Ekspiacja Anioła Prolog Rozdział 1 7 by;Carenowa

background image

ftzt bw~âÑ|xÇ|t

ftzt bw~âÑ|xÇ|t

ftzt bw~âÑ|xÇ|t

ftzt bw~âÑ|xÇ|t

Ekspiacja

Ekspiacja

Ekspiacja

Ekspiacja

Anio

Anio

Anio

Aniołaaaa

By:

M.C.M.

M.C.M.

M.C.M.

M.C.M.

alias

Carenowa

Carenowa

Carenowa

Carenowa

1

background image

Spis Treści:

Prolog………………….………………………..….…..str.3

Rozdział 1……………….………………….………….str.4

Rozdział 2……………….………………….………….str.14

Rozdział 3…………………………………….……......str.24

Rozdział 4…………………………………….……......str.36

Rozdział 5…………………………………….……......str.48

Rozdział 6…………………………………….……......str.61

Rozdział 7…………………………………….……......str.75

2

background image

Prolog

Prolog

Prolog

Prolog

Zastanawiałem się mnóstwo razy, ile jeszcze będę musiał

wycierpieć. Nikt nie umiał odpowiedzieć na moje pytanie.

Spotykałem mnóstwo ludzi oraz istoty pozaziemskie, które

myślały, iż jestem gorszy od nich samych, czasem, lecz bardzo

rzadko, odwrotnie. Jednak zgodziłbym się z pierwszym

stwierdzeniem, gdyż jestem zły. Niezbyt to pobudza pozytywne

myślenie, ale nie okłamujmy nikogo. Zbuntowałem się przeciw

Panu i zabijając moich braci, spadłem. Czułem ból wyrywanych

skrzydeł, upadek na twardą, wyschniętą ziemię, pragnienie,

później głód. A to wszystko przez ciekawość. Nigdy nie umiałem

jej opanować. Zawsze panowała nade mną razem z zazdrością.

Mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Mogę się z

tym zgodzić, lecz po części. Ziemia jest piekłem, a nie stopniem do

niego.

3

background image

Rozdzia

Rozdzia

Rozdzia

Rozdział 1

1

1

1

Siedziałem w jasnym pomieszczeniu przy okrągłym,

drewnianym stole wraz z trzema mężczyznami. Każdy mój

najmniejszy ruch, zostawał zarejestrowany przez ich czujne oczy.

Między nami krążyła cisza pełna napięcia i oczekiwania. Jako

pierwszy spróbowałem ją przerwać.

- Panowie – Rzekłem ponurym głosem – Raczej nie chcecie,

abym z wami skończył w taki sposób. – Na moją twarz wpełzł

złośliwy uśmiech. Przez ponad minutę nic się nie działo, jednak

po chwili szatyn, siedzący naprzeciwko mnie, pochylił się do

przodu.

- Lepiej pokaż, co tam masz. – Jego szept odbił się od ścian, a

świdrujące piwne oczy zesunęły się na moje dłonie. Powrócił na

swoje miejsce, gładząc dłonią brązowe włosy, przez które

prześwitywały już srebrne pasma, nie spuszczając wzroku z

moich rąk.

- Tom, nie każ mi tego robić. – Pomruk niezadowolenia

wydał kolejny mężczyzna. Zwróciłem swój wzrok w kierunku

bruneta, który z groźnym błyskiem w oku przypatrywał się moim,

spoczywającym na blacie, dłoniom. – Cierpliwości, Eddie.

- Masz mi mówić szefie! – Syknął, a ja bezradnie zacisnąłem

usta. Za moimi plecami odezwał się męski, jednak jeszcze

odrobinę dziecięcy głos.

- To już się robi nudne, stary. – Dopiero po wymowie tych

4

background image

słów, zrozumiałem, iż wszyscy czekają tylko na mój ruch. Czując

rosnącą satysfakcje, wolnym ruchem ręki odkrywałem swoje

karty, leżące pod moimi dłońmi.

- Ty musisz oszukiwać! – Wykrzyknął, siedzący po mojej

lewej stronie Hugo, zobaczywszy, co ukrywałem. Wstał

gwałtownie, przewracając metalowe krzesło, które odbiło się od

kremowych płytek z nieprzyjemnym metalicznym dźwiękiem.

Odszedł mamrocząc pod nosem przekleństwa, a czarne małe

loczki podskakiwały wesoło na jego głowie w przeciwieństwie do

nastroju ich właściciela.

- Trzy asy oraz dwa króle. – Powiedziałem, gdy kroki

mężczyzny ucichły, a po chwili usłyszałem westchnienia podziwu

zmieszane z jękami rozpaczy.

- Jak ty to robisz, Tony? – Zwrócił się do mnie Eddie, szef

oraz właściciel naszej remizy. Właśnie on wydał jeden z dwóch

jęków.

- Szczęście. – Odpowiedziałem, spuszczając swój wzrok na

karty innych graczy. W każdych znajdowała się przynajmniej

parka, ale zawsze gdzieś nie pasowała jedna, bądź dwie tekturki.

Za moimi plecami rozległo się przeciągłe westchnienie.

- Jak ty w ogóle możesz tak mówić, Tony? – Spytał Joe,

stawiając przewrócone krzesło na cztery nogi, po czym usiadł na

nim okrakiem z oparciem przed klatką piersiową. – Chyba ci same

anioły pomagają!

- Młody… - mruknąłem, spoglądając mu w oczy – Co ja ci

mówiłem? – Blondyn spojrzał w górę swoimi niebieskimi oczami,

po czym przeczesując palcami długą grzywkę, odpowiedział na

moje pytanie.

5

background image

- Mówiłeś, że nie wierzysz w Boga i nie życzysz sobie, by

ktoś ci o nim opowiadał. – Powoli opuszczałem głowę, schylając

się coraz bardziej z każdym jego słowem, jednak dwudziesto-

cztero latek nie odpuszczał. Dalej ciągnął swą wypowiedź. –

Jeździłem na parę wezwań, ale wiem, jak to jest, gdy ludzie cały

czas proszą Boga o pomoc. Jednakże to my ratujemy w końcu ich

życia, co nie? Ludzie, a nie Bóg! – Nie czekając na odpowiedź,

paplał dalej, nie mając litości dla mej udręczonej duszy. –

Ściągamy też kotki z drzewa, wyciągamy je z kanałów i takie tam.

Nie mówiąc o ratowaniu ludzkiego życia! Wiecie… chciałbym

wyruszyć na taką prawdziwą akcje, by ratować dziewczyny z

pożarów lub walących się budynków.

- Tobie powinna się trafić, co najmniej, czterdziestolatka. –

Powiedział Eddie, w uśmiechu pokazując zżółknięte zęby, a ja

wraz z Tomem zamaskowaliśmy śmiech kaszlem. – Młody, to nie

jest takie, na jakie wygląda. – Wiedzieliśmy, że teraz nasz szef,

zaraz zacznie swoją „przemowę dla żółtodziobów”, jak to nazywał,

więc pozwoliliśmy mu przemawiać z grobowymi minami. – Nie

wiesz jakie to jest uczucie, gdy masz przed sobą płonący budynek

z ludźmi w środku. Ich krzyki nie tylko słychać na ulicy, ale

również w twoich snach. Nigdy jeszcze nie czułeś zapachu

palonego ciała, ani nie widziałeś jakie poparzenia zostawia po

sobie ogień. – Blondyn wzdrygnął się nieznacznie. – Strażak to nie

tylko osoba, która ściąga koty z drzew!

- Ale ja to wiem! – Wtrącił się Joe z obrażoną miną.

- Nie wtrącaj się, gdy ja mówię – warknął Eddie, po czym

kontynuował swoją opowieść, wpatrując się w swoje zniszczone

od pracy dłonie. – W tym zawodzie trzeba myśleć głową, a nie

uczuciami! Wyobraź sobie, co by się stało, gdybyś pobiegł ratować

jakąś seksowną blondynkę przez niepewny grunt. W najlepszym

6

background image

wypadku spadłbyś łamiąc sobie nogę! A w najgorszym… -

Niewypowiedziane słowa wisiały w powietrzu, niczym chmura

gradowa, a przed moimi oczami stanął obraz dawnego kolegi z

remizy. Nadal pamiętam radosne piwne oczy oraz czarne krótko

ścięte włosy. Zginął przez własną głupotę. O tym samym zaczął

opowiadać nasz szef.

- Pracował tu kiedyś pewien chłopak, niestety nie pamiętam

już jego imienia, ale… - Wtrąciłem się, chcąc uzupełnić jego

niewiedzę. Wzrok skierowałem na karty, ale nie powstrzymałem

napierających wspomnień.

- Nazywał się Ian. Ian Rodriguez.

- Taa… - przytaknął mi, błądząc w swoich myślach. –

Chłopak był niesamowity w swoim fachu, zresztą tworzyli

idealny zespół z Tony’m. Na wszystkie wezwania jeździli razem i

przynajmniej jedna osoba więcej uszła z życiem dzięki ich

genialnym pomysłom.

- Nie zachwalaj nas tak… Zwłaszcza po jego śmierci –

mruknąłem, ze ściśniętym gardłem. Wiele wspomnień z akcji

ratunkowych przeleciało moje myśli, w których uczestniczyłem z

Ian’em. Umysł w końcu zatrzymał się na ostatniej, najważniejszej.

Znów przeniosłem się w tamto miejsce. Czułem żar bijący od

palących się ścian, strach o ludzi w budynku oraz rozpacz, bijącą z

oczu mojego towarzysza. Jego szare oczy z przerażeniem

obserwowały języki ognia, sięgające ku coraz wyższych piętrach.

Nim zdążyłem go złapać, wbiegł do budynku. Eddie

kontynuował, przerywając tym samym nieprzyjemne

wspomnienia.

- Wstąpił razem z Tony’m do nas. Na początku obaj mieli

7

background image

przezwiska „młody”, bądź „junior”, jednak dopiero po paru

akcjach zrozumieliśmy jak dobrze potrafią współpracować. Ich

inteligencja pracowała na jednym poziomie. – Spojrzałem na szefa,

jednak w jego wyrazie twarzy zobaczyłem nie ironie, lecz dumę.

Radość, która błyskała w jego oczach, kazały mi zamilknąć. -

Przez pięć lat razem wykonywali najcięższe prace, jakie tylko

mogły istnieć. Najciekawsze było to, iż robili to idealnie. Nigdy nie

było od nich słówka „ale”, czy narzekania. Wzajemnie się

uzupełniali. – Zrobił pauzę, a ja zamknąłem oczy, wyczekując

końca tej opowieści. – Ian ożenił się z byłą recepcjonistką tej

remizy, Tracy. Wspólnie nosili obrączki przez niecały rok. –

Niespodziewanie przerwał, wyciągając haftowaną chusteczkę

otarł nią oczy. Z westchnieniem podjąłem niedokończony wątek.

- Po siedmiu miesiącach od ślubu, ktoś podpalił budynek, w

którym mieszkali i to właśnie Tracy zadzwoniła do straży. Była

noc, więc większość pewnie spała lub udusiła się dymem, ona

jednak wiernie czekała na Ian’a. Zanim dojechaliśmy cały

budynek stał w płomieniach. – Podobnie jak Eddie zrobiłem

pauzę, aby przełknąć, tworzącą się w moim gardle gulę. - Kątem

oka ujrzałem, jak Ian biegnie w kierunku płomieni. Nie zdążyłem

go zatrzymać, a moje krzyki na nic się nie zdały. W chwili, gdy

wbiegał do budynku dach oderwał się od ściany i spadł blokując

wejście. Najszybciej jak mogłem podpiąłem wąż, ale to również

nic nie dało. Nie minęła minuta, a cały budynek zawalił się.

Skończyłem swoją wypowiedź ze łzami w oczach i znów

ściśniętym gardłem. Pozwoliłem popłynąć im po policzkach, nie

przejmując się tym, iż patrzą na mnie koledzy z pracy.

- Tracy, była w siódmym miesiącu ciąży – dodałem, ledwo

słyszalnym szeptem. Wstałem, chcąc stamtąd wyjść, gdyż emocje

buzowały się w moim ciele z pragnieniem wydostania się na

8

background image

wierzch. Jednak nie pozwalałem im na to, aż przekroczyłem próg

szatni.

Dopiero tu wściekłości przejęła kontrolę nad zdrowym

rozsądkiem. Nie myśląc o niczym podszedłem do przeciwległej

ściany, po czym zaciśniętą pięścią uderzyłem w nią kilkakrotnie.

Przestałem, gdy poczułem krew, spływającą po moich smukłych

palcach, a toksyczne uczucie opuszczało mnie, zostawiając ból.

Z westchnieniem powoli podchodziłem do szafek, czując

jakby ktoś brutalnie wyrwał kawałek mej duszy. Otworzyłem ją i

przede mną pojawiła się roześmiana twarz przyjaciela oraz

wesołej blondynki.

Siedzieli na ławce, patrząc sobie w oczy, a ich ręce splotły się

ze sobą. Ta para była częścią mnie, a wraz z ich śmiercią, straciłem

dużą cząstkę samego siebie. Nawet po ich śmierci mogłem wyczuć

miłość, która ich złączyła, przyglądając się wyblakłej fotografii.

Opuszkami palców przejechałem po zdjęciu. Z trzaskiem

zamknąłem drzwiczki, unikając tym samym łez.

- O kurde! – Zaalarmowany krzykiem, odwróciłem się w

jego stronę. Ujrzałem drobną blondynkę o małym nosku i mocno

pomalowanych na czerwono ustach. Czarna bluzka z dużym

dekoltem uwydatniała piersi, a białe spodnie komponowały się z

ciemnymi butami na wysokich obcasach. Jej błękitne oczy

wpatrywały się we mnie z udawanym przerażeniem. – Ty

krwawisz!

- Faith – powiedziałem grobowym głosem. – Od kiedy się

przejmujesz właśnie mną?

- Od kiedy z twojej anielskiej dłoni, zaczęła kapać krew. Do

tego czerwona… - Zachichotała, po czym kocimi ruchami zbliżała

9

background image

się do mnie. – Myślałam, że aniołowie mają błękitną krew, nie

czerwoną. – Gdy stanęła na odległości wyciągniętej ręki,

spojrzałem w jej niebieskie oczy z uczuciem, jakbym czegoś

zapomniał.

- Czerwoną mają tylko upadłe anioły. – Odpowiedziałem na

pytanie, skryte pod aluzją. Same słowa wypłynęły z moich ust,

pomimo, iż nie chciałem ich wypowiadać. – Błękitną tylko ci, co

pozostali wierni naszemu Panu.

- Oh, ależ ty niegrzeczny – mruknęła, niczym kocica. Nie

spuszczając ze mnie wzroku, zrobiła kroczek do przodu i po

chwili poczułem jej drobną dłoń na mojej klatce. Chciałem się

cofnąć, lecz nie mogłem. Zaczarowany nadal wpatrywałem się w

te błękitne tęczówki, które teraz powoli zmieniały się na kolor

zielony. – Co się takiego stało, że nasz aniołek się skaleczył? –

Spytała z ironią, a ja poczułem, iż zaklęcie powoli opuszcza moje

ciało.

- Poruszałem temat Ian’a. – Nawet pomimo jej minimalnego

działania zostałem zmuszony, by odpowiedzieć, choćby szeptem.

Ona odwróciła wzrok, śmiejąc się, lecz nie był to śmiech

przyjemny. W jego trakcie chłodne dreszcze przebiegały po moich

plecach. Szybkim ruchem chwyciłem jej ręce i wykręcając do tyłu,

przyszpiliłem ją do ściany. – Nie powinno cię to interesować! –

Syknąłem, odwracając wzrok od jej oczu. – Znów czarujesz,

wiedźmo! – Szepnąłem tuż przy jej uchu z zamkniętymi

powiekami, w obawie, iż znów mną zawładnie. Odpowiedział mi

ten sam przerażający śmiech.

- Aniołek pokazuje rogi! – Zaśpiewała melodyjnym głosem –

Dlaczego nie miałby mnie interesować kolejny upadły? –

Znieruchomiałem, wciąż trzymając ją twarzą ku ścianie. Skąd, u

10

background image

licha wiedziała, że Ian był aniołem?! – Zgadywałam! A teraz już

mam pewność. – Odpowiedziała na moje pytanie, wyczytując je z

myśli. Psia krew, zakląłem w duchu, na co ona znów roześmiała

się ponurym śmiechem, który echem rozniósł się po całej szatni.

Nie mając innego wyboru puściłem ją, jednocześnie spuszczając

oczy. Nie było to w geście szacunku. Co to, to nie! Nie chciałem

być znów zniewolony przez wiedźmę.

- Czemu się nie uleczysz? – Spytała, gestem pokazując na

moją prawą dłoń. Całkiem zapomniałem o niej odkąd zjawiła się

Faith. Zmrużyłem wściekle oczy, podnosząc wzrok.

- Dlaczego nie czuję bólu? – Syknąłem, czując jak na nowo

powraca furia, lecz tym razem nie była spowodowana smutkiem,

tylko wściekłością. Blondynka wzruszyła ramionami.

- Bo zaczarowałam ją. Mogę też uleczyć tą krwawiącą ranę. –

Ruszyła w moim kierunku, jednak ja odsunąłem się, dając do

zrozumienia, iż odrzucam tą pomoc. – Jak chcesz, ale

zastanawiam się tylko, czemu odrzucasz swoją naturę, Aniołku. –

Powiedziała beztrosko, po czym wyszła.

- Mam na imię Ian! – Ryknąłem w odpowiedzi.

- Ian, powiadasz? A nie czasem Tony? - Słysząc chichot zza

ściany, znów musiałem się kontrolować, by nie spowodować, jakiś

gorszych wypadków od śladów na ścianie. Biorąc kilka głębokich

wdechów, uspokoiłem cały organizm, jak i emocje. Zorientowałem

się, jaki popełniłem faux pas. W mojej podświadomości ujrzałem

blade wspomnienie, ledwo widoczne. Jednakże, już po chwili

wcieliłem się w dawnego ja.

Stałem na werandzie starego domku pomiędzy polami kukurydzy.

11

background image

Obok mnie na schodach siedział Ian w słomianym kapeluszu. Miał na

sobie podarte jeansy, koszule w kratkę oraz kowbojskie buty.

- Dlaczego musimy się ukrywać? – Mój głos brzmiał, jakby

pochodził zza ściany. Dziwnie przytłumiony okazał się również głos

mojego przyjaciela.

- Bo jesteśmy upadłymi.

- To nie znaczy, że musimy się ukrywać! – Krzyknąłem, siadając

obok szatyna. Zobaczyłem uśmiech spod kapelusza.

- A co chciałbyś robić ze swoimi mocami? – Spytał po chwili.

Odwróciłem wzrok od jego na wpół widocznej twarzy i lekko zmieszany

odpowiedziałem.

- Chciałbym wrócić. – Kątem oka zobaczyłem, odwracający się w

moją stronę kapelusz.

- Gdzie?

- Do nieba. Tam jest o wiele lepiej niż na tej planecie. Wśród całego

plugastwa, które oblega Ziemię, twór naszego Pana. – Splunąłem na

ziemie, chcąc wyrazić pogląd na tą sprawę.

- Pragniesz wybaczenia, jak każdy upadły. – Mruknął bardziej sam

do siebie, niż do mnie. – Jest na to sposób – rzekł po chwili i nie czekając

na odpowiedź zaczął odpowiadać. – By upadły mógł powrócić do nieba

musi spełniać parę prostych warunków.

- Jakich? – Wyrwałem się, lecz nie skomentował mojej

niecierpliwości tylko mówił dalej, a ja ujrzałem część uśmiechu,

wystającego spod kapelusza.

- Po pierwsze: każdy upadły musi uratować sto istnień ludzkich. –

Ze zdziwienia otworzyłem oczy, jednak tym razem nie chciałem mu

12

background image

przerywać. – Po drugie: w czasie ich ratowania, nie może używać mocy.

- Ale to jest nie fair! – wybuchnąłem, czując narastające oburzenie.

- To są reguły Boga! On tu ustala, co jest fair, a co nie. – Mruknął

w odpowiedzi. Gdy już otwierałem usta, by powiedzieć jakąś ciętą

ripostą, przerwał mi jego wzburzony głos. – Trzeba było nie upadać! Nie

musiałbyś się o to martwić. – Posłusznie zamknąłem usta, nie chcąc

wypaść na jeszcze większego idiotę. – Po trzecie: musisz coś poświęcić.

- A co poświęcić?

- Tego nie wiem, ale samo słowo „poświęcić” nie wróży zbyt

dobrze – mruknął, wstając, po czym skierował się do domku.

- Brzmi jak ofiara – powiedziałem, wpatrując się w kukurydze.

- W pewnym sensie… - rzekł w zamyśleniu. – Tak to można też

odebrać, ale to zależy tylko od ciebie. – Po chwili usłyszałem trząśnięcie

drzwiami, powracając do normalności odczuwałem pewne mdłości.

- Właśnie dlatego, Faith. – Szepnąłem do siebie, patrząc na

kilka płytkich ran w mojej dłoni. – Robię to, bo chce oddać cześć

przyjacielowi.

13

background image

Rozdzia

Rozdzia

Rozdzia

Rozdział 2

2

2

2

Kończyłem obwiązywanie dłoni bandażem, gdy z głośników

zaryczała syrena. Byle jak związałem końcówkę z resztą, po czym

w biegu ruszyłem do szafki. Zaraz po mnie do szatni wbiegli

pozostali.

- Co się dzieje? – Powiedziałem, sznurując wysokie, ciemne

buty. Odpowiedziała mi drobna kobieta, która również mocowała

się ze sznurowadłami, pomimo, iż zaczęła się ubierać później ode

mnie. Lśniące, czarne loki spływały na jej delikatną twarz, przez,

co musiała poprawiać je za każdym gwałtowniejszym ruchem.

- Pożar. – Głos kobiety był twardy, jak u niejednego

mężczyzny, ale drobna postawa Kelly zaprzeczała

jakiemukolwiek porównaniu do płci przeciwnej.

- A od kiedy ty z nami jeździsz? – Sięgnąłem odruchowo

prawą ręką do szafki po kurtkę, przez przypadek uderzając

kostkami o kąt drzwiczek. Syknąłem przez zaciśnięte usta

przekleństwo, jednak nie przerwałem ubierania się.

- Pali się szkoła podstawowa. – Podniosła oczy barwy

błękitnego nieba, a wczuwając się w targające nią uczucia,

zamarłem z dłonią na zamku błyskawicznym. – Tam jest Emily. –

Słysząc imię córki Kelly, po moich plecach przeszedł dreszcz,

jednak trzeba było zachować trzeźwość umysłu. Profesjonalizm

dokładnie taki sam, jaki pokazuje matka dziewczynki, która teraz

może już nie żyć. Jednakże właśnie rozpacz w jej oczach

zmotywowała mnie, abym, jako pierwszy wybiegł z szatni, o mało

nie zapominając o kasku. To niewyobrażalne zmartwienie ścisnęło

14

background image

moje serce tak mocno, iż niemal odczułem ból.

Jako pierwszy dodarłem do wozu. Wskakując za kierownice

odpaliłem maszynę, po czym zatrąbiłem kilkakrotnie na znak

gotowości. Wbiegająca Kelly szybko zorientowała się, kto zajmuje

miejsce kierowcy, po czym nacisnęła guzik otwierający bramę. W

tym samym momencie wbiegł Eddie.

- Złaź z siedzenia kierowcy! – Krzyknął, otwierając drzwi.

Posłusznie przesunąłem się w prawo, ustępując miejsca szefowi.

Na jego twarzy malował się strach o Emily. Traktował ją jak

wnuczkę, której nigdy nie miał. Po chwili usłyszałem kolejne

otwierające się drzwiczki, tym razem z tyłu i gdy ujrzałem

zmartwioną Kelly, uśmiechnąłem się do niej. Jednak żaden pancerz

nie jest w stanie się utrzymać, przy lęku o swoje potomstwo,

pomyślałem w międzyczasie. Zawsze pojawiają się pęknięcia,

które ukazują, co tak naprawdę człowiek czuje. Właśnie tak było z

Robi.

- Będzie dobrze. – Szepnąłem, na co ona odpowiedziała

bladym uśmiechem. Zaraz za nią ujrzałem wdrapującego się

Hugo, który nadal widział we mnie wroga.

- Nie jestem szulerem! – Powiedziałem do niego, podnosząc

obie ręce do góry w geście niewinności. Skinął głową na znak, iż

rozumie, ale ciągle wyczuwałem w jego aurze wściekłość. Chwilę

później do samochodu wszedł w pełni gotowy Tom.

- Wszyscy? – Spytał Eddie, spoglądając niecierpliwie w

lusterko wsteczne. Z dłonią na drążku zaczął wszywać pierwszy

bieg, gdy zatrzymał go błagalny, męski krzyk:

- Czekajcie! – Zza ściany wyłonił się na wpół ubrany Joe.

Biegł z rozwiązanymi sznurówkami, a niezałożoną kurtkę trzymał

15

background image

w prawej ręce. – Jeszcze ja!

- Ty nie jedziesz! – Krzyknął szef, dokańczając zmianę

biegów, jednak chłopak nie dał za wygraną.

- Dlaczego?! – Właśnie wtedy zauważył w naszym wozie

dodatkową osobę. – Ja nie mogę, a Robi jedzie?! – Syknął, niemal

spluwając w kierunku dziewczyny. Wyczułem jej obojętność w

stosunku do młodego jeszcze chłopaka. Pomijając fakt, iż wiekiem

różnili się tylko 3 lata, ona była bardziej dojrzała emocjonalnie.

- Bo ty smarkaczu nie rozumiesz powagi sytuacji! – Warknął

Eddie do blondyna. Gdy on znów chciał zaprzeczyć, ja mocno

zaniepokojony oraz wkurzony, odpowiedziałem za szefa.

- Pali się szkoła, rozumiesz?! – Nie czekając na odpowiedź

twierdzącą, mówiłem dalej. – Szkoła! Pełna dzieciaków, które nie

myślą racjonalnie w czasie pożaru! A wiesz, kto tam jest? Jej córka!

– Krzyknąłem, co niezbyt często się zdarza. Joe z otwartymi

ustami, wpatrywał się raz we mnie, raz w Kelly. Bez słów

zamknął drzwi, po czym wolnym krokiem skierował się do szatni.

- Nie musiałeś. – Mruknęła Robi, gdy tylko wyjechaliśmy z

garażu. Odwróciłem się do tyłu i zauważyłem wpatrzone we mnie

trzy pary oczu.

- Co? – Zmarszczyłem swoje brwi, nie rozumiejąc

zachowania trójki przyjaciół. Lekko otyły szatyn odpowiedział za

pozostałych.

- Krzyknąłeś. – Zamrugał nadal zdziwiony. – Podniosłeś

głos na zupełnie inną osobę niż Faith! – Na samo wspomnienie

wiedźmy, zrobiło im się niedobrze w żołądku. Jej czary to

najgorsza czarna magia. Nikt o dobrych intencjach nie posunąłby

16

background image

się do takich czynów.

- Faith. – Jej plugawiące znaczenie imię, wydobyło się z

moich zaciśniętych szczęk. Ona nigdy nie daje nadziei innym!

Wpierw ratuje, a potem wykorzystuje w najobrzydliwszy sposób.

Zapłatą pieniężną, bądź usługami seksualnymi, jeśli dana osoba

spełnia jej wymagania, co nie zdarza się zbyt często. Stłumiłem

chęć ponownego przeklęcia, po czym powróciłem do

rzeczywistości.

- Ona jest nieistotna. – Rzekłem tonem nieznoszącym

sprzeciwu. – Dla mnie Emily jest ważna. – Robi otworzyła usta,

jakby chciała coś dodać, jednak zamknęła je z powrotem, posyłając

mi pełne uznania spojrzenie. W oczach Kelly ujrzałem coś, co

można nazwać radością.

Radość, z czego? Może znów pomyliłem ludzkie uczucia,

spytałem sam siebie, nie oczekując odpowiedzi od nikogo. Komu

chciałoby się, a raczej dałby radę, wedrzeć się do głowy

Upadłego? Kto by się ośmielił? Nikt. Nikt w wyjątkiem Faith.

Warknąłem coś niezrozumiale, po czym odwróciłem się przodem

do kierunku jazdy.

Na sygnale przemierzaliśmy zakorkowane ulice Nowego

Yorku, gdy nagle jeden z nich nas zatrzymał. Kątem oka

widziałem, że cierpliwość Eddiego niedługo się skończy, więc

wyciągnąłem ze schowka zniszczoną mapę Nowego Yorku.

- Co ty robisz? – Spytał mnie Hugo, pochylając się do przodu

ze złośliwą miną. Jego szok minął równie szybko, jak przyszedł. –

To jest najszybsza droga z możliwych. Nie znajdziesz lepszej.

Jeszcze zobaczymy

, pomyślałem z satysfakcją, po czym

zamknąłem oczy skupiając się na lepszej drodze dojazdu.

17

background image

Nadprzyrodzona intuicja bardzo szybko utworzyła w mojej

głowie inny plan dojazdu. Mapa była po prostu przykrywką, by

nikt nie zorientował się, czym jestem.

- Skręć w lewo. – Powiedziałem, kierowcy pokazując dłonią

kierunek. Spojrzał na mnie dziwnie, nic nie mówiąc, ale

posłusznie skręcił.

- Mamy jechać do Queens, a nie na Manhattan! –

Wykrzyknął zbulwersowany Hugo, jednak Eddie się tym nie

przejął. W pełni ufał moim przeczuciom. – Wpakujemy się w

największy korek! – Marudził jeszcze czarnowłosy, jednak Tom

przerwał mu gwałtownie.

- Poczekaj, a zobaczysz, czy Tomy się myli. – Miał głęboki,

spokojny głos, zawsze pełen autorytetu. Podobnie było z Eddiem,

jednak z moim nikt nie mógł się równać. To się chyba nazywa

wrodzona charyzma – W co wątpię. – Mruknął po chwili cicho,

aby wściekły Hugo go nie słyszał, ja jednak z lepszym słuchem,

nie mogłem powstrzymać się od rozbawionego prychnięcia oraz

lekkiego uśmiechu.

- Teraz w prawo. – Znów pokazałem ręką kierunek jazdy i

tym razem odezwała się pełna obawy Kelly.

- Na Nostrad Ave? Przecież o tej porze będzie pełna!

- Nie ufasz mi? – Spytałem, odwracając się do niej twarzą.

Zarumieniła się, widząc moje ciemne oczy pełne pewności oraz

usta rozciągnięte w leciutkim uśmiechu.

- Wybacz. Martwię się o córeczkę - Szepnęła, schylając głowę

w dół. – Na pewno jest wystraszona, a nawet przerażona.

- Robi… - Powiedziałem zmęczonym, ale twardym głosem. –

18

background image

Nic jej nie jest. – Po chwili, nie odwracając się do Eddiego,

rzekłem: – Teraz w prawo. Powinieneś już wiedzieć, jak jechać.

Szef ze zmarszczonymi brwiami myślał trochę nad

dojazdem, jednak nie minął moment, gdy na jego twarz wszedł

wyraz niedowierzania. Otwartą dłonią lekko uderzył się w czoło,

po czym przyspieszył samochód, trąbiąc na samochody, które

zastawiają mu drogę.

Oparłem się plecami o drzwi wozu, by w spokoju patrzeć na

moich towarzyszy. Każdy z nich miał w sobie zapał, by ratować

ludzkie życia, lecz nie tylko. Innych zmusiła do tego sytuacja,

jednakże oni również po pewnym czasie, pokochali tą prace.

Skierowałem swój wzrok na kierowcę samochodu. Srebrne

pasma prześwitywały przez bujną brązową czuprynę, a zmęczone

oczy skupiały się na szalonej jeździe. Został strażakiem, ponieważ

ponad życie podziwiał swojego, zmarłego na służbie, ojca. Eddie

ukończył studia magisterskie, rozpoczął prace prawnika, a nawet

znalazł dziewczynę, którą, jak sobie wmawiał, kochał. Jednakże

szczęście nie trwało długo. Miesiąc po oświadczynach, które

złożył swojej wybrance, zginął jego ojciec. Spadający gruz

szczelnie przygniótł jego ciało, dziurawiąc płuca złamanymi

żebrami. Eddie nie mógł się z tego otrząsnąć, przez co rzucił

dziewczynę, prace prawnika, by przejąć firmę ojca. Straż miała na

niego zbawienny wpływ, gdyż po półtorej roku złożył kolejne

oświadczyny. Jego wybranka, Medison, trwa u jego boku do dziś,

pracując w remizie, jako sekretarka. Eddie bardzo chciał mieć

dzieci, ale okazało się to niemożliwe. Obydwoje okazali się

bezpłodni, a szansa na dziecko była wręcz niemożliwa. Życie nie

dało im dziecka, lecz wychowankę, która nigdy ich nie opuściła.

Mój wzrok zesunął się z szefa, by po chwili spocząć na

19

background image

zmartwionej, Kelly. Czarne włosy związała gumką, by nie

przeszkadzały podczas akcji, jednak niektóre wypadły łagodząc

jej, dość twarde rysy twarzy. Nie była brzydka, ale też nie

szczyciła się pięknością. Sześć lat w straży, nauczyły ją nie mało, a

szczęśliwe życie mogła zobaczyć tylko u innych osób.

Jako dziecko, była bita i dręczona przez starszych, w tym

również jej rodziców. Podczas bójek, starała się uczyć na własnych

błędach, co w przyszłości pomogło jej w wielu podobnych

sprawach. Jeszcze na etapie nastoletnich buntów, została

zgwałcona przez trzech nieznanych mężczyzn. Psychicznie, była

na krańcu swych możliwości, jednak coś trzymało ją przy życiu.

Nie odezwała się ani słowem do rodziców, gdyż uważała, że to

oni są temu winni. Miesiąc po gwałcie zaczęła chorować.

Wymiotowała, zbladła, schudła, a jednocześnie też przytyła. Nie

minął kwartał, a była pewna jednego: gwałt zaowocował ciążą. Po

wyznaniu prawdy matka wyrzuciła ją z domu, ojciec nie chciał

znać takiej „ladacznicy”, jak się wyraził. Nie wierzyli w rzekomy

gwałt, lecz w rzekome rozpustne życie dziwki. Została sama z

nienarodzonym dzieckiem, śpiąc w bramach i żebrząc na ulicach.

W pierwszych chwilach nie akceptowała ciąży, uważała ją za

„coś”, co całkowicie zepsuło jej życie. Psychika dziewczyny

bardzo szybko zmierzała ku wytrzymałości. Nienawiść do „tego”

potęgowała się do czasu, gdy poczuła delikatne, jakby nieśmiałe,

ruchy dziecka. Zmartwiło ją to, gdyż nie miała żadnych

porządnych warunków do spania, a nawet normalnego jedzenia!

Zaszokowana zorientowała się, że kocha to dziecko, nawet, jeśli

ojciec pozostaje anonimowy. Śpiąc na ulicy, starała się zakrywać

rękoma rosnące w jej łonie dziecko.

Właśnie taką znalazła ją Medison. Śpiąca kobieta, osłaniająca

pokaźny brzuch. Blondynka, bardzo szybko powiadomiła swojego

20

background image

narzeczonego, Eddiego, a on przygarnął Kelly pod dach remizy. Z

początku nie ufnie, jednak z każdą minutą zdobywała jego serce

swoją historią, jak i charakterem. Dał czarnowłosej pracę, jako

sekretarka, by zarabiała na siebie oraz dziecko.

Uzbierała pieniądze na wynajęcie mieszkania, i prawie w

tym samym miesiącu narodziła się Emily. Cała remiza od razu

pokochała malutką, błękitnooką dziewczynkę o niemal blond

włoskach. Nigdy nie dociekali, kim jest ojciec Emily, ale szczerze

mówiąc, mało ich to obchodziło. Liczyło się tylko dziecko o

twarzy aniołka. Podbiła wiele serc, w tym Eddiego, który

nieoficjalnie został jej dziadkiem. Nawet twardy Hugo polubił

dziewczynkę!

Przesunąłem wzrok na nadal wściekłego mężczyznę. Z

wyrazem męczennika wyglądał za zabrudzone okno, oglądając

codzienny rozkład zajęć normalnych ludzi.

Nigdy nie miał szczęśliwego życia. Do ukończenia

siedemnastu lat jego matka wydawała wszystkie pieniądze, które

szczęśliwie zarobił, na narkotyki. Ćpała nie zważając na głodujące

dzieci. Nie obchodził jej los własnych podopiecznych. Liczyły się

tylko narkotyki. W wieku osiemnastu lat Hugo zbuntował się

przeciw matce, zabierając swoją siostrę Roxann, liczącą wtedy

szesnaście lat, oraz trzynastoletniego brata, Henry’ego. Nie

wiadomo nic na temat tego czy obchodził ją los jej dzieci i czy w

ogóle ich szukała. Nikt z trójki rodzeństwa nie zaprzątał sobie

rodzicielką głowy. Cierpieli z powodu zadanych przez matkę,

niewidzialnych gołym okiem ran. Długo odkładane w tajemnicy

pieniądze starczyły na najem obślizgłej kawalerki, jednakże

bardzo szybko się kończyły. Minął rok, nim Hugo wstąpił do

straży, wiedziony wyrzutami sumienia. To on wpakował swoje

najukochańsze rodzeństwo w dom nędzy i rozpaczy. Z całej trójki

21

background image

właśnie on przeżywał wszystko najboleśniej. Do pracy przyjął go,

oczywiście, sam Eddie. Dawniej miał miękkie serce strażaka.

Przygarniał każdego, kto szukając pomocy, zabłąkał się do

remizy. Tak stało się z tymi, jeszcze, dziećmi. Wziął je pod swoje

skrzydła, w pewnym sensie, zastępując im ojca. Inaczej traktował

Hugo, niż pozostałych, jednakże cała trójka pracowała w tej samej

straży. Co prawda w oddzielnych jednostkach, lecz wspólnie. Po

jakimś czasie Roxann zrezygnowała z czynnego udziału w

akcjach, wychodząc za mąż za Toma. Nie minęły dwa lata, a

remiza zapełniła się płaczem noworodka. Hugo został wujkiem,

jednak nigdy się nie ożenił. Podobnie los potoczył życiem

Henry’ego. Zawsze samotny i opuszczony z bratem, siostrą,

bratankiem oraz szwagrem.

Nim zdążyłem spojrzeć na Toma, poczułem dreszcze

przebiegające przez moje ciało. Po twarzy rozchodziło się

nieprzyjemne gorąco, a na plecach przeciwnie, przejmujący chłód.

W piersi zaczęło mnie dusić, a oczy zaszły łzami. Mrugnąłem

kilkakrotnie, czując delikatne pieczenie pod powiekami. Zacząłem

głębiej oddychać, próbując złapać czyste powietrze.

Nagle znalazłem się zupełnie gdzie indziej. Oglądałem

palący się regał z książkami, a pod nim martwą bibliotekarkę, ze

spalonymi plecami. Z jej głowy sączyła się ciemna krew, a martwe

oczy spoglądały na mnie z bezradnością. Poczułem łzy spływające

po policzkach oraz chęć ucieczki z tego piekła, ale nie mogłem się

ruszyć. Ogień był wszędzie, a ciemny dym unosił się w powietrzu.

Wziąłem wdech, chcąc szepnąć „mamusiu”, jednakże dym dostał

się do moich płuc. Przeraźliwy kaszel wstrząsnął mym drobnym

ciałem, gdy upadałem na podłogę. Zabrudzone kosmyki jasnych

włosów zafalowały przed moimi oczyma, nim je zamknąłem.

Ogień zajął się moim ciałem, trawiąc je powoli. W agonii

22

background image

otworzyłem oczy, chcąc zobaczyć najważniejszą osobę w moim

życiu, jednak ujrzałem tylko bransoletkę. Głupią, sznurkowaną

bransoletkę z włożonymi literkami. Wszystkie układały się

krótkie, śliczne imię: „EMILY”.

- O nie… - Szepnąłem cicho, jednak wszyscy w samochodzie

usłyszeli tak cichy pomruk. Wróciłem do swojego ciała z bólem

całego ciała. Niemal ze strachem spojrzałem na dłonie, które do

nie dawna stały w płomieniach. Czerwone ślady na nich, ukazały

mi, że to jednak nie był sen. W moich oczach zakręciły się łzy.

- Coś z Emily, prawda? – Spytała mnie Kelly z rozpaczą w

głosie. Nie mogłem jej okłamać, więc obolały skinąłem głową.

Wizje wykańczały, ale nie na tyle, by nie pomóc niewinnym

ludziom. Tak samo postąpiłby Ian. – Szybciej, Eddie! – Szepnęła

błagalnie do szefa czarnowłosa z rozpaczą w głosie. Samochód

gwałtownie przyspieszył, piszcząc na zakrętach. Prawie każdy

przyzwyczaił się do moich „przeczuć”, jednak dla mnie to było

coś więcej, niż błahe wrażenie. Przez chwilę wchodziłem w ciało

osoby, która miała być bliska śmierci. Wiedziałem, co widzi,

odczuwa, a nawet umiałem czytać w ich myślach, nim znajdą się

w jakimkolwiek zagrożeniu. Ich pożegnalne słowa przed pewną

śmiercią, wypalały w mym sercu niezatarte ślady.

Nim doszedłem do siebie, wóz gwałtownie się zatrzymał, a

przez przednią szybę ujrzałem ciemne strugi dymu. Pomimo, iż

szkoła dogasała, wszędzie wokół było pełno straży, wiedziałem,

że nie zapanowali nad żywiołem.

- Kelly, gdzie jest biblioteka?! – Krzyknąłem do

czarnowłosej, zakładając na plecy butlę tlenową. Dziewczyna

mechanicznie odpowiedziała, nie zaprzątając sobie tym głowy.

23

background image

Oczyma pełnymi rozpaczy, szukała w grupce dzieci swojej jedynej

córki.

- Parter, ostatni pokój po lewej. – Nie zorientowała się, iż to

powiedziała. Nasza remiza tak bardzo przejęła się losem Emily, iż

nie zobaczyli mnie, kiedy zniknąłem w obłokach duszącego

dymu. Czując dławiące uczucie deja vu, przeskoczyłem przez

okno i w ostatniej chwili założyłem na twarz maskę.

24

background image

Rozdzia

Rozdzia

Rozdzia

Rozdział 3

3

3

3

W momencie skoku nie zauważyłem kłębów dymu, które

czaiły się tuż za parapetem. Gorące opary buchnęły w moją twarz,

gdy zakładałem maskę. Dym dostał się tym samym do moich

płuc. Mimo, iż nie były one ludzkie, zareagowały bardzo

podobnie. Kaszel wydobył się z mojego gardła, co utwierdziło

mnie w przekonaniu, że teraz jestem bardziej człowiekiem, niż

aniołem. Krztusząc się niemiłosiernie, nie czekałem dłużej i

rozejrzałem się. Zresztą, od kiedy coś jest dla mnie miłosierne?

Znajdowałem się w pustej, nie do końca spalonej klasie. W

kącie zauważyłem dużą górę, jak przypuszczałem, połamanych

ławek, krzeseł oraz szafek, które ogień zdążył strawić w większej

części. Spomiędzy popiołów wydobywało się wiele poczerniałych,

metalowych konstrukcji, co układało się w dawne meble.

Podszedłem, by zbadać poszczególne znaki, gdy przypadkowo

kopnąłem plastikową zapalniczkę. Zdziwiony podniosłem ją i

zdjąłem maskę, która zasłaniała całe otoczenie. Nie była ani trochę

stopiona, czy spalona. Po prostu sobie leżała wśród popiołu.

Zamknąłem oczy, po czym zacząłem wczuwać się w aurę

otoczenia. Pokoje zupełnie inaczej odczuwały zdarzenia niż ludzie

czy inne istoty. Rozróżniały wszystko pod względem duszy. Jeśli

były to istoty dobre, pomieszczenie ukazywało swoją historię,

jednak, gdy ich wnętrze było czarne, zamykały się, pozwalając

jedynie przebywać w nich, zresztą nie miały innego wyjścia.

Wziąłem wdech, próbując się znów nie zakrztusić

25

background image

wszechobecnym dymem, po czym wyszeptałem słowa.

- Wiem, iż moja dusza nie jest wystarczająco czysta, byś

mógł mi ukazać swe życie, jednak ukaż chwilę podpalenia. –

Podniosłem powieki, licząc na wspomnienia pokoju, jednak nic się

nie stało. – To jest moja prośba! – Syknąłem do spalonych ścian. –

Pierwszy raz w mym marnym życiu proszę o ukazanie swej

historii. Jestem jej godzien, jak nikt inny! – Wykrzyczałem,

obracając się wokół własnej osi. – Czemu mnie nie rozumienie? –

Szepnąłem, nie zdając sobie z tego sprawy. Dopiero po chwili

zorientowałem się, że pomieszczenie rzeczywiście mnie nie

rozumie. Skoro nie kojarzy angielskiego, to, czemu by nie

spróbować innych języków? – Demonstro abditus a um! – Nic.

Nawet łacina nie skutkuje! Rozejrzałem się po pomieszczeniu,

szukając jakiś podpowiedzi, jednak wszystko było doszczętnie

spalone. Jakie języki może znać pokój dla dzieci? A może… - Czy

pokazałbyś mi bandytę? Proszę pokoju!

Strasznie głupio czułem się, używając dziecinnych zwrotów,

jakich zwykle uczą w pierwszych klasach. Ale co szkodzi

spróbować? Przez dłuższą chwilę nic się nie działo i, gdy już

miałem zrezygnować, znalazłem się gdzieś indziej.

Otaczały mnie puste, pastelowe ściany oraz przestronne,

duże okna. Promienie słońca padały na kremowe kafelki, na

których stałem... Boso? Dotknąłem klatki piersiowej, chcąc

sprawdzić czy wciąż mam na sobie kombinezon, jednak zamiast

niego, wyczułem miękkość świeżej tkaniny. Moje oczy same

skierowały się w dół. Rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy okazało

się, iż ubrany jestem w biel. Coś, czego od dawna nie nosiłem.

Momentalnie podszedłem do okna, chcąc sprawdzić swoje

odbicie, jednak nic poza szatą się nie zmieniło. Nie można

powiedzieć, że jestem rozczarowany. Odbywam karę i raczej nic, z

26

background image

wyjątkiem odkupienia, nie jest w stanie zmienić mojego stanu.

- Cześć, upadły. – Usłyszałem piskliwy głos, dochodzący zza

moich pleców. Odwróciłem się szybko i ujrzałem małego chłopca,

siedzącego po turecku na kafelkach. Jego brązowe loczki opadały

na błyskające radością, szare oczy. W pulchnych policzkach

pojawiły się dołeczki, gdy tylko się uśmiechnął. Zmarszczyłem

brwi, ukazując swoje zdziwienie.

- Skąd znasz me pochodzenie, chłopcze? – Powiedziałem

dumnie prostując plecy. Ogarnęło mnie pragnienie by rozłożyć

skrzydła, ale zapomniałem, iż jestem tylko upadłym. Nie mogłem

już poczuć szumu wiatru w białych oraz delikatnych, niczym

puch skrzydłach. Tak bardzo mi tego brakowało. Brązowowłosy

przekrzywił zaciekawiony główkę.

- Dlaczego spadłeś z nieba? – Nie spodziewałem się tak

bezpośredniego pytania, więc zaskoczony zrobiłem krok w tył.

- Dlaczegóż o to pytasz? I kim jesteś? – Mój głos zdradzał,

jak bardzo nie radzę sobie z nową sytuacją. Przygotowany na

widok zmasakrowanych ciał, patrzę na… Właśnie, gdzie jestem?

Zamiast spalonego budynku znalazłem się w pokoju o

pastelowych kolorach, i z wielkimi oknami w zastępstwie pustych

ram.

- Nie bądź dorosły! – Furknął chłopiec, podnosząc się z

miejsca. Sięgał mi, co najwyżej do pasa, jednakże wyczuwałem

sporą… Moc? Biła od niego potężna energia, mogąca dorównać

nawet mi, co jest nie lada sztuką. Mój ukrywany szacunek do

chłopca rósł z każdą chwilą. Tymczasem brązowowłosy podszedł

do okna, usiadł na parapecie i poklepał dłonią miejsce obok siebie.

– To jest sala dla dzieci. Nie powinieneś zachowywać się jak

dorosły. – Z miną cierpiącego poczłapałem do parapetu,

27

background image

zastanawiając się, co się tu dzieje.

- Możesz mi wytłumaczyć… - Zacząłem, jednak chłopiec

bardzo szybko mi przerwał.

- Jestem duszą tego pokoju. Właściwie całej szkoły, taki

dyrektor do spraw dusz. – Zachichotał ze swojego stwierdzenia, a

jego śmiech odbił się echem od jeszcze pustych ścian. – Nie mam

jakiegoś specjalnego imienia, do którego mógłbyś się zwracać, ale

mów mi Roy. Takie ładne imię, co nie? Dawno temu chodził tu, do

szkoły, chłopak o właśnie takim imieniu. Lubiłem go.

- Powiesz mi, kto… - Znów chciałem zadać pytanie, jednak

brązowowłosy ponownie nie pozwolił mi przemówić. Stłumiłem

chęć warknięcia, gdyż moja kultura po prostu na to nie pozwoliła.

- Nie masz wystarczająco czystej duszy, upadły. Mogę

wymienić twoje grzechy, jeśli chcesz. – Nie czekając na moją

zgodę, wyliczał na palcach każdy z osobna. – Pycha, chciwość,

nieczystość, zazdrość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu, gniew

oraz lenistwo. To chyba wszystko, jeśli dobrze pamiętam. Uczono

tu dzieci o Bogu i pozostałych świętych. – Powiedział ze

smutkiem, po czym przesunął delikatnie dłonią przed swoją

twarzą.

Wtem obraz się zmienił. W miejsce pustych ścian pojawiły

się rysunki dzieci z dedykacjami dla rodziców, dziadków oraz

nauczycielek. Znalazł się nawet jeden dla dyrektora. Obok mnie

nagle wyrósł dorodny kaktus boleśnie kując w rękę, a na środku

sali, jakby z delikatnej, przezroczystej mgły, wyłoniły się dzieci,

siedzące ze skrzyżowanymi nogami na zielonym dywanie.

Wpatrywały się w jeden wspólny punkt i dopiero po chwili

pojawił się tam ubrany na czarno ksiądz.

28

background image

- To jest Jezus Chrystus dzieci. Był mesjaszem, który dwa

tysiące lat temu stąpał po tej ziemi. – Przemówił kapłan,

wskazując na krzyż wiszący nad czarną tablicą. Dzieci, jak

posłuszne psiaki, podniosły głowy.

- Dlaczego wisi na… - Spytała mała, jasnowłosa

dziewczynka. Nie dokończyła pytania, marszcząc malutki nosek.

- Na krzyżu, dziecko? Gdyż został ukrzyżowany. –

Odpowiedział dziewczynce ksiądz, patrząc na nią ze źle skrywaną

litością. – Jezusa, jedynego syna Bożego, ukrzyżowali Żydzi. Nie

wierzyli, że jest mesjaszem.

- A kto to mesjasz? – Zapytał chłopiec siedzący najbliżej

mnie. Opuściłem wzrok, patrząc na jego główkę. Miał rude loczki,

które dzięki wpadającemu słońcu lśniły. Czułem ciekawość, która

targała jego ciałem, ale nie tylko. Cała sala chciała dowiedzieć się

jak najwięcej o Synu Bożym, a ja pragnąłem stąd uciec.

- Inaczej zbawiciel. Ktoś nas uratował przed piekłem, czyli

Jezus. Coś jak strażak. – Powiedziała siedząca przed rudowłosym

dziewczynka. Uśmiechnęła się do zażenowanego jej wzrokiem

chłopca, lekko przymrużając oczy, przed padającym na nią

porannym światłem. Zaszokowany wpatrywałem się w błękitne

tęczówki, które z dobrocią spoczywały na chłopcu.

- Emily… - Szepnąłem nie zauważając, ze schodzę z

parapetu. Skierowałem swoje kroki ku dziewczynce i, gdy już

miałem ją dotknąć, powstrzymał mnie Roy.

- Nie powinieneś się wtrącać w to, co było. – Powiedział,

lekko się sepleniąc. On również zszedł z parapetu. Trzymał mnie

obydwoma dłońmi za nadgarstek z zadziwiającą siłą imadła. Po

raz kolejny pohamowałem swój temperament, co często ostatnimi

29

background image

czasy robię.

- Pokaż mi scenę podpalenia. – Powiedziałem wyrywając z

uścisku rękę. Chłopiec przyglądał mi się chwilę w milczeniu,

westchnął, po czym zaczął opowiadać.

- Moim zadaniem jest sprawowanie pieczy nad całym

budynkiem. Wszędzie jest taki dyrektor, jak już wcześniej użyłem

tego słowa. Dana dusza utożsamia się wiekiem z obecnymi

gośćmi tego pokoju lub pożycza od kogoś ciało. – Zatrzymał się

poświęcając moment na swoje własne spekulacje, dlaczego tak

jest. Teraz już zupełnie nie przypominał mi dziecka. Po chwili

spojrzał na mnie, po czym zrobił kolejny ruch ręką, tym razem,

bardziej gwałtowny. – Nikt z obecnych dusz pokoi nie zauważył

żadnej zmiany. Sprawdzałem osobiście każde wspomnienie,

odczucia pokoi, jednak nikt nie kłamie.

Wszystko przyspieszyło, patrzyłem na wstającą Emily, która

po chwili z łzami na twarzy siada, oraz księdza, który z

nieskrywaną satysfakcją uśmiecha się złośliwie. Zapragnąłem w

tej chwili, delikatnie mówiąc, zrobić mu krzywdę.

- Wierz mi, nie raz próbowałem. – Odezwał się Roy, patrząc

ze złością w tym samym kierunku. – Jednak zawsze odbijało się to

na biednych dzieciach.

- Co nie znaczy, że ja muszę zrobić to w szkole. –

Uśmiechnąłem się zadziornie do ducha, ale on nic mi nie

odpowiedział. Albo się zastanawiał, albo coś sobie przypomniał.

Trwaliśmy w milczeniu, a ja czujnie obserwowałem zachowanie

księdza. W każdym jego ruchu coś mi się nie podobało. To

przypadkowe dotknięcie kolan dziewczynki siedzącej z przodu,

lub po przyjacielsku objęcie ramion małego chłopaka. Jego

zachowanie wydało mi się równoznaczne z poczynaniami

30

background image

pedofila.

- Czy on jest…? – Znów zacząłem pytanie, jednak po raz

kolejny przerwano mi je.

- Owszem.

- Szkoła nic nie może na to poradzić? Przecież to jeszcze

dzieci! Nieletni! – W moich żyłach zawrzał gniew skierowany ku

duchownemu, jak i dyrekcji szkolnej.

- Inni nauczyciele nic nie wiedzą, podobnie jak dyrektor. On

jeszcze nic poważnego nie zrobił. Wie, że to złe, ale… podnieca go

to. – Syknął z oburzeniem, niemal spluwając na podłogę.

- Gdzie on mieszka? – Spytałem z udawanym spokojem, lecz

w moim środku gotowało się z wściekłości. Jak duchowny,

oddany Bogu, może chcieć zrobić coś takiego?! To jest oburzające!

On powinien zachęcać dzieci do wiary, do Boga, nie do siebie!

- Na Nostrad Ave. Chcesz dokładny adres? – Jego głos

również brzmiał spokojnie, jednak wyczuwało się w nim jakby

nutkę oczekiwania, bądź nawet radości. Przytaknąłem, nie

spuszczając wzroku z księdza, a po chwili usłyszałem również

numer mieszkania.

- Masz wszystkie adresy nauczycieli tej szkoły?

- Tak, ale teraz jest ważny moment. Patrz! – Gestem dłoni,

wskazał wychodzące z sali dzieci oraz zamykającego drzwi od

zewnątrz księdza. Chwilę jeszcze trwałem bez ruchu, cały czas nie

spuszczając wzroku z miejsca, gdzie zniknął duchowny. Złość

nadal burzyła krew w moich żyłach, ale, jak większość rzeczy,

tłumiłem ją. Po około piętnastu minutach, nie wytrzymałem i

spytałem szeptem:

31

background image

- Długo jeszcze?

- Sprawdzałem twoją wytrzymałość, upadły. – Odrzekł w

odpowiedzi Roy. Wpierw nic nie rozumiejąc, odwróciłem się

zdziwiony. Po chwili dotarło do mnie, iż dusza chciała sprawdzić

czy jestem godny. W czasie, gdy ja skupiałem się na drzwiach, on

spokojnie badał moją duszę z wszystkich uczynków. Po raz

kolejny ogarnęła mną wściekłość, więc znów starałem się tłumić

gniew, nie dając tego po sobie poznać.

- Czy jestem wystarczająco dobry? – Furknąłem, ledwo dając

radę z utrzymaniem spokoju na twarzy. Chłopiec przekrzywił

lekko główkę, skrzyżował ramiona, po czym rzekł:

- Ile zostało Ci jeszcze dusz? – Liczyłem na podobne pytanie,

znając już trochę ową duszę. Lubi zaskakiwać, jednak tym razem

jej się nie udało.

- Dotychczas uratowałem czterdzieści sześć osób. Kobiety,

mężczyźni, dzieci, nawet kobietę w ciąży. – Powiedziałem,

wspominając niektóre ważne dla mnie wspomnienia. Jednakże

Roy nie pozostawiał żadnej suchej nitki.

- A ile uratował Ian? – Tym razem udało mu się mnie

zaskoczyć. Nigdy nie rozmawialiśmy z moim przyjacielem o

uratowanych. Oni po prostu byli. Owszem, radzi byliśmy, iż nie

zginęli pod gruzami czy w pożarze. W tym samym dniu, gdy

zginął wyjawił mi swój sekret.

- Ian uratował dziewięćdziesiąt osiem osób. – Zachciało mi

się płakać. Tak niewiele mu brakowałoby mógł dostać się do raju,

a zginął wraz ze swoją miłością i nienarodzonym dzieckiem.

- Dużo. – Stwierdził Roy i w tym samym momencie drzwi

otworzyły się. Starałem się zauważyć każdy ruch osoby, która

32

background image

wchodziła do środka, lecz… nie było nikogo!

- Gdzie on jest? – Syknąłem rozglądając się po

pomieszczeniu. Nagle jedna ławka przewróciła się, zaraz po niej

druga, trzecia, po nich przyszła kolej na krzesła. Wszystko

tworzyło niemały stos.

- To jeszcze nie koniec. – Ze smutkiem rzekł Roy, wciąż

obserwując daną sytuację. Ja nie czułem tego smutku, to nie był

mój dom, lecz anielska cząstka pochwyciła smutek chłopca i

przeniosła go na mnie. Ze łzami w oczach obserwowałem, jak

niewidzialna siła zdziera rysunki ze ścian, wyciąga kartony,

kartki, po czym przenosi go na stos mebli, by zrobić z nich

podpałkę. Obserwuję lejącą się na wszystko benzynę, a potem

błysk ognia, lecz nie mogę nic zrobić. Stoję boso na środku pokoju

w białych szatach oraz patrzę na podpalenie szkoły pełnej

dzieciaków. Nie!

Zrobiłem krok w przód, chcąc podejść tam, zgasić jak

najszybciej te tlące się cholerstwo i uratować dom Roya, lecz

powstrzymał mnie znów uściskiem dłoni.

- Odpuść, Tony. – Pierwszy raz nazwał mnie po imieniu,

jednak ja niewzruszony, posuwałem się na przód.

- Ona może już nie żyć. – Szepnąłem w wyobraźni widząc

opadające ciało Emily, po czym wyszarpnąłem dłoń z jego

uścisku. W tym samym momencie wszystko zniknęło. - Idiota! –

Warknąłem, ze złością rzuciłem zapalniczkę o ścianę. Syczałem

przekleństwa skierowane ku niewidzialnemu wrogowi,

przechodząc po spalonych drzwiach. Kto by podpalał szkołę

pełną rozbrykanych dzieci? One są nadzieją na lepszy świat!

Oczekujemy na nich z myślą, iż zmienią nasze ciężkie grzechy.

Nasze? Ich! Ja jestem aniołem, nie człowiekiem! Z każdą chwilą

33

background image

spędzoną z ludźmi utożsamiam się z nimi! To nie jest dobre! Nie

wiem, czy bardziej byłem zaskoczony, czy zmartwiony obecną

chwilę.

Rozejrzałem się i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy były

spalone oraz porozrzucane wokół szafki, których nie do końca

strawiły płomienie. Wszędzie walały się poprzewracane,

osmalone szafki, a gdzieniegdzie nawet krzesła. Ściany nie były

zbyt spalone, jak mi się wcześniej wydawało, jednakże cegła oraz

beton nie palą się tak szybko. Pomimo, iż budynek dogasał, nadal

istniało dla mnie niebezpieczeństwo. Nade mną znajdowały się

dwa piętra, które w każdej chwili mogły się zawalić.

Wtem usłyszałem głos. Stłumiony, jakbym słyszał go pod

wodą. Przysłuchiwałem się przez pewien czas, jednak wołanie nie

powtórzyło się. Przez moje myśli przeleciała jedna myśl: „Emily”!

- Gdzie jesteś?! – Krzyknąłem na całe gardło, chwilowo

zdejmując zabrudzoną od popiołu maskę. Nie usłyszawszy

odpowiedzi ponowiłem próbę wielokrotnie. Tym razem moich

uszu dobiegł mocniejszy krzyk owego dziecka.

Biegnąc, w głowie miałem tylko myśl o córce Kelly, aby

tylko się schowała w bibliotece, bym mógł ją tam znaleźć, ale, co

najważniejsze, by żyła.

- Odsuń się od drzwi, Emily! – Wrzasnąłem, po czym,

dostając odpowiedź twierdzącą wywarzyłem drzwi. – Emily?

Kaszel owego dziecka skierował mój wzrok na jedyną

stojącą ławkę w całej klasie. Jasna buzia, spoglądała na mnie z

nadzieją, zasłaniając swoje usta zabrudzoną koszulką. Rude włosy

opadały na czoło wystraszonego chłopczyka. Starając się tłumić

uczucie zawodu, ukucnąłem obok niego, wziąłem głęboki wdech,

34

background image

zdjąłem maskę i podałem ją chłopcu. Z ulgą na twarzy chłopiec

oddychał spokojniej, jednak nadal z przerażeniem.

- Gdzie jest biblioteka? – Spytałem tracąc, trochę moich

zapasów czystego tlenu. Rudzielec gestem dłoni pokazał stojące w

jeszcze delikatnych płomieniach drzwi. Westchnąłem, wiedząc, iż

czeka mnie podróż przez ogień bez tlenu. Na jego piersi

zauważyłem wyszyte na bluzce, ozdobnym haftem imię Doyle. –

Wszystko będzie dobrze, ale zostań tu i się nie ruszaj,

zrozumiałeś? Wstrzymaj na chwile oddech.

Chłopiec posłusznie kiwną główką, a ja ściągnąłem z pleców

butlę, stawiając ją obok rudzielca. Gdy zauważyłem, jak bierze

wdech, ściągnąłem maskę z jego twarzy i przyłożyłem do swojej.

Z zamkniętymi oczami wmawiałem sobie, iż będzie dobrze. Dam

radę wyciągnąć Emily z budynku. Ostatni wdech, po czym

szybkim ruchem nadgarstka, nałożyłem maskę na twarz Doyla. W

tym samym momencie poraził mnie jego wzrok, które aż

promieniowały strachem. Jednak, co mogłem z nim zrobić?!

Zostawić albo…

- Cholera jasna! – Krzyknąłem, skupiając się na magii,

buzującej w mych żyłach. Zamknąłem oczy i jakby przez błękitną

mgłę ujrzałem Eddiego, który teraz rozglądał się bezradnie w

poszukiwaniu mojej osoby. – Chodź tu i pomóż! – Wydałem

mentalny rozkaz. Szef natychmiast wyprostował głowę, po czym

nałożył kask, ruszając przed siebie. Nie minął moment, a już

zobaczyłem jego twarz, w, co dziwne, oknie.

Eddie w tym samym momencie otrząsnął się z transu.

Wpierw zaszokowany, lecz, gdy ujrzał mnie oraz chłopca pod

ławką, bez wahania dał znak, iż zwoła ekipę i mam spokojnie

czekać. Pokiwałem głową, że rozumiem, jednak, kiedy tylko się

35

background image

oddalił, małym krzesłem, które wpadło mi w ręce, rozbiłem szkło.

- Chodź! – Krzyknąłem, do Doyla, jednak chłopiec się nie

ruszył. Wciąż bał się tak bardzo, iż trwoga, która emanowała z

jego aury przeszła na mnie. – Nie! – Warknąłem, biorąc

wierzgającego rudzielca pod pachę, a drugą ręką chwyciłem butlę.

Jednym susłem wylądowałem za budynkiem, po czym sprawnym

ruchem, znów założyłem swój sprzęt. Przeczekałem chwilę, gdy

Eddie organizował grupę ratowniczą, jednak widząc biegnących

zza kłębów dymu strażaków, z powrotem wskoczyłem do palącej

się jeszcze szkoły.

36

background image

Rozdzia

Rozdzia

Rozdzia

Rozdział 4

4

4

4

Zostawiając Doyla na pastwę losu strażaków, wskoczyłem

przez puste ramy okna, z powrotem do sali. Jednakże nie

spotkałem tego samego otoczenia, co minutę temu. Niewiadomo

jak, znalazłem się w bibliotece. Wszystko wokół mnie płonęło, a ja

sam, stałem niczym słup soli pośrodku tego szaleństwa.

Przetarłem maskę i rozejrzałem się, szukając Emily. Każdy regał,

wszystkie książki powoli trawione były przez ogień, zupełnie

inaczej niż w mojej wizji. Stałem w wypalonym kręgu, z

przerażeniem rejestrując zmiany. Tam, czyli w mojej głowie,

regały dopiero zaczynały płonąć, a tu…

Języki ognia były wszędzie, co oznaczało, iż Emily…

Wszystko we mnie wołało „nie!”, Ale nie mogłem krzyczeć. Nic

by to nie dało. – Niemożliwe! – Za każdym razem, gdy podobna

myśl przeleciała moje myśli, wzdrygałem się zaprzeczając

własnym domysłom. Córka Kelly nie mogła zginać, była taka…

czysta. Pomijając fakt, że została spłodzona przez gwałt, mogła

być… aniołem! Ironiczne myślenie obudziło się w mnie, gdy ze

łzami w oczach, uświadomiłem sobie, iż ja już mówię w czasie

przeszłym.

- Emily! – Krzyczałem, lecz moje słowa zagłuszyła maska.

Ściągnąłem ją, upuściwszy na podłogę i z zaciśniętymi powiekami

powtórzyłem wołanie. Nie usłyszałem nic z wyjątkiem

skwierczenia płomieni. Zdjąłem również butlę z czystym tlenem,

gdyż teraz tylko mi zawadzała.

37

background image

Nagły ból przeszył moje serce. Chwyciłem się dłonią za

pierś, jednak to nic nie pomogło. Czułem kłucie, rwanie, a także

pieczenie i nie wiedziałem, co ono oznacza. Z każdą chwilą ból

potęgował się, lecz nie na tyle, bym mógł wydać z siebie jęk.

Ociężałymi krokami zmierzałem ku płomieniom. Niezgrabnym

ruchem, schyliłem się po maskę, by kontynuować swoje

poszukiwania. Rękawicami już dotknąłem materiału, gdy

poczułem mocne uderzenie w zgięcie kolan. Moje nogi

automatycznie ugięły się, a ja upadłem na spaloną podłogę. Jęk

wydobył się z moich ust, kiedy policzek uderzył o drewnianą

część nie do końca spalonego krzesła oraz, gdy obolała klatka

piersiowa huknęła w ziemię. Dopiero w tej chwili przyszło mi na

myśli, iż to nie może być normalny ogień. Ruchem tak, na ile

pozwolił mi ból w klatce, obróciłem się, a spopielone linoleum

cicho zaszeleściło pod moimi plecami. Oczekiwałem kogoś

zobaczyć, jednak nikt tam nie stał, nie czaił się w płomieniach. Po

prostu nikogo nie było.

Kaszlnięciem, wypuściłem powietrze, które niewiadomo,

jakich powodów wstrzymywałem. Podniosłem się na łokciach, po

czym wstałem, czując delikatne zawroty głowy. Kolejny raz

schyliłem się po maskę. Tym razem nikt, lub nic, nie miało

zamiaru mnie przewrócić. Ciche westchnienie wydobyło się z

moich zaschniętych ust, gdy ból w piersi pogłębił się. Tym razem

zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, co się dzieje. Nie miałem pojęcia

czy to atak serce czy coś zupełnie innego, gdyż nie jestem

człowiekiem! Nie powinienem teraz tkwić w palącej się szkole!

Nie należałem do tego. Zostałem stworzony dla innego świata, niż

ten.

- Tony! – Do moich uszu dotarł cichy głos, jakby dobiegający

zza ściany. Nie potrafiłem go wyczuć, ani zlokalizować, czym

38

background image

jeszcze bardziej się zmartwiłem. Jako anioł… Zamknąłem oczy

przypominając sobie, iż już nie jestem aniołem. Wziąłem w płuca

tyle powietrza, ile tylko mogłem, po czym wypuściłem je powoli,

dzięki czemu ból w piersi zmalał odrobinę. Pewnie się

przesłyszałem, przeleciało moje myśli, gdy zakładając z powrotem

maskę, na jej należyte miejsce. Skrzywiłem się przy tym, ponieważ

owa ochrona utrudniała widoczność. Włożyłem butlę na plecy,

podłączając rurkę z tlenem. Znajomy gaz owinął moją twarz, a ja

szybkim wdechem przetransportowałem go do płuc. Ból w piersi

po raz kolejny zmalał, jednak nie na tyle, by można o nim

zapomnieć. Wciąż, niczym mucha, przeszkadzał w prawidłowym

wykonywaniu wybranej przeze mnie pracy.

- Tony! – Tym razem nie mogłem się mylić. Na pewno kogoś

słyszałem i w stu procentach ten ktoś, lub coś, woła mnie. Nie

wiedziałem, jak mam odpowiedzieć, więc zawołałem po prostu

„Jest tu ktoś?”. Nie spodziewałem się odzewu, jednak on dobiegł

moich uszu.

- Tony, uciekaj! – Tym razem usłyszałem wyraźny, lecz

przerażony głos. Nadal nie umiałem określić płci, a co dopiero

wieku, krzyczącej osoby. Powoli posuwałem się w nieokreślonym

kierunku, próbując znaleźć wyjście z biblioteki, jednak

przeszkadzał mi w tym nienaturalny ogień. Wciąż znajdowałem

się w idealnym kręgu spalonej podłogi, a płomienie ani nie

zbliżały się do mnie, ani nie zmniejszały się. Koło miało średnice

około 3 metrów i nie sposób było się z niego wydostać, nie licząc

przeskoku przez wysokie płomienie. Moje serce zaczęło szybciej

bić, gdy zrozumiałem, iż to pułapka. Zacząłem szybciej oddychać,

bezradnie obracając się wokół siebie.

- Nie… - Szepnąłem, po upewnieniu się, że nie ma stąd

wyjścia. Okrążałem swoje więzienie wielokrotnie starając się jakoś

39

background image

z tego wybrnąć, lecz nie znalazłem sposobu. Z bezsilności

upadłem na kolana, zamknąłem oczy. Nie wiedziałem, co

mógłbym zrobić, by się uwolnić. Czy to jest piekło? Czy właśnie

tak wygląda dom diabła?

- To twoja wina! – Ostry, dziecięcy głos rozdarł powietrze, a

ja szybkim ruchem podniosłem powieki. Przede mną stała

niewysoka dziewczynka o błękitnych, jak niebo oczach oraz

ciemnych blond włoskach. Miała malutki nosek i śliczne małe

brwi, które teraz wyrażały ogromną złość.

- Emily. – Szepnąłem, wyciągnąwszy rękę, by ją uchwycić.

Dziewczynka odsunęła się. Ubrana była w jeansową spódniczkę,

sięgającą do kolan, a ramiona okrywała żółta bluzka z krótkim

rękawkiem. Na jej nogach… Właściwie nie było widać jej nóg,

gdyż stała w płomieniach! Już chciałem powiedzieć, by wyszła z

ognia, bo może jej się coś stać, ale ona pierwsza się odezwała.

- To wszystko twoja wina, Tony! – Syknęła, niemal

wypluwając moje imię. Zwykle mówiła mi „wujku”, jednak teraz

chyba nie miała do tego nastroju. – Przez Ciebie nie żyję! – Jej

krzyk odbił się od ścian, powracając do mnie wielokrotnie.

- Ale ja… - Chciałem się wytłumaczyć, iż nie zdążyłem na

czas, lecz blondynka przerwała mi. Jej wzrok wyrażał

determinację i tak ogromną wściekłość, jakiej jeszcze w życiu nie

widziałem.

- Żadnego, „ale”! Jesteś tak kiepskim strażakiem, iż zginiesz

tu razem z nami!

- Nami? Kto tu jeszcze jest? – Spytałem zdziwiony, starając

się powstrzymać łzy, które powoli zbierały się w moich oczach.

Emily uśmiechnęła się tajemniczo, jednak nadal w jej oczach

40

background image

widziałem tłumioną wściekłość. Po chwili za dziewczynką

ujrzałem zbliżające się cienie. Było ich mnóstwo. W pierwszej

chwili nie rozpoznawałem nikogo, lecz nie minęło dużo czasu,

gdy poznałem jedną osobę, inne same zaczęły się ujawniać w

moim umyśle.

- Ian. – Czarnowłosy chłopak powoli zbliżał się ku mojemu

więzieniu i, podobnie do córki Kelly, stąpał w ogniu. – Ciebie tu

nie ma!

- Ależ jestem, przyjacielu. – Powiedział z ironią w głosie, a

jego tęczówki nie wyrażały już odwiecznej miłości, czy choćby

dobroci. Były puste.

- Umarłeś! Widziałem to na własne oczy! – Krzyknąłem, po

czym wykonałem nieudolną próbę wstania. Zachwiałem się i

znów wylądowałem w tej samej pozycji z opuszczoną głową oraz

rękoma podpierającymi mój ciężar. Emily, Ian i inni… Czy oni

naprawdę nie żyją?!

- My żyjemy, Tony. – Odpowiedziała niewysoka brunetka w

okularach o nieskazitelnej urodzie. Zielone oczy ciskały w moją

stronę wyimaginowane pioruny. Stała tuż obok Ian’a i trzymała

jego dłoń. – A ty żadnego z nas nie potrafiłeś ocalić!

- Tracy, to nie moja wina. – Błagałem ją, lecz była nieugięta.

Każdy z nich wydawał się taki być. Wstrzymywane łzy popłynęły

po moich policzkach.

- Teraz płaczesz?! – Warknęła starsza kobieta, którą

widziałem w wizji, gdy wcieliłem się w Emily. – Każdego z nas

mogłeś ocalić, lecz nie chciałeś tego! Nikt z nas się dla Ciebie nie

liczył! – Zaczęła wołać na cały głos, nie dając dojść mi do słowa.

Wszystko, co wychodziło z ust zebranych tutaj, raniło mnie

41

background image

dogłębnie.

- Wolałeś uratować Doyla, nie mnie! – Krzyknęła Emily, a jej

twarz wyrażała czystą nienawiść. Domyślałem się, że to nie

koniec, lecz nie spodziewałem się tego. W szybkich krokach

podeszła do mnie. Jej ciało nie opuszczał ogień. Jednym ruchem

zdęła mi maskę, pozbawiając czystego tlenu, po czym wymierzyła

mi siarczysty policzek. Zachwiałem się, przytrzymując dłonią

bolące miejsce. Skierowałem wzrok na blondynkę i w tym samym

momencie ona stanęła w ogniu. Jej krzyk ranił mą duszę, a ja nic

nie mogłem zrobić, by jej pomóc. Skóra stawała się czerwona,

zaczęła pękać ukazując mięśnie. Nie byłem w stanie patrzeć na

więcej. Moim ciałem wstrząsnął szloch, gdy głos Emily powoli

słabł. Nawet nie wiem ile trwała jej agonie, jednak dla mnie, były

to godziny męczarni. Ostatni raz zwróciłem swoje oczy w tym

kierunku, by zobaczyć, jak w jednym mgnieniu oka Emily

zmieniła się w kupkę prochu.

- Teraz ja! – Zawołała pełna radości bibliotekarka, zbliżając

się do mnie. Sytuacja powtórzyła się dokładnie tak samo, lecz w

tym przypadku nie mogłem odwrócić głowy. Widziałem jak ona

pogrąża się w agonii, jak krzyczy wołając Boga o pomoc. Prosiłem,

błagałem wszystkich, dookoła, że mam dość, rozumiem swoje

winy, lecz każdy dookoła podchodził, mocno uderzał mnie w

twarz, po czym stawał w ogniu. Moja psychika była na skraju

wytrzymania Zgubiłem rachubę, gdy piętnastoletni chłopak

dalekich sąsiadów spłonął.. Dawno straciłem nadzieje, która tak

długo utrzymywała mnie przy dobrych myślach. Nie umiałem

sobie z tym poradzić, gdy wtem naszła kolej Tracy. Żony mojego

nieżyjącego, jednakże nadal najlepszego przyjaciela. Rozkoszując

się moim fatalnym widokiem, pochyliła się w przód, chwyciła

dłonią za moją szyję, blokując dostęp powietrza do płuc. Co

42

background image

dziwne, nie dusiłem się, choć jestem pewien, że powinienem.

- Pamiętasz, że byłam w ciąży, kiedy… nas zabiłeś? –

Mruknęła, zwalniając swój uścisk. Wziąłem wdech czystego tlenu,

dziwiąc się, iż w ogóle owy gaz unosi się w tym pomieszczeniu.

Jest tu pełno dymu, ognia, który chłonie tlen, niczym wyschnięta

ziemia wodę. Tymczasem Tracy kontynuowała. – Chcieliśmy ją

nazwać Sharon. – Opowiadała zamyślona, a ja zaszokowany

otworzyłem usta. Nie miałem o tym pojęcia, iż będzie to

dziewczynka. – Tak, Tony. To była dziewczynka. Śliczna malutka

kobieta, która w tym momencie mogłaby się bawić lalkami! –

Warknęła, wyprostowując swoje plecy. Zastanawiałem się,

dlaczego akurat chcieli nazwać ją Sharon. Przecież ja tak zawsze

chciałem nazwać swoje dziecko.

Sharon oraz Daniel. Dwójka najukochańszych dzieci na

świecie, która żyła w czasach średniowiecza. Zginęli przez

głupotę swojego ojca, który z braku pieniędzy sprzedał je na

targu. Niespełna dzień później ich dusze trafiły do nieba w tym

samym momencie, co zdarza niespotykanie rzadko. Na ich cześć,

chciałem nadać tak imiona swoim dzieciom. Brunetka ponownie

zaczęła podjęty wcześniej temat.

- Twoja jest to wina, że nie mamy dzieci, a chcieliśmy mieć

dwójkę, wspaniałych i mądrych potomków. Drugi miał być

chłopiec. – Powoli rozumiałem, dlaczego tak mówi. Próbując

przedłużyć moje cierpienie, wypowiadała słowa, które raniły mnie

tak bardzo. Po moich mokrych już policzkach popłynęły kolejne

łzy.

- To moja wina. – Szepnąłem, czując narastający ból w mojej

głowie, jak i w klatce piersiowej. Zabiłem tak dużo ludzi, a sam

nie ocaliłem nikogo. – Powinienem umrzeć.

43

background image

- Właśnie! Wiesz, co zrobić prawda? – Uśmiechnęła się

zimno, patrząc mi głęboko w oczy swoim wściekłym wzrokiem.

Kiwnąłem głową na znak zrozumienia, po czym wstałem ociężale.

Znajdowałem się tu tylko ja, Tracy oraz Ian, który z nieskrywaną

radością wpatrywał się w moje cierpienie. Ręce skrzyżował na

piersi i powiedział:

- Drugim dzieckiem miał być chłopiec. Daniel dokładniej. –

W tym momencie stanąłem, zdziwiony. Skąd on wiedział, jakie

mam marzenia? Jak chce nazwać dzieci, które zamierzałem

spłodzić? Wszystko wydawało mi się teraz takie… sztuczne. Nie

rozumiałem, czemu mogę oddychać tlenem, dlaczego spotykam

tu każdego, kto umarł, lub jest tego bliski? Najbardziej nurtowało

mnie pytanie czy to wszystko dzieje się naprawdę? Plany

założenia rodziny i imiona dzieci naprowadziły mnie na pewien

trop, a ja powinienem z niego skorzystać.

- Jeżeli ja zginę… - Zacząłem, specjalnie nie dokańczając. W

duchu modliłem się by to, co myślę nie było prawdą.

- My również zginiemy. – Rzekł Ian wychodząc z ognia, lecz

jego nogi nadal płonęły. – Spójrz – Gestem dłoni pokazał swoje

stopy – Już jesteśmy naznaczeni śmiercią.

- Lecz jeśli ja przeżyję to wy także, zgadza się? – Spytałem

powoli odzyskując utraconą wiarę. Z mojego oka wypłynęła

zbłąkana łza, na co Tracy zareagowała śmiechem.

- Jeszcze nigdy, w moim marnym krótkim życiu, lecz także

po nim, nie widziałam by Upadły tak mocno płakał. – Do nagłej

radości dołączył mój przyjaciel.

- Tak. Ty zawsze byłeś tym słabszym. Nawet swoich marzeń

nie potrafisz spełnić! – Wykrzyczał, po czym jedną dłonią chwycił

44

background image

dziewczynę, a drugą popchnął mój bark. – Idź! Pokaż nam, jaki

jesteś twardy. – Syknął powtarzając swój gest. Nie zareagowałem

niczym, poza zamknięciem oczu.

- Wy nie jesteście prawdziwi. – Powiedziałem cicho, ale

donośnie. Wziąłem wdech wyczuwając w powietrzu znów tlen,

jednak coś jeszcze dołączyło do zapachu. Słodkawy, prawie

dławiący smak. Zmarszczyłam brwi, gdy uświadomiłem sobie, iż

właśnie tak pachną kwiaty.

- Ależ oczywiście, że jesteśmy prawdziwi! – Powiedziała

Tracy, choć jej głos drżał ze strachu. Do mojego wdychanego

powietrza dołączyła nowa woń. Również można było ją

zidentyfikować pod nazwą kwiaty, jednak ten zapach różnił się od

wcześniejszego. Ten był bardziej ostry. Tak właśnie pachną

kobiece perfumy.

- Może masz racje. Wy jesteście realni. – Mój głos odbił się od

ścian powracając do mnie echem. Ian razem z żoną wzięli głęboki

wdech, oznaczający ulgę. Nie wiedzieli jeszcze, że ja domyśliłem

się czegoś, o czym oni nie mają pojęcia. – Ja tutaj nie jestem

prawdziwy.

- Co?! – Krzyknął czarnowłosy, puszczając dłoń brunetki. Z

jego oczy emanował strach, a pot zalewał czoło. Podobnie działo

się z dziewczyną.

- Zastanawiałem się, dlaczego znalazłem się akurat w

pomieszczeniu wypełnionym książkami, które powoli płonęły. To

akurat jest proste do wytłumaczenia, co nie Ian? – Założyłem rękę

na rękę, kontynuując. – Zawsze chciałem mieć własny dom,

wypełniony książkami, lecz obawiałem się, że spłonie. Taki sam

lęk miałem ku swoich przyjaciół. Ogień zabierze ich,

pozostawiając zaledwie kupkę prochów. – Na dowód tego

45

background image

kopnąłem dość wysokie zbiorowisko popiołów. Właśnie w tym

miejscu płonął każdy, którego zraniłem, bądź zabiłem.

- To jest irracjonalne Tony! – Warknęła Tracy, rzucając mi

wściekła spojrzenie, jednak ja już się jej nie obawiałem.

- Może, jednak ty się boisz.

- Ja się niczego nie boje! – Jej głos drżał, ale nadal nie chciała

przyznać mi racji. Zwróciłem się do mojego przyjaciela, który w

tym momencie zakrył twarz dłońmi.

-Wiesz, że to prawda! Nie okłamuj mnie! Nie ty! –

Wydarłem się na całe gardło oczekując prawdy od czarnowłosego.

Wpatrywałem się w niego odliczając sekundy od mojego

wybuchu, jednak nic się nie działo. Ian nadal stał w tej samej

pozycji nie ruszając się, nie oddychając. Zachowywał się jak

posąg. Zwróciłem swoje oczy na Tracy, lecz ona również zmieniła

się w rzeźbę. Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, co się dzieje.

- Tony. – Usłyszałem za sobą dziwnie znajomy głos i

odwracając się, przeżyłem szok. Ujrzałem czarnookiego

mężczyznę o ciemnej karnacji i czarnych jak smoła włosach. Jego

skóra jakby błyszczała w otoczeniu płomieni, zwarzywszy na to,

iż nie miał bluzki. Stał sobie w pobliżu ognia w samych jeansach,

na boso. Dumnie podnosił brodę, równocześnie prężąc ramiona.

Wyglądał… olśniewająco oraz nieziemsko, jak najprawdziwszy

potężny Upadły Anioł. Zważając na okoliczności, musiał się tak

prezentować. Widziałem siebie, tak jak zawsze chciałem

wyglądać!

- Jesteś mną! – Furknąłem, przyglądając się swojemu nigdy

niespełnionemu marzeniu. Od dawna pragnąłem mieć taki

wygląd, lecz teraz, przyprawiał mnie on o mdłości.

46

background image

- Owszem.

- Dlaczego tu jestem? – Spytałem równie groźnym tonem, co

Iana oraz Tracy. Na wspomnienie tej dwójki odwróciłem się, ale

nie zobaczyłem ich. Wzrokiem wróciłem do mojego ideału anioła.

W myślach zastanawiałem się, czy naprawdę chciałbym tak

wyglądać.

- Jesteś tu, ponieważ ktoś tak chciał. – Odpowiedziało

tajemniczo moje drugie „ja”. Nadal sprawiał wrażenie potężnego,

jednak niczego innego się nie spodziewałem. Z jego wnętrza

wydobywała się nieskazitelna energia, którą ja tylko w sobie

tłumiłem. Zaś moje drugie wcielenie używało go sobie dowoli.

- Kto tak chciał? – Spytałem, lecz w tym samym momencie

nagły ból przeszył moje serce. Z mojego gardła wyrwał się pełny

cierpienia krzyk, którego nie zdążyłem stłumić. Upadłem na

ziemię, mocno uderzając o podłogę ramieniem. Jęk wydostał się z

zaciśniętych warg, gdy ogień wokół mnie zaczął się

niebezpiecznie przybliżać. Dłońmi trzymając się za pierś i wijąc w

agonii, kątem oka obserwowałem podpełzające płomienie. Nie

chciałem ich dotknąć, a co dopiero się w nich zanurzyć.

Zacisnąłem zęby z całych sił, jakie miałem, by po raz kolejny nie

zacząć krzyczeć. Załzawionymi z bólu oczyma spojrzałem na

doskonalsze „ja”, lecz ono tylko przypatrywało się mojej agonii.

Wtem poczułem mocniejsze swędzenie skóry niż

kiedykolwiek. Umiejscowiło się na środku klatki piersiowej oraz z

jej lewej strony. Nie zastanawiałem się dłużej nad tym, gdyż

czułem, jakby przez moje serce przeszły na wylot tysiące igieł. Po

raz kolejny krzyknąłem i w tym samym momencie ogień, zajął

moje ciało.

W jeden chwili zjawił się znikąd i podpalił moje ubrania.

47

background image

Nigdy wcześniej się nie paliłem i, pomimo mojego nadludzkiego

pochodzenia, drżałem ze strachu. Krzyczałem, wiłem się, lecz nic

nie mogło mi pomóc. Płomienie strawiły moje ubrania,

pozostawiając mnie nagiego na pewną śmierć. Gdy tylko ogień

dostał się do mojej skóry wydał syk, cofając się. Wie wiedziałem,

co to może oznaczać. Czułem jego gorąco, ale mnie nie palił.

Po raz kolejny poczułem mocniejsze swędzenie na klatce

piersiowej, ale w tym momencie ono zabolało. Syknąłem

przekleństwo i nagle znalazłem się zupełnie gdzie indziej. Nie

było ognia, mojego bezsensownego marzenia, nic. Otaczała mnie

tylko czerń.

- Mamy go! – Do moich uszu dobiegł stłumiony męski głos.

Zdziwiony, zorientowałem się, że mam zamknięte oczy i to one

wydawały się ciemnością. W powietrzu unosił się zapach

kwiatów oraz perfum, dokładnie taka sama mieszanka, jaką

czułem w moim więzieniu. Wahając się tylko przez chwilę,

otworzyłem powieki. Od razu uderzyło we mnie światło

powodując, natychmiastowe zamknięcie oczu. Dodatkowo

zasłoniłem twarz prawą dłonią. Delikatny ból umiejscowił się w

moim przegubie, na co zwróciłem uwagę. Na skórze miałem

ponaklejane plastry zabezpieczające igłę przed wypadnięciem.

Dokładnie takie same są w szpitalach. Chwile… Szpitalach?!

- Tony! Obudziłeś się! – Przed oczami zafalowały czarne

włosy Kelly. Zaraz po ucałowaniu moich policzków, wyszeptała

wprost do ucha: – Witaj z powrotem!

48

background image

Rozdzia

Rozdzia

Rozdzia

Rozdział 5

5

5

5

- Chwila… Gdzie ja jestem?! – Spytałem zdziwiony,

wpatrując się w śliczne, błękitne tęczówki Kelly. Na jej twarzy

malowało się zmartwienie. Nie smutek, czy też przygnębienie,

które zwykle nastąpiło po stracie córki.

- W szpitalu. – Odpowiedziała czarnowłosa, ciężko siadając

na zielony, skurzany fotel, po którym widać już było jego starość.

– Jak się czujesz?

- Dobrze. – Przez cały czas wpatrywała się w moje oczy, a ja

nie umiałem wytrzymać jej wzroku, który przewiercał na wylot.

Czemu właśnie martwiła się o zwykłego kolegę z pracy, a nie o

rodzoną córkę? Zacząłem rozglądać się po pokoju, by nie musieć

patrzeć na zatroskaną dziewczynę.

Leżałem na dość wysokim łóżku, okryty pościelą o

alabastrowym kolorze. Ściany były barwy oceanu, co

przypominało mi tylko o nudnościach i chorobie morskiej.

Gdzieniegdzie wisiały tam małe namalowane obrazy, które

zapewne miały dodawać urok pomieszczeniu. Po mojej lewej

stronie znajdowało się przestronne okno zasłonięte białymi

firankami. Zza nich widziałem niebo oświetlone przez zachodzące

już słońce oraz miasto, które pomimo zmierzchu, budziło się.

Podniosłem się na łokciach, chcąc zobaczyć więcej, gdy ból w

piersi dał o sobie znak. Aparat, znajdujący tuż koło prawej strony

łóżka, zaczął piszczeć szalenie, oznaczając, że moje serce bije

szybciej niż powinno.

49

background image

- Tony? Co jest?! – Zapytała zdenerwowana Kelly patrząc to

raz na mnie raz na urządzenia, lecz ja nie byłem w stanie jej

odpowiedzieć. Przez szybkie pulsowanie krwi nie słyszałem

wyraźnie jej głosu, a ból ciągle się pogłębiał. Mógłbym przysiąść,

iż jest to o wiele gorsze cierpienie, niż wtedy w płonącej bibliotece,

jednak teraz niczego nie byłem pewien. Czułem, jakby ktoś poraził

mnie prądem, na dodatek w wannie pełnej wody. Nie chciałem

krzyczeć, ale nie mogłem powstrzymać się od głośnego

wdychania powietrza oraz niekontrolowanych ruchów mojego

ciała. Zacisnąłem zęby, by powstrzymać słownictwo, jakie w

danym momencie przesunęło mi się przez myśl. Podobnie

postąpiłem z powiekami. Teraz nie był mi potrzebny widok

przerażonej przyjaciółki.

W ciemności, która pojawiła się, gdy tylko zamknąłem oczy,

przesuwały się cienie. Ledwo mogłem je odróżnić od pustki,

dzięki małej świeczce u mych stóp. Postacie przybierały różne

kształty, niektóre z nich wydawały się nawet nieludzkie. Stojąc,

machałem rękoma by móc się od nich odgonić, jednak ta metoda

nie skutkowała. Cały czas zbliżały się do mnie, a ja wyczuwałem

od nich wrogość. Domyślałem się, kim one są i miałem racje, gdy

tylko ujrzałem kontury małego ciała Emily.

- Nie! Zostawcie mnie! – Krzyczałem w pustkę, lecz cienie

nie przejmowały się mną. Nieubłaganie podchodziły, podczas gdy

ja obracałem się wokół własnej osi, uderzając dłońmi w nicość.

Mój oddech przyspieszył i gotów byłbym przysiąc, że ból w piersi

zniknął, lecz pojawił się ponownie. Spotęgowany do granic

możliwości, przysparzał cierpień tak ogromnych, iż upadłem na

brzuch, trzęsąc się całym ciałem. Z gardła wydobył się bulgot, a

nie wołanie o pomoc, co właśnie zamierzałem zrobić. Poczułem

wydobywającą się z moich ust ciecz, więc lewą ręką dotknąłem

50

background image

ust i wyczuwając ciepłą oraz lepką wilgoć na palcach, obróciłem

się na bok, lecz nic to nie dało. Krew wciąż wypływała z moich

warg. Nadal miałem ogromne drgawki, ale nie one mnie

przerażały. Cienie znalazły się przeraźliwie blisko, a w ich dłoni

zalśnił metal, dzięki czemu otworzyłem szeroko oczy.

- Teraz będziesz płacił za swoje winy, Tony. – Syknęła

sarkastycznie postać Emily, po czym wbiła mi z całym impetem

naostrzony sztylet w moją klatkę piersiową. Czułem jak ostrze bez

problemu przechodzi przez żebro, po czym przebija prawe płuco

na wylot. Tym razem krzyczałem w agonii. - Nie jestem

człowiekiem, nie jestem popieprzonym człowiekiem! -

Powtarzałem sobie w myślach przez cały czas, jednak sam nie

wierzyłem już we własne przemyślenia. Chciałem by męki się już

skończyły, a wszystkie cienie zniknęły na zawsze. Z zamkniętymi

oczami, płakałem niczym dziecko użalając się nas swoim losem, a

czyste łzy znikały w pustce. Nagle w mojej klatce piersiowej

znalazły się kolejne ostrza, lecz ja nie byłem w stanie ich znieść.

Odpłynąłem, pozwalając by wzięła mnie w swe ramiona nicość.

Powoli powracałem do rzeczywistości, z czego słowo

„powoli” nie oznaczało spokojnego budzenia się, jak można

przypuszczać. Dość drastycznie wróciłem do ciemności, która

oczekiwała mnie w postaci idealnego drugiego „ja”. Nie

spuszczałem z niego oczu. Oddychałem głęboko, wciąż wpatrując

się w ledwie widoczny cień. Zbierałem w sobie siły, po czym

zrobiłem próbę ruszenia w jego kierunku, lecz nie mogłem zrobić

kroku. Czułem, jak ktoś lub coś mocno trzyma mnie za kostki.

Zdziwiony spojrzałem w dół, jednak nie widziałem nic, ponieważ

51

background image

świeczka znajdowała się dalej ode mnie niż poprzednio.. Dopiero,

gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, ujrzałem

ciemnoszary dym oplatający moje nogi. Parokrotnie poruszałem

nimi, chcąc się wydostać, lecz bezowocnie. Przesunąłem pełen

lęku wzrok na ręce, które jak gdyby nigdy nic zwisały wzdłuż

mojego ciała. Nimi również spróbowałem poruszyć, ale je też

oplatał dym, który sam ledwo mogłem zauważyć.

Wierciłem się, wyrywałem, lecz nic nie pomagało. Dym, jak

gdyby zrobiony ze stali przytrzymywał mnie w miejscu, w którym

powinienem się znajdować. Właśnie wtedy przemówił On:

- I tak nie uciekniesz. – Usłyszałem tyle jadu w moim

wyimaginowanym głosie, iż ogarnęło mnie uczucie trwogi.

Dlaczego boję się własnej wyobraźni, spytałem siebie, jednakże

nie umiałem na to pytanie odpowiedzieć. Wciąż nie zraziwszy się

słowami mojego marzenia, wyrywałem się używając do tego

każdego mięśnia, jaki tylko istniał w ludzkim ciele. Widząc moje

starania towarzysząca mi ciemność wybuchła zgryźliwym oraz

ironicznym śmiechem, zaś ja z nienawistnym wzrokiem

kontynuowałem swoje wysiłki.

- Nigdy się nie poddam! – Warknąłem, szarpiąc rękoma na

wszystkie możliwe strony. Idealny ja czekał tylko na tą obietnicę.

- Wiem o tym i dlatego kajdany będą Cię tak długo trzymały,

na ile tylko wystarczy Ci sił. – Po raz kolejny zaśmiał się ze

swojego żartu, co podbudzało mój naturalny charakter. Głośno

nabrałem powietrza, chcąc, choć trochę przestraszyć ciemność,

lecz ona miała z tego największy ubaw. Z moich zaschniętych

warg wydobyło się siarczyste przekleństwo, lecz zaraz po tym,

zacząłem szeptać zaklęcia, jakich nauczyłem się w niebie.

- Absolutio Angelus cum passionis gelidus cordis. –

52

background image

Oczekiwałem, iż dym rozpłynie się, uwalniając mnie, jednak nic

takiego nie nastąpiło. Zdziwiony powtórzyłem zdanie o wiele

głośniej niż poprzednio. – Absolutio Angelus cum passionis

gelidus cordis! – Znów nic się nie stało, a moje drugie ja,

przyglądało się tym próbą, jakby była to najlepsza komedia, jaką

w życiu oglądał. Jednak ja się po poddawałem, po raz trzeci

wypowiedziałem zaklęcie, wykrzykując je na cały głos. –

Absolutio Angelus cum passionis gelidus cordis!! – Po raz kolejny

nic się nie stało. Zrozumiałem, iż sam nie dam rady się z tego

wyplątać. Moja nadzieja, która wcześniej była niczym rozpalone

ognisko w zimę, zmalała do ledwie widocznej iskierki. Ciemność

właśnie teatralnie otarła łzę smutku z kącika oka, a ja miałem

ochotę splunąć mu w twarz. Po chwili cień zaczął klaskać, śmiejąc

się na przemian. Gratulował mi mojej własnej porażki.

- Nigdy Ci się nie uda. Chcesz wiedzieć, dlaczego? – Ruszyła

w moim kierunku, jednak po chwili zatrzymała się.

Przekrzywiając głowę, ruszyła w lewą stronę obchodząc mnie

kolistymi ruchami. Poruszała niezwykle płynnie i zwinnie, co

przykuło moją uwagę. Gdy zrobiła już trzecie okrążenie, zaczęła

mówić swoim zatruwającym myśli głosem. – Pamiętasz chwile

spędzone w niebie bardzo dobrze. Warty przy bramie, trwające

całe lata, niezwykle Ci się dłużyły. Stałeś tuż obok Archanioła i

podziwiałeś jego potęgę, lecz nie tak bardzo, jakby się mogło

wydawać obserwatorom. Ktoś inny był twoim idolem, cóż nie,

Tony? – Spytał retorycznie cień, wciąż posuwając się po obwodzie.

Wspominając moje dawne służby, obudził wspomnienia, za

którymi tak bardzo tęskniłem.

- Zamilcz! – Syknąłem w jego kierunku, gdy mijał moje

ramię o centymetry. Próby uchwycenia go na nic się nie zdały,

dzięki wciąż trzymającym mnie kajdanom. Idealny Upadły nie

53

background image

pozwolił sobie przeszkodzić.

- O tak. Twoje myśli nabrały barw, czyli rozumiesz, o czym

mówię. – Pokiwał głową na znak, iż spodziewał się takiego

wypadku zdarzeń. Nagle zatrzymał się, zbliżył o krok, po czym

wyszeptał, patrząc mi głęboko w oczy. – Nikogo nie podziwiałeś

tak bardzo jak Lucyfera… On miał odwagę się zbuntować, a ty

nie. Razem z resztą, obdarci ze swych skrzydeł, zeszli pod ziemię,

by móc tam urządzić swoje królestwo! Ty chciałeś do nich

dołączyć! Znaleźć legendę niebios, upadłego archanioła i jego

ekipę!

- Nie! Zamilcz! Ani słowa więcej! – Krzyczałem tym samym,

zaprzeczając prawdzie. Nie chciałem się do tego przyznać, choć

było to koniecznie. Nie mogłem przyjąć do wiadomości, iż

upadłem z tak błahego powodu. Zamknąłem oczy, nie mogąc już

więcej patrzeć w tak zwaną swoją twarz.

- Ale to jeszcze nie koniec! Niezauważony przez nikogo,

zstąpiłeś na Ziemię w poszukiwaniu Lucyfera i innych upadłych,

lecz nikt nie wyszedł na twoje powitanie. – Usłyszałem jego

gardłowy śmiech, ale nie miałem już na nic chęci. Nie miałem, iż

moje marzenia mogą się tak szybko rozpaść. Wciąż pamiętałem

ciekawość, jaka towarzyszyła mi przy poszukiwaniach oraz

zawód, gdy okazało się, że… - Lucyfer nie istnieje! – Wykrzyknęła

ciemność, w tym samym momencie, gdy ja o tym pomyślałem. On

jest tylko legendą! Nigdy nieistniejącym Upadłym! To bajeczka

wymyślona przez Archaniołów, by usprawiedliwić ich niecne

uczynki. Oni zabili swojego brata, a razem z nim jedną trzecią

nieba.

- Wiem. – Szepnąłem zmęczony, gdyż każda komórka ciała

błagała o litość. Monotonna próba uwolnienia się z kajdanów

54

background image

zeszła na psy, a wymyślona ciemność zdobywała przewagę na

moim terenie. Nic tak bardzo nie podupadało istoty, jak

przegrana. Otworzyłem oczy, po czym oznajmiłem: – I ty to wiesz,

bo jesteś mną.

- Nie do końca jestem Tobą. – Powiedział zamyślony cień,

oddalając się ode mnie. Opuściłem głowę, brodą dotykając

mostka. Zauważyłem, iż jestem podobnie ubrany do mojego

ideału, jednak On w czarnych jeansach bez koszulki wyglądał o

wiele lepiej. – Widzisz… Znajduję się w twojej głowie, lecz nie

jestem Tobą.

- Co przez to rozumiesz? – Zapytałem, nie rozumiejąc już

jego słów. Byłem pewien, iż każda istota, która zadawała mi ból,

była wytworem mojej własnej wyobraźni, z nim włącznie, a to

wszystko działo się wewnątrz mojej głowy.

- Gdy po powrocie ze swojej bezowocnej wyprawy,

Aniołowie obdarli Cię ze skrzydeł, upadłeś. Jakaś cząstka Ciebie

została w niebie, ale… Nie czujesz się pusty, więc coś doszło! –

Ciemność radośnie klasnęła w dłonie. – Teraz wiesz już?

- Nie. – Odrzekłem zgodnie z prawdą, choć powinienem

skłamać, jeżeli chciałem uniknąć kolejnego wykładu. Idealny ja

westchnął ciężko, ponownie podchodząc.

- I jak ty przeżyłeś wśród tylu drapieżników? – Pożalił się na

głos, tym samym oceniając moją inteligencję, po czym ponownie

zaczął opowiadać. – Podczas wyrywania skrzydeł z twoich

pleców, założę się, że nadal Ci krwawią blizny, z rozerwanej

duszy, została Ci odebrana pewna anielska cząstka. Jaka, nie pytaj,

bo sam nie wiem. Aniołowie Cię zepchnęli z nieba, a ty leciałeś,

leciałeś, leciałeś i bum! – Mówiąc to, gestykulował dłońmi, co

najwyraźniej mu pomagało. – Spadłeś na Ziemię sam, nagusieńki,

55

background image

niczym Jezus w Betlejem. – Wspominając Syna Bożego, włożył

wskazujący palec do gardła pozorując wymioty. – Wtedy, gdy

jeszcze otwarte rany na plecach, a dusza się nie zrosła, do środka

wpełzło coś, co można określić mianem ludzkiego. Przyczepiło się

to do twojej duszy, powodując, iż nigdy więcej nie może się ona

stać powrotem anielska.

- Sugerujesz… - Przełknąłem głośno ślinę, wiedząc, iż jeżeli

cień odpowie twierdząca stracę jakąkolwiek szansę na ocalenie. –

Sądzisz, że… - To słowo nie mogło przejść przez moje gardło, więc

ponownie się zaciąłem, mając nadzieje, iż ciemność zrozumie, o co

mi chodzi. I tak tez się stało.

- Ja nie sądzę. Ja to wiem! A, jeszcze coś! To ja jestem tym

czymś, co wpełzło do twojej duszy! I dzięki temu nie możesz

używać anielskich zaklęć! Nie jesteś czystym Upadłym!

W tym momencie iskierka nadziei zgasła zostawiając mnie

sam na sam z otaczającą mnie ciemnością. Cień zawirował przed

moimi oczami, lecz dopiero po chwili zrozumiałem, iż to mi

zawirowało w głowie. Zatoczyłem się, nie czując już oparcia w

stopach. Wystarczy jeden krok w przód, bym stracił równowagę.

Upadłem na kolana, chwyciłem dłońmi głowę i pochyliłem się w

przód, czołem dotykając kolan. Nie płakałem, choć moje ciało tego

wymagało. Czułem piasek pod powiekami, ale nie mrugałem

nimi. Serce okropnie bolało, lecz już się nie przejmowałem. Z ust

zaczęła płynąć krew, jednak nie zrobiłem nic by ją otrzeć. Właśnie

w tej sekundzie, gdy dowiedziałem się, iż wszystkie moje starania

się nic nie liczą, załamałem się.

Każde słowa wypowiadane przez ciemność stopniowa, acz

skutecznie łamały mojego ducha, by mnie do tego doprowadzić i

udało się. Po co żyć, skoro przeze mnie umarło tyle osób? Ian,

56

background image

Tracy i jej dziecko, staruszka z biblioteki, była dziewczyna,

piętnastoletni dzieciak sąsiadów, młoda kobieta… Tak dużo osób

zabiłem, gdyż samemu nie mogłem do nich dojść. Wszystkich ich

dzisiaj spotkałem. Patrzałem, jak każdy z nich płonie po zadaniu

mi mocnego ciosu. Tak trudno było patrzeć na ich zwęglone ciała,

które po chwili zmieniały się w proch. Nikt mnie nie słuchałby

tego nie robić, choć przyznawałem się do popełnionych grzechów.

A pierwszą była osoba, która miała przed sobą najdłuższe życie.

Oczyma wyobraźni znów ujrzałem wesołe błękitne oczy, ciemne,

blond włoski, które skręcały się w przecudne loki podczas

deszczu. Moje usta ułożyły się w trzy słowa, które najbardziej

chciałem jej przekazać:

- Wybacz mi, Emily. – Chcę umrzeć, pragnę tego

powtarzałem sobie w myślach, przekonując sam siebie. Jestem nic

nie wartym aniołem. Nawet nim nie jestem!

Podniosłem głowę, oczekując, iż zobaczę znienawidzony

cień i oznajmię moje pragnienie, jednak zamiast niego ujrzałem

zapłakaną twarz Kelly. Nie starała się ocierać łez, które tak

bezczelnie płynęły po nieskazitelnej skórze. Jej ramię trzymał jakiś

mężczyzna, w którym dopiero po chwili poznałem. Szef naszej

remizy, delikatnie głaskał czarnowłosą, starając się ją pocieszyć.

Tylko, dlaczego? Z jego oka popłynęła łza, lecz zaraz ją szybko

otarł. On też płakał z jakiegoś powodu. Znajdowali się w sali

szpitalnej, w której się wcześniej obudziłem, jednak wydawali się

być obrazem pośród otaczającej mnie pustki. Obydwoje

wpatrywali się we mnie, jakby widząc moje cierpienie.

Zmarszczyłem zdziwiony brwi, gdy do pomieszczenia wbiegła

zdyszana Roxann a zaraz za nią Tom. Gwałtownie zatrzymała się

patrząc wprost na mnie, po czym wybuchła rozdzierającym

płaczem, zakrywając twarz na ramieniu męża. Barczysty

57

background image

mężczyzna obejmujący ją, także nie ukrywał łez, lecz nie odwrócił

wzroku i cały czas wpatrywał się w moje oczy. Nie słyszałem ich,

ale mogłem sobie wyobrazić dźwięk ich rozpaczy. Nadal nie

wiedziałem, z jakiego powodu jest tu Eddie, mój szef, Kelly oraz

Tom ze swoją żona recepcjonistką, a na dodatek, wszyscy

zapłakani. Zdziwiło mnie również, że ich widzę.

Wyprostowałem się wciąż klęcząc w ciemności.

Zastanawiałem się, czy to możliwe by płakali przeze mnie? Może

wcieliłem się w postać Emily, która właśnie odeszła? Podrapałem

się po klatce, wciąż czując swędzenie, gdy po chwili do mnie

dotarła rzecz tak oczywista. Wstałem, a moich ruchów nie

krępował już żaden dym! Zrobiłem parę kroków, by się upewnić,

czy jest to prawda, uśmiechając się jak głupi. Znów byłem wolny!

Nadzieja powróciła do mnie spotęgowana tak bardzo, iż mogła

przypominać pożar największego wieżowca w mieście! A nawet

dwóch bliźniaczych!

Spojrzałem ponownie na obraz zapłakanych przyjaciół.

Chciałem im powiedzieć, by się nie martwili, że znów jestem

wolny i zaraz wrócę, lecz przypomniała mi się córka Kelly. Nie

ocaliłem jej, a oni teraz prawdopodobnie płaczą nad jej martwym

ciałem.

Nagle Tom przesunął się, ustępując miejsca jakiemuś

dziecku. W pierwszej chwili myślałem, że to ich syn, William,

potem, że są to omamy, jednak, gdy za zapłakaną dziewczynką

weszła Faith, a jej usta ułożyły się w krótkie przepraszam,

zrozumiałem. Jasnowłosa wiedźma zawołała małą po imieniu,

które nawet bez dźwięku brzmiało pięknie.

- Emily… - Szepnąłem, tym samym uwalniając łzy, które

kulminowały się w moim wnętrzu. Jedna po drugiej spływała z

58

background image

oczu, kapiąc na mój rozgrzany tors, lecz nie przejmowałem się

tym. Emily żyje i Kelly nie musi się martwić o swoją córkę. Przez

mój mózg przeszło olśnienie. Skoro nie opłakują tutaj Emily, to,

kto leży na łóżku?

W tej samem chwili zauważyłem jarzący się błękit w oczach

Faith. Już chciałem krzyknąć nie używaj czarnej magii, wiedźmo,

gdy usłyszałem jej lodowaty głos.

- Wyłaź stamtąd, Tony! Ty tchórzu, wracaj tu do nas! – Ona

ewidentnie mnie wołała, ale ja byłem zbyt zdziwiony by

odpowiedzieć. Znów powtórzyły się słowa, wychodzące z jej

gardła. - Ja Cię widzę, mazgaju! Przestań ryczeć i dotknij tego

cholernego życia! – Syknęła, a jej zwykle okropny, lecz w tej chwili

tak cudowny głos zniknął. Oczy Faith na obrazie wróciły do

swojego normalnego, zielonego koloru. Chwile jeszcze popatrzała

na mnie, po czym wyszła trzymając Emily za dłoń. Dziewczynka

spojrzała na mnie tęsknym wzrokiem. Zauważyłem jeszcze, jak

jedna łezka wypływa z kącika oka, zanim zniknęła za drzwiami,

postanowiłem wrócić.

- Dotknij życia… - Mruknąłem wspominając ocenzurowane

słowa Faith. Co to może znaczyć? Ze zmarszczonym nosem

przejechałem opuszkami palców po klatce piersiowej. – Serce

znaczy życie. – Całą dłonią nacisnąłem miejsce, gdzie ten narząd

się znajduje, jednak nic się nie zmieniło. – No dawaj, dawaj! Faith,

nie mogłaś powiedzieć jeszcze bardziej zagadkowo!

Rozumiałem, iż z każdą sekunda moje szanse na powrót

maleją, więc starałem się myśleć szybciej.

- Dotknij życia, dotknij życia… życie symbolizuje woda! –

Rozejrzałem się za jakimś źródłem wody, ale wokół mnie

znajdował się tylko obraz z przygnębionymi przyjaciółmi oraz

59

background image

pustka. – Obraz… Tam jest życie! – Przyjrzałem się uważnie

poruszającym się ludziom, by upewnić się czy mam racje. Nie

zastanawiałem się nad tym długo, gdy w biegu ruszyłem ku nim.

- Nie uciekniesz! Powiedziałem Ci to już! – Zatrzymałem się

wystraszony, słysząc donośny głos ciemności, dochodzący zza

moich pleców. – Znajdujesz się w pułapce własnej duszy! Nigdy

przede mną nie ukryjesz! Będę z Tobą, po kres twej egzystencji.

- Nie! – Krzyknąłem, odwracając się ku niemu.

Spodziewałem się znów siebie, lecz ujrzałem mojego najlepszego

przyjaciela. Ian stał przede mną ubrany dokładnie jak ja z

płonącym mieczem w dłoni. Ciemne szmaragdy błyskały u

czarnej rękojeści, a długie ostrze, dzięki ogniu, oświetlało twarz

złej części mojej duszy, na którym teraz widać było satysfakcje.

- Nie skrzywdzisz swojego brata, prawda? Wszystkie anioły

są braćmi! – Splunął z niesmakiem i ruszył do ataku. Zaś ja

czekałem lekko oszołomiony na niego. Biegł trzymając w obu

dłoniach miecz z zawzięciem wypisanym na twarzy. Wiedziałem,

co muszę zrobić oraz do czego muszę się posunąć. Nie było mi z

tym łatwo, lecz gdy Ian zbliżył się na wystarczającą odległość, w

mojej dłoni pojawił się podobny miecz do niego, ale o wiele

mniejszy. Można było go bardziej nazwać płonącym sztyletem.

Kreatura zauważyła go zbyt późno. Chciała się cofać dopiero, gdy

ostrze tkwiło głęboko w jego brzuchu. Szok oraz ból, jaki

widziałem na twarzy mojego przyjaciela wdarł się do mojej

pamięci.

- Wybacz mi, Bracie. – Szepnąłem, w momencie, gdy Ian

wpadł w me ramiona. Delikatnie położyłem go i klęcząc,

ocierałem dłonią jego twarz z zabrudzeń. Sztylet nadal płonął w

brzuchu czarnowłosego, więc ja niewiele myśląc, wyciągnąłem go

60

background image

szybkim ruchem. Odrzuciłem go gdzieś daleko, powracając

myślami do martwego przyjaciela. Pomimo, iż była to jego nędzna

podróbka, chciałem się pożegnać. – Przepraszam, iż nie

powstrzymałem Cię przed wbiegnięciem do tego domu. Wiem,

Tracy tam była, lecz niewskazana była Ci śmierć. Ty, jako jedyny

powinieneś wrócić do raju, tylko Tobie powinna być udzielona ta

łaska, jakiej nikt inny nie dostał. A teraz… Żegnaj przyjacielu,

najlepszy jakiegokolwiek miałem.

Otaczała mnie pustka, a teraz na dodatek sam byłem pusty.

Wstałem, nie przejmując się Ianem, po czym ruszyłem ku życiu.

Krok od obrazu, zawahałem się. Spojrzałem przez ramię na

martwe ciało, wziąłem wdech i, z zamkniętymi oczami,

wyciągnąłem rękę. Opuszki palców wyczuły przeraźliwe zimno i

gdy już chciałem się wycofać, obraz wciągnął mnie do siebie.

Natychmiast wystraszony otworzyłem oczy. Czułem jakby

przede mną ktoś postawił zabrudzone szkło, gdyż nie umiałem

rozróżnić kształtów, a słyszałem tylko niewyraźny szum. Dłońmi

przetarłem oczy, dzięki czemu, lepiej mogłem widzieć. Pierwsze,

co zauważyłem to gromadka przyjaciół, która zaszokowana oraz

zdezorientowana wpatrywała się w moją pobudkę.

- No, co? Wróciłem. – Powiedziałem głosem tak ochrypłym,

jakiego jeszcze nie miałem. Zauważywszy ich nieruchome ze

strachu twarze, uśmiechnąłem się. – Szkoda, ze siebie nie widzicie.

Po tych słowach Kelly nie wytrzymała. Zaśmiała się

nerwowo, chwytając moją rękę w swoje aksamitne dłonie.

61

background image

Rozdzia

Rozdzia

Rozdzia

Rozdział 6

6

6

6

Lekarz od wielu minut wpatrywał się we mnie, wciąż z

niedowierzaniem w oczach. Rzadkie, siwe włosy zaczesał na

prawy bok, a na blady nos włożył okrągłe okulary w

ciemnozielonych oprawkach. Jego pomarszczona twarz wciąż

pokazywała tą samą miną – fascynacje.

- Nie żyłeś, a teraz rozmawiasz sobie ze mną, jakby nigdy

nic się nie stało. – Szepnął drżącym z nadmiaru emocji głosem.

Stał ode mnie najwyżej dwa metry i śledził każdy mój ruch.

Przewróciłem oczami, natychmiast przyciągając jego uwagę.

- Doktorze Hamilton, już mówiłem Panu, że… - Po raz

kolejny przerwał mi, wygłaszając wszem i wobec o moim

zmartwychwstaniu. Na samą myśl, iż umarłem, ciarki mnie

przechodziły, lecz fanatyczny , lekko monotonny głos doktora,

zaczynał działać mi na nerwy.

- Twoje serce zatrzymało się na dwadzieścia minut. Jest to

możliwe, ale w pięciokrotnie niższym czasie! Dwadzieścia minut!

– Pokręcił głową, podziwiając mój cud, jak to określał. – Bóg musi

wobec Ciebie mieć ogromne zamiary, chłopcze!

- Bóg nie istnieje! Powtarzam po raz setny! – Syknąłem w

jego kierunku. Wzdrygnął się, wystraszony, jednak nie przerywał

swoich rozmyślań.

- Stwórca obdarzył go życiem, a on nie wierzy w jego

potęgę! Marnotrawstwo! – Zmarszczył na chwilę brwi, nad czymś

62

background image

rozmyślając, ale po chwili jego twarz była radosna, jak u

niejednego dziecka. – Czy widziałeś jakieś światło w tunelu? –

Gdy tylko to powiedział, w środku mnie pękła niewidzialna tama.

Oddychając głęboko, oparłem się na łokciach i ignorując ból w

klatce piersiowej, ironicznym głosem zacząłem opowiadać.

- Zostałem uwięziony we własnym umyśle przez czarną, jak

skrzydła kruka, cząstkę mojej duszy. Widziałem tam osoby, które

zabiłem, a one torturowały siebie poprzez ogień. Płomienie

pochłaniały je bardzo powoli, a ja mimo woli, musiałem na to

wszystko patrzeć. Widok spalonych ciał przyprawiał mnie o

mdłości. – Każde moje słowo ociekało rozpaczą, a widząc

przerażoną minę lekarza powinienem przestać, lecz nie mogłem.

Pęknięta tama nie załata się w jednej sekundzie. – Na chwilę

wyrwałem się z tego więzienia, by znów powrócić, czując o wiele

gorszy ból niż poprzednim razem. Ciemna cząstka mej duszy

wyjawiła mi skąd się wzięła w moim ciele. Załamałem się,

pierwszy raz od kiedy jestem na Ziemi. Dostrzegłem ratunek w

dziecku, jednak przed ucieczką musiałem zabić swojego

przyjaciela. – Zatrzymałem się, oddając niemą cześć Ianowi, po

czym krzyknąłem do staruszka: - Czy gdzieś w mojej opowieści

zauważył pan światełko w tunelu, by opanować swoją cholerną

ciekawość?!

Jego oddech stał się urywany, serce, sądząc po wdechach,

biło nadzwyczajnie szybko, a ciało doktora zaczęło się delikatnie

trząść. Wyrzuciłem z siebie wszystko, co miałem do powiedzenia i

zauważywszy w jakim stanie jest ów starszy mężczyzna, zrobiło

mi się wstyd za swój wybuch. Otworzyłem usta, by powiedzieć

„przepraszam”, lecz lekarz wyszedł pośpiesznie, nie racząc się

nawet pożegnać. W drzwiach minął akurat Kelly, która zdziwiona

stała w miejscu, oglądając się za doktorem. Ubrana była dzisiaj w

63

background image

czarne, przylegające spodnie oraz białą, skórzaną kurtkę, zaś w

lewej ręce trzymała dość pokaźną torbę na zakupy. Wcześniej nie

usłyszałem jej mocno stukających obcasów i, po spojrzeniu na jej

stopy, zauważyłem, że dziś nie ubrała swoich ukochanych butów,

tylko zwykłe adidasy.

- A jemu co się stało? – Spytała przekraczając próg, nie

przejmując się otwartymi drzwiami. Na jej twarzy wystąpił lekki

uśmiech. Znała mnie już na tylko dobrze, iż wiedziała, że coś

zrobiłem. Powoli podeszła do łóżka, pochyliła się, a jej miękkie

usta dotknęły mojego policzka, na którym wyczuwało się już

delikatny zarost. Poczułem również lepką maź, a po wytarciu jej

dłonią, błyszczała się na opuszkach palców. Kelly uśmiechnęła się

zadziornie, posyłając mi kolejnego buziaka.

- Powiedziałem, że nigdzie nie zauważyłem światełka w

tunelu. Biedaczek, chyba się załamał. – Rzekłem swoim

normalnym, poważnym tonem, wycierając rękę w pościel.

Dziewczyna spojrzała na mnie wesoło, odłożyła torbę na fotel, po

czym wykrzyknęła, nie mogąc się doczekać:

- Wszystkiego najlepszego!

- Nie! – Jęknąłem, opadając na poduszki z zamkniętymi

oczami. Nie mogłem sobie wybrać lepszego miejsca na urodziny,

na dodatek, które nigdy nie istniały. Nie urodziłem się, tylko

zostałem stworzony.

- Tak! – Zachichotała Robi i podeszła do mnie, dając mi

kolejnego buziaka w policzek. Nie przejmując się również moimi

protestami, planowała przyjęcie.

- Kelly, przystopuj z tym wszystkim! – Korzystając z chwili,

gdy brała wdech, wtrąciłem się jej w słowo.

64

background image

- Dlaczego? Wiesz, ze nieładnie się komuś przerywa? A ty

właśnie to zrobiłeś! – Zaśmiała się tak głośno, iż jakiś mężczyzna

idący korytarzem, zatrzymał się zainteresowany. Uwielbiałem ją

za tak radosny oraz wybuchowy charakter. Jako jedna z niewielu,

mogła się nim pochwalić.

- Wstrzymaj się z całym planowaniem! Pomyśl, gdzie

urządzimy tą naszą dużą imprezkę? – Przed oczami stanęła mi

cała nasza jednostka, plus dwie inne, które na pewno nie chciały

ominąć moich urodzin. Aż zakręciło mi się w głowie od

roześmianych i upitych ludzi. Właśnie tak wyobrażałem sobie

swoje urodziny.

- Och, ależ to nie problem! – Rzekła Robi z satysfakcją na

twarzy, podchodząc do swojej torby. Włożyła tam rękę, ze

skupieniem szukając czegoś w środku.

- Nie mów, że przyniosłaś tu…

- Balony! – Pisnęła radośnie, dzierżąc w dłoni opakowanie

gumowych zabawek dla dzieci. Jęknąłem, zakrywając twarz

dłońmi, tym samym niepokojąc Kelly.

- Tony? Co jest?! – Usłyszałem zdenerwowany głos

dziewczyny i po chwili poczułem ciepło jej rąk na moich dłoniach.

- Wszystko! Przyjęcia są do bani, a tym bardziej w

szpitalnych salach! – Opuściłem trochę dłonie, które teraz

spoczywały na mojej brodzie. Spojrzałem w oczy czarnowłosej,

widząc aż nadto wyraźną ulgę. – Ej, co się stało?

- Ostatnim razem nie odpowiedziałeś, tylko zacząłeś rzucać

się na łóżku. – Mruknęła nerwowo, siadając w tym samym fotelu,

co widziałem ją poprzednio. Wzięła głęboki wdech, po czym

powiedziała nadal lekko drżącym głosem. – Czas brać się za

65

background image

przygotowanie tego pokoju na przyjęcie! – Chciała wstać, lecz

chwyciłem jej lewą dłoń, co zatrzymało ją na miejscu.

- Porozmawiaj ze mną. – Nie wiem, co ją przekonało mój

urok, czy błagalny ton, jednak zaczęła mówić.

Opowiadała o swoich uczuciach, gdy ktoś zauważył mój

brak przed szkołą o poszukiwaniach oraz dziwnym przeczuciu

Eddiego, gdzie mnie szukać. Opisywała podróż karetką do

szpitala, a także pobyt w nim. Przedłużające się dni śpiączki, z

których miałem się nie obudzić, ale jednak w końcu to zrobiłem.

Na chwile, po czym umarłem w jej ramionach, gdy starała się

utrzymać wierzgającego mnie w miarę nieruchomej pozycji.

Słowami próbowała opisać rozpacz jaką czuła. Nie miałem

pojęcia, że ktoś może tak trafnie opowiedzieć o targających go

emocjach W jej opowiadaniu zainteresowało mnie parę rzeczy,

więc postanowiłem o nie spytać.

- Znaleźliśmy cię obok nieprzytomnego chłopca, niedaleko

wybitej szyby. Ty również zemdlałeś, gdy tylko cię zauważyliśmy.

Nie pamiętasz tego? – Spytała zdziwiona, ocierając spływającą łzę

z jej policzka.

- Nie, nic nie pamiętam. – Zmobilizowałem swój umysł do

myślenia, ale jedyne co pamiętałem to rozmowa z duszą,

szaleńczy bieg po Doyla, skok przez okno i ponowne wejście do

budynku. - A czemu zemdlałem? – Pytanie opuściło moje myśli

przez usta, nawet nie zorientowawszy się o tym, dopóki nie

uświadomiła mnie Robi.

- Zwaliła się na Ciebie ściana. – Szepnęła ze smutkiem,

świadomie omijając mój zszokowany wzrok. – Rudowłosy

chłopiec powiedział tylko, że zjawiłeś się i wypytywałeś o Emily, a

potem wyniosłeś go przez okno. – Usłyszałem lekkie wahanie

66

background image

przed imieniem dziewczynki, jednak już zrozumiałem. Kelly

obwiniała się za mój wypadek.

W myślach odtwarzałem wciąż mój wyskok przez okno z

chłopcem. Nie widziałem żadnego pęknięcia, ani choćby ognia

właśnie w tej części budynku. A może jednak było? Czy to

możliwe by czarna plama na moim honorze tak pozmieniała

wszystko, co widziałem? Dzięki… temu czemuś w mojej duszy,

zacząłem wątpić we własne wnioski, a nawet wspomnienia.

Zamyślony zadałem Kelly kolejne pytanie.

- Emily nie było w budynku? Wewnątrz szkoły?

- Nie! – Mina dziewczyny świadczyła o tym, iż uważa mnie

za jeszcze niekompletnie zdrowego. Przynajmniej, jeśli chodzi o

psychikę. Z podniesionymi brwiami, odpowiedziała bardziej

dokładnie. – Stała razem z starszą, miłą panią, która opiekowała

się nią. Były w bibliotece, w czasie gdy wybuchł pożar.

Czyli moja wizja się nie sprawdziła, pomyślałem z

przestrachem. Jeśli wizje się nie sprawdzają, to jestem już… Nie

mogę być tylko człowiekiem! Chcę być aniołem! Jak za dawnych

czasów albo przynajmniej upadłym. Mieć swoje moce, z

powrotem czuć drżenie w całym ciele.

Jednak człowieczeństwo ma swoje plusy. Nie martwisz się o

nic, co Ciebie nie dotyczy. Niebo, czyściec jest tylko mitem

historyków, potęgą dla wierzących, czymś wspaniałym w oczach

dziecka. Żyjąc wśród ludzi, mógłbym założyć rodzinę, mieć żonę,

dzieci. Wnet myśl o moich potomkach przywróciła nieprzyjemne

doświadczenie z ciemną stroną mojej duszy, a właśnie o tym, o

czym chciałbym jak najszybciej zapomnieć.

Zwróciłem swoje oczy ku Kelly, która teraz pewnie

67

background image

zastanawiała się, czy nie wezwać lekarza. Może z nią mógłbym

wieść swoje usłane różami życie jako człowiek? Bez martwienia

się o Boga, anioły i inne wspomnienia.

- Robi… - Zacząłem, używając jej przezwiska. Nadali jej

takie koledzy z remizy, korzystając z nazwiska. Nazywa się Kelly

Roberts, więc Robi bardziej pasuje niż Robert, choć niejednemu

mężczyźnie może dorównać siłą, jak i odwagą. Dziewczyna

spojrzała na mnie podejrzliwe, skinęła głową, uważne obserwując

ruchy. Uśmiechnęłam się, po czym powiedziałem: - Ubieramy tą

salę, czy nie?

Przez dłuższy moment nic nie mówiła, lecz obserwując jej

twarz mogłem powiedzieć, że jest mile zaskoczoną moją zmianą.

Wstała z fotelu i skierowała się do drzwi.

- Idę spytać doktora Hamiltona czy w ogóle zgodzi się na

to… przyjęcie. – Przewróciła oczami, a mi na samą myśl o

urodzinach przebiegły ciarki po plecach. Skrzywiłem się

nieznacznie, nie zwracając tym uwagi Kelly. Głowę obróciłem ku

oknu, podziwiając tętniące życiem miasto. Każdy się gdzieś

spieszył, nie zważając na resztę ludzi, szedł swoją drogą.

Delikatnie i bardzo powoli podniosłem się do pozycji

siedzącej. Spodziewałem się przeraźliwego bólu, lecz nadeszła

tylko jego mała namiastka. Bardziej mnie to swędziało, niż miało

przysporzyć cierpień. Już pewniej, odchyliłem rąbek kołdry, a z

moich ust wyrwał się jęk. Ubrany byłem w błękitną, szpitalną

piżamę, która, jeśli dobrze wyczuwałem, zawiązywała się na

plecach licznymi sznurkami. Nie mogłem wstać, bo wszyscy w

korytarzu zauważyliby mój tyłek. Świetnie. Prawą dłonią

starałem się wyczuć, czy mam na sobie bieliznę, lecz nie

natknąłem się na żadną nierówność świadczącą o dodatkowym

68

background image

ubiorze.

- Dlaczego? – Jęknąłem, rękoma opierając się o twardy

materac tuż obok moich bioder. Przez chwilę zastanawiałem się,

czy położyć się z powrotem i z pozycji leżącej obserwować życie

za oknem, ale bardzo szybko zrezygnowałem z tego pomysłu.

Gwałtownym ruchem odrzuciłem przykrycie z moich nóg.

Przymknąłem oczy, znów oczekując bólu, ale także tym razem nie

nadszedł. Zdziwiony zaistniałą sytuacją, bez ruchu wpatrywałem

się w swoją klatkę z niedowierzaniem. Mocniej oparłem się lewą

ręką, po czym prawą dłonią delikatnie dotykałem struktury mojej

skóry przez materiał. Zmarszczyłem brwi, wyczuwając na środku

mostka dziwne wybrzuszenie. Przez chwilę przeleciało przez

moje myśli, że cały mogę tak wyglądać, jednak rozmyśliłem się po

obejrzeniu nóg. Nie było na nich nic czerwonego, ale miały

nieznaczne siniaki.

Nie chcąc czekać na nadejście bólu, podniosłem trochę lewą

nogę, po czym przełożyłem przez kraniec łóżka. Wyczułem pod

moją stopą przyjemny chłód posadzki, co lekko mnie

uszczęśliwiło. Podobnie uczyniłem z drugą nogą. Błogi uśmiech

wkradł mi się na twarz, gdy stopami jeździłem po błękitnym

linoleum. Wziąłem wdech, postawiłem pięty na posadzce i

napinając wszystkie mięśnie, w tym również rąk, wstałem.

Nadal nie czułem bólu, ale nie przez to uśmiechałem się

szeroko. Mogłem stać, choć niedawno, według lekarza oraz

znajomych, leżałem nieżywy, jednakże to też się nie liczyło.

Zabiłem ciemność w mojej duszy, pomyślałem, dumnie podnosząc

twarz w stronę słońca, choć promienie obecnie nie wpadały do

mojej sali. Teraz w moich żyłach płynął czysty triumf, rozkosz z

udanej sprawy, przyjemne drżenie w kościach, że po takim

69

background image

pojedynku jestem cały i zdrowy.

Nie przejmując się strachem o nadchodzący ból, ruszyłem

ku oknu. Chciałem zobaczyć czy coś się zmieniło, czy żadna

bomba atomowa nie spadła na Nowy Jork. Na samą myśl o

Hiroszimie oraz tamtym wybuchu, poczułem dreszcz. Nie

chciałem po raz kolejny przeżywać czegoś podobnego. Żaden

mały chłopiec nie miał prawa wybuchać w tak pięknym mieście!

Upewniwszy się co do tego, zacząłem przyglądać się otoczeniu

szpitala, przy okazji próbując dowiedzieć się gdzie jestem. Nim

zdążyłem uchylić choćby zasłonę, usłyszałem damski głos zza

swoich pleców. Obróciłem się w jego stronę.

- Tak, jak myślałam. – Rozbawiona Kelly stała, opierając się o

framugę z założonymi rękoma. Nie do końca zdawałem sobie

sprawę z tego co mówiła, gdyż nadal duma z wygranej panowała

nad moją głową.

- A o czym myślałaś? – Spytałem podchodząc do tego

samego fotela, w którym wcześniej siedziała Robi. Ona

uśmiechnęła się tylko zadziornie, podeszła do swojej torby przede

mną, po czym zaczęła w niej czegoś szukać.

- Doktor pozwolił nam zrobić małe przyjęcie, co dziwne, bez

żadnych ale. Powiedziałam tylko trzy słowa. Przyjęcie oraz Tony

Reed, twoje nazwisko. Zaskakujące też, że jak wychodziłam,

zaczął wyjmować szkocką z szafki. Wiesz dlaczego? – Ukradkiem

uśmiechnąłem się do siebie, a nie chcąc przestraszyć Kelly,

zaprzeczyłem. W tym samym czasie dziewczyna wyjęła coś

czarnego z torby. – Trzymaj. Przyda Ci się.

Chwyciłem w dłonie zwinięty czarny materiał. Bardzo

miękki w dotyku. Zaciekawiony rozwinąłem go, jednak po chwili

znów zwinąłem z ochotą zapadnięcia się pod ziemią. Trzymałem

70

background image

w dłoniach bawełniane, męskie slipki. Nagle zrobiło mi się gorąco,

choć wydawało się, że czarnowłosa miała z tego ubaw po pachy.

Szepnąłem krótkie „dzięki” i skierowałem się do drzwi w

poszukiwaniu najbliższej toalety.

- Czekaj! Pójdę z Tobą! – Zawołała za mną Robi, a ja

gwałtownie zaprzeczyłem okrzykiem „nie!”. Zadowolona z siebie

dziewczyna, zrobiła niewinną minkę mówiąc: - Ale ja mam dla

Ciebie resztę ubrania.

- To mi daj je. – Mój głos niemal przypominał szept.

Zastanawiałem się, dlaczego czuje się tak zawstydzony. Przed laty

wielokrotnie kochałem się z kobietami, dziewczynami, nawet

niepełnoletnimi, ale nigdy nie czułem wstydu. Uprawialiśmy

razem takie wyuzdane orgie, iż nawet sobie nie wyobrażałem, że

coś takiego może istnieć! Jednakże czasy się zmieniły. Nie

uprawiałem seksu od miesięcy, a nawet lat i szczerze mówiąc nie

ciągnęło mnie specjalnie do tego. Czułem większe podniecenie,

gdy zbliżałem się z każdym krokiem do nieba, niż w erotycznych

zabawach!

Tylko ciekawość sprowadziła mnie na tę drogę. Znów

wszystko zaczyna kręcić się wokół zbyt dużego zainteresowania.

Jak to możliwe, by jedno uczucie zdominowało cię tak bardzo, iż

nie jesteś w stanie się jej oprzeć? Czy to jest jeden z pomysłów

naszego ojca? Pozwolić by uczucia wzięły górę nad rozumem.

Niezbyt rozsądne posuniecie tatuśku, skwitowałem, podnosząc

oczy ku niebu. W tym samym momencie zauważyłem, że Robi

cały czas coś do mnie mówi. Nie słuchałem jej, więc

odpowiedziałem krótkie „dobra”, w duchu prosząc by była to

dobra odpowiedź, po czym nie patrząc na dziewczynę ruszyłem

do łazienki.

71

background image

Nie skupiając się na otoczeniu, a na równowadze, powoli

szedłem przed siebie. Błękitna posadzka przyjemnie chłodziła

moje stopy, gdy nie odrywając ich od podłogi, sunąłem w

kierunku łazienki.

- Właściwie… - Zaczęła Kelly dołączając się do powolnego

człapania, szeroko uśmiechnięta. – To skąd wiesz, gdzie jest

łazienka?

Stanąłem zdziwiony. Intuicyjnie czułem, w którą stronę

trzeba iść, ale nie miałem zielonego pojęcia, gdzie może się

znajdować owe pomieszczenie. Co znaczy…

Może wciąż jestem aniołem! Upadłym bądź, co bądź, ale

jednak aniołem! Wciąż mam szansę na odkupienie! Jeśli tylko

ukończę pokutę, jaką ustanowił Bóg, powrócę do straży u bram

Edenu. U boku Światła Boga, ramię w ramię z potężnym i

nadzwyczaj inteligentnym Urielem. Moim nieświadomym

idolem… Jeśli Bóg wybaczyłby mi grzech, to może również Uriel

zapomniałby moją zdradę wobec niego.

Właściwie to nie zdradziłem go tylko… zawiodłem. Polegał

na mnie jak na aniele, liczył na moją lojalność i oddanie w obliczu

Najwyższego. Straciłem zaufanie jednego z najpotężniejszych

aniołów. Mało tego, on sam wyrwał mi, zszarzałe od ludzkich

emocji, skrzydła! Pamiętam nienawiść, jaką wtedy do niego

czułem, co było zupełnym przeciwieństwem mojego

dotychczasowego zachowania. Ciekawość, zwykłe pragnienie

wiedzy, oderwanie się od rzeczywistości… Cholerne wścibstwo!

Nic mi z niego nie przyszło, z wyjątkiem człowieczeństwa!

Czy cechy ludzie są mi potrzebne?! Człowiek jest jedynie

nieudanym tworem Boga! Plugastwem, który zajmuje planetę,

również stworzoną przez Ojca wszystkich i wszystkiego. Czy

72

background image

takie egoistyczne robactwo ma prawo do Królestwa Niebieskiego?

Wiecznej młodości? Oczywiście, że nie! Żaden człowiek nie

powinien mieć wstępu do nieba! Edenu! Mojego domu!

- Tony? – Ręka Kelly pojawiała się i znikała z zasięgu mojego

wzroku. Dopiero po przetarciu powiek, zauważyłem, iż macha mi

swoją dłonią przed oczami.

Wziąłem powietrze, by cokolwiek powiedzieć, lecz nic nie

przychodziło mi na myśl. Nic z wyjątkiem wykrzyczenia na cały

szpital mojej irytacji, choć nawet te odczucie nie do końca

pasowało do opisania targających mną emocji.

- Nic mi nie jest. – Syknąłem, za wszelką cenę tłumiąc resztę

negatywnych odruchów. Mozolnie ruszyłem przed siebie,

nieprzerwanie obserwując swoje stopy. Spoglądając w dół,

widziałem zaledwie czubki palców, dzięki szpitalnej „sukience”,

którą właśnie zamierzałem wymienić na coś stosowniejszego.

Wnętrzem prawej dłoni przycisnąłem materiał do ciała. Wtem

zauważyłem czerwony pasek cieczy, ciągnący się od łokcia, aż po

nadgarstek. Pojedyncza kropla ciągnęła się w powoli w dół,

poddając się grawitacji. Przymrużyłem oczy, obserwując, jak

spływa po najmniejszym palcu i bezgłośnie ląduje na podłodze.

Dopiero wtedy poczułem ból.

Łopatki zapłonęły żywym ogniem, parząc mnie, lecz

jednocześnie chłodząc. Nie miałem pojęcia co się dzieje,

aczkolwiek nie zdarzyło się to pierwszy raz. Kątem oka

zauważyłem po prawo drzwi ze złoconym napisem „Toaleta” i,

nie zwracając uwagi na Kelly, wbiegłem do środka.

- Tony coś Ci się w głowę stało, czy źle się czujesz? – Spytała

ironicznie dziewczyna, pociągając za klamkę, którą ja trzymałem.

Moje oczy obserwowały jak druga kropla, biorąc przykład z swej

73

background image

poprzedniczki upada na ziemię. – To nie jest śmieszne! –

Usłyszałem jej zdenerwowany głos, gdy starała się otworzyć

dzielące nas drzwi, ale ja nie mogłem na to pozwolić. Przez cały

czas stałem, wpatrując się w prawą dłoń, drugą przytrzymując

klamkę.

Jeszcze nigdy tak bardzo moje rany na plecach nie krwawiły.

Kolejna kropla upadła na ziemię. Za każdym razem były po

prostu małe czerwone plamy na podkoszulku czy prześcieradle.

Nic, czym mógłbym się martwić. O ile krwawiącymi bliznami po

wyrwaniu skrzydeł można się martwić, pomyślałem ironicznie, na

chwilę rozładowując targające mną negatywne emocje.

- Tony! Cholera, otwórz te drzwi! – Krzyknęła Kelly, która

przez cały czas mocowała się z klamką. Powoli moja zaciśnięta

dłoń rozluźniała uścisk. Plastikowe drzwi gwałtownie otworzyły

się, a moim oczom ukazała się zmartwiona twarz dziewczyny.

Przyjrzała mi się dokładniej, po czym mruknęła sarkastycznie: –

Co ja z Tobą mam, dziwaku?!

Zamurowało mnie. Czy nie widziała tej stróżki krwi na

mojej ręce? Zmarszczyłem brwi, obserwując, jak Kelly przeciera

opuszkami palców powieki, ze zmęczeniem wypisanym na

twarzy. Zastanawiałem się, co robiła ostatnimi czasy, że była aż

tak zmęczona. Jedyne, co wpadło mi na myśl to akcja, na którą

dziewczyna mogła wybrać się razem z remizą. Zapewne

wykończyło ją to całe martwienie się o innych. Znam ją od sześciu

lat i nikt nigdy nie był mi tak bliski, jak ona. Została wygnana ze

swojego domu, gdzie wciąż chciała wrócić. Podobnie jak ja, przez

swój błąd, choć był on niewielki, zostały wyrwane jej skrzydła. W

moim przypadku było to prawdziwe stwierdzenie, zaś u niej,

skrzydła oznaczały wiarę w siebie. Po tylu latach jej blizny wciąż

74

background image

krwawią z nadzieją, iż rodzina przyjmie ją z powrotem.

Myśląc o tej niesamowitej dziewczynie, zupełnie wyleciało

mi z głowy, iż cokolwiek może mnie boleć. Przy niej mogłem być

prawdziwym sobą, przynajmniej z charakteru. Pomimo, że jest

moją przyjaciółką, nie mogłem powiedzieć jej prawdy o sobie.

- Kelly… - Szepnąłem, próbując zmusić ją, by spojrzała w

moje oczy. Był to jedyny sposób by ją do czegokolwiek zmusić,

jednak dziewczyna uparcie nie chciała podnieść wzroku, bacznie

obserwując swoje paznokcie. – Kelly – Mój głos zabrzmiał

melodyjnie, lecz nawet to nie zadziałało na dziewczynę. – Kobiety!

– Westchnąłem, a cichy chichot czarnowłosej odbił się od jasnych

kafelków łazienki. – Kocham Cię ty szalona dziewczyno!

- Ja ciebie też, Tony. – Szepnęła ze smutkiem, dziewczyna

wtulając się w moją pierś. Czułem jej dłonie na swoich łopatkach i

właśnie wtedy przypomniało mi się, iż jeszcze niedawno z

tamtych ran krwawiłem! Jeśli nie zauważyła strużki krwi na ręce,

to moja krew na jej dłoniach coś jej uświadomi. Coś jednak

czułem, iż nie powinienem się tym przejmować. Może to „coś”

było instynktem? Położyłem delikatnie brodę na czubku jej głowy,

a moje ręce objęły ją w pasie. Rzuciłem jeszcze okiem na mój

nadgarstek, ale czerwień znikła.

Wziąłem głęboki wdech, starając uspokoić moje odruchy,

które teraz starały się wyrwać spod kontroli. Nie mogłem na to

pozwolić. Przez ostatnie pięćdziesiąt lat starałem się ujarzmić

swoją narzuconą naturę. Skoro wytrzymałem pół wieku,

wytrzymam i milenium, byle mieć przy sobie tą dziewczynę. To

ona zmieniła mnie na lepsze. Ukazała, że świat może być piękny,

tylko jeżeli sami tak uważamy. Gdyby jej zabrakło, mógłbym

ponownie upaść, lecz tym razem, nigdy się nie podnieść.

75

background image

76

background image

Rozdzia

Rozdzia

Rozdzia

Rozdział 7

7

7

7

Stałem w łazience, z przerażeniem obserwując swoja klatkę

piersiową. Gdyby spojrzeć na nią w ubraniu, mogłaby wydawać

się niemal idealna, lecz bez jakiegokolwiek okrycia…

- Odrażające… - syknąłem, przejeżdżając opuszkiem palca

po największej z zszytych ran, która ciągnęła się od prawego

sutka, aż do lewego biodra. Idealnie prosta linia.

- Dokładnie tu spadła ściana. – Głos Kelly ledwo dało się

usłyszeć, gdy w ślad za moją dłonią, kciukiem dotykała struktury

ran. Wokół tej prostej, czerwonej linii były inne, mniejsze

zadrapania, już nie tak bardzo widoczne. Zlękniona o mnie ledwie

muskała skórę.

Nie byłem w stanie opisać emocji, jakie w danym momencie

czułem. Jedynymi uczuciami, w przybliżeniu określającymi mój

obecny stan było podniecenie wraz z wytęsknioną radością. Tak

dawno nie byłem z kobietą… Dreszcze przechodziły przez moje

ciało z każdym jej mocniejszym dotknięciem, a oddech powoli

przyspieszał.

Na chwile zapomniałem o szpitalu, remizie, pokucie,

całkowicie o sobie… Widziałem tylko czarnowłosa piękność, która

właśnie teraz uważnie obserwowała ranę tuż obok mojego sutka.

Przyjemny dreszcz przebiegł przez moje ciało, koncentrując się w

dole podbrzusza.

Wiem, że to, co teraz zamierzałem zrobić, mogło być

77

background image

największym błędem mojego żywota, lecz nie mogłem się

powstrzymać. Brakowało mi dotyku kobiecej dłoni. I właśnie teraz

potrzebowałem jej. Delikatnym ruchem chwyciłem nadgarstek

Kelly, po czym przyciągnąłem ją do siebie. Z jej lśniących oczu nie

mogłem nic wyczytać. Tylko lekko zmarszczone brwi świadczyły

o zdziwieniu. Powoli położyłem rękę czarnowłosej na swojej

klatce piersiowej, następnie obydwiema dłońmi przyciągnąłem ją

do siebie. Bez obcasów dziewczyna była niższa, ale nawet bez

tego podwyższenia nasze usta dzieliła niewielka odległość.

Gdzieś wewnątrz mnie mały głosik krzyczał, uderzając o

wnętrze mojej czaszki i może bym go w końcu posłuchał, gdyby

nie czarnowłosa. Zniecierpliwiona, lecz również na pewno

zachwycona, syknęła:

- No całuj żesz!

Po tym nie słyszałem już żadnego głosu w głowie. Byłem

tylko ja oraz Kelly. Nasze usta stykały się z namiętnością, a języki

wiły się w wspólnym tańcu. Dłonie dziewczyny błądziły po moim

ciele, nie uważając na zadane wcześniej rany. Pożądanie wstąpiło

w czarnowłosą. Słyszałem jej przyspieszony oddech, gdy całowała

mnie z zachłannością. Ja nie byłem dłużny. Palcami

przeszukiwałem jej ciało, zatrzymując się na jędrnym biuście.

Moje podniecenie osiągnęło odpowiedni wysoki poziom, by

dziewczyna mogła poczuć coś twardego na brzuchu. Nawet nie

wątpiłem w to. Dopiero, kiedy przejeżdżałem dłonią po plecach

mojej kochanki, zauważyłem, iż Kelly nie ma stanika.

- Ahh! – Jęk wyrwał się zza moich warg, gdy chwyciłem w

dłonie jej piersi. Przez cieniutki materiał bluzki bawiłem się jej

sutkami, szczypiąc i drażniąc, a po chwili po prostu masując.

Wtem poczułem zmysłowe ręce Kelly, zmierzające po moim

78

background image

brzuchu w dół. Tak, dziewczyno!, chciałem krzyknąć, lecz mój

język właśnie w najlepsze zabawiał się na podniebieniu

czarnowłosej. Kolejny dreszcz przebiegł przez moje ciało, kiedy

dłonie Robi dotknęły mojej męskości przez dresowe spodnie, które

tak niedawno założyłem. Teraz najchętniej bym je spalił.

- Tony… - wyszeptała Kelly, podczas gdy ja całowałem jej

szyję. Wpierw myślałem, że zechce przerwać, choć jej dłonie o tym

nie świadczyły. Paznokciami przejechała po moim barku,

powodując przyjemność dla nas obu. Nie czekając aż się rozmyśli,

jedną ręką wciąż pieściłem jej pierś, zaś drugą opuściłem na

pośladek. Liczyłem, że dziewczyna mi przerwie, gdyż jej ręce

opuściły moje plecy. Zdziwiłem się nie mało, widząc jak odpina

guzik od swoich spodni. Głębia jej błękitnych oczu poraziła mnie.

Oblizała seksownie wargi, po czym powiedziała: - Weź mnie,

Tony. Teraz!

Nie mogłem przewidzieć, co się stanie, ale nagle moje dłonie

znalazły się w zgięciu jej kolan. Podniosłem dziewczynę, jakby nic

nie ważyła. W tym momencie zapewne tak było.

Pośladki dziewczyny nawet nie dotknęły umywalki, gdy już

przez głowę ściągałem jej koszulkę. Moim oczom ukazał się

niebiański widok. Wsparta na nadgarstkach o kraniec zlewu,

bezwstydnie prezentowała swój nagi biust. Jej sutki sterczały na

baczność dzięki moim zabiegom. Szeroko rozstawiła kolana,

czekając na mój ruch. Nie kazałem jej długo na siebie czekać.

Przedłużając moment rozkoszy, dotykałem dziewczynę wszędzie,

z wyjątkiem najbardziej wrażliwych miejsc.

- Tony, powiedziałam „weź mnie”, a nie „baw się”! –

mruknęła ironicznie dziewczyna, wyginając się w każdą możliwą

stronę. Sam niewiele więcej bym wytrzymał. Na moją twarz

79

background image

wszedł uśmiech, po czym grzecznie odpowiedziałem:

- Tak jest, moja Pani.

Trzymając dłonie na pośladkach Kelly, ściągnąłem ją na

ziemie, jednocześnie opuszczając trochę jej spodni. Sprawnym

ruchem zsunąłem przeszkadzające ubrania i oto przede mną stała

cudowna, prawie naga dziewczyna. Na jej ustach igrał uśmiech

pożądania. Zapatrzony, bezsłownie podziwiałem ciało. Kiedy już

chciałem podejść do rozgrzanej dziewczyny, ktoś uderzył w drzwi

wejściowe. Zignorowałem to, biorąc w ramiona Kelly. Nasze usta

ponowie złączył pocałunek.

Znów rozległ się hałas za drzwiami, tym razem donośne

pukanie. Nikt z naszej dwójki nie odpowiedział. Byliśmy zgodni

prawie we wszystkich kwestach. Nawet nie zauważyłem, kiedy

moje spodnie znalazły się na ziemi. Spojrzałem zdziwiony w oczy

Robi, lecz ta tylko figlarnie wzruszyła ramionami. Wtuleni w

siebie, tylko w majtkach, całowaliśmy się, jakby czekając, kto zrobi

pierwszy krok.

- Ja już nie mogę! – warknęła dziewczyna, kucając.

Zachłysnąłem się powietrzem, orientując się, co zamierza zrobić.

Oblizała usta, patrząc mi głęboko w oczy i gdy już miała ściągnąć

ze mną bawełnianą czerń, usłyszałem najbardziej irytujący głos na

całym globie.

- Toooony! Keeeelly! – zawołała Faith, cały czas pukając w

plastik. Moje dłonie natychmiastowo zacisnęły się w pięści, a całe

podniecenie ulotniło się w jednej chwili. Wiedźma kontynuowała

swoje drażnienie mnie. – Nie pieprzcie się w toalecie! Łóżko jest

od tego! – Chwilę po tym wybuchła donośnym, złośliwym

śmiechem.

80

background image

- Zaraz skrócę jej żywot! – syknąłem, ruszając w kierunku

drzwi. Nim do nich dotarłem, poczułem na swojej ręce delikatne

dłonie Robi. Wpatrywała się we mnie ze smutkiem.

- Odpuść… - szepnęła zmartwiona. Czułem troskę, jaka

właśnie teraz przelewała się przez jej głowę. O mało nie doszło do

stosunku seksualnego, a ona myśli teraz tylko o moim

samopoczuciu?!

- Jesteś cudowna, Kelly – wyszeptałem, całując czubek jej

głowy, po czym przytuliłem ją mocno do siebie, by znaleźć tam

ratunek przed całym światem.

- Chyba sobie ze mnie żartujesz! – powiedziałem oburzonym

tonem w kierunku czarnowłosej. Na jej ustach igrał zawadiacki

uśmiech.

- Coś nie tak?

Pokazałem jej niemal iskrzący się, zrobiony z czarnych

cekinów napis: „Jestem Boski!” pośrodku białej koszulki.

Wzruszyła ramionami, jakby nie zauważała problemu.

Mruknąłem pod nosem „kobiety”, po czym z odrazą ubrałem

bluzkę. Robi widząc ją na mnie, ledwo powstrzymywała się od

śmiechu, zagryzając dolną wargę zębami, jednak nic nie

powiedziała.

- Cała prawda… - Przejrzała się w lustrze i dumnym

krokiem wyszła z toalety. Chwytając pozostawianą przez nią

torbę, również opuściłem pomieszczenie. W okolicy nie

zauważyłem tak bardzo wkurzającej mnie blondynki, jaką była

Faith.

81

background image

Szedłem w krok za czarnowłosą, marzą tylko o tym, by

powtórzyć nasz wyczyn w łazience. Podczas ubierania przez

myśli mi przemknęło, czy nie będziemy się do siebie inaczej

odnosić, ale pozbyłem się tego, gdy tylko Kelly z uśmiechem

podała mi spodnie. Taka dziewczyna to istne marzenie! Ciałem

przypominała spragnioną seksu nastolatkę!

Czujnie obserwowałem jej kołyszące się biodra, dosłownie

idealnie zaokrąglony tyłek. Mocne wcięcie w talii, jędrne piersi, a

na dodatek skóra gładka jak jedwab. Uwielbiałem patrzeć, jak

promyki słońca padają na ciało kobiety. W pamięci szukałem

Kelly, kiedy czyste światło muskało jej skórę, ale na próżno.

Postanowiłem nadrobić tę zaległość, jak tylko opuszczę szpital.

Szpital… Zmarszczyłem brwi.

- Kelly, właściwie to… - zacząłem, gdy zorientowałem się, iż

dziewczyna jest zbyt daleko ode mnie, by usłyszeć, co do niej

mówię. Lekko się chwiejąc, przyspieszyłem tempa. Często

zerkałem pod nogi, by się nie przewrócić, przez co nie

zauważyłem momentu, w którym czarnowłosa zniknęła z mojego

pola widzenia. Wydałem pomruk niezadowolenia. Właśnie

znajdowałem się na tak zwanym rozstaju dróg. Starałem się

wypatrzeć gdzieś Robi, lecz nikt jej nawet nie przypominał.

Westchnąłem zrezygnowany. – W którą stronę teraz?

- Trumielu… - usłyszałem nagły oraz odległy cichy szept,

jakby niesiony wiatrem. Moje ciało natychmiast zesztywniało. Z

rozkoszy przymknąłem oczy, chcąc jak najdłużej rozkoszować się

tym dźwiękiem. Niczym kobieca pieszczota, dotykała mojego

serca, poruszając tym, co tak bardzo było mi potrzebne.

Odwróciłem się, jednocześnie podnosząc powieki. Szukałem

wzrokiem osoby, która mogła wypowiedzieć to słowo. Moje oczy

nie natrafiły na nikogo, kto zainteresowałby się znaczeniem tego

82

background image

wyrazu. Może mi się tylko przesłyszało? Stanowczo zaprzeczyłem

swojemu zwątpieniu. Nie mogłem sobie tego wyobrazić, a co

dopiero usłyszeć tu, na Ziemi! Zamknąłem oczy, w duchu prosząc

o powtórzenie słowa. Nie doczekałem się.

Czyżby sam Bóg chciał mi coś przekazać? Jeśli tak, to po co

by mnie wzywał? Upadłem! Nie powinienem go interesować! Tak,

jak nie obchodzą go inni anielscy buntownicy, w tym nawet

Lucyfer, jego pupilek!

Dawniej Anioły nie miały wolnej woli. Robiły wszystko, co

rozkazał im Stwórca. Bóg uznał, że to dla niego za mało. Wpierw

od ciemności Pan oddzielił światło, więc tak powstała jasność. W

drugi dzień stworzył sklepienie niebieskie, a także wodę na

planecie, zaś w trzeci zbudował ląd, który niemal natychmiast

zakwitł piękną roślinnością. Następie Bóg pomyślał o tym, co

mieszkańcy danej planety chcieliby widzieć i tak stworzył słońce,

księżyc, gwiazdy… Czwartego dnia uformował zwierzęta wodne,

później latające. To wciąż nie napawało Boga odpowiadającym

mu szczęściem. W piąty poranek stworzył istoty poruszające się

na czterech nogach. Tak powstały zwierzęta lądowe. Aniołowie

patrzyli na całość ze zdumieniem w oczach. Uważali swojego

Pana za Wszechmogącego, jednakże właśnie jemu czegoś wciąż

brakowało. Miał Anioły, które wypełniały każdy rozkaz oraz

mieszkańców planety, jaką nadał imię Ziemia, ale to nie nasyciło

jego pragnień. W ten sam dzień Bóg powołał do życia dżiny, które

stworzył na własny wzór, dając im wolną wolę oraz potężne

moce.

Dżiny były to istoty o bardzo pięknej urodzie. Jedni mieli

długie proste włosy, zaś inni kręcone. W pewnym sensie byli

ludźmi z potęgą w ciele. Twory te bowiem miały moc władania

czterema żywiołami. Każdy dżin wraz ze swoimi narodzinami

83

background image

otrzymywał dar powietrza, wody, ognia lub ziemi, by móc

ulepszać planetę, na której żyli. Tworząc je, Bóg nie przewidział, iż

będą to istoty podłe i tak egoistyczne, że zapragną zagarnąć

Ziemię Pana tylko dla siebie. Dżiny mordowały swoich braci wraz

ze światem, jaki był im dany. Stwórca zniszczył swoje dzieci, nie

oszczędzając nikogo, kto był w zasięgu jego wzroku.

Przed zachodem słońca Pan wpadł na kolejny pomysł.

Biorąc w swoje dłonie czerwoną glinę, imając siebie za wzór,

ulepił człowieka. Nadał mu imię Adam.

Adam nie miał żadnych specjalności, które mogłyby

wykraczać poza pracę jego mięśni. Zamiast mocy Bóg podarował

mu duszę. Najczystszy twór, jaki tylko on potrafił wykreować ze

światła. Pierwszy człowiek na Ziemi stąpał nago w ogrodzie Eden.

Tylko ta część zbudowanego świata ostała się cała po stworzeniu

dżinów. Dusza miała wiele dogodności, jak: uczciwość, lojalność,

pokora, ale także pewną niewygodę – dokuczliwą samotność.

Adam czuł się smutny, lecz nie umiał wytłumaczyć powodu.

Wszechmogący wysłał aniołów, by dotrzymywały mu

towarzystwa. Kierując się dobrymi intencjami, dał wszystkim

aniołom wolną wolę. Wydał ostatni rozkaz, aby pokłonić się

człowiekowi, ale nie przewidział buntu, jaki wszczęły dusze.

Warto dopomnieć, iż aniołowie są tylko lub, jak kto woli, aż

duszą. Po stłumieniu rebelii w Niebie, Bóg zniszczył prawie jedną

trzecią aniołów, w tym wspomnianego wcześniej Lucyfera –

Niosącego Światło. Człowiekowi po wizycie tych boskich istot

tylko się pogorszyło. Wiedział już czego chce, choć nie umiał tego

opisać.

Bóg po wielokrotnych przemyśleniach przywrócił do życia

Lilith, matkę większości dżinów. Przerażona groźbami Stwórcy,

84

background image

oddała się Adamowi, jednak nie tak, ja on by sobie tego życzył.

Dżiny z natury były swoimi panami, więc robiły, co chciały. Nie

spodobało się to człowiekowi. Adam zażądał kobiety uległej mu,

poddanej. Bóg spełnił dość wygórowaną prośbę swojego dziecka,

po czym zniszczył Lilith. Drugi człowiek na Ziemi nosił imię Ewa.

W chwili ponownej śmierci dżina na Ziemię zstąpiło zło,

niezauważone przez czujne oczy Boga. Zaczaiło się ono w

ciemności i przyjęło postać niezwykle podobną do

Wszechmogącego. Stwórca czerpał swą potęgę ze światła, zło zaś

z ciemności, czających się w ludzkich duszach. Wciąż jeszcze

słaby, podjął chytrą próbę, która zakończyła się powodzeniem.

Zbyt ufna Ewa zjadła owoc z Drzewa Poznania Dobra i Zła. Moc

ciemności zwiększyła się, potęgując znaczenie zła.

Reszta potoczyła się dokładnie tak, jak mówi o tym biblia.

Wygnanie, rozpacz, no i w końcu dzieci. Każdy musi znać

przypowieść o tym jak Abel, syn Adama, został zamordowany

przez swojego brata Kaina. Właśnie wtedy Zło przyjęło imię

Diabeł oraz ujawniło się Stwórcy.

Kto by pomyślał, że po urodzeniu się Jezusa Bóg tak się

zmieni? Nie spuszcza plag na narody niewierne, nie poszukuje

idealnych. wierzących w niego… Normalnie cudowne

orzeźwienie przeżył ojczulek, pomyślałem z niesmakiem.

Niestety, po przemyśleniu faktów Bóg jest wciąż moim

stworzycielem, a do tego może mu na mnie zależeć! Skoro nie

zniszczył mnie, jak to zrobił z poprzednikami.

W tym momencie cieszyłem się, że upadłem dopiero później.

Jeszcze raz obejrzałem się za siebie, szukając jakiejkolwiek drogi,

gdzie mogła się udać Kelly, jednak nic nie przychodziło mi do

głowy. Wzruszyłem ramionami z zamiarem spytania się

85

background image

kogokolwiek o drogę do recepcji, gdy usłyszałem słodki, kobiecy

głos dobiegający zza moich pleców.

- Mogę w czymś pomóc? – Odwróciłem się na pięcie, na

chwilę tracąc równowagę. Przede mną stała wysoka, ubrana w

biały, pielęgniarski fartuch kobieta. Na nosie miała małe okularki,

które nadawały uroku pomarańczowym piegom oraz burzy

rudych loków.

- Tak.. – zaciąłem się na moment, gdyż coś w mojej głowie

kołatało, iż powinienem skądś ją znać lub dopiero poznać. –

Widziała może pani idącą tędy czarnowłosą dziewczynę?

Podałem opis wyglądu Kelly, po czym powiedziałem, że

kuzynka, jak nazwałem Robi, szła szybciej niż ja, no i zgubiłem ją

z oczu. Rudowłosa z uśmiechem stwierdziła, że wie, gdzie poszła.

- Pokażę ci, jeżeli wysłuchasz mojej propozycji – mruknęła,

zadziornie, marszcząc zgrabny nosek. A Kelly?, odezwał się cichy

głosik w mojej głowie. A co ona ma wspólnego z tą dziewczyną?

Jesteśmy razem? Nie! No więc właśnie!

Czy ja właśnie usprawiedliwiam się sam przed sobą? Chyba

rzeczywiście gruz pogruchotał mi główkę. Wziąłem głęboki

wdech, po czym z uśmiechem igrających na ustach,

odpowiedziałem:

- Wysłucham wszystko, co mi powiesz.

W drodze do mojego pokoju, jak wyjaśniła mi to Lucy, gdyż

tak brzmiało jej imię, mówiła, że strasznie spodobałem się jej

siostrze. Opowiadała o tym, jaka jest cudowna oraz jak świetnie

się zachowuje w towarzystwie chłopaków. Już od tych

przechwałek zbierało mi się na mdłości. Pomimo wspaniałej

sylwetki, w rudowłosej nie było nic ciekawego. Prawdopodobnie

86

background image

było tak też z Angelicą, jej siostrą.

- To tu – oznajmiła rozentuzjazmowana dziewczyna,

wskazując dłonią drzwi z numerem sześćset sześćdziesiąt siedem.

Ironia losu byłaby, gdybym miał numer o jeden mniej, zaśmiałem

się w myślach, ignorując paplającą rudowłosą.

- Dziękuję, Lucy. Nie wiem, jak ci dziękować –

powiedziałem, siląc się na uśmiech. Jeśli takie są inne dziewczyny,

to ja już wolę Kelly.

Już miałem naciskać na klamkę, kiedy usłyszałem

zdenerwowany głos rudowłosej.

- Podziękuj mi, zabierając numer mojej siostry.

Patrzyłem jak powoli zdejmuje okulary, po czym jej oczy

zmieniają się błyskawicznie z koloru zielonego na niebieski.

Wpatrywałem się zahipnotyzowany w rudowłosą, która również

po chwili zaczęła się zmieniać. Źrenice rozszerzyły się

niebezpiecznie. Dziewczyna wyciągnęła w moim kierunku dłoń,

na której zobaczyłem ciemną bliznę w kształcie litery „L”.

Szepnęła tylko parę niezrozumiałych słów, wspominając w nich o

Angelice, jakiejś wierze oraz dziwne imię również na „L”,

następnie, biegnąc, zniknęła mi z oczu.

Co ona, Władcy Pierścieni się z siostrą naoglądała? Może

spodobał jej się Legolas? W końcu gra go sam Orlando Bloom…

Pokręciłem głowom z niezrozumieniem, po czym szarpnąłem

klamkę. Usłyszałem krzyk, reszta stała się zbyt szybko, bym mógł

zareagować.

Widząc swoich przyjaciół w komplecie nie zauważyłem, gdy

do rąk wciśnięto mi paczki z prezentami. Cały czas powtarzali, że

87

background image

jeszcze nigdy nie obchodzili urodzin w szpitalu.

- Ja też nie – szepnąłem ironicznie, otwierając pierwszy

prezent od wielkiej osobistości, jaką była uśmiechnięta Emily.

88


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Rude Girl Prolog i Pierwszy rozdział By Untouched nienarszona Beta Cassandra874
Czas Przeznaczenia prolog rozdziały 1 5
Prolog i rozdział I
Rescued - Prolog i 1 rozdział, Rescued - Ocaleni FF (ZAWIESZONE), Wersja DOC ;)
Prolog + Rozdział 1, Moja twórczość, Wybrana
PAJEWSKI Rozdział I by Jacob
Siła przeznaczenia; Prolog Rozdział3
Siła przeznaczenia; Prolog Rozdział5
Pittacus Lore JESTEM NUMEREM CZTERY prolog rozdziały 1 3
Prolog Rozdział drugi
prolog i rozdział 1
Rude Girl Prolog rozdz 6 By Untouched nienarszona Beta Cassandra874
Pittacus Lore JESTEM NUMEREM CZTERY (prolog rozdziały 1 3)(1)
Jestem Twoim Cieniem (Prolog rozdział 2)
Prolog rozdział pierwszy
Magiczne Śluby prolog rozdział 1
Czarna Perła Prolog Rozdział 16
A Love Letter to Whiskey PROLOG I ROZDZIAŁ 1, cz 1
Siła przeznaczenia; Prolog Rozdział3

więcej podobnych podstron