JAYNE ANN KRENTZ
PRÓBA CZASU
ROZDZIAŁ 1
Panna młoda podniosła do ust kieliszek szampana i po raz tysięczny tego
dnia zadała sobie pytanie, czy aby nie popełnia największego błędu w życiu.
Katy Randall Coltrane starała się zachować spokój, ale palce jej drżały.
Jeśli nie będzie ostrożna, znowu rozleje drugi kieliszek szampana na piękną
ślubną suknię. Byłoby szkoda, zważywszy, ile czasu poświęciła, by ją wybrać.
To tylko normalne w takiej sytuacji zdenerwowanie panny młodej, starała
się przekonać samą siebie. Idiotyczne obawy, jakie mogą przytrafić się każdemu.
Wszystkim pannom młodym nerwy odmawiają posłuszeństwa. Gdyby nie był to
powszechny problem, nie warto byłoby w ogóle o tym wspominać. Przecież
wszystko jest w porządku. Nic się nie zmieniło. Nie ma powodu, aby analizować
raz jeszcze wszystkie lęki i wątpliwości. Powtarzała sobie, że wie, co robi i że to
jest słuszne.
Wszystko jakoś się ułoży, A zresztą jest po uszy zakochana w mężczyźnie,
który właśnie złożył jej przysięgę małżeńską. Na dodatek ma dwadzieścia osiem
lat, wystarczająco dużo, by podjąć samodzielną decyzję.
Oczywiście nie podniosła jej na duchu rozmowa, którą przypadkowo
podsłuchała przed chwilą w hotelowym ogrodzie. Dobrze jej tak! Powinna była
spytać w recepcji, gdzie są pokoje wypoczynkowe. Nie natknęłaby się wtedy na
dwie przyjaciółki matki. Wciąż jeszcze dźwięczały jej w uszach ich słowa.
- Cóż, Randallowie dali swej jedynaczce jak najstaranniejsze wychowanie -
zauważyła Leonora Bates. - Musiało ich to kosztować fortunę.
- Mogą sobie na to pozwolić - odparła jej towarzyszka. - Teraz pewnie
dziękują losowi, że ich Katy znalazła sobie męża, wszystko jedno jakiego. Jest
przecież taką skromną, nieśmiałą istotą. Wydawało mi się, że interesuje ją wyłącz-
nie stadnina koni ojca. Zastanawiam się, co jej matka myśli o swoim zięciu?
- Wilma akceptuje Coltrane'a, ponieważ jej mąż go lubi. Uważa, że Harry
zna się na ludziach. Wiesz przecież równie dobrze jak ja, że Harry Randa ocenia
ludzi według ich osiągnięć, a nie na podstawie przeszłości. Właściwie to nie Katy
znalazła sobie męża - zauważyła Leonora znacząco. - To on ją znalazł. Jeśli chcesz
znać moje zdanie, Garrettowi Coltrane wystarczyło rzucić okiem na małą, spo-
kojną Katy Randa, by wiedzieć, że jest ona osobą, jakiej potrzebuje. Żeniąc się z
nią, żeni się z kilkoma szacownymi pokoleniami Randallów, cieszących się
ogólnym poważaniem i dobrą pozycją towarzyską. Nie mówiąc już o pieniądzach.
- Coltrane też nieźle sobie radzi w interesach. Jest człowiekiem zamożnym.
- To prawda - przyznała Leonora - ale w jego własnym mniemaniu nie
rekompensuje to chyba jego pochodzenia, braku starannego wykształcenia i
kiepskiej reputacji. Na Boga, przecież on kiedyś występował na rodeo! Dużo czasu
upłynie, zanim małżeństwo z Katy Randa pozwoli ludziom zapomnieć o jego
awanturniczej przeszłości.
- Wiesz, kiedy ten chłopak opuścił miasto, by dołączyć do zespołu rodeo,
myślałam, że już go nie zobaczymy. Kto by przypuszczał, że wróci po tylu latach i
poślubi córkę człowieka, który zatrudniał go jako stajennego?
- Zastanawiam się tylko, czy słodka mała Katy wie, co ją czeka?
- Masz jakieś powody do niepokoju?
- Oczywiście - odparła Leonora. - Odnoszę wrażenie, że Garrett Coltrane
jest twardym, bezwzględnym, sprytnym kombinatorem.
Katy wymknęła się z ogrodu, zanim Leonora skończyła swoją ocenę
Garretta.
Teraz, ukryta za gazonami z bujną roślinnością w eleganckim holu
recepcyjnym, nerwowo spoglądała na lśniącą na palcu złotą obrączkę. Odwieczny
symbol małżeństwa błyszczał w świetle żyrandoli. Pomyślała właśnie, jak pro-
zaicznie w gruncie rzeczy wygląda obrączka, gdy nagle wyrwał ją z zadumy czyjś
wesoły głos.
- Ach, to tutaj ukrywa się nasza panna młoda. Cóż ty robisz za tymi
palmami, Katy? Przecież dziś twój wielki dzień. Powinnaś być w centrum uwagi,
między gośćmi, w towarzystwie.
Katy podniosła głowę. Zerwała się na nogi, długa spódnica owinęła jej się
wokół kostek.
- To ty, Julio? Wcale się nie chowam, ja po prostu... - Przerwała nagle, gdyż
poczuła, że traci równowagę. Chwyciła brzeg gazonu, ale parę kropli szampana
spłynęło na suknię.
- Do diabła - wymamrotała.
- Czy tak się powinna wyrażać panna młoda? - Julia Talbot ujęła Katy za
łokieć. - Nic ci nie jest?
- Skądże. To tylko ta kostka. Zrobiłam zbyt gwałtowny ruch, a ona tego nie
lubi. Wiesz przecież.
Julia uśmiechnęła się ze zrozumieniem, jak na dobrą przyjaciółkę
przystało. Jasnowłosa, niebieskooka rówieśnica Katy była atrakcyjną kobietą.
Przed rokiem wyszła za mąż za potomka jednej ze starych i zamożnych rodzin z
tutejszej społeczności.
Ta społeczność, którą Katy przez całe swoje życie nazywała domem, była
niewielką enklawą bogatych, zasiedziałych Kalifornijczyków, którzy zamieszkiwali
prestiżową część Złotego Wybrzeża południowej Kalifornii. W tym stanie były
wprawdzie bogatsze miasta, ale niewiele z nich mogło się poszczycić tak długimi
tradycjami i tak dobrym pochodzeniem swych mieszkańców. Ludzie z otoczenia
Randallów uważali się za lepszych od ekstrawaganckiego, nowobogackiego
pospólstwa w Los Angeles, gdzie większość dorobiła się fortun w przemyśle
filmowym i rozmaitych spółkach.
Byli pewni swojej niezachwianej pozycji wynikającej z faktu, że pieniądze i
ziemię posiadali od pokoleń. Niektórzy wywodzili swój rodowód jeszcze z czasów
hiszpańskich. A w Kalifornii to się liczy.
Przyjaciele Randallów nie wdawali się w biznes filmowy ani w spółki z
ograniczoną odpowiedzialnością. Inwestowali w ziemię, w bajecznie drogie konie
i w sztukę prekolumbijską. Wielu z nich lubiło grać rolę ziemian. Byli to ludzie
interesu, którzy bardzo rozważnie gospodarowali odziedziczonym kapitałem.
Tacy ludzie na ogól wynajmowali robotników w rodzaju Garretta
Coltrane'a, by uprawiali im ziemię, doglądali koni i dbali o ich piękne ogrody.
Nieczęsto zdarzało się, by przedstawiciele tutejszej klasy pracującej wchodzili w
związki małżeńskie z kimś ze środowiska Randallów, Katy doskonale zdawała
sobie sprawę, że Leonora Bates nie jest jedyną osobą komentującą ten związek.
Powtarzała sobie jednak, że nie ma to dla niej żadnego znaczenia. Ona i Garrett
kochają się, a przy tym instynktownie czuła, że Garrett jest zbyt dumny, by żenić
się dla pieniędzy.
- Nie byłabym pewna, czy to sprawa kostki, czy szampana - powiedziała
Julia. - A jeśli chodzi o kostkę, to cieszę się, że zdecydowałaś się na płaskie
obcasy. Bałam się, że będziesz chciała jednak włożyć szpilki.
- Nie jestem aż tak głupia - skrzywiła się Katy. - Gdybym włożyła pantofle
na wysokich obcasach, prawdopodobnie padłabym u stóp Garretta. Przyznasz, że
byłoby to dość żenujące.
- Dla ciebie, ale nie dla Garretta. Myślę, że nawet widok upadłej panny
młodej w trakcie uroczystości ślubnej nie zdołałby poruszyć twego męża. - Julia
posłała zamyślone spojrzenie w głąb pokoju, gdzie Garrett Coltrane prowadził
ożywioną rozmowę z grupką gości weselnych.
Garrett rzadko się odzywał. Zazwyczaj przysłuchiwał się w skupieniu temu,
co mówili inni. Ale gdy wreszcie zabrał glos, inni natychmiast milkli. Wywierał
jakieś szczególne wrażenie na wszystkich, niezależnie od ich statusu społecznego i
finansowego. Miał wrodzony talent, który w ostatnich latach pomógł mu w
założeniu i rozwoju firmy konsultingowej. Był człowiekiem, który mimo woli sku-
piał na sobie uwagę innych.
Katy podążyła za wzrokiem przyjaciółki, przygryzając wargi, na których
pozostały nikłe ślady brzoskwiniowej szminki. Patrzyła na swego dopiero co
poślubionego męża z niepokojem. Julia miała rację. Garretta niełatwo byłoby
czymś poruszyć. Był mężczyzną, który wie, czego chce, dokąd zmierza i jak dopiąć
celu. Chronił go mur, jaki wzniósł wokół siebie, wykorzystując cały swój zasób siły
fizycznej i psychicznej.
Nie był wysoki, mógł mieć ze 175 centymetrów wzrostu, mniej niż ojciec
Katy. Ale gdy stał w grupie mężczyzn, właśnie on przyciągał ogólną uwagę.
Szczupły, smukły, miał w sobie jakąś zwierzęcą zwinność ruchów, która
uwidaczniała się jeszcze bardziej, gdy dosiadał konia. Ramiona i uda
znamionowały siłę, choć nie był szczególnie muskularny.
Miał włosy czarne jak węgiel, krótko ostrzyżone. Gdy wychodził z domu,
zawsze wkładał drogi kapelusz. Wyraziste, jak rzeźbione, rysy i silnie zarysowana
linia szczęki sprawiały, że nie było w nim nic delikatnego, ale miał w oczach coś
bardzo intrygującego. Tak przynajmniej wydawało się Katy. Miała nadzieję, że te
złociste oczy w kolorze bursztynu odzwierciedlą kiedyś uczucia, jakie na pewno do
niej żywi.
Garrett Coltrane był mężczyzną starej daty. Mężczyzną, który robi w życiu
to co chce i tak jak chce. Był silny i milczący, powtarzała sobie Katy po raz
kolejny. Gdyby był ogierem, włączyłaby go do swojego stada rozpłodowego, mimo
że nie wyróżniał się elegancją. Podobała jej się jednak jego siła, wytrzymałość i
determinacja. Takie cechy przydają się zarówno koniom, jak i ludziom.
Garrett nie miał talentu ani skłonności do roztrząsania swoich uczuć, ale
Katy była pewna, że jest zdolny do wielkiej miłości. Fakt, że o tym nie mówi, nie
znaczy jeszcze, że jest tych uczuć pozbawiony. Katy była przekonana, że się nie
myli, wiedziała, że zamknięty w sobie Garrett kocha ją na swój własny, męski,
milczący sposób.
W każdym razie była tego pewna, gdy przyjmowała jego spokojne,
beznamiętne oświadczyny.
Ale po czterech tygodniach, w czasie których zaczęła się zastanawiać nad
prawdziwymi uczuciami Garretta, w jej serce wkradł się pewien niepokój. Starała
się jednak odsunąć od siebie nękające ją wątpliwości, zajmując się sprawami
związanymi z przyszłym ślubem i przeprowadzką do domu Garretta.
Subtelna, skryta, romantyczna natura skłoniła ją do zorganizowania
wspaniałej uroczystości. Chciała, żeby wszystko było zapięte na ostatni guzik.
Pomagała jej w tym matka i razem przygotowały imponujące przyjęcie. Zapro-
szono sąsiadów z okolicy i wszyscy przyjęli zaproszenie.
Ale dziś, gdy ostrożnie kroczyła między kościelnymi ławkami, by połączyć
się z Coltrane'em przed ołtarzem, lęki i wątpliwości odezwały się ze wzmożoną
siłą.
- Zwykłe zdenerwowanie panny młodej - usłyszała głos Julii. - Rozluźnij
się.
Uśmiechnęła się ponuro. Powinna była wiedzieć, że Julia zorientuje się, iż
nerwy odmawiają jej posłuszeństwa.
- Też ci się to zdarzyło? - spytała.
- Owszem. Nie przejmuj się. Zaraz ci przejdzie - pocieszyła ją przyjaciółka.
- Pokaż obrączkę.
Katy wyciągnęła rękę, na której lśnił prosty złoty paseczek.
- Garrett jest bardzo tradycyjny - wyjaśniła. - Nie lubi wyszukanej biżuterii.
- Hm. Wiem, co masz na myśli. Mnie się ta obrączka podoba. Jest w
dobrym stylu. I pasuje do ciebie, Katy.
- Skromna obrączka dla skromnej panny młodej, tak?
- Nie pleć głupstw. Zawsze byłaś atrakcyjną dziewczyną, a dzisiaj
wyglądasz po prostu pięknie. Kiedy szłaś przez kościół, błyszczałaś.
- Myślę, że byłam spocona.
- O czym ty, na Boga, mówisz?
- No dobrze - zaśmiała się Katy. - A więc delikatny blask wilgotnej twarzy.
Czy to brzmi lepiej? Pewnie dlatego tak błyszczałam, jak to nazwałaś. Byłam
śmiertelnie przerażona.
- Wyglądasz znakomicie - powtórzyła Julia. - Podobasz mi się z
rozpuszczonymi włosami, - Zmierzyła bacznym wzrokiem ciemne włosy Katy. ~
Do twarzy ci w tej fryzurze. Powinnaś częściej tak się czesać.
- Może masz rację - odparła Katy wymijająco. Garrett nic nie powiedział na
temat jej uczesania. Oczywiście on nigdy nie komentował jej wyglądu. Nie należał
do mężczyzn, którzy zwracają uwagę na sposób ubrania czy uczesania kobiety.
- Wracając do obrączki - Julia kontynuowała temat -myślę, że jest jak
najbardziej odpowiednia. Czy wiesz, że obrączka jest pradawnym symbolem
płodności? - dodała mrużąc oczy.
- Możesz być pewna, że postaram się to zapamiętać.
- Ludzie, którzy hodują konie, znają się na tym. Właśnie ty powinnaś to
wiedzieć. Twoja rodzina hodowała te piękne araby, zanim jeszcze przyszłaś na
świat, a ty już od czterech lat zajmujesz się programem hodowli. Z powodzeniem,
muszę przyznać. Ciekawe tylko, czy wykorzystałaś swoją wiedzę w zakresie
odpowiedniej selekcji, by wybrać sobie męża.
- Julio, na litość boską! Jak możesz mówić coś podobnego?
Julia roześmiała się, zwracając wzrok w kierunku kilku osób stojących w
zasięgu jej głosu za donicami paproci. Uśmiechali się do nich.
- Naprawdę uważam, że Garrett zorganizuje doskonałą stadninę - ciągnęła
dalej Julia. - Wyrażając się w ściśle technicznych terminach, będziecie tworzyć
znakomity duet. Ty masz w sobie błękitną krew, a on siłę i wytrwałość. Z
niecierpliwością czekam na wasze dzieci. Twoi rodzice też, jeśli o to chodzi.
Katy zaczerwieniła się. Sama nieraz się nad tym zastanawiała.
- Jestem pewna, że moi rodzice jeszcze nie myślą o wnukach.
- To ty tak sądzisz. Oni wprost nie mogą się ich doczekać. Założę się, że
będą liczyli dni od nocy poślubnej i odznaczali je przez dziewięć miesięcy w
kalendarzu.
- Lepiej niech tego nie robią. Nie chcę, by ktokolwiek ponaglał mnie w
sprawie tak poważnej jak dziecko. - Katy zacisnęła usta, z jej twarzy zniknął wyraz
rozbawienia.
- A co na to Garrett? - nie dawała za wygraną Julia. - On chyba też ma tutaj
coś do powiedzenia?
- Nie rozmawialiśmy na ten temat - ucięła Katy. Prawdę mówiąc był to
jeden z wielu wątków osobistych, których jeszcze nie rozważali.
- Nie chciałabym cię urazić, ale czy nie należało poruszyć tak zasadniczej
sprawy, zanim przystąpiliście do waszych planów małżeńskich?
Katy poczuta, że oblewa ją fala gorąca. Patrzyła w dal unikając wzroku
przyjaciółki.
- Garrett jest człowiekiem bardzo skrytym. Nie warto wspominać przy nim
o... o pewnych rzeczach.
- Przy tobie też - w głosie Julii brzmiała nagana. - Doprawdy, zastanawiam
się, o czym ze sobą rozmawiacie, kiedy jesteście razem. Ale posłuchaj, Katy, nie
możesz unikać rozmów na takie tematy jak dzieci. Przecież tu chodzi o waszą
przyszłość.
- Nie martw się o mnie, Julio. Wiem, co robię.
- Myślę, że wiedziałaś - Julia zmrużyła oczy w zadumie - ale teraz z jakiegoś
powodu nie jestem już tego taka pewna.
- Dzięki. Mam dwadzieścia osiem lat, uchodzę za inteligentną i odebrałam
staranne wykształcenie. Wyszłam za mąż za mężczyznę, z którym łączą mnie
interesy i ogólne zainteresowania zawodowe. Dla mnie ślub z Garrettem
Coltrane'em jest ze wszechmiar pożyteczny. To rozsądny krok. Miej do mnie
trochę zaufania.
- Sama nie wiem. - Na twarzy Julii pojawił się wyraz zwątpienia. - Jesteś
zakochana. A miłość przyćmiewa inteligencję, wykształcenie i rozsądek.
Katy aż jęknęła. Nie spodziewała się po Julii takiej przenikliwości. Starała
się przecież ukryć swoje uczucia.
- Ale z ciebie przyjaciółka.
- No cóż, pocieszam się myślą, że nawet jeżeli ty nie wiesz, co robisz,
Garrett przypuszczalnie wie.
- Wygląda na takiego, prawda? - zgodziła się Katy. Targały nią mieszane
uczucia. Starała się ukryć kiełkującą niepewność pod beztroskim uśmiechem, gdy
nagle zobaczyła matkę, zbliżającą się do nich z rozpromienioną twarzą.
Stojący po drugiej stronie pokoju Garrett zerknął w kierunku gazonu z
paprociami i zobaczył stojącą wśród zieleni Katy. Rozmawiała z matką i z Julią
Talbot. Uśmiechnął się z zadowoleniem. Nie chciał, by na własnym ślubie trzy-
mała się z dala od ludzi.
Nie, żeby była wstydliwa czy lękliwa. Raczej skromna i pełna rezerwy. Nie
miała zwyczaju zwracać na siebie uwagi. Bardzo spokojna, cicha dziewczyna. Nie
jest typem kobiety, która stara się za wszelką cenę stać duszą towarzystwa,
wysunąć na czoło. Ma w sobie jakąś dystynkcję i elegancję. Po prostu klasę.
Poznał się na tym. Była to jedna z wielu rzeczy, które mu się w Katy Randa
spodobały.
Nagle uświadomił sobie, że przecież ona nie jest już Katy Randa. Od
godziny jest Katy Coltrane.
Było coś niezwykle satysfakcjonującego w myśli, że wreszcie wszystko w
jego życiu ułożyło się jak należy.
Interesy kwitły, miał nowy dom odpowiadający jego obecnemu statusowi i
wreszcie znalazł kobietę, która będzie jego partnerką w interesach i zarazem żoną.
Żoną. Jego żoną.
Ma teraz kobietę nie tylko do łóżka, ma również doświadczonego eksperta
w dziedzinie hodowli koni rasowych. Ma kogoś, z kim nie tylko siądzie razem do
śniadania, ale również będzie mógł przedyskutować problemy zawodowe.
Aż do tej chwili nie zastanawiał się specjalnie nad tym, co to znaczy mieć
żonę w sensie jak najbardziej fizycznym.
Decyzję poślubienia Katy podjął, gdy zobaczył ją po latach po raz pierwszy.
Złożył wizytę Randallom, ponieważ miał zamiar przyjrzeć się stadninie. To
prawda, że chciał się spotkać z jej właścicielem ze względów zawodowych. Ale
musiał również przyznać, że chciał też pokazać Harry'emu Randallowi, że ów
nieokrzesany wyrostek, którego kiedyś zatrudnił, który u nikogo innego nie mógł
znaleźć pracy, stał się innym człowiekiem. Że wyszedł na ludzi.
Z zaskoczeniem stwierdził, że ta mała dziewczynka o poważnej twarzyczce,
która cały swój czas spędzała w stajniach ojca, zmieniła się w znakomitego
zarządcę stadniny Randalla. Nie była przy tym bynajmniej przemądrzałą
debiutantką. Cały jej dziewczęcy świat stanowiły konie i najwyraźniej nic się nie
zmieniło w tym względzie, poza tym, że nie jeździła już konno.
Garrett natychmiast instynktownie wyczuł, że Katy Randa będzie
odpowiednią żoną dla niego. Dokonał szybkiej analizy sytuacji i doszedł do
wniosku, że wszystko jest bardzo proste. Znalazł inteligentną, wrażliwą młodą
kobietę, która świetnie nadaje się na towarzyszkę jego życia osobistego i
zawodowego. Będzie cennym nabytkiem w jego firmie konsultingowej i będzie się
swobodnie czuła w towarzystwie ludzi, z którymi ma on teraz do czynienia.
Garrett był przekonany, że Katy nie okaże się kobietą ze zbyt dużym
temperamentem ani też nie da mu odczuć, że jest bardziej wykształcona. Nie
będzie znudzona ani trudna we współżyciu, gdy minie pierwszy okres
małżeństwa. Nie jest typem kobiety, która szukałaby przygód miłosnych lub
jakichkolwiek innych. Dowiodła tego, gdy po ukończeniu studiów i próbach
podjęcia pracy w Los Angeles wróciła do rodzinnego miasta i zaczęta pomagać
ojcu przy hodowli koni.
Garrett akceptował sposób, w jaki Katy starała mu się podobać.
Odpowiadało mu również i to, że mógł z nią rozmawiać o swojej pracy i o tym, co
go interesowało. Była też atrakcyjna na swój cichy, skromny sposób. A poza tym w
zasięgu wzroku nie było żadnego innego mężczyzny. Wziąwszy to wszystko pod
uwagę Garrett nie widział powodu, dla którego nie miałoby im być ze sobą
dobrze. Katy zapewne była tego samego zdania.
Ale dziś odbył ich ślub i Garrett myślał również o sprawach innych niż
logiczne przesłanki, które doprowadziły do tego małżeństwa. Miał prawo cieszyć
się tym wieczorem. Poza wszystkim przyjął dziś na siebie odpowiedzialność jako
mąż. Dowodziła tego obrączka lśniąca na jego palcu.
Garrett spojrzał na złoty krążek. Oczywiście nie będzie jej nosił bez
przerwy. Dla mężczyzny, który pracuje głównie na świeżym powietrzu, noszenie
pierścionków nie jest bezpieczne. Mimo że nazywano go konsultantem, spędzał
dużo czasu w stajniach, szopach, na pastwiskach i na polu. Zbyt łatwo mógłby
stracić palec, gdyby obrączka zaczepiła o jakiś przypadkowy gwóźdź albo
wystający kawałek metalu. Ale nie miał nic przeciwko noszeniu obrączki przy
okazjach towarzyskich. Chciał jednak, by Katy nie zdejmowała jej z palca, W ten
sposób inni mężczyźni będą wiedzieli, że nie jest już wolna.
Uśmiechnął się, świadomy tego, co go czeka. Nie ulega wątpliwości, że
zaczyna się coraz więcej zastanawiać nad prawami i przywilejami, jakie od dziś
daje mu jego nowy status małżonka.
Wznosząc w górę kieliszek, by skosztować wyśmienitego szampana, jaki
Harry i Wilma Randallowie kupili na dzisiejszą okazję, Garrett przysłuchiwał się
rozmowie weselnych gości, obserwując równocześnie ukradkiem swoją świeżo
poślubioną żonę.
Spokojna, skromna, uprzejma, inteligentna, zrównoważona. Wszystkie te
przymiotniki bezwiednie mu się nasuwały, ilekroć pomyślał o Katy. Nie będzie
doprowadzać go do szalu żądając egzotycznego urlopu na antypodach albo
nocnych uciech. Mimo swego pochodzenia była przyzwyczajona do spokojnego
trybu życia. Z łatwością dostosuje się do stylu życia Garretta.
W tym momencie jednak zastanawiał się nad czym innym. Czy Katy będzie
skłonna pozbyć się w łóżku choć odrobiny owego spokoju, skromności i
zrównoważenia. W ciągu minionych tygodni nieraz usiłował sobie wyobrazić, jak
to będzie, gdy znajdzie się z nią w sypialni. Była tak subtelna i nieśmiała, że
wydawało mu się niemal pewne, iż tam będzie równie delikatna, słodka i mało
wymagająca. Wyczuwał, że ma bardzo małe doświadczenie w tej dziedzinie, co
powinno mu jedynie ułatwić sytuację. Nie będzie czyniła żenujących porównań.
Uświadomił sobie jednak, że chce ją zadowolić. Chce, by była szczęśliwa i
cieszyła się ich wspólnym życiem. Dzisiejszej nocy zrobi wszystko, by była
usatysfakcjonowana.
Miał tylko nadzieję, że jej wrodzona powściągliwość nie sprawi, iż będzie
całkowicie nieczuła na jego starania. Nie był ani Don Juanem, ani Casanovą. Miał
trzydzieści pięć lat i niewiele znał w życiu kobiet. Dużo więcej czasu spędzał z
końmi i z bydłem niż z płcią piękną.
Obcowanie ze zwierzętami zresztą było znacznie łatwiejsze. Nie miały za
sobą kilku tysięcy lat cywilizacji, przysłaniających zwykły instynkt, z którymi
trzeba było się zmagać.
O tym wszystkim myślał przypatrując się Katy. Próbował wyobrazić ją
sobie z tymi ciemnymi włosami rozrzuconymi na poduszce. Były takie miękkie.
Odkrył to już wtedy, gdy po raz pierwszy bezwiednie zanurzył w nie palce.
Nie zrobił tego z premedytacją. Stal obok niej przy padoku, obserwując
młode źrebię odkrywające uroki swobody, gdy nagle zerwał się wiatr. Włosy Katy
rozwiały się. Chciała je doprowadzić do ładu, ale zanim to zrobiła, Garrett chwycił
pasmo ciemnych pukli. Wciąż jeszcze pamiętał ich jedwabisty dotyk. Zastanawiał
się teraz, jak by się czul, gdyby spłynęły na nagą skórę jego piersi i ud.
Dzisiejszej nocy, gdy położą się już obok siebie, Katy będzie patrzeć na
niego tymi swoimi szeroko otwartymi, poważnymi, szarymi oczami. Wyobrażał
sobie jej kobiecą ciekawość i, być może, pragnienie, jakie rozjaśni te oczy, i czul
jak jego ciało napręża się na samą myśl o tym. Podobały mu się jej oczy. Była w
nich uczciwość, ciepło i inteligencja. Oczy klaczy mogą o niej powiedzieć bardzo
dużo, pomyślał Garrett. Nie ma powodu, by wątpić, że tak samo jest z oczami
kobiety.
Złapał się na tym, że rozbiera w myślach swoją świeżo poślubioną żonę i
próbuje sobie wyobrazić, co odkryje pod jedwabiem i koronkami. Dostatecznie
dobrze poznał jej figurę w dżinsach i obcisłym sweterku, by móc wiedzieć, czego
się może spodziewać.
Była o jakieś pół głowy niższa od niego, zgrabna i proporcjonalnie
zbudowana. Gdyby była czystej krwi arabem, określiłby jej sylwetkę jako
doskonalą. Niewysoka i delikatna ale zdrowa, niczym dobrze zbudowana klacz.
Zdrowa z wyjątkiem tej lewej kostki.
Piersi miała wysokie i kształtne, wąską talię, biodra łagodnie zaokrąglone.
To prawda, że lekkie utykanie zakłócało nieco harmonię jej ciała, ale Garrett
prawie tego nie dostrzegał. Nawet jeśli czasem zwrócił na to uwagę, uważał że to
też ma swój wdzięk. A w łóżku nie będzie miało najmniejszego znaczenia.
Nie po raz pierwszy tego dnia zadał sobie pytanie, dlaczego nie zrobił nic,
by kochać się z Katy przed ślubem. Prawdę mówiąc, powody były prozaiczne. Po
swej pierwszej wizycie w stadninie nie miał możliwości, by spędzać z nią dużo
czasu. Interesy wymagały jego obecności w San Luis Obispo. Zaloty sprowadzały
się do serii krótkich pospiesznych wizyt w czasie weekendów. Niezależnie od bra-
ku czasu dodatkową komplikację stanowił fakt, że Katy mieszkała o krok od
rodziców. Miała niewielki domek w pobliżu ich rezydencji i Garrett nie był
pewien, jak by się czuła, gdyby wiedzieli, że spędził noc z ich jedyną córką, nawet
jeżeli ma ona już dwadzieścia osiem lat. Nie chciał popełnić niewybaczalnego
błędu na tym etapie znajomości.
Niezależnie od obiektywnych trudności Garrettowi wydawało się, że Katy
nie jest kobietą, którą należałoby do czegokolwiek ponaglać.
Była cała masa powodów, dla których nie powinien przyśpieszać pójścia z
Katy do łóżka, zdecydował. Ale był na tyle uczciwy, by przyznać, że istniała jedna
decydująca, na wpół zrozumiała przyczyna jego wahania.
W głębi duszy niepokoił się, że Katy mogłaby wycofać się z planów
małżeńskich, gdyby nie spełnił jej oczekiwań seksualnych. Sęk w tym, że Garrett
nie miał pojęcia, jakie oczekiwania mogłaby mieć dobrze wychowana, powścią-
gliwa młoda kobieta o takim pochodzeniu jak Katy. Lękał się, by nie stracić szans
na poślubienie jej. Takie rozterki wewnętrzne były sprzeczne z naturą Garretta.
Już dawno nauczył się zmierzać prosto do celu, nie dopuszczając do siebie
wątpliwości ani wahań.
Ale zabieganie o względy Katy to był cel szczególny.
Nagle rozmyślania przerwał mu znajomy męski śmiech.
- Zaczynasz się niecierpliwić, Garrett? Zastanawiałem się właśnie, jak
długo ty i moja córka będziecie jeszcze tkwić na tym przyjęciu. Nie miałbym ci za
złe, gdybyś chciał się już stąd ulotnić. Dochodzi dziewiąta, a przed wami jeszcze
godzina jazdy, jeśli chcecie dotrzeć do tego hotelu na wybrzeżu przed nocą. Wilma
powiedziała mi, że to Katy wybrała miejsce na miodowy miesiąc.
- To prawda. - Garrett skinął głową. - Sam ją prosiłem, żeby się tym zajęła.
- Masz rację - uśmiechnął się Harry Randall. - To kobieca sprawa.
Garrett lubił swego teścia. Gdy przed laty po raz pierwszy przyszedł do
niego do pracy, Randa był najbogatszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek w
życiu spotkał, Od tamtej pory poznał wielu ludzi, którzy byli o wiele zamożniejsi
niż Randa, ale żadnego z nich nie szanował ani nie lubił tak jak jego. I to nie
dlatego że Randa zatrudnił go wtedy, gdy błąkał się szukając guza. Garrett szano-
wał Randalla również ze względów profesjonalnych. Wiele się nauczył w jego
stajniach. Randa bardzo dużo wiedział na temat technik hodowlanych, licytacji
koni, pokazów jazdy. Był ekspertem w dziedzinie hodowli koni rasowych.
Doświadczenie, jakie Garrett zdobył pracując u niego, okazało się później
przydatne w innych dziedzinach rolnictwa i hodowli.
Harry Randall był potężnym, kościstym mężczyzną, którego ciemne włosy
z biegiem lat posiwiały, ale atletyczna budowa wciąż jeszcze sprawiała
imponujące wrażenie, Stanowił znakomicie dobraną parę ze swą również wysoką,
postawną żoną, Wilmą. Ona także zachowała dobrą figurę dzięki codziennej
jeździe konnej i wciąż jeszcze brała udział w pokazach jazdy dosiadając iście po
królewsku pięknych arabów Randalla. Wilma była też znakomitą gospodynią, a to
liczyło się w świecie, w którym spotykali się ludzie, wydający na konie tysiące
dolarów.
- Będzie mi brakowało córki, to najlepszy hodowca, jakiego miałem,
Garrett. Ma prawdziwy talent do prowadzenia interesów. Będziesz miał świetnego
partnera.
- Wiem o tym - odparł Garrett.
- Ale chyba nie powinienem się skarżyć, prawda? -Harry rozjaśnił twarz w
uśmiechu. - Może tracę menedżera, ale za to zyskuję zięcia. Byłem trochę
przestraszony, gdy pojawiłeś się parę miesięcy temu, ale nie byłem zaskoczony
rym, co zrobiłeś ze swoim życiem. Zawsze wiedziałem, że dasz sobie radę.
- Podałeś mi rękę, gdy znalazłem się w opałach, Harry. Nigdy tego nie
zapomnę.
- Opłaciło mi się - odrzekł Harry z uśmiechem, - Pracowałeś ciężej niż
którykolwiek z moich stajennych, może z wyjątkiem własnej córki. Pamiętam, jak
nie odstępowała cię na krok, gdy do nas przyszedłeś. Była dzieckiem, ale myślę, że
podkochiwała się w tobie, Kiedy zobaczyłem, w jaki sposób na ciebie patrzy, gdy
wróciłeś tutaj przed paroma miesiącami, wiedziałem już, co w trawie piszczy. A i
ty nie starałeś się przed nią uciekać, prawda?
- Nie, nie uciekałem.
- Wszystko już w domu gotowe na przyjęcie nowej pani?
Garrett skinął głową, jego głos brzmiał poważnie. Zależało mu, by Harry
Randa wiedział, że postara się zapewnić jego córce jak najlepszą przyszłość.
- Proszę się nie martwić. Katy będzie miała odpowiedni dom. Jest duży,
trochę przypomina wasz. Usytuowany na urwistym cyplu, z widokiem na ocean.
Wokół dużo ziemi. Byłoby więcej, ale przed kilku laty właściciel zaczął sprzedawać
swoje parcele. Teraz jest tam stajnia i padok, chociaż pomieszczenia stajenne
wymagają remontu. Gdy tylko się z tym uporam, natychmiast sprowadzę swego
poczciwego Herosa. Teraz przebywa na wydzierżawionym pastwisku.
- Mówisz, że ktoś tam mieszka?
- Tak. - Garrett skinął głową, - Dozorca z żoną. Od lat tam są. Myślę, że byli
wierni poprzedniemu właścicielowi i nie mieli co ze sobą zrobić, gdy sprzedał mi
posiadłość. W pewnym sensie ich odziedziczyłem, ale nie mam nic przeciwko
temu. Potrzebuję zarządcy, a Katy kogoś do prowadzenia domu. Będziecie musieli
niebawem nas odwiedzić.
- Dzięki, Garrett, na pewno przyjedziemy. Ale jeszcze nie teraz. Nowożeńcy
muszą mieć trochę czasu dla siebie. A propos, Katy mi powiedziała, że bierzesz
parę tygodni wolnego na miesiąc miodowy?
Garrett przytaknął.
- Myślę, że potrzeba nam trochę czasu na urządzenie się w nowym domu,
poza tym muszę przygotować stajnię dla Herosa. Czeka nas jeszcze dużo pracy.
Dozorca właściwie niewiele zrobił. Myślę, że nie miał motywacji. Nie był pewien,
czy nowy właściciel w ogóle zechce go zatrzymać.
Co do domu, nie spędziłem tam nawet jednej nocy. Dekorator wnętrz
skończył pracę w ubiegłym tygodniu, a ja przewiozłem swoje rzeczy przed samym
ślubem.
- Wiem, że Katy jest bardzo ciekawa swego nowego domu. - Harry
uśmiechnął się spoglądając w kierunku córce otoczonej grupką weselnych gości.
Oczy mu spoważniały.
- Nie martw się o nią, Harry - powiedział Garrett w odpowiedzi na
zaniepokojone spojrzenie teścia. - Będę o nią dbał.
- Wiem, Garrett. Ale wciąż jeszcze jakoś dziwnie się czuję. Dla ojca to
niecodzienna chwila, gdy jego mała córeczka staje się mężatką. Mogę cię o coś
prosić?
- Oczywiście.
- Spróbuj nakłonić ją, by znów wsiadła na konia.
- Wiem, że już od pewnego czasu nie jeździ. Wilma mówiła, że Katy nigdy
już nie dosiądzie konia.
- Katy wyglądała pięknie w siodle - powiedział Harry Randa z zadumą. -
Już jako mała dziewczynka. Pamiętasz? Gdy wyjeżdżała na tor, przesłaniała
wszystkich. Wszystkie oczy były wpatrzone w nią i w jej konia. Potrafiła sprawić,
że każdy koń wydawał się najpiękniejszy : najważniejszy na świecie. Co więcej,
koń również tak się czuł. Pod wpływem jej ręki konie zmieniały się w
czempionów. Miała zdumiewający talent i wszystko to przepadło z powodu tego
piekielnego pożaru stajni.
- Była ciężko ranna, prawda? - spytał Garrett, patrząc na żonę. Pamiętał,
jak uwielbiała jazdę konną, gdy była dzieckiem. Trudno zliczyć, ile razy podsadzał
ją na malutkie, eleganckie angielskie siodło, jakiego zawsze używała. Gdy
galopowała po torze, nie sposób było oderwać od niej wzroku. Harry Randa miał
rację - Katy stawała się na koniu inną osobą.
- Tak, była ciężko ranna - przytaknął Harry. - Ale co gorsza, była
śmiertelnie przerażona. Tak przerażona, że raz na zawsze skończyła z konną
jazdą.
- Czy to po tym wypadku utyka? - spytał Garrett. Katy nigdy nie
opowiadała, co stało się tamtej nocy. Garrett dowiedział się coś niecoś od innych.
- O mało nie zginęła starając się wyprowadzić konie.
- Głos Harry'ego nagle zabrzmiał twardo. - Właśnie wyprowadzała
ostatniego, gdy tuż przed nim upadla płonąca belka. Zwierzę i tak było w panice.
Spadająca belka dopełniła reszty. Koniowi zsunęły się klapki z oczu i wpadł w szał.
Był to duży, ciężki ogier. Katy nie miała żadnej szansy, by nad nim zapanować.
Kopnął ją, przewrócił, i omal nie stratował usiłując uciec przed ogniem.
- Kto ją uratował? - spytał Garrett. Po raz pierwszy usłyszał całą tę historię.
- Ja - odparł Harry. - Nie miałem pojęcia, że Katy jest w stajni. Ktoś mi
powiedział, że pobiegła do koni. Znalazłem ją nieprzytomną, leżącą w dymie.
Wokół płomienie. Wyniosłem ją na zewnątrz, a kiedy odzyskała przytomność w
szpitalu, powiedziała mi, że już nigdy nie wsiądzie na konia. Sprawił to strach i
ból.
- Zawiodły ją nerwy - powiedział Garrett. - Powinieneś był skłonić ją, by
dosiadła konia, gdy tylko wyszła ze szpitala.
- Nie mógłbym tego zrobić. - Harry potrząsnął głową.
- Nie była dzieckiem. Miała dwadzieścia lat i przeżyła poważny uraz
psychiczny. Podjęła taką decyzję i nie odstąpiła od niej. Strach pojawiający się w
jej oczach na samą myśl o jeździe konnej powstrzymywał mnie przed próbą zmu-
szenia jej do czegokolwiek. Ale może tobie uda się ją przekonać, by zmieniła
zdanie. Mężowie mogą nieraz dokonać tego, co nie udaje się ojcom.
- Skąd ta myśl, że mnie mogłoby się powieść, skoro ani ty, ani matka nie
zdołaliście tego zrobić? - zaciekawił się Garrett.
- Nie wiem - wzruszył ramionami Harry. - Chyba to sposób, w jaki na
ciebie patrzy. Wydaje mi się, że moja córka jest bardzo zakochana.
- Dobrze - odrzekł Garrett po chwili namysłu. - To mi ułatwi sprawę.
ROZDZIAŁ 2
Największy błąd jej życia.
Katy wyglądała przez szybę białego mercedesa Garretta i próbowała sobie
wytłumaczyć, że jej obawy są bezpodstawne. Teraz, gdy stres związany ze ślubem i
weselem miała już za sobą, lęki panny młodej znikną. Przez ostatnie tygodnie
bardzo się napracowała, by wszystko przebiegło jak należy.
Ślub był wspaniały, po starannie przygotowanej oficjalnej ceremonii
odbyło się huczne przyjęcie. Żadna panna młoda nie mogłaby sobie życzyć więcej.
Ale być może ta panna młoda trochę się przeforsowała i teraz za to płaciła.
Stresującą część miała już za sobą. Wreszcie była sam na sam z mężem. Mogła się
odprężyć.
Ale w rzeczywistości jej nastrój wcale się nie poprawił. Nerwy miała
napięte jak postronki, żołądek ściśnięty i targało nią jakieś dziwne uczucie
oscylujące między lękiem a paniką. Powinna wziąć się w garść. Nie może sobie
pozwolić na atak strachu we własną noc poślubną.
- Wszystko w porządku, Katy? - Garrett rzucił żonie szybkie, badawcze
spojrzenie. Wjeżdżali właśnie na nadmorską autostradę. Było już ciemno.
Niewidoczne fale morskie uderzały o przybrzeżne skały. - Wyglądasz, jakbyś była
czymś zdenerwowana.
- Wychodzenie za mąż okazało się bardziej stresujące, niż myślałam -
wyznała, zmuszając się do beztroskiego uśmiechu. - Na tobie nie zrobiło to chyba
większego wrażenia. A ja zawsze sądziłam, że to mężczyzn ślub wyprowadza z
równowagi, nie kobiety.
Garrett wzruszył ramionami. Miał na sobie drogą białą koszulę. Marynarkę
rzucił już wcześniej na tylne siedzenie, rozluźnił krawat. Widać było, że z trudem
tolerował ten oficjalny strój, który był zmuszony włożyć.
- Ślub to coś, przez co mężczyzna musi przejść, aby zacząć nowy etap życia.
Nie ma sensu robić wokół tego dużo szumu. To po prostu zwykła formalność.
- Bardzo pragmatyczne podejście - stwierdziła Katy, zastanawiając się, czy
wyczuł sarkazm w jej głosie. Prawdopodobnie nie. Garrett nie spodziewałby się
tego po niej. Prawie nigdy nie miała ostrego języka, a już szczególnie w rozmowie
z nim. Oparła się o zagłówek i raz jeszcze wróciła myślą do tych godzin, gdy
wszystko planowała, przygotowywała i obmyślała przed uroczystością, którą on
skwitował krótkim „formalność”. Zapięcie wszystkiego na ostatni guzik
kosztowało ją wiele wysiłku.
- Jesteś zmęczona - powiedział Garrett, jak gdyby to miało wyjaśnić jej nie
najlepszy nastrój.
- Chyba tak - odparła, choć nie czuła się zmęczona, Czuła się rozstrojona i
podenerwowana, spięta.
- Dlaczego się trochę nie zdrzemniesz? - spytał.
- Nie potrafię spać w samochodzie.
- Spróbuj.
- Powiedziałam - powtórzyła, wyraźnie akcentując każde słowo - że nie
potrafię spać w samochodzie.
- W porządku, to dlaczego nic nie mówisz? Od kiedy opuściliśmy przyjęcie,
wypowiedziałaś zaledwie parę słów.
Katy westchnęła głęboko i zamrugała powiekami. Były wilgotne.
Zachowuję się jak idiotka, skarciła się w duchu. Nic złego przecież się nie dzieje.
Poślubiła mężczyznę, którego kocha, a on stara się prowadzić miłą pogawędkę w
drodze do miejsca ich nocy poślubnej. Powinna się rozluźnić i uspokoić. Wszystko
będzie dobrze.
- Przyjęcie było wspaniale, prawda? - starała się, by jej glos brzmiał
swobodnie i obojętnie.
- Tak, tak - odparł Garrett, ale widać było, że myślami jest gdzie indziej. -
Wiesz, kochanie, nie mogę się już doczekać chwili, gdy zobaczysz swój nowy dom.
Na pewno będzie ci się podobał. Pasuje do ciebie.
- Bardzo bym chciała już tam być - zapewniła uprzejmie.
- Może powinienem był jednak pokazać ci go wcześniej - zastanowił się
Garrett.
- Przecież kupiłeś go, zanim poprosiłeś mnie o rękę - przypomniała mu
Katy, lekko rozbawiona tym nieoczekiwanym przypływem wątpliwości. Wiedziała,
że nie potrwa to długo. Garrett był człowiekiem bardzo pewnym siebie.
- Wynająłeś robotników i dekoratora wnętrz, zanim w ogóle wspomniałeś,
że kupiłeś ten dom. Nie miałam nawet możliwości w cokolwiek się włączyć.
- Nie mogłem czekać. - Garrett zesztywniał. - Kiedy Atwood wreszcie
zdecydował się na sprzedaż, musiałem działać błyskawicznie. Nie mogłem
ryzykować utraty domu. Co do urządzenia wnętrza, wiedziałem od samego
początku, czego chcę.
- Wiem. Powiedziałeś, że chciałbyś, aby przypominał dom moich rodziców.
- Lubię ten styl - przyznał Garrett - odpowiada mi, tobie również. Będziesz
szczęśliwa w swoim nowym domu.
- Jestem pewna, że dekorator spisał się na medal.
Wyraz rozbawienia znikł z twarzy Katy. Teraz chciało jej się płakać.
Przecież to jej noc poślubna. Jeśli, mają zamiar rozmawiać, powinni mówić o
sobie, a nie o dekoracji wnętrz. Na ogól entuzjazm Garretta dla nowej posiadłości
podobał jej się, wyczuwała i rozumiała jego pragnienie stworzenia prawdziwego
domu. Ale tego wieczoru nie mogła zdobyć się na to, by dzielić jego radość.
Chciała, by rozmawiał z nią w sposób bardziej osobisty.
- Mówiłem twemu ojcu, że muszę jeszcze wykończyć stajnię, zanim
sprowadzę Herosa, ale myślę, że to nie potrwa długo. Bracken mi pomoże; był
dozorcą w domu, który kupiłem.
- Bardzo jestem ciekawa tych Brackenów. - Katy za wszelką cenę starała się
przybrać obojętny ton. Oparła brodę na dłoni, wyjrzała przez okno. Spowijały ich
ciemności.
- Jak ci mówiłem, jeśli się nie sprawdzi, zwolnię go. Ale czuję się do
pewnego stopnia zobowiązany, by go zatrzymać. Atwood mówił, że są bardzo
przywiązani do jego rodziny i tego domu, i że nie chciałby, aby znaleźli się na
ulicy.
- To ładnie z jego strony, że się o nich martwi.
- To jedyna rzecz, o jaką się martwił. Poza tym tylko zależało mu, żeby
domu nie kupił jego sąsiad, Royce Hutton. Od lat chodził za Atwoodem, by kupić
od niego ostatni kawałek jego ziemi, ale stary Silas go nie cierpiał.
- Miał ku temu jakieś szczególne powody? - spytała Katy, choć wcale nie
była tym zainteresowana.
- Synowie Huttona i Atwooda przyjaźnili się. Gdy chłopak Atwooda zginął
przed paru laty, syn Huttona był wtedy z nim. O ile wiem, Atwood nigdy nie
wybaczył żadnemu z chłopców, którzy byli wtedy z jego synem, mimo że to był
wypadek.
- Ach, tak. Nie mogę się już doczekać przyjazdu na miejsce. - Katy
usiłowała zdobyć się choć na odrobinę entuzjazmu. Co się z nią dzisiaj dzieje?
Rozmawiali z Garrettem głównie o jego planach zawodowych, o jej roli w jego
przedsiębiorstwie, o ziemi i domu, który niedawno kupił. Powtarzała sobie, że
Garrett nie jest typem mężczyzny, który potrafi mówić o sprawach bardziej
intymnych.
W czasie ostatnich kilku miesięcy Katy wydawało się, że zbliżyli się z
Garrettem. Że oprócz wspólnych interesów będzie ich łączyć coś więcej. Była
nieomal przerażona pociągiem fizycznym, jaki czuła do niego niemal od pierwszej
chwili. Uwielbienie dla dorastającego bohatera, jakiego doświadczyła we wczesnej
młodości, było niczym w porównaniu z nagłym podnieceniem, jakie wystąpiło w
dniu, gdy Garrett Coltrane ponownie zjawił się na farmie hodowlanej Randalla.
To nie znaczy, że przez wszystkie te lata tęskniła za nim. Była zbyt
pochłonięta arabami ojca. Później zaabsorbowały ją studia w college'u, wreszcie
rzuciła się w wir pracy. O Garrecie myślała raczej rzadko. Ale dzień, w którym
ponownie wkroczył w jej życie parę miesięcy temu, uświadomił Katy, iż dawne
dziecięce uczucia trwały przez cały ten czas w stanie hibernacji. Ożyły na nowo i
tym razem nie były to już tylko fantazje dorastającej dziewczynki. Była to
namiętność dojrzałej kobiety.
Mówiła sobie, że Garrett podobnie jak ona zdawał sobie sprawę z ich
wzajemnego przyciągania. Zapewniała samą siebie, że czuł to samo co ona.
Warunki nie pozwalały im niestety oddać się w pełni uczuciom, aż do dzisiejszego
wieczoru. Poza tym Garrett nie należał do mężczyzn, którzy cokolwiek robią
pospiesznie. Wszystko u niego następowało w określonym czasie i we właściwy
jemu sposób.
Niezwykle opanowany charakter. Nieraz już miała okazję się o tym
przekonać.
W czasie ostatnich dwóch miesięcy była obiektem bardzo uprzejmych i
kurtuazyjnych zalotów odbywających się pod okiem rodziców i sąsiadów, Ale były
to również zaloty bardzo zdecydowane i jednoznaczne. Poddawała się im z
radością, ale czasami zadawala sobie pytanie, co by było, gdyby nie była tak
chętna. Podświadomie czuła, że skutek prawdopodobnie byłby taki sam. W ciągu
minionych lat Garrett nauczył się zdobywać to, czego zapragnął.
Okres ich narzeczeństwa nie był szczególnie romantyczny. Garrett nie miał
zwyczaju przynosić kwiatów ani deklamować wierszy. Nie pozwalał sobie nawet
nigdy na żadną intymność, choć Katy wcale nie byłaby temu przeciwna.
Oczywiście, całował ją, ale poza tym był bardzo powściągliwy w manifestowaniu
swoich uczuć.
Katy wmawiała sobie, że ta powściągliwość jej się podoba. Większość
mężczyzn zachowuje się odwrotnie. Chcą jak najszybciej znaleźć się z kobietą w
łóżku i jak najprędzej wyskoczyć z niego rano bez żadnych zobowiązań. Podobał
jej się sposób postępowania Garretta, gdyż sama miała podobne poglądy. Była
osobą uczuciową i oddaną, ale nie chciała, by skłaniano ją zbyt szybko do
stosunków fizycznych. Należała do kobiet, które potrzebują czasu.
No cóż, dał jej czas, aż za dużo. Miała tyle czasu, że zaczęły w niej
kiełkować pewne wątpliwości. A teraz czekała ją noc poślubna.
Być może Garrettowi owa powściągliwość nie sprawiała trudności z tej
prostej przyczyny, że nie był zainteresowany uprawianiem z nią miłości.
Może w ogóle nie był w niej zakochany.
Katy wiedziała, że obiektywnie rzecz biorąc, Leonora Bates miała rację.
Dzięki małżeństwu z Katy Randa Garrett zyskiwał coś, czego dotychczas nie miał
w życiu za wiele: szacunek, uznanie i kontakty towarzyskie. Poza tym potwierdzał
swoją wartość. Ślub z Katy był dowodem, że dzięki własnym wysiłkom zdołał
poprawić swoją pozycję społeczną, wspiąć się wyżej w hierarchii. Z chłopca
stajennego zmienił się w mężczyznę, który mógł poprosić o rękę córki swego
dawnego pracodawcy, i otrzymał ją. Garrett Coltrane przeszedł długą drogę. Ślub
z Katy Randa był tego najlepszym potwierdzeniem.
Katy przeszedł dreszcz na myśl, że Garrett mógł chcieć ją poślubić
wyłącznie w celu pokazania sobie i światu, na co go stać.
Na pewno się myli. Przyszłe szczęście nie może zależeć od jej obaw,
całkowicie fałszywych.
To tylko lęki panny młodej, uspokajała samą siebie.
Wkrótce dowie się prawdy. Kiedy będą się z Garrettem kochać, przekona
się, co on naprawdę czuje. Z całą pewnością mężczyzna nie zdoła ukryć swych
prawdziwych uczuć w czasie najintymniejszego aktu miłości.
Zanim wzejdzie słońce, wszystkie jej pytania i wątpliwości rozwiążą się w
ten lub inny sposób.
W półtorej godziny później Katy leżała w jedwabnej pościeli na szerokim
łożu w apartamencie nowożeńców, czekając, aż Garrett wyjdzie z łazienki. Gdy
usłyszała, że zakręca prysznic, zgasiła boczną lampkę. Romantyczny pokój
natychmiast pogrążył się w ciemności. Katy lepiej się czuła pozostając w mroku.
Wybrała ten hotel i ten apartament z folderu. Gromadziła foldery od czasu,
gdy Garrett poprosił ją, by wybrała miejsce na ich noc poślubną. Zdjęcie nie
kłamało. Cały apartament był w kolorze różowo-biało-srebrnym i sprawiał bardzo
romantyczne wrażenie. Nad okrągłym łożem było duże lustro, na stoliku przy
oknie stal w srebrnym wiaderku szampan i owoce południowe. Na jednej ze ścian
znajdował się kominek. Różowe szlafroki frotte dla „niej” i dla „niego” wisiały w
łazience.
Katy musiała stłumić nerwowy chichot, gdy weszli do tego pokoju. Garrett
rozglądał się wokół zdumiony. Kontrast był uderzający. On - ciemny, silny i
bardzo męski, a pokój - słodki, różowy i bardzo kobiecy.
- Jak, u diabła, znalazłaś to miejsce? - spytał ponuro, gdy chłopiec
hotelowy wyszedł z pokoju.
- Nie było to wcale proste - zapewniła go Katy. -Przejrzałam całą masę
folderów, zanim trafiłam wreszcie na jeden reklamujący ten właśnie apartament.
- Chcesz przez to powiedzieć, że rezerwując go wiedziałaś, jak wygląda? -
Garrett patrzył na nią ze smutnym zdziwieniem.
- Wydawał mi się na zdjęciu taki romantyczny. - Katy nagle poczuła się
niepewnie.
Garrett wyglądał tak, jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale glos uwiązł
mu w gardle. Spojrzał na zegarek i zaproponował uprzejmie, by Katy jako
pierwsza skorzystała z łazienki.
Gdy wyszła z niej niezdecydowanie, w drogim nowym peniuarze, zastała
Garretta przemierzającego pokój wzdłuż i wszerz. Zatrzymał się gwałtownie, gdy
ukazała się w drzwiach, i przesunął łakomie wzrok po jej spowitej w jedwabie
figurze. Katy uzmysłowiła sobie, że za bardzo przyzwyczaiła się do jego
powściągliwości. Później, uśmiechnąwszy się zaskakująco łagodnie, zniknął za
drzwiami łazienki.
Teraz czekała na niego i łatwiej było jej czekać w ciemności.
Kocha ją, powtarzała sobie w duchu. Musi ją kochać. Nie mogłaby się
całkowicie mylić co do niego. Problem polega po prostu na tym, że nie jest
mężczyzną, któremu łatwo uzewnętrzniać uczucia. Ale kiedy wyjdzie z łazienki i
zacznie się z nią kochać, jej wątpliwości się rozwieją. Raz na zawsze.
W łazience Garrett szybko się wytarł, zaniepokojony wzbierającym w sobie
pożądaniem. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz odczuwał coś podobnego. Ból w
lędźwiach stawał się nie do zniesienia. Wydawało mu się, że ostatecznie pękła
jakaś niewidzialna bariera, która tkwiła w nim przez ostatnie dwa miesiące.
W czasie minionych tygodni myśli jego były zaprzątnięte całą masą
najprzeróżniejszych spraw - nowym domem, interesami, wspólną przyszłością z
Katy, satysfakcją z aprobaty ze strony Harry'ego Randalla. Garrett rozmyślał o
wszystkim z wyjątkiem tego, co naprawdę oznacza małżeństwo ze słodką,
łagodną, uległą Katy Randa.
Tego wieczoru nie myślał już o niczym innym, tylko o tej najbardziej
osobistej, najintymniejszej stronie małżeństwa, co powodowało, że całe jego ciało
pulsowało z podniecenia. Czuł się tak, jakby za chwilę miał stracić panowanie nad
sobą i zdolność samokontroli.
Gdy otwierał drzwi łazienki, dłonie drżały mu lekko.
Przez chwilę stal w progu, z ręcznikiem luźno opasującym biodra,
mrugając oczami, by przyzwyczaić je do niespodziewanej ciemności.
Po chwili uśmiechnął się, uświadamiając sobie, co oznacza ów brak światła.
Powinien był wiedzieć, że pod tym względem Katy była bardzo wstydliwa.
- Ej - powiedział cicho, robiąc parę kroków w głąb pokoju. -Gdzie jesteś,
kochanie?
- Tutaj - dobiegł go od łóżka jej szept, Słyszał w jej glosie nerwowe napięcie
i natychmiast postanowił ją uspokoić.
- Myślałem, że może jakieś tajemnicze siły zmieniły cię w różową kokardkę.
- Niezupełnie. Być może do rana dokona się do końca owa przemiana. -
Tym razem głos Katy zabrzmiał nieco swobodniej, jak gdyby drobny żart Garretta
przywrócił jej spokój.
Garrett uśmiechnął się. Nie jest tak źle. Przynajmniej zachowała poczucie
humoru. Zatrzymał się obok łóżka i spojrzał na nią. Nie był pewien, czy
wiedziałby, co robić, gdyby jej wrodzona nieśmiałość wywołała u niej nagłą
panikę i oziębłość.
Jest po prostu troszeczkę zdenerwowana, uspokajał sam siebie. To
naturalne. Do diabła, on też czuje się trochę nieswojo. Nagle uzmysłowił sobie, że
czekanie się skończyło. Po wszystkich tych latach wreszcie sprawy ułożyły się tak
jak należy. Wreszcie ma to, czego zawsze pragnął. Przedsiębiorstwo, dom i żonę.
Czeka go spokojna przyszłość.
Usiadł na brzegu łóżka i popatrzył na nowo poślubioną żonę, która leżała w
mroku czekając na niego.
Teraz, gdy jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności, widział ją nieco
wyraźniej w bladym świetle sączącym się przez zasłony. Właśnie tak ją sobie
wyobrażał. Ciemne, gęste włosy oplatały twarz spoczywającą na poduszce. Nie
widział dokładnie koloru jej oczu, ale dostrzegał nieme pytanie kryjące się w
skierowanym ku niemu wzroku. Na wargach błądził lekki, niepewny uśmieszek.
Chciał ją uspokoić, utulić, spowodować, by się rozluźniła i mogła cieszyć
atmosferą intymności, jaka powoli się między nimi wytwarzała. Chciał coś
powiedzieć, ale nie bardzo wiedział, jakie słowa byłyby w tym momencie
najodpowiedniejsze.
- Ładnie dzisiaj wyglądałaś — zaczął.
- Dziękuję. Ty też. To by było tyle, jeśli chodzi o komplementy. Nie były
jego mocną stroną. Zastanawiał się, co jeszcze chciałaby usłyszeć panna młoda.
Starał się wymyślić coś, co dodałoby jej otuchy i zarazem uspokoiło.
- Zapomniałem cię spytać, czy nie jesteś głodna. Nie jadłaś wiele w czasie
przyjęcia. Na stole są owoce, chciałabyś?
- Nie jestem głodna - odparła uprzejmie. To by było tyle, jeśli chodzi o
jedzenie. Być może nie powinien podtrzymywać rozmowy. W końcu nie są dzieć-
mi. Zarówno on, jak i Katy doskonale wiedzieli, co ma nastąpić. Garrett jednak
wciąż czuł jakąś niewytłumaczalną potrzebę rozładowania napięcia, jakie
wyczuwał w żonie. Coś w wyrazie jej oczu sprawiało, że czuł się zakłopotany.
- Moglibyśmy otworzyć szampana - zaproponował, spoglądając w kierunku
srebrzystego wiaderka. Lód zaczynał się już topić.
- Jeśli masz ochotę - odparła Katy uprzejmie, Nie, nie mam. W każdym
razie nie teraz. Dość tych bzdur, pomyślał. Może należy się zachować bardziej
bezpośrednio. Wstał gwałtownie i zrzucił ręcznik z bioder. Bez słowa podniósł
kołdrę i wśliznął się do łóżka obok Katy. Natychmiast poczuł ciepło jej smukłego
ciała. Chłonął je całym sobą. Bez namysłu wyciągnął ramiona, by objąć żonę.
- Katy, dobrze mi z tobą.
- Mnie też. Nie widział potrzeby dalszej konwersacji. Zresztą i tak nie
potrafił rozmawiać. Jego ciało było napięte z pożądania i był pewien, że Katy też
go pragnie. Może jest nieśmiała, ale na pewno nie będzie mu się opierać.
Faktycznie, przytuliła się do niego, odpowiadając w ten sposób na dotyk jego ręki.
Garrett przez chwilę starał się jakoś uporać z jej nocną koszulą, w końcu
jednak stracił cierpliwość.
- To gorsze niż włożenie siodła dzikiemu koniowi. Dlaczego kobiety
ubierają się do łóżka w takie skomplikowane stroje? - spytał, wyplątując dłoń z
falbanek i koronek.
- Myślałam, że to romantyczne - bąknęła Katy.
- Skąd, to okropnie kłopotliwe.
- A co miałam na siebie włożyć? Końską derkę? Garrett zesztywniał,
zastanawiając się, czy przypadkiem jej nie uraził. Poczuł wyrzuty sumienia.
- Nie, myślę, że ta koszulka jest wystarczająco ładna.
- Tak jak ja?
- A to co ma znaczyć? - zdziwił się.
- Czy jestem wystarczająco ładna dla ciebie?
- No wiesz! Oczywiście, że jesteś wystarczająco ładna. Co zapytanie!
Nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. Od ślubu Katy zachowywała się
dziwnie. Pochylił się i pocałował ją, chcąc w ten sposób powstrzymać dalsze
słowa.
- Katy, kochanie, jesteś wszystkim, czego pragnę tej nocy. Jesteś piękna.
Gdy tylko dotknął ustami jej warg, napięcie opadło. Odwzajemniła
pocałunek. Wargi miała miękkie i gorące. Garrett jęknął, gdy ich pocałunek stał
się bardziej namiętny, głęboki. Gorączkowo dotykał jej nagiego ciała, rozkoszując
się łagodnie zaokrąglonymi kształtami.
Katy objęła go za szyję. Słyszał, że szepce mu coś do ucha, ale nie był w
stanie rozróżnić słów. Rozchylił jej wargi jeszcze bardziej, spragniony smaku ust.
Był podniecony do granic wytrzymałości, pragnął jak najszybciej nasycić głód
swego ciała. Wiedział, że nie zdoła czekać zbyt długo. Nie pamiętał, kiedy tak
bardzo pragnął kobiety jak tej nocy Katy.
Pieścił i głaskał gorące ciało, czując radość za każdym razem, gdy jęczała
cichutko i tuliła się do niego.
Krzyknęła. Ciało Garretta przeszedł dreszcz. Tak cudownie reagowała na
jego dotknięcia. Zdumiało go to, ale i ogromnie ucieszyło. Musnął palcami jej
piersi, poczuł, jak twardnieją jej sutki. Westchnął.
Pokusa była nieodparta. Oderwał usta od warg Katy. Powędrowały w
kierunku jej piersi. Drżała, gdy koniuszkiem języka delikatnie dotykał jej sutek,
Był zachwycony jej reakcją. I odurzony zarazem.
- Jak dobrze - szepnął. Jego ręka wędrowała coraz niżej i niżej, aż dosięgła
tego cudownego miejsca, które kryło najbardziej intymne i niezgłębione
tajemnice. Katy oddychała ciężko. Zesztywniała nagle, jak gdyby obawiała się, że
Garrett potraktuje ją zbyt brutalnie. Jak mało go znała, pomyślał. Za nic w świecie
nie chciałby jej zranić. A tym bardziej sprawić jej bólu.
- Spokojnie, kochanie. Nie denerwuj się - powiedział łagodnie. - Pozwól
tylko, że będę cię dotykał. Boże, ale jesteś gorąca. I taka miękka. - Dotknął
palcami jej najczulszego miejsca i zaczął je lekko uciskać.
Katy wyprężyła się, jej ciało zaczęło drżeć, skręcała się i wiła jęcząc z
rozkoszy. Nagle ta zawsze opanowana, powściągliwa dziewczyna ukazała drugą
stronę swej natury - pełną temperamentu i ognia, Garrett nie spodziewał się tego,
ale ta nieoczekiwana reakcja żony tylko jeszcze bardziej pobudziła jego zmysły.
Pragnął jej. Pragnął jej w sposób niepohamowany, pragnął jej tak bardzo
jak jeszcze nigdy nikogo. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek przytrafiło mu
się coś podobnego. Żadna kobieta nie oddawała mu się z takim zapamiętaniem,
żadna nie pragnęła go tak gorąco. Nie chciał już niczego więcej, jak wejść w to
rozpalone kobiece ciało. Jęki i westchnienia Katy upewniały go, że i ona tego
pragnie.
Nie był w stanie dłużej czekać! Przycisnął się do niej całym ciałem,
pamiętając o tym, by zbyt nagłym ruchem nie sprawić jej bólu. Czuł, jak zaciska
kurczowo palce na jego ramionach. Czuł jej brzuch tuż przy swoim i tracił resztki
samokontroli. Pragnął z całej mocy dać Katy tę samą rozkosz, jaką on za chwilę
będzie odczuwał. Na samą myśl o tym ogarniała go dzika, niemal prymitywna
żądza.
- Rozchyl uda, kochanie - powiedział przez zęby, gdy poczuł pod sobą
drżące, garnące się do niego ciało. - Rozchyl je dla mnie. Pozwól mi wejść do
środka. Tak bardzo cię pragnę.
Katy objęła go jeszcze mocniej, poczuł jej paznokcie wpijające się w jego
skórę i wywołało to w nim kolejny przypływ podniecenia. Nieśmiało rozchyliła
uda i Garrett jęknął głucho, gdy poczuł, jak zagłębia się w gorący, najintymniejszy
zakamarek jej ciała.
Przylgnęła do niego całą sobą, ale mięśnie jej naprężyły się, jakby
protestując przeciwko wtargnięciu w jej wnętrze. Garrett był ostrożny, poruszał
się bardzo delikatnie, dziwiąc się, jak wąska i ciasna jest w środku. Nie może spra-
wić jej bólu. Musi jej dać rozkosz. Może wszystko zniszczyć, jeśli będzie działał
zbyt pospiesznie.
- Garrett, och, Garrett, najdroższy, tak bardzo cię kocham - szeptała,
przyciskając się do niego tak kurczowo, jakby zależało od tego jej życie.
Garrett zamknął oczy pod wpływem wszechogarniającego go szczęścia.
Wszystko będzie dobrze. Ona go pragnie. Poruszał się pomału, ostrożnie, ale czul,
że traci resztki kontroli nad sobą.
Chwycił Katy za pośladki, unosząc ją nieco w górę, by móc wejść w nią
najgłębiej jak to było możliwe.
- Pragnę cię całej - wycharczał. - Pragnę każdego centymetra twego ciała.
Nic nie powiedziała, ale krzyknęła głośno, gdy jego ruchy stały się bardziej
gwałtowne. Wsunął dłoń między ich ciała, szukając tego intymnego miejsca,
którego dotknięcie dawało jej największą rozkosz. Gdy go znalazł, ciało Katy
zadrżało jak w konwulsjach.
Wydawało się, że eksploduje pod nim. Garrett nieomal stracił świadomość.
Czuł, jak ciało Katy miarowo unosi się i opada, chcąc mieć go w sobie jak
najgłębiej, że i ona traci poczucie rzeczywistości. Krzyknął z zadowolenia i rozko-
szy.
Katy nie spodziewała się wybuchu aż tak gwałtownej rozkoszy, aż takiego
ognia płonącego gdzieś w samym jej środku. To tego właśnie jej ciało pragnęło i
na to czekała przez ostatnie parę minut. Nigdy przedtem nie doznała czegoś
podobnego, była jak ogłuszona. Niezdolna do czegokolwiek innego, oplotła
ciaśniej ramionami i udami ciało Garretta i poruszała się wraz z nim zgodnym
rytmem.
Dużo czasu minęło, zanim wróciła do rzeczywistości. Uświadomiła sobie,
że wciąż jeszcze czuje w sobie Garretta. Leżał na niej, ociężały, nasycony. Czuła
jego wilgotną skórę.
Garrett zaspokojony, szczęśliwy, czul samczą fizyczną satysfakcję.
Trudno mieć o to pretensje, pomyślała. W końcu i ona musiała przyznać, że
czuła się fizycznie zaspokojona. Różnica polegała na tym, że Garrettowi ten rodzaj
zadowolenia najzupełniej wystarczał.
Ale nie wystarczał Katy.
Przypomniała sobie swoje słowa wypowiedziane w momencie największej
rozkoszy. Kocham cię.
Garrett nie odpowiedział na nie. Nawet w chwili największej ekstazy nie
był w stanie mówić o swojej miłości.
Nie mogła dłużej wmawiać sobie, że jest on po prostu twardym facetem,
który nie uznaje czegoś takiego jak manifestowanie uczuć. W końcu potrafił
przecież mówić o pożądaniu i o tym, czego pragnął. Mówił tak podniecające
rzeczy, że sprowokował ją do odpowiedzi. Powiedział, że jej pragnie.
Nie usłyszała jednak żadnych wyznań, żadnych słów miłości.
Pomału otworzyła oczy i spojrzała w wiszące nad głową ciemne lustro.
Musi zaakceptować prawdę. To, co czuje do niej Garrett, nie jest miłością.
Popełniła straszliwą pomyłkę.
Wreszcie Garrett przesunął się na bok. Westchnął głęboko z zadowolenia,
uniósł głowę i spojrzał na Katy. Dostrzegła w zarysie jego ust cos' władczego.
Odgarnął jej włosy z policzka niedbałym gestem.
Podobnym gestem mógłby pogłaskać klacz, która dała popis sprawności,
pomyślała.
- Nie masz w tych sprawach zbyt dużego doświadczenia, prawda? - spytał.
Katy w swym przewrażliwieniu zastanowiła się, czy nie jest to aby łagodna
wymówka. Być może nie spisała się najlepiej. Zesztywniała, ale Garrett zdawał się
tego nie zauważać.
- Zbyt dużego nie - odparła ostrożnie.
- Tak też myślałem - stwierdził, najwyraźniej nie zaskoczony tą informacją.
- Byłam aż tak kiepska?
Garretta zaszokowało to pytanie i zaczepny ton głosu Katy. Ujął w dłonie
jej twarz.
- O czym ty, u licha, mówisz? Było wspaniale. Cudownie. Nigdy nie
czułem... - przerwał nagle. - Mniejsza o to. Jestem usatysfakcjonowany w pełni i
miałem wrażenie, że ty również. Nie próbuj zaprzeczać, kochanie.
- Nie zaprzeczam.
- To dobrze. - Wydawało się, że poczuł ulgę. Przewrócił się na plecy,
pociągnął ją ku sobie. - Przypuszczałem, że taka kobieta jak ty musi być bardzo
spięta w noc poślubną.
- Czy to dobrze?
- Pewnie, potrafię to zrozumieć. - Uczynił ręką wielkoduszny gest. - Jesteś z
natury spokojna. Zawsze taka byłaś. Nie prowadziłaś burzliwego życia od czasu,
gdy widziałem cię ostatni raz, prawda kochanie?
- Nie - przytaknęła chłodno. - Nie prowadziłam. Wyobrażam sobie, że w
porównaniu z twoim moje życie musi się wydawać niezbyt ciekawe.
- Nie, wcale, raczej bezpieczne i wygodne. Cieszę się, że przez te wszystkie
lata żyłaś spokojnie i bezpiecznie. Nie należysz do tych kobiet, które wdają się w
pospieszne miłostki.
Te słowa dolały jedynie oliwy do ognia, jaki zaczynał już buzować w Katy.
- Nie myśl, że żyłam pod kloszem. Miałam masę przyjaciół i prowadziłam
ożywione życie towarzyskie.
- Ejże, nie denerwuj się, nie twierdzę przecież, że żyłaś na pustyni.
Starał się uspokoić ją, delikatnie głaszcząc po głowie, co tylko nasunęło jej
skojarzenia z końmi. Pamiętała, jak bardzo Garrett lubił konie i jak dobrze się z
nimi obchodził. W stajniach jej ojca był wprost niezastąpiony. Odsunęła się lekko.
- Proszę cię - szepnęła. - Muszę się umyć. Przytrzymał ją mocniej.
- Wszystko dobrze. Nie musisz być zażenowana To naturalne. Spróbuj
zasnąć, Katy. Masz za sobą długi wyczerpujący dzień i wciąż jeszcze jesteś trochę
zdenerwowana. Po prostu śpij.
Wiedziała, że nie uwolni się tak łatwo z jego ramion więc leżała w
milczeniu obok nowo poślubionego męża i czekała, by najpierw on posłuchał
swojej rady.
Nie trwało to długo. W ciągu paru minut Garrett zasnął Katy ostrożnie
wyśliznęła się z jego objęć i poszła do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i usiadła
na brzegu wanny.
Rozpłakała się. Szybko jednak otarła łzy. Roztkliwianie się nad sobą nie
było w jej stylu. Uspokoiła się. Decyzję już podjęła.
ROZDZIAŁ 3
Gdzieś około pierwszej w nocy Katy udało się wśliznąć z powrotem do
łóżka nie budząc Garretta i nareszcie zasnąć. Garrett miał rację co do jednego - to
był długi, męczący dzień i potrzebowała odpoczynku.
Obudziła się na krótko przed świtem. W pierwszej chwili nie bardzo
wiedziała, gdzie się znajduje, ale wkrótce oprzytomniała i przypomniała sobie, że
nie jest sama w szerokim łóżku.
Oczywiście, że nie była sama. Obok niej leżał Garrett. Poślubiła mężczyznę,
który jej nie kochał, ale który miał teraz prawo z nią spać.
Pomału odsunęła na bok kołdrę. Ostrożnie usiadła, starając się nie obudzić
męża. Jej piękna nocna koszula leżała zmięta na różowym dywanie obok łóżka.
Katy sięgnęła po peniuar i narzuciła go na siebie.
W bladym świetle wschodzącego poranka apartament nowożeńców
wydawał jej się teraz tak pretensjonalny, że aż śmieszny. Rozejrzała się dokoła i
skrzywiła z niesmakiem. Od samego patrzenia robiło się niedobrze. Był tak samo
sztuczny i iluzoryczny jak jej małżeństwo. W drodze do łazienki spostrzegła, że w
wiaderku z lodem była już woda. Szampan na pewno zrobił się ciepły. Ale cóż to
miało za znaczenie. Kobiety takie jak ona nie piją szampana na śniadanie. Robią
to tylko osoby prowadzące burzliwy tryb życia. Katy z trudem opanowała się, by
nie podnieść wiaderka i nie wylać jego zawartości na głowę nic nie przeczu-
wającego Garretta.
Gdy wyszła z łazienki ubrana w dżinsy i zielony podkoszulek, słońce już
wzeszło. Rzuciła okiem na łóżko. Garrett jeszcze spał. Popatrzyła przez chwilę na
nieruchomą postać spowitą w różowo-białe prześcieradła. Ten mężczyzna nawet
się nie zorientował, że jego żona nie leży już obok niego, pomyślała dotknięta do
żywego. Podeszła do okna.
Przez chwilę usiłowała zdefiniować jakoś uczucia, których doświadczała.
Nieczęsto dotychczas zdarzało jej się żywić do kogoś urazę, złość i gniew.
Widziała przed sobą Pacyfik. W blasku porannego słońca ocean mienił się
wszystkimi odcieniami błękitu. Katy wpatrywała się w daleki horyzont, dziwiąc
się wzbierającej w niej złości. Nigdy przedtem czegoś podobnego nie przeżywała.
Była też przerażona gwałtownością własnej natury, jaka ujawniła się tej nocy.
To Garrett Coltrane, pomyślała ze złością, był przyczyną tych nowych dla
niej doświadczeń. Uświadomienie sobie tego faktu zirytowało ją jeszcze bardziej.
- Dzień dobry, kochanie - usłyszała nagle jego głos, rozespany, a
równocześnie wyrażający zadowolenie i satysfakcję. - Ranny ptaszek z ciebie.
Wyspałaś się?
- Znakomicie, - Katy nadal wpatrywała się w widok za oknem.
- Zdążyłaś się już ubrać. Po co ten pośpiech? Mamy mnóstwo czasu.
Dlaczego nie ściągniesz dżinsów i nie wskoczysz z powrotem do łóżka?
W Katy aż się zagotowało.
- A dlaczegóż, na miły Bóg, miałabym to robić? - spytała najłagodniej jak
potrafiła. - Podaj mi choć jeden powód.
Zaległa cisza, jak gdyby Garrett zaczął w końcu pojmować, że nie wszystko
jest tego ranka tak, jak to sobie wyobrażał.
- Mam podać powód? - spytał uprzejmie. - No to może dlatego, że wczoraj
wzięliśmy ślub, a nowożeńcy na ogół chcą spędzić w łóżku nieco więcej czasu niż
inni. Tak zwykli robić panowie młodzi - Sugerował ostrożnie. Prześcieradło
zaszeleściło lekko, gdy odsunął je na bok.
- A co ty wiesz na temat zachowania panny i pana młodego? Czyżbyś już
był kilka razy żonaty?
- Nie, nigdy przedtem nie miałem żony i ty dobrze o tym wiesz. Katy, o co
chodzi? - Wstał z łóżka i ruszył w jej kierunku.
Słyszała za sobą jego kroki. Bała się odwrócić, bała się widoku jego nagiego
ciała. Pozwoliła się ponieść zmysłom nocą, w ciemności. Za nic na świecie nie
chciałaby, aby powtórzyło się to za dnia. Na to nie była przygotowana. W każdym
razie jeszcze nie teraz.
- Katy? - Usłyszała zniecierpliwiony głos Garretta.
- Nie kochasz mnie - powiedziała, nie ruszając się z miejsca. Wiedziała, że
te słowa go powstrzymają.
- Do licha, Katy jeszcze wesele dobrze się nie skończyło, a ty już wygadujesz
takie głupoty. O co chodzi?
- O to, że mnie nie kochasz - powtórzyła wolno. Garrett głęboko zaczerpnął
powietrza, najwyraźniej tracił cierpliwość i nic z tego wszystkiego nie rozumiał.
- Katy, nie wiem, o co ci chodzi. Mówisz bez sensu. Przecież nic się między
nami nie zmieniło od wczoraj, od ostatniego tygodnia czy od ostatniego miesiąca.
Czuję do ciebie to samo co wtedy, gdy prosiłem, byś za mnie wyszła.
- Wiem - odparła z goryczą.
- To dlaczego, na Boga, jesteś taka rozdrażniona? -W glosie Garretta dało
się wyczuć zakłopotanie.
- To nie twoja wina.
- Co za ulga -zakpił. - To może będziesz tak uprzejma : powiesz mi, do kogo
masz pretensje i o co?
Katy kurczowo ścisnęła róg firanki.
- To moja wina - powiedziała z determinacją. - Do siebie mam pretensje.
Źle oceniłam ciebie, twoje uczucia i całą sytuację. Sądziłam, że mnie kochasz.
Słuchasz, co do ciebie mówię? Byłam na tyle głupia, by myśleć, że mnie kochasz.
Wydawało mi się tylko, że nie potrafisz wyrazić tego słowami. Wydawało mi się,
że jedyny problem polega na tym - dodała złośliwie - że jesteś twardym,
małomównym facetem. Czyż to nie śmieszne? - Odwróciła się gwałtownie, by
spojrzeć na niego i jej nadwerężona lewa kostka odmówiła posłuszeństwa.
Straciła równowagę.
Garrett natychmiast znalazł się przy niej, chwytając ją w ramiona, by nie
upadła.
- Spokojnie - wymamrotał. - Uspokój się, kochanie, Możesz sobie zrobić
krzywdę. Nie denerwuj się. - Jego głos brzmiał ciepło, po ojcowsku, jak wtedy,
gdy uspokajał konia.
Katy zacisnęła powieki. Ogarnęła ją furia. Czuła się upokorzona. Zaklęła
siarczyście, używając słowa, jakiego Garrett nigdy dotąd nie słyszał z jej ust. Gdy
już odzyskała równowagę, wyrwała się gwałtownie z jego ramion. Utykała lekko,
ale udało jej się stanąć prosto i oprzeć o krawędź stołu, Spojrzała Garrettowi
prosto w twarz. Oczy jej błyszczały.
- Wczoraj wreszcie zaświtało mi, że być może popełniłam największy błąd
w życiu. W zeszłym tygodniu z dnia na dzień ogarniała mnie coraz większa
niepewność, ale wmawiałam sobie, że to tylko normalne w takiej sytuacji
zdenerwowanie panny młodej. Wczoraj stwierdziłam, iż po prostu bardzo mocno
uległam emocjom. Ale prawda wygląda tak, że nie chciałam przyznać sama przed
sobą, że pomyliłam się co do ciebie. Tej nocy jednak musiałam spojrzeć prawdzie
w oczy.
Garrett przyglądał jej się, jak gdyby postradała zmysły. Nie zwracał uwagi
na własną nagość. W świetle poranka jego ciało wydawało się szczupłe i silne
zarazem. Z oczu wyzierał niepokój.
- Tej nocy - powiedział - jedyną prawdą, jakiej musiałaś spojrzeć w oczy,
była ta, że jesteś bardzo zmysłową kobietą. Nie rozumiem, co w tym złego.
Niezależnie od wszystkiego wydawałaś się szczęśliwa w moich ramionach.
Te słowa jeszcze bardziej ją rozwścieczyły.
- Nie mówię o seksie, mówię o miłości. Tej nocy, Garrett, nie znalazłam w
twoich ramionach miłości. A seks bez miłości niewiele jest wart.
Tym razem w oczach Garretta rozbłysły pierwsze iskierki złości.
- To, co zdarzyło się miedzy nami tej nocy, było wspaniałe. I nie próbuj
temu zaprzeczać.
- Po co ja w ogóle z tobą dyskutuję? - Katy załamała ręce w geście rozpaczy.
- Ty nic nie rozumiesz. Ożeniłeś się ze mną, bo jestem Katy Randall, Bo lubisz i
szanujesz mego ojca. Bo znam się na koniach. Bo osiągnąłeś ten moment w życiu,
gdy do listy swego dobytku zapragnąłeś dodać jeszcze żonę.
Garrett przesunął palcami po włosach. Wciąż jeszcze starał się zachować
cierpliwość.
- Masz rację co do jednego. Nie rozumiem cię. W ciągu ostatnich miesięcy
byłaś rozsądną, rozważną kobietą. Mamy ze sobą wiele wspólnego. Znamy się od
lat. Twój ojciec mnie akceptuje. Podobamy się sobie. Czego jeszcze chcesz? Nikt
cię nie zmuszał do małżeństwa ze mną. Wydawało mi się, że chcesz tego tak samo
jak ja. Naprawdę nie pojmuję, o co ci raptem chodzi.
- Tej nocy powiedziałam, że cię kocham - powtórzyła Katy, wściekła, że
musi to powtórzyć.
- Wiem - odparł miękko. - Byłaś słodka.
- Nawet nie odpowiedziałeś.
- Nie odpowiedziałem! Kobieto, przecież ja się z tobą kochałem.
- To się nie liczy. Tym razem Garrett zaklął.
- A czego ty chcesz ode mnie? Kwiecistych, idiotycznych poematów
miłosnych w środku nocy? Jeśli tego oczekiwałaś, to jesteś bardziej naiwna, niż
sądziłem.
- Chciałam tylko, żebyś też powiedział, że mnie kochasz. To wszystko.
Chciałam jakiegoś potwierdzenia, że podjęłam słuszną decyzję.
- Podjęłaś słuszną decyzję. Będziemy dobrym małżeństwem. Ale musisz się
uspokoić i przestać zachowywać jak źrebica, której po raz pierwszy włożono siodło
na grzbiet.
Katy z trudem powstrzymała się, by nie cisnąć w niego jakimś
przedmiotem. Podniosła głowę i przeszyła go wzrokiem.
- Czy chcesz powiedzieć, że się mylę? Że nie mam powodów do
zdenerwowania? Mówisz, że mnie kochasz?
- Chcę powiedzieć, że wszystko nam sprzyja. Nie wiem, u licha, co się z
tobą dzisiaj dzieje, ale uważam, że będziemy bardzo dobrym małżeństwem.
- Kochasz mnie?
- Pragnę cię, szanuję, chcę się tobą opiekować - powiedział Garrett z
determinacją. - Nigdy nie zrobiłem niczego, co kazałoby ci w to wątpić. Chryste,
nawet nie wziąłem cię do łóżka, zanim nie włożyłem ci na palec obrączki. Myśla-
łem, że taka dżentelmeńska powściągliwość będzie ci się podobać.
- Ale mnie nie kochasz. Twarz Garretta zesztywniała. Najwidoczniej
wszelkimi siłami powstrzymywał się, by nie wybuchnąć.
- Nie rób tego, Katy. Sama siebie ranisz, całkiem bez powodu.
- Odpowiedz tylko na moje pytanie, do cholery!
- Dobrze - Garrett stracił cierpliwość. - Jeśli chcesz to usłyszeć, proszę
bardzo. Odpowiedź brzmi: nie. Nie kocham cię.
Katy poczuła, że gaśnie jej ostatnia naiwna nadzieja. Zamrugała
gwałtownie powiekami, by ukryć napływające do oczu łzy. Ręce oparte o stół
drżały.
- Dobrze, że wiem. Lepiej późno niż wcale - wyjąkała.
Garrett obserwował ją spod na wpół przymkniętych powiek. Potem
postąpił krok do przodu i chwycił za ramiona. Odwrócił ku sobie. Stali teraz
twarzą w twarz.
- Powiedziałaś, co miałaś do powiedzenia, Katy, a teraz wysłuchaj mnie.
Nie ma potrzeby, byś zachowywała się jak źrebię, które dopiero co stanęło na
własnych nogach. To nie moja wina, że masz trochę wyidealizowane wyobrażenie
o miłości i małżeństwie. Myślałem, że jesteś zbyt rozsądna i trzeźwa, by ulegać
takim głupotom. Myślałem, że wiesz, co jest ważne, a co nie. Miłość to coś takiego
jak ten ckliwy różowy pokój hotelowy - nic więcej niż białoróżowa pianka, która
wyparuje na słońcu lub rozpłynie się w deszczu.
- Nie wiesz, o czym mówisz.
- Wiem, o czym mówię - wycedził przez zęby. - Słowa nic nie znaczą.
Myślisz, że wcześniej ich nie słyszałem? Myślisz, że nie wiem, jak niewiele są
warte? Słowa takie „Jak kocham cię” nie liczą się, Katy. Liczy się zaangażowanie.
Uczciwość. Zgodność, Seks.
Katy drgnęła, szeroko otworzyła oczy.
- Co ty opowiadasz! Ktoś ci już mówił, że cię kocha?
- Katy, mam trzydzieści pięć lat - przypomniał jej Garrett. -I trochę więcej
doświadczenia niż ty.
- Ach tak, rozumiem. Nie jestem pierwszą kobietą, która wyznała ci w
łóżku, że cię kocha? - warknęła.
Garrett wyglądał na poirytowanego.
- Nie, nie jesteś.
- Czy tym innym kobietom udzieliłeś takiej samej lekcji jak mnie? Czy też
powiedziałeś im, wyraźnie sylabizując, że ich nie kochasz? Czy nazwałeś je
idiotkami, bo oddają się różowobiałym romantycznym złudzeniom?
- Mówisz tak, jak gdybym miał setki kobiet - obruszył się Garrett. - Katy, ja
ciężko pracuję. Zawsze tak było. To właśnie ty powinnaś najlepiej wiedzieć, jakie
życie prowadziłem. Nie daje ono zbyt dużo czasu ani okazji na przygody miłosne.
- W porządku, nie mówmy o liczbach. Powiedz mi tylko, ile z tych kobiet
kochałeś.
Garrett zmienił się na twarzy. W jego oczach pojawiły się niebezpieczne
błyski.
- Tylko raz w życiu popełniłem błąd, dawno temu. Było to wtedy, gdy
rzuciłem pracę w stajniach twego ojca i zacząłem występować na rodeo. Była
najpiękniejszą kobietą, jaką w życiu widziałem, i chciała mnie. Mnie, faceta,
którego największym osiągnięciem w owym czasie było to, że udało mu się nie
wylądować w więzieniu. Faceta bez dobrego pochodzenia i bez obiecującej
przyszłości. Nie mogłem ofiarować jej nic więcej ponad marzenia, nadzieje i
plany. Ale okazało się, że jej wcale na tym nie zależy. Była zepsutą bogatą
dziewczynką, której sprawiało frajdę sypia- nie z chłopakami z rodeo. Jedne
kobiety uwielbiają gwiazdy rocka, inne kierowców wyścigowych, a jeszcze inne
kowbojów. Ona należała do tych ostatnich. A kiedy któryś' z chłopaków jej się
znudził, rzucała go i rozglądała się za następnym. Śmiech ją ogarniał na samą
myśl o tym, że mogłaby wyjść za jednego z tych facetów w dżinsach i kowbojskich
butach.
- Garrett...
- Mówiła, że mnie kocha, ale gdy poprosiłem, by została moją żoną,
roześmiała mi się prosto w twarz. Nie mogłem mieć o to pretensji, ale dostałem
niezłą lekcję.
- Jaką?
- Postanowiłem, że kiedy następnym razem zechcę się ożenić, będę musiał
mieć pewność, że mój związek z kobietą będzie się opierał na trwalszej podstawie
niż ulotne słowa o miłości!
- I uznałeś, że właśnie nasz związek będzie oparty na czymś solidniejszym
niż miłość, tak?
- Tak. - Zacisnął palce na jej ramieniu. - Doszedłem do wniosku, że tym
razem znalazłem właściwą kobietę, taką, jakiej potrzebuję.
- A teraz stwierdzasz, że ma ona w głowie takie same głupoty jak każda
inna. Tak bardzo byliśmy przez ostatnie tygodnie zajęci planowaniem twojej
przyszłości, że zapomnieliśmy o mojej. Fatalne przeoczenie, Garrett. To tak jakby
kupować klacz nie sprawdziwszy najpierw jej zębów.
- Przestań, Katy. Nie wiesz, co mówisz. Usiądź i posłuchaj. Całe życie
spędziłem na uczeniu się, że nie można wierzyć pięknym słowom. Mój ojciec
zaufał słowom bankiera, przez co wpadł w długi, z których nigdy nie wyszedł.
Bank zarekwirował mu ranczo. Matka uwierzyła słowom ojca, gdy mówił, że
wzbogaci się na hodowli bydła. Ojciec wierzył matce, że będzie przy nim na dobre
i złe. Oboje się rozczarowali. Katy, gładkie słówka nic nie znaczą. Liczą się czyny.
- Mylisz się, Garrett. Czasami słowa też są ważne.
- Te ważne usłyszysz. Ale nie chcę ani do ciebie, ani do żadnej innej kobiety
mówić słów bez znaczenia.
- To tylko wymówki. Być może jesteś. takim twardzielem, że boisz się
poddać miłości. Może jesteś tego rodzaju mężczyzną, który uważa, że się za
bardzo obnaży, jeśli wyzna kobiecie miłość. To nie to samo, co zmierzyć się z
bykiem albo dzikim koniem, prawda? Obdarzenie kogoś uczuciem to podjęcie
prawdziwego ryzyka, takiego ryzyka, jakie ja podjęłam wczoraj wychodząc za
ciebie.
- Kochanie, to absurd. Jesteś moją żoną. Należysz do mnie. Mamy przed
sobą przyszłość. Przyszłość, jakiej oboje chcemy. Usiłujesz to wszystko popsuć
tylko dlatego, że nie jestem wystarczająco romantyczny, by zaspokoić twe
wyobrażenia o mężu?
Objął ją i Katy nagle poczuła, jak bardzo jest podniecony. Odruchowo
spojrzała w dół. Ogarnęła ją furia. Tego już za wiele. Odwróciła gwałtownie głowę
i wbiła wzrok w obrazek wiszący na ścianie.
- Czy mógłbyś się wreszcie ubrać? - spytała, siląc się na spokój.
- O co chodzi, Katy? Powinnaś się cieszyć, że tak na mnie działasz. - W
głosie Garretta brzmiało lekkie rozbawienie.
- Nie widzę powodu. Przyciągnął ją do siebie.
- Nie wierzę. Przez ostatnie dni byłaś bardzo zajęta przygotowaniami do
ślubu. To cię wyczerpało. Dajesz się ponieść emocjom i nie zachowujesz jasności
myśli. Wracajmy do łóżka i zacznijmy ten dzień tak, jak powinniśmy go byli
zacząć.
Katy zesztywniała w jego objęciach, zdając sobie sprawę, że każdy jej ruch
tylko wzmaga jego podniecenie.
- Garrett, proszę cię. Powiedziałeś, że miłość cię nie interesuje. W
porządku, ale mnie nie interesuje seks bez miłości. Wyszłam za ciebie
powodowana błędnym mniemaniem. Popełniłam straszliwą pomyłkę. Okrutny
błąd. Nie winię cię za to. Nigdy mnie nie okłamywałeś. To ja oszukiwałam samą
siebie. Ale teraz z tym koniec. Teraz już wiem, gdzie jestem.
- Przestań udawać męczennicę. Jesteś przy mnie, do diabła. Wczoraj
ślubowałaś, a w nocy mi się oddałaś.
- No to teraz siebie odbieram - odparowała, usiłując bezskutecznie
wyswobodzić się z jego uścisku.
- Co właściwie zamierzasz zrobić?
- Myślałam nad tym w nocy, gdy zasnąłeś. Jeśli już za późno na
unieważnienie małżeństwa, wystąpię o rozwód. Nie powinno to być zbyt
skomplikowane. Nie zamierzam tobie przypisywać winy.
- Rozwód! Katy, postradałaś rozum? Cała przyszłość przed nami.
- Nie, cała przyszłość przed tobą. Moja będzie całkiem inna.
- Do diabla! Przecież chcesz tego samego co ja. To jeden z powodów, dla
których się z tobą ożeniłem.
- A ja wyszłam za ciebie, bo cię kochałam, a nie dlatego że chciałam w
przyszłości tego co ty! - zaprotestowała.
- Nie wierzę. Nie powiesz mi, że nie odpowiada ci to, co planuję na
przyszłość.
- Czekała mnie świetna przyszłość w stadninie mego ojca. Daj mi spokój.
Najwyraźniej tracę czas próbując ci cokolwiek wytłumaczyć. - Podniosła ku niemu
wzrok. -Powiedziałam, daj mi spokój.
Garrett potrząsnął głową.
- Co się z tobą dzisiaj dzieje? Nigdy cię takiej nie widziałem. Od kiedy cię
znam, zawsze byłaś taka rozsądna, miła, naturalna i...
- I potulna, i zrównoważona, i dobrze ułożona, i posłuszna, tak?
Reagowałam natychmiast na każde ściągniecie cugli i na łagodnie aplikowaną
tresurę - dokończyła. -Właśnie tak jak dobrze ułożona klacz. A teraz, Garretcie
Coltrane, mam dla ciebie informację. Nie jestem koniem. Przepraszam za cały ten
zamęt wywołany nieporozumieniem. Przede wszystkim włóż coś na siebie. Nie
mam zamiaru ciągnąć tej rozmowy, gdy ty stoisz tutaj przypominając ogiera,
którego przyprowadzono do klaczy, by ją zapłodnił.
Garrett zaniemówił. Spojrzał na nią lodowato. Przez chwilę wydawało się,
że zrobi coś strasznego, ale się opasowa!. Popatrzył w błyszczące oczy Katy, po
czym szybko wypuścił ją z objęć. Obrócił się gwałtownie, zaklął głośno i poszedł w
kierunku łazienki, sięgając po drodze po leżące na krześle dżinsy.
- Dobrze, wezmę prysznic i ubiorę się. Myślę, że oboje potrzebujemy trochę
czasu, by ochłonąć. Nie panujemy już nad swoimi słowami. - Zatrzymał się w
drzwiach i posłał Katy ostrzegawcze spojrzenie. - Ale niech ci nie przyjdzie do
głowy wyjść stąd, gdy będę w łazience. Użyj tych szarych komórek, które, jak mi
się wydawało, posiadasz, i zastanów się nad tym, co robisz. Obiecuję ci, że gdy
wyjdę z łazienki, jakoś to wszystko załatwimy.
Usta Katy drżały, ale wzrok pozostał niewzruszony.
- Nie zamierzam stąd uciekać. Wiem, że musimy coś postanowić.
Powinniśmy przede wszystkim porozmawiać na temat formalności prawnych i
zasięgnąć porady adwokata.
- Nie zamierzam iść do żadnego adwokata. Chcę tylko mieć pewność, że
będziesz tu jeszcze, gdy wyjdę z łazienki. Wtedy ci powiem, co powinniśmy robić.
Zamknął delikatnie drzwi, pozostawiając Katy wpatrzoną smętnie w wybitą
srebrno-różową tapetą ścianę.
W łazience Garrett napotkał w lustrze wzrok mężczyzny, Facet z lustra
wyglądał na gotowego do walki.
- Adwokaci - wymamrotał. - Adwokaci. Najgłupsze co można wymyślić.
Mówi o wynajęciu adwokata, a przecież jesteśmy małżeństwem niecałe
dwadzieścia cztery godziny.
W swych najśmielszych wyobrażeniach nie mógłby przewidzieć takiego
poranka jak dzisiejszy. Katy była przecież zawsze tak łagodna, delikatna, miła.
Pomyśleć, że zawsze, nawet kiedy była dzieckiem, czuł się jej obrońcą. Do diabła,
dziś jego należałoby bronić. Poszedł do łóżka z motylem, a obudził się obok dzikiej
kocicy.
Oparł ręce o umywalkę i spojrzał w lustro. Czekał, aż ogrzeje się woda.
Widział dwoje złocistobrązowych oczu rzucających niebezpieczne błyski. Musiał
przyznać, że z a -wzięte spojrzenie w połączeniu z ciemnym, ostrym zarostem i
nieregularnością rysów twarzy nie sprawiały szczególnie miłego wrażenia. Nie był
piękny. Trudno powiedzieć, by była to twarz, jaką nowo poślubiona małżonka
chciałaby zobaczyć następnego ranka po weselu.
Odwrócił się i wszedł pod prysznic. Nie mógł zmienić rysów twarzy ani
rodzaju zarostu. Są od niego niezależne i Katy będzie musiała się do tego
przyzwyczaić. Ale, do licha, wyraz oczu nie był wrodzony. To dziwaczne zacho-
wanie Katy było tego przyczyną.
Pomyśleć, że przez ostatnie dwa miesiące wierzył, że ta nieśmiała
dziewczynka, którą kiedyś znał, stała się milą, zrównoważoną, rozsądną młodą
kobietą. Idealną żoną dla niego.
Garrett westchnął na samą myśl o tym, co czuł, gdy obudził się tego ranka.
Jego ciało wciąż jeszcze pulsowało porannym podnieceniem. Wymiana zdań z
żoną wcale tego nie osłabiła, raczej pogorszyła sprawę. To Katy była powodem
całego problemu. Niestety, tylko ona mogła stać się środkiem leczniczym.
Stał pod strumieniem gorącej wody, usiłując przeanalizować
nieoczekiwaną sytuację, w jakiej się znalazł. Był zawiedziony i zły, czuł się
okpiony. Trudno mu było ująć w słowa to, co przeżywał. Przez cały czas ich
znajomości Katy nigdy nie patrzyła na niego w taki sposób jak tego ranka.
Uświadomił sobie, że przyzwyczaił się do tego, zdawałoby się pełnego szacunku i
podziwu spojrzenia Katy, do kobiecej wstydliwości, którą widział w jej szarych
oczach przez ostatnie miesiące. Był zupełnie zbity z tropu naglą zmianą, jaka w
niej zaszła.
Otworzył oczy i popatrzył na fantazyjną armaturę w łazience, na ozdóbki i
ornamenty w ckliwym, sentymentalnym stylu. Co za dziwactwa, pomyślał. Cały
ten hotel przypominał mu buduary z kiczowatych filmów francuskich.
Uroczystość ślubna przygotowana w najdrobniejszych szczegółach
zaskoczyła go. Nie podejrzewał Katy, że zechce się bawić w takie ceregiele. Ale w
najwyższe zdumienie wprawił go wybór miejsca na noc poślubną. Zupełnie nie
pasował do Katy. A na dodatek cała ta gadanina o miłości. Widocznie gdzieś w
głębi duszy Katy była romantyczką. A na to Garrett był absolutnie nie
przygotowany. Gdy snuł plany wspólnego życia, w ogóle nie brał tego w rachubę.
Nagłe zaświtała mu w głowie całkiem nowa myśl. A może wszystko to, co
się dzieje, jest rezultatem ukrytego romantyzmu Katy. Może ten romantyzm kazał
jej spodziewać się znacznie więcej, niż otrzymała tej nocy.
Przypuszczenie to ugodziło go boleśnie. Wyszedł spod prysznica i sięgnął
po ręcznik. Zaczął zastanawiać się nad tym, jakie mógł popełnić błędy w czasie
nocy poślubnej. Być może działał zbyt pospiesznie. Tak bardzo jej przecież
pragnął. Ona była nieśmiała, choć oczywiście chętna, i wspaniale mu się
poddawała. Zorientował się po sposobie jej reagowania, że nigdy jeszcze nie
doświadczyła tego rodzaju satysfakcji seksualnej.
Oddawała mu się całą sobą.
Być może jednak czuła się zawiedziona. Być może nie tego oczekiwała.
Kto wie, czy romantyzm Katy, w połączeniu z niewielkim doświadczeniem,
nie sprawił, że spodziewała się czegoś niezwykłego. Zorzy polarnej na suficie,
orkiestry w tle i oślepiającego deszczu gwiazd.
Garrett jęknął. Wiedział, że nie jest ani Don Juanem, ani Casanovą, Miał
nadzieję, że subtelna, inteligentna, zrównoważona Katy będzie zadowolona z tego,
kto stał się jej partnerem w łóżku, ale być może nie była.
Nie powinien był zasnąć tak od razu. To fatalny błąd. Katy najwyraźniej
spędziła pozostałą część nocy bez zmrużenia oka, wmawiając sobie, że została
oszukana. Rano była już na granicy histerii.
Garrett wiedział jednak, że pod tą demonstracją kobiecych stanów
emocjonalnych kryje się gdzieś jeszcze prawdziwa Katy, którą znał. Nie mogła
zniknąć bezpowrotnie. Do niego należy odnalezienie tej spokojnej, racjonalnie
myślącej, ciężko pracującej kobiety. Rozpaczliwie szukał w myślach najlepszego
sposobu dotarcia do jej ukrytego wnętrza. Musi znaleźć sposób, by ją uspokoić i
przywrócić jej jasność myśli.
Po chwili wpadł na pewien pomysł. To przecież oczywiste. Należy
przypomnieć Katy o jej zobowiązaniach. Była osobą absolutnie uczciwą, prawą.
Błędem byłoby stosowanie brutalnej siły wobec kogoś wrażliwego jak ona, ale
wywołanie w niej poczucia winy może sprawić cud. Potrzebował teraz tylko czasu.
Prędzej czy później Katy wróci do równowagi.
Powiesił ręcznik na wieszaku, nie zauważając nawet dwóch wyhaftowanych
na nim serc. Umysł miał zaprzątnięty całkiem czym innym. Musi zyskać na czasie.
Przynajmniej sześć miesięcy. Tyle potrzebuje.
W pokoju Katy popijała właśnie herbatę, którą zamówiła w recepcji.
Zastanawiała się, w jaki sposób będzie mogła wymknąć się z hotelu. Przede
wszystkim trzeba wynająć samochód, zadecydowała. Nie pojedzie prosto do
domu. Musi być przez jakiś czas sama, aby dojść do siebie i odzyskać równowagę
ducha.
Po dwudziestu minutach Garrett wyszedł z łazienki, dopinając dżinsy
szybkim, niecierpliwym gestem. Spostrzegł Katy siedzącą koło okna z filiżanką w
ręku. Była bardzo zdenerwowana, ale starała się tego nie okazywać. Garrett był
nagi do pasa, szerokie ramiona lśniły w blasku rannego słońca.
Mimo zaistniałej sytuacji Katy nie zapomniała o zasadach dobrego
wychowania. Nie tak łatwo wykorzenić to, co wpajano człowiekowi przez cale lata.
- Napijesz się herbaty? - spytała uprzejmie. - Zamówiłam również dla
ciebie.
Garrett rzucił okiem na srebrzysty czajniczek.
- Nalej mi filiżankę. Chcę z tobą pomówić.
- Nie ma o czym. - Katy ostrożnie przechyliła czajniczek. Ręce wciąż jej
drżały, bała się, że rozleje gorącą herbatę na piękny ozdobny stolik. Garrett
przysunął sobie jedno z różowych krzeseł. Usiadł okrakiem i wziął do ręki
filiżankę.
- Owszem, jest. I to im prędzej, tym lepiej.
- Słucham? - Katy przybrała zaczepno — agresywny ton.
- Sprawiasz wrażenie, jakbyś została oszukana przez to małżeństwo. Z
jakichś nie znanych mi powodów stwierdziłaś, że nie da ci ono tego, czego
pragniesz. Myślę, że się mylisz. Kiedy się uspokoisz, przekonasz się, że chcesz tego
samego co ja, Ale na razie mamy problem.
- Łagodnie mówiąc. Garrett udał, że nie słyszy.
- Jak wiesz, moje oczekiwania nie były wygórowane - kontynuował. -
Chciałem mieć żonę, która pomoże mi w prowadzeniu interesów. Liczyłem na to,
że znajdę w tobie partnera, kogoś, kto będzie pracować tak ciężko jak ja.
Katy zacisnęła usta. Nagle odezwało się w niej poczucie winy. Garrett miał
rację. On też został oszukany. Wszedł w to małżeństwo z własnymi
oczekiwaniami, a ona go nie ostrzegła.
- Wiem, Garrett.
- Jeśli teraz odejdziesz - ciągnął dalej - postawisz mnie w trudnej sytuacji.
Liczyłem na ciebie. Chciałem uruchomić hodowlę koni, a to może potrwać około
sześciu miesięcy.
- Wiem, Garrett - odparła niepewnie - ale czy nie widzisz...
- Widzę tylko, że będę miał masę kłopotów. Katy milczała. Uważała go co
prawda za człowieka, który poradzi sobie z niemal każdym problemem, ale nie
mogła zaprzeczyć, że krzyżuje mu plany. Nie mogła również zaprzeczyć, że nie
sposób go było oskarżyć o chęć okpienia jej czy manipulowania nią, Nigdy nie
udawał kogoś innego i nigdy nie oferował niczego więcej, niż mógł
zagwarantować. To ona budowała zamki na piasku i padła ofiarą swej wybujałej
wyobraźni.
- Liczyłem na ciebie, Katy - powtórzył Garrett. - Miałem tyle planów.
- Tak, ale...
- Może byś została ze mną chociaż przez pewien czas - powiedział łagodnie.
Kąty spojrzała na niego pytająco.
- Ile?
- Przez sześć miesięcy. Katy. To wszystko, o co proszę. Najgorsze już za
nami. Wyszłaś za mnie i spędziliśmy razem noc. Nic gorszego już się nie zdarzy.
No to jak? Podaj mi rękę i zgódź się na te sześć miesięcy. Traktuj to po prostu jak
nową pracę. Będziesz robiła to, co dotychczas u ojca. I wszystko odbędzie się
formalnie. Będę ci wypłacał pensję.
Katy szeroko otworzyła oczy ze zdumienia i przerażenia zarazem.
- Sześć miesięcy! Ależ Garrett...
- W porządku - powiedział pojednawczo, jakby właśnie dobili targu -
wygrałaś. Niech będzie trzy.
ROZDZIAŁ 4
Trzy miesiące!
Katy siedziała skulona w kącie mercedesa, wpatrując się w krętą szosę za
oknem. Wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć, że dała się namówić na taki układ. Trzy
miesiące życia z Garrettem. Trzy miesiące udawania, że jest jego żoną. Wydawało
jej się, że to będzie wieczność. Nie wiedziała, jak wytrzyma taką męczarnię.
Dlaczego jednak poczuła jakąś niewytłumaczalną ulgę, pytała sama siebie.
Znała odpowiedź na to pytanie. Kochała Garretta. Mówiąc, że chce zerwać to
nieszczęsne małżeństwo, w głębi serca bardzo ciężko to przeżywała. Teraz ma
jeszcze przed sobą trzy miesiące. Coś jakby odroczenie wyroku. Wprawdzie to
Garrett namawiał ją, by się zgodziła, ale w rzeczywistości nie miała nic przeciwko
tej propozycji.
Poczucie winy stanowiło silną motywację, ale nie na tyle silną, by zmusić ją
do zrobienia czegoś wbrew własnej woli. Katy w pełni zdawała sobie z tego
sprawę. Marzenia były jeszcze poważniejszym powodem niż poczucie winy i jakaś
część jej osoby za nic nie chciała się ich wyrzec.
Głupotą było pozwolić sobie na marzenia. W ciągu trzech miesięcy nic
przecież się nie zmieni. Pod koniec tego okresu Garrett będzie takim samym
mężczyzną jak obecnie: twardym, zdecydowanym, skoncentrowanym wyłącznie
na swojej wizji przyszłości, która ma wyglądać tak, jak on to sobie postanowił.
Będzie do tego dążył konsekwentnie, nie ryzykując zaangażowania
emocjonalnego, Był mężczyzną, w którego życiu nie ma miejsca na coś tak
delikatnego jak uczucia. Sam się do tego przyznał.
Katy wiedziała jednak, że mimo wszelkich wysiłków nie zdoła stłumić w
sobie kiełkującej nadziei, która łatwo może jej przesłonić rzeczywistość. Trzy
miesiące to kawał czasu. Wiele jeszcze może się zdarzyć.
Jeżeli będzie jej sprzyjać szczęście.
Spojrzała z ukosa na Garrena, który siedział za kierownicą. Od kiedy
opuścili hotel, powiedział zaledwie parę słów. Zamknął się w swoim własnym
świecie, pomyślała ironicznie Katy. Ale i ona niewiele miała do powiedzenia.
Wciąż jeszcze czuła się jak ogłuszona po wydarzeniach ostatniej nocy.
- Głodna? - przerwał nagle milczenie Garrett. Katy z trudem zbierała myśli.
Nagle uświadomiła sobie, że faktycznie jest głodna.
- Trochę.
- Nic dziwnego. Prawie nic nie zjadłaś. Mówiłem ci, że jedna grzanka to
trochę za mało.
- Tak, mówiłeś. Ale wtedy nie byłam głodna. - Patrzyła przez okno
niewidzącym wzrokiem.
- Po prostu nie chciałaś zrobić niczego, co proponowałem - skorygował
Garrett z przenikliwością, o jaką by go nie podejrzewała.
- Prawdopodobnie tak właśnie było - odpowiedziała, siląc się na
obojętność.
- No, wreszcie się przyznałaś. Czy zamierzasz przez następne trzy miesiące
zachowywać się tak, jak gdyby świat wywrócił się do góry nogami? - Po raz
pierwszy od chwili opuszczenia hotelu w jego głosie zabrzmiała irytacja.
- A czyż właśnie to się nie stało?
- Nie rozumiem, co za różnica, czy pracujesz u mnie. czy u ojca. Przecież
będziesz robiła to samo. - Zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. -
Prawie to samo -dodał.
Katy przypuszczała, że Garrett zrobił to zastrzeżenie, ponieważ była jego
żoną i jego status męża wciąż jeszcze dawał mu pewne prawa. Przypomniała sobie
ich noc poślubną i nagle zrobiło jej się gorąco. Garrett miał jasno wytyczone
metody działania, jeśli chodziło o plany na przyszłość, ale ostatniej nocy dowiódł,
że był zdolny skupić swoją uwagę również na czym innym. Gdy nie myślał o
niczym, tylko o swojej nowo poślubionej żonie, stawał się namiętnym i czułym
kochankiem.
W ciągu tego krótkiego czasu, jaki spędziła w jego ramionach, Katy była
nim wręcz oczarowana. Był nią całkowicie pochłonięty, a ona była dumna i
szczęśliwa aż do momentu, gdy stanęła twarzą w twarz z rzeczywistością. Garrett
jednak nie widział żadnego problemu w sytuacji, jaką sprowokował. Nie
przeszkadzało mu wcale że jego zachowanie w łóżku pozostawało w sprzeczności
ze stwierdzeniem, iż miłość go nie interesuje. Katy z kolei była zła i urażona, że
mógł być tak cudownym kochankiem nie kochając jej.
Teraz z typowo męską arogancją założył, że zaakceptuje ona zarówno swe
obowiązki w firmie Coltrane i Spółka, jak i w sypialni. Jeśli o niego chodzi, miał
żonę i konsultanta do spraw hodowli koni na najbliższe trzy miesiące. Nie było
jeszcze okazji, by wyjaśnić sytuację. Katy sama nie wiedziała, jak się zachować.
Targały nią sprzeczne uczucia.
Zerknęła ukradkiem na obrączkę, zastanawiając się, kiedy będzie miała
odwagę ją zdjąć. Czuła, że Garrett byłby wściekły. On swojej nie zdjął.
- Uważasz, że zachowuję się jak idiotka, co? - spytała. Popatrzył na nią
badawczo, jakby zastanawiając się, czy może powiedzieć jej prawdę.
- Nie uważam cię za idiotkę. Zbyt dobrze cię znam. Jesteś mądra, zdolna i
zorganizowana.
- Aż tyle komplementów? Dzięki! Nie zwrócił uwagi na sarkazm w jej
głosie. Być może zaczynał się już do tego przyzwyczajać. A może myślał, że Katy
uspokoi się, gdy ją zignoruje.
- Tyle że wpadasz z jednej skrajności w drugą ~ dodał. - Zwykłe
zdenerwowanie z powodu ślubu u ciebie zmienia się w histerię. Oboje
wiedzieliśmy, co robimy, pobierając się. Wyraźnie ci powiedziałem, czego chcę i
czego od ciebie oczekuję. Przyznałaś przecież, że nigdy cię nie okłamałem ani nie
wprowadzałem celowo w błąd.
- A co z moimi życzeniami i potrzebami? One się nie liczą? Ja też
spodziewałam się czegoś po tym małżeństwie.
- Sądziłem, - powiedział gwałtownie - że wiem, czego wymagasz od męża.
Nigdy nie dałaś mi najmniejszych powodów do przypuszczeń, że może nie jestem
dla ciebie odpowiedni.
- Widzę teraz, że powinniśmy byli więcej ze sobą rozmawiać - stwierdziła z
zadumą.
- Przecież przez ostatnie miesiące nic innego nie robiliśmy.
- Owszem, rozmawialiśmy o koniach i hodowli, o twoim ukochanym
Herosie i o twoich planach na przyszłość. Rozmawialiśmy o mojej przyszłej pracy
w twojej firmie. Rozmawialiśmy o twoim nowym domu. Ale nigdy nie mówiliśmy
o nas - o tobie i o mnie. Teraz dopiero to sobie uświadomiłam.
- Kiedy rozmawialiśmy o planach na przyszłość, mówiliśmy właśnie o tobie
i o mnie.
- Jeśli tak, to nadawaliśmy na różnej długości fal - odcięta się.
- Nie ma takich spraw, których nie można by sobie wyjaśnić. Trzeba tylko
trochę czasu.
- Nie sądzę, by trzy miesiące wystarczyły na rozwiązanie naszego
problemu, Garrett.
- A więc zaczniemy to robić w ciągu najbliższych dwóch tygodni.
- Nie ma potrzeby udawać, że to nasz miesiąc poślubny. Jeśli o mnie
chodzi, łączą nas interesy, a nie małżeństwo. - Katy była zaskoczona własną
pewnością siebie. Sprawiała wrażenie, jakby go chciała sprowokować, a to
zupełnie nie leżało w jej naturze. Nigdy nie starała się wywoływać scysji, a pewna
siebie była tylko wtedy, gdy mówiła o koniach. Czy małżeństwo może zmienić
charakter? Zawsze uważała, że pewne cechy człowieka są niezmienne.
- Czy nie przyszło ci do głowy, Katy, że może dla mnie liczą się nie tylko
interesy? Może ryzykuję coś więcej?
- Na przykład? - zaciekawiła się.
- Na przykład swoją dumę-odparł.
- Ach tak. - Natychmiast straciła zainteresowanie tematem.
- Dla ciebie może to być funta kłaków nie warte, moja pani, ale dla mnie to
coś bardzo ważnego. Nie mam zamiaru, by moi przyjaciele i pracownicy
dowiedzieli się, że w czasie nocy poślubnej moja żona zmieniła zdanie co do
swego małżeństwa. Następne dwa tygodnie mamy wolne, tak jak zaplanowaliśmy,
i postaramy się zachowywać jak nowożeńcy, w każdym razie przy ludziach.
Zresztą mam trochę pracy w domu i w stajniach. Potrzebuję czasu.
W ciągu ostatnich pięciu lat rzadko kiedy miałem wolny weekend.
- Jeśli chcesz zmarnować dwa tygodnie, twoja sprawa. - Katy pochyliła się
do przodu, zdecydowana skończyć tę rozmowę. - Patrz, tam jest jakiś bar.
Zatrzymajmy się.
Dotarli do nowego domu Garretta, gdy już było ciemno. Ciemne chmury
przysłaniały księżyc, tak że nie sposób było cokolwiek zobaczyć. Ale Katy
wyczuwała wewnętrzną satysfakcję Garretta, gdy skręcił z głównej szosy w drogę
wysadzaną drzewami, prowadzącą w kierunku morza, Zaczął jej opisywać okolicę.
- Dom znajduje się tam, na lewo, za drzewami. Zaraz go zobaczysz. Stoi
prawie na samym szczycie skarpy. Będzie ci się podobać, Katy. Czerwony dach,
białe sztukaterie, łukowate drzwi i okna. Wokół ogrody, A tam, na prawo, są
stajnie i padoki. Na wzgórzu za stajniami znajduje się gospodarstwo Brackenów.
Poczekaj do rana. Zobaczysz, jak tutaj pięknie.
Katy słyszała entuzjazm w jego głosie i starała się go zignorować. Nie było
to łatwe, bo ciekawość brała górę. Aż do ostatniej nocy bardzo pragnęła się tutaj
znaleźć. Cieszyła się, że to miejsce będzie jej domem. Cóż, wciąż jeszcze ma być jej
domem, tyle że na trzy miesiące.
- Wygląda na to, że Bracken pogasił wszystkie światła. Do diabła, mówiłem
mu, żeby zostawił zapalone u wejścia, na wypadek gdybyśmy przyjechali o
zmroku. - Garrett zwolnił i zaparkował samochód na podjeździe. Zmarszczył brwi.
Nie był zadowolony, że piękny dom jest pogrążony w ciemności. Oświecił
reflektorami wejście i kawałek ogrodu.
- Może zapomniał zostawić światło – zasugerowała Katy wysiadając z
samochodu. Garrett trzasnął drzwiczkami.
- Tak, może zapomniał - burknął, szukając klucza. -A może za wcześnie
zabrał się do picia.
- O, to on pije?
- Atwood napomknął coś na ten temat, ale nie wdawaliśmy się w szczegóły.
Jutro rano porozmawiam z Brackenem. Jeśli chce tu zostać, musi się nauczyć
wypełniać moje polecenia.
Katy nic nie odpowiedziała, ale osobiście miała nadzieję, że ten nie znany
jej Emmett Bracken szybko się nauczy, iż jego nowy pracodawca nie toleruje
niedbalstwa. Gdy jako kilkunastoletni chłopak pracował w stajniach jej ojca, w
pełni zasługiwał na swoją płacę. W ciągu ostatnich miesięcy Katy przekonała się,
że pod tym względem nic a nic się nie zmienił. Sam ciężko pracował i wymagał, by
inni robili to samo.
Garrett przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi. Wszedł do środka. Za
chwilę przestronny hol rozbłysnął jasnym światłem. Katy weszła do środka i
mimo woli się uśmiechnęła.
- Och, ależ tu pięknie, Garrett - wyszeptała rozglądając się wokół.
Zobaczyła przed sobą ozdobne lustro w pięknej ramie z kutego żelaza, wiszące
nad długim lśniącym stołem. Przestraszyła się na widok swego odbicia. Szare oczy
wydawały się jeszcze większe niż zazwyczaj. Malowała się w nich czujność
pomieszana ze zmęczeniem. Włosy rozsypały się na ramiona. Zielona bluzka była
zupełnie pognieciona po długiej podróży samochodem. Krótko mówiąc, nie
wyglądała na energiczną, rozważną kobietę interesu. Nie była z tego zadowolona.
- Cieszę się, że ci się podoba - usłyszała głos Garretta. - Cały czas myślałem
o tobie, gdy dawałem wskazówki dekoratorowi wnętrz. - Nie spuszczał z niej
wzroku. Katy przeszła wolno przez hol do salonu.
Gdy zapaliła światło i spojrzała na piękną drewnianą posadzkę, zdała sobie
sprawę z dobrego gustu Garretta. Wokół dużego kominka umieszczonego na
jednej ze ścian ustawiono komplet zadziwiająco pięknych skórzanych mebli. Duży
oblamowany frędzlami dywan był wierną kopią kilimów indiańskich. Z okien
sięgających od podłogi do sufitu rozpościerał się widok na spowite ciemnościami
morze.
- Dekorator dobrze się spisał - przyznała Katy rozglądając się po salonie.
W oczach Garretta ujrzała błysk satysfakcji.
- Powiedziałem mu, że to dla mojej żony i że wszystko musi być zrobione
na medal.
Na myśl o tym, jak bardzo Garrettowi zależało, by podobało jej się to
miejsce, w Katy znów odezwało się poczucie winy. Nagle przypomniała sobie
jednak, że miał ku temu swe własne, czysto pragmatyczne powody, i to ją
otrzeźwiło. Spontaniczny uśmiech zachwytu zniknął z jej twarzy.
- Tam jest kuchnia - powiedział Garrett szybko, gdy się odwróciła. - W
starodawnym stylu. Ogromna. Jest wyposażona we wszystko, co konieczne.
Katy przeszła przez jadalnię, w której stał długi stół sosnowy, i weszła do
kuchni, najwyraźniej urządzonej z myślą o kimś, kto lubi gotować. Ściany były
wyłożone kafelkami, na środku stał okrągły stół ze szklanym blatem, na hakach
zawieszono garnki i sprzęty kuchenne.
- W ciągu ostatnich miesięcy zauważyłem, że chętnie gotujesz - bąknął
Garrett.
Przeszyła go wzrokiem. To jasne, że zwracał uwagę na takie rzeczy. Nie
odezwała się jednak i otworzyła drzwi dużej lodówki. Była zupełnie pusta.
- Dobrze, że wzięliśmy coś do jedzenia - powiedział Garrett na widok
pustych półek. - Umieram z głodu.
Katy zastanawiała się, czy była to aluzja do jej obowiązków jako żony.
Wsunęła ręce w kieszenie dżinsów i utkwiła w mężu badawczy wzrok. Wyglądał
najniewinniej pod słońcem, o ile w ogóle było to możliwe w przypadku kogoś
takiego jak Garrett.
Uznała, że nie warto kruszyć kopii. Też była głodna. Szkoda czasu na
kłótnie.
- No to przynieś rzeczy z samochodu. Zaraz coś przygotuję.
- Świetna myśl.
W niecałą godzinę później Katy przyrządziła sałatkę z pomidorów, ogórków
i sera, ryż i curry z krewetkami. Garrett w tym czasie rozładowywał samochód.
Wszedł do kuchni w momencie, gdy stawiała jedzenie na stole.
- Już zapomniałem, że w ogóle jedliśmy cokolwiek -zawołał. Pochylił się
nad stołem i przyjrzał sałatce i curry. - Cudownie pachnie. Otworzyłaś wino?
- Nie. - Katy obserwowała go kątem oka. - Nie wiedziałam, czy zechcesz
wino do kolacji.
- Przecież to nasz pierwszy posiłek w nowym domu. Czyż nie należy tego
uczcić kieliszkiem wina?
- Myślisz? - zdziwiła się Katy. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że Garrett
przykłada wagę do takich spraw.
- Wiesz, zważywszy na okoliczności - dodała - nie sądzę, byśmy musieli
jakoś szczególnie świętować dzisiejszy wieczór. - Usiadła i sięgnęła po miskę z
sałatką.
- Ależ to wieczór wyjątkowy - żachnął się Garrett -i będziemy go traktować
tak, jak na to zasługuje.
Sięgnął do lodówki i wyjął z niej butelkę szampana.
którą Kąty widziała ostatnio w wiaderku z rozpuszczonym lodem w ich
hotelowym apartamencie.
- Myślałam, że został w hotelu. - Obserwowała Garretta, gdy stawiał
butelkę na blacie i zabierał się do wyjęcia korka.
- Gdyby to od ciebie zależało, na pewno nie zabralibyśmy go. Ale skoro
słono zapłaciliśmy za ten cholerny apartament, nie widziałem powodu, aby
zostawiać to, co się nam należy. Jedyną rzeczą zasługującą tego ranka na ocalenie
był szampan, więc go wziąłem.
Katy czuła gorąco napływające jej do twarzy. Garrett nie musiał
akcentować faktu, że wszystko, co łączyło się z tym nieszczęsnym pokojem w
hotelu, uważał za totalną klęskę. Ona też to wiedziała. Ale zaskoczyło ją, że wziął
szampana. Ona nawet o nim nie pamiętała. Chciała po prostu jak najszybciej
stamtąd wyjść i zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.
Korek wystrzelił, ale ani kropla nie wydostała się z butelki. Garrett zawsze
nad wszystkim panuje, nawet nad szampanem, pomyślała ze złością.
- Czy za każdym razem, pijąc szampana, będziesz wspominała naszą noc
poślubną, kochanie? - spytał na widok wyrazu twarzy Katy.
Nie lubiła tego lekko drwiącego tonu jego głosu.
- Kto wie? Parę kieliszków tego napoju i może nawet będę zdolna
zapomnieć raz na zawsze o naszej nocy poślubnej.
- Akurat - mruknął pod nosem Garrett podając jej kieliszek. Ich oczy
spotkały się. - Może nie wszystko odbyło się tak, jak tego chciałaś lub oczekiwałaś,
ale była to jednak nasza noc poślubna i nie mam najmniejszego zamiaru do-
puścić, byś ją zapomniała.
Katy zamarła z ręką wyciągniętą po kieliszek. Czuła przewagę Garretta i za
wszelką cenę próbowała się jej oprzeć.
- Niektóre rzeczy lepiej zapomnieć, Garrett.
- Niektóre rzeczy lepiej trochę popraktykować - skorygował.
Katy zaczerpnęła tchu. Wiedziała aż nadto dobrze, co Garrett chce przez to
powiedzieć: że spodziewa się spędzić z nią noc.
- Łączą nas interesy. - Starała się przybrać naturalny ton. Wzięła kieliszek i
wypiła maleńki łyk. Po raz pierwszy dotarło do niej, co to znaczy być sam na sam z
Garrettem. W ciągu ostatnich miesięcy rzadko kiedy byli sami. A wtedy na ogół
omawiali swoje plany na przyszłość. Nigdy nie był tak skoncentrowany na niej jak
tego wieczoru. Denerwowało ją, że znajduje się w centrum jego uwagi. - O ile
sobie przypominasz, to ty zaproponowałeś taki układ.
- Nie miałem dużego wyboru - odparł, spoglądając na nią przeciągle.
- Myślę, że to się nie uda, Garrett. - Katy popatrzyła na niego błagalnie. -
Powinniśmy już dziś zapobiec dalszym stratom, nie zamieniając w układ służbowy
czegoś, co miało być małżeństwem.
- To twoja propozycja, Katy - odrzekł, sięgając po widelec. - Masz dużo
mniej do stracenia ode mnie. Ale może zmienisz zdanie. Trzy miesiące to kawał
czasu.
Te trzy miesiące to wieczność, pomyślała.
W dwie godziny później Katy położyła się do łóżka. Zanim zgasiła lampę,
rozejrzała się po pokoju. Był to, jak się domyślała, pokój gościnny. Znacznie
mniejszy niż sypialnia gospodarzy, którą dyskretnie opuściła, pozostawiając ją
nowemu właścicielowi domu.
Gdy wsunęła się pod kołdrę, ogarnęła ją złość połączona z głębokim
smutkiem. Nie chciała poddać się smutkowi, więc całą uwagę skupiła na złości.
Może to nie doprowadzi jej do łez.
Tymczasem nowy pan tego domu wyszedł pospiesznie z łazienki w samych
tylko dżinsach i ujrzał to, czego w jakimś stopniu się spodziewał. W pięknej
sypialni był sam.
Wiedział, że nie ma co liczyć na to, iż Katy zgodzi się dzielić z nim łoże
przez najbliższe trzy miesiące. Ale jednak tliła się w nim jakaś iskierka nadziei.
Ułatwiłoby to wiele spraw. Jeśli tylko zdołałby namówić ją, by sypiała z nim w
jednym pokoju, mógłby stopniowo przezwyciężyć jakoś jej irracjonalną reakcję.
W normalnych warunkach była przecież taką słodką, delikatną, uległą istotą. A
poza tym, czy chciała to przyznać, czy nie, była też bardzo zmysłową kobietą. Z
całą pewnością, gdyby przez dłuższy czas odwoływał się do jej delikatności i
zmysłowości, mógłby ją przekonać, że powinni być razem.
Zaskoczyła go swoją nieoczekiwaną ucieczką w romantyczny świat fantazji.
Wiedział jednak, że w głębi duszy wciąż była tą trzeźwo myślącą, uprzejmą,
niewymagąjącą dziewczyną, z jaką miał do czynienia przez ostatnie miesiące.
Kiedyś patrzyła na niego pełnymi podziwu oczami dziecka. Ostatniej nocy wyraz
nieśmiałego uwielbienia dziewczynki zastąpiło namiętne spojrzenie kobiety. Z
czasem, był tego pewien, uda mu się sprawić, że przekona się do niego.
No dobrze, wywalczył sobie trochę czasu, ale wszystko wskazywało na to,
że Katy odmówi mu prawa do tej części bliskości, która liczy się najbardziej - do
wspólnej sypialni.
Garrett stał przez chwilę na środku pokoju. Zmarszczył brwi. Katy była na
pewno w jednej z trzech innych sypialni na dole. Nie ulegało wątpliwości, że do
niego nie przyjdzie.
Jeśli w ogóle coś można było uczynić w tej nieznośnej sytuacji, to musi to
zrobić on.
Przeszedł przez długi hol, otwierając kolejne drzwi.
Znalazł ją w ostatnim pokoju. Postanowił przyjąć za dobrą monetę fakt, że
drzwi nie były zamknięte na klucz. Wszedł do środka. W mroku widział jej bladą
twarz i cudownie rozrzucone na poduszce ciemne włosy. W podwójnym łożu
wydała mu się bardzo samotna i bardzo zagubiona.
- Garrett!
- A kogo się spodziewałaś? Księcia z bajki, którego chciałaś poślubić?
Przykro mi, kochanie, ale muszę cię rozczarować. - Założył ręce i oparł się o
framugę. Wiedział, że w bladym świetle padającym z korytarza Katy widzi jedynie
zarys sylwetki. Nie byłaby w stanie odczytać wyrazu jego twarzy. To dobrze.
Uniosła się lekko na łokciach, starając się zobaczyć go lepiej.
- Nie wiem, czy dobrze zrobiłeś, wypijając sam tego szampana- zauważyła.
- A co mogłem zrobić? Nie wyglądało na to, byś chciała mi towarzyszyć.
- Nie miałam nastroju.
- A czemuż to? Przecież to takie cholernie romantyczne. - Wziął tę
idiotyczną butelkę z myślą o niej, a ona wypiła zaledwie pół kieliszka. Nie dawało
mu to spokoju przez cały wieczór. Zabrał przecież szampana, który pozostał po
ich nocy poślubnej. Wydawało mu się to w stylu tej nowej, nie znanej mu
dotychczas Katy.
- Garrett, proszę cię. Uda nam się jakoś przebrnąć przez te trzy miesiące,
pod warunkiem że będziesz przestrzegał pewnych zasad.
- Mężczyzna nie może przez cały czas pamiętać o zasadach.
- Owszem, kiedyś pamiętałeś. Przestrzegałeś ich do czasu...
- Mniejsza o to. Nie obchodzi mnie, w którym momencie zorientowałaś się,
że nie jestem twoim rycerzem w błyszczącej zbroi. Wiem już, że byłaś ogromnie
wstrząśnięta, gdy się okazało, że mogę się z tobą kochać, nie wygłaszając ckliwych,
nic nie znaczących deklaracji miłości.
- Dosyć! - Głos jej był jeszcze spokojny, ale pozostała nieugięta. - Dosyć!
Nie zamierzam tego wysłuchiwać.
- Nie zamierzasz! Przecież jesteś moją żoną.
- Jestem twoim pracownikiem - odcięła się. - A teraz wyjdź stąd i idź do
swego pokoju, zanim cię oskarżę o napastowanie seksualne. - Położyła się,
odwróciła do ściany i przykryła kołdrą aż po brodę.
- Powiedz mi tylko jedno, Katy.
- Co chciałbyś wiedzieć?
- Powiedz mi, czy naprawdę ostatniej nocy byłem tak fatalnym
kochankiem, że nie możesz znieść myśli, iż mógłbym cię dotknąć.
Katy milczała.
- Znasz odpowiedź - odparła po chwili.
- Nie, wcale nie znam. Gdybym znał, nie pytałbym cię o to.
- Na litość boską, Garrett.
- Tylko mów prawdę.
- Dobrze - odrzekła ze złością, zakrywając kołdrą głowę. - Powiem ci
prawdę. Pod względem fizycznym wszystko było... było doskonale. Zadowolony?
Nie zgłaszam żadnych pretensji w tym względzie. A teraz wyjdź!
Garrett odwrócił się i powoli poszedł w kierunku drzwi. Zatrzymał się
jeszcze na moment, gdy zauważył, że odsunęła kołdrę i patrzy na niego.
- Garrett?
- O co chodzi, kochanie? - spytał z nadzieją w glosie.
- Czy ona była piękna?
- Kto? - Spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Ta kobieta, którą kochałeś przed laty. Nadzieja zmieniła się w irytację.
- Co za idiotyczne pytanie, Katy. Nie pamiętam nawet, jak wyglądała.
Powiedziałem ci, że dala mi niezłą lekcję, ale nie mówiłem, że noszę w portfelu jej
zdjęcie.
- Chciałam tylko wiedzieć.
- Chciałaś wiedzieć, czy nadal ją kocham - warknął. - Odpowiedź brzmi:
nie.
- Skąd możesz wiedzieć? - nalegała.
- Bo pięć lat temu pojechałem do niej - odparł ze zniecierpliwieniem. -
Mogłem ją wtedy mieć. Tymczasem spojrzałem na nią i podziękowałem losowi, że
uciekłem we właściwym czasie. Była zimną, wyrachowaną, małą dziwką.
Wystarczy?
- Chyba tak.
- Mam nadzieję. Zamykam ten temat. - Wyszedł z sypialni i udał się do
swego pokoju. Ciało miał napięte z pożądania aż do bólu. Rzucił okiem na puste
łóżko i wyszedł do łazienki, by poznać na własnej skórze terapeutyczne skutki
zimnego prysznica.
ROZDZIAŁ 5
Katy przygotowywała właśnie placki kukurydziane, gdy ktoś zapukał do
drzwi kuchni. W czasie długiej, bezsennej nocy odgrażała się wprawdzie, że poda
Garrettowi na śniadanie tylko zimne płatki, ale jakoś nie mogła się na to zdobyć.
Widocznie poczucie winy i obowiązku tkwi w niej zbyt głęboko, pomyślała
z irytacją. Musi je za wszelką cenę przezwyciężyć. Może powinna przeanalizować
własny charakter. Dotychczas nie wiedziała, że jest w niej aż tyle złości.
Położyła ostatni placuszek na gorącą patelnię i pobiegła do drzwi.
Zastanawiała się, czy nie zawołać Garretta. Na pewno jednak był jeszcze pod
prysznicem. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin brał go wyjątkowo
często.
Otworzyła drzwi. W progu stał chudy, żylasty mężczyzna o ogorzałej
twarzy. Trudno było określić jego wiek. Mógł mieć równie dobrze pięćdziesiąt jak
siedemdziesiąt lat. Praca na powietrzu naznaczyła jego szczupłą twarz
zmarszczkami. Miał na sobie znoszone dżinsy, stare buty z cholewami, wyblakłą
koszulę i zniszczoną czapkę. Uniósł ją na moment, po czym wpatrzył się w Katy
swymi załzawionymi niebieskimi oczami, tak wyblakłymi jak jego koszula. Widać
było, że lata nadużywania alkoholu zrobiły swoje, ale tego ranka nie był pijany.
- Dzień dobry pani. Jestem Emmett Bracken. A pani jest zapewne żoną
Coltrane'a. Mówił mi, że przywiezie tutaj żonę.
- Witam pana. - Katy wolała nie wyjaśniać swojej sytuacji. Trudno by ją
było wytłumaczyć, zwłaszcza że miała na palcu obrączkę. Postanowiła, że musi ją
jak najprędzej zdjąć. - Milo mi pana poznać, Emmett. Wiem, że zajmował się pan
tym domem, kiedy opuścił go parę lat temu poprzedni właściciel.
- Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że będzie tu mieszkał kto inny.
Myślałem, że trupem padnę, gdy usłyszałem, że Atwood sprzedaje dom. Nie
mogłem patrzeć. jak po kawałku pozbywał się ziemi. Myśleliśmy z żoną, że
zostanie tu do śmierci. Kto by pomyślał, że przeniesie się do Palm Springs?
- No cóż, myślę, że to było zaskoczeniem nie tylko dla pana - powiedziała
Katy dyplomatycznie.
- Żeby pani wiedziała. - Bracken powoli cedził słowa. - Royce Hutton wpadł
w prawdziwy szał, kiedy się dowiedział, że ten dom i ostatni skrawek ziemi
przechodzą w ręce nowego właściciela.
- Royce Hutton?
- Taak, mieszka tam, w dole drogi. Ma trochę ziemi i hoduje bydło.
Sprzedaje swoje sztuki okolicznym chłopom. Od lat miał chętkę na tę ziemię.
Przez ostatnie parę lat próbował nakłonić Atwooda, żeby mu ją sprzedał, ale
Atwood był nieugięty. Hutton był z chłopakiem Atwooda tej nocy, gdy młody
Brent zginął. Potem Atwood nie chciał mieć już z nim nigdy do czynienia. Nie
chciał mieć do czynienia z żadnym z tych chłopaków, którzy byli tam owej nocy.
- Ach, tak. - Katy jak przez mgłę przypomniała sobie Historię, którą
opowiedział jej Garrett. Chciała, żeby już przyszedł. Nie bardzo wiedziała, co
powiedzieć Brackenowi. - Może napije się pan kawy? - zaproponowała wreszcie.
- Nie, dziękuję. Dopiero co piłem. Wpadłem, bo Coltrane mówił, że chce od
rana zacząć robotę przy stajniach. Mówił, że za parę dni przywiezie tu swego
konia.
- Jestem pewna, że chce wcześnie zacząć, ale na razie nie jadł jeszcze
śniadania. Gdy tylko będzie gotów, przyjdzie do pana.
- W porządku - skinął głową Bracken. - Niech mu pani powie, że będę w
stajni.
- Dobrze. Bracken zawahał się chwilę, spojrzał w kierunku kuchni.
- Ale tu się zmieniło. Wygląda jak całkiem inny dom. Jakoś dziwnie, gdy
nie ma tu nikogo z Atwoodów. - Potrząsnął głową, - Po tylu latach. Ja i żona
byliśmy pewni, że kiedyś jego chłopak przejmie gospodarstwo.
- Rozumiem.
- Wie pani, on chodził z moją córką, Felice. - W glosie mężczyzny
pobrzmiewała duma.
- Nie, nie wiedziałam.
- Moja Felice to prawdziwa piękność. Mieli się kiedyś pobrać. Spotykali się
z Brentem regularnie. A potem zdarzył się ten wypadek. I wszystko się rozleciało.
Żona Silasa zmarła, a on pomału zaczął tracić zainteresowanie tym Miejscem.
Moja żona ciężko to przeżyła. Nigdy tak naprawię nie doszła już do siebie.
Zależało jej na tym, żeby Felice wyszła za Brema.
- W życiu nie zawsze wszystko układa się tak, jak to sobie zaplanujemy -
powiedziała Katy, mądrzejsza o swe ostatnie doświadczenia.
- Z pewnością.
- A co się stało z pana córką? - Nie mogła powstrzymać się od tego pytania.
- Pojechała do college'u i teraz pracuje w dużej firmie, która robi takie
rzeczy jak stereo i te wszystkie urządzenia do nagrywania programów
telewizyjnych. Chyba jest szczęśliwa. Tylko jej matka nigdy nie zapomniała, co
mogłoby się zdarzyć, gdyby młody Brent nie złamał karku tamtej nocy. - Bracken
uchylił czapki. - No cóż, do zobaczenia, pani Coltrane. Moja żona przyjdzie się z
panią przywitać. Proszę powiedzieć mężowi, że jestem w stajni.
- Może pan być spokojny - obiecała Katy. Pomału zamknęła drzwi. Do
kuchni wszedł Garrett.
- Bracken tu był? - spytał szorstko. Zakasał rękawy roboczej bluzy.
- Tak - odparła Katy, trzymając wciąż jeszcze rękę na klamce. Patrzyła na
niego z zadumą. Tak jak powiedziała Brackenowi, w życiu nie wszystko układa się
zgodnie z naszymi planami. Był to pierwszy ranek w jej nowym domu. Mógł
wyglądać zupełnie inaczej.
- Powiedział, że będzie w stajni.
- Dobrze - skinął głową Garrett. - A co jest na śniadanie? - Skierował wzrok
w stronę piecyka.
- Placki kukurydziane na słodko. Kawa już gotowa. - Katy nagle się ożywiła.
Do diabła, powinna być równie czynna jak on. Postanowiła, że przez cały czas
będzie czymś zajęta. Podeszła do piecyka. - Usiądź, zaraz ci podam kawę. Emmett
opowiadał mi właśnie o Huttonie. Podobno chciał kupić ten dom i ziemię.
- Hutton musi zrozumieć, że nie zawsze może mieć to, co się chce - uciął
krótko Garrett. - Wszyscy prędzej czy później musimy się tego nauczyć, prawda?
Katy zastanawiała się, czy miało się to odnosić do niej. Postawiła na stole
półmisek z placuszkami.
- Masz rację. Jak myślisz, kiedy będziesz mógł sprowadzić Herosa?
- Niebawem. Za parę dni jeden boks będzie już gotowy. Załatwiłem już
dostawę siana i ziarna.
Katy skinęła głową, starając się za wszelką cenę podtrzymać nastrój
służbowej rozmowy.
- Pani Bracken pokaże mi dom i gospodarstwo - po-wiedziała.
- Dobrze - wymamrotał Garrett, przełykając kolejny kawałek placka. -
Cieszę się, że umiesz gotować - powiedział z uznaniem. - Brackenowa może się
zajmować domem, ale wolałbym, żebyś ty gotowała. Nie lubię, jak w czasie
śniadania albo obiadu kręcą się wokół obcy ludzie.
- Czy to znaczy, że do moich obowiązków służbowych zależy również
gotowanie? - Katy starała się zachować obojętny ton, ale wiedziała, że zabrzmiało
to dość cierpko.
- Chyba znasz wszystkie powody, dla których się z tobą ożeniłem, prawda?
- Garrett rzucił jej lodowate spojrzenie.
- Owszem, chociaż poznałam je dość późno. Ale masz rację, w końcu je
znam.
- Ależ ty jesteś uparta. - Garrett ugryzł następny kawałek placka. - Sam nie
wiem, dlaczego tego wcześniej nie zauważyłem.
- Może dlatego, że tak naprawdę wcale na mnie nie patrzyłeś - odparła ze
spokojem. - Widziałeś tylko to, co rzucało się w oczy. Dobre pochodzenie,
stosunki towarzyskie, wykształcenie. Wszystko to, czego tobie brakowało. A na
dodatek wydawałam ci się niewymagająca, cicha i uległa. Czegóż więcej może
chcieć mężczyzna od przyszłej żony?
Garrett zmierzył ją wzrokiem, w którym złość mieszała się ze smutkiem.
- Naprawdę chcesz, abym ci powiedział? - spytał.
- Nie - wykrztusiła Katy.
- Dajmy spokój. Już i tak atmosfera jest wystarczająco napięta. Na litość
boską, przestań mnie już dręczyć. Wyjdzie to nam obojgu na dobre.
Katy nie bardzo wiedziała, jak to rozumieć, więc zachowała milczenie.
Ku jej zaskoczeniu, w ciągu dwóch następnych dni sytuacja jakoś się
unormowała. Kiedy była z Garrettem, zachowywała się uprzejmie, ale oficjalnie, a
on starał się jej odwzajemniać tym samym. Z trudem jednak skrywał nie-
zadowolenie. Katy wyczuwała, że liczył, iż z czasem wszystko się zmieni. Myślała,
czy by go nie wyprowadzić z błędu, ale dała spokój. Miał rację, dręczenie go mogło
być niebezpieczną rozrywką.
Nadine Bracken, kobieta o surowej twarzy, mniej więcej w tym samym
wieku co jej mąż, okazała się bardzo przydatna, choć niespecjalnie rozmowna.
Gdy Katy pochwaliła ją za tak dobrą opiekę nad domem, wzruszyła tylko ramio-
nami.
- Dbałam o ten dom od zawsze. Przez cale życie miałam do niego serce.
Byłam jeszcze w średniej szkole, kiedy zaczęłam pracować u Atwoodów. Emmett
też. Zawsze traktowali nas jak rodzinę, jeśli wie pani, co mam na myśli. Myślałam
nawet, że pewnego dnia możemy naprawdę stać się rodziną. - Popatrzyła na Katy
z zadumą. - Emmett i ja myśleliśmy, że nasza mała, Felice, będzie kiedyś mieszkać
w tym domu.
Katy nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.
- Wydaje mi się, że dekorator wynajęty przez Garretta dużo tutaj zmienił. -
Przeszła zręcznie na inny temat.
- O, tak. - Nadine wpatrywała się bez entuzjazmu w nowe meble w salonie.
- Zachowywał się tak, jak gdyby nie musiał się z nikim liczyć. Nie miał żadnego
szacunku. Po prostu zjawił się i przewrócił wszystko do góry nogami.
- Ale przecież dom jest urządzony bardzo ładnie - zaoponowała Katy,
czując dziwną potrzebę obrony gustu Garretta. Wiedziała, że dlatego zlecił
przemeblowanie domu, by dogodzić jej, żonie. Na myśl o tym poczuła znajome
ukłucie w sercu. Będzie musiała ciężko pracować nad tym, by pozbyć się poczucia
winy.
Trzeciego dnia pobytu Katy w nowym miejscu odwiedził ją Royce Hutton.
Garretta nie było. Doglądał ostatnich prac wykończeniowych w stajni. Katy
otworzyła drzwi i ujrzała na progu wysokiego, smukłego, przystojnego mężczyznę,
dobiegającego czterdziestki. Uśmiechał się czarująco.
- Zapewne mam przyjemność z panią Coltrane. Jestem rani sąsiadem.
Royce Hutton. Przyszedłem, żeby się przedstawić. Nie mogę odżałować tego
domu. Mam nadzieję, że się pani podoba.
Katy nie mogła się oprzeć błyskowi piwnych oczu Royce'a Huttona. Po
pełnych napięcia chwilach z Garrettem z ulgą powitała możliwość porozmawiania
z kimś, kto tak bardzo starał się być miły.
- Proszę do środka, Royce. Słyszałam, że chciał pan opić tę posiadłość. Jest
pięknie położona, prawda?
- Nie musi mi pani tego mówić. - Royce z zainteresowaniem rozglądał się
wokoło. - No, no, Coltrane urządził to na medal. Słyszałem, że wydal fortunę.
Dom wygląda jak z katalogu.
- Prawda? Garrett chciał, żeby wszystko było w najlepszym gatunku. Napije
się pan kawy?
- Z przyjemnością.
Nagle jak spod ziemi wyrosła obok nich Nadine Bracken.
- Zaraz podam, pani Coltrane.
- Dziękuję, Nadine - uśmiechnęła się Katy. Royce uniósł brwi.
- Brackenowie byli tutaj od zawsze - powiedział, -Ciężko to przeżyli, gdy
stary Silas pozbył się domu. Garrett chce ich zatrzymać?
- O ile wiem, tak - odparta Katy ostrożnie. - Garrett nie wypowiedział się
jednoznacznie, ale chyba tak. Proszę, niech pan siada.
- Dzięki. - Royce rozsiadł się niedbale na białym skórzanym fotelu. Katy
zauważyła, że miał na nogach piękne ręcznie robione buty. - Słyszałem, że jest
pani z domu Randallówna, a pani rodzice hodują araby. Czyżby chodziło o słynną
stadninę Randallów?
- Wieści szybko się rozchodzą, co?
- Coltrane nie robił z tego tajemnicy - roześmiał się Royce, - Odniosłem
wrażenie, że był bardzo dumny z tego, że to właśnie panią przywiezie tutaj jako
żonę.
Dumny z tego, że przywiezie Randallównę jako żonę, pomyślała Katy. To w
stylu Garretta. Na szczęście pojawienie się Nadine Bracken uwolniło ją od
konieczności odpowiedzi.
- O, jest już kawa. Dziękuję, Nadine. Nadine skinęła głową, położyła tacę na
stoliku i wyszła.
- Jakiś czas temu robiłem interesy z pani ojcem. - Royce wziął filiżankę z
rąk Katy. - Posłałem do jego stadniny moją najlepszą klacz, by pokrył ją wasz
ogier, Srebrny Księżyc. Piękne źrebię z tego wyszło.
- Jak się nazywała ta klacz?
- Jutrzenka.
- Pamiętam ją - uśmiechnęła się Katy. - Aż do chwili ślubu zajmowałam się
końmi. Srebrny Księżyc to jeden z naszych najlepszych ogierów. Potomstwo
zawsze dziedziczy jego inteligencję i sylwetkę. Zobaczy pan, że dzięki temu
źrebakowi wygra pan jeszcze mistrzostwa.
- Szkoda, że sam nie pojechałem wtedy z klaczą -uśmiechnął się Royce. -
Może spotkałbym panią przed Coltrane'em.
Na wypolerowanej posadzce rozległy się głośne kroki i w rozmowę
wmieszał się nagle ostry głos Garretta.
- Nic by ci to nie dało, Hutton. Byłeś wtedy żonaty.
- Garrett energicznie wkroczył do salonu, rzucając okiem na żonę, i
zatrzymał wzrok na Huttonie.
- Jeszcze jeden przykład, że nie udaje mi się zrobić niczego we właściwym
czasie - odparł sucho Royce.
- Jeden wygrywa, inny przegrywa. Takie jest życie.
- Garrett usiadł na kanapie obok Katy. Wydawało się, że de zwraca
najmniejszej uwagi na to, że zakurzone dżinsy mogą zabrudzić nieskazitelnie
białą skórę. Myślał zupełnie o czym innym.
- Jest jeszcze kawa?
- Poproszę Nadine, żeby przyniosła. - Katy wstała. Nagle poczuła się
niepewnie. Obecność Garretta wywoływała jakieś dziwne napięcie. Przez chwilę
zastanawiała się, czy aby nie jest zazdrosny, ale uznała, że przemawia przez niego
raczej poczucie własności. Gdy ukradkiem obserwowała twarz męża, uzmysłowiła
sobie, że jest on typem mężczyzny, który nauczył się, jak pilnować tego, co jego
zlaniem do niego należy, nawet jeśli owa „własność” wcale nie chce być
pilnowana.
Bezpośredni sposób bycia Royce'a Huttona rozładował sytuacje. Wydawało
się, że jest on skłonny respektować oczywiste prawo Garretta i do domu, i do
żony. Katy nie była pewna, czy chce być uznana za własność męża, ale była mu
wdzięczna, że nie doszło do żadnej sceny.
- Nie przyszedłem tu tylko po to, żeby się przedstawić. - Royce uśmiechnął
się do Katy, dopijając kawę. - Chciałem zaprosić was oboje na drinka dziś wieczór.
Urządzam małe sąsiedzkie spotkanie. Wiem, że powinienem był was uprzedzić
wcześniej, ale chyba teraz, w okresie miodowego miesiąca, nie macie zbyt dużo
zobowiązań towarzyskich.
- Bardzo chętnie poznam sąsiadów - ucieszyła się Kąty. Garrett zmarszczył
brwi. Nie była pewna, czy dlatego przyjęła zaproszenie, że nie chciała spędzić
kolejnego wieczoru sam na sam z mężem, czy też subtelnie i trochę podświadomie
starała się go sprowokować. Ostatnio coraz częściej zdarzało się, że nie rozumiała
samej siebie.
Garrett popatrzył na nią przeciągle, ale w końcu skinął głową bez
specjalnego entuzjazmu.
- Przyjdziemy - powiedział do Huttona.
- Misja zakończona - oznajmił Royce, wstając od stołu. - Pójdę już.
Spodziewam się po południu paru Australijczyków. Zechcą obejrzeć moje konie.
- Dziękujemy, że pan wpadł - Katy uśmiechnęła się ciepło. - Bardzo się
cieszymy na ten wieczór.
- No to do zobaczenia. - Royce wsiadł do zaparkowanego przed domem
BMW, zapuścił silnik i wycofał się z podjazdu.
- Nie musisz stać w drzwiach i patrzeć za nim - warknął Garrett.
- Wcale tego nie robiłam. - Katy była zaskoczona opryskliwym tonem męża.
- Mam nadzieję. Wolałbym, żebyś sobie nie zawracała głowy Huttonem.
Ani on tobą.
- Nie sądzę, by miał taki zamiar - żachnęła się Katy.
- Tak myślisz? Parę miesięcy temu się rozwiódł. Na pewno zechce pokazać,
co potrafi. Ostatnio uganiał się za każdą spódnicą.
- Garrett, jesteś śmieszny.
- Tylko ostrożny.
- Zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi - wycedziła Katy przez zęby. Nagle
ogarnęła ją furia. - Royce wie wszystko o stadninie mego ojca. Wie, że jestem
córką Harry'ego Randalla i jestem pewna, że poinformuje o tym wszystkich
swoich gości. Przecież to jeden z powodów, dla których się ze mną ożeniłeś, czyż
nie? Chciałeś dowieść sobie i innym, że jesteś dostatecznie bogaty i ustabilizowa-
ny, by móc poślubić córkę człowieka, którego stajnie kiedyś sprzątałeś. Dzięki
zaproszeniu Royce'a będziesz mógł dzisiejszego wieczoru zademonstrować swój
nowy nabytek.
- Do licha, sama nie wiesz, co mówisz. - W oczach Garretta pojawiły się
groźne błyski.
- Mówię tylko to, co mówiło wielu gości na weselu.
- I ty im wierzyłaś? - Garrett nie posiadał się ze zdumienia.
- Wtedy nie. Uwierzyłam dopiero później, gdy uświadomiłam sobie, że
mnie nie kochasz. Wtedy widziałam jeszcze inne przyczyny naszego małżeństwa.
Fakt, że jestem córką Harry'ego Randalla, wystarczająco tłumaczy twoje
zainteresowanie moją osobą. Byłam tylko zbyt głupia, by szukać prawdziwych
motywów naszego małżeństwa, zanim jeszcze znalazłam się przed ołtarzem.
- Do diabła, Katy, jedyna rzecz, jakiej ostatnio szukasz, to kłopoty i jeśli nie
będziesz bardziej ostrożna, znajdziesz je. Nie ożeniłem się z tobą po to, by
pokazać światu, że mogę sobie pozwolić na poślubienie córki mego dawnego
pracodawcy. Na litość boską, zastanów się choć przez chwilę. Czy naprawdę
myślisz, że byłbym w stanie związać się z kobietą tylko po to, by komukolwiek
cokolwiek udowodnić? Nie jestem masochistą.
Nagle rozległ się na dworze jakiś hałas. Szczęśliwi, że mogą zakończyć tę
rozmowę, odwrócili się jak na komendę. Ujrzeli ciężarówkę z przyczepą.
- O, przywieźli Herosa - powiedziała Katy obojętnym tonem.
- Punktualnie. - Garrett wyszedł na dwór. Podbiegł do przyczepy.
Katy stała w drzwiach. Żałowała swoich wcześniejszych słów. Nie ruszyła
się z miejsca, dopóki nie wyczula. że nie jest sama. Odwróciła się trochę zbyt
nerwowo i ujrzała Nadine Bracken. Kobieta spoglądała na nią w milczeniu. Katy
zastanawiała się, czy słyszała ich rozmowę.
- Przestraszyłaś mnie. - Kąty usiłowała się uśmiechnąć.
- Nie wiem, czy mam zmienić pościel - powiedziała Brackenowa.
Katy skrzywiła się na samą myśl o tym, że Nadine prawdopodobnie wie, iż
jej nowi gospodarze nie spali razem tej nocy.
- Nie, możemy z tym zaczekać do jutra. Jesteś już wolna. Sama się
wszystkim zajmę. Wieczorem wychodzimy.
- W porządku. - Nadine bezszelestnie wycofała się z pokoju.
Katy obserwowała scenę rozgrywającą się przed domem, Garrett był
pochłonięty rozmową z kierowcą ciężarówki. Wyszła więc i powoli podeszła do
przyczepy. Była bardzo ciekawa, jak wygląda Heros, Przypomniał jej się ten dzień
z dzieciństwa, gdy ukradkiem wymknęła się na rodeo. Miała wtedy piętnaście lat i
była zapatrzona w Garreta. Jak przez mgłę pamiętała dość ospałego kasztana, na
którym jeździł, budową przypominającego raczej buldoga niż ogiera. Pamiętała
również, jak w tego z pozoru sennego konia wstąpiła jakaś dzika energia, gdy
znalazł się na arenie. Garrett zwyciężył wówczas w wielkim stylu.
Heros chyba nie jest już młody, pomyślała. Ma pewno siedemnaście albo
osiemnaście lat. To dużo jak na konia. Garrett opiekował się nim przez te
wszystkie lata po wycofaniu się z rodeo. To o czymś świadczy. Katy na myśl o tym
złagodniała nieco i nawet poczuła lekkie wzruszenie.
Właśnie sprowadzano Herosa z przyczepy, gdy Katy do mej podeszła.
Uśmiechnęła się. Widać było, że koń nie ma żadnych kłopotów z zejściem. Był
przyzwyczajony do podróży. Otarł łeb o ramię Garretta i machnął ogonem.
Wyglądał na znudzonego.
- Nie wydaje się bardziej ożywiony niż wtedy, gdy widziałam go ostatnio -
zaczęła Katy, chcąc przerwać jakoś niemiłą atmosferę, jaką wywołała przy
śniadaniu. Było jej przykro, że nie powściągnęła trochę języka.
Garrett zmierzył ją od stóp do głów, jakby starając się dociec, skąd nagle
ten przyjazny ton w głosie. Heros postawił uszy na dźwięk głosu Katy i popatrzył
na nią senno-leniwym wzrokiem.
- Poczciwy Heros wygląda tak od urodzenia. Nie przypomina smukłych,
delikatnych, nerwowych arabów ze stadniny twego ojca.
- Nie, nie przypomina - przyznała, zastanawiając się, czy te słowa nie
odnoszą się w jakiejś mierze i do niej. - Trudno powiedzieć, aby był delikatny. - Ty
też nie, dodała w duchu.
- Kiedy poprzednio go widziałaś? - spytał, gładząc pieszczotliwie szyję
zwierzęcia.
- Gdy miałam piętnaście lat, na rodeo. Urwałam się ze szkoły, bo słyszałam,
że ty... - zamilkła raptownie, starając się ukryć zmieszanie, - Postanowiliśmy z
paroma przyjaciółmi zwiać ze szkoły i pojechać na rodeo. Strasznie byliśmy
ciekawi. Nigdy przedtem nie uciekłam ze szkoły, Było to dla mnie niezwykłe
wydarzenie. O ile sobie przypominam, jeździłeś na Herosie.
- Naprawdę? - Oczy Garretta rozbłysły. - To była dla ciebie atrakcja? A ja
myślałem, że bywałaś wtedy tylko na eleganckich wyścigach i pokazach jazdy
konnej. Angielskie siodło, wytworny strój amazonki, lśniące oficerki. -Spojrzał na
nią z uśmiechem. W oczach zatliły mu się iskierki humoru. - Dlaczego miałabyś
oglądać facetów w starych dżinsach, tarzających się w kurzu i błocie?
- Dla odmiany - odparła, podnosząc zaczepnie głowę. Niech sobie nie
myśli, że powie mu prawdę.
- O tak, to była niezła odmiana. No i co, podobałem ci się?
- Przyszło mi wtedy do głowy, że możesz sobie połamać wszystkie kości, o
ile nie skończysz z tymi wyczynami.
- Miałaś rację. To dobre dla młodych. Ale nie rokuje żadnej przyszłości.
Dlatego dałem spokój. - Przerwał na chwilę, wciąż głaszcząc Herosa. - Jak
myślisz, złamałem sobie wtedy parę kości?
- Tak- odpowiedziała stanowczo. Przypomniała sobie, jak się bała, gdy
wyjechał na arenę na ogromnym byku. Przez chwilę wisiał uczepiony jego
brzucha, ale gdy wreszcie znalazł się na ziemi, byk przewrócił się na niego.
Garrettowi udało się jakoś spod niego wyśliznąć, unikając rogów, a byka
odciągnięto. Jednak Katy trzęsła się ze strachu.
W niedługi czas potem Garrett wygrał konkurencję rzucania lassem, jak
gdyby pół godziny wcześniej nie stal twarzą w twarz ze Śmiercią.
- Koniec końców to ty zostałaś tak ciężko ranna, że już nigdy potem nie
chciałaś wsiąść na konia - podsumował spokojnie Garrett.
- Cóż, ironia losu - uśmiechnęła się cierpko.
- Katy.
- Tak? - Odwróciła ku niemu głowę.
- Tamtego dnia, kiedy uciekłaś ze szkoły, żeby zobaczyć rodeo...
- To co?
- Zrobiłaś to po to, żeby zobaczyć mnie? - spytał miękko.
On wie, przemknęło jej przez głowę. Domyślił się.
- To było tak dawno, Garrett - uśmiechnęła się. - Właściwie już nawet nie
pamiętam, dlaczego uważałam, że warto dla rodeo zaryzykować opuszczenie
lekcji. - Odwróciła się i poszła w kierunku domu.
Obserwował jej zgrabną sylwetkę. Pamiętał dokładnie kształty jej ciała,
oczami wyobraźni widział, co kryje się pod obcisłymi dżinsami. Nie tylko on
patrzył na Katy z uznaniem. Młody kierowca też się w nią wpatrywał. Garrettowi
wydawało się, że tego dnia każdy mężczyzna będący w pobliżu po prostu pożera
jego żonę wzrokiem. Najpierw Royce Hutton, a teraz ten.
- Zaprowadzę Herosa do stajni. Wrócę za parę minut. - Było w jego głosie
coś, co zabrzmiało jak ostrzeżenie.
- Poczekam - odrzekł młody człowiek. Garrett ujął wodze i ostrożnie
poprowadził konia ku stajni.
- Wiesz co, stary? Ona kłamała. Widziałem to w jej oczach. Nie umie
kłamać. Naprawdę zwiała ze szkoły po to, żeby oglądać nas, ciebie i mnie. Była
nami zachwycona. Wyobrażam sobie jej rodziców, gdyby się dowiedzieli, że ich
córka ugania się za kowbojem z rodeo, który nie ma przed sobą żadnej
przyszłości.
Heros zarżał cicho, ale trudno byłoby powiedzieć, czy oznaczało to
odpowiedź na zwierzenia Garretta.
- Wiesz, stary, w dniach naszej chwały prezentowaliśmy się naprawdę
nieźle. - Garrett otworzył drzwi stajni i wprowadził konia do boksu. - Szkoda, że
nie mogę znów wyjść na arenę i udawać rycerza w lśniącej zbroi.
Heros nie słuchał. Zajął się sianem. Garrett zamykał właśnie drzwi od
boksu, gdy w stajni pojawił się Bracken.
- To na tego stwora czekaliśmy, tak? - spytał i poklepał Herosa po
potężnym zadzie.
- Tak, to on. - Garrett oparł się o barierkę. - Wiesz, Emmett, czas rozejrzeć
się za jakąś dobrą klaczką dla mojej żony.
- Jeździ konno? - spytał Bracken.
- Była ranna parę lat temu i od tamtego czasu nie jeździ. Przestraszyła się
konia. Myślę jednak, że już najwyższy czas, by znów spróbowała.
- A co ona o tym myśli? Ludzie, których koń przestraszył, mają na ogół uraz
na zawsze. - Wzrok Emmetta wyrażał zwątpienie. - Im więcej czasu mija, tym
mniejszą mają ochotę zasiąść w siodle.
- Wiesz, Emmett, lepiej nie pytać kobiety o zdanie. Zwłaszcza jeśli jest to
sprawa, co do której już powzięła decyzję.
- To znaczy, że nie będzie miała nic przeciwko temu?
- Zobaczymy. Garrett wyszedł ze stajni. Im częściej myślał o tym, by Katy
znów zaczęła jeździć konno, tym bardziej ten pomysł mu się podobał. Kto wie, czy
nie pomoże to ich związkowi.
Będzie to jedna z rzeczy, którą będą mogli robić razem. Jedna z tych, które
ich łączą.
A poza tym, może Katy będzie mu wdzięczna, że pomógł jej przezwyciężyć
dawny uraz. Wdzięczność kobiety to dużo. A nuż uda mu się zmienić ją w miłość.
ROZDZIAŁ 6
W kilka godzin później Garrett stal w drzwiach domu Royce'a Huttona
prowadzących na niewielkie patio. Wieczór byt ciepły, ale nad morzem zawisły już
ciemne chmury. Spojrzał na zegarek i pomyślał, że przypuszczalnie będą wracać
do domu w deszczu.
Hutton zaprosił na przyjęcie większość sąsiadów. Goście zgromadzeni w
salonie byli co prawda ubrani w sposób nieoficjalny, ale nie ulegało wątpliwości,
że są to ludzie zamożni, o pewnej pozycji społecznej. Garrett znal niektórych z
nich. Oprócz dwóch wykładowców z pobliskiego college'u, byli tutaj
przedstawiciele najrozmaitszych zawodów - od producentów sprzętu
komputerowego po wy -twórców win. Niektórzy uważali się za ziemian. Intereso-
wała ich hodowla koni rasowych i drogie ogiery.
Garrett wiedział, że jeszcze dziesięć lat temu ludzie ci nie zaszczyciliby go
nawet jednym spojrzeniem, ale dziś traktowali jak równego sobie. Zaakceptowali
również jego żonę. Dzięki swemu pochodzeniu od razu stała się jedną z nich.
Na myśl o tym przypomniała mu się dzisiejsza rozmowa z Katy i jej
zarzuty. Do diabła, przecież nie ożenił się z nią po to, by wejść w ten świat. Na
wspomnienie jej oskarżycielskiego wzroku zacisnął zęby. Wiedział, że była
delikatną, miłą istotą, ale jej przewrażliwienie go zaskoczyło. Tylko dlatego że nie
uczynił paru melodramatycznych wyznań miłosnych, wyciągnęła tak daleko
posunięte i fałszywe wnioski.
Na dźwięk jej głosu obejrzał się. Zobaczył swoją żonę pogrążoną w
rozmowie z jakimś gadatliwym starszym mężczyzną rozprawiającym o drzewach
genealogicznych. Widać było, że Katy czuje się swobodnie i imponuje rozmówcy
swoją wiedzą na ten temat. Oczy błyszczały jej z podniecenia, a uśmiech sprawiał,
że Garrett poczuł nieodpartą chęć, by wziąć ją na ręce i zanieść do najbliższego
łóżka. Teraz, gdy wiedział, jak bardzo jest zmysłowa, nie dawała mu spokoju myśl
o przymusowym celibacie. Miał przed sobą trzy miesiące pokusy i nie
zaspokojonego pożądania. Nie mógł odżałować straconego czasu.
Z drugiej strony, zreflektował się, gdyby wziął Katy do łóżka, zanim się
pobrali, mogłaby dokonać swego katastrofalnego „odkrycia” znacznie wcześniej i
zrezygnować z małżeńskich planów. W ten sposób przynajmniej czekają go trzy
miesiące.
Problem w tym, że będzie miał żonę, ale nie będzie miał tego, na czym mu
najbardziej zależało.
Pamiętał wyraz jej oczu, gdy opowiedziała mu o tym dniu przed laty, kiedy
urwała się z lekcji. Paliła się wtedy do niego, to pewne. A gdy ponownie pojawił
się w jej życiu, była przekonana, że go kocha. W ich noc poślubną oddawała mu
się całą sobą.
Na pewno jej uczucia nie mogły zgasnąć w ciągu paru godzin, nawet jeśli
nie zachował się tak, jak tego oczekiwała. Garrett wpatrywał się w kieliszek,
usiłując uporać się z tym problemem. Musi znaleźć jakiś sposób przełamania
barier, które wyrosły między nimi. Żałował, że nie zna się na uwodzeniu kobiet
tak dobrze jak na prowadzeniu konia.
- No i jak znajdujesz małżeństwo, Coltrane? - usłyszał nagle czyjś głos.
Odwrócił gwałtownie głowę i zobaczył Dana Bartona, zadbanego,
eleganckiego mężczyznę mniej więcej w swoim wieku.
- Interesujące - odparł, nadal wpatrując się w Katy.
- Widzę, że wciąż jeszcze jesteś na etapie wstępnym - powiedział Dan,
podążając za jego wzrokiem.
- A co to za etap?
- Etap, na którym odkrywasz, że nie zawsze wiesz, o czym ona myśli.
Kobiety to dziwne istoty, stary. Fascynujące, ale dziwne.
- Wierzę ci. - Garrett pociągnął łyk piwa. Lubił Dana. Poznali się, gdy
zaproszono ich obu, by wygłosili parę wykładów na kursach dokształcających.
Dan był księgowym. Jego wykłady z dziedziny finansów zazębiały się z wiedzą
Garretta na temat zarządzania farmą. Od tamtego czasu często spotykali się przy
podobnych okazjach.
- Cieszę się, że znalazłeś żonę, która ma rozeznanie w twoich interesach.
Rozmawiałem z nią. Jest ekspertem w swojej dziedzinie, prawda?
- W jej rodzinie hodowano araby, zanim jeszcze przyszła na świat - wyjaśnił
Garrett. - Wygrała niejeden turniej, gdy była młodsza. Przez ostatnie dwa lata to
ona zarządzała stadniną ojca.
- Będzie cennym nabytkiem w twojej firmie.
- Też tak myślę - zgodził się Garrett.
- Wydaje mi się, że będziecie świetnym małżeństwem.
- Na pewno - odparł Garrett. W tym momencie zauważył, że do Katy
podchodzi Royce Hutton.
- Przepraszam cię, Dan. Wrócę już do żony.
- Ależ rozumiem. - Dan mrugnął porozumiewawczo - a Hutton ostatnio
wciąż szuka jakiejś nowej zdobyczy. To przez ten rozwód. Zachowuje się jak
nienormalny.
Katy spostrzegła idącego ku niej Garretta w tym samym momencie, w
którym zobaczyła Royce'a Huttona. Zastanawiała się, czy to zbieg okoliczności,
czy też w Garretcie odezwało się poczucie własności. Postanowiła nie roztrząsać
tej sprawy. Uśmiechnęła się do męża. Gdy objął ją lekko w pasie, nie broniła się.
W tej samej chwili u jej boku zjawił się Hutton. Uśmiechał się szeroko.
- Wygląda na to, że Coltrane wciąż jeszcze pamięta swoje sztuczki z rodeo.
Krótko cię trzyma, Katy.
Parę osób roześmiało się. Katy poczerwieniała, Garrett ścisnął ją mocniej.
Uśmiechał się niewyraźnie. Oczy mu błyszczały.
- Żyjemy w niebezpiecznych czasach - stwierdził ironicznie. - Mężczyzna
musi dbać o to, co dla niego najcenniejsze. - Rzucił okiem na zegarek. - Myślę, że
już na nas czas - zwrócił się do Katy.
- Od razu poznać młodego małżonka - zauważył ktoś z rozbawieniem. - Nie
może się doczekać, kiedy będzie z żoną sam na sam.
- Pamiętam, jak to było - wtrącił inny mężczyzna wzdychając. Żona
szturchnęła go w bok. Zebrani spoglądali na nowożeńców z sympatią i
życzliwością, życząc im wszystkiego najlepszego.
Katy czuła, że robi jej się gorąco. Myślała o czekających na nich w domu
dwóch oddzielnych łóżkach. Tego rodzaju dogadywanie byłoby nieznośne nawet
dla najczulszych kochanków, a co dopiero dla nich. Chciała jak najprędzej stąd
wyjść. Gdy poczuła, że Garrett kieruje ją łagodnie ku drzwiom, poddała mu się z
ochotą.
- Dobranoc, Royce. Dziękujemy za zaproszenie. Miło nam było poznać
sąsiadów - wyrzuciła z siebie jednym tchem, zanim wyszli.
- Cala przyjemność po mojej stronie, Katy - uśmiechnął się Royce, - Do
zobaczenia wkrótce.
Na dworze lało jak z cebra.
- Poczekaj tutaj - rzucił Garrett, pozostawiając ją na ganku. - Przyprowadzę
samochód.
- Przecież to niedaleko - zaprotestowała. - Raz, dwa przebiegniemy.
- Do licha, Katy, powiedziałem, żebyś tutaj zaczekała. Nie musimy oboje
moknąć. Zaraz wrócę.
Westchnęła. Nie chciała sprawiać mu kłopotu. Garrett poślubił partnerkę
w interesach i była zdecydowana grać tę rolę do końca. Została jednak tam, gdzie
jej polecił. Najwyraźniej postanowił traktować ją jak żonę.
Przez głowę Katy przemykały różne myśli, ogarniały ją na przemian
uczucia tęsknoty i nadziei. Od trzech dni popadała w zmienne nastroje, a nie
wiedziała, ile czasu jeszcze upłynie, zanim zdoła nad sobą zapanować.
Prawda wygląda tak, że jest bardzo zakochana w swoim mężu i wie, że on
jej pragnie. Na dodatek mieszkają pod tym samym dachem. Takie połączenie
uczuć i okoliczności wystarczy, aby zachwiać nawet najbardziej nieugiętą decyzją.
Odkrycie własnego gorącego temperamentu na pewno nie pomoże jej wytrwać w
postanowieniu. Była dostatecznie bystra, by wiedzieć, że absolutnie nie może na
sobie polegać. Życie w permanentnym gniewie było całkowicie sprzeczne z jej
naturą.
Patrzyła bezmyślnie na strugi deszczu i oczami wyobraźni coraz wyraźniej
widziała swoją przyszłość. Nigdy nie zdoła grać przez trzy miesiące roli partnerki
Garretta w interesach i współlokatorki, kiedy jedyną rolą, jaka ją interesowała,
była rola żony.
Rozmyślała jeszcze nad swoją nieszczęsną przyszłością, gdy na podjeździe
błysnęły reflektory mercedesa. Zahamował tuż przed nią, drzwiczki otworzyły się.
- Szybciej, Katy, bo zmokniesz - zawołał Garrett.
Zbiegła ze schodów, uważając, by się nie potknąć. Udało jej się dobiec do
samochodu prawie nie zmoczywszy płaszcza.
- Ulewa rzeczywiście szybko tutaj dotarła - powiedziała obojętnym tonem,
zapinając pas.
- Tak. I na tym skończyła się rozmowa na tematy neutralne.
W samochodzie zaległa cisza. Podobna cisza panowała, gdy parę godzin
wcześniej jechali do Huttona.
Zgoda, Garrett musiał się skoncentrować, aby wyprowadzić wóz z
podjazdu. Deszcz lał, wokół panowały ciemności.
- Dobrze się bawiłaś? - zagadnął po pewnym czasie.
- O tak, było bardzo miło.
- Spotkałem już niektórych z tych ludzi wcześniej, gdy przyjeżdżałem tutaj
organizować firmę - oznajmił chłodno Garrett.
- Domyśliłam się. - Katy zastanawiała się, co też chciał przez to wyrazić. Był
w jego słowach jakiś ukryty sens, - Wydali mi się sympatyczni - dodała po chwili.
- Owszem - wzruszył ramionami. - Hutton po rozwodzie zachowuje się co
prawda trochę zbyt swobodnie, a niektórym wydaje się, że oficjalna granica
ubóstwa leży nieco poniżej dochodu stu tysięcy dolarów rocznie, ale tak w ogóle to
przyzwoici ludzie.
- Na pewno masz rację. - Katy czuła, że coś tu zostało nie dopowiedziane.
Garrett widocznie też, bo gdy znów się odezwał, z trudem się opanował, by nie
wybuchnąć.
- Katy, oni zaakceptowali mnie przed pięciu laty. Naprawdę nie musiałem
wżeniać się w twoją rodzinę, aby otrzymać od nich zaproszenie, Potrzebowałem
tytko odpowiedniego poziomu dochodów i umiejętności porozumiewania się ich
językiem.
Katy nerwowo przełknęła ślinę. Była w domu. Próbował ją przekonać, że
ożenił się z nią nie tylko dlatego, że była Randallówną z domu.
- Przepraszam za to, co powiedziałam dziś po południu, Garrett -
wykrztusiła. - Nie miałam prawa oskarżać cię, że ożeniłeś się ze mną ze względu
na moje pochodzenie.
- Może nie podobają ci się wszystkie powody, dla których cię poślubiłem,
ale chcę, żeby choć jedno było jasne. Nigdy nie miałem zamiaru traktować cię
jako przynęty na ważnych klientów ani też wchodzić za twoim pośrednictwem do
wyższej klasy społecznej.
Katy zrozumiała, jak bardzo go uraziła. Nerwowo zaciskała dłonie.
- Wiem, Garrett. Jesteś na to zbyt dumny. Byłam po prostu zła i
przygnębiona, dlatego tak się zachowałam. Ostatnio oboje mieliśmy dużo stresów.
- Zupełnie niepotrzebnych.
- Jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji - ciągnęła ostrożnie.
- W cholernie nienaturalnej sytuacji. W głupiej sytuacji. Idiotycznej.
Człowieka o zdrowych zmysłach może ona doprowadzić do obłędu.
Katy obserwowała go kątem oka. Zmarszczył brwi. Zacisnął dłonie na
kierownicy z taką siłą, jakby chciał ją zmiażdżyć.
- To się nie uda, prawda, Garrett? - spytała wreszcie, siląc się na spokój.
- Co się nie uda? Trzy miesiące życia jak rodzeństwo, które dzieli wspólne
mieszkanie? Nie, to się rzeczywiście nie uda.
Katy zaczerpnęła tchu. Musi podjąć decyzję. Podobnie jak Garrett nie
wytrzyma długo w takiej sytuacji.
- Może - zaczęła ostrożnie - może powinniśmy spróbować jeszcze raz.
Oczywiście jeśli chcesz.
- Katy ! - Garrett był jak ogłuszony.
- Może masz rację - kontynuowała, starając się zapomnieć o wszystkich
dręczących ją wątpliwościach. - Może ja rzeczywiście niewłaściwie sobie to
wyobrażałam. Może za wiele oczekiwałam od małżeństwa. Dałam się ponieść
dawnym, dziewczęcym emocjom, które powinnam była porzucić dawno temu.
- Katy...
Nie odpowiedziała, wpatrywała się intensywnie w ciemność za oknem.
Stopniowo cały ten zamęt umysłu, jaki przeżywała od nocy poślubnej, zaczął
powoli ustępować, czyniąc miejsce racjonalnemu spojrzeniu na sytuację.
- Pod wieloma względami masz słuszność Garrett. Moglibyśmy tworzyć
dobry związek. Mamy wspólne interesy, szanujemy się nawzajem i aż do naszej
nocy poślubnej łączyła nas przyjaźń.
- Katy, kochanie, oczywiście, że tak. Właśnie to starałem ci się od paru dni
wytłumaczyć. - W głosie Garretta brzmiało podniecenie. Jeszcze mocniej zacisnął
dłonie na kierownicy. - Przykro mi, że twoja noc poślubna nie wypadła tak, jak
tego oczekiwałaś. To moja wina. Byłem zmęczony i za bardzo cię pragnąłem. Tak
dawno nie byłem z żadną kobietą. - Przerwał na chwilę. - W każdym razie byłem
zbyt szybki. Teraz to wiem. Powinienem był bardziej liczyć się z tobą. A później od
razu zasnąłem. Nie wiem, jak mogłem to zrobić. Po prostu wydawało mi się, że ty
już więcej nie chcesz, to znaczy, że już nie masz ochoty się kochać i... Mniejsza o
to. Chcę po prostu powiedzieć, że wiem, iż nie zachowałem się jak należy i przykro
mi z tego powodu. Jeśli dasz mi jeszcze jedną szansę, postaram się, zrobię
wszystko, żeby ci było dobrze. Przysięgam. Katy obserwowała jego profil. Własne
zakłopotanie było niczym w porównaniu z jego problemami.
- Garrett, na litość boską, o czym ty mówisz? Było mi dobrze.
Powiedziałam ci przecież. Naprawdę. To było wręcz niewiarygodne. Nie miałam
pojęcia, że mogę cos' podobnego przeżyć. Jesteś... jesteś fantastycznym kochan-
kiem.
- Jeśli naprawdę byłbym taki fantastyczny - Garrett odwrócił na moment
wzrok od szosy - nigdy by nie doszło do takiej sytuacji między nami. Nie miałabyś
tylu wątpliwości. Nie zaczęłabyś mnie nienawidzić.
- Ależ Garrett, ja cię wcale nie nienawidzę. - Wpatrywała się w niego
zdumiona, że mógł dojść do takiego wniosku.
- Czy ty w ogóle masz pojęcie, co ja przeszedłem od czasu naszej nocy
poślubnej?
- Wiem, Garrett.
- Na litość boską, kochanie, ja... Nie zdążył dokończyć myśli. Błyskawicznie
nacisnął hamulec. Katy ujrzała ogromny ciemny kształt wyłaniający się z rowu
prosto na szosę dokładnie w tym samym momencie, gdy Garrett zahamował.
Przez parę sekund reflektory oświetlały Herosa.
Koń stał na środku drogi, wyprężony, drżący. Po chwili ruszył w kierunku
pobocza, po czym przyspieszył i zniknął w strumieniach deszczu.
- Mój Boże, to Heros - wyszeptała Katy, przerażona. - O mało na niego nie
najechaliśmy.
- Dobrze, że nie jechaliśmy szybciej.
- Mogliśmy wszyscy wylądować w szpitalu.
- Albo w kostnicy. Ponad sześćset kilo końskiego mięsa w zetknięciu z
mercedesem to nie żarty. - Garrett skręcił aa pobocze i zatrzymał się. - W jaki
sposób on się wydostał? Sam osobiście zamknąłem drzwi do stajni - zastanawiał
się.
- Musimy go poszukać. Zgubił się i jest przerażony. Może znów skoczyć pod
jakiś samochód.
- Pójdę za nim. - Garrett otworzył bagażnik i wyjął lasso. - A ty jedź do
domu.
- Najpierw pomogę ci go znaleźć. - Katy pchnęła drzwiczki. - Kto wie, czy w
tych warunkach dałbyś radę sam go złapać.
- Nie, Katy. Zniszczysz sukienkę. Dam sobie radę.
- Za późno. - Katy wysiadła już z samochodu i momentalnie przemokła. - I
tak już się zniszczyła. Na szczęście noszę płaskie obcasy. Wyobraź sobie, że
musiałabym brnąć przez to błoto w szpilkach.
- Katy, a więc pomóż mi...
Ale ona odeszła już w tym kierunku, gdzie zniknął Heros. Garrett zaklął
pod nosem, wziął latarkę i poszedł za nią. Gwizdnął przeraźliwie.
- Czy ten twój psotny konik przyjdzie na zawołanie?
- Jeśli będzie miał ochotę.
- Być może znów ogarnie go senność, zanim zdąży się za bardzo oddalić.
Muszę przyznać, że tym razem nie wyglądał na ospałego.
- 0 nie - przyznał Garrett w zamyśleniu. - Wyglądał na porządnie
wystraszonego. A starego Herosa byle co nie przestraszy.
- Może to ta burza?
- Taak. Pytanie tylko, co on tu robił?
- Może to jacyś wandale? Albo kiepscy dowcipnisie? - zastanawiała się
Katy. - A może zamek w drzwiach był wyłamany?
- Do diabła, sam chciałbym to wiedzieć. Ale się dowiem. - Garrett znów
przeciągle gwizdnął.
- Nie słyszę jakoś grzmiących kopyt konia wracającego na wezwanie swego
pana - zauważyła Katy.
- Przecież to nie jest koń wyścigowy. Nagle przed oczami Katy przemknął
jakiś cień.
- Garrett, tam! - zawołała.
- Widziałem. Pójdź na lewo i powoli okrążaj go z tamtej strony. Nie rób
żadnych gwałtownych ruchów. Tylko go uspokajaj.
- Wiem, jak się obchodzić z przerażonym koniem.
- Przepraszam. Zapomniałem, z kim się ożeniłem. Naprzód, cowgirll -
roześmiał się.
Katy zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Oddaliła się we wskazanym
kierunku.
Cała operacja nie trwała długo. Heros wyraźnie się ucieszył, gdy poznał, kto
za nim idzie. Podbiegł do Garretta i pozwolił uwiązać się na lasso.
Gdy szli już razem prowadząc konia, widać było, że Heros chce jak
najprędzej znaleźć się w domu.
- Wiem, co on czuje - powiedział Garrett, gdy koń dotknął głową jego
ramienia. - Czas, byśmy już poszli do domu.
Zagłębił dłoń we włosach Katy. Przyciągnął ją do siebie i pocałował w usta.
- Wrócę na koniu - powiedział. - A ty weź samochód Gdy tylko znajdziesz
się w domu, wskakuj pod gorący prysznic.
- Dobrze, Obserwował ją, gdy siadała za kierownicą. Już miała ruszyć, gdy
pochylił się do okna.
- Jedź ostrożnie, Katy - przestrzegł. - Jesteśmy już blisko domu, ale w taką
noc jak dziś ta droga staje się niebezpieczna.
- Dobrze, Garrett. - Pomyślała, jak to miło, że się o nią troszczy.
- Za parę minut będę - zawołał jeszcze.
Katy skinęła głową i zatrzasnęła drzwiczki. Przez chwilę siedziała
nieruchomo, wspominając smak pocałunku Garretta. Obserwowała, jak ostrożnie
prowadził konia skrajem drogi. Widać było, że Heros doskonale wyczuwa każdy
ruch ciała swego pana. Może sprawiał wrażenie ospałego, ale trzeba przyznać, że
był wspaniale wytresowany. Garrett nie potrzebował nawet cugli.
Zniknęli w deszczu, jadąc drogą na skróty, a Katy pomału skierowała się ku
domowi. Myśli jej zaprzątała decyzja, jaką podjęła.
W istocie było tak, jak gdyby postanowiła ponownie wyjść za mąż. Chociaż
niezupełnie. Tym razem trudniej jej było podjąć decyzję. Powodowała się miłością
do Garretta, ale rozsądek ostrzegał ją, że może to być zdradliwe.
Z całą świadomością wkracza z powrotem w intymny związek z mężczyzną,
który jej nie kocha. Tym razem znała fakty, a jednak podjęła taką samą decyzję.
Zaryzykowała, gdyż jakaś jej część nie chciała wyrzec się Garretta
Colltrane'a.
Może wreszcie nauczy się ją kochać. A któż może być lepszą nauczycielką
jak nie żona, pytała samą siebie. Zaparkowała samochód przed domem. Gdy
wchodziła do środka, poczuła nagle przypływ jakiegoś irracjonalnego optymizmu.
Zauważyła, że w stajni pali się światło. A więc Garrett i Heros już są.
Jeszcze chwilę potrwa, zanim Garrett wróci do domu. Musi najpierw osuszyć
konia i oporządzić go na noc. Katy postanowiła zrobić to, o co ją prosił przed
rozstaniem.
Dziwnie się czuła wchodząc do małżeńskiej sypialni i zdejmując z siebie
mokrą suknię. Przez ostatnie dni zwykła myśleć o tym pokoju jako o pokoju
Garretta. Rozejrzała się dokoła. Widać tu było ślady Garretta, wskazujące na dwie
strony jego natury.
W szafie wisiały zarówno spłowiałe dżinsy, jak i drogie garnitury. Buty z
cholewami stały tuż obok wytwornych bucików wizytowych. Na specjalnych
uchwytach były zaczepione paski z cienkiej skóry odpowiednie do garnituru, a
obok gruby skórzany pas zakończony srebrną klamrą z wygrawerowanymi
słowami upamiętniającymi zwycięstwa Garretta w rodeo.
Garrett Coltrane przebył długą drogę od czasu, gdy opuścił stajnie jej ojca.
Wiele się nauczył, ale nigdy nie nauczył się, jak kochać kobietę, pomyślała. Tyle
sprzysięgło się przeciw niemu. Po pierwsze, miał nie najlepszych nauczycieli w
osobach rodziców, po drugie - złe doświadczenia z kobietą, która przez miłość
rozumiała jedynie zaspokojenie własnego pożądania. Na dodatek wiele czasu i
energii kosztowało go wspinanie się po szczeblach drabiny społecznej. Niewiele
już zostawało na przyjemniejsze strony życia. Może jednak nie było jeszcze za
późno na nauczenie Garretta miłości.
Katy weszła do łazienki i puściła gorący prysznic. Zaczynała właśnie
rozkoszować się ciepłem spływającej na nią wody, gdy usłyszała, że ktoś wchodzi
do łazienki. Nerwowo ścisnęła mydło.
- Garrett? - spytała.
Drzwi kabiny z prysznicem otworzyły się gwałtownie. Stał przed nią
Garrett wpatrzony w jej nagie ciało. Był rozebrany i wydawało się, że wypełnia
sobą całą przestrzeń między kabiną prysznica a łazienką. Widać było, że jest
podniecony. Gdy wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, mięśnie napięły mu
się pod gładką, opaloną skórą.
- Chyba to będzie romantyczne - powiedział, wciąż nie spuszczając z niej
wzroku.
- Co? - Instynktownie podniosła do piersi rękawicę do mycia, by
natychmiast uświadomić sobie, jak niewiele ona przykrywa. Uśmiechnęła się
niepewnie.
- Wspólny prysznic. - Garrett ujął jej podbródek. -Myślę, że mógłbym się
przyzwyczaić do odrobiny romantyzmu.
- Wierzę w twoje zdolności adaptacyjne - zażartowała. Przesunęła palcami
po jego klatce piersiowej. Widziała i czuła, że reaguje na bliskość jej ciała, i
ucieszyła się. Zniknęła gdzieś cala nieśmiałość, tak samo jak wtedy, gdy Garrett
po raz pierwszy wziął ją w ramiona.
- Katy, kochanie, nie będziesz żałowała swojej decyzji. Przysięgam.
Należymy do siebie. Odpowiadamy sobie. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze,
że będziemy bardzo szczęśliwi.
- Wydajesz się bardzo pewny siebie.
- Nie ożeniłbym się z tobą, gdybym nie był pewny. Wiem, czego chcę, i
jestem zdecydowany ciężko pracować, by to osiągnąć. Ty też lubisz pracować.
Wiem o tym. Proszę cię więc, abyś włożyła trochę wysiłku w to, żeby nasze
małżeństwo było udane.
- Myślisz, że to wystarczy? - Ujęła jego twarz w dłonie i przyciągnęła
gwałtownie ku sobie jego głowę. Rozchyliła usta.
- Katy, moja słodka Katy. - W glosie Garretta wezbrało pożądanie. Przywarł
wargami do jej ust.
Drżała w jego ramionach. Przycisnęła się do niego całym ciałem.
- Tym razem to ja chcę cię dotykać - wyszeptała.
- Tak, Katy, kochana, rób wszystko, co chcesz. Wszystko. Chcę, żebyś
dotykała mnie wszędzie. - Oparł dłonie na jej biodrach. Przesunął niżej, na
pośladki. Ścisnął je delikatnie.
- Chcę, żebyś mnie poznała. Całego. Chcę, żeby ci było dobrze, tak dobrze,
żebyś nigdy nie chciała nikogo innego. - Glos uwiązł mu w gardle.
Teraz, gdy znajdowała się znów w jego ramionach, nie wyobrażała sobie, by
mogła kiedykolwiek być z innym mężczyzną.
- Tylko ciebie chcę dotykać - szeptała. - Nikogo innego nie mogłabym.
Naprawdę. Nikogo... - Błądziła palcami po jego mokrych ramionach.
- Ach, Katy, jak mi dobrze. - Zadrżał i przytulił ją jeszcze mocniej. Chwycił
ją za pośladki i uniósł do góry. -Patrz, co ty ze mną robisz.
- Czuję, co z tobą robię. - Przylgnęła do niego, objęła go za szyję, dumna z
jego siły. Poczuła, że jest twardy, napięty.
Krzyknęła z rozkoszy. Przywarła twarzą do jego ramienia, pieściła jego
skórę koniuszkiem języka.
- Pomału, kochanie. Chcę, żeby ci było dobrze. - Garrett westchnął, jego
ciało przeszedł dreszcz.
- Nie martw się. Jest mi dobrze - roześmiała się.
- Co w tym śmiesznego? - spytał.
- Nic - odparta i znów się uśmiechnęła. Pochyliła głowę, by lekko ugryźć' go
w ramię.
- Katy.
- Właśnie pomyślałam, jakie to dziwne, że to ja ciebie uspokajam. Zawsze
wydajesz się taki pewny tego, co robisz.
- Nie przy tobie. Myślę, że popełniłem parę błędów, kochanie.
- Nie w tej dziedzinie - roześmiała się, patrząc mu prosto w oczy.
Uśmiechała się przez cały czas, gdy pomału opuszczał ją w dół, aż stanęła
na podłodze. Zakręcił prysznic.
- Jeśli to jest jedyna rzecz, jaką dobrze robię - wymamrotał - to
skoncentruję się na niej.
Katy zamknęła oczy, czując miłe podniecenie i prawdziwą rozkosz, gdy
Garrett pieścił ją delikatnie, wycierając całe ciało ręcznikiem. Dotknął jej sutek, a
gdy poczuł, że stwardniały, pochylił się, by całować każdą z nich z ogromną
czułością i delikatnością.
- Lubisz to, Katy?
- O tak - westchnęła. - Bardzo.
- Powiedz mi, co jeszcze lubisz. Co mam robić.
- Wszystko, co robisz, jest cudowne. - Przesunęła dłoń do jego brzucha, a
później niżej i zaczęła go pieścić najczulej, jak potrafiła.
- O Boże, Katy -jęknął.
- Dobrze to robię?
- Wspaniale. Nie mogę dłużej czekać.
- Ja też nie.
Garrett wytarł ją do sucha. Gdy kończył, z trudem trzymała się na nogach.
- Pomóż mi - poprosiła. Wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Posadził na
łóżku.
- Będę cię trzymał tak mocno, że nigdy nie zechcesz ode mnie odejść.
Położył się obok niej, rozchylił jej uda i dotknął palcami ciepłego i
wilgotnego ciała. Zadrżała, przyciągnęła go do siebie.
Pieścił ją dłońmi i ustami, aby wywołać reakcję, której tak bardzo pragnął.
Tak bardzo chce, żeby mi było dobrze, ucieszyła się. Wydawało się, że jest to
jedyna rzecz na świecie, na której mu naprawdę zależy. Był zajęty wyłącznie nią,
skoncentrowany tylko na niej, myślał jedynie o tym, żeby sprawić jej
przyjemność. Krzyknęła, była jak ogłuszona, wydawało jej się, że zapada się w
jakąś przepastną otchłań.
A gdy powrócili do rzeczywistości, leżeli przy sobie obejmując się
wzajemnie, rozgrzani namiętnością, która doprowadziła ich do najwyższej
ekstazy. Katy raz jeszcze poddała się prymitywnej sile instynktu, który sprawia, że
mężczyzna i kobieta przez ułamek sekundy czują się zespoleni w jedno.
ROZDZIAŁ 7
Następnego ranka Heros nie wyglądał wcale gorzej niż zazwyczaj. Garrett
przechadzał się u wejścia do stajni i obserwował konia zajadającego siano.
- Mieliśmy obaj ekscytującą noc, prawda, stary? - zagadał. Koń zastrzygł
uszami na dźwięk znajomego głosu.
- Założę się jednak, że ja lepiej spędziłem czas niż ty.
- Garrett uśmiechnął się na samo wspomnienie. Heros odwrócił na chwilę
łeb, ale po chwili znów zajął się sianem.
Garrett był w znakomitym nastroju. Od dawna już nie czul się tak
wspaniale.
- Mam cudowną, słodką, seksowną żonę, stary. Nigdy byś tego nie zgadł
patrząc na nią. Sprawia wrażenie spokojnej i opanowanej, poważnej i trochę
nieśmiałej. Ale w łóżku zamienia się w wulkan. Delikatna jak kotka, potrafi być
dzika jak źrebica, która jeszcze nie nosiła siodła. Nigdy się z czymś takim nie
spotkałem.
Heros nadal był zajęty sianem. Najwidoczniej ludzkie namiętności nie
robiły na nim żadnego wrażenia.
- Są takie chwile, Heros, kiedy mi cię żal. Bycie wałachem ma swoje
ujemne strony.
Garrett przyjrzał się zamkowi u drzwi. Był nie naruszony. Drzwi nie mogły
otworzyć się przypadkowo. Słońce świeciło jasno. Po nocnej burzy nie zostało ani
śladu. Dzień zapowiadał się obiecująco.
Tak jak jego małżeństwo.
Na samą myśl o tym poczuł głębokie zadowolenie. Krótka, niespodziewana
burza, jaka rozpętała się następnego ranka po nocy poślubnej, minęła tak samo
nagle, jak się zaczęła. Katy znów była tą dawną Katy, którą znal wcześniej.
Wszystko teraz będzie dobrze. Wszystko ułoży się tak, jak sobie zaplanował. A
nawet lepiej. Kiedy zdecydował się ożenić z Katy, nie zdawał sobie sprawy, jak
bardzo jest zmysłowa. Nie miał pojęcia, że będzie aż tak szczęśliwy.
- Masz szczęście, Heros, że nie musisz się zastanawiać nad kobiecą
psychiką. Mówię ci, to straszne. Istny labirynt, w którym nie sposób się rozeznać.
Nawet jeśli jest inteligentna i wygląda na rozsądną, może cię zaskoczyć. Kto by
pomyślał, że słodka mała Katy będzie taka uparta? Powiadają, że to zwykłe
zdenerwowanie panny młodej, ale ja ci mówię, że przez ostatnie parę dni czułem
się tak, jakbym stąpał po polu minowym. Na szczęście już po wszystkim. Sytuacja
się unormowała.
Heros zarżał cicho i chwycił następną kupkę siana.
- Muszę jej pilnować. Zauważyłem, jak Hutton i paru innych patrzyło na
nią wczoraj. Gdy tylko zaczynała mówić o swoim programie hodowlanym,
zamieniali się w słuch. Nie wiem, czy ona wie, jak seksownie wygląda
rozprawiając o rozpłodzie koni. Jest tak poważna i tak przekonywająca, że
słuchający jej mężczyźni czują się jakby należeli do jej stadniny. Gdy włączyła się
w dyskusję o przewadze naturalnych metod rozrodu nad sztucznym
zapłodnieniem, mało brakowało, a byłbym ją chwycił za ręce i nogi i wyniósł z
pokoju. Mężczyznom aż ślinka leciała, gdy na nią patrzyli. Najzabawniejsze jest
to, że ona prawdopodobnie wcale nie zdawała sobie z tego sprawy.
Herosowi też leciała ślinka, ale na widok siana. Garrett przerwał na chwilę
swój monolog i jeszcze raz przyjrzał się uważnie zamkowi u drzwi. Nagle usłyszał
nieco zachrypnięty głos Emmetta Brackena. Najwyraźniej chlapnął sobie jednego
wieczorem.
- Dzień dobry, panie Coltrane. - Bracken wszedł do stajni. - Co słychać?
- Coś tu się działo w nocy z tymi drzwiami.
- A co takiego? - Bracken zmarszczył brwi.
- Heros uciekł. Omal na niego nie wpadłem wracając od Huttona.
- Był na szosie?
- Tak. Spłoszony przez burzę. Tak myślę. Zauważyłem go dosłownie w
ostatniej chwili.
- Zamek w porządku? - Emmett zacisnął wargi i spojrzał w zamyśleniu na
konia.
- Tak.
- To zmyślny koń. Czy nie sądzi pan, że mógł sam jakoś odemknąć zasuwę?
- Emmett powoli cedził słowa.
- Wykluczone. Jest zmyślny, ale nie ma rąk. Bez pomocy rąk nie można
otworzyć tych drzwi.
- A może jakaś para rąk zapomniała zamknąć stajnię? - mruknął Bracken.
- Własnoręcznie ją zamknąłem około szóstej po południu.
Zapadła długa cisza. Emmett stał nieporuszony z widłami w ręku,
wpatrując się w zatrzask u drzwi.
- Sądzi pan, że ktoś naumyślnie je otworzył?
- Przemknęła mi taka myśl. - Garrett uważnie obserwował Brackena.
- Myślę, że to mogło się stać w ten sposób - potrząsnął głową Emmett.
Zsunął czapkę niżej na czoło, tak że niemal przysłaniała mu oczy.
- To znaczy, w jaki? - nalegał Garrett.
- To znaczy, że ktoś to zrobił naumyślnie.
- Wiesz coś, czego ja nie wiem, Bracken? - spytał Garrett najłagodniej, jak
potrafił.
- Wiem, ile ten koń dla pana znaczy. Każdy, kto pana zna, też to wie -
powiedział Emmett tajemniczo.
- Co ty próbujesz mi powiedzieć, Bracken? - Garrett rozłożył ręce i oparł się
o drzwi stajni.
- Tylko to, że mógł to zrobić ktoś, kto ma z panem na pieńku. - Bracken
odwrócił się do wyjścia.
- Bracken. - Głos Garretta zabrzmiał ostrzegawczo.
- Nie wiem nic, czego by pan nie wiedział.
- To znaczy?
- To znaczy, że pan lepiej niż ja zna ludzi, którzy mają z panem na pieńku.
- Być może - odparł sucho Garrett. - Ale chciałbym, żebyś wymienił kilku.
Może to będą ci sami.
- Na pana miejscu - zaczął Emmett - zacząłbym od kobiet. Kobieta, która
czuje, że została skrzywdzona, jest zdolna do najprzedziwniejszych rzeczy. A może
zbyt krótko pan żyje, aby o tym wiedzieć? - Bracken wyszedł ze stajni.
Katy usłyszała głos Emmetta w momencie, gdy przekraczała próg stajni.
Bracken o mało na nią nie wpadł. Usunęła się na bok.
- Przepraszam - bąknął. - Nie zauważyłem pani.
Katy uśmiechnęła się przelotnie. Podeszła do Garretta, patrzącego na nią z
dziwnym wyrazem twarzy.
- Przyszłam zobaczyć, jak się miewa Heros - zaczęła.
- W porządku. - Garrett nadal uważnie ją obserwował.
Katy nerwowo przełknęła ślinę. Nagle poczuła się nieswojo. Serce skoczyło
jej do gardła. Większą część nocy spędziła przekonując samą siebie, że postąpiła
słusznie zgadzając się, by ich małżeństwo było małżeństwem z prawdziwego
zdarzenia. Teraz niezrozumiały wyraz oczu męża sprawił, że znów zadała sobie
pytanie, czy aby nie popełniła kolejnego błędu. Garrett tego ranka wydawał się
jakiś obcy i ponury. Całkiem inny niż w nocy.
- Coś się stało, Garrett? - spytała zaniepokojona.
- Rozmawiałem właśnie z Emmettem o tym, co się wydarzyło w nocy.
Doszliśmy do wniosku, że Heros nie mógł się stąd wydostać sam. Ktoś musiał mu
w tym pomóc.
- Co? - Katy popatrzyła na niego z przerażeniem. -Ktoś go wypuścił?
- Na to wygląda.
- Ale kto?
- To właśnie najbardziej interesująca część pytania.
- Może jakieś dzieciaki chciały zrobić głupi kawał? A może jakiś włóczęga
chciał spędzić noc w ciepłej stajni?
- Emmett sugerował, że mogła to zrobić kobieta. Może w ten sposób
chciała się zemścić na mężczyźnie, który, jej zdaniem, ją skrzywdził.
Katy zabrakło tchu. Musiała oprzeć się o ścianę, by nie upaść. Słowa
Garretta raziły w nią jak piorunem. Zrozumiała, co miał na myśli. Instynktownie
się cofnęła.
- Uważasz, że miałam z tym coś wspólnego? - wyszeptała. - Myślisz, że
byłabym zdolna do czegoś takiego? Po tym... po tym, co zdarzyło się między nami
tej nocy?
- Heros został wypuszczony, zanim poszliśmy do łóżka. - Garrett zmierzył
ją wzrokiem. - Nie wiadomo dokładnie, kiedy wyszedł ze stajni.
- Garrett!
- Mógł zginąć. Mógł zabłądzić gdzieś między skałami. Mogła go zabić
ciężarówka. Do diabła, sam go o mały włos nie zabiłem. Byłaby to wyjątkowo
perfidna forma zemsty, nie uważasz?
- Garrett, na litość boską, co ty mówisz? - Katy nie wierzyła własnym
uszom. - Czy ty naprawdę myślisz, że ja mogłabym zrobić coś podobnego tylko
dlatego, że inaczej wyobrażałam sobie małżeństwo? Wierzysz, że mogłabym mścić
się w ten sposób? Wykorzystując Bogu ducha winnego konia?
Garrett zbliżył się do niej. Chwycił ją za ramiona i świdrował wzrokiem z
taką siłą, że zadrżała.
- Nie - powiedział zdecydowanie, - Nie wierzę, byś mogła wykorzystać
poczciwego Herosa, by się na mnie zemścić. Bracken się myli. Kobieta, która żywi
do kogoś urazę, może zrobić różne dziwne rzeczy, ale jednego jestem pewien. Że
kochasz konie. Nigdy nie naraziłabyś na niebezpieczeństwo Herosa. Nie
posłużyłabyś się koniem przeciwko mnie. Jesteś uczciwa, Katy. Masz swoje
własne sposoby toczenia walki.
- No cóż, dziękuję ci chociaż za to. Garrett przyciągnął ją do siebie. Objął
mocno i wtulił twarz w jej włosy.
- Przepraszam, Katy. Przez chwilę po tym, co powiedział Emmett,
pomyślałem o twoim zachowaniu po nocy poślubnej. Przez parę dni nie miałem
pojęcia, co czujesz, co myślisz. Byłaś tak inna niż ta Katy, którą znałem. Ta cala
gadanina o wspólnym życiu jak rodzeństwo czy partnerzy w interesach, po prostu
całkowicie wytrąciła mnie z równowagi. Nie wiedziałem, co się wokół mnie dzieje.
- Nie trzeba wiele, by zamącić męski umysł - zauważyła z przekąsem.
- No cóż, jesteśmy nieskomplikowanymi, prostolinijnymi osobnikami.
Spytaj któregokolwiek z mężczyzn -uśmiechnął się Garrett.
- Już dobrze. - Katy oparła głowę o jego pierś. Napięcie powoli ją
opuszczało. - Jeśli jesteśmy zgodni, że nie zrobiłam tego ja, to kto w takim razie?
- Żebym to ja wiedział. Być może rzeczywiście jakiś włóczęga. Albo dziecko,
które chciało pobawić się z koniem. W każdym razie postaram się, żeby to się
więcej nie powtórzyło.
- Co zrobisz?
- Jeszcze dziś zainstaluję system alarmowy. Nic bardzo skomplikowanego.
Po prostu urządzenie, które uruchomi dzwonek znajdujący się w domu, gdyby
ktoś próbował otworzyć drzwi. To powinno wystarczyć.
- Przykro mi, że choć przez chwilę myślałeś, że to ja.
- Katy spojrzała na niego ze smutkiem. Uścisnął ją mocno, po czym
odstąpił o krok do tyłu.
- W ciągu ostatnich dni zupełnie zbiłaś mnie z tropu, moja pani. Nie
wiedziałem, na jakim świecie żyję, ale teraz znów wszystko się unormowało.
Prawda? - popatrzył na nią z rozmarzeniem. Myślami błądził wokół przeżyć mi-
nionej nocy.
- Nie bardzo wiem, co uważasz za normalne, Garrett.
- Dopóki będzie tak jak tej nocy, wszystko będzie dobrze. - W głosie
Garretta pobrzmiewało zadowolenie i radość. - Wiesz, dużo o tym myślałem.
- O, to ogromny wysiłek dla mężczyzny.
- Nie bądź złośliwa. Mówię poważnie. Ty i ja mamy ze sobą wiele
wspólnego i powinniśmy to wykorzystać, W małżeństwie wspólne
zainteresowania są bardzo ważne.
- Od kiedy to jesteś takim ekspertem od małżeństwa?
- uśmiechnęła się, spoglądając mu prosto w oczy. Ku jej zaskoczeniu
potraktował to pytanie poważnie.
- Przyznaję, że dopiero się uczę. Ale myślę, że to dobrze, jeśli ludzi coś
łączy. Jeden z powodów, dla których pobraliśmy się, to przecież wspólne
zainteresowania.
- Chyba masz rację. - Katy utkwiła wzrok w Herosie, zastanawiając się,
czego jeszcze może się spodziewać. Udało jej się ostatnio kilka razy zbić Garretta z
tropu, ale to było niczym w porównaniu z tym, do czego on był zdolny wobec niej.
- Powinniśmy wykorzystać fakt, że mamy ze sobą tyle wspólnego.
- Zgoda - przytaknęła.
- Myślę, że już czas, by ktoś z powrotem wrzucił cię na konia, Katy.
- Niech ci to nawet przez myśl nie przejdzie - ostrzegła. Przywarła do drzwi
stajni, wpatrując się niewidzącym wzrokiem w konia.
- Ależ, Katy, kochanie, pomyśl rozsądnie. - Garrett starał się mówić jak
najłagodniej. Pogłaskał ją delikatnie po włosach. - Wiem o wszystkim, co się
wydarzyło tamtej nocy. Wiem, jak bardzo to przeżyłaś. Ale teraz to już przeszłość.
Było, minęło. Tak bardzo lubiłaś jeździć konno. Nie ma sensu rezygnować z
powodu jednego przykrego doświadczenia.
- Przykre doświadczenie! Garrett, ależ ja o mało nie zginęłam! Nie możesz
sobie nawet wyobrazić tego, co działo się tamtej nocy. Płomienie, dym i oszalałe
konie. I ból. Garrett, czy ty masz pojęcie, jak ja cierpiałam?!
- Kochanie, rozumiem, ale gdybyś miała wypadek samochodowy, prędzej
czy później znów wsiadłabyś do auta. Tak samo jest z jazdą konną.
- Nieprawda, to ogromna różnica. Mam swobodę wyboru i zdecydowałam,
że nigdy już nie będę jeździć. Nie przekonuj mnie, Garrett. Decyzję podjęłam już
dawno. Jestem dorosła i mam prawo robić to, co uważam za stosowne.
- Wytworzyłaś w sobie jakąś fobię. I po co? Przecież jazda konna stanowiła
część twego życia - perswadował Garrett. - Pamiętam, jak pięknie wyglądałaś w
siodle. Stawałaś się inną kobietą, ożywiałaś się, rozkwitałaś, zupełnie tak samo jak
wtedy, gdy trzymam cię w ramionach.
- Na litość boską, Garrett. A cóż to za bezsensowne porównanie. Skąd ty
możesz wiedzieć, jak wyglądałam. Gdy znałeś mnie przed laty, byłam jeszcze
dzieckiem.
- Pamiętam, Katy, dobrze pamiętam. Pamiętam, jak uwielbiałaś pokazy i
zawody. Jaka byłaś podniecona i dumna ze zwycięstwa. Pamiętam, ile godzin
przygotowywałaś konie do wyjścia na tor. Jaka byłaś ambitna. Jazda konna była
dla ciebie najważniejszą rzeczą w życiu. A ty byłaś dobra, bardzo dobra.
- Ludzie się zmieniają, Garrett. Powinieneś to wiedzieć.
- Owszem, ludzie się zmieniają. Ale pewne rzeczy się nie zmieniają.
Kochasz konie i byłaś cudowną amazonką. Jazda konna to coś, co możemy robić
razem. Co nas łączy. Czas, byś znów wsiadła na konia. Zbyt dużo już czasu
spędziłaś na podsycaniu w sobie strachu. - Garrett uśmiechnął się ciepło. -
Pomogę ci przezwyciężyć ten strach.
- Nie nalegaj, Garrett.
- Kiedyś będziesz mi jeszcze za to wdzięczna, kochanie.
- Nie uszczęśliwiaj mnie na siłę. - Katy była już wyraźnie wściekła. - Jeśli
nie przestaniesz...
- Cicho... - Zamknął jej usta pocałunkiem. - Uspokój się, kochana. Do
niczego nie chcę cię zmuszać. Niech czas to rozstrzygnie. Tak jak to było z nami. -
Pocałował ją raz jeszcze. - Lubię to - wymamrotał między jednym a drugim
pocałunkiem.
- Garrett, rozpraszasz mnie - powiedziała Katy oskarżycielskim tonem, ale
jej irytacja słabła pod wpływem ciepła jego ust. Ostatniej nocy zdecydowała, że
jeśli tylko w tej dziedzinie mogą się naprawdę porozumieć, powinna starać się
ułatwić to porozumienie. Problem polegał jedynie na tym, że w takich chwilach
jak ta całkowicie ulegała mężczyźnie, który nawet nie nauczył się jeszcze jej
kochać. Ryzyko, na które się wystawiała, było ogromne i Katy świetnie o tym
wiedziała.
- Lubię cię rozpraszać. - Oparł ją plecami o ścianę i przysunął się do niej.
Kolanem rozchylał jej nogi, a kiedy ustąpiła pod jego naporem, natychmiast
wsunął udo między jej uda.
- Tak, właśnie tak, kochanie. Zaciśnij nogi tak, jakbyś to zrobiła jadąc na
ogierze. No, dalej.
- Ależ, Garrett! Ktoś może nas zobaczyć. - Pożądanie mieszało się w niej ze
strachem. - Emmett kręci się w pobliżu. Może w każdej chwili wejść.
- Nie sądzę, aby się odważył, ale jeśli się boisz, to zaraz temu zaradzimy.
- Co chcesz zrobić?
- Zgadnij. - Podniósł ją i zarzucił sobie na ramię.
- Nie! Nie tutaj. Puść mnie, Garrett. Słyszysz?
- Słyszę.
Zaniósł ją do pustego boksu, gdzie złożono siano i słomę. Starannie
zamknął drzwi do stajni. Natychmiast zrobiło się ciemno. Promienie słońca
sączyły się jedynie przez szpary w ścianach. Garrett ostrożnie ułożył Katy na
sianie.
- Wciąż jeszcze nie przyzwyczaiłaś się do roli żony.
- To źle czy dobrze? - Przeraziła się na samą myśl o tym, jak na niego
działa. - Myślę, że to ty powinieneś mi pomóc przyzwyczaić się do tej roli.
- Oczywiście, to mój słodki obowiązek - zapewnił, kładąc się obok. Oczy
błyszczały mu tak samo jak ostatniej nocy.
Katy westchnęła i objęła go za szyję. Pod wpływem jego wzroku zaczynała
poddawać się całkowicie zmysłom i wszechogarniającemu ją pożądaniu.
Garrett pospiesznie ściągnął ubranie z siebie i z niej. Później przewrócił się
na plecy i chwycił ją w pasie. Pragnął jej i ona go pragnęła. Dotknął
najintymniejszego miejsca, a kiedy jęknęła, zamruczał z rozkoszy.
Pomału położył ją na sobie, przykrywając się jej ciałem. Drżała pod
dotykiem jego dłoni.
- Pokaż mi, jaki dobry z ciebie jeździec - powiedział chrapliwym głosem.
A później roześmiał się z radości i satysfakcji, czując, jak jej palce wbijają
się w skórę jego ramienia. W chwilę później już się nie śmiał.
Oboje zatracili się w namiętności.
W jakiś czas później Garrett poruszył się. Katy zsunęła się z niego.
^ - Przypomnij mi, żebym następnym razem odliczył do dziesięciu, zanim
to zrobię. - Otrzepał źdźbła słomy i podał Katy ubranie. - Człowiek może się nieźle
poranić uprawiając miłość na słomie.
- A ja myślałam, że to romantyczne.
- To dlatego, że byłaś na górze, - Wstał i włożył dżinsy.
- Do mnie masz pretensje? Przecież to był twój pomysł. - Katy włożyła
bluzkę.
- Hej, chciałem cię tylko trochę podrażnić. Naprawdę sądzisz, że to było
romantyczne? - Spoważniał nagle.
Zawahała się, po czym szybko skinęła głową. Garrett wyglądał na
zadowolonego z siebie.
- Cóż. nigdy bym nie myślał... Mniejsza o to. A więc to było romantyczne? -
powtórzył.
- Uhm.
- W takim razie może kiedyś to powtórzymy. Mężczyzna musi być gotów do
pewnych poświęceń dla swojej kobiety.
- Naprawdę? - uśmiechnęła się.
- Naprawdę. - Zapiął koszulę i popatrzył z zainteresowaniem właściciela,
jak Katy pomału się ubiera. Nagle uśmiech zniknął mu z twarzy, spoważniał.
- Coś się stało? - spytała zaniepokojona.
- Myślałem właśnie o tym, co powiedział Bracken. Że to kobieta mogła w
nocy wypuścić Herosa.
- Znowu zaczynasz? - Katy ogarnął lęk. - Znów wracasz do tego samego?
Teraz, gdy już zrobiłeś sobie przyjemność na słomie, znów się zastanawiasz, czy to
jednak nie ja?
- Uspokój się. - W głosie Garretta brzmiało ostrzeżenie. - Strasznie jesteś
dziś nerwowa. Daj mi skończyć. Wcale nie myślę, że to ty. Doskonale wiem, że
nie. Coś innego nie daje mi spokoju.
- Co mianowicie?
- Zastanawiałem się, skąd Brackenowi przyszło do głowy, że to mogłaś
zrobić ty. Powiedział coś o kobiecie, która czuje się skrzywdzona.
- Wiem, skąd wpadł na ten pomysł. - Katy umknęła wzrokiem w bok.
- Taak? Mam nadzieję, że nie będziesz tego przede mną ukrywać -
powiedział Garrett z lekką pretensją w głosie.
- Nadine zauważyła, że... że nie spaliśmy razem. - Katy westchnęła. -
Sprzątała mieszkanie i zobaczyła, że spaliśmy w osobnych pokojach. Trochę to
dziwne jak na parę nowożeńców w czasie miodowego miesiąca. Usłyszała także to,
co mówiłeś wczoraj po wyjściu Huttona. Podejrzewam, że wyciągnęła z tego swoje
własne wnioski i podzieliła się nimi z mężem.
- Ach, tak. - Garrett oparł się o drzwi. - Teraz rozumiem. Ostatnio
zachowywałaś się jak kobieta skrzywdzona, czy tak?
- Nie zauważyłam.
- To dlatego Bracken tak powiedział - roześmiał się Garrett. - Ale już po
wszystkim, prawda? Sytuacja między sami znów się unormowała. Nie będzie już
więcej burz i napadów gniewu. Żadnych ataków zdenerwowania panny młodej.
- Jak rozkażesz, Garrett - powiedziała ze sztuczną słodyczą w głosie.
Roześmiał się, przytulił ją i pocałował w czubek głowy.
- No, chodźmy, moja pani. Trzeba coś zjeść i napić się kawy. Zostały może
bułeczki ze śniadania?
- Przecież zjadłeś je godzinę temu.
- Widocznie wzmaga mi się apetyt. Akurat wchodzili do kuchni, gdy
zadzwonił telefon.
Garrett podniósł słuchawkę. Z jego słów Katy domyśliła się, że musiało
wydarzyć się coś poważnego w firmie, coś, co można było załatwić tylko z nim.
- W porządku, Carson, uspokój się. Czy Layton tam jest? Co u diabła ma
znaczyć, że ma urlop? Ściągnij go, niech wraca do biura. - Zaklął pod nosem. -
Dobrze, już dobrze, słyszę cię. Nie sposób go ściągnąć. A niech to! Następnym
razem, gdy będzie brał wolne, upewnij się, czy jedzie gdzieś, gdzie są telefony.
Wygląda na to, że muszę wyjechać. - Spojrzał na zegarek, - Mogę być późnym
popołudniem. Powiedz Bisby'emu, żeby nie popuszczał. Bank nie może działać tak
szybko jak my. Nie straci swojej ziemi w ciągu następnych czterdziestu ośmiu
godzin. Dostanie pożyczkę. Zobaczymy się o trzeciej. A teraz trzymaj rękę na
pulsie. Dopóki nie przyjadę.
Katy słuchała, jak Garrett wydawał polecenia świadczące o jego dobrej
znajomości pracy banków i księgowości Odwiesił wreszcie z irytacją słuchawkę.
Sięgnął po kawę.
- Słyszałaś? - spytał.
- Pojedziesz do biura po południu? - Katy usiadła obok niego.
- Obawiam się, że będę musiał. W tym miesiącu personel pracuje w
uszczuplonym składzie, a szef biura, Layton, wyjechał gdzieś do Meksyku i nie
sposób go znaleźć. Jeden z naszych klientów ma problemy z bankiem. W
normalnej sytuacji nie zajmowałbym się tym, ale w tym wypadku wszystko
wskazuje na to, że muszę wziąć sprawę w swoje ręce.
- Będzie to dobra okazja, bym mogła zapoznać się z pracą jednego z twoich
biur - powiedziała Katy. - Zostaniemy tam na noc?
- Ja zostanę. - Garrett potrząsnął głową. - Ty zostaniesz tutaj. Nie ma
sensu, byś ze mną jechała. Wrócę jutro. Przecież to wciąż jeszcze nasz miodowy
miesiąc, zapomniałaś?
- Wiem - uśmiechnęła się Katy. - Ale coś mi się wydaje, że to małżeństwo
partnerów w interesach. Od początku to podkreślałeś, czyż nie? A więc nadarza
się doskonała okazja, bym się zapoznała ze swoją nową pracą.
- Będzie jeszcze niejedna okazja, gdy skończy się miesiąc miodowy -
obstawał przy swoim Garrett.
- Po co zwlekać? Pojadę z tobą już dzisiaj. Poznam twoich pracowników i
zobaczę, jak działa biuro w trudnej sytuacji.
- Trudna sytuacja nie jest najlepszym momentem, by uczyć się nowych
obowiązków - uciął Garrett. - Będziesz tylko przeszkadzać.
- Postaram się nie wchodzić wam w drogę. - Katy zaczynała już być zła.
- Zostaniesz w domu - oświadczył Garrett tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Do diabła, dopiero co wyszłaś za maż. Jeszcze nie czas, byś zawracała sobie
głowę takimi prawami.
- Dlaczego nie? - spytała z oburzeniem. - Przecież w tym celu mnie nająłeś.
Abym pracowała dla Coltrane'a i spółki.
- Nająłem. - Garrett z trzaskiem odstawił filiżankę. -O czym ty, do cholery,
mówisz? Ja cię nie nająłem, ja cię poślubiłem, kobieto!
- Przepraszam, przejęzyczyłam się.
- Przejęzyczyłaś? - Garrett nie dowierzał własnym uszom. - Użyłaś słowa
„nająć” zamiast „poślubić” i mówisz, że to przejęzyczenie?
- Uspokój się, Garrett. Powiedziałam przecież, że to byla pomyłka. - Katy
natychmiast pożałowała swoich słów.
- Cholerna pomyłka. - Garrett wstał, oczy pałały mu gniewem. - Pozwól, że
ci coś wyjaśnię, Katy Coltrane. Dwa tygodnie temu nie podpisywałaś umowy o
pracę, tylko świadectwo ślubu. Chcę, żebyś o tym pamiętała. To nie okres próbny,
lecz miodowy miesiąc. Jesteś moją żoną, a nie moją pracownicą. Spróbuj
zastanowić się przez następne dwadzieścia cztery godziny, na czym to polega.
- Garrett...
- Wezwę człowieka, który zakłada w domach alarm. Może zainstaluje jakiś
w stajni.
Wyszedł z kuchni, zostawiając Katy całkowicie zdezorientowaną. Ręce jej
drżały, gdy podnosiła do ust kubek z kawą.
Pociągnęła długi łyk i odstawiła kubek. Uśmiechnęła się do siebie. Gdyby
miała przed sobą lustro, zobaczyłaby swoje błyszczące radością oczy.
Uczenie Garretta Coltrane'a miłości było sprawą ryzykowną, ale była na to
przygotowana.
Nie była natomiast przygotowana na odkrywanie tajemnic własnej natury.
Było coś podniecającego w prowokowaniu Garretta, nawet jeśli koniec końców to
on brał górę. Tak samo jak podniecające było uprawianie z nim miłości.
Tak czy inaczej wreszcie zaczął ją dostrzegać.
Nigdy jeszcze, od czasu gdy po raz ostatni zdobyła nagrodę dosiadając
jednego z arabów ojca, nie czuła się tak dobrze jak w tej chwili.
ROZDZIAŁ 8
Tej nocy duży dom wydawał się wyjątkowo pusty. Katy nalała sobie
kieliszek wina i przygotowała kolację. Zjadła w kuchni. Otworzyła telewizor, aby
obejrzeć wiadomości, ale szybko go wyłączyła. Chwilę poczytała, po czym sięgnęła
po brandy. Miała przed sobą długą, samotną noc.
Gdy wreszcie około dziesiątej wieczór zdecydowała się pójść spać,
małżeńska sypialnia wydala jej się większa niż zazwyczaj i odpychająca. Brakuje w
niej mężczyzny, stwierdziła rozbierając się powoli. Gdy był tutaj Garrett, pokój od
razu stawał się przytulniejszy.
Ogromne łóżko też wydawało się obce bez niego. Czuła się w nim jakaś
bezbronna i samotna. To dziwne, pomyślała. Tylko jedną noc spędziła tutaj z
mężem, a już przywykła do jego obecności. Zastanawiała się, czy Garrett
ucieszyłby się widząc, że za nim tęskni. Miała nadzieję, że i on czuje się samotny
tej nocy.
Nie trzeba było mieć wybujałej wyobraźni, aby domyślić się, dlaczego nie
chciał zabrać jej ze sobą. Katy czuła, że na swój męski, szowinistyczny sposób
próbował najpierw przyzwyczaić ją do roli żony, a dopiero później partnerki w
interesach. Było w tym coś wzruszającego. Nie chciał, by zaangażowała się w
swoją nową pracę, zanim ich stosunki nie ułożą się tak, jak na dobre małżeństwo
przystało.
Nie wiedziała, czy Garrett zdaje sobie sprawę z logiki swego postępowania,
ale sama myli o tym napełniła ją otuchą. Uśmiechnęła się. Mimo wszystko Garrett
doszedł do wniosku, że ich osobiste stosunki są ważniejsze niż współpraca
zawodowa.
Być może pewnego dnia dojdzie nawet do wniosku, że jest zakochany.
Jakby w odpowiedzi na to przypuszczenie rozległ się dzwonek telefonu.
Podniosła słuchawkę.
- Halo?
- Dobry wieczór, Katy, to ja. - W słuchawce rozległ się ożywiony glos
Garretta. Najwyraźniej nie zamierzał kłaść się spać. - Pomyślałem sobie, że
zadzwonię dowiedzieć się, co słychać.
- Wszystko dobrze. - Usiadła i zapaliła lampkę. -Właśnie się położyłam. A
co u ciebie?
- Jakoś to będzie. Widziałem się z właścicielem banku i uzgodniłem
odroczenie spłaty. Jutro mam tutaj jeszcze parę spraw do załatwienia. Wrócę
dopiero po południu.
- Dobrze.
- Tęsknisz za mną? - spytał od niechcenia.
- Tak, mówiąc szczerze, tak - odparła. Zaległa cisza.
- Ja też za tobą tęsknię - usłyszała po chwili głos Garretta. - Wolałbym teraz
być z tobą w łóżku, niż siedzieć tutaj przy biurku.
Katy usłyszała w tle jakiś męski głos.
- Nie jesteś sam?
- Nie, zostało ze mną paru pracowników. Sprawdziliście z Emmettem
system alarmowy? Ja już nie zdążyłem.
- Oczywiście. Działa bez zarzutu. Sprawdziliśmy i w domu, i u Emmetta.
Wiedziałeś, że Emmett ma pistolet? Trzyma go na kominku, w pudełku po
cygarach. Pokazał mi go, gdy sprawdzaliśmy alarm.
- Nie wiedziałem, ale wcale mnie to nie zaskakuje. - Zamilkł na moment, -
Biorąc jednak pod uwagę, ile pije, nie uważam, by to było zbyt bezpieczne.
- Też tak myślę - zgodziła się Katy. - Chociaż mam wrażenie, że jest takim
rodzajem pijaka, który raczej zasypia, a nie rozrabia.
- Sam nie wiem, Katy. Nie chciałbym ich zwalniać, ale nie jestem pewien,
czy mam ochotę ich zatrzymać. W końcu to Atwood powinien się o to martwić.
- Masz rację.
- No cóż, porozmawiamy, kiedy wrócę. Dzisiaj i tak mam sporo na głowie.
Śpij dobrze, kochanie. Do zobaczenia jutro.
Katy z westchnieniem odłożyła słuchawkę. Nie pożegnali się w zasadzie jak
kochankowie, ale słyszała w jego glosie cień czułości. Garrett troszczył się o nią.
Była o tym przekonana. Musi być pewna, bo na tej pewności opiera swoje przyszłe
szczęście.
Gdy sięgnęła, by wyłączyć lampkę, zauważyła, że na małym porcelanowym
talerzyku na toaletce coś lśni. Czyżby zostawiła pierścionek? Po chwili wiedziała
już, co to jest.
Garrett przed wyjazdem do biura zostawił obrączkę.
Cały optymizm Katy nagle prysł. Wstała i podeszła do toaletki. Wzięła do
ręki obrączkę i wpatrywała się w nią z głębokim smutkiem. Symbol małżeństwa
tak niewiele znaczył dla Garretta, że po prostu mógł go zdjąć i zapomnieć z
powrotem włożyć na palec.
Zaczynała wzbierać w niej złość. Za każdym razem, gdy wydawało jej się, że
zdoła nauczyć Garretta miłości, przytrafiało się coś, co niweczyło te nadzieje.
Wyobraziła sobie Garretta w biurze wśród współpracowników. Siedzi przy
biurku, świeżo upieczony małżonek, i nawet nie przejmuje się tym, że zapomniał
obrączki.
Zdjęła swoją i położyła ją obok. Od razu poczuła się trochę lepiej.
W trzy godziny później obudziła się przerażona. Była zlana potem. Przez
parę sekund usiłowała zidentyfikować przeraźliwy dźwięk, który wyrwał ją ze snu.
Był to system alarmowy zainstalowany w stajni Herosa.
Odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka. W pośpiechu naciągnęła szlafrok i
zbiegła na dół, do holu, zapalając po drodze wszystkie światła. Niezależnie od
tego, kto był przy stajni, zauważy, że gospodarze się obudzili.
Gdy była już u drzwi, nagle poczuła przeszywający ból w kostce. Z trudem
utrzymała się na nogach. Pokuśtykała w kierunku stajni. Zobaczyła jakiś cień. To
tylko dziecko, uspokajała samą siebie. Tylko dziecko. Dopiero teraz uprzytomniła
sobie, że przecież jest całkowicie bezbronna.
- Hej, ty tam! - krzyknęła najgroźniej jak potrafiła. - Wynoś się, wynoś się
stąd, bo wezwę policję! To teren prywatny!
- Spokojnie, pani Coltrane, to ja, Emmett Bracken. Odetchnęła na dźwięk
znajomego głosu.
- Emmett! Na litość boską, ale mnie przestraszyłeś. Alarm słychać było w
całym domu. Myślałam, że znów ktoś się włamuje do stajni.
Katy z trudem łapała oddech. Wykręcona kostka bolała ją coraz bardziej.
- Obudziłem się i nie mogłem zasnąć - tłumaczył się Bracken. -
Pomyślałem, że wyjdę odetchnąć trochę świeżym powietrzem. Chciałem
sprawdzić, co u Herosa, i chyba przez pomyłkę włączyłem alarm. Obiecałem pani
mężowi, że będę miał na wszystko oko, kiedy go nie będzie. Przepraszam, że panią
przestraszyłem. Powinienem był lepiej słuchać, gdy facet wyjaśniał mi, jak to
działa. Wszystko w porządku, pani Coltrane? - Bracken podszedł do Katy.
- Tak - powiedziała przez zęby. - Chyba skręciłam nogę w kostce, ale to
głupstwo. - Rozejrzała się wokół. Wszędzie panował spokój. Weszła do stajni i
zapaliła światło.
Heros wyglądał na zaspanego. Chyba zdziwiła go ta nocna wizyta.
Katy uśmiechnęła się i pogładziła konia po karku.
- Przepraszam, że cię obudziłam, Herosie. Śpij dalej. Koń cofnął się do
boksu. W chwilę później jego równomierny oddech potwierdził, że posłuchał rady
Katy.
- Wszystko w porządku - powiedział Emmett zaglądając do stajni. - To
tylko fałszywy alarm. Naprawdę bardzo mi przykro.
- Już dobrze, Emmett. Myślę, że trzeba czasu, abyśmy się przyzwyczaili do
tego systemu. Do zobaczenia jutro. - Katy zgasiła światło i wyszła ze stajni.
- Mam pani pomóc? Ta pani kostka jest chyba bardzo słaba.
- Dam sobie radę. To nie pierwszy raz. Nie martw się, wiem. co zrobić.
Cholerny ból - zaklęła pod nosem i powlokła się do domu.
No tak. to tyle bohaterstwa. Coś jej mówiło, że Garrett będzie wściekły, gdy
dowie się, co wydarzyło się tej nocy.
Garrett wracał do domu z jak najlepszymi przeczuciami. Przez chwilę
zastanawiał się, skąd ten nastrój. To jasne. Dotychczas wracał do pustego domu.
Teraz czekała na niego kobieta i już sama ta myśl wydawała mu się nierealna.
Nie była to byle jaka kobieta. To żona. Jego żona, Kąty.
Delektował się myślą o tym, że czeka na niego przy wejściu z kieliszkiem
wina na powitanie. Wróci na kolację, a więc na pewno przygotuje coś dobrego.
Koniec końców posiadanie żony wcale nie jest takie źle.
Po latach zmian, niepewności, braku stabilizacji z przyjemnością myślał, że
wreszcie jest w jego życiu coś stałego.
Stałego? Nagle ogarnęły go wątpliwości. Przecież tak na dobrą sprawę
niczego sobie z Katy nie wyjaśnili do końca, Żadne z nich nie poruszyło
nieprzyjemnego tematu uzgodnionych trzech miesięcy.
Garrett zacisnął wargi. Cały ten idiotyzm mają już za sobą. Katy
skapitulowała przecież dwie noce temu, po przyjęciu u Huttona. Oddała mu się z
takim samym słodkim, zmysłowym zapałem jak w noc poślubną. Nie jest kobietą,
która zachowałaby się w ten sposób, gdyby nie była zaangażowana, przekonywał
sam siebie.
Musiał jednak pogodzić się z faktem, że dowiadywał się o Katy wciąż
czegoś nowego. Była osobą o wiele bardziej skomplikowaną, niż początkowo
myślał. Nie podejrzewał jej o taką zapalczywość i upór, Nie miał pojęcia, co
naprawdę myśli.
Przypomniał sobie jej słowa, gdy wracali z przyjęcia u Huttona. Nie
wspomniała o terminie trzech miesięcy. Powiedziała tylko, że będą znów ze sobą
spali, gdyż w przeciwnym razie byłoby im zbyt trudno mieszkać razem.
Chyba nie jest możliwe, by zdecydowała się tylko na przygodę trwającą trzy
miesiące.
Przeszedł go zimny dreszcz. Wiele ważnych spraw należało jeszcze
wyjaśnić. Nie chciał, by pozostały jakiekolwiek niedomówienia. Pragnął nade
wszystko mieć pewność, że Katy czuje się związana małżeńską przysięgą.
Pamiętał, jaka była zła wczoraj, gdy powiedział jej, że pojedzie do Fresno
sam. Może powinien był wziąć ją ze sobą. Ale prawdę mówiąc nie chciał, aby
zajmowała się sprawami zawodowymi na samym początku miodowego miesiąca.
Wolał, żeby najpierw przyzwyczaiła się do roli żony.
Nie potrafił jej jednak tego wytłumaczyć, nie był zresztą wcale pewien, czy
zaakceptowałaby jego wyjaśnienia, nawet gdyby znalazł właściwe słowa. Tak więc
skończyło się na tym, że polecił jej zostać w domu.
Zaklął pod nosem. Chyba źle to rozegrał. Musi się jeszcze wiele nauczyć,
jeśli chce właściwie postępować z taką kobietą jak Katy.
W godzinę później skręcił w długą, wysadzaną drzewami aleję z uczuciem
ulgi. Wreszcie jest w domu i Katy na niego czeka. Dziś wieczór wyjaśnią sobie
wreszcie wszystkie istniejące jeszcze wątpliwości.
Ale gdy podjechał pod dom i wysiadł z samochodu, nie zobaczył Katy na
progu. Nie pojawiła się również, gdy otworzył frontowe drzwi i wszedł do holu. W
domu panowała cisza. Garrett zebrał się w sobie, jak gdyby czekała go jakaś
fizyczna próba sił. Wszedł na schody prowadzące do sypialni. Przeczuwał, że coś
jest nie w porządku.
Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, gdy otworzył drzwi sypialni,
był błyszczący przedmiot na toaletce. Odruchowo dotknął serdecznego palca.
Oczywiście, zapomniał włożyć obrączkę, gdy wczoraj rano wrócił ze stajni. Wciąż
jeszcze się do niej nie przyzwyczaił.
Po chwili obok swojej obrączki spostrzegł drugą. W tym momencie poczuł
się tak, jak gdyby ktoś z całej siły uderzył go w żołądek.
Kąty usiadła na kamieniu i wpatrywała się w ocean. Bryza wiejąca od
morza nie zwiastowała niczego dobrego. Zanosiło się na burzę.
Delikatnie dotknęła nadwerężonej kostki. Z trudem nią poruszała, ale ból
nieco zelżał. Najwidoczniej nie skręciła jej tak silnie, jak się obawiała. Nie
powinna była jednak iść nad morze po obiedzie. Zajęło jej to więcej czasu, niż
przewidywała.
Nie była jednak w stanie siedzieć bezczynnie w oczekiwaniu na powrót
Garretta. Nagle poczuła gwałtowną potrzebę popatrzenia na ocean i teraz tego
żałowała. Usprawiedliwiała się wmawiając sobie, że musiała rozruszać
zesztywniałą kostkę, ale teraz wiedziała już, że powinna była raczej dać jej
odpocząć.
Jeszcze miesiąc temu nie zrobiłaby niczego pod wpływem chwilowego
impulsu. Małżeństwo z Garrettem Coltrane'em wytrąciło ją z normalnego,
spokojnego rytmu. Sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy ile. Wiedziała tylko, że
się zmieniła i to nieodwracalnie. Nie wyobrażała sobie, by mogła stać się na
powrót tą spokojną, zrównoważoną osobą co kiedyś, prowadzącą spokojne,
unormowane życie. Tak czy inaczej małżeństwo ją odmieniło. Mogła tylko mieć
nadzieję, że i Garrett się zmieni.
Wiatr był coraz silniejszy. Nad horyzontem zawisły czarne chmury. Katy
zapięła kurtkę pod szyję i wstała. Przy takim tempie, w jakim się dzisiaj porusza,
nieprędko dotrze do domu.
Była właśnie mniej więcej w połowie drogi, gdy nagle ujrzała przed sobą
jakąś ciemną postać wpatrującą się w ocean. W pierwszej chwili jej nie poznała,
ale gdy zauważyła rozwiane na wietrze siwe włosy, wiedziała już, kogo ma przed
sobą.
- Nadine! - zawołała, podchodząc wolno do stojącej kobiety. Odpowiedziało
jej milczenie. Przypuszczalnie szum wiatru zagłuszył wołanie. Wzruszyła
ramionami. Chciała się już oddalić, gdy coś ją powstrzymało. W ciemnej postaci
stojącej na skale było coś tak rozpaczliwego, że zawróciła. Podeszła bliżej do
Nadine.
- Obserwujesz morze - zagadnęła. - Pewnie będzie burza, prawda? Robi się
zimno i zaraz zacznie padać. Może wrócimy razem?
W pierwszej chwili myślała, że nie doczeka się odpowiedzi, ale Nadine
powoli odwróciła głowę. Na widok wyrazu jej oczu Katy przeraziła się. Kobieta
patrzyła na nią jak na kogoś całkiem obcego.
- Nic ci nie jest, Nadine? - spytała z niepokojem.
- Ależ skąd, wszystko w porządku. - Nadine wciąż spoglądała na kłębiące
się w dole fale. - A co pani tutaj robi?
- Po prostu wyszłam się przejść. - Katy starała się, by jej głos zabrzmiał jak
najpogodniej i beztrosko. Nie miała pojęcia, w jakim nastroju jest Nadine. Być
może wcale nie jest zadowolona z tego spotkania. - W nocy nadwerężyłam sobie
nogę w kostce i pomyślałam, że dobrze byłoby ją rozruszać.
- Co jest z pani kostką? - spytała obojętnie Nadine.
- To stara historia. Przed laty miałam wypadek. Czasem, gdy zrobię
nieopatrzny ruch, dokucza mi ból. W nocy biegłam do stajni, potknęłam się i
znów się zaczęło.
- Emmett mówił, że alarm włączył się przez przypadek. Nadine popatrzyła
na nią nieodgadnionym wzrokiem.
- Tak. Coś tam chyba jest nie w porządku z systemem bezpieczeństwa.
Trzeba się przyzwyczaić do fałszywych alarmów.
Zaległa cisza. Katy już chciała odejść, ale się zawahała.
- Jakoś tu nieprzyjemnie, Nadine - odezwała się. -Wracaj ze mną.
Napijemy się gorącej herbaty.
- To się tutaj stało, wie pani? - Nadine potrząsnęła głową.
- Co takiego? - spytała Katy ze zdumieniem.
- To tutaj ten chłopak został zabity.
- Syn Silasa Atwooda? Tutaj zginął? - Katy popatrzyła w dół.
- Właśnie. Był na dole na plaży, pił z kolegami. Urządzali sobie zabawę. Ot,
taka grupka chłopaków. Olbrzymie ognisko i za dużo alkoholu. Wie pani, jakie te
wyrostki są. Za grosz rozumu. Zaczęli jeden drugiego podpuszczać, żeby się
wspiąć na tę skalę, zamiast wracać ścieżką.
- Po ciemku? - Katy zadrżała spoglądając w dół. Skała była niemal
pionowa. Nie bardzo było o co oprzeć stopę ani czego się uchwycić.
- Dwóm się udało. Ale kiedy Brent Atwood zaczął się wspinać, ześliznął się.
Spadł i złamał kark.
- To straszne.
- Potem wszystko się zmieniło - wyszeptała Nadine. - Wszystko. Nic już nie
było tak jak dawniej.
Po chwili kobieta bez słowa odwróciła się i zaczęła powoli iść ku domowi.
Katy chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się rozmyśliła. Nadine najwyraźniej nie
miała ochoty ani na towarzystwo, ani na rozmowę. Katy poczuła nagłe sympatię
do tej starszej kobiety, ale nie bardzo wiedziała, co mogłaby zrobić. Najwyraźniej
Nadine była bardzo przywiązana do Atwoodów.
Katy ruszyła w stronę domu. Właśnie otwierała drzwi do kuchni, gdy lunął
deszcz. Weszła do środka i nastawiła wodę na herbatę, W tym momencie
zauważyła na podjeździe samochód Garretta. A więc już wrócił.
- Garrett? - zawołała.
Nagle ogarnęło ją podniecenie. Odstawiła czajnik i weszła do salonu. Tu też
go nie było.
- Garrett? Gdzie jesteś? - Postanowiła sprawdzić w sypialni.
Zobaczyła go obok toaletki. Popatrzył na nią bacznie. Prawą dłoń ścisnął w
pięść. Katy poczuła nagłą ochotę rzucić się w jego ramiona. Ale tylko się
uśmiechnęła.
- Witaj, Garrett. Nawet nie pomyślałam, że możesz już być w domu. Byłam
na spacerze, na skałach. Jak ci się jechało?
- Dobrze. - Oczy płonęły mu dziwnym blaskiem. - Nie było żadnych
problemów, dopóki nie wszedłem tutaj i nie znalazłem tego. - Otworzył dłoń
pokazując dwie obrączki.
Katy spojrzała ostrożnie na lśniące kółeczka i nagle uświadomiła sobie, że
porusza się po niebezpiecznym gruncie. Przecież to on zaczął, przekonywała samą
siebie. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Coś się stało, Garrett?
- Gdy parę minut temu znalazłem twoją obrączkę, przeszło mi przez myśl,
że ode mnie odeszłaś - powiedział gwałtownie.
- Jak widzisz, jestem - uśmiechnęła się z trudem. Podeszła do niego i
wspięła się na palce muskając go wargami, po czym szybko cofnęła się o krok.
- Jesteś głodny? Zaraz będzie kolacja. A może najpierw wypijemy drinka?
- Do diabła, Katy, ja chcę z tobą porozmawiać.
- O czym? - Popatrzyła na niego z miną niewiniątka.
- O tym, że znalazłem tutaj twoją obrączkę. Możesz mi to wyjaśnić?
- A co tu jest do wyjaśniania? Twoja też tu leżała. Coś ty taki zły?
- Powiedziałem ci przecież. Myślałem, że odeszłaś.
- Ale nie odeszłam.
- Widzę. A teraz chcę wiedzieć, dlaczego zdjęłaś obrączkę i położyłaś ją
tutaj?
- Ależ to proste, Garrett, Bo twoja tutaj leżała. Wybacz, ale muszę wypłukać
sałatę.
Chwycił ją, zanim doszła do drzwi. Spojrzał jej prosto w twarz.
- Katy, w co ty ze mną grasz?
- Nie wiem, o czym mówisz. - Potrząsnęła głową.
- Nie wiesz? Czy chcesz mi wmówić, że dlatego zdjęłaś obrączkę, że ja
zostawiłem tu swoją?
- Zdaje się, że oboje chcieliśmy, żeby to małżeństwo było całkowicie
równoprawne, czyż nie? - odpowiedziała z uśmiechem.
- A teraz posłuchaj mnie, moja pani, i to słuchaj dobrze - powiedział,
akcentując każde słowo. - Zdjąłem obrączkę wczoraj, gdy szedłem do stajni. Przy
pracy z narzędziami przeszkadza, a nawet może być niebezpieczna. Gdy jechałem
do biura, spieszyłem się, nie pamiętasz? Wrzuciłem rzeczy do torby i wyszedłem.
Po prostu zapomniałem włożyć obrączkę, to wszystko.
- Może następnym razem będziesz pamiętał - bąknęła, cofając się jeszcze o
krok.
- Ty mała czarownico. - Tym razem udało mu się chwycić ją za ramiona i
przytrzymać. - Co to, u diabła, ma znaczyć? - Popatrzył na nią bacznie. - Próbujesz
dać mi nauczkę, tak?
- Właściwie - zaczęła Katy - gdy zauważyłam obrączkę na toaletce, akurat
rozmawiałam z tobą przez telefon. Pomyślałam sobie, że jesteś tam, w pięknym
mieście, będziesz pracował do późna, a potem pewno pójdziesz z kimś na drinka.
Wszyscy oczywiście wiedzą, że dopiero co się ożeniłeś i przypuszczalnie zechcą
zobaczyć nową obrączkę. Zastanawiałam się, co sobie pomyślą, gdy zauważą, że
jej nie masz.
- Tylko kobieta może wymyślić podobny scenariusz! - wykrzyknął Garrett.
- Na wypadek, gdybyś tego nie zauważył, jestem kobietą.
- Nie bądź taka przemądrzała, Katy.
- Nie jestem przemądrzała. Jestem tylko logiczna. -Usiłowała odsunąć się
od niego, ale trzymał ją mocno.
- Wydaje mi się, że zaczynam pomału rozumieć. Było ci przykro, prawda?
Pomyślałaś, że naumyślnie zostawiłem obrączkę, i postanowiłaś zrobić to samo.
- Powiedzmy, że było mi przykro, iż tak łatwo zapominasz o tym, że ją
nosisz. Zaczęłam się zastanawiać, jak ty właściwie traktujesz nasze małżeństwo.
Czy aby nie zbyt lekko?
Garrett potrząsnął nią. W jego oczach czaił się podejrzany uśmieszek.
- Dobrze wiesz, jak traktuję małżeństwo.
- No cóż, może odniosłam niewłaściwe wrażenie.
- A żebyś wiedziała, Jestem mężczyzną żonatym i pamiętam o tym,
niezależnie od tego, czy noszę obrączkę, czy nie. Nie traktuję lekko swych
obowiązków małżeńskich.
Katy wydawało się, że wypowiedział te słowa z jakąś osobliwą dumą.
Uspokoiła się.
- Wierzę ci - powiedziała, - Jeśli polepszy ci to samopoczucie, to wiedz, że i
ja traktuję poważnie nasze małżeństwo, nawet jeśli zdarzyło mi się zdjąć
obrączkę.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie. Wreszcie Garrett gwałtownie
przyciągnął ją do siebie. Objął mocno i przytulił.
- Cieszę się. Naprawdę się cieszę - powiedział. Katy ogarnęła fala gorących
uczuć, Objęła Garretta w pasie.
- Witaj w domu - szepnęła.
- Dzięki. Ale następnym razem, gdy wrócę z podróży służbowej, bądź
uprzejma nie robić mi takich niespodzianek. Nie jestem pewien, czy zniósłbym po
raz drugi podobny szok.
- Naprawdę był to dla ciebie szok?
- Tym razem jesteś górą. Myślę, że już mi się nie zdarzy zapomnieć o
obrączce.
- To dobrze.
Roześmiał się słysząc w jej głosie nie skrywane zadowolenie. Popchnął ją
lekko na łóżko i sam położył się obok Ujął jej dłoń i ostrożnie wsunął na palec
obrączkę.
- Wciąż mnie czymś zaskakujesz, Katy Coltrane. Kto by pomyślał, że jest w
tobie tyle kobiecej dumy. Zawsze wydawałaś mi się taka... taka...
- Rozsądna? Opanowana? Rozważna? Garrett uśmiechnął się. Włożył
obrączkę. Po czym jego dłoń powędrowała w kierunku guzików jej bluzki.
- To lubię - rzucił.
- A co z kolacją?
- Może poczekać. Teraz mam w głowie co innego.
- Zauważyłam. - Katy westchnęła i zabrała się do guzików jego koszuli.
ROZDZIAŁ 9
- Jeśli chodzi o szok - zaczęła Kąty w półtorej godziny później, gdy Garrett
siadł wreszcie do kolacji - to sama przeżyłam niewielki ostatniej nocy.
- Co się stało? - Garrett podniósł wzrok znad łososia. Jego oczy, jeszcze
przymglone rozkoszą, nagle stały się czujne.
- Emmett przypadkowo włączył w stajni alarm. Zeszłam na dół, żeby
sprawdzić, co się stało - wyjaśniła Katy. - Ten system jest chyba bardzo czuły -
dodała.
- Taki powinien być - stwierdził Garrett z irytacją -Ale po co, u diabła, w
ogóle tam chodziłaś? Przecież to był środek nocy. Mógł tam być jakiś punk,
niebezpieczny włóczęga albo bandzior.
- Nie denerwuj się - powiedziała spokojnie Katy, podnosząc do ust
kieliszek. - Przecież nic się nie stało. Powiedziałam ci, że to był przypadek.
- Postąpiłaś głupio, Katy. - Garrett obstawał przy swoim. - Powinnaś była
zadzwonić do Brackenów albo wezwać policję, a nie iść sama do stajni. Na Boga,
Katy, czy ty nic nie rozumiesz?
- Garrett...
- Jeszcze nie skończyłem. - Oparł łokcie na stole i przez następne pięć
minut wyłuszczał, co myśli na temat nierozsądnego, impulsywnego działania.
Łosoś kompletnie wystygł.
Mój mąż ma prawdziwy talent do ujawniania swoich uczuć w takich
momentach, pomyślała Katy. Nie potrafi powiedzieć, że mnie kocha, ale nie ma
najmniejszych trudności z okazaniem tego, że się o mnie martwi. Odczekała, aż
skończył, i uśmiechnęła się.
- Skończyłeś?
- Nie bierzesz poważnie tego, co mówię?
- Ależ skąd - zaprzeczyła szybko. - To się już nie powtórzy. Obiecuję. Wiem,
że działałam bez zastanowienia, ale wszystko skończyło się dobrze i naprawdę nie
potrzebuję już dziś żadnych kazań. Opowiedz mi lepiej, jak tam było we Fresno.
Garrett rzucił raz jeszcze, by nigdy więcej nie ważyła się zrobić czegoś
podobnego, po czym nalał, sobie kieliszek wina.
- Wszystko poszło jak najlepiej. Udało nam się wyratować Bisby'ego z
opresji. Klasyczny przypadek ciężkiej pracy i kiepskiego zarządzania. Nawet
najlepszy farmer niczego nie dokona, jeśli nie będzie miał pojęcia o zarządzaniu i
rachunkowości. To bardzo ważne. W dzisiejszych czasach tylko taki hodowca ma
szanse, który traktuje swoją pracę jak biznes z prawdziwego zdarzenia. Taki Bisby
i jemu podobni przypominają mi mego ojca. Wszystko, co mają, inwestują w
ziemię, ale nie pomyślą nawet o nauczeniu się zarządzania.
- Twój ojciec nie miał firmy Coltrane i Spółka, w której mógłby zasięgnąć
fachowej rady i pomocy - zwróciła mu łagodnie uwagę.
- O ile wiem, i tak nie posłuchałby niczyjej rady. Był farmerem starej daty,
któremu wydawało się, że wie wszystko na temat bydła. Nawet by mu do głowy
nie przyszło, że można zasięgać jakichkolwiek porad. I w ten sposób stracił to, co
liczyło się dla niego w życiu najbardziej - ziemię i żonę. Później już nie miał po co
żyć.
Katy jadła powoli, zastanawiając się, do czego może prowadzić taka strata.
Ojciec Garretta rozbił się samochodem na wiejskiej drodze, gdy jego syn był
kilkunastoletnim chłopcem. Niektórzy podejrzewali samobójstwo. Inni, że był
pijany. Było to wkrótce potem, gdy Harry Randa, który znal Coltrane'ów od lat,
zatrudnił Garretta w swoim majątku jako stajennego.
Jedyną pewną rzeczą w życiu Garretta była ta właśnie praca. Zrezygnował z
niej, gdy stwierdził, że może zarobić znacznie więcej na rodeo. Harry Randa
rozumiał to i życzył mu powodzenia.
- Chciałbym zaprosić na piątek wieczór przyjaciół -powiedział nagłe
Garrett, kończąc kolację.
Katy popatrzyła na niego zaskoczona.
- Boba i Dianę Greeleyów - dodał. - Bob to mój kumpel jeszcze z czasów
rodeo. Zawsze razem występowaliśmy. Na pewno ich polubisz, zwłaszcza Dianę.
Katy skinęła głową.
- Bob wciąż jeszcze jeździ?- spytała.
- Skądże. Zerwał z tym, zanim zdążył połamać sobie wszystkie kości. Wrócił
do college'u i skończył informatykę.
- Trudno sobie wyobrazić dawnego kowboja w roli eksperta od
komputerów - uśmiechnęła się Katy.
- Wiem, co taka dama jak ty myśli o kowbojach. Prawdopodobnie w ogóle
nie mieści jej się w głowie, że są w stanie zajmować się czymś innym niż byki,
piwo i świń-swa.
- Jeśli nawet kiedyś tak myślałam - Katy uniosła brwi - to chyba miałam
czas się przekonać, że tak nie jest, prawda? Przeszedłeś długą drogę od czasu, gdy
występowałeś.
- Przepraszam. - Garrett uśmiechnął się. - Nie chciałem cię dotknąć.
Czasem odzywają się dawne kompleksy i uczucia.
A czasem zdarza się, że dawne uczucia nie wygasają. pomyślała Katy.
- Powiedz Nadine, żeby pomogła ci coś przygotować na piątek. Nie ma
powodu, abyś wszystko robiła sama. Chcę, żebyś też spędziła miły wieczór. Myślę,
że przypadniecie sobie z Diane do gustu.
Katy skinęła głową. Wyczuła, że Garrettowi bardzo z a -leży na tym, by
zaprzyjaźniła się z tą Diane. Najwidoczniej chciał pochwalić się przed przyjaciółmi
swoją nowo poślubioną żoną. Ta myśl bardzo ją rozczuliła.
Skłonienie Nadine Bracken, by pomogła w przygotowaniu piątkowej
kolacji, okazało się nad wyraz trudne. Katy siedziała z nią w czwartek do późna,
by ustalić jadłospis. Chciała podać paelle, sałatę i ciemne pieczywo.
- Na przystawkę proponuję zapiekany ser, paszteciki z wędzonymi
ostrygami i świeże warzywa z sosem winegret - powiedziała Katy. - To nic
skomplikowanego. Można to wszystko przygotować wcześniej.
Nadine przez dłuższą chwilę studiowała zaproponowany przez Katy
jadłospis.
- Pani Atwood nigdy nie podawała gościom paelli -oświadczyła wreszcie. -
Zawsze przygotowywałyśmy befsztyki. Pan Atwood własnoręcznie piekl je na
ruszcie w ogrodzie. Bardzo to lubił.
- No tak, ale ja wolę ryby i owoce morza niż befsztyki. a więc zrobimy
paelle. Na deser upiekę sernik - zdecydowała Katy.
- To już nie będzie to samo. - Nadine była wyraźnie niezadowolona.
- Nie - zgodziła się Katy. - To już nie będzie to samo.
- Nie rozumiem, dlaczego wszystko musi się zmieniać - wymamrotała
Nadine. - Po prostu nie rozumiem.
Katy westchnęła. Zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, gdyby wszystkim
zajęła się sama. Lubiła gotować i tylko dlatego poprosiła Nadine o pomoc, że
chciał tego Garrett.
Następne trzy dni upłynęły spokojnie. Garrett kręcił się wokół stajni i
domu. Do biura tylko telefonował. Zabrał Katy na zakupy do San Luis Obispo,
gdzie odwiedzili przy okazji jednego z jego przyjaciół z uniwersytetu.
Przez cały ten czas bacznie ją obserwował. Każde jej słowo i gest oceniał
pod kątem przystosowania do roli żony. Niekiedy było to denerwujące. Usiłowała
sobie wmówić, że to dobry znak.
W nocy kochał się z nią tak namiętnie, że nie ulegało wątpliwości, iż
próbował w ten właśnie sposób przywiązać ją do siebie. Powstrzymywał się tak
długo, dopóki nie wykrzyknęła z rozkoszy i nie zadrżała konwulsyjnie w jego
ramionach. Dopiero wtedy i on osiągał pełnię miłosnej ekstazy i ostatecznego
spełnienia.
W czwartek rano Katy zaskoczyła go w gabinecie, gdy kończył rozmowę
telefoniczną. Zdumiało ją jego zachowanie. Był szorstki, niemal obcesowy.
- Wiesz dobrze, czego chcę. Tutaj wszystko zapięte na ostatni guzik. Chcę
tylko wiedzieć, że u ciebie też gra. Porozmawiamy później. - Odłożył z trzaskiem
słuchawkę, odwrócił się do Katy.
- O co chodzi? - Popatrzył na nią z irytacją.
- O nic. Chciałam się przejść nad morze i myślałam, że może pójdziesz ze
mną. Ale jeśli jesteś zajęty, odłożymy te na później.
- Nie. - Wstał i sięgnął po kapelusz, - Dobrze mi zrobi trochę ruchu.
Chodźmy. - Chwycił ją za rękę i pociągnął gwałtownie za sobą, jak gdyby chciał
jak najprędzej opuścić to miejsce.
Katy zamierzała go poprosić, by wyjaśnił swoje zachowanie, ale coś ją
przed tym powstrzymało. Instynktownie wyczuwała, że Garrett nie chce, by
wypytywała go o ten tajemniczy telefon. Dała więc spokój. Było jeszcze tyle spraw
związanych z jej mężem, do których powinna pod -chodzić bardzo ostrożnie.
Pocieszała się, że i on powinien obchodzić się z nią delikatnie. Była to
interesująca, choć niekiedy uciążliwi sytuacja. Często zastanawiała się, czy koniec
końców doprowadzi do miłości.
Nadszedł piątkowy wieczór. Wszystko odbyło się bez większych
problemów, mimo że Nadine Bracken z ogromną niechęcią zaakceptowała paelle
w szacownym domu Atwoodów.
Garretta cały ten konflikt między żoną a Nadine tylko ubawił. Jeśli Nadine
spodziewała się, że będzie tutaj rządzić, przekonała się teraz, że jest w błędzie.
Katy może wydawać się łagodna i uległa, ale pod tą pozorną delikatnością kryje
się natura uparta i zdecydowana, Garrett ostatnio nieraz miał okazję się o tym
przekonać i z cichą satysfakcją stwierdził, że nie tylko on pomylił się w ocenie
swoje: żony.
Podobał mu się sposób zachowania Katy. Być może wreszcie uzna ona ten
dom za swój.
Przez ostatnie dni pilnie ją obserwował. Nie wyobrażał sobie, by mogło mu
być z kimkolwiek lepiej w łóżku. Dawała mu z siebie wszystko, W ciągu dnia
wydawała się szczęśliwą żoną.
Tylko jedna sprawa go niepokoiła. Świadomość, że nie poruszyli tematu
owych trzech miesięcy wyznaczonych przez Katy. Nie wiedział, czy po upływie
tego okresu nie zechce go opuścić. Niejeden już raz kusiło go, by przyznała, że nie
uważa już małżeństwa za przygodę mającą trwać tylko trzy miesiące. Ale wciąż nie
mógł się na to zdobyć.
Pozostawianie spraw bez wyjaśnienia nie było w jego stylu. Był mężczyzną,
który grał w otwarte karty i kierował swoim życiem tak, jak tego chciał. Ale nie
wiedział, jak skłonić Katy, by zgodziła się na rolę oddanej żony.
O piątej po południu Katy weszła do sypialni, by się przebrać. Garrett
właśnie kończył prysznic.
- Wszystko gotowe? - spytał, wychodząc z łazienki.
- Myślę, że tak. Kolacja będzie o wpół do ósmej. Katy poszła w kierunku
łazienki, zapinając po drodze guziki bluzki. Wciąż jeszcze trochę się go wstydziła.
Wiedział, że rozbierze się dopiero w łazience. To zabawne. Ta sama kobieta w
nocy, gdy będą się kochać, zmieni się w jego ramionach w wulkan. Będzie
zachłanna, podniecona, pełna namiętności. Dosiądzie go tak, jak on dosiadał nie-
gdyś wspaniałych arabów jej ojca.
I jeśli myśli, że będzie to robić tylko przez trzy miesiące, i potem go
zostawi, lepiej niech o tym zapomni. Garrett zebrał się w sobie i postanowił odbyć
wreszcie decydującą rozmowę.
- Katy-zaczął.
- O co chodzi? - Spojrzała na niego przez ramię.
- Chcę z tobą pomówić - powiedział, starając się nadać swojemu głosowi
obojętne brzmienie.
- O czym?
- O twoich planach na przyszłość.
- O moich planach? Nie rozumiem. - Spojrzała na niego z ciekawością.
- Mam prawo wiedzieć, co zamierzasz robić po upływie trzech miesięcy.
Chcę wiedzieć, czy wciąż myślisz o zerwaniu naszego małżeństwa.
Popatrzyła na niego nieodgadnionym wzrokiem. Rzadko kiedy udawało jej
się skutecznie ukryć przed nim swoje myśli. Na ogół czytał je z jej oczu. Ale nie
tym razem.
- Garrett, to nie jest najlepszy moment na taką rozmowę. Za niecałą
godzinę przychodzą goście, a ja nie jestem jeszcze ubrana.
~ Wciąż chcesz ode mnie uciec po trzech miesiącach? - nalegał.
- Mówisz tak, jakbym była przerażoną panną młodą, która chce uciec do
mamy. Nasza sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Jeśli wszystko skończy
się po trzech miesiącach, jestem pewna, że potraktujemy rozpad naszego
małżeństwa w sposób dojrzały i odpowiedzialny. Nie jesteśmy przecież dziećmi.
Garrett poczuł nagły ucisk w żołądku. A więc myśli o opuszczeniu go.
Nie mógł w to uwierzyć. Wydawało się, że już się zadomowiła. Cieszyła się
na pracę w jego biurze. Wiedział, że jest jej z nim dobrze w łóżku. Czego jeszcze
może chcieć kobieta, głowił się.
Stał w miejscu, świdrując ją wzrokiem.
- Skąd ten pomysł, że pozwolę ci postępować tak, jakby to miała być tylko
przygoda trwająca trzy miesiące, Katy ?
- Uspokój się, Garrett. Zachowujesz się nierozsądnie.
- Ja? A co w takim razie powiedzieć o tobie? To ty jesteś małą wariatką,
która myśli, że nałożono jej kajdany, tylko dlatego że małżeństwo nie okazało się
ckliwym związkiem dwóch serduszek, tak jak to sobie wyobrażała.
- Uspokój się, Garrett. Zaraz przyjdą goście, a mam jeszcze sporo do
zrobienia. - Katy chwyciła za klamkę.
Garrett zreflektował się. Musi działać pomału i rozważnie. To tak jakby
miał do czynienia z krnąbrną klaczą. Zbyt szybki ruch może ją spłoszyć. Jeśli
jednak nie zrobi żadnego ruchu, pomyśli, że wygrała pojedynek, i jeszcze trudniej
będzie ją poskromić.
- Nie wiem, skąd zaczerpnęłaś swoje wyobrażenia o małżeństwie, Katy, ale
myślę, że już czas, by ktoś ci je wyperswadował. A kto może zrobić to lepiej niż
rodzony mąż? Powiem ci, czym jest małżeństwo. Małżeństwo to pozostawanie ze
sobą również wtedy, gdy jest ciężko i brakuje pieniędzy. Małżeństwo to
honorowanie ślubowania złożonego w obecności świadków. To tworzenie czegoś
trwałego. To wzajemne zobowiązania. To zaangażowanie. Jeśli myślisz, że
pozwolę ci uciec od zobowiązań, to lepiej zapomnij o tym. Ostrzegam cię, moja
pani. Nie ma takiego miejsca na ziemi, w którym bym cię nie znalazł. Jeśli dojdzie
do ostateczności, okaże się, że jestem silniejszy, twardszy i bardziej
zdeterminowany niż ty będziesz kiedykolwiek. Zapamiętaj to. Jestem zdolny do
wszystkiego.
- Nie potrzebuję od ciebie pouczeń na temat małżeństwa, do cholery!
Katy odskoczyła do tyłu i zatrzasnęła drzwi łazienki przed samym nosem
Garretta. W sekundę później usłyszał trzask zamka. Zaklął cicho, uderzył otwartą
dłonią w drzwi, odwrócił się i poszedł do garderoby. Zdejmując z wieszaka
spodnie, syknął z bólu. Zauważył, że dłoń mu lekko krwawi.
Co do jednego Garrett miał rację, stwierdziła Katy tego wieczoru, po
wyjściu gości. Naprawdę polubiła Diane Greeley, niedużą, drobną blondyneczkę.
Nie była pięknością, ale miała uroczy uśmiech i ciepłe niebieskie oczy. Była w
zaawansowanej ciąży.
- Siódmy miesiąc - zwierzyła się, gdy Katy oprowadzała ją po domu. - Nie
możemy się już z Bobem doczekać. Odkładaliśmy to długo, gdyż Bob poszedł na
studia, i już zaczynaliśmy się niepokoić, żeby nie było za późno. - Diane rozejrzała
się po dużym domu. - Wygląda na to, że jeśli chcecie zapełnić ten dom dziećmi,
powinniście też wziąć się do dzieła.
Katy uśmiechnęła się, widząc już oczami wyobraźni ich dom w przyszłości.
Postanowiła nie przyznawać się, że Garrett nigdy nie wspomniał o dzieciach.
- Masz rację, rzeczywiście jest duży - zgodziła się.
- Wiedziałam, że gdy Garrett wreszcie kupi sobie dom, zrobi to w wielkim
stylu - zachichotała Diane. - Zawsze planuje wszystko bardzo skrupulatnie, jak
dobry generał przed bitwą. I nigdy nie zrobi nic, dopóki nie wie dokładnie, co i jak
chce zrobić. Zawsze ma nad wszystkim kontrolę, prawda?
Nad wszystkim z wyjątkiem mnie, pomyślała Katy, wspominając krótką
gwałtowną wymianę zdań w sypialni przed wizytą Diane i Boba. Poczuła się
trochę niepewnie, gdy uzmysłowiła sobie, że za parę godzin znów zostanie z
Garrettem sam na sam. Nie trzeba było specjalnej przenikliwości, by wiedzieć, że
nie uważa on ich rozmowy za zakończoną.
- Znasz Garretta od dawna? - spytała Diane, gdy szły wolno w kierunku
schodów.
- Znałam go jeszcze jako mała dziewczynka. Ale kiedy miałam dwanaście
lat, wyjechał z miasta. Zobaczyłam go znowu przed paru miesiącami - odparła.
- Bob opowiadał mi trochę o przeszłości Garretta. Nie była łatwa.
- Nie.
- Słyszałam, że jego rodzice stracili ziemię, a matka odeszła od ojca. - Diane
posłała Katy zaciekawione spojrzenie. - Garrett był później właściwie zdany sam
na siebie, prawda?
- Mniej więcej. Gdy skończył średnią szkołę, zaczął występować na rodeo.
Diane z uśmiechem potrząsnęła głową.
- Zamienił jeden niepewny tryb życia na inny równie niepewny. Rodeo
niejednego może wpędzić w pijaństwo. Człowiek bez przerwy przemieszcza się z
miasta do miasta. Nie sposób prowadzić normalnego życia rodzinnego. Nie ma
przy tym żadnej gwarancji, czy przy kolejnym występie nie złamie sobie karku
albo nie pogruchocze kości. Nie wie, co to poczucie bezpieczeństwa. - Diane
przeszedł dreszcz. - Nie masz pojęcia, jaka byłam szczęśliwa, gdy Bob się wreszcie
z tego wycofał. Myślę, że i ty się cieszysz, że Garrett zdecydował się na to samo.
Wielu chłopaków nie może się na to zdobyć. Oczywiście zarówno Bob, jak i Gar-
rett wiedzieli, że chcą w życiu czegoś więcej.
„Nie wie, co to poczucie bezpieczeństwa” - powtórzyła w myślach Katy.
Zastanawiała się nad słowami Diane. Przez większość swego życia Garrett
nie zaznał ani stabilizacji, ani bezpieczeństwa, z wyjątkiem tych chwil, które sam
dla siebie wygospodarował. Bardzo wcześnie nauczył się polegać wyłącznie na
sobie. Katy wiedziała o tym od dawna, ale teraz uderzyło ją to szczególnie.
Zatrzymała się na szczycie schodów i odwróciła do Diane.
- Coś się stało? - spytała Dianę z niepokojem.
- Nie - potrząsnęła głową Katy. - Nic złego. Po prostu uświadomiłam sobie
coś, czego dotychczas jakoś nie zauważałam.
- W związku z tym, co powiedziałam? - spytała Diane ostrożnie.
- Tak - uśmiechnęła się Katy. - W zasadzie tak. Powinnam była sama do
tego dojść, ale zbyt wielką wagę przykładałam do swoich własnych odczuć.
Zresztą nie ma o czym mówić - machnęła ręką. - Chodźmy na dół, do naszych
panów. Pewnie umierają z głodu.
Gdy schodziły z góry, Garrett spojrzał na nią sponad ramienia Boba. Ich
oczy spotkały się i Katy zadrżała. W i -dać było, że jej pragnie. Zrobi wszystko, co
będzie mógł. by ją przy sobie zatrzymać. Według niego, to właśnie jest miłość.
Przekonywała samą siebie, że powinna to zrozumieć. Powinna zrozumieć,
że popełnia ogromny błąd grożąc mu że pozbawi go wszelkiego oparcia. To nie
było dla niego nic nowego. Grożąc mu terminem trzech miesięcy postępowała tak
samo, jak w przeszłości postępowali wobec niego inni. Mówiła mu, że nie może
liczyć na nią i na jej miłość.
Nagle stało się dla niej bardzo ważne, by Garrett wiedział, że może polegać
na jej miłości.
W tym momencie Bob podał swej żonie szklankę soku pomarańczowego i
czar chwili prysł. Bob był wysokim, szczupłym mężczyzną ze śmiejącymi się
piwnymi oczami i zawsze pogodną twarzą.
- To jest prawdziwy dom, prawda, kochanie? - zwrócił się do Diane. -
Mówiłem właśnie Garrettowi, że przeszedł długą drogę od tych zapchlonych
moteli, w których nocował w czasie rodeo.
- Ty też - stwierdziła Diane, patrząc na niego czule. Uśmiechnęła się do
Katy. - A ja mówiłam właśnie Katy, że muszą się pospieszyć, jeśli chcą zapełnić to
miejsce nowymi mieszkańcami. Taki duży dom potrzebuje rodziny z prawdziwego
zdarzenia.
Katy zarumieniła się. Garrett spojrzał na nią bacznie.
- Przepraszam na chwilę - powiedziała, zadowolona, że ma pretekst do
wyjścia z pokoju. Miała wiele rzeczy do przemyślenia. - Muszę pójść do kuchni.
Paella zaraz będzie gotowa.
W trzy godziny później znów była z mężem sam na sam. Od czasu rozmowy
z Diane ciągle myślała, jak rozegrać tę sprawę. Mącił jej się umysł. Nie wiedziała,
czy wyjaśnić wprost swój zamiar pozostania z Garrettem, czy też działać w sposób
bardziej wyrafinowany, zawoalowany. Ani jedna, ani druga metoda nie wydawała
jej się odpowiednia. Postanowiła wybrać drogę pośrednią.
- Było bardzo przyjemnie, prawda? - zauważyła, gdy szli na górę. - Cieszę
się, że poznałam Diane i Boba.
Garrett milczał. Rozpiął mankiety koszuli. Wydawało się, że całą uwagę
skupia na wchodzeniu po schodach.
- Bałam się, że Nadine nie zechce zrobić paelli, ale udało mi się ją namówić
- kontynuowała Katy. - Myślę, że wszystko było smaczne, sernik też.
Garrett nadal milczał. Szli w kierunku sypialni. Katy była coraz bardziej
zdenerwowana. Głęboko zaczerpnęła oddechu.
- Garrett... - zaczęła, gdy stanęli w progu. Zamknął delikatnie drzwi i
odwrócił się ku niej. Był poważny.
- Czy brałaś kiedykolwiek pod uwagę fakt, że możesz być w ciąży? - spytał.
Katy poczuła ucisk w gardle. Pomyślała o pigułkach, które stosowała od
kilku tygodni.
- Hm, nie, właściwie nie. To niemożliwe. Byłam u lekarza jeszcze przed
ślubem. Biorę pigułki.
- Ach, tak. - Spojrzał na nią przeciągle.
Katy była coraz bardziej zdenerwowana. Wszystko przebiegało całkiem
inaczej, niż to sobie zaplanowała.
- Garrett, chciałabym porozmawiać z tobą o tym... o tym, o czym
zaczęliśmy mówić dzisiaj, zanim przyszli Greeleyowie.
Udał, że nie słyszy.
- Byłbym dobrym ojcem, Katy. Wiem, że pewnie myślisz inaczej mając w
pamięci mego ojca, ale właśnie dlatego chciałbym być inny. Rozumiesz. Będę dbał
o rodzinę. Nie musisz się bać, że zostawię ciebie i dziecko. Możesz mi ufać, Katy.
- Ależ ja ci ufam - wyszeptała. - Wiem, że nie odejdziesz.
- Powiedziałem, że nigdy nie odejdę, i tak będzie. Powiedziałem to w dniu
naszego ślubu, gdy składałem przysięgę, pamiętasz?
- Pamiętam.
- To ty wciąż mówisz o odejściu, moja pani, nie ja.
- Wiem. Przepraszam. - Wolno podeszła do niego. Uśmiechnęła się
niepewnie. - Myliłam się, Garrett.
- Myliłaś się? - Spojrzał na nią ponuro.
- Mniejsza o to. Najwyższy czas, żebyś się dowiedział, że ja też nie odejdę.
Nie mam zamiaru cię opuszczać po trzech miesiącach. Chyba że poprosisz mnie,
żebym odeszła. - Objęła go za szyję.
W jego oczach odmalowała się niewypowiedziana ulga.
- Katy. Czekałem na te słowa, tak bardzo czekałem, Wziął ją na ręce i
zaniósł do łóżka. Zaczął ją rozbierać tak czule, tak delikatnie, że omal nie płakała
ze szczęścia. Wyciągnęła ręce i przyciągnęła go do siebie. Zaczęła nerwowo
rozpinać guziki jego koszuli.
- Katy, słodka, mała Katy - szeptał. - Teraz wszystko będzie dobrze.
- Tak, Garrett. Wszystko będzie dobrze. Gdy leżała już naga obok niego,
uniósł się na łokciu i popatrzył na nią z zachwytem i pożądaniem. Zaczął ją
pieścić. Dotykał jej piersi, delikatnie gładził sutki, aż nabrzmiały i stary się
twarde.
Pochylił głowę i zaczął każdą z nich całować, dotykając ich lekko
koniuszkiem języka. Katy też zaczęła go pieścić, rozkoszując się swoją mocą,
swoim oddziaływaniem na niego.
Garrett całował teraz każdy kawałeczek jej ciała. Jego usta wędrowały coraz
niżej i niżej, a gdy dotarły do najintymniejszego miejsca, krzyknęła z rozkoszy.
Zabrakło jej tchu, drżała na całym ciele.
Garrett pochylił się nad nią, a kiedy w nią wszedł, ogarnęła ją fala rozkoszy
i szczęścia.
- Pragnę cię, Katy - szeptał. - Tak bardzo cię pragnę. Chcę być w tobie
zawsze. Trzymaj mnie, mocno, mocno.
Trzymała go tak, jakby od tego zależała cała jej przyszłość.
ROZDZIAŁ 10
W czasie weekendu Garrett rozkoszował się życiem szczęśliwego małżonka.
Miało wiele dobrych stron, a jedną z nich było niewątpliwie poczucie
bezpieczeństwa.
- Nie wiesz, co tracisz, Herosie - przemawiał do ukochanego konia w
poniedziałkowy ranek.
Heros, jeszcze nie rozbudzony, spojrzał zaspanym wzrokiem na swego
pana. Garrett uśmiechnął się i pogładził czule koński kark.
- Wreszcie się zdecydowała - kontynuował. - Już nie będzie rozmów o
trzymiesięcznym terminie i gadek o „partnerach w interesach”. To będzie
wreszcie prawdziwy miesiąc miodowy. Wszystko, co złe, mamy już za sobą. Kto by
pomyślał, że jedna mała kobietka wykaże tyle złośliwego uporu?
Heros w odpowiedzi zwiesił łeb.
- Wiesz, ona mnie kocha - wyjaśnił Garrett. - Kiedy była dziewczynką,
latała za mną, a teraz jest dojrzałą kobietą i jest we mnie zakochana. Powiedziała
mi to w noc poślubną.
Ale od tamtej chwili już tego nie powtórzyła, dodał w duchu. Nie dawało
mu to spokoju. Zrezygnowała ze wszystkich metod obrony, z wyjątkiem tej. Nie
robiła mu już miłosnych wyznań.
Garrett dopiero tego ranka uświadomił sobie, że ma jeszcze jedną barierę
do pokonania. Dotychczas nie zauważył jakoś, że Katy nie wyznała po raz drugi,
że go kocha.
Nie powinno go to właściwie dręczyć. Ma poza tym wszystko, czego chce i
czego od niej potrzebuje. Wreszcie oznajmiła, że nie zamierza od niego odejść'.
Dodała nawet, że mu ufa i wierzy, iż będzie dobrym ojcem.
To stwierdzenie wstrząsnęło nim. Dotychczas nawet nie zdawał sobie
sprawy, jak ważna jest dla niego rozmowa o dzieciach. Kiedy zobaczył ciężarną
Diane Greeley, myślał już tylko o tym, jak będzie wyglądała Katy nosząca jego
dziecko. Przez większą część wieczoru wyobrażał ją sobie z niemowlęciem w
ramionach.
Później uprzytomnił sobie, że Katy może mieć opory przed posiadaniem
dziecka z mężczyzną, który wychowywał się w rozbitej rodzinie. Na myśl o tym, że
może nie chcieć jego dziecka, przeszedł go zimny dreszcz. Przed ślubem nigdy się
nad tym nie zastanawiał. Uważał za oczywiste, że prawdopodobnie będą mieli
dzieci. Dzieci to przecież część przyszłości. Ale w piątkowy wieczór ta sprawa
nabrała nagle bardzo konkretnych kształtów. Zdominowała cały jego świat. Wciąż
jeszcze czuł niewyobrażalną ulgę, jakiej doznał, gdy Katy zapewniła go, że ufa mu
jako przyszłemu ojcu ich dzieci.
Ta ulga w połączeniu z jej wyznaniem, że nie zamierza go opuścić,
uszczęśliwiła go na resztę weekendu. Zachowywali się z Katy jak prawdziwi
kochankowie.
Tego ranka stwierdził, że do pełnego szczęścia brakuje mu już tylko jednej
drobnej rzeczy. Chciał znów usłyszeć od Katy, że go kocha. Chciał usłyszeć te
słodkie, czułe słowa, które wypowiedziała w ich noc poślubną.
- Nie ulega wątpliwości, stary, że jestem bardzo zachłanny. - Poklepał
konia po szyi. - No cóż, lepiej sprawdzę pomieszczenie dla twojej współlokatorki.
Nie wypada, by była niezadowolona. Wiesz sam, jakie są te rasowe, rozpieszczone
klacze. Trzeba się z nimi obchodzić delikatnie, w rękawiczkach.
Tak samo jak z Katy, pomyślał, wychodząc ze stajni. Katy ma wiele
wspólnego z delikatnymi klaczami. A taką właśnie mają przywieźć po południu.
Ognista, ale delikatna. Wymagająca lekkiej ręki. Ostatnia rzecz, jakiej chciałby
Garrett, to zranić którąś z nich. Nie zamierzał również żadnej z nich stracić.
Klacz miała być niespodzianką dla Katy, być może z początku niezbyt miłą.
Ale Garrett był optymistą. Niektórzy ludzie nie wiedzą, co jest dla nich dobre. Był
przekonany, że Katy podziękuje mu jeszcze za to, co zamierzał uczynić. Chciał ją z
powrotem posadzić na konia, by odkryła radość, jaką odczuwała kiedyś, siedząc w
siodle. Miał nadzieję, że wtedy ujrzy w jej oczach wdzięczność.
Wdzięczność i miłość.
Zamówił u Harry Randalla trzyletnią klacz czystej krwi arabskiej i ustalał
właśnie ostatnie szczegóły transakcji przez telefon, gdy Katy niespodziewanie
weszła do gabinetu. Koń miał być dostarczony dzisiaj.
Katy zaczynała wreszcie cieszyć się swoim miodowym miesiącem. Miała za
sobą dziwny okres, wypełniony wzlotami i upadkami oraz nieoczekiwanymi
zakrętami, ale czuła się teraz spokojniejsza niż wkrótce po ślubie. Może nie był to
miesiąc idylliczny, ale niewątpliwie wiele się dowiedziała o swoim nowo
poślubionym mężu.
Dowiedziała się także czegoś o sobie.
Idąc do stajni rozmyślała o odkryciach, jakie poczyniła. Nigdy na przykład
do głowy by jej nie przyszło, że może być kobietą z takim temperamentem.
Odnosiła wrażenie, że Garretta też to zaskoczyło, ale był zbyt taktowny, aby to
komentować.
Nigdy też nie przeszłoby jej przez myśl, że może być tak uparta i stanowcza.
W ciągu paru ostatnich dni jednak przekonała się, że jest do tego zdolna.
Uśmiechnęła się tajemniczo, wchodząc do stajni.
- Garrett? Gdzie jesteś?
- Tutaj. Poszła za głosem i zobaczyła, jak układa coś w pustym boksie obok
Herosa.
- Co robisz? - spytała.
- Trochę tutaj porządkuję - odpowiedział wymijająco.
- Ach, tak. Ostatnio dużo czasu spędzasz w stajni. System alarmowy w
porządku?
- Możesz być spokojna - zapewnił. Podniósł głowę i uśmiechnął się. -
Napiłbym się kawy, a ty? - Chwycił ją za rękę i przytrzymał.
- Świetnie. A poza tym powinniśmy dziś zrobić zakupy. Nie miałabym nic
przeciwko temu, żeby zajrzeć do tych butików, które mi pokazałeś. Diane
powiedziała mi, które są najlepsze. No i już najwyższy czas, żebyś mi pokazał
swoje biuro.
- Będziemy mieć na to jeszcze mnóstwo czasu - odrzekł. - Nie ponaglaj.
Chcę teraz cieszyć się naszym miodowym miesiącem.
- Czy aby na pewno? A co z tym odczytem dla hodowców bydła, który masz
wygłosić dzisiaj wieczór? Czy to też jeden ze sposobów na spędzanie miodowego
miesiąca?
- Nie żartuj sobie - westchnął. - Obiecałem to już dawno i nie mogę się
wykręcić. To nie potrwa długo. Będę w domu najpóźniej koło dziewiątej.
- Mogłabym pojechać z tobą - zaproponowała.
- Mówiłem ci, kochanie, że tam będą sami mężczyźni. Źle byś się czuła.
Zresztą cały wieczór spędzę z gruboskórnymi hodowcami bydła.
- Gromadka męskich szowinistów, co?
- Tobie się wydaje, że farmerzy to staroświeccy, konserwatywni faceci -
obruszył się.
- A ty? - roześmiała się Katy. - Ty nie jesteś staroświeckim,
konserwatywnym facetem?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział zaczepnym tonem. - Ja już jestem z
innej gliny. Nie zauważyłaś? Do diabła, przecież chcę nawet uczynić swoją żonę
partnerem w interesach. Czy może być lepszy dowód, że mam postępowe
poglądy?
- Nie wiem, czy ten fakt dowodzi otwartości twego umysłu. Nie wiem, czy
nie chcesz jedynie darmowego pracownika.
- No nie, tego już za wiele. - Garrett udawał dotkniętego do żywego.
- Hm, hm - pokiwała sceptycznie głową. - Wiesz, co myślę? Że w głębi
duszy jesteś straszliwym tradycjonalistą i... - przerwała, słysząc jakiś hałas za
oknem. - Spodziewamy się kogoś? - spytała.
Garrett podszedł do niej i objął ją ramieniem. Obserwował nadjeżdżającą
ciężarówkę z platformą.
- Spodziewamy się - zaczął ostrożnie - współlokatorki dla Herosa. Na
pewno ci się spodoba.
- O czym ty, na Boga, mówisz? - Katy wpatrywała się w konną platformę. -
Kupiłeś sobie następnego konia?
- Nie sobie, choć przyznaję, że mam ochotę na pięknego, młodego ogiera,
którego proponuje mi twój ojciec. Ale ta klaczka jest dla ciebie, - Garrett
pociągnął Katy do wyjścia. - Nazywa się Atena. Pamiętasz ją?
- Atena! To jedna z klaczy mego ojca! - Katy zaczynała się już domyślać, o
co w rym wszystkim chodzi. - Co to ma znaczyć, że ona jest dla mnie? Garrett, co
ty zrobiłeś?
- Kupiłem ją dla ciebie - odpowiedział jak gdyby nigdy nic. Przycisnął ją
mocniej do siebie jakby w obawie, że zechce wyśliznąć się z jego ramion, -
Spokojnie, kochanie. Zaczniemy stopniowo, bez pośpiechu.
- Zaczniemy? - Katy ogarnęła furia, gdy zrozumiała, co Garrett ma na
myśli. - Jeśli sądzisz, że mnie zmusisz do jazdy konnej, to się grubo mylisz. Jak
śmiałeś coś takiego uknuć? Jak śmiałeś? Co ty sobie wyobrażasz, że kim ty jesteś,
Garretcie Coltrane?
- Spokojnie, tylko spokojnie, kochanie. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
- Przestań do mnie przemawiać jak do konia! - Katy była bliska histerii. Za
wszelką cenę starała się zapanować nad sobą. - Garrett, nie masz prawa, nie masz
prawa tego ode mnie wymagać. Natychmiast odeślesz Atenę z powrotem do ojca,
słyszysz?
- Słyszę. Słyszy cię także kierowca i wszyscy, którzy pozostają w zasięgu
głosu. - Garrett powoli tracił cierpliwość, - Posłuchaj, całkiem niepotrzebnie
robisz scenę. Przecież sama nie lubisz scen. Więc uspokój się i pozwól, bym zajął
się wyładowaniem klaczy i zainstalowaniem jej w stajni.
W oczach Katy pojawiły się łzy wściekłości. Zacisnęła dłonie. Oddychała
przyśpieszonym rytmem. Miała ochotę krzyczeć, ale nie była zdolna wydobyć z
siebie głosu.
- Nic nie rozumiesz - wyszeptała. - Ty po prostu nie rozumiesz. Nikt nie
rozumie. Nawet moi rodzice ani przyjaciele tego nie rozumieją. Dlaczego nikt z
was nie chce uznać, że mam prawo do własnych decyzji? Nie mam zamiaru nigdy
więcej dosiąść konia Nigdy! Rozumiesz? Nie wiem, jak ci to powiedzieć, żebyś
wreszcie zrozumiał.
- Kochanie, czas, byś przezwyciężyła strach. - Ujął w dłonie jej twarz. -
Jazda konna była kiedyś najważniejszą rzeczą w twoim życiu. Uwielbiałaś to.
Znowu to polubisz. Będziemy jeździć razem. To będzie cudowne. Już się na to
cieszę.
Katy z rozpaczą potrząsnęła głową. Wiedziała, że nie znajdzie słów, by
wytłumaczyć mu, dlaczego tak bardzo się boi.
- Po prostu tego nie rozumiesz - ucięła.
- Wiem, co to znaczy strach, kochanie. Wiem również, że jedynym
sposobem na jego pokonanie jest stanąć z nim twarzą w twarz. Powinnaś była już
dawno wsiąść na konia.
- Postanowiłam, że nigdy więcej tego nie zrobię!
- No cóż, ktoś powinien wybić ci z głowy tę decyzję.
- I tobie się wydaje, że to zrobisz?
- Jestem pewien, że mi się uda.
- Nie ma szans, Garrett. Słyszysz, co mówię? Nie ma mowy! - Katy
odwróciła się do okna. Nigdy jeszcze nie czuła takiego gniewu jak w tej chwili.
Ten gniew był silniejszy nawet niż strach.
W parę minut później patrzyła przez okno kuchni, jak Garrett prowadzi
Atenę do stajni. Dobrze pamiętała tę delikatną, drobną klacz. Była urocza i pełna
gracji. Szarej maści, wspaniale zbudowana, o szlachetnym łbie i cudownych
oczach. Jeden z najwspanialszych okazów z hodowli Randalla. Z rodowodem
sięgającym całe pokolenia wstecz. Była też świetnie wytresowana, w znakomitej
kondycji. Wszystkie konie ojca traktowano zawsze niezwykle łagodnie i z
ogromną cierpliwością.
Jednak nawet najlepiej ułożone, najspokojniejsze na świecie konie stają się
groźne, gdy wpadają w panikę. Ich kopyta mogą stratować każdego, kto pojawi się
na ich drodze, a co dopiero delikatną kobietę, ważącą niecałe pięćdziesiąt
kilogramów. Katy na samo wspomnienie tego, co przeżyła, poczuła, jak oblewa ją
zimny pot.
Właśnie te wciąż żywe wspomnienia przez całe lata skutecznie
powstrzymywały ją przed jazdą konną. Rodzice i przyjaciele namawiali ją, by
spróbowała, ale w końcu dali spokój. Nie mieli zamiaru wywierać presji. Nie
chcieli też ponosić odpowiedzialności, gdyby coś się nie udało.
Ale Garrett Coltrane nie zrezygnował.
Katy zacisnęła ze złością usta i odeszła od okna. Ustępowała temu
mężczyźnie w różnych sytuacjach. Tym razem postawi na swoim.
Wiedziała jednak, że nawet jeśli wypowie mu walkę, będzie to walka długa i
nigdy nie kończąca się. Garrett jest człowiekiem zdecydowanym, nieugiętym i
konsekwentnym.
Rozejrzała się wokół. Czuła się jak w pułapce w tym dużym, przepięknie
urządzonym domu. Garrett zaraz po nią przyjdzie, zechce, by poszła do stajni i
obejrzała Atenę. Katy zdecydowała, że musi być przez chwilę sama. Chwyciła
kluczyki od mercedesa, torebkę i wyszła na podjazd, gdzie stał zaparkowany
samochód.
Na dźwięk zapuszczanego silnika w drzwiach stajni pojawił się Garrett.
- Kaaty! - zawołał. Ze złością opuściła szybę i czekała, aż do niej podejdzie.
Zsunął z czoła kapelusz, oparł ręce o dach i pochylił się do okna.
- A dokąd to się wybierasz, jeśli wolno spytać? - zagadnął z przesadną
uprzejmością.
~ Do sklepu.
- Pojedziemy razem trochę później. Zakupy nam nie uciekną.
- Podejrzewam, że będziesz zbyt zajęty swoją nową klaczą - powiedziała
zgryźliwie. - Pojadę sama. - Położyła nogę na pedale gazu.
- Katy, posłuchaj, proszę. Zachowujesz się jak dziecko. Mercedes ruszył.
Garrett gwałtownie odskoczył.
Katy tylko raz spojrzała w lusterko wsteczne. Stał na rozstawionych nogach
z dłońmi opartymi na biodrach, z zawziętym wyrazem twarzy.
Obserwował odjeżdżający samochód, aż zniknął za zakrętem, po czym udał
się z powrotem do stajni. Wiele przeszedł od dnia ich ślubu. Dużo się dowiedział o
swej żonie. Nigdy jednak nie widział jej w takim nastroju jak w tej chwili.
- Przejdzie jej - zwrócił się do Ateny w parę minut później. - Trzeba jej
tylko dać trochę czasu. Jest przewrażliwiona i podenerwowana, ale dojdzie do
siebie.
Atena zarżała cicho, po czym zaczęła rozglądać się po swoim nowym
pomieszczeniu.
Około piątej po południu Garrett poczuł głód. Katy wciąż jeszcze się nie
zjawiła, a on za godzinę miał wyruszyć na odczyt. Liczył, że Katy zrobi obiad, a
tymczasem minęło wpół do szóstej, a jej wciąż nie było. Otworzył lodówkę i
posępnie studiował jej zawartość.
Po następnych piętnastu minutach zaczął się poważnie niepokoić.
Niezależnie od swoich nastrojów, Katy powinna była już wrócić do domu. Po raz
pierwszy poważnie się przestraszył, że może go opuścić.
Nie, nie zrobi mu tego. To niemożliwe. Przecież go kocha.
Ale nie powiedziała tego od czasu ich nocy poślubnej. Garrett uzmysłowił
sobie, że chodzi tam i z powrotem po kuchni, zaciskając pięści, zupełnie tak samo
jak przed wjazdem na arenę rodeo.
Dawno już nie czuł takiego napięcia. Nigdy nie było to przyjemne, ale tym
razem było gorzej niż kiedyś, bo po prostu ogarnął go strach.
Nagle usłyszał podjeżdżający samochód i strach natychmiast ustąpił
miejsca dzikiej furii. Po raz pierwszy całkowicie stracił nad sobą panowanie.
Wypadł z domu jak burza i omal nie zderzył się z Katy, która powoli wchodziła na
schody. Niosła dużą torbę z zakupami. Zatrzymała się na jego widok.
- A gdzieś ty się, u diabła, podziewała? - W jego głosie groźba mieszała się z
niepokojem. Wiedział o tym, ale nie był w stanie się opanować. Czuł się
zagrożony. Nigdy w życiu nie czuł się tak jak teraz.
- Mówiłam ci, że jadę na zakupy. - Katy ostrożnie weszła na następny
stopień i zatrzymała się. - Nie widzisz? - Wskazała na torbę. Trzymała ją przed
sobą niczym tarczę.
- Zakupy! Nie było cię parę godzin.
- Przepraszam. Ale nie ma tu chyba godziny policyjnej?
- Katy, żebyś nie przeholowała. Tracę już resztki cierpliwości. To, co dzisiaj
zrobiłaś, było głupie i infantylne. Nie przyszło ci do głowy, że mogę się martwić?
- Nie. - Weszła na następny schodek i znów się zatrzymała. - Wydawało mi
się, że będziesz zbyt zaabsorbowany swoim nowym koniem.
- Ta klacz należy do ciebie, Katy - wycedził przez zęby. - Jest twoja,
niezależnie od tego, czy kiedykolwiek nałożysz na nią siodło, czy nie.
- Nie chcę jej.
- To niedobrze, bo już ci ją podarowałem. - Garrett cofnął się o krok, by ją
przepuścić. Weszła do domu, ostrożnie, z wahaniem, jakby obawiała się
następnego wybuchu jego gniewu. Złagodniał.
- Katy, nigdy więcej tego nie rób.
- Nie wydawaj mi rozkazów, Garrett. - We wzroku Katy widać było
zmęczenie. - Mam tego dość. Od dnia naszego ślubu wygrywasz każdą bitwę i
jestem już zmęczona tym ciągłym przegrywaniem, słyszysz?
Patrzył na nią w milczeniu. Zdziwił go taki punkt widzenia.
- A więc nasz miesiąc miodowy jest dla ciebie serią potyczek? - spytał.
- Niekiedy tak. Mam tego powyżej uszu, Garrett. - Umknęła wzrokiem w
bok. - Twoje dzisiejsze zachowanie było już tą ostatnią kroplą.
Przeraził się.
- Ostatnią kroplą? - Wszedł za nią do kuchni. - Co ty mówisz? Kupuję ci
najpiękniejszą klacz na świecie, a ty to nazywasz ostatnią kroplą?
Katy położyła torbę z zakupami na stole i obejrzała się.
- Dlaczego nalegasz? Ustępuję ci we wszystkim. Czego ty jeszcze, u licha,
ode mnie chcesz?
- Wszystkiego - wybuchnął. - Chcę wszystkiego.
- A co ci daje do tego prawo?
- Jesteś moją żoną, to mi daje prawo. Kochasz mnie, czy się do tego
przyznasz, czy nie. Pewnego dnia znów to powiesz, tak jak powiedziałaś w naszą
noc poślubną.
- A ty odrzucisz mi te słowa w twarz, tak jak to wtedy zrobiłeś? - Zjeżyła się.
- Nigdy tego nie zrobiłem. I nie mam zamiaru robić. Jeśli uważasz, że
odrzuciłem te słowa, możesz winić tylko siebie. To wszystko przez tę twoją babską
naturę. Nawyobrażałaś sobie Bóg wie co i byłaś wściekła, że noc poślubna nie
odpowiada twoim urojeniom.
- Czyżby? - żachnęła się. - No dobrze, dzięki tobie dowiedziałam się paru
rzeczy na temat miodowego miesiąca. Ale spójrz, kto teraz zaczyna snuć jakieś
mrzonki. Dlaczego chcesz, żebym ci powiedziała, że cię kocham? Ty przecież
nawet nie wierzysz w miłość.
Odstąpił o krok do tyłu i zatrzymał się, nie mając odwagi jej dotknąć.
- Czy nigdy do ciebie nie dotarło, że nie tylko ty mogłaś się nauczyć paru
rzeczy w czasie tego zwariowanego miodowego miesiąca? - krzyknął.
- Nie. - Katy szeroko otworzyła oczy ze zdziwienia.
- Nie? - Teraz z kolei on nic nie rozumiał. - Nie? Sądzisz, że ja już nie
potrafię niczego się nauczyć? Myślisz, że masz wyłączność na naukę?
- Garrett, uspokój się. - Katy zagryzła dolną wargę. - Opanuj się.
- Nie mów do mnie jak do konia. Jestem twoim mężem.
- Wiem - odrzekła słodko. - Jesteś uparty, arogancki, rogaty jak diabeł i
wpadasz w szał przy byle okazji, ale tak czy inaczej jesteś moim mężem.
Nie był w stanie przejrzeć jej myśli, ale wyczuwał zmianę w nastroju.
- Katy, posłuchaj... - zaczął.
- Nie, to ty posłuchaj. Jestem zmęczona tą ciągłą walką i tymi ciągłymi
przegranymi.
- Przecież nie toczymy wojny - zaprotestował, nagle zaniepokojony. Była
zbyt blisko prawdy.
- To sprawa punktu widzenia. - Uchwyciła się brzegu stołu. Widział, że
zbiera się w sobie. - Powiedziałeś, że nigdy nie odrzuciłeś mego wyznania miłości.
- Bo tak jest, Katy.
- Mówisz, że czegoś się nauczyłeś w ciągu ostatnich dni.
- Musiałbym być ślepy, głuchy i niemy, żeby się nie nauczyć - bąknął.
Katy zaczerpnęła oddechu.
- Dobrze, a wiec sprawdzimy, ile się nauczyłeś. Co się stanie, gdy ci teraz
powiem, że cię kocham?
- To proste - odparł, - Ja też to powiem. Osłupiała. Zapanowało milczenie.
- Kocham cię, Garrett - szepnęła wreszcie.
- Wiem, Ja też cię kocham, Katy.
Otworzył ramiona, a ona podbiegła ku niemu. Potknęła się, ale pochwycił
ją i przytulił mocno do siebie.
- Kocham cię, Katy. Kocham cię, kocham, kocham. - Teraz, gdy nauczył się
już wymawiać te słowa, chciał je powtarzać bez końca.
Przylgnęła do niego, odpowiadając mu słowami miłości, Przez chwilę
pozostali bez ruchu, spleceni ze sobą, upojeni tym, co się stało. Garrett czuł, jak
wypełnia go ogromne szczęście, radość i spokój. Było tak, jakby nagle wyzwoliła
się jego potrzeba uzewnętrznienia swej miłości do Katy. Czuł się jak pijany.
- A co z twoim dzisiejszym odczytem? - spytała po chwili, spoglądając na
zegar. - Spóźnisz się.
- No to co? - Przytulił ją do siebie.
- Nie bądź niemądry - roześmiała się. - Musisz pójść. Mamy przed sobą
całą noc na rozmowy.
- Rozmów akurat tej nocy nie planuję. - Musnął wargami koniuszek jej
ucha.
- To niedobrze. Zaczynasz już nabierać wprawy.
- Nie drażnij lwa. Ma za sobą fatalny dzień.
- Biedny lew - szepnęła, przesuwając palcami po jego włosach.
- O Boże, Katy, jak ja cię kocham. Powinienem był już wcześniej zrozumieć,
co czuję. Powinienem był wiedzieć...
- To bardzo pouczający miesiąc miodowy - przerwała jego wyznania.
- Jeszcze się nie skończył - przypomniał.
- To prawda. Ale musimy zrobić sobie krótką przerwę na twoje spotkanie z
hodowcami bydła.
- Katy, nie chcę się teraz z tobą rozstawać. Dziesięć minut przekonywała
go, żeby wyszedł z domu.
Stojąc na progu omal nie krzyczała ze szczęścia. Nie potrzebowała
zapewnień, że wróci natychmiast po zebraniu. Będą mieli całą noc na okazywanie
sobie miłości.
Wreszcie zamknęła drzwi i weszła do domu. Była niemal pijana ze
szczęścia. Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Garrett ją kocha. Powiedział to.
Wspólnie dotarli do punktu, który ona w swej naiwności chciała osiągnąć już w
noc poślubną.
Czasem na to, co w życiu dobre, trzeba trochę poczekać, stwierdziła
rozpakowując torbę. Aby to osiągnąć, trzeba sobie zadać trochę trudu.
Wiedziała, jak należy pracować nad tym, co w życiu ważne. Nauczyła się
tego, gdy zajmowała się końmi i występowała na turniejach.
W tym momencie przypomniała sobie o Atenie. Po raz pierwszy
zastanowiła się nad intencjami Garretta. Wiedziała, że chciał jak najlepiej. Chciał
przywrócić jej coś, co było dla niej kiedyś bardzo ważne, coś, co mógłby z nią
dzielić.
Nie sposób mieć mu to za złe ani interpretować na jego niekorzyść.
Rozmyślała nad tym, zjadając resztki wczorajszej kolacji. Garrett był niekiedy
trudny we współżyciu, despotyczny, nawet bezwzględny, ale teraz, gdy emocje
opadły, jego determinacja w dążeniu do celu głęboko ją poruszyła.
W pół godziny później włożyła naczynia do zlewu, wyszła z kuchni i
naciągnęła długi ciepły pulower.
Nie ma żadnego powodu, by nie miała pójść do stajni i popatrzeć na Atenę.
Może nie chcieć na niej jeździć, ale wciąż kocha konie, a Garrett powiedział
przecież, że Atena należy do niej.
W parę minut później zastała klacz bezpiecznie ukrytą w swoim nowym
boksie, pochyloną nad sianem.
Miejsce Herosa natomiast było puste.
ROZDZIAŁ 11
Katy miała jeszcze rozpaczliwą nadzieję, że Heros po prostu wydostał się z
boksu na padok, ale gdy biegła w tamtym kierunku, coś jej mówiło, że tylko traci
czas. Konia nie było. Po prostu zniknął.
Wróciła do stajni, by zamknąć drzwi. Za wszelką cenę starała się uspokoić.
Heros był koniem powolnym i opanowanym. Nie mógł odejść zbyt daleko. Nie
było też burzy, która mogłaby go spłoszyć.
- Co się stało, Ateno? - przemówiła do klaczy, gładząc ją pieszczotliwie po
szyi. - Co zrobiłaś ze swoim towarzyszem? Wiem, że nie jest on
najprzystojniejszym ogierem na świecie, że nie jest dobrze urodzony ani
elegancki. Po prostu wywodzi się z klasy robotniczej i jest z tego dumny. Ale ma
dobre serce, wiesz? Pod niejednym względem jest podobny do swego pana.
Kąty zamyśliła się na chwilę.
- Jest tylko jedna różnica. Garrett nie jest wałachem - dorzuciła.
Atena zarżała cichutko.
Katy popatrzyła z uwagą na drzwi stajni. Nie mogła się zorientować, czy
otworzył je człowiek, czy też koń pyskiem. Nagłe przypomniała sobie o systemie
alarmowym.
- Powinien był zadziałać, niezależnie od tego, kto i w jaki sposób otworzył
drzwi - powiedziała do siebie.
Zaniepokojona przeszła do pomieszczenia, w którym był zainstalowany.
Gdy otworzyła drzwi i zapaliła światło, zauważyła, że skrzynka z tablicą
rozdzielczą była otwarta. Ktoś wyłączył system.
Poczuła niepokój. A wiec Heros nie wyszedł sam. Ktoś go naumyślnie
wyprowadził ze stajni. I to już po raz drugi.
Nie miała pojęcia, kto mógłby to zrobić, ale nie zastanawiała się nad tym.
Wyszła ze stajni i udała się do zagrody Brackenów. Było już ciemno. Jedynie
światło księżyca oświetlało Ścieżkę prowadzącą w kierunku małego obejścia.
Zobaczyła światło w pokoju. Nadine nie zamknęła jeszcze okiennic.
Zadyszana zapukała do drzwi. Odpowiedziała jej cisza. Zaczęła walić w
drzwi pięściami.
- Emmett? Nadine? To ja, Katy. Coś się stało z Herosem. Musicie mi
pomóc.
Cisza trwała nadal. Katy cofnęła się o krok, zajrzała na podwórze.
Zobaczyła starą furgonetkę Brackena. A więc są w domu. Podeszła do okna
salonu. Było uchylone. Zaglądnęła do środka.
Emmett Bracken leżał rozwalony na kanapie przed kominkiem.
Najwyraźniej spał. Na podłodze stała opróżniona do polowy butelka whisky.
Wcześnie zaczął, pomyślała Katy. Obrzuciła wzrokiem pokój. Wszystko było tutaj
tak samo jak tego popołudnia, gdy sprawdzali system alarmowy. Na kominku stał
stary srebrny świecznik, z którego Nadine była taka dumna. To prezent od
Atwoodów. Obok leżało stare pudełko po cygarach.
Było otwarte.
Nagle Katy przypomniała sobie, że Emmett trzymał w nim pistolet. Teraz
było puste. Może Nadine ukryła broń przed pijanym Emmettem?
Zawróciła. Stąd nie może oczekiwać pomocy. Ale co się stało z Nadine?
Może miała dość pijanego Emmetta i po prostu wyszła na chwilę z domu?
Pytanie jednak, czy to wszystko miało coś wspólnego z zaginięciem konia.
Ogarnął ją lęk. Fakt zniknięcia Nadine Bracken i Herosa nie wyglądał na zwykły
zbieg okoliczności.
Katy stała przed domem i obserwowała stajnię. Wokół panowała cisza. Nie
zauważyła niczego podejrzanego. Pomału obeszła wokół dom, żałując, że nie
wzięła ze sobą latarki.
Gdy dotarła na tyły obejścia, ujrzała jakąś sylwetkę. Ktoś prowadził konia
na szczyt urwiska. Poznała Herosa. Po sekundzie koń i tajemnicza postać zniknęli
za występem skalnym.
- O Boże! - krzyknęła. Zaczęła biec. Każdy krok wzmagał dotkliwy ból w
kostce.
To musiała być Nadine Bracken. To ona prowadziła konia w kierunku
urwiska. Ale po co? Katy nie miała pojęcia, co Nadine chciała z nim zrobić.
Niejasność sytuacji potęgowała tylko jej obawy. Niezależnie od tego, co zamie-
rzała zrobić Nadine, Katy czuła, że dzieje się coś niedobrego. Na myśl o szorstkim,
obcesowym zachowaniu Nadine zadrżała. Przyśpieszyła kroku. W tej starej
kobiecie tkwiła zadawniona złość i rozgoryczenie. Uważała, że została
skrzywdzona przez los, że śmierć syna Atwooda zrujnowała jej życie.
Po raz pierwszy Katy zadała sobie pytanie, jaki był naprawdę stan
psychiczny Nadine Bracken.
Daleki szum oceanu zagłuszał stukot kopyt Herosa. Zaniepokojona Katy
śledziła wzrokiem ciemne sylwetki, starając się nadążyć za nimi.
Na szczęście Heros nigdy nigdzie się nie spieszył. Wydawało się, że i tym
razem nie zamierzał przyspieszyć kroku. Katy modliła się w duchu, by nadal szedł
w ten sposób. Kostka dokuczała jej coraz bardziej.
Zbliżała się do urwiska i już chciała zawołać Nadine, gdy nagle intuicja ją
ostrzegła. Zrozumiała, dokąd Nadine prowadzi Herosa. Szła z nim w kierunku
tych samych skał, gdzie przed laty zginął syn Atwooda.
Głęboko zaczerpnęła tchu, skupiając całą swoją energię na tym, by dogonić
Nadine. Kostka bolała ją coraz bardziej. Nogi zapadały się w miękkim gruncie.
Nadine wciąż jeszcze jej nie słyszała. Była całkowicie pochłonięta tym, co
zamierzała uczynić. Katy, przerażona, starała się dostrzec cokolwiek w bladym
świetle księżyca.
Nadine dotarła wreszcie na szczyt urwiska. Podprowadziła konia tak, by
znalazł się między nią a stromą ścianą spadającą ku plaży. Później wyjęła coś z
kieszeni i położyła obok na kamieniu. Przez cały czas trzymała wodze. Dopiero
teraz Katy rozpoznała, co miała w lewej ręce. Widły.
- No, dalej, naprzód - syknęła Nadine do konia. - Naprzód, mówię. -
Szturchnęła go widłami.
Heros prychnął. Po raz pierwszy okazał trochę zainteresowania sytuacją.
Cofnął się przed widłami, uniósł łeb, potrząsnął grzywą. Nadine podniosła w górę
widły.
- Nadine! Zaczekaj! Zaczekaj! - Katy rzuciła się do przodu, poczuła
przeszywający ból w kostce i wylądowała na piasku.
- Co pani tutaj robi? - spytała Nadine, odwracając się ku niej. - Nie
powinna pani tutaj być.
Katy z trudem stanęła na nogi. Od Nadine dzieliło ją jeszcze dobrych parę
metrów. Musiała poruszać się bardzo ostrożnie. Nadine może użyć po raz drugi
wideł, zanim do niej dotrze.
- Co się tutaj dzieje? - spytała. - Co zamierzasz zrobić, Nadine?
- Chcę go ukarać - odparła. Koń zaczynał się już denerwować.
- Ukarać konia? Ależ to idiotyczne. Dlaczego chcesz mu zrobić krzywdę? -
Katy starała się, by jej głos brzmiał spokojnie i rzeczowo.
- Proszę się zatrzymać - ostrzegła Nadine, potrząsając widłami. - Słyszysz?
Nie podchodź do mnie.
Katy stanęła.
- Powiedz, co ci zawinił ten nieszczęsny koń - poprosiła.
- To nie koń - krzyknęła Nadine. - To on.
- Kto?
- Twój mąż. Nowy właściciel, - Oddychała ciężko. Skierowała widły w
stronę Katy. - To twego męża chcę ukarać. On nie miał prawa, rozumiesz? Nie
miał prawa kupować tego domu. To ziemia Atwooda. Zawsze należała do
Atwoodów. I tak musi pozostać. Nie rozumiesz? Moja córka miała wyjść za
Atwooda. Ta ziemia powinna należeć do nas. Garrett Coltrane nie ma do niej
żadnych praw. Żadnych! Jestem starą kobietą, a on silnym mężczyzną w kwiecie
wieku. Nie mogę nic zrobić Coltrane'owi, ale mogę zniszczyć coś, co kocha. Mogę
zabić jego konia. Coltrane musi zostać ukarany!
- Nadine, przecież to sam Atwood zdecydował, że sprzeda swoją
posiadłość. Garrett po prostu się o tym dowiedział. Nie miał nic wspólnego z
decyzją Atwooda. Nie miał nic wspólnego z tym, co stało się przed laty, gdy syn
Atwooda spadł ze skał i się zabił.
- Coltrane nie powinien tutaj być - wrzasnęła Nadine histerycznie. - Nie ma
do tego żadnego prawa.
- Nadine, posłuchaj mnie, proszę...
- Najpierw myślałam, że to ciebie powinnam zabić -mówiła Nadine. -
Dlatego się nad tym zastanawiałam. Zakochany mężczyzna byłby zdruzgotany
tracąc swą młodą żonę. Ale później zobaczyłam, jak to między wami jest
naprawdę. Nawet nie spaliście ze sobą. Dziwny miesiąc miodowy, pomyślałam.
Coś tu nie jest w porządku. Coltrane widocznie jej nie kocha. Słyszałam waszą
rozmowę w dniu, kiedy przyszedł Royce Hutton. Dowiedziałam się, że Coltrane
ożenił się z tobą z wyrachowania, żeby dostać się do wyższych sfer. A więc nie ma
między wami miłości, prawda?
Katy wpadła w panikę. Próbowała podejść parę kroków bliżej. Nadine
zdawała się tego nie zauważać. Przeniosła się całkowicie w świat własnej
wyobraźni.
- Nadine, odłóż te widły i zechciej mnie wysłuchać - zwróciła się do niej. -
Pozwól, że coś ci wyjaśnię.
Odpowiedzią był następny ostrzegawczy ruch widłami. Musiała pociągnąć
za wodze, bo Heros gwałtownie podrzucił łbem i uderzył kopytami o ziemię.
Podniósł uszy. Zbliżył się niebezpiecznie do krawędzi urwiska.
- Nie musisz mi nic wyjaśniać - odezwała się Nadine.
- Zobaczyłam, jak to między wami jest i postanowiłam ukarać Coltrane'a
uświadamiając mu, że poślubił kobietę, której nie tylko nie może kochać, ale i
ufać. Mogę go przekonać, żeby się rozwiódł. Nowa rodzina, jaką chciał założyć
tutaj, na ziemi Atwooda, zostanie zniszczona, zanim jeszcze zacznie na dobre
wspólne życie. Byłam pewna, że pomyśli, że to ty wyprowadziłaś Herosa ze stajni
tamtej nocy. Jeśli koń zostanie ranny albo zginie, będzie na ciebie wściekły.
Znienawidzi cię. Widzisz teraz, jaki był mój plan. Chciałam zrobić wszystko, żeby
zaczął się zastanawiać nad tobą, żeby przestał ci ufać, żeby się martwił i dręczył,
aż wreszcie doszedłby do wniosku, że musi się rozwieść.
- Ale z tego planu nic by nie wyszło, bo Garrett nigdy nie uwierzyłby, że to
ja wypuściłam Herosa ze stajni.
- Później między wami zaczęło się poprawiać. Nawet sypialiście już razem.
Jesteś sprytna. Stało się jasne, że postanowiłaś go uwieść, a on jak typowy
mężczyzna, postanowił skorzystać z sytuacji. Ale ja wciąż jeszcze mogę go ukarać.
Wciąż jeszcze mogę go nastawić przeciwko tobie. To, że z tobą śpi, nie znaczy
jeszcze, że nie spojrzy na sprawy tak, jak tego chcę, Coltrane'owi bardzo zależy na
tym koniu. Jest do niego naprawdę przywiązany. A kiedy znajdzie go martwego u
stóp urwiska, zacznie się zastanawiać, czy nie ty to zrobiłaś.
- Dlaczego miałby tak myśleć? On mnie kocha, Nadine.
- Kocha cię? - Twarz Nadine wykrzywiła się drwiąco.
- Śmiechu warte. Właśnie dziś stoczyliście kolejną walkę, może nie? Byłaś
wściekła, kiedy się dowiedziałaś, że kupił ci tę klacz. Gdy znajdzie martwego
Herosa, pomyśli, że to ty go zabiłaś, żeby się zemścić za to, że chciał cię zmusić do
jeżdżenia.
- Garrett nie jest taki głupi. - Katy przeszedł zimny dreszcz. - Wie, że nigdy
bym czegoś takiego nie zrobiła.
- To się jeszcze okaże - wykrzyknęła z furią Nadine.
- Zobaczymy, co będzie. Wszystko obmyśliłam. Nawet dałam Emmettowi
wcześniej wódkę, żeby mi nie przeszkadzał. Ostatnim razem mi przeszkodził.
Stary dureń. Ta wódka rozmiękcza mu mózg. Nie rozumie, że to jedyny sposób.
- Ten alarm w stajni niedawno... - domyśliła się Katy.
- To też ty?
- Coltrane był w mieście. Chciałam wtedy przyprowadzić konia na skały.
Przedtem poprosiłam Emmetta, żeby mi pokazał, jak działa system alarmowy, Ale
Emmett poszedł za mną i nic z tego wszystkiego nie wyszło. Przypadkowo sam
włączył alarm. Był pijany, jak zwykle. Zmusił mnie, żebym wróciła do domu,
zanim ty się zjawiłaś. Czekałam więc na następną okazję i dzisiaj się nadarzyła.
Coltrane znów wyjechał, a kiedy wróci, jego ukochany koń już nie będzie żył.
Oskarży ciebie. Zobaczysz.
- Powiem mu, że to ty zrobiłaś - krzyknęła Kąty.
- Twoje słowa przeciwko moim? Przecież wie, że byłaś na niego wściekła.
Tylko ty masz powód, by go zranić. Wie, że jesteś kobietą impulsywną i zdolną do
wszystkiego.
- To nieprawda! - wrzasnęła Kąty.
- Mówił Emmettowi, że jesteś - odparowała Nadine triumfująco.
- Nadine, daj spokój tym głupotom. - Katy podeszła jeszcze bliżej. - Odłóż
te widły i daj mi wodze. Zaprowadzę Herosa z powrotem do stajni.
- Nigdy! - krzyknęła z wściekłością Nadine i pchnęła konia widłami. Tym
razem na jego szyi pozostał krwawy Ślad.
Heros cofnął się. Zarżał głośno z przerażenia i bólu. Katy uzmysłowiła
sobie, że od krawędzi urwiska dzieli go już tylko niecały metr.
- Heros - zawołała i spróbowała gwizdnąć, tak jak to robił Garrett, gdy
szukali konia nocą w czasie burzy. Koń zastrzygł uszami w odpowiedzi, ale
pozostał na miejscu.
- Naprzód, głupi koniu, - Nadine wypuściła wodze i uniosła widły obiema
rękami.
Nie mogła jednak dźgnąć konia, broniąc się równocześnie przed Katy. Katy
wykorzystała ten moment i pchnęła ją mocno.
Stara kobieta zrozumiała wreszcie, że została zaatakowana. Obróciła się
gwałtownie i rzuciła widły w kierunku Katy. Ta pochyliła się, by uniknąć ciosu.
Skoczyła do przodu i chwyciła Nadine za kostkę.
Nadine krzyknęła przeraźliwie, padając na ziemię. Katy również upadla.
Zapomniała o swojej nodze. Wstąpiła w nią jakaś nadludzka energia. Udało jej się
wstać. Pochyliła się, by podnieść widły. Cisnęła je w dół.
Heros rżał nerwowo. Stanął dęba, gdy zbliżyła się do niego.
- Spokojnie, spokojnie, Heros - powtarzała, sięgając po wodze. - Wiem, że
jesteś przerażony, ale już po wszystkim. Zaraz zaprowadzę cię z powrotem do
stajni. Rano o wszystkim zapomnisz.
Ujęła wodze i zaczęła ostrożnie odprowadzać konia jak najdalej od urwiska.
Heros rżał cicho, potrząsał grzywą, ale szedł za nią posłusznie.
W pewnym momencie usłyszała, że Nadine wstaje, ale nie odwróciła się.
Była zajęta Herosem, a poza tym Nadine nie miała już swojej broni.
- Nie powstrzymasz mnie - usłyszała nagle głos starej kobiety. - Słyszysz?
Nie powstrzymasz mnie.
Histeryczny ton wzbudził czujność Katy. Obejrzała się przez ramię w
chwili, gdy Nadine sięgała po mały ciemny przedmiot, który wyjęła wcześniej z
kieszeni i położyła na kamieniu.
Katy przypomniała sobie puste pudełko po cygarach. Pistolet Emmetta
zniknął. Nagle zrozumiała, kto go zabrał.
- Nie chciałam tego użyć - szlochała Nadine, chwytając pistolet. - Nie
chciałam tego zrobić w ten sposób, ale mnie zmusiłaś...
Katy nie mogła dłużej czekać. Dla niej i dla Herosa pozostało tylko jedno
wyjście.
- W porządku. Heros - powiedziała przez zęby, stając zdrową nogą na
leżącym obok głazie. - Pokażesz teraz, co potrafisz. - Chwyciła mocno grzywę,
odbiła się od kamienia i wskoczyła na grzbiet konia.
Może nie zrobiła tego ze szczególnym wdziękiem, ale Heros był
najwyraźniej zbyt zdziwiony, by narzekać.
- A teraz zmykajmy jak najdalej stąd. - Katy pochyliła się i uderzyła
obcasami w boki konia. Nie wiedziała, co to da, bo od lat nie widziała Herosa w
akcji. Ale gdy konie z rodeo już raz ruszą, są niczym wozy wyścigowe. Bardzo
szybkie i bardzo wytrzymałe.
Heros i tym razem udowodnił, że w pełni zasłużył na miano jednego z
najlepszych koni na rodeo. Pokazał, na co go stać, galopując ile sił w nogach. Katy
przywarła całym ciałem do jego grzbietu. Palce kurczowo wczepiła w grzywę.
Nagle usłyszała za sobą trzask. Wiedziała, że Nadine użyła broni. Ale Heros
nie zwolnił. A więc wszystko w porządku. Jeszcze parę sekund, a znajdą się poza
zasięgiem strzału.
Gdy zbliżali się do ogrodzenia domu, ujrzała światła mercedesa. Garrett
wracał z miasta. Katy szarpnęła wodze.
- Wspaniale, Heros, teraz jesteśmy bezpieczni. Uspokój się.
Koń jakby tylko na to czekał. Zatrzymał się w miejscu jak wryty. Omal nie
przeleciała przez jego łeb. Stanęli na wprost samochodu w chwili, gdy Garrett
otwierał drzwiczki, Ze zdumieniem popatrzył na konia i jeźdźca, po czym
podszedł do nich, by ująć Herosa za cugle. Koń natychmiast zapadł w swój zwykły
stan otępienia.
- Co tu się, u diabła, dzieje? - spytał.
- To Nadine. Próbowała zabić Herosa. Chciała go strącić z urwiska.
- Chciała co?
- Garrett, ona ma pistolet. Ta kobieta jest niepoczytalna.
i - Gdzie ona jest?
- Zostawiłam ją nad urwiskiem z pistoletem w dłoni. Heros zdążył nas
uratować.
- Nic ci się nie stało?
- Nie, wszystko w porządku - skinęła głową Katy. -Martwię się o Herosa.
Odzwyczaił się już od takich wyczynów.
- Nic mu nie będzie. - Garrett poklepał konia po szyi. - Jest w dobrej
formie. Zostaw go i idź do domu. Zamknij się na klucz i wezwij policję.
- A ty dokąd idziesz? - spytała z niepokojem.
- Muszę odnaleźć Nadine i skończyć raz na zawsze z tymi idiotyzmami.
- Garrett, nie powinieneś tam iść. Ona jest szalona i ma pistolet.
- Idź do domu i zadzwoń na policję. - Garrett ostrożnie zdjął ją z konia. Gdy
stanęła na nogi, potknęła się.
- Coś ci się stało? - spytał z niepokojem.
- Nic, nic, wszystko w porządku.
Nie była to prawda, ale Kąty nie chciała się dłużej nad tym rozwodzić. Noga
w kostce bolała ją coraz bardziej, ale wiedziała przecież, że od tego się nie umiera.
Jeden rzut oka na męża upewnił ją, iż nie zdoła go powstrzymać przed pójściem
po Nadine.
- Obiecaj mi tylko, że będziesz ostrożny - poprosiła.
- Będę. - Otworzył frontowe drzwi i pomógł jej wejść do holu.
Pokuśtykała do telefonu. Garrett uwiązał Herosa u drzewa i poszedł
rozejrzeć się za Nadine Bracken. Nie musiał jej długo szukać. Gdy zbliżał się do
urwiska, usłyszał szloch. Zobaczył starą kobietę siedzącą na kamieniu z twarzą
ukrytą w dłoniach. Bez słowa wyjął z jej ręki pistolet.
- Szkoda, że wszystko potoczyło się w ten sposób - powiedziała ze
smutkiem.
W jakiś czas potem Katy leżała w łóżku i czekała niecierpliwie, aż Garrett
wyjdzie z łazienki. Nogę owinęła w kostce elastycznym bandażem. Nie
przejmowała się zbytnio. Wiedziała z doświadczenia, że za dzień lub dwa dojdzie
do siebie.
Nie mieli nawet czasu porozmawiać. Trzeba było odpowiedzieć na pytania
policji, uspokoić Herosa, zająć się pijanym Brackenem. Poza tym Garrett bez
przerwy niepokoił się o nogę Katy, aż wreszcie zdołała go przekonać, że poradzi
sobie nie gorzej od lekarza. Uśmiechnęła się na wspomnienie jego ponurego
spojrzenia, gdy obserwował, jak bandażowała kostkę.
Po chwili Garrett stanął w drzwiach sypialni. Był nagi, tylko wokół bioder
miał owinięty ręcznik.
- Cóż, cieszę się, że ktoś uważa ten wieczór za zabawny - wymamrotał na
widok uśmiechniętej twarzy Katy. - Ja i Heros jesteśmy już za starzy na takie figle.
- Och, wcale bym tego nie powiedziała - odparła Katy.
- Wydawało mi się, że świetnie sobie radzicie w niecodziennych sytuacjach.
Garrett odchylił kołdrę, zrzucił ręcznik i wsunął się do łóżka. Wziął Katy w
ramiona, zanurzył dłoń w jej włosach. W mroku widział tylko jej błyszczące oczy.
- Od dnia naszego ślubu wciąż zaskakujesz mnie czymś nowym - zauważył.
- Różnorodność wzbogaca treść życia - uśmiechnęła się.
- Tak? Na razie mam tej różnorodności powyżej uszu. Najwyższy czas, żeby
nasze małżeństwo się unormowało i ułożyło tak jak powinno.
- To znaczy jak?
- Zwyczajnie. Kiedy się z tobą żeniłem, myślałem, że wiem, jak powinno
wyglądać małżeństwo. Powinno być przyjemne, solidne, unormowane. Ty
powinnaś być uległa i łatwa we współżyciu. Wydawałaś mi się kobietą zrówno-
ważoną i nie ulegającą emocjom. Mamy wspólne zainteresowania zawodowe i
wydajemy się sobie na tyle atrakcyjni, by dzielić wspólne łoże. Tak właśnie
myślałem.
- Delikatnie mówiąc. Dobrze o tym wiesz, że nie chodziło mi tylko o to,
żeby pójść z tobą do łóżka. Byłam w tobie po uszy zakochana. Byłeś poza tym
najseksowniejszym mężczyzną, jakiego znałam. Nie mogłam się doczekać, kiedy
się będziemy kochać. Prawdę mówiąc, mogliśmy to zrobić znacznie wcześniej,
gdybyś się bardziej postarał.
- Byłem idiotą - przyznał Garrett.
- To prawda.
- Nie musisz zgadzać się ze wszystkim, co mówię.
- Staram się być uległa i łatwa we współżyciu. A to wymaga również
zgadzania się ze wszystkim, co mówi mąż - wyjaśniła Katy z całą powagą.
- Ulegle, zgodne żony nie spędzają całego czasu na dręczeniu swoich
mężów.
- Naprawdę? A czym się zajmują?
- Z przyjemnością ci to zademonstruję - powiedział Garrett, przewracając
Katy na plecy.
- Zaczekaj! Chcę cię o coś zapytać - zawołała, opierając dłonie na jego
ramionach i odpychając go od siebie.
- Co będzie z Emmettem i Nadine?
- Co będzie? - Garrett chwycił ją za koniuszek nosa.
- Sądzę, że powinniśmy się rozejrzeć za nowym zarządcą.
- Chcesz zwolnić Emmetta?
- Na emeryturę. Jest ubezpieczony. Nie umrze z głodu. Jeśli zechce
pracować, znajdzie sobie zajęcie gdzie indziej.
- A Nadine?
- Coś mi się wydaje, że najbliższe parę lat spędzi w zakładzie.
- Garrett, może jednak powinniśmy się nimi zająć - zaniepokoiła się Katy. -
W końcu mieszkali tutaj od lat i...
- Kochanie, zostawiliśmy Brackenom pełną swobodę - Garrett położył jej
palec na ustach - i w końcu to ty o mało nie padłaś tego ofiarą. Ty i Heros, Nie
mam zamiaru prowokować losu, dając im kolejną szansę. Chcę się ich stąd pozbyć
raz na zawsze. Nie mamy już o czym mówić. Uważam ten temat za zamknięty.
Masz trochę za miękkie serce.
Katy westchnęła. Wiedziała, że przegrała tę potyczkę i że Garrett
przypuszczalnie ma rację. Nigdy nie czułaby się bezpiecznie w towarzystwie
Emmetta i jego szalonej żony. Dotknęła lekko językiem dłoni Garretta.
Uśmiechnął się.
- No i co? Koniec dyskusji? - spytał.
- Tak. Trudno mi się z tym pogodzić, ale chyba masz rację.
- Takie słowa to miód na mężowską duszę. A kiedy już wyjaśniliśmy sobie
tę sprawę, możemy przejść do następnej.
- Jakiej? - Katy popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
- Do twego zwyczaju nocnych przejażdżek konnych.
- Ach, to.
- Tak, to. - Garrett objął ją mocniej. - Myślę, że nie zdajesz sobie sprawy,
jakim szokiem był dla mnie twój widok tej nocy? Pełny galop w blasku księżyca!
Bez siodła, wczepiona w końską grzywę.
- Było to dość ryzykowne, prawda?
- Będzie mnie to kosztować parę lat życia - oświadczył Garrett. - Ale teraz
przynajmniej nie będę już wysłuchiwał twoich wymówek, że nie możesz jeździć
konno.
- Ależ Garrett... - żachnęła się.
- Zapomnij o tym. Wsiadłaś tej nocy na konia i nic ci się nie stało, a więc
nie próbuj mi wmawiać, że nie jesteś w stanie jeździć konno.
- To stało się tak nagle - powiedziała Katy. - Nie było czasu, by się
zastanawiać. Zresztą nie miałam wielkiego wyboru. Mogłam tylko albo dosiąść
konia albo stać się celem dla Nadine.
- Niekiedy życie ułatwia nam pewne sprawy - powiedział Garrett z
satysfakcją.
- Jak to?
- Kocham cię - rzekł, przyciskając ją do siebie. - Czy może być coś
prostszego?
- Niekiedy - szepnęła Katy - kochanie kogoś może być sprawą bardzo
skomplikowaną.
- Tylko dla kobiety, która za bardzo ulega własnej wyobraźni. A teraz nic
już nie mów i pozwól, bym ci pokazał, jak proste może być życie.
- Kocham cię, Garrett - wyszeptała.
- I ja cię kocham. - Pochylił nad nią głowę, muskając wargami jej usta.
Katy zagłębiła palce w jego ciemnych włosach, a ciało jej naprężyło się z
pożądania.
- Wiem - odrzekła. - Ale tak miło się tego słucha.