Harrison Harry Ku gwiazdom 02 Wygnanie

background image

Tytuł oryginału
To the Stars II, Wheelworld
Harry Harrison 1981 Copyright for the Polish
edition
by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL
GDAŃSK 1991
Redaktor
Jacek Foromański
Opracowanie graficzne: Maria Dylis Ilustracja:
Radosław Dylis
Wydanie I
PRINTED IN GREAT BRITAIN ISBN 83-85276-59-
9

WYGNANIE

Rozdział l

Słońce zaszło przed czterema laty i do tej pory
jeszcze nie wzeszło.
Lecz już niedługo słoneczna tarcza ponownie
wydźwignie się ponad linię horyzontu. W
przeciągu kilku najbliższych miesięcy jej
błękitno-białe promienie rozżarzą powierzchnię
planety w stopniu uniemożliwiającym
jakiekolwiek życie.
Na razie jednak w dalszym ciągu panował nie
kończący się półmrok, w którego niepewnym
świetle obficie wzrastały zmutowane formy
zboża. Morze żółtej i zielonej pszenicy
rozciągało się aż po horyzont, we wszystkich
kierunkach - za wyjątkiem jednego. Od południa
pola uprawne odgrodzone były wysokim
metalowym płotem, za którym znajdowała się

background image

już tylko pustynia. Piaszczyste, pozbawione
cienia i zdawało się, nieskończone pustkowie,
stapiające się w oddali z cieniem mrocznego
horyzontu. Był to obszar całkowicie jałowy i
nigdy nie spłukiwany kroplami deszczu. Lecz
nawet na tak niegościnnych terenach zawsze
znajdzie się jakaś forma życia, twór, który na
piaskach odnajdzie to wszystko, co potrzebne
jest do przetrwania. Tak było i tym razem.
Spłaszczony wzgórek pofałdowanego, szarego
mięsa musiał ważyć co najmniej sześć ton. Na
górnej powierzchni, stwora nie było żadnych
widocznych szczelin czy organów, chociaż
bliższa obserwacja wykazałaby, iż każdy z
guzów na grubej skórze był silikonowym
otworem, perfekcyjnie przystosowanym do
absorpcji promieniowania z atmosfery.
Znajdujące się pod każdym z nich komórki
roślinne, jako część niezwykle
skomplikowanego związku symbiotycznego
organizmu skoczonoga, przetwarzały energię w
cukier. Powoli, ospale, dzięki ciśnieniu os-
motycznemu, pomiędzy ściankami komórek
cukier wnikał w głąb ciała stwora. Tam był
przetwarzany na alkohol I magazynowany w
wakuolach. Skoczonóg żerował na bogatych
odkrywkach soli miedzi. Wyspecjalizowane
komórki wydzielały kwas rozpuszczający sole,
które z kolei przyswajane były przez organizm.
Bestia nie posiadała mózgu lub podobnego
organu, który pozwoliłby jej mierzyć czas. Po
prostu istniała. Przebywała tam, gdzie znalazła
akurat pożywienie, przyswajając je bezmyślnie,
niczym krowa, przeżuwająca trawę.

background image

Przemieszczała się dopiero wówczas, gdy
wszystkie dostępne składniki pokarmowe
kończyły się.
Tak było w tej właśnie chwili. Chemoreceptory
przekazały wiadomość o braku pokarmu i w
chwilę później tysiące mięśni składających się
na niewielkie wypustki skokowe zaczęły się
kurczyć. Pobudzone dopływem
zmagazynowanego wcześniej alkoholu mięśnie
zareagowały pojedynczym, gwałtownym
spazmem, który pozwolił ogromnemu,
podobnemu do rozłożonego dywanu cielsku, na
przebycie w powietrzu jednym skokiem
trzydziestu metrów.
Stwór przeskoczył płot ogradzający jedną z farm
i z ogłuszającym łomotem wylądował pośród
dwumetrowych, złotych kłosów. Ponieważ
leżący płasko skoczonóg w swym najgrubszym
miejscu mierzył niewiele więcej ponad metr, był
doskonale ukryty przed innym stworem, który
sunął wolno w jego kierunku.
Żadne z nich nie posiadało mózgu.
Sześciotonowa, organiczna bestia wyposażona
była jedynie w prymitywne zwoje nerwowe,
które nie zmieniły się przez wieki jej istnienia.
Zbliżający się metalowy potwór ważył
dwadzieścia siedem ton, kontrolowany był zaś
przez nieskomplikowany komputer, w który
wyposażono go w trakcie budowy. Obydwa
stwory miały zmysły - lecz nie były istotami
czującymi. Każdy z nich był zupełnie
nieświadomy obecności drugiego, dopóki się
nie zetknęły.
Spotkanie miało dramatyczny przebieg. Sunący

background image

wolno kombajn zbożowy zbliżał się coraz
bardziej, brzęcząc i powarkując. Szczękającymi
ostrzami wycinał trzydziestometrową ścieżkę
wzdłuż nie kończących się rzędów kłosów,
biegnących równymi szeregami aż po horyzont.
Kosił, oddzielając równocześnie dojrzałe kłosy
od łodyg, które z kolei ciął na mniejsze kawałki i
ciskał do ryczącego pieca. Powstała na skutek
natychmiastowego spalania para wodna
wydostawała się białym welonem na zewnątrz
wysokiego komina, a buchająca spomiędzy
szerokich gąsienic sadza znaczyła ślad
przejścia pojazdu, opadając powoli czarną,
gęstą chmurą. W sumie było to bardzo zmyślne i
wydajne urządzenie, nie przystosowane jednak
do rozpoznawania ukrytych w polu
skoczonogów. Wirujące ostrza wycięły ze
stwora dobre dwieście kilo mięsa, zanim system
alarmowy kombajnu uaktywnił się i zatrzymał
pojazd.
System nerwowy zwierzęcia, chociaż
prymitywny, zarejestrował jednak fakt, iż dzieje
się coś niedobrego. Sygnały chemiczne
zaktywowały wypustki skokowe i w przeciągu
paru minut, nieprawdopodobnie szybko,
mięśnie skurczyły się i bestia skoczyła
ponownie. Nie był to jednak udany skok, jako że
niemal cały zapas alkoholu wyczerpał się
poprzednio. Wystarczyło go jedynie na tyle, by
unieść niezgrabne ciało kilka metrów w
powietrze. Ogromna góra mięsa, przy
akompaniamencie zgrzytających blach,
wylądowała na szczycie kombajnu.
Rozdźwięczały się dzwonki alarmowe.

background image

Wszędzie tam, gdzie powłoka z
galwanizowanego złota odgięła się lub odpadła,
skoczonóg natrafił na warstwę wybornej stali.
Opadł w dół, okrywając sobą całą maszynę.
Rozpoczęło się powolne przyswajanie i
trawienie.
- Nie bądź głupi! - wykrzyknął Lee Ciou,
próbując przebić się poprzez gwar
podekscytowanych głosów. - Pomyśl o
odległościach pomiędzy gwiazdami, zanim
zaczniesz gadać o sygnałach radiowych.
Oczywiście że bez problemu mógłbym
skonstruować nadajnik. Mógłbym też wysłać
sygnał, który zostałby kiedyś odebrany, może
nawet na Ziemi... Lecz zanim dotarłby na
najbliższą zamieszkałą planetę, upłynęłoby
dwadzieścia siedem lat. A tam być może wcale
by na niego nie czekali...
- Spokój, spokój, spokój - odezwał się Ivan
Semenow, przy każdym słowie uderzając
młotkiem w stół. -
Musimy zachować porządek. Niech każdy mówi
po kolei, byśmy mogli go rozpoznać. Daleko nie
zajdziemy, dyskutując w taki sposób.
- Nigdy nigdzie nie zajdziemy - wykrzyknął jakiś
głos. - To wszystko jest zwykłą stratą czasu!
Odpowiedziały mu głośne gwizdy i tupania, co
pociągnęło za sobą grad kolejnych uderzeń
młotka. Lampka telefonu, umieszczonego tuż
obok łokcia Semenowa, rozbłysła nagle.
Podniósł słuchawkę, nie przestając walić
zaciekle młotkiem. Słuchał przez chwilę,
potwierdził otrzymanie wiadomości i rozłączył
się. Zamiast ponownie posłużyć się młotkiem,

background image

wykrzyknął jedno tylko słowo:
- Zagrożenie!
Cisza zapadła natychmiast. Semenow skinął
głową z aprobatą i już normalnym tonem
zapytał:
- Czy jest tutaj Jan Kulozik?
Jan siedział w ostatnich rzędach kopuły i do tej
pory nie brał udziału w dyskusji. Zatopiony we
własnych myślach, ledwie był świadom zgiełku
podniesionych głosów i zapadłej nagle ciszy.
Słysząc jednak własne nazwisko, wstał. Był
wysokim mężczyzną o wyraźnie zarysowanych
mięśniach, będących rezultatem długotrwałej
pracy fizycznej. Chociaż jego kombinezon
poplamiony był smarem, a jeszcze więcej brudu
widniało na jego dłoniach i twarzy, to jednak na
pierwszy rzut oka widać było, iż nie jest
zwykłym mechanikiem. Sposób, w jaki stał,
gotowy do działania, choć równocześnie
rozluźniony, czy w jaki patrzył na
przewodniczącego świadczył o tym dobitniej,
niż symbol złotego koła zębatego na kołnierzu.
- Mamy kłopoty na polu Taekenga IV -
powiedział krótko Semenow. - Wydaje się, że
skoczonóg spotkał się z kombajnem i wyłączył
go z akcji. Chcą, abyś -tam poleciał
natychmiast.
- Zaczekaj na mnie! - wykrzyknął niewielki
mężczyzna i zaczął torować sobie łokciami
drogę przez tłum, śpiesząc w ślad za Janem.
Był to Chun Taekeng. Głowa Rodziny Taekeng.
Chociaż stary, pomarszczony i łysy, znany był z
tego, że niezwykle łatwo wpadał w złość. Tak
było i tym razem. Mężczyzn, którzy nie dość

background image

szybko schodzili mu z drogi, kopał po kostkach
lub odpychał bezceremonialnie na bok. Jan nie
zwolnił jednak i Chun musiał biec, aby
dotrzymać mu kroku. Dyszał przy tym i sapał jak
stara lokomotywa.
Kopter konserwacyjny stał tuż przed
magazynem maszyn. Natychmiast, gdy Chun
wdrapał się do środka, Jan odpalił turbiny i
ustawił skok śmigła.
- Powinniśmy zabić te przeklęte skoczonogi aż
do ostatniej sztuki - wysapał, gdy już usadowił
się na fotelu obok Kulozika.
Jan nie silił się nawet na odpowiedź. Wiedział
doskonale, że wysunięta przed chwilą
propozycja była nie do przyjęcia. Zignorował
Chuna, który mamrotał coś do siebie ze złością,
a sam, po wzniesieniu się na odpowiednią
wysokość, otworzył szeroko przepustnicę.
Chciał dostać się na miejsce tak szybko, jak to
było możliwe. Skoczonogi potrafią być
niebezpieczne, jeżeli nie obchodzi się z nimi
umiejętnie. Większość farmerów wiedziała o
nich bardzo niewiele.
Przesuwający się pod nimi krajobraz
przypominał falujący, żółto-zielony koc. Żniwa
były już na ukończeniu. Prawie całe zboże
zostało zżęte, a unoszące się w górę słupy pary
wskazywały miejsca, gdzie jeszcze pracowały
kombajny. Jedynie niebo pozostawało
niezmiennie ogromną czaszą
nieprawdopodobnej, jednostajnej szarości,
która rozciągała się nad horyzontem.
"Słońce zaszło cztery lata temu" - pomyślał Jan.
Cztery długie, jednostajne lata. Ludzie tutaj

background image

wydawali się tego nie zauważać, lecz dla niego
ten nieprzygnębiający, niezmienny półzmierzch
był rzeczą, której czasami nie potrafił już znieść.
Wówczas sięgał po pigułki.
- Tam, pod nami! - wykrzyknął nagle Chun
Taekeng, wskazując na coś kościstym palcem. -
Ląduj tutaj.
Jan ponownie zignorował starca. Błyszczący
złotem kadłub kombajnu znajdował się tuż pod
nimi, skryty w połowie przez ogromne cielsko
skoczonoga. Jan dostrzegł, że była to duża
sztuka. Jakieś sześć, siedem ton.
Zazwyczaj jedynie mniejsze okazy zapuszczały
się w okolice farm.
Unieruchomiony kombajn otaczały ciężarówki i
pojazdy gąsienicowe, a chmury pyłu
wskazywały, iż nadciągało ich jeszcze więcej.
Jan krążył powoli nad miejscem wypadku,
wywołując przez radio największy kopter
podnośnikowy na planecie, zwany popularnie
Wielkim Hakiem.
Kiedy, nie zważając na protesty Chuna,
wylądował wreszcie sto metrów od
uszkodzonego kombajnu, mały człowieczek
urządził mu prawdziwe piekło. Jan pozostał
kompletnie niewzruszony, wiedział bowiem, że
gniewu staruszka powinni obawiać się jedynie
członkowie Rodziny Taekeng.
Dookoła kombajnu zgromadził się już
podekscytowany tłum, gestykulujący i
rozprawiający o czymś z ożywieniem. Niektóre
kobiety miały w swoich wiadrach butelki
schłodzonego piwa i napełniały właśnie
szklanki. Panowała atmosfera karnawału, z

background image

radością witano krótką odmianę w
monotonnym, pracowitym życiu.
Rozentuzjazmowany tłum z uwagą przyglądał
się młodemu mężczyźnie, który przytknął
płonącą pochodnię do zwisającego z boku
maszyny brązowego mięsa. Pod wpływem
płomienia skoczonóg zadrżał. Wkrótce w
powietrzu rozszedł się przykry zapach palonego
mięsa.
- Rzuć tę pochodnię i wynoś się stąd - polecił
spokojnie Jan.
Mężczyzna otworzył głupkowato usta i spojrzał
na Jana, ale nie odrzucił pochodni ani nie
wykonał najmniejszego ruchu. Sprawiał
wrażenie opóźnionego w rozwoju. Rodzina
Taekengów była bardzo liczna i krzyżowała się
pomiędzy sobą.
- Chun - wykrzyknął Jan w stronę nadchodzącej
właśnie Głowy Rodziny. - Zrób coś z tym
głupcem, zanim zaczną się kłopoty.
Chun pisnął coś z wściekłością, popierając
słowa silnym kopniakiem. Mężczyzna z
pochodnią uciekł. Jan, przyglądając się tej
scenie, wyjął zza pasa parę ciężkich, roboczych
rękawic.
- Będę potrzebował pomocy - powiedział. -
Przynieście ręczniki i pomóżcie mi podnieść
brzegi tego stwora. Nie dotykajcie jednak od
spodu. Wydziela kwas, który wypaliłby w was
dziury na wylot.
Z wysiłkiem podnieśli skraj zwisającego
nieruchomo zwierzęcia. Jan ostrożnie przyjrzał
mu się od dołu. Mięso było białe i napięte,
wilgotne od kwasu. Dostrzegł jedną z wielu

background image

wypustek skokowych o rozmiarach ludzkiej
nogi. Gdy pociągnął za nią, drgnęła i schowała
się w pochwie mięśniowej. Mechanik nie
ustępował jednak i ciągnął dalej. Wkrótce
wysunęła się na tyle, że można było wyraźnie
dostrzec kierunek zgięcia niezgrabnego kolana.
Zwolnioną wypustka wolno powróciła do pozycji
spoczynkowej...
- W porządku, możecie puścić - cofnął się i
narysował na piasku długą linię. Spojrzał na nią
krytycznie i odwrócił się. - Zabierzcie stąd te
ciężarówki - polecił. - Odsuńcie je co najmniej
do koptera. Gdyby ta rzecz skoczyła,
wylądowałaby dokładnie na nich. A po tym
bezmyślnym przypaleniu coś takiego może się
zdarzyć.
Zapadła chwila konsternacji, lecz minęła
szybko, gdy Chun powtórzył rozkaz z całą mocą
swego starczego autorytetu. Tłum rozpierzchnął
się. Jan starł z rękawic ślady śluzu i wspiął się
na szczyt kombajnu. Nagle uwagę wszystkich
przykuł niski, głuchy dźwięk, zwiastujący
przybycie Wielkiego Haka. Olbrzymi kopter
zawisł nieruchomo tuż nad uszkodzoną
maszyną.
Jan wyjął z kieszeni bluzy radio i wydał kilka
krótkich rozkazów. W masywnym kadłubie
otworzyła się kwadratowa klapa i na stalowej
linie zaczęła opadać belka podnośnikowa.
Wywołane obrotem potężnych rotorów
strumienie powietrza uderzały prosto w Jana,
który mocował belkę przy pomocy dużych
haków do boku skoczonoga. Nawet jeżeli stwór
czuł przebijające jego ciało ostrza, nie dało się

background image

tego zauważyć. Kiedy wszystkie haki zostały już
zamocowane, Jan machnął ręką i kopter zaczął
się wolno unosić.
Kierując się wkazówkami Jana, pilot zaczął
wolno nawijać linę. W miarę zagłębiania się
ostrzy, ciałem skoczonoga zaczęły wstrząsać
niekontrolowane spazmy. Był to
najniebezpieczniejszy moment całej operacji.
Gdyby stwór skoczył właśnie teraz, z pewnością
ściągnąłby kopter na ziemię.
Lecz już po chwili cały blok zaczął się podnosić
wyżej, aż w końcu ściana białego, wilgotnego
mięsa uniesiona została na dobre dwa metry w
powietrze. Jan ponownie dał znak i Wielki Hak
powoli odpłynął w bok, zsuwając bezwładnego
w tej chwili stwora na ziemię. Cała operacja
przypominała wywracanie na drugą stronę
leżącego koca. Skoczonóg łagodnie i bez
większych kłopotów dał się odwinąć na drugą
stronę, aż w końcu leżał rozciągnięty na
grzbiecie, eksponując wewnętrzną powierzchnię
swego ciała.
Jednak w chwilę później gładka powierzchnia
pokryła się lasem bladych wypustek, które
jednocześnie wystrzeliły w powietrze. Trwały
wyprostowane przez kilka sekund, a potem
zwiotczały i opadły.
- Jest teraz bezbronny - powiedział Jan. - Nie
może się sam odwrócić.
- Więc teraz go zabijemy - uśmiechnął się z
satysfakcją Chun.
Jan postarał się odpowiedzieć spokojnie.
- Nie, nie zabijemy. Nie chcesz chyba na swoim
polu siedmiu ton gnijącego mięsa? Na razie

background image

zostawimy to tutaj. Kombajn jest najważniejszy.
Jan wezwał Wielkiego Haka do lądowania i
wspólnymi siłami odczepili skoczonoga od belki
podnośnikowej.
W kopterze znajdowała się torba węglanu
sodowego, na wypadek takich właśnie spotkań
z mieszkańcami pustyni. Jan ponownie wspiął
się na szczyt kombajnu i cisnął parę garści
proszku w kałużę kwasu. Na zewnątrz nie było
widać większych zniszczeń, lecz kłopoty mogły
się zacząć, jeżeli okazałoby się, iż kwas
przedostał się do silnika. Należało natychmiast
zdjąć płytę osłonową. Kulozik dostrzegł także,
że kilka kół zamachowych zostało wyrwanych, a
jedna gąsienica spadła z kół prowadzących.
Zapowiadała się ciężka praca.
Mechanik odsunął kombajn o dwa metry od
leżącego stwora, wykorzystując cztery
ciężarówki i napęd jednej gąsienicy kombajnu.
Następnie, pod krytycznym okiem Chun
Taekenga, ponownie wezwał Wielkiego Haka i
manewrując ostrożnie belką podnośnikową,
przewrócili skoczonoga grzbietem do góry.
- Zostaw tę bestię tutaj! Zabij ją i zakop! Za
chwilę może skoczyć jeszcze raz i pozabijać nas
wszystkich!
- Nie zrobi tego - odparł spokojnie Jan. - Może
się poruszać w jednym tylko kierunku, a sam
widziałeś, w którą stronę wyprostowały się
wszystkie nogi. Ustawiłem go tak, że jeżeli
skoczy, upadnie prosto na pustynię.
- Nie możesz być tego absolutnie pewien...
- Mogę. I mogę ci też powiedzieć, że potrafię
nakierować tego stwora tak dokładnie, jakbym

background image

mierzył z karabinu. Gdy skoczy, zniknie nam z
oczu.
Jakby na potwierdzenie tych słów skoczonóg
oderwał się od ziemi. Kompleks chemicznych
wyzwalaczy zareagował prawidłowo. Kiedy
wszystkie wypustki stwora równocześnie
uderzyły o ziemię, nastąpił nagły wstrząs. Kilka
kobiet krzyknęło, a Chun Taekeng głośno
sapnął i odsunął się do tyłu.
Olbrzymie cielsko wzbiło się w powietrze,
przeskoczyło słupy czujników sensorowych
płotu i po opuszczeniu pola z łomotem
wylądowało na piasku. W niebo wzbiły się
chmury szarego płynu.
Jan wyjął z koptera skrzynkę z narzędziami i
zadowolony, przystąpił do naprawy. Jednak,
gdy ją zakończył jego myśli natychmiast wróciły
ku statkom. Choć był już zmęczony
bezustannymi rozważaniami i rozmowami, nie
mógł o nich zapomnieć.
Nikt nie mógł.

Rozdział 2
- Nie chce rozmawiać o statkach - powiedziała
podniesionym tonem Elżbieta Mahrowa. - To
jedyny temat, na jaki wszyscy teraz rozprawiają.
Siedziała na ławce sztywno, w sposób przyjęty
w miejscach publicznych, jednocześnie
przyciskając udo do nogi Jana. Poprzez gruby
materiał sukienki i własny kombinezon wyraźnie
czuł ciepło jej promieniującego ciała. Dłonie
zacisnął tak mocno, że ścięgna na nadgarstkach
wystąpiły niczym postronki. Siedział przy niej
tak blisko, jak tylko było to możliwe tutaj, na tej

background image

planecie. Kątem oka spoglądał na gładką,
opaloną skórę ramion, na dłonie, opadające aż
na plecy czarne włosy, na delikatny zarys jej
piersi...
- Statki są niezwykle ważne - powiedział, z
trudem odwracając od niej wzrok. - Są już
spóźnione o sześć tygodni. Dziś wieczorem
będziemy musieli coś postanowić. Czy prosiłaś
ponownie Hradil o pozwolenie na nasz ślub?
- Tak - Elżbieta odwróciła się i ujęła jego dłonie,
mimo że przechodzący obok ludzie z łatwością
mogli to zauważyć. - Nawet nie chciała mnie
słuchać. Mogę poślubić jedynie kogoś, kto jest
członkiem Rodziny Seme-now lub nie poślubić
nikogo. Takie jest prawo.
- Prawo! - parsknął, uwalniając dłonie i
odsuwając się od niej, jakby oparzony jej
dotykiem. - To nie prawo, a zwyczaj, głupi
zwyczaj. Zwykły wieśniaczy przesąd. Na
planecie wieśniaków, kręcącej się dookoła
błękit-no-białej gwiazdy, która z Ziemi nie jest
nawet widoczna! Na Ziemi mógłbym się ożenić,
mógłbym mieć rodzinę.
- Ale nie jesteś na Ziemi - powiedziała tak cicho,
że do jego uszu dotarł ledwie zrozumiały szept.
Nagle złość go opuściła, ustępując miejsca
przygnębieniu. Tak, nie znajdował się na Ziemi i
nigdy na Ziemię nie powróci. Dokona swego
życia tutaj, musi więc się przystosować i
spróbować przestrzegać panujących tu reguł.
Nie może ich po prostu łamać. Chociaż mrok
trwał tutaj przez cztery piekielnie dłużące się
lata, ludzie wciąż jeszcze mierzyli czas rytmem
oddalonej o lata świetlne macierzystej planety.

background image

Jan spojrzał na zegarek i wstał.
- Zgromadzenie trwa już od przeszło dwu godzin
i najprawdopodobniej rozprawiają w kółko o tym
samym. Muszą już być zmęczeni.
- Co chcesz zrobić? - zapytała cicho
dziewczyna.
- Tylko to, co konieczne. Decyzja nie może być
odkładana w nieskończoność.
Łagodnym ruchem położyła mu dłoń na
ramieniu i uścisnęła lekko.
- Życzę ci zatem szczęścia.
- Moje szczęście skończyło się, gdy
przywieziono mnie tutaj na dożywotni kontrakt.
Nie mogła pójść razem z nim, ponieważ w
Zgromadzeniu uczestniczyły jedynie Głowy
Rodzin i wyżsi przedstawiciele służb
technicznych. Jan, jako Główny Konserwator,
miał tam stałe miejsce.
Wewnętrzne drzwi prowadzące do kopuły były
zamknięte, musiał więc głośno zastukać i
czekać, nim mu otworzono. Stojący w progu
Kapitan Proktor Ritterspach spojrzał nań
podejrzliwie.
- Spóźniłeś się.
- Zamknij się, Hein i otwórz te drzwi. - Jan miał
niewiele szacunku dla ludzi pokroju Kapitana
Proktora, nieustannie schlebiających
zwierzchnikom, a gnębiących tych, którzy nie
dorównywali im stopniem.
Zgromadzenie było niezwykle chaotyczne. Jak
się można było spodziewać. Przewodniczył
Chun Taekeng jako starszy Senior, lecz jego
bezustanne wrzaski i walenie młotkiem w stół
nie były w stanie ostudzić zapału rozgrzanych

background image

dyskutantów. W powietrzu krzyżowały się obelgi
i słowa pełne gorzkich wyrzutów, ale jak do tej
pory nie zaproponowano niczego konkretnego.
Bez przerwy rozstrząsano jeden problem, o
którym mówiło się już od miesięcy. Nadszedł
czas.
Jan podniósł dłoń i ruszył do przodu, aż w
końcu zatrzymał się tuż przed niepozorną
postacią przewodniczącego. Chun usiłował zbyć
go niecierpliwym ruchem dłoni, lecz on stał
nieporuszenie.
- Wracaj na swoje miejsce. To rozkaz.
- Chcę przemówić. Ucisz ich.
Szmer głosów zaczął nagle cichnąć. Chun
jeszcze raz uderzył młotkiem w stół i zapadła
cisza.
- Będzie przemawiać Główny Konserwator -
wykrzyknął, odrzucając z obrzydzeniem młotek.
Jan odwrócił się twarzą w stronę zebranych.
- Chcę przypomnieć wam kilka faktów, o których
wiecie wszyscy. Po pierwsze - statki są
opóźnione już o sześć tygodni. Nigdy jeszcze
nie było tak wielkiego spóźnienia. Jak
dotychczas największe wynosiło cztery dni.
Tymczasem my wykorzystaliśmy już czas
oczekiwania. Jeżeli zostaniemy tu dłużej,
spłoniemy. Rano musimy zarzucić wszystkie
prace i rozpocząć przygotowania do ewakuacji.
- Lecz część zbiorów jest jeszcze na polach... -
wykrzyknął ktoś z głębi sali.
- A więc musimy je zostawić. Jesteśmy już
bardzo spóźnieni. Pytałem o to naszego
Koordynatora, Ivana Semenowa.
- A co z ziarnem w silosach?

background image

Jan zignorował to pytanie. Na wszystko
przyjdzie właściwa pora.
- A więc, Semenow?
Siwa głowa Koordynatora skłoniła się z
widocznym wahaniem.
- Tak, musimy już ruszać, by zmieścić się w
planie.
- No właśnie. Statki są opóźnione, a jeżeli
będziemy czekać jeszcze dłużej, to zginiemy
wszyscy. Musimy rozpocząć naszą podróż na
południe, mając jedynie nadzieję, że statki będą
tam na nas czekać. To wszystko, co możemy
zrobić. Ziarno zabierzemy ze sobą.
Zapadła pełna zdumienia cisza. Ktoś roześmiał
się głośno, lecz szybko zamilkł. Był to nowy
pomysł, a nowe pomysły przyjmowano tutaj
nadzwyczaj niechętnie.
- To niemożliwe - powiedziała w końcu Hradil, a
wiele głów skinęło z milczącą aprobatą.
Jan spojrzał na kanciastą twarz i wąskie wargi
rzeczniczki Rodziny Elżbiety. Po chwili
przemówił znowu, starając się, by nienawiść,
jaką czuł do tej kobiety, nie znalazła
odzwierciedlenia w tonie jego głosu:
- Możliwe. Jesteś już starą kobietą, która nie zna
się na tego typu sprawach. To ja pozostaję w
służbie nauki i mówię ci, że możemy tego
dokonać. Wszystko obliczyłem. Jeżeli podczas
podróży ograniczymy przestrzeń mieszkalną,
możemy zabrać ze sobą jedną piątą ziarna. Gdy
przybędziemy na miejsce, możemy opróżnić
wagony i odesłać je. Puste wagony będą w
stanie przewieźć dalsze dwie piąte ziarna.
Reszta spłonie - lecz uratujemy blisko dwie

background image

trzecie zbiorów. Kiedy przybędą statki, muszą
zabrać żywność. Jeżeli nie, ludzie będą
przymierać głodem. Musimy to dla nich zrobić.
Przey wtórze wściekłych uderzeń młotka ze
wszystkich stron rozległy się pełne oburzenia
okrzyki. Jan odwrócił się plecami. Wiedział, iż
ludzie muszą wyrzucić z siebie całą złość. Byli
konserwatywnymi, upartymi wieśniakami, nie
dostrzegającymi tego, co nowe. Gdy się
uspokoją, będzie mógł do nich przemówić. Na
razie odwrócił się i spojrzał na wielką mapę
planety, będącą jedyną dekoracją olbrzymiego
holu.
Załoga statku zwiadowczego, która dokonała
odkrycia nazwała ją Halvmork. "Świat
wiecznego mroku". Oficjalna nazwa w
katalogach brzmiała: Beta Aurigae III. Była to
trzecia i jedyna zdatna do zamieszkania planeta
spośród sześciu światów, krążących dookoła
wściekle gorącej, białoniebieskiej gwiazdy. A
raczej prawie zdatna.
Planeta ta była anomalią, czymś niezwykle
interesującym dla astronomów. Posiadała
odchylenie osiowe, które wprawiało naukowców
w euforię, lecz które jednocześnie było
niezwykle uciążliwe dla zamieszkujących ją
ludzi. Owe odchylenie - wielkości czterdziestu
jeden stopni - i długa, spłaszczona elipsa orbity,
powodowały niezwykle osobliwą sytuację.
Odchylenie osiowe Ziemi wynosiło zaledwie
parę stopni, a i to już wystarczyło, by
powodować szybkie i bezustanne zmiany pór
roku.
Zima i lato trwały tutaj cztery ziemskie lata.

background image

Przez ten czas na biegunie zimowym,
odwróconym od słońca, panowały ciemności.
Kończyły się nagle, gdy planeta obracała się, a
biegun zimowy stawał się biegunem letnim.
Różnice klimatyczne towarzyszące temu
zjawisku były niezwykle drastyczne, ponieważ
teraz to ten obszar wystawiony był na palące
promienie słońca.
Pomiędzy obydwoma biegunami, od 40 stopni
na północ do 40 stopni na południe trwało
nieustannie, pełne piekielnego żaru lato.
Temperatura na równiku często przekraczała
200 stopni. Na biegunie zimowym utrzymywała
się na stałym poziomie 30 stopni, występował
nawet niekiedy przymrozek.
Przy tak ekstremalnych warunkach na całej
planecie było tylko jedno miejsce, w którym żyło
się w miarę bezpiecznie: strefa mroku, czyli
wąski pas dookoła bieguna zimowego. Tutaj
ludzie mogli siać i uprawiać zmutowane zboże,
wystarczające do wyżywienia pół tuzina
przeludnionych planet. Atomowe odsalarnie
zapewniały świeżą wodę, przetwarzając
jednocześnie składniki chemiczne mórz w
nawozy.
Uprawy nie były niczym zagrożone, ponieważ
życie na planecie opierało się na komponentach
miedzi, a nie węgla. To, co było pożywieniem dla
jednych, dla drugich stanowiło śmiertelną
truciznę.
Osadnictwo, oparte na podstawach ziemskiej
ekonomii, mogło się więc rozwijać bez
większych przeszkód. Po dokładnym
przeanalizowaniu okazało się, iż planeta jest w

background image

stanie produkować spore ilości żywności, która
może być tanio eksportowana do najbliższych,
zamieszkałych światów, a cała operacja
przynosi całkiem niezły dochód. Nasuwało się
jednak jedno, za to zasadnicze pytanie. W jaki
sposób co cztery lata przemieszczać farmerów
wraz ze sprzętem od strefy do strefy, na
odległość prawie dwudziestu siedmiu tysięcy
kilometrów?
Większość propozycji i planów po
przedyskutowaniu zniknęła na zawsze w
przepastnych wnętrzach kartotek. Kilka
pomysłów było jednak dosyć interesujących.
Najprostszy, lecz zarazem najbardziej
kosztowny, zakładał utworzenie w obu strefach
mroku stałych, w pełni wyposażonych do życia
obszarów pracy. I chociaż same koszty budowy
urządzeń i pomieszczeń nie były nadmiernie
wysokie, to jednak myśl o ludziach
spędzających bezczynnie cztery lata w
dziewięciu klimatyzowanych budynkach była
zupełnie nie do przyjęcia. Nie tego wymagano
od ludzi, którzy każdą chwilę poświęcać mieli
pracy.
Rozważano też transport drogą morską -
Halvmórk była w większości planetą
oceaniczną, za wyjątkiem dwóch kontynentów
okołobiegunowych i paru łańcuchów wysepek.
Lecz to oznaczałoby z kolei transport ludzi
drogą lądową do oceanów, a potem użycie
olbrzymich, kosztownych okrętów, które
musiałyby stawić czoła wściekłym, tropikalnym
sztormom. O okręty trzeba by było poza tym
pieczołowicie dbać, używając ich zaledwie raz

background image

na cztery i pół roku. To także wydawało się nie
do pomyślenia. Czy istniało zatem jakiekolwiek
inne, sensowne rozwiązanie?
Istniało. Inżynierowie mieli już wystarczające
doświadczenie w przystosowywaniu planet do
potrzeb człowieka. Potrafili oczyścić zatrutą
atmosferę, stopić bieguny lodowe i ochłodzić
tropiki, czy zamienić pustynię w u-prawne pola.
Potrafili nawet podnieść masyw lądowy w
miejscu, gdzie było to potrzebne, a zatopić w
innym.
Te ostatnie zmiany powodowane były
umieszczonymi w odpowiednich miejscach
bombami grawitronicznymi. Każda z nich miała
rozmiary niewielkiego budynku i musiała być
precyzyjnie umieszczona w specjalnie do tego
celu drążonych jaskiniach. Sposób, w jaki
przeprowadzano takie operacje, był sekretem
korporacji, które budowały takie bomby - jednak
rezultatów nie dało się utrzymać w tajemnicy.
Użycie bomby grawitronicznej powodowało
nagły wzrost aktywności sejsmicznej. Skorupa
planety mogła być w ten sposób rozszczepiona,
co z kolei wywoływało erupcje wulkaniczne i
ruchy tektoniczne.
Bomby grawitroniczne zdetonowane na
Halvmórk wydźwignęły z morskich głębin
łańcuch wulkanów plujących ogniem i lawą,
która po ostygnięciu zakrzepła w łańcuch
skalistych wysepek. Zanim aktywność
wulkaniczna zamarła zupełnie, wysepki
utworzyły pomost lądowy, łączący oba
kontynenty okołobiegunowe. Obniżenie
najwyższych szczytów górskich okazało się już

background image

stosunkowo proste - tym razem użyto do tego
celu zwykłych bomb wodorowych. Jeszcze
prostszym zadaniem było wyrównanie całej
powierzchni, by uzyskać solidną, kamienną
groble, tworzącą drogę długości dwudziestu
siedmiu tysięcy kilometrów.
Osadzani siłą na Halvmórk farmerzy byli więc z
konieczności społecznością na wpół tylko
osiadłą. Przez cztery lata wykonywali swą pracę
obsiewając pola i magazynując zbiory w
oczekiwaniu na przybycie statków. Chwila ta
była najdłużej wyczekiwanym, najbardziej
podniecającym i ważnym wydarzeniem w całym
cyklu ich szarej egzystencji. Gdy statki
sygnalizowały swoje przybycie, kończono
wszystkie prace. Nie zebrane jeszcze plony
pozostały na polu: rozpoczynała się fiesta, gdyż
statki przywoziły to wszystko, co niezbędne do
życia na tej z gruntu niegościnnej planecie.
Również świeże nasiona, ponieważ zmutowane
formy były bardzo niestabilne, a farmerzy nie
byli naukowcami, którzy potrafiliby kontrolować
krzyżowanie się odmian.
W ładowniach były ubrania i części maszyn,
nowe materiały radioaktywne do silników
atomowych i tysiące innych rzeczy,
niezbędnych do przetrwania na pozbawionej
jakiegokolwiek przemysłu planecie. Statki
pozostawały jedynie przez czas, który pozwalał
na wyładowanie przywiezionych towarów i
napełnienie ładowni ziarnem. Potem odlatywały,
a wraz z tym kończyło się święto. Wszystkie
małżeństwa zostały już do tego czasu zawarte,
ponieważ była to jedyna, dozwolona pora na

background image

pobieranie się. Uroczystości dobiegały końca, a
cały zapas likieru pośpiesznie wypijano.
Rozpoczynała się wielka podróż.
Wędrowali niczym Cyganie. Jedynymi stałymi
obiektami w strefie były hangary dla ciężkiego
sprzętu i potężne silosy zbożowe. Po otwarciu
wszystkich przegród wtaczano tam koptery i
kombajny zbożowe, rozsiewniki i pozostałe
maszyny przeznaczone do prac w polu.
Powleczone ochronną powłoką smaru
silikonowego i opatulone brezentem, przez
cztery lata oczekiwały kolejnej zmiany klimatu i
powrotu farmerów.
Całą resztę zabierano ze sobą. Wszystkie kopuły
były rozhermetyzowane i pakowane. Wyłaniały
się wtedy spod nich długie, stojące na
masywnych kołach pomieszczenia mieszkalne.
Kobiety magazynowały zapasy na długie
miesiące podróży, bito owce i bydło, lodówki
zapełniano mięsem.
Zabierano ze sobą jedynie kilka sztuk kurcząt i
cieląt - po dotarciu na nowe miejsce stada były
odtwarzane przy wykorzystaniu banków
spermy.
Gdy wszystko było już przygotowane, traktory i
ciągniki - zanim spoczną zabezpieczone w
hangarach - formowały z jednostek
mieszkalnych długie karawany, istne' pociągi na
kołach. Zespoły silnikowe, po czterech latach
pracy jako elektrownie atomowe, ponownie
przystosowywano do ruchu i montowano z
przodu każdego pociągu jako główną jednostkę
napędową. Okna uszczelniano i włączano
klimatyzację, która działała nieprzerwanie,

background image

dopóki pociągi nie docierały na miejsce. Na
równiku temperatura przekraczała 200 stopni, a
ponieważ obrót dobowy Halvmórk trwał jedynie
osiemnaście godzin, noce były krótkie. Zbyt
krótkie, by mogły nastąpić jakieś znaczące
spadki temperatury.
- To było pytanie do ciebie, Janie Kulozik.
Proszę o odpowiedź, to rozkaz! - po wielu
godzinach nieustannego wrzasku głos Chuna
Taekenga zaczynał się załamywać.
Jan odwrócił się do tłumu. Ignorował
wywrzaskiwane pod swoim adresem pytania,
dopóki nie ucichł powszechny gwar.
- Posłuchajcie mnie wszyscy - powiedział. -
Obliczyłem wszystko i zaraz podam wam
niezbędne dane. Lecz zanim to zrobię, musicie
się na coś zdecydować - zabieramy zboże, czy
też nie. Ale zanim o tym postanowicie,
pamiętajcie o dwóch sprawach. Gdy przybędą
statki, a my nie dostarczymy zboża, miliony
ludzi będą cierpiały głód. Tysiące, być może
nawet setki tysięcy umrą, a ich śmierć obciąży
nasze sumienia. Jeżeli statki nie przybędą, my
zginiemy także. Nasze zapasy są już na
wyczerpaniu, nie mamy części zapasowych do
maszyn, a dwa z naszych ciągników tracą moc
wyjściową. Będziemy mogli przetrwać jeszcze
kilka lat, ale to wszystko. Rozważcie to, proszę i
zadecydujcie.
- Panie Przewodniczący, proszę o głos.
Gdy Hardil wstała, Jan instynktownie przeczuł,
iż będzie to długa batalia. Ta stara kobieta,
rzecznik Rodziny Mahrowa, reprezentowała całą
potęgę oporu przeciwko jakimkolwiek zmianom.

background image

Była przebiegła, lecz jednocześnie posiadała
typowy umysł wieśniaka. To, co było stare - było
dobre, to co nowe bez wyjątku złe. Uważała, że
wszelkie zmiany pogarszały jedynie istniejący
stan rzeczy.
Rzecznicy innych rodzin słuchali jej zawsze z
respektem, ponieważ najlepiej wyrażała ich
głęboko zakorzenione obawy przed
jakimikolwiek nowościami.
- Wysłuchałam tego, co przed chwilą powiedział
nam ten oto młody człowiek. Cenię jego opinię,
chociaż nie jest rzecznikiem, ani nawet
członkiem żadnej z naszych Rodzin.
"Dobrze powiedziane" - pomyślał Jan.
Otwarte podważanie jego wiarygodności już w
pierwszych słowach brzmiało jak przygotowanie
do ostatecznej rozprawy z wszelkimi
rzeczowymi argumentami.
- Jednak pomimo tego - kontynuowała - musimy
rozważyć zasadność wyrażanych przez niego
słów. To, co powiedział, jest prawdą. To jedyne
wyjście. Musimy zabrać ziarno. To nasz
obowiązek, jedyny sens naszej egzystencji.
Wzywam was zatem, byście wyrazili zgodę na
natychmiastowy wyjazd i na zabranie ze sobą
ziarna. Proponuję głosowanie. Kto jest
przeciwko, niech wstanie.
Zaskoczeni byli wszyscy. Po pierwsze - samym
pomysłem. O sprawach podobnej wagi
dyskutowano niebywale rzadko i z ogromną
niechęcią. A teraz projekt ten poparty został
przez samą Hradil, której wola niemal zawsze
była wolą ogółu. To było zastanawiające.
Jan nie był zachwycony takim rozwojem

background image

wypadków, ale nie protestował. Podejrzliwość
nie opuszczała go. Był pewny, iż Hradil
nienawidziła go równie mocno, jak on ją. A
jednak poparła jego pomysł i zmusiła innych, by
zrobili to samo. Miał niejasne przeczucie, że
będzie musiał za to kiedyś zapłacić... Do diabła z
tym. Najważniejsze, że się zgodziła.
- A więc, co robimy dalej? - zapytała Hradil,
odwracając się w jego kierunku.
- Tak jak zawsze, utworzymy pociągi. Lecz
zanim to zrobimy, rzecznicy wszystkich Rodzin
muszą sporządzić listę rzeczy, które chcemy
pozostawić. Potem przejrzymy ją wspólnie, a to,
czego zdecydujemy się nie brać, umieścimy
razem z maszynami. Część na pewno zniszczy
ciepło, lecz nie mamy wyboru. W każdym
pociągu jedynie dwa wagony użwane będą jako
przedziały mieszkalne. Będzie tłok, lecz musimy
tak zrobić. Wszystkie pozostałe wagony
napełnimy ziarnem. Według moich obliczeń to
jest możliwe. Ciągniki będą musiały pracować z
większym obciążeniem, lecz przy zachowaniu
środków ostrożności dadzą sobie radę.
- Ludziom się to nie spodoba - powiedziała
Hradil, a wiele osób skinęło potakująco
głowami.
- Wiem, lecz jesteście rzecznikami Rodzin i
możecie sprawić, by was słuchali. Wasz
autorytet jest niepodważalny we wszystkich
sprawach. Również takich, jak małżeństwa -
mówiąc to spoglądał znacząco w stronę Hradil,
lecz kobieta objętym wzrokiem patrzyła na
ścianę. - Bądźcie więc stanowczy. Wasza władza
jest przecież absolutna. Wykorzystajcie ją. Ta

background image

podróż nie będzie łatwą i przyjemną przygodą.
Przebywanie w silosach Southtown, dopóki
pociągi nie powrócą po raz drugi, także może
okazać się dość uciążliwe. Powiedzcie o tym
członkom rodzin. Muszą być ostrzeżeni teraz, by
byli przygotowani i nie narzekali później. Nie
będziemy jechać pięć godzin dziennie, jak
zazwyczaj, lecz co najmniej osiemnaście.
Pociągi będą musiały odbyć dwa razy tę samą
drogę. Mamy na to bardzo mało czasu. I
pozostała jeszcze jedna sprawa. Trzeba było
podjąć kolejną decyzję, dla niego najważniejszą.
Miał nadzieję, iż Lee Ciou zareaguje tak, jak się
tego spodziewał.
- Będzie to dla nas zupełną nowością -
powiedział Jan. - Musimy wybrać kogoś, kto
będzie za to wszystko odpowiedzialny. Kogo
proponujecie?
Kolejna decyzja. Jak oni tego nienawidzili!
Spoglądali po sobie wściekli, że znów czegoś
od nich wymaga. Lee Ciou wstał i z widocznym
wysiłkiem powiedział:
- Jan Kulozik jest najodpowiedniejszą osobą. On
jeden wie, co należy robić.
Zapadła cisza. Wszyscy analizowali propozycję,
wyłamującą się spod uświęconych tradycją
reguł.
- Nie! - pisnął nagle czerwony z gniewu Chun
Taekeng, nieświadomy, iż przez cały czas wali
zaciekle młotkiem w stół. - Ivan Semenow
zorganizuje tę podróż. To on zawsze organizuje
podróże. Jest przecież Koordynatorem. W taki
sposób się to odbywa i w taki sposób odbędzie
się i tym razem - wykrzykując to, opryskiwał

background image

śliną siedzących najbliżej, którzy ocierając
twarze, potakiwali z entuzjazmem głowami.
Było to wreszcie coś, co potrafili zrozumieć.
Żadnego szalonego wybiegania w przyszłość -
lepiej pozostać przy tym, co stałe i pewne.
- Przestań walić tym młotkiem, Taekeng, bo go
wreszcie złamiesz - syknęła Hradil.
Przewodniczący spojrzał na nią z otwartymi
ustami. Nie było precedensu, by ktoś odezwał
się w ten sposób, gdy mówił przewodniczący.
Młotek zawisł w powietrzu, a Hradil zaczęła
szybko mówić, zanim Chun był w stanie zebrać
myśli.
- Teraz dużo lepiej. Musimy myśleć o tym, co
będzie lepsze, a nie o tym, co było kiedyś. Nigdy
jeszcze nie robiliśmy tego, czego się teraz
podejmujemy i być może rzeczywiście
potrzebować będziemy nowego organizatora.
Nie mówię, że na pewno. Być może. Dlaczego
nie zapytać, co myśli o tym wszystkim Ivan
Semenow? Czy mógłbyś się wypowiedzieć,
Ivanie?
Ogromny mężczyzna podniósł się powoli i
rozejrzał po twarzach otaczających go
techników. Malowała się na nich jedynie
dezorientacja.
- Być może Jan rzeczywiście powinien być
brany pod uwagę w tym planie. Zmiany? Tak,
one muszą być zaplanowane. Naprawdę, nie
wiem... - jąkał się Semenow.
- A więc zamknij się, skoro nie wiesz! -
wykrzyknął Chun Taekeng i dla podkreślenia
wagi swoich słów uderzył młotkiem w stół.
Semenow nie zwrócił jednak na niego uwagi i

background image

kontynuował:
- Niewiele wiem o tych zmianach, a więc będę
potrzebował pomocy. Jan Kulozik wie o nich
wszystko, to przecież jego plan. Zorganizuję
podróż jak zawsze, lecz na Jana spadnie
odpowiedzialność za wprowadzone zmia-ny,
które jednak będą musiały być przeze mnie
zaaprobowane.
Jan odwrócił się szybko, by nikt nie mógł
dostrzec wyrazu jego twarzy. Chociaż starał się
tego nie okazywać, nie czuł do tych ludzi nic,
poza nienawiścią. Otarł usta wierzchem dłoni.
Nikt nie zwracał na niego uwagi. Wszyscy
zapatrzeni byli w Hradil, która właśnie mówiła:
- Dobrze, to rozsądny plan. Dowodzić podróżą
może jedynie Głowa Rodziny. Tak powinno być.
A przedstawiciel służb technicznych będzie
służył wszelką pomocą. Tak, wydaje mi się, że to
dobry pomysł. Jestem za. Kto jest przeciw,
niech podniesie rękę.
Jan chciał upierać się przy przyznaniu mu
przywództwa, wiedział jednak, iż w tej chwili nie
osiągnąłby niczego więcej. Ugięli się, a więc i on
będzie musiał ustąpić. Przynajmniej w tej chwli.
Ostatecznie, najważniejszą sprawą było
zabranie ze sobą zboża.
- Dobrze - powiedział. - Zrobimy to w taki
właśnie sposób. Musimy się jednak wszyscy
zgodzić, iż od tej pory nie może już być żadnych
sprzeciwów. Żniwa muszą zostać zakończone
natychmiast. Z pojazdów trzeba wyładować
wszystko to, co nie jest absolutnie konieczne w
podróży. Pamiętajcie, że będziemy mieli o
przeszło połowę miejsca mniej, niż zazwyczaj.

background image

Powiedzcie swoim ludziom, że na wszystkie
przygotowania zostanie tylko jeden dzień. Jeżeli
ogłosicie to właśnie tak, to być może uporają się
ze wszystkim w dwa dni. A wtedy pierwsze
pojazdy muszą być już puste, by można było
zacząć załadunek zboża. Czy są jakieś pytania?
Pytania? Odpowiedziała mu głucha cisza. Czy
ktokolwiek pyta porywający go właśnie huragan
o to, z jaką prędkością wieje?

Rozdział 3
- Wydaje mi się, że wyruszamy zbyt wcześnie.
To błąd.
Hein Ritterspach, nie patrząc w stronę Jana,
bawił się bezmyślnie zamkiem atomowej armaty.
Jan zatrzasnął pokrywę reduktora prędkości i
umocował ją na miejscu. Kabina kierowcy była
ciasna i duszna; w powietrzu unosił się kwaśny
zapach potu.
- Nie, Hein. Raczej zbyt późno - powiedział Jan
zduszonym głosem, zmęczony już ustawicznym
powtarzaniem wszystkiego od początku. -
Pociągi nie pozostaną za wami daleko z tyłu,
ponieważ będą posuwały się szybciej, niż
zazwyczaj. O wiele szybciej, niż ci się wydaje.
Dlatego właśnie dobrany jest podwójny skład
załóg. Twoje zadanie jest bardzo
odpowiedzialne, Hein. Te czołgi będą jechały
przed nami i sprawdzały, czy droga jest w
dalszym ciągu przejezdna. Wiesz, czego możesz
się spodziewać. Robiłeś to już niejeden raz.
Teraz jednak wszystko musi przebiegać o wiele
sprawniej.
- Nie będziemy w stanie poruszać się tak

background image

szybko. Ludzie odmówią.
- A więc zmuś ich do tego.
- Nie mogę przecież prosić...
- Nie proś, tylko rozkaż!
Dni nie kończącej się, ciężkiej pracy dały mu się
we znaki. Oczy miał podpuchnięte z
niewyspania i był potwornie zmęczony.
Pochlebstwami, namowami, ciągłym
popychaniem i zmuszaniem tych ludzi, by choć
raz w ciągu całego życia zrobili coś
odmiennego. Znajdował się już na krawędzi
wybuchu i widok tego jęczącego, pękatego
idioty przyprawiał go o mdłości. Odwrócił się
gwałtownie i wpakował palec prosto w wydatny
brzuch mężczyzny.
- Jesteś żałosny, Hein, wiesz o tym? Nikt nie
potrzebuje tutaj w tej chwili Kapitana Proktora.
Wszyscy są zbyt zajęci i zbyt zmęczeni, by
pakować się w jakieś kłopoty. Naprawdę
przydasz się dopiero wtedy, gry ruszą pociągi.
Jedyne, co teraz powinieneś zrobić, to
sprawdzić stan drogi. Przestań wynajdywać
więc durne wymówki i zabieraj się do roboty.
- Nie wolno ci mówić do mnie w ten sposób!
- Naprawdę? Twoje czołgi i ludzie są już gotowi
do drogi. Sprawdziłem cały sprzęt sam i
wszystko jest w porządku. Ten czołg oglądam
już po raz trzeci i powtarzani ci, że jest
absolutnie sprawny. Ruszaj więc.
- Ty, ty!... - purpurowy z wściekłości Hein zaciął
się, nie potrafiąc znaleźć właściwych słów.
Zamiast tego podniósł w górę olbrzymią pięść.
- Tak, uderz mnie. Czemu byś nie miał
spróbować szczęścia?

background image

Szczęki Jana zaciśnięte były tak mocno, że
musiał mówić przez zęby. Ramiona mu drżały
pod wpływem z trudem powstrzymywanego
gniewu. Hein nie odważył się na walkę.
Zaciśnięta pięść opadła, a on odwrócił się i
wyszedł niezgrabnie przez właz na pancerz.
- Koniec z tobą, Kulozik! - wrzasnął, zbliżając
czerwoną twarz do otworu włazu. - Pójdę do
Semenowa, do Chun Taekenga. Tym razem
posunąłeś się za daleko.
Jan ruszył do przodu i zamierzył się pięścią.
Hein natychmiast zniknął. Tak, rzeczywiście
posunął się za daleko. Pokazał temu
śmierdzielowi, że jest on po prostu tchórzem. A
tego Hein nigdy mu nie wybaczy. Tym bardziej,
że zrobił to przy świadku. Przez cały czas w
fotelu drugiego kierowcy siedział Lajos Nagy,
który, choć milczał, z pewnością nie przeoczył
niczego.
- Włącz silniki - polecił Jan. - Nie uważasz, że
byłem dla niego trochę za ostry?
- Nie jest taki zły, gdy się go pozna bliżej...
- Być może, ale kiedy nie ma nic do roboty, staje
się nie do zniesienia.
Pracy włączonych silników towarzyszyło
wyraźne drżenie podłogi kabiny. Jan przerwał i
odwracając głowę nasłuchiwał przez chwilę.
Czołg wydawał się być w dobrym stanie.
- Rozkaż pozostałym, by także uruchomili silniki
- powiedział.
Zamknął właz i włączył klimatyzację, a potem
usadowił się wygodnie w fotelu kierowcy,
opierając stopy na pedałach hamulców, a dłonie
kładąc na kierownicy, będącej jednocześnie

background image

dźwignią zmiany biegów.
- Przekaż, by reszta posuwała się za mną w
stumetrowych odstępach. Ruszamy.
Lajos zawahał się na moment, nim włączył
mikrofon i wydał polecenie. Był dobrym
fachowcem, jednym z lepszych mechaników w
ekipie.
Jan pociągnął kierownicę do siebie,
przechylając ją równocześnie w bok. Zazgrzytał
wrzucony bieg. Ciężki czołg drgnął i ruszył do
przodu, chrobocząc szerokimi gąsienicami po
bazaltowej nawierzchni Drogi. Po włączeniu
kamery, na ekranie dostrzegł resztę pojazdów,
ustawiających się w linię i ruszających za nim.
Jechali szybko szeroką, centralną ulicą miasta,
pozostawiając za sobą grube mury magazynów,
aż znaleźli się pomiędzy pierwszymi, leżącymi
na obrzeżach miasta farmami.
Jan kierował maszyną ręcznie, dopóki nie minęli
ostatnich zabudowań. Teraz przed nimi wiła się
jedynie Droga. Zwiększył szybkość i przełączył
sterowanie. Prowadził ich teraz gruby przewód,
położony pod nawierzchnią zakrzepłej lawy.
Czołgi z rykiem posuwały się w stronę pustyni.
Pędzili przez piaszczyste pustkowia, gdzie
jedynym śladem egzystencji człowieka była nie
kończąca się wstęga Drogi. Z głośnika rozległ
się oczekiwany głos.
- Mam kłopoty z radiem. Spróbuję odezwać się
później - odpowiedział Jan, wyłączając
mikrofon.
Pozostałe czołgi pozostawały na częstotliwości
bojowej, tak więc nie odebrały tej wiadomości.
Zresztą nie miało to już większego znaczenia.

background image

Cała machina puszczona została w ruch, a jemu
pozostawało jedynie zakończyć wszystko po
swojemu.
Oddalili się o przeszło trzysta kilometrów od
ostatnich zabudowań, gdy napotkali pierwsze
przeszkody. Drogę tarasowała wysoka na dwa
metry wydma naniesionego wiatrem piachu. Jan
zatrzymał kolumnę, a sam wjechał na szczyt
wzniesienia.
- Które z czołgów wyposażone są w spycharki?
- Siedemnastka i dziewiętnastka - odparł Lajos.
- A więc poleć im, by uprzątnęły cały ten interes.
Potem dobierz sobie drugiego kierowcę i niech
zostanie z tobą, dopóki nie przybędzie Hein
Ritterspach. Przez kilka dni z pewnością będzie
nieznośny, więc staraj się go ignorować. Zaraz
wezwę go, by przybył tu kopterem, a sam wrócę.
- Mam nadzieję, że nie będzie większych
kłopotów. Jan zmęczony, lecz szczęśliwy,
uśmiechnął się lekko.
- Oczywiście, że będą. Zawsze są. Lecz kolumna
już wyruszyła, a Ritterspach nie odważy się jej
zawrócić. Może jedynie pchać się dalej. A to w
tej chwili jest najważniejsze.
Wysłał wiadomość, otworzył właz i wyskoczył
na piasek. Czy to wyobraźnia, czy rzeczywiście
było już cieplej? I czy nad południowym
horyzontem nie zrobiło się odrobinę jaśniej? To
możliwe, do świtu nie pozostało wiele godzin.
Odszedł na bok i przyglądał się, jak wyposażone
w masywne spycharki czołgi zaatakowały
wydmę.
Kiedy przeszkoda została już usunięta i
kolumna pojazdów ruszyła w dalszą drogę, Jan

background image

usłyszał nad sobą szum śmigieł koptera. Pojazd
musiał być w drodze już przed wysłaniem
wiadomości. Maszyna zatoczyła koło i osiadła
wolno na piasku. Jan spokojnym krokiem ruszył
jej na spotkanie. Na widok wysiadających z
wnętrza mężczyzn instynktownie poczuł, że jego
kłopoty dopiero się zaczynają. Przemówił
pierwszy, mając nadzieję na przejęcie
inicjatywy:
- Ivan, co ty, do diabła, tutaj robisz? Kto będzie
odpowiadał za całość, skoro obaj znajdujemy
się na Drodze?
Ivan Semenow z nieszczęśliwą miną głaskał się
po brodzie. Pierwszy przemówił jednak Hein
Ritterspach, mając u swego boku Proktora
asystenta:
- Janie Kulozik, jesteś aresztowany. Zabieram
cię z powrotem. Zostaniesz oskarżony o...
- Odwołuję się do twego autorytetu, Semenow! -
wykrzyknął Jan, patrząc w stronę Koordynatora.
Obaj Proktorzy stali nieruchomo, trzymając
dłonie blisko kabur z gotową do strzału bronią. -
Jesteś przecież Koordynatorem, a to jest
sytuacja krytyczna. Czołgi oczyszczają Drogę.
Hein, jako dowodzący, powinien jechać teraz na
czele kolumny. Możemy porozmawiać o jego
problemach, gdy dotrzemy już na miejsce.
- Czołgi mogą poczekać, ta sprawa jest
ważniejsza! Zaatakowałeś mnie!
Mówiąc to Hein trząsł się z powstrzymywanej z
trudem wściekłości. Położył dłoń na kolbie
rewolweru. Jan kątem oka obserwował
Proktorów, gdy przemówił Semenow:
- Tak, to poważna sprawa. Być może

background image

powinniśmy wrócić do miasta i porozmawiać o
tym spokojnie.
- Nie ma już czasu na jałowe dyskusje! -
wykrzyknął gniewnie Jan. - Ten gruby dureń
podlega moim bezpośrednim rozkazom. Kłamie,
mówiąc, że go zaatakowałem. Nawet go nie
dotknąłem. Jeżeli natychmiast nie dołączy do
czołgów, oskarżę go o sabotowanie rozkazów,
rozbroję i aresztuję.
Tego już Hein nie był w stanie znieść. Nagłym
ruchem wyszarpnął z kabury rewolwer. Tym
razem Jan nie wahał się ani chwili. Prawą dłonią
złapał Heina za nadgarstek, a lewą nacisnął
silnie na łokieć. Szarpnął uzbrojoną w rewolwer
rękę do dołu, wykręcając ją równocześnie za
plecy Heina. Mężczyzna zawył z bólu, a broń
upadła na ziemię. Jan nie rozluźniał chwytu.
Było to okrutne, niemniej musiał to zrobić.
Puścił dopiero wtedy, gdy rozległ się ohydny
trzask łamanej kości. Ciało Heina zwiotczało i
grubas osunął się wolno na ziemię. Jan
odwrócił się w stronę drugiego uzbrojonego
mężczyzny.
- Dowodzę tutaj, Proktorze. Rozkazuję, byś
opatrzył tego rannego i zabrał go do koptera.
Koordynator Semenow z pewnością poprze ten
rozkaz.
Proktor spoglądał na obu mężczyzn z wyraźnym
niezdecydowaniem na twarzy. Zakłopotany
Semenow milczał. Leżący na ziemi Hein jęknął i
to dopiero wpłynęło na podjęcie przez młodego
mężczyznę decyzji. Wyciągnięta do połowy broń
wsunęła się do kabury i chłopiec klęknął obok
rannego przełożonego.

background image

- Nie powinieneś był tego robić, Janie -
powiedział, kręcąc z niezadowoleniem głową
Semenow. Jan ujął go za ramię i odciągnął na
bok.
- Sytuacja już wygląda wystarczająco źle.
Musisz mi uwierzyć, że nie zaatakowałem Heina
pierwszy. Mam świadka. Jednak Hein posunął
się za daleko. On nie jest niezastąpiony.
Komendę może objąć jego zastępca, Lajos. Hein
pojedzie pociągiem. Po dotarciu na południe
sprawi nam jeszcze niemało kłopotów,
najważniejsze jednak, że nie będzie mógł zrobić
tego teraz. Musimy wyruszyć zgodnie z planem.
Semenow nic nie powiedział. Decyzja podjęta
została za niego i nawet tego nie żałował. Wyjął
z koptera apteczkę i pomógł opatrzyć złamaną
rękę Heina. Podróż powrotna upłynęła im w
całkowitym milczeniu.

Rozdział 4
Jan leżał na koi i będąc zbyt zmęczonym, by
zasnąć, raz jeszcze przebiegł wzrokiem listę
czynności, które powinny zostać wykonane. Od
wyjazdu dzieliły ich już tylko godziny. Załadunek
ziarna dobiegał końca. Gdy silosy zostaną
opróżnione całkowicie, będzie można rozpocząć
wtaczanie do środka ciężkiego sprzętu.
Odpowiednio zabezpieczony i zakonserwowany,
bez większego uszczerbku zniesie czteroletnie
upały. U kresu wędrówki - w Southtown -
czekały już na nich bliźniaczo podobne maszyny
i urządzenia, w podobny sposób zabezpieczone
i zmagazynowane.
Zgromadzono już niezbędne zapasy mrożonej

background image

żywności i sprzętu domowego - te ostatnie
jednak mocno ograniczono - a większość
wagonów załadowano ziarnem. Zbiorniki z wodą
były pełne. Właśnie - woda. Podkreślił to słowo
grubą linią. Jutro z samego rana musi wydać
dyspozycje, by zakłady odsalania wody w
Northpoint zaprzestały działalności. Żniwa w
tym sezonie zostały już zakończone, a więc
dalsze napełnianie wodą tysiąc trzysta
kilometrowego kanału i sieci rowów
nawadniających mijało się z celem. Nagle
dobiegło go stukanie do drzwi. Było tak ciche,
że nie był pewien, czy się nie przesłyszał.
Jednak po chwili zabrzmiało znowu.
- Chwileczkę!
- Zebrał porozkładane na koi papiery w
nieporządny stos i rzucił to na stół. Przeszedł na
bosaka przez pokój i otworzył drzwi. Na
zewnątrz stał Lee Ciou.
- Nie przeszkadzam ci? - zapytał. Sprawiał
wrażenie zafrasowanego.
- Nie. Porządkowałem właśnie papiery, chociaż
właściwie powinienem się trochę przespać.
- Więc może przyjdę innym razem...
- Wchodź, skoro już tu jesteś. Wypijemy po
filiżance herbaty.
Lee schylił się i podniósł ukryte do tej pory za
drzwiami pudełko, po czym wszedł do środka.
Jan zakrzątnął się przy kuchence i zaparzył
herbatę. Czekał, by Lee przemówił pierwszy.
Lee był cichym i spokojnym mężczyzną, a to, co
miał do powiedzenia, było zawsze ścisłe i
wyważone.
- Jesteś z Ziemi - powiedział w końcu.

background image

- Nigdy nie robiłem z tego tajemnicy. Mleka?
- Dziękuję. Jak rozumiem, społeczeństwo Ziemi
składa się z wielu różnych warstw, prawda? Nie
jest takie jednolite, jak nasze?
- Można to tak określić. Jest inne, widziałeś to
zresztą na przywiezionych z Ziemi programach.
Ludzie wykonują różne prace, żyją w różnych
krajach...
Czoło Lee pokryło się lśniącymi kropelkami
potu. Widać było, że jest coraz bardziej
zmieszany. Jan pokiwał ze znużeniem głową i
zaczai się zastanawiać, do czego zmierza jego
rozmówca.
- Czy są tam kryminaliści? - Lee zapytał
spokojnym na pozór głosem.
"Ostrożnie - pomyślał Jan. - Bardzo ostrożnie.
Nie należy mówić zbyt dużo. To niebezpieczne."
- Chyba tak. Ostatecznie, dlatego właśnie
istnieje policja. Dlaczego pytasz?
- Znałeś może kryminalistów lub ludzi, którzy w
jakikolwiek sposób pogwałcili prawo?
Jan nie mógł już dłużej udawać spokoju. Był
przepracowany i zbyt zmęczony, by silić się na
subtelności.
- Jesteś szpiclem? - zapytał ostro. Brwi Lee
powędrowały do góry, lecz wyraz twarzy
pozostał nieprzenikniony.
- Ja? Oczywiście, że nie. Kogo obchodzi to, co
dzieje się na Halvmórk?
"I tutaj się zdradziłeś, chłopcze" - pomyślał Jan.
Gdy przemówił ponownie, jego głos był już
chłodny i opanowany.
- Jeżeli nie jesteś szpiclem, to skąd właściwie
wiesz, co oznacza to słowo? Pochodzi z

background image

ziemskiego slangu i jest jednoznaczne. Stanowi
kpinę z tych, którzy za pieniądze donoszą
władzy na innych ludzi. Nie mogłeś usłyszeć na
taśmach edukacyjnych, które przysyłają nam z
Ziemi.
Lee także nie starał się już ukrywać zmieszania.
Przez chwilę zastanawiał się, co powiedzieć.
Kiedy w końcu przemówił, słowa popłynęły
gwałtownym strumieniem:
- Możesz oczywiście twierdzić, że znasz się na
tego typu sprawach. Wiesz, jak jest na Ziemi,
byłeś w różnych miejscach. Od dawna chciałem
o tym z tobą porozmawiać, lecz jednocześnie
bałem się, że możesz mnie źle zrozumieć. Sam
nigdy o tym nie mówiłeś. Musisz mieć po temu
jakieś powody. I dlatego właśnie jestem teraz
tutaj. Wysłuchaj mnie, proszę. Nie mam zamiaru
cię obrazić. Lecz twoja obecność tutaj... Wiem,
że jesteś człowiekiem uczciwym. Nie sądzę,
abyś był nasłanym na nas szpiclem. Jest to
rzecz, której z pewnością nigdy byś nie zrobił.
Nie jesteś także kryminalistą, z pewnością nie...
ale... być może... - jego głos załamał się i umilkł.
Rozmowa o tych sprawach była tutaj równie
trudna, jak i na Ziemi.
- Chcesz przez to powiedzieć, że chociaż nie
jestem kryminalistą, to z jakiegoś powodu
musiałem zostać zesłany na tę planetę?
Lee skinął gwałtownie głową.
- Ale czy mógłbyś podać mi jakikolwiek powód,
dla którego miałbym o tym z tobą rozmawiać?
To nie twój interes.
- Wiem - rzucił Lee z desperacją. - Nie
powinienem był o to pytać. Przepraszam. Ale to

background image

bardzo dla mnie ważne...
- Dla mnie także. Rozmawiając o tym z tobą
mogę popaść w poważne tarapaty - ty też. Nie
mogę pozwolić, by to się rozniosło...
- Nie powiem nikomu, przysięgam!
- A więc dobrze. Rzeczywiście, miałem kłopoty z
władzami. Moje zesłanie tutaj jest pewnego
rodzaju karą. I dopóki nie będę sprawiał
dalszych tego typów kłopotów, pozostawią mnie
w spokoju. Dlatego rozmowa z tobą może być
dla mnie niebezpieczna.
- Przykro mi, ale musiałem się przekonać. Jest
coś, o czym muszę ci powiedzieć. Muszę podjąć
to ryzyko. - Lee wyprostował się i uniósł twarz,
jakby w oczekiwaniu na cios. - Złamałem prawo.
- No cóż, to jedynie dobrze o tobie świadczy.
Najprawdopodobniej jesteś jedynym na tej
prymitywnej planecie, który ma dostatecznie
dużo ikry, by tego dokonać.
Zdumiony Lee sapnął i otworzył szeroko usta.
- Nie jesteś zaskoczony?
- W najmniejszym stopniu. W pewnym sensie
nawet cię podziwiam. Ale co właściwie zrobiłeś,
że tak cię to niepokoi?
Lee wyjął z kurtki niewielki, czarny przedmiot i
wyciągnął w stronę Jana. Było to cienkie,
prostokątne pudełeczko, na jednym z brzegów
miało kilka maleńkich bolców.
- Naciśnij drugi - powiedział Lee. Jan uczynił to i
w pokoju rozległ się dźwięk cichej muzyki. -
Sam to zaprojektowałem i wykonałem,
wykorzystując elementy z magazynu części
zapasowych. Nie było tego wiele, więc z
pewnością nikt nie zauważy ich braku. Jednak

background image

zamiast tradycyjnej taśmy stosuję jednostkę
pamięci molekularnej, która pozwala na
uzyskanie nagrań przekraczających tysiąc
godzin. Dlatego też to urządzenie jest takie
małe.
- Pięknie, ale nie nazwałbym tego łamaniem
prawa. Wydaje mi się, że od czasu, kiedy
człowiek zaczął pracować przy pierwszej
maszynie, zawsze wykorzystywał jakieś części
do swych własnych celów. A ilość zużytego
przez ciebie materiału jest doprawdy zbyt mała,
by warto było zawracać sobie tym głowę. Z
pewnością nie jest to przestępstwo.
- To dopiero początek - oświadczył Lee, kładąc
na stole podniesione z podłogi pudełko.
Wykonane było z bladobłękitnego stopu,
łączone nitami i bardzo starannie wykończone.
Mężczyzna ustawił kombinację zamka
cyfrowego i podniósł wieko. Jan z
zaciekawieniem zajrzał do środka. Wnętrze
pudełka wypełniały ustawione jedna obok
drugiej, nagrane kasety.
- Mam je od członków załóg lądujących po
zboże statków - wyjaśnił Lee. - Wymieniam je za
moje rejestratory dźwięków. Cieszę się sporą
popularnością, więc za każdym razem otrzymuję
coraz więcej taśm. A to, jak mi się wydaje, jest
niedozwolone.
Jan opadł z powrotem na fotel i pokiwał ze
znużeniem głową.
- To rzeczywiście przestępstwo. I sam nawet nie
wiesz, jak bardzo poważne. Nie powinieneś
wspominać o tym nikomu, rozumiesz? Jeżeli cię
z tym nakryją, to jedynym wyrokiem będzie kara

background image

śmierci.
- Aż tak źle? - zapytał pobladły Lee.
- Tak źle. Dlaczego właściwie powiedziałeś mi o
tym?
- Miałem pomysł. Nieważne - wstał i zamknął
pudełko. - Lepiej już pójdę.
- Zaczekaj - rzucił szybko Jan. Nie było trudno
domyślić się, dlaczego technik przyszedł
właśnie do niego. - Obawiasz się, że możesz je
stracić, prawda? Jeżeli zostawisz kasety tutaj,
ciepło je zniszczy, a nie możesz zabrać ich ze
sobą, ponieważ Starsi Rodzin osobiście
sprawdzają wszystkie bagaże i z pewnością
zainteresuje ich zawartość tego pudełka.
Przyszedłeś więc do mnie w nadziei, że będę ci
w stanie pomóc. W jaki sposób właściwie?
Lee nie odpowiedział, ponieważ nietrudno było
to odgadnąć.
- Chciałeś, bym ukrył je w swoim ekwipunku?
Mam ryzykować życiem dla paru cholernych
kaset?
- Nie wiedziałem o tym.
- Właśnie. Siadaj, denerwujesz mnie, stojąc jak
słup. Wylej herbatę do zlewu, dam ci coś
lepszego do picia. Jest to tak samo nielegalne,
jak twoje taśmy, chociaż nie podlega tak
dotkliwej karze.
Jan otworzył jedną z szafek i wyjął butelkę, w
połowie wypełnioną przezroczystym płynem.
Napełnił szklanki i podsunął jedną z nich w
stronę Lee.
- Wypij. Będzie ci smakowało.
Lee powąchał nieufnie zawartość, w końcu
wzruszył ramionami i pociągnął solidny łyk. W

background image

chwilę później otworzył szeroko oczy, walcząc
desperacko o oddech.
- Nigdy... nigdy czegoś takiego nie próbowałem
- wykrztusił w końcu. - Czy jesteś pewny, że to
nadaje się do picia?
- Jeszcze jak! Wiesz z pewnością o tych
maleńkich jabłkach, które hoduję za moim
wagonem? Są bardzo słodkie, a ich sok łatwo
fermentuje z drożdżami. W efekcie otrzymuję
wino jabłkowe. Wkładam je potem do
zamrażalnika i napój gotowy.
- Brzmi to nieskomplikowanie.
- Muszę jednak przyznać, że nie jest to mój
pomysł.
- Niezły sposób na koncentrację alkoholu. I z
każdym łykiem smakuje coraz bardziej.
- No dobrze, zobaczymy teraz te kasety.
- A kara śmierci? - zapytał Lee.
- Powiedzmy, że moje początkowe obawy
ulotniły się bez śladu. Właściwie była to tylko
reakcja instynktowna. Statki spóźniają się. Być
może nie przybędą wcale. Dlaczego więc
miałbym obawiać się kary ze strony oddalonej o
lata świetlne Ziemi? - odparł Jan, przeglądając
kasety. Przy niektórych tytułach krzywił się lub
kiwał z politowaniem głową. - To wszystko
wygląda najzupełniej niewinnie. Oczywiście, jak
na standardy tej planety, są one nie do
przyjęcia, lecz nie ma w nich nic politycznego.
- Co to znaczy politycznego?
Jan uzupełnił płyn w szklankach i zapatrzył się
ponuro przed siebie.
- Wszyscy jesteście jednak zwykłymi
wieśniakami - powiedział w końcu. -

background image

Prostaczkami. Nawet nie wiesz, co to słowo
naprawdę znaczy. Czy słyszałeś, abym mówił
kiedykolwiek o Ziemi?
- Nie. Ale nigdy też o niej nie myślałem. Znamy
Ziemię na podstawie przysyłanych nam
programów i...
- Nic o niej nie wiecie. Halvmórk to zabita
deskami dziura, obóz koncentracyjny wielkości
planety, początkowo zaludniony
najprawdopodobniej przez więźniów
politycznych. Teraz to zresztą nieważne. Po
prostu rolnicza fabryka wypełniona gromadą
tępych farmerów, których jedynym celem i
sensem istnienia jest urabianie sobie rąk po
łokcie, by przy minimalnych nakładach i
maksymalnych profitach wyekspediować owoce
czterech lat harówki na inne planety. Na Ziemi
jest całkiem inaczej: elita na szczycie, a prole na
samym dnie. Wszyscy pozostali tkwią pośrodku.
Nikt tego tak naprawdę nie lubi, z wyjątkiem
tych na samym szczycie, ale oni mają władzę i
tylko to się liczy. To pułapka. Bagno. Ja
znalazłem jednak wyjście, bowiem postawiono
mnie przed wyborem: ta planeta - albo śmierć. I
to już wszystko, co mogę ci powiedzieć. Zostaw
mi te kasety. Przechowam je. Bo i dlaczego
właściwie mielibyśmy się, do diabła, martwić
czymś tak mało ważnym, jak kasety? - W
nagłym przypływie gniewu huknął szklanką o
blat stołu. - Na zewnątrz coś się dzieje, a ja
nawet nie wiem, co. Statki zawsze przybywały o
czasie. Teraz jednak są opóźnione. Być może
nie nadlecą nigdy. Lecz jeżeli się zjawią, będą
potrzebowały zboża...

background image

Zmęczenie i alkohol wysysały z niego resztki sił.
Po raz ostatni podniósł do ust szklankę i czując,
że opadają mu powieki, pokręcił ociężale głową.
Lee podszedł do drzwi, jednak kładąc dłoń na
klamce zawahał się i odwrócił.
- Nic mi dzisiaj nie powiedziałeś - oświadczył.
- I nigdy nie widziałem żadnych cholernych
taśm.
Dobranoc.
Jan miał wrażenie, że pulsujące światło i
brzęczyk obudziły go natychmiast, gdy tylko
położył głowę na poduszce. Wiedział jednak, że
musiały upłynąć co najmniej trzy godziny.
Czując nieprzyjemny smak w ustach westchnął i
przetarł opadające powieki. Zapowiadał się
ciężki i długi dzień. Czekając, aż zaparzy się
herbata, wytrząsnął z buteleczki na dłoń dwie
tabletki środka pobudzającego. Przyjrzał się im
krytycznie i dorzucił trzecią. Czekał go bardzo
długi dzień.
Nie zdążył wypić nawet herbaty, gdy rozległo się
silne pukanie do drzwi. Ukazała się w nich
głowa jednego z młodszych członków rodziny
Taekeng. Jan nie pamiętał jego imienia.
- Zboże załadowane. Za wyjątkiem tego
pomieszczenia. Tak, jak powiedziałeś. - Twarz
chłopca poplamiona była smarem i mokra od
potu.
- Dobrze. Dajcie mi jeszcze dziesięć minut. I
możecie zacząć zamykać wszystkie osłony.
Nielegalne taśmy Lee znajdowały się już ukryte
w pojemniku z narzędziami. Ubrania i rzeczy
osobiste zapakowane były w torbę.
Układając umyte naczynia w niszy kuchennej

background image

zauważył, że w suficie otworzyła się nagle
szczelina, tworząc powiększający się szybko
krąg. Gdy wypchnął przez frontowe drzwi łóżko,
stół i krzesła, świetlisty krąg został już
uformowany i metalowy dysk spadł wolno na
podłogę, wbijając się głęboko w plastykową
wykładzinę. Jan zarzucił worek na ramię i
wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Jego pojazd mieszkalny był ostatnim
oczekującym na załadunek. Dookoła wrzała
gorączkowa aktywność. Z najbliższego silosu
wysunęła się długa tuba, zbliżając się do otworu
w dachu pojazdu. Stojący tam mężczyzna złapał
za uchwyt przy końcówce tuby, krzyknął coś i
pomachał ręką. Zboże popłynęło natychmiast,
zanim mężczyzna zdążył włożyć końcówkę w
otwór. Kulozik zdjął z ramienia jedno z ziaren.
Było wielkości jego małego palca,
pomarszczone na skutek odwodnienia
próżniowego. Cudowna żywność, bogata w
proteiny, witaminy i sole mineralne. Mogła być
najlepszą kaszką dla dziecka,
pełnowartościowym posiłkiem dla dorosłego
mężczyzny czy wreszcie kleikiem dla starca.
Doskonała żywność dla niewolników. Podniósł
ziarno do ust i przez chwilę żuł w zamyśleniu.
Jedynym mankamentem był smak, niepodobny
do niczego, co kiedykolwiek jadł w życiu.
Rozległ się zgrzyt metalu, gdy podnośnik uniósł
pojazd z betonowego łoża. Natychmiast znaleźli
się pod nim robotnicy, którzy klnąc i szamocząc
się w ciemnościach, opuścili schowane do tej
pory szerokie koła i zamocowali je w pozycji do
jazdy. Wszystko działo się równocześnie.

background image

Robotnicy wygramolili się na rampę, a już
podjeżdżał holownik. Gdy go zaczepiono,
człowiek kierujący pompowaniem zboża odciął
zawór i odepchnął tubę. Ludzie zamykający luki
ładunkowe zaprotestowali głośno, gdyż zanim
ukończyli wszystkie czynności, pojazd drgnął i
zsunął się z rampy na ziemię. Natychmiast
zablokowano hamulce, a mechanicy zniknęli
pod masywnym kadłubem, sprawdzając stan
opon.
Pociągi były już gotowe do drogi. Mimo, że już
trzeci raz uczestniczył w wielkiej migracji, Jan
był tak samo podekscytowany, jak po raz
pierwszy. Dla tych, którzy tutaj się urodzili było
to coś naturalnego, chociaż przerywało
monotonię czterech lat ciężkiej pracy. Natomiast
dla niego każda ucieczka od nudy, od szarzyzny
życia była prawdziwą ulgą.
Jeszcze parę dni temu było tutaj dobrze
prosperujące miasteczko, otoczone polami,
które rozciągały się aż po horyzont. Teraz
zmieniło się dosłownie wszystko. Maszyny i
ciężki sprzęt zamknięte zostały w szczelnych
silosach. Z kopuł ciśnieniowych, okrywających
budynki socjalne, wypuszczono powietrze, a
same budynki uszczelniono. Pozostałe
pomieszczenia zmieniły całkowicie swój
charakter. Zostały podniesione wysoko na koła i
sformowano z nich regularne składy, z
doczepionymi z tyłu ruchomymi zabudowaniami
gospodarczymi. Na miejscu pozostały jedynie
betonowe fundamenty, co sprawiało wrażenie,
jakby całe miasto zmiecione zostało z
powierzchni w jakiejś nieprawdopodobnej

background image

eksplozji.
W szerokiej Alei Centralnej stał teraz podwójny
rząd pociągów. Budynki, które tak bardzo
różniły się jako pomieszczenia mieszkalne i
sklepy pełne baldachimów, schodów i kwiatów,
stały się teraz ruchomymi wagonami,
zunifikowanymi co do rozmiarów i kształtów.
Połączone po dwanaście sztuk w ogromnym
pociągu, prowadzone były przez autonomiczny
zespół silnikowy, czyli ciągnik holowniczy.
Niezwykły ciągnik. Jan wciąż nie mógł uwierzyć,
by elektrownia tych rozmiarów mogła się
poruszać. Przez cztery lata ich atomowe
generatory zaopatrywały miasto i okoliczne
farmy w elektryczność, cierpliwie oczekując na
ponowną transformację w ciągniki holownicze,
którymi były w rzeczywistości.
Były ogromne. Dziesięć razy większe niż
największe ciężarówki czy lokomotywy, jakie
Jan widział przed przybyciem na tę planetę.
Przechodząc obok jednego z nich poklepał
grubą oponę, której krawędź sięgała wysoko
ponad jego głowę. Nakrętki były wielkości
talerza. Dwa koła sterujące z przodu, cztery
napędowe z tyłu. Tuż za przednimi kołami
umiejscowiono szczeble drabinki, które pięły się
po złocistym boku stalowej bestii piętnaście
metrów w górę, do kabiny kierowców. Z przodu
widniała bateria lamp o mocy wystarczającej do
natychmiastowego oślepienia człowieka, który
byłby na tyle głupi, by w nie spojrzeć. Wysoko w
górze połyskiwały szerokie, panoramiczne okna
kabiny kierowców. A jeszcze wyżej, lecz już
poza zasięgiem wzroku, znajdowały się rzędy

background image

żebrowanych rur, których zadaniem było
chłodzenie atomowych silników.
Jan nie mógł się oprzeć, by nie uderzyć pięścią
o pojazd, obok którego właśnie przechodził.
Jazda na czymś takim - to była przyjemność!
Ivan Semenow czekał już na niego przy pociągu
prowadzącym.
- Weźmiesz pierwszy ciągnik? - zapytał bez
żadnych wstępów.
- To twoja robota, Ivan. Na tobie spoczywa
odpowiedzialność. Jesteś Koordynatorem.
Semenow uśmiechnął się lekko.
- Chyba obaj wiemy, kto jest prawdziwym
Koordynatorem w czasie tej podróży. Ludzie
zaczynają już gadać. Teraz, gdy wszystko jest
już gotowe, uważają, że miałeś rację. Widzą, kto
tu dowodzi. A Hein ma jeszcze tylko paru
przyjaciół. Leży w łóżku i nie -odzywa się do
nikogo. Ludzie mijają jego wagon i śmieją się.
- Przykro mi, że musiałem to zrobić. Wciąż
jednak uważam, że był to jedyny sposób.
- Być może masz rację. W każdym bądź razie
wszyscy wiedzą, kto jest szefem. Siadaj na
jedynkę.
Odwrócił się i odszedł, zanim Jan zdążył
odpowiedzieć.
Pierwszy ciągnik. Była to ogromna
odpowiedzialność, wiedział jednak, że sobie z
tym poradzi. No i to uczucie podniecenia! Nie
tylko będzie prowadził jeden z tych olbrzymów,
ale w dodatku ten najważniejszy. Idąc w stronę
pierwszego ciągnika przyspieszył kroku i
uśmiechnął się z zadowoleniem.
Grube drzwi prowadzące do przedziału

background image

silnikowego były otwarte. Wewnątrz dostrzegł
schylonego nad wskaźnikami układu olejowego
mechanika.
- Upchnij to gdzieś, dobrze? - powiedział Jan
wrzucając do środka torbę.
Nie czekając na odpowiedź, zaczął wspinać się
po drabince. Po swojej lewej stronie miał teraz
widok na pustą Drogę, otoczoną opuszczonymi
farmami. Za nim stały dwa rzędy pociągów,
oczekujących jedynie na jego komendę. Przez
wąski właz przecisnął się do wnętrza kabiny.
Jego drugi kierowca był już na swoim miejscu;
przebiegał wzrokiem checklistę. Przód kabiny
zamknięty był oknami ze szkła pancernego, a
powyżej widniał rząd monitorów kamer
telewizyjnych. Poniżej znajdował się imponujący
pulpit sterowniczy z nieprzeliczoną ilością
wskaźników i manometrów.
Tuż przed kierownicą tkwił pojedynczy, pusty
teraz fotel, obity miękką, czarną skórą. Jan
zbliżył się powoli i zajął w nim miejsce. Oparł
lekko stopy na pedałach i ujął kierownicę.
- Zaczynamy sprawdzać checklistę - polecił.

Rozdział 5
Czas uciekał. Chociaż wszystkie pociągi były już
połączone i gotowe do rozpoczęcia podróży,
bezustannie wyłaniały się setki problemów,
które należało rozwiązać, zanim wydany
zostanie ostateczny sygnał pełnej gotowości.
Jan ochrypł już od wykrzykiwanych do
mikrofonu rozkazów i poleceń. W końcu,
zmęczony, zerwał słuchawki z głowy i
postanowił zorientować się we wszystkim na

background image

zewnątrz.
Przedział silnikowy zawierał niewielką niszę, w
której znajdował się zaopatrzony w szerokie
opony motocykl. Wyjął go z uchwytów i
stwierdził, że w obu oponach brakuje powietrza.
Kolejne opóźnienie. Wreszcie jeden z
inżynierów, Eino, uzupełnił braki, używając
zbiornika sprężonego powietrza. Jan sprowadził
pojazd po rampie na ziemię i ruszył.
Jako Główny Inżynier Konserwator był
odpowiedzialny za utrzymywanie całej
maszynerii w gotowości na tę właśnie chwilę.
Zadanie to przekraczało siły i możliwości
jednego człowieka, tak więc zmuszony był
polegać na umiejętnościach innych,
wykonujących jego polecenia. Zbyt często
wykonywano je jednak niedbale. Złączki na
grubych kablach, łączących wszystkie wagony
w pociągu, powinny być troskliwie uszczelniane
odpornymi na wilgoć nakładkami. Brakowało
wielu z nich. Przewody zostały przeżarte przez
korozję do tego stopnia, że połowa obwodów
nie działała. Po osobistym wpełznięciu pod
każdy z wagonów polecił, by wszystkie złączki
zostały otwarte i oczyszczone ręcznie papierem
ściernym. Spowodowało to kolejną godzinę
opóźnienia.
Były także problemy ze sterowaniem.
Teoretycznie przednie koła wszystkich
wagonów powinny skręcać w wyniku
zmniejszenia prędkości obrotowej przekładni w
silnikach elektrycznych. Koła te kontrolowane
były przezkomputery tak precyzyjnie, że niczym
na szynach skręcały równocześnie z kołami

background image

sterującymi ciągnika. W praktyce było to jednak
utrudnione, ponieważ większość silników miało
kompletnie zużyte szczotki bądź przekładnie. A
czas płynął.
Były także problemy czysto ludzkie, wynikające
z drastycznie zmniejszonej przestrzeni
mieszkalnej. Jan wysłuchiwał narzekań, kiwał ze
współczuciem głową i konferował z Głowami
Rodzin. W końcu wszystkie przeszkody zostały
pomyślnie usunięte.
Ostatnim problemem było zaginione dziecko.
Jan odnalazł je sam, spostrzegłszy ruch pośród
niezebranego z pola zboża. Pojechał po dziecko
motocyklem i oddał je prosto w ramiona
zapłakanej matki.
Zmęczony, lecz z uczuciem głębokiej
satysfakcji, wracał do swego ciągnika pomiędzy
dwoma rzędami pociągów. Wszystkie drzwi były
już uszczelnione, a z paru okien wyglądały
nieliczne twarze ciekawskich. Przy ciągniku
czekał już na niego Eino. Razem wtoczyli
motocykl do przedziału silnikowego i Jan
przeszedł do kabiny kierowców.
- Wszystkie czynności kontrolne zostały
wykonane - oświadczył drugi kierowca Jana,
Otakar. - Gotowi do osiągnięcia pełnej mocy,
wszystkie systemy sprawne.
- Dobrze. Przyjmij sygnał gotowości od
pozostałych pociągów.
Jan zajął się czynnościami zawartymi w jego
własnej checkliście. Po chwili usłyszał w
słuchawkach, jeden po drugim, raporty od
kierowców pociągów. Szybko ustawił dziesiątki
przełączników we właściwej pozycji.

background image

- Wszystkie pociągi gotowe, wszyscy kierowcy
gotowi - zameldował Otakar.
- W porządku. Łączność, daj mi obwód na
wszystkich kierowców.
- Gotowe - odparł po chwili Hyzo, który był
oficerem radiotechnikiem.
- Uwaga, wszyscy kierowcy!
Kiedy to powiedział, ogarnęło go nagle uczucie
podniecenia, silniejsze niż kiedykolwiek.
Wspinaczka, żeglowanie, miłość - wszystko to
zawierało elementy czystej przyjemności, niosło
emocje niezapomniane i trudne do opisania.
Lecz to, co czuł teraz, było zupełnie inne. Na
Ziemi podobnych przeżyć dostarczały mu
jedynie pigułki. Zaniechał jednak ich używania,
ponieważ były łatwo dostępne, każdy mógł je
kupić i doznawać takich samych uczuć.
Stan, w jakim się teraz znajdował, nie mógł być
dzielony z nikim innym. Jan znalazł się na
samym szczycie. Kontrolował wszystko. Miał w
swym ręku więcej władzy, niż kiedykolwiek na
Ziemi, Czasami przyjmował na siebie
odpowiedzialność, lecz nigdy nie była ona tak
absolutna. Populacja całego świata czekała na
jego decyzję.
I on musiał ją podjąć.
Podłoga pod jego stopami lekko drżała. Ciężkie
złącza i plątanina kabli łączyły ciągnik z
pierwszym wagonem i dalej z pozostałymi. Z
tyłu stały pociągi, pełne zboża i
zamieszkujących tę planetę ludzi. Wszyscy z
niecierpliwością oczekiwali na jego rozkazy.
Czując, jak zaczynają drżeć mu palce, zacisnął
dłonie na kierownicy.

background image

- Do wszystkich kierowców - powiedział po
chwili już opanowanym, normalnym głosem.
Krótka chwila zahamowania minęła. -
Wyruszamy. Ustawcie radary zbliżeniowe na
jeden kilometr. Żadnych zmian powyżej tysiąca
stu metrów lub poniżej dziewięciuset. Układy
automatycznego hamowania na 950. I starajcie
się nigdy nie przekraczać tej wartości.
Zaczynamy od minimalnego przyśpieszenia.
Uważnie obserwujcie wskazania naprężeń na
złączach. Wieziemy prawie dwukrotnie większy
ładunek niż normalnie, przy najmniejszym
błędzie bardzo łatwo możemy je pozrywać.
Rozpoczynamy nowym manewrem i chcę,
byśmy powtarzali go za każdym razem, gdy
będziemy ruszać. Wprowadźcie go na swoje
listy czynności. Podaję poszczególne fazy:
Jeden: Zwolnić hamulce we wszystkich
wagonach. Dwa: Zablokować hamulec w
ostatnim wagonie. Trzy: Wybrać i ustawić bieg
wsteczny. Cztery: Przez pięć sekund jazda na
biegu wstecznym przy minimalnej prędkości.
Była to sztuczka, której nauczył się jako
praktykant-konserwator jednotorowej kolei
towarowej na o-brzeżach miasta. Krótkotrwały
ruch do tyłu niwelował niebezpieczne
naprężenie pomiędzy złączami. Gdy w chwilę
później kolejka ruszała do przodu, całość składu
nie była wprawiana w ruch jednocześnie, lecz
odbywało się to stopniowo, w miarę ponownego
wzrostu naprężeń w złączach pomiędzy
poszczególnymi wagonami. W ten sposób
bezwładność wspomagała niejako moment
startu, zamiast go utrudniać.

background image

Jan zdecydowanym ruchem zmienił bieg na
wsteczny i przesunął dźwignię regulatora
prędkości o jeden stopień. Spojrzał na tablicę
przyrządów. Hamulce we wszystkich wagonach
zostały zwolnione, za wyjątkiem numeru
dwunastego, przy którym pobłyskiwała
czerwona lampka. Lewą stopą nacisnął pedał
przepustnicy i poczuł, jak stalowe płyty
podłogowe zaczynają coraz silniej drżeć. Ciężki
pojazd powoli ruszył do tyłu. Po chwili
wskaźniki naprężenia przy wszystkich
wagonach opadły do zera. Jan nie odrywał oczu
od elektronicznego zegara i gdy na jego ekranie
ukazała się cyfra pięć, gwałtownie odciął moc.
- Przygotować się do startu - powiedział,
wrzucając pierwszy bieg. - Drugi rząd pociągów
pozostaje na miejscu, dopóki nie ruszy ostatni z
rzędu pierwszego. Potem drugi rząd zajmuje
pozycję z tyłu. Aż do odwołania wszystkie
czynności wykonywać ręcznie. Pierwszy
przystanek za dziewiętnaście godzin. Ostatni w
Southtown. Do zobaczenia na miejscu.
Zacisnął dłonie na kierownicy i oparł stopę na
pedale akceleratora.
- Ruszamy!
Powoli nacisnął na pedał, zwiększając obroty
silnika. Wraz ze wzrostem przyśpieszenia
sprzęgło hydrauliczne włączyło się
automatycznie i moment obrotowy przekazany
został na koła napędowe. Ciągnik holowniczy
ruszył do przodu, wprawiając w ruch wagon po
wagonie, aż w końcu cały gigantyczny pociąg
toczył się wolno przed siebie. Po jego lewej
stronie ciągnik wiodący drugi rząd przesunął się

background image

wolno do tyłu. Przed nim widniała jedynie pusta
nawierzchnia Drogi. Tylny skaner, zamontowany
na szczycie pojazdu, ukazywał ruszający powoli
kolejny pociąg. Jan obrzucił szybkim
spojrzeniem tablicę rozdzielczą. Wszystkie
wskaźniki napięć płonęły zielonymi światłami.
Wrzucił wyższy bieg i ciągnik przyśpieszył.
- Wszystkie światła zielone - powiedział Otakar,
który siedział na fotelu drugiego kierowcy i nie
odrywał wzroku od tablicy kontrolnej.
Jan skinął krótko głową i obrócił kierownicę w
prawo, by ustawić pojazd dokładnie w osi kabla
kontrolnego, zakopanego pod powierzchnią
skały. Tak jak w zwykłych samochodach, skręt
w ciągniku uzyskiwało się poprzez obrót
kierownicy, lecz utrzymywaniu osi skrętu
służyło centrowanie. Cały manewr
przeprowadzony został z najwyższą precyzją.
Wszystkie wagony zakręciły dokładnie w tym
samym miejscu, zupełnie jakby posuwały się po
niewidzialnej szynie.
Jan utrzymywał szybkość na drugim biegu,
dopóki wszystkie pociągi nie wyruszyły w
drogę. Znajdował się o kilometr z przodu.
Zwiększył szybkość do maksymalnej dopiero
wtedy, gdy przedmieścia i otaczające je farmy
zostały już daleko w tyle. Szerokie opony
szumiały łagodnie, tocząc się po gładkiej
nawierzchni Drogi; po obu stronach przesuwała
się piaszczysta pustynia. W dalszym ciągu
prowadził ręcznie, wiodąc wszystkie pociągi do
oddalonego o 27 tysięcy kilometrów Southtown,
leżącego na przeciwnym biegunie planety.
Na horyzoncie dostrzegł ciemną, niezwykle

background image

stromą skałę, wystającą z masywu skalnego.
Droga musiała w tym miejscu robić szeroki łuk.
Jan włączył obwód łączący go ze wszystkimi
kierowcami.
- Uwaga, zbliżacie się do Skały Igielnej. Kiedy ją
miniecie, możecie przejść na sterowanie
autopilotem.
Wyłączył się i spojrzał na ekran własnego
autopilota. Cienka linia pośrodku wskazywała,
że znajdowali się dokładnie nad kablem
sterującym. Wcisnął przycisk sterowania
automatycznego i oparł się plecami o fotel.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak bardzo jest
zdenerwowany. Złączył palce obu dłoni i silnie
zacisnął.
- Niezły początek - powiedział Otakar, wciąż
wpatrując się we wskazania przyrządów. - Dobra
wróżba na przyszłość.
- Obyś miał rację. Przejmij kontrolę. Ja muszę
się trochę odprężyć.
Otakar skinął ze zrozumieniem głową i zajął
miejsce za kierownicą. Jan przeciągnął się i
przeszedł do kabiny radiooperatora.
- Słuchaj, Hyzo, chciałbym... - zaczął.
- Mam tutaj czerwone światło! - wykrzyknął
niespodziewanie Otakar.
Jan okręcił się na pięcie i wpadł jak burza do
kabiny kierowców. Ponad ramieniem swego
zastępcy spojrzał na tablicę kontrolną na której
pomiędzy rzędem zielonych światełek
pobłyskiwało jedno czerwone. Nagle zapaliło się
drugie, a w chwilę później trzecie.
- Podwyższona temperatura bębnów
hamulcowych w wagonach siedem i osiem. Co

background image

to znaczy, do ciężkiej cholery?
"Przecież wszystkie hamulce są zwolnione" -
mruczał do siebie wściekle.
A wszystko układało się tak pięknie. Wychylił
się do przodu i nacisnął przycisk odczytu.
Przeszło dwadzieścia stopni w obu wagonach.
Gorączkowo zastanawiał się, co robić. Czy
powinien się zatrzymać i sprawdzić? Nie,
oznaczałoby to bowiem zatrzymanie całej linii
pociągów i ponowny start. Przed nimi było
jeszcze trzysta kilometrów płaskiej drogi, zanim
osiągną wzgórza. Do tego czasu nie będzie
chyba potrzeby używania hamulców.
- Odetnij obwody hamulcowe w obu tych
wagonach - polecił. - Zobaczymy, co się stanie.
Otakar posłusznie pstryknął przełącznikami. Jan
z ulgą obserwował, jak czerwone światełka na
pulpicie gasną jedno po drugim.
- Przejmij kontrolę - powiedział. - Ja spróbuję się
zorientować, co się dzieje.
Przeszedł na tył ciągnika i uniósł klapę włazu
prowadzącego do przedziału silnikowego.
- Eino - krzyknął. - Podaj mi diagramy i
instrukcje obsługi obwodów hamulcowych.
Mamy tutaj mały problem.
Jan dokonywał już przeglądów systemów
hamulcowych, lecz do tej pory nie musiał
wykonywać żadnych poważniejszych napraw.
Jak wszystkie urządzenia na Halvmork, systemy
te zaprojektowano tak, by działały wiecznie. No,
prawie wiecznie. Przy częściach zapasowych,
oddalonych o lata świetlne było to jedyne
sensowne rozwiązanie. Wszystkie części
danego urządzenia projektowano w sposób

background image

maksymalnie uproszczony i odlewano z
niezwykle odpornych materiałów. Smarowanie
odbywało się automatycznie. Była to bardzo
prosta metoda i trzeba szczerze przyznać, iż w
praktyce zawodziła niezmiernie rzadko.
- O to ci chodzi? - zapytał Eino, wynurzając się z
otworu włazu, jak lis z nory. W ręku trzymał
diagramy i instrukcje.
Tak. Rozłóż je na stole i przyjrzyjmy się im
bliżej.
Diagramy były niezwykle dokładne. Każdy z
pociągów posiadał dwa oddzielne systemy
hamulcowe. Pierwszy kontrolowany był przez
komputer. Gdy kierowca naciskał pedał w
ciągniku, w tym samym czasie i w takim samym
stopniu uaktywniały się hamulce we wszystkich
wagonach. Ten system - alfa - był układem
aktywnym. System beta - hamulców pasywnych
- uruchamiano jedynie w sytuacjach
krytycznych. Tak długo jak obwód elektryczny
pozostawał włączony, znajdowały się one w
pozycji spoczynkowej, zawieszone na
potężnych sprężynach. Jakakolwiek przerwa w
obwodzie, na przykład przy przypadkowym
oderwaniu się jakiegoś wagonu powodowała, iż
magnesy automatycznie uwalniały hamulce i
pojazd natychmiast stawał.
- Janie, dwa pociągi raportują o podobnych
kłopotach - powiedział Hyzo. - Gwałtownie
rośnie temperatura bębnów hamulcowych.
- Powiedz im, by zrobili to, co my. Niech odetną
obwody systemu alfa. Odezwę się do nich, gdy
tylko się dowiem, co się właściwie stało. -
Stuknął palcem w rozłożony na stole diagram. -

background image

To musi być system alfa.
Gdyby włączył się system beta, natychmiast
byśmy o tym wiedzieli.
- A więc elektronika czy hydraulika? - zapytał
Eino.
- Mam przeczucie, że to nie może być
elektronika. Komputer przez cały czas
kontroluje wszystkie obwody. Z pewnością
poinformowałby nas o jakimkolwiek błędnym
sygnale hamowania. Na początek sprawdzimy
hydraulikę. Zwiększa się ciśnienie w cylindrach
- ponownie wskazał na diagram.
- Może to być spowodowane przez
niedokręcony zawór...
- Lub coś może go po prostu blokować.
- Czytasz w moich myślach, Eino. A
spowodować mógł to jedynie ten przeklęty pył.
Te filtry powinny być czyszczone po każdej
podróży. Wiem, że to żmudna i niewdzięczna
robota, wymagająca pełzania pod każdym z
wagonów. Parę lat temu wyznaczyłem do tego
pewnego mechanika nazwiskiem Decio. Był
jednak tak niesumienny, że odesłałem go do
pracy na farmie. Gdy się zatrzymamy, wyjmiemy
jeden z tych filtrów i przyjrzymy mu się z bliska.
Eino nerwowym ruchem potarł szczękę.
- Jeśli masz rację, to będziemy musieli z
wszystkich wadliwych systemów wylać płyn
hamulcowy, by dostać się do tych zaworów.
- Niekoniecznie. Te zawory bezpieczeństwa,
tutaj i tutaj, zamykają się, jeżeli linia jest
niesprawna. Nie stracimy dużo płynu. Zapasowe
zawory regulacyjne są w magazynku. Musimy
zastąpić główne zawory nowymi, oczyścić stare

background image

i sprawdzić pozostałe we wszystkich wagonach.
- Janie - wtrącił drugi kierowca. - Góry są w
zasięgu wzroku, więc wkrótce dojedziemy do
tunelu. Pomyślałem, że będziesz chciał przejąć
sterowanie.
- Dobrze. Zostaw te papiery, Eino, i wracaj do
silników. Wkrótce będziemy pokonywać zbocze.
Jan zajął miejsce w fotelu kierowcy i tuż przed
sobą dostrzegł ostre granie szczytów. Pasmo
górskie oddzielało kontynent od pustyni,
stanowiąc zaporę dla sztormów i burz.
Prawdziwa podróż zaczynała się dopiero za tym
pasmem. Droga zaczęła się podnosić, więc Jan
ponownie przeszedł na sterowanie ręczne. Po
chwili, wraz ze wzrostem kąta wzniesienia,
zmienił bieg na niższy i przyśpieszył. Przed
sobą widział ciemny wlot tunelu. Sięgnął po
mikrofon.
- Wszyscy kierowcy! Za kilka minut wjeżdżamy
do tunelu. Włączyć reflektory - mówiąc to
włączył własne światła i Droga przed nimi zalana
została strumieniem jaskrawego blasku.
Inżynierowie, którzy wieki wcześniej stworzyli
Drogę, mieli do swej dyspozycji nieograniczone
środki. Mogli podnosić wyspy z dna oceanów -
bądź zanurzać je pod powierzchnię. Mogli
równać łańcuchy górskie i topić litą skałę.
Najłatwiejszym sposobem utworzenia przejścia
przez góry był dla nich tunel. Byli z niego tak
dumni, że postanowili umieścić nad wejściem
jedyną na całej Drodze dekorację. Jan miał ją
tuż przed oczami: wykutą w skale, wysoką na
sto metrów tarczę. Widniał na niej symbol, który
musiał być tak stary, jak rodzaj ludzki: dłoń

background image

dzierżąca krótki, masywny młot. Jan przyglądał
mu się, dopóki nie wjechali do tunelu.
Kamienne ściany były szare i nijakie. Od czasu
do czasu Jan spoglądał na prędkościomierz i
licznik obrotów, pozostawiając kierowanie
pojazdem autopilotowi. Minęło przeszło pół
godziny, nim dostrzegł z przodu maleńkie
światełko, które wkrótce rozrosło się w szeroki,
jarzący się słonecznym blaskiem wylot tunelu.
Dotarli dostatecznie daleko na południe i
wznieśli się dostatecznie wysoko, by wjechać w
świt.
Masywny ciągnik wyjechał z ciemności wprost
w oślepiające słońce. Szyby w oknach
automatycznie pociemniały. Beta Aurigae była
biało-błękitna, a jej promienie
nieprawdopodobnie gorące, nawet na tej
szerokości północnej. W chwilę później słońce
zasłonięte zostało chmurami i o szyby zabębnił
rzęsisty deszcz. Jan włączył wycieraczki i
spojrzał na ekran radaru. Droga przed nimi była
prosta. Ulewa skończyła się tak szybko, jak się
zaczęła I zjeżdżając w dół, Jan po raz pierwszy
dostrzegł jadowitą zieleń dżungli, a dalej błękit
oceanu.
- Co za widok - westchnął, nieświadomy, że
mówi to na głos.
- Ten widok oznacza jedynie coraz większe
kłopoty. Wolę jechać po otwartym terenie -
powiedział Otakar.
- Jesteś maszyną bez duszy, Otakar. Czy ta
monotonia wiecznego mroku nigdy cię nie
nuży?
- Nigdy.

background image

- Wiadomość od załogi rozpoznania -
wykrzyknął Hyzo. - Mają jakieś problemy.
Otakar z ponurą miną pokiwał wolno głową.
- A nie mówiłem? Kłopoty.

Rozdział 6
- Co się stało? - zapytał zaniepokojony Jan,
podnosząc do ust mikrofon.
- Tu Lajos. Po raz pierwszy natknęliśmy się
naprawdę na poważne kłopoty. Trzęsienie ziemi,
prawdopodobnie kilka lat temu. Około sto
metrów Drogi po prostu zniknęło.
- Czy możecie to jakoś zapełnić?
- Nie. Nie możemy nawet dostrzec dna szczeliny.
- A co z objazdem?
- Właśnie próbujemy. Ale to oznacza wycięcie w
skale nowego odcinka drogi. Zajmie to nam co
najmniej pół dnia.
Jan zaklął w duchu. Jeżeli sprawy będą się tak
toczyć dalej, nie będzie to najłatwiejsza podróż.
- Gdzie jesteście?
- Około sześciu godzin jazdy od tunelu.
Sześć godzin oznaczało krótszy dzień niż
planował. A mają jeszcze robotę przy tych
uszkodzonych hamulcach. I z pewnością
wynikną kłopoty z ludźmi, rozdrażnionymi
nieprzewidzianą przeszkodą. Naprawa, objazd
uszkodzonego odcinka Drogi i ponowny start z
samego rana - nie wyglądało to najlepiej. Ale
przynajmniej ludzie wyśpią się w nocy.
W miarę zjazdu ze wzgórz na równinę, krajobraz
wzdłuż Drogi zmienił się kompletnie. Zniknęły
skały wraz z wątłymi krzewami na kamiennych
osypiskach. Droga biegła teraz przez dżunglę,

background image

zasłaniającą zupełnie widok na ocean. Przez
korony drzew z trudnością można było dostrzec
skrawki błękitnego nieba. Na poboczach
piętrzyły się stosy zwalonych drzew i krzewów,
zepchniętych z Drogi przez przejeżdżające
wcześniej czołgi. Istniało tu także życie
zwierzęce. W pewnej chwili spomiędzy gęstych
drzew wyleciał klucz zielonych stworów, które
majestatycznie machając skrzydłami przeleciały
w poprzek Drogi. Dwa z nich roztrzaskały się o
przednią szybę ciągnika i osunęły w dół, pod
koła, pozostawiając za sobą smugę błękitnej
krwi. Jan uruchomił wycieraczki. Pojazd
ponownie prowadził autopilot, tak więc - za
wyjątkiem obserwowania zielonego sklepienia
Drogi - nie było wiele do roboty.
- Zmęczony jesteś, Otakar? - zapytał.
- Troszeczkę. Przespałbym się.
- Jutro zapowiada się długi dzień. Pojutrze też.
Nawet jeżeli będziemy zmieniać się przy
kierownicy, to i tak nigdy nie będziemy w stanie
należycie wypocząć. - Nagle w głowie Jana
zaczął krystalizować nowy pomysł. -
Potrzebujemy większej liczby kierowców. I to
nie tylko w naszym ciągniku, lecz we
wszystkich. W ten sposób jeden z nas byłby
zawsze za kółkiem, drugi miałby oko na
przyrządy, a trzeci mógłby się w tym czasie
zdrzemnąć.
- Nie mamy przecież innych kierowców.
- Wiem, lecz moglibyśmy wyszkolić kilku po
drodze. Otakar chrząknął i pokręcił głową.
- Nie sądzę. Każdy człowiek z jakimikolwiek
umiejętnościami technicznymi ma już

background image

wyznaczone stanowisko. A jeżeli myślisz o
ludziach pokroju twego exmechanika Decio - to
nie bardzo podoba mi się pomysł powierzenia
kierownicy farmerowi.
- Masz rację, lecz tylko częściowo. A co z
wyszkoleniem na kierowców kilku kobiet? - Jan
uśmiechnął się się widząc opadającą powoli
szczękę Otakara.
- Ale... przecież kobiety nie prowadzą. Kobiety to
tylko kobiety.
- Jedynie w zakazanej dziurze, jaką jest ta
planeta, mój chłopcze. Nawet na Ziemi egzaminy
przeprowadzane są na zasadzie ścisłego
współzawodnictwa, bez względu na płeć. To
pozwala na bezustanne podnoszenie kwalifikacji
zawodowych wszystkich pracowników. Ma to
także głębsze, ekonomiczne podłoże. Nie ma
powodu, dla którego ten system nie mógłby
sprawdzić się tutaj. Znajdź dziewczęta z
odpowiednimi zdolnościami i wyszkol je.
- Hradil się to nie spodoba. Głowom Rodzin
także.
- Oczywiście że nie, ale cóż na to poradzisz?
Jesteśmy w sytuacji kryzysowej i aby z niej
wybrnąć, potrzebujemy wszystkich dostępnych
środków.
Wzmianka o Hradil spowodowała, że pomyślał o
innej osobie, należącej do jej Rodziny. To
wspomnienie wywołało na twarzy Jana ciepły
uśmiech.
- Czy zwróciłeś kiedykolwiek uwagę na hafty,
wyszywane przez Elżbietę Mahrową?
- Oczywiście, mam nawet jeden.
- No widzisz, takie wyszywanie wymaga

background image

cierpliwości, umiejętności, koncentracji...
- A więc tego, czego oczekuje się po dobrym
kierowcy - dokończył z domyślnym uśmiechem
Otakar. - Ten zwariowany pomysł rzeczywiście
może się udać. A przynajmniej życie podczas tej
podróży stanie się odrobinę przyjemniejsze.
- Ja także jestem za - rozległ się w głośniku głos
Hyzo. Najwidoczniej musiał słuchać całej tej
rozmowy przez enterkom. - Czy miałbyś coś
przeciwko temu, abym i ja także wyszkolił sobie
jedną lub dwie radiooperatorki?
- Czemu nie? Ale może później. Teraz musimy
sporządzić listę kobiet o których wiemy, że
posiadają pewne predyspozycje w tym kierunku.
Lecz na razie nie mówcie o tym nikomu. Chcę
zaskoczyć tym Starszych później, gdy będą
zmęczeni i wytrąceni z równowagi.
Zanim dotarli do zarwanego odcinka Drogi,
zapadła noc. Ponownie jechali pod górę. Po
prawej stronie wznosiła się skalna ściana, a po
lewej Droga stykała się jedynie z ciemnością.
Słysząc sygnał dźwiękowy radaru czołowego,
Jan zaczai powoli wytracać szybkość. Gdy w
oddali dostrzegł wreszcie błysk metalu, zgasił
główne reflektory i wyciągnął dłoń po mikrofon.
- Rozpoczynamy hamowanie! - powiedział.
Rozciągnięta kolumna pociągów zaczęła
stopniowo zwalniać. Kiedy pierwszy,
prowadzony przez Jana zatrzymał się wreszcie,
Otakar zapisał czas w swym dzienniku i ustawił
przełączniki w pozycji spoczynkowej. Jan wstał
z fotela i przeciągnął się. Był zmęczony -
wiedział jednak, że dla niego ta noc będzie pełna
pracy.

background image

- Przejechaliśmy dzisiaj 987 kilometrów -
powiedział Otakar zapisując to w dzienniku.
- Nieźle - Jan nachylił się, próbując rozmasować
zesztywniałe mięśnie nóg. - A więc pozostało
nam jedynie jakieś dwadzieścia sześć tysięcy.
- Najdłuższa nawet podróż zawsze rozpoczyna
się pierwszym obrotem koła - wtrącił Eino,
wynurzając się z luku prowadzącego do
przedziału silnikowego.
- Filozof dla ubogich - parsknął śmiechem Jan. -
Wyłącz silniki, ustaw wszystkie systemy w
pozycji spoczynkowej i zajmij się
wymontowaniem tego zaworu z wagonu
siódmego. Zaraz przyniosę ci nowy. I sprawdź
przy okazji filtr.
Otworzył drzwi wejściowe; w twarz uderzyło go
gorące, wilgotne powietrze. Ciągniki i wagony
były klimatyzowane, zapomniał więc, że znaleźli
się już dość daleko na południu. Schodząc po
drabince w dół, czuł, jak skóra pokrywa się
kropelkami potu. Już niedługo przy
wychodzeniu na zewnątrz będą zmuszeni do
ubierania się w żaroodporne kombinezony.
Przeszedł sto metrów w stronę postrzępionego
klifu, gdzie urywała się Droga i spojrzał na
obszar zalany jaskrawym światłem, po którym
uwijały się czołgi. Ryk silników i głuchy odgłos
eksplozji odbijały się echem od wysokich ścian.
Bluzgające atomowym ogniem czołgi wycięły
już wnękę w litej skale, by ominąć wyrwę w
Drodze. Część z nich poszerzało i pogłębiało
wykop. Jan nie wtrącał się wiedząc, że poradzą
sobie doskonale bez niego. Miał zresztą interes
do Starszych Rodzin.

background image

Spotkanie wyznaczone zostało w największym
pomieszczeniu mieszkalnym Rodziny Taekeng.
To oni, najbardziej konserwatywni i niechętni
obcym, wciąż kultywowali zwyczaje z odległej
Ziemi. Na ścianach wisiały osobliwe zwierzęta
lub makatki z sentencjami w języku, którego
oprócz nich nikt nie znał.
Byli Rodziną obejmującą liczne grupy. Prawie
wszyscy zgromadzili się właśnie na Drodze, tuż
obok wagonu, w którym odbyć się miało
zebranie. Dyskutowali z podnieceniem o pracy,
o gwiazdach nad głowami, o dziwnych,
niepokojących wyziewach dżungli. Dookoła
roiło się od dzieci, które nawoływano hałaśliwie,
gdy zbliżały się zbyt blisko przepaści.
Niemowlęta zawodziły i milkły dopiero wtedy,
gdy przystawiano je do piersi. Jan przepchnął
się przez tłum i wszedł do wagonu.
Chociaż to on zwołał zebranie, obrady
rozpoczęły się bez niego. Można się było tego
spodziewać. Przed Głowami Rodzin stał Hein
Ritterspach, który przestał mówić, gdy tylko
dostrzegł wchodzącego Jana. Posłał mu pełne
nienawiści spojrzenie i odwrócił się plecami.
Jan rozejrzał się po kręgu poważnych,
kamiennych twarzy i natychmiast zorientował
się, co Hein próbował zrobić. Był spokojny, że
nic z tego nie wyjdzie. Podszedł powoli do
pustego krzesła i opadł na nie ciężko.
- Zebranie może rozpocząć się dopiero wtedy,
gdy wyjdzie stąd Ritterspach - powiedział
twardo.
- Nie - włączył się Chun Taekeng. - Hein wysunął
przed chwilą kilka poważnych oskarżeń, które

background image

powinny zostać wysłuchane. Powiedział...
- Nie dbam o to, co powiedział. Jeżeli chcecie
zwołać zebranie, aby go wysłuchać, możecie
zrobić to w każdej chwili. Nawet jeszcze dziś w
nocy. Ale dopiero wtedy, gdy zakończymy
omawiać nasze sprawy. To ja zwołałem to
zebranie jako Koordynator, ponieważ czekają
nas niezwykle poważne decyzje.
- Nie możesz mnie stąd wyrzucić! - wrzasnął
Hein. - Jako Kapitan Proktor mam pełne prawo
uczestniczyć w tym zebraniu.
Jan zerwał się na równe nogi i podszedł do
poczerwieniałego z gniewu oponenta.
- Masz jedynie prawo wyjść stąd, nic ponadto.
To jest rozkaz.
- Nie możesz mi rozkazywać. Zaatakowałeś
mnie, są świadkowie...
- Ty pierwszy wyciągnąłeś broń, Hein,
działałem więc w samoobronie. I na to też są
świadkowie. Możesz mnie oskarżyć, gdy
dotrzemy do Southtown. Jeżeli będziesz mi
zawracał tym głowę teraz, to po prostu
zaaresztuję cię pod zarzutem zagrażania
bezpieczeństwu podróży. A teraz wynoś się
stąd.
Hein, w poszukiwaniu pomocy, przebiegł
wzrokiem otaczające go twarze. Chun otworzył
usta, lecz prawie natychmiast je zamknął, nie
wypowiadając ani słowa. Hradil siedziała
nieruchoma i spięta, niczym gotowy do ataku
wąż. W pomieszczeniu panowała cisza. Hein
chrząknął i ruszył w stronę drzwi. Ujął klamkę
lewą dłonią i po chwili rozpłynął się w
ciemnościach nocy.

background image

- Sprawiedliwości stanie się zadość w
Southtown - rzuciła złowrogo Hradil.
- Niech będzie i tak - odparł Jan pozbawionym
jakiejkolwiek emocji głosem. - Po podróży. A
teraz do rzeczy. Czy są jakieś kłopoty, o których
powinienem wiedzieć?
- Są narzekania i skargi - powiedział Ivan
Semenow.
- Nawet nie chcę o tym słyszeć. Morale, skargi,
żywność, problemy osobiste - to wszysto może
być załatwione przez Głowy Rodzin. Chodziło mi
o kłopoty natury technicznej: powietrze, prąd,
moc?
Przenosił spojrzenie z twarzy na twarz, lecz nie
doczekał się żadnej odpowiedzi. "Dobrze. A
więc muszę postępować w ten właśnie sposób,
wytrącając ich z równowagi" - pomyślał.
- Zatem w porządku. Wiem, iż mogę na was
wszystkich polegać w kwestii usprawnienia
obsługi technicznej. Jest pewien sposób, w jaki
możecie mi pomóc. Wiecie już, że każdego dnia
będziemy jechać dwukrotnie dłużej niż
normalnie. To dopiero pierwszy dzień, więc
zmęczenie nie dało się jeszcze mocno we znaki.
Lecz już wkrótce będzie to problemem
podstawowym. Kierowcy pracować muszą
dwukrotnie dłużej, a więc szybko staną się
podwójnie zmęczeni. Mogą spowodować
wypadki, na które nie możemy sobie pozwolić.
Dlatego musimy pozyskać więcej kierowców.
- Dlaczego zwracasz się z tym właśnie do nas? -
zapytał impulsywnie Chun Taekeng. - To
problem czysto techniczny, na którym ty
powinieneś znać się najlepiej. Nie ma pracy w

background image

polu, a więc mnóstwo ludzi siedzi bezczynnie.
Wybieraj, kogo chcesz
- Wybaczcie mi, lecz nie dopuszczę żadnego z
tępych wieśniaków bliżej niż kilometr do
ciągnika. A niestety, każdy mężczyzna z
jakimikolwiek uzdolnieniami technicznymi ma
już swoje obowiązki w tej podróży.
- A więc czego właściwie od nas chcesz? -
zapytała Hradil.
- Powiedziałem: mężczyźni. Moi kierowcy
powiedzieli mi, iż znają wiele kobiet,
przejawiających potrzebne umiejętności i
refleks. Mogą być przeszkolone...
- Nigdy! - Hradil wypluła z siebie to słowo
głosem pełnym jadu.
Oczy zmrużyła tak bardzo, że stały się jedynie
szparkami w pajęczynie zmarszczek. Jan, po raz
pierwszy stojąc z nią twarzą w twarz, spostrzegł,
iż jej falujące siwe włosy są w rzeczywistości
peruką. Była więc próżna. "Być może - pomyślał
- znajomość tego faktu stanie się kiedyś cenną
bronią".
- Dlaczego? - zapytał spokojnie.
- Dlaczego? Śmiesz jeszcze o to pytać?
Ponieważ miejsce kobiety jest w domu. Z
dziećmi, z Rodziną. Tak było zawsze.
- Ale nie oznacza to, że musi tak pozostać.
Statki zawsze przybywały. W tym roku jednak
nie przybyły. Statki przywoziły ze sobą nasiona i
wszystko, czego potrzebowaliśmy. Teraz nie
mamy ani nasion, ani niezbędnych nam rzeczy.
Kobiety nigdy nie zajmowały się pracą,
wymagającą umiejętności technicznych. Teraz
będą je wykonywać. Mój drugi kierowca

background image

powiedział mi, że Elżbieta Mahrowa z twojej
Rodziny jest niezwykle utalentowana i pięknie
haftuje. Powiedział także, iż kobieta z takimi
umiejętnościami może być wyszkolona na
drugiego kierowcę. A wtedy on mógłby zastąpić
mnie jako pierwszego kierowcę. Możesz ją do
niego posłać.
- Nie!
Po tym okrzyku zapadła pełna napięcia cisza.
Czyżby tym razem posunął się za daleko?
Możliwe, lecz musi to przeprowadzić do końca.
Musi także zachować dowodzenie.
Cisza wydawała się trwać wiecznie.
- Wybrałeś zaledwie jedną - odezwał się
niespodziewanie Bruno Becker, jak zwykle
powoli i uroczyście. - Dziewczęta z Rodziny
Becker wykonują tak samo piękne hafty, jak
dziewczęta z rodziny Mahrowej. A niektórzy
twierdzą nawet, że piękniejsze. Moja synowa,
Arma, szczególnie słynie z tej sztuki.
- Wiem - odparł Jan, celowo odwracając się do
Hradil plecami. Uśmiechnął się szeroko i
pokiwał z entuzjazmem głową. - Jest także
bardzo piękną dziewczyną, o ile mi wiadomo.
Zaraz, zaraz, czy jej brat nie jest przypadkiem
kierowcą dziewiątego pociągu? Chyba tak.
Wyślę go po nią. Jej własny brat z pewnością
najszybciej przekona się, czy dziewczyna może
być kierowcą.
- Jej hafty są podobne do wzorów
wygrzebywanych przez kurę pazurem na piasku
- parsknęła wściekle Hradil.
- Jestem przekonany, że obie dziewczyny są
równie doskonałe - wtrącił słodko Jan. - Lecz

background image

nie to jest w tej chwili najważniejsze. Ważne, czy
potrafią pełnić obowiązki drugiego kierowcy. Z
pewnością Otakar i brat Army nauczą swe
podopieczne równie szybko nowego zawodu!
- To niemożliwe. Będzie zupełnie sama,
otoczona jedynie przez mężczyzn - nie
ustępowała Hradil.
- Ten problem może zostać z łatwością
rozwiązany. To bardzo rozsądne z twojej strony,
że mi o tym przypomniałaś. Gdy jutro rano
Elżbieta uda się do ciągnika, upewnij się, czy
jest z nią zamężna kobieta. Z góry rozwiązałaś
coś, co rzeczywiście mogło okazać się
problemem, Hradil. Dziękuję ci. A teraz
przygotujemy listę kobiet, które będą
najodpowiedniejsze do tego typu pracy.
Dalsza dyskusja potoczyła się już gładko. Głowy
Rodzin sugerowały nazwiska, rozprawiając przy
tym o zaletach i wadach poszczególnych osób,
a Jan potakiwał głową i zapisywał te, które
wydały mu się najodpowiedniejsze. Jedynie
Hradil pozostała milcząca. Jan spojrzał na jej
pozbawioną ekspresji twarz i spostrzegł, iż
wszystkie uczucia starej kobiety ześrodkowały
się w oczach, które błyszczały chorobliwą wręcz
nienawiścią. Wiedziała doskonale, dlaczego
podjął temat Elżbiety i napawało ją to bezsilną
złością. Jan odwrócił się ignorując staruchę,
wiedział bowiem, że i tak w tej chwili nic nie
poradzi.

Rozdział 7
- Jeszcze godzina - powiedział Lajos Nagy. -
Musimy poszerzyć przejście, inaczej ciągniki nie

background image

przejdą. I chcę przeprowadzić test statyczny
zewnętrznej krawędzi. Nie podoba mi się
ułożenie tych skał.
Pracował całą dobę, co odbiło się na jego
wyglądzie. Był blady, a pod oczami miał
ciemnogranatowe sińce.
- Ile czołgów musi się tym zająć? - zapytał Jan.
- Dwa. Te najcięższe.
- W porządku. Zostaw więc te dwa tutaj, a z
pozostałymi ruszaj do przodu. Musisz zawsze
nas wyprzedzać.
- Mogę zabrać się z tymi...
- Nie, nie możesz. Wyglądasz jak półtora
nieszczęścia. I zanim czołgi wyruszą, chcę, abyś
już w jednym z nich spał. Przed nami daleka
droga i nie wiadomo, co się jeszcze może
wydarzyć. A jeżeli się będziesz dalej sprzeciwiał,
to odwołam cię z dowództwa i przekażę je
ponownie Heinowi.
- To ty mnie w to wpakowałeś! Ale masz rację,
odrobina snu dobrze mi zrobi.
Jan poszedł powoli nowo wyciętą drogą w
stronę zastygłych w oczekiwaniu pociągów.
Podniósł głowę i spojrzał w ciemnoniebieskie
niebo, które wydawało się z każdą chwilą
rozjaśniać. Słońce wciąż jeszcze znajdowało się
za łańcuchem górskim, lecz już wkrótce
podniesie się wyżej. Za ostrymi szczytami skał
widać było jedynie chmury, otulające leżącą
poniżej dżunglę. Zapowiadał się ciepły dzień. I
miało być coraz cieplej. Gdy dotarł do ciągnika,
spostrzegł opierającego się o złoty bok pojazdu
Eino, który ssał wygasłą fajkę. Na jego dłoniach,
ramionach, a nawet twarzy, widniały smugi

background image

smaru.
- Zrobione - oświadczył, widząc zbliżającego się
Jana. - Zajęło to większość nocy, lecz było
warto. Zdrzemnę się teraz w przedziale
silnikowym. Nie trzeba było nawet zakładać
nowych zaworów. Usunąłem zniszczenia.
Działają teraz bez zarzutu. Wymieniłem jedynie
filtry. I miałeś rację, ten Decio nawet ich nie
dotknął. Mam ochotę przełożyć go przez kolano.
- Kto wie, może po podróży pozwolę ci to zrobić.
Jan z przyjemnością wdrapał się po drabince na
górę. Kilka godzin snu, które zamierzał złapać,
postawią go na nogi. Wspinając się coraz wyżej,
dostrzegł wyłaniającą się ponad szczyty
słoneczną tarczę. Blask był tak silny, iż musiał
zmrużyć oczy. Po omacku odnalazł uchwyt
włazu i wśliznął się do kabiny. Powietrze
wewnątrz było przyjemne, chłodne i suche.
- Temperatura przekładni biegowej, temperatura
opon, temperatura bębnów hamulcowych,
temperatura łożysk - recytował ktoś
monotonnie.
Nie był to jednak głos Otakara. Jan poczuł
szybsze bicie serca. Zupełnie o tym zapomniał!
W fotelu drugiego kierowcy siedziała Elżbieta, a
tuż za nią stał Otakar, kiwając z zadowoleniem
głową. Nie dalej niż o dwie stopy siedziała niska,
siwowłosa kobieta, szydełkująca coś z ponurą
zawziętością. Córka samej Hradil, pies
łańcuchowy i obrońca dziewicy. Jan uśmiechnął
się pod nosem, zajmując miejsce w fotelu
kierowcy. Elżbieta spojrzała w jego stronę i
zamilkła.
- Jest absolutnie fantastyczna - powiedział

background image

Otakar. - Dziesięć razy pojętniejsza niż ten
ostatni, zapchlony wieśniak, którego
próbowałem uczyć. Jeżeli z pozostałymi
dziewczętami jest podobnie, to nasz problem z
kierowcami został rozwiązany.
- Jestem pewny, że nie są gorsze - odparł Jan,
nie spuszczając z oczu Elżbiety.
Była tak blisko, że mógł jej dotknąć. I te ciemne
oczy spoglądające z taką czułością...
- Podoba mi się ta praca - powiedziała
dziewczyna. Była odwrócona od reszty plecami,
tak więc tylko Jan mógł dostrzec jej
szelmowskie mrugnięcie okiem.
- Dla dobra pociągu - wyrecytował tradycyjną
formułkę, z trudem powstrzymując się, by nie
parsknąć śmiechem. - Cieszę się, iż mój plan
się powiódł. Nieprawdaż, cioteczko?
Córka Hradil obdarzyła go niechętnym
spojrzeniem i wróciła do przerwanej robótki.
Pod wieloma względami przypominała matkę.
Jej obecność tutaj z pewnością stanie się
utrapieniem. Nie była to jednak wysoka cena za
możliwość stałego przebywania z Elżbietą. Jan,
mówiąc do Otakara, wciąż wpatrywał się w twarz
dziewczyny.
- Jak myślisz, kiedy będzie gotowa, aby zmienić
cię jako drugiego kierowcę?
- W porównaniu z nieudacznikami z innych
pociągów powiedziałbym, że już jest gotowa.
Lecz niech będzie tutaj jeszcze przez dzień jako
obserwator, a jutro spróbujemy zmienić się
miejscami. Wtedy odpowiem ci ostatecznie.
- Brzmi to rozsądnie. Co ty na to, Elżbieto?
- Nie wiem. Nie jestem pewna... ta

background image

odpowiedzialność.
- Odpowiedzialność nie spoczywa na was, a na
kierowcy. Ja lub Otakar będziemy siedzieli w
tym fotelu, prowadząc pociąg i podejmując
decyzje. Ty powinnaś jedynie nam w tym
pomagać. Będziesz obserwowała instrumenty,
podawała nam odczyty i wykonywała polecenia.
Z pewnością dasz sobie radę. Jak sądzisz?
Dziewczyna siedziała nieruchomo z zaciśniętymi
kurczowo dłońmi. Jan po raz wtóry przyłapał
się, iż wciąż nie może nadziwić się jej
subtelnemu pięknu. Jednak gdy przemówiła, w
jej głosie zabrzmiała nuta pewności siebie
charakterystyczna dla rodu Hradil:
- Tak. Dam sobie radę. Wiem, że potrafię to
robić.
- Dobrze. A więc wszystko załatwione.
Gdy czołgi zakończyły wreszcie formowanie
nowego odcinka Drogi, Jan osobiście sprawdził
każdy metr nawierzchni, mając u swego boku
jednego z kierowców. Szli niespełna metr od
zewnętrznej krawędzi, spoglądając niekiedy na
leżącą daleko w dole zieloną dżunglę. Pomimo
lekkiego wiatru, powietrze pomiędzy skałami
przywodziło na myśl rozgrzany piec. Jan ukląkł i
uderzył ciężkim młotem w wystającą krawędź
skały. Kamień odłamał się z głośnym trzaskiem i
poleciał w dół.
- Nie podobają mi się te skały. Bardzo mi się nie
podobają - powiedział.
Towarzyszący mu kierowca skinął głową.
- Mnie także. Gdybyśmy mieli więcej czasu,
poszerzyłbym bardziej to przejście. Miejmy
jedynie nadzieję, iż spływająca w głąb lawa

background image

związała te wszystkie skały razem.
- Nie jesteś jedynym, który ma taką nadzieję. W
porządku, zrobiliście wszystko, co w waszej
mocy. Przeprowadź czołgi, a potem ja wyruszę z
pierwszym pociągiem.
Poszedł w kierunku ciągnika, lecz nagle
zatrzymał się i odwrócił.
- Założyliście kabel prowadzący, jak
planowaliśmy?
- Oczywiście, z absolutną dokładnością.
Teraz należało jedynie przeprowadzić
bezpiecznie pociągi. Myślał o tym już od
dłuższego czasu. Będą protesty, oczywiście,
lecz załogi muszą wykonać to polecenie. Jego
załoga pójdzie na pierwszy ogień.
- Będziesz potrzebował inżyniera - powiedział
Eino, gdy Jan wdrapał się już do kabiny
kierowców. - Obiecuję, że nie zasnę.
- Nikogo nie potrzebuję. Ciągniki będą posuwać
się z minimalną szybkością, przez te kilka chwil
obędę się bez twojej pomocy. Nie będę także
potrzebował drugiego kierowcy ani oficera.
Niech wszyscy opuszczą kabinę. Będziesz
uczyła się dalej, gdy znajdziemy się po drugiej
stronie, Elżbieto. - Ujął dziewczynę za łokieć i
poprowadził do włazu, ignorując gniewne
sapnięcia i podniesione w górę ostrza szydełek
jej przyzwoitki. - I nie martw się.
Jeszcze bardziej protestowali pasażerowie
pociągu, którym polecono wysiąść. Lecz już po
kilku minutach Jan pozostał sam w całym
ogromnym pociągu. Gdyby nastąpiła katastrofa,
będzie jedynym, który zginie. Nie mogli już
sobie pozwolić na dłuższy postój. Pora była

background image

ruszać dalej.
- Wszystko gotowe - krzyknął Otakar przez
otwarty właz.
- Ty też wysiadaj. Ruszani. Do zobaczenia po
drugiej stronie.
Nacisnął lekko pedał akcelatora i ciągnik z
minimalną szybkością ruszył do przodu.
Przełączył sterowanie na automatyczne i zdjął
dłonie z kierownicy. Komputer prowadzi pojazd
o wiele precyzyjniej niż człowiek.
Podszedł do otwartego włazu i spojrzał na skraj
drogi. Jeżeli będą jakiekolwiek kłopoty, to z
pewnością właśnie w tym miejscu. Powoli,
centymetr po centymetrze, pociąg sunął w głąb
wyciętej w skale nowej sekcji Drogi.
Nagły, zgrzytliwy dźwięk przebił się przez cichy
warkot silnika i na oczach Jana nawierzchnia
Drogi pękła, tworząc szybko rozszerzającą się
szczelinę. Odruchowo odwrócił się w stronę
tablicy kontrolnej, lecz szybko zdał sobie
sprawę, że nic już nie może zrobić. Z
zaciśniętymi kurczowo na krawędzi włazu
palcami stał bezradnie i patrzył, jak część Drogi
odrywa się i z hukiem spada na dno doliny. W
nawierzchni zaczęły się tworzyć pęknięcia, które
niczym śmiertelne macki mknęły w stronę
pociągu. I zatrzymały się. Mniej więcej do
połowy Drogi ziała teraz w nawierzchni szeroka
wyrwa, kończąca się na szczęście tuż przed
torem jazdy ciągnika. Jan rzucił się do pulpitu
kontrolnego i zaczął gorączkowo włączać
poszczególne kamery, by uzyskać jak najlepszy
obraz pierwszego wagonu. Sunący wolno
ciągnik znalazł się już bezpiecznie po drugiej

background image

stronie szczeliny.
Jednak wagony były niemal trzykrotnie szersze.
Zewnętrzne, podwójne koło pierwszego z nich
sunęło nieubłaganie w stronę pęknięcia. Jan
zacisnął kurczowo zęby. To się nie mogło udać.
Miał już nacisnąć hamulec, gdy spojrzał
uważniej w ekran i nagle zapłonęła w nim
iskierka nadziei.
Koło zbliżyło się do krawędzi szczeliny i
przekroczyło ją. Jan wstrzymał oddech.
Zewnętrzna opona obracała się powoli w
powietrzu, podczas gdy druga, wewnętrzna,
sunęła samym skrajem wyrwy, przyjmując na
siebie cały ciężar przeładowanego wagonu.
Ten nadmierny ciężar sprawił, iż spłaszczyła się
przybierając nienaturalny kształt. Lecz po chwili
zewnętrzna opona dotknęła przeciwległego
skraju szczeliny, wtoczyła się na nawierzchnię i
cały pojazd znalazł się bezpiecznie po drugiej
stronie. Radio odezwało się donośnym
dzwonkiem. Jan przełączył je na odbiór.
- Czy widziałeś to? - zapytał słabym głosem
Otakar.
- Tak. Zostań blisko tej szczeliny i powiadom
mnie natychmiast, gdybyś dostrzegł dalsze
pęknięcia. Ja przeprowadzę resztę pociągu.
Jeżeli szczelina nie pójdzie dalej, powinno się
udać.
- W porządku, przyjąłem.
I tak szczelinę pokonywały kolejne wagony,
tocząc się z minimalną prędkością. Gdy cały
pociąg znalazł się już bezpiecznie po drugiej
stronie, Jan wyłączył silniki i zablokował
hamulce. Bolał go każdy mięsień, jak po

background image

całodziennej pracy młotem pneumatycznym.
Wysiadł z ciągnika i podszedł do Otakara.
- Jak na razie, żadnych dalszych pęknięć -
oświadczył drugi kierowca.
- A więc pozostałe pociągi powinny także
przejechać.
Obok szczeliny przechodzili właśnie
pasażerowie, trzymając się jak najdalej krawędzi
i spoglądając trwożliwie na ziejącą w
nawierzchni dziurę.
- Wsiadaj do pierwszego ciągnika i ruszaj.
Połowa prędkości, dopóki nie przejadą
wszystkie pociągi. Zostanę tutaj i dopilnuję
wszystkiego, a potem dogonię cię na
motocyklu. Jakieś pytania?
- Żadnych, które potrafiłbym wyrazić. Dobra
robota, Janie.
Upłynęły długie godziny, zanim wszystkie
pociągi minęły bezpiecznie szczelinę. Na
szczęście skała dalej się nie obsuwała. Jan
mknął na motocyklu wzdłuż poruszających się
wolno pociągów, zastanawiając się, jaką kolejną
niespodziankę gotuje im los.
Dalsza trasa wyglądała jednak na przejezdną.
Droga prowadziła teraz w głąb strefy
przybrzeżnej, leżącej na skraju kontynentu.
Nawierzchnia biegła utworzoną sztucznie
groblą. Po obu stronach ciągnęły się porośnięte
kępami rzadkich krzewów moczary i rozlewiska.
Sprawdzające Drogę czołgi poruszały się o
wiele szybciej niż przeładowane pociągi, tak
więc bez większych przeszkód wysforowały się
o pół dnia do przodu.
Noce stawały się coraz krótsze, aż nadszedł

background image

dzień, w którym słońce nie zaszło. Zawisło
jedynie na krótko nad horyzontem, niczym
błękitna kula ognia, a potem wzniosło się
ponownie. Od tej pory bez przerwy wisiało nad
ich głowami, coraz bardziej palące w miarę
posuwania się na południe. Temperatura na
zewnątrz rosła bez ustanku i wynosiła obecnie
50 stopni. Przedtem, gdy zapadały jeszcze noce,
wiele osób opuszczało duszne, zatłoczone
pomieszczenia, nie zważając na przesycone
wilgocią, lepkie powietrze. Teraz, gdy słońce
wisiało na niebie bez przerwy, było to
niemożliwe. Umęczeni ludzie znajdowali się na
krawędzi kryzysu, a do celu było wciąż jeszcze
osiemnaście tysięcy kilometrów.
Jechali przez dziewiętnaście godzin na dobę,
podczas których pomysł z kobietami jako
drugimi kierowcami, dowiódł swej wartości.
Mężczyźni początkowo sarkali na swe żony i
córki, które opuściły rodziny, lecz szybko
przestali, widząc, że te chwilowe niedogodności
opłaciły się. Ich pomoc była rzeczywiście
potrzebna. Niektóre z kobiet nie były co prawda
w stanie nauczyć się wszystkich czynności, lecz
na ich miejsce ochotniczek było aż nadto.
Jan nie pamiętał okresu, w którym byłby równie
szczęśliwy, jak teraz. Tęga przyzwoitka nie
przestawała narzekać na codzienne wspinaczki
do kabiny kierowców, a gdy temperatura
wzrosła już znacznie, nie można było znaleźć
kombinezonu żaroodpornego odpowiedniego
do jej figury. Pewnego dnia zastąpiła ją zamężna
kuzynka Elżbiety, lecz jej także szybko
sprzykrzyła się rola psa łańcuchowego.

background image

Oświadczyła, że jest tym wszystkim znudzona, a
na dodatek musi opiekować się dziećmi i nie
pojawiła się więcej. Początkowo nie doniesiono
o tym Hra-dil, a gdy się o tym dowiedziała, było
już po fakcie. Elżbieta przetrwała dzień z trzema
mężczyznami w jednej kabinie i tym samym
zrezygnowała z opieki przyzwoitki.
Siedziała w fotelu drugiego kierowcy, podczas
gdy Jan prowadził. Otakar spał na koi w
przedziale silnikowym lub grał w karty z Eino.
Hyzo z łatwością uzyskał pozwolenie na wzięcie
udziału w grze. Jan z ochotą zgodził się zastąpić
go chwilowo przy radiu i chociaż właz za nimi
pozostał otwarty, on i Elżbieta po raz pierwszy
znaleźli się w kabinie zupełnie sami.
Początkowo byli nieco skrępowani. Dziewczyna
czerwieniła się i opuszczała głowę, gdy zwracał
się do niej. Zapominała wtedy o obowiązkach
drugiego kierowcy. Jan zignorował to podczas
ich pierwszej wspólnej zmiany, nie czyniąc do
popełnionego przez nią błędu nawet
najmniejszej aluzji. Jednak następnego dnia
wydarzyło się to ponownie, stracił więc
cierpliwość.
- Już po raz drugi proszę cię o ten odczyt. To
trwa zbyt długo. Jesteś tu, aby mi pomagać, a
nie dodatkowo komplikować mi pracę.
- Ja... przepraszam. To już się więcej nie
powtórzy.
Schyliła głowę, by ukryć ciemne rumieńce
wstydu, a Jan poczuł się nagle jak skończony
łajdak. Trudno przecież w jednej chwili zmienić
wpajane od lat zasady i przesądy. Droga przed
nimi była prosta i czysta, radar czołowy nie

background image

wskazywał przeszkód. Pociąg toczył się ze stałą
prędkością sto dziesięć kilometrów na godzinę i
przez chwilę kierownica mogła być bez dozoru.
Wstał i stanął tuż za Elżbietą, opierając lekko
dłonie na jej ramionach. Dziewczyna zadrżała
pod jego dotknięciem, zupełnie jak
przestraszone zwierzątko.
- To ja przepraszam - powiedział miękko. -
Jestem już zmęczony. Najwyższy czas na
zmianę kierowcy. Zaraz zawołam Hyzo.
- Poczekaj jeszcze trochę - poprosiła. - Nie
oznacza to, że nie lubię pozostałych. Ale
widzisz... Wiedziałam, że kocham cię od dawna,
ale dopiero teraz, gdy jesteśmy tu sami, wiem,
co to naprawdę oznacza.
Bez słowa schylił się i pocałował ją w usta.
Oddawała mu pocałunek długo i żarliwie. To on
wycofał się pierwszy wiedząc, że nie jest ku
temu odpowiedni czas i miejsce.
- Wiesz, Hradil miała rację...
- Nie! - przerwała mu gwałtownie. - Nigdy nie
miała racji. Nie uda jej się nas rozdzielić, nie
powstrzyma mnie przed wyjściem za ciebie za
mąż. Nie może...
Połyskujące na konsolecie radia czerwone
światło i głośny brzęczek sprawiły, iż rzucił się
w stronę swojego fotela, wciskając po drodze
przycisk łączności. Tuż za nim pojawił się Hyzo,
który wystrzelił z przedziału silnikowego niczym
ukłuty niewidzialną szpilką.
- Zgłasza się Koordynator.
- Tu Lajos. Natknęliśmy się na coś, z czym nie
możemy poradzić sobie sami. Wygląda na to, że
straciliśmy jeden czołg, chociaż nikt nie odniósł

background image

obrażeń.
- Co się stało?
- Woda, po prostu woda. Droga zniknęła. Nie
potrafię tego opisać, musisz sam zobaczyć.
Nie zważając na rosnące utyskiwania, Jan
utrzymywał całą kolumnę w ruchu, dopóki nie
natknęli się na czołgi. Spał właśnie, gdy
dostrzeżono je na radarze czołowym. Przebudził
się natychmiast i poszedł zmienić Otakara.
Od kilku dni Droga trawersowała nadbrzeżne
bagna i moczary. Wydawały się nie mieć końca.
Lecz od pewnego czasu w monotonnym
krajobrazie zaczęły przeważać płytkie lustra
wody i nagle po obu stronach grobli pozostały
jedynie szerokie rozlewiska. Jan zwolnił, a
sunący za nim sznur pociągów zrobił
automatycznie to samo. Po chwili dostrzegł
stojące czołgi.
Było to przerażające. Droga opadała coraz niżej
i niżej, aż tuż za oczekującymi czołgami znikła
pod powierzchnią wody.
Jan krzyknął do Otakara, by zakończył manewr
hamowania, a sam zaczął naciągać kombinezon.
Na dole czekał już na niego Lajos.
- Nie mam pojęcia, jakie szerokie jest to
rozlewisko - powiedział. - Chciałem przejechać
czołgiem, ale pochłonęła go woda. Dwa
kilometry dalej możesz dostrzec jego wieżę.
Jest tam głębiej niż myślałem, zalało mnie
całkowicie. Na szczęście udało mi się w porę
zamknąć wszystkie klapy i wyjść na zewnątrz.
- Co tu się właściwie stało?
- Mogę jedynie przypuszczać. Wygląda to na
obsunięcie gruntu. Kiedyś cały ten obszar

background image

znajdował się pod powierzchnią wody, a więc
być może grobla została podmyta i po prostu
rozsypała się.
- Jakie to może być szerokie?
- Radary nic nie wykazują, a przez teleskopy
widać jedynie mgłę. Zapadlina może ciągnąć się
przez kilka kilometrów albo opadać aż na samo
dno oceanu.
- To mało optymistyczne. Pójdę się trochę
rozejrzeć.
- Kabel jest wciąż na swoim miejscu.
Instrumenty wykazują, że jest nie uszkodzony.
Posuwając się niezgrabnie w krępującym ruchy
kombinezonie, przeszedł na tył ciągnika.
Ubranie ochronne kryło system rur, przez które
w obiegu zamkniętym krążyła zimna woda,
schładzana przez umieszczony przy pasie
niewielki agregat. Po paru godzinach
przebywanie w kombinezonie stawało się
udręką, umożliwiało jednak życie. Temperatura
na zewnątrz wynosiła prawie 180 stopni. Jan
nacisnął przycisk wbudowanego w tyle pojazdu
interkomu.
- Słyszysz mnie, Otakar?
- Głośno i wyraźnie.
- Ustaw blokadę na wagonach i odłącz
wszystkie przewody. Ja porozłączam kable na
dole.
- Wybieramy się na przejażdżkę?
- Możesz to tak nazwać.
Szybkimi ruchami podniósł w górę metalowe
języki zapadek i poodkręcał pierścienie złączy.
Spod wagonu stojącego tuż za ciągnikiem
dobiegł głośny stukot, gdy uaktywniały się

background image

hamulce systemu beta. Patrzył, jak kable
wciągane są w otwory, a potem odwrócił się i
wspiął do kabiny kierowców.
- Potrzebuję trzech ochotników - zwrócił się w
stronę załogi po zdjęciu kombinezonu. - Ty, ty i
ty. Elżbieto, nałóż kombinezon i wracaj do
wagonu. To, co mamy do zrobienia, może chwilę
potrwać.
Nie zaprotestowała ani słowem, lecz w trakcie
ubierania się w kombinezon nie spuszczała z
Jana oczu. Po jej wyjściu Otakar zamknął i
uszczelnił właz. Jan z uwagą studiował
rozciągające się przed nimi rozlewisko.
- Eino - zapytał w końcu. - Do jakiej wysokości
możemy się zanurzyć?
Eino nie odpowiedział od razu. Miętosząc w
zamyśleniu ucho, rozglądał się dookoła, głośno
coś licząc.
- Nie jest źle - odpowiedział w końcu. - Ciągnik
zaprojektowano tak, by był maksymalnie
szczelny. Wszystkie włazy i klapy zaopatrzone
są w uszczelki dociskowe. Powiedziałbym, że
odrobina wody nam nie zaszkodzi. Możemy
zanurzyć się aż po dach, pod warunkiem, że nie
zalejemy wlotów wentylacyjnych.
- A więc startujemy, zanim się jeszcze nie
rozmyślimy - powiedział Jan, zajmując miejsce
w fotelu kierowcy. - Wracaj do silników, być
może będę potrzebował pełnej mocy. Hyzo,
przez cały czas utrzymuj otwarty kanał
łączności i informuj mnie na bieżąco. Jeżeli
wpakujemy się w jakieś tarapaty, chcę, byście
natychmiast o tym wiedzieli. Otakar, bądź w
pogotowiu, mogę cię potrzebować.

background image

- Będziemy pływać? - zapytał spokojnie Otakar,
pstrykając przełącznikami.
- Mam nadzieję, że nie. Ale musimy sprawdzić,
czy Droga wciąż jeszcze tam jest. Nie możemy
zawrócić i nie możemy zostać tutaj. Ten ciągnik
jest dwukrotnie wyższy niż czołg. Wszystko
zależy od głębokości wody. Pełna moc!
- Jest pełna moc.
Czołgi ze zgrzytem rozsunęły się na boki, robiąc
miejsce sunącemu ciągnikowi. Szerokie opony
dotknęły pierwszych fal i potoczyły się
niepowstrzymanie dalej.
- Zupełnie jak na statku... - mruknął pod nosem
Otakar.
"Z tą jedynie różnicą - pomyślał Jan - że nie
będziemy unosić się na powierzchni". Nie
powiedział jednak tego głośno.
Wszędzie wokół była woda. Wiedzieli, że Droga
jest wciąż pod nimi, ponieważ zanurzyli się
dopiero do połowy. Sygnał radarowy
wskazywał, iż kabel pod powierzchnią w
dalszym ciągu biegnie prosto. W miarę zbliżania
się do wystającej ponad powierzchnię wieżyczki
czołgu poziom wody podnosił się nieubłagalnie
w górę. W końcu Jan zatrzymał ciągnik dobre
dwadzieścia metrów przed zatopionym
pojazdem.
- Nasze koła wciąż jeszcze wystają ponad
powierzchnię - powiedział Otakar, spoglądając
przez boczne okno w dół. Chociaż starał się
tego nie okazywać, cały był spięty.
- Jak myślisz, ile szerokości ma tutaj Droga? -
zapytał Jan.
- Chyba ze sto metrów, jak wszędzie.

background image

- A nie sądzisz, że woda mogła ją po prostu
podmyć?
- Nie pomyślałem o tym...
- Obawiam się tego. Przejadę tuż obok czołgu. I
miejmy nadzieję, że nawierzchnia pod kołami
będzie wystarczająco solidna.
Wyłączył autopilota i przeszedł na sterowanie
ręczne. Przekręcił kierownicę i biała nitka
widocznego na ekranie kabla - ich jedynego
przewodnika - popłynęła w bok, aż w końcu
zniknęła. Woda podnosiła się coraz wyżej.
- Życzę nam szczęścia - zawołał Hyzo. Ton jego
głosu wskazywał, że nie był to żart.
Jan gorączkowo usiłował uświadomić sobie
szerokość tkwiącego przed nim czołgu.
Zamierzał przejechać obok niego jak najbliżej.
Szybko rozejrzał się dookoła. Woda, wszędzie
woda. Jedynym dźwiękiem było wzmagające się
dudnienie silników i ciężki, chrapliwy oddech
ludzi.
- Nie widzę czołgu! - wykrzyknął nagle Jan. -
Wysiadły tylne kamery! Otakar!
Drugi kierowca skoczył w stronę tylnego okna.
- Spokojnie, już prawie go minąłeś. Zostaje z
tyłu, za chwilę będziesz mógł ostro skręcić...
teraz!
Jan na oślep zakręcił kierownicą. Nie mógł
zrobić nic innego. Znajdowali się pośrodku
oceanu, pozbawieni jakichkolwiek znaków
orientacyjnych. Czy wyprzedził już ten czołg? A
może jedzie w zupełnie złym kierunku? Jeżeli
tak, to wkrótce mogą znaleźć się na samym
skraju Drogi.
Zacisnął kurczowo dłonie na kierownicy, nie

background image

próbując nawet otrzeć zroszonego potem czoła.
Nagle w rogu ekranu czołowego pojawiła się
cienka linia kabla.
- Mam go! - wykrzyknął triumfalnie.
Powoli centrował kołem kierownicy, aż w końcu
biała nitka ustawiła się dokładnie pośrodku
ekranu. Dopiero wtedy włączył autopilota i oparł
się plecami o oparcie fotela.
- I to by było na razie tyle. Czy dalej także
dopisze nam szczęście?
Kontrolował jedynie prędkość pozwalając, by
resztą zajął się autopilot. Droga wciąż była pod
nimi, chociaż wydawało się to niemożliwe.
Nagła fala sztormu zalała strugami deszczu
wszystkie okna, ograniczając widoczność do
zera. Jan włączył wycieraczki i pozapalał
reflektory. Z przedziału silnikowego dobiegał ich
szczęk przekaźników.
- Straciliśmy prawie połowę świateł.
Bezpieczniki wysiadły - raportował Eino.
- A reszta?
- Powinna być w porządku. Ich obwody są
izolowane.
Posuwali się dalej. Ze wszystkich stron zacinał
deszcz, a przed nimi znajdowała się jedynie
woda. Woda, która powoli podnosiła się wyżej i
wyżej. Nagle silniki wydały dziwny, jęczący
dźwięk. Cały pojazd zadrżął, przesuwając się
jednocześnie w bok.
- Co się dzieje? - zawołał Hyzo głosem pełnym
paniki.
- Nagłe zwiększenie obrotów! - rozkazał Jan,
chwytając za kierownicę. Wyłączył autopilota i
zajął się śledzeniem nitki kabla, która opadała

background image

niepowstrzymanie w dół ekranu.
- Coś się dzieje na Drodze. Zsuwamy się w bok.
- Piasek albo błoto! - wykrzyknął Otakar. -
Ślizgamy się!
- I tracimy kabel - dodał Jan, kręcąc. - To coś
pod nami jest niezwykle śliskie, koła nie mogą
złapać odpowiedniej przyczepności. Cholera!
Nacisnął na pedał akceleratora i ryk silnika
wzmógł się znacznie. Koła napędowe
zabuksowały wściekle, burząc dookoła pojazdu
powierzchnię wody. Poślizg trwał nadal, a nitka
kabla zniknęła ponownie z ekranu.
- Spadniemy! - wrzasnął Hyzo.
- Albo i nie - odparł zduszonym głosem Jan.
Nieświadomie zagryzł wargi, aż pojawiły się na
nich kropelki krwi.
Nastąpiło krótkie szarpnięcie, potem drugie i
koła dotknęły wreszcie twardej nawierzchni
Drogi. Ciężki pojazd ruszył do przodu, Jan mógł
zmniejszyć moc. W kabinie panowała pełna
napięcia cisza. Wkrótce ponownie natrafili na
kabel i po chwili ostrożnego centrowania
kierownicą Jan ustawił pojazd dokładnie nad
nim. Włączył światła, ponieważ deszcz przestał
już padać.
- Nie jestem pewien... ale wydaje mi się, że
poziom wody spada - powiedział chrapliwie
Otakar. - Tak, nawet na pewno, przecież ten
szczebel jeszcze minutę temu był pod wodą.
- Powiem ci coś jeszcze lepszego - powiedział
Jan, ponownie opadając na fotel. - Jeżeli się
dobrze przyjrzysz, to przed nami zobaczysz
wyłaniającą się z wody Drogę.
Poziom wody opadł i wkrótce znaleźli się na

background image

solidnej, skalnej nawierzchni. Jan wyłączył
silniki i włączył hamulce.
- Udało się. A Droga jeszcze tu jest.
- Ale czy przejadą pociągi? - zapytał z
niepokojem Otakar. - Będą musiały,
nieprawdaż? Odpowiedzią była jedynie cisza.

Rozdział 8
Aby przeprawa pociągów przez zatopiony
fragment Drogi stała się możliwa, należało
zrobić coś z tarasującym przejazd czołgiem. Jan
ruszył z powrotem i unikając tym razem
większych kłopotów zatrzymał ciągnik parę
metrów przed zatopioną przeszkodą.
- Macie jakieś pomysły? - zapytał.
- A może spróbować go uruchomić? -
odpowiedział pytaniem Otakar.
- Raczej bez szans. Stos z pewnością już zamókł
i wszystkie obwody wysiadły. Lecz jest coś, co
musimy sprawdzić, zanim weźmiemy się do
usuwania tego grata. Połącz się z Lajosem,
który prowadził czołg.
Odpowiedź nie była satysfakcjonująca.
- To draństwo ma zablokowane hamulce.
Jedyne, co możemy zrobić, to zepchnąć go na
bok. A nie będziemy w stanie tego zrobić, jeżeli
nie odblokuje się hamulców. Jego masa jest
zbyt wielka, by dawało się go ruszyć z miejsca.
- Ty jesteś głównym konserwatorem -
powiedział Otakar. - A więc ty najlepiej wiesz,
jak tego dokonać.
- Wiem. Musimy się tam dostać i zwolnić
hamulce ręczne. Problem polega na tym, iż
dźwignia zwalniająca znajduje się trzy metry

background image

pod wodą. Potrafisz pływać, Ota-
karze?
- A niby gdzie miałem się tego nauczyć?
- Dobre pytanie. Kanał był zbyt brudny, żeby w
nim pływać. A to jedyny zbiornik wodny w
pobliżu miasta. Ci, co je projektowali mogli
pomyśleć o jakimś basenie pływackim. Zresztą i
tak byłbym prawdopodobnie jedynym
pływakiem na całej Hahrnork. Ale teraz będę
potrzebował pomocy.
Skonstruowanie maski do nurkowania nie było
łatwym zadaniem. Jan zaadaptował do tego celu
jedną z butli ze sprężonym powietrzem. Zdjął
kombinezon i przy pomocy Eino zamocował ją
na plecach, a plastykową tubę włożył pomiędzy
zęby. To, oraz wodoszczelna latarka było
wszystkim, czego potrzebował.
- Podjedź do czołgu tak blisko, jak to tylko
możliwe - polecił Otakarowi, otwierając właz
awaryjny w suficie ciągnika.
"Metal z pewnością będzie gorący - pomyślał. -
Oprócz butów przydadzą mi się więc rękawice".
Gdy oba pojazdy dzieliły niespełna trzy metry,
odepchnął energicznie właz i podciągnął się na
zewnątrz.
Gorące powietrze uderzyło go niczym
rozżarzony młot. Osłonił ramieniem oczy i ruszył
do przodu, omijając szerokie wyloty przewodów
wentylacyjnych. Oddychanie chłodniejszym,
lecz niezbyt przyjemnie pachnącym powietrzem
z butli przychodziło mu z większym trudem, niż
przypuszczał. Rozgrzane blachy zaczęły parzyć
stopy, nawet poprzez grube podeszwy butów.
Doszedł wreszcie na skraj dachu i nie wahając

background image

się ani chwili, zsunął się do wody.
Przypominało to pływanie w kotle z wrzącą
wodą. Trzema ruchami ramion dotarł do
wieżyczki i przez otwarty właz zanurkował do
środka. Było tam ciemno; w porę przypomniał
sobie o latarce. Rozgrzana woda otulała go
niczym wata, z sekundy na sekundę pozbawiała
energii. Dźwignia, musi dostać się do dźwigni.
Poruszał się niczym na zwolnionym filmie.
Bolały go płuca, zaczynało brakować powietrza.
Dźwignia. Odnalazł ją stosunkowo łatwo, ale ku
jego bezsilnej wściekłości nie dawała się
przesunąć. Szarpał się z nią desperacko przez
kilka cennych sekund, zanim przypomniał sobie,
że należy zwolnić blokującą ją zapadkę. Dopiero
wówczas z cichym zgrzytem przesunęła się w
górę.
Jasny kwadrat otwartego włazu widniał
bezpośrednio nad nim, nie miał jednak siły, by
do niego dopłynąć. Zużył resztkę energii, by
zrzucić z pleców zbiornik z tlenem, wypluł
ustnik i odbił się stopami od podłogi. Udało mu
się dosłownie w ostatniej chwili, wątpił bowiem,
by stać go było na jeszcze jedną próbę. Płynął w
górę.
Jego dłonie przebiły powierzchnię wody i
uchwyciły kurczowo krawędź włazu. Po chwili
wciągnął do zmaltretowanych płuc głęboki
haust gorącego powietrza. Zabolało, lecz
równocześnie pojaśniało mu przed oczami. Z
wysiłkiem wdrapał się na szczyt wieżyczki i po
chwili desperacko rzucił w wodę, by dopłynąć
do stojącego obok ciągnika.
Wtedy właśnie poczuł, iż nigdy mu się to nie

background image

uda. Nie miał siły, by wykonać choć jeden ruch
ramieniem.
Tuż koło głowy plusnęła lina. Chwycił ją
instynktownie i mając przed oczami jedynie
czerwoną mgłę poczuł, że ktoś ciągnie go w
stronę pojazdu. Otakar sięgnął w dół, złapał go
za nadgarstki i wyciągnął z wody, niczym na
wpół ugotowaną rybę.
Nagle Jan wrzasnął przeraźliwie, gdy uderzył
nogą w dach, rozcinając przy tym ciało do kości.
Pod wpływem nagłego bólu otworzył szeroko
oczy i dostrzegł stojącego nad nim Otakara.
Mężczyzna był bez skafandra i ciężko dyszał z
wyczerpania.
Wspomagając się nawzajem, ruszyli w stronę
otwartego włazu. Jan zszedł pierwszy,
asekurowany przez idącego tuż za nim Otakara.
Powietrze w ciągniku wydawało im się
rozkosznie chłodne. Przez dłuższą chwilę
siedzieli na podłodze, licząc na odzyskanie
choćby odrobiny sił.
- Nikt mnie nie zmusi, bym zrobił coś takiego
ponownie - wydyszał w końcu Jan. Otakar
niemrawo kiwnął głową.
Hyzo posmarował rozciętą nogę kolegi maścią i
owinął gazą. Jan połknął pastylkę
przeciwbólową, ubrał się i zajął miejsce za
kierownicą.
- Jakieś przecieki? - zapytał po sprawdzeniu
wszystkich kontrolek.
- Żadnych - odparł Hyzo. - Ta bestia jest
szczelna niczym okręt podwodny.
- Dobrze. Daj mi całą moc. Chcę zepchnąć ten
czołg z drogi. Czy przy takim manewrze możemy

background image

uszkodzić ciągnik?
- Chyba nie. Parę reflektorów, nic poważnego. Z
przodu mamy solidną, stalową płytę, grubą na
cztery centymetry. Możesz pchać.
Jan ruszył z najmniejszą możliwą szybkością.
Zgrzytnął metal, pojazdy zetknęły się czołowo.
Nie zmieniając biegów, nacisnął akcelerator.
Olbrzymi ciągnik zadrżał i całą masą naparł na
stojący czołg. Moc silników rosła.
Po chwili, która wydawała się wiecznością,
czołg drgnął. Oba pojazdy ruszyły, a Jan -
utrzymując teraz stałą prędkość - skręcił lekko
kierownicą, starając się utrzymać stały promień
skrętu. Czołg zaczął zbaczać w prawo, sunąc w
stronę niewidzialnej przepaści. W pewnym
momencie uniósł się nieznacznie, zadrżał,
balansując na krawędzi i zniknął w głębinie. Jan
kopnął w hamulce.
Echo kabla prowadzącego znajdowało się teraz
w lewym, dolnym rogu ekranu radarowego, co
wskazywało, że ciągnik także znajduje się na
krawędzi grobli. Jan wrzucił wsteczny bieg i
ostrożnie wycofał pojazd na środek Drogi.
Dopiero wówczas odetchnął z ulgą.
- Udało się - powiedział z zadowoleniem Otakar.
- Mam nadzieję, że na tym skończą się nasze
kłopoty.
Przeprawa pociągów, chociaż uciążliwa, nie
przysporzyła większych problemów. Stracili
jednak sporo czasu. Wagony, lżejsze niż
masywne ciągniki, miały tendencje do
niebezpiecznych poślizgów. Obyło się na
szczęście bez dłuższych postojów; przeprawa
trwała nieprzerwanie, aż wszystkie pociągi

background image

znalazły się po drugiej stronie rozlewiska.
Dopiero wtedy Jan zarządził ośmiogodzinną
przerwę.
Potrzebowali jej wszyscy - a najbardziej
kierowcy, którzy padali wprost z nóg. Jan
wiedział doskonale, jak dalsza jazda w takich
warunkach może być niebezpieczna. Jednak
gdy wszyscy odpoczywali, ponownie przejechał
przez zalany wodą odcinek Drogi i zatrzymał
ciągnik tuż obok nieruchomych czołgów. Ubrał
się w kombinezon, zszedł w dół i zbliżył się do
wozu dowodzenia.
- Już myślałem, że o nas zapomniałeś - przywitał
go Lajos Nagry.
- Wręcz przeciwnie. Od dłuższego czasu nie
jestem w stanie myśleć o niczym innym.
- Chcesz zostawić te czołgi tutaj?
- Nie, za bardzo ich potrzebujemy.
- Ale one nie przeprawią się na drugi brzeg o
własnych siłach.
- Wiem, mam jednak pewien pomysł. Spójrz. -
Rozłożył schemat jednego z czołgów, na którym
pozakreślał niektóre fragmenty na czerwono. -
Wszystkie te miejsca zalejemy masą
uszczelniającą. Wystarczy, by przeprowadzić
czołgi przez wodę.
- Poczekaj chwilę - powiedział Lajos, wskazując
jedno z miejsc na schemacie. - Wszystkie te
włazy będą musiały być uszczelnione. Jak w
takim razie wyjdzie stamtąd kierowca, jeżeli coś
się stanie?
- Nie będzie żadnych kierowców. Odblokujemy
hamulce, uszczelnimy pojazdy i po prostu
będziemy je holować. Pojedyncza lina

background image

wystarczy. Wypróbowałem już.
- Mam taką nadzieję - mruknął Lajos. - Lecz nie
chciałbym znaleźć się w ciągniku, gdyby któryś
z holowanych czołgów spadł z Drogi. Jak nic,
pociągnie za sobą ciągnik.
- To możliwe. Dlatego właśnie na ciągniku
zamontujemy wyzwalacz, który w razie wypadku
natychmiast odetnie hol.
Lajos pokiwał głową.
- A więc dobrze. Zacznijmy od czołgu numer
sześć. Ma rozsypane sprzęgło, a więc i tak
niewielka strata, jeżeli się nie uda.
Rozpoczęli operację.
Holowany czołg zniknął pod wodą, a jego
wynurzeniu się po drugiej stronie rozlewiska
towarzyszyło chóralne westchnienie ulgi.
Szybko zerwano uszczelnienia i okazało się, iż
poza niewielką kałużą na podłodze, pojazd
wewnątrz jest suchy. Pozostałe czołgi
przeholowano równie szybko i sprawnie.
Przed wyruszeniem w dalszą drogę, do
ciągników powróciły pełne obsady. Elżbieta
zjawiła się taszcząc jakieś zawiniątko, które
przed zdjęciem kombinezonu położyła na
podłodze.
- Coś specjalnego - powiedziała z uśmiechem. -
Sama to zrobiłam. Stary przepis rodzinny na
bardzo specjalne okazje. Myślę, że teraz mamy
właśnie taką. Ta potrawa nazywa się beef
strogonoff.
Cała załoga zasiadła do pierwszego
prawdziwego posiłku od rozpoczęcia podróży.
Dziewczyna nie przesadziła - potrawa okazała
się znakomita. Do tego świeżo upieczony chleb,

background image

dużo piwa i zielona cebula. Był nawet żółty ser,
chociaż uporanie się z nim przyszło wszystkim z
największym trudem.
- Wielkie dzięki - powiedział wreszcie Jan i
pomimo obecności pozostałych ujął dziewczynę
za rękę.
Wydawali się tego nie zauważać. Zaakceptowali
ją już jako członka załogi - bardzo ważnego
członka, jako że umiejętności kucharskie
zgromadzonych w kabinie mężczyzn kończyły
się na rozpuszczeniu kilku kostek koncentratu.
Po posiłku Janowi zaświtał pewien pomysł.
- Ruszamy za pół godziny. Mamy więc dość
czasu by sprawdzić, jak radzisz sobie za
kierownicą. Nie chcesz przecież przez resztę
życia pozostać drugim kierowcą - prawda
Elżbieto?
- Dobry pomysł - przytaknął Otakar.
- Och nie, nie mogłabym! To niemożliwe!
- To rozkaz, dziewczyno - surowym na pozór
słowom przeczył szeroki uśmiech.
W chwilę później śmiali się już wszyscy. Hyzo
zniknął w przedziale maszynowym; po chwili
pojawił się z kawałkiem czystej szmatki i
przetarł troskliwie czarną skórę fotela. Otakar
obniżył fotel, by Elżbieta mogła swobodnie
dosięgnąć pedałów. Chociaż silnik był
wyłączony, a ona znała już podstawowe funkcje
wszystkich przyrządów, z widocznym wahaniem
położyła stopy na pedałach i dotknęła
kierownicy.
- Widzisz, jakie to proste - powiedział Jan. - A
teraz wrzuć wsteczny bieg i przejedź kilka stóp.
Dziewczyna zbladła.

background image

- Nie, nie byłabym w stanie.
- Dlaczego nie?
- Rozumiesz, to twoje zajęcie.
- Chcesz przez to powiedzieć, że mogą się tym
zajmować wyłącznie mężczyźni?
- Tak, chyba tak.
- A mimo to, spróbuj. Przez cały tydzień ty i
dziewczęta wykonujecie typowo męską pracę i,
jak już zdążyłaś to z pewnością zauważyć, świat
z tego powodu jakoś się nie zawalił.
- Dobrze. Zrobię to!
Nawet Jana zdziwiła ta nagła zaciętość. Czasy
się zmieniły, a ona lubiła wszelkie zmiany. Nie
czekając na polecenia, uruchomiła silniki,
wyłączyła autopilota i wykonała wszystkie
czynności, przygotowujące pojazd do ruchu. Po
chwili wahania zmieniła bieg na wsteczny i
cofnęła lekko cały ciągnik. Gdy ponownie
wyłączyła silniki, wszyscy w kabinie
uśmiechnęli się szeroko.
Dalszej podróży towarzyszył wesoły i pogodny
nastrój. Wszyscy czuli się wypoczęci i
odprężeni. Był to korzystny objaw, ponieważ
najtrudniejsza część trasy wciąż była jeszcze
przed nimi. Inżynierowie, którzy stworzyli Drogę,
starali się uczynić wszystko, by ominąć
naturalne przeszkody terenowe planety.
Przejazd przez góry ułatwiono drążąc w skale
głębokie tunele. Wzdłuż wybrzeża biegła
szeroka grobla. A na podniesionych z wody
wysepkach, które niczym łańcuch spinały oba
kontynenty, Droga prowadziła prosto i bez
przeszkód zniwelowanymi sztucznie grzbietami
górskimi.

background image

Żadnym jednak sposobem nie dało się odsunąć
Drogi od tropikalnej dżungli. Na większej części
południowego kontynentu panowało wieczne,
upalne lato. Temperatura nierzadko dochodziła
do punktu wrzenia wody, czyniąc z tego obszaru
prawdziwe piekło.
Droga ponownie skręcała w stronę lądu,
prowadząc do tunelu w górskim łańcuchu.
Czołgi znajdowały się o trzydzieści godzin z
przodu i co pół godziny przesyłały raporty o
warunkach przejazdu. Aż do wlotu tunelu Droga
opadała szerokim łukiem. Na gładkiej do tej pory
powierzchni ukazały się wyryte litery: WOLNIEJ.
Wjeżdżając w ciemną gardziel, Jan zastosował
się do tego niezwykłego polecenia i gdy po
kilkunastu minutach w oddali
zamajaczyło światełko wylotu tunelu, robili nie
więcej niż pięćdziesiąt kilometrów na godzinę.
Po drugiej stronie łańcucha gór niepodzielnie
panowała dżungla. Drzewa, krzewy, pnącza
wznosiły się po obu stronach Drogi, nad nią, a
nawet próbowały wtargnąć na nawierzchnię.
Droga miała tutaj 200 metrów szerokości -
dwukrotnie więcej niż normalnie, lecz i tak
przytłoczona była zbitą masą roślin,
niepowstrzymanie pnących się w górę w
wyścigu po słońce. Gałęzie niektórych drzew
rozrosły się do tego stopnia, że stały się zbyt
ciężkie i przewracały pnie w poprzek Drogi.
Niektóre z nich bu-twiały, stając się podłożem
dla innych roślin, ale były też takie, które wciąż
sięgały korzeniami głęboko w ziemię i te
przetrwały, a ich gałęzie, nawet w tak
niewygodnej pozycji, pięły się szybko w górę.

background image

Miejscami przeszkody miały przeszło metr
szerokości i kilkanaście wysokości.
Czołgi wydawały drzewom bezpardonową
wojnę; poczerniałe ślady ich zwycięstw gęsto
znaczyły obie strony Drogi. Pojazdy z
miotaczami ognia stanęły pierwsze, zmieniając
każdą przeszkodę w płonący stos. Czołgi jadące
z tyłu poszerzały przejścia, spychając zwęglone
szczątki na bok. Pociągi mijały właśnie jedno z
takich rumowisk, poskręcanych, wciąż jeszcze
dymiących. Był to koszmarny widok.
- To potworne - powiedziała Elżbieta. - Nie mogę
na to patrzeć.
- Nie chciałbym cię straszyć - odparł Jan. - Ale
to dopiero początek. Najtrudniejszy odcinek
Drogi jest wciąż jeszcze przed nami. Zawsze
było tam niebezpiecznie, ale teraz dodatkowo
jesteśmy opóźnieni. Bardzo opóźnieni.
- A co to właściwie za różnica? - zapytała
dziewczyna.
- Nie jestem pewien, ale mam dziwne
przeczucie, że różnicę tę odczujemy na własnej
skórze. Czasami żałuję, że pierwsi osadnicy nie
pozostawili po sobie żadnych zapisów.
Wszystkie dyski pamięci zostały skasowane do
czysta. Oczywiście, po każdej podróży
zachowały się dzienniki, ale zawierają one
jedynie typowo techniczne notatki lub dane o
przebytych odległościach. Nic osobistego. Nie
znam żadnych faktów, mogę jedynie snuć
przypuszczenia. Najbardziej niepokoję się o
wiosnę.
- Nie znam takiego słowa.
- Nic dziwnego. W słowniku tej planety ono nie

background image

istnieje. W światach bardziej przychylnych
człowiekowi występują cztery pory roku. Zima
jest okresem chłodów, lato okresem ciepła, a
pora między tymi okresami, kiedy wszystko się
ociepla, nazywana jest właśnie wiosną. I jest
jeszcze jesień.
Elżbieta uśmiechnęła się i potrząsnęła głową.
- Dość trudno to sobie wyobrazić.
- Na tej planecie występuje także coś
podobnego. Na skraju strefy mroku zwierzęta
zaadoptowały się do chłodniejszego
środowiska. Mają tam ekologiczną niszę i są w
stanie przetrwać, dopóki się nie ociepli. Jednak
wraz ze zmianą pór roku pojawiają się formy
przystosowane do coraz wyższych temperatur,
a wtedy walka o przetrwanie z pewnością
przybiera bardzo ostry przebieg.
- Ale przecież nie możesz być tego pewien...
- Nie jestem. Możemy mieć nadzieję, iż się mylę.
Skrzyżuj więc palce i módl się, by szczęście
sprzyjało nam dalej.
Stało się jednak inaczej. Pierwsze spotkanie ze
światem zwierzęcym wyglądało na zupełnie
przypadkowe i nie wydawało się, by mogło mieć
wpływ na przebieg podróży. Chociaż była to
prawdziwa rzeź, jedynie Elżbieta wydawała się
być tym poruszona.
- Te zwierzaki nawet nie zdają sobie sprawy z
naszej obecności - szepnęła wstrząśnięta. -
Wychodzą po prostu na Drogę i są rozgniatane,
miażdżone.
- Nic nie możemy na to poradzić. Nie patrz, jeżeli
ten widok sprawia ci przykrość.
- Muszę patrzeć. To należy do moich

background image

obowiązków. Lecz spójrz na te zielonkawe
stworki z pomarańczowymi paskami na
grzbiecie. Wydaje mi się, że jest ich coraz
więcej. Wychodzą z dżungli.
Jan dostrzegł je także. Początkowo pojawiały
się pojedyncze osobniki, potem już całe stada
wylewały się spomiędzy drzew. Wielkie niczym
koty, stanowiły pocieszną karykaturę ziemskich
żab.
- Być może migracja - zauważył. - Albo coś je
ściga. Na szczęście nie są w stanie wyrządzić
nam żadnej krzywdy.
A może mogą? Zadając sobie to pytanie, poczuł
nagle niepokój. Gorączkowo próbował
przypomnieć sobie coś, co schowane było w
najgłębszych zakamarkach pamięci. Co to
takiego było? W każdym razie odrobina
ostrożności nie zawadzi. Zredukował szybkość i
sięgnął po mikrofon.
- Do wszystkich kierowców. Zmniejszyć
szybkość do dwudziestu kilometrów.
- Co się stało? - zapytała z niepokojem Elżbieta.
Nawierzchnia Drogi przestała być widoczna,
zniknęła pod zwartą masą ciał. Wydawały się
zupełnie nie zwracać uwagi na zbliżające się,
ciężkie pojazdy.
- Oczywiście! - przypomniał sobie. Wziął do ręki
mikrofon. - Uwaga wszyscy kierowcy!
Natychmiast zwalniajcie, ale starajcie się nie
używać przy tym hamulców. Zmniejszajcie moc
do zera i obserwujcie wskaźniki naprężeń,
bowiem w przypadku poślizgu możecie złożyć
pociąg niczym scyzoryk. Powtarzam. Zwolnić
nie używając hamulców, obserwować wskaźniki

background image

naprężeń i ekran radaru zbliżeniowego.
- Co się dzieje? - zakrzyknął z przedziału
maszynowego Eino.
- Jakieś zwierzęta na Drodze. Tysiące. Właśnie
je rozjeżdżamy... - przerwał czując, jak pojazd
zaczyna się ślizgać. Włączył autopilota i ujął
oburącz kierownicę. - Cholera, zupełnie,
jakbyśmy jechali po lodzie... żadnego tarcia...
opony ślizgają się na rozgniecionych ciałach.
Co gorsza, wagony także zaczęły się ślizgać. Na
monitorze tylnych skanerów Jan spostrzegł, że
sznur wagonów łamie się i skręca niczym wąż. Z
przerażeniem uświadomił sobie, że komputer
pokładowy nie daje sobie rady z
wyrównywaniem szyku.
- Przerwać połączenia komputera z obwodami
sterowania - polecił wszystkim kierowcom,
odcinając jednocześnie własny komputer.
Lekkie naciśnięcie akceleratora wyrównało na
chwilę szyk ślizgających się wagonów.
Ponownie zredukował szybkość, powoli
zagłębiając się w sunące niczym rzeka ciała.
- Spójrz do przodu!
Zaalarmowany nagłym okrzykiem Elżbiety
podniósł wzrok i spostrzegł, że Droga, do tej
pory prosta, przechodzi w ostry zakręt. W
normalnych warunkach pokonanie go byłoby
proste. Lecz teraz, przy nawierzchni śliskiej
niczym lód...
Strzałka prędkościomierza opadała powoli, lecz
wciąż poruszali się zbyt szybko. Gdy dojeżdżali
do zakrętu, prędkość wynosiła pięćdziesiąt
kilometrów na godzinę.
Jan prowadził ręcznie, musiał jednak ponownie

background image

uruchomić komputer pokładowy, by holowane
przez niego wagony mogły skręcać tak samo,
jak on. Lekki skręt kierownicy i szybkie
centrowanie. Postanowił zacząć od wewnętrznej
strony zakrętu i dać się znosić wolno na
zewnątrz. Strzałka opadała coraz bardziej.
Czterdzieści kilometrów... trzydzieści pięć.
Jeszcze jeden ruch kierownicą. Ciągnik reaguje.
To dobrze. Żeby tylko udało się utrzymać
sterowność.
Obrzucił szybkim spojrzeniem ekrany i z ulgą
stwierdził, że wagony, chociaż zataczają się
lekko, podążają jednak jego śladem. Nagle
ciągnik podskoczył, gdy najechali na leżący na
krawędzi Drogi pień powalonego drzewa.
Dobrze. Zwiększy to odrobinę przyczepność. Po
obu stronach Drogi grobla opadała w dół
stromym nasypem. Dalej piętrzyła się dżungla i
połyskiwało coś, co przypominało kałuże wody.
- Wydaje mi się, że zwierząt jest coraz mniej -
powiedziała Elżbieta. - Wychodzą w coraz
mniejszych grupach.
- Obyś miała rację - odparł Jan, czując ostry ból
w zaciśniętych na kierownicy dłoniach. -
Robimy teraz dziesięć kilometrów na godzinę.
Chyba przejechaliśmy już najgorsze i...
- Nie mogę się utrzymać! - przerwał mu nagle
pełen rozpaczy okrzyk.
Jan gwałtownym ruchem sięgnął po mikrofon.
- Kim jesteś? Podaj swój numer!
- Pociąg numer dwa... tracę szyk... pełne
hamowanie, ale ślizgamy się dalej... spadamy!
Odruchowo wyłączył silniki i cały pociąg stanął.
Z głośnika dobiegł ich łoskot dartych blach i

background image

przeraźliwy krzyk bólu. Potem zapadła cisza.
- Wszystkie pociągi zatrzymać się! - polecił. -
Pociąg numer dwa, czy mnie słyszysz?
Jedyną odpowiedzią był głuchy szum z
głośnika.
- Pociąg numer trzy, czy zatrzymaliście się?
Tym razem odpowiedź była szybka i wyraźna:
- Zgłasza się trójka. Zatrzymaliśmy się bez
większych kłopotów. Przed nami zwierzęta
wciąż przekraczają Drogę. Widzę porozgniatane
ciała i mnóstwo krwi...
- Wystarczy, trójka. Ruszaj na minimalnej
szybkości do przodu. Raportuj natychmiast, gdy
dostrzeżesz dwójkę
- wcisnął guzik interkomu. - Hyzo, odbierasz
dwójkę?
- Próbuję - odparł radiooperator. - Nie mam
żadnego sygnału z ciągnika. Chun Taekeng ma
własny nadajnik w wagonie, ale nie zgłasza się.
- Próbuj dalej...
- Poczekaj, mam sygnał. Przełączam na obwód
ogólny.
- ...Jak się stało - głos był urywany,
przestraszony.
- Mamy kilku rannych. Przyślijcie lekarza.
- Tu Koordynator. Kto mówi?
- Jan? Tu Lee Ciou. Mieliśmy hamowanie
awaryjne. Kilku ludzi jest rannych...
- Poczekaj, Lee. Czy wagony są w dalszym ciągu
hermetyczne? Co z klimatyzacją?
- Na razie działa. Nie mamy chyba żadnych
dziur, bowiem wylądowaliśmy prosto na tych
przeklętych zwierzakach. Włażą teraz na
wagony, nawet na okna.

background image

- Dopóki nie dostaną się do środka, nie zrobią
wam żadnej krzywdy. Dowiedz się, jaka jest
sytuacja w pozostałych wagonach i poinformuj
mnie o wszystkim. Koniec.
Przez chwilę siedział wyprostowany, bębniąc
nerwowo palcami o kierownicę. Szyk jednego z
pociągów został rozerwany, zasilanie jednak
najwidoczniej zostało zachowane. Tak więc
generator w ciągniku powinien jeszcze
funkcjonować. A jeżeli tak - to dlaczego nie
mógł skontaktować się z jego załogą? Co było
przyczyną tak nagłego zniknięcia radia?
Cokolwiek tam się wydarzyło, jedno było pewne
- musi się tym zająć. Ale nie sam. Będzie
potrzebował pomocy. Nagle uświadomił sobie,
że siedząc tak i rozmyślając, traci cenne
sekundy.
- Hyzo - krzyknął do interkomu. - Nawiąż
łączność z czołgami. Powiedz im, że mamy tutaj
kłopoty z pociągiem i będziemy potrzebowali
pomocy. Chcę, aby przysłali tu dwa najcięższe
czołgi razem ze wzmocnionymi linami
holowniczymi i dodaj, by przycisnęli gaz do
dechy.
- Zrobione. Zgłasza się pociąg numer trzy.
- Przełącz na obwód ogólny.
- Jestem w kontakcie wzrokowym z dwójką.
Wagony porozrzucane po całej Drodze, niektóre
nawet w dżungli. Zatrzymałem się przed
ostatnim wagonem.
- Widzisz ciągnik?
- Nie.
- Jakieś szansę na przejazd obok?
- Absolutnie żadnych. To prawdziwa katastrofa!

background image

Nigdy nie widziałem...
- Dobrze, trójka. Wyłączam się. Natychmiast
odezwał się Hyzo:
- Mam pozwolenie Lee Ciou. Łączę.
- Janie, słyszysz mnie? Janie...
- Słyszę. Czego się dowiedziałeś, Lee?
- Rozmawiałem z drugim wagonem.
Przekrzykują się nawzajem, ale nie wydaje mi
się, by ktoś zginął. Wagon Chun Taekenga ma
powybijane okna, ewakuują więc ludzi do
mojego. Ale jest coś poważniejszego. Udało mi
się połączyć z inżynierem ciągnika na obwodzie
wewnętrznym.
- Powiedział ci, co się stało?
- Tak. Ale najlepiej sam z nim porozmawiaj.
Spróbuję połączyć cię z nim na obwodzie
awaryjnym.
- Dobrze. Vilho, jesteś tam? Vilho Heikki, czy
mnie słyszysz?
Przez chwilę z głośnika na tle szumów słyszalne
były jedynie trzaski. Nagle dobiegł go daleki,
niewyraźny głos:
- Janie... mieliśmy wypadek. Byłem właśnie w
przedziale silnikowym, gdy ciągnik zaczął się
ślizgać. Usłyszałem jeszcze krzyczącego Turu, a
potem uderzyliśmy w coś. W coś solidnego. A
potem ta woda... i Arma...
- Vilho, nie słyszę cię. Możesz mówić głośniej?
- Paskudny wypadek. Zobaczyłem, jak przez
właz w kabinie kierowców zaczyna się wlewać
woda. Może powinienem był spróbować ich
wyciągnąć, ale oni nie odpowiadali. A woda
wlewała się coraz prędzej, więc zatrzasnąłem i
uszczelniłem właz...

background image

- Postąpiłeś słusznie. Musiałeś przecież myśleć i
o pozostałych wagonach...
- Tak, wiem... ale Arma Nevalainen... ona była
drugim kierowcą.
Jan nie miał czasu na refleksję, że realizacja
jego wspaniałego planu, przewidującego pomoc
młodych kobiet w prowadzeniu pociągów,
spowodowała właśnie śmierć jednej z nich.
Musiał myśleć o tych, którzy pozostali przy
życiu.
- Tracisz moc, Vilho?
- Chyba nie. Jak na razie wszystkie światła
zielone. Cały ciągnik tkwi głęboko przechylony,
z nosem w bagnie. Przyrządy kontrolne w
kabinie kierowców i interkom nie działają.
Generator wciąż pracuje, najwidoczniej wyloty
wentylacyjne są jeszcze nad powierzchnią
wody. Stało się jednak coś niepokojącego.
- Co takiego?
- Nie działa klimatyzacja. Temperatura wewnątrz
szybko rośnie.
- Nie poddawaj się. Zaraz cię stamtąd wyciągnę.
- Co chcesz zrobić? - krzyknęła wystraszona
Elżbieta.
- Jedynie to, co konieczne. Aż do mojego
powrotu przejmujesz dowodzenie. Jeżeli będą
jakieś problemy, Hy-zo ci pomoże. Po przybyciu
czołgów skieruj je bezpośrednio do ciągnika
pociągu numer dwa. Będę już tam czekał.
Podczas gdy Jan wkładał kombinezon, Eino
zwinął drugi w zgrabną paczkę.
- Powinieneś mi pozwolić pójść ze sobą, Janie -
powiedział.
- Nie. Utrzymuj moc. Ja muszę się rozejrzeć na

background image

miejscu. Do tego nie potrzeba dwóch ludzi.
Przeszedł do tyłu pojazdu i usłyszał, jak Eino
zatrzaskuje za nim drzwi przedziału
maszynowego. Bez nerwowego pośpiechu Jan
zdjął opasujące motocykl uchwyty, włożył
kombinezon do bagażnika i wytoczył maszynę
na ziemię. Gdy tylko spojrzał na nawierzchnię
Drogi, zrobiło mu się niedobrze.
Za pojazdem rozciągała się istna hekatomba.
Ciała obcych stworów leżały rozjechane,
zmiażdżone i unicestwione. Kilka okaleczonych
sztuk, pchanych do przodu jakimś instynktem
pełzło nieporadnie w kierunku dżungli. Drogę
pokrywały drgające strzępy błękitnego mięsa i
kałuże krwi. Szerokie opony pojazdów dokonały
potwornego zniszczenia.
Jadąc wzdłuż nieruchomych wagonów
spostrzegł, że ślizgające się opony pozostawiły
za sobą szeroki ślad w postaci smug krwi i
parujących wnętrzności. Powoli, manewrując
ciałem, by nie wpaść w poślizg na
makabrycznych szczątkach, dojechał do
zakrętu.
Z dżungli wyszło coś dużego, uzbrojonego w
groźnie wyglądające pazury i ruszyło w jego
kierunku.
Przez ułamek sekundy spoglądał na
przerażającą postać. Następnie przekręcił
manetkę gazu do oporu i ślizgając się, pomknął
z rykiem silnika do przodu, oddalając się od
stwora. Pochylony nad kierownicą, starając się
utrzymać równowagę, zaryzykował spojrzenie
przez ramię, po czym zwolnił. Potwór ucztował
wśród martwych ciał porozgniatanych zwierząt.

background image

Na widok pociągu numer dwa z trudem
opanował nagły dreszcz. Wagony były
porozrzucane na całej szerokości Drogi,
niektóre wjechały nawet pomiędzy drzewa.
Ciągnik spadł z nasypu i stał silnie przechylony,
do połowy zanurzony w wodzie.
Zbliżając się ostrożnie do unieruchomionego
ciągnika, dostrzegł prawdziwą przyczynę
tragedii. Olbrzymie drzewo zostało spalone, a
następnie zepchnięte z Drogi na bok.
Powstrzymało, co prawda, staczający się
ciągnik przed całkowitym zanurzeniem w
wodzie, jednak jedna z masywnych gałęzi
przebiła przednią szybę w kabinie. Śmierć
kierowców musiała nastąpić natychmiast.
Wyciągnięcie tak ciężkiego pojazdu z bagna nie
będzie łatwe - pomyślał. Ale to musi poczekać.
Przede wszystkim należy uwolnić Vilho. Jan
podszedł do tyłu ciągnika i trzymając się liny
spróbował dotrzeć na górę. Czuł, jak pomimo
grubych rękawic, rozgrzany metal parzy go w
dłonie. Po pachą ściskał zwinięty przez Eino
kombinezon. Po dotarciu do tylnego wejścia
podniósł pokrywę interkomu i nacisnął guzik.
- Vilho, słyszysz mnie? Odezwij się, Vilho.
Musiał powtórzyć to dwa razy, zanim w końcu
usłyszał cichą odpowiedź:
- Gorąco... nie mogę oddychać.
- Będzie jeszcze goręcej, jeżeli nie zrobisz tego,
co powiem. Nie mogę otworzyć tych drzwi,
musisz otworzyć je sam, od wewnątrz. Są ponad
poziomem wody. Powiedz, gdy już to zrobisz.
Z wnętrza ciągnika dobiegł niewyraźny,
skrzypiący dźwięk. Minęła dłuższa chwila, nim w

background image

głośniku ponownie zabrzmiał głos
wycieńczonego Vilho:
- Otwarte... Janie.
- A więc najgorsze mamy za sobą. Cofnij się
teraz. Postaram się wejść i zamknąć je za sobą
tak szybko, jak będzie to możliwe. Mam dla
ciebie kombinezon. Liczę do pięciu, a potem
wchodzę.
Przy słowie: "pięć" Jan kopnięciem otworzył
drzwi i wpadł do środka, wrzucając do wnętrza
kombinezon. Ze względu na silny przechył
całego pojazdu zamknięcie ciężkich drzwi było o
wiele trudniejsze, niż się tego spodziewał.
Zamknął je z wysiłkiem, zapierając się nogami o
obudowę silnika i napierając na drzwi
ramieniem. Zatrzasnęły się z głuchym łoskotem.
Vilho siedział bez ruchu, oparty o przeciwną
ścianę. Jednak gdy Jan się zbliżył, otworzył
oczy i lekko zadrżał. Jan uklęknął i zaczął
wsuwać nogi kolegi w kombinezon. Wreszcie
włożył na głowę bezwładnego Vilho
przezroczysty hełm, sprawdził uszczelnienia i
włączył chłodzenie na pełną moc. Czując na
twarzy ożywcze powiewy świeżego powietrza,
inżynier uśmiechnął się i z wysiłkiem uniósł w
górę kciuk.
- Gdyby nie ty, chyba bym się tutaj upiekł.
Dzięki...
- To ty zasłużyłeś na podziękowania. Jedynie
dzięki tobie wszyscy w pociągu jeszcze żyją.
Czy generator w dalszym ciągu będzie
dostarczał prąd?
- Tak. Udało mi się ustawić go w pozycji
automatycznej.

background image

- To świetnie. A więc mamy szansę wydostać się
stąd w całości. Musimy odnaleźć teraz wagon, w
którym znajduje się Lee Ciou i sprawdzić jak
wygląda sytuacja. Rozmawiałem z nim z mojego
ciągnika.
- Jego wagon był szósty z kolei.
- Chodźmy więc.
Szli wzdłuż pociągu, stąpając po szybko
rozkładających się ciałach zielonych stworów.
Wagony stały na Drodze pod różnymi kątami,
ale kable połączeniowe i złącza wydawały się
przetrwać wypadek bez uszkodzenia. Był to
powód do chwały dla dawno temu zmarłych
ludzi, którzy je zaprojektowali.
Uwięzieni w nieruchomych wagonach ludzie,
widząc ratowników, machali z podnieceniem
rękoma. W jednym z okien pojawiła się nagle
pomarszczona twarz Chun Taekenga, którego
usta miotały bezgłośne przekleństwa. Jan
uśmiechnął się i pomachał mu ręką, a Chun
poczerwieniał i w odpowiedzi pogroził mu
gwałtownie zaciśniętą pięścią. Gdy dotarli do
drzwi, Vilho włączył interkom. Musieli powtarzać
kilkanaście razy wezwanie, by poprzez
podniecony gwar przebił się wreszcie głos Lee.
- Janie, tu Lee. Słyszysz mnie?
- Tak.
- Czy to Vilho jest razem z tobą? A kierowcy...?
- Nie żyją. Co z ludźmi z pociągu?
- Lepiej, niż myślałem na początku. Kilka
złamań, ale w sumie nic poważnego. Ludzie z
rozbitego wagonu zostali już ewakuowani. Chun
Taekeng bez przerwy narzeka...
- Mogę to sobie wyobrazić. Wrzeszczał coś do

background image

nas, mijaliśmy go, stojącego w oknie. Co z
czołgami?
- Spodziewamy się ich w każdej chwili.
"A więc wciąż jeszcze mam szansę, by
wyciągnąć stąd tych ludzi żywych" - pomyślał w
duchu Jan.
Chociaż nie będzie to proste. Dwóch kierowców
zginęło, a więc na ich miejsce trzeba będzie
znaleźć innych. A czy uda się uruchomić
ciągnik? Do zrobienia było jeszcze niemało.
Opadło go znużenie, mącąc jasność myśli.

Rozdział 9
Zanim nadjechały czołgi, Jan ułożył już plan
operacji ratunkowej i rozpoczęto przygotowania.
Słysząc chrzęst gąsienic pojazdów odwrócił się
i machnął ręką, by się zatrzymały. Oparł
motocykl o stalowy bok pierwszego z nich i
wspiął się niezgrabnie do kabiny kierowców. Po
raz pierwszy od kilku godzin zdjął hełm i przez
kilka chwil siedział nieruchomo, wdychając
głęboko czyste i chłodne powietrze.
- Ale bałagan - stwierdził Lajos, spoglądając na
nieruchomy pociąg.
- Przede wszystkim dajcie mi trochę wody -
odparł Jan i nie odzywał się więcej, dopóki nie
opróżnił do dna litrowej butelki życiodajnego
płynu. - Mogło być gorzej. Na razie dwoje
zabitych. Ale musimy się upewnić, że pozostali
wyjdą z tego z życiem. Podaj mi kawałek kartki
to narysuję ci, co zrobimy.
Szybko naszkicował pogrążony w bagnie
ciągnik i porozrzucane wagony pociągu,
wskazując ołówkiem na pierwszy wagon.

background image

- W tej chwili odłączamy stąd wszystkie kable,
za wyjątkiem głównych łączy. To robota Vilho. Z
kąta nachylenia wnoszę, że jedynie ciężar
pociągu powstrzymuje ten ciągnik przed
zupełnym pogrążeniem się w wodzie. A teraz ty.
Chcę, byś przeciągnął liny holownicze od
twojego czołgu do ciągnika. Zaczep je dokładnie
tu i tu. Naciągnij je i stań na hamulcach,
blokując jednocześnie gąsienice. Wtedy
odetniemy resztę połączeń i drugi czołg
odepchnie ten wagon na bok, robiąc nam
miejsce. Potem drugi czołg także zaczepi swoje
liny i na dany sygnał wyciągniemy ciągnik na
Drogę.
Lajos pokręcił z powątpiewaniem głową.
- Szczerze pragnę, by ten plan się powiódł. Ale
w grę wchodzi olbrzymia masa. Czy ktoś
wewnątrz ciągnika nie mógłby wrzucić
wstecznego biegu i trochę nam pomóc?
- Nie. Kabina kierowców jest rozhermetyzowana
i wejście tam jest niemożliwe. Vilho może nam
jednak pomóc, od czasu do czasu odblokowując
hamulce. Lecz obawiam się, że to już wszystko,
czego możemy oczekiwać.
- A więc nie ma na co czekać - stwierdził Lajos. -
Jesteśmy gotowi.
- Dajcie mi jeszcze trochę wody i możemy
zaczynać.
Była to niewdzięczna, wyczerpująca praca, bez
mała mordercza w tak niesamowitym skwarze.
Grube rękawice kombinezonów utrudniały
manipulowanie przy delikatnych mechanizmach
złączy. Wszyscy pracowali bez chwili
wytchnienia, niemal do upadłego. Po

background image

zamocowaniu lin holowniczych odcięto resztę
łączy. Liny napięły się, lecz wytrzymały. W tym
samym czasie drugi czołg zajął się odsuwaniem,
stojącego pod kątem do przechylonego
ciągnika, wagonu. W normalnych warunkach
byłoby to niezwykle trudne, lecz śliska od krwi
nawierzchnia zmniejszała tarcie. Po odsunięciu
wagonu, do czołgu przymocowano liny od
ciągnika i wycofano się na bezpieczną pozycję.
- Wszystkie liny zaczepione - zasygnalizowano
nareszcie.
Jan znajdował się w kabinie drugiego czołgu,
nadzorując tę trudną, a zarazem delikatną
operację.
- Przyjąłem. Cofniemy się teraz, by naprężyć
liny. Jedynka, jesteście gotowi?
- Tak.
- Dobrze. Zacznijcie ciągnąć na komendę:
"start". Vilho, słyszysz mnie?
- Głośno i wyraźnie.
- Uważaj na hamulce. Przejmujemy całą masę
ciągnika na liny holownicze. Gdy naprężenie
dojdzie do trzystu, krzyknę: "hamulce". Wtedy je
zwolnisz. Zrozumiałeś?
- Oczywiście. Wyciągnijcie mnie stąd jak
najszybciej. Nie mam ochoty na kąpiel.
Kąpiel. Jeżeli liny puszczą, cały ciągnik
natychmiast skryje się pod powierzchnią wody.
W takim przypadku Vilho nie będzie miał
żadnych szans. Nie czas jednak na czarne myśli.
Jan otarł przedramieniem zroszone potem
czoło. "Dlaczego w klimatyzowanym czołgu
nagle zrobiło się tak gorąco?" - pomyślał i
wydał polecenie:

background image

- Zaczynamy, jedynka. Uwaga: raz, dwa - start!
Silnik ryknął i ruszyli powoli do tyłu. Jan nie
odrywał oczu od wskaźnika naprężenia, na
którym cyfry szybko rosły, niczym przy
oglądaniu wyścigów. Gdy dostrzegł liczbę 299,
podniósł mikrofon i wrzasnął:
- Hamulce! Zwolnij hamulce!
Ciągnik zadrżał, ledwo dostrzegalnie uniósł się
w górę - i zamarł. Wskaźniki naprężenia rosły i
rosły, szybko zbliżając się do punktu
wytrzymałości lin. Jan zaciskał zęby i nie
patrząc już na wskaźnik nacisnął pedał gazu -
teraz albo nigdy. Liny zawibrowały - miał
wrażenie, że nawet w szczelnej kabinie słyszy
wysoki jęk maltretowanego materiału - i ciągnik
zaczął wytaczać się wolno na nawierzchnię.
- Mamy go! - wrzasnął Jan. - Uważajcie na
przednie koła. Zwolnić, gdy tylko dotknie
krawędzi. Uwaga... teraz!
Udało się. Wyrwało mu się głębokie
westchnienie ulgi. Teraz musiał uporać się z
dużo poważniejszym problemem. Strzaskana
kabina uwięziła martwe ciała kierowców.
Bardziej przygnębiony, niż chciałby się do tego
przyznać, zaczął naciągać kombinezon.
Wyprawili im krótki pogrzeb. Orszak żałobny
stanowiło kilku mężczyzn w żaroodpornych
kombinezonach, którzy po wysłuchaniu kilku
słów modlitwy natychmiast powrócili do
przerwanej pracy.
Kabina została osuszona i Jan przystąpił do
oględzin uszkodzeń. Pomimo, że padał ze
zmęczenia, nadzorował wszystko osobiście. W
miejsce strzaskanej płyty czołowej

background image

zamontowano nową, z szybą co prawda
mniejszą, lecz w wystarczającym stopniu
spełniającą swe zadanie. W pulpicię
sterowniczym wymieniono uszkodzone
kontrolki na nowe i ponownie wyskalowano
urządzenia pomiarowe.
Porozrzucane na Drodze wagony ustawiono w
szyku. Z niezwykłą pieczołowitością
sprawdzono wszystkie złącza i kable
przyłączeniowe. Na szczęście wydawały się być
w porządku. Musiały być w porządku.
Wyruszyli kilka godzin później - z minimalną
szybkością, by dokończyć niezbędnych napraw
- posuwali się jednak do przodu.
Jan przeszedł do przedziału silnikowego,
położył się na koi i zasnął, zanim głowa dotknęła
poduszki.
Gdy się obudził, było już ciemno. Ziewnął
szeroko i przeszedł do kabiny kierowców. Za
kierownicą siedział Otakar, którego twarz była
wręcz szara ze zmęczenia.
- Idź się trochę przespać, Otakar - polecił Jan.
- Ależ czuję się świetnie...
- To nieprawda - wtrąciła z emfazą Elżbieta. -
Przez ostatnich kilkanaście godzin nie zmrużył
nawet oka, chociaż pozwolił odpocząć innym.
- Słyszałeś, co mówi młoda dama? Zmiataj stąd
- powiedział stanowczo Jan.
Otakar był zbyt zmęczony, by się sprzeczać.
Skinął ociężale głową i wyszedł z kabiny. Jan
zajął opuszczone przez niego miejsce i omiótł
uważnym spojrzeniem pulpit sterowniczy.
- Zbliżamy się do najgorszego odcinka Drogi -
powiedział, nie tając niepokoju.

background image

- Najgorszego? - wykrzyknęła ze zgrozą
Elżbieta. - To jak nazwiesz to, przez co właśnie
przejechaliśmy?
- Normalnie byłby to jeden z łatwiejszych
odcinków. Zwierzęta zazwyczaj nie sprawiają
kłopotów. Lecz teraz wjeżdżamy w obszar, na
którym występują zupełnie inne stwory.
Przystosowały się do życia w promieniach
palącego słońca i zabijają wszystko, co się
rusza, nie wyłączając siebie nawzajem.
Elżbieta spojrzała na dżunglę, leżącą poza
spieczoną nawierzchnią Drogi i wzdrygnęła się.
- Nigdy nie myślałam o tym - odezwała się
głuchym głosem. - Straszne jest
przeświadczenie, że w każdej chwili może
zaatakować nas coś nieznanego. Gdy
wyglądasz przez okno wagonu, wszystko
wydaje się być zupełnie inne.
Jan skinął poważnie głową.
- Przykro mi, lecz muszę ci jeszcze powiedzieć,
że największe niebezpieczeństwo grozi nam ze
strony tego, co niedostrzegalne. Gdy
przejeżdżaliśmy tędy ostatnim razem,
wystawiłem na zewnątrz siatkę - i w ciągu kilku
zaledwie godzin złapało się w nią co najmniej
tysiąc różnych odmian insektów. A z pewnością
jest ich znacznie więcej. Zwierzęta trudniej
zauważyć - lecz są tam także. Są wiecznie
nienasycone i atakują dosłownie wszystko. Z
tego właśnie powodu nigdy się tutaj nie
zatrzymujemy.
- Po co łapałeś te insekty? Czy są one do
czegoś przydatne?
Słysząc to naiwne pytanie, nawet się nie

background image

uśmiechnął. Trudno się było dziwić Elżbiecie -
życie na planecie obracało się jedynie wokół
najprostszych potrzeb.
- Insekty nie są przydatne w normalnym
rozumieniu tego słowa. Nie możemy ich jeść,
nie możemy ich spożytkować w inny sposób.
Lecz poszukiwanie wiedzy nie ma właściwie
końca. A życie zwierzęce tej części planety
nigdy nie zostało poznane, czy skatalogowane.
Znajdujemy się na planecie także po to, by
poprzez poczynione odkrycia poszerzać naszą
wiedzę. Chociaż nie jest to najlepszy przykład.
Pomyśl o tym raczej w ten sposób...
- Pociąg numer osiem melduje o kłopotach -
dobiegł ich głos Hyza z interkomu. - Łączę.
- Koordynator, słucham.
- Wygląda na to, że tracimy szczelność. Do
wnętrza wagonów przedostaje się gorące
powietrze.
- Znacie rozkazy. Uszczelnijcie wszystkie otwory
i przywróćcie pierwotny obieg powietrza.
- Już to zrobiliśmy w jednym z wagonów, lecz
ludzie narzekają, że ciężko tym powietrzem
oddychać.
- Ludzie zawsze narzekają. Wagony są
hermetyczne. Spróbujcie wpuścić trochę tlenu. I
nie zważajcie na to, że powietrze brzydko
pachnie. Nie otwierajcie, powtarzam, nie
otwierajcie żadnych okien! - wyłączył się i
zwrócił się w stronę Hyzo. - Połącz mnie z
Lajosem.
Połączenie uzyskano prawie natychmiast,
jednak głos Lajosa zdradzał wyczerpanie.
- Niektóre z drzew tutaj mają pnie o

background image

dziesięciometrowej średnicy. Tracimy mnóstwo
czasu, by się przez nie przedrzeć.
- Róbcie węższy szlak. Zawsze musicie być o co
najmniej pięć godzin przed nami.
- Ale przepisy mówią...
- Do diabła z przepisami. Wiesz przecież, że
jesteśmy w wyjątkowej sytuacji. Poszerzymy go
w drodze powrotnej.
W trakcie tej wymiany zdań Jan przestawił
autopilota, zwiększając prędkość o dziesięć
kilometrów na godzinę. Elżbieta spojrzała na
prędkościomierz, lecz nie odezwała się ani
słowem.
- Wiem - powiedział Jan. - Jedziemy szybciej, niż
powinniśmy. Lecz wieziemy ludzi, którzy są
poupychani niczym sardynki. Wkrótce we
wszystkich wagonach smród stanie się nie do
zniesienia...
W trakcie pokonywania kolejnego zakrętu
odezwał się przeraźliwie sygnał radaru
czołowego. Jan wyłączył autopilota.
Na Drodze przed nimi znajdowało się coś
dużego - jednak nie dość dużego, by
powstrzymać masywny ciągnik. W chwilę
później dostrzegli gotującego się do walki
potwora. Elżbieta zbliżyła twarz do przedniej
szyby i na widok koszmarnej, uzębionej paszczy
i zakrzywionych szponów jęknęła ze zgrozy.
Zderzeniu towarzyszył ohydny odgłos, gdy
zielony stwór ginął, miażdżony szerokimi
oponami ciągnika. Jan uśmiechnął się pod
nosem i ponownie włączył autopilota.
- Do tunelu mamy jeszcze osiemnaście godzin -
powiedział. - Jesteśmy teraz w najgorszym

background image

miejscu. W żadnym wypadku nie możemy się
tutaj zatrzymać.
Lecz już po trzech godzinach podniesiony
został alarm. Także i tym razem był to pociąg
numer osiem,
Ktoś krzyczał tak głośno, że przez dłuższą
chwilę nie byli w stanie zrozumieć słów.
- Powtórzcie! - rzucił do mikrofonu, próbując
przekrzyczeć chrapliwy głos. - Mówcie wolniej,
nie rozumiem was.
- ...pogryzły je... są nieprzytomne, zwalniamy.
Przyślijcie lekarza z czternastki.
- Nie możecie się zatrzymać. To rozkaz.
Następny przystanek dopiero na wyspach.
- Musimy, dzieci...
- Osobiście wyrzucę z pociągu każdego
kierowcę, który się zatrzyma. Co się właściwie
stało?
- Jakieś owady pogryzły kilkoro dzieci. Robaków
już się pozbyliśmy.
- Jak dostały się do wnętrza wagonu?
- Otworzyliśmy jedno okno...
- Powiedziałem przecież wyraźnie... - urwał i
zacisnął dłonie na kierownicy, aż pobielały mu
palce. Zanim odezwał się ponownie, wziął
głęboki oddech. - Do wszystkich kierowców.
Sprawdzić, czy wszystkie okna są szczelnie
zamknięte. Muszą być zamknięte. Pociąg osiem.
W każdym wagonie jest surowica. Podajcie ją
natychmiast.
- Już to zrobiliśmy, lecz bez widocznych
efektów. Potrzebujemy lekarza.
- Nie dostaniecie go. Nie możemy się teraz
zatrzymać. Połączcie się z nim i opiszcie

background image

symptomy. Powie wam, co możecie zrobić. Ale
nie zatrzymujemy się - wyłączył radio.
- Nie możemy się teraz zatrzymać - mruknął do
siebie. - Czy naprawdę nie potrafią tego
zrozumieć? Po prostu nie możemy.
Po zmroku nawierzchnia Drogi roiła się od
różnych stworów. Reflektory wyłapywały w
mroku stworzenia sparaliżowane światłem i
nieruchome, aż do chwili zderzenia, kiedy ginęły
miażdżone kołami pojazdu. O przednią szybę,
niczym grad, rozbijały się czerwonookie ćmy i
robaki. Pociągi niepowstrzymanie parły
naprzód. Dopiero tuż przed świtem dotarli do
kolejnego łańcucha górskiego i zanurzyli się w
czarną gardziel tunelu.
Droga zaczęła piąć się w górę. Po drugiej
stronie tunelu znaleźli się nagle na jałowej,
skalnej płaszczyźnie, wyciętej w górskich
zboczach. Po obu stronach stały nieruchome
czołgi, których załogi spały. Jan zwalniał
stopniowo prędkość kolumny i gdy pociąg
wynurzył się wreszcie z mrocznego wnętrza
tunelu, zasygnalizował postój. Skrzypnęły
hamulce i ogromny pociąg znieruchomiał.
- Tu pociąg numer osiem - odezwało się
niespodziewanie radio. Tym razem głos był
zimny, z domieszką goryczy. - Teraz możemy już
chyba prosić o lekarza. Mamy kilku chorych.
Troje dzieci zmarło.
Jan wpatrywał się w ciemność za oknem, nie
dostrzegł więc spojrzenia, jakim obrzuciła go
Elżbieta.

Rozdział 10

background image

Siedzieli razem przy składanym stoliku w
przedziale silnikowym. Droga na tym odcinku
była gładka i prosta, tak więc Otakar mógł
pozostać przy kierownicy sam. Hy-zo był
poniżej, razem z Eino. Pełne emocji okrzyki i
odgłos uderzeń kart o blat wskazywały, że
pochłonięci byli grą. Jan nie miał apetytu, lecz
zmuszał się, by coś przełknąć. Elżbieta jadła
powoli, zatopiona w niewesołych rozważaniach.
- Musiałem - rzucił ochrypłym głosem Jan. -
Dlaczego nie spróbujesz mnie zrozumieć? Od
tamtej pory nie powiedziałaś do mnie ani
jednego słowa. Przez dwa dni. - Dziewczyna
spojrzała na swój talerz. - Albo mi odpowiesz,
albo odeślę cię z powrotem do wagonu.
- Nie chcę z tobą rozmawiać. Zabiłeś je.
- Wiedziałem, że to powiesz. To nie ja je zabiłem
- oni zabili je sami.
- To były przecież dzieci.
- Wiem, że ta tragedia musiała tobą wstrząsnąć.
Ale dlaczego rodzice ich nie pilnowali? Co
robiła starszyzna? Te wszystkie rodziny chyba
cierpią tutaj na postępującą głupotę. Wszyscy
wiedzą, na jakie niebezpieczeństwa możemy
natknąć się w dżungli, dlatego nigdy się tu nie
zatrzymywaliśmy. I co właściwie poradziłby
lekarz?
- Nie wiem.
- Ale ja wiem. Te dzieci i tak by umarły, a razem
z nimi być może lekarz i inni. Czy ty naprawdę
nie rozumiesz, że nie miałem wyboru? Przede
wszystkim muszę myśleć o grupie jako całości.
Elżbieta spojrzała w dół, na swoje zaciśnięte
kurczowo dłonie.

background image

- Wiem, ale... ale to po prostu było bardzo złe.
- Oczywiście, że było. Decyzja, którą wówczas
musiałem podjąć także nie była łatwa. Ta
niepotrzebna
śmierć spędza mi sen z powiek. I jeżeli
poczujesz się od tego lepiej, to powiem ci, że
śmierć tych dzieci obciąża wyłącznie moje
sumienie. Lecz gdybym się zatrzymał, być może
byłoby więcej ofiar. Te dzieci i tak by umarły,
jeszcze zanim lekarz by do nich dotarł. Postój
pogorszyłby jedynie sprawę.
- Być może masz rację, sama nie jestem pewna.
- Być może myliłem się. Lecz bez względu na
rację, zrobiłem to, co zrobiłem. Nie miałem
innego wyjścia.
Ponownie pogrążyli się w milczeniu. Po
skończonym posiłku Jan zajął miejsce za
kierownicą.
Podróż trwała nadal. Posuwali się teraz wzdłuż
łańcucha wysepek, traktem biegnącym
zniwelowanymi górskimi szczytami. Czasami po
obu stronach dostrzegali ocean, który ze sporej
wysokości wyglądał niezwykle atrakcyjnie.
Wkrótce mgiełka na horyzoncie przybrała kształt
długiego pasma gór.
Zanim wjechali na południowy kontynent, Jan
zarządził pełny ośmiogodzinny postój.
Sprawdzono wszystkie przekładnie, opony,
hamulce i koła, a nawet przeczyszczono filtry,
chociaż nie było to konieczne. Przed nimi leżała
kolejna dżungla, którą będą musieli pokonać nie
zatrzymując się. Nie była ona co prawda tak
szeroka, jak ta na północy, lecz równie
zdradliwa i niebezpieczna.

background image

Czekała ich już ostatnia bariera, ostatnia próba.
Pokonali ją w trzy dni, na szczęście bez
poważniejszych kłopotów, i wjechali w tunel.
Gdy ostatni pociąg znalazł się wewnątrz tunelu,
zatrzymali się na krótki postój, a po kilku
godzinach ruszyli dalej. Był to najdłuższy tunel,
biegnący prosto, jak strzelił, pod górami.
Po drugiej stronie leżała pustynia, której piasek
i skały lśniły w światłach wyłaniających się z
ciemności pociągów. Jan sprawdził temperaturę
na zewnątrz.
- Dziewięćdziesiąt pięć stopni. A więc udało się.
Przejechaliśmy. Hyzo, łącz ze wszystkimi
kierowcami. Zatrzymujemy się na godzinny
postój. Kto chce, może wyjść na zewnątrz.
Ostrzeż ich jednak, by nie dotykali metalu -
wciąż jeszcze może być gorący.
Po ogłoszeniu tej wiadomości zapanował
nastrój powszechnego święta. Wzdłuż całego
rzędu nieruchomych pociągów otworzyły się
drzwi i rozpoczął się exodus. Zagrzechotały
opuszczane na twardą nawierzchnię drabiny i
wkrótce Droga zaroiła się ludźmi. Wreszcie po
tygodniach niewyobrażalnej ciasnoty byli wolni i
szczęśliwi.
Niektóre z dzieci pobiegły już nawet w kierunku
pustyni i Jan musiał wydać rozkaz, by
roztoczono nad nimi opiekę. Co prawda życie
zwierzęce w tej części kontynentu nie
obfitowało w jakieś groźniejsze formy, nie chciał
jednak kusić losu. Dał wszystkim godzinę na
odpoczynek i po upływie tego czasu większość
ludzi, zmęczonych i spoconych, ponownie
schroniła się we wnętrzu klimatyzowanych

background image

wagonów.
Wiosna na Halvmork miała się już ku końcowi.
Im dalej na południe, tym dni stawać się będą
krótsze.. Wkrótce słońce zajdzie ostatecznie i
nad południową półkulą zapanuje zima,
przynosząc ze sobą cztery lata mroku. Kolejny
okres zasiewów i zbiorów.
Za oknami wagonów szary, pustynny krajobraz
przesuwał się szybko do tyłu. Wkrótce
pasażerowie zapomnieli o niewygodach,
zaproponowali nawet, by wydłużyć czas jazdy.
Nic dziwnego - chcieli jak najprędzej znaleźć się
w domu, nareszcie wolni od wszelkich
kłopotów.
Jan, prowadząc pociąg czołowy, pierwszy
zobaczył płoty. Słońce stało już nisko nad
horyzontem, rzucając długie cienie. Przez kilka
ostatnich dni krajobraz za oknem był niezwykle
monotonny - szary piasek i skały. Zmiana
nastąpiła gwałtownie. Z mroku wyłoniły się
rzędy wysokich, oświetlonych płotów, znacząc
początek spieczonych i popękanych pól.
Wkrótce wjechali w obszar pierwszych,
zewnętrznych zabudowań. We wszystkich
wagonach gruchnął radosny okrzyk.
- Co za ulga - powiedział z uśmiechem Otakar. -
Nareszcie na miejscu. Zaczynałem już być
zmęczony.
W odpowiedzi Jan obdarzył go pozbawionym
śladu wesołości spojrzeniem.
- Będziesz jeszcze bardziej zmęczony, zanim to
wszystko się skończy. Musimy wyładować
zboże i odwrócić pociągi.
- Nie musisz mi o tym przypominać. Przygotuj

background image

się raczej na wysłuchanie mnóstwa narzekań.
- Niech narzekają. Jeżeli ta planeta ma jeszcze
mieć przed sobą jakąś przyszłość, to jedynie
dzięki temu, że będziemy tu mieli zboże, gdy
przylecą statki.
- Jeżeli przylecą - wtrąciła Elżbieta.
- Tak, zawsze jest jakieś "jeżeli". Lecz my
musimy działać tak, jakby miały już wkrótce
przylecieć. Bo jeżeli nie, będzie to koniec
wszystkiego. Ale o tym pomyślimy później.
Zatrzymamy pociągi w Alei Centralnej i sądzę,
że resztę wieczoru możemy poświęcić zabawie.
Chyba wszyscy są w odpowiednim do tego
nastroju. Rozładunek możemy rozpocząć rano.
Pociągi zatrzymały się i wkrótce cały plac zaroił
się podekscytowanymi ludźmi, ustawiającymi
pośpiesznie krzesła i stoły. Zabawa przerodzić
się miała w prawdziwą fiestę. Jan przyglądał się
przez chwilę gorączkowej krzątaninie na
zewnątrz, a potem opuścił kabinę i zszedł wolno
na ziemię.
Wciąż pozostawało mnóstwo spraw do
zrobienia. Wolnym krokiem, rozglądając się w
zadumie dookoła, przeszedł na tył budynku
przylegającego do głównego silosu. Grube
ściany przez cztery lata poddawane
niewyobrażalnym wprost upałom, wciąż jeszcze
wydzielały ciepło.
Starł zalegającą warstwę kurzu z drzwi i
przystąpił do metodycznego otwierania zamków
- dwu magnetycznych i jednego
elektronicznego. Pchnięte drzwi otworzyły się
stosunkowo łatwo i owiał go podmuch
świeżego, chłodnego powietrza. Wszedł do

background image

środka, szybko zatrzasnął drzwi za sobą,
rozglądając się równocześnie po tak dobrze
znanym wnętrzu.
Centralna dyspozytornia kontroli wodą była
identyczna z tą, którą jeszcze przed
wyruszeniem w podróż zamknął na północy. Te
dwa pomieszczenia kontrolne były jedynymi
budynkami, w których pełna klimatyzacja
działała bez przerwy. One to właśnie
umożliwiały ludziom przetrwanie na tej planecie.
Przed uruchomieniem programu Jan zasiadł za
konsolą i kolejno włączał wszystkie skanery
stacji wodnej, położonej tysiąc pięćset
kilometrów dalej, w górach, ponad wybrzeżem.
Jedna z kamer była zamontowana na samym
szczycie stacji i obracając się, dawała pełny,
panoramiczny obraz okolicy. Wiedział, że
wszystko było w porządku. Powiedziały mu o
tym przejrzane wcześniej wydruki, lecz wolał się
upewnić, oglądając wszystko okiem kamery.
Było to może irracjonalne, lecz - jak każdy dobry
technik - polegał nie tylko na wskazaniach
przyrządów.
Stacja była prawdziwą fortecą skomplikowanej
technologii, solidną i potężną. Gładka fasada ze
zbrojonego betonu przekraczała swą grubością
trzy metry. Na skraju dachu leżały niewielkie,
podobne do skrzydlatych jaszczurek stwory;
ruch obracających się kamer sprawił, iż
wszystkie poderwały się do lotu. Dużo niżej było
morze, szturmujące uparcie falami skaliste klify.
W chwilę później kamera ukazała rząd
stalowych beczek, do połowy wypełnionych
odzyskanym z morza bogactwem, stanowiącym

background image

produkt uboczny procesu odsalania. W jednej z
beczek znajdowała się już co najmniej tona
złota. Na Ziemi ilość ta stanowiłaby prawdziwą
fortunę - na Halvmórk była właściwie bez
wartości, ponieważ złota używano jedynie do
pokrywania karoserii ciągników i maszyn
polowych.
Kamery wewnętrzne ukazały całą potęgę i moc
gigantycznego kompleksu maszynowego.
Został on zaprojektowany i pracował tak
doskonale, iż Jan przez cały okres swego
pobytu na tej planecie był tam jedynie raz.
Wszelkie prace konserwacyjne były w pełni
zautomatyzowane.
Była to katedra nauki bardzo rzadko odwiedzana
przez wiernych, funkcjonująca bez chwili
przerwy. Przez cztery lata generator atomowy
pozostawał w stanie gotowości, wytwarzając
jedynie tyle energii, by zaspokoić podstawowe
wymogi konserwacji. Za chwilę ponownie
przebudzi się do życia. Program rozruchowy był
długi i skomplikowany, regulowany
automatycznie na każdym etapie. Jan
zainicjował go, uruchamiając komputer.
Pierwszym krokiem będzie kontrola wszystkich
podzespołów przez komputer. Potem, jeżeli stan
gotowości zostanie potwierdzony, nastąpi
powolny wzrost mocy generatora jądrowego.
Następnie do akcji wejdą pompy, umieszczone
głęboko w litej skale, poniżej poziomu wód.
Cicho i niezmordowanie zaczną tłoczyć do stacji
wodę, która wpłynie w końcu niezliczonymi
strumieniami do sekcji odsalającej. Tutaj
zostanie zamieniona w parę i ponownie zebrana

background image

w gigantycznych skraplaczach.
Jan, zmęczony ciążącą podczas podróży
odpowiedzialnością, z prawdziwą przyjemnością
rozkoszował się pierwszą od dłuższego czasu
chwilą prawdziwej samotności. Przez godzinę
siedział w fotelu i śledził wzrokiem ekrany,
dopóki z rur nie trysnęła pierwsza struga wody,
zamieniając się po chwili w rwącą rzekę.
Spłynęła w dół, tocząc przed sobą piasek i
naniesione wiatrem szczątki, by wpaść w końcu
z impetem w pierwszy kanał. Wiedział, iż
potrzeba będzie paru dni, by woda utorowała
sobie drogę przez zanieczyszczone łożyska i
dotarła do miasta.
Wszystko działało tak, jak powinno. Jan poczuł
się nagle potwornie znużony. Przypomniał sobie
o zabawie. Najprawdopodobniej rozkręciła się
już na dobre. To dobrze, być może uda mu się
uniknąć wzięcia w niej udziału. Był zmęczony i
potrzebował snu. Wziął z półki wzmacniacz -
dzięki niemu mógł kontrolować tempo procesów
stacji - i wsunął go w kieszeń przy pasie.
Na zewnątrz noc wciąż jeszcze była ciepła, lecz
lekki wiatr sprawiał, że oddychało się z
łatwością. Sądząc po odgłosach, zabawa trwała
w najlepsze. Niech się bawią. Nawet bez
zaostrzonych rygorów podróży ich życie i tak
było wystarczająco monotonne.
- Właśnie cię szukałem, Janie - powiedział
wyłaniający się zza budynku Otakar. - Głowy
Rodzin zorganizowały zebranie i chcą, byś był
obecny.
- Nie mogli poczekać, aż wszyscy trochę
odpoczną?

background image

- Widocznie to coś pilnego. Oderwali mnie od
beczki bardzo zimnego piwa, do której zaraz
zresztą wracam. Postawili nawet specjalnie
jedną z kapsuł, by nikt im nie przeszkadzał. Do
zobaczenia rano.
- Dobranoc.
Kapsuła nie była zbyt daleko. Teraz, gdy podróż
się zakończyła, z pewnością ponownie zarzucą
go narzekaniami i wymówkami. Musi z nimi
porozmawiać. Przekonać, by rano przystąpili do
wyładunku zboża.. Na jego widok stojący przed
wejściem jeden z Proktorów zastukał w drzwi i
pozwolił mu wejść.
Byli tam wszyscy. Głowy Rodzin wraz z
towarzyszącymi im technikami. Czekali w
milczeniu, dopóki nie usiadł. Jak było do
przewidzenia, pierwsza odezwała się Hradil:
- Wysunięto tutaj bardzo poważne zarzuty, Janie
Kulozik.
- Naprawdę? Kto znów jest w kłopotach? I czy
nie mogło to poczekać do rana?
- Nie. Sprawa jest niezwykle pilna. Musi zostać
wymierzona sprawiedliwość. Jesteś oskarżony
o napaść na Kapitana Proktora Heina
Ritterspacha i o spowodowanie śmierci trojga
dzieci. To bardzo poważne zarzuty. Do czasu
procesu będziesz trzymany w odosobnieniu.
Zaskoczony Jan zerwał się na równe nogi.
- Nie możecie...
Dwóch Proktorów złapało go od tyłu i
unieruchomiło w silnym uchwycie. Tuż przed
nim pojawił się nagle Hein, śmiejąc się od ucha
do ucha i demonstrując trzymany w dłoni
rewolwer.

background image

- Nie próbuj żadnych sztuczek, Kulozik, bo
strzelam. Jesteś niebezpiecznym przestępcą i
jako taki zostaniesz zamknięty.
- Co wy właściwie próbujecie zrobić, bando
głupców? Nie mamy teraz czasu na takie
nonsensy. Musimy odwrócić pociągi i ruszać po
resztę ziarna. Potem możemy się bawić w
procesy, jeżeli tak wam na tym zależy.
- Nie - powiedziała Hradil, uśmiechając się
cynicznie. - Zdecydowaliśmy, że mamy już
wystarczającą ilość zboża. Kolejna podróż
byłaby zbyt niebezpieczna.
- I wszystko potoczy się tak, jak dawniej - dodał
Hein. - Ale już bez ciebie.

Rozdział 11
Hradil zaplanowała to w taki sposób od samego
początku. Była to gorzka myśl i Jan z
najwyższym trudem powstrzymywał się, by
wzbierająca w nim zimną falą wściekłość nie
znalazła gwałtownego ujścia na zewnątrz.
Zaplanowała to i przeprowadziła z godną
pochwały przebiegłością. Gdyby była
mężczyzną, zabiłby ją natychmiast, nawet gdyby
mieli potem zabić i jego.
Podłoga, na której leżał, była wciąż jeszcze
gorąca. Chociaż zdjął koszulę i podłożył ją sobie
pod głowę, cała skóra była mokra od potu.
Oddychanie w tym niewielkim, zamkniętym
magazynie było prawdziwą torturą.
Pomieszczenie to musieli przygotować przed
zebraniem, na którym go oskarżyli. Nie było tu
żadnych okien.
Wysoko ponad głową znajdowała się

background image

pojedyncza żarówka, płonąc bez przerwy
nieznośnym blaskiem. Stalowe drzwi zamykane
były od zewnątrz. Pomiędzy nimi a kamienną
podłogą była szczelina, przez którą przenikał
powiew chłodnego powietrza. Leżał,
przyciskając do niej twarz i zastanawiał się, jak
długo już tu się znajduje i czy kiedykolwiek
przyniosą mu choć trochę wody.
Ktoś musiał przecież go pilnować - lecz jak do
tej pory nikt się nie pojawił. Wydawało się
nieprawdopodobne, że jednego dnia był
Koordynatorem i miał w swym ręku wszystkich
ludzi, a także zasoby całej planety, następnego
zaś stał się bezsilnym więźniem.
Hradil. Wszyscy robili to, co chciała. Jej
poparcie, by przeprowadził pociągi na południe,
także było częścią gry. Wiedziała, iż wywiąże się
z tego zadania. Wiedziała także, że upokorzą go,
gdy tylko podróż dobiegnie końca. Proponował
zbyt wiele zmian i zbyt dużo możliwości wyboru,
by mogła to znieść. A inni z pewnością nie
zrobią nic, by powstrzymać jego upadek.
Nie!
Zbyt dużo się zmieniło, zbyt dużo może jeszcze
się zmienić, by pozwolić jej wygrać. Było
bowiem oczywiste, co zamierzała zrobić - w
nikczemny sposób przywrócić stare, tak bliskie
wszystkim zwyczaje, a co gorsza sprawić, by
powrócił dawny, tradycyjny sposób myślenia i
podejmowania decyzji. To oznaczało ponowne
popadniecie w marazm i stagnację.
Nie!
Jan z wysiłkiem podniósł się z podłogi. To się
nie może udać. Jeżeli statki nie przybędą,

background image

wszyscy zginą i nic już nie będzie miało
znaczenia. Z furią zaczął kopać metalowe drzwi.
- Uspokój się wreszcie! - wykrzyknął jakiś głos.
- Nie. Otwórzcie i przynieście mi trochę wody.
Kopał i kopał, dopóki od łoskotu nie rozbolała
go głowa. W końcu szczęknęły zasuwy i drzwi
otworzyły się. W progu stał Hein, dzierżąc w
dłoni rewolwer i mając u swego boku innego
Proktora.
- Myślałeś, że ujdzie ci to wszystko płazem -
rzucił szyderczo. - Ale się przeliczyłeś. Jesteś
skazany...
- Tak bez sądu?
- Miałeś już swój sąd, nie pamiętasz? -
uśmiechnął się złowrogo Hein. - Dowody były
nadzwyczaj jasne i przekonywające. Za swoje
zbrodnie zostałeś skazany na śmierć. Dlaczego
więc mielibyśmy marnować dobrą, chłodną
wodę?
- Nie macie prawa - wyszeptał Jan i ciężko oparł
się o framugę.
- Naprawdę? Dla ciebie już wszystko skończone,
Kulozik. Dlaczego nie czołgasz się przede mną,
nie błagasz o litość? Być może mógłbym wziąć
to pod uwagę.
Uniósł rewolwer do góry, mierząc prosto w
twarz Jana. Ten cofnął się i - za słaby, by stać -
wolno osunął na podłogę...
Nagłym ruchem uchwycił Heina za kostki i
szarpnął je gwałtownie do siebie. Mężczyzna
stracił równowagę i runął do tyłu, na drugiego
Proktora. Jan znał sporo ciekawych sztuczek,
których nauczył go kiedyś instruktor walki
wręcz. Do tej pory nigdy nie był zmuszony ich

background image

używać, teraz jednak uratowały mu życie.
Udało mu się wykręcić rękę Heinowi w
momencie, gdy ten nacisnął spust. Rozległ się
huk wystrzału, ale Hein wrzasnął z bólu, gdy
kolano Jana wylądowało na jego kroczu. Drugi
Proktor nie miał nawet czasu, by zareagować.
Cios pięścią pod żebro pozbawił go tchu, a
potężne kopnięcie w szyję - przytomności. Jan
odpiął od jego pasa kaburę z tkwiącym wciąż
wewnątrz rewolwerem.
Hein był, co prawda, przytomny, lecz tarzał się w
bezgłośnej agonii po podłodze, obiema dłońmi
ściskając zmiażdżone krocze. Jan podniósł jego
rewolwer i celnie kopnął mężczyznę w bok
głowy.
- Chcę, abyście przez chwilę byli cicho -
powiedział.
Wyciągnął bezwładne ciała do magazynku i
zamknął za sobą drzwi.
Co dalej? Był wolny - lecz nie miał dokąd uciec.
A chciał czegoś więcej niż tylko wolności.
Wiedział, że potrzebują tego ziarna i że pociągi
będą musiały odbyć podróż po raz drugi. Lecz
Głowy Rodzin sprzeciwiły się temu. Mógłby
ponownie przed nimi wystąpić, wiedział jednak,
iż nic by to nie dało. Zaocznie skazali go na
śmierć, a więc z pewnością nie będą go chcieli
nawet wysłuchać. Gdyby nie było tam Hradil,
może udało by mu się ich przekonać - chociaż
miał co do tego sporo wątpliwości. Zabicie jej
także nie zmieniłoby sytuacji.
Jedynym wyjściem, ratującym jego życie, a
także przyszłość wszystkich mieszkańców tej
planety, były drastyczne zmiany. Lecz jakie

background image

zmiany i w jaki sposób należałoby je
przeprowadzić? Nie było to proste.
Postanowił przede wszystkim napić się wody.
Niedaleko stało wiadro, w którym Proktorzy
chłodzili butelki z piwem. Jan wyjął parę
pozostawionych butelek, podniósł wiadro do ust
i napił się do syta. Resztkę wody wylał sobie na
głowę, posapując z przyjemnością pod tym
orzeźwiającym prysznicem. Dopiero potem
otworzył jedną z butelek i pociągnął spory łyk
piwa.
W jego głowie zaczynał powstawać ryzykowny
plan. Samotnie nie był w stanie dokonać
niczego. Kto mógłby mu pomóc? Kto wystąpiłby
przeciwko woli Głów Rodzin? A może
starszyzna przeliczyła się tym razem? Gdyby
okazało się, że jego proces i wyrok w dalszym
ciągu utrzymywane są w sekrecie, być może
udałoby mu się pozyskać kilku
sprzymierzeńców. Tak więc zanim przystąpi do
działania, będzie musiał zdobyć trochę
informacji.
Rewolwery zabrane obydwu Proktorom
wepchnął do pustego worka po ziarnie, który
przerzucił przez plecy. We wnętrzu celi w
dalszym ciągu panowała cisza. Minie jeszcze
trochę czasu, zanim odzyskają przytomność. A
teraz trzeba sprawdzić, co dzieje się na
zewnątrz.
Przywarł plecami do ściany magazynu i
ostrożnie rozejrzał dookoła. Cisza. Ulica była
pusta. Odprężony, szybkim krokiem ruszył w
stronę pociągów.
Nagle stanął jak wryty. Czyżby miała tu miejsce

background image

jakaś masakra? Dookoła widniały bezwładne
ciała. Przyjrzał im się bliżej i uśmiechnął pod
nosem. Spali, oczywiście. Rozradowani
szczęśliwym zakończeniem podróży oddali się
zabawie, a potem, zamiast wracać do dusznych i
zatłoczonych wagonów, pozasypiali na świeżym
powietrzu.
Wspaniale - jak na razie wszystko układało się
lepiej, niż mógłby to sobie wymarzyć. Wszystkie
Głowy Rodzin musiały już spać, a nikogo innego
się nie obawiał.
Powoli, by nie nadepnąć na leżących
nieruchomo ludzi, ruszył wzdłuż pociągów,
szukając rodziny Ciou. Wkrótce odnalazł ich,
leżących na porozkładanych porządnie matach.
Ostrożnie nachylał się nad każdym z mężczyzn,
aż w końcu dostrzegł pogrążonego w śnie Lee.
Jego twarz była spokojna, niemal pogodna. Jan
ukląkł i potrząsnął go lekko za ramię. Ciemne
oczy otworzyły się powoli, a na widok
klęczącego z palcem na ustach Jana,
natychmiast przybrały swój zwykły, czujny
wyraz.
Mężczyzna podniósł się bezszelestnie i ruszył w
ślad za Janem. Podeszli w stronę najbliższego
ciągnika i po drabince wspięli do kabiny
kierowców. Lee z nieprzeniknionym wyrazem
twarzy obserwował, jak Jan ostrożnie zamyka za
sobą drzwi.
- Co się stało? Czego chcesz?
- Mam twoje taśmy, Lee. To nielegalne.
- Wiedziałem, że powinienem był je zniszczyć! -
w głosie mężczyzny brzmiała nuta rozpaczy.
- Nie obawiaj się, w dalszym ciągu pozostanie to

background image

pomiędzy nami. Przyszedłem do ciebie,
ponieważ jesteś jedyną osobą na całej planecie,
która ma w sobie wystarczająco dużo odwagi,
by wystąpić przeciwko obowiązującym do tej
pory prawom. Potrzebuję pomocy.
- Nie chcę być w nic wmieszany. Nie
powinienem...
- Zamknij się i posłuchaj. Nawet nie wiesz
jeszcze, czego od ciebie chcę. Czy wiesz coś o
moim procesie?
- Procesie...?
- Lub o tym, że zostałem skazany na śmierć?
- O czym ty właściwie mówisz, Janie? Jesteś
zmęczony? Wiem jedynie, że aż do późnej nocy
było święto, a potem wszyscy poszli spać. To
było wspaniałe!
- Wiesz coś o zebraniu wszystkich Głów
Rodzin?
- Coś słyszałem. Ale oni zawsze się zbierają.
Wiem, że rozkazali ustawić jedną z kopuł, zanim
jeszcze zaczęliśmy ucztować. Cała starszyzna
musiała być chyba w środku. Ale to nawet
dobrze, bez nich zabawa była lepsza. Było
mnóstwo piwa. - Czy mogę dostać trochę wody?
- Przy drzwiach jest dozownik. Obsłuż się.
A więc cały proces miał pozostać tajemnicą?
Jan uśmiechnął się na tę myśl. To było właśnie
to, czego potrzebował. Zrobili błąd. Gdyby zabili
go natychmiast, być może zadano by kilka
pytań, ale nic więcej. Teraz jest już na te pytania
za późno. Spojrzał na Lee, który po kilku łykach
wody wyglądał na bardziej przytomnego.
- Masz tutaj listę nazwisk - powiedział Jan,
pisząc

background image

coś szybko na skrawku papieru. - Są to ludzie z
mojej
załogi i Lajos; on podczas tej podróży także
nauczył się
myśleć za siebie. To powinno wystarczyć -
podał listę
Lee. - Nie mogę ryzykować, że ktoś mnie
zobaczy. Czy
mógłbyś odznaleźć tych ludzi i powiedzieć, by
zjawili się
tutaj jak najszybciej? To bardzo ważne.
- Ale dlaczego...?
- Zaufaj mi jeszcze trochę, Lee. Proszę.
Opowiem wam wszystko od początku, ale
dopiero wtedy, gdy już będziemy tutaj wszyscy
razem. Powiedz im, że to naprawdę ważne, by
przyszli tutaj jak najprędzej.
Lee głęboko westchnął, jakby zamierzając
zaprotestować, lecz zamiast tego uśmiechnął
się nieznacznie.
- Robię to tylko dla ciebie, Janie. Tylko dla
ciebie - odwrócił się i po chwili zniknął.
Przychodzili pojedynczo. Jan powstrzymywał
swoją niecierpliwość, a ich ciekawość, dopóki
jako ostatni nie pojawił się Lee i nie zamknął za
sobą drzwi.
- Zaczynają się budzić? - zapytał Jan.
- Jeszcze nie - odparł Otakar. - Jedynie kilku
szuka jeszcze czegoś do picia, ale szybko kładą
się spać z powrotem. To była niezła zabawa. Ale
teraz powiedz nam, co się właściwie stało.
- Powiem wam, ale przedtem muszę podać parę
faktów. Jeszcze przed rozpoczęciem podróży
miałem sprzeczkę z Heinem Ritterspachem.

background image

Twierdzi, iż uderzyłem go wtedy. Kłamie. Był
tam wtedy ktoś, kto może to potwierdzić. Lajos
Nagy.
Wszyscy spojrzeli na Lajosa, który próbował
schować się z tyłu. Na próżno.
- Lajos? - rzucił niecierpliwie Jan.
- No cóż... tak, byłem tam. Nie słyszałem
wszystkiego...
- Nie o to pytam. Powiedz po prostu, czy
uderzyłem
Heina.
Widać było wyraźnie, iż Lajos nie chce być w nic
zamieszany, choć niewątpliwie zdawał sobie
sprawę, że tkwi już w tym wszystkim po uszy. W
końcu pokręcił przecząco głową.
- Nie, nie uderzyłeś go. Przez moment myślałem,
że już do tego dojdzie, ale nie uderzyłeś go.
- Dziękuję. Jest jeszcze jedna rzecz, o której
muszę wam powiedzieć. Gdy przejeżdżaliśmy
przez dżunglę, kilkoro dzieci pogryzionych
przez jakieś insekty, zmarło. Wszyscy o tym
wiecie. Nie zatrzymałem się i nie pozwoliłem
lekarzowi zająć się nimi. Być może myliłem się.
Być może postój wówczas mógłby je uratować.
Lecz nad dzieci przedłożyłem wtedy
bezpieczeństwo nas wszystkich. Była to kwestia
wyboru. Gdybym się zatrzymał, być może lekarz
mógłby coś jeszcze zrobić...
- Nie! - powiedział głośno Otakar. - Nic nie mógł
zrobić. Słyszałem, jak sam to mówił. Rozmawiał
o tym z najstarszym z Beckerów. Lekarz
stwierdził wyraźnie, że nie mógłby zrobić nic
innego, jak podać im jedynie surowicę. A ty już
rozkazałeś to zrobić. Oskarżył o tę śmierć tych,

background image

którzy zezwolili na otwarcie okien, nawet
samego Beckera. Pod koniec wrzeszczeli na
siebie jak furiaci.
- Chciałbym tego posłuchać - uśmiechnął się
Eino.
- Ja także - dodał ciepło Hyzo.
- Dziękuję. Cieszę się, że powiedziałeś nam o
tym - przerwał im Jan. - I to z paru powodów.
Znacie teraz ze szczegółami obydwa wysunięte
przeciwko mnie oskarżenia. Widzicie, że są
fałszywe. Lecz jeżeli Głowy Rodzin zechcą
postawić mnie za to przed sądem, zgodzę się.
- Jaki sąd? - zdziwił się Otakar. - Może być tylko
krótkie dochodzenie. Sąd i proces odbywają się
wtedy, gdy wszystkie zarzuty są dostatecznie
udowodnione.
Pozostali skinęli potakująco głowami.
- Cieszę się, że wszyscy myślicie w ten właśnie
sposób - powiedział Jan. - A więc teraz mogę
wam powiedzieć, co się właściwie stało.
Podczas gdy wy oddawaliście się jedzeniu i
piciu, Głowy Rodzin zwołały w sekrecie
zebranie. Tam właśnie obezwładniono mnie i
aresztowano. Potem odbyło się coś na kształt
procesu - beze mnie jako oskarżonego - na
którym uznano mnie winnym. Skazali mnie na
śmierć i gdyby nie udało mi się uciec, już
byłbym martwy.
Słuchali jego słów z jawnym niedowierzaniem.
Po krótkotrwałym szoku ogarnęła ich złość.
- Nie musicie wierzyć mi na słowo - mówił dalej
Jan. - Wiem, iż sprawa ta jest zbyt poważna, by
przyjąć ją bez zastrzeżeń. Hein i ten drugi
Proktor są zamknięci w magazynku i oni wam

background image

powiedzą...
- Nie chcę słuchać tego, co Hein ma do
powiedzenia! - wrzasnął Otakar. - To urodzony
kłamca. Wierzę ci, Janie. Wszyscy ci wierzymy -
pozostali skinęli zgodnie głowami. - Powiedz
nam po prostu, co mamy robić. Ludzie muszą
się o tym dowiedzieć. Nie możemy tego tak
zostawić.
- Obawiam się, że to nie wystarczy - odparł Jan.
- Nie, ja chcę, aby ten proces się odbył. Ale
publicznie. W taki sposób, by wszystkie zarzuty
były wyraźnie słyszane przez wszystkich. Głowy
Rodzin usiłują do tego nie dopuścić, musimy
więc ich zmusić.
- Jak?
Zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w Jana w
skupieniu. Ten instynktownie przeczuwał, że
gdyby mieli czas, aby przemyśleć spokojnie to,
co właśnie zamierzali zrobić, nigdy by nie
podjęli decyzji. Jeżeli jednak zadziałają
natychmiast, powodowani gniewem, może się
udać. Potem nie będzie już odwrotu. Po
rewolucji w myśleniu nastąpić muszą
rewolucyjne czyny. Odezwał się ponownie,
ważąc ostrożnie słowa:
- Musimy zrobić chwilową przerwę w dopływie
energii. Eino, jaki jest najlepszy sposób, by to
zrobić? Usuwając jednostki programujące z
ciągników?
- To zbyt skomplikowane - odparł w zamyśleniu
Eino, rozważając problem od strony technicznej.
Nie zastanawiał się, na szczęście, nad skalą
przestępstwa, jakie zamierzali popełnić. -
Możemy zablokować wszystkie kontrolki lub

background image

pozakładać łączniki wtykowe i pozdejmować
wszystkie kable. Zajmie to kilka sekund.
- Świetnie. Tak właśnie zrobimy. Powyciągajcie
je także z wszystkich czołgów i złóżcie je w tym
największym, numer sześć. Potem obudzimy
wszystkich i opowiemy, co się stało. Zmusimy
Głowy Rodzin, by proces odbył się natychmiast.
Po jego zakończeniu założymy kable z
powrotem i zabierzemy się do roboty. Macie
jakieś pytania?
Chociaż mówił to wszystko bezbarwnym tonem,
wiedział, iż podejmował najważniejszą decyzję w
życiu. Był to punkt zwrotny, po jego
przekroczeniu nie było odwrotu. Gdy
zrozumieją, że stać ich na podejmowanie
decyzji, być może będą wreszcie mogli wziąć
los całej planety we własne ręce.
Byli jedynie mechanikami i technikami - nigdy
nie myśleli o tym w ten sposób. Pragnęli jedynie
napiętnować zło, pozostające w jaskrawej
sprzeczności z wpajanymi im zasadami.
Po krótkim wybuchu entuzjazmu zajęli się
omawianiem szczegółów planu całej operacji.
Jedynie Hyzo San-tos nie podzielał ogólnego
podniecenia i siedział milczący, inteligentnymi
oczyma wpatrując się w Jana. Przemówił
dopiero wtedy, gdy wszyscy już wyszli.
- Czy ty wiesz, co chcesz właściwie zrobić,
Janie? -
- Tak. Ty także to wiesz. Łamię wszystkie
obowiązujące do tej pory prawa i ustanawiam
nowe.
- To coś więcej. Raz złamane prawa nigdy nie
będą przestrzegane. Głowy Rodzin się na to nie

background image

zgodzą...
- A więc zmusimy ich do tego.
- Tak. Ale to już rewolucja, prawda? Jan przez
dłuższą chwilę spoglądał na zachmurzoną twarz
przyjaciela.
- Masz rację - powiedział w końcu. - Czy ten
pomysł wydaje ci się niedorzeczny?
Powoli twarz Hyzo rozjaśniła się szerokim
uśmiechem.
- Niedorzeczny? Uważam, że jest po prostu
wspaniały. To właśnie powinno się wydarzyć.
Wiem, bo przeczytałem książkę "Odwieczna
Walka".
- Nigdy o niej nie słyszałem.
- Wydaje mi się, że bardzo niewielu ludzi je zna.
Otrzymałem ją od członka załogi jednego ze
statków. Powiedział mi, że jest zakazana,
istnieje jednak kilka nielegalnych kopii.
- Uważaj, stąpasz po niebezpiecznym gruncie...
- Wiem. Powiedział, że dostarczy mi więcej - ale
już się nie pojawił.
- Łatwo zgadnąć, co się z nim stało. Jesteś więc
razem ze mną? Zmiany te będą większe, niż
sobie wyobrażasz.
Hyzo z żarem uścisnął wyciągniętą dłoń Jana.
- Oczywiście. Do samego końca.
- Dobrze. Chodźmy więc do magazynku, w
którym zamknąłem Heina i tego drugiego
Proktora. Mieli wykonać na mnie wyrok śmierci,
więc z pewnością obaj wiedzą o tajnym
procesie. Będą naszymi świadkami.
Idąc w stronę magazynu zauważyli, że część
ludzi już wstała. Drzwi od ulicy były wciąż
uchylone, tak jak je pozostawił.

background image

Lecz drzwi wewnętrzne były otwarte. Obaj
Proktorzy zniknęli bez śladu.

Rozdział 12
Jan rozejrzał się szybko dookoła, lecz reszta
pomieszczenia była równie pusta jak
magazynek, w którym zamknął obu strażników.
- Gdzie oni są? - zapytał Hyzo.
- Teraz to już nieważne. Będą kłopoty, więc
lepiej, jeżeli zaczniemy działać pierwsi. Musimy
ich zaskoczyć. Chodźmy.
Ignorując zdumione spojrzenia mijanych po
drodze ludzi, pobiegli w stronę stojących
nieruchomo czołgów. Nikt ich nie niepokoił. Po
chwili Jan zwolnił tempo.
- Wydaje się, że wciąż ich wyprzedzamy -
powiedział. - Zaczynajmy.
Wspięli się do kabiny czołgu numer sześć i
uruchomili silniki. Wkrótce będzie to jedyny
zdolny do ruchu pojazd. Jan poprowadził go
wolno Aleją Centralną i zatrzymał tuż przed
kopułą.
Z każdą chwilą pojawiało się dookoła coraz
więcej ludzi, lecz praca nad unieruchomieniem
czołgów i ciągników przebiegała bez zakłóceń.
Początkowo konspiratorzy działali z dużą
ostrożnością, starając się, by nikt ich nie
zauważył. Wkrótce jednak spostrzegli, że nikt
nie zwraca na nich uwagi. Robili wrażenie
techników, zajmujących się wyznaczoną pracą.
Zaczęli więc wyjmować kable zupełnie otwarcie,
uśmiechając się ze skrywaną z trudem uciechą.
To wszystko było bardzo podniecające.
Powagę zachowywał jedynie Jan. Siedział przy

background image

pulpicie sterowniczym i wpatrywał się w ekrany.
Gdy pojawił się na nich pierwszy obładowany
kablami mężczyzna, zaciśniętą nerwowo dłonią
uderzył o poręcz fotela. Wkrótce pojawił się
drugi z techników, a po nim trzeci. Hyzo siedział
w otwartym włazie wieżyczki i podawał kable
niżej, do Jana, który układał je systematycznie
wewnątrz pojazdu.
- To już wszystkie - powiedział w końcu. - Co
chcesz, byśmy teraz robili?
- Sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli zmieszacie się
po prostu z tłumem. Na razie chcę uniknąć
zarzutu o tworzenie konspiracji.
- Lecz potrzebujesz przecież kogoś, by tu
został?
- Nie musisz, Hyzo...
- Wiem, ale zgłaszam się na ochotnika. Co więc
robimy?
- To proste. Zaczynamy gromadzić ludzi.
Mówiąc to, wcisnął przycisk syreny alarmowej.
Ciszę rozdarło upiorne wycie, odbijające się
echem od zabudowań. Nikt nie mógł go
zignorować. Ci, którzy jeszcze spali, budzili się
nagle, a ci, którzy już pracowali, rzucali
wszystko i ruszali w stronę źródła przeraźliwego
dźwięku. Gdy Aleja Centralna zaczęła się
zapełniać, Jan wyłączył syrenę i zdjął wiszący
na ścianie przenośny głośnik. Hyzo czekał już
na niego na szczycie czołgu, oparty wygodnie o
sterczącą groźnie lufę armaty.
- Masz swój tłum - powiedział.
- Wszyscy tutaj - rozległ się wzmocniony głos
Jana. - Niech wszyscy podejdą bliżej czołgu.
Mam coś ważnego do obwieszczenia.

background image

Dostrzegł wychylającego się ze swego wagonu
starego Taekenga, który wygrażał mu gniewnie
pięścią.
- Głowy Rodzin także. Wszyscy. Zbliżcie się
tutaj.
Taekeng ponownie potrząsnął pięścią i odwrócił
się w stronę młodego mężczyzny, który szepnął
mu coś na ucho. Spojrzał ponownie i obdarzył
Jana przeciągłym, pełnym niedowierzania
spojrzeniem, a po chwili pośpieszył za
mężczyzną w stronę kopuły.
- Niech wszyscy się zbliżą - polecił Jan i
wyłączył głośnik.
- Nie ma tu żadnej z Głów Rodzin - powiedział do
Hyzo.
- Chyba coś knują. Co robimy?
- To, co zaplanowaliśmy. Zacznij wydawać
rozkazy, by zaczęto wyładowywać zboże i
przygotowano pociągi do podróży powrotnej.
- Lecz oni mogą zmienić ten plan. Nie pozwolą
nam jechać jeszcze raz.
- To nawet lepiej. Do tej pory nikomu przecież o
tym nie powiedzieli. Pozwólmy im zacząć tę
drakę - i to na oczach wszystkich.
- Masz rację - Jan włączył głośnik i podniósł go
do ust.
- Przykro mi, iż przerywam wam dobrze
zasłużony wypoczynek, ale zabawa jest już
skończona i musimy wracać do pracy. Trzeba
pojechać jeszcze raz i przewieźć resztę zboża.
Wśród tłumu dało się słyszeć okrzyki
dezaprobaty, a kilku stojących z tyłu mężczyzn
zaczęło się w wolna wycofywać. Ponad ich
głowami Jan dostrzegł przepychającego się do

background image

przodu Heina. Krzyczał coś, a w jego kaburze
lśnił nowy rewolwer. W tej sytuacji nie można go
było zignorować.
- Czego chcesz, Hein? - wykrzyknął Jan.
- Masz iść... do kopuły. Natychmiast... zebranie.
Większość słów utonęła w pomruku
niespokojnego tłumu. Hein wreszcie przepchał
się do przodu i dla podkreślenia swego
autorytetu wymachiwał wyjętym z kabury
rewolwerem. W głowie Jana zaświtał pewien
pomysł. Pochylił się w stronę Hyzo.
- Chcę, aby ten drań znalazł się tuż obok mnie i
dopiero wtedy mówił. Niech wszyscy usłyszą,
co ma do powiedzenia.
- To niebezpieczne...
- Całe to zebranie jest czystym szaleństwem -
roześmiał się Jan. - Ruszaj, inni ci pomogą.
Hyzo skinął głową i ześliznął się z burty czołgu
na ziemię. Jan ponownie podniósł głośnik.
- Jest tutaj z nami Kapitan Proktor. Przepuście
go, proszę, ma nam coś ciekawego do
powiedzenia.
Hein otrzymał pomoc, której się nie spodziewał.
Chociaż się opierał, krzepkie dłonie uniosły go
w górę i zanim się zorientował, stał już obok
Jana na burcie czołgu, ściskając w dłoni
niedorzecznie w tej chwili wyglądający
rewolwer. Widząc, iż czerwony z oburzenia Hein
ma zamiar coś powiedzieć, Jan nie zwlekając
podniósł do jego ust głośnik.
- Masz pójść ze mną. Zabierz to! - uderzył w
metalową tubę.
Jan nie ustępował. Ich głosy brzmiały czysto i
wyraźnie.

background image

- Dlaczego właściwie mam pójść z tobą?
- Wiesz, dlaczego! - wrzasnął z wściekłością
Hein. Jan w odpowiedzi uśmiechnął się ciepło.
- Nie wiem - odparł najzupełniej niewinnym
tonem.
- Wiesz. Zostałeś osądzony i uznano cię
winnym. Pójdziesz teraz ze mną - podniósł w
górę broń.
Jan ponownie się uśmiechnął, tym razem w
duchu, widząc zaciśnięte kurczowo na uchwycie
kolby palce.
- Chcesz przez to powiedzieć, że miał tutaj
miejsce jakiś proces? - Celowo odwrócił się do
Heina plecami i przemawiał teraz do tłumu. - Czy
słyszeliście o jakimkolwiek procesie?
Część potrząsnęła przecząco głowami,
większość jednak słuchała uważnie. Jan
odwrócił się i przyłożył głośnik do ust Heina,
obserwując równocześnie jego rewolwer. Hein
zaczął krzyczeć, lecz został zagłuszony przez
inny głos:
- Wystarczy już, Hein. Schowaj rewolwer i złaź
stamtąd.
Powiedziała to stojąca przed wejściem do
kopuły Hradil. W rękach trzymała mikrofon
połączony ze wzmacniaczem. To musiała być
ona. Jako jedyna ze wszystkich Głów Rodzin
była na tyle bystra, by zorientować się, że Hein
zaczyna się plątać, i na tyle inteligentna, by
odpowiednio zareagować.
Hein wyglądał jak przekłuty balon. Z ponurą
miną schował rewolwer do kabury. Jan pozwolił
mu odejść wiedząc, że mężczyzna nie powie już
ani słowa. Teraz będzie musiał stawić czoła

background image

Hradil, a nie była to prosta sprawa.
- O jakim procesie on mówił, Hradil? Co miało
oznaczać, iż zostałem osądzony i uznany
winnym?
Jego wzmocnione głośnikiem słowa dotarły do
niej ponad tłumem, milczącym teraz i
poważnym. Odpowiedziała w podobny sposób.
- To, co mówił nie miało żadnego znaczenia.
Jest chory, ma wysoką gorączkę. Lekarz już
idzie do niego.
- To dobrze. Biedny Hein. A więc nie było
żadnego procesu i nie jestem o nic oskarżony.
Cisza porzedłużała się i nawet z tej odległości
Jan widział, jak bardzo ta stara kobieta pragnęła
jego śmierci. Stojąc nieruchomo niczym posąg,
czekał na jej odpowiedź.
- Nie. Nie było... żadnego procesu... -
powiedziała z wyraźnym wysiłkiem.
- Dobrze. Miałaś rację, Hein jest rzeczywiście
chory. A więc skoro nie było żadnego procesu,
nie jestem także oskarżony o żadne zbrodnie -
Zmusił ją, by przyznała to przy wszystkich.
Teraz należało wykorzystać tę chwilową
przewagę. - W porządku, wszyscy słyszeli, co
powiedziała Hradil. Wracajmy teraz do pracy i
przygotujmy pociągi do drogi powrotnej po
zboże.
- NIE! - Echo tego -krzyku przetoczyło się przez
całą Aleję Centralną. - Ostrzegam cię, Janie
Kulozik, że posuwasz się za daleko. Od tej
chwili będziesz posłusznie milczał.
Zdecydowano, że nie potrzebujemy już więcej
ziarna. A ty będziesz...
- Nie, stara kobieto. Dla dobra wszystkich już

background image

wcześniej zadecydowano, że musimy pojechać
po to ziarno. I pojedziemy.
- Powiedziałam ci przecież, co o tym myślimy.
To był rozkaz.
Była zła, podobnie jak i Jan. Ich podniesione
głosy krzyżowały się ponad głowami
skupionych wokół ludzi. Próby odwoływania się
do prawa czy logiki były pozbawione sensu.
Pozostały jedynie słowa, wypowiedziane z
twardą determinacją. Jan sięgnął do wnętrza
wieżyczki, wyjął pęk przewodów i uniósł je
ponad głową.
- Nie przyjmuję twoich rozkazów do
wiadomości. Wszystkie czołgi i ciągniki są
unieruchomione – takimi pozostaną, chyba, że
ja je naprawię. Jedziemy po zboże i nie zdołasz
nas przed tym powstrzymać.
- Ten człowiek jest szalony. Złapcie go i zabijcie.
To rozkaz!
Kilka osób posunęło się niezdecydowanie w
kierunku czołgu. Jednak Jan był przygotowany i
na taką ewentualność. Ponownie sięgnął do
wieżyczki i uruchomił zaprogramowany
wcześniej komputer, sterujący miotaczem
ognia. Lufa uniosła się w niebo i ponad głowami
ludzi przemknęła struga płynnego ognia.
Rozległy się okrzyki przerażenia.
Ryk płomienia przemówił dobitniej, niż
uczyniłby to Jan. Hradil, z zaciśniętymi niczym
szpony palcami postąpiła do przodu - a potem
obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wejścia
do kopuły, odpychając zaskoczonego Heina.
Jan wyłączył miotacz.
- Wygrałeś tę rundę - powiedział Hyzo, lecz w

background image

jego głosie nie było radości. - Od tej chwili
musisz być niezwykle ostrożny. W końcu będą
musieli zdecydować: ty czy ona.
- Nie chcę z nią walczyć, chcę jedynie zmienić...
- Każda zmiana jest dla niej klęską, nigdy nie
wolno ci o tym zapomnieć. Nie możesz się już
wycofać. Jan poczuł się nagle bardzo
zmęczony.
- Zacznijmy rozładowywać to przeklęte zboże.
Ludzie nie będą wtedy mieli czasu, by myśleć.
- Hyzo! - rozległ się nagle czyjś głos. - Hyzo, to
ja.
Na gąsienicę wspiął się rozczochrany
nastolatek.
- Stary Ledon chce się z tobą widzieć.
Powiedział, byś przyszedł natychmiast.
Powiedział jeszcze, że to bardzo ważne.
- To Najstarszy mojej Rodziny - wyjaśnił Hyzo.
- A więc zaczyna się. - Jan przez chwilę rozważał
konsekwencje tego nagłego wezwania. -
Zorientuj się, czego od ciebie chce. Lecz o
cokolwiek cię poprosi, wróć tu i powiadom mnie
o tym. Dziwne, wie przecież, że jesteś razem ze
mną.
Hyzo zeskoczył na ziemię i podążył w ślad za
chłopcem. Na jego miejsce natychmiast wspiął
się Eino.
- Przyszedłem po kable - powiedział. - Będziemy
musieli odłączyć wagony mieszkalne i...
- Nie - przerwał mu natychmiast Jan. Te kable i
unieruchomione pojazdy były w tej chwili jego
jedyną bronią. Instynktownie czuł, iż
przeciwnicy gromadzą w tej chwili przeciwko
niemu swe siły, byłoby więc szaleństwem

background image

pozbawiać się jedynej broni, jaką dysponował. -
Poczekaj jeszcze trochę. Przekaż pozostałym, że
spotkamy się tutaj za... powiedzmy trzy godziny.
- Dobrze.
Czas dłużył się nieskończenie i Jan czuł się
niezwykle samotny. Przez przedni luk widział
krzątających się dookoła ludzi, ale czuł, iż stary
porządek został już zachwiany. Udało mu się
podważyć niewzruszoną do tej pory pozycję
Głów Rodzin, wstrząsnąć nimi, wywalczyć
chwilowe zwycięstwo. Lecz czy zdoła utrzymać
to, co uzyskał? Nie było sensu oddawać się
jałowym spekulacjom. W tej chwili mógł jedynie
powstrzymywać rosnącą niecierpliwość,
siedzieć spokojnie i czekać na następny ruch
przeciwnika.
Wkrótce w polu widzenia pojawił się Hyzo i w
chwilę później wśliznął się do środka.
- Nie jest dobrze - powiedział krótko.
- To znaczy?
- Stary Ledon po prostu zabronił mi jechać.
Tylko tyle.
- Nie może cię przecież powstrzymać.
- Masz rację. Ale ja wiem, w co się pakuję i czym
to grozi. Dlatego też nic mu nie odpowiedziałem,
po prostu odwróciłem się i wyszedłem. Lecz kto
jeszcze odważy się na coś podobnego? W tej
właśnie chwili Starszyzna wzywa do siebie
kolejno każdego technika i mechanika.
Powiedzą im, co mają robić - i oni posłuchają. A
to będzie oznaczało dwuosobową rewolucję i
brak miejsca, do którego moglibyśmy uciec.
- Jeszcze nie jesteśmy martwi. Zostań tutaj,
uważaj na przewody i nie otwieraj luku, dopóki

background image

nie wrócę. Bez tych przewodów będziemy
zgubieni.
- A jeżeli ktoś spróbuje je odzyskać? Ktoś z
naszych ludzi?
- Nie dawaj ich nikomu. Nawet, jeżeli...
- Jeżeli będę musiał walczyć? I co mam wtedy
zrobić, pozabijać ich?
- Nie, tak daleko nie możemy się posunąć.
- Dlaczego nie? - glos Hyzo był śmiertelnie
poważny.
- Zrób po prostu, co będziesz mógł, ale nie rań
nikogo.
Jan zeskoczył na ziemię i nie śpiesząc się,
ruszył w kierunku kopuły. Tłum zdążył się już
rozproszyć, lecz w pobliżu wciąż znajdowało się
kilkanaście osób. Patrzyli. na niego z
ciekawością - lecz odwracali wzrok natychmiast,
gdy spoglądał im prosto w twarz. Byli pasywni,
potrafili jedynie akceptować i wykonywać
rozkazy. W tej chwili Starszyzna stanowiła siłę, z
którą będzie musiał się zmierzyć.
Przy wejściu do kopuły nie było żadnych
Proktorów - przyjął to za pomyślny omen,
spodziewał się bowiem z ich strony wyłącznie
kłopotów. Bezszelestnie wsunął się do środka i
stanął tuż obok drzwi. Były tu wszystkie Głowy
Rodzin. Zbyt zajęci wrzeszczeniem na siebie, by
go zauważyć. Jan słuchał uważnie.
- Musimy pozabijać ich wszystkich, to jedyne
wyjście! - krzyczał ochrypłym głosem Taekeng.
- Jesteś głupcem - przerwała mu Hradil. -
Musimy mieć wyszkolonych mężczyzn do
obsługi urządzeń. Musimy im rozkazać, by nas
słuchali. To na razie wystarczy. Później, gdy on

background image

będzie już martwy, ukarzemy ich odpowiednio.
Nie zapomnimy o nikim.
- Nikogo nie ukarzecie - powiedział spokojnie
Jan, występując do przodu. - Wszyscy jesteście
głupcami. Widzę, że wciąż nie zdajecie sobie
sprawy, jak poważna jest nasza obecna
sytuacja. Jeżeli statki nie przylecą, nie
otrzymamy części zamiennych i paliwa.
Wszystkie nasze pojazdy szybko zamienią się w
stosy bezużytecznego żelastwa, a my sami
umrzemy. A jeżeli przylecą, będą potrzebowały
każdego ziarnka zboża, jakie uda nam się
zebrać. Będą potrzebowały dla przymierających
głodem ludzi - a my musimy jedynie...
Urwał, gdyż Hradil splunęła mu prosto w twarz.
Wolno otarł wierzchem dłoni policzek, starając
się ze wszystkich sił zachować spokój.
- Zrobisz tak, jak ci powiemy - rozkazała
rozwścieczona kobieta. - I nie będziesz nam już
dłużej mówił, jak mamy postępować. Nie będzie
kolejnej podróży. A ty zostaniesz...
- Głupia kobieto, czy ty naprawdą nie potrafisz
mnie zrozumieć? Czy naprawdę jesteś tak
zaślepiona, iż nie widzisz, że nic się nie poruszy
bez mego pozwolenia? Mam w ręku części
maszyn, bez których są one jedynie
bezużytecznym złomem. Mogę je zniszczyć, a
wtedy wszyscy pomrzemy bardzo szybko. I
zrobię to, jeżeli natychmiast nie zgodzisz się na
powrotną podróż po resztę zboża. Obiecuję, iż
nie będę prosił cię o nic więcej. Gdy powrócimy,
ty w dalszym ciągu pozostaniesz u władzy.
Będziesz wydawała rozkazy i wszyscy będą ich
przestrzegali. Czy takie wyjście jest do

background image

przyjęcia?
- Nie! Nie możesz mówić nam, co mamy robić -
w głosie Hradil brzmiała wyraźna obawa przed
jakimkolwiek kompromisem.
- Nie mówię, co macie robić. Pytam was jedynie
o zgodę.
- To nie jest zły plan - wtrącił Ivan Semenow. -
Nic nie stracimy, jadąc po zboże. I przyrzekliśmy
przecież...
- Zaproponuj głosowanie, Ivan - wtrącił
bezceremonialnie Jan. - A może ty też tak boisz
się tej starej krowy, że nie jesteś już w stanie
racjonalnie myśleć?
Hradil spojrzała na niego z zimną nienawiścią w
oczach, lecz ku zaskoczeniu wszystkich
przemówiła spokojnie:
- Dobrze więc. Nie będziemy się już więcej
kłócić. Pociągi wyruszą natychmiast po
rozładowaniu zboża. Jestem pewna, iż wszyscy
się zgodzicie.
Zapanowała pełna konsternacji cisza. Nikt z
obecnych nie rozumiał tej nagłej zmiany decyzji.
Jan wiedział jednak doskonale, co powodowało
nią w rzeczywistości. Po prostu nie była
przygotowana do bezpośredniej konfrontacji. I
nie obchodziło jej, czy pociągi pojadą, czy też
nie. Chciała jedynie jego śmierci, możliwie
najdłuższej i jak najbardziej bolesnej. Wiedział,
iż od tej chwili będzie w stałym
niebezpieczeństwie.
- Wiem, że wszyscy zgadzacie się z Ivanem i
Hradil
- powiedział Jan. - A więc wyruszamy tak
szybko, jak tylko będzie to możliwe. Będziemy

background image

potrzebować wszystkich nowych kierowców...
- Nie - wtrąciła stanowczo Hradil. - Pojadą
wyłącznie mężczyźni. Nie zezwalam, by jechała
którakolwiek młoda kobieta. Elżbieta także.
To ostatnie wypowiedziała tonem wyraźnego
wyzwania i Jan przez chwilę zastanawiał się, czy
nie warto by go przyjąć.
- A więc dobrze, jedynie mężczyźni - powiedział
równie zimnym tonem. - Idźcie stąd teraz i
wydajcie rozkazy o pełnej współpracy ze mną.
Powiedzcie ludziom wszystko. I bez żadnych
kłamstw.
- Nie powinieneś tak mówić... - wtrącił cicho
Ivan.
- Dlaczego nie? Wiesz przecież, że to prawda.
Tajne zebrania, tajny proces, tajne wykonanie
wyroku śmierci
- więcej kłamstw, niż można nimi obciążyć tego
głupca, Ritterspacha. Nikomu z was nie ufam.
Idźcie stąd do wszystkich rodzin i powiedzcie
im, co mają robić. Uruchomię maszyny
ponownie dopiero wtedy, gdy wszyscy będą już
wiedzieli, co tu się naprawdę dzieje.
- Pochwyćcie go teraz i zabijcie! - wrzasnął
nieoczekiwanie Taekeng.
- Możecie, ale wtedy ktoś inny zniszczy
przewody.
- To Hyzo - powiedział Ledon. - Wystąpił
przeciwko mnie, tak jak i ten tutaj.
- Idźcie wydać rozkazy - nakazała Hradil. -
Porozmawiamy później.

Rozdział 13
Pociągi, gotowe do drogi już od przeszło

background image

czterech godzin, stały nieruchomo w
ciemnościach. Kierowcy byli już na swych
miejscach i oczekiwali na rozkazy. Zapasy
żywności znajdowały się w wagonie
magazynowym, w którym jechał pełniący
obowiązki lekarza, felczer Savas Tsi-turides.
Doktor Rozbagh oświadczył wcześniej, iż jego
asystent nie jest jeszcze w pełni przygotowany
do odbycia samodzielnie takiej podróży.
Tsiturides zgodził się z tym ochoczo. Jan nie
mógł jednak wystawić swych ludzi na ryzyko
braku jakiejkolwiek pomocy lekarskiej.
Wszystko zostało już dopięte na ostatni guzik.
Nie można było dłużej czekać.
- Wracam za pięć minut - powiedział, udając, że
nie dostrzega zdziwionego spojrzenia swej
załogi.
Wyszedł z czołgu numer sześć. Postanowił, iż w
tej podróży będzie prowadził czołgi. Ruszył
wzdłuż rzędu pociągów. Po chwili znalazł się na
umówionym miejscu, ale nie zastał tam nikogo.
Cała Aleja Centralna była pusta i cicha. Chociaż
wiedział, że było to czystym szaleństwem, miał
jednak nadzieję...
- Jesteś tam, Janie?
Obrócił się na pięcie i dostrzegł ją, stojącą przy
drzwiach magazynu. Szybko pobiegł w jej
stronę.
- Przestałem już wierzyć, że przyjdziesz.
- Otrzymałam twoją wiadomość, lecz musiałam
czekać, aż wszyscy zasną. Ona kazała mnie
pilnować.
- Jedź ze mną!
Początkowo zamierzał argumentować logicznie i

background image

racjonalnie, wyjaśniając, jak ważne jest, by
spróbowała utrzymać tę cząstkę niezależności,
jaką zdobyła. Nie zamierzał wspominać, jak
bardzo ją kocha i potrzebuje. Na widok
dziewczyny zapomniał jednak o
przygotowanych słowach, a to, co powiedział,
zabrzmiało głupio i nieodpowiedzialnie.
Zaskoczona Elżbieta cofnęła się o krok.
- Nie mogłabym tego zrobić. Przecież jadą
wyłącznie mężczyźni.
- Nie jesteśmy zwierzętami. Nikt z nas cię nie
skrzywdzi, nie dotknie nawet. A wiesz przecież,
jak ta wspólna podróż jest dla mnie ważna.
- Hradil nigdy na to nie pozwoli.
- Oczywiście. Dlatego musisz pojechać bez jej
pozwolenia. Wszystko się zmienia, a my musimy
to przyspieszyć. Jeżeli statki nie przybędą,
będziemy mieli tylko kilka lat życia. Zginiemy,
gdy nadejdzie lato, a my nie będziemy mieli
środków na odbycie kolejnej podróży.
Chciałbym przeżyć te lata razem z tobą.
- Wiem o tym.
Objął ją mocno i przytulił; dziewczyna
przylgnęła doń całym ciałem. Nagle ponad jej
ramieniem dostrzegł biegnących w ich kierunku
Ritterspacha wraz z dwoma Prok-torami.
Wszyscy dzierżyli w rękach pałki.
To dlatego Elżbieta się spóźniła. Pułapka.
Musieli przejąć jego wiadomość i zaplanowali, iż
schwytają ich oboje. Hradil zaślepiona
nienawiścią, poświęciła nawet dziewczynę.
- Nie! - krzyknął Jan, odpychając Elżbietę do
tyłu. Nie! - krzyknął jeszcze głośniej, nurkując
pod opadającą pałką pierwszego Proktora.

background image

Cios minął celu i Jan uderzył zaskoczonego
mężczyznę przedramieniem w gardło,
odwracając się równocześnie w stronę
kolejnych przeciwników.
Jedna z pałek uderzyła go w ramię, zahaczając o
skroń. Jan wrzasnął z bólu, okręcił się i ścisnął
szyję szarżującego mężczyzny śmiertelnym
uściskiem, osłaniając się nim jak tarczą przed
Ritterspachem. Hein zamachnął się i zdzielił
trzymanego przez Jana Proktora, aż zadudniło.
Mężczyzna wrzasnął z bólu.
- Przestańcie, proszę! - krzyknęła Elżbieta,
próbując rozdzielić walczących.
Pierwszy z Proktorów odepchnął ją brutalnie do
tyłu i zaszedł Jana z boku. Elżbieta, wciąż
krzycząc i płacząc,rzuciła się do przodu, wprost
pod opadającą właśnie pałkę Ritterspacha.
Jan usłyszał ostry, nieprzyjemny trzask, gdy
pałka trafiła ją w głowę. Dziewczyna upadła nie
wydawszy nawet jęku.
Aby jej pomóc, musiał najpierw skończyć z tymi
trzema. Zacisnął uchwyt na gardle trzymanego
przez siebie mężczyzny. Ten szarpnął się i
zwiotczał. Gdy Jan puścił bezwładne ciało i
pochylił się po leżącą na ziemi pałkę, otrzymał
potężny cios w plecy. Przetoczył się po ziemi,
poderwał niczym sprężyna i wyprowadził w
stronę zaskoczonego mężczyzny cios, który
powalił go na piasek. Odwrócił się w stronę
Ritterspacha.
- Nie... - wystękał Hein, biorąc szeroki zamach.
Jan nawet nie odpowiedział, pozwalając, by
pałka przemówiła za niego. Schylił się, trafiając
atakującego Heina w przedramię. Palce

background image

Ritterspacha otworzyły się, wypuszczając pałkę.
Z przerażeniem w oczach odwrócił się, próbując
uciec, lecz pałka Jana uderzyła go w tył głowy.
Runął na ziemię niczym pozbawiony kości
łachman.
- Co tu się dzieje? - wykrzyknął nadbiegający od
strony pociągu któryś z mechaników.
- Zaatakowali nas. Dziewczyna jest poważnie
ranna. Poślij po Tsituridesa, prędko!
Jan ukląkł i uniósł delikatnie głowę Elżbiety.
Prawą skroń dziewczyny pokrywała zakrzepła
krew, ciemna teraz na tle nienaturalnej bladej
skóry. Ranna oddychała powoli, lecz regularnie.
Zaniósł ją ostrożnie do najbliższego wagonu i
ułożył na koi.
- Gdzie jesteście? - usłyszał na zewnątrz jakiś
głos. - Co się stało?
Był to Tsiturides, klęczący obok leżących
nieruchomych ciał. Po obejrzeniu Ritterspacha
wyprostował się i spojrzał na Jana ze
zdumieniem w oczach.
- Ta dwójka jest nieprzytomna, ale ten - martwy.
- W tej chwili już nic nie możesz dla niego
zrobić. Elżbieta jest w wagonie, uderzona przez
tego łajdaka. Zajmij się nią. Lekarz wszedł do
środka i otworzył swą medyczną torbę. Jan
zamknął drzwi, a potem odpiął wiszący u pasa
pęk kluczy i przekręcił jeden z nich w zamku.
- Koniec zabawy - zwrócił się w stronę
nadbiegających mężczyzn. - Ta trójka
zaatakowała mnie, musiałem się więc nimi zająć.
Ruszajmy lepiej, nim wydarzy się coś jeszcze.
Bójka była zupełnie idiotyczna, nie mniej stało
się. Usiłował przygotować wyjazd w zgodzie z

background image

prawem, pytając o zgodę Hradil. Teraz nie było
już odwrotu. Musi działać tak, jak to zaplanował.
Zagrzmiały silniki i pociągi powoli ruszyły. Jan
rzucił się biegiem w stronę własnego czołgu, o
mało nie wpadając przy tym pod koła jednego z
ciągników.
- Jedźmy! - rzucił, zamykając za sobą właz. -
Musimy wysunąć się przed pociągi.
- Najwyższy czas - mruknął Otakar i uruchomił
silnik.
Jan wpatrywał się w tylne ekrany, dopóki Alei
Centralnej nie zastąpiła gładka nawierzchnia
Drogi, a ostatnie zabudowania nie rozpłynęły się
w mroku. Z pewnością nikt za nimi nie pojedzie -
na co więc właściwie czekał?

Rozdział 14
Jan zadecydował, iż jechać będą przez co
najmniej cztery godziny, nim zatrzymają się na
pierwszy postój. Sam nie mógł czekać tak
długo. Nawet godzina, to byłoby za dużo -
musiał dowiedzieć się, co z Elżbietą. Cios nie
sprawiał wrażenia mocnego, jednak od chwili
wyjazdu była przez cały czas nieprzytomna.
Mogła przecież być już... martwa. Krążąca po
głowie myśl stała się nie do zniesienia.
- Wszystkie jednostki! - rzucił do mikrofonu. -
Krótki postój. Jeżeli chcecie, możecie zmienić
kierowców. Rozpoczynajcie hamowanie.
Natychmiast, gdy tylko skończył przekazywać to
polecenie, zawrócił o 180 stopni i pomknął z
łoskotem gąsienic wzdłuż zwalniających
stopniowo pociągów. Dotarł do wagonu, w
którym zostawił Elżbietę i lekarza, ponownie

background image

zawrócił i czekał niecierpliwie, aż pociąg
zatrzyma się ostatecznie. Wyskoczył na
zewnątrz, otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz
z doktorem Tsituridesem.
- To skandal, zamknąć mnie w taki sposób!...
- Jak ona się czuje?
- Ten wagon jest brudny, zakurzony, bez
właściwych sanitariatów...
- Pytałem, jak ona się czuje?
Zimny ton jego głosu zrobił w końcu wrażenie
na lekarzu, który cofnął się gwałtownie do tyłu.
- Czuje się dobrze jak na te warunki. Śpi teraz.
Lekki wstrząs, to wszystko. Mogę już
bezpiecznie pozostawić ją samą.
Podniósł swą torbę lekarską i szybko opuścił
wagon. Jan chciał spojrzeć na Elżbietę, lecz
obawiał się, by jej nie obudzić. Niespodziewanie
dziewczyna przemówiła:
- Jesteś tu, Janie?
- Jestem.
Leżała na koi okryta kocami, a jej głowę spowijał
biały bandarz. Twarz była w dalszym ciągu
nienaturalnie blada.
- Co się właściwie stało, Janie? Pamiętam, że
rozmawialiśmy, a potem już nic.
- Hradil zastawiła na mnie pułapkę, z tobą jako
przynętą. Ritterspach i kilku jego ludzi chciało
mnie zabić lub pojmać, nie wiem. Cokolwiek
jednak zamierzali, nie udało im się. Uderzyli cię,
a ja... obawiam się, iż wtedy straciłem
panowanie nad sobą.
- Czy stało się coś złego?
- Tak, chyba tak. Nie chciałem, by skończyło się
to w ten sposób. Ritterspach nie żyje.

background image

Przez chwilę spoglądała na niego szeroko
otwartymi oczyma, a potem cofnęła dłoń, którą
trzymał do tej pory w lekkim uścisku.
- Przepraszam - powiedział. - Przykro mi, że ktoś
musiał umrzeć.
- Nie chciałeś przecież nikogo zabijać - odparła
bez przekonania.
- Nie, nie chciałem. Ale zrobiłbym to jeszcze raz,
gdybym musiał. Dokładnie w ten sam sposób.
Nie próbuję się usprawiedliwiać, po prostu
wyjaśniam ci, jak było. Jeden z nich uderzył cię,
upadłaś. Myślałem, że nie żyjesz. Było ich
trzech, wszyscy mieli pałki. Musiałem się
przecież bronić. Ciebie także.
- Rozumiem, lecz śmierć jest dla mnie... jest
czymś odpychającym.
- Niech więc tak pozostanie. Nie mogę cię
zmusić, byś mnie zrozumiała lub myślała w ten
sam sposób, co ja. Chcesz, abym stąd odszedł?
- Nie! - wykrzyknęła. - Powiedziałam jedynie, iż
to wszystko jest mi bardzo trudno pojąć. Co nie
znaczy, że uważam ciebie za kogoś obcego.
Kocham cię, Janie i zawsze będę cię kochała.
- Wiem. Działałem wtedy odruchowo, być może
nawet głupio. Zrobiłem to jednak, ponieważ ja
też cię kocham. - Ponownie ujął ją za rękę. -
Potrafię zrozumieć, jeżeli będziesz winić mnie
także i za to, co zrobiłem potem. Gdy byłaś
nieprzytomna, umieściłem cię w tym wagonie i
zabrałem razem z sobą w podróż.
Rozmawialiśmy o tym, gdy nas zaatakowali.
Wtedy jednak nie usłyszałem twojej odpowiedzi.
- Naprawdę? - dziewczyna uśmiechnęła się po
raz pierwszy. - Mogła być tylko jedna

background image

odpowiedź. Zawsze będę posłuszna Hradil. Lecz
teraz, gdy jej tu nie ma, nie jest ważne, czy
posłucham, czy nie. Ważne jest, że cię kocham i
cieszę się, że jestem z tobą.
- Janie! - dobiegł nagle z zewnątrz czyjś głos.
Delikatnie objął dziewczynę i przytulił. Przez
chwilę nie potrzebowali żadnych słów. Wreszcie
wstał.
- Muszę już iść. Nie potrafię ci powiedzieć, jak
bardzo...
- Wiem. Chcę się teraz trochę przespać. Czuję
się już o wiele lepiej.
- Chcesz może coś do jedzenia lub picia?
- Nie, dziękuję. Tylko ciebie. Wracaj szybko.
Drugi kierowca czołgu wychylił się przez właz w
wieżyczce.
- Otrzymałem właśnie wiadomość, Janie.
Semenow chce wiedzieć, dlaczego się
zatrzymaliśmy i kiedy wyruszamy dalej.
- Powiedz mu, że chcę się z nim zobaczyć i że
wyruszamy natychmiast, jak tylko przyjdę do
jego ciągnika. Ruszaj.
Ivan Semenow był Koordynatorem tej podróży.
Jan z ulgą przystał, by Semenow prowadził
pociągi. Liczył na doświadczenie i rozwagę tego
człowieka.
Wspiął się po drabince do kabiny kierowców, a
Ivan ruszył natychmiast, gdy tylko Jan zamknął
za sobą drzwi.
- Co spowodowało to opóźnienie? - zapytał
Koordynator. - Sam przecież powiedziałeś, że
ważna jest każda godzina.
- Przejdźmy do przedziału silnikowego, tam ci
wszystko wyjaśnię.

background image

Jan milczał, dopóki inżynier nie opuścił
pomieszczenia i nie zamknął za sobą włazu.
- Chcę się ożenić.
- Wiem, ale to sprawa pomiędzy tobą a Hradil.
Mogę z nią porozmawiać, jeżeli chcesz, bowiem
prawo nie precyzuje jasno, za członka jakiej
Rodziny dziewczyna powinna wyjść za mąż. Ale
ostateczna decyzja należy do Hradil.
- Nie zrozumiałeś mnie. Jesteś Głową Rodziny, a
to oznacza, iż możesz udzielić ślubu. I właśnie o
to w tej chwili cię proszę. Elżbieta jest tutaj, w
pociągu.
- To niemożliwe!
- A to niby dlaczego?
- Hradil nigdy by na coś takiego nie pozwoliła.
- Nie ma jej tutaj i nie może nas powstrzymać.
Chociaż raz pomyśl samodzielnie. Zdecyduj się
na coś. Gdy udzielisz nam ślubu, nie będzie już
odwrotu. Nawet ta stara diablica nic nie będzie
mogła na to poradzić.
- To nie takie proste. Prawo...
Jan splunął ze wstrętem na metalową podłogę i
roz-tarł ślinę podeszwą buta.
- To jest twoje prawo. To wymysł, czy ty tego nie
rozumiesz? Na Ziemi nie ma takiej struktury jak
Rodziny i Głowy Rodzin, czy też idiotycznych
tabu dotyczących kojarzenia par w ściśle
określonych grupach. Te twoje tak zwane prawa
są czystą fikcją, stworzoną przez wymarłych
dawno temu antropologów. Wyrwane z
kontekstu fragmenty książek o nieistniejących
już społeczeństwach, wpojone wam po to, aby
stworzyć uległą, pracowitą populację
ogłupiałych niewolników.

background image

Semenow nie wiedział, jak zareagować na te
obraźliwe słowa. W końcu pokręcił z
niedowierzaniem głową.
- Dlaczego mówisz takie rzeczy? Nigdy
przedtem nie wyrażałeś się w podobny sposób.
- Oczywiście, że nie. Byłoby to samobójstwem.
Ritterspach był szpiegiem. Natychmiast
doniósłby o wszystkim, co powiedziałem i to
byłby mój koniec. Lecz teraz, gdy statki nie
przybyły, nic już nie ma znaczenia. Wszystko się
zmienia. Czy chcesz posłuchać o kochanej,
starej Ziemi...
- Nie chcę żadnych kłamstw.
- Po raz pierwszy usłyszysz prawdę, Semenow.
Opowiem ci o kulturach, które stworzyła
ludzkość. Są swego rodzaju artefaktami,
powstałymi w ten sam sposób, co koło. Różniły
się znacznie pomiędzy sobą, spełniały
odmienne zadania. Lecz wszystko to jest już
sprawą zamierzchłej przeszłości, ponieważ na
Ziemi powstały obecnie dwie klasy - rządzących
i rządzonych. Panów i niewolników. I szybka
śmierć dla tych, którzy usiłują coś zmienić. Ten
ostateczny wzór społeczeństwa doskonałego
przeniesiono nawet ku gwiazdom. Zaszczepiono
go na tych wszystkich pięknych, bogatych
światach, które ludzkość do tej pory odkryła.
Lecz nie na wszystkich. Tam, gdzie zachodziła
potrzeba zasiedlenia naprawdę niegościnnej
planety - takiej jak ta - wzywano zespół płatnych
mędrców i stawiano przed nimi konkretne
zadania: stwórzcie stabilną i uległą kulturę,
ponieważ jakiekolwiek problemy spowodują
spowolnienie tempa produkcji i straty

background image

materialne. Stwórzcie milutką, funkcjonującą na
najprostszych zasadach kulturę, ponieważ
farmerzy są zbyt głupi, by myśleć o
czymkolwiek, poza pracą. Nakreślono więc
ogólną linię rozwojową, obwarowano ją
przepisami, dorzucono garść mitów i przesądów
- i masz Beta Aurigae III. Tę właśnie planetę.
Fabrykę uległych rolników, spędzających życie
na ogłupiającej, niewolniczej pracy...
- Przestań, nie chcę słyszeć więcej ani słowa. To
wszystko kłamstwa - powiedział wyraźnie
wstrząśnięty Semenow.
- Dlaczego właściwie miałbym ci kłamać? Jeżeli
statki się nie pojawią, umrzemy wszyscy. Lecz
do tego czasu zamierzam żyć jak prawdziwy
mężczyzna, a nie milczący niewolnik, jak wy
wszyscy. Wy macie przynajmniej dobrą
wymówkę, jesteście zniewoleni głupotą i
brakiem niezbędnej wiedzy. Ja zostałem
zniewolony strachem. Jestem pewien, iż
wszystko, co tutaj robię, jest obserwowane. Tak
długo, jak nie będę sprawiał żadnych kłopotów,
będę żył. I pozostałem przy życiu przez lata, jak
widzisz. Zesłano mnie na tę planetę - więzienie,
by wykorzystać moje techniczne umiejętności.
W moje wykształcenie zainwestowano zbyt
wiele środków, by pozwolić mi po prostu
umrzeć. Na Ziemi nie potrzebowano mnie, tu
jednak mogłem być przydatny. Tak więc
przysłano mnie tutaj z wyraźnym zaleceniem, by
pozostawić mnie przy życiu tak długo, jak długo
będę zachowywał się przyzwoicie. Gdybym
zaczął rozpowiadać o prawdziwym życiu poza tą
planetą, czekałaby mnie śmierć. Jestem już więc

background image

martwy, Semenow, rozumiesz? Gdyby
przyleciały statki, a ty opowiedziałbyś o tej
rozmowie komukolwiek z ich załóg, byłoby to
równoznaczne z podpisaniem wyroku śmierci.
Składam więc własne życie w twoje ręce, Ivanie,
kierowany najstarszym z istniejących powodów
- miłością. Udziel nam ślubu. To jedyne, co
powinieneś teraz zrobić. Semenow zacierał
nerwowo ręce, usiłując zebrać rozbiegane myśli.
- Powiedziałeś mi nieprawdopodobne rzeczy,
Janie. Czasami, kiedy jestem sam, przychodzą
mi do głowy różne pytania. Nie było jednak
nikogo, kto by mi na nie mógł odpowiedzieć.
Książki historyczne mówią wyraźnie...
- Książki historyczne służą podtrzymaniu fikcji.
- Janie, wiadomość do ciebie - przerwał im
dobiegający z interkomu głos.
- Dobrze, możesz łączyć.
Przez chwilę słyszeli jedynie szumy, a potem
rozległ się głos Lee Ciou:
- Mamy kłopoty, Janie. Jeden z czołgów zgubił
gąsienicę. Zjechaliśmy na krawędź Drogi i
próbujemy to naprawić. Powinieneś dojechać
do nas za kilka minut.
- Dzięki. Zajmę się tym.
Semenow, pogrążony w pełnym zadumy
milczeniu, nawet nie zauważył, jak Jan otwiera
właz i wychodzi. Gdy w zasięgu wzroku ukazały
się dwa nieruchome czołgi, Jan szybkim
spojrzeniem obrzucił wskazania przyrządów i
polecił:
- Gdy będziemy je mijać, zwolnij do dziesięciu
kilometrów. Wtedy wyskoczę.
Otworzył drzwi i w twarz uderzył go strumień

background image

rozgrzanego powietrza. Następnym razem
będzie już musiał nakładać kombinezon
żaroodporny. Szybko zszedł na ostatni szczebel
drabinki i zeskoczył na ziemię. Zachwiał się, lecz
szybko odzyskał równowagę i pomachał w
stronę ciągnika, który ponownie zaczai nabierać
szybkości. Lee Ciou z dwoma mechanikami
rozciągnęli już uszkodzoną gąsienicę na
skalistej nawierzchni Drogi.
- Pęknięte ogniwo - rzucił tonem wyjaśnienia
Lee. - Nie możemy tego zreperować. Metal się
skrystalizował.
- Cudownie! - zawyrokował Jan, odłupując
kawałek kruchego metalu paznokciem. - Włóżcie
zapasowe ogniwo.
- Nie mamy zapasowych. Zużyliśmy wszystkie.
Możemy wyjąć z drugiego czołgu...
- Nie, to nie jest rozwiązanie - przerwał,
spoglądając na niebo.
Przez głowę przemknęło mu, iż jego ponure
przepowiednie zaczynają się sprawdzać. Rzeczy
zaczynają się zużywać, a nie mogą być
zastąpione przez nowe. To początek końca.
Szkoda tylko, że tak szybko...
- Zostawimy tutaj ten czołg i dogonimy
pozostałych.
- Nie możemy go tak po prostu zostawić...
- A dlaczego nie? Teraz nie możemy go przecież
naprawić. Zostawmy go tutaj i ruszajmy. Tylko
wszystko dokładnie zamknijcie. Wrócimy po
niego, gdy przylecą statki.
W minutę usunięto wszystkie rzeczy osobiste
załogi i pozamykano włazy. Nic nie mówiąc,
wspięli się do drugiego czołgu i ruszyli,

background image

stopniowo nabierając prędkości, by dogonić
pociągi. Gdy ponownie wyszli na prowadzenie,
w radiu niespodziewanie zabrzmiał głos
Semenowa:
- Dużo myślałem o naszej ostatniej rozmowie.
- Miałem taką nadzieję.
- Chcę porozmawiać, wiesz z kim, zanim
podejmę decyzję. Rozumiesz?
- Oczywiście, to brzmi logicznie.
- Potem chciałbym porozmawiać z tobą. Mam
parę pytań. Nie zgadzam się ze wszystkim, co
powiedziałeś. Ale myślę, że będę mógł zrobić to,
o co mnie prosisz.
Kabinę czołgu wypełnił głośny okrzyk
zwycięstwa.

Rozdział 15
Budowniczowie Drogi musieli odczuwać
prawdziwą przyjemność, podporządkowując
sobie naturę w najdramatyczniejszy z
możliwych sposobów. Ogromny łańcuch górski,
oznaczony na mapie po prostu jako 32-BL, mógł
być pokonany na wiele różnych sposobów.
Najprostszym z nich byłby długi tunel, mający
swój koniec po drugiej stronie masywu,
bezpośrednio na płaskiej równinie. Jednak
konstruktorom nie wystarczało tak proste
rozwiązanie.
Droga podnosiła się łagodnie sztucznym
nasypem na sam szczyt gór i dalej biegła już
prosto, pokonując każdy z kilkunastu
największych szczytów wyciętymi w skale
tunelami. Powstały przy budowie gruz zużyto na
zasypywanie części przełęczy, a uzyskaną w ten

background image

sposób nawierzchnię utwardzono, zalewając
płynną lawą. Ilość energii zużytej przy tym
zadaniu była niewyobrażalna. Nie poszła jednak
na marne. Powstała droga - pomnik
umiejętności i możliwości techniki.
Przed wjazdem do tunelu znajdowała się
rozległa płaszczyzna. Budowniczowie bez
wątpienia używali jej jako parku dla swych
potężnych maszyn. O tym, jak musiały być
wielkie świadczył fakt, iż na terenie tym
swobodnie mieściły się wszystkie pociągi wraz
z czołgami. Było to ulubione miejsce postoju,
pozwalało bowiem - po niekończących się
dniach spędzonych w dusznych wagonach - na
krótkie, towarzyskie spotkania.
Korzystnym czynnikiem była tu wysokość oraz
to, iż miejsce znajdowało się po ocienionej
stronie góry. Temperatura była tu na tyle niska,
że można było opuścić pojazdy bez nakładania
niewygodnych kombinezonów. Mężczyźni
przechadzali się teraz powoli, rozmawiając i
wybuchając co chwila serdecznym śmiechem.
Wszyscy zadowoleni byli z tej chwili
wytchnienia, chociaż nikt jeszcze nie znał
przyczyny postoju. Zapowiedziano jedynie
zebranie przy ciągniku prowadzącym.
Oznaczało to zmianę w monotonnej podróży.
Ivan Semenow odczekał, dopóki nie zebrali się
wszyscy, a potem wspiął się na prowizoryczną
platformę na jedynym z bębnów
smarowniczych. Gdy przemówił do mikrofonu,
jego wzmocniony głos zmusił wszystkich do
milczenia.
- Zwołałem to zebranie, by się z wami

background image

skonsultować - przemówił, a zgromadzeni ludzie
natychmiast zaczęli pomiędzy sobą szeptać.
Głowy Rodzin nie konsultują się przecież z
nikim - one po prostu wydają rozkazy.
- Wiem, że może to was zdziwić - kontynuował
nie zrażony Semenow. - Lecz żyjemy obecnie w
dość dziwnych czasach. Całe nasze życie, cel
naszego istnienia poddane zostały ciężkiej
próbie i być może nigdy już nie będą takie same.
Statki, które są podstawą naszej egzystencji nie
przybyły o czasie i być może nigdy nie
przybędą. Jeżeli tak się stanie, wszyscy wiecie,
że czeka nas długa i powolna śmierć. A jednak
przywieźliśmy tyle zboża, ile tylko było można
do Southtown, a teraz jedziemy po resztę. Aby
tego dokonać, musieliście wystąpić przeciwko
woli Głów Rodzin. Przeciwstawiliście się nam i
wygraliście. Jeżeli chcecie wiedzieć, byłem
jedynym ze Starszych, który się z wami zgadzał.
Może dlatego, iż tak samo jak wy, pracuję z
maszynami i przez to jestem inny. Sam nie
wiem. Wiem jednak, że zmiany w naszym życiu
już się rozpoczęły i nikt nie jest w stanie ich
powstrzymać. Dlatego chcę wam teraz
powiedzieć o jeszcze jednej zmianie. Z
pewnością już słyszeliście jakieś plotki na ten
temat, więc teraz przedstawię wam po prostu
fakty. To nie jest zupełnie męska ekspedycja.
Mamy tu, razem z nami, jedną kobietę.
Tym razem gwar podnieconych głosów był o
wiele głośniejszy. Wszyscy wyciągali szyje, by
zobaczyć, kto pojawił się obok Ivana na
platformie. Semenow podniósł rękę i ponownie
zapadła cisza.

background image

- To Elżbieta Mahrowa, którą z pewnością
wszyscy znacie. Jest tutaj, bo tego chciała.
Wyraziła także wolę poślubienia Jana Kulozika,
który wyraził podobne życzenie w stosunku do
niej.
Ostatnie słowa pochłonęła wrzawa
rozgorączkowanych głosów. Semenow
przekręcił potencjometr i gdy przemówił
ponownie, jego głos odbił się wielokrotnym
echem od kamiennych ścian wąwozu.
- Uspokójcie się, ludzie. Powiedziałem przecież,
że chcę się z wami skonsultować. Jako Głowa
Rodziny mam władzę nadawania mocy
związkom małżeńskim. Wydaje mi się, iż wiem,
co powinienem uczynić, ale co wy o tym
myślicie?
Nie było żadnych wątpliwości. Ryk entuzjazmu
wstrząsnął ścianami silniej, niż wzmocniony
głośnikiem głos Semenowa. Jeżeli były jakieś
głosy przeciwne, utonęły w powszechnym
aplauzie. Gdy Jan i Elżbieta wyszli wreszcie z
pociągu, tłum porwał uśmiechającego się
szeroko mężczyznę na ramiona. Byli jednak zbyt
mocno związani prawami, które właśnie łamali,
by gratulować równie uradowanej dziewczynie.
Ceremonia zaślubin była krótka i dość
niezwykła, z uwagi na wyłącznie męską
publiczność. Padły słowa przysięgi i
wymieniono obrączki. Potem wzniesiono toast
na cześć młodej pary. Skończyło się na jednym,
ponieważ czas naglił. Miesiąc miodowy
nowożeńcy mieli spędzić w pociągach.
Kolumna pojazdów przebyła w końcu góry i
wjechała na równinę, rozpaloną promieniami

background image

tropikalnego słońca. Tym razem posuwali się
szybciej niż podczas pierwszej podróży. Droga
bowiem nie była zablokowana, nie byli również
tak obładowani jak poprzednio. Załogi czołgów
wysuwały się daleko do przodu; jedyną
poważniejszą przeszkodą było przekraczanie
zatopionej sekcji Drogi.
Puste wagony miały tendencję do zjeżdżania w
bok, musiały więc być przeprowadzane
pojedynczo i asekurowane przez doczepione z
obydwu końców ciągniki. Jedynymi, którzy nie
mieli nic przeciwko temu opóźnieniu byli Jan i
Elżbieta. Zabroniono im jakichkolwiek
czynności przy przeprawie i nakazano
pozostanie wewnątrz jednego z wagonów. Był to
jedyny prezent ślubny, jaki ci ciężko pracujący
ludzie mogli im sprawić, ale tym bardziej przez
to cenny.
Po przekroczeniu rozlewiska Droga była nadal
otwarta, choć nie wolna od niebezpieczeństw.
Palące słońce ani na chwilę nie zachodziło już
poniżej linii horyzontu, a rozgrzane powietrze
drgało złowieszczo niczym w piecu.
- Co to może być? - zapytała nagle Elżbieta.
- Nie wiem. Nigdy jeszcze nie widziałem czegoś
podobnego - odparł Jan.
Ponownie jechali razem jako kierowca i drugi
kierowca jednego z ciągników. W ten sposób
byli ze sobą przez cały czas i gdy pracowali, i
gdy odpoczywali. Odkrywali powoli
przyjemności płynące z tego związku. Dla
Elżbiety było to spełnienie kobiecych pragnień.
Dla Jana - koniec samotności. Wiedział jednak
doskonale, iż nie żyje w świecie, który toleruje

background image

szczęście w nieskończoność.
- Pył! - powiedział Jan, spoglądając z
niepokojem w niebo. - I przychodzi mi na myśl
tylko jedno miejsce, skąd może pochodzić.
- Mianowicie?
- Erupcja wulkaniczna. Gdy wulkany budzą się
do życia, wyrzucają wysoko w atmosferę
chmury pyłu, a prądy powietrzne roznoszą je po
całej planecie. Mam jedynie nadzieję, że wybuch
nie nastąpił w pobliżu Drogi.
Jego nadzieje okazały się płonne. Dwadzieścia
godzin później czołgi przekazały wiadomość o
widniejącym na horyzoncie aktywnym wulkanie.
Dżungla dookoła była wypalona i martwa, a
sama Droga pokryta grubymi kawałkami żużlu.
Czołgi z trudnością torowały drogę. Wkrótce
dołączyła do nich kolumna pociągów.
- To potworne - powiedziała Elżbieta, wpatrując
się w poczerniały krajobraz i wędrujące po
niebie chmury gęstego pyłu.
- Jeżeli to nasz najgorszy odcinek, wszystko
będzie w porządku - spróbował pocieszyć ją
Jan.
Wulkan znajdował się nie dalej niż dziesięć
kilometrów od Drogi. Wyrzucał wciąż w górę
słupy czarnego dymu, rozświetlone od dołu
czerwonymi płomykami pełzającego po
rozpalonej lawie ognia. Przesuwali się obok
niego z minimalną szybkością, jako że z nieba
wciąż spadały gorejące resztki, co w znacznym
stopniu ograniczało widoczność.
- Jestem trochę zdziwiony, iż nie natknęliśmy
się na tego typu kłopoty podczas pierwszej
podróży - zauważył Jan. - Budowa tej Drogi

background image

musiała pociągnąć za sobą mnóstwo
sztucznych trzęsień ziemi. A wyzwolona tymi
procesami energia z pewnością sprzyjała
gwałtownym erupcjom wulkanicznym.
Budowniczowie znali się jednak na swej robocie
i nie opuścili planety, dopóki aktywność
wulkaniczna nie opadła do zwykłego poziomu.
Jednak układ tych skał został zmieniony i nigdy
już nie będziemy mieli pewności, czy wymarłe
od lat wulkany nie przebudzą się nagle do życia.
- Jednak udało się nam przejechać - powiedziała
Elżbieta z uśmiechem.
Jan nie chciał psuć jej pogodnego nastroju
przypomnieniem podróży powrotnej. Przyjdzie
na to czas później.
Wjechali wreszcie w obszar spalonych słońcem
pól i zatrzymali się przed silosami. Rozpoczęło
się ładowanie ziarna, utrudnione z powodu
ograniczonej ilości kombinezonów. Praca trwała
bez przerwy. Mężczyźni zmieniali się co cztery
godziny, manewrując w prażącym słońcu
ciężkimi rurami, by napełnić podjeżdżające
kolejno wagony. Wkrótce przestrzeń dookoła
pojazdów usłana została ziarnem, nikt bowiem
nie silił się już na nadmierną ostrożność. I tak
więcej ziarna pozostanie by spłonąć, niż będą w
stanie zabrać. Gdy ostatni pociąg został już
napełniony, Jan udał się na poszukiwanie
Semenowa.
- Zabieram stąd czołgi - powiedział, gdy odnalazł
Koordynatora w jednym z ciągników. -
Niepokoję się o odcinek Drogi, który przebiega
tuż obok wulkanu.
- Udało nam się go oczyścić stosunkowo łatwo.

background image

- Tym razem może nie być to takie proste. Co
prawda aktywność wulkaniczna wydaje się
zamierać, ale • parę dni temu nastąpiło spore
trzęsienie ziemi. Jeżeli odczuliśmy je aż tu, to
kto wie, co czeka nas bliżej epicentrum?
Nawierzchnia Drogi może być uszkodzona.
Dlatego chcę wyruszyć ze sporym
wyprzedzeniem.
Semenow skinął niechętnie głową.
- Obyś się mylił.
- Mam nadzieję. Zawiadomię was o wszystkim,
gdy tylko tam dotrę.
Przebyli ten odcinek Drogi bez zatrzymywania
się, na pełnej prędkości. Jan spał, gdy wjeżdżali
w zagrożony obszar, więc Otakar, który w
czołgu prowadzącym był drugim kierowcą,
obudził go silnym potrząśnięciem za ramię.
- Przed nami są spore kupy pyłu, lecz chyba
powinniśmy sobie z nimi poradzić.
- Zaraz się tym zajmę.
Zadanie oczyszczenia Drogi pozostawili
czołgom wyposażonym w spycharki, a sami
ruszyli do przodu. Wkrótce dostrzegli wulkan, z
którego szczytu snuła się jedynie wąska smuga
pary.
- Uff, kamień spadł mi z serca - westchnął z
zadowoleniem Otakar.
- Tak, mnie także ulżyło - zgodził się Jan.
Jechali dalej, dopóki nie natknęli się na
olbrzymią stertę kamieni, blokującą kompletnie
Drogę. Dalszy przejazd był niemożliwy. Jedyne,
co mogli w tej sytuacji zrobić, to zjechać na bok
i zaczekać na pozostawione z tyłu ciężkie czołgi.
Nie czekali długo.

background image

Kierowca pierwszego czołgu machnął w ich
kierunku ręką i naparł ostrzem spycharki na
blokującą przejazd ścianę, ginąc wkrótce z
oczu.
- Zator robi się coraz płytszy - raportował przez
radio. - Opada po obu stronach... - umilkł nagle.
- Co się stało? - zapytał Jan. - Słyszysz mnie?
Odezwij się!
- Lepiej zobaczcie sami - odpowiedział po chwili
kierowca. - Lecz posuwajcie się bardzo powoli.
Jan wjechał w szczelinę i kierując się śladami
gąsienic, dotarł do torującego przejazd czołgu,
który zdążył już się cofnąć, umożliwiając mu
ocenę sytuacji.
Natychmiast zrozumiał, co było przyczyną
zdziwienia kierowcy. Droga przed nimi urywała
się nagle, przechodząc w głęboką szczelinę o co
najmniej kilometrowej szerokości.

Rozdział 16
- Droga... nie ma drogi... - wybełkotał przerażony
Otakar.
- Nie wygłupiaj się! - parsknął ze złością Jan. -
Ta szczelina nie może ciągnąć się w
nieskończoność. Spróbujemy ją objechać,
oddalając się od wulkanu i opuszczając rejon
aktywności sejsmicznej.
- Obyś miał rację.
- Nie mamy chyba wielkiego wyboru, prawda? -
w uśmiechu Jana nie było ani śladu wesołości.
Po zjechaniu z gładkiej nawierzchni jazda stała
się trudna i niebezpieczna. Dżungla była
upiornym labiryntem pełnym spalonych i
poprzewracanych pni, a pokrywający wszystko

background image

popiół skutecznie maskował pułapki.
Parokrotnie utknęli beznadziejnie w plątaninie
powalonych drzew i za każdym razem umęczeni
kierowcy ubrani w niewygodne skafandry
musieli zakładać grube liny holownicze, by
wycofać unieruchomiony pojazd. Wulkaniczny
brud osadzał się na kombinezonach i przenikał
do wnętrza czołgów. Po paru godzinach
bezlitośnie wyczerpującej pracy wszyscy byli
bliscy załamania. Jan, zdając sobie z tego
sprawę, zdecydował się na postój.
- Zrobimy sobie krótką przerwę. Oczyśćcie się
trochę i spróbujcie coś przełknąć.
- Mam uczucie, jakbym już nigdy nie miał być
czysty - powiedział Otakar i skrzywił się czując,
że nawet w zębach zgrzytają mu maleńkie
okruchy żużlu.
Na konsolecie radia zapaliła się nagle czerwona
lampka. Jan wcisnął przycisk.
- Tu Semenow. Jak idzie? - rozległo się z
głośnika.
- Dość niemiarowo. Robię szeroki objazd. Być
może uda nam się ominąć tę przeklętą
szczelinę. Zakończyliście ładowanie?
- Ostatni pociąg załadowany i uszczelniony.
Reszta już wyruszyła i zatrzymała się dwa
kilometry dalej na Drodze. Rozsypane zboże
zaczęło się już palić, a ja nie chciałem mieć tutaj
żadnych kłopotów.
- Słuszna decyzja. Jako pierwsze ulegną
zniszczeniu silosy, których nie mieliśmy już
czasu uszczelnić. Najprawdopodobniej
eksplodują pod wpływem ciśnienia
wewnętrznego. Ruszamy dalej. Będę na bieżąco

background image

informował o naszych postępach.
Jednak po kilkunastu godzinach ponownie
natknęli się na rozpadlinę. Jan spostrzegł ją,
gdy spychany przez niego pień spalonego
drzewa zniknął niespodziewanie, spadając w
przepaść. Jan z całej siły nacisnął na hamulce i
przetarł przedni wizjer, ciemny od sadzy.
- Ona wciąż jeszcze tutaj jest - wykrzyknął
Otakar głosem, w którym wyraźnie brzmiała
nuta rozpaczy.
- Tak, lecz tym razem jej szerokość nie
przekracza stu metrów. Jeżeli nie jest głębsza,
możemy ją wypełnić i nie będziemy musieli
robić dalszego objazdu.
Okazało się to możliwe. Po poszerzeniu i
wyrównaniu nowego szlaku, szczelinę zaczęto
wypełniać zwałami gruzu. Miotacze ognia paliły i
topiły wszystko dokoła, a spychacze zgarniały
dymiące szczątki, powiększając szybko
usypisko. Wkrótce sięgnęło ono krawędzi
szczeliny i jeden z czołgów, chrobocząc
gąsienicami, przejechał powoli na drugą stronę.
- Musimy dorzucić tu więcej kamieni i żwiru -
polecił Jan.
- Ciągniki i pociągi są o wiele cięższe niż czołgi.
Podzielimy się na dwie grupy. Pierwsza zostanie
tutaj i zajmie się utwardzeniem, a druga będzie
wycinać szlak po drugiej stronie szczeliny, by
połączyć objazd z drogą. Potem
przeprowadzimy pociągi.
Zadanie było ciężkie i niebezpieczne. Wykonali
je najlepiej, jak potrafili. Pracowali jeszcze
przeszło sto godzin, nim Jan był wreszcie
usatysfakcjonowany z rezultatu.

background image

- Jadę teraz po pierwszy pociąg. Reszta z was
może tu zostać.
Nie zmieniał ubrania odkąd zaczęli robić objazd;
skórę na twarzy miał szarą ze zmęczenia i
wysmarowaną sadzą, a oczy czerwone i
opuchnięte. Elżbieta na jego widok aż jęknęła ze
zgrozy. Spojrzał w lustro i uśmiechnął się pod
nosem.
- Zrób mi kawę, a ja w tym czasie umyję się i
przebiorę. To nie była praca, którą chciałbym
wykonać jeszcze raz.
- Skończyliście już?
- Tak, ale musimy jeszcze przeprowadzić
pociągi. Zaraz polecę opróżnić pierwszy ze
wszystkich ludzi i wyruszam.
- Czy nie mógłby poprowadzić go ktoś inny?
Dlaczego to zawsze musisz być ty?
Jan wypił w milczeniu kawę, odstawił pustą
szklankę i wstał.
- Wiesz przecież, dlaczego. Jedź w kolejnym
pociągu. Spotkamy się po drugiej stronie.
Chociaż jej splecione mocno dłonie zdradzały
zdenerwowanie, nie pytała już o nic więcej.
Pocałowała go i odprowadziła wzrokiem.
Chciała jechać razem z nim, ale nawet bez
pytania wiedziała, że by się nie zgodził. Musiał
zrobić to sam.
Olbrzymi ciągnik zakręcił powoli i ruszył w
stronę nierównego traktu, wyciętego w
spalonym podłożu dżungli. Wagony ruszały
posłusznie za nim, podskakując gwałtownie na
wybojach, trzymając się jednak wytyczonego
szlaku.
- Jak na razie bez większych problemów - rzucił

background image

do mikrofonu Jan. - Trochę rzuca, ale nic
specjalnego. Przez cały czas utrzymuję pięć
kilometrów na godzinę. Chcę, by pozostali
kierowcy robili to samo.
Powoli, lecz pewnie, wjechał na usypaną świeżo
nawierzchnię grobli. Pod ciężarem ciągnika od
krawędzi oderwało się kilka kamieni, spadając z
łoskotem w przepaść. Po obu stronach
szczeliny kierowcy czołgów obserwowali w
milczeniu przejazd. Jan, spoglądając przez
przednią szybę, widział zbliżającą się powoli
krawędź rozpadliny. Ograniczył ruchy
kierownicy do niezbędnego minimum
pozwalając, by ciężki pojazd sunął samym
środkiem grobli.
- Ciągnik przeszedł! - rozległ się nagle w
głośniku podekscytowany głos Otakara. -
Wszystkie wagony idą w szyku. Jak na razie
żadnego śladu obsuwania.
Po minięciu szczeliny dalszy przejazd w stronę
Drogi był już prosty. Jan nie opuszczał ciągnika,
dopóki wszystkie wagony ponownie nie znalazły
się bezpiecznie na bazaltowej nawierzchni.
Dopiero wtedy przebrał się w kombinezon i
przeszedł w stronę czołgu, który jechał
bezpośrednio za nimi.
- Wracamy do szczeliny - rozkazał i włączył
radio. - Możemy zaczynać przeprowadzanie
pociągów; pojedynczo i powoli. Chcę, aby na
nowym odcinku znajdował się tylko jeden
pociąg, abyśmy w razie kłopotów mogli łatwo do
niego dotrzeć. Zrozumieliście? W porządku.
Niech rusza pociąg numer dwa.
Obserwował, jak nad krawędzią rozpadliny

background image

pojawia się kolejny pociąg, wzbijając szerokimi
oponami chmury czerwonego pyłu i sadzy.
Kierowca ciągnika mądrze trzymał się śladów
pozostawionych przez pojazd Jana, przejechał
więc groblę bez większych kłopotów i szybko
ruszył dalej. Pojawił się następny ciągnik i od tej
pory przeprawa potoczyła się bez chwili
przerwy.
Nieszczęście nastąpiło, gdy wjechał na groblę
pociąg numer trzynaście.
- Szczęśliwa trzynastka - mruknął pod nosem
Jan.
Przetarł podpuchnięte ze zmęczenia oczy i
ziewnął.
Ciągnik przebył już połowę grobli, gdy nagle
zaczął się przechylać. Jan złapał za mikrofon,
lecz zanim zdążył powiedzieć cokolwiek, w
nadwyrężonej nawierzchni grobli pojawiło się
pęknięcie. Na jakąkolwiek reakcję było za
późno. Olbrzymi ciągnik przechylał się coraz
bardziej, pogrążając się bokiem w
rozszerzającym się szybko pęknięciu, niczym w
wodzie.
I nagle było już po wszystkim. Ciągnik zniknął
poza krawędzią grobli, pociągając za sobą
wszystkie przyczepione z tyłu wagony. Rozległ
się przeraźliwy zgrzyt i trzask dartego metalu, a
wraz z upadkiem kolejnych wagonów, w górę
uniosła się szybko rosnąca chmura pyłu i
szczątków.
Nikt nie wyszedł z tej katastrofy z życiem. Jan
znalazł się na miejscu tragedii jako pierwszy,
spuszczając się po linie. Po chwili dołączyli do
niego koledzy i w milczeniu przeszukiwali

background image

dymiące rumowisko, odrzucając na bok
poskręcane straszliwie kawałki metalu. Nie
odnaleźli nikogo. W końcu zarzucili te
bezowocne poszukiwania, pozostawiając zwłoki
zmiażdżone szczątkami pociągu. Nawierzchnia
grobli została naprawiona i umocniona, tak więc
pozostałe pociągi przebyły szczelinę bez
poważniejszych kłopotów. Gdy ostatni pociąg
wjechał na Drogę, rozpoczęli powrót do domu.
Nikt nie wypowiedział tej myśli głośno, lecz
wszyscy nosili ją w sobie. Przewożenie zboża z
bieguna na biegun planety nie było bezcelowe.
Śmierć tych ludzi nie mogła być pozbawiona
sensu. Statki muszą przybyć. Są spóźnione -
lecz w końcu przybędą.
Nawierzchnia Drogi wydawała się już dobrze
znana, niemal swojska. A jednocześnie nużąca.
Szybko przekroczyli zalany wodą odcinek i
posuwali się wciąż dalej i dalej. Dwa wagony, a
także kolejny czołg z powodu braku części
zamiennych trzeba było pozostawić. Musieli
także zwolnić, ponieważ wyeksploatowane
ciągniki zaczęły z wolna tracić moc.
Gdy wyjechali wreszcie spod bezlitosnych
promieni słońca, wjeżdżając w strefę mroku, nie
towarzyszyła temu powszechna radość. Raczej
uczucie ogromnego znużenia i pragnienie
odpoczynku. Znajdowali się już o nie więcej, niż
dziesięć godzin od punktu przeznaczenia, gdy
Jan zarządził postój.
- Przygotujcie coś do jedzenia - powiedział. -
Musimy to jakoś uczcić.
Z ochotą przystano na tę propozycję, lecz sama
uroczystość nie była tak radosna, jak zazwyczaj.

background image

Wszyscy, za wyjątkiem Jana i siedzącej tuż
obok Elżbiety, wyczekiwali z utęsknieniem
kolejnego dnia, kiedy będą mogli wreszcie
połączyć się z rodzinami. Nazwiska tych
siedmiu, którzy pozostali w metalowym
grobowcu, przekazano już za pośrednictwem
radia do Southtown.
- To przyjęcie, a nie czuwanie przy zmarłych -
powiedział nagle Otakar. - Wypij to piwo, a ja
zaraz podam ci następne.
Jan posłusznie osuszył szklankę do dna i
wyciągnął ją przed siebie, czekając na
napełnienie.
- Nie mogę przestać myśleć o naszym
przyjeździe do miasta - powiedział.
- Wszyscy o tym myślimy - odparła Elżbieta. -
Ona nie może nas rozdzielić, prawda?
Hradil, tak długo nieobecna, ponownie stawała
się ponurą rzeczywistością, gotową do
ingerowania w ich życie.
- Jesteśmy razem z wami - zapewnił ich Otakar. -
Byliśmy świadkami na waszym ślubie. Głowy
Rodzin mogą protestować, lecz już nic nie
"odkręcą". Przekonaliśmy ich poprzednio,
możemy przekonać i tym razem. Seme-now nas
poprze.
- To moja walka - odparł Jan.
- Nasza. Stała się naszą, odkąd przejęliśmy
ciągniki i zmusiliśmy ich, by wyrazili zgodę na
kolejną podróż. Możemy zrobić to jeszcze raz.
- Nie, Otakarze. To nie jest takie proste. - Jan
spojrzał na gładką nawierzchnię Drogi, biegnącą
teraz prosto jak strzelił i niknącą za horyzontem.
- Mamy teraz coś, o co warto walczyć. Coś, co

background image

dotyczy nas wszystkich. Hradil z pewnością
sprawi nam jeszcze mnóstwo kłopotów, ale ja i
Elżbieta podejmujemy to wyzwanie.
- Ja także - wtrącił Semenow. - Działałem
przecież wbrew prawu. Będę się musiał z tego
wytłumaczyć...
- Wbrew prawu obowiązującemu na tej planecie
- przerwał mu Jan. - Prawu, mającemu na celu
utrzymywanie ludzi w posłuszeństwie i pokorze.
- Powiesz im o tym wszystkim? O tych
wszystkich sprawach, o których opowiedziałeś
mnie?
- Oczywiście. Powiem o tym Głowom Rodzin i
wszystkim, którzy będą chcieli mnie wysłuchać.
Prawda jest czasami zbawienna. Być może w nią
nie uwierzą, lecz będą ją znali.
Po krótkiej drzemce ruszyli w dalszą drogę. Jan
i Elżbieta prawie nie spali, w oczekiwaniu na
rychłe rozstanie.
Z czułością i żarem chłonęli każdą chwilę ich
związku. Żadne z nich o tym nie wspomniało,
lecz oboje obawiali się przyszłości.
Jak się szybko okazało, przeczucia ich nie
omyliły. W mieście nie było na ich cześć
żadnych wiwatów, nie oczekiwał ich
podekscytowany tłum. Wszyscy zrozumieli to
doskonale. Mężczyźni rzucili sobie krótkie słowa
pożegnania i rozeszli się. Jan i Elżbieta
pozostali w jednym z wagonów, nasłuchując
odgłosów z zewnątrz. Nie musieli długo czekać
na spodziewane pukanie. Przed drzwiami stało
czterech uzbrojonych Proktorów.
- Janie Kulozik, jesteś aresztowany...
- Na czyje polecenie? I pod jakim zarzutem?

background image

- Zostałeś oskarżony o zamordowanie Kapitana
Proktora Ritterspacha.
- To może być wyjaśnione, mam przecież
świadków...
- Pójdziesz teraz z nami do miejsca
odosobnienia. Takie mamy rozkazy. Kobieta
natychmiast powróci do swojej Rodziny.
- Nie!
Pełen rozpaczy okrzyk Elżbiety uderzył Jana
niczym rozpalony do czerwoności pręt. Usiłował
podbiec do niej, osłonić ją, lecz jeden z
Proktorów strzelił natychmiast.
Ładunek pistoletu energetycznego powstrzymał
go, nie powodując śmierci.
Jan leżał na podłodze, przytomny, lecz
niezdolny do jakiegokolwiek ruchu i bezsilnie
patrzył, jak Elżbietę wyciągają na zewnątrz.

Rozdział 17
Jan nie miał wątpliwości, iż to przyjęcie
zaplanowano z sadystyczną wręcz precyzją.
Hradil oczywiście. Już raz nakazała go
aresztować, lecz wtedy cały jej plan spalił na
panewce. Tym razem jednak miało być inaczej.
Chociaż osobiście nie pokazała się do tej pory,
jasne było, iż to jej twarda dłoń kieruje
wszystkim. Żadnego zbiegowiska z okazji
powrotu. Nie zostawiła mu nawet szansy, by
zatrzymał przy sobie własnych ludzi.
Dziel i rządź - zasadę tę opanowała do perfekcji.
Oskarżyła go o najcięższe przestępstwo - o
morderstwo. Było to tym łatwiejsze, że istotnie
zginął człowiek. A on ułatwił jej zadanie,
opierając się przy aresztowaniu - co z

background image

pewnością także przewidziała. Znajdowała się
teraz gdzieś daleko, w dalszym ciągu snując
podstępną, pajęczą sieć, pełną intryg i
oszczerstw, podczas gdy on tkwił w troskliwie
przygotowanej celi.
Tym razem nie był to maleńki magazynek -
mogłoby to wzbudzić współczucie - lecz
prawdziwa kwatera w jednym ze starych,
posiadających grube ściany budynków.
Znajdowało się tu okratowane okno, zlew i
urządzenia sanitarne, wygodna koja, książki i
telewizor - oraz solidne, stalowe drzwi,
otwierane jedynie od zewnątrz.
Jan leżał na koi, wpatrując się niewidzącymi
oczyma w sufit, szukając drogi wyjścia. Gdy
poczuł na sobie wzrok spoglądającego przez
wizjer Proktora, odwrócił się na bok.
Miał odbyć się proces. Jeżeli poprowadzony
zostanie wedle obowiązujących zasad, jego
obrona będzie musiała zostać zaakceptowana.
Pięć Głów Rodzin będzie ławą sędziowską, tak
mówiło prawo. Żeby wyrok był prawomocny,
musi zostać przyjęty jednogłośnie. Jednym z
sędziów będzie Semenow - stanowiło to jakąś
szansę.
- Masz gościa - wyrwał go z zamyślenia głos
strażnika, dobiegający z umieszczonego poniżej
szyby głośnika. Mężczyzna odsunął się na bok,
a w jego miejsce pojawiła się twarz Elżbiety.
Jan, szczęśliwy, podskoczył w stronę wizjera i
przyłożył dłonie płasko do powierzchni szyby.
Była to prawdziwa tortura - widział jej palce tak
blisko, a jednak nie mógł ich dotknąć...
- Poprosiłam, by pozwolili mi zobaczyć się z

background image

tobą - wyjaśniła dziewczyna. - Myślałam, że
odmówią, ale nawet nie sprzeciwiali się zbytnio.
- Oczywiście. Tym razem nie będzie już żadnego
linczu. Uczą się na własnych błędach. Ten
proces będzie pokazowy, oparty na prawie i
porządku. Goście - proszę bardzo. Werdykt -
oczywiście winny.
- Zawsze istnieje przecież jakaś szansa.
Będziesz walczył?
- Czyż nie robiłem tego zawsze? - zmusił się do
uśmiechu. - Ta sprawa jest właściwie prosta:
byłaś świadkiem ataku i uderzono cię. Pozostali
Proktorzy będą to musieli zeznać pod przysięgą.
Wszyscy mieli pałki, a zacząłem walczyć
dopiero wtedy, gdy powalono ciebie. Śmierć
Ritterspacha była zupełnie przypadkowa. To
także będą musieli przyznać. Działałem w
samoobronie. Jest jednak coś, co mogłabyś dla
mnie zrobić.
- Co tylko zechcesz...
- Przynieś mi kopie wszystkich legalnych kaset,
które mógłbym przejrzeć w telewizorze. Chcę
się zapoznać z wszystkimi kruczkami, zawartymi
w Księdze Prawa. Muszę przygotować sobie
solidną obronę.
- Zrobię to tak szybko, jak tylko będę mogła.
Powiedzieli też, że mogę przynieść ci coś do
jedzenia. Przygotuję coś specjalnego. I jeszcze
jedno - ledwie dostrzegalnie spojrzała na
stojącego o parę kroków dalej strażnika i
ściszyła głos. - Masz kilku przyjaciół. Chcą ci
pomóc. Gdybyś mógł się jakoś stąd wydostać...
- Nie! I powiedz im to, proszę, bardzo
stanowczo. Nie chcę uciekać. Ten

background image

niespodziewany urlop bardzo mi odpowiada. A
teraz poważnie. Nawet gdyby udało mi się uciec,
na całej planecie nie ma bezpiecznego miejsca,
w którym mógłbym się ukryć. A zresztą chcę
pokonać tę kobietę jej własną bronią,
posługując się prawem. To najlepszy sposób.
Nie wspomniał Elżbiecie, iż najprawdopodobniej
każde słowo, które wymienili poprzez
komunikator, zostało nagrane. Nie chciał, aby
ktokolwiek z jego winy popaść miał w
niepotrzebne kłopoty. A zresztą to wszystko, co
jej do tej pory powiedział, było w zasadzie
prawdą. To musi zostać zrobione w sposób
najzupełniej legalny. A gdyby zechciał
skomunikować się z nią w inny sposób, zawsze
istniały ku temu możliwości. Cela z pewnością
nie posiadała żadnych kamer. Elżbieta mogłaby
przecież odczytać notatkę, którą przyłożyłby do
szyby. Postanowił zachować tę możliwość na
wypadek prawdziwych kłopotów.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, choć niewiele
było do powiedzenia. Pogłębiający się ból,
spowodowany niemożnością dotknięcia stojącej
nie dalej niż o dwa kroki ukochanej kobiety
sprawił, że gdy strażnik wyprowadził ją wreszcie
na zewnątrz, poczuł prawdziwą ulgę.
Kolejnym gościem był Hyzo Santos. Jako
technik-łącznościowiec najwidoczniej
doskonale zdawał sobie sprawę, że każde słowo
jest nagrywane, utrzymywał więc rozmowę na
neutralnym gruncie.
- Elżbieta powiedziała mi, iż te wakacje
sprawiają ci sporą frajdę, Janie.
- A mam jakiś wybór? Muszę się cieszyć tym, co

background image

jest.
- Przygotuj się więc, bowiem już niedługo
staniesz do walki. Przyniosłem ci kopię Księgi
Praw, o którą prosiłeś. Mam nadzieję, iż strażnik
ci ją przekaże.
- Stokrotne dzięki. Muszę ją uważnie przejrzeć.
- Bardzo uważnie - zmarszczka na czole Hyzo
pogłębiła się. - Odbyło się kilka spotkań Głów
Rodzin. Krążyły na ten temat różne plotki, lecz
dopiero dziś rano ogłoszono kolejny komunikat.
Semenow nie jest już Głową swojej Rodziny.
- Nie mogli przecież tego zrobić!
- Mogli i już to zrobili. Znajdziesz to opisane w
swojej kopii Księgi Prawa. Złamał prawo
udzielając wam ślubu bez zgody Hradil. Biedny
Ivan pozbawiony został wszystkich tytułów i
przywilejów. Jest teraz pomocnikiem kucharza.
- Ale nasz ślub jest wciąż ważny, prawda? -
zapytał z nagłą troską w głosie Jan.
- Oczywiście. Więzy małżeńskie są twarde i jak
wiesz, nie można ich zerwać. Jednak wybrani na
ten proces sędziowie...
- No właśnie - pokiwał głową Jan. - Semenow nie
jest już Głową Rodziny, nie będzie więc obecny.
Będzie jedynie Hradil i czwórka ludzi tego
pokroju, co ona.
- Obawiam się, że masz rację. Jednak twój
proces ma być procesem publicznym.
Nieważne, jak bardzo są w stosunku do ciebie
uprzedzeni, nie odważą się złamać prawa na
oczach wszystkich. A ty masz po swojej stronie
sporo ludzi.
- Jednak drugie tyle z przyjemnością oglądałoby
moją egzekucję.

background image

- Nie możesz ich za to winić. Ludzie nie
zmieniają się w przeciągu jednego dnia. I
chociaż zostało ostatnio wiele zmienione, nie
wszystkim to się podoba. To konserwatywny
świat konserwatywnych ludzi, których zmiany
przyprawiają jedynie o głęboki niepokój. Tych
właśnie ludzi będziesz musiał przekonać
podczas procesu. I wierzę, iż dasz sobie radę.
- Chciałbym podzielać twój optymizm.
- Będziesz, gdy tylko zjesz kilka z tych
pieczonych kurczaków lub spróbujesz knedli w
sosie, które Elżbieta przysłała ci razem z
taśmami. To znaczy, o ile strażnik pozostawi ci
coś po zbadaniu, czy w garnkach nie schowano
broni.
Wszystko musiało odbyć się zgodnie z prawem.
Co do tego nie mogło być najmniejszej
wątpliwości. Dlaczego był więc tak
niespokojny? Do procesu pozostało już mniej
niż tydzień, więc Jan cały wolny czas poświęcił
uważnemu wertowaniu Księgi Prawa. Bez
zdziwienia stwierdził, iż była to uproszczona
wersja praw obowiązujących na wszystkich
planetach należących do Ziemskiej Federacji
Planet. Część zasad została pominięta - z
pewnością nie było potrzeby rozstrzygania
spraw o fałszerstwa podatkowe w świecie nie
znającym pieniądza. Stworzono jednak przepisy
dodatkowe, dające Głowom Rodzin władzę
absolutną. Wszelkie wzmianki o jakiejkolwiek
wolności osobistej zostały dokładnie i z
premedytacją pominięte.
W dzień procesu Jan ogolił się i założył
przyniesione mu wcześniej czyste ubranie.

background image

Troskliwie przypiął do kołnierza oznakę swej
funkcji - był przecież Głównym Konserwatorem i
nie miał zamiaru pozwolić, by ktokolwiek o tym
zapomniał. Z niecierpliwością oczekiwał
mających go eskortować strażników, lecz gdy
jeden z nich wyjął z kieszeni kajdanki, Jan
usiadł na koi i pokręcił przecząco głową.
- To nie będzie potrzebne. Nie mam zamiaru
próbować ucieczki.
- To rozkaz - rzucił mężczyzna o nazwisku
Sheer.
Był to ten sam Proktor, którego Jan tak
brutalnie potraktował pałką. Stał teraz w
drzwiach celi, trzymając uniesiony ku górze
odbezpieczony rewolwer. Nie było sensu
przysparzać sobie dodatkowych kłopotów. Jan
wzruszył ramionami i posłusznie wyciągnął
ręce.
Atmosfera przypominała bardziej dzień fiesty
niż proces. Prawo mówiło, iż każdy może
uczestniczyć w rozprawie i wyglądało na to, że
cała populacja planety zdecydowała się to
właśnie zrobić. Nie mieli zresztą dużo do roboty,
jako że ziarno, które należało wysiać, nie
przybyło. Przyszli więc wszyscy, zwartym
tłumem zapełniając całą Aleję Centralną.
Zgromadzili się rodzinami, z koszami pełnymi
jedzenia i picia, przygotowani na długie
posiedzenie. Nie było jedynie dzieci - prawo
zabraniało dzieciom poniżej szesnastu lat
uczestnictwa w procesach ze względu na to, co
mogło zostać przy takich okazjach powiedziane.
Żaden budynek nie mógłby pomieścić tak
okazałego tłumu, zdecydowano więc, iż proces

background image

odbędzie się na świeżym powietrzu. Dla
oskarżonego i ławy sędziowskiej wzniesiono
stosowne podwyższenie. Zainstalowano system
głośników, by każdy mógł wszystko wyraźnie
słyszeć. Wszystko odbywało się w atmosferze
karnawału, pozwalającej choć na krótko
zapomnieć o codziennych kłopotach. I o
statkach, które wciąż nie przybywały.
Jan wspiął się po kilku schodkach na
podwyższenie, zajął wyznaczone mu miejsce i
obrzucił spojrzeniem skład sędziowski. Hradil,
oczywiście. Jej obecność była tak samo pewna,
jak prawo grawitacji. I Chun Taekeng, Senior
Starszych, jego uczestnictwo było także
gwarantowane. Jednak jedna z twarzy, należąca
do starego Krelszewa, wzbudziła jego
zdziwienie. No tak, został Głową Rodziny, gdy
pozbyto się niewygodnego Semenowa.
Człowiek o małym intelekcie i o jeszcze
mniejszym poczuciu odpowiedzialności. Zwykłe
narzędzie, tak jak pozostała dwójka siedzących
obok mężczyzn.
Hradil jest jedyną, która będzie się tutaj liczyła.
Przechyliła się właśnie i mówiła coś w stronę
sędziów, bez wątpienia udzielając instrukcji, a
potem wyprostowała się i spojrzała prosto na
Jana. Ciemne oczy patrzyły z zimną pogardą,
lecz przez jej wargi przemknął nagle cień
zaskakującego uśmiechu, przeznaczonego
wyłącznie dla niego. Zniknął jednak tak szybko,
jak się pojawił.
Jan był pewny, iż się nie omylił - na ustach
kobiety pojawił się uśmiech absolutnego
zwycięstwa. Całym wysiłkiem woli zmusił się, by

background image

nie ujawnić żadnej reakcji. W czasie procesu
jakakolwiek gwałtowna reakcja mogła mu
jedynie zaszkodzić. Wciąż jednak nie mógł
zrozumieć, z czego właściwie ona się śmiała.
Już wkrótce miał się tego dowiedzieć.
- Cisza, cisza w sądzie! - wykrzyknęła Hradil, a
jej wzmocniony głos odbił się echem od ścian
budynków stojących po obu stronach Alei
Centralnej. Powiedziała to tylko raz, lecz
wystarczyło. - Zebraliśmy się tutaj dzisiaj -
mówiła - by osądzić jednego z członków naszej
społeczności. Wszyscy wiecie już, kim jest ten
człowiek. Jan Kulozik, Główny Konserwator.
Zarzucono mu popełnienie wielu poważnych
przestępstw i naszym zadaniem będzie
rozpatrzenie zasadności tych zarzutów –
zwróciła się do jednego z techników. - Czy
urządzenie rejestrujące jest już przygotowane?
- Tak jest.
- Doskonale, wszystko zatem zostanie
zarejestrowane na taśmie. Niech więc
przemówią fakty. Kulozik został oskarżony przez
Proktora Sheera o zamordowanie Kapitana
Proktora Ritterspacha. To bardzo poważny
zarzut i Rada Starszych na specjalnym zebraniu
z uwagą rozpatrzyła tę sprawę. Okazało się, iż
zeznania świadka różnią się znacznie od zeznań
złożonych przez Proktora Sheera. Wynika z
nich, że Ritterspach zginął, gdy Kulozik bronił
się przed atakiem. Samoobrona nie jest
zbrodnią. Stwierdzono więc, iż śmierć ta była
przypadkowa, wobec czego zarzut o
morderstwo upadł. Proktor Sheer za pochopne
wyciąganie wniosków otrzymał surową karę.

background image

Co to wszystko miało znaczyć? Tłum wydawał
się być tak samo zdezorientowany jak Jan. Tu i
ówdzie rozległo się parę szeptów, lecz ucichły
natychmiast, gdy Hradil władczym gestem
podniosła rękę. Jan miał niejasne przeczucie, iż
to wszystko jest jedynie przygrywką przed
czymś dużo poważniejszym. I dlaczego ten
głupiec Sheer tak szyderczo szczerzy zęby?
Dostał naganę, a teraz się śmieje? Sytuacja
stawała się niejasna i Jan musiał uderzyć
pierwszy. Wstał i zbliżył się do mikrofonu.
- Cieszę się, że prawda wyszła wreszcie na jaw.
Proszę by zdjęto mi kajdanki...
- Więzień pozostanie na miejscu - przerwała
Hradil. Dwaj Proktorzy natychmiast pchnęli go z
powrotem na krzesło. - Więzień stoi pod
zarzutem o wiele poważniejszch przestępstw.
Oskarżony jest o wywołanie niepokojów, o
nielojalne działanie, o wrogą propagandę i
wreszcie o najpoważniejsze ze wszystkich
przestępstw - o zdradę. Wszystkie te zbrodnie
są poważne, a jedyną karą za zdradę jest
śmierć. Jan Kulozik winien jest wszystkich
zarzuconych mu czynów, co dowiedzione
zostanie jeszcze dzisiaj. Egzekucja odbędzie się
w dzień po zakończeniu procesu, bo tak stanowi
prawo.

Rozdział 18
Z tłumu posypały się okrzyki i pytania.
Rozgniewani przyjaciele Jana poczęli
przepychać się do przodu. Zatrzymali się
jednak, gdy drogę do podwyższenia zastąpiło im
dwunastu uzbrojonych Proktorów.

background image

- Wszyscy do tyłu! - wykrzyknął Sheer,
wymachując groźnie trzymanym w dłoni
rewolwerem. - Cofnijcie się!
Tłum zafalował groźnie, lecz nie odważył się
przysunąć bliżej. Nagle tuż nad ich głowami
rozległ się wzmocniony głos Hradil:
- Nie dopuścimy do żadnych zamieszek. Kapitan
Proktor Sheer otrzymał rozkaz strzelać, jeżeli
sytuacja będzie tego wymagać. Wśród nas
mogą znajdować się osobnicy, którzy być może
spróbują pomóc więźniowi uciec. Nie możemy
do tego dopuścić.
Jan siedział nieruchomo na krześle, teraz
dopiero zdając sobie sprawę, co się naprawdę
dzieje. W jednej minucie udziela nagany, a w
drugiej używa tytułu Kapitana Proktora -
wszystko jasne. Hradil miała Sheera w ręku.
Jana zresztą także. Będzie teraz musiał zmienić
swą linię obrony, chociaż nigdy nie
przypuszczał, iż oskarżenie o morderstwo
będzie jedynie odskocznią do o wiele
groźniejszego ataku. Teraz nie było już odwrotu,
proces będzie toczył się dalej. Gdy tylko Hradłl
przestała mówić, wstał i powiedział głośno w
stronę mikrofonu:
- Domagam się, by zakończono wreszcie tę
farsę i uwolniono mnie. Jeżeli mówimy tu o
jakiejś zdradzie, to wyłącznie ze strony tej starej
kobiety, która z rozkoszą widziałaby nas
wszystkich martwych...
Przerwał, gdyż mikrofon został gwałtownie
odłączony. Nie było ucieczki przed tą grą, mógł
jedynie starać się, by Hradil straciła panowanie
nad sobą. Była opętana nienawiścią - Jan czuł

background image

to w tonie jej głosu - lecz jak na razie doskonale
panowała nad sytuacją.
- Z całą pewnością postąpimy tak, jak domaga
się tego więzień. Po konsultacji ława
sędziowska zadecydowała, iż wycofamy
wszystkie zarzuty, za wyjątkiem
najważniejszego. Zdrady. Wszyscy mamy już
dosyć tego człowieka i lekceważenia przez
niego prawowitej władzy. Do tej pory byliśmy
wyrozumiali, ponieważ żyjemy w bardzo
trudnych czasach. Być może popełniliśmy błąd,
pozwalając więźniowi na zbyt wiele swobody w
działaniu przeciwko uświęconym tradycjom i
prawom. Lecz błąd musi być naprawiony.
Poproszę technika obsługującego urządzenie
rejestrujące, by odczytał nam wyjątek z Księgi
Praw. Ustęp trzeci definicji "zdrada", pod
Zasadami Rządzenia.
Wywołany przebiegł palcami po klawiaturze,
odnalazł żądany ustęp i wyświetlił go na
podręcznym monitorze. Równoczenie z
pojawieniem się liter na ekranie przełączył
informację na obwód foniczny. Mechaniczny
głos zaczął recytować Prawo:
"Zdrada. Ktokolwiek ujawni sekrety stanu
innym, winny będzie zdrady. Ktokolwiek
wystawiać będzie na szwank autorytet władzy
lub będzie do tego namawiał innych, winny
będzie zdrady. Karą za zdradę jest śmierć i musi
być ona wykonana w dwadzieścia cztery
godziny od chwili wydania wyroku".
W tłumie zaległa pełna napięcia cisza. Ludzie
spoglądali po sobie na poły z niedowierzaniem,
na poły ze zgrozą. Po chwili ponownie

background image

przemówiła Hradil:
- Usłyszeliście więc o naturze samej zbrodni i o
należnej za nią karze. Za chwilę usłyszymy
dowody, które w pełni potwierdzą słuszność
tego oskarżenia. Więzień w obecności
wszystkich wystawił Głowy Rodzin na
pośmiewisko, podważając tym samym ich
autorytet. Odmówił bezpośrednio wykonywania
rozkazów. Spowodował, dzięki znanym jedynie
sobie sztuczkom, unieruchomienie wszystkich
maszyn, szantażując w ten sposób wszystkie
Głowy Rodzin, by odbyła się druga podróż po
ziarno. Podróż ta pociągnęła za sobą wiele
niepotrzebnych śmierci, za które więzień
odpowiedzialny jest osobiście. Działając w ten
sposób i zmuszając innych do nielojalności, stał
się winny zdrady.
- Domagam się, by mnie wysłuchano! -
wykrzyknął Jan. - Jak możecie osądzać, nie
słuchając nawet mojej obrony
Chociaż mikrofon przed nim został wyłączony,
ci którzy stali najbliżej platformy, mogli go
usłyszeć. Od strony jego przyjaciół posypały się
okrzyki z żądaniami, by pozwolono mu mówić.
Po chwili przyłączyli się do nich inni. Hradil
słuchała tego w milczeniu, a potem pogrążyła
się w cichej rozmowie z pozostałymi sędziami.
W końcu przemówił Chun Taekeng:
- Jesteśmy litościwi, a cały proces toczy się
zgodnie z literą prawa. Dlatego przed wydaniem
wyroku pozwalamy więźniowi mówić.
Ostrzegam go jednak, że jeżeli jeszcze raz
zacznie podważać autorytet Starszych, głos
natychmiast zostanie mu odebrany.

background image

Jan spojrzał na sędziów, potem wstał i odwrócił
się w stronę zbitego tłumu. Co mógłby
powiedzieć, by nie uznano tego za próbę
podważania autorytetu? Wiedział, iż jeżeli choć
wspomni słowem o innych planetach lub Ziemi,
natychmiast mu przerwą. Musi to rozegrać
zgodnie z zasadami. Nadzieja była nikła -
niemniej jednak istniała.
- Mieszkańcy Halvmork! Postawiono mnie
dzisiaj przed sądem, ponieważ uczyniłem
wszystko, co w mojej mocy, by uratować nam
wszystkim życie i zapewnić statkom niezbędną
ilość zboża. To wszystko, co zrobiłem. Ci, którzy
wystąpili wtedy przeciwko mnie byli w błędzie,
co za chwilę udowodnię. Moją jedyną zbrodnią
było jasne przedstawienie zagrażającego nam
wszystkim niebezpieczeństwa i podjęcie
środków, by go uniknąć. Środki te nie były
stosowane nigdy przedtem - nie oznacza to
jednak, iż są nieskuteczne. Są nowe. Stare
zasady nie odpowiadają już nowej sytuacji.
Działałem niezwykle zdecydowanie, to prawda,
lecz w przeciwnym wypadku mogło zostać
zagrożone życie nas wszystkich. To, co
zrobiłem, nie było zdradą - nazwałbym to raczej
zdrowym rozsądkiem. Nie można mnie teraz za
to potępić...
- To wystarczy - przerwała Hradil. Mikrofon Jana
odłączono.
- Argumenty więźnia zostaną wzięte pod uwagę.
Sąd podejmie teraz decyzję.
Nie było jednak żadnej konferencji. Napisała coś
po prostu na kawałku papieru i przekazała
następnemu sędziemu. Ten napisał coś także i

background image

podał papier dalej. Wszystko działo się bardzo
szybko - oczywistym było, jakie słowo pisali.
Zapisany skrawek trafił w końcu do Chun
Taekenga, który rzucił nań okiem i powiedział:
- Sąd jednogłośnie uznaje więźnia winnym i
skazuje go na śmierć poprzez uduszenie garotą
w przeciągu dwudziestu czterech godzin. Tak
stanowi prawo.
Nie zdarzyło się za życia kogokolwiek z tu
obecnych, by skazano kogoś na śmierć. Nikt nie
słyszał nawet o podobnym przypadku. Z tłumu
posypały się okrzyki i kierowane pod adresem
sędziów gorączkowe pytania. Hyzo Santos
przepchnął się do przodu, stanął twarzą przed
rozgorączkowanym tłumem i wykrzyknął:
- To, co zrobił Jan nie jest żadną zdradą. On jest
jedynym trzeźwo myślącym człowiekiem na tej
planecie. Jeżeli uznamy go winnym zdrady, to
my wszyscy w równym stopniu jesteśmy też
winni.
Kapitan Proktor podniósł rewolwer i wypalił.
Wystrzelony z lufy płomień otoczył ciało Hyza, w
sekundę zmieniając go w poczerniałe truchło.
Mężczyzna był martwy, zanim jeszcze upadł na
ziemię.
Rozległy się okrzyki przerażenia, ludzie z
pierwszego rzędu naparli na tych, którzy stali z
tyłu. Nagle ponownie zabrała głos Hradil:
- Dokonaliśmy właśnie egzekucji człowieka,
który publicznie oświadczył, iż jest winnym
zdrady. Czy jest jeszcze ktoś, kto chciałby
zabrać w tej sprawie głos? Niech wystąpi do
przodu, śmiało, zostanie wysłuchany.
Słowa te stanowiły jawne wyzwanie. Ci, co stali

background image

najbliżej, ogarnięci paniką zaczęli przepychać
się do tyłu. Nikt nie wystąpił przed podium. Jan,
spoglądając na spalone zwłoki przyjaciela, czuł
jedynie dziwne odrętwienie. Martwy. Zginął z
jego powodu. Być może zarzuty były słuszne -
być może rzeczywiście spowodował jedynie
chaos i śmierć. Drgnął, gdy Sheer stanął tuż za
nim i mocnym chwytem unieruchomił mu
ramiona. Zrozumiał dlaczego, widząc zbliżającą
się wolnym krokiem Hradil.
- Widzisz, dokąd zaprowadziło cię twoje
szaleństwo, Janie Kulozik? - powiedziała. -
Powiedziałam ci, byś nie występował przeciwko
mnie, lecz ty nie chciałeś nawet słuchać.
Musiałeś posunąć się do zdrady. Z twojego
powodu zginęli ludzie, ostatni zaledwie chwilę
temu. Lecz od tego momentu koniec z tobą. A
Elżbieta będzie skończona także...
- Nie kalaj jej imienia, wściekła suko! Przez
wargi Hradil przewinął się pełen pogardy
uśmiech.
- Nie będzie już twoją żoną, gdy zostaniesz
martwy, prawda? To jedyny sposób na zerwanie
małżeństwa, a to małżeństwo musi zostać
zerwane. Twoje dziecko wychowane będzie
przez innego mężczyznę, którego będzie
nazywało swoim ojcem.
- O czym ty mówisz kobieto?
- Och, nie powiedziała ci? Być może
zapomniała. Albo uznała, iż będziesz uważał jej
ponowne wyjście za mąż za odrażające. Będzie
miała dziecko, twoje dziecko... - urwała i
spojrzała zaskoczona na Jana, który wybuchnął
ochrypłym śmiechem.

background image

- Nie śmiej się, to prawda! - wrzasnęła.
- Zabierzcie mnie do mojej celi - wykrzyknął Jan,
wciąż zanosząc się śmiechem.
Ta wiadomość odniosła przeciwny od
zamierzonego skutek. To była wspaniała
wiadomość. Powiedział to Elżbiecie, która
przyszła go odwiedzić, po powrocie do celi.
- Powinnaś była mi powiedzieć - odezwał się z
lekkim wyrzutem w głosie. - Musiałaś przecież
się domyślić, jak bardzo będę się cieszył.
- Nie byłam pewna. To była tak
nieprawdopodobna wiadomość; dowiedziałam
się o niej zaledwie chwilę temu. Nie wiedziałam,
że ona o tym wie. Z pewnością powiedział jej o
tym doktor. A ja nie chciałam cię martwić.
- Martwić? To najlepsza wiadomość, jaką
usłysząłem do niepamiętnych czasów. Teraz
liczy się tylko to maleństwo. Mnie mogą zabić w
każdej chwili, jednak ty wciąż będziesz miała
nasze dziecko. Powinnaś była zobaczyć twarz
tej baby, gdy zacząłem się śmiać. Dopiero
później zdałem sobie sprawę, iż była to
najlepsza rzecz, jaką mogłem wtedy zrobić. To
ją zbiło z tropu. Jest zepsuta do szpiku kości.
Elżbieta skinęła głową.
- Kiedyś gniewało mnie, gdy wyrażałeś się o niej
w taki właśnie sposób. Ostatecznie, jest
przecież Głową mojej Rodziny. Ale miałeś rację.
Jest właśnie taka, jak o niej mówisz.
- Nie mów tak...
- Obawiasz się urządzeń rejestrujących? Tak,
wiem już o nich. Powiedział mi o tym jeden z
twoich przyjaciół. Ale ja chcę, aby ona to
usłyszała. Włożyła tyle wysiłku, by nas

background image

rozdzielić.
"I w końcu jej się udało" - pomyślał gorzko Jan.
Wygrała. Widok Elżbiety stojącej tak blisko, a
jednak nieosiągalnej, był nie do zniesienia.
- Idź już, proszę - powiedział. - Ale przyjdź
jeszcze. Obiecujesz?
- Oczywiście.
Położył się na koi, twarzą do ściany, by nie
widzieć, jak odchodzi. A więc wszystko było
skończone. Hyzo był jedynym człowiekiem,
który mógł mu pomóc, ale teraz już nie żył. Z
pewnością zostało to starannie zaplanowane. W
czasie, jaki jeszcze pozostał, nikt nie mógł
zorganizować jakiejkolwiek pomocy. Jan miał co
prawda przyjaciół, nawet wielu, lecz byli oni
bezsilni.
Miał także wrogów, którzy nienawidzili zmian i
oskarżyli by go o wszystko, co złe.
Prawdopodobnie stanowili oni większość
zamieszkujących ten świat ludzi. W każdym
bądź razie zrobił, co do niego należało. Jeżeli
statki przylecą zboże będzie już czekać. Jednak
gdy go zabraknie, zainicjowane przez niego
przemiany nie przyniosą nikomu większego
pożytku. Ludzie posłusznie powrócą do
niewolniczej pracy, poświęcając swe życie bez
żadnej nagrody, żadnej przyszłości.
On przynajmniej spędził cudowne chwile z
Elżbietą - i chociaż były krótkie, znaczyły dla
niego wiele. A w dodatku pozostawi jej syna.
Lub lepiej córkę. Syn mógłby odziedziczyć zbyt
wiele cech ojca. Tak, córka byłaby lepsza.
Potulni żyją tutaj dłużej i być może mają
odrobinę więcej szczęścia. Zresztą i tak będzie

background image

to czysto akademickie rozważanie, jeżeli nie
nadlecą statki. Być może uda się przeprowadzić
ludzi jeszcze raz na północ. Choć jest to mało
prawdopodobne gdy go zabraknie, by doglądać
niszczejącego powoli sprzętu...
A zabraknie go, ponieważ za kilka godzin będzie
już martwy. Zbliżył twarz do krat maleńkiego
okienka i spojrzał na ciemnoszare niebo.
Garota. Nikt z tutejszych ludzi nawet o czymś
takim nie słyszał. Stary sposób, pochodzący
jeszcze z Ziemi na tych, którzy są najbardziej
nieposłuszni. Kiedyś zmuszono go, by był
świadkiem takiej właśnie egzekucji.
Skazańca sadzano na specjalnym krześle z
wysokim oparciem. Następnie na szyję
zakładano pętlę, którą zaciskano z tyłu oparcia.
Śmierć następowała wskutek zmiażdżenia
krtani. Nie była to szybka ani bezbolesna
śmierć. Swoją drogą trzeba było sadysty, by
zaciskać taką pętlę. Ale takich nigdzie nie
brakuje. Tutaj ochotnikiem z pewnością będzie
Sheer.
- Ktoś do ciebie - zawołał nagle strażnik.
- Nie chcę żadnych gości, jedynie Elżbietę.
Możesz potraktować to jako ostatnie życzenie
skazańca. I przynieś mi coś do jedzenia i piwo.
Mnóstwo piwa.
Napił się, jednak nie mógł się zmusić, by
cokolwiek przełknąć. Elżbieta przyszła jeszcze
raz i przez chwilę rozmawiali spokojnie, stojąc
tak blisko siebie, jak było to możliwe. W pewnej
chwili przyszli dwaj Proktorzy i kazali jej wyjść.
- Nie dziwi mnie twój widok, Sheer - powiedział
Jan. - Czyżby Starszyzna okazała się tak miła i

background image

pozwoliła ci zacisnąć pętlę?
Gwałtownie pobladła twarz Kapitana Proktora
oraz brak odpowiedzi powiedziały mu, iż jego
domysły są słuszne.
- Ale może to ja zabiję cię pierwszy - dodał Jan,
unosząc w górę pięść.
Sheer, odpinając kaburę, odskoczył gwałtownie
do tyłu. Jan nawet się nie uśmiechnął na widok
takiego przerażenia. Zmęczony nimi wszystkimi,
zmęczony tym prymitywnym, wieśniaczym
światem, był już niemal gotowy powitać
zapomnienie.

Rozdział 19
Była to ta sama platforma, z której korzystano w
trakcie procesu. Nie zmarnowano niczego,
wszystko zostało troskliwie zaplanowane.
Zniknęły jedynie fotele i stoły, zastąpione
pojedynczym, czarnym krzesłem z wysokim
oparciem. Garota. Jak Jan zdążył zauważyć,
była niezwykle precyzyjnie wykonana. Na widok
krzesła nieświadomie zatrzymał się, a idący po
bokach dwaj Prokto-rzy uczynili to samo.
Nikt nie był pewny tego, co się za chwilę ma
wydarzyć. Pięcioro sędziów, milczący
świadkowie własnej decyzji, stało nieruchomo
na platformie. Tłum czekał w napięciu.
Mężczyźni, kobiety i dzieci - każdy, kto mógł
poruszać się o własnych siłach - musiał stawić
się w Alei Centralnej. Stali teraz milczący
niczym śmierć, oczekując na śmierć. Ciemne
niebo sprawiało wrażenie żałobnego kiru.
Cisza została przerwana nagle przez Chun
Taekenga, zawsze niecierpliwego, wiecznie

background image

złego, dla którego obce były uczucia
niepewności.
- Nie stójcie jak kołki, tylko przyprowadźcie go
bliżej. Niech to wreszcie będzie już za nami.
Powaga chwili prysła. Proktorzy pchnęli Jana
tak silnie, iż potknął się o pierwszy stopień i
nieomal upadł. Rozgniewało go to - nie chciał,
by ktokolwiek w tej chwili uznał go za tchórza.
Wyprostował się dumnie, strząsając przy tym z
ramion dłonie swych strażników. Wolny, z
podniesioną wysoko głową, ruszył po stopniach
w górę. Tłum zareagował cichym pomrukiem,
przypominającym westchnienie ulgi.
- Podejdź bliżej i siadaj - polecił Taekeng.
- Nie będzie ostatniego słowa skazańca?
- Co? Oczywiście, że nie. Siadaj!
Jan ruszył powoli w stronę krzesła, trzymany
przez obu Proktorów za ramiona. Widział
jedynie Chun Taekenga, Hradil, pozostałych
sędziów i nagle zawładnęła nim
powstrzymywana do tej pory wściekłość,
znajdując ujście w gwałtownym potoku słów:
- Nienawidzę was wszystkich, wy małe, podłe
ludziki o umysłach kryminalistów. Niszczycie
tym niewinnym ludziom życie, marnujecie ich,
upodlacie! To wy powinniście tu umrzeć, a nie
ja!...
- Zabijcie go! - wybuchnęła z niepohamowaną
wściekłością Hradil. Tym razem nie musiała już
niczego udawać. - Zabijcie go! Chcę widzieć, jak
umiera!
Proktorzy naparli na Jana, popychając go w
stronę krzesła. Szarpnął się do tyłu, usiłując w
ostatnim odruchu zemsty rzucić się na sędziów

background image

z pięściami. Oczy wszystkich utkwione były w
scenie tej bezgłośnej walki.
Nikt nie zwrócił uwagi na mężczyznę w ciemnym
mundurze, który zaczął torować sobie drogę
przez tłum. Rozstępowali się przed nim
niechętnie, nie odrywając oczu od
rozgrywających się na platformie wydarzeń. W
końcu mężczyzna przepchnął się przez pierwsze
szeregi i wszedł po stopniach na podwyższenie.
- Uwolnijcie tego człowieka - polecił. -
Przedstawienie skończone.
Przeszedł przez całą platformę i wyjął ze
zdrętwiałych nagle palców Chun Taekenga
mikrofon. Powtórzył to polecenie jeszcze raz,
głośno i wyraźnie, tak aby wszyscy mogli je
usłyszeć.
Nikt się nie poruszył. Panowała absolutna cisza.
Ten człowiek był tutaj obcym!
Było to nieprawdopodobne. Na planecie, na
którą nikt nie przybywał i której nikt nie
opuszczał, znali się wszyscy z widzenia, jeżeli
nie z nazwiska. Nie było tu żadnych obcych. A
jednak ten człowiek był nieznany.
Pierwszy otrząsnął się z szoku Kapitan Proktor
Sheer i zaczai unosić broń. Przybysz, widząc
nagły ruch odwrócił się w jego kierunku,
trzymając w dłoni niewielki, lecz wyglądający
niezwykle groźnie pistolet.
- Jeżeli natychmiast nie rzucisz tego na ziemię,
zabiję cię - powiedział złowieszczo zimnym
tonem. Sheer nie wahał się ani chwili. Odrzucił
rewolwer jakby ten nagle sparzył go w palce. -
Pozostali tak samo. Odłóżcie broń. Zrobili, jak
im polecono. Nieznajomy poczekał, aż wszystkie

background image

rewolwery znajdą się poza zasięgiem ich rąk i
dopiero wtedy ponownie zabrał głos:
- Pozostali Proktorzy. Chcę, byście wiedzieli, iż
jesteście otoczeni przez uzbrojonych ludzi.
Jeżeli podejmiecie jakąkolwiek próbę stawiania
oporu, zostaniecie natychmiast zastrzeleni.
Obejrzyjcie się za siebie i zobaczycie sami.
Wszyscy Proktorzy, a za nimi cały tłum odwrócił
głowy, z przerażeniem dostrzegając na
szczytach budynków stojących wzdłuż Alei
Centralnej uzbrojonych ludzi. Lufy długich
karabinów z celownikami optycznymi
skierowane były w dół. Nie było wątpliwości, iż
potrafili się nimi posługiwać z morderczą
precyzją.
- Niech wszyscy Proktorzy przyniosą swoją broń
na platformę - zakomenderował obcy.
Jan postąpił krok do przodu i przyjrzał się bliżej
nieznajomemu. Przeniósł potem spojrzenie na
dwu uzbrojonych mężczyzn, którzy dołączyli do
pierwszego i poczuł, iż szalona ulga, którą
odczuł na samym początku, zaczyna szybko
zanikać. Jego egzekucja równie dobrze mogła
zostać jedynie odłożona.
- Jesteście ze statków - powiedział wreszcie.
Nieznajomy odłożył trzymany w dłoni mikrofon i
odwrócił się w jego kierunku. Był postawnym
mężczyzną o srebrzystych włosach, ciemnej
skórze i przenikliwych, błękitnych oczach.
- Tak, jesteśmy ze statków. Nazywam się Debhu.
Uwolnijcie inżyniera Kulozika - rzucił ostro w
stronę Proktorów, którzy poderwali się, by
wykonać rozkaz. - Wylądowaliśmy na Drodze już
przeszło dwadzieścia godzin temu.

background image

Przepraszam, iż czekaliśmy z ujawnieniem się
aż do tej pory, lecz chcieliśmy, by wszyscy
znaleźli się w jednym miejscu. Gdyby
dowiedziano się o naszym przylocie, mógłbyś
zostać uśmiercony natychmiast. Mogłyby
wybuchnąć walki, powodując niepotrzebne
ofiary. Przykro mi, że musiałeś tyle wycierpieć.
- Jesteście ze statków, lecz nie jesteście z
Ziemskiej Federacji Planet!
Słowa te były jak wybuch szalonej nadziei. To,
co do tej pory wydawało się nie do pomyślenia,
stało się! Debhu skinął powoli głową.
- Masz rację. Zaszły tam... hm, pewne zmiany...
- Co wy tutaj robicie? Opuście natychmiast tę
platformę! - wściekły wrzask Chun Taekenga,
który najwidoczniej doszedł do siebie po ataku
chwilowego paraliżu, wstrząsnął wszystkimi. -
Oddajcie mi mikrofon i wynoście się! To nie
może być tolerowane...
- Straż. Cofnijcie sędziów do tyłu i utrzymujcie
pod stałą obserwacją.
Umundurowani mężczyźni z gotową do strzału
bronią stłoczyli przerażonyh Starszych w ciasną
grupkę i odprowadzili na bok. Debhu skinął z
aprobatą głową i ujął mikrofon.
- Mieszkańcy Halvmórk, proszę o uwagę. Nasze
opóźnienie spowodowane zostało zmianami w
rządach wielu planet. Wyjaśnimy wam to
wszystko później. W tej chwili powiem wam
jedynie, iż władza absolutna Ziemskiej Federacji
Planet nareszcie została złamana. Od tej chwili
jesteście wolnymi ludźmi. Wyjśnimy wam także,
co to pojęcie oznacza. Wojna nie jest jeszcze
zakończona i mnóstwo ludzi z jej powodu

background image

przymiera głodem. Jesteśmy więc wdzięczni za
ziarno, które udało się wam zebrać. Idźcie teraz
do domów i czekajcie na dalsze informacje.
Dziękuję.
Ludzie zaczęli się rozchodzić w różne strony,
rozprawiając z ożywieniem o tym, co właśnie
usłyszeli. Kilku z przyjaciół Jana postanowiło
zostać, lecz uzbrojeni mężczyźni, których coraz
więcej pojawiało się w Alei Centralnej, zepchnęli
ich nieustępliwie do tyłu. Jan przez chwilę
przyglądał się temu w milczeniu.
- Wiedzieliście o moim procesie i o wyroku? -
zapytał wreszcie. Debhu skinął głową. - Skąd?
- Na planecie jest agent.
- Wiem. Ritterspach. Ale on już nie żyje.
- Ritterspach był jedynie narzędziem.
Wykonywał
po prostu rozkazy. Nie, prawdziwy agent jest
doskonale wyszkolony i działa tu już od lat,
przesyłając raporty na utajnionej częstotliwości
Służb Bezpieczeństwa. Udało nam się przejąć
część ich urządzeń i po wykonaniu skoku
przestrzennego odebraliśmy stąd zaszyfrowaną
wiadomość. Dlatego właśnie nie
zapowiedzieliśmy naszego przybycia.
Jan, wciąż oszołomiony błyskawicznym
rozwojem wypadków, nie bardzo mógł
uporządkować nowe informacje.
— Aktywny agent na planecie? Ale kto...? - nie
dokończył, gdyż odpowiedź była już oczywista.
Odwrócił się powoli i spojrzał na grupę
trzymanych pod strażą sędziów.
-Agent jest pomiędzy nami, prawda ? szepnął
cicho.

background image

- Tak, masz rację - odparł Debhu.
Hradil wrzasnęła coś chrapliwie i unosząc w
górę ręce z zakrzywionymi niczym szpony
palcami, rzuciła się na niego jak dzikie zwierzę,
już osaczone w śmiertelnej pułapce, ale jeszcze
gotowe gryźć i drapać. Jan postąpił krok do
przodu i unieruchomił jej nadgarstki w silnym
chwycie.
- Oczywiście - powiedział, spoglądając na jej
wykrzywioną wściekłością twarz. - Mój wróg!
Złośliwa i przebiegła, a jednocześnie
najniebezpieczniejsza na całej planecie!
Inteligentny i zepsuty do szpiku kości wytwór
Ziemi. Zgodziła się poświęcić życie na tej
nędznej planecie w zamian za władzę absolutną,
za możliwość rządzenia i niszczenia każdego,
kto ośmieliłby się jej sprzeciwić. W sekrecie
przekazywała raporty na przybywające statki, by
jej władcy na Ziemi wiedzieli, jak doskonale
sobie radzi...
- Nie było żadnych kłopotów, dopóki ty się tu nie
pojawiłeś! - krzyczała, pryskając dookoła śliną. -
Ostrzegali mnie, że jesteś podejrzany o
nielojalność. Miałam cię obserwować i zbierać
dowody.
Potrząsnął nią, uważając jednak, by nie połamać
jej starczych kości. Gdy odezwał się ponownie
jego głos przepełniony był triumfem:
- Okłamali cię, nie rozumiesz? Wiedzieli o mnie
wszystko, skazali i zesłali tutaj. Dali mi do
wyboru: śmierć lub planeta - więzienie. Byłaś
jedynie strażnikiem, wysyłającym im okresowe
raporty. Ale niczym więcej. Czy ty tego nie
rozumiesz, agentko? Wygraliśmy, a ty

background image

przegrałaś. Powiedz mi, jakie to uczucie, gdy się
wie, iż całe życie poszło na marne?
Sam czuł już do niej jedynie wstręt. Pchnął ją w
stronę strażników. Odwrócił się czując, że
jeszcze chwila, a ogarną go mdłości.
- Jeszcze nie wszędzie wygraliśmy - powiedział
Debhu. - Ale przynajmniej zwyciężyliśmy tutaj.
Gdy będziemy odlatywać, zabierzemy tę kobietę
ze sobą. A także tego Proktora, który
zamordował twego przyjaciela. Sprawowanie
władzy poprzez terror musi się wreszcie
skończyć. Urządzimy procesy, które będą
transmitowane na wszystkie okupowane
planety. Sprawiedliwości musi stać się zadość.
Nie tak jak w przypadku tej komedii, którą
urządzono tutaj. Wierzymy, iż takie procesy,
razem z karą tam, gdzie udowodniona zostanie
wina, przyniosą w efekcie pokój. Położą kres
starym nienawiściom. Będziemy musieli wiele
naprawić, gdy wojna zostanie już zakończona.
Jej koniec jest już bliski. Wygrywamy na
wszytkich frontach, za wyjątkiem jednego.
Planety są już nasze, to akurat było
najłatwiejsze. Nigdy nie były specjalnie
szczęśliwe, iż rządzi nimi Ziemia. Dzięki
zaskoczeniu udało nam się zdobyć bazy floty
przestrzennej na wszystkich planetach, jednak
sama flota - pozbawiona wsparcia ziemskich
krążowników - zdołała się wycofać. Pobiliśmy
ich, ale nie rozbiliśmy. Powrócili na Ziemię, by
chronić się przed naszym atakiem. Na razie to
dla nas zbyt twardy orzech do zgryzienia.
- Lecz oni z kolei nie mogą teraz ruszyć planet.
Żaden krążownik nie atakuje dobrze strzeżonej

background image

bazy.
- To prawda, lecz my mamy ten sam problem. W
tej chwili sytuacja jest patowa. Ziemia ma co
prawda rezerwy żywności i materiałów, ale ze
zrujnowaną gospodarką nie może istnieć bez
planet.
- My także nie możemy istnieć samotnie.
- I to prawda. Rezerwy materiałowe planet są
znaczne. Nie mają jednak zapasów żywności.
Przyszłość jest w dalszym ciągu niepewna.
Wygraliśmy bitwę, ale nie wygraliśmy jeszcze
wojny. Bez żadych rezerw żywności widmo
głodu staje się coraz bardziej realne - dlatego
właśnie potrzebujemy tego zboża. Natychmiast.
Statki towarowe są na orbicie parkingowej i
zaczną lądować, gdy tylko wyślę sygnał, iż
sytuacja jest w pełni bezpieczna. Jesteśmy
wdzięczni, że udało wam się dostarczyć tutaj to
zboże, pomimo wszelkich przeciwieństw.
Zaczniemy ładunek od zaraz.
- Nie! - rzucił ostro Jan. - W taki sposób nie
może się to zakończyć. Zboże nie zostanie
załadowane, dopóki nie wyrażę zgody.
Zaskoczony Debhu cofnął się o krok,
błyskawicznym ruchem sięgając po broń.
- Zabij mnie, jeżeli chcesz. Pozabijaj nas
wszystkich. Ale to zboże jest nasze.
Oczy Debhu zwężyły się w dwie, miotające
błyskawice, szparki.
- O co ci chodzi, Kulozik? Prowadzimy wojnę i
potrzebujemy też żywności. Musimy ją mieć. I
nikt nie może nas przed tym powstrzymać.
Mogę odebrać ci życie tak samo łatwo, jak je
ocaliłem.

background image

- Nie strasz mnie i nie chełp się tak tą swoją
wojną. My także prowadziliśmy tu wojnę.
Przeciwko obcemu światu. I przywieźliśmy wam
to zboże. Gdybyśmy zostawili je na północy, to
do tej pory pozostałyby z niego jedynie popioły.
Ludzie tej planety i tak są biedni, lecz teraz
stracili dosłownie wszystko. Ubrania, meble,
rzeczy osobiste - porzucili to, by zrobić miejsce
w wagonach dla zboża, które teraz wy chcecie
nam zabrać, jakbyście mieli do niego
jakiekolwiek prawo. Ono jest nasze. Rozumiesz?
W trakcie długiej podróży zginęli ludzie, a ja nie
chcę, by ich śmierć poszła na marne. Damy
wam zboże, lecz mamy kilka warunków.
Wysłuchasz ich lub będziesz zmuszony do nas
strzelać. To zboże zabierzesz, lecz będą to już
ostatnie zbiory. Decyzja należy do ciebie.
Przez długa chwilę obaj mężczyźni stali
nieruchomo, mierząc się w milczeniu wzrokiem.
W końcu złość na twarzy Debhu ustąpiła
uśmiechowi. Chrząknął i schował pistolet do
kabury.
- Jesteś twardym mężczyzną, Janie Kulozik -
powiedział. - Widzę, iż będę musiał z tobą
porozmawiać. Masz rację. To był męczący
ranek. Macie takie samo prawo do owoców
rebelii jak wszyscy inni. Nie znaczy to niestety,
że zysków jest tak dużo. Poszukamy teraz twojej
żony, która najprawdopodobniej stęskniła się
już za tobą, a potem napijemy się czegoś i
porozmawiamy.
- Zgoda.
Elżbieta wciąż jeszcze nie mogła uwierzyć w to,
co się wydarzyło. Objęła męża mocno za szyję i

background image

rozpłakała się, sama nie wiedząc dlaczego.
- Już wszystko w porządku - powiedział miękko
Jan. - Nic już nie będzie tak, jak kiedyś. Będzie o
wiele lepiej. A teraz zrób herbatę dla naszego
gościa, a ja opowiem ci o wszystkim.
Wyjął butelkę alkoholu rodzimej produkcji i nalał
do filiżanek w nadziei, że herbata złagodzi jego
niezbyt przyjemny smak. Debhu wypił niewielki
łyk, otworzył szeroko oczy i zakrztusił się.
- Wymaga czasu, by się do tego przyzwyczaić -
wyjaśnił z uśmiechem Jan. - Wypijmy zatem za
szczęśliwą i spokojną przyszłość.
- Chętnie. Chciałbym jednak wiedzieć, co miała
oznaczać ta twoja nagła rebelia.
- To nie była rebelia - odparł Jan i odstawił pustą
filiżankę. - Dajemy po prostu to, co mamy, lecz
chcemy równocześnie otrzymać coś w zamian.
Ludzie na tej planecie byli ekonomicznymi
niewolnikami. Ten rozdział historii mamy już za
sobą. Będą musieli wypracować sobie wolność.
Już to nawet zaczęli robić. W dalszym ciągu
dostarczać będą wam żywność, ale oczekują też
czegoś w zamian.
- Nie mamy wiele do zaoferowania. Zniszczenia
są znaczne, o wiele większe, niż przyznajemy
publicznie. Na wielu światach panuje chaos.
Będziemy potrzebowali wieków na odbudowę.
- Żądamy jedynie zrównania praw i tego, co się z
tym wiąże. Rządy Starszych muszą dobiec
końca. Nie od razu, oczywiście. Jest to jedyny
system, jaki tu znają i przynajmniej w tej chwili
nic nie jest w stanie go zastąpić. Ale załamie się
już wkrótce. Żądamy pełnych i swobodnych
kontaktów z resztą Federacji. Chcę, aby ludzie ci

background image

zobaczyli prawdziwą demokrację, porównali ją z
piekłem, w którym żyją. Przywiozą tutaj wiedzę i
pomysły, które będą musiały zmienić ten świat
na lepszy. W końcu nawet Głowy Rodzin będą
musiały skapitulować.
- Wiele żądasz...
- Żądam bardzo mało. Lecz wszystko to musi się
rozpocząć natychmiast. Opuszczając tę planetę,
zabierzcie ze sobą kilkoro dzieci.
Najprawdopodobniej będziemy je musieli
odrywać od rodziców siłą, lecz w końcu
zrozumieją, dlaczego to zrobiliśmy. Z pewnością
początek będzie dla nich niezwykle trudny,
zresztą tak jak i dla nas wszystkich. Wiem, iż
dostęp do informacji i edukacji na planetach
zewnętrznych jest skomplikowany, jak i na
Ziemi. Lecz są fakty, które ponownie muszą
zostać odkryte i zrozumiane. Wszyscy musimy
mieć wolny dostęp do dziedzictwa Ziemi,
którego pozbawiono nas w tak podstępny
sposób. W tym świecie będzie to oznaczało
koniec stagnacji w kulturze i cywilizacji. Zboże,
które uprawiamy, daje ekonomiczną potęgę,
domagamy się więc czegoś w zamian za naszą
pracę. Przyszłość musi być inna. Do tej pory
ludzie na tej planecie traktowani byli niczym
marionetki, pociągane za sznurki przez władców
Ziemi. Hradil to tylko jedno z narzędzi, dzięki
którym upewniali się, czy wszyscy posłusznie
spełniają narzuconą im wolę. Mieszkańcy tej i
podobnych jej planet byli dla nich nieważnymi i
łatwymi do zastąpienia trybikami w olbrzymiej
organicznej maszynerii, której jedynym
zadaniem było zaopatrywanie ubogich światów

background image

w żywność. Będziemy robili to dalej, lecz w
zamian żądamy uznania nas po prostu za ludzi.
Debhu pociągnął łyk swej wzmocnionej herbaty
i skinął powoli głową.
- To da się zrobić. Ważne, iż nie prosisz w tej
chwili o żadną pomoc materialną. I tak zresztą
nie moglibyśmy jej wam udzielić. Ale
zabierzemy oczywiście dzieci, znajdziemy dla
nich szkoły...
- Nie, o to już ja się zatroszczę. Lecę razem z
wami.
- Nie możesz! - zaprotestowała Elżbieta.
Łagodnym ruchem ujął ją za rękę.
- Nie będzie mnie jedynie przez krótką chwilę.
Obiecuję ci, że wrócę. W tej chwili, tutaj, nikt nie
będzie zawracał sobie nami głowy. A jednak
będzie trzeba walczyć o wszystko, co do tej
pory zdobyliśmy. Znam potrzeby tej planety i
postaram się je zaspokoić, chociaż wiem, że
najprawdopodobniej jedna osoba na sto będzie
w stanie to docenić. Zabieram dzieci, by
zapewnić im wykształcenie, by wsączyć w ich
umysły nowe idee i popchnąć ku nowej, pełnej
zmian drodze. Nikt mnie za to nie będzie kochał.
- Opuścisz mnie i nigdy nie powrócisz -
wyszeptała cichutko.
- Nie wierz w to nawet przez sekundę -
powiedział, patrząc jej prosto w oczy. - Moje
życie jest tutaj, razem z tobą. Należę do tej
dziwacznej planety wiecznego mroku i
morderczych upałów. Ziemia jest częścią mojej
przeszłości. Kocham cię i mam tutaj kilku
przyjaciół. A po wprowadzeniu paru zmian,
życie tutaj może okazać się przyjemne.

background image

Postaram się powrócić, zanim jeszcze urodzi
nam się syn. Chociaż nie mogę być tego
pewnym. Obiecuję jednak, że powrócę, zanim
ponownie wyruszą pociągi. Muszę przywieźć
przecież części zapasowe, aby umożliwić tę
podróż - spojrzał spod oka na Debhu. - Chyba,
że przywieźliście pręty paliwowe i inne części,
których potrzebujemy?
- Niestety nie. Wszędzie panuje chaos,
rozumiesz? I desperacko wręcz
potrzebowaliśmy żywności. A większość rzeczy
z waszego manifestu jest pochodzenia
rzymskiego.
- Rozumiesz teraz, Elżbieto? Musimy zacząć
uczyć się dbać o siebie sami i ja właśnie mam
zamiar dać temu początek. Uda się, zobaczysz.
Ludzie zawsze będą musieli jeść.
Gdzieś ponad ich głowami rozległ się grzmot
odrzutowych silników. Przybywały statki.
Elżbieta wstała i postawiła czajnik na tacy.
- Zrobię jeszcze herbatę. I przepraszam, że
zwątpiłam w ciebie przez chwilę. Wiem, że do
mnie powrócisz. Zawsze chciałeś dużo zmienić
na naszej planecie. Być może teraz ci się to uda.
Jestem pewna, iż ci się uda. Ale po tych
wszystkich zmianach... czy będziemy jeszcze
szczęśliwi?
- Bardzo - odparł.
Dziewczyna uśmiechnęła się z nadzieją.
Stojące na tacy filiżanki rozdzwoniły się
cichutko. Ryk silników potężniał,
uniemożliwiając rozmowę.
Wyczekiwane z takim utęsknieniem statki
podchodziły wreszcie do lądowania.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Harrison Harry Ku Gwiazdom 02 Wygnanie 2
Harrison Harry Ku Gwiazdom 2 Wygnanie
Harrison Harry Ku Gwiazdom 2 Wygnanie
Harrison Harry Ku Gwiazdom 01 Oblicza Ziemi
Harrison Harry Ku Gwiazdom 3 Gwiezdny Dom
Harrison Harry Ku Gwiazdom 03 Gwiezdny Dom 2
Harrison Harry Ku gwiazdom 03 Gwiezdny Dom
Harrison Harry Ku gwiazdom BLACK
Harrison Harry Ku Gwiazdom 1 Oblicza Ziemi
Harrison Harry Ku Gwiazdom 1 Oblicza Ziemi
Harrison Harry Ku gwiazdom 01 Oblicza Ziemi 2
Harrison Harry Młot i krzyż 02 Karl
Harrison Harry Planeta Śmierci 02 Planeta Śmierci 1
Harrison Harry Brion Brandd 02 Planeta Bez Powrotu
Harrison Harry Planeta Smierci 02 2
Harrison Harry Stalowy szczur 02 Zemsta Stalowego Szczura
Harrison Harry Brion Brand 02 Planeta bez powrotu
Harrison Harry Planeta smierci 02
Harrison Harry Stalowy Szczur 02 Zemsta Stalowego Szczura

więcej podobnych podstron