Józef Mackiewicz „Droga donikąd”
Każda
właściwie powieść Mackiewicza umieszcza nas w centrum spraw XX
stulecia. To samo odnosi się także do jego Drogi
donikąd (1955),
najważniejszej powieści polskiej o zagładzie polskich kresów
północnych i Wilna w czasie okupacji sowieckiej. Słowo zagłada
wziąłem z podstawowej monografii socjologiczno historycznej,
Krzysztofa Jasiewicza Zagłada
polskich kresów (1998).
Historia tych ziem na nowo zabranych, należąca w pełni do dziejów
ojczystych, jawi się nam dzisiaj inaczej niż w czasie zaborów.
Wtedy, choć oddzielony kordonami, kulturowy żywioł polski,
dręczony przez zaborców, nigdy jednak nie został poddany totalnej
zagładzie. Stało się tak w odniesieniu do kresów dopiero w wieku
XX. Zostały zniszczone jako polskość prawie doszczętnie w czasie
okupacji sowieckiej, poprzez unicestwienie, deportację i
przesiedlenie. Obraz tej zagłady, przypieczętowanej nieodwracalną
decyzją geopolityczną, czyni z powieści Mackiewicza rozdział o
końcu tamtej historii. Zapewne Niemcy spoglądają podobnie na swe
ziemie utracone, choć rola Wrocławia i Szczecina dla kultury
niemieckiej była mniejsza niż Lwowa i Wilna dla kultury polskiej,
rozwijającej się w warstwie szlacheckiej nie centralnie, lecz
peryferyjnie, prowincjonalnie.
Jednak Mackiewiczowi nie
tylko o polskość chodziło. Patrzył na te ziemie dawnego Wielkiego
Księstwa Litewskiego nie jak polski szowinista, lecz widział je
jako bezcenny stop różnych narodowości i języków, czego
przykładem był choćby jego przedwojenny zbiór reportaży Bunt
rojstów
(1938). Zbiór ten, w którym uderza miłość do swej najbliższej
ojczyzny, zyskał przed wojną bardzo dobre opinie. Był wynikiem
niezliczonych podróży i "wizji lokalnych" od
Wileńszczyzny po Polesie. Mackiewicz pochylał się nad prawdą tych
kresowych ludzi, którzy określali się przede wszystkim jako
"tutejsi". Wychodząc od idei, którą na początku wieku
określono w Wilnie jako "krajową", bronił "tutejszych"
przed administracyjnymi wykoślawieniami części działaczy
"państwowotwórczych" Polski, pokazując piękno
swobodnego ludzkiego samookreślania się na co dzień. We wszystkich
kresowych opowieściach Mackiewicza czuje się zapach żywicy
tamtejszych lasów i cierpki oddech tamtejszych rojstów. Słychać
zaśpiew mowy "tutejszych" ludzi - polsko białorusko
rosyjski, ale także slang polsko żydowski.
Natomiast
sowietyzacja, jak widzi ją w swej powieści Mackiewicz, usiłowała
zgnieść nie tylko to, co polskie, lecz wszystko, co ludzkie. Więc
i całe także, różnorodne piękno ludzkie tego kraju. Stąd
uniwersalne spojrzenie w Drodze
donikąd. A
ludzkie jest dla Mackiewicza przede wszystkim pragnienie wolności.
Temperament Mackiewicza każe mu to pragnienie widzieć w
uwikłaniach bytu społeczno-politycznego. Ale ten byt zawsze będzie
ukazany w skrócie przejmującego losu indywidualnego.
W
Drodze
donikąd
przedstawione sprawy i losy dzieją się i są widziane za sprawą
centralnej postaci powieści, Pawła, przedwojennego dziennikarza,
mieszkającego pod Wilnem i imającego się różnych zajęć
pozwalających uniknąć kontaktu z ideologią sowieckiego okupanta -
od wyrębu lasu, przez przemyt, po zawód furmana. Wszystko to nosi w
sobie niewątpliwe cechy doświadczeń samego autora. Seria
wielu autobiograficznych wspomnień, drukowanych w czasopismach zaraz
po wojnie, na emigracji, została później - często z niewielkimi
zmianami - potraktowana jako materiał powieści. Rzadko zdarza się,
aby autor obdarzył nas taką pewnością co do związku epizodów i
realiów z rzeczywistością ("Poza powieściowymi osobami
wszystko jest autentyczne w tej relacji" - pisze we wstępie).
Odmowa współpracy z NKWD, niemożność opracowania scen dla
reżimowego teatru, niewywieszenie czerwonej flagi, wszystko to nie
wypływa u bohatera z zamierzeń heroicznych, wynika raczej z
instynktownych odruchów wewnętrznej niemożności spełnienia
wymogów życia w komunizmie. Okazuje się, że na tle szerszym jest
to jednak postawa wyjątkowa, normą staje się żenujące
przystosowanie się całej społeczności. Przejmująca jest w Drodze
donikąd zwykłość
ukazanych obrazów, różnych indywidualnych odruchów i
decyzji, składających się na szaro posępną panoramę powoli
lecz bezwzględnie mordowanej wolności. Wymusza się różnorodną
kolaborację na wszystkich kręgach ludności, a wreszcie dopełnia
się jej los straszliwymi deportacjami. Każda maska ketmana była
dla Mackiewicza maską komunistycznego zniewolenia. Dlatego Paweł
pogardza byłym przyjacielem Karolem, który podjął się roli
wykładowcy marksizmu leninizmu. To dlatego przesłuchiwany przez
NKWD nie chce - nawet by się ocalić od łagru - podpisać
zobowiązania o współpracy, podpisze jedynie deklarację, że
zachowa przesłuchanie w tajemnicy, by złamać ją natychmiast po
zwolnieniu.
Zostało ukazane niewątpliwie po raz pierwszy
w naszej literaturze ponure rodzenie się komunistycznego człowieka,
człowieka nazwanego w ostatnich czasach homo
sovieticus.To
bierne wręcz poddanie się sowieckiemu terrorowi Mackiewicz ukazuje
w szerokim przekroju społecznym - od warstw wykształconych po
mieszkańców wsi. Powszechny strach ilustruje dobrze scena, w której
Paweł prosi w Wilnie kolejnych znajomych o przechowanie historycznej
karabeli. Spotyka go odmowa, gdyż wszyscy boją się oskarżenia o
ukrywanie "broni siecznej". Szerzy się donosicielstwo. Gdy
w chwili deportacji Pawłowi udaje się uciec z żoną, jego wiejska
sąsiadka, pragnąc przypodobać się NKWD, proponuje spuszczenie
pozostawionego psa, który może pobiegnie ich śladem. Nic tu z
fikcji, czysty realizm. Podobną ucieczkę w ostatniej chwili,
rodziny Stankiewiczów z Powsińczów, opisał Michał Wędziagolski.
("Czas" (Wilno) 14-20 czerwca 2001).
Uciekłszy
w końcu od deportacji Paweł znajdzie się z żoną w puszczańskim
ostępie na drodze, jak sam mówi, prowadzącej donikąd. Tytuł
książki to jednocześnie ocena komunizmu. Zamykając książkę
czytelnik ma nadzieję, że dane będzie Pawłowi ocalenie, bo
brakuje tylko dwu dni do ataku Wehrmachtu na Związek Sowiecki. Paweł
o tym nie wie, ale wynika stąd - w przesłaniu do czytelnika -
paradoksalna wiara w to, że komunizm nie będzie trwał wiecznie.
Jak zawsze, Mackiewicz odwołuje się tu do prawdziwej
historii.
Droga
donikąd miała
na celu przedstawienie zniewolenia sowieckiego, jak mówi jeden z jej
bohaterów, o wiele gorszego od hitlerowskiego. Totalitaryzm
niemiecki - jak czytamy - niszczył terrorem ciało, ale pozostawiał
wolną duszę. Mackiewicz ukazuje w powieści, jak deportacje
sowieckie dokonują się w zasadzie przy całkowitym braku oporu ze
strony deportowanych. Na tym tle urasta w powieści do miary symbolu
nie zrealizowana do końca postawa znajomego Pawła, Tadeusza
Zakrzewskiego, który mówi, że prawdziwa walka przeciw zniewoleniu
może się odbyć tylko poprzez strzał, opór zbrojny. Nie zostaje
mu dana realizacja tych zamiarów, zadenuncjowany ginie w najgłupszy
sposób.
Okupacja sowiecka ziem północno-wschodnich i
Wileńszczyzny, po krótkim okresie końca roku 1939 rozpoczęła się
na nowo, jak wiadomo, w czerwcu 1940, gdy tereny te przeszły spod
okupacji litewskiej pod sowiecką, razem z pochłonięciem Litwy i
zamianą jej na republikę sowiecką. Przerwała się ta okupacja
wraz z atakiem niemieckim na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 roku. I
właśnie w tym okresie, mniej więcej od sierpnia 1940 do czerwca
1941 dzieje się akcja powieści Mackiewicza.
Jak wiemy,
Droga
donikąd jest
pierwszą częścią dylogii wojennej o losach tych ziem (część
druga to powieść Nie
trzeba głośno mówić).
Jednak Droga
donikąd stanowi
całość samoistną tak pod względem powieściowym, jak i
problematyki historycznej. Wychodząc od wileńskiego jądra
terytorialnego druga część dylogii, Nie
trzeba głośno mówić
ukazuje szeroko zakrojoną, splątaną i wielowarstwową, epicką
historię o wiele szerszego terytorium ziemi Wielu Narodów. Na tle
Drogi
donikąd widzimy
niewątpliwie tragiczne szamotanie się ludzkich historycznych
działań, splątanych i sprzecznych. Ludzie tej ziemi po
uświadomieniu sobie grożącego niebezpieczeństwa pragną ocalić
się, działać, walczyć, by zdobyć inny los. Wynik będzie równie
posępny jak w Drodze
donikąd.
Nad wszystkim zapanuje zwycięska sowiecka zagłada.
Droga
donikąd
traktuje o losach ziemi i ludzi z nią związanych pod kątem
zupełnie nowego w Polsce doświadczenia cywilizacyjnego. Jej
znaczenie przerasta ramy zwykłej opowieści historycznej. Model
faktów i model psychologiczny, stworzony w tej powieści przez
Mackiewicza stanowi jakość niepowtarzalną w polskiej powieści
powojennej. Nie dorównuje jej nic z utworów pragnących opisać
zjawisko sowietyzacji Polski. Wilnianin, Czesław Miłosz, pisał o
tej książce niedługo po jej ukazaniu się: "Książka
Mackiewicza jest czymś nieskończenie wyższym niż świadectwa
historyczne i polityczne" ("Kultura" grudzień 1956
[zob.]) i po
latach: "epos końca. Jest to koniec Wielkiego Księstwa
Litewskiego, czy też jego resztek, tak jak dotrwały do 1939 roku,
koniec też Wilna jako miasta o ludności polskiej i żydowskiej.
Innej niż ta powieść kroniki nie ma." (Rok
myśliwego,
1990, Miłosza to ważne źródło biograficzne i interpretacyjne do
twórczości Józefa Mackiewicza. Miłosz to jeden z autorów
najbardziej pozytywnie oceniających Mackiewicza).
Jednak
rzetelne opisanie tej postawy Mackiewicza zastępowano przede
wszystkim wrzawą, podnoszoną przez tak zwanych "dobrych
Polaków", oskarżających pisarza o kolaborację, szkalowanie
polskiego podziemia itp. Tak jest od razu w jednym z pierwszych
omówień Drogi
donikąd,
w drukowanym w kraju w 1955 roku, tekście Pawła Jasienicy,
konspiratora wileńskiego, atakującego autora w zgoła peerelowskim
stylu, pod szokującym tytułem Haniebne
zwłoki szlachcica kresowego (kolaborant,
tchórz, brak miłości do tamtej ziemi). [zob.]
Postawa
wobec historii i jej nurtów politycznych, określona stosunkiem
pisarza zwłaszcza do totalitaryzmu sowieckiego i polskiej ideologii
wolnościowej, w tym także polityki i zachowań określanych przez
polskie państwo podziemne, w pełni wyartykułowana, zajmuje na tle
polskich postaw dwudziestowiecznych - nie tylko jako propozycja
artystyczna - miejsce zupełnie podstawowe, wręcz polaryzujące inne
tendencje. Tego faktu nie przyjęto właściwie i nie zaakcentowano
dostatecznie aż do chwili obecnej.
Warto zauważyć, że
Droga
donikąd
już w historii swego powstawania związana jest z tą polaryzacją
oceny najnowszej historii Polski, gdyż właśnie z powodu druku
pierwszych jej fragmentów, napisanych jeszcze pod okupacją
sowiecką, oskarżano Mackiewicza o kolaborację z Niemcami.
Fragmenty książki drukowane były w świeżo się ukazującym w
1941 roku polskojęzycznym dzienniku wileńskim niemieckiej okupacji,
"Gońcu Codziennym" (przesłuchanie Pawła przez NKWD,
akcje NKWD przeciw pielgrzymującym do miejsca spodziewanego "cudu"
w Popiszkach - druk w pięciu numerach pisma). Był także jeden
tekst publicystyczny, napisany w duchu proroczego ostrzeżenia przed
konsekwencjami świeżego paktu Sikorski-Majski. Wszystko publikowane
jedynie pod inicjałami J.M. nie miało autorowi przysporzyć sławy
ani pieniędzy, miało jednak być przestrogą przed Sowietami na
jedynych łamach, na jakich mogła się ona ukazać. Jak wiemy, rzecz
zakończyła się wyrokiem śmierci, ferowanym przez polskie władze
podziemne, później zawieszonym. Jeszcze kilkadziesiąt lat po
wojnie i po śmierci Mackiewicza władcy polskiej opinii
niepodległościowej stwierdzali, że wyrok był słuszny i że
Mackiewicz był kolaborantem (m.in. Stefan Korboński, Stanisław
Lorentz, Jan Nowak Jeziorański, Władysław Bartoszewski). Kaganiec
świętego formalizmu! Przecież w tych tekstach, choć wbrew zakazom
podziemia, bronił Mackiewicz wyłącznie sprawy polskiej. I dziś
czyta się je jako głęboko prawdziwe. Piszę o tym, gdyż niczego,
co Mackiewicz napisał, nie da się analizować bez uwzględnienia
tzw. sprawy Mackiewicza. Na tych samych łamach "Gońca
Codziennego" ukazał się dwa lata później, tym razem za
wyraźną zgodą AK, obszerny reportaż Mackiewicza z Katynia. Na
niekonsekwencję władz AK nie zwracano jednak uwagi. Pisał do mnie
Kazimierz Zamorski, tuż przed śmiercią (w październiku. 2000),
pod wrażeniem materiałów opublikowanych przez S. Andruszkiewicza i
przeze mnie ("Arcana 2000, nr 2): "dlaczego tak wierzono
agentowi bolszewickiemu Krawcowi (Korboński) i spiritus
movens
całej akcji przeciw J. Mackiewiczowi: Janowi Nowakowi? Ten ostatni
[...] Zdążył zgnoić polskie życie intelektualne, nie tylko na
emigracji, ale i w kraju". Tę wypowiedź Zamorskiego, ściśle
prywatną, opatrzyłem zastrzeżeniami, w PS III. do tekstu Jaśniej
wokół tak zwanej sprawy Józefa Mackiewicza
[zob.].
Mackiewicz,
jako nieubłaganie antykomunistyczny cenzor opinii krajowej i
emigracyjnej, drażnił wszystkich rzeczników narzucanych krajowi i
emigracji poglądów rządu emigracyjnego na temat naszego nowego
wojennego sojusznika - Związku Sowieckiego. A przecież skutki
nierozumnego układu Sikorski-Majski, uparcie realizowanego aż do
końca, nie dały na siebie czekać. Aresztowanie przywódców i
żołnierzy AK na kresach, klęska pozbawionego celowo pomocy
Powstania Warszawskiego - wszystko to nie zmieniło opinii o
Mackiewiczu. Mackiewicz, który uszedł z Wilna, próbował jeszcze w
Warszawie wydawać własnym sumptem gazetkę "Alarm",
mającą być głosem ostrzegawczym przed Sowietami. Jak wspominał
Miłosz, zwracał wtedy w Warszawie uwagę Mackiewiczowi, że nie
może liczyć na zrozumienie. Nie była to przecież próba
kolaboracji z Niemcami, jak dowiodło niewiele późniejsze spotkanie
Mackiewicza w Krakowie z kolaborantem Emilem Skiwskim. Chodziło o
zwykły pragmatyzm, o wykorzystanie szczeliny tolerancji
podupadającej niemieckiej III Rzeszy.
Kraj hodował
tymczasem romantyczną, choć skażoną brakiem widzenia
rzeczywistości, apoteozę czystości honoru polskiego i wierności
"sojuszom". Pisał o tym Mackiewicz w wydanej w 1944 roku w
Krakowie broszurze (dziś praktycznie zaginionej) pod ostrzegawczym
tytułem Optymizm
nie zastąpi nam Polski.
Środowiska kombatanckie i akowskie emigracji potępiały zresztą
Mackiewicza także za tendencje i oceny wyrażane po wojnie w jego
prozie powieściowej ("emigracja polska go zwyczajnie zaszczuła"
- Miłosz). To także jeden z powodów, że pisarz, tak osobny i
wybitny, tak mało istnieje w obiegowej opinii naszej kultury. W
czasie wojny służenie Sowietom w walce z Hitlerem ukazywało dla
Mackiewicza samobójczą sprzeczność, większą od służenia
Hitlerowi w walce z Sowietami. Nigdy zresztą jego celem nie było
wspieranie Niemiec, których los pisarz miał już za przesądzony.
Mackiewicz bardzo wcześnie reprezentował tę postawę, którą
wbrew oficjalnemu stanowisku polskiego Londynu uosabiały pewne doły
akowskie czy NSZ - postawę ukazaną w symbolicznych słowach
powstańczego poety Warszawy, "Ziutka" Szczepańskiego:
"Czekamy ciebie, czerwona zarazo!". Historia przyznała
pełną rację Mackiewiczowi, dlaczego nie łączy się tej racji
symbolicznie także z jego osobą?
Typowo obrysowana,
Droga
donikąd
nie jest powieścią schematów. To zwięzła saga tego czasu.
Charakteryzuje ją niechęć do fikcji, zgodna z własną regułą
pisarza: "jedynie prawda jest ciekawa". Obserwacje
przyrodnicze sytuują Mackiewicza pośród mistrzów tego opisu,
dialogi uderzają prawdziwością, oddając często język kresowy
"tutejszych" ludzi, czasem zawiły i chytry, jednocześnie
dosadny. Mackiewicz zdołał ten język ocalić. Wszystkie postaci
mają własne losy, własny charakter, ukazane zostają w
konkretnych życiowych sytuacjach, na tle różnorodnego, nasyconego
barwnością kresowego pejzażu, którego obiektywne piękno tym
bardziej podkreśla tragiczność ludzkich sytuacji. Powstrzymanie
się od tworzenia symbolicznych, wielkich postaci, na pierwszy rzut
oka zdaje się pewną słabością powieści Mackiewicza, nie
kreującego wielkich modeli charakteru, w zestawieniu z Prusem,
Żeromskim. Jest to jednak pisarz przekrojowych sytuacji epickich,
nie introspekcji.
Można by szukać w różnych decyzjach
Mackiewicza antyromantycznego pragmatyzmu politycznego. Że nawet
diabłu nie przeszkadzać przeciw komunizmowi. Ale wynika to z jego
światopoglądu, który mówi, że nie ma nic gorszego niż komunizm.
Stąd jego krytyka w powieści Lewa
wolna
decyzji Piłsudskiego, zezwalającego przetrwać w Rosji czerwonym,
przez nieudzielenie poparcia białym. Stąd uznanie de
facto,
w powieści Kontra,
kozackich formacji gen. Własowa za formacje sojusznicze cywilizacji
zachodniej i krytyka Anglosasów wydających ich - mimo poręczeń -
Sowietom na pewną zagładę. Musiał w tym Mackiewicz widzieć
analogię do wydania Polski na łup Stalina. Etos antykomunizmu
Mackiewicza pozwalał mu rozumieć postawę własowców, nie zezwalał
jednak na pragmatyczne lawirowanie wewnątrz komunistycznego systemu.
Niewątpliwie na linii Drogi
donikąd jest
Mackiewiczowska publicystyka książki Zwycięstwo
prowokacji (1962),
wytykającej wszelkie używanie "ketmana" (terminu tego
Mackiewicz zresztą nie wymieniał, nie chcąc może polemizować z
Miłoszem) nie tylko tak dwuznaczne jak PAX Bolesława Piaseckiego,
ale i to spod chorągwi koła sejmowego "Znak" czy
"Tygodnika Powszechnego". Pozostawał tu w sojuszu z
postawą "Wiadomości" londyńskich i w niewątpliwym
sporze z pragmatyzmem Giedroycia, szukającego w socjalizmie
wewnętrznej opozycji. Był też Mackiewicz w sporze ze zbliżonym
pragmatyzmem Wolnej Europy Nowaka-Jeziorańskiego. Z tym, że
Giedroyc pozwalał mu żyć i drukował go (konflikt wybuchł dopiero
po sławnej deklaracji z 1981, na co schorowany pisarz nie zdążył
już dać właściwej odpowiedzi), zaś Nowak pozwalał mu przymierać
głodem, konsekwentnie nie dopuszczając na antenę radiową.
Mylił
się czasem Mackiewicz w tych nieprzejednanych sądach (na przykład
mając Sołżenicyna za wystąpienie agenturalne, ale może
wyczuwając u niego wielkoruski szowinizm). Miał jednak rację w
jednym: że nieugiętość wobec komunizmu łatwiej ulegała rozmyciu
niż wobec hitleryzmu. W tym sensie jego Zwycięstwo
prowokacji wytrzymało
próbę czasu jako konsekwentne nicowanie postaw i ketmanów
ustępliwych wobec ideologii komunizmu. Można dzisiaj pytać: kto
miał rację w skutecznej walce z komunizmem? Myślę, że
Mackiewicz. Komunizm zawalił się bowiem nie z powodu zmiękczania
systemu przez opozycje wewnętrzne (ogłoszenie stanu wojennego w
Polsce jest tu dowodnym przykładem), lecz z powodu implozji systemu
spowodowanej załamaniem technologicznym i przegranej w wojnie
zbrojeń z Zachodem (Reagan). Zaś wszystkie próby flirtu z
komunizmem i używania ketmana wobec najstraszliwszego systemu w
dziejach ludzkości pozostają tylko unikiem, jeśli nie
wstydem.
A gdyby spróbować ujrzeć Drogę
donikąd na
tle polskiej prozy XX-wiecznej i powojennej? Mackiewicz wspaniale
kontynuuje nurt realistycznej prozy polskiej związanej z ideologią
u Struga czy Żeromskiego, postawionych wobec rewolucji (wspomniałoby
się i o Witkacym, gdyby nie fakt, że pisał on powieści groteskowo
symboliczne). Uwydatnia to swoistą "pępkowość" (dobry
termin Kazimierza Wyki) wyniesionej na najwyższe ołtarze prozy
Gombrowicza. Fałszywa zresztą pozostaje diagnoza społeczna
zakończenia Ferdudyrke,
tak jakby miały się spełnić obawy Przedwiośnia
Żeromskiego.
Ta przepowiednia społecznej "kupy" - możliwej?
nieuchronnej? - przypominająca zresztą katastrofizm Witkacego, w
jakimś sensie nie spełniła się. Obalenie polskiej struktury
społeczno-agrarnej nie dokonało się autentycznie, lecz zostało
narzucone obcą, sowiecką okupacją. Powieść Gombrowicza wynoszono
po wojnie (co trwa i do dzisiaj), ponieważ ze swą przepowiednią
mogła być tolerowana w PRL-u. Przedłużając znakomicie wielkie
tradycje realizmu XIX-wiecznego, Mackiewicz udowadniał że tradycje
modyfikują się, ale nie idą na śmietnik, i wytrzymuje porównanie
z wielkimi poprzednikami (oprócz "wileńskiej" dylogii
przypomnijmy powieści Lewa
wolna
czy Sprawę
pułkownika Miasojedowa,
wreszcie świetną nowelistykę, gdzie znajdują się arcydzieła
noweli polskiej).
Jest dziwną tajemnicą naszego życia
krytycznego, że podczas inwazji "pępkowości" w prozie
(także ostatniej) Mackiewicz pozostaje właściwie nieobecny jako
mistrz prozy do czytania, choć nie tylko ukazuje wielkie tradycje
prozy realistycznej (zdaniem Miłosza jego proza jest najlepsza po
wojnie), ale i polaryzuje w swej prozie i publicystyce podstawowe
tendencje widzenia historii, którą przecież społeczeństwo nie
przestaje się interesować. Jest nadal właściwie nieobecny w
lekturach szkolnych i uniwersyteckich (np. opublikowany spis lektur
dla polonistów Uniwersytetu Wrocławskiego z r. 1994, wymienia tylko
jedną pozycję Mackiewicza, właśnie Drogę
donikąd,
jednak w lekturach nieobowiązkowych, przy nadmiarze pozycji innych
pisarzy, często już nie-klasycznych). Nie przypominam już sprawy
sprzysiężenia eliminującego jego pisarstwo z wydawnictw krajowych.
Opracowane przeze mnie przed kilku laty dla jednego z nich krytyczne
wydanie Drogi
donikąd
nie ukazało się, gdyż wydawca uląkł się procesu.