Kristin Cast Dom nocy Klątwa Neferet


kamila1987szczecin



KLĄTWA NEFERET




PODZIĘKOWANIA





Dziękuję mojej wspaniałej, utalentowanej przyjaciółce i ilustratorce, Kim Doner, która ze względu na niezwykle napięte terminy wydania tej książki musiała wniknąć w mój (szalony) umysł i pracować na podstawie moich (zwykle chaotycznych) przemyśleń i bezkształtnych jeszcze koncepcji. Nie tylko wykonała fantastyczną pracę, ale z naszych spotkań wyniknęły niektóre z najlepszych pomysłów w historii głównej bohaterki. Uwielbiam Cię Kim!


Mojej rodzinie z wydawnictwa St. Martin's Prees, a zwłaszcza utrudzonej ekipie z działu produkcji, jestem winna skrzynkę szampana. I to dobrego.


Wyrazy wdzięczności kieruję do Robin Green Tilly, która pomogła mi w opracowaniu posłowia do tej książki.

Jak zwykle chciałabym podziękować mojej agentce i przyjaciółce, Meredith Bernstein, bez której Dom Nocy nigdy by nie powstał.








15 stycznia 1893r

dziennik Emily Wheiler

pierwszy wpis



To nie jest pamiętnik. Moją odrazę budzi świadomość, że miałabym zebrać wszystkie swoje myśli i czyny w zamkniętej księdze i ukryć je tak, jak gdyby stanowiły cenne klejnoty.

Wiem, że moje myśli nie są cennymi klejnotami.

Zaczęłam podejrzewać, że noszą znamiona szaleństwa.

To dlatego czuję się zmuszona, by je notować. Być może za jakiś czas przeczytam to ponownie i odkryję, dlaczego spotkały mnie te wszystkie okropieństwa.

Bądź też uzna, iż rzeczywiście postradałam zmysły.

Jeśli tak się stanie, te zapiski posłużą jako świadectwo początków mojej paranoi i szaleństwa, dzięki czemu możliwe będzie znalezienie stosownego leku.

Tylko czy chcę zostać wyleczona?

Być może to pytanie należy na razie odłożyć na bok.

Zacznijmy od momentu, w którym wszystko się zmieniło. Nie wydarzyło się to wtedy, gdy napisałam pierwszą notkę tego dziennika, ale dwa i pół miesiąca wcześniej, pierwszego listopada roku tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego drugiego. Rankiem tamtego dnia, niechętnie wspominam tamten straszny dzień. Matka zmarła w kałuży krwi, która płynęła z niej nieprzerwanym strumieniem po tym, jak wydała na świat maleńkie, nieruchome ciało mojego brata, nazwanego po ojcu Barrettem. Miałam wtedy wrażenie, i do dzisiaj tak sądzę, że matka poddała się, widząc, iż Barrett nigdy nie wyda z siebie tchnienia. Zupełnie jakby strata ukochanego dziecka odebrała jej resztkę sił.

A może nie była w stanie stawić czoła ojcu, który stracił swego jedynego syna?

To pytanie nie zaprzątało mi jednak głowy tamtego ranka. Przed śmiercią matki zajmowałam się głównie tym, jak ją przekonać, by pozwoliła mi nabyć jeden z tych najnowszych i najmodniejszych kostiumów do jazdy rowerowej, oraz co zrobić, żeby moje włosy wyglądały tak samo jak fryzura dziewczyny Gibsona*.

Jeśli przed śmiercią matki myślałam o ojcu, widziałam raczej typowo dziewczęcy obraz odległego i nieco onieśmielającego patriarchy. Ojciec chwalił mnie wyłącznie za pośrednictwem matki. W gruncie rzeczy niespecjalnie mnie zauważał, zanim odeszła.

Nie było go przy jej śmierci. Lekarz stwierdził, że akt narodzin jest zbyt wulgarny dla oczu mężczyzny, zwłaszcza tak ważnego jak Barret H. Wheiler, prezes Pierwszego Narodowego Banku w Chicago.

A ja? Córka Barretta i Alice Wheilerów? Słowem mi nie wspomniał o wulgarności porodu, ba, zauważył mnie dopiero, gdy matka już nie żyła.

Powinnaś wiedzieć, jak to jets być żoną i matką, żebyś nie pakowała się ślepo w małżeństwo, tak jak ja to zrobiłam – zakomenderowała matka tym swoim cichym głosem, przez




Przez który, którzy jej nie znali, sądzili, że jest przygłupia i stanowi zaledwie urodziwy i posłuszny dodatek do ojca.

Było tyle krwi. Barrett urodził się mały, bezwładny, pokryty śluzem. Wyglądał groteskowo, niczym pęknięta lalka. Po skurczu, który wydalił go spomiędzy nóg matki, krew nadal płynęła równym strumieniem. Matka płakała, cicha jak jej martwy synek. Widziałam, że płacze, ponieważ odwróciła głowę od lekarza, który owijał zwłoki w płótno, w jej wzrok napotkał mój.

Nie byłam w stanie dłużej tkwić pod oknem. Podbiegłam do łóżka, podczas gdy lekarz i pielęgniarka bezskutecznie próbowali zatamować krwawienie. Chwyciłam matkę za rękę i odgarnęłam jej z czoła wilgotne włosy.

Przez łzy, pokonując własny strach, próbowałam szeptać słowa pocieszenia, wmówić jej, że wszystko będzie dobrze, kiedy tylko odpocznie.

Ścisnęła moją dłoń i wyszeptała:

Pocałowałam ją w rękę i odeszłam chwiejnie do mojego miejsca pod oknem, gdzie siedziałam i płakałam, niezauważona przez nikogo, podczas gdy pielęgniarka zajęła się przerażającym zadaniem posprzątania zakrwawionej pościeli i przygotowania matki, by ojciec mógł ją zobaczyć. Ale on wcale na to nie czekał. Wbiegł do sypialni, ignorując protesty lekarza.

Musiałam wydać z siebie jakiś zraniony dźwięk, bo jego wzrok natychmiast powędrował w kierunku okna. Zmrużył oczy i przez moment sprawiał wrażenie, jakby mnie nie poznawał. A potem wzdrygnął się, jak gdyby chciał strącić z siebie coś nieprzyjemnego.

Chciałam wybiec z komnaty, uciec stamtąd jak najszybciej, ale nogi mi ścierpły i zmarzły od siedzenia bez ruchu przez tak długi czas, więc mijając ojca, potknęłam się. Chwycił mnie za łokieć. Przestraszona podniosłam głowę.

Popatrzył na mnie i nagle wzrok mu złagodniał.

To powiedziawszy, ojciec puścił mnie i powolnym, ciężkim krokiem podszedł do zakrwawionego łóżka.

Gdy zamykałam za sobą drzwi, słyszałam, jak płacze.

Tak właśnie zaczęła się moja dziwna i samotna żałoba.

Przetrwałam w odrętwieniu pogrzeb, a po uroczystości ległam jak nieżywa, zupełnie jakbym wpadła w sidła snu. Nie byłam w stanie się uwolnić. Przez dwa pełne miesiące prawie nie wychodziłam z łóżka. Nie obchodziło mnie, że chudnę i blednę. Nie interesowało mnie, że nie przyjmuję wizyt składanych przez przyjaciółki matki oraz ich córki. Nie zauważyłam, jak nadeszły minęły najpierw święta Bożego Narodzenia, a potem Nowy Rok. Zupełnie nie przejmowałam się Mary, służącą, którą odziedziczyłam po matce i na przemian to rugałam, to przepraszałam, to zaś błagałam.

Piątego dnia stycznia ojciec wyrwał mnie z objęć snu. W mojej komnacie zrobiło się tak zimno, że obudziło mnie drżenie własnego ciała. Ogień w kominku zgasł, a nikt nie rozpalił go ponownie, więc pociągnęłam za wstążkę przypomocowaną do dzwonka, który zadźwięczał w czeluściach domu, w pokojach służby. Nikt nie odpowiedział na moje wezwanie. Pamiętam, że założyłam szlafrok, myśląc przelotnie, iż wydaje się taki wielki i tak mnie pochłania, że cała w nim ginę. W poszukiwaniu Mary powoli zeszłam z usytuowanej na drugim piętrze sypialni po szerokich drewnianych schodach. Cała się trzęsłam. Kiedy dotarłam na parter, ojciec właśnie wynurzył się ze swojego gabinetu. Spojrzał na mnie bez wyrazu, po czym przybrał zaskoczoną minę. A po zaskoczeniu na jego obliczu pojawiło się coś, co moim zdaniem wyglądało na obrzyrzenie.

Zanim zdołałam odpowiedzieć, przez korytarz przybiegła do nas Mary.

Mówiłam panu, panie Wheiler, że ona nic nie je. Mówiłam, że całe dnie przesypia. Marnuje czas i tyle. - Mary wypowiadała szybko słowa, a jej irlandzki akcent był jeszcze bardziej wyraźny niż zwykle.

Patrzył na mnie srogo. Jego gniew mnie paraliżował, zwłaszcza kiedy zdałam sobie sprawę, że matka nie wyłoni się ze swojego saloniku, pełna energi, i nie odpędzi mnie, jednocześnie starając się ugłaskać męża uśmiechem i dotykiem.

Odruchowo krok do tyłu, a wtedy ojciec pociemniał na twarzy.

Uśmiechnęłam się. Naprawdę się uśmiechnęłam.

Mruknął coś, uderzył w gazetę, którą trzymał w ręku, i skinął głową.

Prawie nie zwracałam uwagi na nią. Myślałam wyłącznie o tym, że po raz pierwszy od miesiąca czeka mnie coś więcej niż tylko sen i smutek. Nawiązałam nić porozumienia z ojcem!

Wieczorem ubrałam się bardzo starannie i dopiero wtedy dotarło do mnie, jak bardzo schudłam, ponieważ moja żałobna sukienka musiała zostać spięta szpilkami, żeby nie wisiała na mnie jak na strachu na wróble. Mary mnie uczesała, splatając włosy w gruby kok, przez co moja piętnastoletnia twarz wydawała się znacznie starsza niż w rzeczywistości. Nigdy nie zapomnę, jaki przeżyłam wstrząs, gdy weszłam do jadalni i ujrzałam dwa nakrycia: dla ojca, u szczytu stołu, gdzie zawsze zasiadał, oraz dla mnie, umieszczone na miejscu matki, po jego prawicy.

Wstał i przysunął mi krzesło matki. Kiedy usiadłam, byłam pewna, że czuję jeszcze zapach jej wody różanej doprawiony nutą cytrynowej płukanki, której używała, by pogłębić kasztanowy kolor swych włosów.

Nasz czarnoskóry służący George zaczął nalewać zupę z wazy. Obawiałam się, że zapadnie okropna cisza, ale gdy tylko zaczęliśmy jeść, popłynęły znajome słowa.

Pamiętam, że poczułam wtedy ulgę i w odpowiedzi uśmiechnęłam się szczerze. Tyle razy słyszałam, jak zadaje to samo pytanie matce. Pozwoliłam, by jej słowa odpowiedziały za mnie.

Kolacja przebiegła szybko, aż w końcu ojciec najadł się i podziękował. Wstał od stołu i powiedział to, co niezliczone razy mówił do mojej matki:

Pamiętam, że ogarnęła mnie wtedy wielka radość. Pomyślałam, iż traktuje mnie jak dorosłą kobietę – prawdziwą panią tego domu!

Łzy nabiegły mi do oczu i obdarzyłam go drżącym uśmiechem.

Zupełnie niespodziewanie ojciec chwycił moją dłoń swoją wielką ręką i pocałował – dokładnie tak jak kiedyś, gdy żegnał się z matką. I chociaż usta i brodę miał wilgotne od jadła i napitku, nie przestawałam się uśmiechać. Trzymając mnie za rękę, spojrzał mi w oczy.

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam to, co później zaczęłam nazywać palącym spojrzeniem. Jego oczy wpatrywały się w moje tak intensywnie, że ogarnął mnie strach, iż pod ich wpływem zupełnie się roztopię.

Opuścił moją rękę i ruszył chwiejnie do drzwi. Zanim George zaczął sprzątać ze stołu, chwyciłam lnianą serwetkę i wytarłam nią wierzch dłoni, ścierając wilgotny ślad pocałunku i zastanawiając się, dlaczego czuję taki dziwny niepokój w głębi serca.



Dwa dni później odwiedziły mnie Madeleine Elcott oraz jej córka Camille. Pan Elcott wchodzi w skład zarządu banku ojca, zaś jego żona była serdeczną przyjaciółką mojej matki, chociaż nigdy nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Matka była piękną, pełną wdzięku kobietą i uznaną gospodynią, podczas gdy pani Elcott wydawała się wiecznie naburmuszona, byłą skąpa, a do tego lubiła plotkować. Kiedy siedziały razem z matką przy stole, wyglądała jak gdakające kurczę w obecności gołębicy. Potrafiła jednak rozśmieszyć moją matkę , a śmiech Alice Wheiler brzmiał tak magicznie, że jego przyczyna stawała się nieistotna. Kiedyś usłyszałam, jak ojciec mówi matce, że powinna bardziej zabawiać towarzystwo, ponieważ kolacje u Elcottów składają się z ubogich dań i napitków oraz przydługich rozmów. Gdyby ktokolwiek pytał mnie o zdanie, a rzecz jasna, nikomu nie przyszło do głowy, zgodziłabym się z ojcem całkowicie. Posiadłość państwa Elcott znajdowała się niecałe półtora kilometra od naszego domu i chociaż z zewnątrz sprawiała wrażenie okazałej i bogatej, w środku była urządzona po spartańsku i prezentowała się raczej posępnie. Nic dziwnego, że Camille wprost uwielbiała przyjeżdżać do mnie!

Camille, która urodziła się zaledwie pół roku przede mną, była moją najlepszą przyjaciółką. Sporo mówiła, ale nie rozpowszechniała okrutnych plotek jak jej matka. Ze względu na przyjaźń naszych rodziców dorastałyśmy razem, w związku z czym byłyśmy bardziej siostrami niż koleżankami.

Byłam nieco wstrząśnięta jej słowami. Nie spodziewałam się, że będzie tak otwarcie mówić o śmierci mojej matki. Gdy zajmowałyśmy miejsca na kanapie oraz fotelach, szukałam wzroku Camille. Chciałam wymienić to nasze porozumiewawcze spojrzenie, świadczące, że obie dobrze wiemy, iż nasze matki mówią niekiedy zawstydzające rzeczy, jednak przyjaciółka wyraźnie unikała mojego wzroku.

Próbując odnaleźć się w tym świecie nowych stosunków towarzyskich, poczułam się dziwnie obca. Odetchnęłam z ulgą, gdy pokojówka wniosła herbatę i ciastka. Rozlałam napój do filiżanek. Pani Elcott i Camille bacznie mi się przyglądały.

Camille natychmiast spojrzała na matkę. Nie potrafiłam odczytać wyrazu oczu pani Elcott. Było w nich jednak coś, co uciszyło moją przyjaciółkę.

Zapadła cisza, która wydawała się trwać i trwać. Sączyłyśmy herbatę,a ja przesuwałam po talerzu małe, białe ciasteczko, kiedy nagle pani Elcott zapytała wysokim, podekscytowanym głosem:

Popatrzyłam na Camille, marząc, by uciszyła matkę, ale oczywiście było to głupie i daremne życzenie. Na twarzy mojej przyjaciółki malowało się takie samo zakłopotanie jak na mojej, chociaż nie wydawała się wstrząśnięta tym, jak jej matka lekceważy zasady dobrego wychowania oraz poszanowanie prywatności. Zrozumiałam, że Camille spodziewała się tego pytania. Wzięłam długi oddech i odparłam szczerze, chociaż z pewnym wahaniem:

Szok odebrał mi mowę, ale w głowie słyszałam wypowiadane ostrym tonem słowa matki: „Służba i te jej plotki!”. Byłam przerażona, że jej śmierć stała się przedmiotem szeptów w domu, a jednocześnie tak bardzo pragnęłam porozmawiać z Camille, powiedzieć jej, jak okropnie się wtedy bałam. Zanim zdołałam zebrać myśli, żeby się odezwać, rozległ się głos pani Elcott:

Policzki nabiegły mi gorącą krwią. Zupełnie zapomniałam o balu oraz o moich szesnastych urodzinach. I jedno, i drugie przypadało w grudniu, kiedy spoczywałam w objęciach snu.

Camille zaczęła szybko mówić, unosząc przy tym rękę, jakby rozumiała, że ta rozmowa stała się dla mnie bardzo trudna, i chciała odsunąć temat.

Wszyscy się martwiliśmy. Wciąż się martwimy.

Zamrugałam, wydawało mi się, jakbym płynęła przez głęboką, ciemną wodę.

Nagle zrozumiałam, skąd ta reakcja. Arthur Simpton był najstarszym synem w bogatej rodzinie właścicieli kolei. Niedawno przeprowadzili się z Nowego Jorku do Chicago ze względu na interesy prowadzone z panem Pullmanem. Stanowił doskonałą partię – zamożny kawaler o odpowiednim pochodzeniu,a do tego niezwykle przystojny. Szeptałyśmy o nim z Camille, kiedy wprowadzili się do posesji przy Sout Prairie Avenue. Obserwowałyśmy, jak jeździ rowerem po ulicy. Wyłącznie z jego powodu zapragnęłyśmy posiadać własne rowery i wstąpić do klubu rowerowego Hermes. Głównie z jego powodu nasze matki wymogły na ojcach, by nam na to pozwolili, chociaż Camille nie omieszkała mi przekazać przypadkiem usłyszanych słów ojca, który twierdził, że rowerowe pantalony mogą doprowadzić młodą damę do „ życia w zgubnej rozwiązłości”. Pamiętam dokładnie, że się roześmiałam, gdyż Camille udało się doskonale naśladować ton ojca. Powiedziała także, że chętnie wkroczy do życia w zgubnej rozwiązłości, o ile zrobi to z Arthurem Simptonem.

Nic wtedy nie powiedziałam. Nie wydawało mi się to konieczne. Arthur często spoglądał w naszą stronę, ale obie wiedziałyśmy, że to mnie patrzył prosto w oczy, gdy uchylał kapelusza, i to do mnie wołał: „Miłego dnia, panno Emily”.

Pokręciłam głową, otumaniona i apatyczna.

Poczułam bolesną pustkę w sercu. Jak on może spotykać się z Camille? Jeszcze dwa miesiące temu najwyżej mówił jej „dzień dobry”. Czyżby zmienił się aż tak bardzo w tak krótkim czasie?

Tak, uznałam w milczeniu. Człowiek może się dramatycznie zmienić w bardzo krótkim czasie. Ja z pewnością się zmieniłam.

Otworzyłam usta, chociaż nie byłam pewna, co chcę powiedzieć, i wtedy do salonu wparował nagle ojciec – zmęczony, bez marynarki.

Zamrugałam, próbując skupić wzrok na tej dziwacznej scenie. W powietrzu nadal wisiało nazwisko Arthura Simptona w połączeniu z Camille, a ojciec stał z wyłożoną na wierzch spodni, jedynie częściowo zapiętą koszulą, trzymając w każdej ręce po kamizelce i machając nimi niczym nierozwiniętymi sztandarami. Pani Elcott i Camille wpatrywały w niego, jak gdyby postradał zmysły.

Nagle owładnął mną gniew i mechanicznie stanęłam w obronie ojca.

Odwróciłam się do obu pań, unosząc dumnie podbródek.

Emily, nie opuszczaj mnie... Powinnaś wiedzieć, jak to jest być żoną i matką, żebyś nie pakowała się ślepo w małżeństwo tak jak ja”. - Ogarnęła mnie panika. - Och, w tej chwili nie jestem w stanie myśleć o małżeństwie! - dodałam.

Nie zostały długo po wyjściu ojca. Pani Elcott popędziła Camille do drzwi, nie dając nam najmniejszej szansy na rozmowę w cztery oczy. Zupełnie jakby dostała to, po co przyszła, i wyszła usatysfakcjonowana.

A ja? Co z tego miałam?

Liczyłam na uzyskanie akceptacji. Chociaż przystojny, młody Arthur Simpton przerzucił swoje uczucia na moją przyjaciółkę, wychodziłam z założenia, że mam obowiązek zajmować się ojcem. Czułam, iż Camille i jej matka zrozumieją, że jak najlepiej wykonuję rolę powierzoną mi przez matkę; że w ciągu dwóch miesięcy z dziewczęcia przerodziłam się w kobietę. Jakimś cudem wierzyłam, że dzięki temu utrata matki stanie się łatwiejsza do zniesienia.

Podczas długich, milczących godzin po tej wizycie zaczęłam odtwarzać w umyśle wydarzenia i spoglądać na nie pod zupełnie innym kątem. Z perspektywy czasu widzę, że te kolejne opinie były prawdziwsze aniżeli pierwsze wrażenie. Pani Elcott przyszła, żeby uzyskać potwierdzenie plotek. Jej życzenie zostało spełnione. Pragnęła także dać mi jasno do zrozumienia, że Arthur Simpton nie będzie częścią mojego życia i że w najbliższej przyszłości rola ta nie przypadnie żadnemu mężczyźnie, nie licząc ojca. Udało jej się wykonać oba zadania.

Tej nocy siedziałam do późna, czekając na powrót ojca. Nawet teraz, kiedy wiem, co się później wydarzyło, nie winię siebie za to postanowienie. Byłam panią domu, do moich obowiązków należało zatroszczenie się o ojca, czekanie na niego z herbatą albo kieliszkiem brandy, jak to z pewnością robiła matka, gdy wracał późno z pracy. Spodziewałam się, że przyjdzie zmęczony. Podejrzewałam, że będzie taki jak zawsze: powściągliwy, szorstki i apodyktyczny, ale przy tym uprzejmy i wdzięczny za moją wierność.

Nie oczekiwałam, że wróci pijany.

Widziałam już ojca pod wpływem wina. Mignął mi niekiedy przed oczami jego czerwony nos, docierały do mnie komplementy pod adresem matki, gdy wychodzili wieczorami elegancko ubrani, pachnący lawendą, cytryną i cabernetem. Nigdy jednak nie byłam świadkiem ich powrotów. Jeśli nie spałam, to z pewnością czesałam włosy albo wyszywałam delikatne fiołki na staniku najnowszej sukni.

Zdaję sobie teraz sprawę, że ojciec i matka byli dla mnie jak odległe księżyce krążące wokół mojego wyłącznego zainteresowania własną młodością.

Tego wieczoru ojciec z księżyca przeobraził się w palące słońce.

Wparował do domu, głośno wzywając swojego lokaja, Carsona. Siedziałam w saloniku matki, próbując walczyć ze snem poprzez ponowną lekturę Wichrowych Wzgórz, gotyckiej powieści Emily Bronte, lecz na dźwięk ojcowskiego głosu odłożyłam książkę i pospieszyłam na korytarz. Najpierw poczułam jego zapach, dopiero później go ujrzałam. Pamiętam, że przycisnęłam dłoń do nosa, zaskoczona cuchnącą mieszanką brandy, potu i cygar. Pisząc to, czuję, że te trzy zapachy już zawsze będą mi się kojarzyły z mężczyzną, już na zawsze staną się symbolem koszmaru.

Podbiegłam do ojca, zaciskając usta , gdy dotarł do mnie jego śmierdzący oddech, pewna, że coś z nim nie tak.

Zachwiałam się pod tym ciężarem, lecz poprowadziłam go ku szerokim schodom, tak zamartwiając się stanem jego zdrowia, że nie bardzo rozumiałam, co mówi.

Wsparł się na mnie jeszcze mocniej i zaczęliśmy wchodzić niezdarnie na piętro. W końcu zatrzymaliśmy się przed jego sypialnią.

Popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek, jakby miał trudności ze skupieniem wzroku. A potem jego pijana, leniwa mina uległa nagłej zmianie.

Jego dłoń na mojej cienkiej lnianej koszuli nocnej wydawała się taka gorąca i wilgotna.

Powinnam była wrócić do łóżka, ale ogarnął mnie potworny niepokój i pobiegłam, pozwalając, by nogi niosły mnie, gdzie popadnie. Kiedy w końcu się zatrzymałam, z trudem łapiąc oddech, okazało się, że ślepy bieg zaprowadził mnie do ogrodu rozciągającego się za domem na ponad pięć akrów. Opadłam na kamienną ławkę ukrytą pod zasłoną potężnej wierzby, ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się.

Wtedy wydarzyło się coś magicznego. Ciepły nocny wiatr uniósł gałęzie wierzby, a chmury rozproszyły się i odsłoniły cieniutki rogalik księżyca. Świecił wyjątkowo jasno, rzucając na ogród metaliczną poświatę i rozświetlając umieszczoną pośrodku fontannę z wypluwającym wodę posągiem greckiego boga Zeusa jako byka, który podstępem uprowadził pannę o imieniu Europa. Całość stanowiła prezent ślubny od ojca dla mojej matki i odkąd sięgałam pamięcią, stała w samym sercu jej przepastnego ogrodu.

Być może dlatego, że należała do matki, a może z zazdrości wobec melodyjnego szmeru wody, moje łzy ustały, a potem serce zwolniło bieg i oddech się unormował. Chociaż chmury znów przesłoniły księżyc, siedziałam pod drzewem wsłuchana w plusk fontanny, pozwalając wodzie i cieniom wierzby koić moje nerwy. Dopiero gdy poczułam, że sen jest bliski, wróciłam powoli do mojego pokoju na drugim piętrze. Tej nocy śniło mi się, że jestem Europą, a biały byk unosi mnie daleko, ku przepięknej łące, na której nikt nigdy nie umiera, ja zaś zachowuję wieczną młodość i beztroskę.






C.D.N


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
P C Cast, Kristin Cast (Dom Nocy 01) Naznaczona [rozd 14,15,16]
P C and Kristin Cast Dom Nocy Ujawniona (Revealed) rozdział 18
P C Cast, Kristin Cast (Dom Nocy 01) Naznaczona [rozd 1]
P C Cast, Kristin Cast (Dom Nocy 01) Naznaczona [rozd 11,12,13]
P C Cast, Kristin Cast (Dom Nocy 01) Naznaczona [rozd 2]
P C Cast, Kristin Cast (Dom Nocy 01) Naznaczona [rozd 17 21]
P. C. Cast, Kristin Cast-(Dom Nocy 01), Naznaczona [rozd. 6,7]

więcej podobnych podstron