Michalkiewicz: Mgła tajemnicy gęstszą od tej smoleńskiej
„Bo na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności” – przypomina Janusz Szpotański w „Towarzyszu Szmaciaku” – i słusznie, bo napominać trzeba – jak poucza Pismo Święte” – „w porę i nie w porę”. Trzeba tym bardziej, że ludzie wprawdzie mają dobrą pamięć, ale krótką – i nawet najbardziej zbawienne pouczenia, czy spiżowe sentencje jednym uchem wlatują im do głowy, a drugim wylatują. Piszę, bom smutny i sam pełen winy i gdyby nie czujny Czytelnik, to kto wie – może nadal pogrążałbym się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Na szczęście dosięgło mnie życzliwe napomnienie, dzięki czemu będę mógł zejść ze złej drogi na dobrą, niczym Saba pana posła Ludwika Dorna. Ale incipiam. Sam wielokrotnie przypominałem spiżowe „prawo Lityńskiego” który komuchów znał jak zły szeląg niejako od wewnątrz. Dlatego sformułował wspomniane prawo, przestrzegające, by nie doprowadzać różnych komuszych pomysłów do absurdu, bo jak oni to usłyszą, to na pewno to zrobią. Tedy przerażony nie na żarty Czytelnik zwrócił mi uwagę, że poddając lewicy pomysł obsadzania stanowisk publicznych w naszym nieszczęśliwym kraju na podstawie Schwanz Parade, mogę doprowadzi do całkowitej katastrofy państwa.
Oto po korytarzach rządowych i parlamentarnych będą przechadzać się osobnicy legitymujący się dokumentami wystawionymi na nazwisko „Anna Grodzka” albo na jakieś inne – a ponieważ operacja chirurgiczna może okazać się tańsza od kampanii wyborczej, to co najwyżej mogą przechadzać się z trochę większym trudem – ale przecież państwotwórczych zdolności im od tego nie przybędzie, bo wspomniane zdolności i kalibery to jednak całkiem inne kategorie.
Ciekawe, czy na przykład pan poseł Ryszard Kalisz bierze taką ewentualność pod uwagę – bo jako osoba legitymująca się dokumentami, co to mężczyzną być już przestała, stanowiłby prawdziwą ozdobę dziwnie osobliwej trzódki biłgorajskiego filozofa.
Teraz jednak, kiedy niebezpieczeństwo zostało zażegnane, możemy przyjrzeć się sytuacji na lewicy, a zwłaszcza przeciąganiu byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju, Aleksandra Kwaśniewskiego. On tam ani mi brat, ani swat – podobnie jak inni Umiłowani Przywódcy – ale jeśli ktoś chciałby naprawdę go przeciągnąć, to powinien podnieść na odpowiednim forum sprawę szwajcarskiego Sezamu, o którym funkcjonariuszom tygodnika „Wprost” chlapnął w 1996 roku były as razwiedki Marian Zacharski. To znaczy podejrzewam, że to on chlapnął, bo informacje z dwóch lat, gdy na otarcie łez po traumach w amerykańskim kryminale dostał posadę dyrektora Pewexu, autorzy artykułu mieli ścisłe, podczas gdy z lat poprzednich – tylko szacunkowe.
Ale mniejsza już o to, kto chlapnął, bo ważniejsza jest zawartość owego Sezamu. Przez co najmniej 18 lat – bo tyle istniał Pewex – razwiedka za pośrednictwem PZPR na podstawie zezwoleń dewizowych transferowała wielkie sumy w obcych walutach („gudłaje w drogich futrach, jedwabnej bieliźnie, wystrojone szajgece w eleganckich butach, chamy, bydło spasione na własnej ojczyźnie, którą codziennie w obcych kupczycie walutach”) na specjalne konta w wybranych bankach. Na przykład w latach 1988-1989 PZPR wykorzystała 800 zezwoleń dewizowych, a więc musiała realizować więcej niż jedno dziennie. A oto przykładowy transfer z jednego tylko dnia: 22 miliony franków szwajcarskich i 750 tys. dolarów. I tak przez co najmniej 18 lat! Kiedy te rewelacje ujrzały światło dzienne, zirytowany do żywego prezydent Kwaśniewski zagroził, że jeśli tylko ktoś jeszcze raz piśnie słowo na ten temat, to on zarządzi „lustrację totalną”. LUSTRACJĘ TOTALNĄ! To znaczy, że NIE OSZCZĘDZI NIKOGO! Od razu widać, że prezydent Kwaśniewski, choćby na podstawie własnych doświadczeń, wie, jaka broń w naszym nieszczęśliwym kraju jest ultymatywna.
I rzeczywiście – już następnego dnia autorytet moralny Jacek Kuroń i autorytet moralny Karol Modzelewski napisali do prezydenta Kwaśniewskiego list, oczekując już tylko dymisji Józefa Oleksego. Od tamtej pory, mimo licznych politycznych napięć, nikt słowa nie pisnął – zapewne z obawy przed lustracją totalną, bo przed czymże innym? Gdyby zatem Leszek Miller wypowiedział zaklęcie otwierające szwajcarski Sezam, to czy Aleksander Kwaśniewski mógłby mu się oprzeć? Może by i nie mógł, ale z drugiej strony głośne wypowiadanie takich zaklęć też nie jest bezpieczne – o czym możemy wnioskować choćby na podstawie „Faraona”, gdzie jeden z arcykapłanów powiada: „a kto by zdradził tę wielką tajemnicę, umrze podwójnie: ciałem i duszą”. Czyż to nie wyjaśnia przyczyn, dla których od początku roku 1996 żaden z Umiłowanych Przywódców nawet słówkiem nie pisnął na ten temat, że o wniosku o powołanie komisji śledczej, która by… – i tak dalej – już w ogóle nie wspomnę?
Na tym przykładzie możemy się przekonać, że nawet najbardziej zażarte batalie polityczne odbywają się u nas w granicach wprawdzie niewidzialnych, ale przecież ściśle przez wszystkich respektowanych. Najwyraźniej zarówno jedni, jak i drudzy doskonale wiedzą, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu” – co zauważył w „Małym księciu” Antoni de Saint-Exupéry.
Wygląda na to, że wprawdzie demokracja demokracją, ale władza Strażników Labiryntu też ma swój ciężar gatunkowy – kto wie, czy nie większy od liczby głosów oddanych na poszczególnych Umiłowanych Przywódców? W sytuacjach wątpliwych warto odwoływać się do klasyków.
I co mówią klasycy? No, wystarczy jeden: Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju. Wypowiadając spiżowe słowa na temat demokracji, zauważył, że nieważne, kto głosuje – ważne, kto liczy głosy. Pewnie dlatego również i dzisiaj liczą je rosyjskie serwery. Ale Ojciec Narodów swoim zwyczajem nie powiedział najważniejszego: że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest to, kto przygotowuje dla wyborców polityczną alternatywę. A jak wygląda prawidłowa alternatywa polityczna? Ano tak, że bez względu na to, która grupa Umiłowanych Przywódców wygra wybory, to będą one wygrane. I dopiero w świetle tej spiżowej prawdy możemy lepiej zrozumieć przyczyny, dla których szwajcarski Sezam jest okryty mgłą tajemnicy jeszcze gęstszą od tej smoleńskiej…
Stanisław Michalkiewicz