Andrzej Pilipiuk
ZBRODNIA DOSKONAŁA
Jakub W
ę
drowycz rzadko miał ochot
ę
kogo
ś
zabi
ć
. To znaczy ochoty takie miewał
ś
rednio kilka razy
dziennie, ale tak na powa
ż
nie, ze skutkiem
ś
miertelnym, raczej mu si
ę
nie zdarzało. A
ż
do pewnego
miłego wiosennego ranka, kiedy zaczerpni
ę
te ze studni wiadro wody okazało si
ę
by
ć
wypełnione,
delikatnie mówi
ą
c, zawarto
ś
ci
ą
szamba. Studnia Jakuba była najstarsza w okolicy. Miała drewnian
ą
cembrowin
ę
i dawała najlepsz
ą
wod
ę
w czterech gminach. Jakub oprzytomniał w ci
ą
gu kilku sekund.
Zajrzał do studni. Brunatny zaciek i bij
ą
cy ze
ś
rodka smród nie budziły
ż
adnych w
ą
tpliwo
ś
ci. Który
ś
z
s
ą
siadów noc
ą
podjechał szambiark
ą
i spu
ś
cił zawarto
ść
wła
ś
nie tu. Zreszt
ą
ś
lady rury i kół
ci
ęż
arówki dobrze odcisn
ę
ły si
ę
w wilgotnej ziemi. Jakub zawył. Mieszka
ń
cy czterech s
ą
siednich
gospodarstw słysz
ą
c to wycie, zagrzebali si
ę
gł
ę
biej w swoich łó
ż
kach. Gdy Jakub był zły, mogło si
ę
to
ź
le sko
ń
czy
ć
. Nawet dla niewinnych. Egzorcysta amator poszedł do swojej chałupy i wydobył z garnka
na piecu kilogramow
ą
kostk
ę
trotylu oraz zapalnik. Umie
ś
cił trotyl w wiadrze, podpalił lont i spu
ś
cił je
na dół, przezornie odsuwaj
ą
c si
ę
jak najdalej od studni. Szcz
ą
tki belek poleciały na kilka metrów do
góry, po czym studnia zapadła si
ę
. Pozostał po niej tylko dół w ziemi, gł
ę
boki na jakie
ś
dwa metry.
Jakub splun
ą
ł ponuro.
Wybuch usłyszało pół wsi. Ludzie zaszyli si
ę
w chałupach i nie wy
ś
ciubiali nosa za próg. Je
ś
li Jakub
był w takim nastroju,
ż
e brał si
ę
do materiałów wybuchowych, to był to zdecydowanie dzie
ń
, który
nale
ż
ało przeznaczy
ć
na siedzenie w domu. Lepiej takiemu nie wchodzi
ć
w oczy. Wytropienie sprawcy
zatrucia studni nie zaj
ę
ło Jakubowi du
ż
o czasu. Osiodłał konia i ruszył
ś
wie
ż
ym jeszcze tropem za
pojazdem. Szambowóz nie zrzucił całego ładunku i przez polne drogi ci
ą
gn
ą
ł si
ę
szlak niewielkich
plamek fekaliów. Trop ten doprowadził Jakuba do gospodarstwa niejakiego Guciuka. To zreszt
ą
nawet
si
ę
zgadzało, bo tylko on miał w gminie prywatn
ą
szambiark
ę
. Jakub stan
ą
ł za płotem i patrzył. Janusz
Guciuk wylazł ze swojej chałupy z wiadrem czego
ś
dla
ś
wi
ń
. Ich spojrzenia skrzy
ż
owały si
ę
.
Gospodarz odstawił wiadro.
- Won dziadu! - wrzasn
ą
ł.
Oczy Jakuba zabłysły. Wyrok
ś
mierci został wydany. Pozostawało jeszcze wymy
ś
li
ć
sposób. To było
najtrudniejsze. Oczywi
ś
cie, zastrzelenie wroga nie stanowiło tu problemu. Pod chałup
ą
Wedrowyczów
zakopany był cały arsenał. Wystarczyłoby tego dobra na stoczenie krótkiej, ale z pewno
ś
ci
ą
zwyci
ę
skiej wojny z cał
ą
armi
ą
. Strzela
ć
te
ż
umiał, cho
ć
oczy na skutek picia ró
ż
nych napojów były ju
ż
nie tak dobre jak dawniej, wiadomo, metanol szkodzi. W celu zdobycia natchnienia Jakub udał si
ę
do
gospody. Pomimo wczesnej pory siedzieli tu jego kumple. Wyło
ż
ył im swoje
ż
ale.
-
Ż
aden problem - powiedział Józef Paczenko. - Zajdziemy go w nocy i z karabinami...
Paczenkowie te
ż
zawsze skrz
ę
tnie gromadzili bro
ń
paln
ą
i amunicj
ę
i troch
ę
im tego zostało z
dawnych dobrych czasów.
- Z karabinami robaczki? - zaciekawił si
ę
posterunkowy Rowicki z drugiego ko
ń
ca sali.
Ten facet miał koci słuch.
- Z karotenami panie władzo - sprostował Józef. - To takie barwniki ro
ś
linne, koloru czerwonego.
Dodaj
ą
ich do tego najta
ń
szego wina.
- Odpada - szepn
ą
ł Semen Korczaszko. — Usłyszał i nawet je
ś
li teraz uwierzył, to skojarzy.
- A mo
ż
e by go tak bimbrem z jakim
ś
dodatkiem? - zaproponował Tomasz. - Tak jak we wojn
ę
truli
ś
cie
Niemców. Birski wyrósł koło nich.
- Dobra - powiedział. - Jakich Niemców chcecie zastrzeli
ć
?
- Wspominamy sobie wojenne przygody - wyja
ś
nił Jakub z godno
ś
ci
ą
.
- A to ch
ę
tnie posłucham. - Gliniarz przystawił sobie stołek i zamówił po piwie dla ka
ż
dego. Po drugiej
kolejce Jakub dał si
ę
namówi
ć
.
- No wi
ę
c wlazłem ja i ten cały von Stauffenberg do Wolfensteinu. On miał przy sobie przepustk
ę
, na
wypadek gdyby
ś
my spotkali wrogów, ł ja niosłem bomb
ę
, t
ę
na Hitlera. A to był ju
ż
dziewi
ę
tnasty lipca
i zamach miał by
ć
nast
ę
pnego dnia, wi
ę
c wyci
ą
gali
ś
my nogi w tych korytarzach...
Birski popełnił jeden bł
ą
d, bo za cz
ę
sto zamawiał nast
ę
pne kufle. Dla Jakuba i dla siebie. Jakub snuł
opowie
ść
.
- No wi
ę
c on pojechał, a ja siedziałem za biurkiem,
ż
eby dopilnowa
ć
, jak Adolf rozerwie si
ę
na
kawałki...
W pijackiej fantazji nie miał sobie równych. Snuł opowie
ść
, jak schował si
ę
za palm
ą
, w czasie gdy
esesmani przetrz
ą
sali sztab. Wreszcie opowie
ść
dobiegła swojego finału.
- Zobaczyłem, jak stoi koło biurka, i nacisn
ą
łem detonator. Łup, i z Adolfa zostały strz
ę
py.
- Zaraz, zaraz. - Birski troch
ę
si
ę
ockn
ą
ł. - Zamach w wilczym sza
ń
cu si
ę
przecie
ż
nie udał. Czytałem
w ksi
ąż
kach.
- Ty czytałe
ś
, a ja widziałem na własne oczy - wyja
ś
nił Jakub. - Zaraz udowodni
ę
.
- Ale on prowadził wojn
ę
jeszcze przez pół roku....
- Nie dali jego sobowtóra, bo bali si
ę
paniki; - Egzorcysta poszukiwał czego
ś
pilnie po kieszeniach.
Wreszcie wyci
ą
gn
ą
ł wyschni
ę
t
ą
dło
ń
.
- O macie. Po zamachu zabrałem sobie na pami
ą
tk
ę
. Par
ę
osób wybiegło, aby zwymiotowa
ć
. Birski
wpatrywał si
ę
w dło
ń
mumii.
- To jest r
ę
ka Adolfa Hitlera? - zdziwił si
ę
.
- Jasne.
- A mo
ż
na by sprawdzi
ć
odciski palców?
- Masz w prezencie i postaw jeszcze jedno, bo musz
ę
ju
ż
lecie
ć
. Birski pstrykn
ą
ł palcami. Przyszła
kelnerka.
- Jeszcze dwa du
ż
e - poprosił.
Stukn
ę
li si
ę
kuflami i wypili. Birski patrzył z niejakim zdziwieniem, jak Jakub odlatuje jak rakieta,
wyrywaj
ą
c w suficie dziur
ę
.
- Stan niewa
ż
ko
ś
ci? - zdziwił si
ę
.
Cała knajpa kr
ę
ciła si
ę
dookoła własnej osi. Gdy podniósł
spostrzegł,
ż
e dziury w dachu ju
ż
nie ma. Ludzie w gospodzie mieli głowy psów, krów i koni.
- To na pewno delirium - pomy
ś
lał, wal
ą
c si
ę
pod stół. Knajpa zakr
ę
ciła si
ę
dookoła własnej, a mo
ż
e
jego osi. Gdy si
ę
zatrzymała, stali nad nim Adolf i jaki
ś
drugi.
- Jasna cholera, kapitanie, co pan narobił?! - wydarł si
ę
na niego Hitler. Wrzeszczał głosem aspiranta
Rowickiego.
- Trzeba go chyba do izby wytrze
ź
wie
ń
, ale najpierw musimy go troch
ę
docuci
ć
. Najwa
ż
niejsze, to
trzeba mu troch
ę
wywali
ć
z
ż
oł
ą
dka. Dam mu troch
ę
ś
rodka wymiotnego, ale mo
ż
e wyci
ą
gniemy go
na zewn
ą
trz.
Birski rozpoznał mówi
ą
cego.
- Hailhitla, doktorze Mengele - wybełkotał, a potem waln
ą
ł głow
ą
o ziemi
ę
.
Nad głow
ą
załopotały mu nazistowskie flagi. A mo
ż
e to były plastikowe obrusy w gospodzie?
Tymczasem Jakub szedł przez pola do domu. Cz
ęść
jego umysłu zaczadzona była alkoholem, ale
pozostałe dziewi
ęć
dziesi
ą
t procent, których człowiek normalnie nie u
ż
ywa, u niego pracowało na
przyspieszonych obrotach. Z gł
ę
bin głowy wypełzały wspomnienia. Te prawdziwe. Szedł ulic
ą
Lubelsk
ą
w Chełmie zaraz po wojnie. Z bramy wyjrzała rozczochrana dziewczyna.
- Mo
ż
e skorzysta pan okazji i da sobie powró
ż
y
ć
? - zapytała.
- Nie wygl
ą
dasz na Cygank
ę
.
- Ja tylko naganiam klientów mistrzowi.
- Dobra.
Wszedł w bram
ę
, potem do piwnicy. Facet, który tam siedział, wygl
ą
dał na Araba albo Turka. Siedział
za biurkiem. Miał na sobie wytarty radziecki mundur. Przed nim paliła si
ę
ś
wieca i le
ż
ała stara ksi
ę
ga
w skórzanej oprawie.
- Prosz
ę
poda
ć
mi lew
ą
dło
ń
- powiedział do
ść
łaman
ą
polszczyzn
ą
. Jakub wyci
ą
gn
ą
ł dło
ń
.
Chiromanta odczytał cał
ą
jego przeszło
ść
jak z ksi
ąż
ki.
- Niestety, w przyszło
ś
ci nie osi
ą
gniesz ani szcz
ęś
cia, ani maj
ą
tku -powiedział.
- To te
ż
jest tu napisane? - zdziwił si
ę
przyszły egzorcysta, patrz
ą
c na swoj
ą
dło
ń
.
- Tak. Brak linii odpowiedzialnych za bogactwo. A linia
ż
ycia jest króciutka i wró
ż
y jeszcze najwy
ż
ej
dwa lata. Jakub poskrobał si
ę
w głow
ę
.
- A jak to powinno wygl
ą
da
ć
,
ż
eby było dobrze? Mag otworzył ksi
ąż
k
ę
i pokazał mu rysunek ludzkiej
dłoni z zaznaczonymi liniami.
- Tak jak tutaj - powiedział. - To rysunek dłoni szcz
ęś
liwej.
- Mog
ę
sobie to przerysowa
ć
?
- Prosz
ę
.
Jakub odrysował sobie obrazek na kawałku jakiej
ś
gazety. Za wizyt
ę
zapłacił srebrn
ą
przedwojenn
ą
dziesi
ę
ciozłotówk
ą
.
Nim doczłapał do chałupy, był ju
ż
prawie trze
ź
wy i miał plan. Plan był szata
ń
ski. Szata
ń
ski w ka
ż
dym
calu. Nast
ę
pnego dnia rankiem wykopał zagrzebany pod progiem słoik z dolarami i wsiadł w pekaes.
Pó
ź
nym popołudniem wysiadł z poci
ą
gu na dworcu w Warszawie. Jego wiadomo
ś
ci okazały si
ę
dobre.
Po drugiej stronie Alei Jerozolimskich, w podziemiach
ś
wie
ż
o otwartego hotelu Mariott był Pewex.
Siedz
ą
ca za lad
ą
kicia zamarła ze zdumienia, gdy do sklepu wtoczył si
ę
malowniczo obdarty typ.
- Słuchaj no, kicia, macie tu ró
ż
ne kosmetyki? - zagadn
ą
ł przymilnie.
- Mamy ró
ż
ne kosmetyki. Ale tu si
ę
płaci dolarami.
Jakub wyci
ą
gn
ą
ł z kieszeni gruby plik studolarowych banknotów.
- Macie co
ś
na zmarszczki?
- Kilka ró
ż
nych
ś
rodków.
- Dobra. Daj mi dziesi
ęć
, albo dwadzie
ś
cia tubek najmocniejszego. Zamrugała oczami, ale posłusznie
podała mu
żą
dany specyfik. Zapłacił bez mrugni
ę
cia okiem.
- Jak nie zadziała, to wróc
ę
tu i spal
ę
ten kurnik - zapowiedział i wyszedł. O
ś
wicie był ju
ż
z powrotem
w Wojsławicach. Była czwarta rano. Guciuk spał jeszcze snem sprawiedliwego w swoim plugawym
barłogu, gdy Jakub przenikn
ą
ł cicho na jego podwórze. Koło szambiarki stał du
ż
y słój pełen
ż
ółtawego
kremu ochronnego do r
ą
k. Jakub u
ś
miechaj
ą
c si
ę
szata
ń
sko wcisn
ą
ł do słoja dwadzie
ś
cia tubek
kremu przeciw zmarszczkom i wybełtał zawarto
ść
patykiem. Zemsta! Zemsta! Zemsta!
Min
ę
ło kilka tygodni. Posterunkowy Birski był zły na Jakuba o r
ę
k
ę
Hitlera, która okazała si
ę
by
ć
atrap
ą
z lateksu. Z Guciukiem tymczasem działo si
ę
co
ś
dziwnego Zawsze był do
ść
maj
ę
tny, ale teraz
niespodziewanie zdziadział. Jego
ż
ona uciekła, pozbawiaj
ą
c go odrobiny szcz
ęś
cia osobistego. Przy
robocie te
ż
mu nie szło. Szambiarka psuła si
ę
raz po raz. Pewnego dnia, jaki
ś
miesi
ą
c z kawałkiem po
wycieczce do Warszawy, Jakub siedział w gospodzie i słuchał opowie
ś
ci Tomasza. Tomasz opowiadał
wła
ś
nie zmy
ś
lone przygody z czasów, jak pływał z rybakami po Bałtyku. Doszedł wła
ś
nie do
wstrz
ą
saj
ą
cego kawałka o tym, jak zaatakował ich wieloryb. Kawałek był podbudowany ksi
ąż
k
ą
Julesa
Verne'a „W
ąż
Morski" i obejrzanym u syna na wideo filmem „Szcz
ę
ki", tote
ż
było czego posłucha
ć
.
Niespodziewanie wszedł Guciuk. Choroba wyniszczyła go tak,
ż
e wygl
ą
dał jak
ż
ywy trup. Popatrzył na
Jakuba z nienawi
ś
ci
ą
.
- To ty - wycharczał. - To twoja robota.
A potem oczy nagle wywróciły mu si
ę
białkami do góry i wywalił si
ę
jak długi. Pochylili si
ę
nad nim. Ju
ż
nie
ż
ył. Jakub uj
ą
ł dło
ń
nieboszczyka i odwrócił j
ą
wewn
ę
trzn
ą
stron
ą
do góry. Skóra była idealnie
gładka. Jak laminowana powierzchnia stołu. Milicja i lekarz weszli po chwili.
Odsun
ą
ł si
ę
od ciała. Wiedział ju
ż
wszystko.
Birski i Rowicki stali w pomieszczeniu prosektorium szpitala miejskiego w Chełmie. Na stalowym stole
le
ż
ało ciało Guciuka. Obok stał lekarz z plikiem kartek pod pach
ą
.
- No có
ż
- powiedział. - Nie znajduj
ę
tu
ż
adnych przyczyn.
- Jak to
ż
adnych? - zdziwił si
ę
Birski. - Jaka była przyczyna zgonu?
- Wedle naszej wiedzy nie było
ż
adnej ani naturalnej, ani nienaturalnej. To wygl
ą
da, jakby
ż
ycie z
niego jako
ś
wyciekło.
- Trucizny, alkohol, narkotyki? - zapytał Birski.
- Nic z tych rzeczy.
- A mo
ż
e sugestia posthipnotyczna? - wtr
ą
cił si
ę
Rowicki.
- Je
ś
li pan umie wykaza
ć
na drodze sekcji zwłok sugesti
ę
posthipnotyczna, to prosz
ę
bardzo. - Lekarz
wykonał zach
ę
caj
ą
cy gest w stron
ę
ciała.
- A co, nie dałoby si
ę
wyci
ąć
dziury w głowie i zobaczy
ć
, o czym my
ś
lał? - zaciekawił si
ę
posterunkowy. Lekarz wzniósł oczy ku niebu.
- A ja my
ś
lałem,
ż
e te wszystkie dowcipy o milicjantach to tylko tak...
- Dobra, dobra - powiedział Rowicki. - Od my
ś
lenia to my tu jeste
ś
my. Wi
ę
c nie ma
ż
adnych
ś
ladów?
-
Ż
adnych.
- Zbrodnia doskonała! Szefie mamy przypadek zbrodnii doskonałej! Posterunkowy westchn
ą
ł.
- Nie ma zbrodnii doskonałej. Nie uczyli ci
ę
?
- A ja my
ś
lałem,
ż
e to ten przypadek, który potwierdza ka
ż
d
ą
reguł
ę
.
- Wiem, kto zabił.
- Kto? - zapytali jednocze
ś
nie Rowicki i lekarz.
- Jakub W
ę
drowycz! Mamy motyw, bo Guciuk spu
ś
cił mu szambo do studni. Mamy ciało i zeznania
ś
wiadków, bo zanim denat si
ę
przewrócił, to powiedział do W
ę
drowycza,
ż
e to wszystko jego wina.
- Ciekawe, co wszystko? - zamy
ś
lił si
ę
podwładny.
- Jakie
ś
dodatkowe
ś
lady? - zapytał lekarza.
- Tak. Na r
ę
kach miał resztki ma
ś
ci przeciw zmarszczkom, produkcji kapitalistycznej. - Masz swoj
ą
zbrodni
ę
doskonał
ą
! Ta ma
ść
jest oczywi
ś
cie toksyczna?
- Nie. Zupełnie nieszkodliwa.
- A w bardzo du
ż
ej ilo
ś
ci?
- Te
ż
nie. Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
to nie ma
ść
spowodowała zgon. W narz
ą
dach wewn
ę
trznych nie ma po
niej nawet
ś
ladu.
- Ale W
ę
drowycza, i tak przymkniemy - postanowił Birski.
- Mo
ż
e jednak sugestia?
- Co ty. On jest na to za głupi.
Jakub wdrapał si
ę
na wzgórza. Wiatr wiał taki, jak wtedy gdy Beria dusił Stalina poduszk
ą
. Jak
tamtego wieczoru dwudziestego lipca czterdziestego czwartego. Bo i dzisiaj zgin
ą
ł człowiek. Wszystko
zapisane jest w liniach, a gdy nie ma linii, to nie ma te
ż
przeznaczenia. Gdy nie ma linii
ż
ycia, to te
ż
oczywi
ś
cie...
Wracaj
ą
c do chałupy oddawał si
ę
wspomnieniom. Wtedy, czterdzie
ś
ci lat temu, po wyj
ś
ciu od
chiromaty odczuwał strach. Dwa lata
ż
ycia. Ale W
ę
drowycze nigdy nie poddawali si
ę
losowi. Nigdy.
Kupił butelk
ę
piwa i usiadł na ławce w parku. Nale
ż
ało si
ę
spieszy
ć
. Wypił piwo i rozbił flaszk
ę
. Kartk
ę
z rysunkiem poło
ż
ył obok siebie na ławce. Przygniótł j
ą
kawałkiem cegły, aby nie odleciała. Kawałkiem
szkła przyst
ą
pił do pracy. Zacz
ą
ł od linii
ż
ycia. Ryj
ą
c szklanym odpryskiem w ciele przedłu
ż
ył j
ą
sobie
a
ż
na drug
ą
stron
ę
dłoni. Potem wgryzł si
ę
w ciało tworz
ą
c grub
ą
i wyra
ź
n
ą
lini
ę
bogactwa. Wyszła mu
ś
licznie. Na koniec zostawił sobie lini
ę
szcz
ęś
cia. Zaledwie j
ą
sko
ń
czył, zza zakr
ę
tu alejki wyszła
ś
liczna dziewczyna. O
ż
enił si
ę
z ni
ą
pół roku pó
ź
niej. A jeszcze rok pó
ź
niej zaci
ą
ł si
ę
w dło
ń
drutem i
powstała kolejna linia. Ta odpowiedzialna za paranormalne zdolno
ś
ci. I został egzorcyst
ą
... A linia
pecha, sprawiaj
ą
ca,
ż
e bez przerwy go pudłowali do mamra, powstała przez pomyłk
ę
przy
podwa
ż
aniu wieka trumny pewnego domniemanego wampira. I nawet nie wiedział,
ż
e ona tam jest.
Radiowóz rykn
ą
ł silnikiem i wyjechał z w
ą
wozu. Jak zwykle...