Seryjni Mordercy Wampir ze Ślaska Zdzisaw Marchwicki Śledztwo, Prces, Pamiętniki

WAMPIR



29 marca 1974 roku ukazał się rw gazetach krótki komunikat, w Mórym poinformowano, że ujęty został Zdzisław March­wicki, podejrzany o zamordowanie 14 kobiet i usiłowanie morderstwa 6 dalszych. Komunikat był krótki, ukazał się po konferencji prasowej, jaka odbyła się dnia (poprzedniego w Komendzie Wojewódzkiej MO w Katowicach.

Wamplir, słowo wyijęte z twórczości literackiej i z filmów grozy, (przylegało ściśle do itego, co lękiem (paraliżowało przez długie lata Zagłębie Dąbrowskie.

¡Prawnicy nie używają słów nieprecyzyjnych, więc mó­wili; morderstwo z luibieżności lub z (tyranizmu. Jest to zabój­stwo wyrastające z jpopędu (płciowego, którego zaspokojenie w sposób zboczony, przez izadawanie cierpień partnerkom, stanowi ekwiwalent normalnego stosunku płciowego. Morder­cy seksualni są szczególnie trudni do wykrycia. Działają w odosobnieniu, ukrywają sworje seksualne nienormalności, na ogół przed popełnieniem morderstwa i po jego dokonaniu zachowują się zupełnie normalnie. Są szczególnie niebez­pieczni: powtarzają swe czyny.

¡Znany jest szeroko na świecie poifcwór z Dusseldorfu i du­siciel z Bositonu, opisane są iw literaturze fachowej (przypadki działania wampirów, jakie .trafiają się w różnych krajach. Był Rymaru w Bukareszcie, Mrazek rw Czechosłowacji. I w naszym kraju mieliśmy do czynienia z mordercami sek­sualnymi. Rachubiński, działający w Bydgoszczy w latach 1965—66, miał na swoim koncie 3 ofiary. Zadawał kobietom

liczne, rozległe obrażenia, podrzyna! gardła. Modzelewski-i z Gałkówka, działający iw latach 1952—67, miał na swoim 'f- ikoncie 7 zabójstw. Ten dla odmiany dusił swe ofiary, slucha&J ich jęków. Zboczeńcy seksualni mordujący kobiety, owe po­twory, ¡których w literaturze i filmie nazwano “wampirami", opisani są w fachowej literaturze. Roi się w (tych opisach od kraterów gardeł, rozwalonych brzuchów, popodcinanych po­śladków.

Wampir działający na Śląsku zadawał swoim ofiarom liczne obrażenia nie zidentyfikowanym na (początku narzę­dziem. Od 2 do 14 ciosów.

Widziałam w Katowicach mapę Zagłębia z naniesionymi na nią oznaczeniami miejsc, gdzie znaleziono ikobiesty martwe i ite, które dzięki niesłychanej odporności organizmu, po za­danych ciosach, przeżyły do chwili odnalezienia ich i udało się je uratować od śmierci. Mapa zurbanizowanego, uprzemy­słowionego terenu. Poprzecinana siecią dróg, (borów kolejo­wych. Osiedla, wsie i miasta stłoczone na skrawku ziemi. Teren działania wampira: 590 km2 zamieszkałych przez 724 itys. ludzi. Poszukiwanie igły /w stogu siana. Dlatego m. iin. mógł działać <tak długo: od roku 1964 do 1970.

Obok mapy terenu działania wampira wisiał tragiczny wykaz jego ofiar. Przy ¡imieniu i nazwisku podany był wiek, data i godzina dokonania zamachu oraz miejscowość. Przy 6 spośród 20 nazwisk widniał znak szczególny oznaczający*- że te kobiety przeżyły.

Anna M. 58 lat — 7 XI 64 (sobota), godz. 19 — Dąbrówka Mała.

Lidia N. 34 lata — 17 III 65 (środa), godz. 23 — Będzin.

* Irena S. lat 16 — 14 V 65 (piątek), godz. 23.30 — Gro­dziec.

Jadwiga Z. 45 lat — 22 VII 65 (czwartek), godz. 22.20 — Sosnowiec-Sroda.

* Eleonora G. 38 lat — 26 VII 65 (poniedziałek), godz. 20 — Łagisza.

* Zofia W. 22 lata — 4 VIII 65 (środa), godz. 6 — Łagisza.

Maria B. 22 lata — 15 VIII 65 (niedziela), godz. 22 —

Czeladź-Piaski.

Genowefa Ł. 28 lat — 25 VIII 65 (środa), godz. 23.30 — Będzin.

Teresa T. 24 lata — 25 X 65 (poniedziałek), godz. 7 — Będzi

Irena S. 57 lat — 12 XII 65 (niedziela), godz. 20 1 Cze­ladź.

* Stanisława S. 45 lat — 19 n 66 (sobota), godz. 20 — Grudków.

Genowefa B. 36 lat — 11 V 66 (środa), godz. 6.30 — La giszanNiepiekło.

Maria G. 55 lat — 15 VI 66 (środa), godz. 21 — Zagórze.

* Julia K. 30 lat — 15 VI 66 (środa), godz. 22.40 — Bę- dzki.

Jolanta G. 18 la/t — 11 X 66 (wtorek), godz. 7.45 — Bę­dzin.

Zofia K. 40 lat — 15 VI 67 (czwartek), godz. 20.50 — Grodziec.

Zofia G. 27 lat — 3 X 67 (wtorek), godz. 19 — Wojko­wice.,

Jadwiga S. 35 lat — 3 X 68 (czwartek), godz. 11 — Cieśle-Maczki.

* Irena W. 34 lata — 30 VIII 69 (sobota), godz. 21.30 — Katowice.

Jadwiga K. 45 lat — 4 III 70 (środa), godz. 18.55 — Sie­mianowice.

Ofiary wampira miały od 16 do 58 lał. W jednym dniu r(15 VI 1966) dokonał dwóch napadów na kobiety, z których jeden skończył się śmiercią ofiary. Dwukrotnie zamordował •dokładnie w rocznicą poprzedniego mocrdu (15 VI 66 i 15 VI67 oraz 3 X 67 i 3 X 68).

Oglądałam fotografie ofiar. Filmowy rzutnik na białej ścianie przywracał /pamięci twarze nie zniekształcone jeszcze ciosami mordercy. Przy każdym zdjęciu informacja: osierociła dwoje dzieci, osierociła jedno dziecko, wdowa, osierociła jedno dziecko, panna... I zawody: robotnica, pracownik naukowy, parzy mężu, pracownica szpitala. Kilka ślicznych twarzy mło­dych dziewczyn, dobra twarz wdowy ze zgaszonym spojrze­niem spracowanej kobiety, kobieta, która osierociła maleńkie dziecko, uśmiechnięta na zdjęciu radośnie, słonecznie...

A potem oglądam filmy. Jakieś krzewy, zarośla, .pobocza dróg, tory kolejowe. I słucham informacji: w Wojkowicach wlókł ofiarę 18,5 metra. Odzież była zabrudzona krwią i zie­mią. Śmierć nastąpiła natychmiast...

¡Następna rolka. ¡Przewrócony rower, wygnieciona trawa. I informacja: trawa ¡pochylona w głąb zagajnika, H pobliżu zwłok talon na odbiór ziemniaków.


Atakował często ikobiety wracające z drugiej zmiany! późnym (wieczorem. Znajdowano ¡przy nich torby gospodaai skie wyipełnione drobnymi izaikupami, jedna z ofiar niosła garnki. Śpieszyły się do domjów. Szły “na skróty", przez od­ludne tereny. Kilka razy zdarzyło się tak, że gdy napadł na ofiarę, spłoszyli go idący ludzie. Dlaitego nietotóre uratowały się. Z materiałów śledczych wiadomo, że nie odzywał się do tych, które atakował. Tylko jedna z ofiar, ta, co przeżyła, ze­znała, że spytała go: “Czy ja dobrze idę na Brzozowicą?" a on odpowiedział: “Dobrze, Ibo ja 'też tam idę po ikonie".

Uderzał z tyłu. Atakował nagle. Z tych, ikłtóre przeżyły; tylko dwie miały obiektywne warunki, żeby go rozpoznać. I rozpoznały go przy konfrontacji.

Ale to ibyło na końcu drogi. Sam począ/tek też nie wy­dawał się aż tak straszny.

Gdy (znaleziono pierwszą ofiarę, organa ścigania zaczęły badać sprawę jak każdą inną. ¡Nawet posądzono męża An­ny M., uznano go za podejrzanego o morderstwo żony. Sie­dział trzy miesiące — puszczono go.

Potem została zamordowana Lidia N. W podobny Isposób. W niedługim czasie po niej usiłowano zamordojwać takim samym uderzeniem Irenę S., a potem w Sosnowcu znaleziono Jadwigę Z. Znów podobna metoda działania, podobne obra­żenia — mord na tle seksualnym. W ostatnim (przypadku po­dejrzewano czas jakiś przyjaciela ofiary. Ale on nie mógł -być oprawcą, miał niezbite alibi.

Następnego dnia po zabójstwie dokonanym 22 lipca 1965 roku skojarzono w Komendzie Wojewódzkiej i w prokuratu­rze te trzy jednakowe morderstwa i czwarte usiłowanie. Pod­sumowano wszystko, co było wiadome w .tych sprawach, i na ludzi, biorących udział w owej naradzie, padł (blady strach; Nie ulegało wątpliwości, że wszystkie napaści były dziełem jednego człowieka — mordercy kobiet na (tle seksualnym, wampira, który zaczął grasować w Zagłębiu i co kilkadzie­siąt dni atakował nową ofiarę.

To była straszliwa świadomość.

Tak mało wiedziano o sprawcy! Jest rzeczą znaną, że przy morderstwach seksualnych najlepszą profilaktyką jest wy­krycie po pierwszej agresji. A tu już były cztery przypadki. Trzeba było chronić kobiety przed tym, oo mogło znów się powtórzyć. Ale jak chronić? I gdzie rzucić siły milicji? Minę­ła epoka genialnego Holmesa i jego przyjaciela dra Watsona.


Sprawca działał w odludnych miejscach, natychmiast wsiąkał w /tłum, psy guibiły ślad na ruchliwych drogach, wszelkie normalnie stosowane metody wykrywania zabójstw zawodziły. Potem napisano: “Stopień komplikacji wykryw- czych był olbrzymi".

Sprawca zadawał ciosy w skroniowo-potyliosną część głowy. Motyw zbrodni był zawsze talki sam: seksualny. “Mo­dus operandi" (też (talki sam. Narzędzia zbrodni nigdzie nie znaleziono, śladów nie udało się odkryć. Wampir działał w Otwartym terenie. Portem odciągał ofiary w ulkr^te miejsca. Były (to wypadki z różnych pór roku. Deszcz zacierał ślady. Wszystkie ofiary zostały •znalezione dopiero po kilku lub kil­kunastu godzinach ((najwcześniej po 2, najpóźniej po 30).

Ppłk Jerzy Gruba, naczelnik Wydziału Specjalnego Ko­mendy Wojewódzkiej MO w Katowicach, który od począ tku zajmował się tą sprawą (wówczas, na począitku, był zastępcą naczelnika tegoż wydziału), powiedział mi: “Nie ma nic gor­szego niż bezsilność".

A oni przecież od początku zaangażowali swoje najlepsze siły, wiedzę, ambicję, zdrowie. I nic. Ludzie, którzy zaczęli zajmować się wampirem (operacja zositała nazwana krypto­nimem “Anna"), ode spali po nocach, nie mieli czasu zjeść obiadu, przychodzili do domów późną nocą, wychodzili

świcie.

Tymczasem wampir, rozzuchwalony, dawał o sobie znać już nie co kilkadziesiąt dni, lecz co kilkanaście. Jedjią ofiarę od drugiej dzieliło teraz 4 dni, 9, 11.

Drukowano ułoitki przestrzegające kobiety przed samot­nym chodzeniem po ustronnych miejscach, mężowie odpro­wadzali żony do pracy d przyprowadzali z niej, rodzice nie wypuszczali wieczorem dorosłych córek, zakłady pracy od­woziły autokarami robotnice do domów.

Do niesłychanie żmudnej pracy zaangażowano ogromne siły. Już nie tylko milicja z województwa katowickiego, ale

iz innych regionów kraju zajmowała się operacją “Anna". Wykorzystano całą współczesną wiedzę na (temat morderstw seksualnych i nowoczesną (technikę.

Przy okazji niejako wykryto 15 zabójstw, 23 rozboje, 26 włamań, 58 gwałtów. Ale wampira ciągle nie było. W krę­gu potencjalnych podejrzanych znalazła się olbrzymia liczba mężczyzn.

Zaczęto sprawdzać po kolei wszystkich, ¡którzy mieszkali

na tym (terenie. Wprzęgnięto w służbę śledczą naukowców, Prof. flRragłowski z zabrzańskiej AM na podstawie wyników oględzin ofiar orzekł, że narzędzie zbrodni “powinno być obłe i sprężyste".

Widziałam pejcz ze skręconej stalowej liny obszyty skórą który znaleziono w .toku ślediztwa. Potem zresztą wyszło na jaw, że pierwszy mord dokonany został łomem, który — we­dług zeznań podejrzanego — wyrzucił gdzieś, pejczem zaś a/takował kobiety w (latach 1965, 1966 do 1967; następnie znów używał łomu.

W Wydziale Specjalnym telefon “wampirowski" — 25-555 — działał niemal bez przerwy. Apelowano do społe­czeństwa o meldowanie wszelkich podejrzanych zachowań, zrobiono iwystawy poglądowe w ¡mias-tach Zagłębia — zwie­dziło je 40 ¡tyś. osób. Patrole milicyjne czesały okolice. Pod­stawiano funkcjonariuszy “na wabia". Najpierw mężczyzn przebieranych za kobiety, ale ci, choć w damskich (płaszczach i perukach, poruszali się dziwnie, ludzie się za nimi oglądali. Więc sprowadzono 100 imilicjanftefc z różnych jednostek MO, przeszkolono je w judo, wyposażono w iminiaiturowe radio­stacje i broń, przebrano w cywilne ubrania. Dzielnie wycho­dziły późnymi wieczorami na odludne ścieżki. Pod chustkami miały specjalne plastykowe pancerze, które osłaniały tył i lewą część głowy w pobliżu ucha, bo wiadomo było, że w .tę Okolicę wampir zadawał pierwszy cios.

'Potem w śledztwie podejrzany powiedział: “Myślicie, że ich nie zauważyłem? Ze nie spostrzegłem, że mi podstawia­cie babki? Szły tak jakoś dziwnie, jakby im na tym nie za­leżało, gdzie dojdą. Rozglądały się. A koibieta, jak wraca z ro­boty, to głowę pochyli do przodu i śpieszy się do domu".

Tymczasem do komendy milicji napływały Itysiące listów. Trzeba je było sprawdzać. Każdą informację telefoniczną czy listowną badano z całą starannością. To zaiprzątało czas i an­gażowało ogromną liczbę ludzi. Ale nie zaniedbywano ni­czego. Były setki fałszywych alarmów, ¡były i kawały, choć naprawdę nie było się z czego śmiać. Skrzętnie zbierano każdy najdrobniejszy szczegół, który mógłby okazać się przy­datny.

Zdarzały się przypadki, że kobiety, które nie wróciły na noc do domu, szarpały na sobie odzież, nawet lekko się raniły; i opowiadały mężom, że nieprzytomne przeleżały do rana w Towie. Mężowie przybiegali na posterunki meldując, że


wampir napadł żonę. Potem okazywało się, że to zwyczajna zdrada małżeńska. Tylko że każdy zgłoszony przypadek ¡trzeba było sprawdzać.

Poza itym każde zabójstwo kobiety (trzeba było badać w dwóch płaszczyznach: w płaszczyźnie normalnego morder­stwa, które mogło być upozorowane na działanie wampira (odkryto 6 takich. pozorowanych morderstw), i w <tej drugiej płaszczyźnie, określonej kryptonimem “Anna".

Odwołano się do pomocy najwybitniejszych seksuologów, psychologów, psychiatrów, specjalistów z dziedziny krymino­logii. 40 naukowców współpracowało z organami ścigania, na­bywając nową wiedzą. Stworzono specjalny system organiza­cyjny, który pozwalał itrwać w stałym pogotowiu setkom ludzi.

Społeczeństwo rozumiało wagę problemu. Wszyscy poma­gali. Chodziło wszak o bezpieczeństwo kobiet.

Alarm trwał. A mimo to nie udało się uniknąć następ­nych ofiar. Od chwili, kiedy zdano sobde sprawę, że to wam­pir, do końca 1965 r. i w roku 1966 zaatakował on 12 kobiet, z czego tylko 4 wyszły z życiem.

Sprawca natychmiast uchodził z miejsca zbrodni, działał w głębokiej konspiracji, wiadomo też było, że z seksualnym zboczeniem nikt się nie obnosi, że często najbliżsi nawet nie wiedzą o tym z całą pewnością. Zdawano sobie sprawę i z -tego, że sprawca może mieć dwie /twarze —-tę na pokaz i tę prawdziwą, której nawet nie zdołały zobaczyć wyraźnie ¡te spośród ofiar, jakie udało się odratować. Tylko dwie z nich miały obiektywne warunki, alby odtworzyć z pamięci portret napastnika. Na podstawie ich zeznań oraz zeznań świadków, którzy zapamiętali różne twarze i sylwetki mężczyzn kręcą­cych się w pobliżu miejsc zabójstw w godzinach, kiedy się Wypadki wydarzyły, powstał portret -pamięciowy wampira.

W pewnym momencie w kręgu podejrzanych znalazł się B., mężczyzna bez stałego mdejsoa zamieszkania. Został za- trzym|any 14 VIII 1965 roku. Gdy w areszcie śledczym poka­zano go jednej z ofiar, nie wykluczyła, że to może być on (rozpoznała go po długim nosie). Ale następnego dnia była następna ofiara wampira, więc B. zwolniono. Potem wrócono do niego ponownie, gdyż okazało się, że popełnił czyn lu­bieżny, nie mający nic wspólnego z działalnością wampira. Został skazany na 6 la/t więzienia. Już zdążył wyrok odsie­dzieć.

fil i

15 VI 1966 raku, w ów krwawy dzień, ikiedy zdarzyły się następne dwa napady, z których jeden zakończył się śmiercią ofiary, już, już myślano, że uda się schwytać wampira.

Gdy o godz. 22.30 zaatakował w Będzinie 30-letnią Ju­lię K., pierwszy cios nie ibył śmiertelny, ofiara zdołała krzyk­nąć. Krzyk usłyszeli milicjanci. Byli daleko, czesali teren. Strzelili w górę. Napadniętej kobiecie udało się chwycić w ciemności narzędzie zbrodni, ale wampir wyszarpnął je i zaczął uciekać. Gdy milicjanci odnaleźli ofiarę, wskazała ręką, w którą stronę uciekł napastnik. Wszczęli za nim .pogoń wzdłuż kolejowego nasypu. Wtedy właśnie drogą tą szedł podchmielony mężczyzna. Usłyszał strzały, a połtem zaraz zo­baczył w ciemności, że ktoś biegnąc wyprzedził (go. Więc pijany zaczął na wszelki wypadek (też biec. Tylko (biegł wol­niej, jako że nogi mu się pląitały. I pogoń dopadłaN właśnie jego. Doprowadzano go do półprzytomnej kobiety. Skinęła głową. Następnego dnia rano zrobiono oficjalne okazanie. Po­wiedziała z całą stanowczością, że to nie len, co ją napadł.

W tym samym dniu w innym miejscu, w Zagórzu, półto­rej godziny wcześniej zginęła 55-letnia Mania G. Zdarzyło się to niecałe 10 m od budki strażniczej, w której siedział straż­nik i pilnował walca i narzędzi z pobliskiego wapiennika.

Po zamordowaniu kobiety wampir podniósł (torbę gospo­darską ofiary. Były w niej garnki, wysypały się na pryzmę kamieni, zabrzęczały. Odgłosy ite usłyszał strażnik, wyszedł z budki, by szukać złodzieja, myślał, że ito tótoś kradnie na­rzędzia. Ale wampir zdążył zbiec. Strażnik po kilku minu­tach natknął się na trupa kobiety. Przeląkł się. Wrócił do budki. Nie ruszył sdę z niej, dopóki nie przyszedł zmiennik. Dopiero gdy tamten nadszedł, (powędrowali obaj na najbliż­szy posterunek. Tymczasem wampir rzucał się już na kolejną ofiarę — na Julię K.

Płk Biczysko, dyrektor biura kryminalnego KG MO, po­wiedział mi, że na palcach dwóch rąk można by policzyć tych, którzy siedzieli w aresztach Śledczych podejrzani , o zbrodnie, jakich dopuścił się wampir.

(Najdłużej siedział mąż Genowefy Ł. Alle siedział przez własną głupotę. Na dodatek w śledztwie przyznał się do za­mordowania swojej żony. A było to (tak: 25 VIII 1965 roku państwo Ł. byli na jakiejś kolacji u znajomych. Tam pokłó­cili się i gdy wracali do domu, żona wcześniej wysiadła z autobusu. O 23.30 zginęła z rąk wamipira. Sjprawca położył


zwłoki kobiety na torach. Przejechał po ¡nich pociąg. Maszy­nista natychmiast się za/trzymał. Zrobiło się zamieszanie, przy­jechała ekipa śledcza. Wtedy (bo właśnie na kolejowym nasy­pie znalazł się mąż nieszczęśliwej. Musiał zobaczyć, że to są zwłoiki żony, choć ekipa śledcza odsuwała ludzi, stali daleko. Wśród nich znalazł się pan Ł. A obok niego sąsiad. Pan Ł. powiedział do niego: “To jest moja Gdenia". Tamten odpo­wiedział: “Skąd wiesz, przecież stąd nie widać". Na drugi dzień Ł. przyszedł do sąsiada i prosił, aby nie (ujawniał orga­nom ścigania tamitej rozmowy. Sąsiad rozmowę, oczywiście, powtórzył i .tak pan Ł. został aresztowany pod zarzutem mor­derstwa żony. Gdy go później pytano, dlaczego nie powie­dział od razu, że był wcześniej przy zwłokach kobiety na torze i rozpoznał swoją żonę, i dlaczego przyznał się w śledz­twie do ¡popełnienia morderstwa, oświadczył, iż czuł się za ten mord odpowiedzialny, nie mógł sobie darować, że się z żoną wówczas pokłócił i puścił ją samą w środku nocy, Miał po­czucie, że zginęła przez niego i nie mógł dać sobie rady z wy­rzutami sumienia.

Po zabójstwie Jolanty G. do wiadomości organów ściga­nia dotarły wieści, iż jakiś Ch. opowiada po pijanemu, że dokonał tego moniu. Podaje nawet szczegóły. Ale niebawem i to okazało się fałszywą ścieżką.

Ani na moment nie ustawała praca śledcza akcji “Anna". Setki ludzi cierpliwie wyławiało informacje, które składano, analizowano, poddawano ocenie ekspertów. I zbierano dane osobowe o tysiącach mężczyzn. W pewnym momencie w kręgu podejrzanych znalazło się ich sto tysięcy.

Po dokładnej analizie miejsc dokonania przestępstw stwierdzono, że musi to być ktoś, kto mieszka w Będzinie (14 wypadków) (Łub w Dąbrowie Górniczej, bo tam było epi­centrum. Funkcjonariusze służby operacyjnej MO szli “po (kolędzie" od domu do domu. Spisywali mężczyzn. Pytali

wszystko.

Sporządzono specjalne kartoteki perforowane, a w nich fiszflci z nazwiskami. Wentylowano najrozmaitsze grupy ludzi

1 środowiska. 'Pod baczną obserwacją znajdowali się właściwie wszyscy mężczyźni zamieszkali na tym terenie.

Gdy żadne z działań nie doprowadziło do celu, a wszel­kie metody wypróbowane w podobnych przypadkach na świe­cie, przeszczepione na nasz grunt, zawiodły — postanowiono -wykonać gigantyczną pracę.



W czerwcu 1970 roku powstała kolejna problemowa ana­liza całokształtu materiału i działań. Jest to ostataia z kilku­dziesięciu dokonanych analiz i planów. W dokumencie tym przyjęto za ustalone pewne fakty i podporządkowano im dal* sze działania. Ustalono, że sprawca musi odpowiadać określo­nym cechom fizycznym i psychicznymi i żejfego miejscem za­mieszkania lub trwałego związku jest Dąbrowa Górnicza. Autorami tej analizy są: wspomniany już ppłk Gruba oraz naczelnik wydziału zabójstw Komendy Głównej MO, płk Jó­zef Muniak. Na jej powstanie złożył się ogrom prac oficerów operacyjnych. Opierając się na tym, co zdołano na pewno ustalić, sporządzono wykaz cech osobowych, fizycznych i psy­chicznych, jakie powinien posiadać zagłębiowski wampir. Zebrało się tych cech 485. Wiadomo było na pewno, że wam­pir nie mógł mieć w roku 1964, na począitku swojej zbrodni­czej działalności, mniej niż 25 lat, że musiał mieć dó 170 cm wzrostu, włosy ciemne, falowane, musiał być sprawny fizycz­nie, mieć taki wzrok, aby móc chodzić ibez okularów, praco­wać w systemie trój zmianowym lub na stanowisku, które mógłby opuszczać bez specjalnej kontroli, musiał to być czło­wiek faktycznie — ale niekoniecznie formalnie — samotny itd., itd.

Znacznie trudniej było ustalić cechy psychiczne. Ale i tu, w drodze syntezy, eliminacji dogłębnej analizy tego, co udało się wydedukować, ustalono, że musi być to człowiek konflik­towy, nieśmiały, małomówny, skrzywdzony przez kobietę (w jakikolwiek sposób) lub uważający się za skrzywdzonego; psychicznie zrównoważony (a więc wyłączony z ewidencji wariatów), brutalny w pożyciu z najbliższymi, wreszcie, że człowiek ten może mieć dobrą opinię w aktualnym miejscu pracy.

Wrócono jeszcze raz do materiałów zebranych o mężczyz­nach ¡mieszkających na terenach zagrożonych. Karty perforo­wane z cechami wszystkich mężczyzn najdokładniej opisa­nych położono na arkusz owych 485 cech. Potem poszło ito na podświetlarkę i wyszedł spiczasty trójkąt. Na dole znaleźli się ci, co mieli tych cech najmniej, na samej górze, na spicza­stym wierzchołku, z 56 cechami na 485 możliwych, znalazł się Zdzisław Marchwicki. Sam jeden. Poniżej tego wierzchołka plasowały się inne nazwiska ze znaczną różnicą punktową. Miały najwyżej 35 cech.

Zdzisław Marchwicki został aresztowany 6 I 1972 roku

pod zarzutem serii morderstw na .tle seksualnym. Stało się to po 7 latach d 2 miesiącach od chwili pierwszego mordu.

— I to już koniec? — zapytałam naiwnie ppłka Grubę w trzeciej godzinie naszej rozmowy, pełnej dygresji i wąt­ków najrozmaitszych.

— Ależ skąd! To była dopiero połowa drogi — odpowie­dział pułkownik. — Nie wiedzieliśmy przecież jeszcze, że jego rodzina tak wiele wie o tej sprawie. Trzeba było mu wszyst­ko udowodnić. A podejrzany milczał jak zaklęty.

I tu powinna się zacząć opowieść o rodzinie. O podłożu, na jakim wyrosło straszliwe przestępstwo. O tym wszystkim, co kształtowało przez lata osobowość podejrzanego.

Ojciec Zdzisława, Józef, miał pięć żon i czworo dzieci. Z pierwszą żoną: Halinę, Zdzisława i Jana. Po trzecim poro­dzie pierwsza żona umarła. Najmłodszego syna, niemowlaka Jana, wzięła na wychowanie dalsza rodzina. Józef Marchwicki ożenił się po raz drugi. Z drugiego małżeństwa urodził się syn Henryk. Potem jeszcze Józef miał trzy kolejne żony. Ha­lina, Zdzisław i Henryk chowali się w domu, w którym trudno było znaleźć wzór, jak żyć należy. Jan w czasie oku­pacji został oddany do sierocińca, skąd wziął go na wycho­wanie ksiądz S. Z tego ,powodu zapewne znalazł się najpierw w Niższym Seminarium Duchownym w Poznaniu, następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie. Stamtąd go jednak usunięto. Wówczas zdobył średnie wykształcenie świeckie, pracował czas jakiś jako nauczyciel, następnie za­trudniony został na stanowisku administracyjnym w Uniwer­sytecie Śląskim. Czynny i bierny homoseksualista, demorali­zował młodzież. W trakcie śledztwa okazało się, że brał udział w różnych i licznych przestępstwach. (Na wiosnę i w lecie 1974 roku został skazany w kilku odrębnych pro­cesach).

Do początku lat sześćdziesiątych Jan nie utrzymywał bliższych kontaktów z rodziną. Wspiął się w górę. W rodzi­nie, w Dąbrowie, mówiono o nim z nutką podziwu d lekkim uśmieszkiem jednocześnie: “profesorek", “biskup", “bożek". Jan urodzony jest w 1929 roku.

Siostra Halina, urodzona w 1924 roku, też odegrała, jak się później okazało, pewną rolę w przestępstwie ciągłym. Otrzymywała drobne przedmioty, jakie jej brat zabierał ofia­rom.

Henryk, najmłodszy, przyrodni brat, urodzony w 1930 ro-



ku z drugiej żony Józefa, był dwa razy iżonaity (pię^waza jego żona, Maria, była później żoną Zdzisława), z dru£ą rozwiódł się przebywając w areszcie śledczym do (tej sprawy.

Zdzisław urodził się w październiku 1927 ¡roku. Gdy jego żonaty już z Marią brat Henryk siedział rok/tw więzieniu za kradzież, Zdzisław sprowadził się do Mariyl tak już zostało. W 1956 roku Henryk rozwiódł się z żon^i nawet nie potrze­bowała zmieniać nazwiska, aby połączyć /się formalinie z dru­gim mężem. Zdzisław ma pięcioro dzieci.

W 1964 roku we wrześniu żona opuściła go. Wyprowa­dziła się do innego mężczyzny. Pierwszy raz wampir zagłę- biowski zamordował kobietę w listopadzie 1964 r.

Pod koniec 1966 roku małżonkowie znów się spotykali. Zdzisław prosił żonę, aby wróciła. Zaczęli ze solbą korespon­dować. Zachowały się listy z tego okresu. Wiadomo z nich, że Zdzisław błagał żonę o powrót. Miała ona już dzieci z męż­czyzną, z 'którym się związała; mimo to wróciła do męża w grudniu 1967 roku.

To, co działo się (między małżonkami, a więc odejście żony, późniejsza nadzieja na jej powrót, wreszcie powrót, na krótko zresztą, ściśle nakłada się na daty morderstw doko­nywanych »przez wampira.

Gdy Zdzisław miał nadzieję na powrót żony, wampir nie mordował. Gdy żona wróciła do Zdzisława, Zagłębie oddy­chało spokojem przez równy rok. Potem jednak odeszła do tamtego mężczyzny, a w październiku 1968 r., znów na Śląsku znaleziono zamordowaną kobietę.

Ostatnie morderstwo, dr Jadwigi K. z Uniwersytetu Ślą­skiego^ wprowadziło zamieszanie w trudne i tak śledztwo. Milicja zorientowała się na podstawie zebranych materiałów, że w tym wypadku sprawca nie działał samotnie, że współ­działały z nim przynajmniej dwie osoby.

Gdy aresztowano wreszcie Zdzisława Marchwickiego, sta- Tał się on organa ścigania wyprowadzić w pole. Krył braci, którzy z nim wówczas współdziałali. Dopiero w maju, czerw­cu i lipcu nastąpiły dalsze aresztowania: Henryka Marchwic­kiego, Jana Marchwickiego, Józefa Klimczaka, blisko zwią­zanego z Janem, siostry Haliny Flak i ¡jej syna.

Zdzisław nie chciał “sypnąć" rodziny, usiłował organom ścigania wskazać zupełnie inne osoby jako te, które brały z nim udział w ostatnim morderstwie. Odpłacał rodzinie za to, że gdy zorientowała się już, kim jest wampir, nie wydała


brata. Wprawdzie Henryk po pijanemu wykrzykiwał czasem (to było już po ogłoszeniu przez milicję, że na kogoś, kto do* starczy informacji na temat mordercy kobiet, czeka milion złotych nagrody): ,ydaijcie forsę na flachę, bo powiem", ale ro­dzina potrafiła go usadzić. Czy jednym z .tych sposobów było wciągnięcie Henryka w przestępstwo?

W każdym razie nie ulega wątpliwości, że ostatnia ofiara wampira to nie było morderstwo przypadkowe, lecz zaplano­wane (oglądałam filmy z przeprowadzenia wizji lokalnej — Klimczak opowiadał prokuratorowi, jak śledził ostatnią ofiarę). Było to morderstwo ,¿nadane" przez Jana Marchwic­kiego. Dr K. z Uniwersytetu Śląskiego wiedziała o Janie zbyt wiele rzeczy, które nie powinny ujrzeć dziennego światła.

W aktach śledczych znajdują się dwa listy z roku 1970 przyszły one do komendy milicji i -podpisane były przez wampira. W pierwszym wampir usprawiedliwia 6ię z mor­derstw, twierdzi, że nienawidzi kobiet, w drugim — drwi z milicji. Oba listy zostały wysłane do ekspertyzy m. in. do dra KornaszewsSkiego do Poznania. 'Doktor ostrożnie sugero­wał, że mógł je pisać osobnik prawdopodobnie ze środowiska kleryikalnego, co stwierdzić można na podstawie użytych wy­rażeń i zwrotów. Podobnie wypowiedział się inny naukowiec z Poznania,v analizując teksty listów z punktu widzenia prze­jawianych w ndch właściwości psychicznych autora.

Sporo usftaleń wskazuje na to, że pisanie tych anonimów inspirował Jan Marchwicki.

W posiadaniu milicji jest wiele przedmiotów lub ich części zrabowanych ofiarom przez wampira. Koral z kolczyka jednej z ofiar znaleziono u człowieka, do którego ktoś z ro­dziny Marchwickich przyniósł kolczyk.

W drodze niebywale żmudnej ekspertyzy, wykonanej przez Zakład Kryminalistyki KG MO .przy zastosowaniu naj­nowszej wiedzy, odkryto mikrowłókna -pochodzące z ubrań wampira na częściach garderoby ofiar.

Doprowadzenie do wykrycia sprawcy nie jest dziełem jednego człorwieka. Latami całymi w konkretne działania angażowano najlepsze siły ludzkie i środiki techniczne, jakimi aktualnie dysponują organa MO. Największy wkład wnieśli jednak funkcjonariusze milicji województwa katowickiego, wspierani w swoich działaniach przez specjalistyczne służby z całego teraju.

Niezmiernie ważną rolę odegrał w czasie śledztwa, oprócz



wielu ośrodków naukowych w (kraju, Zakład Kryminalistyki Komendy Głównej MO, który w tej sprawie wykonał ponad 4 tysiące ekspertyz. ¡Przy tej okazji dorobiono się'w Zakładzie nowych metod badawczych; stanowią one osiągnięcie porów­nywalne z odkryciami w kryminalistyce światowej,

Zagłębdowski wampir działał 5 lat i 4 miesiące. Pierwsza jego ofiara, Anna M., zamordowana została 7 XI 64 r., ostat­nia — Jadwiga K. — 4 III 70 r. Jak już powiedziałam, w ciągu tych lat trwało żmudne, szalenie trudne śledztwo, w które zaangażowane były olbrzymie siły aparatu ścigania.

Szukano igły w stogu siana. Marchwicki dokonywał za­bójstw na terenie o łącznej powierzchni 590 kim kw., zamiesz­kałym przez 725 itys. ludzi. Zagłębie Dąbrowskie to kraina zindustrializowana, poprzerzynana olbrzymią ilością dróg d szlaków komunikacyjnych, ludzie kręcą się ¡tu tak jak w tyglu,, przejeżdżają, mieszkają, pracują; trwa nieustanne przemieszczanie wśród potężnych zakładów przemysłowych^ niezliczonych placów budów pośrodku przemysłowej aglo­meracji.

Zdzisław Marchwicki mordował kobiety przypadkowe (różny wiek, wygląd zewnętrzny ofiar), tylko na otwartej przestrzeni, używał jako narzędzia żhrodni przedmiotu tępo- -krawędzistego i obłego |z tym, że w jednym przypadku była to szyna), zadawał ciosy w głowę z dużą siłą, przeważnie z tyłu, manipulował wokół narządów Todnych kobiet, zabierał ofiarom drobne, często bezwartościowe przedmioty.

Przez długie lata strach wisiał nad Zagłębiem.

Jak już powiedziano, Marchwicki został aresztowany 6 I 72 r.

Zaczął się nowy etap: postępowanie przygotowawcze przeciwko Zdzisławowi Marchwickiemu. Trzeba przecież było zebrać dowody. Jak najwięcej dowodów. Nie mówił bowiem nic. Przyznanie się podejrzanego to nie jest wystarczający do­wód w sprawie, ale przecież wiadomo, że przywiązuje się doń wagę niemałą. Zbierano więc dowody, gromadzono tysiące informacji, analizowano zdarzenia najdrobniejsze. Nie było rzeczy błahych, nieważnych. Materiał dowodowy rósł. Kry­minogenna rodzina podejrzanego prześwietlona została jak w rentgenie, obraz działań, ogrom zbrodni, tło -r- wszystko


zaczęło rysować się wyraźną kreską. Sam podejrzany zaś “p^kł" 10 V 72 r. Zaczął ¡mówić.

21 V 72 r. został aresztowany Henryk Marchwicki — brat podejrzanego. 24 V — Jan Marchwicki, drugi brat podejrza­nego, 4 VH — Halina Flak z domu Marchwicka, siostra po­dejrzanego (w ten sposób wszystkie dzieci Józefa Marchwic­kiego znalazły się w areszcie śledczym w związku z tą samą sprawą), wreszcie 11 XI — Józef Klimczak — przyjaciel Jana, homoseksualisty, i 29 XII — Zdzisław Flak, syn Haliny | sio­strzeniec głównego podejrzanego.

28 V 74 r. w 141 tomie akt śledczych obejmujących 21 321 stron zjawiło się postanowienie o zamknięciu śledztwa: “...wobec osiągnięcia ustawowych celów śledztwa postano­wiono jak w sentencji..." i podpis: prokurator Prokuratury Generalnej Józef Gurgul. A datę własną ręką wpisał płk Je­rzy Gruba — wówczas naczelnik Wydziału Specjalnego Ko­mendy Wojewódzkiej MO w Katowicach, który od początku zajmował się sprawą oznaczoną kryptonimem “Anna" (od imienia pierwszej ofiary).

W 142 tomach akt głównych, 500 tomach akt kontrolnych i kilkudziesięciu tysiącach teczek z materiałami operacyjnymi zamknęło się śledztwo w sprawie zagłębiowskiego wampira, który paraliżował strachem przemysłowy, gęsto zaludniony okręg przez kilka lat.

29 VI 74 r. do Sądu Wojewódzkiego w Katowicach wpły­nął akt oskarżenia przeciwko Zdzisławowi Marchwickiemu i innym oskarżonym o przestępstwa z art 148 § 1 kk. i inne.

Akt oskarżenia, obejmujący wraz z uzasadnieniem 200 stron, zarzucał Zdzisławowi Marchwickiemu, ur. w 1927 r. w Dąbrowie Górniczej, zam. w Siemianowicach przy ul. Kru- panki 36, pochodzenia i przynależności społecznej robotniczej, posiadającemu wykształcenie 6 klas szkoły podstawowej i 3 klas szkoły zawodowej, żonatemu, ojcu ośmiorga dzieci — zabójstwo 14 kobiet i usiłowanie zabójstwa 6 kobiet. Ponad­to urząd prokuratorski zarzucił mu znęcanie się nad rodziną, znieważenie funkcjonariusza MO i zabór społecznego mienia.

Janowi Marchwickiemu, ur. w 1929 r“ pochodzenia ro­botniczego, przynależności do inteligencji pracującej, o wy­kształceniu średnim, stanu wolnego, postawiono osiem zarzu­tów. (Został on zresztą w innych procesach skazany na kary wieloletniego więzienia i wysokie grzywny.) Tym razem oskarżony został o nakłanianie Zdzisława do zabójstwa dr

Jadwigi K., a Henryka oraz Józefa (Klimczaka do udzielenia mu (pomocy, o nakłanianie Klimczaka do zabójstwa młodej dziewczyny, która miała z nim dziecko, o czyn nierządny wobec nieletniego, o nakłanianie siostrzeńca — Zdzisława Flaka, do kradzieży, o przyjęcie skradzionych rzeczy, poświad­czanie nieprawdy oraz gmatwanie toczącego się postępowania przygotowawczego poprzez nakłanianie różnych osób do skła­dania nieprawdziwych zeznań.

Henrykowi Marchwickiemu, ur. w 1930 r. w Dąbrowie Górniczej, zam. w tejże Dąbrowie przy ul. Korzeniec 24 a, pochodzenia robotniczego, o wykształceniu podstawowym, renciście, rozwiedzionemu, ojcu trojga dzieci, prokurator przedstawił sześć zarzutów. Najważniejszy z nich, którym objęty został również Józef Klimczak, dotyczył wspólnego działania, za namową Jana Marchwickiego, polegającego na udzieleniu pomocy Zdzisławowi w dokonaniu zabójstwa dr Jadwigi K. poprzez obserwowanie jej na trasie jej powrotu do domu z Uniwersytetu -Śląskiego, a nadto - przypisano mu skradzenie tejże zamordowanej, wspólnie z bratem Zdzisła­wem— zegarka; wreszcie znęcanie się nad rodziną, paser­stwo oraz pomocnictwo w oszustwie.

Po dwa zarzuty przedstawił prokurator Halinie Flak i jej synowi. Halina Flak, z domu Marchwicka, ur. w 1924 r. w Dąbrowie Górniczej, zamieszkała tamże przy ul. Królowej. Jadwigi 7, skończyła 6 klas szkoły podstawowej, jest zamężna, ma dwoje dzieci, zatrudniona była jako pracownica fizyczna. Jej syn, Zdzisław, urodzony w 1952 r. w Dąbrowie i tam też zamieszkały, z ukończoną szkołą podstawową i zawodową» pracujący, kawaler, karany ijuż przez sąd dla nieletnich, rów­nież został objęty aktem oskarżenia.

Siostrze wampira zarzucono, że przyjmowała od brata Zdzisława drobne przedmioty skradzione ofiarom i że wie­działa o ich pochodzeniu oraz tó, że wyłudziła bezprawnie zasiłek chorobowy z miejsca pracy, zaś siostrzeńcowi March­wickiego zarzucono, iż mając wiarogodną wiadomość o doko­naniu zabójstwa dr Jadwigi K. nie zawiadomił o tym orga­nów ścigania i że, ulegając namowom stryja Jana, dopuścił się kradzieży akcesoriów samochodowych.

Józefowi Klimczakowi, ur. w 1948 r. w Bielsku-Białej, zam. w Katowicach w mieszkanki Jana Marchwickiego, o wykształceniu podstawowym i zawodowym, kawalerowi, ojcu jednego dziecka, pozostającemu na utrzymaniu Jana,

akt oskarżenia zarzuicił pomocnictwo Zdzisławowi Marchwic­kiemu w dokonaniu zabójstwa dr Jadwigi K. przez obser­wowanie jej na trasie powrotu do domu i wskazanie jej za­bójcy.

Nie wszystkie zarzuty aktu oskarżenia miały jednakowy ciężar, ale chodziło o /to, aby jak w zwierciadle odbiła się moralność ogromnej większości członków tej rodziny, jej nastawienie do życia, solidarność wewnątrzrodowa, wreszcie całe obyczajowe tło i środowisko, w którym okarżeni wycho­wywali się i rośli, aby uplastycznić niejako te wszystkie spra­wy ponure i straszne — niezrozumiałe dla ogromnej więk­szości obywateli w naszym (kraju.

Zdzisław Marchwicki wywodzi się z rodziny niewątpliwie ewenementainej, której losami i uwikłaniami zajmowali się biegli psychiatrzy, psycholodzy i specjaliści kryminologii.

18 IX 74 r. przed Sądem Wojewódzkim w Katowicach za­czął się proces wielokrotnego mordercy kobiet.

Proces odbywa się w dużej świetlicy huty cyniku “Sile­sia", ponieważ w gmachu sądów katowickich trwa remont i nie można było nigdzie znaleźć sali tej wielkości, by mogli pomieścić się ci, którzy z różnych racji mają prawo, a cza-^ sem a obowiązek przebywać na sali. Zaraz na wstępie trzeba powiedzieć, że w mieście ciężko pracującym proces nie bu­dzi żadnych większych sensacji — i to jest godne podkreśle­nia. Ludzie w Zagłębiu mogą spać spokojnie. Ponad dwa lata temU, tj. w chwili aresztowania Zdzisława Marchwickiego, alarm został odwołany. Kobiety nie boją się wychodzić same wieczorami z domu, nie uciekają na odgłos kroków, szelestu liści, na widok mężczyzny, który natarczywie im się przy­gląda. To jest najważniejsze.

W ciągu 125 procesowych dni, rozciągnęły się one w cza­sie na 11 miesięcy (bowiem .posiedzenia sądu odbywały się tylko w środy, czwartki i piątki), sąd pracował pod przewod­nictwem sędziego Sądu Wojewódzkiego Władysława Ochmana. Za stołem sędziowskim zasiadali także: sędzia Andrzej Rem- bisz i ławnicy Franciszek Tatarczuk, Ryszard Kukwa i Eryk Skiba. Protokołowały na zmianę: Wiesława Starek i Maria Gnacilk. Oskarżało dwóch prokuratorów: prokurator gene- raikiy Józef Gurgul, który nadzorował postępowanie przygo­towawcze, i jako Wiceprokurator || prokurator wojskowy Zenon Kopiński. Każdego z oskarżonych broniło po trzech obrońców.


Czym dysponował Sąd? Na jakich dowodach oparł swój ' wyrok?

A więc były to:

a. wyjaśnienia 6 oskarżonych złożone w śledztwie i na rozprawie,

b. zeznania przesłuchanych na sali bezpośrednio przez sąd (przeszło 500 świadków,

c. zeznania ok. 100 świadków złożone w postępowaniu przygotowawczym i odczytane na rozprawie,

d. ekspertyzy i opinie (przeszło 20 biegłych z różnych dziedzin nauki i wiedzy,

e. protokoły z eksperymentów procesowych, przeprowa- . dzonych w postępowaniu przygotowawczym, i wizje lokalne, przeprowadzone przez sąd wraz z załączoną dokumentacją,

f. ponad 1000 dokumentów dotyczących różnych kwestii szczegółowych i ogólnych, przedłożonych wraz z aktem oskar­żenia i zażądanych przez sąd z urzędu i na wniosek stron,

g. ponad 100 różnych dowodów rzeczowych,

h. 25 taśm magnetofonowych z. przesłuchania oskarżo­nych i świadków w postępowaniu przygotowawczym oraz“; 6 filmów i 325 przeźroczy i zdjęć,

d. 141 tomów akt postępowania przygotowawczego wraz z załączonymi aktami ; dowodowymi, dotyczącymi ^innych spraw, lecz mającymi bezpośredni związek z rozpoznawaną przez sąd sprawą,

j. 10 tomów protokołów z rozpraw sądowych, 255 taśm magnetofonowych i 5 taśm magnetowidu z rozpraw sądowych, a nadto 10 tomów akt postępowania przed sądem poza proto­kołami z rozpraw.

Wiele miesięcy trwało postępowanie dowodowe. Ście­rały się ze sobą koncepcje, konkluzje, oceny, wersje. Zawsze zwyciężały zasady logicznego rozumowania i życiowego do­świadczenia oraz materiał dowodowy. Dowodów pośrednich było bardzo dużo, dowodów bezpośrednich też zebrała się ilość niemała, choć rozproszone są one i nie doityczą wszyst­kich zarzutów objętych aktem oskarżenia.

Oskarżeni iw czasie rozprawy zajmowali różne pozycje taktyczne, obronne, nierzadko wykraczali na sali rozpraw poza swoje uprawnienia. Zdarzało się, że oskarżeni, szcze­gólnie Jan, ubliżali powadze sądu, obrażali oskarżycieli, bie­głych, własnych obrońców, świadków, siebie wzajemnie i pu-


bliczność. Jan i Henryk zachowywali się tak bezczelnie, że sąd musiał usuwać ich z saM. Jeszcze raz na sali rozpraw ¡Marchwiccy zademonstrowali solidarność rodową, brak sza­cunku dla społeczeństwa, pewnoś£ siebie, cynizm i fałsz. Jedyna osoba zasiadająca na ławie oskarżonych, nie związana •więzami krwii z Marchwickimi — Józef Klimczak — przy­jaciel i partner Jana — dostroił się idealnie do rodziny, wsiąkł w tę demoralizację. Później — gdy chodziło o skórę któregoś z oskarżonych — pękało czasem jakieś ogniwo w tej solidarności. Oskarżeni przyznawali, że największym złem w rodzinie był nie Zdżisła w-wampir, lecz Jan. A w ogóle to strach było patrzeć na towarzystwo siedzące między milicjan­tami, w dwóch rzędach, pod ścianą świetlicy huty “Silesia".

Sam Zdzisław Marchwicki od razu na wstępie rozprawy odwołał swoje przyznanie się ze śledztwa. Zachowywał się biernie, w pierwszych dniach sprawiał wrażenie nieobecnego. Ale w miarę konkretyzowania się dowodów stawał się nie­spokojny, nerwowy, bystro reagujący na przeprowadzane przez sąd dowody, których zakres i moc obnażały jego winę.

16 IV 75 r. powiedział: “Coś nie mogę mówić, jestem wy­czerpany i wykończony". Pod koniec rozprawy zaś (cytuję za protokołem): “Dużo się rzeczy złożyło, o których nie mia­łem ipojęcia, nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy".

Zdzisław Marchwicki przed aresztowaniem pracował jako pracownik fizyczny w kopalni “Siemianowice", był dobrym ¡pracownikiem (wg oceny współtowarzyszy i kierownika), zdy­scyplinowanym, spokojnym, zrównoważonym człowiekiem. Wysoki Sąd zadał sobie pytanie: czy to był naturalny sposób bycia, czy gra? I odpowiedział: naturalny. Wampir przecież “dbał o twarz".

W jednej chwili zmieniał swoją osobowość i naturę. Jego spojrzenie {miał wadę wzroku: oczopląs poziomy) wywoły­wało grozę, już nie był ani łagodny, ani zrównoważony. Na co dzień zachowywał się ostrożnie, milczał. I choć czasem wyrażał się negatywnie o kobietach — uważano, że to z po­wodu żony, która go porzuciła, że ma do niej urazę. Czasem, gdy napił się alkoholu, dużo o niej mówił, żalił się. Na pewno miał powody, aile przecież i on nie zachowywał się wobec Marii nienagannie, o czymi wiedzieli lekarze w przychodniach zdrowia, którym żaliła się na postępowanie męża.

Od atmosfery panującej w tej rodzinie, przy której bled­nie nawet solidarność z Ojca chrzestnego, od życia rodzin-

nego, któremu patronował pater faimilias — stary Józef, zmarły w 68 r. — od tego wszystkiego, z czyim Zdzisław sty­kał się na co dzień, zależało w znacznym stopniu wyzwolenie? się jego cech sadyzmu fizycznego, występującego w najwyż­szym nasileniu zwanym tyranizmem.

Życie rodzinne i małżeńskie głównego podsądnego to było jedno pasmo nieporozumień, antagonizmów, zniewagi, znęca­nia się fizycznego i moralnego, bójek i awantur. Taika była codzienność. Nie mieli łatwych charakterów oboje. On cza­sem bywał nietrzeźwy, ona —- zawsze — nader konfli!fetowa,i Był wobec ndej brutalny, bezwzględny, ¡mówiła o tym długo przy zamkniętych drzwiach sali, do uzasadnienia wyroku przedostały się takie stwierdzenia: “W stosunku do -żony używał metod sadyzmu fizycznego, realizował je konsekwent­nie, zwłaszcza że żona znajdowała się często w stanie nie­przytomności z powodu ataków epilepsji".

Trudno się dziwić, że w październiku 64 r. opuściła męża a wraz z przyjacielem i dziećmi wyjechała do Lębonka.

Wtedy ito Zdzisław Marchwicki zaczął mordować.

*

Według opinii biegłych “z powodu nie wykształconej w pełni zdolności do normalnego życia seksualnego potrzebował sil­nych bodźców zewnętrznych w formie wynaturzonej, w po­staci widoku krwi, konwulsji ofiary i jej agonii. Cechy sa­dyzmu, jakimi się odznaczał, wykorzystywane były przez nie­go w sposób świadomy, zaplanowany i konsekwentny".

Dlatego też Sąd przyjął, iż główny oskarżony to człowiek sprytny, działający z przemyślnym zamiarem, przygotowujący się do dokonania przestępstwa, zabezpieczający sobie ucieczkę | miejsca mordu. Że cechuje go pewność siebie, zdecydowanie w działaniu, chytrość, spryt i umiejętność oceny sytuacji.

Zdzisław Marchwicki jest człowiekiem silnym, zwinnym, szybkim w poruszaniu się i w biegu. Powiedział o sobie przed sądem: “Biegi to miałem dobre, chodziłem szybko, byłem wy­trzymały, dość silny, dosyć dużo dźwigałem. Mogłem udźwi­gnąć cztery worki z cementem, tj. 200 log".

Napadał znienacka na samotnie idące kobiety, często pod osłoną ciemności lub mgły, uderzał z tyłu, zadawał ciosy z dużą siłą. To tylko kwestia przypadku, że ęztery jego ofiary

przeżyły. Był głęboko przekonany, że z wyjątkiem jednego przypadku — zostawiał je mantwe.

Może właśnie dlatego tak gorliwie zaprzeczył zarzutowi dziewiętnastemu z aktu oskarżenia, tzn. napaści na pielęg­niarkę Irenę W. Zadał jej — w myśl aktu oskarżenia — tylko jeden cios, który spowodował złamanie szczęki, napad­nięta kobieta upadła, jego coś spłoszyło — uciekł. Może uznał, że (to “spartaczona robota", niegodna jego, i dlatego od po­czątku do końca wypierał się właśnie tego czynu? Nie wiem. To jest dylemat dla psychologów, dlaczego wielokrotny mor­derca kobiet wypiera się tak stanowczo i uparcie czynu, który wśród innych dziewiętnastu obciążonych straszliwymi skutkami jest najlżejszy?

Choć ofiary były przypadkowe, okazje planował szcze­gółowo, mścił się na kobietach z powodu własnych niepowo­dzeń życiowych, zaspokajał swój popęd płciowy w sposób bestialski, okrutny, działał w atmosferze pewności siebie oraz okresowej bezkarności, jakby na złość organom ścigania.

Dziewiętnaście zamachów na życie kobiet jak klamra spi­nają dwa morderstwa szczególne. Pierwsza ofiara, Anna M., była sąsiadką teściowej Zdzisława Marchwickiego ¡¡¡I Floren- tyny Król. Kobiety nie znosiły się, kłóciły wielokrotnie.

Czy chciał przysłużyć się swojej teściowej, by wsparła go w prośbach kierowanych ido Marii o jej powrót z dziećmi na Śląsk? Czy Florentyna wiedziała, kto zamordował sąsiadkę? Czy sam sprawca przeciągając trupa w ¡krzaki doznał orgaz­mu i zorientował się przypadkowo, że to może być sposób zaspokajania popędu seksualnego? Proces nie dostarczył na te pytania jasnych odpowiedzi. ,

Natomiast ostatnie morderstwo, dr Jadwigi K., zostało wyjaśnione w szczegółach nie tylko dlatego, że tak postanowił wymierzyć swoją zemstę Jan i że Zdzisław powiedział: “Trze­ba było bratu pomóc", ale i dlatego, że jest to jedyne spośród wszystkich morderstw zagłębiowskiego wampira, w którym nie działał on sam (ca zresztą wprowadziło kiedyś do toczą­cego się śledztwa znaczne zamieszanie i było wówczas trudne do zrozumienia).

Trzej bracia i Klimczak składali sobie po zabójstwie dr K. przysięgę, że nie ujawnią szczegółów tego czynu, że nie zdradzą się wzajemnie. Właściwie jeden Zdzisław przysięgi dotrzymał.

Wszyscy oskarżeni, a także żona głównego podsądnego,


poddani byli dokładnym badaniom, nie tylko zresztą psychia­trycznym.

Opinię z zakresu seksuologii dotyczącą Zdzisława March­wickiego wydali prof. dr hab. Edmund Chróścielewski 1 doc. dr hab. Władysław (Nasiłowski. W czasie śledzitwa i później, na rozprawie, dokonali oni szczegółowej analizy materiału do­wodowego w zakresie zboczeń seksualnych i analizy poszcze­gólnych przypadków zabójstw, przeprowadzili wywiady, za­poznali się z dokumentacją lekarską i orzekli:

— stwierdzono cechy manipulacyjnego działania (w sze­regu przypadków) wokół narządów rodnych, lecz brakuje da­nych o ewentualnym odbywaniu stosunków płciowych z ofia­rami;

— nie było wybiórczego «działania (ofiarami były różne kobiety);

— sprawcę cechuje psychopatologiczna struktura osobo­wości;

— stwierdzono sadyzm-tyranizm;

— w realizacji działania popędowego zasadniczym celem było dokonanie morderstwa, reszta (mp. zabieranie drobnych przedmiotów) to działanie uzupełniające;

— u sprawcy istniały nieprawidłowości w realizowaniu popędu seksualnego: bicie i znęcanie się nad żoną, ekshibicjo­nizm, kazirodztwo, odbywanie stosunków z żoną w czasie menstruacji, w czasie ataków epileptycznych, z półprzytomną^

Opinię lekarsko^psychiatryczną, złożoną po obserwacji szpitalnej trwającej od 30 VII do 5 XII 1973 w Szpitalu Psy­chiatrii Sądowej w Grodzisku Mazowieckim, podpisali leka­rze medycyny, specjaliści z zakresu psychiatrii, Andrzej Ró­życki i Józef Milczarek. Stwierdzili oni na wstępie:

“1. Niemal wszystkie zabójstwa lub usiłowania noszą w sobie cechy zabójstw na tle seksualnym;

2. sprawca zawsze działał jednakowo;

3. w , żadnym wypadku nie stwierdzono, by odbył stosu­nek z ofiarą".

A dalej w opisie można przeczytać:

“Na podstawie akt sprawy, wielokrotnych badań, badań dodatkowych, obserwacji oraz danych:

1. u Zdzisława Marchwickiego nie stwierdzamy choroby psychicznej ani też niedorozwoju umysłowego;

2. stwierdzamy nieprawidłowe cechy osobowości typu

psychopatycznego oraz sadystyczne zboczenie popędu seksual­nego;

3. ibralk jest danych, by w okresie dokonania zarzucanych mu czynów .posiadał zmienioną lub ograniczoną zdolność ro­zumienia ich znaczenia i kierowania postępowaniem;

4. jest zdolny do stawania przed sądem".

Sąd Wojewódzki w trakcie przewodu nie zgodził się z opinią ¡biegłych w kwestii odbywania przez oskarżonego stosunków płciowych ze swymi ofiarami (Zdzisław March­wicki zawsze utrzymywał, że w przeważającej większości przypadków z ofiarami swymi taikie stosunki odbył). Biegli stwierdzili nadto i Sąd to przyjął, żei

“życie seksualne jesf czynem popędowym, ale wycho­dzimy z założenia, że popęd seksualny nie dominuje nad wolą człowieka... w przypadku podsądnego zabójstwo z lubieżności nie uległo takiemu utrwaleniu, by dominowało nad jego inte­lektem".

Również biegły psycholog mgr, Jerzy Jaworski przedsta­wił na rozprawie swoją opinię. Brzmiała ona:

“1. Intelekt badanego funkcjonuje prawidłowo;

2. w wypowiedziach badanego przejawia się poczucie winy za dotychczasowy styl życia i własne (postępowanie w przeszłości;

3. wyraźna «jest tendencja do panowania nad sytuacją w sensie dawania kontrolowanych wypowiedzi;

4. badania psychologiczne nie wykazują aktualnie cho­roby psychicznej".

Również pozostali oskarżeni poddani ¡byli (badaniom psy­chiatrycznym i psychologicznym.

Jan Marchwicki przebywał na obserwacji w szpitalu w Gnieźnie od 18 II do 25 III 1974. Pod opinią podpisali się doktorzy medycyny Marian Jaska i Marian Drogowski. Badał go również .psycholog. Biegli stwierdzild, że:

“jest to psychopata o zboczeniu seksualnym pod postacią homoseksualizmu. Nadto cechuje go dążenie do zaspokojenia własnych potrzeb bez liczenia się z konsekwencjami i nor­mami społecznymi; jest to egocentryk przerzucający winę na innych; usiłuje wykazać, iż padł ofiarą walki ideologicznej. Cechują go skłonności pieniacze, a cel swój stara się osiągnąć wszelkimi metodami".

Opinia Sądu, po kilkunastu miesiącach obserwowania podsądnego, była znacznie ostrzejsza niż biegłych. Sąd Woje-

wódzki orzekł <w uzasadnieniu wyroku, iże to, co powiedzieli o nim biegli, jest zbyt łagodne. Sąd uważa, że:

“Jan Marchwicki to człowiek wulgarny, zdemoralizowany, zdeprawowany i zdegenerowany, typ sadysty psychicznego, który chce zdeptać i zniszczyć każdego, kto odważa się wy­stępować przeciwko niemu".

Również Henryk Marchwicki skierowany był do Gro­dziska Mazowieckiego na badania psychiatryczne. Po obser­wacji trwającej od 27 IV do 4 VII 1974 ci sami biegli, którzy opiniowali jego brata Zdzisława, stwierdzili, że:

jest to ¡psychopata nałogowo nadużywający alkoholu, a dostrzeżone cechy charakterologiczne należy uznać za ipsy- chopatyczne, a nie pochodzenia organicznego uszkodzenia mózgowego".

Nie stwierdzili biegli objawów psychodegeneracji wystę­pującej w alkoholizmie przewlekłym, a biegły psycholog dodał:

“Prymitywizm środowiskowy, zaniedbania wychowawcze, brak właściwej stymulacji pewnych funkcji intelektualnych. Kłamie, ale to cecha nałogowych alkoholików".

Halina Flak przebywała w Grodzisku od 7 III do 13 IV 1973. Biegli psychiatrzy stwierdzili, że:

“intelekt ma ociężały, na dolnej granicy prawidłowego rozwoju. Zdradza nieprawidłowości charakterologiczne, jest nieszczera, nieprawdomówna, łączy ją solidarność z rodziną, szczególnie z bratem Zdzisławem. Nie chorowała i nie cho­ruje psychicznie z wyjątkiem krótkotrwałego okresu depresiji reaktywnej (pobyt w szpitalu psychiatrycznym w Lublińcu w 1969). Zdradza jedynie odchylenia charakterologiczne, en- dogeniczne, częściowo pogłębione zaniedbaniem wychowaw­czym".

Ambulatoryjnie, przez doktorów Różyckiego i Krzaka, byli przebadani dwaj ostatni oskarżeni. O Józefie Klimczaku biegli orzekli, że:

“jest to osobnik psychopatyczny, homoseksualista bierny, uprawiający homoseksualizm w celu osiągnięcia korzyści ma­jątkowych przy jednoczesnym .utrzymywaniu normalnych sto­sunków seksualnych z kobietami".

O Zdzisławie Flaku zaś powiedziano tylko, że “ma nie­prawidłowo wykształconą strukturę osobowości".

Z takimi to podsądnymi, z których (jeden strachem para-


liżował Zagłębie w ciągu przeszło siedmiu lait, ¡miał do czy­nienia iw czasie rozprawy Sąd Wojewódzki.

Na sędziowskim stole leżało 141 tomów akt śledczych, ro­sły tomy sądowych akt (w sumie 27 342 strony). Uciążliwe, całymi dniami trwające przepytywanie świadków, bezpośred­nie konfrontacje ,/wampira" z ofiarami, które udało się odra­tować, taśmy filmowe z utrwalonymi szczegółami sekcji zwłok (kilkunastu kobiet, protokoły iz ekshumacji i(ibo i takie były), trzy kartony dowodów rzeczowych, wśród których znalazły się i ubrania, i narzędzia zbrodni, zidentyfikowane po eks­pertyzach {przecinak metalowy, pejcz stalowy, szyna), koral, fragmenty obrączki i zegarki zaibrane kiedyś ofiarom, a teraz stanowiące niezmiernie ważne dowody rzeczowe, taśmy z za­notowanymi wyjaśnieniami, ekspertyzy sporządzane przez placówki naukowo-badawcze, dotyczące mikrowłókien znale­zionych na odzieży, cały olbrzymi materiał dowodowy w tej najpoważniejszej, 'bezprecedensowej nie tylko iw Polsce, lecz i na świecie sprawie gjf oto z czym zetknął się komplet orze­kający I instancji.

A na ławie oskarżonych siedziała w komplecie rodzina silniej niż więzami krwi związana solidarnością niesłychaną, przestępczą; solidarnością, przez którą niezmiernie ciężko 'było się przebić i w śledztwie, d na rozprawie. W gromadzie, ściś­nięci na ławie oskarżonych, między mundurami milicjantów, prezentowali swoją brutalność i taki stosunek do życia, jakby całe zło tego świata skondensowane zostało w jednej pigułce: czworo rodzeństwa — dzieci Józefa, owego patris famdlias, który w czasie procesu już nie żył, ale którego duch unosił się nad tą salą, wypełnioną oniemiałą ze zgrozy publicznością.

¡Zdzisław Marchwicki, jak już wspomniałam, najpierw w śledztwie nic nie mówił; 10, 11, 16, 23 i 24 V 1972 przyznał się do wszystkiego, potem kręcił, ale w zasadzie cała jego linia postępowania w śledztwie to było przyznanie się do za­rzucanych mu czynów.

(Na rozprawie najpierw zaprzeczył wszystkiemu, portem powiedział: “Postąpiłem trochę brawurowo w Warszawie, przez co narobiłem (bałaganu przyznając się". A potem: “Nie wiem, od czego zacząć, bo czego się dotknąć to kłamstwo". Tak było na początku rozprawy. Potem zaczął sobie zdawać sprawę, jak obciąża go materiał dowodowy. Linia jego obrony powoli zaczęła nie wytrzymywać próby sił i zaczął się zała-


imywać. Był 'bezradny wobec rozjpoanań świadków, kapitulo­wał pod naporem faktów.

A potem, w sto dwudziestym którymś dniu procesu, zda­rzyło się coś, co zelektryzowało tę salę raz jeszcze, kto wie, czy nie najsilniej, choć przyznać trzeba, że co dzień nie bra­kowało momentów dramatycznych:

Przewód dowodowy był już zamknięty. Przyszła kolej na przemówienie rzeczników oskarżenia publicznego. Proku­rator Józef Gurgul mówił 12 i fi godziny w ciągu czterech dni.

— Cały czas — powiedział mi -— w ¡trakcie przewodu do­wodowego zastanawiałem się, jak dotrzeć do głównego oskar­żonego. Którędy prowadzi do niego droga. Czytałem wtedy masę rozpraw z dziedziny psychiki Zbrodniarzy, literaturę fachową, literaturę piękną. Zastanawiałem się, jaką argu­mentację on może przyjąć za swoją? Dlaczego raz się przy­znaje, raz odwołuje przyznanie?_ Co w nim siedzi naprawdę, tam gdzieś, potwornie głęboko, na dziesiątym dnie? Wiedzia­łem ze swojego prokuratorskiego doświadczenia: anioły prze­stępstw nie popełniają. A ci ludzie siedzący na ławie oskarżo­nych byli szczególnie niebezpieczni, agresywni, bezczelni. Po­trafili bezcześcić w czasie przesłuchania nawęt własne dzieci. Na przykład Henryk. (Zeznawały też dzieci Zdzisława: Zbig­niew i Barbara. Najstarszy Marek odmówił zeznań.)

Jacyż oni byli wulgarni na ławie oskarżonych, nie umieli, nie chcieli uszanować powagi Sądu. Język ich to zupełny rynsztok. Gdy nie byli zadowoleni z zeznań świadków, wy­krzykiwali różne wulgarności. Nie wiem nawet, czy mogę to pani powtórzyć. Najspokojniej zachowywał się główny oskar­żony.

Więc prokurator szukał do niego drogi. Przebijał się przez słowa napisane uprzednio, analizował dowody, malował obraz ściśniętego strachem Zagłębia. Mówił do sądu, do lu­dzi zebranych na sali, do oskarżonych, ale przede wszystkim do niego. Do Zdzisława Marchwickiego.

I pod koniec trzeciego dnia przemówienia prokuratora coś chyba pękło w podsądnym. Bo wstał nagle i wychrypiał:

— Tak, przyznaję się do winy. Jestem wielkim (mordercą. Nie wiem, ile kobiet zabiłem, mjoże 20, może 26, nie pamię­tam, nie liczyłem. Ponoszę wielką winę. Narobiłem wiele krzywdy.

Powiedział to i usiadł. I już w odrętwieniu jakby słu-


chał dalszej części przemówienia, nie drgnęła mu twarz, gdy prokurator zażądał dla niego i Jana «kary śmierci, sprawiał wrażenie nieobecnego, gdy zabierali głos obrońcy.

Dopiero w ostatnim słowie oskarżonego, gdy przewodni­czący zwrócił się doń z sakramentalnym:

— O co oskarżony prosi?

Wstał i podpierając się rakami o blat ciemnej, dębowej ławy, powiedział:

— Chciałbym już tam iść, gdzie trzeba.

28 VII 1975 w nabitej do ostatniego miejsca świetlicy Huty “Silesia", zamienionej na sądową salę, Sąd ogłosił wyrok w procesie wielokrotnego mordercy kobiet.

Sąd uznał Zdzisława Marchwickiego winnym zabójstwa 15 kobiet, usiłowania zabójstwa 4, zaś od zarzutu usiłowania zabójstwa pielęgniarki Ireny W. oskarżonego uniewinnił. Zo­stały mu też udowodnione pozostałe zarzuty z aktu oskarże­nia. Sąd postanowił skazać go na karę śmierci. Karę śmierci wymierzył też sąd Janowi Marchwickiemu. Henryka March­wickiego skazał na 25 lat pozbawienia wolności, Józefa Klim­czaka na 12 lat, Halinę i Zdzisława Flaków na karę 4 lat

pozbawienia wolności. *

W maju 1976 dostaję z Sądu Najwyższego zezwolenie na wi­dzenie ze Zdzisławem Marchwickim. W pogodny, wiosenny dzień lecę do Katowic. Najpierw idę do Komendy Wojewódz­kiej MO.

Czekam na kapitana Labochę, z którym mam jechać do więzienia na Mikołowską. Kapitana wymyślił pułkownik Gruba.

— Lepiej jak Labocha z panią pojedzie, zapyta go, czy chce z panią mówić, bo przecież może nie zechce. Nie miał żadnego widzenia od wyroku.

Tak więc wchodzę z kapitanem do naczelnika więzienia i podaję zezwolenie wystawione przez Sąd Najwyższy. Na­czelnik długo przygląda się kartce papieru.

— Ma pani widzenie bez krat i bez strażnika. Jak pani sobie to wyobraża?

— Zwyczajnie, już przecież nieraz rozmawiałam z więź­niami.

— To nie jest zwyczajny więzień. Czy pani wie, że on


może być niebezpieczny. Uderzy panią, a ja odpowiadam) za wszystko, co się w ftych murach dzieje.

— Czym uderzy?

— Ręką. Jest bardzo silaiy. Poza tym, czy pani wie, że on drapie się po twarzy, potem rozdrapuje rany, moczy palce |j we krwi, ogląda je czasem. Czasem robi inne dziwne rzeczy: J owija się w prześcieradło, klęczy w celi. Symuluje? Wygłu- - pia się? — mae wiemy. Dlatego będzie pani rozmawiała z nim w obecności kapitana Labochy.

Próbuję protestować. Staje na tym, iże Osapdrban będzie ze urną dla obrony i bezpieczeństwa, a jeśli wszystko będzie.^- dobrze szło, to potem wyjdzie. I najpierw zapyta sam więź- j nia, czy zgodzi się on ze mną rozmawiać.

Kapitan wychodzi, a ja zostaję z naczelnikiem.

— Czy często go pan widuje?

— Nie. (Nie chcę go widzieć. Raz tylko, w przejściu, się | z nim minąłem. Nie lulbię oglądać skazanych na karę śmierci, i A jego w szczególności. Dziwi się pani?

Niczemu się nie dziwię. Za dużo wiem o tej sprawie, J o skazanym, o krzywdach, jakie wyrządził. W zakończeniu J uzasadnienia wyroku Sąd Wojewódzki napisał:

“Działalność Zdzisława Marchwickiego spowodowała tak I ¡wielkie straty i szkody, że nie ma realnej możliwości określe­nia stopnia szkodliwości społecznej dokonanych przez niego czynów. Pozbawił życia (kilkanaście kobiet, osierocił wiele | dzieci, zostawił w żałobie rodziców mordując ich córki, spo­wodował trwałe kalectwo kobiet, które żbdegiem okoliczności;,; zdołano uratować od utraty życia. Kobiety te fizycznie i ner- ; wowo są trwałymi inwalidkami. Ogrom zbrodni dokonanych < przez niego nie mieści się w ludzkich kategoriach i wyobraź żeniach, zwłaszcza tych, którzy tej jakże tragicznej prawdy nie znają. Druzgotał głowy kobiet, by zaspokoić swe sadys­tyczne instynkty, by zaspokoić w nieludzki sposób swe po­pędy seksualne. To człowiek ¡bez poczucia człowieczeństwa".

Nie dziwię się więc, że naczelnik nie chce go widzieć, / | idę za strażnikiem, który prowadzi mnie na oddział, gdzie siedzi Zdzisław Marchwicki.

¡Nie jest to cela, w której 6iedzą więźniowie, leoz po pro­stu nieduży, pusty pokój z oknem w górze, z ciężkimi żelaz­nymi drzwiami ze sztabą. Na środku poko ju stoi niewielki stół. Za nim dwa krzesła. Na jednym siedzi kpt. Labocha, drugie czeka na urnie. Naprzeciw, na odsuniętym o dwa kroki


od stołu krześle — Zdzisław Marchwicki. Wstaje, gdy wcho­dzę.

Stoi naprzeciw mnie człowiek, którego już widziałam na sali rozpraw, kórego wzrost znam w centymetrach, o któ­rym wiem tak dużo, a jednocześnie tak niewiele. Wiem, że jest skryty, małomówny. Stoi przede mną ozłowiek skazany na karę śmierci. Wyciągam do niego rękę. Dłoń ma spoconą. Podnosi moją rękę do ust, całuje.

— Dziękuję, iże chciał pan ze mną rozma/wiać.

(Nie mówi nic. Siedzimy naprzejciw siebie. Marchwicki spuścił głowę, zaciska palce, widzę, jak mu sinieją opuszki. Wtedy pomaga mi kpt. Labocha.

•— Chcesz zapalić, Zdzisiu?

Kiwa głową. Zaciąga się papierosem łapczywie, w po­koju nie ma popielniczki, więc kapitan podsuwa mu pudełko z zapałkami. Strząsa do niego ¡popiół. Milczymy. Długo mil­czymy.

— Czy choe pan ze mną rozmawiać?

Unosi głowęrpotakuje, wzrok ucieka mu gdzieś na boki. Na .twarzy widzę strupy po zadrapaniach. Sprawia na mnie wrażenie zagonionego zwierzęcia. Jeszcze raz potakuje. Patrzy teraz na mnie wyczekująco. A ja nie bardzo wiem, od czego zacząć. O tym, co najważniejsze, rozmawiał już z tyloma ludźmi. Wszystko zostało zarejestrowane, zaprotokołowane, przesłuchałam to,, przeczytałam. Więc mówimy o czym innym. Rozmowa to trudna. Bo z niego trzeba wydobywać odpo­wiedzi. Przeważnie odpowiada krótko, jednym słowem, cza­sem zdaniem. Pytam go o wspomnienia z dzieciństwa.

—Nie, nie pamiętam nic szczególnego.

— Dobre było?

— Takie sobie. Zresztą nie wiem.

— A co pan zapamiętał szczególnie, do czego pan wraca myślą?

— Wieś — mój rozmówca ożywia się jakby — wieś — powtarza stanowczo.

Więc ciągnę ten temat, a on mówi:

— Pole, łąka, przestrzeń. (Biegałem.

Siedzi już ponad oztery lata. Wiem, że więźniowie wzdy­chają do powietrza, do przestrzeni, do kolorów. Pytam więc o jego ulubiony kolor.

— Wszystkie chyba.

— A czego panu teraz najbardziej brak?


— Chciałbym więcej spacerów.

■tenJ Teraz do rozmowy wtrąca się kpt. Labocha.

— Naczelnik pozwolił pani redaktor zapytać, czy chciałby pan o coś prosić. Jeśli ima pan jakieś życzenie, proszę powie­dzieć, a naczelnik to załatwi.

— Spacer, spacer i— powtarza Marchwicki.

— Dobrze, będzie pan miał więcej spacerów. Zapalasz jeszcze, Zdzisiu? — to kapitan.

Wyciąga rękę. Ma grube, letoko wypukłe i zakrzywione, paznokcie. Zaciąga się znowu. Proszę teraz kapitana, abyśmy ¡mogli zostać sami.

Kapitan uważa, że wszystko jest, <jak należy, wychodzi: więc. Jeszcze mówi:

— Jak pani skończy rozmowę, proszę zapukać w te że­lazne drzwi. Me są zamknięte.

Teraz on pyta o swoją rodzinę. Odpowiadam, 'że o ile wiem, to dobrze się czują.

— Oni już nie żyją.

— Kto?

— Moja rodzina, oni wszyscy. To ja do tego doprowadzi-J łera. To moja wina.

Tłumaczę długo, cierpliwie, że to nieprawda. Że wiem na pewno. Słucha skwapliwie. Wyciera łzy wierzchem dłoni.|j Potem mówi:

— Chciałbym już tam iść, gdzie być powinienem.

— To znaczy...

— No, tam gdzie trzeba.

— A czemu pan zgodził się ze mną rozmawiać?

— Bo chcę to przedłużyć. Myślę, że jestem ciekawytój obiektem dla naukowców, dla pani też.

•I mów zapada jakiby w odrętwienie. Jakby mnie nie sły-: szał. Więc zadaję proste pytanie:

— Co pan luibi najbardziej?

— Z jedzenia?

— Niech będzie z jedzenia.

— Mięso. Schabowe kotlety.

— Co pan jeszcze lubi?

— Sport.

- Jaki?

— Piłkę nożną.

Pamiętam z akt sprawy. Był zapalonym kibicem. Akurat przed dwoma dniami odbywał się ważny międzynarodowy


mecz: Nie Oglądam meczów, ale przypomniałam sobie, co na ten temat mówił mój przyjaciel. Zaczynam powtarzać to Marchwickiemu. Pyta o szczegóły. Mówi: “To ciekawe". Po­tem do ¡mnie:

— Pani się na tym wcale nie zna. Nic pani nie pamięta. A rto był ważny mecz.

I znów wpada w odrętwienie. Odpowiada monosylabami. Zwiesił głowę. Zniknęło gdzieś chwilowe ożywienie. Kręcimy się w kółko: spacer, wieś, co z rodziną? Czemu nie piszą? Potem płoszy mnie pytaniem:

— Czy jeszcze trochę to będzie trwało?

Wiem dobrze, co znaczy owo “to". Pamiętam, że gdy za­czynał się proces pierwszej instancji i gdy podano datę jego (rozpoczęcia podejrzanemu, poprosił wówczas o rozmowę z pułkownikiem Grubą. Pułkownik powtarzał mi, że Mar­chwicki prosił go, aby “zrobił tak, żeby wyrok nie był ogło­szony 18 października, bo to jego urodziny". Wówczas puł­kownik powiedział:

— Nie bój się, Zdzisiu, proces bgdzie rozpisany na kilka miesięcy. Przeżyjesz jeszcze i Nowy Rok.

Przeżył od tamtego czasu jeszCfce dwa sylwestry.

Mówię:

— Termin rozprawy przed Sądem Najwyższym pan pew­nie już zna.

Przytakuje. Potem mówi, że czuje się zdenerwowany i zmęczony i wolałby wrócić do celi. Ale że chciałby jeszcze ze mną kiedyś porozmawiać.

Podnoszę się z krzesła. Gdy staję blisko niego, wydaje mi się, że jest niższy niż te 168 cm., blizna ¡na nosie i ślady zła­mania są dość wyraźne, włosy ciemne, falowane, zaczesane do góry, takie właśnie, jak zapamiętali świadkowie.

To jego szukali wśród setek tysięcy tyle «lat. To on terro­ryzował strachem Zagłębie:' To o nim pisał sąd w uzasadnie­niu wyroku, że “nie ma poczucia człowieczeństwa".

Stoi przede mną człowiek skazany na karę śmierci. •Boi się.

29 W 1976 na wokandzie Sądu Najwyższego znalazła się sprawa Zdzisława Marchwickiego i innych. Szara teczka. Numer II, Kr. 171/76, fioletowa pieczątka: “kara śmierci".

x

Na sali w ławach dla publiczności oprócz mnie dwie osoby] Oglądami się: to Halina Flak z synem, zwanym w rodzinie! Dzidkiem. Już odsiedzieli wyrok, bo sąd zaliczył im areszt tymczasowy. Jest prokurator Gurgul, są obrońcy. Popierają swoje rewizje. Nie ma tylko obrońców ¡Klimczaka, ponieważ napisał on do sądu:

“Proszę cofnąć rewizję złożoną przez obrońców. Są to nie­potrzebne korowody, nie zamierzam wnosić rewizji".

Jan Marchwicki prosił, aby mu (pozwolono być na roz-: prawie rewizyjnej, aile wniosek nie został (uwzględniony. Na­tomiast Sąd zarządza przesunięcie rozprawy, która się właś­ciwie jeszcze nie zaczęła, bo prokurator przedkłada nowe do­kumenty: pamiętnik Zdzisława Marchwickiego, jego list do córki (Barbary i pismo KW MO w Katowicach.

W przerwie siedzę na korytarzu na ławce z Haliną Flak.! Dzidzio chodzi po czerwonym dywanie tam i z powrotenaj Halina płacze i wygraża prokuratorowi. Syn podbiega i uspo- < kaja rją: “Nie wygłupiaj się, nie można".

Pytam, dlaczego nie pisze do ¡brata. Mówię, że się z nim ; widziałam, że wypytywał o rodzinę. Flakowa opowiada mi o swojej ciężkiej pracy (pamięttaim z akt, że miała dobre opi-1 nie z zakładów, w których pracowała), <ą potem mówi ścisza-j jąc głos:

— Co to ea głupstwa gadają, że ja ze Zdziśkiem żyłam. Ja w ogóle nie wierzę, że on mógł to wszystko zrobić. To chyba niemożliwe...

Woźny prosi nas na salę.

Sąd postanawia: zaliczyć dokumenty w poczet dowodów,-j a w związku z .treścią przedłożonego pamiętnika i koniecz­nością uzyskania od autora dodatkowych wyjaśnień uzupeł^ nić postępowanie poprzez:

a) przesłuchanie w Katowicach Zdzisława Marchwickiego (z udziałem biegłych psychiatrów) co do okoliczności czynów j zawartych w tym pamiętniku i celu napisania (pamiętnika,

b) przesłuchanie współwięźnia Zygmunta Alany, któremu! autor pamiętnik wręczył, na okoliczność, jak długo pnzeby-i wał w celi z oskarżonym i w jakich okotKcznościach March­wicki pisał pamiętnik; i Areszcie

c) płka Jerzego Grubą na okoliczność sporządzonych przez! niego notatek służbowych.


Listu (pisanego do córki nie chciałabym tu przytaczać. To w końcu bardzo intymna sprawa i choć list znalazł się w aktach, nie czuję się upoważniona do cytowania go. Jest to jakby list pożegnalny. Zostawmy coś człowiekowi na włas­ność, nawet jeśli jest wielkim mordercą.

Co innego pamiętnik, który był przedmiotem dociekań Sądu Najwyższego.

Zwykły zeszyt za 4 zł 50 gr. w brązowej okładce z ry­sunkiem wrocławskiego ratusza, z tyłu stempel zachęcający do składania datków na Centrum Zdrowia Dziecka. Na pierw­szej stronie: “Ten oto pamiętnik dedykuję koledze, z którym siedzę w jednej celi — Marchwicki Z. — wampiT Zagłębia", a dalej w kratkach, równe pismo, w sumie 38 stron zapisa­nych przez oskarżonego {w aktach załączona ekspertyza auten­tyczności pisma). |

Jest to pamiętnik straszny. Jeszcze nigdy w życiu nie czytałam nic tak odrażającego i wstrętnego, eksjiibiejonistycz- nego. Zaczyna się tak: {zachowuję wierność pisowni)

“Ja Marchwicki Zdzisław opisuję swoje życie i zacznę od tego że urodziłem się w Dąbrowie Górniczej dnia 18-X-1927 a więc jako młody chłopiec chodziłem do szkoły (podstawowej w Będzinie nauka nieszła mi dobrze, a właściwie to uczyłem się bardzo słabo i chyba tylko dlatego że chodziłem na wa­gary i oglądałem się za dziewczynkami... Gdy siedziałem z dziewczynką nie byłem zainteresowany lekcjami a tą z któ­rą siedziałem. Często zdarzało mi się że na przerwie chodzi­łem do uibikacji bawiłem się członkiem. Po sakole podsta­wowej parę miesięcy tokarskiego. Kiedy zaczęła się wojna wywieziono mnie do Niemiec na prace przymusowe. Tam pierwszy miałem stosunek z ikoibietą, starszą ode mnie — mę­żatką, miała ona ną imię Ewa..."

A poitem jest o pracy u Gaborki, o pierwszym stosunku odbytym z krową w oborze “... wyglądało to tak jakby z ko­bietą, tyle że musiałem stać na stołku | było mi trochę nie­wygodnie...", a potem Gahorka złapała go na tych praktykach na łące i nie chciała go trzymać u sieibie. Dalej jest mowa o obozie w Kędzierzynie, o pracy w Prudniku, o sypaniu okopów w Żywcu i powrocie do domu, przed samym końcem wojny. O siostrze i kazirodczych stosunkach z nią (mąż Ha-

liny pobił go pogrzebaczem, stąd złamany nos ■— uwaga moja), o nielegalnym handlu, jaki uprawiał po wojnie, d o dwóch miesiącach spędzonych w więzieniu w Mysłowicach^ a wreszcie o pierwszej prawdziwej pracy w kopalni “Generał Zawadzki", o ślubie — najpierw cywilnym w 1956, a później U kościelnym w 1958 — z Marią i o kłótniach z nią, o wzajem­nym robieniu sobie na złość, o jej kochankach i jego przy­jaciółce Helenie.

Potem jest cofnięcie się w lata dzieciństwa, przypomnieli nie, że matka umarła, gdy miał dwa lata, że ojciec pracowały w kopalni “Paryż", że ciągle się przeprowadzali. I że ma czwórkę dzieci z żoną. Wymienia ich imiona: Marek, Zbyszek, Barbara, Iwona. Lesław i Jolanta noszą jego nazwisko, ale to nie jego dzieci. ((Ostatnie dziecko zarejestrowane na jego nazwisko, ponieważ Maria nie chciała, (mimo iż jej to propo-i nowano, przeprowadzić z nimi rozwodu, urodziło się w dwa lata po aresztowaniu Zdzisława Marchwickiego. Jest to dziew­czynka, ma na imię Karina — uwaga moja).

Teraz w pamiętniku następuje relacja o dokonanych prze--: stępstwach. Różni się ona od aktu oskarżenia i od tego, co było przedmiotem rozprawy w I instancji. Przede wszystkim Marchwicki pisze tu o 35 napaściach na kobiety. Część z tych relacji pokrywa się z przestępstwami z aktu oskarżenia, ale jest też wiele zupełnie nowych, dokonanych zresztą — wg wersji pamiętnika — /poza Zagłębiem, gdy Marchwicki wyjeż­dżał, czasem służbowo jako konwojent, czasem prywatnie, kilka razy z bratem Henrykiem. Występują iwięc rw pamięt- . niku zupełnie nowe miejscowości, jak: Strzemieszyce, Rogoź­nik, Rybnik, Pszczyna, Ogrodzieniec, Szopienice, Ruda Śląska, • Limanowa, Wirek, Piotrków, Mysłowice, Końskie, Radomsko. Marchwicki podaje zapamiętane szczegóły zbrodni, “modus > operandi", drobne przedmioty, jakie zabrał ofiarom. Opis tych przestępstw jest straszliwy w swojej monotonności. Autor. miesza daty, cofa się w czasie, ale wynika { tej relacji, iż zaczął mordować w 1951, a ostatniej napaści na kobietę do­konał w 1971. Potem stwierdza: “opisałem całe swoje życie". Opowiada o aresztowaniu, śledztwie, badaniach psychiatrycz­nych i rozprawie; dodaje: “myślałem, że dostanę 25 lat albo mnie Rada Państwa ułaskawi". A dalej: “chciałem i nie chciałem, żeby mnie powiesili, myślałem, ile jest warte imoje życie i ile krzywdy ¡Ludziom i rodzinie narobiłem i że w tak-: paskudny sposób mam odejść z tego świata".


Przytacza różne “wygłupy", jak sam to nazywa, jakie robił w więzieniu, jak wylewał mannę na głowę.

“...rozdrażnienie d nienawiść nie opuszczały mnie... w tym czasie jak siedzę odczuwam taką potrzebę żeby kogoś zabić chociaż wiem, że to niemożliwe... drapię się bo odczuwam po­trzebę krwi widzenia... w zapachu czuję zadowolenie i mimo że mnie boli pij jednak żywcem wyrywam ciało by wyma­zać się krwią... po całych dniach i nocach myślę tylko o tym, że lada dzień wszystko się skończy... normalny stosunek z kobietą nie dawał mi tyle ile stosunek z zamordowaną ko­bietą... myślałem, że taka rozczochrana i niewładna a najbar­dziej podniecała mnie jej krew..."

Potem pisze o stosunkach z siostrą i o tym, jak szwagier przetrącił mu nos pogrzebaczem, o stosunkach homoseksual­nych z siostrzeńcem. Wreszcie stwierdza: “postanowiłem uda­wać głupka bo może mi to pomoże..." Pisze o sobie: “siedzę teraz w kącie między szafką a zlewem i piszę"; a później za­stanawia się nad przyczynami swojego zboczenia: “to po prostu zboczenie i zemsta". Pamiętnik kończy się prośbą wy­głoszoną do czytających, by przestrzegali piątego przykazania. •

10 VII 1975 do Sądu Najwyższego wpłynął list od Zdzisława Marchwickiego:

“Wobec tego że sam i dobrowolnie wyjaśniłem przestęp­stwa nie objęte aktem oskarżenia bardzo proszę o wzięcie pod uwagę moich dobrych chęci i szczere przyznanie się przed wykonaniem wyroku to znaczy, że proszę o przedłużenie tego jak najdłużej... Następnie o wszystkich swoich przestępstwach d całym swoim życiu opisałem w pamiętniku koledze lecz nie wiem co się z nim stało/Prawdopodobnie uległ on zniszcze­niu ... Trudno, popełniłem przestępstwo i muszę być ukarany. Tylko proszę o przedłużenie tego wszystkiego..."

13 VII-1976 delegowani ze składu orzekającego Sądu Naj­wyższego sędziowie: przewodniczący kompletu Jerzy Brato- szewski, Wacław Sutkowski i Zbigniew Kwiecień pojechali do Katowic, by przesłuchać trzy osoby.

Od godz. 10.30 do 12.00 w sali nr 219 Sądu Wojewódz-


kiego przy ul. Andrzeja trwało przesłuchanie, na którym] prócz przesłuchiwanych byli obecni: Halina Flak z obrońcą, obrońcy Zdzisława, Jana i Henryka Marchwickich oraz obroń-l ca Zdzisława Flaka, a także prokurator Gurgul i biegM psy­chiatrzy, dr Różycki i dr Milczarek.

Zdzisław Marchwicki wyjaśnił:

“Pamiętnik pisałem dobrowolnie... w okresie kiedy go pisałem, oprócz mnie w celi było jeszcze dwóch więźniów..^ pisałem go od razu navczysto, nie robiąc wcześniej żadnych notatek. Pisałem kilka godzin dziennie... W pamiętniku, który, napisałem, część jest prawdą, a część nie... Prawdą jest to, co napisałem na temat zabójstw opisanych w wyroku, natomiast; to, co pisałem na temat innych zabójstw, jest zmyślone przez mnie... nie wiem, jak mam wytłumaczyć, że pewne fakty wy-} myślone przeze mnie mają pokrycie w rzeczywistości. Nie- wiem, co mam mówić, nie spodziewałem się, że będę dopro-^ wadzony dzisiaj na przesłuchanie.

...Wszystko pisałem samodzielnie, nikt md nic nie ppdpgB wiadał... Po ogłoszeniu wyroku nie miałem z nikim widzendajf Była tylko u mnie pani redaktor..."

Okazano mu pamiętnik.

“Tak, to jest ten pamiętnik, który pisałem".

Na pytanie adwokata odpowiedział:

“Pisałem -ten pamiętnik, bo chciałem sobie przedłużyć trochę okres wykonania wyroku... Kiedy pisałem pamiętnik, byłem załamany, w chwili obecnej czuję się tak samo".

Na pytanie obrońcy Haliny Flak:

“...Nie żyłem fizycznie z siostrą. Ona nie wiedziała nic na temat faktów, do lętórych się przyznałem"- '

Na pytanie Sądu:

“Udział brata Henryka Marchwickiego w tych nie wy-j krytych zabójstwach należy uznać za fakt wymyślony przez mnie...

...Wszystko co pisałem na temat pomocy członków mojej rodziny w zabójstwach, jest zmyślone. Prawdą jest to, co po- dałem -o współudziale braci, jeśli idzie o zarzuty opisane w wyroku".

Na pytanie obrońcy Jana Marchwickiego: .

“Jan nie miał żadnego udziału w zabójstwie dr K."

I zaraz na pytanie Sądu:

“Prawda jest zupełnie inna. Raczej nie chciałbym na te­mat tej prawdy wyjaśniać".

Na pytanie biegłych: .

“Sam już nie wiem, co mam mówić, tyle się wszystkiego narobiło..." I

Na pytanie Sądu:

“Pisałem do płka Gruby, bo chciałem z nim jeszcze po­rozmawiać..."

Przytoczyłam niemal w całości protokół z tego, przesłu­chania, aby uzmysłowić czytelnikowi, przez jaki gąszcz odwo­ływanych po wielokroć stwierdzeń, wyjaśnień i zeznań mu­siał się ¡przebijać w tej sprawie sąd, jak w tym bardzo trud­nym procesie trzeba było analizować wypowiedzi świadków, dowody, jak szalenie trudno było dotrzeć do prawdy ma­terialnej, która musiała być udowodniona.

Z przesłuchania płka Gruby warto chyba wynotować to, iż powiedział:

“W ramach nadzoru poszedłem do Zdzisława Marchwic­kiego i zastałem go w innym nastroju niż zwykle... pisał do mnie wiele. Pisał z prośbą o rozmowę... odkładałem listy ad acta".

A Zygmunt Alana, 27-letni stolarz siedzący za rozbój, powiedział:

“Przez 10 miesięcy przebywałem w celi ze Zdzisławem Marchwickim. On się nudził, zaczął się wygłupiać, zapropo­nowałem mu, żeby przepisywał książkę. Ale go to nudziło, bo miał słaby wzrok. Powiedział, że mi napisze coś od siebie. Napisał mi «dyplom dla wampira młodszego». Zaproponowa­łem, by napisał coś o sobie. Kupiłem mu zeszyt z wypiski. Pisał po dwie, trzy godziny dziennie. Nie rozmawiałem) z nim wtedy. Pisał powoli, od razu na czysto, kilka miesięcy, on nie wiedział, że pamiętnik dałem władzom... Zawsze sensow­nie odpowiadał na pytania..."

Biegli orzekli:

“Nie stwierdzamy zaburzeń psychicznych. Dostrzegamy obniżenie nastroju, adekwatne do sytuacji". A dalej nawią­zując do treści pamiętnika: “Pederastía czy zoofilia są znamio­nami ubocznymi przy sadyzmie: dla nas zasadniczy jest sa­dyzm".

Tak więc trzech spośród sędziów wyrokujących w II in­stancji zetknęło się bezpośrednio z oskarżonym, a to — jak wiadomo — jest wyjątkiem.


■ 22 IX 1976 rano .woźny Sądu Najwyższego załadował na wó* I zek itomy akt sądowych i-zwd6zł w dół, na salę rozpraw, na

J§ IH piętro. Punktualnie o wyznaczonej godzinie za stołem

■ usiadło pięciu sędziów, zdjęli birety, i przewodniczący oznaj­mił na wstępie, iż zebrane zostały w tom liczący 504 strony wszystkie pisma, jakie wystosował do sądu Jan Marchwicki. Zarzucał sądowi I instancji oszustwo procesowe, którego- ofiarą padł jego brat Zdzisław, i to, że z całej rodziny Marchwickich zrobiono zakładników.

Jan złożył różne -wnioski dowodowe, ale Sąd Najwyższy nie uwzględnił ich, bo były odległe od przedmiotu rozprawy. Przypomniał tylko to, co działo się między instancjami, by przejść do zreferowania rewizji wniesionych przez obronę^ Obrońcy Zdzisława Marchwickiego wnosili o uniewinnienie oskarżonego, zarzucając Sądowi I instancji obrazę prawa pro­cesowego, dowodząc, iż Sąd źle ocenił zeznania świadków, kwestionując wszystkie niemal opinie biegłych; przyznanie; się oskarżonego najpierw w śledztwie, a później na ¡rozprawie określili jako akt załamania i bezradności, powstały w de- pres ji -reaktywnej.

W oiągu dwóch dni kolejno przemawiali przed sądem obrońcy rodziny Marchwickich (Klimczak wycofał rewizję), - kwestionowali zeznania świadków i twierdzili, że wszystko < 1 w tym procesie kręci się wokół prawdopodobieństw, rozpo- ; znań, którym nie można przypisać wiarygodności, i donmie-^ mań nie wytłumaczonych na korzyść podsądnych.

Po obrońcach mówił prokurator. Punkt po punkcie zbijał j aigumenty obrony. Powoływał się na protokoły zeznań, pod­pisane przez podejrzanych, na taśmy filmowe i na wyniki ekspertyz, na dowody przeprowadzone w postępowaniu dowo­dowym, na rzeczowe dowody z olbrzymim trudem zidentyfi-J kowane w drodze działań tak żmudnych i drobiazgowych, że czasem aż nie chciało się wierzyć, iż mogły być przedsię­wzięte.

Notowałam punkty, które — jeden po drugim — zbijał. prokurator. Naliczyłam tych punktów pięćdziesiąt. Jeszcze ; raz po tylu latach, jakie minęły od ujęcia zagłębiowskiego wampira, cofnęliśmy się wszyscy w tamten czas, kiedy Zdzi­sław Marchwicka paraliżował strachem przemysłowy okręg; jeszcze raz odbyliśmy drogę, którą organa ścigania i służba śledcza musiały wykonać w postępowaniu przygotowawczym,^


bo sprawca, gdy był na wolności, działał nad wyraz sprytnie i ostrożnie. ,

Dowodząc raz jeszcze winy głównego oskarżonego i reszty podsądnych, prokurator wnosił o utrzymanie w mocy wy­roku Sądu I instancji, z tym że wnioskował zmniejszenie kary wymierzonej Halinie Flak o połowę, jako że Sąd uchy­bił przepisom prawa materialnego, gdyż w chwili orzekania wyroku obowiązywała amnestia, a oskarżona miała ukoń­czone 50 lait. Kara pozbawienia wolności zatem winna jej być zmniejszona.

25 IX o godz. 10.30 Sąd Najwyższy zebrał się po raz ostatni w tej -prawie, oznaczonej numerem II Kr 171/70.

¡Był chłodny, wilgotny dzień, jesieni. Lepka mgła wisiała nad miastem, szarość rozmazała szyby za muślinowymi fi­rankami. Takiej właśnie mgły bali się najbardziej ludzie z Wydziału Specjalnego, którzy zajmowali się “Anną". Wie­dzieli, że wampir moTduje przeważnie w podobne dni. Dła­wiła ich wtedy własna niemoc.

W tę sobotę też była mgła. Siąpił drobniutki deszczyk, czarne birety leżały na sędziowskim stole, przewodniczący powiedział:

— Proszę wstać, zostanie ogłoszony wyrok.

Sąd Najwyższy postanowił uchylić rewizje wniesione przez obrońców Zdzisława, Jana i Henryka Marchwickich i wyrok Sądu I instancji w części dotyczącej trzech braci i Józefa Klimczaka utrzymać w mocy.

W stosunku do Haliny Flak Sąd Najwyższy orzekł karę łączną pozbawienia wolności na lat 3.

Na 2 lata i 8 mies. pozbawienia wolności skazany został Zdzisław Flak. (Sąd uznał przestępstwo, jakiego ten ostatni się dopuścił, za jednorazowe, nie zaś ciągłe, a nadto oskar­żony nie miał osiemnastu lat w dniu zabójstwa Jadwigi K., tzn. 4 HI 1972).

Sąd Najwyższy w ustnym uzasadnieniu wyroku podniósł, że sprawa, w której musiał orzekać, należy do niecodziennych nie tylko ze względu na długość działań sprawcy, ogrom zbrodni, jakich się główny oskarżony dopuścił, i pobudek, jakie go do tych działań popchnęły, ale i ze względu na sto­pień demoralizacji rodziny Marchwickich, która niemal w ca­łości zasiadła na ławie oskarżonych.

Po dwóch latach postępowania sądoiwego zapadł ostatecz ny wyrok w procesie największego w .świecie mordercy ko foiet i jego rodziny, związanej solidarnością, przy jakiej bied ,ną więzy Corleonó



październik 74 — październik 76



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Seryjni Mordercy Wampir ze Ślaska Zdzisaw Marchwicki Śledztwo, Prces, Pamiętniki
seryjni mordercy, Seryjni Mordercy Zdzisław Marchwicki
seryjni mordercy, Seryjni Mordercy Anatolij Onoprienko
seryjni mordercy, Seryjni Mordercy Zbrodnia III Kanibalizm
seryjni mordercy, Seryjni Mordercy Edmund III Kemper
Sensacyjne zeznania kontrolera ze Smoleńska to przełom w śledztwie
seryjni mordercy, Seryjni Mordercy BTK Strangler
mordercy, seryjni mordercy psychologia i psychiatria ii, Mózg seryjnego mordercy
mordercy, seryjni mordercy psychologia i psychiatria ii, Mózg seryjnego mordercy
Kemper Ed (m76), Pedagogika, więziennictwo i subkultury, Biografie seryjnych morderców, SERYJNI MORD
mordercy, seryjni mordercy psychologia i psychiatria vi
seryjni mordercy, Seryjni Mordercy Zbrodnia I, SERYJNI MORDERCY: MEDYCYNA
seryjni mordercy, Seryjni Mordercy Albert Fish

więcej podobnych podstron