1
Caroline Anderson
Plan ratunkowy
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Co, u diabła...?
Daniel zastygł z palcem na pilocie do samochodu i ze zdziwieniem
przyglądał się kobiecie.
Zrobi sobie krzywdę, mocując się w ciemnościach z tym ogromnym
materacem, który próbuje wrzucić do kontenera. Już mniejsza z tym, że jest to
jego śmietnik i nie powinna niczego tam wrzucać.
Nie ma wyboru, musi interweniować.
- Proszę pozwolić, ja to zrobię.
Delikatnie odsunął ją na bok i dźwignął materac.
- Nie! - Jak na osobę tak drobną była zaskakująco silna. - Nie w tę stronę!
Nie wyrzucam go na śmietnik, ja go stąd zabieram!
Uważnie spojrzał na kobietę. Materac zasłaniał ją do ramion, ale Daniel
wyraźnie widział uparty, zawadiacko uniesiony podbródek, jakby gotowała się
do walki. Powoli lustrował jej twarz całkowicie pozbawioną makijażu, proste
brązowe włosy zebrane z tylu w ogonek, oczy szeroko otwarte i stanowcze
pełne usta, teraz mocno zaciśnięte.
- Słucham?
- Powiedziałam, że go stąd zabieram.
- Słyszałem. Po prostu nie rozumiem. To stary materac.
- Jest lepszy od tego, który mam. Na litość boską, jest w całkiem niezłym
stanie, a ktoś wyrzucił go na śmietnik! Bezsensowna strata. Powiedzmy, że
zajmuję się jego recyklingiem.
- Recy...? - Skrzyżowane ramiona oparł o bok materaca i ponad nim
napotkał rozognione spojrzenie jej oczu.
R S
3
Ale nie tylko ten materac ich rozdzielał. Całe lata świetlne dzieliły ich
sposób rozumowania. Ona naprawdę potrzebuje tego materaca?
- Mamy minutę, zanim ochroniarz wróci z obchodu. Albo pomagasz, albo
odsuń się i pozwól mi samej działać. - Nie bawiła się w konwenanse. - Tylko,
na miłość boską, nie stój i nie czekaj, aż on przyjdzie!
Daniel zerknął przez ramię w kierunku budki strażnika, a potem znów na
dziewczynę.
- Mam ci pomóc ukraść materac? - spytał, powstrzymując śmiech.
- Trudno to nazwać kradzieżą, skoro go ktoś wyrzucił - stwierdziła
logicznie. - A więc jak? Pomożesz mi, czy mam sama to zrobić?
Wahał się chwilę, zbyt długo, ponieważ chwyciła materac i zanim zdążył
zareagować, przyciągnęła go do siebie. Nie może jej na to pozwolić. Co
będzie, jeśli zrobi sobie krzywdę? Jest taka krucha.
Do diabła!
- Odsuń się. - Westchnął z rezygnacją, zerkając na budkę ochroniarza.
Jeśli zostanie złapany...
Wziął materac za uchwyty i go dźwignął.
- Dokąd?
- Za róg, to naprawdę blisko.
Było niedaleko, ale droga się dłużyła. Jeden róg materaca szorował po
chodniku, a gdy podciągał go wyżej, zaczynał żałować, że nie posłuchał Nicka
i nie korzystał z jego domowej siłowni. Albo jego mięśnie zwiotczały z
powodu braku ćwiczeń, albo jest to naprawdę ciężki i solidny materac, co
trochę go dziwiło, ponieważ wszystkie rzeczy pochodzące ze starego hotelu nie
miały żadnej wartości.
Szybciej niż się spodziewał, dziewczyna przystanęła i wyjęła klucz.
R S
4
- To tu. - Otworzyła drzwi prowadzące do opuszczonej dobudówki z tyłu
hotelu, po czym ruszyła na schody, zostawiając go z rozdziawionymi ze
zdumienia ustami. - Uwaga, nie ma światła! - ostrzegła, a potem na górze
otworzyła kolejne drzwi i weszła do pokoju.
Gdy zatrzymał się na podeście, aby złapać oddech, poczuł w powietrzu
niemiły zapach. Wilgoć. Tak, wszechobecna wilgoć.
Przeciskając się z materacem przez drzwi, doszedł do wniosku, że chyba
stracił rozum. Na pewno. Nie powinien tego robić, nie powinien jej tego
ułatwiać. Nick i Harry zabiją go, ale...
W świetle ulicznych latarni widział, jak pochylona przesuwa parę rzeczy,
a potem wskazuje wolną przestrzeń.
- Tu będzie dobrze! - Wyprostowała się, a wtedy po raz pierwszy
zobaczył ją w całej okazałości.
I osłupiał.
Jest... w ciąży?
Nielegalnie mieszka w ich hotelu, wstrzymuje postęp prac
renowacyjnych, narażając ich na straty, a na dodatek jest w ciąży!
To wygląda coraz gorzej.
Tylko dlatego położył materac, żeby się wreszcie od niego uwolnić, a ona
natychmiast się na nim wyciągnęła i, głęboko wzdychając, uśmiechnęła się,
demonstrując brzuch, który sterczał jak piłka futbolowa. Koszulka podwinęła
się do góry, odsłaniając agrafki, którymi spięła suwak dżinsów - a raczej
usiłowała to zrobić. Z niedopiętych spodni wyłaniały się fragmenty jasnego
ciała, które w zimnym świetle wyglądało zadziwiająco delikatnie. I ponętnie.
Męczyła go nieodparta chęć, by dotknąć jej brzucha, przesunąć palcami
po jego twardej wypukłości i złożyć jakieś niedorzeczne obietnice...
R S
5
Wsunęła ręce pod głowę i przymknęła oczy. Poklepała materac i, nadal
się uśmiechając, uniosła powieki.
- Jest wspaniały! O wiele lepszy niż podłoga. Chodź, spróbuj!
Spróbuj? Ma położyć się obok niej? Czy ona oszalała? W pośpiechu
zaczął cofać się ku drzwiom.
- Spieszę się. Muszę wracać do domu i zadzwonić... - Do Nicka i
Harry'ego, aby powiedzieć im, że właśnie poznał ich dziką lokatorkę - złego
ducha i zakałę całej inwestycji. Ciężarną dziką lokatorkę!
Nagle zerwała się na nogi, ruszyła ku niemu, a potem minęła go bez
namysłu, kierując się do sąsiedniego pokoju, jakby owładnięta jakąś misją.
- Czy mógłbyś po drodze go wyrzucić? On okropnie śmierdzi.
- Co wyrzucić? - Miał złe przeczucia, idąc za nią.
- Stary materac, oczywiście. A cóż by innego?
Rzeczywiście, cóż by innego?
Przymknął oczy, a gdy je otworzył, zobaczył na jej twarzy wyraz
wyczekiwania. Właściwie nie widział zbyt wiele w ciemnościach, ale był
przekonany, że gdyby mógł widzieć, zobaczyłby właśnie to. Słyszał podobną
nutę w jej głosie i cieszył się, że nie widzi jej oczu, bo chyba padłby przed nią
plackiem, a przecież wcale nie miał zamiaru tego dla niej zrobić.
- Chcesz, żebym wrzucił ten cuchnący materac do czyjegoś śmietnika?
Ale gdy uśmiechnęła się, błyskając białymi zębami, serce gwałtownie
uderzyło mu o żebra.
- No cóż, właściwie to tylko zamiana. Jestem pewna, że w porównaniu z
innymi kłopotami, jakich przysparzam deweloperom, w ogóle nie przejmą się
jakimś starym materacem. Już przedtem nie był w nadzwyczaj dobrym stanie,
ale wczoraj w nocy, gdy podczas deszczu odpadła część sufitu, cały nasiąknął
wodą.
R S
6
Sufit spadł na materac kobiety w ciąży? W panice przełknął ślinę,
próbując nie myśleć o ewentualnych konsekwencjach oraz odpowiedzialności.
Miała rację. Materac rzeczywiście śmierdział. Co więcej - był stary,
obrzydliwie brudny i cały obsypany kawałkami tynku.
Och, do diabła! Nawet mokry, ważył znacznie mniej niż poprzedni. Gdy
za drugim pociągnięciem postawił go na sztorc, pospadały się z niego kawałki
mokrego tynku.
- Otwórz drzwi - burknął, po czym ruszył na dół.
- O rety, naprawdę cuchnie - stwierdziła, maszerując obok niego i
marszcząc swój ładny mały nosek. - Ta pleśń... Bałam się, że zaszkodzi
dziecku.
A co dopiero sufit, pomyślał, ale zacisnął usta i skręcił z materacem za
róg. Przy swoim szczęściu zaraz wpadnie na ochroniarza i zabawa się skończy.
No, fantastycznie. Już sobie wyobrażał tę miłą konwersację!
Zatrzymała go przed bramą i wyjrzała na parking.
- Droga wolna - rzekła scenicznym szeptem.
Przeciągnął materac przez parking, ale gdy wrzucał go do kontenera,
otworzyły się drzwi budki strażniczej.
- Hej, wy, co tam wyprawiacie? - huknął ochroniarz.
Dziewczyna złapała Daniela za rękę i zaczęła uciekać.
Co miał robić? Nie kryjąc rozbawienia, ciągnęła go za sobą, a uścisk jej
dłoni był władczy i zaskakująco silny.
Gdy za rogiem potknęła się, podtrzymał ją, a potem popchnął w ciemną
bramę. Wiercąc się i przyciskając do niego swój pokaźny brzuch, rozpaczliwie
usiłowała opanować śmiech, zakrył więc jej usta dłonią.
Nie mógł przestać myśleć o dotyku jej miękkich warg, jej wystającego
brzucha, o sile jej ręki, gdy ciągnęła go za sobą. Gdy nagle dziecko w jej łonie
R S
7
kopnęło, co wyraźnie poczuł, tak bardzo zapragnął zaopiekować się tą
dziewczyną, że prawie ugięły się pod nim kolana.
Nic o niej nie wiedział, prócz tego, że rościła sobie jakieś prawa do
hotelu i weszła w ostry spór na tym tle z synem człowieka, który sprzedał im
budynek na krótko przed śmiercią. Ów syn zapewniał, że jej roszczenia są
całkowicie bezzasadne i wkrótce ją stąd zabierze.
Sześć tygodni temu brzmiało to wiarygodnie, ale potem dziewczyna
odmówiła wyprowadzki, a teraz Dan ją poznał i odkrył, że jest w ciąży. Nagle
zapragnął dowiedzieć się o niej czegoś więcej, a właściwie wszystkiego.
Przekonywał sam siebie, że jego zainteresowanie wynika z troski o inwestycję
i nie ma nic wspólnego z jej roześmianymi oczami oraz z ruchami dziecka,
które poczuł na własnym brzuchu, ale serce wiedziało lepiej.
Po raz pierwszy od blisko roku Daniel Hamilton zainteresował się kobietą
i wszystko inne, ze zdrowym rozsądkiem włącznie, zeszło na dalszy plan.
Po jakimś czasie jej cichy wspólnik, którego przymusiła do dźwigania
materaca, wysunął głowę z bramy i bacznie rozejrzał się po ulicy.
- Ochroniarz zniknął. Myślę, że dał sobie spokój.
- Świetnie. - Przechyliła głowę na jedną stronę, wiedząc, że powinna się
odsunąć, ale najwyraźniej sprawiał jej przyjemność dotyk jego ciała. - Chyba
pójdę coś zjeść - powiedziała w końcu, próbując wykrzesać z siebie choć
trochę entuzjazmu na myśl o kolejnej puszce fasolki.
Gdy opuścił ręce, które trzymał na jej ramionach, poczuła się dziwnie
opuszczona.
- Nic nie jadłaś? - Patrzył na nią ze zmarszczonym czołem.
Nie mogła widzieć jego oczu - w bramie było zbyt ciemno - ale miał
uprzejmy wyraz twarzy, a poza tym wyniósł jej materac. Ten facet nie może
być aż taki zły.
R S
8
- Nie jadłam, a właściwie nie myślałam o jedzeniu - wyjaśniła.
Dopiero teraz, gdy wyszli z bramy i padło na niego światło latarni, mogła
lepiej mu się przyjrzeć. Co prawda nie rozpoznała koloru jego oczu, ale zdołała
dostrzec w nich życzliwość, zaciekawienie, a może i wahanie. Po chwili wy-
prostował się, jakby podjął decyzję.
- Weźmiemy coś na wynos?
- Myślałam, że się spieszysz - przypomniała i mogłaby przysiąc, że się
leciutko zaczerwienił.
- To poczeka - odparł szorstko. - Zresztą też jestem głodny. Możemy
zabrać jedzenie na plażę. Ja stawiam.
Plaża to dobry pomysł. Za nic nie poszłaby do jego domu lub mieszkania.
Plaża gwarantuje bezpieczeństwo, a słowa „ja stawiam" zabrzmiały w jej
uszach pięknie.
- Zgoda - odrzekła szybko, by nie stracić okazji.
Od tygodni chodziła głodna - oczywiście z powodu ciąży, ponieważ
dziecko wyciągało z niej wszystkie soki, a jej obecna dieta była, oględnie
mówiąc, przypadkowa. Nie mogła zarabiać, a wszystkie pieniądze, jakie
posiadała, przeznaczyła na wynagrodzenie dla prawników.
- Chińskie, hinduskie, włoskie czy tajskie?
- Byle nie tajskie - zaprotestowała; nie chciała wkraczać na emocjonalnie
niebezpieczny teren, jakim nadal była dla niej Tajlandia. - Może być
chińszczyzna.
- Niedaleko jest dobra chińska restauracja. Można dojść na piechotę,
chyba że nie czujesz się na siłach?
Pokręciła głową.
- Czuję się dobrze. Jestem tylko głodna... i w ciąży.
- Masz jakąś ulubioną potrawę?
R S
9
- Królewskie krewetki ze smażonymi warzywami i z ryżem -
wyrecytowała natychmiast, nie krępując się, skoro to on stawiał.
Wyjął telefon, wystukał numer i złożył zamówienie, dodając jeszcze
makaron ryżowy z kurczakiem w imbirze i młodej cebulce. O rety, jeszcze
więcej jej ulubionych dań! Starała się nie oblizywać na samą myśl.
Restauracja znajdowała się nad morzem, u podnóża stromego wzgórza, z
którego schodziło się na plażę. Była tam z Jamiem, gdy po raz pierwszy
przyjechali do Yoxburgh. Wydawało się, jakby od tamtej chwili minęło całe
życie.
Dwa życia...
- Wchodzimy?
- Oczywiście.
Gdy czekali przy bufecie na swoje potrawy, mogła przyjrzeć mu się
dokładniej. Jej tragarz dobroczyńca był naprawdę bardzo przystojny.
Zauważyła, że jest wysoki, ale dopiero teraz mogła podziwiać z bliska
doskonale wyrzeźbione rysy jego twarzy - wysokie kości policzkowe, mocno
zarysowaną szczękę, stanowcze pełne usta - i takie ciało, że mimo ciąży puls
jej przyspieszył.
Spod rozpiętego kołnierzyka i podwiniętych mankietów białej koszuli
wyłaniały się ozłocone słońcem przedramiona i szyja. Był barczysty, miał
muskularną klatkę piersiową, płaski brzuch, długie nogi, a wytarte dżinsy
delikatnie opinały mu biodra, podkreślając to wszystko, o czym nawet nie
powinna myśleć. Prezentował doskonałą formę, w każdym sensie tego słowa, i
wyglądał tak apetycznie, że chciało się go schrupać. A przynajmniej dotknąć.
Aż palce swędziały, by potargać te błyszczące włosy...
W tej sekundzie pomyślała o własnych - od tygodni mytych w zimnej
wodzie płynem do mycia naczyń.
R S
10
Muszą wyglądać tragicznie.
To fakt. Z trudem przełknęła ślinę i oderwała od mężczyzny wzrok. On
jest nieosiągalny. Aż dziw, że w ogóle zawracał nią sobie głowę.
Zapewne z litości, ale nie zrezygnuje z posiłku na rzecz moralnego
zwycięstwa nad sobą. Nie jest aż tak głupia.
Wziął torby z jedzeniem, puścił ją przodem i przeszli przez ulicę na
promenadę biegnącą wzdłuż plaży.
- Może tu usiądziemy? - Przystanął przy ławce.
Latarnia rzucała krąg światła, księżyc migotał na wodzie, a jedzenie
pachniało wyśmienicie.
- Doskonale. - Usiadła, podwijając nogę, i zwróciła się twarzą do niego, a
co ważniejsze do prowizorycznego stołu.
Wyjął pojemniki z torby, postawił je na ławce pomiędzy nimi, zdjął
pokrywki, a następnie podał jej pałeczki.
- Przykro mi, nie ma widelców.
- Mogą być pałeczki. - Rozerwała papierowe opakowanie i zaczęła jeść.
Już przy pierwszej krewetce, którą wzięła do ust, westchnęła z lubością. - Ojej!
- Uśmiechnęła się szeroko. - Bajeczne!
I było to ostatnie słowo, jakie wypowiedziała przed długą przerwą.
- Lepiej?
Gdy wreszcie najadła się do syta, uśmiechnęła się z lekkim
zażenowaniem.
- Och, tak. Chyba zaraz pęknę, ale było pyszne. Dziękuję... Również za
to, że taszczyłeś materac.
Parsknął śmiechem, a potem spytał z powagą:
- Który? Ten skradziony czy ten, który wyrzuciłaś?
R S
11
Roześmiała się, oczy jej pojaśniały i błyszczały teraz jak poświata
księżyca na morzu.
- Za oba - odparła, a potem śmiech zamarł na jej ustach i odwróciła
głowę, wpatrując się w wodę i delikatnie zagryzając wargi. - Zastanawiam się,
czy gra była warta świeczki, cały ten kłopot z przenoszeniem materaców...
Przecież to nie potrwa długo, prawda? Nie mogę tam tkwić w nieskończoność.
Ale jeśli się wyniosę... cóż, stracę szansę cokolwiek zyskać, a moje dziecko ma
do tego prawo. Muszę zostać i walczyć dla niej.
- Dla niej?
- To dziewczynka. Wyszło w badaniu USG. Chciałam wiedzieć... to
znaczy, jesteśmy same, więc chciałam ją poznać. Teraz łatwiej nam
porozmawiać.
Nie skomentował tych słów, uśmiechnął się tylko do siebie, stwierdzając
w duchu, że był to miły pomysł, choć trochę ekscentryczny.
- Wybrałaś już dla niej imię?
Roześmiała się.
- Och, na pewno nie Yoxburgh.
- Słucham?
- Ja mam na imię Iona - wyjaśniła z uśmiechem. - Na pamiątkę miejsca,
gdzie zostałam poczęta. Mogło być gorzej. Znając moją matkę, mam szczęście,
że nie nazywam się Glastonbury albo Marakesz!
Zaśmiał się.
- Mnie się podoba. Zawsze miałem słabość do szkockich wysp. -
Wyciągnął do niej rękę i uśmiechnął się. - Jestem Daniel. - Nie podał
nazwiska, ponieważ nie chciał psuć nastroju. I tak niedługo dowie się, z kim
miała do czynienia. Zdąży mnie jeszcze znienawidzić, pomyślał, ale za
R S
12
moment, gdy złapała go za rękę swą szczupłą, lekko tłustą od jedzenia dłonią,
przeszył go dreszcz, i przestał się nad czymkolwiek zastanawiać.
- A więc twoja córka, o nieznanym jeszcze imieniu, gdzie się urodzi? - Z
trudem wracając do rzeczywistości, cofnął dłoń.
- Nie wiem. To zależy.
Zauważył, że przez oczy Iony przemknął cień.
- Od czego?
- Czy wygram walkę. To długa historia.
- Mam czas. - Wyciągnął ramię na oparciu ławki.
W takiej pozycji mógł patrzeć jej prosto w twarz, obserwować mowę jej
ciała, i spróbować zrozumieć problem, który zrządzeniem losu zagrażał
powodzeniu ich inwestycji.
- To zagmatwana historia - ostrzegła.
Przez chwilę milczała, a potem wyprostowała plecy i uniosła głowę.
- Poznałam Jamiego w podróży. Od urodzenia jeździłam po świecie, moja
matka jest antropologiem i ma naturę hipiski, tak że ciągle się
przemieszczałyśmy. Nie jestem pewna, czy wiedziała, kim był mój ojciec,
prócz tego, że miał na imię Rick, ale to właściwie wszystko jedno, ponieważ
nigdy już nie pojawił się w naszym życiu. Poznałam różne systemy edukacyjne
- ciągnęła - przenosiłam się bowiem z jednej szkoły do drugiej i czasem, a
właściwie całkiem często, gdy w pobliżu nie było szkoły, uczyła mnie matka,
ale zdobyłam wystarczającą ilość punktów na międzynarodowej maturze, żeby
dostać się na uniwersytet.
Zaintrygowany uniósł głowę.
- Co studiowałaś?
- Prawo. Chciałam być specjalistką od praw człowieka, ale nie zrobiłam
dyplomu. Gdy byłam na drugim roku, moja matka złapała jakąś tropikalną
R S
13
chorobę i omal nie umarła. Pojechałam, żeby się nią opiekować, i już nie
wróciłam. Mama na szczęście wyzdrowiała, ale ja straciłam zbyt dużo i
musiałam powtarzać rok. Zamierzałam zrobić sobie przerwę, żeby podróżować
po raz pierwszy zgodnie z własnym planem i dopiero na początku nowego roku
akademickiego wrócić do Maastricht. Ale stało się inaczej. W Tajlandii
poznałam Jamiego i odtąd podróżowaliśmy razem. Przemierzyliśmy z
plecakami cały świat, pokazałam mu niektóre miejsca, w których już byłam, i
dopiero po roku wróciliśmy tutaj, aby spotkać się z jego ojcem.
Zamilkła na chwilę, zmarszczka przeorała jej czoło. Daniel
zafascynowany obserwował jej twarz, po której przetaczała się burza emocji.
- Jego ojciec, Brian, nie czuł się dobrze - podjęła. - Prosił Jamiego, żeby
został i pomógł mu prowadzić hotel, ale Jamie się nie zgodził. Chciał wyjechać
ze mną. Odmówiłam, ale on i tak wyjechał, a ja zostałam z Brianem, poma-
gałam mu w hotelu i zaocznie studiowałam. Znam kilka języków, więc
dorabiałam jako tłumaczka. Briana nie było stać, aby mi płacić. Jamie wrócił w
listopadzie, prawie po roku nieobecności. Łudziłam się, że tym razem zostanie,
że zachowa się przyzwoicie. Gdybym wtedy wiedziała... zresztą i tak nie chciał
zostać nawet do Bożego Narodzenia. Wyciągnął od ojca trochę pieniędzy i dwa
tygodnie później wyjechał do Tajlandii. Tam zachorował na wirusowe
zapalenie opon mózgowych i umarł. Nigdy nie dowiedział się o dziecku.
Och, do diabła, pomyślał Dan. To o wiele bardziej skomplikowane, niż
przypuszczali. Nie powiedział, że mu przykro. To byłoby kłamstwo. Jeśli już,
to napawało go obrzydzeniem nieodpowiedzialne zachowanie tamtego faceta,
ale wygłaszanie teraz swojej opinii byłoby nie na miejscu. Zresztą trans-
parentna twarz Iony wyrażała raczej pogodzenie się z losem niż prawdziwy
ból. Milczał więc i obserwował, jak Iona palcem rytmicznie gładzi brzuch,
jakby w ten sposób pieściła swe nienarodzone dziecko.
R S
14
Po krótkiej przerwie kontynuowała cichym głosem:
- Brian był zdruzgotany. Chorował na serce, a śmierć Jamiego stanowiła
dla niego potworny szok. Dostał zawału, po którym zalecono mu, aby wycofał
się z interesu i zwolnił tempo życia. Posłuchał i wystawił hotel na sprzedaż.
Zważywszy na stan budynku, udało mu się dostać dobrą ofertę od dewelopera.
Chciał zapewnić przyszłość mojemu dziecku. Zamierzał dać połowę pieniędzy
drugiemu synowi, Ianowi, a za resztę kupić dom dla nas trojga. A potem, na
miesiąc przed planowaną przeprowadzką, umarł, a Ian, który przyjechał
dopiero, gdy Brian był już na łożu śmierci, podszedł do mnie na pogrzebie i
oznajmił, że ojciec prosił go o opiekę nade mną, w związku z tym daje mi
pięćset funtów i tydzień na wyprowadzkę.
- A co z testamentem? - Daniel stłumił gniew.
- Brian mówił, że chce go zmienić - odparła ze smutnym uśmiechem. -
Podobnie jak wiele innych spraw, ta również czekała na załatwienie. Ale po
jego śmierci nie znaleziono testamentu. Brian powiedział mi kiedyś, że
pierwotnie wszystko mieli odziedziczyć jego synowie, ale po śmierci Jamiego
zmienił zdanie. Widocznie nie zdążył. A ponieważ nie można odnaleźć
testamentu, to zgodnie z prawem część Jamiego automatycznie przechodzi na
jego brata.
- Dziecko nie ma prawa do połowy spadku po Jamiem? - zasugerował
Dan.
Wzruszyła ramionami.
- Tylko jeżeli istnieje odpowiedni zapis w testamencie. Myślałam, że
może Ian, znając życzenie ojca, da coś dziecku z własnej woli, ale tak się nie
stało. Jedyne, co mi pozostaje, to udowodnić ojcostwo Jamiego i liczyć, że
testament się odnajdzie, a w nim będzie klauzula dotycząca dzieci
nienarodzonych.
R S
15
- Jaka jest szansa, że się odnajdzie?
- Niewielka. Ian przekopał całe mieszkanie, bo bez testamentu
postępowanie spadkowe trwa całą wieczność, ale go nie znalazł. Zresztą z
hotelu chyba już wszystko wyniesiono, żeby rozpocząć prace budowlane.
Brian był bałaganiarzem, dokumenty trzymał wszędzie. Bardzo
prawdopodobne, że testament został przez pomyłkę wyrzucony, ale oczywiście
nie mogę tam iść i sprawdzić. Nie mam pozwolenia na wejście do głównego
budynku. Jak widziałeś, koczuję w aneksie.
- Kto ci nie pozwala?
- Ochrona. Zarządzenie właścicieli. Nie jesteśmy najlepszymi
przyjaciółmi.
Zanotował w pamięci, by zorganizować poszukiwanie.
- A więc co zamierzasz?
- Mieszkam w hotelowym aneksie, jestem dla wszystkich solą w oku i
wstrzymuję remont w nadziei, że Ian w końcu ustąpi i pomoże mi ze względu
na dziecko. Ale testy DNA mogę zrobić dopiero po jej narodzinach. Wtedy
będę już musiała opuścić hotel, i na tym będzie koniec. Nie chcę się
wyprowadzać, bo użytkowanie nieruchomości to już dziewięć dziesiątych
prawa do niej, ale z oczywistych względów nie mogę zamieszkać tutaj z
dzieckiem. Na razie Ian odmawia mi jakiegokolwiek wsparcia. Dopiero
testament zmusiłby go do zmiany stanowiska. Nie obwiniam go, w gruncie
rzeczy mnie nie zna... Zobaczył mnie dopiero na pogrzebie. Tak czy owak, śle
mi listy z groźbami.
Dan zacisnął zęby, by nie zakląć. W środku aż się gotował. Gdyby ten
facet pojawił się w zasięgu ręki, z radością by mu przyłożył. Ale sytuacja Iony
była zdecydowanie bardziej skomplikowana, niż sobie wyobrażali. Dziś już za
późno, ale jutro porozmawia o tym z Nickiem i Harrym.
R S
16
Wyglądała na zmęczoną. Najwyższa pora odprowadzić ją do domu. Do
domu?
Aż trudno uwierzyć, że mieszka w takich warunkach. W aneksie
odłączono gaz i światło, pozostała tylko woda.
- Jesteś zmęczona, odprowadzę cię - powiedział.
Zgarnęła resztki jedzenia do jednego pojemnika i zamknęła go
przykrywką.
- Na jutro - wyjaśniła z wyzwaniem w głosie. - Chyba że ty chcesz?
Podniósł ręce.
- Nie, dziękuję - odparł, przysięgając sobie, że raz na zawsze rozwiąże jej
problemy.
Jutro rano skontaktuje się ze wspólnikami i jeśli ma w tej sprawie coś do
powiedzenia, będzie to ostatnia noc, jaką Iona spędzi na starym materacu w
tym wilgotnym i obskurnym pokoju.
Nie chciała go wpuścić, ale nalegał, by upewnić się, że jest bezpieczna i
nikt się nie włamał. Wychodząc, nasłuchiwał, jak zamyka drzwi i przekręca
klucz. Zatopiony w myślach stał przez chwilę, naprawdę martwiąc się o nią, w
końcu skręcił za róg i poszedł na parking. Gdy otwierał samochód, ochroniarz
wychynął z budki.
- Odjeżdża pan, szefie?
- Tak. Wszystko w porządku?
- Jak najlepszym. Ktoś wrzucił materac do śmietnika, ale go pogoniłem -
poinformował. - Pewnie jakieś dzieciaki.
Daniel z trudnością utrzymał powagę.
- To się zdarza - rzekł, po czym wsiadł do samochodu i odjechał do
domu.
R S
17
Do swego nowego świeżo wybudowanego domu - z pięcioma
sypialniami, skrzydłem gościnnym i oszałamiającym widokiem na morze. Do
domu, w którym mieszka tylko jedna osoba.
Gdy otworzył drzwi i zapalił światło, poczuł ukłucie winy. Winy i
wstydu. Nie z powodu otaczającego go przepychu, ponieważ dom był prosty i
surowy. Jedno pomieszczenie naturalnie przechodziło w drugie, stanowiąc
razem - opartą na harmonii szkła, cegły, drewna i kamienia - przestrzeń jedno-
litą, prostą, w istocie doskonałą.
I pustą.
Stąd właśnie poczucie winy, ponieważ dla jednej osoby taki metraż
wydawał się nieprzyzwoity - i wstydu, że Iona samotnie, bez żadnego
wsparcia, w opuszczonej hotelowej przybudówce toczy walkę, której nigdy nie
powinna toczyć. Walczy właściwie nie z nimi, ale ze stryjem swojej córki, i nie
dla siebie, lecz dla niej.
Jutro rano porozmawia z Nickiem i Harrym. Spróbują rozwiązać tę
sytuację, ponieważ Iona nie może tam zostać, i to nie tylko dlatego, że skrzydło
hotelu niebawem ma zostać wyburzone.
Muszą znaleźć dla niej jakieś bezpieczne miejsce. Z samego rana się tym
zajmie. Dobrze, że przynajmniej dziś w nocy nie zanosi się na deszcz.
Pocieszając się w ten sposób, położył się do łóżka i patrząc na morze
oświetlone księżycowym blaskiem zastanawiał się, czy ona już śpi na swoim
nowym materacu, czy jej wygodnie, czy jest bezpieczna w tym ponurym
pokoju ze swym niewielkim dobytkiem oraz resztkami chińskiego jedzenia w
plastikowym pojemniku.
A gdy o świcie obudziły go strugi deszczu uderzające o szyby, leżał,
wsłuchując się w ich dźwięk i zastanawiał się, czy sufit w jej pokoju to
wytrzyma.
R S
18
Dwie godziny później, nie mogąc zasnąć i wymyślając sobie w duchu od
patentowanych głupków, zszedł do kuchni, zaparzył diablo mocne espresso i
popijał je małymi łykami, siedząc przy szeroko otwartych tarasowych
drzwiach, aż niebo pojaśniało i blada tarcza rozmytego słońca wyrosła z morza
i zabłysła na spokojnej gładkiej wodzie.
Zastanawiał się, co mogą zrobić, by pomóc Ionie.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Musimy się spotkać.
Nick jęknął. Dan usłyszał w tle szelest pościeli i senne mamrotanie
Georgie.
- Masz pojęcie, która godzina?
- Piąta trzydzieści.
- I uważasz, że to normalne? W niedzielny poranek?
- Poznałem naszą dziką lokatorkę.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Jest w ciąży.
Kolejna pauza. Po czym nieokreślony dźwięk, a potem odgłos kroków.
- Musimy się spotkać.
- Właśnie to mówiłem! - Dan zachichotał. - Gdzie?
- U ciebie. Skoro jesteś na nogach, przygotuj śniadanie. Zostawię ci
przyjemność obudzenia Harry'ego. Jeśli ma odrobinę rozsądku, wyśle cię do
wszystkich diabłów.
Harry tego nie zrobił. Co prawda był trochę mniej uprzejmy, ale
ponieważ jego sugestia była anatomicznie niemożliwa, Dan zaśmiał się z cicha
R S
19
i rozłączył, a następnie wziął prysznic, włożył do piekarnika zamrożone
rogaliki, zaparzył kawę i otworzył pilotem bramę.
Harry pojawił się chwilę później - nieogolony, rozczochrany, w szortach i
koszulce, w których równie dobrze mógł spać. Nick deptał mu po piętach.
- Kawy?
- Oczywiście.
- Czyżbym czuł zapach rogalików?
- Siadajcie, zaraz je przyniosę.
Nalał trzy kubki kawy, tym razem trochę słabszej, ponieważ jego żołądek
nadal buntował się po ostatniej, i postawił wszystko na niskim stoliku w
salonie.
- O co chodzi z tą squatterką w ciąży? - spytał Harry z pełnymi ustami. -
Będzie z nią problem?
- Może być. - Dan wziął do ręki rogalik z czekoladą i przyglądał mu się
uważnie. - Okazuje się, że nosi dziecko drugiego syna Briana Dawesa.
Nick zakrztusił się i odstawił kubek z kawą.
- Co takiego?
- To, co słyszałeś.
- Nawet nie wiedziałem, że jest jakiś drugi syn.
- Czy możemy ją wyrzucić, gdy jest w ciąży? - rozważał Harry.
- Nie sądzę. Drugi syn już nie żyje. Ale ona nie może tam zostać, a więc
mam pewien plan.
Jęknęli, wymieniając spojrzenia.
- To znaczy jaki? - spytał Nick sceptycznie.
- Musimy wyprowadzić ją z hotelu. Przenieść w jakieś bezpieczne
miejsce, gdzie podczas deszczu sufit nie zawali jej się na głowę.
Harry zmrużył oczy, a następnie zacisnął zęby.
R S
20
- Sufit się tam zawalił?
- Na materac. Tak ją poznałem. Musiała zamienić swój stary materac,
dlatego wyciągała inny ze śmietnika.
- A ty ją zatrzymałeś i wtedy opowiedziała ci to wszystko? - Nick potarł
dłonią kark.
- Niezupełnie...
Opowiedział im o zamianie materacy, a gdy już skończyli wyć ze
śmiechu i nabijać się z niego, że okazał się takim frajerem, zapytał, co by
zrobili na jego miejscu.
W zamyśleniu wzruszyli ramionami, a on pokiwał głową.
- Tak myślałem. W każdym razie zabrałem ją nad morze, kupiliśmy coś
do jedzenia i dużo się dowiedziałem o niej i całej sytuacji, która naprawdę nie
jest prosta. Jeśli to dziecko zmarłego syna, a ona zapewniła mnie, że tak jest,
wtedy, sądzę, że ona... to znaczy jej dziecko może mieć prawo do części
spadku po ojcu.
- Jesteś pewien?
- Nie, ale tak myślę. Sprawdzałem w sieci. To bardzo skomplikowane.
Pojęcie „dziecko nienarodzone" ma w języku prawniczym wiele znaczeń.
Między innym istnieje wyrażenie en ventre sa mère. W łonie matki. Tak czy
owak, bez wglądu w testament nie wiadomo, czy jej dziecko ma prawo do
spadku. Problem polega na tym, że testament zniknął. Musimy zapewnić jej
pomoc prawną.
- Musimy?
- Tak - rzekł krótko. - Już widzę te nagłówki: „Ciężarna kobieta pod
zwałami sufitu. Nowi właściciele nie poczuwają się do odpowiedzialności".
- Aż dziw, że nie zerwałeś naszych prawników z łóżka o piątej
trzydzieści w niedzielę - wtrącił Nick uprzejmie.
R S
21
Dan przeczesał dłonią włosy. Nie chciał się przyznać, że gdyby miał
numery ich komórek, zapewne uległby pokusie.
- Musimy zasięgnąć ich porady - rzekł poważnie. - A przede wszystkim
musimy usunąć ją z hotelu.
- Zgadzam się - przyznał Harry. - Rzeczywiście, potrzebujemy porady
prawnej. W gruncie rzeczy to nie jest nasza sprawa. Powinniśmy zmusić ją do
wyprowadzki i poinformować opiekę społeczną, aby się nią zajęła.
Dan spoglądał na Harry'ego ze zmarszczonym czołem.
- Już cię widzę, jak to robisz, Harry. Ona prawdopodobnie jest w
siódmym miesiącu.
- Ale to nie jest dziecko któregoś z nas...
- Kiedyś cię to nie powstrzymało.
Na moment oczy Harry'ego zabłysły.
- To było co innego...
- Doprawdy? Ja mówię tylko o uzyskaniu dla niej porady prawnej, a nie o
małżeństwie z nią.
- Koniec gadania, chłopcy - wtrącił Nick autorytatywnie, jak na
prawdziwego biznesmena przystało. - Dan ma rację, potrzebujemy porady i
musimy wyprowadzić tę kobietę z hotelu, zanim stanie jej się krzywda. Jej
obecność w budynku nie ma związku z jej roszczeniem, ale skoro go kupi-
liśmy...
- Ona nie ma umowy najmu, więc legalnie nie możemy jej wyrzucić -
przypomniał Dan. - A jeśli do poniedziałku odpadnie następny kawałek sufitu i
ją zrani?
- A więc co zrobimy?
- Mam pewien pomysł.
R S
22
- Dlaczego on nie budzi we mnie zaufania? - rzekł Harry ponuro, a Dan
roześmiał się.
- Nie mam bladego pojęcia.
- Masz zamiar coś jej odpalić? - zgadywał Nick.
Dan pokręcił głową.
- Nic nie powiem, zanim tego z nią nie omówię.
Harry zmarszczył brwi.
- Nie sądzisz, że najpierw powinieneś omówić to z nami? Jesteśmy
twoimi partnerami i współwłaścicielami tej inwestycji.
- Zrobię to w odpowiednim czasie.
- Nie zapominaj, że ulokowaliśmy w tym interesie kupę forsy -
przypomniał mu Harry.
- Masz czas do dziewiątej w poniedziałek, a później dzwonię do
prawników - uprzedził Nick i wstał. - Wracam do łóżka do żony, o ile dzieci
mi na to pozwolą.
Harry w zadumie przyglądał się Danowi.
- O co ci chodzi? - spytał Dan.
- To ja powinienem cię o to spytać.
- Nie martw się. To na razie tylko pomysł. Prawdopodobnie nic z tego nie
wyjdzie.
Harry z westchnieniem wstał.
- Dam ci małą radę. Nie angażuj się zbytnio, Dan. To wygląda zbyt
prosto.
- I ty to mówisz?
- Oczywiście. Właśnie ja mam do tego prawo. Widzę, jak wpadasz
dokładnie w taką samą pułapkę.
- Nie sądzę.
R S
23
Harry położył rękę na ramieniu przyjaciela.
- Uważaj, stary - mruknął i pozostawił Dana samego ze swoimi myślami.
Odmówiła.
Nie spodziewał się tego, choć właściwie powinien. Gdy uznał, że pora
jest odpowiednia, przyjechał i zapukał do drzwi dobudówki.
Usłyszał jej głos, potem lekkie kroki na schodach.
- Kto tam?
- Dan.
- Dan? - powtórzyła zaskoczona. - Daniel? Ten sam co wczoraj?
- Tak. Mogę wejść?
Zgrzytnęły zamki; otworzyła drzwi z wyrazem niepewności w oczach.
- Co mogę dla ciebie zrobić?
- Mam propozycję - oświadczył, a gdy zaczęła zamykać drzwi,
zablokował je nogą. - Nie taką, jak sądzisz.
Lekko popchnął drzwi, i wszedł do środka.
- Nic ci nie grozi, Iono - powiedział, nie posuwając się dalej. - Chcę tylko
z tobą porozmawiać. Mogę wejść?
- Wydaje mi się, że już to zrobiłeś - naburmuszyła się, po czym głęboko
wciągnęła powietrze, wpatrując się łakomym wzrokiem w torbę z brązowego
papieru, którą trzymał. - Co tam masz?
- Śniadanie. Kawa i rogaliki.
Wyrwała mu torbę, wsadziła w nią nos i przez chwilę upajała się
zapachem kawy. Potem rzuciła mu promienny uśmiech.
- Wejdź, ale patrz pod nogi! - Poszła przodem, prowadząc go po
schodach obok świeżo powstałego bałaganu z kawałków gipsu i tapety, które
musiały odpaść w nocy.
Boże! Czy może być jeszcze gorzej?
R S
24
Z zadowoleniem skonstatował, że w jej pokoju było nadal sucho. Iona
usiadła po turecku na materacu, oparła się o ścianę, postawiła przed sobą torbę,
wyjęła kubki z kawą, którą kupił w pobliskiej kafejce, i podała mu jeden, a na-
stępnie rozerwała torbę z rogalikami i bez słowa zabrała się do dzieła.
Musi głodować, pomyślał, marszcząc brwi. Podniosła wzrok, wytarła
dłonią usta i gestem wskazała na torbę.
- Przepraszam. Gdy jestem głodna, zapominam o dobrych manierach.
Może...
Pokręcił głową.
- Już jadłem. Pozwól, że będę mówić. - Usadowił się na brzegu materaca
pod takim kątem, by ją widzieć.
- Więc mów - ponagliła, kończąc drugi rogalik, gdy nadal nie powiedział
ani słowa.
- Chciałbym zaproponować ci pracę - odezwał się wreszcie. - W
charakterze mojej gospodyni.
Zakrztusiła się.
- Gospodyni?
Wzruszył ramionami.
- Musisz gdzieś mieszkać, a ja potrzebuję kogoś, kto zajmie się moim
domem, ugotuje mi kolację i zapanuje nad wszystkim. Skoro prowadziłaś
hotel, bez problemu dasz sobie radę.
- Nie mogę - odrzekła po chwili. - Nie mogę się stąd wyprowadzić. Jeśli
to zrobię, deweloperzy rozbiorą tę część budynku i stracę dom. Rzadko
ośmielam się wyjść po jedzenie, ponieważ boję się, że zmienią zamki. Kiedy
się stąd wyniosę, przestanę być dla nich problemem, a wtedy nie będzie szan-
sy, że staną po mojej stronie i pomogą mi w walce z Ianem.
R S
25
Rozważał przez chwilę, czy przyznać się, że jest jednym z deweloperów,
ale zdecydowanie stoi po jej stronie, ale szybko zrezygnował. Na razie
wystarczy.
- A jeśli pomogę ci wygrać sprawę?
- Dlaczego miałbyś to robić? Widzisz, znam trochę świat. Nie masz
pojęcia, jakich ludzi poznałam i co widziałam. Wiem wszystko o ludzkiej
naturze. Uwierz mi, Danielu, jest okropna. Wybacz więc, jeśli niespieszno mi
paść w twoje ramiona i pozwolić się stąd wywieźć na białym rumaku.
- Proponuję ci pracę - podkreślił spokojnie, zastanawiając się, jak by
było, gdyby naprawdę padła mu w ramiona i zechciała z nim odjechać, co
prawda nie na białym rumaku, ale jego bmw.
- Żadnych zobowiązań?
- Owszem, będą obowiązki. Oczekuję, że utrzymasz dom w porządku i
ugotujesz mi coś zdrowszego niż jedzenie na wynos, którym obecnie się żywię.
Będę ci płacił, a ty będziesz miała dom, w którym sufit nie spadnie ci na
głowę, światło będzie się zapalać, gdy naciśniesz pstryczek, i nie będziesz szła
do łóżka i budziła się głodna.
Urwał, ponieważ jej oczy wypełniły łzy, a on na ich widok poczuł, że
traci grunt pod nogami.
- Dlaczego to robisz? - Mrugając powiekami, odwróciła wzrok.
Dobre pytanie. Nie miał zamiaru udzielić prawdziwej odpowiedzi. Ona
nie musi wiedzieć, że jest zaangażowany w tę inwestycję, ani tym bardziej, że
jej obraz dręczy go na jawie i we śnie.
- Szukam pomocy domowej - odparł. - Może zanim podejmiesz decyzję,
zechcesz obejrzeć dom?
- Będę potrzebowała referencji - stwierdziła, zerkając na niego tak, jakby
nadal nie była pewna, czy on mówi poważnie, a on roześmiał się.
R S
26
- Nie wątpię. I vice versa.
Jej uśmiech był smutny i gorzki.
- Brian nie żyje. On powiedziałby ci wszystko, co byś chciał wiedzieć.
Nie ma nikogo innego. Ale ja nie kłamię, nie oszukuję i potrafię ciężko
pracować. A może okres próbny? Powiedzmy miesiąc?
- Nie widziałaś jeszcze domu - przypomniał, a ona po prostu się
roześmiała.
- Powiedziałeś, że elektryczność działa i dach nie cieknie. Cóż więcej
trzeba?
- Och, mój Boże!
Zauważyła, że zerkał na nią, ale nie odrywała wzroku od kutej
dwuskrzydłowej bramy, która po naciśnięciu pilota rozstępowała się, po czym
samochód wjechał na podjazd okolony przyciętymi żywopłotami.
Żywopłot z lewej gwałtownie skręcał i podjazd rozszerzał się, ukazując
front domu.
A przynajmniej tak się zdawało, ponieważ ten dom nie przypominał
konwencjonalnych domów z drzwiami pośrodku i oknami po dwóch stronach.
Oczom Iony ukazał się duży, otynkowany na biało prostokątny budynek,
rozległy, z płaskim dachem, zakończonym głębokim okapem, z dużymi
czarnymi drzwiami umieszczonymi po lewej stronie, trzema małymi czarnymi
oknami rozrzuconymi jakby przypadkowo w poprzek rozległej białej elewacji
oraz jednym długim oknem po lewej stronie drzwi, sięgającym nieomal na
wysokość dachu. Niski ciąg garaży przylegał pod kątem prostym do partero-
wego łącznika, który poza pojedynczymi drzwiami niczym się nie wyróżniał.
R S
27
Powinien być brzydki, pomyślała, ale nie jest, chociaż na pewno nie był
ładny w potocznym znaczeniu tego słowa. Odznaczał się surową prostotą,
harmonijnie komponującą się z otoczeniem.
Nie mogła doczekać się chwili, gdy drzwi się otworzą i zobaczy wnętrze.
Samochód zatrzymał się przed garażem, obok kontenera zapełnionego
materiałami budowlanymi. Dom albo niedawno został zbudowany, albo
znajdował się w końcowym stadium poważnej renowacji.
Spojrzała z ukosa na Daniela. W milczeniu wysiadł, okrążył samochód i
pomógł jej wysiąść na asfaltowy podjazd. Potem otworzył drzwi do domu i
gestem zaprosił ją do środka.
Zrobiła dwa kroki i stanęła jak wryta. Ściana naprzeciwko była ze szkła.
Cała ze szkła, od podłogi po sufit, od ściany do ściany, a za nią, za kamiennym
pustym tarasem i wypieszczonym szmaragdowym trawnikiem, który wyglądał
jak gigantyczny stół do bilardu - było morze.
Postąpiła krok do przodu. Nie zwracała uwagi na nic, zafascynowana
widokiem morza. Dziś słońce lśniło na jego pomarszczonej powierzchni, ale
potrafiła wyobrazić sobie, jak wygląda, gdy jest spokojne i martwe lub wzdęte
leniwymi falami, albo gdy podczas sztormu bałwany rozbijają się o
niewidoczny brzeg. Wiedziała, że zmienia je każdy oddech wiatru i kropla
deszczu i że napędza jej siły witalne i regeneruje duszę.
Oszołomiona i wzruszona poczuła w oczach piekące łzy.
Kochała morze. Miała je we krwi. Może dlatego, że nosiła imię wyspy,
na której została poczęta? A Daniel ma je przez cały czas przed oczami, ledwie
podniósł wzrok, ledwie otworzył oczy. Szczęśliwy człowiek!
Gdy wreszcie oderwała wzrok od powierzchni wody, rozejrzała się wokół
i znów zamarła.
R S
28
Hol biegnący na przestrzał budynku prócz wspornikowych drewnianych
stopni schodów, które zdawały się wyrastać ze ściany po lewej stronie, i
ogromnego płótna zawieszonego na przeciwległej ścianie - sugestywnej wiru-
jącej abstrakcji wyobrażającej całą esencję morza - zionął pustką.
Powoli rejestrowała wszystkie szczegóły - gładkie białe ściany strzelające
w górę aż pod dach, wyłożoną płytkami z łupka, prawie czarną i perfekcyjnie
wykończoną podłogę, która przechodziła również na taras. Po prawej stronie,
tuż przed szklaną ścianą, było szerokie przejście. Gdy zerknęła w głąb,
zobaczyła ogromną otwartą przestrzeń salonu z dużymi miękkimi kanapami
ustawionymi wokół niskiego stolika pośrodku pięknego wełnianego dywanu.
Pokój był oryginalnie podzielony, dzięki czemu część kuchenna została
schowana za rogiem i była niewidoczna, ale pracując w kuchni, nadal widziało
się morze.
Wszystko tu było piękne. Oszałamiające. A przecież tak proste,
szlachetne, o czystych liniach i podobnie jak fronton, prawie monastyczne.
Doskonały. Tak, ten dom jest doskonały. Napawa niezmąconym
spokojem. Wycisza. Ledwie tu weszła, a zapomniała o stresach ostatnich kilku
miesięcy. Zdumiewające!
Odwróciła się i napotkała spojrzenie Daniela. W skupieniu, jakby
niepewnie, oczekiwał jej reakcji.
- Jest piękny - powiedziała cicho i ku swemu zaskoczeniu zauważyła, jak
uchodzi z niego napięcie. Jakby jej nieistotna opinia miała dla niego ogromne
znaczenie. - Oszałamiający. Spodziewałam się tego, kiedy zobaczyłam go od
frontu. Przypomina jedną z tych wspaniałych ikon architektury lat
trzydziestych, które widziałam w albumach... Och, Danielu, jest zachwycający!
Przestrzeń, światło... Widzisz to samo co ja? - dodała w przypływie
niepewności, czy nie wyśmieje jej egzaltacji.
R S
29
Rzeczywiście, roześmiał się cicho.
- Myślę, że trochę przesadzasz. Ale cieszę się, że ci się podoba.
- Szalenie mi się podoba. Jest niezwykły, cudowny. Kto go
zaprojektował? Bardzo chciałabym poznać architekta. To nowy projekt, czy
przebudowa?
- Nowy.
Wyglądał na trochę zakłopotanego i wtedy doznała olśnienia.
Gwałtownie wciągnęła powietrze i uniosła głowę.
- O mój Boże - powiedziała. - To ty, prawda? Ty go zaprojektowałeś?
Zaprojektowałeś i zbudowałeś go dla siebie! Mam rację, prawda?
Skinął głową, unosząc jeden kącik ust w nieśmiałym uśmiechu.
- Miałem szczęście, że udało mi się kupić tę działkę. Stał tutaj dom,
podobny w stylu, tylko mniejszy, ale jego właścicielka nie była w stanie go
utrzymać i popadł w ruinę. W końcu się spalił i trzeba było go rozebrać, a
urbaniści nalegali, że nowy powinien być podobny do oryginału, co całkowicie
mi odpowiadało. Zawsze kochałem modernistyczną architekturę i od lat
marzyłem o zbudowaniu takiego domu. W końcu udało się. Miałem szczęście,
że znalazłem się we właściwym miejscu o właściwym czasie.
Szczęście? Raczej pieniądze, pomyślała, a potem przemknęła jej przez
głowę następna myśl i poczuła, jak włosy stają jej dęba. Jak mogła być tak
głupia?
- Jesteś bardzo bogaty, prawda? - powiedziała. - Pewnie jesteś
milionerem, i to wielokrotnym?
Roześmiał się skromnie.
- Znów przesadzasz. Obecnie mam nawet długi, ale to fakt, powiodło mi
się w Nowym Jorku. Znalazłem działkę z dużym potencjałem, zrobiłem kilka
R S
30
ryzykownych przedsięwzięć i odniosłem sukces architektoniczny. Rok temu
wszystko sprzedałem i wycofałem się z interesu. - Zacisnął zęby.
Zauważyła dziwny, zacięty wyraz jego twarzy, ale o nic nie pytała, tym
razem powstrzymując swój niepohamowany język. Skoncentrowała się na jego
sukcesie.
- Ile czasu zabrało ci stworzenie tego budowlanego imperium?
Wzruszył ramionami.
- Jakieś dziesięć lat. Kupiłem pierwsze mieszkanie, kiedy miałem
dwadzieścia jeden lat. To był początek. Ale dopiero w Nowym Jorku, cztery
lata temu, wszystko nabrało rozpędu. Miałem znajomości w tym biznesie,
których inni byli pozbawieni.
I talent, zdała sobie sprawę, pomimo jego skromności.
Nadzwyczajny talent. A jeszcze nie widziała wszystkiego.
Powoli zauważała detale, które przedtem pominęła. Umeblowanie było
proste. Musiało pasować, i oczywiście pasowało. Jadalnia znajdowała się
pomiędzy kuchnią a szklaną ścianą, obok części wypoczynkowej; stół, podob-
nie jak stolik do kawy oraz stopnie schodów, był wykonany z lśniącego
solidnego dębu i ustawiony tak, by mieć widok na morze.
Teraz na stoliku, oprócz okruchów, walały się kubki i talerze, na blacie
kuchennym zaś stała plastikowa butelka po mleku.
- Przepraszam za bałagan - powiedział.
- Przynajmniej nie ma wątpliwości, że potrzebujesz gosposi.
Uśmiechając się do siebie, przeszła do kuchni i w nabożnym skupieniu
przesunęła palcami po blacie wykonanym z tego samego kamienia co podłoga i
tak samo perfekcyjnie wykończonym, ale nie wypolerowanym, ponieważ
odbijałby zbyt dużo światła i trudno byłoby na nim pracować. Jego gładka jak
jedwab, matowa, prawie czarna powierzchnia ostro kontrastowała z lśniącymi
R S
31
drzwiczkami szafek. Były białe, surowe jak dom, płyta grzewcza zaś
wpuszczona w kamienny blat wyglądała jak idealnie gładka tafla czarnego
lśniącego szkła.
- Myślisz, że mogłabyś pracować w tej kuchni? - spytał.
- Nie. - Roześmiała się cicho. - Stałabym tu przez cały dzień, patrząc na
morze i marząc.
- Szybko się przyzwyczaisz.
Pokręciła głową.
- Nigdy. Taki widok oszałamia, Danielu. Bardzo chciałabym zobaczyć
resztę. Pokażesz mi?
Na jego wargach pojawił się przelotny uśmiech, a w oczach -
orzechowych i, jak zorientowała się poniewczasie, błyskających złotymi
iskierkami - czuły wyraz.
- Oczywiście. - Poprowadził ją z powrotem do holu. Zauważyła kolejny
pokój, tym razem do połowy zasłonięty suwanymi drzwiami.
- Co tam jest?
Domknął drzwi, zanim zdążyła spojrzeć w głąb.
- Moja pracownia. Okropny bałagan. Nie musisz się tym przejmować.
Zabrał ją na górę i pokazał sypialnie - każdą ze szklaną ścianą i widokiem
na morze. Nawet w łazience w apartamencie pana domu była szklana ściana,
tak więc leżąc w wannie, można było wpatrywać się w jego cudowny bezkres.
Oczami wyobraźni widziała go, jak leży w wannie, z kieliszkiem wina w
jednej ręce, z książką w drugiej, a przed nim rozciąga się morze.
Spojrzała na niego. Jak by wyglądał...?
Nie może o tym myśleć! W żadnym wypadku, jeśli ma mieszkać z nim
pod jednym dachem jako jego gospodyni.
Gospodyni, na litość boską!
R S
32
Co za idiotyczne określenie. Kojarzyło się z przysadzistą kobietą w
średnim wieku w szarej sukience z serży i w wykrochmalonym białym
fartuszku, która krząta się po domu i pilnuje służby.
Na pewno nie pasowało do bezdomnej, ciężarnej dwudziestoczteroletniej
dziewczyny, która nie skończyła studiów i nie ma żadnych życiowych planów.
Poczuła, że uśmiech zamiera jej na twarzy.
- Naprawdę robi wrażenie - pochwaliła.
Poszła za gospodarzem z powrotem do sypialni, starając się odwrócić
wzrok od dużego, nieposłanego i bardzo zachęcającego łóżka, które stało
naprzeciwko okien.
- Nie masz zasłon - zauważyła. - Nigdzie. Czy dlatego, że dopiero się
wprowadziłeś?
- Nie potrzebuję zasłon.
Nacisnął przycisk na ścianie i widok zniknął, pozostawiając ich w
łagodniejszym przyćmionym świetle. Nacisnął jeszcze raz i zrobiło się jeszcze
ciemniej, po czym znów szyby zrobiły się przejrzyste i pojawiło się morze.
- Inteligentne okna - zdumiała się. - Jak działają?
- Prąd przechodzi przez szkło i zmienia je, odcinając światło.
Spojrzała na niego i zmarszczyła brwi, nie będąc pewna, czy dobrze go
rozumie.
- Czy te okna są przyjazne środowisku?
- Zrobiłem wszystko, co mogłem. Szyby są potrójne ze szkła o niskim
współczynniku promieniowania i dzięki mniejszej przepuszczalności światła
oszczędzają energię, trzymając ciepło w zimie, a chłód latem. Nie potrzeba
wiele energii, aby zmienić ich przezroczystość, a potem prąd się wyłącza. Są w
najlepszym gatunku.
R S
33
- Żadnych wyrzutów sumienia w obliczu tego ostentacyjnego
konsumpcjonizmu, Dan? - spytała i z przyjemnością obserwowała, jak lekko
marszczy brwi.
- Żadnych. Dom posiada doskonałą izolację, na dachu znajdują się panele
solanie, ogrzewanie pochodzi z ziemnej pompy ciepła napędzanej energią
słoneczną, zużyta woda oraz deszczówka jest odzyskiwana do spłukiwania
toalet i podlewania ogrodu, istnieje system odzyskiwania ciepła, który
umożliwia wentylację w zimie, a dzięki konstrukcji okien i dachu dom jest
chłodny i latem nie wymaga klimatyzacji. Myślę, że tyle zrobiłem dla ochrony
środowiska, że mogę sobie pozwolić na małą ekstrawagancję. Poza tym ten
dom wcale nie jest przejawem wybujałego konsumpcjonizmu, a jedynie
przykładem moich koncepcji architektonicznych, no i wychodzi naprzeciw
wymaganiom nowoczesnego klienta.
Czyżby się usprawiedliwiał? Odwróciła głowę, by nie dostrzegł
uśmiechu, który pojawił się na jej ustach. A więc jest nie tylko architektem, ale
jednocześnie bojownikiem o ekologię, żonglującym pomiędzy presją
konsumencką a wymogami etyki. I mistrzem w dźwiganiu materacy, a na
dodatek dostarczycielem śniadań.
Nie wspominając, że jego propozycja pracy jest dla niej prawdziwą liną
ratunkową. I to jaką!
Zaglądała do pozostałych pokoi. Rzeczywiście, dopiero co się
wprowadził, ponieważ stały puste, a jeden z nich był zawalony kartonami.
Pudła stały pootwierane, jakby ktoś w nich grzebał.
Oderwała wzrok od tego bałaganu i zobaczyła kolejne drzwi, które chyba
prowadziły do łazienki. Jeszcze jedna?
- Czy wszystkie sypialnie są z łazienkami? - spytała z niedowierzaniem.
Oparł się o futrynę i uśmiechnął szeroko.
R S
34
- Czy bardzo mnie skrytykujesz, jeśli powiem, że to jest rozsądne
rozwiązanie?
- Powiedzmy - zgodziła się, odwzajemniając uśmiech. - A więc który
pokój będzie mój?
- Żaden z tych - odparł z lekkim zakłopotaniem. - Twój jest na dole.
Poprowadził ją po schodach, a potem przez hol, wreszcie otworzył drzwi
do kolejnego korytarza, który wiódł do małego saloniku. Małego w stosunku
do salonu, który widziała wcześniej. Ale nie dla niej. Za salonikiem
znajdowała się sypialnia z tym samym zapierającym dech widokiem na morze i
nowym, nadal opakowanym w folię, materacem na łóżku. Za nią stosunkowo
skromniejsza, niemniej znakomicie wyposażona łazienka oraz niewielki aneks
kuchenny z małym stolikiem i krzesłami.
Odgadła, że znajdują się w parterowym łączniku obok garażu. Był to
niewielki apartament z oddzielnym wejściem i dodatkową sypialnią, będącą
jedynym pokojem w domu, z którego nie było widać morza.
I to wszystko będzie teraz do niej należeć? Tyle przestrzeni?
Jakby potrafił czytać w jej myślach, rzekł cicho:
- Pomyślałem, że będziesz tu miała wszystko, co potrzeba. Kuchnia jest
niewielka, ale skoro masz gotować dla mnie, i tak nie będziesz dużo z niej
korzystać, chyba że podczas swoich wolnych dni. Sądzę, że będziesz jadała ze
mną?
Doprawdy? Poczuła, że ogarnia ją panika. Czy poradzi sobie z
gotowaniem? A jeśli się nie sprawdzi? Jeśli on nie wytrzyma z nią pod jednym
dachem? Nie martwiła się o siebie; potrafiła mieszkać z każdym, robiła to
przez całe życie. Ale jemu może przeszkadzać jej obecność, jej zwyczaje,
choćby bezpośredni sposób bycia, polegający na mówienia wszystkiego prosto
z mostu.
R S
35
Naprawdę musi z tym skończyć.
Zdała sobie sprawę, że jego pracownia sąsiaduje z jej mieszkaniem,
chociaż dzielił je hol. A jeśli płacz dziecka będzie mu przeszkadzać w pracy?
Ciekawe, czy spędzał w niej dużo czasu? Chętnie zobaczy to miejsce.
Może dowie się o nim czegoś więcej.
- I co ty na to? - spytał, a jej wydawało się, że znów dosłyszała w jego
głosie napięcie. - Nadaje się?
- Nadaje?
- No wiesz, dla ciebie i dziecka. Zaprojektowałem je jako mieszkanie
gościnne dla kogoś, kto zostanie tu dłużej, ale nie myślałem o dziecku.
Przypuszczam, że można położyć wykładzinę, byłoby lepiej dla dziecka. Co o
tym sądzisz?
- O domu? Czy o wykładzinie?
- O jednym i o drugim. O wszystkim.
Zastanawiała się, czy nie zażartować z niego, ale ustąpiła. Nie tylko
potrzebowała tej pracy, ale rozpaczliwie jej pragnęła.
- Sądzę, że jest to najpiękniejszy dom, jaki kiedykolwiek widziałam -
rzekła cicho. - Przepraszam, że żartowałam z twojego wybujałego
konsumpcjonizmu.
Jego usta wygięły się w uśmiechu, a wokół oczu pojawiły się zmarszczki.
- Do pewnego stopnia masz rację, nawet jeśli próbuję się usprawiedliwić.
- Zawahał się. - A więc podejmiesz się tej pracy?
Odsunęła na bok wszelkie wątpliwości i rozpromieniła się w uśmiechu.
- Oczywiście. Nie wiem, jak temu podołam, ale zrobię, co w mojej mocy.
Tu jest fantastycznie. Niezależnie od tego, ile ta inwestycja jest warta,
uważam, że stworzyłeś coś więcej niż dom, coś zupełnie nadzwyczajnego. Coś,
co zapiera dech.
R S
36
Zapiera dech?
Uśmiechnął się trochę cierpko. Dziwne, że jej opinia ma dla niego takie
znaczenie, ale jej entuzjazm w absurdalny sposób podnosił go na duchu.
- Dziękuję - powiedział, zażenowany jej pochwałą.
A potem pomyślał o całej reszcie - o pracy, którą wymyślił na
poczekaniu, o tym, że Iona, wbrew własnemu rozsądkowi i nie znając całej
prawdy o jego interesach, wyprowadza się z hotelu - i poczuł wyrzuty
sumienia, że nie powiedział jej o swym zaangażowaniu w ten projekt.
Przyjdzie na to czas później.
Na pewno wścieknie się na niego, ale wtedy będzie już bezpieczna,
otrzyma najlepszą pomoc prawną, jaką można dostać za pieniądze, a jej
przyszłość zacznie rysować się w jaśniejszych barwach.
Może żyć z tym drobnym grzechem na sumieniu.
R S
37
ROZDZIAŁ TRZECI
Iona oczywiście zażądała referencji.
- To, że jesteś fantastycznym architektem, nie oznacza, że nie możesz być
brutalnym mordercą - podkreśliła całkiem sensownie.
Dan przyjął komplement w milczeniu, aby później się nim napawać.
- Kto według ciebie mógłby udzielić referencji? Pamiętaj, że jest
niedziela.
Wzruszyła ramionami.
- Ktoś, kogo znasz od lat. Lekarz? Wikary? Nauczyciel? - Spojrzała na
niego z powątpiewaniem. - No, raczej nie wikary - poprawiła się, a on poczuł
się nieco urażony.
- Może Harry Kavenagh?
- Ten facet z telewizji? - Zmarszczyła brwi. - Ten zagraniczny
korespondent?
- Ten.
- Znasz go osobiście? - powiedziała tonem niedowierzania.
- Przyjaźnimy się od lat, a teraz jesteśmy partnerami w biznesie. Ożenił
się z moją siostrą. Mieszkają niedaleko stąd.
Pokręciła głową.
- Och, to zbyt bliski związek. Próbuj dalej.
- Nick Barron. Słyszałaś o nim? Ma dużo do powiedzenia w City. Poza
tym to bardzo miły człowiek. Mój drugi wspólnik.
- O nie. Taki facet może sam wynajmować mordercę!
Roześmiał się z powodu absurdalności tej sugestii.
R S
38
- Nie sądzę. A może żona Nicka? Ona również jest architektem, ale
chwilowo zajmuje się dziećmi. Znamy się od szkoły podstawowej. A może to
również za bliska znajomość?
- Jak bliska?
Uśmiechnął się cierpko i postanowił odpowiedzieć szczerze.
- Pocałowałem ją kiedyś, kiedy byliśmy dziećmi. Spoliczkowała mnie.
Więcej nie próbowałem.
- Może być. Kobieta nie będzie kłamać.
Parsknął śmiechem. Nie pokrywało się to z jego doświadczeniami.
Wybrał numer.
- Cześć, Georgie - powiedział. - Potrzebuję referencji na temat mojego
charakteru... dla potencjalnego pracownika. Z powodu nieobecności wikarego
jesteś na pierwszym miejscu jej listy. Wyświadczysz mi tę przysługę?
- Och, Dan! Jest tego warta? - zażartowała, a on skwitował tę uwagę
zduszonym śmiechem.
- Ona jest tutaj ze mną. Ma na imię Iona. Przełączam na tryb
głośnomówiący. - Zacisnął kciuki w nadziei, że Nick nie wspomniał imienia
Iony. Nie popsuj tego, Georgie, modlił się w duchu. - Georgie? Słyszysz mnie?
- Słyszę. Cześć, Iona.
- Cześć, Georgie. Podobno znasz Daniela od dawna?
- Od około dwudziestu pięciu lat.
- Można mu zaufać?
- Zaufać? Pod jakim względem? Chodzi ci o twoje bezpieczeństwo?
Opinię? Cnotę?
Ku jego zaskoczeniu Iona wybuchnęła śmiechem.
- Na moją opinię już stanowczo za późno, a moja cnota to też odległa
przeszłość. Myślałam o bezpieczeństwie.
R S
39
- Ujmijmy to tak: ufamy mu w pełni, jeśli chodzi o nasze dzieci, a poza
tym fantastycznie się nimi opiekuje. To naprawdę kochany i uroczy facet.
Dan przewrócił oczami. Iona rzuciła mu baczne spojrzenie.
- Tak. Myślę, że masz rację. I ma bardzo ładny dom.
- Pokazał ci dom? - spytała zaskoczona Georgie.
Iona, nieświadoma, że Dan telepatycznie usiłuje jej przekazać, by o tym
nie wspominała, rzuciła niefrasobliwie:
- Och, tak! Dan chce, abym została jego gospodynią.
- Gospodynią? - spytała Georgie, a Danowi serce zamarło. - Wielkie
nieba, sądziłam, że on poszukuje rzecznika prasowego lub kogoś w tym
rodzaju! - Dał się słyszeć czyjś stłumiony okrzyk w tle.
- Jakiś problem? - spytała ostrożnie Iona.
- Cicho bądź, Nick, ona chciała rozmawiać ze mną, nie z tobą,
porozmawiasz z Danem za chwilę. Nie... żaden problem, po prostu nie
wiedziałam, że on szuka gospodyni, ale teraz rozumiem. On jest potwornym
bałaganiarzem. Chociaż odkąd ma własny dom, bardziej się stara.
- Ale nie potrafię gotować - dorzucił Dan, podnosząc telefon i zanim
Nick postawiłby go w niezręcznej sytuacji, wyłączył głośnik. - I nie cierpię
prasowania. W każdym razie urok nowego domu szybko przemija.
- Nie sądziłam, że to potrwa długo. Iono, nie słuchaj go; nie wytrzymasz
z nim. To istny koszmar...
- Ona cię już nie słyszy.
- Powiedz tylko, że to nie nasza lokatorka - wtrącił się Nick.
- Co? - Znów rozległ się pisk Georgie.
- Dziękuję za referencje - powiedział Dan wesoło i czym prędzej się
rozłączył.
Iona piorunowała go wzrokiem.
R S
40
- Potworny bałaganiarz? No tak, nieporządek w salonie, kartony na górze,
a poza tym nie posłałeś łóżka - mówiła w zamyśleniu. - A zważywszy, że dom
jest praktycznie pusty, właściwie trudno w nim nabałaganić. Może Georgie ma
rację? A może wygra w tobie zamiłowanie do porządku?
Parsknął śmiechem.
- To zależy od dnia tygodnia, a poza tym nie widziałaś jeszcze mojej
pracowni. Zapewniam cię, że tam porządna strona mojej natury przegrywa.
Przez chwilę przyglądała mu się w milczeniu, a potem się uśmiechnęła.
- Świetnie. Georgie wygląda na miłą osobę. I uczciwą. Zgadzam się.
- Na pracę?
Skinęła głową, a on odetchnął z ulgą.
- Wspaniale. Kiedy chcesz zacząć?
- Za pięć minut?
Wreszcie opuściło go napięcie. Dzięki Bogu. Naprawdę nie chciał przez
kolejną noc martwić się, że sufit zwali się jej na głowę. Rozpromienił się.
- Świetnie.
Z niedowierzaniem przyglądał się jej skromnym bagażom.
- To wszystko?
- Trochę rzeczy zniszczył spadający tynk, ale to bez znaczenia, nie
mieściłam się w nie. Zresztą nie było tego wiele. Nauczyłam się podróżować z
małym bagażem.
- Rozumiem, że reszta jest gdzieś u twojej matki?
Tylko się uśmiechnęła.
- Nawet nie wiem, gdzie teraz jest moja matka. - Włożyła podkoszulkę do
plecaka. - Może w Egipcie, a może już w Ameryce Południowej...
- A gdzie jest twój dom?
Wyprostowała się i westchnęła.
R S
41
- Nie mam domu - przypomniała. - Już ci mówiłam. - Przyjrzała się
podkoszulce, powąchała ją i w końcu odrzuciła.
- Nawet nie masz jakiejś bazy? - Był przerażony, ale przypomniał sobie,
co opowiadała mu o swoim dzieciństwie. To wygląda gorzej, niż sobie
wyobrażał. - Musisz mieć jakąś bazę. - Nie potrafił zrozumieć, jak można
nigdzie nie przynależeć.
- Danielu, jeśliby istniało takie miejsce, nie mieszkałabym w tej norze -
odrzekła rozsądnie, a on skrzyżował ramiona i ze zmarszczonym czołem
obserwował, jak się pakuje.
Przełknął ślinę. Jakież miała trudne życie... I jak, na Boga, dawała sobie
radę? Nie powinna się dziwić, że trudno mu przychodzi zrozumieć jej styl
życia. To jej życie jest pokręcone, nie jego.
Ściągnęła sznurek od plecaka i wstała.
- To już wszystko.
Gdy zapakowali plecak, zniszczoną torbę lotniczą i parę starych adidasów
do samochodu, Iona nieoczekiwanie zawróciła.
- Jeszcze kot - rzuciła lekko i zniknęła w drzwiach hotelowego aneksu.
Poszedł za nią.
- Kot? Jaki kot?
- Pebbles. To hotelowa kotka. Musi gdzieś być...
- Ale o co chodzi? - Ogarnęło go złe przeczucie.
Odwróciła się i zaskoczona wpatrywała w niego.
- Karmię ją. Nie mogę jej zostawić. Jest stara.
- A jeśli się na nią nie zgodzę?
- Wtedy ja też nie pojadę - odparła cichym, ale stanowczym głosem.
Mówiła serio. Westchnął i podrapał się po głowie.
- Weź kota - poddał się i zaczął nawoływać kotkę. - Kici, kici, kici!
R S
42
- Nie trudź się, jest głucha jak pień - zawołała z drugiego pomieszczenia.
- O, jest!
Pojawiła się w drzwiach, tuląc w ramionach wyliniałego pręgowanego
kota.
- Kobiety w ciąży powinny uważać na koty - przestrzegł, a ona
roześmiała mu się w twarz.
- Nie martw się, jest odrobaczona i nie używa kuwety. Możemy jechać do
domu.
Do domu? Przez ostatnie kilka tygodni żyła w ogromnym stresie i teraz
wydawało jej się to snem. Sądziła, że za chwilę się obudzi.
Bocznymi drzwiami wniósł jej zniszczony plecak i torbę do
nieskazitelnie czystego apartamentu gościnnego.
- Pomogę ci posłać łóżko, a potem powinnaś wziąć prysznic i pójść spać -
powiedział. - Wyglądasz na wykończoną.
- Czuję się dobrze - zaprotestowała. - Sama mogę sobie posłać, a potem
powinnam pomyśleć, co ci ugotować.
- Nie, dzisiaj ja gotuję. Zajmij się kotem, a ja wyjmę pościel.
Gdy to zrobił, pozostawił ją wreszcie samą. Iona usiadła na brzegu łóżka i
westchnęła.
- Pebbles, nie wiem, czy możesz tu ze mną spać - powiedziała cicho, ale
kotka jej przecież nie słyszała. Zamiauczała swym śmiesznym skrzekliwym
głosem i po prostu wskoczyła na łóżko. - Żadnego gubienia sierści i drapania -
ostrzegła ją, a potem wzrok jej przyciągnęły drzwi do łazienki. Ogarnęła ją
przemożna chęć wejścia pod gorącą wodę. Już po chwili odkręcała kurek.
Och, prawdziwa gorąca woda! Co za rozkosz! Stała bez ruchu, upajając
się strumieniem gorącej wody spływającej po ciele. Następnie wylała trochę
szamponu na dłoń i zaczęła myć włosy.
R S
43
Cudownie. Jeszcze trochę odżywki i zacznie poznawać swoje włosy.
Obok leżała nawet maszynka do golenia! Namydliła się obficie, użyła golarki,
a potem długo jeszcze stała pod wodą, aż wreszcie w poczuciu winy zakręciła
kurek i owinęła się ręcznikami. Dwoma ręcznikami - jednym ciało, drugim
włosy. Następnie stanęła na śnieżnobiałym i miękkim jak puch dywaniku.
Jest nawet suszarka umieszczona na ścianie!
Chwilę później wyciągnęła czystą podkoszulkę, powąchała ją i
zmarszczyła nos. Okropnie śmierdziała stęchlizną, ale zmusiła się, by ją
włożyć. Upierze ją później razem ze wszystkimi swoimi rzeczami. Włożyła
dżinsy i usiadła na łóżku. Przesunęła po nim dłonią.
Miękka i jedwabista pościel pieściła jej skórę; kołdra była z gęsiego
puchu, materac odpowiednio twardy, aby podtrzymywać ciało i jednocześnie
wygodny, a poduszki miały właściwą wysokość. Może położyć się na łóżku,
zamknąć oczy i zapomnieć o całym świecie...
Albo może patrzeć na morze.
Chociaż łóżko bardzo kusiło, wybrała morze. Przeszła do saloniku,
otworzyła tarasowe drzwi i odetchnęła ciepłym, letnim powietrzem. Cudownie.
Apartament gościnny - a może mieszkanie dla służby - był lekko cofnięty
w stosunku do reszty domu, a w powstałej wnęce znajdował się mały taras.
Wzięła z kanapy poduszkę, położyła ją na ciepłej kamiennej powierzchni, po
czym usiadła po turecku, położyła dłonie na kolanach, zamknęła oczy i
pozwoliła umysłowi na relaks.
Dźwięki.
Śpiew ptaków, cichy odgłos fal ocierających się o kamyki, szum
samochodu. Pies szczekający w oddali... Gdzieś całkiem blisko dzwonek do
drzwi.
R S
44
Oddychając głęboko, usiłowała się wyłączyć, ale odgłosy nacierały,
jakby rozzłoszczone i coraz bardziej wyraźne. Aż dotarły do niej słowa i
zszokowana zastygła w bezruchu.
- Kompletnie oszalałeś?
Emily energicznie wkroczyła do holu. Dan zamknął drzwi i westchnął.
- Wieści szybko się rozchodzą. Pewnie Georgie do ciebie zadzwoniła.
- I miała rację. Nick zresztą widział wcześniej, jak z nią podjeżdżałeś.
Georgie powiedziała, że wpadłeś na idiotyczny pomysł zatrudnienia jej jako
gosposi! Co ci przyszło do głowy, żeby brać squatterkę pod swój dach!
Dan wyszedł za siostrą na taras.
- Rozwiązałem nasz problem. Powinniście mi być wdzięczni.
- Wdzięczni? Chyba ci odbiło?
- Pozbyłem się z hotelu dzikiej lokatorki! - odparował - Wstrzymywała
nam prace. Poza tym mów ciszej! Ona śpi.
Emily maszerowała po tarasie w tę i z powrotem i perorowała:
- Jesteś szalony. Kompletnie szalony. Harry ostrzegał cię, abyś się w to
nie angażował, ale nie posłuchałeś. Powinnam przewidzieć, że jesteś zdolny
zrobić głupstwo.
Przymknął drzwi, żeby ich rozmowa nie dotarła przez hol do uszu Iony.
- Em, ona jest w ciąży. Sufit na nią spadł. Jak u diabła mogłem ją tam
zostawić?
- Chodzi o to, że sprowadziłeś ją tutaj i umieściłeś w swoim domu...
- No tak, to rzeczywiście niespotykane - rzekł ironicznie.
Emily wbiła w niego lodowate spojrzenie.
- Żebyś wiedział! Jesteś tak samo łatwowierny jak Harry. O co wam
chodzi z tymi kobietami w ciąży? Za każdym razem dajecie się nabrać.
R S
45
- Och, daj spokój, Em, to nie jest Carmen, a ja nie mam zamiaru się z nią
żenić. Nie rozmawiamy o ciężarnej nastolatce, która została zgwałcona. Iona
jest dorosła, podjęła świadomą decyzję, aby urodzić dziecko. Jest inteligenta...
- Wystarczająco inteligentna, aby cię przechytrzyć! To osoba, która
nigdzie nie zagrzeje miejsca. Życiowy rozbitek, którego przywiało na brzegi
Yoxburgh!
- Wcale nie. Jest wykształconą, inteligentną, dojrzałą, zabawną, odważną
i światową kobietą. Studiowała prawo w Maastricht!
- Zrobiła dyplom? Do diabła!
- Nie. Nie zrobiła. Jej matka zachorowała...
- Wygodne wytłumaczenie. A więc nie jest zwykłą turystką wędrującą z
plecakiem, tylko inteligentną i elokwentną turystką, która znalazła sposób na
zarobienie pieniędzy. Zapewne pracowała nad Brianem, aby zmienił testament,
ale on ją wyprzedził i umarł!
Z trudem zachowywał cierpliwość.
- Ona opiekowała się nim, ponieważ jego synowie go opuścili! A Brian,
zanim umarł, najwyraźniej planował zabezpieczyć przyszłość jej córki!
- No pewnie! A więc gdzie jest testament?
- Wszyscy chcemy to wiedzieć.
Emily westchnęła ze zniecierpliwieniem.
- A tymczasem ona próbuje sięgnąć do portfela tego drugiego, Iana.
Wielkie nieba, nie mogę uwierzyć, że wy mężczyźni jesteście tacy
łatwowierni! Daniel, ona zachowuje się jak przebiegły rekin. Jak możesz tego
nie widzieć?
- To nieprawda. A nawet jeśli chce w ten sposób zabezpieczyć przyszłość
córki, to co w tym złego? Carmen w tym celu poślubiła Harry'ego i w
rezultacie Kizzy ma kochającą rodzinę i zapewnioną przyszłość.
R S
46
- Tylko dlatego, że po śmierci Carmen pomogłam Harry'emu ją
wychowywać. Ale nie mam zamiaru pomagać ci wpakować się w podobne
tarapaty. Widziałam, jak Harry to przeżywał, prawie się załamał. Nadal
obwinia się za jej śmierć.
- To bez sensu - rzekł spokojnie Dan. - Ona nie żyje, bo nieopatrznie
weszła na jezdnię. To nie jego wina. Ale gdybym zostawił Ionę w hotelu i sufit
spadłby jej na głowę, to byłaby moja wina. Nie chcę mieć tego na sumieniu i
sądzę, że ty też nie. Tak samo Harry, Nick czy Georgie. Poza tym będziemy
mogli rozebrać tamto skrzydło i wznowić prace budowlane zgodnie z
harmonogramem. Nie jesteśmy organizacją charytatywną i chciałbym na tym
zarobić, zresztą tak samo jak wy.
- Wpakujesz się w kłopoty. Ostrzegam cię. Skończy się tak, że się z nią
zwiążesz, ponieważ zakochasz się w niej, a ona tak samo jak Kate okręci cię
wokół palca.
- Nie wspominaj mi o Kate! To nie ma z nią nic wspólnego.
- Mam na myśli twoją naiwność i brak umiejętności oceny ludzkich
charakterów. Cóż, kiedy ona już wyłudzi od ciebie pieniądze, oskarży o
molestowanie seksualne albo o rzekomy gwałt, nie mów mi, że cię nie
ostrzegałam!
- Gadasz głupoty! Nie mam zamiaru się z nią wiązać. Jest w ciąży z
innym mężczyzną, a zresztą wcale się nią nie interesuję - skłamał, ignorując
lekki wyrzut sumienia. - Zaproponowałem jej pracę, żeby wyciągnąć ją z
hotelu, a jeśli okaże się dobrą gospodynią, tym lepiej. Upiecze się dwie
pieczenie na jednym ogniu, a nawet trzy, bo dziecko również będzie
bezpieczne, co jestem pewien, że cię ucieszy jako kobietę o miękkim sercu.
- Skąd wiesz, czyje to dziecko naprawdę jest? Może samego Briana albo
jakiegoś przypadkowego...
R S
47
- Jeszcze nawet nie poznałaś Iony - przerwał potok jej słów. - A
twierdzisz, że to ja nie potrafię oceniać ludzkich charakterów? Na litość boską,
ona chciała zostać specjalistką od praw człowieka!
- Niezły bajer. Szkoda, że dałeś się nabrać.
- Kiedy stałaś się tak cyniczna i zgorzkniała?
- Kiedy Pete ode mnie odszedł i porzucił własne dzieci! - Głos jej
złagodniał, ale w jej oczach nadal widział niepokój. - Dan, proszę cię, bądź
ostrożny. Ona oczywiście może być świętą, ale równie dobrze może być jakąś
pokręconą, łasą na pieniądze dziwką. Nie będę w stanie na to patrzeć.
- To nie patrz. Jestem gotów podjąć ryzyko, bo jej wierzę, ale jeśli ma to
cię uszczęśliwić, jutro podpiszę z nią umowę o pracę - oświadczył, wracając do
kuchni i do cebuli, którą siekał, gdy Emily przybyła. - A teraz wybacz, jestem
zajęty.
- Gotowaniem dla swojej gospodyni - powiedziała tonem niedowierzania.
Kręcąc głową, zaczęła szukać w torbie kluczy. - Po prostu uważaj na siebie,
dobrze? Dużo ryzykujesz.
- A co z nią? Jest bezbronna, Em. I tak bardzo zdesperowana, że
odważyła się przyjąć pracę w domu całkowicie obcego faceta, o którym nic nie
wie. Może spojrzysz na to z jej perspektywy? Jak byś się czuła w jej sytuacji?
- Zapominasz o jednym. Byłam w takiej sytuacji.
Pokręcił głową.
- Nie, to nie to samo. Kiedy Pete zostawił cię w ciąży, miałaś przy sobie
matkę i ojca. A gdyby ich nie było? Co by się z tobą stało? Em, na litość boską,
ona nie ma nikogo. To nie jej wina.
- Poddaję się - powiedziała i rzuciła bratu zrezygnowany uśmiech. -
Tylko potem nie mów, że cię nie ostrzegałam. Do zobaczenia jutro, oczywiście
jeśli ona nie zamorduje cię we własnym łóżku. I schowaj portfel.
R S
48
Gdy zniknęła za drzwiami, Dan wyszedł do ogrodu i długo patrzył na
morze, aby się uspokoić. Woda była teraz wzburzona, niebo pociemniało
złowieszczo, a z oddali dochodziły pomruki grzmotów. Za chwilę zacznie lać.
Dzięki Bogu, że Iona nie mieszka już w tej ruderze. I nieważne, co Emily i cała
reszta myślą na ten temat.
Zerknął w stronę apartamentu gościnnego, zastanawiając się, czy ona
jeszcze śpi. Pewnie tak. Wyglądała na wyczerpaną. Poczeka, aż sama się
obudzi i przyjdzie do kuchni. Zdał sobie nagle sprawę, że nie może się tego
doczekać.
Słowa Emily dźwięczały mu w uszach, ale je zignorował, tak samo jak
ostrzeżenia Harry'ego. Harry i Emily nie poznali jej jeszcze. Nie mają pojęcia,
jaka jest. A on przecież nie zamierza się z nią wiązać.
Zaczęło padać. Potężne strugi deszczu wyginały drzewa i krzewy. Czym
prędzej ewakuował się z tarasu i dokładnie zamknął okna. Zerknął na zegarek.
Czwarta. Zaczynał być głodny. Nie zjadł lunchu, a śniadanie było przecież
skoro świt. Zaparzył herbatę, wziął kilka ciasteczek i poszedł do pracowni,
zostawiając otwarte drzwi, aby usłyszeć, gdy Iona się obudzi. Jeśli szczęście
się do niego uśmiechnie, nie potrwa to długo.
Okłamał ją!
Te wszystkie głupstwa, że potrzebuje gospodyni... Jest jednym z nich!
Jednym z deweloperów, którzy chcieli się jej pozbyć. Okłamał ją - okłamał,
oszukał, posłużył się podstępem, a jego siostra miała czelność zasugerować, że
nie można jej ufać! Jak śmiała? Jak oni wszyscy śmieli!
Zrobiło jej się niedobrze.
R S
49
Ledwie trzymając się na nogach, zgarnęła swoje pożałowania godne
rzeczy, wepchnęła je do plecaka i torby lotniczej, w której chowała wszystko,
co miało dla niej jakiekolwiek znaczenie.
Prócz dumy, która teraz legła w gruzach.
To wyglądało zbyt pięknie, by mogło być prawdziwe. Wiedziała, że
prędzej czy później rozpadnie się z hukiem.
Tak się stało, nawet szybciej, niż sobie wyobrażała. Przynajmniej
wykąpała się porządnie...
Może lepiej, że nie zdążyła jeszcze przywyknąć do luksusu. Bez
problemu wróci na stare śmiecie.
- Chodź, Pebbles! - Wzięła kotkę na ręce i uchyliła drzwi wychodzące na
podjazd. Nasłuchiwała, zanim otworzyła je szerzej i rozejrzała się przed
domem.
Zamarła, słysząc trzask otwieranych i zamykanych drzwi, a zaraz potem
czyjeś kroki w klapkach.
Przyglądała się uważnie przez szparę. Do samochodu wsiadała kobieta
ubrana w dżinsy, koszulkę i japonki. A więc to jest Emily. Trochę od niej
wyższa, może nieco starsza. Wyglądała niewinnie, ale Iona dobrze słyszała jej
słowa. Nadal dźwięczały jej w uszach, doprowadzając ją do mdłości.
Gdzie jest Dan? Usłyszała dźwięk zamykanych frontowych drzwi, a
ponieważ Emily nie obejrzała się, pomyślała, że prawdopodobnie został w
środku. Musi się pospieszyć, bo elektryczna brama za chwilę się zamknie.
Zarzuciła plecak na ramię, wymknęła się na zewnątrz, po czym pobiegła
za samochodem. Podjazd był pusty, brama już zaczynała się zamykać. Ledwie
zdążyła się prześliznąć, a potem przystanęła na chodniku i uważnie rozejrzała
się dookoła. Pusto.
Emily odjechała. Świetnie.
R S
50
Zdając sobie sprawę, że płacze, chciała wytrzeć łzy z policzków, ale
ponieważ ręce miała zajęte, bezskutecznie usiłowała zrobić to ramieniem.
Skierowała się w stronę hotelu. Nie był daleko, najwyżej kilometr. Musi dać
radę. Potem na osobności będzie mogła sobie popłakać.
Droga zabrała jej zaledwie kwadrans. Gdy wyłoniła się zza rogu, raptem
przystanęła. Robotnik zabijał deskami drzwi do dobudówki.
Krzyk protestu uwiązł jej w gardle.
Odcięto jej drogę ucieczki, zabrano kryjówkę! Chociaż miejsce było
okropne, dawało jej iluzję bezpieczeństwa. Teraz straciła nawet to.
Nie miała nic.
Jakby na domiar złego zerwał się wiatr i po chwili lodowata ulewa
przemoczyła ją do nitki.
R S
51
ROZDZIAŁ CZWARTY
Gdzie ona, na Boga, się podziewa?
Na dworze prawie ciemno, deszcz dzwoni o szyby, a ona nadal się nie
zjawia. Grzmoty i błyskawice powinny ją obudzić.
Dan zerknął na zegarek. Minęła ósma trzydzieści. Czy to możliwe, że
nadal śpi? Może spodziewa się, że ją zawoła i czeka na niego w pokoju...
Przeszedł przez hol prowadzący do apartamentu gościnnego i zapukał do
drzwi.
- Iona?
Brak odpowiedzi. Otworzył drzwi i wtedy uderzył go powiew świeżego
powietrza. Zmarszczył brwi. Dziwne. Gdy wszedł, przeciąg zamknął z
trzaskiem drzwi prowadzące na zewnątrz. Ale tarasowe okno było szeroko
otwarte i deszcz lał się do środka. Na tarasie leżała przemoczona poduszka.
Wyszedł na taras i podniósł ją, a potem zerknął na drugi taras po prawej
stronie. Tam, gdzie rozmawiał z Emily.
O Ionie.
Ogarniało go mdlące uczucie przerażenia. Jeśli ich słyszała...
Może jednak nie. Wrócił do pokoju, zasunął za sobą drzwi, znów ją
zawołał, wszedł do jej sypialni i stanął jak wryty. Pusto. Całe mieszkanie jest
puste. Torby zniknęły, koc zniknął - Iona zniknęła, a on z uczuciem okropnej
pewności wiedział dlaczego.
Jęknął i oparł się o ścianę. Musiała siedzieć na poduszce na tarasie i
słyszeć wywody Emily.
Usłyszała wszystko. I uciekła.
Och, do diabła! Wróci do tej śmierdzącej nory i nigdy już nie zechce z
nim rozmawiać.
R S
52
- Zabiję cię Emily - jęknął.
Zamknął boczne drzwi na klucz, pobiegł do domu, złapał klucze, włączył
alarm i wyszedł. Jego samochód stał na podjeździe, wskoczył do niego i
zniecierpliwiony patrzył na otwierającą się bramę.
Jak wydostała się na zewnątrz? Nie zdążył pokazać jej klawiatury, a
zresztą i tak nie znała kodu. A więc może nadal tu jest i czeka na otwarcie
bramy? A może skorzystała z wyjazdu Emily? To było dawno - do diabła,
prawie pięć godzin temu, zanim rozszalała się burza.
Nie, na pewno uciekła. Mimo to i tak przeszukał ogród.
Ani śladu.
Na wypadek, gdyby wróciła, zostawił otwartą bramę i wolno pojechał do
hotelu, po drodze rozglądając się uważnie. Gdy skręcił za róg, zatrzymał się
raptownie i zaklął pod nosem.
Drzwi do aneksu zostały zabite deskami! Z uwagi na bezpieczeństwo
Nick pewnie sprowadził tu jakiegoś robotnika od razu, gdy dowiedział się, że
jej tam nie ma.
Gdzie jej teraz szukać?
Patrzył na strugi deszczu cieknące po szybach i ogarniał go coraz
większy strach. Choć to czerwiec, musiała przemarznąć do kości. Och,
zmarznięta, zła, zdradzona i samotna...
Ach, nie jest sama. Ma kota - biedną starą kotkę, której nie chciała
zostawić.
Do diabła! Walnął dłonią w kierownicę.
Co teraz? Wściekły, że ledwie nad sobą panował, zadzwonił do Emily.
- Iona zniknęła. Musiała słyszeć naszą rozmowę. Przyjeżdżaj
natychmiast, żeby jej szukać! Żadnych cholernych wymówek! Rzuciłaś
R S
53
bezpodstawne oskarżenia wobec osoby, której nigdy nie poznałaś, i jeśli stanie
jej się krzywda, będziesz za to osobiście odpowiedzialna.
- Och, Dan, to okropne! Gdzie teraz jesteś?
- Przed hotelem. Drzwi do aneksu zostały zabite deskami. Ona nie ma
dokąd pójść, a więc może wróciła do mojego domu. Pojedź tam i rozejrzyj się
po ogrodzie. Zrobiłem to tylko pobieżnie. Zostawiłem otwartą bramę, ale dom
jest zamknięty, a więc może schroniła się gdzieś pod krzakiem lub
gdziekolwiek.
- Nie może być na dworze w taką burzę! Pogoda jest naprawdę okropna!
- Zauważyłem. Jestem pewien, że ona też, zwłaszcza że minęło pięć
godzin. Mam nadzieję, że wykaże dość rozsądku i wróci do domu. - Przesunął
dłonią po włosach. - Choć po tym, co usłyszała, to raczej mało
prawdopodobne... Tak czy inaczej, zrób to, o co cię proszę, albo wyślij
Harry'ego!
- Poczekaj! Nawet nie wiem, jak ona wygląda.
Jest piękna. Odchrząknął i powiedział tonem ostrzejszym, niż zamierzał:
- Kobieta w ciąży z plecakiem i kotem. Nie może być ich wiele. Jeśli coś
jej się stanie, może będę musiał cię zabić.
Rozłączył się i zadzwonił do Nicka.
- Wsiadaj do samochodu i zacznij szukać Iony. Zniknęła - dodał i podał
mu taki sam zwięzły opis.
- Już wychodzę - odparł Nick i telefony umilkły.
Było jej potwornie zimno.
Szczękała zębami, była przemoczona, a siedząca na jej kolanach Pebbles
dygotała. Biedne małe stworzenie było przerażone. Iona skuliła się w bramie
R S
54
po drugiej stronie hotelowego aneksu - tej samej, w której poprzedniej nocy
ukrywała się z Danielem.
Deszcz to najmniejszy kłopot, rozmyślała. Ważniejsze, co teraz zrobi?
Nie miała pieniędzy, żadnych przyjaciół w okolicy, a prawdopodobnie kilku
wrogów.
Chociażby Emily, która - mimo że jej nie znała - chyba naprawdę jej
nienawidziła. Co to ma wspólnego z Harrym i kobietą o imieniu Carmen? Nie
wszystko dosłyszała i zrozumiała. No i z Kate, kimkolwiek jest?
Podniosła wzrok, zastanawiając się, czy jest takie miejsce, gdzie mogłaby
się rozgrzać, i wtedy zauważyła samochód Daniela wolno sunący ulicą.
Wielki Boże, szuka jej! Skuliła się bardziej, by jej nie zauważył, ale na
próżno. Raptem skręcił kierownicę, zatrzymał samochód na zakręcie i
wyskoczył, pozostawiając zapalony silnik i otwarte drzwi.
Zignorował trąbienie kierowców. Podbiegł do niej i przykucnął w bramie.
Nie widziała jego twarzy, ale słyszała drżenie w jego głosie, gdy chwycił ją za
ramię i lekko potrząsnął.
- Szalałem z niepokoju!
- Puść mnie! - powiedziała dobitnie.
- Przepraszam, Iono. - Opuścił rękę, jakby nagle zdał sobie sprawę z tego,
co robi. - Proszę, wsiądź do samochodu i porozmawiaj ze mną. Pozwól, że ci
wyjaśnię.
- Nie pojadę z tobą.
- Dam ci kluczyki. Będziesz pewna, że nie ruszę. Ale proszę, pozwól mi
wyjaśnić. - Przesunął dłonią po włosach i woda pociekła strugami po jego
twarzy.
R S
55
Przyjrzała mu się dokładniej i zauważyła, że był przemoczony i prawie
tak przemarznięty jak ona. Zdała sobie sprawę, że szukał jej, nie tylko jeżdżąc
samochodem, ale również chodząc w deszczu.
Ale dlaczego?
- Co chcesz wyjaśnić? - spytała zadziwiająco spokojnym głosem. -
Dlaczego mnie okłamałeś?
- Nie kłamałem. Ja tylko nie powiedziałem ci całej prawdy.
Roześmiała się z powodu tego absurdu.
- Całej prawdy? Nie powiedziałeś mi tego, co najistotniejsze.
- Powiedziałem ci to, co istotne - odparł.
Rozległ się dźwięk klaksonu i pisk hamulców.
- Zostawiłeś otwarte drzwi - przypomniała całkiem niepotrzebnie,
ponieważ i tak się nie poruszył.
- Proszę, usiądźmy w jakiejś kawiarni i porozmawiajmy.
- Mam ze sobą kota - podkreśliła.
- Iona, proszę - powtórzył, trzęsąc się z zimna.
- Dobrze - uległa - ale wsiądę tylko do samochodu. Nigdzie nie
pojedziemy. I masz pięć minut.
Musiał przestawić auto, ponieważ tamował ruch. Skręcił na hotelowy
parking i zatrzymał się obok śmietnika, do którego wyrzucili jej stary materac.
Zgasił silnik, oddał jej kluczyki i usiadł tak, aby widzieć jej twarz.
- Nie wiem, od czego zacząć moje przeprosiny - rzekł ostrożnie, wiedząc,
że łatwo może wszystko zepsuć.
- Daj spokój z przeprosinami. Chcę znać prawdę, całą prawdę. Czy
możesz włączyć ogrzewanie?
- Musisz mi oddać kluczyki.
R S
56
Oddała mu je bez słowa. Gdy włączył ciepły nawiew, okna natychmiast
zaparowały. Poczuli niemiły zapach zgnilizny. Kotka dalej dygotała.
Biedna stara Pebbles.
Iona głaskała ją sinymi z zimna palcami.
- Pozwól mi zawieźć się do domu. Wysuszysz się i coś zjesz. Musisz
umierać z głodu, jest ci zimno, kotu też.
Gdy opuściła głowę, na Pebbles spadła jakaś kropla. Woda z jej włosów,
a może łza? Serce mu się ścisnęło.
Wyciągnął rękę, dotknął jej policzka i odwrócił ją twarzą ku sobie.
Zobaczył kolejną łzę ściekającą po jej dumnej, rozzłoszczonej twarzy.
Otarł ją palcem. Napotkał spojrzenie upartych, szarych oczu - pięknych
oczu, przypominających zachmurzone niebo - w których malowała się
ostrożność, nieufność i wyzwanie. I rozczarowanie. Nim. To bolało.
Przełknął ślinę.
- Nie musisz tam zostać. Wyjdziesz, kiedy zechcesz. Nie zrobię ci
krzywdy, Iono.
- Będziecie mnie tylko okłamywać. Ty, twoja siostra i przyjaciele.
Myślałam, że walczę z Ianem, ale przez cały czas to wy byliście moimi
prawdziwymi wrogami, i oto wygraliście. Moje gratulacje. Jakie to uczucie,
kiedy się okradło dziecko? - Odsunęła jego rękę i z furią zaczęła wycierać łzy,
które nie chciały przestać płynąć.
- My nie...
- Ależ tak! Jej się należy część spadku, Danielu, a teraz, kiedy się
wyprowadziłam, o wiele trudniej będzie uzyskać cokolwiek. Wiem, to moja
wina, że dałam się namówić na wyprowadzkę, ale byłeś taki cholernie
przekonujący. A wszystko okazało się stekiem kłamstw, sposobem, żeby się
R S
57
mnie pozbyć. Że też tak się dałam nabrać! Ale nie powinieneś zabijać drzwi.
Mogłam tam wrócić. Nadal mogę. Oderwę deski...
- To zbyt niebezpieczne - powiedział i, jakby na potwierdzenie jego słów,
wiatr zerwał z dachu kawałek blachy, który przeturlał się po parkingu i
zatrzymał na śmietniku.
Zagryzła drżące usta i akurat w momencie, gdy odwracała głowę,
zadzwonił telefon. Odebrał i nacisnął głośnik, aby mogła słyszeć, co Emily ma
do powiedzenia.
- Jakieś wiadomości?
- Jest ze mną.
- Dzięki Bogu! Wszystko z nią w porządku?
- Nie, przez ciebie.
- Och, Dan, nie chciałam, mam wyrzuty sumienia, naprawdę jest mi
bardzo przykro. To z powodu tej sprawy z Carmen... Wydawało mi się, że
dajesz się wrobić, a wiem, jacy wy mężczyźni jesteście, gdy stajecie się zbyt
opiekuńczy. Przepraszam, że wspomniałam o Kate. To było całkowicie nie na
miejscu. Posłuchaj, przyjadę, porozmawiam z nią, wyjaśnię...
- Myślę, że na dzisiaj dość już powiedziałaś.
Nastąpiła krótka chwila ciszy.
- Powiedz, że ją przepraszam, zgoda? - odezwała się Emily. - Zadzwonię
jutro.
- Zgoda. - Rozłączył się.
- Muszę zawiadomić Nicka - zwrócił się do Iony. - On też cię szuka.
- Niepokoi się, że wytoczę mu proces?
Przeczesał dłonią mokre włosy.
R S
58
- Nie. Martwi się o bezbronną młodą kobietę, która z powodu jego
działań znalazła się na ulicy podczas burzy i nie ma dokąd pójść. - Odetchnął
głęboko i rzekł łagodniejszym tonem: - Jesteśmy po twojej stronie, Iono.
- Wybacz, ale nie całkiem ci wierzę - odparła napiętym głosem, ale po
chwili znów zawrzał w niej gniew. - Jak ona śmiała, Dan? Jak ona śmiała tak
mnie oskarżyć? Nawet nie widziała mnie na oczy! Nie obchodzi mnie, że to
twoja siostra, to po prostu niewybaczalne. Za kogo ona się uważa?
Zdając sobie sprawę, że zadaje retoryczne pytania, zamknęła usta,
odwróciła głowę i zaczęła wyglądać przez okno. Co prawda ulewa przesłaniała
wszystko, ale nie chciała patrzeć na Daniela i zastanawiać się, kim naprawdę
jest...
Rozmawiał teraz z Nickiem. Zapewnił go, że Iona jest bezpieczna i
umówił się na jutro rano. Zanim wyłączył telefon, usłyszała przeprosiny Nicka.
Może to one, a może zimno oraz żałosne miauczenie Pebbles sprawiły, że
odwróciła się do Daniela, wysuwając podbródek w charakterystyczny dla
siebie sposób.
- Zgadzam się - zakomunikowała lodowatym tonem. - Ale tylko z ze
względu na kota. Pojadę do ciebie, żeby się przebrać, wysuszyć i nakarmić
Pebbles. I chcę dokładnie wiedzieć, o co wam chodzi. Dopiero potem możemy
porozmawiać o mojej pracy.
Odetchnął z ulgą i skinął głową.
- Od czego mam zacząć?
Patrzyła na niego nieufnie. Nie była pewna, czy może uwierzyć w
jakiekolwiek słowo, które wyszło z jego kłamliwych ust. Ale pokazał jej
klawiaturę oraz kombinację cyfr, która otwiera i zamyka bramę.
Dał jej również klucz do frontowych i bocznych drzwi, podał kod do
alarmu i przekazał trochę gotówki, prawie dwieście funtów, twierdząc, że to
R S
59
wszystko, co aktualnie ma przy sobie. Dał jej również kartę do bankomatu i
numer PIN.
Czy to możliwe? Takie zaufanie? Może jego siostra ma rację? Może jest
łatwowiernym frajerem? A może postąpił tak dlatego, że nawet gdyby
zaszalała z jego kartą, i tak nie dorównałoby to stratom, jakie dla ich
przedsięwzięcia niosło za sobą jej dalsze mieszkanie w hotelowym aneksie.
Ostateczny osąd jego postępków należy do przyszłości.
Zaprowadził ją do gościnnego apartamentu i, zanim wyszła spod
prysznica, otulił kotkę ciepłym ręcznikiem i nakarmił.
- Twoje rzeczy są przemoczone - oznajmił, rozpakowując jej torbę.
Wyszedł i po chwili wrócił z parą spodni od dresu, podkoszulką i puchatym
szlafrokiem kąpielowym, którym z wdzięcznością się owinęła. Czując miłe
ciepło, z Pebbles na kolanach, czekała, aż zacznie mówić.
Daniel zdążył wziąć prysznic, a potem włożył sprane dżinsy i bawełniany
sweter. Stopy w grubych skarpetach oparł o niski stolik stojący między nimi i
popatrzył jej prosto w oczy.
- Zacznij od początku - poradziła. - Czyli od chwili, gdy dowiedziałeś się,
że tam mieszkam, i uknułeś spisek.
- To żaden spisek.
- Już wiem, „rozwiązywanie problemu" - zacytowała. - Chyba coś
takiego powiedziałeś?
Zaklął cicho i potargał rękami mokre włosy, a ją aż zaswędziały palce,
aby je wyprostować i odrzucić do tyłu kosmyk, który spadł mu na czoło.
Widziałaby lepiej jego oczy. Jednak gdy uniósł głowę, zajęła się głaskaniem
kota. To było o wiele bezpieczniejsze i znacznie rozsądniejsze.
- To stało się mniej więcej dwa tygodnie po tym, jak podpisaliśmy
umowę.
R S
60
- Podpisaliście umowę? - Spojrzała na niego z przerażeniem.
- Oczywiście. Na dzień przed śmiercią Briana doszliśmy do
porozumienia. Mógł zostać w hotelu przez miesiąc po zawarciu umowy, aby
mieć czas na spłacenie długów i znalezienie nowego lokum. Ale myślę, że
dlatego nas poganiał, ponieważ zdawał sobie sprawę, że umiera, i chciał, aby
pieniądze znalazły się na jego koncie jak najszybciej.
- I umarł, zanim zdążył cokolwiek z nimi zrobić. - Myśli kotłowały jej się
w głowie. - Ale skoro zapłaciliście, gdzie one są? Ian je dostał?
- Nie sądzę. Dopóki postępowanie spadkowe się nie zakończy, sąd nie
zgodzi się na ich wydanie. Niewielką sumę mieliśmy dopłacić, gdy
nieruchomość będzie całkiem pusta i zostanie nam ostatecznie przekazana.
Nadal tego nie zrobiliśmy, ponieważ aż do dzisiaj tam mieszkałaś.
- Dopóki nie ukartowaliście mojej wyprowadzki.
Westchnął z rezygnacją.
- Niczego nie ukartowałem, a jeśli nawet, to z zupełnie innego powodu.
- Z jakiego?
- Tam było zbyt niebezpiecznie! Wczoraj w nocy nie mogłem spać,
martwiąc się o ciebie z powodu tego sufitu. Dach jest w stanie rozsypki, Iono.
To tylko kwestia czasu, kiedy się zawali. Masz dziecko, o którym powinnaś
myśleć.
Spojrzała w dół, instynktownie obejmując rękami brzuch. On ma rację,
tam było niebezpiecznie. Wczorajszej nocy, gdy w holu odpadł kawałek sufitu,
przestraszyła się, ale tydzień temu, gdy to samo stało się w jej pokoju,
konsekwencje mogły być o wiele poważniejsze. Gdyby leżała na materacu...
Na swoje szczęście była wtedy w łazience. Zadrżała.
- Dobrze się czujesz? - Przez twarz Daniela przemknął strach. - Ciepło
ci?
R S
61
- Tak - powiedziała, choć daleko jej było do dobrego samopoczucia.
- Iono, uwierz mi, naprawdę w trosce o twoje bezpieczeństwo chciałem,
żebyś się stamtąd wyniosła. Nie przeczę, że to również było nam na rękę z
innego powodu. Ale gdyby w aneksie były godziwe warunki, zostawiłbym cię
tam, a jutro rano zabrałbym cię do naszych adwokatów, aby porozmawiać o
twoim roszczeniu.
- Abyś mógł pozbyć się mnie w możliwie najkrótszym czasie?
- Aby nie oszukał cię ktoś, kto odwiedził chorego ojca dopiero na łożu
śmierci - wyjaśnił.
Czy może mu wierzyć?
Westchnęła. W gruncie rzeczy nie ma wyboru. Poza tym była już bardzo
zmęczona walką.
- Gdybym wiedziała, że podpisaliście umowę, że wszelkie moje działania
niczego tu nie zmienią, nie siedziałabym tyle czasu w tym okropnym miejscu -
stwierdziła posępnie. - Właściwie dlaczego mnie po prostu nie wyrzuciliście?
Ku jej zaskoczeniu zaśmiał się cicho.
- Próbowaliśmy - podkreślił. - Ale trudno nam było cię wyrzucić, a do
tego dochodziła kwestia twojego bezpieczeństwa i naszej publicznej
wiarygodności - wyjaśnił. - Zamierzaliśmy przedyskutować cały problem na
jutrzejszym spotkaniu z prawnikami.
- To dlaczego zaproponowałeś mi pracę? To znaczy, jeżeli wasi prawnicy
lada dzień mieli wyciągać ciężką amunicję; dlaczego na to nie poczekałeś?
Zakłopotany odwrócił na moment wzrok.
- Ponieważ zobaczyłem, że jesteś w ciąży.
- I co z tego?
Wyglądał na zaszokowanego.
R S
62
- To jest różnica. Ogromna. Moja siostra, będąc w ciąży, znalazła się w
podobnej sytuacji, i wróciła wtedy do domu rodziców. Była trochę starsza od
ciebie, miała małą córeczkę i następne dziecko w drodze, ale i rodzinę, na
której mogła się wesprzeć. Ty nie masz nikogo. Nie mogłem tak po prostu
wyrzucić cię na ulicę. Uważałem, że nie przyjmiesz jałmużny, a poza tym
naprawdę potrzebuję kogoś, kto zajmie się tym domem. Nie brak tutaj miejsca.
Temu nie mogła zaprzeczyć. Ale w sposobie, w jaki unikał jej wzroku,
było coś, co dawało do myślenia. Coś przed nią ukrywał, a przynajmniej nie
chciał się tym z nią podzielić. Czyżby chodziło o Kate? Teraz to nieważne.
Wróci do tego później.
- Skąd się o mnie dowiedziałeś?
- Powiedziano nam, że mamy dzikiego lokatora, kogoś, kto pracował w
hotelu i wysuwa jakieś niedorzeczne roszczenia w stosunku do tej
nieruchomości. Jednocześnie obiecano nam, że w ciągu miesiąca się
wyprowadzisz. Tymczasem termin minął, a ty nadal tam tkwiłaś.
- To Ian powiedział ci, że nie mam podstaw do roszczeń?
- Tak. A może to byli jego prawnicy, chociaż nie mam pojęcia, jak mogli
wyrokować, nie znając testamentu.
- Nawet bez testamentu mogę wysuwać roszczenia w imieniu dziecka.
Istnieje stare prawo dotyczące dzieci nienarodzonych, będących w łonie matki.
Skinął głową ze zrozumieniem, a ona spojrzała mu badawczo w oczy.
Naprawdę dziwne. Czyżby to sprawdził?
- Ale zanim cokolwiek będę mogła zrobić, najpierw muszę udowodnić
ojcostwo Jamiego.
- Czy są w tej kwestii jakieś wątpliwości?
Popatrzyła na niego ze złością, a on podniósł ręce.
- Tylko pytam, Iono.
R S
63
- Czyżby brak zaufania był u was cechą rodzinną? - I dodała już
łagodniejszym tonem: - Ona jest córką Jamiego. Nie ma żadnych wątpliwości.
To nie ja potrzebuję dowodu, Dan, tylko sąd. Jeśli Ian dostanie te pieniądze,
zanim ona się urodzi...
- Mówiłem już, że ich nie dostanie. Jeśli złożysz zastrzeżenie, spadek nie
zostanie przekazany, dopóki nie zapadnie wyrok. Jutro nasi prawnicy omówią
z tobą tę sprawę i rozpoczną działania, oczywiście, jeśli zechcesz z nimi
współpracować.
Pozostawił jej wolny wybór, ale w zasadzie decyzja była jasna. Może
wrócić na ulicę, zdać się na łaskę lokalnej opieki społecznej i próbować
walczyć bez funduszy - albo może pozostać tutaj, w tym pięknym spokojnym
domu, z mężczyzną, który pomimo jej obaw oraz faktu, że absolutnie nie ma
powodu, aby jej ufać, jest dla niej niezwykle miły, zapewnia jej
bezpieczeństwo i chce jej pomóc w batalii prawnej.
Tak, bezpieczeństwo. Właśnie to jej zapewnił. Jej, jej kotu, a przede
wszystkim - jej córce.
- Iono?
Napotkała jego spojrzenie - nieśmiałe, pełne troski i spróbowała się
uśmiechnąć.
- Przepraszam. Być może źle cię oceniłam. Powinnam przynajmniej
wątpliwości rozstrzygnąć na twoją korzyść.
Wykrzywił twarz w smutnym uśmiechu. A potem uśmiech zgasł.
- Czy potrafisz mi wybaczyć? Nam wybaczyć? I czy zostaniesz?
Zastanowiła się. Musi upłynąć trochę czasu, zanim to się stanie. I dużo,
dużo więcej, zanim przebaczy Emily.
- Wspomniałeś o umowie o pracę - przypomniała. - Uważam, że to dobry
pomysł. Nie chcę, aby ktokolwiek szerzył jakieś insynuacje.
R S
64
- Załatwimy to jutro.
- I chyba wspomniałeś coś o kolacji? - dodała, a wtedy na jego zasępionej
twarzy pojawił się uśmiech, który ogrzał jej zbolałe serce.
- Przygotowałem kurczaka. Jest w piekarniku.
Jej twarz również pojaśniała.
- Od tego zacznijmy. O resztę będziemy się martwić jutro.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Dotrwali jakoś do rana. Iona ponownie nie uciekła, a Daniel nie spędził
bezsennej nocy.
Rozważał włączenie na noc alarmu, ale ostatecznie zrezygnował. Nie
chciał, aby poczuła się jak w pułapce. Musi jej zaufać.
Powiedziała, że zostanie. I dotrzymała słowa.
Gdy wstał z łóżka, zobaczył ją stojącą nieruchomo na końcu ogrodu,
otuloną w jego szlafrok i wpatrzoną w spokojne morze. Poczuł, jak w jego
sercu narasta uczucie, którego nie chciał na razie analizować.
Nacisnął guzik, aby zaciemnić okna, czego zazwyczaj nie robił, wziął
prysznic, ubrał się, po czym zszedł na dół i nastawił czajnik. Widział, że Iona
nadal tam stoi z twarzą lekko uniesioną ku niebu, jakby napawając się
widokiem. Gdy rozsunął drzwi i wyszedł na taras, odwróciła się i uśmiechnęła
pokazując włosy rozświetlone promieniami słońca.
- Dzień dobry - zawołał.
Zaczęła iść w stronę domu, boso po mokrej trawie.
- Dzień dobry. Napawałam się morskim powietrzem.
- Wnioskuję więc, że zostaniesz tu na trochę. - Nie mógł powstrzymać
uśmiechu.
R S
65
- Zaryzykuję. Chociażby dla tego widoku. Jest piękny.
- Dobrze spałaś?
Skinęła głową.
- Byłam bardzo zmęczona. - Nie powiedziała nic więcej, ale w jej oczach
dostrzegł rezerwę, której przedtem nie widział, i to go zasmuciło. - Czy ogród
jest cały ogrodzony? - spytała po chwili.
- Całkowicie.
- Czy Pebbles będzie mogła się stąd wydostać, gdy ją wypuszczę do
ogrodu?
- Tylko gdy brama będzie otwarta, a zwykle nie jest. A jeśli wypuścisz ją
do tylnego ogrodu, nie będzie mogła przejść na front. Zakładam, że nie może
się już wspinać? Obok garażu jest mur, w którym znajduje się furtka i kolejny
mur z drugiej strony, tak że nie będzie mogła wydostać się na plażę, jeśli furtki
będą zamknięte.
- Świetnie. Będzie zachwycona ogrodem - rzekła Iona z uśmiechem. -
Często kładła się na dachu i obserwowała ptaki. Chyba już nie jest w stanie
niczego upolować, ale uwielbia im się przyglądać. - Uśmiechnęła się szerzej i
weszła do środka, zostawiając na tarasie ślady mokrych stóp.
Pojawiła się po chwili z Pebbles na ramieniu. Kotka rozglądała się
niespokojnie, gotowa w każdej chwili czmychnąć.
- Kawa czy herbata?
- Herbata, ale czy to nie ja powinnam ją podać? - Rzuciła mu zdumione
spojrzenie.
- Jeśli podejmiesz tę pracę.
Zapadło milczenie, które wydawało się ciągnąć w nieskończoność. Już
myślał, że wszystko popsuł, ale w końcu Iona uśmiechnęła się.
- Zaparzę herbatę - powiedziała.
R S
66
Nie zdając sobie sprawy, że wstrzymuje oddech, odetchnął głęboko i
odwzajemnił uśmiech.
- Lepiej popilnuj kota. Nie jestem pewien, czy podawanie porannej
herbaty będzie na liście twoich obowiązków - zauważył.
Wrócił do domu, nucąc radośnie pod nosem. Nie zastanawiał się,
dlaczego nagle poczuł się szczęśliwy.
- O której jesteśmy umówieni z prawnikami?
- O dziesiątej.
Spojrzała na zegar i zagryzła wargę.
- Wszystkie moje ubrania śmierdzą. Miałam zamiar wczoraj je uprać, ale
było tyle zamieszania...
- Masz jakieś ubrania na ciążę?
- Tylko dresy i rozciągnięte koszulki. Nic przyzwoitego. W dżinsy już się
nie mieszczę, ale to i tak najlepsze, co mam. Przynajmniej uprałam je wczoraj
wieczorem.
Zmarszczył brwi i przesunął po niej taksującym wzrokiem. Poczuła się
trochę nieswojo; nadal miała na sobie jego duży kąpielowy szlafrok, spod
którego wystawały bose stopy. Owinęła się nim mocniej.
- Mogę zapytać Emily, czy czegoś nie ma.
Przełknęła ślinę i podniosła wyżej głowę.
- Nie zawracaj sobie głowy. Włożę dżinsy.
- Zaraz po spotkaniu pójdziemy coś ci kupić, zgoda?
- Pasuje jak ulał do obrazu przebiegłej naciągaczki - bąknęła pod nosem.
- Bzdury - zaprotestował. - Potraktuj to jako strój służbowy. - Widząc
wyraz jej twarzy, zaśmiał się. - Oczywiście nie ubiorę cię w biały fartuszek, ale
potrzebujesz porządnych ubrań, jeśli masz mi pomóc w przyjmowaniu gości. A
poza tym niech to będzie rekompensata za ten sufit.
R S
67
Logiczne. I jakże sprytne z jego strony. Ogarnął ją strach na wieść o
przyjmowaniu gości. Na przykład kogo...? Oby tylko nie jego siostrę.
- Musimy się już zbierać. Wystarczy ci pół godziny?
Niemal wybuchnęła śmiechem. Zajmie jej to dwie minuty albo kilka dni,
jeśli miałaby to zrobić właściwie; fryzjer, nowe ubrania, makijaż - lista była
coraz dłuższa, ale pozostawiała to na później. Wszystko zostawiała na później.
- Pół godziny to aż nadto - zapewniła i wykorzystała ten czas na włożenie
rzeczy do pralki.
Gdy weszli do kancelarii, dwóch mężczyzn wstało na ich powitanie.
Domyśliła się, że to Harry i Nick. Znała twarz Harry'ego z telewizyjnych
korespondencji z różnych stron świata, ale i Nick wydawał jej się znajomy.
Przypomniała sobie, że przed śmiercią Briana widywała go w hotelu.
Mieli poważne miny i chyba w jej obecności czuli się trochę niezręcznie,
szczególnie Harry, ponieważ to jego żona zdenerwowała ją wczoraj
wieczorem.
Iona odłożyła na bok urazy i podeszła do nich z wyciągniętą ręką.
- Jestem Iona Lockwood. - Patrzyła Harry'emu w oczy.
Uścisnął jej dłoń.
- Harry Kavenagh. Emily prosiła, żebym cię przeprosił w jej imieniu.
Zmusiła się do uśmiechu. Była prawie pewna, że Emily nic takiego nie
powiedziała, ale doceniła jego gest. Chociaż wczoraj Emily przepraszała przez
telefon i nawet chciała przyjechać...
- Nick Barron - przedstawił się drugi mężczyzna i z uśmiechem uścisnął
jej rękę. - Poznaję panią. Pracowała pani w recepcji, kiedy poznałem Briana
Dawesa.
R S
68
- W recepcji i nie tylko. Jestem wszechstronna. Ale mówmy sobie po
imieniu.
Atmosfera nieco się rozładowała. Zostali poproszeni do gabinetu.
Prawnicy z zainteresowaniem wysłuchali jej historii.
- Twierdzi pani, że nie ma śladu testamentu, panno Lockwood?
- Ian go nie znalazł, a ja nie mam pojęcia, gdzie Brian mógł go schować.
- Czy Brian miał swojego prawnika?
- Był ktoś taki... Chyba nazywał się Barry Edwards. On może coś
wiedzieć. Brian był bardzo skryty.
- Znam Barry'ego Edwardsa. Pracowaliśmy z nim. Jestem pewien, że
gdyby miał testament, wspomniałby o tym, gdy rozmawialiśmy z nim o pani
roszczeniu do nieruchomości. Porozmawiam z nim jeszcze raz. Rozumiem, że
wyprowadziła się pani z hotelu i zostawiła pustą nieruchomość moim
klientom?
- Tam nie było bezpiecznie.
- Zdecydowanie nie. Wczorajszej w nocy znów odpadł kawałek sufitu -
wtrącił Nick. - Byłem tam dziś rano. Na materacu leżały tony gruzu. Dan
wydostał cię stamtąd w ostatniej chwili.
- Do diabła! - Dan przymknął oczy. - Naprawdę?
- Naprawdę. Rozebraliśmy go do końca, żeby uniknąć nieszczęścia.
Utkwiła wzrok w twarzy Dana i instynktownie oparła dłonie na brzuchu.
Dan wyciągnął rękę, lekko dotykając jej ramienia. Prawnik odchrząknął.
- Myślę, że wysłuchamy teraz informacji na temat pani roszczenia.
- Chyba nie jesteśmy tu wszyscy potrzebni? - Dan spojrzał znacząco na
swoich wspólników.
Obydwaj pokręcili głowami.
- Czy panowie mają coś jeszcze do dodania? - spytał prawnik.
R S
69
- Chciałbym zawrzeć umowę o pracę z Ioną - oświadczył Dan. - Chcę, by
uzyskała wszelkie prawa pracownicze.
- Dobrze. Napiszę umowę i dam panu do podpisu. To wszystko?
- Tak myślę - odparł Dan, a inni przytaknęli. - Pójdziemy teraz do hotelu.
Iono, dołącz do nas, gdy skończycie. Będziemy w biurze.
- Jest miła.
Dan przewrócił oczami.
- Mówiłem, że jest miła.
- I wykształcona, mówi ładnym językiem...
Dan westchnął.
- Em obawiała się jakiejś sprytnej naciągaczki, która leci na twoje
pieniądze.
- I na pieniądze Dawesa - dorzucił Dan. - Chyba użyła określenia
„przebiegły rekin".
- No tak, musi ją poznać. - Harry miał nietęgą minę.
- Nie jestem pewien, czy Iona się na to zgodzi i, szczerze mówiąc, nie
będę jej za to winić.
- Muszę przyznać - wtrącił Nick, gdy skręcali za róg i wchodzili na
hotelowy parking - że robi dobre wrażenie. Była fantastyczna, gdy tu
pracowała - dodał. - Prawdziwy skarb. Podejrzewam, że bez niej hotel upadłby
dużo wcześniej, ponieważ Brian od dawna miał kłopoty ze zdrowiem.
Rozpocząłem z nim negocjacje przed powrotem jego syna z Tajlandii i już
wtedy był gotów sprzedać hotel. Myślę, że trzymał go tylko na wypadek,
gdyby jeden z synów zmienił zdanie. Gdybym wiedział, że to ona jest naszą
dziką lokatorką, porozmawiałbym z nią i załatwilibyśmy to dużo wcześniej.
- Teraz już ją znamy i postaramy się jej pomóc - powiedział Harry.
R S
70
- Możesz zacząć od przekonania mojej siostry, że nie jest przebiegłym
rekinem - zauważył Dan sarkastycznie.
Czuła się dziwnie, gdy weszła do hotelu i znów znalazła się w głównym
holu. Wszystko było niby znajome, a jednak już inne. Wykładzina oraz inne
elementy wyposażenia, prócz kontuaru recepcji, zniknęły. Pozostała sama
skorupa, w której odbijało się echem brzęczenie wiertarek, stukotanie
młotków, jakaś muzyka dochodząca z radia i czyjeś fałszywe podśpiewywanie.
Przymknęła oczy. Zobaczyła uśmiechniętego Briana, stojącego za
podniszczoną recepcyjną ladą z mosiężnym dzwonkiem, i ogarnęła ją fala żalu.
Zacisnęła powieki. Otworzyła je dopiero wtedy, gdy odzyskała kontrolę nad
sobą. Biedna stara recepcja. Nosiła ślady stupięćdziesięcioletniej historii
hotelu. Z czułością przesunęła dłonią po blacie. Gdy ją podniosła, pokryta była
kurzem.
Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Przełknęła ślinę, a gdy się odwróciła, zobaczyła obserwującego ją Dana.
- Nie byłam tu od pogrzebu. Trochę się zmieniło.
- Dopiero się zmieni. Musi się z tym pogodzić.
- Co planujecie? Chcecie wszystko wyburzyć i zbudować coś
nowoczesnego?
- Nie. Odnowimy hotel. Stworzymy w nim ośrodek spa z basenem i
sauną. W okolicy nie ma nic podobnego. Chodź do biura, poznasz George'a
Cauldwella, ojca Georgie. Jest naszym głównym inżynierem. Pokażę ci plany,
a potem pójdziemy po zakupy. Jak wypadła rozmowa z prawnikiem?
- Doskonale. Rozpocznie działania. Dzięki, że zostawiłeś nas samych, i
dzięki, że pozwoliłeś mi skorzystać z jego usług - dodała cicho. - Nie wiem,
R S
71
czy cokolwiek wygram, ale przynajmniej będę wiedzieć, że zrobiłam wszystko,
co mogłam.
- Nie ma za co.
Jego ciepły uśmiech był jak balsam dla jej serca.
Gdy weszli do biura, Nick właśnie skończył rozmawiać przez telefon.
- Georgie z dziewczynkami jest już w drodze - oznajmił - Wpadnie tu. -
Zwrócił się do Iony. - Ma dla ciebie trochę rzeczy.
- Dla mnie?
- Ubrania na ciążę. Powiedziała, że nie ma sensu kupować niczego na tak
krótki czas, gdy ona ma mnóstwo ciuchów. Zaraz je tu podrzuci.
Do diabła! Dan nie był pewien, czy Iona się zgodzi. Przecież odrzuciła
jego propozycję, aby poprosić o to Emily.
- To bardzo miło z waszej strony. - Iona była wyraźnie wdzięczna. -
Dziękuję. Pożyczę kilka rzeczy, dopóki nie kupię własnych.
Pożyczy, i to na krótko. Wyciąga dłoń po gałązkę oliwną? Była ostrożna
wobec nich wszystkich i nie mógł jej za to winić. Interesujące. Odkrywał
kolejne oblicze kobiety, która zaczynała coraz bardziej go intrygować.
Iona została przedstawiona George'owi, następnie obejrzała plany
kompleksu spa i wreszcie dostała ogromną torbę od Georgie. Nie zdążyła jej
nawet poznać, ponieważ Georgie nie weszła do środka. Szkoda.
Jakiś czas później w swoim małym apartamencie z przejęciem
przebierała w górze ciuchów na swoim łóżku. Były tam klasyczne lniane
spodnie, miękkie dżersejowe sukienki, sprane dżinsy i wystrzałowe dżinsowe
szorty, podkoszulki i bluza na suwak - wszystko starannie złożone i pachnące.
Przycisnęła nos do dżersejowej sukienki i odetchnęła głęboko. Po
zapleśniałych wilgotnych rzeczach, które nosiła, była to prawdziwa rozkosz.
R S
72
Zarówno sukienka, jak i spodnie miały piękny krój, a bluzki wyglądały
na praktyczne. Był tu również stanik. Nie delikatny bawełniany staniczek, ale
ładny solidny biustonosz ze sporymi miseczkami. Początkowo myślała, że nie
będzie pasował, ale gdy go przymierzyła, okazało się, że leży doskonale. W
dodatku dawno już nie czuła się w niczym tak seksy. Zadziwiające.
Włożyła czarne lniane spodnie, luźną koszulową bluzkę oraz kamizelkę i
popatrzyła na swoje odbicie w lustrze. Wielkie nieba! Wygląda naprawdę
nieźle. Nie. Lepiej. Wygląda jak ktoś, kto może pokazać się w towarzystwie.
Na wspomnienie ostatnich miesięcy znów łzy napłynęły jej do oczu.
Wzięła do ręki dżersejową sukienkę. Jest olśniewająca. Miękka,
opływająca ciało i elegancka. Spojrzała na metkę. Nie pochodziła z taniego
sieciowego sklepu.
Gdy wyjmowała parę płaskich sandałów, z torby wypadła kartka.
Mam nadzieję, że część tych rzeczy Ci się przyda. Przykro mi, że ostatnie
tygodnie były dla ciebie takie trudne. Zadzwoń, gdy obejrzysz ubrania,
wypijemy razem kawę i przejrzymy resztę. Nie warto kupować, mam tego
mnóstwo!
Georgie.
Z trudem przełknęła ślinę i ciężko usiadła na łóżku. Kawa z koleżanką!
Nie była na niej od wieków. Nawet nie pamiętała, kiedy zdarzyło się to po raz
ostatni.
Rozległo się pukanie do drzwi.
- Iono? Wszystko dobrze?
- Doskonale. - Zamrugała powiekami, aby ukryć łzy. Podeszła do drzwi,
otworzyła je i wróciła do sypialni. - Dostałam piękne rzeczy. To naprawdę
R S
73
miło ze strony Georgie. Zaprosiła mnie na kawę. Co o tym sądzisz? Powinnam
pójść? I co mam włożyć? Ty ją znasz. Oczywiście nie tę sukienkę, jest zbyt
wytworna...
Gdy odwróciła się do niego, zdała sobie sprawę, że przygląda jej się tak,
jakby popełniła jakąś straszną gafę. Jej świeżo odbudowana pewność siebie
zaczęła się rozpadać.
- Może jednak powinnam włożyć dżinsy...
- Nie! Wyglądasz cudownie. Pięknie. Przepraszam, zaskoczyłaś mnie.
Coś takiego! Wyglądasz... - Urwał i długo patrzył na nią płonącym wzrokiem,
a potem pospiesznie odwrócił oczy. - Muszę wracać do hotelu. Coś mi wypad-
ło. Mogę podrzucić cię do Georgie, ale muszę zaraz wyjść, I włóż coś
zwyczajnego... Dżinsy lub coś takiego. Georgie nie stroi się, kiedy siedzi w
domu z dziećmi.
Wyszedł tak gwałtownie, jakby w pokoju wybuchł pożar. Dlaczego?
Spojrzała w lustro i zrozumiała. Sukienka miała głębokie wycięcie w
serek, a nowy, podtrzymujący biust stanik sprawił, że odsłaniała trochę za dużo
dekoltu. I pomimo wystającego brzucha podkreślała jej talię. Wyglądała...
seksownie?
Wielkie nieba!
Drżącymi rękami zdjęła sukienkę, włożyła dżinsy i ładną bluzeczkę. Od
razu poczuła się lepiej. Wyjdzie do Daniela i będzie udawać, że nic się nie
stało.
A właściwie, co się stało?
Cokolwiek to było, doznała dziwnego wewnętrznego poruszenia i nie
zamierzała dopuścić, aby to się powtórzyło.
Po prostu pięknie.
R S
74
Tak właśnie wyglądała w tej sukience. Pięknie, seksownie i bardzo
kobieco, z włosami do ramion, tak miękkimi i lśniącymi, że miał ochotę
przeczesywać je palcami. Wyszedł do ogrodu i głęboko wciągnął powietrze.
Delikatnie wziął na ręce wylegującą się na słońcu Pebbles i wniósł ją do
środka.
Iona pojawiła się w drzwiach. Zebrała włosy do tyłu i upięła w luźny
koczek. Przebrała się w dżinsy i różową podkoszulkę, w których wyglądała
równie wspaniale. Na jej widok z trudem przełknął ślinę. Dostrzegł w jej
oczach wyraz nieufności, więc uśmiechnął się, mając nadzieję, że wypadnie
przekonująco.
- Gotowa?
- Możemy wyjść.
Starał się jej zbytnio nie przyglądać.
- Dzwoniłem do Georgie, jest w domu. Zaprasza cię na lunch.
Bawiła się wspaniale.
Georgie otworzyła drzwi z dzieckiem na biodrze i z zapraszającym
uśmiechem wciągnęła ją do środka.
- Cześć, miło cię poznać - powiedziała, po czym omiotła ją wzrokiem. -
Och, doskonale leżą! Jakże się cieszę.
- Bardzo dziękuję. To zadziwiające, że coś w ogóle pasuje na mój brzuch!
Naprawdę jestem wdzięczna.
- Nie ma za co. Iona, to jest Lucie. Przywitaj się, Lucie. Wejdź. Maya
rysuje przy kuchennym stole, a chłopcy są jeszcze w szkole - dodała,
prowadząc ją do kuchni.
R S
75
Dwuletnia dziewczynka podniosła wzrok znad stołu uśmiechnęła się
szeroko i po chwili, gdy Iona podziwiała rysunek, zaproponowała jej coś do
picia.
- Chcesz soku? - powiedziała Maya, zsuwając się z krzesła i kierując się
do lodówki.
Zanim zdążyła upuścić karton, Georgie wyjęła go jej z rąk, po czym
nalała sok i podała szklankę Ionie.
- Wyglądasz uroczo w tej bluzce. Nick powiedział, że masz mniej więcej
ten sam rozmiar co ja, ale nie bardzo mu wierzyłam. Mężczyźni nie są zbyt
spostrzegawczy w tych sprawach. Czy reszta ci się przyda?
- To piękne rzeczy - odpowiedziała szczerze Iona. - Sądzę, że tak. Jeszcze
wszystkiego nie zdążyłam przejrzeć. Przymierzyłam tę czarną sukienkę, taką
zawijaną...
- Och tę. Nick zawsze ją uwielbiał. Jest bardzo wygodna na ciążę. Mam
jeszcze kilka podobnych, ale nie wiedziałam jak lubisz się ubierać, bardziej
kobieco czy raczej praktycznie.
Kobieco? Nigdy w życiu nie czuła się kobieco. Ale teraz nabrała ochoty,
by spróbować.
Chociaż sądząc po minie Daniela, gdy zobaczył ją w sukience, może nie
jest to najlepszy pomysł.
- Wyjdźmy do ogrodu. Zrobimy sobie piknik. Co wy na to, dziewczynki?
Zjemy lunch na dworze, a potem - zwróciła się znów do Iony - przejrzymy
inne ubrania.
Georgie była urocza. Inteligentna, pełna radości życia, podobnie jak jej
córeczki. Gdy skończyły jeść, Georgie położyła dziewczynki na popołudniową
drzemkę i zaprowadziła Ionę do garderoby.
R S
76
- Wieczorem poznasz moich chłopców - powiedziała w pewnej chwili. -
Pomyślałam, że skoro mężczyźni są zajęci przez cały dzień, możesz pojechać
ze mną do szkoły, a potem wrócimy tu i zjemy rodzinną kolację.
Rodzinną kolację? Razem z Emily?
Iona nie była jeszcze gotowa ani na to, ani na widok sympatycznych
matek pod szkolną bramą.
- Naprawdę powinnam już wracać - powiedziała z pewnym żalem. - W
końcu mam obowiązki jako gospodyni Daniela. Muszę na siebie zarobić -
dodała z kwaśnym uśmiechem. - Ale dziękuję za zaproszenie.
- Naprawdę cieszę się, że się poznałyśmy. - Georgie, podając jej torbę z
ubraniami, zawahała się. - Wiesz, Emily to urocza osoba. Wiem, że wczoraj
zachowała się nieodpowiednio, ale ona bardzo kocha Dana i martwi się o
niego. Nie wiemy, co Kate mu zrobiła, bo on nie chce o tym mówić. Wyglądali
na szczęśliwą parę, a tu nagle Dan wrócił z Nowego Jorku i zaczął budować
dom. Cóż, to nie moja sprawa, on sam być może o tym opowie, ale Emily
martwi się, że przeżyje kolejny zawód.
- Georgie, ja jestem tylko jego gospodynią - zapewniła Iona, ale Georgie
roześmiała się cicho.
- Naprawdę? - Georgie roześmiała się z niedowierzaniem. - Tylko jego
gospodynią? Pożyjemy, zobaczymy.
- Naprawdę. Nie chcę się wiązać, on chyba też.
Ale Georgie nadal się uśmiechała.
- Zobaczymy - powtórzyła, po czym, ku zaskoczeniu Iony, pochyliła się i
ją uściskała. - Uważaj na siebie. I zadzwoń jeśli będziesz czegoś potrzebować.
Odwiozłabym cię do domu, ale dziewczynki...
- Dziękuję za wszystko. Mam niedaleko. Jest piękna pogoda. Chętnie się
przejdę.
R S
77
Spacer da jej czas na uporządkowanie myśli, szczególnie tej jednej
uporczywej - jak to by było, gdyby związała się z Danielem Hamiltonem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Jaki miałaś dzień?
Iona uśmiechnęła się.
- Cudowny, ale męczący. Georgie jest wspaniała, ale kazała mi
przymierzyć mnóstwo ubrań, a dzieci są takie rozbrykane. Nie jestem do tego
przyzwyczajona. A potem poszłam po zakupy.
- Poszłaś?
- Szczerze mówiąc, nie miałam wyboru. Zajrzałam do zamrażalnika, ale
był jeszcze bardziej pusty niż lodówka. Poszłam więc do miasta, żeby kupić
coś na kolację.
- Powinnaś do mnie zadzwonić.
- Nie mam telefonu.
- Tu przecież jest telefon.
- Ale nie znam numeru twojej komórki.
Westchnął i przejechał ręką po włosach, pozostawiając je zmysłowo
rozwichrzone. Och, Boże. Znów. Potem posłał jej zatroskane spojrzenie.
- Możesz prowadzić? - Patrzył na nią z troską.
Oderwała wzrok od jego fantazyjnej fryzury i uśmiechnęła się.
- Pytasz, czy potrafię, czy mi wolno? Jeśli chodzi o pierwsze, tak potrafię,
jeśli zaś o drugie - nie, nie mam brytyjskiego prawa jazdy.
- Och, szkoda.
- Dlaczego? Masz zapasowe bmw pod ręką?
Zaśmiał się.
R S
78
- Nie. Ale mam w garażu ślicznego starego TR6, którego od czasu do
czasu wyprowadzam. Mógłbym nim pojeździć, a tobie pożyczyć bmw.
- Dlaczego nie triumpha?
- Przykro mi, ale to moje ukochane dziecko. Nawet ojcu go nie
pożyczam, choć jest policjantem. - Zerknął w stronę kuchni. - Co kupiłaś?
Zacznę gotować.
- Ty? Przecież to mój obowiązek...
- Dziś ja gotuję - rzekł stanowczo.
- Gotowałeś wczoraj - przypomniała, marszcząc brwi. - Przygotowywanie
posiłków powinno należeć do mnie.
- W porządku, pójdę na kompromis. Pozwolę ci siedzieć przy stole i
dyrygować. Jesteś kobietą, więc to zajęcie w sam raz dla ciebie.
Zaśmiała się i potrząsnęła głową.
- Nigdy tego nie robię.
- Och, nie krępuj się. Z pewnością na tym się skończy. Emily zawsze
mnie instruuje... - Westchnął i spojrzał na nią ze skruchą. - Przepraszam. Nie
chciałem o niej wspominać.
Iona zdobyła się na uśmiech.
- Dan, ona nie zniknie. Muszę nauczyć się żyć z jej opinią o sobie.
- Ona nie ma o tobie opinii. Ma opinię o fikcyjnej kobiecie, której nigdy
nie spotkała. Ale niebawem się poznacie. Krąży tu przez cały czas. Jest
projektantem krajobrazu i zajmuje się moim ogrodem. Zapewne spotkasz ją
rano i - jeśli to może być jakimś pocieszeniem - będzie jej trudniej niż tobie.
- Poradzę sobie - powiedziała, a potem zmieniła temat. - Co powiesz o
makaronie z ogonkami langusty w świeżym sosie pomidorowo-śmietanowym z
odrobiną chili, i sałacie na przystawkę?
Zamrugał oczami.
R S
79
- Potrafisz to ugotować?
- Nie - rzekła radośnie. - Przecież ty masz gotować. A jeśli będziesz
grzeczny, powiem ci, jak to zrobić.
- Jestem bardzo grzeczny - mruknął.
Powietrze nagle stało się tak gęste, że ledwie wciągała je w płuca. Przez
chwilę, z trudem oddychając, patrzyli na siebie. Ochłonął pierwszy i odwrócił
się, by przeszukać lodówkę, podczas gdy ona powoli przyzwyczajała płuca do
normalnego rytmu.
Czyżby z nią flirtował? Naprawdę? Mimo że jest tylko jego gospodynią?
Ale w jej głowie jak echo dźwięczały słowa Georgie:
„Tylko jego gospodynią? Pożyjemy, zobaczymy".
Dlaczego to powiedział?
Musiał oszaleć. Ona jest w ciąży, w żałobie po Jamiem, a on nie jest
zainteresowany następnym związkiem, zwłaszcza obciążonym tak wieloma
zobowiązaniami.
Dlaczego więc, do licha, z nią flirtuje?
Czy dlatego, że jest zabawna i fascynująca, i lubi to samo co on? Dlatego,
że się z nim przekomarza? Dlatego, że jest piękna? Była otwarta i
przyjacielska, gdy pierwszy raz ją zobaczył, trochę nieufna, to naturalne, ale w
gruncie rzeczy otwarta, i zaczyna otwierać się przed nim znów. Zdał sobie
sprawę, że tego właśnie chciał - spędzać z nią czas, poznać ją, dowiedzieć się o
niej jak najwięcej.
A jeśli Emily ma rację?
Nie. Nie ma racji. Ale to jeszcze nie oznacza, że powinien się w to
angażować. Nawet jeśli jest najbardziej seksowną kobietą, jaką spotkał od lat.
Zatrzymał się z ręką na drzwiach lodówki i gapił się w jej wnętrze
zakłopotany.
R S
80
Seksowna? W siódmym miesiącu ciąży i seksowna? Naprawdę? Och,
Boże, jego ciało mu to mówiło. Bardzo, bardzo seksowna. Nie było w niej nic
banalnego, powierzchownego, żadnego wyuzdania, ale głęboka, naturalna
zmysłowość przyrodzona kobietom od wieków. Należy do tych kobiet, które
nawet gdy tracą urodę, kiedy starzeją się i siwieją, nadal emanują pierwotną,
niemal duchową zmysłowością, która powala na kolana.
Do licha, jaka szkoda, że on nie będzie mógł się tym cieszyć. Nie czas ani
miejsce.
- A więc - powiedział, odrywając się od drzwi lodówki i prostując plecy -
czego szukam?
Znał się na gotowaniu.
Zwodził ją, że nie potrafi gotować, ale faktycznie potrafił, i to jak.
Przynajmniej według przepisów. Przyznał, że nie próbował tego dania
przedtem, ale to jeszcze nie oznacza, że nie umie go przyrządzić. Kurczak,
którego zrobił wczoraj wieczorem, był znakomity.
Być może nie lubił gotowania dla samego siebie. To można zrozumieć.
Kolacja była wspaniała. Usiedli przy stole, przodem do morza, i
rozmawiali.
Daniel opowiadał, jak znalazł działkę i wybudował dom, i jakie ma plany
w stosunku do ogrodu.
- Potrzebuję czegoś prostego... Nie było tu prawie nic, kiedy kupiłem tę
działkę. Zaledwie kilka starych drzew i mnóstwo ciernistych jeżyn, a na krańcu
podtrzymujący ziemię wał, który rozpadał się nad urwiskiem. Przede wszyst-
kim musiałem oczyścić teren, a potem go zabezpieczyć. Wał został całkowicie
przebudowany i w efekcie jego górna część znalazła na poziomie trawnika.
Dalej teren opada w dół do następnego wału i wreszcie ogrodzenia ponad
urwiskiem. Na jesieni zamierzałem posadzić żywopłot, żeby zyskać więcej
R S
81
prywatności, ale Em twierdzi, że to nie jest potrzebne. Wspomniała o
posadzeniu na skarpie rozchodnika, który lubi suche warunki. Dalej biegnie
ścieżka w dół na plażę. Widziałaś ją rano?
Skinęła głową.
- Usiłowałam nią zejść, ale była zamknięta.
- Plaża jest publiczna. Nie chciałem, żeby ludzie myśleli, że mogą tędy
chodzić, żeby skrócić drogę na górę.
- Nie daj Boże!
Zerknął na nią zaintrygowany.
- Pomyśl o kwestii bezpieczeństwa. Zresztą czy coś w tym złego, że cenię
sobie prywatność?
- Nie, oczywiście, że nie - odparła z lekkim uśmiechem. - Po prostu nie
jestem przyzwyczajona do czegoś takiego jak bezpieczeństwo i prywatność.
Nigdy i nigdzie nie miałam nic własnego, więc te pojęcia brzmią dla mnie
obco.
- A kiedy byłaś na uniwersytecie?
Wzruszyła ramionami.
- Wynajmowałam mieszkanie i musiałam dzielić pokój. Nigdy nie
miałam własnego. Potem z Jamiem mieszkaliśmy w schroniskach
młodzieżowych i na plażach w Tajlandii. Nie ma się tam zbyt wiele
prywatności.
- Wyobrażam sobie - przyznał, ale wyglądał tak, jakby nie mógł tego
sobie w ogóle wyobrazić.
Pomyślała, że prawdopodobnie miał własny pokój w dużym domu, kiedy
dorastał, i nigdy nie musiał się niczym dzielić. A teraz ma ten cały ogromny
dom dla siebie. Po co?
R S
82
- Dlaczego wybudowałeś taki duży dom? - spytała otwarcie i być może
niezbyt ostrożnie.
Ze smutkiem popatrzył na morze.
- Nie wiem. Projekt pasował do tej działki. Od lat chciałem wybudować
taki dom i wreszcie dostałem szansę. Poza tym chciałem zwiększyć wartość
rynkową inwestycji, ponieważ biorę pod uwagę jej odsprzedaż. Nie będę
mieszkać tu do śmierci.
- Dlaczego nie?
Odwrócił się do niej z lekko zmarszczonymi brwiami.
- Cóż, to dom rodzinny.
- Wiem. Po co więc budować go tylko dla siebie? Naprawdę traktujesz go
jako lokatę kapitału i wizytówkę? Powiedziałeś to już przedtem, ale to nie ma
sensu.
Odwrócił wzrok.
- A musi?
Czyżby zauważyła nerwowy tik na jego twarzy?
- Nie musi mieć sensu. Nic na świecie go nie ma.
Skwitował tę sentencję uśmiechem i wrócił do przerwanego wątku.
- Po zainstalowaniu pompy cieplnej powtórnie ułożyłem trawnik i teraz
chciałbym na nim coś posadzić. Ale nic rzucającego się w oczy. Chcę, żeby
morze było w centrum uwagi.
- Zgadzam się. Rozumiem, że nie chcesz wprowadzać nowych kolorów,
nic efekciarskiego, ani też w stylu wiejskiego ogródka. Być może białe kwiaty,
co o tym sądzisz?
Skinął głową, ale jego uśmiech był wymuszony.
- To samo zasugerowała Emily. Narysowała kilka szkiców. Chcesz je
obejrzeć?
R S
83
- Z chęcią. - Nawet jeśli nie cierpi Emily.
Nie osądzaj jej przedwcześnie, ostrzegła się w duchu, bo zachowasz się
tak samo jak ona.
Rysunki były ciekawe, ale to jego pracowania zainteresowała ją bardziej.
Nadal panował tu chaos; wszędzie stały pudła i pudełka, z książkami,
dokumentami, rozmaitymi drobiazgami.
- Przepraszam za bałagan - powiedział, gdy weszli do środka. -
Wysyłałem wszystko z Nowego Jorku i jeszcze nie miałem czasu poukładać.
Gdy zdejmował z fotela karton, by mogła usiąść, sfrunęła z wierzchu
fotografia i zatrzymała się u jej stóp. Pochyliła się i ją podniosła. Gdy ją
zwracała, zauważyła, że Dan mocno zaciska zęby.
- Kto to jest Kate? - spytała, odgadując, kim jest dziewczyna na zdjęciu.
Odwrócił się, by odłożyć fotografię do pudła, ale zdążyła zauważyć błysk
bólu w jego oczach.
- Nikt - padła odpowiedź.
Zabolało ją serce. Sam w tym dużym pięknym domu i nikogo, by się nim
dzielić... I ta dziewczyna o imieniu Kate z blond włosami do pasa, która
trzymała jego serce w dłoniach i je wyrzuciła. Jakaż głupia kobieta! Czy nie
zdawała sobie sprawy, co traci?
- Obejrzyjmy rysunki... - Usiłowała udawać zainteresowanie czymś
innym niż smutkiem w jego oczach, zapachem piżma i cytrusów, który
roztaczał, i pustki odbijającej się echem w jego sercu.
Dzwonek u drzwi rozległ się nazajutrz rano, zaraz po tym jak Dan
pojechał do hotelu na kolejne spotkanie z George'em Cauldwellem.
Iona starała się zgłębić centralny system odkurzania, ale w końcu
porzuciła go na rzecz zwykłego mopa, gdy usłyszała dzwonek w holu.
R S
84
Dziwne. Domofon przy furtce zapowiadał przybycie gości, ale to był
dzwonek do drzwi, taki sam, jaki usłyszała w niedzielę. A wtedy przybyła
Emily.
Nie zdziwiła się więc, gdy otworzywszy drzwi, zobaczyła młodą kobietę
z długimi ciemnymi włosami i poważnym wyrazem oczu. Chociaż poprzednio
widziała ją tylko z tyłu rozpoznała ją od razu. Zresztą na podjeździe stał ten
sam samochód.
Och, pomocy! Nie czuła się na to spotkanie przygotowana. A zresztą
nigdy nie będzie, więc równie dobrze może do niego dojść dziś.
Na moment zapadła cisza. W końcu Iona wyprostowała plecy, gotowa do
konfrontacji.
- Cześć, Emily - powiedziała. - Jestem Iona.
Emily patrzyła na nią przez chwilę, potem przełknęła ślinę.
- Zachowamy się kulturalnie, czy każesz mi wyjść?
- W gruncie rzeczy nie jestem do tego upoważniona - powiedziała cicho.
- To dom Dana, a ty przyjechałaś pracować nad ogrodem, masz tu więcej praw
niż ja.
- Przyjechałam z tobą porozmawiać.
Iona zrobiła krok w tył.
- W takim razie wejdź. Kawy?
- Na razie nie.
Nastąpiła niezręczna cisza. Emily lekko zmarszczyła brwi, jakby nie
wiedziała, od czego zacząć, wreszcie, napotykając oczy Iony, rzekła otwarcie:
- Jestem ci winna przeprosiny. Nie powinnam była mówić tego, co
powiedziałam, nie znając cię. Powinnam dać ci kredyt zaufania. Ale znam
swojego brata i męża, a oni są delikatni jak motyle. Nie widzą wysokiego
muru, aż się o niego uderzą, i są bardzo wrażliwi na punkcie słabszej płci.
R S
85
Czasami trzeba ich bronić przed samymi sobą. Przepraszam, że to usłyszałaś.
To nie miał być przytyk osobisty.
- Rozumiem, co chcesz powiedzieć, ale wtedy, uwierz mi, odebrałam
twoje słowa bardzo osobiście. Ale właściwie bardziej niż te słowa zmartwił
mnie fakt, że Daniel nie powiedział mi, że jest związany z hotelem. Nagle
wszystko, co mówił, wydało mi się kłamstwem.
- Wyobrażam sobie, ale on by cię nie okłamał. On nie potrafi kłamać.
Może nie powie wszystkiego - i czasami jego powściągliwość doprowadza
mnie do szału - ale na pewno nie oszukuje. Naprawdę mi przykro, że zostałaś
zraniona, ale mówiłam szczerze i powiem ci to jeszcze raz - dodała spokojnym,
ale twardym głosem. - Nie skrzywdź go. Nie oszukuj, nie manipuluj nim, nie
wystaw go do wiatru, bo inaczej będziesz miała ze mną do czynienia. On nie
zasługuje na takie traktowanie.
- Uczciwie powiedziane - przyznała Iona, podziwiając Emily za szczerość
i odwagę obstawania przy swoim. - Ale zapewniam cię, że nie mam zamiaru
go oszukiwać ani zrujnować. Nie musisz się mnie obawiać.
- Kocham mojego brata do szaleństwa, a on przeszedł piekło. Nie chcę,
żeby to się powtórzyło.
- Chodzi o Kate? - spytała Iona.
- Powiedział ci o Kate?
- Nie. Ty wspomniałaś o niej w niedzielę, a wczoraj w jego pracowni
zobaczyłam zdjęcie kobiety z długimi blond włosami. Pomyślałam, że to ona.
Spytałam go, kim była Kate, a on nagle umilkł, a potem powiedział, że nikim.
Emily uśmiechnęła się ponuro.
- Sama bym tego lepiej nie ujęła. Możesz go o nią pytać, ale nie oczekuj
odpowiedzi. Nikt z nas jeszcze jej nie dostał. Przykro, że muszę cię zmartwić.
Czy możemy zacząć od początku?
R S
86
- Myślę, że to dobry pomysł. - Iona przywołała uśmiech na twarz i
wyciągnęła rękę.
- Cześć, jestem Iona.
Emily roześmiała się, jej oczy złagodniały.
- Jestem Emily. Miło mi cię poznać. - I uścisnęła jej rękę.
- A więc... kawy?
- Domyślam się, że poznałaś Emily.
- Owszem. Jest miła.
Westchnął z ulgą.
- Powiedziała to samo o tobie. Widzę postęp.
- Tylko nie ponaglaj. Zostawiała następne szkice w twojej pracowni.
- Gdzie?
- Nie wiem. Nie wchodziłam tam. Byłam zajęta.
- Co robiłaś?
- No, wiesz - powiedziała z werwą. - To i owo.
To i owo?
- W porządku. Przydałby mi się prysznic. O, coś ładnie pachnie...
- Chili. Nie wiem, czy lubisz, ale byłam trochę zajęta, nie miałam więc
czasu na nic wymyślnego. Nie powiedziałeś, o której wrócisz, a chili może
poczekać na drugi dzień.
- Skąd wzięłaś mielone mięso? Chyba nie poszłaś znów do miasta?
- Emily zabrała mnie na zakupy. Och, i wspomniała o starym rowerze,
który stoi u nich w garażu. Rower na zakupy, taki ze specjalnym koszykiem.
Należał do babki Harry'ego, o ile dobrze zrozumiałam. W każdym razie zapyta
Harry'ego, czy może mi go pożyczyć. Miałabym środek transportu.
- Rower?
R S
87
- Co w tym złego?
- Nic, absolutnie nic, jeśli życzysz sobie śmierci. Czy on w ogóle ma
światła?
Roześmiała się.
- Dan, przecież jest lato! Nie zamierzam jeździć po nocy. Będę mogła
samodzielnie jeździć do sklepu, to wszystko. Lepiej idź i weź prysznic, muszę
wywiesić pranie.
- Wywiesić?
- Tak. Kupiłam sznurek do bielizny w supermarkecie. Nie znalazłam tu
żadnego.
- Bo tu nie ma słupków.
- Wiem. Przywiązałam go do drzew.
Drzew?
- Co jest złego w suszarce?
Przewróciła oczami.
- A co z twoją dbałością o środowisko? - odparowała, a on znów się
zmarszczył.
- Nie cierpię sznurka do bielizny!
- Nie wygłupiaj się. Nie musisz go widzieć; jest z tyłu domu, tamtędy
nikt nie chodzi. Emily powiedziała, że to świetny pomysł. Och, i chciałam cię
prosić o założenie tam małego ogródka warzywnego...
Gapił się na nią przez chwilę, potem potrząsnął głową zakłopotany.
- Cokolwiek chcesz - powiedział w końcu. - Uzgodnij tylko z Emily, czy
nie ma innych planów do tego miejsca.
Pomaszerował po schodach i zamknął się w zaciszu swojej sypialni,
zastanawiając się, w co do licha wdepnął.
- Smakuje? Włożyłam świeżą papryczkę.
R S
88
- Dobre.
- Zbyt ostre?
- Nie. Naprawdę świetne. Dziwię się, że nie jest zbyt ostre dla ciebie.
Emily by się zakrztusiła.
Roześmiała się.
- Dan, mieszkałam wszędzie i jadłam wszystko. Spędziłyśmy z mamą
dwa lata w Meksyku, a z Jamiem długo byłam w Tajlandii. Musisz polubić
chili, jeśli nie chcesz umrzeć z głodu.
Zaśmiał się i sięgnął po dokładkę.
- Dołożyć ci? - spytał, ale potrząsnęła głową. Nie może przesadzić. -
Dobrze się czujesz?
Zdała sobie sprawę, że wyciągnęła się swobodnie na krześle.
- Po prostu zbyt tu tłoczno.
- Rozumiem. - Patrzył przez chwilę na jej brzuch pieszczotliwym, niemal
tęsknym wzrokiem, a potem wrócił do jedzenia. - Było pyszne. Dzięki.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Wstała, by zabrać talerze. -
Zrobiłam sałatkę owocową.
- Z lodami? - spytał z nadzieją.
- Pomyślałam, że wolisz być zdrowy - droczyła się, ale w końcu wyjęła
lody z zamrażalnika i pomachała mu przed nosem; zaśmiał się cicho i wstał, by
sprzątnąć resztę naczyń.
- Wiedźma - mruknął, sięgając ręką obok niej, a ponieważ jej brzuch
urósł przez ostatnie dni i nie zdążyła się jeszcze do tego przyzwyczaić, otarła
się o niego, gdy się odwracała, i zachwiała z sałatką w ręku. - Spokojnie.
Położył ręce na jej ramionach, potem wyjął jej z rąk salaterkę i postawił
obok lodów.
R S
89
- Dlaczego nie usiądziesz i nie pozwolisz mi tego zrobić? - spytała, nagle
przytłoczona jego obecnością.
- Załaduję zmywarkę, kiedy będziesz serwować sałatkę, a potem możemy
wyjść do ogrodu i usiąść na schodach, żeby posłuchać szumu morza.
Co za głupi pomysł. Głupi, romantyczny, absolutnie cudowny pomysł.
Siedzieli tam długi czas. Kiedy zadrżała, poszedł do domu po sweter -
miękki kaszmirowy sweter, który rozkosznie pachniał jego wodą po goleniu.
Otuliła się nim i sączyła wodę mineralną, którą przyniósł, wsłuchana w
dźwięki morza. I opowiadała o innych plażach, na których siadywała, a potem
przyszła Pebbles i zwinęła się na jej kolanach.
Och, nie może być lepiej...
Nawet jeśli Daniel do niej nie należy, a ona nie należy do tego domu,
tylko jest tu przelotem. Przyzwyczaiła się do tego. W jej życiu tak działo się
zawsze; nigdy nie było mowy o osiedleniu się gdziekolwiek na stałe.
Wydawało jej się, że od ostatnich kilku tygodni, które spędziła w
opuszczonym hotelu, minęły lata świetlne. Z trudem mogła uwierzyć, że
zaledwie siedemdziesiąt dwie godziny temu szarpała się z materacem przy
śmietniku... To musiało mieć miejsce o wiele dawniej. Całe życie temu.
Albo w innym życiu.
Ma teraz pracę, dom, nowych przyjaciół; jest jej dobrze, dziecko jest
bezpieczne, a kot mruczy zadowolony.
- Danielu?
- Tak...? - Jego głos był cichy, ledwie mącił spokój nocy, a ją opanowało
zwariowane pragnienie, by pochylić się ku niemu i...
- Dziękuję.
- Za co?
Uśmiechnęła się w ciemności.
R S
90
- Że jesteś moim rycerzem w lśniącej zbroi. Że wyratowałeś mnie z
opresji. Że zabrałeś mnie do siebie razem z kotem. Wybieraj, co wolisz.
Zaśmiał się cicho. Objął ją ramieniem i krótko uścisnął, a potem puścił.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Jego głos prześliznął się po zakończeniach jej nerwów i pobudził je do
życia. Czuła ciepło bijące z jego ciała, zapach wody po goleniu drażnił jej
nozdrza i było coś jeszcze, coś, co wyprawiało dziwne rzeczy w jej trzewiach.
To pewnie niestrawność, pomyślała. Wzięła kotkę na ręce i wstała.
- Wracam - powiedziała.
Wstał również, wziął ją pod rękę i podtrzymał na schodkach. Gdy szli w
stronę domu, nadal trzymał jej łokieć w dłoni, w drugiej pobrzękiwały
szklanki, a za nimi fala przyboju szumiała na przybrzeżnych kamieniach.
Zatrzymał się przy drzwiach swej pracowni i ku jej zdumieniu podniósł
dłoń, którą podtrzymywał jej łokieć, i ujął jej policzek, kciukiem delikatnie
pocierając skórę.
- Dobranoc, Iono. Śpij dobrze. Dziękuję ci za dzisiejszy wieczór.
Za posiłek? Czy za resztę? Nie była pewna, ale nie pytała.
Stała jak zaczarowana. Myślała tylko o jego ręce na policzku i pragnęła
obrócić głowę i przycisnąć usta do jego otwartej dłoni. Ale zaraz opuścił ramię
i cofnął się o krok. Czar prysł.
- Nie ma za co - odpowiedziała, obracając się na pięcie i zabierając
Pebbles do siebie.
Rozebrała się i położyła do łóżka. Długo leżała bezsennie, wpatrzona w
jasną plamę na trawniku, aż światło w jego pracowni zgasło, a potem również
w jego sypialni, i nad ogrodem znów zapadła noc.
- Dobranoc - szepnęła, zamknęła oczy, zwinęła się na boku z dłonią pod
policzkiem, którego przelotnie dotknął.
R S
91
Nadal czuję ten dotyk, pomyślała, tuląc się do snu...
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Nazajutrz Iona cały dzień pracowała z wielką energią. Gdy Dan wrócił
wieczorem z hotelu, stwierdził, że ma zmienioną pościel i ręczniki w łazience,
a stos walizek w garderobie gdzieś zniknął.
Iona nadal używała jego frotowego szlafroka. Najwyraźniej
przyzwyczaiła się do niego, toteż nie wypadało mu prosić o zwrot. Nie miał
teraz co na siebie narzucić. Przejrzał brudne ubrania i potrząsnął głową. Nie
nadawały się do włożenia. Wszystkie były przepocone i zakurzone, a on właś-
nie wziął prysznic. Owinął więc ręcznik wokół bioder i tak zbiegł na dół.
Iona była w kuchni i kroiła warzywa. Podniosła na niego wzrok i jej oczy
się rozszerzyły. Nagle zaklęła pod nosem i wsadziła palec do ust.
- Boże, Dan, ale mnie wystraszyłeś!
- Pokaż, co się stało...
Wziął jej rękę i wyprostował palec, z którego trysnęła krew.
- Nie sądzę, żeby trzeba było zakładać szwy - zawyrokował.
- Oczywiście, że nie! Potrzeba tylko plastra, ale podejrzewam, że go nie
masz.
- Mam, tylko nie wiem gdzie. Na pewno jest w samochodzie, ale nie
jestem wystarczająco ubrany...
- Aha. - Z powrotem zaczęła ssać palec, a po chwili owinęła go
papierowym ręcznikiem. - Ubranie jest w szafach.
Zmarszczył brwi.
- W szafach?
R S
92
- Z wyjątkiem rzeczy, które czekają na prasowanie. Ty chyba w ogóle nie
robisz prania, prawda?
- Owszem - przyznał, mając ochotę pocałować ten jej skaleczony palec.
Och, nie. Na miłość boską, nie teraz, kiedy ma na sobie tylko ręcznik! - Lepiej
pójdę i znajdę coś do ubrania. Potem przyniosę ci plaster.
Wbiegł z powrotem po schodach, kurczowo przytrzymując ręcznik i
przeklinając swoje niesforne libido. Jakież to jest niestosowne! Kobieta w
ciąży. Kobieta w żałobie. Piękna seksowna kobieta...
Do licha!
Otworzył szafę i znalazł wszystko równiutko ułożone. Bokserki,
skarpetki w parach, koszule w dwóch rzędach z krótkim i długim rękawem,
pogrupowane według kolorów. Coś niesamowitego! Szybko znalazł dżinsy,
koszulę, której szukał od tygodni, i porządną bieliznę. Ubrał się i zbiegł na dół,
a potem ruszył do samochodu po plaster.
Kiedy wrócił do kuchni, Iona nadal kroiła warzywa; skaleczony palec
sterczał w powietrzu owinięty chusteczką papierową.
- Sama to zrobię - powiedziała, biorąc od niego plaster i patrząc na niego
wymownie, kiedy nadal krążył wokół niej jak kura nad pisklęciem. W końcu
podszedł do lodówki.
W czajniczku jest zaparzona herbata, albo mogę ci zrobić kawę, jeśli nie
chcesz zimnego drinka. Potrząsnął energicznie głową.
- Cały dzień spędziłem na budowie. Nie mogę już patrzeć na herbatę. -
Wyciągnął butelkę rosé. - Wypijesz kieliszek?
Potrząsnęła głową.
- Nie piję w ciąży. Poproszę o sok.
Nalał sok, wręczył jej szklankę i popatrzył na jarzyny.
- Co dzisiaj będzie?
R S
93
- Paella.
- Znów ryż?
Drobna zmarszczka pojawiła się na jej czole. Chętnie wygładziłby ją
palcem...
- Nie lubisz ryżu?
- Uwielbiam. I makaron też. Podejrzewam, że ty nie lubisz ziemniaków?
- Lubię, ale są trochę ciężkostrawne. Och, Emily powiedziała, że dostanę
rower. Harry go trochę podreperuje i później mi podrzuci. Przyjdą dziś na
kolację. Emily chciała porozmawiać z tobą o ogrodzie.
- W porządku. - Zaprosiła jego siostrę na kolację? - Dziękuję za
uporządkowanie ubrań. Nawet nie pomyślałem, żeby zajrzeć do szafy.
Właściwie jeszcze się za to nie zabrałem.
- Cały ty, czyż nie? - powiedziała lekko i sięgnęła do lodówki. - Jeśli
masz już wszystko, co potrzeba, mógłbyś dać mi trochę więcej przestrzeni do
pracy?
Poczuł się odprawiony, wziął kieliszek i wyszedł z kuchni. Nie daj Boże
wejść jej w drogę! - zżymał się.
I to we własnej kuchni! Och, przyznaj się. Chciał stać obok niej i
obwąchiwać ją jak jakiś namolny pies. Człowieku, opanuj się!
Wśliznął się do swojej pracowni i opadł na fotel. Zapatrzył się na ogród.
Działa na niego... Och, jakże na niego działa! Jeśli chce sobie z tym poradzić,
musi zachować dystans. Żadnych pretekstów, by ją podtrzymać, uścisnąć albo
dotknąć jej niewiarygodnie gładkiego policzka...
Och, przestań!
Obrócił się na fotelu, by odstawić kieliszek, i zauważył na biurku
fotografię Kate. Do licha! Wziął zdjęcie, potrzymał je przez chwilę nad
niszczarką, a potem oparł o komputer. Roześmiane oczy Kate drwiły z niego.
R S
94
Zostawi tu fotografię jako memento. Będzie mu przypominać, żeby znów nie
zrobił z siebie głupca przed kobietą.
Rower był wspaniały, a kolacja z Emily i Harrym zabawna. Nie chciała
jednak nadużywać niczyjej gościnności. Gdy skończyli jeść, zrobiła wszystkim
kawę i zostawiła ich samych.
To dziwne, ale poczuła się bardzo samotna, niemal odcięta od świata w
swoim małym apartamencie.
Dobrze, że ma Pebbles. Ledwie usiadła, kotka wskoczyła jej na kolana i
zasnęła. Prawie cała dnie spędzała w ogrodzie, ale dziś rano musiała
leniuchować w pracowni Daniela, zwinięta w korytku na dokumenty, ponieważ
Iona znalazła tam jej sierść.
Sprzątając biurko, zobaczyła fotografię Kate opartą o komputer.
Blondynka patrzyła na nią twardym wzrokiem. Tak, jej oczy są twarde,
pomyślała. Twarde i wyrachowane, choć się uśmiechała. Od razu poczuła do
niej niechęć. Emily również jej nie lubiła. Ciekawe, co takiego się wydarzyło...
Rozległo się pukanie; odsunęła kota, podeszła do drzwi i je otworzyła.
- Przepraszam, że przeszkadzam - powiedział Dan - ale Emily chciała
porozmawiać o ogródku warzywnym. Spodobał jej się ten pomysł i zamierza
narysować projekt. Potrzebuje twojej rady.
- Mojej rady? - Iona wybuchnęła śmiechem. - Nie mam pojęcia o
ogrodnictwie. Nigdy nie miałam ogrodu, ale pomyślałam, że byłoby fajnie
mieć świeże warzywa.
Dan zmarszczył czoło.
- Tak czy inaczej, chce z tobą porozmawiać. Dlaczego nie przyłączysz się
do nas, skoro nie jesteś zajęta?
- Skąd wiesz, że nie jestem?
R S
95
- Ponieważ masz kocie futro na przodzie bluzki - odparł i odszedł,
śmiejąc się pod nosem.
Zamknęła drzwi i podążyła za nim.
Niesamowite.
Wystarczyły dwa dni i Emily przeobraziła podwórko przed apartamentem
Iony we wspaniały tylny ogród z pnączami, małą grządką warzywną i
ziołowym ogródkiem w centrum, okolonymi żwirowymi ścieżkami. W cieniu
drzewa znalazło się miejsce dla ławeczki, usytuowanej tak, by można było po-
dziwiać morze. Ziemia została przekopana i użyźniona kompostem,
pozostawało tylko ją obsadzić.
Iona pojechała na rowerze do centrum ogrodniczego i kupiła różne
odmiany fasolki, cukinię, sałatę i szczypiorek.
Ustawiła sadzonki w koszyku z przodu i ruszyła w drogę powrotną.
Przed bramą domu stały dwie kobiety.
- Czy mogę w czymś pomóc? - spytała, zsiadając z roweru.
Uśmiechnęły się jakby zawstydzone.
- Och, nie... Tak tylko patrzyłyśmy - odezwała się starsza z nich. -
Mieszkałam tu kiedyś z mężem, ale po jego śmierci nie mogłam utrzymać
domu i w końcu musiałam go sprzedać. W dodatku ten pożar... Zastanawiam
się, co wybudowano na jego miejscu. Ale to oczywiście nie mój interes.
Powinnam przestać o nim myśleć, ale po siedemdziesięciu pięciu latach nie jest
to łatwe - dodała z lekkim śmiechem.
Iona dostrzegła tęsknotę w jej spojrzeniu i pod wpływem impulsu
powiedziała:
- Chciałaby pani obejrzeć dom?
- Och, nie będziemy pani fatygować, prawda, mamo? - odezwała się jej
młodsza kobieta, ale matka wciąż tęsknie patrzyła przez bramę.
R S
96
- Żadna fatyga - rzekła Iona, wstukała kod, otworzyła bramę i
wprowadziła gości do środka.
- A więc pani tu mieszka? - spytała córka.
- Tak... to znaczy w pewnym sensie. Pracuję tu jako gosposia. Ale
właściciel na pewno nie będzie mieć nic przeciwko temu - zapewniła.
Daniel był wykończony.
Pracował cały dzień bardzo intensywnie na budowie, ustalając szczegóły
i naprędce podejmując decyzje. Jednocześnie szukał testamentu, niestety bez
sukcesu.
Marzył, by wreszcie wziąć prysznic, przebrać się i usiąść w ogrodzie z
lampką dobrze schłodzonego wina.
Nawet nie postało mu w głowie, że wróci do domu - do swojego domu! -
i zastanie Ionę popijającą herbatkę z dwiema obcymi kobietami! Gdy
zatrzymał się w drzwiach jadalni, spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.
- Danielu, jesteś w samą porę. Przyłącz się do nas. To jest pani Jessop.
Mieszkała tu kiedyś. Jej mąż wybudował poprzedni dom. A to jej córka, pani
Gray.
Odetchnął wolno i głęboko, zanim do nich podszedł, zerkając na Ionę
wzrokiem bazyliszka. Nie wystraszyła się i nie uciekła. W końcu dał za
wygraną, przywołał na odsiecz swoje dobre maniery i uśmiechnął się do
starszej kobiety.
- Miło mi panią poznać, pani Jessop. - Uścisnął jej kruchą sękatą dłoń, a
gdy spojrzał w jej wilgotne od wzruszenia oczy, złość zaczęła w nim topnieć.
- Mam nadzieję, że nie sprawiamy kłopotu. Iona zapewniała nas, że nie
będzie pan mieć nic przeciwko temu. Poprosiłam moją córkę Joan, żeby mnie
R S
97
tu przywiozła, żebym mogła choć zerknąć z drogi, ale nigdy nie oczekiwałam,
że zostaniemy zaproszone do środka.
On również, ale nagle poczuł dziwne zadowolenie, że Iona przyjęła te
kobiety tak życzliwie.
Odsunął krzesło i usiadł, nadal trzymając jej rękę.
- Nie mam nic przeciwko temu. Cieszę się, że mam okazję z panią
porozmawiać. A więc to pani mąż zbudował pierwotny dom?
- Tak. Zaraz po naszym ślubie w tysiąc dziewięćset trzydziestym
czwartym.
- Trzydziestym czwartym? Ależ to szmat czas!
- Było nie było, mam już swoje dziewięćdziesiąt sześć lat - dodała z
uśmiechem.
Patrzył na nią z nieskrywanym zdumieniem.
- Wielki Boże, zupełnie pani na to nie wygląda! - powiedział z szerokim
uśmiechem.
- Schlebianie nie jest obowiązkowe. - Poklepała go po dłoni. - Lubię
pana, młody człowieku, i podoba mi się pański dom. Nie mieliśmy wtedy
pieniędzy na nic tak okazałego ale mąż byłby zachwycony tym projektem. I
widzę, że zachował pan pusty trawnik. Nikt nie mógł zrozumieć, dlaczego nie
posadziliśmy nic pośrodku, ale przecież nic nie potrzeba, mając taki widok!
- Zgadzam się w zupełności. - Obrócił się do jej córki z przepraszającym
uśmiechem. - Przepraszam, nie przywitałem się - powiedział i potrząsnął jej
dłoń. - Na pewno ma pani stąd dużo wspomnień z dziecięcych lat?
- O tak. Pamiętam zabawy na plaży. Mieliśmy w tamtym czasie większą
plażę, ale wybrzeże się zmienia przez cały czas. Morze jest teraz bliżej domu.
R S
98
- Cudownie znów je widzieć! - westchnęła pani Jessop. - Od czasu
śmierci Toma ogród bardzo zarósł. Nie mogłam pozwolić sobie na ogrodnika.
Ale pan zrealizował wizję Toma wspaniale, Danielu.
Uśmiechnął się z zakłopotaniem, ale był niezmiernie zadowolony z
komplementu.
- Dziękuję. To najmilsza rzecz, jaką usłyszałem o tym domu.
- Szczera prawda. Wybudował pan wspaniały dom. I jest pan miłym
człowiekiem, Danielu. Dobrym człowiekiem. Daj Boże więcej takich
architektów jak pan.
Zdał sobie sprawę, że Iona przygląda mu się z filiżanką w ręku. Chociaż
wcale nie marzył o herbacie, przyjął filiżankę bez szemrania, uśmiechnął się do
niej i poczęstował się ciastem.
Gdy zatopił w nim zęby, zdziwiony zerknął na Ionę.
- Ciasto marchewkowe, bardzo zdrowe - wyjaśniła i uśmiech zabłysnął na
jej wargach.
Przełknął i odpowiedział uśmiechem.
- Bardzo dobre. Dziękuję.
- Upiekłam dla Emily. Zajmowałyśmy się dziś tylnym ogrodem.
- Tylnym ogrodem?
- Tym małym ładnym kawałkiem ogrodu na tyłach, przy końcu łącznika,
obok mieszkania Iony - wyjaśniła rozpromieniona pani Jessop. - Tom uprawiał
tam warzywa, a jutro Iona posadzi swoją fasolkę. A wodny akcent to wspaniały
pomysł.
Wodny akcent? Spodziewał się grządek warzywnych, ale zaraz ogród, i
to z wodnym akcentem? Cóż, nie powinien zanadto przejmować się pomysłami
swojego ogrodowego projektanta i jego wspólniczki gosposi. Poczęstował się
R S
99
następnym kawałkiem wspaniałego wilgotnego ciasta marchewkowego i ukrył
uśmiech.
- Miałam mnóstwo zdjęć domu z okresu budowy - powiedziała Joan. -
Szczęśliwie zostały uratowane z pożaru, podobnie zresztą jak wiele innych
rzeczy.
- Ale nie dom.
Pani Jessop potrząsnęła głową.
- To już bez znaczenia. I tak nie mogłabym w nim dłużej mieszkać.
Służył swoim celom i odszedł. To był tak bardzo nasz dom, że nie wiem, czy
lepiej bym się czuła ze świadomością, że ktoś obcy w nim mieszka. Pozostało
w nim zbyt wiele Toma...
Mógł to zrozumieć. Tak wiele serca włożył w swój dom, że pomysł
sprzedania go w przyszłości wydawał się nierealny. Dlaczego wybudował taki
duży dom? Nie powiedział Ionie prawdy. Być może sam jej nie znał? Czyżby
w skrytości ducha miał nadzieję, że pewnego dnia przywiezie tu swoją żonę -
kobietę, która obdarzy go dziećmi, one zaś wypełnią tę wielką cichą
przestrzeń?
Kobietę taką jak Iona...?
Przełknął ślinę. Pani Jessop poklepała go po ręce.
- Osiągniesz to - powiedziała miękko, jakby czytała jego myśli.
Spojrzał w jej zmęczone stare oczy i znalazł w nich uśmiech.
- Zobaczymy. Czy Iona oprowadziła panią po domu?
- Och, nie. To byłoby zbyt wiele. Pokazała nam swój apartament i
poszłyśmy do ogrodu.
- Ma pani ochotę na wycieczkę z przewodnikiem?
- Z największą przyjemnością, ale chyba nie poradzę sobie ze schodami.
Popatrzył na nią. Ta kobieta nie waży więcej niż kot Iony.
R S
100
- A jeśli panią zaniosę?
- Boże drogi! - Roześmiała się. - Wieki minęły od czasu, kiedy
mężczyzna niósł mnie po schodach!
- No więc jak, pani Jessop? - Zerknął na nią. - Wejdzie pani na górę, żeby
zobaczyć moje szkice?
Wybuchnęła głośnym śmiechem i poklepała go po twarzy.
- Nie uwierzysz, młody człowieku, ale wejdę.
- Jest mi naprawdę przykro.
- Daj spokój. To czarujące kobiety. Nic się nie stało.
Przechyliła głowę na bok i uśmiechnęła się do niego.
- Ona miała rację. Jesteś miłym człowiekiem, Danielu. I uprzejmym.
- I brudnym - dorzucił. - Idę pod prysznic. A potem chciałbym coś wypić,
co nie będzie herbatą, i coś zjeść.
Uśmiechnęła się szeroko.
- Przychodź śmiało - zachęciła i wróciła do kuchni, by posprzątać po
swojej niespodziewanej herbatce. Potem włożyła steki z łososia i świeże
kartofle do piekarnika, przyprawiła sałatę i nakryła stół.
Biedny Daniel. Ale naprawdę stanął na wysokości zadania. Nie mogła
uwierzyć, że zaniósł panią Jessop na górę, flirtując z nią po drodze. Słodki
uwodziciel!
Wróciła do kuchni sprawdzić łososia, nucąc cicho pod nosem. Gdy się
odwróciła, stał w drzwiach i przyglądał się jej z zagadkowym wyrazem twarzy.
- A więc o co chodzi z tym... wodnym akcentem? - zapytał.
Po kolacji posadził warzywa, choć miał na sobie świeże ubranie. Ale, jak
stwierdził, trudno żeby Iona tak się przemęczała w siódmym miesiącu ciąży, a
R S
101
doskonale wiedział, że zabrałaby się do tej roboty sama, gdyby jej nie
uprzedził.
Trzeba przyznać, że ogródek wyglądał ładnie.
- Gdzie ma być ten wodny akcent? - spytał, a ona wskazała na mur z tyłu
za nim.
- Tak uważa Georgie. Tam jest moja kuchnia, więc nie będzie problemu z
hydrauliką.
- Tak uważa?
- Tak.
- A jak ma wyglądać ów wodny akcent, za który bez wątpienia ja
zapłacę? - dopytywał się, a ona zamrugała oczami i wzruszyła ramionami.
- Georgie powiedziała, że powinieneś sam wybrać.
- To łaskawie z jej strony.
Ściągnęła usta.
- Nie miej do niej pretensji. To mój pomysł. Bieżąca woda uspokaja.
- Mnie się zawsze chce siusiu.
Zaśmiała się.
- Cóż, to też, ale jednocześnie wycisza. Pomyślałyśmy, że będzie to
cudowna bezpieczna strefa na spokojną kontemplację. Dobre miejsce, by
posiedzieć, gdy sprawy nas przerosną.
- One już mnie przerosły - mruknął, ale pomógł jej podlać roślinki, a
potem stanął, by je podziwiać. - W porządku. A teraz jeszcze kieliszek wina,
potem kilka telefonów, i wreszcie idę do łóżka. A ty?
- Też jestem zmęczona - wyznała.
Cóż, to wie. Właśnie dlatego chciał się szybko ulotnić, żeby mogła
wcześnie położyć się spać.
R S
102
Zostawił ją w drzwiach, wszedł do swojej pracowni i przez chwilę gapił
się na zdjęcie Kate.
Ona na pewno by nie zrozumiała, dlaczego oprowadził panią Jessop po
domu. A fasolkę, sałatę i cały ten kram spuściłaby ze skały.
Włożył zdjęcie do niszczarki i poczuł się lepiej.
Mało powiedzieć zmęczona, była wyczerpana.
Miała naprawdę ciężki dzień. Z pomocą Emily robiła ogród na tyłach
domu, potem upiekła ciasto i uprasowała stos koszul Dana. I jeszcze wyprawa
do miasta po rośliny, później pani Jessop i jej córka, a na koniec sadzenie
rozsady. Od razu zamierzała położyć się do łóżka, ale nigdzie nie mogła
znaleźć Pebbles. Zamiast kręcić się wokół jej stóp i dopominać o pieszczoty,
Pebbles zniknęła. Jej miseczka z jedzeniem stała nietknięta. To wszystko
zaniepokoiło Ionę.
Przeszukała swój apartament, rozejrzała się dookoła na zewnątrz, a potem
poszła prosto do Daniela i zapukała do drzwi jego studia. Rozsunęły się.
- Co się stało?
- Nie mogę znaleźć kotki. Zastanawiałam się, czy nie ma jej u ciebie.
Ściągnął brwi.
- Kiedy widziałaś ją po raz ostatni?
- Nie wiem... Była w ogrodzie ze mną i Emily rano. Potem jej już chyba
nie widziałam.
- Boczna furtka była otwarta, kiedy otwierałaś frontową bramę?
Potrząsnęła głową.
- Nie. Była wtedy zamknięta.
- Ale mogła przemknąć się wcześniej do frontowego ogrodu i może tam
jest uwięziona. Chodźmy!
R S
103
Dan włączył oświetlenie i wyszli do ogrodu. Szukali wszędzie. Nagle, po
kilku minutach daremnego trudu, Iona spojrzała na Dana i zrozumiała. Stał jak
wryty i patrzył na nią wymownie. Przycisnęła rękę do piersi.
- Gdzie ona jest?
- Pod starym bzem - rzekł łagodnie. - Wygrzewała się tam często w
słońcu. Widzę to miejsce z mojej pracowni.
Ugięła się pod ciężarem następnej straty. Dan wziął ją za rękę i
poprowadził do bzu, pod którym zwinięta, jakby spała, leżała jej mała stara
kotka.
Iona przyklękła i pogłaskała ją, ale życie z niej już uleciało.
- Och, Boże, Danielu, nie przeżyję tego! - Próbowała zdławić szloch,
który rósł jej w gardle, zakryła usta, ale w końcu poddała się i kołysząc kotkę
w ramionach, wybuchła płaczem. Daniel przycupnął obok i patrzył na nią
zaniepokojonym wzrokiem.
- Dobrze się czujesz? - spytał, gdy powstrzymała łkanie.
Skinęła głową.
- Ona była... nie wiem. Była jedynym zwierzęciem, jakie kiedykolwiek
miałam, a Brian był jedynym ojcem, jakiego miałam. I moje dziecko nigdy nie
pozna swojego ojca... Och, tego zebrało się po prostu za dużo...
Łzy znów popłynęły jej z oczu. Objął ją i ściskał w ramionach, gdy
płakała po Jamiem, po Brianie i po martwym kotku, który był do niej
bezgranicznie przywiązany.
- Tak mi przykro - powiedział w końcu, a ona otarła łzy i sięgnęła po
chusteczkę. Nie miała jej przy sobie, więc wręczył jej swoją.
- Czy możemy ją tutaj pochować? - zapytała.
- Oczywiście. Przyniosę łopatę.
R S
104
Zniknął i wrócił po minucie z łopatą i pudełkiem po butach wyłożonym
papierem. Patrzyła, jak ostrożnie wkłada ciało kotki do pudełka, zakrywa i
zakopuje. Długo stała i patrzyła smutno na mały kopczyk ziemi pod krzakiem.
- Dobrze się czujesz? - powtórzył łagodnie.
Skinęła głową.
Tak było. Straszliwie zmęczona, straszliwie smutna, ale mogło być
gorzej. I być może jeszcze będzie.
- Nic mi nie jest - odparła.
Wziął ją w ramiona i delikatnie przytulił. Potem uniósł jej głowę i patrzył
na nią przez długą chwilę, zanim dotknął jej ust swoimi. Był to pocałunek
delikatny jak dotyk piórka, ale poruszył uśpione struny w jej sercu.
Potem oderwał się od niej i westchnął.
- Chodźmy - rzekł stłumionym głosem. - Jesteś wyczerpana. Wracajmy
do domu. Zrobimy ci drinka i położymy cię do łóżka.
On chce położyć ją do łóżka? Zmęczoną i zapłakaną, w siódmy miesiącu
ciąży? Wydała lekko histeryczny chichot, a on uśmiechnął się miękko.
- Nie to miałem na myśli - powiedział, a wtedy ogarnął ją zdradziecki żal.
- Siedź tu i się nie ruszaj - nakazał, gdy weszli do jej saloniku, a sam zniknął w
kuchni.
Wstawił wodę na herbatę, a potem sprzątnął miseczki po kocie. Gdy
zdała sobie z tego sprawę, znów poczuła pod powiekami łzy.
Och, to śmieszne! Pebbles była już stara i miała dobrą, spokojną śmierć.
To było głupie po niej płakać, ale płakała.
Daniel wrócił do pokoju, przykucnął i otarł jej łzy.
- Połóż się do łóżka - powiedział i poprowadził ją do sypialni. - Wracam
za minutę z ciepłym piciem.
R S
105
Weszła do łazienki i spojrzała w lustro. Zobaczyła zaczerwienione oczy,
w których malował się wyraz rozpaczy i zagubienia. Ponieważ nie mogła
znieść tego widoku, umyła zęby z zaciśniętymi powiekami. Potem przebrała
się w cudowną nocną koszulę, którą pożyczyła jej Georgie. Kiedy wyszła z
łazienki, Daniel siedział na łóżku z zamyślonym wyrazem twarzy.
- W porządku?
- A nie wyglądam?
Skinął głową.
Uchyliła kołdrę i wsunęła się do środka.
- Zostań ze mną - poprosiła cicho. - Wiem, że wyglądam jak matka
Matuzalema i jestem prawdopodobnie ostatnią osobą na świecie, z którą
chciałbyś być, ale dziś w nocy nie dam sobie rady.
- Och, Iono - westchnął, czule dotykając jej policzka. - Nie wyglądasz jak
matka Matuzalema. Nie wyglądasz na matkę kogokolwiek. Jesteś piękna, ale
dziś w nocy tego nie potrzebujesz.
Boże, odrzucenie zabolało. Ich spojrzenia się spotkały; usiłowała się
uśmiechnąć.
- W porządku. Nie musisz być miły. Idź już, Danielu. Będzie dobrze. I
dziękuję... wiesz, za kota i wszystko inne.
Z jakiegoś powodu się nie poruszył.
- Nie jestem miły - odparł szorstko. - Staram się być wobec ciebie
uczciwy. Nie mnie potrzebujesz, Iono. Jestem uszkodzonym towarem.
- Czy proszę cię, żebyś tu został na wieczność? - powiedziała.
Myślała, że jednak odejdzie, ale po chwili z westchnieniem wstał, zdjął
dżinsy i koszulkę. Pozostał w bokserkach. Chciał chronić siebie, czy może ją?
Mniejsza z tym. Potem zgasił światło, wśliznął się do łóżka i otoczył ją
ramieniem.
R S
106
- Śpij - szepnął. - Porozmawiamy później.
Spać? Czy on oszalał?
Ale ciepło jego ciała i spokojny rytm jego serca koił. Powoli w jego
ramionach zasnęła, czując się bezpieczniej niż kiedykolwiek.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Coś go obudziło.
Przez chwilę nie wiedział, gdzie się znajduje. Potem zorientował się, że
jest sam.
Znów hałas. Szloch, przytłumiony przez wiatr, wyzwalający w nim
opiekuńczy instynkt nawet we śnie. Odrzucił kołdrę i poszedł do salonu. Drzwi
do ogrodu zalanego księżycową poświatą stały otworem.
Iona klęczała pod bzem, obejmując się rękami i kołysząc w przód i w tył.
Płakała.
Czy powinien do niej podejść? Nie. Chciała być sama. Musiał to
uszanować.
Po chwili wstała, wolno podeszła do końca ogrodu i usiadła na schodach.
Ale wyglądała strasznie żałośnie, gdy tak siedziała samotnie zapatrzona w
morze. Nie wytrzymał. Boso po wilgotnej trawie podszedł i usiadł obok niej.
Nie odezwała się, potem z westchnieniem odwróciła się do niego ze smutnym
uśmiechem.
- Przepraszam - szepnęła. - Wiem, że jestem żałosna, ale miałam ostatnio
mnóstwo kłopotów i śmierć Pebbles była kroplą, która przelała czarę. Była
taka słodka... Będę za nią tęskniła.
- Wcale nie jesteś żałosna. Uważam, że byłaś niewiarygodnie dzielna. -
Objął ją i przyciągnął do siebie.
R S
107
Westchnęła i położyła mu głowę na ramieniu; jej włosy łaskotały go w
ucho. Odsunął je do tyłu, zanurzając w nich palce. Były cudownie miękkie,
jedwabiste. Piękne.
Podniosła głowę i spojrzała na niego w świetle księżyca. Nagle świat się
zatrzymał, wszystko zamarło, zdawało się, że nawet morze wstrzymało
oddech.
Poczuł jej chłodną rękę na policzku; obrócił twarz i przycisnął usta do jej
dłoni. Potem spojrzał jej w oczy.
- Iono?
Mówił tak cicho, że nie był pewien, czy go słyszała. Nieskończenie długą
chwilę się nie poruszała. Gdy pochylił głowę, poczuł jej palce we włosach, jej
ciepły oddech na chwilę przedtem, nim jego usta dotknęły jej ust.
Świat zawirował, morze znów zaczęło oddychać i wszystko wróciło do
naturalnego porządku.
- Och, Iono - mruczał, tuląc jej głowę w dłoniach.
Całował ją znów i znów, aż nagle, gdy czułość przeobraziła się w ogień
trudny do opanowania, wstał, pociągnął ją delikatnie do góry i poprowadził do
sypialni, pozostawiając drzwi otwarte, żeby mogli słyszeć szum morza na
kamieniach.
Obrócił ją w ramionach i pocałował czule, patrząc jej w oczy. W
przyćmionym świetle ich wyraz był trudny do zdefiniowania, ale kiedy wspięła
się na palce i odwzajemniła pocałunek, nie musiał nic widzieć. Przesunął
dłonie po jej ramionach, aż palce ich się spotkały.
- Jesteś pewna? - spytał.
- Całkowicie.
- Będziesz musiała mi powiedzieć, co robić. Nigdy nie kochałem się z
kobietą w ciąży.
R S
108
Zaśmiała się cicho.
- Powiem ci, kiedy sama to rozpracuję. Chcesz zatelefonować do
przyjaciela?
Roześmiał się.
- Jestem pewien, że sobie poradzimy. - Wyswobodził ręce, podwinął jej
koszulę i pomógł jej zdjąć ją przez głowę.
Wolno opuszczała ramiona, a on patrzył na nią olśniony wstrzymując
oddech. Była uosobieniem kobiecości. Wielki Boże! Upuścił koszulę na
podłogę, wyciągnął rękę i powiódł nią delikatnie po gładkim naprężonym
brzuchu.
- Jesteś taka piękna - powiedział. - Bardzo przepraszam, jeśli ci sprawię
ból.
- Nie sprawisz. Seks dobrze nam zrobi.
- Jak witaminy i cała reszta? - Uśmiechnął się.
Widział, jak unoszą się kąciki jej ust.
- Coś w tym rodzaju.
Poczuł jej palce na gumce swoich spodenek; gdy opadły odrzucił je na
bok i pozwolił jej na siebie spojrzeć.
Przesunęła palcami po jego żebrach, potem zatrzymała otwarte dłonie na
jego piersi.
- Czy mogę ci powiedzieć, że też jesteś piękny?
Stłumił śmiech i pociągnął ją w ramiona; wstrzymał oddech, gdy poczuł
przy swoim jej ciało - ciepłe, jędrne i tak bardzo kobiece. Ogień zapłonął w
jego żyłach. Gwałtownie wciągnął powietrze i przywarł ustami do jej ust.
Było fantastycznie.
Nigdy nie czuła się tak kochana, tak pieszczona, tak pożądana i piękna,
co było dziwne, ponieważ przypominała teraz wieloryba. Ale w jego
R S
109
ramionach czuła się wspaniale. Uniosła się na łokciu, by mu się przyjrzeć.
Leżał wyciągnięty obok niej, z ramieniem zarzuconym za głowę i lekko
ugiętym w jej stronę kolanem.
Miał wspaniałe ciało. Twarde, umięśnione, ogorzałe, ozdobione
pasemkiem włosów na klatce piersiowej, które szło w dół do imponującego...
- Czy zawsze przyglądasz się ludziom, kiedy śpią?
Roześmiała się zakłopotana.
- Zwykle jestem sama - skwitowała, a on odwrócił się do niej, wsunął
rękę pod jej kark, przyciągnął do siebie i pocałował.
- Ja również. Przynajmniej chwilowo.
Położyła dłoń na jego klatce piersiowej; po drugiej stronie żeber czuła
serce bijące miarowym rytmem.
- Opowiedz mi o Kate - szepnęła i wstrzymała oddech.
- Nie ma nic do opowiadania. Nie chcę o niej myśleć.
- Ale właśnie myślałeś. Kiedy powiedziałeś, że jesteś chwilowo sam, ona
przyszła ci do głowy.
- Będziesz mnie zamęczać aż do skutku, prawda?
- Być może. - Delikatnie dotknęła jego policzka.
Westchnął ciężko i przewrócił się na plecy, przytulając ją do swego boku.
- Byliśmy kochankami... Przez trzy lata pracowaliśmy razem nad
rozmaitymi projektami. W tym samym czasie przez półtora roku sypiała z
innym członkiem naszego zespołu.
Iona uniosła się na łokciu.
- Och, mój Boże! I razem z nimi pracowałeś? Nie miałeś ochoty go
zabić?
- Jej.
- Jej?
R S
110
- Angie. Jak można walczyć na tym polu z kobietą? Co mogłem zrobić?
- I co zrobiłeś? - spytała miękko.
- Odszedłem. Sprzedałem wszystko i wróciłem tutaj.
- I nikomu nie powiedziałeś.
- Skąd wiesz?
- Pytałam ich o Kate, ale nic nie wiedzieli. Emily wspomniała, że nikt nie
mógł tego z ciebie wyciągnąć.
Objęła go ręką w pasie.
- To takie nieuczciwe. Okłamywała cię przez lata. Straszne. Nic
dziwnego, że uciekłeś.
- Nie uciekłem. Odszedłem. Usiłowała mnie zatrzymać, ale odesłałem ją
do diabła. Jej dziewczyna też z nią zerwała.
Usiłowała wzbudzić w sobie żal, ale nie mogła.
- Dlaczego po prostu nie ujawniła swoich uczuć?
Wzruszył ramionami.
- Jej ojciec był pastorem. Nie mogła zwierzyć się rodzicom. Życie ze mną
było wystarczająco grzeszne, a co dopiero współżycie z kobietą. Domyślam
się, że taka przykrywka jej odpowiadała.
- Wykorzystywała ciebie jako przykrywkę?
- Tak podejrzewam.
Pogłaskała go po piersi, rozkoszując się bijącym od niego ciepłem i siłą.
Jak Kate mogła mu to zrobić?
- Co za świństwo!
- Ale to już przeszłość.
Czyżby? Nazwał siebie uszkodzonym towarem... Musiał tę Kate kochać
na początku, czyż nie?
R S
111
Nazajutrz był weekend. Pojechali do miasta kupować rzeczy dla dziecka.
Iona protestowała, że jest za wcześnie o tym myśleć, ale Dan się uparł.
Kupił duży wózek, na którym pod spodem można położyć zakupy,
łóżeczko i nosidełko takie, jakie miała Kizzy, no i trochę ubrań. Nie dla
dziecka, ponieważ Georgie i Emily obiecały mnóstwo rzeczy po swoich
dzieciach, ale bieliznę dla niej. Staniki i kilka par nowych majtek. Eleganckich.
Takich, które Daniel mógłby ze mnie zdejmować, pomyślała Iona i spłonęła
rumieńcem.
- Jeśli myślisz o tym samym co ja, za chwilę aresztują nas za obrazę
moralności - szepnął jej do ucha, a ona zaczerwieniła się jeszcze mocniej.
- Przestań! - syknęła, a potem zachichotała.
Protestowała zawzięcie w kwestii ceny, ale on tylko uśmiechał się
tajemniczo, twierdząc, że to prezent dla niego, a nie dla niej. Ostatecznie
musieli szybciej opuścić sklep, by uniknąć kompromitacji.
To był wspaniały dzień. Zjedli lunch w mieście - rybę z frytkami, a
potem poszli na spacer po plaży.
Minęło trochę czasu, nim wrócili do domu.
Do domu. Śmieszne, jak łatwo to słowo przychodziło jej na myśl. Tego
wieczoru Daniel zabrał ją na kolację do tej samej chińskiej restauracji, gdzie
zamówili jedzenie na wynos tydzień temu, pierwszego dnia, gdy się poznali.
Potem usiedli na tej samej ławce i wzięli się za ręce.
Iona ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że minął zaledwie tydzień.
A zdawało się, że wieczność.
Na niedzielę zaprosił gości na grilla.
Iona starała się ich wszystkich zliczyć i nie udało się, ponieważ dzieci
kręciły się jak mrówki. Emily i Harry, oczywiście, Nick i Georgie z
wszystkimi swoimi dziećmi, to na początek. Dołączył do nich George
R S
112
Cauldwell, ojciec Georgie, który mieszkał kilka ulic dalej, i matka Nicka, Liz,
która za domem Georgie i Nicka miała własną pracownię malarską. I Juliette i
Andrew Hamiltonowie, rodzice Daniela i Emily, których dotąd nie poznała.
Dziesięciu dorosłych i siedmioro dzieci.
Iona świadoma swej roli - gospodyni Dana, oczywiście, oraz od niedawna
jego kochanki - przygotowywała w kuchni jedzenie, podczas gdy babcie
nadzorowały dzieci, mężczyźni zajmowali się winem i pilnowali grilla, a Emily
pokazywała Georgie tylny ogródek.
Jej ogródek... Cóż, to nie jej wina, że oni nie zdawali sobie sprawy, że
Daniel z nią sypia...
Jakie to dziwne. Zaledwie tydzień temu kuliła się w bramie podczas
burzy, a teraz wyjrzało słońce i wszystko się zmieniło. Czyżby? Czasami czuła,
że naprawdę należy do Daniela, ale teraz, stojąc w kuchni, gdy dom i ogród
pełen był ludzi, czuła się ogromnie osamotniona. W pewnym sensie -
wyobcowana.
Oczywiście Georgie i Emily były bardzo miłe. W pewnej chwili pojawiły
się w kuchni i, wcale o to nieproszone, zaczęły jej pomagać. Georgie wyrażała
się naprawdę entuzjastycznie o jej ogródku warzywnym.
Może jednak przesadzała?
Być może...
Gdy skończono jeść, Harry usiadł obok jej krzesła na trawie w ogrodzie i
z uśmiechem zagadnął:
- Wiem, że dużo podróżowałaś. Opowiedz, gdzie byłaś.
Wreszcie znalazła się na bezpiecznym gruncie. Opowiedziała mu o Peru i
Afryce, o Papui Nowej Gwinei i Borneo, on zaś zrewanżował się wrażeniami z
Iraku, Kosowa i Indonezji. Odkryła, że Harry potrafi mówić po malajsku, i
spróbowała z nim poćwiczyć. Jej malajski był trochę zardzewiały, ale fajnie
R S
113
jest pogadać. Spojrzała do góry i zobaczyła Emily patrzącą na nią w
zamyśleniu.
Och, do licha, chyba nie myśli, że przystawiam się do jej męża! Gdyby
Dan choć podszedł i ją uścisnął, dał wszystkim jakiś znak... Ale Dan zdawał
się jej unikać.
- Masz talent do języków - zauważył Harry w urdu, a ona uśmiechnęła się
i odparła w suahili, by się nie popisywał.
Wtedy Harry odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno.
- O czym tak rozprawiacie? - spytała Emily.
- Ona jest urodzoną lingwistką - rozpromienił się jej mąż.
- Tylko dlatego, że miałam takie światowe dzieciństwo - wyjaśniła
skromnie. - Albo nauczyłam się języka, albo z nikim nie mogłabym
porozmawiać. To przychodziło samo, naprawdę.
- Zupełnie inaczej niż u mnie. Męczyłam się w szkole z francuskim -
przyznała Emily z uśmiechem. - Czy ktoś chce herbaty?
- Przygotuję. - Iona chciała wstać, ale Emily powstrzymała ją gestem.
- Wykluczone. Siedzisz tu i rozmawiasz o międzynarodowej polityce z
Harrym, ponieważ lepiej się na tym znasz niż ja, a my zaparzymy herbatę,
prawda, mamo? - Po czym oddaliły się do kuchni.
- Międzynarodowa polityka? - spytała Iona Harry'ego.
Roześmiał się.
- A o czym wolałabyś porozmawiać?
Ponieważ nie potrafiła utrzymać języka za zębami, spytała spokojnie:
- Kim była Carmen?
Cień osnuł jego twarz. Popatrzył na morze, skubiąc źdźbło trawy w
zamyśleniu.
R S
114
- Moją pierwszą żoną. Formalnie. Poślubiłem ją, żeby wyratować ją z
trudnej sytuacji. Była w ciąży. Zginęła w głupim wypadku, i tak zostałem z
Kizzy. Wtedy spotkałem znów Emily. Nie widziałem jej od lat.
- Ale kochałeś ją od dawna.
Rzucił jej przenikliwe spojrzenie.
- Tak. Powiedziała ci?
Potrząsnęła głową.
- Nie musiała mówić. Macie do siebie takie zaufanie, które świadczy o
głębokiej więzi. Zazdroszczę wam. Nigdy z nikim nie osiągnęłam takiego
porozumienia.
- Tak bywa, gdy się jest nomadem - zażartował, a potem dodał poważnie:
- Ale ośmielam się twierdzić, że mogłabyś zadomowić się w jednym miejscu.
- Jeśli byłabym kiedykolwiek we właściwym miejscu i we właściwym
czasie.
- A teraz nie jesteś?
Odwróciła wzrok.
- Być może. Ale nie wiem, czy to by odpowiadało Danielowi.
- Nie wiem, co wydarzyło się pomiędzy nim a Kate, ale to go bardzo
zraniło. Bądź dla niego dobra, Iono. To porządny facet.
- Wiem.
Gdy podszedł do nich Dan, Harry z uśmiechem wstał.
- Idę zapolować na herbatę - oznajmił i zostawił ich samych.
- Wszystko w porządku? - spytał Dan, patrząc na nią w zamyśleniu.
- W porządku.
- Wyglądasz dość blado. Jesteś zmęczona? Możesz się położyć, jeśli
chcesz.
Czy to wybieg, żeby się jej pozbyć?
R S
115
- Nie - zapewnił, kucając naprzeciwko i biorąc ją za ręce. - To nie
pretekst. Troszczę się o ciebie.
Naprawdę potrafi czytać w jej myślach?
- A może chcesz, żebym była wypoczęta w nocy? - spytała trochę żartem,
a jego twarz od razu się wypogodziła.
- Dobra myśl. Twoja, nie moja, ale interesująca. - Wstał, gładząc jej
ramiona. - Spieczesz się. Przyniosę ci krem.
Ale to Georgie rozsmarowała go na jej ramionach. Potem Harry przyniósł
jej herbatę, a Emily usiadła na wprost niej, wzięła ją za rękę i powiedziała:
- Tak mi przykro z powodu kota. Daniel dopiero mi o nim opowiedział.
Powinnaś zrobić to sama. Wyglądałaś na przygnębioną.
Uścisnęła ją. Iona przymknęła oczy i odwzajemniła uścisk. Czyżby
kobieta, która jeszcze tydzień temu zupełnie jej nie ufała, stała się jej najlepszą
przyjaciółką? Nie ośmielała się w to uwierzyć. W to i we wszystko inne...
Dan złapał jej spojrzenie poprzez trawnik i mrugnął do niej. Poczuła w
sercu coś ciepłego i cudownego.
To wygląda zbyt dobrze, by mogło byś prawdziwe. A może jest
prawdziwe? Może przyszła wreszcie jej kolej na zaznanie szczęścia?
W pewnej chwili George Cauldwell wstał i poprosił wszystkich o uwagę.
- Chciałbym wam coś zakomunikować. Najpierw Nickowi, ponieważ
powinienem zachować właściwy porządek. - Uśmiechnął się, a Nick rzucił mu
zagadkowe spojrzenie. - Poprosiłem Elizabeth, żeby zrobiła mi ten honor i
została moją żoną, a ona wyraziła zgodę. Z twoim błogosławieństwem, Nick,
chcielibyśmy się pobrać.
Nick otworzył usta, ale żadne słowa mu nie przychodziły do głowy. Po
prostu mocno uścisnął matkę i swego przyszłego ojczyma.
R S
116
Dan stanął za Ioną i objął ją od tyłu ramionami, a potem ustami dotknął
jej skroni.
- Czy to nie cudowne? - mruknął. - Myślałem, że nigdy się nie zdecydują.
- Po chwili wyprostował się, ale zostawił ręce na jej ramionach.
Harry pochwycił jej spojrzenie. Prawie niezauważalnie uniósł brwi i
uśmiechnął się porozumiewawczo.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Od tego weekendu przez następne kilka tygodni ich życie toczyło się
utartym rytmem.
W ciągu dnia Daniel albo pracował w swoim studiu, albo jechał do
hotelu, Iona zaś krzątała się po domu i przygotowywała kolację. W wolnych
chwilach, z filiżanką herbaty w ręce, wychodziła na słońce do swego ogródka,
siadała na ławce i podziwiała fasolkę, która powoli zaczynała piąć się po
bambusowych tyczkach.
Często ją tam zastawał. Zjawiał się niepostrzeżenie, ponieważ jego kroki
tłumił szum wodospadu spadającego po murze na kamyki u jej stóp.
Czasami przynosił jej drinka, innym razem przyprowadzał gości. Wtedy
na poczekaniu organizowali grilla lub schodzili na plażę i bawili się z dziećmi.
Zaprzyjaźniła się z Emily i Georgie. Udzieliły jej wielu pomocnych rad
na temat wychowywania dzieci i obdarowały niemal całą wyprawką. Nie była
pewna, czy wiedziały o zasadniczej zmianie, jaka zaszła w jej relacjach z
Danielem, ale nie chciała być informatorem.
A jednak trudno było nie odnieść wrażenia, że Emily coś podejrzewa.
R S
117
- Masz na niego dobry wpływ - powiedziała pewnego dnia. - Nie do
wiary, jak bardzo się zmienił w tak krótkim czasie. Stał się o wiele bardziej
otwarty.
Iona nie skomentowała słów Emily. Gdyby Daniel chciał, by jego siostra
wiedziała o ich związku, sam by jej to powiedział. W gruncie rzeczy była
nawet zadowolona, że ich romans okrywa mgiełka tajemnicy.
To było cudowne wspaniałe lato. Wyciszyła się i wypoczywała. Aż do
chwili gdy poszła do lekarza na kontrolę i okazało się, że ma za wysokie
ciśnienie.
- Czy czymś się pani martwi?
Jeśli się martwiła, to podświadomie. O przyszłość, która nadal była
nieznaną kartą. Sprawa testamentu i testu DNA - to wszystko miała jeszcze
przed sobą.
- Być może - odparła. - Ale to nic wielkiego.
- Musi pani więcej wypoczywać - zakomunikowano jej, a wtedy nawet
krzątanie po domu się skończyło.
Daniel coraz rzadziej wyjeżdżał do hotelu, a ona w ogrodzie wylegiwała
się na ławce i czuła się winna, że nic nie robi. Wreszcie doczekała się - dwa
tygodnie po tym, jak Daniel ustawił dziecięce łóżeczko w jej sypialni.
Tak zakończyła się ich słodka idylla.
Była czwarta rano, słońce dopiero wyłaniało się na horyzoncie, gdy
poczuła pierwsze bóle.
Po cichu wstała, starając się nie obudzić Daniela, i zeszła na dół do
siebie. Sypiali w jego sypialni, ale ona nadal w dzień korzystała ze swojego
apartamentu. Teraz usiadła na łóżku i oparta o poduszki, ze skrzyżowanymi
nogami, obserwowała wschód słońca.
Czekała.
R S
118
O piątej poczuła dyskomfort. O szóstej zaczęła nerwowo chodzić po
pokoju. O siódmej jechała do szpitala, pełna żalu, że nie może rodzić w domu.
- W porządku? - spytał Daniel, gdy chwyciła oddech, czując kolejny
skurcz.
- W porządku - odrzekła, zdobywając się na uśmiech.
W porządku?
To był najstraszniejszy dzień w jego życiu. Nigdy dotąd nie znalazł się w
pobliżu rodzącej kobiety i nie miał pojęcia, co robić.
- Podtrzymuj ją na duchu, rozmawiaj z nią i przypominaj o oddychaniu -
poradziła Emily, do której zadzwonił w panice, gdy został wyproszony z sali
zabiegowej. - Chcesz, żebym przyjechała i się tym zajęła?
Gdy pomyślał, że ominą go narodziny dziecka, od razu zaprotestował:
- Poradzę sobie. Zadzwonię.
- Może już pan wrócić, Danielu - zakomunikowała położna, a on głęboko
odetchnął szpitalnym powietrzem i wszedł do sali porodowej. - Rozwarcie
siedem centymetrów. - Jakby to coś mu mówiło! Ale położna zauważyła jego
błędny wzrok i wyjaśniła z uśmiechem: - Przy dziesięciu będzie mogła przeć.
- Ach, tak. Dziękuję. - Dlaczego, na litość boską, nic nie przeczytał na
temat porodu!
Czyżby w ogóle nie chciał myśleć o dziecku? O dziecku poczętym w jej
łonie przez innego mężczyznę? Mężczyznę, którego - gdyby już nie żył -
chętnie zabiłby gołymi rękami za to wszystko, co jej zrobił?
Rozluźnił się, rozprostował dłonie zaciśnięte w pięści i sięgnął po jej
rękę. Ścisnął ją mocno, a dziecko powoli opuściło ciało Iony. A kiedy
wrzeszcząca, śliska mała dziecinka, która była jej córką, leżała na jej nagiej
piersi, a on zobaczył, jak ręce Iony obejmują opiekuńczo tę malutką istotkę,
poczuł dławienie w gardle.
R S
119
- Dzielna dziewczynka!
Pochylił się, by pocałować ją w policzek. Był wstrząśnięty widokiem
krwi i gwałtownością tego wszystkiego, czego był świadkiem i zadziwiony
faktem, że przeszła przez to jego siostra - i zamierzała zrobić to ponownie - i
Georgie, i jego własna matka, i wszystkie matki na świecie.
Iona uniosła głowę. Wypuścił powietrze z płuc, otoczył ręką jej szyję i na
jej uśmiech odpowiedział niepewnym uśmiechem.
- Jak się czujesz?
Zaśmiała się trochę drżąco.
- Dobrze. Przywitaj się z Lily.
- Lily? - Uśmiechnął się. - Cześć, Lily. Miło cię poznać - Dotknął
malutkiej rączki. Natychmiast chwyciła jego palec. Przełknął ślinę i
rozprostował jej paluszki, obawiając się, że zrobi małej krzywdę.
Gdy został odesłany na korytarz, zatelefonował do Emily.
- Ma córkę, Lily - rzekł wzruszonym głosem.
Emily wydała okrzyk radości i zawołała Harry'ego, który podszedł, by
mu pogratulować.
- Mnie? - zdziwił się Dan. - To wyłącznie zasługa Iony. Nie ma to ze mną
nic wspólnego - powiedział i poczuł się przygnębiony.
Lily nie ma z nim nic wspólnego! Lily należy do Iony i lepiej zrobi, jeśli
będzie o tym pamiętać.
Wszystko działo się jak we śnie, gdy Daniel zabierał je tego wieczoru do
domu.
Do jej mieszkania.
Zmienił pościel i ustawił dziecięce łóżeczko i wózek w sypialni na dole.
Pojawiła się położna, by upewnić się, czy wszystko w porządku. Obiecała, że
R S
120
przyjdzie jutro i wyszła. Dan przyniósł jej ciepły napój i utulił ją do snu, a
potem ruszył do drzwi.
- Dokąd idziesz? - spytała, zastanawiając się, czy dosłyszał w jej głosie
nutę paniki.
Zatrzymał się i odwrócił.
- Do sąsiedniego pokoju. Nie chcę ci przeszkadzać. Będę niedaleko,
gdybyś mnie potrzebowała.
Chciała powiedzieć, że potrzebuje go teraz! Że wcale jej nie przeszkadza,
ale coś w wyrazie jego twarzy ją powstrzymało.
- Dziękuję - powiedziała, a on opuścił pokój, przymykając drzwi.
Patrzyła na nie. Zostały przymknięte na tyle, by nie mógł jej widzieć, ale
nie dość, by mogła się rozpłakać. A chciało jej się płakać, ponieważ nie spali
oddzielnie od czasu pierwszej wspólnej nocy. A tak bardzo za nim tęskniła!
Och, jaka jest głupia! Powiedział jej przecież, że jest uszkodzonym
towarem. I najwyraźniej tak jest, skoro nie zrozumiał, że ona potrzebuje go
przy sobie bardziej niż kiedykolwiek.
Że niby nie chce jej przeszkadzać? Dobry żart, zważywszy że Lily
postanowiła nie spać przez całą noc.
Iona nie miała pojęcia, co robić.
Czy jest głodna? Nie płacze, ale jeśli ją podniesie, może ją rozbudzi?
Upierała się w szpitalu, że chce karmić piersią, i teraz stanęła oko w oko z
rzeczywistością samotnego macierzyństwa. Sama w nocy z noworodkiem, bez
jakiegokolwiek doświadczenia...
Z trudem dźwignęła się, wspierając się ostrożnie o poduszki. Wszystko ją
bolało i marzyła o kąpieli. Czy da radę to zrobić? Sama? No, raczej nie poprosi
Daniela o pomoc w środku nocy.
R S
121
Puściła wodę i uwolniła się od nocnej koszuli, tej samej, którą pożyczyła
od Georgie, tej, którą miała na sobie w noc śmierci Pebbles. Tej samej, którą
Daniel z niej zdejmował. Powiedział wtedy, że jest piękna, ale teraz, gdy
spojrzała na swój brzuch wiszący jak galaretowata torba, musiała walczyć ze
łzami. To stan przejściowy, pocieszała się. Wkrótce skóra się obkurczy.
Nagle usłyszała pukanie do drzwi.
- Iona, wszystko w porządku?
- W porządku - skłamała, krzywiąc z bólu twarz, gdy podnosiła drugą
nogę. Teraz wystarczy usiąść. - Jestem w wannie. - Powiedzmy...
- Mogę wejść?
Otworzyła usta, by zaprotestować, ale on już patrzył na nią oczami
pełnymi niepokoju. Ujął ją pod pachami i powoli posadził w wannie. W
cudownej ciepłej wodzie.
Było fantastycznie.
Rewelacyjnie. Gdyby tylko tam nie stał i nie patrzył na jej zmasakrowane
ciało, mogłaby się wyciągnąć wygodnie i rozkoszować ciepłem.
- Zostawię cię. Krzyknij, gdy będziesz chciała wyjść.
Zamknął drzwi. Z westchnieniem ulgi położyła się na plecach. Och, tak
jest jeszcze lepiej. Jak w bajce...
Była w swoim ogródku, stopę zanurzyła w wodzie, jej szum na kamykach
uspokajał i tłumił inne dźwięki. Był z nią Brian... Spoglądał na nią z
uśmiechem na twarzy, a za nim stał Jamie... Popatrzył na nią - nie, gdzieś
poprzez nią - odwrócił się i odszedł...
Pozwoliła mu odejść. Nie potrafiła go zatrzymać i nie chciała. Chciała
być wolna. I była. Całkowicie, cudownie wolna. Otworzyła oczy. Na krześle
siedział Daniel.
R S
122
- Och! - Lekko się zdziwiła, choć czuła przecież, że ktoś jej się przygląda.
Myślała, że to Brian, ale może to był Daniel? Ale skąd się tu wzięło krzesło?
Odczuwała śmieszną potrzebą zakrycia ciała rękami. Rychło w czas.
- Jak długo tu jesteś?
- Kilka minut. Leżysz tu całe wieki. Zasnęłaś i nie chciałem cię budzić.
Woda pewnie już wystygła, podać ci rękę?
- Muszę się najpierw umyć. - Spodziewała się, że wyjdzie, ale on tego nie
zrobił.
Puścił gorącą wodę, wziął gąbkę z półki i namydlił ją dokładnie, potem
pomógł jej usiąść i umył jej plecy. Jego ręce były delikatne. Umył jej ramiona i
biust, i nogi, potem opłukał ją dokładnie i pomógł wyjść.
Opierając się na jego silnych ramionach, stanęła na podłodze. Szybko
owinął ją ciepłym ręcznikiem i pomógł usiąść na krześle.
- Daj znać, gdy będę potrzebny - powiedział i taktownie zostawił ją samą,
by dokonała reszty toalety.
Włożyła koszulę i wróciła do sypialni. Stał tam z Lily w ramionach.
- Płakała - powiedział cicho - ale już nie płacze.
Dziewczynka patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Ionę coś
ścisnęło w gardle. Wyglądał z nią tak naturalnie, tak swobodnie. Oczywiście
musiał praktykować na Kizzy, Lucie i innych dzieciach swojej rodziny i
przyjaciół.
Co za szkoda, że nie będzie go przy Lily! Bo nie będzie, wiadomo. Jest
tylko jego gospodynią. Daniel jest bardzo miły, ale na tym koniec. Gdy zrobi
test DNA i udowodni zasadność swoich roszczeń, odejdzie stąd. Paradoksalnie
jedynym rozwiązaniem byłby brak testamentu. Na razie przetrząśnięto
wszystko, również biuro Briana, i nic nie znaleziono.
R S
123
Nic. Ani pod deskami podłogowymi, ani pod dywanami. Nigdzie. A bez
testamentu na pewno nic nie dostanie...
Ależ była głupia! Niemal uczepiła się tej myśli, byle zyskać na czasie. A
właściwie dać czas Danielowi, by zrozumiał, że ją kocha tak bardzo, jak ona
kocha jego.
Nogi się pod nią ugięły. Usiadła ciężko na brzegu łóżka. Kocha go?
Oczywiście, że tak. Gdy tylko te słowa przebiły się do jej świadomości,
zszokowały ją swoją doniosłością.
- Myślę, że jest głodna - powiedział.
Wsparła się o poduszki, podciągnęła kołdrę i wzięła od niego dziecko.
- Poradzę sobie - skłamała z godnością, na jaką było ją jeszcze stać, a on
skinął głową i odszedł, znów nie domykając drzwi.
Rozchyliła koszulę i obróciła do siebie Lily. Udało się! Płacz ustał, a
zastąpiło go zadziwiająco głośne rytmiczne ssanie. Niemal roześmiała się w
głos.
W jednej chwili zapomniała o testamencie, przestała myśleć o Danielu i
uspokojona usadowiła się wygodnie, by cieszyć się swoją piękną córeczką.
Przez następne dni przyzwyczajali się do nowych zadań, ale Iona
wydawała się - przynajmniej w niedoświadczonych oczach Daniela - wprost
stworzona do macierzyństwa.
Daniel starał się być zawsze na podorędziu, ale jeśli za nim tęskniła,
nigdy tego nie powiedziała.
Od pierwszej nocy po porodzie ani razu nie poprosiła go o pomoc. Po
tygodniu, gdy najwyraźniej radziła sobie świetnie sama, wyniósł się do swojej
sypialni na górze. Nie bez uczucia żalu. Gdyby nadal spał z nią w nocy, gdyby
trzymał ją w ramionach, gdyby leżał obok, trzymając ją za rękę - być może
utrzymaliby bliską więź. Teraz wkradł się pomiędzy nich jakiś dystans, co go
R S
124
niezmiernie zasmuciło, zrozumiał bowiem, że ich krótka idylla z okresu
przejściowego definitywnie dobiegła kresu.
Iona jest teraz matką. Macierzyństwo wciągnęło ją bez reszty, a ponieważ
nie chciał, by czuła, że musi robić cokolwiek poza opieką nad dzieckiem, sam
starał się utrzymać w domu ład i porządek.
- Potrzebujesz gosposi - zażartował Harry pewnego dnia, gdy wpadł z
Emily i dziećmi po drodze z plaży.
Daniel posłał mu mordercze spojrzenie i wrócił do czyszczenia zlewu.
- To tylko chwilowe. Jeśli tego nie zrobię lub wezmę kogoś, Iona poczuje
się zobowiązana. Bo taka już jest.
Harry przyglądał się przyjacielowi w zamyśleniu.
- Jak długo zamierzasz się oszukiwać, że ona jest tu tylko gosposią?
Dan wrzucił gąbkę do zlewu i wyprostował plecy. Popatrzył na ogród,
gdzie kobiety siedziały na trawie z dziećmi. Iona karmiła Lily. Serce ścisnęło
mu się na ten widok.
- A kim do diabła jest? - burknął.
Harry wzruszył ramionami, śledząc jego spojrzenie.
- Nie wiem. Twoją dziewczyną? Partnerką? Kobietą, którą kochasz?
- Nie kocham jej - powiedział. - Nic nas nie wiąże.
- To nieprawda. Nie wiesz po prostu, jak nazwać ten związek.
- Przypadkowy - mruknął. - Skomplikowany. Zbędny.
- Och, wszystko rozumiem, ale zbędny? W żadnym razie. - Harry zniżył
głos. - Potrzebujesz jej, Danielu. A ona potrzebuje ciebie. Nie zamykaj oczu.
- Czy to nie ty przestrzegałeś mnie, żebym się nie angażował? -
powiedział z niedowierzaniem, a Harry uśmiechnął się kwaśno.
- Och, to było, zanim ją poznałem.
- Co się zmieniło?
R S
125
- Ty - powiedział Harry spokojnie. - Jesteś szczęśliwy. Zadowolony.
Odpuściłeś sobie... cały ten problem z Kate.
- Jaki problem z Kate? - O Boże, zabije Ionę, jeśli mu powiedziała!
- Cokolwiek się wydarzyło. Nie mam pojęcia. Zgaduję, że cię zdradziła.
Bóg wie, dlaczego. Nie mogła spotkać lepszego faceta.
Dan odchrząknął i wykręcił ściereczkę, której używał do wycierania
szafek. Dziwne, gdy Iona to robiła, błyszczały, a teraz wyglądały, jakby przez
lata przecierano je brudną szmatą.
- W porządku, nie mówmy już o tym - ustąpił Harry z westchnieniem. -
Ale pomyśl, co Iona dla ciebie znaczy. I nie pozwól, żeby wymknęła ci się z
rąk. Jest urocza, inteligentna, zabawna, roztropna, oczytana, pełna wdzięku,
szlachetna, żeby zacząć od wad. To najlepsza kobieta, jaka mogła cię się
przytrafić. Nie pozwól jej odejść.
Nie czekając na odpowiedź, wyszedł do ogrodu i przyłączył się do kobiet.
Daniel zacisnął usta i znów zerknął na szafki. O Boże, wyglądają
okropnie. Wyrzucił ścierkę i zaczął od początku.
R S
126
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dni zamieniły się w tygodnie i w końcu Dan nie mógł dłużej
usprawiedliwiać swego nieustannego przebywania w domu. Iona była zdrowa,
radziła sobie świetnie, a zresztą, gdyby potrzebowała pomocy, zawsze miała
pod ręką Georgie lub Emily.
Z niezbyt miłym poczuciem, że stał się zbędny, wrócił do pracy. Okazało
się, że zrobił to w odpowiednim momencie.
Gdy wszedł do hotelu, od razu zauważył, że stojący w holu stary kontuar
recepcji - który Iona tak kochała - został usunięty, pozostawiając po sobie
ziejącą pustkę.
- Gdzie się podziała stara recepcja? - spytał George'a, gdy go spotkał na
budowie przy hotelowym aneksie.
- Na dworze. Powiedziałeś, żeby wszystko usunąć, a więc chłopcy
wynieśli ją dziś rano. Ale nadal jest cała. Piękny mebel. Solidny mahoń.
Wydaje mi się, że szkoda go wyrzucić. Pomyśleliśmy, że może się przyda.
- Owszem. Odnowimy go. Mam nadzieję, że obchodzono się z nim
delikatnie.
George wyglądał na urażonego.
- Wynieśli wszystko bardzo ostrożnie. Sam zobacz. Stoi obok biura.
Dan odnalazł kontuar i stanął za nim, tam, gdzie kilka pokoleń
pracowników witało gości. Położył dłonie na blacie. Był trochę zniszczony,
nosił ślady podawania wielu kluczy, ale gdy z uczuciem przesunął po nim
rozpostartymi dłońmi, pomimo kurzu stare drewno zalśniło. Widział, jak to
samo z wielką miłością zrobiła Iona. Głównie ze względu na nią pragnął
zatrzymać stary mebel.
R S
127
Przykucnął i zajrzał pod spód, w zakamarek pomiędzy blatem i półką
umieszczoną kilkanaście centymetrów niżej. Chciał sprawdzić, jak blat został
do niej przytwierdzony. Może wystarczy zatrzymać sam blat?
W kontraście do ostrego sierpniowego słońca pod kontuarem panował
głęboki cień, ale Daniel zauważył, że coś tam przyczepiono. Coś białego...
Długi prostokąt przyklejony taśmą. Koperta?
Oderwał ją i wpatrywał się w nią z niedowierzaniem.
„Kopia ostatniej woli Briana Henry'ego Dawesa". I data: 10 marca. To
było sześć miesięcy temu, zaledwie kilka tygodni przed śmiercią Briana!
Na kopercie widniała także informacja, że oryginał testamentu znajduje
się kancelarii „Cooper&Farringdon, 29 High Street, Yoxburgh". A więc nie u
Barry'ego Edwardsa, jak się spodziewali.
Dan stał z kopertą w ręku, gdy Nick podjechał na parking.
- Co tam masz? - spytał.
Nick zerknął na kopertę i zamrugał powiekami.
- Nieźle. Gdzie ją znalazłeś?
- Była przyklejona taśmą pod kontuarem recepcji.
- Ale dlaczego tam ją schował? I dlaczego nie sporządził testamentu u
prawnika?
- Może nie ufał Ianowi? A może założył, że i tak zostanie odnaleziona
podczas remontu hotelu? - Dan jednego był pewien. Musi zawiadomić Ionę i
jak najszybciej otworzyć testament.
Do domu jechał w napięciu. Serce waliło mu jak młotem. Co zawiera
testament? Jakie będzie mieć znaczenie dla Iony i Lily? A dla niego...?
- Wcześnie wróciłeś.
Wyglądał na zmartwionego - nie, raczej skonsternowanego. Jakby
przynosił złe wieści. Iona z bijącym sercem przysiadła na ławce.
R S
128
- Danielu, co się stało?
- Znaleźliśmy testament.
Przyłożyła rękę do piersi, potem przymknęła oczy i policzyła do
dziesięciu.
- Masz go? - zapytała schrypniętym z emocji głosem.
- To tylko kopia. Nick pojechał z nią do naszego adwokata. Pomoże nam
skontaktować się z tym prawnikiem, który ma oryginał.
- Czy to nie Barry Edwards?
- Nie, kancelaria Cooper&Farringdon.
- Mike Cooper! Oczywiście! Widziałam go kilka razy w hotelu mniej
więcej na dwa miesiące przed śmiercią Briana. Ale chyba już wtedy był na
emeryturze... - Potrząsnęła głową, starając się wszystko sobie przypomnieć. -
Gdzie był testament?
- Pod kontuarem recepcji, przyklejony taśmą.
Przymknęła oczy. Jak mogła być tak głupia!
- Z prawej strony?
- Tak. Dlaczego pytasz?
Roześmiała się. Teraz było to dla niej oczywiste.
- Na krótko przed śmiercią w szpitalu Brian szepnął, że się mną
zaopiekował, a potem dodał: „wymelduj się". Powtórzył to kilkakrotnie. Był
już w tak złym stanie, że nie chciałam go naciskać, zresztą myślałam, że traci
przytomność. Nie zrozumiałam wówczas, jakie to ma znaczenie. Gdy goście
się wymeldowywali, odkładaliśmy papiery na półkę pod kontuarem z prawej
strony. A więc chciał mi wskazać miejsce. Och, jak mogło mi to nie przyjść do
głowy!
Nogi jej drżały, gdy wstała. Wreszcie wyjaśni się jej przyszłość.
Obawiała się tylko, że nie ma tam miejsca dla Daniela. Odkąd urodziła
R S
129
dziecko, nie zbliżył się do niej, chociaż był bardzo miły. Nie przytulił jej, nie
dotknął, nie pocałował. Cóż, nie była jeszcze gotowa na nic więcej, ale
przecież to nie musi być wszystko albo nic, prawda?
To może oznaczać jedno: szukał rozrywki, a ją miał pod ręką - a teraz,
gdy nie była w formie, przestał się nią interesować. Powiedziała mu kiedyś, że
nie oczekuje zaangażowania na wieczność, toteż Daniel wyraźnie trzyma ją za
słowo.
Świadomość tego napełniała ją goryczą. Testament, którego jeszcze kilka
tygodni temu się obawiała, teraz wydawał się jedynym wyjściem z tej bolesnej
sytuacji.
Nie oczekiwała wiele. Miała nadzieję na kilka tysięcy funtów.
Wystarczyłoby na wpłacenie zadatku na mały domek, Pójdzie do pracy i spłaci
resztę kredytu. Nie będzie musiała się martwić o przyszłość swojej małej
córeczki. Zapewni jej poczucie bezpieczeństwa.
Spotkanie z Mike'em Cooperem odbyło się dopiero późnym
popołudniem, ponieważ musieli poczekać, aż Ian Dawes przyjedzie z Londynu.
Wyraz jego twarzy, gdy w kancelarii Mike'a zobaczył Ionę z dzieckiem, mówił
wszystko.
- Urodziło się - rzekł osłupiały, jakby w ogóle się tego nie spodziewał.
- Już wrzesień - odparła Iona. - Zaszłam w ciążę w listopadzie. Nie
jestem słonicą. Lily, przywitaj się z wujkiem Ianem - dodała przyjaźnie.
Mężczyzna zmarszczył brwi. Daniel miał ochotę go zabić. Najwyraźniej
nadal nie wierzył, że Lily jest dzieckiem jego brata. Ale test DNA został już
przeprowadzony. Ian odmawiał współpracy, dopóki sąd go do tego nie zmusi.
Mike Cooper wyjął dokument, przesuwając wzrokiem po
zgromadzonych.
R S
130
- Proszę mi wybaczyć opóźnienie w ujawnieniu treści tego testamentu -
zaczął - ale jestem na emeryturze i dowiedziałem się o śmierci Briana Dawesa
dopiero dziś po telefonie z mojego biura. Rozumiem, że pan Dawes nie
poinformował państwa, u kogo sporządził dokument. Ale przystąpmy do
rzeczy - powiedział, a potem zaczął czytać: - Mojemu synowi Ianowi
pozostawiam sumę dziesięciu tysięcy funtów. Z reszty masy spadkowej połowa
przypada dziecku lub dzieciom mojego zmarłego syna Jamesa, narodzonym
lub en ventre sa mère. Druga połowa...
Iona nie słyszała dalszego ciągu, ponieważ Ian zaczął głośno
protestować, zagłuszając słowa adwokata.
Przełknęła ślinę. Połowę? Naprawdę pozostawił Lily połowę? A Ianowi
tylko dziesięć tysięcy? Co prawda nie wiedziała, ile wynosi ta połowa, ale musi
być większa od tych dziesięciu tysięcy, chyba że Brian miał ogromne długi.
- Czy wystarczy na zaliczkę na jakiś mały domek? - spytała, a Mike
Cooper uśmiechnął się.
- Tak sądzę. Hotel został sprzedany za sumę około miliona siedmiuset
pięćdziesięciu tysięcy funtów. Po spłaceniu długów oraz podatku spadkowego
pozostanie trochę ponad milion funtów. Z połowy tej sumy zostanie utworzony
fundusz powierniczy dla Lily, którym będzie mogła dysponować, gdy osiągnie
pełnoletność. Druga połowa oczywiście należy do pani i może pani zrobić z
tymi pieniędzmi, co zechce.
- Do mnie? - Wpatrywała się w adwokata szeroko otwartymi oczami. -
Jakim sposobem?
- Ponieważ tak zostało napisane w testamencie. Przeczytam jeszcze raz:
Drugą połowę masy spadkowej pozostawiam Ionie Lockwood w podzięce za
troskę, współczucie i nieustającą opiekę nade mną; w wypadku braku potom-
R S
131
stwa mojego zmarłego syna Jamesa, całość masy spadkowej przypada Ionie
Lockwood.
Tym razem wszystko usłyszała. Odwróciła się i popatrzyła na Daniela,
który wyglądał na równie oszołomionego.
- Trzeba jeszcze udowodnić, że to jest córka Jamesa! - warknął Ian, gdy
wreszcie odzyskał głos. - Bo jeśli nie, to wszystko powinno przypaść mnie! Co
ten głupi stary dureń sobie myślał...
- Panie Dawes! - huknął Mike Cooper, wstając. - Nie będę tolerował
takiego języka w mojej kancelarii! W trakcie przygotowań do sporządzenia
tego testamentu odbyłem długie rozmowy z pańskim ojcem, podczas których
nie mógł się nachwalić panny Lockwood oraz nie krył niepokoju o jej
przyszłość. O nic nie prosiła, pracowała bez wynagrodzenia i niestrudzenie się
nim opiekowała. O panu tylko powiedział, że był pan samolubnym, mściwym
małym chłopcem i wyrósł pan na samolubnego, mściwego małego człowieka.
Nie dostanie pan więcej pieniędzy. Testament stwierdza to jasno. Jeśli okaże
się, że nie jest to dziecko pańskiego brata Jamesa, wtedy wszystko i tak
dostanie panna Lockwood. Ma pan prawo tylko do dziesięciu tysięcy funtów
zastrzeżonych w testamencie.
- A jeśli spróbuję go podważyć?
- Oczywiście, może pan próbować, ale muszę powiedzieć, że pański
ojciec, sporządzając testament, był w pełni władz umysłowych oraz że
powyższy dokument został napisany z wielką rozwagą i po długich
przemyśleniach. Pańskie szanse na wygraną są minimalne.
- To się jeszcze zobaczy! - wrzasnął Ian i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Rozumiem, że to już wszystko? - Stary adwokat zawiesił głos. - A więc
wracam do mojej partii golfa...
R S
132
- Nie mogę ich zatrzymać.
Siedzieli na schodkach na końcu ogrodu, wpatrując się w morze oblane
światłem księżyca. Świętowali. Rozważając wydarzenia dzisiejszego dnia, Iona
bezwiednie kręciła w dłoniach kieliszek szampana. Wypiła tylko trochę, ponie-
waż karmiła dziecko, ale Daniel nalał sobie kolejny kieliszek i postawił butelkę
na schodku obok.
- Dlaczego?
- Ponieważ powinnam je oddać Ianowi.
- Ianowi? - Nieomal się zakrztusił. - Zwariowałaś? To skończony łajdak.
Jego własny ojciec tak uważał.
- Ale ja czuję się winna. Wszyscy będą myśleć, że wkradłam się w łaski
Briana i skłoniłam go do zmiany testamentu.
- Bzdura. Byłaś dla niego cudowna, podczas gdy żaden z jego synów
nawet nie kiwnął palcem. Nick powiedział, że bez ciebie ten hotel by nie
funkcjonował. Brian traktował cię jak córkę.
- Naprawdę?
- Tak opisał cię Mike'owi Cooperowi. On naprawdę cię kochał, Iono.
Przełknęła gulę, która nagle urosła jej w gardle, i popatrzyła na swoje
ręce.
- Był dla mnie taki kochany. Naprawdę za nim tęsknię...
- Będziesz go mogła wiecznie wspominać, otwierając drzwi do własnego
domu.
Och, Boże, jakże będzie się tam czuła samotna! Nawet z Lily. Nie chcę!
Nie chcę własnego domu! Chcę... chcę, żebyś mnie poprosił, bym została tutaj,
z tobą... Żebyś powiedział, że mnie kochasz...
- Sądzisz, że powinnam zatrzymać spadek? - spytała bez przekonania.
R S
133
- I tak musisz zatrzymać połowę Lily, nie masz wyboru, a że inwestycja
w nieruchomości jest najlepsza, kupno domu wydaje się najrozsądniejszym
posunięciem. A jeśli chodzi o twoją część...
- Może ją przeznaczyć na cele dobroczynne? - wtrąciła z ożywieniem. -
Nick się w tym orientuje. Poproszę go o poradę...
- Mogłabyś skończyć studia - podsunął. - Chciałaś być prawnikiem
walczącym o prawa człowieka, teraz masz szansę zyskać kwalifikacje i
ustanowić fundację, która pomagałaby biednym ludziom walczyć o swoje. Co
powiesz na fundację imienia Briana Dawesa?
Wspaniały pomysł!
- To spodobałoby się Brianowi. Dziękuję. - Potarła skronie. Po emocjach
dzisiejszego dnia rozbolała ją głowa. Wstała i poprawiła spódnicę, którą lekki
wiatr owijał wokół jej kostek. - Danielu, nie masz nic przeciwko, jeśli
wcześniej się położę? Czuję się wyczerpana.
I muszę się wypłakać, ponieważ z taką łatwością mówisz o moim
odejściu, że nie mogę dłużej tego znieść...
- Oczywiście. - Wstał, żeby ją odprowadzić. - Może ci coś przynieść?
- Niczego nie potrzebuję. Dziękuję, że tam ze mną byłeś.
- Nie ma za co.
Zawahała się, dając mu szansę, aby ją objął, pocałował na dobranoc - do
diabła, żeby zrobił cokolwiek - ale on tylko stał i czekał.
Odwróciła się na pięcie, poszła do swojego mieszkania, zamknęła drzwi i
dopiero wtedy się rozpłakała.
- O co chodzi z tą wyprowadzką Iony? Myślałam, że zamierza tylko
zainwestować w jakąś nieruchomość? - Emily opadła na sofę i położyła dłonie
na swoim wypukłym brzuchu.
R S
134
- Ma zamiar kupić dom i się wyprowadzić - wyjaśnił trochę zmieszany. -
Uważam, że to oczywiste.
- Doprawdy? - Emily zrobiła wielkie oczy. - A co z wami obojgiem?
- Z nami obojgiem? Jakim obojgiem? Wydaje mi się, że jest nas troje...
Jęknęła i przewróciła oczami.
- O Boże, jaki ty jesteś ograniczony! Na litość boską, Daniel, myślałam,
że się kochacie.
- Skąd, u diabła, wpadłaś na ten pomysł?
- Widziałam was razem! - przemawiała jak do tępego dziecka.
- Wyobraziłaś coś sobie.
- Nie sądzę. Jesteście sobie bliscy. Albo byliście przed urodzeniem Lily.
Te powłóczyste spojrzenia, ukradkowe pieszczoty. Ślepy by zauważył, że
jesteście zakochani. - Zmarszczyła brwi. - Potem trochę się oddaliliście, to
fakt...
- Ona mnie nie kocha, nie bądź śmieszna. A zresztą ona ma dziecko!
- To nie jest jakaś zakaźna choroba, Dan. A to, że urodziła dziecko
innego, nie oznacza, że przestała cię kochać. Nadal możesz ją przytulać. Ale
tego nie robisz - wytknęła. - Iona wygląda na przygnębioną.
- O Boże! - jęknął, przewracając oczami.
- Dan, mówię poważnie. Ona cię kocha do szaleństwa. I ty ją kochasz.
Naprawdę - powtórzyła, gdy otworzył usta, by zaprzeczyć. - Wiesz, że tak.
Kiedy wreszcie się do tego przyznasz?
Z trudem przełknął ślinę, odchylił głowę na oparcie kanapy i przymknął
oczy.
- Ona mnie nie kocha, Em - rzekł szorstko. - Nadal kocha Jamiego.
- Głupstwa wygadujesz! To już dawno minęło. Zrozumiała, że był może
lepszy od swojego brata, ale tak samo pusty i nieodpowiedzialny. Ona kocha
R S
135
ciebie, Danielu. Potrzebuje prawdziwego mężczyzny, dorosłego faceta, który
potrafi odwzajemnić jej miłość. Mężczyzny takiego jak ty - miłego,
opiekuńczego, przy którym poczuje się bezpiecznie. Powiedz jej, że nie chcesz,
aby się wyprowadzała, i że pragniesz, żeby wyszła za ciebie i...
- Dosyć! Emily, dosyć! - Z rozpaczy wyłamywał palce. - Nie mogę tego
zrobić.
- Dlaczego? - Nie ustępowała. - Dlatego, że Kate cię oszukiwała? Iona to
nie Kate. Ona kocha cię z całego serca. Nigdy by cię nie oszukała ani nie
zraniła. Musisz jej powiedzieć, czy odwzajemniasz jej miłość.
Przypomniał sobie reakcję Kate, gdy dowiedział się o niej i o Angie. Gdy
powiedział, że ją kocha, myśląc, że ona również kocha jego, wybuchła
śmiechem. Odrzuciła głowę do tyłu i śmiała się do łez.
- A jeśli mnie wyśmieje? - spytał niepewnym głosem.
- Nie wyśmieje. A zresztą, co masz do stracenia? Swoją dumę. Cóż to
znaczy w porównaniu z całym życiem w miłości? - Usiadła obok brata, objęła
go i uścisnęła. - Daj jej szansę, Dan. Daj wam obojgu szansę. Idź z nią
porozmawiać.
- Ona śpi. Chciała się wcześniej położyć.
- Wydaje mi się, że stoi na końcu ogrodu i wpatruje się w morze, jakby
chciała się w rzucić w jego odmęty. - Pocałowała brata w policzek i wyszła.
Patrzył z oddali na Ionę. Na kobietę, którą kochał. Zdał sobie sprawę, że
jest jedyną kobietą, którą kocha naprawdę.
O Boże, żeby go tylko nie wyśmiała!
Wstał i sztywnym krokiem podszedł do drzwi na taras. Rozsunął je.
Dzień był ciepły, ale nocny chłód już dawał się we znaki. A może jest mu
zimno ze strachu?
Przełknął ślinę, wziął głęboki oddech i wszedł na trawnik.
R S
136
Nie słyszała jego kroków, ale wyczuła jego obecność, ponieważ
odwróciła się.
- Myślałem, że chcesz się wcześniej położyć?
Uważnie przyjrzała się jego twarzy. Była bardzo poważna. Iona
uśmiechnęła się w świetle księżyca. Co to ma być? Wielkie pożegnanie?
- Nie mogłam zasnąć. Musiałam posłuchać morza.
- Mam zostawić cię samą?
Pokręciła głową, zastanawiając się, czy wiatr zdążył osuszyć łzy na jej
policzkach.
- Nie. Myślałam o Brianie.
Usiadł na najwyższym stopniu schodków i poklepał kamień obok. Gdy
usiadła, wziął ją za rękę i zaczął delikatnie gładzić ją kciukiem.
- Naprawdę ci go brakuje, prawda? Masz za sobą ciężki rok...
- Gdyby tylko Jamie pomógł, albo Ian... Ale obaj byli siebie warci.
Żadnego nie obchodził własny ojciec, a to był taki dobry człowiek. Zasłużył od
swoich synów na coś lepszego.
- Myślałem, że kochasz Jamiego - rzekł półgłosem.
Wzruszyła ramionami.
- Być może kiedyś... Ale jeśli mam być szczera, sądzę, że byłam po
prostu samotna i znudzona podróżowaniem w pojedynkę. A potem
przyjechałam tutaj, poznałam Briana, który był dla mnie taki dobry, że po raz
pierwszy w życiu poczułam, że mam jakieś stałe miejsce na ziemi. Namiastkę
domu, nawet jeśli to był tylko podupadający hotel z opuszczoną dobudówką i
starym kotem. - Roześmiała się nerwowo i popatrzyła na krzak bzu. - Biedna
mała Pebbles. Przynajmniej umarła tutaj, w słońcu, bez cierpień. Nie potrafię
wyobrazić sobie piękniejszego miejsca na umieranie.
R S
137
- Albo życie? - powiedział cicho, a ona spojrzała na niego z nieśmiałą
nadzieją. - Czyż nie jest to piękne miejsce do życia?
Odwróciła się i popatrzyła na dom, zastanawiając się, co Daniel miał na
myśli. Na pewno nie to. Znów pewnie mówi o tych cholernych wyjątkowych
inwestycjach.
Westchnęła.
- To piękne miejsce do życia, ale nigdy nie mogłabym pozwolić sobie na
coś takiego. Nie mogę zatrzymać wszystkich pieniędzy i tak po prostu ich
wydać, Dan. Nie mam takich wymagań.
- Wyjdź za mnie - wypalił, a Iona odwróciła się i wpatrywała się w niego
ze zdumieniem.
- Słucham?
- Poprosiłem, żebyś za mnie wyszła - powtórzył, tym razem spokojniej i z
większym przekonaniem. Nagle wypowiedzenie głośno tych słów wydało się
najrozsądniejszą rzeczą na świecie. - Wyjdź za mnie i pozwól mi się kochać.
Ponieważ cię kocham, wiesz o tym. Zakochałem się w tobie od pierwszej
chwili, gdy zobaczyłem, jak wyrzucasz materac do śmietnika. Wiem, że minęło
trochę czasu, zanim się zorientowałem, ale naprawdę myślałem, że nadal jesteś
zakochana w Jamiem i dopiero Emily uprzytomniła mi, jaki jestem tępy.
Emily? Niech Bóg ją błogosławi.
- Naprawdę? Kochasz mnie? Dlaczego więc, odkąd urodziłam dziecko,
stworzyłeś między nami dystans? Dlaczego nie zostałeś ze mną? Dlaczego mi
nie powiedziałeś?
- Uważałem, że skoro Lily jest dzieckiem Jamiego, czujesz się tak, jakbyś
była z nim, ponieważ ona jest jego częścią. A ja miałem wrażenie, że do was
nie przynależę i że naruszam czyjąś prywatność.
R S
138
Powoli uśmiech przyczajony w kącikach ust dotarł do jej oczu i rozjaśnił
je niezwykłym blaskiem.
- Och, Danielu - powiedziała czule, wyciągając rękę i dotykając jego
policzka. - Oczywiście, że do nas należysz. Byłeś przy mnie w dobrych i złych
chwilach. Jesteś moją opoką, to dzięki tobie przez to wszystko przeszłam.
Ocaliłeś mnie przed spadającym sufitem, pochowałeś mojego kota, umyłeś
mnie po porodzie, a potem zmieniałeś Lily pieluchy, gotowałeś, sprzątałeś i
prałeś, co budziło we mnie poczucie winy...
- Poczucie winy? Nie chciałem, abyś czuła się winna.
- Ale to były moje obowiązki. Gdybym myślała, że robisz to z miłości,
ceniłabym każdy gest. - Uniosła się i z oddaniem pocałowała go w usta. -
Poproś mnie jeszcze raz, Dan. Poproś mnie, żebym za ciebie wyszła. Poproś,
abym tu z tobą zamieszkała.
Z trudem przełknął ślinę, a potem wstał, ukląkł przed nią, ujął jej dłoń i,
patrząc jej prosto w oczy, powiedział głosem szorstkim i twardym jak skała:
- Kocham cię, Iono. I kocham Lily. Zostań ze mną. Wyjdź za mnie,
zamieszkaj tu i zmień ten absurdalnie wielki budynek w prawdziwy dom.
Pomóż mi wypełnić go dziećmi, stworzyć rodzinę. Prawdziwą rodzinę. Na
zawsze.
- Och, Danielu. - Czuła łzy spływające jej po policzkach, łzy radości,
szczęścia i miłości tak głębokiej, że miała wrażenie, że serce jej pęknie. -
Oczywiście, że za ciebie wyjdę. Wyjdę za ciebie, będę przy tobie i obdarzę cię
dziećmi. Nie wyobrażam sobie piękniejszego miejsca na nasz dom. Wy-
pełnimy go dziećmi. Będzie ich tyle, ile zechcesz. Może nie powinnam prosić
cię o nic więcej, ale chciałabym skończyć studia i założyć fundację imienia
Briana, a gdy Lily dorośnie, opowiem jej o jej prawdziwym dziadku. Może
R S
139
nawet pozna swoją babcię, oczywiście jeśli uda mi się namówić mamę, aby
wróciła do Anglii. Twoja teściowa cię pokocha, zobaczysz.
Objął ją ramionami i przyciągnął do siebie.
- A może kupisz dom jako inwestycję dla Lily i twoja matka tam
zamieszka?
Roześmiała się.
- To nie w jej stylu. Mówiłam ci, że jest hipiską.
- Nawet hipisi kiedyś się starzeją.
Odchyliła głowę i spojrzała na niego poważnie.
- Próbujesz wszystkich uszczęśliwić, prawda? - Pocałowała go znów. -
Kocham cię, Danielu. Jesteś bardzo dobrym człowiekiem. Brian też by cię
polubił, a pani Jessop wychwala cię pod niebiosa. Gdy zawiadomimy ją o
ślubie, na pewno się ucieszy.
Przypomniał sobie panią Jessop i jej porozumiewawcze spojrzenie, gdy
powiedziała: „Osiągniesz to".
Uśmiechnął się do Iony i musnął ustami jej usta.
- Nie sądzę, żeby była zaskoczona.
Pocałował ją jeszcze raz, a potem jeszcze raz, gdy nagle z oddali usłyszeli
płacz dziecka.
Uniósł głowę i uśmiechnął się szelmowsko.
- To musi poczekać - szepnął.
- Nie ma pośpiechu. - Odwzajemniła uśmiech. - Mamy na to całe życie.
Ramię w ramię poszli z powrotem do domu. Do swojej córki. Na
spotkanie przyszłości...
R S