Mijają 4 lata od katastrofy smoleńskiej, a dokładniej 1461 dni… Pojawiają się to coraz to nowsze pytania, wątki przyczyn dotyczących tego jakże okrutnego w swej wymowie wydarzenia. Wielu przechodzi już koło tej rocznicy obojętnie. Jednak dla większości wciąż to są żywe wydarzenia. Patrząc na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, na jego przemówienia niejednej osobie zakręci się łza w oku. A przy tej łzie cisną się pytania „Dlaczego…?”. Dlaczego właśnie On? I dlaczego taka śmierć? Nie będę tu rozpisywać się naukowo o przyczynach katastrofy bo o tym już napisano wiele. Chcę po prostu napisać jak ja, jeden z wielu milionów Polaków przeżyłem ten dzień 10 kwietnia 2010 roku. Wtedy jeszcze jako student dziennikarstwa w Toruniu.
Pamiętam jak to pani u której wynajmowałem pokój obudziła mnie i z płaczem oraz ze słowami „prezydent nie żyje…” włączała telewizor… W pierwszym momencie, jak to człowiek po przebudzeniu nie wiedziałem o co „babce” chodzi. Dopiero oglądając różne stacje telewizyjne dochodziło do mnie co tak naprawdę się stało. Pamiętam tę myśl pierwszą, a może Lech Kaczyński przeżył…. Tym bardziej, że jedna ze stacji podała informację „trzy osoby przeżyły katastrofę…”. Jednak jak już potwierdzono informacje o zgonie 96 osób zaczęło mnie zastanawiać dlaczego na miejsce katastrofy nie przyjechała żadna karetka? Dla mnie to było okropne dziwne. Skoro trzy osoby przeżyły to potrzebna im była pomoc medyczna… No cóż to pytanie zapewne zostanie bez odpowiedzi. Jak i wiele innych… Oglądając sprawozdania z miejsca wydarzenia nie powstrzymywałem łez. Były to łzy bezsilności oraz jak po stracie osoby mi bliskiej. Tych łez się nie wstydziłem. Bo wiedziałem, że nie płaczę tylko ja. Uświadomiłem sobie to kiedy udałem się na Mszę Św. do katedry toruńskiej i potem gdy stałem w długim „ogonku” do trumny z ciałem Lecha i Marii Kaczyńskich na Krakowskim Przedmieściu. Wtedy też ucieszyło mnie, że Polacy potrafią się jednoczyć. Co też zapewne nie było na rękę rządzącym. I im to zarzucam – myślę, że nie tylko ja – podział narodu. I zrobienie z katastrofy narodowej piedestalu do wywindowania się na wyższe stanowiska. Co mogliśmy doświadczyć poprzez szybkie przejęcie fotela prezydenta przez Bronisława Komorowskiego. Który jak to dzisiaj wiemy zrobił to bezprawnie. Ponieważ na tę chwilę nie było potwierdzenia śmierci Lecha Kaczyńskiego.
W pamięci utkwiły mi obrazy kolejki ludzi, którzy czekali nawet kilka dni aby oddać hołd, czy też pomodlić się przy trumnach pary prezydenckiej. Czy też szpalery ludzi stojących na trasie przejazdu trumien z lotniska na Okęciu do Krakowskiego Przedmieścia. Zacząłem się zastanawiać wtedy czy rzeczywiście Lech Kaczyński na którego tak pluto w mediach był nielubiany. Bo patrząc na te kadry miałem inne wnioski. Przecież tym osobom nie kazano tego robić. Nie płacono im za stanie w kolejce do trumien w dzień i w nocy, w deszczu i słońcu. Czy też nie ustawiano ich na siłę na trasie przejazdu karawan pogrzebowych. To był prosty odruch serca. Który wskazywał na to, że Polska ma tę siłę w sobie do zjednoczenia się. Szkoda jednak, że później dzięki polityce ten odruch został zgaszony i dochodziło do wojen. A może o to chodziło politykom aby to jak najszybciej ugasić. Patrząc na pewne fakty i posunięcia rządu po katastrofie smoleńskiej nasuwa się jeden wniosek rząd boi się narodu. Tej siły, która z niego pochodzi.
Dni związane z katastrofą smoleńską dla niejednego Polaka, Polki były dniami jednymi z trudniejszych. Może dlatego, że wraz ze śmiercią tych 96 osób staliśmy się krajem bezbronnym. Pamiętajmy, że na pokładzie feralnego samolotu były najwyższe władze państwowe ale też i wojskowe. W ciągu jednego dnia staliśmy się krajem, który stracił dowództwo wszystkich rodzajów sił wojskowych, który stracił głowę państwa. Może te dni były trudne dla nas dlatego, że zostaliśmy z tym wszystkim sami. Lub też od tego dnia zaczął się początek końca naszej suwerenności…
Wielu zaczęło zestawiać pewne wydarzenia sprzed tego dnia. Innego znaczenia zaczęły nabierać słowa B. Komorowskiego „przyjdą wybory… albo prezydent gdzieś poleci i problem sam się rozwiąże…” lub R. Sikorskiego „dorżniemy watahy…”. Dla jednych to może zostać bez znaczenia. Dla mnie jest to wyraźny sygnał, że ludzie, którym zależało na pozbyciu się niewygodnego prezydenta coś knuli. Jednak i to zostaje jak na razie niewyjaśnione.
Mam taką jednak nadzieję, że nadejdzie taki dzień, że Polska i Polacy poznają prawdę. A wraz z tym rozliczymy tych, którzy podnieśli rękę na prezydenta i władze państwowe. Oby ten dzień nadszedł szybciej niż wyjaśnienie mordu katyńskiego. Lata mijają, dowody zanikają… A wraz z tym i zleceniodawcy, czy też knujący spisek na życie tych, którzy zginęli w katastrofie – odchodzą nierozliczeni.