MARGIT SANDEMO
KLUCZ DO SZCZĘŚCIA
Z norweskiego przełożył
GRZEGORZ SKOMMER
POL - NORDICA Publishing Sp. z o.o.
Otwock 1997
PROLOG
- Przez cały wieczór ani razu ze mną nie zatańczył! Nie chcę go znać!
Niewysoka urzędniczka zalała się łzami i wybiegła z jadalni. W pokoju zaległa pełna
współczucia cisza. Tylko siedząca na parapecie dziewczyna pozostała niewzruszona.
- Miłość to poniżenie - oświadczyła.
- Na miłość boską, Katju, skąd u ciebie ten cynizm?
- Planowanie przede wszystkim - stwierdziła Katja, kładąc ostatnią warstwę
purpurowego lakieru na paznokieć palca wskazującego, który doznał uszczerbku w zetknięciu
z szufladą. - Trzeba wiedzieć, czego się w życiu chce. Wtedy nie popełnia się takich błędów
jak ta biedaczka.
Przyglądała się z zadowoleniem swoim dłoniom. Większość blondynek wyglądałaby
tragicznie z ciemnoczerwonymi paznokciami, u Katji podkreślały one jedynie jej
wyrafinowaną elegancję, pozostając w idealnej harmonii z barwą spódnicy, bielą bluzki i
miodowym odcieniem włosów.
Najmłodsza z urzędniczek zerkała na nią z zazdrością, pochłaniając kolejną kanapkę.
Postanowiła w duchu ubierać się w tym samym stylu, jeśli tylko zdoła odłożyć coś z pensji.
Jej postanowienie nie rokowało powodzenia.
- Dla ciebie to nic nie znaczy - powiedziała z kwaśną miną. - Ty masz wszystko!
Katja poprawiła ją łagodnym tonem:
- Nie, nie wszystko, tylko to, co należy mieć. Ty wydajesz wszystkie pieniądze na
ciuchy i kosmetyki bez opamiętania i z dzikością dziecka opychającego się czekoladkami, a i
tak jesteś niezadowolona. Nie potrzeba setki nowych strojów i tuzina lakierów, by dobrze
wyglądać. Panowanie nad sobą i planowanie to podstawa.
- Masz tyle ładnych ciuchów!
- Gdybyś zobaczyła, jak niewiele wisi w mojej szafie, to byś ze zdziwienia usiadła na
swój zbytnio zaokrąglony tyłeczek. Lepiej podaruj sobie tę drożdżówkę! - dodała Katja
uszczypliwie.
- No cóż, nie wszystko zależy od dobrego planowania - zwróciła się do Katji jedna ze
starszych sekretarek. - Urodę dostałaś w prezencie.
- Ja? - Katja roześmiała się. - Szkoda, że nie znałyśmy się pięć lat temu! Długi nos,
wąska twarz, ciasno osadzone oczy i mysie włosy. Wyższa niż dziewczęta w moim wieku,
nogi w iks, zgarbione plecy i kompletny brak inicjatywy. O nadwadze nie wspomnę. Nikt na
mój widok nie gwizdał z podziwu. Niech wam się nie wydaje, że wygląd jest bez znaczenia,
ż
e liczą się jedynie przymioty ducha. W świecie stworzonym dla mężczyzn piękna kobieta ma
znacznie więcej atutów w ręku. Kto twierdzi inaczej, ten kłamie! Dobrze o tym wiem, bo
wystąpiłam w obu wcieleniach.
Niewysoka urzędniczka wróciła do pokoju z odświeżoną twarzą. Mądrości życiowe,
których Katja tak szczodrze udzielała koleżankom, pozwoliły jej zapomnieć o własnym
nieszczęściu.
Najmłodsza z rozmawiających obrzuciła Katję krytycznym spojrzeniem.
- Zgadza się! - rzuciła z nutą złośliwości. - Rzeczywiście masz za długi nos i zbyt
ciasno osadzone oczy. Aż dziw, że wcześniej tego nie zauważyłam.
- Bo wszystko zależy od sposobu bycia. Nikt nie rodzi się doskonały i Bogu dzięki, że
tak właśnie jest, ale z własnym wyglądem zdziałać można cuda. Ukryj swoje usterki. Pokaż,
ze świat należy do ciebie, moja droga! Bądź otwarta na każde wyzwanie, ale trzymaj goryle
na dystans. Bierz to, co najlepsze, ale nie bądź zadufana w sobie! Imponuj innym, ale ich nie
odstraszaj.
- A ty co sobie zaplanowałaś? - rzuciła ironicznie jedna z koleżanek. - Podbój szefa?
Katja uznała, że lakier wysechł.
- Szefa? - uśmiechnęła się łagodnie. - Szef jest zbyt zadowolony z siebie. Nie, raczej
kogoś, kto wie, jak traktować kobietę, kogoś łagodnego jak aksamit, opiekuńczego, kogoś,
kto sprawia, że czujesz się damą.... Nie znoszę goryli!
- Kogo właściwie masz na myśli? - spytała najmłodsza urzędniczka, chowając nie
zjedzoną drożdżówkę. - Sądziłam, że goryle to faceci od czarnej roboty.
- Nie moi goryle. Moi obłapiają cię spoconymi łapskami i rozglądają się za łóżkiem.
Lub żują gumę i wydają polecenia ruchem głowy.
- Więc co nazywasz planowaniem? - spytała specjalistka od ironii. - Złapać kogoś z
dużymi pieniędzmi?
Katja nie dała się sprowokować.
- Ależ skąd! Bycie wyłącznie żoną człowieka sukcesu mi nie odpowiada. Mam własne
ambicje. Nie marnuję czasu na wypady do miasta, chodzę do szkoły wieczorowej. Nie
sądzicie chyba, że zamierzam resztę życia zmarnować w charakterze urzędniczej myszki w
firmie papierniczej Svantessona? To jedynie sposób na sfinansowanie nauki.
- Do jakiej szkoły chodzisz?
- Chcę zostać ilustratorką książek, projektować okładki, winiety.
- Do tego potrzebny jest talent rysowniczy!
- Wyobraźcie sobie, że go mam.
- Jakoś do tej pory nim nie błysnęłaś.
- Bo nie zwykłam się chwalić - odrzekła Katja, przybierając naprędce pozory
skromności. - Jak tylko zdobędę wykształcenie i posadę grafika, rzucam tę robotę. Z dnia na
dzień, jeśli będzie trzeba.
Koleżanki umilkły. Wprawdzie Katja potrafiła wyprowadzić z równowagi nawet
człowieka anielsko wprost cierpliwego, ale bez jej barwnej osobowości biuro stałoby się
miejscem cichym i opustoszałym. Zdały sobie nagle sprawę, jak mało wiedzą o tej pewnej
siebie dziewczynie. Sądziły, że wieczory spędza w luksusowych restauracjach, tymczasem
ona chodzi do szkoły! A jak się głębiej zastanowić, to rzeczywiście nie ma zbyt wielu
strojów. Tylko kilka podstawowych, którymi żongluje z niezwykłą wprawą.
Najstarsza sekretarka przyglądała się jej z namysłem. Kiedy płacząca dziewczyna
wybiegła z pokoju... W oczach Katji pojawił się błysk bólu i zrozumienia. A kiedy sekretarka
leżała w szpitalu, nieznajomy nadawca przesłał jej bukiet anemonów. Katja uwielbia
anemony... A jednak ta młoda i wyniosła dama za żadne skarby świata nie przyznałaby się do
takich sentymentalnych odruchów.
Trzasnęły drzwi. Oszkloną ścianę jadalni minął jakiś mężczyzna, kierując się w stronę
gabinetu dyrektora. Dziewczęta ożywiły się. Mężczyzna był dobrze zbudowany, ruchy miał
sprężyste, a jego opalenizna kontrastowała z barwą spłowiałych od słońca włosów. Spojrzał
na nie przelotnie i zniknął w drzwiach, ale jeszcze przez chwilę kobietom towarzyszyło
wspomnienie jego jasnoniebieskich, nieomal agresywnych oczu. Najmłodsza urzędniczka
gwizdnęła.
- Co za facet!
- Kto to jest? - spytała inna.
- Goryl - mruknęła Katja.
- To pilot - powiedziała najstarsza. - Nazywa się Jonasz Callenberg. Od czasu do czasu
wozi dyrektora niewielką powietrzną taksówką. Wygląda na łowcę przygód.
Ostry głos przywołał dziewczęta do pracy. Leniwie wracały do biura.
- Ojej, zdaję dziś po południu egzamin - jęknęła jedna z urzędniczek. - Strasznie się
boję, szef coś ostatnio nerwowy. Siedzi jak na szpilkach, źle dyktuje, a potem ma do mnie
pretensje!
- To prawda, ostatnio był dość zdenerwowany - powiedziała Katja z roztargnieniem,
kierując się w stronę toalety.
W drodze powrotnej natknęła się na dyrektora Svantessona. Nawet jej nie zauważył.
Zaciskał mocno usta, a jego ciemnobrązowe oczy rozglądały się nerwowo. Dyrektor
Svantesson był eleganckim mężczyzną po czterdziestce, o skroniach przyprószonych siwizną.
Podwładni nie potrafili pojąć, skąd brała się jego zamożność; z pewnością nie dochody firmy
pozwalały mu prowadzić życie na tak wysokiej stopie. Svantesson był wdowcem, miał
przepiękną posiadłość na przedmieściach, uwielbiał drogie samochody i wystawne przyjęcia.
Pozostałe dziewczęta nie wiedziały, że Katja była kiedyś gościem na jednym z nich. Opuściła
je jednak bardzo wcześnie. Takie rzeczy w ogóle jej nie interesowały.
Dzień pracy zbliżał się ku końcowi. Katja zeszła do archiwum po stare faktury. Stała
między wysokimi pólkami, kiedy dobiegły ją jakieś męskie głosy. Ktoś pewnie włączył radio,
to musiało być słuchowisko kryminalne, inaczej przedmiot rozmowy byłby zbyt groteskowy.
Jeden z głosów, zadziwiająco podobny do głosu dyrektora Svantessona, powiedział:
- Wraca jutro wieczorem o wpół do jedenastej i będzie miał przy sobie klucz.
Poleciłem mu, by go nikomu, poza mną, nie dawał. No, ale ja nie wrócę, tyle że on nie ma o
tym zielonego pojęcia. - Mówiący zachichotał nerwowo.
Dobry aktor, pomyślała Katja. Znakomicie gra podekscytowanego konspiratora.
Drugi głos, młody i niewyraźny, spytał:
- Czy on wie, do czego jest ten klucz?
- Jasne, że nie! Tylko wy wiecie, no i ja. Zawartość skrytki jest wasza, jak tylko
zdobędziecie klucz. Zapewniam was, jest tego niemało, cały mój zapas tu w Szwecji.
- I tak nas to będzie drogo kosztowało.
- Wiem - powiedział głos. Gdyby nie pochodził z radia, pomyślała Katja, można by
naprawdę uznać, że należy do dyrektora. - Nie odda klucza po dobroci. Musicie go zdobyć, a
jest tylko jeden sposób.
Młody głos zaśmiał się chrapliwie.
- Spokojnie! Dla nas to nie pierwszyzna...
Przerwał mu ten drugi:
- Tylko on wie, dokąd się wybieram. Po skończonej robocie macie zniknąć.
Gdziekolwiek. Nie będzie śladu po was ani po mnie. A zwłaszcza... - roześmiał się
histerycznie - po nim!
Jego młody rozmówca nabrał podejrzeń.
- A nas pan przypadkiem nie wyśle w tę samą podróż?
- Nie stanowicie dla mnie zagrożenia. I tak nie wiecie, dokąd wyjeżdżam. Pozwólcie
mu wpierw dojechać do domu!
- Zrobi się. Już mówiłem, dla nas to nie pierwszyzna.
Trzasnęły drzwi, głos umilkł.
Dziwne słuchowiska puszcza się teraz w radiu, pomyślała Katja. W ogóle nie
wiadomo, o co chodzi. Kto ma klucz, który pragnie zdobyć właściciel chrapliwego głosu?
Kim jest podejrzany typ wybierający się w podróż?
Nieważne! Katja wzruszyła ramionami, zabrała papiery i wróciła do biura.
Godzinę później dziewczęta uniosły się z krzeseł z poczuciem dobrze spełnionego
obowiązku. Kolejny dzień pracy dobiegł końca.
- Dyrektor znów wybiera się w podróż - powiedziała najstarsza.
Katja wyjrzała przez okno na oświetlony plac. Nastała późna jesień, na zewnątrz
panował półmrok. Zobaczyła, jak dyrektor Svantesson wsiada do samochodu. Drzwi
przytrzymywał mu wysoki mężczyzna. Katja rozpoznała w nim Jonasza Callenberga,
młodego pilota o ostrym spojrzeniu. Goryla, ze spłowiałymi włosami.
Może ten młody, niewyraźny głos należał do niego? A ten drugi, może naprawdę był
głosem dyrektora?
Niemożliwe. Callenberg nie był wcale młody, według Katji tak po trzydziestce. Poza
tym miał właśnie dokądś lecieć...
Lecieć?
Może wraca jutro wieczorem?
Co za bzdury! To przecież tylko słuchowisko kryminalne w radiu, nic więcej.
Mimo to na kursie wieczorowym Katja nie potrafiła zebrać myśli. Wykładowca
zarzucił jej brak koncentracji i miał całkowitą rację.
W nocy źle spała, przez cały następny dzień nie potrafiła skupić się na pracy. Gdzieś
zapodział się jej wizerunek młodej, idealnej damy, nie zadbała o makijaż i ten jeden raz
oszczędziła innym ciętych replik.
Po powrocie do swego jednopokojowego mieszkania sięgnęła po program radiowy z
poprzedniego dnia.
Nie, o tamtej porze nie nadawano żadnych słuchowisk kryminalnych. Grał zespół
akordeonowy. I śpiewał chór dziewczęcy. Dla pewności sprawdziła program telewizyjny, ale
w tym czasie telewizja nie nadawała żadnej audycji.
Katja opuściła gazetę.
Iść na policję?
Po co? Nie pamiętała nawet, o czym rozmawiały tamte głosy. A jeśli nawet jeden z
nich był głosem dyrektora Svantessona, to jaki sens miała ta rozmowa?
Gdyby chociaż była w stanie przypomnieć sobie jej treść...
ROZDZIAŁ I
O wpół do jedenastej wieczorem Katja stała na lotnisku, elegancka jak zwykle, choć
jednocześnie poirytowana koniecznością opuszczenia przytulnego mieszkania. Że też inni nie
potrafią organizować sobie życia równie skutecznie jak ona!
Zdążyła już zasięgnąć informacji. W rzeczy samej, prywatny samolot pilotowany
przez Jonasza Callenberga miał wkrótce wylądować. Przylatywał ze Szwajcarii.
Pod podmuchami grudniowego wiatru Katja mocniej owinęła się płaszczem. Czuła się
jak kompletna idiotka. Wynalazła z dziesięć sposobów na rozpoczęcie rozmowy, ale żaden z
nich nie wydał się jej odpowiedni. Postanowiła zdać się na intuicję.
Niewielki biało - czerwony samolot podszedł do lądowania. Katja wyprostowała się i
przyjmując nonszalancką minę, ruszyła w kierunku kołującej maszyny.
Nie odpowiadała jej ta rola, nie pasowała do wizerunku pewnej siebie damy. Katja nie
miała zresztą pojęcia, jak dama powinna się zachować w tak osobliwej sytuacji.
Pilot nie śpieszył się. Katja obserwowała, jak w bladoniebieskim świetle okrąża
samolot, wykrzykując polecenia do mechaników. Wyglądał całkiem atrakcyjnie, szczupły i
wysoki, z jasną czupryną targaną podmuchami wiatru. Nonszalancka mina Katji rzedła z
wolna.
W końcu podszedł bliżej, omiótł ją spojrzeniem i obojętnie odwrócił wzrok. Katja nie
straciła rezonu. Ruszyła prosto w jego kierunku, tak by nie mógł jej zlekceważyć.
- Jonasz Callenberg? - spytała z chłodnym uśmiechem. Najchętniej dałaby sobie
spokój z tym prostakiem, całym sobą demonstrował, że nie ma ochoty poświęcić jej ani
chwili. - Nazywam się Katja Francke i pracuję w biurze dyrektora Svantessona. Czy mogę z
panem zamienić parę słów? To ważne.
- Słucham!
- Nie tutaj! - rzuciła ze złością.
Rozejrzał się zrezygnowany.
- Może porozmawiamy w drodze do samochodu?
- Do mojego samochodu - odrzekła pośpiesznie. - To dość... poufna sprawa, więc jeśli
pan pozwoli...
Wzruszył ramionami, jakby cała ta sprawa, Katji nie wyłączając, nudziła go
niemiłosiernie. Katja zdążyła już zauważyć, że jego głos nie ma nic wspólnego z
niewyraźnym, chrapliwym głosem z archiwum.
Przeszli płytę lotniska, nie odzywając się do siebie. Katja dorównywała pilotowi
wzrostem, choć on wcale nie zaliczał się do niskich. Musiała przyznać, że ma atrakcyjną
sylwetkę. Nie rozmawiali ze sobą, czuła się więc zwolniona z obowiązku, by patrzeć mu w
twarz.
Z pewnością był gorylem. Z tych najgorszych, Katja potrafiła takich rozpoznać bez
cienia wątpliwości!
- Dlaczego się pani bez przerwy rozgląda? - spytał. - Sprawa jest aż tak poufna?
Ton jego głosu był pełen sarkazmu.
- Sam pan zdecyduje - odrzekła swobodnie.
Dotarli do małego samochodu Katji. Dziewczyna nie była wcale pewna, czy
Callenberg zmieści się w jego wnętrzu, ale zdołał jakoś ulokować się w siedzeniu.
Spodziewała się, że owionie ją prymitywnie męska woń potu i tytoniu, ale nic takiego nie
nastąpiło. Obecność obcego mężczyzny w ciasnym samochodzie trudno jednak było zaliczyć
do przyjemności!
- Możemy stąd odjechać? - spytała z lekkim podenerwowaniem.
- Nie! Nie chciałbym oddalać się od mego wozu.
- Jak pan chce - zgodziła się z nagłą uległością.
W światłach przejeżdżających samochodów widziała jego twarz - silną, wyrazistą,
pozbawioną tej czułości, której szukała u mężczyzn.
- A więc? - rzucił ponaglająco.
Katja nabrała powietrza.
- Przede wszystkim... czy mogę mówić panu po imieniu?
- Proszę!
- Historia jest dość niesamowita...
- Nie interesują mnie niesamowite historie. Interesują mnie fakty. Przejdź do rzeczy -
chyba że szukasz jakiegoś pretekstu, by pójść ze mną do łóżka.
Katja obrzuciła go taksującym spojrzeniem.
- Mógłbyś podać choć jedną przyczynę, dla której warto by mieć na to ochotę? -
spytała tak lodowatym tonem, że aż pociemniało mu w oczach. Nie zamierzała tracić
panowania nad sobą, mimo że ten mężczyzna był wyjątkowo nieprzyjemny. - Opowiem ci
wszystko jak najzwięźlej, a potem rób, co chcesz. Spełnię swój obowiązek i nie życzę sobie
dalszej znajomości z tobą.
Jego mina wyrażała wahanie, ale nie odezwał się.
- A więc byłam wczoraj w archiwum, stałam za wysokim regałem i usłyszałam
nieprzyjemną rozmowę, która dotyczyła ciebie.
- Nie interesują mnie plotki.
Katja odwróciła się w jego stronę.
- Zdobądź się na odrobinę rozsądku i daj mi skończyć! Nie wybiegam na mróz tylko
po to, by poplotkować! To chyba oczywiste! Dyrektor Svantesson rozmawiał z jakimś
młodym mężczyzną. Z ich rozmowy wywnioskowałam, że mają zamiar cię zabić.
Jonasz Callenberg odwrócił się w geście rezygnacji.
- Dostałeś jakiś klucz? Od dyrektora Svantessona czy od kogoś innego?
Zesztywniał.
- Co cię to obchodzi?
- W ogóle mnie to nie obchodzi. Ale potwierdza moje podejrzenia. Pozwól mi
dokończyć! Nie wolno ci dawać tego klucza nikomu, poza dyrektorem Svantessonem.
Tymczasem, pan dyrektor nie ma zamiaru wracać do kraju!
- Skąd wiesz?
- Sam to powiedział. Wiesz, do czego jest ten klucz?
- Nie.
- Przynajmniej przyznałeś, że go masz! Tamten młody człowiek ma polecenie, by
odebrać klucz od ciebie.
- Wręcz przeciwnie! Nikt nie ma go dostać. I nikt nie dostanie.
- No właśnie, obaj o tym wiedzieli. Dlatego, stwierdził dyrektor, istnieje tylko jeden
sposób, by ci go zabrać. Sądząc z tonu ich głosów, zamierzają cię zabić.
- Sądząc z tonu głosów? Nie przesadzasz, młoda damo?
- Nie mam zwyczaju dramatyzować. Chcesz dostać kulkę w plecy, to wysiadaj. Mnie
to nic nie obchodzi.
- Mów dalej - powiedział bezbarwnie.
- Jesteś jedyną osobą, która zna cel podróży Svantessona. Dlatego musisz zginąć.
- Dyrektor Svantesson pojechał do Szwajcarii. Co w tym dziwnego?
- Miał dużo bagażu? Zamierzał zostać w Szwajcarii?
- Tak, miał sporo bagażu. Odwiozłem go do banku. A później pomogłem mu kupić
bilet do...
Jonasz Callenberg przerwał i spojrzał na Katję.
- Do Rio de Janeiro. Powiedział mi, że wybiera się w podróż służbową. To na diabła
mu taki bagaż?!
- Czemu więc nie poleciał stąd bezpośrednio do Argentyny?
- Do Brazylii - poprawił ją Callenberg nie bez satysfakcji.
- No jasne. - Katja zaczerwieniła się. - Czemu nie poleciał bezpośrednim samolotem?
- Miał coś do załatwienia w Szwajcarii, tak przynajmniej twierdził.
- Mówiłeś, że był w banku? - spytała Katja z namysłem.
Uczynił niecierpliwy gest.
- Starczy tych bzdur! Usiłujesz sugerować, że dyrektor Svantesson prowadzi jakieś
podejrzane interesy?
- Ostatnio bywał rozdrażniony.
- Może spodziewał się kontroli?
- Nie, jeszcze nie teraz. Ale my, jego poddani, już od dawna się zastanawiamy, skąd
ma takie pieniądze. Firma jest dochodowa, ale nie aż tak dochodowa. Może opróżnia co jakiś
czas zawartość kasy?
Jonasz Callenberg otrząsnął się z obojętności, choć nadal sprawiał wrażenie
rozgniewanego. Ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się w szybę.
- To najdziwniejsza historia gangsterska, jaką kiedykolwiek słyszałem! Ten młody
chłopak... Do czego potrzebny mu klucz?
- Miał dostać zawartość skrytki. Według słów dyrektora, niezwykle cenną.
- Czemu nie mógł dostać jej od razu? Po co mu klucz? I ja?
- Dyrektor chce, żebyś zniknął, nie rozumiesz, głupcze? Bez śladu. Ty jeden wiesz,
dokąd wyjechał. Klucz to gwarancja, że ten młodzian pośle cię na tamten świat.
- W takim razie zawartość skrytki musi być niezwykle cenna - stwierdził Callenberg,
nie zważając na jej obraźliwe zaczepki.
- Z pewnością! Pieniądze?
- Czyżby?
- Może diamenty?
- Nie bądź głupia - odwzajemnił się jej Jonasz Callenberg. - Sama mówiłaś, że to
młody chłopak. Tacy nie mordują dla diamentów. To zbyt niebezpieczne i nie warte zachodu.
Wymyśl coś lepszego!
Z roztargnieniem spoglądał przez okno.
Katja miała już ciętą odpowiedź na czubku języka, lecz zamiast tego spytała z
napięciem:
- Co się stało?
- Mój samochód stoi pod tamtą latarnią. Ktoś kręci się wokół niego od mniej więcej
dziesięciu minut.
Katja wytężyła wzrok.
- Chyba dziewczyna.
- Trudno powiedzieć. W dzisiejszych czasach łatwo o pomyłkę w tych sprawach.
- Zapomniałam o paru szczegółach. Dyrektor powiedział: „Pozwólcie mu wpierw
dojechać do domu!” A młody głos odrzekł: „Zrobi się. Dla nas to nie pierwszyzna”.
- Dla nas? - Callenberg spojrzał na nią ostro. - Jest ich kilku? Cały gang
zdesperowanych szczeniaków?
- Nie sądzę, - rzekła Katja. - Dyrektor Svantesson to chytry lis. Najwyżej dwóch, może
trzech.
Twarz Callenberga przybrała ponownie wyraz zwątpienia.
- Jak sądzisz - spytała niepewnie - może powinniśmy pójść na policję?
- Na policję? - prychnął. - I co im powiemy? My...
Katja przerwała mu lodowatym tonem:
- My, mówisz? Ja już zrobiłam, co do mnie należało. Ostrzegłam cię. Mam dosyć twej
nadętej arogancji. Wynoś się z mojego samochodu! I z mojego życia!
- Jesteś niezwykle pewna siebie, młoda damo - odrzekł, a oczy pociemniały mu
ostrzegawczo. - Najpierw wywracasz moje spokojne życie do góry nogami, a potem mnie
wyrzucasz. W porządku, to mi odpowiada. Właśnie miałem ci podziękować i ruszyć w swoją
stronę.
- Zaczekaj - Katja pożałowała swej porywczości, kiedy mężczyzna położył dłoń na
klamce. - Po pierwsze, nie sądzę, by twoje życie było tak spokojne, jak twierdzisz, po drugie,
ta historia zaczyna mnie ciekawić. Chcę wziąć w niej udział, choć przez chwilę.
Jonasz Callenberg nie wyraził aprobaty.
- Rób, jak chcesz. Ja mam zamiar sprawdzić, kto kręci się przy moim samochodzie.
- Zaczekam tutaj. Jeśli odjedziesz, mam jechać za tobą?
Zawahał się, po czym spojrzał na nią ze złością i wycedził powoli, jakby te słowa
sprawiały mu przykrość:
- Tak... proszę.
Katja uśmiechnęła się z zadowoleniem. A więc przyda się na coś! Ten arogancki goryl
przyjął jej pomoc, choćby miała jedynie oznaczać czuwanie na odległość.
Katja Francke odzyskała przewagę i mogła ze spokojem uznać Jonasza Callenberga za
całkowicie niegroźnego osobnika.
Sama na dobrą sprawę nie wiedziała, skąd brały się u niej takie myśli. Zmagania Katji
ze zbyt niskim poczuciem własnej wartości pozostawały jedną wielką zagadką także dla niej
samej.
ROZDZIAŁ II
Jonasz Callenberg zbliżał się ostrożnie do samochodu. Choć niechętnie, musiał
przyznać, że opowieść Katji zrobiła na nim pewne wrażenie. Jej słowa układały się w
logiczną całość, a tok rozumowania wydawał się chłodny i wyważony. Miała też atrakcyjną
powierzchowność, nie była może piękna, ale bardzo szykowna.
Jednakże cała ta historia to jakaś wielka bzdura. Przez krótką chwilę Jonasz zapragnął
poniżyć Katję, zmusić ją, by uznała swą porażkę, i doznać uczucia triumfu.
Coś mu mówiło, że Katję Francke niełatwo złamać. Wyczuwał, że Katja go nie lubi,
traktuje jak osobnika niższego gatunku, i to tylko zwiększało jego irytację. Pewnie woli te
ś
liskie typy, które znają kunszt konwersacji nad kieliszkiem drogiego wina w wykwintnej
restauracji!
Nieznośna pannica!
Podszedł do samochodu i natychmiast znalazła się przy nim tamta dziewczyna.
- Przepraszam - zagadnęła, trzepocząc rzęsami. - Czy mógłby mnie pan podwieźć do
miasta? Ostatni autobus już odjechał...
Wyglądała miło z twarzą ukrytą za burzą złotych loków. Gdyby nie rewelacje Katji,
pewnie by się nad nią zlitował. Teraz miał się na baczności.
- Jasne, wskakuj do środka! - powiedział, chociaż wcale nie zamierzał spełniać jej
prośby.
- Dziwne! - stwierdził, gdy silnik wydał z siebie żałosne prychnięcie. - Nie chce
zapalić.
Dziewczyna nie potrafiła ukryć zdenerwowania. Jonasz wysiadł, podniósł maskę i
odłączył jeden z przewodów...
- Przykro mi - rozłożył bezradnie ramiona. - Nic nie zdziałam. Sprowadzę ci
taksówkę.
- Nie, dziękuję, poradzę sobie - bąknęła, wysiadając z samochodu. Zawahała się. - No
chyba że pojedziesz ze mną? - dorzuciła z olśniewającym uśmiechem.
- Niestety - Jonasz odwzajemnił uśmiech. - Muszę naprawić tego grata.
- Mogę poczekać.
- Znam go dobrze, to zajmie mnóstwo czasu - oświadczył, mimo że samochód był
nowy jak spod igły. - Jedź! Przykro mi, że nie mogę ci pomóc.
Dziewczyna namyślała się przez chwilę, po czym ruszyła w kierunku poczekalni.
Przypuszczalnie zamierzała zatelefonować.
Kiedy zniknęła mu z oczu, Jonasz rzucił się do samochodu Katji i wsiadł do środka.
- Ruszaj! - rozkazał.
Katja, która cały czas nie spuszczała z niego oczu, była już gotowa do drogi.
Wyjechała na główną ulicę i skierowała się do miasta.
- Dokąd? - spytała spokojnie. - Na policję?
- Daj spokój z tą policją! - prychnął niecierpliwie. - Ani na chwilę nie uwierzyłem w tę
twoją opowiastkę o planowanym morderstwie. Jesteśmy w Skandynawii, a dyrektor
Svantesson jest łagodny jak baranek. Odwieź mnie do domu...
- Nie! - przerwała mu gwałtownie Katja. - Myśl sobie co chcesz, ale ja wierzę w to, co
słyszałam. Nie mam sumienia rzucać cię wilkom na pożarcie.
- Wilkom! - Jonasz uśmiechnął się złośliwie. - Ta dziewczyna wcale nie przypominała
wilka! W porządku, zawieź mnie do hotelu. Dla spokoju twojego sumienia.
- W hotelu znajdą cię bez trudu.
- Więc co mam robić? Przespać się pod mostem w papierowym worku?
Katja nie odzywała się przez chwilę.
- Mam tylko jeden pokój... Ale jeśli starczy ci wanna czy kosz na śmieci... -
dokończyła beznamiętnie.
Przez chwilę przyglądał się jej z ukosa.
- Wystarczy w zupełności - odrzekł ze śmiertelną powagą.
- Nie mam zamiaru dzielić z tobą łóżka - dodała tonem nie pozostawiającym
wątpliwości.
- Ja też nie - zapewnił ją. - Nie kładę się z lodówką.
- Dobrze! Czy ktoś nas śledzi?
- To mi pachnie kiepskim kryminałem. - Jonasz uśmiechnął się mimowolnie i obejrzał.
- Nie, nikt nas nie śledzi. Poza jakimś starszawym piratem drogowym na motorowerze. Jedzie
co najmniej z szybkością dwudziestu kilometrów na godzinę.
Katja wykrzywiła się. W jej oczach dojrzał błysk uznania i poczuł ukłucie dumy.
Później nie zamienili już ani słowa.
Jonasz rozglądał się po malutkim mieszkanku z dezaprobatą.
- Perfekcjonistka z ciebie - powiedział z naganą w głosie.
- Doprawdy? - rzuciła swobodnie Katja. Powiesiła już płaszcz i właśnie nastawiała
czajnik. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Kupuję tylko rzeczy, które uznam za
odpowiednie.
- Na tym polega perfekcjonizm - upierał się Jonasz. - Gdzie tu znajdziesz miejsce dla
takiego dzikiego zwierza jak ja?
- Powiedziałeś zwierza, zabawne - mruknęła Katja. - Hm, uznaję to zdarzenie za
wyjątek od reguły. Jaką pijesz herbatę, chińską czy rosyjską?
- Boże - jęknął - nie masz zwykłej?
- Napijemy się rosyjskiej - zdecydowała. - Dla początkujących nadaje się najlepiej.
Usiądź, zaraz będę gotowa.
- Które miejsce przeznaczasz dla zwierzaków? Nie licząc kosza na śmieci?
- Siadaj gdzie bądź. I tak tu nie pasujesz!
Zajął miejsce w białym fotelu z jedwabnym obiciem, ale szybko przeniósł się na
kuchenny taboret. Musiał przyznać, że kącik jadalny sprawia przytulne wrażenie. Przytulny
był zresztą cały pokój z niewielkim aneksem kuchennym i drzwiami prowadzącymi na
balkon...
- Mogę spać na balkonie - zaproponował.
- W grudniu? Jestem może perfekcjonistka, ale nie pozbawioną ludzkich uczuć.
Od dłuższej chwili Jonasz kierował zaciekawione spojrzenia na biurko zarzucone
arkuszami papieru. Przy biurku brakowało krzesła. Katja podążyła za jego wzrokiem.
- Nie mam kiedy kupić krzesła do pracy - wyjaśniła. - Wszystko w swoim czasie, moja
pensja nie jest zbyt wysoka. Na razie używam taboretu.
Biurko przyciągało go, w końcu nie mógł się już opanować, by nie rzucić okiem na
leżące na nim rysunki. Gwizdnął cicho z podziwu.
- Sama je zrobiłaś? A może to dzieło twojego narzeczonego?
- Bezczelne pytanie. Po pierwsze, podajesz w wątpliwość kobiece zdolności, po
drugie, usiłujesz wybadać, czy mam narzeczonego. A po trzecie, sugerujesz, że on tu mieszka.
Jonasz Callenberg wykrzywił się na ten spektakl kobiecej przenikliwości.
Katja postawiła na stole duże angielskie filiżanki.
- Udzielę ci jednak odpowiedzi: tak, ja je zrobiłam. Nie, nie mam narzeczonego, a
nawet gdybym miała, to by tutaj nie mieszkał. Chcę mieć uporządkowane życie.
- I bezbarwne - mruknął.
- Tego nie powiedziałam - rzuciła Katja, czerwieniąc się z lekka.
Nachylił się nad rysunkami.
- Są naprawdę świetne! Co przedstawiają?
Podeszła bliżej i Jonasz poczuł subtelny zapach perfum, idealnie, rzecz jasna, dobrany
do jej typu urody.
- Chodzę na kursy wieczorowe, kształcę się na ilustratorkę. To tylko prace szkolne.
Z irytującą precyzją Jonasz wybrał rysunek przedstawiający tulącą się parę.
- To szkic do jakiegoś opowiadania - powiedziała, odbierając mu arkusz - Nie jest
najlepszy.
- Technicznie całkiem niezły. Tyle że w twarzy kobiety widać znudzenie.
Odrysowywałaś się w lustrze?
Nie był w stanie panować nad gniewem. Nie uwierzył jej wcześniejszym
zapewnieniom, że nie chce z nim iść do łóżka, i odczuwał satysfakcję, iż będzie mógł
odrzucić jej zaloty. Teraz jednak wszystko stało się jasne, Katja pragnęła jedynie pomóc mu
w trudnej sytuacji. Jej lodowata obojętność wyznaczała dystans, którego nie wolno mu było
naruszać! Mogła być spokojna, panny z wyższych sfer zupełnie go nie interesują!
- Herbata gotowa - oświadczyła Katja. - Mam tylko bułki i ser brie. Wystarczy?
- W zupełności! - odrzekł kwaśno.
Jedli w milczeniu. Jonasz obserwował ruchy jej dłoni, harmonijne i jakże kobiece.
Katja okazała się niezwykłą dziewczyną, dotąd takiej nie spotkał. Jak można tak dokładnie i
w detalach rozrysować własne życie i znać odpowiedzi na wszystkie pytania? Nic nie było w
stanie wytrącić jej z równowagi.
- Czytam w twoich myślach - powiedziała. - Uważasz mnie za dziwadło.
- Nie do końca - odrzekł. - Mam ochotę rzucić cię na łóżko i wziąć siłą tylko po to, by
sprawdzić, jak się zachowasz.
- Potwierdziłbyś tylko moje przypuszczenia.
- Jakie?
- Że należysz do gatunku mężczyzn, których określam mianem goryli. Tak cię zresztą
nazwałam wczoraj, kiedy przechodziłeś koło jadalni.
Jonasz poczuł niesmak w ustach i wypił łyk herbaty.
- Zawsze jesteś tak jadowita?
- Tylko wtedy, gdy chcę utrzymać kogoś na dystans.
- Nie fatyguj się. Nie mam na ciebie ochoty.
- Wielkie dzięki!
- U dziewcząt cenię spontaniczność. I gotowość do dawania.
- Tak też myślałam. A ty tylko bierzesz?
- Zdarza ci się pozostawić coś bez komentarza?
- Nie wiem. Nie spotkałam nikogo, kto potrafiłby zamknąć mi usta.
Po raz kolejny Jonasz poczuł ochotę, by zbudzić do życia tę Królową Śniegu, i po raz
kolejny się opanował.
- Co zrobisz jutro? - spytała. - Pójdziesz na policję?
- Nie! - westchnął. - Nie mam zamiaru iść na policję! Co im powiem? O kluczu bez
zamka? O twoich urojeniach? Zdążyłem się już ośmieszyć, słuchając ciebie!
- Chcesz, żebym poszła z tobą?
- Natrętna mucha... Nie idziesz do pracy?
- A ty?
- Jutro nie. Jestem z tych wolnych i nie zdyscyplinowanych goryli.
Określenie Katji musiało go urazić.
- Zobaczymy jutro - stwierdziła wstając. - Jestem wykończona, nie mam siły myśleć.
- W takim razie biada temu, kto cię spotka rześką i wypoczętą! Gdzie będę spać? Na
podłodze?
- Gdzieżby indziej? Powinnam może odegrać rolę szlachetnej gospodyni i odstąpić ci
łóżko?
- Broń Boże, pewnie pełno w nim babskich fidrygałków. Starczy mi poduszka,
wyciągnę się na dywanie. Z tego, co zdążyłem się o tobie dowiedzieć, wnioskuję, że nie ma
na nim drobiny kurzu.
- Obyś się nie pomylił. Weź jeszcze tę narzutę - dodała wspaniałomyślnie. - I wełniany
pled.
- Prosto z Meksyku - wykrzywił się. - Tego mi tylko brakowało!
- Idź pierwszy do łazienki, ja tymczasem pozmywam. Nie odwrócę się, kiedy będziesz
się kładł.
Jonasz zmył z siebie trudy dnia i położył się. Katja zniknęła w łazience. Nie było jej
dłuższą chwilę.
- Utopiłaś się? - krzyknął.
- Nie, ale w przeciwieństwie do pewnych osób wszystko robię starannie.
- No jasne, trzeba ci więcej czasu, by się doczyścić - odrzekł, dumny ze swej repliki.
- Myję też zęby - dorzuciła.
- Jesteś niesprawiedliwa! Nie chodzę ze szczoteczką w kieszeni. Poza tym użyłem
twego frotowego ręcznika.
- Barbarzyńca!
- Hemingway też tak robił.
- To żadne wytłumaczenie. Odwróć się, wychodzę! Jonasz słyszał, jak kręci się po
mieszkaniu i gasi światła. Owionął go zapach czystości, zaszeleściły prześcieradła.
- Dobranoc - powiedziała.
- Dobranoc - odmruknął. - Wyjdę zapewne wcześnie rano, więc dziękuję za pomoc!
- Nie ma za co! Wpadnij, jak będziesz miał kłopoty!
Ostatnie słowo musi należeć do niej! Nie ma sposobu, by zamknąć jej usta? Jonasz nie
zamierzał się poddać.
- Dziękuję! Daj mi jednak okazję się odwdzięczyć! Chętnie poratuję dziewicę w
potrzebie.
- To musisz się pośpieszyć - mruknęła z twarzą częściowo ukrytą pod kocem.
- Chcesz powiedzieć, że naprawdę jesteś dziewicą?
Wystawiła nos spod koca.
- A co w tym złego? W końcu ma się jakieś zasady.
Jonasz na moment zaniemówił.
- Ile masz lat? Dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa?
- Skończyłam dwadzieścia trzy.
- Masz zamiar czekać do ślubu?
- Niekoniecznie. Chcę mieć tylko pewność, że dobrze robię.
- Co za wyrachowanie!
Nagle przypomniał sobie jej słowa.
- Powiedziałaś, że muszę się pośpieszyć?
- To nie była zachęta. Po prostu jutro po szkole spotykam się z moim przyjacielem.
- Sądziłem, że nie masz chłopaka?
Katja spojrzała na Jonasza. Jego jasne włosy połyskiwały w półmroku.
- Bo nie mam. Ale znam go od dawna. I bardzo lubię.
- Domyślam się, że to wzór wszelkich cnót.
- Tak właśnie jest. Kończy studia prawnicze. Dżentelmen w każdym calu.
- Smacznego - rzucił sucho Jonasz i odwrócił się do niej plecami. - Dobranoc!
- Dobranoc - odrzekła miękko.
Nie tym razem, pomyślał. Ostatnie słowo będzie należeć do mnie! Odczekał chwilkę i
mruknął cicho:
- Dobranoc!
Nie odpowiedziała. Wygrałem, pomyślał z idiotycznym poczuciem triumfu. Pięć
minut później, kiedy odpływał już w sen, dobiegł go nieomal niedosłyszalny szept:
- Dobranoc!
Tego było już za wiele.
- Dobranoc! - wrzasnął, aż zatrząsł się dom.
Zapadła cisza, którą przerywał jedynie jej stłumiony, beztroski chichot.
Jonasz też się roześmiał. Po czym zwinął się w kłębek i starał się zasnąć.
ROZDZIAŁ III
Następny poranek należał do Katji. Zaszczebiotała słodko: „Kawa gotowa”, i kiedy
Jonasz otworzył znużone powieki, ujrzał ją jak w anielskiej glorii na tle kuchennego okna.
Odświeżona, apetycznie wyglądająca w biało - różowym stroju, z wymalowanymi
paznokciami i długimi, szczupłymi nogami W jej głosie zabrzmiał triumfalny ton. Jonasz się
zirytował.
Wziął prysznic i poczuł, jak opuszcza go zmęczenie. Za nic nie przyznałby, że źle spał
tej nocy. Historia z kluczem, niewygodne posłanie, kobiecy pokój i bliskość dziewczyny -
wszystko to przez długie godziny nie pozwoliło mu zasnąć.
Po kąpieli poczuł się jednak jak nowo narodzony. Wyprężył szeroką klatkę piersiową
skrytą pod podkoszulkiem i jasnoniebieską koszulą.
- Siadaj - powiedziała Katja - nie mieścisz się w moim małym gniazdku z tą górą
mięśni. Myślałam trochę o tej dziewczynie przy samochodzie. Czego właściwie chciała?
- Prymitywny numer! Zamierzała wprosić się do mnie, a po upojnej nocy wpuścić do
mieszkania swoich kompanów. Zakładając, oczywiście, że twoje przypuszczenia są trafne, w
co nadal powątpiewam.
- Ach, tak. Wybacz mi naiwne pytanie. Łatwo dajesz się namówić na... upojną noc z
nieznajomą?
- Tylko jeśli owa nieznajoma mnie zainteresuje.
- Często się to zdarza?
- Daj spokój, taka dociekliwość nie przystoi prawdziwej damie! Nie, nieczęsto. Wolę,
by inicjatywa należała do mnie.
- Rozumiem. „Rzucić na łóżko i wziąć siłą”, czyż nie tak się wyraziłeś? Muszę już iść.
Dasz sobie radę? Wychodząc zatrzaśnij po prostu drzwi. Co właściwie zamierzasz teraz
zrobić?
- Pytasz, nie oczekując odpowiedzi? Trzy pytania i dwa stwierdzenia na raz. Wpierw
pojadę po samochód, potem do domu! I nie interesuje mnie, co o tym sądzisz! - zakończył,
rzucając jej agresywne spojrzenie.
- Nic nie sądzę - zapewniła niewinnie. - Uważaj na siebie. Nie chcę, by moja ofiara
poszła na marne. Trzymaj się, miło było cię poznać!
- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekł sucho.
Samochód stał tam, gdzie go zostawił. Jonasz umocował luźny przewód i z
zadowoleniem ruszył w kierunku miasta. Wreszcie pozbył się tej zarozumiałej Katji! Z
pozoru wyglądała na zrównoważoną osobę, ale w istocie była przewrażliwiona i zupełnie
szalona. Czego jednakże można się było spodziewać po dziewczynie o tak obłudnym
nastawieniu do miłości? Jej emocjonalne potrzeby znajdowały upust w dzikich fantazjach,
jakże odległych od jałowego życia, które prowadziła.
Wąską bramą wjechał na podwórze budynku, w którym mieszkał. Wysiadł i zamknął
samochód.
Co zrobić z resztą dnia? Ruszyć do miasta, siedzieć w domu? Perspektywa spędzenia
czasu w nieprzytulnym, zagraconym mieszkaniu nie przedstawiała się zbyt zachęcająco.
Gdyby tylko mógł z kimś porozmawiać, poćwiczyć umysł w trafnych, ciętych replikach.
Takich jak...
Nie, dość tego, koniec z Katją! Nadęta snobka!
Kiedy zbliżał się do drzwi wejściowych do budynku, kątem oka dostrzegł jakiś cień.
Podwórze było wąskie i ciemne, obramowane rzędami nie oświetlonych okien rzadko
używanych spiżarń i komórek. W epoce odkurzaczy parkowano tu jedynie samochody i
wyrzucano śmieci. Jonasz odwrócił nieznacznie głowę i drgnął.
Gdyby nie ostrzeżenie Katji, pewnie w ogóle by nie zareagował; zarys sylwetki na
ś
cianie był ledwo widoczny. Teraz jednak jego ciało sprężyło się gwałtownie, z jednej strony
dostrzegł postać z długim nożem w ręce, z przeciwnej cień głowy drugiego napastnika.
Instynkt podpowiedział mu, co należy zrobić. Tamtych było co najmniej dwóch, mieli
nóż. Jonasz rzucił się do przodu, szarpnął drzwi, wpadł do środka i przekręcił zasuwkę. W
ułamek sekundy później ktoś uderzył z łomotem w drzwi od zewnątrz i zaklął siarczyście.
Przypuszczenia Jonasza potwierdziły się. Wpadając do budynku zdołał zarejestrować, że
napastników jest dwóch i że mają twarze zakryte chustami.
Nie wbiegł na górę, tylko korytarzem dostał się do drzwi frontowych prowadzących
na ulicę. Na ulicy panował spory ruch i Jonasz poczuł się bezpiecznie. Napastnicy się nie
pojawili, wejście na podwórze znajdowało się za rogiem i pewnie nie mieli odwagi pokazać
mu się w świetle dnia.
Jonasz wsiadł do taksówki stojącej na postoju.
Tuż przed lunchem przywołano Katję do telefonu. Podniosła słuchawkę w gabinecie
szefa, czując na sobie jego pełen dezaprobaty wzrok.
- Cześć, mówi Jonasz.
Mógłby mówić ciszej. Katja odwróciła się plecami do szefa.
- Muszę niestety jeszcze raz prosić cię o pomoc - ciągnął Jonasz. - Jestem w
komisariacie, chcą, byś potwierdziła moją historyjkę kryminalną. Twierdzą, że mam delirium.
Możesz poświęcić im pół godziny?
- A więc poszedłeś na policję - powiedziała z ulgą. - Za pięć minut jest lunch, mogę go
sobie darować.
- Mam kanapki z serem. Wydział narkotykowy. Pytaj o inspektora Hulténa!
- Zaraz będę.
Wydział narkotykowy? Pewnie to właśnie Jonasz miał na myśli napomykając, że
młodzi i zdesperowani mordercy nie interesowali się diamentami. Skrytka, ta tajemnicza
skrytka musiała być wypełniona narkotykami. Młody człowiek o chrapliwym głosie był to z
pewnością ktoś uzależniony, inaczej nie przystałby na żądania Svantessona.
I poniekąd tłumaczyłoby to zamożność dyrektora...
Katja weszła do gabinetu inspektora, chłodna i wyniosła. Jonasza wprost oślepiła jej
wyrafinowana elegancja.
- Sprawnie ci to poszło - przyznał. - Powtórz panu swoją historię. On zdaje się sądzić,
ż
e oglądam zbyt wiele filmów kryminalnych.
- Ależ skąd. - Inspektor Hultén uśmiechnął się nieznacznie. - Taki jest mój zawód,
wszystko sprawdzam dwukrotnie...
Sprawdza dwukrotnie? Kto tu ogląda więcej filmów kryminalnych?
W świetle dnia Jonasz Callenberg prezentował się zupełnie inaczej. Opalona twarz
poznaczona była bliznami, a wyblakłe od słońca włosy poprzetykane siwymi nitkami. Tak
wcześnie? Ile właściwie ma lat? Oczy błyszczały mu przenikliwie, miał młode spojrzenie i
piękne zęby. A usta... Jeśli usta bywają sugestywne, to Jonasz miał sugestywne usta. I
miękkie, pełne ukrytej siły ruchy, które Katję fascynowały. Jonasz Callenberg był seksownym
mężczyzną!
Seksowny goryl, mocna rzecz, pomyślała. Lepiej trzymać się z daleka.
Inspektor należał bez wątpienia do rodzaju ludzkiego. Koło pięćdziesiątki, o
ciemnych, przerzedzonych włosach. W jego groźnym spojrzeniu ukrytym za okularami
błyskały czasami iskierki humoru. Wysłuchał uprzejmie historii Katji o rozmowie w
archiwum, kluczu i dziewczynie na lotnisku.
- Kiedy dotarł do mnie sens tej dziwnej rozmowy, uznałam, że muszę ostrzec pana
Callenberga - zakończyła Katja.
- Dlaczego nie przyszła pani do nas?
- Chciałam. Jednak dopiero następnego dnia odkryłam, że nie chodziło wcale o
słuchowisko radiowe. Zaniepokoiłam się. Na wizytę w policji było już za późno, pojechałam
więc prosto na lotnisko. Szczerze mówiąc, to wszystko brzmi niezwykle sensacyjnie,
nieprawdaż?
- A więc trochę pani wstyd?
- Panna Francke zawsze postępuje w sposób właściwy - wyjaśnił Jonasz.
- Mam nadzieję, że nie uważa pan, bym marnowała pański czas - powiedziała
niepewnie Katja. - Pan Callenberg uznał moją historię za dziewczęce fantazjowanie, więc
jestem odrobinę zaskoczona, że go tutaj widzę...
- Pan Callenberg stał się dziś rano ofiarą napadu - oznajmił inspektor, obrzucając
Katję nieodgadnionym spojrzeniem.
- Och! - krzyknęła. - Czy ty...? Jesteś może...?
- Daj spokój! - Jonasz wykrzywił twarz w grymasie. - Wymachiwali nożami, więc
uznałem, że lepiej wiać niż wdawać się w nierówny pojedynek.
- Doskonale! - pochwaliła go. - Masz więcej rozsądku, niż się można spodziewać!
Inspektor wciągnął głośno powietrze przez nos.
- Czy ma pani powody, by przypuszczać, że pani szef handluje narkotykami?
- Nie. A pan?
- Jego nazwisko nigdy nie pojawiło się w tym kontekście.
- Jest podejrzanie bogaty - powiedziała.
- Tak, pan Callenberg wspomniał mi o tym. Zajmiemy się jego powiązaniami
handlowymi.
- A więc potwierdza pan naszą teorię, że jego wyjazd to ucieczka?
- Nie bez zastrzeżeń - uśmiechnął się Hultén. - Dzwoniłem do biura i pytałem o
dyrektora Svantessona. Jego sekretarka powiedziała mi, że szef jest z prywatną wizytą w
Londynie i wróci za cztery dni.
- Nic się nie zgadza.
- No właśnie. Pewnie chciał utrzymać wyjazd do Szwajcarii w tajemnicy, nie mówiąc
już o podróży do Rio. Poprosiliśmy odpowiednie władze w Brazylii, by miały go na oku.
Dyskretnie. Jeśli zajdzie potrzeba, będziemy wiedzieć, gdzie go szukać.
Inspektor Hultén podniósł się z wytartego krzesła i przywołał jakiegoś mężczyznę.
Ten wyszedł i po chwili pojawił się z grubym albumem.
- Panie Callenberg, zechciałby pan przejrzeć zdjęcia narkomanów z naszego rejestru?
Może rozpozna pan tę dziewczynę?
Cichym głosem opisał mężczyźnie wygląd dziewczyny.
- Jasne, kręcone włosy? O miłej powierzchowności? Może ta?
Mężczyzna przekartkował album i zatrzymał się przy zdjęciu odpowiadającemu
opisowi.
Jonasz pokręcił przecząco głową.
- Nie widziałem zbyt dobrze w ciemności, ale to z pewnością nie ona.
Katja nie mogła znieść widoku młodych, niewinnych twarzy, tak przedwcześnie
zniszczonych i zrezygnowanych, pozbawionych wszelkich złudzeń. Odwróciła głowę.
- Może ta? - spytał mężczyzna pewnym głosem, jakby z góry znał odpowiedź.
- Tak! To ona!
- A więc narkomanka - powiedział przeciągle inspektor. - Miał pan rację, panie
Callenberg.
- To Birgit Karlsson - dodał jego asystent. - Dobrze ją pamiętam. Jak i te typy, z
którymi przestaje.
- Kto to taki? - zainteresował się inspektor.
- Było ich trzech. Jeden przedawkował i wypadł z gry. Za to jej chłopak to twarda
sztuka. Sutener bez żadnych zahamowań. Nie mamy go w kartotece, nie wiemy nawet, jak
wygląda. Nazywają go Berra. Sam nie bierze, tylko sprzedaje, drobni handlarze odnoszą się
do niego z wielkim respektem. Nie jest już taki młody...
- To znaczy, że nie jego słyszałam w archiwum - przerwała mu Katja. - Tamten głos z
pewnością należał do młodej osoby, może nawet nastoletniej.
- To się może zgadzać, kolejnym członkiem gangu jest dziewiętnastolatek, niejaki Stig
zwany Stickan. Jego kartoteka znajduje się z pewnością w wydziale zabójstw, choć jak dotąd
nic mu nie udowodniono. Nie wiemy, czy jest narkomanem, ale zapewne zajmuje się
handlem.
Hultén podniósł słuchawkę. Po chwili zjawiła się sekretarka z teczką Stickana.
- To on! - stwierdził Jonasz, rzuciwszy okiem na zdjęcie. - Widziałem jego oczy nad
krawędzią chusty.
Katja zajrzała mu przez ramię. Stickan miał długie włosy i mętne oczy, właściwie był
dość przystojny, o twarzy nie pozbawionej uroku. Nosił długie wąsy sięgające aż do linii
podbródka, a jego spojrzenie, choć mało klarowne, miało w sobie jakąś stalową
przenikliwość.
- A więc coś już wiemy - orzekł Jonasz. - Przyjemniaczki, nie ma co!
- Ktoś mi kiedyś opisał tego Berrę - oznajmił inspektor. - Ciemna karnacja, kanciasta
twarz i czarne zrośnięte brwi. Staromodna fryzura w stylu Elvisa, sami wiecie, tłuste
kędziory, dziwaczne uczesanie. Ciemne, twarde oczy i szeroki podbródek.
- Tak właśnie wyglądają goryle! - powiedziała z drżeniem Katja.
- I mnie porównujesz z takim typem? - zdziwił się Jonasz.
- Tylko pod względem mentalności.
- A więc on to taka moja bratnia dusza?
Inspektor przerwał tę wymianę zdań.
- Nie ma pewności, że Birgit Karlsson wciąż przestaje z tymi typami. Proszę z góry
nie przesądzać sprawy.
- To ci dwaj mnie napadli, mogę przysiąc - stwierdził stanowczo Jonasz.
- Istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak właśnie było. Czy może pan pokazać mi
ten klucz?
Jonasz sięgnął do portfela i położył niewielki, płaski klucz na stole.
Hultén wziął go do ręki.
- Z pewnością nie pasuje do skrytek dworcowych, ale to typowy klucz, numer seryjny
łatwo usunąć. Pokaż go Andersonowi.
Asystent wyszedł. W chwilę później zadzwonił telefon. Hultén wysłuchał swego
rozmówcy, rzucił do słuchawki kilka gniewnych chrząknięć i odłożył ją na widełki.
- Jak pan wie, panie Callenberg, wysłałem kilku ludzi do pańskiego mieszkania. Ktoś
się do niego włamał. Obawiam się, że solidnie je splądrowano.
Ku zgorszeniu Katji Jonasz zaklął siarczyście.
- Proponuję, by pan zniknął na parę dni, dopóki nie zbadamy sprawy.
- Nie mam w zwyczaju się ukrywać.
- Ci ludzie nie żartują. Należą do elity świata przestępczego. Nie jesteśmy w stanie ich
przymknąć, bo nie mają stałego adresu. Świetnie się kamuflują, poza tym mają mnóstwo
znajomych, którzy gotowi są ich przechować.
Wzrok inspektora powędrował w przestrzeń.
- Nie mogę dociec przyczyn nagłego wyjazdu Svantessona. Wygląda na to, że grunt
zaczął mu się palić pod nogami, a cała afera ma związek z narkotykami. Tymczasem nie
prowadzimy obecnie żadnej większej sprawy! Przed paroma tygodniami zakończyliśmy
wielkie łowy i wyłapaliśmy większość grubych ryb. Handel ustał, narkomani zaczynają
popadać w desperację.
- Mieliśmy tego dowód - mruknął Jonasz. - No dobrze, ukryję się na parę dni, problem
tylko, gdzie...
- Gdzie spędził pan noc?
Jonasz zawahał się.
- Hm... pani Francke była na tyle miła, by udzielić mi schronienia.
- Czy mogłaby pani...?
- Nie ma mowy! - zaprotestowała Katja. - Nie znamy się, ta jedna noc to i tak za dużo!
- Rozwiążę jakoś ten problem - powiedział Jonasz.
- Dobrze! Zajmiemy się sprawą. Proszę skontaktować się z nami, kiedy będzie pan
miał już jakiś adres. I proszę nie zbliżać się do samolotu!
- Rozumiem. Dziękuję za pomoc!
Jonasz z Katją znaleźli się na ulicy.
- Naprawdę nie wiesz, co ze sobą zrobić? - spytała z wahaniem.
Jonasz pamiętał dobrze, że Katja zamierza spotkać się ze wschodzącą gwiazdą
adwokatury, i wykorzystał okazję do zemsty.
- Wiem, nie chciałem tylko mówić o tym przy inspektorze. Znam pewną dziewczynę,
zaproszę ją gdzieś dziś wieczorem. Noc spędzę u niej. Pewnie spotkamy się w restauracji?
- Nie sądzę - odrzekła uszczypliwie Katja. - Wybieramy się do hotelu Majestic.
- Niczego innego się nie spodziewałem - odrzekł z goryczą. - My idziemy do baru
mlecznego.
- Nie wierzę! - uśmiechnęła się. - Ojej, spóźnię się do pracy! Powodzenia, w barze
mlecznym!
- Nawzajem, w hotelu Majestic!
ROZDZIAŁ IV
Miriam zdziwiła się, kiedy Jonasz do niej zadzwonił. Była dziewczyną o krótkich,
rudych włosach i dużych oczach, podkreślonych mocnym makijażem.
- Jonasz Callenberg? Dawno się nie odzywałeś! Mam inne plany na wieczór, ale skoro
ty zapraszasz! Gdzie pójdziemy, może tym razem do hotelu Majestic? Nie? Tego się można
było po tobie spodziewać. Więc gdzie? W porządku. Do zobaczenia na miejscu.
Miriam mogła przebierać w adoratorach, ale Jonasz Callenberg był kimś szczególnym.
Kiedyś miała go już nieomal na haczyku, postawiła wszystko na jedną kartę i przegrała.
Miriam nie zwykła przegrywać. Co więc oznacza ten telefon?
Jonasz rozmyślił się w ostatniej chwili. Miriam mocno się napracowała, by atrakcyjnie
wyglądać. Od biedy wystarczy, niech będzie Majestic, uznał.
Gładko ulizany, zniewieściały goguś, myślał Jonasz, rzucając ponure spojrzenia w
kierunku stołu Katji. Co też ona widzi w tym nieudaczniku? Nic dziwnego, że jej jeszcze nie
tknął! Wystarczy spojrzeć na te jego białe dłonie, jak dziwacznie nimi wymachuje podczas
rozmowy!
Za to Katja prezentowała się wspaniale w jasnofioletowej sukni, miękko opinającej
figurę (Jonasz miał zbyt nikłe pojęcie o tkaninach, by wiedzieć, że suknia uszyta jest z
szyfonu). Dama w każdym calu! Szybko odwrócił wzrok ku swojej towarzyszce.
- Świetnie dziś wyglądasz, Miriam - stwierdził, wykrzywiając twarz w uśmiechu.
- Doprawdy? Kupiłam tę suknię na wyprzedaży, prawda, że nie sposób poznać? -
Miriam miała chrapliwy, zmysłowy głos, wydatne wargi i oczy o wyrazie wiecznego
nienasycenia. - Przede mną stała jakaś kobieta i chciała ją wziąć. Miała ze czterdzieści lat,
była gruba i niewysoka. Ta suknia zupełnie na nią nie pasowała. Więc mówię do
sprzedawczyni: Ja ją pierwsza zauważyłam! Tamta strasznie się piekliła, ale i tak postawiłam
na swoim!
Wielki Boże, pomyślał Jonasz. Teraz już rozumiem, czemu ją zostawiłem! Cieszył się,
ż
e włożył swój najlepszy garnitur, świeżo odebrany od czyszczenia, choć nie ze względu na
Miriam...
- Co u ciebie? - spytał przyjaźnie.
Miriam wzruszyła ramionami.
- Nic ciekawego. Wakacje spędziłam na Rodos. Straszna nuda, za dużo tam Greków.
Są tacy mali, nawet w butach na grubej podeszwie. W soboty chodzę na dyskotekę, ale tam
też jest drętwo. W mieście nic się nie dzieje.
Powinien był postawić to samo pytanie Katji, ta miałaby gotową odpowiedź!
Katja uniosła nagle swój kieliszek i skinęła w jego kierunku. Jonasz instynktownie
zrobił to samo i poczuł, jak ogarnia go fala radości. Oczy Katji taksowały go wymownie i
ironicznie.
Jonasz nie pozostał jej dłużny. Jego spojrzenie mówiło, co sądzi o jej adoratorze, w
oczach Katji zawarta była cała prawda o Miriam. „Niezła, ale dość wulgarna, nie sądzisz?”
„Masz rację, ale swój do swego ciągnie”. „Ty nie jesteś wulgarny”.
- Kto to? - spytała Miriam, odwracając się. - Co, masz znajome w takich kręgach?
Szykowna, ale pewnie straszna nudziara!
Co ty możesz wiedzieć o takiej dziewczynie, pomyślał Jonasz. Choć szykowna,
przyznać trzeba, to odpowiednie określenie dla Katji. Do szczegółów można się było
przyczepić, natomiast całość sprawiała wrażenie perfekcji.
Perfekcyjna! To dopiero właściwe słowo!
- Tak, jest dość nudna - mruknął jak zdrajca, choć nie bez odrobiny satysfakcji. -
Chciałbym kiedyś zobaczyć, jak ta dziewczyna idzie na całość.
- Chciałbyś? - spytała ostro Miriam.
- No nie, chodzi mi o to, że... och, daj spokój! Chodźmy już!
- Tak wcześnie? Nie potańczymy?
- Dobrze wiesz, że nie tańczę. A poza tym nie znoszę takich miejsc jak to.
Miriam westchnęła. Zupełnie nie wiedziała, dlaczego znów poniosła klęskę.
Późno w nocy u Katji zadzwonił telefon.
- Rozmawiam z dziewicą Katją, czy po prostu z Katją? Jesteś sama?
- Jonasz! Jak możesz dzwonić o tej porze? Poza tym rozmawiasz z szanowną
dziewicą, panną Katją Francke. Postanowiłam to odłożyć.
- Rozsądne posunięcie. Nie był w twoim typie.
- A ten twój Czerwony Kapturek o żarłocznym spojrzeniu i zgłodniałych wargach?
Kupiłeś ją na wyprzedaży razem z opakowaniem?
- Jesteś złośliwa, ale masz rację. Historyjkę o kupnie sukni poznałem w
najdrobniejszych szczegółach. Wynudziłem się śmiertelnie, a skutek jest taki, że nie mam
schronienia na dzisiejszą noc. Nie mogę iść ani do domu, ani do hotelu, ani do samolotu. Do
samochodu nie wolno mi się zbliżać, policja twierdzi, że takie typy potrafią zamienić go w
ś
miertelną pułapkę. Spotkałaś kiedykolwiek kogoś równie bezdomnego jak ja?
- Nigdy. I nigdy nie spotkałam nikogo równie żałosnego jak ty! Jeśli jednak myślisz o
noclegu u mnie, to odpowiedź jest odmowna. Znasz pewnie sporo lekko przechodzonych
panienek - dokończyła zjadliwie.
- Nie miałem zamiaru wpraszać się do ciebie - odrzekł lekko poirytowany. - Jesteś
jednakże jedyną trzeźwo myślącą osobą, jaką znam, więc może znajdziesz jakieś
rozwiązanie?
W słuchawce zapadła długa cisza.
- Jesteś tam? Może mój komplement zbił cię z tropu? Prawdę mówiąc, był dość
dwuznaczny...
- Nie, nie, myślę. Tak, mam rozwiązanie. Dom moich rodziców. Leży za miastem.
- A co oni na to powiedzą?
- Nic. Nie żyją. W historię o przewracaniu się w grobie nie wierzę, choć przyznam, że
nie byłbyś u nich mile widzianym gościem. Teraz ja jestem właścicielką domu, jeżdżę tam w
wolnym czasie. Mogę ci go udostępnić.
- Nic lepszego niż ty nie mogło mi się przytrafić!
- Doprawdy? Dostaniesz się tam pociągiem, najbliższy odchodzi, niech sprawdzę, za
godzinę. Czekam na dworcu, z kluczem i instrukcjami. W porządku?
- W porządku! Tego właśnie mi trzeba.
Tylko Katja Francke mogła pojawić się o piątej rano na dworcu po wieczorze
spędzonym w restauracji i wyglądać równie świeżo. Padało, miała więc na sobie
przezroczysty płaszcz przeciwdeszczowy, narzucony na białą bluzkę i jasnozielony kostium.
Poruszyła głową, by strząsnąć krople deszczu. Jej włosy miały barwę złocistego miodu.
Wygląda jak lalka, pomyślał z niechęcią Jonasz. Nie chciał się przyznać przed samym
sobą, że znów mu zaimponowała.
- Cześć - rzucił na przywitanie. - Przykro mi, że wyciągam cię z łóżka o tej porze. Na
jakiś czas zniknę ci z oczu.
- To wspaniale! Tu jest klucz do drzwi wejściowych. Drewno jest w komórce, telefon
podłączony, rachunek za prąd zapłacony. Toaleta na zewnątrz.
- Sielanka!
- Jedzenie dostaniesz w wiejskim sklepiku.
- A więc nic nie zostanie mi oszczędzone? - mruknął.
Kupili bilet, Katja wyjaśniła mu, jak trafić do domu ze stacji.
- Mam dla ciebie butelkę wina - powiedział Jonasz. - Drobne podziękowanie za
okazaną pomoc.
- Och! - krzyknęła z zachwytem. - Moje ulubione! Skąd wiedziałeś?
- Poprosiłem o coś dla prawdziwych snobów.
Katja wsunęła butelkę do torebki.
- Facet, który psuje wszystkim zabawę, zgadnij o kim mówię?
Jonasz uśmiechnął się niewzruszenie.
- Pośpiesz się, pociąg zaraz odchodzi.
W sali dworcowej rozbrzmiał metaliczny głos zapowiadający odjazd.
Jonasz Callenberg nie mógł oderwać oczu od eleganckiej postaci Katji. Wiedziony
diabolicznym impulsem, ujął ją za ramiona, przyciągnął do siebie i, zanim zdążyła
zareagować, mocno pocałował.
Ujrzał gniew w jej oczach i poczuł odpychające go dłonie. Katja była jednak zbyt
opanowana, by pozwolić sobie na wzbudzanie taniej sensacji Tkwiła w jego ramionach jak
bryła lodu, dopóki jej nie puścił.
- Trzymaj się, moja miła - powiedział ironicznie, bardziej do otaczających ich ludzi
niż do niej. - Dbaj o siebie, podlewaj kwiaty.
I wsiadł do pociągu.
Nie wiedział jednak zupełnie, dlaczego drżą mu ręce, a serce trzepocze w piersi. Być
może dlatego, że odkrył w tej zrównoważonej Królowej Śniegu coś nowego. Słaby dreszcz,
miękkość i łagodność, skrywany żar?
I wszystko to miał dostać w darze jakiś wymuskany adwokacina?
W tej chwili Jonasz czuł nieopisaną niechęć do wszystkich adwokatów.
Katja odprowadziła go spojrzeniem. Nie mogła się poruszyć. Jak śmiał ją tak
upokorzyć? Czułe pożegnanie na oczach tłumu. Czyżby rzeczywiście sądził, że tego właśnie
pragnie? Z mężczyzną jego pokroju? Z którym wstydziła się pokazywać publicznie?
Paliły ją wargi. Odwróciła się, by odejść. Nikt dotąd nie pocałował Katji Francke w
ten sposób! Nikt, kto tak mało dbał o nią, kto chciał wyłącznie ją skompromitować, wystawić
na pośmiewisko.
Była bliska omdlenia.
W oszołomieniu nie zwróciła uwagi na dwóch mężczyzn i młodą kobietę, którzy
zastąpili jej drogę przy wyjściu z dworca. Uniosła głowę dopiero wtedy, gdy usłyszała ich
głosy:
- Witaj, skarbie! Pożegnałaś się z przyjacielem? Nie ma co, bardzo czule.
Katja spojrzała na nich z przerażeniem. Krępy typ o ciemnych ulizanych włosach i
szerokiej żuchwie. Młody chłopak o niezgrabnej sylwetce, długich, zniszczonych włosach i
stalowym spojrzeniu zmęczonych oczu. Dziewczyna z jasnymi włosami układającymi się w
loki.
Katja minęła ich z godnością, ale ten krępy złapał ją za ramię.
- Puść mnie, małpo! - wycedziła lodowatym tonem.
Tamci odwrócili się w stronę pociągu, by sprawdzić, czy Jonasz ich widzi.
Tak właśnie było. Jonasz odprowadzał wzrokiem szczupłą sylwetkę Katji, widział
trójkę napastników i już zdążył pożałować swego impulsywnego zachowania.
Odgwizdano odjazd pociągu.
- Katju! - Głos Jonasza poniósł się echem po hali. - Biegnij!
Sam ruszył do drzwi wagonu. Zamierzał wyskoczyć, gdyby Katji nie udało się dobiec
do pociągu; wciąż jednak miała szansę.
Katja usłyszała jego głos i pojęła intencję. Uwolniła się gwałtownym ruchem, który
rozerwał jej płaszcz przeciwdeszczowy, i puściła pędem przez halę dworcową, ścigana przez
dwu prześladowców - i spojrzenia zdumionych pasażerów.
To był prawdziwy sprint. Miała przewagę tych kilku sekund, które zdobyła z
zaskoczenia. Byli bez wątpienia szybsi od niej, a bieg dodatkowo utrudniała jej ciężka
torebka, której nie chciała porzucić. Pociąg drgnął i ruszył z miejsca. Jonasz wyciągnął ku
niej rękę, drugą mocno trzymając się drzwi. Katja biegła przez chwilę wzdłuż wagonu i w
końcu zdołała uchwycić jego dłoń. Poczuła, jak napręża mięśnie; śmiertelnie przerażona
pozwoliła się unieść w tej samej chwili, gdy palce jednego z napastników dotknęły jej
płaszcza. Była bezpieczna. Jonasz zatrzasnął drzwi wagonu.
- Już nigdy się ciebie nie pozbędę? - westchnął, gdy dziewczyna z wyczerpania
osunęła się na ścianę.
Katja miała gotową odpowiedź na końcu języka. To przecież on dzwonił do niej po
nocy, on wciągnął do pociągu. Wesołe iskierki w oczach Jonasza zdradzały jednak, że
doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- No, ale jesteśmy uratowani - dodał.
- Butelka wina też - uśmiechnęła się Katja. - Wysiadam na następnej stacji, muszę
zdążyć do pracy.
Jonasz patrzył na nią beznamiętnie.
- Sądzę, że powinnaś zostać ze mną.
- Chyba żartujesz! Nie mam na to ochoty.
- Nic nie rozumiesz? Teraz jesteś w takim samym niebezpieczeństwie jak ja.
Katja usiłowała zebrać myśli. Ze zdziwieniem zauważyła, że twarz Jonasza mimo
opalenizny wydawała się blada. Nie chciała tego komentować, nic dowcipnego nie cisnęło się
jej na usta. Pragnęła jedynie usiąść i odpocząć.
Jonasz czytał w jej myślach.
- Chodź! - powiedział i poprowadził ją w głąb wagonu.
Znaleźli pusty przedział.
- Podarłaś sobie płaszcz - stwierdził, pomagając jej się rozebrać. - To moja wina,
kupię ci nowy, ale sama go sobie wybierzesz.
- I tak już miałam go powyżej uszu - odrzekła Katja. - Był strasznie stary.
- Myślałem, że wyrzucasz wszystko po jednokrotnym użyciu.
- Źle myślałeś - oświadczyła krótko. Poprawiła spódnicę i włosy z właściwą sobie
starannością. - Może wskoczyli do następnego wagonu.
- Nie sądzę. Siedzimy w przedostatnim, a pociąg zdążył nabrać szybkości.
Przynajmniej mam taką nadzieję.
Zapadli w milczenie, popatrując na przelatujące za oknem przedmieścia, ponure w
grudniowym poranku.
Katja westchnęła.
- Palnęliśmy głupstwo! Trzeba im było powiedzieć, że klucz ma policja.
Jonasz potrząsnął głową. Siedział naprzeciw niej, silny i spokojny. Jasnoniebieskie
oczy zapłonęły niezwykłym blaskiem, kiedy spotkały jej wzrok, a usta...
Katja odwróciła głowę.
- Inspektor uznał takie rozwiązanie za ostateczność - wyjaśnił. - Jeśli będą trwać w
przekonaniu, że klucz jest u mnie, to muszą działać, a wtedy mogą popełnić błąd. Jeśli
dowiedzą się, że klucz ma policja, to zrezygnują. Wtedy nigdy nie dowiemy się, co jest w
skrytce, i nie poznamy przyczyn ucieczki Svantessona.
Katji zrobiło się gorąco.
- A więc narażają cię na śmiertelne niebezpieczeństwo tylko po to, by...
- Nas, moja miła, nas - przerwał jej delikatnie. - Tkwisz w tym po same uszy, spróbuj
to sobie uzmysłowić! Dla nich jesteś moją dziewczyną.
- Twoją dziewczyną! - westchnęła ponuro z oczami utkwionymi w zmoczone
deszczem świerki. - To śmieszne! Niewyobrażalne!
- Wybacz mi ten pocałunek - dodał cicho. - To było okropnie głupie.
- Mam te przeprosiny uznać za komplement czy obelgę?
- Czasami bywasz podła! Doskonale wiesz, co mam na myśli. Daleko jeszcze?
- Nie. Dom leży na uboczu. Teraz nie wiem już, czy to zaleta, czy wada.
- Daj sobie choć na chwilę spokój z docinkami. Potrafisz być bardzo dowcipna, ale nie
kiedy zioniesz agresją.
- Wpakowałeś mnie w niezłe tarapaty.
- Tracisz spokój ducha, kiedy ktoś naruszy twoje terytorium? - Jonasz nachylił się ku
niej i dodał z pasją: - Uwierz mi, z mojej strony nic ci nie grozi! Ten pocałunek nie rozbudził
we mnie apetytu. Nie byłaś wcale chłodna, wtedy być może zechciałbym sprawdzić, czy da
się w ciebie tchnąć odrobinę życia! Byłaś letnia! I nudna!
Jonasz odchylił się z zadowoleniem. W końcu udało mu się zbić Katję Francke z
pantałyku.
Nie na dłużej jednak niż na parę sekund. Oddała mu z całą mocą:
- To i tak miałeś szczęście, że nie poczułeś nic mocniejszego! Bo dla mnie byłeś
odrażający! Przeraźliwie odrażający!
Jonasz zmełł w ustach przekleństwo. Co go podkusiło by poruszać ten temat?
ROZDZIAŁ V
Kiedy dotarli na miejsce, właśnie otwierano sklepik. Jonasz kupił szczoteczkę do
zębów, koszulę i kilka innych drobiazgów. Miał wrażenie, że nie przebierał się już całą
wieczność. Do swoich rzeczy w splądrowanym mieszkaniu nie miał dostępu.
Katja kupiła coś do jedzenia, po czym ruszyli leśną ścieżką w kierunku jej rodzinnego
domu.
- Latem musi tu być pięknie - stwierdził Jonasz, spoglądając na nagie drzewa i
pożółkłą trawę na poboczu.
- Tak - odrzekła Katja z nieoczekiwaną łagodnością.
W pociągu zawarli rozejm. Ustalili wzajemny brak zainteresowania i wprowadzili
całkowity zakaz agresji. Utarczki słowne uznali za dozwolone, bowiem bawiły ich oboje. Od
tej pory mieli szanować swą prywatność. Dom był na to wystarczająco obszerny, wyjaśniła
Katja.
Jonasz zrozumiał, że uwaga o pocałunku zraniła ją głęboko. Przyznał więc, że chciał
ją urazić, i cofnął swoje słowa, a Katja uczyniła to samo. Wzajemna spowiedź wprowadziła
ich w stan napięcia, resztę podróży odbyli w niezręcznej ciszy. Przerwali ją dopiero w
sklepiku.
- Nie powinnam cię tu zabierać - jęczała Katja z niezadowoleniem, gdy szli miękkim
duktem.
- Nie przyjmujesz gości?
- Nie, tutaj zawsze przyjeżdżam sama. Chcę być sobą, choć przez parę dni.
- Chętnie zobaczę, co to oznacza - mruknął. - Myślałem, że już zapomniałaś.
O dziwo, w tej pełnej sztuczności dziewczynie była odrobina autentyzmu. Jej poczucie
humoru. Potrafiła zachować dystans wobec własnych poczynań, spoglądać na siebie z
zewnątrz i śmiać się ze swych słabości.
- Pozwolisz mi być sobą? - spytała nieomal zawstydzona. - Niczego innego ode mnie
nie oczekujesz?
- Broń Boże, bądź naturalna! - wykrzyknął, zdziwiony tonem jej głosu. - Nic bardziej
mnie nie ucieszy!
Uśmiechnęła się, drżąco i niepewnie, ale ten uśmiech sprawił, że Jonasz pogrążył się
w myślach i nie odezwał ani słowem.
Katja przerwała milczenie w charakterystyczny dla siebie, bezpośredni sposób:
- Te plastykowe torby są okropne! Palców nie czuję!
- Daj, ja ją poniosę!
- Nie, niesiesz całą resztę. Może ja...
- Daj spokój, będzie mi łatwiej utrzymać równowagę - powiedział i odebrał jej torbę
bez dalszych ceregieli. Katja odetchnęła z ulgą i rozprostowała palce.
Minęli kolejny zakręt i znaleźli się na miejscu.
- Och! - krzyknęła Katja. - To miejsce za każdym razem napełnia mnie tym samym
uczuciem smutku i tęsknoty.
Jonasz zatrzymał się ze zdumieniem. Właściwie nie wiedział, czego się spodziewać -
pięknej posiadłości wiejskiej? Z pewnością jednak nie tego, co ujrzał.
Mały czerwony domek o białych narożnikach, podniszczone zabudowania i
zapuszczony ogród. W pożółkłej trawie jaśniał zabłąkany biały kwiat.
- To jest twój dom rodzinny?
- Tak - odrzekła, a kąciki jej oczu zwęziły się w wyczekującym uśmiechu. - Tajemne
ż
ycie Katji Francke.
- Katja wieśniaczką! - rzucił ze zdziwieniem. - To ostatnia rzecz...
Odwróciła się gwałtownie i pchnęła skrzypiącą furtkę.
- Wiedziałam, że nie powinnam cię tu zabierać - rzuciła urywanym, zduszonym
głosem.
Objął ją i odwrócił ku sobie. Zanim zdążyła ukryć twarz, ujrzał w jej oczach łzy.
- Teraz dopiero zaczynasz mnie naprawdę ciekawić moja miła - powiedział cicho. -
Kto cię tak skrzywdził? Dziękuję ci za zaufanie! Nie myśl, że tobą gardzę! Rozumiem,
dlaczego darzysz to miejsce uczuciem.
Wciągnęła głęboko powietrze, by powstrzymać łzy i odzyskać równowagę.
- Obora zapada się co roku o parę centymetrów. Proszę, nie kichaj w pobliżu!
- Może chcesz, bym ją podreperował? Obawiam się, że spędzę tu trochę czasu.
- Ojej, muszę zadzwonić do pracy!
Weszli do niewielkiego saloniku pachnącego sterylną czystością. Wnętrze zachowano
w oryginalnym stylu - nie pasujące do siebie meble, na ścianach tanie makatki z ludowymi
mądrościami, staromodna, niepraktyczna, choć przytulna kuchnia.
- Pozwól mi najpierw zatelefonować do inspektora - poprosił, a Katja wyraziła zgodę.
Jonasz przedstawił zwięźle przebieg wydarzeń na stacji. Katja nie słyszała słów
inspektora, lecz policjant mówił dużo, raz nawet jakaś kwestia wzbudziła niepokój na twarzy
Jonasza.
W końcu odłożył słuchawkę. Siedział przez chwilę nieruchomo, po czym odwrócił się
do Katji:
- Nie musisz nigdzie dzwonić. Inspektor skontaktuje się z kierownikiem biura.
Kierownik wie już zresztą o tajemniczych poczynaniach dyrektora. Coś się wydarzyło...
- No to wyduś to wreszcie z siebie!
- Młoda dziewczyna o jasnych kręconych włosach była dziś w biurze i pytała o
wysoką, jasnowłosą urzędniczkę. Portier domyślił się, że chodzi o ciebie, i podał jej twoje
nazwisko i adres.
- Żegnaj, moje mieszkanko! - jęknęła.
- Byłoby szkoda - powiedział Jonasz w zamyśleniu. - Moje to tylko zapuszczona
kawalerka, ale ty masz wypieszczone gniazdko.
- Twierdziłeś, że jest sterylne.
- Tego nie powiedziałem. Powiedziałem, perfekcyjne.
- W twoich ustach zabrzmiało to jak sterylne.
- Być może. Teraz to cofam. Masz dwa oblicza, Katju.
- Tylko dwa? Tak małą różnorodność kobieta poczytuje sobie za zniewagę.
Rozsunęła firanki, wpuszczając do środka jesienne światło.
- Jesteś zamyślony, Jonaszu. A może masz odciski?
Drgnął.
- Wiesz, że pierwszy raz nazwałaś mnie po imieniu? Jestem trochę zaniepokojony...
- Czym?
- To nic takiego - Jonasz zawahał się.
- No, no! - krzyknęła. - Nie znasz się na kobietach. To najgorsza rzecz, jaką można
powiedzieć, jeśli chce się uniknąć ciekawskich pytań.
- Jak chcesz. Jaka jest szansa, że odnajdą ten adres?
Katja zamyśliła się.
- Niewielka. Paszport mam przy sobie... Nie, nie mam żadnych dokumentów, które
mogłyby zaprowadzić do tego miejsca.
- Innymi słowy, starannie wymazałaś swoją przeszłość?
- Tak sądzisz? Po co więc zatrzymałam to stare gospodarstwo? Można za nie dostać
sporo pieniędzy, choćby nie wiem jak było podupadłe. Chodź, pokażę ci twój pokój.
Wdrapali się po wąskich i stromych schodach na strych z dwojgiem drzwi.
- Panie na prawo, panowie na lewo - zakomenderowała.
- Jak na wycieczce autobusowej - uśmiechnął się Jonasz.
Weszli do jego pokoju. Stało w nim duże łoże małżeńskie.
- Wszystko będzie dobrze, niech no tylko usunę tę tonę much z parapetu - powiedziała
Katja, włączając piecyk elektryczny. - Dostaniesz czystą pościel. A dla uspokojenia, oboje
zmarli w szpitalu.
- Nie jestem ani przesądny, ani bojaźliwy! - Zdjął fotografię stojącą na nocnym stoliku
i przyjrzał się jej z niedowierzaniem. - Jesteś jedynaczką?
- Tak, za to prawdziwą lwicą!
- Więc to ty na tym zdjęciu?
- Jasne, nie poznajesz mnie po kościstych kolanach? I po nosie?
- Twój nos od początku mi się podobał. Prawdziwie egipski, jak u Nefretete. Na
zdjęciu masz ciemniejsze włosy.
- Cud techniki fryzjerskiej, drogi Jonaszu.
- Ile masz tu lat? Piętnaście?
- Osiemnaście, i czternaście kilogramów więcej. Zdjęcie zrobiono tuż przed śmiercią
ojca, a ja nie wiedziałam jeszcze nic o życiu.
- To widać. Jesteś na nim taka... niepewna... zastraszona
- Tylko przygarbiona. Byłam wysoka jak na swój wiek i usiłowałam wyglądać na
niższą. Może obejrzymy coś innego? - zakończyła, odbierając mu zdjęcie.
Piecyk elektryczny trzaskał, w powietrzu unosił się zapach spalonego kurzu.
- Nie sposób cię zrozumieć. - Jonasz przypatrywał się jej szczerze zdziwiony.
- I też nie o to chodzi. Nie darzę zaufaniem mężczyzn, którzy twierdzą, że wiedzą
wszystko o kobietach. Albo są potwornie zarozumiali, albo naprawdę wiedzą wszystko, a co
w tym zabawnego? Przesuń się, muszę wymieść muchy i nie chcę, żebyś trafił na
ś
mietniczkę!
Katja wyszukała swoje wiejskie ubranie. Tak w każdym razie nazwała sprane dżinsy i
golf w odcieniu ciepłej czerwieni, która idealnie pasowała do jej urody. Jonasz nie mógł
oderwać oczu od szczupłej sylwetki dziewczyny, uwydatnionej przez cienki sweter. Dostrzegł
kształtne piersi, miękki zarys bioder...
- Zapomniałaś pomalować paznokcie - powiedział. - Obraz mi się nie zgadza.
- Nic mnie to nie obchodzi - odrzekła. - Tu czuję się swobodnie. Twoja obecność nic
dla mnie nie znaczy.
- Uznaję to za komplement! Pierwszy raz widzę cię w spodniach.
- Prawdziwa dama chodzi zawsze w spódnicach. Cóż z tego, skoro najlepiej czuję się
w spodniach. Och, tęsknię za szkołą! Opuściłam już tyle zajęć, co będzie, jak nie zdam
egzaminu?
- Takie to ma dla ciebie znaczenie?
- To moja przyszłość. Rozmawiałam o tym z koleżankami przedwczoraj, nie mam
zamiaru być wyłącznie dodatkiem do mężczyzny.
- A jeśli jemu potrzebna jest gospodyni domowa?
- Nie ma w tym nic złego, jeśli dzieciom potrzebna jest matka. Ale rola kucharki dla
męża i rozpuszczonych dzieciaków, to nie dla mnie! Och, po co mnie wciągasz w taką
dyskusję?
- Strasznie się ekscytujesz.
- Fakt. Zresztą i tak nie zamierzam wyjść za mąż.
Jonasz zrobił znudzoną minę.
- Tę historyjkę słyszałem setki razy. I te, które ją opowiadały, wychodziły za
pierwszego spotkanego mężczyznę! Sądziłem, że jesteś zbyt inteligentna na podobne
dyrdymałki!
W tym samym momencie zrozumiał jednak, że Katja nie żartowała. Skuliła się, po jej
twarzy przemknął wyraz strachu i bólu. Nie skomentowała jego uszczypliwych uwag, tylko
dodała lekkim tonem:
- Zrobię coś do jedzenia, nie po to, by bawić się w gospodynię; jestem po prostu
głodna. I chętnie napiję się wina.
Chciał ją przeprosić i zrobił to w zawoalowany sposób:
- Czy mogę rozejrzeć się trochę? To miejsce naprawdę mnie pociąga.
Ujrzał w jej twarzy wyraz wzruszenia i wdzięczności, choć starała się to ukryć.
- Bardzo proszę.
W parę chwil później, kiedy podsmażała cebulę na patelni, usłyszała odgłosy stukania
młotkiem dobiegające od strony obory. Uśmiechnęła się szeroko, przepełniona szczęściem.
ROZDZIAŁ VI
Kiedy nadszedł wieczór, Jonasz padał z nóg, ale miał ogromne powody do
zadowolenia z siebie. Wykonał konieczne naprawy w oborze, tak by przetrzymała jeszcze
parę burz. Katja służyła mu za pomocnika. Zadowoleni, z uczuciem przyjemnego zmęczenia,
myli się do wieczornej herbaty. I choć Katja wciąż nie mogła pogodzić się z obecnością
mężczyzny w swym rodzinnym domu i oboje odczuwali pewną niezręczność we wspólnym
przebywaniu w tym odległym miejscu, to wspólna ciężka praca okazała się znakomitą terapią.
Jonasz słuchał jej beztroskiego śmiechu i czuł się niemal jak dobroczyńca.
Katja posprzątała w domu, naniosła sosnowych gałązek i przykryła stół czystym
obrusem, wyhaftowanym przez jej matkę.
- Opowiedz o swoich rodzicach - poprosił Jonasz, kiedy usiedli.
Przez twarz dziewczyny przemknął cień. Przez ułamek chwili Jonasz sądził, że
zbędzie jego pytanie głupim żartem, lecz zachowała powagę.
- Miałam lepszy kontakt z ojcem, on zresztą żył dłużej. Był pracowity i spokojny, lubił
pracę na roli. Matka chciała się stąd wyrwać, miała artystyczną duszę, choć nie umiała nic
poza haftowaniem i robieniem na drutach. Wiesz, wielu ludzi czuje się artystami, lecz całe
ż
ycie bezskutecznie poszukuje właściwego zajęcia.
Jonasz skinął głową. Nie miał zdania w tej kwestii, ale nie chciał przerywać.
- Oskarżała ojca, że zmarnował jej możliwości, no i życie, a to nie najlepiej wpływało
na atmosferę domową. Nie sądzę jednak, by była szczęśliwsza, gdyby los dał jej szansę;
chyba nie potrafiłaby rozpoznać właściwego momentu. Ja rzeczywiście okazałam się
uzdolniona artystycznie i matka nalegała, bym wyjechała stąd w świat i stała się sławna. Ona
ż
yła poprzez mnie! Dla młodej dziewczyny to straszne obciążenie. Czułam się tu dobrze i z
niechęcią myślałam o karierze artystki.
- Rozumiem.
Posłała mu agresywne spojrzenie, jakby gotując się do obrony.
- Nikomu o tym nie opowiadałam, nie miałam odwagi. Ty to co innego, i tak niedługo
się rozstaniemy. Matka przelała swoje marzenia na mnie. Musiałam chodzić do wszystkich
możliwych szkół w pobliżu. Uważaliśmy z ojcem, że to zupełnie niepotrzebne, ale teraz
jestem jej wdzięczna. Matka pochodziła z dość dobrej rodziny i to ona kładła mi w głowę, że
muszę stać się damą. Uznałam to za idiotyczny pomysł.
Katja wyrzucała z siebie zdanie za zdaniem. Jonasz miał ochotę dotknąć jej dłoni, ale
bał się, że nastrój pryśnie.
- Ja damą? Byłam równie niezgrabna jak na tej fotografii. W szkole wołali na mnie
„krowa”. Uważałam, że jestem głupia, brakowało mi odwagi, nie wiedziałam, co zrobić z
ogromnymi dłońmi...
- Masz bardzo wyraziste dłonie - powiedział cicho Jonasz.
- Czemu wszystkie moje wady musisz opatrywać miłym komentarzem? - zaczęła
ostro, ale opamiętała się i roześmiała z zażenowaniem. - No cóż, w końcu dorosłam. Matka
zmarła, a jej ostatnie słowa brzmiały: „Wyjedź z tego okropnego miejsca, Katarzyno, jedź do
miasta i zostań kimś! Możesz zdobyć każdego mężczyznę, jeśli tylko będziesz zachowywać
się jak dama i posiądziesz odpowiednie wykształcenie”. Lecz ja nie chciałam opuszczać ojca,
nie chciałam stąd wyjeżdżać. Ojciec umarł, kiedy miałam osiemnaście lat. - W oczach Katji
pojawił się wyraz rozmarzenia. - Zatrzymałam dwie krowy i zaczęłam walczyć o przetrwanie.
I...
Zadrżała gwałtownie.
- I co? - spytał Jonasz, kiedy zamilkła.
Jej wzrok powędrował gdzieś w dal, nie była już świadoma jego obecności.
- Wróciłam do domu i oparta o ciepły bok krowy płakałam całą noc. W końcu
podjęłam decyzję o wyjeździe.
Jonasz nie mógł już dłużej się powstrzymać, by nie dotknąć jej dłoni. W ogóle tego
nie zauważyła.
- Coś pominęłaś - powiedział miękko. - Coś ważnego.
Powoli odwróciła wzrok w jego stronę, lecz wciąż była jak nieobecna.
- Nie, uznałam po prostu, że nie mogę już tutaj zostać. Oddałam inwentarz w dobre
ręce i wyjechałam. A krowa Katarzyna stała się szczupłą, zuchwałą Katją i jest jej z tym
dobrze. Choć przez pierwsze lata uważałam, że zdradziłam ojca. Chyba nadal tak uważam.
Jonasz przyglądał się jej badawczo. Zapadł zmrok, ale żadne z nich nie zapalało
lampy. W słabym świetle oczy dziewczyny przybrały nieodgadniony wyraz.
Coś przemilczała. Jakiś ważny rozdział swego życia. Zdarzenie, które przemieniło
zalęknioną wiejską dziewczynę w dynamiczną perfekcjonistkę. Gwałt? Nie... Zgwałcona
dziewica? Ale rzecz musiała leżeć w sferze intymnej. Takie wyrachowane dziewczyny jak
Katja rzadko kiedy zachowywały dziewictwo do dwudziestego trzeciego roku życia.
Przynajmniej nie w dzisiejszych czasach.
- Jakąś cząstkę siebie zostawiłaś tutaj?
- Tak. Nie byłam w stanie sprzedać gospodarstwo. To mój wentyl bezpieczeństwa.
Jonasz! - zawołała rozbawiona. - Nie jest mi potrzebna pomocna dłoń. Katja zawsze da sobie
radę!
Jonasz cofnął rękę.
- Jedna rzecz nie podoba mi się w twojej opowieści. Dlaczego nigdy nie przyjmujesz
tu gości? Wstydzisz się swojej przeszłości?
- O, nie! Po prostu nie chcę ich tu, nie chcę słyszeć ich okrzyków o malowniczej wsi.
Nie chcę, by hasali „wdychając ozon”, by ich następnego dnia „łamało w kościach”. To jest
tylko moje, Jonaszu! Jedyna rzecz, jaką mam na tym świecie, jedyna, do której odczuwam
szacunek!
Poczuł mimowolną radość, że mógł być w tym miejscu. Nawet jeśli dla niej nie miało
to żadnego znaczenia.
- Nie chcesz się tu przeprowadzić?
- To nie ma sensu. Jest dobrze, tak jak jest. Wiem, że mogę tu przyjechać, by zmyć z
siebie miejskie trudy. Tak jest mi dobrze.
Doprawdy? pomyślał. W życiorysie Katji Francke coś się nie zgadzało.
- Co się stało, Katarzyno?
Na twarzy dziewczyny odmalowała się rozpacz, jakby samo imię „Katarzyna”
automatycznie nakazywało jej zwierzać się z przeszłości. Katja wstała.
- Wiesz, która godzina? Pracowaliśmy dzielnie cały dzień. Nie życzę sobie, by ciebie
łamało jutro w kościach. Marsz do łóżka!
Na strychu zatrzymała się gwałtownie.
- Poza tym, Jonasz... Sprytnie wyciągnąłeś mnie na zwierzenia, a ja, zbyt zajęta sobą,
opowiedziałam ci wszystko w najdrobniejszych szczegółach...
- Poza jednym, tym najważniejszym - stwierdził ironicznie, trzymając dłoń na klamce.
Udała, że nie słyszy.
- Pewnie cię wynudziłam. A ja nie wiem o tobie nic. Co z ciebie za ptaszek?
- Nie jestem ptaszkiem, jestem gorylem, nie pamiętasz? Tak na stojąco, na chłodnym
strychu, mogę ci jedynie powiedzieć, że wychowałem się na przedmieściach, przodowałem w
jeździe na motocyklu i pierwszy nauczyłem się prowadzić samochód, jak miałem piętnaście
lat. Nienawidziłem szkoły, więc uciekłem z domu i zacząłem latać. Poznałem języki naturalną
metodą, która nauczycieli przyprawiłaby o dreszcze. Mam trzydzieści dwa lata i jak dotąd
udało mi się uniknąć małżeństwa. Chcesz poznać więcej szczegółów, to musisz wejść do
ś
rodka, tu jest niewygodnie.
- Nie, dziękuję, zdążyłam już sobie wyrobić pogląd na twój temat - powiedziała Katja
i zatrzasnęła drzwi. Jonasz usłyszał, jak przekręciła klucz w zamku.
Mogłaś sobie darować, pomyślał z grymasem na twarzy. Nie jestem zainteresowany.
ROZDZIAŁ VII
Katja właśnie zasypiała, kiedy zadzwonił telefon. Minęła chwila, zanim w ciemności
zdołała znaleźć coś do ubrania. Zanim wyszła z pokoju, Jonasz zdążył już podnieść
słuchawkę. Zatrzymała się na schodach.
Rozmowa nie trwała długo.
- Kto to był? - zapytała, kiedy usłyszała jego kroki.
- Hultén - krzyknął, unosząc głowę. - Połóż się.
Odpowiedź jej nie zadowoliła.
- Czego chciał?
- Niczego szczególnego. Pytał o Svantessona.
- O tej porze?
- Policja nie ma stałych godzin pracy - odrzekł lekko poirytowany. - Pory snu
zwykłych śmiertelników ich nie obowiązują. Połóż się, ja tylko...
Jego głos zamarł gdzieś w oddali. Katja zakręciła się niepewnie i weszła do pokoju.
Słyszała, jak krąży po domu i zamyka drzwi. Stukał tajemniczo przy oknach, zajęło
mu to dłuższą chwilę.
W końcu usłyszała odgłos kroków na schodach, ale Jonasz nie wszedł do pokoju.
Katja wstrzymała oddech. Czyżby miał zamiar...? Nie, przecież przekręciła klucz, nie mógł
się do niej dostać.
Na zewnątrz zapadła cisza. O co mu chodzi?
Nie mogła dłużej wytrzymać. Zarzuciła pled na nocną koszulę i ostrożnie wyślizgnęła
się z pokoju.
Usłyszawszy szmer, Jonasz odwrócił głowę. Siedział przy oknie i wyglądał w noc;
drzwi do jego sypialni były otwarte i płynął stamtąd strumień ciepłego powietrza. Ale drzwi
na strych były zamknięte i na dodatek zastawione komodą.
To ją trochę przestraszyło.
Zrobił jej miejsce na małej sofie, którą przyciągnął do okna. Katja zauważyła, że
Jonasz jest ubrany.
- Co się dzieje?
Zanim udzielił odpowiedzi, owinął jej stopy w koc. Ten nieoczekiwany gest wprawił
ją w zakłopotanie.
- Miałaś spać! - skarcił ją.
- A ty? Czego chciał inspektor?
Jonasz westchnął.
- Ale jesteś uparta... Kilku policjantów pojechało do twojego mieszkania. Ci z szajki
musieli być tam przed nimi, ale zdołali uciec przed przybyciem policji Nic nie zniszczyli,
tylko grzebali po szufladach. Na biurku, wśród innych dokumentów, leżał rachunek za prąd.
Na ten dom.
- Och! - jęknęła Katja.
- Uspokój się, na rachunku nie ma adresu, tylko nazwa gminy.
- To wystarczy, by tu trafić.
- Tak też uznaliśmy. Dlatego siedzę na straży.
- W takim razie zostaję.
Uśmiechnął się w ciemności.
- To ciebie miałem strzec!
- Miło z twojej strony! Naprawdę sądzisz, że po tym wszystkim uda mi się zasnąć?
- Nie. Poza tym sprawisz mi przyjemność swoją obecnością, nie mówiąc już o
docinkach. Przynajmniej nie zasnę.
- Co zrobimy, jeśli się tu zjawią?
- Zamknąłem wszystkie drzwi i zabezpieczyłem okna.
- Mogą podpalić dom.
- Po co? Chcą mieć klucz, a nie kawałek spalonego metalu.
- To dobra nowina! Byłabym bardziej spokojna, gdybyśmy mieli naładowaną rusznicę.
- Aż tak jesteś żądna krwi?
- Ja nie, ale oni tak.
- Dodajesz mi otuchy, nie ma co.
Milczeli, wyglądając w noc. Ich oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, więc dość
dobrze widzieli podwórze, prawie do samej furtki, ciemny zarys obory i lasu świerkowego.
- Zastanawiałam się nad tym, co mi powiedziałeś o sobie - zaczęła ostrożnie Katja. -
Szkoda, że rzuciłeś szkołę. Jesteś inteligentny! Wybacz, że łamię reguły i prawię ci
komplementy!
- Co to za komplement - odrzekł. - Oznacza jedynie tyle, że zmarnowałem zdolności,
którymi obdarzyła mnie natura.
- Żałujesz?
- Nie, dlaczego? Co mi po wykształceniu? Mnóstwo ludzi je zdobyło, a i tak nie może
dostać pracy.
- Chyba masz jakieś ambicje?
- Miałem jedną, zostać pilotem. Spełniła się, czego chcieć więcej?
- Może i racja. Nie możesz jednak być pilotem całe życie, jest pewnie jakaś granica
wieku?
- Tak, ale emerytura jest wysoka. Poza tym mogę szkolić adeptów latania. Zresztą po
co tak daleko wybiegać w przyszłość?
- Masz własny samolot?
- Oszalałaś? Należy do firmy. Mam jednak w niej udziały i pracuję na własny
rachunek. Dobrze zarabiam. Co jeszcze chcesz wiedzieć? Jestem dobrym kandydatem na
męża?
Udała, że rozważa ten pomysł.
- Potrzebny mi ktoś, kto zająłby się gospodarstwem... Masz do tego smykałkę.
- To gospodarstwo czyni z ciebie niezłą partię. Wziąłbym je z dobrodziejstwem
inwentarza.
- Wiesz co, chyba nie reflektuję.
- To dobrze. Nie dorastam do twoich ideałów.
- Wykazałam tylko zainteresowanie. Nie wolno?
- Nie wmawiaj mi, że jestem próżny.
- Nie wmawiaj? Nie ma takiej potrzeby.
Znów zamilkli, tym razem jednak cisza przyniosła im ulgę. Jonasz przyglądał się Katji
z boku. W ciemności, opatulona w wełniany koc, wyglądała jak Katarzyna z dziecięcych lat.
Było w niej coś wzruszającego, jakaś bezbronność, która w żaden sposób nie kojarzyła się z
Katją Francke.
- Cicho! - syknęła nagle.
- Od paru minut nie powiedziałem ani słowa - zaprotestował. - O co chodzi?
- Zobaczyłam coś koło furtki.
Jonasz natężył uwagę. Katja przysunęła się do niego zupełnie nieświadomie i położyła
mu rękę na ramieniu.
Objął ją ostrożnie. Pozwoliła na to, wpatrzona w ciemność zapomniała o jego
obecności.
Jonasz poczuł, że opieka nad Katją zaczyna sprawiać mu przyjemność. Dotąd ona
miała przewagę, a on musiał prosić o pomoc. Teraz zamienili się rolami i oboje uznali to za
całkiem naturalne.
- Coś tam jest! - szepnęła.
Serce jej biło, przechyliła się do przodu, a całe ciało sprężyło się w oczekiwaniu. Koło
furtki pojawił się jakiś cień. Katja drgnęła i przytuliła się do Jonasza.
- Nie bój się - wyszeptał i musnął policzkiem jej skroń. - Ze mną nic ci nie grozi.
- Chyba nas nie widzą?
- Nie.
Słychać było jedynie ich oddechy. Cień wychynął z ciemności.
- To lis! - powiedziała.
Jonasz odetchnął.
- Lis. To znaczy, że w pobliżu nie ma ludzi.
Katja westchnęła z ulgą i roześmiała się nerwowo. Potem uwolniła się z godnością z
jego objęć.
- Jutro wyłożę mu jakiś smakołyk - obiecał Jonasz, a ona spojrzała na niego, by
upewnić się co do sensu tych słów. W ciemności nie mogła jednak dostrzec jego twarzy.
- Tak, lubię lisy - stwierdziła niepewnie. - Myślę, że możemy się położyć.
- Jeśli dotąd się nie pojawili, to już się nie zjawią - odrzekł. Nie był w stanie skupić
myśli i poskładać słów. Reakcja na stres, pomyślał. - Wskakuj do łóżka. Smok będzie czuwał
nad dziewicą, a smok ma lekki sen.
- Sen ma lekki, a czy równie lekko się budzi? - uśmiechnęła się, wchodząc do pokoju.
- Bo inaczej to kiepskie czuwanie.
ROZDZIAŁ VIII
Jonasz ucieszył się, że pierwszy wstał z łóżka. W domu panowała cisza. Na palcach
zszedł po schodach. Był cały połamany po dniu wypełnionym pracą, ale nie miał zamiaru
tego okazywać. Z pokoju Katji nie dochodziły żadne odgłosy.
Mina mu się wydłużyła, kiedy znalazł kartkę na stole kuchennym.
„Cześć, śpiochu. Postanowiłam wrócić do cywilizowanego życia. Zadzwoniłam do
inspektora Wzięli Birgit Karlsson na przesłuchanie. Wygląda na to, że szajka nie zna naszego
adresu. Inspektor uznał, że nie jestem niebezpieczna (co za obraza dla kobiety!), więc mogę
wrócić do pracy. Mam działać jako szpieg w firmie. Pomyśl, Jonaszu! Ja szpiegiem. Katja
Hari. A może Mata Katja? Trzymaj się ciepło, jeśli cię to ciekawi, to w skrzynce na chleb jest
dopisek”.
Jonasz stracił gwałtownie ochotę do pracy. Co za diabelska dziewczyna!
Ruszył wprost do skrzynki na chleb.
„Kominek w saloniku dymi, pewnie wygląda w środku jak płuca palacza. Możesz mu
się przyjrzeć, skoro i tak czeka cię parę dni lenistwa? Wieczorem spotykam się z adwokatem,
trzeba mi trochę wytwornej odmiany. Następny dopisek znajdziesz tam, gdzie krowy
filozofują”.
Jonasz rzucił się bez wahania do obory, choć wszystko się w nim gotowało. Ten
wymoczkowaty adwokacina! Zresztą to wyłącznie jej problem, że gustuje w takich typach.
Sama nie jest lepsza. Najbardziej zarozumiała istota na świecie! Dobrze, że wyjechała.
Drżącymi rękoma zerwał kartkę z zardzewiałego gwoździa.
Notatka była krótka. Przeczytał ją, wracając do domu.
„Zapomniałam już, że byłam harcerką, choć nigdy nie zdobyłam żadnych sprawności.
Ostatnią kartkę ukryłam. Nie przypuszczam, byś miał ochotę ją przeczytać. Zresztą i tak by ci
się nie spodobała”.
Jonasz był wściekły. Jak wicher przebiegł cały dom w poszukiwaniu kartki.
- Co mnie obchodzą jej głupie wypociny? - wrzasnął na cały głos, wchodząc pod ławę
kuchenną.
Gdzie? Gdzie ją schowała?
To bez znaczenia.
Musi zadzwonić do Hulténa! To gruba nieodpowiedzialność posyłać to dziewczę
prosto w paszczę lwa.
Co z niej za dziewczę? Wzór samodzielności Niech robi, co chce.
Czyścić kominek! Co za robota! W sadzy po łokcie. Z odrazą zdjął ozdobną pokrywę.
Na ruszcie leżał biały arkusz papieru.
Ostatni list Katji.
Jonasz opuścił się ze znużeniem na krzesło kuchenne i zaczął czytać. List był długi.
„Cześć, gorylu!
Będę szczera. Uciekłam.
Goryle nie są moim ulubionym gatunkiem, wiesz o tym. Zwłaszcza nie te, które mają
owłosienie na klatce piersiowej, wąskim pasmem znikające za paskiem spodni. I nie te o
szerokich, pokrytych opalenizną plecach i kocich ruchach. A już zwłaszcza nie te, które
potrafią patrzeć na ciebie oczyma pełnymi współczucia i wyciągać na zwierzenia, dotąd
będące tematem tabu. Nie te, co bryłę lodu doprowadzają do płaczu i mają mądre dłonie.
To nie dla niedoświadczonej dziewczyny z wieży z kości słoniowej, do której dostęp
mają jedynie oziębli adwokaci (pewnie jest lepsze słowo niż „oziębli”, wstaw, co chcesz).
Katja Francke ma zamiar zrobić karierę, w której nie ma miejsca dla mężczyzny. Dla męża,
miłości i poniżenia! Katarzyna nie żyje. Umarła tamtej nocy, płacząc wtulona w ciepłe ciało
zwierzęcia.
Ż
egnaj, gorylu! Nie mogę ci nic zaofiarować. Zupełnie nic. Mam błogą nadzieję, że
nigdy się nie spotkamy. Klucz możesz przesłać pocztą”.
Serce Jonasza biło z podniecenia. Wyschły mu wargi i z ledwością utrzymywał
skrawek papieru w dłoniach. Nie mógł powstrzymać się od radosnego uśmiechu.
Nic do zaofiarowania? Okłamywała samą siebie.
Gdzieś w środku zimnej Katji wciąż tkwiła Katarzyna. Nie umarła, przez chwilę
widział jej twarz.
Musiał ją wydobyć na światło dzienne, tę brzydką, zahukaną dziewczynę, pełną
zmysłowego ciepła. Katja go nie obchodziła, dalej mogła żyć w swoim sztucznym świecie.
Pożądał dziewczyny, którą była przedtem, zanim los tak ciężko ją doświadczył. Dla niej mógł
być pocieszycielem - i kochankiem.
Katarzyna należała wyłącznie do niego, nikt poza nim jej nie znał. Z Katją mogą
pokazywać się wszyscy adwokaci na tym świecie.
Zadzwonił do Hulténa, by uzyskać zwolnienie z przymusowego wygnania. Miał
mnóstwo spraw do załatwienia w mieście.
- Jeszcze tylko jedna doba, panie Callenberg. Przesłuchaliśmy tę dziewczynę, nie
podając, rzecz jasna, powodów. Pytaliśmy jedynie o powód zainteresowania pańską osobą i o
przyczyny napadu na pannę Francke. Nic z niej nie wyciągnęliśmy, choć była na tyle
bezczelna, by pytać o pański adres! Wyglądała na przygnębioną, chyba jest na głodzie. Na
rynku prawie nie ma narkotyków, co sporo osób doprowadza do prawdziwej desperacji.
- Jak mógł pan pozwolić, by Kat... panna Francke wróciła do pracy?
- Zatrzymaliśmy Birgit Karlsson, kiedy była w drodze do mieszkania panny Francke.
Zostawiłem tam mojego człowieka na straży, nikt się nie prześlizgnie. Panna Francke jest
bezpieczna.
- Człowieka na straży? W jej mieszkaniu?
- Nie! W mieszkaniu naprzeciwko. Jest puste i ma szklane drzwi wejściowe.
- Sam ją mogę ochraniać, inspektorze.
- W rozmowie telefonicznej ze mną nie wykazywała tym zainteresowania. Jak i
zresztą znajomością z panem.
Nie wiedziała, co mówi, pomyślał Jonasz, głośno zaś powiedział:
- W porządku, jedna doba, potem jednak wracam! Jeśli coś stanie się pannie Francke...
Inspektor Hultén nie dał się zastraszyć.
- Znaleźliśmy powiązania między dyrektorem Svantessonem a tymi bandziorami.
Czwarty członek szajki, ten, który zmarł z przedawkowania trzy miesiące temu, był jego
szwagrem. Bratem jego żony. Svantesson został wdowcem jakiś rok temu.
- Czy jego żona była... narkomanką?
- Ależ skąd. Przejmowała się bardzo losem brata. Małżeństwo było, zdaje się, udane.
Ona utonęła. Wypłynęła samotnie na żaglówce i trafiła na niepogodę. - Inspektor zawahał się
przez chwilę. - Dziś mam inne zajęcia. Jutro zamierzam wybrać się do willi Svantessona
razem z panną Francke. Była tam kiedyś na jakimś przyjęciu. Może by pan...
- Zjawię się tam - przerwał mu gwałtownie Jonasz.
- Dobrze. Do zobaczenia o dwunastej.
Katja siedziała na skraju stołu i zabawiała koleżanki.
- To prawda, poznałam Jonasza Callenberga - rzuciła obojętnie.
- Jaki on jest? - spytała najmłodsza, otwierając szeroko oczy. - Umie się kochać?
- Kochać? - Śmiech Katji zabrzmiał z lekka sztucznie. - Nie sądzisz chyba, że sypiam
z takimi typami?
- Myślę, że jest super w tych sprawach - rozmarzyła się koleżanka. - To widać. Po
oczach, a zwłaszcza po ustach. No i jeszcze w okolicach nosa. Coś strasznie sugestywnego.
I jeszcze w ruchach, pomyślała Katja z roztargnieniem. I dłoniach.
Dziwny dreszcz przebiegł jej po plecach.
- Tak dobrze się temu Callenbergowi nie przyjrzałam - stwierdziła z lekką pogardą.
- No to co robiliście?
- Rozmawialiśmy. Nie przypadliśmy sobie do gustu. To bawół.
- Czego ty właściwie chcesz? - spytają inna. - Przedtem był gorylem.
- Dla mnie może być czymkolwiek, i tak nie ma pojęcia, jak traktować damę. Jak
porcelanę, a nie plastykowy kubek bez uszka.
ROZDZIAŁ IX
Punktualnie o dwunastej inspektor Hultén zajechał z Katją pod willę Svantessona.
Jonasz czekał już od kwadransa i zaczął się niecierpliwić. Katja wysiadła z samochodu z
gracją należną damie.
Tego słonecznego ranka u progu zimy Katja prezentowała się niezwykle kobieco.
Przeżycia ostatnich dni nie zostawiły na niej żadnego śladu. Jak zwykle biel stanowiła
dominującą barwę jej stroju - biały kostium z miękkiej wełny kontrastował z bluzką o żywych
kolorach jak u tropikalnego motyla.
Jak ona to robi, pomyślał Jonasz. Katja w najlepszym wydaniu, powabna, kobieca i
chłodna. Nie mógł się powstrzymać od złośliwości.
- Wypoczęta po prawniczych orgiach, jak widzę?
A więc pamiętał o spotkaniu z adwokatem!
- Tak, omawialiśmy prawne aspekty odstrzału wałęsających się małp
człekokształtnych. Niezwykle zajmujący problem.
- Sądziłem, że jesteś przyjacielem zwierząt, Katarzyno?
To był cios poniżej pasa, niemal natychmiast pożałował swych słów.
- Wybacz - szepnął, kiedy zobaczył wyraz bólu w jej twarzy.
Katja odzyskała rezon.
- Czasami biorę je do domu i rzucam kość do obgryzania - rzuciła zaczepnie.
- Wielkie nieba! - mruknął inspektor. - Nic dziwnego, że się unikacie!
- Wręcz przeciwnie! - powiedziała Katja słodkim tonem. - Uwielbiamy wzajemne
docinki. Nie wychodzi nam dopiero wtedy, gdy usiłujemy się zaprzyjaźnić.
- Święta prawda - potwierdził Jonasz.
- Powariowaliście!
- Inspektorze! Ten człowiek mnie prześladuje! Czy moglibyśmy uwolnić się od jego
towarzystwa?
- Nie, pan Callenberg jest nam potrzebny. Wielokrotnie odwoził Svantessona do
domu.
Katja westchnęła. Nie wyglądała na zadowoloną i Jonasz rozumiał dlaczego. Nie mógł
jednak opanować uczucia złośliwej satysfakcji.
Weszli na teren sporej, dobrze utrzymanej posesji Dom dyrektora Svantessona leżał na
wzniesieniu, otwierał się stąd piękny widok na miasto i morze.
- Dyrektor lubi dominować - zauważył Jonasz.
- Zaanektował spory kawałek - dodała Katja. - Po co mu aż tak duży skrawek naszej
ziemi ojczystej? Stawia duże kroki, czy co?
- Miasto odebrało mu część tamtej brzeziny - powiedział Hultén. - Na cele mieszkalne.
- A co to za tajemnicza budowla? - spytała Katja.
- Lasek brzozowy miał ustąpić miejsca wybiegowi dla koni, a ta tajemnicza budowla
to w zamierzeniu stajnia. Tak mi przynajmniej opowiadał - wyjaśniał Jonasz. - Jego żona
miała bzika na punkcie koni. A więc tam powstanie osiedle! Svantesson kupił dużą działkę po
to, by nie użerać się z sąsiadami. Teraz będzie miał ich wielu - zakończył z wyraźną
złośliwością.
Jakiś policjant przywołał Hulténa do wnętrza willi. Katja z Jonaszem zostali na tarasie
widokowym, kontynuując wymianę zdań.
- Odczuwasz niechęć do ludzi zamożnych - stwierdziła Katja. - Typowy kompleks
proletariusza.
- I kto to mówi? - syknął Jonasz przez zaciśnięte zęby. - Ja nie mam kompleksu
niemodnego imienia...
Strzepnęła niewidzialny pyłek ze spódnicy.
- Miałam nadzieję, że już się nie spotkamy.
- Wyraziłaś się wystarczająco jasno w listach. Zwłaszcza ostatni był wyjątkowo
szczery.
- Ten o harcerzach?
- Nie, ostatni. Jestem obowiązkowy, więc wyczyściłem kominek i znalazłem kartkę.
Zresztą chyba tego właśnie oczekiwałaś?
- Zapomnij o niej! - Katja zadrżała.
- Zapomnieć? Wkleję ją do księgi trofeów!
- Kłamiesz. Nie masz takiej księgi.
- Masz rację - przyznał z przygnębieniem. - Jestem bezpańskim psem. Nie znajdziesz
dla mnie kawałka kości? I miejsca na słomiance?
- Nie! Pozwól mi napawać się moimi kompleksami w samotności.
Jonasz miał dość jej protekcjonalnego tonu i rzucił ostro:
- Odniosłem inne wrażenie, tam na strychu.
Zesztywniała.
- Co masz na myśli?
- Przytuliłaś się do mnie.
- Niepotrzebnie bawiłeś się w rycerza. Wybacz, jeśli cię do tego skłoniłam. Nie
miałam takiego zamiaru.
- Doprawdy? - spytał szyderczo. - A może doskonałe wiedziałaś, co robisz, właśnie po
to, by odegrać czarującą scenę zakłopotania?
Jej reakcja zaskoczyła go. Zbladła, wargi zaczęły jej drżeć. Spojrzała na niego z
autentycznym przerażeniem.
- To nie tak - wyszeptała. - Jonasz, przysięgam, to nie tak!
- W porządku - odrzekł zimnym tonem. - Więc nic się nie stało?
Katja nie dawała za wygraną.
- Jonasz, proszę, uwierz mi, naprawdę nie zdawałam sobie sprawy, że szukam u ciebie
opieki.
Jonasz zmarszczył czoło. W jej oczach pojawiły się łzy, była śmiertelnie blada.
- Co to ma za znaczenie, czy w to uwierzę, czy też nie?
Pokręciła tylko bezradnie głową. I wydusiła z siebie:
- Ty... lub ktokolwiek. Och, koniec z tym! Nic mnie to nie obchodzi!
Odwróciła się, zamierzając odejść. Jonasz złapał ją za ramię.
- Nie, chcę wiedzieć, czemu to takie istotne. Może istnieje jakiś związek z tym
zdarzeniem sprzed lat, które cię tak odmieniło?
Katja odzyskała już równowagę.
- Cóż to ma być, piąty akt „Zwierzeń wiejskiej idiotki” czy może „Uwiedzionej przez
goryla”. Puść mnie, mój miły, bo cię złapie inspektor!
Jonasz przyglądał się jej przez chwilę w zamyśleniu, w końcu uśmiechnął się i
rozluźnił palce.
- Jak to dobrze, że stać cię na ironię, Katju! Inaczej byłabyś nie do wytrzymania!
- Obiecaliśmy sobie unikać agresji - przypomniała ze smutkiem. - I nic z tego.
- Balansujemy na linie.
- I wciąż z niej spadamy.
- Na szczęście niedługo się rozstaniemy - stwierdził Jonasz. - Inspektor Hultén
załatwił mi nowe mieszkanie, stare nie nadawało się już do niczego. Czy... pomożesz mi je
urządzić?
Ożywiła się, ale tylko na chwilę.
- Naprawdę tego chcesz, czy to tylko kolejna zaczepka? Jednym tchem powiedziałeś,
ż
e na szczęście niedługo...
- I dokładnie to miałem na myśli. Nie lubię perfekcjonistek, ale nie mogę odmówić ci
artystycznego smaku.
- Dziękuję, Jonaszu! Zobaczymy. A... ty... Wierzysz mi? Że...
- Wierzę - odrzekł poważnie, bo wiedział, że ma to dla niej ogromne znaczenie. -
Wierzę, że zupełnie bezwiednie rzuciłaś się w moje ramiona Nie możemy ze sobą wytrzymać,
a twój ostatni list był jedynie żartem.
Odprężyła się.
- No właśnie. Głupim żartem, przyznaję, nawet go pożałowałam. Jak to dobrze
wiedzieć, że znów jesteśmy wrogami!
- Otóż to! Inspektor nas woła. Chodź, mała wojowniczko!
- Mała! To miło z twojej strony, że tak mnie nazwałeś! Nieczęsto mi się to przytrafia!
- Nie poczytuj sobie tego za komplement, bo znów zaczniemy się kłócić, a nie mamy
na to czasu.
W domu było pełno policjantów. Mieli ze sobą psa i, ku rozpaczy gospodyni,
przetrząsali każdy zakamarek w poszukiwaniu narkotyków.
- Dyrektor Svantesson nie zrobił nic złego - biadała. - To taki porządny człowiek. Po
co to całe zamieszanie? Wyjechał na parę dni do Londynu.
- Więc czemu jest w Brazylii? - spytał ostro Hultén.
- To śmieszne! Pan dyrektor powiedział, że jedzie do Londynu, więc z pewnością jest
w Londynie. Nawet zapłacił mi za miesiąc z góry. Prawdziwy dżentelmen.
Hultén przyglądał się jej badawczo. Naiwność ludzka nie ma granic.
- Skąd Svantesson miał tyle pieniędzy?
- Z firmy, oczywiście! Poza tym to nie żaden Svantesson, tylko dyrektor Svantesson!
- Czy odwiedzał go szwagier?
- Jego szwagier nie żyje.
- Wiem. A wcześniej?
- Nie po śmierci pani Svantesson.
- A inni, czy odwiedzali go inni ludzie? Młodzi mężczyźni lub kobiety?
- Pan dyrektor ma wielu znajomych - odrzekła z godnością gospodyni - ale nie wśród
kompanów szwagra Tacy nie mają tu wstępu.
- Przejrzeliśmy jego rachunki, nie ma w nich żadnych niezgodności.
- Oczywiście, że nie! Pan dyrektor jest uczciwym człowiekiem.
- Dochody z przedsiębiorstwa nie wystarczyłyby jednak na tak luksusowe życie. Skąd
bierze na nie pieniądze?
Gospodyni nabrała wody w usta
- Nic więcej nie wiem.
- W takim razie porozmawiamy z jego adwokatem.
Na słowo „adwokat” Jonasz zrobił kwaśną minę. Katja uśmiechnęła się ukradkiem,
usiłując stłumić w sobie uczucie satysfakcji, choć nie bardzo się to jej udało.
- Wyglądasz jak kot, który właśnie schwytał tłustą mysz - stwierdził ponuro.
- A ty jak wygłodniały kot, któremu nie powiodło się polowanie - zareplikowała.
- Czy dyrektor kontaktował się z panią od chwili wyjazdu? - spytał Hultén
gospodynię.
- Nie, choć ma taki zwyczaj. Pewnie był zbyt zajęty.
Inspektor wyprowadził Katję i Jonasza do drugiego pokoju, równie elegancko
urządzonego.
- Mam do państwa pytanie. Może dostrzegliście jakieś zmiany w tym domu od
waszego ostatniego pobytu, coś, co by mogło stanowić dla nas punkt zaczepienia?
Jonasz nie był w stanie mu pomóc, jak większość mężczyzn nie zwracał uwagi na
detale. Hultén westchnął z rozczarowaniem.
Katja miała zakłopotaną minę.
- Byłam tu tylko raz, trzy tygodnie temu, na przyjęciu. Od razu odkryłam, że byłam
wybranką dyrektora na tamten wieczór, więc szybko uwolniłam się od jego towarzystwa.
Nawet nie zdążyłam się rozejrzeć.
- „Uwolniłaś się od jego towarzystwa”, zachowując cnotę i pracę? To niebywałe! -
stwierdził sucho Jonasz.
- Zupełnie banalne, drogi Jonaszu! Kiedy zorientowałam się w sytuacji, zajrzałam mu
głęboko w oczy i powiedziałam przypochlebnym głosem: „Wie pan, co dziewczęta w biurze
najbardziej w panu podziwiają?” „Nie?” odrzekł, wyraźnie zaciekawiony. „Pański stosunek
do pracowników, to, że nigdy me wykorzystuje pan swej pozycji. Rzadka cecha u szefów,
umiemy to docenić!” Trzeba było widzieć ten jego głupi uśmieszek! W chwilę później
wyszłam, zasłaniając się migreną, najskuteczniejszą bronią kobiety.
- Miewasz migrenę?
- Nawet nie wiem, co to znaczy!
- Jesteś potworem! - stwierdził Jonasz. - Choć nieźle sobie poradziłaś. Adwokata
traktujesz w podobny sposób?
- Nie ma takiej potrzeby. Adwokat powoli zabiera się do rzeczy. Czai się do skoku.
Jonasz zagryzł wargi,
- Ale w końcu skoczy?
- Chyba odbiegliśmy od tematu? - wtrącił się Hultén. - Cnota panny Francke nie ma
ż
adnego związku ze sprawą. Zresztą możecie już iść. Liczyłem na waszą pomoc i doznałem
srogiego rozczarowania. Idźcie kłócić się gdzie indziej. Autobusy przejeżdżają tędy co dwie
minuty.
Autobus był przepełniony, wcisnęli się w kąt przy oknie. Na następnym przystanku
dosiadło jeszcze parę osób. Jonasz zasłonił Katję, biorąc na siebie nacisk tłoczących się
pasażerów.
- Masz jakieś wiadomości od Jonasza? - spytała, walcząc o miejsce z podsłuchującą
ich parą. - Nie powinien przestać prześladować Katji?
Jonasz zajrzał jej z bliska w oczy.
- Katja nigdy go nie interesowała. Szuka Katarzyny, brzydkiej, niezgrabnej, ale pełnej
zmysłowego ciepła.
Zesztywniała.
- Jej już nie ma.
- On nie chce w to wierzyć. Widział jej cień kilka razy, raz w okolicach pewnej furtki.
Katja nic dla niego nie znaczy.
- Cóż więc zrobi, jak znajdzie Katarzynę?
- Pewnie się w niej zakocha.
Katja nie poruszyła się. Stali blisko siebie, Jonasz przywarł do niej całym ciałem.
Chciała się odsunąć, ale nie była w stanie, a on bezwstydnie to wykorzystał.
- Nigdy jej nie znajdzie - powiedziała cicho. - Katarzyna nie żyje.
- Gdyby jednak? Co by wtedy zrobiła, jak sądzisz?
Zatrzepotała długimi rzęsami.
- Teoretyczne rozważania mnie nie interesują.
Coś budziło się w nich obojgu. Katja zarumieniła się i wbiła wzrok w okno.
Jonasz podniósł rękę i delikatnie pogładził palcem jej policzek. Podniosła głowę i
zajrzała mu w oczy. Patrzył na nią poważnie i czule, a jego wyrazista twarz nigdy dotąd nie
emanowała taką zmysłowością.
Odwróciła się gwałtownie.
- Pańską najlepszą cechą, panie dyrektorze - zaczęła cierpkim tonem - jest to, że nigdy
nie wykorzystuje pan swojej pozycji wobec podwładnych.
- Nie jestem dyrektorem. Jestem zwykłym prostakiem, bez krzty finezji.
- Jeśli się nie odsuniesz, powiem ci parę słów prawdy! - syknęła z iskrami w oczach.
- Bardzo proszę!
- Dobrze! Sam tego chcesz! Nigdy nie znajdziesz Katarzyny! Ona przeznaczona jest
dla adwokata.
Jonasz zacisnął wargi.
- On ją zna?
- A jak sądzisz?
- Wie to, czego mi nie opowiedziałaś? To, co przytrafiło się Katarzynie?
- Tutaj wysiadam.
Jonasz przedarł się za nią przez tłum. Byli w centrum miasta. Dogonił ją na ulicy i
złapał za ramię.
- Wie? Zdradziłaś moją Katarzynę! Oddałaś ją temu... wymoczkowi!
Katja zatrzymała się.
- Puść mnie! W autobusie zachowałeś się nieprzyzwoicie, tego ci nie wybaczę!
- Nie zareagowałabyś tak ostro, gdybyś nie żywiła wobec mnie żadnych uczuć. Wiesz
o tym doskonale!
Jej twarz straciła wszelki wyraz.
- Zostaw mnie w spokoju, Jonaszu! Prześladujesz mnie!
Przez chwilę patrzył na nią z nienawiścią i w końcu się poddał. Był zmęczony i
rozczarowany.
- Jak chcesz, dam ci spokój. Teraz to już wszystko jedno. Nie chcę dzielić Katarzyny z
kimkolwiek. Jeśli wybrałaś sobie adwokata na powiernika, to nie mam już nic do dodania.
Katja poczuła nagle pustkę.
- Prosiłeś, żebym pomogła urządzić ci mieszkanie - przypomniała żałośnie.
- Nie mam już siły sprzeczać się z tobą. Żegnaj, Katju! Żyj szczęśliwie w swoim
sztucznym świecie.
W jej oczach znów pojawiły się iskry.
- Jesteś upartym, obrażalskim osłem!
- No to mamy już prawdziwy ogród zoologiczny - mruknął.
- Dopytujesz się o tę twoją Katarzynę, jakbyśmy były dwoma osobami. Nie
opowiadałam Göranowi o swoim dzieciństwie, bo go to w ogóle nie obchodzi. Nigdy nie był
w domu moich rodziców. A ja nie wyjechałam stamtąd dlatego, że coś szczególnego się
zdarzyło. Więc jak mogłam komukolwiek o tym opowiedzieć?
- Katju, aniele! - Jonasz roześmiał się i objął ją na środku chodnika. - A ja już
chciałem wyzwać wymoczka na pojedynek! Tego, jak mu tam, Görana? Wybaczam mu.
Możesz iść, nigdy już mnie nie zobaczysz, jeśli taka twoja wola. Będę trzymał się dyskretnie
na uboczu, jak chiński kelner. A jeśli zechcesz, to odezwij się, ruch należy do ciebie.
- Puść mnie, wariacie! - uśmiechnęła się, wtulona w niego. - Chińscy kelnerzy nie
zachowują się w ten sposób wobec swoich klientów.
- Potargałem ci włosy, moja miła. Pozwól...
Poprawił jasne kosmyki Katji. Obok nich przemykali ludzie.
- Ciemnieją już przy skórze. Czas na kolejny seans piękności.
Katja odsunęła się z godnością.
- Jesteś beznadziejny! - powiedziała, udając powagę. - Miałeś, zdaje się, zachować
dyskrecję.
- Jedzie mój autobus! - wykrzyknął. - Masz, to mój nowy adres. Zrób z nim, co
chcesz. Wyrzuć, wpisz na listę trofeów. Dziękuję za długą wojnę! Była niezwykle
stymulująca.
Wyciągnął dłoń, a ona ją ujęła.
- Jonaszu...
Jonasz był już w autobusie.
Odwrócił się. Katja stała tuż za drzwiami. W jej oczach krył się ból i strach, jak u
zalęknionej sarny. Przypominała Katarzynę, tę, którą ujrzał przy furtce.
Mógłby przysiąc, że słyszy jej zduszony szept:
- Pomóż mi, Jonaszu!
Drzwi zamknęły się, wciąż widział jej sylwetkę. Młoda, elegancka kobieta ściskająca
w ręku kawałek papieru.
„Pomóż mi, Jonaszu?” Naprawdę to powiedziała?
Tak, powiedziała! Powiedziała!
Powiedziała! „Pomóż mi...”
Katja? Katja Francke?
Jonasz wyskoczył na następnym przystanku i popędził z powrotem jak szalony. Katji
już nie było. Szukał jej po najbliższych ulicach, ale na próżno.
ROZDZIAŁ X
Jonasz dotrzymał obietnicy i nie odezwał się do Katji. Przez dwa dni.
Potem zadzwonił.
Usłyszał chłodny, ale uprzejmy głos - głos idealnej sekretarki.
- Katja Francke.
- Nie mogę sobie dać rady z firankami.
- Jonasz? - szepnęła. - Zmierz długość i szerokość, przyniosę jakiś materiał.
- Świetnie! Najlepiej brązowy w goryle. Co się z tobą działo?
- Robiłam na drutach, by uspokoić skołatane nerwy.
- Weź taksówkę, bo tu nie trafisz! Ja płacę.
- Nie trzeba, wiem, gdzie mieszkasz.
- Wiesz?
- Wiem. Wczoraj wieczorem stałam przez pół godziny pod twoim oknem. Jak ta
dziewczynka z zapałkami, zmarznięta wpatrywałam się w rozświetlone okna.
W słuchawce zapadła cisza. Jonasz poczuł, że ogarnia go niezwykła, ciepła radość.
- Dlaczego nie weszłaś na górę? - spytał cicho.
- U ciebie się nie paliło.
Uśmiechnął się szeroko.
- Te twoje metafory o rozświetlonych oknach! Byłem na policji. Przyjedź
natychmiast! Teraz! Wieczorem!
Usiłowała hamować jego entuzjazm.
- Jonasz... nic się nie zmieniło.
- To nieważne. I tak największą radość sprawia mi wygrywanie pojedynków na słowa.
- Mnie też. Wiesz co, sama zmierzę okna. Nie mam zaufania do kawalerów.
- Doskonale, więc przyjedziesz od razu? I wybacz mi moje zachowanie w autobusie.
Już nigdy nie będę cię naciskał.
- Potrafisz dobierać słowa! - mruknęła. - W porządku, wybaczam.
Jonasz czekał na nią na ulicy. Wokół panowała dziwna cisza. Padał pierwszy
grudniowy śnieg, ale ziemia nie była jeszcze gotowa na jego przyjęcie; zbyt ciepła i wilgotna,
przemieniała białe płatki w krople wody.
Jonasz miał mokre włosy i ramiona, kiedy zjawiła się Katja.
- Cześć, wyglądasz jak wycięta z „Harper’s Bazaar”.
- Musiałeś to gdzieś wyczytać, nigdy nie miałeś w ręku „Harper’s Bazaar”. Dziękuję -
dodała miękko, kiedy przytrzymał drzwi do budynku.
Miała na sobie ładny płaszcz zimowy, ale Jonasz dostrzegł bez trudu, że musiał służyć
dziewczynie od paru sezonów. Przyłapał się na myśli, że chętnie kupiłby jej nowy.
- Nowe mieszkanie! Szczęściarz z ciebie!
- Mogę podziękować tym łobuzom. Jak się miewa wymoczek?
- Oświadczył się - odrzekła Katja w drodze do windy.
- A ty? - spytał Jonasz, kiedy jechali w górę. - Chcesz zostać żoną wymoczka?
- Odrzekłam zgodnie z prawdą, że nie chcę zostać niczyją żoną.
- Nawet żoną goryla, osła czy bawołu?
- Zwłaszcza!
- Dlaczego?
- Wyjaśniłam już to w ostatnim liście. Oświadczasz mi się, Jonaszu?
- Bynajmniej! Nie chcę się znaleźć w twym plastikowym świecie! Trenuję.
- Myślałam, że... - Przerwała na chwile, po czym dodała: - Trenujesz na jakąś
specjalną okazję?
Jonasz trzymał ją jakiś czas w niepewności, gmerając kluczem w zamku. Wreszcie
odrzekł przeciągle:
- Nie. Uczę się znosić niepowodzenia. Wiedziałem, że powiesz nie.
- A gdybym powiedziała tak?
- Nie przerażaj mnie! Doznałbym szoku!
Katja rozejrzała się wokół.
- Jonasz! Co za piękne mieszkanie!
- Dość puste - stwierdził skromnie. - Z mojego starego niewiele zostało, a jeszcze nie
zdążyłem wiele kupić.
- Cudowne! Nie mógłby ktoś splądrować mojego mieszkania? Takie jak to, to
marzenie. Kupiłeś ten komplet wypoczynkowy? Jest wspaniały!
- Tak uważasz? - spytał, dumny z jej pochwały.
- Jasne! Wielki Boże, tu są trzy pokoje! Czym je masz zamiar zapełnić? Będziesz się
przekrzykiwał z własnym echem?
- Gdzie tam. To się nazywa planowanie rodziny. Długofalowe - dodał szybko.
Katja zniknęła w drugim pokoju, jej głos odbijał się od pustych ścian.
- Jakie tu jest piękne światło!
- Możemy tam wstawić biurko dla ciebie.
Rzuciła mu długie, badawcze spojrzenie.
- Nie kuś mnie - odrzekła. - Pracuję w fatalnych warunkach. Kiedy kładę arkusz
papieru na blacie, to nie ma już miejsca dla farb.
- Oferta pozostaje w mocy - odrzekł swobodnie. - Więc co, najpierw firanki czy
filiżanka kawy przy zlewozmywaku?
Zadzwonił telefon, Jonasz podniósł słuchawkę.
- Pewnie Hultén.
Młoda kobieta powiedziała, że dzwoni z lotniska. Przyszedł list do pana Jonasza
Callenberga, gdyby miała nowy adres, mogłaby go natychmiast odesłać.
Jonasz zamierzał już spełnić prośbę nieznajomej, ale się zawahał.
- Proszę przesłać list na stary adres - rzucił krótko i rozłączył się.
- Jakiś problem? - spytała Katja, podchodząc bliżej.
Jonasz westchnął.
- Sądzę, że to była Birgit Karlsson. Próbują różnych sztuczek, by wydobyć ze mnie
nowy adres.
- Skąd znają numer telefonu?
- Bo mi go nie zmieniono, centrala ma tylko polecenie, by nikomu nie podawać
adresu. Och, obrzydła mi już ta zabawa w ciuciubabkę. Nie lubię uciekać, lubię działać! A
poza tym marzę, żeby wrócić do pracy. Latać, czuć się potrzebny!
- Jeśli brakuje ci pieniędzy...
- Ależ skąd, wypchałem nimi materac! To ta bezczynność mnie zabija! Jeśli potrwa
dłużej, będę musiał zabrać się za jakieś ćwiczenia, bo diabli wezmą sprawność, moją dumę.
Policja nigdy ich nie złapie. Puścili dziewczynę wolno, a tamci dwaj ukryli się jak szczury.
Niech wreszcie coś się stanie!
- Będę wdzięczna, jeśli nic się nie stanie - mruknęła w odpowiedzi.
Jonasz zajrzał do szafki i znalazł jedną filiżankę i jeden kufel Nie miał nic przeciwko
piciu kawy z kufla. Wstawił rondel z wodą, znalazł dwie porcje kawy rozpuszczalnej i wsypał
je do rondla. Katja zdusiła w sobie jęk rezygnacji, czyniąc nadludzkie wysiłki, by do
pozbawionej firanek kuchni wprowadzić choć odrobinę domowej przytulności.
- Co robisz w święta?
Podskoczyła.
- W święta? Mój Boże, znów są święta? Nie mam pojęcia. A jak ty obchodzisz
gwiazdkę?
- Przez ostatnie lata byłem za granicą. A jeszcze wcześniej jeździłem do siostry, która
traktowała mnie jak intruza w swoim uporządkowanym świecie. A ty.
- Różnie bywa - odrzekła wymijająco. - Raz byłam u siebie, na wsi, ale niezbyt mile to
wspominam.
- Sama?
- Nie, miałam ze sobą dzieła zebrane Steinbecka. Steinbeck nie zdołał jednak zabić
wszystkich wspomnień.
Przyglądał się jej w zamyśleniu.
- A poza tym... spędzałaś święta samotnie w mieszkaniu?
- Tak - odrzekła, schylając głowę. - Gwiazdka to głupi wynalazek, stworzona przez
ludzi, którzy uwielbiają kandyzowane aniołki. Nie lubię gwiazdki.
Jonasz pracowicie rozpakowywał paczkę herbatników.
- Nie chciałabyś spędzić Wigilii ze mną? Tutaj?
Odwróciła się do niego plecami, by nie mógł zajrzeć jej w twarz.
- To by się chyba nie udało - odparła zduszonym głosem. - Jestem słabym
pocieszeniem dla kawalera. Pamiętasz, co napisałam? Nie mam ci nic do zaofiarowania.
Jonasz wiedział doskonale, że nie miała na myśli podarków świątecznych.
- Mylisz się - stwierdził z niezwykłą powagą. - Dałaś mi już bardzo wiele.
- Naprawdę? - spytała z niedowierzaniem. I nagle zmieniła ton. - Nie wierzę, ty chcesz
wyłącznie seksu. A tego nie mogę ci dać.
- Kto powiedział, że ja chcę wyłącznie seksu? - spytał z irytacją.
- Takie przynajmniej sprawiasz wrażenie.
Kawa wykipiała na oczach Jonasza i tylko jego stłumione przekleństwa rozładowały
napiętą atmosferę.
Zjedli improwizowany posiłek, zajęci beztroską paplaniną, potem zmierzyli firanki i
omówili kwestię pozostałych mebli. Dopiero kiedy Katja z przerażeniem spojrzała na
zegarek, Jonasz wrócił do przerwanego tematu.
- Czemu boisz się seksu, Katju?
- Jonasz! - powiedziała z wyrzutem. - Wszystko musisz popsuć! A było tak miło!
Tak, było miło. Na jej twarzy pojawił się rumieniec, oczy błyszczały jak gwiazdy,
niewiele w niej zostało uporządkowanej Katji Francke. Teraz w jej spojrzeniu pojawił się
cień.
- Nie możesz zostać na noc? - spytał.
Wybiegła do przedpokoju.
- To wykluczone! - krzyknęła ostro.
Jonasz ruszył za nią powoli.
- Odstąpię ci pokój i łóżko, możesz czuć się bezpiecznie. Jak chcesz, zamknij drzwi na
klucz, choć to zupełnie zbędne.
- Dlaczego chcesz, żebym została?
- Po pierwsze, znakomicie czuję się w twoim towarzystwie i wprost uwielbiam twoje
docinki. A po drugie, boję się o ciebie. Dobrze wiesz dlaczego.
- Mam samochód! I policjanta, który mnie pilnuje.
- To nie wystarczy. No, ale jeśli nie chcesz zostać...
Rozglądała się bezradnie wokół.
- Nie o to chodzi. Wcale nie mam ochoty już iść, bo... bardzo mi ciebie brakowało
przez te parę dni Różnimy się bardzo, ale nadajemy na tej samej długości fali, prawda?
Skinął głową.
Uczyniła niecierpliwy gest.
- Gdybyś tylko nie był tak bardzo...
- Pochłonięty myślami o seksie? Nie jestem, Katju.
- Nie, nie jesteś nachalny. Przynajmniej nie za bardzo - poprawiła się szybko. - Chodzi
mi o ciebie!
Czekał.
- Co to znaczy, Katju? - spytał łagodnie.
- Spójrz na siebie! - prychnęła gwałtownie. - Stoisz, leniwie oparty o drzwi. I jesteś
taki... taki... pociągający! Och, muszę już iść - zakończyła z zażenowaniem.
- Katju - powiedział cicho, nie ruszając się z miejsca.
Zaczęła płakać.
- Jesteś gorylem, mówię rzeczy, których... Wcale tak nie myślę, w ogóle mnie nie
interesujesz. I... Gdzie, do diaska, są moje rękawiczki?
- Tutaj - odrzekł spokojnie, podnosząc je z podłogi - To twoja paczka?
Katja otrząsnęła się i otworzyła szeroko oczy.
- Tak! Korona Łucji i świece na jutrzejsze święto! Miałam zostawić je w biurze,
dziewczęta potrzebują ich wcześnie rano. Muszę tam teraz wpaść.
- Jadę z tobą.
- Nie! - zaprotestowała. - Nie, proszę, nie rób tego! Dam sobie radę.
Jonasz zrozumiał, że nie była w stanie znieść jego obecności ani chwili dłużej, więc
nie nalegał.
- Nie powinnaś ty być Łucją? - zdziwił się.
Katja odrzekła spiesznie, naciągając rękawiczki, jakby chciała już mieć to wszystko za
sobą:
- Byłam w zeszłym roku i teraz znów mnie poproszono, jak wszystkie długonogie
blondynki. Odmówiłam. Mam złe doświadczenia. Żonaci urzędnicy dodają wódki do
grzanego wina, potem pojawiają się ich rozhisteryzowane żony i mają do nas pretensje.
Ż
ałosne przedstawienie.
- Więc wyśpisz się rano? To mi oszczędzi wyrzutów sumienia. Odprowadzę cię do
windy.
- Nie, Jonasz, żadnych wind! Do widzenia, dziękuję za cudowny wieczór!
- Kiedy się zobaczymy?
Zatrzymała się w drzwiach.
- Znajdź sobie jakąś miłą, seksowną dziewczynę i zapomnij o brzydkiej Katji. Ona
wybiera się do domu lizać rany i wracać do równowagi.
- A więc ją troszkę naruszyłem?
- Troszkę? Prawdziwe trzęsienie ziemi!
Drzwi zatrzasnęły się i Jonasz został sam. Powoli wszedł do pokoju, w którym
królowała jedynie sofa obita jasną skórą. W pustych ścianach wciąż rozbrzmiewało echo.
Jonasz uśmiechnął się do siebie. Przepełniała go radość. Chwycił miarkę i rąbnął nią
w oparcie sofy. Miarka pękła na pół.
To nic. Musiał jakoś dać upust uczuciom.
ROZDZIAŁ XI
Dyrektor Svantesson siedział w hotelu w Rio de Janeiro z drinkiem w dłoni i
rozkoszował się widokiem na ogromny posąg Chrystusa. Jednak nie sprawy natury duchowej
zaprzątały jego myśli.
Uratowany, myślał z ulgą i triumfem. Uratowany w ostatniej chwili! Przeżył kilka
trudnych dni, ale w końcu w genialny sposób wystrychnął ich na dudka. Wszystkich!
Zaniósł się rechotliwym śmiechem.
Niewielu mężczyzn mogło dorównać mu inteligencją. Kissinger, może Einstein, choć
to właściwie zaspany naukowiec, a tacy się nie liczą. Trzeba żyć pełnią życia, zarabiać
pieniądze, działać szybko, a myśleć jeszcze szybciej. Jak on, dyrektor Svantesson!
Tylko jeden człowiek wiedział, gdzie się teraz znajduje. Pilot, Jonasz Callenberg. A
znając Berrę i Stickana mógł być pewien, że nie ma już nikogo, kto by znał jego miejsce
pobytu. Berra i Stickan lubili zabijać. Mieli swoje nawyki...
Tak, w genialny sposób zatarł wszelkie ślady.
Wymacał w kieszeni klucz do hotelowego sejfu. W bezpiecznym schowku w recepcji
spoczywała cała jego fortuna. Dość pieniędzy, by biały człowiek mógł opływać w tym kraju
we wszelkie zbytki.
Jedynie konieczność nagłego opuszczenia firmy mąciła nieco jego znakomite
samopoczucie. Ale w końcu, zbyt wiele czasu musiał jej poświęcać. Równie dobrze kto inny
mógł przejąć na swoje barki cały ten ciężar. Pewnie biją się już o schedę po nim! Niech się
biją! Starczy mu to, co zabrał ze sobą.
Tu nikt nie będzie zadawał nieprzyjemnych pytań.
Znów pojawił się ten mężczyzna. Ten sam, który przyglądał mu się ukradkiem w holu.
Policjant?
Skąd? Czemu, u diabła, miałby to być policjant? Svantesson był jednym z wielu gości,
rzecz jasna wyglądał lepiej niż większość (odruchowo przejrzał się w lustrze), ale poza tym
nie rzucał się wcale w oczy.
To pewnie detektyw hotelowy. Taką ma pracę, przygląda się gościom.
Svantesson przeciągnął się z zadowoleniem. Wszystkich oszukał. Jeden po drugim
dali się złapać na haczyk. I wszystko mogło zostać po staremu, mógłby spędzić w Szwecji
resztę swych dni, gdyby nie ten przeklęty wypadek. Zdarzył się tak niespodziewanie! Co za
idioci!
Na samo wspomnienie Svantesson poczerwieniał z irytacji.
Zachowując zimną krew, zdołał umknąć na czas.
Nie zostawiając śladów.
Znów przejrzał się w lustrze i przygładził szpakowate włosy. Wciąż był przystojny.
Czterdzieści trzy lata to żaden wiek. I ten wybitny umysł...
Pora zbudować sobie nowe życie.
Katja zaparkowała samochód przed imponującą fasadą firmy Svantessona. Zbliżała się
północ, budynek pogrążony był w mroku. Wyjęła klucz i otworzyła drzwi wejściowe.
Wymacała kontakt i zimne światło świetlówek zalało po chwili całe wnętrze. Winda zawiozła
ją na drugie piętro, głuchy, metaliczny łoskot niósł się echem po opustoszałym budynku.
Ogromne biuro wyglądało dziwnie o tej porze nocy, jak od dawna nieczynna fabryka.
Katja podeszła do okna, gdzie leżał karton z dekoracjami. Znalazła małe świeczniki dla
orszaku Łucji, ozdobione gałązkami borówkowymi. Otworzyła swoją paczkę i wyjęła
ś
wieczki.
Te świece dają słabe światło, pomyślała. Będziecie, dziewczęta, kiepsko wyglądać.
Przed budynkiem zatrzymało się dwóch młodych mężczyzn i badawczym spojrzeniem
obrzuciło jej samochód. Nie kradnijcie go, poprosiła w duchu. Jest stary i zniszczony, co po
nim takim twardzielom jak wy!
Jej prośby odniosły skutek. Obrzuciwszy wzrokiem fasadę budynku, zostawili
samochód w spokoju, po czym zniknęli w cieniu bramy. Zamknięte, chłopcy!
Pojawili się ponownie i okrążyli narożnik budynku. Tam też jest zamknięte, nie macie
czego tu szukać, firma produkuje kartony, a dyrektor zwiał z kasą.
A może nie zwiał. To bez znaczenia. Katja wróciła do wkładania opornych świec. Po
co ich aż tyle? Dziewczęta mogły zresztą zrobić to same...
Coś kazało jej przerwać pracę. Gdzieś w budynku trzasnęły drzwi.
Urojenie!
Czy to nie odgłos kroków na schodach? Ostrożnych, ale jednak odbijających się
słabym echem od kamiennych ścian.
Katja złapała torebkę i rękawiczki, podkradła się do drzwi i zgasiła światło. Jakiś
ostrzegawczy głos podpowiadał jej, że nieproszeni goście nie mieli uczciwych zamiarów.
Stanęła za drzwiami i wstrzymała oddech.
Dobiegły ją jakieś szepty, całkiem dobrze słyszalne w pustym budynku.
- To jest jej samochód, przysięgam! Mamy szansę, Callenberg zrobi dla niej wszystko,
mogę się założyć.
Możesz? Ja nie, pomyślała Katja, drętwiejąc ze strachu. Z pewnością zauważyli
ś
wiatło w biurze...
Rozejrzała się wokół, po czym ruszyła do pokoju kierownika i podniosła słuchawkę
telefonu Nie miała numeru Hulténa, ale ku swemu zdziwieniu potrafiła z pamięci odtworzyć
numer Jonasza.
Wykręciła go drżącym palcem i czekała z niecierpliwością. Byli już z pewnością na
drugim piętrze, ale nie wiedzieli, które drzwi prowadzą do biura.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
Wreszcie! Głęboki głos Jonasza.
- Jonasz! - wyszeptała z pośpiechem. - Mówi Katja, jestem w biurze. Oni też tu są, za
drzwiami! Złap Hulténa, szybko!
- Katja! - krzyknął z przerażeniem. - Powinienem był...
- Pośpiesz się! - przerwała mu. - Boję się, Jonasz! Tylko nie przyjeżdżaj sam, oni chcą
ciebie, nie mnie.
- Jedziemy! - powiedział i rzucił słuchawkę.
Teraz tylko trzeba znaleźć jakieś drzwi, które można zamknąć na klucz!
W chwili gdy tamci otworzyli drzwi do biura, Katja zniknęła w wewnętrznym
korytarzu. Rozejrzała się nerwowo wokół, nie miała wiele czasu, by wybrać właściwe drzwi,
jeszcze mniej, by stwierdzić, które z nich zamykają się od wewnątrz.
Damska szatnia.
Bez wahania wpadła do środka i przekręciła klucz w zamku. Nasłuchując ich głosów,
opadła wyczerpana na ławkę pośród drewniaków i zapomnianych parasolek.
Uratowana! Żeby tylko pomoc z zewnątrz dotarła na czas!
Pięć minut później zza drzwi dobiegł ją wyraźny, młody głos.
- Berra! Chodź tu! Te drzwi są zamknięte od wewnątrz!
Szybkie kroki. I skrobanie do drzwi.
- Małe piwo - powiedział drugi, chropawy głos. - Załatwię je w sekundę.
Nie! Objęła ją gorąca fala strachu. Rozejrzała się rozpaczliwie wokoło. Co teraz?
Jonasz, Hultén i kilku policjantów szarpało za klamkę.
- Zamknięte - stwierdził inspektor. - Musimy znaleźć kogoś z kluczem.
Lodowaty dreszcz strachu przebiegł po plecach Jonasza.
- Tu są świeże ślady - rzucił jeden z policjantów. - Sprawdzę od zaplecza. - Zniknął za
rogiem budynku.
Pozostali ruszyli za nim. W chwilę później dobiegł ich jego głos:
- Tylna brama jest otwarta. Wyłamano ją.
Wbiegli do środka i rzucili się schodami w górę. Jonasz i Hultén wiedzieli, na którym
piętrze mieszczą się biura.
Nigdy dotąd Jonasz nie odczuwał takiego strachu. Stracił mnóstwo czasu na
znalezienie inspektora, a na dodatek ta zamknięta brama... W budynku panowała całkowita
ciemność. Zapalali kolejne lampy, ale nigdzie ani śladu życia.
W końcu dotarli do korytarza.
Nagle zobaczyli dwie sylwetki, które na ich widok zniknęły za przeciwległymi
drzwiami. Policjanci puścili się pędem za nimi, lecz Jonasz się zatrzymał.
Skąd się pojawili?
Drogę wskazały mu wyważone drzwi.
- Katja! - krzyknął i wpadł do środka. Cisza, dziewczyny ani śladu.
- Katju! - krzyknął z rozpaczą.
Jego uwagę zwróciły małe drzwi. Znać było na nich ślady wściekłych kopniaków,
klamka zwisała.
Rozległ się chrobot zasuwki i drzwi otworzyły się powoli. Jonasz nie był w stanie się
poruszyć.
W środku stała Katja, nienaturalnie wyprostowana, nienaturalnie blada i poważna.
- Jak godnie opuścić damską toaletę? - spytała żałosnym głosem.
Inspektor Hultén znalazł ich przed wejściem do damskiej szatni. Oparta o ramię
Jonasza, Katja drżała jak osika, a on, twardy lotnik i łowca przygód, szeptał jej słowa
pociechy, gładząc po jasnych lokach.
- Dość nieoczekiwany widok - stwierdził sucho Hultén. - Bez wątpienia jednak krok
we właściwym kierunku.
ROZDZIAŁ XII
Katja nie mogła opanować drżenia.
- Wiem, że to zabrzmi głupio, Jonaszu - szepnęła - ale nie zostawiaj mnie.
- Nie zostawię - zapewnił. - Złapaliście ich, inspektorze?
- Tylko Stickana. Ten drugi uciekł.
- Ten drugi jest gorszy, prawda?
- Obaj to typy spod ciemnej gwiazdy, ale ten Berra to prawdziwy twardziel. Poza tym
to handlarz, nie bierze narkotyków, tylko żyje z cudzego nieszczęścia. Niech pan się zajmie
dziewczyną, panie Callenberg, potrzebuje pańskiej opieki. Porozmawiamy jutro rano.
Jonasz skinął głową.
- Chodź, Katarzyno! Wujek Jonasz zabierze cię do domu. W moim mieszkaniu
będziesz bezpieczna.
Odruchowo posłużył się jej prawdziwym imieniem. Wciąż dygocząc, nabrała głęboko
powietrza i wkładając w to całą siłę woli, na powrót stała się Katją.
- Czy twoja łazienka nadaje się do czegokolwiek?
- Jest w pełni wyposażona! Mam nawet mydło i ręcznik. I jedną szczoteczkę do
zębów, ale wolałbym zachować ją dla siebie.
- Całkowicie się z tobą zgadzam! Własny grzebień, własna poduszka i własna
szczoteczka. Mówiłeś, że Hemingway szorował zęby frotowym ręcznikiem? Przyjdzie mi
więc złożyć hołd literaturze.
- Świetnie! Muszę pamiętać o poduszce, kiedy następny raz złożę ci wizytę. - I dodał
szybko, zanim zdążyła skomentować jego uwagę: - Cieszę się, że mogę odwzajemnić twoją
gościnność.
Skinęła głową z wdzięcznością.
- A twoja wcześniejsza obietnica jest wciąż aktualna? Że mogę się czuć u ciebie
bezpiecznie, pod każdym względem?
- Całkowicie! Uważasz mnie za jakieś zwierzę? No, tak - dodał spokojnie - tak
właśnie uważasz. Zapewniam cię, jestem całkowicie niegroźnym egzemplarzem. Wielkim,
sympatycznym leniwcem, który nawet nie pomyśli o samicy, póki ta nie zniknie z jego pola
widzenia.
Na twarzy dziewczyny pojawił się słaby uśmiech. Następne pytanie całkowicie go
zaskoczyło.
- Masz kolegów?
- Kolegów? O co ci...? Hm, mam. Pilotów, mechaników. Żadnych bliskich przyjaciół.
Dlaczego pytasz?
- Nikt z nich nie mieszka w pobliżu? Nie widziałeś się z nimi dzisiaj lub wczoraj? A
może rozmawiałeś przez telefon?
- Nie - odrzekł zupełnie zaskoczony. - Nie rozumiem cię, Katju. Czemu cię to
interesuje?
Odprężyła się.
- Nic takiego.
- Mam do któregoś zadzwonić? Potrzebna ci przyzwoitka?
Znów zadrżała.
- Nie, za żadne skarby! Idę z tobą. Jeśli pozwolisz.
Jonasz patrzył na nią z nie skrywanym podziwem. Inspektor uznał zapewne, że Katja
wróciła do równowagi, lecz Jonasz wciąż czuł kurczowy uścisk jej wąskiej dłoni. Chciał
przekazać jej choć odrobinę własnej pewności siebie, ale nie potrafił.
Mógł wyobrazić sobie, co czuła przez te długie minuty, zanim nadeszła pomoc.
Zamknięta w malutkiej toalecie, oddzielona cienkimi drzwiami od dwóch zdesperowanych,
niebezpiecznych zbirów.
Nie był właściwie w stanie pojąć, jakim cudem wciąż trzymała się na nogach.
Zjechali windą w całkowitym milczeniu. Katja nie puszczała jego dłoni, a Jonasz
uznał, że nie czyniła tego wyłącznie pod wpływem zdarzeń tego wieczora. Pięć lat życia w
samotności, brak przyjaciela czy powiernika myśli - to musiało pozostawić w jej świadomości
niezatarty ślad.
Zrobiło mu się ciepło na duszy. Został wybrany! Tylko on zasłużył na jej zaufanie!
- Katju - szepnął czule i pogłaskał ją po włosach.
- Nie, Jonasz - poprosiła, odwracając twarz. - Tylko nie to! Powiedz lepiej coś
zabawnego.
- Nie mogę. Jestem pusty, wypalony. Dla mnie to też były ciężkie chwile.
Nie poruszyła się, ale z wdzięcznością i lekkim zażenowaniem ścisnęła jego dłoń.
Jaką tajemnicę skrywała ta kobieta, jakie rozterki nią targały? Co jej się przytrafiło?
Jonasz czuł podświadomie, że to on właśnie ma szansę, by uchylić drzwi do jej duszy. Gdyby
tylko znalazł właściwy klucz. Klucz? Uderzyła go myśl, że klucze odgrywały niezwykłą rolę
w wydarzeniach ostatnich dni...
Wracali jej samochodem, bo Jonasz przyjechał razem z inspektorem. Usiadł za
kierownicą, Katja była wciąż zbyt zdenerwowana, by prowadzić. Przez chwilę pomyślał, że
może Berra stoi gdzieś za rogiem i będzie ich śledzić, ale on przecież nie miał auta. Na
wszelki wypadek Jonasz pojechał do domu okrężną drogą.
Kiedy znaleźli się w mieszkaniu, musiał rozebrać ją z płaszcza. Katja zachowywała się
apatycznie, jak lunatyk ruszyła przez pokoje. Jonasz miał wrażenie, że szuka śladów czyjejś
obecności.
Zareagowała dopiero, gdy odstąpił jej swoją sypialnię.
- Nie zostawiaj mnie! - rzuciła pospiesznie.
Spojrzał na nią pytająco. Stała z zamkniętymi oczami, ciężko oddychając. Usta miała
zupełnie sine.
- Wiem, że nie powinnam - powiedziała głosem na granicy płaczu. - Mogę posiedzieć
na krześle? Przy twoim łóżku?
- Ja nie chcę spać. Połóż się, będę cię pilnować.
- Nie! To niesprawiedliwe. Jestem taka wściekła na siebie za tę histerię, ale teraz nie
mogę zostać sama!
- To zupełnie naturalne - uspokoił ją. - Ufasz mi, Katju?
- To nie kwestia zaufania. Wiem, że nie rzucisz się na mnie jak zwierzę. Chodzi o coś
in... Zresztą nieważne. Ufam ci. Nie mam wyjścia.
- Zrobimy tak, położymy tu oba materace i zaśniemy razem. Przysięgam, że cię nie
dotknę.
Wpatrywała się długo w jego twarz, której starał się nadać możliwie najbardziej
przyjazny wyraz. Patrzyła na jego mocne ciało, na usta, które czekały na odpowiedź.
Przypomniała sobie gorący pocałunek na stacji i ujrzała tamto wydarzenie w nowym świetle.
Wtedy chciał ją rozzłościć i zaszokować i dopiął swego. Teraz na myśl o wargach, które jej
dotknęły, poczuła falę odurzającego podniecenia. Odwróciła głowę.
- Więc jak, Katju? Złożyłem ci propozycję.
- Jesteś pewien, że nikogo tu nie ma?
- Ależ moja droga!
- Nie przejmuj się mną - dodała szybko, chcąc uniknąć dalszych pytań. - Chcę tylko,
byś wiedział, że jeśli nie masz wobec mnie uczciwych zamiarów, to... mnie to zabije.
Jej oczy wyrażały przejmujący smutek i Jonasz zrozumiał, że Katja nie histeryzuje. Ta
ś
wiadomość wstrząsnęła nim, jej problemy musiały być znacznie poważniejsze, niż
przypuszczał.
- Pragnę wyłącznie ci pomóc - zapewnił z powagą. - Nie mogę pozwolić, byś została
sama.
Pochyliła głowę, jej twarz skryła się pod falą jasnych włosów.
- Więc zgadzam się - odrzekła nieśmiało.
- Chcesz kawy?
Mając świeżo w pamięci jego wyczyny kulinarne, odrzekła pośpiesznie:
- Nie, dziękuję, nie teraz!
Jonasz stał przed nią, trochę bezradny; cieszył się, że Katja zostaje, ale nie wiedział,
jak sprostać sytuacji.
- Możemy się po bratersku podzielić piżamą - powiedział ze zmieszaniem. - Tobie
wystarczy góra, a ja wezmę... resztę.
- Dziękuję - uśmiechnęła się z przymusem. - Chyba nie będzie mi potrzebna. Zostanę
w ubraniu.
- Ale... Zresztą jak chcesz, ja też się nie rozbiorę.
Pół godziny później leżeli na materacach, wpatrując się w sufit i trzymając za ręce, bo
Katja wciąż nie mogła pozbyć się lęku przed samotnością. Jonasz wiedział, że nie spała,
poznawał to po oddechu.
- Zawróciłaś mi w głowie, Katju - szepnął.
Katja wstrzymała oddech, a jej dłoń znieruchomiała.
- To był głupi żart! - powiedziała po chwili.
- To nie był żart. Mówię poważnie.
Milczała długo. Wreszcie odezwała się:
- Masz na myśli Katarzynę?
- Nie, całość. Doszedłem do wniosku, że Katja jest częścią twojej osobowości.
Katarzyna to autentyczna, zmysłowa dziewczyna ze wsi, a Katja to dowcip i pewność siebie;
elegancja mniej mnie obchodzi. Podziwiam obie, wszystko co jest tobą! Uwierz mi, nigdy
dotąd nikomu nie mówiłem o miłości!
Katja milczała uparcie, jakby tocząc ze sobą walkę.
- Nie myśl, że to mnie raduje - dodał cierpko. - Masz skomplikowaną naturę. Nic
jednak nie mogę poradzić, zajmujesz moje myśli w stopniu wysoce niepokojącym.
- Przykro mi - odrzekła po dłuższej przerwie. Jej głos miał chłodną barwę. Jonasz
odniósł wrażenie, że mówienie sprawia jej trudność. - Przykro mi, ale nie możesz liczyć na
wzajemność.
Westchnął.
- Wolałabyś, żeby Göran tu leżał?
- Göran? - zamyśliła się. - Nie wyobrażam go sobie leżącego na materacu na podłodze.
- Nie w tym rzecz.
- Wiem. W pewnym sensie wolałabym, bo Göran nic dla mnie nie znaczy.
Jonasz wstrzymał oddech.
- Więc ja coś znaczę dla ciebie?
- Nie, ty nic dla mnie nie znaczysz - warknęła. - Zupełnie nic! Musisz zawsze
przekręcać moje słowa?
Jonasz zrozumiał, że posunął się za daleko i stracił tę drobną przewagę, którą zdołał
sobie wypracować. Ale przecież powiedziała kiedyś coś o „trzęsieniu ziemi”...
Katja opanowała się z wysiłkiem.
- Wybacz mi! Göran to jest na swój sposób wymoczek, dlatego znajomość z nim
traktuję tak nieobowiązująco. Jest nudnawy, nie ma żadnych wymagań poza tym, bym
atrakcyjnie wyglądała i zachowywała się właściwie. Oświadczynami zupełnie mnie
zaskoczył. Zresztą to był głupi krok z jego strony.
- Ja też nie stawiałem ci żadnych wymagań - przypomniał jej Jonasz.
- Nie, przynajmniej nie w sposób świadomy. Czy ja leżę na materacu z pieniędzmi? -
spytała, zmieniając temat.
- Zwariowałaś? Nigdy się z nim nie rozstaję.
Roześmiała się. Słabo i bezradnie.
Jonasz nie mógł się już opanować, miał ochotę coś zrobić i panicznie się bał. Nie
chciał skrzywdzić Katji, ale sztuczna niewzruszoność pogłębiała tylko jej cierpienie. Nie
mógł jej wziąć w ramiona, na to by nie pozwoliła, ale musiał znaleźć sposób na dotarcie do jej
duszy. Teraz miał jedyną może szansę - byli tak blisko siebie, tak blisko prawdy.
Z pełną premedytacją zapytał:
- Göranowi zwierzyłaś się ze wszystkiego?
Katja była zbyt zmęczona i zdenerwowana, by zauważyć podchwytliwość pytania,
- Göranowi? Nie powiedziałam mu ani słowa!
- Więc jednak skrywasz jakąś tajemnicę?
Zachłysnęła się ze zdumienia.
- Jonasz! Obiecałeś!
Jonasz zdecydował się na kolejny drastyczny krok. Uniósł się na łokciu i wyszeptał:
- Jestem pewien, że jeślibym cię teraz pocałował, to odwzajemniłabyś pocałunek.
Objął ją, a gdy mu się wyrwała, ponownie zamknął ją w mocnym uścisku.
- Oszukałeś mnie! - krzyknęła z goryczą.
- Nie, nie oszukałem cię - syknął. - Pragnę jedynie twego dobra!
- Wykorzystujesz swój niezwykły urok jedynie po to, by mnie ośmieszyć!
- Ośmieszyć? - Jonasz oniemiał.
- Tak, ośmieszyć! Zrób to szybko! Ale to nieprawda, nieprawda, nie obchodzisz mnie,
możesz zrobić ze mną, co zechcesz, i tak mnie nic nie obchodzisz. Nic a nic!
Starała się wyzwolić z jego ramion. Bez powodzenia.
- Miła moja! - krzyknął z przerażeniem. - Nie jesteś mi obojętna! Czy to
przestępstwo? A ten idiotyczny urok... zapomnij o nim choć na chwilę. Wcale taki nie jestem.
Nie gryź, to boli! Mogę zaczekać aż do czterdziestki, ale ani minuty dłużej. Wtedy chcę cię
mieć. Niezależnie od tego, co powiesz.
Ż
art spalił na panewce. Walczyła jak dzikie zwierzę, by się uwolnić. Jonasz nie
zamierzał jej puścić, jeszcze nie w tej chwili. Chciał ją zmęczyć, by wreszcie miała dość.
- Uspokój się - prosił - ze mną jesteś bezpieczna. Powiedziałem: jeślibym cię
pocałował, a nie mam takiego zamiaru. No już! Katarzyno!
- Jonasz, jesteś bestią, potworem, powinieneś...
Jej głos przeszedł w bolesny krzyk i zaczęła płakać. Opadła na jego ramię, łkając
bezradnie. Jonasz dziękował w duchu, że jeszcze nie dorobił się sąsiadów.
- Bogu dzięki! - wysapał. - Koniec walki.
Poklepał ją pocieszająco po wstrząsanych płaczem ramionach.
- Doprawdy, stawiłaś twardy opór, dziewczyno!
Pięć lat treningu, pomyślał ze współczuciem. Pięć lat treningu, by zachować w
tajemnicy coś, co powoli zaczęło się przed nim odsłaniać.
- Płacz - szepnął. - To pomaga. Potem porozmawiamy!
ROZDZIAŁ XIII
Jonasz dał Katji czas na uspokojenie. Ręce i nogi zdrętwiały mu w niewygodnej
pozycji, a koszula przemokła od jej łez, ale co to miało za znaczenie? Zwycięstwo wydawało
się być tak blisko.
W końcu usiadła i pociągnęła nosem.
- Przepraszam - wymamrotała i wytarła oczy rękawem swetra.
- Ostatnim razem świadkiem była krowa - powiedział miękko. - Teraz...
- Nic nie mów - przerwała mu błagalnie. - Nie jesteś gorylem. Jesteś cudowny. Może
ulepiony z gorszej gliny niż ludzie pokroju Görana, ale rozumiesz znacznie więcej niż oni. I
jesteś bardziej tolerancyjny.
Pociągnęła nosem.
- Poza tym mam wrażenie, że wyrządziłam krzywdę gorylom - dodała z niepewnym
uśmiechem. - To miłe i przyjazne zwierzęta, które żują liście i trzymają się z dala od złych
ludzi. Jesteś miły, Jonasz!
Nie był zbyt pewien, czy żuje liście, ale na wszelki wypadek przytulił ją.
- Nie jesteś zła na mnie? Byłem troszkę brutalny.
Uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Chyba tego mi było trzeba.
- Kiedyś poprosiłaś mnie o pomoc, pamiętasz? - zapytał. - To właśnie usiłowałem
zrobić. Pomóc ci.
- Muszę umyć twarz - powiedziała wstając. - I wytrzeć nos.
Poszła do łazienki. Jonasz też się podniósł. Najchętniej zapaliłby papierosa, ale już
dawno rzucił palenie. Znalazł butelkę Drambuie w kuchni i napełnił dwa kieliszki.
- Masz - podał jej jeden, kiedy wróciła. - Tego nam trzeba. Obojgu.
- Chcesz mnie upić, żebym była łatwiejsza? - spytała podejrzliwie.
- Tak - przyznał szczerze - żeby ci było łatwiej opowiadać.
Obrzuciła go długim, bardzo długim spojrzeniem. Jej twarz była jak ekran, na którym
Jonasz widział przebiegające myśli. Wzięła kieliszek i jednym haustem wychyliła jego
zawartość.
- W takim razie nalej mi jeszcze jednego - poprosiła.
- Znakomicie! - Jonasz obdarzył ją ciepłym uśmiechem.
I znów położyli się na materacach. Przedtem jednak podzielili się jego piżamą i
przykryli kołdrami. Jonasz znalazł jej dłoń swoją dłonią, a Katja przyjęła to z wdzięcznością.
- Dlaczego tak bardzo chcesz znać prawdę?
- Bo strasznie mi na tobie zależy. Czy to nie tłumaczy wszystkiego? Chcę wiedzieć, co
zaszło, bo przytrafiło się to tobie. Nie dajesz mi szansy, bym zdobył twoją miłość, jeśli
skrywasz w sobie prawdziwe uczucia. Ten płacz nie wystarczy.
- Nie - przyznała - nie wystarczy.
- Płakałaś przecież tamtego wieczora.
- Tak, lecz później już ani razu. Aż do dziś.
- Wtedy nie pomogło, teraz też nie pomoże. Tamto zdarzenie musiało być dla ciebie
tak wielkim szokiem, że zbudowałaś sobie nowe życie, stałaś się inną kobietą. Kobietą, która
boi się być sobą, nie traktuje siebie poważnie i wszystko zbywa lekkim i dowcipnym tonem.
Mam rację?
- Chyba tak - zgodziła się nieśmiało.
- Czy teraz rozumiesz, dlaczego muszę wiedzieć? To znaczy, jeśli choć trochę ci na
mnie zależy.
Nie poruszyła się przez dłuższą chwilę. Jonasz czekał z bijącym sercem.
- Jakie to ma znaczenie? - powiedziała cicho i żałośnie. - I tak nie mogę pokazać ci, co
czuję. Nie mogę wyjść za mąż, przyjmować czułości i odwzajemniać jej. Jestem
zablokowana, przepełnia mnie bezbrzeżny strach.
Odczekał chwilę.
- Może chcesz się przysunąć bliżej?
- Nie. Tak jest dobrze.
Najgorsze, że nie potrafi się przyznać do miłości, pomyślał. Dlaczego? Co ją
powstrzymuje?
W pokoju zapadła cisza. Światła miasta rysowały się jasną smugą na niebie.
- Chyba nie dam rady, Jonaszu.
- Spróbuj!
- To ohydne! Tak się wstydzę.
- Moja mała Katju, mam trzydzieści dwa lata i niejedno w życiu widziałem.
Cokolwiek zrobiłaś, nic mnie nie zdziwi.
Ś
cisnęła jego dłoń z wdzięcznością i niemą prośbą o wyrozumiałość.
- Tak się starałam o wszystkim zapomnieć.
- I nie udało się.
- Nie. Ale i tak trudno wracać do tamtych chwil.
- Świetnie to rozumiem.
- Naprawdę tak trzeba?
- Tak! Nie ma wyjścia. Nie odkładaj już tego dłużej.
Katja westchnęła ciężko.
Minęło parę minut, zanim podjęła kolejną próbę.
- Chodziłam do szkoły. W mieście.
Koniec opowieści.
- I? - zachęcił ją Jonasz. - Domyślam się, że nie chodzi o dom rodziców, bo byś nie
mogła w nim mieszkać.
- To nie stało się w domu. Ani we wsi. W mieście.
- Miałaś osiemnaście lat?
- Tak. Opowiadałam ci, że w szkole mi dokuczano, pamiętasz? Przezywano krową i
wieśniaczką. Byłam brzydka i niezdarna, miałam przeciwko sobie nawet nauczycielkę
gimnastyki, co tylko pogłębiało moje kompleksy. Zdawałam sobie sprawę ze swego wyglądu.
Niewiele mówiłam, słowa przychodziły mi z trudem, a zresztą i tak nikt mnie nie słuchał.
Przerwała, a Jonasz czekał. Cieszył się, że nie musiała wcześnie wstawać następnego
dnia; było już bardzo późno.
- Ale miałam uczucia, jak wszyscy. I zakochałam się w pewnym chłopcu.
Tego się spodziewałem, pomyślał Jonasz.
- Niestety, serce nie zawsze wybiera właściwie. On był bogaty i zepsuty,
rozpieszczany przez ojca, właściciela warsztatu samochodowego. Nazywał się Sven - Arne
Lund i stał na czele grupki podobnych do niego chłopaków. Był o rok wyżej i doskonale
wiedział, że jest obiektem mego cichego uwielbienia. Myślę, że go to dość irytowało.
- Rozumiem - zapewnił Jonasz, ściskając jej dłoń.
- W końcu zrobiłam coś głupiego. Chodziłam od czasu do czasu na dyskoteki, on też
tam bywał. Tamtego wieczora przyszedł razem z kumplami. Byli wstawieni, ale dla mnie
istniał tylko on. Tuż przed zamknięciem zatańczył ze mną.
Jonasz zaklął w duchu. Katja musiała to zauważyć, bo spytała z nadzieją w głosie:
- Mam przestać?
- Nie, mów dalej.
Westchnęła z rezygnacją.
- Byłam w euforii. On czekał na mnie przed wyjściem, a ja nie mogłam uwierzyć
własnemu szczęściu. Wiesz, chłopcy nigdy nie zwracali na mnie uwagi, a tu nagle... Zapytał,
czy wpadnę do niego na chwilę. Była sobota, zdążyłam już wydoić krowy, więc nie musiałam
jeszcze wracać do domu. Pojechałam z nim.
- To zupełnie naturalne - stwierdził Jonasz.
Poczuł jednak ukłucie zazdrości, chodziło przecież o jego Katarzynę.
- Po drodze naopowiadałam mu masę głupstw, bo chciałam mu zaimponować.
Dojechaliśmy na miejsce, jego rodziców nie było w domu. No i wylądowałam bez większych
oporów w jego sypialni.
Jej głos drżał, kurczowo ściskała go za rękę.
- Nigdy przedtem nie byłam w takiej sytuacji, rozumiesz. On był moją pierwszą
miłością, a ja opętana uczuciem i jeszcze bardzo dziecinna. Kazał mi się rozebrać,
zawstydziłam się i z początku odmówiłam, ale w pokoju panowała ciemność, a ja chciałam
sprawić mu przyjemność. Napomknął coś o innych dziewczynach, na wypadek gdybym mu
odmówiła, i to podziałało. Właściwie nie miałam ochoty, nie dorosłam jeszcze do takich
zabaw, ale rodzice już nie żyli, więc czułam się zupełnie samodzielna. Tak przynajmniej
wtedy sądziłam. Dziewczęta z mojej klasy miały znacznie większe doświadczenie w tych
sprawach. Byłam na tyle głupia, by uważać, że tak być powinno! Choć zażenowana i
zawstydzona, zaczęłam ściągać ubranie, a on mi pomagał. Dziękowałam losowi, że w pokoju
jest ciemno, bo nie byłam ani ładna, ani szczupła.
Katja cierpiała. Jonasz pomyślał z dumą, że tego nigdy nie opowiedziałaby Göranowi,
i to go utwierdziło w przekonaniu, że postępuje słusznie. On też cierpiał, nie chciał sprawiać
jej bólu, ale uznał, że to konieczne.
- Jonasz, chyba zaczynam płakać.
- To nic. Musimy przez to przebrnąć.
- Tak - westchnęła. - Och, boli mnie brzuch, mam kurcz. Nie mogę mówić dalej!
Przyciągnął ją do siebie i tym razem nie zaprotestowała. Położyła głowę na jego
ramieniu, zbierając siły.
- I wtedy powiedziałam coś głupiego. Że go kocham, od wielu lat. Mój Boże, co ja
mogłam wiedzieć o miłości?
- Dziewczęta mówią takie rzeczy. To normalne.
- Siedziałam na łóżku i czekałam. Nie wiedziałam, co mam robić, byłam śmiertelnie
przerażona. To wszystko wydało mi się odrażające, chciałam wracać do domu. Zaczęłam
szukać ubrania, ale nie mogłam go znaleźć...
- Mów dalej!
- On podszedł do drzwi - zaczęła łkać. - I wiesz, co zrobił?
- Nie?
Płakała już.
- Zapalił światło. I wtedy weszli jego kumple, we trzech.
- Nie! To nieprawda! - Jonasz usiadł gwałtownie na łóżku.
- Prawda. I zaczęli rżeć ze śmiechu, cała czwórka! Sven - Arne nie rozebrał się, tylko
wrzucił moje ubranie za sofę i krzyczał: „Patrzcie na tę krowę! Widzieliście kiedyś coś
straszniejszego? Śmierdzi oborą!”
- Katju! - szepnął Jonasz i przytulił ją mocniej. - Teraz rozumiem, dlaczego nie
chciałaś przyznać, że dobrowolnie rzuciłaś się w moje ramiona, tam na strychu! I dlaczego
pytałaś o moich kolegów dziś wieczorem. Czy naprawdę sądziłaś, że ja...?
- Nie - łkała - ale nie mogę pozbyć się lęku, on tkwi we mnie tak głęboko. Jonasz,
następne minuty, gdy walczyłam o moje ubranie, gdy ubierałam się pod ich nieustannym
ś
miechem... Byłam bliska omdlenia!
- Nie mogę pojąć, jak to zniosłaś!
- Przeszkadzali mi. Rzucali do siebie ubranie. I szydzili. Słowa, które zapadły mi w
pamięć i nie dają się zapomnieć. Przedrzeźniali mnie, parodiowali moje słowa o miłości.
- Dlatego tak bardzo boisz się okazywać uczucia!
Jonasz zaczął kląć tak gwałtownie, że Katja nieomal zapomniała o złych
wspomnieniach.
- To wszystko - zakończyła. - Zachorowałam, szkoła skończyła się następnego
tygodnia, więc już ich więcej nie zobaczyłam. Zaraz potem przeprowadziłam się do miasta.
- Przeszłaś przez piekło! - szepnął. - Teraz rozumiem, czemu przemieniłaś się w
twardą, samotną Katję!
- Tak, mogłam się ukryć pod jej postacią.
Jonasz pogłaskał ją po policzku.
- Trudniej zrozumieć przemianę z brzydkiego kaczątka w łabędzicę - powiedział w
zamyśleniu.
- Nie zaszła tak od razu, o, nie! To był długi proces, chwilami bardzo bolesny. Przez
ostatnie dwa lata dokonywałam ostatecznego retuszu.
- Rozumiem. Jestem pod wrażeniem, chociaż wolałbym brzydkie kaczątko.
- Wątpię, czy w ogóle zwróciłbyś na mnie uwagę. Nie było na co. Chłopcy muszą
widzieć błyszczące opakowanie, dopiero wtedy nabierają ochoty, by sprawdzić, czy w środku
jest jakaś zawartość.
- To surowy sąd, ale chyba masz rację. A skąd wzięłaś ciętość języka?
- Ćwiczenie czyni mistrza.
Połaskotał ją po policzku.
- Wiesz, że leżysz w moich ramionach i nie próbujesz się uwolnić? Może już jest po
wszystkim?
- O, nie - odrzekła gorzko. - Traktuję cię raczej jak ojca lub starszego brata. I tak jest
dobrze. Spinam się w sobie dopiero wtedy, gdy ktoś usiłuje dotrzeć do mojego wnętrza. I nic
nie mogę na to poradzić.
Oparła czoło o jego ramię.
- Jonasz, to boli! Czasami chcę zniknąć stąd na zawsze. Nie mam nic przeciwko
małżeństwu, miłości, dzieciom, choć wygaduję na ten temat niestworzone historie. Nie
marnuj czasu, znajdź sobie dziewczynę, która da ci ciepło, na jakie zasługujesz! Ja nie mogę
dać ci nic.
- Żartujesz! - odpowiedział i pogładził ją łagodnie po włosach. - Właź pod kołdrę i
ś
pij! Zbudzę w tobie tę iskrę, bądź pewna! Trzeba nam obojgu cierpliwości!
Nie był tego jednak pewien. Ci nędznicy zadali Katarzynie śmiertelny cios. Skąd
miała wziąć wiarę w męską szczerość i odwagę, by wyjść na spotkanie miłości? I dać własną
w zamian?
Starannie otulił ją kołdrą. Kąciki ust opadły mu w wyrazie gorzkiej bezradności.
Pragnął jej. Nigdy wcześniej nie spotkał podobnej kobiety. Chciał dać jej miłość,
opiekę i spokojne życie. Jak miał jednak zburzyć ten mur, który zbudowała wokół siebie?
ROZDZIAŁ XIV
Jonasz stał nad Katją. Jeszcze się nie obudziła. Jasne włosy zakrywały jej twarz, palce
dłoni ginęły w rękawie za dużej piżamy. Nie miał serca jej budzić, bo wiedział, że zasnęła
dopiero nad ranem.
Przykucnął i dotknął delikatnie ramienia dziewczyny.
- Katja. Jest późno.
- Mmm.
- Katja! Obudź się! Szef stoi z zegarkiem w ręku.
Zatrzepotała powiekami
- Gdzie? Boże, on jest tutaj?
Jonasz uśmiechnął się.
- Ależ skąd. Siedzi pewnie zawiany, z jakąś druhną świętej Łucji na kolanach, i wcale
nie myśli o trudach poranka. Jest wpół do dziewiątej. Łazienka wolna, idę kupić coś na
ś
niadanie. Chcesz kawy?
Tknięta złym przeczuciem spytała:
- Wsypałeś rozpuszczalnej?
- Nie, właśnie mam zamiar to zrobić.
- Sama to zrobię - powiedziała szybko. - Idź!
- Dasz sobie radę? Trzeba wsypać...
- Nic nie trzeba wsypywać - mruknęła. - Idź, muszę wstać!
Kiedy wrócił z zakupami, była już ubrana i nakrywała do stołu. Posiłek przy
zlewozmywaku nie miał dla Katji żadnego uroku.
Nie wiedział, jak tego dokonała, lecz o nocnych przeżyciach świadczyły jedynie
spuchnięte, choć znakomicie przykryte makijażem powieki.
Była niespokojna.
- Jonasz, przez to wszystko zapomniałam o czymś bardzo ważnym.
Z entuzjazmem zasiadł przy nakrytym stole, nieczęsto miał po temu okazję.
- O czym?
- Mam egzaminy w szkole! Trzy lata pracy, testy zaczynają się jutro! I jeszcze
pojutrze wieczorem, a trzeciego dnia trwają od rana, nawet na to konto zwolniłam się z pracy.
A teraz o wszystkim zapomniałam!
- Nic dziwnego, po tylu przejściach. Dasz sobie radę, moja miła, pomogę ci.
Katja zagryzła wargi.
- Muszę uczyć się historii sztuki i dokończyć rysunek. Jonasz, nie zdążę.
- Narysuj mnie, wtedy wybaczą ci wszelkie błędy! Dlaczego macie egzamin właśnie
teraz, szkoła przecież kończy się na wiosnę?
- Przez ostatnie półrocze odbywamy praktyki.
- Więc rzucasz pracę u Svantessona?
Spłoszyła się.
- Jeśli zdam egzamin. Pewnie i tak mnie wyleją.
- Zwolnij się, zanim zdążą cię wylać - poradził. - To nie jest miejsce dla ciebie.
Ś
wietna kawa, co z nią zrobiłaś?
- Nic wielkiego - uśmiechnęła się, zastanawiając się nad jego radą. Byłoby cudownie,
gdyby rzuciła tę firmę...
Chwycił pukiel jej włosów i nawinął sobie na palec.
- Katju, muszę wyjechać. Zobaczymy się wieczorem?
- A chcesz? - spytała zaskoczona. - Nie masz już dość histerycznych bab?
- Nigdy nie mam ich dość. Poważnie mówiąc, musisz iść dzisiaj do szkoły?
- Muszę, skandalicznie się zaniedbałam.
- Więc przyjadę po ciebie.
Zawahała się, potem uśmiechnęła niepewnie.
- To miłe z twojej strony, ale muszę wrócić do domu.
- Oczywiście, rozumiem. Odkazić się po gwałtownym zetknięciu z męskimi
bakteriami. Jesteś słodka!
Niemal w tej samej chwili zjawił się inspektor Hultén.
- Proszę siadać - powiedziała Katja. - Może kanapkę? Kawę podajemy w kieliszkach.
- Dziękuję, jestem po śniadaniu. Noc minęła spokojnie?
Zapadła cisza.
- Gangsterzy się nie pojawili - zaczął dyplomatycznie Jonasz. - A co u was?
- No cóż, mamy Stickana, ale on, rzecz jasna, nabrał wody w usta. Zrobiliśmy co
innego.
- Co takiego?
- Wezwaliśmy do domu dyrektora Svantessona. Musimy wreszcie poznać całą prawdę.
- Jak do niego dotarliście?
- Policja brazylijska śledziła go dyskretnie. Dyrektor zaczął rozglądać się za jakimś
domem, więc zdaje się miał zamiar zabawić tam jakiś czas.
- Wraca dobrowolnie?
- Nie - odrzekł sucho Hultén - ale wraca, głęboko obrażony i z gotową bajeczką o
konieczności nagłego wyjazdu do Brazylii.
- Inspektorze, mogę odebrać samochód? - spytał Jonasz. - Mam dzisiaj ważne sprawy
do załatwienia.
Inspektor zamyślił się.
- Hm, właściwie czemu nie? Berra został sam, a w pojedynkę już nie jest taki groźny.
Ale proszę się nim za bardzo nie afiszować!
- Oczywiście. A samolot? Chciałbym wrócić do pracy.
- Daj mu palec... Nasi eksperci zbadają najpierw, czy ktoś przy nim nie grzebał.
Szczerze w to wątpię, wszak chodzi im przede wszystkim o klucz, a nie o pańskie życie.
Potem może pan latać.
- Dziękuję! Mam mnóstwo zleceń, część pewnie straciłem.
Katja spojrzała na zegarek i zerwała się. Jonasz wyprowadził ją do przedpokoju.
- Ciepło się ubrałaś? - spytał. - Ochłodziło się.
- Tak, tato! Dziękuję, Jonasz - dodała, kiedy otwierał drzwi. - Jesteś taki dobry!
I wymknęła się, zanim zdążył zareagować.
Jonasz zatrzymał samochód w małym miasteczku i zapytał o drogę do warsztatu
Lunda. Zajechał na miejsce i wszedł do biura.
- Szukam Svena - Arne Lunda - powiedział do mężczyzny za biurkiem.
- Ma własny salon samochodowy. Niedaleko, w następnym domu.
Jonasz wszedł do eleganckiego, przeszklonego salonu wypełnionego błyszczącymi
samochodami. Młody mężczyzna wyszedł z biura i ukłonił się usłużnie.
- Mogę panu w czymś pomóc?
Możesz, pomyślał z goryczą Jonasz. Sven - Arne Lund był zadbanym młodym
mężczyzną, świadomym swej znakomitej prezencji. Jonasz potraktował go lodowato.
- Pamiętasz pewną dziewczynę, Katarzynę Francke?
Firmowy uśmiech zniknął z twarzy Lunda.
- Katarzynę Francke? Słyszałem to nazwisko... - zastanowił się, a potem zarechotał. -
Ach, ona! Boże! Jasne, że pamiętam! A dlaczego?
- Wiesz, co się z nią stało?
- Nie, nie interesują mnie takie dziewczyny. Pewnie wyszła za jakiegoś wiejskiego
przygłupa i grzebie się teraz w gnoju.
Jonasz poczuł, jak narasta w nim gniew. Obiecał sobie, ze zapanuje nad emocjami i da
temu draniowi szansę.
- Nie, nie wyszła za przygłupa. Nie ma takich możliwości, ponieważ pewien nic nie
znaczący sukinsyn i jego kompani zniszczyli jej przyszłość!
Lund rozejrzał się nerwowo.
- Czego pan chce? - spytał. - To był kawał!
Jonasz zrobił się biały na twarzy.
- Kawał? To wszystko, co masz do powiedzenia?
- O co ten hałas? Chcieliśmy dać tej krowie nauczkę. Żeby wyobrażać sobie, że ja
mogłem być zainteresowany...
Jonasz poczuł, że za moment eksploduje. Koniec z samokontrolą, pomyślał, i przestał
myśleć.
ROZDZIAŁ XV
Dyrektor Svantesson tkwił sztywno w fotelu lotniczym obok mężczyzny, który śledził
go w hotelu.
A więc jednak był policjantem! I od samego początku miał na niego oko.
Gdzie tkwił błąd? Gdzie tkwił błąd?
Wzywano go na przesłuchanie...
Doskonale wiedział, o co chodzi, choć z wielkim kunsztem odegrał scenę zdziwienia.
Skąd mogli wiedzieć o wszystkim, i to od samego początku?
Berra i Stickan nie donieśli policji, tego był pewien, mieli zbyt wiele na sumieniu.
Niepojęte! Znali jego miejsce pobytu. Skąd?
Ten Callenberg nie miał najmniejszego powodu, by opowiadać o służbowej podróży
swego klienta. Zresztą cóż było w niej niezwykłego? Poza tym Callenberg to fantasta, a Berra
i Stickan obiecali zająć się nim zaraz pierwszego wieczora. I z pewnością wykonali robotę,
częściowo dla własnej satysfakcji, częściowo dla nagrody.
Dla nagrody? Svantessona przeszedł zimny dreszcz. A zresztą, do diabła z tym, i tak
ich już nigdy nie spotka.
W firmie nikt nic nie wiedział, to stado głupich baranów.
Załóżmy jednak, że „drobne nadużycia” dyrektora wyszły na jaw w dniu jego
wyjazdu?
Nie. To niemożliwe. A nawet gdyby, to i tak nie wiązano by jego ze sprawą. Minęłyby
tygodnie, zanim doszliby do sedna...
Svantesson nic nie pojmował, w głowie czuł całkowitą pustkę. Samolot przemierzał
przestrzeń nad Atlantykiem, unosząc dyrektora do ojczyzny.
W biurze wrzało, omawiano wieczór świętej Łucji i włamanie do damskiej toalety,
które uznano za szczyt ekscentryczności. Kto chciałby ukraść rolkę papieru toaletowego?
Prawda wyszła na jaw i Katja z miejsca znalazła się w centrum uwagi, tym razem
wbrew swojej woli. Kierownik biura wezwał ją do siebie.
Miał skwaszoną minę - czy to z powodu kaca, czy rozbitych drzwi, nie sposób było
stwierdzić.
- Spotkało cię ostatnio zbyt wiele przywilejów - powiedział zrzędliwie, a Katja nie
była pewna, czy zalicza do nich zamknięcie w toalecie szturmowanej przez bandziorów. - Tak
dalej być nie może, inne dziewczęta zaraz zaczynają wołać o to samo. A ty znów chcesz się
zwolnić na jakiś tam hobbistyczny egzamin...
Katja nabrała tchu i wypaliła, zanim skończył mówić:
- I jeszcze chcę wymówić posadę od nowego roku.
- Co? Dlaczego? Jesteśmy może zbyt mało elastyczni? Śniadanie do łóżka co rano?
- Dobry pomysł. Zaproponowano mi inną pracę, właśnie w związku z tym
„hobbistycznym egzaminem”, do którego przygotowuję się od trzech lat.
Ryzykowała wiele, co będzie, jeśli nie zda? Spojrzała jednak na swoją dotychczasową
pracę oczami Jonasza i zobaczyła, jaka jest nudna i jednostajna. Niech się dzieje co chce -
musi się stąd wyrwać, zaczerpnąć świeżego powietrza!
Kierownik gwałtownie zmienił zdanie. Katja usłyszała, jakim to skarbem była dla
firmy. Zaproponował podwyżkę, którą odrzuciła. Miała serdecznie dość Svantessona i jego
interesów.
Po nocnych zwierzeniach Katja nie potrafiła dokładnie określić, czy ich żałuje, nie
wiedziała właściwie, czy czuje cokolwiek. Przez cały ranek usiłowała oswoić się z myślą, że
podzieliła się z kimś swą największą tajemnicą.
Wróciła do mieszkania. Naprawdę było całkiem małe, że też nie zauważyła tego
wcześniej! Meble świetnie by pasowały do...
Skąd u niej takie idiotyczne pomysły?
Zadzwonił Jonasz, na dźwięk jego głosu zrobiło się jej gorąco. Świat wokół nabrał
kolorów.
- Chciałem tylko zapytać, co u ciebie - spytał przyjaźnie. Przełknęła ślinę, by
zapanować nad sobą.
- Dobrze. Już wróciłeś? Wszystko załatwiłeś? Tak szybko?
- Tak, ja tylko... To była błahostka - dokończył pośpiesznie, zamykając temat. -
Jedziesz do szkoły?
- Tak, właśnie wychodziłam. Muszę tylko doprowadzić się do porządku po nocnych
orgiach.
Po raz pierwszy napomknęła o wydarzeniach poprzedniego dnia. Jonasz zrozumiał, że
nie chce o tym mówić.
- Przyjadę po ciebie później. Nie mogę się doczekać.
Katja skinęła głową i natychmiast zdała sobie sprawę z absurdalności tego gestu. Nie
mogła się przełamać, by odwzajemnić jego słowa.
- Wiesz, rzuciłam pracę - powiedziała. - Jeśli skończę jako uliczna żebraczka, to
będzie twoja wina.
- To znakomicie! Pomogę ci, będę skakał wokół ciebie na łańcuchu z puszką w dłoni.
Teraz nie mogła już opanować śmiechu.
- Do zobaczenia w szkole. Dziękuję za telefon.
Odłożyła słuchawkę. Biedny Jonasz, nie zasługiwał na takie traktowanie! Za każdym
razem, gdy chciała powiedzieć mu coś ważnego, słowa grzęzły jej w gardle i wszystko
obracała w żart lub banalną paplaninę.
Gdyby tylko mogła wyrazić swoją wdzięczność, powiedzieć, jak wiele dla niej znaczy,
coraz więcej z każdym mijającym dniem! Gdyby mogła okazać tęsknotę za jego czułością,
dłońmi, ustami! Gdyby tylko potrafiła pokonać strach, paniczny strach, który zaglądał jej w
oczy przy każdej próbie! Tak bardzo pragnęła wybiec mu na spotkanie i najzwyczajniej w
ś
wiecie skryć się w jego objęciach...
I zaraz z przerażeniem odpędziła te myśli, ten niewiarygodny obraz szczęśliwej,
zakochanej Katji. Ogarnęła ją rozpacz.
Ż
yła dotąd w zimnym, sztucznym świecie, w którym nie było miejsca dla nikogo z
zewnątrz. Jonasz wdarł się w ten świat z dziką, niepohamowaną siłą, a Katja nie potrafiła nic
jej przeciwstawić. Gdyby pociągał ją wyłącznie fizycznie, byłaby w stanie go odrzucić. Lecz
Jonasz wniósł swoją osobą znacznie więcej - był dobry, opiekuńczy i wyrozumiały, był jak
spokojna przystań, w której mogła się schronić. W gruncie rzeczy nie różnili się zbytnio od
siebie, świetnie się rozumieli i mieli to samo wyrafinowane poczucie humoru. Pochodzili z
podobnych środowisk, choć ona wychowała się na wsi, a on na przedmieściach. Oboje stawili
czoło trudom życia i dopięli celu, nie wypierając się swoich korzeni.
Nic dziwnego, że w świecie Görana nigdy nie czuła się swobodnie!
Czasami zdarzało się jej marzyć. Leżała wtedy na miękkich obłokach, Jonasz był przy
niej i pieścił gorąco. Ta myśl była tak oszołamiająca, że Katja bała się doprowadzić ją do
końca. Nieosiągalne mrzonki, świat, który na zawsze zamknął się przed nią.
Westchnęła ciężko i zebrała się do wyjścia.
Nie mogła przestać o nim myśleć. Nie zdawała sobie zupełnie sprawy, że to ona
właśnie wyzwoliła w nim wszystkie najlepsze cechy. Jonasz nie miał wysokiego mniemania o
kobietach, a przecież Katja zdobyła sobie jego szacunek.
Samochód stał w zwykłym miejscu, pod wysokimi drzewami, które wiosną skrapiały
go kroplami gęstego soku. Parking był niewielki i leżał na uboczu.
Błądziła myślami daleko, inaczej w porę zauważyłaby niebezpieczeństwo. Teraz nie
zwróciła nawet uwagi, że samochód nie był zamknięty. Wsiadła i uruchomiła silnik.
Wyjeżdżała z parkingu, kiedy poczuła dotyk ostrego przedmiotu między łopatkami, a
jakiś chrapliwy głos szepnął jej do ucha:
- Skręć w lewo i nie krzycz, bo pchnę cię nożem!
Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach i mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy.
W pierwszym irracjonalnym odruchu pomyślała, że nie zobaczy się wieczorem z Jonaszem.
Po chwili ogarnęła ją wściekłość, że nie zdąży na egzamin. Dopiero na końcu się przeraziła.
Głos należał bez wątpienia do Berry.
W takich chwilach mało kto dorównałby Katji w zuchwalstwie. Zachowując spokój,
skręciła w lewo i powiedziała:
- Jak rozumiem, goszczę w swoim samochodzie terrorystę amatora. Mogłabym
wiedzieć, skąd wzięło się zainteresowanie moją skromną osobą?
- Zamknij się i jedź, bo ci udowodnię, że nie masz do czynienia z amatorami.
- Najwyższy czas!
- Stuknąłem twardszych facetów jak ty. Lepiej uważaj!
- Po pierwsze, nie jestem facetem, po drugie nie mówi się „jak ty” tylko „niż ty”.
- Pieprzę to... Czemu się zatrzymujesz?
- Bo nie dałeś polecenia. W prawo czy w lewo?
- W lewo - syknął z wściekłością.
Katja rozejrzała się, nigdzie nie było policjanta. Czubek noża nieprzyjemnie drażnił ją
w plecy.
- Szczerze mówiąc, nie mam czasu na te bzdury - powiedziała - więc może przejdźmy
do rzeczy...
- Nie gadaj, tylko jedź!
Jechali w kierunku wzgórz nad fiordem. Berra był wyraźnie podenerwowany, pewnie
dlatego, że aresztowanie kompana zmusiło go do działania w pojedynkę.
Katja nie straciła panowania nad sobą. Trudne lata samotności uczyniły z niej
mistrzynię w tej sztuce. Jedynie Jonasz znał jej słabości i potrafił przebić się przez mur, który
zbudowała wokół siebie.
Nie zdziwiła się wcale na widok willi Svantessona. Nastał wieczór, kiedy wjeżdżali
przez bramę, ogromna posiadłość pogrążona była w mroku.
- Skręć w prawo! - rozkazał Berra.
Usłuchała. Droga wiła się przez ogród w kierunku brzozowego zagajnika. Większość
drzew już wycięto, na tle ciemniejącego nieba sterczały ogromne łopaty koparek i lemiesze
buldożerów.
Berra skierował ją do nie dokończonej stajni Svantessona. Wjechali do środka przez
otwartą bramę. Zbir kazał jej wysiąść z samochodu i zamknął wrota. Byli sami w ogromnym,
pustym, zimnym budynku.
Nie dał jej najmniejszej szansy ucieczki.
W środku panowała ciemność, lecz Berra miał latarkę. Katja dostrzegła zarys białych
ś
cian i podłogi. Budynek nie przypominał jeszcze stajni, miał jednak tę zaletę, że był dość
szczelny. Temperatura na zewnątrz spadła znacznie poniżej zera.
- Wejdź tutaj! - powiedział.
Znaleźli się w małym pomieszczeniu biurowym. Katja nie miała pojęcia, po co je
zbudowano. W środku stało krzesło i biurko, na nim telefon, a obok biurka piecyk. Miała
nadzieję, że tu zostaną.
- Siadaj! - polecił.
Katja nie zaprotestowała, bowiem dostrzegła z przerażeniem, że Berra trzyma w ręku
pistolet. Pistolet był gorszy od noża, uznała. Z psychologicznego punktu widzenia łatwiej w
afekcie o strzał niż pchnięcie.
Katja postanowiła powstrzymać się od prowokacyjnych zaczepek.
- Nie odzywaj się, kiedy będę rozmawiał z twoim ukochanym - warknął.
- Nie mam ukochanego.
- Nie kłam, taka gadka u mnie nie przejdzie!
Słownictwo Berry było poniżej wszelkiej krytyki. Oświetlił telefon i wykręcił numer
Jonasza. W słabym blasku latarki Berra wyglądał odrażająco. Pożółkłe od nikotyny, krótkie
palce zakończone płaskimi, czarnymi paznokciami Wystrzępione i brudne mankiety koszuli.
Prymitywna, zdradzająca brutalność twarz. Tak prezentował się idol Birgit Karlsson, jej
opiekun. Cóż, są gusta i guściki.
Katja poczuła gorzkie przygnębienie, kiedy nikt nie podniósł słuchawki Z trudnością
powstrzymała się od łez.
Pozostawało czekać.
Berra przywiązał ją do krzesła, klnąc tak ordynarnie, że aż się zaczerwieniła. Potem
zapalił papierosa i wyszedł do stajni. Po chwili wrócił i ponownie wykręcił numer Jonasza.
Ż
adnej odpowiedzi. Berra usiadł na podłodze i zapalił kolejnego papierosa.
Dzwonił jeszcze kilkakrotnie, obrzucając Katję wyzwiskami, wściekły, że Jonasza nie
ma w domu. Wyjaśnił jej też, co powinien z nią zrobić, gdyby chciało mu się rozwiązać
więzy. Katja zachowywała godne milczenie. Wiedziała, że Jonasz znalazłby się w
ś
miertelnym niebezpieczeństwie, gdyby Berra ściągnął go do willi Svantessona, lecz
jednocześnie nie mogła opanować tęsknoty. Chciała, by Jonasz znalazł się przy niej i natchnął
otuchą.
Czas mijał powoli. Sznury uwierały ją w nadgarstki i kostki, ścierpła od niewygodnej
pozycji na twardym krześle. Piecyk dawał niewiele ciepła, od okien i drzwi szedł ziąb.
I jeszcze szkoła! Jak sobie da radę na egzaminie, przecież to już jutro! Czyżby cała jej
przyszłość miała lec w gruzach?
Pokój wypełnił się nikotynowym dymem, a Katja nie cierpiała dymu.
Zachowanie godności i spokoju przychodziło jej z coraz większym trudem.
Jonasz czekał przed szkołą. Stał dłuższą chwilę, uczniowie opuścili już budynek, ale
Katji nie było widać. Jego niepokój rósł z każdą minutą.
Wreszcie pojawił się jakiś wykładowca. Jonasz podszedł do niego i zapytał o Katję.
Nie, Katja nie zjawiła się na zajęciach. Niedobrze, powinna była przyjść, robili
powtórkę przed egzaminem. Sporo opuszczała w ostatnich dniach...
Jonasz wyjaśnił, że Katja przeżywa trudny okres, lecz wciąż ma nadzieję, że nie
straciła szansy na dobrą ocenę.
- Nie, to jej nie grozi. Katja zawsze znajdzie pracę. Ma wszelkie dane na to, by zostać
dobrą ilustratorką. Bez egzaminu jednak daleko nie zajdzie.
- Obiecuję, że pojawi się jutro - powiedział Jonasz. - Opuściła zajęcia nie z własnej
winy, pomaga komuś wybrnąć z kłopotów. Poważnych kłopotów.
Czcza gadanina! Myślami Jonasz był już gdzie indziej, musiał ją znaleźć, natychmiast!
Pojechał pod jej dom, ale w oknach nie paliło się światło. Objechał sąsiednie ulice, po
czym zadzwonił do Hulténa. Inspektor był nieuchwytny.
W końcu wrócił do siebie.
Kiedy wszedł w drzwi, zadzwonił telefon.
Ale ze mnie idiota, pomyślał. Pewnie dzwoni cały wieczór, a ja siedzę w kinie i
czekam, aż skończą się zajęcia!
- Halo! - wrzasnął do słuchawki.
Katja usłyszała jego głos. Nareszcie, dzięki Bogu! Żeby wreszcie się zjawił! Jakże
mogła nazywać go gorylem? Powinna przestać oceniać ludzi po niekonwencjonalnym
zachowaniu.
- Mamy twoją pannę - warknął Berra. - Oddaj klucz, to ją odzyskasz.
Katja siedziała na tyle blisko, że zarejestrowała, iż w słuchawce zapadła głucha cisza.
Wiadomość musiała ściąć Jonasza z nóg.
- Jaki klucz? - spytał w końcu.
- Nie wysilaj się. Dobrze wiesz. Klucz Svantessona.
- Mogę go oddać wyłącznie dyrektorowi.
- W porządku. W takim razie kieruję w nią spluwę.
Katja nieomal usłyszała, jak Jonasz wstrzymał oddech.
- Mogę z nią porozmawiać?
- Po co?
- Nie oddam klucza, póki nie będę miał pewności, że ją macie i że nic jej nie jest.
Berra zawahał się. W końcu odwrócił się do Katji.
- Pogadaj z nim! - powiedział. - Tylko bez wygłupów!
Skinęła głową.
- Mówiłam ci, że nie mam czasu - szepnęła do Berry. - Naprawdę. Jeździłam konno i
zostawiłam konia na dworze. Właśnie wybierałam się tam, kiedy mnie zatrzymałeś. On
zamarznie na śmierć. Mogę poprosić Jonasza, by...?
- Pieprzę konie.
- A ja nie. Nie rozumiesz, że przez tego konia zaczną mnie szukać znacznie wcześniej,
niż się spodziewasz?
To była dość naciągana historyjka, ale Berra nie odznaczał się inteligencją; poza tym
był tak zdenerwowany, że dał się złapać na haczyk. Zmełł w ustach przekleństwo.
- W porządku, tylko nie zrób jakiejś bzdury!
Katja podniosła słuchawkę.
- Jonasz? Mówi Katja.
Berra słuchał z napięciem.
- Najdroższa, gdzie jesteś?
- Nie mogę powiedzieć. Musisz zrobić, co ci każe, ten pistolet jest prawdziwy.
Berra skinął z zadowoleniem głową.
- Ale - ciągnęła - mój koń jest na wybiegu. Możesz odprowadzić go do stajni?
- Twój...?
- Byłeś tam raz, więc dasz sobie radę - przerwała mu.
- Rozumiem - odrzekł. - Załatwię to. Dobrze się czujesz?
- Nic mi nie grozi. Teraz musisz porozmawiać z pewnym dżentelmenem. Rób, co
każe, bo mu się trzęsą ręce i łydki.
- Zamknij się! - ryknął wściekle Berra.
Katja przekazała mu słuchawkę z łagodnym uśmiechem.
- Słyszałeś, że to nie żarty? - powiedział Berra triumfalnie. - Wsadź klucz do koperty.
Kopertę złożysz w koszu na rynku o... powiedzmy, wpół do pierwszej w nocy. Zwolnimy
dziewczynę, jeśli klucz okaże się prawdziwy. Tylko nie nawal, bo ją załatwimy!
- Rozumiem.
- Jeśli gliny będą na nas czekać, to ten, co ją pilnuje, ma ją zabić i ukryć ciało.
On jest sam, Jonaszu, on kłamie, powiedziała w duchu Katja.
Berra rozłączył się.
Katja i Jonasz wiedzieli, że Berra nie dotrzyma umowy. Katja musiała zniknąć,
zniknąć bez śladu. Dla bandy oboje stanowili osoby wysoce niepożądane.
Wiadomość o powrocie dyrektora pewnie by ich nawet nie zainteresowała. Berry nie
obchodził Svantesson. Chciał klucz i zawartość skrytki.
- Dobra - rzucił, zerkając na zegarek - na mnie już czas. Nie myśl, że zostawię cię tutaj
przy telefonie. W szopie będzie ci przyjemniej. Trochę ochłoniesz.
Uśmiechnął się złośliwie, zadowolony z dowcipu.
Katja westchnęła. Perspektywa spędzenia nocy w zimnej szopie nie przedstawiała się
zbyt różowo. Jedno było pocieszające: Berra nie znał przeznaczenia tego budynku, nie
wiedział, że Svantesson wznosi stajnię z wybiegiem dla koni!
Nieobecność Hulténa wkrótce się wyjaśniła. Inspektor wyruszył na lotnisko, by
przywieźć bardzo obrażonego i bardzo zdenerwowanego dyrektora Svantessona.
W drodze do miasta obaj policjanci zaczęli rozmawiać. Svantesson nie odezwał się ani
słowem.
Czuł nieopisaną ulgę.
Co za głupstwa, myślał z pogardą. Wzywać go z powrotem z tak błahych powodów!
Nie mieli pojęcia o niczym! Załatwię to w sekundę!
Jak mógł przypuszczać, że tacy twardziele jak Berra i Stickan nie dadzą sobie rady z
niczego nie podejrzewającym Callenbergiem! Coś się zresztą nie zgadzało. Skąd Callenberg
wiedział o związku między napadem a kluczem? Poza tym inspektor Lunden, czy jak mu tam,
wspominał raz po raz o Katji Francke! Katja pracowała w jego biurze. Co ją łączyło ze
sprawą?
Inspektor zadał mu pytanie i dyrektor udzielił odpowiedzi.
- Mój wyjazd do Brazylii ma bardzo proste wytłumaczenie. Podróż była ściśle poufna,
od dawna planowałem otwarcie tam filii, więc pojechałem zbadać możliwości ku temu.
Powinniśmy wspierać kraje rozwijające się - dodał szorstko.
Hultén wykazał sceptycyzm wobec filantropijnych zamiarów Svantessona.
- Rozglądał się pan za domem?
Co za wścibstwo, pomyślał Svantesson.
- Oczywiście! Szef mojego przedsiębiorstwa musi mieć odpowiednią siedzibę.
Ś
wietnie mu poszło, inspektorowi całkiem zrzedła mina. Svantesson wiedział o tym
od dawna: wprawdzie nigdy nie sprawdził swego ilorazu inteligencji, ale i tak miał pewność,
ż
e mieści się w przedziale geniuszu.
By uwiarygodnić swoją historyjkę, dodał:
- Inspektorze! Uważam się za estetę, kocham piękno, nie znoszę brzydoty.
Wyjechałem właśnie teraz, bo nie mogę patrzeć, jak te groteskowe, miejskie maszyny niszczą
mój piękny brzozowy zagajnik. Mam bardzo specyficzny stosunek do przyrody.
- Nie wątpię - odrzekł Hultén pojednawczo. - Mogę pana pocieszyć. Czytałem dziś w
gazecie, że zniszczenie się dokonało.
- To dobrze! Następny krok będzie jednak znacznie gorszy! Zbudują ogromne, szpetne
domy na mojej posiadłości!
- Należy do państwa - mruknął inspektor. - Poza tym mamy teraz lepszych
architektów.
- Nie jestem taki pewien - odrzekł kwaśno dyrektor.
- A klucz, który dał pan Callenbergowi? - spytał powoli inspektor. - Do czego jest ten
klucz?
Przeklęty Callenberg! Nikomu już nie można ufać! Svantesson miał gotową
odpowiedź.
- Do mojej prywatnej skrytki bankowej w Szwajcarii - odrzekł z namaszczeniem. - Nie
chciałem brać go ze sobą do Brazylii, więc dałem go Callenbergowi, polecając, by zawiózł go
do Szwecji i nikomu nie przekazywał. Pan Callenberg najwyraźniej nie spełnił tego polecenia.
- O jaki bank chodzi?
- Nie mam obowiązku udzielać panu takich informacji
- Nie, ale mogłoby to pomóc w rozwiązaniu pańskiej sprawy.
- Mojej sprawy? Nie ma żadnej „mojej sprawy” - wybuchnął Svantesson. - Wezwał
pan mnie bez powodu i w uwłaczający mi sposób. Bez ustanku oskarża mnie pan o kontakty z
jakimiś gangsterami. Już sama myśl o tym jest absurdalna! Niech pan lepiej zajmie się
przeszłością tego pilota, Jonasza Callenberga. Może ma jakieś nieczyste sprawki na sumieniu,
może popadł w jakiś konflikt z ludźmi jego pokroju. Zrzucanie winy na mnie i łączenie jej z
kluczem... Nie, tego za wiele! Zapłaci mi za to! I pan też, inspektorze! Nie ma pan do
czynienia z byle kim!
Hultén nie przestraszył się groźby, ale nie mógł ukryć zaniepokojenia. Dyrektor wił
się jak piskorz. Poza zeznaniem Katji Francke o rozmowie podsłuchanej w archiwum nic nie
łączyło Svantessona z przestępstwami. Może była mitomanką? Lub działała z innych
pobudek? Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że konfrontacja Svantessona ze Stickanem da
jakiś rezultat.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Hultén, kiedy samochód zatrzymał się na
opustoszałej o tej porze ulicy. - Proszę na komisariat!
Spotkanie ze Stickanem nie spełniło nadziei inspektora. Svantesson obrzucił młodego
przestępcę pogardliwym spojrzeniem i wzruszył ramionami.
- Ma pan złe mniemanie o towarzystwie, w którym się obracam. To dla mnie
niezwykła obraza!
Tępe oczy Stickana nie wyrażały nic poza tępotą.
- Nie znam tego starucha - stwierdził z obojętnością. - Takie snoby nie powinny
chodzić po ulicach.
Stickan wykazywał równie małą finezję w doborze słów.
Wszedł dyżurny.
- Inspektorze Hultén, dzwoni Callenberg. Nie po raz pierwszy zresztą. Twierdzi, że to
ważne. Sprawa życia i śmierci!
ROZDZIAŁ XVI
Hultén odebrał telefon. Kiedy wrócił, jego twarz miała inny wyraz.
- A więc, dyrektorze Svantesson! Zaszły nowe okoliczności. Weźmie pan udział w
akcji policyjnej.
- Co to ma znaczyć? Co to za brednie? W jakiej akcji?
- Najpierw na rynek, potem do pańskiej posiadłości.
- Do mojej posiadłości?
Svantesson niczego nie pojmował, był wściekły i przestraszony. Oczy Hulténa
natomiast płonęły ogniem. Wyglądał jak pies gończy, który właśnie chwycił trop.
Zatrzymali się w bocznej uliczce z widokiem na rynek, w samochodzie siedział
inspektor z jednym ze swoich ludzi i Svantesson. W pobliżu nie było więcej wozów
policyjnych, w tę przedświąteczną noc policja miała dość innych zadań. Inspektor wezwał
posiłki, ale dotarcie na miejsce musiało zająć im sporo czasu.
Jonasz zjawił się punktualnie i położył kopertę z kluczem w umówionym miejscu.
- Niech pan patrzy! - rzucił z podnieceniem Svantesson. - To Callenberg! Wiedziałem,
ż
e ma nieczyste zamiary. Proszę go aresztować, inspektorze!
- Niech się pan uspokoi - odrzekł Hultén, - Panujemy nad sytuacją.
Jonasz zniknął im z pola widzenia. Dalszy nadzór nad Berrą zostawił policji, a sam
ruszył w kierunku willi Svantessona. Nie przypuszczał, by Berra miał zamiar jechać za nim, z
pewnością zechce najpierw sprawdzić klucz.
Jonasz się bał, bardzo się bał. Nie miał pojęcia, kto pilnuje Katji, ale nie o to chodziło.
Znacznie straszniejsza była myśl, że dziewczyna może już nie żyć.
Jazda trwała całą wieczność.
Hultén nie miał wolnych ludzi, zresztą Jonasz upierał się, że do stajni pojedzie w
pojedynkę. Nie chciał czekać, poza tym uważał, że gang składa się z trzech osób. Berra i
Stickan są zajęci, więc...
Hultén wahał się, ale Jonasz nie dał się zatrzymać. Inspektor udzielił mu niezbędnych
wskazówek, odradził pośpiech, zalecił rozwagę i cierpliwość.
Jonasz zaparkował samochód z dala od domu Svantessona i resztę drogi przebył
piechotą. Przez nierówny, skopany teren dotarł na tyły stajni. Było cicho i ciemno.
Siedzą w ciemności, pomyślał z niepokojem. A może nikogo tam nie ma? Może już
nie ma kogo pilnować?
Odpędził od siebie złe myśli.
Do stajni prowadziło jedno wejście, szerokie, podwójne wrota. Jonasz okrążył
budynek, ale okna umieszczono zbyt wysoko, by mógł zajrzeć do środka.
A więc przez drzwi...
Może jednak poczekać na policję?
Nie! Zbyt długo już zwlekał, jeden człowiek mógł zresztą zdziałać więcej niż oddział
policji, który raczej skłoniłby przestępców do aktów paniki. Poza tym chodziło o jego Katję!
Jego Katarzynę, która dość w życiu wycierpiała i która odważnie stawiła czoło poniżeniu.
Tu na zewnątrz nic nie mógł zrobić.
Hultén by protestował, ale Hultén był daleko.
Jonasz nacisnął klamkę i ze zdumieniem odkrył, że drzwi są otwarte.
Od wewnętrznej strony znajdowała się zasuwa, której nikt nie użył. Może w środku
nie ma nikogo? Może źle zrozumiał tajemniczą informację?
Nie, rebus był w jej stylu. Katja wiedziała, że zrozumie. To musi być to miejsce!
W środku panowały takie same ciemności jak na zewnątrz, więc Jonasz założył, że
nikt nie zauważy otwierających się drzwi. Ostrożnie zamknął je za sobą.
Ani jeden dźwięk nie zakłócił ciszy. Jonasz znalazł się w ogromnym pomieszczeniu,
które przypuszczalnie miało służyć jako stajnia. Było zimno, Jonasz zadrżał mimowolnie.
Katju, Katju, czyżbym przyszedł za późno? Miałaś być moja. Jesteśmy dla siebie
stworzeni. Niech się nie kończy coś, co się jeszcze na dobre nie zaczęło!
Zrobił kilka ostrożnych kroków. Co kryła ciemność? Ilu ich było? Berra był w
mieście, Stickan aresztowany, została Birgit. Jonasz nie obawiał się Birgit Karlsson. Nie
dlatego, że to kobieta - kobiety potrafiły być czasami twardsze i okrutniejsze od mężczyzn.
Lecz wtedy, na lotnisku, zobaczył jej oczy, oczy znękanej narkomanki Zresztą Birgit nie brała
udziału w napadach.
Mogli być jeszcze inni, których nie znał. Nieszczęśnicy gotowi na wszystko, by
zdobyć choć jeden gram...
Jeśli są tu naprawdę, to gdzie się ukrywają?
Panowała cisza, tak przeraźliwa cisza, jakby ktoś w ciemności wstrzymał oddech.
Bzdury, tego nikt nie jest w stanie wyczuć. Przynajmniej nie on.
Zrobił jeszcze kilka niepewnych kroków. Latarki nie ośmielił się zapalić.
Nie był przekonany, czy postępuje właściwie, ale teraz nie miał już odwrotu. Poruszał
się na tyle bezszelestnie, że chyba nikt go nie zauważył.
Pod sufitem wzdłuż jednej ze ścian biegł rząd okienek, w ciemności widać je było
jako nie do końca czarne czworokąty. Na przeciwnej ścianie nie dostrzegł okienek, czyżby za
nią kryły się jakieś pomieszczenia?
Po omacku zbliżył się do ściany i wymacał drzwi.
Przesunął ręką po murze i znalazł drugie drzwi. A więc dwa pokoje...
Wejść? Które drzwi wybrać?
Może wedrzeć się siłą?
A jeśli wybierze niewłaściwe drzwi i napastnicy zajdą go od tyłu? Nie, lepiej nie.
Z niezwykłą ostrożnością pchnął pierwsze drzwi.
Nic się nie stało. Jonasz wszedł do środka.
Zobaczył zarys drabiny opartej o parapet okienny i kubły z farbą. Magazyn
budowlany. Jonasz już miał wyjść, kiedy coś kazało mu się zatrzymać.
Słaby znajomy zapach.
Delikatne perfumy Katji!
Musiała być tu niedawno albo wciąż jest!
Nie był dłużej w stanie zachować milczenia. Niech się dzieje, co chce,
- Katja? - spytał cicho.
Dobiegł go zduszony jęk. Była blisko, jeszcze krok, a potknąłby się o nią. Jonasz
zapalił latarkę.
Siedziała na krześle, związana i zakneblowana.
- Katju! - szepnął z ulgą. Teraz mogły zjawić się wszystkie złe moce tego świata, i tak
by ją obronił. Znalazł ją, żywą! Reszta się nie liczy.
Upadł przed nią na kolana i zaczął mocować się z kneblem.
- Jesteś sama?
Skinęła gwałtownie głową. Jonasz zerwał knebel i Katja wciągnęła łapczywie
powietrze.
- Jonasz, mój kochany! - jęknęła, opierając czoło na jego ramieniu. Po chwili uniosła
głowę: - Dziękuję, że się zjawiłeś!
- Obiecałem, że stawisz się na egzamin - starał się żartować, ale głos mu się załamał.
- Szybko, uwolnij mnie, zanim wróci! - poprosiła nerwowo.
- Ilu ich jest? - spytał, szarpiąc węzły. Były mocno zaciągnięte, a Jonasz nie miał noża.
- Tylko Berra. Wziął mój samochód i pojechał po klucz. Jonasz, on naprawdę chce
mnie zabić!
- Powstrzymamy go - odrzekł stanowczo. - Hultén go śledzi, a potem zaaresztuje.
Jonasz się przeliczył.
W kilka minut po jego odjeździe do kosza zbliżyła się jakaś postać i, zachowując
pozory obojętności, zatrzymała się. Svantesson zdusił jęk. Znał tę postać...
- Berra we własnej osobie - powiedział Hultén do policjanta. - Zaczekaj, a potem rusz
za nim dyskretnie.
- Widzi pan! - syknął Svantesson. - Wszystko jasne. Callenberg zostawił mu jakąś
wiadomość. Te typy współpracują ze sobą. I jak pan może wierzyć w jego słowa, a nie w
moje!
- Klucz należał do pana - odrzekł zwięźle Hultén.
- Klucz? Do skrytki w szwajcarskim banku? Jak pan może na to pozwolić?
- Proszę się uspokoić! - stanowczo zażądał inspektor.
Policjant wysiadł i poszedł za Berrą. Samochód ruszył za nim powoli, utrzymując
stosowny dystans. Policjant nagle zawrócił.
- On ma samochód! - krzyknął, wskakując do środka. - Gazu!
Po chwili ujrzeli małe, czerwone auto.
- Chyba jest własnością Katji Francke. Jedź, jesteś młodszy - rzucił inspektor,
zatrzymując samochód, by mogli zamienić się miejscami. - Ostrożnie, Anderson, żeby nie
nabrał podejrzeń!
- Jaki jest związek między moją pracownicą a tą dziwaczną sprawą? - spytał
Svantesson, kładąc nacisk na każde słowo. - Czy to ona zmyśliła tę historyjkę o mnie?
Hultén obrócił się w jego kierunku.
- Prawdę mówiąc, podsłuchała rozmowę między panem a Stickanem. Kazał pan tym
draniom zabić Callenberga i odebrać mu klucz.
- Co za oszczerstwo! - Svantesson zzieleniał na twarzy. - I na nim buduje pan swoje
oskarżenie!
Do diabła, zaklął w duchu. Jak mógł być na tyle nieostrożny? Ale przecież wtedy byli
sami...
- Jak dotąd potwierdza się każde słowo - oznajmił Hultén lodowatym tonem. -
Zobaczymy, dokąd zaprowadzi nas ten klucz.
Nie! Dyrektor Svantesson wpadł w panikę. Jeśli Berra to zrobi, to koniec! Obaj przy
skrytce, w towarzystwie policjantów! Katastrofa! Trzeba coś wymyślić. Tylko co?
Szczęście uśmiechnęło się do niego.
Svantesson poczuł, jak oblewa go zimny pot, kiedy mały samochodzik skierował się
do centrum. Nagle przyśpieszył i zniknął za rogiem.
- Do diabła! - krzyknął Hultén. - Dodaj gazu!
Svantesson zaciskał dłonie. Ktoś musiał wysłuchać jego modlitwy - choć z pewnością
nie były to żadne dobre moce - bo kiedy skręcili, czerwony samochód zniknął im z oczu.
Hultén zaklął po raz drugi, a wóz policyjny skoczył do przodu jak strzała. Mknął ulicami, ale
po samochodzie Katji zaginął wszelki ślad.
- A niech to trafi...! - Hultén z trudem hamował wściekłość.
Katja była wolna. Trzęsąc się masowała nadgarstki.
- Jestem przemarznięta do szpiku kości. Nie mogę się poruszyć!
- Chodź - powiedział Jonasz, obejmując ją czule ramieniem. - Jedziemy do domu.
Ogrzejesz się.
W stajni przytulił ją mocniej do siebie, a Katja pozwoliła mu na to z ociąganiem.
- Traktuj mnie jak ojca - mruknął. - Lub jak starszego brata!
Odprężyła się.
- Nie - szepnęła tuż przy jego twarzy - nie tak, to zbyt anonimowe. Lepiej jak
przyjaciela. Bardzo dobrego, silnego, opiekuńczego przyjaciela.
- To znakomity początek - odrzekł.
W tej samej chwili oboje zamarli.
- Posłuchaj! - wyszeptała. - Mój samochód! On wrócił! I jest uzbrojony!
Ostatnie słowa zabrzmiały cicho jak tchnienie.
Jonasz rozejrzał się.
- Nie zdążymy wyjść. Tam jest jednak jakaś nadbudówka, coś w rodzaju strychu
przykrywającego połowę stajni...
Pomacał dłonią dokoła.
- Wejdź na tę beczkę i spróbuj uchwycić się skraju podłogi.
Pomógł jej wejść. Beczka miała nierówne dno i zachybotała się hałaśliwie.
- Już - wyszeptała. - Podsadź mnie!
W chwilę potem znalazła się na górze, a Jonasz pokonał tę samą drogę z jej pomocą.
Przemknęli przez podłogę i wcisnęli się w jakiś kąt. W tej samej chwili drzwi do stajni się
otworzyły.
Katja z trudem opanowała kichnięcie, gdy wzniecili drobiny kurzu i trocin. Złapała
Jonasza za rękę, ale on wolał objąć ją mocno ramionami. Katja nie protestowała, nie mogła
się odezwać.
Berra nie był sam.
- Ja miałbym nie rozpoznać glin! - syknął pogardliwie. - Mogą się kamuflować,
wyczuwam ich na odległość! Zgubiłem ich bez problemu!
- Jedźmy już po to - powiedział jakiś kobiecy głos.
- Nie, później, jak się uspokoi. Najpierw załatwimy tę lalę. Callenberg pożałuje, że
chciał nas nabrać!
Co za język, myślała Katja, tuląc się do Jonasza i bezwstydnie korzystając z ciepła
jego ciała.
- Nie, Berra - sprzeciwiła się dziewczyna. Jonasz miał wrażenie, że rozpoznaje głos
Birgit Karlsson. - Nie chcę na to patrzeć.
- Musisz się nauczyć, że ta zabawa nie jest dla mięczaków!
- Wiem, ale nie chcę!
- Chodźmy wpierw do biura na papierosa - zaproponował Berra. - Mamy czas, tu nas
nikt nie znajdzie. A tam jest ciepło - wykrzywił twarz w uśmiechu.
Zniknęli za drzwiami.
- Uciekamy? - szepnęła Katja.
- Nie, nie da rady. Ta beczka strasznie zgrzyta.
Położył jej dłonie na głowie.
- Zimno ci?
- Tak.
- Schowaj się pod moją kurtkę - powiedział.
Katja znieruchomiała, więc Jonasz dodał:
- Jak przyjaciel.
Usłyszał jej cichy śmiech.
- Jak przyjaciel - odrzekła i przylgnęła do niego, a on opatulił ją połami kurtki. - Czuję
się jak pilarz podwodny.
- Jak kto?!
- Pilarz podwodny, a właściwie lodowy. Dawniej, kiedy nie było jeszcze lodówek,
wycinano bloki lodu takimi długimi piłami o uchwytach z obu stron. Wyobrażałam sobie
zawsze, że jeden człowiek stoi na lodzie, a drugi trzyma za uchwyt pod lodem. Nazywałam
go pilarzem podwodnym. Chociaż właściwie czuję się jak ten blok lodu.
- O, nie - zaśmiał się. - Mam zupełnie inne wrażenie.
- Nie utrudniaj sytuacji, proszę!
- Już dobrze. Wybacz mi.
Stali nieruchomo, przytuleni do siebie. Katja nie panowała już nad zmęczeniem, bolała
ją głowa, a stopy miała przemarznięte. Nigdy nie czuła się gorzej, lecz bliskość Jonasza niosła
ze sobą całkiem nowe doznania - bezpieczeństwo i nawet szczęście! Dopóki traktowała go jak
przyjaciela, nie czuła strachu. Przyjaciel niczego nie żąda. Przyjaźń to coś dobrego.
Podniósł rękę i przeciągnął palcem po jej brwi.
- Jestem taka szczęśliwa, że przyszedłeś - powiedziała. - To było straszne!
- Zrobił ci krzywdę?
- Nie - uśmiechnęła się. - Twierdził, że nie gustuje w kaktusach.
- A więc i jemu nie oszczędziłaś ciętych replik?
- No właśnie - uśmiechnęła się z zawstydzeniem. - Wiesz, Jonasz, teraz się nie boję!
- To dla mnie komplement. Ładnie pachniesz, wiesz o tym?
Wstrzymała na chwilę oddech.
- Naprawdę?
- Chciałbym być jeszcze bliżej ciebie.
Wiedział, że to doceni. Rzucono jej w twarz złe, pogardliwe słowa. Człowiek, którego
oskarża się o zły zapach, reaguje zwykle paniczną potrzebą czystości. Nie spotkał dotąd
nikogo, kto by tak dbał o higienę jak Katja, i był pewien, że wciąż nie może zapomnieć.
Jak miał przywrócić tej biednej dziewczynie pewność siebie?
Koleżanki z biura nie posiadałyby się ze zdumienia, gdyby usłyszały o jego
rozterkach. Katja - biedną dziewczyną? Kto miał więcej pewności siebie niż ona?
Jonasz znał prawdę.
Poczuła jego twarz niebezpiecznie blisko.
- Jonasz - powiedziała błagalnie.
- Tylko wdycham twój zapach - zapewnił. - Jak przyjaciel.
- Ty wariacie! - roześmiała się cicho.
Dotknął wargami jej policzka.
Przez Katję przebiegł dreszcz.
- Nie rób tego!
- Dlaczego?
- Dobrze wiesz.
- Nie, nie wiem - szepnął z podnieceniem. - Nie wiem, co do mnie czujesz. Wciąż
unikasz odpowiedzi.
Katja walczyła ze sobą. Bliskość Jonasza - jego twarz, którą kochała, ciepłe, silne
ciało, osobowość, głos, ruchy, uśmiech - wszystko tak mocno na nią działało. Pragnęła
wyznać mu, że nikt w jej życiu nie znaczył więcej.
- Powiedz, Katju - szeptał, lekkimi pocałunkami muskając jej policzki i szyję. -
Powiedz, co do mnie czujesz!
Wiedziała, że wciąż jest żywą kobietą, że tamto zdarzenie nie zgasiło w niej żaru.
Lecz gdy zarzuciła mu ramiona na szyję, przeszył ją gwałtowny ból na wspomnienie dawnego
poniżenia.
Przypomniała sobie swój drżący i niepewny uśmiech na widok chłopaka, który zapalił
ś
wiatło. W ubraniu, z drwiącym uśmieszkiem na wargach, przywoływał kumpli. I to
najgorsze - pogardliwy rechot, który miał jej uświadomić, że nie jest nic warta i nie zasługuje
na miłość.
Katja jęknęła żałośnie, usiłując wyrwać się z mocnego uścisku Jonasza.
- Nie, nie - szepnęła. - Nic dla mnie nie znaczysz, tyle razy już ci mówiłam... Puść
mnie!
- Uspokój się! - powiedział ostro. - Katju! Wybacz mi, nie powinienem był
wykorzystywać sytuacji. Mogłaś wpaść w panikę.
Powoli odzyskała równowagę.
Jonasz westchnął. Tak niewiele brakowało, by się poddała. Uraz był jednak wciąż zbyt
silny i Jonasz dobrze to rozumiał.
Czeka go długa droga, zanim zdobędzie jej zaufanie. A sposób był tylko jeden: miłość,
nieskończona i delikatna, która sprawi, że Katja uwierzy w jego słowa.
Nieważne, co mówiła. Jonasz wiedział, że nie jest jej obojętny.
- Przepraszam - zaczęła Katja, ale przerwała. W tej samej chwili drzwi otworzyły się i
wszedł Berra w towarzystwie Birgit.
- Czeka cię pierwsza lekcja - powiedział Berra. - Jak się załatwia panienki z dobrych
domów.
- Czy to nieprzyjemne?
- Ależ skąd! Sama zobaczysz.
Otworzył drzwi do magazynu.
Katja wstrzymała oddech i poszukała dłoni Jonasza.
ROZDZIAŁ XVII
Ryk Berry rozległ się echem w ogromnej stajni.
- Zwiała! Jak, do diabła, się to jej udało?
Biegał w napadzie wściekłości, omiatając pomieszczenie światłem latarki. Jonasz
pociągnął Katję w dół i oboje przykucnęli.
- Nie rozumiem! - wrzeszczał Berra. - Owinąłem ją jak paczkę.
- Co teraz zrobimy? - spytała przestraszona Birgit.
- Musimy stąd zniknąć, zanim ta suka zdąży donieść. Trzeba było załatwić ją od
razu...
- Cicho! - pisnęła Birgit. - Ktoś się zbliża.
Berra zesztywniał na sekundę, a potem krzyknął:
- Uciekaj! Szybko!
Było już za późno.
Ktoś otworzył drzwi. Katja i Jonasz usłyszeli jakiś głos:
- Hultén uważa, że Callenberg zdążył zabrać dziewczynę, ale kazał nam dokonać
rutynowej kontroli. Ma któryś latarkę?
Policjanci wyraźnie nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji.
Berra zdał się na instynkt.
- Jeszcze krok i strzelam! Mam dziewczynę.
Nie powiedział, którą, policjanci usłyszeli przestraszony pisk Birgit Karlsson.
Miał nad nimi przewagę, bowiem stał w półmroku; sylwetki policjantów rysowały się
wyraźnie na tle nieba. Byli już w środku, nie mogli więc rzucić się na ziemię i szukać osłony.
- Ilu was jest? Jeden, dwóch, trzech, czterech - powiedział Berra triumfalnym głosem.
- Mam po kuli dla każdego. No, który pierwszy? Ruszcie się tylko, a strzelam!
Jonasz puścił Katję i podkradł się do skraju poddasza. Chciała go powstrzymać, ale
tego by jej nie wybaczył; zacisnęła więc tylko wargi.
Napiętą ciszę przerwał szum powietrza i przekleństwa Berry.
W ułamku sekundy policjanci wkroczyli do akcji. Katja usłyszała strzał i odgłosy
gwałtownej bijatyki.
Zrobiła kilka niepewnych kroków, ale zatrzymała się, kiedy jej stopa natrafiła na jakiś
przedmiot, który potoczył się po podłodze z metalicznym dźwiękiem. Lepiej jeszcze nie
zdradzać swej obecności...
Ktoś upadł na podłogę, zapewne Berra, bo słyszała, jak miota obelgi pod adresem
policjantów.
Wreszcie zrobiło się cicho. Do stajni wszedł, spóźniony Hultén.
- Czy ktoś jest ranny? - zapytał.
- Nie, kula ugrzęzła w ścianie.
- Zawsze możemy oskarżyć go o nielegalne posiadanie broni i stawianie czynnego
oporu - powiedział jeden z policjantów. - Podejrzewam jednak, że lista grzeszków tego typa
jest znacznie dłuższa.
Ciemność rozdarły reflektory policyjne.
- A gdzie jest panna Francke? - spytał Hultén. - Ta myśl niepokoi mnie od pewnego
czasu.
Katja zbliżyła się do skraju stryszku.
- Czas, by tchórze pojawili się w świetle reflektorów - zaszczebiotała. - W czyje
ramiona mogę się rzucić? Obiecuję, że nie włożę w skok tyle siły, co Jonasz.
Zaczęła tyłem opuszczać się na beczkę, lecz zawisła bezradnie w powietrzu.
- Nie należy oświetlać dam w spódniczkach! - rzuciła z wyrzutem w stronę
barczystego policjanta w średnim wieku i ten natychmiast zgasił latarkę. - Kto odsunął
beczkę?
Jonasz złapał ją za stopę i opuścił o parę centymetrów. Uszczęśliwiona Katja znalazła
się na dole.
- Jonaszu, mój bohaterze! - powiedziała. - Nie wiedziałam, że cierpisz na kompleks
Tarzana.
- Skoro się jest gorylem? Po tej poniżającej bezczynności paliłem się do akcji. Nie
przejmujcie się nią - uśmiechnął się do policjantów - w stanie silnego wzburzenia Katja nie
przebiera w słowach. Inspektorze, mogę odwieźć ją do domu? Jest sina jak szmaragd.
- Że też muszę przebywać w takim towarzystwie! - westchnęła Katja. - Szmaragdy są
zielone, drogi Jonaszu!
- Nie bądź taka sarkastyczna. Kto umiejscowił Rio de Janeiro w Argentynie?
- No cóż, rzeczą ludzką jest błądzić, przynajmniej w moim wypadku.
- Proszę ją odwieźć - uśmiechnął się Hultén. - Jestem pewien, że zdoła pan ją ogrzać.
Katja udała, że nie słyszy tej uwagi.
- Moje stopy! - powiedziała, usiłując ruszyć się z miejsca. - Zmarznięte na kość! Czuję
się jak Frankenstein.
- Frankensteinowi marzły stopy? - spytał Jonasz, po czym odwrócił się w stronę
inspektora. - Co z Svantessonem?
- Siedzi w samochodzie, pilnuje go Anderson. Obawiam się jednak, że będę go musiał
zwolnić, ryzykując rzecz jasna proces o zniesławienie. Nic na niego nie mamy, poza
podsłuchaną rozmową i niejasnymi domysłami. Skąd mamy wiedzieć, do czego jest ten
klucz?
- Niech pan nie będzie takim pesymistą - pocieszył go Jonasz. - Znajdzie pan sposób,
by spuścić powietrze z tego nadętego bufona.
- Nic by mnie bardziej nie ucieszyło - mruknął Hultén.
Jeden z policjantów zaofiarował się odprowadzić samochód Katji. Jonasz umieścił ją
w swoim wozie, opatulił jej nogi pledem i włączył ogrzewanie na pełną moc.
- Jutro nie pójdziesz do pracy - oznajmił stanowczo, ruszając w kierunku centrum. -
Nie masz już żadnych zobowiązań wobec Svantessona. Musisz odpocząć i skoncentrować się
na egzaminie!
- Tak, panie sierżancie - odrzekła potulnie. Przyjęła rozkaz z wyraźnym
zadowoleniem.
- Obiecałem, że dostarczę cię na egzamin, i tak się stanie - dokończył z satysfakcją.
- Czekasz na pochwały? - spytała, wciąż trzęsąc się z zimna. - A więc to jest twój
samochód. Bez wątpienia, niezwykle efektowny, Hultén miał rację. Najnowszy model?
- Oczywiście - odparł z dumą.
- Po prostu cudowny! Używasz go jako przynętę?
- Przynętę? Na dziewczyny? Czy nie dostrzegam w twoim głosie cienia zazdrości?
- Nie, wciąż dygoczę z zimna. Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie!
- Możesz być zupełnie spokojna. Kupiłem samochód trzy miesiące temu. Żadnych
triumfalnych karbów w desce rozdzielczej.
Katja naprawdę się uspokoiła i stłumiła uśmiech radości. A więc Jonasz nie miał
dziewczyny co najmniej od trzech miesięcy! To dobrze!
Skręcił na główną ulicę miasta. O tej późnej porze miasto było wymarłe, powitał ich
błysk świątecznych dekoracji, jakby uradowanych wizytą niespodziewanych gości.
- Pewnie chcesz wrócić do siebie?
- Tak będzie najlepiej. Jestem zamrożona!
- Wszystko będzie dobrze - pocieszył ją. - Na najgorszą ewentualność mam lampę
lutowniczą w samochodzie.
Przygotował jej gorącą kąpiel - najlepsze lekarstwo dla zmarzniętych, jak stwierdził.
Gdy Katja się kąpała, Jonasz zaparzył herbatę i zrobił coś do jedzenia z resztek znalezionych
w lodówce.
- Czuję się bosko! - stwierdziła Katja, wchodząc do kuchni we frotowym szlafroku. -
Mogę poruszać kończynami, Frankenstein ustąpił miejsca kruchej kobiecie. Nie musiałeś się
trudzić!
Obrzuciła podejrzliwym spojrzeniem jego dzieło. Jonasz był przypuszczalnie
najgorszym kucharzem Północy, ale traktował swe kuchenne dokonania z powagą. Ilu
mężczyzn jego pokroju zachowywałoby się w ten sposób?
- Nie jesteś głodna? Ja bardzo.
- Ale ze mnie egoistka! - odpowiedziała. - Tak to jest, jeśli ktoś myśli, że ma
wyłączność na współczucie.
- Wskakuj do łóżka, zaraz znajdzie się coś dla zmarzniętej duszy.
- To nie dusza jest zmarznięta. Masz duńskie landrynki?
- Znalazłem torebkę w samochodzie. Chciałem je podać z herbatą.
- Mogę je wrzucić do środka? - spytała z zachwytem. - Uwielbiam ten dźwięk, kiedy
pękają od gorąca.
- Ty też? - uśmiechnął się. - Jesteśmy podobni do siebie jak rodzeństwo.
- Jakie szczęście, że nie jesteśmy rodzeństwem! - krzyknęła spontanicznie.
Jonasz spojrzał na nią przeciągle, ale Katja odwróciła twarz. Gorączkową ruchliwością
usiłowała zatuszować słowa.
- Kładź się!
Dał jej lekkiego klapsa i Katja posłuchała.
- Ładnie pachnie ta potrawa.
- No jasne, przecież ja ją zrobiłem.
- To dość wątpliwa gwarancja - mruknęła. - Postawię wszystko na tacy.
Jonasz nalał jej herbaty. Jego umiejętności kulinarne nie były wcale takie złe, Katja
rozpoznała kotlety mielone z poprzedniego dnia, spaghetti, cebulę, pieczarki, wszystko
obficie posypane przyprawami.
I mogła wrzucać landrynki do herbaty i śmiać się za każdym razem, gdy pękały z
głośnym trzaskiem. Jonasz przyglądał się jej z czułym rozbawieniem.
- Dobrze ci teraz? - spytał cicho.
- Cudownie! Pomyśl, mogliśmy wciąż tkwić w tej okropnej stajni albo jeszcze
gorzej... Och! Po co nam niebo, Jonasz, tutaj jest jak w niebie. Ale, miły, co zrobiłeś sobie w
rękę? Jest spuchnięta i pokaleczona.
Wstał pośpiesznie.
- Uderzyłem się, bawiąc się w Tarzana.
- Nieprawda - odpowiedziała z namysłem. - Była już taka, kiedy rozwiązywałeś
węzły.
- Więc musiałem zranić się wcześniej. Nie jest ci za zimno?
Głos Katji zabrzmiał łagodnie lecz stanowczo:
- Jonasz! Chodź tutaj!
Usiadł przy łóżku, ale nie podniósł głowy.
- Co się stało? Kto cię skrzywdził?
- Raczej na odwrót. Katju, musisz zasnąć. Już idę, więc...
Rozgniewała się.
- Dlaczego unikasz odpowiedzi? Jesteśmy kumplami. Przyjaciółmi, prawda?
- Tak. - Westchnął. - Biłem się.
- Jonasz! Z kim? To ta sprawa, którą musiałeś załatwić?
Jonasz wykrzywił twarz z zażenowaniem.
- Za dużo pytań! To żadna sprawa. Odwiedziłem pewnego młodego człowieka o
nazwisku... Sven - Arne Lund.
Katja zaniemówiła.
- Co takiego? - szepnęła po chwili.
Dotknął jej dłoni.
- Wybacz! Nie mogłem się opanować.
- Co mu powiedziałeś? Co on powiedział?
- Hm, pamiętam tylko, jak leżał skulony, opierając się o samochód. Podejrzewam, że
przez parę dni nie będzie wychodził z domu. Podbiłem mu oczy i rozkwasiłem wargi, jak
sądzę. Katja... chyba go już nie kochasz?
Wyraz obrzydzenia na jej twarzy wystarczył za odpowiedź.
- To twoje wielkie przeobrażenie nie miało być wyłącznie zemstą wobec niego? -
spytał. - Chciałaś mu coś udowodnić?
- Zemstą? Nie, zrobiłam to ze strachu i by uniknąć takiego samego losu w przyszłości.
- Ale musiałaś być bardzo zła, skąd inaczej wzięłabyś tyle siły?
Zamyśliła się.
- Tak... byłam zła. Zła na samą siebie, za własną bezradność. Tak, byłam zła.
- To zdrowo. Nie gniewasz się?
- Nie powinieneś był tego robić! - szepnęła. - Nie powinieneś!
I nagle wybuchnęła śmiechem, tak gwałtownym i serdecznym, że Jonasz z miejsca się
do niej przyłączył.
- Jonasz! Jesteś najbardziej prymitywnym dżentelmenem, jakiego znam! Teraz czekają
cię przykrości?
- Nie przedstawiłem się. Poza tym sądzę, że zachował na tyle rozsądku, by milczeć.
- Wszedłeś po prostu i go uderzyłeś?
- O, nie, najpierw wygarnąłem mu, co o nim myślę. Katja, muszę już iść. Możesz spać
spokojnie, wszyscy przestępcy są za kratkami.
Nie chciała, by odchodził. Rozpaczliwie pragnęła, by został, ale nie umiała mu tego
powiedzieć.
- Jonasz - zaczęła, kiedy zakładał kurtkę - pojutrze jest zabawa w szkole, zaraz po
egzaminach. Göran zagroził, że pójdzie z inną, jeśli go wkrótce nie zaproszę. Uważam, że
powinien z nią pójść.
- Ja też tak uważam - odrzekł wyczekująco.
Niezdarnie składała słowa.
- Opłacałoby się zaprosić tego, jak mu tam, Jonasza Callenberga?
- Jego? Na zabawę? Jesteś szalona, on nie ma w sobie krzty wychowania!
- Więc nie ma sensu pytać.
Jonasz bawił się rękawiczkami.
- Nie zaszkodzi spróbować. Może jest na tyle bezwstydny i głupi, że się zgodzi.
- Tak uważasz?
- Spróbuj!
- Pójdziesz ze mną, Jonaszu? - spytała cicho.
- Z przyjemnością - odrzekł poważnie i z takim wzruszeniem, że Katja się zdumiała. -
Z ogromną przyjemnością. W co mam się ubrać?
- W garnitur, który miałeś na sobie w hotelu Majestic.
- Zwróciłaś na niego uwagę?
- Jestem powierzchowną snobką, oceniam ludzi po ubiorze.
- Bzdura! - powiedział czule i pocałował ją w nos. - Dobranoc! I dziękuję!
- To ja dziękuję. Moja przyszłość nagle nabrała sensu i atrakcyjności.
- Dlaczego? - spytał Jonasz, płonąc z ciekawości.
Katja straciła z miejsca pewność siebie.
- Z różnych względów - odrzekła wymijająco. - Rzuciłam pracę w firmie papierniczej
Svantessona, mam ważny egzamin, zyskałam przyjaciela, któremu pomogę urządzić
mieszkanie i... Poza tym, całkiem mimochodem, uratowałeś mi życie.
- Nie ma za co dziękować.
- To już chyba przesada! - roześmiała się.
Jonasz też się uśmiechnął. Katja chciała coś dodać, ale słowa ugrzęzły jej w gardle.
- Mogłabyś założyć tę suknię, którą miałaś na sobie w Majesticu? - poprosił. -
Wyglądałaś w niej jak marzenie.
Katja ucieszyła się.
- Podobała ci się? To ją założę. Zresztą i tak nie mam wyboru, to moja jedyna
wyjściowa sukienka. Będę mogła kiedyś zaprosić cię na obiad? W dowód wdzięczności?
- Traktuję te słowa jak obietnicę.
- Lubisz tatara?
- Nie wiem - odrzekł niepewnie. - Jak go ostatnio jadłem, był zbyt mało wypieczony.
Roześmiała się serdecznie.
- Nie - dodała. - Tobie nie podam surowego mięsa i jajek. Lepszy będzie zwykły
pudding.
- W sam raz dla mnie.
W drzwiach obrócił się. W mieszkaniu było prawie ciemno, tylko łagodne światło
lampki nocnej rozjaśniało jej postać.
- Chyba cię kocham, Katju - powiedział cicho.
I wyszedł, zanim jego słowa zdążyły wprawić ją w zakłopotanie.
ROZDZIAŁ XVIII
Trzy dni egzaminów minęły szybko. Katja rysowała i uczyła się, do znudzenia
powtarzając historię sztuki. Jonasz odwoził ją do szkoły, był bardzo dyskretny i opiekuńczy.
Jego spokój wzbudzał w Katji lęk - taki stan nie mógł trwać wiecznie i prędzej czy później
musiał skończyć się wybuchem. Na razie Jonasz wydawał się bardzo dumny z jej zdolności
rysunkowych i niezwykle przejęty egzaminem. Pewnego dnia dwóch posłańców przyniosło
jej do domu krzesło. Pan Callenberg zapłacił za nie, wyjaśnili. Z ulgą odstawiła niewygodny
taboret do kąta.
Cieszyła się ze swoich postępów w szkole...
Jonasz całe dni spędzał w samolocie. Krążąc nad ziemią, wciąż myślał o Katji. Nie
było rzeczy, której by dla niej nie zrobił. Tryskał radością i entuzjazmem.
Inspektor Hultén miał się znacznie gorzej. Przeżył gorzki zawód, musiał wypuścić
dyrektora Svantessona, który zaszył się w swojej willi z sercem przepełnionym pragnieniem
zemsty i zakazem opuszczania kraju. Stamtąd słał gniewne listy do przełożonych inspektora,
którzy już zaczynali się zastanawiać, czy Hultén nie zasługuje na naganę, a dyrektor na
powrót do Brazylii.
Policja miała dość dowodów, by zatrzymać Berrę, ale nie dość, by uczynić to samo z
Birgit i Stickanem. Poza tym zginął klucz, poszukiwania w stajni i samochodzie Katji spełzły
na niczym. Szanse dotarcia do skrytki stawały się złudne.
Dla inspektora Hulténa przyszłość malowała się w ponurych barwach.
Nadszedł trzeci i najdłuższy dzień egzaminów. Katja spędziła go w klasie, w
intensywnym skupieniu odpowiadając na pytania. Wróciła do domu zmęczona i zadowolona i
resztę dnia poświęciła pracy nad swoim wyglądem. Bardzo jej zależało, by dobrze wypaść na
wieczornej zabawie.
Kiedy w końcu usiadła przy stole w oczekiwaniu na przyjście Jonasza, na jej twarzy
rysował się wyraz niezwykłej powagi. Katja postanowiła napisać list.
To już koniec, pisała. To nie ma sensu, nie chce go już więcej widzieć, by go nie
skrzywdzić. Sama może prowadzić życie bez problemów, jeśli tylko nie będzie angażować się
uczuciowo, po prostu pracować i spotykać się z ludźmi takimi jaki Göran.
Teraz zaś zaangażowała się po same uszy, co mogło jedynie skończyć się gorzkim
rozczarowaniem dla nich obojga. A więc czas, by to przerwać.
Jeszcze tylko jeden wieczór spędzi w jego obecności, będzie czuć silny uścisk jego
dłoni i słyszeć jego głos, który wprawiał jej ciało w drżenie...
Wszystko to przelała na papier, nigdy dotąd równie łatwo i szczerze nie pisała o
swoich uczuciach. Mogłaby zresztą dodać znacznie więcej, ale nie chciała narażać się na
ś
mieszność.
Usłyszała na schodach kroki Jonasza i zdziwiła się, że tak mocno zabiło jej serce.
Dyrektor Svantesson siedział ze szklanką alkoholu w dłoni. Zagrożenie minęło, zakaz
opuszczania kraju nic nie znaczył, skoro sprawy potoczyły się w ten sposób. Mógł wrócić do
firmy i czekać, aż hałas wokół jego osoby ucichnie. Zawartość skrytki nigdy nie zostanie
ujawniona, klucz zniknął, a Berra i Stickan siedzieli za kratkami. I tak zresztą nie przyszłoby
im do głowy donieść na dyrektora, mieli dość własnych kłopotów. Inspektor Hultén ma za
swoje! Tak kończyli wszyscy, którzy rzucali wyzwanie Svantessonowi - geniuszowi nad
geniusze!
Dyrektor dostał zaproszenie na zabawę artystów od młodej damy, którą poznał jakiś
czas temu. Jak na jego gust była zbyt ekstrawagancka, ale niebrzydka, więc czemu nie?
Bardzo potrzebował odprężenia po przejściach ostatnich dni.
Pierwsza część zabawy przebiegła wspaniale. Zjawiła się Miriam i pożerała Jonasza
oczami. Jonasz zachowywał wobec niej obojętną taktowność, co Miriam odebrała jak obelgę.
Katja bawiła się wyśmienicie. Oczy Jonasza wyrażały dokładnie to, co chciała; przychylne
komentarze szkolnych kolegów o jej partnerze tylko poprawiały jej nastrój.
Potem jednak wszystko się zmieniło.
Jonasz nie chciał tańczyć. Katja nic nie mogła na to poradzić, choć marzyła o tej
niezobowiązującej bliskości, jaką daje taniec.
Jonasz był zły, wzburzony listem, który właśnie przeczytał. Stali w zatłoczonej sali, a
on starał się przekrzyczeć muzykę, nie wzbudzając ciekawości najbliżej stojących osób. Było
to zupełnie niemożliwe, chwycił więc Katję pod ramię i wyprowadził do sąsiedniej sali.
- Katju! - powiedział z rozpaczą. - Nawet nie dajesz mi szansy!
- Bo wiem, że nic z tego nie będzie - odrzekła zmęczonym głosem. - Jestem zimna,
martwa, nie umiem otworzyć się dla nikogo.
- Próbowałaś?
Westchnęła.
- Był ktoś, rok temu. Uciekłam, kiedy starał się mnie pocałować.
- Czułaś do niego to samo co do mnie?
- O, nie! - krzyknęła impulsywnie. - To znaczy... Skończmy już z tym, sprawiamy
sobie nawzajem ból.
- A święta, Katju! Miałem takie plany, dotąd nie miałem komu dawać prezentów. Już
nawet kupiłem parę...
Na sekundę na jej twarzy odmalowały się żal i tęsknota, lecz zaraz potrząsnęła głową.
- Nie widzisz, jak szybko nasz związek zmierza ku temu, co nieuchronne? Nie
możemy być wyłącznie przyjaciółmi, to iluzja. A wtedy przyjdzie katastrofa. Uwierz mi! Boję
się, a za nic w świecie nie chcę cię skrzywdzić!
- Nie wiem, skąd się bierze ten twój pesymizm...
Przerwał im jakiś głos.
- Cześć, Katja, a więc jednak przyszłaś!
Głos należał do Görana, który zjawił się na balu z jedną ze studentek. Katja
przedstawiła im Jonasza, udając, że nie zauważa jego kwaśnej miny. Sama była rada, że ktoś
przerwał im rozmowę. Jonasz miał niezwykły dar przekonywania, a Katja nie chciała się dać
przekonać.
- Katja dużo o panu opowiadała - zagadnął przyjaźnie Göran. - Autentyczny kult
jednostki! Aa! Czemu mnie szczypiesz?
- Idiota! - wysyczała przez zęby.
Jonasz przyglądał się młodemu adwokatowi z ciekawością. Nie był może specjalnie
interesujący, typowy elegancik, ale w sumie dość sympatyczny. Inaczej zresztą Katja nie
obdarzyłaby go przyjaźnią.
Wtedy zjawił się dyrektor Svantesson w towarzystwie najbardziej ekscentrycznej
studentki na kursach. Jej ekscentryczność polegała na demonstrowaniu swej przynależności
do bohemy, z którą na dobrą sprawę nie miała wiele wspólnego. Było to rozpieszczone
dziewczę z dobrej rodziny, które uważało się za niezwykle oryginalną osobowość artystyczną.
Katja unikała jej jak ognia.
Znaleźli się więc w grupie sześciorga osób, bo dyrektor Svantesson z premedytacją
przyłączył się do nich. Czuł nieodpartą potrzebę wylania z siebie jadu, który przepełniał mu
duszę. W końcu to Katja i Jonasz byli powodem jego kłopotów.
Katji dostało się najwięcej. Drobne wzmianki i bezpośrednie oskarżenia o skłonność
do fantazjowania, potrzebę adoracji, kobiecą lekkomyślność oraz podkreślanie jego własnej
męczeńskiej chwały. Katja nie pozostała mu dłużna. Göran musiał użyć całych swych
adwokackich zdolności, by hamować wzburzone umysły tych dwojga. Rozmowa toczyła się
w pozornie ugrzecznionym tonie.
- Zostaje pan w domu, dyrektorze Svantesson? - Göran podjął jeszcze jedną próbę
mediacji.
- Tak. Oczyszczono mnie z wszelkich zarzutów. Mam nadzieję, że nikt mnie nie
będzie niepokoił w mojej posiadłości. Nie życzę sobie koparek ani nieproszonych gości w
mojej stajni.
Zanim Katja zdążyła rzucić jedną ze swoich zjadliwych replik, Göran dokończył:
- Słyszałem na posiedzeniu rady miejskiej, że jeszcze trochę pokopią. A Katja nie
trafiła do pańskiej stajni z własnej woli, stała się ofiarą nieszczęśliwego zbiegu okoliczności
Svantesson włożył w uśmiech cały swój zapas sarkazmu.
- Zbiegu okoliczności? Niezłe sformułowanie! Czyżby szukał pan cynicznej sekretarki
do swojego nowego biura?
- Spudłował pan, dyrektorze - odrzekła bezczelnie Katja. - Sama wymówiłam pracę
parę dni temu, nie lubię firm o podejrzanej reputacji. Poza tym nie po to chodzę od trzech lat
do szkoły artystycznej, by skończyć w biurze adwokackim. Nie mam zamiaru narzucać
Göranowi swojego towarzystwa.
Dwie pozostałe dziewczęta zaniemówiły. Nie miały pojęcia, o co chodzi, ale
wyczuwały wzajemną nienawiść tych dwojga.
Podeszła do nich kelnerka.
- Przepraszam... Telefon do pana Jonasza Callenberga. Czy to może...?
- To ja - odpowiedział Jonasz. Ulżyło mu, że ktoś przerwał ten pojedynek na słowa. -
Idziesz ze mną, Katju?
- Z przyjemnością.
Dzwoniono z lotniska z nagłym zleceniem. Jakieś małżeństwo przebywające na
wakacjach w górach musiało wracać do chorego dziecka.
- Odwiozę cię najpierw do domu - oświadczył.
- Nie, pojadę taksówką, śpiesz się do czekających rodziców!
Na schodach minęli Svantessona z dziewczyną. Dyrektor nie zaszczycił ich nawet
spojrzeniem, chyba uznał, że skończył z nimi na dobre.
- Zadzwonię zaraz po powrocie - obiecał Jonasz.
- Czy jest sens, byś dzwonił? Lepiej...
- Tak wcale nie byłoby lepiej! Sądzisz, że się tak łatwo poddam?
Westchnęła.
- Znęcasz się nad samym sobą! No, ale... uważaj na siebie!
Uśmiechnął się.
- Ty też, maleńka!
- Jestem taka bezradna, kiedy cię nie ma. Wiem, że jestem teraz niekonsekwentna, ale
nic nie mogę poradzić na to, że tęsknię do ciebie.
- Wcale nie musisz tęsknić do mnie. Możesz budzić się co rano i znajdować mnie przy
swoim boku.
- Kolejna próba oświadczyn?
- Nie, skończyłem z próbami. Postanowiłem zdobyć to twoje gospodarstwo za wszelką
cenę!
Schyliła głowę, by nie zobaczył jej twarzy.
- Jedź już! Istnieją granice mojego poświęcenia.
Stał, przypatrując się jej z namysłem. Wyglądała dokładnie tak, jak wtedy na stacji,
kiedy ją pocałował. W końcu ruszyła szybko w kierunku czekającej taksówki.
Katja ledwo zdążyła zapaść w sen, kiedy zadzwonił telefon.
- Cześć! - usłyszała w słuchawce. Głos Jonasza brzmiał świeżo, - Już jestem z
powrotem.
Nigdy nie przyzwyczai się do brzmienia jego głosu? Serce znów zabiło jej mocniej.
- Jak miło - syknęła przez zęby - zwłaszcza że jest za piętnaście szósta.
- Tak wcześnie? - spytał strapiony. - Przepraszam!
- Nic się nie stało - odparła już rozbudzona - przynajmniej dopóki nie ma telefonów z
ekranem. Nie przypominam teraz niczym mojego pieczołowicie budowanego wizerunku.
- Brzmi wspaniale! Przyjeżdżam od razu.
- Daj mi chociaż pięć minut! Poza tym spędziłeś całą noc w powietrzu. Nie
powinieneś się przespać?
- Masz rację. Przyjdę o dziesiątej, dobrze? Dokończymy naszą dyskusję od tego
samego miejsca, w którym ją przerwaliśmy.
O dziesiątej nie było czasu na dyskusję. Dwie minuty przed Jonaszem zjawił się
Hultén. Nigdy dotąd nie powitały inspektora równie zakochane oczy i nigdy dotąd ich blask
nie zgasł równie szybko.
Biedny inspektor był niezwykle zatroskany. W ostatnim odruchu nadziei odwiedził
Katję. Kiedy zjawił się Jonasz, Hultén wyłuszczył przyczynę swego zmartwienia.
- Sprawy przybrały zły obrót! Wiem, że macie rację, choć moi zwierzchnicy twierdzą
coś wręcz przeciwnego. Nie dysponuję żadnymi dowodami przeciwko temu człowiekowi!
- Przecież jest winny! - powiedziała Katja.
- Jasne! Przyskrzyniłbym go z największą przyjemnością, potraktował mnie jak
natrętną muchę! A ten jego triumfalizm jest nie do zniesienia. Nic nie rozumiem. Nie ma
ż
adnych dowodów na jego związek z narkotykami, a przecież spotykał się z tymi drobnymi
handlarzami. Gdyby nie oni, pomyślałbym, że chodzi o coś zupełnie innego.
- No właśnie - zamyśliła się Katja - Birgit Karlsson na pewno zależy na narkotykach.
- Gdybyśmy tylko znaleźli klucz do skrytki! Zanim Berra wyjdzie na wolność.
- Klucz? Jeszcze go nie znaleźliście? - spytała ze zdziwieniem.
- Nie. Szukaliśmy wszędzie. Założyliśmy, że Berra miał go ze sobą, kiedy wrócił do
stajni, ale chyba nie miał. Problem nie do rozwiązania.
Mężczyźni spojrzeli na Katję.
- Wyglądasz jakoś dziwnie - powiedział Jonasz.
- Bo myślę.
- Więc tak wyglądasz, jak myślisz! O czym?
- Cicho, usiłuję się skoncentrować! Dlaczego nie zwrócił się pan do mnie,
inspektorze?
- Zdawała pani egzamin, nie wolno było przeszkadzać. Polecenie pana Callenberga.
Ma pani coś dla mnie?
Katja nie zareagowała od razu. Poruszała nerwowo rękoma, jakby nie mogła sobie
czegoś przypomnieć.
- Szukaliście w stajni?
- Oczywiście! We wszystkich możliwych miejscach.
- Poza jednym! Tak mogło być, mogło być!
- Co mogło być? - spytał Jonasz.
Nie słuchała go.
- Kiedy zostałam sama na strychu, po tym jak zeskoczyłeś, chyba potrąciłam coś nogą,
coś co z brzękiem potoczyło się po podłodze...
- Na górze? - stwierdzili sceptycznie.
- Tak. Może to był...
- Klucz - dokończył Hultén. - Który Berra wyrzucił podczas bójki?
- Przecież nie wiedział, że tam jestem.
Hultén nabrał energii
- Dalej! Jedziemy tam!
Jonasz uśmiechnął się.
- Jak dobrze znów zobaczyć nadzieję w pańskich oczach, inspektorze. Jedziesz z nami,
Katju?
- Oczywiście! Mam zamiar pogonić dyrektorowi Svantessonowi kota za wszystkie
jego wczorajsze złośliwości. Co tam kota. Lwa.
- Gonisz lwy? Może podajesz je na obiad? - spytał z niedowierzaniem Jonasz. - Cofam
moje oświadczyny.
- Niech pan tego nie robi - oświadczył Hultén. - Dziewczyna jest pierwsza klasa, niech
ją pan bierze razem z lwami!
- To już nieaktualne - odpowiedział Jonasz. - Dostałem kosza.
- To bardzo nierozsądnie z pani strony, panno Francke. Bylibyście mistrzami kłótni
małżeńskiej.
Katja wzięła go pod ramię.
- Ruszamy, panie swacie. I proszę mówić nam po imieniu. Tworzymy zgraną drużynę!
Hultén wezwał Andersona i pojechali do willi Svantessona. W ogrodzie natknęli się na
jego gospodynię.
- Proszę poprosić Svantessona do stajni - rzucił krótko inspektor.
- Dyrektor Svantesson jest nieobecny - odparła z godnością. - Wyjechał w nocy.
- Co takiego? Nie miał prawa. Dokąd?
- Nie wiem. Spakował walizkę i zabrał samochód. Wyjeżdżał w pośpiechu.
- Rzeczywiście, wyszedł wczoraj dość wcześnie - powiedział Jonasz.
Hultén spoglądał na nich z zaskoczeniem.
- Czy wczoraj zaszło coś niezwykłego?
- Nie - odrzekł Jonasz - poza tym, że Katja i Svantesson obrzucali się wyzwiskami.
- To nic nowego. Z tego powodu nie uciekł. Chodźmy!
Znaleźli się przed stajnią, z niewielkiej odległości dobiegł ich hałas koparek.
- Miałam nadzieję, że nigdy już nie zobaczę tego miejsca - westchnęła Katja. - W
każdym razie na górę nie wchodzę. Nie mam zamiaru znów niszczyć sobie ubrania.
- My wejdziemy - odrzekł inspektor. - To znaczy Anderson.
- Więc po to pan go zabrał - stwierdził Jonasz. - Wy, inspektorzy, macie wygodne
ż
ycie!
- Tak pan myśli? - mruknął inspektor, kiedy Anderson gramolił się na beczkę.
Policjant zaczaj buszować po strychu, migotliwe światło latarki raz po raz omiatało
podłogę.
- Nic tu nie ma - krzyknął głucho.
Koparki przestały pracować - pewnie robotnicy mieli przerwę śniadaniową - więc
słyszeli go całkiem wyraźnie.
- Znalazł pan coś, co mogłam wtedy kopnąć?
Snop światła poruszył się ponownie.
- Nie, nic tu nie ma... Chwileczkę!
Zapadła cisza, policjant zniknął im z pola widzenia.
- Czekamy - powiedział cierpliwie Hultén.
- Coś się błyszczy...
Anderson pojawił się po chwili.
- To ten klucz?
Zszedł na dół i wszyscy zaczęli podziwiać jego znalezisko. Nagle ich uwagę przykuły
jakieś odgłosy na zewnątrz stajni. Szmer podnieconych męskich głosów.
- Wracamy na komisariat, zanim ten klucz znów nam zniknie - oświadczył inspektor.
- I tak nas daleko nie zaprowadzi - stwierdził Anderson. - Wciąż nie wiemy, gdzie jest
zamek.
W tej samej chwili w drzwiach stajni pojawił się jeden z robotników.
- Przepraszam, zobaczyliśmy samochód policyjny i...
- Tak? Jestem inspektor Hultén. O co chodzi?
- Hm, może chciałby pan rzucić na to okiem. Znaleźliśmy coś...
Spojrzeli po sobie, ruszając za mężczyzną.
- Narkotyki? - spytali wszyscy jednocześnie.
Robotnicy zebrali się pod łyżką koparki, zwieszającą się groźnie nad ich głowami.
Wpatrywali się w otwór w ziemi. Katja zauważyła, że jeden z mężczyzn odsunął się na bok,
jakby miał dość tego, co ujrzał.
Hultén z Jonaszem podeszli pierwsi i nachylili się nad wykopem.
- Ojej! - powiedział inspektor z zadziwiającym spokojem.
Jonasz odwrócił się gwałtownie.
- Katja! Nie podchodź!
Zatrzymała się.
- Nigdy nie byłam specjalnie odważna. Co to jest?
- Ciało - odrzekł wstrząśnięty. - Niezbyt przyjemny widok.
- Myślę - powiedział Hultén do Andersona - że wreszcie mamy powód, by ponownie
zająć się naszym dyrektorem!
ROZDZIAŁ XIX
Inspektor Hultén z miejsca nabrał wigoru. Walka z cieniem nareszcie się skończyła.
Katja z podziwem obserwowała szybkość jego działań i sprawność ekipy śledczej,
którą wezwał na miejsce zbrodni.
- Wracamy do miasta? - spytał Jonasz. Stali w gromadzie robotników, w stosownej
odległości od wykopu.
Katja marzła w lekkich botkach, a zdarzenie ją przygnębiło. Mimo to odrzekła z
wahaniem:
- Zaraz. Chcę się dowiedzieć czegoś więcej.
Jonasz przywołał Hulténa gestem dłoni.
- Musimy jechać - powiedział. - Katji jest zimno. Czy możemy coś jeszcze zrobić dla
pana?
Hultén był podekscytowany czekającym go zadaniem. Oczy mu błyszczały.
- Nie, zrobiliście już dość.
- Wiecie, kto to jest? I jak długo...?
- To ciało kobiety. Lekarz sądzi, że leży tu najwyżej dwa lata, przypuszczalnie tylko
rok.
Podszedł Anderson.
- Znaleźliśmy torebkę. To może być pani Svantesson.
- Doprawdy? - warknął inspektor.
- Pani Svantesson? - zdziwiła się Katja. - Przecież ona utonęła? Na żaglówce.
- Jak tam z nią właściwie było? - Inspektor podrapał się po karku. - Znaleziono tę
ż
aglówkę?
- Tak, przewróconą do góry dnem - odrzekł Anderson. - Nie znaleziono ciała.
- Płynęła sama?
- Tak przynajmniej twierdził Svantesson. Sam miał świetne alibi, cały dzień spędził w
biurze.
- Sprawdź, czy Berra lub Stickan potrafią obchodzić się z żaglówką! Co powiedziała
ta gospodyni? Że dokąd wyjechał Svantesson?
- Nie wiedziała. Tylko tyle, że zabrał samochód.
- A więc to go wystraszyło! - wykrzyknął zamyślony Jonasz.
- Co takiego?
- Słowa Görana. O tym, że mają tu kopać. Rozumiecie? Za pierwszym razem uciekł
do Brazylii, wtedy kiedy go wywłaszczono, co to za okropne słowo, nie ma lepszego? No, ale
musiał wrócić, po to tylko by z ulgą stwierdzić, że chodzi o drobnostkę. W jego oczach to
drobnostka! Wczorajszej nocy doznał szoku. Koparki wróciły!
- W rzeczy samej, podejrzanie coś mu się wczoraj śpieszyło - powiedziała Katja.
- O której wyjechał? - spytał Hultén Andersona.
- O piątej rano.
Inspektor zamyślił się.
- Musimy zamknąć wszystkie drogi prowadzące do Danii. Jeśli jest na tyle głupi, by
tam jechać...
- Nie sądzę - przerwała mu Katja. - Ma zakaz opuszczania kraju, prawda? Więc z
pewnością zostanie zatrzymany na lotniskach czy w portach. Służba promowa też go nie
przepuści. Coś innego mnie zastanawia.
- Proszę mówić!
- Kiedy byłam tutaj na przyjęciu, dyrektor gościł jakąś Norweżkę. Była nim
oczarowana, co za fatalny gust! Miała wracać do Norwegii następnego dnia.
- Z jakiego regionu Norwegii pochodziła?
- Tego nie powiedziała, ale sądząc po dialekcie, z okolic Oslo.
- Norwegia? - powtórzył inspektor. - Więc albo ukryje się u niej, albo ruszy wprost na
lotnisko. To mu możemy utrudnić. Jest jeden kłopot z Norwegią, ma zbyt wiele przejść
granicznych.
- Mógł już dotrzeć do granicy? - spytał Jonasz.
Hultén spojrzał na zegarek.
- Nie sądzę. Co to nam jednak daje? Nie zdążymy zawiadomić wszystkich
posterunków, a samochodem go nie dogonimy. Wyślemy natychmiast rozkaz aresztowania do
głównych okręgów policyjnych, ale Svantesson wybrał z pewnością jakąś leśną drogę. Poza
tym może pozbyć się samochodu i przekroczyć granicę piechotą albo autostopem. Nawet
pociągiem. Jeśli się mu to uda, wszelki ślad po nim zaginie.
- Niekoniecznie - powiedział Jonasz z namysłem.
Hultén spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi.
Nie od razu zrozumiał.
- Chodzi ci o...? Oczywiście! Miło z twojej strony, Callenberg. Spałeś w nocy?
Przecież miałeś jakieś zlecenie?
- Spałem trzy godziny. W zupełności wystarczy.
- Świetnie! - rzucił Hultén, odzyskując pewność siebie. - Zabierz ze sobą Andersona,
ja muszę zostać tutaj. Sprawdźcie najpierw główną drogę, dopiero potem boczne. Svantesson
porusza się samochodem kombi, kolor zielony metalik, Anderson zna markę. Powinniście
dotrzeć do granicy o tym samym czasie. Jeśli wyruszycie natychmiast!
- Jadę z wami - oświadczyła Katja.
- O, nie, moja miła! - Jonasz zatrzymał się na chwilę. - Svantesson jest podejrzany o
morderstwo!
- Jeszcze nigdy z tobą nie latałam.
- Znajdziemy na to lepszy moment.
- A jeśli coś ci się stanie...
- To stałoby się i tobie, gdybym cię zabrał. Poza tym mam Andersona za opiekuna.
Głowa do góry! Jeszcze nie tak dawno gotowa byłaś poświęcić się i mnie porzucić.
- Jest pewna różnica! Chcę tylko, byś miał przyszłość bez trosk, a nie żebyś w ogóle
nie miał przyszłości!
- Wariatka! - uśmiechnął się Jonasz i potargał jej włosy. - Nie chcę mieć przyszłości
bez trosk, chcę ciebie z całym bagażem złości, rozpaczy, rozczarowań i porażek. To dodaje
ż
yciu smaku, jak mówią. Idź do domu, uważaj na siebie i bądź piękna, jak wrócę! No, no,
mamy plamę na buciku! Tak nie można, trzeba dbać o siebie, nawet jeśli przebywa się wśród
pospólstwa! Będę w domu za parę godzin.
Katja schyliła się i odruchowo przetarła buty.
Jonasz zadzwonił o trzeciej. Katja siedziała jak przyklejona do aparatu, nie odważyła
się nawet zejść do sklepu w obawie, że odezwie się pod jej nieobecność.
- Nie mogę długo rozmawiać - krzyknął. Połączenie było bardzo słabe. - Anderson
czeka. Mamy go!
- Wspaniale! Gdzie jesteś?
- Gdzieś pod granicą. Dostrzegliśmy go na małej bocznej drodze i wezwaliśmy policję
przez radio. Svantesson siedzi w moim samolocie. Za dwie godziny będę z powrotem i
przyjadę prosto do ciebie.
- A nie jesteś zbyt zmęczony?
- Na co?
Katja zaczerwieniła się.
- Chodzi mi o...
- Tak, wiem. A o czym myślałaś?
Katja udała, że nie słyszy.
- Wyjadę po ciebie na lotnisko.
- Dobrze! Obiecuję, że będę w lepszym humorze niż przy pierwszym naszym
spotkaniu.
Pierwsze spotkanie! Dwoje ludzi od początku nastawionych wrogo do siebie. Z dwóch
całkowicie różnych światów...
Na ulicach panował przedświąteczny ruch. Katja nie miała nawet czasu, by pomyśleć
o świętach.
Co miała kupić Jonaszowi? Ekspres do kawy? Nie, coś bardziej osobistego.
Mijały godziny. Katja odbyła już trzy wizyty w kawiarni, kilkanaście razy zasięgała
informacji. Zapadał zmrok, kiedy przez przypadek w poczekalni, z małego przenośnego radia,
usłyszała wiadomość:
„W godzinach popołudniowych nad południową Szwecją zaginęła taksówka
powietrzna. Samolot wyleciał z Torsby o godzinie 15.15 i wziął kurs na Sztokholm. W
godzinę później odebrano sygnał z samolotu, który znajdował się wtedy na południe od
Göteborga, ale w chwilę potem stracono z nim łączność. Na pokładzie maszyny znajduje się
osobnik podejrzany o zabójstwo. Prawdopodobnie uprowadził on samolot i zmusił pilota,
Jonasza Callenberga, do zmiany kursu w kierunku kontynentu. Nie ma żadnych wiadomości o
dalszych losach samolotu”.
Katja nie mogła się poruszyć. Nie! To nieprawda! Chyba się przesłyszała. Pobiegła do
punktu informacyjnego, gdzie potwierdzono wiadomość radiową. Katja rzuciła się do
telefonu.
Hultén wiedział o wszystkim, od dłuższego czasu usiłował się z nią skontaktować.
- Zaraz tam będę - rzucił zwięźle.
Katja odłożyła słuchawkę drżącą ręką. Jonasz. Och, Jonasz!
Razem z inspektorem zajęli miejsca w pobliżu biura kontroli lotów, by na bieżąco
ś
ledzić rozwój wydarzeń. Katja chwyciła się krzesła, jakby w obawie, że ją stamtąd wyrzucą.
Była blada i miała sine usta.
- To jest pani Svantesson - oznajmił Hultén. - Strzał w plecy. A Berra ma pistolet...
- Więc dyrektora nie można łączyć z tym morderstwem?
- Uważasz, że jest niewinny?
- Nie! Co będzie, jeśli znów się wyplącze?
- Nie z tych sideł!
- Jaki miał motyw?
- Jeszcze nie wiemy. Sprawa ma z pewnością związek ze śmiercią jej brata.
- Zmarł po niej, prawda?
- Tak, trzy, cztery miesiące.
- Svantesson nie zrobił tego przez jakąś inną kobietę - powiedziała Katja z
zamyśleniem. - Przez całe życie skakał z kwiatka na kwiatek. Robił to za jej życia, więc
ś
mierć żony niczego w jego żałosnej egzystencji nie zmieniała.
Hultén poruszył się nerwowo, wstał i podszedł do ogromnego okna.
- Dowiedzieliśmy się co nieco o jego żonie. Była dużo od niego młodsza. Spotkali się
w Kopenhadze, Svantesson oszalał na jej punkcie. Pobrali się zaraz potem. Bardzo piękna
kobieta, widziałem zdjęcia. Miała sporo pieniędzy, no, może nie miliony, ale dość, by
Svantesson mógł zainwestować. Po ślubie jego majątek ciągle rósł. Motyw finansowy
możemy jednak wyeliminować, w końcu zawsze był od niej bogatszy.
Nadeszła noc. Z pokoju kontrolerów lotu nie było żadnych wiadomości. Lotnisko
oblegali dziennikarze, a Hultén robił co mógł, by nie rozpoznano w nim inspektora policji.
Katja była śmiertelnie zmęczona, ale nawet hipnotyzer nie zmusiłby jej teraz do snu. Bolał ją
brzuch, nie tyle z głodu, choć nie jadła cały dzień, lecz z głuchej rozpaczy i bezradności.
Koło północy podbiegł do nich jakiś mężczyzna. Katja i inspektor zerwali się z
krzeseł.
- Dzieje się coś dziwnego - powiedział mężczyzna. - Dostaliśmy spóźnioną
wiadomość, że samolot widziano nad wyżyną Småland. Tymczasem w naszą stronę leci mała
maszyna, tyle że pilot wzywa nas po niemiecku!
- Co? - spytała Katja. - To musi być inny samolot.
- Nie, to na pewno Callenberg. Wygląda na to, że nie działa z własnej woli.
- Ale dlaczego mówi po niemiecku?
- Myślę, że wiem dlaczego - powiedział Hultén.
Mężczyzna skinął głową.
- Po to, żeby ktoś w samolocie go nie zrozumiał. Pojęliśmy jego intencje i
odpowiedzieliśmy tak samo.
Katja wreszcie domyśliła się, o co chodzi.
- Sądzicie, że gra przed Svantessonem komedię? Symuluje lot nad Niemcami, choć w
rzeczywistości dawno już zawrócił w kierunku Sztokholmu?
- Tak! Jest bardzo słaba widoczność, więc jego podstęp ma szanse powodzenia.
Wysyłamy na płytę nasz personel naziemny, wszyscy mają polecenie, by mówić po
niemiecku. Porywacza czeka niezła niespodzianka!
- Z pewnością ma pistolet Andersona! - rzucił ostrzegawczo Hultén. - Mam nadzieję,
ż
e Andersonowi nic się nie stało!
- Jest jeszcze coś - dokończył z zasępieniem kontroler. - Gonią resztkami paliwa.
Callenberg musiał wykonać duży łuk, żeby Svantesson nie zauważył zmiany kierunku lotu.
- Nie, dłużej nie wytrzymam tego napięcia! - jęknęła Katja. - Oddajcie mi Jonasza,
ś
wiat bez niego nie będzie taki sam!
- Zostań tutaj! - powiedział Hultén. - Muszę przygotować komitet powitalny.
- Jeśli w ogóle dotrą do lotniska - mruknęła.
Jonasz, musisz dolecieć! Nie wytrzymam myśli, że ty...
Zza drzwi wychynął inny kontroler.
- Podchodzą do lądowania. Pilot twierdzi, że silnik się krztusi.
Katja podbiegła do okna w odruchu panicznego lęku i wyjrzała w ciemność. Nic nie
zobaczyła.
Jonasz czuł nieznośny ból w zaciśniętych szczękach. Nieustannie omiatał wzrokiem
wskaźnik paliwa. Wychylona w lewo strzałka przestała się już poruszać.
Svantesson otarł pot z czoła, ale nie puścił pistoletu, którego lufa skierowana była w
Jonasza. Z tyłu kabiny leżał Anderson ze skrępowanymi dłońmi i nogami Jęczał z bólu.
Svantesson uderzył go w głowę kajdankami, później dołożył parę kopniaków. Wszystko stało
się tak szybko, że Jonasz znalazł się na muszce, zanim zdążył zareagować.
Jonasz Callenberg był zmęczony. Od nieustannego wpatrywania się w ciemność
piekły go oczy, brak snu zaczął się już dawać we znaki. Nie mógł sobie pozwolić na chwilę
nieuwagi.
Pojawiły się światła lotniska. Żeby tylko zrozumieli, co miał na myśli, mówiąc po
niemiecku! Musieli udawać, że to Hamburg - póki Svantesson nie zostanie unieszkodliwiony.
Silnik małego czteromiejscowego samolotu przerywał niepokojąco. Jonasz napiął
wszystkie mięśnie i wykonał zwrot, aby ustawić maszynę w odpowiedniej pozycji do
lądowania. Dłoń zacisnął na drążku.
W tej samej chwili silnik zamilkł. Trochę zbyt wcześnie. Lecieli teraz siłą
bezwładności, Jonasz liczył na łut szczęścia; nie mieli już szans na drugie podejście.
Samolot tracił wysokość, trochę za szybko, i wreszcie uderzył w ziemię z trzaskiem.
Jonasz walczył, by utrzymać go na prostej.
Kabina zatrzęsła się, ciało Andersona przesunęło się bezwładnie w przód. Gdzieś w
oddali zawyły syreny karetek pogotowia.
Wreszcie drżenie ustało, a Jonasz ze zdziwieniem stwierdził, że sprowadził maszynę
cało na ziemię.
Dyrektor Svantesson podniósł się. Był zamroczony, ale trzymał pistolet w pełnej
gotowości
- Zostańcie na miejscach! - rozkazał. - Ja wychodzę. Jeśli odezwiecie się choć słowem,
zabiję pierwszą napotkaną osobę!
Otworzył drzwiczki i wyskoczył. Jonasz zajął się Andersonem. Uwolnił go z więzów.
Svantesson wcześniej udał, że jest chory, i kiedy Anderson nachylił się nad nim, powalił go
na ziemię...
Dyrektor ruszył szybkim krokiem w kierunku wyjścia, nie zwracając uwagi na
zbliżające się samochody. Nie posiadał się z radości
Jeszcze raz mi się udało! Jestem w Niemczech, nikt mnie nie dostanie, za chwilę
zgubię się w tłumie! Jestem niepokonany!
Zbliżył się do hali przylotów. Dziwne, wszystkie lotniska wyglądają tak samo! To
przypominało do złudzenia sztokholmskie.
Svantesson pchnął drzwi i znalazł się w ciepłym wnętrzu. Otoczyła go grupa
mężczyzn. Wyglądali zupełnie jak...
Kto to? Inspektor Hultén? Tutaj?
Jego wzrok zatrzymał się na tablicy informacyjnej. Cło...
Cło? Napis powinien brzmieć „Zoll”!
Dyrektor chciał rzucić się do ucieczki, ale mężczyźni otaczali go ścisłym kręgiem.
Sięgnął po pistolet, lecz ktoś wytrącił mu broń z ręki.
- Dyrektorze Svantesson, w imieniu prawa... - zaczął Hultén.
- Przeklęty Callenberg! - zawył dyrektor. - Oszukał mnie!
W kabinie samolotu pojawiło się nagle mnóstwo ludzi. Jonasz oddał Andersona pod
ich opiekę, a sam chwiejnym krokiem opuścił maszynę. Słyszał zewsząd pochwały i
wykrzywił twarz w grymasie uśmiechu. Był zmęczony i głodny, poruszał się jak we mgle.
Jakaś postać biegła ku niemu poprzez betonowy plac. Młoda dziewczyna z
rozwianymi jasnymi włosami. Zalała go fala ciepła i radości, uśmiechnął się i przyśpieszył
kroku.
- Jonasz! - krzyknęła Katja i rzuciła się w jego ramiona. Objął ją wolną ręką, dłonie
dziewczyny dotknęły jego szyi, a ciepły, pachnący policzek przylgnął do jego twarzy. Poczuł
jej słone, gorące łzy.
- Jonasz, wybacz mi wszystko - szepnęła pośpiesznie. - Byłam taka samolubna, taka
głupia...
- Co masz na myśli, Katju? - powiedział, rozkoszując się sytuacją.
- To nic nie znaczy, jeśli pośmiejesz się ze mnie, prawda? To nic nie znaczy,
najważniejsze to dawać! Dawać samą siebie, nie bojąc się wzgardy!
- Znów wszystko ci się pomieszało - uśmiechnął się. - Ale rozumiem, o co ci chodzi.
- Byłam taka małostkowa, że nie chciałam dzielić się z tobą moimi uczuciami. I wcale
nie chodzi o pociąg fizyczny. Jonasz, najdroższy przyjacielu, mogłeś zginąć! Mogłeś zginąć!
Nie zniosłabym tego!
- Mów dalej! Nie przerywaj! - mruknął jej wprost do ucha.
- Tak trzymać! - usłyszeli głos Hulténa. - Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Czy
to jednak nie zbyt drastyczna metoda, by dziewczynie otworzyć oczy? Narażać życie, co?
- Takie kobiety jak Katja wymagają specjalnych metod - oświadczył Jonasz. - I
heroicznych czynów.
Objął ją i w trójkę ruszyli do wyjścia.
ROZDZIAŁ XX
Jonasz zasnął w samochodzie. Katja pojechała wprost do jego mieszkania i zaciągnęła
go do windy.
- Bądź kochany, nie przewróć się teraz! - prosiła, podpierając go z całych sił. - Jesteś
taki ciężki. Umieram z ciekawości, ale chyba będę musiała poczekać, aż się wyśpisz.
- Moja gaduło, jak to dobrze być w domu i słuchać tej twojej paplaniny! - mruknął,
pozwalając wprowadzić się do mieszkania. - Kto tu mieszka?
- Ty.
- Aha, przeprowadziłem się. Materace na podłodze i...
- Nie - przerwała mu szybko. - Tam stoi twoje łóżko. Chcesz coś zjeść?
- Nie mogę. Bolą mnie szczęki, zaciskałem je jak uczniak na pierwszej wizycie u
dentysty.
Usiadł na skraju łóżka i opadł w tył.
- Zaczekaj! - krzyknęła nerwowo Katja. - Nie rozebrałeś się.
- Mmm - mruknął.
Wybiegła do kuchni i wróciła po chwili ze szklanką mleka.
- Masz. To na pewno przełkniesz.
Uniosła mu głowę i Jonasz mechanicznie opróżnił szklankę.
- Chodź tu - wymamrotał. - Powiedziałaś prawie, że mogę cię pocałować.
- Nie, dziękuję, wolę, żebyś to zrobił, jak oprzytomniejesz. Podnieś rękę, zdejmę ci
sweter.
Uczynił słaby gest, ale ręka opadła mu z powrotem. Katja mruknęła coś pod nosem,
zdjęła mu buty, a kiedy nie zareagował, zabrała się za sweter. Kiedy skończyła, była tak
zmęczona, że musiała usiąść.
Potem przykryła go kocem. Stanęła nad nim, wpatrując się w jego twarz o mocnych
rysach, teraz wykrzywioną zmęczeniem. Ciemne rzęsy rzucały cień na policzek. Jonasz spał.
Ostrożnie nachyliła się i pocałowała go w czoło, zaskoczona własną śmiałością. Potem
przytuliła policzek do jego twarzy i szepnęła:
- Kocham cię, Jonasz. Kocham cię bardziej, niż mogę to okazać. Nikogo innego tak
nie kochałam...
Ze strachem i wahaniem wpatrywała się w jego zmysłowe usta, sen złagodził ich
zarys. Bardzo wolno przysunęła się i musnęła je wargami, najpierw lekko i pośpiesznie,
potem z większą odwagą.
Nagle poczuła niedźwiedzi uścisk w talii i jego usta na swoich, mocne i gorące.
Instynktownie oparła się, ale zaraz potem uległa i oddała pocałunek.
To było piękne, cudowne!
W końcu puścił ją.
- Jeszcze jest we mnie trochę życia.
- Tak, czuję - szepnęła, łapiąc oddech. - Leżeć, Burek, leżeć!
- Nie wabię się Burek. Jestem Azor, dzielny stróż, po wybitnym ojcu i wybitnej matce.
- Dzielny stróż? Ładny mi stróż, którego trzeba odnosić do domu!
Oczy zalśniły mu pod przymkniętymi powiekami, uśmiechnął się leniwie i odrzekł z
rezygnacją:
- Umiesz wybierać właściwy moment! Zobaczysz rano! Teraz byłoby
niesprawiedliwie...
Głos Jonasza przeszedł w niezrozumiały bełkot. Katja uwolniła się delikatnie z jego
uścisku. W nagłym przypływie odwagi postanowiła zostać na noc. Była roztrzęsiona, a
perspektywa jazdy zimnym samochodem nie przedstawiała się zachęcająco. Jonasz i tak
prześpi pół dnia, a jej już wtedy nie będzie.
Na czubkach palców przemknęła przez mieszkanie, nucąc ułożoną spontanicznie
melodię. Rozłożyła pościel na podłodze dużego pokoju, rozebrała się i wśliznęła pod kołdrę.
Drzwi do pokoju Jonasza stały otwarte, ale Jonasz spał jak zabity. Katja poszła za jego
przykładem.
Obudziła się nagle. Gdzieś w mieszkaniu trzasnęły drzwi z głuchym, tajemniczym
łoskotem.
Usiadła z przestrachem, na wpół rozbudzona. Serce biło jej jak szalone.
Nie dadzą im spokoju? Przecież wszyscy siedzieli za kratkami? Svantesson, Berra,
Stickan...
A Birgit Karlsson?
Jonasz spał. Nic nie słyszał!
Zdobyła się na chrapliwy szept:
- Jonasz! - I głośniej: - Jonasz! Ktoś tu jest. Trzasnęły drzwi.
- Wiem - odpowiedział z kuchni. - Drzwi do lodówki. Zgłodniałem.
Opadła z ulgą na poduszkę.
- Łobuzie! Miałeś spać pół dnia.
- Twoja obecność mnie zbudziła. Nie, nie chrapałaś, instynkt podpowiedział mi, że
jesteś w pobliżu.
- I dlatego zgłodniałeś?
- Tak. Chodź na małą przekąskę! Piwo i szynka. I jajka, jeśli masz ochotę.
- Nic nie mów, burczy mi w brzuchu, ale nie mogę się pokazać.
Otworzył drzwi i rzucił jej coś niebieskiego.
- Góra piżamy. Ogrzana.
Katja wymknęła się do łazienki, by się odświeżyć, po czym weszła do kuchni.
- Nigdy się nie zmienisz! - Jonasz siedział przy nowo zakupionym stole i odkrawał
plastry z wielkiego kawałka szynki. - Umyta i uczesana. Nie stać cię na odrobinę
spontanicznego nieładu?
- Nie. Ktoś zbrukał moją prymitywną naturę i teraz jestem jałowa jak pustynia. I
równie mało we mnie życia.
- Powinienem był tego „kogoś” potraktować surowiej. Ale jeszcze będą z ciebie
ludzie.
- Jesteś optymistą - powiedziała lekkim tonem, biorąc się za smażenie jajek. Jonasz
wyjął dla niej nakrycie. - Zdaje mi się, że postawiłeś sobie za punkt honoru, by sprawdzić,
czy ta pustynia nie jest tak całkiem jałowa.
- Możesz wyrażać się jaśniej?
- Hm... Wyczyn sportowy, może. Obudzić zmysłowość w zimnej Katji, pokazać swoją
męskość i porzucić. Dziękuję i żegnam!
W jego niebieskich oczach zamigotały groźne ogniki, ale odpowiedział równie lekko:
- No właśnie! Wrzucić ją do pojemnika na śmieci, głową w dół!
Katja znieruchomiała ze szklanką piwa w dłoni.
- Wyglądasz teraz mało inteligentnie - rzucił spokojnie - co zupełnie nie pasuje do
mojej piżamy. Siadaj i jedz.
- Mówiłeś poważnie? - pisnęła żałośnie.
- Tak, mamy dość jedzenia.
- Ja nie o tym. O tym pojemniku na śmieci. Nie dosłownie, ale...
- Twoje prowokacyjne słowa o wyczynie sportowym nie wydały się zabawne osobie,
która cię kocha i uczyni dla ciebie wszystko - stwierdził chłodno. - Jedz jajko, bo ci
wystygnie!
- Nie chciałam, by moje słowa zabrzmiały prowokacyjnie. To mnie, po prostu, od
dawna prześladuje.
Jonasz nachylił się nad stołem.
- Wiesz co, ten drań nie zabił w tobie zmysłowości, czuję ją w każdym twoim
oddechu. Zrobił coś dużo gorszego, odebrał ci wiarę w siebie. Ale odbudujemy ją, kawałek po
kawałeczku, choćby to miało zająć całe życie! Bowiem mam zamiar dożyć z tobą późnej
starości, Katarzyno, przecież tak nam dobrze ze sobą, nieprawdaż?
- Tak. Bardzo dobrze!
- Więc chcesz? Chcesz się wreszcie pozbyć tego upiora? Pamiętaj, ja też się zestarzeję,
przybiorę na wadze, zrobię się szpakowaty, nieruchawy i zapominalski, będę nosił okulary,
przesiadywał przed telewizorem, zasypiał na stołku, chrapał, tracił włosy i zęby i zostanę
dziadkiem wtedy, kiedy ty zostaniesz babcią... To właśnie rozumiem pod pojęciem miłości!
Ty zdajesz się sądzić, że traktuję cię jak przedmiot jednorazowego użytku.
Katja usiłowała się uśmiechnąć. Zamrugała powiekami, by odpędzić łzy, i zajrzała do
szklanki.
- Piwo uderza mi do głowy - powiedziała niepewnie.
- To dobrze! Tego właśnie ci trzeba. Odprężenia i spontaniczności.
Jonasz wstał i podniósł ją z krzesła. Katja spojrzała na niego pytająco, ale nie stawiła
mu oporu.
- Powiedziałaś w nocy, że mnie kochasz - zaczął łagodnie - i pocałowałaś mnie,
pięknie pocałowałaś. Stój spokojnie, nie przeprowadzam egzekucji, chcę jedynie, byś to
zrobiła jeszcze raz. Jestem teraz przytomny, ale to żadna różnica. Nie bój się, nie rozbiorę cię.
Wiem, to by wzbudziło złe wspomnienia.
- Jonasz, proszę! To będzie katastrofa!
- Ubzdurałaś sobie tę katastrofę. W nocy ci się udało! Zamknij oczy i stój spokojnie.
Będzie dobrze!
Katja zamknęła oczy. Trzęsła się teraz jak osika. Walcząc z panicznym lękiem,
wsłuchiwała się w głos Jonasza, który opowiadał jej o rzeczach nie mających nic wspólnego z
wyglądem.
- Wiesz, że podziwiam cię bezgranicznie, Katju? Za odwagę samotności, za życiową
siłę, którą dała ci chłopska krew. Jestem z ciebie dumny, bo przezwyciężyłaś gorycz
upokorzenia i zmieniłaś się we wspaniałą kobietę. I wiem, że skrywasz w sobie bogactwo,
które uda mi się wyzwolić.
Czuła się pijana jego słowami. Szepcząc gładził ją po włosach i twarzy, by złagodzić
drżenie jej ciała. Stała nieruchomo, pojękując ze strachu, gotowa do ucieczki, a jego ręce
zsunęły się teraz na jej biodra, pod piżamę.
Potem wolno odwrócił jej twarz i pocałował ją.
To był spokojny, ostrożny pocałunek - gwarancja, że Katja nie ma się czego obawiać.
Była w nim też jednak ukryta namiętność, jak i w rozpalonych dłoniach na jej skórze.
Przylgnęła mocniej do Jonasza, pełna wahania niby małe dziecko.
- Jestem taka brzydka! Taka beznadziejna...
- Gdybyś była najbrzydsza na świecie czy nawet najpiękniejsza, co to ma za
znaczenie? Miłość wszystkich nas czyni pięknymi. Jest coś niezwykłego w każdym twoim
ruchu, w rysach twarzy, w sposobie mówienia...
Katji zakręciło się w głowie.
- Nie zostawiaj mnie, Jonasz - szepnęła bezgłośnie. - Bądź cierpliwy! Potrzebuję twej
wyrozumiałości.
- Masz ją.
- Jonasz, chcę powtórzyć to, co powiedziałam w nocy.
- Więc mów! Pragnę to usłyszeć.
Czuła, jak skóra drży i płonie pod dotykiem jego dłoni. Serce Katji biło oszalałym
rytmem, a ciało przenikało słodkie, niezwykłe ciepło.
Ukryła twarz na jego ramieniu.
- Kocham cię, Jonasz - szepnęła zawstydzona. - Teraz już możesz się śmiać.
Jonasz zadrżał. Pocałował ją jeszcze raz, tym razem mocniej.
Nigdy nie przypuszczała, że Jonasz Callenberg ma w sobie takie pokłady czułości i
delikatności. Było tak, jakby rozumiał jej strach i zwątpienie, jakby czekał, aż zbierze w sobie
wszystkie siły. Z ustami na jej ustach podniósł ją i delikatnie położył na swoim łóżku.
Dawny strach wrócił do niej z nową mocą, a wzrok powędrował ku drzwiom od szafy.
- Nie zmieściliby się tam we trzech? - jęknęła żałośnie. - Jest za mała?
- Za mała - zapewnił ją. - Jesteśmy sami, tylko ty i ja, a ja nigdy cię nie poniżę. Czuję
tylko pokorną wdzięczność za to, że chcesz mnie przyjąć. Rozumiesz, Katju?
Płakała cicho, kiedy rozpinał guziki jej piżamy. Płakała, bo jej ciało płonęło z tęsknoty
do niego, a strach wciąż tkwił głęboko w duszy.
ROZDZIAŁ XXI
Katję zbudziło przeciągłe dzwonienie. Niechętnie otworzyła oczy, odwróciła głowę i
spojrzała ze zdumieniem na Jonasza.
- Jeszcze tu jesteś? - spytała sennym głosem.
- To moje mieszkanie - wymamrotał.
Katja oprzytomniała.
- Chyba nie tkwię głową w dół w pojemniku na śmieci... Jonasz, dzwoni telefon, lepiej
będzie, jeśli ty odbierzesz.
Podniósł się z jękiem i złapał słuchawkę.
- Tak? Dzień dobry, inspektorze, dzwoni pan w środku nocy?... Co, jest wpół do
dwunastej? Mój Boże, to co się stało z porankiem?... Nic dziwnego, że u niej telefon nie
odpowiada, Katja jest u mnie... Tak, wszystko dobrze, chce pan być świadkiem na ślubie?
Obecność przedstawiciela władzy doda uroczystości splendoru. Może Katja wreszcie
zrozumie, że nie żartuję... Pobierzemy się jak najszybciej, niech no tylko Katja się zdecyduje,
jest trochę kapryśna. Ale nie, właśnie kiwa ochoczo głową, coś skłoniło ją do zmiany zdania,
zupełnie nie wiem co... Proszę dać nam trzy kwadranse, zjawimy się na pewno.
Skończył, a Katja usiadła na łóżku.
- Ojej - jęknęła - jestem jednym wielkim siniakiem.
- Chyba byłem zbyt gwałtowny - przyznał ze wstydem. - Kiedy wreszcie uległaś,
ogarnęło mnie takie szczęście, że zachowywałem się w sposób równie mało cywilizowany jak
ty.
- Ja nie zachowywałam się w sposób mało cywilizowany! - odrzekła dostojnie.
- O, tak, i Bogu za to dzięki! Byłaś cudowna!
Na próżno usiłowała ukryć uśmiech szczęścia.
- Co chciał Hultén?
- Svantesson nie przyznaje się do zabójstwa, a policja nie ma wystarczających
dowodów.
- Czy ten nadęty bufon znów się wyślizgnie? Tak nie może być! Słyszałam, jak
planowali zamach na ciebie.
- Wiem. Inspektor sądzi, że może pamiętasz jakieś okoliczności śmierci pani
Svantesson.
- Skąd mogę pamiętać? No, ale ruszymy inspektorowi na ratunek, prawda? Musimy
wziąć w tym udział do końca!
W dwie godziny później sprawa Svantessona wciąż nie ruszała z miejsca. Dyrektor
twierdził, że uwierzył w śmierć żony, kiedy znaleziono przewróconą żaglówkę. Nie miał
pojęcia, że jej ciało zakopano na terenie posiadłości! Wyjazd do Norwegii też nie był niczym
szczególnym. Chciał odwiedzić swoją przyjaciółkę i nie sądził, że zakaz podróżowania
obejmuje Skandynawię. Porwanie samolotu? Stracił głowę z powodu brutalnej presji policji,
bał się niesłusznych oskarżeń.
Niewinna owieczka...
Berra tkwił w celi ze złym uśmiechem przylepionym do warg i milczał. Nie miał,
rzecz jasna, pojęcia, że policja znalazła klucz; wierzył, że będzie leżał na strychu aż do jego
wyjścia na wolność. Nawet jeśliby miało to trochę potrwać. Na wieść o zabójstwie pani
Svantesson wzruszył jedynie ramionami To nie jego sprawa.
Policja zdołała jednak wyszperać trochę faktów z jego zamierzchłej przeszłości. Berra
nie był wprawdzie doświadczonym żeglarzem, ale w dzieciństwie pracował jako chłopiec
okrętowy.
Hultén siedział w swoim biurze z Katją, Jonaszem i Andersonem, który wydobrzał już
po doznanych urazach.
- W starych sprawach o zabójstwo bardzo trudno o dowody - zaczął Hultén. -
Znaleźliśmy przy ciele zabitej notatnik z adresami, prowadzony z pewnością jej ręką, ale zbyt
zniszczony i nieczytelny. Ten ślad prowadzi donikąd, więc pozostaje już tylko jedno
rozwiązanie. Raz już próbowaliśmy, lecz bezskutecznie. Tym razem lepiej się przygotujemy.
Niedługo potem wprowadzono do pokoju Stickana. Hultén czekał na niego w
pojedynkę.
- Co wiesz o tym kluczu? - spytał inspektor.
- Nic - odrzekł niewinnie Stickan.
Hultén odłożył klucz na biurko i zadał młodzieńcowi kilka nieistotnych pytań. Po
chwili otworzyły się drzwi i zgodnie z planem jakiś policjant poprosił inspektora do siebie.
Hultén odwrócił się do Stickana.
- W porządku, możesz iść - powiedział ponuro. - Jesteś wolny, nie możemy cię dłużej
trzymać. Ale pamiętaj, jeśli wpadniesz w kłopoty, trafisz tu ponownie.
I wyszedł z pokoju, zostawiając klucz na biurku.
Stickan nie wahał się ani chwili. Z obojętną miną wymaszerował z komisariatu. Klucz
tkwił w jego kieszeni.
Zaczął się ostatni akt polowania.
Stickan nie miał samochodu, co znacznie ułatwiało zadanie policji Jego wędrówkę
ś
ledziły czujne oczy. Hultén zakładał, że młodzieniec ruszy wprost do celu, zanim policja
zauważy brak klucza i puści się w pogoń za nim. Stickan rozglądał się nieustannie, ale agenci
znali się na swoim fachu.
Szedł w kierunku centrum, dokładnie tak jak Berra. Jonasz i Katja czekali w
samochodzie w stosownej odległości, by Stickan ich nie zauważył. Z miejsca gdzie stali,
widzieli samochód Hulténa i siedzącego w nim dyrektora Svantessona. To stanowiło część
planu - dyrektor miał być obecny przy otwarciu skrytki, choć jeszcze o tym nie wiedział.
Stickan nie marnował czasu, zmierzał wprost do celu.
Radio w samochodzie Hulténa zatrzeszczało.
- Jest na Lövgatan, zatrzymuje się pod numerem pięćdziesiąt cztery. Mieści się tam
niewielka firma ochrony mienia. Chyba zamierza wejść do środka.
- Jedziemy.
Wszystkie samochody i agenci ruszyli pod wskazany adres. Katja z Jonaszem
zajechali w parę sekund po inspektorze i do środka weszli razem z innymi. Oczy Svantessona
zrobiły się wielkie jak talerze, kiedy dotarli do celu.
Jakiś mężczyzna za kontuarem obrzucił ich pytającym spojrzeniem.
- Policja - rzucił Hultén. - Czy macie skrytki?
- Tak - odrzekł mężczyzna z lekkim przestrachem. - Mamy niewielki dział ze
skrytkami, pierwsze drzwi na prawo. Wcześniej jednak trzeba okazać klucz.
- Czy wchodził tam przed chwilą jakiś mężczyzna?
- Tak. Zajęło mu to trochę czasu, bo nie znał numeru skrytki. Klucz jednak był nasz,
więc pozwoliliśmy mu wejść.
- Dziękuję! - powiedział Hultén. - Idziemy!
Dyrektor zaparł się w drzwiach na widok Stickana, ale inspektor pchnął go do przodu.
Svantesson wyglądał jak przed atakiem apopleksji. Hultén zdawał się tym nie przejmować.
Stickan buszował pośród wysokich na pół metra skrytek. Odwrócił się z irytacją i na
widok policjantów rzucił się do ucieczki. Drogę zagrodziło mu kilku mężczyzn.
- Poproszę o klucz - powiedział spokojnie inspektor, wyciągając rękę. - Jaki jest
numer skrytki?
Stickan nie odpowiedział.
- Dyrektorze Svantesson?
- Skąd mam wiedzieć?
Hultén odwrócił się w stronę właściciela.
- Proszę sprawdzić, czy dyrektor Svantesson wynajął u was skrytkę!
Mężczyzna wyszedł i po chwili wrócił z grubą księgą.
- Tak, wynajął. Numer czterdzieści trzy.
- Doskonale. Spróbujmy więc.
Wsunął klucz w zamek, który wydał z siebie metaliczny dźwięk. Powoli, z
namaszczeniem inspektor Hultén pociągnął za drzwiczki.
W niewielkim pomieszczeniu zapadła pełna zdumienia cisza.
Skrytka była pusta.
ROZDZIAŁ XXII
Stickan zareagował pierwszy. Ze wściekłością odwrócił się do Svantessona.
- Co to ma znaczyć? Gdzie jest towar, który nam obiecałeś? Pełna skrytka, mówiłeś.
Gdzie to jest?
- A więc, Svantesson! - powiedział inspektor. - Jednak chodziło o narkotyki!
- Oczywiście, że nie! - odrzekł z godnością dyrektor.
- Jednak im pan je obiecał, prawda? Kolejne z pańskich brzydkich oszustw?
- Wręcz przeciwnie. Narkomanom nic się nie należy, dla ich własnego dobra i dobra
społeczeństwa.
Stickan nie ukrywał wściekłości Inspektor nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z
człowiekiem uzależnionym.
- Logika pańskiej moralności jest zadziwiająca, Svantesson - stwierdził Hultén. -
Przyznaje pan jednak, że zmusił pan tych drani do pewnych usług, obiecując im nagrodę?
- Wręcz przeciwnie! To oni mnie naciskali. Wymyśliłem ten podstęp, by się ich
pozbyć.
- Kłamiesz! - zawył Stickan, nie posiadając się z wściekłości i rozczarowania. -
Obiecałeś nam cały swój zapas, jeśli załatwimy Callenberga. Kazałeś, byśmy z Berrą zatopili
tę żaglówkę i zakopali twoją starą! Topielec mógł wypłynąć, a wtedy znaleźliby dziurę po
kuli, którą zrobił jej Berra.
- Dlaczego? - spytał szybko Hultén.
- Bo obiecał nam prochy, oczywiście. Wtedy dostaliśmy.
- Ale dlaczego chciał się pozbyć żony?
- Nie słuchajcie tego typa - krzyknął Svantesson - on nie wie, co mówi!
- Wiem i powiem wszystko! Nabrałeś nas, ty przeklęty obłudniku, ale teraz już
koniec! Koniec, rozumiesz?
Svantesson chwycił się za serce.
- Chyba mam atak.. Powietrza, potrzebuję powietrza!
- Pańskie serce wytrzyma - stwierdził zimno Hultén. - Nie dajcie się nabrać, chłopcy!
Stickan odwrócił się do inspektora i z podnieceniem zaczął wyrzucać z siebie całą
historię. Svantesson raz po raz zagłuszał go okrzykami protestu.
Stickan nie dał się powstrzymać.
- Myślał, że trafił na kurę znoszącą złote jajka, tę Lolę z Kopenhagi, z którą się ożenił,
ale ona była sprytniejsza. Luksusowa dziwka, sporządziła kartotekę klientów, z których
później wyciskała pieniądze. Miała szmalu jak lodu! I robiła to nawet po ślubie z tym
szczurem. Zamknij się, Svantesson, teraz ja mówię! Jej brat pilnował interesu, zbierał
pieniądze od tych grubych kozłów, którzy płacili za jej milczenie. Dawała bratu prochy, które
zdobywała w czasie swych podróży za granicę. Svantesson dowiedział się o wszystkim i
zaczął robić w portki. Znał Berrę i mnie, bo pomagaliśmy szwagrowi zbierać kasę, ale nie
chciał nas widzieć w swoim domu. Nie mieliśmy prezencji, mówił. Przeklęty snob! Kiedyś
przyszedł i prosił nas, byśmy załatwili tę jego lalę. Mieliśmy dostać wszystko, co miała, a
było tego dużo, więc zgodziliśmy się i załatwiliśmy ją tak, jak chciał. Jej brat niczego się nie
domyślał, sądził, że siostra utonęła, i wciąż wyciskał pieniądze z jej klientów. W końcu
stoczył się i zaczaj szantażować Svantessona. To był jego koniec. Wiem, że Svantesson
poszedł do jego mieszkania w dniu jego śmierci, więc to pewnie on podsunął mu za dużą
dawkę. A potem dyrektor kazał nam załatwić Callenberga, mieliśmy dostać więcej prochów,
mówił, że zaczął szmuglować narkotyki. Więc połknęliśmy haczyk, bo gliny oczyściły rynek i
było cienko. A ten drań kłamał, od początku do końca!
Stickan zawył i rzucił się na dyrektora. Policjanci rozdzielili ich.
- Dziękuję, to wszystko - powiedział Hultén z głębokim westchnieniem. - Z powrotem
na komisariat!
Katja dzwoniła uporczywie do drzwi Jonasza. Jonasz otworzył. Miał złote nitki na
swetrze i palce ubrudzone klejem.
- Cześć! Czy to ty za tymi paczkami?
- Nie wiem, kogo masz na myśli, mówiąc „ty”, ale w każdym razie to ja. Bądź tak
miły, odbierz je ode mnie. Na tę jedną uważaj!
- Co jest w tych wszystkich paczkach?
Weszła do środka i strząsnęła śnieg z włosów.
- Dowiesz się wieczorem. Nie miałam komu kupować prezentów świątecznych od
wielu lat, więc zaszalałam!
- Rzeczywiście jesteś szalona - potwierdził słabym głosem.
- Nic nie mów! Myślisz, że nie widziałam tych pakunków w nie umeblowanym
pokoju?
Roześmiał się, rozbrojony.
- Lepiej rzuć okiem na pudding, jakoś dziwnie wygląda.
- Boże! - mruknęła pod nosem i ruszyła do kuchni. Jeśli Jonasz twierdził, że jakaś
potrawa dziwnie wygląda, to sytuacja była w najwyższym stopniu alarmująca.
Pudding okazał się doskonały, Katja odstawiła go na bok i weszła do pokoju, gdzie
Jonasz usiłował utopić w złocie i ozdobach żałośnie wyglądającą choinkę. Katja wybrała takie
marne drzewko celowo, twierdziła, że zna los niechcianych i odrzucanych. Jonasz obiecał, że
uczyni je równie pięknym jak ona i Katja zgodziła się, choć zaplanowała prosty wystrój.
Widząc rezultat wysiłków Jonasza zastanawiała się, czy i ona hołduje równie
przeładowanemu i efekciarskiemu stylowi. Miała nadzieję, że nie, zawsze lubiła prostotę.
Jonasz proponował, by święta spędzili na wsi, ale Katja się nie zgodziła. Wieś była
dobra na lato.
Stanął za nią, wdychając zapach jej włosów.
- Czyż nasza choinka nie jest piękna? - spytał z nabożnym podziwem.
Katja zdusiła protesty swej artystycznej duszy.
- Rzeczywiście, piękna!
I wtedy przypomniała sobie coś.
- Jonasz! - odwróciła się i objęła go ramionami. - Zdałam egzamin! I dostałam pracę!
Na początek na okres próbny. W wydawnictwie podręczników szkolnych. Będę robić
mnóstwo drobnych ilustracji, zaczynam zaraz po Nowym Roku.
- Moje gratulacje - powiedział równie dumny jak ona. - Jasne, że zdałaś, nikt nie
rysuje lepiej od ciebie - kontynuował w naiwnym uwielbieniu. - Ja mam wiadomości od
Hulténa. Birgit Karlsson zgodziła się na kurację odwykową, spróbują ją uratować. I jeszcze
okazało się, że pieniądze Svantessona pochodziły z interesów żony. Na pieniądze miał ochotę,
na nią nie, bo była plamą na jego honorze. Starał się zachowywać pozory. Poza tym
dostaliśmy prezent świąteczny od Hulténa. Mam go gdzieś tutaj.
- To miło z jego strony! Co to jest?
- Książka. Jest w tej papierowej torbie. Myślisz, że możemy ją otworzyć?
- Czemu nie?
Jonasz wyciągnął książkę z torby. Katja przeczytała tytuł na okładce.
- „Małżeństwo doskonałe”. Ach, ten inspektor! Co on sobie o nas myśli?
- No właśnie, co?
- Nie zaprosimy go na wesele!
- Nie zaprosimy! Za te jego libertyńskie poglądy!
I oboje wybuchnęli śmiechem.
- Chodź, Katju powiedział Jonasz. - Przeglądnijmy tę książkę, może jednak czegoś nas
nauczy. Ale czekają nas święta! Co za święta!