Potomkowie sowieckich agentów ambasadorami suwerennej Polski

Potomkowie sowieckich agentów ambasadorami suwerennej Polski

Nominacje zdumiewające, iście groteskowe. Zerwanie z dorobkiem Kominternu nie udało się. Udała się natomiast pokoleniowa zmiany warty. W pierwszym szeregu funkcjonariuszy RP, na dyplomatycznych stołkach siedzi już trzecie pokolenie bojowców Komunistycznej Partii Polski, potomków agenturalnej, antypolskiej organizacji: Schnepf i Perlin, Goldberg i Borejsza, Ogrodziński i Minc, Chećko i Winid, no i całkiem spora rodzinka Bierutów. (...) Szokuje zuchwałość. Szokuje etniczne dziedziczenie stanowisk. Dziś promotorem kariery Chećków, ludzi od kilku pokoleń związanych z radykalnym komunizmem, z antypolską sektą polityczną, wychowanych na partyjnych wiecach we wsi Hećko, nienawidzących „faszystowskiej" Polski, jej historii i tradycji, jest Sikorski. Tak, jak wcześniej Bierut - kariery ich ojców.

Czy w pierwszym szeregu dyplomatów suwerennej Rzeczypospolitej powinni być potomkowie funkcjonariuszy Komunistycznej Partii Polski? Czy eksponowane i wrażliwe politycznie funkcje w państwie, które deklaruje zerwanie z komunizmem, powinni pełnić ludzie wywodzący się rodzinnie z kręgów agenturalnej antypolskiej organizacji? Ludzie, którzy do przywilejów i urzędów doszli nie dzięki talentowi, lecz w następstwie „zapobiegliwości" Kiszczaka, a wcześniej Bieruta i Bermana? Jeśli ojciec był kolaborantem Sowietów, czy syn może być polskim patriotą i przyzwoitym człowiekiem? Wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. Jabłko od jabłoni pada niedaleko. KPP była agenturą Rosji Sowieckiej w Polsce. Jej przywódcy i działacze nie uznawali niepodległości Państwa Polskiego. Bezwzględnie i wszelkimi środkami je zwalczali, rozpracowywali Wojsko Polskie, dokonywali aktów terroru i skrytobójstwa. Mówiąc wprost - byli płatnymi sowieckimi agentami, partią kilku tysięcy fanatyków, najczęściej lumpów, marzących o dorwaniu się do władzy drogą krwawej komunistycznej rewolty.

Wymownym dowodem było po-parcie, jakiego udzieliła bolszewickiemu najeźdźcy w 1920 r. Gdy Armia Czerwona stanęła pod Warszawą, w odezwie nawołującej do walki przeciwko Polsce agitowała: „werbunek ochotnika, wiece, kokardki [...] klasa robotnicza stoi na uboczu tej wrzaskliwej komedii, komedii niegroźnej dla zwycięskich wojsk Czerwonej Armii. [...] do walki Towarzysze". Za szpiegowsko-terrorystyczną działalność i akcje komunistycznej dywersji wyroki sądowe otrzymało wielu jej funkcjonariuszy, zwanych z sowiecka „funkami" m.in. Eugeniusz Szyr (teść Mateusza Święcickiego i Leszka Balcerowicza) oraz Ozjasz Szechter (ojciec Adama Michnika). Wielu musiało emigrować do Moskwy, która chętnie udzielała gościny towarzyszom zza miedzy. Członkowie KPP po agresji sowieckiej na Polskę 17 września 1939 r., odnaleźli się w komunistycznych bandach na Kresach Wschodnich. Ich dziełem były represje i mordy na wielką skalę. Dowodzili komunistyczną gwardią robotniczą, która wyłapywała i mordowała polskich żołnierzy i policjantów. Po wojnie przejęli władzę. Z nich rekrutowały się kierownicze kadry osławionej bezpieki i Informacji Wojskowej, a także mediów.

Dlaczego o tym piszemy? Bynajmniej nie z powodu okrągłej, 95. rocznicy powstania tej partii. Coraz częściej w polityce, w mediach pojawiają się ludzie rodzinnie związani z tą partią, potomkowie Kominternu. Członkiem KPP, a dokładniej - Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi i jej młodzieżowych przybudówek, działającej na północno-wschodniej rubieży RP, byli dziadek i ojciec mianowanego niedawno na stanowisko ambasadora RP w Belgradzie, Aleksandra Chećki. KPP nie mogła pochwalić się dużymi wpływami wśród Polaków. W zdobyciu popularności nie pomagało również, że dominujący odsetek jej działaczy stanowili przedstawiciele mniejszości narodowych, Żydzi, Białorusini i Ukraińcy. Po wojnie najwięcej emocji wywoływał ich udział w aparacie represji. Wstępując do UB, nie ukrywali tego. Akurat tam pochodzenie etniczne miało znaczenie i było szczególnie cenione. W ankietach personalnych w rubryce »narodowość« wpisywali: białoruska, ukraińska, jeszcze częściej żydowska. Takim wzorcowym życiorysem może się poszczycić Eugeniusz Smolar. Jego ojciec - Hersz Smolar, syn Dawida - w 1918 r. organizował w rodzinnym Zambrowie lewicującą grupę młodzieży syjonistycznej. W lipcu 1920, po wkroczeniu Armii Czerwonej, został członkiem miejscowego komitetu rewolucyjnego. Po wyparciu bolszewików, ratując przed żandarmerią wojskową i zemstą miejscowych chłopów, KPP przerzuca go do Kijowa, gdzie podejmuje „studia" w sekcji żydowskiej Komunistycznego Uniwersytetu Mniejszości Narodowych Zachodu, zostaje członkiem KPZR i KC Komsomołu. Dwa lata później Komintern kieruje go do pracy partyjnej do Wilna. Po wkroczeniu Armii Czerwonej zostaje redaktorem „Białystokier Sztern"- żydowskiego organu Komitetu Obwodowego KPZR. W 1946 wraca do Polski jako „repatriant" (tym razem partią-ojczyzną okazała się PRL). Pracę w nowej „ojczyźnie" rozpoczął w Centralnym Komitecie Żydów Polskich. Do 1968 r., tj. emigracji do Izraela (także w ramach repatriacji), kierował „Fołks Sztyme" - organem prasowym PZPR w języku jidysz. W Polsce dla podtrzymania dzieła rewolucji pozostawił żonę i cały rodowy klan, w tym syna Eugeniusza, dziś szefa Fundacji Sorosa. Niemniej fascynującą biografię działacza KPZB ma ojciec Włodzimierza Cimoszewicza.

Desant Wschodni

Stalin z dużym wyprzedzeniem przygotowywał okupację Polski. We wrześniu 1940 r. w Kujbyszewie i Smoleńsku NKWD zorganizowało kilkusetosobowy batalion aktywistów, w którym znaleźli się przyszli zarządcy Polski. Wszystkie przedmioty przerabiane w tej szkole były wykładane przez oficerów Armii Sowieckiej. Wszyscy słuchacze nosili oficerskie mundury sowieckie. Wszyscy niebawem zajęli eksponowane stanowiska w aparacie propagandy PRL. Zresztą już wcześniej, na polskich Kresach wprawiali się w fach agitatorów. Jak opisuje jeden z nich, aktywista Związku Młodzieży Komunistycznej Zachodniej Białorusi, przybudówki KPP ze wsi Hećki: „Na zabawach w naszym podrejonie Partii śpiewano pieśni rewolucyjne i deklamowano wiersze (...) myśmy uczestniczyli w mityngach, a wraz z nami brało udział kilkadziesiąt ludzi bezpartyjnych i w każdym z nas żyła wielka idea marksistowsko-leninowska, która dawała nam hart i siłę w nieśmiertelnej idei komunistycznej”. System przyniósł owoce w 1944 r„ gdy fala desantu ze Wschodu, mieszanka NKWD i polskojęzycznych propagandzistów, mieszanina różnych narodów pochodzących z Kresów i uciekinierów komunistycznych z Polski przedwrześniowej pojawiła się we wschodniej Polsce. W tej etniczno-partyjnej miksturze przeważali wywodzący się z KPP ludzie narodowości żydowskiej, białoruskiej i ukraińskiej. Stalin z pełnym wyrachowaniem powierzył owym wypróbowanym agenturalnym bojowcom władzę w Polsce. Był to przebiegły zamysł socjotechniczny - najlepiej nadawali się do tej pokrętnej misji politycznej. Mniejszość poddawała się łatwej kontroli, była w opozycji do większości, nie lubiła lub wprost nienawidziła Polaków, spełniała wszystkie polecenia nowego okupanta. W miejsce wyniszczonych polskich elit utworzyli trzon nowej „polskiej" inteligencji. Najwyższe stanowiska rządowe z nadania Stalina, wbrew Polakom, objęli ci sami, którzy z otwartymi ramionami witali 17 września 1939 r. w Białymstoku sowieckie czołgi. Z sowieckiego punktu widzenia ci wszyscy białorusko-polscy komuniści byli wprost bezcenni. Nieskażeni patriotyzmem gwarantowali brak jakichkolwiek skrupułów w sprawach narodowych, skłonności do „dewiacji nacjonalistycznych i antyrosyjskich przesądów" Pod tym względem Sowieci się nie zawiedli. Gorliwość kolaborantów była wielka. Większość z nich zrobiła oszałamiające kariery w wojsku i bezpiece. Ich śladem szli synowie. Desant wschodni wylądował także w, jak się wówczas mówiło, środkach masowego przekazu, tworzonych w oparciu o kadry kontrolowane przez NKWD. Przywieziony z Rosji Jakub Berman (w 1939 r. zbiegł do ZSRR, gdzie został redaktorem „Sztandaru Wolności" - organu Białoruskiej Partii Komunistycznej; - a później kierownikiem kursów polskich w szkole Kominternu) objął władzę w RSW Prasa. Redaktorem naczelnym „Trybuny Ludu" został Leon Kasman, a „Chłopskiej Drogi" Jan Wyka, też wykładowcy na kursach polskich Kominternu.

Przez Sowietów, z Sowietami, dla Sowietów

Aleksander Chećko jest potomkiem czerwonego rodu-dynastii agitatorów PPR i PZPR, synem Wołodii/Włodzimierza, wysokiej rangi funkcjonariusza prasowego PRL, b. redaktora naczelnego gazety „Gromada - Rolnik Polski" (nawiasem mówiąc, przed nim funkcję tę pełniła Irena Grosz, z domu Sznajberg, córka gen. Wiktora Grosza vel Izaaka Medresa, pierwszego szefa Zarządu Politycznego LWP, najgorliwszego kolaboranta Sowietów, który odegrał wyjątkowo brudną rolę w eksterminacji narodowej i katolickiej opozycji politycznej). Chećko-senior ukończył „prestiżową" Akademię Nauk Politycznych przy KC PZPR, pod „naukową" opieką samego Adama Schaffa. Nie trzeba tu dodawać, że dostał się do niej dzięki protekcji towarzyszy z KPZB i to w 1949 r. a więc tuż po rozprawie z odchyleniem prawicowo-nacjonalistycznym w partii. Nacjonalistą zatem z pewnością nie był, w każdym razie nacjonalistą polskim. Po kursach znalazł się w składzie redakcji organu PPR „Chłopska Droga" Praca w stalinowskiej gadzinówce była przepustką do dużej kariery, swej i swego syna. Dużej i trwającej do dziś. Młodemu Chećko od dziecka towarzyszyły komunistyczne splendory. Po studiach, a właściwie działalności w pierwszym szeregu internacjonalistów na forum ZMS i PZPR włącza się we front propagandy stanu wojennego w redakcji „Życia Warszawy" W 1989 r. autorzy transformacji ustrojowej skierowali go na niemniej ważny odcinek frontu, do redakcji „Polityki", pod kuratelę Daniela Passenta i Janiny Paradowskiej. W 2004 r. zostaje, znowu, jak to określił Lenin, w ramach „organizatorskiej funkcji prasy" rzecznikiem prasowym Wołodii Cimoszewicza. Też, ma się rozumieć zupełnie przypadkowo, potomka agitatora KPZB i oficera zbrodniczej Informacji Wojskowej.

Człowiek spraw przegranych

Szczególnie ciekawy jest udział Chećki, a właściwie misja w zaprojektowanej przez wojskowe służby specjalne machinacji polegającej na zniszczeniu „Życia Warszawy" i rozgonieniu zespołu redakcyjnego, pisującego o „czerwonej pajęczynie", nabytych przez panie Kwaśniewską i Oleksy akcjach „Polisy", o słynnych wakacjach Kwaśniewskiego z agentem. Jacek Łęski opublikował listę członków „towarzystwa" PRL-bis, którą nazwał „Alfabetem Szulerów". Poza wyrobnikami czerwonej propagandy - Urbana, Paradowskiej i Passenta - jest na niej także Chećko, a obok niego kilkunastu potomków KPZB: Cimoszewicz, Czeszejko-Sochacki, Borowski, Kraśko, Siemiątkowski, Smolar. Po objęciu władzy przez PiS szykanowany nie był. Zostaje konsulem w Belgradzie. Za PO doczekał się jeszcze większych splendorów. Sikorski, jak przystało na specjalistę od „dorzynania watah" robi Chećkę dyrektorem Centrum Operacyjnego MSZ. Zatrudnia też w dyplomacji jego syna (jest już konsulem w Brukseli). Rzecz przy tym ciekawa, Cimoszewicz odwdzięczył się swemu pupilkowi, podrzędnym w sumie, stanowiskiem konsula. Sikorski natomiast stanowiskiem dyrektora i ambasadora. Zadania nie udźwignął. Zawalił wszystko, co było można zawalić. O szefie kompletnie nieoperacyjnego Centrum Operacyjnego krążą do dziś legendy, wyłącznie negatywne. Wszystko o nim można powiedzieć, ale nie to, że znał się na zarządzaniu kryzysowym. Właściwie jego nominacja na to stanowisko była już wytworzeniem sytuacji kryzysowej, której trzeba było nieprzerwanie zaradzać. Tak, jak rozłożenie „Życia Warszawy", tak i rozłożenie CO na obie łopatki przyszło mu łatwo. Miał wszystkie ku temu potrzebne „atuty" dyskwalifikujące go jako szefa jakiegokolwiek przedsięwzięcia. Okazał się jednym z najgorszych urzędników, jakich zna gmach na Szucha. Fachowiec od sytuacji kryzysowych okazał się w dodatku klasycznym nałogowcem. MSZ to dziwny twór. Po 25 latach zmagania się z przeszłością w gmachu na Szucha lepiej niż gdziekolwiek gołym okiem widać, jak wiele zostało z PRL. Zdobywanie zaszczytnych tytułów nie jest tu zbyt trudne. Wystarcza odpowiedni etniczny rodowód i rodzinne zasługi dla KPP. Chciałoby się wiedzieć, czemu lub komu Chećko i jemu podobni zawdzięczają owe splendory? Kto ich promuje? Kto wytycza „ścieżkę kadrową"? Potomków etnicznych klanów w MSZ jest co niemiara. Żaden z nich nie trafił tam przypadkiem. Ich kariery to owoc troski towarzyszy z Kominternu i Kiszczaka, którzy na rok przed okrągłym stołem obsadzili redakcje mediów swoimi ludźmi, młodymi wówczas dziennikarzami, którzy po latach, dziwnym trafem, zostawali „autorytetami". Równie dziwnym trafem - dziś scenariusza takiego nikt nie zakłóca!

Minister Applebaum

W swej książce Za żelazną kurtyną Anne Applebaum utrzymuje, że to nie Żydzi budowali w Polsce komunizm i aparat przemocy; że nie byli w większości i nigdy nie odgrywali decydującej roli w kierownictwie PPR. Wg niej w tamtych czasach ogromna większość ubeków rekrutowała się z chłopskich rodzin, często pochodzenia białoruskiego. W wywiadzie udzielonym „Rz" mówi: „Sowieci i ich sojusznicy stosowali przemoc. Pierwszymi instytucjami, które tworzyli, były urzędy bezpieczeństwa. Mechanizm zniewolenia nie był taki, jak chcemy go widzieć, nic nie było czarno -białe. Funkcjonowało podziemne harcerstwo, a potem np. bikiniarze, których było wielu, organizowali regularne bitwy z młodymi komunistami, o czym pisał Jacek Kuroń" Przed wyciągnięciem jakichkolwiek konkluzji, pominąwszy konkluzję, że jej wiedza lub wiedza jaką na temat komunizmu rozpowszechnia, jest nie tylko mało pogłębiona, ale wręcz kuriozalna, zastanawia, jaką rolę w promowaniu Chećków odgrywa to, że żona naszego ministra swych dziadków (klan Aplebaumów) i nostalgię za pierwszą „ojczyzną" lokuje na wschodnich kresach dawnej Rzeczypospolitej, na terenach dzisiejszej Białorusi. Za taką konkluzją musi iść inna: żydokomuna szuka sojuszników do wspólnego antypolskiego frontu, dzieląc się odpowiedzialnością za dokonane zbrodnie z Białorusinami i Ukraińcami. A wszystko pod hasłem -„płyniemy na tej samej łodzi". Na koniec jeszcze inna konkluzja: polityką historyczną i tym samym promocją Polski za granicą, którą - delikatnie mówiąc - Sikorski zaniedbuje, coraz częściej zajmuje się minister Applebaum, ze swymi tezami o bikiniarzach Kuronia.

Błyskawiczne i nierzadko zaskakujące kariery „dzieci KPP" dobitnie ukazują nie tylko istotę transformacji PRL, ale i szerzej -„drugą naturę" Sikorskiego. Dziś ludzie pokroju Chećki stanowią pokaźną siłę i grupę nacisku. Nieprzypadkowo skupili się przy tym w najbardziej newralgicznych dla państwa miejscach, w mediach i dyplomacji. Kontynuowanie tradycji rodzinnych, wielopokoleniowość, quasiplemienna etniczna solidarność to motto ich formacji. Po 1990 r. dzieci i wnuczęta desantu wschodniego w obronie odziedziczonych pozycji i dóbr walczą z polskością, używając chwytów propagandowych wtłoczonych do łbów ich rodziców w Kujbyszewie i Smoleńsku. Wszyscy wymienieni twierdzą, że w dyplomacji reprezentują siebie i znaleźli się w niej dzięki posiadanym kwalifikacjom i za czyny rodziców nie chcą być obwiniani. Nie uczynili jednak nic, aby odciąć się od ich postępków. Nawet nie udają Polaków. Pełnymi garściami czerpią korzyści z bycia członkiem KPP-owskich familii, zawsze pełni arogancji i pogardy dla „polskiego motłochu" Wierni swemu pochodzeniu, we wszystkich sporach ideologicznych zawsze stają po stronie ojców. Biada jednak temu, kto wspomni o ich rodzinnych korzeniach i ideowych konotacjach. Wyrastali jednak w pewnym środowisku, mieli przekazywane pewne rodzinne tradycje. Pochodzenie etniczne nie ma znaczenia, ale praca w stalinowskim UB - ma. Pochodzenia etnicznego się nie wybiera, ale wysługiwanie się Sowietom - tak. Winy się nie dziedziczy, ale wrodzone draństwo - to już tak.

KPP na pierwszej linii

Synowie KPP ambasadorami suwerennej RP. Potomkowie agentów Kominternu obrońcami polskiego interesu narodowego! Nominacje zdumiewające, iście groteskowe. Zerwanie z dorobkiem Kominternu nie udało się. Udała się natomiast pokoleniowa zmiany warty. W pierwszym szeregu funkcjonariuszy RP, na dyplomatycznych stołkach siedzi już trzecie pokolenie bojowców KPP, potomków agenturalnej, antypolskiej organizacji: Schnepf i Perlin, Goldberg i Borejsza, Ogrodziński i Minc, Chećko i Winid, no i całkiem spora rodzinka Bierutów. Okazuje się, że dla przeszkolonego w historii przez własną żonę właściciela „strefy zdekomunizowanej" nie taki straszny diabeł, jak go malują. Że można z nim żyć w harmonii i zgodzie. Gdy obejmuje urząd, wraz z nim MSZ we władanie obejmuje wataha Kominternu. Na pozór chaotycznymi i prowokacyjnymi, ale przemyślanymi ruchami kadrowymi umacnia raj cudownych dzieci gmin etnicznych. Szokuje zuchwałość. Szokuje etniczne dziedziczenie stanowisk. Dziś promotorem kariery Chećków, ludzi od kilku pokoleń związanych z radykalnym komunizmem, z antypolską sektą polityczną, wychowanych na partyjnych wiecach we wsi Hećko, nienawidzących „faszystowskiej" Polski, jej historii i tradycji, jest Sikorski. Tak jak wcześniej Bierut - kariery ich ojców.

Krzysztof Baliński

Warszawska Gazeta nr 5


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:

więcej podobnych podstron