Kiszczak gardził Wałęsą. Miał go za chłopka-roztropka, drobnego cwaniaczka. Dlatego szydził z niego i traktował przedmiotowo. Wszystkie te wspólne ''uśmiechnięte'' zdjęcia Kiszczaka z Wałęsą zrobiono na użytek gawiedzi. One nic nie mówią o rzeczywistym stosunku Kiszczaka do przywódcy ''Solidarności'' - mówi w rozmowie z WP dr Lech Kowalski, autor wydanej niedawno książki "Cze.Kiszczak. Biografia gen. broni Czesława Kiszczaka".
Robert Jurszo, Wirtualna Polska: Kiedy gen. Czesław Kiszczak zainteresował się osobą Lecha Wałęsy?
Dr Lech Kowalski: Tak naprawdę
dopiero wtedy, gdy Wałęsa wypłynął na arenę dziejową PRL-u w
1980 roku. Zostając w lipcu 1981 r. Ministrem Spraw Wewnętrznych
(MSW), Kiszczak wiedział już o Wałęsie wszystko, co tylko chciał.
Tę wiedzę wyniósł z organów Wojskowej Służby Wewnętrznej
(WSW), którymi wcześniej kierował. Bezpieka wojskowa - na równi z
bezpieką cywilną - od dawna inwigilowała środowiska robotnicze.
Obydwie służby współdziałały ze sobą - na tej linii nie było
żadnych tajemnic.
Informacje, które Kiszczak posiadał o
Wałęsie mogły sięgać aż do okresu, gdy ten odbywał zasadniczą
służbę wojskową - początkowo w Świeciu, a później w
Koszalinie. Piszę wielotomową monografię WSW i wiem, że już w
tamtym czasie przyszły lider ''Solidarności'' znalazł się w polu
zainteresowania tej służby. Mówią o tym relacje pochodzące ze
źródeł bezpieki wojskowej z 8 Dywizji Zmechanizowanej, a temat
wymaga jeszcze gruntownego przebadania. Podążę tym tropem do filii
Centralnego Archiwum Wojskowego w Toruniu.
Niewątpliwie
Kiszczak wiedział o współpracy Wałęsy z SB z lat 1970-1976 zanim
jeszcze został szefem MSW. I nie możemy mówić, że ta kooperacja
urwała się w 1976 roku. W tym roku urwał się tylko ślad tej
współpracy...
To znaczy?
W drugiej połowie lat 80., szef MSW zwykł mawiać wśród
swojej ''resortowej braci'' o Wałęsie: ''My go jeszcze
wykorzystamy''. Podczas prowadzonych przeze mnie badań, znalazłem
informację z rozmowy Kiszczaka z gen. Wojciechem Jaruzelskim, która
dotyczyła tego, w jaki sposób peerelowska władza powinna rozmawiać
z solidarnościowym ''podziemiem''. Jaruzelski powiedział
Kiszczakowi, że, owszem, można rozmawiać z opozycją, ale tylko i
wyłącznie kanałami Służby Bezpieczeństwa (SB).
Spróbujmy
na moment wyobrazić sobie taką sytuację: pan to Wałęsa, a ja to
Kiszczak. Jest rok 1988 lub 1989. Rozmawiamy w cztery oczy na temat
przyszłości Polski. Pan wie, co robił w latach 1970-1976 i to w
sobie dusi. A ja wiem o tym jeszcze więcej, bo mam dokumenty, które
obrazują ten okres pańskiego życia. Niech pan spróbuje doszukać
się w takiej relacji choćby śladu partnerstwa. Bo ja go nie
dostrzegam. W stosunkach na linii Kiszczak-Wałęsa tego partnerstwa
nigdy nie było. To była relacja między przełożonym i podwładnym.
Wałęsa tak bardzo bał się konsekwencji, które mogą
wypłynąć z jego przeszłości jako TW ''Bolka'', że w 1989 roku
zdecydował się na wizytę w domu Kiszczaka, o czym niedawno
poinformowała Maria Kiszczak. Spotkał się z nim w sprawie swojej
teczki. Dopytywał się Kiszczaka o to, czy może być spokojny, że
sprawa jego agenturalnej przeszłości nie wypłynie. Wdowa po
generale powiedziała, że nie wie, jak odpowiedział były szef MSW.
Ale - jak sądzę - Kiszczak musiał dać Wałęsie jakąś gwarancję
spokoju.
A czy jeszcze jakieś źródło
- oczywiście poza Marią Kiszczak - potwierdza, że to spotkanie
rzeczywiście się odbyło?
Nie,
mamy tylko relację pani Kiszczakowej. Wałęsa z pewnością nigdzie
by nie odnotował, że taka rozmowa miała miejsce. Ale przecież
pani Kiszczakowa nie musiała o tym mówić. Myślę, że zauważyła,
że Wałęsę broni wielu ludzi, i – w związku z tym –
zrozumiała, że może zostać uznana za niepoważną osobę. I
zaczęła mówić coraz więcej.
No
dobrze, ale przecież w okresie, gdy Wałęsa był internowany, to
bezpieka próbowała – w ramach tzw. operacji ''Renesans'' –
nakłonić go do tego, by stanął na czele marionetkowej i
kierowanej przez komunistów ''Solidarności'', reprezentującej tzw.
''zdrowy nurt robotniczy''. I nie ugiął się, pomimo tego, że
wiedział, iż SB dysponuje informacjami o jego przeszłości jako
tajnego współpracownika. To może jednak te ''kwity'' były za
słabe, by skutecznie zaszantażować Wałęsę i, tym samym,
podporządkować go władzom PRL?
To,
że Wałęsa nie uległ, nie miało żadnego znaczenia. Istotne było,
że w tamtym czasie władze mundurowe nie były jeszcze przygotowane
do takiej kombinacji operacyjnej. Oparcie się na samym Wałęsie nic
by nie dało. ''Teren'' w tamtej sytuacji i tak by nie ''kupił''
tego pomysłu, bo był on zbyt czytelny, wręcz naiwny. Wałęsa
pozostawał niczym nagi król. Natomiast bezpieka nie miała jeszcze
wyselekcjonowanych grup w ''centrali'' i w ''terenie'', które
umożliwiałyby zawiązanie takiego układu. To się zaczęło dużo
później. Były różne przymiarki, by jakoś Wałęsę wykorzystać,
ale jeszcze nie wtedy.
Kiszczak zaczął wybierać sobie
partnerów do ewentualnych rozmów dopiero po 1986 roku. Wtedy też
polecił z furią zaatakować "Solidarność Walczącą" i
ją wykończyć. A jednocześnie zaczęły się umizgi do TW "Bolka"
i jego przyszłej drużyny. Te starania zaowocowały Okrągłym
Stołem. Równolegle Kiszczak przygotowywał stan wyjątkowy, który
miał został wprowadzony, gdyby próby ułożenia się ze ''swoją''
opozycją nie wypaliły. Jak widać, ten stary czekista zabezpieczał
się na kilku frontach. Wałęsa w żadnym wypadku nie był w tej
sytuacji rozgrywającym.
Czyli –
pana zdaniem - Okrągły Stół był, w pewnym sensie, odroczoną w
czasie operacją ''Renesans''?
Dokładnie
tak. Proszę spojrzeć, kto witał tych tzw. umiarkowanych
opozycjonistów przed Pałacem Namiestnikowskim w pierwszym dniu
obrad okrągłostołowych. Na zewnątrz przed tym gmachem stał i
walił ukłony gen. Olgierd Darżynkiewicz. Był to stary stalinowski
bezpieczniak z sowieckiej Informacji Wojskowej, kolega Kiszczaka,
który wywodził się dokładnie z tej samej formacji. Na pięterku
pałacu Wałęsę i innych okrągłostołowych przejmował Kiszczak.
A na zewnątrz Pałac Namiestnikowski zabezpieczał utworzony z
formacji WSW tzw. krąg zewnętrzny, czyli nie kto inny, jak sławny
bezpieczniak z tej samej paczki, gen. Edmund Buła, również okrutny
stalinowiec. Wszyscy oni byli wychowankami NKWD i "Smierszu".
A zadał Pan sobie pytanie, dlaczego opozycja chciała rozmawiać
właśnie z Kiszczakiem, a nie z premierem Zbigniewem Messnerem, czy
Mieczysławem Rakowskim, albo z gen. Wojciechem Jaruzelskim? Po
prostu opozycjoniści zdawali sobie sprawę, że on o nich wszystko
wie. I to z nim poszli na układ, który trwa po dziś dzień, choć
jest nadzieja, że właśnie przemija!
To
jest bardzo mocna teza. W zasadzie mówi pan, że cała opozycja
chodziła na ''pasku'' Kiszczaka, bo generał posiadał jakieś
materiały, które mogłyby ją skompromitować. Czy ma pan jakieś
argumenty na poparcie tak mocnego sądu?
W
archiwach IPN znajduje się zbiór korespondencji, którą Kiszczak
otrzymywał od momentu, gdy stanął na czele MSW. Jeśli pan tam
zajrzy, to zobaczy, że są tam również listy od opozycjonistów,
którzy później zasiedli przy Okrągłym Stole. Ci wszyscy ludzie
pisali do niego nie dlatego, że go szanowali, ale z tego powodu, iż
się go bali. Z pewnością ten strach był tak silny, że gotowi
byli – pod dyktando Kiszczaka – wykonywać takie, a nie inne
posunięcia. Nie mogę tego wątku rozwinąć bardziej, bo nie
opierałbym się już na istniejących dokumentach.
No
właśnie. Pańskie słowa raczej trudno traktować jako dostateczny
dowód na to, by szef MSW trzymał w garści opozycjonistów
uczestniczących w obradach Okrągłego Stołu...
Przy Okrągłym Stole nie było nikogo, kto by nie
zasiadał tam z woli Kiszczaka. Może tylko w przypadku Bronisława
Geremka, Jacka Kuronia i Adama Michnika poszedł on na kompromis.
Musiał nawet przekonywać do tych osób Jaruzelskiego, który był
przeciwny ich obecności w Pałacu Namiestnikowskim. To jednak nie
byli wybrańcy narodu, bo nie on ich delegował, ale Kiszczak. Naród
o tym, że oni go reprezentują, dowiedział się dopiero z
transmisji telewizyjnej w dniu inauguracji obrad okrągłostołowych.
Natomiast dowody na to, że nie było tam żadnego przypadkowego
człowieka ''wyparowały'' z archiwów. Nie możemy więc powiedzieć,
iż taka a taka konkretna osoba z grona opozycji znalazła się tam z
takiego a takiego powodu.
To nadal
brzmi jak bardzo mocna spekulacja...
Nie
zgadzam się. Znam Kiszczaka, poświęciłem mu kilka lat pracy
pisząc o nim biografię. Dobrał sobie towarzystwo, z którym chciał
rozmawiać. Wcześniej musiał przeanalizować każdego z osobna, bo
zawsze tak czynił. Kiszczak miał taki zwyczaj, że gdy podejmował
kogoś w swym gabinecie, to zawsze pytał adiutanta, czy jest teczka
tej osoby. Jeśli takowa była, to Kiszczak studiował ją przed
rozmową. Dzięki temu wiedział dokładnie, co jego gość sobą
prezentuje. Znał - jak mawiał Wałęsa - jego ''plusy dodatnie i
ujemne''. Nie inaczej było z uczestnikami obrad Okrągłego Stołu z
grona opozycji. Prześwietlił ich na wylot. Wiedział o nich dużo,
aż za dużo.
Jaki był stosunek
Kiszczaka do Wałęsy w latach 80.? Co o nim myślał?
Kiszczak gardził Wałęsą. W gronie podwładnych
wyrażał się o nim wręcz niecenzuralnie. Miał go za
chłopka-roztropka, drobnego cwaniaczka, który chce coś ugrać,
choć wie, że po wprowadzeniu stanu wojennego już nic nie znaczy.
Dlatego szydził z niego i traktował przedmiotowo. Wszystkie te
wspólne ''uśmiechnięte'' zdjęcia Kiszczaka z Wałęsą zrobiono
na użytek gawiedzi. One nic nie mówią o rzeczywistym stosunku
Kiszczaka do przywódcy ''Solidarności''. Jeszcze gorszy stosunek do
Wałęsy miał Jaruzelski. Wałęsa budził w nim wręcz odrazę
fizyczną. Zresztą podobnie, jak cały ruch solidarnościowy.
A jak relacje między obydwoma politykami układały
się w III RP?
Wałęsa – zarówno
w okresie prezydentury, jak i później – nigdy nie okazywał
żadnej agresji pod adresem Kiszczaka. Tak samo względem
Jaruzelskiego. W relacjach z nimi był zawsze ugrzeczniony i
wycofany. W ostatnim czasie prezentował nawet w stosunku do obydwu
swoistą życzliwość i coś, co określiłbym jako ''zrozumienie
dla wspólnie przebytej drogi''. Był bardzo poprawny, wręcz
podejrzanie poprawny. W sumie, biedne chłopisko, nawarzył sobie
piwa, którego nie potrafi wypić po dziś dzień.
Czy
w takim razie – jak chcą tego niektórzy – ujawnienie teczki
tajnego współpracownika ps. ''Bolek'' było zemstą Kiszczaka –
zza grobu – na pogardzanym przezeń Wałęsie?
Nie, to nie jest prawda. Kiszczak był gotowy ujawnić te
papiery już w 1996 roku. Dlaczego? Ponieważ w styczniu tego roku
upadł rząd oskarżanego o współpracę z KGB Józefa Oleksego.
Premierem został Włodzimierz Cimoszewicz. W prasie prawicowej
pojawiły się doniesienia, że również on może mieć podobną do
Oleksego przeszłość. I Kiszczak – solidaryzując się ze swoim
obozem politycznym – po raz pierwszy sięgnął do swojej
''szafy'', by ratować lewicę przed tymi pomówieniami. Gdyby wtedy
ujawnił teczki, to przykryłby nimi całą aferę związaną z
"Olinem". Powstrzymał się tylko dlatego, że w kwietniu
sąd uniewinnił Oleksego od zarzutu o agenturalność. I to
wszystko.
A ten zapis w piśmie do szefa Archiwum Akt Nowych z
1996 roku, że przekazuje mu teczki Wałęsy, ale można będzie je
ujawnić dopiero po 5 latach od śmierci byłego prezydenta, to
zwyczajna gra operacyjna. Miała ona zwiększyć zainteresowanie tymi
teczkami, wywołać wrzawę i zakłopotanie w środowisku prawicy.
Czyli te dokumenty stanowiły swoisty
''depozyt bezpieczeństwa'' generała?
Oczywiście. Ale Kiszczak trzymał swoje archiwum nie
tylko po to, by chronić samego siebie. Traktował je jak tarczę dla
swojego wywodzącego się z poprzedniej nomenklatury środowiska. I –
trzeba przyznać – zgromadzoną dokumentacją grał bardzo
umiejętnie. Miał zaledwie 20 lat, jak przystał do sowieckich służb
specjalnych, które nauczyły go manipulować ludźmi i wykorzystywać
ich słabości. A on był naprawdę pojętnym uczniem. Proszę
zauważyć, jak sprawnie Kiszczak rozegrał sprawę ze zdjęciem, na
którym Adam Michnik – wśród zgromadzonych w ''Magdalence'' ludzi
PZPR i ''Solidarności'' – wznosi toast wódką. Ta fotografia, gdy
zaistniała w mediach, była ostrzeżeniem, które mówiło, że
podobnych obrazków – jeśli tylko zajdzie taka potrzeba – może
wypłynąć więcej. Sam Władysław Frasyniuk powiedział, że gdyby
tak się stało dużo wcześniej, to byłoby po nich! Kiszczak to
enkawudowsko-ubeckie dziecię wyrosłe na piersi znamiennych
sowieckich zbrodniarzy ze służb specjalnych. Proszę o tym nie
zapominać!
Maria Kiszczak, wdowa po
generalne, powiedziała, że bardzo żałuje, że ujawniła przed IPN
dokumenty dotyczące TW ''Bolka''. Że to był błąd, bo jej mąż
zawsze chciał bronić Wałęsy, którego uważał za bohatera. Ta
charakterystyka znajomości Kiszczaka i Wałęsy mocno odstaje od
pańskiej narracji...
Te tłumaczenia
to nieprawda. Albo taka sama prawda, jak opowieści wdowy po generale
o tym, że Kiszczak miał zawsze bardzo dobre i bliskie relacje z
Kościołem. Skoro tak, to dlaczego zakazał jej ochrzcić dzieci i
groził rozwodem, jeśli to uczyni? Jeśli skonfrontujemy te
rewelacje z materiałami dokumentującymi rzeczywiste działania
generała na linii Kościół-SB, to szybko okaże się, że Kiszczak
był zapiekłym wrogiem katolicyzmu. Te papiery noszą przecież jego
podpisy.
A propos Wałęsy: Kiszczak byłby ostatnim, który
przyszedłby mu z pomocą. Podobny stosunek miał Jaruzelski. Obydwaj
zwyczajnie nie trawili szefa ''Solidarności''.
W
książce o Kiszczaku napisał pan, że to skandal, że
funkcjonariusz dawnego systemu miał pokaźne archiwum w swoim
domu...
Prawie każdy z wyższych
generałów związanych z tajnymi służbami PRL dysponuje tego
rodzaju zasobami archiwalnymi. Gdyby nie one, to nie powstałoby z
pewnością wiele prac magisterskich, doktorskich czy
habilitacyjnych. A nie słyszałem, by którykolwiek z ich autorów
powiadomił o tym fakcie pion śledczy IPN. Na naukowym ''rynku''
krążą przecież informacje o tym, kto ma jakie dokumenty i gdzie.
To jest sytuacja patologiczna, bo osoby przetrzymujące te papiery
utwierdzają się w błędnym przekonaniu, że są ich właścicielami,
a przecież te dokumenty powinny znajdować się w archiwach
państwowych.
Dlatego wielkim błędem IPN było to, że –
kiedy zgłosiła się do niego Maria Kiszczak – nie zachował
anonimowości źródła. Przecież można było utrzymać całą
sprawę w tajemnicy i ''po cichu'' dokonać rewizji w domach innych
generałów. Teraz pewnie palą oni swoje prywatne archiwa. A co, nie
stać organów państwa na taką akcję? Gdy trzeba, to wpadają do
redakcji, czy domów dziennikarzy i robią kipisz, nie wspominając o
domach kibiców sportowych. A w tym przypadku co, Wersal? Teraz, aby
coś z tych zasobów zachować, należałoby ogłosić abolicję,
która gwarantowałaby nietykalność wszystkim tym, którzy przekażą
przetrzymywane dokumenty. W innym wypadku z dymem pójdzie cały
ogromny zasób archiwalny.
Ujawnienie
teczek TW ''Bolka'' spowodowało w Polsce wstrząs. Czy archiwum
Kiszczaka kryje jeszcze jakieś niespodzianki?
Gotów jestem się założyć, że kolejne dokumenty,
które ujrzą światło dzienne, to będą teczki uczestników
Okrągłego Stołu z grona opozycji. Może jeszcze nie w tych
pakietach przejętych od pani generałowej. To dopiero była
przystawka, danie główne przed nami. Wypłynie cała plejada
nazwisk z najbliższego otoczenia Wałęsy. Dlatego nie chciałbym
być teraz na miejscu dr. Łukasza Kamińskiego, prezesa IPN. Myślę,
że on nie chciałby mieć tego, co mu jeszcze doniosą. Puszka
Pandory została otwarta. Nad tym, co jeszcze wypłynie, nikt już
nie ma władzy. Ale będzie się działo!
Skąd
ta pewność, że czeka nas ''zalew'' teczek?
Współpracowałem kiedyś z generałem Tadeuszem
Tuczapskim przy książce pod roboczym tytułem ''Kulisy resortu
obrony narodowej''. Rozmawialiśmy przeszło 2 lata - w każdy
czwartek od godziny 16.00 do 19.30, bo później generał oglądał
programy informacyjne. Najbardziej interesujące nie było to, co
nagrywałem, ale to, co Tuczapski mi przekazywał, gdy wyłączyłem
magnetofon. Chciałbym móc kiedyś to opisać. To byłaby historia z
zupełnie ''innej bajki''. Może kiedyś, póki co brak jest warstwy
dokumentacyjnej.
Gdy o naszej współpracy dowiedział się
Jaruzelski, to natychmiast skontaktował się z Tuczapskim. Byłem
przy tej rozmowie telefonicznej. Pamiętam jak dziś, gdy Tuczapski
powtarzał: ''Tak Wojciechu, zrozumiałem. Dobrze, rozważę to.
Oczywiście, przekażę''. I wtedy zachowanie generała zmieniło się
diametralnie. Tuczapski wyciął z tekstu naszego maszynopisu
wszystko, co było dotąd istotne w naszych rozmowach. Wtedy też
zdecydowałem, że ta publikacja nigdy się nie ukaże. To byłby
straszny obciach. Ta ostatnia autoryzacja była jatką! A ja
zmarnowałem lata pracy.
Mam nadzieję, że
ma pan świadomość, że ta argumentacja dla wielu osób nie będzie
przekonywająca. Rozumiem jednak, że uważa pan, że prawdziwa bomba
dopiero wybuchnie? Oczywiście. Jestem o tym
przekonany. Zawleczka od zapalnika już została wyjęta. Lada moment
nastąpi detonacja, która będzie na miarę tsunami!
Rozmawiał
Robert Jurszo, Wirtualna Polska