Winters Rebecca Ślepy na miłość

background image

Vance, energiczny mężczyzna

prowadzący z sukcesem interesy w Kenii,

traci wzrok w katastrofie.

Nie chce stać się ciężarem dla młodej,

świeżo poślubionej żony.

Żąda rozwodu wbrew oczekiwaniom

kochającej go kobiety.

Jak potoczą się ich losy?

Czy Libby pokona trudności na drodze do szczęścia?

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Panie doktorze, czy to znaczy, że ślepota mojego

męża jest nieodwracalna? - Libby Anson usiłowała

zapanować nad sobą. W czasie długiego nocnego lotu

z Londynu do Nairobi podtrzymywała ją na duchu

myśl, że jeszcze nie wszystko stracone i operacja

przywróci mu wzrok.

- Obawiam się, że tak - doktor Stillman od­

powiedział cicho, ostatecznie pozbawiając ją resztek

nadziei, której czepiała się kurczowo do tej chwili.

Pochylił się w jej stronę i zaczął wyjaśniać.

- Kiedy osunął się strop w kopalni, siła wstrząsu

sprawiła, że mikroskopijny odłamek rudy przebił

czaszkę pani męża. Jestem przekonany, że zniszczył

nerwy wzrokowe, ponieważ chory nie reaguje w ogóle

na światło. Bardzo mi przykro.

- Nie mogę w to uwierzyć - potrząsnęła głową. Jej

czarne błyszczące włosy ułożyły się miękko wokół

ramion. - Czy Vance wie, że jego ślepota jest trwała?

- Tak. Zażądał, by powiedzieć mu prawdę w mo­

mencie, gdy odzyskał przytomność.

- Ale przecież minęły ponad dwa tygodnie od

wypadku. Nie rozumiem, dlaczego nikt mnie nie

zawiadomił. Przyleciałabym pierwszym samolotem.

Kiedy pomyślę, że cały ten czas leżał w szpitalu, a ja

nic nie wiedziałam... - głos stopniowo zamierał jej

w gardle.

- Byłem przekonany, że kontaktował się z rodziną.

Dopiero przedwczoraj wieczorem dowiedziałem się,

że nikt go nie odwiedzał ani nie dzwonił, prócz kilku

5

background image

pracowników firmy Anson Mining. Pozwoliłem sobie

więc zadzwonić do jego biura z prośbą o numer

telefonu najbliższego krewnego. Jakiś pan Dean

powiedział mi, że w Londynie mieszka ojciec pana

Ansona i natychmiast się z nim porozumiałem.

- Czy Vance w ogóle o mnie nie wspomniał?

Zupełnie tego nie rozumiem. - Libby westchnęła.

Doktor Stillman przyjrzał się jej owalnej twarzy

o regularnych rysach. W oczach Libby czaił się

niepokój.

- Dopóki nie zjawiła się pani na oddziale, w ogóle

nie wiedziałem, że pan Anson jest żonaty. Na dodatek

z tak piękną kobietą... Państwa ślub był trzymany

w całkowitej tajemnicy. Nikt z jego przedsiębiorstwa

nie został poinformowany o tym fakcie. Od jak

dawna są państwo małżeństwem?

- Od trzech tygodni. - Libby westchnęła głęboko

i ciągnęła dalej drżącym, przerywanym głosem. - Vance

musiał polecieć do Kenii natychmiast po uroczystości

w związku z kłopotami w jednej z kopalń. Miał

wrócić za kilka dni. Postanowiliśmy, że poczekam

w Londynie, a potem wyjedziemy. Od tego czasu nie

dał żadnego znaku życia. Powiedział, że wybiera się

w niedostępne, górskie okolice i zadzwoni do mnie,

jak tylko to będzie możliwe. Dopiero dzięki temu, że

pan skontaktował się z jego ojcem, wiemy, co się

z nim dzieje.

Znów ogarnęła ją fala bólu. Vance zranił ją do

głębi, nie przyznając się do tego, że jest żonaty.

- Nawet pani nie wie, jaką ulgą jest dla mnie pani

przyjazd - lekarz uśmiechnął się. - Odnalazłem

brakujący element łamigłówki.

- Jakiej łamigłówki, panie doktorze? - Libby

pochyliła się do przodu z zaciekawieniem.

- Chociaż wiedziałem, że pani mąż jest twardym

człowiekiem, martwił mnie jego niezłomny upór, by

background image

pozostać całkowicie samodzielnym mimo utraty

wzroku. Teraz, kiedy panią zobaczyłem, zaczynam

rozumieć.

- Co pan ma na myśli? - Libby wbiła w niego

wzrok, mocno zaniepokojona.

- Szczerze pani powiem, że gdyby to na mnie

czekała piękna młoda żona, a ja niespodziewanie

straciłbym wzrok, prawdopodobnie w pierwszej chwili

pomyślałbym o samobójstwie - mówiąc to założył

ramiona za głowę.

- Czy to znaczy, że Vance nie chce żyć? - wy­

krzyknęła. - Czy dlatego nie skontaktował się ze mną

zaraz po wypadku?

- Nie, nie o to mi chodzi. - Zapewnił ją. - Po

prostu zamknął się w sobie, bo nie może znieść myśli,

że jest zależny od innych, a w szczególności od pani.

Jest inteligentnym człowiekiem sukcesu, przyzwycza­

jonym do panowania nad sytuacją. Tu, w Kenii,

zrobił karierę, której wielu mu zazdrości. Jego decyzjom

podporządkowany jest cały, liczny personel firmy.

Co więcej, ożenił się i chciał być wszystkim dla żony.

Dla pani. Ślepota była straszliwym ciosem dla niego,

dla jego męskości. Stracił wiarę w to, że może być

pani obrońcą, żywicielem rodziny, kochankiem...

- Jest dla mnie tym wszystkim, obojętnie czy widzi,

czy nie -jej głos załamał się. - Myślałam, że zadzwonił

pan do jego ojca tylko dlatego, że nie mógł pan

skontaktować się ze mną. Nie wiedziałam, że on...

Czy większość ludzi reaguje podobnie w takiej sytuacji?

Czy odwracają się od tych, którzy ich najbardziej

kochają?

Spuścił wzrok i wygładzał kciukiem brzeg folderu

leżącego przed nim na biurku.

- Utrata wzroku zawsze wywołuje depresję. Każdy

przypadek jest jednak inny. Jak większość mężczyzn,

chciał być idealnym mężem. Raptem ślepota postawiła

background image

go w zupełnie nowej sytuacji, nad którą nie potrafił

zapanować. Ogarnął go lęk.

- Nie mogę sobie wyobrazić, by Vance się czegoś

bał - jej oczy napełniły się łzami.

- On też sobie tego nie może wyobrazić...

Libby zmrużyła oczy, gdy w pełni dotarło do niej

znaczenie słów lekarza. Teraz dla Vance'a zapanowała

wieczna noc. Nie miała pojęcia, jakie to uczucie.

Tęsknota za nim pogłębiała jeszcze jej smutek.

- Czy cierpi? - spytała i powoli uniosła głowę.

- Jest w świetnej formie fizycznej. Jedynie od czasu

do czasu miewa bóle głowy. Martwi mnie, że obarcza

się winą za ten wypadek. Zginęły w nim dwie osoby.

Libby westchnęła cicho. Nic o tym nie wiedziała.

Nie pomyślała nawet o innych, skupiając całą uwagę

na nieszczęściu męża.

- Nie chciałem go wypisać ze szpitala, póki się nie

dowiem, czy ma bliskiego przyjaciela lub rodzinę,

która mogłaby się nim zaopiekować. Do tej pory

odrzucił wszystkie propozycje pomocy. Zgodził się

jedynie na odwiedziny kilku pracowników swojej

firmy. Jak już mówiłem, zadzwoniłem do jego ojca,

żeby się dowiedzieć, czy rodzina jest w ogóle przygo­

towana do tego, by się nim zająć. - Spojrzał na nią

z niepokojem. - Muszę przyznać, że z ulgą przyjąłem

wiadomość o pani przyjeździe. Mąż upierał się, by

dzisiaj opuścić szpital. Z pewnością będzie się pani we

wszystkim sprzeciwiał, ale rozpaczliwie pani potrzebuje.

Czy sprosta pani tej sytuacji?

- Potrzebuję Vance'a bardziej niż on mnie. Jestem

jego żoną i mam zamiar dzielić z nim życie, niezależnie

od sytuacji.

- Brawo! Szczęściarz z niego, że ma taką żonę.

Mam nadzieję, że niedługo w pełni to sobie uświadomi.

- Doktor uśmiechnął się, całkowicie uspokojony.

Słuchając lekarza, Libby czuła, jak ogarnia ją

background image

strach. Vance miał już dwa tygodnie na to, żeby

odgrodzić się murem od świata, od niej. Nie za­

dzwonił przecież.

- Chciałabym go zobaczyć - powiedziała zdecydo­

wanym głosem, podnosząc się z krzesła. - Dziękuję,

że poświęcił mi pan tyle czasu, panie doktorze. Jestem

panu wdzięczna za opiekę nad Vance'em.

- Życzę pani powodzenia - lekarz wstał i uścisnął

jej dłoń. - Za chwilę też zajrzę do pani męża.

Porozmawiamy wtedy bardziej szczegółowo o dalszych

zaleceniach. Zaniesie mu pani lunch? Nie ma takiego

apetytu jak powinien, co jest zresztą zupełnie zro­

zumiałe. Innym się to nie udało, ale może pani

nakłoni go do jedzenia.

- Spróbuję - przyrzekła niepewnym głosem.

- Czy mogę pani zadać osobiste pytanie?

- Oczywiście - wbiła w niego wzrok, zaskoczona

napięciem, które wyczuła w jego głosie.

- Jak długo zna pani męża?

- Prawie trzy lata. Poznałam go, gdy mój ojczym

kupił stadninę ogierów sąsiadującą z posiadłością

jego rodziny. Dlaczego pan pyta?

- Cieszę się, że małżeństwo państwa nie jest

wynikiem krótkiej, szalonej miłości. Przynajmniej ma

pani świadomość, co panią czeka. - Spod wpół

przymkniętych powiek obserwował ją, gdy wychodziła

z gabinetu.

Libby weszła do separatki, niosąc tacę z lunchem

dla Vance'a.

- Tacę proszę zabrać tam, skąd została wzięta

- rozległ się znajomy niski głos. - Wychodzę za

chwilę ze szpitala i wszystko się zmarnuje. Można ją

dać temu nieszczęśnikowi z sąsiedniego pokoju. On

jest na diecie lekkostrawnej, ja nie.

Ten wybuch niezadowolenia sprawił, że Libby nie

background image

odważyła się przyznać, kim jest. Powoli przeszła

przez pokój tak mały, że niemal otarła się o męża.

- Powiedziałem, że nie jestem głodny! Na litość...

- nagle przerwał i uniósł głowę, natężając uwagę.

Odwrócił się i ciągnął dalej ściszonym głosem,

z roztargnieniem przeczesując włosy ręką. - Te

perfumy... Przez moment myślałem...

Ręce drżały jej tak, że filiżanka zabrzęczała na

spodku, a pokrywka zsunęła się z talerza. Ostrożnie

postawiła tacę na stoliku przy łóżku. Odwróciła się

i spojrzała na jedynego mężczyznę, którego kochała.

Ubrany był w jedwabną piżamę i szlafrok koloru

kawy. Czy to jakiś kolega lub pracownik przywiózł je

z farmy? Czy były w jego guście? A może kupiła je

jedna z sekretarek?

Jej pewność siebie zachwiała się, gdyż właściwie

wcale nie znała tego Vance'a, który mieszkał w Kenii.

Listy i telefony dostarczyły jej ledwo strzępów

informacji o jego życiu codziennym i przyzwyczaje­

niach.

Jego wygląd niewiele się zmienił, co było dla niej

pewnym zaskoczeniem. Usta nabrały cynicznego

wyrazu, a bruzdy wokół nich pogłębiły się. Pozostał

jednak pięknym i pociągającym mężczyzną. Widać

było, że uparł się przy samodzielnym goleniu. Tu

i ówdzie dostrzegła resztki zarostu, co przedtem, przy

jego dokładności, nigdy się nie zdarzało. Miał dłuższe

włosy i stracił nieco na wadze, przez co wyglądał dość

chłopięco przy swoich trzydziestu jeden latach.

W oczach Libby był ideałem, jak dawniej.

Akurat pakował się i zaczęła go z uwagą obser­

wować. Upychał wszystko bez ładu i składu w walizce.

Zaklął, gdy część rzeczy spadła z łóżka na podłogę.

Ze ściśniętym sercem patrzyła, jak obmacuje dłonią

krawędź łóżka, i opada na kolana, by je podnieść.

Nieświadomie zrobiła ruch, jakby chciała mu pomóc.

I

background image

Odrzucił do tyłu głowę i Libby mimowolnie wstrzymała

oddech. Jego oczy utkwione były w przestrzeń - piękne,

aksamitnie brązowe i złe! Nie mogła uwierzyć, że jej

nie widzi.

- Czego, do cholery, pani chce?! To na pewno nie

pani Grady. Ona już wie, że nie można mnie zmusić

do jedzenia - rzucił tak oschle, że zadrżała.

Szybko obrzuciła go wzrokiem i nie dostrzegła

żadnych śladów po ranie. Doktor Stillman powiedział,

że mikroskopijny odłamek przebił czaszkę za linią

włosów. Siła walącej się masy gruzu spowodowała

jedynie małą rankę. Na dodatek jego opalenizna

nadawała mu zdrowy wygląd i mogła zwieść każdego,

kto nie wiedział, że jest śniady przez cały rok. Libby

nie dała oszukać się pozorom. Była pewna, że szok

po wypadku jeszcze nie minął.

- Czy już się napatrzyłaś, kimkolwiek jesteś?!

- warknął na nią, aż podskoczyła. - Czy nie wiesz, że

to niegrzecznie gapić się na ślepca?

Libby była przerażona. Nie poznawała człowieka,

który mówił głosem Vance'a. Poczuła krople potu na

czole i postanowiła wziąć się w garść. Nie mogła

pozwolić sobie na słabość.

- Vance? - zaczęła niepewnie.

- Mój Boże, to rzeczywiście ty - wyszeptał chrap­

liwie, całkowicie zaskoczony. W jego głosie kryło się,

na razie trudne do określenia, uczucie. Gdy wstawał,

wokół jego ust pojawiła się bladość. Z trudem wymówił

jej imię, jakby ledwo zdołał odszukać je w najdalszych

zakamarkach pamięci. Jednak nadał mu ciepłe brzmie­

nie, zdradzając głębię swych uczuć. Należało to

zapamiętać. Libby szybko podbiegła do niego.

- Tak, Vance, to ja. Miałeś przyjechać do Londynu

i nie zjawiłeś się, ale wybaczam ci, biorąc pod uwagę

okoliczności - zdążyła wyszeptać, zanim zarzuciła mu

ramiona na szyję. Całowała go gorączkowo, jakby

background image

chciała wyładować napięcie, w którym żyła przez

ostatnie dwa dni. Vance stał sztywny i wyprężony.

Nie zastanowiła się przedtem nad jego ewentualną

reakcją. Nagle poczuła, że ją odpycha i chowa się za

łóżko. Uderzył się o dźwignię służącą do podnoszenia

i opuszczania wezgłowia. Zaklął znów, a jego pierś

unosiła się, jakby z trudem chwytał powietrze.

- Co tutaj robisz, Libby? - spytał z zimną nienawiś­

cią w głosie.

- Czy takie pytanie zadaje się żonie - przerażona,

z trudem przełknęła ślinę.

- Wiesz, że nie chciałem, byś tu przyjeżdżała.

Napisałem wszystko w liście - wepchnął ręce do

kieszeni i stał nieruchomo jak wykuty w skale.

- W jakim liście? - przysunęła się do niego. Czuła,

że serce wali jej jak młotem.

- List podyktowałem sekretarce. Zapewniła mnie,

że go wyśle.

- Vance, nie dostałam twojego listu. Przysięgam.

Zapadła cisza. Vance chyba zastanawiał się nad

szczerością jej słów.

- Nawet zakładając, że mówisz mi prawdę, w ogóle

nie rozumiem, dlaczego tu jesteś. Zgodnie z umową ja

miałem się skontaktować z tobą.

- Doktor Stillman zadzwonił do twojego ojca

wczoraj rano i powiedział mu o wypadku. Ojciec

natychmiast porozumiał się ze mną i jak tylko

załatwiłam sprawy związane z wyjazdem, wsiadłam

w pierwszy samolot. - Twarz Vance'a poszarzała.

Zbielałymi palcami kurczowo ściskał oparcie łóżka.

- Dlaczego nie powiadomiłeś mnie o tym, co się

stało? Dlaczego nie mogłam dzielić z tobą twojego

nieszczęścia? Wiesz, że przyjechałabym od razu.

Wzięła go za rękę. Delikatnie uścisnęła jego palce,

ale wyszarpnął dłoń i odsunął się. Sprawiło jej to ból,

gdyż nigdy przedtem Vance jej nie odtrącił.

background image

- Nie powinnaś była przyjeżdżać - wymamrotał

ponuro. Jego dłoń poruszyła się nad otwartą walizką,

jakby miał zamiar czymś rzucić ze złości. - To był list

polecony. Knowania doktora Stillmana, nawet jeśli

płynące z dobroci serca, sprawiły, że zjawiłaś się tu,

nim go otrzymałaś. Wyjaśniłem w nim, dlaczego nie

chcę cię więcej widzieć, a nasze małżeństwo nie ma

sensu.

- No, ale teraz, kiedy już tu jestem, możesz mi

o wszystkim sam powiedzieć - westchnęła głęboko,

starając się za wszelką cenę zachować spokój. Obser­

wowała jak usiłuje odnaleźć uchwyt walizki. Na

skroniach pulsowały mu nabrzmiałe żyły a bladość

wokół ust jeszcze się pogłębiła.

- Jedź do domu, Libby. Tu nie masz nic do roboty

- opuścił wieko walizki, ale nie mógł jej zamknąć,

wysunął się uchwyt nesesera z przyborami do golenia.

Choć spodziewała się zmian w jego zachowaniu,

nie była przygotowana na tyle zimnego okrucieństwa.

Stał się odpychającym, bezwzględnym człowiekiem.

Pomyślała, że gdyby jeszcze raz spróbowała go

dotknąć, pewno odepchnąłby ją z całej siły.

- Tu jest mój dom - szepnęła. - Trzy tygodnie

temu wzięliśmy ślub i na dowód tego mam obrączkę.

O ile sobie dobrze przypominam, część przysięgi

brzmiała - na dobre i na złe, w chorobie i zdrowiu,

póki śmierć nas nie rozłączy.

- Jestem niewidomy, Libby. Tego przysięga nie

uwzględnia.

- Ale żyjesz! - starała się zapanować nad uczuciami.

- Kiedy usłyszałam, że miałeś wypadek, liczyło się

tylko to, że nie zginąłeś. Straciłeś wzrok, ale z tym

możemy sobie poradzić. Pomogę ci. Zrobiłabym

wszystko dla ciebie.

- Mylisz się, Libby - stwierdził, międląc pod nosem

przekleństwo. Stał wyprostowany, z zaciśniętymi

background image

pięściami przy łóżku. Kto inny już dawno by go

posłuchał i uciekł jak najdalej. - My nie istniejemy

jako para. Powtarzałem doktorowi Stillmanowi - żad­

nych odwiedzin.

- Żona chyba nie naldży do tej samej kategorii co

inni - upierała się przy swoim. - Dlaczego nie

powiedziałeś, że jesteś żonaty? Czy masz tak mało

wiary we mnie, by myśleć, że skompromituję cię przy

twoich znajomych i kolegach?

- To nie było powodem i sama o tym wiesz

- w ruchu, jakim przeczesał dłonią włosy, widać było

rozpacz i bezradność. - Nigdy nie zrozumiesz, Libby.

- Pomóż mi! Kocham cię, Vance. Pozwól, bym

nadal była dla ciebie żoną - błagała, obchodząc

dookoła łóżko, by podejść do niego.

- Przestań, Libby. Wypadek wszystko zmienił - oczy

Vance'a zwęziły się.

- Twoją miłość do mnie również?

Na mgnienie oka jego twarz wykrzywił grymas bólu.

- Nie jestem już tym mężczyzną, za którego wyszłaś

za mąż. Utrata wzroku zmienia stosunek do życia

pod każdym względem. To tak, jakby się człowiek po

raz drugi urodził. Muszę iść swoją drogą. Sam. Przykro

mi, że list doszedł zbyt późno i nie uniknęłaś tej

niepotrzebnej podróży.

- Niepotrzebnej!? - ogarnęła ją fala gniewu. - Nie

zmienisz tego, że jesteśmy małżeństwem. List nie ma

znaczenia, bo już tu jestem. Nie zrezygnuję z małżeń­

stwa, które się nawet nie zaczęło.

- I nie zacznie. - Zdecydowanie w jego głosie

wykluczało dalszą dyskusję. - Po południu przenoszę

się ze szpitala do swojego mieszkania. Dla ciebie

zamówię taksówkę na lotnisko. Pierwszym samolotem

odlecisz do Londynu.

- Nie mówisz tego poważnie.

- Nigdy w życiu nie mówiłem bardziej poważnie

background image

niż teraz - jego oschłość pozbawiła ją wszelkich

złudzeń. Stał wyprężony z gniewnie zaciśniętymi

szczękami.

- Następny lot do Londynu jest dopiero rano

- powiedziała pierwszą rzecz, która jej przyszła do

głowy, by zyskać na czasie. - Jeżeli jednak tak zależy

ci na tym, by się mnie pozbyć, wezmę taksówkę do

hotelu.

- Nie. Nie pozwolę na to, byś sama mieszkała

w hotelu. Nie znasz Nairobi. Poza tym jesteś stanowczo

zbyt piękna - sprzeciwił się, zupełnie niespodziewanie.

Drapał się po karku, mrucząc do siebie niezrozumiale.

- Wygląda na to, że nie pozostaje mi nic innego, jak

wziąć cię ze sobą. Rano zamówimy taksówkę na

lotnisko.

- Vance, mam dwadzieścia trzy lata. Jestem kobietą

a nie dzieckiem, za które możesz decydować - wy­

mknęło się jej, nim zdążyła się zastanowić, co mówi.

- A mężczyzna, za którego wyszłaś za mąż nie

istnieje - zmarszczył groźnie brwi, pomaszerował do

łazienki i zatrzasnął za sobą drzwi.

- Przestań litować się nad sobą! - krzyknęła za

nim ze złością.

- Pani Anson?

Libby okręciła się pięcie. Z pałającymi policzkami,

rozdygotana, znalazła się twarzą w twarz z doktorem

Stillmanem.

- Czy mogłaby pani wyjść na korytarz? Chciałbym

z panią zamienić parę słów.

Libby wyszła z pokoju i ciężko oparła się plecami

o ścianę. Spotkanie z Vance'em pozbawiło ją wszelkich

sił. Czuła się wręcz chora.

- Pewno słyszał pan, jak się kłóciliśmy - wyszeptała,

kryjąc twarz w dłoniach. - Wstyd mi, że straciłam

panowanie nad sobą. Ale on nie pozwala mi zbliżyć

się do siebie i na chwilę zapomniałam, że jest

background image

niewidomy. Myślałam tylko o tym, że chce zniszczyć

naszą miłość.

- Spodziewałem się tego. Musi pani zrozumieć.

Jeszcze nie pogodził się z utratą wzroku. Wierzy, że

już nigdy nie będzie widział. To wszystko i zaskoczenie

pani przyjazdem sprawiło, że reaguje w ten sposób.

- Jak długo tak będzie? - Libby uniosła głowę.

- Jestem jego żoną. Bardzo go kocham.

- Chciałbym mieć dla pani gotową odpowiedź, ale

to niemożliwe. Musi mu pani dać więcej czasu.

- Mój czas niedługo się skończy. Vance oczekuje,

że jutro rano polecę do Londynu.

- Dzisiejszy dzień dopiero się zaczął - próbował ją

uspokoić. - Co zamierzacie zrobić po wyjściu ze

szpitala?

- Vance mówi, że pojedziemy do jego mieszkania.

Miałam nadzieję, że zabierze mnie na farmę. Kiedy

pomyślę, jakie mieliśmy plany... - głos jej załamał się.

Gwałtownie zamrugała oczami, nie mogąc powstrzy­

mać łez.

- Proszę nie rezygnować z planów. To dopiero

pierwszy dzień. I proszę pamiętać, że ja tu jestem. Wraz

z historią choroby i lekarstwami na uśmierzenie bólu

zostawiłem numery telefonów, pod którymi może mnie

pani zastać. Przełożona pielęgniarek, pani Grady, ma

duże doświadczenie w pracy z niewidomymi. Będzie

mogła służyć radą, gdy przyjdzie czas, by nauczyć męża

samodzielnego wykonywania codziennych czynności.

Musi pani do niej zadzwonić i umówić się na wizytę.

Libby przygładziła niesforny kosmyk włosów. Nie

mogła myśleć o czymkolwiek poza jutrzejszym rankiem,

kiedy zgodnie z planem Vance'a miała znaleźć się

w samolocie do Londynu. Nie powiedziała jednak

o tym lekarzowi.

- Dziękuję jeszcze raz, panie doktorze. Bardzo mi

pomogła ta rozmowa.

background image

-

Życzę szczęścia - poklepał ją po ramieniu.

Libby zatrzymała wzrok na jego oddalającej się

sylwetce, nim wsunęła się z powrotem do separatki.

Kiedy rozmawiała z doktorem Stillmanem, pielęgniarz

pomógł Vance'owi ubrać się w dopasowane levisy

i koszulę w stylu safari. Był to strój, w jakim często

wybierał się z nią na konne przejażdżki. Teraz, kiedy

po wypadku stracił na wadze, wydał się jeszcze

przystojniejszy i wyższy niż dawniej. Mimo surowości

malującej się na twarzy, wyglądał wspaniale.

. - Vance?

- Gdzie byłaś?

Może w rozpaczy sama stwarzała sobie złudzenia,

ale odniosła wrażenie, że odrobina zaniepokojenia

łagodziła szorstkość jego głosu.

- Doktor Stillman chciał się pożegnać i życzyć

nam powodzenia na przyszłość. - Zacisnął usta, ale

nic nie powiedział, więc ciągnęła dalej. - A co

z lunchem? Nie zjesz nic przed wyjściem?

- Jak mam cię przekonać, że teraz udławiłbym się

najmniejszym kęsem?

- Czy masz coś przeciwko temu, że ja zjem?. Nic

nie jadłam od wczorajszego popołudnia. Wstyd się

przyznać, ale nie czuję się dobrze - tłumaczyła. Nasiliły

się zawroty głowy, które miała w czasie rozmowy

w korytarzu. Opadła na jedno z krzeseł stojące obok

szafy. Na dodatek ogarnęła ją fala nudności i po

chwili była zlana potem.

- Libby?

Tym razem niepokój w jego głosie nie był tworem

jej wyobraźni. Nie czuła się jednak na siłach, by

odpowiedzieć. Odnalazł ją po omacku. Jego ciepła

dłoń przesunęła się po jej głowie i zatrzymała na karku.

- Masz lepką skórę. Schyl głowę między kolana.

Libby posłuchała jego rady, zbyt słaba, by samej

zastanawiać się nad tym, co należy zrobić. Kiedy

background image

zniknął szum w uszach, uniosła głowę. Rozkoszowała

się dotykiem jego ręki. Zanurzył palce w jej włosach

i delikatnie masował głowę.

- Już lepiej? - był tak blisko, że widziała drobne

zmarszczki wokół ust. Przytaknęła ruchem głowy,

nim zdała sobie sprawę, że jej nie widzi. Na chwilę

o wszystkim zapomniała.

- Tak. O wiele lepiej. Dziękuję.

- Nie ruszaj się - ze wzruszeniem patrzyła, jak

szuka drogi do stołu, by przynieść coś do zjedzenia.

Po paru próbach wrócił ze szklanką soku pomarań­

czowego. Libby wzięła ją z jego ręki i duszkiem

wypiła wszystko. Sok był ciepławy, ale wcale jej to

nie przeszkadzało. Wkrótce poczuła, że siły jej wracają.

- Dziękuję.

- Dlaczego, na litość boską, nie zjadłaś nic w sa­

molocie - spytał, kucając przy niej. Odnalazł jej

ramię i przesunął dłoń w dół do przegubu, by wyczuć

puls. Przez jej ciało przebiegło drżenie.

- Prawdopodobnie z tego samego powodu, dla

którego ty nie zjadłeś lunchu. - Zdusiła w sobie chęć,

by przytulić jego głowę do piersi. - Czuję się już

dobrze, Vance.

- Musisz coś zjeść. Poproszę o jeszcze jeden lunch.

- Nie. Skończę ten. Nie róbmy już więcej kłopotu

- stanęła na niepewnych nogach. Z niechęcią wysunęła

ramię z jego dłoni. Chwiejnym krokiem podeszła do

stołu i zaczęła jeść rogalika z kurczakiem.

Vance podniósł się. Z obcą mu przedtem niepewnoś­

cią usiłował znaleźć telefon wiszący na ścianie. Zaklął,

gdy strącił na podłogę słuchawkę. W końcu udało mu

się połączyć z centralą szpitala i zamówić taksówkę.

Potem zadzwonił raz jeszcze. Nie mówił po angielsku

i Libby domyśliła się, że to suahili, którym wydawał się

posługiwać jak tubylec. Odkładał słuchawkę w momen­

cie, gdy w drzwiach pojawił się pielęniarz.

background image

- Jestśmy już gotowi, panie Anson. Wózek inwali­

dzki stoi za panem.

- Mogę wyjść stąd na własnych nogach. - Libby

zauważyła, że dłonie Vance'a zacisnęły się w pięści.

- Wiem, co pan czuje, ale taki jest regulamin

szpitala.

- Vance! - Libby wtrąciła, nim rozmowa mogła

zmienić się w kłótnię. - Przyjechałam tu bezpośrednio

z lotniska i zostawiłam bagaże w holu. Zejdę, żeby je

zabrać. Spotkamy się przy głównym wejściu.

- Ile rzeczy przywiozłaś?

- Wszystko, co posiadam, z wyjątkiem mojego

konia Kinga - wyrecytowała z zamkniętymi oczami.

- Tata dopilnuje, żeby w ciągu tygodnia przypłynął

statkiem do Mombasy. Wydawało mi się, że z przyjem­

nością pojedziesz ze mną po niego, kiedy skończy się

kwarantanna.

Jego oczy płonęły gniewem. Już otwierał usta,

chcąc coś powiedzieć, ale wymknęła się z pokoju,

żeby go nie słyszeć. Całą drogę do foyer przypominała

sobie, jak ojczym tłumaczył jej, że Vance ma jeszcze

większy skarb niż swój wzrok, a mianowicie jej miłość.

Łatwo mu było to mówić. Po śmierci ojca Libby, jej

matka powtórnie wyszła za mąż za wdowca, który

nie miał własnych dzieci. Libby zapełniła pustkę

w życiu ojczyma i stała się jego oczkiem w głowie.

Byli szczęśliwą, ciepłą rodziną. Libby wiedziała jednak,

że w przypadku Vance'a sama miłość nie wystarczy.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

- Czy to pani Anson? - spytał mężczyzna wysiada­

jący z taksówki.

- Tak. Mój mąż będzie gotowy za chwilę.

- Czy jest coś jeszcze? - kierowca drapał się po

głowie, obrzeucając wzrokiem olbrzymie ilości bagażu

wokół Libby.

- Nie. To znaczy walizka mojego męża.

Taksówkarz zamruczał coś w swoim języku i zaczął

ładować torby na bagażnik peugeota. To, co się nie

mieściło, upchnął przy siedzeniu kierowcy.

- Proszę usiąść z tyłu, a ja ustawię jedną z walizek

obok pani nóg.

Zgodnie z jego poleceniem Libby usiadła na tylnym

siedzeniu, starając się zająć jak najmniej miejsca. Za

chwilę w drzwiach szpitala pojawił się Vance na

wózku inwalidzkim pchanym przez pielęgniarza.

Promienie popołudniowego słońca odbijały się od

jego włosów, wydobywając ich kasztanowy odcień.

W okularach słonecznych wyglądał jak dawniej. Tylko

nienaturalna sztywność zdradzała, jak bardzo jest

zdenerwowany. Szpital dawał mu poczucie bezpieczeń­

stwa, a życie poza nim wymagało dużej odwagi.

Libby zdawała sobie sprawę, że tę chwilę Vance musi

przeżyć sam. Żałowała bardzo, bo pragnęła uczest­

niczyć we wszystkim, co go dotyczyło.

Konsekwencje utraty wzroku zaczynały być coraz

bardziej odczuwalne. Znów ogarnął ją gniew na myśl

o tym, że jego ślepota ograbiła ich związek z dawnej

intymności. Niestety, do przeszłości należały już

20

background image

bliskość, jaka ich łączyła, i wspólne plany. Żył teraz

w swoim własnym świecie, a ona nie miała do niego

dostępu, ani najmniejszego pojęcia, jak przedrzeć się

przez tę skorupę.

- Oto laska. Od personelu szpitala z pana piętra

- pielęgniarz położył ją na kolanach Vance'a. Natych­

miast znalazła się na ziemi.

- Nie będzie mi, potrzebna. Gdybym musiał po­

sługiwać się laską, wolałbym chodzić z tubą i rozgłaszać

wokół, że jestem ociemniały.

Niegrzeczność Vance'a przeraziła Libby, lecz pielęg­

niarz, zupełnie nieporuszony, ustawiał wózek przy

taksówce. Vance oparł się dłonią o drzwi i zaczął

wsiadać do samochodu. Niechcący drugą dłonią

zahaczył o jej biodro. Poczuła ciepło jego ręki przez

cienką bawełnianą tkaninę kostiumu. Serce zabiło jej

mocniej, gdy jego dłoń zabłądziła na jej udo. Wyglądało

na to, że nie może się powstrzymać, by jej nie

dotknąć. Był tak blisko... Wyrwało jej się westchnienie,

które musiał usłyszeć. Natychmiast cofnął rękę i usiadł

w momencie, gdy drzwi samochodu zatrzasnęły się.

Mimo ciasnoty, starał się trzymać jak najdalej od niej.

Libby nie mogła spuścić z niego oczu. Był tak

atrakcyjny, że nic poza nim nie przyciągało jej wzroku.

Czuła rosnącą chęć, by go przytulić do siebie. Ciało

nadal pamiętało jego dotyk, a serce przepełniała

radość z faktu, że w dalszym ciągu jej pożąda,

niezależnie od tego, jak bardzo nie chciał dopuścić jej

do swojego świata ciemności.

Kierowca uruchomił silnik i samochód dołączył do

strumienia pojazdów. Taksówkarz prowadził z fa­

sonem, zręcznie manewrując swoim gruchotem wśród

trąbiących aut i hałaśliwego tłumu. Obserwowała

przez okno gwarne i ruchliwe ulice.

- Vance - bez zastanowienia wyciągnęła rękę

i chwyciła jego ramię. Skrzywił się, jakby jej dotyk

background image

parzył. Szybko cofnęła dłoń. - Wszyscy krzyczą

i złoszczą się. Dlaczego?

- Taka już jest uroda suahili. Tubylcy wrzeszczą,

nie mówią. Przyzwyczaisz się do tego - zamruczał.

Zdawał się być gdzieś daleko od niej. Nie odezwał się

więcej do końca kursu. Siedział sztywno z oczami

wbitymi w przestrzeń.

Kierowca jechał jak szalony, ale tak samo prowadzili

inni. Do tego również będzie się musiała przyzwyczaić.

Nie zamierzała bowiem wyjechać i zostawić go samego,

mimo że tego właśnie kategorycznie żądał.

Po chwili taksówka zatrzymała się przed nowoczes­

nym pięciopiętrowym budynkiem mieszkalnym w cent­

rum miasta. Kiedyś Vance tłumaczył jej, że biura

korporacji znajdują się w bliskim sąsiedztwie, dzięki

czemu może do pracy szybko dojść pieszo. W pewnym

sensie cieszyła ją perspektywa nawet krótkiego pobytu

w jego mieszkaniu. Nareszcie będzie z nim sam na sam,

z dala od innych. Może uda jej się spokojnie z nim

porozmawiać, bez obawy, że ktoś im przerwie.

- Kierowca zaniesie bagaż do holu, a dozorca

wpuści cię do mieszkania - słysząc polecenia Vance'a

czuła, że serce w niej zamiera.

- A ty dokąd jedziesz? - starała się, by w jej głosie

słychać było jedynie zainteresowanie, a nie rozpacz

spowodowaną jego nieoczekiwaną decyzją. Miała

ochotę głośno wykrzyczeć swój gniew na jego bez­

względność i na to, że nie pozwalał jej kochać siebie.

Usiłował się jej pozbyć jak najprędzej.

- Mam sprawy do załatwienia w biurze i nie wiem,

o której wrócę dziś wieczorem, Libby. Nie czekaj na

mnie. Poprosiłem dozorcę o zaopatrzenie lodówki.

Zjesz kolację, kiedy zechcesz. Nie wychodź z domu,

nawet gdybyś się nudziła. Możesz oglądać telewizję.

Pod żadnym pozorem nie wolno ci włóczyć się po

centrum Nairobi bez towarzystwa. Czy zrozumiałaś?

background image

Zawsze był w stosunku do niej bardzo opiekuńczy,

ale teraz jego troska graniczyła z obsesją. Nie

miała jednak zamiaru przysparzać mu dodatkowych

zmartwień.

- Idę do łóżka. Zmiana czasu ścięła mnie z nóg.

Obiecałam też zadzwonić do rodziców. Chcieli wiedzieć,

czy bez kłopotów dojechałam. Czy mogę porozmawiać

z twoim ojcem i powiedzieć mu, że już się dobrze

czujesz? Denerwuje się przecież.

- Nie widzę żadnej konieczności, zwłaszcza że jutro

wieczorem będziesz już w domu - westchnął ciężko.

- Chociaż może lepiej zadzwoń. Ktoś musi wyjść po

ciebie na lotnisko.

Niechętny, protekcjonalny ton znów wywołał w niej

gniew. Obróciła się i sięgnęła po podręczny neseser.

Reszta bagażu stała już przy drzwiach domu, zanie­

siona tam przez kierowcę. Na tarasie pojawił się

dozorca i poprosił Libby, aby poszła za nim.

Spojrzała przez ramię na Vance'a, gdyż mimo

wszystko martwiła się o niego. Zdławiła chęć upo­

mnienia go, by był ostrożny. Przecież to jego pierwszy

dzień poza szpitalem. Onieśmielił ją widok jego

surowego profilu. To była twarz, z którą występował

w świecie interesów, twarz człowieka całkowicie

opanowanego, silnego, zdecydowanego. Bez cech

przywódcy nie mógłby zbudować swojego imperium

w tym nadal jeszcze zacofanym kraju. Libby wiedziała,

że ma też drugą, łagodną i czułą twarz. Przeszył ją

ból, gdy zadała sobie pytanie, czy ją jeszcze kiedyś

ujrzy.

- Przekażę ojcu pozdrowienia od ciebie. Do zoba­

czenia! - krzyknęła, osłaniając dłonią oczy przed

słońcem. Vance nie odpowiedział. Kierowca wsiadł

do samochodu i odjechali.

Odprowadziła wzrokiem oddalającą się taksówkę.

Było jej bardzo przykro. Z obawy, że się rozpłacze

background image

przy dozorcy, pośpieszyła za nim i oboje weszli na

trzecie piętro.

- Budynek jest zabezpieczony, pani Anson. Nie

można otworzyć drzwi wejściowych bez specjalnego

klucza. Nic tu pani nie grozi.

Libby wyszeptała parę słów podziękowania i za­

mknęła drzwi. Oparła się o nie, czując wzbierający

szloch. Teraz dopiero nie musiała kryć swojej rozpaczy.

Zaciskając pięści, płakała ze złości na niesprawiedliwość

życia i z żalu, że Vance nie chce przyjąć jej miłości.

W mieszkaniu panowały nieprzeniknione ciemności,

gdy obudziła się w parę godzin później. Usłyszała

hałas i przestraszona usiadła na łóżku. Czyżby Vance

wrócił do domu?

Wytężyła słuch. Ktoś potknął się i cicho przeklnął.

Vance nie miał jeszcze okazji poznać na nowo rozkładu

mieszkania. Odrzuciła kołdrę, zsunęła się z łóżka

i pobiegła do przedpokoju, gdzie zapaliła światło.

Kątem oka zauważyła, że ktoś rusza się w pokoju

obok. Vance właśnie kładł się do łóżka w sypialni dla

gości. Zobaczyła jego potargane ciemne włosy na

poduszce. Niespokojnie kręcił głową, chcąc ułożyć sie

wygodnie. Spod kołdry wystawały opalone ramiona.

Na ten widok serce Libby przepełniło się miłością.

Pełna zdecydowania podeszła i położyła dłoń na jego

nodze.

- Vance?

- Co ty wyrabiasz? - usiadł raptownie, naciągając

na siebie kołdrę. Libby natychmiast odsunęła się,

przerażona tym wściekłym wybuchem. Zranił ją kolejny

raz tego dnia.

- Przyszłam ci powiedzieć, że wszedłeś nie do tego

łóżka, co trzeba - oblizała zeschnięte wargi. - Obiecałeś

mi, że kiedy znów będziemy razem, znajdziemy jakieś

zaciszne miejsce i nigdy nie wypuścisz mnie z ramion.

Żyłam tylko po to, - Vance. Tęskniłam aż do bólu...

background image

Błyskawicznie wyskoczył z łóżka i narzucił na

siebie ten sam brązowy szlafrok, który miał w szpitalu.

- Jeżeli i tak nie śpisz, możemy równie dobrze

porozmawiać teraz. Chodź do drugiego pokoju.

Usiłowała pogodzić się z faktem, że ciągle ją odtrąca.

Nie mogła jednak przyzwyczaić się do cierpienia

wywołanego tą sytuacją. Szła za nim do salonu, ze

wszystkich sił powstrzymując się, by mu nie pomagać,

choć idąc obijał się o meble. Wyglądał mizernie, jak

człowiek cierpiący. Przygładził ręką włosy i Libby

znów mogła podziwiać ich wspaniały kasztanowy

połysk, gdy przebierał w nich palcami.

- Czy nie jesteś głodny? - troska o jego zdrowie

wzięła górę nad własnym bólem.

- Jedzenie jest chyba ostatnią rzeczą, o której

myślę - jego pierś uniosła się i opadła w głębokim

oddechu.

- Z pewnością miałeś straszny dzień, ale to nie

znaczy, że możesz nie jeść - powiedziała cicho. - Zrobię

kolację.

Nie czekała na odpowiedź. Pośpieszyła do kuchni,

mijając po drodze kącik jadalny. Za parę minut woda

już bulgotała w czajniku, a kanapki były gotowe.

- Powiedziałem ci, że nie jestem głodny - nie

słyszała, jak przyszedł i stanął w drzwiach.

- Ty może nie, ale ja tak.

Postawiła na stole kanapki z szynką i pomidorem.

Następnie poszła do kuchni po neskę, którą wolała

od herbaty. Vance nadal stał w drzwiach, chociaż ona

już usiadła i zdążyła przekąsić kanapkę. Przyjrzała

mu się z uwagą. Mimo zdrowej opalenizny wyglądał

na człowieka, który dźwiga na sobie ciężar całego

świata. Dodatkowo jeszcze martwiły ją przypuszczenia

doktora Stillmana co do jego depresji.

- Mógłbyś przynajmniej usiąść, kiedy jem. Wy­

glądasz na zmęczonego.

background image

- Czy ktoś dzwonił, kiedy mnie nie było? - tarł

ręką kark. Wiedziała już, że robił to, gdy był

sfrustrowany lub czymś przejęty.

- Nic nie słyszałam. Poszłam spać niedługo potem,

kiedy dozorca wpuścił mnie do mieszkania. Czy

spodziewałeś się ważnego telefonu?

Vance skwitował jej pytanie niedbałym machnięciem

ręki i włożył dłonie do kieszeni szlafroka.

- Czy powtórzyły się mdłości, które miałaś dziś

rano?

- Nie, nic mi nie było. Jestem pewna, że to z powodu

braku snu i niskiego poziomu cukru we krwi. - Kocha­

ła go jeszcze bardziej za to, że mimo wszystko jego

instynkt opiekuńczy dominował nad innymi uczuciami.

Sama też nie mogła już dłużej ukrywać swojej troski

o niego. - To o ciebie się martwię, nie o siebie. Przecież

dopiero co wyszedłeś ze szpitala. Jestem pewna, że

doktor Stillman zgodziłby się ze mną, że...

- Ani jednego słowa więcej - przerwał jej niemal

brutalnie. - Przestań bawić się w starą, doświadczoną

żonę. I tak mam wystarczająco dużo spraw na głowie.

Jak ci wytłumaczyć, że nie jestem tym samym mężczyz­

ną, którego znałaś w Anglii? Traktujesz wszystko jak

tymczasowe trudności. Zapewniam cię, że tak nie jest.

- Pamiętam, że mówiłam to samo parę lat temu,

kiedy przekonywałeś mnie, bym dosiadła Kinga po

tym, jak z niego spadłam - uniosła do góry głowę.

- Złamałam dwa żebra i czułam się fatalnie, ale jak

tylko kości się zrosły, zmusiłeś mnie, bym poszła do

stajni i znów znalazła się w siodle. Wszyscy byli

gotowi jedynie mnie posieszać. Ty zignorowałeś moje

obawy i upierałeś się, dopóki nie znalazłam w sobie

tyle siły, żeby zwalczyć strach. Byłam przerażona.

Myślałam, że już nigdy nie zbliżę się do Kinga, lecz

dawny Vance nie pozwolił mi poddać się.

- Jestem ślepy, Libby. Ślepy - jego głos zdradzał

background image

olbrzymie napięcie. Żyły nabrzmiały mu na szyi.

Wszedł do kuchni i usiłował ręką wymacać jakieś

krzesło. - Nie możesz mieć najmniejszego pojęcia, co

to znaczy. Nie mówimy tu o paru złamanych kościach.

Nigdy już nie przestudiuję żadnego projektu, nie

obejrzę placu budowy, nawet do niego nie dojadę

samochodem, nie zrobię kroku bez tej cholernej laski,

dzięki której nie wchodzę na ściany. Jakie to uczucie,

gdy się wie, że mąż nie widzi i nie będzie w stanie

zaopiekować się tobą?

Robiąc gwałtowny i zamaszysty ruch ręką, by

podkreślić znaczenie swych słów, potrącił kubek z kawą

stojący obok na stole i zrzucił go na podłogę. Libby

skoczyła na równe nogi i pobiegła do zlewu po ścierkę.

- Mój Boże, chyba cię nie oparzyłem? - macając

ręką przed sobą, dotarł do zlewu. Jego dłoń musnęła

jej ramię.

- Nie. Nic się nie stało - zapewniła pospiesznie,

słysząc w jego głosie cierpienie. - Kawa nie była gorąca.

Zauważyła, że jego ręka dziwnie powoli przesuwa

się po jej gołym ramieniu. Stali tak blisko siebie, że

zapach perfum łączył się z wonią jego męskiego ciała,

tworząc mieszankę działającą jak silny środek pod­

niecający. Czuła jego oddech na swoich ustach. Jej

ciało ogarnęła fala gorąca.

- Mam tylko trochę zaplamioną koszulę.

Oparła się o niego. Pochylił twarz, a ona uniosła

głowę oczekując pocałunku, pragnąc go całym sercem.

Trwało to jednak ledwo sekundę. Usłyszała, że głęboko

zaczerpnął powietrza, i odepchnął ją od siebie.

Westchnęła cicho widząc, że oddala się od niej

i szuka najbliższego krzesła. Tak nieoczekiwana chwila

bliskości niestety minęła. Czuła się całkowicie od­

trącona. Vance stał wyprostowany przy krześle, a ona

zabrała się za wycieranie podłogi. Na szczęście kubek

nie stłukł się.

background image

- Jestem nie tylko beznadziejny. Jestem po prostu

niebezpieczny. - Jego głos był pełen obrzydzenia do

samego siebie, co ją przeraziło.

- Nie mów tak, Vance - instynktownie przytuliła

się do jego pleców i gładziła dłońmi jego ramiona.

Gwałtownie odsunął się, jakby zapomniał o swej

dawnej delikatności. Odepchnął jej ręce, które bezsilnie

zwiesiła po bokach. - Zawsze czułam się z tobą

bezpieczna. Ślepota nic nie zmienia. Jestem pewna, że

o tym wiesz.

Zaklął gwałtownie i obrócił się przodem do niej.

Wściekłość zniekształciła rysy jego twarzy.

- Nie mogę nawet cię znaleźć!

- Przecież jesteś dopiero co po wypadku. Musisz

jeszcze poczekać. Daj nam trochę czasu - błagała.

- Trochę czasu? - roześmiał się sucho. - Ty chyba

ciągle nic nie rozumiesz, Libby. Nic mi nie przywróci

wzroku. Twój mąż jest niekompletnym człowiekiem.

Kiedy w końcu dostrzeżesz fakty?

- Znów litujesz się nad sobą - czuła się podle

mówiąc to, gdyż instynkt nakazywał otoczyć go

ramionami i ukoić jego ból. Z wściekłością zaprzeczył

ruchem głowy, ale zmusiła się, by ciągnąć dalej. - No

i dobrze, straciłeś wzrok. Nie mogę sobie nawet

wyobrazić, jakie to uczucie. Ale przy okazji straciłeś

też dawne opanowanie i na dodatek cały swój urok.

- Kto nauczył cię tych chwytów poniżej pasa?

Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał. - Jego

policzki pokryły się ciemnym, ceglastym rumieńcem.

- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz. - Libby splotła

ramiona na piersi, zaskoczona własną odwagą. - Nie­

stety wypadek ujawnił takie cechy twojej osobowości,

jakich w ogóle nie znałam. Mam nadzieję, że nie

traktujesz swoich pracowników jak mnie. Masz

reputację godną pozazdroszczenia. Tak przynajmniej

twierdzi doktor Stillman. Powiedział mi, że jesteś

background image

człowiekiem sukcesu, w pełni kierującym swoim losem.

Lepiej, żeby wszyscy nadal w to wierzyli. Nie martw

się. Nikomu nie powiem, że tak szybko się poddajesz.

- Masz rację, bo w ogóle cię tu nie będzie - wy­

krztusił, waląc pięścią w stół z taką siłą, że podskoczył

talerz z kanapkami.

- Widzę, że nie można się teraz z tobą porozumieć.

- Powiedziała Libby zniecierpliwiona jego wściekłością.

- Myślałam, że będziemy mogli omówić nasze sprawy,

ale chyba się myliłam.

- Libby!

Nie słuchała jego wołania. Przemknęła obok niego

do swojej sypialni. Zatrzasnęła drzwi, ale był tuż za

nią. Nim zdążyła złapać oddech, znalazł się w jej

pokoju.

- Nigdy więcej nie uciekaj w środku rozmowy

- w jego głosie usłyszała ukrytą groźbę. - Jeszcze

z tobą nie skończyłem.

- Wydawało mi się, że już - obróciła się na pięcie,

by stanąć twarzą do niego. - Nie rozumiem, po co się

ze mna ożeniłeś. Przysięgaliśmy w obliczu Boga. Czy

to dla ciebie nic nie znaczy?

- Nie było ołtarza, Libby.

Zapanowała grobowa cisza, zrobiła krok w jego

kierunku. Jej twarz poszarzała, odpłynęła z niej cała

krew.

- Czy to, że nie braliśmy ślubu w kościele, znaczy,

że dla ciebie nie jest on wiążący? Jak śmiesz tak

mówić! - z gniewu pociemniało jej w oczach. - Proszę,

weź to.

Ściągnęła obrączkę wraz z pierścionkiem zaręczy­

nowym i wrzuciła je do kieszeni jego szlafroka. Stali

blisko siebie, prawie dotykając się. Spostrzegła, że

zbladł nagle.

- Zostań tu sam, mój ukochany mężu. Pław sie

w swoim świecie ciemności i ciesz się własnym

background image

nieszczęściem. Nigdy nie ryzykuj. Nie pozwól, by

ktokolwiek chciał być blisko ciebie. A zwłaszcza

twoja żona.

Zatrzasnęła mu drzwi przed nosem już żałując, że

dała sie ponieść nerwom. Obrączka i pierścionek

stały się niemal częścią jej samej. Dzień, w którym

przyleciał do Szwajcarii, by się z nią zaręczyć, był

najbardziej pamiętnym dniem jej życia. Przekonała

się wtedy o głębi jego uczuć. A teraz odrzuciła

dowody. Nawet nie minęło dwanaście godzin, od

kiedy opuścili szpital. Vance nadal upierał się przy

tym, by się jej pozbyć, a ona znów nie zdołała się

opanować. Kiedy się w końcu nauczy?

Przez resztę nocy Libby analizowała ich kłótnię.

Oboje zrobili wszystko, żeby się jak najmocniej zranić.

Wyrzuciła z siebie cały gniew, a teraz było za późno.

Nie mogła nic odwołać. Zapomniała o jego cierpieniu,

skupiając całą uwagę na własnych pragnieniach.

Powoli zaczęło do niej docierać, że choć niezręcznie,

próbował jednak wyjaśnić, czym jest dla niego utrata

wzroku. Rosło w niej poczucie winy, gdy coraz wyraź­

niej zaczęła uświadamiać sobie, co chciał jej powiedzieć,

albo raczej dać do zrozumienia. Jak mogła go tak

potraktować? Czy nie starałaby się uwolnić Vance'a od

siebie, gdyby była na jego miejscu? A jednocześnie, czy

nie chciałaby, żeby o nią mimo wszystko walczył? Czy

nie wpadłaby w rozpacz, widząc jak łatwo rezygnuje?

Nie zmrużyła oka przez całą noc i z ulgą powitała

nadchodzący poranek. Czuła przemożną chęć rozmowy

z Vance'em raz jeszcze. Gdyby mogli zacząć od

początku... Gdyby w ogóle mógł być nowy początek...

Nigdy nie miała skłonności do migren. Kiedy jednak

wstała z łóżka, ból z tyłu czaszki przyprawił ją

o mdłości. Poza tym piekły ją oczy. Czy Vance też nie

spał całą noc, czekając na to, by odesłać ją do Anglii?

W mieszkaniu panowała zupełna cisza.

background image

Posłała łóżko, założyła turkusowe spodnie i bluzkę,

a włosy przewiązała szyfonową apaszką o ton jaśniej­

szą. Jeszcze tylko dyskretny makijaż i była gotowa,

by pokazać się mężowi. Na przekór temu, co się stało

i co zostało powiedziane, chciała ratować swoje

małżeństwo.

Gdy weszła do przedpokoju, z salonu dobiegły ją

strzępy cicho wypowiadanych słów. Nie mogła od­

różnić poszczególnych wyrazów, ale zorientowała się,

że Vance rozmawia z mężczyzną.

Znów ogarnął ją gniew nie do opanowania. Vance

zrobił to, chcąc uniknąć sceny. Przedsięwziął wszelkie

kroki, by nie spóźniła się na samolot, i zniweczył

nadzieje na porozumienie. Jak mogła przeciwdziałać?

Udawać, że jest zbyt chora i nie może opuścić

mieszkania? Nigdy by w to nie uwierzył. Był przygo­

towany na każdą ewentualność. Jedyne, co mogła

zrobić, to ustąpić. Pojedzie na lotnisko. Ale nie

znaczy to, że wsiądzie do samolotu. Vance nie mógł

zrozumieć, że dla niej życie bez niego nie było nic warte.

Atletycznie zbudowany mężczyzna z gęstą czupryną

jasnych włosów wstał na widok Libby, wchodzącej

do salonu. Uznała, że zbliża się do pięćdziesiątki.

Obrzucił ją szybkim, oceniającym spojrzeniem, co nie

zdziwiło jej ani trochę, gdyż Vance nie poinformował

nikogo o jej istnieniu.

- Nazywam się Martin Dean. Zastępuję szefa,

póki nie wróci do pracy. Miło mi panią poznać

- podał jej na powitanie stwardniałą od pracy dłoń.

Libby odwzajemniła uścisk, patrząc kolejno na

niego i na męża. Vance stał na środku pokoju na

szeroko rozstawionych nogach. W niebieskich dżinsach

i ciemnozielonym pulowerze wydawał się spokojny

i swobodny. W niczym nie przypominał bezwzględnego

mężczyzny, którym był poprzedniego wieczoru.

- Tak mi przykro, że wprosiłem się akurat w czasie

background image

miodowego miesiąca, ale Vance jest potwornie skryty.

Chciałbym złożyć wam życzenia z okazji ślubu.

Dopiero przed chwilą dowiedziałem się, że Vance ma

żonę, i nie będzie sam po wyjściu ze szpitala.

Martin Dean spojrzał na Vance'a, co pozwoliło

Libby przyjrzeć mu się bliżej. Był na tyle zaufanym

człowiekiem, że zastępował Vance'a, a mimo to nie

miał pojęcia o ich ślubie.

- Masz nienaganny gust, stary - stwierdził Martin

z uśmiechem. - Nie dziwota, że ciągle jeździłeś do

Szwajcarii.

- Jest już tutaj, dzięki Bogu - wykrztusił Vance

głosem tak przepełnionym miłością, że aż zdrętwiała

z wrażenia. - Zbliż się, kochanie.

Zrobił zapraszający gest ręką. Libby z trudem

mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.

Nie potrzebowała jednak dodatkowej zachęty, by

spełnić jego życzenie. Kiedy do niego podeszła, ujął

jej dłoń gestem właściciela.

- Czy obudziliśmy cię? - szepnął, muskając ustami

jej policzek jak za dawnych czasów.

- Nie. W mieszkaniu było tak cicho. Myślałam, że

wyszedłeś. - Libby oddychała z trudem.

- O tym nie ma nawet mowy, pani Anson - objął

jej szczupłe ramiona i przyciągnął ją do siebie. Schylił

głowę i pocałował długo i namiętnie. Zaskoczona,

zachwiała się na nogach i wtedy poczuła, że otacza ją

drugim ramieniem, żeby ją podtrzymać.

- Może lepiej poczekam na zewnątrz, w land roverze

- zażartował Martin. - Albo po prostu pójdę teraz do

pracy i przyjadę po was po południu. Nie powinieniem

był przychodzić.

- Nie przepraszaj - Vance dopiero po chwili uniósł

głowę. - Nie wiedziałeś przecież, że Libby tu jest. Na

szczęście będę miał mnóstwo czasu dla swojej pięknej

żony,, kiedy znajdziemy się na farmie.

background image

Nim zdążyła zareagować, znów poczuła jego usta

na swoich. Był tak gwałtowny, jakby chciał zmusić ją

do odwzajemnienia pocałunku, Z niewiadomych

przyczyn pragnął, by jego znajomy był świadkiem

tego pokazu mężowskiej czułości. Żądał od niej

współpracy, stosując sztuczki dawnego Vance'a. Jego

namiętny pocałunek znów obudził w niej pożądanie.

Sprawił, że zapomniała o wszystkim, o bólu, o jego

okrucieństwie, o tym, że ją odtrącił. Niechętnie,

ociągając się, oderwał od niej usta.

- Zjedz coś lepiej. Nie będziemy wpędzać Martina

w jeszcze większe zakłopotanie - szepnął, unosząc

głowę. - Zaproponował, że zawiezie nas na farmę.

Jeżeli więc masz spakowana walizkę, zaniesie ją do

samochodu.

Gdyby jej nie obejmował, Libby z pewnością by

upadła. Odwróciła wzrok, czując na sobie pełne

zainteresowania oczy Martina i, całkowicie wytrącona

z równowagi, poszła do kuchni. Gnębiły ją wątpliwości,

na które nie mogła znaleźć odpowiedzi. Jednak

niezależnie od motywów, jakie nim kierowały, wy­

glądało na to, że Vance nie zamierza jej jednak odesłać.

Zrobiła grzanki i nalała sobie mleka, myśląc cały

czas o nagłej zmianie w zachowaniu męża. Dotknęła

palcami ust, nabrzmiałych po jego pocałunku. Czy

on również żałował słów wypowiedzianych zeszłej

nocy? Czy obudził się chcąc zacząć wszystko od

początku? Namiętność jego pocałunku nie była

wytworem jej wyobraźni. W pewnym momencie

zapomniał o obecności Martina, tak jak i ona. Mogło

to oznaczać jedynie, że Vance pragnął, by ich

małżeństwo trwało, że uświadomił sobie, jak okrutne

i niepotrzebne byłoby odmawiać sobie tego, czego

oboje pragnęli. Farma stawała się symbolem domu

i nowego życia.

Kiedy skończyła jeść i posprzątała w kuchni, okazało

background image

się, że bagaże zostały już zniesione. Martin pomógł

Vance'owi zejść do samochodu. Tym razem Vance

pierwszy wdrapał się na tylne siedzenie. Gdy przyszła

kolej na nią, chwycił jej dłoń i pomógł usadowić się

obok siebie. Tak manewrował, że przy okazji pocałował

ją w szyję.

- Resztę jej rzeczy możesz położyć z przodu obok

siebie, Martin - krzyknął przez otwarte okno. - Mam

zamiar cieszyć się obecnością żony w czasie jazdy.

- Co do tego nie mam wątpliwości.

Martin zaśmiał się porozumiewawczo, starannie

układając walizki. Libby zauważyła, że od czasu do

czasu rzuca na nich badawcze spojrzenia. Ich małżeń­

stwo było dla niego dużym zaskoczeniem. Może czuł

się urażony, że Vance trzymał swój ślub w tajemnicy.

W końcu byli bliskimi współpracownikami.

- Nasza wczorajsza rozmowa skończyła się awan­

turą. Są sprawy, które musimy spokojnie omówić, na

co zresztą sama dość energicznie zwróciłaś mi uwagę.

Pojedziemy więc na farmę, gdzie, jak sądzę atmosfera

bardziej sprzyja poważnej rozmowie - zaczął Vance

głosem pełnym rezerwy i oschłości, który ściszył do

szeptu, gdy usłyszał, że Martin otwiera drzwi i wskakuje

na miejsce kierowcy. - Byłbym wdzięczny, gdybyś

powstrzymała się od pytań, dopóki nie będziemy

sami. Chciałbym, żeby nasze prywatne życie pozostało

prywatnem.

Jej nadzieje znów się rozwiały. Okazywał uczucie

tylko przez wzgląd na obecność Martina. Naraz

zaczął całować jej dłoń. Odebrała to jako wyrachowane

okrucieństwo z jego strony. Chcąc odpłacić mu

pięknym za nadobne, Libby wtuliła się w niego

i ustami musnęła jego wargi.

- Daleko jeszcze do farmy?

- Godzina jazdy z Nairobi - odetchnął głęboko.

- To wspaniale - wymruczała, trzymając usta blisko

background image

jego zaciśniętych warg. Ku swej niekłamanej satysfakcji

spostrzegła, że siedzi zupełnie nieruchomo, niemal

sztywny.

- Martin, korzystając z tego, że zaproponowałeś

nam swoją pomoc, chciałbym, żebyś przejechał obok

tak zwanej apteki plemienia Bantu. Libby powinna

to zobaczyć.

Vance opisał jej kiedyś w liście ten bazar, na

którym sprzedawano wszystko, począwszy od czaszek

małp, a skończywszy na smażonym jeżozwierzu. Czuła

niezmierną przyjemność, widząc, że musiał uciec się

do tego sposobu, by przeciwdziałać wrażeniu, jakie

wywierała na nim jej bliskość.

Oparła się o niego. Jej dłoń nadal spoczywała

w jego ręku. Nawet jeżeli nic więcej nie zyska, to

przynajmniej spędzi więcej czasu z Vance'em, tak jak

teraz - przytulona do niego. Będzie mogła dłużej

udawać świeżo poślubioną żonę.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Wyżyna Mau wznosiła się na wysokość około

trzech tysięcy metrów. Farma znajdowała się na

poziomie dwóch tysięcy metrów, gdzie powietrze było

już rozrzedzone. Tylko kilka puszystych obłoków

przesuwało się nad ich głowami. Był to piękny

czerwcowy poranek, pełen ciepła i świeżości.

Land rover zbliżał się do celu ich podróży. Libby

spostrzegła, że po drodze nie mijają żadnych wiosek.

Wokół rozciągał się wiecznie zielony las poprzecinany

tu i ówdzie szerokimi pasami trawy. Od czasu do

czasu widzieli stada impali i pilnujących je samotnych

pasterzy, którzy pozdrawiali ich machaniem ręki.

Libby uniosła głowę z ramienia Vance'a i zaczęła

obserwować jego surowy profil. Usnął, oparty o sie­

dzenie auta. Głębokie cienie pod oczami wskazywały

na to, że również spędził bezsenną noc. Wyglądał na

bezbronnego teraz, kiedy nie zaciskał ust z zawziętością,

a kosmyki ciemnobrązowych włosów swobodnie

układały się na jego czole.

Czuła obok swojej jego muskularną nogę. Spojrzała

na ich splecione dłonie, spoczywające na jego udzie.

Nie puścił jej nawet we śnie. Cała gorycz, na­

gromadzona po zeszłej nocy, gdzieś wyparowała.

Wiedziała jednak, że jej spokój jest tylko chwilowy.

Vance obudził się, gdy Martin wziął ostry zakręt

i wjechał na ubitą wiejską drogę. Ścisnąwszy mocniej

jego rękę, Libby wyjrzała przez okno, za którym

rozciągał się widok na równe rzędy kwitnących drzew

owocowych. W oddali dostrzegła kępę dębów. Gdy

36

background image

samochód podjechał bliżej, wyłonił się spoza nich

śnieżnobiały wiejski dom w stylu holenderskim. Aż

błyszczał w silnym słońcu, a cienie dębów tworzyły

koronkowe wzory na jego ścianach.

Przypomniał jej urocze domostwo hrabstwa Ham-

pshire w Anglii. Vance wyjaśnił jej, że pod koniec

wieku przybył do Kenii jakiś Holender, który kupił

parterową wiejską chałupę, a następnie wyposażył ją

w przybudówkę i obszerne poddasze. Osiągnął wspa­

niały efekt. Nieco dalej spostrzegła budynki gos­

podarcze okolone kolorowymi polnymi kwiatami.

- Niewiarygodnie piękny! - krzyknęła, gdy Martin

zatrzymał land rovera. Vance puścił jej rękę i Libby

wysiadła z samochodu, by przyjrzeć się swemu

królestwu. Wciągnęła głęboko powietrze. - Vance!

Nie myślałam, że może być tak cudownie!

Spojrzała w górę. Na tej wysokości niebo było

intensywnie błękitne, a temperatura jak w wiosenny

poranek. Idealne warunki, by założyć ogródek z zio­

łami.

Jej wzrok przyciągnęło okno wychodzące na zachód,

w którym powiewały falbaniaste firanki. Vance zrobił

więcej, niż myślała, od czasu, gdy zaczęli planować

małżeństwo. Znów ogarnęła ją fala wzruszenia i po­

żądania. Rozejrzała się za mężem, ale on właśnie

pomagał Martinowi wyładować bagaże.

Libby stała nieruchomo, pełna podziwu dla tego

ciemnowłosego, opalonego, wysokiego mężczyzny,

który miał w sobie tyle władczości i siły, a jednak

potrafił okazać nieskończenie wiele czułości. Jego

szczupłe muskularne ciało prezentowało się wspaniale

w idealnie dopasowanym ubraniu.

- Nie mogę dłużej czekać. Zobaczę, jak jest w środ­

ku! - krzyknęła.

Sięgnęła po zapasy jedzenia, umieszczone w tyle

samochodu. Chciała przy okazji dotknąć męża, ale

background image

nie ośmieliła się. Cieszyły ją jego wysiłki, by radzić

sobie samemu, bez pomocy Martina. Wolała nie

wtrącać się, nie próbować go wyręczać, zwłaszcza

w obecności znajomego. Jeżeli wzrok jej nie mylił,

poruszał się ze zdecydowaniem, którego wczoraj nie

miał. Być może zachowywał się tak tylko ze względu

na Martina, ale próba wypadła pomyślnie. Bez

wątpienia dostrzeże, że wszystko idzie mu jak po

maśle, jeśli tylko zechce.

- Libby? - Vance zatrzymał się na ganku, a Martin

wszedł do środka z bagażami. - Pozwolisz, że

porozmawiam z Martinem przed jego odjazdem do

Nairobi. Przyrzekam, że potrwa to tylko chwilę.

- Nie martw się o mnie. Umieram z ciekawości,

jak wygląda dom - podeszła do niego i pocałowała

w policzek.

Vance stał z rękami opartymi na biodrach. Z wyrazu

jego twarzy wywnioskowała, że jego cierpliwość jest

na wyczerpaniu. Akurat wtedy w drzwiach pojawił

się Martin. Na szczęście Vance stał twarzą do Libby.

- Dziękuję, że nas pan tu przywiózł. Nie wyobraża

pan sobie, jak się cieszę, że jestem w domu - Libby

uśmiechnęła się do Martina. Stanęła na palcach i lekko

pocałowała męża w usta, czując, że są bacznie

obserwowani. - Macie sprawy do omówienia, więc

zostawię was samych.

- Proszę mówić mi po imieniu, pani Anson. Nie

jesteśmy tu zbyt ceremonialni. Wraz z żoną chcielibyś­

my zaprosić was wkrótce na obiad. To znaczy wtedy,

gdy Vance przestanie trzymać panią tylko dla siebie.

Może powinienem raczej powiedzieć, jeżeli przestanie?

- poprawił się ze śmiechem.

- Czekamy na zaproszenie z niecierpliwością,

prawda Vance? - spojrzenie Libby pobiegło w kierunku

męża.

- Marj wspaniale gotuje - rzucił Vance. Można

background image

było uznać to za odpowiedź. Libby uścisnęła jego

dłoń i weszła do domu.

Mieszkanie było widne i przestronne. Kolorowe

tkaniny afrykańskie i rzeźby z ciemnego drewna

tworzyły barwne plamy na białych ścianach. Dokładnie

tak, jak planowali we dwójkę. Rzeczywistość prze­

kraczała jej najśmielsze oczekiwania.

Po jednej stronie korytarza znajdowały się salon

i biblioteka. Na prawo wchodziło się do jadalni,

a z niej do kuchni. Drzwi do sypialni były na wprost.

Libby domyśliła się, że Vance musiał ruszyć niebo

i ziemię, by tak szybko zagruntować ściany domu

pod farbę. Na razie wykończone były tylko sypialnia,

kuchnia, łazienka i biblioteka. Innych pomieszczeń

nie pomalowano jeszcze, w podłogach brakowało

klepek, a framugi okienne pozostawiały wiele do

życzenia. Wszystko to mogli już zrobić wspólnie.

Cieszyła się, wyobrażając sobie wygląd mieszkania

w przyszłości - barwne afrykańskie chodniki i meble,

tu i ówdzie cenne pamiątki rodzinne. Jej oczy zaszły

łzami. Tak tęskniła za tą chwilą.

Zaniosła swój neseser do głównej sypialni. Był to

właśnie pokój, w którego oknach wisiały szwajcarskie

koronkowe firanki widoczne z zewnątrz. Zaledwie

raz wspomniała o tym materiale. Mając w pamięci jej

słowa, urządził wyjątkowo piękny pokój. Wynikało

z tego, że planował małżeństwo z nią na długo

przedtem, nim się zaręczyli. Do tej pory nawet się

tego nie domyślała. Opadła na szerokie łóżko i rozej­

rzała się wokół. Szafa, toaletka i wspaniały jasnozielony

dywan z afrykańskimi motywami były świadectwem

dobrego smaku Vance'a.

Jej uwagę zwróciła fotografia ustawiona na toaletce.

Było to powiększenie jednego ze zdjęć, jakie Vance jej

zrobił w Lozannie. Stała w cieniu gotyckiego łuku

Chateau de Chillon, a w tle widać było umocnienia

background image

zamku. Czuła się głęboko wzruszona tym, że zachował

właśnie to zdjęcie. Oświadczył jej się wtedy. W przy­

szłości miała zamiar postawić na toaletce swoje

ulubione fotografie Vance'a. Nie dopuszczała do siebie

myśli, że opuści Kenię. Było to niemożliwe, zwłaszcza

w tak wspaniały dzień.

W drodze do kuchni zajrzała do pozostałych dwóch

sypialni. Północna nadawała się na pokój dziecinny.

Już teraz wiedziała, jak go urządzi. Marzyła o dziecku

za rok lub dwa.

Zaskoczył ją wygląd drugiej sypialni. Zniszczone

ściany świadczyły o tym, że miał tu miejsce pożar, ale

trudno było powiedzieć kiedy. Vance kupił farmę

zaraz po przyjeździe do Kenii. Dom zaczął odnawiać

dopiero, gdy oświadczył się Libby. Przez kilka lat

nikt tu nie mieszkał.

Kiedy weszła do kuchni, wiedziała, że będzie to jej

ulubione miejsce w domu. Przy jednej ścianie królował

olbrzymi piec pokryty biało-niebieskimi holenderskimi

kaflami. Zbudował go jeszcze pierwszy właściciel

farmy; piec przywodził na myśl stare dzielnice Ams­

terdamu. Rozumiała, dlaczego Vance znalazł się pod

urokiem jego piękna. Równie wiekowy był prostokątny

dębowy stół i cztery ręcznie rzeźbione krzesła. Widać

było, że Vance stara się odrestaurować wszystko,

czego czas jeszcze nie zniszczył. Pomysł ten oczarował

Libby.

Siedząc przy stole, spojrzała na okna składające się

z niedużych szybek przedzielonych kratownicą z muru.

Za nimi aż po horyzont rozciągał się widok na

kwitnące drzewa owocowe. Nie mogła oderwać od

nich wzroku. Vance znalazł prawdziwy raj. Z mocnym

postanowieniem, że też w nim zamieszka, rozejrzała

się wokół, by zobaczyć, co jest do zrobienia. Martin

przyniósł pudła z zapasami żywności. Postanowiła je

rozpakować i wszystko poustawiać.

background image

Zobaczyła, że zainstalowano nowy podwójny zlew

i wymieniono rury. Dębowa podłoga, wyszorowana

piaskiem, miała bursztynowy połysk. Przyszło jej do

głowy, że Vance był perfekcjonistą we wszystkim, co

robił. Urządził wygodną, funkcjonalną kuchnię za­

chowując cały jej urok z czasów poprzedniego właś­

ciciela. Ironią losu było, że ktoś tak wrażliwy na

piękno utracił wzrok.

Kiedy w końcu Libby opróżniła pudła, było już

południe. Poczuła głód. Mając nadzieję, że Vance

odzyskał apetyt, zaczęła przygotowywać lunch. Potem

poszła do biblioteki, by zaprosić obu mężczyzn.

Powinna przecież poczęstować Martina przed jego

podróżą do Nairobi. Kiedy jednak wyszła na korytarz,

usłyszała warkot odjeżdżającego land rovera. Vance

właśnie zamykał drzwi.

- Vance, przyszłam wam powiedzieć, że lunch już

gotowy.

- Martin nie mógł dłużej zostać. Jesteśmy sami,

Libby.

Zesztywniał na dźwięk jej głosu. W jego odpowiedzi

nie został nawet ślad po tej czułości, którą okazywał

jej jeszcze rano. Libby zamarła, bojąc się, co powie

dalej.

- Obawiam się, że lunch nie jest zbyt wyszukany.

Zrobiłam zupę i kanapki. Obiecuję, że na wieczór

będzie coś dobrego.

Nie odpowiedział. Odwróciła się i ruszyła do kuchni,

a Vance szedł za nią wiodąc rękoma po ścianie.

W kuchni od razu usiadł na krześle i zaczął ostrożnie

dotykać wszystkiego, co znajdowało się w pobliżu.

Przysunęła mu talerz z jedzeniem.

- Wzięłam wczorajszą szynkę. Może już jej nie

chcesz jeść.

- Nie zależy mi na tym, co jem. A poza tym wiem,

że gotujesz świetnie, więc przestań się denerwować.

background image

Libby przełknęła jego uwagi bez komentarza, widząc,

że bierze do ust kanapkę. Na dodatek zauważyła, że

mu smakuje i je z dużym apetytem. A już zaczęła się

zastanawiać, ile jest w stanie wytrzymać bez jedzenia.

Szybko opróżnił swój talerz, a w szklance nie zostawił

nawet kropli mleka.

- Czy udało wam się załatwić wszystkie sprawy?

- spytała, chcąc zacząć rozmowę. Vance był milczący

i bała się, że jest to oznaka nadchodzącej depresji. Nie

chciała, żeby cokolwiek zepsuło nastrój ich pierwszego

posiłku w nowym domu. Chociaż przez chwilę chciała

żyć złudzeniem, że wszystko jest w porządku.

- Niestety nie. Twoja obecność była zbyt in­

teresującym tematem.

- Dlaczego nie powiedziałeś mu o naszym ślubie?

Postawiłeś go w niezręcznej sytuacji - Libby westchnęła

głęboko.

- Jeżeli sobie przypominasz, wzięliśmy ślub bardzo

szybko. Trudno było wszystkich zawiadomić. Poza

tym chciałem przedstawić cię swojemu personelowi

na przyjęciu, które miało być zorganizowane właśnie

tutaj, na farmie. Nie chcę teraz o tym rozmawiać.

- Ta farma, sady, wszystko jest tak niewiarygodnie

piękne - Libby przyglądała się mężowi. Nie mogła

odgadnąć, w jakim jest nastroju.

- Przestań, Libby. - Jego twarz stwardniała.

- W końcu chciałbym z tobą porozmawiać poważnie,

ale musisz mi przyrzec, że nie będziesz przerywała,

dopóki nie skończę.

- Przyrzekam.

- Mam nadzieję, że dotrzymasz słowa, bo nie

spodoba ci się to, co powiem - powiedział chłodno.

Libby czuła, że serce w niej zamiera ze strachu.

- Kiedy wczoraj pojawiłaś się w szpitalu, na dodatek

bez zapowiedzi i zaproszenia, myślałem, że uduszę cię

własnymi rękami.

background image

Libby zadrżała, tyle było zjadliwości w jego głosie.

Spuściła wzrok na swój pusty talerz. To niepraw­

dopodobne jak szybko potrafił się zmieniać.

- Wierzę, że rzeczywiście nie dostałaś mojego listu.

Znam cię aż za dobrze. Stanęłabyś na głowie, by ze

mną porozmawiać przez telefon, gdybyś ten list dostała.

Wystarczyło, żebyś posiedziała w Londynie jeszcze

dwanaście godzin po wiadomości o wypadku, a na

pewno by cię zastał. Tak spieszno ci było do mnie

i narobiłaś tyle zamieszania, że teraz wszyscy wiedzą

o twoim przyjeździe - ciągnął dalej pełnym nienawiści

i szyderstwa tonem. - Grając do perfekcji rolę

troskliwej żony przed doktorem Stillmanem sprawiłaś,

że ty sama, ja i moje przedsiębiorstwo znaleźliśmy się

w jeszcze większym niebezpieczeństwie.

- Jak to? - żachnęła się, unosząc głowę.

- Przyrzekłaś nie przerywać. - Na jego pięknych

ustach pojawił się grymas okrucieństwa. Libby nie

mogła opanować drżenia całego ciała. Vance odsunął

krzesło od stołu, rozsiadł się z wyciągniętymi nogami,

założył ręce na piersi i ciągnął dalej. - Mam wroga,

Libby. Ktoś w moim przedsiębiorstwie chce mnie

doprowadzić do ruiny i może już mu to się udało.

Wypadek w kopalni był skutkiem sabotażu. Miał

straszliwe konsekwencje - dwoje ludzi nie żyje, a ja

straciłem wzrok. Twój przyjazd wszystko skom­

plikował. Ty też możesz stać się ich celem. Źle się

stało, że Martin zadzwonił dziś rano do szpitala, by

spytać się o moje zdrowie. Powiedziano mu o twoim

przyjeździe i do tej chwili ta wiadomość na pewno

obiegła już całe Nairobi. Co się stało, to się nie .

odstanie. Jestem przekonany, że już widziałaś pokój
na tyłach domu. Ktoś podłożył ogień w dzień

poprzedzający nasz ślub. To jeden z powodów, dla

których tak nagle odwołałem nasz miodowy miesiąc.

Najpierw myślałem, że to sprawka jednego z zatrud-

background image

nionych w ogrodzie wieśniaków, który zdegustowany

życiem, zalał robaka i narozrabiał. Nie chciałem

jednak ryzykować i miałem zamiar najpierw odszukać

winnego, nim cię tu sprowadzę. Planowałem też

odnowić pokój. Nic z tego nie wyszło. Od pewnego

czasu miałem problemy z kopalnią, a tamten tydzień

był szczególnie trudny. Resztę już znasz.

Libby siedziała, milcząc pod wrażeniem tego, co

mówił.

- Gdy w kopalni zdarza się katastrofa, zbiera

się komisja dochodzeniowa, by zbadać jej przyczyny.

Jeżeli dowiodą mi zaniedbania, moje przedsiębior­

stwo zostanie rozwiązane, a ja będę miał zakaz

prowadzenia interesów w Kenii. Takie wiadomości

rozchodzą się lotem błyskawicy. Wątpię, czy uzy­

skałbym pozwolenie na pracę gdziekolwiek w Afryce.

Zwłaszcza jeżeli obwinia mnie o spowodowanie

śmierci dwóch osób.

Libby usłyszała jego pełne smutku westchnienie.

- Gdy uświadomiłem sobie, że jestem ślepy, jasno

zdałem sobie sprawę z tego, że stanowię doskonały

cel. Ten, kto odpowiada za wypadek, musiał być

w siódmym niebie na wieść o tym, że straciłem

wzrok. Ale, ani on, ani jego szajka, jeśli nie działał

sam, nie wie, że zamierzam z nimi walczyć. Mam

duże przedsiębiorstwo z bardzo długą listą płac. Setki

rodzin utrzymuje się z pracy u mnie i jeżeli tylko będę

mógł, nie zawiodę ich. Taka tragedia rzuca cień na

całe górnictwo i przemysł, zwłaszcza w Kenii, gdzie te

gałęzie gospodarki są w stadium embrionalnym.

Libby obserwowała męża jak urzeczona. Nie miała

pojęcia, najmniejszego pojęcia... Vance skierował na

nią oczy, jakby mógł ją widzieć.

- Żałuję, że się z tobą ożeniłem - powiedział. Jego

głos był suchy, zbyt zdecydowany, by mogła przyjąć,

że jedynie odgrywa obojętność. - Chcę unieważnienia

background image

małżeństwa tak szybko, jak to będzie możliwe.

Niestety najpierw muszę cię poprosić o pewną przy­

sługę.

Przez dłuższą chwilę zapanowała cisza. Rozpaczliwa

sytuacja zniweczyła wszelkie jej nadzieje na wspólną

przyszłość. Odrętwiała z bólu nie mogła wydobyć

z siebie ani słowa.

- Libby? - zauważyła nieznaczne drżenie w kącikach

jego ust.

- Przecież mówiłeś, że mam nie przerywać? - z satys­

fakcją spostrzegła, że zwinął dłoń w pięść i oparł ją

ciężko na stole.

- Zadzwoniłem ze szpitala do Charlesa Rankina,

kiedy znów zacząłem sensownie myśleć. Zgodził się

przyjechać i reprezentować moje interesy, gdy tylko

uporządkuje bieżące sprawy.

- Dzięki Bogu - Libby nie mogła już dłużej milczeć.

Jeżeli ktokolwiek mógł pomóc Vance'owi, to na

pewno Charles. Był wziętym, powszechnie znanym

adwokatem. Zaprosili go na drużbę i uczestniczył

w ich skromnym ślubie, który odbył sie w ogrodzie

rodziców Libby.

- Zatrudnienie Charlesa nie stanowi żadnej gwaran­

cji sukcesu, Libby. Ale chyba tylko on będzie mógł

rozgryźć tę zagadkę. Wiele razy rozmawialiśmy przez

telefon na temat dalszego postępowania w tej sprawie.

Lecz twój przyjazd w dużym stopniu zmienił sytuację.

- Przerwał, jakby szukając właściwych słów. - Nikt

nie wiedział o naszym ślubie przed wypadkiem. Jak ci

już powiedziałem, zamierzałem wydać przyjęcie po

powrocie z miodowego miesiąca. Miałem wtedy

oznajmić wszystkim, że jesteśmy małżeństwem. Po

wypadku zmieniłem plany. Nie chciałem, by ktokolwiek

wiedział, że mam żonę. Kto chce mnie zniszczyć,

może użyć ciebie, by uderzyć we mnie. W tak

niebezpiecznej sytuacji posiadanie żony sprawia, że

background image

mężczyzna staje się bezbronny. Nie chciałem mieć cię

w pobliżu, zarówno ze względu na ciebie, jak i na siebie.

- Czy w liście napisałeś mi o tym? - Libby dopiero

teraz zaczęła rozumieć. Ze zdenerwowania nie mogła

usiedzieć na miejscu.

- Tak.

- A więc mój przyjazd dał im dodatkową broń do

ręki? - spytała cicho. Czuła, że potrzebuje czasu, by

przeanalizować swoją sytuację; tyle już przecież

wiedziała.

- O to chodzi. Kiedy wczoraj poszłaś spać, za­

dzwoniłem do Charlesa i powiedziałem mu o twoim

przyjeździe. Zgodził się, że wszyscy już o tym wiedzą,

i radził zmienić taktykę.

O czym on mówi, Libby wstrzymała oddech.

- Gdybyś teraz pojechała do Londynu, mogłoby to

jeszcze pogorszyć sprawę. Żona, która ucieka na wieść

o kłopotach męża, nie przyczynia się do wzrostu jego

autorytetu wśród urzędników badających wypadek.

Nasz wspólny front podbudowałby zaufanie u ludzi,

którzy utrzymują się z pracy w moim przedsiębiorstwie.

Obecność żony wpływa łagodząco. Dysponuje ona

szczególną siłą - subtelną, ale skuteczną...

- Nie chciałam sprawiać ci tyle kłopotu.

- Stało się. Mamy jednak niewielką przewagę

- poruszył się na krześle i pochylił w jej kierunku.

- Nikt nie wie, że mam jakieś podejrzenia, oprócz

Charlesa. Jeżeli uda się utrzymać mojego wroga

w nieświadomości nieco dłużej, Charles będzie mógł

powęszyć, nie wzbudzając zainteresowania. Musielibyś­

my jednak udawać, że jesteśmy szczęśliwi w małżeństwie

jak dwa gołąbki. Ja odgrywałbym rolę świeżo upie­

czonego żonkosia, który zapomniał o bożym świecie.

Każdy będzie myślał, że niczym się nie martwię, i cały

czas jestem zajęty młodą, piękną żoną.

Libby spojrzała na mężczyznę, który trzymał jej

background image

szczęście w swoich rękach. Poczuła nagły przypływ

uczuć na widok jego zachmurzonej twarzy. Czy

- Musisz wziąć pod uwagę dobro całego przedsiębior­

stwa - nerwowo oblizała wargi. - Oczywiście, pomogę

ci. Teraz już wiem, o co chodzi.

- Dziękuję, Libby -jego pierś uniosło westchnienie

ulgi. - Zadbam o wszelkie środki ostrożności, by ci

się nic nie stało. Odwdzięczę się, jak tylko będziesz

znów wolna i wrócisz do Londynu.

- Wezmę prysznic i przebiorę się, jeżeli nie masz

nic przeciwko temu - w ostatniej chwili powstrzymała

się, by nie powiedzieć mu, jak mógłby jej podziękować.

- Jeszcze do końca dnia będę miała robotę z roz­

pakowywaniem.

- To twój dom, jak długo tu jesteś. Rób, co chcesz.

Nie musisz mnie pytać o zgodę. Jest jeszcze jedna

rzecz, o którą chciałbym cię prosić. - Libby uniosła

głowę, widząc, że sięga do kieszeni i kładzie na stole

pierścionek i obrączkę. - Chciałbym, żebyś jeszcze

jakiś czas je nosiła. Nasze małżeństwo musi wyglądać

na prawdziwe pod każdym względem. Jeżeli mnie

będziesz potrzebowała, jestem w bibliotece. Załatwiam

sprawy przez telefon.

Wyszedł z kuchni, wiodąc ręką po ścianie. Ametyst

odbijał słońce, rzucając małą tęczę na sufit. Nareszcie

zrozumiała, dlaczego Vance trzymał jej lewą rękę

w drodze na farmę. Nie odważył się powiedzieć

Martinowi, jak naprawdę wyglądają stosunki między

nimi. Libby włożyła pierścionki na palce. Gorzko

żałowała swojej pochopnej decyzji z zeszłej nocy.

Jeżeli postawi na swoim, nigdy ich nie zdejmie.

Gdy pozmywała, pośpiesznie poszła do łazienki

sąsiadującej z sypialnią i wzięła prysznic. Wszystko

w łazience było nowe i nieskazitelnie białe. Znów

pomyślała, że mąż dokonał prawie cudu na tym

górskim odludziu.

background image

Wytarła się puszystym ręcznikiem w swoim ulubio­

nym, błękitnym kolorze. Wskoczyła w dżinsy i baweł­

niany sweter. Nie chciała, żeby włosy wpadały jej do

oczu, więc sczesała je na jedną stronę i szybko zaplotła

w warkocz, który przerzuciła przez ramię. Część

popołudnia spędziła opróżniając walizki, wieszając

ubrania w szafach i ustawiając przybory toaletowe

i kosmetyki w łazience.

Gdy wszystko było na swoim miejscu, skierowała

się do kuchni. Chciała przygotować coś wyjątkowego

na kolację. Czuła się bezpiecznie, mając świadomość,

że Vance jest parę kroków od niej, a nie jak dawniej

oddalony o tysiące kilometrów, na innym kontynencie.

Po tym, co jej powiedział, chciała być cały czas

w zasięgu jego głosu.

Nie mogła doczekać się Charlesa. Vance rozpaczliwie

potrzebował pomocy. Cieszyła się, że może liczyć na

Martina Deana i zastanawiała, dlaczego nawet nie

wspomniał o Peterze Frommsie, innym dyrektorze

przedsiębiorstwa. Ich przyjaźń sięgała czasów studen­

ckich. Libby poznała Petera jeszcze w Londynie na

przyjęciu wydanym w domu Ansonów. Mimo to,

Vance poprosił Charlesa, by był ich drużbą. Gdy

Libby pytała go o powód tej decyzji, powiedział jej,

że Peter jest zbyt zajęty, nie może wyrwać się z pracy

i przyjechać. Ta mętna odpowiedź nic jej nie wyjaśniła,

ale była tak przejęta, że się nad nią dłużej nie

zastanawiała. Kiedy życie na farmie nabierze zwykłego,

codziennego rytmu, spyta Vancea o Petera.

Pomyślała, że ich pierwsza kolacja sam na sam

wymaga specjalnej oprawy. Założyła sukienkę z cieniut­

kiego lnu, a rozpuszczone włosy przerzuciła do przodu

przez ramię. Miała też złote kolczyki, które dostała

od Vance'a w zeszłym roku. Nie mógł jej zobaczyć,

ale czuła się lepiej w eleganckim stroju. Jeszcze parę

kropel Madame Rochas i była gotowa.

background image

- Vance. Kolacja na stole!

Siedział w obracanym krześle przy dużym biurku

i mówił do dyktafonu. Wyłączył go na dźwięk jej

głosu i odwrócił się w jej stronę.

- Nie mam specjalnej ochoty na jedzenie. Zacznij

beze mnie.

- To tylko lekka zapiekanka i sałata. Musisz sobie

zrobić przerwę - upierała się.

- Czekam na ważny telefon - przetarł dłonią oczy.

Wyglądał na zmęczonego.

- Możesz rozmawiać w kuchni. Wyjmuję zapiekankę

z piekarnika, więc przyjdź zaraz - obróciła się na pięcie

i przeszła przez salon, nasłuchując jego kroków za sobą.

Sałata z sosem vinaigrette stała w lodówce. Znalazła

butelkę importowanego rieslinga i chłodziła go w kubeł­

ku z lodem. Wyjęła zapiekankę i wyszła zebrać trochę

polnych kwiatów. Ułożyła je z niezamierzonym

artyzmem w biało-niebieskim porcelanowym wazonie,

który stanowił część kolekcji kupionej przez Vance'a.

Mijały minuty. Beztroska, z jaką przygotowywała

kolację, opuściła ja całkowicie, gdy sama przy stole,

zaczęła jeść sałatę.

I Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy nagle

w kuchni pojawił się Vance. Jednak przyszedł.

Wymagało to wiele wysiłku, ale nie zerwała się i nie

rzuciła mu na szyję.

- Postawiłaś na stole kwiaty. Czuję szałwię. - Po­

wiedział, siadając na tym samym krześle co w czasie

lunchu. Włosy miał potargane, jakby bez przerwy

przeczesywał je ręką.

- Są też dalie, petunie, lewkonie i stokrotki. Vance,

znalazłam idealne miejsce, gdzie można zasiać zioła.

Widać je z okna kuchennego.

- Wygląda na to, że jesteś szczęśliwa, Libby

- zamruczał, biorąc widelec. Przez jego twarz prze-

* -iknął cień zatroskania.

background image

- Dlaczego miałabym nie być szczęśliwa? Farma

jest wręcz wypieszczona, aż zapiera dech w piersiach.

Nie dziwię się, że nigdy nie chciałeś wrócić do Anglii.

Ten sad pachnie nieziemsko. Nie mogę się doczekać,

kiedy zobaczę całość posiadłości. Wybierzmy się na

konną przejażdżkę z samego rana.

- To niemożliwe. - Przełknął pierwszy kęs zapie­

kanki.

- Dlaczego? Doktor Stillman powiedział, że jesteś

całkowicie sprawny i możesz robić to, co dawniej.

Poza tym Diablo stęsknił się za tobą i na pewno

marzy o spacerze.

- Mój zarządca zajmuje się zwierzętami na farmie.

- Jego usta zacisnęły się w cienką linię, a twarz

wyrażała poczucie rezygnacji. - Jeżeli tak bardzo

chcesz zwiedzić farmę, weź jeepa i przejedź się drogami,

które przecinają gaje pomarańczowe. Zobaczysz wtedy

prawie wszystko.

- Wolałabym konną przejażdżkę. Jeżeli nie masz

nic przeciwko temu, osiodłam Diablo.

- Diablo ma zbyt wiele temperamentu, nawet dla

takiego jeźdźca jak ty.

- W takim razie dosiądziemy go razem. Robiliśmy

tak kiedyś. Objedziemy powoli całą posiadłość. Chyba

nie żądam zbyt wiele.

Zapanowała głucha cisza. Sięgnął po kieliszek.

- Nie wiedziałem, że mam wino w spiżarni - stwier­

dził, pomijając milczeniem jej prośbę.

- Znalazłam je, gdy układałam nasze zapasy.

Chciałam, żeby ta kolacja była uroczysta. Pierwsza

w nowym domu.

- Jak ci już powiedziałem, gotujesz wspaniale - na

jego policzkach pojawił się mocny rumieniec. - Wszys­

tko jest bardzo smaczne. Jak zwykle.

- Dziękuję za komplement - odsunęła od siebie na

wpół opróżniony talerz. - Czy chcesz posłuchać

background image

muzyki? Przywiozłam nowe nagranie pierwszego

koncertu fortepianowego Brahmsa. Chyba spodoba

ci się interpretacja Graffmana.

- Nie dzisiaj, Libby.

- A co chciałbyś na deser? - wstała z krzesła

i ciągnęła beztrosko - Figi? Mango?

- Nic, dziękuję.

Spojrzała na jego pustą filiżankę. Wzięła dzbanek,

by ją napełnić. Niechcący otarła się o jego ramię,

a włosy musnęły jego policzek. Usłyszała jeszcze, że

raptownie wciągnął powietrze, nim niespodziewanie

stanął na równe nogi, rzucając serwetkę na stół.

Przewrócił przy tym kieliszek.

- Dobranoc - wymamrotał. Tak śpieszył się, chcąc

być od niej jak najdalej, że uderzył się o klamkę.

Doleciało do niej parę soczystych przekleństw, nim

zniknął w głębi domu.

Później, gdy naczynia były już pozmywane, Libby

przeszła obok drzwi do biblioteki. Tak jak się obawiała,

posłał sobie na sofie, która stała po przeciwnej stronie

biurka. Być może pomógł mu zarządca. Vance już

zwinął się w kłębek pod kołdrą, ale nie spał. Udawał

tylko. Poszła na palcach do ich sypialni i przygotowała

się do snu. Czy kiedykolwiek ustąpi i pozwoli sobie

pomóc? Czy będzie mogła go pocieszyć tak, jak o tym

marzyła? Jej poduszka była wilgotna od łez. Co za

ironia losu, że po trzech latach oczekiwania w końcu

została jego żoną, a teraz leży sama w łóżku, czując

się bardziej samotna i zagubiona niż kiedykolwiek

w życiu.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Pukanie do drzwi sypialni wyrwało Libby z głębo­

kiego snu. Spojrzała na budzik, który wskazywał

dziesiątą. Nie mogła uwierzyć, że spała tak długo.

Usiadła na łóżku, odgarniając włosy z twarzy.

- Vance? Co chcesz?

- Przepraszam, że cię obudziłem - powiedział przez

uchylone drzwi. - Ale za chwilę wyjeżdżam z domu

na resztę dnia i chciałem, żebyś wiedziała, gdzie będę.

- Mówiłeś, że nie chcesz, żeby cię widziano w biurze

- Libby wyskoczyła z łóżka, pobiegła do drzwi

i otworzyła je szeroko.

- Nie jadę do Nairobi.

- W takim razie, dokąd?

- Jeżeli już tak bardzo chcesz wiedzieć, jadę

odwiedzić rodziny tych ludzi, którzy zginęli, kiedy

osunął się strop w kopalni. Mieszkają w wiosce

Bantu położonej wyżej w górach.

- Jak się tam dostaniesz?

- Samochodem, oczywiście - kpina brzmiąca w jego

głosie przypomniała dawne poczucie humoru.

- Chodzi mi o to, kto będzie prowadził.

- James, zarządca mojej farmy.

- Może pozwoliłbyś mi pojechać zamiast niego?

- Nie, Libby. Już ci mówiłem, że chcę, żebyś się

trzymała z dala, nim sprawca nie zostanie aresztowany.

- Chyba nic się nie stanie, jeżeli z tobą pojadę?

Zrobi to nawet lepsze wrażenie, gdy we dwójkę

odwiedzimy osierocone rodziny. Sam mówiłeś, że

fakt posiadania żony dodaje ci wiarygodności. Jeżeli

52

background image

wszyscy w przedsiębiorstwie wiedzą, że tu jestem,

wydawałoby się dziwne, gdybym z tobą nie pojechała.

Proszę, Vance. Chcę zobaczyć okolicę, póki tu jeszcze

jestem - raptem dodała w przypływie natchnienia.

- Czy to coś złego?

- Muszę wyjechać natychmaist. - Miał zmęczony

wygląd człowieka, którego cierpliwość jest już na

wyczerpaniu. - Zapowiadano na dzisiaj deszcz. Kiedy

zacznie padać, droga do wioski zamieni się w bagno.

- Będę gotowa w pięć minut.

- Lepiej weź sweter - przeczesał ręką włosy. - Im

wyżej się jedzie, tym się robi chłodniej, zwłaszcza gdy

wraz z deszczem pojawia się mgła.

- Zaraz będę gotowa - przymknęła oczy niezmiernie

szczęśliwa, że zgodził sieją zabrać. Postanowiła pośpieszyć

się, by nie czekał dłużej niż to absolutnie konieczne.

- Zrobiłem kawę i tosty. Najpierw coś zjedz. Ja

w tym czasie poproszę Jamesa, by zajechał jeepem

przed dom.

Krajobraz był podobny do tego, jaki widziała

poprzedniego dnia - kilometry wiecznie zielonego

Lasu poprzecinane pasami trawy. Nie dostrzegła ani

jednego człowieka. Jednak nie czuła się osamotniona,

bo Vance siedział obok. Lubiła przygody, ale to była

Afryka, a nie droga z Londynu do Hammersmith.

Gdyby napotkali lwicę szukającą w buszu młodych

hib przydarzyły im się inne problemy, Vance na

pewno wiedziałby, co robić. Mówiono jej, że takie

przypadki zdarzają się turystom w okolicach górskich.

Przy Vance'ie mogła stanąć twarzą w twarz z każdym

niebezpieczeństwem. Jego ślepota nic nie zmieniała.

Gdyby tylko on sam to zrozumiał...

Gdy już dojeżdżali do miejsca, o którym wspomniał

Vance, odsłonił się widok na wyższe partie gór. Las

•opniowo przerzedzał się, ustępując miejsca bambu-

*om. a następnie mokradłom. Stwierdziła, że tempera-

background image

tura była wyraźnie niższa, nie tylko ze względu na

wysokość, ale też dlatego, że zbliżała się burza.

- Jeżeli się dobrze przyjrzysz, zobaczysz wydeptaną

drogę między tą, na której się znajdujemy, a tą, która

skręca w lewo. Jedź nią prosto w stronę lasu. Wije się

przez około osiem kilometrów i prowadzi do polany,

na której stoją szałasy.

- Czy powinnam przestawić jeepa na napęd na

cztery koła? - spytała, gdy z trudem dostrzegła w trawie

zarysy traktu.

- Teraz to nie będzie jeszcze konieczne.

Libby zapuściła silnik jeepa i zjechała z szosy na

trawiastą drogę, która przechodziła w szlak przecina­

jący las. Słońce schowało się za chmury i w lesie było

tak ciemno, jakby już zapadał wieczór.

- Opowiedz mi o tych ludziach, którzy zginęli.

- Pracowali ciężko jako robotnicy, by utrzymać

swoje rodziny. - Vance poprawił się na siedzeniu.

- Pochodzili z plemienia Bantu. Przedtem trudnili się

pasterstwem. Kiedy uruchomiłem kopalnię Naivasha,

przyszli pracować do mnie. W Kenii często zdarzają

się susze, co zmusza mężczyzn do szukania innych

źródeł utrzymania. Tych dwóch postanowiło zostać

górnikami i trzymali się tej pracy. Dawała im regularną

płacę i świadczenia rodzinom, a także emeryturę

w przyszłości. Chciałem odwiedzić ich żony, by złożyć

im kondolencje i zapewnić je, że kopalnia będzie

wypłacała im rentę.

Libby, zamyślona, spojrzała na Vance'a. Na pewno

będzie hojny. Wiedziała o tym. Nadal nie mogła

uwierzyć, że ktoś mógł być na tyle zazdrosny o jego

sukcesy, żeby spowodować katastrofę. Miała nadzieję,

że sprawca wkrótce zostanie ujęty.

Tak jak Vance mówił, trakt kończył się na polanie,

gdzie stało kilkanaście szałasów. Dzieci ubrane

w barwne szorty i sukienki pobiegły w kierunku jeepa.

background image

- Jambo! - Vance krzyknął do nich przez otwarte

okno. Dalej rozmowa potoczyła się w suahili.

- Co im powiedziałeś?

- Dlaczego tu przyjechałem i poprosiłem, by

powtórzyły wszystko kobietom. Są nieśmiałe. Niech

same zrobią pierwszy krok.

Libby, zafascynowana, patrzyła na biegnące roz­

krzyczane dzieci. Za chwilę były z powrotem. Naj­

starszy, chyba dwunastoletni chłopiec mówił w imieniu

całej grupy. Vance skrzywił się i Libby natychmiast

domyśliła się, że coś jest nie w porządku.

- O co chodzi, Vance?

- Mówią, że nie jestem mile widziany. - Vance

potarł podbródek. - Kobiety nie chcą rozmawiać z...

z mordercą. Obawiałem się, że tak będzie. Zarówno

ja, jak i moje przedsiębiorstwo kojarzy im się ze

śmiercią bliskich.

- Czy mówią po angielsku?

Vance przytaknął.

- Może porozmawiałyby ze mną. Czy wiedzą, że

straciłeś wzrok w tym wypadku? To może całkowicie

zmienić ich stosunek do ciebie.

- Nawet nie myśl o takich chwytach.

- Vance, czy ty nie rozumiesz? Są w rozpaczy

i zrozumieją, że ja też cierpię. To nas łączy. Może

wtedy zechcą cię wysłuchać. Warto spróbować.

- Nie powinienem ciebie zabierać. Jesteś moją żoną.

W ich mniemaniu ty również przynosisz nieszczęście.

- Na pewno zmienią zdanie, jeżeli tylko będę mogła

im wszystko wytłumaczyć. Vance, przyjechałeś tu,

żeby je pocieszyć. Wykorzystajmy każdą możliwość,

nim zdecydujemy się wyjechać.

W okamgnieniu wyciągnął rękę i chwycił ją za

przegub dłoni.

- Słuchaj Libby, te kobiety są do nas wrogo

nastawione. Nie znasz ich sposobu życia i obyczajów.

background image

Nie pozwolę, byś znalazła się w potencjalnie niebez­

piecznej sytuacji.

- Przynajmniej spytaj dzieci, czy one w ogóle

porozmawiają ze mną.

Czuła, że coraz słabiej ściska jej przegub. Przykryła

drugą ręką jego dłoń i pogładziła go delikatnie.

Natychmiast ją puścił. Po chwili powiedział coś do

dzieci, a one odbiegły. Żadne z nich nie odezwało się

słowem, czekając na odpowiedź kobiet. Dzieci wkrótce

wróciły. Ten sam chłopiec wskazał na Libby.

- Ty możesz iść, ale on nie.

- Nie podoba mi się to, Libby. Wolałbym, żebyś

nie szła.

- Ale ja chcę. - Serce waliło jej jak młotem.

- Przyznaję, że boję się. Wiem jednak, jak czują się te

kobiety.

- Kiedy coś wyda ci się podejrzanego, krzycz na

całe gardło. Obiecujesz? - wyglądał na przerażonego.

- Zgoda - wysunęła się z jeepa, zanim mógł zmienić

zdanie i poszła za dziećmi do szałasu na skraju lasu.

Gdy podchodziła do wejścia, pojawiła się kobieta

z dzieckiem na ręku. Drugie trzymało się jej kwiecistej

sukni. Inna kobieta stanęła w drzwiach. Ich ciemne

oczy wpatrywały się w nią bez cienia sympatii. Libby

nie czuła strachu, tylko smutek, że straciły swoich

mężów. Vance nadal żył...

- Nazywam się Libby Anson - zaczęła, wkładając

ręce do kieszeni spodni.

Milczały.

- Wiem, że wasi mężowie zginęli i nic nie przywróci

im życia. Mój mąż pragnie zapewnić was, że przed­

siębiorstwo będzie łożyło na wasze utrzymanie.

Kobiety nadal stały nieruchomo. Nie miała pojęcia,

czy rozumieją, co do nich mówi.

- To prawda, że mój mąż nadal żyje, ale również

ucierpiał w tym wypadku. Nic nie widzi i dlatego

background image

uważa, że nie jest mężczyzną. Ponieważ myśli, że nie

jest mężczyzną, chce mnie odesłać. Ja chcę zostać, bo

kocham go tak, jak wy kochałyście swoich mężów.

Kobiety zrobiły krok do przodu. Libby nabrała

głęboko powietrza i ciągnęła dalej.

- Mój mąż cierpi i gdybyście pozwoliły, żeby wam

pomógł, poczułby się lepiej. Nie przyjechał wcześniej,

bo dopiero wczoraj wyszedł ze szpitala. Dziś z samego

rana wybrał się do was, żeby sprawdzić, jak sobie

radzicie, i powiedzieć wam, że nie musicie martwić się

o pieniądze.

- Niektórzy mówią, że to on spowodował wypadek

- powiedziała niskim, wyważonym głosem kobieta

stojąca obok Libby.

- Czy wierzycie, że to możliwe? Przecież sam stracił

wzrok. - Libby tłumaczyła, wpatrując się w kobietę,

póki tamta nie odwróciła oczu. - Stara się dowiedzieć,

kto jest winien, i ukarać sprawcę.

- Gdzie są twoje dzieci? - nieśmiało spytała druga

kobieta.

- Jak długo mój mąż martwi się wami i przed­

siębiorstwem, nie będzie dzieci. - Libby z trudem

przełknęła ślinę. Obie kobiety spojrzały się na nią,

• potem na siebie.

- Chcesz mieć dzieci?

- Bardzo - odpowiedziała z głębi serca. - Chciała-

bym mieć synów i córki, tak udanych jak wasze.

- Twój mąż nie widzi twoich oczu?

- Nie musisz widzieć, żeby mieć dziecko - druga

kobieta dodała, uśmiechając się.

- Masz rację, ale pan Anson jest dumnym męż-

czyzną. Czy wiesz, co to znaczy?

Obie kobiety pokiwały głowami.

- Kiedy mój mąż wracał z polowania bez mięsa,

uciekał z domu nawet na trzy dni - odezwała się

jedna - Nigdzie go nie mogłam znaleźć.

background image

58

ŚLEPY NA MIŁOŚĆ

Trzy kobiety popatrzyły na siebie ze zrozumieniem.

- Pan Anson jest w samochodzie. Chciałby sam

z wami porozmawiać, jeżeli tylko pójdziecie do niego

ze mną.

Nie czekając na ich reakcję, Libby ruszyła w stronę

jeepa. Vance stał przy samochodzie i czekał z ramio­

nami skrzyżowanymi na piersi. Widok ten zawsze

dawał jej poczucie bezpieczeństwa.

- Wszystko w porządku Vance - szepnęła, biorąc

go pod rękę. Jej dotyk sprawił, że rozluźnił się nieco.

Niespodziewanie objął ją ramieniem.

Kobiety szły tuż za nią. Nadal pełne rezerwy,

odezwały się do niego w suahili. Odpowiedział im

ciepło, zachęcając do dłuższej rozmowy. Libby nie

potrzebowała tłumacza. Wszystkie uczucia Vance'a

mogła odczytać z jego twarzy i gestów. Wyjął dwie

koperty z kieszeni na piersiach i namawiał je, by

wzięły pieniądze. Po chwili wahania przyjęły jego dar.

Rozmowa stała się jeszcze bardziej ożywiona. Vance

ścisnął mocniej ramię Libby.

- Zrobiłaś na nich wielkie wrażenie. Zapraszają

nas na poczęstunek. Nie możemy odmówić - powie­

dział do Libby ściszonym głosem i dodał już szeptem,

żeby tylko ona słyszała: - Spróbuj wszystkiego po

trochu.

- Zjem to, co ty będziesz jadł - oznajmiła. Z jego

zachowania wywnioskowała, że czeka ją parę nie­

spodzianek, a Vance'a bawi ta sytuacja.

Objęła go ramieniem i poszli w stronę uprzątniętego

placu między namiotami, który był miejscem wspólnego

spożywania posiłków. Nad ogniskiem umieszczono

skrzyżowane długie pręty, a coś na kształt torby

wisiało nad płomieniami.

Vance usiadł na twardej, ubitej ziemi i pociągnął za

sobą Libby, która usadowiła się obok niego. Po­

stawiono przed nimi drewniane talerze i sztućce.

background image

Talerze pełne były jedzenia, które okazało się zupełnie

smaczne, chociaż Libby w ogóle nie mogła odgadnąć,

co je. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na gotowaną

kukurydzę, kartofle i dość żylaste mięso kury. Naj­

ważniejsze, że wszystko było gorące i przyjemnie

siedziało się przy ognisku, zwłaszcza, że niebo po­

krywały ciemne chmury. Co chwila przelatywały po

nim błyskawice, przynosząc ze sobą zimny wiatr.

- Musimy jechać, Libby. Deszcz wisi w powietrzu.

Oboje z Vance'em już opróżnili talerze. Wytłumaczyli

jak najgrzeczniej umieli, że burza nie pozwala im

zostać. Podziękowali wylewnie gospodyni i pośpieszyli

do jeepa.

Pierwsze krople deszczu spadły na przednią szybę,

kiedy Libby zapuszczała silnik. Ledwie ujechali

kilometr, a lunęło jak z cebra. Vance nie przesadzał,

ostrzegając przed nawałnicą. Spod rzadkiej trawy

wypływało gęste, śliskie błoto głębokie na kilkanaście

centymetrów. Libby miała wrażenie, że znajduje się

na lodowisku. Co gorsza, cały czas jechali w dół po

zboczu do głównej drogi. Z największym wysiłkiem

starała się utrzymać jeepa na trakcie i nie stoczyć się.

- Nie panuję nad samochodem! - Libby czuła, że

zaraz wpadnie w panikę.

- W takim razie powoli zjedź na bok i wyłącz

silnik. Poczekamy, aż minie oberwanie chmury.

- Spróbuję - powiedziała niepewnie. Gdy wykony­

wała jego polecenie, jeep zrobił pół obrotu. Chcąc

naprawić swój błąd, zareagowała tak gwałtownie, że

zjechali z traktu.

- Vance! Rozbijemy się!

Na mgnienie oka przed uderzeniem Libby poczuła,

że Vance otacza ją ramionami i zasłania jej twarz.

Czekała na odgłos tłuczonej szyby i zgrzyt metalu.

Usłyszała jedynie szelest gałęzi ocierających się

o karoserię, a potem już tylko szum deszczu.

background image

- Nic się nie stało - Vance wymamrotał chrapliwie,

całując jej szyję. Przytulił ją mocno, bo drżała na

całym ciele. - Po prostu wspaniale zaklinowaliśmy się

w kępie sosen.

- Nigdy w życiu tak się nie bałam. Kierownica

sama wyrwała mi się z rąk.

- Cicho... - pochylił głowę. - Już po wszystkim.

Nie myśl o tym więcej.

Wpadek wstrząsnął nimi do głębi. Vance zaczął

całować ją tak gwałtownie, że nie mogła pozostać

obojętna. Jeden pocałunek przechodził w drugi.

Rozkosz jaką czuła, będąc w jego ramionach, prze­

kraczała jej najśmielsze marzenia.

Nie zastanawiając się nad tym, co robi, włożyła

rękę pod jego koszulę, by poczuć ciepło jego ciała.

- Kocham cię - wyszeptała, pokrywając jego twarz

i oczy pocałunkami.

- Widzę, że już całkowicie doszłaś do siebie po

naszej przygodzie. Zorientuję się, czy uda nam się

wydostać z tej pułapki. - Nagle odetchnął głęboko,

wyprostował się na siedzeniu i stanowczo, ale delikatnie

odsunął ją od siebie.

Libby potrzebowała paru chwil, żeby wziąć się

w garść. Tak raptowny powrót do rzeczywistości był

chyba większym szokiem niż wypadek. Może chciał

ją tylko uspokoić, ale siła jego pocałunków zburzyła

jej spokój. Zawsze wiązała ich silna namiętność.

Teraz spotęgowała się na tyle, że trudno ją było

opanować. Gdyby dotknął jej jeszcze raz, nie mogłaby

za siebie odpowiadać.

Nadal padał rzęsisty deszcz. Vance znów wdrapał

się do jeepa. Zdjął mokrą kurtkę i rzucił ją na tył

samochodu. Libby podała ma papierowe chustki,

żeby wytarł ręce z błota.

- Zostaniemy tu, póki deszcz nie przestanie padać.

background image

6 1

Kiedy się przejaśni, spróbuję popchnąć samochód.

Myślę, że uda nam się wyprowadzić go na drogę

bez większych trudności. Chyba nic nie jest uszko­

dzone.

- Jak myślisz, długo będzie padać?

- Chyba nie, ale i tak należy nam się nieco wygody.

Przekręć kluczyk w stacyjce, a ja włączę ogrzewanie.

Po chwili wnętrze jeepa zrobiło się ciepłe i przytulne.

Vance sięgnął za jej fotel i szukał czegoś na podłodze.

Znalazł saszetkę, z której wyjął butelkę brandy.

- Uwaga! Moja podręczna apteczka. Nadszedł jeden

z tych rzadkich momentów, kiedy jej używam. Chcesz

trochę? - ręką wyczuł, gdzie jest schowek na rękawiczki

i wyciągnął z niego termos. Wlał parę kropel do

kubka i podał go Libby.

- Dziękuję.

- Odkaszlnęła, gdy alkohol zaczął palić jej gardło.

Jeszcze przed chwilą miała odmówić, ale zmieniła

zdanie. Musiała coś zrobić, żeby mimo jego bliskości

zachować spokój.

Gdy oddała mu kubek, natychmiast wychylił go do

dna, a potem, zbyt szybko jej zdaniem, nalał sobie

ponownie. Vance zawsze zachowywał we wszystkim

umiar i dziwiło ją, że zamierza się upić.

Dopiero teraz zauważyła, że już nie pada. W pier­

wszej chwili umknęło to jej uwadze, tak była zajęta

obserwacją męża.

- Vance?

- Mhmmm...

- Może spróbujemy się stąd wydostać? Przestało

padać.

- Za chwilę.

- Ale czas leci. Wkrótce będzie ciemno.

- Zawsze jest ciemno - mówił niewyraźnie. - Nie

bój się.

- Z tobą nigdy się nie boję - odetchnęła głęboko.

background image

- A powinnaś, do cholery! - wypowiedziawszy tę

pogróżkę, poprawił się na siedzeniu i usnął z głową

opartą o okno.

Nie wiedząc, czy śmiać się, czy płakać, Libby też

wyciągnęła się na fotelu. Dzisiaj poznała męża od

jeszcze innej strony. Jeżeli miłość do niego wymagała

spędzania nocy w bagnistym rowie w górach Kenii

- proszę bardzo. Nie może ignorować w nieskoń­

czoność jej obecności.

- Libby! - Vance potrząsnął nią, by się obudziła.

Otworzyła oczy i ze zdumieniem stwierdziła, że

usnęła, oparta o jego ramię. Olbrzymi, srebrny księżyc

pojawił się nad wzgórzem. Nie widać było śladu chmur.

- Którą godzinę pokazuje mój zegarek?

- Dziesiątą czterdzieści pięć - wyprostowała się na

siedzeniu i tarła oczy.

- Przepraszam, że usnęłem w twojej obecności.

- Ależ nic się nie stało.

- Nie, to nie w porządku - przeciął zdecydowanie.

W jego głosie czuło się obrzydzenie do samego siebie.

- Powinienem ci dziękować na kolanach za to, że

załatwiłaś sprawę z tymi kobietami. A teraz wrzuć

wsteczny bieg i kiedy krzyknę, naciśnij pedał gazu.

Błoto nieco stężało i może uda nam się dokonać cudu.

Po kilkunastu próbach, Vance zdołał wepchnąć

jeepa na trakt. Wskoczył do środka, uradowany jak

dziecko, że wydostali się z pułapki.

- Jedźmy do domu.

Do domu. Nieważne, czy się przejęzyczył, czy nie,

Libby wykonała polecenie z największą przyjemnością.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Pierwszy tydzień minął bardzo szybko na przy­

stosowaniu się do życia na farmie.

Libby obudziła się w niedzielę ze świadomością, że

to ostatni dzień Vance'a w domu. Od poniedziałku

zaczynał pracę w biurze. Zaproponowała przejażdżkę

konną we dwoje, lecz jego odpowiedź była na tyle

niezobowiązująca, że straciła nadzieję na wspólnie

spędzoną resztę dnia.

Założyła dżinsy i bawełnianą bluzkę, zdecydowana

pojeździć konno w samotności. Po lekkim śniadaniu,

składającym się z soku i tostu, wybrała się do stajni.

Mogła sprawdzić, czy Vance już wstał, zaglądając do

biblioteki, ale już dawno zarzuciła tę praktykę. Prawie

szalał z wściekłości, gdy orientował się, że go podgląda.

Dni stawały się coraz cieplejsze i piękniejsze. Tego

ranka na niebie nie było ani jednej chmury. Diablo

zajmował ostatni box. Jeden z robotników już oczyścił

stajnię, nakarmił i napoił zwierzęta. Libby z rozkoszą

wąchała znajomy zapach koni, skóry i siana. Jej serce

wezbrało tęsknotą za Kingiem, a jednocześnie rwało

się dojazdy na ogierze Vance'a. Diablo zarżał i zaczął

ją obwąchiwać. Mówiła do niego delikatnie, głaszcząc

jego chrapy i grzywę.

- No, Diablo, dawno się nie widzieliśmy. Masz

ochotę na przejażdżkę? Vance uważa, że nie poradzę

sobie z tobą, ale my wiemy swoje, prawda?

Zdjęła uzdę, wiszącą na ścianie i włożyła wędzidło

w pysk konia. Gdy tylko się z tym uporała, wy­

prowadziła Diablo ze stanowiska. Był łagodniejszy

63

background image

niż kiedyś. Nie stawiając oporu, szedł za nią w stronę

wrót, przez które wpadało do wnętrza słońce.

- Myślałem, że postawiłem sprawę jasno, zakazując

ci samej jeździć na Diablo!

Obróciła się szybko i zobaczyła, że Vance stoi przy

wejściu, opierając się ręką o framugę. Spojrzała na jego

obcisłą trykotową koszulkę i dżinsy, które zawsze nosił

z niewymuszoną elegancją. Piękny mężczyzna - było to

najbliższe rzeczywistości określenie. Jak zwykle z przy­

jemnością patrzyła na regularne rysy jego twarzy.

- Miałam nadzieję, że cię tu spotkam. Diablo od

razu przyszedł do mnie... Natychmiast rozpoznał mój

głos. Na pierwszy rzut oka widać, że chciałby trochę

pobiegać. Nie wybierzesz się ze mną na krótką

przejażdżkę?

- Wygląda na to, że nie mam wyboju.

Diablo wyczuł pana i chrapami pocierał jego szeroką

pierś. Libby zazdrościła koniowi tej swobody w za­

chowaniu. Vance przemawiał do Diablo kojącym

głosem, a następnie dosiadł go z niewiarygodną

zręcznością. Wyciągnął rękę do Libby.

- Wskakuj!

Świat zatrzymał się na chwilę. Ożyły wspomnienia.

Zadrżała. Chwyciła ofiarowaną jej rękę i w mgnieniu

oka znalazła się na Diablo, mając Vance'a za sobą.

Często jeździli na oklep. Vance upierał się przy tym,

chcąc mieć ją jak najbliżej siebie. Szeptał wtedy, że

nic nie może ich rozdzielić.

Diablo niecierpliwie tańczył w miejscu nie mogąc

doczekać się porannej wycieczki. Silne ramiona Vance'a

otoczyły jej talię, a Libby oparła się o jego pierś, żeby

czuć, jak bije mu serce. Doznawała całej gamy uczuć

- podniecenia, szczęścia, wzruszenia. Ogarnęła ją

miłość do tego człowieka, którego odwaga poddawana

była próbom każdego dnia. Zamknęła oczy, żeby

przekonać się, jak to jest być niewidomym.

background image

- Dokąd pojedziemy?

- Jedźmy w stronę słońca - zaproponował i poklepał

konia.

Ogier stąpał powoli, jakby niósł cenny ładunek.

Farma leżała pośrodku gajów pomarańczowych i rozle­

głego sadu. Pofałdowany teren, rozciągający się wokół,

był ciągłym źródłem oczarowania dla Libby. Pokłuso-

wali wzdłuż rzędów brzoskwiń, śliw i grusz, gęsto

pokrytych kwiatami rozsiewającymi upojne zapachy.

Diablo dał się ponieść uczuciu wolności, jakie go

ogarnęło, gdy wyjechali z sadu. Przyśpieszył i pogalo­

powali krętą granicą między terenem trawiastym

a wiecznie zielonym lasem. Ogier reagował błys­

kawicznie na najlżejszy dotyk i najłagodniejsze pole­

cenie Vance'a. Libby trzymała tylko cugle, opierając

się na mężu. Chociaż wielokrotnie jeździli już razem

w ten sposób, Libby nigdy nie widziała z taką ostrością

otaczającej ją przyrody. W White Oaks w Anglii

wszystko było jakby oswojone. Bliskość Vance'a

w kraju, który uznał za własny potęgowała jej odczucia.

Później Vance ściągnął cugle Diablo. Koń zwolnił do

stępa. Do tej pory żadne z nich nie miało ochoty na

rozmowę. Mięśnie Vance'a rozluźniły się. Nareszcie

zaczął po prostu cieszyć się przejażdżką, która dla

niej była tak pełna wrażeń Libby dopiero teraz

pomyślała o tym, że mąż nie czuł się zbyt pewnie

podczas galopady.

- Jakby to było pofrunąć prosto pod wiatr?

- spytała, przechylając głowę.

Niechcący musnęła ustami jego mocno zarysowaną

szczękę. Poczuła, że jego ciałem wstrząsnął dreszcz.

Nie chciała zachować się prowokacyjnie. Ciągle miała

w pamięci jego gniew, a co gorsza, nie zapomniała,

jak często odtrącał ją, od kiedy opuścił szpital

w Nairobi. Zawsze gdy cofał się, czując jej bliskość,

ranił ją jeszcze głębiej.

background image

- Vance? - dopytywała się, próbując panować nad

głosem. Wzrok miała utkwiony przed siebie.

- Jeżeli chcesz wiedzieć, czy teraz jest inaczej niż

wtedy, gdy jeździliśmy razem, odpowiedź brzmi: nie.

Wtedy też nic nie widziałem, mając przed oczami

twoje czarne loki - odpowiedział powoli, sprawiając,

że jej tętno raptownie skoczyło w górę. - Cieszę się,

że ich nie ścięłaś ani nie zmieniłaś perfum. Przyjemnie

wiedzieć, że niektóre rzeczy pozostają takie same.

Od dawna już nie słyszała tej chrapliwości w jego

głosie. Czuła, że obezwładnia ją pożądanie. Diablo

zatrzymał się przy kępie drzew, szczęśliwy, że może

poskubać trochę świeżej trawy. Vance uniósł twarz

ku niebu i odetchnął głęboko.

!

- Ta przejażdżka trwa już dość długo. Słońce

zdążyło zmienić położenie. Zawróćmy do domu.

Spodziewam się paru ważnych telefonów w porze

lunchu.

- Przecież jest jeszcze dość wcześnie - buntowała

się Libby. - Czy nie moglibyśmy na chwilę zsiąść?

Chciałabym trochę rozprostować kości.

- Chyba nie czujesz się chora? - spytał Vance po

chwili milczenia. W jego głosie brzmiała troska. Znak,

że nie jest rnu tak obojętna, jak dawał jej do

zrozumienia. Nie chciała, aby ten ranek się skończył.

Wiedziała, że zaraz po powrocie zamknie się w bib­

liotece i nie zobaczy go do końca dnia.

- Dawno nie czułam się tak dobrze, ale od jakiegoś

czasu nie jeździłam i bolą mnie mięśnie nóg.

Westchnął ze złością, ale nic nie powiedział. Nim

się zorientowała, już był na ziemi. Spojrzała na niego

z góry. Kochała go w tej chwili bardziej niż kiedykol­

wiek przedtem. Wyraźnie zniecierpliwiony wyciągną!

rękę, chcąc pomóc jej zejść z konia.

Usiłowała zsiąść jak najszybciej. Energicznie prze­

rzuciła nogę przez grzbiet konia, wypadła z siodła

background image

i całym ciężarem ciała runęła na Vance'a. Aż jęknął,

gdy upadli na trawę.

- Vance!

Dźwignęła się na kolana i pochyliła nad nim.

Padając, przygniotła go sobą. Miękka ziemia złagodziła

nieco upadek, ale uderzył głową o wystający kamień.

- Kochanie, czy coś ci się stało? Nie może ci się nic

stać!

Zdusiła łkanie, lecz łzy płynęły po policzkach.

Delikatnie obmacała palcami jego głowę. Już teraz

mogła wyczuć mały guz na prawej skroni. Jeszcze nie

otworzył oczu, ale oddychał miarowo.

- To moja wina, Vance!

Czuła się zupełnie bezradna i, nie wiedząc jak mu

pomóc, zaczęła całować go po twarzy. Jej przerażenie

wzrosło, gdy zrozumiała, że zranił się w to samo

miejsce co w wypadku. Dręczyła ją myśl, że to

wszystko przez jej egoistyczne zachcianki. I na dodatek

byli z dala od domu, zupełnie sami.

- Libby? - zaczął łagodnie gładzić jej ramiona.

Uniosła głowę, którą do tej chwili tuliła do jego szyi,

mokrej już od jej łez. Spojrzała mu w oczy. Wydawały

się przeniknąć ją na wskroś. - Czy coś ci się stało?

Powiedz prawdę?

- Nic mi nie jest, Vance - nie mogła uwierzyć, że

tak się o nią troszczy. Przełknęła z trudem ślinę. - To

:y się potłukłeś. Masz guz na głowie, zaraz obok

rany. Wszystko przeze mnie. Za szybko chciałam

zejść z konia.

- Powiedz prawdę, Libby - na jego twarzy pojawiło

Hę zdenerwowanie, gdy uzmysłowił sobie, co się

ttało. - Jeszcze przed chwilą nie czułaś się dobrze.

Nie udawaj przede mną.

- Przysięgam, że nie udaję. Po prostu chciałam,

acby Diablo odpoczął, a ja miałam rozruszać nogi.

- Gdybym mógł zobaczyć na własne oczy, że nie

background image

kłamiesz! - powiedział miotany niepokojem. Zaskoczył

ją, obmacując jej ciało, jakby chciał przekonać się, że

istotnie wyszła cało z wypadku. - Założyłaś coś

nowego?

Jego dłonie dotarły do zrobionej na drutach bluzki.

Ich dotyk był teraz inny. Z jej rozchylonych warg

wyrwało się ciche westchnienie, gdy z przyjemnością

poddała się jego rękom. On również pragnął czuć

pod palcami jej aksamitną skórę. Pieścił szyję i kark,

aż w końcu jego dłoń wplątała się we włosy.

- Przysiągłem sobie, że nie dopuszczę do tego

- szepnął głosem pełnym pogardy dla samego siebie.

Pochylił głowę, póki ich usta nie spotkały się w namięt­

nym pocałunku.

Dla Libby ziemia zakołysała się, gdy wybuchnęły

od dawna tłumione uczucia. Całował ją raz za razem,

jak człowiek zgłodniały miłości. Obezwładniała ją

tęsknota za pieszczotami. Rozbudził pożądanie, które

teraz zaczynało nad nią panować.

Sercem i duszą należała do Vance'a. Mógł z nią

zrobić, co chciał. Całkowicie zdana na niego, była

przepełniona pożądaniem, które tylko on mógł

zaspokoić. Była zbyt oszołomiona, by słyszeć, że parę

metrów dalej Diablo niespokojnie uderza kopytami

w ziemię.

Ogier zaczął parskać i rżeć. Bębnił kopytami

o murawę. Wydawał przy tym dźwięki, które do

złudzenia przypominały ludzki głos. Wszystko to

sprawiało niesamowite wrażenie. W tym właśnie

momencie Vance objął ją tak mocno, że musiała

wstrzymać oddech. Użył całej swojej siły, żeb>

przeturlać się razem z nią jak najdalej od konia.

- Nie ruszaj się. Nic nie mów.

Dłonią przykrył jej usta. Leżeli nieruchomo. Libby

opierała głowę na jego piersi. Sprawiał jej ból swym

uściskiem, lecz przyjmowała to niemal z wdzięcznością

background image

Domyślała się, że Diablo walczył z czymś groźnym,

co być może niosło z sobą śmierć. Otaczał ich przecież

dziki, rządzony tylko prawami natury, kraj. Przytuliła

się mocniej do człowieka, który bronił jej przed

niebezpieczeństwem.

W końcu, gdy myślała, że już dłużej tego nie

zniesie, odgłos kopyt końskich ucichł. Znów słysza­

ła delikatne rżenie i niekiedy głęboki, chrapliwy od­

dech Diablo. Cokolwiek go przedtem niepokoiło,

przestało już stanowić zagrożenie. Vance rozluźnił

swój uścisk.

- Podnieś powoli głowę. Staraj się nie hałasować.

Spójrz przez moje ramię. Diablo walczył z wężem.

Słyszałem syk na chwilę przed tym, nim zaczął być

niespokojny. Powiedz, co widzisz.

- Masz raję, to wąż - powiedziała drżącym głosem.

- Opisz go.

- Nie potrafię zbyt dobrze. - Libby oblizała

zaschnięte usta. Dopiero teraz poczuła, że ze strachu

szczęka zębami. - Ma około metra długości i taki

jakby kapturek na głowie. Chyba jest martwy.

- Jaki ma kolor.

- Trudno opisać. Szarobrązowy.

- Tak myślałem. Zostań tutaj.

Vance bezszelestnie przykucnął i zagwizdał. Diablo

zarżał cicho, po czym ruszył w kierunku swojego

pana. Przerażenie Libby zmieniło się w podziw, gdy

zobaczyła tak całkowite porozumienie między czło­

wiekiem i zwierzęciem. Vance wstał, cicho przema­

wiając do konia. Klepał go po łbie i ścierał pianę

z jego szyi.

- Możesz wsiadać. Ja będę go jeszcze uspokajał.

Porządnie najadł się strachu.

Libby z trudem podżwignęła się na nogi i wsko­

czyła na gładki grzbiet Diablo. Koń zadrżał, a ona

odszukała oczami martwego węża, który leżał w po-

background image

deptanej trawie. Przez jej ciało przeszedł dreszcz.

W tej chwili Vance znalazł się obok niej i ruszyli

w stronę farmy. Popędzał konia, który zerwał się

do galopu. Przeszli w kłus, gdy dotarli do pierwszych

drzew w sadzie.

- Powiem Jamesowi o wężu, jak tylko wrócimy do

stajni. Wyśle ludzi, żeby go usunęli i sprawdzili, czy

w pobliżu nie ma innych. Już od paru lat nie widziałem

tu węży. Masz mi przyrzec, że nie wybierzesz się

nigdzie sama. Plująca kobra jest groźna. Celuje jadem

prosto w oczy i w kilka minut traci się wzrok.

- Nigdy nie wyjadę bez ciebie - Libby poczuła się

słabo.

- W takim razie umowa stoi.

- Tak.

- Na szczęście nie wpadłaś w panikę. Jesteś wyjąt­

kową kobietą, Libby - aż zachrypł z przejęcia. W jego

głosie słychać było również nutkę podziwu.

- Nic takiego nie zrobiłam. Nie docierało do mnie

nawet, gdzie jestem, kiedy... to znaczy - szukała słów,

bo wspomnienie tego, co się stało, znów przejęło ją

dreszczem. Gdyby Diablo nie wystraszył się węża,

Vance mógłby złamać swą przysięgę i kochać się z nią.

- Nie musisz się tłumaczyć. Zapomnij o wszystkim,

co się stało. To się więcej nie powtórzy. Już ja tego

dopilnuję.

Ta nieugięta zapowiedź wpędziła ją znów na samo

dno rozpaczy. Przeanalizowała wszystko, co wydarzyło

się w czasie ich przejażdżki. Vance panował nad

sytuacją od chwili, gdy poszedł za nią do stajni.

Zrozumiał chyba, że utrata wzroku nie pozbawiła go

na tyle męskości ani siły, by nie mógł jej chronić.

Wprost przeciwnie. Słuch zdecydowanie mu się

wyostrzył. Libby nawet nie usłyszała syku węża.

Dowodziło to tylko jego umiejętności funkcjonowania

w nowym, ciemnym świecie.

background image

Należało natychmiast zająć się guzem na głowie.

W kuchni otworzyła szafkę ze środkami pierwszej

pomocy, wyjęła tabletki uśmierzające ból oraz termo­

for, który szybko napełniła lodem.

- Vance? - zapukała do drzwi biblioteki. - Mam

coś na twoją głowę. Czy mogę wejść?

- Niczego nie potrzebuję, Libby.

- Pozwól, że sama o tym zdecyduję.

Nie czekając dłużej na jego odpowiedź, weszła do

pokoju. Przed chwilą musiał wziąć prysznic. Siedział

teraz na brzegu sofy w szlafroku frotte.

- Dlaczego w ogóle zadałaś sobie tyle trudu, by

zapukać? - spytał, uśmiechając się sardonicznie.

Z trudem mogła uwierzyć, że to był ten sam

mężczyzna, z którym rozmawiała pół godziny temu,

który był tak czuły i namiętny, gdy leżeli w trawie. Jej

ciało nadal wypełnione było tamtym pożądaniem.

Jak mógł siedzieć tak spokojnie po tym, co się

wydarzyło między nimi?

- Nie przypominam sobie, żebyś prosił mnie

o pozwolenie, gdy broniłeś mnie przed niebezpieczeń­

stwem. Niektóre sytuacje same narzucają sposób

postępowania. Widzę teraz guz na twojej skroni i wiem

dokładnie, co zrobię. Połóż się, Vance, i potrzymaj

termofor z lodem na głowie. Przyniosłam też dwie

tabletki przeciwbólowe, które przepisał doktor Still-

man, i zaraz dam ci szklankę wody. Weź je, jeżeli

będziesz potrzebował. Wszystko zostawię na nocnym

stoliku.

Weszła do łazienki, nie czekając na jego reakcję.

Gdy wróciła, okazało się, że posłuchał jej rady. Leżał

na łóżku, przykładając okład z lodu. Spojrzała na

jego skurczoną z bólu twarz i kolejny raz ogarnęło ją

przytłaczające poczucie winy.

- Przyniosłam wodę. Weź proszki, a ból ustąpi.

Ku jej zdziwieniu sięgnął po pigułki i połknął je bez

background image

dyskusji. Sam odstawił pustą szklankę na stolik.

Zaniepokoiła się jeszcze bardziej, gdy spostrzegła, jak

zbladł. W pokoju panował chłód. Może powinna

przykryć go bawełnianym kocem leżącym w nogach

łóżka.

- Dlaczego się tak nerwowo kręcisz? - wymamrotał,

gdy stała nad nim niezdecydowana. - Załatwmy to

jak najszybciej. Przykryj mnie i popraw poduszki, jak

przystało przykładnej żonie. Zagraj swoją rolę do

końca.

Vance w złości miotał się bezradnie niczym lew

w klatce. Niezręcznie, drżącymi rękami, przykryła go

kocem. Ten, kto powiedział, że słowa nie ranią, nie

wiedział, o czym mówi. Westchnęła głęboko i wyszła

z pokoju. O mały włos nie trzasnęła drzwiami. Nie

chciała jednak dać mu tej satysfakcji.

Poszła do kuchni przygotować lunch, bo obojgu

dobrze zrobiłoby coś konkretnego do zjedzenia. Gdy

wszystko przygotowała, wróciła do pokoju. Vance

spał. Na jego twarzy malował się spokój, ale widać

było, że nie usnął od razu. Musiał długo przewracać

się z boku na bok, bo cały był okręcony w koc.

Podeszła bliżej i zobaczyła, że termofor z lodem leży

na ziemi.

Schyliła się, by go podnieść i położyć mu na skroni.

Zobaczyła wtedy kropelki potu na czole i górnej

wardze. Sprawdziła ręką czoło. Był rozpalony. Dotyk

ręki powinien był go obudzić, a spał nadal. Zdenero-

wana, zadzwoniła do doktora Stillmana. Musiała

poczekać, aż przyjdzie, wezwany przez dyżurną

pielęgniarkę. Przyciszonym głosem Libby opisała, co

się stało, począwszy od upadku, a skończywszy na

jego skutkach.

- Wydaje mi się, że to nic poważnego, proszę pani

- powiedział lekarz. - Co najwyżej lekki wstrząs. Nie

wymiotował. Po mocnym uderzeniu w głowę musi

background image

pojawić się opuchlizna, mogą wystąpić nudności,

a nawet gorączka. Zrobiła pani to, co należało w takim

przypadku. Jednak dla świętego spokoju, proszę

w ciągu następnych dwunastu godzin sprawdzać od

czasu do czasu, czy oddycha normalnie. Gdyby za

dużo spał lub jego sen wydawał się nienormalny,

proszę zadzwonić nawet w nocy. A jutro rano chcę

go widzieć w szpitalu. Dobrze?

- Dziękuję, panie doktorze. Dopilnuję, żeby się

zgłosił. - odłożyła słuchawkę.

Wiedząc, że póki Vance jest w tym stanie, nie

będzie mogła się niczym konkretnym zająć, Libby

poszła z kanapką w ręku do jego pokoju i tam

wyszukała na półce sensacyjną książkę. Czytając,

mogła obserwować zmiany w jego wyglądzie. Książka

zaabsorbowała ją na jakieś czterdzieści pięć minut.

Odłożyła ją, bo Vance zaczął przwracać się na łóżku.

Po chwili obudził się i usiadł. Pocierał brodę, na

której widoczny był jednodniowy zarost. Libby

podeszła i z ulgą zobaczyła, że nie jest już tak blady.

Nawet opuchlizna wydawała się mniejsza.

- Czujesz się lepiej?

- Libby? - wymruczał niewyraźnie, jakby dopiero

docierało do jego świadomości, gdzie jest i co się

dzieje. - Co ty tutaj robisz?

- Miałeś temperaturę i spałeś bardzo głęboko.

Zadzwoniłam więc do doktora Stillmana. On...

- Co zrobiłaś?! - zagrzmiał, przerywając jej.

- Nie bądź zły, Vance. Musiałam się upewnić, czy

zaaplikowałam ci właściwe środki. Masz zgłosić się

rano do szpitala.

- Jak śmiesz sama decydować? - jego ciemno­

brązowe oczy zaiskrzyły się gniewem.

- Musiałam, bo potrzebowałeś pomocy, a poza

tym upadłeś przeze mnie.

- Pozwoliłem ci, żebyś czuła się u mnie, jak u sie-

background image

bie w domu. Nie masz jednak prawa wtrącać się

do mojego życia, Libby. Zakazuję ci wstępu do te­

go pokoju. Ja sam będę umawiał się z lekarzem

wtedy, kiedy uznam to za stosowne. Czy wyrażam

się jasno? - wyszedł z biblioteki i udało mu się,

mimo paru potknięć, dotrzeć do łazienki w końcu

holu.

- Czy mam do niego zadzwonić i odwołać wizytę,

czy zrobisz to sam? Będzie spodziewał się wiadomości

od nas.

- Zostaw tę sprawę w spokoju! - wrzasnął. - Już

i tak namieszałaś aż za dużo.

Ze złości gotowa była nim potrząsnąć, ale po

prostu wróciła do kuchni i włożyła jego lunch do

lodówki. Musiała odreagować. Zebrała więc całą

brudną bieliznę i wzięła się za pranie. Nic nie pomogło.

Jej wzrok padł na jeepa zaparkowanego na tyłach

domu. Nie zastanawiając się długo, wyszła z domu

i wybrała się na przejażdżkę. Vance tak ją rozwścieczył,

że myślała nawet o pozostaniu poza domem całą noc.

Nic by się nie stało, gdyby to on pomartwił się trochę.

Nie miała pojęcia, dokąd jedzie. Wiedziała tylko, że

szosa prowadzi do Nairobi. W połowie drogi uświado­

miła sobie, że znów pozwoliła, by Vance ją zranił.

Zatrzymała się, żeby kupić ananasa w przydrożnym

straganie. Chwila, którą miała spędzić w wiosce na

zakupach, zamieniła się w godzinę. Kiedy znów

znalazła się na podjeździe do domu, była już stosun­

kowo spokojna. Miała ochotę przygotować fondue

z sera na obiad. Było to jedno z ulubionych dań

Vance'a. Wśród zapasów w kuchni nie brakowało

wiśniówki i sera gruyere. Należało tylko podgrzać

francuskie pieczywo. Ananas będzie wspaniałym

dodatkiem do sałatki, którą chciała zrobić.

- Sądząc po odgłosach, wykupiłaś chyba wszystkie

ze sklepów.

background image

Libby obróciła się w stronę, skąd docierał głos

Vance'a. Już po raz trzeci szła do samochodu, by

wypakować zakupy. W pełnym pobłażania tonie jego

głosu nie było śladu poprzedniego gniewu. Odrobina

samotności wystarczyła, żeby się opamiętał. Powinna

być zadowolona, ale w głębi duszy miała nadzieję, że

będzie się niepokoił o nią. Szybko odszukała wzrokiem

guz na skroni. Widać było zadrapania, ale opuchlizna

zmalała. Zdążył włożyć białe szorty i bordową koszulkę

polo, która podkreślała jego opaleniznę.

- Tutejsze bazary mają nieprzeparty urok. Nie

można podejść do straganu, żeby czegoś nie kupić.

- To samo mówili mi zubożali żonaci koledzy.

- Na razie ruina ci nie grozi, ale jeżeli dasz mi parę

lat...

Libby zaczęła się śmiać, a po chwili dołączył do

niej Vance.

Gdy wesołość zniknęła z jego twarzy, uświadomiła

sobie, co powiedziała. Przeciągała się niezręczna cisza.

- Zrobię obiad. Wbiegła do domu z kwiatem

doniczkowym w jednej ręce, a siatką pełną zakupów

w drugiej.

- Już jest zrobiony.

Sama to zauważyła, gdy tylko przekroczyła próg

kuchni. Wokół unosił się zapach ziemniaków i sma­

żonej cebuli. Steki piekły się na ruszcie, a stół był

nakryty. Wszystko to świadczyło o jego uporze i silnej

woli, pomyślała Libby. Nieoczekiwany skutek wybuchu

gniewu! Prawdziwy krok naprzód! Postawiła zakupy

na blacie.

- Pójdę się odświeżyć i za chwilę do ciebie wrócę.

- Będę czekał z martini.

- To wspaniale. Pośpieszę się.

- Libby? - nie była przygotowana na wahanie

w jego głosie. Poczuła się odrobinę niepewnie.

- Słucham?

background image

- Zauważyłem, jak bardzo się starasz, od kiedy tu

przyjechaliśmy. Nie zamierzałem obarczyć cię wszyst­

kimi obowiązkami domowymi, ale tak jak przyrzekłem,

wynagrodzę ci wszystko.

- Nie przejmuj się, Vance. Urobione po łokcie

znajome mężatki powiedziały mi, że to niestety jeden

z uroków małżeństwa.

Obiad mijał w ciszy. W końcu odezwał się Vance,

częstując ją dodatkowym stekiem.

- Nie zjem ani kawałka więcej. Brałam już dokładkę.

Będziesz dla kogoś wspaniałą żoną, Vance.

- Jeżeli chcesz mi powiedzieć, że i ślepy do czegoś

się przydaje, to przestań. James wykonał większość

pracy.

- Dziękowałam ci za cudowny obiad - sprostowała,

ostrożnie odstawiając filiżankę na spodeczek. - Ty

jednak nie rozpoznałbyś komplementu nawet, gdyby

nagle ożył, podszedł do ciebie i wyciągnął rękę na

powitanie.

- Chyba masz rację - odrzekł rozbawiony.

- Odwiozę cię jutro do pracy. - Libby odsunęła się

od stołu. - Jeżeli Charles ma się u nas zatrzymać,

trzeba przygotować dla niego pokój. Czy myślałeś

o tym, jakie meble chciałbyś mieć w sypialni od

północy?

- Porozmawiam z Jamesem, żeby robotnicy doko­

nali napraw i pomalowali ściany. Wybór mebli

pozostawiam tobie. Mam konto w sklepie Cauldersa.

Powinnaś tam znaleźć wszystko, co uznasz za po­

trzebne, a oni dostarczą towar do domu.

- Czy moglibyśmy zjeść razem lunch, kiedy już

zrobię zakupy?

- Mam cały dzień zajęty - przecząco pokręcił

głową. - Wróć sama na farmę, a ja poproszę jednego

z pracowników biura, żeby mnie odwiózł. Może już

być późno. I jeszcze dla twojej informacji, otworzyłem

background image

ci konto bankowe u Lloyda. Weź tyle pieniędzy, ile

będziesz potrzebowała.

- Nie boisz się, że ucieknęz całą fortuną? - spytała,

unosząc w górę brew. Miała nadzieję, że rozweseli go

choć na chwilę, ale w jego oczach pojawił się smutek.

- Tak naprawdę to boję się, że tego nie zrobisz.

- Co się dzieje, Vance? - zacisnęła dłonie w pięści.

- Czyżbyś już nie mógł dłużej znieść nawet tego

oszukiwanego małżeństwa? Może powinieneś za­

dzwonić do Charlesa i przeprowadzić zasadniczą

rozmowę na szczycie. Powiedz mu, że zmęczyło cię

odgrywanie roli zakochanego nowożeńca. Może...

- Wystarczy, Libby. Nie powinieniem był nic mówić.

Jeżeli chcesz wiedzieć, ogarnia mnie obrzydzenie na

myśl o tym, że wplątuję cię w tę historię, zwłaszcza że

nie wiadomo, czego możemy oczekiwać.

- A czy w ogóle można wszystko przewidzieć?

- Teraz mówimy o jednej lub kilku osobach, które

są zdolne do morderstwa, by osiągnąć swój cel. To

nie są zwykłe kłopoty życia rodzinnego.

- Poprosiłeś mnie o pomoc, a ja się zgodziłam

- wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. - Jak wcześniej

powiedziałeś, całe przedsiębiorstwo oczekuje od ciebie

energicznego działania. Po spotkaniu z tymi kobietami

lepiej zrozumiałam, o co toczy się gra. W tej chwili

jestem już nie tylko wplątana. Sama się w to zaan­

gażowałam, tak jak ty.

- Nawet jeżeli to prawda, będę trzymał cię na

uboczu - Vance wstał. - Nie wolno ci przyjść do

biura. Nie chcę, by mój personel cię widział. Załatw,

co trzeba w Nairobi, a potem wracaj do domu.

Powiedziałem Jamesowi jak się sprawy mają. Ma

wyraźne polecenie uważać na ciebie, kiedy jestem

w mieście. Zostawiłem numery telefonów w gabinecie

na wypadek, gdybyś chciała się ze mną skontaktować.

Libby stała cała zamieniona w słuch. Jej przyjazd

background image

nie był jednak takim błogosławieństwem, jak myślała.

Nie zamierzała przysparzać mu zmartwień. Przeciwnie,

chciała mu pomóc.

- Libby - Vance ciągnął stanowczym głosem,

przeczesując włosy dłonią. - Chciałbym, żebyś trzymała

się z dala od Nairobi. Od czasu do czasu poproszę cię

o podwiezienie do biura, ale potem wracaj prosto na

farmę. Tu jesteś bezpieczna. Gdybym nie przyjechał

na noc, James spuści ze smyczy swojego doga Angusa.

Razem z Angusem pilnowali domu, kiedy byłem

w szpitalu.

Libby przyrzekła, że będzie się zachowywać dys­

kretnie i ostrożnie. Przez następny tydzień miała go

odwozić do Nairobi i załatwić niezbędne zakupy.

Gdy już wszystko było omówione, Vance poszedł się

położyć, a Libby zaczęła zmywać naczynia.

Kiedy wycierała kuchenne blaty, uświadomiła sobie,

jak bardzo brakuje jej kogoś, z kim mogłaby poroz­

mawiać. Nie miała tu żadnych przyjaciół, którym

mogłaby się zwierzyć. Zostawi Vance'a w biurze

i pojedzie do szpitala. Doktor Stillman wspominał

o pani Grady, pielęgniarce, która pracuje z niewido­

mymi pacjentami. Może ona doradzi jej, jak dotrzeć

do Vance'a, jak mu wytłumaczyć, że jej jedynym

marzeniem jest być dla niego prawdziwą żoną.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Oznaczenie jego ubrań i butów to najłatwiejsza

sprawa. Musi mu pani w odpowiedni sposób wy­

tłumaczyć, że zamierza pani to zrobić. Wtedy na

pewno uda, że nie słyszy, lub zrobi awanturę. Trzeba

to spokojnie przeczekać.

- A laska? - Libby westchnęła głęboko. - Ciągle

jeszcze obija się o meble.

- Proszę na razie o tym nie wspominać. Sam musi

dojrzeć do decyzji, co zapewne stanie się dopiero

wtedy, gdy złamie nogę. - Pani Grady zaśmiała się

z własnego dowcipu, który jednak wcale nie rozbawił

Libby. - Czy ma pani jeszcze jakieś kłopoty?

- Jest ich tyle, że nie wiem, od czego zacząć.

- Proszę w takim razie zgłosić się do mnie za

następnym pobytem w Nairobi. - Zawsze znajdę

czas, jeżeli tylko zgodzi się pani nieco poczekać.

- Dziękuję bardzo. Na pewno skorzystam z za­

proszenia. Na razie będę odwoziła Vance'a do pracy

codziennie. Nie domyśli się nawet, że od czasu do

czasu wstąpię tu przed powrotem na farmę.

- W takim razie będę czekała. I jeszcze jedna rada.

Niech pani go kocha tak samo, jak dotychczas. To

najlepsze lekarstwo.

Cóż mogła zrobić ponad to? Libby zamyśliła się,

wychodząc ze szpitala. Czuła się jednak o wiele lepiej.

Zrobiło jej się lżej, gdy wyżaliła się pani Grady.

Po powrocie na farmę poszła do sypialni i przez

resztę dnia przeglądała całe pudło zdjęć, które

przywiozła ze sobą z Anglii. Były wśród nich zdjęcia

79

background image

matki Vance'a, nie żyjącej już od wielu lat, i jego ojca

z lat młodości, kiedy pracował jako inżynier na

budowie tamy w Kenii.

Wyjęła zdjęcia swoich rodziców, naturalnego ojca,

przyjaciół. Parę ładnych godzin układała je na

kupki, jedne przeznaczając do oprawienia w ramki,

a inne do albumu. Chciała otoczyć siebie i Vance'a

wspomnieniami i przepełnić ich dom rodzinną at­

mosferą.

Następnego dnia przeszła się po domu, notując

pomysły na urządzenie wnętrz. Robotnicy pracowali

w sypialniach i ich wesołe rozmowy wniosły nieco

życia do pustego mieszkania. Wysoki salon z francus­

kimi oknami wymagał tradycyjnego wystroju. W Lon­

dynie został wykwintny francuski sekretarzyk i pasujące

do niego fotele, które przechodziły z pokolenia na

pokolenie w rodzinie jej matki. Będzie musiała je

sprowadzić, jak też i kilka ulubionych obrazów

z sypialni w jej rodzinnym domu. Będą stanowiły

główny akcent w salonie. Uzupełni to dobrze dobraną

sztuką afrykańską, tak by stworzyć harmonijną całość.

Jeśli chodzi o jadalnię, to wolała zasięgnąć opinii

Vance'a, zanim zacznie cokolwiek planować.

W środę zamówiła meble w magazynie Cauldersa.

Dostarczono je dwa dni później. Podwójne łóżka

wstawiła do świeżo odnowionych sypialni. Większość

dnia spędziła szukając różnych drobiazgów, które

stworzyłyby miłą, przytulną astmosferę.

Prócz wspólnego śniadania i krótkiej jazdy do

Nairobi, Libby prawie nie widziała swojego męża.

Ktoś z biura odwoził go wieczorem, już po zapadnięciu

zmroku. Znikał wtedy w bibliotece, prosząc, by nie

zaprzątała sobie głowy kolacją, ponieważ już jadł.

Zdecydowanie powiększał dystans między nimi,

a to z kolei sprawiało, że Libby pragnęła być niezbędna

w jego życiu. Czuła się znużona tym, że ciągle odrzucał

background image

wszystkie przyjazne gesty z jej strony. Pani Grady

zapewniała, że z czasem to się zmieni.

W przypływie nagłego optymizmu Libby włożyła

tego wieczora wiele trudu w przygotowanie bardziej

odświętnej kolacji... Może zapach domowego chleba

i pieczeni z jagnięcia zatrzyma męża dłużej przy stole

i zachęci do rozmowy z nią? Tęskniła za jego

obecnością.

Czekała już pół godziny z kolacją i zaczęła się

martwić, bo Vance ciągle nie przyjeżdżał. Od późnego

popołudnia, zbierało się na burzę. Nie była zachwycona

tym, że mógł wracać w ulewnym deszczu, nawet jako

pasażer.

Nie wiedziała, co ze sobą zrobić, dołożyła drewna

do ognia i nadal siedziała w przyjemnie nagrzanej

kuchni. Zerwała się, słysząc telefon i miała słuchawkę

przy uchu, nim zdążył zadzwonić ponownie.

- Słucham - rzuciła, pełna napięcia.

- Libby, czy wszystko w porządku?

- Oczywiście. A co z tobą? - od razu poprawił jej

się humor, gdy usłyszała głos Vance'a.

- Dziś po południu poleciłem jednemu z pracow­

ników zawieźć się do kopalni. W tej chwili tak tu leje,

że drogi są nieprzejezdne. Obawiam się, że będziemy

tu tkwić do późna w nocy.

- Rozumiem. - Libby usiłował ukryć rozczarowanie.

- Nie chciałem zostawić cię samej przez całą noc

- dodał po dłuższej chwili milczenia głosem pełnym

troski.

- Ależ wiem, że nie.

- Jeżeli boisz się, zadzwoń do Jamesa.

- Nie muszę - zawahała się. - Proszę, uważaj na

siebie i przyjeżdżaj jak najszybciej do domu.

- Libby, jeżeli do jutra rana nie zjawimy się, nie

spodziewaj się mnie przed wieczorem. Charles ma

przylecieć o szóstej. Wezmę go od razu na farmę.

background image

Jej ręka zacisnęła się na słuchawce. Dopóki tego

nie powiedział, nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo

liczyła na ten wieczór we dwoje. Lubiła przebywać

w towarzystwie Charlesa, ale czas spędzany z Vance'em

był bezcenny. Nie chciała go z nikim dzielić. A to

dowodziło tylko, jak bardzo stała się samotna,

pomyślała ponuro. Vance potrzebował Charlesa

i z niecierpliwością oczekiwał jego przyjazdu.

- Libby?

- Już przygotowałam mu pokój - powiedziała

pośpiesznie. - Pomyślę o czymś wyjątkowym na obiad.

- Charles nie jest wybredny, więc nie musisz stawać

na głowie. Nie mogę już dłużej rozmawiać. Dobranoc,

Libby.

- Dobranoc - odpowiedziała matowym głosem.

W telefonie zapadła cisza, więc powoli odłożyła

słuchawkę. Jutro wydawało się oddalone o lata

świetlne. Już za nim tęskniła. To, że się jeszcze nie

kochali, nie miało znaczenia. Stał się jej tak bliski...

Była przerażona mając w perspektywie wieczór bez

niego. Co dopiero mówić o całym życiu.

Kiedy o zmierzchu następnego wieczora na podjeź­

dzie zjawił się land rover z napisem Anson Mining na

drzwiach, Libby wybiegła z domu jak na skrzydłach.

Szybko obrzuciła męża badawczym spojrzeniem od

stóp do głów.

Z reguły Vance był nienagannie elegancki. A dziś

wieczorem miał na sobie pogniecioną i poplamioną

koszulę. Policzki ocieniał jednodniowy zarost. Widać

było, że w ogóle nie spał. Miał sińce pod oczami,

pozbawionymi zwykłego blasku. Patrząc na niego,

zastanawiała się, na jakie niebezpieczeństwo naraża}

się zeszłej nocy. Zachodziła w głowę, po co pojechał

do kopalni. Powrót na miejsce wypadku musiał być

ponurym przeżyciem. Wytarła wilgotne od potu dłonie

o biodra.

background image

- Libby, z każdym dniem robisz się piękniejsza.

Jej spojrzenie pobiegło do Charlesa, który siedział

przy kierownicy land rovera. Wysiadł z samochodu

i serdecznie pocałował ją w policzek.

- Vance, jesteś szczęściarzem, wiesz o tym?

Uśmiechnęła się do Charlesa, lecz jej serce przeszył

ból na widok Vance'a, który słysząc te uwagi raptem

obrócił się i skrył za samochodem.

- Skarżył się na ból głowy, kiedy przyjechał po

mnie na lotnisko. - Charles powiedział ściszonym

głosem, tylko do niej. Wpatrzona w Vance'a, skinęła

głową na znak, że słyszy.

- Wygląda okropnie - szepnęła i dodała nieco

głośniej. - Na szczęście to ty zajmiesz się jego

sprawami. Jestem ci bardzo wdzięczna za to, że

przyjechałeś.

Charles miał charakterystyczne stalowosiwe włosy

i wąsy. Nie był tak wysoki jak Vance, ale mocno

zbudowany i przystojny. Jego inteligentne, szare oczy

widziały każdy najdrobniejszy szczegół. Niedawno

obchodził pięćdziesiąte urodziny, ale wyglądał o dziesięć

lat młodziej. Libby pomyślała, że jest trudnym do

pokonania przeciwnikiem. Zapewne Vance myślał

tak samo.

Jakby się umówili, we dwójkę obserwowali Vance'a,

który wyjął walizki z tyłu samochodu i szedł w stronę

drzwi frontowych. Charles serdecznie ścisnął jej dłoń.

- Jest wspaniałym mężczyzną. Daj mu czas, a pew­

nego dnia będzie dla ciebie prawdziwym mężem.

Tych kilka słów wystarczyło, by poczuła się lżej,

a Charles zyskał jej sympatię. Zrozumiał, że jej

małżeństwo było dalekie od ideału i domyślił się jakie

tego powody.

- On cię potrzebuje, Charles - chwyciła go za rękę.

- Rzeczywiście - zgodził się. Objął ramieniem jej

lalię i poprowadził do domu. - Twoja współpraca na

background image

tym etapie ma kolosalne znaczenie. Czy mogę na

ciebie liczyć?

Spojrzał na nią świdrującymi oczami. Pod wieloma

względami przypominał Vance'a. Obaj byłi urodzonymi

przywódcami.

- Gdyby to było konieczne, oddałabym życie za

Vance'a.

- Miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie - zmar­

szczył brwi. - Czy Vance ostrzegł cię przed niebez­

pieczeństwem?

- Tak.

- To dobrze - zacisnął usta.

Libby zaprowadziła go do salonu, usiadł na jednym

z bambusowych krzeseł z wysokim oparciem i porę­

czami. W przeddzień przyniosła je z werandy wraz

z niskim stolikiem do kompletu. Poczęstowała go

brandy. Vance zniknął. Pomyślała, że poszedł wziąć

prysznic i ogolić się. Za jakiś czas wystąpi z propozycją

oznakowania jego ubrań. Kiedy będą sami.

- Wiedziałam, że wkrótce znów spotkamy się, ale

nawet nie przyszło mi do głowy, że stanie się to tak

szybko - powiedziała Libby, podając Charlesowi

brandy. Usiadła naprzeciw gościa.

- Wiesz, co się mówi o życiu? - spytał, gładząc

wąsik. - Jest tym, co ci się przydarza wtedy, kiedy

masz zupełnie inne plany.

- To bolesna prawda. - Smutny uśmiech pojawił

się w kącikach jej ust. Spuściła głowę. - Kiedy

przyleciałam tu, żeby być z Vance'em, nie miałam

pojęcia, ile sprawię mu kłopotu.

- Wprost przeciwnie, kochanie. Uważam, że twoja

obecność będzie dla nas korzystna - powiedział

łagodnie.

- Czy naprawdę tak myślisz? - spytała, odsuwając

z twarzy pasemko włosów.

- Miłość to coś cudownego. Gdzieś głęboko w pod-

background image

świadomości Vance czuje siłę twojej miłości. Ona

zmienia jego spojrzenie na świat i sprawia, że jest

silniejszy, niż myśli.

- Dziękuję, że to powiedziałeś, Charles - oczy

Libby zwilgotniały.

- Czy przerywam małe tete a tete?

Libby obróciła się na krześle zdziwiona, że nie

słyszała, jak Vance wszedł do pokoju. Wziął prysznic

i przebrał się w dżinsy i czarną koszulę. Wyglądał

bardzo pociągająco a zarazem nieprzystępnie. Jego

opalona twarz nadal nosiła ślady bólu i zmęczenia.

Sprawiał wrażenie człowieka chorego.

- Przyniosłam tu meble z werandy. Zrób jeszcze

parę kroków, a znajdziesz się obok swojego krzesła.

Chcesz sherry czy brandy?

- Nic.

Libby wymieniła szybkie spojrzenia z Charlesem.

- Wobec tego pogadajcie tu sobie, a ja zobaczę,

co się dzieje z obiadem. Na razie będziemy jedli

w kuchni.

- Vance, chłopcze, właśnie mówiłem Libby, że

gdybym był dwadzieścia lat młodszy, sprzątnąłbym ci

ją sprzed nosa.

Vance nie odpowiedział. Libby szybko wstała

i skierowała się do kuchni. Nawet biorąc pod uwagę

ostatnie nastroje Vance'a, atmosfera, która zapanowała

w salonie, była wyjątkowo ponura. Nie mogła otrząs­

nąć się z wrażenia, że wydarzyło się coś niedobrego.

Może ból głowy nasilił się? Pełna obaw zastanawiała

się, czy ich niedzielny wypadek w czasie przejeżdżki

nie przyczynił się do tego.

Kiedy przygotowała sos do pieczeni, zawołała obu

mężczyzn na obiad. Znalezienie krzesła sprawiło

Vance'owi trochę trudności. Charles usiadł, z uznaniem

patrząc na stół.

- Piękna, inteligentna i świetna gospodyni! - zażar-

background image

86

ŚLEPY NA MIŁOŚĆ

tował i puścił do niej oczko. - Nie widzisz tego, ale

wiesz, że lepiej nie mogłeś wybrać, prawda?

Libby spostrzegła, że uwagi Charlesa trafiły w czuły

punkt. Vance siedział z wyciągnięłymi przed siebie

nogami. Udawał, że jest spokojny, ale zbyt mocno

ściskał ręką szklankę. Bała się, że za chwilę ją zgniecie.

- To najlepszy Yorkshire pudding, jaki kiedykolwiek

jadłem. Musisz dać przepis mojej Marion - westchnął

Charles w połowie obiadu. Spojrzał na Vance'a,

który był niezwykłe spokojny podczas całego posiłku.

- Wydaje mi się, Vance, że jedyną kopalnię złota, dla

której warto żyć, masz na miejscu, w domu.

- To, co mówisz, działa jak balsam na duszę

kobiety - wtrąciła się Libby, widząc że twarz Vance'a

stężała. - Czy Marion dobrze znosi tak długie rozłąki

z tobą?

- Możesz w to wierzyć lub nie, ale z radością

wysyła mnie z domu - roześmiał się. - Powroty stają

się wielką radością.

- Nic tylko ci zazdrościć - jej głos zadrżał. Wstała

od stołu, by dolać kawy. Spostrzegła ponury wyraz

oczu Vance'a. Gdy napełniała jego filiżankę, starała

się go nie dotknąć. - Czy chcesz przejść do salonu na

likier, Charles?

- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, wolę zostać

tutaj. Wydaje mi się, że nie mógłbym się ruszyć.

- Uśmiechnął się do Libby, splatając ręce na brzuchu

- Uznaję to za komplement - usiadła ponownie.

- Co wiesz o wypadku w kopalni?

- Nic, oprócz tego, że zginęło dwóch robotników.

- Libby spojrzała najpierw na Charlesa, a potem na

Vance'a.

- Vance, już czas, żeby poznała wszystkie fakty

Z różnych względów. - Charles oparł się łokciami

o stół.

- Masz rację - powiedział Vance po chwili wahania

background image

Odsunął od siebie talerz. - Komisja dochodzeniowa

wysłała ekspertów na miejsce, gdzie wydarzyła się

katastrofa. Nie mogli znaleźć nawet kawałka drewna,

który byłby dowodem na to, że zainstalowano stemple.

- Czy nie ma tego w planach? - spytała Libby.

- Plany nie mają tu większego znaczenia. - Vance

potarł dłonią podbródek. - Inżynier obowiązany jest

sprawdzić, czy brygadzista stosuje się do nich. W tym

przypadku, Peter Fromms wraz z Garethem, obejrzał

korytarz, nim zainstalowano ładunki. Peter przysięga,

że wraz z Garethem kilkakrotnie upewniali się, czy

wszystko jest w porządku. Mimo to, nie znaleziono

resztek stempli na miejscu wypadku...

- To znaczy, że ktoś umyślnie kłamie lub...

- Ktoś usunął słupy przed wybuchem - dokończył

Vance. - Z moich wczorajszych oględzin niezbicie

wynika, że tak właśnie było.

- W takim razie mamy do czynienia z morderstwem. ^

- Tak jest - wtrącił Charles. - Ale niezależnie od

tego, co się stało i kto jest temu winien, odpowiedzial­

ność spada na Vance'a, póki nie będzie można wystąpić

z oskarżeniem o przestępstwo kryminalne.

- To niesprawiedliwe! - krzyknęła z rozpaczą

w głosie.

- Masz rację. - Charles pochylił się do przodu,

kładąc płasko dłonie na stole. - Znasz fakty. Chciałbym

cię prosić o pomoc.

- Wiesz, że zrobię wszystko, by oczyścić imię

Vance'a. - spojrzała mu prosto w oczy.

- Dobrze. Chciałbym, żebyś wydała przyjęcie.

Wspaniale przyjęcie. Z zastosowaniem wszelkich

chwytów. Drinki, dobre jedzenie, muzyka, co tylko ci

wpadnie do głowy. Ma to być przyjęcie na cześć

waszego małżeństwa. Na gościach musicie sprawiać

wrażenie tak zakochanych, żeby nikomu nawet przez

myśl nie przeszło, jakie macie kłopoty. A tym bardziej,

background image

że podejrzewacie cokolwiek. Niech się szampan leje

strumieniami. Vance'a na to stać. - Uśmiechnął się,

jakby rzeczywiście mówił o przyjemnościach. - Kiedy

będziecie witać gości i szeptać sobie słodkie słówka

do ucha, ja wmieszam się w tłum. Nikt nic o mnie nie

wie prócz tego, że zostałem zaproszony. Nawet nie

wiecie, ile można się dowiedzieć od ludzi, którzy

niczego się nie domyślają. Alkohol cudownie rozwiązuje

języki.

Libby spojrzała na męża. Mogła sobie bez trudu

wyobrazić, jakie uczucia wzbudził w nim ten pomysł.

- Kiedy zorganizować to przyjęcie?

- Im wcześniej tym lepiej. Powinniście zaprosić

wszystkich, począwszy od robotników pracujących

w kopalni, a skończywszy na dyrektorach firmy. Dla

niepoznaki zaproście znajomych spoza przedsiębiors­

twa, urzędników państwowych, ludzi z towarzystwa.

Niech to będzie jak najmniej oficjalna impreza, tak

by każdy czuł się swobodnie.

- Nie podoba mi się ten pomysł. Nie chcę narażać

Libby. - Vance wstał. Na jego twarzy malowało się

niezadowolenie. Libby już miała rzucić mu się na

szyję, wzruszona tą troską o jej bezpieczeństwo.

- Ja też nie chcę, ale jest to niepowtarzalna okazja.

Możemy uspokoić czujność tych, którzy mają coś

wspólnego z sabotażem w kopalni. Będą zaskoczeni,

widząc, że Vance wbrew okolicznościom bawi się

bezstrosko jak każdy przeciętny pan młody.

- Nie wiem, co o tym myśleć - Vance przejechał

dłonią po włosach.

- Ale ja wiem. Cóż takiego może się zdarzyć

w naszym własnym domu? Jeżeli cały czas będziemy

razem, nie powinno być żadnych problemów.

- Libby ma rację - Charles spojrzał na nią z wdzięcz­

nością. - Przyjęcie nie jest najlepszą okazją do

porachunków. Za dużo świadków. Poza tym, tu na

background image

kilometr czuć robotę amatora. Nie wydaje mi się,

byśmy mieli do czynienia z inteligentnym zbrodnia­

rzem. Raczej jest to ktoś zawistny lub żądny zemsty.

Chodzi mu przede wszystkim o władzę. Chciałbym

przyjrzeć się tej osobie lub osobom, gdy najmniej się

tego spodziewają. Przyjęcie weselne, zorganizowane tuż

po tragedii, być może obudzi sumienie winnego. A nuż

sam się zdradzi. Na to właściwie będę czekał. Spodzie­

wam się też wysłuchać różnych relacji o wydarzeniu.

- Niech będzie, jak chcesz - zdecydował Vance,

opierając dłonie o biodra. - Możemy zaprosić gości

na wtorek lub środę w przyszłym tygodniu. Libby,

jest tu świetna firma, która pomaga w organizowaniu

przyjęć. Sam korzystałem z jej usług przy okazji

różnych bankietów w biurze. Ja zajmę się zapraszaniem

gości.

O czwartej następnego dnia dom i ogród były

zmienione nie do poznania.

Libby jeszcze raz krytycznie sprawdzała swój wygląd,

choć tylko minuty dzieliły ją od przyjścia pierwszych

gości. Chciała, aby Vance był z niej dumny. Od

początku ich znajomości powtarzał, że gdy rozpuści

swe kruczoczarne włosy, przypomina tajemniczą

Cygankę. Wy szczotkowała je więc starannie, by

swobodnie układały się wokół ramion. Założyła suknię

do kolan, którą kupiła na poślubne przyjęcie rodzinne.

Mieli je wydać w Londynie, ale wypadek pokrzyżował

te plany. Udrapowany bladoniebieski szyfon miękko

otulał jej talię. Długie przezroczyste rękawy były suto

przymarszczone i zebrane w mankiety. Ametystowe

kolczyki, prezent ślubny od Vance'a, błyszczały w jej

uszach. Pasowały idealnie do pierścionka zaręczyno­

wego. Do gorsu przypięła bukiecik gardenii, który

dostała od Charlesa. Na dołączonym bileciku napisał

„Dużo szczęścia. Życzę zwycięstwa najlepszej z żon".

background image

Libby właśnie szła odszukać Charlesa, żeby mu

podziękować. Stanęła jak wryta na widok Vance'a.

Wyłonił się z sypialni, którą pierwszego dnia pobytu

w domu przeznaczyła w myślach na pokój dziecinny.

Vance wprowadził się tam natychmiast po odnowieniu

jej przez robotników.

Był w nowym garniturze z jasnobrązowego jedwabiu.

Zawsze uważała, że najbardziej mu do twarzy w brą­

zach, które podkreślały kolor jego oczu. Śnieżna biel

koszuli odcinała się od głębokiej opalenizny. Jeszcze

wilgotne ciemne kędziory opadały na czoło i zawijały

się w pierścionki za uszami.

Gwałtowna fala pożądania ogarnęła jej ciało. Zawsze

pociągał ją fizycznie. Teraz jednak pragnienie, by

znaleźć się w jego ramionach i zatracić w pocałunkach,

sprawiało niemal ból. Niechcący wyrwało się jej ciche

westchnienie.

- Libby? - Vance uniósł głowę.

- Skąd wiesz, że to ja?

- Czuję zapach gardenii. Nie rosną na farmie.

Ktoś musiał ci je dać. - Oficjalny ton jego głosu

wskazywał na to, że nie jest zadowolony.

- Charles podarował mi je na szczęście.

- Zdaje się, że to przywilej pana młodego - zmarsz­

czył brwi. - Widząc, że pan młody jest winny zaniedba­

nia swoich obowiązków, Charles pośpieszył na ratunek.

- Założyłam twój prezent ślubny, Vance. Kolczyki.

Świetnie wyglądają przy tej sukience. Jeżeli ten bukiecik

cię denerwuję, odepnę go.

- Wcale nie powiedziałem, że te kwiatki mnie

denerwują - zaśmiał się szyderczo. - Wprost przeciwnie.

To świetne uzupełnienie całej tej farsy. Podejdź bliżej.

Libby.

Wydawało się to niepojęte, ale zmroził ją strach.

Nigdy przedtem Vance nie wyglądał tak groźnie.

Z bijącym sercem spełniła jego życzenie.

background image

- Jestem - powiedziała, czując, jak jego ręce otaczają

jej szyję. Stała nieruchomo, jakby zaczarowana, gdy

palce przesunęły się od obojczyków do ramion.

- Bosko pachniesz, tak jak powinna panna młoda.

Czy tak samo się czujesz? - jego usta wykrzywił

okrutny uśmiech. Wydawało się, że usiłuje za wszelką

cenę ukarać ją i siebie. - Czy mamy sprawdzić, jak

szaleńczą miłością darzysz swojego ślepego mężczyznę,

ociemniałego kochanka, męża, który z niczym sobie

nie radzi, a co dopiero mówić o obowiązku ochrony

przed nieznanym zagrożeniem.

- Przestań, Vance - błagała przez zaciśnięte gardło.

Czuła, że jego dłonie mocniej obejmują jej szyję.

- Rzeczywistość jest obrzydliwa. Prawda, Libby?

A mimo to musimy wszystkich przekonać, że wprost

nie możemy się od siebie oderwać. Pokaż, że będziesz

umiała to zrobić, pani Anson.

Pochylił głowę i przycisnął usta do jej ust z taką

gwałtownością, że przełamałby jej opór, gdyby go

w ogóle stawiała. Od tak dawna pragnęła Vance'a, że

z ochotą przyjmowała jego pocałunki, nawet jeśli

zaprawione były goryczą. A Vance trzymał ją w moc­

nym uścisku, nie dając ani chwili wytchnienia. Gdy

w końcu uświadomił sobie, że brutalność jego pieszczot

sprawia jej przyjemność, odepchnął ją od siebie.

Słyszała jego świszczący oddech.

- Co za wspaniała mała aktoreczka! Może pój­

dziemy poszukać Charlesa i powiemy mu, że jesteśmy

gotowi przywitać naszych gości. Oto piękność i bestia

- zażartował, śmiejąc się złośliwie.

Jego oczy błyszczały, gdy sięgał po jej rękę.

Chwycił ją z taką siłą, że poczuła ból. Pomaszerował

przodem, ciągnąc ją za sobą jak niesforne dziecko.

Szedł bez najmniejszego wahania, co sprawiało

niesamowite wrażenie. Libby prawie biegła, by za

nim nadążyć.

background image

- Przez cały wieczór masz być blisko mnie - prze­

strzegał ją, gdy wchodzili do holu. - Jeżeli ktokolwiek

w najmniejszym stopniu wzbudzi twoje podejrzenia,

natychmiast daj mi znać. Chciałbym, żeby już było

po wszystkim.

Do ósmej wieczór Libby powitała ponad trzystu

zaproszonych gości. Pracownicy Anson Mining mog­

liby założyć niewielkie miasteczko. Oszołomiła ją

świadomość, że Vance stał na czele tak dużego

przedsiębiorstwa, sam je stworzył i rozwinął. Im

więcej ludzi witała, tym bardziej" rósł jej podziw dla

inteligencji męża i jego zdolności do prowadzenia

interesów. Wydawało się, że u wszystkich cieszy się

olbrzymim szacunkiem. Dumna z Vance'a przechadzała

się u jego boku w tłumie gości. Nie mogła uwierzyć,

że któryś z nich mógłby mu źle życzyć.

Propozycję toastu na cześć młodej pary przyjęto

entuzjastycznymi okrzykami. Serdeczność, którą im

okazywano, nie mogła być udawana. Libby zdawało

się, że oczy Vance zwilgotniały. Gdy gwar ucichł,

położył dłoń na jej ramieniu. Czuła jej ciepło przez

materiał sukienki.

- Ponieważ wszyscy tu umierają z ciekawości, od

razu oświadczam, że nasze kłopoty się skończyły.

Wracamy do normalnej pracy - musiał przerwać na

chwilę, by zamikły oklaski. - Jak widać, nie pozwoliłem

sobie na bezczynność w czasie ostatniego pobytu

w Anglii. Zdobyłem cennego partnera. Chciałabym

przedstawić moją piękną żonę, dzięki której stałem

się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

Objął ramieniem jej smukłą talię, a drugą ręką

pogłaskał po błyszczących, czarnych włosach. Gdy

schylił się i pocałował ją w szyję, wokół rozległy się

oklaski i gwizdy. Ostentacyjnie pokazywał, że ma do

niej prawo. Ogarnęła ją fala gorąca i poczuła, że się

czerwieni, co chyba każdy zauważył.

background image

- Prosimy dalej! Przemówienie!

- Gdy parę lat temu pojechałem do Anglii na

wakacje, odkryłem, że mój ojciec ma nowych sąsiadów.

Zaprosił ich na koktail. Miałem zostać, ale tylko na

chwilę. Wtedy Libby weszła do pokoju. Wywarła na

mnie takie wrażenie, że do dziś nie mogę ochłonąć.

Libby tuliła się do niego, zdumiona jego słowami.

Swoje przeżycia mogłaby opisać tak samo. Od momen­

tu, gdy go zobaczyła, nikt inny nie istniał w jej życiu.

Jak zwykle robiono uwagi i dowcipy na temat

nowożeńców. Vance znów ją objął i długo całował jej

rozchylone usta. Po tym, co wydarzyło się w holu

przed przyjęciem, była wstrząśnięta, że na oczach

wszystkich okazuje jej tyle czułości. Znała powody

takiego zachowania, co psuło cały urok tej chwili.

Chociaż Vance ostrzegł, że nie będzie rozmów

o interesach, wkrótce zasypano go pytaniami o politykę

przedsiębiorstwa, o dane techniczne i problemy

związane z pracownikami. Tylko on mógł na nie

odpowiedzieć. Szef wrócił i wszyscy przyjmowali to

z ulgą. Kalectwo nie wpłynęło w najmniejszym stopniu

na jego autorytet. Libby cały czas była o tym

przekonana, a jeżeli Vance zwątpił, to teraz mógł się

raz na zawsze uspokoić. Wystarczyło, by wszedł do

pokoju, a wszyscy mu się podporządkowywali. Nadal

stał na czele Anson Mining.

Obserwując jak angażuje się w dyskusje o interesach,

nawet gdy wokół wszyscy się bawią, Libby nabierała

przekonania, że dzięki przyjęciu zabliźnią się niektóre

rany męża. Znów był przywódcą, pełnym energii,

omawiającym nowe projekty i plany. Nikt nie zgadłby,

że znajduje się w sytuacji podbramkowej, ani że

stracił wzrok. Jeżeli nie pozwoliłby już jej nigdy być

prawdziwą żoną, to i tak zawsze te chwile będzie

wspominała z radością.

Około jedenastej tłum gości zaczął się nieco prze-

background image

rzedzać. Nigdzie nie mogła dostrzec Charlesa. Został

na werandzie przy barze, licząc na to, że tam uzyska

informacje prowadzące do rozwiązania zagadki.

- Vance, obsługa daje mi znaki, muszę przynieść

więcej szampana - powiedziała cicho. - Zostań tu, ja

zaraz wrócę.

- Daję ci dokładnie dwie minuty.

Szept przejął ją dreszczem. Z niechęcią wysunęła

się z jego ramion i poszła w stronę tylnego wyjścia.

Vance został, zatopiony w ożywionej rozmowie

z jednym z młodszych inżynierów. Zapasy szmpana

kończyły się. Wyciągnęła z pudła trzy ostatnie butelki

i pośpieszyła do jadalni, by włożyć je do lodu.

- Pani Anson, chyba mnie pani nie pamięta

- odwróciła się, słysząc nieznany głos za plecami.

- Pan Peter Fromms, jeśli się nie mylę? - wbiła

wzrok w rudowłosego mężczyznę, prawie tak opalo­

nego jak jej mąż.

- Jednak pamięta mnie pani - na jego twarzy

pojawił się ujmujący, nieco krzywy uśmiech. - Kiedy

widzieliśmy się ostatnim razem, również nie mogła

pani oderwać oczu od męża.

- Czy to aż tak bardzo widać? - spytała przyjaźnie.

- Obawiam się, że tak. Przedstawiono nas sobie

przy basenie. Obserwowała pani, jak Vance gra w polo

wodne, i odniosłem nieodparte wrażenie, że myślami

jest pani nieobecna.

- Chyba ma pan rację. Ale miło wspominam

rozmowę z pana żoną, Nancy. Gdzie ona jest?

- Jest w Perth, u rodziny. Żyjemy teraz w seperacji

- na chwilę w jego oczach pojawił się smutek.

- Nic nie wiedziałam...

- Dlaczego miałaby pani wiedzieć? - mówił powoli,

jakby ważył każde słowo. - Poza tym dzisiaj powinna

się pani tylko bawić. Zatańczy pani ze mną, czy też

mąż będzie niezadowolony?

background image

Dawny Vance nie miałby nic przeciwko temu, ale

nie mogła przewidzieć zachowania nowego Vance'a

nie mogła przewidzieć. Poza tym, miała dziwne uczucie,

że Peter Fromms stara się ostrożnie zbadać grunt.

Dlaczego? Przecież kiedyś byli z Vance'm dobrymi

przyjaciółmi.

- Zapomnijmy o tym - powiedział bez urazy

w głosie.

- Proszę się nie gniewać, ale obiecałam Vance'owi,

że zaraz wrócę. Może po prostu przetańczymy w jego

stronę?

- Jest pani jeszcze piękniejsza niż dawniej - stwier­

dził. Zręcznie ukrył swoje zaskoczenie jej propozycją

i poprowadził ją na środek salonu, gdzie tańczyło

kilka par. - Vance ma pani zdjęcia na biurku. To

prawdziwa tragedia, że już pani nie może zobaczyć.

Gdyby powiedział to ktoś inny, Libby może czułaby

się urażona. Nie mogła wytłumaczyć dlaczego, ale

wiedziała, że w słowach Petera jest szczerość i płynące

z głębi serca współczucie.

- Na tym świat się nie kończy - powiedziała cicho.

- Łączy mnie z Vanc'em o wiele więcej niż tylko

pociąg fizyczny.

- Przepraszam, Fromms, ale właśnie teraz chciałbym

zatańczyć z moją żoną.

Głos Vance'a pełen był ledwo hamowanego gniewu.

Odciągnął ją tak gwałtownie, że niemal jęknęła. Znów

nie mogła zrozumieć, dlaczego między obu mężczyz­

nami wyczuwało się tyle napięcia. W jaki sposób,

jeżeli w ogóle, wiązało się to z jej osobą?

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Peter w milczeniu skinął głową, a Vance odebrał

mu Libby ze zręcznością człowieka, który widzi.

Przytuleni, zaczęli tańczyć.

- Czy Peter cię podrywał?

- Nie. Wcale. - Stanęła i spojrzała na niego

zdziwiona.

- Z reguły zapomina się, gdy trochę wypije - Vance

skrzywił się. - Gdyby wiedział, że mu to ujdzie na

sucho, na pewno by spróbował.

- Chyba mylisz go z kimś innym. Nie zauważyłam,

by cokolwiek wypił.

- To dziwne. - Vance głaskał kciukiem przegub

jej ręki, nieświadomy tego, co robi. Najmniejszy

jego dotyk przyśpieszał jej tętno. - Każda kobieta

o jakim takim wyglądzie, nawet mężatka, jak Marj

Dean, jest dla niego łakomym kąskiem. Nie można

mu ufać.

- Nie rozumiem. Przecież był twoim przyjacielem.

Gościłeś go z Nancy u siebie w Anglii. Czy coś się

między wami wydarzyło?

- Musisz spytać Nancy. Zostawiła go.

- Vance, to niepodobne do ciebie. Są bardzo miłymi

ludźmi.

- Wiem, że Nancy cię lubiła. Dlatego zaprosiła cię

na wspólne zakupy w Londynie. Chciała, żebyś była

jak najdalej od uwodzicielskiego wdzięku Petera.

- Co ty mówisz? - Libby nie wierzyła własnym

uszom.

- Poświęcił ci nieprzyzwoicie wiele uwagi tego

96

background image

wieczora, kiedy się poznaliście - z jakiegoś powodu

Vance uczepił się tego tematu.

- Przesadzasz. Gdyby się narzucał, zapamiętałabym

to. Świetnie wiem, kiedy ktoś mnie naprawdę podrywa.

- Z twoją urodą... Rzeczywiście powinnaś wiedzieć

- zacisnął mocno usta.

- Vance, o co ci chodzi?

- Uwierz mi na słowo, że wtedy Peter miał na

ciebie chrapkę. Jesteś pociągającą kobietą. To, że nie

zareagowałaś, musiało zranić jego dumę.

- Dlaczego jeszcze go zatrudniasz, jeżeli masz o nim

taką opinię?? - pytała Libby zaskoczona tym, że dusił

w sobie tyle zapiekłej zazdrości.

- To dobre pytanie. - znów zaczęli tańczyć. Chyba

dlatego, że kiedyś był moim najlepszym przyjacielem,

a poza tym jest zdolnym inżynierem. Mógłby mieć

własne przedsiębiorstwo. Swego czasu myślałem, że

będziemy wspólnikami. Ale wszyscy już wiedzą, że

ma napady picia. Kiedy Nancy odeszła, chciał, żeby

mu dać jeszcze jedną szansę. Zarządziłem więc

kilkumiesięczny okres próbny. Jednak...

- Jednak co? - Libby odsunęła się od męża, by mu

się przyjrzeć. Jego twarz była popielata, a kropelki

potu pojawiły się na brwiach i górnej wardze. - Vance?

Co się z tobą dzieje?

- Nic nie mów. - Oparł się na niej ciężko. - Tań­

czymy w stronę drzwi. To tylko ból głowy.

- Ten sam, co w dniu przyjazdu Charlesa? - pytała

zdenerwowana.

Dyskretnie podtrzymywała go, podczas gdy wolno

przesuwali się w stronę drzwi sypialni. Chyba nikt nie

zauważył, że wchodzili do środka ani, że zamknęła

drzwi na klucz. Ci, którzy to widzieli, pewnie przypusz­

czali, że przez chwilę chcieli być razem.

- Połóż się. Zadzwonię do doktora Stillmana.

- Po co, na litość boską!? - rozciągnął się na

background image

łóżku, przykrywając oczy ramieniem. - Od czasu do

czasu miewam bóle głowy.

- Od momentu, kiedy przewróciłeś się w czasie

konnej przejażdżki. Miałeś pójść do doktora Stillmana

w zeszłym tygodniu. Zamartwiam się o ciebie.

- Ustalmy parę rzeczy. Ja będę decydował, czy

i kiedy pójdę do lekarza. Wróć na przyjęcie i trzymaj

się Charlesa. Powiedz mu wszystko, ale gdyby kto

inny pytał o mnie, mów, że za chwilę się zjawię. Nie

wspominaj przypadkiem o bólu głowy.

- Zrobię, jak zechcesz. Proszę. - Mówiąc to,

przyniosła szklankę wody z łazienki i tabletki przeciw­

bólowe. Poczekała, aż je połknie. Wyglądał naprawdę

źle. - Nie wstawaj, Vance. Ludzie i tak już wychodzą.

- Zobaczę - powiedział z wysiłkiem.

- Przyrzekam, że niedługo wrócę.

W drodze na werandę wpadła na grupkę pracow­

ników Vance'a wyższego szczebla. Zatrzymali ją

i podziękowali za miłe przyjęcie. Kilku chciało

pożegnać się z Vance'em.

- Za chwilę wyjdzie - oświadczyła, mając nadzieję,

że w jego nieobecności nie dostrzegą nic dziwnego.

Był wśród nich Charles, który teraz podszedł do niej.

- Powiedz Vance'owi, że niedługo wrócę. Jadę do

Martina. Zaprosił paru znajomych do siebie na drinka.

- Istotnie - potwierdził Martin Dean. - Obiecałem

Marj, że nie zasiedzę się do późna. Ostatnio niezbyt

dobrze się czuje.

- Mam nadzieję, że wkrótce znów nas odwiedzisz.

Przyprowadź Marj. Szkoda, że dzisiaj nie mogła

przyjść. Może spotkamy się na obiedzie w przyszłym

tygodniu?

- Z chęcią przyjdziemy. Powiedz Vance'owi, że

porozmawiam z nim rano. Mam ważną wiadomość

- zamruczał cicho, by tylko ona słyszała. Patrzył

znacząco na Petera Frommsa, który stał o parę

background image

metrów dalej, rozmawiając z jednym z inżnierów.

Najpierw Vance, a teraz Martin. Znów zdziwiła się,

że Peter nadal jeszcze pracuje.

- Powtórzę mu wszystko. Dobranoc.

Obudziła się późnym rankiem. Zajrzała do pokoju

Vance'a. Łóżko już było posłane. Bez wątpienia dzieło

Jamesa.James pojawiał się i znikał tak cicho - nawet

nie zauważała jego obecności. Rozczarowana, że nie

zastała męża, poczłapała do kuchni, aby napić się

soku, i tam znalazła jego liścik. James odwiózł go do

Nairobi. Jeżeli będzie go potrzebowała, powinna go

szukać w mieszkaniu w mieście. Dziękował jej za

wspaniałe przyjęcie i zapewniał, że w przyszłości

odwdzięczy się za wszystko, co zrobiła. Jak zwykle

jego pismo było zamaszyste, ale nierówne linijki

biegły skośnie przez kartkę papieru, jakby pisane

ręką dziecka.

Libby ponownie przeczytała list, zgniotła go w ręku

i wyrzuciła do kosza. Postanowiła ukoić ból i niepokój

wysiłkiem fizycznym, zabrała się za sprzątanie.

Później zadzwoniła do rodziców i teściów, żeby

opowiedzieć im o przyjęciu. Nie wspominała o pro­

blemach, jakie Vance miał ze swoim przedsiębiorstwem.

Nie chciała ich martwić.

Vance i Charles wrócili na farmę około ósmej.

Jedno spojrzenie na męża wystarczyło, by wiedziała,

że coś jest nie w porządku.

- Zjedzcie beze mnie - rzucił w jej stronę, wchodząc

do holu. Serce w niej zamarło. Ani jednego słowa na

powitanie. Nic.

- Wyglądasz jak śmierć na chorągwi, Vance. Wiem,

że bóle głowy się nasiliły.

- Rozbolała mnie w czasie jazdy. Wezmę proszek

i przejdzie. Potem do was przyjdę - powiedział, stając

w drzwiach do salonu. Przeraziła się, słysząc z jakim

wysiłkiem mówi. Każde zdanie dużo go kosztowało.

background image

- Większość dnia spędziliśmy na rozmowie w miesz­

kaniu w Nairobi. - Charles rzucił Libby wiele mówiące

spojrzenie, przyjmując od niej szklankę wina. - Tam

też miał dwa napady bólu.

- Te dolegliwości są tak okropne, że pewnego dnia

po prostu straci przytomność - stwierdziła Libby

drżącym głosem.

- Co powiedział lekarz, gdy wypisywał Vance'a ze

szpitala?

- Powiedział, że nieznacznym bólem nie należy się

martwić, ale przecież te nagłe ataki to coś zupełnie

innego - mówiła, nerwowo przygładzając włosy ręką.

- Poza tym parę tygodni temu upadł, kiedy wybraliśmy

się na konną przejażdżkę. Nie chce pójść do doktora

Stillmana. Może ty na niego wpłyniesz, żeby zgłosił

się na badanie jutro. Mnie nie posłucha.

- No tak, twój mąż ma zawsze własne zdanie, ale

sama o tym wiesz najlepiej. Zobaczę, co da się zrobić

- powiedział ze współczuciem, i wstając, ciągnął

dalej. - Może teraz zjemy lekką kolację i pójdziemy

już spać. Położyłem się dopiero po trzeciej. Jutro

będziemy bardziej wypoczęci i opowiem ci, czego się

już dowiedziałem.

Libby przyjęła z ulgą propozycję Charlesa. Nie

mogła się na niczym skupić, wiedząc że obok Vance

cierpi. Poza tym, była dziwnie niespokojna. Nie

wiedziała dlaczego. Dręczyło ją wspomnienie tego, co

zauważyła zeszłej nocy. Poszła do pokoju Vance'a

i stanęła w progu. Ze środka dobiegł jego głęboki,

miarowy oddech. W świetle padającym z holu zoba­

czyła, że leży na wznak z niedbale rozrzuconymi

nogami.

Obserwując Vance'a, zapaliła światło i znów zoba­

czyła to, co zeszłej nocy. Przykrył twarz ramieniem

tak, jakby światło go raziło.

Czuła, że z wrażenia ma gęsią skórkę. Wyłączyła

background image

światło i ramię Vance'a opadło. Nie czekając ani

chwili dłużej pobiegła do pokoju Charlesa i zapukała

do drzwi. Otworzył szybko, jeszcze ubrany w garnitur.

Położyła palec na ustach.

- Chodź ze mną - szepnęła. - Potem ci wszystko

wytłumaczę. Nie pytaj o nic i nie hałasuj.

- Dobrze - powiedział, idąc za nią do sąsiedniego

pokoju. Vance nie zmienił pozycji. Nadal leżał na

wznak. Charles spojrzał na Vance'a a potem, pytająco,

na Libby.

- Zobacz, co się stanie, kiedy zapalę światło

- mówiła cicho, przyciskając włącznik. Nie minęło

parę sekund, a ramię Vance'a osłaniało jego oczy.

Dla Libby był to wystarczający dowód. Spojrzała na

Cherlesa. - To dzieje się za każdym razem, gdy

włączam światło. Popatrz teraz.

Oniemiały z wrażenia Charles wpatrywał się, jak

ręka Vance'a opadła, gdy Libby wyłączyła światło.

Sam przycisnął wyłącznik jeszcze raz. Vance jęknął,

odwrócił się i ukrył twarz w poduszce. Charles chwycił

Libby za ramię. Nie powiedzieli ani słowa, ale rozumieli

się świetnie. Vance westchnął, gdy w pokoju znów

zapanowała ciemność. Charles poprowadził Libby do

biblioteki.

- Musisz natychmiast zadzwonić do jego lekarza.

- Już to robię - powiedziała Libby, kartkując

szybko oprawiony w skórę notatnik.

- Gdybym tego nie widział na własne oczy, nie

uwierzyłbym ci. - Powiedział zdławionym głosem.

Drżącą ręką Libby wykręcała numer telefonu.

- Halo, doktor Stillman przy aparacie.

- Mówi Libby Anson. Panie doktorze, zdarzyło

się coś, o czym pan powinien wiedzieć. - Libby

chaotycznie relacjonowała przebieg wypadków. Charles

przysłuchiwał się, siedząc na brzegu biurka.

- Jutro rano powinienen zjawić się w moim ga-

background image

binecie. To absolutnie konieczne. W żadnym wy­

padku proszę mu nie mówić o pani odkryciu. Może

coś znaczyć, ale nie musi. - Słowa lekarzy rozwiały

nieco nadzieje Libby. - Czy cierpiał ostatnio na

bóle głowy?

- Tak, i te bóle nasilają się. Nie można ich dłużej

lekceważyć.

- Zgadzam się z panią. Proszę zrobić wszystko, by

mąż stawił się jutro w szpitalu.

- Przyrzekam, że będzie - pożegnała lekarza

i odłożyła słuchawkę. Spojrzała na Charlesa z uśmie­

chem, który natychmiast zniknął z jej twarzy, gdy

zobaczyła w drzwiach Vance'a.

- Komu składałaś przyrzeczenia, Libby?

Libby zbladła, a Charles gwałtownie podniósł się

i chwycił ją za rękę. Napięcie wzrastało. Vance nie

zwykł długo czekać na odpowiedź.

- Przyrzekałam doktorowi Stillmanowi.

- Rzeczywiście?

- Od kiedy się przewróciłeś, cierpisz na bóle głowy.

Kiedy dzisiaj nie chciałaś zjeść kolacji, zdenerwowałam

się i zadzwoniłam do niego. Musiałam się dowiedzieć,

czy to normalny objaw. Powiedział, że tak, ale mimo

to chciałby cię jutro rano zbadać i nie życzy sobie

odmownej odpowiedzi.

- Ja namówiłem ją, żeby zadzwoniła - Charles

pośpieszył na ratunek, mówiąc tonem zarezerwowanym

do wystąpień na sali sądowej. - Nie mogę skoncentro­

wać się na problemach przedsiębiorstwa, jeżeli dodatko­

wo muszę martwić się o twoje zdrowie. Jak wiesz,

komisja dochodzeniowa wyznaczyła ci przesłuchanie na

poniedziałek. Będą zadawać trudne pytania i muszę być

pewien, że jesteś sprawny fizycznie i psychicznie.

- Taki wstrząs to nie byle co - dodała Libby,

ściskając z wdzięczności rękę Charlesa. - Szczerze

mówiąc, doktor Stillman był zły, bo nie przełożyłeś

background image

na inny termin wizyty, którą ci poprzednio zamówiłam.

Uważa, że to przeze mnie. Nie chcę drugi raz cierpieć

za niewinność.

- Owszem, parę razy bolała mnie głowa - przyznał

Vance. Z rękami w kieszeniach przechadzał się po

pokoju. W jego zachowaniu wyczuwało się niemal

wrogość. - To nie było nic poważnego.

- Może i nie - powiedział Charles ze spokojem.

Ale miej na uwadze, że czeka cię przesłuchanie i musisz

być zdrowy.

- Przekonałeś mnie. Zadzwonię i umówię się na

wizytę - Vance potarł dłonią kark.

- Nareszcie mówisz rozsądnie. - Charles poklepał

go po ramieniu. - Zostawiam was samych. Idę spać.

Jutro opowiem Libby o tym, czego dowiedziałem się

w czasie przyjęcia. We trójkę musimy te informacje

jakoś uporządkować. Mam przeczucie, że wkrótce

uda nam się rozwiązać naszą zagadkę.

- To wspaniała wiadomość - powiedział Vance.

- Ale zgadzam się z tobą. Poczekajmy z tą rozmową

do jutra. Obawiam się, że mózg odmawia mi po­

słuszeństwa po wielu godzinach pracy w biurze.

Zaniepokojona Libby spojrzała badawczo na Van-

ce'a. Kłamał jak najęty. Jego mózg funkcjonował bez

zakłóceń dzień i noc. Domyślała się, że nie zadowoliły

go jej wyjaśnienia dotyczące rozmowy z lekarzem.

Czy chciał ją jeszcze wypytywać? Potrafił być nieus­

tępliwy. Charles już wychodził z biblioteki, machając

ręką do Libby na dobranoc. Vance nie musiał mu

dwa razy dawać do zrozumienia, że już pora się

pożegnać.

Wydawał się wyższy i dziwnie daleki, gdy tak stał

wyprężony na środku pokoju. Wyglądał na człowieka,

który ze wszystkich sił stara się panować nad sobą.

Nie wierzyła, że nie chciał rozmawiać z Charlesem

o dochodzeniu. W tej chwili była to jedyna sprawa,

background image

którą żył. To, że chciał z nią zostać sam na sam, nie

wróżyło nic dobrego. Czuła się jak w pułapce.

- Jestem niewidomy, ale i tak wiem, że coś jest nie

w porządku - zaczął cicho. - Co się dzieje, Libby?

Chcę znać prawdę nawet, gdybym miał cię tutaj

trzymać całą noc.

- Nie wiem, o czym mówisz. Przecież już ci wszystko

wytłumaczyliśmy z Charlesem. Na tyle zaniepokoiliśmy

się twoim zdrowiem, by zadzwonić do lekarza. To

wszystko.

- Nie - pokręcił głową, uśmiechając się zimno.

- Możesz oszukać każdego, ale nie mnie, Znam cię za

dobrze. Coś przede mną ukrywasz.

- Nie bądź śmieszny! - zrobiła krok do tyłu,

potykając się o kosz na śmieci.

- Boisz się? - ciągnął cichym głosem. Jego dłonie

zwinęły się w pięści w geście bezgranicznej rozpaczy.

- Charles wymyślił te historyjki.

Libby zamarła. Oskarżał ją, że razem z Charlesem

coś przed nim ukrywała. Stała nieruchomo, nie mogąc

wydusić z siebie ani słowa.

- Mam rację, prawda? - czuła się zagrożona, widząc

że zmierza w jej stronę. - Co się dzieje, Libby? Mam

prawo wiedzieć. Dlaczego dzwoniłaś do lekarza?

Słyszałem, jak mówisz, że bóle się nasilają. Czyje

bóle? Twoje?

- Moje?

- Uderzyłaś się, kiedy upadliśmy. Teraz udajesz,

że nic się nie stało, ale nie dam się nabrać. Czy

zrobiłaś sobie krzywdę? Powiedz - wypytywał dociek­

liwie. Gdy uzmysłowiła sobie, że jego zdenerwowanie

wynika z obawy o jej zdrowie, natychmiast ogarnął ją

spokój. Westchnęła z ulgą, bo tajemnica nie wyszła

na jaw.

- Nic mi nie jest, Vance.

- Nie wierzę ci.

background image

- W takim razie muszę cię przekonać - szybko

pokonała dzielącą ich odległość i zarzuciła mu ramiona

na szyję. - Sam zobacz. Nigdy nie czułam się lepiej

niż teraz.

Przez jego ciało przeszło drżenie, gdy przytuliła się

do niego, ale nadal stał wyprężony, pełen napięcia.

Całowała jego twarz, gładząc ramiona i szerokie

barki. Nie mogła się już dłużej powstrzymać, by nie

dotknąć ustami jego warg. Niemalże wpadł w panikę

z obawy o jej zdrowie, a to świadczyło o jego uczuciach.

Vance westchnął i zaborczym ruchem przesunął

dłonie po jej ramionach i plecach. Przycisnął ją do

siebie z gwałtownością zdradzającą, jak bardzo jej

pragnął.

- Czy juś się upewniłeś, że nic mi nie jest?

- Nie - odpowiedział schrypniętym głosem, całując

delikatnie jej szyję. - Nie, dopóki się z tobą nie będę

kochał.

Libby poczuła się dziwnie ociężała. Bez wysiłku

wziął ją w ramiona i zaniósł do sypialni. Musiał sam

znaleźć drogę, bo całkowicie straciła orientację.

Zamknął drzwi, opuścił ją powoli na łóżko i sam

ułożył się obok niej.

- Chodź bliżej, kochanie - poprosił, przyciągając

ją do siebie. Jego głos drżał ze wzruszenia. - Chcę

kochać się z tobą całą noc. Lata całe marzyłem

o tym, by mieć cię tak blisko..

Zanurzył palce w jej długich włosach, bawił się

nimi i głaskał. Oddychała coraz szybciej, czując jego

pocałunki na twarzy i szyi.

- Vance - westchnęła cicho. Zaczęła całować jego

oczy. Stęskniona pieszczot, objęła dłońmi głowę

Vance'a i ukryła twarz w jego włosach. - Kochaj mnie..

- O to nie musisz mnie prosić - zamruczał. Jego

dłoń miękkim ruchem powędrowała na jej kark.

Podtrzymywał jej głowę, ustami szukając jej warg.

background image

- Twoja skóra to atłas. Czuję, jak każdy mój dotyk

przyśpiesza bicie twojego serca. Słyszę twój urywany

oddech. Czy wiesz, ile razy nocą wyobrażałem sobie,

że trzymam cię w ramionach taką jak teraz, gotową,

by mnie kochać? Muszę cię kochać całą. Nie mogę

zostawić nawet skrawka twojego ciała, który by do

mnie nie należał.

Jego pocałunki i pieszczoty rozbudzały w niej nowe

pragnienia i sprawiały, że odkryła niezmierzoność

rozkoszy. Upajała się dotykiem jego ciała i smakiem

ust. Czuła, jak każdy jego mięsień i nerw reaguje na

najmniejsze muśnięcie jej dłoni. Poznawali swoje ciała,

czerpiąc z nich coraz to większą rozkosz, by w końcu

zatonąć w ekstazie. Libby kurczowo obejmowała

męża, nareszcie także kochanka. Vance scałowywał

łzy radości spływające po jej policzkach. Nienasyceni,

po chwili znów szukali w sobie zapomnienia.

- Vance - wyszeptała.

Nie mogła znaleźć słów na wyrażenie swoich uczuć.

Jego gorące pocałunki powiedziały wszystko. Znów

poddała się zmysłom, przyjmując jego pieszczoty

i odwzajemniając je ze swobodą, której dopiero się

nauczyła.

Nim zaczęło świtać, usłyszała, że wymówił jej imię.

Tęsknota w jego głosie sprawiła, że ogarnęło ją

podniecenie. Odszukała jego usta, czując że obejmuje

ją z siłą, do jakiej tęskniła. Potem, zadowolona,

zapadła w sen, sen wypełniony marzeniami o męż­

czyźnie, którego kochała.

- Vance?

Cisza. Libby wyciągnęła rękę i szukała męża. Znów

pragnęła tej rozkoszy, jaką tyle razy dawał jej w nocy.

Pod palcami poczuła jedynie chłód prześcieradła, co

ją natychmiast całkowicie rozbudziło. Vance'a nie było.

Rzuciła okiem na budzik. Dochodziło południe.

Nie mogła uwierzyć, że tak długo spała. Spojrzała na

background image

ubrania porozrzucane na podłodze obok łóżka.

Wspomnienia upojnej nocy znów obudziły w niej

pragnienie miłości. Żadne słowa nie mogły opisać

głębokiej radości, jaką dawało jej poczucie, że nareszcie

do niego należy.

Zsunęła się z łóżka i zarzuciła na siebie szlafrok. Jej

obawy potwierdziły się, gdy szybko obeszła cały dom.

Charles i Vance pojechali land roverem do Nairobi.

W jej mniemaniu ostatnia noc całkowicie odmieniła

jej małżeństwo. Oczekiwała jednak, że Vance zapewni

ją o tym osobiście. Jeżeli będzie czekała na jego

powrót z pracy, doprowadzi się do szaleństwa własnymi

myślami i wątpliwościami.

W nocy, dzięki Vance'owi, przeżyli cudowne chwile,

kiedy nic się nie liczyło prócz miłości. Libby czuła

olbrzymią satysfakcję wiedząc, że dała mu szczęście.

Rano jednak wszystko się odmieniło. Opuścił ich

wspólne łóżko bez słowa. Uznała, że już wie, jakie

uczucia kryje w sercu. Musiała się jeszcze przekonać,

co myśli. O tym nie mogli rozmawiać przez telefon.

Mogłaby mu zrobić niespodziankę i zjawić się w biurze.

Może poszliby na obiad, żeby porozmawiać, a potem

spędziliby noc w hotelu. Musieli przecież omówić

swoją przyszłość.

Przepełniona ufnością, którą może dać tylko noc

spędzona we dwoje, Libby była pewna, że Vance nie

będzie miał nic przeciwko jej wizycie w firmie. Miała

trzymać się z dala do czasu przyjęcia. Teraz było już

po wszystkim i nie widziała powodów, dla których

powinna się nadal ukrywać. Chciała zobaczyć jego

biuro, jeszcze bardziej uczestniczyć w jego życiu.

A tak naprawdę po prostu nie mogła się doczekać, by

znów znaleźć się w jego ramionach. Noc okazała się

zbyt krótka.

Wczesnym popołudniem była gotowa do drogi.

Zapuściła motor jeepa i wyruszyła w stronę Nairobi.

background image

Na siedzeniu obok położyła neseser z ubraniami

i przyborami toaletowymi dla siebie i Vance'a na

wypadek, gdyby dał namówić się na noc w hotelu.

Wyjazd poprzedziły staranne przygotowania. Wzięła

prysznic i ubrała się w nową błękitną suknię z surowego

jedwabiu. Włosy dla odmiany upięła w chignon.

Chciała być piękna dla męża, nawet jeżeli nie mógł jej

zobaczyć. Zaplanowała wspaniały, podniecający wie­

czór. Nie mogła doczekać się spotkania z Vance'em.

Gdy znajdowała się pięć kilometrów od granic

miasta, woda w chłodnicy zaczęła się niemal gotować.

Zastanawiała się, czy wypadek, który mieli w czasie

burzy parę tygodni temu, nie uszkodził samochodu.

Odczekała dziesięć minut, znów zapuściła motor, ale

dojechała już tylko do najbliższej stacji obsługi.

Ku jej rozpaczy mechanik stwierdził, że w jeepie

należy wymienić termostat. Mogła dowiedzieć się

wieczorem, czy samochód jest sprawny, ale naprawa

pewno potrwa do następnego dnia.

W tych okolicznościach Libby nie miała wyboru.

Postanowiła pojechać do biura Vance'a taksówką.

Nie mogła pozwolić, by drobne niepowodzenie po­

krzyżowało jej plany, więc wzięła ze sobą neseser.

Administracja przedsiębiorstwa składała się z kilku

działów. Zajmowały one eleganckie biura rozmiesz­

czone na dwóch piętrach nowego wieżowca. Tylko

chwila jazdy windą i już była przy gabinecie Vance'a

i pokojach, w których urzędowali członkowie zarządu.

Pierwsze wrażenie, jakie wywarła na niej nowoczesność

budynku, przestrzeń, szkło, chrom i wszechobecna

zieleń, zbladło, kiedy znalazła się w holu, gdzie

dominowała wspaniała sztuka afrykańska. Jedna

z sekretarek zauważyła ją i chciała zaprowadzić do

prywatnego apartamentu Vance'a. Libby powstrzymała

ją ruchem ręki.

- Czy mój mąż jest sam? - spytała cicho.

background image

- Tak, proszę pani.

- W takim razie wolę mu zrobić niespodziankę.

- Rozumiem - sekretarka uśmiechnęła się i wróciła

za biurko.

Z bijącym sercem, bezszelestnie Libby weszła do

gabinetu Vance'a. Siedział za biurkiem z orzecha

w kręconym fotelu, tyłem do wejścia.

Postawiła torby na podłodze, zakradła się do niego

na palcach i pocałowała go w szyję.

- Tak bardzo brakowało mi ciebie dzisiaj rano.

Musiałam przyjechać - szepnęła.

Obeszła biurko dookoła, by mu usiąść na kolanach.

Zatrzymała się po dwóch, trzecj krokach. Wijący się

z bólu mężczyzna w niczym nie przypominał jej męża,

który minionej nocy drżał z pożądania w jej ramionach.

Pobladły, Vance niemal leżał w fotelu. Miał za­

mknięte oczy. Już parę razy w zeszłym tygodniu

widziała jego twarz naznaczoną tak olbrzymim

cierpieniem. Zaczerpnęła głęboko powietrza. Vance

otworzył oczy i natychmiast wyprostował się na krześle.

Rysy jego twarzy stężały, a brwi zmarszczyły się

złowrogo.

- Powiedziałem ci, że nie masz wstępu do tego

gabinetu!

- Wczoraj wieczorem poznałam cały twój personel

nie widzę powodu, dla którego powinnam się trzymać

z daleka - tłumaczyła, całkowicie zaskoczona tym

nagłym wybuchem gniewu. Zrobiła krok do przodu.

- Od dawna tak się czujesz? Przecież każdy zorientuje

se, że jesteś chory. To nie może tak dalej trwać, Vance.

I - Chyba się już powtarzam, ale powiem jeszcze

raz. Moje zdrowie jest moją sprawą. - Zacisnął

/ niesmakiem usta. - Twoja litość napawa mnie

obrzydzeniem.

- Litość? - aż zachwiała się w miejscu.

- Możesz już przestać odgrywać swoją rolę! - jego

background image

głos nabrał dyrektorskiej stanowczości. - Twoja pełna

poświęcenia postawa została dostrzeżona. Ostatniej

nocy zdobyłaś się na heroiczny gest w stosunku do

ociemniałego mężczyzny. Nie musisz się obawiać, że

oczekuję powtórki. Nie chcę być brutalny, ale miłość

oparta na listości nie jest tym, o czym marzyłem.

- Czy kochać się z mężem to dla ciebie tylko gest?

- jej głos drżał z bólu. Nie czułaby się bardziej

zraniona, gdyby uderzył ją w twarz.

- A jak ty byś to nazwała? Mała przysługa dla

ślepca? Niech ma złudzenie, że jest w pełni sprawny!

- szydził sarkastycznie z lodowatym uśmiechem na

ustach. - Muszę przyznać, że jesteś świetną aktorką.

Nawet teraz, gdy poznałam cię od tej strony, nie

mogę się oprzeć twemu urokowi. Zeszłej nocy... Twoje

umiejętności wzbudzają we mnie podziw. Miałam

wrażenie, że znajduję się w niebie i na dodatek razem

z tobą.

- Vance, przestań!

- Jeżeli sprawi ci to przyjemność, przyznaję, że

w twoich ramionach całkowicie straciłem głowę. Na

krótką chwilę zaprzedałem duszę. Całe szczęście, że

wraz z nadejściem ranka odzyskałem zdrowe zmysły

- Jak możesz tak mówić? - chwyciła się oparcia

krzesła, ściskając je niczym koło ratunkowe.

- A jak mam mówić? - ciągnął bezlitośnie. - Po

pierwsze, powiedziałem ci, że w ogóle cię tu nie chce

To, co się stało zeszłej nocy, było rezultatem te

komedii, jaką odegraliśmy, by oszukać ludzi z przedsię­

biorstwa. Dobrze przysłużyłaś się sprawie. Charles

wpadł na właściwy trop i już możemy przestać udawać

Nasze małżeństwo skończyło się. Nigdy nie powinnc

było dojść do skutku. To jeszcze jedna pomyłka, którą

zrobiłem, i ponoszę za to całkowitą odpowiedzialność

- Czy ja nic nie mam do powiedzenia?

- Rozwodzę się z tobą - oznajmił, opierając dłonie

background image

na stole. - Charles wytłumaczy ci wszystkie szczegóły.

Moje propozycje finansowe powinny cię zadowolić

i zrekompensować ci wielkoduszność, którą wykazałaś

zeszłej nocy. To nie mieściło się w zakresie twoich

obowiązków. Zostaniesz więc odpowiednio wyna­

grodzona.

- Wynagrodzona! - jej krzyk odbił się echem od

ścian pokoju. Musiała się oprzeć o krzesło, czując że

jest bliska omdlenia. - Jak możesz tak do mnie

mówić? Jak możesz? W ogóle nie dam ci rozwodu!

- Wydaje mi się, że jednak dasz - mówił tak

spokojnie, że zdenerwowała się jeszcze bardziej.

- Zarezerwowałem ci miejsce w samolocie odlatującym

rano z Nairobi. Jutro wieczorem będziesz w White

Oaks. Spakuj to, co ci jest najbardziej potrzebne.

Dopilnuję, by reszta twych rzeczy znalazła się w skrzy­

niach, które popłyną do Anglii tak szybko, jak to

tylko możliwe.

- A gdyby się okazało, że jestem w ciąży, to co?

- spytała. Zeszłej nocy myśleli jedynie o zaspokojeniu

swoich pragnień. Nie brali pod uwagę niczego więcej.

- Wtedy złożę w banku fundusz powierniczy. Nie

zamierzam unikać odpowiedzialności - na jego

skroniach pulsowały nabrzmiałe żyły.

- Naprawdę odmówiłbyś sobie przyjemności trzy­

mania w ramionach własnego dziecka? - spytała

Libby, czując, że coś pęka w jej duszy. - Zrezyg­

nowałbyś z ojcostwa?

- Nie zapominaj, że byłbym niewidomym ojcem.

- Jego oczy zawęziły się. - Tak czy owak, mówimy na

razie tylko o ewentualności, nie o fakcie. Może właśnie

teraz powinienem ci powiedzieć, że sprzedaję farmę.

Już dawno temu przyrzekłem Martinowi prawo

pierwokupu, jeżeli zdecydowałbym się kiedykolwiek

na ten krok. Przyjedzie z Marj w niedzielę, żeby

dokładnie wszystko obejrzeć, nim dobijemy targu.

background image

Już wpłacił zaliczkę. Z tego też powodu chciałbym,

żebyś już jutro wyjechała.

- Przecież ta farma to dla ciebie źródło radości

i dumy. - Libby nic nie rozumiała. - Nie możesz jej

sprzedać. Nie pozwolę na to. Na litość boską, dlaczego

to robisz?

- Jeżeli tego jeszcze nie zauważyłaś, to zwróć uwagę

na fakt, że jestem ślepy. Mieszkanie wystarczy mi

w zupełności i to do końca życia. Jest blisko biura, co

ma duże znaczenie, zakładając, że nadal będę prowadził

przedsiębiorstwo. Szkoda niepotrzebnie strzępić język,

chodzi po prostu o to, że już cię nie chcę ani nie

potrzebuję.

- Mówisz tak, jakbyś zwalniał złego pracownika.

Nie pozbędziesz się mnie w ten sposób.

- Myślałem, że mi się uda. - Jego szyderczy uśmiech

doprowadzał ją do wściekłości. - Dopóki nie zgodzisz

się na rozwód, nie dam ci ani pensa. Nie mając tu

domu, nie masz innego wyboru, jak tylko wyjechać.

Oto bilety. Charles będzie na farmie przed siódmą

i zawiezie cię na lotnisko. Omówicie też sprawy

związane z rozwodem. Myślę, że to wszystko.

- Możesz powiedzieć Charlesowi, że traci czas.

- Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę drzwi.

Zatrzymała się jednak i spojrzała na niego. - Nie

wyjeżdżam z Kenii, Vence. Kiedy wróci ci zdrowy

rozsądek, możesz skontaktować się ze mną. Będę

w hotelu New Stanley.

Głos jej sią łamał, gdy skończyła mówić. Wychodziła

z gabinetu, starając się zachować chociaż trochę

godności. Czy wróci tu jeszcze?

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

- Pani Anson?

Libby stała akurat przed drzwiami windy. Odwróciła

głowę w kierunku, skąd dobiegł ją męski głos. Peter

Fromms stał obok, ale była zbyt roztrzęsiona, żeby

go zauważyć.

- Jak się pani czuje? Wygląda pani nieszczególnie.

- Po prostu za długo nic nie jadłam - przywołała

uśmiech na twarz, ale jej oczy pozostały smutne.

- Powinnam była zjeść lunch przed przyjazdem do

miasta. Dziękuję za troskę. A co u pana słychać?

Winda zatrzymała się i weszli do środka.

- Chce pani znać prawdę? - spytał znużonym

głosem. - Miałem cholernie ciężki dzień i, co gorsza,

jeszcze się nie skończył.

- Już po piątej - pocieszyła go Libby, rzucając

okiem na zegarek.

- Muszę jeszcze pojechać do kopalni w Naivasha.

Mam tam sprawę do załatwienia - mówiąc to, zsunął

z czoła kapelusz, który w tych stronach noszono na

wyprawy do buszu.

- Czy już pan jedzie? - Libby obrzuciła obojętnym

spojrzeniem jego strój roboczy.

- Tak - uniósł brwi, zaskoczony jej zainteresowa-

niem. - Dlaczego pani pyta?

- Zastanawiam się, czy nie mógłby mnie pan

podwieźć do granicy miasta. Zostawiłam w warsztacie

swojego jeppa. Miał termostat do wymiany. Vance

bedzie zajęty jeszcze parę godzin, a ja muszę wrócić

do domu. Nie chciałabym się narzucać...

113

background image

- Z przyjemnością panią podrzucę. - Jeżeli jej

prośba zaskoczyła go, umiał to wspaniale ukryć.

Patrzył na nią wzrokiem pełnym podziwu. - Muszę

jednak panią ostrzec, że ciężarówka naszej firmy

pozostawia wiele do życzenia. W fotelu jest ostra,

wystająca sprężyna. Szkoda tak pięknej kreacji.

- Zaryzykuję. Może nic się nie stanie.

Byli już na parterze. Drzwi windy otworzyły się.

- Wobec tego proszę poczekać w holu, a ja przyjdę

ciężarówką na podjazd.

- Dziękuję panu.

- Proszę mówić mi Peter. Pan brzmi bardzo

oficjalnie. Nie cierpię tego.

- Ja też nie. Mam na imię Libby.

- Poczekaj. Zaraz wracam. - Uśmiechnął się.

Właśnie był w drzwiach, gdy pojawił się Martin

Dean. Jego wzrok wędrował od Petera do Libby.

- No proszę, co za wspaniała niespodzianka! Czy

idziesz do Vance'a? - kiedy to mówił, Peter zniknął

za drzwiami.

- Nie. Jadę do domu.

Nie miała ochoty na rozmowę z Martinem. Nie

spodobało jej się, że zupełnie zignorował Petera. Poza

tym, zastanawiała się, jakim może być człowiekiem,

jeżeli bez chwili wahania decyduje się wprowadzić do

cudzego domu. Gdyby był prawdziwym przyjacielem

Vance'a, starałby się przekonać go, że powinien

zrezygnować ze sprzedaży farmy.

- A tak na marginesie, czy Vance powiedział ci, że

w niedzielę przyjadę z Marj obejrzeć dom?

- Tak. Wspomniał o tym. - Libby wzięła głęboki

oddech.

Martin zaśmiał się nerwowo, skubiąc ucho.

- Nie możemy uwierzyć w nasze szczęście, ponie­

waż.,.

- Przepraszam, ale czeka na mnie samochód

background image

- przerwała mu Libby. - Niestety nie mogę rozmawiać

dłużej.

- Ależ oczywiście, rozumiem. Odłóżmy to na później

- odpowiedział uprzejmie, lecz chłodno.

- Do widzenia - rzuciła Libby i pobiegła do

ciężarówki. Cały czas miała wrażenie, że ją obserwuje.

- Nie jestem ulubieńcem twojego męża, Libby

- powiedział Peter z zachmurzoną twarzą. Zapalił

silnik, ale nie ruszał z miejsca. - Z góry ci mogę

powiedzieć, że Martin doniesie mu, z kim odjechałaś.

Ja się tym nie martwię, ale chcę, żebyś wiedziała. Nie

obrażę się, jeżeli zmienisz zdanie i wysiądziesz.

- Wiem więcej, niż myślisz - powiedziała cicho.

- Mówił mi, że kiedyś byliście bliskimi przyjaciółmi

i nawet mieliście zostać wspólnikami...

- Może i rozmawialiśmy o tym, ale to było dawno

i nieprawda. Są tacy, którym udało się... - przerwał

na chwilę i zmienił temat. - Słuchaj, Libby, jeżeli

zawiozę cię do warsztatu, zaczną się plotki.

Libby odnosiła wrażenie, że Petera w jakiś sposób

skrzywdzono. Im bardziej bał się ryzyka związanego

z tym, że pojadą razem, tym bardziej pragnęła poznać

go lepiej, żeby dowiedzieć się, co zaszło między nim

i Vance'em.

- O czyją opinię się martwisz, moją czy swoją?

- O twoją oczywiście. Moja nie może już być

gorsza. Na dodatek jestem głównym podejrzanym

o spowodowanie katastrofy. Jeszcze trochę, a będę

zupełnie skończony. Twój mąż na pewno nie pochwali

tego, że pojechałaś ze mną, nawet jeżeli tylko do

granicy miasta i ciężarówką przedsiębiorstwa.

Libby usadowiła się wygodnie w fotelu. Nagle

przypomniała sobie o neseserze. Został w gabinecie

Vance'a.

- Nie będę udawała, że nie wiem. o czym mówisz.

Z drugiej strony jednak, nadal pracujesz u Vance'a.

background image

To coś znaczy - przerwała na chwilę i po namyśle

dodała: - Powiedział mi, że ostatnio nie układało ci

się najlepiej.

- To dziwne - stwierdził w zamyśleniu. Korzystając

z przerwy w ruchu, zjechał z podjazdu na ulicę. - Czy

już wiesz, że Nancy mnie zostawiła?

- Tak. Przykro mi, że twoje małżeństwo się roz­

padło.

- Mnie też niewesoło, ale nigdy jeszcze nie przy­

znałam się do tego nikomu. - Jego dłonie zacisnęły

się na kierownicy.

- Czy odpowiesz szczerze, jeśli cię o coś spytam?

- rzuciła Libby. Ze zdumieniem zauważyła, że już mu

ufa.

- A uwierzysz mi?

- Tak - powiedziała stanowczo. Vance mówił, że

próbowałeś mnie poderwać tego dnia, kiedy przyje­

chałeś z Nancy do Londynu. Czy rzeczywiście?

- O, tak. Faktycznie próbowałem - odparł, śmiejąc

się.

- Dlaczego ja w ogóle sobie tego nie przypominam?

- spytała, zaskoczona jego wyznaniem. - Chyba

zbytnio się nie narzucałeś?

- Nawet nie zauważyłaś mojego istnienia. Byłaś

całkowicie zajęta Vance'em.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Poznałem Vance'a już dawno temu. Nie mogłem

zrozumieć, dlaczego się nie żeni, albo przynajmniej

nie zwiąże na dłużej z jedną kobietą. Miał wiele

okazji po temu. Możesz mi wierzyć. Tego wieczora

w Londynie obserwowałem, jak wpatruje się w ciebie.

Nigdy nie widziałem u niego takiego spojrzenia.

I wtedy zrobiłem głupstwo. Postanowiłem ci nad­

skakiwać, żeby zobaczyć, jaka będzie jego reakcja.

Chciałem sprawdzić swoją teorię. Powiedziałem Nancy,

co zrobię, a ona jeszcze mnie podbechtała, bo sama

background image

była ciekawa, co z tego wyniknie. Niestety wszystko

obróciło się przeciwko mnie. Nigdy nie myślałem, że

Vance mógłby tak bardzo się czymś przejąć.

- Nie miałam o tym najmniejszego pojęcia - po­

wiedziała Libby zbulwersowana.

- Po tym wydarzeniu Vance niby zachowywał się

tak samo, ale nigdy mi nie wybaczył i nigdy nie

pozwolił usprawiedliwić się. Teraz, kiedy o tym

pomyślę, wydaje mi się, że musiałem wtedy chwilowo

stracić rozum. Postąpiłem jak szczeniak.

W pewnym sensie pochlebiało Libby, że już trzy lata

temu Vance darzył ją takim uczuciem. Z drugiej strony

mogła sobie wyobrazić, jak zabolała Petera zmiana

w ich wzajemnych stosunkach. Z goryczą myślała

o niedawnej scenie w biurze Vance'a. Co ma zrobić?

- Nancy zaprosiła cię na wspólne zakupy, żeby

zorientować się, czy ciebie też obraziłem - ciągnął

dalej, nieświadomy rozterek, jakie ogarnęły Libby.

- Chcieliśmy doprowadzić do zgody. Oboje z Nancy

uważaliśmy Vance'a za bliskiego przyjaciela. Cieszyliś­

my się, że nareszcie się zakochał. Ale to, co miało być

dobrą zabawą, skończyło się katastrofą. Z dnia na

dzień nasza przyjaźń przestała istnieć. Wszystko się

raptem na mnie zwaliło, zupełnie jak w czasie wypadku

w kopalni. Czy tyle szczerości ci wystarczy?

- Wiedziałam, że musi być jakieś wytłumaczenie

- Libby wpatrywała się w niego. - W odpowiednim

momencie powiem Vance'owi prawdę.

- Nigdy tego nie wysłucha, zwłaszcza, jeśli będziesz

stała po mojej stronie - powiedział z żalem w głosie,

śmiejąc się cicho.

- Peter, Vance nikogo innego nie zaprosił z Kenii

do swojego domu w Londynie. Z pewnością zależało

mu bardzo na tobie i Nancy.

- Czy jeszcze nie rozumiesz? - westchnął. - Flirt

z tobą przyjął jako policzek. Zawiodłem jego zaufanie.

background image

- Ale powinien był pozwolić ci się wytłumaczyć

- upierała się Libby. - Gdybym nie była tak zaślepiona,

sama bym coś zrobiła, żeby wszystko zatuszować,

Pamiętaj, Peter, że on nie zrezygnował zupełnie z waszej

przyjaźni. W innym przypadku nie pracowałbyś już

w jego przedsiębiorstwie.

- Teraz chyba żałuje. Słucha Martina, a ten ostrzegł

go, że ja... przerwał na chwilę. - Mówię za dużo.

Gdzie jest ten warsztat?

Libby wytłumaczyła mu, jak ma jechać. Na

miejscu okazało się, że naprawa nie jest jeszcze

skończona. Miała zgłosić się po jeepa dopiero za

jakąś godzinę.

- Nie zostawię cię tu samej - uparł się Peter. - Ty

jesteś głodna, a ja też kiedyś w końcu muszę coś zjeść.

W hotelu możemy spokojnie poczekać przy obiedzie.

- Nie chcę ci sprawiać jeszcze większego kłopotu.

- I tak poszedłbym coś zjeść. Poza tym Vance

miałby wspaniały powód, żeby się wściec, gdybym

zostawił cię samą. W podobnej sytuacji oczekiwałbym,

że zajmie się Nancy.

Miał rację, więc nie upierała się dłużej. Pojechali

do pobliskiego hotelu Hiltona. Spędzili przyjemną

godzinę, jedząc pieczonego łososia, szparagi i młode

kartofle w winie.

Libby, zafascynowana, słuchała opowieści Petera

o czasach uniwersyteckich, kiedy to poznali się

z Vance'em. Im dłużej mówił, tym wyraźniej widziała,

jak wielką stratą dla nich obu był koniec przyjaźni.

Starała się przypomnieć sobie ten wieczór w domu

Ansonów. Gdyby Peter zachowywał się nazbyt śmiało

i prowokująco, z pewnością miałaby jakieś przykre

wspomnienia. Tak jednak nie było.

W czasie deseru słuchała go tylko jednym uchem,

myśląc o Vance'ie i jego uporze, z jakim dążył do

rozwodu. Po chwili skupiła się na tym, co mówi Peter.

background image

- Straciliście z Nancy dziecko? ! - powtórzyła

z niedowierzaniem i słuchała szczegółów.

- Słuchaj, Libby, nie miałem zamiaru zanudzać cię

na śmierć swoimi sprawami - wybuchnął niespodzie­

wanie, rzucając serwetkę na stół.

- Ależ skąd, nie zanudzasz mnie - zapewniła go

pośpiesznie. - Jak wy to przeżyliście?! Bardzo wam

współczuję.

- Wy z Vance'em też przechodzicie teraz trudny

okres. On to świetnie ukrywa, ale strata wzroku

zmieniła jego życie w piekło. Przepraszam - dodał ze

smutkiem, widząc, że Libby z trudem powstrzymuje

łzy. - Nie powinienem był o tym mówić.

- Wprost przeciwnie, cieszę się z naszej rozmowy

- zapewniła go Libby. - To, co powiedziałeś, przeko­

nało mnie, że nie masz nic wspólnego z obecnymi

kłopotami w przedsiębiorstwie. Wspomniałeś coś

o swoich podejrzeniach.

- Zgadza się, ale dopóki nie będę całkowicie

pewien, nie pójdę z tą sprawą do Vance'a. Zresztą

wątpię, czy znalazłby dla mnie czas. To jednak

nie powód do zmartwienia dla ciebie, Libby. Cho­

dźmy.

W czasie krótkiej jazdy do warsztatu Libby siedziała

z głową opartą o szybę samochodu. Czuła się

całkowicie rozbita. Myślała o problemach Petera

i swoich własnych, związanych z żądaniem Vance'a,

żeby zniknęła z jego domu i z jego życia.

- No, zajechaliśmy. Jeep jest gotowy.

- Dziękuję za wszystko, Peter. Chyba sama opat­

rzność zrządziła, że się spotkaliśmy w biurze.

- Jestem ci wdzięczny, że mnie wysłuchałaś - nie­

spodziewanie na jego ustach pojawił się nieśmiały

uśmiech. - To rzadka zaleta.

- Zawsze cię wysłucham.

- Wiem, że to nie pusta obietnica.

background image

- Mam zamiar porozmawiać z Vance'em. - Libby

wyskoczyła z ciężarówki i uśmiechnęła się do niego.

Kiwnął głową, pomachał jej ręką na pożegnanie

i odjechał. Libby szybko zapłaciła rachunek. Nie

zwlekając ruszyła w powrotną drogę na farmę. Do

zmroku pozostało niewiele czasu.

Gdy skręciła w boczą, bitą drogę, poczuła zapach

gajów pomarańczowych. Jak Vanće mógł w ogóle

myśleć o sprzedaży farmy? Ciężko będzie jej stąd

wyjeżdżać. To był ich dom. Po wczorajszej, pięknej

nocy, nie mogła nawet pomyśleć o rozwodzie. Czy

gdyby się wczoraj nie kochali, również poprosiłby ją

o rozwód? Mieli przecież tworzyć wspólny front

teraz, kiedy miał takie kłopoty. Przestała cokolwiek

rozumieć...

- A ty gdzie byłaś?

To Vance niespodziewanie otworzył drzwi, właśnie

gdy sięgała do klamki. Cofnęła się, osłupiała z za­

skoczenia. Czekał na nią. Martin musiał mu powie­

dzieć, że odjechała z Peterem. Miał tak dziwny wyraz

twarzy... Poczuła się niepewnie.

- Czekałam w warsztacie w Nairobi na jeepa,

który się popsuł. - Chciała go wyminąć, ale chwycił

jej rękę i mocno przytrzymał. Zanim zdążyła się

zorientować, stała oparta o drzwi, a Vance tak ją

trzymał, że była zupełnie unieruchomiona.

- I cały czas byłaś sama? - pochylił głowę tak, że

czuła zapach jego wody po goleniu. W kąciku jego

zaciśniętych ust nieznacznie drżał napięty mięsień.

Doznania zeszłej nocy były tak silne, że jeszcze teraz

przechodził ją dreszcz na samo ich wspomnienie.

- Martin Dean nie tracił czasu, prawda? Peter miał

rację. - wiedziała, że samo brzmienie tego imienia

wywoła wściekłość Vance'a, ale nie przejmowała się

tym. Sytuacja i tak nie mogła już być gorsza.

- Dowody przeciwko Peterowi stają się coraz

background image

poważniejsze. Czy wiesz, że nie ma alibi na ten

wieczór, kiedy w domu wybuchł pożar. Czy nie

widzisz, jakim niebezpieczeństwem grozi przebywanie

w jego towarzystwie w obecnej sytuacji? Powiedziałem

ci wczoraj w czasie przyjęcia, że mu nie ufam. Martin

przyszedł do mnie z wiadomością, że odjechałaś

z Peterem, ponieważ martwił się o ciebie i miał po

temu powody. - Jego usta wykrzywiły się w złości.

- I to ma być kochająca, oddana, rozsądna żona?

- Z dużą beztroską traktujesz swoje bezpieczeństwo,

Libby - powiedział, opierając dłonie na biodrach.

- Jeżeli nadal masz na myśli Petera, to powinieneś

wiedzieć, jak doszło do tego, że pojechaliśmy razem.

Stał przy windzie, gdy wyszłam z twojego gabinetu.

Powiedział, że jedzie do kopalni. Spytałam więc, czy

może mnie podwieźć do warsztatu. Powiedział mi, że

ci się to nie spodoba, a ludzie zaczną plotkować. Jeśli

chcesz znać prawdę, musiałam go namawiać, żeby

mnie zabrał.

- Czy nie widzisz, że jemu w to graj? To ty go

przekonywałaś. Zaryzykował wiedząc, że mi się to nie

podoba. On nie ma sumienia. Bardziej niż kiedykol­

wiek chciałbym, żebyś wyjechała z Nairobi i wróciła

do Anglii, gdzie będziesz bezpieczna. Jeżeli po­

trzebowałaś pomocy w sprawie samochodu, powinnaś

była mi o tym powiedzieć.

- Kiedy opuściłam twój gabinet, nie w głowie mi

był jeep - tłumaczyła cichym głosem. - Peter myślał,

że jestem chora. Był bardzo uprzejmy i nie zauważyłam,

by kierowały nim jakieś ukryte motywy.

- Wstawiasz się za nim? - twarz mu spochmurniała.

- Wytłumaczył mi, co się stało w twoim domu

w Anglii trzy lata temu. Wydaje mi się, że powinieneś

coś wiedzieć.

- Czy usiłujesz mi wmówić, że Peter nie zrobił

wszystkiego, co było w jego mocy, żeby cię poderwać

background image

tego wieczoru. Byłem tam. Widziałem wszystko.

- W jego oczach pojawiły się groźne błyski. - Nigdy

nie myślałem, że mógłbym się tak bardzo pomylić

w ocenie człowieka.

- Tak, wszystko widziałeś. Nie wiesz jednak,

dlaczego tak się zachował.

- O czym mówisz?

- Zrobił to dla kawału. Nancy znała jego plan

- opowiadała z ożywieniem. - Zaczęli się zastanawiać,

czy jesteśmy zakochani. Peter twierdził, że zna cię

lepiej niż inni i dziwił się, że mogło ci się to przydarzyć.

Postanowił wystawić cię na próbę.

Vance zamknął oczy, ale widziała, że nareszcie

zaczął jej słuchać.

- Kłopoty zaczęły się, gdy jego podejrzenia okazały

się prawdziwe. Zaspokoił swoją ciekawość i jedno­

cześnie stracił twój szacunek i przyjaźń. Czy naprawdę

nie rozumiesz? To dlatego Nancy zabrała mnie na

zakupy. Chciała wszystko wytłumaczyć. Kiedy jednak

zdała sobie sprawę z tego, że niczego nie zauważyłam,

zrezygnowała.

- Złapałaś się na haczyk.

- Ależ jesteś w błędzie! - protestowała, zupełnie

załamana. - Spytałam go o ten wieczór. Inaczej nigdy

nie zacząłby na ten temat mówić. Dlaczego nie

pozwoliłeś mu wytłumaczyć, co się stało? Zraniłeś

i jego, i siebie, nie wyjaśniając tej sprawy. Obawiam

się, że można mu zarzucić jedynie to, że zdecydował

się na głupi dowcip, który i tak obrócił się przeciw

niemu. Na dodatek zwichnęło mu to karierę, a jego

małżeństwo rozpadło się.

- Byłabyś świetnym adwokatem. - Vance nawet

nie poruszył się. - Moje gratulacje. Twoja obrona tej

nieskalanej niewinności jest wręcz błyskotliwa, godna

mistrza. Zdobył w tobie idealnego rzecznika, moja

droga żono.

background image

- Potrzebuje kogoś, kto go wysłucha. - Odgarnęła

włosy z czoła. - To oczywiste, że nie mógł zwrócić się

do ciebie.

- Żona Martina mogłaby cię nieco oświecić w kwes­

tii wielkiej szlachetności Petera Frommsa. Nie musisz

wierzyć mi na słowo.

- Jeżeli chcesz wiedzieć, Peter nadal kocha swoją

żonę. On cierpi, Vance. Przy obiedzie prawie cały

czas wspominał swoje małżeństwo i...

- Przy obiedzie?

- Tak. Zjedliśmy razem obiad, czekając na naprawę

jeepa. Nie zgodził się, bym została sama. W czasie

rozmowy powiedział mi o dziecku, które stracili i...

- O dziecku? - przerwał jej, z roztargnieniem,

pocierając dłonią kark. - O jakim dziecku?

- Nancy poroniła w szóstym miesiącu. Peter

powiedział, że całkowicie ich to załamało.

- I kiedy to niby miało się wydarzyć? - spytał po

chwili milczenia.

- Dokładnej daty nie znam. - Libby skrzyżowała

ramiona na piersi. Przypomniał jej się smutek w oczach

Petera. - O ile dobrze zrozumiałam to dwa lata temu,

ale mogę się mylić. Szczerze mówiąc, dziwię się, że

zdecydował się nadal u ciebie pracować. W tej chwili

sprawdza swoje podejrzenia, co do przyczyn katastrofy

w kopalni.

- Przeciągnął cię na swoją stronę. - Mówiąc to,

Vance aż pochylił się nad nią. - On coś od ciebie

chce, Libby. Zapamiętaj moje słowa. Nie zdziwiłbym

się, gdyby tu wpadł w drodze powrotnej z kopalni,niby

sprawdzić, czy jesteś bezpieczna. Każdy pretekst

wystarczy, żeby dobrać się do mnie.

- Czy ty w ogóle nie słuchasz, co się do ciebie

mówi? Przecież on przyznaje, że zrobił olbrzymi błąd.

Czy nie zasługuje na większą przychylność. Pomyśl,

Vance, był twoim najlepszym przyjacielem.

background image

- Był. Użyłaś właściwego słowa.

Libby przymknęła oczy, zrozpaczona jego uporem.

Już miała odpowiedzieć, ale powstrzymało ją pukanie

do drzwi wejściowych. Vance zaśmiał się cierpko.

- I co ci mówiłem? Mój najlepszy przyjaciel nawet

nie dojechał do kopalni i już zawrócił. Dlaczego nie?

Wie, że spotka go życzliwe przyjęcie. - Nie panując

nad gniewem, rzucił się do drzwi i otworzył je na

oścież. - Czego chcesz, Fromms?

- To ja, James. - W drzwiach stał wysoki i chudy

zarządca farmy, z kapeluszem w dłoniach. - Przep­

raszam, że przeszkadzam, ale Diablo ma opuchniętą

nogę, o czym zapewne chciałby pan wiedzieć. Poza

tym dostał gorączki.

- Przepraszam za ten wybuch, James. - Vance

wydawał się niczym nieporuszony. Jedynie rumieniec

na jego twarzy zdradzał, że przejął się swoją pomyłką.

- Zaraz przyjdę do stajni.

Zarządca skinął głową. Zauważywszy obecność

Libby, ukłonił się jej i odszedł.

- Wieczór jest jeszcze wczesny - Vance dodał

ostrym głosem. - W żadnym wypadku nie uważam

tej rozmowy za skończoną.

Wymaszerował z domu, a Libby zdecydowała.

że pojedzie do Nairobi, nim Vance wróci. Bała się.

że mąż nie spocznie, póki osobiście nie odprowadzi

jej na lotnisko i osobiście nie zapnie pasa bezpieczeń­

stwa.

Z mocnym postanowieniem wyjazdu, poszła do

sypialni. Wrzuciła do walizki trochę ubrań, by mieć

w czym chodzić przez następny tydzień, póki nie

opracuje dalszego planu działania. Po raz drugi tego

dnia uruchomiła jeepa i skierowała się do Nairobi.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

- No, nareszcie. Czekam już od ładnych paru

godzin.

Vance zdawał się wypełniać sobą cały pokój. Nie

zdziwiła się, że go zastała u siebie. Przygotowała się

na najgorsze.

- Mogłaś mieć na tyle przyzwoitości, żeby powie­

dzieć mi wczoraj o zamiarze wyjazdu. - Był wściekły,

ale starał się panować nad sobą.

- Nie widziałam potrzeby. Już wcześniej ostrzegłam

cię, że zatrzymam się w hotelu. Szczerze mówiąc

uznałam, że najlepiej zrobię wyjeżdżając natychmiast.

Dzięki temu dzisiaj rano nie było żadnej awantury

w obecności Charlesa.

Twarz Vance'a wyglądała jak wykuta w skale. Nie

drgnął w niej ani jeden mięsień. W szarym garniturze

z kamizelką, wyglądał bardziej imponująco niż zwykle.

- Gdzie byłaś przez cały dzień? Dyrektor hotelu

powiedział mi, że wyszłaś przed ósmą.

- Chciałam zwiedzić Nairobi - powiedziała, czując

jak serce zabiło jej mocniej. Czyżby martwił się o nią?

- Sama? - zacisnął usta.

- Z wycieczką. Chciałam to zrobić od momentu,

kiedy znalazłam się w Kenii.

- Nie zdążyłaś na dzisiejszy lot, ale zarezerwowałem

ci miejsce na jutro. - Sięgnął do kieszeni i wyjął

znienawidzony bilet lotniczy. Żyły pulsowały mu na

skroniach. - Tym razem musisz polecieć. Charles cię

odprowadzi i pomoże nieść bagaże. Przy okazji omówi

z tobą kwestie związane z rozwodem.

125

background image

- Nie będzie mnie tutaj! - wyrwała bilet z jego ręki

i wepchnęła mu w kieszeń marynarki. - Zatrzymaj to.

Nie jest mi potrzebny.

- Jeżeli nie polecisz do Anglii, będziesz całkowicie

zdana na własne siły! - kipiał z wściekłości.

- Jestem dorosłą kobietą, Vance. Na dodatek

mężatką.

- Nairobi to nie miejsce dla pięknej, samotnej

kobiety. Nie znasz miasta. Będziesz na łasce innych.

- To moja sprawa.

- To nie Londyn, Libby - mówił podejrzanie cichym

głosem.

- Na liście słuchaczy uniwersytetu jest wiele samo­

tnych ludzi, którzy uczęszczają na zajęcia i wynajmują

mieszkania w bliskim sąsiedztwie. Radzą sobie zupełnie

nieźle w tym olbrzymim, strasznym mieście.

- Mam nadzieję, że nie mówisz tego poważnie.

Niespodziewane pukanie do drzwi przerwało mu

w pół zdania. Libby rzuciła się, żeby otworzyć,

szczęśliwa, że być może udało jej się uniknąć dalszego

ciągu rozmowy.

- Charles! Wejdź proszę - krzyknęła radośnie

i pocałowała go w policzek. Wpadł do pokoju z teczką

w ręku i marynarką przewieszoną przez ramię.

- Wspaniale! Oboje tu jesteście. - Uśmiechnął się

porozumiewawczo do Libby, a Vance'a poklepał po

ramieniu. Libby odebrała od niego teczkę i marynarkę.

Położyła je na łóżku. - Mam kilka nowinek, ale jeżeli

wam przerwałem, przyjdę później.

- Nie, skąd. Siadaj. Czekałam na to, żebyś się ze

mną skontaktował. - Libby zapewniała go gorączkowo.

- Zamówię obiad do pokoju. Zjemy i porozmiawiamy.

Idź do łazienki, jeśli chcesz się odświeżyć, a ja się

wszystkim zajmę.

- Dziękuję, kochanie - Charles wyszedł z pokoju,

a Libby sięgnęła po telefon, żeby złożyć zamówienie.

background image

Kątem oka obserwowała Vance'a, który wyciągnętą

przed siebie ręką szukał krzesła.

- Zostawiłaś wczoraj walizkę w moim biurze.

Przywiozłem ją tu i włożyłem do szafy. Ponieważ nie

chcesz opuścić Nairobi, zastanawiam się, po co ją

spakowałaś.

- Wybrałam się do twojego biura z myślą o tym,

że pójdziemy na obiad do hotelu, potańczymy,

porozmawiamy, może zatrzymamy się na noc...

- mówiła coraz ciszej.

Nim Vance zdążył odpowiedzieć, w pokoju pojawił

się Charles i przywołał ich do siebie. Z podwiniętymi

rękawami wyglądał niemal bojowo. Wyraz twarzy

Vance'a wskazywał na to, że nie spodziewał się usłyszeć

od niej takiego wyjaśnienia. Nawet nie domyślał się,

jak mocno przeżyła scenę w jego gabinecie.

- Czy powiedziałeś Libby, co odkryliśmy? - słowa

Charlesa przerwały jej rozmyślania.

- Nie. Jeszcze nie - odpowiedział Vance po dłuższej

chwili milczenia.

Charles pytająco uniósł brwi, wpatrując się w Libby.

- Czy udało ci się przesłuchać taśmę Mc Phersona?

- Spytał Charlesa Vance.

- Zrobiłem jeszcze więcej. Przekazałem ją dzisiaj

komisji dochodzeniowej. Dlatego zjawiłem się tu tak

późno - tłumaczył. Jego szare oczy błyszczały z prze­

jęcia, gdy usiadł naprzeciwko Libby. - Wszystko się

już wyjaśniło, głównie dzięki tobie, Libby. Kłopoty

Vance'a wkrótce się skończą.

- A co ja takiego zrobiłam? - Libby zaskoczona

pochyliła się do przodu na krześle. Jeszcze nie mogła

uwierzyć w to, co mówił.

- Powiedz jej, Vance. W końcu, gdybyś nie wyko­

rzystał informacji, które przekazała ci Libby, minęłoby

zapewne jeszcze parę tygodni, nim wiedzielibyśmy to,

co wiemy teraz.

background image

Vance siedział zachmurzony i Libby zrozumiała, że

nie cieszy go wcale pomysł wyjaśnienia jej czegokol­

wiek. Myślała, że w sytuacji, w jakiej się znajdował,

powinien skakać z radości, wiedząc, że można mieć

nadzieję na pomyślne zakończenie kłopotów.

- Pewnie pamiętasz tę wczorajszą rozmowę o From-

msie. - Zaczął w końcu. - Powiedziałaś mi, że jego

żona poroniła. Wspomniałaś, że stało się to dwa lata

temu i wtedy coś mi się przypomniało. Zadzwoniłem

do Nancy do Perth.

Libby opuściła głowę i w napięciu czekała na

dalszy ciąg jego opowieści.

- Miałaś rację co do Petera. Dowiedziałem się też,

dlaczego Nancy go zostawiła. Pokłócili się o Martina

Deana, który usiłował go szantażować. Wszystko to

i utrata dziecka sprawiło, że Nancy zdecydowała się

wyjechać z Nairobi, by na spokojnie przemyśleć

swoje sprawy.

- Szantaż? - oczy Libby zrobiły się okrągłe ze

zdumienia. - Martin szantażował Petera?

- Zasady, które panują w moim przedsiębiorstwie

są dość surowe, Libby. - Vance powoli przejechał

dłonią po włosach, jakby obawiał się wyznać całą

prawdę. - Ani kropli alkoholu w czasie pracy. Nie

uznaję żadnych okoliczności łagodzących. Pewnego

wieczoru dwa lata temu, Peter wypił nieco, gdy

dowiedział się, że Nancy poroniła. Nie był wtedy

w pracy, ale traf chciał, że coś niespodziewanego

wydarzyło się w kopalni. Został natychmiast wezwany

jako główny inżynier. Ja akurat byłem w Londynie..

Vance cały czas przechadzał się nerwowo po pokoju

- Mimo swoich przeżyć, Peter stawił się bezzwłocz­

nie. W biurze przedsiębiorstwa zaskoczył o północ>

Martina Deana. Martin przeglądał plany, które gc

w ogóle nie powinny interesować. Były to plam

kopalni Naivasha. Nikt oprócz mnie i Petera nie miai

background image

dostępu do tych dokumentów. Kiedy Peter go przyła­

pał, Martin zagroził mu że powie, w jakim stanie

przyszedł do pracy. Wiedział, że za to wyrzucę Petera,

a przynajmniej myślał, że to zrobię.

Już teraz dla Libby wszystko stało się jasne.

- Nie ma co się bawić w długie wyjaśnienia - Vance

ciągnął dalej. - Peter nie złożył skargi na Martina, ale

opowiedział o całym wydarzeniu Nancy. Ona błagała

go, by poszedł z tym do mnie.

- A on tego nie zrobił? - spytała Libby.

- Nie. Za bardzo się bał - przyznał Vance. Oboje

z Libby dobrze wiedzieli dlaczego. - Nie powiedział

mi też, że Martin odesłał go tej nocy, gdy ktoś

podpalił farmę.

- To okropne.

- Racja. - Vance zgodził się. - Potem Martin

zaczął dawać wszystkim do zrozumienia, że Peter

pije. Plotka rozeszła się błyskawicznie.

- W rzeczywistości on pije rzadko - wtrąciła Libby.

- Wczoraj do obiadu nie zamówił ani wina, ani piwa.

- Nancy widziała, co się święci, i prosiła Petera,

zęby wszystko wyjaśnił, lecz on odmawiał. - Vance

odepchnął się razem z krzesłem od stołu. Widać było,

ze mówienie o tych sprawach przychodzi mu z tru­

dem. - Uważał, że jeśli będzie obserwował Martina

przez cały czas, to w końcu złapie go na gorącym

jczynku.

- Biedny Peter - westchnęła ze współczuciem.

- Martin powiedział mi, że Peter robił awanse jego

:onie i ja, jak głupi, uwierzyłem.

- A wszystko zaczęło się od twoich podejrzeń, że

;hce mnie poderwać. - Powiedziała powoli. - Okro-

rność.

- Potem mianowałem Martina głównym inżynierem,

i Petera przesunąłem na niższe stanowisko. Chciałem,

*>• nienaganną pracą ponownie zasłużył na lepszą

background image

pozycję. W cichości ducha myślałem, że nigdy mu się

to nie uda. Nancy była już wtedy po prostu wściekła

na niego, bo w ogóle się nie bronił. Zagroziła odejściem,

chcąc zmusić go do działania. Peter trwał w swoim

uporze. Miał nadzieję, że prawda w końcu wyjdzie na

jaw - głos Vance'a zadrżał, choć ze wszystkich sił

starał się ukryć swoje uczucia.

- I wyszła! - Libby wykrzyknęła triumfalnie.

- Ale jakim kosztem? - Vance obrócił głowę w jej

stronę.

- Peter pewnie załamał się do tego stopnia, że

uznał, iż Nancy będzie lepiej bez niego - zastanawiała

się Libby.

- Takie też są przypuszczenia Nancy. Masz intuicję.

Libby.

- To nie intuicja - Libby zaśmiała się ze smutkiem.

- Z moich obserwacji wynika, że ludzie są skłonni

poddawać się w trudnych sytuacjach.

Oczy Libby i Charlesa spotkały się. Był niemym

świadkiem jej rozmowy z Vance'm. Ciszę przerwało

głośne pukanie do drzwi. Vance znalazł się przy nich.

nim Libby zdążyła podnieść się z krzesła. To kelner

przyniósł obiad. Obserwowała, jak Vance daje mu

napiwek i po jego wyjściu zamyka drzwi. Zachowywał

się prawie tak, jak każdy widzący człowiek. Pomyślała,

że już nauczył się żyć w swoim świecie ciemności.

Gdyby jeszcze tylko ustąpiły bóle głowy...

- Wszystko wygląda wspaniale - mruczał Charles,

nalewając wino do kieliszków o smukłych nóżkach

- Najważniejsze jest to, że Nancy pozwoliła Vance'owi

nagrać ich rozmowę. Przyleci też do Nairobi, żeb>

pod przysięgą złożyć zeznania przed komisją do­

chodzeniową.

- To świetna wiadomość. Czy Peter wie o wszyst­

kim?

- Wie - powiedział Vance cicho. - Spędzliśmy całą

background image

noc na rozmowie. Pogodziliśmy się. Powinienem być

ci wdzięczny za to i jeszcze o wiele więcej. Okazało

się, że Martin nienawidził mnie już od paru lat.

Wstawiłaś się za Peterem, i dlatego przeanalizowałem

dokładnie jego zachowanie. Nareszcie uświadomiłem

sobie, jak bardzo jest zawistny.

- Tak się cieszę! - oczy Libby napełniły się łzami.

- Peter darzy cię wielką sympatią. Jest wspaniałym

człowiekiem.

- Zgadzam się. Dzięki Bogu trzymałaś jego stronę

- zapewnił ją gorąco, z wdzięcznością, którą okazywał

tak rzadko. Rzadko od momentu, gdy utracił wzrok,

poprawiła się w myślach.

- Dzięki zeznaniom Nancy i Petera wiem, które

oświadczenia pracowników budzą podejrzenia. To

i pewne komentarze, które usłyszałem w czasie

przyjęcia, naprowadziły mnie na właściwy trop,

a wiedzie on prosto do jednego człowieka.

- Martina - powiedziała Libby cichym głosem.

- Przede wszystkim do niego - przyznał Vance.

- Ale również do Ralphsa, Fogarty'ego i paru innych.

Będę miał olbrzymią satysfakcję, gdy w końcu zostaną

zdemaskowani. Wszyscy oni złożyli zeznania, zanim

wyszedłem ze szpitala. W tej chwili widać wyraźnie,

że pełno w nich luk i nieścisłości.

- Musisz być teraz najszczęśliwszym człowiekiem

na świecie, Vance. Powiedz, chyba nie zamierzałeś

tak naprawdę sprzedać Martinowi farmy? - Libby na

moment zapomniała o wrogości między nimi i położyła

dłoń na Vance'a ręku. Łzy płynęły jej po policzkach.

Nie zwracała na nie uwagi, mimo obecności Charlesa.

- Nadal zamierzam to zrobić - powiedział Vance,

cofając rękę pod pozorem, że zamierza napić się

wina. - Teraz, kiedy jestem niewidomy, posiadanie

farmy nie ma sensu. Nie mogę na niej pracować,

a nawet korzystać z jej uroków tak, jak dawniej. Na

background image

razie podtrzymuję ofertę, którą przedstawiłem Mar­

tinowi. Gdybym się wycofał, nabrałby podejrzeń.

Kiedy on i inni zostaną wezwani na przesłuchanie

i w efekcie oskarżeni o spowodowanie katastrofy,

ponownie ogłoszę, że farma jest na sprzedaż. Przez

tak długi czas darzyłem go zaufaniem. Wytrzymam

jeszcze trochę, póki sprawa nie zostanie zamknięta.

- Czy macie bezsporne dowody jego winy? - spytała.

Usiłowała ukryć smutek, który ją raptem ogarnął,

gdy słuchała słów Vance'a, twardych, a zarazem

zaprawionych goryczą.

- Mamy. - Odparł Charles, patrząc na nią ze

współczuciem. - Brygadzista Mc Pherson pracował

tego wieczora, gdy Peter był rzekomo pijany na

dyżurze. Widział Martina i Ralphsa wchodzących

do biura bez zezwolenia. I nie zrobili tego po

raz pierwszy. Martin groził, że jego rodzinie przytrafi

się nieszczęście, jeśli komukolwiek o tym powie.

Mc Pherson widział też, że Martin był w kopalni

Naivasha tuż przed katastrofą. Nie mówił nic ze

strachu przed zemstą. Wczoraj wieczorem Peter

pojechał do kopalni i przekonał Mc Phersona,

by powiedział prawdę. Wszystko jest nagrane na

taśmie. Mamy go, kochanie.

- Martin usunął podpory na moment przed od­

paleniem ładunków. - Vance poruszył się niespokojnie.

- Liczył na to, że cała wina spadnie na Petera.

- Popełnił jednak o jeden błąd za dużo - dodał

Charles. - Jeżeli sobie przypominasz, pojechałem

z kilkoma gośćmi do jego domu pod koniec waszego

przyjęcia. Już wtedy był mocno na gazie. Pozwolił sobie

na jeszcze kilka drinków u siebie i zaczął mówić

o Frommsie. Nie powiedział nic dobrego. Mógłby mnie

nabrać gdyby nie to, że koncentrował się jedynie na

jego wadach i słabości do kobiet. Kiedy w tym kontekście

padło twoje imię, droga Libby, wiedziałem, że kłamie.

background image

- Powinienem się tego domyślać - Vance robił

sobie wyrzuty. - Byłem potwornym głupcem.

Libby i Charles wymienili spojrzenia. Zrozumieli

się bez słów. Błędna ocena zachowania Petera w Lon­

dynie przyczyniła się pośrednio do kłopotów Vance'a

z kopalnią.

- Muszę się przyznać, Vance, że gdybym była

świadkiem tego. jak Nancy cię kokietuje, wsypałabym

truciznę do jej martini.

Charles roześmiał się serdecznie i tym samym

rozładował pełną napięcia atmosferę. Vance skrzywił

się, w zamyśleniu pocierając czoło.

- Wiecie - zaczęła Libby - gdy po raz pierwszy

spotkałam Martina, pomyślałam, że zachowuje się

dość dziwnie. Wpatrywał się we mnie i Vance'a.

Doszłam do wniosku, iż był dotknięty, że Vance nie

powiedział mu o ślubie. Teraz, kiedy znamy prawdę,

uważam, że po prostu wynikało to z zapiekłej zazdrości

nie tylko o twoje osiągnięcia zawodowe. On sam

nigdy nie wzbudzał tyle szacunku i miłości u innych.

Nigdy nie mógłby z tobą współzawodniczyć. Twoja

ślepota w niczym nie zmieniła nastawienia pracow­

ników, kolegów., no i żony. Wydaje mi się, że to nim

wstrząsnęło do głębi.

- Nie mógłbym znaleźć lepszego wyjaśnienia - Char­

les sięgnął przez stół i mocno chwycił ją za rękę.

- To zawiść sprawiła, że on i inni, którym ufałem,

popełnili zbrodnię i będą musieli drogo za to zapłacić

- stanowczość w jego głosie sprawiła, że Libby aż

zadrżała.

- Słusznie - potwierdził Charles, wstając od stołu,

by rozprostować nogi. - Dla bezpieczeństwa, po­

prosiłem komisję o obserwację podejrzanych do czasu

przesłuchania. Jeżeli popełnią jeden błąd, już po nich.

Wziął z łóżka swoją marynarkę i teczkę.

- Wybaczcie, ale muszę wrócić do mieszkania

background image

i zadzwonić do Marion. Nareszcie mogę jej przekazać

dobre wiadomości. Ty jesteś oczyszczony ze wszelkich

zarzutów, a ja niedługo wrócę do domu. Wszystko

dobre, co się dobrze kończy. - Poklepał Vance'a po

ramieniu. - Miałeś okropne przeżycia, ale najgorsze

już minęło.

- Odprowadzę cię. - Libby wstała od stołu i poszła

z nim w stronę drzwi. Vance siedział, czekając by

znów ją zaatakować.

- Do zobaczenia rano - wymruczał jSharles. - Bądź

gotowa na siódmą.

Pocałował Libby w policzek i oddalił się zdecydo­

wanym krokiem. Uświadomiła sobie, że Charles,

kierując się lojalnością, wypełni wszystkie polecenia

Vance'a. Zamknęła za nim drzwi. Pomyślała, że

uniemożliwi ich zamiary, jeżeli nie pojawi się rano na

lotnisku. Vance nie będzie miał wtedy do Charlesa

pretensji. Obróciła się, by stanąć twarzą w twarz

z mężem. Sytuacja wymagała zmiany taktyki.

- Poszedł.

- Tak. Jak sama słyszałaś, twoja obecność u mojego

boku nie jest już dłużej konieczna. Rozwodzę się

z tobą, Libby. Jeżeli spróbujesz mi się przeciwstawić,

będziesz tego gorzko żałować.

- Nie przeciwstawiam się. - Odetchnęła głęboko.

- Dam ci rozwód. Zgodzę się na wszystko.

Ani jeden mięsień nie drgnął w twarzy Vance'a.

Jedynie fakt, że nagle zbladł, świadczył o tym, jak

bardzo zaskoczyły go te słowa.

- Czy mówisz poważnie? - spytał chrapliwym

głosem.

- Nie proś tylko, bym ci oddała pierścionek

zaręczynowy. Będzie mi zawsze przypominał wieczór,

kiedy mi się oświadczyłeś. Takie szczęście zdarza się

tylko raz w życiu.

Libby podeszła do niego, zdjęła obrączkę i wcisnęła

background image

ją do ręki Vance'a. Spojrzała na jego twarz. Była

zupełnie bez wyrazu. Jego dłoń szybko zamknęła się na

obrączce, którą od razu wrzucił do kieszonki. Ten jeden

ruch pozbawił ją resztek nadziei na to, że Vance ustąpi

i pozwoli jej zostać. Czuła się przybita jego postawą.

- Co zrobisz, Libby? - spytał w końcu, przerywając

długą, bolesną chwilę ciszy.

- To już nie powinno cię interesować. Kupiłeś mi

bilet lotniczy i tym samym wszystko się skończyło.

Resztą już zajmie się Charles, o ile się nie mylę.

- Spostrzegła, że kurczowo chwycił ręką krawędź

stołu. - Jeżeli w wyniku wspólnie spędzonej nocy

urodzi się dziecko, chcesz o tym wiedzieć, czy nie?

- Libby!

Odetchnęła głęboko zadowolona, że jednak jego

opanowanie było pozorne.

- Jak sam powiedziałeś, to na razie tylko możliwość.

Chcę omówić każdą ewentualność, bo widzimy się po

raz ostatni.

Vance wstał powoli i sięgnął po swoją kamizelkę

i marynarkę. Ruszał się tak, jakby w jednej chwili

przybyło mu trzydzieści lat.

- Jeżeli urodzi się dziecko, skontaktuj się z Char-

lesem. Zdeponuję w banku specjalny fundusz.

- A jeżeli powtórnie wyjdę za mąż, czy chcesz, by

dziecko zachowało twoje nazwisko, czy też jest ci to

zupełnie obojętne? - spytała, zbierając całą odwagę.

- Wielu mężczyzn pragnie zaadoptować dziecko, które

mają wychowywać.

- Skąd wzięła się u ciebie ta obsesyjna myśl

o dziecku, które nawet jeszcze nie istnieje.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - Libby

uśmiechnęła się. - Chciałabym do końca omówić

wszystkie prawne aspekty sprawy. Nie chcę potem

niepotrzebnie jeździć do Nairobi, żeby załatwiać

szczegóły, o których teraz nie będziemy pamiętać.

background image

- Charles dopilnuje, by wszystko było zapięte na

ostatni guzik. - Twarz Vance'a wykrzywił gniew.

Zaczął szukać drogi do drzwi.

- W takim razie nie mam już nic więcej do

powiedzenia. Żegnaj, Vance.

- Libby - wykrztusił z trudem, sięgając po kla­

mkę. - Zanim odejdę, powiedz, czy czegoś nie

potrzebujesz.

- Wolność w zupełności mi wystarczy - Libby

z niedowierzaniem wbiła wzrok w męża.

- Czy zamieszkasz z rodzicami w Londynie? - spy­

tał, oddychając z trudem.

- Raczej nie - odparła, przyglądając mu się.

- Jednak moje plany na przyszłość chyba nie mają nic

wspólnego z tobą? Jeżeli nie prosisz mnie o to, bym

została, wydaje mi się, że powinniśmy się już pożegnać.

Gwałtownie szarpnął drzwi i wyszedł na chwiejnych

nogach. Idąc wiódł dłonią po ścianie, by nie zgubić

drogi. Libby stała w drzwiach, patrząc za nim, póki

nie zniknął w windzie. Troska o jego bezpieczeństwo

kazała jej zadzwonić do recepcji i poprosić obsługę

hotelu, by pomogła panu Ansonowi złapać taksówkę.

Nie wiedziała, czy jego bladość była spowodowana

ich rozstaniem, czy też bólem głowy, który ostatnio

tak często mu doskwierał. W każdym razie martwiła

się o niego, bo wyglądał na chorego.

Do tej pory nigdy z premedytacją nie oszukała

Vance'a. Uwierzył, gdy powiedziała, że odleci rano.

Nie mogła go zostawić. Był jej życiem. Nie wyobrażała

sobie przyszłości bez niego.

Znów wróciła jej wola walki. Rzuciła się do szafy

i wyciągnęła walizki, łącznie z tą, którą przyniósł

Vance ze swojego biura. Pakowanie nie zajęło jej zbyt

wiele czasu. Szybko rozejrzała się po pokoju. Jej

wzrok padł na popiersie wojownika z plemienia Bantu,

które kupiła na bazarze. Wepchnęła je, owinięte

background image

w sweter, między ubrania. Zamknęła walizki i zeszła

do holu, by zapłacić i wymeldować się z hotelu.

Czekając na rachunek, podarła bilet samolotowy,

a strzępy wrzuciła do najbliższego kosza.

Po pół godzinie wynajmowała już pokój w hotelu

Hilton, tym samym, w którym jadła obiad z Peterem.

Jak na ironię, wolny był jedynie apartament dla nowożeń­

ców. Nikt na świecie nie miał pojęcia, gdzie Libby się

znajduje, i taki stan rzeczy bardzo jej odpowiadał.

Zamówiła do pokoju drinka i wyszła na niewielki

balkon, który przylegał do apartamentu. Noc była

przyjemnie chłodna, więc zasiadła w fotelu i zaczęła

przyglądać się miastu z wysokości piątego piętra, na

którym się znajdowała. Nigdy przedtem nie czuła się

taka samotna.

Przez ponad godzinę Libby wpatrywała się w noc,

a olbrzymi żółty księżyc wędrował coraz wyżej po

niebie. Z czasem znajdzie sposób, by porozumieć się

z Vance'em i uratować ich małżeństwo. Niezależnie

od tego, co się stanie, nie może go opuścić. Potrzebował

jej, chociaż nadal w to nie wierzył, a ona potrzebowała

go jeszcze bardziej.

Siedziała, popijając drinka, póki noc nie stała się

tak chłodna, że zdecydowała się położyć spać. Jutro

poszuka mieszkania i zapisze się na zajęcia na

uniwersytecie. Zanim to zrobi, skontaktuje się z Char-

lesem, by wytłumaczyć mu, dlaczego opuściła hotel,

nie powiadamiając nikogo. W tej chwili tylko Charles

mógł przekonać Vance'a, żeby był rozsądny i pomyślał

o swoim zdrowiu.

Następnego ranka, jedząc śniadanie w swoim

apartamencie, Libby próbowała połączyć się z Char-

lesem. W mieszkaniu Vance'a nikt nie odpowiadał.

Postanowiła spróbować jeszcze raz po pół godzinie.

Nadal nikt nie podnosił słuchawki. Do tej pory na

pewno zorientowali się, że uciekła.

background image

Przez następne dwie godziny ponawiała próby, ale

bez skutku. Istnia!a możliwość, że Charles poszedł do

biura powiedzieć Vance'owi, że nigdzie jej nie ma.

Tam jednak bała się zadzwonić.

W południe wzięła taksówkę i pojechała do hotelu

New Stanley. Chciała sprawdzić, czy nie było dla niej

wiadomości.

- Charles? - poznała go nawet z tyłu po stalowosi-

wych włosach. Rozmawiał z recepcjonistą bardzo

czymś poruszony. Twarz mu się rozpogodziła na

dźwięk jej głosu.

- Libby! - wykrzyknął i odłożył teczkę, żeby ją

uściskać. - Gdzie się podziewałaś? Szukałem cię

wszędzie - na lotnisku, na stacji kolejowej, w wypoż-

czalniach samochodów. Nie mogłem sobie wyobrazić

co się z tobą dzieje, gdy odkryłem, że wczoraj

wieczorem opuściłaś hotel. Moja droga, przez ciebie

przeżyłem najcięższych sześć godzin w moim życiu.

- Przepraszam. - Powiedziała. Ogarnęło ją poczucie

winy, gdy spojrzała na jego bladą twarz. - Nie

miałam zamiaru lecieć dziś rano do Londynu i omawiać

rozwodu. Vance myśli, że wyjechałam, ale nie mog­

łabym go opuścić tak samo, jak nie mogłabym przestać

oddychać. Kocham go, Charles. Nie chciałam, żeby

obarczał cię winą za to, że zostałam. A gdybyś mnie

nie znalazł to...

- Libby - wyszeptał, biorąc ją w ramiona. Chciał

ją pocieszyć, a Libby nareszcie mogła rozczulić się

nad sobą. Oparła głowę o jego pierś i szlochała cicho,

nie zwracając uwagi na gości hotelowych. Charles

wcisnął jej do ręki śnieżnobiałą chustkę. - Masz. On

cię rzeczywiście wykończył, prawda?

- Wiem, że mnie kocha - tłumaczyła, wycierając

oczy. Gdyby tylko dał szansę naszemu małżeństwu.

Poza tym martwią mnie te bóle głowy. Nie mogę spać

po nocach. Powinien pójść do lekarza, a nie da się

background image

przekonać. Jeżeli będzie tak dalej robił, to niedługo

nie starczy mu sił, by prowadzić przedsiębiorstwo.

Jeżeli ty nie przełamiesz jego oporu, zadzwonię do

jego ojca. Niech Winslow przyleci tu natychmiast.

Vance musi w końcu kogoś posłuchać.

- Chodź, usiądziemy - zaproponował Charles.

Pogłaskał ją po głowie i posadził na ławce, stojącej

pod ścianą. Wziął w dłonie jej zimne ręce. Libby

uniosła oczy. W jego wzroku dostrzegła współczucie.

- Mam ci coś do powiedzenia, Libby. Złamię

przyrzeczenie, ale masz prawo dowiedzieć się o wszys­

tkim, by w końcu zaznać trochę spokoju. Nikomu się

to nie należy bardziej niż tobie.

- Coś stało się Vance'owi! - krzyknęła, czując jak

ze strachu mocno bije jej serce. - Nie ukrywaj niczego

przede mną.

- Libby. - Charles pochylił się do przodu. - Vance

zgłosił się do szpitala wczoraj późnym wieczorem.

- Wiedziałam, że coś takiego się stanie - z jej oczu

znów płynęły łzy. Chciała wstać, ale przytrzymał ją

na miejscu.

- Najpierw mnie wysłuchaj. - Poprosił. - Wczoraj,

gdy byliśmy w jego mieszkaniu, Vance dostał takiego

bólu głowy, że na chwilę stracił przytomność. Kiedy

chciałem zadzwonić po karetkę, powiedział, że już

był u lekarza i wie, jaka jest przyczyna bólu. Zdjęcie

rentgenowskie wykazało przemieszczenie odłamka

rudy. To właśnie powoduje te bóle nie do wytrzymania.

Lekarz powiedział, że teraz, gdy odłamek zmienił

położenie, chyba uda się go usunąć. Vance jest w tej

chwili na sali operacyjnej.

- To niemożliwe! - Libby, oszołomiona, kręciła

głową, nie mogąc uwierzyć jego słowom.

- To prawda. - Charles uśmiechnął się. - Vance

nie chciał, żebyś o tym wiedziała. Nie wiem, co

wydarzyło się między wami, kiedy wczoraj zostawiłem

background image

was samych. W każdym razie po tej rozmowie

zdecydował się na operację. Lekarz namawiał go już

parę dni wcześniej.

Libby przymknęła oczy, zastanawiając się, co to

wszystko ma znaczyć.

- Dzisiaj rano Vance poddał się operacji przeko­

nany, że jesteś w drodze do Anglii. Gdyby dowiedział

się, że zostałaś, że wiesz o wszystkim, być może

miałoby to wpływ na przebieg rekonwalescencji. Czy

rozumiesz co mam na myśli?

- Jest przekonany, że odprowadziłeś mnie na

lotnisko dzisiaj rano? Nic mu nie powiedziałeś?

- dopytywała się zaskoczona. -

- Nakłamałem mu, dokładnie tak samo, jak ty.

Uważa, że zgodziłaś się na rozwód, i raz na zawsze

zniknęłaś z jego życia. Gdy nie zastałem cię w hotelu

dzisiaj rano, domyśliłem się, że specjalnie postanowiłaś

zniknąć. Chciałem odnaleźć cię jak najprędzej, żeby

powiedzieć ci o Vance'ie.

- Co mam zrobić? Nie mogę go przecież zostawić.

- Libby patrzyła na niego błagalnie.

- Nie możesz i nie powinnaś tego zrobić. - Charles

westchnął. - Jednak na razie twoja obecność musi

pozostać tajemnicą. Radzę ci, żebyś została i walczyła

o swoje. W moim pojęciu wygrywasz na każdym kroku.

- Jak możesz tak mówić, jeżeli on jest przekonany,

że zgodziłam się na rozwód - uniosła w górę

wymęczoną twarz.

- Mogę tak mówić, bo znam Vance'a od lat.

Kiedy zadzwonił do mnie po wypadku, nie dałbym

pięciu groszy za wasze małżeństwo. Szczerze mówiąc,

nie spodziewałem się zastać cię w Kenii. Powiedział

mi, że wysłał do ciebie list, w którym zażądał zerwania

wszelkich kontaktów.

- I tak bym przyjechała bez względu na to, co

napisał. - Zapewniła go Libby.

background image

- Wierzę ci. - Powiedział, podśmiewając się z niej.

- Nigdy przedtem Vance nie wykazał tyle uporu,

uznał, że wasze małżeństwo jest skończone. A potem,

ku mojemu zdumieniu, znalazłem cię ukrytą na farmie.

Vance zwrócił się do ciebie o pomoc, i gdy przyjecha­

łem, zachowywał się jak przykładny mąż.

- Pozwolił mi zostać, bo ty mu kazałeś. - Jej głos

zadrżał na samo wspomnienie cierpienia, jakie Vance

jej sprawił. - Mieliśmy udawać, że tworzymy wspólny

front.

- I tu się mylisz, Libby. - Chwycił ją silnymi

dłońmi i zmusił, żeby popatrzyła na niego. - Nic

takiego mu nie powiedziałem. Właściwie z ulgą

przyjąłem wiadomość, że nie ma cię w Nairobi. Był

w olbrzymich tarapatach i tak samo jak on obawiałem

się o twoje bezpieczeństwo. Jednak znalazł sposób na

to, by cię zatrzymać i nie przyznać się, że chce cię

mieć przy sobie.

Libby wpatrywała się w niego przez chwilę, nim

w pełni dotarło do niej znaczenie słów. Kąciki jej ust

uniosły się w nieśmiałym uśmiechu, który na moment

rozjaśnił całą jej twarz.

- Dziękuję, że mi to powiedziałeś, Charles! - rzuciła

mu się na szyję. - Było mi to potrzebne bardziej niż

myślisz.

- Vance zażądałby mojej głowy, gdyby się o tym

dowiedział. - Charles spoważniał.

- Wiem. - Zgodziła się Libby.

- Jest jeszcze coś, o czym powinnaś wiedzieć.

- Przyjrzał się jej swymi bystrymi oczami. - Ale to już

powie ci doktor Stillman. Jedź teraz do szpitala, a ja

też się tam zjawię za jakąś godzinę.

- Dziękuję, Charles.

Pocałowała go w policzek i wybiegła łapać taksówkę.

Serce waliło jej z niepokoju. O czym nie wiedziała?

Jeżeli lekarz musiał z nią porozmawiać, oznaczało to

background image

jedynie złe wiadomości. Libby ukryła twarz w dłoniach,

niemalże sparaliżowana strachem. Czy życiu Vance'a

groziło niebezpieczeństwo? Nie mogła go teraz stracić!

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Pani Anson. - Mocno zbudowany mężczyzna

w masce chirurga szedł w stronę Libby, która

przemierzała wzdłuż i wszerz poczekalnię. Nie poznała

go, póki nie odsłonił twarzy.

- Doktor Stillman. Nareszcie pan przyszedł.

- Myślałem, że pojechała pani do Anglii.

- Vance też tak myśli. Musiałam upewnić się, że

wszystko jest w porządku. Od Charlesa wiem o ope­

racji. Mówił też, że ma pan dla mnie ważną wiadomość.

Proszę powiedzieć, jak on się czuje?

- Operacja udała się.

- Dzięki Bogu. - Szepnęła. - Błagałam go, żeby

zgłosił się do pana już tydzień temu. Nie słuchał mnie

wcale, a bóle głowy były coraz gorsze.

- Dobrze, że przyszedł teraz. Inaczej byłoby za

późno.

- Za późno? Czy to znaczy, że mógł umrzeć?!

- Libby krzyknęła i oparła się o lekarza, który

podtrzymał ją ramieniem.

- Proszę usiąść. - Poprowadził ją do najbliższego

krzesła. - Widzę, że mąż nie rozmawiał z panią

o swoim zdrowiu. Co w ogóle powiedział?

- Nic, ale bez trudu można się było zorientować,

że ma okropne bóle po upadku.

- Nie powiedział, co wykazało badanie, które

zrobiliśmy w zeszłym tygodniu?

- Nawet nie wiedziałam, że robilł jakieś badania.

Dopiero Charles, pan Rankin, mi o tym powiedział.

- Libby pokiwała głową.

143

background image

- W takim razie pan Rankin pewno wyjaśnił pani,

że odłamek przemieścił się w wyniku upadku z konia.

Dlatego miał tak ostre bóle. Z tego też powodu

zauważyła pani, że osłania oczy. Poprzednio nie

można było Vance'a operować. Wydawało się, że

nerw wzrokowy został uszkodzony. Gdy jednak

odłamek zmienił pozycję, zdjęcie wykazało, że nerw

jest raczej odkształcony, a nie zniszczony. W tej

sytuacji mąż zaczął reagować na światło.

- To właśnie dowodziło, że nerw pozostał cały!

- Libby krzyknęła, zrywając się na równe nogi.

- Czy Vance będzie widział?

- To się dopiero okaże. - Lekarz westchnął głęboko.

- Nerw był odkształcony ponad miesiąc. Ruszyłem

go w czasie operacji. Minie trochę czasu, nim zacznie

normalnie funkcjonować. Może nie zregeneruje się

już w większym stopniu niż teraz. W takim wypadku

mąż pozostałby niewidomy. Zachowałby jedynie

wrażliwość na światło.

- A jeżeli odzyska wzrok, to kiedy?

- Trudno powiedzieć. Za tydzień, może dziesięć

dni. Na pewno nie wcześniej. Po prostu musimy

poczekać. Nic nie mogę obiecywać.

- Wiem, ale to, że jest jakaś nadzieja, zakrawa na

cud.

- Cud stał się wtedy, gdy uderzył się w głowę

dokładnie w tym miejscu i z taką siłą. Bez tego

odłamek tkwiłby w dawnym położeniu, uciskając

nerw. Gdybyśmy nie szybko operowali, byłoby z kolei

za późno i nerw nie mógłby się zregenerować. Muszę

powiedzieć, że chyba ręka opatrzności popchnęła

panią na męża i spowodowała upadek. Miał dużo

szczęścia.

- Nie mogę w to uwierzyć. Vance wszystko przede

mną ukrywał.

- Wiem o tym. Ponieważ rekonwalescencja w jego

background image

przypadku ma olbrzymie znaczenie, lepiej, żeby nie

domyślał się pani obecności. Nie powinien być teraz

narażony na jakiekolwiek stresy. Zarówno jego umysł

jak i wola odgrywają ogromną rolę w procesie leczenia.

Pani mogłaby mu przypomnieć, z czego zrezygnował

wraz z utratą wzroku. Mógłby się poddać w momencie,

gdy powinien zacząć walczyć.

Doktor Stillman w odruchu serdeczności położył

dłoń na jej ramieniu. Patrzył na nią oczami, w których

mimo wszystko dostrzegła iskierki radości.

- Może pani zostać w jego pokoju, ale proszę się

niczym nie zdradzić. Powiem personelowi, żeby nie

zwracał na panią uwagi. Kiedy zdejmiemy bandaże

i przekonamy się, co osiągnęliśmy, może pani przy­

stąpić do działania.

- Mówi pan, jakby to była wojna na wszystkich

frontach - Libby zaśmiała się przez łzy.

- Na szczęście pani tu jest, gotowa do walki.

- Powiedział i uścisnął jej ramię, by poczuła się

pewniej. - A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę

jeszcze zajrzeć do innych pacjentów. W ich przypadku

rokowania nie są tak optymistyczne.

- Dziękuję, chociaż to słowo nawet w połowie nie

wyraża tego, co czuję.

- Będzie pani mogła zobaczyć męża dopiero po

dziewiątej, a może i później. Proszę coś zjeść i trochę

odpocząć. Przed panią jeszcze długie oczekiwanie

- poklepał ją po ramieniu i oddalił się w stronę

dyżurki pielęgniarek.

Postanowiła skorzystać z jego rady i poszła do

stołówki, gdzie zjadła obiad. Może Vance nie odzyska

wzroku, ale przynajmniej nie będzie już tak cierpiał.

Raptem poczuła, że musi z kimś podzielić się tą

nowiną. Wyszła ze stołówki i zaczęła szukać telefonu.

To, że wszystkich obudzi, nie miało najmniejszego

znaczenia.

background image

W pierwszej kolejności zadzwoniła do teścia. Oboje

byli tak wzruszeni, że z trudem mogli rozmawiać.

Z rodzicami wcale nie poszło jej lepiej. Obiecała, że

zadzwoni do nich później, gdy będzie już więcej

wiedziała. Prosiła, żeby w żadnym wypadku sami nie

próbowali się kontaktować z Vance'em.

Kiedy wróciła na piętro, zastała tam Charlesa,

który dreptał w kółko przy dyżurce pielęgniarek.

Chwyciła jego rękę i uścisnęła ją mocno. Czekał z nią

parę godzin. Od czasu do czasu zamieniali kilka słów,

ale przeważnie milczeli, siedząc w pokoju, do którego

Vance miał być przeniesiony. Około dziewiątej Charles

stwierdził, że musi iść, żeby przygotować jeszcze

dokumenty dla komisji. Pożegnała go serdecznie,

wdzięczna za to, że dotrzymywał jej towarzystwa.

O dziewiątej trzydzieści z holu dobiegły ją hałasy.

Wstała zdenerwowana, widząc, że do pokoju wjeżdża

łóżko z chorym. Na widok męża w jej sercu wezbrało

współczucie. Miał bandaż na głowie i oczach, i dlatego

widać było tylko dolną część twarzy. W pokoju rozszedł

się charakterystyczny zapach leków. Gdyby nie wiedzia­

ła od doktora Stillmana, że wszystko jest w porządku,

pewno wpadłaby w panikę. Nareszcie jednak była

spokojna, po raz pierwszy chyba od tego dnia w White

Oaks, gdy dowiedziała się o wypadku. Przebiegł ją

dreszcz na wspomnienie tamtej okropnej chwili.

Około północy zauważyła, że wraca mu przytom­

ność. Zaczął kręcić się niespokojnie i cicho jęczał.

Libby nacisnęła guzik na ścianie, żeby wezwać

przełożoną pielęgniarek. Za chwilę weszła pani Grady

w nieskazitelnie białym fartuchu. Wygląd osoby

energicznej i biegłej w swoim zawodzie działał uspo­

kajająco. Szybko podeszła do łóżka i wzięła dłoń

Vance'a w swoje ręce.

- Proszę się uspokoić, panie Anson. Wszystko

będzie dobrze. Zobaczy pan.

background image

<

- Co się dzieje? - szepnął. - Wszystkie te kolory!

Po prostu wirują mi w głowie. Libby? Libby, kocha­

nie... te kolory...

Niemal zdradziła swoją obecność, gdy zaczął ją

wołać. Pragnęła podejść, przytulić go i pocieszyć.

Chciała przelać na niego całą swoją miłość i siłę, by

mu pomóc.

- Wszystko w porządku. - Pani Grady przemawiała

do niego łagodnie. Rzuciła wiele mówiące spojrzenie

na Libby, która stała po drugiej stronie łóżka. Już po

operacji. Udała się. Będzie pan zdrowy jak rydz.

Pielęgniarka głaskała Vance'a po ręku. Jej czułość

uspokoiła go i po chwili zasnął.

Przez następne trzy dni tylko wspomnienie tego, że

ją wołał w pierwszej chwili po przebudzeniu, pod­

trzymywało Libby na duchu. Musiała w milczeniu

obserwować, gdy doktor Stilłman, pielęgniarki, Charles

i Peter rozmawiali z nim, dotykali go i próbowali

dodać mu otuchy. Prawie załamała się, kiedy przyszły

obie wdowy, które we dwójkę odwiedzili. Tylko ona

musiała trzymać się na uboczu.

Libby spała w hotelu, a do szpitala przychodziła

wcześnie rano, nim Vance się obudził. Nigdy nie

miała dość patrzenia na niego. Pierwsze, najtrudniejsze

dni minęły i widziała, że jego samopoczucie uległo

znacznej poprawie. Opowiadał o obrazach i kolorach,

które bez przerwy widział przed oczami. Dr Stilłman

tłumaczył jej, że świadczy to o prawdopodobieństwie

odzyskania wzroku w każdej niemalże chwili. Nie

wiadomo jedynie, czy ślepota ustąpi częściowo czy

całkowicie.

Pod koniec tygodnia nadszedł czas na zmianę

opatrunku. Libby siedziała na krześle, nerwowo

zaciskając dłonie.

- Zdejmę ostatnią warstwę gazy, Vance. Nie

spodziewaj się, że od razu coś zobaczysz. Na to jest

background image

jeszcze za wcześnie. Dam ci specjalne okulary. Będziesz

je nosił w ciągu dnia i zdejmował na noc. Czy masz

jeszcze jakieś pytania?

- Żadnych. - Odpowiedział. W jego głosie Libby

wyczuła olbrzymie napięcie. Zaczęło się oczekiwanie.

Patrzyła, jak lekarz zdejmuje bandaże z głowy

Vynce'a. Po chwili wyłoniły się włosy. Dostrzegła

niewielkie wygolone miejsce po ranie. Po sprawdzeniu

szwa doktor Stillman nałożył nowy opatrunek. Podał

Vance'owi okulary i zaczął mierzyć mu puls.

- Jak się czujesz? - spytał.

- Jakby mi zdjęto z głowy olbrzymi ciężar.

- Głowa jest wrażliwa na najmniejszy ucisk. Przez

następne parę godzin ruszaj się tylko powoli. Musisz

przystosować się do tego, że nie masz już turbanu

z bandaża.

- Jak długo będę jeszcze czekał, nim zacznę

cokolwiek widzieć, jeżeli w ogóle? - spytał cicho.

Libby zagryzła usta. Chciała mu pomóc, a nie mogła.

- To już zależy od matki natury. Każdy organizm

reaguje inaczej. Dziś po południu pielęniarka przejdzie

się z tobą po korytarzu. Musisz zacząć się ruszać.

Teraz właśnie będzie ciężki okres. Proszę, nie myśl

zbyt wiele. Słuchaj radia, a nawet telewizji. Może

ktoś z przyjaciół ci poczyta...

- Bez tego chyba się obejdę - Vance odparł ze

swoją dawną stanowczością. Libby uśmiechnęła się.

Lekarz spojrzał na nią porozumiewawczo.

Następne trzy dni minęły bez większych wydarzeń.

Dr Stillman przychodził do Vance'a rano i wieczorem.

Nie odnotował jednak żadnych zmian. Vance nie

miał apetytu, ale usiłował coś zjeść, żeby uniknąć

gderania pielęgniarek. Dziewiątego dnia chodził po

pokoju równie sprawnie jak przed operacją. Mając

laskę, potrafił już wyjść na korytarz i przynieść sobie

coś do picia z lodówki, która znajdowała się za

background image

dyżurką pielęgniarek. Robił wrażenie pewnego siebie,

ale Libby wiedziała, że za tą fasadą kryje się niepokój

i strach. Tego wieczora doktor Stillman zjawił się

koło dziewiątej. Vance siedział przed telewizorem,

rozparty na fotelu, z głową odchyloną do tyłu.

W bezwładnie zwisającej dłoni nadal trzymał okulary.

Z miejsca, gdzie siedziała Libby, wyglądał jak każdy

normalnie widzący człowiek, który z nudów usnął

przy telewizji.

- Vance? Obudź się i przyjdź na łóżko. Muszę cię

zbadać - doktor Stillman potrząsnął nim delikatnie.

Vance podniósł się powoli, poczłapał do łóżka

i usiadł ciężko na materacu. Bez słowa poddał się

zabiegom lekarza, które trwały wyjątkowo długo.

- Wszystko się wspaniale goi. Jesteś zdrów jak

ryba. Czy zauważyłeś może jakieś zmiany?

- Nie.

- Nie dziwi mnie to. Nerwy jeszcze nie chcą

pracować. Z reguły są takie nieposłuszne.

- John - Vance chwycił lekarza za ramię. - Nie

próbuj mnie pocieszać. I tak domyślam się wszystkiego.

- W takim razie wiesz więcej niż ja. Twoja rekon­

walescencja w niczym nie odbiega od normy. Kiedy

minie dziesięć dni od operacji, zacznę cię pocieszać.

Dobrze?

- Przepraszam. - Vance wciągnął głęboko powietrze

i puścił ramię lekarza.

- Nie musisz mnie przepraszać. Zachowujesz o wiele

więcej spokoju niż inni w podobnej sytuacji. Zoba­

czymy się rano. Przyślę tu ze dwie pielęgniarki, żeby

zrobiły ci masaż przed snem. To powinno cię zrelak­

sować.

Libby wymknęła się z pokoju za lekarzem.

- Czy mogę być jedną z tych pielęniarek? Chociaż

raz? Podporządkuję się całkowicie pani Grady.

- Nie widzę przeszkód.

background image

Chwilę później weszła z siostrą przełożoną, niosąc

ręczniki i olejek do masażu.

- Panie Anson, czas na masaż. Proszę zdjąć okulary

i położyć się na brzuchu.

Vance westchnął, położył okulary na nocnym stoliku

i zdjął górę od piżamy. Wyciągnął się na łóżku,

a Libby jak urzeczona wpatrywała się w jego mus­

kularne plecy. Ostrożnie wycisnęła nieco olejku i zaczęła

masować prawą stronę pleców i prawe ramię. Pani

Grady zajęła się resztą.

- Czuję się bosko, pani Grady.

- Tak właśnie powinno być. Proszę próbować

zasnąć.

Pani Grady szczebiotała, starając się go uspokoić.

Jednocześnie z olbrzymią wprawą ugniatała jego

mięśnie. Libby przesunęła dłonie do karku Vance'a

i masowała napięte jak postronki muskuły, póki się

nie rozluźniły. Miała ochotę przytulić twarz do jego

pleców i trzymać go w ramionach. Odsunęła się.

Pomysł z masażem był całkowicie chybiony. Nie

powinna go była w ogóle dotykać.

- Proszę nie przerywać - stęknął Vance. - Zapłacę.

Całodzienne wynagrodzenie za pół godziny masażu.

Pani Grady roześmiała się w głos. Nawet Libby

uśmiechnęła się, słysząc jego słowa.

- Już dość, panie Anson. Musimy iść do innych

pacjentów. Chodźmy, siostro. - Rzuciła okiem na

Libby i wyszła z pokoju.

Siedząc na krześle w kącie, Libby obserwowała

Vance'a. Wstał, włożył górę od piżamy i zaczął układać

się do snu. Od czasu do czasu wzdychał, ale chyba

masaż dobrze mu zrobił, bo nie kręcił się tak

niespokojnie jak zwykle. Z reguły wracała do hotelu,

gdy usnął. Tej nocy jednak ociągała się z wyjściem.

W każdej chwili Vance mógł odzyskać wzrok.

Chciała być przy nim, gdy nastąpi ten moment, ale

background image

w końcu zrezygnowała i postanowiła czekać na wiado­

mość w hotelu. Charles lub doktor Stillman skontaktu­

ją się z nią, jeżeli zauważą jakąś zmianę. Obawiała się,

że gdyby Vance odkrył jej obecność, mogłoby to

wpłynąć na pogorszenie jego zdrowia. Kiedy już Vance

opuści szpital, wymyśli jakiś sposób, żeby znów być

z nim. Zatopiona w myślach nie zauważyła, że wstał

z łóżka. Sięgnął po laskę. Kiedy mógł się obudzić?

Po chwili wrócił do pokoju z puszką coca-coli

w ręku. Za nim podążała zagniewana pani Grady.

- Panie Anson, jak ma się pan wysypiać, jeżeli

w środku nocy pije pan napoje z kofeiną. Wstydziłby

się pan!

- Nikt się o tym nie dowie, jeżeli oboje zachowamy

milczenie. - Uśmiechnął się do pielęniarki, która

cmokała w udawanym zgorszeniu.

Stał jakieś półtora metra od Libby. Silny, mus­

kularny i szczupły, równie przystojny w piżamie jak

i w garniturze. Nawet bladość dodawała mu uroku.

Czasami, gdy miał oczy skierowane w jej stronę, nie

mogła uwierzyć, że jej nie widzi. Teraz, kiedy żartował

z panią Grady, odnosiła to samo wrażenie. Trudno

było odgadnąć, że jest niewidomy. Libby przyglądała

mu się z uwagą. To dziwne, w miarę upływu czasu,

mimo że nie następowała poprawa wzroku, Vance

stawał się coraz weselszy. Ona z kolei wpadała w coraz

większą rozpacz. Może aż za bardzo pragnęła, by

ślepota cofnęła się.

Pani Grady również cały czas go obserwowała.

Gdy skończył pić coca colę, zapędziła go z powrotem

do łóżka, grożąc konsekwencjami, gdyby jeszcze raz

wstał. Kiedy wychodziła z pokoju, odprowadzał ją

jego śmiech. Libby wydawało się, że minęły już całe

wieki od momentu, kiedy słyszała go po raz ostatni.

Już pół godziny siedziała nieruchomo, w zupełnej

ciszy. Słyszała jego głęboki, miarowy oddech. Usnął.

background image

Trzymając w ręku buty, podeszła na palcach do

łóżka, żeby jeszcze raz spojrzeć na niego. Leżał na

boku z głową na złożonej wpół poduszce. Pochyliła

się i przyjrzała jego twarzy i ustom, które we śnie nie

były tak zaciśnięte, jak to się ostatnio często zdarzało.

Nareszcie opuścił go niepokój. Jej największym

pragnieniem było wziąć w palce wijący się kosmyk

włosów opadający na czoło. Oczy Libby zwilgotniały

ze wzruszenia. Był tak dzielny, tak silny...

- Proszę cię, Boże... - poruszyła bezgłośnie wargami.

- Libby?

Wstrzymała oddech i z niedowierzaniem spojrzała

na niego. Usiadł, spuszczając nogi z łóżka. Żółte

światło lampki nocnej podkreślało wyraziste rysy

twarzy.

- Czy naprawdę myślałaś, że nie rozpoznam twojego

dotyku? Zapachu twojej skóry? Zmysły niewidomego

stają się niezwykle wyostrzone. Nie wiedziałaś o tym?

Tej nocy, kiedy stałaś się moja, zapamiętałem na

zawsze twój dotyk. Chcę go poczuć raz jeszcze.

Podejdź bliżej, Libby.

Miotały nią sprzeczne uczucia. Bała się jego

zmiennych nastrojów i tego, że ponownie ją odtrąci.

Zmroził ją strach.

- Vance, przysięgam, że nie miałam zamiaru

zdradzać swojej obecności. - Łzy płynęły jej po

policzkach. - Przebacz mi. Nigdy naumyślnie nie

zraniła bym cię. Chciałam być blisko ciebie. Każdy

mógł ci pomagać z wyjątkiem mnie. Nie mogłam tego

dłużej znieść. Przepraszam. Pójdę już.

- Nie bój się mnie, kochanie. - Czułość w jego

głosie rozbroiła ją całkowicie. Bezradnie zwiesił

ramiona. Czy swoim zachowaniem uczyniłem tak

wielkie szkody? Czy możesz przestać bać się mnie?

Czy coś zmienię mówiąc, że życie bez ciebie nie

miałoby sensu? Nieważne, czy będę widział, czy nie?

background image

Sama myśl, że choć przez chwilę nie mógłbym trzymać

cię w ramionach, jest dziesięć tysięcy razy gorsza niż

utrata wzroku.

Libby wstrzymała oddech. Chyba całe swoje życie

czekała na te słowa.

- Kocham cię ponad wszystko. Daj mi jeszcze jedną

szansę, a pokażę, jakim mogę być mężem. Naszej

miłości nic nie zmieni. Udowodniłaś mi to. Ani czas, ani

okoliczności nie mają na nią wpływu. - Westchnął

ciężko. - Masz pełne prawo nienawidzić mnie za to, jak

cię traktowałem, ale, proszę, nie odwracaj się ode mnie.

Libby w sekundę znalazła się przy nim i przytuliła

jego głowę do piersi.

- Kocham cię tak bardzo. - Szeptała. - Vance,

proszę, jeżeli nie odzyskasz wzroku, nie pozwól, by to

nas rozdzieliło. Potrzebuję cię. Zrobiłabym wszystko

dla ciebie. Uwielbiam cię.

- Nic się nie liczy, poza tym, że mnie kochasz.

- Objął ją i trzymał blisko siebie. Wybacz, że nawet

nasz ślub uznałem za nieważny. Na szczęście nie

posłuchałaś mnie.

Libby przytuliła go mocniej. Czuła, że nie wypowie

ani jednego słowa więcej. Przyszło jej do głowy pytanie,

czy można umrzeć z nadmiaru szczęścia.

- Kiedy się obudziłem po operacji, myślałem tylko

o tobie. - Głaskał jej włosy. - Uświadomiłem sobie,

że musisz już być w samolocie. Poczułem się gorzej -

niż wtedy, kiedy okazało się, że nie widzę. Wydawało

mi się, że oszaleję, gdy wyobraziłem sobie, że ktoś

inny mógłby zyskać twoją miłość i mieć prawo do

ciebie. Modliłem się, żebyś znów była przy mnie.

- Ale ja w ogóle nie wyjechałam! - przytuliła twarz

do jego szyi.

- Jednak bardzo przekonywająco odegrałaś scenę

pożegnania. Kiedy oznajmiłaś, że dasz mi rozwód,

poczułem się jak skazaniec.

background image

- Skłamałam. Musiałam to zrobić. Nie mogłam

wtedy nic lepszego wymyśleć. Uroczyście ci przysięgam,

że już nigdy więcej nie skłamię.

- Nie możesz mnie opuścić. O to tylko proszę.

- Czule całował jej szyję. - Kiedy poczułem dotyk

twoich dłoni, myślałem, że śnię. Po tym, jak się

zachowałem, nie mogłem uwierzyć, że moje marzenia

się spełnią.

Libby usiadła mu na kolanach i delikatnie całowała

jego twarz. Czy to działo się naprawdę? Nie chciała

się obudzić, jeśli to był sen.

- Nie mogłabym cię zostawić, Vance. Życie bez

ciebie nie miałoby sensu. - Wyznała, bawiąc się jego

ciemnymi kędziorami. - Nie chcę udawać, że wiem,

co znaczy utrata wzroku, ale dla mnie nie może być

gorsza niż perspektywa życia bez ciebie. Tego pierw­

szego dnia w szpitalu, kiedy powiedziałeś mi, że mam

wracać do domu, że mnie nie chcesz, twoje słowa

były dla mnie jak najbardziej surowy wyrok.

- Wybacz, że naraziłem cię na takie przeżycia.

- Szepnął z ustami przy jej ustach.

- Nie muszę ci wybaczać. Kocham cię.

Jego spragnione usta znalazły się na jej wargach

pieszcząc je z czułością. Szybkim, pewnym ruchem

Vance uniósł ją i położył na łóżku, a sam wyciągnął

się obok niej.

- Gdy tylko doktor Stillman wypuści mnie ze

szpitala, wyjedziemy na miodowy miesiąc. Nie chcę

dzielić się tobą z kimkolwiek przez najbliższe miesiące.

Chyba tyle czasu będę musiał przekonywać sam siebie,

że to jawa, nie sen. Ale ty istniejesz naprawdę,

kochanie. Jesteś piękna, piękna aż do bólu.

Ciche westchnienie Libby były jedyną odpowiedzią

na jego słowa i pieszczoty. Po chwili pomyślała, że są

przecież w szpitalu.

- Vance, w każdym momencie ktoś może wejść.

background image

- Szepnęła, przytulając się do jego twarzy, na której

już zaczynał pojawiać się kłujący zarost.

- Płacę za ten pokój, póki tu jestem. Jeżeli chcę

trzymać w objęciach swoją żonę, nikogo nie powinno

to obchodzić. - Powiedział tonem charakterystycznym

dla dawnego Vance'a, którego znała przed wypadkiem,

stanowczego i pewnego siebie. - Poczekaj tylko, aż

zabiorę cię do domu, pani Anson.

- Uwielbiam, kiedy mnie tak nazywasz. - przyznała,

przytulając się jeszcze mocniej, jeżeli to w ogóle było

możliwe.

- Libby, kiedy tylko Martin i cała reszta zostaną

oficjalnie oskarżeni, wyjedziemy dokądkolwiek ze­

chcesz.

- Prawdę mówiąc, najchętniej zaszyłabym się na

farmie.

- Na farmie? - oparł się na łokciu. Jego twarz

wyrażała całkowite zaskoczenie.

- Dla mnie to najpiękniejsze miejsce na ziemi.

Błagam, nie sprzedawaj jej. Nie zniosłabym tego.

- Och, Libby, Libby. - Zaśmiał się, uszczęśliwiony.

Niemal zgniótł ją w ramionach. - Nie zasługuję na

ciebie.

- Dlaczego tak mówisz? - szepnęła, z twarzą

wtuloną w jego szyję.

- Kamień spadł mi z serca! Cały czas zastanawiałem

się, czy nie zrobiłem błędu.

- O co ci chodzi, Vance? - podniosła głowę, by mu

się przyjrzeć.

Przez długą chwilę nie mówił nic, całkowicie

pochłonięty całowaniem jej ust.

- Wydaje mi się, że nie masz pojęcia, jak się

czułem, kiedy cię poznałem. Gdyby nie to, że należymy

do cywilizowanego społeczeństwa, porwałbym cię

z salonu twojego ojca prosto do Kenii. Jednak ty

jeszcze się uczyłaś. Dlatego czekałem prawie dwa

background image

lata, nim poprosiłem cię o rękę. W czasie moich

ostatnich odwiedzin nie miałem już siły dłużej zwlekać.

Z kolei dręczyły mnie obawy, że przestraszysz się

życia na odludziu w górach. Odniosłem wrażenie, że

pierwszego dnia na farmie byłaś szczęśliwa, ale nie

mogłem w to uwierzyć. Myślałem, że udajesz. Pozwól,

że cię obejmę, Libby. Chcę cię kochać do końca życia.

Fiołkowe promienie świtu wpadały przez szpitalne

okno prosto na ich łóżko. Libby poruszyła się,

obudzona ciepłem poranka. Poczuła, że trzymają ją

mocne ramiona męża.

Otworzyła oczy i zobaczyła, że Vance już od dawna

nie śpi. Jego ciemne, aksamitne oczy niemal pieściły

spojrzeniem jej twarz. Patrzył na nią inaczej - tak jak

przed wypadkiem. Z wrażenia wstrzymała oddech.

- Vance?

- Nie ruszaj się. - Szepnął. - Leż spokojnie. Niech

na ciebie popatrzę, Libby. Jeżeli mnie oczy nie mylą,

masz bladoniebieską spódnicę i bluzkę z białymi

i granatowymi lamówkami. Czy śnię?

W jego głosie czuło się zdenerwowanie pomieszane

z niedowierzaniem. W oczach Libby pojawiły się łzy.

- To nie sen. Znów widzisz! - uniosła dłoń i palcem

pogłaskała jego brwi. - Kiedy to się stało?

Bała się, że oboje ulegli jedynie złudzeniu.

- Nie jestem pewien. - Zamruczał, siadając. - Obu­

dziłem się godzinę temu i zobaczyłem wszystko jakby

pogrążone w cieniu. Zamknąłem oczy, zastanawiając

się, co to znaczy. Kiedy znów je otworzyłem, wyraźnie

zobaczyłem twoją twarz. Nosiłem twój obraz w pamięci

tak długo, źe nie wiedziałem już, co jest prawdą, a co

moim wyobrażeniem. Jednak rzeczywiście cię widzę!

Nareszcie widzę moją piękną, cudowną żonę!

Obrzucił ją uważnym spojrzeniem, z przyjemnością

patrząc na rozrzucone w nieładzie kruczoczarne włosy.

- Czy wiesz, że kiedy jesteś zdenerwowana, twoje

background image

oczy nabierają fiołkowego blasku? A twoje usta drżą?

- pochylił się i pocałował je, żeby się uspokoiła. Jego

ręce powędrowały od jej ramion do dłoni, które

przyciągnął do siebie.

- To wszystko sprawa twojej wiary we mnie, Libby.

- Do końca życia zapamięta pokorę w jego głosie. Jej

twarz rozjaśnił promienny uśmiech.

- Doktor Stiłlman powiedział, że to sama opatrzność

spowodowała ten wypadek w czasie naszej przejażdżki.

Uniósł do ust jej dłonie i pocałował je z delikatnością,

która zapadła jej w serce.

- Co by to było, gdybyś ze mnie zrezygnowała?

Gdybyś pojechała do Londynu już pierwszego dnia,

kiedy ci to proponowałem? - jeszcze raz wziął ją

w objęcia. - Nie opuszczaj mnie. Kochaj mnie już

zawsze.

- Dzień dobry. Mamy dziś cudowny poranek!

- w pokoju rozległ się głos pani Grady. Zatrzymała

się w pół kroku. - Panie Anson!

Libby oderwała swoje usta od Vance'a i zeskoczyła

z łóżka. Starała się obciągnąć pognieconą spódnicę

i wygładzić bluzkę. Vance śmiał się, pokazując

wspaniałe białe zęby.

- To rzeczywiście cudowny poranek, pani Grady.

Nawet nie wiedziałem, że ma pani tak radosne błękitne

oczy.

- A więc odzyskał pan wzrok! - jej oczy rozbłysły.

- No, w takim razie nie zgłoszę tego, co widziałam.

Ale pamiętajcie, że doktor Stiłlman za chwilę będzie

miał obchód. Żadne z nas nie chciałoby przyprawić

go o zawał serca. Zwłaszcza po tym, co zrobił dla pana.

- Tak jest, pani Grady. - Założył ręce na piersi

i uśmiechnął się do Libby. - Już dziś zabieram stąd

moją żonę. Chciałbym więc pożegnać się i podziękować

pani. Nie miałbym lepszej opieki w rodzinnym domu.

- Niech pan przestanie, panie Anson. - Uradowała

background image

się, jak młoda dziewczyna. - Pan jest jednym z tych,

którzy potrafią podbić serce każdej kobiety. Niech

pan dba o swoją młodą żonę. Opiekowała się panem,

dbała o pana, czekała na poprawę. Nie opuściła pana

nawet na sekundę i znosiła pana humory, kiedy nikt

nie wiedział już, co robić. W stronach, skąd pochodzę,

mówi się, że ma dar dobrej wróżki.

- Co to za dar? - spytała Libby stłumionym głosem.

- Stałość serca, pani Anson. Coś bardzo rzadkiego.

Libby chwyciła dłoń, którą wyciągnął do niej, gdy

pani Grady opuściła pokój. Wróciła znów w jego

ramiona - tam właśnie było jej miejsce. Vance patrzył

na nią z takim natężeniem, że czuła się jak zauroczona.

- Tylko dzięki tobie wydostałem się z głębi ciem­

ności. - Powiedział. - Chciałbym ci dać cały świat

w zamian.

- Już to zrobiłeś, oświadczając mi się. - Jej oczy

nabrały fiołkowego połysku. - Ale na chwilę chcę

zapomnieć o wszystkim i być sama z tobą. Za­

stanawiałam się, czy nie oczekujemy już dziecka.

Jeżeli nie, to chciałabym, żeby stało się to jak

najprędzej.

Ostrożnie popchnęła go na materac i pochyliła się,

całując go długo i czule. Uniosła głowę na dźwięk

głosów dochodzących spoza drzwi. Vance ujął jej

zarumienioną twarz w swoje dłonie.

- Miałem nadzieję, że pani to powie, pani Anson.

Nie zamierzam wypuścić pani ze swoich ramion, póki
żyje.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Winters Rebecca Podróż na Cyklady
Winters Rebecca Podróż na Cyklady
Winters Rebecca Podróz na Cyklady
Winters Rebecca Rezerwat miłości
Winters Rebecca Odzyskana miłość
Winters Rebecca Gwiazdka miłości 2001 Pierwsza gwiazdka Sary
Gwiazdka miłości 1999 2 Winters Rebecca Tato pod choinkę
Winters Rebecca Odzyskana miłość 2
Verdis Siedem Dni Na Miłość
48 Kasey Michaels Czekajac na milosc
Czas na miłość Korona
Postawmy na miłość
CZEKAM NA MIŁOŚĆ, teksty piosenek
Na miłość nie ma rady Eleni
Na miłość nie ma rady, Teksty piosenek, TEKSTY

więcej podobnych podstron