z sieci:
"Czego boi się
Bronisław Komorowski
„Taśmy Palikota” wywołały
polityczną burzę. Ponad tydzień trwała w mediach i na sejmowych
korytarzach gorąca debata na temat finansowania kampanii wyborczej
Platformy Obywatelskiej w 2005 roku. W całym tym zamieszaniu pojawił
się jednak pewien istotny wątek, który – wydaje się – umknął
uwadze wielu komentatorów życia politycznego w naszym kraju. To
emocjonalna wypowiedź Bronisława Komorowskiego
Gdy
ujrzałem w telewizji
roztrzęsionego marszałka, który niczym lwica chroniąca swoje
młode bronił partyjnego kolegi, nie mogłem powstrzymać zdumienia.
– Janusz Palikot pewnie jest pierwszy w tej nowej fali działań
pisowskich, może ja będę drugi, może trzeci, może czwarty –
mówił Komorowski. W rozmowie z dziennikarzami sugerował, że
niebawem mogą ukazać się kolejne taśmy, które go zdyskredytują.
Oczywiście o przygotowanie tej, jak i „preparowanie” następnej
politycznej bomby oskarżył PiS, tak jakby nie istniały w Polsce
niezależne media, które prowadzą własne śledztwa dziennikarskie.
I gdy tak obserwowałem marszałka, zacząłem się zastanawiać,
jakie to taśmy ma on na myśli? Dlaczego tak bardzo jest
zdenerwowany sprawą finansowania kampanii Palikota? Czemu zdecydował
się na wypowiedź wyglądającą na klasyczne uderzenie
wyprzedzające? I po chwili przypomniałem sobie o pewnej leśniczówce
niedaleko Janowa Lubelskiego. Leśniczówce, która kryje wiele
tajemnic i łączy marszałka z Januszem Palikotem.
>
Ojciec chrzestny Komorowski
W 2008 roku jako dziennikarz
programu „Misja specjalna” przygotowywałem reportaż na temat
konfliktu interesów, który miał dotyczyć Bronisława
Komorowskiego, gdy ten pełnił funkcję ministra obrony narodowej w
rządzie Jerzego Buzka. Reportaż ten nigdy nie został wyemitowany.
Powodem był artykuł, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej”.
Agnieszka Kublik i Wojciech Czuchnowski opisali w nim prowadzone
przeze mnie śledztwo – oczywiście w jednoznacznie negatywnym
świetle. Artykuł był wyraźnie inspirowany przez samego marszałka
Komorowskiego, który najwidoczniej obawiając się treści
reportażu, postanowił wykonać ruch wyprzedzający i interweniował
w zaprzyjaźnionej gazecie. Czy marszałek obawia się dokumentów i
taśm zebranych w tym śledztwie? Być może.
Historia,
którą one zawierają, jest bowiem bardzo interesująca. Dotyczy
zabytkowej leśniczówki położonej głęboko w Lasach Janowskich,
nieopodal wsi Władysławów. Leśniczówkę tę wynajął od
Nadleśnictwa Janów Lubelski na początku lat 90. Francuz o polsko
brzmiącym nazwisku Kruch. Według pracowników nadleśnictwa pan
Kruch był w rzeczywistości Belgiem z francuskim paszportem. Co
ciekawe, w pismach kierowanych przez niego do Polski widniał adres w
Monako. Pan Kruch wynajął leśniczówkę jako bazę dla swojego
hobby, jakim były polowania. I rzeczywiście, w leśniczówce do tej
pory wiszą na ścianach podpisane przez niego trofea. Jego
pracownikiem i jedynym przedstawicielem w Polsce był Jerzy
Kostka.
Kostka za dewizy przysyłane przez Krucha kupował
samochody, sprzęt AGD, meble, wybudował także obok leśniczówki
(będącej zabytkowym dworkiem) mały dom, w którym zamieszkał. Od
początku lat 90. w leśniczówce pojawiał się także Bronisław
Komorowski. Był on wówczas wiceministrem obrony narodowej. Podobnie
jak Kruch kochał polowania. Czy Komorowski dobrze znał Krucha? Nie
wiadomo. Wiadomo natomiast, że wokół obecnego marszałka pojawiali
się w tamtych latach inni podejrzani Francuzi. Jednym z nich był
Julien Demol, o którym służby wojskowe wiedziały, że prowadził
działalność „stanowiącą zagrożenie dla obronności i skarbu
państwa RP.” Mówiąc wprost, oznaczało to, że pracuje on dla
obcego wywiadu. Demol stał się pretekstem do nielegalnego
rozpracowania Komorowskiego przez WSI.
Wracając jednak do
leśniczówki, to z całą pewnością marszałek znał dobrze
asystenta Krucha, Jerzego Kostkę. Panowie od lat się przyjaźnią.
Komorowski jest nawet ojcem chrzestnym córki Kostki.
>
Złe wyniki polowań i inwazja grzybiarzy
W 1997 roku
Kruch nagle wyjechał i nigdy więcej się już nie pojawił. Wysłał
jedynie do Polski dosyć lakoniczny list, w którym stwierdzał, że
powodem jego wyjazdu były złe wyniki na polowaniach spowodowane
inwazją grzybiarzy. Jednocześnie przekazał nadleśnictwu całe
wyposażenie leśniczówki z meblami i sprzętem RTV i AGD. Oprócz
tego zostawił samochody honker i łada niva, pojazd wojskowy,
ciężarówki, motocykl i bryczki. Jednym słowem, dosyć spory i
cenny jak na tamte czasy tabor. Jerzy Kostka otrzymał volkswagena
taro. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że Kruch po prostu nagle
zniknął. W tym samym roku 11 kwietnia leśniczówkę wynajęła od
Nadleśnictwa Janów Lubelski firma Auto-Hit z Tychów. Jej
właścicielem jest wymieniany na liście „Wprost” wśród
najbogatszych Polaków – Krzysztof Strykier. Firma podpisała umowę
na 10 lat i miała płacić za wynajem 13 tys. zł rocznie. Rok
później do umowy o najem dołączyła spółka Prokom innego
polskiego miliardera Ryszarda Krauzego. Od tej pory Prokom miał
wnosić 90 proc. opłat za leśniczówkę, a Auto-Hit 10 proc. Jerzy
Kostka został administratorem obiektu, a firma Prokom zarejestrowała
go jako swojego pracownika.
W 1997 roku Bronisław
Komorowski został przewodniczącym Sejmowej komisji obrony narodowej
i nadal często pojawiał się w leśniczówce. W 2000 roku obecny
marszałek Sejmu został ministrem obrony narodowej. W tym samym roku
spółka Auto-Hit podpisała z ministerstwem pierwszy duży kontrakt
na dostawy samochodów fiat i iveco.
Łącznie w latach
2000–2004 MON kupił od firmy Strykiera 308 pojazdów. W 2000 roku
kontrakt opiewał na 2 374 824,00 zł. W 2001 na 15 480 974,22 zł, a
w 2002 na 23 038 731,60 zł. Za kontrakt w 2003 roku MON zapłacił
15 447 040,84 zł, a za 2004 – 41 647 428,18 zł. Podobnie
milionowe kontrakty w czasie, gdy Bronisław Komorowski był
ministrem (2000–2001), MON podpisał z Prokomem i spółkami, w
których Prokom ma udziały. Dotyczyły one dostaw sprzętu
komputerowego, informatycznego i poligraficznego oraz oprogramowania.
Biorąc pod uwagę powyższe, można z przekonaniem stwierdzić, że
wieloletnie wizyty Komorowskiego w leśniczówce były klasycznym
przykładem konfliktu interesów. Czy jednak były czymś
więcej?
Według rzecznika Prokomu, Bronisława
Komorowskiego i Ryszarda Krauzego nigdy nie łączyły żadne
relacje. Sam Krauze w leśniczówce był tylko raz, a leśniczówka
nigdy nie służyła za miejsce spotkań. – Celem dzierżawy było
odrestaurowanie obiektu i zachowanie go jako dziedzictwa
historycznego i przyrodniczego. Mieściło się to w ramach działań
określanych jako społeczna odpowiedzialność biznesu. Ponadto,
leśniczówka służyła jako miejsce wypoczynku pracowników Prokomu
– tłumaczył wówczas rzecznik firmy Krzysztof Król. Czy jednak
Prokom nie wiedział, że częstym gościem leśniczówki był
Komorowski?
> Limuzyny jadą na Władysławów
Gdy
rozmawiałem z mieszkańcami wsi, to niemal wszyscy pamiętali wizyty
marszałka. Do tej pory krążą opowieści o kolumnach limuzyn
przyjeżdżających do wsi Władysławów i śmigłowcach lądujących
nieopodal tamtejszej puszczy. W nadleśnictwie wizyty Komorowskiego
też były tajemnicą poliszynela. Zresztą do dnia dzisiejszego
zachowały się zeszyty, w których leśniczy rejestrowali polowania
obecnego marszałka. Pomimo to Prokom i Auto-Hit utrzymują, że o
wizytach Komorowskiego nie wiedziały. – W czasie gdy pracowników
Prokomu nie było w leśniczówce, jej zarządcy mieli wolną rękę
w jej wykorzystaniu – tłumaczył Krzysztof Król. – Oświadczam
z pełnym przekonaniem, że pan Bronisław Komorowski nigdy nie był
zaproszony przez kogokolwiek z kierownictwa lub pracowników
Auto-Hitu do leśniczówki dzierżawionej przez naszą spółkę ani
nie znamy jakiegokolwiek przypadku, aby nasi pracownicy spotkali pana
Bronisława Komorowskiego na jej terenie – to z kolei Andrzej
Stolarczyk, rzecznik Auto-Hit. Skąd dwie duże firmy dowiedziały
się o istnieniu domku położonego w leśnej głuszy i o tym, że
właśnie wyprowadził się stamtąd były dzierżawca i jest
możliwość przejęcia obiektu? Czy Prokom, zatrudniając Jerzego
Kostkę, nie wiedział o jego koligacjach z marszałkiem? Biorąc pod
uwagę wypowiedź rzecznika, trzeba się zastanowić, jak często
pracownicy Auto-Hit bywali w leśniczówce. Z opowieści mieszkańców
wynika bowiem, że marszałek potrafił przyjeżdżać do leśniczówki
na kilka dni, ale też mieszkał w niej nieraz i cały miesiąc.
Komorowskiego wszyscy pamiętają, pracowników Auto-Hit, jak
twierdzą, nie widywali.
> Marszałek bez negatywnych
związków
Gdy przygotowywałem reportaż, zwróciłem się
do marszałka Komorowskiego z prośbą o wypowiedź na temat jego
wizyt w leśniczówce. Niestety pan marszałek konsekwentnie nie miał
dla mnie czasu. W jego imieniu wypowiedział się wówczas rzecznik
Jerzy Smoliński. – Pan marszałek przebywał rzeczywiście
wielokrotnie w leśniczówce Władysławów. Przyjeżdżał tam na
zaproszenie swojego przyjaciela Jerzego Kostki – potwierdzał
rzecznik. – Czy pan marszałek miał świadomość, że leśniczówka
ta była wynajmowana przez te (Prokom i Auto-Hit) firmy i że pan
Kostka był ich pracownikiem? – pytałem wówczas. – Myślę, że
tak, natomiast przebywali tam najczęściej, z tego co wiem,
pracownicy szeregowi poszczególnych firm. I oczywiście tak się
często zdarza, że w takich miejscach przebywają także osoby,
które pracują w różnych firmach, ale tu jakby pan marszałek nie
widział jakiegoś negatywnego związku – odpowiedział
rzecznik.
Być może do leśniczówki nigdy nie
przyjeżdżali znani biznesmeni czy podejrzane postacie. Jeżeli
jednak przyjeżdżali, to możliwe, że nigdy nie rozmawiali z
Bronisławem Komorowskim. Czy jednak nie wiedział on, jakie firmy
wynajmują leśniczówkę? Czy nikt ówczesnego ministra obrony
narodowej nie poinformował, że w firmach tych pracują ludzie
wywodzący się z wojskowych służb specjalnych lub związani z tymi
służbami? Dyrektorem oddziału produkcji specjalnej w Auto-Hit był
wówczas Marek Nowakowski, pułkownik Wojskowych Służb
Informacyjnych. To właśnie ten dział zaopatrywał MON w
ciężarówki. Nowakowski szerzej „zasłynął” z głośnej
sprawy Pertronu. Jako oficer WSI odpowiedzialny był za nadzorowanie
kontraktów dla Marynarki Wojennej. Według raportu weryfikacyjnego
WSI mógł on świadomie preparować informacje na temat rzekomego
szpiegostwa w marynarce, aby uzasadnić działania operacyjne wobec
prezesa Pertronu Andrzeja Fornalskiego i tym samym zapewnić osłonę
przed działaniem innych służb. Miało to na celu stworzenie
dogodnej sytuacji do korumpowania oficerów marynarki i wyprowadzania
pieniędzy z MON. O tym, że w Prokomie pracują ludzie związani z
WSI, wiedzieli wówczas wszyscy. Bronisław Komorowski także musiał
o tym wiedzieć.
Ryszard Krauze wręcz „kolekcjonuje”
ludzi ze służb specjalnych. Dość wspomnieć adwokata, a niegdyś
współpracownika gen. Władysława Pożogi związanego z KGB,
Krzysztofa Wilskiego, gen. Sławomira Petelickiego będącego niegdyś
oficerem wywiadu i kontrwywiadu, Wojciecha Brochwicza będącego
niegdyś dyrektorem w UOP, Zbigniewa Końskiego nadzorującego swego
czasu WSI czy Marcina Dukaczewskiego, syna gen. Marka Dukaczewskiego,
byłego szefa WSI. Na Bronisławie Komorowskim obecność tych osób
w firmach wynajmujących leśniczówkę, do której przyjeżdżał na
polowania, mogła nie wywoływać specjalnego wrażenia. Marszałek,
jak się w zeszłym roku okazało, miał wszak w zwyczaju przyjmować
u siebie byłych oficerów WSI takich jak płk Tobiasz i płk
Lichocki. Sam nie miał też złego zdania o WSI, bo jako jedyny
poseł Platformy Obywatelskiej głosował przeciwko rozwiązaniu tej
formacji.
> Palikot poluje w Rosji
Sprawa
leśniczówki do tej pory nie została do końca wyjaśniona. Co
jednak ma z nią wspólnego Janusz Palikot? Otóż okazuje się, że
to właśnie w tej leśniczówce poznał on w sylwestrową noc 1994
roku Bronisława Komorowskiego. Panowie zaprzyjaźnili się i pięć
kolejnych sylwestrów spędzili razem. Komorowski uczył Palikota
myślistwa. Wspólnie odbywali wiele wypraw. O jednej z nich Palikot
pisze z rozrzewnieniem na swoim blogu: „Z tych wszystkich wydarzeń
najbardziej niezwykły był nasz wspólny pobyt w Rosji i polowanie
na głuszca. To było dobre 300 km od Moskwy, w kierunku na Białoruś,
jak sobie przypominam – w marcu 1997 lub 1998 roku. […] To było
moje pierwsze polowanie. Nie jestem urodzonym myśliwym i bardziej
ciągnęło mnie do przygody i towarzystwa, niż do strzelania. Wśród
prawdziwych myśliwych doświadczyłem swoistego rodzaju więzi i
kultury, które mają niezwykle wiele uroku. Składają się na to
różne obyczaje, pieśni i... nalewki, a nawet dobra tradycyjna
kiełbasa. Dawne KGB podesłało nam na wieczór jakiegoś
niby-sąsiada, który raczył nas wódką i próbował wyciągać na
debaty polityczne. W pewnym momencie powiedział prowokacyjnie:
mówcie co chcecie, ale Polska to prostytutka! Jak Rosja była silna
– to była z Rosją, kiedy silna stała się Ameryka, to poszła za
Ameryką. I patrząc na nas dodał: tylko się nie gniewajcie, ja wam
tylko prosto mówię, co myślę... Bronek czujnie nie dał się
sprowokować, zaczął coś swoim zwyczajem mądrze i historycznie
tłumaczyć. Ja zaś w pewnym momencie powiedziałem: to i ja ci coś
powiem – Rosja to było, jest i będzie gówno. Gawno! Tylko się
nie gniewaj, wiesz, bo ja tak tylko po prostu ci mówię... co myślę.
I tak sobie we trójkę gaworzyliśmy, budując przyjaźń
polsko-postradziecką. I popijając jakimś bimbrem z soku z
sosny”.
Bronisław Komorowski wprowadzał Palikota nie
tylko w arkana myślistwa, ale też w arkana polityki. To on miał
być jego gwarantem w Platformie Obywatelskiej. Dziś, kiedy Palikot
ma poważne problemy związane z finansowaniem swojej kampanii
wyborczej, Komorowski gotów jest poświęcić wiele w jego obronie.
Pozostaje tylko pytanie, jaką tajemnicę skrywa ich wspólna
przyjaźń? Czy chodzi o taśmy, o których tak nerwowo mówił
marszałek, gdy gorąco zrobiło się wokół Palikota?
Na
pytania te z pewnością mógłby udzielić odpowiedzi Janowski Las,
który widział i słyszał wiele. Tylko jakoś ciągle milczy,
zajęty własnymi sprawami.
Filip Rdesiński"