background image

Anne Mather

POKUSA

Prolog

1955

Popołudnie było  wyjątkowo  duszne. W powietrzu wisiała  burza, niebo zaciągnęło  się 

ołowianymi chmurami. Ludzie poruszali się ociężale, czekając na wieczorne ochłodzenie. 

Na   oddziale   położniczym   małego   szpitala   panowała   leniwa   cisza.   Nakarmione   i 

przewinięte oseski spały, pozwalając matkom zażywać zasłużonego odpoczynku. Większość 
pomimo upału drzemała. W Blackwater Fork, w Północnej Karolinie, klimatyzacja ciągle 
jeszcze należała do luksusów. 

Alice Connor przewracała się nerwowo w łóżku. W przeciwieństwie do innych położnic 

nie   mogła   zaznać   spokoju,   dręczona   złymi   myślami.   Obok   w   kołyskach   spali   jej   dwaj 
synkowie, najedzeni, przewinięci i zupełnie nieświadomi trapiących ich mamę trosk. Trwali 
w tej błogiej nieświadomości i nie wiedzieli jeszcze, co to zmartwienia. 

Alice wiele by dała, żeby jej życie było równie proste. o ile kolejne dziecko oznaczało 

wyrzeczenia dla całej rodziny, to bliźniaki zwiastowały prawdziwą katastrofę, której się nie 
spodziewała w najgorszych snach. 

Bóg jeden wie, co powie Fletch, gdy wróci z podróży. Ledwo udało jej się go przekonać, 

że dziecko, którego się spodziewała, jest jego i tylko jego. Teraz będzie musiał pogodzić się z 
posiadaniem bliźniąt. Już odnosił się do niej nieufnie, zazdrosny o każdego mężczyznę, który 
na nią spojrzał. A gdyby jeszcze dowiedział się o Jacobie... 

Poczuła ucisk w gardle i zakasłała w poduszkę, nie chcąc niepokoić pozostałych kobiet, 

po  czym   obróciła   się,   spoglądając   na   swoje   bezbronne   dzieci   w  szpitalnych   kaftanikach. 
Miała urodzić jedno i nie przygotowała wyprawki, która mogłaby starczyć dla dwóch. 

Całe szczęście, że Fletch wyjechał do Nowego Meksyku z kolejnym transportem tarcicy. 

W   ten   sposób   zyskiwała   kilka   dni,   by   oswoić   się   z   sytuacją,   aczkolwiek   zupełnie   nie 
wiedziała, jaki los ją teraz czeka. 

Dobrze chociaż, że dzieci nie były podobne do Jacoba. To prawda, miały, jak on, ciemne 

włosy,   ale   poza   tym   przypominały   pozostałą   czwórkę   rodzeństwa.   Jak   daleko   sięgała 
pamięcią,   w   rodzinie   Connorów   nie   było   nigdy   bliźniąt.   W   rodzinie   Hickory   także   nie. 
Tymczasem Jacob opowiadał, że miał brata bliźniaka, który umarł w kilka dni po urodzeniu. 

Przemknęło jej przez głowę, że byłoby lepiej, gdyby jeden z jej synków nie przeżył, ale 

zaraz odegnała od siebie tę okropną myśl. Widać przerażenie dyktowało jej takie refleksje. A 

background image

jednak śmierć jednego z malców, jakkolwiek strasznie by to brzmiało, uprościłaby sytuację. 
Na pewno bardzo by to przeżyła, ale przynajmniej wolna byłaby od podejrzeń. A może i nie? 
W takiej maleńkiej mieścinie, jak Fork, niczego nie dało się utrzymać dłużej w tajemnicy, 
więc i to, że urodziła dwójkę, a nie jednego synka, rozeszłoby się szybko. 

No tak, tyle że Fletch nie musiałby wtedy łożyć na utrzymanie obu chłopaków, a kto wie, 

może nawet przywiązałby się do tego, który pozostałby przy życiu? Nie miał wszak dotąd 
syna, tylko cztery córki. 

I to był jeszcze jeden powód, dla którego znajdowała się na granicy wyczerpania. 
Kiedy osiem lat temu urodziła najmłodszą, Joannę, obydwoje z Fletchem powiedzieli 

sobie, że nie stać ich na więcej dzieci. Dlatego właśnie wpadł w taką wściekłość, gdy się 
dowiedział, że Alice znowu jest w ciąży. Zaczął snuć podejrzenia, że to nie jego dziecko. 

Jakoś go w końcu przekonała, chociaż nie obyło się przy tej okazji bez razów. Cóż, była 

do tego przyzwyczajona.  Fletch często ją bił, gdy wypił za dużo, a ona rozgrzeszała  go, 
mówiąc sobie, że po kilku kieliszkach whisky jej mąż po prostu traci rozum i nie wie już, co 
robi. 

Sytuacja pogorszyła się jeszcze, gdy straciła pracę w zajeździe. Kiedy była w szóstym 

miesiącu, Ben Garrett, właściciel knajpy, uznał, że jest mu zawadą w interesach. Kierowcy 
ciężarówek,   właściciele   tartaków   i   zwykli   podróżni,   którzy   zatrzymywali   się   u   niego   na 
posiłek, chcieli żeby obsługiwały ich ładne kelnerki, a nie baby z brzuchami jak dynie. 

Ostatnie trzy miesiące były najgorsze. Fletch zrzędził bez przerwy, pytał, skąd wezmą 

pieniądze na czynsz, coraz później wracał do domu. Pił coraz więcej i coraz częściej grał w 
karty’ z kumplami. A tu dziewczynkom trzeba było kupić buty na zimę, najstarsza zaś, Lisa, 
marzyła o studiach. Ba, skąd wziąć na czesne, kiedy nie ma co włożyć do garnka. A jeszcze 
teraz ta dwójka niemowlaków... 

Jeden z malców poruszył się, rozprostował zaciśniętą piąstkę i zaczął cmokać usteczkami, 

jakby ssał przez sen jakąś nieistniejącą pierś. 

Jacy oni śliczni, pomyślała Alice, dotykając ciemnej główki. Włosek przylgnął do jej 

dłoni, ciemiączko ugięło się lekko pod palcem. 

Nagle poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. 
– Alice? Podniosła wzrok. 
– Jacob! – Poczuła suchość w ustach i rozejrzała się niespokojnie. – Co ty tutaj robisz? 

Chcesz napytać mi biedy?

– Właśnie się dowiedziałem. – Głos mężczyzny brzmiał cicho, kojąco. Wpatrywał się z 

miłością w śpiące niemowlęta, wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. – Są wspaniali. 
Dlaczego mi nie powiedziałaś, że będzie dwójka?

W oczach Alice pojawił się strach. Na szczęście większość kobiet zdawała się pogrążona 

we śnie. W każdym razie spały te, które znała i które ją znały. Inne nie mogły wiedzieć, że 
Jacob nie jest jej mężem, taką przynajmniej miała nadzieję. 

Co wcale nie oznaczało, że mógł pozostać przy jej łóżku. 
– Musisz iść – powiedziała zalęknionym  tonem. – Nie powinieneś się tu pokazywać. 

Gdyby ktoś cię tutaj zobaczył, gdyby rozpoznał... 

background image

– Nikt nie rozpozna – odparł spokojnie ojciec dzieci, po czym przysiadł na skraju łóżka i 

ujął jej  dłoń. – Jak się czujesz?  W zajeździe  powiedzieli  mi,  że w nocy zabrano cię do 
szpitala. 

– W zajeździe? – Alicja była przerażona. – Och, Jacob, chyba nie powiedziałeś im, że... 
– Daj spokój, nie co dzień rodzą się w tej dziurze bliźnięta – uspokoił ją z uśmiechem i 

przesunął kciukiem po jej dłoni. – Wszyscy o tym mówią. Nie zadawałem nawet żadnych 
pytań. Na szczęście nikt nic nie podejrzewa. 

– Z wyjątkiem Fletcha – odparła Alice pełnym niepokoju głosem i cofnęła dłoń. – W jego 

rodzinie nigdy nie było bliźniąt. Podobnie w mojej. 

Jacob odwrócił głowę i z zazdrością spojrzał na chłopców, których nigdy nie będzie mógł 

nazwać swoimi synami. 

– Są silni, zdrowi?
Miała już na ustach jakąś niemiłą odpowiedź, ale tylko skinęła głową. 
– Tak się wydaje – powiedziała ze źle skrywaną goryczą. 
Nie widziała Jacoba od pół roku i miała nadzieję, że więcej już nie zobaczy. To nie w 

porządku,  pomyślała,  że   mężczyzna   może   bezkarnie   romansować  z   każdą  kobietą,   której 
zapragnie, kpić z niej albo jej pochlebiać i tak zawrócić w głowie, że zapomni o bożym 
świecie. 

Ona zapomniała. Szczególnie, że mężczyzną był Jacob Wolfe, szczupły, ciemnowłosy, z 

pokaźnym kontem w banku i świadczącym o zamożności samochodem. 

Pojawił się w zajeździe pewnego dnia zeszłej jesieni i od razu dał jej do zrozumienia, że 

mu się podoba. Bo też mogła się podobać, pomyślała ponuro, świadoma, że w miejscu takim 
jak   Blackwater   Fork   jej   zgrabna   figura   i   rudoblond   włosy   musiały   przyciągać   uwagę 
mężczyzn. W końcu to właśnie dlatego Ben Garrett dał jej pracę. Mógł mieć Bóg wie ile 
nastolatek,   które   serwowałyby   klientom   kawę,   soczyste   steki   i   apetyczne   serniki,   które 
przygotowywała   w   kuchni   jego   żona,   a   jednak   wybrał   Alice.   To   nic,   że   miała   ponad 
trzydziestkę   i   czwórkę   dzieci,   w   tym   trójkę   dorastających.   I   tak   była   najatrakcyjniejszą 
spośród   wszystkich   kelnerek,   jakie   przewinęły   się   przez   knajpę   Bena,   a   fakt,   że   obroty 
wzrosły od chwili, gdy ją zatrudnił, utwierdzał go tylko w powziętej decyzji. Kierowcy i 
robotnicy leśni lubili po prostu patrzeć na Alice i nierzadko dla niej tylko tu przychodzili. 

Jacob Wolfe był jednak inni niż oni. Alice zrozumiała to od razu. Chociaż ubrany jak 

tamci,   we   flanelową   koszulę   i   dżinsy,   nie   wyglądał   na   komiwojażera   ani   na   jednego   z 
kierowców ciężarówek, którzy, jak Fletch, mieli brud za paznokciami i odciski na dłoniach. 
Nie, Jacob był  dżentelmenem.  To natychmiast  rzucało  się w oczy.  Dlatego czuła  się tak 
pochlebiona, gdy zwrócił na nią uwagę. 

Teraz dopiero zrozumiała, jak bardzo była głupia. Dopóki nie pojawił się Jacob, nigdy 

żaden mężczyzna nie zawrócił jej w głowie. Nie zadawała się z nikim choćby ze strachu przed 
Fletchem.  Zgoda,  miała  swoje wady,  ale  zawsze była  dobrą matką.  Kochała  dzieci  i nie 
zrobiłaby nic, co mogłoby zrujnować ich przyszłość. 

A jednak ten właśnie człowiek znalazł drogę do jej serca. I chociaż wiedziała od Bena, że 

Jacob   ma   tartak   gdzieś   na   dalekiej   północy,   a   w   okolicy   bawi   tylko   przejazdem,   w 

background image

poszukiwaniu drewna, to wyglądała go niecierpliwie za każdym razem, gdy otwierały się 
drzwi zajazdu. 

Tak naprawdę nie wierzyła jednak, że wróci. Po tym pierwszym razie, kiedy wieczorem 

odwiózł ją do domu tym swoim wytwornym samochodem, była przekonana, że więcej nie 
ujrzy go na oczy. Dostał to, czego chciał, myślała, i zapomni szybko o tych kilku szalonych 
godzinach, które spędzili razem, kochając się na siedzeniu wozu zaparkowanego na tyłach 
sklepu Dillona, nie bacząc na ryzyko, że zobaczy ich szeryf Peyton i doniesie o wszystkim 
Fletchowi. 

A jednak wrócił. Wrócił, a potem przyjeżdżał przez całą zimę, gdy oblodzone drogi były 

niebezpieczne i każdy człowiek posiadający odrobinę oleju w głowie powinien siedzieć w 
domu. Szczęśliwie udało mu się wejść w interesy z Abem Henrym, właścicielem tutejszego 
składu tarcicy, i mógł bywać w Blackwater Fork, nie narażając się na podejrzenia. A Ben, 
nawet jeśli domyślał się czegoś, nie zdradził się słowem przed Fletchem, zupełnie jakby znał 
baśń o królu, który kazał zabijać przynoszących złe wieści posłańców. 

Alice   myślała   teraz,   że   musiała   być   strasznie   naiwna,   jeśli   uważała,   że   przygoda   z 

Jacobem ujdzie jej płazem. Nigdy jednak w swoim życiu nie była równie szczęśliwa, więc nic 
dziwnego, że odebrało jej  rozum.  Przy Fletchu  ani razu nie czuła się tak, jak przy nim. 
Pragnęła go z całego serca i zapominała o rozsądku. 

Nigdy nie zadawała Jacobowi żadnych pytań, nic nie wiedziała o jego życiu, nie miała 

pojęcia, co się z nim dzieje i gdzie się obraca, kiedy wyjeżdża z Blackwater Fork, a on nie 
kwapił się z informacjami. Obydwoje zachowywali się tak, jakby żadne z nich nie miało 
własnego życia. 

Było cudownie, ale nie wkalkulowała ciąży w swoje rachuby. Miało już nie być więcej 

dzieci. Po urodzeniu Joannę zaczęła używać spirali, a Jacob zawsze zakładał prezerwatywę. 
Uważała, że jest wystarczająco zabezpieczona – w każdym razie przed taką ewentualnością – 
ale jak widać wypadki chodzą po ludziach, a ona stała się ofiarą jednego z nich... 

– Musiałaś przecież wiedzieć, że się tu zjawię – powiedział, widząc wyrzut w jej oczach. 

–   Chcę   ci   pomóc,   Alice.   Po   to   przyjechałem.   Wiem,   że   Fletch   wyjechał.   Musimy 
porozmawiać. 

– Twoja żona wie, gdzie jesteś? – zapytała Alice kwaśno. Pretensja i chwilowa słabość 

wywołana tym, że widzi go znowu, ustępowały miejsca gniewowi. Boże, do momentu, gdy 
powiedziała mu, że spodziewa się jego dziecka, nie miała nawet pojęcia, czy jest żonaty. Gdy 
usłyszał nowinę, natychmiast wyznał jej prawdę, po czym zniknął, zostawiając ją na pastwę 
własnego wstydu. 

– Ta sprawa nie dotyczy Iris – odparł i zacisnął usta. – Zanim zaczniesz mnie oskarżać, że 

na tyle miesięcy zostawiłem cię samą, pomyśl, co by było, gdybym postąpił inaczej. 

Alice poczuła ucisk w gardle. 
– Nie wmówisz mi, że trzymałeś się z dala wyłącznie przez wzgląd na mnie. 
– Nie. Przyznaję, że miałem różne powody, ale nie mieszaj w to, na Boga, Iris. Nigdy jej 

nie kochałem, świetnie o tym wiesz. 

– Kłamca!

background image

Odwróciła głowę, lecz on ujął ją pod brodę i spojrzał jej w oczy. 
–   Mówię   prawdę.   Nigdy   jednak   nie   zostawię   Iris.   Nie   zasłużyła   na   to.   Dała   mi,   co 

chciałem, i mam wobec niej pewne zobowiązania. 

– Tartak – powiedziała Alice zjadliwym tonem i łzy gniewu napłynęły jej do oczu na 

wspomnienie ostatniej rozmowy z Jacobem, którą odbyli pół roku temu. Przyznał się wtedy, 
że ożenił się po to, by przejąć tartak należący do ojca Iris. Pogardzała nim za to, nawet gdy 
opowiadał jej o sukcesach swojego przedsiębiorstwa, które rozkwitło pod jego rządami. 

– Tak, tartak. To był rodzaj umowy – zgodził się. 
– Nie mam powodów do dumy, ale uczyniłem przynajmniej Iris bogatą kobietą. Szkoda, 

że nie mamy syna, który mógłby przejąć firmę. – Spojrzał na kołyski. – Ty masz dwóch – 
znowu zwrócił wzrok ku Alice – ale nie chcianych. 

Alice, przerażona, szeroko otworzyła oczy. 
– Nie! – krzyknęła. 
– Dlaczego nie? – Jacob mówił z coraz większą pewnością siebie. – Nie masz przecież 

pieniędzy.  Nie będziesz w stanie wykarmić  tej dwójki. W miasteczku  już jest głośno, że 
Fletch o mało nie zatłukł cię na śmierć, kiedy dowiedział się o twojej ciąży. Pies! Gdybym tu 
był, zabiłbym go za to! – dokończył, wpijając palce w jej brodę. 

– Ale cię nie było. – Wyrwała się gwałtownie i grzbietem drżącej dłoni zaczęła rozcierać 

znaki,   które   pozostawiły   jego   palce.   –   Jak   śmiesz   pojawiać   się   teraz   i   proponować,   że 
zabierzesz dzieci. Nie są twoje, należą do mnie. Do mnie i do Fletcha, słyszysz? I nic, ale to 
nic na to nie poradzisz. 

– Uspokój się, Alice. – Słysząc jej podniesiony głos, Jacob uświadomił sobie wreszcie, że 

nie są tu sami. – Nie proszę cię przecież, żebyś oddała mi obydwu. Nie jestem aż takim 
potworem. 

– Ale powiedziałeś.... – zaczęła gniewnie. 
– Cokolwiek powiedziałem – przerwał jej – musiałem źle się wyrazić. – Uśmiechnął się, 

próbując   ją   ułagodzić.   Bał   się,   że   jeszcze   chwila,   a   zwróci   ją   przeciw   sobie   w   sposób 
ostateczny.   –  Pomyślałem   po  prostu   –  podjął   łagodnie   –   że   moglibyśmy   zawrzeć   coś  w 
rodzaju umowy. Korzystnej dla wszystkich zainteresowanych. 

Alice zerknęła na niego nieufnie. 
– Co proponujesz? Nie wahał się długo. 
– Chyba się domyślasz. 
– Oszalałeś – powiedziała bez tchu. 
– To moi synowie, Alice – nastawał, wpatrując się w nią nieruchomym  wzrokiem. – 

Wiesz o tym. Dlaczego nie miałbym im pomóc?

– Pomóc im? – Z trudem wymawiała słowa, jej twarz wykrzywił bolesny grymas. – Tak 

jak pomogłeś mnie? Wynoś się stąd, Jacob. Wynoś się, zanim zawołam pielęgniarkę i każę 
cię wyrzucić!

Nie poruszył się nawet na te słowa. 
– Proszę, wołaj siostrę. Zawołaj choćby i kierownika szpitala. Ale pamiętaj, że mam tu 

pewne wpływy. 

background image

Wystarczy, że powiem Hanry’emu słowo o kwaterce bimbru, z którą Fletch nie rozstaje 

się nawet w ciężarówce, i twój mąż straci pracę. Chcesz? Alice zacisnęła szczęki. 

– Nie zrobisz tego. 
– Wolałbym nie robić – przytaknął Jacob. – Na Boga, Alice, zależy mi na tobie. Myślisz, 

że cieszy mnie to, że będziesz miała kłopoty z powodu tego pawiana?

– Fletch zabije cię, jeśli dowie się o nas. A potem zabije mnie. 
Jacob westchnął. 
– Nie zabije, bo nigdy o niczym się nie dowie – zapewnił ją z przekonaniem. – Jeśli tylko 

okażesz trochę rozsądku. 

– I oddam ci jednego z chłopców? A co Fletch na to powie, twoim zdaniem?
– Nie „oddasz”, tylko zgodzisz się na adopcję – skorygował ją i zamilkł na chwilę. – 

Widzisz – zaczął innym tonem – Iris nie może mieć dzieci. Próbowaliśmy wszystkiego, bez 
skutku. Dla ludzi w naszej sytuacji adopcja nie jest rzeczą prostą. Jesteśmy za starzy. Za 
długo czekaliśmy. – Wzruszył bezradnie ramionami. – Wynagrodzę ci wszystko, jeśli tylko 
się zgodzisz. 

Alice wykrzywiła usta z pogardą. 
– Chcesz kupić własnego syna. 
– Na to wychodzi. Podniosła głowę. 
– Fletch nigdy się na to nie zgodzi – powiedziała buńczucznie, choć podejrzewała coś 

wręcz przeciwnego. Jacob wyczuł zresztą dobrze tę cechę charakteru jej męża, której niestety 
nie była w stanie zmienić. Przez całe lata wmawiała sobie, że Fletch kocha córki i być może 
na swój sposób kochał je rzeczywiście. W głębi serca Alice wiedziała jednak, że oddałby je 
samemu diabłu, gdyby tylko mógł coś na tym zyskać. Jeśli zaś chodzi o chłopców... 

– Powinienem go zapytać, prawda? – zagadnął Jacob, po czym wstał, obszedł łóżko i 

nachylił się nad kołyską niemowlaków. – Jacy oni do siebie podobni. Matka mówiła mi, że ja 
i brat też byliśmy jak dwie krople wody. 

–   Szkoda,   że   to   nie   ty   umarłeś   zamiast   twojego   brata   –   odparowała   Alice,   niewiele 

myśląc.  Drgnęła niespokojnie, widząc błysk gniewu w jego oczach, ale mimo to mówiła 
dalej: – Ciekawam, czy on też sprzedałby się dla tartaku i pieniędzy?  Jakie masz prawo 
myśleć, że jesteś lepszy niż Fletch? On ożenił się ze mną, bo mnie kochał. Cokolwiek złego o 
nim powiedzieć, nigdy mnie nie oszukał. 

Przez  chwilę   myślała,  że  ją uderzy.  Nawykła  do  razów, bo  też  dostawała  je, ilekroć 

ważyła się wypowiedzieć własne zdanie. Jacob był jednak zbyt dobrze wychowany, by to 
zrobić. 

–   Wybaczam   ci   twój   brak   rozwagi,   bo   rozumiem,   że   musisz   być   zmęczona,   ale   nie 

obrażaj mojej inteligencji, wmawiając mi, że ten neandertalczyk, którego nazywasz swoim 
mężem, mógłby mieć jakiekolwiek skrupuły – odparł lodowatym tonem. – Idę o zakład, że 
sprzedałby wszystko, ciebie nie wyłączając. Przestań więc kłócić się ze mną i przyjmij moją 
ofertę. 

– Idź do diabła!
– Zapewne w końcu do niego trafię, ale zanim tak się stanie, chciałbym, by ktoś zajął 

background image

moje miejsce na tej ziemi. Syn – oznajmił Jacob filozoficznie. – Mój własny syn. – Podniósł 
wzrok znak kołyski i spojrzał na Alice. – Czy proszę o zbyt wiele?

background image

Rozdział 1

1997

Jake od razu dostrzegł wypożyczony samochód, jedyny w miarę przyzwoity pojazd, jaki 

parkował przed barem Caseya. Oznaczało to, że Nathan już na niego czeka. Skrzywił się. 
Rzecz musiała być poważna, skoro brat fatygował się aż tutaj, by z nim porozmawiać. Nigdy 
się nie przyjaźnili. Dobry Boże, wciąż pamiętał, że kiedy usłyszał, iż ma brata bliźniaka, za 
wszelką cenę chciał go poznać. Nathan jednak nie okazywał równej skwapliwości w tym 
względzie.   Był   człowiekiem,   który   myślał   wyłącznie   o   sobie,   o   czym   Jake,   ku   swemu 
rozczarowaniu, miał się szybko przekonać. 

Gdy wrócił z sądu do swojego biura, jego sekretarka, Loretta,  poinformowała  go, że 

Fletch chce z nim rozmawiać. Wcale go to nie zdziwiło. Po śmierci matki Fletch stracił pracę, 
przestał wozić tarcicę i ciągle wydzwaniał do swojego przybranego syna. Zazwyczaj – gdy 
miał już w czubie i szukał bratniej duszy, kogoś, komu mógłby się wyżalić i zwierzyć z 
trapiących go wiecznie kłopotów. Córki, widząc w nim opoja, dawno bowiem zostawiły ojca 
własnemu losowi. 

Tym   razem   Fletch   dzwonił,   by   poskarżyć   się,   że   złożył   mu   wizytę   Nathan,   który 

poszukiwał brata w jego domu rodzinnym na Jackson Street. Jake oczywiście od dawna już 
tam nie mieszkał. 

– On chce się z tobą koniecznie widzieć, chłopcze – mówił Fletch, najwyraźniej urażony 

tym,   że   oto   syn   Jacoba   Wolfe’a   ma   czelność   nachodzić   go   w   jego   własnym   domu.   – 
Powiedziałem mu, żeś się przeniósł do Pine Bay. A on na to, że nie pojedzie do twojego 
biura, bo woli umówić się gdzieś w mieście. Pogadaj z nim i niech się wynosi. Im szybciej, 
tym lepiej. 

Jake słyszał w tle przebijający przez słowa Fletcha głos Nathana. A więc brat był tam w 

czasie rozmowy, stał obok, lecz nie pofatygował się nawet do telefonu. Ciekawe dlaczego?

Fletch i Nathan rzadko się widywali, ale każde ich spotkanie zabarwione było wzajemną 

antypatią. Fletch nie znosił Nathana ze względu na jego ojca, Nathan miał Fletcha za prostaka 
i łajdaka. 

Śmieszne, pomyślał Jake, wysiadając z samochodu i zamykając drzwiczki. Jeśli ktoś był 

tu łajdakiem, to raczej on bądź Nathan. To przez nich ich rodzona matka musiała cierpieć. 
Jake o tym pamiętał, Nathan wolał zapomnieć. 

W barze panował półmrok i Jake dopiero po chwili dostrzegł brata siedzącego w kącie w 

głębi sali. Na stoliku stały już dwie puste butelki i przemknęło mu przez głowę, że Nathan i 
Fletch   nie   różnią   się   od   siebie   aż   tak   bardzo,   jak   obaj   sądzą.   Nathan   podniósł   dłoń   na 
powitanie. 

– Gdzieś się, do diabła, podziewał? Siedzę tu, Bóg wie, jak długo. Powiedziałeś, że zaraz 

przyjedziesz – wyrzekał, jak zwykle pełen pretensji do całego świata. 

– Niektórzy z nas mają swoje obowiązki. Nie narzekaj. Sądząc po tym, co widzę, nie 

background image

mogłeś się chyba nudzić – powiedział i wskazał na puste butelki. – Prowadzisz samochód, 
zapomniałeś?

– Przestań mnie pouczać, Jake. Nie przyjechałem słuchać twoich kazań. Wypiłem raptem 

dwa piwa i jestem jeszcze trzeźwy. Nie traktuj mnie jak swojego starego. 

– Fletch nie jest moim starym – sprostował Jake, zaciskając palce na krawędzi stołu. 

Kłopot w tym, że Jacoba Wolfe’a też nie uważał za ojca. Był sam. 

–  W   porządku.  –  Nathan   zrozumiał  wreszcie,   że  jeśli  ma   coś  do  załatwienia,  to  nie 

powinien  zaczynać  od sprzeczki.  – Naprawdę nie  wiem,  dlaczego  go bronisz.  Nigdy nie 
troszczył się o ciebie. Gdyby mógł, dawno wyrzuciłby cię z domu. 

Jake uniósł brew. Nathan mówił prawdę. W momencie gdy Fletch dowiedział się, że nie 

jest   ojcem   chłopca,   wszelkimi   sposobami   uprzykrzał   mu   życie,   wcześniej   też   wcale   nie 
radosne. Człowiek, który bez skrupułów bił żonę, tym bardziej nie wahał się podnieść ręki na 
malca. 

Ten zaś, gdy tylko potrafił już unieść miotłę do zamiatania podwórza, zawsze stawał w 

obronie   matki.   Skutek   był   taki,   że   nauczyciele,   widząc   sińce   na   jego   twarzy,   nie   raz 
interweniowali   w   jego   rodzinnym   domu,   choć   częściej   woleli   trzymać   się   z   dala   od 
problemów rodziny Connorów. W Blackwater Fork panowała bowiem powszechna opinia, że 
Fletch za nic ma wszelkie autorytety i tylko przyjaźń z szeryfem, Andym Peytonem, ratuje go 
z różnych opresji. 

A jednak Jake od wczesnego dzieciństwa  czuł, że Fletch na swój własny,  dziwaczny 

sposób jest z niego dumny. Zwykł mawiać, że chłopiec przypomina mu jego samego, gdy był 
mały, i choć Jake brał w skórę, wiedział, że ojczym (wtedy jeszcze myślał, że ojciec) go 
podziwia. 

Sytuacja  zmieniła  się, gdy Jake skończył  jedenaście  lat. Grając w piłkę,  rozbił sobie 

kolano i przeciął arterię. Stracił mnóstwo krwi, potrzebna była transfuzja, ale okazało się, że 
ani matka, ani Fletch nie mogą dać mu swojej Rozpętało się piekło. Następnego dnia Alice 
chodziła z podbitym okiem, a Jake ku swemu osłupieniu dowiedział się, że nie jest synem 
Fletcha i... że ma brata bliźniaka. 

Podejrzewał   zresztą,   że   to   jeszcze   nie   cała   prawda.   Fletch   nie   należał   do   ludzi 

bezinteresownych, tak więc w grę musiały wchodzić pieniądze. Mówiąc wprost: ktoś słono 
zapłacił za adopcję drugiego chłopca. 

W kilka lat później matka powiedziała mu, że Nathan – czyli ów drugi chłopiec, jej syn, a 

jego, Jake’a, brat – mieszka z ich prawdziwym ojcem. Jake był już wtedy pogodzony z myślą, 
że jego stosunki z Fletchem nigdy nie będą takie jak kiedyś. Prawdę mówiąc, gdyby zależało 
to wyłącznie od ojczyma, Jake od dawna nie mieszkałby na Jackson Street. 

Nie doszło do tego tylko dlatego, że matka, raz jeden w życiu, postawiła na swoim. Albo 

mąż zaakceptuję tę sytuację, albo ona i jej syn się wyprowadzą i już nigdy w życiu ich nie 
zobaczy – taką postawiła przed nim alternatywę i Fletch wybrał pierwsze rozwiązanie. 

– Nie czepiaj się go. Fletch jest stary – powiedział teraz Jake, jakby miało to wszystko 

wyjaśnić. 

– Powiedz lepiej, o czym chcesz ze mną gadać? Kiedy widzieliśmy się ostatnio, wszystko 

background image

układało się po twojej myśli. Nie mów, że masz kłopoty małżeńskie. 

– Każdy ma – odparł Nathan pojednawczo i od razu zmienił temat. – Straszna tu u was 

duchota. Zawsze tak? Jak ty to wytrzymujesz?

– Urodziłem się tutaj – odparł Jake sucho. – Podobnie jak ty, braciszku. Przyzwyczaiłeś 

się, że wszyscy koło ciebie skaczą, co? A zajmowanie się cyferkami zamiast ludźmi zrobiło z 
ciebie jeszcze większego mięczaka. 

Nathan naburmuszył się. 
– Widać nie urodziłem się po to, żeby zbawić świat – odparował. – Nic dziwnego, że z 

takimi zapatrywaniami ciągle tkwisz w tej przeklętej dziurze. Dlaczego sobie nie odpuścisz 
tej harówki i nie poszukasz przyzwoitej roboty?

– Mam dobrą pracę, nie narzekam. A każdy człowiek ma prawo do obrony. 
– Nawet różni pomyleńcy i ofiary losu? – zapytał Nathan napastliwie i uśmiechnął się z 

satysfakcją, gdy brat nie odpowiedział. – Jako prawnik mogłeś lepiej się ustawić. 

Otarł spocone czoło. Dopiero teraz Jake dostrzegł niezdrowy rumieniec na jego twarzy. 

Tej twarzy tak podobnej do jego własnej. Nigdy nie mógł się nadziwić, jak dwóch ludzi o tak 
odmiennych charakterach może tak bardzo przypominać jeden drugiego fizycznie. 

Były oczywiście drobne różnice. Nathan ważył o jakieś dziesięć kilogramów więcej od 

Jake’a, a jego starannie wymodelowana fryzura musiała być dziełem drogiego fryzjera i nie 
miała w sobie nic z chłopięcych kosmyków brata. 

– Jak się miewa Caitlin? – zapytał Jake, uznawszy, że rozmowa potoczy się łatwiej, jeżeli 

on zrobi pierwszy krok. Nie poznał dotąd żony Nathana, ale widział jej zdjęcia. Delikatna i 
inteligentna, dziwnie nie pasowała do jego brata, ale miała pieniądze, więc... 

– Dobrze – odparł Nathan z lekceważącym gestem. – Ja nie wtrącam się do jej życia, ona 

do mojego. Rzadko się widujemy. 

– Kpisz sobie?
–  Nie   –  odparł  Nathan   z  niejaką  urazą  w  głosie.  –  Ale   nie  o  tym   chciałem   mówić. 

Napijesz się piwa?

Jake zawahał się. 
– Może być piwo – zgodził się końcu i Nathan wstał, by pójść do baru. 
Wrócił z dwiema butelkami, upił łyk z jednej i dopiero po chwili przystąpił do rzeczy. 
– Chcę z tobą porozmawiać, bo dawno się nie widzieliśmy. Jak ci się wiedzie? Jak nowe 

mieszkanie? Fletch mówi, że masz widok na ocean. 

–   Nathan,   słabo   cię   znam,   ale   jak   na   mnie   wystarczy.   Nie   przyjechałeś   tutaj,   żeby 

rozmawiać o moim mieszkaniu. Nie wiem, co cię sprowadza, mam mało czasu, więc mów od 
razu, o co chodzi. 

– Mało czasu? Praca jest dla ciebie ważniejsza niż rodzina? – burknął Nathan z pretensją 

w głosie. – A nie przyszło ci do głowy, że mogę potrzebować twojej pomocy?

– A potrzebujesz?
– Owszem. Muszę z tobą pogadać, ale nie wiem, od czego zacząć. 
– Najlepiej od początku. 
– No więc mam kłopoty – oznajmił Nathan z ciężkim westchnieniem. – Poważne kłopoty. 

background image

Nie będę się dziwił, jeśli wyląduję w więzieniu. 

Jake spojrzał na niego z niedowierzaniem. 
– Kto ma zamiar wpakować cię do więzienia?
– Pewien znajomy – powiedział Nathan cicho. – Jeśli nie zrobię tego, czego żąda, gotów 

mnie zabić. 

Jake zasępił się. 
– Co to za facet? – zapytał, ale Nathan pokręcił tylko głową. 
– Wierzyciel, którego muszę spłacić. Tak czy inaczej. 
– Nawet krwią? – Jake nie mógł powstrzymać się od sarkazmu. 
Nathan rzucił mu wściekłe spojrzenie. 
– No tak, powinienem był wiedzieć, że dla ciebie to będzie po prostu zabawne. Chodzi o 

moje życie, do jasnej cholery. Nie widzę w tym nic śmiesznego. 

Jake spoważniał. 
– Czuję, że przesadzasz. 
– Tak uważasz? Wydaje ci się, żeś taki mądry, bo dzień w dzień masz do czynienia z 

kryminalistami? Uważaj, Carl Walker jest naprawdę niebezpieczny. 

– Wcale nie mówię, że jestem mądry – bronił się Jake. – Powiedziałem tylko, że być 

może przesadzasz z tym niebezpieczeństwem. Powiadasz, że jesteś winien pieniądze temu 
Walkerowi, tak?

–   Przecież   mówię.   Jeśli   nie   spełnię   jego   żądań,   powie   o   wszystkim   ojcu   Caitlin, 

Websterowi. 

Jake powoli zaczynał tracić cierpliwość. 
– Nate, przestań wreszcie gadać jak facet z kiepskiego filmu. Zbierz się, chłopie. Brakuje 

ci pieniędzy? Ożeniłeś się przecież z bogatą kobietą. A może to też przesada?

– Nie! – obruszył się Nathan. – Była bogata. Wciąż jest. W każdym razie bogaty jest jej 

ojciec. Ale ja nie mogę prosić jej o pieniądze. Ona nie może dowiedzieć się o moich długach. 
Nie rozumiesz, że właśnie dlatego Walker trzyma mnie w garści? Jeśli Cat dowie się o... o 
całej tej sytuacji, będzie to oznaczało koniec naszego małżeństwa. 

– To dla ciebie takie ważne?
– Oczywiście, że tak. – Nathan spojrzał na niego z urazą. – Jak mogłoby być inaczej?
– Powiedziałeś przed chwilą, że każde w was żyje własnym życiem – przypomniał Jake 

spokojnie. – Zadałem ci zupełnie niewinne pytanie. Kochasz swoją żonę czy nie?

– O rany, co to ma za znaczenie? Na Boga, Jake, o czym ty gadasz? Ja ci mówię, że 

ziemia mi się pali pod nogami, a ty mnie pytasz, czy kocham swoją żonę!

– Zastanawiam się, co starasz się zachować: miłość Cat czy jej pieniądze?
Nathan chciał powiedzieć coś dosadnego, ale przerwał w pół słowa, jakby w obawie, że 

pokaże się w jeszcze gorszym świetle. Milczał przez dłuższą chwilę, w końcu podniósł wzrok 
znad piwa. 

– Jasne, że ją kocham. Po co bym tutaj przyjeżdżał, gdyby było inaczej?
– Choćby dlatego, że cały ten Walker depcze ci po piętach. A co ma z tym wszystkim 

wspólnego Caitlin?

background image

Nathan zawahał się. 
– Facet poluje na mnie, to prawda, ale Cat też może  znaleźć się w niebezpieczeństwie, 

jeśli nie spełnię jego żądań. Jake westchnął. 

– Nate, litości. Nadal nie wiem, czego on od ciebie chce – powiedział zniecierpliwionym 

głosem – więc nie jestem w stanie ci pomóc. Mówisz, że jesteś mu winien pieniądze. Jaka to 
suma?

– Pół miliona. Mniej więcej. 
– Dolarów?
– Funtów. 
Jake gwizdnął cicho. 
– Jesteś winien gościowi pół miliona funtów? Coś ty kupował? Kokainę?
Nathan poczerwieniał, słysząc to pytanie. 
– Nie robię w narkotykach – odparł gniewnie. – Za kogo mnie masz? Jeden dupek w 

rodzinie wystarczy. 

Teraz Jake pokraśniał. Taki właśnie był Nathan – gotów kąsać, kiedy czuł się przyparty 

do muru. 

–   Jeśli   chcesz,   żebym   ci   pomógł,   nie   podskakuj   –   napomniał   brata   i   Nathan   zrobił 

skruszoną minę. 

– To nie rób ze mnie durnia. Żaden z nas nie jest ideałem. Odziedziczyliśmy kilka wad po 

naszym staruszku. 

Czyż nie miał racji?
– W porządku – odparł Jake z ciężkim westchnieniem. – Skąd więc te pół miliona?
– Pomożesz mi czy nie? Muszę wiedzieć, że nie trawię czasu na darmo. 
– Ciągle nie wiem, co miałbym dla ciebie zrobić. 
Zdefraudowałeś pieniądze firmy i dlatego nie możesz prosić Cat o pomoc?
Gdyby   nie   powaga   sytuacji,   minę   Nathana   można   by   uznać   za   komiczną.   Otworzył 

szeroko oczy i gapił się na brata, jakby ten zamienił się przed nim w dinozaura. 

– Jak na to wpadłeś? – warknął pod nosem. – Jesteś jasnowidzem, czy co? Od jak dawna 

wiesz? Powiedziałeś coś staremu?

Jake przez chwilę słuchał oszołomiony, nie bardzo rozumiejąc sens tych słów. 
– Któremu staremu?
– Mojemu staremu. Naszemu – prychnął Nathan, a Jake pomyślał, że brat musiał wypić 

znacznie więcej niż dwa piwa. Jak on, Jake, miał powiedzieć cokolwiek ojcu, skoro jak dotąd 
wciąż o niczym nie wiedział?

– Nic nie mówiłem Jacobowi – zapewnił Nathana. – Jakim niby cudem? Ciągle nie wiem, 

co się stało. Coś ty zrobił, Nate? Gadaj. 

Nathan zacisnął palce na butelce. 
– Właśnie usiłuję ci to powiedzieć. Posłuchaj – nachylił się do brata – to wszystko wina 

starego, ojca Cat. Matthew Webster od dawna powinien już nie żyć, kłamliwy sukinsyn. 

Jake przyjrzał się uważnie twarzy brata. 
– Obiecywał, że zrobi cię dyrektorem swojej firmy, kiedy ożenisz się z jego córką, tak? I 

background image

co się stało? Rozmyślił się?

–   Owszem.   To   znaczy   nie   do   końca.   Jestem   dyrektorem   i   zasłużyłem   sobie   na   to 

stanowisko.   Przez   ostatnie   trzy   lata   wysługiwałem   się   temu   łajdakowi.   I   co   mnie   za   to 
spotkało? Podziękowanie? Nie, same upokorzenia. 

Jake pokręcił głową. 
– A czegoś się spodziewał?
–   Że   będę   prowadził   firmę!   Stary   zdawał   się   umierający,   a   ja   miałem   zostać   jego 

następcą. Ja, Nathan, syn, którego on sam nigdy nie miał. 

– I co się stało?
– Nic się nie stało. – Nathan zacisnął pięści. – Jestem ciągle w punkcie wyjścia. Nic nie 

osiągnąłem. Zatrudnił kogoś innego na moje miejsce. 

– A ty uznałeś, że nie wypełnił zobowiązań wobec ciebie, tak?
– Potrzebowałem pieniędzy. Webster płaci mi tyle, co nic. Wpadłem w kłopoty. 
Jake wciągnął głęboko powietrze. 
– Jakim cudem zdobyłeś te pół miliona?
– To długa historia – odparł Nathan wymijająco. – Wykaraskałbym się, ale drań mi nie 

pozwala. 

– Walker? – Jake usiłował zachować resztki cierpliwości. – Skąd wie? Powiedziałeś mu?
– Nie bądź głupi. To był przecież jego pomysł. Nic bym bez niego nie zrobił. 
– Mówiłeś, że masz u niego dług. 
– Miałem. I wciąż mam. – Nathan skończył swoje piwo. – No dobrze, zacząłem grać, 

hazard, kapujesz? Wpadłem raz na dużą forsę i Carl mnie wyciągnął. 

Jake jęknął. 
– Lichwiarz?
– Można to tak nazwać. 
– W porządku. Facet trzyma cię w garści, zrób więc, co ci każe, i przestań się rozczulać 

nad sobą. 

– Nie mogę tego zrobić. Chcą, żebym przewiózł im trefną walizkę z Nowego Jorku. 
–   Oszalałeś!   –   Jake   poczuł   nagły   ucisk   w   żołądku.   Wreszcie   zrozumiał,   w   jakim 

położeniu znalazł się Nathan. Nie musiał nawet pytać o zawartość tej walizki. 

– Nie podnoś głosu. Chcesz, żeby mnie zapudłowali?
– Może powinni, skoro masz zamiar szmuglować narkotyki. 
– Ty skończony sukinsynu! – Nathan pokręcił głową i posłał bratu wściekłe spojrzenie. – 

Wiedziałem, że jesteś łajzą. 

Jake podniósł się gwałtownie od stolika. 
– Dzięki za opinię, ale to nie ja wdepnąłem w bagno. Przejrzyj na oczy, Nate. Tkwisz po 

uszy   w   świństwie   i   możesz   mieć   pretensje   wyłącznie   do   samego   siebie.   Mogę   ci   tylko 
powiedzieć, że najgorsze, co możesz zrobić, to brnąć dalej w to gówno. 

– Wiem. – Nathan podniósł się również i złapał brata za rękę, jakby tym gestem chciał 

dać  mu   do  zrozumienia,   że  żałuje   swoich  słów.  –  Przepraszam  cię,   Jake,  ale   musisz  mi 
pomóc. Naprawdę nie wiem, co robić. Boję się o Cat. Boję się jak cholera, rozumiesz to?

background image

Jake wyrwał rękę, ale wciąż stał w miejscu. Instynkt podpowiadał mu, żeby nie mieszać 

się w kłopoty Nathana, przeważyło jednak poczucie braterskiej lojalności. Być może to osoba 
Caitlin kazała mu się zawahać. Kimkolwiek była, nie zasługiwała, by cierpieć za winy męża. 

– Zgłoś się po prostu na policję – powiedział. Nathan posłał mu rozpaczliwe spojrzenie. 
– Nie mówisz poważnie, prawda? Carl mnie zabije. 
Jake usiadł ponownie. 
– Nawet gdybym  chciał ci pomóc, nic nie mogę dla ciebie zrobić – oznajmił wbrew 

własnej woli, wiedząc, że bezpieczniej będzie nie wdawać się w tę sprawę. 

– Możesz, właśnie że możesz! – przerwał mu Nathan i z gorączkowym błyskiem w oku 

chwycił   jego   dłoń.   –   Możesz   polecieć   do   Anglii   na   mój   bilet,   posługując   się   moim 
paszportem. Nikt nie będzie wiedział, że to nie ja. 

Jake wyrwał rękę i wcisnął się głębiej w fotel. Patrzył na Nathana, jakby widział go 

pierwszy raz w życiu. Nigdy nie byli sobie bliscy, ale teraz pękła nawet i ta wątła nić, która 
łączyła go z bratem. 

A więc po to przyjechał. Nie żeby się z nim zobaczyć, porozmawiać, tylko po to, żeby 

uwikłać go w swoje brudne interesy, posłużyć  się nim, uczynić narzędziem przestępstwa, 
choćby za cenę więzienia. – Nie – odparł krótko. 

– Odmawiasz? – Nathan zmrużył oczy. Jake pokiwał głową. 
– A czegoś innego się spodziewał?
– Prawdę mówiąc, właśnie tego – odmowy. W końcu to samo zrobiłeś po powrocie z 

Wietnamu, prawda? Nie pamiętasz już, jaki przeżywałeś wtedy kryzys. 

Jake zdusił cisnącą mu się na usta odpowiedź i ponownie zamierzał wstać, ale brat go 

powstrzymał. 

– Zostań – powiedział nalegająco. – Proszę, pomóż mi. Gotowi mnie zabić, będą się 

mścić na Cat. Ojciec tego nie przeżyje. Wiem, że on cię nie obchodzi, ale nie jest taki zły, jak 
myślisz. 

Jake miał dość tego żałosnego skowytu. 
– Jesteś zero, Nate. Zwykłe zero. Nie cofniesz się przed niczym, byle ratować własny 

tyłek. Niedobrze mi się robi, kiedy cię słucham. Nic dla ciebie nie zrobię. Znajdź sobie innego 
naiwnego.  Na  mnie  nie   Ucz.  A  poza  tym   naprawdę  nie   wiem,  co   za  różnica,  kto  z   nas 
przewiezie tę walizkę. 

– Jest różnica – powiedział Nathan, trzymając go za nadgarstek i nie pozwalając wstać. – 

Nie proszę cię, żebyś kropnął faceta, tylko żebyś wziął walizkę do Londynu, zostawił ją we 
wskazanym miejscu i poczekał na mnie w hotelu. Spotkamy się w Anglii. Przylecę następnym 
samolotem. 

– Nie. 
– Dlaczego nie? – jęknął Nathan. – Przecież to proste. Posłużysz się moim biletem. Ja 

przylecę następnym lotem, zamienimy się paszportami i będziesz mógł wrócić spokojnie do 
domciu. 

Jake był nieugięty. 
– Nie. 

background image

Nathan puścił w końcu jego rękę i ukrył twarz w dłoniach. 
– Dobrze, zabieraj  się, ale  wiem chyba,  dlaczego  tak robisz – mówił  niewyraźnie.  – 

Chcesz się na mnie odegrać. Zawsze byłeś zazdrosny, że ojciec wziął mnie zamiast ciebie. 

– Zazdrosny?
Jake wiedział, że nie powinien odpowiadać na to desperackie oskarżenie Nathana, ale brat 

trafił w czułe miejsce. Rzeczywiście, zdarzało mu się żałować, że nie jest na jego miejscu, u 
boku   Jacoba   Wolfe’a,   ale   od   tego   czasu   minęły   całe   wieki   i   teraz   nie   żywił   już   cienia 
zazdrości. 

– Tak, zazdrosny. Nigdy mnie nie lubiłeś za to, że miałem lepsze życie. 
– Nieprawda... 
–   Prawda.   Nie   powiesz   mi,   że   czułeś   się   szczęśliwy   z   tym   kretynem.   To   nie   ja   cię 

szukałem, braciszku. Nie ja wystawałem pod twoim domem,  nie ja szpiegowałem, nie ja 
szukałem z tobą przyjaźni. Zapomniałeś?

Jake zacisnął szczęki ze złości. 
– Ale jakoś nie narzekałeś, że mnie widzisz, kiedy wybroniłem cię przed bandą skinów – 

powiedział, wspominając ich pierwsze spotkanie. 

Zdarzyło się to na krótko przed jego wyjazdem do Wietnamu. Był wtedy w obozie w 

pobliżu   Prescott.   Nurtowany   bolesnym   przeczuciem,   że   nie   wróci   już   z   wojny,   chciał 
przynajmniej raz w życiu spotkać się z bratem-bliźniakiem. Wymknął się więc z obozu i 
okazją dotarł do miasta. Zaszedł za Nathanem i jego kumplem do baru w zakazanej dzielnicy 
i wybawił obu chłopaków z opałów, kiedy miejscowe zabijaki wywołały bójkę. Zmyleni jego 
podobieństwem do brata, opryszkowie pozwolili uciec swoim ofiarom. 

Wiedział, że Nathan go wtedy rozpoznał. Później zresztą dowiedział się, że Jacob nie 

ukrywał nigdy przed synem istnienia bliźniaka. A jednak brat nie zatroszczył się, czy Jake 
wyszedł cało z tej bijatyki. Ratował własną skórę i tylko to się dlań liczyło. Podobnie jak 
teraz. 

Jake często się zastanawiał, czy nie byłoby może lepiej, gdyby nigdy się nie dowiedział, 

że nie urodził się sam. Chociaż matka i Fletch pogodzili się przed jej śmiercią, on sam żył z 
uczuciem, że nigdy nie wybaczyła synom, iż przyszli na świat. Przypominali jej nieustannie o 
Jacobie i o jej zdradzie. Nigdy nie miała łatwego życia, a po tym, jak Fletch odkrył prawdę, 
stało się ono jeszcze trudniejsze. 

Nathan przeczesał palcami włosy i posłał bratu oskarżycielskie spojrzenie. 
– W porządku. Zapomnij o całej tej sprawie. Zapomnij, że mnie widziałeś, że prosiłem cię 

o pomoc. Musiałem chyba zwariować, żeby ciebie prosić o łaskę. Tak naprawdę nie jesteśmy 
przecież braćmi. Łączy nas tylko fizyczne podobieństwo. To wszystko. 

– Być może jest tak dla ciebie – mruknął Jake. Chciał, żeby ta obrzydliwa scena dobiegła 

wreszcie końca. Nie przekonała go opowieść Nathana, mimo że ten trząsł się ze strachu. 
Czego naprawdę brat oczekiwał od niego? Zresztą, czy to naprawdę ważne?

– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał Nathan w przypływie nagłej nadziei. 
– Nic, Nate. Daj mi tę walizkę. 
Dlaczego wypowiedział te słowa? Dlaczego się zdecydował? Czy wiedział w ogóle na 

background image

co?

Może powodowała nim lojalność wobec pamięci matki? Poza tym miał sporo wolnych 

dni do wykorzystania, bo od dawna nie był na urlopie. Nic nie obiecywał, ale może będzie w 
stanie uczynić coś, żeby zapewnić bezpieczeństwo Caitlin. 

Caitlin?
Co za totalna bzdura, przecież nawet jej nie znał!
Czy jednak całe jego życie nie było jedną wielką bzdurą?

background image

Rozdział 2

Szpital był przepełniony. Większość ofiar wypadku przewieziono do świętego Anzelma i 

lekarze   mieli   pełne  ręce  roboty.  Recepcja  przypominała  zatłoczony  dworzec:   zrozpaczeni 
ludzie biegali od pielęgniarki do pielęgniarki, usiłując zdobyć jakiekolwiek informacje. 

Caitlin do nich nie należała. Nie czuła się tak jak oni i w niczym ich nie przypominała. 

Nie   dzieliła   lęku,   który   widziała   na   ich   twarzach.   Nie   przywiódł   jej   tu   niepokój   o   los 
ukochanej osoby, która mogła zginąć w straszliwej katastrofie. 

A jednak, przeciskając się przez tłum zdenerwowanych, zrozpaczonych ludzi, mimo woli 

odczuwała troskę. Nathan był wprawdzie łajdakiem, ale też jej mężem. I choć mówiła sobie, 
że niewiele obchodzi ją jego los, nie życzyła mu przecież śmierci. 

Żył. Był ranny, ale przeżył. 
Kiedy odebrała telefon z wiadomością, że jej mąż znajdował się na pokładzie samolotu, 

który rozbił się podczas startu, natychmiast ją zapewniono, że uszedł z życiem. Podobnie jak 
wiele   innych   ofiar   –   wyjaśniano   jej   cierpliwie   –   został   przewieziony   do   nowojorskiego 
szpitala świętego Anzelma i tam też powinna zadzwonić, jeśli chce zasięgnąć dodatkowych 
informacji. 

Wysłuchała tego wszystkiego wstrząśnięta. Nie wiedziała, że Nathan wraca tym właśnie 

lotem.   Wyleciał   do   Nowego   Jorku   tydzień   wcześniej,   pod   pozorem   odwiedzenia   ojca   w 
Prescott, w New Jersey. Nie powiedział jej nic więcej i od chwili wyjazdu nie dzwonił ani 
razu. 

Czy było jednak w tym coś niezwykłego? Od pewnego czasu nie zwierzali się sobie z 

osobistych planów. Mieszkali razem tylko ze względu na jej ojca, ale omijali się z daleka. 
Każde wiodło własne życie, miało swoich przyjaciół i nic ich właściwie nie łączyło poza 
zapisem w urzędzie stanu cywilnego i identycznych obrączkach na palcach. 

Caitlin nie była nawet pewna, czy Nathan rzeczywiście poleciał odwiedzić ojca. Bardzo 

mało   wiedziała   o   jego   rodzinie.   Tyle   tylko,   że   matka   umarła,   a   ojciec   żyje   samotnie, 
zamknięty   w   czterech   ścianach   własnego   domu,   niechętny   wobec   wszelkich   spotkań   i 
kontaktów.   Tak   w   każdym   razie   usprawiedliwiał   Nathan   jego   nieobecność   na   ślubie. 
Przypuszczała, że musiała to być prawda, w przeciwnym razie jej ojciec nie zgodziłby się na 
małżeństwo. 

Ogarnęło ją zmęczenie. Co ona właściwie tu robi? Dlaczego dała się namówić na podróż 

do Nowego Jorku? Cokolwiek się stało, Nathan na pewno nie chciałby jej widzieć. Powinna 
była powiedzieć ojcu, jak się sprawy mają, i przekonać go, by wysłał zamiast niej kogoś 
innego. 

Na przykład Marshalla O’Briena, asystenta, sekretarza i powiernika jej ojca. Ten byłby tu 

bardziej na miejscu. Nie rozglądałby się bezradnie, jak ona, po wielkim szpitalnym  holu, 
zastanawiając się, gdzie też może znaleźć Nathana. Od razu przywołałby do pomocy jakąś 
pielęgniarkę, która wskazałaby drogę do pacjenta. 

Westchnęła  ciężko.  Nie widziała  żadnej  pielęgniarki.  Jej  głowę wypełniała  kakofonia 

background image

głosów, skrzypienie wózków, chaos. 

A jednak, mimo namów ojca, nie zgodziła się, by Marshall jej towarzyszył. Po trzech 

latach życia w kłamstwie nie chciała ujawniać prawdy o swoim małżeństwie, tylko dlatego że 
Nathan został ranny w katastrofie lotniczej. Gdy dowiedziała się o wypadku, przez moment, 
najbardziej  zawstydzający moment  w jej  życiu,  miała  nadzieję,  że to koniec. Że zginał  i 
uwolnił ją od tych nieznośnych, coraz bardziej duszących więzów. Potem oczywiście przyszły 
wyrzuty sumienia. Nie wolno jej było tak myśleć, w żadnym wypadku. 

Nagabywana  ze  wszystkich   stron recepcjonistka   powiedziała   jej  wreszcie,  że  pacjent, 

którego szuka, leży na dwunastym piętrze. 

–   Windą,   proszę   jechać   windą!   –   zawołała   i   zajęła   się   natychmiast   następną   osobą, 

zapominając o Caitlin. 

Windą! Dostać się do windy nie było wcale tak łatwo. I tu panował tłok podobny do tego 

w holu. Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem, a słowa tonęły w zgiełku wypełniającym małą 
kabinę, która powoli sunęła w górę, zatrzymując się na każdym piętrze. 

Caitlin stała przyciśnięta do ściany, a metalowe uchwyty jakichś noszy wbijały się jej w 

żołądek. Nigdy dotąd nie miała tak silnego odczucia klaustrofobii; klaustrofobii graniczącej 
niemal   z   paniką.   Tylko   widok   rannego   dziecka   powstrzymywał   ją   przed   daniem   upustu 
narastającej histerii. 

Gdy dotarli wreszcie na dwunaste piętro, Caitlin przecisnęła się do wyjścia. Wózek z 

dzieckiem   potoczył   się   korytarzem   w   lewo,   współpasażerowie   rzucili   się   hurmem   do 
stanowiska recepcyjnego, a ona zatrzymała się na moment, próbując opanować się i zebrać 
siły. Nathan nie oczekiwał jej przecież ani nie potrzebował. Co mu powie? Jak się zachowa? 
Co będzie dalej?

Nie powinna była za niego wychodzić, pomyślała i znowu ogarnęło ją tak dobrze znane 

poczucie bezradności. Towarzyszyło jej ono od początku małżeństwa i nasilało się z każdym 
rokiem. Cóż, to ojciec chciał, żeby wyszła za mąż. Tyle razy w przeszłości sprzeciwiała się 
jego   decyzjom,   ale   tym   razem   uznała,   że   podporządkuje   się   woli   Matthew   Webstera. 
Pomyślała, że może ojciec mądrzejszy jest od niej, że wszystko się ułoży... 

Jak bardzo się myliła!
Drzwi windy otworzyły się ponownie, wysypali  się kolejni pasażerowie i Caitlin, nie 

chcąc tarasować przejścia, ruszyła wreszcie ku obleganemu stanowisku pielęgniarek. Słysząc 
wokół   siebie   pełne   niepokoju   i   rozpaczy   głosy,   pomyślała,   że   w   obliczu   ludzkiego 
nieszczęścia nie ma prawa rozczulać się nad sobą. Nathan przeżył i z Bożą pomocą wróci do 
zdrowia. Powinna się cieszyć, że wyszedł z katastrofy, zamiast użalać się na swój los. Wokół 
niej byli ludzie znacznie bardziej nieszczęśliwi. 

Czekała   cierpliwie,   aż   przyjdzie   jej   kolej,   zadowolona,   że   nie   musi   się   wdawać   w 

trywialne   rozmowy.   Szpital   był   ogromny,   w   prawo   i   w   lewo   odchodziły   korytarze 
prowadzące na różne oddziały. Dostrzegła nad swoją głową duże napisy „NEUROLOGIA” 
oraz „NEUROCHIRURGIA” i z wolna zaczęło docierać do niej znaczenie tych słów. 

Nieprzytomni, sparaliżowani, z urazami głowy... 
Och, Boże!

background image

Usłyszała głos zaaferowanej pielęgniarki, która prosiła ją o podanie nazwiska. 
– Już... ? – Caitlin spojrzała na nią trochę nieprzytomnie. – Wolfe. Caitlin Wolfe. 
–   Przykro   mi,   nie   mamy   na   naszym   oddziale   takiej   pacjentki   –  odparła   pielęgniarka 

zniecierpliwionym tonem i już miała zająć się kolejną osobą w kolejce, gdy Caitlin ocknęła 
się i powiedziała:

– Nathan Wolfe. Szukam Nathana Wolfe’a. Nie zrozumiałam. Myślałam, że pyta pani, 

jak ja się nazywam – wyjaśniła zakłopotana i poczuła, że jej policzki oblewają się rumieńcem. 

Spojrzała na dwoje ludzi stojących obok niej, jakby u nich szukała wsparcia, ale kobieta 

miała nieobecne spojrzenie i martwą twarz, a mężczyzna wbił wzrok gdzieś w przestrzeń. 
Najwyraźniej wiadomość, jaką przed chwilą usłyszeli, musiała tak nimi wstrząsnąć, że nie 
reagowali na to, co się wokół nich dzieje. Caitlin po raz kolejny ogarnęły wyrzuty sumienia, 
że nie potrafi wzbudzić w sobie uczucia bólu. 

– Pani Wolfe, tak? – powtórzyła pielęgniarka nieco życzliwszym już tonem, a Caitlin 

skwapliwie skinęła głową. Po raz pierwszy tego dnia poczuła coś na kształt zaniepokojenia. 
Siostra spoglądała na nią z autentycznym współczuciem. Czyżby z Nathanem było aż tak źle?

– Muszę panią prosić, żeby zechciała pani poczekać, pani Wolfe – oznajmiła w końcu, 

potwierdzając   obawy   Caitlin.   –   Zanim   będzie   pani   mogła   zobaczyć   męża,   lekarz   musi 
zamienić z panią kilka słów. Proszę usiąść... 

– Ale... czy on żyje? – zapytała Caitlin tak głośno, że jej słowa zwróciły uwagę nawet 

pogrążonej w bolesnym letargu pary. 

– Wszystko będzie dobrze – uspokoiła ją pielęgniarka z profesjonalną wprawą i zaczęła 

przekładać teczki na biurku. – Proszę nie martwić się na zapas. Lekarz chce po prostu z panią 
porozmawiać. Mąż nie odniósł poważniejszych obrażeń. Może mi pani wierzyć. 

Caitlin nie potrafiła odgadnąć, jak szczere są zapewnienia siostry. Wciąż niepokoiły ją te 

dwa   słowa;   dwa   słowa,   które   brzmiały   dla   niej   jak   wyrok:   „NEUROLOGIA”, 
„NEUROCHIRURGIA”. 

A więc Nathan ma uraz głowy. Tak, z pewnością. Och, Boże, chyba nie uraz mózgu? To 

byłby najokrutniejszy cios. 

Nie wolno myśleć o takich rzeczach, powiedziała sobie stanowczo i usiadła na jednym z 

winylowych krzeseł o metalowej konstrukcji. Musi uzbroić się w ufność i optymizm. Gdyby 
Nathan zapadł w śpiączkę, ktoś by ją o tym wcześniej poinformował. 

Obok niej siedziała trzyletnia może dziewczynka w towarzystwie matki. Chociaż już na 

to za duża, nie przestawała ssać kciuka. Patrząc na nią, Caitlin zastanawiała się, jaka też 
tragedia ją dotknęła, że zachowuje się w taki sposób. Najwidoczniej wiedziała, że stało się coś 
złego. Jej matka płakała. A ona? Szukała pociechy w niemowlęcym geście?

Caitlin próbowała się do niej uśmiechnąć, ale ta jej próba serdeczności pozostała bez 

odpowiedzi. Dobry Boże, modliła się w duchu, spraw, by z Nathanem wszystko było dobrze. 
Cokolwiek zrobił, nie zasłużył sobie na to, żeby cierpieć w szpitalu. 

Dziewczynka nie przestawała się w nią wpatrywać, jej zaś przemknęło przez myśl, czy 

ich małżeństwo nie ułożyłoby się inaczej, gdyby mieli dziecko. Może ten fakt nie odmieniłby 
charakteru Nathana, ale chociaż wyzwolił w nim miłość?

background image

Cofnęła się pamięcią do własnego dzieciństwa. Kiedy właściwie uświadomiła sobie, że 

ojciec pragnął zawsze syna zamiast córki? Czy wtedy, kiedy stało się jasne, że matka nie 
będzie mogła mieć więcej dzieci i kiedy ojciec zrozumiał, że próżno mu liczyć na dziedzica i 
kontynuatora jego sławy?

Wtedy nie miało to większego znaczenia, w każdym razie dla niej. Nigdy, przez całe 

dzieciństwo, a potem okres dorastania, rodzice nie dali jej odczuć swojego rozczarowania. 
Dostawała od nich wszystko, czego dziecko może oczekiwać od rodziców, i odpłacała im 
miłością. 

Była  dziewczynką  nad  wiek  poważną   i najszczęśliwsza  czuła   się  wtedy,  kiedy przez 

nikogo nie niepokojona, mogła godzinami tkwić z nosem w książkach. Skończyła szkołę z 
wynikami celującymi, obroniła świetny dyplom na uniwersytecie. Chciała pracować w firmie 
ojca   i   naiwnie   wyobrażała   sobie,   że   pewnego   dnia   przejmie   prowadzenie   Webster 
Developments. Pielęgnowała w sobie tę myśl od dnia, kiedy ojciec zabrał ją po raz pierwszy 
do Webster Building, imponującej siedziby jego firmy. 

Minęło wiele lat, ukończyła studia i dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak dalekie od 

rzeczywistości były jej marzenia. Ojciec należał do ludzi starej daty i nie mieściło mu się w 
głowie,   podobnie   jak   większości   mężczyzn   z   jego   pokolenia,   że   kobieta   mogłaby   pełnić 
jakiekolwiek inne obowiązki poza domowymi... 

Na widok idącego  ku niej  korytarzem  mężczyzny  w białym  fartuchu  Caitlin  poczuła 

suchość w ustach. Boże, pozwól, by przyniósł dobre wiadomości, pomodliła się w duchu, ale 
mężczyzna nawet na nią nie spojrzał. Przeszedł obok, spiesząc do własnych obowiązków. 

Wróciła myślami do ojca. Nie winiła go za swoją obecną sytuację, miała raczej żal do 

siebie:   prawda,  buntowała   się  przeciwko   jego  poglądom  i   postawie,  ale  to  w  końcu  ona 
popełniała błędy. Sama sobie zapracowała na własne szczęście – a raczej jego brak. 

I tak – wprawiając go w nie lada konsternację, a ku cichemu rozbawieniu matki – znalazła 

sobie   mieszkanie   w   Londynie.   Zamiast   przyjąć   skromną   posadę   w   rodzinnej   firmie   i 
dojeżdżać do biura z wiejskiej rezydencji Websterów, podjęła pracę w galerii sztuki, której 
właścicielką   była   jej   przyjaciółka.   Zrezygnowała   z   opiekuńczych   skrzydeł,   jakie   chcieli 
roztoczyć nad nią rodzice, i właśnie tego nie mogli zrozumieć. 

Z punktu widzenia ojca nie mogła podjąć bardziej nieodpowiedzialnej decyzji. Pracując w 

galerii,   spotykała   mężczyzn   dalekich   od   ideału   Matthew   Webstera.   Ojciec   wszystkich 
artystów uważał bowiem za próżniaków i nie wiadomo co. Iluż to kpin pod adresem swoich 
znajomych nasłuchała się w owym czasie. 

Raz jednak postawiwszy na swoim, Caitlin stała się równie uparta, jak jej rodzic. Cieszyło 

ją, że ludzie liczą się z jej zdaniem, że traktują jak równą sobie, że jej nie lekceważą. Praca w 
galerii nie wymagała żadnego wysiłku z jej strony, obowiązki okazywały się przyjemnością. 
Było miło, kulturalnie, ona zaś powiadała sobie, że niczego innego nie pragnęła od życia. 

Do tego mogła wreszcie zacząć prowadzić życie towarzyskie. Zamiast spędzać jak dotąd 

wieczory nad książką, zaczęła bywać w teatrze, na przyjęciach, wernisażach. Nie miała przy 
tym wielkich złudzeń co do swego powodzenia. Była córką Matthew Webstera i to nauczyło 
ją cynizmu, którego nie potrafiła się pozbyć z dnia na dzień. Doskonale wiedziała, że nie jest 

background image

ani oszałamiająco piękna, ani pociągająca, i że to w głównej mierze majątek ojca otwiera 
przed nią rozmaite drzwi i powoduje, że skupiają się na niej ciekawe spojrzenia mężczyzn. 

– Pani Wolfe?’
Caitlin poderwała głowę i zobaczyła stojącą przed nią pielęgniarkę. 
– Tak?
– Doktor Harper przeprasza, że musiała pani tak długo czekać. Prosił, żeby powtórzyć, że 

zaraz   będzie   do   pani   dyspozycji.   Gdyby   chciała   się   pani   napić   kawy,   to   tutaj   obok   jest 
automat. 

– Nie, dziękuję. – Caitlin uczyniła odmowny gest. Nie znosiła kawy z automatu. Poza 

tym, chociaż do szpitala przyjechała prosto z lotniska, nie wstępując po drodze na śniadanie, 
jej żołądek nie pogodził się jeszcze ze zmianą czasu. W Nowym Jorku była dwunasta, a w 
Londynie piąta po południu. Normalnie i tak tkwiłaby jeszcze w pracy. 

– Tak długo czekamy – poskarżyła się matka dziewczynki. Mówiła z akcentem jeszcze 

trudniejszym do zrozumienia dla Caitlin, aniżeli ten, który słychać było w wypowiedziach 
pielęgniarki. Pociągnęła nosem. – Pani też ma tutaj kogoś z wypadku? Caitlin skinęła głową. 

– Męża. A pani... ? – zapytała z wahaniem. 
– Ojciec Emmy był  w tym samolocie. – Kobieta skinęła głową na dziecko, po czym 

wyjęła z rękawa wymiętoszoną chusteczkę higieniczną i głośno wytarła nos. – Wybierał się 
do Anglii, niby to odwiedzić chorą matkę. Tak mi przynajmniej powiedział, ale kto by tam 
doszedł za mężczyznami?

Na   pewno   nie   ja,   pomyślała   Caitlin   smętnie   i   uśmiechnęła   się   do   dziewczynki. 

Przypomniała sobie swoje doświadczenia w tej dziedzinie. Tak, mężczyzna nie kojarzył się 
jej jakoś ze szczęściem... 

Chociaż gdy w jej życiu pojawił się David Griffith, gotowa była uwierzyć w każde jego 

słowo. David, brat przyjaciółki, która zaproponowała jej pracę w galerii, od pierwszej chwili 
przejawiał niezrozumiałe dla Caitlin zainteresowanie jej osobą. Czy wyczuł jej naiwność? 
Brak doświadczenia? A może zwietrzył dobrą partię?

W każdym razie czuła się przy nim kimś wyjątkowym. Zabiegał o jej względy. Obdarzał 

atencją. Za jego sprawą nieśmiała młoda dziewczyna, która pomagała jego siostrze handlować 
obrazami, zamieniała się w niezwykłe zjawisko, olśniewające wszystkich swoim blaskiem. 
Zapatrzona  w niego, czasami  tylko  zadawała  sobie pytanie,  czy mu  na mej  rzeczywiście 
zależy, ale tak naprawdę widziała tylko to, co chciała widzieć. 

Jego siostra, Felicity, albo – jak nazywała ją Caitlin – Fliss, przyklasnęła z entuzjazmem 

ich związkowi. Zapewniała Caitlin, że stanowią świetną parę i że nigdy jeszcze nie widziała 
Davida tak szczęśliwego. 

Chłopak, cokolwiek lekkomyślny, a w każdym razie daleki od wyznawania zasad, które 

wpoił Caitlin ojciec, nie liczył się nigdy z pieniędzmi. Dziwiło ją to, ale też było dla mej 
nauką, że życie nie jest tylko księgowaniem przychodów i rozchodów i że trzeba czerpać z 
niego radość. 

Ich   romans   nie   był   przygodą   pełną   namiętności.   David,   sobiepanek,   cenił   własną 

niezależność, nade wszystko zaś własną wygodę. Egocentryczny, rozpieszczony, pomimo to 

background image

był zabawnym kompanem. 

Jedyne, co naprawdę martwiło Caitlin, to jego zmienne nastroje. Zwykle towarzyski i 

wesoły, miewał dni, kiedy zamykał się w sobie, a wtedy wiało grozą. Ponieważ nie pracował, 
uznała, że powodem humorów są kłopoty finansowe i lęk o przyszłość. 

Wkrótce po tym,  jak go poznała, podzieliła się i swoimi obserwacjami z Fliss, ale ta 

machnęła   tylko   ręką.   David   zawsze   był   humorzasty,   odparła,   bagatelizując   wątpliwości 
przyjaciółki. Gdy chodzi chmurny, mówiła, należy omijać go z daleka i przeczekać. 

Przeczekiwała zatem, aż do owego feralnego piątku, kiedy to weszła do mieszkania nad 

galerią i zastała go nieprzytomnego na podłodze... 

Spoglądając   na   to   wszystko   z   perspektywy   czasu,   rozumiała,   dlaczego   tak   strasznie 

rozłościła Fliss, kiedy przerażona wpadła tego dnia do jej biura. Przyjaciółka miała właśnie 
klienta,   dobijała   z  nim  targu,  a  histeryczne  krzyki  Caitlin,   przekonanej, że  David  musiał 
doznać jakiegoś wylewu, okazały się zupełnie nie na miejscu. 

– Dziewczyno, ty chyba spadłaś z księżyca, skoro dotąd nie połapałaś się w obyczajach 

mojego brata – powiedziała, gdy karetka odwiozła Davida do ośrodka dla narkomanów. 

Caitlin musiała przyznać jej rację. Żyła w innym świecie. Nie potrafiła jednak wybaczyć 

ani Davidowi, ani Fliss, że ją oszukiwali. 

– Pani to musi być z Anglii, prawda? – zagadnęła matka Emmy. 
Caitlin skinęła głową, czując, że tamta szuka otuchy w rozmowie. 
– Dzisiaj rano przyleciałam z Londynu. A pani... mieszka pani w Nowym Jorku?
Emma,   nieco   ośmielona,   wyciągnęła   rączkę   i   dotknęła   lśniącego   sobolowego   futra, 

którym oblamowany był kaszmirowy płaszcz Caitlin. 

– A co, nie słychać? Mieszkamy z Tedem na Staten Island. Pewnie tam pani nigdy nie 

była. I nie ma czego żałować. 

Caitlin uśmiechnęła się. 
– Pierwszy raz jestem w Nowym Jorku. Byłam kiedyś na Florydzie, w Kalifornii, ale tu 

jeszcze nigdy. 

– Nowy Jork – powtórzyła kobieta, jakby smakowała dźwięk tych słów. – A mnie nigdy 

nie zdarzyło się być w Londynie. Ted się tam urodził, pani wie?

– Jest Anglikiem?
Dla Caitlin rozmowa też była swego rodzaju ukojeniem. 
– Pół na pół. Ojciec z wojskiem trafił do Europy i ożenił się z Angielką. Teda zawsze 

ciągnęło na powrót do Stanów. Inaczej jak jego matkę, nie nadawała się na amerykańską 
żonę,   a   i   o   syna   niewiele   dbała.   Obaj   wrócili   sami   do   kraju.   Rozumie   pani,   że   mu   nie 
uwierzyłam, że się nagle do mamusi wyrywa?

Caitlin   powiedziała   coś   o   czasie,   który   leczy   rany   i   o   wybaczeniu,   ale   nie   bardzo 

wiedziała, kogo próbuje oszukać – tę kobietę czy siebie. Bo czas nie zawsze leczy rany, a o 
wybaczenie niekiedy bardzo trudno. 

Znów zaczęła wspominać. Nathan... Pierwsze wrażenie, jakie wywarł na niej Nathan, 

stanowiło silny kontrast wobec wspomnień, które pozostały jej po Davidzie. Pewien siebie, 
mocno   stojący   na   ziemi   Amerykanin   zdawał   się   posiadać   wszelkie   atrybuty,   których 

background image

brakowało tamtemu: przystojny, wykształcony, starszy od niej, ambitny. W dodatku spodobał 
się ojcu, a ona dawno już się wyleczyła z naiwnego idealizmu. 

Gdy zerwała z Davidem, rzuciła pracę w galerii i zaszyła się w rodzinnym domu, by tu 

lizać   rany.   Nathana   poznała   na   przyjęciu,   które   Websterowie   zorganizowali   z   okazji   jej 
dwudziestych   szóstych   urodzin.  Kilka   lat   wcześniej   studiował  na   uniwersytecie   Harvarda 
razem z synem jednego z partnerów jej ojca, a że gościł właśnie u dawnego kolegi, pojawił 
się wraz z Gordonami na kolacji. 

Początkowo zdawało się, że ona i Nathan mają wiele wspólnego. Obydwoje skończyli 

podobne studia, pochodzili z rodzin, które zajmują się interesami. Jego ojciec posiadał wielki 
tartak w New Jersey, on sam zaś przyjechał właśnie do Anglii, by poznać bliżej tutejszy świat 
biznesu. 

Uniwersytecki kolega Nathana, Adrian Gordon, wyrażał się bardzo pochlebnie na temat 

zaangażowania   tego   Amerykanina   w   problemy   ochrony   środowiska,   a   sam   Nathan 
skwapliwie skorzystał z propozycji Matthew Webstera, który zaofiarował się pokazać mu, jak 
działa jego firma. Wydawał się taki otwarty, pełen entuzjazmu, zawsze przyjazny ludziom. 
Niedługo trwało, zanim całkowicie podbił serce Caitlin. 

Jednak ich małżeństwo niemal od samego początku było nieudane. Już w czasie podróży 

poślubnej zrozumiała, że Nathan nic do niej nie czuje i że interesuje go wyłącznie własna 
osoba. Jej oczekiwania, nadzieje, marzenia nic go nie obchodziły. Ożenił się z nią, ponieważ 
była córką Matthew Webstera; przekonany, że w końcu przejmie interesy teścia... 

– Emma, wracaj tutaj, kochanie. 
Caitlin ocknęła się z zamyślenia. Emma gładziła teraz mankiet jej płaszcza. 
– Nic nie szkodzi – powiedziała, rada, że oderwała się od własnych myśli. – Musi się 

niepokoić o swojego ojca. 

– Pani ma dzieci, pani Wolfe?
Kobieta przesiadła się na sąsiednie krzesło. 
– Niestety, nie – odparła Caitlin ze smutnym westchnieniem. 
No właśnie, dzieci. Nathan sprawił, że szybko straciła złudzenia odnośnie tej sprawy. 

Przed ślubem nigdy nie poszli ze sobą do łóżka, a ona, idiotka,  wyobrażała sobie, że to 
szacunek   dla   niej   powstrzymywał   przyszłego   męża.   Nawet   nie   wiedziała,   jak   bardzo   się 
myliła. Nathan bowiem nie dotknął jej z obawy, że zrazi ją swoimi obyczajami seksualnymi i 
do siebie zniechęci, a przecież tak bardzo zależało mu na ślubie. I rzeczywiście – Caitlin nie 
umiała zaakceptować  jego gwałtowności, jego zwierzęcej  brutalności. Z Tahiti  wróciła w 
stanie szoku. 

Nie należała do ludzi, którzy łatwo się poddają. Wiedziała, że popełniła okropny błąd, ale 

pomimo to postanowiła spróbować, wytrwać, naprawić, co można było naprawić. Między 
innymi dlatego, by oszczędzić rozczarowania ojcu, który wiązał tyle nadziei z jej związkiem. 
Rozwód wykluczała. 

W   jakieś   trzy   miesiące   po   powrocie   do   Londynu   odkryła,   że   Nathan   ją   zdradza. 

Wstrząśnięta   tym,   że   zobaczyła   go   z   inną   kobietą,   z   ciężkim   sercem   wysłuchała   jego 
usprawiedliwień. 

background image

W   kilka  tygodni  później  po  raz   pierwszy  usłyszała   nazwisko  Lisy  Abbott.   Lisa  była 

Amerykanką   i   znała   Nathana   od   lat.   Najwyraźniej   za   jego   namową   przeniosła   się   do 
Londynu, a on opłacał jej pokój hotelowy kartą kredytową, którą dostał od Webstera. 

Kiedyś, szukając swojego notesu, Caitlin natknęła się na ukrytą na dnie szuflady biurka 

złożoną na pół kartkę. Może nie powinna była jej czytać. Fakt, że nigdy wcześniej jej nie 
widziała, powinien był ja przestrzec, by nie zaglądała do środka. Ciekawość wzięła jednak 
górę. Jak każda normalna żona, chciała się dowiedzieć, co też wpadło jej w ręce. 

Awantura,   która   potem   wybuchła,   przekreśliła   ostatnie   nadzieje   na   uratowanie   ich 

związku.   Trzasnęła   wtedy   drzwiami,   postanowiła   wynająć   adwokata.   Nie   chciała   żyć   z 
oszustem i kłamcą. 

Zdecydowała się na ten radykalny krok wieczorem, kiedy wszystkie kancelarie były już 

zamknięte.   Nie   chcąc   wracać   do   mieszkania,   które   dzieliła   z   mężem,   wynajęła   pokój   w 
hotelu. Gdy następnego dnia pojawiła się w domu rodziców, zobaczyła na podjeździe karetkę 
pogotowia i samochód Nathana. Nie wiedziała jeszcze, że ojciec miał atak serca. 

Kiedy zobaczyła,  że wynoszą go do karetki,  rzuciła się biegiem w stronę rezydencji. 

Matthew Webster był nieprzytomny. 

Na stopniach  przed  wejściem  do domu  stał  Nathan  i matka.  Caitlin  dostrzegła  w jej 

oczach wyrzut i oskarżenie. 

– Co się stało? Co to? – zaczęła krzyczeć, przekonana w pierwszej chwili, że to Nathan 

winny jest stanu ojca. Skłonna była podejrzewać, że naopowiadał rodzicom jakichś podłych 
niedorzeczności na temat ich małżeńskiej kłótni. 

– Gdzie ty się podziewałaś? – odpowiedziała matka pytaniem i zalała się łzami. – Gdyby 

nie Nathan, nie wiedziałabym,  co począć. Szukaliśmy cię dosłownie wszędzie. Skoro już 
musisz spędzać całe noce z przyjaciółmi, mogłabyś chociaż zostawić mężowi numer telefonu, 
pod którym można cię znaleźć. 

Caitlin spojrzała wtedy na niego, zobaczyła jego kołtuński, pełen samozadowolenia wyraz 

twarzy i omal nie rzuciła się, by go pobić. Nie mogła nawet o nic go oskarżyć, w oczach 
wszystkich winna była ona i matka nie jej by uwierzyła. 

Arogancka i na poły rozbawiona mina Nathana mówiła, że świetnie o tym wie i czuje się 

bezpieczny.  Kiedy matka zwróciła się ku niemu, w jego oczach pojawiła się natychmiast 
udana   troska.   Przed   Caitlin   natomiast   nie   próbował   nawet   kryć   swojego   fałszu.   Ona 
tymczasem miała związane ręce, wiedziała, że musi czekać, dopóki ojciec nie wyzdrowieje. 

Jednak Matthew Webster nigdy już nie odzyskał pełni zdrowia. Serce było poważnie 

osłabione po zawale i lekarz nieustannie go napominał, by unikał wszelkich stresów. 

Caitlin, zrezygnowana, pogodziła się więc z tym, że jej małżeństwo zbudowane jest na 

kłamstwie.   Mijały   tygodnie,   miesiące,   aż   w   końcu   zaczęła   zadawać   sobie   pytanie,   co 
właściwie zyskałaby, niszcząc reputację Nathana. Nie musiała już z nim sypiać, co przynosiło 
jej wielką ulgę, zaś obrączka na palcu stanowiła wygodne zabezpieczenie przed umizgami 
innych mężczyzn, zwłaszcza tych podobnych Nathanowi. 

Z biegiem czasu uświadomiła sobie, jak zmienił się stosunek jej ojca do męża. Matthew 

Webster   nie   miał   już   tej   co   dawniej   pewności,   że   uczyni   z   zięcia   swego   następcę.   Nie 

background image

wspominał   o   zwiększeniu   jego   uprawnień   w   zarządzaniu   firmą,   a   kiedy   uczynił   swoim 
najbliższym współpracownikiem Marshalla O’Briena, stosunki z Nathanem uległy dalszemu 
pogorszeniu... 

– Pani Wolfe?
Jakiś obcy męski głos przerwał jej niewesołe rozmyślania, sprowadzając ją z powrotem 

na   ziemię.   Cokolwiek   się   zdarzyło   w   przeszłości,   nie   miało   teraz   większego   znaczenia. 
Nathan odniósł obrażenia, być może poważne, i nie mógł ponosić za to żadnej winy, nawet w 
oczach jej ojca. 

Caitlin zobaczyła przed sobą zmęczonego, strapionego starszego pana w białym kitlu. 
Musi się ocknąć, powiedziała sobie w duchu. 
– Doktor Harper?
–   We   własnej   osobie.   Proszę   ze   mną,   pani   Wolfe.   Musze   pani   wyjaśnić,   dlaczego 

chciałem z panią porozmawiać, zanim zgodzę się na widzenie z mężem. 

– Wszystkiego dobrego! – zawołała matka Emmy za odchodzącą Caitlin, a ta podniosła 

dłoń  na pożegnanie.  Wnosząc  z  miny  doktora  Harpera,  potrzebowała,  by  ktoś życzył   jej 
wszystkiego dobrego. 

Na korytarzach nadal panował tumult i roiło się od sanitariuszy przewożących pacjentów. 

Usiłowała   nie   patrzeć   w  poszarzałe   od  cierpienia   twarze   w  obawie,   że   w  którejś  z   nich 
rozpozna twarz Nathana. Modliła się, by nie odnaleźć go wśród ciężko rannych. Ale o jego 
stanie miała się dowiedzieć dopiero od doktora. 

Gabinet,   do   którego   w   końcu   weszli,   najwyraźniej   nie   należał   do   niego:   zastali   tu 

pielęgniarkę,   która   zrobiła   sobie   właśnie   krótką   przerwę   na   papierosa   i   teraz   została 
bezceremonialnie wyproszona. Harper otworzył okno, chcąc czym prędzej pozbyć się dymu z 
pomieszczenia.   Caitlin   przeszedł   nagły   dreszcz,   co   skwapliwie   przypisała   powiewowi 
zimnego powietrza, a nie swoim lękom. 

– Proszę siadać. – Lekarz wskazał krzesło przy biurku. 
Caitlin usłuchała z ociąganiem. Stojąc, czułaby się mniej bezradna. Była przekonana, że 

w tej pozycji dzielniej zniosłaby cios, którego właśnie oczekiwała. 

– Dziękuję – odparła z wymuszonym uśmiechem i zajęła miejsce. 
Z niemal niezauważalnym wahaniem lekarz usiadł za biurkiem naprzeciw niej. Caitlin 

pomyślała, że pewnie potrzebuje chwili odpoczynku. Był już niemłody, a cały wieczór spędził 
zapewne na nogach, w ustawicznym ruchu. 

– Pani jest Angielką, pani Wolfe, prawda?
Pytanie wydało jej się zbędne, ale uznała, że oznacza początek rutynowego wywiadu. 

Cóż, w szpitalu obowiązuje pewien protokół zachowań, z którym trzeba się pogodzić, bez 
względu na okoliczności. Może zresztą doktor Harper miał rację, chcąc najpierw uporać się z 
formalnościami, a dopiero później przystąpić do rzeczy. 

Oczekując najgorszego, Caitlin obciągnęła sukienkę, by zakryć drżące kolana. 
– Tak. Przyleciałam z Londynu dzisiaj rano. 
– Dzisiaj rano?
Na   widok   pytająco   uniesionych   brwi   Harpera,   Caitlin   poczuła   się   zobligowana   do 

background image

wyjaśnień. 

– Concordem. Miałam szczęście, dostałam bilet, który ktoś w ostatniej chwili zwrócił. 
– Pani mąż nie jest Brytyjczykiem?
– Nie, urodził się w Stanach. Przyleciał tu teraz, by odwiedzić swojego.... Wielki Boże! – 

przerwała, zdjęta okropną myślą. – Czy... czy ktoś zawiadomił Jacoba Wołfe’a? Jeśli wie, że 
jego syn był na pokładzie samolotu, odchodzi od zmysłów ze zmartwienia. To schorowany 
człowiek, tak mówił mi Nathan. 

– Informujemy wyłącznie osobę najbliższą – odparł doktor Harper bezbarwnym tonem. – 

W tej chwili na pani miejscu martwiłbym  się raczej o skutki urazów odniesionych  przez 
męża. Muszę panią uprzedzić, pani Wolfe, że są pewne problemy. Najprawdopodobniej pani 
mąż nie rozpozna pani. 

Caitlin   zrobiło   się   słabo.   Ledwie   zdążyła   pogodzić   się   z   myślą,   że   będzie   musiała 

zawiadomić ojca Nathana, człowieka, którego nigdy w życiu nie widziała, a teraz dosięgły ją 
straszne słowa doktora Harpera. 

W jej oczach zaszkliły się łzy. 
– Przepraszam – zaczęła, ledwie dobywając  słowa z zaciśniętego  gardła. Sięgnęła po 

chusteczkę. 

Lekarz tymczasem zaczął wyjaśniać sytuację. 
– To się naprawdę często zdarza – zapewnił – i mamy pewne doświadczenia, jeśli chodzi 

o leczenie. Pani mąż przeżył tragiczną, by nie powiedzieć traumatyczną, katastrofę. Mogło to 
spowodować poważną neurozę, taki defekt w jego mózgu, o którego trwałości trudno jest nam 
na razie cokolwiek powiedzieć... 

– Chce pan powiedzieć, że uraz ma charakter psychiczny?
– Chcę powiedzieć, że w takich przypadkach może zdarzyć się coś w rodzaju blokady 

umysłowej. 

– Blokady?
–  Pani  Wolfe  – lekarz  usiłował  zachować   cierpliwość,  ale  spędziwszy cały ranek  na 

niesieniu pomocy rannym i na rozmowach z krewnymi, był już na skraju wyczerpania – pani 
mąż wydaje się, powiadam: wydaje się, reagować zupełnie normalnie. Odniósł niewielkie 
obrażenia, ma kilka siniaków i zadrapań, pęknięte żebro, wywichnięte ramię. W sumie nic 
poważnego.   Ale   poza   tym   jest   w   stanie   szoku   i   nie   nadaje   się   do   podróży,   chociaż   w 
porównaniu z innymi... pasażerami jego stan jest całkiem zadawalający. 

– Ale... – Caitlin czuła, że lekarz nie powiedział jeszcze wszystkiego. 
– Ale nic nie pamięta. 
– Nie pamięta nic z samej katastrofy, tak?
–   Nie.   Nic   nie   pamięta   –   wyjaśnił   doktor   niecierpliwie.   –   To   zapewne   minie.   Zbyt 

wcześnie cokolwiek wyrokować. Ofiary wypadków często cierpią na amnezję, Zapewne tak 
jest i w tym przypadku. Jednak przy obrażeniach głowy wszystko może się zdarzyć. 

– Nie wspominał pan o poważnych obrażeniach głowy. 
– Bo też mąż ich nie ma, jeśli nie liczyć siniaka na skroni. Zrobiliśmy tomograf i nie 

stwierdziliśmy żadnych wylewów wewnętrznych, które mogłyby uciskać mózg. 

background image

– Więc... 
– Pani Wolfe, proszę dać sobie powiedzieć. W tej chwili nie jesteśmy w stanie uczynić 

nic więcej. Musi być pani przygotowana na to, że mąż jej nie rozpozna, to wszystko. Dlatego 
właśnie chciałem z panią rozmawiać, uprzedzić, czego powinna pani oczekiwać. 

background image

Rozdział 3

Czuł koszmarny ból głowy, jakby w jego czaszce waliły dziesiątki młotów kowalskich. 

Każdy najdrobniejszy ruch wywoływał ból, który zdawał się rozsadzać mózg, czy też raczej 
bezużyteczną miazgę, w jaką mózg się zamienił. 

A jednak wyszedł z tej katastrofy cało. Głowa bolała straszliwie, fakt, ale kołatała się w 

niej   świadomość;   miał   więcej   szczęścia   niż   wszyscy   ci   nieprzytomni   pacjenci   leżący   na 
sąsiednich łóżkach. Biedacy, nie wiedzieli nawet, co się wokół nich dzieje i czy w ogóle żyją. 

Prawda, on też był słaby, nie potrafił ruszyć ręką ani nogą i trząsł się niczym galareta. 

Chociaż   zapewniano   go,  że  to   tylko  skutki   szoku,  które  wkrótce   powinny  ustąpić,   nadal 
odczuwał drgawki. A przecież minęło już sporo czasu i powinien czuć się lepiej. 

Nie zazdrościł ekipom ratunkowym, które pojawiły się na miejscu katastrofy. Strasznie 

musiało  tam  być.  Wszędzie  zmasakrowane   ciała  ofiar,   którym   nikt  nie  mógł  już pomóc. 
Krzyki! Boże, słyszał je ciągle i nie sądził, by kiedykolwiek potrafił zapomnieć. 

Dziwne,  zważywszy,  jak  niewiele  poza   tym   pamiętał.   Nie  potrafił  sobie  na   przykład 

przypomnieć   momentu   wsiadania   do   samolotu.   Cholera,   nie   wiedział   nawet,   dokąd   się 
wybierał ani – co gorsza – kim jest i jak się nazywa. 

A   potem   nie   pamiętał   samej   katastrofy;   nic,   tylko   to,   że   leży   na   ziemi,   a   zewsząd 

dochodzą jęki i zawodzenia rannych. Jego świat zaczynał się w tym właśnie momencie. Już 
tutaj,   w   szpitalu,   ktoś   powiedział   mu,   że   został   wyrzucony   z   kabiny   siłą   eksplozji,   gdy 
samolot zarył w pas startowy i rozpadł się na kilka części. 

Czuł obrzydliwy smród paliwa i żar bijący od trawionych pożarem szczątków maszyny. 

Leżał na trawie bezradny, półprzytomny, ale świadomy, że w płomieniach giną ludzie, a on 
nie jest w stanie iść im z pomocą. 

Och, jakże teraz chciał zapomnieć o tych strasznych, przejmujących  grozą chwilach i 

odzyskać pamięć przeszłości. Niestety, tylko to pamiętał. 

Gdy się koncentrował, przypominał sobie jakieś rzeczy bez znaczenia. Kosztowało go to 

wiele wysiłku, przyprawiało o nieznośny ból głowy, ale koniec końców potrafił powiedzieć, 
jak się nazywa obecny prezydent Stanów Zjednoczonych, wiedział, że umie pisać i czytać, 
miał świadomość tego, gdzie się znajduje w obecnej chwili. 

Czy jednak rzeczywiście? Czy naprawdę „wiedział”, co to znaczy, że leży w szpitalu w 

Nowym Jorku? Zasępił się. W porządku, ktoś mu to powiedział, niemniej nikt nie próbował 
wytłumaczyć, co to jest szpital. 

Ból   w   czaszce   wzmógł   się,   a   z   nim   suchość   w   ustach.   Dlaczego   nie   pojawia   się 

pielęgniarka? Zastrzyk, który dała mu wcześniej, przestawał już działać. 

Zamknął na moment oczy, a gdy otworzył je ponownie, w polu widzenia zamajaczyła 

czyjaś   twarz.   Kobieca   twarz,   na   której   malowały   się   lęk,   niepewność,   a   nade   wszystko 
niedowierzanie, że jednak przeżył. 

Z całych sił natężając myśli, usiłował odgadnąć, kim może być jego gość. Z pewnością 

nie była to pielęgniarka, która się nim opiekowała, bo tę zapamiętał. Ofuknęła go nawet, że 

background image

nie chce się załatwić do kaczki. A niech ją, czy to, że stracił pamięć, miało oznaczać, że 
równie łatwo wyzbędzie się resztek godności?

Spoglądając na nieznajomą, przez chwilę bawił się myślą, że umarł i trafił do nieba – 

wpatrzone   w   niego   ogromne   szmaragdowe   oczy   nie   mogły   przecież   należeć   do   nikogo 
innego, jak tylko do anioła. Szmaragdowe czy raczej fiołkowe? – pomyślał półprzytomnie, 
gdy poczuł muśnięcie długich, jedwabistych rzęs na policzku. 

Przesunął   językiem   po   wargach   i   zamiast   romantycznych   słów,   błąkających   się   w 

skołatanej głowie, wy – I krztusił z siebie beznadziejnie prozaiczną prośbę:

– Pić. Usycham. 
– Słucham? – szepnęła nieśmiało zjawiskowa nieznajoma, jakby nie pojmowała, że każda 

wypowiadana sylaba przyprawia go o nieznośny ból głowy. 

Jęknął ze zgrozy.  Dlaczego ona tak na niego patrzy?  Nie rozumie, co do niej mówi? 

Czyżby przemawiał w jakimś nieznanym narzeczu?

– Ach, woda – zreflektowała się wreszcie. – Chcesz pić? – wyjąkała cichym, zalęknionym 

głosem. – Nie dosłyszałam. Zaraz zawołam pielęgniarkę. Poczekaj. 

– Nie – wychrypiał, gdy chciała odejść. – Tutaj, na szafce. 
Dziwny   akcent,   pomyślał,   gdy   idąc   za   jego   wzrokiem,   znalazła   karafkę   i   szklankę. 

Angielka?   Tak,   na   pewno.   Akcent   rozpoznał,   ale   nadal   nie   wiedział,   kim   jest   kobieta. 
Nachyliła   się   nad   nim,   podała   ułatwiającą   picie   słomkę   i   spowiła   chmurą   rozkosznego 
zapachu. Perfumy. Pielęgniarki nie używają drogich perfum i nie noszą lamowanych futrem 
płaszczy,   zawyrokował,   czując   na   karku   łaskotanie   mankietu,   gdy   delikatnie   uniosła   mu 
głowę. 

Oszołomiony wrażeniami przesyłanymi  przez zmysły,  z trudem upił łyk  płynu, reszta 

pociekła   po   brodzie.   Wspaniale,   pogratulował   sobie,   jestem   bezradny   niczym   niemowlę. 
Zapewne wywrę na niej piorunujące wrażenie. 

Nawet jednak ta jedna kropla, która dostała się do jego ust, miała ożywczą moc. Mimo że 

podana z plastykowego kubka, przez plastykową słomkę, mimo że zaprawiona metalicznym 
smakiem, rozpłynęła się miodem na języku. Nie czuł już dławiącej gardło suchości. 

Kiedy kobieta ponownie ułożyła jego zbolały czerep na poduszce, poszukał po omacku 

jej dłoni. 

–   Kim   jesteś?   –   usłyszał   własny   głos,   zachrypnięty,   pełen   niepokoju,   a   jego   palce 

zacisnęły   się   na   delikatnym   nadgarstku.   –   Nie   jesteś   pielęgniarką   –   stwierdził   z 
przekonaniem. – One tak nie pachną. I chodzą inaczej ubrane. 

Zawahała się. 
– Czyżby... ?
– Powiedz. Czy... my się znamy?
– Nie pamiętasz?
– Skoro pytam... 
Westchnął. Cóż za idiotyczny dialog!
Nie,   musi   się   uspokoić.   Dlaczego   się   na  nią   złości?   W   ten   sposób   nic   nie   osiągnie. 

Zapewne przyszła tutaj wiedziona troską o jego zdrowie, a nie po to, by wysłuchiwać głupich 

background image

dąsów. Nie jej wina, że ten przeklęty samolot się rozbił. 

– Skoro cię  wpuścili,  musisz  być  kimś  z  rodziny – podjął już spokojniej. – Nic nie 

pamiętam. 

Zwilżyła wargi koniuszkiem języka, a on patrzył na nią z czujnym napięciem, świadomy i 

szczęśliwy,  że wypadek nie sparaliżował jego zmysłów. Na wszelki wypadek puścił dłoń 
kobiety, nie chcąc, by zorientowała się, jak silnie reaguje na jej obecność. Wielkie nieba, 
przecież może być jego siostrą, pomyślał, wiedząc jednak gdzieś w głębi swego jestestwa, że 
to nieprawda. 

– Zupełnie nic? – zapytała po chwili, najwyraźniej nie mniej zakłopotana niż on. Czuł, że 

jest   przerażona   i  że   coś   przed   nim   ukrywa.   Czyżby   ich   wzajemne   stosunki   musiały   być 
wcześniej powikłane?

Chociaż nie, niekoniecznie. Może ta kobieta tak reaguje, bo on, jej bliski, zachowuje się 

jak człowiek zupełnie obcy. Nie wie, dlaczego do niego przyszła, nie rozpoznaje... Dla niej to 
wstrząs.   Dlaczego   jednak,  kiedy  na  nią   patrzy,   nie  może  pozbyć   się  wrażenia,   że  w  ich 
relacjach jest coś, o czym wolałaby nie mówić?

– Nic... osobistego – odparł w końcu. Ból głowy odbierał mu ochotę da rozmowy. Zbyt 

słaby, żeby przerzucać się słowami, chciał chyba, by już sobie poszła i zostawiła go samego. 
Był śmiertelnie zmęczony, powieki same mu się zamykały. Ten nagły przypływ zmysłowego 
zauroczenia zupełnie go wyczerpał. 

Kobieta wpatrywała się w niego z wyraźną obawą, jakby zastanawiała się, czy może dać 

wiarę   jego   zapewnieniom.   Dziwne.   Dlaczego   miałaby   podejrzewać   go   o   kłamstwo?   Co 
takiego zrobił, że mu nie ufa? Czy nie zdaje sobie sprawy z jego niedołęstwa? Na litość 
boską, przecież ledwie uszedł z życiem!

– Nie pamiętasz, że zamierzałeś odwiedzić swojego ojca? – zapytała ostrożnie, a w nim 

natychmiast wezbrała ochota, by wrzasnąć, że nie ma nawet pojęcia, kim jest jego ojciec. 
Cóż, w każdym razie podsunęła mu kolejny element łamigłówki. Ma ojca. Nie jest zatem sam 
na świecie. 

– Nie – westchnął, znajdując w sobie na tyle siły, żeby odpowiedzieć. – Możesz wierzyć 

albo nie, ale nie pamiętam, że mam ojca, tak jak nie pamiętam, żebym miał... ciebie. Możesz 
powiedzieć, jak ci na imię? Kim jesteś, przyjaciółką?

Rozchyliła usta. 
– Ja... nie jestem twoją przyjaciółką!
Słysząc,  że zaprzecza  z takim przekonaniem,  zacisnął  bezsilnie  dłonie. Na Boga, nie 

może być przecież jego siostrą. Nie, tylko nie to!

– Kim więc... ? – zaczął, ale głos go zawiódł i zawiodły zmysły. Choć się tego wstydził, 

zapadał się na powrót w czarną czeluść. Kobieta, kimkolwiek była, zniknęła. 

Ocknął się dopiero wieczorem. Ktoś zaciągnął story w oknach, w sali paliły się lampy. 

Dziwne, jak szybko przyzwyczaił się do otoczenia. Innego zresztą nie pamiętał. 

Ból nieco złagodniał, nie rozsadzał już czaszki przy najdrobniejszym ruchu głową. Poczuł 

zapach jedzenia. Która to godzina? Wczesny wieczór, wnosząc po stłumionych odgłosach 

background image

krzątaniny dochodzących z korytarza. Niedługo zaczną zapewne rozwozić kolację, a potem 
będą odwiedziny. Pamiętał, że tak było poprzedniego dnia. 

Skrzywił się na to słowo. 
„Pamiętał”,  cóż za ironia! Pamiętał tak niewiele, że był  bardziej bezbronny niż małe 

dziecko. Na przykład to, że poprzedniego dnia przeniesiono go do tej sali i że serwowano 
rosół z kury. Ciekawe, co podadzą dzisiaj? I czy w ogóle pozwolą mu jeść?

Zamknął   na   moment   oczy,   jakby   sprawdzał   możliwości   własnej   percepcji,   po   czym 

podniósł   powieki   już   bez   wysiłku,   jakiego   wymagało   to   jeszcze   dobę   wcześniej. 
Poprzedniego dnia był bezradny niczym niemowlę, mimo że nie odniósł przecież żadnych 
poważniejszych obrażeń. Dzisiaj było trochę lepiej. 

Ponownie zamknął powieki i zaraz powrócił obraz kobiety, tak wyrazisty, jakby siedziała 

obok jego łóżka. Otworzył  oczy.  Pusto. Czy nieznajoma  istniała rzeczywiście,  czy też to 
wszystko mu się przyśniło?

Poruszył  się niespokojnie i poczuł w nozdrzach zapach jej perfum.  Używała  perfum. 

Zauważył   to,   gdy   uniosła   mu   głowę,   podając   kubek   z   wodą.   Poduszka   musiała   przejść 
zapachem. A więc nie przyśniła mu się. Była tu naprawdę. 

Niezwykle charakterystyczny zapach, myślał, rozkoszując się wspomnieniem. Rześki i 

niewinny, a przy tym bardzo zmysłowy. Wiedział instynktownie, że jest to zapach, który mu 
się podobał, i przez chwilę bawił się myślą, iż byłoby mu miło, gdyby używała go wyłącznie 
przez wzgląd na niego, dla jego przyjemności. 

Kiedy zapytał,  czy nie  jest przypadkiem  jego przyjaciółką,  zareagowała  tak, jakby ją 

obraził tym przypuszczeniem. Jakby powiedział coś, co nie mieści się w głowie. Jeśli nie 
siostra,   nie   przyjaciółka,   to   kto   zatem?   Żona?   Dobry   Boże,   musiałby   przecież   wiedzieć, 
gdyby była jego żoną. 

A może rzeczywiście jest mężem tej cudownej istoty? Cóż za podniecająca i jednocześnie 

przyprawiająca o nieznośne męki myśl. Gdy raz już zaświtała mu w głowie, nie mógł się jej 
pozbyć. Czy właśnie dlatego kobieta pojawiła się przy jego łóżku? Czy dlatego reagowała tak 
nerwowo? Może mieli jakąś sprzeczkę przed jego wyjazdem na lotnisko?

Nie, leciał przecież do Anglii. Sam. Bez niej. Poco?
Żeby się z nią zobaczyć? Mieszkaliby osobno?
Była Angielką. To pamiętał. A jeśli nie, musiała od dawna mieszkać w Anglii. Boże, 

gdyby tylko wiedział, dlaczego żyją w separacji. Podniósł prawą dłoń, spojrzał na serdeczny 
palec.   Nie   było   na   nim   obrączki.   To   przecież   nic   nie   znaczy,   powiedział   sobie.   Wielu 
żonatych mężczyzn nie nosi obrączek. Zmarszczył czoło. A ona?

Nie   dając   przystępu   narastającej   panice,   usiłował   bezskutecznie   przywołać   wszystkie 

dotyczące kobiety szczegóły. Błękitne oczy to nie dość. Chciał ujrzeć każdy najdrobniejszy 
detal jej twarzy. 

Rysy   kobiety,   choć   odtworzone   z   całą   pieczołowitością   w   jego   wyobraźni,   nadal 

pozostawały   obce.   Myśl,   że   nie   rozpoznaje   kogoś   z   własnej   przeszłości,   przerażała   go   i 
doprowadzała do rozpaczy. Zna jego ojca, powiedziała mu to, co oznaczało, że miała swoje 
miejsce w jego życiu. Jakie miejsce? Jak długo je zajmowała? Gdzie jest jego ojciec? Każde 

background image

następne pytanie przyprawiało go o coraz większą panikę. 

Czuł, jak zimny pot zlewa jego niedołężne ciało, i walcząc z przerażeniem, rozpaczliwie 

szukał jakiegokolwiek punktu zaczepienia. 

Chryste, a jeśli nigdy już nie odzyska pamięci? Jeśli jego mózg nie zechce pracować? 

Jeśli nie zapełni się ziejąca teraz w umyśle czarna dziura? Co robią ludzie w takiej sytuacji? 
Czy wszyscy czują się równie bezradni? Boże, dałby teraz wszystko za kieliszek whisky. 

Znikąd pomocy, znikąd ulgi. Nie jest przecież tchórzem, musi sobie poradzić, ale dla 

kogoś, kto na co dzień nie wie, co to ból głowy, to zadanie ponad siły. 

Przełknął   nerwowo   ślinę.   Zaraz,   skąd   on   to   wie?   Chwycił   się   tej   myśli   niczym 

przysłowiowy tonący brzytwy. Skąd wie, że nie cierpiał na migreny, że nie miewał kaca? I że 
lubi się napić? Tego ostatniego był niemal pewien. Czyżby powoli wracała mu pamięć?

Nie   chcąc   spłoszyć   wątłego   śladu   powracających   wspomnień,   skupił   ponownie   całą 

uwagę na zapamiętanej twarzy kobiety. 

Wydawała się teraz znajoma, ale wiedział, że może to być tylko złudzenie spowodowane 

faktem, że po wielekroć przywoływana wizja stała się w końcu czymś swojskim, przybrała 
rozpoznawalną   formę.   Pomimo   wszystko   nie   wątpił,   iż   nieznajoma   jest   realną   istotą,   że 
istnieje naprawdę, i, co więcej, wcale nie jest nieznajomą. 

Ma jasnobrązowe włosy, pamiętał jedwabiste kosmyki muskające jego policzek. Koloru 

toffi, poprawił się w myślach. Włosy koloru toffi z jaśniejszymi, kremowymi pasemkami. 
Toffi i masło. Albo karmel i śmietana. Kawa i pszenica. Rozkoszował się porównaniami. 

Trudniej   było   przypomnieć   sobie   inne   szczegóły   jej   twarzy.   Była   owalna,   o   mocno 

zarysowanej   brodzie.   Wysoko   umiejscowione   kości   policzkowe,   a   same   policzki 
zaróżowione. I usta, które tak bardzo chciał całować. 

Śmieszne!
Czym prędzej odrzucił tę myśl. To bez sensu zgadywać, jakie łączą ich stosunki. Zamiast 

zapuszczać się na niebezpieczne wody rojeń, powinien poczekać, aż ona sama mu powie, kim 
dla niego jest. 

Tymczasem borykał  się z przerażającą pustką f w głowie. Powinien znaleźć  w sobie 

więcej   otuchy,  nadziei,   optymizmu.  Lekarz   –  doktor  Harper  –  powiedział  mu,   że  trudno 
cokolwiek wyrokować. Mogą minąć dni, tygodnie, a nawet miesiące, zanim odzyska pamięć. 

A jeśli nie odzyska jej nigdy?
Lekarzowi łatwo mówić. On nie musi żyć po omacku, na skraju otchłani, która zdolna jest 

doprowadzić   człowieka   do   szaleństwa.   Ze   świadomością   będącą   kikutem   prawdziwej 
świadomości. Nie znając własnego nazwiska, wieku, tożsamości. Nie pamiętając własnego 
życia... 

Promyk   optymizmu,   który   zaświtał   wraz   z   powracającym   przed   oczy   wizerunkiem 

kobiety, teraz zniknął. Nie ma sensu udawać, że coś osiągnął. Zielonooka nadal pozostawała 
nieznajomą. Piękną, niemniej nieznajomą. 

Co tylko dowodziło tego, że nie łączyła ich wcześniej żadna zażyłość. Kiedy teraz o tym 

myślał, widział wyraźnie, że kobieta nie była wcale szczęśliwa z faktu, że przeżył katastrofę. 
Spoglądała na niego z wyraźną rezerwą, zupełnie jakby oczekiwała reakcji, na które nie mógł 

background image

się zdobyć. 

I właśnie tu tkwiło niebezpieczeństwo. To otchłań, do której nie powinien się zbliżać, 

myślał gorączkowo. 

Na pulsujących bólem skroniach poczuł powiew chłodnego powietrza i otworzył oczy. W 

nogach łóżka stała pielęgniarka i zapisywała coś na jego karcie. Wiedział, że znajdują się tam 
wszystkie dane dotyczące jego stanu: temperatury, ciśnienia krwi, tętna. 

Ciekawe, co jeszcze jest tam zapisane? Czuł, że temperaturę musi mieć podwyższoną, 

inaczej nie byłby spocony. I że serce bije przyspieszonym rytmem na samą myśl o tym, jaki 
jest bezradny. Ktoś mógłby powiedzieć, że to czysto fizyczne objawy, ale on wiedział, że 
przyczyny należy upatrywać w stanie jego nerwów. 

– Jak się miewamy? – zapytała pielęgniarka i posłała mu szczerbaty uśmiech. Haynes, 

pomyślał z niechęcią. Siostra Haynes. Tak się nazywa. Miała dyżur, gdy przyjmowano go 
tutaj poprzedniego wieczoru, ale wtedy był półprzytomny. 

– Nie wiem, jak pani, ale ja wprost wspaniale – odparł z sarkazmem, choć odwzajemnił 

uśmiech, chcąc w ten sposób złagodzić cierpkie słowa. – Proszę mi powiedzieć, kim była 
kobieta, która odwiedziła mnie po południu. Miałem przecież gościa, prawda? A może to 
tylko zjawa wywołana środkami uspokajającymi, którymi mnie faszerujecie?

Siostra Haynes spoglądała na niego życzliwie. Ma ładne oczy, pomyślał Nathan, oddając 

sprawiedliwość ich urodzie. Ale nie tak ładne, jak te, które zapadły mu w pamięć, dodał od 
razu w myślach. Tak czy inaczej, w siostrze Haynes miał jedyną nadzieję na oświecenie. 
Stary Harper pewnie nie pokaże się już dzisiejszego wieczoru na oddziale. 

Pielęgniarka oparła tabliczkę z kartą choroby na ; brzuchu. 
–   Nie   powiedziała   panu?   –   zapytała,   wywołując   ;   w   nim   nowy   przypływ 

zniecierpliwienia. Dlaczego wszyscy uparli się, by odpowiadać pytaniami na jego pytania? 
Nie pytałby przecież, gdyby wiedział. 

– Nie – odparł w końcu, osądziwszy, że mówienie półprawd nie jest wcale cnotą. – Kim 

ona jest? Mam chyba prawo wiedzieć? A może mam się bawić w zgadywanki?

Siostra  Haynes  uniosła  wysoko  jasne brwi, jakby chciała  dać  do zrozumienia,  że się 

zagalopował.   Nie   miał   prawa   zgłaszać   żadnych   pretensji,   a   już   w   żadnym   razie   wobec 
niewinnej pielęgniarki, która wypełnia tylko swoje obowiązki. 

Siostra Haynes była jednak usposobiona wielkodusznie. 
– Cóż, panie Wolfe – odparła z akcentem, w którym rozpoznał instynktownie zaśpiew 

południowych stanów USA. – Ta kobieta, jak ją pan nazywa, to pańska żona. 

Poczuł ucisk w żołądku. 
– Moja żona?
– Tak – odpowiedziała siostra z uśmiechem. – Pani Caitlin Wolfe z Londynu. Angielka. 

Co jej pan powiedział? Kiedy stąd wychodziła, wyglądała na dość przygnębioną. 

Nie mógł uwierzyć własnym uszom. Mój Boże, rozpoznałby ją przecież, gdyby była jego 

żoną! Widział ją z bliska, podawała mu wodę – i nic, nawet zapach jej perfum nie wywołał 
żadnych skojarzeń. 

– To zapewne szok dla pana? – odezwała się zaniepokojona nie na żarty pielęgniarka. 

background image

Czyżby przestraszyła się, że za dużo powiedziała? A niech to, jeśli ta kobieta jest jego 

żoną, miał prawo o tym wiedzieć. Choćby tylko z tej racji, by mógł z nią porozmawiać, gdy 
znowu przyjdzie. Jeśli przyjdzie. 

Teraz dopiero dotarło do niego, co siostra Haynes powiedziała o przygnębieniu tej, której 

nie znał, a która była podobno jego żoną. 

– Wyjechała? Gdzie się podziała? – dopytywał się rozgorączkowany. 
– Poszła pewnie do hotelu – uspokoiła go siostra Haynes i zaczęła badać mu puls. – 

Myślę, że przyjdzie jutro, skoro już przyjechała z tak daleka. 

– Gadanie – mruknął, zagniewany raptem, że przerwała jego rozmyślania. Jak, do diabła, 

ma wracać do zdrowia, jeśli nie rozpoznał swojej własnej żony? Dlaczego nie powiedziała 
mu, kim jest?

– Wróci tutaj – pocieszyła  go siostra z ufnością. – Niech pan spokojnie czeka na jej 

odwiedziny i pomyśli, że nie każdy ma tyle szczęścia. 

Zacisnął   szczęki.   Wiedział,   że   pielęgniarka   ma   rację.   Katastrofa   nadal   pozostawała 

przerażająco świeża w jego pamięci. W końcu przeżył,  wyszedł z wypadku cało, tyle  że 
stracił pamięć. Musi uzbroić się w cierpliwość, a wszystko będzie dobrze. 

Dlaczego więc odnajdywał w sobie tyle złości? Dlaczego tak dręczył go obraz... żony? 

Nie miał prawa przypuszczać, że nie jest jej bliski, a jednak dostrzegał w jej wzroku pewien 
dystans. 

Następny dzień upłynął mu na oczekiwaniu. Pomimo przygnębienia noc przespał w miarę 

spokojnie i obudził się w rześkim nastroju. W końcu dowiedział  się, kim jest, może  nie 
bezpośrednio, ale w każdym razie zyskał podstawę, na której będzie mógł odbudować swoje 
życie. 

Jeśli   idzie   o   jego   małżeństwo,   postanowił   być   optymistą.   Skoro   znajdowało   się   w 

kryzysie, a instynkt podpowiadał mu, że nie jest to wykluczone, to kto wie, czy wypadek nie 
byłby sposobem jego przezwyciężenia. Jeśli on i... No właśnie, jak nazwała ją siostra Haynes? 
Caitlin? Tak, Caitlin. Zatem jeśli on i Caitlin mieli jakieś kłopoty, teraz nadeszła szansa, by je 
rozwiązać. Zapomnieć o wszystkim (tu akurat nie był potrzebny z jego strony żaden wysiłek) 
i zacząć od początku. 

Przed   lunchem   pojawił   się   doktor   Harper,   jak   zawsze   w   obstawie   innych   lekarzy. 

Przypadek Nathana Wolfe’a najwyraźniej wzbudzał zainteresowanie medyków. On sam leżał 
bez słowa, słuchając szczegółowego i stąd żenującego wykładu na temat własnego stanu. 

Niestety, nie usłyszał nic pocieszającego. Wszyscy zdawali się mieć własne zdanie, ale 

nikt nie potrafił zaproponować żadnej metody leczenia. Harper powiedział, że medycyna jest 
bezradna wobec amnezji, i jedyne, co są w stanie zrobić, to dbać o kondycję fizyczną pacjenta 
i wierzyć w dobre rokowania. 

Wysilony   optymizm   ostatecznie   wziął   w   łeb,   gdy   nadeszła   pora   popołudniowych 

odwiedzin, a kobieta, która była jakoby jego żoną, ciągle się nie pojawiała. 

A on tak liczył na jej wizytę, tak bardzo chciał zadać jej te kilka pytań, które dręczyły 

jego umysł. 

background image

Kim jest?
Czym się zajmuje?
Skąd pochodzi?
Co robił w samolocie, który uległ katastrofie?
Mówił sobie, że nie wolno mu tracić ducha. Być może zaprzątnęły ją inne sprawy. Jakie, 

nie wiedział. Drażniła go tylko myśl, że być może nie przyjechała do Nowego Jorku sama. 

Mało pił, kolacji niemal  nie ruszył,  narażając się na połajania  wszędobylskiej  siostry 

Haynes. 

– Powinien się pan cieszyć, że pan żyje, panie Wolfe – powtarzała, badając mu puls. – 

Jeśli zadręcza pana to, że stracił pan pamięć, niech pan pomyśli, jakby się pan czuł, gdyby 
wyszedł z wypadku bez ręki albo nogi. 

Jasne,   nie   byłby   zachwycony   takim   rozstrzygnięciem,   ale   wtedy   przynajmniej   by 

wiedział, co się z nim dzieje. Lekarz nie musiałby mu mówić, jak się nazywa. 

Kiedy jego żona nie zjawiła się w porze wieczornych odwiedzin, zaczęła ogarniać go 

panika.   Czuł  narastający  ból  w  skroniach.  Pozwolono  mu   już  wstawać,  poszedł   więc  do 
łazienki i ledwie wrócił. Nogi miał jak z waty. 

Gdzie ona jest? Kim jest? A jeśli to nie jego żona tylko jakaś wariatka, która czerpie 

przyjemność   z   torturowania   innych   ludzi?   Nie,   powiedzieli   mu   przecież,   że   nazywa   się 
Wolfe, Caitlin Wolfe, tak samo jak on. Miał paszport na to nazwisko. 

Spał źle mimo zaaplikowanych lekarstw uspokajających. Męczyły go koszmary. Śniło mu 

się, że spogląda w lustro i widzi odbicie jakiegoś obcego mężczyzny. 

Rano   próbował   się   ogolić.   Kilkudniowy   zarost,   dobry   w   połączeniu   z   opalenizną   z 

Miami, na jego bladej twarzy wyglądał niechlujnie. Ręce tak mu drżały, że zaciął się kilka 
razy i w efekcie wyglądał jeszcze gorzej niż przedtem. 

I co z tego, pomyślał, moszcząc się na powrót w łóżku. Kogo obchodzi jego wygląd? Nie 

spodziewał się już wizyty swojej „żony”. Kimkolwiek była, najwyraźniej nie chciała mieć z 
nim do czynienia. Leżąc, zastanawiał się, co takiego dojrzał w jej twarzy, i upewniał coraz 
bardziej, że był to strach. Strach, który czaił się w tych zielonych oczach i paraliżował jej 
myśli. Tak, bała się. Ale czego? Jego, swego męża? Tego, w jakim jest stanie? Czy może – 
jakim człowiekiem był przed katastrofą?

Spojrzał  na swoje dłonie,  jakby z nich spodziewał  się wyczytać  odpowiedź.  Czy był 

gwałtownikiem? Bił żonę? Czy dlatego wyglądała na taką... spiętą?

Znowu powróciły lęki i znowu udało mu się położyć  im tamę,  ale  czuł, że jeśli nie 

wyjaśni tego wszystkiego, to jego wątły w tej chwili umysł nie wytrzyma takiego obciążenia i 
zwariuje. 

Uderzył zaciśniętą pięścią w białe prześcieradło, znów rozprostował dłoń i podsunął ją 

sobie przed oczy.  Widząc, że pacjent z sąsiedniego łóżka patrzy na niego z niepokojem, 
pomyślał, że musi dziwnie wyglądać, kiedy tak wpatruje się w swoje ręce. Schował je pod 
kołdrę   i   posłał   sąsiadowi   krzywy   uśmiech.   Musi   uważać,   żeby   naprawdę   nie   postradać 
zmysłów. 

Nie przestawał jednak zadręczać się wymyślaniem kolejnych możliwych historii. Dłonie 

background image

nie muszą nic mówić na temat charakteru, ale mogą coś powiedzieć o wykonywanej pracy. 
Jego dłonie były silne, choć nie dostrzegł na nich ani odcisków, ani zadrapań, ani śladów 
smaru   pod   paznokciami.   Nie   był   więc   robotnikiem.   Kim   zatem?   Zegarmistrzem? 
Policjantem? Szpiegiem?

Z trudem przełknął twardy gulasz i zwiędłe surówki, które podano tego dnia jako lunch. 

Miał wrażenie, iż wie, że zwykle jedzenie szpitalne jest niesmaczne. Czy miało to oznaczać, 
że był już kiedyś w szpitalu?

Po godzinie nadal nic nie wiedział o swojej pracy, podobnie jak nie miał pojęcia, czy 

leżał już kiedyś w szpitalu. Bił głową w mur, miał zmącone myśli. 

Uniósł się na łokciu i usiadł. Zbliżała się pora kolejnych odwiedzin. Poprzedniego dnia do 

jego sąsiada też nikt nie przyszedł. W ogóle jak dotąd nikt go nie odwiedził. Odwrócił się do 
towarzysza i już zamierzał powiedzieć coś miłego, by poprawić mu humor, gdy zobaczył 
zbliżającą się korytarzem kobietę. 

To ona. 
Caitlin. 
Jego żona!
Przełknął   niespokojnie   ślinę   i   poczuł,   że   powinien   znowu   iść   do   łazienki.   Chryste, 

reagował   jak   dziecko,   podniecony   jej   widokiem.   W   końcu   nie   robiła   mu   żadnej   łaski. 
Spóźniła się całą dobę!

Ledwie to pomyślał, natychmiast uświadomił sobie własne uchybienia. Nie zrobił nic, by 

lepiej wyglądać, chociaż mógł o to zadbać. Miał na sobie burą szpitalną piżamę. Trudno, w 
końcu zwykle sypiał nago. 

Był tak uszczęśliwiony, że przyszła, iż nie zastanowił się nawet nad tym, skąd pamięta 

swoje zwyczaje. Czekał na nią od dwóch dni. Pomimo heroicznych wysiłków, by wreszcie się 
zmobilizować i wziąć w garść, potrzebował jej pomocy bardziej niż kiedykolwiek. 

background image

Rozdział 4

Lisa Abbott stała przy oknie w salonie swojego mieszkania i spoglądała na skąpany w 

deszczu balkon.  Plastykowy stolik i ogrodowe krzesła ociekały wodą. Trudno było  sobie 
wyobrazić, że jeszcze niedawno tutaj właśnie się opalała. 

Cóż, od tamtej chwili minęło kilka miesięcy, w czasie których angielska pogoda dała jej 

się dobrze we znaki. Dlaczego, na miłość boską, ciągle leje, kiedy powinien spaść już śnieg? 
Wilgoć   zdawała   się   przenikać   do   mieszkania,   wciskać   w   każdy   kąt,   niemiła,   okropna, 
dokuczliwa. 

Ponura pogoda harmonizowała zresztą ze stanem ducha Lisy. I pomyśleć, że jeszcze kilka 

tygodni   temu   z   takim   optymizmem   spoglądała   w   przyszłość.   Taka   była   szczęśliwa,   taka 
pewna, że wszystko się dobrze ułoży. 

Poczuła łzy pod powiekami. Powinna była wiedzieć, że kusi los. A jednak ten los nie 

obszedł się z nią do końca okrutnie. Właściwie była mu wdzięczna, że oszczędził Nathana. Bo 
Nathan żył,  wiedziała  już o tym.  Dlaczego więc do mej  nie dzwoni?  Od jego sekretarki 
dowiedziała się, że leży w nowojorskim szpitalu. Dziewczyna nie potrafiła powiedzieć, kiedy 
szef wróci, ale miał tam przecież telefon. Jaki jest powód, dla którego się nie odzywa? Czy 
wszystko mu jedno, co ona czuje?

Westchnęła,   drżąc   lekko   z   chłodu.   Gdyby   tylko   mogła   coś   zrobić.   Ale   co?   Praca   w 

kasynie wiązała jej ręce, poza tym nie powinna pod żadnym pozorem wzbudzać podejrzeń 
Carla, bo ten gotów był pomyśleć, że chcą go oszukać. Nie mogła nawet wsiąść w samolot i 
polecieć do Stanów. Nic nie mogła zrobić – pozostawało jedynie czekać. 

Zgrzytała ze złości zębami na myśl o straconych setkach tysięcy dolarów, które poszły z 

dymem. I to dosłownie. Bo przecież nie była tak naiwna, by wierzyć, że walizka Nathana 
ocalała z katastrofy. Na pewno nie wziął jej do kabiny jako bagaż podręczny. Nie chciał, by 
rzucała się w oczy. Oddana do luku, musiała spłonąć jak wszystko. 

Walizka   przepadła,   on   przeżył.   A   Carl?   Cóż,   Carl   nie   może   mieć   pretensji   o   to,   że 

samolot runął na ziemie. Wypadek, siła wyższa. Tyle chyba potrafi zrozumieć. 

Zadzwoniła   do   niego   dzisiaj   i   zaprosiła   go   na   spotkanie.   Nathanowi   pewnie   nie 

spodobałoby się to, ale niech tam, Nathan i tak o niczym się nie dowie. Nie próbował się z nią 
skontaktować, nie przyszło mu do głowy, że ona umiera tutaj z niecierpliwości, więc nie ma 
prawa mieć pretensji. 

Czekała i nie mogła się go doczekać, pragnęła zaspokoić swoje podniecenie, ten głód, 

który   kazał   jej   zadzwonić   po   Carla   i   zwabić   go   do   siebie.   Tak   strasznie   potrzebowała 
mężczyzny. Jakiegokolwiek mężczyzny. Dzisiaj, teraz, już. 

Gdyby sekretarka Nathana potrafiła być odrobinę milsza, gdy ona, Lisa, wreszcie zebrała 

się na odwagę i zadzwoniła do jego biura. Ale nie, antypatyczna dziewczyna poradziła jej, by 
skontaktowała   się  z  panią  Wolfe  i  od  niej  zasięgnęła   dokładniejszych   informacji.  Głupia 
krowa! Ciekawe, czy domyśliła  się, że Nathan ma kochankę i że to ona właśnie próbuje 
czegoś się dowiedzieć? Może tak, a może nie. W każdym razie Lisa nie mogła z niej nic 

background image

wydobyć. 

A przecież wciąż miała swoje potrzeby i wcale nie najmniej istotną spośród nich były 

pieniądze. Czyżby okazało się, że Nathan to była słaba karta? Cała nadzieja w tym, że Carl 
okaże się równie hojny. Jeszcze nie tak dawno podobała mu się przecież. 

Zacisnęła usta ze złości. To nie w porządku. Po prostu nie w porządku. Świat nie jest 

sprawiedliwy. Ta suka, Caitlin, nigdy o nic nie musiała walczyć, a jej wymyka  się z rąk 
jedyna okazja w życiu. Bo co zrobi, jeśli Nathan zostanie kaleką albo paralitykiem? Czy nadal 
będzie do niego czuła to samo, co dawniej?

Ponure przypuszczenia. Nie powinna nastawiać się tak pesymistycznie. Nathan wróci do 

zdrowia. Na pewno. A wtedy się rozwiedzie. Caitlin przecież dla niego się nie liczyła; gdyby 
nie  pieniądze  jej   ojca,   w ogóle  nie   zwróciłby  na   nią  uwagi.   Musi  o  tym   pamiętać   i  nie 
desperować. 

Westchnęła.  Nie byłoby tych  kłopotów, gdyby pierwotny plan Nathana się powiódł i 

Matthew  Webster  przekazałby   mu   firmę.   Teraz   byliby   już  pewnie   razem.   Akcjonariusze, 
widząc, że nowy szef dba o ich udziały, nie zważaliby, czy nadal jest żonaty z Caitlin, czy też 
ma inną partię. Z taką to przecież nadzieją przyjechała trzy lata temu do Anglii. 

Wszystko jednak ułożyło się inaczej. Caitlin dowiedziała się o romansie męża i gdyby nie 

atak serca jej ojca, zostawiłaby Nathana na lodzie. Na domiar złego Webster zatrudnił tego 
durnia,   O’Briena.   Obydwaj   nie   wysuwali   żadnych   zarzutów,   ale   najwyraźniej   nie   ufali 
Nathanowi za grosz. Czyżby odsunęli go na bok, gdy Caitlin coś powiedziała? Czy cała ta 
sitwa   sprzysięgła   się   przeciw   jej   kochankowi?   Jeśli   tak,   to   Lisa   nie   dziwiła   się,   że   użył 
wszystkich sposobów, by przytrzeć nosa tym draniom. 

Zadrżała. Robiło się ciemno. W domach naprzeciwko zapłonęły światła. O szóstej miał 

przyjść   Carl,   a   ona   nie   zrobiła   jeszcze   makijażu.   Nieważne.   Może   w   ogóle   nie   będzie 
potrzebny. 

Zastanawiała się, czy to nie lekkomyślność zadawać się z człowiekiem pokroju Carla 

Walkera tylko dlatego, że jest wściekła. Co zrobiłby Nathan, gdyby dowiedział się, że go 
oszukuje?   Skrzywiła   się.   Nigdy  się   nie   dowie.   Carl   będzie   milczał.   Jego   żona   stanowiła 
gwarancję, że nie będzie żadnych kłopotów. 

Matthew Webster podniósł zmęczone oczy znad dokumentów. Marshall O’Brien wszedł 

do jego biura ze swobodą wskazującą na to, że czuje się tu jak u siebie w domu. Choć znał 
swojego szefa od dawna, był jego osobistym asystentem zaledwie od dwóch lat; do czasu 
choroby starszego pana pozostawał w cieniu. 

Nawet teraz niewiele osób zdawało sobie sprawę z jego roli, a i ci nie byli skorzy do 

wyciągania  wniosków i wypowiadania  komentarzy.  Matthew Webster  należał  bowiem do 
ludzi trzymających innych na dystans. Do swoich pracowników odnosił się tak, jak do córki, z 
szacunkiem i troską, ale bez sentymentów. 

A jednak po ataku serca wiele się zmieniło. Dotyczyło to chociażby planów przekazania 

firmy. Nie bacząc, co mówią lekarze, Matthew nie zamierzał wycofać się z interesów, jak 
tego oczekiwano. Przeciwnie, przestał to brać pod uwagę. Tylko on wiedział, że choroba nie 
przyszła   znikąd.   Rozczarowanie   zięciem   było   przyczyną   skrywanych   zgryzot.   Od   wielu 

background image

miesięcy żył w napięciu nerwowym, świadomy, że Nathan nie jest człowiekiem, któremu 
mógłby zaufać. Wybrał córce na męża człowieka słabego i fałszywego; i choć nie kierował 
się nigdy emocjami, myśl ta zatruwała mu życie. 

Teraz   chwycił   się   za   serce,   czując   znajome   ukłucie.   Cholera,   boli.   A   jeszcze   kilka 

miesięcy   wcześniej   taki   był   szczęśliwy,   taki   dumny   ze   swojej   decyzji,   tak   święcie 
przekonany,   że   oto   znowu   nadarza   się   szansa   ułożenia   życia   Caitlin   po   jego   myśli.   Jej 
poprzedni chłopak okazał się nic nie wart. Kiedy dziewczyna wróciła do domu, żeby leczyć 
rany,  z trudem powstrzymał  się, by nie wygłosić  sakramentalnego: „A nie mówiłem?”. I 
właśnie wtedy na horyzoncie pojawił się Nathan Wolfe. On, Matthew Webster, nie posiadał 
się z radości, gdy młodzi ogłosili zaręczyny. Uważał się za najszczęśliwszego człowieka na 
świecie. Jakiż był naiwny!

Powinien był wiedzieć, że każdy mężczyzna, który spodoba się Caitlin, już przez sam ten 

fakt   jest   człowiekiem   podejrzanym.   Wybierała   tak   fatalnie,   że   rozsądek   nakazywał   nie 
traktować jej decyzji poważnie. Zrazu jednak Nathan zdawał się reprezentować wszystko, 
czego on, ojciec, oczekiwał od przyszłego zięcia. Był starszy od Caitlin, a to oznaczało, że ma 
większe od niej doświadczenie. Sprawiał wrażenie chętnego do i nauki, Matthew ufał przeto, 
że będzie mógł nim pokierować i po przekazaniu mu firmy z dala sprawować pieczę nad 
interesami. 

Zaufanie... 
Ależ   był   łatwowierny.   I   pomyśleć,   że   po   tylu   latach   pokładania   wiary   wyłącznie   w 

samym sobie, dał się tak łatwo zwieść. Przynajmniej na początku. 

Bo Nathan nie tylko nie był tak sprytny, za jakiego brał go Webster. Nie był nawet tak 

sprytny,   za   jakiego   sam   się   uważał.   Już   w   pierwszych   miesiącach   współpracy   zaczęły 
dochodzić opinie świadczące wymownie o niedostatkach zięcia. 

Atak serca przyszedł w najgorszej chwili. W trakcie przedłużającej się rekonwalescencji 

Matthew przyglądał się bezradnie, jak Nathan systematycznie niszczy firmę. Bilans półroczny 
okazał   się   katastrofalny   i   kiedy   Matthew   wrócił   wreszcie   do   biura,   opadli   go   zewsząd 
rozwścieczeni  sposobem prowadzenia  interesów akcjonariusze. Grozili,  że zgłoszą wotum 
nieufności wobec zarządu Webster Developments, zapowiadali, że sprzedadzą swoje akcje 
byle komu i byle szybciej. Sytuacja była krytyczna. Matthew musiał przedsięwziąć radykalne 
kroki zaradcze i ratować to, co jeszcze można było uratować. 

Nie   wyrzucił   Nathana,   ale   tylko   dlatego,   że   przyznając,   iż   zięć   jest   człowiekiem 

niekompetentnym, potwierdziłby jedynie własną winę. To zaś oznaczałoby natychmiastowy 
spadek kursu akcji na giełdzie. Wybrał inną metodę: nic nie mówiąc, po cichu i stopniowo 
odsuwał   Nathana   od   wszystkich   kluczowych   spraw,   pozbawiając   go   w   końcu   wszelkiej 
odpowiedzialności za cokolwiek. W ten sposób, chcąc nie chcąc, i wbrew zaleceniom lekarzy, 
znów przejął ster. 

Nie wiedział, co myśli Caitlin o zmianie pozycji męża. Ku jego zdumieniu, sprawiała 

wrażenie nawet zadowolonej takim obrotem spraw. Ale on za nic nie chciał dopuścić do 
siebie myśli, że Nathan mógł ją zawieść i że stąd ta jej złośliwa satysfakcja. Nie był w stanie 
przyznać,  że tak  okrutnie  pomylił  się w ocenie  tego  człowieka.  Nic więc  nie mówił,  bo 

background image

nikomu nie zwierzał się ze swoich niepokojów. 

Prawie nikomu... 
Gdy poprosił Marshalla, by ten zgodził się dla niego pracować, był gotów zapłacić mu 

każdą  sumę,  tak bardzo  potrzebował  zaufanego  człowieka;  kogoś, kto  trzymałby  rękę  na 
pulsie, kontrolował interesy, a jednocześnie potrafił pozostawać w cieniu. Wiedząc jednak, że 
któregoś dnia umrze, Matthew musiał podjąć jakieś decyzje odnośnie O’Briena i perspektywa 
ta napełniała go goryczą. Długo odsuwał ową chwilę, ale czas płynął nieubłaganie. Matthew 
nie mógł w nieskończoność zarządzać firmą. Czuł, że siły go opuszczają i że pora wyznaczyć 
następcę. Nathana wykluczał. A Marshall... 

Marshall nadal stanowił dla niego zagadkę. 
Westchnął.   Gdyby   tylko   ten   chłopak   potrafił   go   zrozumieć.   Ale   czy   Marshall   zdoła 

zapomnieć, że ten sam Matthew Webster kiedyś, przed wielu laty, nie dał mu pracy? Nie, nie 
zapomni i nigdy nie wybaczy. Przecież zgodził się przejść do Webster Developments tylko ze 
względu na swoją starą, bezradną matkę. 

– Dzwoniła Caitlin – oznajmił właśnie, siadając w fotelu naprzeciw pracodawcy i mierząc 

go zimnym spojrzeniem niebieskich oczu. – Pomyślałem, że będziesz ciekaw, co mówiła. – 
Założył nogę na nogę i spojrzał na niego bezczelnie. 

Webster z trudem powściągnął gniew, jego serce zaczęło bić niespokojnie. Czyżby żona 

miała rację? Czyżby rzeczywiście popełnił następny błąd? Marshall zdawał się nienawidzić 
swojego szefa równie mocno, jak ten go podziwiał. Nie okazywał przełożonemu ani cienia 
szacunku. 

– Nie chciała ze mną rozmawiać? – spytał Webster z wyrzutem w głosie. – Wiedziałeś 

przecież, że czekam na jej telefon. Prosiłem, żebyś przełączył, kiedy zadzwoni. 

Marshall wzruszył  ramionami.  Średniego wzrostu, z krótko ostrzyżonymi  włosami,  w 

okularach w drucianej oprawie, wprowadzał wszystkich w błąd swoim wyglądem. Wyglądał 
niepozornie, ale był silny jak wół i równie uparty. Zupełnie jak Caitlin... 

– Nie chciała  czekać  – odparł,  nonszalancko  strząsając niewidzialny pyłek  z rękawa. 

Zawahał się, po czym dodał z ociąganiem: – Odniosłem wrażenie, że była... zdenerwowana. 
To zapewne musi być dla niej nie lada wstrząs. Własny mąż jej nie poznaje!

– Powiedzmy,  że tak jest w istocie – mruknął Matthew z rezerwą, stukając przy tym 

piórem o blat biurka. – Jak myślisz, kłamie czy rzeczywiście stracił pamięć? Co zrobimy, jeśli 
to prawda?

Z twarzy Marshalla nic nie można było wyczytać. 
– Pytasz o nieścisłości w kontrakcie południowoamerykańskim, nad którym pracował?
– Na pewno nie o zdrowie Nathana – skrzywił się Matthew. – Co do tego nie masz chyba 

żadnych wątpliwości? Jak mogliśmy do tego dopuścić? Czy ja muszę wszystkiego pilnować?

– Uparłeś się, żeby go nie wyrzucać – przypomniał mu Marshall beznamiętnie. 
– Tylko dlatego, że narobiłby jeszcze więcej szkód, gdyby odszedł – sarknął Webster. – 

Po za tym  nie sądziłem,  że będzie na tyle  bezczelny,  by znowu narażać firmę na straty. 
Myślałem, że zmądrzał po tym, jak już raz omal nie doprowadził nas do ruiny. Niech ja tylko 
dorwę tego gnojka!

background image

– Nie obchodziło cię, co czuje Caitlin, kiedy pozwoliłeś mu zostać? – zapytał Marshall 

zgryźliwie. 

– Obchodziło, ale to jej mąż. Jak miałem jej powiedzieć, że wyszła za drania? Nie jestem 

z kamienia, Marshall, możesz mi wierzyć. 

– Teraz jednak zmieniłeś zdanie. 
– Sytuacja tego wymaga – stwierdził Matthew sucho. – Nie możemy już się z nim cackać. 

Musimy myśleć o firmie. Boże, gdyby wyszło na jaw, na jakim znaleźliśmy się zakręcie, nie 
wiem, co stałoby się z naszymi akcjami. – Milczał przez chwilę, rozważał coś w myślach, 
wreszcie się odezwał: – Cóż, dopóki nie wróci do Anglii, nic nie możemy zrobić. Wróci, a 
wtedy polecisz  swojemu  lekarzowi,  żeby go zbadał.  Jeśli jednak okaże  się, że  naprawdę 
stracił pamięć, trudno będzie dowieść mu cokolwiek. Nie możesz oskarżać człowieka, który 
nie ma bladego pojęcia, co mu właściwie zarzucasz. – Pełnym irytacji gestem rzucił pióro na 
blat biurka. – Do jasnej cholery, trudno mu będzie dowieść cokolwiek, niezależnie od wyniku 
badań i diagnozy. Jeśli udało mu się zwieść lekarzy w Stanach, dlaczego nie miałby zwieść 
tutejszych? Jak mam, do diabła, powiedzieć Caitlin, że jej mąż jest kryminalistą? Szczęście w 
nieszczęściu, że nie mają dzieci. To jeszcze bardziej skomplikowałoby sprawę. 

–   Szczęście   w   nieszczęściu,   rzeczywiście   –   powtórzył   Marshall   z   nieprzyjemnym 

grymasem na ustach. 

– Muszę powiedzieć, że jesteś mi niezwykle pomocny i nie udawaj, że nie wiesz, co mam 

na   myśli.   Przyznaję,   popełniłem   kilka   błędów,   ale   Nathan   okazał   się   moją   największą 
pomyłką. 

Marshall westchnął, jakby ostatnia uwaga go zniecierpliwiła. Zmarszczył brwi. 
–   Jest   nadzieja   –   powiedział   –   że   jego   stan   się   poprawi,   że   to   tylko   przejściowe 

zaburzenia. Być może pamięć mu wróci, kiedy wreszcie znajdzie się we własnym domu, w 
znajomym otoczeniu, wśród bliskich sobie ludzi. Powiadają, że jeśli idzie o amnezję, nigdy 
nic nie wiadomo. W takich przypadkach nie da się przewidzieć przyszłości. 

–   Co   nie   rozwiązuje   naszych   problemów   –   dodał   Matthew   zmęczonym   głosem.   – 

Rekonwalescencja może trwać kilka miesięcy. Dopóki nie wyzdrowieje, nie będziemy mogli 
się z nim rozprawić, a ja sam będę musiał naprawiać wszystkie błędy. 

Marshall uniósł brwi. 
– Jest pewna kobieta, Lisa Abbott. Ona może coś wiedzieć. Mógłbym z nią porozmawiać. 
– I ostrzec Nathana, że zamierzamy dobrać mu się do skóry? Mowy nie ma. – Matthew 

pokręcił głową. – Na razie mamy związane ręce. Możemy tylko czekać i wierzyć, że nie 
przepuścił wszystkich pieniędzy. 

Pół miliona! Wierzyć się nie chce, że mu się udało. Miał diabelne szczęście. 
– Dziwne określenie w odniesieniu do kogoś, kto uległ wypadkowi – zauważył Marshall z 

przekąsem. – Jeśli rzeczywiście kompletnie nic nie pamięta, musi się czuć dość kiepsko. W 
porządku,   rozumiem,   że   chcesz   odzyskać   swoje   pieniądze,   ale   miejże   trochę   litości.   Nie 
pamięta swojego nazwiska, imienia. Nic. Ciekaw jestem, jak on to znosi? Ciężka sprawa. 

– Mhm... 
Matthew nie potrafił wzbudzić w sobie choćby cienia współczucia dla Nathana. Bał się, 

background image

że zięć, człowiek całkowicie pozbawiony skrupułów, mógł dokonać innych jeszcze nadużyć. 

– Pomyśl o Caitlin – ciągnął Marshall. – Zacietrzewienie niewiele ci pomoże. Obiecałem 

ci, zajmę się Nathanem, kiedy tylko wyzdrowieje. 

–   Myślę   o   niej   –   bronił   się   Matthew.   –   Nie   jestem   takim   egoistą,   za   jakiego   mnie 

uważasz. – Spuścił głowę, widząc oskarżycielski wzrok asystenta. – W porządku. Zrobię to, 
czego chcesz. Po to cię w końcu zatrudniłem. 

background image

Rozdział 5

Caitlin obróciła się na lewy bok, próbując wygodniej ułożyć się w fotelu. W tej pozycji 

nie musiała spoglądać na śpiącego męża. Mimo że miał zamknięte oczy, nie mogła w jego 
obecności zaznać spokoju. 

Pozostali pasażerowie pierwszej klasy transatlantyckiego samolotu drzemali beztrosko, 

ukołysani jednostajnym szumem silników. Nawet stewardessy zniknęły – nie niepokojone 
przez   nikogo   jadły   swój   posiłek,   a   z   pomieszczenia   służbowego   obok   kuchni   dochodził 
smakowity, drażniący nozdrza zapach smażonych steków. 

Teraz   żałowała,   że   nie   zdecydowali   się   na   podróż   concordem   następnego   ranka. 

Niepotrzebnie tak bardzo się spieszyła. Wybrała jednak nocny przelot, by uniknąć rozmów z 
mężem.  Zazwyczaj  z łatwością zasypiała w samolocie,  sądziła więc, że tak będzie i tym 
razem. Dopiero na lotnisku uświadomiła sobie, jak bardzo samolubną podjęła decyzję. Widok 
napiętej twarzy Nathana był niczym oskarżenie, niczym jawny dowód, że oto popełniła błąd. 

Perspektywa   nocnego   lotu   musiała   przywodzić   mu   na   pamięć   niedawno   przeżyty 

koszmar.   Nie   zarejestrował   co   prawda   wówczas   momentu   wsiadania   do   maszyny,   lecz 
przecież wspomnienie samej katastrofy ciągle jeszcze było żywe. 

Teraz   zdawał   się   spać,   może   więc   niepotrzebnie   się   martwiła.   Z   właściwym   sobie 

brakiem wrażliwości zostawił ją na pastwę głęboko skrywanych lęków. 

Znowu zmieniła pozycję, i tym  razem tak odwracając głowę, by go nie widzieć. Nie 

chciała na niego patrzeć. Nie chciała o nim myśleć, choć wiedziała już, że to niemożliwe. W 
chwili, gdy zobaczyła go w szpitalu, stało się coś, co sprawiło, że żyła teraz w nieustannym 
niepokoju, całkowicie niezdolna o nim zapomnieć. 

Dziwne uczucie, zważywszy ich dotychczasowe stosunki. Na dobrą sprawę byli sobie 

całkowicie obcy przez wszystkie dni trwania ich małżeństwa. Żyli każde własnym życiem i 
mało obchodziło jedno, co robi drugie. Po katastrofie zaś przyleciała do Nowego Jorku tylko 
dlatego, że oczekiwał tego po niej jej ojciec. Nie chciała się angażować, jakkolwiek okrutnie 
by to brzmiało. Nie ponosiła przecież winy za to, że Nathan uległ wypadkowi. 

A jednak... 
Zwilżyła usta. Co naprawdę poczuła, gdy otworzył oczy i spojrzał na nią, nachyloną nad 

szpitalnym łóżkiem? Na pewno nie obojętność, to musiała przyznać sama przed sobą. 

Miał takie ciemne oczy. Czy zawsze były tak pełne wyrazu?
Zdawał się też szczuplejszy. I dopiero teraz zauważyła, że dawno nie strzygł włosów, a 

jego długie kosmyki układają się z wdziękiem na czole. 

Najdziwniejszy zaś był jego wzrok. Przyprawił ją o drżenie i gdyby nie znała go tak 

dobrze, powiedziałaby, że w było w tym spojrzeniu – niejednym zresztą, jakim ją obdarzył – 
pożądanie. Tak, pożądanie! A przecież było to niemożliwe. Ileż razy w przeszłości powtarzał, 
że czuje do niej jedynie wstręt? Teraz inaczej – spoglądał na nią tak, jakby naprawdę jej 
pragnął. 

To skutek wypadku, tłumaczyła sobie. Katastrofa musiała być dla niego traumatycznym 

background image

przeżyciem i odmieniła wszystko w jego głowie. To dlatego ta pierwsza wizyta w szpitalu 
świętego Anzelma tak bardzo wytrąciła ją z równowagi. Oczekiwała po prostu innej reakcji i 
zaskoczyło ją to, co zastała. 

Przez następne dni usiłowała uświadomić mu, jak wyglądało ich małżeństwo. Za każdym 

razem, gdy próbował jej dotknąć, pogłaskać po policzku czy uścisnąć dłoń, spotykał się z 
widocznymi objawami rezerwy, a nawet niechęci. Nie chciała, by jej dotykał. Nie chciała, by 
nawiązała   się   między   nimi   bodaj   i   najwątlejsza   nić   porozumienia,   skoro   o   żadnym 
porozumieniu   między   nimi   nie   mogło   już   być   mowy.   Nade   wszystko   zaś   nie   chciała 
wskrzeszać uczuć, które uznała za dawno pogrzebane i które nigdy nie były prawdziwe. Teraz 
sprowadzały się zaledwie do odczuwanej wobec męża litości. 

Nie przychodziło jej to łatwo i nie miała pewności, czy osiągnęła swój cel. Czasami 

przyłapywała go na tym, jak przygląda się jej w zamyśleniu, z ciekawością i niepewnością 
jednocześnie. Czuła w takich razach ciarki na skórze, tyle było poufałości i czułości w jego 
spojrzeniu. Nie zdradzał się jednak przed nią ze swoimi myślami. Czy czekał, aż znajdą się 
sam na sam, by uczynić pierwszy gest?

Na razie musiał po prostu walczyć z ograniczeniami, które narzucała amnezja. Caitlin 

usiłowała przekazać mu wszystkie fakty dotyczącego jego życia, ale widziała, że Nathan nie 
jest w stanie połączyć ich w sensowną całość. Być może byłoby mu łatwiej, gdyby udało się 
jej dotknąć jakiś czuły punkt, znaleźć najdrobniejszy bodaj punkt oparcia dla zablokowanej 
pamięci. Nie znajdowała jednak niczego takiego. Nawet wizyta ojca nie zrobiła na chorym 
żadnego wrażenia. 

Zasępiła   się.   Jej   spotkanie   z   teściem   było   całkowicie   poronione.   Chcąc   oszczędzić 

starszemu   panu   szoku,   zamiast   informować   go   o   katastrofie   przez   telefon,   postanowiła 
przekazać  mu  wiadomość  osobiście.  Poleciała  do mego  od razu drugiego  dnia  pobytu  w 
Nowym Jorku. 

Z Atlantic City pojechała taksówką do Prescott i tu bez trudu znalazła tartak Wolfe’a. 

Zaniedbany teren zakładu wywarł na niej przygnębiające wrażenie. Gdyby nie dym unoszący 
się z komina, poleciłaby kierowcy zawracać na lotnisko. Kazała mu jednak zaczekać i ruszyła 
sprawdzić, czy Jacob Wolfe w ogóle tu mieszka. 

Był   w   domu.   Sam   otworzył   drzwi,   wprawiając   ją   w   przerażenie   swoim   wyglądem. 

Przypominał chodzący szkielet, obleczony pergaminową skórą. Prawda, przypomniała sobie, 
Nathan mówił jej, że ojciec choruje. Dlatego przecież poleciał do Stanów. 

Bardzo szybko wyjaśniło się jednak, że wizyta u ojca była kłamstwem wymyślonym na 

jej użytek. Jacob ucieszył się wprawdzie, że wreszcie ma okazję poznać synową, ale twierdził, 
że nie widział syna od roku. Co zatem sprowadziło Nathana do rodzinnego kraju i dlaczego 
nie powiedział jej prawdy?

Jacob Wolfe nie potrafił odpowiedzieć na te pytania. Widać było jednak, że przejmuje się 

losem syna, bo uparł się lecieć do Nowego Jorku, by na własne oczy przekonać się, jaki jest 
jego stan. Caitlin chętnie przystała na tę propozycję. Liczyła po cichu, że widok ojca obudzi 
w uśpionej pamięci jakieś wspomnienia, wskrzesi coś, czego ona sama wskrzesić nie mogła. 

Niestety, wizyta okazała się wstrząsem dla Jacoba, lecz bynajmniej nie dla Nathana. Stary 

background image

człowiek wyszedł ze szpitala zmieszany i zupełnie wytrącony z równowagi. Nic nie mówił, 
ale Caitlin wyczuwała jego oszołomienie. W końcu wymamrotał jakieś usprawiedliwienie i 
tyle go widziała. 

Więcej już się nie pokazał, a komentarze Nathana na temat ojcowskiej wizyty niewiele jej 

wyjaśniły.  Starszy pan był  najwyraźniej  zaszokowany tym,  że syn  go nie poznał. Caitlin 
próbowała dodzwonić się do niego przed wyjazdem, poinformować, że zabiera Nathana do 
Anglii, ale albo Jacoba nie było w domu, albo nie chciał odbierać telefonów. Nic więcej nie 
mogła zrobić, chyba żeby zdecydowała się raz jeszcze pojechać do Prescott. 

Po tych kilku pełnych bolesnych przeżyć dniach zaczynała powoli dochodzić do wniosku, 

że amnezja jest przypadłością, która udziela się innym. Może nie powodowała zaniku pamięci 
u osób pacjentowi bliskich, ale na pewno wyrządzała szkody ich równowadze psychicznej. 
Bywało bowiem, że rozmawiając z Nathanem, Caitlin czuła się tak, jakby za chwilę miała 
stracić rozum. 

Jakże miała nawiązać kontakt z kimś, kto nie dzielił  z nią tych  samych  wspomnień? 

Nawet jeśli wśród tych wspomnień były takie, które wolałaby na zawsze wygnać z pamięci. 

Tak, pewne rzeczy przemilczała z rozmysłem. Nathan mógł co prawda podejrzewać, że 

ich stosunki nie układały się tak, jak powinny były się układać, nie powiedziała mu jednak, 
jak bardzo byli sobie obcy przed wypadkiem. I na razie nie zamierzała tego wyjawiać. Doktor 
Harper ostrzegał ją, by oszczędzać chorego, rekonwalescencja zanosiła się bowiem na długą i 
trudną, a każde wzburzenie mogło ją tylko zaburzyć i cofnąć pacjenta do punktu wyjścia. 

Niekiedy zadawała sobie pytanie, kogo tak naprawdę próbuje zwodzić. Czy nie kierowała 

się   własnym   interesem,   gdy   taiła   przed   nim   bolesne   prawdy   dotyczące   ich   przeszłości? 
Mówiła sobie, że to duma każe jej milczeć na temat owych wstydliwych faktów, ale był inny 
jeszcze powód. Powód, którego wolała nie ubierać w słowa. 

Teraz,   siedząc   obok   Nathana   w   samolocie   unoszącym   się   kilka   tysięcy   metrów   nad 

ziemią, znów się nad tym zastanawiała. Nie chciała przecież, by do niej wrócił. Nie kochała 
go.   Nigdy   go   nie   kochała,   powtarzała   sobie   z   mocą,   i   kochać   nie   będzie.   Po   co   więc 
komplikować sprawy? Ze współczucia?

Nie   mogła   uporać   się   z   emocjami,   jakie   wzbudzał   w   niej   pozbawiony  pamięci   mąż. 

Niepokoiło   ją   to,   że   w   ogóle   wzbudzał   jakiekolwiek   emocje.   Leciała   do   Nowego   Jorku 
przekonana, że doskonale wie, co w głębi duszy czuje. Tymczasem gdy zobaczyła Nathana 
chorego i bezbronnego, ten skuteczny system obronny, jaki zbudowała sobie przez lata, zaczął 
się kruszyć. Gotowa była uwierzyć, że człowiek, którego poślubiła, i mężczyzna leżący w 
szpitalnym łóżku, to dwaj różni ludzie. 

Ale to przecież ciągle ten sam Nathan Wolfe... 
Znowu zmieniła  pozycję w fotelu. Gdyby tylko mogła  przestać myśleć,  zapomnieć  o 

trapiących ją wątpliwościach i złych przeczuciach. Nie miała pojęcia, co pocznie po powrocie 
do Anglii. Nathan potrzebował stałej opieki, a ona nie nadawała się na niańkę. Nie będzie 
przecież   rezygnować   dla   niego   z   prowadzenia   antykwariatu.   Co   powiedziałaby   jej 
wspólniczka, Janie? Spojrzałaby na nią zapewne jak na wariatkę. Poza tym Caitlin lubiła 
swoją   pracę   wśród   starych,   pięknych   przedmiotów   i   nie   widziała   powodu,   dla   którego 

background image

miałaby się jej wyrzec. 

Niech Lisa Abbott teraz się nim zajmie, pomyślała zgryźliwie. Tyle że on nie pamiętał 

nawet o istnieniu kochanki, a ona, Caitlin, nie miała zamiaru mu o niej mówić. 

Gdzieś w przodzie kabiny zabłysnął ekran wideo. Któryś z pasażerów, nie mogąc usnąć, 

zaczął oglądać film. Caitlin pożałowała, że i ona nie poprosiła o monitor. Albo o słuchawki i 
walkmana – cokolwiek, co wypełniłoby puste godziny lotu. 

– Przeszkadzam ci?
Drgnęła na dźwięk jego głosu, zaskoczona, że Nathan nie śpi. Dopiero teraz, w ciszy 

zalegającej kabinę pasażerską, uderzył ją jego dziwny, śpiewny akcent. Czy zawsze mówił z 
tym miękkim, południowym zaśpiewem? Zapewne, ale dlaczego zauważyła to dopiero teraz?

–   Nie   –   skłamała.   Ma   się   rozumieć,   że   przeszkadzał,   chociaż   inaczej   niż   mógłby 

przypuszczać. – Musiałam cię obudzić. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Nie mogę zasnąć. 

– Nie spałem. Myślałem o wypadku. Los potrafi jednak schrzanić człowiekowi całe życie. 
Caitlin zagryzła wargę. 
– I ja myślałam o wypadku – powiedziała, nie do końca mijając się z prawdą. – Nie 

powinnam była rezerwować biletów na ten lot. Przepraszam. Zachowałam się bezmyślnie. – 
Zamilkła na moment. – Chcesz o tym porozmawiać? Będzie ci lżej... 

– Niewiele mam do opowiadania – odparł Nathan sucho, a w jego oczach pojawił się 

niepokój. – Pamiętam tylko, że leżę na trawie obok pasa startowego, a zewsząd dochodzą jęki 
i wołanie o pomoc. 

– Nie mogłeś im pomóc – powiedziała cicho Caitlin. – Poza tym karetki pojawiły się 

niemal natychmiast. Uspokój się. To wszystko dlatego, że znowu znalazłeś się w samolocie. 
Powinniśmy byli lecieć porannym concordem albo, jeszcze lepiej, zdecydować się na podróż 
„Queen Elizabeth 2”. 

– To statek, prawda? – mruknął Nathan, nie po raz pierwszy od chwili utraty pamięci 

zdziwiony tym, że w sprawach, które nie dotyczyły go bezpośrednio, jego umysł zdawał się 
działać zupełnie normalnie. – Nie, lepiej nie uciekać przed własnymi lękami, nie sądzisz?

Caitlin   wzruszyła   ramionami,   jakby   dawała   tym   gestem   wyraz   bezradności   wobec 

trapiących ją problemów. 

– Nie wszystko zapomniałeś. Doktor Harper mówił mi, że niektórzy pacjenci muszą od 

początku uczyć się pisać i czytać. 

– Chryste – jęknął Nathan. – A ja roztkliwiam się nad sobą. Mam co prawda sieczkę w 

głowie, ale potrafię jeszcze odróżnić prawą nogę od lewej. 

–   Nie   masz   sieczki   w   głowie   –   obruszyła   się   Caitlin.   –   Nawet   pamięć   zdrowego 

człowieka potrafi być selektywna. Wiem coś o tym. 

– Czyżby? Niech więc mi pani powie, pani Wolfe, o czym pani zapomniała? Albo czego 

nie pamięta?

–   Ja?   –   zapytała   zaskoczona.   –   Różnych   rzeczy   –   odparła   z   ociąganiem,   szukając 

jednocześnie   w   myślach   jakiegoś   przykładu,   który   mógłby   stanowić   dla   Nathana   wątłe 
choćby pocieszenie. – Na przykład, jak wpadłam do potoku w Fairings. 

– Fairings?

background image

Widząc  jego zasępioną minę, pospieszyła  z wyjaśnieniem,  że tak właśnie nazywa  się 

wiejski dom jej rodziców. 

– Znajduje się w Buckinghamshire – tłumaczyła. – Około czterdziestu mil od Londynu. 

Chciałabym, żebyśmy pojechali tam razem po powrocie. 

Nathan przechylił głowę. 
– A powiedz, ile miałaś lat, kiedy wpadłaś do tego strumienia? – zapytał, najwyraźniej nie 

przekonany przykładem. 

Caitlin zawahała się. 
– Może cztery?
– Cztery? – Spojrzał na nią z ukosa – Aha, od razu lepiej się poczułem. Czym ja się w 

ogóle martwię? Po prostu cierpię na dziecięcą przypadłość, prawda?

– Nie bądź cyniczny. Przeżyłeś szok. Musisz być cierpliwy. Tak mówił doktor Harper. 
– Uhm – mruknął bez przekonania. – Naprawdę myślisz, że opowieści o tym, jak to 

wyleciał ci z pamięci jakiś nic nie znaczący incydent, mnie pocieszą?

– Nie wiem, ja po prostu... Ja nie... 
– ... ja nie pomyślałam? – podsunął usłużnie i uśmiechnął się do niej. – To wyjaśnia 

sprawę. Nie jesteś zbyt taktownym terapeutą, Kate. 

Caitlin poczuła się nieswojo. Pierwszy raz tak ją nazwał. Dawniej, gdy zdrabniał jej imię, 

nie   mówił   Kate   tylko   Cat,   i   to   najczęściej   wtedy,   kiedy   chciał   jej   dokuczyć,   nigdy 
pieszczotliwie. 

Poczuła   jego   ciepły,   pachnący   wcześniej   wypitym   winem   oddech   na   skroni.   Miała 

wątpliwości,   czy   powinien   wypić   całą   buteleczkę,   jaką   zwykle   serwują   do   posiłku   na 
pokładach samolotów, ale nic mu nie powiedziała. Teraz i jej przydałby się kieliszek czegoś 
mocniejszego. 

Znowu zaczęły trapić ją myśli o tym, jak ułożą się sprawy po powrocie do Anglii. Jak 

Nathan zareaguje na wieść, że mają osobne sypialnie? Wielekroć w czasie wizyt w szpitalu 
widziała, że patrzy na nią z pożądaniem i że chętnie traktowałby ją jak żonę w pełnym tego 
słowa znaczeniu. 

Poczuła nagle, że musi coś powiedzieć, coś konkretnego, cokolwiek, co rozproszyłoby 

nastrój intymności, jaka zaczęła się między nimi budzić. 

– Nie kształciłam się na terapeutkę. Ojciec chciał mieć we mnie posłuszną córkę. Ale 

jemu też sprawiłam zawód. 

– Też? Chcesz powiedzieć, że sprawiłaś zawód także i mnie? – zapytał z niespotykaną u 

niego dawniej łagodnością. – Nie przejmuj się. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek na ciebie 
narzekał. A właściwie, to gdzie my się poznaliśmy?

– Na przyjęciu. Mówiłam ci już, na moim przyjęciu urodzinowym. – Poczuła, że robi jej 

się gorąco i duszno. Rozpięła bluzkę. – A ty, pamiętasz coś z dzieciństwa? Do jakiej szkoły 
chodziłeś? Co robiłeś?

– Hmm... 
Niby to zamyślony, spuścił wzrok z jej twarzy. Rada, że nie patrzy jej w oczy, nagle 

zrozumiała   prawdziwą   przyczynę   owego   zamyślenia:   chcąc   się   trochę   ochłodzić,   zbyt 

background image

głęboko rozpięła bluzkę. 

Uświadomiła sobie, że Nathan wpatruje się w jej piersi, i zamiast spodziewanej ochłody 

poczuła nagłą falę gorąca. Czerwona z zakłopotania, poprawiła szybko ubranie. 

– Nie przejmuj się, poza mną nikt cię nie widzi – uspokoił ją – a dla mnie to czysta 

przyjemność. 

Tego właśnie się obawiała. Kiedyś miał prawo ją dotykać, całować i pieścić, ale dawno je 

stracił,   czy   też   sam   się   go   wyzbył.   Najwyraźniej   i   o   tym   zapomniał.   A   przecież   ona 
postanowiła sobie stanowczo, że już nigdy więcej nie pozwoli się upokorzyć, nawet jeśli 
Nathan niczego nie pamięta i wzbudza w niej współczucie. 

–   Pytałaś   o   moje   dzieciństwo   –   powiedział   wreszcie,   zdając   sobie   sprawę   z   jej 

zakłopotania. 

Odetchnęła z ulgą. Może niepotrzebnie tak się denerwuje. Powinna nabrać dystansu, nie 

reagować tak emocjonalnie. 

– No właśnie... 
– Chyba też nic nie pamiętam. Poza tym, że... – zasępił się nagle – poza tym, że byłem 

chyba bity. Tak, ojciec musiał mnie lać. Co na to powiesz? Lał mnie jak psiaka!

Podniósł głos i Caitlin przyłożyła palec do ust w ostrzegawczym geście. On jednak wcale 

nie   był   przerażony   swym   odkryciem,   raczej   odwrotnie   –   najwyraźniej   uszczęśliwiony 
wyczynem swej pamięci. Niestety, pomyślała, cieszył się na próżno. Bo przecież to nie mogła 
być prawda, a tylko jakieś rojenie chorej wyobraźni. Jak to możliwe, że pamięta wyłącznie 
bicie i nic poza tym? Co prawda słabo znała Jacoba Wolfe’a, ale nie mogła wyobrazić sobie, 
by mógł podnieść tekę na syna. Nie wyglądał na człowieka popędliwego. 

–   Nie   wierzysz   mi   –   stwierdził   beznamiętnym   głosem,   zanim   zdążyła   cokolwiek 

powiedzieć. 

– Nie mówię, że nie wierzę – odparła, chociaż zapewne nie to chciał usłyszeć. 
– Cóż, wiemy, gdzie mieszka mój ojciec, możemy go zapytać. Nie chcę, żebyś myślała, 

że kłamię. Nie wymyśliłem tego, wierz mi. Dokładnie pamiętam, że często sięgał po pas. 

– Skoro tak twierdzisz – odparła, nie zamierzając wdawać się w spór. – Ale skąd ta 

pewność? Może czytałeś o tym, widziałeś to gdzieś na filmie? Masz jakieś dowody?

– Żadnych – przyznał – chyba żebym dotąd nosił ślady na tyłku. Nic nie poradzę, że nie 

podoba ci się to, co mówię. Caitlin westchnęła. 

– To nie o to chodzi. Twój ojciec był po prostu... czy ja wiem, raczej łagodny. Nie chce 

mi się wierzyć, że mógłby bić swego syna. 

Nathan wzruszył ramionami. 
– Łagodny. To jeszcze o niczym nie świadczy. 
– Kiedy dowiedział się o twoim wypadku, uparł się lecieć ze mną do Nowego Jorku, żeby 

samemu się przekonać, w jakim jesteś stanie. Co ty na to?

– Fakt. Ale weź jedną poprawkę – dzisiaj to na wpół zniedołężniały starzec. Skąd wiesz, 

jaki był w moim wieku?

Caitlin zacisnęła wargi. 
– Przyznaję, kiedy przyjechał, żeby cię zobaczyć, zachowywał się tak, jakby nie bardzo 

background image

już wiedział, co się wokół niego dzieje. 

– Sama widzisz. 
– Trudno mi cokolwiek wyrokować – powiedziała w zamyśleniu. – Przecież w ogóle go 

nie znam. 

– Jak to?
– Jak to? – Caitlin przez chwilę wyglądała na zaskoczoną. – A tak to. Widziałam go 

pierwszy raz w życiu. 

Nathan spojrzał na nią uważnie. 
– Powtórz to jeszcze raz. 
– Co?
– Że nie poznałaś dotąd mojego ojca. Kpisz sobie ze mnie?
– Nie – westchnęła. – Nie przyjechał na nasz ślub, bo był chory. Tak w każdym razie 

mówiłeś – dodała z lekkim wyrzutem. – W każdym razie dopiero teraz mieliśmy okazję się 
poznać. 

– Dopiero teraz? A jak długo jesteśmy małżeństwem?
– Trzy lata. 
– Trzy lata? – Nie mógł wyjść ze zdumienia. – Na pewno? – Pokręcił głową. – I ty jesteś 

moją żoną?

Caitlin zaczerwieniła się po uszy. 
– Co przez to rozumiesz?
– Do diabła! Przyznasz, że to coraz dziwniejsze. Muszę ci wierzyć na słowo, że jesteś 

tym, za kogo się podajesz. A teraz jeszcze mówisz mi, że nie znałaś nawet mojego ojca. 
Rozumiesz, że mogę się czuć trochę skołowany, nieufny... ? Dlaczego zaraz po ślubie nie 
pojechaliśmy go odwiedzić?

–   Nie   wiem.   –   Caitlin   wolała   nie   rozwodzić   się   nad   tą   kwestią.   –   Po   prostu   nie 

pojechaliśmy. To wszystko. 

– Za chwilę powiesz mi pewnie, że z Londynu do Prescott daleka droga. 
– Rzeczywiście. 
– Ale kiedy się dowiedziałaś, że miałem wypadek, nie zastanawiałaś się ani chwili, tylko 

wsiadłaś w samolot. 

– No... tak. 
– A zatem przyznasz, że to dziwne, iż nie poznałaś dotąd mojego ojca?
– No cóż – rozłożyła bezradnie dłonie – widocznie lekceważyłam rodzinne obowiązki. 

Czy to teraz takie ważne?

– Być może. – Nathan pokręcił głową. – Jeśli go nie znasz, to skąd mamy wiedzieć, że to 

naprawdę mój ojciec. 

– Mówiłam ci. Byłam w Prescott, odwiedziłam jego dom. Twój dom. Pełno tam twoich 

zdjęć. 

– Eee... – mruknął, lecz widziała, że ten argument nieco go uspokoił. 
Pomimo tego nadal drążył temat:
– Po jednym spotkaniu z moim ojcem utrzymujesz, że staruszek nie wygląda na takiego, 

background image

który sięgałby po pas?

– O Boże... Tak mi się wydaje. 
– I co ja mam z tym począć? Co mam powiedzieć? Caitlin z przerażeniem patrzyła na 

jego zapadniętą, przerażoną twarz. 

– Coś tu jest nie w porządku, Kate. Czuję to, ale nie mam pojęcia, o co chodzi. 

background image

Rozdział 6

Mieszkanie znajdowało się w Knightsbridge, eleganckiej dzielnicy Londynu. Wiedział, że 

Knightsbridge   to   eleganckie   miejsce,   ale   skąd   –   o   tym   nie   miał   pojęcia.   Przestronny   i 
wygodny apartament  urządzony został  gustownie i bogato: dwie sypialnie,  dwie łazienki, 
duży   salon   i   niewielka   jadalnia   z   oknami   wychodzącymi   na   skwer.   Idealny   porządek   w 
kuchni oznaczał, że Caitlin zatrudnia kogoś do pomocy. 

Choć nadal nic sobie nie przypominał, poruszał się po domu bez trudu, zapewne dlatego, 

że jeszcze w Nowym Jorku Caitlin opisała mu ze wszystkimi szczegółami rozkład wnętrz. 

Opowiadała mu tyle różnych rzeczy, kiedy jeszcze był przykuty do łóżka, a pomimo to 

pamięć ciągle odmawiała mu posłuszeństwa. Czuł się z tym fatalnie. Nie mógł polegać na 
sobie i zdany był tylko na to, co powie mu o nim samym ona, Caitlin, jego żona. 

Czy jednak na pewno Caitlin była  jego żoną? Raczej tak. Gdyby była kimś zupełnie 

obcym, tak bardzo by go nie pociągała. A że go pociągała – to wiedział z całą pewnością. Nie 
wyobraził  sobie  tego i  nie wymyślił.  Jej  pełna  dystansu  postawa wzmagała  w nim  tylko 
pragnienie   przełamania   tych   barier,   które   najwyraźniej   wznosiła   między   nimi   z   powodu, 
którego nie znał. 

Cóż, pomyślał z rezygnacją, w gruncie rzeczy i on był dla niej kimś zupełnie obcym. 
Leżąc w łóżku w bezsenne noce, usiłował przypomnieć sobie, jak się kochali, ale i tu 

pamięć zawodziła. 

Winił za to Caitlin i jej wyniosłą postawę. W szpitalu, na pożegnanie, cmokała go w 

policzek,   ale   nigdy   nie   pocałowała   w   usta,   tak   jakby   lękała   się   zbytniej   poufałości. 
Tymczasem on, niezależnie od stanu umysłu, pragnął jej sercem i ciałem. Gdyby mógł ją 
przytulić,   objąć,   poczuć   przy   sobie   bliżej,   może   puściłaby   ta   cholerna   blokada   w   jego 
świadomości?

Co takiego zrobił, że zraził ją do siebie? Czuł, że coś musiał zrobić, chociaż ona wciąż 

temu zaprzeczała. Jeśli go nie kochała, jeśli żałowała, że wyszła za niego za mąż, to dlaczego 
się nie rozwiedli?

Przygnębiała go ta myśl, podobnie jak to, co powiedziała mu w samolocie o jego ojcu. 

Było oczywiste, że gdzieś w tym wszystkim musi tkwić jakiś problem, ale Caitlin nie chciała 
z nim na ten temat rozmawiać. Za każdym razem, gdy czynił życzliwy gest w jej stronę, chcąc 
dotrzeć do prawdziwej Caitlin Wolfe, ona się wycofywała. 

Boże, tak bardzo jej potrzebował. Potrzebował jej przyjaźni, jej zaufania, jej wsparcia. 

Gdyby tylko pozwoliła mu zbliżyć się do siebie, odnalazłby to, czego szukał. Nie zamierzała 
chyba czekać, aż pamięć wróci mu sama?

W   czasie   jednej   z   rozmów   w   nowojorskim   szpitalu   zapytał   ją,   czy   nie   poleciał 

przypadkiem   do   Nowego   Jorku   w   poszukiwaniu   pracy.   To   tłumaczyłoby,   dlaczego 
podróżował sam. Odpowiedziała, że pracuje dla jej ojca. Kolejny fałszywy trop. 

– Podoba ci się?
Poderwał gwałtownie głowę, wyrwany tym pytaniem ze swych rozmyślań. Caitlin stała 

background image

na progu salonu. Zostawił ją przed chwilą na dole, gdy regulowała rachunek za taksówkę, i 
sam wjechał na górę. 

Miał nadzieję, że widok wnętrza, w którym spędził ostatnie lata, obudzi w nim jakieś 

wspomnienia. Tymczasem czuł tylko rozczarowanie, zakłopotanie i przerażenie. Jeszcze na 
dole, gdy poprosił, by dała mu klucze i spytał o numer ich mieszkania, Caitlin spojrzała na 
niego ze zdziwieniem, jakby powątpiewała, czy rzeczywiście do tego stopnia utracił pamięć. 
A on naprawdę czuł się tak, jakby był tu po raz pierwszy w życiu!

– Bardzo... wygodne – odparł, nie potrafiąc znaleźć właściwych słów dla opisania tego, 

co czuje. Sam nie umiał odnaleźć się w tym wszystkim, ale Caitlin też zdawała się spięta. Już 
na lotnisku, gdy wylądowali, zaczęła się denerwować. 

– Jest nasze czy je wynajmujemy?
– Ojciec kupił je dla nas – odparła pospiesznie. – W prezencie ślubnym. Musisz być 

zmęczony. – Spojrzała na niego niepewnie. 

– Nie – skłamał. Nie chciał, by traktowała go jak inwalidę. Stracił pamięć, ale poza tym 

nic mu przecież nie dolegało, na Boga. 

– No cóż – zwilżyła usta i uśmiechnęła się do niego sztucznie, jakby był nieznośnym 

bachorem, którym kazano się jej opiekować. – Zaraz powinna pojawić się pani Spriggs. 

– Jaka pani Spriggs?
–   Moja...   to   znaczy   nasza   gosposia.   Zwykle   przychodzi   wpoi   do   dziesiątej,   kiedy   ja 

wychodzę do sklepu. Bardzo miła osoba. Dba o dom, gotuje obiady... 

– Do sklepu? – przerwał jej gwałtownie. – Pracujesz w sklepie? – Nie pasowało mu to do 

całego obrazu. 

– W sklepie z antykami – wyjaśniła łagodnie. – Mówiłam ci o tym jeszcze w szpitalu. 

Prowadzę go wspólnie z przyjaciółką, Janie Spencer. Mamy go od ponad dwóch lat. Musisz 
pamiętać. 

–   Nie.   Nic   nie   pamiętam   –   odparł   kwaśno,   poirytowany   tym,   że   traktuje   go   jak 

niedorozwinięte dziecko. Zaraz jednak złagodniał na myśl, iż dla niej musi być to równie 
uciążliwie, jak dla niego. – Mogę wziąć prysznic i się ogolić? – Przesunął dłonią po brodzie. 

– Oczywiście. 
Zakrzątnęła  się tak skwapliwie, iż pomyślał,  że chce pozbyć  się go jak najszybciej  i 

zostać   na   chwilę   sama.   Nic   dziwnego.   Domyślał   się,   jak   trudno   jej   teraz   radzić   sobie   z 
humorami i kaprysami męża. Powinien wreszcie przestać rozczulać się nad sobą i zatroszczyć 
o nią. 

To nie problem, pokpiwał z siebie w duchu. Dokąd sięgał pamięcią, nie myślał o nikim i 

o niczym innym. Musieli kiedyś często się kochać, bo po dwóch tygodniach w szpitalu wręcz 
obsesyjnie   tęsknił   za   seksem.   Ciekawe,   jak   teraz   zareagowałaby   na   propozycję   wspólnej 
kąpieli. 

– Gdzie jest... nasza sypialnia? – zapytał, rozglądając się niepewnie po holu, po czym 

pozwolił Caitlin zaprowadzić się do pokoju, urządzonego aż nazbyt luksusowo jak na jego 
potrzeby. 

–   Ty   śpisz   tutaj   –   powiedziała,   akcentując   zaimek.   Nie   dała   czasu   na   pytania   oraz 

background image

protesty,   przeszła   przez   pokój   i   pospiesznie   otworzyła   kolejne   drzwi.   –   Tu   będzie   twoja 
garderoba,   a   za   nią   jest   łazienka.   W   szafach   znajdziesz   swoje   ubrania   i   bieliznę.   W 
szufladach... 

– Chwileczkę – przerwał jej gwałtownie, zamknął drzwi sypialni i oparł się o nie plecami. 

Po czym, nie zważając na jej lekko przerażoną minę, zmierzył Caitlin chłodnym wzrokiem i 
zapytał:   –   Chcesz   powiedzieć,   że   nie   sypiamy   w   jednym   pokoju?   Że   ta   sypialnia   jest 
wyłącznie moja?

– Oczywiście. 
– Jak to, oczywiście?
– Tak właśnie. 
– Raz jeszcze cię pytam, dlaczego? 
Caitlin była wyraźnie zakłopotana. 
– Bo... tak kiedyś postanowiliśmy. 
– Kiedy? Zaraz po ślubie? Po pierwszej kłótni? Kiedy cię pobiłem? Do diabła, Kate, 

muszę wiedzieć!

– Nigdy mnie nie uderzyłeś, Nathan – powiedziała cicho i ze zdumieniem ujrzała, że te 

słowa przyniosły mu prawdziwą ulgę. 

– W porządku, co więc takiego zrobiłem? Widział, że najchętniej przerwałaby ten dialog i 

uciekła, więc stał oparty o drzwi i blokował drogę odwrotu. Był zdeterminowany. Wiedział, 
że nie wypuści jej, dopóki nie usłyszy odpowiedzi, choćby najbardziej bolesnej. 

– Nie pamiętam – powiedziała, uciekając się do najstarszego wykrętu, jaki kiedykolwiek 

wymyślono. 

– Naprawdę nie pamiętam – dodała, widząc jego niedowierzające spojrzenie. – Dawniej 

nie przeszkadzało ci, że śpimy oddzielnie. 

Rozsierdziło go to wypomnienie, ale postanowił, że nie da się sprowokować. 
– Powiedz mi, co ja takiego zrobiłem, Kate. Jesteś wyjątkowo powściągliwa od chwili, 

gdy pojawiłaś się w szpitalu. Musi być jakiś powód, dla którego postanowiliśmy nie sypiać ze 
sobą. 

– Ja... ty... – głos jej zadrżał. – Nic nie zrobiłeś – bąknęła bez przekonania i w tej samej 

chwili rozległ się dzwonek. – To na pewno pani Spriggs. Wpuszczę ją. Widocznie zapomniała 
klucza. 

Z   wyraźną   ulgą   ruszyła   do   drzwi,   choć   na   jej   twarzy   nadal   malowało   się   napięcie. 

Zatrzymała się przed nim. Czekała, by ustąpił jej z drogi. On zaś chciał ją zatrzymać, nie 
bacząc na dzwonek, gosposię i wszystkie inne sprawy. Chciał dokończyć tę rozmowę. 

Dzwonek zadzwonił ponownie. Odsunął się nieco, zawahał, a wtedy Caitlin przemknęła 

szybko obok niego, otworzyła drzwi i zatrzasnęła je za sobą z impetem, jakby chciała dać do 
zrozumienia, jak bardzo jest oburzona jego bezczelną dociekliwością. 

Do diabła, był przecież jej mężem, miał prawo usłyszeć odpowiedź na swoje pytanie! 

Skoro aż tak bardzo go nienawidziła, to dlaczego z nim mieszka?

Tłumiąc ponure rozważania, począł rozglądać się po sypialni, co nie poprawiło wcale mu 

nastroju: ogromne, odrażająco brzydkie łoże z baldachimem i ciężkie zasłony z tego samego 

background image

materiału co kapa, kojarzyły się z burdelem, chociaż nie wiedział nawet, czy był kiedyś w 
jakimś. 

Być może zamieszkał tu niedawno, ale co takiego zrobił, czego Caitlin nie mogła mu 

wybaczyć? Czyżby miał kochankę? Nie chciało mu się w to wierzyć, ale cóż on wiedział o 
sobie? To, że czuł podniecenie, ilekroć Caitlin pojawiała się w pobliżu, nie oznaczało jeszcze, 
że pozostawał obojętny na inne kobiety. 

Coś mu jednak mówiło, że to mało prawdopodobne. 
Może więc wyolbrzymiał powody ich separacji?
Może Caitlin nie chce po prostu sypiać z mężczyzną, który jej nie poznaje? Być może 

właśnie dlatego zadzwoniła wcześniej do pani Spriggs i poprosiła o przygotowanie dla niego 
oddzielnej   sypialni?   Wolał   przyjąć   taką   możliwość,   niż   pogodzić   się   z   myślą,   że   sam 
przyłożył rękę do urządzenia tego obrzydliwego wnętrza. 

Ale i to nie było żadne pocieszenie. W obecności żony odchodził niemal od zmysłów, za 

to gdy nie było jej w pobliżu, ogarniała go panika. Potrzebował jej i zastanawiał się, czy to 
tylko lęk przed nieznanym każe Caitlin zachowywać dystans. 

Westchnął   ciężko   i   zaczął   się   rozbierać.   Wysoko   umieszczone   okna   sypialni 

gwarantowały   całkowitą   prywatność.   Można   było   chodzić   tu   nago   bez   obawy   bycia 
podglądanym, co powinno go ucieszyć po okresie spędzonym w szpitalu. 

Postanowił wziąć prysznic. Nie obawiał się, że Caitlin może wejść do sypialni i zobaczyć 

go nagiego. Dopóki on nie wyjdzie ze swojego pokoju, na pewno będzie trzymała  się w 
pobliżu gosposi, pewna, że w obecności pani Spriggs mąż nie uczyni niczego, co mogłoby 
wprawić ją w zakłopotanie. 

Zapadał   już   zmrok,   zapalił   więc   stylowe   lampy   przy   łóżku   i   pomyślał,   że   z   całego 

wystroju wnętrza one są jeszcze najbardziej znośne. Ich mosiężne osłony rzucały przyjemne 
ciepłe refleksy na meble i zasłony. 

Przeszedł do garderoby, gdzie znalazł niczym nie wyróżniające się ubrania. Zaskoczyła 

go jednak ilość garniturów, spodni i marynarek. On sam to wszystko kupił? Otaczający go 
zewsząd luksus zaczynał drażnić i irytować. Nie spodziewał się po sobie czegoś takiego i nie 
wiedział, jak ma się w tym znaleźć. 

No tak, ale przecież wcześniej już powinien się domyśleć, że są zamożni. Z Nowego 

Jorku wracali  pierwszą  klasą, i  to zapewne  nie tylko  przez  wzgląd na  jego stan, a  Kate 
wspominała coś o ewentualności podróży concordem. Musieli być ludźmi nawykłymi do nie 
liczenia się z pieniędzmi. 

Czym więc się zajmował? Nie bardzo podobało mu się to, że pracuje dla swojego teścia, 

ale   tą   sprawą   mógł   się  ostatecznie   zająć   później.  Doktor   Harper   ostrzegał   go,   by  unikał 
sytuacji, z którymi  nie będzie potrafił  się uporać. Tymczasem  myśl,  że całe  dnie  miałby 
spędzać za biurkiem, budziła w nim żywy sprzeciw. 

Znów westchnął. Chciałby mieć już za sobą te pierwsze dni. Kiedy się zadomowi, spojrzy 

na wszystko trochę bardziej optymistycznie, nabierze otuchy i nauczy poruszać się jakoś w 
tym chaosie. A wcześniej czy później jakiś szczegół obudzi uśpioną pamięć i znów stanie się 
normalnym człowiekiem. 

background image

Zrzucił koszulę i zaczął zdejmować dżinsy. Nawet tak prosta czynność zdaje się dziwna, 

pomyślał,   walcząc   z  narastającą  paniką.   Dżinsy  kupiła   Caitlin  w  Nowym   Jorku,  na   jego 
wyraźną   prośbę.   Teraz   uświadomił   sobie,   jak   bardzo   nie   pasują   one   do   drogich   ubrań 
wiszących w szafach garderoby. 

Nie powinien o tym myśleć, powiedział sobie stanowczo i przeciągnął palcem po brodzie. 

Najpierw musi się ogolić i nie zważać na to, jak obce wyda mu się w lustrze jego własne 
odbicie. 

Założył biały szlafrok kąpielowy, który wisiał na drzwiach łazienki, i rozejrzał się po 

swoich   włościach:   marmur,   złocona   armatura,   ogromna   wpuszczona   w   podłogę   wanna 
mogąca   pomieścić   i   sześć   osób,   podwójna   umywalka   w   marmurowej   konsoli,   kabina   z 
prysznicem. 

Nic nie budziło w nim żadnych absolutnie wspomnień. Przynajmniej wie, kim jest, raz 

jeszcze napomniał się w myślach. Byłoby znacznie gorzej, gdyby nie miał tożsamości i nadal 
musiał tkwić w szpitalu. 

A jednak kiedy doktor Harper odczytywał dane z jego paszportu, brzmiały mu zupełnie 

bezosobowo,   niczym   informacje   wygrawerowane   na   tabliczkach   identyfikacyjnych,   które 
noszą idący na wojnę żołnierze... 

Zaczął oddychać szybciej. Skąd to skojarzenie, czyżby był kiedyś w wojsku, na wojnie? 

Zaraz! Caitlin powinna wiedzieć! Miał ochotę pobiec do niej od razu i zapytać, powstrzymała 
go jednak myśl o gosposi. Nie chciał wzbudzać niezdrowej sensacji. Poczeka, powiedział 
sobie, powściągając niecierpliwość. Będą mieli z Caitlin mnóstwo czasu na wyjaśnienia. 

Po kąpieli poczuł się znacznie lepiej. Nawet jego własne odbicie w lustrze nie było w 

stanie popsuć mu nastroju. Zaczynał wierzyć, że życie jakoś się ułoży. Zacznie od wspomnień 
z armii i stopniowo przypomni sobie przeszłość, a przede wszystkim – dowie się, dlaczego 
Caitlin od niego stroni. 

Założył ciemne spodnie, czarną koszulę z dzianiny i przejrzał się w lustrze. Pasek był 

trochę za luźny, mimo że zapiął go na ostatnią dziurkę, ale koszula prezentowała się całkiem 
dobrze. Musiał widocznie stracić na wadze w szpitalu, tylko dlaczego mokasyny są za ciasne?

Kiedy wyszedł z sypialni, usłyszał dochodzący z salonu szum odkurzacza. Pani Spriggs 

przystąpiła   jak   widać   do   wykonywania   swoich   codziennych   obowiązków.   Postanowił 
przywitać   się   z   nią   i   otworzył   drzwi.   Kobieta   w   średnim   wieku,   o   jasnych,   siwiejących 
włosach, wyraźnie zaskoczona jego pojawieniem się, natychmiast wyłączyła odkurzacz. 

– Dzień dobry – powiedział. Do diabła, czemu  patrzy na niego tak, jakby zobaczyła 

ducha? Czy już do końca życia będzie przerażał każdą napotkaną kobietę? Co jest z nim, do 
cholery, nie tak?

Pani Spriggs opanowała zmieszanie. 
– Aaa... dzień dobry, panie Wolfe – bąknęła pospiesznie. – Ja... zaraz skończę. 
–   W   porządku.   Proszę   sobie   nie   przeszkadzać.   –   Zastanawiał   się,   co   też   Caitlin 

powiedziała o nim gosposi. Albo rzeczywiście stał się po wypadku psychopatą, albo pani 
Spriggs autentycznie się go bała. 

– Jak... się pan czuje? – Gosposia uznała widać, że wypada zapytać o zdrowie. 

background image

Uśmiechnął się z wysiłkiem. 
– Dużo lepiej, dziękuję – odparł i włożył ręce do kieszeni spodni. – A... gdzie moja żona? 

Chciałbym z nią porozmawiać. 

– Poszła do Harrodsa – powiedziała gosposia spłoszonym głosem. – To dom towarowy, 

pani Wolfe lubi kupować tam jedzenie – zawahała się. – Wie pan, o czym mówię?

– Tak, słyszałem o Harrodsie, pani Spriggs – oznajmił sucho. – Wie pani, kiedy wróci?
– Pewnie niebawem. To blisko. Mówiła, że wychodzi tylko na chwilę. 
Skinął głową. Gosposia najwyraźniej czekała, by znowu włączyć odkurzacz, przeszedł 

więc   do   kuchni,   by   się   po   niej   rozejrzeć,   zanim   wróci   Caitlin.   Zrozumiał   natychmiast, 
dlaczego wyszła po zakupy: w szafkach znalazł jedynie kilka konserw, lodówka była prawie 
pusta. 

W kuchni poczuł się wyjątkowo swobodnie, dużo lepiej niż w tym buduarze czy też iście 

rzymskiej łaźni. Miał uczucie, że musiał już kiedyś tu gotować. A może po prostu sprzęty 
wydawały mu się znajome? Nie, to chyba coś innego. 

Rad, że to kolejna oznaka powracającej pamięci, czekał niecierpliwie na Caitlin. Gdy 

wreszcie się pojawiła, zaskoczyła go po raz kolejny swoją chłodną rezerwą wobec jego osoby. 
Jej zachowanie wykluczało wszelką bezpośredniość. 

Przypomniał mu się dialog przerwany przyjściem pani Spriggs. Niech to szlag, przecież 

nie mogą tak się czaić niczym dwóch zapaśników na ringu. W jakimś punkcie grzeczność 
musi ustąpić miejsca szczerości. 

Spojrzał na nią. Wyraźnie zdenerwowana, pako
wała jedzenie do lodówki. Udając, że nie zwraca na to uwagi, zaczął mielić kawę. Z 

czasem uda mu się zburzyć mur antypatii, który Caitlin wzniosła między nimi. 

Znów zerknął przez ramię. Patrzyła na niego zdumiona, jakby dziwiło ją to, że wiedział, 

gdzie szukać kawy. Nie próbował jej tego wyjaśniać. Niech sobie wytłumaczy, że to pamięć 
podprogowa, pomyślał gniewnie i nastawił ekspres. 

–   Kiedy   byłem   w   wojsku?   Przed   studiami   czy   po?   Caitlin   posłała   mu   zdumione 

spojrzenie. 

– O ile wiem, nigdy – oznajmiła, burząc jego nadzieje. – Pani Spriggs... nie pije kawy – 

dodała na widok trzech kubków. – Woli herbatę. 

background image

Rozdział 7

Widząc,   jak   bardzo   rozczarowaną   minę   ma   Nathan,   Caitlin   pomyślała,   że   właściwie 

powinna była skłamać. Najwidoczniej przypomniał sobie coś, kiedy jej nie było, uznał to za 
fragment swojej przeszłości i wróciła mu na chwilę nadzieja na to, że wszystko wróci do 
normy. Na chwilę – bo ona od razu pozbawiła go złudzeń. Ale przecież nie mogła uczynić 
inaczej – pamiętała doskonale przechwałki męża, jak to udało mu się uniknąć powołania do 
wojska. 

–   Jesteś   pewna,   że   nigdzie   nie   służyłem?   –   zapytał,   wyjmując   z   szafki   porcelanową 

filiżankę do herbaty. Skrzywił się. – Cholera, a już myślałem, że coś mam. Bo skąd niby 
wiem o żołnierskich identyfikatorach? Możesz mi powiedzieć?

–   Mnóstwo   ludzi   o   nich   wie   –   powiedziała   cicho   Caitlin,   zajęta   wypakowywaniem 

jedzenia. – Choćby z filmów. 

Westchnął bezradnie. 
– Widocznie bardzo chciałem sobie coś przypomnieć. Trudno. Teraz sam zaczynam w to 

wątpić. Dostałaś to, co chciałaś?

– Tak. 
Uświadomiła sobie, że mąż znowu stanął tak, by zablokować drzwi, ale tym razem nie 

bała się już jak wtedy, w sypialni. Dochodzące z salonu odgłosy krzątaniny pani Spriggs 
działały na nią uspokajająco. Poza tym  wiedziała, że wcześniej czy później będą musieli 
porozmawiać i że dłużej nie sposób go zwodzić. 

Uśmiechnęła się z wysiłkiem na widok jego wilgotnych włosów i pozwoliła sobie na 

neutralną uwagę:

– Widzę, że wziąłeś prysznic. Zapomniałam ci powiedzieć, że w szufladzie w twojej 

garderobie jest suszarka. 

–   Suszarka?   Nie   przypominam   sobie,   żebym   kiedykolwiek   używał   suszarki.   Mam 

wrażenie, że włosy schły mi zawsze same. I chyba powinienem się ostrzyc, co?

– Och, dlaczego? Nie sądzę... – ugryzła się w język. 
Powiedziała to bez namysłu i teraz poczuła na karku falę gorąca. Na litość boską, co ją 

opętało? To nie jej sprawa, jakie Nathan nosi włosy. 

Widząc, że czeka na dalsze słowa, skinęła nieporadnie głową i powiedziała:
– Wolę takie. 
– Naprawdę? – Spojrzał na nią, a ona przelękła się tego spojrzenia. 
W   jego   oczach   dostrzegła   coś,   czego   nie   widziała   nigdy   wcześniej.   Nie   rozumiała, 

dlaczego nagle wydał się jej taki bliski. Dotąd stać go było wyłącznie na brutalność, oschłość 
i cynizm, nigdy nie budził w niej podobnych uczuć, raczej strach, gdy pełna napięcia czekała 
na kolejny atak. A teraz... 

A teraz przesunął pieszczotliwie palcem po jej wargach, stanął blisko niej. Czuła aromat 

kawy,   którą   pił,   zapach   mydła,   którym   się   umył,   widziała   napięte,   męskie   muskuły   pod 
koszulą i jego zdrową cerę. Ciemne oczy, łagodne i miękkie jak aksamit, przypominały jej 

background image

jednak, jeśli w ogóle trzeba było przypomnień, jaką ogromną posiadał siłę i jak bardzo ona 
była wobec tej siły bezbronna. 

Próbowała uwolnić  się z tego transu, w który nieoczekiwanie  wprowadził  ją Nathan. 

Myśleć rzeczowo i konkretnie. Ot, choćby o tym, jak bardzo opaloną miał skórę. Bardziej 
opaloną   niż   zazwyczaj.   Ta   oliwkowa   cera   przywołała   w   jej   pamięci   osobę   Lisy  Abbott. 
Musiał z nią ostatnio spędzać sporo czasu w jakichś uzdrowiskach. 

Pomyślała o tym i od razu poczuła dojmujące ukłucie bólu. Chwila słabości minęła, w jej 

miejsce wróciła uraza. 

Dlaczego tak się w niego wpatruje? Co ją obchodzi, jak spędzał czas? Przecież to oszust, 

krętacz i wiarołomca. 

Gdy przysunął się jeszcze bliżej i nachylił ku niej głowę, poczuła wstręt. Nie dotknie jej. 

Ona mu na to nie pozwoli. Nie dotknie jej nie tylko teraz, ale też nigdy w życiu. Nawet jeśli 
zapomniał o istnieniu Lisy, ona pamiętała aż nazbyt dobrze. Był chory, ale przecież nie wolno 
dopuścić, by współczucie zagłuszyło zdrowy rozsądek. 

Nathan już sięgał do jej ust, gdy cofnęła się raptownie i udając, że nic się nie stało, wyjęła 

z lodówki kartonik ze śmietaną. 

Usłyszała za sobą ciche przekleństwo. 
– Co się z tobą dzieje? – zapytał gniewnie i odgarnął włosy opadające mu na czoło. – 

Chryste, Kate, jestem przecież twoim mężem. Długo będziesz bawiła się ze mną w kotka i 
myszkę?

– Jeszcze za wcześnie. – Wiedziała, że dopóki nie powie mu o Lisie Abbott, każda jej 

odpowiedź, każde słowo będzie brzmiało pusto i nieprzekonująco. 

– Za wcześnie? – zniecierpliwił się. – Na co za wcześnie? Na pocałunek? Na przywitanie 

w domu? Co się z nami dzieje? Nie rozmawiamy ze sobą? Jesteśmy w trakcie rozwodu, czy 
jak? Powiedz mi wreszcie. 

Caitlin przełknęła ślinę. 
– Ależ rozmawiamy. 
– Na jakiej stopie?
– Nie rozumiem. 
– Pytam, dlaczego zachowujesz się tak, jakbyśmy nigdy ze sobą nie spali. Jeszcze chwila, 

a powiesz mi, że jesteś dziewicą. Wiesz chyba, co w takich sytuacjach dzieje się z mężczyzną. 

– Nie musisz być wulgarny. 
– Czyżby? Mam wrażenie, że tylko w ten sposób mogę coś z ciebie wydobyć. 
– To nieprawda. Potrzebuję po prostu trochę czasu, to wszystko. Musimy poznać się od 

nowa. 

– Bzdura!
Mogła oczekiwać podobnej reakcji. Jego wybuch był czymś znajomym. Nathan nigdy nie 

liczył   się   ze   słowami.   Aż   dziw,   że   gdzieś   w   głębi   duszy,   po   tym,   jak   zobaczyła   go   na 
szpitalnym łóżku, i później, gdy rozmawiała z nim w samolocie, gdy przekonała się, że jej 
mąż umie być taktowny i delikatny; aż dziw, że po tym wszystkim spodziewała się czegoś 
innego. 

background image

Uznała, że nie ma sensu sprzeczać się z nim, kiedy jest w takim nastroju, i zajęła się 

przygotowywaniem kawy. Jego następne słowa zaskoczyły ją jednak. 

– Nie widzisz, że usiłuję zrozumieć, kim jestem? Nie zrozumiem, dopóki nie dowiem się, 

jak wygląda nasz związek – przemówił niemal błagalnie. 

Caitlin przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło. 
– Cóż... – zaczęła z wahaniem. 
– Ale ciebie to nie obchodzi, prawda? – przerwał jej. – Nie masz pojęcia, o czym ja w 

ogóle tutaj mówię, tak? Niby dlaczego miałabyś rozumieć? To w końcu tylko mój problem. 
Cholera jasna, napiłbym się teraz czegoś mocnego. 

– Naleję ci jeszcze kawy – powiedziała, udając, że nie wie, o co mu chodzi. – Może 

zjadłbyś coś? Nie jadłeś śniadania w samolocie. 

– O trzeciej rano? Daj mi spokój – burknął. Jego organizm ciągle jeszcze nie pogodził się 

z pięciogodzinną różnicą czasu między Londynem i Nowym Jorkiem. – Nie jestem głodny. 
Apetyt też zdaje się straciłem, razem z pamięcią. 

– Nathan... 
Ledwie otworzyła usta, w drzwiach kuchni pojawiła się pani Spriggs, ratując ją przed 

wypowiedzeniem słów, których później mogłaby żałować. 

– Skończyłam sprzątać w sypialniach, pani Wolfe – oznajmiła, uśmiechając się przy tym 

niepewnie do Nathana. – Jak przyjdę jutro, zrobię pranie. 

– Dziękuję. 
Caitlin   wiedziała,   że   może   w   pełni   polegać   na   tej   kobiecie.   Gosposia   nigdy   jej   nie 

zawiodła, chociaż Nathan czasami utyskiwał, że mu przeszkadza albo że źle prasuje jego 
koszule. Zwykle jednak obydwoje starali się schodzić sobie z drogi. 

Widząc,   że   żona   spogląda   na   niego   spod  oka,   uznał,   iż   jest  niepotrzebny,   i   wyszedł 

pospiesznie  z kuchni, nie zabierając nawet kubka z kawą, którą Caitlin przed chwilą mu 
przygotowała. 

Po chwili z holu doszedł odgłos zatrzaskiwanych drzwi frontowych. 
W pierwszym odruchu Caitlin miała ochotę pobiec za nim, przerażona myślą, że gotów 

zgubić się sam na ulicy. Zaraz potem zacisnęła dłonie na kuchennym blacie i powiedziała 
sobie, że powinna zostawić go w spokoju. 

– Poszedł? – zapytała pani Spriggs. 
Gosposia była osobą niezwykle gadatliwą i z natury wścibską. Ojciec uważał zresztą, że 

to Caitlin pozwala jej na zbytnią poufałość. Bywały jednak takie chwile, kiedy potrzebowała 
gadulstwa gosposi. 

– Na to wygląda  – odparła, podając pani Spriggs kawę. – Myśli  pani,  że sobie sam 

poradzi? Może powinnam iść za nim?

–  Bo ja wiem?   – zaczęła   pani  Spriggs,  uszczęśliwiona,   że  ma   okazję wyrazić   swoją 

opinię. – Zgubi się, to zawsze znajdzie się ktoś, kogo może zapytać o drogę. Niech się pani 
nie martwi, pani Wolfe. Dorosły przecież jest, a i wydał mi się całkiem... dorzeczny. Prawdę 
mówiąc, nie wyglądał na wariata. 

– Hmm... 

background image

Caitlin nie była taka pewna mężowskiej samodzielności. W każdym razie ze słów gosposi 

mogła   wnosić,   że   niczym   jej   dziś   nie   obraził.   Dziwne.   Przed   wypadkiem   często   na   nią 
pomstował, szczególnie gdy wracał po przepitej nocy, a ona bez najmniejszego zrozumienia 
dla jego bolącej głowy zaczynała hałasować odkurzaczem. 

– Jak długo to potrwa? – zapytała pani Spriggs. Caitlin nie próbowała nawet udawać, że 

nie rozumie, czego dotyczy to pytanie. 

–   Sama   chciałabym   wiedzieć   –   westchnęła   –   ale   w   przypadku   amnezji   nie   sposób 

cokolwiek przewidzieć. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży. 

Gosposia pokiwała głową. 
– I że pan Wolfe odzyska pamięć? – upewniła się na wszelki wypadek. 
– Oczywiście. 
– Oczywiście – powtórzyła ze smutkiem pani Spriggs. – Ale muszę pani powiedzieć, że 

teraz to pan Wolfe jest zupełnie w porządku. To znaczy... bardzo miły – dodała po chwili. 

Caitlin uśmiechnęła się smutno. Wiedziała doskonale, co tamta ma na myśli. Nathan się 

zmienił. Stało się coś, co spowodowało zasadnicze zmianę jego charakteru. Była tego pewna 
nawet wtedy, gdy widziała, jak unosił się gniewem. Nie był to ten sam gniew, co kiedyś. 
Czyżby jej mąż stracił pamięć, a wraz z nią wszystko to, co stanowiło o jego osobowości? 
Cóż to byłaby za ulga, gdyby odzyskał własną przeszłość, a jednocześnie pozostał taki, jakim 
był obecnie. To byłby prawdziwy cud. Tyle że cuda rzadko się zdarzają. 

– Cóż, próbuje jakoś odnaleźć się w tym wszystkim – stwierdziła z pozoru obojętnie, 

zastanawiając się, ile pani Spriggs naprawdę wie o ich związku. Gdy zaczęli sypiać osobno, 
musiała snuć własne domysły, tym bardziej że Nathan nigdy nie krępował się jej obecnością 
w czasie małżeńskich sprzeczek. 

W   niezręczną   rozmowę   wdarł   się   dzwonek   telefonu.   Caitlin   przeprosiła   gosposię   i 

przeszła   do   pokoju   obok.   Po   drugiej   stronie   nikt   się   nie   odezwał,   uznała   więc,   że   ktoś 
wykręcił zły numer. 

Odłożyła słuchawkę, westchnęła. Nie chciała się martwić o Nathana, nie chciała o nim 

myśleć, a jednak nie była w stanie odegnać od siebie niepokoju. 

Mógł chociaż powiedzieć jej, dokąd idzie. Jak sobie poradzi, jeśli nie rozpoznał nawet 

swego mieszkania? Czy będzie wiedział, jak się zachować, czy trafi z powrotem pod swój 
adres? Dobrze, że to nie dzwonił ojciec, pomyślała smętnie. Mogła sobie wyobrazić, jakby się 
zirytował na wiadomość, że Nathana nie ma w domu. 

Jakby   pobudzony   jakimś   telepatycznym   impulsem,   telefon   zabrzęczał   ponownie.   I 

oczywiście po drugiej stronie odezwał się ojciec. Caitlin opadła na fotel. Matthew Webster 
był ostatnią osobą, z którą miała ochotę w tej chwili rozmawiać. 

– Cat? – zagadnął zniecierpliwionym tonem, jakby nie rozpoznawał jej głosu. – Gdzieś ty 

się podziewała?

– Właśnie wróciłam z Nowego Jorku, nie wiedziałeś? – odparła z przekąsem, doskonale 

świadoma swojego sarkazmu. – Owszem, dziękuję, podróż mieliśmy dobrą, jeśli o to chciałeś 
zapytać. 

– Nie bądź taka wesoła, moja panno. – Ojciec nie miał za grosz poczucia humoru, ton 

background image

jego głosu wskazywał, że nie będzie tolerował żadnych kpinek. – Wiem, gdzie byłaś i kiedy 
wylądował twój samolot. Nie wiem natomiast, czemu do mnie od razu nie zadzwoniłaś. 

No właśnie, dlaczego? Caitlin zamknęła oczy i oparła głowę o miękki zagłówek fotela. 
–   Nie   miałam   kiedy   –   odparła,   uznając   ten   wykręt   za   wystarczająco   wiarygodny.   – 

Dopiero co wróciliśmy. Musiałam od razu wyjść. Miałam kilka spraw do załatwienia... 

– Miałaś, z pewnością – stwierdził Matthew Webster surowym tonem. – Ale powinnaś 

była zadzwonić. Wiesz przecież, jak się o ciebie martwię, Cat. – Przerwał na moment. – Jak 
tam nasz rekonwalescent? Przypomniał już sobie, kim jest?

– Nie. 
Caitlin otworzyła oczy. Nie podobał się jej sceptyczny ton głosu ojca. Ona mogła mieć 

swoje zastrzeżenia, ale nie chciała, by ktokolwiek poza nią wyrażał wątpliwości na temat 
stanu   zdrowia   jej   męża.   Skąd   ten   sceptycyzm?   Dlaczego,   zdaniem   ojca,   Nathan   miałby 
kłamać? O ile wiedziała, to wspierał zięcia na każdym kroku. A jednak w słowach Matthew 
Webstera znać było niedowierzanie. Mówił tak, jakby miał do czynienia z nastolatkiem, który 
udaje gorączkę, by uniknąć klasówki. 

– Rozumiem... – Ojciec najwyraźniej się zamyślił, bowiem przez chwilę nie odzywał się 

w ogóle i na linii słychać było tylko jego ciężki, powolny oddech. – Daj mi go do telefonu, 
może   mnie   uda   się   poruszyć   jego   pamięć   –   odezwał   się   wreszcie.   –   Znam   was   dobrze, 
kobiety.   Wszystkie  jesteście   takie   same.  Nie   potraficie  mówić  prosto  z  mostu.   Jak  tylko 
możecie, zawsze będziecie kluczyć, owijać w bawełnę... 

Caitlin skrzywiła się na te słowa. To typowe, pomyślała. Typowe dla jej stosunków z 

rodzonym ojcem. Kochała go oczywiście i wiedziała, że on ją kocha na swój własny sposób, 
ale nie potrafiła mu nigdy wybaczyć tej niewiary w jej możliwości i jej samodzielność. 

– Nie ma go w domu – powiedziała nie bez satysfakcji. Wiedziała lepiej niż ktokolwiek 

inny, jak bardzo ojciec nie lubi, gdy coś układa się nie po jego myśli. Gotowa była nawet 
dodać, że troska teścia niewiele Nathana obchodzi, ale nie pozwolił jej na to, pytając:

– Co znaczy, nie ma go w domu? A gdzie jest?
Spodziewała się takiej właśnie reakcji. W głosie ojca słychać było gniew. Nie, więcej niż 

gniew – prawdziwe wzburzenie, niemal wściekłość. Caitlin postanowiła złagodzić nieco ton, 
zatroskana nagle o ojcowskie nadciśnienie. 

– Poszedł sobie po prostu na spacer – odparła, choć prawdę powiedziawszy, nie miała 

pojęcia, co w tej chwili porabia Nathan. – Przeżywa naprawdę trudne chwile. Daj mu trochę 
odetchnąć, tato. 

W słuchawce zaległa pełna wrogości cisza. Caitlin słyszała oddech ojca i wiedziała, że 

pomny zaleceń lekarzy, usiłuje teraz powściągnąć gniew. Jego współczucie dla Nathana, o ile 
w ogóle mu współczuł, zostało wystawione na ciężką próbę. 

– Kiedy wróci? – zapytał w końcu. 
– Nie wiem, pewnie niedługo. 
– Dokąd poszedł?
– Nie wiem. 
– Na litość boską, Cat! – zawołał ojciec, jakby nie obecność zięcia była dlań osobistą 

background image

obelgą. – Zdawało misie, że jest chory!

– Nie jest chory, cierpi na amnezję – odparła, zadając sobie w duchu pytanie, dlaczego 

właściwie   wkłada   tyle   wysiłku,   by   bronić   Nathana.   Nie   podziękuje   jej   przecież   za   to.   – 
Naprawdę nie wiem, dokąd poszedł. Nie odmeldował się u mnie przed wyjściem. 

Ojciec prychnął ze złością. 
– Mówiłem ci już, nie bądź taka dowcipna, moja panno. To nie ja wypuściłem z domu 

człowieka,   który  nie   pamięta   nawet   własnego   nazwiska,   żeby   teraz   snuł   się   samopas   po 
Londynie. – Zaklął. – Brakuje ci piątej klepki, moja droga? Przecież gotów się zgubić. I co 
wtedy?

Caitlin westchnęła ze zniecierpliwieniem. 
–   Nathan   nie   pamięta   swej   przeszłości,   ale   nie   jest   półgłówkiem,   tato   –   oznajmiła, 

prostując się w fotelu. – Poza tym nie potrzebuje pytać mnie o zgodę. Robi to, na co ma 
ochotę. Wątpię, czy zatrzymałabym go siłą, nawet gdybym chciała... 

– Co to ma znaczyć? – W głosie Matthew Webstera zabrzmiała nuta podejrzliwości. – 

Pokłóciliście się? Jeśli tak, to chcę o tym wiedzieć. 

– Skądże znowu. – Caitlin za nic nie chciała, żeby ojciec nabrał takiego przekonania. – 

Nat jest po prostu... wytrącony z równowagi. Niecierpliwi się, chciałby jak najszybciej znów 
stać się sobą. Przypuszczam, że trudno mu się pogodzić z sytuacją, w której może polegać 
wyłącznie   na   relacjach   innych.   On   nie   przypomina   sobie   nawet   swego   mieszkania, 
pojmujesz?

Ojciec przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. 
– No cóż – odezwał się w końcu – nie siedzę w jego skórze i nie wiem, co czuje ten 

biedaczek, ale też nie miałem szansy się dowiedzieć, prawda, moja droga? Przyjdzie mi widać 
na to poczekać. Odwiedźcie nas w piątek wieczorem. Matka i ja chcemy, żebyście spędzili z 
nami weekend. Od dawna nie byliście razem w Fairings, a ja przy okazji będę mógł lepiej 
przyjrzeć się Nathanowi. 

I przekonać się, czy kłamie, tak? – miała ochotę zapytać, ale nie powiedziała tego głośno. 
– Nie wiem, tato – zawahała się, szukając gorączkowo jakiejś wiarygodnej wymówki, 

której mogłaby teraz użyć. – Dopiero wróciliśmy. Może Nathan powinien najpierw oswoić się 
z domem. 

–   To   dość   egoistyczne   z   twojej   strony,   Cat,   nie   sądzisz?   –   zareplikował   ojciec 

gwałtownie. – Chociaż raz mogłabyś pomyśleć o nas i o tym, co czujemy. Jesteś naszą córką, 
na miłość boską, a Nathan zięciem. Mamy chyba prawo przywitać go po powrocie. 

–  W   porządku  –  przystała  w  końcu  z  rezygnacją.   –  Zapytam  go,  ale  uprzedzam,   że 

namawiać nie mam zamiaru. Przed wyjazdem ze Stanów jego lekarz przestrzegał mnie przed 
ponaglaniem, przed zbytnim pośpiechem, przed zbyt dużą ilością wrażeń. Najbardziej w tej 
chwili potrzebny jest mu spokój. 

– Doprawdy? I zapewne dlatego, jak wolno przypuszczać, wyszedł z domu bez opieki, 

tak? – w głosie ojca znowu pojawił się sarkazm. 

– Nie. 
Caitlin nie była pewna, czy to tylko jej wrażenie, czy też krytycyzm ojca rzeczywiście w 

background image

jednakowym stopniu odnosi się do Nathana, co do niej. Matthew Webster nigdy nie potrafił 
zrozumieć, co to znaczy choroba. Sam po zawale natychmiast zapragnął wrócić do pracy. 

– A więc, zakładając, że twój mąż znajdzie drogę powrotną do domu, możemy oczekiwać 

was w piątek po południu, tak?

–   Dobrze   –   zgodziła   się.   –   Możemy   się   tak   umówić.   Zapytam   jeszcze   Janie,   ale   z 

pewnością nie będzie miała nic przeciwko temu, żeby nadal mnie zastępować. – Powiedziała 
to tylko po to, by go sprowokować. Wciąż nie miała pojęcia, kiedy będzie mogła wrócić do 
antykwariatu, ale wiedziała, jak bardzo ojcu nie w smak jest jej ostatnia praca. – To wszystko, 
tato?

– Niezupełnie – rzucił ostro. – Skoro już poruszyłaś ten temat, to musimy sobie coś 

wyjaśnić. Doskonale wiesz, że nie będziesz mogła pracować, dopóki Nathan jest... w takim 
stanie, prawda? Z jego głową wszystko jeszcze może się zdarzyć, a ja nie zamierzam opłacać 
pielęgniarki, która zajmowałaby się nim dwadzieścia cztery godziny na dobę. 

– Nikt cię o to nie prosi – odparła Caitlin pełnym urazy tonem. – Poza tym mówiłam ci 

przed chwilą, że nie musi opowiadać się przede mną. Muszę na niego uważać, ale nie będę go 
niańczyć, bo wcale tego nie wymaga. Ma w końcu swój własny rozum. 

– Czyżby? – Znów usłyszała owo charakterystyczne powątpiewanie. 
– A masz co do tego wątpliwości?
Nie   chciała   dłużej   ciągnąć   tej   nieprzyjemnej   rozmowy,   więc   bąknęła   jakieś 

usprawiedliwienie,   pożegnała   się   szybko   i   odwiesiła   słuchawkę.   Gdyby   tego   nie   zrobiła, 
zabrnęłaby prędzej czy później w jakąś ślepą uliczkę, wygadała się i zdradziła bolesną prawdę 
o swym małżeństwie. A tego przecież pragnęła uniknąć. 

Cóż, rzadko rozmawiała z ojcem na tematy osobiste i wolała, by tak pozostało. Z drugiej 

jednak strony, nie było łatwo dusić w sobie własne zmartwienia. Zwłaszcza ostatnio, kiedy jej 
życie  rozpadło się i nie wiedziała,  co dalej ma  z nim począć,  przydałby się ktoś, z kim 
mogłaby podzielić się kłopotami. 

Żałowała teraz, że nie łączą jej bliższe stosunki z matką. Nigdy się jednak do niej nie 

garnęła   i   od   samego   początku   usiłowała   naśladować   we   wszystkim   ojca.   Po   ślubie   z 
Nathanem, kiedy zaczęły się problemy, za późno już było, by cokolwiek zmieniać. Zwłaszcza 
że Daisy Webster miała wyjątkową słabość do swojego zięcia i choćby z tego względu nie 
nadawała się na powierniczkę. 

Pogrążona   w   niewesołych   myślach,   Caitlin   siedziała   nadal   przy   telefonie   z   filiżanką 

wystygłej   kawy   w   dłoni,   gdy   w   pokoju   pojawiła   się   pani   Spriggs.   Gosposia   właśnie 
wychodziła i chciała się pożegnać. 

–   Zostawiłam   kawę   w   podgrzewaczu,   w  razie   gdyby   pan   Wolfe   chciał   się   napić   po 

powrocie. – Zawahała się. – Nie martwiłabym  się na pani miejscu, proszę pani. Trafi do 
domu, a gdyby coś się stało, to mój Wayne pójdzie go szukać. I tak nie ma nic lepszego do 
roboty. 

Caitlin nie była pewna, czy Wayne’a uradowałaby arbitralna decyzja matki. Syn gosposi 

był   urodzonym   próżniakiem.   Jeśli   nie   snuł   się   gdzieś   w   podejrzanym   towarzystwie,   to 
przesiadywał w pubie albo wylegiwał się przed telewizorem, grając w gry komputerowe. 

background image

Sama jej o tym nie raz opowiadała. 

Pomimo wszystko Caitlin podziękowała pani Spriggs za propozycję, a kiedy gosposia 

wyszła, przeszła do kuchni i wylała resztę kawy do zlewu. Teraz, kiedy została sama, zaczęła 
się   niepokoić   coraz   bardziej.   Ojciec   miał   rację:   nie   powinna   była   wypuszczać   Nathana 
samego. 

Po raz kolejny tego dnia zdumiała się własnymi  myślami. Skąd ten niepokój, skąd ta 

niewygoda z powodu jego nieobecności, skoro dawniej najszczęśliwsza czuła się wtedy, gdy 
nie było go w domu i gdy pojawiał się tylko po to, by wziąć prysznic i zmienić ubranie? Nie 
krył wcale, że się z kimś spotyka – myślała, próbując wskrzesić niechęć do męża – a ona 
wiedziała, że większość czasu spędza z Lisa Abbott. 

Tym razem jednak wydawało się mało prawdopodobne, że opuścił mieszkanie, aby się z 

nią spotkać. 

Ano   właśnie.   Czy   to   nie   z   powodu   Lisy   Abbott   ona,   Caitlin,   odmawiała   wszelkich 

wyjaśnień, o które prosił Nathan? Czy nie robiła tak, bojąc się upokorzeń? Przez moment 
zdawało się jej, że jest gotowa wyjawić mężowi prawdę o jego zdradzie, ale właśnie wtedy 
pojawiła się pani Spriggs. Może gdyby nie to, przełamaliby lody i zaczęli wreszcie rozmawiać 
o zadawnionych urazach. 

Ażeby uciec od niemiłych myśli, postanowiła zadzwonić do Janie Spencer. Od chwili 

wyjazdu do Stanów rozmawiała z nią tylko raz, ponad dwa tygodnie temu. Przyjaciółka miała 
prawo wiedzieć, co się dzieje i czego powinna oczekiwać. 

Janie przywitała Caitlin z nie ukrywaną ulgą. 
– Cat? Jak się masz! Cieszę się, że cię słyszę. Strasznie mi ciebie brakowało. Kiedy 

wracasz do pracy?

– Nie wiem jeszcze. 
– Nie wiesz? Mówiłaś mi przecież, że Nathan nie odniósł poważnych obrażeń. Myślałam, 

że po waszym powrocie będziesz wolna. Nie musisz chyba go pielęgnować. Potrzebuję cię 
tutaj. 

– To nie takie proste. Widzisz, Janie... – zawahała się. Teraz żałowała, że dzwoniąc z 

hotelu w Nowym Jorku, nie powiedziała przyjaciółce wprost, jak się sprawy mają. – Nathan 
właściwie nie jest chory, ale... stracił pamięć. Nie pamięta niczego sprzed katastrofy. 

Janie wydała przeciągły gwizd. 
– Nie żartuj. 
– Nie żartuję. Nie mówiłam ci o tym wcześniej, bo myślałam, że to szybko minie. Jak na 

razie jednak jest prawie tak, jak było, chociaż ciągle mamy nadzieję, że to stan przejściowy. 
W każdym razie Nathan nie odzyskał jeszcze pamięci. 

– Jesteś pewna?
– Co to znaczy, czy jestem pewna?
– Skąd niby wiesz, że to amnezja? – zapytała Janie sardonicznie. – Może on tylko przed 

tobą gra?

– A co by przez to zyskał? – obruszyła się Caitlin, myśląc równocześnie, że znowu broni 

Nathana. Czemu jednak druga już z kolei osoba poddaje w wątpliwość fakt amnezji jej męża? 

background image

Przecież   nie   wymyślił   sobie   sam   tego   wszystkiego,   nie   zaplanował   katastrofy,   pobytu   w 
szpitalu... Zbyt dobrze pamiętała strach w jego oczach, by mogła w to uwierzyć. – Możesz mi 
wierzyć   albo   nie,   Janie,   ale   on   nie   udaje.   Nie   wie,   kim   jest   naprawdę   i   kim   będzie   w 
przyszłości. Nienawidzi tej niepewności tak samo, jak ja. 

– Hmm... – chrząknęła Janie, jakby nie była do końca przekonana. – Powiadasz więc, że 

nie możesz zostawić go samego, tak? Nie sądziłam, że to okaże się takie poważne. A jak ty 
sobie poradzisz?

– Nie wiem. Niewykluczone, że już niedługo będę mogła wrócić do pracy, ale na razie nic 

nie wiem. Wszystko zależy od tego, co Nathan zechce robić. 

–   Nathan?   Twoje   decyzje   mają   zależeć   od   widzimisię   tego   dupka?   –   Jame, 

wtajemniczona po części w kulisy ich małżeństwa, nigdy nie kryła swojego stosunku do męża 
wspólniczki. – Tylko mi nie mów, że ci go żal. Zasłużył sobie na to, jeśli chcesz znać moje 
zdanie. I powiem ci coś jeszcze, a ty możesz orzec, że jestem okropna, jeśli tak ci się podoba. 
Moim zdaniem byłoby znacznie lepiej, dla ciebie lepiej, Cat, gdyby tak już zostało. Ojciec nie 
mógłby chyba wymagać od ciebie, żebyś wciąż żyła z kimś, kto nie pamięta nawet twojego 
imienia. 

– Janie!
– Co? – prychnęła przyjaciółka – jestem okropna, tak? A ja ci powiem, że dość już przez 

niego wycierpiałaś. Pora, żebyś dała sobie z nim spokój, zaczęła wreszcie myśleć o sobie. 
Masz prawie trzydziestkę, Cat, czas płynie... 

– Wiem – teraz Caitlin występowała we własnej obronie – ale nie mogę go zostawić, ot 

tak, po prostu. Poza tym... – zastanowiła się przez chwilę, czy nie za wcześnie o tym mówić. 
– On się zmienił, Janie. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć, ale jest inny. Dużo łagodniejszy niż 
kiedyś, spokojniejszy, inny... 

– Daj spokój, proszę – głos Janie podniósł się o jedną oktawę. – Nie mów mi, że masz 

wyrzuty   sumienia.   Rozumiem,   że   jesteś   mu   w   tej   chwili   potrzebna,   ale   przecież   musisz 
widzieć,   że   on   cię   zwyczajnie   wykorzystuje.   Bóg   mi   świadkiem,   też   wolałabym   stracić 
pamięć, gdybym miała na sumieniu to, co on. 

– Janie!
– O Jezu, nie wołaj co chwila „Janie!”. Charakter kształtuje się w dzieciństwie. Człowiek 

nie zmienia się tak łatwo. 

– Pomimo to... 
– Nie chcę słyszeć  o żadnym  „pomimo  to”. Kto był  draniem,  draniem zostanie.  Nie 

zrobisz słowika z jastrzębia. Będziesz jeszcze płakać, jeśli zapomnisz o tej prawdzie. 

Caitlin   żałowała   już,   że   zaczęła   tę   rozmowę,   i   miała   szczerą   ochotę   skończyć. 

Tymczasem Janie nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. 

– A co z Lisa Abbott? – dopytywała się, jakby chciała ostatecznie udręczyć zbolałe serce 

Caitlin. – Czy ona też odeszła w nicość wraz ze wszystkimi wspomnieniami pana Wolfe’a? A 
może   od   początku   była   tylko   wytworem   wyobraźni?   Nie   pamiętasz   już,   ile   przez   nią 
wycierpiałaś? Do diabła, nie pozwól się więcej ranić!

– Nie pozwolę. 

background image

Nie   było   sensu   sprzeczać   się   z   Janie.   Jej   przyjaciółka   miała   dobre   intencje,   ale   nie 

rozumiała zawiłości sytuacji. 

– On nic nie pamięta, a ja nie mam zamiaru przypominać mu o Lisie – dodała. 
– Nie będzie Lisy, pojawi się inna – stwierdziła cierpko Janie. – Prędzej czy później 

będziemy musiały wrócić do tej rozmowy. Chodzi mi o ciebie, Cat. Lubię cię. Nie chcę, 
żebyś robiła z siebie idiotkę z powodu człowieka, który cię lekceważy. 

Caitlin pokręciła głową. 
– Bez przesady. To, że mu współczuję, nie oznacza jeszcze, że zamierzam pójść z nim do 

łóżka – oznajmiła poirytowana, nie zważając na dreszcz, który przebiegł jej po skórze, gdy 
wypowiedziała   te   słowa.   –   Musisz   zrozumieć,   że   jest   zupełnie   bezradny,   całkowicie 
uzależniony ode mnie.  Nie ma  nikogo. Nie może  liczyć  nawet sam na siebie.  Nie mogę 
zostawić go teraz, kiedy nie potrafi żyć samodzielnie. 

– Na pewno potrafi – prychnęła Janie. – Z amnezją czy bez, mężczyźni doskonale wiedzą, 

jak zdobyć to, na czym im zależy. Potrzebuje cię, więc jest milutki. Poczekaj, aż stanie na 
nogi, a wtedy zobaczysz. 

– Wtedy się zastanowię – powiedziała Caitlin, chcąc czym prędzej zakończyć tę drugą już 

tego dnia przykrą rozmowę. 

W słowach Janie, a wcześniej ojca, zbyt wiele było prawdy, by mogła przyjmować je ze 

spokojem. 

background image

Rozdział 8

Fletch Connor siedział samotnie w barze Caseya i wpatrywał się w rząd stojących przed 

nim pustych butelek po piwie. Nie zamierzał wypić aż tyle. W drodze do domu wpadł na 
kufelek, bo miał ponury nastrój i szukał zapomnienia. Co mu pozostało w życiu, jak tylko 
upić się raz na jakiś czas?

Jego   los   nie   obchodził   nikogo.   Z   czterech   córek   żadna   nie   interesowała   się   ojcem. 

Czasami tylko pojawiały się wnuki, żeby wyciągnąć od niego trochę grosza. Jedyne radości, 
jakie mu zostały, to pub i bilard, dwa, trzy razy w tygodniu. To wszystko. Na więcej nie było 
go stać. W maleńkim, sennym Blackwater Fork recesja dała się ludziom mocno we znaki i 
większość mężczyzn żyła, jak on, z zasiłku dla bezrobotnych albo z emerytur. 

To śmieszne, myślał, ale jedynym człowiekiem, na którego mógł naprawdę liczyć, był 

Jake. Chociaż tak źle traktował kiedyś tego chłopaka, nie było tygodnia, żeby pasierb do 
niego nie zajrzał. I wcale nie robił przy tym, w przeciwieństwie do zięciów, głupiej miny. Nie 
krzywił się i nie spoglądał w sufit, jak oni, kiedy przychodziło do płacenia za piwo. 

Teraz  Fletch  uświadomił  sobie ze smutkiem,  że nie widział  Jake’a od prawie dwóch 

tygodni. Po raz ostatni rozmawiali w dniu, kiedy pojawił się ten jego wycackany braciszek, 
Nathan. Cóż za błazen i półgłówek, pomyślał o nim z niechęcią. Dziwne, jak bardzo bracia-
bliźniacy mogą różnić się charakterami. 

No, ale czyja to w końcu zasługa, powiedział sobie z dumą. Prawda, był dla chłopaka 

surowy,   lecz   tak   właśnie   było   trzeba.   Braciszka   wychowywano   na   księcia,   i   co   z   niego 
wyrosło?

Niewykluczone   też,   myślał   Fletch,   iż   jakieś   znaczenie   miało   to,   że   Jake   w   wieku 

szesnastu lat poszedł do wojska. Wprawdzie wrócił z Wietnamu złamany i przybity, ale co 
armia, to armia. 

Sięgnął do kieszeni, wyciągnął garść drobniaków, przeliczył skrupulatnie monety. Starczy 

na jeszcze jedno piwo, jeśli do końca tygodnia ograniczy palenie. Podniósł się, poczłapał do 
baru i zamówił kolejnego budweisera. Co tam, i tak lekarz mówił mu, żeby mniej palił. Miał 
konował rację, bo gardło ciągle piekło jak wszyscy diabli. 

Z butelką w dłoni wrócił do stolika i do rozmyślań o przedłużającej się nieobecności 

Jake’a. Nie wierzył, by coś, co powiedział w porywie złości do Nathana, mogło popsuć ich 
stosunki. Chłopak znał przecież swojego brata jak zły szeląg i nie dałby mu posłuchu. 

Cholera,   tęsknił   do   tego   dzieciaka,   choć   przecież   nie   był   jego.   Jake   był   jedynym 

człowiekiem, którego obchodziło, czy stary jeszcze żyje. Reszta pewnie odetchnęłaby z ulgą, 
gdyby wreszcie na zawsze zamknął oczy. Bo prawdę mówiąc, od śmierci Andy’ego Peytona, 
on, Fletch, powoli gotował się do odejścia. Jeśli nadał będzie popijał ten bimber, który pędził 
od lat w szopie na podwórku, to nie powinien długo czekać. 

Taki to cholerny ludzki los... Pójdzie do piachu, a teraz, kiedy zabrakło Alice, nikt nawet 

nie uroni marnej łzy nad jego trumną. Ciekawe, czy czeka gdzieś tam na niego przez te 
wszystkie lata? A może zapomniała o nim i znalazła sobie innego, jak kiedyś za życia?

background image

I pomyśleć,  że tak się wyżywał  kiedyś  na biednym  Jake’u. Głupi był. Bił dzieciaka, 

dlatego że matka spała z innym. Wiadomo, chłopak nic nie zawinił, ale cały ból, jaki Fletch 
nosił w sercu, gdzieś musiał znaleźć swoje ujście. Ufał Alice, ślepo jej ufał, a ona zrobiła z 
niego głupca. No a że mały na każdym kroku przypominał mu sobą jej wiarołomstwo, to 
dostawał za swoje – a właściwie nie za swoje, bo przecież sam się na ten świat nie prosił. 

Do diabła, zanim nie pojawił się Jacob Wolfe ze swoimi pieniędzmi, żyli szczęśliwie. 

Pewnie, zdarzało się, że poniosło go czasami. Bywało, że jak wypił, to i ręka świerzbiała. Ale 
tak to już ułożone są sprawy na tym świecie, że mężczyzna w domu ma być panem i kwita. 

Bo przecież ciężko pracował, żeby wy karmić swoją gromadę, nawet to kukułcze jajo. 

Boże, jaki on był dumny ze swojego „syna”. Zaniedbywał córki i całą miłość przelewał na 
Jake’a.   Kiedy   zaś   dowiedział   się,   że   Alice   go   okłamała,   myślał,   że   zabije   obydwoje. 
Wydawało mu się, że wszyscy w miasteczku o wszystkim wiedzą i śmieją się z niego w kułak 
za jego plecami. To właśnie było najgorsze. 

Odgrażał   się,   że   wyrzuci   chłopaka   z   domu,   i   wyrzuciłby,   a   jakże,   gdyby   Alice   nie 

postawiła   się   wtedy   okoniem   i   nie   zagroziła,   że   i   ona   odejdzie.   Na   to   jedno   nie   mógł 
pozwolić. Poza tym, chcąc być przed sobą szczery, musiał przyznać, że gotów byłby oddać 
wszystkie cztery córki za jednego Jake’a. 

Wiedział, że chłopak się dotąd nie ożenił. Owszem, były w jego życiu kobiety, ale była 

też praca – zawsze na pierwszym miejscu. Nigdy nie powiedział tego głośno, ale Fletch był 
domyślny   i   podejrzewał,   że   Jake,   po   tym,   co   sam   przeszedł,   traktuje   obronę   młodych 
narkomanów jako swego rodzaju powołanie, misję, która ma sprawić, że świat choć trochę 
stanie się lepszy. Chciał ulżyć nieszczęśnikom pokrzywdzonym pTzez los, bo jego samego 
los z pewnością pokrzywdził. 

Dobry Boże, minęło dwadzieścia lat, a on ciągle słyszał krzyk chłopaka, kiedy ten budził 

się w nocy zlany potem. I ten jego wpółprzytomny bełkot. Nie przestawały nawiedzać go 
koszmary, których doświadczył w Wietnamie, i aż dziw, że od nich nie zwariował. Nigdy nie 
mówił o tym, co przeżył, a potem egzorcyzmował swoje lęki, rozwiązując problemy innych 
ludzi. Jako obrońca z urzędu zaskarbił sobie powszechny szacunek. 

Fletch   był   pewien,   że   Jake   niedługo   otworzy   własną   kancelarię.   Nieźle   jak   na   syna 

kierowcy ciężarówek. Bo niech ludzie gadają sobie, co chcą, ale Jake Connor był jego synem. 
Zgoda, płynęła mu w żyłach krew Jacoba Wolfe’a, ale wdał się w Connorów. Koniec, kropka. 
Bo dlaczego ten jego braciszek jest inny, a mówiąc konkretnie: gorszy?

Wspominając   chorobę   Jake’a,   Fletch   wrócił   wspomnieniami   do   Alice.   Opieka   nad 

chłopcem zbliżyła ich do siebie, nigdy wcześniej nie było między nimi podobnej zażyłości. 
Obwiniali się za to, że poszedł do wojska, a kiedy wrócił z Wietnamu – prawdziwy wrak 
człowieka – patrzyli bezradnie na jego ból. Trzy lata minęły, zanim wydobył się z piekła. 
Trzy lata opieki, terapii i najzwyklejszej, staromodnej miłości. 

Kiedy Jake wreszcie wydobrzał, Alice zachorowała na raka. Lekarze rozłożyli ręce. Nie 

byli w stanie jej pomóc. 

Obydwaj   rozpaczali,   ojczym   i   pasierb.   Może   wtedy   właśnie   zaczęła   się   ich   dziwna 

przyjaźń? Dawniej często darli koty, ale choć tyle było między nimi nienawiści, łączyło ich 

background image

jedno: obaj równie mocno kochali Alice. Kiedy było  już z nią bardzo źle, Fletch po raz 
pierwszy poczuł, że przez wzgląd na pamięć żony nie wolno mu opuścić jej syna. Cholera, nie 
było mu łatwo, rynek załamał się, firma przeżywała kryzys, a na dodatek Jake wybrał się na 
studia. Gdy jednak otrzymał wreszcie dyplom, Fletcha rozpierała prawdziwa duma. 

Patrzcie, chciało mu się mówić, oto pierwszy w rodzinie Connor z tytułem magistra!
Uniósł butelkę do ust i zobaczył, że jest już pusta. Zatopiony we wspomnieniach, osuszył 

ją nie wiedzieć kiedy, a mimo to w gardle wciąż czuł piekącą suchość. Czyżby dlatego, że łzy 
napłynęły mu do oczu?

Otarł   rękawem   wilgotne   powieki,   podniósł   głowę   znad   stołu   i   wtedy   właśnie   ujrzał 

Jacoba Wolfe’a. Zamrugał, zdumiony, na widok wroga. Tamten stał w drzwiach baru i mrużył 
oczy od gęstego dymu z papierosów, który spowijał wnętrze. 

Fletch zerwał się od stolika. Nawet po tylu latach bez trudu rozpoznał człowieka, który 

był sprawcą najgorszych nieszczęść w jego życiu. Co sprowadzało go do Blackwater Fork?

Tymczasem przybysz najwyraźniej dostrzegł i rozpoznał Fletcha, bo zatrzymał na nim 

wzrok i ruszył powoli w jego stronę, rzucając jeszcze w przejściu kilka słów barmanowi. 
Chociaż był blady i wychudzony, nie wzbudził we Fletchu żadnych ciepłych uczuć. To on 
przecież zrujnował mu życie. Gdyby nie Alice, dawno rozprawiłby się z niegodziwcem. 

– To ty, Connor? Jak się masz? – Podszedł do stolika i odezwał się uprzejmie. – Wiem, że 

patrzeć na mnie nie możesz, ale muszę z tobą pogadać. I to teraz. Usiądę, pozwolisz?

Fletch zacisnął pięści. Był wściekły. Już miał odprawić natręta, ale dojrzał, że Casey 

zmierza do ich stolika z tacą, na której pyszni się butelka drogiej whisky i dwie szklaneczki. 
Udobruchany tym widokiem, wbrew własnej woli opadł na krzesło, mrucząc coś, co Jacob 
odebrał   jako   przyzwolenie.   Nowo   przybyły   usiadł   naprzeciw   niego,   wyjął   z   portfela 
studolarowy banknot i rzucił go na tacę. 

– Potem odbiorę resztę, teraz zostaw nas samych – odezwał się do Caseya. 
– Tak jest, sir. 
Casey potrafił być irytująco służalczy, kiedy wietrzył grubszą forsę. Fletch zmierzył go 

lodowatym wzrokiem, a kiedy barman odszedł spokojnie, najwyraźniej ani trochę speszony 
nieprzychylnym spojrzeniem, stary przeniósł uwagę na butelkę. 

Jacob tymczasem napełnił szklaneczki i upił maleńki łyk. Aksamitna whisky spłynęła mu 

do gardła. Fletcha aż palce świerzbiały, by nalać i sobie, a potem poczuć na języku cudowny 
smak spirytusu i dębowych beczek. 

–   Dobra   –   ocenił   Jacob   i   spojrzał   mu   w   oczy.   Pije   jak   kobieta,   pomyślał   Fletch   ze 

wzgardą, żaden chłop nie sączy tak alkoholu. Smak przedniej whisky można wyczuć dopiero 
wtedy, kiedy człowiek weźmie solidny haust. 

– Czego chcesz? – zapytał nieprzyjaźnie, przechodząc od razu do rzeczy. – Nie mamy 

sobie nic do powiedzenia. 

– Pewien jesteś? – zapytał Wolfe spokojnie. Dziwne, pomyślał Fletch, takie pięć minut, 

takie chuchro, takie nic, a nie stropił się ani trochę jego aroganckim przyjęciem. Cholera, 
zaklął w duchu, czy nikt już się mnie nie boi?

– Pewien – odparł i wydął pogardliwie usta. – Zabieraj się stąd, i to szybko!

background image

Jacob westchnął tylko z rezygnacją i przesunął butelkę w stronę Fletcha. 
– Częstuj się – powiedział zmęczonym głosem – a ja pomyślę, od czego mam zacząć. 
Fletch zignorował zachęcający do picia gest i wyciągnął drżący palec w kierunku sąsiada. 
– Powinienem mózg ci rozkwasić, powinienem wybić ci wszystkie zęby i wepchnąć je do 

gardła, ledwie tu wszedłeś – warknął. 

– Daj spokój... – Jacob najwyraźniej nie wziął sobie do serca tej pogróżki. 
Fletch znów się stropił. Widać z upływem lat stracił dawną swadę i nie jest już tym, co 

kiedyś, zabijaką. Cóż, darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby, pomyślał sentencjonalnie i 
sięgnął po butelkę. Skoro nie może  sprawić, żeby tamten trząsł portkami na jego widok, 
niechże ma przynajmniej jakąś przyjemność z tego spotkania. 

– Kiedy po raz ostatni widziałeś Jake’a?
Fletch poderwał się na krześle, słysząc to pytanie. Od razu poczuł znajome ukłucie lęku, 

to samo, które czuł, kiedy Alice powiedziała mu, że wyniki nie wypadły najlepiej i lekarze 
kazali jej się raz jeszcze przebadać. Spokojnie, próbował odzyskać równowagę, Jacob prawie 
nie znał Jake’a. Nie może wiedzieć, czy chłopakowi coś się stało. Nie on. 

– Co ci do tego? – burknął, wzruszając niby to obojętnie ramionami. 
– Nie złość mnie, tylko powiedz, kiedy go widziałeś? A może już się nie kontaktujecie?
– Pewnie, że się kontaktujemy – odparł Fletch z urazą. – Raz w tygodniu, albo i częściej. 

On nie taki, żeby na amen zapomnieć o starym. Pamięta, kto koło niego chodził, kiedy wrócił 
z Wietnamu. 

– Nie przyjechałem rozmawiać o przeszłości, Connor. Nie będę też się spierał, kto byłby 

dla niego lepszym ojcem, ty czy ja. Chcę po prostu wiedzieć, kiedy widziałeś go ostatnio? 
Powiedz, czy kiedykolwiek próbował podawać się za Nathana?

– Co takiego? – oburzył się Fletch. – O co ci chodzi? Mój chłopak miałby udawać tego 

sukinsyna? Nigdy w życiu. Możesz mi wierzyć, że nie znosi was obu prawie tak samo mocno, 
jak ja. 

Jacob zwilżył usta łykiem whisky. 
– Tak uważasz?
–   Nic   nie   uważam,   durniu,   ja   wiem   na   pewno.   –   Fletch   wstał   z   niejakim   trudem, 

przewracając   opróżnioną   do   połowy   butelkę.   Chwiał   się   lekko   na   nogach.   –   Już   ci 
powiedziałem:  nic ci do nas. Spieprzaj stąd, bo nie mamy o czym  gadać. No, już! Albo 
pójdziesz sam, albo kark ci skręcę, ty... 

– Siadaj – powiedział Jacob z westchnieniem, niemal nie podnosząc głosu. – Uspokój się, 

człowieku. 

– Co, będziesz mi rozkazywał? – warknął Fletch i wpił w rozmówcę wściekłe spojrzenie 

przekrwionych oczu. – Mam swoje lata, ale potrafię jeszcze obić tę twoją mordę. Spytaj ludzi, 
każdy ci powie, że ze starym Fletchem nie ma zabawy. 

– Siadaj – powtórzył cierpliwie Wolfe. – Rozlałeś whisky za dwadzieścia dolarów. Mam 

zawołać szeryfa, żeby cię uspokoił?

–   A   spróbuj!   –   syknął   Fletch,   lecz   powoli   mijała   mu   ochota   do   kłótni.   Wiedział 

doskonale, że Ellis Hutchinson nie będzie się wahał ani chwili i z przyjemnością skorzysta z 

background image

okazji,   by   wsadzić   go   do   aresztu   na   dwadzieścia   cztery   godziny.   Po   śmierci   Andy’ego 
Peytona w Blackwater Fork zapanowały nowe porządki i wszystko obróciło się na gorsze pod 
tym względem. 

Jacob wciąż tkwił przy stoliku, więc i on usiadł z ociąganiem. Humor poprawił mu się 

nieco, gdy Wolfe skinął na Caseya i zamówił następną butelkę. 

– No, to gadaj, o co ci chodzi – powiedział znad pełnej znów szklanki. – Czemu tak się 

dopytujesz o Jake’a?

– Zaraz się dowiesz, poczekaj chwilę. – Jacob zamknął w dłoniach swoją szklaneczkę. – 

Mówisz, że Jake nie jest zazdrosny o brata?

Fletch skrzywił się i zarechotał chrapliwie. 
– A o co miałby być zazdrosny? Gdybyś  zapytał, czy nie jest odwrotnie, to bym się 

zastanowił. Minęły jakieś dwa tygodnie, jak Nathan koniecznie chciał widzieć się z Jakem. 

– Nathan szukał Jake’a? – powtórzył Jacob. – Kiedy to było?
–   Toż   mówię   wyraźnie:   jakieś   dwa   tygodnie   temu.   Przyszedł   do   mnie,   szukał   jego 

numeru, mówił, że nie chce jechać do biura, kazał mi do niego dzwonić... 

Jacob był wyraźnie poruszony tą wiadomością. 
– Mówił, czego chce od brata?
Fletch posłał mu spojrzenie, mające świadczyć, że Jacob słabo się orientuje w zwyczajach 

swego syna. 

– Komu miał mówić? Mnie? – prychnął. – Akurat. Już to widzę. Przecież ma mnie za nic. 

Traktuje jak powietrze. 

Wolfe puścił mimo uszu ostatnią uwagę i zapytał krótko:
– Więc rozmawiał z nim... Długo tu zabawił?
– A skąd ja mam wiedzieć, jak długo zabawił? Umówił się z bratem w mieście i od tego 

czasu żadnego z nich nie widziałem. 

Blada zwykle twarz Jacoba stała się teraz biała jak szpitalne prześcieradło. 
– Nie myślisz chyba, że mógł... 
– Co mógł? – spytał Fletch i nagle zrozumiał, co Jacob chciał powiedzieć. Krew uderzyła 

mu do głowy. W jego oczach pojawiły się złe błyski. – Jeśli chcesz powiedzieć, że mój Jake 
pozbył się Nathana, żeby się pod niego podszyć, to... – przerażenie i wściekłość odebrały mu 
mowę – to uważaj, bo... bo... – Znów się poderwał, o mało nie przewracając stołu, ale Jacob 
był szybszy. Przytrzymał Fletcha i pchnął go z powrotem na krzesło. 

–   Nic   mi   nie   chodzi   po   głowie!   –  powiedział   ostrym   tonem.   –   Czy   ja   coś  w  ogóle 

powiedziałem?  Na  razie  tylko   pytam.   Chcę  się  dowiedzieć,   dlaczego  to  Jake   był   w  tym 
cholernym samolocie. 

Fletch znieruchomiał ze strachu. 
– W jakim samolocie?
– W samolocie, który runął na ziemię zaraz po starcie z Nowego Jorku. Nic nie wiesz? 

Nie czytasz gazet? W pobliżu lotniska Kennedy’ego wydarzyła się katastrofa. 

Fletch zadrżał, poczuł, że coś podchodzi mu do gardła, nie pozwala oddychać. 
– Czy Jake... nie żyje? Dopiero teraz mi to mówisz? Mój Jake nie żyje? – Łzy napłynęły 

background image

mu do oczu. 

–   Jake   żyje   –   odparł   zniecierpliwiony   Jacob.   –   Żyje,   ale   stracił   pamięć.   Na   liście 

pasażerów był Nathan i teraz Jake’a biorą za Nathana. Hej – potrząsnął ramieniem otępiałego 
nagle Fletcha – słyszysz, co do ciebie mówię? Żyje. Odwiedziłem go w szpitalu. To był on, 
Jake, nie żaden Nathan... 

background image

Rozdział 9

– Życzy pan sobie jeszcze?
Podniósł głowę i spojrzał rozkojarzonym wzrokiem na kelnerkę, która stała przy jego 

stoliku z dzbankiem pełnym kawy. Skulił się, przekonany, że mu się przygląda podejrzliwie, 
w końcu jednak uznał, że jest tylko zniecierpliwiona, bo nie dał jej napiwku. 

Myślami był daleko od tej podłej knajpy, w której się zaszył, by rozważyć spokojnie, co 

ma dalej ze sobą robić. Nikt nie wiedział, gdzie się podziewa, a nawet gdyby go odnaleźli, to 
przecież nie robił nic złego. Ot, siedział sobie spokojnie nad kubkiem wystygłej kawy. Na 
razie, sprostował sam siebie. 

Początkowo wszystko wydawało się takie proste. Wszystko precyzyjnie obmyślił, ułożył 

sobie w głowie. Był zachwycony, że wpadł na pomysł zwrócenia się o pomoc do Jake’a. 
Zawsze   denerwowało   go,   że   choć   brat   wyrastał   w   gorszych   warunkach,   lepiej   mu   się 
powiodło   w  życiu.   Czy  tak   powinno   być?   Żeby   tamten   miał   wszystko,   czego   trzeba   do 
szczęścia, a on nic? Dlaczego jemu nic nie idzie? Dlaczego o nim nie mówią, że jest zdolny, 
sympatyczny... dobry?

Niech to diabli, przecież tym razem dokładnie przemyślał swój plan. Wystarczyło, żeby 

przed lądowaniem samolotu Jake’a w Londynie zadzwonił do urzędu celnego na Heathrow i 
poinformował, że taki to a taki pasażer przewozi narkotyki. Niewielką ilość, niemniej dość, 
by napytać braciszkowi kłopotów i unieszkodliwić go na pewien czas. 

Zanim zdążył zadzwonić, usłyszał w radiu wiadomość o katastrofie. Pamiętał doskonale, 

jaka ogarnęła go wtedy radość. Przez następną dobę był przekonany, że jego kłopoty wreszcie 
się skończyły, że brat zginął, że wszystko wyszło jeszcze lepiej niż sobie zaplanował. 

A   jednak   nie.   Ponieważ   takie   już   miał   cholerne   szczęście,   że   nic   mu   się   nigdy   nie 

udawało, więc i tym razem cieszył się przedwcześnie. Wysłuchiwał kolejnych doniesień na 
temat wypadku i z każdym następnym rzedła mu mina. Wynikało z nich bowiem, że wielu 
pasażerom udało się ocalić życie dzięki błyskawicznie przeprowadzonej akcji ratowniczej. 

Zadzwonił   do   szpitala,   nie   podając   oczywiście   swojego   nazwiska,   i   to,   co   usłyszał, 

potwierdziło jego najgorsze obawy. Brat szczęśliwie przeżył. 

Szczęśliwie!
On zaś, zamiast uwolnić się wreszcie od kłopotów, przysporzył sobie tylko nowych, i to 

takich, których nigdy by nie przewidywał. 

Zastanawiał się nawet, czy nie pojechać do szpitala i samemu nie dokończyć sprawy; czy 

najzwyczajniej w świecie nie sprzątnąć Jake’a w ciszy szpitalnego gabinetu. Ale po pierwsze, 
był już wtedy w drodze do granicy kanadyjskiej, a poza tym nie miał pewności, czy potrafiłby 
to zrobić. Mówił sobie, że nawet gdyby się przebrał, ktoś jednak mógłby go rozpoznać, ale 
tak naprawdę nie miał po prostu odwagi zabić człowieka z zimną krwią. 

Skrzywił się na tę myśl. Kelnerka przyjęła chyba ten grymas do siebie, bo posłała mu 

obrażone spojrzenie. 

– Ejże, co jest? Siedzi pan nad tą kawą już od dobrej godziny – powiedziała opryskliwie. 

background image

– Szef zaraz się przyczepi i każe, żeby zwolnił pan stolik. To jest zajazd, panie, nie żadna 
poczekalnia. 

Uśmiechnął   się   do   niej   potulnie.   Dość   miał   kłopotów,   by   wdawać   się   w   bzdurne 

sprzeczki. Kelnerka wykonywała w końcu tylko swoje obowiązki. Nie jej rzecz wiedzieć, o 
czym on myśli. 

–   Przepraszam,   panią   –   powiedział.   –   Nie   słyszałem.   Jestem   trochę   niewyspany. 

Musiałem się chyba zdrzemnąć. 

Dziewczyna zdawała się udobruchana grzecznymi przeprosinami. W takiej knajpie jak ta, 

nieczęsto chyba mogła je słyszeć. 

– Pan może miejscowy? – zainteresowała się, dolewając mu świeżej kawy i wskazując na 

światła miasteczka widoczne za oknem. 

Skinął   głową   w   podziękowaniu,   szukając   równocześnie   w   myślach   przekonującej 

odpowiedzi. Wolał nie mówić, że przyjechał tutaj zaledwie przed kilkoma dniami i że ta 
zapadła   dziura   o   krok   od   kanadyjskiej   granicy   nie   jest   wcale   celem   jego   podróży.   Nie 
mogłaby być. Zbyt przypominała Prescott. Ludzie w małych miastach są wszędzie tacy sami: 
lubią wtykać nos w nie swoje sprawy. 

– Jestem przejazdem – powiedział w końcu i posłodził obrzydliwą lurę, którą tylko w ten 

sposób   dawało   się   przełknąć.   Dobre   jednak   i   to,   w   tej   chwili   nie   byłby   w   stanie   zjeść 
czegokolwiek. 

–   A   co?   Wybiera   się   pan   na   północ?   –   Dziewczyna   najwyraźniej   miała   ochotę 

pogawędzić, korzystając z chwili wolnego czasu i z tego, że zajazd był prawie pusty. 

– Kto wie? – odparł i natychmiast pożałował, że powiedział zbyt wiele. – Ale prawdę 

mówiąc,   rozglądam   się   za   pracą   –   dodał   szybko.   –   Miałem   pecha.   Ostatnia   robota   się 
skończyła, dziewczyna wyrzuciła mnie z domu... 

No, teraz znacznie lepiej, pogratulował sobie w duchu. Dość informacji, by zaspokoić 

ciekawość kelnerki i wzbudzić jej sympatię. Ba, gdyby był w innym nastroju, może nawet 
poderwałby ją i wprosił się do niej do domu. To jednak nie wchodziło raczej w rachubę. 
Dziewczyna nie była zbyt atrakcyjna, dość miła, lecz niepiękna. 

A może to i lepiej? Lisa była piękna, a mimo to ich związek od dawna zmierzał donikąd. 

Tak, uroda to była jedyna rzecz, którą Lisa mogła mu zaoferować. 

Uśmiechnął   się   złośliwie   pod   nosem.   Wkrótce   przekona   się,   głupia,   jak   bardzo 

niewystarczająca była jej oferta. 

– Jak pan chce, mogę zapytać Eddy’ego, czy nie potrzebuje ludzi do pracy – zaofiarowała 

się dziewczyna, wskazując na ospowatego właściciela krzątającego się za barem. – Zna paru 
facetów w mieście  i jak sam nie da panu roboty,  to będzie wiedział przynajmniej, gdzie 
szukać. 

– E, nie sądzę. – Chciał, by zabrzmiało to jak skarga, ale z miny kelnerki wniósł, że 

poczuła się zbyta. 

– Jak pan chce – odparła i zadarłszy wysoko głowę, wróciła do baru. 
Gdy   zobaczył,   że   szepcze   coś   właścicielowi,   a   potem   obydwoje   spoglądają   w   jego 

kierunku, uznał, że pora znikać. Rzucił pieniądze na stół, wziął torbę i pospiesznie wyszedł na 

background image

parking. 

Ściemniało się. Na niebie wisiały ciężkie, ciemne chmury, niby przedwczesna zapowiedź 

zmierzchu. Powinien chyba wracać do motelu. Nie chciał, żeby na domiar wszystkiego ktoś 
go obrabował. 

Wsiadł do wypożyczonego samochodu, położył torbę na siedzeniu obok, ale jeszcze przez 

chwilę   nie   zapalał   silnika.   Nie   było   mu   wcale   spieszno   wracać   do   nory,   w   której   się 
zatrzymał.  Siedział tak długo w tym  zajeździe, bo nie miał ochoty tkwić w obrzydliwym 
pokoju hotelowym. Nigdy dotąd nie mieszkał w czymś podobnym, ale pensjonat był tani i 
zapewniał anonimowość – coś, co było mu potrzebne najbardziej, nawet jeśli ceną miałby być 
nocleg w fotelu, a nie w łóżku zasłanym pościelą tak szarą od brudu, że obrzydzenie brało od 
samego patrzenia. 

Westchnął. Gdyby mógł wiedzieć, co się dzieje w Nowym Jorku... 
W porządku. Co się może dziać? Brat leży w szpitalu. 
No tak, ale co powiedział o sobie? I czy ludzie Carla Walkera trafili już do niego? Na 

Boga, a ten drugi? Posłał już kogoś, żeby sprawdzić, czy on tam rzeczywiście jest?

Nie,   nie,   próbował   się   uspokoić,   dlaczego   właściwie   miałby   sprawdzać?   Ostatecznie 

wiadomo, że samolot spłonął i że wszystkie bagaże strawił ogień. Carl musi uwierzyć, że całą 
kokę trafił szlag. 

Zwilżył usta. Do diabła, ciągle ta dziwna suchość... 
Strach?
Może... 
Nie mógł pozbyć się myśli, że Carl nie da mu się tak łatwo wywinąć. Zbyt jest na to 

przebiegły.   A   jeśli   był   w   szpitalu   i   dowiedział   się   od   Jake’a,   że   Nathan   próbował   go 
przechytrzyć?

Zabrakło   mu   tchu.   Boże,   może   już   teraz   czekają   na   niego   gdzieś   na   granicy?   Och, 

prościej byłoby chyba wracać. 

Roześmiał się gorzko w duchu. Wracać? Po co? Żeby dać się zamknąć do pudła? Bez 

względu   na   okoliczności   Matthew   Webster   nie   da   się   przechytrzyć.   To   stary  lichwiarz   i 
pilnuje swego. A Walker, nawet jeśli dałoby się go jakoś udobruchać, i tak nie odpuści tego 
południowoamerykańskiego kontraktu. 

Pieprzony los! Będzie miał szczęście, jeśli w ogóle ujdzie z życiem. 
Gdyby jednak wiedział, co mówi jego brat... 
Tylko jedna osoba mogła mu pomóc się dowiedzieć. 

background image

Rozdział 10

Wyjechali do Fairings w piątek po południu. Za kierownicą siedziała Caitlin. Wzięła swój 

samochód,   a   duża   limuzyna   Nathana   została   w   podziemnym   parkingu.   Myślała,   że   mąż 
zaprotestuje,   gdy   wyprowadziła   swoje   nieduże   sportowe   auto   na   rozświetloną   jesiennym 
słońcem ulicę, ale nic nie powiedział. 

Czy to dziwne? Nie pamiętał przecież, czym zwykł jeździć. 
Przez ostatnie dwa dni prawie ze sobą nie rozmawiali. Już przedtem było między nimi 

fatalnie, ale z chwilą powrotu do domu ich stosunki pogorszyły się jeszcze bardziej. 

Gdy w środę wyszedł niespodziewanie, a potem ona nie mogła się go doczekać, chciała 

już   dzwonić   do   ojca   i   pytać,   czy   nie   powinna   zawiadomić   policji.   W   końcu   chodziło   o 
zaginięcie człowieka cierpiącego na amnezję. Powstrzymała ją jednak myśl, że ojciec uzna, iż 
to ona jest wszystkiemu winna i że przez nią chory człowiek przepadł jak kamień w wodę. 

Na   szczęście   Nathan   wrócił   –   i   to   w   beztroskim   nastroju   –   za   całe   swoje 

usprawiedliwienie mając jedynie to, że się zamyślił i stracił rachubę czasu. Gdzie był, nie 
powiedział.   Oznajmił   tylko,   że   chyba   przypomina   sobie   miasto,   ale   było   to   niewielką 
rekompensatą za chwile trwogi. 

Była  wściekła,  że zachował się tak lekkomyślnie,  i nie ukrywała  przed nim swojego 

nastroju. Po ostrej wymianę zdań zapanowała w domu pełna napięcia cisza. Caitlin mówiła 
sobie, że miała prawo być zła. Nathan brał przecież w dalszym ciągu lekarstwa, a poza tym 
przez cały dzień nic nie jadł. 

W   ogóle   na   każdym   kroku   starała   się   usprawiedliwiać   swoją   oschłość   i   rzeczowość 

wobec niego. Nie czuła się na przykład winna temu, że go rozczarowała, mówiąc, iż wcale nie 
był w wojsku. Czy mogła poradzić coś na to, że się mylił i roił coś sobie nieustannie? Na 
litość boską, jeśli tak bardzo zabolała go prawda, to po co w ogóle pytał? Nie było sensu 
kłamać,   byle   tylko   zapewnić   mu   dobre   samopoczucie.   Jeżeli   kiedykolwiek   ma   odzyskać 
pamięć, to niech jego świat, jego życie zbudowane będzie na prawdzie, nawet jeśli ta prawda 
jest bolesna. 

Do kolacji zasiedli w milczeniu. Pani Spriggs przygotowała przed wyjściem casserole 

kurczaka, które Caitlin podała z makaronem. Nathan prawie nie tknął jedzenia, a gdy go 
namawiała, oznajmił, że zjadł na mieście hamburgera. 

Informacja   ta   wprawiła   Caitlin   w   jeszcze   większą   wściekłość.   To   ona   umierała   tu   z 

niepokoju,   a   on   siedział   sobie   w   jakiejś   taniej   restauracji   faszerował   się   cholesterolem! 
Czegóż   jednak   innego   miała   się   spodziewać?   Nathan   nigdy   przecież   nie   liczył   się   z   jej 
odczuciami. Nigdy. Dlaczego utrata pamięci miałaby to odmienić?

Po kolacji zostawił ją samą, mówiąc, że idzie do łazienki. Gdy nie pojawił się po dwóch 

godzinach, zajrzała zaniepokojona do jego pokoju, choć robiła to wbrew sobie. A on spał 
sobie smacznie na łóżku, nie umyty i nie przebrany do snu. 

Najwyraźniej zmogło go zmęczenie. Stała nad nim przez chwilę, wahając się, czy nie 

zdjąć zeń ubrania, ale w końcu zrezygnowała. Bała się, że może fałszywie zrozumieć jej gest. 

background image

Zdjęła mu tylko buty i przykryła go kocem, by nie zmarzł w nocy. Nie poruszył się nawet. 
Przez krótką chwilę, gdy patrzyła, jak smacznie śpi, poczuła ulgę, a nawet tkliwość, szybko 
jednak zdusiła w sobie te uczucia. 

Następnego dnia rano odebrała telefon od neurologa, który, najwyraźniej na prośbę ojca, 

deklarował chęć opieki nad Nathanem i proponował wizytę w swojej klinice. Zaskoczona, 
wstępnie umówiła męża na następny tydzień. 

Była   zła,   że   ojciec   znów   próbuje   dyrygować   jej   życiem   i   że   znowu   się   wtrąca. 

Oczywiście,   Henrik   Neilson   był   jego   przyjacielem,   zadzwonił   do   niej   osobiście   zamiast 
wyręczyć   się   sekretarką,   a   jako   specjalista   mógł   okazać   się   bardzo   pomocny   w 
rekonwalescencji jej męża; niemniej było to wtrącanie się w jej sprawy, czyli coś, czego nie 
znosiła najbardziej. Ojciec nie miał prawa ingerować we wszystko. Nathan miał w końcu 
swojego lekarza, a poza tym był sceptyczny wobec medyków skaczących wokół jego osoby. 
Czuł, że jest dla nich jedynie interesującym przypadkiem i że w gruncie rzeczy nic nie są w 
stanie dla niego zrobić. 

Kiedy więc zadzwonił doktor Neilson, nie wołała nawet Nathana, pewna, że jeszcze śpi. 

A jednak nie spał. Wszedł po chwili do salonu, ubrany w dres do joggingu, a ona przeżyła 
szok,   widząc   go   o   tej   porze   w   takim   stroju.   Spocony,   owiany   porannym   chłodem,   z 
rozwianymi   włosami,   spodobał   się   jej   i   obudził   w   niej   mimowolną   tęsknotę   –   uczucie, 
którego nie powinna dopuszczać do własnej świadomości. 

–   Gdzie   byłeś?   –   zapytała   ostrzej   niż   zamierzała,   niepomna   podjętego   poprzedniego 

wieczoru   postanowienia,   by   nie   wtrącać   się   w   jego   sprawy.   Skoro   nie   chciał   pomocy, 
powinna trzymać się z boku i nie wdawać w ciągłe utarczki na temat jego zdrowia. 

–   Biegałem   –   odparł   po   chwili,   tak   jakby   się   zastanawiał,   czy   ma   odpowiedzieć 

podniesionym  głosem, czy normalnie. – Mam cię prosić o pozwolenie za każdym razem, 
kiedy chcę wyjść? – zapytał spokojnym tonem, który zbił ją nieco z tropu. – Wziąłem twoje 
klucze. Zostawiłaś je na stole. 

Caitlin nie odpowiedziała, żeby go nie prowokować. Nie mogła jednak nadziwić się temu, 

że zaczął dbać o kondycję i uprawiać ćwiczenia. Kiedy to podjął taką decyzję? Może dlatego 
wyglądał szczupłej i dawne ubrania były dla niego nieco za luźne?

Bała się później, że będzie komentował jej wieczorną wizytę w jego sypialni, on jednak 

nie powiedział nic na ten temat. Skoro Nathan milczał, ona też nie wracała do tej sprawy. 
Może nawet nie pamiętał, że okryła go kocem? Nie wiedzieć czemu, była zadowolona, że nie 
widział jej w koszuli nocnej i w szlafroku. W obecności Nathana czuła się dziwnie bezbronna. 

Gdy poszedł wziąć prysznic, przeszła do kuchni, by przygotować śniadanie. Przy jedzeniu 

zaś wspomniała o telefonie od Henrika Neilsona. 

Wbrew jej obawom mąż przyjął wiadomość obojętnie. 
– Widzę, że twój ojciec też mi nie ufa – mruknął tylko, nalewając sobie drugi kubek 

kawy. – Czego się boi? Że zniknę z jego ciężko zarobionymi pieniędzmi?

–   Co   ty   opowiadasz!   –   Caitlin   nie   podobała   się   ta   uwaga,   nawet   jeśli   była 

usprawiedliwiona. – Doktor Harper też mówił, że powinieneś być pod kontrolą specjalisty. 

– Tak, powiedział również, że prześle historię choroby mojemu lekarzowi w Londynie – 

background image

przypomniał jej Nathan. – Nie mówił nic o tym, że powinienem znaleźć neurologa. Skoro 
jednak ojciec się upiera, niech tak będzie. Choć wątpię, by ktokolwiek umiał mi pomóc. 

Caitlin spojrzała na niego z zakłopotaniem. 
– Nie wiem, czy pamiętasz... Mój ojciec jest bardzo... opiekuńczy. 
–   Właśnie.   –   Nathan   odwzajemnił   jej   spojrzenie.   –   Może   nawet   za   bardzo.   Czy 

powiedział ci, żebyś nie szła ze mną do łóżka, dopóki mnie nie obejrzy?

– Nathan! – Caitlin była równie zaskoczona, co przerażona. – Nie sądzę... myślę, że 

powinniśmy... że potrzeba nam... 

– ... trochę więcej czasu, wiem – dokończył Nathan z ironią w głosie. – Już to od ciebie 

słyszałem. Ale chiałbym dowiedzieć się wreszcie, o co tu tak naprawdę chodzi. 

Nie wiedząc, co ma powiedzieć, Caitlin wstała, by przygotować kolejny dzbanek kawy. 

Była   zmieszana   i   całkowicie   rozbita.   Pomimo   wszystkich   zadrażnień   i   nieporozumień, 
pomimo przeszłości, która kładła się cieniem na ich obecnych stosunkach, Nathan ją pociągał, 
a ona bała się swoich odczuć i reakcji. 

Dalsza część przedpołudnia minęła w miarę spokojnie. Obecność pani Spriggs działała 

neutralizująco i chroniła przed poruszaniem niewygodnych tematów. Po południu natomiast 
zadzwonił ojciec i dopiero wtedy Caitlin przypomniała sobie, że nie powiedziała Nathanowi o 
zaproszeniu do domu rodziców. Chciała zrobić to teraz, zasłaniając słuchawkę aparatu, ale 
gdy spojrzała w stronę męża, zobaczyła, że drzemie, i nie chciała go budzić. 

– Jutro się z nim zobaczysz,  tato  – zaprotestowała,  gdy Matthew Webster  zaczął  się 

domagać, by obudziła Nathana. – Poza tym naprawdę nie wiem, co spodziewasz się od niego 
usłyszeć, skoro nie pamięta nawet twojego imienia. 

–   To   się   jeszcze   okaże   –   mruknął   ojciec,   zupełnie   jakby   chciał   potwierdzić,   że 

przypuszczenia Nathana, jakoby teść nie wierzył w jego amnezję, były słuszne. 

W piątek rano, zanim wyszła z mieszkania, upewniła się najpierw, czy Nathan jeszcze 

śpi.   Zostawiła   kartkę   z   poleceniami   dla   pani   Spriggs,   a   sama   wsiadła   w   samochód,   by 
odwiedzić swój antykwariat i Janie. Nie była jeszcze gotowa, by wrócić na stałe do pracy, ale 
czuła   potrzebę   rozmowy.   Chciała   podzielić   się   swymi   kłopotami   z   kimś,   kto   umiałby 
obiektywnie ocenić sytuację, i liczyła, że najlepszą do tego osobą będzie jej wspólniczka i 
przyjaciółka. 

Gdy już uściskały się na powitanie, Janie umieściła na drzwiach wywieszkę z napisem 

„Zamknięte”, po czym obydwie usiadły przy kawie. 

– Powiedz dokładnie, co się dzieje – zaczęła Janie, widząc, że Caitlin trudno jest zebrać 

myśli. – Nie jedziecie na weekend do Fairings?

– Nie... to znaczy tak, jedziemy. – Caitlin zacisnęła dłonie na kubku z kawą – Chciałam 

się zobaczyć z tobą przed wyjazdem. Tak strasznie dawno tu nie byłam. 

– Czy ja o tym nie wiem? – uśmiechnęła się Janie. – Myślałam jednak, że nie możesz 

zostawiać Nathana samego. 

– Chyba nie jest z nim tak źle... – zawahała się. 
Nie  była  pewna, jak dużo tajemnic  może  powierzyć  przyjaciółce.  – Prawdę mówiąc, 

wychodził już nawet sam z domu. Janie spojrzała na nią z niedowierzaniem. 

background image

– Wychodził? I co? Może brał samochód? Czy to rozsądne, Cat? Jesteś pewna, że pamięta 

wszystkie przepisy? Jest przecież Amerykaninem. 

– Nie mówiłam, że brał samochód. Był na spacerze, biegał... 
–  Jak to,  biegał?   Chyba   rzeczywiście   coś z  nim  nie  tak.  Od kiedy to  Nathan  dba  o 

kondycję?

Caitlin zaczynała czuć się nieswojo. Sama nie potrafiła udzielić odpowiedzi na te pytania. 

Nathan, z którym wróciła ze Stanów, był inny niż ten, którego znała wcześniej. Zostanie taki, 
czy na powrót stanie się sobą? – trzeba by być jasnowidzem, by to wiedzieć. 

– Nie wiem, ale widać, że to dla niego nie nowość. Zeszczuplał. 
– Poczekaj, Cat. Jesteś pewna, że mówimy o tym samym człowieku? To ten sam Nathan 

ze swoją skłonnością do kieliszka? Biega? Zeszczuplał?

Caitlin oblała się rumieńcem. 
– Sama nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – To ten sam człowiek, a jednak... Zmienił 

się. Naprawdę. 

Janie zasępiła się i spojrzała na przyjaciółkę uważnym wzrokiem. 
– Coś mi tu nie gra. – Pokręciła głową. – Gdybym cię nie znała, gotowabym pomyśleć, że 

mówisz to z uznaniem. Czy to ma oznaczać, że się rozmyśliłaś i nie chcesz już rozwodu?

– Nie – zaprzeczyła Caitlin gwałtownie, ciągle zarumieniona. – Chcę, oczywiście. Ale 

chciałabym też... żebyś go zobaczyła. 

– Dlaczego?
– Nie wiem. Jest jakiś... odmieniony. 
– Odmieniony? – zamyśliła się Janie. – Szczuplejszy, pokorniejszy, a tobie go żal, tak?
– Tak. 
– Ale chyba nie zaczęło ci na nim zależeć?
– Nie. Tylko że... – urwała w pół słowa. Wciąż czuła na sobie baczny wzrok przyjaciółki. 

– To nie jest takie proste, Janie. Czasami sama już nie wiem, co myśleć. 

–   No   nie!   –   parsknęła   Janie.   –   To   po   prostu   śmieszne.   Mam   ci   przypomnieć,   jak 

zachowywał się w podróży poślubnej? Mam opowiadać, że ma kochankę? Ten człowiek to 
pasożyt, Cat. Robak, glista, tasiemiec. Myślałam, że to rozumiesz. Nie daj się znowu nabrać. 

– Nie mam zamiaru – zapewniła ją Caitlin, ale prawdę powiedziawszy, nigdy wcześniej 

nie czuła się równie niepewnie. 

Gdy więc po chwili rozległo się niecierpliwe pukanie do drzwi, przyjęła je z niekłamaną 

ulgą.   Janie,   profesjonalistka   w   każdym   calu,   natychmiast   zajęła   się   klientką,   którą 
zainteresowała dziewiętnastowieczna lampa stojąca na wystawie, a Caitlin mogła skończyła 
kawę i uspokoić wzburzone myśli. Gdy klientka wyszła, i ona zaczęła się żegnać. 

Nie miała na razie nic więcej do powiedzenia, aczkolwiek mina Janie wskazywała, że to 

jeszcze nie koniec rozmowy i że przy najbliższej okazji wrócą do tematu. 

– Miłego weekendu – powiedziała jej z przekąsem na odchodne. 
Jadąc do domu, Caitlin zastanawiała się nad tym, czego nie powiedziała przyjaciółce. Czy 

starczy jej chociaż odwagi, by przyznać to sama przed sobą? Ale co, do licha ciężkiego, 
miałaby przyznać?

background image

Na lunch zrobiła omlet i sałatę, danie nie wymagające wiele wysiłku, które też zjedzone 

zostało bez entuzjazmu. Nathan nie pytał, gdzie była, a kiedy wstali od stołu, sięgnął po 
gazetę, podczas gdy ona poszła spakować rzeczy na wyjazd. 

W jednej walizce ułożyła swoje ubrania, drugą przeznaczyła dla Nathana. Obawiała się 

przez chwilę, że może przyjść za nią do sypialni, ale jak widać zupełnie niepotrzebnie, bo gdy 
weszła do salonu, zastała go wyciągniętego wygodnie na kanapie. Wygodnie i całkowicie 
obojętnie. 

– Gotowy? – zapytała, usiłując nadać swojemu głosowi naturalne, beztroskie brzmienie. 
Nathan wzruszył tylko ramionami. 
– Gotowy, jak zawsze – odparł i podniósł się z kanapy. 
Nigdy dotąd widok jego smukłego ciała tak na nią nie działał. Czuła, że traci kontrolę nad 

swoimi reakcjami, a świadomość tego była dla niej prawdziwym cierpieniem. 

Kiedy ruszali spod domu, pomyślała, że ojciec zapewne dostrzeże zmiany, jakie zaszły w 

zięciu, i że na pewno nie zaaprobuje jego sportowego stroju, na który składały się dżinsy i 
luźny sweter. 

Cóż, Nathan tak właśnie chciał się ubrać, a ona nie miała siły protestować. A przecież 

Matthew Webster nigdy chyba nie widział go ubranego inaczej niż w garnitur albo dobrze 
skrojone spodnie i marynarkę.  Jakby tego było  mało,  włosy jej  męża,  co prawda świeżo 
umyte, były z pewnością za długie jak na gust starszego pana i też mogły stanowić powód do 
irytacji. Ona jednak wolała go w takiej fryzurze. Spoglądała na miękkie kosmyki i musiała 
hamować się, by ich nie pogładzić – co oczywiście napawało ją wyłącznie przerażeniem. 

Gdy minęli Paddington Basin i zbliżali się do zjazdu na autostradę M40, pomyślała ze 

smutkiem, że ma większe powody do zmartwień niż wygląd męża. Co będzie, jeśli Nathan 
nigdy nie odzyska pamięci i nie będzie w stanie pracować?

Dla ojca byłoby to trudne do zniesienia. Nigdy wobec zięcia nie był cierpliwy, a ostatnio 

stał się wręcz niechętny i popędliwy. W rozmowie, jaką odbyli przed kilkoma miesiącami, 
Nathan dał jej do zrozumienia, że teść zrobił z niego kozła ofiarnego i że z chwilą pojawienia 
się Marshalla O’Briena jego pozycja w firmie została poważnie zachwiana. Przeklinał na 
Marshalla, jakby ten zabił mu ojca. 

Tu akurat Caitlin mogła się z nim zgodzić. Nigdy nie lubiła Marshalla i rozumiała, jak 

mógł działać na męża. Ten antypatyczny trzydziestolatek, niczym jakiś makiaweliczny duch, 
wszechobecna   szara   eminencja,   zdawał   się   ubezwłasnowolniać   Matthew   Webstera   i 
niepostrzeżenie   przejmować   ster   rządów   nad   firmą.   Było   to   dziwne,   bo   przecież   nigdy 
wcześniej ojciec nie dopuścił nikogo do siebie tak blisko. Ostatnio jednak zachowywał się 
tak, jakby to Marshall miał nad nim władzę, a nie odwrotnie. We wszystkim zdawał się na 
niego i ufał mu całkowicie. 

Osoba Marshalla doprowadzała Nathana do furii. Oczekiwał, że to on przejmie interesy, 

tymczasem został odsunięty na bok za sprawą jakiegoś obcego intruza. 

Co gorsza, nikt w firmie nie zgłaszał obiekcji wobec nowych porządków, pomimo iż 

Marshall O’Brien nie miał żadnego doświadczenia w branży, w której działali. 

Fakt,   nie   sprawował   jeszcze   wyłącznej   władzy,   Matthew   Webster   w   dalszym   ciągu 

background image

trzymał   w   dłoni   wszystkie   sznurki,   ale   wiedząc,   że   musi   uważać   na   zdrowie,   wyraźnie 
szykował jego na swego następcę. Nie Nathana, a jego – człowieka znikąd. 

– Czy to daleko?
Pytanie męża przerwało jej niewesołe rozmyślania. 
– Nie – odparła, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy. – W Bukinghamshire, blisko 

High Wycombe. Niecała godzina drogi. Nathan zmarszczył czoło. 

–   Buckinghamshire...   –   powtórzył,   wymawiając   powoli   każdą   zgłoskę.   –   To   nazwa 

hrabstwa, tak?

–   Mhm   –   Caitlin   przygryzła   lekko   wargę.   –   Pamiętasz   jednak   coś   z   geografii. 

Przypominasz sobie Brook’s End?

– Brook’s End?
– Wioska, w której znajduje się posiadłość moich rodziców – wyjaśniła Caitlin, widząc, 

że ta nazwa z niczym mu się nie kojarzy. – Opowiadałam ci o Fairings, prawda? To... 

– Tak, wiem, rezydencja twoich rodziców – dokończył za nią. – Nie jestem kompletnym 

idiotą, Kate. Pamiętam wszystko, co opowiadałaś mi po wypadku. Dziura w mózgu dotyczy 
tego, co działo się wcześniej. 

– Przypomnisz sobie – powiedziała pocieszająco, widząc jego przygnębioną minę. 
– Doprawdy? – zareplikował z ironią. – Czasami mam wrażenie, że jest ci to zupełnie 

obojętne. 

– Nieprawda!
Dotknęły ją te słowa, ale miała wrażenie, że on nawet tego nie zauważył. Patrzył przed 

siebie, kręcił głową i mówił powoli:

– Nie masz pojęcia, jakie to cholernie beznadziejne uczucie. – Przycisnął dłoń do skroni. 

– Jedna wielka pustka w głowie, nic, biała plama, czarna otchłań, nic... 

– Wiem, że ci trudno... 
– Jak wszyscy diabli – przytaknął cierpko. – Tym trudniej, że nie mam nikogo, na kim 

mógłbym  się oprzeć. Przykro mi to mówić, Kate, i naprawdę nie wiem, dlaczego tak się 
dzieje... ale zdaje mi się, że ty byś wolała, żebym już nigdy nie był taki jak przedtem. 

– Nieprawda. 
Była przerażona tym, co powiedział. Zaprzeczyła, jednak to zaprzeczenie nie trafiło do 

niego. Nie trafiło nawet do niej samej. 

– Nieprawda? – powtórzył cicho. – Przecież wszystko wskazuje na to, że każde z nas żyje 

własnym życiem. Tak ja to widzę. Nic nas nie łączy. Nawet nie sypiamy razem. 

– Wiele par ma oddzielne sypialnie – broniła się bez przekonania. – W tej sytuacji tak jest 

chyba nawet lepiej. 

– Lepiej dla kogo? – zapytał z wyrzutem. – Dla ciebie, bo mi nie ufasz? Bo nie chcesz 

być ze mną sam na sam?

– Przecież bywamy tylko we dwoje, nie przesadzaj. Chociażby teraz. 
– W samochodzie? Na szosie? Wiesz, że mówię o czymś innym. 
– Nie wiem. 
– Nie wiesz? Mam ci to narysować? Opowiedzieć, co mąż i żona mogą robić w łóżku?

background image

Caitlin  poczuła,   że  robi  jej  się  gorąco.  Zaciśnięte  na  kierownicy  dłonie  zwilgotniały. 

Gdyby teraz stała, ugięłyby się pod nią kolana. Mocniej nacisnęła na pedał gazu. 

– Uważaj! – krzyknął, gdy zamiast zjechać na prawy pas, zbliżyła się niebezpiecznie 

blisko do jakiejś ciężarówki. 

Niech to diabli, pomyślała gniewnie. Nie nawykła do podobnych uwag. Mąż i żona... w 

łóżku... Jak on śmie mówić o łóżku po tym wszystkim?

Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało. Caitlin uspokoiła oddech. Już myślała, że 

skończyli rozmowę na ten temat, gdy Nathan podjął przerwany wątek. 

– Domyślam się, że łatwo ci było mnie zwodzić, kiedy leżałem w szpitalu. Przychodziłaś 

na godzinę, dwie i nie musiałaś ukrywać swych prawdziwych uczuć. Teraz widzę, co się 
naprawdę z tobą dzieje, ale tego nie rozumiem. Od powrotu do Anglii uciekasz i wykręcasz 
się, ilekroć proszę o wyjaśnienia. 

Caitlin wciągnęła ze zniecierpliwieniem powietrze. 
– Przesadzasz. 
–   Czyżby?   –   Posłał   jej   ironiczne   spojrzenie.   –   A  więc   to   nie   z   racji   dzielących   nas 

nieporozumień postanowiłaś spędzić weekend z rodzicami? Nie zrobiłaś tego tylko po to, 
żebyśmy nie mogli być sami?

– Nie. – Caitlin wpatrywała się w szosę. – To był pomysł ojca. Chce cię zobaczyć. Matka 

też. Chcą mieć pewność, że... dobrze się czujesz. 

– I że nie kłamię, tak? Do diabła, powiecie mi wreszcie wszyscy, o co wam chodzi? 

Przecież   wiem,   że   był   zły   za   to,   że   pozwoliłaś   mi   wyjść   bez   opieki.   Dlaczego?   Jakie 
wymyśliłaś usprawiedliwienie, kiedy zadzwonił, a nie było mnie w domu?

– Nic nie wymyślałam – odparła. – Nie jestem małym dzieckiem i nie muszę się przed 

nim tłumaczyć. Poza tym nie miałam pojęcia, gdzie się podziewasz. 

– No właśnie. – Znów ze złością potrząsnął głową. – A ja chyba  nie potrafiłbym  ci 

powiedzieć,   gdybyś   zapytała.   Londyn   wydaje   mi   się   nawet   znajomy,   ale   na   pewno   nie 
Knightsbridge. Słyszałem o Harrodsie, jednak Wellesey Square w ogóle nie pamiętam. 

Caitlin westchnęła tylko bezradnie. Na Wellesey Square stał dom, w którym znajdowało 

się ich mieszkanie. 

Na powrót skupiła uwagę na drodze. Dojeżdżali właśnie do krzyżówki na Wendover i 

Princess   Risborough   i   musiała   uważać,   by   pojechać   we   właściwym   kierunku.   Po   chwili 
skręciła w boczną szosę, prowadzącą do Brook’s End. 

Spojrzała kątem oka na Nathana. Widziała, że śledzi pilnie drogowskazy, ale że nic mu 

one nie mówią. Nazwy mijanych wiosek, Bledlow i Owlwick, były mu równie obce, jak ich 
własne mieszkanie. Zrobiło jej się go żal... 

W   sumie   jednak  jej   nastrój   był   znacznie   lepszy   niż   gdy  wyjeżdżali   przed   godziną   z 

Londynu. Chociaż od dwudziestego pierwszego roku życia mieszkała w tym mieście, lepiej 
czuła się na wsi, a Brook’s End, położone z dala od głównych szlaków, było jednym z tych 
sennych miejsc, które zdawały się trwać nadal w minionej epoce i do którego zawsze wracała 
z radością, pewna, że tu znajdzie spokój i ukojenie. 

Chaty   usytuowane   były   tu   wokół   gminnego   błonia,   a   jeden   jedyny   sklepik   pełnił 

background image

jednocześnie rolę poczty. W herbaciarni można było spotkać się, by wymienić plotki, mały 
kościółek  pod wezwaniem  świętego  Audena zaspokajał  potrzeby duchowe,  zaś pub „Pod 
Rumakiem” dla odmiany – bardziej przyziemne. 

Fairings położone było za wsią, w wielkim parku. 
– Bardzo tu arystokratycznie – powiedział Nathan z przekąsem, gdy minęli żelazną bramę 

z   kordegardą   służącą   za   domek   ogrodnika.   –   Twoi   rodzice   są   ziemianami?   Macie   tytuł 
szlachecki?

– Nie – odparła Caitlin krótko, nie chcąc wszczynać kolejnej dyskusji. 
– Witam, witam, pani Wolfe! – Na spotkanie gościom wyszedł ogrodnik, Ted Follett. – 

Miło pana znowu widzieć, panie Wolfe! – Skłonił się uprzejmie, mnąc czapkę w dłoniach. 

Nathan rzucił Caitlin przelotne spojrzenie, po czym uśmiechnął się nieznacznie. 
– Dzień dobry. I ja się cieszę, że jestem tu z powrotem. 
– Żywopłot pięknie wygląda, panie Follett – wtrąciła pospiesznie Caitlin, idąc w sukurs 

mężowi. – I tyle jagód. Ciężką będziemy mieli zimę?

– Ano, tak mówią – odparł staruszek, nie spuszczając oczu z Nathana. – Pewnikiem 

tęskno panu, żeby sobie kilka dni odetchnąć. 

– Owszem – powiedział Nathan niepewnie. Follett podrapał się w głowę i wdział czapkę. 
– Co to była za zgryzota, kiedy my usłyszeli o wypadku. Takeśmy sobie mówili z Ellie, 

że to musiała być straszna rzecz dla pana. 

– Rzeczywiście. 
Caitlin usłyszała ton niechęci w głosie męża i zaniepokoiła się, żeby Nathan nie obraził 

jakimś nierozważnym słowem starego Teda. Poprzednio często mu się to zdarzało. On jednak 
uśmiechnął się tylko nieznacznie i powiedział:

– No cóż, naprawdę miło pana widzieć, panie Follett. Proszę pozdrowić ode mnie żonę. 

Pewnie się jeszcze zobaczymy przed moim wyjazdem. 

Caitlin   natychmiast   nacisnęła   na   gaz   i   ruszyła   podjazdem,   zostawiając   zdumionego 

staruszka przy bramie. 

–   Nie   ma   żadnej   pani   Follett   –   wyjaśniła,   gdy   mąż   spojrzał   na   nią   urażony,   że   nie 

pozwoliła dokończyć mu rozmowy. – Follett jest starym kawalerem. Ellie to jego siostrzenica. 
Powinnam była cię uprzedzić. 

Nathan uśmiechnął się żałośnie. 
–   Nieważne.   Dziadek   pomyśli   najwyżej,   że   się   upiłem,   albo   że   jestem   oszołomiony 

lekami. Informuj mnie na przyszłość o podobnych rzeczach. Nie chcę popełniać podobnych 
gaf. 

– Nie będziesz. 
Chciała, by zabrzmiało to poważnie, lecz zabrzmiało raczej jak żart. Nathan uśmiechnął 

się na te słowa, a kiedy się uśmiechnął, zupełnie straciła głowę. 

background image

Rozdział 11

Siedział   na   kanapce   pod   oknem   i   udawał,   że   spogląda   w   mroczny   ogród.   Świadom 

nerwowej  krzątaniny  za  jego plecami,   milczał,  żeby nie  irytować   i  nie  niepokoić  Caitlin 
jeszcze   bardziej.   Jego   żona   krążyła   niespokojnie   między   sypialnią   a   garderobą   i 
rozpakowywała ich walizki. Zachowywała się przy tym tak, jakby oczekiwała, że on, jej mąż, 
za chwilę na nią się rzuci. W pewnym sensie miała prawo tak myśleć, bo nie zaprotestował, 
kiedy matka wyjaśniła im, że będą spali razem. A nie zaprotestował dlatego, że wiedział, iż to 
jedyna szansa, by uratować ich związek. 

Co za ironia losu, myślał. Caitlin jechała tutaj z nadzieją, że w Fairings będzie wreszcie 

bezpieczna,   że   uda   jej   się   uspokoić   skołatane   nerwy   i   dojść   do   siebie,   a   tymczasem 
Websterowie zaprosili na weekend jakiegoś Marshalla O’Briena – którego, zdaje się, szczerze 
nie znosiła – a jego umieścili z nią w jednej sypialni. 

Rozbawiło go nieco zakłopotanie żony, gdy zapewniała matkę, że wprawdzie sądziła, iż 

będą spali oddzielnie, bo przecież i jej, i jemu byłoby wygodniej, gdyby nie kręciła się w nocy 
po sypialni i dała mu wreszcie wytchnąć po tym wszystkim, ale że przecież i tak dadzą sobie 
radę.   Pani   Webster   nie   pozwoliłaby   zresztą   chyba   na   inne   rozwiązanie   –   wychodziła   z 
założenia, że żona powinna być blisko, gdy mąż jej potrzebuje. 

Bo przecież w tak dużej rezydencji musiały być inne pokoje, nawet apartamenty,  nie 

chodziło tylko o brak miejsca. 

W rezultacie okazało się, że spędzą noc razem, w jednej sypialni, po raz pierwszy od 

wypadku   i   po   raz   pierwszy,   odkąd   pamiętał.   Czy   to   dziwne?   W   końcu   są   przecież 
małżeństwem. Cieszył się, że wreszcie miało to nastąpić. 

Gdy jednak szli na górę, prowadzeni przez gospodynię, panią Goddard, jego optymizm 

bladł   z   każdym   spojrzeniem,   które   kierował   w   stronę   Caitlin.   Była   blada,   sztywna, 
przerażona. Wyglądała tak, jakby wolała raczej spać na podłodze w korytarzu, niż dzielić z 
nim ogromne łoże w jednej sypialni. 

Wiele dałby, żeby wiedzieć, co też ich poróżniło. Caitlin nie brakowało namiętności, tego 

był pewien. Widział, jak na niego reaguje, i pocieszał się, że przecież nie jest jej obojętny. 
Ilekroć się do niej zbliżył, czuł że spina się i peszy nie tylko ze strachu. Znał te emocje i nie 
sposób je było przed nim ukryć. 

Tylko dlaczego bała się tych uczuć? Dlaczego tak się denerwowała? Co takiego zrobił, że 

go   od   siebie   odpychała   za   każdym   razem,   gdy  decydował   się   na   czulsze   spojrzenie   czy 
bardziej poufały ton? Czy to, co robił, było w sprzeczności z tym, kim był przed wypadkiem? 
Zapewne, choć z drugiej strony wiedział, że to nie on podjął decyzję o separacji. Na pewno 
nie on. Wiedział to, choć nie miał pojęcia skąd. 

Gdy o tym myślał, przychodziła mu do głowy tylko jedna logiczna odpowiedź. Któreś z 

nich musiało mieć romans. Z zachowania Caitlin wnosił zaś, że winny jest on. 

Nie mógł w to uwierzyć, był przekonany, że ożenił się z miłości. Wiedział, że kochał 

żonę w dniu ślubu tak samo mocno, jak kochał ją teraz. Czy to możliwe, żeby w jego życiu 

background image

mogła pojawić się inna kobieta?

A może  to Caitlin  miała kochanka? Ta myśl  napełniała go wściekłością, nad którą z 

trudem mógł zapanować. Caitlin jest jego, myślał porywczo, a on uczyni wszystko, by ją przy 
sobie zatrzymać. Będzie walczył, nie odda jej za nic. Nawet gdyby miał wziąć ją siłą, wbrew 
jej woli. Trudno, jest jego i kropka. 

Podskoczył na dźwięk zatrzaskiwanego wieka walizki. Caitlin po raz kolejny oznajmiła 

mu swoje zdenerwowanie. 

Do diabła, co się dzieje z tą jego Kate? Skoro on zawinił, to dlaczego jej matka odnosi się 

do niego z taką serdecznością? Gubił się w domysłach, a Caitlin nic nie chciała wyjawić. 
Może powinien dać sobie na jakiś czas spokój?

Tym bardziej że czekało go jeszcze spotkanie z teściem i nie była to miła perspektywa. 

Żona przedstawiła mu ojca jako pracoholika nie dbającego o własne zdrowie i oczekującego 
podobnych poświęceń od swoich współpracowników. Pomimo ciężkiego zawału starszy pan 
podobno nadal zarządzał firmą. 

Przyszło mu do głowy, że być może Webster przygotowywał go na swojego następcę, a 

skoro   teraz   zięć   stracił   pamięć,   to   cały   plan   wziął   w   łeb   i   wszyscy   mają   prawo   być 
zdenerwowani z tego powodu, łącznie z Caitlin. Jednak i to tłumaczenie było mało realne – 
był przecież ów Marshall O’Brien, o którym wcześniej już słyszał i którego nazwisko dobrze 
zapamiętał (co zresztą napełniało go dumą). Marshall O’Brien, czyli – jak wyjaśniła Caitlin – 
zastępca i powiernik Matthew Webstera. 

Ano   właśnie,   ucieszył   się,   jakby   znalazł   wreszcie   właściwy   trop.   Może   to   sprawy 

rodzinnej firmy, takie czy inne, wywołały rozdźwięk w ich małżeństwie?

–   Przebierzesz   się   do   kolacji?   –   usłyszał   zza   pleców   głos   Caitlin.   Brzmiał   zimno   i 

obojętnie,   jakby   chciała   dać   mu   do   zrozumienia,   że   nic   nie   zmieniło   się   między   nimi   z 
powodu tego, że spędzić mają ze sobą noc. 

– A ty? – spojrzał na żonę, która stała na środku pokoju nadal w tym samym ciemnym 

kostiumie, który założyła dziś rano przed wyjazdem. 

Poruszyła się niespokojnie na widok podziwu, który odnalazła w jego oczach. 
– Oczywiście. Ojciec jest w takich kwestiach niezwykle zasadniczy. 
– Skoro tak, to przebiorę się. Nie chcesz chyba, żebym się wygłupił?
– Oczywiście, że nie. Ostatnio jednak ubierasz się w innym stylu. Bardzo sportowo... 
Nathan zmrużył oczy. 
– Chcesz powiedzieć, że przedtem nosiłem raczej garnitury?
– Przeważnie. A na pewno nie dżinsy. Dopiero teraz... 
– Nie wierzę. – Pokręcił głową z przekonaniem. 
– A jednak to prawda. – Caitlin rozejrzała się niepewnie. – Jak chcesz, możesz pierwszy 

iść do łazienki. Skończę przez ten czas rozpakowywać rzeczy. 

–  Myślałem,  że  już skończyłaś  –  powiedział   kwaśno,  czując  jednocześnie,   że  ziemia 

usuwa mu się spod nóg. Pamiętał, że prosił Cat, by kupiła mu dżinsy. Wyraźnie pamiętał. 
Poprosił ją o nie, nie zastanawiając się nawet nad tym, co taka prośba może oznaczać; święcie 
przekonany, że choć nie pamięta faktów, to wie dobrze o sobie i swoich przyzwyczajeniach. 

background image

A jednak nie wiedział. Co się dzieje z jego mózgiem? Czy już nie będzie tym, kim był 

kiedyś?

– W łazience znajdziesz przybory do golenia i ręczniki. Powiedz, jaki chcesz garnitur, 

przygotuję ci. 

Miał ochotę podejść do niej i schować się w jej ramionach, wtulić głowę, uciec przed 

strachem, poszukać wsparcia. Wiedział jednak, że Caitlin go odtrąci. 

– Jakikolwiek – mruknął, ściągnął sweter i zobaczył jej szeroko otwarte ze zdumienia, a 

może ze strachu, oczy. Szybko odwróciła głowę. 

– O co chodzi? Boisz się mnie, Kate? – zapytał, gubiąc się w domysłach. Skoro do tej 

pory trwał w złudnym przeświadczeniu, że zwykł nosić dżinsy, to niczego już nie mógł być 
pewien. 

– Nie – zaprzeczyła. – Idź wziąć prysznic. Robi się późno. 
– Do diabła z prysznicem. Musimy porozmawiać, Kate. Poważnie porozmawiać. Kiedy 

wreszcie się dowiem, co takiego zrobiłem?

– Nie sądzę, by to była właściwa pora na tego rodzaju dyskusje – powiedziała po chwili i 

spojrzała w bok, by nie patrzeć na jego nagi tors. 

Dostrzegł ruch jej głowy. Ach, więc o to chodzi, jest speszona, wstydzi się. Ciekawe, jak 

by   zareagowała,   gdyby   rozebrał   się   do   naga?   Uśmiechnął   się   do   siebie   i   zaczął   powoli 
rozpinać dżinsy. Ledwie to zrobił, dojrzał już nie zmieszanie, ale prawdziwe przerażenie na 
jej twarzy. 

– Zostawię cię. Zapewne chcesz być sam – rzuciła, idąc ku drzwiom. 
– Cholera! – zaklął pod nosem, doskoczył do drzwi i położył dłoń na klamce. – Taki 

jestem odrażający? A może nigdy jeszcze nie widziałaś mnie nagiego?

– Nie bądź śmieszny! – Chociaż zaprzeczyła odruchowo, nie zabrzmiało to przekonująco. 

Zaczynał   się   już   zastanawiać,   czy   kiedykolwiek   spali   ze   sobą.   Może   wcale.   Nie,   to 
niemożliwe! Nie mógł wytrzymać bez niej trzech dni, a miałby zdzierżyć trzy lata?

– O co więc chodzi? – nalegał. 
– Czy naprawdę musimy do tego wracać?
Była tak blisko. Mimo całej swej irytacji pragnął przygarnąć ją do siebie, zatopić się w 

niej, zanurzyć w bezmiernej słodyczy. Dlaczego tego nie zrobić? Przecież powiedział sobie, 
że weźmie ją nawet siłą, gdyby wciąż się opierała. Nagle uświadomił sobie jednak – a może 
przypomniał – że nigdy w życiu nie użył siły wobec tej kobiety. Tej i żadnej innej. Teraz też 
nie uczyniłby tego, nie mógłby kochać się z niewolnicą. 

– Cóż – powiedział, odsuwając się od drzwi – musi być jakieś wytłumaczenie. Powiedz 

wprost: jest ktoś inny?

Po tych  słowach zaległo  nienaturalne,  pełne napięcia  milczenie.  Gdy spojrzał  na nią, 

zobaczył,  że Caitlin trzyma  dłoń na ustach, jakby chciała powstrzymać  cisnące się słowa 
prawdy. 

A   więc   słusznie   się   domyślał.   Rzucił   oskarżenie   na   oślep,   sam   w   nie   nie   wierząc, 

tymczasem   pełen   konsternacji   wyraz   twarzy   Caitlin   zdawał   się   potwierdzać   najgorsze 
przeczucia. 

background image

–   Nie   wiesz,   co   mówisz   –   powiedziała   wreszcie,   doprowadzając   go   tym   kolejnym 

unikiem do wściekłości. 

– Ale powinienem wiedzieć! – rzucił gniewnie. – Jest jakiś inny mężczyzna, tak? Do 

diabła, niechże się dowiem. 

Caitlin wciągnęła głęboko powietrze. 
– Nie. Nie ma żadnego innego mężczyzny. Naprawdę, Nathan. To nie w moim stylu. 

Zawsze mówiłeś, że ze mnie... 

– Co mówiłem? – Doskoczył do niej, nie czekając, aż skończy zdanie. Jednak Caitlin, 

uznawszy zapewne, że powiedziała i tak za dużo, zamilkła i przygryzła wargę. 

Było jasne, że nie wydobędzie z niej ani słowa więcej. Miał ochotę potrząsnąć nią ze 

złości   i   bezradności.   Wściekał   się   na   nią,   a   jednocześnie   jej   pragnął.   Nieważne,   czy   go 
zdradzała, czy nie. Była jego żoną, nie miała prawa go odpychać. 

–   Uspokój   się.   Pogróżkami   nic   nie   wskórasz   –   dodała   drżącym   głosem,   całkowicie 

fałszywie odczytując jego zachowanie. 

– Do diabła, Kate – jęknął – jestem twoim mężem, a nie jakimś potworem. Nie zrobię ci 

krzywdy. Jeśli się mnie boisz, powiedz mi, na Boga, dlaczego. 

Te nieoczekiwane słowa jakby ją rozbroiły.  Najwyraźniej  spodziewała się następnego 

wybuchu  wściekłości, tymczasem stał przed nią człowiek bezradny,  zagubiony i szczerze 
pragnący oprzeć się na jakimś pewnym fakcie, który pomógłby mu odzyskać swą tożsamość. 
Patrzyła na niego i wiedziała już: to nie była gra. Nathan nie kłamał. 

– Ja... nie boję się ciebie, Nathan – zaprzeczyła niepewnie. – Chcę ci pomóc, ale na to 

trzeba czasu. 

– A to, co mówiłem... że jest ktoś inny? Możesz przysiąc, że to nieprawda?
– Przysięgam. Nigdy cię nie zdradziłam. Nie mówmy już o tym. 
Ustąpił, wyczerpany. Nie miał już sił ciągnąć tej rozmowy. Jedyne, czego naprawdę teraz 

pragnął, to znaleźć się w łóżku. Usnąć. 

– Dobrze się czujesz?
Głos Caitlin zdawał się dochodzić gdzieś z bardzo daleka. Zakręciło mu się w głowie. 

Opadł na szerokie łoże i ukrył twarz w dłoniach. 

– Nathan!
Przestraszona, przyklękła obok niego i położyła mu dłoń na karku. Dlaczego nie zrobiła 

tego wcześniej, pomyślał z żalem. 

– Wszystko w porządku – powiedział, unosząc z wysiłkiem głowę. – Wolałbym jednak 

nie schodzić na kolację, jeśli to możliwe. Położę się... 

–   Oczywiście.   Wytłumaczę   cię   jakoś.   Mama   na   pewno   zrozumie,   miałeś   przecież 

wyjątkowo ciężki dzień. Tata będzie trochę zawiedziony, ale trudno, poczeka. 

– Jasne, przekonasz go, prawda? Umiesz załatwiać takie rzeczy z wrodzonym wdziękiem. 
Caitlin zesztywniała. 
– To miał być przytyk?
– Nie, stwierdzenie faktu – odparł zmęczonym głosem. – A teraz bądź tak dobra i pomóż 

mi się rozebrać. 

background image

– Pomóc... ? – Caitlin zamilkła, stropiona, w pół zdania. 
– Przynajmniej buty – dokończył, litując się nad nią wobec tak oczywistego zmieszania. – 

Dziękuję. Idź wziąć prysznic. Ja się wykąpię, kiedy zejdziesz na dół. 

Obudził się, czując bliskość i ciepło kobiecego ciała. Przez chwilę rozkoszował się tym 

odczuciem, tak przyjemnym, że nie próbował nawet zastanawiać, gdzie jest, ale pamięć tym 
razem okazała się nad wyraz usłużna. Oto znajduje się w Fairings, posiadłości swojego teścia, 
a kobieta leżąca obok niego jest jego żoną. 

Niedowierzając   jeszcze  sobie  do  końca,  odwrócił   głowę. Rzeczywiście,  tuż   przy nim 

spała skulona w kłębek Caitlin. Był pewien, że po wieczornej wymianie zdań nie wróci na 
noc do wspólnej sypialni, a jednak wróciła. Dlaczego? Co się stało? Czy to matka przykazała 
jej wypełniać obowiązki małżeńskie? A może jego nagła utrata sił i gorsze samopoczucie 
wywołały w niej przypływ opiekuńczości?

Spoglądał na nią, nie mogąc się nadziwić, że ta cudowna istota jest rzeczywiście jego 

żoną. Zachwycała go, była mu obca, a przy tym pragnął jej z każdym dniem coraz bardziej. 

Leżała na boku, zjedna ręką pod głową. Oddychała głęboko, lekko rozchyliwszy usta. 

Twarz   miała   spokojną,   bez   zwykłego   napięcia,   tak   naturalną   i   piękną,   że   poczuł   nagle 
przemożną chęć, by obudzić śpiącą pocałunkiem. Głupi pomysł, nie był przecież księciem z 
bajki i wątpił, by jego gest wprawił Caitlin w zachwyt. 

Dopiero teraz zobaczył, co żona ma na sobie, i cały czar prysł w jednej sekundzie. Skąd 

wzięła podobny strój? Chyba nie od matki. A jeśli nie od matki, to z pewnością od pani 
Goddard,   gospodyni.   Nikt   inny   bowiem   nie   mógł   posiadać   flanelowej   koszuli   ze   stójką 
zachodzącą wysoko na szyję i długimi rękawami zapinanymi na guziki przy nadgarstkach. 

Zdjęła go wściekłość na ten obronny przyodziewek, który, gdyby nie był wymierzony 

przeciwko niemu, mógłby wzbudzić tylko śmiech. Czy jego żona nie zdawała sobie sprawy, 
że  taka  koszula  to  wcale  nie  obrona,  ale  wręcz  wyzwanie  i  jawna  prowokacja?   Czy nie 
wiedziała, że żadnego mężczyzny nie odstręczy żadna ilość flaneli, jeśli naprawdę pragnie 
ukochanej?

Miał   ochotę   sprawdzić,   czy   pod   koszulą   nie   kryje   się   bielizna.   Cóż   to   byłaby   za 

przyjemność   usunąć   wszystkie   te   przemyślne   zapory   i   zobaczyć   minę   Caitlin,   która 
zrozumiałaby, jak bardzo pomyliła się w swych rachubach. 

Dopiero   teraz   uświadomił   sobie,   że   on   sam   nadal   ma   na   sobie   dżinsy,   w   których 

wieczorem padł na łóżko. Musiał zasnąć, kiedy Caitlin brała prysznic. Wychodząc, przykryła 
go zaledwie kołdrą, bojąc się zapewne go dotykać. Że też kobieta w tych czasach i w tym 
wieku może zachowywać się tak ostrożnie i powściągliwie. Czy naprawdę nie mogła zdjąć 
mu tych spodni, zanim zapakowała go do łóżka? Czy bała się, że go obudzi i że jej gest może  
zostać źle zrozumiany? I czy to – do jasnej cholery – naprawdę jego żona?

Podniósł się, oparł plecy o poduszki. Uczucie wyobcowania i braku tożsamości, które, jak 

sądził, z każdym dniem było coraz mniej dokuczliwe, wróciło teraz z nową siłą. 

Spojrzał znów na nią. Wyglądała jak uosobienie purytańskiej zacności i obyczajności. 

Nie, nie zwiedzie go ani swym wyglądem, ani postawą. Jest w końcu kobietą, zmusza się 

background image

tylko do życia zakonnicy, widział nie raz, jakie budził w niej emocje. 

Dotknął wargami pukla jej włosów, miękkiego i pachnącego, rozkoszując się tą subtelną 

pieszczotą. Patrzył na śpiącą i zastanawiał się, jak też zareagowałaby, gdyby zaczął rozpinać 
jej koszulę. Rozchylony na piersi flanelowy pancerz prezentowałby się na pewno znacznie 
wdzięczniej.   Niewiele   myśląc,   wyciągnął   dłoń   i   dotknął   pierwszego   guzika,   potem 
następnego. Ośmielony pierwszym ruchem, odchylił kołdrę i kontynuował swoje dzieło, by 
stwierdzić z niejakim rozczarowaniem, że zapięcie sięga tylko pasa. Ale i to wystarczało dla 
zniweczenia obronnych zapędów jego żony. Poza tym ta prosta koszula wydała mu się nagle 
znacznie bardziej podniecająca niż nowomodne kuse fatałaszki. 

Nagle Caitlin poruszyła się nieoczekiwanie, jakby wyczuła jego podniecenie. Wstrzymał 

oddech, czekał, aż otworzy oczy... 

Ona jednak spała, pomrukując tylko przez sen i zapraszając go nieświadomie, by nie 

zaprzestawał swych wysiłków. Nie bacząc na nic, dotknął wargami jej piersi, a potem, wbrew 
własnej woli, zsunął dłoń w dół. 

Tym razem otworzyła oczy, krzyknęła – i natychmiast odwróciła się na drugą stronę, 

naciągając kołdrę na głowę. A on leżał pełen wstydu, przyłapany na gorącym uczynku. Leżał 
i rozmyślał ponuro, jak fatalny dzień go czeka. 

background image

Rozdział 12

Do Prescott Nathan dotarł późno. Nie chciał, by ktoś zauważył nieznany samochód w 

pobliżu Varley’s Mili. Miał nadzieję, że staruszek nie położył się jeszcze do łóżka. Wiedział, 
że Jacob źle sypia i długo w noc ogląda telewizję. 

Dom sąsiadujący z nieczynnym od dawna tartakiem wyglądał na opuszczony, ale to go 

nie   deprymowało.   Ojciec,   dusigrosz,   oszczędzał   każdą   żarówkę.   Inny   na   jego   miejscu 
pozbyłby   się   dawno   zrujnowanego   zakładu,   ale   Wolfe   tkwił   tutaj,   jakby   się   bał,   że   syn 
zagarnie uzyskane ze sprzedaży pieniądze. Śmieszne. Ile niby można by wziąć za tę ruinę... 

Dzisiaj w nocy rudera na odludnym przedmieściu, wśród opuszczonych fabryk i starych 

magazynów,   wydawała   się   jednak   miejscem   idealnym.   Samochód   będzie   mógł   ukryć   w 
szopie i im mniej ludzi będzie wiedziało, że przyjechał do Prescott, tym lepiej. Uznawszy, że 
najpierw powinien rozmówić się z ojcem, a dopiero potem szukać miejsca na auto, ruszył na 
ganek. Walizkę zostawił w bagażniku. Nie chciał, by ojciec położył na niej łapę, a w końcu 
Prescott to nie Nowy Jork i nie musiał obawiać się złodziei. 

Sięgnął do kieszeni po klucz od frontowych drzwi, który wciąż jeszcze miał, ale te nie 

ustąpiły. Widać ojciec, przezorny na starość, pomyślał o dodatkowym zabezpieczeniu. 

Nie mając innego wyjścia, nacisnął dzwonek i czekał. Nasłuchiwał w napięciu, jednak z 

domu nie dochodził żaden dźwięk. Minęła długa chwila. Spojrzał, zawiedziony, w ciemne 
okna. Gdzie się ten stary diabeł podziewa? Przecież nigdy nie rusza się z domu?

Dopiero po trzecim  dzwonku usłyszał  jakieś odgłosy,  dochodzące zza grubych  ścian. 

Pies? Nie, ojciec nie miał nigdy psa, ale nic nie wiadomo. Jego uszu doszło ciężkie sapanie. A 
więc jednak ojciec. Nie mógł to być nikt inny. 

– Kto tam? – usłyszał zrzędliwy głos Jacoba. 
– To ja – syknął. – Otwórz, tato, bo zamarznę na śmierć. 
Zaległa cisza, a on po niewczasie zadał sobie pytanie, co też ojciec słyszał o katastrofie. 

Może myśli, że jego syn przyjeżdża prosto ze szpitala? Cholera, zapowiadała się znacznie 
trudniejsza przeprawa, niż przypuszczał. 

– Tato, nie masz zamiaru mnie wpuścić?
Odpowiedziała mu znowu cisza, tym razem trwająca znacznie krócej, a zaraz po niej 

odgłos   spuszczanego   łańcucha   i   odsuwanych   zasuw.   Drzwi   się   otworzyły,   wszedł   bez 
zaproszenia do mrocznego korytarza. 

– Witaj – powiedział z wysiloną serdecznością. – Marnotrawny powrócił. 
Gdy Jacob Wolfe zamykał starannie drzwi, syn rozglądał się ze wstrętem po wnętrzu. Jak 

tu obrzydliwie, pomyślał. Stary mógłby zadbać trochę o dom, skoro tkwił tu z takim uporem. 

–   Nathan,   tak?   To   ty,   Nathanie?   –   zapytał   Jacob,   mierząc   syna   nieprzychylnym 

spojrzeniem. 

Miał   już  ochotę   zapytać:   „A  kogoś   się  spodziewał?”,   ale   dał   spokój,   myśląc,   że   nie 

powinien teraz zadzierać ze starym. 

– Ja. A kto? – burknął tylko i ruszył do środka. – Chryste, co za cholerny ziąb. Nie 

background image

ogrzewasz tego domu?

Stary podążył za nim bez słowa. Kiedy Nathan dorzucał polan do kominka, wyłączył 

telewizor, gdzie nadawano właśnie jakiś stary czarnobiały film z lat czterdziestych, po czym 
usiadł w fotelu, obserwując przybysza spod przymrużonych powiek. 

Pokój prawie się nie zmienił. Sufit pokrywała grubsza warstwa brudu, ale stojące rzędami 

na regałach, oprawne w skórę woluminy zdawały się odporne na upływ czasu. Nathan nie 
pamiętał   zresztą,   by   ktokolwiek   ruszał   kiedyś   te   stare   książki.   Jacob   nie   lubił   czytać, 
biblioteka należała do jego dawno nie żyjącego teścia. 

– Gdzie byłeś?
Drgnął, słysząc słowa ojca. Brzmiały tak normalnie. Zupełnie jakby nic się nie stało. 

Spodziewał się pytań na temat wypadku, ale stary, jak widać, miał głowę zaprzątniętą czym 
innym. 

– W  Nowym  Jorku – odparł, zdziwiony,  jak łatwo przyszło  mu  to  kłamstwo.  – Nie 

zawiadomiono cię o... katastrofie?

– Słyszałem. To był wstrząs. Później dowiedziałem się, że nie było cię w tym samolocie. 
Syn skrzywił się. Cholera, pomyślał, powinien był to przewidzieć. Stary rozmawiał z 

bratem. Ciekawe, gdzie Jake jest teraz. I co powiedział ojcu. 

– Jak do tego doszedłeś? – zapytał, nie próbując nawet zaprzeczać. – Jake ci powiedział, 

tak?

– Odwiedziła mnie twoja żona. Przeraził się nie na żarty. 
– Caitlin była u ciebie? – zapytał, siląc się na niedbały ton. 
Ojciec posłał mu niechętne spojrzenie i skinął głową. 
– Mówię przecież. Nie chciała, żebym się o ciebie martwił. 
– Nie chciała, żebyś się martwił? – Nathan zmarszczył brwi. – I co, powiedziała ci, że to 

nie ja byłem w tym samolocie?

– Powiedziała, że to ty. – Ojciec uśmiechnął się kpiąco. – Jest przekonana, że Jake to ty. 

Nie wie przecież, że masz brata-bliźniaka. Nigdy jej o tym nie powiedziałeś. 

– A po co miałem mówić?
Był oszołomiony, zbity z tropu. Oczywiście, że nigdy nie powiedział Caitlin o Jake’u. Nie 

było czym się chwalić. Wprawdzie ojciec chciał, żeby on, Nathan, trwał w przekonaniu, że 
matkę   zmusiły   do   oddania   jednego   z   synów   jakieś   wyjątkowe   okoliczności,   ale   gdy 
dowiedział się, że była po prostu kelnerką w jakiejś podłej knajpie, którą Jacob uwiódł w 
czasie jednej ze swoich podróży służbowych, postanowił o wszystkim zapomnieć. 

No dobrze, ale dlaczego Jake nie powiedział Caitlin prawdy? I dlaczego milczał ojciec? 

Nic nie mógł z tego zrozumieć. 

– Powiadasz, że Caitlin wzięła Jake’a za mnie? Stary wzruszył ramionami. 
–   Dziwisz   się?   Bilet   był   wystawiony   na   twoje   nazwisko.   Jake   miał   przy   sobie   twój 

paszport. Sam bym uwierzył, gdybym go nie widział. 

Nathan opadł na krzesło. 
– Byłeś w Nowym Jorku?
– Owszem. 

background image

– Widziałeś Jake’a?
– W szpitalu – przytaknął ojciec. 
– Dlaczego? Dlaczego zgodziłeś się na kłamstwo? Chciałeś się w ten sposób na mnie 

zemścić? Dlaczego nie chciałeś powiedzieć Caitlin prawdy?

– Chciałem. Ale nie wiedziałem, jak to zrobić – odparł Jacob. – Nie wierzyłem własnym 

oczom, byłem wstrząśnięty, potrzebowałem czasu do namysłu. 

–   Co   on   mówił?   –   nalegał   Nathan.   –   Domyślił   się,   że   coś   podejrzewasz?   Jak   się 

zachowywał?

– Nijak – odparł Jacob spokojnie. – Pewnie pomyślał, że jestem zgrzybiałym starcem, a ja 

chciałem czym prędzej wydostać się stamtąd. 

– No nie – jęknął Nathan. – Po prostu wierzyć się nie chce, że nic nie powiedziałeś, że go 

nie zdemaskowałeś. Dlaczego, tato? Owszem, były między nami różne nieporozumienia, ale 
czy to moja wina, że tak mnie wychowałeś?

– Fakt – kiwnął głową Jacob – po części ponoszę odpowiedzialność za twoje wady, ale 

przecież nie to jest teraz najważniejsze, dobrze o tym wiesz. Przede wszystkim chcę wiedzieć, 
o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego to Jake był w samolocie, dlaczego podszywał się pod 
ciebie? To nie mógł być jego pomysł, tego jestem pewien. 

– Dlaczego nie? To on udawał mnie, a nie ja jego. 
– Schylił głowę. Nie wolno mu teraz drażnić starego. Dopóki nie dowie się całej prawdy, 

jest zdany tylko na ojca. – W porządku – przytaknął, odwracając głowę – Jake mi pomagał. 
Prosiłem go, żeby poleciał do Londynu zamiast mnie. 

– Po co?
– Czy to ważne?
–   Ważne.   Chcę   wiedzieć,   w   co   go   wciągnąłeś.   Chodzi   zapewne   o   pieniądze.   Dla 

pieniędzy gotów jesteś na każdą niegodziwość. 

Nathan zacisnął zęby. Stary zawsze wiedział, jak mu dopiec. 
– Tato... ! – warknął ostrzegawczo. 
– A nie mam racji? Dla pieniędzy ożeniłeś się z tą Bogu ducha winną dziewczyną. Nawet 

nie zaprosiłeś mnie na wesele. Ostrzegłbym ją, czego może się po tobie spodziewać. 

– Dlatego właśnie cię nie zaprosiłem. A Caitlin nie jest wcale taka niewinna. Nie daj się 

nabrać na jej słodkie miny. 

– Może rzeczywiście nie jest już niewinna, po trzech latach życia z tobą – odparował 

Jacob. – Daj spokój chłopcze, zaczynasz mnie irytować. 

Nathan zmełł w ustach odpowiedź. Otworzył biurko i wyjął whisky. 
– Mogę się poczęstować? Marnuje się ta whisky, wcale jej nie pijesz. 
Mimo upływu lat ojciec w dalszym ciągu go onieśmielał, dlatego też widząc teraz jego 

minę, mruknął coś pod nosem i pokornie odstawił butelkę. Włożył ręce do kieszeni, po czym 
zaczął niespokojnie przechadzać się po pokoju, myśląc nad jakaś wiarygodną historią, którą 
mógłby uciszyć ojcowskie obawy i podejrzenia. 

– Jake... – zaczął – zgodził się przewieźć dla mnie coś do Anglii. Sam nie byłbym w 

stanie. 

background image

– Co to za „coś”?
– Nie twoja sprawa. 
– Owszem, moja. Bo jeśli to „coś” jest tym, o czym myślę, to należałoby cię zabić, żeś 

wplątał Jake’a w swoje brudne sprawy. 

– Skąd wiesz, że chciałem go narazić? Nie musiał się przecież zgadzać. – Nathan mówił z 

takim   przekonaniem,   iż   zaczynał   niemal   sam   wierzyć   we   własne   słowa.   –   Poza   tym   w 
wygląda na to, że woli być mną niż sobą. 

– Rusz głową, człowieku! – Jacob popatrzył na syna z obrzydzeniem. – Mało, że jesteś 

łajdakiem,   to   do   tego   głupcem.   Jake   przeżył   katastrofę,   a   nie   spadł   z   huśtawki.   Nie 
pomyślałeś, że mógł być ranny?

– Widać wyszedł z tego – burknął Nathan. 
– Skąd wiesz? Ach... oczywiście,  dzwoniłeś do szpitala.  – Stary uderzył  z całych  sił 

pięścią w oparcie krzesła. 

– O co ci chodzi, tato? Dlaczego się mnie czepiasz? A on? Nie skontaktował się ze mną i 

pozwala   trwać   mojej   żonie   w   przekonaniu,   że   jest   mną.   Dlaczego?   Po   co?   Potrafisz 
odpowiedzieć na to pytanie? Przyznaj, jest takim samym łajdakiem jak ja. 

Jacob uniósł tylko brew i roześmiał się gorzko. 
– Chciałbyś. 
– Co to ma znaczyć? Nie mówisz mi wszystkiego. 
–   Taak...   Rzeczywiście   jesteście   jak  dwie   krople   wody  –   ojciec   przeciągał   sylaby   w 

zamyśleniu – no, może Jake nie jest tak dobrze wykarmiony, ma gorzej ostrzyżone włosy, ale 
poza tym jesteście nie do odróżnienia. No tak, on ma nieco inny akcent, ale gdy ktoś nie 
szuka różnic, łatwo może to przeoczyć. Nic dziwnego, że Caitlin dała się zwieść – westchnął. 
– Ja sam mógłbym was pomylić. 

– Co ty mówisz? Godzisz się z tym, że ukradł mi imię? Na Boga, tato, do czego ty 

zmierzasz?

– Jake nic ci nie ukradł. 
– Ale kłamie, temu nie zaprzeczysz. 
– Owszem, zaprzeczę. Jake naprawdę myśli, że jest tobą. – Jacob Wolfe przerwał na 

chwilę.   –   Ma   amnezję.   Tylko   dlatego   poleciał   z   Caitlin   do   Anglii.   Nie   jest   zdolny   do 
oszustwa. 

background image

Rozdział 13

–   Może   poszłabyś   z   Nathanem   na   spacer,   kochanie?   –   zagadnęła   z   uśmiechem   pani 

Webster,   jakby   nieświadoma   tego,   że   córka   krąży   niespokojnie   po   pokoju.   –   Nigdy   nie 
wiadomo, co może obudzić jakieś wspomnienie. – Nalała sobie kawy, po czym przesunęła na 
skraj stolika nie tkniętą filiżankę Caitlin. – Naturalnie, o ile pogoda się poprawi – dodała. – 
Napij się, moja droga. Wystygnie. 

Caitlin wsunęła dłonie w kieszenie bawełnianej bluzy, obciągając ją do pół uda. Jej ubiór 

– prócz bluzy, dodatkowo czarne legginsy – zdecydowanie kontrastował z nieskazitelnym, 
wysmakowanym strojem matki: plisowaną spódnicą i kremową jedwabną bluzką. 

Wzięła   filiżankę   i   stanęła   przy   oknie,   zapatrzona   w   mgłę,   która   spowijała   starannie 

utrzymany ogród. 

– Mam nadzieję, że ojciec  nie zatrzyma  Nathana  zbyt  długo – ciągnęła  starsza pani, 

zdecydowana za wszelką cenę zachowywać się tak, jakby w ciągu ostatnich dwóch tygodni 
nic się nie stało. – Ani że Marshall nie będzie go męczył – dodała, zaciskając usta. – Ten 
młody człowiek zaczyna się u nas czuć jak domownik. 

Caitlin nie przeszkadzało gadulstwo matki tak jak zwykle. Wolała słuchać jej słów niż 

rozważać   własne   kłopoty.   Po   tym,   co   zdarzyło   się   nad   ranem,   nawet   Marshall   stanowił 
idealny temat do rozmowy; idealny, bo pozwalał bodaj na chwilę zapomnieć o Nathanie. 

– Dlaczego więc go zapraszasz? – odezwała się. – Powiedz tacie, że masz go dość i 

życzysz sobie, żeby omawiali interesy w biurze. 

– Wątpię, bym umiała go przekonać – odparła Daisy kwaśno i szybko zmieniła temat. – 

Jak wam minęła noc? Nie masz chyba nic przeciwko temu, że dzielisz sypialnię z Nathanem? 
Nie przeszkadza mu to? Bo lekarz chyba nie miałby nic przeciwko... Prawdę mówiąc, nie 
zdążyłam przygotować się na waszą wizytę. 

–   Wszystko   w   porządku,   mamo   –   odparła   Caitlin   obojętnym   głosem.   –   Nas   też 

zaskoczyło zaproszenie ojca. 

Pani Webster uniosła brwi ze zdziwieniem. 
– To ojciec was zaprosił?
– Tak. Nie wiedziałaś?
– Nie. Powiedział tylko, że przyjeżdżacie na weekend, a ja uznałam, że pomysł wyszedł 

od ciebie. 

Caitlin wydęła lekko wargi. Ostatnią rzeczą, o jakiej mogłaby pomyśleć, była dobrowolna 

wizyta w Fairings w towarzystwie Nathana. Po co miałaby to robić? Żeby trudniej jej było 
ukrywać prawdę na temat ich małżeństwa?

– A ja myślałam, że to ty chciałaś naszego przyjazdu, mamo. W ostatnich miesiącach, od 

kiedy w firmie pojawił się Marshall, stosunki między ojcem i Nathanem nie układały się 
najlepiej. Myślałam, że wierciłaś mu dziurę brzuchu, bo chciałaś przekonać się, jak naprawdę 
jest z moim mężem. 

– Och – przez twarz Daisy przemknął ledwie zauważalny grymas – wiem, że coś między 

background image

nimi jest nie tak, jak być powinno. Ale wiesz co? Teraz ojciec zdaje się żałować, że uczynił 
O’Briena swoim doradcą. Już nie wierzy tak bardzo w jego wielkie możliwości... 

Caitlin posłała matce zdziwione spojrzenie. 
–   Dlaczego   miałby   wierzyć   akurat   jemu,   skoro   nie   ufa   nikomu.   Wiesz,   czasami   się 

zastanawiam, gdzie tata go wynalazł. I dlaczego dopuścił do najważniejszych spraw firmy. 

Przez chwilę miała wrażenie, że widzi na twarzy matki lekki rumieniec.  Ten zniknął 

jednak tak szybko, że mógł być właściwie tylko złudzeniem. 

– Widzisz, córeczko – zaczęła matka niepewnie. – Wydaje mi się, że... że ojciec znał 

kiedyś jego matkę. – Odstawiła filiżankę na tacę. – Och, zobacz, mgła chyba opada! Będziesz 
mogła zabrać Nathana na przechadzkę!

– To nie pies, mamo – zauważyła Caitlin cierpko. Była świadoma, że matka zmieniła 

temat, żeby uciec od niewygodnych pytań, które ona rzeczywiście miała ochotę zadać, lecz 
postanowiła zostawić tę sprawę. 

Dość miała własnych kłopotów. – Poza tym Nate nie lubi spacerów. Zapomniałaś? Daisy 

Webster wzruszyła ramionami. 

– Naprawdę nie  sądzę, by w obecnym  stanie  wiedział,  co lubi,  a czego  nie.  Och! – 

poderwała się z krzesła, słysząc, że otworzyły się drzwi w gabinecie ojca. – Dzięki Bogu, już 
skończyli. Sama będziesz mogła go zapytać. 

Caitlin odwróciła twarz do okna. Potrzebowała chwili czasu, by mogła spokojnie spojrzeć 

w oczy swego męża. Wspomnienie tego, co stało się w nocy, ciągle dręczyło ją i wytrącało z 
równowagi. 

Co by właściwie było, gdyby nie obudziła się w ostatniej chwili? Jak daleko był gotów się 

posunąć? Jeszcze chwila, a doszłoby do najgorszego, całował już przecież jej piersi. 

Przeszedł ją dreszcz na wspomnienie tamtej chwili. Zanim nie rozbudziła się na dobre, z 

przyjemnością  poddawała  się pieszczotom,  zawieszona  gdzieś  na granicy między  snem a 
jawą. Tak, było jej dobrze, a przecież Nathan nie okazywał nigdy dotąd takiej czułości i jeśli 
czuła coś w podobnych sytuacjach, to raczej ból. Już w czasie podróży poślubnej przekonała 
się przecież, że potrafi być tylko brutalny, nic więcej. 

Tym   razem   jednak   było   inaczej   –   czuła   się   zupełnie   odprężona,   odpowiadała 

spontanicznie... 

–   Stęskniłaś   się   za   mną?   –   Nathan   zbliżył   się   do   niej   i   musnął   wargami   jej   kark. 

Zatopiona w myślach, nie zauważyła, kiedy podszedł, i ocknęła się dopiero na to ironiczne 
powitanie. Szarpnęła się gwałtownie, potrąciła stolik. 

– Uważaj, kochanie! – krzyknęła matka i Caitlin już po raz drugi tego ranka poczuła się 

jak idiotka.  Wszyscy  spojrzeli  w jej stronę:  Daisy,  zdziwiony Marshall,  niezadowolony i 
podejrzliwy ojciec. Za to Nathan odwrócił się w stronę okna. 

O czym myślał? Jak funkcjonuje mózg człowieka, który cierpi na amnezję? Tyle pytań 

cisnęło się jej do głowy, a jednak ani razu nie zdobyła się, by mu je zadać. 

–  Siadajcie,  proszę  –  energiczny   i  uprzejmy  głos  matki  przerwał  niezręczną   ciszę.   – 

Dobrze spałeś? – zagadnęła Marshalla, podając mu jednocześnie kawę. – W obcym miejscu 
czasami trudno zasnąć. 

background image

–   Dziękuję,   wyśmienicie,   pani   Webster   –   odparł,   poprawiając   okulary   tkwiące   na 

wydatnym nosie. – Raz jeszcze dziękuję za zaproszenie. To zupełnie nowe doświadczenie 
móc widzieć... Matthew... w otoczeniu najbliższych. Nie chciałbym jednak przeszkadzać w 
rodzinnym spotkaniu. Proszę mi powiedzieć, jeśli będę zawadzał. 

– Ależ skądże, mój drogi, nie przeszkadzasz ani trochę – odparła pani Webster z uprzejmą 

uszczypliwością, po czym zwróciła się do męża: – Nie trzymaj nas dłużej w niepewności, 
Mat, i powiedz, czy opinia Nathana okazała się pomocna w waszej naradzie?

Ojciec zastanawiał się nad odpowiedzią i milczał przez chwilę. Wykorzystał to Nathan. 
– Obawiam się, że nie – przyznał z rozbrajającą szczerością. – Nie pamiętam nawet, z 

jakimi krajami prowadzimy interesy. 

–   Powinnaś   była   spytać   raczej,   czy   my   jemu   okazaliśmy   się   pomocni   –   powiedział 

wreszcie ojciec żartobliwie. O dziwo, przejawiał więcej zrozumienia dla stanu chorego, niż 
Caitlin mogła się spodziewać. 

– No właśnie, pomogliście mu coś sobie przypomnieć?
Matthew pokręcił głową. 
– Chyba nie. Nathan nie pamięta ani mnie, ani Marshalla. Nie umie nic powiedzieć o 

swoim   życiu   przed   katastrofą.   –   Westchnął,   po   czym   zwrócił   się   do   zięcia:   –   Muszę 
powiedzieć, mój drogi, że do chwili naszego spotkania miałem pewne wątpliwości co do 
twojej   amnezji.   Nigdy   nie   zetknąłem   się   z   kimś,   kto   stracił   pamięć,   a   twój   przypadek 
traktowałem jako... Przyznam się: myślałem, że w ten sposób chcesz uciec przed problemami. 

Nathan spochmurniał. 
–   Jakimi   problemami?   –   zapytał,   mrużąc   oczy.   –   Więc   są   ze   mną   jakieś   problemy. 

Słusznie się obawiałem. 

Matthew Webster przez chwilę szukał właściwej odpowiedzi. Z pomocą pospieszył mu 

asystent. 

– Matthew ma na myśli pewne trudności związane z kontraktem w Kolumbii – wyjaśnił 

gładko. – Liczył, że będziesz potrafił je wyjaśnić, ale w tej sytuacji to i tak nie ma znaczenia. 
Ja się tym zajmę, tyle że sprawa potrwa trochę dłużej niż oczekiwaliśmy. 

– Ten kontrakt... – zaczął Nathan – to jakieś poważne zlecenie?
Marshall poruszył się niespokojnie, jakby i on się obawiał, że powiedział kilka słów za 

dużo. 

– Dokładnie mówiąc, chodziło o budowę tamy – odparł z nieznacznym  wzruszeniem 

ramion. – Ale, jak powiedziałem, to nieistotne. Poradzimy sobie. 

Jednak Nathan nie dał zbyć się tak łatwo. 
– Tama? – powtórzył. – A więc to poważne zlecenie. 
– Owszem, ale wybrniemy z tego – zapewnił go Marshall. 
Daisy Webster spojrzała na nich z naganą. 
– Ależ Mat – powiedziała, kierując swoją wymówkę właściwie pod adresem Marshalla, 

nie męża  – czy naprawdę musimy  ciągle  mówić  o interesach?  Jest w końcu weekend, a 
Nathan dopiero co wyszedł ze szpitala. Dopadliście go, ledwie zszedł dziś rano na dół. Miejże 
czasami wzgląd na innych. 

background image

– Ależ nic się nie stało, pani Webster – Nathan uśmiechnął się do niej uspokajająco. 
– Owszem, stało się, Nathanie. Poza tym zwykłeś zwracać się do mnie po imieniu – 

dodała niemal zalotnie. Swego czasu Daisy miała słabość do zięcia. Ostatnio nie okazywała 
mu już takiej sympatii, ale też nie miała po temu okazji, bo rzadko bywał w Fairings. – Nie 
przyjechałeś tutaj chyba na przesłuchanie. Cóż, musisz wybaczyć ojcu, wiesz, jaki jest. Myśli 
tylko o pracy. 

Nathan uśmiechnął się uprzejmie, choć Caitlin wiedziała doskonale, że zrobił to tylko po 

to, żeby sprawić przyjemność matce. 

– Ale skoro sprawiłem mu zawód... Rozumiem go, Daisy. – Znów się uśmiechnął. 
– Ach, nie przesadzaj. Nie można oddawać się bez reszty obowiązkom. Mat – kolejny raz 

zwróciła się do męża – uważam, że powinniście z Marshallem omawiać sprawy służbowe w 
biurze. Dosyć na dzisiaj, zgoda? Caitlin wyznała mi, że chce po południu zabrać Nathana na 
spacer. Nie może przecież zaprzątać sobie głowy tym, co czeka jej męża, kiedy obydwoje 
wrócą do domu. 

Caitlin otworzyła tylko ze zdumienia oczy, a Nathan posłał jej rozbawione spojrzenie. 
– Świetny pomysł – przyklasnął, ucieszony najwyraźniej perspektywą kolejnej okazji do 

bycia z żoną sam na sam. – Chętnie się rozruszam. Zwykle ćwiczę kilka razy w tygodniu, a 
po tym szpitalu... 

– Gdzie? – zawołali jednocześnie Caitlin i Matthew. 
Nathan zmarszczył brwi. 
– No tak, ćwiczę... – powtórzył skonsternowany, że znów odnalazł coś w swej pamięci i 

to coś nie przystaje do obrazu jego osoby, jaki mają w swej świadomości jego bliscy. – Na 
pewno ćwiczę, ale... nie wiem gdzie. Po prostu wiem, że taki mam zwyczaj. Lubię biegać i 
chyba chodziłem kiedyś na siłownię. Musisz coś o tym wiedzieć, Kate. 

Zamiast Caitlin odezwał się Matthew. 
–  Kto  wie?   Być  może   chodziłeś   do  gabinetu  odnowy  biologicznej,   jak  wielu  twoich 

znajomych, aczkolwiek nigdy nic mi na ten temat nie mówiłeś. 

– Ani mnie – wtrącił Marshall, a Caitlin pomyślała, że ten zawsze jest gotów podlizać się 

szefowi i zaznaczyć  swoją pozycję w firmie. Nigdy nie lubił Nathana, skąd więc miałby 
wiedzieć coś o jego życiu?

Postanowiła utrzeć mu nosa. 
– Nathan ani nie utrzymuje, ani nie utrzymywał kontaktów towarzyskich z Marshallem, 

tato, więc nikt z was nie może nic wiedzieć na ten temat. A przecież Nathan należał do klubu 
sportowego. Grywał często w squasha. Mówił mi o tym. 

Nathan   posłał   jej   pełne   wdzięczności   spojrzenie.   Prawdę   mówiąc,   nie   pamiętała,   by 

uprawiał sporty. To prawda, wspominał o squashu, jednak ona podejrzewała, że czas, który 
jakoby spędzał na grze, poświęcał w całości Lisie Abbott. 

Matka podchwyciła jej słowa. 
– No widzisz, Mat? Dajcie Nathanowi trochę czasu, a wszystko sobie przypomni. Trochę 

cierpliwości. 

background image

Rozdział 14

Powietrze   przesycone   było   zapachem   dymu.   Mgła   się   podniosła   i   zaświeciło   słońce, 

złocąc jesienną szatę lasu nieopodal Fairings. Szli wilgotną jeszcze po wczorajszym deszczu 
ścieżką, a obok nich biegła wśród opadłych liści stara spanielka pani Webster, Flora. Caitlin, 
chcąc uniknąć rozmowy, wyprzedzała o kilka kroków Nathana. 

Myślała   o  tym,  że   najchętniej  od  razu   wróciłaby   do  domu.   Matka  nie  powinna  była 

zmuszać jej do tej przechadzki. Wnosząc po minie Nathana, jemu pomysł Daisy też był nie w 
smak. 

Poza zdawkowymi uwagami na temat pogody od wyjścia z rezydencji nie odezwał się ani 

razu. Rozmyślał zapewne o kontrakcie i o kłopotach, które usiłowali przypomnieć mu ojciec i 
Marshall. Rozmowa przy kawie wzmogła tylko niepokój Caitlin. Tama, Kolumbia, kłopoty? 
Do tej pory nikt nie wspominał jej o żadnych kłopotach. W tym wszystkim dobre było jedynie 
to, że Matthew uwierzył wreszcie w chorobę zięcia. 

Jeśli zaś idzie o Marshalla... 
Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że Nathan podnosi patyk, by rzucić go Florze. 
– Coś się stało? – zagadnął, chwytając jej spojrzenie. 
– Nie – odparła krótko, zła na siebie, że mimo woli okazuje mu swoje zainteresowanie i 

troskę. Dlaczego tak łatwo zbijał ją z tropu i wprawiał w zakłopotanie? Przecież wcześniej 
budził w niej wyłącznie niechęć. 

Pomimo   wyraźnych   zmian   w   jego   zachowaniu   nie   wierzyła,   że   na   skutek   wypadku 

charakter męża uległ jakiejś cudownej transformacji. Takie rzeczy się nie zdarzają. Minie 
trochę czasu, wróci mu pamięć, a z pamięcią wszystkie wady. 

A jednak... 
– Dlaczego ja ci nie wierzę... ? – poczuła na karku ciepło jego oddechu. Nie zauważyła, 

kiedy przyspieszył kroku i się z nią zrównał. 

– Nie wiem. Widocznie sam lubisz stwarzać sobie problemy – odparła i dopiero po chwili 

spojrzała na niego z obojętną miną. – Nie jesteś zmęczony? Może chciałbyś już wracać?

– I nie zobaczyć widoku ze szczytu wzgórza? – odparł tak niewinnym tonem, że nie 

wiedziała,   czy   żartuje   sobie   z   niej,   czy   mówi   poważnie.   –   Pani   Webster   zachwalała   mi 
panoramę z wierzchołka Keeper’s Hill. Podobno cudowna. 

– Bez przesady. 
– Znudził cię spacer, Kate? Mnie jeszcze nie – powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. – 

Przypomina mi lasy wokół mojego rodzinnego domu. 

– Wokół domu? – ożywiła się nagle. Nawet nie zareagowała na jego poufały gest. 
– Tak, ale nie pytaj mnie, gdzie jest ten dom, bo nie wiem – odparł z lekką kpiną. 
– Uważaj, Nathan – ostrzegła go i pokręciła głową. – Jak będziesz mówił to takim tonem, 

to ludzie zaczną nabierać podejrzeń... 

– A ty?
– Co ja?

background image

– Nabierasz podejrzeń? Sądzisz, że mógłbym udawać to wszystko, kłamać? Co według 

ciebie miałbym w ten sposób zyskać? Myślałem, że jesteś po mojej stronie... 

– Jestem – zapewniła go z mimowolną serdecznością. – Po prostu nie chcę, by ludzie 

pomyśleli, że się z nich nabijasz. Te nagłe przebłyski pamięci nie mają żadnego sensu, nie 
wiążą się logicznie w żadną całość. 

– Poczekaj, Kate. Boisz się ludzi czy ojca? – zapytał otwarcie. – Nie podobało mi się, jak 

mnie przyjęli. Zrobiłem im coś? Niech powiedzą, co im leży na wątrobie, to pogadamy. I ten 
jego sklonowany robot, O’Brien... Kim on dla ciebie jest?

– Dla mnie? – powtórzyła zdumiona. – Nikim. Mógłby dla mnie nie istnieć. 
– Ale jest w wielkiej zażyłości z twoim ojcem. Od dawna dla niego pracuje?
– Od niedawna – odparła, odsuwając się na bezpieczną odległość i uwalniając ramię z 

jego uścisku. – Przedtem też go nie lubiłeś. 

–   No   widzisz?   –   ucieszył   się.   –   Niewiele   się   zmieniłem.   Facet   mi   się   nie   podoba. 

Zachowuje się, jakby to on o wszystkim decydował i wiedział najlepiej. Gdybym nie znał 
sytuacji, powiedziałbym, że rządzi całą firmą. 

– Bzdura – obruszyła się, zaniepokojona, że w słowach męża odnajduje potwierdzenie 

własnych podświadomych obaw. Czy rozmowa z Nathanem otworzyła jej oczy na coś, czego 
wcześniej nie widziała?  Na to wygląda. Być  może gdyby w przeszłości częściej  ze sobą 
rozmawiali, rozumieliby się lepiej i wiedzieli więcej, nie tylko o sobie. Ale przecież Nathan 
nie był człowiekiem, z którym dałoby się rozmawiać. – A swoją drogą musisz przyznać, że te 
nagłe przebłyski pamięci wydają się dziwne – powiedziała, zmieniając temat. 

Popatrzył na nią smętnie. 
– Dziwne – przyznał. – Ale podobnie jak ty, nie mam pojęcia, czy to moje wspomnienia, 

czy obrazy zapamiętane z książek. 

Wzruszyła ramionami i przyspieszyła kroku, nie chcąc, by dostrzegł na jej twarzy troskę i 

współczucie. 

– Nie wierzysz mi? – Dogonił ją ponownie. 
– Nie w tym rzecz. Próbuję po prostu zrozumieć to wszystko i nie mogę. Kręcimy się w 

kółko. Już się zdaje, że coś sobie przypomniałeś, gdy zaraz potem okazuje się, że to jakieś 
urojenia. Chciałabym ci pomóc... – zawahała się. – Naprawdę bym chciała – powtórzyła – ale 
nie umiem. 

– Chciałabyś? – zapytał z pretensją. – Szkoda więc, że nie pamiętałaś o tym dziś rano. 

Chciałem się kochać, a ty... Do diabła, co z nas za małżeństwo, Kate? Powiedz mi, czy kiedyś 
cię zgwałciłem? Czy... 

–   Nie!   –   odparła   ze   ściśniętym   gardłem.   –   Nigdy   czegoś   takiego...   Och,   chyba 

przesadzasz, Nathan. 

– Jak to, przesadzam? – Chwycił ją mocno za ramię. – Więc twoim zdaniem wszystko 

jest okay? To dlaczego boisz się mnie, jakbym był złoczyńcą? Dlaczego? Muszę wiedzieć! – 
W   jego   głosie   zabrzmiała   desperacja   i   pasja,   której   dotąd   nie   znała,   a   która   czyniła   ją 
bezbronną. Przeszedł ją dreszcz. Owinęła się szczelniej płaszczem, zupełnie jakby chciała 
osłonić się nim przed tymi ostrymi słowami. 

background image

– Nie boję się – powiedziała cicho i spojrzała mu śmiało w oczy. Stała bez ruchu, pragnąc 

by zwolnił uścisk. W jego oczach dojrzała coś, co mówiło jej, że jakikolwiek nieprzemyślany 
ruch   z   jej   strony   może   sprowokować   nieprzewidzianą   reakcję.   –   Nie   boję   się   ciebie   – 
powtórzyła.  Choć być  może  boję się siebie samej, dodała w myślach.  – Jesteś po prostu 
jakiś... odmieniony. To właśnie mnie niepokoi. Muszę poznać cię na nowo. 

– Poznać? To ja muszę cię poznać. Muszę poznać sam siebie. Pomóż mi, Kate. Tylko ty 

jesteś w stanie to zrobić. 

– Pomogę – odparła szczerze. Z przerażeniem i ze wstydem czuła, jak topnieje jej opór, 

jak znika gdzieś zwykła rezerwa wobec męża. – Ale to nie miejsce na takie dyskusje – dodała 
pospiesznie. – Zmarzłeś. Ja też. Powinniśmy wracać do domu. Popatrz, nawet Flora ma dość 
tego spaceru. 

– Nie chcę wracać. – Podniósł dłoń i odgarnął delikatnie kosmyk włosów z jej twarzy. – 

Ty jesteś moim domem – powiedział i pocałował ją w usta. 

Zakręciło   jej   się   w   głowie.   Poczuła,   jak   ogarnia   ją   obezwładniające   ciepło   i   miłe 

oszołomienie.  Nie czuła zwykłego  lęku. Nie myślała się bronić, bo i przed czym.  Nigdy 
jeszcze nie zareagowała tak na dotknięcie jego ust, nigdy jeszcze nie było jej tak dobrze, tak 
rozkosznie, tak bezpiecznie... 

Nie zdążyła nawet wyjąć rąk z kieszeni, gdy całym ciężarem ciała przycisnął ją do pnia 

najbliższego drzewa. Powinna była krzyknąć, szarpnąć się, zaprotestować... 

A jednak odpowiadała tylko na niespodziewaną pieszczotę, odpowiadała wbrew własnej 

woli. Gdzieś z zakamarków pamięci wracało do niej niejasne wspomnienie brutalnych ataków 
z podróży poślubnej. A mimo to wiedziała, że tym razem Nathan jej nie skrzywdzi. Cóż to, 
pomyślała, czyżby Lisa Abbott nauczyła go delikatności?

Sądziła, że myśl o rywalce ostudzi ją nieco, ale nie obchodziła ją teraz Lisa Abbott, nie 

miała ochoty o niej myśleć. W tej chwili liczyło się tylko to, że świat cudownie wiruje przed 
jej oczami, a Nathan obsypuje pocałunkami jej szyję, policzki, powieki, włosy... Nie potrafiła 
myśleć,  działać,  mogła   tylko   poddawać  się  nieznanym  dotąd   odczuciom  i  wsłuchiwać  w 
zmysłowe słowa, które szeptał do jej ucha. 

Och, Boże, pomyślała, zupełnie jak na pierwszej randce z ukochanym, a nie na spacerze z 

mężem, z którym od miesięcy żyję w nieformalnej separacji. Nigdy dotąd jej nie pieścił, nie 
całował z taką namiętnością. Sądziła, że gdy mu się podda, będzie czuła jedynie wstręt i 
niesmak,   a   tymczasem   nic   nie   było   w   stanie   zakłócić   tych   cudownych   wrażeń,   których 
istnienia nawet nie podejrzewała. 

Czy Nathan wie, co ona odczuwa? Czy czuje drżenie jej ciała, gwałtowne pulsowanie 

krwi? Czy domyśla się jej pożądania?

– Zrób to – szepnął, jakby czytał w jej myślach. 
– Co?
– Zacznij mnie pieścić. Dotknij... Prawie bezwiednie zsunęła dłoń w dół. 
W tej samej chwili Flora zaszczekała z niepokojem. 
– Zwęszyła kogoś... – Caitlin ledwie zdążyła otulić się płaszczem, gdy zza drzew wyłonił 

się Ted Follett z dwoma psami myśliwskimi. 

background image

– Jakże tam, parne Wolfe? – zawołał z niepokojem, widząc Nathana wspartego o pień. 

Musiał   chyba   uznać,   że   chory   młodzieniec   odpoczywa,   zmęczony   długim   spacerem,   bo 
zaproponował: – Jak trzeba, pomogę odprowadzić pana do domu. Zimno się zrobiło, 

a pani Goddard dopiero co mówiła, że był pan wczoraj okropnie słabiuśki. Nawet kolacji 

pan nie zjadł. 

–   Dziękuję.   Czuję   się   dobrze   –   odparł   Nathan,   a   Caitlin   pomyślała,   że   wbrew 

zapewnieniom i wymuszonemu uśmiechowi jej mąż rzeczywiście wygląda na wyczerpanego. 

background image

Rozdział 15

Kolacja tego dnia miała uroczysty charakter. Do stołu zasiedli w sześcioro: Matthew i 

Daisy, Marshall O’Brien, Nathan, Caitlin i Nancy Kendall, młoda nauczycielka z wioski, 
zaproszona zapewne dla zachowania parzystej liczby gości przy stole, a może też po to, by 
bawić Marshalla i uniemożliwiać mu wyłączne angażowanie uwagi ojca. Pomimo zaprzeczeń 
Caitlin, Nathan czuł, że w relacjach obydwu mężczyzn jest coś niejasnego. Nie zachowywali 
się jak pracodawca i podwładny, było między nimi coś znacznie bardziej intymnego. 

Pani Webster wyraźnie nie lubiła Marshalla, to było widać. Dlaczego w takim razie go 

zaprosiła? Wszak to ona decydowała o tym, kto ma prawo gościć w jej domu. Mniejsza z tym, 
myślał, starczy mu jego własnych kłopotów, chociażby tych z Caitlin. 

Od powrotu z lasu unikała go, jakby zapomniała o swojej deklaracji, że chce go poznać 

lepiej i że pragnie mu pomóc. I jakby zapomniała o tych kilku chwilach, kiedy wreszcie mógł 
poczuć ją przy sobie. Pragnęła go, był tego pewien. I on jej pragnął, a to pragnienie było tak 
świeże, tak żywe, jakby nie była od trzech lat jego żoną, a zaledwie narzeczoną, którą dopiero 
co poznał i której bliskością wciąż nie może się nasycić. Gdyby nie Ted Follett, Bóg wie, co 
by się stało. 

Przyglądał się teraz żonie z tęsknotą, którą wzmagał ból niezaspokojenia. Po porannym 

zajściu nie sądził, że w kilka godzin później będzie trzymał Caitlin w ramionach. Kiedy się 
obudziła,   nie   ukrywała   przecież   odrazy.   Nie   chciała   pieszczot,   wzgardziła   pocałunkami. 
Nawet jeśli zaś w głębi duszy ich pragnęła, potrafiła to starannie ukryć. 

Cóż, rozmyślał, sama była sobie winna. Czy zakładając tę wstrętną koszulę, naprawdę 

sądziła, że w ten sposób odstręczy go od siebie? Bała się. Widział strach w jej oczach. A 
przecież nigdy w życiu nie użył przemocy wobec kobiety. 

Całe szczęście, że poszli razem na ten spacer. Nareszcie mógł się upewnić, że nie jest jej 

obojętny. No tak, ale co innego czysta namiętność, a co innego zaufanie, przyjaźń, miłość. 
Być   może   Caitlin   lękała   się   właśnie   tej   namiętności,   popędów   własnego   ciała,   własnej 
słabości, której tak łatwo ulec? Może i tak, bowiem wraz z powrotem do domu znów przyjęła 
tę swoją zwykłą, pełną rezerwy postawę, zupełnie jakby chciała zapomnieć o tym, co się 
stało. To, że raz udało ci się mnie złamać, zdawały się mówić jej oczy, gdy na niego patrzyła, 
nie oznacza jeszcze, że ostatecznie ci uległam. Przeciwnie, tym bardziej będę się miała na 
baczności. Wygrałeś drobną potyczkę, ale prawdziwa bitwa jeszcze przed nami... 

Jeszcze   przed   kolacją   położył   się,   wyczerpany,   by   trochę   odpocząć.   Usnął,   a   kiedy 

otworzył oczy, zobaczył, że jego żona zdążyła już przebrać się do posiłku. Patrząc na jej 
spłoszoną minę, wyobrażał sobie, jak musiała się spieszyć i bać, czy on, jej mąż, zbyt szybko 
się nie przebudzi. Męczyły go te nieustanne podchody, miał dosyć tych tajemnic, a jednak 
musiał przyznać, że nie potrafiłby skonsumować okazji, która trafiła mu siew czasie spaceru. 
I   to   z   bardzo   prostego   powodu   –   był   już   tak   przemarznięty   i   zmęczony,   że   gdyby   nie 
ogrodnik, który zaskoczył  ich  niespodziewanie,  mogłoby się okazać, że nie jest w stanie 
stanąć na wysokości zadania. 

background image

Cóż, uśmiechnął się do siebie, lekarze mówili przecież, że minie wiele miesięcy, zanim 

całkiem dojdzie do siebie. Powinien uzbroić się w cierpliwość, z pewnością kiedyś odzyska 
siły. 

I pamięć... 
Tak, pusta pamięć – to było najgorsze. Męczyło go to, że wciąż tak mało wie o sobie i o 

Caitlin. Na przykład o tym, co naprawdę łączyło ją z Marshallem O’Brienem. Teraz, przy 
kolacji, prowadziła z nim ożywioną rozmowę. Nie podobało mu się to. Matthew natomiast 
sprawiał  wrażenie  całkowicie  wyczerpanego  minionym  dniem.  Co to mówiła  Caitlin?  Że 
ojciec powinien unikać stresów? Dobry żart. Wnosząc po porannym przesłuchaniu, można by 
przypuszczać, że ten człowiek nie umie bez nich żyć. 

–   Pani   Goddard   jest   wspaniałą   kucharką,   nieprawdaż?   –   Siedząca   obok   Nathana 

nauczycielka   postanowiła   przerwać   milczenie.   Nie   miał   wprawdzie   ochoty   na   wymianę 
czczych uprzejmości, ale nie mógł jej zaproszenia do rozmowy zbyć milczeniem. 

– A pani świetnie zna się na kuchni, panno Kendall. 
– Ja? Skądże! – Zaśmiała się głośno, wyraźnie ubawiona tym przypuszczeniem. – Potrafię 

przypalić   nawet   wodę,   ale   umiem   docenić   talenty   kulinarne   u   innych.   Szczególnie   lubię 
kuchnię   pani   Goddard.   Czasami   piecze   ciasteczka   na   spotkania   parafialne.   Znikają 
błyskawicznie. Są naprawdę przepyszne. 

– A więc ucieszyło  panią zaproszenie na kolację do Fairings, prawda? Nawet jeśli w 

programie było spotkanie z człowiekiem z dziurą w mózgu?

Nancy Kendall zrobiła zdziwioną minkę. 
– Z dziurą w mózgu? – powtórzyła, a na jej twarzy odmalowało się lekkie zakłopotanie. – 

Nie rozumiem, o czym pan mówi. 

– Ależ na pewno pani rozumie – odparł z przesadną cierpliwością i w tej samej chwili 

uświadomił   sobie,   że   używa   panny   Kendall,   żeby   odegrać   się   na   Caitlin   za   swoje 
rozczarowania. – Nie chce chyba pani powiedzieć, że nikt nie powiedział pani, co się stało. 

Nancy zmarszczyła czoło. 
– A co się stało? Roześmiał się cicho. 
– No nie... Proszę nie mówić, że nie słyszała pani o moim wypadku. 
–  Och,  wiem,   że  przeżył  pan   katastrofę.   Samolot   runął  na   ziemię  zaraz  po  starcie  z 

lotniska w Nowym Jorku, oczywiście, że o tym słyszałam. – Nancy otrząsnęła się, jakby 
dopiero teraz sobie o tym przypomniała. – Ale na szczęście nie odniósł pan poważniejszych 
obrażeń tylko doznał chwilowej utraty pamięci, czy nie tak?

– Chwilowa utrata pamięci – uśmiechnął się, rozbrojony jej słowami. – W pani ustach 

brzmi   to   istotnie   jak   opis   drobnej   przypadłości.   Muszę   przyznać,   że   od   razu   lepiej   się 
poczułem. 

– Oj, niech pan nie będzie złośliwy. To się zdarza wcale nie tak rzadko, prawda? Wiem, 

wiem... Wcale nie bagatelizuję tego, co się stało. Wypadek musiał być dla pana strasznym 
szokiem. Sama spadłam kiedyś z roweru i przekoziołkowałam przez kierownicę. Z wrażenia 
przez godzinę nie mogłam sobie przypomnieć, kim jestem. Wiem, że trudno porównywać oba 
przypadki, chcę tylko powiedzieć, że musi uzbroić się pan w cierpliwość. Czasem potrzebna 

background image

jest godzina, a czasem... trochę więcej. Ale wkrótce wszystko będzie dobrze, zobaczy pan – 
zapewniła go ze szczerym uśmiechem. 

– Tak? – uśmiechnął się równie szeroko, z lekką kpiną. – A więc mam po prostu żyć 

sobie zwyczajnie, a któregoś pięknego dnia pamięć sama mi wróci?

– A czy nie lepsze to niż rozczulać się nad sobą? Nie jest pan sparaliżowany, nic panu nie 

dolega. Naprawdę gorzej mogło się to dla pana skończyć. 

– Racja. Słuszna rada. Bardzo mi pomogła rozmowa z panią. Pamięć w końcu wróci. To 

przejściowe zaburzenie. Musze sobie to po prostu zapamiętać. Bo chyba zdołam zapamiętać, 
prawda? Nie zostanę półgłówkiem do końca życia?

– A czy ktoś tak powiedział? – obruszyła się Nancy. 
– Nie – znów się roześmiał. – Najwyżej ja sam. 
Żartował   sobie   z   niej   trochę,   ale   może   ta   dziewczyna   przykłada   właściwą   miarę   do 

problemu? W każdym razie ona pierwsza spojrzała na wszystko z dystansem. 

W   tej   samej   chwili   weszła   pokojówka,   którą   pani   Goddard   wynajęła   na   dzisiejszy 

wieczór, i zaczęła zbierać ze stołu talerze po zupie. Natomiast Nancy Kendall odprężyła się, 
przekonawszy się z ulgą, że Nathan Wolfe nie obraził się na nią, a jedynie żartuje – Mam 
nadzieję, że niczym pana nie uraziłam. Czasami bywam nietaktowna... 

– Wręcz przeciwnie – zaoponował. – Miło się z panią rozmawia. Lubię po prostu trochę 

się poprzekomarzać. Prawdę mówiąc, bardzo się cieszę, że pani tu jest. 

Nancy uśmiechnęła się promiennie, a Nathan, świadom, że Caitlin przygląda im się z 

coraz większą uwagą, tym chętniej kontynuował konwersację. 

– Proszę mi powiedzieć, jeśli wolno zapytać, od jak dawna zna pani Websterów?
– Od niedawna i niezbyt dobrze. Prowadzę drużynę skautów w naszej wiosce, a pani 

Webster opiekuje się naszą parafią. 

Pokiwał głową ze zrozumieniem. 
– Drużyną skautów także?
– No nie – roześmiała się – ale jest tak dobra, że pozwala nam urządzać biwaki na terenie  

Fairings. Organizujemy też wspólnie różne akcje dobroczynne. 

– Domyślam się więc, że często tu pani bywa?
–   Niekoniecznie   –   przyznała   z   rozbrajającą   szczerością.   –   Na   kolacji   u   państwa 

Websterów jestem po raz pierwszy. 

Jej   odpowiedź   potwierdziła   tylko   słuszność   wcześniejszych   domysłów:   dziewczyna 

została zaproszona dla uzupełnienia liczby osób zasiadających za stołem. Wyglądało na to, że 
Matthew Webster gotów jest wiele uczynić dla swojego asystenta. 

Dlaczego?
Odpowiedź   była   niezwykle   prosta   i   nie   mógł   się   nadziwić,   dlaczego   wcześniej   nie 

przyszła mu do głowy. Miał niejasne poczucie, że kiedyś  w przeszłości zetknął się już z 
podobną sytuacją, i teraz zdawało mu się, że trafił w samo sedno. Nie miał żadnych podstaw, 
żeby   tak   sądzić,   i   gdyby   spytał   go   ktoś,   z   jakiego   powodu   tak   uważa,   nie   umiałby 
wytłumaczyć. Może było to coś w jego utraconej pamięci, a może zwykła intuicja, ale był 
pewien i dałby sobie głowę uciąć, że Marshall O’Brien jest nie tylko doradcą i prawą ręką 

background image

Matthew Webstera, ale też jego synem!

Zapewne   synem   z   pozamałżeńskiego   związku,   gdyż   inaczej   Caitlin   coś   by   mu 

powiedziała na ten temat. A może sama o tym nie wiedziała? Nie, nie przypuszczał, by tak 
mogło być. Wnosząc natomiast z zachowania pani Webster, można było mieć pewność, że 
jest doskonale zorientowana w sytuacji, niezależnie od tego, czy ją akceptuje, czy nie. 

Pokiwał smętnie głową. Nic dziwnego, że był tak napięty w czasie porannej rozmowy. 

Wyczuwał jakąś tajemnicę, jakieś niedopowiedzenia, jakieś niejasne układy,  które łączyły 
wszystkich rozmówców, jednak jego myśli szły wówczas w zupełnie odmiennym kierunku. 
Dopiero   teraz   zaczął   dostrzegać   uderzające   podobieństwo   między   mężczyznami,   którzy 
przepytywali go w gabinecie Webstera niczym uczniaka na egzaminie. Zapewne gdyby nie to, 
że Marshall nosił okulary, Caitlin też dostrzegłaby u niego ojcowskie rysy. 

– Czy lekarze potrafią orzec, kiedy wróci panu pamięć? – zapytała Nancy, przerywając 

nieoczekiwanie jego rozmyślania. 

– Nie. To jeden z tych przypadków, o których niczego nie można powiedzieć z całkowitą 

pewnością – odparł. – Ojciec Caitlin polecił mi pewnego specjalistę, do którego mam się 
zgłosić w przyszłym tygodniu. Jestem już umówiony. Zobaczymy, co on powie. 

Widział,  że   Caitlin  rzuca   od  czasu  do  czasu   pełne   ciekawości,   ale  i   nie  pozbawione 

wrogości spojrzenia w ich kierunku. Sama nie przerywała przy tym ani na moment ożywionej 
rozmowy z Marshallem. Nathan odnosił wrażenie, że wiele by dała, żeby się dowiedzieć, o 
czym  tak rozprawiają wiejska nauczycielka  i jej cierpiący na amnezję  mąż.  Czyżby  była 
zazdrosna? Ejże, jeśli tak, znaczyłoby to, że... 

– To musi być dość przygnębiające – wróciła do rozmowy jego sąsiadka. 
– Mhm, dosyć – przytaknął. – Chciałbym wreszcie przestać poruszać się po omacku i 

dowiedzieć się czegoś więcej o sobie i swojej rodzinie. 

– A może można jakoś panu pomóc? Jeśli będzie pan chciał kiedyś o tym porozmawiać, 

zawsze może pan na mnie liczyć.  Mówię zupełnie serio. Będę szczęśliwa, jeśli okażę się 
pomocna. – oznajmiła i uścisnęła serdecznie jego dłoń. 

Nathan wstrzymał oddech, zaskoczony tym poufałym gestem. 
– Dziękuję – powiedział i uwolnił rękę z uścisku. Nancy najwyraźniej nie była ani tak 

nieśmiała,   ani   niewinna,   jak   mu   się   początkowo   wydawało.   Jej   oczy   zdradzały 
zainteresowanie jego osobą, by nie powiedzieć więcej. Zaniepokoiło go to. Dlaczego doszła 
do wniosku, że może sobie pozwolić wobec niego na podobne zachowanie? Dlaczego sama 
była w stosunku do niego tak swobodna? Czyżby miał opinię podrywacza i bawidamka? Czy 
nie dlatego stroniła od niego Caitlin, że uganiał się za kobietami?

Nie. Nie wierzył w to. Nie interesowały go takie romanse. Lubił kobiety, owszem, lubił 

seks, ale nigdy nie oszukałby własnej żony. 

A może jednak?
Jakim naprawdę jest człowiekiem?
W jednej chwili stracił apetyt. Ledwie spróbował mięsa, nie zjadł deseru. Rozbolała go 

głowa i marzył teraz tylko o tym, by kolacja wreszcie się skończyła i by mógł wstać od stołu. 
Poirytowany,   zachowywał   się   chyba   niegrzecznie   wobec   dziewczyny,   ale   niewiele   go 

background image

obchodziło, co ona pomyśli. 

Kawę podano w salonie. Tego pomieszczenia też sobie nie przypominał i z niczym nie 

kojarzył. Rozglądał się po wnętrzu, ale nie znajdował żadnego szczegółu, który budziłby w 
jego uśpionym mózgu jakiekolwiek wspomnienia. 

A pokój był przepiękny i Nathan nie musiał odwoływać się do pamięci, by umieć to 

docenić.   Tapety   w   delikatne   paski,   kominek   z   żyłkowanego   marmuru,   ogromny   chiński 
dywan na lśniącej podłodze, eleganckie i proste meble – wszystko to, choć obce i widziane 
jakby po raz pierwszy, robiło na nim ogromne wrażenie. 

Gdy Nancy Kendall zaproponowała, by siadł obok niej na stylowej kanapie, odmówił i 

stanął samotnie przy kominku, gdzie od rana buzował ogień. Wpatrywał się w roztańczone 
płomienie,  zasłuchany w trzaskanie  polan, a bijące od nich ciepło  zdawało się koić jego 
skołatane nerwy, budzić jakieś niejasne, mgliste wspomnienia... 

Nim zdążyły wyostrzyć się w jego pamięci, odezwał się przenikliwy dzwonek telefonu i 

wyrwał go z zamyślenia. 

– Ja odbiorę – zaofiarowała się Caitlin i zniknęła w holu. 
– Jeśli to do mnie, powiedz, że oddzwonię później – zawołał za nią ojciec, widząc minę 

Daisy, po czym uśmiechnął się przepraszająco. – Ludzie wybierają sobie zawsze najmniej 
odpowiednią porę. 

–  Szczególnie   twoi  znajomi   –  zgodziła  się  pani  Webster   z  przekąsem  i  usiadła  przy 

niskim stoliku, na którym pani Goddard ustawiła tacę z kawą. 

– Dla ciebie z cukrem i śmietanką, Nancy? – zapytała, spoglądając na nauczycielkę. 
– Proszę. 
Pani   Webster   podawała   właśnie   dziewczynie   parujący   napój,   gdy   do   pokoju   wróciła 

Caitlin. Daisy posłała jej pytające spojrzenie, ale ta odwróciła tylko wzrok. 

– Do ciebie. Możesz odebrać w gabinecie – zwróciła się do męża i nie czekając na jego 

reakcję, podeszła do stolika, gdzie zostawiła opróżnioną do połowy filiżankę. 

– Do mnie?
Czuł, że głos zadrżał mu lekko. Na Boga, myślał ze ściśniętym gardłem, któż to może 

być?   I   co   on   takiego   zrobił,   że   wszyscy   patrzą   na   niego   z   pomieszanym   z   wrogością 
zainteresowaniem?

– Do ciebie – powtórzyła Caitlin, nie wdając się w dalsze szczegóły. – Idź, ten ktoś 

czeka... 

Ponieważ wszyscy też najwyraźniej  czekali na jego wyjście,  odstawił swoją kawę na 

stolik. 

Miał ochotę zapytać, kto dzwoni, ale duma mu nie pozwalała. Wiedział, że kiedy tylko 

opuści salon, Caitlin i tak poinformuje pozostałych. Mruknął więc jakieś przeprosiny pod 
adresem pani Webster i sztywno wyszedł z pokoju. Nie zamierzał dawać Caitlin satysfakcji i 
pytać ją, dlaczego spogląda na niego z taką naganą. Nie musiał też nikogo prosić, by wskazał 
mu drogę do gabinetu. Sam ją pamiętał. 

Gdy sięgał po słuchawkę, zadrżała mu dłoń. Chociaż mówił sobie, że musi mieć przecież 

w   Anglii   jakichś   przyjaciół,   których   interesuje   jego   los,   to   przeczuwał,   że   nie   jest   to 

background image

kurtuazyjny telefon. Cofnął rękę, zaciskając nerwowo palce. A może rozłączyć tę rozmowę? 
Nie, nie może tego zrobić, nie sprawdziwszy wcześniej, kto chce się z nim słyszeć. 

Otarł spocone wnętrze dłoni o spodnie, po czym zmusił się do podniesienia leżącej na 

biurku słuchawki. 

– Słucham?
Czuł   suchość   w   gardle,   mówił   z   wielkim   trudem,   ale   osoba   po   drugiej   stronie   linii 

natychmiast go rozpoznała. 

– Nathan? – odezwał się w słuchawce kobiecy głos. – To ty, Nathanie?
W pierwszej chwili chciał zaprzeczyć, tak obco brzmiało mu to imię. Do licha, naprawdę 

miał na imię Nathan?

– Kto mówi? Czy my się znamy? – zapytał ostrożnie – Jak to, czy my się znamy? – ostry 

ton głosu oznaczał, że kobieta po drugiej stronie najwyraźniej nic nie wie o jego amnezji. – 
Przestań się wygłupiać, Nate! Nie wiem, jaką grę prowadzisz, ale zaczyna mnie już wkurzać 
to   wszystko!   Czekam   i   czekam,   kiedy   wreszcie   do   mnie   zadzwonisz,   i   nic.   Gdzieś   się 
podziewał?

– Gdzie się podziewałem... ? – powtórzył niemal bezgłośnie. – Sam nie wiem... 
Kobieta widocznie uświadomiła sobie, że zaczęła zbyt obcesowo, bo jej głos zabrzmiał 

teraz łagodniej. 

– Wiem, wiem – usłyszał. – Byłeś w szpitalu. Ale przecież musiałeś się chyba domyślać, 

co czułam, kiedy usłyszałam o wypadku. 

– Ja... – zaczął, niepewny, co powiedzieć: tłumaczyć się czy pytać o imię rozmówczyni?
– Rozumiem – przerwała mu natychmiast. – Nie możesz teraz rozmawiać. Twoja żona 

słucha, prawda? W porządku. Nie chcę ci komplikować życia, po prostu nie mogłam się już 
doczekać. Zadzwoń do mnie, zgoda? Najlepiej jutro. Wiesz, gdzie mnie szukać. 

background image

Rozdział 16

Idąc na górę, do sypialni, nie spodziewał się zastać tam Caitlin. Od żenującego zajścia z 

telefonem nie odezwała się do niego ani słowem. Widział, że nie uwierzyła, gdy po powrocie 
do salonu oznajmił, iż nie ma pojęcia, kto do niego dzwonił. Nikt mu naturalnie nie zadawał 
żadnych  pytań, oczekując, że sam wszystko wyjaśni. To raczej jednak on spodziewał  się 
wyjaśnień; tego, że ktoś pomoże mu zidentyfikować dzwoniącą i skojarzyć ją z jakimś faktem 
czy ciągiem faktów z jego przeszłości. 

Niestety,   nikt   nie   potrafił   mu   pomóc,   zaś   mina   żony   wskazywała,   iż   domyśla   się   w 

tajemniczej   kobiecie   jego   kochanki.   A   jeśli   domyśla   się   słusznie,   to   tłumaczyłoby 
dotychczasową postawę Caitlin wobec niego. Jeśli rzeczywiście z kimś romansował, to ich 
małżeństwo musiało przeżywać kryzys.  No tak, ale Websterowie zaprosili go do swojego 
domu. Czyżby nic nie wiedzieli o kłopotach córki i zięcia? Może ukrywała je przed nimi, 
żeby ich nie martwić. Przecież Matthew Webster był słabego zdrowia... 

Otworzył drzwi. Caitlin stała przy oknie. 
Zaraz   po   wyjściu   nauczycielki   opuściła   towarzystwo,   mówiąc,   że   chce   się   wcześniej 

położyć spać, i nie spodziewał się zobaczyć jej tutaj, w tym samym pokoju, w którym spędzili 
razem poprzednią noc. Sądził, że po tym, co zaszło, przeniosła raczej swoje rzeczy gdzie 
indziej. 

Pomyślał teraz, że to, iż Caitlin czeka na niego do tej pory, wcale nie jest mu w smak. 

Miał za  sobą wyczerpujący dzień  i to  wyczerpujący  pod wieloma  względami.  W  innych 
okolicznościach   zareagowałby   z   pewnością   inaczej,   ale   dzisiaj   powątpiewał   w   pokojowe 
intencje Caitlin i czuł się zniechęcony. 

Jeśli więc spodziewała się wyjaśnień, oczekiwało ją rozczarowanie. Nie umiał jej nic 

powiedzieć, nic wyjaśnić. Nie miał co wyjaśniać. Wiedział tyle, co ona, a zapewne jeszcze 
mniej.  Nieznajoma  znała numer  Fairings, oczekiwała  telefonu  od niego  – to były  jedyne 
pewne fakty. I jeszcze jeden: nic dla niego nie znaczyła, cokolwiek Caitlin mogła o tym 
myśleć. 

Odwróciła głowę, słysząc otwieranie drzwi. Nadal miała na sobie strój, w który przebrała 

się do kolacji: krótką sukienkę odsłaniającą zgrabne kolana, bez dekoltu, za to zachodzącą 
wysoko pod szyję i z długimi rękawami. U góry ciasna i dopasowana, dołem układała się w 
obfite fałdy.  Ten prosty, lecz efektowny strój działał na jego wyobraźnię i przyprawiał o 
szybsze bicie serca. 

Za   to   pełen   dezaprobaty   wyraz   twarzy   studził   rozpalone   zmysły   i   odbierał   wszelką 

nadzieję. Och, mogłaby odłożyć swoje pretensje do rana, pomyślał ze znużeniem. 

Jeśli jednak miał już wysłuchiwać jej wymówek, nie było powodu, by słuchała ich reszta 

domowników. Zamknął więc starannie drzwi i oparł się o nie. Był zmęczony, a od wypitej w 
towarzystwie Matthew i Marshalla brandy kręciło mu się lekko w głowie. 

– Dobrze się czujesz?
Jej słowa zbiły go z tropu. Oczekiwał wyrzutów, nie troski. Wcale nie chciał, żeby się nad 

background image

nim litowała. 

– Jestem trochę zmęczony – odparł w końcu. – Myślałem, że się już położyłaś. 
– Jeszcze nie. 
Jej odpowiedź zdawała się zupełnie zbędna. Pewnie powiedziała cokolwiek, by dać sobie 

czas do namysłu. 

– Wyglądasz na lekko wstawionego – zauważyła, a on zadał sobie w duchu pytanie, czy 

wprawia go w zakłopotanie celowo, żeby wzbudzić w nim dodatkowe poczucie winy. – Nie 
powinieneś   chyba   pić   tyle   wina   do   kolacji.   Zdaje   się,   że   w   twoim   stanie   w   ogóle   nie 
powinieneś pić. 

Westchnął ciężko. 
– Kate, czy czekałaś na mnie, żeby to właśnie mi powiedzieć? – zapytał. – Doceniam 

twoją   troskę,   ale   mam   wrażenie,   że   nie   jest   szczera.   Spodziewałem   się   pretensji   albo 
lodowatego milczenia, jak na dole. 

Caitlin zacisnęła wargi. 
– Dziwisz mi się?
–   Z   zasady   niczemu   się   nie   dziwię   –   stwierdził,   przyglądając   się   jej   spokojnie.   – 

Cokolwiek   jednak   powiesz,   wiem,   że   nie   przyszłaś   tutaj   w   przyjacielskich   zamiarach. 
Chciałbym usłyszeć, czego chcesz. 

– Niczego nie chcę. Nie wiem, o czym mówisz. 
–  Owszem,  wiesz.  –  Odpiął   górny  guzik  jedwabnej   koszuli  i  rozluźnił   krawat.  –  To 

oczywiście nie ma sensu, ale powtórzę jeszcze raz: nie mam zielonego pojęcia, kim jest ta 
kobieta. Byłaś zresztą w podłym nastroju już przed jej telefonem. 

– Nie byłam w podłym nastroju – odparła Caitlin, zirytowana. – Skąd możesz wiedzieć, w 

jakim   byłam   nastroju,   skoro   spałeś   aż   do   kolacji?   A   potem   przez   cały   wieczór   robiłeś 
wszystko,   żeby   publicznie   mnie   upokorzyć.   Powiedz,   jak,   twoim   zdaniem,   mogłam 
zareagować, kiedy widziałam, jak ściskasz rękę tej dziewczyny. 

– Nie ściskałem jej ręki – obruszył się. – To ona była trochę zbyt poufała. Co miałem 

zrobić, na litość boską? Wstać od stołu? Nie moja wina, że robiła mi awanse. 

– Robiła ci awanse? – Caitlin poczerwieniała ze złości, a może ze wstydu. – Wcale się jej 

nie dziwię, skoro flirtowałeś z nią przez cały wieczór. W każdym razie dopóki nie przerwała 
ci inna, twoja kochanka. 

– Moja kochanka? – zapytał ponuro. – Skąd wiesz, że to kochanka? Powiedziała ci?
– Nie, ale kto inny odważyłby się dzwonić? Co za tupet! Żeby dawać kochance numer do 

rodziców żony!

Wzruszył tylko ramionami. Nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać na te oskarżenia. 

Przecież nie pamiętał ani żadnej kochanki, ani faktów z nią związanych. Do diabła z tym 
wszystkim. 

– Widać dałem – powiedział z rezygnacją. – Powiedz tylko, czy masz jakieś dowody na 

poparcie swoich przypuszczeń?

– Jeszcze miałabym ci przedstawiać dowody? Mój Boże, dotąd miałeś przynajmniej tyle 

przyzwoitości, by trzymać te swoje kobiety z dala od tego domu – prychnęła gniewnie. – Nie 

background image

będę ci nawet mówić, jak bardzo mnie upokorzyłeś. Widać straciłeś nie tylko pamięć, ale i 
rozum. 

Zrobił kilka kroków w jej stronę. 
– Nie będziesz do mnie mówić w ten sposób, Caitlin. 
– Będę, jeżeli zechcę. Dlaczego mam patrzeć spokojnie, jak robisz ze mnie idiotkę? Mam 

chyba jakieś prawa. 

– Ja też je mam – powiedział spokojnie i stanął na wprost niej. – Powtarzam raz jeszcze: 

nie wiem, kim jest ta kobieta. Utrzymujesz, że to moja kochanka. Dobrze, ale jeśli tak, to 
powiedz, skąd ta pewność?

– Wolę nie poruszać więcej tego tematu – ucięła lodowatym tonem. 
– Oczywiście. Najłatwiej po prostu unikać rozmów. Zbyt wiele nagromadziło się pytań, 

na które nie chcesz odpowiadać, tak? Wytłumacz mi, po co miałbym szukać innej kobiety, 
skoro jestem szczęśliwy z żoną? Choć dziwne to szczęście... 

Caitlin odwróciła głowę. 
– Nie wiem. 
– Nie wiesz? – Nie wierzył jej, ale nie miał już sił ciągnąć dłużej tej sprzeczki. – A może 

dlatego, że to moja żona miała kochanka?

– Nie. 
Nie wierzył jej. 
– I tak się dowiem, moja droga. Możesz być tego pewna. 
Caitlin skrzywiła się. 
– Nie nazywaj mnie tak. 
– Dlaczego?
– Bo mi się to nie podoba. 
– Ach, tak? Ja ci się nie podobam, seks ci się nie podoba, nic ci się nie podoba. Więc co? 

Całowałaś mnie w lesie, choć wiedziałaś, że to kłamstwo?

–   Powiedziałam   ci   już:   nie   mam   ochoty   rozmawiać   teraz   o   sprawach   osobistych   – 

oznajmiła, patrząc gdzieś w przestrzeń, jakby lękała się spojrzeć mu prosto w oczy. – Usiądź, 
ledwie się trzymasz na nogach – dodała łagodniejszym tonem. 

– Nie udawaj, że się o mnie troszczysz. Gdyby to od ciebie zależało, nie byłoby cię tutaj. 
– To nieprawda. 
–   Więc   pomóż   mi   –   powiedział   z   ciężkim   westchnieniem   i   położył   dłonie   na   jej 

ramionach. – Jeśli nie czujesz do mnie odrazy, to dlaczego nie zachowujesz się jak żona?

– Zachowuję się jak żona – zaprotestowała. – Inaczej już dawno wyrzuciłabym  cię z 

domu... Może jednak usiądziesz, bo zaraz oboje znajdziemy się na podłodze. 

– Interesująca perspektywa – odparł z uśmiechem. Ledwie wypowiedział te słowa, ujrzał 

niepokój w jej oczach. – Ale łóżko wydaje się jeszcze bardziej interesujące. Ułożysz mnie do 
snu, Kate?

Chciała się cofnąć, lecz wzmocnił uścisk i nie zważając na jej opór, pocałował ją w usta. 

W tym gorącym pocałunku odnajdywał nowe siły i nadzieję na odkupienie. Pragnął Caitlin aż 
do bólu. Pragnął tak bardzo, że musiała to czuć, musiała mieć świadomość, jak reaguje na nią 

background image

jego udręczone ciało. Tęsknił za tym, by wreszcie poczuć ją całą, widzieć, jak się do niego 
przytula, ufna, oddana, chętna do miłości... 

– Teraz ty mnie pocałuj – oderwał usta od jej ust i szepnął ochrypłym głosem. – Pocałuj i 

skończmy z wzajemnymi żalami. Powiedz, że też tego pragniesz... 

Caitlin   odchyliła   głowę   do   tyłu.   Nie   chciała   go,   odpychała,   a   jednak   nie   dość 

zdecydowanie,   jakby   pragnęła   tylko   zaznaczyć   swój   opór,   jakby   chciała   obronić   honor, 
godność, resztki dumy. W jej oczach był smutek, niepokój, ale też jakaś dziwna łagodność. 
Wreszcie rozluźniła mięśnie, oparła mu dłonie na piersi i pocałowała go delikatnie w usta. 

Zachwycony i oszołomiony,  przyciągnął ją bliżej, tuląc mocno do siebie. Na moment 

zapomniał  o osłabieniu  i zmęczeniu.  Drżącymi  palcami  zaczął rozpinać suknię Kate i po 
chwili pociągnął ją za sobą w stronę łóżka. Gdy zaś to zrobił, kolana się pod nim ugięły, 
pokój zawirował przed oczami, a on poczuł przeraźliwy ból głowy i opadł bezwładnie na 
łóżko. 

– Nathanie? – pochyliła się nad nim z niepokojem. – Nathanie, co ci jest? Niedobrze ci? 

Wezwać lekarza? Zrobiłam coś złego?

Uśmiechnął   się   do   niej   z   trudem.   Potworny   ból   głowy   nieco   zelżał,   ale   nadal   czuł 

nudności. Wciągał głęboko powietrze, próbując oddychać spokojnie i miarowo. 

– Już nie taki ze mnie chojrak, jak kiedyś – powiedział po chwili smutno i zamknął oczy, 

oczekując kolejnych pretensji i wyrzutów. Było mu za siebie wstyd: namawiał ją na coś, na co 
nie było go stać. 

Jednak Caitlin nie komentowała tego, co się stało. Rozpinała mu właśnie koszulę, by 

łatwiej mu było oddychać. 

– Co robisz? – mruknął. – Myślałem, że brzydzisz się mojej nagości. 
– Nie... 
Pokręciła nieporadnie głową. Patrzyła na niego, jakby nigdy wcześniej go nie widziała. 

Dotknęła opuszkami palców skóry na jego torsie. 

–   Taki   jesteś   ciemny...   –   powiedziała   w   końcu.   Jego   ciało   reagowało   na   każdy 

najdrobniejszy gest. Leżał jednak bez ruchu z obawy, że ból powróci. – Nie pamiętam, żebyś 
miał takie ciemne włosy. – Znów poczuł niemiły ucisk w żołądku. Dosyć, mówił sobie, nie 
czas wracać teraz do kłopotów z tożsamością. 

– To takie ważne? – zapytał. 
– Chyba nie... Prawdę mówiąc, podobają mi się. Wcześniej... nie zwróciłam chyba na nie 

uwagi. – Przesunęła otwartymi dłońmi po brzuchu. Boże, czy zdawała sobie sprawę z tego, co 
się z nim działo?

Jakby czytając w jego myślach, cofnęła nagle ręce i złożyła je na udach. Uniósł się wtedy 

i przyciągnął ją do siebie. Nie protestowała. Objęła go za szyję, po czym zanurzyła palce w 
jego włosach. Całował ją teraz i pieścił delikatnie, powoli, nie chcąc spłoszyć rodzącej się 
między   nimi   intymności,   a   siebie   narazić   na   kolejny   atak   słabości.   Hamował   własne 
pożądanie, dopóki całkiem nie zdjął cienkiej sukni, a zaraz potem koronkowych majteczek. 

Jego cudowna, piękna Kate, gdy nie miała już nic na sobie, oplotła go ciasno nogami. 

Zamknął oczy i ułożył się na niej ostrożnie, rozkoszując się gładką, jasną skórą żony, jej 

background image

cudownym smakiem, odurzającym zapachem. 

I on miałby szukać innej kobiety? Przecież Kate była stworzona dla niego. Widząc jej 

gwałtowne reakcje, zgadywał, że musiał zaniedbywać ją w przeszłości. Dlaczego? Wydawało 
mu się to niepojęte. Czy rzeczywiście z jakiegoś powodu znalazł sobie kochankę? Jaki to 
powód? Co to za sekret, którego Caitlin nie chciała mu zdradzić?

– Och, Nathanie... – szeptała, zaciskając palce na jego plecach. – Proszę... Kochaj mnie, 

proszę... 

Nie   potrzebował   żadnej   zachęty.   Uniósł   się   lekko   i   zanurzył   się   w  niej   z   rozkoszną 

błogością. Czuł, jak krew przepływa w jej żyłach, czuł ją teraz całą. To jakaś magia, pomyślał 
nieprzytomnie. Kate wygięła się pod nim, jakby zachęcała go do intensywniejszych pieszczot, 
a jego ogarnęło niewysłowione szczęście, że wreszcie pozbyła się zahamowań i na powrót 
stała jego żoną. Poruszył się ostrożnie, zrazu powoli i delikatnie, później szybciej i nieco 
mocniej... 

– Och, tak... Nie przestawaj – nalegała. 
Gdy usłyszał te słowa, stracił kontrolę nad sobą. W jego rozbieganej głowie kołatały się 

strzępki myśli. Do licha, musiał przecież kochać się z nią już wcześniej... Poślubił ją, był jej 
mężem. I to na pewno nie z wyrachowania, nie dla pieniędzy. Od początku musiał być nią 
zafascynowany, tak jak teraz. Była jego żoną, jego kobietą, jego ukochaną... Tylko dlaczego 
teraz czuje się tak, jakby dotykał jej po raz pierwszy w życiu? Nieważne, zrobi wszystko, by 
uczynić ją szczęśliwą, na zawsze... 

Zapragnął powiedzieć jej, co czuje. Podzielić się z nią swą miłością. 
– Kocham cię – szepnął, patrząc głęboko w jej oczy. – Cokolwiek zrobiłem w przeszłości, 

musisz mi uwierzyć. Może cię zraniłem, ale to się nie powtórzy... już nigdy. 

– Już nigdy... 
– Nigdy. Wierz mi. Zaczniemy od początku. Nie dam ci odejść... 
Ujęła jego twarz w dłonie. 
– Kate... – westchnął, czując, że jego ciałem wstrząsa spazm ostatecznego spełnienia. 

Przez krótki moment bał się, że zbyt się pospieszył, ale zaraz potem usłyszał jej jęk i poczuł 
całym sobą, jak ciało Caitlin wypełnia fala rozkoszy. 

Gdzieś z oddali dobiegł jego uszu kobiecy płacz. Od lat nie słyszał płaczu kobiety. Po raz 

ostatni zdarzyło się to wtedy, gdy mając czternaście lat, zaciągnął Marcie Kenyon do szopy. 
Oczywiście wiedział, że Marcie spotykała się już wcześniej z chłopakami, chociaż wtedy 
usiłowała wmówić mu, że to nieprawda. Udał, że jej uwierzył, ale sam się nie przyznał, że 
nigdy wcześniej nie miał dziewczyny. 

Ten   płacz   nie   przypominał   jednak   w   niczym   dziewczęcych   łkań   Marcie.   Był   cichy, 

niemal bezgłośny. Nie wiedziałby, że ktoś płacze, gdyby nie poczuł na szyi łez. 

– Co się stało? – zapytał, unosząc głowę. 
– Ja... ja nie miałam pojęcia, że może być tak dobrze – uśmiechnęła się do niego przez łzy 

piękna kobieta. – Dziękuję ci, Nathanie, dziękuję... 

Nathanie?

background image

Dlaczego, do licha, nazywa go Nathanem? Przecież nie tak ma na imię. Nathan to jego 

brat! Czyżby go znała? Czyżby znała Nathana Wolfe’a?

Bo przecież on ma na imię Jake. Tak, Jake Connor. 
I w niczym, na szczęście, nie przypomina swego brata. Poza wyglądem. 
Głowa mu pękała z bólu i oszołomienia. Spojrzał na kobietę, która leżała obok niego. Na 

tę twarz, tak znajomą, a jednocześnie obcą. 

Gdzie on jest? Co tutaj robi?
Z trudem opanowując przerażenie, rozejrzał się wokół siebie. Leży w łóżku. W czyim? 

Nie rozpoznawał ani tego łóżka, ani wnętrza. 

– Nic ci nie jest, Nathanie?
Znowu nazwała go imieniem brata. Dlaczego? Pamiętał, że kochał się z nią i że było 

wspaniale. Opuścił na chwilę powieki. 

Tak, wspaniale, cudownie, fantastycznie... 
Otworzył oczy i znowu na nią spojrzał. Chciał powiedzieć, że się pomyliła, że musiała 

wziąć go za Nathana na skutek jakiegoś zbiegu okoliczności, lecz mimo to on, Jake Connor, 
byłby więcej niż szczęśliwy, gdyby mógł zająć jego miejsce. Boże, była taka piękna. Zawsze 
tak uważał, od chwili gdy brat pokazał mu jej zdjęcie. Zaraz po ślubie. 

Po ślubie?
Zdrętwiał z przerażenia. 
Już wiedział, kim jest nieznajoma. 
To Caitlin. 
CaitlinWolfe. 
Żona jego brata. 

background image

Rozdział 17

I co miał teraz począć?
Nathan zapatrzył się w resztkę whisky na dnie szklanki. Oczy mu pociemniały z gniewu. 

Nie powinien był przyjeżdżać do Prescott, ale przywiodła go tu ciekawość. Teraz zdany był 
na łaskę Jacoba. Gdziekolwiek się nie obrócił, stary nie spuszczał go z oka. 

Nigdy nie byli przyjaciółmi. Od najmłodszych lat gardził ojcem, a kiedy dowiedział się 

prawdy o sobie i o bracie-bliźniaku, uczucie to tylko się umocniło. 

Ojciec   miał   go   w   tej   chwili   w   garści.   Niepotrzebnie   zdradził   mu   swoje   plany, 

niepotrzebnie   uczynił   mimowolnym   powiernikiem.   Jacob   już   mu   nie   daruje,   a   i   Carl   na 
pewno go szuka. 

Skrzywił się. To wszystko wina Lisy, pomyślał z wyrzutem. Gdyby nie poznała go z 

Carlem Walkerem, nie wpadłby w to bagno, w którym tkwi teraz po uszy. To jej wina, że 
znowu zaczął uprawiać hazard... 

A przecież wszystko miało być inaczej. W porządku, w przeszłości też zdarzało się, że 

przegrywał, ale wtedy ratował go Jacob, spłacając za niego karciane długi. Gdy zaś tylko 
ożenił   się   z   Caitlin,   stary  umył   ręce.   Nie   mógł   wybaczyć   synowi,   że   ten   poślubił   córkę 
Webstera tylko po to, by w przyszłości przejąć firmę teścia. 

Cóż za idealista, pomyślał ironicznie o ojcu. A czy sam nie postąpił kiedyś tak samo? Czy 

nie ożenił się z Iris, bardziej niż o niej myśląc o dochodowym tartaku jej ojca? I pomyśleć, że 
miał   jeszcze   czelność   wysuwać   pretensje   pod   adresem   Nathana.   Synek   poszedł   w   ślady 
kochanego tatusia, co w tym złego?

Ech, stare dzieje. Teraz i tak nie miało to wszystko najmniejszego znaczenia. Nathan miał 

większe zmartwienia. Na przykład ten cholerny Carl Walker. Gdy poznał tego człowieka, nie 
przypuszczał,   że   kiedyś   będzie   się   go   bał.   Przeciwnie,   Carl   potrafił   być   uprzedzająco 
uprzejmy, jeśli tylko mu się to opłacało. 

A on? Czy naprawdę musiał być aż tak naiwny?
Od   samego   początku   zachowywał   się   jak   skończony   głupiec.   Powinien   wiedzieć,   że 

ludzie pokroju Walkera nie są skorzy do bezinteresownych przysług. Tylko że on, Nathan, 
chciał   za   wszelką   cenę   wyrównać   rachunki   z   Matthew   Websterem   i   tym   jego   psem 
łańcuchowym, O’Brienem, który doprowadzał go do szału. Gdy więc Carl zaproponował mu 
pewien interes, bez wahania przystał na jego propozycję. 

Wiedział,  oczywiście,  że   Walker   robi  w  narkotykach,   ale   niewiele  go  to   obchodziło, 

dopóki tamten nie przedstawił mu swojego planu. Usłyszawszy,  że Webster ma budować 
tamę na Rio Magdalena w Kolumbii, Carl zaczął opowiadać o swoich dostawcach, którzy 
operowali właśnie w Południowej Ameryce, a potem zaproponował czysty – jak mówił – 
układ... 

Plan był niezwykle prosty i Nathan nie mógł się nadziwić, że nikt dotąd nie wpadł na coś 

podobnego.   A   może   ktoś   wpadł,   tylko   brakowało   mu   środków   i   doświadczenia   do   jego 
realizacji. Carl natomiast miał, co trzeba: dobrze zorganizowaną siatkę w Bogocie i ludzi na 

background image

wysokich stanowiskach, gotowych na wszystko za odpowiednią cenę. 

Mówiąc krótko, chodziło o wypranie brudnej forsy.  Carl miał  dostarczać  do Webster 

Developments fałszywe faktury na setki ton cementu, który oczywiście nie miał się nigdy 
pojawić na terenie budowy, a Nathan, jako wysoki rangą pracownik firmy, miał te faktury 
potwierdzać. Matthew Webster mógł sobie myśleć, że zięć jest mało zdolny, i nie dopuszczać 
go do poważniejszych spraw, a przecież nie zorientował się w niczym. Interes się rozwijał, a 
pieniądze miały wpływać na specjalne konto w banku w Bogocie. 

Początkowo mówiło się, że zyski podzielą po połowie, ale kiedy przyszło do rozliczeń, 

Carl okazał się mało skrupulatny. Zamiast więc zbić w krótkim czasie łatwą fortunę, Nathan 
stanął przed groźbą zdemaskowania. Carl zaczął go szantażować, groził, że Webster dowie się 
o jego malwersacjach – i były to groźby najłagodniejsze z możliwych. 

To właśnie dlatego zgodził się przewieźć dla niego tę walizkę. Bał się, ciągle myślał o 

tym, co będzie, jeśli wpadnie, więzienie śniło mu się po nocach; więzienie i zemsta mafii. 
Wtedy też wpadł na pomysł, by posłużyć się bratem. Początkowo pomysł wydawał mu się 
niedorzeczny, ale im dłużej się zastanawiał, tym większej nabierał pewności, że ta ryzykowna 
operacja może się powieść. Zresztą, czy było jakieś inne wyjście? W Anglii nie miał już 
czego szukać. Wiedział, że nie może liczyć na przejęcie firmy po teściu, a jego związek z 
Caitlin istniał tylko na papierze. Na domiar złego Lisa zaczynała być  natarczywa  i coraz 
częściej mówiła o małżeństwie, przypominając przy każdej okazji, że obiecał rozwieść się z 
Caitlin. 

Poczuł ulotną satysfakcję na myśl, że wystawił kochankę do wiatru. Ciekawe, jak się 

będzie czuła, gdy pozna prawdę. Oczywiście, upłynie trochę czasu, zanim wszystkiego się 
dowie, ale przecież Jake nie będzie mógł zwodzić jej zbyt długo. 

O ile w ogóle uda mu się ją zwieść. 
Cholera,   ten   Jake   komplikował   mu   tylko   życie,   zamiast   ułatwiać.   Dlaczego   nie 

wyświadczył mu tej przysługi i nie zginał w katastrofie?

Albo nie wpadł z narkotykami, jak to Nathan sobie zaplanował. Jakby to było pięknie, 

gdyby wykonał wtedy jeden niewinny telefon na lotnisko, a potem zniknął bez śladu. Jake 
siedziałby   w   pudle,   Carl   liczył,   ile   stracił   na   wpadce,   a   on   uciekłby   wreszcie   od   tego 
wszystkiego. Niestety, sprawy ułożyły się inaczej i teraz mógł jedynie tkwić bezradnie w 
Prescott i myśleć sobie w wolnych chwilach, czy Walker nie odkryje podstępu i nie będzie 
chciał go szukać. A jak zacznie szukać, to znajdzie. Nawet tutaj, w Prescott, tego Nathan był 
pewien. 

Na   dodatek   miał   teraz   jeszcze   na   karku   ojca,   który   zadawał   niewygodne   pytania, 

zdecydowany za wszelką cenę dojść prawdy. Musiał tu siedzieć. Gdyby wyjechał, nie miał 
żadnej pewności, czy stary nie zawiadomi policji. Skoro namawiał go, by wrócił do Londynu 
i wszystko wyjaśnił, to i inne równie mądre pomysły mogły urodzić się w jego głowie. 

Nalał sobie kolejną porcję whisky.  Był  w coraz bardziej ponurym nastroju. Dlaczego 

ojciec zawsze brał stronę brata, skoro ten go wcale nie kochał?

Od chwili gdy Jake wrócił z Wietnamu, Jacob widział w nim bohatera. Z jakiej racji? 

Przecież   chłopak   nie   dokonał   niczego   nadzwyczajnego.   W   dodatku   przez   długi   czas   po 

background image

powrocie nie mógł dojść do siebie. 

Ojciec usprawiedliwiał jego nałóg, jakby święcie wierzył, że bez narkotyków syn nie 

będzie   potrafił   zapomnieć   o   okropnościach   wojny.   Tymczasem   Nathan   był   święcie 
przekonany, że wszystkie te historie o ciałach rozkładających się na bagnach i mordowanych 
bezlitośnie dzieciach musiały być mocno przesadzone. 

A później, kiedy Jake znalazł wreszcie w sobie dość siły, by rzucić prochy, dało to ojcu 

kolejny powód, by podziwiać młodocianego weterana. Ba, podjął się nawet roli mecenasa i 
chciał finansować jego studia. Nathan pamiętał, jaki był wściekły, gdy o tym usłyszał. 

Jednak Jake pomocy nie przyjął i własnym wysiłkiem zrobił dyplom. A gdy już to się 

stało, Jacob chodził taki dumny, jakby to on został prawnikiem. 

Zresztą, po kiego diabła były Jake’owi te studia? Nathan o mało nie umarł ze śmiechu, 

kiedy usłyszał, że brat pracuje jako obrońca z urzędu. Tyle lat nauki, żeby bronić ćpunów i 
pijaczków? On na jego miejscu przeniósłby się do Kalifornii, gdzie adwokaci brali milionowe 
honoraria, prowadząc sprawy rozwodowe dziedziców i dziedziczek największych fortun. 

Cholera, może rzeczywiście powinien był sam skończyć prawo, a nie słuchać starego, 

który wbił sobie do głowy, że syn przejmie po nim tartak. Dobry żart! I dobre zajęcie!

Rozmyślał tak o przeszłości, gdy w pokoju pojawił się ojciec. Nathan odwrócił spłoszony 

wzrok. Był pewien, że stary poszedł już spać, dlatego pozwolił sobie na kilka szklaneczek. 

– Powinienem był wiedzieć, że nie można spuścić cię z oka – mruknął ojciec do syna, po 

czym podszedł do niego ciężkim krokiem i zabrał butelkę sprzed nosa. – Jak długo masz 
zamiar ukrywać się tutaj jak złodziej? Może zdecydujesz się wreszcie wyjaśnić Websterom, 
że Jake to nie ty?

Nathan wydął usta. 
– Myśl realnie, staruszku, i nie udawaj, że nie stać cię na butelkę whisky. Przecież nie 

masz żadnych wydatków. 

– A karmię cię? – Jacob schował na powrót butelkę do biurka. – Poza tym nie twoja 

sprawa, na co wydaję pieniądze. Radzę ci, żebyś znalazł sobie inną melinę, zanim znajdą cię 
tutaj twoi kumple. Nathan drgnął niespokojnie. 

– O czym ty mówisz, jacy kumple? – wrzasnął histerycznie. – Ktoś kontaktował się z 

tobą, pytał o mnie?

– Myślisz, że gdyby pytał, to nie powiedziałbym, gdzie cię szukać? – zapytał szyderczo 

Jacob. – Ale nie. Możesz spać spokojnie. Nikt do mnie nie dzwonił. Skoro jednak zwinąłeś 
komuś narkotyki, to nie spodziewaj się, że nie przestaną cię szukać. Nawet jeśli samolot się 
rozbił. To nie jest zwykła zguba. 

Cóż, tego właśnie się obawiał. Stary trafił w sedno. Jeśli Carl odkryje, że Nathan, czyli 

Jake,   jest   w   Londynie,   będzie   chciał   odebrać   swoją   własność.   A   gdy   mu   się   nie   uda, 
wynajmie ludzi, którzy wykonają wyrok. W tych sprawach logika mafii zawsze jest prosta. 

1 tak to Jake znajdzie się na celowniku. Ale przecież on nie martwił się o Jake’a, tylko o 

to, że Lisa zorientuje się w tym, w czym nie mogła zorientować się Caitlin: że człowiek, który 
przeżył katastrofę, nie jest Nathanem Wolfem. Rozpozna, Carl od razu się o tym dowie, a 
wtedy zada sobie pytanie, od którego już teraz robiło mu się zimno: Gdzie więc jest nasz 

background image

Nathan Wolfe, skoro nie w Londynie?

Przełknął z trudem ślinę – Wiesz o czym mówię, prawda? – natarł Jacob, jakby wyczuł 

niepokój syna. – Nie sądzisz chyba, że ci twoi zapomnieli, kto miał naprawdę przewieźć dla 
nich trefną walizkę?

– To nie moje zmartwienie... 
– Jake’a tym bardziej nie. Powinieneś zastanowić się nad tym poważnie. Nie chciałbym 

zawiadamiać policji, ale... 

– Jasne, powinienem był wiedzieć. Nie martwisz się o mnie, tylko o kochanego braciszka. 

Patrzysz w niego jak w święty obrazek – parsknął Nathan. – Co on takiego zrobił? Kim jest? 
Nosi aureolę nad głową, że tak go wielbisz? Przecież nie ty go wychowałeś. 

– Uważaj!
– Bo co? Co zrobisz, żeby mnie powstrzymać? Mam paszport Jake’a. Mogę jechać w 

każdej chwili do Pine Bay i podać się za niego. 

– Pamiętaj, że jest jeszcze Fletch Connor. Ledwo żyje, ale żyje. Z nim nie masz żadnych 

szans. Zastanów się nad sobą, zamiast udawać cwaniaka. Nie uciekniesz... 

– Co zatem proponujesz?
– Dobrze wiesz. 
– Okay. Powiedz mi, co zyskam, poza tym, że z miejsca nas zapudłują, ciebie i mnie?
– Chyba jednak coś więcej... 
–   Gówno   nie   więcej.   Jeśli   zgłoszę   się   na   policję,   to   nie   rozwiążę   kłopotów   Jake’a. 

Szczególnie, gdy im powiem, co przewoził w walizce. A wiedział, co przewoził. Sam się 
zgodził. 

background image

Rozdział 18

Caitlin   obudziła   się   rano   i   stwierdziła,   że   jest   sama.   Przez   chwilę   leżała   w   łóżku, 

rozkoszując   się   nowym   dniem.   Nie   miała   ochoty   wstawać,   zupełnie   jakby   bała   się,   że 
cokolwiek zrobi, i tak będzie to niczym w porównaniu z tym cudownym uczuciem szczęścia i 
błogiego odprężenia. 

Mój Boże, myślała, wciąż zdziwiona tym, co się stało. Oto po trzech latach małżeństwa 

jest wreszcie żoną Nathana. Żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. Cóż za melodramatyczne 
odczucie. 

Oczywiście,   nie   był   to   ich   pierwszy  raz.   Zwłaszcza   na  początku   małżeństwa   Nathan 

zmuszał ją do seksu aż nazbyt często. Był jednak przy tym zawsze brutalny i odpychający. 

Dlaczego więc ostatniej nocy znów się zgodziła?
Próbowała myśleć racjonalnie. Jej mąż się zmienił, wypadek uczynił go zupełnie innym 

człowiekiem.   Był   teraz   łagodny,   czuły   i   tak   cudownie   namiętny,   że   żadna   kobieta   nie 
pozostałaby wobec niego obojętna, bez względu na to, jak złe miałaby wspomnienia i jak 
ciężkie rozczarowania za sobą. 

To nie do wiary, ale od chwili, kiedy jej dotknął, wiedziała, że mu się nie oprze. Wstręt, 

jaki  Nathan  w niej   dawniej  budził,   zniknął  bez  śladu,  ona  zaś oddała   się bez  reszty nie 
znanym   dotąd   wrażeniom.   Jeszcze   teraz   czuła   w   członkach   pulsowanie   miłości,   słodką 
obecność męża w sobie, rytm, którym poprowadził ją do spełnienia. Och, znów go pragnęła. 
Jeszcze i jeszcze. Jak nigdy dotąd. Jak nigdy nie pragnęła żadnego mężczyzny. 

Pora   wstawać,   powiedziała   sobie   dzielnie.   Nie   chciała   myśleć,   jak   bardzo   jest   teraz 

bezradna, jak bezbronna wobec męża. Mógł z nią zrobić, co tylko by chciał, wystarczyłoby, 
żeby skinął palcem. A przecież pozostawał jeszcze nie rozwiązany problem Lisy Abbott. 

Owszem, mogła się zgodzić, że Nathan nie pamięta kochanki, nie zmieniało to jednak w 

żaden   sposób   faktów.   Fakty   zaś   były   takie,   że   Lisa   Abbott   istniała,   czekała   na   niego   i 
niecierpliwiła się w swoim oczekiwaniu tak bardzo, że była gotowa dzwonić po niego do 
Fairings. Jak tak dalej pójdzie, wkrótce może odważyć się na wizytę w ich mieszkaniu. 

Cóż, trzeba będzie wkrótce coś z tym zrobić. Całe szczęście, że na razie, dopóki są tutaj i 

dopóki Nathan nie odzyska pamięci, Lisa nie będzie w stanie w żaden sposób im zagrozić. 
Najważniejsze, że Nathan mnie pragnie, pocieszała się. Dowiódł tego ostatniej nocy. Może 
zamiast martwić się o przyszłość, powinnam cieszyć się tym, co jest, korzystać z sytuacji, nie 
zmarnować szansy na to, by nasz związek wreszcie odżył i rozkwitnął. Tak, powinna dowieść 
Nathanowi, że chce z nim nowych zbliżeń, i wierzyć, że gdy pamięć powróci, jej mąż nie 
przestanie jej kochać. 

Przez   moment   wpatrywała   się   w   odbicie   swego   nagiego   ciała   w   lustrze.   Tak   długo 

zaniedbywała jego potrzeby, że teraz sam jego widok zdawał się czymś nieprzyzwoitym. 

Postanowiła ubrać się w zamszowe spodnie i obcisły sweter – najbardziej  efektowne 

rzeczy z niewielu, które przywiozła. Uśmiechnęła się do siebie. Pakując w domu walizkę, nie 
myślała   o   tym,   że   będzie   chciała   podobać   się   Nathanowi.   Oprócz   sukni,   którą   wczoraj 

background image

założyła do kolacji, zabrała stroje raczej ciepłe niż ładne. 

Zeszła   na   dół   dopiero   po   jedenastej,   po   kąpieli   i   zrobieniu   starannego   makijażu.   W 

oranżerii zastała matkę i ojca nad filiżanką przedpołudniowej kawy. 

– Późno się pojawiasz – zauważyła Daisy, przerywając rozmowę z Matthew i oferując jej 

aromatyczny napój. Była jakby speszona obecnością córki, więc Caitlin domyśliła się, że 
rodzice rozmawiali o niej i o Nathanie. 

– Zaspałam – usprawiedliwiła się i uśmiechnęła na powitanie. – To zapewne tutejsze 

powietrze tak na mnie działa. – Rozejrzała się wokół, niby to obojętnie. – A gdzie Nathan?

–  Poszedł   na  spacer,  z  Marshallem   –  odparł  ojciec.   W  jego  głosie   wyczuła   niechęć. 

Niechęć   do   czego,   myślała.   Do   wspólnego   spaceru   zięcia   z   asystentem,   czy   do   samego 
Nathana?

–  Tak,   twój  mąż  wstał  dziś   bardzo  wcześnie   –  dodała   matka.   I  ona  była   z  jakiegoś 

powodu   niezadowolona.   –  Pytał   panią   Goddard,   czy  wybieramy   się  do   kościoła.   Pewnie 
chciałby znowu zobaczyć tę Kendall, bo po cóż innego chciałby iść na nabożeństwo?

– Nie sądzę, mamo, by chciał iść wyłącznie z jej powodu. A wczoraj starał się być po 

prostu dla niej grzeczny,  to wszystko. Znasz ją przecież, wiesz, że to straszna flirciara – 
wyjaśniła wesoło. 

Pani Webster nie wydawała się przekonana tymi słowami i cały czas miała kwaśną minę. 

Ojciec podobnie. Wyglądali oboje, jakby dowiedzieli się właśnie czegoś nieprzyjemnego i 
znacznie poważniejszego niż ewentualne umizgi zięcia do wiejskiej nauczycielki. Czegoś, co 
zapowiadało kolejne kłopoty. 

Caitlin tknął niepokój. 
– Czy Nathan mówił ci, po co poleciał do Stanów? – zapytał nagle Matthew. – Widzisz... 

Nie mogę uwierzyć, że tak zupełnie stracił pamięć. Wydaje się całkiem przytomny. 

– Przytomny? – Caitlin spojrzała nań z niechęcią. 
– Chodzi nam tylko o twoje dobro, córeczko – wtrąciła pani Webster, posyłając mężowi 

ostrzegawcze spojrzenie. – Powiedz, dobrze spałaś? Pani Goddard mówiła, że prosiłaś ją o 
przygotowanie oddzielnego pokoju dla siebie, czy to prawda?

Caitlin  oblała  się rumieńcem.  Była  zła, że przy swoich dwudziestu dziewięciu  latach 

wciąż   zdarzało   się   jej   zachowywać   jak   niedorosła   pannica.   Fakt,   prosiła   gospodynię   o 
oddzielną sypialnię, ale potem zapomniała o wydanym poleceniu i było już za późno, by biec 
na górę i burzyć pościel w łóżku, z którego ostatecznie nie skorzystała. 

– Bardzo dobrze – bąknęła, mając nadzieję, że rodzice nie zauważyli pąsów na jej twarzy. 

–   I...   prawdę   powiedziawszy,   nie   zmieniłam   w  końcu   pokoju.   Nathan   źle   się   czuł,   miał 
zawroty głowy. Nie chciałam zostawiać go samego. 

Rodzice   wymienili   porozumiewawcze   spojrzenia,   jednak   nie   zdążyli   się   odezwać, 

bowiem w tej samej chwili rozległy się kroki. Caitlin podniosła głowę i napotkała ciekawy 
wzrok O’Briena, który najwyraźniej wrócił właśnie ze spaceru i teraz stanął w progu, by do 
nich dołączyć. Szybko spuściła oczy, zła, że mógł dojrzeć w nich zmieszanie. 

– Gdzie on jest? – Matthew zadał pytanie, które jej samej cisnęło się na usta. 
– Poszedł na górę. Mam go zawołać?

background image

– Niekoniecznie – odparł Matthew w zamyśleniu. – Nic więcej z niego nie wydobyłeś – 

bardziej stwierdził niż zapytał. 

– Niestety. Przez cały czas to raczej on zadawał mi pytania. 
Rozmowa nie zdążyła zacząć się na dobre, gdy pojawiła sie gosposia, by oznajmić, że 

lunch jest już gotowy. 

– Powiedziałaś panu Wolfe, że siadamy do stołu? – zapytała matka. 
– Ja mu powiem – rzuciła Caitlin, kierując się ku schodom. 
Zanim jednak zdążyła wejść na pierwszy stopień, oczom wszystkich ukazał się Nathan. 
– Czy ktoś mnie szuka? – zapytał u szczytu schodów, nie adresując tych słów do nikogo 

w szczególności. 

Pani Webster uśmiechnęła się do niego promiennie. 
–   Martwiliśmy   się   o   ciebie,   mój   drogi.   Jak   widać,   niepotrzebnie,   bo   świetnie   dziś 

wyglądasz. 

– Dziękuję. 
– Och, to prawda. – Ujęła go pod ramię i poprowadziła do jadalni. 
Caitlin patrzyła na to wszystko z żalem. Powinna być właściwie zadowolona, że Nathan 

samym swoim pojawieniem się potrafił rozbroić Daisy i zdobyć na powrót jej łaski, ale tak 
naprawdę to ona chciała wziąć go pod rękę. Mało tego, chciała rzucić mu się na szyję, gdy 
tylko ujrzała jego postać. 

Jej rozżalenie stało się jeszcze większe po lunchu, kiedy wyjeżdżali do Londynu. Okazało 

się bowiem, że Marshall zamierza zabrać się wraz z nimi. On też wracał do miasta, więc nie 
wypadało mu odmówić. Poza tym podwiezienie zaproponował mu sam Nathan i choć Caitlin 
była wściekła z tego powodu, to wiedziała, że powinna uszanować wolę męża. W końcu 
chciał tylko pomóc. 

Czy jednak Marshall nie mógł wrócić pociągiem z Princes Risborough? Musiał być na to 

przygotowany,  przyjeżdżając tutaj. Och, chętnie powiedziałaby mu prosto w oczy,  że nie 
życzy sobie jego towarzystwa... Pewnie innym razem nie złościłoby jej to aż tak bardzo, ale 
teraz  nie mogła  się  doczekać,  kiedy znów będą  z Nathanem sam na  sam,  i irytowało  ją 
wszystko, co mogło temu przeszkodzić. 

Walizki   pakowała   w   ponurym   nastroju.   Mąż   rozmawiał   z   ojcem,   matka   pomagała 

gosposi, a Marshall nosił do auta kolejne bagaże, wyręczając w tym zbyt osłabionego, jego 
zdaniem, Nathana. 

Całą   drogę   zamienili   między   sobą   zaledwie   kilka   zdań,   kiedy   więc   już   w   Londynie 

pozbyli się wreszcie O’Briena, wysadzając go na jego życzenie przy pierwszej stacji metra, 
Caitlin poczuła się tak, jakby ktoś zdjął jakiś ogromny ciężar z jej ramion. 

Uśmiechnęła się do męża, zdobyła na niezwykłą u siebie śmiałość i położyła dłoń na jego 

kolanie. 

Zareagował mało zachęcająco. 
– Uważaj na drogę – rzucił ostrzegawczo, gdy omal nie otarła się o zaparkowany przy 

krawężniku samochód. – Daleko jeszcze do Knightsbridge?

Skuliła się w sobie. Ogarnął ją niepokój. Co to? Czyżby zamienili się rolami? Czy teraz 

background image

on, zamiast niej, żałuje tego, co zaszło minionej nocy?

Pomimo jej protestów sam wniósł walizki do mieszkania, po czym zostawił ją w salonie, 

jakby to jej chciał pozostawić decyzję, czy rzeczy mają powędrować do oddzielnych sypialni, 
czy do wspólnej. 

Odkładając rozstrzygnięcie tej kwestii na później, Caitlin przeszła do kuchni. 
– Jesteś głodny? – zapytała naturalnym z pozoru głosem. – Mogę zrobić steki. 
Stanął w progu, wsparł się o framugę drzwi. 
– Nie mam ochoty na jedzenie – odparł obojętnym tonem i spojrzał na nią tak, jakby lękał 

się jej reakcji. 

Zaniepokojona, natychmiast zapomniała o posiłku. 
– Co się dzieje, Nathan? Dlaczego tak na mnie patrzysz? Powiedziałam coś nie tak? 

Chodzi   ci   o   ten   gest...   w   samochodzie?   Nie   wiedziałam,   że   nie   wolno   dotykać   cię   bez 
pozwolenia – dodała z przekąsem. 

– Prowadziłaś samochód i... 
– Wiem. Nie chciałeś, żebym spowodowała wypadek. 
– Cholera jasna – mruknął tylko pod nosem i odwrócił głowę. Czyżby powiedziała jednak 

za dużo? Może go czymś uraziła? A może znów jego stan się pogorszył? – Wezmę prysznic – 
oznajmił, nawet na nią nie spoglądając. – Nie masz nic przeciwko temu?

–   Oczywiście,   że   nie   –   odparła,   zaciskając   palce   na   krawędzi   kuchennego   blatu.   – 

Poczekam,   aż   się   wykąpiesz.   Może   przez   ten   czas   zdecydujesz   się,   czego   właściwie 
pragniesz. 

– Doskonale wiesz, czego pragnę. Udajesz tylko, że nie rozumiesz. 
– Więc może sam spróbuj to sformułować. 
– Nie. – Stał jeszcze przez moment w progu, wreszcie odwrócił się bez słowa i przeszedł 

przez salon do sypialni, zabierając po drodze swoją walizkę. 

Caitlin z wolna nabierała pewności, że jej mąż żałuje teraz wspólnie spędzonej nocy. Aż 

do wczoraj nie pozostawiała mu cienia wątpliwości, że nie życzy sobie ocieplenia stosunków 
między nimi. Może więc teraz, cały czas nie uporawszy się z problemem utraconej pamięci, 
Nathan gubi się w domysłach i nie wie, ku czemu naprawdę zmierza jego żona? Musiała 
przekonać go, że chce, by ich związek trwał w obecnej formie. Jeśli znała się cokolwiek na 
ludzkich   charakterach,   nie   powinien   zgłaszać   sprzeciwów.   Zależało   mu   wszakże   na   niej. 
Może nie kiedyś, ale teraz na pewno. Mówił to wiele razy, dawał odczuć, nie mogła mieć w 
tym względzie żadnych wątpliwości. 

Nie zastanawiała  się na razie, jak ułożą się ich relacje, gdy Nathan odzyska  pamięć. 

Dopóki to nie nastąpi, była zdecydowana rozgrywać karty, które dał jej do ręki los, i nie 
myśleć ani o fatalnej przeszłości, ani o Lisie Abbott, ani o innych przeciwnościach. Nathan 
Wolfe jest jej mężem. Nigdy nie przypuszczała, że kiedyś obróci się to na jej korzyść. Teraz 
widziała w tym swoją szansę. 

A jednak kosztowało ją wiele wysiłku, by po kilku minutach oczekiwania zdobyć się 

wreszcie na odwagę i wejść bez pukania do sypialni Nathana. 

Z łazienki obok dochodził plusk odkręconej wody. Wahała się, niepewna, co ma robić. 

background image

Jeszcze   dwadzieścia   cztery   godziny   temu   nie   miałaby   żadnych   problemów   z   podjęciem 
decyzji. Po prostu odwróciłaby się na pięcie i poszła do kuchni, żeby przygotować kolację. 
Teraz jednak mogła zrobić coś więcej... Kusiła ją myśl, żeby przyłączyć się do Nathana. Ale 
czy ośmieli się zdjąć ubranie i wejść pod prysznic?

Nie dając sobie czasu na ucieczkę, ściągnęła szybko spodnie, zrzuciła bieliznę i naga 

otworzyła drzwi. Tak jak się spodziewała, stał pod prysznicem, odwrócony do niej tyłem. 
Cicho wsunęła się do kabiny i przytuliła do jego pleców. 

–   Chryste,   Caitlin...   –   rzucił   ostro   i   szarpnął   się   gwałtownie.   W   pierwszej   chwili 

pomyślała, że go po prostu przestraszyła. – Co ty wyprawiasz?

– A jak myślisz? – zapytała uwodzicielsko, świadoma, że jego gniew jest wymuszony i 

udany. – Myślałam, że ucieszysz się na mój widok. 

– Ja... Wyjdź stąd, Kate. To nie jest dobry pomysł. 
– Wręcz przeciwnie – zaoponowała i wbrew jego sprzeciwom objęła go w pasie. – Zimno 

mi, może mnie rozgrzejesz?

Odwrócił się i odsunął ją od siebie. 
– Nie wiesz, co robisz. 
– Wiem – powiedziała i z jakimś zmysłowym zapamiętaniem zaczęła mydlić swoje ciało. 
– Przestań!
– O co ci chodzi? – Zrobiła niewinną minę. – Myję się. 
– Akurat – burknął, po czym niezdolny dłużej się opierać, wyciągnął ku niej ramiona. 

Miała wrażenie, że przez szum wody spływającej po ich splecionych ciałach słyszy jeszcze 
jego cicho szeptane słowa: – Boże, to czyste wariactwo... 

Ten   pocałunek   był   inny   od   wcześniejszych.   Było   w   nim   jakieś   zapamiętanie,   jakaś 

desperacja. Tym razem Nathan nie całował jej, jakby robił to po raz pierwszy, ale właśnie po 
raz ostatni. Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, na jego twarzy znów pojawił się gniew, 
być może większy jeszcze niż przed chwilą. 

– Coś nie tak? – zapytała. 
– Dlaczego nie tak? Dostałaś, co chciałaś, więc chyba wszystko w porządku. 
Jego ostre słowa zbiły ją z tropu. 
– To znaczy... że ty tego nie chciałeś? Wzruszył bezradnie ramionami. 
– Nie o to chodzi, Kate. 
– Więc o co?
– Dobre pytanie. Sam chciałbym znać odpowiedź. 

background image

Rozdział 19

–   Ach,   ci   młodzi   i   zakochani   –   kpiące   słowa   Janie   wyrwały   Caitlin   z   zamyślenia. 

Wstawiła   pusty  kubek  po  kawie   do  zlewu  i  spojrzała   na  zegarek.   –  Chyba  powinnyśmy 
otwierać,  pięć   minut  temu   nasze  zegary  wybiły  dziesiątą.   Nie  słyszałaś  ich?   No  tak,  nie 
słyszałaś, bo bujałaś w obłokach. Można wiedzieć, o czym to myślałaś?

Caitlin wzruszyła ramionami z udaną obojętnością. 
–   O   tym   i   o   owym   –   odparła.   Od   kiedy   wczoraj   wróciła   do   pracy,   przyjaciółka 

bezskutecznie próbowała wyciągnąć ją na zwierzenia. – Zapomniałam cię zapytać: jak sobie 
poradziłaś w sobotę?

Janie poczuła się zbyta. 
– Jakoś dałyśmy sobie radę. Della bardzo mi pomaga – odparła chłodno. 
Miał to być jawny przytyk wobec Caitlin. Della Parish, nastolatka, która pracowała w 

sklepie dorywczo, zazwyczaj nie zjednywała sobie przychylności Janie. 

–   No   dobrze,   poczekaj.   –   Caitlin   chwyciła   przyjaciółkę   za   rękę.   –   Nie   bądź   taka 

zasadnicza. 

– Ja jestem zasadnicza? To ty chodzisz cały dzień i stroisz miny.  O co chodzi, Cat? 

Odkąd wróciłaś, jesteś ciągle nieprzytomna. Stało się coś? Czy ten drań znowu cię bije?

– Nie! – zaprzeczyła Caitlin gwałtownie. – Wszystko jest dobrze. Spędziliśmy cudowny 

weekend. 

Janie miała zdumioną minę. 
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że... poszłaś z nim do łóżka? Och, Cat, czy ty zupełnie 

zwariowałeś?

– Nie wiem, jak ci to wyjaśnić, Janie. Po prostu stało się. 
– Stało się? Czy to znaczy, że pozwoliłaś człowiekowi, który cię zgwałcił... 
– Proszę... – Caitlin uniosła dłoń. – Wiem, co chcesz powiedzieć. Niech ci się nie zdaje, 

że sama o tym nie myślałam. Tym razem było jednak inaczej. On był inny. Mówiłam ci już 
zresztą.   Gdyby   nie   brzmiało   to   tak   absurdalnie,   powiedziałabym,   że   to   nie   jest   ten   sam 
człowiek. 

–   Zapewne   –   powiedziała   Janie   już   nieco   serdeczniej   i   pokręciła   głową   z 

niedowierzaniem. – Dziwne jest to wszystko, Cat. Chciałaś przecież rozwodu. 

– Tak, chciałam. To jest... Sama już nie wiem, co myśleć. 
– Aż tak bardzo się zmienił?
– Tak. 
– I byłoby lepiej, gdyby nigdy już nie odzyskał pamięci?
–   Tak.   Nie!   Och,   nie   wiem...   Spróbuj   mnie   zrozumieć,   Janie.   Naprawdę   nie   bardzo 

pojmuję, co się z nami dzieje. 

– Nic dziwnego. Ja w każdym razie też nic z tego nie rozumiem. Wierzyć mi się nie chce, 

że możesz tak reagować na kogoś, kto wyrządził ci tyle zła. Ludzie nie zmieniają się tak 
łatwo, Cat. I nie tak całkowicie. Jesteś pewna, że on nie gra? Może mu o coś chodzi? Nie 

background image

oczekiwałam takiego obrotu rzeczy. 

– Myślisz, że ja oczekiwałam?
– No ale jak się to stało? Zdaje się, że mieliście oddzielne sypialnie, nie?
– Nie – odparła Caitlin, rumieniąc się lekko. – W Fairings był też Marshall i matka dała 

mu mój pokój, a nam przygotowała wspólny. 

– Mhm. I właśnie wtedy to się stało, tak? Ot, tak po prostu?
Caitlin nie chciała, by Janie odniosła wrażenie, że była to kwestia przypadku, chwilowego 

zauroczenia. 

– Wcale nie po prostu. W sobotę poszliśmy na spacer do lasu... Pocałował mnie. A potem, 

kiedy wieczorem poszliśmy spać... 

– Jasne, wiem. Możesz sobie oszczędzić szczegółów, orientuję się trochę, jak to wygląda. 

Nie pojmuję tylko, dlaczego się zgodziłaś. Nie bałaś się?

– Z początku tak, ale on był taki czuły, taki delikatny... Wiedziałam, że nie mam się czego 

bać. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, rozumiesz? Tylko mi nie mów, Janie, że zwariowałam. 

Jame pokręciła sceptycznie głową. 
– Na pewno rozmawiamy o Nathame Wolfe, twoim mężu?
– Wiem, co o mnie myślisz, ale wierz mi, to prawda. 
– A co z tą Lisa Abbott? – zapytała Janie bez ogródek. 
– Dzwoniła... w sobotę wieczorem. Sama odebrałam telefon. 
– I mimo to poszłaś z nim potem do łóżka? Caitlin westchnęła ciężko. Wstała i zaczęła 

przechadzać się nerwowo po sklepie. 

– Brzmi to niewiarygodnie, prawda?
– Niewiarygodnie? – Janie uśmiechnęła się krzywo. – Dla mnie to jest chore. Jak mogłaś, 

Cat? Jak mogłaś to zrobić?

Caitlin pohamowała narastający gniew. 
– On jej nie rozpoznał – powiedziała powoli, akcentując każde słowo. – Nie rozpoznał i 

nie wie, z kim rozmawiał. Zadzwoniła, bo widocznie nie mogła doczekać się telefonu od 
niego. A on jej nie rozpoznał. Gdyby kłamał, wiedziałabym o tym. 

– A co mówiła tamta?
– Nie wiem. To on... 
– Chcesz powiedzieć, że pozwoliłaś mu z nią rozmawiać?  W domu  rodziców, stojąc 

obok?

Caitlin zacisnęła mocno dłonie. 
– Oczywiście. Co miałam zrobić? Na szczęście nie powiedziała mu, jak się nazywa. 
– A ty? Oświeciłaś go może? Na litość boską, co się z tobą dzieje, Cat? Facet trochę 

złagodniał i już tracisz rozum?

– Och, Janie, ty nic nie wiesz – odparła Caitlin z urazą, choć sama była zaniepokojona, 

tak rzeczowo brzmiały pytania i argumenty przyjaciółki. – Zostawmy ten temat, nie chcę się z 
tobą pokłócić. 

– A ja nie chcę, żebyś traciła głowę dla kogoś, kto nie wie, co to honor – odparowała 

Janie. – Masz jednak rację, on nie jest wart naszej kłótni. Otworzę sklep. 

background image

Nie to Caitlin chciała usłyszeć, ale zdawała sobie sprawę, że Janie nie jest w stanie ani jej 

uwierzyć,   ani   zrozumieć.   I   ona   nie   uwierzyłaby,   gdyby   sama   nie   doświadczyła   tego 
wszystkiego. Było bowiem tylko jedno sensowne rozwiązanie tej zagadki; sensowne, ale tak 
niedorzeczne, tak nieprawdopodobne, że aż niemożliwe: mężczyzna, z którym spędziła noc, 
to nie był jej mąż. O takiej ewentualności bała się jednak nawet pomyśleć. 

Jej uczucia z każdym  dniem stawały się coraz bardziej  skomplikowane.  Dla Nathana 

sytuacja ta musiała być chyba jeszcze trudniejsza do zniesienia, tyle że on nie miał żadnych 
punktów   odniesienia,   ona   zaś   pamiętała   go   takim,   jakim   był   dawniej.   Ten   dzisiejszy   w 
niczym nie przypominał poprzedniego. 

Tłumaczyła sobie, że to nie musi być wcale takie niezwykłe. Szok po katastrofie mógł 

być   po   prostu   znacznie   poważniejszy,   niż   oceniali   wcześniej   lekarze.   Czytała   kiedyś   o 
zaburzeniach osobowości, które próbowano leczyć, eliminując określone komórki w ludzkim 
mózgu. Groźny psychopata miał się ponoć robić łagodny jak baranek. Jeśli to prawda, to 
może   wypadek   zmienił   coś   w   mózgu   Nathana?   Może   nastąpił   jakiś   wstrząs   i   amnezja 
wyeliminowała agresję? Jak więc jej mąż będzie się zachowywał, gdy pamięć powróci?

Wciąż   był   dla   niej   zagadką.   Nie   rozumiała   go   w   szpitalu,   w   samolocie,   w   Fairings. 

Ostatnio znów był inny – cichy, daleki, nieobecny. Najważniejsza zaś być może zmiana w ich 
stosunkach polegała na tym, że teraz to ona go pragnęła, on zaś... 

No właśnie, czego teraz pragnął Nathan?
Po scenie pod prysznicem nie miała odwagi zbliżyć się do niego ponownie, a on, zamiast 

dzielić z nią łoże, przez ostatnie dwie noce spał w swojej sypialni. To właśnie dlatego wróciła 
tak szybko do pracy – żeby uciec z domu, od ciągłej obecności Nathana, jego milczenia, 
pełnych tęsknoty i pretensji spojrzeń. 

–   Wychodzisz   w   porze   lunchu,   jak   zwykle?   –   zapytała   Janie,   regulując   wskazówki 

staroświeckiego zegara, który miał zwyczaj się spóźniać. 

Caitlin otrząsnęła się z rozmyślań. 
– Jeśli mogę... Ostatnio cały sklep na twojej głowie. 
– Tym się nie martw. Byłam zdziwiona, że wczoraj pracowałaś do wieczora. Nie boisz się 

zostawiać go samego?

– Nathan nie jest dzieckiem, Janie. 
– Czyżby? – Janie nie była przekonana. – No dobra, jeszcze sobie o tym pogadamy, teraz 

muszę zostawić cię samą. Idę do banku. Dasz sobie radę?

– Oczywiście. I jeszcze jedno, Janie. Sądzisz, że marnuję sobie życie, i dziękuję ci za tę 

troskę. Ale... to moje życie, chcę zaryzykować. Może się nie uda, a wtedy trudno, muszę 
jednak przynajmniej spróbować. Rozumiesz?

– Rozumiem, że nie chcesz spojrzeć w twarz faktom, ale jak mówisz, że to twoje życie, to 

mi nic do tego. Mam nadzieję, że nie będziesz żałować. 

– Ja też, Janie. 

Poranek   minął   szybko,   ale   nie   aż  tak,  by   Caitlin,   choć   zajęta,   nie   miała   czasu   na 

rozmyślania. 

background image

Dręczyły ją wyrzuty sumienia, czy może to nie ona sprowokowała w jakiś sposób ostatnie 

wydarzenia.   Przejęła  inicjatywę   w  niedzielę   wieczorem.   Może  niepotrzebnie.  No  tak,  ale 
przecież poprzedniej nocy... 

Poprzedniej  nocy czekała  na niego wściekła  i gotowa do kłótni. Myślała,  że po tylu 

upokorzeniach jest jej już obojętne, czy Nathan ma inne kobiety, czy nie. Tym bardziej więc 
była  na siebie zła, że ogarnęła ją zazdrość, gdy zadzwoniła ta jego kochanka. A później 
Nathan był taki... 

Dosyć. To już przeszłość. Szczęście trwało ledwie chwilę i sytuacja znów wróciła do 

normy. Może jej mąż nie był tak arogancki i tak opryskliwy, jak dawniej, niemniej trudno 
było powiedzieć, by wiedli żywot szczęśliwej małżeńskiej pary. 

Te  niewesołe   rozmyślania   przerwało  jej  wejście  klienta,  którego   zainteresowały  dwie 

wazy z miśnieńskiej porcelany. Zaraz potem zaś wróciła Janie. 

W   obawie,   że   przyjaciółka   nadal   będzie   prawiła   jej   morały,   Caitlin   odezwała   się 

pierwsza:

– Sprzedałam właśnie nasze wazy! – oznajmiła triumfalnie, jako że tak droga porcelana 

długo czekała na amatora. 

– Znakomicie – odparła Janie głosem, w którym nie było cienia zachwytu. 
– Nie cieszysz się?
– Cieszę. 
– Jeśli tak ma wyglądać radość, to... 
– Powiedz mi, Cat – przyjaciółka nie dała jej dokończyć – co porabia Nathan, kiedy nie 

ma cię w domu? Ufasz mu na tyle, by zostawiać go samego?

– Oczywiście. 
– A wiesz, gdzie on teraz jest?
– Zapewne w domu. O ile wiem, nie zamierzał nigdzie wychodzić. 
– To jakim cudem spotkałam go na Regent Street? Caitlin znieruchomiała. Na jej twarzy 

odmalował się niepokój. 

– Biegał, prawda? – spytała, siląc się na rzeczowy ton. – Mówiłam ci, że ostatnio zaczął 

dbać o kondycję. 

– Nie, nie biegał. Wychodził z biura podróży. 
–   Hm,   może   poszedł   do   biura   podróży,   a   może   jeszcze   w   inne   miejsce.   Co   w   tym 

dziwnego, skoro nic nie pamięta ze swej przeszłości?

– Nie udawaj. Powiedz po prostu, po co, twoim zdaniem, poszedł do agencji? Zamierza 

gdzieś jechać?

– Nie przypuszczam. O rany, miejże trochę litości, Janie! Czuje się zagubiony. Może 

przeglądał foldery reklamowe? Może miał nadzieję przypomnieć sobie znajome miejsca?

– Ty mu naprawdę wierzysz. 
– Tak, wierzę. Nawet ojciec i Marshall mu uwierzyli. Na Boga, Janie, on nie kłamie. 

Wiedziałabym, gdyby było inaczej. 

Janie wzruszyła ramionami. 
– Nie wiem, co o tym myśleć – przyznała ze smutkiem. – Mówisz, że ojciec i Marshall 

background image

mu uwierzyli?

– Tak – odparła, choć prawdę mówiąc, niczego nie była już pewna. 

background image

Rozdział 20

Marshall O’Brien nie składał wcześniej wizyt w mieszkaniu córki Matthew Webstera, nie 

był więc pewien, jak zostanie dzisiaj przyjęty. Zaproszenie Nathana nie oznaczało, że jego 
wizyta   ucieszy   Caitlin.   Ta   dziewczyna   najwyraźniej   miała   mu   za   złe,   że   zajął   w   firmie 
miejsce przeznaczone dla jej męża. 

Zapraszając   na   kolację   swego   największego   rywala,   Nathan   Wolfe   kompletnie   go 

zaskoczył. Marshall od dwóch lat znosił cierpkie komentarze z jego strony i zdawał sobie 
sprawę, że budzi w nim wyłącznie niechęć. Przyjął jednak zaproszenie, nie chcąc, by Wolfe 
domyślił się, jak niewiele on i Matthew mają do niego zaufania. Matthew kazał mu zresztą 
zachowywać się wobec zięcia tak, jakby nie ciążyły na nim żadne podejrzenia. 

Teraz   spojrzał   podejrzliwie   na   siedzącego   obok   na   szerokiej   kanapie   londyńskiej 

taksówki Nathana i przypomniał sobie, kiedy zobaczył go po raz pierwszy. Było to niedługo 
po   tym,   jak   rozpoczął   pracę   w   Webster   Developments.   Odruchowo   zacisnął   pięści,   jak 
zawsze, kiedy wspominał tamte chwile. 

Z początku wcale nie chciał stanowiska, które zaproponował mu Matthew. Po tym, jak 

potraktował przed laty jego i jego matkę, miał ochotę powiedzieć mu dosadnie, co może 
zrobić ze swoją ofertą. Miał dobrą pracę i nie potrzebował nikogo prosić o pomoc, a już na 
pewno nie jego, Matthew Webstera. 

To matka przekonała go, by przyjął propozycję. Skoro Webster chciał naprawić błędy 

popełnione w przeszłości, to on, Marshall, powinien wykorzystać szansę i zająć należne mu 
miejsce. Matthew jest w końcu jego ojcem, tłumaczyła, nie powinien więc mieć żadnych 
skrupułów. 

Istotnie, teraz już nie żałował swojej decyzji. Zaczynał też rozumieć, dlaczego ojciec nie 

rozwiódł się i nie ożenił z jego matką, kiedy ta zaszła w ciążę. Caitlin była wtedy jeszcze 
maleńka, a Matthew, pomimo wszystko, kochał swoją ślubną żonę. Zresztą Daisy na pewno 
nie poradziłaby sobie sama, podczas gdy Mary O’Brien była kobietą twardą, samodzielną i 
nie poddającą się łatwo przeciwnościom losu. 

Matthew oczywiście pomagał jej finansowo, ale Mary pomimo to nadal pracowała jako 

sprzedawczyni,  zaś pieniądze  Webstera odkładała na konto bankowe, by w odpowiednim 
czasie móc opłacić studia syna i zapewnić mu lepszy start w życiu niż ten, który był jej 
udziałem. W dobrą wolę Matthew Webstera nie wierzyła, jak się potem okazało – niesłusznie. 

Marshall   miał   osiemnaście   lat,   gdy   powiedziała   mu,   kto   jest   jego   ojcem.   Wcześniej 

sugerowała tylko, że ciąża była rezultatem przelotnej znajomości z pewnym człowiekiem, 
który niecnie ją wykorzystał. Zrazu syn wyrzucał matce, że trzymała w sekrecie nazwisko 
ojca, zwłaszcza że ten mógł dla niego zrobić znacznie więcej niż ona. Później jednak docenił 
wybór matki i zrozumiał, że oprócz pieniędzy i życiowych wygód liczy się jeszcze duma i 
poczucie   własnej   godności.   A   zrozumiał   to   wtedy,   gdy   jego   własna   godność   została 
wystawiona na szwank. 

Wzdrygnął się teraz na wspomnienie owego pierwszego, pełnego oficjalnej uprzejmości 

background image

spotkania z Matthew. Ojciec potraktował go z rezerwą, tak jakby obawiał się, że syn będzie 
prosił   o   pieniądze.   Gdy   zaś   ten   powiedział,   że   szuka   pracy,   usłyszał,   by   wrócił   tu,   gdy 
skończy studia. 

Nie wrócił, chociaż ukończył je z wynikiem celującym. Powiedział sobie, że odtąd nie ma 

już ojca, i całą miłość przelewał na matkę. 

Jednak któregoś dnia Matthew przypomniał sobie o nim. Posłał po syna, wiedząc, że ten, 

absolwent   ekonomii,   osiąga   błyskotliwe   sukcesy   i   szybko   robi   karierę.   Poszedł   na   to 
spotkanie. Przyjął go stary, schorowany człowiek, jakże inny od pewnego siebie aroganta 
sprzed lat. Prosił, by Marshall zgodził się dla niego pracować. Był gotów zapłacić każdą 
pensję. 

Miał wtedy ochotę odegrać się na starym, ostatecznie jednak przyjął za namową matki 

jego ofertę i w krótkim czasie stał się praktycznie najważniejszą osobą w firmie. Nie miał 
jednak   złudzeń,   że   któregoś   dnia   będzie   mógł   oficjalnie   przejąć   Webster   Developments. 
Matthew nie obiecywał mu tego nigdy. 

– Mieszkasz w mieście? – zagadnął Nathan, odrywając Marshalla od wspomnień. 
– Tak, w Fulham – odparł i spojrzał na siedzącego obok mężczyznę. – Jesteś pewien, że 

twoja żona nie będzie miała nic przeciwko mojej wizycie? Przychodzę nie zapowiedziany. 
Mogłeś ją uprzedzić. 

– Mogłem – Nathan uśmiechnął się przekornie. Dziwne, Marshall zawsze miał go za 

człowieka zupełnie pozbawionego poczucia humoru. Chyba rzeczywiście coś nie tak z tym 
Nathanem. 

Westchnął. Przez ostatnie dwa lata nauczył się szanować zaangażowanie ojca w sprawy 

firmy i jak on rozczarowany był, że Wolfe ich oszukał. A ojciec był naprawdę rozsierdzony 
postępowaniem Nathana i po raz pierwszy od ślubu córki nie myślał zważać na jej uczucia, bo 
też bardziej od dwojga własnych dzieci ukochał swoją firmę. Nathan wystawił jej dobro na 
niebezpieczeństwo   i   powinien   ponieść   karę,   takie   było   rozumowanie   szefa   Webster 
Developments. Ale co można zrobić człowiekowi, który nie pamięta własnego nazwiska?

– Dobrze znasz... moją żonę? – usłyszał kolejne dziwne pytanie. 
– Niezbyt dobrze – przyznał. A gdyby to zależało od niej, nie znałbym jej wcale, dodał w 

myślach. 

– Nie jesteś żonaty?
– Nie. Mieszkam z matką. Wygodnie nam z tym. Nie chciałbym zostawić jej samej. 
– Jasne. – Wolfe pokiwał głową ze zrozumieniem, a on powrócił do swoich rozmyślań. 
Nathan pojawił się dzisiejszego popołudnia w jego gabinecie i była to osobliwa wizyta. 

Nie wiedział, jak ma ją traktować, w każdym razie coraz trudniej było nie lubić człowieka, 
który   kiedyś   napsuł   im   tyle   krwi.   Podobne   odczucie   miał   już   w   Fairings,   a   dzisiejsze 
spotkanie   potwierdziło   tylko   wrażenie,   jakie   odniósł   w   czasie   weekendu.   Nathan   Wolfe 
okazywał dziś pokorę, skromność, troskę i szczerą chęć poznania spraw firmy. Nie do wiary... 

Taksówka   zatrzymała   się   na   Wellsey   Square,   przed   blokiem   z   luksusowymi 

apartamentami. Obydwaj mężczyźni przeszli przez oszklony hol i wjechali windą na górę. 
Zanim Nathan zdążył włożyć klucz do zamka, ktoś otworzył drzwi z drugiej strony. 

background image

Powiedzieć, że widok Marshalla zaskoczył Caitlin, to mało. Była wręcz zaszokowana, 

widząc go na progu swego mieszkania. 

– Późno wracasz – zwróciła się do męża, jakby uznała, że nie warto witać się z jego 

towarzyszem. – Gdzie byłeś?

– W biurze. Zaprosiłem do nas Marshalla na kolację. Mam nadzieję, że nie sprawimy ci 

kłopotu. 

– Oczywiście, że nie – zapewniła, jednak bez cienia entuzjazmu. – Mam tylko potrawkę. 

Nie wiedziałam, że ktoś przyjdzie. 

– To zupełnie  wystarczy – wtrącił  się Marshall, poprawiając nerwowo okulary.  Miał 

ochotę zmyć się stąd czym prędzej, więc im mniej celebry z tym posiłkiem, tym lepiej. 

– Napijesz się czegoś? – zapytał Nathan, gdy przeszli do salonu. 
Zawahał się, po czym uznał, że alkohol pomoże złagodzić mu napięcie. 
– Whisky, jeśli można. – Rozejrzał się z zainteresowaniem wokół siebie. – Bardzo ładne 

wnętrze. 

– Nie byłeś tu nigdy? – w głosie Nathana dało się słyszeć zdziwienie. 
– Nie miałem okazji. Nie łączyła nas... jakaś specjalna zażyłość. 
Nathan uśmiechnął się i podał gościowi szklaneczkę. 
– Będziemy więc musieli to nadrobić. 
Caitlin   zaczęła   nakrywać   do   stołu.   Nie   trzeba   było   być   Sherlockiem   Holmesem,   by 

odgadnąć, że nie jest zadowolona z tej wizyty. 

–   Właściwie   nie   chciałbym   wam   robić   kłopotu...   –   zaczął,   ale   Nathan   nie   dał   mu 

dokończyć. 

– Wszystko w porządku. Caitlin jest trochę zdenerwowana, bo nie było mnie cały dzień w 

domu, prawda, Kate? Ale nie przejmuj się. To minie. Jak było dziś w sklepie? – zwrócił się 
do   żony.   –   Przepraszam,   że   musiałaś   zjeść   lunch   sama,   ale   miałem   kilka   spraw   do 
załatwienia. 

– Na przykład wizytę w biurze? Chyba są tam telefony. Nie mogłeś zadzwonić i mnie 

uprzedzić?

– Mogłem. Przepraszam cię. Zagadaliśmy się z Marshallem. Próbowałem zorientować 

się, co się dzieje w firmie. 

Marshall czuł się coraz bardziej niezręcznie w tym towarzystwie. Dlaczego właściwie 

Nathan go zaprosił? Wietrzył w tym jakiś podstęp. Nie chodziło chyba o zwykłą grzeczność, 
kurtuazyjny   gest   wobec   pracownika   tej   samej   firmy.   Może   okazywana   przez   niego 
serdeczność była tylko grą? Czy chciał go w jakiś sposób skompromitować przed żoną, a 
może i przed teściem?

– Cóż, zapewne wiesz, co robisz – westchnęła Caitlin, zmierzając w stronę kuchni. – 

Ciekawa jestem, co powiedział ojciec, gdy cię zobaczył. A może to był jego pomysł? Liczył, 
że coś sobie przypomnisz? Mówiłam mu, że to nic nie da, ale wiesz, jaki on jest. 

– Pana Webstera nie było dzisiaj w pracy – wyjaśnił Marshall. 
– Tak – potwierdził Nathan – nie przyszedł do biura. Źle się czuł. 
– Ach, tak? A wy chcieliście posiedzieć w jego gabinecie? – zapytała szyderczo, jakby 

background image

coraz bardziej drażniła ją obecność asystenta jej ojca. – No co, nie cieszy się pan, panie 
O’Brien? – Spojrzała na niego z niechęcią. – Niedługo zajmie pan jego miejsce, prawda? Im 
dla niego gorzej, tym lepiej dla pana... 

– Kate! – upomniał ją Nathan. 
– A co – mówiła zapalczywie – czy on nie jest taki... 
– Kate! Uspokój się! To twój... – w ostatniej chwili ugryzł się w język. 
W tym samym  momencie dobiegł ich z kuchni dzwonek minutnika i Kate, ukrywszy 

twarz w dłoniach, wybiegła z kuchni. 

– Przepraszam – zaczął Nathan i spojrzał niepewnie na Marshalla – jest ostatnio trochę 

rozstrojona. Przyrzekam, że więcej się to nie powtórzy. 

Marshall stał obok niego blady jak ściana. 
– Nie powiedziałeś jej, nie dokończyłeś... Od kiedy wiesz?
– Od niedawna. 
A więc wiedział. Nathan Wolfe wiedział o tym, że on, Marshall O’Brien, jest synem 

Matthew Webstera.  Przyznał,  że dowiedział  się niedawno i nie było  powodu, by mu  nie 
wierzyć. Gdyby dawny Nathan wcześniej znał tę tajemnicę, z pewnością nie oszczędziłby go 
przed   Caitlin.   Teraz   zaś   znał   prawdę,   a   mimo   to   nie   wyjawił   jej   żonie,   zupełnie   jakby 
najpierw chciał porozmawiać o tym z nim, Marshallem, jego największym wrogiem. Czy nie 
dlatego go zaprosił?

Do   licha,   co   mu   się   stało?   Dlaczego   nie   wykorzystał   sytuacji,   by   go   zniszczyć   i 

ośmieszyć,  nazywając bękartem?  To przecież byłoby takie podobne do Nathana Wolfe’a, 
którego znał do tej pory. 

To wszystko nie miało sensu. Nathan po prostu nie jest tym samym człowiekiem, którym 

był   wcześniej.   Czyżby   miał   sobowtóra?   Może   wiedział,   że   przejrzeli   jego   oszustwa,   i 
namówił kogoś, by zajął jego miejsce?

Bzdura.   Nathan   Wolfe   nie   miał   nawet   brata,   a   co   dopiero   sobowtóra   czy   bliźniaka. 

Matthew sprawdził wszystko wcześniej. To musi być Nathan, odmieniony, ale wciąż ten sam. 
Przecież nawet Caitlin traktuje go jak własnego męża. 

– Dlaczego jej o tym nie powiedziałeś? – zapytał teraz, wprawiając go w jeszcze większą 

konsternację. 

– Jej ojciec nie byłby chyba uszczęśliwiony. – Marshall potarł z zakłopotaniem kark. 
– To również twój ojciec – uśmiechnął się Nathan – a Caitlin być może potrzebuje brata. 

W rodzicach nie ma oparcia. 

Nie dokończyli rozmowy, bowiem wróciła Caitlin i usiedli w trójkę do stołu. Zjedli dość 

szybko  proste danie, a po kolacji, która, o dziwo, upłynęła  w przyjacielskiej  atmosferze, 
Marshall, już nieco odprężony, pomógł gospodyni zanieść naczynia do kuchni. 

– Dziękuję, Caitlin. To była pyszna kolacja. Wiem, że nie spodziewałaś się gości. – Już 

miał wyjść i zostawić ją samą, kiedy w ostatniej chwili zatrzymał się na progu i powiedział: – 
Może nie uwierzysz, ale wzbraniałem się przed tym zaproszeniem. 

– Dlaczego mam nie wierzyć? Domyślam się, że nie miałeś ochoty tu przyjść. 
– Nie, to nie tak. Miałem ochotę, zawsze, ale... W porządku, powiem ci: bałem się. Bałem 

background image

się, bo nasze stosunki nie układały się w przeszłości najlepiej. Chyba jednak wiesz, że nie 
tylko z mojej winy. 

–   Istotnie   –   przyznała   Caitlin   i   odwróciła   się   do   niego,   zdziwiona,   że   ten   oschły   i 

zasadniczy   człowiek   czyni   jej   takie   osobiste   wyznania.   Skąd   nagle   ta   szczerość?   –   Nie 
traktowałam   cię   zbyt   dobrze   –   powiedziała   –   ale   musisz   pamiętać,   że   zająłeś   miejsce 
przeznaczone dla mojego męża. 

– Racja... – zawahał się. Nie mógł  jej przecież powiedzieć, z jakiego powodu ojciec 

stracił zaufanie do Nathana. – Cóż, może w przyszłości lepiej wszystko się nam ułoży. Nathan 
zmienił nastawienie, jest... taki odmieniony. Przepraszam, że ci to mówię, jesteś jego żoną, 
ale... Moim zdaniem nie ma w nim dawnej agresji, buty, arogancji. Jest po prostu lepszy. 
Przepraszam... – Odwrócił wzrok, jakby speszony własną śmiałością. 

– Naprawdę tak uważasz? – Spojrzała na niego poważnie. 
– Tak. – Podniósł na nią oczy. Nieporadnie spróbował się uśmiechnąć, by złagodzić jej 

tak wyraźnie widoczne napięcie. – To wygląda tak, jakby ten uraz zmienił coś w jego mózgu. 
On ma teraz całkiem inny charakter, nie sądzisz?

– Tak – przyznała i zdumiała się tym, że Marshall O’Brien, który z niezrozumiałych dla 

niej powodów poszedł za nią do kuchni i stoi teraz obok niej, prowadząc poważną rozmowę, 
jest pierwszą osobą, która podobnie myśli na temat tego, co stało się z jej mężem. – Ja widzę 
to dokładnie tak samo. Powiedz, Marshall, czy twoim zdaniem wróci mu pamięć?  – Nie 
wiedziała, dlaczego właśnie on miałby znać odpowiedź na to pytanie, czuła jednak, że robi 
dobrze,   zadając   je   właśnie   jemu.   I   nawet   nie   to   było   dla   niej   ważne,   czy   uzyska   jakieś 
krzepiące potwierdzenie, ale to, że mogła je zadać komuś, kto oceniał sprawy podobnie jak 
ona. – Odzyska? – zapytała ponownie. – Przecież i mieszkanie, i biuro, i nawet mnie zdaje się 
widzieć po raz pierwszy w życiu. 

– Nie wiem. – Marshall pokręcił bezradnie głową i kierowany jakimś odruchem, położył 

dłoń na ramieniu Caitlin. 

– Czego nie wiesz?
Oboje   podskoczyli,   słysząc   te   słowa.   W   drzwiach   stał   Nathan   i   spoglądał   na   nich 

uważnie. 

– O czym mówicie?
– O niczym – odparł Marshall pospiesznie i wycofał się do salonu. 
–   Proszę,   nie   rozmawiaj   o   mnie   pod   moją   nieobecność   –  doszły   go  z   kuchni   słowa 

Nathana,   a   zaraz   potem   jego   sformułowana   spokojnym   tonem   odpowiedź   na   jakieś   nie 
dosłyszane zdanie Caitlin: – Nie, nie masz pojęcia, o czym mówię. 

background image

Rozdział 21

Marshall zasiedział się i wyszedł dopiero o wpół do dziesiątej, choć Nathan zatrzymywał 

go i prosił, by został jeszcze dłużej. Rozmowa, którą prowadzili, toczyła się głównie wokół 
amnezji   męża   i   jego   powrotu   do   pracy,   a   Caitlin   czuła,   iż   Nathan   celowo   przeciąga 
konwersację, by jak najpóźniej zostać z nią sam na sam. 

Gdyby nie ta jego wizyta w biurze podróży, o której wspominała jej Janie, bawiłaby się 

jeszcze lepiej tego wieczoru. Świadomość tego, że nie znała powodu, dla którego wybrał się 
na Regent Street, nieco psuła jej humor, ale nie do tego stopnia, by nie cieszyć się każdym 
spojrzeniem, które raz po raz kierowała na rozluźnionego i uśmiechniętego męża. Co tam, 
próbowała   się   pocieszać,   może   naprawdę   nie   było   żadnego   ważnego   powodu.   Może 
zaprowadził go tam przypadek. 

Patrzyła   więc   na   cudownie   odmienionego   Nathana   Wolfe’a   i   z   każdym   kolejnym 

spojrzeniem utwierdzała się w przekonaniu, że oto zakochała się w swoim mężu. A skoro się 
w nim zakochała, to czy mogło dziwić, że na widok jego dłoni, warg, oczu, smukłej sylwetki 
ogarniała ją zmysłowa tęsknota?

Kiedy wrócił, odprowadziwszy na dół Marshalla, uśmiechnęła się do niego, rada, że tak 

niespodziewanie miło minął im wieczór. Stosunki między obydwoma mężczyznami zdawały 
się   nabierać   serdeczności,   a   i   jej   udało   się   przełamać   lody   w   relacjach   z   Marshallem. 
Wystarczyła krótka rozmowa, a stał się jej dużo bliższy. 

– Interesujący facet – powiedział Nathan. – Całkiem miło gawędziło się wam w kuchni, 

prawda?

–   Podsłuchiwałeś!   Najpierw   przyprowadzasz   człowieka   bez   uprzedzenia,   a   potem 

wyrzucasz mi, że zamieniłam z nim kilka słów. 

– W porządku, przepraszam, że wam przerwałem. Szkoda tylko, że od początku nie byłaś 

dla niego taka miła. 

Caitlin poderwała się z kanapy. 
– A wiesz, jak się czułam, kiedy pojawiłeś się dopiero o siódmej? Nie było cię od rana, a 

potem wracasz w jego towarzystwie... Zapomniałeś, że masz odpoczywać? Zapomniałeś o 
swojej nienawiści do Marshalla?

Nathan spochmurniał. 
– Dlaczego go nienawidziłem?
–  Dlatego  że  zajął  twoje miejsce  w firmie.   Pokiwał  głową,  jakby  następny  fragment 

układanki trafił na swoje miejsce. 

– Rozumiem. Byłem zastępcą twojego ojca. A co wtedy robił Marshall?
– Nie wiem. Pojawił się u nas jakieś dwa lata temu. 
– A dlaczego Nathan... to znaczy ja... dlaczego ja zostałem odsunięty? Z jakiego powodu 

straciłem zaufanie ojca?

Caitlin wzruszyła ramionami. 
– Nie wiem. 

background image

Podniecenie,   jakie   czuła   przed   chwilą   na   jego   widok,   minęło   bez   śladu.   Miał   teraz 

strapioną  minę,   a ją na  powrót  ogarnęło  zmęczenie   i współczucie.   Nie  miała   już  ochoty 
dochodzić, po co poszedł na Regent Street. Nie chciała jego pieszczot. Chciała wyjść z pokoju 
i położyć się spać. 

Odwróciła się, lecz on położył dłoń na jej ramieniu i przytrzymał ją lekko. 
– Musimy porozmawiać, Kate – powiedział i skierował ją ostrożnym gestem w stronę 

fotela. Zaproponował drinka, odmówiła. – Ciągle walczymy ze sobą, sprzeczamy się, a ja 
chciałbym ci powiedzieć, że wracam do Stanów. 

Caitlin wstrzymała oddech. Nie mogła uwierzyć własnym uszom. A więc to dlatego Jame 

widziała go wychodzącego z biura podróży. 

– Przecież... nie znasz tam nikogo. Jak sobie poradzisz? Pojadę z tobą. 
– Nie. 
– Dlaczego nie? Nie możesz mi zabronić. Jestem twoją żoną. 
– Nie – powtórzył sucho, a widząc zdumienie w jej oczach, dodał: – Wiem, że nie mogę 

niczego ci zabronić, ale nie chcę, żebyś ze mną jechała. Są sprawy, którymi sam muszę się 
zająć. 

– To  Marshall!  – krzyknęła  oskarżycielskim  tonem.  – To on nabił  ci  głowę głupimi 

pomysłami. Ta wasza rozmowa przy kolacji o wychowywaniu dzieci... Wyobraziłeś sobie, że 
pojedziesz do Prescott i tam doznasz nagłego olśnienia, tak? Słuchaj, Nate, nie wolno ci tam 
jechać, słyszysz? Nie puszczę cię nigdzie samego! – jęknęła, przerażona, że jeśli pozwoli mu 
wyjechać, już nigdy więcej nie zobaczy go na oczy. 

–   To   nie   Marshall,   Kate.   Zdecydowałem   już   wcześniej   –   powiedział   łagodnie.   – 

Rzeczywiście byłem ciekaw, co ona ma do powiedzenia, ale decyzję podjąłem sam, w czasie 
weekendu. 

– Zapewne po tym, jak poszliśmy do łóżka – uśmiechnęła się gorzko. – Zrozumiałeś, że ci 

nie odpowiadam?

– Nie opowiadaj głupstw. 
Mógł mówić, co chciał, zapewniać ją na tysiąc sposobów, że mu na niej zależy, ale i tak 

nie   była   w   stanie   mu   uwierzyć.   Zawiódł   ją,   kiedy   znów   zaczynało   jej   na   nim   zależeć. 
Odezwała się w niej wściekłość. Chciała sprawić mu ból. 

– Wiem syknęła zamierzasz wyjechać z tą Abbott. Z Lisa Abbott – dodała, widząc, że 

Nathan nie ma pojęcia, o kim mowa – tą, która dzwoniła do Fairings. Nie pamiętasz? Och, 
byłoby jej bardzo przykro... 

– Lisa Abbott – powtórzył cicho. – A więc to ona. 
– Widzę, że sobie przypominasz. 
– Nie... 
–   Och,  nie   kłam.   I  tak   ci   nie   uwierzę.   Od   początku   kłamałeś,   prawda?   Powiedz,   że 

pamiętasz wszystko. 

– Nie! – podniósł głos. – Nie możesz zrozumieć,  że ciągle błądzę po omacku?  Sam 

jeszcze nie wszystko pojmuję... 

– Jestem zmęczona. Położę się już. 

background image

– Kate... 
– Daruj  sobie.  Nie zamierzam  wysłuchiwać  opowieści  o tym,  jaki  to jesteś  biedny i 

niewinny.   Niczego   po   tobie   nie   oczekiwałam,   Nathanie,   niczego   nie   chciałam   przed 
wypadkiem i niczego już nie chcę teraz. Po prostu zniknij z mojego życia. Nie chcę cię więcej 
widzieć. 

– To nieprawda!
– Prawda. Nie zostało już nic, co mogłoby mnie przekonać. Chcesz wiedzieć, jakim byłeś 

człowiekiem?   Chcesz   usłyszeć   prawdę   o   naszym   małżeństwie?   Jeśli   rzeczywiście   nie 
pamiętasz,   to   powiem   ci:   to   był   związek   z   piekła   rodem   i   ty   się   do   tego   przyczyniłeś. 
Poprzysięgłam sobie, że nie będę mieć z tobą nic wspólnego, ale po wypadku przekonałeś 
mnie, że się zmieniłeś, że zapomniałeś, jakim byłeś łajdakiem, że nie powinnam osądzać 
kogoś, kto nie pamięta nawet, jak się nazywa... Dałam się nabrać. Nie wiem, co chciałeś 
osiągnąć. Może odzyskać zaufanie mojego ojca, a może przekonać mnie, że skończyłeś na 
zawsze z Lisa Abbott. Nie wiem, dlaczego spodobał ci się pomysł, żeby zacząć wszystko od 
początku, i nie chcę wiedzieć. Myślałeś, że ci się uda, bo nawet Marshall gotów był uwierzyć 
w twoją cudowną odmianę, ale... 

– To nie tak – przerwał jej. 
– Tak – skoro zaczęła już mówić, nie chciała dać mu dojść do słowa. Bała się, że znowu 

ulegnie, znowu zacznie się wahać. 

– Nic nie rozumiesz, Kate! Nie mów czegoś, czego możesz później żałować! Nie chcę 

sprawiać ci bólu – wetschnął – ale nie mam wyboru. 

– Czyżby?
Ruszyła   do   wyjścia,   lecz   dogonił   ją   w   jednej   chwili,   obrócił   ku   sobie   i   pocałował 

desperacko. Caitlin zachwiała się i oparła o drzwi, on zaś przywarł do niej całym ciałem i 
zaczął zasypywać pocałunkami jej twarz. Bez namysłu rozpięła guziki jego koszuli, po czym 
poprowadziła dłoń w dół, za pasek... 

– Chryste! – jęknął. 
Nie spodziewała się takiej reakcji. Wcześniej okazywał się bezwolny wobec własnego 

pożądania, tym razem jednak znalazł dość sił, by się pohamować. Z bolesnym grymasem na 
twarzy odsunął się od niej i zanim zdobyła się na jakikolwiek ruch, wyszedł z pokoju. 

background image

Rozdział 22

Jake postanowił pojechać do Prescott samochodem. 
Podróż   lotnicza   byłaby   może   wygodniejsza,   ale   po   trzech   tygodniach   życia   życiem 

Nathana chciał mieć trochę czasu na zastanowienie, zanim dotrze do domu ojca. 

Już   samo   to,   że   Nathan   szukał   jego   pomocy,   powinno   było   stanowić   wystarczające 

ostrzeżenie. Brat przez lata nie okazywał mu żadnego zainteresowania i nie przejmował się 
specjalnie jego losem. Jake pamiętał, że historia, którą usłyszał w barze, poruszyła go nieco. 
Doskonale wiedział, jak słabym człowiekiem jest Nathan, i nie dziwił się, że mógł popaść w 
podobne tarapaty.  Zgodził się więc mu pomóc, choć wówczas nie miał pojęcia, dlaczego 
podjął taką decyzję. Teraz wiedział, że kierowała nim jakaś niewidzialna siła; że sam o tym 
nie   wiedząc,   chciał   uchronić   przed   niebezpieczeństwem   Caitlin,   której   wtedy   nie   znał,   i 
Jacoba, swego ojca. Może to matka podpowiedziała mu z zaświatów, by to zrobił? Pamiętał 
przecież, że właśnie wtedy o niej pomyślał... 

Uśmiechnął   się   do   siebie.   Gdyby   wówczas   odmówił,   może   nigdy   nie   poznałby   tej 

wspaniałej kobiety. 

Dlaczego jednak czuł podświadomą troskę o Jacoba Wolfe’a? I dlaczego teraz jechał do 

niego? To dziwne. Nie zawdzięczał przecież ojcu niczego. Spotkali się, kiedy Jake wrócił z 
Wietnamu,   ale   nigdy   do   siebie   nie   zbliżyli.   Zapewnienia   Jacoba,   że   gdyby   mógł, 
zaadoptowałby obydwu chłopców, nie zmieniały faktu, że zostawił ich matkę na łasce losu. 

Teraz   jednak   to   wszystko   nie   miało   znaczenia.   Jacob   był   jedynym   człowiekiem,   do 

którego Jake mógł zwrócić się o radę. Miał nadzieję, że dowie się od niego, gdzie jest Nathan, 
i że wspólnie będą w stanie znaleźć jakieś rozwiązanie. Bo przecież musiało istnieć wyjście z 
tego labiryntu. Nie mógł pogodzić się z myślą, że już nigdy nie zobaczy Caitlin. Nie mógł 
pogodzić się z tym, by kobieta, którą pokochał, została z jego bratem. Po tym, co od niej 
usłyszał, gotów był raczej zabić Nathana, nie bacząc na więzy krwi. 

Pamiętał, że po wyjściu z baru brat przełożył walizkę do bagażnika jego samochodu, po 

czym  obaj pojechali do domu Jake’a w Pine Bay,  gdzie zamienili się paszportami  i tam 
pożegnali. 

Od   początku   miał   różne   podejrzenia.   Mógł   uwierzyć,   że   brat   boi   się   Walkera,   nie 

rozumiał tylko, dlaczego ktoś tak wszechwładny, jak narkotykowy mafioso miałby posłużyć 
się akurat słabym, lękliwym Nathanem? Czy nie było lepszych kurierów? Czy naprawdę szło 
tylko o zwrot długu i prymitywny szantaż? I dlaczego Nathan szukał pomocy brata, którego 
zawsze darzył antypatią?

Coś się tu nie zgadzało. Im więcej o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że w 

planie Nathana krył się jakiś podstęp. 

Jaki? W imię czego?
Chciał otworzyć walizkę zaraz tego samego wieczora, po powrocie z pracy, ale okazało 

się, że jest zamknięta, a Nathan nie zostawił mu kodu. W końcu jednak udało się złamać szyfr 
– wystarczyło użyć daty ich urodzin. Pamiętał, że gdy podniósł wieko, zdziwił się nieco, bo w 

background image

walizce nie było ani żadnej skrytki, ani podwójnego dna, jedynie rzeczy osobiste. Być może 
Walker chciał sprawdzić swojego kuriera, pomyślał wtedy, i potraktował akcję jako rodzaj 
próby generalnej. 

Ale i to wydawało się mało przekonujące. Przecież to Nathan wybrał kod, nie Walker. O 

co więc chodziło? Jake chciał się o tym przekonać na miejscu, w Londynie, wypadek jednak 
pokrzyżował mu plany. Teraz zaś, gdy odzyskał już pamięć, musiał coś zrobić z całym tym 
bigosem.   Przede   wszystkim   powinien   na   razie   trzymać   się   z   dala   od   Caitlin.   Nie   chciał 
narażać jej na niebezpieczeństwo, bo ją kochał. Tak, kochał. Znał tyle kobiet, a zakochał się 
w żonie własnego brata... 

Był świadomy tego, że sprawił jej ból, nie zgadzając się na wspólną podróż do Prescott. 

Jakże jednak mógł się zgodzić? Najpierw musiał znaleźć Nathana, dowiedzieć się ostatecznie, 
co tamten zamierza. A wiedział już sporo na ten temat. 

Po   pierwsze,   popołudnie   spędzone   w   Webster   Developments   nie   poszło   na   marne. 

Podczas rozmowy z Marshallem zrozumiał, że Nathan ma coś na sumieniu. W końcu nie bez 
powodu teść odsunął go od spraw firmy. Co ważne, stało się to po jego wizytach w Ameryce 
Południowej. Miał paszport brata, mógł więc sprawdzić. Daty się zgadzały. 

Po drugie, sporo powiedziała mu wizyta, jaką złożył tuż przed wyjazdem Lisie Abbott. 

Jeżeli jedyną osobą, która próbowała go odnaleźć po przylocie do Anglii, była właśnie ona, to 
bez wątpienia musiała być jakoś związana z całym tym Walkerem. Trzeba by być naiwnym, 
żeby sądzić, że narkotykowy boss pozwoli sobie puścić w świat kogoś, z kim łączą go ciemne 
interesy. 

– Nate! – zawołała Lisa, ujrzawszy go w progu. 
– Gdzieś się podziewał? – Była starsza niż oczekiwał. Miała prostackie rysy, w niczym 

nie   przypominające   delikatnej   twarzy  Caitlin.   –   Ty   sukinsynu,   ty   idioto!   –   mówiła   zła   i 
szczęśliwa jednocześnie. – Nie rozumiesz, że umierałam z niepokoju? Czy w tym cholernym 
szpitalu nie było telefonów?

I już miała paść mu w objęcia, gdy nagle się zreflektowała. 
– Ty nie jesteś Nate! – orzekła po prostu. 
– Nie. – Jake uznał, że nie ma sensu zaprzeczać, choć szedł na spotkanie z nadzieją, że 

czegoś się dowie, zanim zostanie zdemaskowany. 

–   Wiem,   kim   jesteś   –  olśniło   ją  nagle.   –  Jego   bratem!   Aha,   myślał,   że   to   dla   mnie 

tajemnica, że ma brata bliźniaka. Ale czemu ty podajesz się za niego? Tak się boi, że sam nie 
chciał przyjść?

– Nie. Musiał zostać w Nowym Jorku. Pewne komplikacje, rozumiesz – zablefował. – Ja 

miałem przylecieć za niego. 

– Dlaczego od razu nie powiedziałeś mi, kim jesteś?
– Miałem nadzieję, że się nie zorientujesz. Nie co dzień się zdarza, by piękne kobietki 

wpadały mi w objęcia – odparł i roześmiał się, jakby powiedział dobry żart. 

Lisa zrobiła powątpiewającą minę, ale jego słowa nieco ją udobruchały.  Była na tyle 

próżna, że wierzyła w swoje wdzięki. 

–   Dobra.   Właź   dalej.   Nie   mówię,   że   ci   wybaczam,   ale   chcę   usłyszeć,   co   masz   do 

background image

powiedzenia. 

Przeszli do salonu, gdzie mimo wczesnej godziny paliło się światło. 
– Angielska pogoda – powiedziała, chcąc dać mu do zrozumienia, że też jest Amerykanką 

i nie nawykła do wyspiarskiego klimatu. – Ciągle szaro i ponuro. Ale kiedy zdobędziemy z 
Natem trochę kasy, wyniesiemy się stąd na dobre. 

Jake nic nie powiedział, podejrzewał jednak, że również w tym względzie czeka Lisę 

rozczarowanie. Nathan, znudzony kochanką, ją także chyba zamierzał oszukać. 

–   Napijesz   się?   –   Pokręcił   przecząco   głową.   –   No   to   mów:   dlaczego   Nathan   cię   tu 

przysłał? I dlaczego wcześniej się ze mną nie skontaktowałeś, skoro cię o to prosił?

– To... przez tę katastrofę. Straciłem pamięć. 
– Nie gadaj. 
– To prawda – zaręczył pospiesznie, widząc jej zdumienie. – Nawet Caitlin nie wiedziała, 

kim jestem naprawdę. Ciągle myśli, że ja to Nathan. Odzyskałem pamięć dopiero kilka dni 
temu. 

– Ale to wciąż mi nie wyjaśnia, dlaczego właśnie ty miałeś lecieć do Londynu. Ej – 

zawahała się – wiesz w ogóle, po co Nathan był w Nowym Jorku?

– Chodzi ci o te narkotyki? – zaryzykował i jej mina powiedziała mu, że się nie mylił.  

Wiedziała   o   narkotykach,   ale   czy   wiedziała   też,   że   nie   było   ich   w   walizce?   Postanowił 
blefować dalej: – Pewnie też jesteś wściekła, że przepadły. 

– Ja to ja, ale Carl. Ten się dopiero wścieka. Myślałam najpierw, że to może dlatego 

Nathan przysyła cię do mnie. Mój szef trochę go nie onieśmiela. 

– Twój szef?
– Aha. Nate nie mówił ci, że pracuję w klubie u Carla? To ja wpadłam na pomysł, żeby 

użyć Nathana jako kuriera – pochwaliła się. – Kto by podejrzewał uczciwego biznesmena, no 
nie?

Zastanowiły go te słowa. A więc Nathan nie jest ofiarą szantażysty, który chce odebrać 

swój dług. Współpracuje z nimi regularnie. 

Postanowił upewnić się, czy ma rację. 
– Trzeba się tylko przyzwyczaić – powiedział, żeby sprowokować ją do wyznań. – Z 

początku się trochę bałem. Nie mam jeszcze doświadczenia Nathana. 

– E, zrobił to przedtem tylko raz – powiedziała Lisa, potwierdzając jego podejrzenia. – 

Wtedy wszystko poszło jak z płatka, tak jak zapewniał Carl. Nathan nie miał wielkiej ochoty, 
ale było dla czego ryzykować. Jakie mamy inne szanse, żeby się zejść i żyć przyzwoicie?

–   A   co,   zamierza   rozwieść   się   z   Caitlin?   –   Obawiał   się,   czy   nie   wypytuje   zbyt 

natarczywie, ale Lisa odpowiadała ochoczo i szczerze. 

– No chyba! – zapewniła skwapliwie, lecz zaraz na jej czole pojawiła się zmarszczka. – 

Zresztą zależy, jak Carl się teraz zachowa. 

Na wieść o straconych narkotykach, dokończył Jake w duchu. Jeśli on nie zabrał ich ze 

sobą do Londynu, to gdzie, u licha, teraz były? Czy miał je brat? Zamierzał z nimi zniknąć? 
Ale jak? Posługując się jego paszportem? Mało prawdopodobne. Musiał wiedzieć, że Jake 
zgłosiłby się w takim wypadku na policję. Jaką więc, do cholery, rolę miał odegrać w planie 

background image

swego kochanego braciszka?

Wspominając teraz tamtą rozmowę, Jake zaczynał rozumieć całą tę historię. Wszystko 

musiało zacząć się od tego, że Matthew Webster zorientował się, dlaczego Nathan ożenił się z 
jego   córką,   i   do   czego   zmierza   żądny   pieniędzy   zięć.   Przejął   się   tym   i   ze   zgryzoty 
rozchorował, a wtedy Nathan, sfrustrowany brakiem sukcesów, a co za tym idzie – dochodów 
na miarę swych wybujałych oczekiwań, uznał, że los mu sprzyja, i wdał się w interesy z 
Walkerem.   Jakie   to   były   interesy,   Jake   nie   wiedział   jeszcze   dokładnie,   w   każdym   razie 
chodziło o narkotyki. 

Jednak Matthew musiał wywęszyć jakąś lewiznę, bo utarł nosa Nathanowi i przeniósł 

swoje łaski na nieślubnego syna, którego nie uznawał przez całe lata, a któremu zaufał, gdy 
nie miał innego wyjścia. Oczywiście pojawienie się Marshalla O’Briena rozwścieczyło tylko 
Nathana i pchnęło go do podjęcia drastycznych kroków. Efektem tych właśnie kroków była 
cała ta sytuacja, w której znalazł się on, Jake, jego bratbliźniak. 

Teraz   już   domyślał   się,   jaka   rola   miała   przypaść   mu   w   tej   sztuce.   Wiedział   dość   o 

kontrakcie kolumbijskim, Lisie Abbott, zamianie paszportów i trefnej walizce, by zrozumieć 
zasady gry, w której mieli być sami przegrani, a tylko jeden zwycięzca – Nathan Wolfe. Plan 
miał   się   obrócić   i   przeciwko   Walkerowi,   i   przeciwko   Websterowi,   nie   mówiąc   już   o 
ubocznych ofiarach całej operacji, takich jak on, Caitlin, Lisa i wielu innych. 

Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. Teraz musiał tylko odnaleźć Nathana i liczył, że 

Jacob mu w tym pomoże. 

background image

Rozdział 23

Caitlin siedziała przy kasie, usiłując uporać się z rachunkami. Ponieważ Janie poszła po 

zakupy   i   zostawiła   ją   samą,   zamierzała   skorzystać   z   chwili   ciszy   i   uzupełnić   księgowe 
zaległości. Bez skutku. Za każdym razem wychodziły jej inne sumy. 

Gdyby nie zaprzątały jej bez reszty myśli o Nathanie, być może wyszłoby coś z tych 

rozpaczliwych arytmetycznych  potyczek. Jakże jednak mogła mieć spokojną głowę, skoro 
człowiek, którego kochała, był oddalony od niej o tysiące kilometrów? Gdyby wiedziała, że 
jest cały i zdrowy, gdyby miała pewność, że jego podróż ma jakiś sens, mogłaby odetchnąć z 
ulgą.   Ale   nie,   targały   nią   tak   sprzeczne   odczucia   i   tak   wielkie   lęki,   że   chodziła   niemal 
półprzytomna z obawy. 

Najbardziej obawiała się tego, że wróci innym człowiekiem niż wyjechał. Już zresztą 

zmienił się przed samym wyjazdem. Może coś zaczął sobie przypominać? Może przypomniał 
sobie Lisę Abbott?

Uniesiona   zazdrością,   nierozważnie   wykrzyczała   imię   tamtej   ostatniego   wieczoru.   A 

Nathana bardzo ono zainteresowało. 

Na wszelki wypadek sprawdziła, czy nie polecieli razem. Wiedząc, że linie lotnicze nie 

podają nigdy nazwisk pasażerów, zadzwoniła na lotnisko i podała się za Lisę, pełną obaw, czy 
jej  rezerwacja na poranny lot do Stanów nie  została  anulowana.  Żadnej  Abbott nie  było 
jednak na liście. 

Pozostawało teraz tylko  wierzyć,  iż Nathan poleciał do Stanów, by rzeczywiście,  jak 

twierdził, szukać swoich korzeni. Chciał odnaleźć swoją tożsamość, a w tym mógł mu pomóc 
tylko ojciec. 

O przyszłości wolała nie myśleć. Miała niejasne obawy, że nic już nie będzie takie, jak 

przedtem.  Oczywiście  nie takie,  jak przed  wypadkiem  (do tamtego  koszmaru  nie chciała 
wracać nawet myślą), ale takie, jak z owego pięknego snu ostatnich dni, który skończył się, 
ledwie zdążył się zacząć. 

Usłyszała,   że   drzwi   sklepu   otwierają   się,   i   podniosła   wzrok   znad   ksiąg.   Zamiast 

oczekiwanej Janie zobaczyła klientkę, która, sądząc po wyglądzie, nie była chyba koneserką 
antyków.   Mocno   umalowana   blondynka   około   czterdziestki,   ubrana   zdecydowanie   zbyt 
młodzieńczo jak na swój wiek, podeszła wprost do kasy i stanęła twarzą w twarz z Caitlin. 

– W czym mogę pani pomóc?
– W niczym. Chyba żeby samej sobie – odparła kobieta, taksując Caitlin nieprzychylnym 

spojrzeniem. 

– Słucham panią?
– O, jaka uprzejma. Dokładnie taka, jak sobie wyobrażałam.  Woda z mlekiem,  sama 

niewinność i ani trochę ikry. 

Caitlin zamrugała nerwowo powiekami. 
– Proszę posłuchać, pani... 
– Abbott. Mówi pani coś to nazwisko? Znajoma Nathana. 

background image

A więc to ona! Lisa Abbott. Kochanka Nathana, dla której wystawił na szwank swoje 

małżeństwo. Dlaczego nie wywarła na Caitlin większego wrażenia?

– Oczywiście, pani Abbott – powiedziała uprzejmie. – To miło, że pani do nas zajrzała. 

Zmęczyło już panią wydzwanianie do Nathana? Obawiam się, że tu go pani nie znajdzie. 

– Nie szukam go wcale – odparła Lisa z przekąsem. – Sukinsyn nadal jest w Stanach, 

wiem o tym. Chciałabym tylko wiedzieć, co pani zamierza. Nadal sypiać z jego bratem, by 
wszystko zostało w rodzinie?

Modliła się, by jej ojca nie było w biurze i żeby nie musiała mu się tłumaczyć ze swojej 

wizyty. Chciała się widzieć tylko z Marshallem. 

– Przykro mi, pana Webstera nie ma, a pani na pewno prywatnie, do ojca? – rozproszyła 

jej obawy recepcjonistka, stawiając jednocześnie w niezręcznej sytuacji. W obecnym stanie 
ducha Caitlin nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. 

– Kate? Caitlin? – usłyszała nagle za plecami głos O’Briena. 
Odwróciła się ku niemu. Widocznie przed chwilą wszedł do budynku, zapewne wracał z 

lunchu. Zastanawiała się gorączkowo, co ma mu powiedzieć. Przecież nie dość, że się nie 
znali, to jeszcze on doskonale zdawał sobie sprawę, że córka szefa go nie lubi i uważa za 
intruza. 

– Witaj, Marshall. Ojca podobno nie ma w biurze... 
– Ano, nie. Chciałaś się z nim widzieć?
– Tak... i nie. Mógłbyś poświęcić mi kilka minut? – zapytała po chwili wahania. 
– Ja? – W jego głosie zabrzmiało zdumienie. – Ależ naturalnie. Może... przejdziemy do 

mojego pokoju?

Wzruszyła ramionami. 
– Wszystko jedno. Gdzie ci wygodniej. Popatrzył na nią, zdjęty niepokojem. Coś w jej 

spojrzeniu i jej głosie mówiło mu, że nie jest to zwykła wizyta. 

–   Chodźmy   zatem   do   sali   konferencyjnej.   Tam   nikt   nie   będzie   nam   przeszkadzał   – 

powiedział, prowadząc ją do okazałego wnętrza z długim, masywnym stołem, wokół którego 
stały krzesła obite czerwoną skórą. 

– Napijesz się kawy? – zapytał, zamykając drzwi. 
– Nie, nie teraz. Bardzo tu gorąco. – Widząc jego zdziwioną minę, uświadomiła sobie, że 

to   pewnie   ona,   od   chwili   rozmowy   z   Lisa   Abbott,   znajduje   się   w   jakimś   chorobliwym, 
podgorączkowym stanie. 

– Coś się stało? – zatroskał się, gdy zaczęła nerwowo chodzić po sali. – Mogę otworzyć 

okno, ale... 

– Czy... – przerwała mu i natychmiast zamilkła. – Czy wiesz, że Nathan miał... a może 

wciąż ma... przyjaciółkę?

– Przyjaciółkę?
– Nooo... kobietę – ciągnęła zakłopotana. – Kochankę. Wszystko jedno, jak to nazwiemy. 

Wiedziałeś?

– A ty? – odpowiedział pytaniem. Caitlin westchnęła – Tak, wiedziałam. Dzisiaj do mnie 

przyszła. Wczoraj... miała gościa. 

background image

– Nathan. 
– I ja tak przypuszczałam. – Po tych słowach, nie mogąc dłużej znieść napięcia, opadła na 

krzesło i wybuchnęła płaczem. Przez chwilę nieporadnie szukała w kieszeniach chusteczki, 
wreszcie Marshall wsunął jej w dłoń swoją. 

Czekał   chwilę,   aż   się   uspokoi,   wstrzymując   się   od   pytań,   jak   zawsze   cierpliwy   i 

opanowany. Jego spokój udzielał się jej, dawał poczucie bezpieczeństwa. Caitlin zaczynała 
widzieć w nim przyjaciela, na którym można polegać. Choćby za to powinna być wdzięczna 
Nathanowi. Nie, nie Nathanowi – Jake’owi. 

Wreszcie się opanowała, otarła ostatnie łzy i już miała oddać mu chusteczkę, gdy się 

zreflektowała, że nie może jej zwrócić w takim stanie. Zmięła materiał w dłoni. 

– Potem ci oddam – chlipnęła. – Przepraszam, zwykle nie robię takich scen. 
– Wszystko w porządku. Możesz mówić?
–   Tak   –   zapewniła   go   energicznie.   –   Muszę   z   kimś   porozmawiać   albo   zwariuję.   Ta 

kobieta, Lisa Abbott, powiedziała mi, że Nathan to nie Nathan. Przyznał się jej, że jest jego 
bratem-bliźniakiem i że zamiast niego miał lecieć do Londynu. 

– To oznaczałoby, że odzyskał pamięć – powiedział Marshall. – Wierzysz jej?
– Nie wiem, ale dlaczego miałabym nie wierzyć? – odpowiedziała niejasno. – Dlaczego 

ona miałaby kłamać? Chociaż z drugiej strony Nathan zawsze twierdził, że jest jedynakiem. 
Może on kłamał?

– W każdym razie wiele by to wyjaśniało. 
– Właśnie.  Mówiła też, że Nathan chciał  ją wyprowadzić  w pole, ale nic z tego nie 

zrozumiałam. Sądzisz, że znalazł sobie inną?

– Nie wiem. Gdzie w takim razie on jest? I dlaczego ten człowiek podawał się za niego 

przez ostatnie trzy tygodnie?

– Ponieważ wierzył, że jest Nathanem – powiedziała drżącym tonem. – On nie mógłby 

czegoś takiego udawać. 

– A jednak zataił przed nami fakt, że odzyskał pamięć. Dlaczego?
– Nie wiem. To jakiś koszmar. Marshall pokręcił głową. 
– Zacznijmy od początku, dobrze? Po co właściwie ta kobieta do ciebie przyszła?
–   Cóż,   wydaje   się   rozsierdzona   na   Nathana.   Chciała   się   dowiedzieć,   gdzie   on   jest. 

Twierdziła, że... Jake jakoby odwiedził ją z polecenia brata, ale że ona w to nie wierzy. 
Uważa, że Nathan zostawił ją na lodzie. Rozumiesz coś z tego?

– Wiedziała o amnezji?
– Nie, on jej dopiero powiedział. Ten drugi, Jake. Wcześniej o niczym nie miała pojęcia. 

Myślała, że Nathan jej unika, bo katastrofa przekreśliła interes, który planowali. 

– Jaki interes?
– Ten, w którym, jak twierdzi, została oszukana. Nie wdawała się w szczegóły. Mówiła 

też, że planowali z Nathanem duży zarobek i wspólną przyszłość. Myślała, że będzie to dla 
mnie straszna wiadomość. 

– A nie była?
– Nie. – Caitlin schyliła głowę. – Gdyby ta kobieta wiedziała, od jak dawna chciałam 

background image

rozwodu... 

– Mów dalej. Powiedziała, co to za zarobek, w jaki sposób Nathan chce zabezpieczyć 

finansowo tę ich wspólną przyszłość?

– Nie. Przypuszczam, że liczył na pomoc swego ojca. Miał się z nim widzieć. 
– Wiesz to od niego?
– Tak, ale wiem też, że ostatecznie się z nim nie widział. Musiał spodziewać się jakichś 

innych pieniędzy. Tata nie płacił mu chyba zbyt wiele. 

– To prawda. Powinnaś jednak wiedzieć, Kąty, że Matthew dlatego mnie zatrudnił, że 

twój mąż regularnie defraudował pieniądze naszej firmy. 

Caitlin spojrzała na niego zdumiona. 
– Dlaczego ojciec nic mi nie powiedział?
–   A   dlaczego   ty   nie   powiedziałaś   mu,   że   chcesz   rozwodu?   Obydwoje   mimo   woli 

pomogliście Nathanowi w jego oszustwach. Wszystko zaczęło się razem z chorobą twojego 
ojca, choć on już wcześniej musiał coś podejrzewać. W każdym razie, gdy leżał w szpitalu, 
twój mąż omal nie doprowadził do upadku całego przedsiębiorstwa. 

– O Boże... 
– Nie sądzę, byś chciała znać wszystkie detale. Dość, że Nathan podpisywał wszelkie 

umowy, jeśli kontrahenci gotowi byli mu to wynagrodzić. Inaczej mówiąc, część pieniędzy 
płynęła prosto do jego kieszeni. Jeszcze inaczej: brał łapówki. No a najgorszy był ten kontrakt 
w Kolumbii. To pachnie ciężkim kryminałem. Lewe faktury,  brudna forsa, tajne konto w 
Bogocie... 

Caitlin pobladła. 
– Wiedziałam, że musiał być jakiś powód odsunięcia Nathana. 
– Tak. I wtedy pojawiłem się ja. Twój ojciec potrzebował kogoś, komu mógłby zaufać. 
– Tobie ufał?
– Jak własnym grzechom. 
– Dziwne określenie. 
– Dziwna sytuacja – skorygował Marshall. 
– Skąd wiedział, że go nie zawiedziesz?
– Powiedzmy, że dobiliśmy targu. 
– Nie rozumiem – zaoponowała Caitlin. – Gdzie cię znalazł? Nie pracowałeś przecież 

wcześniej dla naszej firmy. 

Marshall przez chwilę miał taki wyraz twarzy, jakby chciał wyznać jej wszystkie sekrety, 

ale szybko wrócił do bieżących spraw. 

– Mniejsza z tym. Tak czy inaczej, miałem pilnować Nathana. Matthew był przekonany, 

że wystarczająco się zabezpieczył, ale się mylił. No i dobiła nas ta sprawa kolumbijskiego 
kontraktu. Nathan sprzeniewierzył ogromne fundusze związane z budową tamtejszej tamy. 
Dopiero teraz zaczynamy dochodzić całej prawdy. Być może dlatego wolał zniknąć. 

– Myślisz, że w ogóle nie zamierzał wrócić? – zapytała z niedowierzaniem Caitlin. 
– Bardzo możliwe. Podstawił na swoje miejsce brata. Ciekawe, jak go przekonał? Na 

dwóch to niewielka suma. 

background image

– Jak niewielka? Marshall zawahał się. 
– Mniej więcej pół miliona. 
– Dla niektórych oznaczałoby to fortunę. 
– To samo mówi twój ojciec, ale moim zdaniem Nathan miał znacznie większe apetyty. I 

swoje plany. Deponował pieniądze w Kolumbii, gdzie kwitnie produkcja narkotyków. To jest 
jakiś trop. Poważny trop. 

–   Podejrzewasz,   że   był   zamieszany   w   przemyt   narkotyków?   –   Caitlin   osłupiała   na 

moment. 

– Wiem, trzeba być głupcem albo straceńcem, a jednak ludzie codziennie szmuglują biały 

proszek. Niczego nie można wykluczyć. Także tego, że wplątał w to brata. 

– Nie!
Myśl, że Jake miałby być uwikłany w brudne afery Nathana, była dla Caitlin nieznośna. 

Powtarzała sobie, że to wykluczone, niemożliwe. A jednak podróżował przecież z paszportem 
brata... 

Marshall przyglądał  się jej ze współczuciem.  Co myślał?  Widział  ją przecież  jeszcze 

niedawno szczęśliwą w towarzystwie Jake’a. Wiedział, że dzieliła z nim sypialnię w domu 
rodziców. 

– Dlaczego zaprzeczasz z takim przekonaniem?
– Nie uwierzę nigdy, że Jake byłby zdolny do czegoś podobnego. 
– Ja też nie – zgodził się Marshall – ale nie nasuwa mi się inne wytłumaczenie. Jedno jest 

pewne: nikt nie mógł przewidzieć, że samolot runie na ziemię przy starcie. W ten sposób 
znowu wracamy do pytania, gdzie ukrywa się Nathan. 

Caitlin wstała nerwowo i podeszła do okna. 
– Niewiele mnie to obchodzi. Może to szalone, ale chciałam wierzyć, że ten człowiek jest 

Nathanem, moim mężem. Akceptowałam wszystkie jego zachowania, choć były tak inne... I 
właśnie dlatego, że były tak inne – poprawiła się natychmiast. 

– Wiem, co masz na myśli. Mnie też ujął. Nie pozostaje nam nic innego, jak z nim 

porozmawiać. 

– Nie porozmawiamy z nim, Marshall. Dziś rano wyleciał do Nowego Jorku. Szukać 

swoich korzeni. 

– Cholera!
Nigdy dotąd nie słyszała, by Marshall klął. Dzisiaj po raz pierwszy w jej obecności stracił 

panowanie nad sobą, ale nie mogła go za to winić. Musiał czuć się tak samo zdradzony i 
oszukany jak ona. 

– Uniosłem się, przepraszam, ale czy zdajesz sobie sprawę, że możemy nigdy więcej ich 

nie zobaczyć? I Jake’a, i Nathana? No i Lisy Abbott. Powiedział ci, dokąd jedzie?

– Do Prescott, swojego rodzinnego miasta. Tam mieszka jego ojciec. Poznałam go po 

wypadku. Zdawał się bardzo stropiony, gdy zobaczył Nathana, czyli Jake’a, w szpitalu. Teraz 
wiem, że mógł rozpoznać, z którym z synów ma do czynienia. Możemy do niego pojechać. 

– Świetny pomysł – podekscytował się Marshall. – Ale to ja pojadę do Prescott, a ty 

opowiesz ojcu, gdzie jestem. Może nie obniży mi poborów, jeśli dowie się, co zrobiłem. 

background image

Caitlin spojrzała na niego z wyrzutem. 
– Chyba żartujesz. Jeśli ktoś pojedzie do Prescott, to ja. Ja jestem jego żoną, tak mi się w 

każdym razie zdawało, a ty spróbujesz wyjaśnić wszystko ojcu. 

background image

Rozdział 24

Klnąc   paskudnie   pod   nosem,   Nathan   wprowadził   samochód   do   szopy.   Miał   za   sobą 

ciężką podróż, tym cięższą, że skończyła się katastrofą. Zrazu zamierzał lecieć samolotem i 
teraz żałował, że nie podjął takiej decyzji. Gdyby tak zrobił, wścibski portier w domu Jake’a 
nie wiedziałby, kiedy wyszedł z mieszkania brata. 

W dodatku musiał się natknąć na Fletcha Connora, i to wtedy, gdy już wydawało mu się, 

że wszystko poszło gładko. Taki był z siebie zadowolony, kiedy wmówił portierowi przy 
wejściu, że zostawił klucze w biurze i że nie może dostać się do domu. Staruszek uwierzył w 
jego bajkę, wpuścił do mieszkania, zapytał nawet o zdrowie i czy udała się podróż. Nathan 
odetchnął z ulgą, bo wszystko szło jak z płatka, i właśnie wtedy stanął oko w oko z Fletchem. 
Stary czekał na niego w mieszkaniu! Nie wiadomo, jak się tam dostał, w każdym razie portier 
nie uprzedził go ani słowem o jego obecności. 

Connor rzucił się na Nathana, doskoczył do niego jak wściekły kundel i oskarżył o to, że 

on, Nathan, podszywa się pod Jake’a. Nie chciał słuchać żadnych wyjaśnień, nie pozwolił 
dojść do słowa. Wykrzykiwał tylko prosto w twarz, że brat chciał sprzątnąć brata, i tym 
podobne brednie. 

Nathan westchnął ciężko na wspomnienie tego spotkania. Zamknął drzwi szopy i powlókł 

się do domu. Wyprawa do Pine Bay okazała się niewypałem. Nie mógł jednak tkwić w tym 
cholernym   Prescott   w   nieskończoność,   musiał   szukać   wyjścia   z   sytuacji.   Cholera,   Jacob 
doprowadzał go do szaleństwa, ale może powinien posłuchać jego przestróg. Ostrzegał przed 
Connorem i miał rację. Ojczym Jake’a potrafiłby wystraszyć najodważniejszego. Kiedy natarł 
z obłędem w oczach, Nathan musiał się bronić... 

Nie chciał, ma się rozumieć, zrobić mu żadnej krzywdy, ale stary wpadł w taką furię, że 

trzeba było użyć pięści. Grzmotnął go między oczy, a Fletch, zamiast się bronić, padł jak 
worek kartofli. Pieskie szczęście, nie było nad czym rozmyślać. Teraz Fletch Connor leżał 
martwy w salonie Jake’a, ale to na szczęście nie jego zmartwienie. Gdy go znajdą, Jake 
będzie pierwszym podejrzanym. 

Nathan skrzywił się. Znowu wszystko ułożyło się na przekór. Skąd mógł wiedzieć, że tak 

łatwo zadać śmiertelny cios? Chciał natychmiast uciekać, ale zdrowy rozsądek mówił mu, że 
lepiej   zaczekać   do   zmroku.   Spędził   więc   kilka   przerażających   godzin   z   trupem,   usunął 
wszystkie odciski palców, wreszcie wydostał się z domu przez patio, by stromym zboczem 
wyjść poza teren kondominium. A że zostawił otwarte drzwi na taras? Tym więcej śladów, w 
których będzie gubić się policja. 

W Prescott było znacznie chłodniej niż w Pine Bay. Pomyślał, że niedługo zacznie świtać, 

jechał w końcu całą noc. Nacisnął dzwonek, nie oczekując rychłej reakcji. Pewnie ojciec 
twardo śpi i trzeba będzie trochę podzwonić. Oparł palec o przycisk, głowę o drzwi. Ku 
swemu zdziwieniu niemal natychmiast usłyszał odgłos otwieranych zamków. 

W progu nie ujrzał jednak Jacoba. 
Drzwi otworzył Jake. 

background image

Otworzył, chwycił go mocno za koszulę i wciągnął do środka. 
–   Powitać   marnotrawnego   –   wycedził   przez   zęby.   –   Skąd   ja   wiedziałem,   gdzie   cię 

szukać? Co, Fletch cię przegonił?

Nathan przełknął ślinę, uspokoił oddech. Musiał myśleć nad każdym ruchem, każdym 

słowem. Jake, póki co, nic nie wiedział. Nie mógł wiedzieć, że jego ojczym nie żyje, bo 
pewnie nie zdążył jeszcze być w swoim mieszkaniu. Na pewno przyjechał do Prescott prosto 
z lotniska. 

– Fletch? A co mi do Fletcha? – warknął. – Po co miałbym spotykać się z tym starym 

głupcem? I kim ty niby jesteś, że wypytujesz mnie, gdzie byłem? Co, może się martwisz? Ty 
o mnie? To ja czekałem tygodniami, aż skretyniałemu bratu wróci rozum. 

– Nie straciłem rozumu. – Jake zacisnął szczęki ze złości, oczy mu pociemniały. – Nie 

chcę  bawić  się  w  rozmówki,  Nate.  Mówmy  krótko  i  konkretnie.   Wiedziałeś,   że  mogłem 
wpaść,   prawda?   Tego   zapewne   chciałeś.   Skończyłyby   się   wszystkie   twoje   kłopoty.   No, 
prawie wszystkie... 

– Nie bądź głupcem!
– Nie jestem głupcem – powiedział Jake, patrząc na brata z pogardą. – To tobie brakuje 

rozumu. A teraz mów, gdzie byłeś? Rozprowadzałeś towar?

Nathan   zbladł   gwałtownie.   Do  tego   momentu   sądził,   że   jest   przygotowany   na  każdy 

zarzut, jaki usłyszy od Jake’a. Każdy,  ale  nie ten. Oskarżenie, które właśnie  padło, było 
niebezpiecznie bliskie prawdy. Na jego twarzy odmalowała się konsternacja. Zastanawiał się, 
ile mógł wyjawić bratu ojciec. Czy podzielił się swoimi domysłami na temat planów syna? 
Nie, na pewno nie!

Wciągnął głęboko powietrze do płuc. Spokojnie, Jake na pewno tylko blefuje. 
– Posłuchaj... 
– To ty posłuchaj, idioto! – krzyknął Jake i ścisnął mu szyję ramieniem. Wolną ręką 

wykręcił bratu ramię na plecach i przycisnął go do ściany. – Ty draniu! – powtarzał. – Ty 
cholerny, samolubny idioto! Coś ty zrobił? Powinienem skręcić ci kark!

Nathan jęknął, omal nie zaczął wyć z bólu. Pot wystąpił mu na czoło. 
– Jake... 
–   Wszystko   zaplanowałeś,   prawda?   Wysłałeś   mnie   do   Londynu,   wiedząc,   że   w   tej 

walizce nie ma żadnej kokainy... 

– Nie... 
– Co znaczy, nie? Nathan przełknął ślinę. 
– Skąd możesz wiedzieć, że w walizce nie było kokainy? Masz dowód? Chyba że ojciec 

kłamał i nie wszystkie bagaże spłonęły w katastrofie. 

– Nie kłamał. 
– Więc jak... 
– Nie sądzisz chyba, że zabrałem tę walizkę, nie sprawdziwszy, co w nie jest? – prychnął 

Jake. – Znając ciebie, mogłem się spodziewać nawet bomby. Jesteś tak głupi, że wszystko jest 
możliwe. 

– Aha, dałbym ci walizkę z bombą. – Nathan spojrzał na brata tak, jakby ten stracił nagle 

background image

przytomność umysłu. 

Jego zaprzeczenia nie zwiodły jednak Jake’a. 
– Są inne sposoby, nie tylko bomby, nieprawdaż? – zapytał ponuro. – Miałeś nadzieję, że 

Walker rozprawi się ze mną, myśląc, że ma do czynienia z tobą, tak? Że zrobi to i dopiero 
później zacznie zadawać sobie pytania?

– O czym ty mówisz, Jake... – Nathan szukał gorączkowo jakiegoś argumentu, którego 

mógłby   użyć   we   własnej   obronie.   Najwyraźniej   nie   docenił   brata.   Teraz   mógł   tylko 
dziękować Bogu, że ukrył kokainę w bezpiecznym miejscu. Jake nie mógł wiedzieć, co było 
w   walizce,   ani   że   on   zamierzał   go   wrobić   w   przemyt.   –   To   wszystko   nie   tak,   Jake   – 
wymamrotał w końcu. – Naoglądałeś się, do jasnej cholery, filmów, czy co? No, puść mnie, 
bo nie mogę oddychać. Nic ci nie powiem, kiedy łamiesz mi ręce. 

Jake zwolnił nieco uścisk, by brat mógł zaczerpnąć powietrza. 
– Dałem ci nie tę walizkę – powiedział słabo Nathan. – Miałem narkotyki, to fakt, ale... 
– Jesteś kłamcą, ale nie aż takim głupcem. Jeśli masz odrobinę rozumu, mów prawdę, bo 

stracę cierpliwość. Wiesz, że nie będę cię oszczędzał... 

Nathan oddychał ciężko. 
– I co wtedy? Zabijesz mnie? – jęknął z bólu, czując, że Jake mocniej wykręca mu rękę. – 

Na litość boską, Jake, jestem twoim bratem!  Bliźniakiem!  Należy mi  się chyba  odrobina 
szacunku!

– Za to, że wystawiłeś mnie do odstrzału?
– Skąd mogłem wiedzieć, co się stanie?
– No właśnie. To nie daje mi spokoju. Co chciałeś przez to zyskać? Mów, była w tej 

walizce kokaina, czy nie było?

– Niebyło. 
Coraz bardziej bał się, że Jake przejrzy jego plany i naprawdę skręci mu kark. Cholerny 

braciszek miał  trochę zbyt  duże doświadczenie  w tych  sprawach. Jako obrońca z urzędu 
ciągle stykał się z handlarzami narkotyków. 

– No więc jak to było naprawdę?
– Mówię przecież... 
– Nie pierwszy raz szmuglowałeś towar. Okłamałeś mnie, Nate. 
– Skąd to wiesz?
– Rozmawiałem z Lisa. Była wyjątkowo rozmowna. Powiedziała mi o Walkerze. Myślę, 

że on też cię szukał. Ciągle szuka. Mówiła o Południowej Ameryce, o proszku, o wszystkim... 
Spieprzyłeś swoje życie, stary, a teraz chcesz spieprzyć moje. 

Nathan pokręcił głową, chwytając się najprostszego wybiegu. 
– Lisa kłamie... 
– Ty jeszcze bardziej. 
A niech to szlag, niezły kanał, myślał Nathan, coraz bardziej przerażony wszystkim tym, 

co słyszał  z ust brata. Zawsze miał  Jake’a za popychadło,  za mięczaka  gotowego zrobić 
wszystko, byle tylko wzmocnić jakieś pieprzone rodzinne więzy. Dlatego właśnie myślał, że 
będzie mógł go wykorzystać dla swoich celów. Ale Jake’a nie był taki głupi, niestety. 

background image

– Jake? Co się tu dzieje? – jego uszu doszedł głos Jacoba. 
Odwrócił   z  trudem   głowę  i  spojrzał  na  schodzącą  po  schodach   postać  jak  na  swego 

wybawiciela. Wydał z siebie żałosny jęk, chcąc dać ojcu do zrozumienia, jak bardzo jest 
maltretowany. 

– Puść go. – Jacob mówił niskim, spokojnym głosem. – Puść – powtórzył. 
Udało się? Nathan ucieszył się przez chwilę. Staruszkowi zrobiło się żal biednego synka i 

swym  ojcowskim autorytetem  nakaże Jake’owi dać mu spokój? A Jake – taki rodzinny i 
zawsze posłuszny – na pewno posłucha. Zaśmiał się szyderczo w duchu. 

Ale Jake najwyraźniej nie zamierzał słuchać ojca. Ścisnął Nathana jeszcze mocniej. 
– Powiedziałem, żebyś go puścił... 
Wreszcie   Jake   zwolnił   nieco   uścisk   i   Nathan   mógł   po   raz   pierwszy   od   paru   minut 

zaczerpnąć więcej powietrza. Oparł się o ścianę, podniósł znużony wzrok i... niemal zemdlał 
ze strachu. 

Ojciec trzymał w dłoni pistolet. 
Spokojnie, przecież  nie mierzy do niego, pocieszył  się po chwili. Więc  do kogo, do 

Jake’a?

Roześmiał się bezgłośnie. Była to stara broń, jeszcze z czasów służby Jacoba w wojsku. 

Na pewno nikt nie strzelał z tego gnata od kilkudziesięciu lat, ale Jake był  najwyraźniej 
przekonany, że nadal jest sprawna. 

Kpiąc w duchu z naiwności brata,  wdzięczny był  ojcu za wybawienie.  Rozprostował 

obolałą rękę i w myślach pogratulował sobie wygranej. 

–   Zechcecie   mi   powiedzieć,   co   się   tutaj   dzieje?   Jacob   spojrzał   na   Nathana,   a   ten, 

rozumiejąc, że to jeszcze nie koniec rozgrywki, przyłożył dłoń do obolałego gardła, jakby 
chciał pokazać, kto tu naprawdę jest poszkodowany i jak bardzo. 

– Dzięki Bogu, że zszedłeś w porę, tato. Jake chyba zwariował. Oskarża mnie o jakieś 

matactwa, gada od rzeczy. Nie wiem, o co mu chodzi. Jak znam życie, to chce po prostu 
pieniędzy. 

– Ty sukin... 
Jake rzuciłby się znowu na brata, ale Jacob uniósł ostrzegawczo pistolet. 
– Zostaw go w spokoju – nakazał i Jake, o dziwo, usłuchał ojca. – Będziesz miał szansę 

opowiedzieć własną wersję tej historii. 

Nathan spoglądał na obu, zdumiony tą nagłą zmianą własnego statusu. Co się dzieje? Nie 

jest już głównym oskarżonym? Dlaczego ojciec go broni? Powinien przecież być wściekły, że 
syn zniknął, nie mówiąc, dokąd się wybiera. Czyżby teraz oboje mieli sądzić Jake’a?

– Widzisz,  tato?  – jęknął  żałośnie,  jakby chciał  ostatecznie  przeciągnąć  go na swoją 

stronę. – Ostrzegałem cię zawsze, że Jake wcale nie jest taki niewinny. 

Jacob zmarszczył czoło. 
– Mam więc w nim widzieć twojego wspólnika?
– Wiem – Nathan spuścił oczy, udając skruszonego. – Nie spodziewam się wcale, że mi 

uwierzysz. Jake zawsze był twoim ulubieńcem. 

– Mów – przynaglił ojciec. – Wróciłeś tutaj, żeby się z nim spotkać, tak? Wiedziałeś, że 

background image

czeka na ciebie?

– Tak, spodziewałem się, że go znajdę – skłamał Nathan, bardziej już pewny siebie, gdy 

wyczuł, że ojciec skłonny jest mu wierzyć. Spojrzał na brata i przybrał pełen wzgardy ton: – 
Chciałem mu powiedzieć, że zawsze spłacam swoje długi. 

– Ja też – szarpnął się Jake, ale ojciec interweniował raz jeszcze. 
– Jake! Przyjdzie  twoja kolej! Powiadasz więc  – znów zwrócił  się do Nathana  – że 

ułożyliście to wszystko między sobą?

– Mniej więcej – przytaknął Nathan z żałosnym westchnieniem. – Dlatego nie chciałem 

nic ci mówić. Może zrobisz coś, żeby Jake zaczął zachowywać się rozsądnie? Najpierw sam 
mnie namawia do przekrętów, a potem się ciska. 

Ojciec skrzywił  się tylko  na te słowa. Oparł się o ścianę. Wyglądał  tak, jakby nagle 

postarzał się o całe lata. 

– Och, Nathanie – jęknął – a więc ty naprawdę upadłeś aż tak nisko? Kłamiesz – podszedł 

do niego i spojrzał mu prosto w oczy. Kłamiesz – powtórzył mocniejszym głosem, od którego 
Nathanowi zrobiło się zimno. – Całe życie kłamałeś. Jake opowiedział mi o twoich planach. 
Nie mieściło mi się w głowie, że gotów byłeś zabić rodzonego brata, ale to prawda. Jesteś 
kłamcą, wiem o tym, wróciłeś tu wyłącznie po to, by ratować własną skórę. 

Nathan spojrzał na niego wściekłym wzrokiem. 
– Aha, rozumiem, teraz trzymasz jego stronę. Jemu wierzysz. Zatruł ci umysł, ojcze, a ty 

obracasz się przeciwko mnie. Wspaniale, rodzony ojciec nie chce wysłuchać syna, którego 
sam wychował... 

– Tak, wychowałem cię i wstydzę się teraz i za siebie, i za ciebie. Wstydzę się, bo byłeś  

samolubnym dzieckiem, a wyrosłeś na samolubnego człowieka. Marny ze mnie ojciec, skoro 
dotąd nie zrozumiałem, jaki jesteś. 

Marny   ojciec   wychował   marnego   syna,   chciwego,   słabego...   Myślałeś,   że   ujdzie   ci 

wszystko na sucho. Byłeś gotów posłać własnego brata do więzienia, byle  tylko samemu 
umknąć odpowiedzialności. 

– Do więzienia? – Jake, który patrzył w milczeniu na tę scenę, ożywił się nagle Jacob 

jednak nie odrywał oczu od Nathana. 

– Kiedy wyjechałeś, miałem czas, żeby zastanowić się nad wszystkim. Jestem pewien, że 

ukryłeś gdzieś narkotyki, które Jake miał przewieźć do Londynu. Wyjechałeś wczoraj, żeby 
odzyskać je i ukryć, prawda? – Machnął ręką. – Zresztą teraz to i tak nieważne. Ważne jest to, 
dlaczego chciałeś wplątać we wszystko brata. Mam nadzieję, że potrafisz mi to wyjaśnić – 
przerwał na moment, ale zanim Nathan miał czas powiedzieć cokolwiek, mówił dalej: – Jake 
powiedział mi, że w walizce nie było kokainy. Ja jednak jestem pewien, że była. Niewiele, 
tyle, żeby policja mogła go aresztować. 

– Jesteś pewien? – zapytał Jake, a Nathan rzucił mu nerwowe spojrzenie. 
– Tak – ciągnął ojciec, nie odrywając wzroku od Nathana. – To jedyne wyjaśnienie. Była 

dobrze schowana, żebyś nie mógł nic podejrzewać. Policja miała aresztować cię na Heathrow. 

– Niewierze... 
– Bo to jakaś bzdura! – zawołał Nathan, spoglądając na brata, jakby szukał u niego 

background image

wsparcia. – Chyba zaczynasz mieć kłopoty z myśleniem, staruszku. Po co miałbym to robić?

–   No   właśnie.   Po   co?   –   powtórzył   Jacob.   –   I   mnie   się   to   z   początku   wydawało 

niedorzeczne. Ale potem zrozumiałem. Ty miałbyś spokój, bo twoi wspólnicy sądziliby, że 
Nathan Wolfe siedzi w więzieniu. A zamiast ciebie siedziałby Jake. Bo Jake na pewno by się 
nie wywinął. Gdyby zaczął wyjaśniać, kim jest naprawdę, dopiero by się zaplątał. Policja 
byłaby przekonana, że posługuje się twym paszportem, bo ma coś na sumieniu. Był przecież 
notowany. 

– Jak to notowany? – wykrzyknął Nathan z udanym oburzeniem, lecz doskonale wiedział, 

o   czym   mówi   ojciec.   Właśnie   na   to   liczył   w   swoim   rozumowaniu.   Jake   po   powrocie   z 
Wietnamu brał przecież narkotyki, nikt by więc nie uwierzył, gdyby zaczął mówić, że ta 
kokaina w jego walizce to przypadek. 

Popatrzył teraz na twarze ojca i brata. A więc wiedzieli już wszystko. Nie było sensu 

dłużej kłamać. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to nakłonić ich jakoś, żeby milczeli. Nakłonić 
choćby szantażem. 

– Rzeczywiście – przyznał z niepewnym uśmiechem. – Zostawiłem trochę kokainy w 

jednej z książek, która była w walizce. Nieźle obmyślane, prawda?

–   Powiedz,   Nathan   –   Jake   pokręcił   głową   z   rezygnacją   –   czy   nie   pomyślałeś,   jakie 

nieszczęście sprowadzisz na mnie, jaki ból sprawisz ojcu, żonie, Websterowi?

–   Dobra,   dobra...   Powiedzcie   lepiej,   co   macie   zamiar   zrobić.   Wszyscy   jesteśmy 

jednakowo zamieszani. Jedziemy na jednym wózku. Jesteśmy rodziną, pamiętajcie o tym. 

– Wolelibyśmy zapomnieć – odparł Jacob, a Nathan poczuł przez chwilę żal. Wierzył 

dotąd, że ojciec zawsze, choćby nie wiem co, będzie go kochał.. 

–   Muszę   się   napić   –   powiedział,   przesuwając   dłonią   po   spierzchniętych   wargach. 

Spostrzegł, że ręka mu drży, więc schował ją do kieszeni. Spojrzał na brata. – Napij się i ty, 
jeśli masz ochotę. Musimy się razem zastanowić... 

– Stój w miejscu, Nathan!
Popatrzył na ojca z niedowierzaniem. Jacob celował prosto w niego, a jego oczy były 

szare   z   wściekłości.   Chryste,   stary   naprawdę   zwariował!   Może   nastraszyć   Jake’a   tym 
zardzewiałym gnatem, ale nie jego. Na dowód, że nie traktuje pogróżek ojca poważnie, ruszył 
w stronę gabinetu. 

– Tobie też mówił, że nie pije? – zwrócił się ze swadą do Jake’a, choć nie czuł się pewnie 

z bronią wycelowaną w plecy. – Nie wierz mu. Trzyma zawsze butelkę whisky w swoim 
biurku. To stary hipokryta. 

Nagle rozległ się strzał. Kula świsnęła mu koło ramienia i utkwiła we framudze. Uskoczył 

za drzwi i spoconymi palcami chciał namacać kontakt, żeby zgasić światło, ale nie zdążył. 
Oboje, ojciec i Jake, doskoczyli do niego i odcięli mu drogę ucieczki. 

Jake był zdumiony tak samo jak on, widział to w jego oczach. Chyba też nie sądził, że 

Jacob może użyć broni, i nie wierzył, że pistolet jest nabity. 

Popatrzył na tę dwójkę oskarżycielskim wzrokiem. 
– Oszaleliście?! Co za diabeł w was wstąpił? Chcesz się ćwiczyć w strzelaniu – natarł na 

ojca – to znajdź sobie inny cel!

background image

Zamiast odpowiedzieć, Jacob podniósł broń i strzelił ponownie. Tym razem kula poszła 

rykoszetem, tuż obok głowy Nathana, i utkwiła w boazerii. Z rozłupanej deski posypały się 
drzazgi we wszystkich kierunkach. Jedna wbiła się nawet w jego szyję i przez jedną okropną 
chwilę zdawało mu się, że został ranny. 

– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął pełnym histerii głosem, gdy dotknął rany i zobaczył 

krew na palcach. 

– Chciałem ci dowieść, że nie muszę ćwiczyć się w strzelaniu – odparł Jacob. – Nie 

ryzykuj, synu. Potrafię być okrutny. 

– Jake, na litość boską, powstrzymaj go! Zrób coś! On naprawdę zwariował! Nie chcesz 

chyba, żeby mnie zabił!

Jake zawahał się. Nathan widział wyraźnie niepewność w jego oczach. 
–   Odłóż   pistolet,   tato   –   poprosił   wreszcie,   a   Nathan,   korzystając   z   chwili   nieuwagi, 

przyskoczył do ojca i obalił go bez trudu na podłogę. 

Jacob upadł, pociągając za sobą syna, ale nie wypuścił broni. Padł kolejny strzał, kula 

świsnęła w stronę kominka. Cholera, następna będzie dla niego, jeśli nie zejdzie z linii ognia! 
Szarpnął się, lecz Jacob trzymał go mocno. Chryste, nie! – pomyślał z przerażeniem, widząc 
kościsty palec na spuście pistoletu. Zaniknął oczy... 

I wtedy zdarzył się cud. Jake skoczył między ojca a brata w tym samym momencie, w 

którym  rozległ  się strzał. Nathan wyrwał się z ojcowskiego uścisku i przypadł do ziemi, 
chowając głowę za biurko. Widział, jak Jake chwyta ojca za przegub, słyszał huk kolejnego 
wystrzału. 

A potem zaległa cisza. 
Przez moment wydawało mu się, że może on sam już nie żyje i dlatego nic nie słyszy. W 

tej samej chwili doszło jednak do niego głośne zawodzenie, straszny, mrożący krew w żyłach 
odgłos. 

To ojciec. Jęczał w rozpaczy i powtarzał bez końca imię swego syna... 
Boże, stary zabił Jake’a! Jeszcze chwila, a zabije i jego! Spocony ze strachu, wychylił 

głowę z ukrycia i natychmiast ją cofnął. Było tak, jak się spodziewał: kula dosięgła jego brata. 
Leżał teraz bez ruchu na podłodze, a obok niego klęczał nieprzytomny z bólu Jacob. 

Nathan przełknął z trudem ślinę, w uszach mu szumiało. Otarł spocone ręce o marynarkę, 

rozmazując własną krew, którą wciąż miał na palcach. Nie chcąc słyszeć zawodzeń starego 
ojca, przyłożył dłonie do uszu. Nie ma co płakać, stary, myślał, nie trzeba było chwytać za 
pistolet... 

Pistolet!
Przywarł mocniej plecami do biurka. No właśnie, gdzie jest pistolet? Musi go znaleźć. To 

jego jedyna szansa. 

Ponownie wychylił głowę z ukrycia. 
Tak jak myślał, broń leżała na podłodze. 
Powoli, bardzo powoli i niemal bezszelestnie zaczął czołgać się po dywanie. Jacob wciąż 

tkwił przy zwłokach, odwrócony do niego tyłem. Wyciągnął rękę. Jeszcze kawałek. Wreszcie 
palce dotknęły chłodnego metalu. Udało się!

background image

Poderwał się gwałtownie na równe nogi. Nie przypuszczał nawet, jakie poczucie siły i 

władzy   może   dać   człowiekowi   posiadanie   broni.   Czuł   się   teraz   niemal   nieśmiertelny   i 
niezwyciężony. Wycelował pistolet w Jacoba. Stary zabił Jake’a i powinien sam umrzeć, ale 
on,   Nathan,   nie   mógł   przecież   zastrzelić   własnego   ojca   z   zimną   krwią.   Powinien   coś 
powiedzieć, coś zrobić, wzniecić jakoś w sobie gniew i agresję. 

Stary podniósł się z klęczek i Nathana znów na moment zdjęła zgroza. Ojciec odwrócił 

się i patrzył teraz na niego pustymi, niewidzącymi oczami. 

– Powinienem ci podziękować – zaczął Nathan. – Wyświadczyłeś mi wielką przysługę, że 

sam sprzątnąłeś tego sukinsyna. 

Z gardła Jacoba dobył się nieludzki ryk. 
– Nie zbliżaj się – ostrzegł go Nathan i cofnął się odruchowo. Boże, daj mi siłę, żebym 

zdołał to zrobić, modlił się w duchu. – Nie podchodź, nie chcę cię zabić... 

Jacob   zdawał   się   nie   słyszeć.   Zrobił   krok,   potem   następny,   potem   jeszcze   jeden.   Za 

plecami Nathana był już tylko regał z książkami i żadnej drogi odwrotu. Zamknął oczy i 
pociągnął za spust. 

Rozległ się suchy trzask. 
Jeden, potem drugi. 
Ciało ojca upadło na ziemię. 
Gdy otworzył oczy, zobaczył Jacoba leżącego przy kominku. Z jego głowy spływała na 

podłogę   strużka   krwi.   Nie   wiedział,   czy   ojciec   żyje,   czy   nie.   Wpatrywał   się   chwilę   z 
niedowierzaniem w pistolet, wreszcie wyjął magazynek. 

Był pusty. 
Był pusty, bo Jacob zużył wcześniej wszystkie naboje. 
Odłożył pistolet i zbliżył się do leżącego ciała. Przemógł się i dotknął je ostrożnie, ale nie 

wyczuł pulsu. Czy Jacob zginął tak jak Fletch, uderzając przy upadku w głowę? Wszystko 
jedno. Ważne, że już nigdy nie będzie mu groził i się go czepiał. 

Zerknął w stronę brata i na widok rany w czaszce natychmiast odwrócił wzrok. 
Próbował myśleć, ale w głowie czuł tylko przeraźliwą pustkę. Co robić? Kto uwierzy w 

jego historię?

Najlepiej  wiać stąd czym  prędzej. Ucieknie,  zostawi ciała,  a ci,  którzy je odnajdą, z 

pewnością uznają, że to Jake zabił ojca, a potem sam się zastrzelił. Byle tylko nie znaleźli ich 
za   szybko,   bo   jakiś   konował   gotów   jeszcze   dowieść,   że   to   Jake   umarł   pierwszy,   i   całą 
hipotezę wezmą diabli. 

Cholera, najlepiej byłoby spalić tę ruderę. Tak, puści z dymem tartak, chałupę i cały ten 

bajzel. Zatrze ślady, a odszkodowanie – jego odszkodowanie – będzie wyższe niż spadek. 

background image

Rozdział 25

Jake ocknął się z bólem głowy. Czuł swąd dymu i woń nafty. Jak po katastrofie samolotu. 

Przez   chwilę   leżał   sparaliżowany   przerażeniem.   Był   ranny,   ciężko   ranny.   Krwawił.   Tym 
razem jednak pamiętał wszystko. Słyszał trzaskanie płomieni, czuł żar. Wokół niego kłębił się 
dym, gęstniał, narastał. Dom stał w ogniu, ale pożar nie ogarnął jeszcze gabinetu. 

Osłabiony, uniósł się z trudem i rozejrzał półprzytomnie wokół siebie. Zobaczył Jacoba. 

Strużkę krwi koło skroni. Dotknął zimnego policzka. Ojciec nie żył. 

Jake’a   ogarnęła   najpierw   bezradność,   potem   odrętwienie,   wreszcie   niedowierzanie   i 

rozpacz. Nie przypuszczał, że śmierć tego człowieka może tak bardzo nim wstrząsnąć. 

Poderwał się na nogi, słysząc, że z sufitu odrywa się pierwsza trawiona pożarem deska. 

Wiedział, że musi uciekać. Nie mógł jednak zostawić Jacoba. Zbierając siły, chwycił ciało 
ojca pod ramiona i pociągnął je ku wyjściu. 

Był już przy drzwiach, gdy usłyszał nerwowe kroki w korytarzu. Czyżby Nathan? Czyżby 

źle go ocenił?

Czyżby to nie on podłożył  ogień? Dym  w holu był  tak gęsty,  że Jake nie mógł  nic 

dostrzec. Schody już się paliły, zaczynały zajmować się ściany. 

Raptem w rozbłysku ognia rozpoznał znajomą twarz. Dotknął ramienia brata. 
– Jezu! – krzyknął tamten. – Myślałem, że nie żyjesz!

Caitlin   pierwsza   dostrzegła   unoszący   się   nad   tartakiem   dym.   Przylecieli   tu   z   Anglii 

poprzedniego dnia, ale Marshall uparł się, że stosowniej będzie odwiedzić starego Wolfe’a 
rano. Gdy ujrzała bijące w niebo kłęby, zaczęła ponaglać Marshalla, by jechał szybciej, on 
zaś, równie zatroskany jak ona, zwolnił zamiast przyspieszyć i sięgnął po komórkowy telefon. 

Niepotrzebnie, bo chwilę potem minął ich pędzący na syrenie radiowóz. Ktoś wezwał 

pomoc przed nimi. 

Gdy dojechali na miejsce, policja blokowała już podwórze. 
– Cofnąć się! – krzyknął któryś z funkcjonariuszy, ale Caitlin nie posłuchała. Cały dom 

stał w płomieniach, a przecież w środku mógł być Jake. Na Boga, gdzie jest straż pożarna?

– Ktoś tam jest! – zawołał przerażony Marshall, wskazując na jedno z okien na parterze. – 

Widziałem ruch. Jestem pewien... – Spojrzał na dwóch stojących obok policjantów. – Musimy 
coś zrobić. 

– Nic nie da się zrobić, dopóki nie przyjedzie straż – odparł jeden z policjantów. – Aitken, 

wywołaj ich przez radio, dobra? Powinni już tu być, do cholery! Ejże, proszę pani, niech pani 
wraca! – krzyknął, gdy zobaczył, że stojąca do tej pory obok niego kobieta zaczyna biec w 
stronę domu. – Słyszy mnie pani? Stać! Nie możemy tam pani puścić!!!

Caitlin nie zwracała uwagi na wołania. Ona też widziała niewyraźną postać wśród kłębów 

dymu. Może to był Jake, a może ktoś inny. Ktokolwiek to był, musiała mu pomóc. 

Marshall wyprzedził ją, gdy była już przy ganku. 
– Nie wchodź! – krzyknął i odepchnął ją do tyłu, w kierunku policjantów, który pobiegli 

background image

za nimi. – Niech pan ją zatrzyma! – zawołał jeszcze, po czym wyjął chustkę, zasłonił nią 
twarz i wskoczył w gęsty dym. 

– Pieprzony bohater! – zaklął jeden z policjantów. 
– Pilnuj jej, Aitken, idę za nim!
– Niech pan mnie puści! – szarpnęła się Caitlin. 
– Muszę im pomóc!
– Nic pani nie zrobi! – odparł Aitken i wskazał na szopę koło domu, która zajęła się 

właśnie ogniem. 

– Ogień się rozprzestrzenia. Uważajcie, chłopaki! – rzucił w stronę czarnej ściany dymu. 
W tej samej chwili rozległ się odgłos syreny. 
– Dzięki Bogu – policjant westchnął i uspokoił się nieco. – Puszczę panią, ale niech pani 

obieca, że zostawi wszystko tym, którzy najlepiej wiedzą, co robić, zgoda?

– Och... – Nic nie odpowiedziała, ale kiedy Aitkin zwolnił uścisk, stała już spokojnie. 

Patrzyła w płomienie, zaciskała pięści niemal do bólu i modliła się w duchu, by mogła jeszcze 
zobaczyć Jake’a żywego. 

Jeszcze zanim strażacy zdążyli dobiec na miejsce akcji, ujrzała wyłaniające się z dymu 

osmolone   postacie.   Marshalla   rozpoznała   natychmiast   po  chustce,   którą   nadal   przysłaniał 
twarz, policjanci byli znacznie wyżsi i bardziej postawni, więc ich też zidentyfikowała – ale 
dwóch pozostałych mężczyzn jeszcze nie. Widziała tylko, że Marshall szarpie się z jednym z 
nich,   który   najwyraźniej   ma   ochotę   wracać   w   płomienie.   Drugi   przebiegł   kilka   kroków, 
krztusząc się dymem, zatoczył i upadł. 

Caitlin rzuciła się ku niemu, ale uprzedzili ją strażacy. Kilku szukało hydrantu, jeden 

podbiegł do leżącego mężczyzny, inni otoczyli dwóch kolejnych. Słyszała, jak pytają, czy 
ktoś jeszcze został w domu. 

– Tak... ale chyba... nie żyje – usłyszała głos jednego z nich. – W głębi domu... – zakasłał. 

– Przy oknie... Traficie... ?

Wstrzymała oddech. Głos był zmieniony, chrapliwy, ale rozpoznała go od razu. To był 

głos Nathana. A może Jake’a?

– W głębi domu? – upewnił się jeden ze strażaków. 
–   Tak   –   potwierdził   Marshall   i   pociągnął   kaszlącego   pogorzelca   w   stronę   Caitlin. 

Mężczyzna wyglądał strasznie: twarz miał zalaną krwią, jego dłonie były czarne, ubranie 
nadpalone na całym ciele. 

A jednak wiedziała, kto się do niej zbliża. 
Nathan. To on. 
A jeśli to on, to ten, który leżał na ziemi, był... 
– Och, Boże! – jęknęła i ukryła twarz w dłoniach. 
– Cat! – wychrypiał Marshall. – Pomóż mi, on zaraz upadnie... 
Wspólnie odciągnęli Nathana dalej od ognia. Był tak wyczerpany, że pozwalał traktować 

się jak worek kartofli. 

–   Posłuchaj,   Cat   –   Marshall   dyszał   ciężko   –   to   jakiś   koszmar...   Jake   przekonywał 

Nathana... żeby pomógł mu wyciągnąć z domu ojca... Ale ten sam chciał się ratować. Gadał 

background image

policjantom, że to Jake podłożył ogień... nie sądzę. Jake jest ciężko ranny... O, cholera... – 
Poparzony mężczyzna osunął się i upadł na ścieżkę, nim zdążyli go podtrzymać. – Widzisz? – 
Marshall   natychmiast   nachylił   się   nad   rannym.   Odetchnął   głębiej,   uwolniony   od   ciężaru, 
który dźwigał do tej pory. – Jest bardzo osłabiony. Stracił wiele krwi. 

– Kto stracił... ? Jake? Czy to Jake? – zapytała niespokojnie. – Skąd wiesz... 
– To on chciał wracać w płomienie. Nathan ratował tylko własną skórę. Chciał biec do 

policjantów, żeby powiedzieć im, że ojciec postrzelił Jake’a, a potem... Nieważne. Dla mnie 
wszystko, co powie Nathan Wolfe, będzie kłamstwem. 

Caitlin uklękła obok rannego mężczyzny. Dotknęła jego policzka bezradnym gestem. A 

więc   żyje.   Bogu   dzięki,   żyje,   myślała,   ale   nie   czuła   jeszcze   ulgi.   Gdyby   tylko   zechciał 
otworzyć  oczy,  popatrzeć na nią, upewnić ją, że wszystko w porządku... Rana na głowie 
ciągle krwawiła, brudne, okopcone ubranie było miejscami zwęglone. Boże, gdyby Marshall 
nie interweniował w porę... 

Nagle uniósł powieki, spojrzał na nią i dźwignął się, żeby usiąść. 
– Jak się czujesz? – spytała. – Poczekaj. – Przytrzymała go delikatnie. W oddali słychać 

już było syreny ambulansu – Nie wiem. Tam jest twój mąż, Kate. Ja jestem Jake. 

– Wiem. Marshall też wie. Och, Jake, przepraszam. .. 
– Ty przepraszasz?
Chciała  uśmiechnąć  się do niego, lecz nagle dobiegł ich głośny krzyk  protestu, więc 

podniosła wzrok, by zobaczyć, co się stało. Jake również się szarpnął, usiadł z wysiłkiem i oto 
oboje patrzyli teraz, jak Nathan, zostawiony na moment sam sobie, zaczyna biec chwiejnym 
krokiem ku płonącej szopie. Kilku strażaków rzuciło się za nim, ale był już zbyt daleko, by go 
pochwycić. 

– Nathan!!! – zawołał z wysiłkiem Jake, ale brat nie miał szans usłyszeć czegokolwiek 

poprzez huk buzującego ognia i trzask łamiących się belek. A może usłyszał to wołanie brata-
bliźniaka, bo przez moment zatrzymał się, by chwilę później potrząsnąć tylko głową niczym 
człowiek, który nie może się obudzić ze złego snu. 

I   wtedy   właśnie   widzieli   go   po   raz   ostatni.   Zniknął   w  kłębach   dymu   i   zaraz   potem 

powietrzem wstrząsnęła potężna eksplozja. Posypały się kawałki desek i metalu, wszyscy 
przycisnęli głowy do ziemi, po czym zaległa cisza. 

– Cholera, w środku musiał być samochód – usłyszała Caitlin głos któregoś ze strażaków. 
– Widocznie chciał go wyprowadzić. Zwariował? Nie miał przecież najmniejszej szansy. 

background image

Rozdział 26

Jake,  śmiertelnie   znużony  litanią   nieszczęść,   z którą  miał  codziennie  do  czynienia   w 

swojej pracy, wracał o wiosennym zmierzchu do domu. Zdjął marynarkę, rozluźnił kołnierzyk 
koszuli. 

Lubił tę porę roku, porę odradzania się przyrody, porę kwitnienia drzew, kiedy zima się 

kończy (o ile w Północnej Karolinie w ogóle można mówić o zimie), zaś do letnich upałów 
jeszcze daleko. 

Tego roku było jednak inaczej. Tym razem niczego nie oczekiwał i nie czuł zwykłego 

optymizmu. Nie cieszyła go nawet perspektywa usamodzielnienia się i awansu na kolejny 
szczebel   w   adwokackiej   karierze.   Propozycja   zostania   wspólnikiem   Dane’a   Mereditha, 
wziętego w okolicy mecenasa mającego bogatą klientelę, jeszcze kilka miesięcy temu bardzo 
by go uradowała, teraz jednak nie cieszył się, bo nie wiedział, czego tak naprawdę chce od 
życia. 

Do niedawna był pewien, że pragnie pozostać w Pine Bay, tu pracować i służyć swoimi 

talentami współobywatelom. Nie znaczy to, że był pozbawiony ambicji, już raczej – że nie 
dążył za wszelką cenę do bogactwa i że dobrze się czuł otoczony ludźmi, których znał od 
dziecka. 

Westchnął. Wiedział doskonale, że stan ducha, w jakim się znalazł, nie wynika jedynie z 

tego, że pół roku temu stracił ojca i brata. 

Podjechał pod dom, w którym mieszkał, i siedział bez ruchu w samochodzie, z dłońmi 

opartymi   o   kierownicę.   Patrzył   tępo   w   ocean,   a   żałosne   okrzyki   ptaków   krążących   nad 
wydmami dobrze współgrały z jego melancholijnym nastrojem. 

Caitlin, jęknął w duchu, powiedz mi, co mam czynić. Co mam czynić, na Boga?
Nie chciał wracać do mieszkania, w którym czekał na niego Fletch. Lubił tego drania i 

ucieszył  się, kiedy staruszek wyszedł ze szpitala po wylewie, ale nie zawsze miał ochotę 
słuchać jego narzekań. 

Wylew był oczywiście jedną z wielu spraw, do których przyłożył swą rękę Nathan. Z 

relacji ojczyma Jake wiedział tylko tyle, że brat włamał się tu pod jego nieobecność i ku 
swemu zaskoczeniu zastał w nim Fletcha. Stary nie wdawał się w detale, ale Jake był pewien, 
że musiała ogarnąć go wtedy prawdziwa furia. Wiedział przecież wcześniej od Jacoba, że 
jego pasierb wpadł przez brata w jakieś tarapaty, a że nigdy Nathanowi nie ufał, to od razu się 
domyślił, że do Pine Bay sprowadzają go niecne motywy. 

Nathan nie miał prawa go uderzyć, nawet jeśli Fletch sam sprowokował cios. Powinien 

był wiedzieć, że ma przed sobą człowieka starego, zniedołężniałego, chorego, nawet jeśli ten 
nadal wyglądał groźnie. 

Jake   uśmiechnął   się   do   siebie.   Nigdy   nie   sądził,   że   będzie   kiedykolwiek   winny 

wdzięczność staremu portierowi. Miał go zawsze za wścibskiego i uciążliwego plotkarza, a 
jednak to on zauważył otwarte drzwi od mieszkania Jake’a. Bez jego szybkiej interwencji 
Fletch nie zostałby zabrany w porę do szpitala i zapewne by umarł. Ciekawe, czy Nathan 

background image

zadzwoniłby na pogotowie, gdyby wiedział, że Fletch stracił tylko przytomność. Cóż, nikt już 
się nigdy nie dowie... 

Podobnie   jak   nikt   się   nigdy  nie   dowie,   co   tak   naprawdę   stało   się   w   Prescott   tamtej 

pamiętnej nocy przed świtem. Wszystko to było bardzo dziwne. Ocknął się obok martwego 
ojca w płonącym  domu. Sam został postrzelony w głowę i tylko cudem uniknął śmierci. 
Później widział śmierć brata ginącego od eksplozji. 

Przygotowaniem  dwóch pogrzebów zajął się sam,  wiedząc,  że tego właśnie  życzyłby 

sobie ojciec. W końcu był jedynym członkiem rodziny, który pozostał przy życiu. 

A potem nie uronił ani jednej łzy w kościele i na cmentarzu. Pamiętał jednak dobrze, że 

nie było mu obojętne to, co się stało. Długo nie mógł wtedy zmrużyć oka i męczył się przez 
kilka kolejnych nocy. Sen wrócił dopiero, gdy pogrzebał swoich bliskich. 

Rodzice Caitlin nie przyjechali na pogrzeb swego zięcia. Przysłali kondolencje pocztą. I 

nic dziwnego, zważywszy stan zdrowia Matthew Webstera i zalecenia lekarzy, by za wszelką 
cenę unikać długich podróży, a przede wszystkim gwałtownych emocji i wstrząsów. 

Jake westchnął, oparł brodę na kierownicy. Co myślała Caitlin o tym wszystkim? Musiała 

być zaszokowana tragiczną śmiercią męża, niezależnie od tego, co myślała o nim przedtem. 
Ale potem, kiedy pierwszy szok minął, czy wybaczyła Jake’owi jego zachowanie, czy też 
uważała że ją uwiódł, zawiódł i oszukał?

Nie   znał   odpowiedzi   na   te   pytania.   Rozmawiał   wprawdzie   potem   jeszcze   raz   z 

Marshallem i mógł próbować od niego dowiedzieć się czegoś na ten temat, ale rozmowa nie 
kleiła im się zbytnio. Rzecz jasna, z winy Jake’a, który wiedział, iż tamten domyśla się afery 
z narkotykami, a nie chciał oskarżać nie żyjącego brata, ani zdradzać jego brudnych sekretów. 
Tylko tak mógł uszanować pamięć ojca. 

Niepokojące   myśli   na   temat   Caitlin   nie   przestawały   go   jednak   dręczyć.   Czuł   się 

współwinny jej nieszczęść. On przeszedł piekło, a ona? Czy z nią łagodniej obszedł się los?

Był bliski załamania, a kiedy kilka dni po odlocie Caitlin do Anglii zadzwoniła z Pine 

Bay Loretta, jego sekretarka, i przekazała mu, że jest podejrzany o próbę zabójstwa Fletcha 
Connora, załamał się ostatecznie. Okazało się, że miejscowe władze poszukują go od kilku 
dni, bowiem w jego mieszkaniu odnaleziono nieprzytomnego Fletcha, a on, jego pasierb i 
właściciel   apartamentu,   jest   pierwszym   podejrzanym.   Portier   przysięgał,   że   kilka   godzin 
wcześniej wpuszczał Jake’a do mieszkania, bo ten nie miał przy sobie kluczy, wystawiono 
więc nakaz aresztowania i Jake’owi groził proces. Dopiero gdy Fletch odzyskał przytomność i 
złożył zeznania, wycofano niesłuszne zarzuty. 

O   tym   wszystkim   Jake   nie   miał   oczywiście   pojęcia.   Siedział   w   Prescott   i   załatwiał 

formalności związane ze spuścizną po ojcu, chciał bowiem, by połowa spadku, ta, do której 
prawa miał Nathan, przypadła Caitlin. On sam dla siebie nie chciał nic i oddał swoją połowę 
miastu Prescott, choć nie sądził, by miał kiedykolwiek tu wrócić. 

Telefon od Loretty, a potem wizyta policji, to były dwie ostatnie krople, które przelały 

czarę   goryczy.   Jake   tak   się   załamał,   że   następne   półtora   miesiąca   spędził   w   różnych 
szpitalach. 

Gdy   wrócił   później   do   domu,   przez   kilka   tygodni   pielęgnował   go   Fletch,   który 

background image

zaskakująco szybko wrócił do zdrowia i był teraz jedyną osobą nieobojętną na jego los. Jake 
pogodził się nawet z tym, że w całym domu poniewierają się puste butelki i że mieszkanie 
śmierdzi tanimi papierosami. Caitlin nie odzywała się, ale też nie oczekiwał od niej żadnych 
wiadomości. 

Do pracy wrócił po Bożym Narodzeniu. Myślał jakiś czas, czy nie wyjechać z Pine Bay 

na dobre, w końcu z jego kwalifikacjami wszędzie dostałby pracę, w głębi duszy wiedział 
jednak, że tego nie zrobi. Chciał być blisko Fletcha. 

Gdy wspominał teraz to wszystko, na jego twarzy pojawił się bolesny grymas. Tutaj mógł 

sobie na to pozwolić. W domu chciał być wesoły i pogodny, żeby nie martwić Fletcha i nie 
dawać mu powodów do przypuszczeń, że wciąż nie doszedł do siebie po wypadkach ostatniej 
jesieni. 

Staruszek   nie   mógł   mu   pomóc.   Nie   znał   Caitlin,   a   Jake   nigdy   nie   śmiał   mu   o   niej 

powiedzieć. Ani o niej, ani o tym, że kocha wdowę po swoim bracie. Kocha bez pamięci... 

Wysiadł   z   samochodu,   zabrał   służbowe   papiery,   przewiesił   przez   ramię   marynarkę   i 

ruszył do mieszkania. 

Fletch czekał już na niego, ostatnio jak zwykle pogodny i pełen werwy. 
–   Przepraszam,   tato.   Zasiedziałem   się   trochę.   Ten   cholerny   handlarz   amfetaminą 

kompletnie nie rozumie, że... – przerwał w pół słowa, widząc, że z fotela podnosi się na jego 
widok wysoka, ciemnowłosa kobieta. 

Boże wszechmocny!
Caitlin!

background image

Rozdział 27

Serce waliło jej jak oszalałe,  czuła krople potu spływające  po plecach. On jest tutaj, 

mówiła sobie w duchu. Powinna się opanować. Tak długo czekała na ten moment, że nie 
wolno jej teraz nic zepsuć. Od tygodni, od miesięcy nie myślała o niczym innym. 

– Witaj – powiedziała niepewnie, a Fletch pchnął syna w jej stronę. 
– Caitlin, co za niespodzianka. Powinnaś była zawiadomić nas, że przyjeżdżasz – odparł 

po chwili tonem, w którym dało się słyszeć nieznośne napięcie. 

Caitlin? Zaniepokoiła się. Caitlin, nie Kate?
Czy powinna odczytać to jako znak, że ich kontakty mają mieć teraz oficjalny charakter? 

Czy słusznie się domyślała, dlaczego nie wsiadł do tej pory w samolot i nie poleciał do niej, 
do Anglii?

– No dobrze, ja będę się zbierał – odezwał się Fletch, przerywając niezręczną ciszę. 
–   Nie   –   zaoponował   Jake.   –   Nie   musisz   wychodzić.   To,   co   pani   Wolfe   ma   do 

powiedzenia, nie zajmie nam wiele czasu. Poczekaj, potem zamówimy pizzę. 

– E, gadanie. Nic tu po mnie, starym chłopie. Porozmawiajcie sobie spokojnie. Jutro się 

zobaczymy. 

Jake zacisnął usta, ale nie mówiąc nic więcej, odprowadził staruszka do drzwi. 
– Czy Fletch zaproponował ci drinka? – zapytał po powrocie. – Napijesz się czegoś?
– Nie, nic nie chcę. Wiedziałam... że będziesz zaskoczony moją wizytą. Co u ciebie?
Zamiast   odpowiedzieć,   podszedł   do   lodówki,   wyjął   sobie   piwo   i   usiadł   z   butelką   w 

drugim fotelu. Pociągnął długi łyk, spojrzał na swego gościa, ale w dalszym ciągu milczał, 
jakby nie wiedział, kto ma zacząć tę rozmowę. 

– No dobrze, mów, co cię sprowadza – powiedział wreszcie, gdy straciła już nadzieję, że 

kiedykolwiek się odezwie. – Cieszę się, że cię widzę, ale nie wiem, czy ta wizyta to dobry 
pomysł. Twój ojciec na pewno nie byłby zadowolony. 

– Wie, że tu jestem, a co do zasadności mojej wizyty... to zależy od ciebie. Jeśli tego 

chcesz, wyjadę. Nie zamierzam więcej mieszać się w twoje życie bez pozwolenia. 

Jake zatrzymał butelkę w połowie drogi do ust. 
–  Myślałem,  że   to  ja  mieszałem   się  w twoje.  –  Spojrzał   na  nią   poważnie.   –  Nie  ty 

ponosisz winę za to, co się stało. Plan Nathana był szalony, ale byłaś tylko jego żoną, a nie 
wspólniczką. 

– Pomimo to... 
– Daj spokój. Jeśli przyjechałaś tu, żeby coś wyjaśniać, to niepotrzebnie. Wszystko za 

nami. 

– Nie – zaczęła – nie przyjechałam rozmawiać o tym, co się stało. Raczej o tym, co 

dalej... – zawahała się, a w jego sercu zabłysła nikła nadzieja. – Twój adwokat napisał, że 
należy mi się połowa spadku po ojcu Nathana... 

– Ach, tak – Jake poczuł, że ogarnia go rozczarowanie. 
– ... i że to ty wskazałeś mnie jako spadkobierczynię. Skontaktowałam się z nim. To on 

background image

podał mi twój adres. Wcześniej go nie znałam. Nie podałeś mi go. 

Jake popatrzył na nią z napięciem. 
– Więc ty... – zaczął, nie wierząc jeszcze, że to, co podpowiada mu serce, może być 

prawdą – więc ty sama mnie odnalazłaś i przyjechałaś tu tylko po to, żeby mnie zobaczyć? 
Boże, a ja myślałem... – Przeczesał nerwowo włosy palcami. – A więc nie wiesz, co tu się 
działo. 

Caitlin podniosła się z kanapy i położyła dłoń na jego dłoni. 
– Czego nie wiem, Jake? Co się tu działo? Wiem tylko o tym, co robił Nathan. Marshall 

rozmawiał   z   Lisa.   Udało   mu   się   ustalić   prawdę.   Ojciec   chciał   się   dowiedzieć,   gdzie   są 
zdefraudowane przez Nathana pieniądze... Jak widzisz, wiem dość dużo. Ale to nieważne. To 
już mamy za sobą, sam powiedziałeś. 

– Och, Kate, a więc przyjechałaś tu dla mnie?  – Wreszcie w to uwierzył.  Jego oczy 

rozbłysły, wyciągnął dłoń i musnął delikatnie opuszkiem palca jej policzek. 

Caitlin na moment zabrakło tchu. 
– A po cóż by innego? – odparła z niepewnym jeszcze uśmiechem. 
–   Rzeczywiście.   Po  cóż   by  innego...   –  powtórzył   cicho   i  położył   dłoń   na  jej   karku. 

Przyciągnął ją do siebie, a wtedy wszystko wokół zawirowało i przestało się liczyć. Cały 
świat   stał   się   dla   Caitlin   namiętnym,   gorącym   pocałunkiem,   który   Jake   wycisnął   na   jej 
wargach. 

– Musimy porozmawiać – powiedział, odrywając się od jej ust. Spojrzał na nią poważnie. 

– Musisz wiedzieć o kilku sprawach. Na przykład o tym, co przydarzyło się Fletchowi. 

– Co mu się stało?
– Nathan o mało go nie zabił. Pewnie myślał, że zabił. 
Caitlin zrobiło się niedobrze na wspomnienie męża. 
– Kiedy to się stało?
– Wtedy, kiedy wróciłem z Londynu do Stanów. Przyjechał tutaj i zastał w mieszkaniu 

Fletcha. Ten zaczął go oskarżać, wywiązała się bójka... 

– Między Nathanem i Fletchem? – zapytała z niedowierzaniem. 
– Owszem. Nie myśl jednak, że była to nierówna walka. Swego czasu Fletch był niezłym 

zabijaką. Pamiętam jeszcze jego razy. 

– Wiem. Wspominałeś o tym, kiedy cierpiałeś na amnezję. 
– No widzisz, takich rzeczy się nie zapomina – uśmiechnął się na wspomnienie rozmowy 

w samolocie. – Bił, bo nie mógł wybaczyć matce tego, co zrobiła. 

– Miała romans z Jacobem, twoim ojcem?
– Powiedzmy. W każdym razie nie myślała mieć z nim dzieci. Miała już cztery córki, 

moje siostry... Zaraz po urodzeniu Jacob adoptował Nathana, sowicie wynagradzając Fletcha. 

– Fletch wiedział... 
– ... że nie jestem jego rodzonym synem? Początkowo nie. A potem strasznie się pieklił, 

chciał nas wyrzucić z domu. Teraz wie, że go kocham. On mnie chyba też. 

– I ja cię kocham, wiesz przecież, musisz wiedzieć... – Wtuliła się w jego ramiona. – Och, 

Jake, dlaczego nie przyleciałeś do Anglii? Musiałeś chyba się domyślać, że ja... 

background image

Chciał zamknąć jej usta kolejnym pocałunkiem, było jednak jeszcze coś, o czym powinna 

wiedzieć,   zanim   powie   jej   te   najważniejsze   słowa.   Słowa,   które   tak   bardzo   chciał 
wypowiedzieć przez ostatnie kilka tygodni... 

– Poczekaj, Kate. Nie wiesz o mnie wszystkiego. Tu już nie chodzi o Nathana i o to, co 

było między nami. To, co mam ci do powiedzenia, dotyczy mnie i tylko mnie. – Odetchnął 
głęboko. – Mówił ci ktoś, że byłem narkomanem?

Caitlin na moment osłupiała. 
– Czy Nathan o tym wiedział?
– A jakże, nie raz mi o tym przypominał. 
– Nie mogę uwierzyć. 
– Napełnia cię to obrzydzeniem, prawda? – w głosie Jake’a dało się słyszeć lęk. – Nie 

przejmuj się, mnie też. 

– Ale jak... – zaczęła. – Jeśli mi powiesz, spróbuję zrozumieć. Chcę zrozumieć. Czy 

chodziło o Fletcha? O to, że twój brat wiódł lepsze życie niż ty? Dlatego zacząłeś brać?

– Och, nie – roześmiał się tylko, słysząc takie przypuszczenie. – Zacząłem po powrocie z 

Wietnamu. Tego też jeszcze nie wiesz: byłem w Wietnamie. 

– Byłeś za młody, żeby jechać na wojnę. 
– Nie. Choć na pewno nie dość dorosły, żeby znieść to, co tam się działo. 
Caitlin postąpiła krok do przodu. 
– A więc nikt nie może winić cię za to, że wpadłeś w nałóg. 
Jake nie był do końca przekonany, czy Caitlin naprawdę wierzy we własne słowa – Nie 

masz pojęcia, w jakim byłem wtedy stanie. Gdyby nie matka i Fletch, wylądowałbym pewnie 
w domu wariatów. 

– Nie mów źle o sobie. Jesteś silny, ja ci pomogę... 
Uśmiechnął się do niej. 
– Nie trzeba. Myślisz, że w dalszym ciągu biorę? Nie, Kate, wyleczyłem się dawno temu. 

Poszedłem   na   studia,   zrobiłem   dyplom,   a   dzisiaj   jestem   adwokatem   i   bronię   smarkaczy, 
którym zdaje się, że prochy to sposób na życie, jak mi wtedy. 

– Przepraszam, myślałam... 
– Wiem, co myślałaś, Kate. Dziękuję – powiedział miękko. – I właśnie za to cię kocham. 
– Kochasz?
– Gdybym nie kochał, nie tęskniłbym za tobą tak strasznie przez cały ten czas. – Widząc, 

że   po   policzkach   Caitlin   zaczynają   płynąć   łzy,   ujął   jej   dłonie   w   swoje.   Uścisnął.   –   Od 
początku cię  kochałem.  Byłaś  jednak żoną mojego brata. Jak ci się zdaje, jak się z tym 
czułem?

– Tak jak ja. Zakochałam się w bracie mojego męża. 
– Ale ty brałaś mnie za Nathana... 
– Modliłam się, żebyś nim był. Ty też myślałeś, że jestem twoją żoną. 
– I cierpiałem, widząc, że się mnie lękasz... – Niezdolny dłużej czekać, przyciągnął ją do 

siebie. – Chodź, Kate, pokażę ci moją sypialnię. Tym razem moją prawdziwą sypialnię. 

Wziął ją za rękę i poprowadził do pokoju, który w niczym nie przypominał sypialni w 

background image

Londynie. Mimo to Caitlin poczuła się w nim jak w domu – bezpieczna, spokojna, odprężona. 
Patrzyła w oczy Jake’a i choć nigdy dotąd tego nie robiła, to teraz nie mogła doczekać się 
chwili, kiedy sama rozbierze się przy mężczyźnie. 

– Moja piękna. Nie pozwolę ci już odejść. – Nachylił się nad nią i spojrzał w jej oczy z 

miłością. 

– Bo nie chcę odejść. 
– Czy mówiłem ci już, że cię kocham, że za tobą szaleję?
– Mówiłeś, ale chętnie posłucham raz jeszcze. 
– Kochana!

background image

Epilog

Gdy   wiele   godzin   później   Caitlin   otworzyła   oczy,   zobaczyła   Jake’a   wracającego   do 

sypialni z butelką wina i parą kieliszków. 

– Która godzina? – zapytała. 
– Około północy. 
– Nie wierzę. To szampan?
– Prawie. Fletch przyniósł tę butelkę, żeby uczcić moje wyjście ze szpitala, ale nie byłem 

wtedy w nastroju, żeby cokolwiek świętować. 

– Byłeś w szpitalu? – zaniepokoiła się Caitlin. 
– Kiedy? Wiem, miałeś ranę... Czy okazała się bardzo poważna?
– Rana od kuli? – Jake posmutniał, pokręcił głową. 
– Nie, to był tylko lekki postrzał, draśnięcie. Nathan próbował wyrwać ojcu jego stary 

pistolet i broń wypaliła przez przypadek. 

– Och, Jake!
–  Wyglądało   to  groźnie,  ale  skończyło  się  tylko  na  grubszym   opatrunku.  – Machnął 

lekceważąco ręką. – A ten szpital... Cóż, podejrzewam, że nie jestem taki twardy, za jakiego 
się uważałem. 

Nalał pienistego płynu do kieliszków, jeden podał Caitlin. 
– No więc jakiś czas po pogrzebie – opowiadał – pojawiła się u mnie policja. Powiedzieli, 

że   Fletch   został   napadnięty,   że   miał   wylew,   że   leży   w   szpitalu.   Ty   wyjechałaś   już   do 
Londynu... To wszystko było zbyt ciężkie do zniesienia i załamało mnie ostatecznie. – Upił 
łyk wina. – Dzieciuch ze mnie, prawda?

Caitlin popatrzyła na niego poważnie. 
– Wcale nie dzieciuch. – Pokiwała głową. – Marshall mówił mi, że próbował z tobą 

rozmawiać,   ale   ty   byłeś   dziwny,   zamknięty   w   sobie   i   odprawiłeś   go   z   kwitkiem.   Nie 
chciałeś... 

– Wiem przerwał jej. 
– Dlaczego?
– Myślałem, że nigdy cię nie zobaczę, miałem żal do wszystkiego i wszystkich. 
– Jake!
– To prawda – popatrzył na nią smutno. – Zwątpiłem w naszą przyszłość. Kochałem cię, 

ale nie wierzyłem, że wybaczysz mi to, przez co musiałaś przejść, także z mojego powodu. 
Sądziłem, że nie mam szans, by przekonać cię, że jestem inny niż mój brat. 

– Jake, gdybyś wtedy powiedział choć słowo... 
– Nie miałem odwagi – szepnął. – Później, kiedy rany już się zabliźniły i znów mogłem 

zacząć trzeźwo myśleć, mówiłem sobie, że gdybyś chciała mnie widzieć, napisałabyś, dałabyś 
jakiś znak życia. 

– Próbowałam. Szukałam cię w Prescott, jakieś dwa tygodnie po pożarze, ale przepadłeś 

jak kamień w wodę. Dopiero jakiś... jak on się nazywał... Hank Grafton?

background image

– Pracował u ojca. 
– Dopiero on powiedział mi, że tam nie mieszkasz i że nie zna twojego adresu. Czekałam, 

że sam się do mnie odezwiesz... 

– Teraz rozumiesz, dlaczego milczałem. Jesteś pewna, że wiesz, co robisz?
– Nigdy w życiu niczego nie byłam bardziej pewna. 
Jake nachylił się ku niej i przewrócił ją na poduszki. 
– Uważaj, wino! – pisnęła, gdy kieliszek wypadł jej z dłoni i wylądował na podłodze. 
– Do diabła z winem!

Następnego dnia Caitlin powiedziała Jake’owi, że matka wyznała jej prawdę o Marshallu. 
– Wiedziałeś o tym, prawda? Marshall mówi, że od razu się domyśliłeś. Tylko ja byłam 

taka naiwna. 

– Po prostu niewinna i słodka – zapewnił ją Jake. – Poza tym musisz pamiętać, że mnie 

spotkał w życiu podobny los. 

– A czy wiesz, że ojciec miał drugi atak serca i musiał wyznaczyć swojego następcę?
– I wyznaczył Marshalla? Pokiwała głową. 
– Jak to przyjęłaś?
– Ja? Zupełnie obojętnie. To samo powiedziałam Marshallowi, gdy mnie zapytał. Teraz, 

kiedy na zdrowie ojca wszyscy musimy bardzo uważać, powinniśmy być mu wdzięczni, że 
wziął na siebie odpowiedzialność za całą firmę. Oczywiście, sprawa wyglądałaby inaczej, 
gdybym   ja   też   była   zaangażowana   w   interesy   Webster   Developments.   Ale   z   tego 
zrezygnowałam ostatecznie już dawno temu. 

– Wolisz swój sklep z antykami? Caitlin zaczerwieniła się lekko. 
– Nie mam już sklepu. Janie i ja postanowiłyśmy się rozstać. Ona ma nową wspólniczkę, 

Delię Parish. 

Zastanawiała się, czy Jake skojarzy ze sobą te dwa fakty: pierwszy – że odsprzedała swój 

udział w londyńskim sklepie; i drugi – że przyjechała właśnie tutaj, do Pine Bay. 

– Może tu znajdę jakąś pracę – zagadnęła nieśmiało. 
– Tutaj? – zapytał obojętnym tonem. – Właśnie w Pine Bay?
– A dlaczego by nie? Moglibyśmy się widywać. Poznać lepiej. Wiesz, co mam na myśli... 
– Nie wiem. 
– Jak to?
– Czy sądzisz, że moglibyśmy poznać się jeszcze lepiej niż znamy się do tej pory? – 

odparł miękko, a serce Caitlin zatrzepotało radośnie. – Mamy w końcu za sobą małżeński 
staż. 

– Nie masz więc nic przeciwko temu, żebym zaczęła rozglądać się za pracą?
Jake wzruszył ramionami. 
– Sama  musisz zadecydować. Powiem tylko, że jako moja żona będziesz miała duże 

szanse znaleźć coś odpowiedniego. 

– Twoja żona? Mówisz poważnie?
– A czy nie tego właśnie chcemy? – przekomarzał się z nią. – W każdym razie ja chcę. A 

background image

ty?


Document Outline