Dobraczynski Jan Magdalena

background image

JAN DOBRACZYŃSKI

Magdalena

background image

Część pierwsza

background image

1

Morze kołysało łodzią. Fale łaskotały dno, jakby ktoś skrobał po deskach

palcami. Żagiel obwisł. Wiatr, który rankiem dął w stronę lądu, teraz ucichł. Nic nie

rozpraszało wiszącego nad zatoką upału.

Jej ten żar nie przeszkadzał. Wyciągnęła się leniwie na rozścielonych na

pokładzie poduszkach. Jedną dłoń podłożyła pod kark. Czarne włosy rozsypały się

szeroko wokoło głowy. Mieniły się pieszczone blaskiem przesianym przez szkarłatną

zasłonę słońca.

Bezruch ogarnął wszystkich na pokładzie. Trzej muzykanci odłożyli swoje

instrumenty i pospali się w cieniu, rzucanym przez kabinę na rufie. Żaden dźwięk nie

dochodził spod pokładu, widać wioślarze spali także, wsparłszy głowy na wiosłach.

Tylko jeden sternik tkwił na swoim stanowisku, ale i on kiwał się sennie, nasunąwszy

na czoło kapelusz słomkowy o wielkim rondzie.

Dźwignęła się i otworzyła szeroko oczy. Były duże, czarne, jakby nakrapiane

złotem. Sen ją odszedł. Wsparta na rękach powiodła spojrzeniem po uśpionym

pokładzie. Wzrok jej spoczął na leżącym obok niej mężczyźnie. Był ubrany w taką

samą jak ona krótką, amarantową tunikę. Spał. Jedną ręką przykrył oczy, drugą miał

wyciągniętą w jej stronę. Patrzyła na muskularne wygolone gładko ramię, na

półotwartą dłoń z pierścieniem na serdecznym palcu.

Znała dobrze to ramię i te palce, szczupłe, ale mocne, nawykłe do trzymania

wodzy i miecza. Wydawały się wcieleniem siły. A jednak ta sama dłoń potrafiła być

zdumiewająco delikatna. Nie siła, ale właśnie ta miękkość zwyciężyła jej sprzeciwy,

kazała zapomnieć, że została zdobyta.

Oderwała wzrok od dłoni, która dotykała jej biodra, znowu patrzyła wokoło

siebie. Przed nią tafla morza, ujęta w półokrąg ziemi, poruszała się lekko. Schodzące

ku zachodowi słońce świeciło w stronę lądu, wydobywało wszystkie jego barwy:

ciemną zieleń drzew, płową - skalnych zboczy, czerń głazów przybrzeżnych, mglisty

błękit gór. Jeden ze szczytów wznosił się bliżej morza. Zielone zbocze porosłe było

bujną roślinnością. Nad szczytem unosił się leciutki pióropusz dymu.

U stóp góry rozrzucone były wśród zieleni skupiska białych domów. Ku

zatoce spływały potoki. Z daleka wyglądały jak srebrne łańcuszki, pogubione w

trawie.

Gdy odwróciła głowę w przeciwną stronę, widziała pod blask słońca skrzącą

background image

się powierzchnię morza. Wyspa sterczała z wody niby wbity w dno potężny słup.

Robiła wrażenie niedostępnej skały.

Kiedyś ją opłynęli. Od strony morza nabrała teraz kształtu klęczącego

wielbłąda: dwa wierzchołki przedzielała zielona przełęcz niby położone między

garbami siodło. Środkiem przełęczy, między podpierającymi winnice murkami, biegła

w górę zakosami droga. Z daleka dostrzec można było, że zdobią ją białe posągi.

Ale ledwo zbliżyli się do portu, wypłynęła im naprzeciw łódź. Na jej

pokładzie wznosiła się wieżyczka z długą belką zakończoną hakiem - groźne

urządzenie, które zadecydowało przed pół wiekiem o zwycięstwie pod Akcjum. Łódź

pędzona wiosłami podpłynęła blisko, jej dowódca, we wciśniętym na oczy hełmie,

oznajmił przez tubę grzecznie, ale służbiście:

- Z rozkazu cezara nikt nie wzywany nie ma prawa ani podpływać do wyspy,

ani lądować. - Dorzucił mniej służbiście. - Poleć, panie, sternikowi zawrócić. Cezar

nie lubi nieoczekiwanych odwiedzin. Mam rozkaz zatopić każdy statek, który mimo

zakazu zbliży się do wyspy.

Odpłynęli śpiesznie. Na lądzie powtarzane były opowieści o okrutnych

zabawach, jakie miał podobno wyprawiać na wyspie cezar wraz z młodym Gajusem

Kaligulą, którego trzymał przy sobie. Z tymi zabawami wiązano wypadki

tajemniczego znikania w okolicy chłopców i dziewcząt. Nigdy już więcej nie

popłynęli w tamtą stronę.

Wstała wolno. Postąpiła kilka kroków depcząc rozścielony dywan bosymi

stopami o pomalowanych krwiście paznokciach. Nie odrywała wzroku od półkręgu

lądu, jaki miała przed sobą. Inaczej wyglądał tutejszy świat niż jej ziemia ojczysta.

Gleba tutaj rodziła lekko i przynosiła obfite plony. Niezliczone statki handlowe

dowoziły towary i bogactwa nie tylko z pobrzeża morza, określanego dumnym

mianem mare nostrum, ale również to wszystko, co poprzez porty egipskie ściągane

było do Italii z odległych i tajemniczych ziem Wschodu. Leżąc na drodze płynącego

strumienia bogactw, miasta tutejsze stały się prawdziwą krainą dobrobytu, rozkoszy i

użycia. Gdy ją Lucjusz tutaj przywiózł, trudno jej było uwierzyć, że taki świat może

istnieć. Spędzili jakiś czas w Rzymie. Ale stolica była pełna gwaru, hałasu, sporów i

intryg. Życie w Rzymie męczyło. Tutaj można się było bawić bez zmęczenia i

przesytu. Ludzie pławili się w morzu lub w ciepłych źródłach, jedli coraz bardziej

wymyślnie, pili, przesiadywali w termach, w cyrkach i na stadionach, rozkoszowali

się widowiskami teatralnymi, ale przede wszystkim szukali zadowolenia w coraz

background image

nowszych, coraz bardziej wyrafinowanych rozkoszach erotycznych. Pod opieką

władczyni miasta, Wenus, kwitła głoszona przez wygnanego poetę podniecająca ars

amandi. To, co on opisał swym lekkim rylcem - tutaj działo się naprawdę.

Czyż wśród takiego życia można było pamiętać o trudnościach

gospodarczych, jakie dotykały cierpiących na narastający brak rąk roboczych

właścicieli majątków? Na kłopoty powodowane przez wzrastający w liczbę z roku na

rok plebs? Na walki polityczne? Ludzie zapominali tutaj o wszystkim, poza

poszukiwaniem nowych rozrywek i rozkoszy. Żyli niby w Raju w tej niepojętej

krainie, o jakiej - pamiętała - czytywano, gdy była dziewczynką.

Posłyszała za sobą głos mężczyzny. Lucjusz obudził się także.

- Już nie śpisz, carissima? To dobrze - ziewnął. - Trzeba nam już wracać.

Słońce się zniżyło.

- Wybierasz się dziś do Poppeuszów?

- Tak. Muszę do nich iść. Ojciec chce tego.

- Więc wracajmy.

Lucjusz klasnął rozkazująco. Na klaśnięcie wynurzył się z cienia, rzucanego

przez kabinę, starszy służby, wyzwoleniec Rufus.

- Obudź wszystkich - rozkazał Lucjusz - niech statek płynie do portu. Każ

grać muzykantom. I niech podadzą nam wina i owoców.

Na pokładzie powstał ruch. Wioślarze chwycili wiosła i zagrabili nimi wodę.

Sternik uderzył w mały bębenek, którym nadawał wiosłującym rytm. Muzykanci ujęli

instrumenty. Zagrali wschodnią pustynną melodię. Wiedzieli, że ona ją lubi.

Nadeszły dwie niewolnice. Jedna młoda, jasnowłosa, imieniem Eola, została

przywieziona przez Lucjusza z Macedonii. Niosła płaski kosz napełniony

winogronami. Za nią szła druga, starsza, z dzbanem wina i z kubkami. Nazywała się

Niza. Ojciec Lucjusza przywiózł ją jako dziewczynkę z Galii. Dał ją Lucjuszowi, a on

ofiarował jej. Niza stała się dla niej nieodstępną towarzyszką i powiernicą.

Eoli nie lubiła. Niewolnica była ładna. Wiedziała, że Lucjusz korzysta od

czasu do czasu z jej wdzięków. Nie było w tym nic niezwykłego - a jednak z

przyjemnością kazała dziewczynie nałożyć sobie na stopy złocone sandałki.

Pamiętała, że tak jeszcze niedawno nie było między nimi różnicy: obie były

niewolnicami.

Znowu wyciągnęła się na poduszkach i trzymając nad sobą kiść dorodnych

winogron sięgała po nie wargami. Zachowała ten gest z dzieciństwa. Bywało wtedy

background image

nieraz, że leżąc leniwie na trawie połykała w taki sposób słodkie grona. Kątem oka

widziała, że o parę kroków od niej krząta się pracowicie siostra. Różniły się bardzo

od siebie. Marta od najwcześniejszych lat była wzorem porządku i pracowitości.

Rwąc winogrona nie odrywała się ani na chwilę od pracy. Rzucała gniewnym

spojrzeniem w stronę próżnującej siostry. Kilka razy próbowała ją zganić, zagrozić,

że się poskarży bratu. Ale ona wzruszała tylko ramionami, słysząc te pogróżki. Brat

nie wdawał się w takie sprawy, a poleceń Marty nie miała zamiaru spełniać.

Równo poruszające się wiosła popychały szybko lekki stateczek. Kierowali

się prosto na górę, nad której szczytem unosił się biały dymek. U jej stóp w ujściu

rzeczki leżał mały port. Widać go było coraz lepiej, w miarę jak się zbliżali do lądu.

W porcie czekała na nich lektyka. Do miasta trzeba było iść drogą wyłożoną

płytami.

Leżąc w lektyce obok Lucjusza oparła głowę na jego ramieniu.

- Gdy pójdziesz do Poppeuszów, chciałabym także wyjść - powiedziała.

- Dokąd?

- Pragnę zajrzeć do sklepu Marusa. Słyszałam, że ma nowe wiersze Filodema.

Zaśmiał się.

- Lubisz wiersze tego poety?

- Lubię.

- Czy dlatego, że przypominają ci twoją ziemię rodzinną?

- Trochę. Filodem urodził się w Gadarze za Jordanem. Tamtędy chodzą Żydzi

z Galilei do Judei, aby uniknąć zetknięcia z Samarytanami.

- Jeśli tam się urodził, to jednak od dawna mieszka w Herculanum. Na pewno

w jego wierszach znaleźć można ślady pochodzenia. Czemu chcesz ich szukać? Oni

wyrzekli się ciebie, wypędzili cię, przeklęli...

Bez słowa skinęła opuszczoną głową.

- Tu jesteś wolną kobietą - ciągnął dalej - możesz czytać wiersze, chodzić do

term, oglądać munera, brać udział w misteriach i pochodach ku czci Wielkiej

Macierzy... Wydaje mi się, że to lubisz? A przede wszystkim możesz kochać bez

oglądania się na zgodę ojca czy brata...

Znowu skinęła głową w milczeniu. To, co mówił, było prawdą. Tam, wśród

swoich byłaby niewolnicą ojca, męża, brata. Musiałaby rodzić dzieci, zajmować się

nimi i pracować - od świtu aż do nocy. Byłaby ciemna i głupia. Niewola dała jej

więcej swobody, niż jej miała jako wolna.

background image
background image

2

Willa Gajusa Klaudiusza Prokulusa leżała w dzielnicy, w której znajdowały

się najpiękniejsze insule miasta. Były to domy bogaczy pompejańskich, dostojników

rzymskich, którzy tu zjeżdżali dla odetchnięcia od życia politycznego, obfitującego w

intrygi i spory. Wszystkie odznaczały się przepychem, elegancją i dobrym smakiem.

Prokulusowie wywodzili się z bocznej linii Klaudiuszów. Gajus Prokulus jako

centurion legionu wojował pod wodzą Germanika z Germanami, a potem pod

Tyberiuszem w Armenii. O swoim pokrewieństwie z rodem cesarskim nie wspominał

nigdy. - Pamiętał o tym, jak zniknęli, nie wiadomo przez kogo sprzątnięci - Agrypa

Postumus, Julia, sam Germanik, a wresszcie rodzony syn cesarza, Druzus. Zanim

jednak Gajus, syt zdobytych na wojnie zaszczytów, wycofał się do swej willi w

Pompejach, wszedł w kontakt z wszechwładnym prefektem pretorianów, Sejanem.

Sejan okazał Gajusowi sympatię i życzliwość, czym zachwycony - mając na oku

przyszłość swoich dzieci: Lucjusza i Klaudii, wydanej niedawno za mąż - pozwolił

sobie rozwieść się wobec niego o przynależności do panującego rodu. Sejan słuchał

słów Gajusa uważnie, zapewnił, że będzie pamiętał zarówno o mężu Klaudii, jak i

należnym stanowisku dla Lucjusza, który odbywał właśnie służbę wojskową w

dwunastym legionie stacjonującym w Syrii, noszącym wspaniały tytuł Fulminata.

Obietnice Sejana zachęciły Gajusza Prokulusa do zajęcia się karierą syna.

Poppeuszowie - ród wielkich bogaczy pompejańskich - posiadał wpływy w Rzymie,

w senacie i na dworze cesarskim. Córka Poppeusza, Waleria, nie była na pewno

dziewczyną piękną, stanowiła jednak znakomitą partię. Bogate małżeństwo oraz

opieka najpotężniejszego człowieka w cesarstwie mogły zapewnić Lucjuszowi - jak

sądził Gajus - znakomitą przyszłość. Niewolnica, którą młody trybun przywiózł ze

Wschodu, wyzwolił i uczynił swą kochanką, nie odgrywała w tych obliczeniach

żadnej roli. W Pompejach każdy mąż miewał obok żony kochanki - i tylko to się

liczyło, aby nie wydawał na nie zbyt wiele pieniędzy.

Po powrocie do willi oboje wzięli kąpiel. Ojciec z synem świątecznie ubrani

wyruszyli zaraz potem do Poppeuszów.

Gdy lektyka niosąca ich opuściła dom, przywołała Nizę. Kazała przynieść

dwa ciemne płaszcze z kapturami. Wydała także polecenie, aby towarzyszył im

niewolnik imieniem Karpus, potężny wzrostem i znany z wielkiej siły. Karpus

trzymał w jednej ręce kij, w drugiej latarkę. Chociaż w mieście panował spokój i nie

background image

słychać było o napadach na przechodniów - zwłaszcza że stacjonująca w Neapolis

kohorta pretoriańska pilnowała porządku na całym wybrzeżu ze względu na bliską

obecność cesarza - Lucjusz domagał się, aby zawsze w swych wędrówkach po

mieście, zwłaszcza wieczornych, towarzyszył jej niewolnik.

Mimo zmierzchu miasto było ciągle jeszcze pełne życia. Sklepy i stragany

pozostawały otwarte do późna. Blask kaganków przyciągał klientów. Także winiarnie

pełne były pijących. Obok otwartych drzwi jednej z tawern jakiś pijany drab

naśladował bezwstydnie stojący w pobliżu posąg spitego Herculesa. Zobaczywszy

dwie owinięte płaszczami postaci kobiece ruszył ku nim niepewnym krokiem,

bełkocząc jakieś zachęcające słowa. Ale Karpus wysunął się naprzód i jednym

uderzeniem kija zwalił pijaka na ziemię.

Na forum, wśród najelegantszych sklepów, znajdowała się księgarnia Marusa.

Gdy wszedłszy do sklepu zsunęła kaptur z głowy, kupiec skłonił się nisko, poznawszy

znaną sobie klientkę.

- Witaj, pani. Czym mogę ci służyć?

- Doszło do mnie, Marusie, że posiadasz na składzie nowe utwory Filodema.

- Mam je rzeczywiście. - Sięgnął do półki, na której leżały rulony, każdy

przewiązany barwnym sznurkiem. - Oto jeden z tych, który został napisany pod

dyktando samego poety.

- O czym mówi utwór?

- Tym razem Filodem ofiarował swoim czytelnikom ucieszne epigramaty,

opisujące zabawy z kochanką...

- I nie ma w nich nic z opisów ziemi, na której urodził się poeta?

- Nie, pani. Tym razem czcigodny filozof trącił struny amora.

Rzuciła okiem na rulon, przeczytała kilka zdań, po czym oddała rulon

kupcowi.

- Takich wierszy nie szukam. Te epigramaty przypominają mi plugawe

wierszyki, jakie gawiedź wypisuje na murach. Szkoda, że poeta obrócił

zainteresowania w inną stronę.

- Śmiem powiedzieć, pani, że jednak te wesołe wierszyki czytywane są

chętniej niż westchnienia poetyckie. I autor, i ja zarabiamy na nich lepiej. Filodem

potrzebuje pieniędzy. Przywiózł sobie ostatnio z Bajów nową kochankę... Jest młoda

jak ty, pani.

Nie odpowiedziała. Nawet w mieście, jak Pompeje, znane były powszechnie

background image

miłostki podstarzałego poety. Widziała go kiedyś podczas misterii dionizyjskich

goniącego z rozwianym włosem za bachantką, która w namiętnym tańcu zrzuciła z

siebie peplum.

Marus odprowadził ją do drzwi sklepu.

Zrobiło się późno. Po niebie, na którym tu i tam wisiały obłoki niby

zapomniana na sznurze bielizna, toczył się księżyc. Czasami znikał zakryty, ale jego

blask prześwietlał obłok jak płomień lampy taflę grubego szkła. Na rozbłyszczanej

tarczy widać było ciemne, tajemnicze zarysy.

Światła targowiska zaczynały gasnąć. Kupcy zamykali sklepy i stragany,

słychać było stukot ciężkich okiennic. Na pustoszejące ulice wychodziły łaciate koty,

w dzień kryjące się między krzewami. W mroku doszedł wrzask napadniętej przez

samca kotki, jednocześnie rozpaczliwy i namiętny.

- Chodź - powiedziała do Nizy. - Chcę jeszcze zajść tutaj.

Skręciły w boczną, krótką uliczkę. Sklep, przed którym się zatrzymała, był

zamknięty. Nad wejściem wisiał metalowy rogal ogłaszający piekarnię. Mur po obu

stronach drzwi pokryty był nieprzyzwoitymi rysunkami i napisami. Obok wielkiego

fallusa ktoś wypisał czterowiersz wykpiwający obrzezanie.

Kazała Karpusowi zastukać. Musiał to zrobić kilka razy, zanim otworzyło się

małe okienko w drzwiach i rozległ się gniewny, nosowy głos:

- Kto tam? Kto się dobija?

- To ja - powiedziała zza pleców niewolnika - chyba poznajesz mnie,

Abinerze?

Księżyc wymotał się z welonu i zaświecił mocniej, spadając wprost na jej

głowę, z której zsunęła kaptur.

- Co z tego, że poznaję? Późna pora. O tej porze pod moje drzwi przychodzą

tylko łobuzy, którzy malują różne świństwa. Czego chcesz?

- Chcę zamienić kilka słów z siostrzenicą twojej żony, która do was

przyjechała.

- Skąd o tym wiesz?

- Mniejsza z tym, skąd. Chcę z nią mówić.

- Ona nie będzie z tobą rozmawiała. Nie należysz do naszych.

Ogarnął ją nagły gniew.

- Ostrzegam cię - powiedziała ostro - jeśli nie otworzysz drzwi i nie pozwolisz

mi rozmawiać z tą dziewczyną...

background image

Nie ukończyła groźby usłyszawszy, że piekarz zdejmuje podpierającą drzwi

sztabę. Jej słowa musiały go przestraszyć. Wiedział przecież, kim jest, i że jedno

słowo Lucjusza do któregoś z edylów mogło go nawet pozbawić prawa do mieszkania

w mieście. Było wiadomo, że Tyberiusz nie lubi Żydów.

Drzwi otworzyły się, ukazał się w nich brodaty mężczyzna.

- Wejdź - warknął - ale oni - dorzucił w swoim języku - niech nie wchodzą.

- Nie wejdą - zgodziła się. Odwróciła się, powiedziała do Nizy i Karpusa: -

Poczekajcie na mnie.

Niza sprzeciwiła się:

- Nie możesz iść, pani, sama.

- Nie boję się - zapewniła.

Poszła za brodatym mężczyzną. Prowadził ją przez piekarnię, pełną zapachu

rozrobionego ciasta, do małej izdebki w głębi. Przy stole, na którym palił się kaganek,

siedziały dwie kobiety. Zatrzymała się w progu, powiedziała:

- Pokój wam.

Nie odpowiedziały, patrzyły na nią zaskoczone. Starsza z kobiet, żona

piekarza, musiała ją poznać. Niespokojnie spoglądała to na nią, to na męża, który stał

z ponurą twarzą. Zapytała:

- Po co ona tu przyszła? Czego ona chce? Dlaczego ją wpuściłeś?

- Co jest dlaczego? - rzucił ze złością. - Nie twoja sprawa pytać. Ona chce

gadać z nią - wskazał ruchem brody młodą dziewczynę. - Ktoś jej wygadał, że ona

przyjechała. Pewno ten głupiec Siba. Same nieszczęścia spadają przez jego parszywy

język.

Zapadło milczenie pełne zapiekłego gniewu. Powiedziała:

- Przyszłam tu, aby ją o coś zapytać. Spytam i pójdę. To twoja siostrzenica? -

zwróciła się do piekarzowej.

- Skoro wiesz, po co pytasz? - odburknęła kobieta.

- Przypłynęła statkiem?

- Statkiem.

- Twój brat mieszka w Betanii?

- Jest tak, jak powiedziałaś. - Odpowiedź przypominała warknięcie.

- Pamiętam go. Milka była wtedy dziewczynką. Teraz, widzę, wyrosła. Twój

brat - Joel, prawda? - Był zaprzyjaźniony z moim bratem.

- Twój brat, słyszałam, to godny człowiek, mądry, uczony doktór, prawdziwy

background image

Izraelita. Nie taki jak ty - syknęła nienawistnie.

- Nie twoja sprawa! Chcę, aby ona mi powiedziała, co się dzieje u mego

brata?

Dziewczyna dotąd milczała. Miała duże, czarne oczy i piękne zrośnięte nad

czołem brwi. Na jej twarzy nie było zawziętości, raczej ciekawość.

- Ja ciebie także pamiętam - powiedziała cicho. - Poszłaś wtedy za Szymonem

i wszyscy cię podziwiali, że jesteś jak... jak... Debora... jak Judyta... Ale potem, gdy

Szymon zginął, mówili na ciebie złe słowa. Przeklinali ciebie... Mówili, że nie wolno

cię wpuścić do żadnego izraelskiego domu... Że jesteś nieczysta...

- Dobrze mówili - powiedziała piekarzowa.

Zmilczała jej uwagę. Pytała:

- Od tamtego czasu minęły dwa lata. Czy mój brat żyje?

- Żyje. Ale ciągle choruje. Twoja siostra służy mu i opiekuje się nim.

- Widujesz ich?

- Tak, często. Codziennie.

- Wspominali coś o mnie?

- Nie, nic, nigdy.

- Mówiłaś im, że jedziesz do Italii?

- Mówiłam.

- I nie było mowy o tym, że możesz się spotkać ze mną?

- Nie. Oni nie wiedzą, gdzie jesteś. I nie chcą wiedzieć. Słyszałam, jak Marta

nieraz mówiła: “Nie mam siostry”.

Oddychała szybko i ciężko jak ktoś, kto zbyt długo trzymał głowę pod wodą.

Milczenie przerwał Abiner. Rzucił niecierpliwie:

- Już późno. Ona ci powiedziała wszystko, co wie. Idź sobie.

- Jeszcze chwila. Powiedz - zwróciła się na nowo do Milki. - Co się dzieje w

kraju, w Jerozolimie?

- Nie wiem, czego się chcesz dowiedzieć. Świątynia już prawie ze wszystkim

wykończona. Na święta przybywają do niej wielkie tłumy pielgrzymów...

- A w Judei? Czy jest spokój?

- Nikt teraz z Rzymianami nie walczy. Podobno kryje się w górach resztka

ludzi Szymona, ale oni tylko napadają na kupców... Za to całe tłumy chodzą teraz nad

Jordan do proroka...

- Do proroka? Co to za prorok?

background image

- Nazywa się Jan syn Zachariasza. Żył przez lata na pustyni. Teraz przyszedł

nad rzekę. Upomina ludzi, aby nie grzeszyli. Wzywa, aby się obmywali w wodzie na

znak odrzucenia od siebie wszelkiego zła. Bo on mówi, że po nim przyjdzie inny

prorok, większy niż on...

- Kiedy ma przyjść?

- Jan mówi, że niedługo, że już jest. Byłam nad Jordanem i słyszałam, jak

wołał, że gdy tamten przyjdzie, będzie chrzcił ludzi ogniem.

- I do Jana idzie wielu?

- Idą wszyscy. Nawet złodzieje, poborcy, dziewczyny uliczne...

- Po co?

- On ich chrzci, wzywa, by pokutowali...

Powiedziała zamyślona, jakby sama do siebie...

- Szymon nie kazał pokutować. Walczył...

Urwała i zamilkła. Zrobiła się cisza. Z kąta rozległ się zły głos piekarza:

- Już późno... Idź już.

- Idę - odrzekła. - Pokój wam.

Nikt jej nie odpowiedział. Abiner poszedł przodem z kagankiem w ręku.

Znowu przeszli przez ciepłą, dyszącą zapachem chleba piekarnię. Mężczyzna odsunął

sztabę. Przed domem, w blasku księżyca stali Niza i Karpus. Mijając próg

powtórzyła:

- Pokój wam.

Ale usłyszała tylko odgłos splunięcia. Drzwi zamknęły się za nią, szczęknęła

zasuwana sztaba.

Odruchowo zaśmiała się. Gniewnie i gorzko. Miała dziwne uczucie, że ten

śmiech zabrzmiał tak, jakby nie był jej śmiechem. Trochę tak, jak zwykł śmiać się

Melito.

background image

3

Cubiculum było małe, pogrążone w ciemnościach. Okno zamykały ciężkie

okiennice. Przychodziło się tu tylko, aby spać. Leżący obok Lucjusz pogrążony był w

głębokim śnie. Jego nagie ciało pachniało olejkami, jakimi się skropił idąc do

Poppeuszów, jego oddech - wypitym winem.

- Ona nie warta ciebie - mówił po powrocie pochylony nad nią. - Mała,

chuderlawa... Musi mieć obwisłe piersi... Ale rozumiesz...?

- Rozumiem... - jej palce zaciskały się na barkach mężczyzny.

Potem zasnął, ale ona spać nie mogła. Myśli wciąż wracały do gniewnej

rozmowy u piekarza. Gdy Szymon zawołał na nią, wiedziała, że wzywa do walki. I

walczyliśmy - myślała. Wierzyła, że trzeba było walczyć. Nie uległa bez walki. Jej

palce powędrowały pod lewą pierś i odnalazły bliznę, miejsce, w które pchnęła się

nożem. Nieporadnie i zbyt słabo. Wyrwano jej nóż, zanim zdołała uderzyć po raz

drugi. “Zbyt ładna jesteś, moja mała - powiedział Lucjusz. - Nie pozwolę ci odebrać

sobie życia. Chcę cię mieć.” Przywołał znającego się na opatrywaniu ran żołnierza,

aby zajął się jej raną. Gdy ją odprowadzano do namiotu Lucjusza, widziała jak inne

dziewczęta gwałcone były przez żołnierzy na łące, na oczach ich ojców, braci,

kochanków.

Oddział Szymona został zaskoczony i rozbity. On sam zginął jako jeden z

pierwszych. Resztka powstańców wpadła w zastawioną pułapkę. Na schwytanych

mężczyzn czekały krzyże, ustawione wzdłuż drogi. Namiestnik chciał, aby taka

śmierć odstraszyła Żydów od nowych buntów. Przy oddziale zwycięzcy znaleźli

gromadę młodych dziewcząt. Oddano je żołnierzom.

Ten także, który ją odprowadzał do namiotu, patrzył na nią łakomie, nie śmiał

jednak tknąć branki swego wodza. Związał jej ręce i nogi i zostawił leżącą na ziemi.

Leżała osłabiona utratą krwi - ale bardziej jeszcze przybita poczuciem doznanej

klęski.

Poszła za Szymonem nie dlatego, że porwał ją jako mężczyzna. Tamto

przyszło potem, gdy już prowadzili życie walczącego oddziału. Kiedy spotkała go,

zdobył ją słowami. Mówił o hańbiącej niewoli, w jakiej znajduje się Izrael, o wielkiej

jego przeszłości, o obietnicach Najwyższego, o namaszczonym wodzu-mesjaszu,

który przyjdzie, aby porwać cały naród do zwycięskiej walki, o wielkim triumfie nad

nieczystymi. Mówił gorąco, z zapałem, a ona słuchała go - i dała się porwać jego

background image

słowom. Tak często marzyła i oto pod jego słowami marzenia zaczęły przybierać

widzialny kształt. W ich domu tylko Marta żyła życiem codziennych, ludzkich spraw.

Ona i ich brat ogarnięci byli marzeniami. Tylko że Łazarz odnajdywał swoje

marzenia w rulonach natchnionych ksiąg - i to mu wystarczało. Dla niej marzenia

musiały przybrać wygląd postaci ludzkiej.

Szymon z gromadą zwolenników wyruszył w góry judzkie. W okolicach

Masady rozgromił oddział wojsk pomocniczych, które wysłał za powstańcami

prokurator. Syt triumfu zjawiał się w miasteczkach w pobliżu Jerozolimy, by ściągać

nowych rekrutów do swego oddziału. Ochotników nie brakło. W Jerozolimie

znajdowały się wielkie rzesze robotników ściągniętych z całego kraju do budowy

świątyni. Ale praca była już na ukończeniu, więc ludzie nie wiedzieli, co mają ze

sobą robić. Wracać do wiosek, z których przyszli, nie chcieli. Żyli nadzieją na jakieś

nieoczekiwane rozwiązanie. Słowa Szymona i wysyłanych przez niego ludzi trafiały

do nich łatwo. Mały oddział urósł do kilkuset.

Szymon wezwał także dziewczęta, uważając, że mogą być przydatne w życiu

obozowym, a także do kontaktów z ludnością osiadłą. Była pierwsza, która się do

oddziału zgłosiła.

Brat i siostra usiłowali ją zatrzymać. Łazarz - choć także marzyciel - nie

wierzył Szymonowi. To prawda - mówił - że święte księgi zapowiadają przybycie

Pomazańca, który dokona wielkiej przemiany w losie Izraela. Czy jednak będzie to

wojownik ludzki, czy też przyjdzie na czele szeregów anielskich? - co do tego

badacze ksiąg nie byli zgodni. Ludzi, jak Szymon, pojawiało się już kilku. Wzywali

do walki, lecz żaden nie osiągnął zwycięstwa. Ginęli wraz ze swymi zwolennikami.

Od czasu Machabeuszów naród wykrwawiał się wiele razy. Jak można walczyć z

Rzymem, który panuje nad całym światem?

Inaczej mówiła Marta: Mężczyźni mają swoje sprawy męskie - pracują lub

walczą. Kobiety są stworzone do czego innego: mają pilnować domu, rodzić i

wychowywać dzieci, służyć mężowi. Twoje życie - mówiła - winno być

przygotowaniem do służenia. Dziewczyny nie idą między mężczyzn. Z tego może być

tylko nieszczęście.

Zamknęła uszy na te tłumaczenia, nie posłuchała zakazów. Nic jej nie mogło

powstrzymać. Z całym zapałem włączyła się w życie oddziału powstańców. Gotowała

jedzenie, prała bieliznę, pielęgnowała rannych, chodziła na zwiady, wypełniała

polecenia Szymona. Widziała w nim wodza-pomazańca. Każde jego słowo było dla

background image

niej rozkazem. Gdy pewnej nocy zażądał, aby mu się oddała - uczyniła to bez

sprzeciwu. Nie umiała być nieposłuszna, chociaż zaskoczyło ją jego żądanie.

Widocznie, myślała, tak być musiało. Szymon był w swych żądaniach brutalny.

Powinno to było jej pochlebiać, że właśnie ją sobie wybrał, kiedy jednak rolę wodza-

pomazańca zamienił na rolę kochanka, oczekiwała od niego uczuć. Tych jednak nie

zaznała. Wtedy zaczęła sobie powtarzać, że wielkie dzieło, któremu służą oboje,

wymaga ofiar. Powtarzała to sobie aż do chwili, gdy przekonała się, że nie jest jedyną

spośród dziewcząt, od których Szymon żądał uległości...

A właśnie w tym czasie doszło do starcia z Rzymianami. Nie byli to tym

razem żołnierze legii pomocniczych, niezbyt dobrze wyszkoleni i nie skorzy do

narażania się w walce. Nieoczekiwanie pojawili się żołnierze legii Fulminata. W mig

rozgromili oddział Szymona. Widziała, jak Szymon padł w pierwszym starciu. Ten,

którego miała za pomazańca, padł przebity krótkim rzymskim mieczem. Próbowano

ratować się ucieczką. Pociągnięta przez inne dziewczęta biegła łkając. Ogarnięci

paniką dopadli ukrytego wśród skał obozu. Ale tam już także byli Rzymianie. Kilku

najsilniejszym mężczyznom udało się przedrzeć i uciec. Reszta miała do wyboru:

zginąć w beznadziejnej walce lub złożyć broń. Ale nawet złożenie broni nie ocaliło

ich od śmierci.

Leżąc związana w namiocie dowódcy Rzymian nie miała wątpliwości, co ją

czeka.

Czy mogła przypuszczać, że stanie się coś zgoła nieoczekiwanego? Że w

ramionach swego zdobywcy znajdzie to, czego nie znalazła u Szymona. Twardy

zwycięzca nie potraktował jej jak łupu wojennego. Spodobała mu się. Brutalność

ustąpiła w nim delikatności. Musiała przyznać, że okazał jej czułość, jakiej dotąd nie

zaznała. Szymon uczynił ją swoją niewolnicą. A człowiek, którego stała się

niewolnicą - traktował ją jak kochankę.

Lucjusz nie pozwolił, aby ją wiązano, gdy wychodził z namiotu. Ona zaś nie

próbowała uciec. To prawda, że nie byłoby to łatwe. Namiot wodza stał zawsze

zwrócony wejściem w stronę obozu. Rzymianie, pozostawiwszy ciała buntowników

na krzyżach, przenieśli się w inne miejsce. Po trzech dniach odpoczynku manipuł

wyruszył na północ do miejsca, w którym obozował legion. Jak się dowiedziała,

żołnierze zostali przysłani przez legata Syrii na prośbę prokuratora Judei, aby

rozprawili się z buntownikami, którym nie potrafili dać rady żołniezre kohorty wojsk

pomocniczych. Wrócili po wypełnieniu zadania.

background image

Natomiast Lucjusz, odesławszy żołnierzy z kilkoma tylko legionistami,

skierował się ku Jerozolimie. Wieziono ją wozem zaprzęgniętym w muła, zabranym

chłopom. Wciąż była słaba po utracie krwi. Przy wozie z obu stron jechali żołnierze.

Starała się nie myśleć o tym, że są to ci sami, którzy ukrzyżowali towarzyszy

Szymona i gwałcili jej towarzyszki. Teraz uśmiechali się do niej i byli gotowi spełnić

każdą jej prośbę.

Nie wiedziała, co to oznacza, że zbliżają się do Jerozolimy. Podczas krótkiego

postoju, gdy siedziała na leżącym pniu posilając się, Lucjusz zbliżył się do niej.

Usiadłszy obok, powiedział:

- Jedziemy, Magdaleno, do Jerozolimy. Chcę odwiedzić prokuratora Judei.

Jego żona jest moją siostrą. Nie widzieliśmy się od kilku lat...

Więc Klaudia Prokula była siostrą Lucjusza? Widziała kiedyś w poczcie

przejeżdżającego przez miasto prokuratora, jego żonę, wysoką, przystojną kobietę o

dobrej, ale smutnej twarzy. Przypominała sobie również, co słyszała, że Klaudia

nawiązała znajomość z niektórymi członkami Sanhedrynu i uczęszcza na zebrania

Prozelitów Bramy.

Bliskość Magdaleny obudziła czułość mężczyzny. Ogarnął ją ramieniem. To

ciągłe okazywanie uczuć nie mogło pozostawić ją obojętną.

- Jesteś słodka, dziewczyno - powiedział. Nigdy nie przypuszczałem, że

spotkam kogoś takiego jak ty. Nie oddam cię nikomu. Będziesz moją. Kocham cię.

Ale i ty, czuję to, pragniesz mnie...

To była prawda, chociaż wzbraniała się do tego przyznać. Czuła się winna

słabości, jaka ją ogarniała, gdy się do niej zbliżał.

- Zabiorę cię - mówił dalej. - Pojedziesz ze mną. Najpierw do Syrii, a potem

do Italii. Skończył się czas mojej służby. Wracam do swoich... Masz tu kogoś

bliskiego? - zapytał.

- Brata i siostrę.

- Aby ci pokazać, jak bardzo mi jesteś droga, pozwolę ci ich zobaczyć. Ale

będziesz musiała przyrzec, że nie uciekniesz.

Pomyślała, że jeśli nie ma do końca życia czuć wstydu, iż żyje z człowiekiem,

który zabił Szymona i ukrzyżował jego zwolenników - musi spróbować ucieczki.

background image

4

Prokurator Judei był człowiekiem trzydziestoparoletnim. Pochodził z Galii.

Brak znajomości i majątku uniemożliwiały mu przez dłuższy czas otrzymanie

jakiegoś poważniejszego i korzystnego stanowiska. Małżeństwo z Klaudią Prokulą

pozwoliło na spotkanie z potężnym Sejanem. Niechęć, jaką Poncjusz okazywał

wobec Żydów - pamiętny trudności, jakie sprawiali mu lichwiarze żydowscy, u

których był w młodości zadłużony - zwrócił uwagę prefekta. Niedługo potem Piłat

otrzymał propozycję objęcia stanowiska prokuratora Judei.

Przed dwudziestu pięciu laty Judea została prowincją cesarską. Przedtem

wchodziła w skład królestwa rządzonego przez Heroda. Po śmierci Heroda i po

przeniesieniu jego zwłok w złoconej lektyce do twierdzy Herodium, którą zmarły król

przeznaczył na swój grobowiec, tron objął wyznaczony przez ojca syn, Archelaos.

Ale młody, niedoświadczony władca wszedł od razu w konflikt z wpływową i

potężną sektą faryzeuszy. Konflikt zamienił się w buntownicze wystąpienia, w

zamieszki stłumione krwawo przez Archelaosa. Przekonany, że znajdzie uznanie dla

swej stanowczości, król wyjechał do Rzymu, pragnął bowiem otrzymać koronę z rąk

swego protektora - cesarza. Zaledwie jednak Archelaos odpłynął - zamieszki

wybuchły z nową siłą. Były tak wielkie i gwałtowne, że zarządca Syrii, Warus,

poczuł się zobowiązany do ich stłumienia. Przybycie do Judei legionistów nie

przyniosło jednak pokoju. Przeciwnie - rozruchy zamieniły się w prawdziwą wojnę,

która ogarnęła cały kraj.

Warus ostatecznie stłumił bunty. Polała się krew, a wiele miast, miasteczek i

wsi legło w ruinie. Zrozpaczona ludność, dotknięta nędzą, wysłała delegację do

Rzymu z błaganiem, aby cesarz zniósł monarchię i sam objął władzę nad Palestyną.

Nikt nie chciał powrotu Archelaosa. Oktawian rozstrzygnął sprawę w taki sposób, że

dokonał podziału herodowego królestwa. Archelaosowi pozostawił Judeę, Samarię i

Idumeę, zaś pozostałe prowincje oddał innym synom Heroda: Antypasowi i Filipowi.

Archelaos wrócił do Jerozolimy dysząc pragnieniem zemsty na tych, którzy

oskarżali go przed cesarzem i chcieli się go pozbyć. Jego rządy były krwawe i

okrutne. Znowu pośpieszyły do Rzymu delegacje z błaganiami, aby cesarz uwolnił

kraj od tyrana. Tym razem Oktawian spełnił prośby Żydów: skazał Archelaosa na

zesłanie do Galii, a Judeę uczynił prowincją cesarską.

Piłat, który został prokuratorem przed czterema laty, miał przed sobą trzech

background image

poprzedników, którzy rządzili krajem twardą ręką. Dzięki protekcji Sejana

pozwolono Piłatowi, aby wbrew istniejącym przepisom towarzyszyła mu żona.

W pogodne, ciepłe popołudnie, kiedy już palący skwar, spadający w południe

na miasto nieco przygasł, a nad płaskimi domami Jerozolimy czuć było powiew

zachodniego wiatru, Lucjusz i Piłat siedzieli na tarasie pałacu Heroda, który

namiestnik traktował jako swą rezydencję podczas przyjazdów do Jerozolimy.

- Miałem nadzieję - mówił Piłat kołysząc trzymanym w ręku kielichem, w

którym pochrupywały wrzucone do wina kawałki lodu - że nasz pobyt tutaj nie

potrwa zbyt długo. Tak mi zresztą obiecywał Sejan. Wie, że nie znoszę Żydów.

Mówiłem mu o tym wiele razy. Ale może właśnie dlatego zmiana wciąż nie

przychodzi. Zaczynam mieć już dosyć siedzenia tutaj. Kraj biedny, niewiele można z

niego wycisnąć. Ludzie brudni i wrodzy. Gdyby nie tych parę rodów kapłańskich,

których przedstawiciele mają jakąś ogładę, nie byłoby do kogo otworzyć ust. A ci

faryzeusze! Sekta zaciekłych buntowników. W każdej chwili gotowi popchnąć ciżbę

do walki.

- Czego chcą? Przecież sami prosili o opiekę cesarza.

- Kiedy się ich przyciśnie, będą błagali o litość, ale kiedy da się im wolność,

stają się bezczelni! Ale ja im przycieram rogów. Jestem pewien, że Sejan potrafi to

ocenić. Gdy tylko objąłem władzę, kazałem kohorcie, która tutaj w mieście

kwateruje, wmaszerować otwarcie, w dzień, ze znakami pułkowymi. Wyobraź sobie,

że oni uważają za obrazę swej religii, gdy zobaczą znak z wyobrażoną głową ludzką

lub postacią zwierzęcą. Moi poprzednicy ustępowali im. Polecali, aby kohorta

odprawiająca służbę w mieście, przychodziła bez znaków!

- Pogodzili się z twoim zarządzeniem?

- Nie. Zebrało się parę setek Żydów pod moim pałacem w Cezarei.

Podszczuwani przez faryzeuszy parę dni koczowali przed bramą, nie przestając

wrzaskiem domagać się zabrania znaków. Po trzech dniach kazałem setnikowi

ogłosić, że jeżeli się natychmiast nie rozejdą, każę żołnierzom uderzyć na nich. I

wiesz, jak to przyjęli? Uklękli i oświadczyli, że wolą stracić życie, niż pozwolić na

obrazę swej religii. Musiałbym kazać zabijać, aby się ich pozbyć.

- Ustąpiłeś?

- Co miałem zrobić? Sejan chce, abym ich trzymał krótko, ale w Rzymie nie

życzy sobie rozlewu krwi. Żydzi mają niebywałe wpływy na dworze. Opętali wiele

kobiet...

background image

- Przecież cesarz każe ich wypędzać z miasta.

- Co pewien czas. Ale wypędza się jedynie zwykłą hołotę. Żydowskich

bogaczy, mimów, lekarzy nikt nie ruszy. A ci wypędzeni też na nowo wracają. Gdyby

nie Sejan, staliby się znowu tacy potężni, jak za Cezara. Co to za żydowska

dziewczyna, którą ze sobą przyprowadziłeś?

- Znalazłem ją w obozie tego Szymona, którego bandę rozbiliśmy.

- Buntownica?

- Właściwie tak.

- Gdyby trafiła na mnie, kazałbym ją ukrzyżować.

- Daj spokój. Takie piękne ciało. A jaka kochanka!

- Uważaj. Oni umieją działać przez kobiety. Na mnie uroda Żydówek nie

działa. Pamiętam, kim są.

- Jednak, jak słyszałem, pozwoliłeś Klaudii spotykać się z żydowskimi

nauczycielami i brać udział w jakichś żydowskich misteriach.

Piłat czas jakiś kłopotliwie przebierał palcami.

- Pozwoliłem. To prawda... Wcale tym nie jestem zachwycony. Ale widzisz,

biedaczka, nie ma tu żadnych rozrywek. Straszny kraj ta Judea! Chciałbym, aby Sejan

pamiętał o swojej obietnicy. Może go widziałeś?

- Byłem cały rok w Syrii. Teraz dopiero jadę do Italii. Jak wiesz, mamy z

ojcem willę w Pompejach. Może będę miał okazję tam go zobaczyć. Często odwiedza

cesarza. Wpada także na odpoczynek do Bajów. Kiedy go zobaczę, przekażę mu

pozdrowienia od ciebie.

- Nie tylko pozdrowienia. Mam dla niego kilka cennych drobiazgów. Kiedy

poleciłem odnowić akwedukt, sięgnąłem do skarbnicy tutejszej świątyni. Byli

strasznie oburzeni. Znowu próbowali tej samej gry co wtedy, w Cezarei. Oni się kłócą

między sobą i kapłani mówią najgorsze rzeczy o faryzeuszach. Ale gdy występują

przeciwko mnie, idą ręka w rękę. Ściągnęli znowu olbrzymi tłum. Ale tym razem

byłem mądry. Zamiast wysłać przeciwko nim żołnierzy z mieczami, kazałem części

kohorty okryć się płaszczami i wziąć ze sobą mocne kije. Sprawili Żydom takie lanie,

że od razu pouciekali. Wziąłem ze skarbca, ile chciałem. A także kilka pięknych

klejnocików. Będą się na pewno podobały Sejanowi.

- Nie omieszkam mu przekazać twój dar i powiedzieć, skąd pochodzi. Ale

teraz ja chcę cię prosić o pomoc.

- Jestem na twoje usługi.

background image

- Moja piękna Żydówka ma tu w okolicy rodzinę. Prosiła, aby się mogła z

nimi zobaczyć...

- Chcesz taką, która była w bandzie walczących buntowników, puścić wolno?

- Nie, wcale jej nie chcę puścić. To moja niewolnica, zabiorę ją ze sobą. Ale

pragnę spełnić jej prośbę...

- Już widzę, że zaczyna tobą kręcić wedle swej woli. Mówię ci jeszcze raz:

uważaj. Sejanowi także by się to nie podobało, gdyby się dowiedział. Chcesz ją

zabrać - zabieraj. Ale jeśli ją puścisz do swoich, albo ucieknie, albo oni ją porwą i

ukryją, a wtedy nie znajdziemy jej nigdy.

- Pozwolę jej iść pod strażą żołnierzy. Obiecałem...

- Obiecałeś żydowskiej niewolnicy! Dziwny z ciebie człowiek, Lucjuszu.

Twardy żołnierz, a słuchasz próśb schwytanej buntownicy. I w tobie, i w Klaudii jest

jakaś miękkość, której nie rozumiem. Jej jako kobiecie mniej się dziwię. Nudzi się.

Zawsze ją ciągnęło do jakichś misteriów. Nie wystarczało jej składanie zaleconych

ofiar. Czegoś szuka, czy za czymś tęskni. Ale to podobno dotyka ostatnio wiele

kobiet. Ty jednak... Do licha, powinieneś być twardszy.

- Nie będziesz miał jednak pretensji, gdy ją puszczę? Oczywiście pod strażą?

- Rób, jak chcesz. Tylko nie miej do mnie żalu, jeśli stracisz dziewczynę. Ci

Żydzi mają piekielne pomysły. Chciałbym już przestać na nich patrzeć. Może mi

wreszcie Sejan wyrobi jakieś inne stanowisko.

Gdy tak rozmawiali ze sobą, w ogrodzie pałacowym, pod szeleszczącymi

liśćmi palm, pochylone nad basenem, w którym kwitły wodne kwiaty i do którego

spadały krople z bijącej pośrodku fontanny, stały dwie kobiety.

Żona prokuratora była kobietą młodą i właściwie urodziwą. Jej urodę jednak

pokrywał, niby pył piękną rzeźbę, opar smutku. Miała cerę bladą, duże podkrążone

oczy, zaciśnięte jakby boleśnie usta. Poruszała się wolno, melancholijnie. Nie było na

niej prawie żadnych ozdób. Robiła wrażenie kogoś pogrążonego w żałobie.

Magdalena odbijała od niej wyglądem. Jej śmiała uroda była wciąż urodą

dziewczyny, a nie kobiety dojrzałej. Czarne włosy spadające na czoło, czarne oczy

pod równymi łukami brwi, usta duże, ale kształtne. Słońce nadało jej twarzy ton

brunatny. Osłabione utratą krwi ciało znowu nabierało siły i gibkości.

- To dobrze - mówiła Klaudia - że Lucjusz zabiera ciebie. Jeśli potrafisz być

dla niego miła, on da ci także wiele radości. Nie bój się go. To człowiek dobry,

ceniący miłość i przywiązanie. Spodobałaś mu się bardzo. Dotychczas nie widziałam,

background image

aby okazywał tyle zainteresowania dziewczynie. Już się bałam, że będzie, jak tylu,

wolał chłopców. Postanowił cię zabrać do Italii. Jestem przekonana, że da ci wolność.

Raz wyzwolona, staniesz się panią swojego losu. Nie tak, jak kobiety tutejsze.

Lucjusz ci pomoże. On jest dobry. Jeszcze gdy był chłopcem, śmiali się z niego, że

jest miękki jak dziewczyna...

- Jest dobry - przyznała. - Nie sądziłam, że będzie taki...

- Powinnaś mieć z nim dziecko. Kobieta, gdy ma dziecko, ma zawsze dla

kogo żyć. Ja nie mam dzieci. Mało kobiet w Rzymie rodzi teraz dzieci. Jest mi bardzo

smutno. Pewna jestem, że gdybym miała dziecko i Poncjusz byłby inny... Już

myślałam o adoptowaniu. Ale on tego nie chce...

Zapadło milczenie. Kobiety oddaliły się od fontanny i podeszły do tarasu. Z

góry patrzyły na miasto. Dogasające słońce rzucało czerwony blask na płaskie dachy

domów. Cienie wież zamkowych leżały niby długie palce. Po drugiej stronie Xystosu

wznosiła się ogromna bryła świątyni. Jej dach - najeżony złotymi strzałami - zdawał

się płonąć. Za świątynią majaczyła w dali szarozielona góra Oliwna.

Z ciasnych uliczek miasta dochodził gwar głosów, nawoływania

sprzedawców, żałosny ryk jucznych osłów. Uśpione w godzinach skwaru miasto,

teraz ożywało na nowo, tętniło aktywnością. Tak bardzo czuła się przywiązana do

tych murów, tak bardzo kochała tych rozkrzyczanych ludzi.

- Masz kogoś bliskiego tutaj? - zapytała Rzymianka.

- Niedaleko stąd - wyciągniętą ręką wskazała opadający w stronę jeziora stok

góry Oliwnej. - Brata i siostrę.

- Czym się zajmuje twój brat?

- Och, on czyta święte księgi. Rozmyśla nad nimi. Układa haggady.

- Przychodzą tu do mnie czasami wasi doktorzy. Opowiadają mi o waszej

wierze, czytają mi z waszych świętych ksiąg. Macie tylko jednego Boga świętego i

niewidzialnego. To takie piękne... Nie znoszę myśli o bogach, którzy są jak ludzie...

Jak można czcić Jowisza, który miał tyle kochanek wśród bogiń i śmiertelniczek?

Waszego Boga nie obciążają słabości ludzkie. I dlatego właśnie wydaje się bliższy

człowiekowi. Bliższy nędzy ludzkiej. Rozumiejący cierpienie...

Zwróciła swe piękne fiołkowe oczy na świątynię. Wydawało się, że na coś

czeka. Magdalena patrzyła również w tamtą stronę. I Lucjusz, i jego siostra stawali

się jej dziwnie bliscy. A jednak była zdecydowana skorzystać z pierwszej okazji, by

uciec. Musiała uciec. Musiała pozostać wierna sprawie, jeśli nawet Szymon nie

background image

okazał się tym, kim sądziła, że jest.

background image

5

Tej nocy prawie nie spała. Bezsennie przewracała się na posłaniu w ciemnym

cubiculum. Lucjusz nie przyszedł do niej. Zagadał się do późna z Poncjuszem.

Jutro wszystko się skończy - myślała - wrócę do spokojnego życia w Betanii.

Będę chodziła w święta do świątyni i z jej podwórca będę patrzyła na ciężkie mury

pałacu Heroda. Marta będzie patrzyła na mnie po swojemu - surowo, ale ja wiem, że

pod tą surowością kryje się wielka dobroć i troska o młodszą siostrę. Łazarz kiwać się

będzie nad swymi księgami, ale czasami spoglądać będzie na nią uśmiechnięty. To,

od czego odeszła, wróci do niej wzbogacone doświadczeniami. Wymiecie ze swego

serca pył i brud, jaki w nim osiadł...

Nie zobaczy więcej Lucjusza. To, co się stało od chwili, gdy okrwawiona

znalazła się w jego namiocie, zniknie jak sen. Nie pojmowała, jak się to wszystko

mogło stać. Nie rozumiała siebie, Szymon był dla niej bolesnym rozczarowaniem.

Ale jak mogła być tak uległa wobec mężczyzny, który ją zdobył i kazał pomordować

jej towarzyszy? Może byłoby inaczej - myślała - gdyby nie uległa wpierw

Szymonowi? Gdyby to był tylko akt przemocy... Ale tak nie było. Coś uczyniło ją

bezbronną wobec mężczyzny - i wobec samej siebie. Coś, co sprawiło, że odchodziła

z żalem.

Rano Lucjusz spał. Nie budziła go. W atrium spotkała Klaudię.

- Jedziesz teraz? - spytała żona prokuratora.

- Tak.

- Jedź, zobacz swoich. Ale nie słuchaj ich, gdyby cię chcieli zatrzymać. Bądź

mądra. Przy Lucjuszu staniesz się wolną kobietą. Pamiętaj o tym, co ci mówiłam o

dziecku. Jeśli będziesz rozsądna, zaznasz więcej szczęścia niż my, żony... Stałaś się,

widać, bardzo droga Lucjuszowi, skoro tak ci ufa. Jedź i wracaj.

Opuściła pałac furtką w wieży Hippikus. Jeden ze służby przywiódł dla niej

osła i pomógł na niego wsiąść. Prowadził zwierzę za uzdę. Dwaj przydzieleni

żołnierze postępowali z tyłu.

Nie szli przez miasto, ale okólną drogą wzdłuż murów obok bram Syjońskiej i

Gnojnej, pod wznoszącym się groźnie narożnikiem muru przy zbiegu dolin Hinnon i

Cedronu. Zeszli w dół ku sączącemu się ledwo potokowi i przekroczywszy go przy

grobowcu Zachariasza weszli na drogę biegnącą zboczem góry Oliwnej. Jak dobrze

znała każdy jej zakręt. Biegała nią od małego dziecka co parę dni do miasta. Po lewej

background image

stronie do zbocza tuliły się białe domki okolicznych wsi - po prawej otwierała się

mglista, olbrzymia dolina, zda się wyszarpana aż z samego łona ziemi. Wzrok gubił

się w dali. Na dnie doliny leżało jezioro - groźne i nieruchome. Jego brzegami były

poszarpane skały. Wiatr przywiewał od wody znaną jej dobze ostrą woń.

Mimo wczesnej pory na drodze pełno było ludzi. Wszyscy szli w przeciwnym

niż oni kierunku - ku miastu. Chłopi nieśli kosze z warzywami na targ, rzemieślnicy

zrobione przez siebie przedmioty z drewna, skóry lub słomy. Wśród idących nie

brakło pielgrzymów przybywających z daleka. Można było ich poznać z daleka po

skupionej postawie i spojrzeniu utkwionym w odkrywającym się ich oczom kształcie

świątyni. Wielu musiało być Galilejczykami, wykrzykiwali słowa zachwytu

gardłowym galilejskim narzeczem. Ciągnęli także kupcy. Prowadzili osły obładowane

klatkami z ptactwem, przeznaczonym na ofiary, lub pędzili całe stadka małych

baranków, które jakby odgadując swój los, wydawały żałosne meczenie.

Wszyscy idący zwracali ciekawe oczy na jadącą na ośle dziewczynę i

żołnierzy rzymskich, którzy jej towarzyszyli. Nie chciała być poznana, więc otuliła

się płaszczem i nasunęła połę na czoło.

Zza zakrętu zobaczyła wreszcie domy Betanii. Leżąc na wielkim szlaku

prowadzącym do Jericha, wieś była miejscem postoju podróżujących. Przy drodze

stał zajazd, obok niego dom uczonego doktora, Szymona, zwanego “trędowatym”,

gdyż jako dziecko był dotknięty tą straszną chorobą, ale po pewnym czasie wszystkie

jej oznaki zniknęły. Jej dom rodzinny znajdował się nieco dalej i wyżej na zboczu.

Gdy zeszli na wąską drogę, która prowadziła w tamtą stronę, zaczęło jej mocno bić

serce. Zbliżał się moment, w którym miała podjąć ucieczkę. Ułożyła sobie plan w

czasie drogi. Myślała, że podejdzie do furtki, zakołacze. Wyjdzie do niej Marta.

Rzucą się sobie w objęcia, a potem siostra zaprowadzi ją do domu, aby mogła

powitać Łazarza. Żołnierze i służący zostaną przed wejściem. Natychmiast wybiegnie

na drugą stronę domu. Była tam mała winnica. Niewidoczna między krzewami

wymknie się na porośnięte krzewami zbocze. Przez ich gąszcz prowadziły ścieżki.

Znała je tak dobrze, tyle razy przemykała się tamtędy jako dziewczynka, aby zbierać

dzikie owoce. Ciągle biegnąc dotrze do północnego stoku góry. Okrążywszy miasto

uda się do wsi Anatot. Tam ma znajomych, przyjaciół. Ukryją ją...

Zanim dotarli do zagrody Łazarza, przechodzili przez małą łączkę. Bawiło się

tu kilku chłopców. Na widok nadchodzących zatrzymali się w swej zabawie. Patrzyli

ciekawie na nią i na żołnierzy. Nagle jeden zawołał:

background image

- Patrzcie! to Magdalena! Siostra Łazarza!

Otoczyli jadących kołem. Wołali jeden przez drugiego:

- Tak, to ona!

- Przeklęta!

- Dziewka nieczystych!

Któryś chwycił za kamień i cisnął nim w osła. Przestraszone zwierzę zaczęło

brykać. Inny kamień trafił ją w czoło tak, że upadła na ziemię. Żołnierze rzucili się na

chłopców. Ci jednak rozlecieli się błyskawicznie niby stado wróbli. Nie stracili

jednak chęci atakowania. Rzucali kamieniami i w nią, i w żołnierzy. Ścigani uciekali,

by natychmiast powrócić z innej strony. Skakali, aż im pejsy latały koło policzków.

Osioł znowu dostał kamieniem i rzucał się jak wściekły. Magdalena osłaniała głowę

płaszczem przed świszczącymi pociskami.

Krzyki chłopców wywołały ich rówieśników. Zbiegało się ich coraz więcej.

Wszyscy natychmiast brali się do rzucania kamieni. Rozzłoszczeni żołnierze dopadli

wreszcie jednego z atakujących. Bili go i kopali, sami jednak wciąż odbierali nowe

uderzenia. Do chłopców zaczęli przyłączać wybiegający z domów dorośli. Obok

drobnych kamieni padały i większe, zdolne zbić z nóg człowieka.

Żołnierze poczuli się zagrożeni. Sięgnęli po proce i zaczęli odpowiadać na

kamienie strzałami. Wyćwiczeni w tym, zmusili atakujących do cofnięcia się.

Osłaniając Magdalenę skierowali się pod murek okalający dom Łazarza. Oparłszy się

o niego czuli się bezpieczniejsi. Celnymi strzałami z proc trzymali atakujących z

daleka. Tłum chłopców i mężczyzn wył:

- Śmierć dziewce!

- Śmierć nieczystej!

- Niech ginie przeklęta!

- Zatłuc sukę!

Nie śmiejąc uderzyć na żołnierzy, wyładowywali swoją zawziętość na

pozostawionym na łące ośle. Walono w niego kamieniami, aż wreszcie zwierzę

zwaliło się w kałużę krwi.

Zbliżyła się do furtki. Usiłowała ją otworzyć, ale była zamknięta ciężką belką.

Zawołała:

- Marto, Łazarzu! To ja! Otwórzcie! Otwórzcie!

Ale nikt jej furtki nie otworzył. Spoza bramy usłyszała głos brata:

- To ty, Magdaleno?

background image

- Ja! Otwórzcie!

- Nie możemy ci otworzyć. Musisz uciekać.

- Otwórzcie - biła zaciśniętymi w pięści dłońmi w furtkę. - Otwórzcie!

- Nie wolno nam otworzyć. Zostałaś przeklęta. Przyjdą za tobą, zabiją cię,

zabiją nas wszystkich. Uciekaj, ukryj się. Niech cię ukryją ci nieczyści!

- Nie możemy ci otworzyć - usłyszała pełen łez głos Marty. - Musisz uciekać.

Czuła, jak z rozciętego czoła spływa jej po policzku strużka krwi.

- Otwórzcie - nie przestawała błagać. - Chcę do was wrócić. Chcę wam być

posłuszna!

- Nie możemy ci otworzyć - odpowiedział Łazarz.

- Nie możemy - łkała Marta. - Nikt ci tutaj pomóc nie może. Zostałaś

przeklęta. Odejdź z tymi, z którymi przyszłaś. Nie pokazuj się. Ukryj...

Jeden z żołnierzy sięgnął po kościaną gwizdawkę i zaczął dawać sygnały

wzywające ratunku. Nie było to jednak konieczne. Tłum, który ich atakował, zaczął

się rozpraszać. Młodsi rwali się jeszcze, aby ukamienować dziewczynę, ale widać

było jak starsi odciągali ich i coś tłumaczyli najzawziętszym. Perswazje odniosły

skutek. Napastnicy znikali między opłotkami. Na placu pozostał wreszcie tylko osioł

dogorywający w kałuży krwi.

- Wracajmy - powiedział starszy z żołnierzy. Obaj dobyli mieczy. - Możemy

iść bezpiecznie. Gwiżdżą. Usłyszano nas.

Rzeczywiście od drogi dochodziły ostre dźwięki. Pewno jeden z patroli,

wysyłanych na szlak między Jerozolimą a Jerichem, usłyszał ich wezwanie.

Jeszcze raz podeszła do furtki. Już nie stukała. Zawołała tylko:

- Odchodzę! Nie chcieliście mi pomóc, więc się was wyrzekam! Na zawsze -

słyszeliście!? I was i wszystkiego tutaj! Wszystkiego! Najwyższego, świątyni,

waszych nauk! Wszystkiego!

Na nowo owinęła się w płaszcz, ukryła pod jego połą przyschniętą smugę

krwi na policzku. Żołnierze szli po obu jej stronach. Tą samą drogą, którą przyszli,

wrócili do pałacu.

- Jesteś ranna!? - zawołał Lucjusz, gdy weszła do atrium. Zanim pokazała mu

się, zmyła krew z policzka, ale na czole pozostał czerwony trójkątny ślad uderzenia. -

Kto ci to zrobił? Mów!

Zrobiła lekceważący ruch dłonią.

- Nie warto o tym mówić. Jakaś gromada wyrostków...

background image

- Napadli cię? Chcieli ci coś zabrać? Gdzie to było? Powiem prokuratorowi,

aby wysłał żołnierzy i ukarał wszystkich w okolicznych domach.

- Nie, nie rób tego, proszę. To byli mali chłopcy...

- Mali chłopcy? I ośmielili się na ciebie napaść, choć byłaś pod opieką

żołnierzy? Coś ukrywasz...

Pośpiesznym krokiem wyszedł z atrium. Magdalena usiadła na kamiennej

ławie obok posągu Diany. Nigdy nie uwierzę - myślała - że ten kamień wyobraża

boginię. Ma być opiekunką zwierząt i kobiet. Choć nie potrafię przyjąć, że istnieje,

mogę wyciągnąć do niej ręce.

Lucjusz wrócił.

- Już wiem - rzekł. - Kalpurnus powiedział mi. Napadli was i chcieli cię zabić.

A twoi nawet nie otworzyli bramy, abyś się mogła schronić. Widzisz, jacy są.

Opuściła głowę i milczała. Mężczyzna ciągnął:

- Zabiorę cię do Italii. Zapomnisz o nich. Dam ci miłość, rozkosz, wolność.

Zobaczysz, jakie może być życie.

Bez słowa skłoniła głowę. Tak, nie pozostawało jej nic innego. Klaudia

niewątpliwie ma rację: Lucjusz potrafi jej dać szczęście. Pójdzie za nim, zapomni o

bracie i siostrze, zapomni o swoich. Zapomni o ukrytym za zasłoną w świątyni

niewidzialnym i niemiłosiernym.

background image

6

Tego dnia elegancka publiczność Pompejów miała okazję obejrzeć w teatrze

słynny na całą Italię mim. Trupa Pannikulusa przybyła z Rzymu, gdzie wiele razy,

przy wypełnionej po brzegi widowni, wystawiała swoją sztukę.

W ostatnich latach mimy stały się modne. Dramaty i komedie, poprzednio

cieszące się wielkim powodzeniem, przestały interesować. Publiczność uznała, że są

mdłe i nudne. Łzawe historie zakochanych par, podobnie jak dramaty zemsty i

tragedie złego losu nikogo już nie pociągają. Miłość stała się wszechwładna, wyzbyta

wszelkich trudności czy oporów. Ulegali jej wszyscy bez komplikowania sobie życia.

W nieubłagane prawa losu także nikt nie wierzył. Los przestał być straszny tak samo

jak bogowie. W teatrze szukano tylko rozrywki, toteż autorzy i aktorzy zabiegali

przede wszystkim o to, aby przygotować jak najbardziej podniecające widowisko.

Sztuka Pannikulusa zdobyła sławę, że potrafi pokazać coś, czego dotychczas nie

oglądano na scenie. Toteż z niecierpliwością i zaciekawieniem publiczność

przybywała ze wszystkich stron miasta na przedstawienie.

Siedząc obok Lucjusza wodziła spojrzeniem po teatralnych ławach. Raz po

raz odpowiadała uśmiechem na uśmiechy i skinieniem głowy na ukłony. Była znana

wielu. Rola kochanki Lucjusza dała jej pozycję towarzyską. Lucjusz domagał się, aby

zawsze pojawiała się w miejscach publicznych ubrana starannie i nie żałował na to

pieniędzy, a ona, posiadając wiele wrodzonego smaku, umiała to robić. Jej barwna

palla wyróżniała się wśród okryć innych kobiet. Czarne włosy miała upięte w wysoką

fryzurę, przytrzymywaną przez złotą siatkę. Nad tym uczesaniem pracowała cały

ranek zręczna plekuza.

Lucjusz był dumny z tego, że wszyscy mężczyźni wokoło zwracają uwagę na

jego nałożnicę. On także wodził spojrzeniem po obecnych na widowni, a potem

zwracał uśmiechniętą twarz ku Magdalenie.

Odpowiadała na ten uśmiech - uśmiechem. Z wolna dawała się ponosić fali

zadowolenia z miłości i z życia, jakie wiodła. To, co było dawniej, odeszło w cień.

Prawie już zapomniała o swym poprzednim życiu, o wezwaniu Szymona, o dniach

walki... Lucjusz ją kochał, a jego miłość dawała jej coraz więcej radości. Otrzymała

wolność. Pompejańskie kobiety przyjęły ją do swego grona. Potrafiła nawet znaleźć

się wśród tych, które były podziwiane i naśladowane. Mężczyźni nadskakiwali jej.

Zdawała sobie sprawę, że gdyby Lucjusz znudził się nią, miałaby natychmiast kogoś,

background image

kto by się nią zaopiekował.

Uczyła się życia takiego, jakie widziała obok siebie. Zapełniała dzień

szukaniem małych przyjemności. Jeszcze wystarczały jej, chociaż większość jej

towarzyszek narzekała na nudy i szukała wciąż czegoś nowego.

Teatr, w którym odbywało się przedstawienie, był mniejszym z dwóch teatrów

pompejańskich. Tutaj dawano przedstawienia dla elity miejskiej. Nad półkolistą

widownią, na lekkim drewnianym rusztowaniu rozpięty był płócienny dach,

chroniący i widzów, i aktorów przed słońcem. Blask słoneczny, przesiany przez

szmaragdową materię, nadawał wszystkiemu tajemniczą barwę jakby oczekiwania na

coś, co miało się pojawić. I ona także wzmagała niecierpliwość widzów.

Dzisiejsze przedstawienie trupy Pannikulusa przeznaczone było dla

wybranych widzów. Następnego dnia miało być powtórzone w większym teatrze, dla

plebsu. Popularni aktorzy ściągali tłumy, które brały żywiołowy udział w

widowiskach, krzycząc, tupiąc, bijąc brawa, gwiżdżąc, rzucając kwiaty bohaterom, a

obrzucając zgniłymi owocami wykonawców grających czarne postaci. W małym

teatrze reakcje nie bywały aż tak gwałtowne, tego dnia jednak i tu panowało duże

podniecenie. Nad ławami unosił się niecierpliwy szmer.

Wreszcie przedstawienie zaczęło się. Uprzedziło je krótkie powitanie

publiczności przez kierownika trupy, który kłaniając się zapewniał, że aktorzy zrobią

wszystko, aby zabawić tak czcigodną publiczność pięknego miasta Pompejów.

Treść sztuki była błaha i właściwie znana, gdyż obracała się wokół

wielokrotnie powtarzanych motywów starego chciwca, jego tęskniącej za uciechami

żony, młodego spryciarza i fertycznej służącej. Młody bohater sztuki odwiedza

przyjaciela swego ojca, podstarzałego kutwę, z zamiarem wymamienia od niego

pożyczki, której zresztą nie ma zamiaru zwrócić. W domu swego gospodarza

młodzieniec spotyka dwie kobiety: żonę starego skąpca, pełną niewyżytego

temperamentu, oraz piękną niewolnicę. Związawszy się z dziewczyną i namówiony

przez nią, młody człowiek postanawia okraść gospodarza. Aby dotrzeć do ukrytych

skarbów, musi wdać się również w romans z żoną starego. Niewolnica nie prowadzi

jednak uczciwej gry: posiada kochanka - herszta bandy rozbójników, dybiących

również na złoto skąpca. Między rozbójnikami a młodym bohaterem dochodzi do

zawziętej walki. Spryciarz okazuje się zręczniejszy, oszukuje ich i w nagrodę

zdobywa nie tylko pieniądze, ale i dziewczynę, z którą ucieka. Hersztowi pozostaje w

ręku tylko żona starego wraz z koszem, do którego w miejsce złota nałożono kamieni.

background image

Skąpiec, którego sąsiedzi wybawili z rąk złodziei, wszystko straciwszy, musi jeszcze

wyprawić ucztę dla swych wybawicieli.

Przedstawienie charakteryzowała nie treść sztuki, ale sposób jej wystawienia.

Na scenie widzowie mogli oglądać najprawdziwszą bijatykę, wcale nie ustępującą

popisom gladiatorskim. Aktorzy nie żałowali siebie, tłukli się wzajemnie, aż krew

płynęła z rozbitych głów. Był to widok, który wywołał podniecenie wśród widzów.

Patrząc na walkę zapominali, że oglądają przedstawienie i wołali: “mitte” lub

wyciągnąwszy rękę ze skierowanym w dół kciukiem krzyczeli: “iugula!”. Ale jeszcze

większe podniecenie opanowało widownię podczas scen erotycznych. Aktorzy i

aktorki dokonywali na scenie rzeczy, jakich nigdy nie oglądano w teatrze.

Wśród widzów słychać było przyśpieszone oddechy. Wybuchały nagłe

chichoty. Nawet w Pompejach nie oglądano dotąd nigdy czegoś podobnego, chociaż

wiele można było zobaczyć podczas rozmaitych bachanalii. Publiczność opuszczała

teatr żywo rozmawiając. Po napięciu nastąpiło odprężenie. Kobiety śmiały się

zachęcająco.

Dostrzegła, że oczy Lucjusza błyszczą, a jego dłonie szukają jej rąk. Szybko

szła ku wyjściu. Nie wiedziała, dlaczego, ale drażniło ją, gdy ujawniał publicznie

swoją namiętność. Ale w przejściu natknęli się na starego Kwintusa Tyburtinusa,

jednego z przyjaciół ojca Lucjusza. Obaj kiedyś wojowali razem. Tyburtinus brał

również udział swego czasu w słynnej wyprawie na Partów, podczas której odebrano

utracone niegdyś przez Krassusa znaki legionowe. Obecnie stary wódz dożywał

swych dni w pięknej willi.

- Witaj, Lucjuszu - powiedział. - No i co powiesz na widowisko, jakie nam

pokazano? Miałem wrażenie, że wróciłem do lat chłopięcych, kiedy to chodziliśmy

podpatrywać kochające się pary. Oszczędzono nam szukania dziur w płocie.

Pokazano otwarcie, co się dzieje w cubiculach. Śmialiśmy się z tego, ale kto wie, czy

nie przyjdzie nam płakać. Bo to, co jest piękne dla dwojga, traci urok, gdy służy

zabawie innych. Miłość to odsuwanie zasłon, odkrywanie tajemnic. Co z niej zostanie

gdy wszystko przed czasem będzie odkryte? Nie chciałbym być dzisiejszym młodym.

Myśmy na coś czekali, im już to, co jest, nie wystarcza. Coraz liczniejsi szukają sobie

rozmaitych podniet albo zabawiają się obrzydliwie. Stary jestem, ale mówię wam: nie

chciałbym być młodym. Giną stare cnoty kwiryckie. Kobiety nie potrafią rodzić, a

mężczyźni wolą chłopców niż dziewczęta... Zawsze powtarzam, że zbliża się jakiś

koniec...

background image

Jeszcze przez jakiś czas narzekał, a potem zapytał:

- Co robi twój ojciec, Lucjuszu? Jak on znosi te okropne czasy?

- Źle się czuje ostatnio. Dokuczają mu stare rany.

- Stare rany odzywają się, gdy życie przynosi same niepokoje. Twój ojciec

musi także troskać się tym, co się dzieje. Młodszy ode mnie, ale dzielnie służył

ojczyźnie. Przekaż mu moje pozdrowienia. Źle jest, Lucjuszu, źle. Grożą nam nowe

wojny na Wschodzie, a i od Renu przychodzą niepomyślne wieści. Barbarzyńcy

nachodzą rzeczpospolitą ze wszystkich stron, my zaś zamiast umacniać ducha i

zbierać siły, oglądamy obrzydliwe widowiska i podniecamy się gołymi dziewkami na

scenie. Dziwić się trzeba władzom, że pozwalają na takie przedstawienia. Było kiedyś

zarządzenie, że aktor na scenie musi być ubrany. Kto się dziś z tym liczy? Cesarz na

pewno nawet nie wie, co się dzieje, bo, jak go znam, nigdy by na taką rozpustę nie

pozwolił. Zawsze powtarzał, że we wszystkim potrzebny jest umiar... - Skierował

spojrzenie bladych oczu na Magdalenę. - A cóż to za piękna dziewczyna ci

towarzyszy? Greczynka?

- Nie, Judejka.

- Judejka? Nie wiedziałem, że tam bywają równie urodziwe. Jeśli będziesz

chciał kazać wyrzeźbić ją w marmurze, chętnie zakupię kopię. Czy to niewolnica?

- Wyzwoliłem ją.

- Dobrze zrobiłeś. Z niewolnicą nie mógłbyś pokazywać się publicznie, a ona

warta tego, aby się nią pochwalić. I ładna, i ubrać się umie. Gdyby była niewolnicą,

gotów byłbym ci dać za nią wiele. Ale, jak mówił niedawno twój ojciec, Lucjuszu,

masz wprowadzić niedługo do twego domu małżonkę. Czy to prawda? Czas już byłby

najwyższy, twój ojciec chciałby cieszyć się wnukami.

- Dziadkowie bardziej niecierpliwie wydają się czekać na wnuków niż

ojcowie na synów.

- Dziwisz się? To ostatnie wezwanie życia. Więc jak wyglądają twoje plany?

- Myślę, że niedługo zaspokoję oczekiwania ojca.

- W takim razie dobrze. Pozdrów go ode mnie.

Zbliżyli się ludzie z lektyką, do której wsiadł Tiburtinus. Także lektyka

Lucjusza czekała na nich. Ale Lucjusz zaproponował:

- Taki piękny wieczór. Przyjemnie będzie się przejść. Jeśli nie jesteś

zmęczona, chodźmy piechotą.

- Nie jestem zmęczona. Chodźmy.

background image

Ruszyli przed siebie. Na kilka kroków przed nimi szedł jeden ze służby, aby

strzec idących przed spotkaniem z jakimiś pijakami, których nie brakło na ulicach o

tej porze. Z tyłu za nimi postępowali ludzie z lektyką.

Na niebo wysypywały się gwiazdy, jakby ktoś ciskał garściami cekinów. Od

morza ciągnął rześki powiew. Nad miastem czarniejsze od nocy wznosiło się zbocze

górskie pokryte tarasami winnic. Cisza spływała stamtąd niby niewidzialny deszcz.

Odpowiadał jej daleki szum morza. W wąskich uliczkach miasta rozlegały się wesołe

pokrzykiwania, bełkoczące głosy męskie i ostre, kobiece. Czasami słychać było tupot

biegnących i pełne zachęty chichoty.

- Tiburtinus ma rację - powiedziała. - Już czas, abyś się ożenił. Twój ojciec

bardzo tego pragnie.

- Wiem - rzekł. - Ojciec ciągle o tym mówi. Poppeuszowie dadzą mi chętnie

dziewczynę. Mnie jednak do niej nie śpieszno. Nie zastąpi mi ona ciebie. Z tobą mam

tyle radości. Może rzuciłaś na mnie jakiś żydowski czar?

- Nie znam żadnych czarów.

- Przywiązałem się do ciebie. Na Jowisza gromodzierżcę, to ja znalazłem się

w twojej niewoli! Tiburtinus powiedział, że gdybyś była niewolnicą, kupiłby cię ode

mnie. Nie oddałbym ciebie za żadne pieniądze! Pokochałem cię...!

Słuchała tych słów ze spuszczoną głową. Wydawało jej się, że stoi nad

brzegiem czystej, ciepłej, kuszącej wody. Jej pieszczota łaskocze palce stóp i zachęca

ciało, aby się zanurzyło. Och, rzucić się w wodę, zapomnieć o wszystkim -

wszystkich tęsknotach, wołaniach, wspomnieniach. Osiągnąć spokój nie zakłócony

niczym. Dotychczas jej uczucie do Lucjusza było tak jakby trzymane na wodzy. Nie

wolno mi go pokochać - stawało wiele razy przed nią. Chociaż oni mnie odtrącili i

przeklęli... Czy warto jednak opierać się czemuś, co przemawia tak kusząco? Jakby

ostatkiem woli powiedziała:

- Przecież musisz...

- Wiem, że muszę. Ale nic się nie zmieni. Ty pozostaniesz dla mnie

najważniejsza. Będę cię odwiedzał...

Kiedyś, gdy była jeszcze młodą dziewczyną w domu brata, mówiła jej Marta:

“Ty sama nigdy nie wiesz, czego chcesz. Za dużo jest w tobie marzeń. Człowiek musi

godzić się z tym, co mu przynosi życie. Lata młodości lecą szybko. Pewnego dnia

przyjdzie do Łazarza człowiek, który zechce cię wziąć za żonę. Bądź spokojna,

Łazarz wybierze dla ciebie kogoś godnego i uczciwego. Może to będzie kupiec, a

background image

może uczony doktór...? Może nawet członek Sanhedrynu? “Ale ja go nie zobaczę?”

“Oczywiście nie możesz go zobaczyć przed ślubem. Tak każe obyczaj. On także

ciebie nie zobaczy...” “A jeśli to będzie ktoś, kogo nie potrafię pokochać?” “Co też

opowiadasz?! Żona obowiązana jest kochać męża. Mówię ci, przestań bawić się

marzeniami. Zajmij się pracą, abyś umiała potem usługiwać mężowi.”

Nie pojmowała, dlaczego właśnie w tej chwili przypomniała sobie o tej

rozmowie.

Szli dalej przez miasto rozbrzmiewające ciągle okrzykami, nawoływaniami,

śpiewami. Przebiegały obok nich pary poowijane w winorośl, w wieńcach z kwiatów

na głowach, z wysokimi laskami w rękach. Gdy przechodzili plac, otworzyła się

przed nimi rozległa przestrzeń i wtedy mogli zobaczyć szczyt wznoszącej się nad

miastem góry. Pióropusz dymu nad wierzchołkiem był różowy, jakby unosił się nad

paleniskiem.

- Patrz jak pięknie wygląda - powiedział.

Nie odpowiedziała. Przewalały się przez nią myśli, niby gnane wiatrem

chmury.

Znowu pochłonęły ich wąskie uliczki o wysokich chodnikach, które chroniły

nogi przechodniów podczas ulewnych deszczów. Tutaj było ciszej. Krzyki i śpiewy

dochodziły z dali.

Sylwetka niewolnika, który szedł przed nimi, zamajaczyła na tle blasku

oświetlonego domu. Jacyś ludzie stali przed bramą ich insuli. Lucjusz zdziwiony

zmarszczył brwi. Nie pamiętał swego polecenia, aby niewolnicy wyszli przed dom dla

przywitania wracających. Obok ludzi z pochodniami spostrzegł kilku zbrojnych

żołnierzy pretoriańskich.

Z mroku uliczki wstąpili w krąg blasku. Na spotkanie Lucjusza wyszedł

stojący między żołnierzami trybun. Lucjusz poznał go - był to Marek Kornutus,

dowódca kohorty stacjonującej w Neapolis.

- Witaj, Marku - powiedział unosząc dłoń. - Przybyłeś do nas?

- Tak, Lucjuszu - głos trybuna nie wydawał się przyjazny. Była w nim jakaś

odpychająca twardość.

- Czemu więc stoisz przed bramą? Przychodzę w tej chwili, ale w domu jest

ojciec. Na pewno przyjąłby cię chętnie. Masz jakąś sprawę do mnie czy do niego?

- Ojca twego nie ma - tamten mówił dalej głosem, który pobrzmiewał jak

szczęk miecza. - Czekałem na twój powrót.

background image

- Ojca nie ma? Gdy opuszczałem dom, czuł się słabo i nie miał zamiaru

wychodzić.

- Twój ojciec wyjechał do Neapolis. I ciebie tam zabieram.

- Ojciec wyjechał do Neapolis? I mnie chcesz zabrać? Co to znaczy? Nie

rozumiem.

Patrzył zdumiony w twarz trybuna, jakby spłaszczoną pod ciężarem hełmu.

- Dowiesz się. Z rozkazu dostojnego prefekta jesteście obaj zatrzymani.

- Ośmielasz się mówić - w Lucjuszu obudził się gniew - że dostojny Sejan

nakazał nas aresztować?

- Sejan nie żyje. Był zdrajcą i poniósł zasłużoną karę - odpowiedź zabrzmiała

jak gniewne trzaśnięcie drzwiami.

- Któż w takim razie jest waszym prefektem?

- Dostojny Makro. Zabieram cię z jego polecenia. Nie próbuj się opierać, mam

rozkaz w razie potrzeby użyć siły.

Widziała, jak ręka trybuna, zbrojna w błyszczący karwasz, spoczęła ciężko na

ramieniu Lucjusza. To był gest, który sprawił, że stojący o parę kroków żołnierze

zbliżyli się i otoczyli go. Nie pojmowała tego, co się stało, ale ogarnęło ją

przerażenie. Posłyszała, jak Lucjusz mówi:

- Każę przyprowadzić konia. Przecież nie będę szedł piechotą.

- Upewniam cię, że się nie zmęczysz.

Zadrżała usłyszawszy w tych słowach drwinę.

Podczas gdy Lucjusz stał otoczony żołnierzami, Korntus kazał przywołać

zarządcę domu, wyzwoleńca Agatoklesa, i coś do niego mówił rozkazującym tonem.

Doszły do niej ostatnie słowa:

- Pamiętaj: wszystko jest własnością cesarza. Nic nie może zginąć, niczego

nie wolno wynieść. Odpowiadasz za całość głową.

Stała wciąż zastygła na skraju cienia. Lucjusz obrócił głowę w jej stronę.

Zobaczyła jego wzrok utkwiony w sobie. Coś powiedział, ale ona jego słów nie

usłyszała, widziała tylko, jak poruszyły się wargi. Potem żołnierze ruszyli prowadząc

Lucjusza między sobą. KornUtusowi podano konia. Twarde uderzenia podkutych

kalig rozległy się mocno, a potem stawały się coraz cichsze.

background image

7

Już wiedziała, że stary Prokulus, prowadzony przez żołnierzy zasłabł i został

dobity. Nie było żadnej wiadomości o tym, co się stało z Lucjuszem. Tej nocy w

Pompejach i w innych miastach zniknęło wielu ludzi. Wszyscy oni należeli do

klientów i protegowanych Sejana.

Siedziała w opuszczonym domu oszołomiona tym, co się stało.

Wystraszony groźbami Agatokles miotał się, pilnując dobytku i niewolników.

Nie pozwalał nikomu opuszczać domu, a niewolnikom, którzy nie okazali się dość

posłuszni, kazał nałożyć łańcuchy. Wobec Magdaleny nie mógł się zdecydować, jak

ma postąpić. Wiedział, że została wyzwolona i że zajmowała w domu miejsce

honorowe, nieomal żony. Ale ze strachu przed pretorianami wolał o niczym nie

decydować sam, toteż zabronił pilnującym wyjścia niewolnikom wypuszczania jej.

Nie sprzeciwiała się temu. Nie miała zresztą dokąd iść. Jej życie stanęło

znowu na niezrozumiałym zakręcie. Właśnie wtedy, gdy wydawało się jej, że znalazła

spokojną przystań...

Pewnego wieczoru Agatokles zjawił się w atrium, gdzie siedziała w

towarzystwie wiernej Nizy.

- Przyszła do ciebie - powiedział - jakaś kobieta. Wygląda na wiedźmę.

Chciałem ją wypędzić. Ale mówiła, że ma do ciebie niezmiernie ważną sprawę. Więc

może zechcesz ją zobaczyć? Nic jej jednak nie dawaj. Nie chcę mieć potem jakichś

kłopotów.

- Wprowadź ją. Chcę z nią mówić.

Domyślała się, kim była kobieta. I tak było rzeczywiście. Do atrium weszła

wielka baba, prawie olbrzym, o czarnych, poplątanych włosach i porosłej wąsami

górnej wardze. Pamiętała, że nazywa się Filomela.

Poznała ją pierwszy raz przed rokiem. To było niedługo po ich przyjeździe z

Syrii. Magdalena uświadomiła sobie pewnego dnia, że jest w ciąży.

To był dla niej wstrząs. Zbyt jeszcze wtedy były świeże wydarzenia ostatnich

miesięcy. Zbyt boleśnie czuła odrzucenie ze strony swoich. Klaudia mówiła, że

dziecko jest największym szczęściem i że przez nie może zyskać wiele w jej obecnym

życiu. Ale ona widziała w urodzeniu dziecka same komplikacje. Tam, u nich, dziecko

było błogosławieństwem Bożym. Nawet gdy ojciec był kimś obcym, dziecko przez

matkę należało do Izraela. Ale ona zdecydowała się na zerwanie ze swoimi. Nie -

background image

myślała - nie mogę mieć dziecka. Kim by ono stało się tutaj?

W Pompejach nie było wiele dzieci. W świecie, w którym się znalazła, w

rodzinach dostojników i bogatych wyzwoleńców kobiety rodziły rzadko i nie chciały

rodzić. Zanadto były zajęte rozrywkami. Zresztą małżeństwa rozpadały się.

Mężczyźni zmieniali wiele razy żony, kobiety - mężów. Małżeństwo, które żyło ze

sobą latami uchodziło za niezwykłość. Obok wciąż rozwodzących się kobiet były

nałożnice, jak ona, które, chociaż często bogate dzięki szczodrobliwości kochanków,

z utratą młodości i urody traciły pozycję.

W Judei wielką zbrodnią było pozbycie się dziecka. Ale w niej coraz silniej

umacniało się przekonanie, że odejście od swoich oznacza także odejście od Tego,

którego Imienia nawet nie wolno wymawiać. Cóż więc ją obchodzą Jego prawa? Co

surowe przepisy Księgi Salomona, zakazujące zabijania dzieci? Tutejszy świat nie

znał takich zakazów. Tutaj wygoda i przyjemność były najwyższymi prawami. A

jednocześnie ten świat przyjął ją życzliwie, choć była tylko zdobytą w walce

niewolnicą.

Miała możność poznania wielu kobiet, z którymi uczęszczała na zabawy

sportowe w termach. Od nich dowiedziała się o kobiecie mieszkającej w małym

domku za miastem, do której w potrzebie spieszyła niejedna Pompejanka. Któregoś

dnia, gdy nie było Lucjusza, udała się pod wskazany adres. Ze wstrętem powierzyła

się wielkim dłoniom kobiety...

Teraz ta właśnie kobieta stała przed nią. Spod rozczochranych włosów

patrzyły na Magdalenę czarne, palące oczy. Lekko schylona opierała swe ogromne

dłonie na kolanach.

- Czego chcesz? - zapytała.

- Przysyła mnie Melito, pani.

- Melito? Jest tutaj?

- Mistrz przybył znowu. Pragnie cię zobaczyć.

- Dobrze. Ale nie chcę, aby tu przychodził.

- On też woli, abyście się spotkali gdzie indziej. Proponuje, byś przyszła dziś

wieczorem tam, gdzie go widziałaś po raz ostatni.

- Czy znowu będą obchody ku czci Bachusa?

- Nie. Melito chce spotkać się z tobą.

- Powiedz mu, że przyjdę.

Co pewien czas Pompeje poruszone były obchodami ku czci Bachusa. Wśród

background image

nieustannych zabaw, widowisk, walk gladiatorskich, misteria zajmowały niepoślednie

miejsce i ściągały liczne kobiety, bardziej jeszcze niż mężczyźni szukające podniet.

Jedne były poświęcone Izydzie - której kult panował w miastach nad zatoką - inne

Bachusowi, zwanemu także tutaj Dionizosem, jeszcze inne Priapowi. Na te obchody

przybywali do miasta ludzie, uchodzący za kapłanów i mistrzów swego obrządku, by

przewodniczyć w nocnych spotkaniach, rytualnych tańcach przeradzających się w

orgie i bachanalie. Na wiele dni przedtem kobiety, zbierające się w termach, mówiły

o nadchodzących misteriach z podnieceniem. Z ich słów łatwo odgadywała, że chodzi

im nie tyle o tajemnice, jakie mistrzowie wyjawiali inicjowanym, ile o rozpustę,

której mogły się oddać nie narażając się na sprzeciwy mężów i kochanków, jako że

były to obchody ku czci boga.

Magdalenę pociągały misteria. Nawykła od dzieciństwa do stałego kontaktu z

Najwyższym. Życie w Judei było przeplatane nieustanną modlitwą: codzienną,

sobotnią, związaną z okresami świątecznymi. Czuła się zawsze w obliczu

Niewidzialnego, o ileż bardziej niż wobec kamiennych bogów i bogiń, których figury

napotykała na każdym kroku. Za pięknymi kształtami nie było nic. Za zasłoną

Przybytku, ledwie widoczną z dziedzińca kobiet, było coś, co, choć ukryte, kierowało

ku sobie myśLi. Choć odeszła zbuntowana, nie potrafiła przestać wierzyć w skrytą

obecność.

Gdy pierwszy raz usłyszała o misteriach, zapytała Lucjusza:

- Czy pozwolisz mi wziąć udział w tych obchodach?

Wzruszył ramionami.

- Myślałem, że cię to nie będzie interesowało. Wszystkie kobiety biegają na te

obchody, więc nie chciałbym, abyś ty jedna była tego pozbawiona. Bogom trzeba

ustępować swoich spraw, gdy tego zażądają. Mogliby się potem mścić.

W zapowiedzianych misteriach ku czci Dionizosa miał wziąć udział słynny

wielki mistrz i kapłan boga. Kobiety dzieliły się z zachwytem uwagami o niezwykłej

urodzie Melity.

- Och, jak mówi, to aż ciarki chodzą po ciele - opowiadała złotowłosa,

młodziutka Doris, córka jednego z najbogatszych kupców pompejańskich i już

czterokrotna rozwódka. - A jak mówi! Nigdy już potem nie zapomnisz jego głosu.

Willa, w której odbywały się misteria, leżała za murami miasta. Otaczał ją

duży, gęsto zarośnięty ogród. Między drzewami i krzewami stały kamienne stoły i

ławy. Na sznurach, rozciągniętych między gałęziami, wisiały kolorowe lampiony.

background image

Przychodzące damy witał cały tłum pięknych niewolnic oraz młodych ludzi

poprzebieranych za satyrów. Kobiety zajmowały grupami miejsca przy stołach.

Służące przynosiły wino w dzbanach, satyrzy i fauny grali na fujarkach.

Początkowo wśród przybyłych czcicielek Bachusa toczyły się rozmowy. Ale

czarne, mocne wino zaczęło szybko działać. Satyrzy siadali obok kobiet, obejmowali

je. Kobiety nie broniły się. Rozmowy zaczęły się rwać. Zamiast nich rozlegały się

chichoty. Śpiewano piosenki o podniecającej treści. Karesy satyrów stawały się coraz

bardziej natarczywe. Zrobiło się tymczasem całkiem ciemno, więc służba pozapalała

lampiony. Zapłonęły także wielkie kadzie z kadzidłem i ciężkie wlokące się dymy

ogarnęły ogród. Wszystko utonęło w gęstej, ciepłej mgle. W smugach chwiejnego

blasku, rzucanego przez lampiony, postaci ludzkie robiły wrażenie wielkich ciem.

Nagle jakiś mężczyzna zjawił się przy stoliku, przy którym siedziała

Magdalena i chwycił ją za rękę. Był wysoki, smagły. Miał wielkie, zrośnięte na czole

brwi i czarne błyszczące oczy. Głowę zdobił mu wieniec z róż. Na jego nagiej,

obrośniętej piersi kołysał się zawieszony na łańcuchu dziwny znak, przedstawiający

węża trzymającego w paszczy jabłko. Nie pytając o zgodę pociągnął Magdalenę za

sobą. Była tak tym zaskoczona, że nawet nie próbowała się opierać.

Pędzili przez ogarnięty mgłą i dymem ogród, pełen muzyki, śpiewów,

krzyków i oszałamiających woni. Już nikt nie siedział - wszyscy biegali, a biegnąc

chwytali się za ręce lub splatali ramionami. Gdzieś ze środka ogrodu dochodził

dźwięk trąbki, ostry i nawołujący, oraz stukot bębenków. Kierowano się w tamtą

stronę. Niewolnice stojące sznurem wzdłuż alejki podawały przebiegającym wieńce z

kwiatów, które wkładano sobie na głowy. Także mężczyzna prowadzący Magdalenę

wziął ogromny wieniec i ustroił nim głowę Magdaleny.

- Musisz być najpiękniejsza - powiedział z dziwnym naciskiem - sam bóg

będzie mówić do ciebie...

Nie miała pojęcia, co znaczą jego słowa. Tymczasem wielki tłum zebrał się na

rozległej łące, pośrodku której znajdował się niewielki staw. Nad brzegiem stawu

stała ubrana kwieciem mównica. Podszedłszy do niej, mężczyzna puścił rękę

Magdaleny ze słowami: “Stój tu i nie odchodź nigdzie”. Wszedł na mównicę. Jego

pojawienie się wywołało frenetyczne oklaski i wołania:

- Melito! Wielki Melito! Święty Melito! Witaj! Evoe!

Skłonił okrytą wieńcem głowę, a potem zaraz zrobił szeroki energiczny gest

wzywający, aby się uciszono. Głosem mocnym, nieco chrapliwym, zaczął mówić:

background image

- Cieszcie się! Cieszcie się! Oto przychodzi święty bóg Bachus. Schodzi do

was, aby was wyzwolić, jak zszedł do strapionej Ariadny, gdy ją na wyspie Naksos

opuścił ziemski kochanek. Cieszcie się! Tezeusz odstąpił swą ukochaną bogowi, a on

ją wyzwolił od bólu, żalu i wszystkich nędz życia. Pełne cierpień jest życie ludzkie.

Ale Bachus zna słowa wyzwolenia. Ofiarowuje tym, którzy mu służą, nieśmiertelność

i trwającą zawsze radość. Gdy przyjmiecie jego tajemnicę, on zastąpi krótkotrwałą

miłość ludzką miłością, która czyni bogami. Evoe! Evoe! Życie ludzkie jest złe, pełne

cierpień i zawodów. A gdy szybko minie, przychodzi śmierć. To życie stworzył zły

bóg, który nienawidzi ludzi. Skazał ich na cierpienie. Bachus przynosi ocalenie. Daje

wam wolność. Całkowitą wolność. Cieszcie się! Na znak, że odrzucacie wszelki

przymus, odrzućcie wasze szaty. Stańcie przed bogiem nagie. Szaty są znakiem

przywiązania do materii, do ciemności. Gdy je odrzucicie, Bachus uzna was za swoje.

Ześle wam blask. Nagie wyjdziecie z labiryntu śmierci do radości, którą daje miłość...

Porwane tym wezwaniem kobiety zdzierały z siebie odzież. Występowały z

białego kręgu opadłych do stóp szat i podbiegały do mównicy. Fujarki satyrów

rozlegały się coraz głośniej, bębenki nie przestawały dudnić. Służba dosypała

kadzidła i kłęby dymu poczęły się owijać wokół postaci stojących z wyciągniętymi

ramionami.

Melito podniósł także obie ręce w górę. Wołał:

- Powtarzajcie za mną: panie, boże, Bachusie przyjdź, ucałuj nas jak

ucałowałeś swoją wybraną, by dać jej nieśmiertelność. I dziś wybierz sobie tę, która

jest najbardziej ciebie godna. Niech i ona wyrzeknie się dla ciebie tego, który ją

stworzył dla cierpienia, a przyjmie za małżonka ciebie, który uwalniasz od wszelkich

więzów. Daj wszystkim wolność i radość, która nie gaśnie. Evoe!

Zbiegł z mównicy. Znowu chwycił za rękę Magdalenę. Za nimi tworzyły się

pary. Tanecznym krokiem korowód zatoczył krąg wokoło stawu. Po drugiej stronie

wody stała niewielka świątynia. Gdy wszedł razem z nią do środka, ogarnęły ich

ciemności. Mrok pełen był odurzających woni. Wyciągniętą dłonią wyczuła stojącą w

pośrodku kolumnę. Oparła się o nią. W głowie miała szum, w całym ciele wielką

słabość. Odruchowo zasłoniła się skrzyżowanymi rękami. Melito gdzieś zniknął w

mroku. A jednak była przekonana, że ktoś stoi przed nią. Nieznany głos zapytał:

- Czy chcesz być wolna?

- Chcę... - szepnęła.

- Chcesz zapomnieć o niewoli i cierpieniu?

background image

- Tak...

Zimna dłoń odsunęła jej skrzyżowane ręce i przesunęła się wzdłuż ciała, jakby

ją chciała tym dotknięciem naznaczyć. Odruchowo zadrżała. Ale w tej chwili wokół

niej wybuchło dudnienie bębenków. Posłyszała krzyk Melita:

- Bóg Bachus wybrał sobie małżonkę!

Potem doszedł ją rozkazujący głos tuż obok siebie:

- Odwróć się!

Obróciła się posłusznie. Objęła ramionami kolumnę, przytuliła się do niej.

Posłyszała za sobą łopot skrzydeł, a potem uderzenie spadło na jej ramiona. To było

tak jakby trzepnięto ją dyscypliną z cienkich sznurków. Ból był niewielki, ale

piekący. Znowu odezwał się głos, który przedtem do niej mówił:

- Będziesz jak bogowie...

A potem zaczęła się noc pełna zabawy, krzyków, szaleństw, muzyki. Wróciła

w poszarpanej odzieży, w poczuciu pokrywającego ją brudu. Natychmiast podążyła

do term. Schodziły się tu i inne kobiety, które brały udział w misteriach, zmęczone, z

podkrążonymi oczami. Dzieliły się wzajemnie swymi nocnymi przeżyciami. Jedne

odczuwały głód dalszej rozpusty, inne były zniechęcone i zawiedzione. Długo

pływała w basenie z ciepłą wodą, a potem grała w piłkę z kilku najmłodszymi

towarzyszkami. Zasnęła na ławie w tepidarium. Odwlekała powrót do domu.

background image

8

Czarna niewolnica o splecionych w małe warkoczyki włosach poprowadziła ją

w głąb ogrodu. Przy tym samym kamiennym stoliku, przy którym zobaczyła go po

raz pierwszy, spostrzegła Melitę.

Nie zmienił się. Był tak samo smukły, smagły. Gęste brwi tworzyły ciężki łuk

nad oczami. Powitał ją swym charakterystycznym śmiechem, przypominającym

rżenie ogiera.

- Cieszę się, że przyszłaś. Bardzo się cieszę. Napijesz się wina?

- To wasze wino oszałamia.

- Ależ nie. Oszałamiamy się sami, gdy szukamy oszołomienia. Dziś nie jest

dzień święta i wino jest tylko winem.

Skinął na czarną dziewczynę, która pobiegła i zaraz wróciła z dzbanem i

kielichami. Wino było tak samo czarne jak wtedy, ale rzeczywiście nie oszałamiało.

- Smakuje ci? - spytał.

- Tak.

- Dowiedziałem się, że straż cesarska zabrała twego kochanka?

- Stało się, jak mówisz.

- Prokulusowie znajdowali się pod opieką Sejana. Gdy upadł, Makro, który od

dawna pragnął zająć jego stanowisko, postanowił zniszczyć wszystkich zwolenników

Sejana. Dopomogli mu Żydzi, którzy pragnęli zemsty na swym wrogu.

- Wiem, że ojciec Lucjusza zginął. Prowadzono go piechotą do Neapolis. Nie

mógł iść i żołnierz poderżnął mu gardło... Nie wiem, co się stało z Lucjuszem.

- Jeżeli nie został zabity, siedzi gdzieś w lochu. Na pewno nie zobaczysz go

więcej.

Wsparła głowę na ręku i zasłoniła oczy dłonią. Nie płakała, choć wolałaby

płakać. Łzy są jak wiosenny deszcz, który zmywa pokrytą zimowymi brudami ziemię.

Ale w niej był tylko tępy żal i poczucie rozdzierającej samotności.

- Kochałaś go? - zapytał.

Zrobiła niezdecydowany ruch dłonią.

- Było mi z nim dobrze. Znalazłam spokój. Wytłumaczyłam sobie, że nie

powinnam mieć urazy do siebie...

- Za tamtego?

- Skąd wiesz? - odsłoniła twarz i spojrzała na niego zaskoczona.

background image

- Wszystko wiem. Oczywiście nie było sensu nie cieszyć się życiem i

miłością. Ale Lucjusz to mały człowieczek. Nie zapominaj, że zostałaś wybrana przez

boga. Ariadna czuła na pewno radość znajdując się w ramionach Tezeusza. Otrzymała

jednak nieporównanie więcej...

Chwilę milczała, zanim powiedziała głosem, który lekko drżał:

- Mówisz, że zostałam wybrana przez boga. Lecz Bachus to tylko figura z

kamienia.

- Jest figurą z kamienia dla tych, którzy pragną takich figur. BAchus ma wiele

innych imion. Myślałem, że inicjacja pozwoliła ci zrozumieć. Ale nie martw się -

zrozumiesz. Musisz tylko pozbyć się do reszty nauk, jakie wchłonęłaś tam, w Judei.

Musisz zapomnieć o krwawym Jahwe...

Poderwała się przerażona.

- Czy nie wiesz, że nie wolno wymawiać tego Imienia!?

Wzruszył ramionami i parsknął śmiechem.

- Zakaz wymyślili wasi kapłani. Tak się boją waszego Boga, że nie śmieją Go

nazywać imieniem, które sam sobie nadał. Mają rację, że się boją. Jahwe to Bóg

nienawidzący człowieka. Skazał ludzi na cierpienia. Stworzył ziemię, która jest pełna

udręki. A Bachus odrzuca cierpienie, przyobiecuje wieczną radość i wolność,

spełnienie wszystkiego, co przynosi zadowolenie. Jest bogiem, który czyni ludzi

bogami...

- Wszystkich?

- Oczywiście nie wszystkich. Tych, których wybrał. Po cóż miałby zajmować

się motłochem, któremu wystarczają uciechy ziemskie? Świnie nie pragną niczego

poza pełnym korytem. Nauka Bachusa - czy jakkolwiek będziesz go nazywała - jest

nauką dla ducha...

- Jednak domaga się ciała?

- Ach, to zupełnie co innego. Wyzwolić trzeba całego człowieka od wszelkich

przymusów. Czyż duch byłby wolny, gdyby ciało nie miało poczucia, że zaznaje

rozkoszy i daje rozkosz?

- Jeśli uwierzę w twoje słowa, będę musiała uznać, że Szymon miał słuszność.

- Twój Szymon był szaleńcem. Uważał, że walczy o wolność, a służył Jahwie,

który nie uznaje wolności. Słuchaj, dość tego rozprawiania. Nie po to cię wezwłem,

abyśmy rozmawiali o tych sprawach. Będzie na to czas. Nie możesz pozostać w domu

Prokulusów. Grozi ci niebezpieczeństwo.

background image

- Wiem, ale co mam robić?

- Pójdziesz ze mną.

- Dokąd?

- Wszędzie, dokąd się udam. Teraz odpływam do Massylii. Jest tam bardzo

wiele zasługujących na inicjację. Trzeba zorganizować misteria. Pomożesz mi.

Nauczę cię słów i zaklęć. Jesteś mądra. Wiem, że kobiety słuchały chętnie twoich

słów, gdy spotykałaś się z nimi w termach. Teraz też będziesz mówiła do kobiet.

Milczała. Nie wiedziała, czy ma przyjąć propozycję Melity. Z jednej strony

było to uwolnienie od niebezpieczeństw, które, czuła, że się zbliżają. Z drugiej - było

to wydanie się całkowite w ręce człowieka, jednocześnie pociągającego i

przerażającego. Życie jej stanęło znowu na rozdrożu. Ale wtedy sam los pokierował

wydarzeniami. Teraz mogła wybierać.

- Więc sądzisz - zapytała, aby zyskać na czasie - że nie powinnam pozostawać

w insuli Prokulusów? A jeśli Lucjusz wróci?

- Nie spodziewaj się już tego. Jeśli jeszcze żyje, zginie w więzieniu. A majątki

zdrajców przechodzą na cesarza ze wszystkim, co w nich jest. Dom zostanie

sprzedany albo otrzyma go w nagrodę któryś z pomocników Makrona. Niewolników

sprzedadzą.

- Zostałam wyzwolona.

- Nie byłaś nigdy zwykłą niewolnicą. Jesteś jeńcem wojennym. Znajdą się

tacy, którzy wytłumaczą, że zwykłe przepisy o niewolnikach nie dotyczą ciebie.

Siedziała milcząc ze spuszczoną głową. Nie tylko słowa Melity, także jej

własna intuicja ostrzegała przed grożącym niebezpieczeństwem.

- Jedź ze mną - podjął. - Wyruszymy zaraz jutro. Nie wracaj już do domu.

Pewno masz tam kogoś, komu możesz zaufać? Wyślę niewolnika, aby się ze

wskazaną przez ciebie osobą skrycie zobaczył i wziął dla ciebie to, co chciałabyś

zabrać. Nigdy nie wiadomo, kiedy zjawią się urzędnicy cesarscy. A ty jesteś piękna.

Mogłabyś stać się łupem któregoś z nich...

Jeszcze czas jakiś milczała. Ale w końcu rzekła:

- Dobrze, zostanę. A jutro pojadę z tobą.

background image

9

Mały żaglowiec płynął przez kilka dni ciągle trzymając się w pobliżu brzegu.

Minięto Ostię, gdzie zatrzymano się, by zabrać trochę towaru, a potem skręcono na

zachód. Oderwawszy się od wybrzeża Italii statek skierował się między skalistą

Korsykę i równie górzyste wybrzeże Ligurii. Teraz płynęli trzymając się linii brzegu

Galii Cizalpejskiej. Kiedy minęli granicę prowincji Narborejskiej, znaleźli się na

morzu usianym wielką ilością małych skalistych wysepek. Aby nie natknąć się na

podwodne skały, kapitan skierował statek dalej od brzegu. Ale niedługo potem trzeba

było zatoczyć wielki łuk i prawie kierując się na wschód wpłynąć do zatoki. Massylia

znajdowała się w głębi, rozciągnięta na wielkim łuku wybrzeża. Kilka skalistych

wysepek leżało przy wejściu do zatoki. Nad portem, pełnym rozmaitych statków i

stateczków, na wzgórzach leżało miasto. Z prawej strony, na wysokiej, sterczącej

skale, podobnej do wbitej w ziemię maczugi, widać było białe mury jakiejś świątyni.

Wpływali wolno między statki i łodzie przycumowane do umocnionego kamieniami

wybrzeża. Na wybrzeżu ruch był ogromny. Tłum otaczał drewniane stoły, na które

przybyli z połowu rybacy wyrzucali przywiezione ryby, kraby i ślimaki.

Patrzyła ciekawie na port i na kłębiący się tłum. Bogata kolonia grecka, jaką

była Massylia, po zdobyciu przez Cezara weszła w skład cesarskiej prowincji

Narbonensis. Nie zmieniła jednak charakteru, była nadal zamieszkana przede

wszystkim przez ludność grecką. Tutejszy port był portem przeładunkowym. Szły

przez niego zboże, oliwa, srebro, miedź i żelazo z Hiszpanii, purpura i tkaniny z

Afryki, a także niewolnicy, których dostarczały targi w Mauretanii, wełna i mięso z

Sycylii. Sama prowincja narboneńska dostarczała Italii swoich znakomitych win.

Ledwo wysiedli na ląd, okazało się, że Melito ma w Massylii wielu przyjaciół

i uczniów. Ci przyjęli go owacyjnie. Zamieszkali w pięknej, dużej willi, otoczonej

rozległym ogrodem. Dom leżał w sąsiedztwie skały, na której stała świątynia

poświęcona bogini Minerwie.

Melito ze swoimi toczył długie rozmowy. Informowano go o rozwoju sekty w

prowincji, on opowiadał nowinki z Italii. Były także sprawy, o których rozmawiano w

taki sposób, że nic z usłyszanych słów nie mogła zrozumieć. Znudzona słuchaniem

rozmów powiedziała Melicie, że chce się przespacerować po mieście. Nie sprzeciwił

się temu.

Była wciąż jeszcze oszołomiona zniknięciem Lucjusza i swą ucieczką z

background image

Pompejów. Melito pociągał ją, ale także niepokoił swą tajemiczością i swym

podobnym do rżenia śmniechem. Był dla niej czuły i gorący, ale nie posiadał

delikatności Lucjusza: potrafił być wymagający i dziko zazdrosny. Nigdy nie

wiedziała, czego się może po nim spodziewać: mądrych, przekonywających słów czy

wybuchowej gwałtowności. Chciał, aby Magdalena pomagała mu w jego działalności

i podczas podróży wprowadzał ją w tajemnice głoszone przez wyznawców sekty. A

jednak miała uczucie, że nie wszystko zostało przed nią odkryte. Mimo jej związku z

Melitem i mimo inicjacji, jaką otrzymała tamtej nocy, natykała się raz po raz na próg

udzielanych jej nauk. Gdy jej pytania wybiegały poza ten próg, Melito, zwykle

rozgadany, milkł, a na jego pięknej, ale groźnej twarzy pojawiał się dziwny wyraz

jakby zmieszania.

Nie przejmowała się tym zbytnio. To, czego ją Melito nauczył, wystarczało aż

nadto, aby mu pomagać w zbieraniu gustujących w tajemniczych obrzędach kobiet i

organizowaniu dla nich bachanalii. Kult Dionizosa jej samej nie porwał. Także

pieszczoty Melity nie pozbawiły jej wspomnień o Lucjuszu. Tam, w Pompejach,

wydawało jej się, że odnalazła ciszę pozwalającą pozbyć się całkowicie tkwiącego w

niej głęboko niepokoju. Utraciła to uspokojenie, gdy odpłynęła z Italii. Tutaj niepokój

wydobył się na wierzch. Nie mogła sobie znaleźć miejsca. Niespokojne myśli ścigały

ją niby Erynie.

Z pagórka, na którym stała willa, schodziła w dół do portu. Poznała tu pewną

osterię. Należała ona do młodej wdowy imieniem Pallone. Mimo greckiego imienia

Magdalena odkryła w kobiecie Żydówkę. Gdy się rozgadały i nabrały do siebie

ufności, Pallone wprowadziła dziewczynę w środowisko żydowskie. Okazało się, że

było ono bardzo liczne w Massylii i od bardzo dawna znajdowało się tutaj.

- Należymy do pokolenia Beniamina - opowiadał Magdalenie stary kupiec,

Nichos. - Jak pewno słyszałaś, w bardzo dawnych czasach nasi przodkowie

pociągnięci zostali do odpowiedzialności za zbrodnię, popełnioną przez mieszkańców

miasta Gibea, na żonie pewnego Lewity z Efraim. Mówią o tym stare księgi. To było

jeszcze wtedy, gdy nie było królów w Izraelu, a ludem rządzili sędziowie. Lewita

wezwał mężczyzn wszystkich pokoleń do wywarcia zemsty na naszym pokoleniu.

Doszło do wojny. Beniaminici wobec przewagi musieli ulec. Zawziętość była taka, że

nie przepuszczano żadnemu człowiekowi z pokolenia Beniamina. Ci, którzy ocaleli,

uciekli z kraju. Duża ich gromada przybyła tutaj. Wiemy, że potem Izraelczycy

żałowali, iż zniszczyli całe pokolenie ludu, i tym, którzy uszli zemsty, darowali życie.

background image

Ale ci, którzy uciekli za morze, już nie wrócili... Do jakiego pokolenia ty,

dziewczyno, należysz?

- Jestem Judejką. Ale i ja musiałam uciekać...

- Możesz żyć wśród nas, nie będziemy ci wrogami. Jest nas tu bardzo, bardzo

wielu. Lud rozmnożył się. Jesteśmy nie tylko w Massylii, ale także w wielu miastach.

Nasze dziewczyny biorą sobie czasami mężów obcej narodowości. Nie pochwalamy

tego, ale nie zrywamy z nimi. I one nie zrywają z nami.

Religia Żydów z Massylii mało przypominała religię, jaką znała. Nikt stąd nie

pielgrzymował do świątyni jerozolimskiej. Nie było kapłanów ani lewitów.

Zwierzchnicy rodów zbierali wiernych w szabaty i polecali czytać głośno urywki ze

świętych ksiąg. Spełniali także nad swoimi władzę sądowniczą. Ale udział w

zebraniach religijnych nie przeszkadzał większości Żydów uczestniczyć w

pogańskich obchodach.

Melito zorganizował kilka misteriów w samej Massylii i w okolicznych

miasteczkach. Magdalena towarzyszyła mu, za każdym razem przemawiała do kobiet.

Powtarzała bez przekonania i zapału słowa nauczone przez Melitę. Gdy misteria

zmieniały się w rozpustną bachanalię, poddawała się ulegle szaleństwom, nie czuła

jednak do nich najmniejszego pociągu. Dla Melity odczuwała wdzięczność za to, że

jej przyszedł z pomocą, ale zmysłowy pociąg, jaki w niej początkowo mężczyzna

budził, utracił swoją siłę. Czuła w sobie dziwny chłód, jakby niewidzialna ręka, która

dotknęła jej ciała podczas pompejańskich bachanalii, uczyniła ją niezdolną do

żadnego gorącego porywu. Była jak drzewo, w którym wszystkie soki przestały

krążyć, zwarzone przez mróz. Wydawało się jej, że musi na coś czekać, a

równocześnie zdawała sobie z tego sprawę, że nie istnieje nic, co by zasługiwało na

czekanie. Mimo sławy i uznania, jakie otaczały Melitę, przekonała się, że nie jest on

najwyższą władzą w kierowanej przez siebie sekcie. Gdzieś znajdował się prawdziwy

władca, wobec którego Melito czuł pomieszany z lękiem respekt. Przychodzili do

Melity ludzie, często o wyglądzie zbiegłych niewolników lub włóczęgów, których on

przyjmował z szacunkiem i wysłuchiwał uważnie przynoszonych przez nich

wiadomości. Kontakt z nimi pozwalał mu znać wiele spraw dziejących się nie tylko w

Galii, ale również w Italii, w Syrii i w Egipcie.

Kilka razy Magdalena mówiła mu, że lęka się o Klaudię, żonę Piłata. Bardzo

polubiła tę kobietę - pierwszą pogankę, która otworzyła przed nią ramiona. Los

Prokulusów mógł być także losem Piłata. Ale po odwiedzinach jakiegoś obdartusa

background image

Melito powiedział jej, że pogrom zwolenników Sejana nie dotknął namiestnika Judei.

Pozostawał nadal na swym stanowisku, jedynie jego stosunek do Żydów uległ pewnej

zmianie - za wszelką cenę unikał teraz z nimi zatargów. Klaudia była zdrowa i starała

się dowiedzieć, co się dzieje z Magdaleną. O losie brata nie wiedziała nic.

- Piłat - opowiadał dalej Melito - siedzi w Cezarei, prawie nie odwiedza

Jerozolimy, natomiast prowadzi nieustanne spory z tetrarchą Galilei, Antypasem.

Podobno pokłócili się na uczcie, jaką Antypas wydał dla uczczenia swych urodzin, a

zarazem swego związku z Herodiadą, swoją bratanicą, która odeszła dla niego od

męża, a brata Antypasa. Ród Heroda popadł w taką rozwiązłość, że żyją w nim

wszyscy ze wszystkimi. Antypas przy okazji urodzin kazał ściąć żydowskiego

proroka, Jana, którego od roku trzymał w więzieniu. O co się pokłócili z Piłatem - nie

wiadomo, ale podejrzewam, że jeden na drugiego donosi do cesarza. W Rzymie siedzi

w więzieniu jeszcze jeden z idumejskiego rodu, Agryppa. Naraził się cesarzowi. Ale

jest przyjacielem młodego Gajusa Kaliguli, syna Germanika, którego Tyberiusz

pragnie, jak mówią, usynowić i uczynić swoim następcą, więc być może odzyska

łaskę cesarską.

Ale te sprawy nie interesowały Magdaleny.

- Więc prorok Jan nie żyje? - pytała.

- Tak. Przybył jednak nowy prorok z Galilei. Zdobył sobie sławę jeszcze

większą niż Jan, choć podobno wielu powiada: “Cóż dobrego może przyjść z Galilei i

to jeszcze z takiej nędznej mieściny jak Nazaret, którą mają za siedzibę złodziei i

oszustów?” Jana nie lubili faryzeusze, tego Nowego jeszcze bardziej...

Chciała jeszcze o coś zapytać, ale zaledwie otworzyła usta, zaraz je zamknęła.

Cóż z tego, że pojawią się nowi prorocy, skoro los ich jest zawsze taki sam? A zresztą

- co mnie to obchodzi? Zerwałam ze wszystkim, co tam jest... - zaklinała się. I tylko

we snach pojawiały się nadal: kształt świątyni, domy Betanii, siostra i brat...

background image

10

Pewnego dnia Melito zapowiedział, że w najbliższym czasie pod Massylią

odbędą się szczególnie wielkie i uroczyste misteria ku czci Dionizosa. Podczas tych

obchodów przewidziany był występ Magdaleny, tym razem w roli wielkiej kapłanki.

W czasie, który dzielił ich od dnia owej uroczystości, Melito z wielką

starannością zajmował się Magdaleną. Musiała odbyć parodniowy ścisły post. Pojono

ją wywarem z jakichś nieznanych ziół oraz kąpała się parę razy na dzień w wodzie

również zaprawionej tajemniczymi substancjami. Te zabiegi nadały jej ciału

niezwykłą moc. Mogła prawie nie spać, nie odczuwała głodu. Jedynie gwałtownie

dała znać o sobie obudzona zmysłowość.

Melito pouczał ją także o różnych sprawach związanych z głoszoną przez

sektę tajemną wiedzą. W jego pouczeniach pojawiło się coś, o czym dotychczas nie

mówiło się nigdy: potrzeba ofiary krwi.

- My, czciciele Dionizosa - mówił - musimy wyrwać siebie i tych, których

dopuszczamy do prawdy, ze stanu zezwierzęcenia. Aby wyzwolić ducha, trzeba nam

ustrzec ciało od przymusu służenia. Ciało winno być posłuszne naszej woli i naszej

radości. Tego wyzwolenia nie osiągniemy sami - musimy błagać o pomoc boga,

któremu służymy. Potrzebna jest ofiara, ofiara krwi...

- Co będzie zwierzęciem ofiarnym?

- Zobaczysz. O to nie musisz się troszczyć.

Wieczorem, przed dniem poprzedzającym misteria, Melito powiedział

Magdalenie, że wyjeżdża i zabiera ją ze sobą. O zmierzchu przed willę jakiś nieznany

człowiek przyprowadził dwa ogniste kare konie. Rwały się i szarpały szaleńczo w

jego ręku, kłapały zębami, jakby chciały gryźć. W ich wypukłych oczach odbijał się

blask pochodni, z którymi służba odprowadzała Melitę i Magdalenę, i zapalał krwawe

błyski.

Na widok koni cofnęła się przerażona. Nigdy w życiu nie siedziała na

grzbiecie końskim.

- Nie bój się - powiedział Melito. - To nic strasznego.

Człowiek, który przyprowadził konie, trzymał mocno wierzchowca

przeznaczonego dla Magdaleny. Melito pomógł jej dosiąść go.

- Trzymaj się grzywy, a zobaczysz, że nie spadniesz - powiedział.

Ledwo wyjechali za bramę, konie ruszyły cwałem. Pędziły bardzo szybko, ale

background image

niosły równo i Magdalena przekonała się, że nie grozi jej spadnięcie. Zresztą jej

gibkie, nawykłe do sportów ciało szybko uchwyciło rytm końskiego galopu. Już nie

zaciskała tak kurczowo kolan, jak na początku.

Wiejący wiatr i szybki galop rozwiały płaszcze, jakie narzucili na siebie

wyjeżdżając. Ulatywały nad nimi i łopotały niby skrzydła. I tak gnali wśród

ciemności.

Byli już daleko od siedzib ludzkich, kiedy Melito skierował wierzchowca w

boczną drogę. Zmydlone konie zwolniły bieg. Wjechali między drzewa.

Przejechawszy las znaleźli się na niewielkiej polanie. Księżyc omotany dotychczas

chmurami, niby ktoś narzuconymi płachtami, wydobył spomiędzy nich swą srebrną

głowę i oblał polanę blaskiem. Teraz mogła zobaczyć, że na jej skraju wznosi się

pagórek. Białe skały sterczały między porosłymi wzgórze krzewami, podobne żebrom

jakiegoś olbrzymiego zwierzęcia, które się rozkładało.

Nie wiadomo, skąd pojawił się czarno ubrany człowiek i bez słowa wziął

zmęczone konie za wodze. Oba rzuciły się gwałtownie do tyłu, jakby czymś

przestraszone, on jednak trzymał je mocno. Zsunęła się z grzbietu wierzchowca, teraz

dopiero świadoma, że ma poobcierane kolana i bolą ją biodra.

Melito dał jej znak, aby szła za nim. Zanurzyli się w gąszcz krzewów.

Przysłonięty gałęziami znajdował się tu otwór prowadzący w głąb skały. Wyszedł

stamtąd jakiś człowiek z pochodnią w ręku. Także milcząc szedł przed nimi, a jego

cień sunął po skalnej ścianie, poprzełamywany, niepodobny do cienia człowieka.

Wąski korytarz skończył się i znaleźli się w ogromnej pieczarze. Jej ściany

tonęły w mroku. W jednym miejscu mur skalny występował ku środkowi groty

tworząc jakby słup o gładkich bokach. Przed nim stał stół kamienny, rodzaj ofarnego

ołtarza. Wyżłobione w kamieniu rynny służyć miały spływaniu krwi. Na ołtarzu leżał

nóż.

Za ołtarzem na trójnogu żarzył się ogień. Jego pulsujący blask rozświecał

nieco ciemne wnętrze. Magdalena miała jednak poczucie, że choć nie mogła dostrzec

jego źródła, był jeszcze we wnętrzu inny blask. Można by sądzić, że przebija spoza

gładkiej ściany tuż nad ołtarzem, lekko wydętej niby tarcza legionisty.

Człowiek z pochodnią, który ich do groty przyprowadził, zniknął. Po chwili

gdzieś utonął w mroku Melito. Pozostała w grocie sama. A jednak wydawało jej się,

że nie jest sama.

- Zbliż się - usłyszała nagle głos. Przypominał tamten, który odezwał się do

background image

niej w pamiętną noc misteriów.

Podeszła do ołtarza. Głos, była już teraz pewna, dochodził spoza ściany, niby

zza lekkiej przesłony. Jednak mur skalny był twardy, chropowaty, nieprzenikniony.

Upewniła się o tym dotknąwszy go dłonią.

- Złóż ofiarę - powiedział głos.

Za sobą usłyszała szarpanie się jakiegoś zwierzęcia, ogarniętego śmiertelnym

lękiem. Doszedł jej uszu stłumiony jęk, gwałtowne chrapanie. Po małej chwili

okrwawiona dłoń podała jej spoza pleców dygoczące jeszcze serce.

- Przebij - rzekł głos.

Sięgnęła po nóż ofiarniczy i uderzyła nim w leżący przed nią kawałek mięsa.

Drobne kropelki krwi trysnęły jej na twarz.

- Rzuć ofiarę na ogień - rozkazywał głos.

Odwróciła się, położyła rozwarte serce na trójnogu. Jakby czymś pobudzony,

ledwo żarzący się ogień strzelił nagle płomieniami w górę.

- Dobrze - pochwalił ją głos. - Złożyłaś mi ofiarę, a ja ją przyjąłem. Teraz

jesteś nasza. - Wymieniał kolejno siedem strasznych imion. - Nasza - na wieki.

Pieczarę ogarnął czerwony blask. Słyszała koło siebie gwałtowny szum niby

wycie potężnego wiatru. W jego poświstach, zdawało się Magdalenie, że słyszy

krzyki, jęki, skargi i chichoty. Po ścianie przed nią przelatywały cienie niby wielkie

ćmy. Ale po jakimś czasie wszystkie te głosy ucichły. Posłyszała za sobą znajomy

głos Melity:

- Chodź.

Tym samym długim korytarzem wyszli z groty. Na dworze ciągle jeszcze była

noc i dął wiatr. A jednak i ciemność, i te porywy powietrza, które rozrzucały jej

włosy, były wolne od grozy, jaką czuła we wnętrzu groty. Jak spod ziemi pojawił się

mężczyzna prowadząc ich konie. I teraz wydawały się przestraszone: chrapały,

patrzyły dziko, przytupywały kopytami. Człowiek pomógł Magdalenie wspiąć się na

grzbiet wierzchowca. Zaledwie oddał wodze jeźdźcom, konie rzuciły się galopem

przed siebie.

Znowu pędzili, najpierw przez las, a potem drogą. Nie odezwali się do siebie

ani słowem. Dzień nadchodził, ciężka pokrywa nocy unosiła się w górę. Pierwsze

promienie słońca kładły na niebo swe długie palce. Gwiazdy uciekały w przeciwną

stronę niby wystraszone stado i gasły jedna po drugiej. Wiatr przycichł.

Zatrzymali się przed bramą willi. Prędko zeskoczyła z konia. Czuła się

background image

śmiertelnie wyczerpana. Ale zanim położyła się, zanurzyła się w basenie z ciepłą

wodą. Czuła, że musi coś zmyć z ciała. Ale woda nie przywróciła jej sił. Ciężko

powlokła się do swego cubiculum. Gdy już leżała, pojawił się Melito. Trzymał w ręku

kielich z rżniętego szkła.

- Napij się - powiedział.

Wypiła. Musujący płyn sprawił, że całe jej ciało ogarnął ogień. Jego żar

przepalił wszystkie słabości. Zapomniała o zmęczeniu. Zapomniała o wszystkim.

background image

11

Zaczęły się obchody misteriów. Podniecona winem, oparami kadzideł,

przenikającą do głębi muzyką fletów i piszczałek, przemawiała do tłumu również

podnieconych kobiet. Melito był zawsze koło niej i gdy zabrakło jej słów, podsuwał

właściwe. Odczuwała pewną zmianę w jego stosunku do niej: przedtem była to

namiętność połączona z potrzebą stałej jej obecności, teraz pojawiły się akcenty jakby

szacunku i uznania.

W nauce dionizyjskiej wszystko było spowite jakby we mgłę. Rzeczy

najprostsze i najjaśniejsze traciły swoje zrozumiałe kontury. Duch walczył z ciałem,

które było ciemnością, ale zaraz wracał do niego i wnosił boski ogień w mroczną

głębię. Zmysły były złem, ale oddanie ich w służbę Dionizosa stawało się

wyzwoleniem. Wszystko zmieniało swoje znaczenie, gdy się tylko przekroczyło

tajemniczy próg. Pogardzane i odrzucone stawało się upragnionym i pożądanym.

Wystarczyło wypowiedzieć słowo zaklęcia.

- Oczywiście znasz żydowską legendę o pierwszej parze ludzkiej - mówił

kiedyś do Magdaleny Melito. - Bóg uczynił dla nich raj niby ukwieconą klatkę. Żyli

w niewoli nie wiedząc o tym. Ale kobieta, twór podwójnie ludzki, gdyż uczyniona z

żebra mężczyzny, odkryła jabłko poznania. Spróbowała go sama i dała je mężczyźnie.

- Została skuszona przez węża. A gdy zjedli zakazane jabłko, niczego nie

poznali, jedynie narazili na gniew Najwyższego i na wypędzenie z raju.

- Kto ci powiedział, że niczego nie poznali? Ależ poznali. Ich czyn, podobnie

jak czyn Prometeusza, przyniósł wyzwolenie od zła materii. I Jahwe był rozgniewany,

gdyż wydarli Mu tajemnicę, wyzwolili się z Jego rąk.

- Zaznali cierpienia i śmierci.

- To prawda. Ale tajemnica została wyrwana. I ten, kto ją pozna, temu

Dionizos da nieśmiertelność.

- Widzę, że znasz nasze święte księgi.

Wybuchnął śmiechem.

- Mówisz jak dziecko. Księgi są dla pospólstwa. Mówią o tajemnicach, a

jednak ich nie zdradzają. Tak być musi. Nie każdy zasługuje na wyzwolenie.

Odkrywane są tym, którzy na to zasługują.

- Odkrywane są...? To znaczy, kto je odkrywa? Ty? Ja?

Położył jej dłoń na ramieniu.

background image

- Ci, którzy poznają tajemnice, przekazują je dalej. I tobie wolno je odkrywać

innym. Świat do nas należy. Ten, który go stworzył, już go nie odzyska...

Po obrządkach następowały bachanalia. Wracała z nich zmęczona całonocną

bieganiną, śpiewami, krzyczeniem euhoc i evoe, namiętnymi dotknięciami mężczyzn.

Kąpała się, myła starannie, by pozbyć się śladów tych dotknięć. Melito poił ją

napojem przywracającym siły.

Po paru tygodniach okres obchodów skończył się. Melito gdzieś odjechał,

pozostawiając Magdalenę w willi, jedynie z kilkoma milczącymi służącymi. Po

staremu schodziła do miasta, do osterii Pallone. W winiarni spotykała się z

miejscowymi Żydami. Zauważyła, że odnoszą się do niej z szacunkiem nie

pozbawionym jakby lęku. W mieście wszyscy wiedzieli, że jest kapłanką sekty, która

wprawdzie konkurowała z oficjalnym kultem cesarza, była jednak tolerowana

milcząco. Nikt przeciwko jej wyznawcom nie występował. Budziła dziwny strach.

Któregoś dnia zastała w winiarni niemłodego mężczyznę. Siedział w kącie

samotny, popijając wino, które kazał sobie podać.

Pallone odwołała Magdalenę na bok. Pokazując jej wzrokiem mężczyznę,

powiedziała:

- Może cię ten człowiek zaciekawi. To Grek, lekarz. Nasi przyjęli go na

prozelitę. Jeździ po świecie, był tu już u nas kilka razy. Teraz wraca z Judei.

- Z Judei?!

- Tak. Był u żony namiestnika, leczył ją. Pomyślałam od razu, że będziesz

chciała z nim porozmawiać.

- Oczywiście!

Podeszła do stołu, przy którym siedział lekarz. Gdy stanęła przy nim, wstał i

skłonił się grzecznie.

- Siedź - rzekła. - powiedziała mi właścicielka osterii, że przybywasz z Judei.

- Prosto z Cezarei.

- Podobno leczyłeś żonę namiestnika Piłata?

- Rzeczywiście.

- Znam ją, lecz dawno jej nie widziałam. Czy możesz mi coś o niej

powiedzieć?

- Jak najchętniej. Zostałem wezwany do niej, gdy przebywałem w Cezarei.

Zbadałem ją starannie. Nie znalazłem żadnej choroby. A jednak coś ją zżera i odbiera

jej siły.

background image

Skinęła głową. Tak dobrze miała w pamięci pełną uroku bladą, naznaczoną

błękitnymi cieniami twarz Klaudii. Zapytała:

- Nie doczekała się dziecka?

- Poroniła. Roniła kilka razy. I obawiam się, że nigdy nie urodzi. Widzę, że ją

dobrze znasz. Kto wie, czy to właśnie nie jest troską, która ją tak gnębi. Jest inna niż

rzymskie kobiety, które pozbywają się najczęściej płodu, zanim go urodzą, i dlatego

nie mogą już potem zajść w ciążę. Taiki będzie koniec imperium Kwirytów.

- Myślę, że zbyt szybko wydajesz sąd, lekarzu. Rzym rządzi światem. -

Pomyślała o niezwyciężonych żołnierzach rzymskich, którzy bez trudu dali sobie radę

z powstańcami Szymona.

- Rzym rządzi światem, gdyż ma mądrego cesarza, który unika wojen i

konfliktów. Ale to nie wystarczy. Zawsze starość będzie musiała ustąpić przed

młodością.

Uchyliła się od dalszej dyskusji. Tamten musiał być człowiekiem mądrym i

wiele wiedzącym, a ona zbyt mało znała świat. Zapytała:

- Czy nic już więcej ciekawego nie możesz mi powiedzieć o tym, co się dzieje

w Judei?

- Słyszałem o jakimś proroku, który poniósł śmierć, i o Innym, który wędruje

po kraju i naucza... Ale niewiele się tymi sprawami interesowałem...

Lekarz na drugi dzień odpłynął. Ale w parę dni później spotkała w gospodzie

krępego, obrośniętego mężczyznę. Na jej widok wstał od stołu i podszedł do niej.

- Na brodę Mojżesza, chyba się nie mylę! - zawołał. - Przecież to ty byłaś w

bandzie Szymona!?

Przypatrywała mu się przez chwilę uważnie.

- Poznaję cię - powiedziała. - Jesteś Dysmas.

Klasnął z zadowoleniem w dłonie.

- Tośmy się spotkali! Nie wiedziałem, że żyjesz. Mówili, że Szymon zginął, a

żołnierze pogwałcili, a potem pomordowali wszystkie dziewczęta. Mnie z kilku

towarzyszami udało się wyrwać. Ukrywaliśmy się. Siedzieliśmy wśród skał kilka dni.

Potem żołnierze odeszli, a myśmy dali nura.

- I co potem robiłeś przez te dwa lata?

- Różne rzeczy - klepnął się dumnie po brzuchu, aż zadźwięczały monety

ukryte w pasie. - Powodziło mi się niezgorzej. Teraz wracam do Judei.

- A tam, co będziesz robił?

background image

- No, na pewno nie będę grzebał w ziemi ani pasł owce. Amhaarecka praca nie

dla mnie. Może spróbuję jakiegoś korzystnego handlu. A może przyłączę się do

takich, co łupią bogatych. Słuchaj - a może byś pojechała ze mną? Co ty tu robisz?

Zawsze mi się podobałaś. Ładna jesteś, młoda, zgrabna. Wziąłbym się do ciebie już

wtedy, ale wiedziałem, że należysz do Szymona. Nie chciałem z nim zadzierać...

Milczała zaskoczona. Ten Dysmas nie był zbyt pociągający, ale przypominał

jej tamte czasy, które, mimo wszystko, co się potem zdarzyło, tkwiły w jej pamięci

wspomnieniem nie dającym o sobie zapomnieć. Odezwała się tęsknota, wciąż gorąca

pod popiołem buntów.

- Dawne czasy... - bąknęła.

- Nie takie znowu dawne. Ty się nie zmieniłaś. Dojrzałaś - patrzył na nią

chciwym wzrokiem. - A Szymon nie żyje...

- Tak - westchnęła. - A ja wierzyłam, że porwie cały naród do walki o

wolność.

- Naród? Byłaś bardzo naiwna dziewczyno, jeśli w to wierzyłaś. Może mu

zresztą faryzeusze nakręcili w głowie. Ale naprawdę... - znowu klepnął się po pasie,

który musiał być naładowany monetami. - Mieliśmy dosyć judejskiej biedy z nędzą.

Jak się ma trochę złota, można żyć... No, to co? Pojedziesz?

Potrząsnęła głową.

- Nie mogę Dysmasie.

- Co cię trzyma? Podobno zostałaś kapłanką jakiegoś pogańskiego boga?

Odrzuciłaś wiarę w Najwyższego?

- To Najwyższy mnie odrzucił... Pozwolił, abyśmy zostali zwyciężeni. Nie

spełnił obietnicy, że ześle nam Mesjasza...

- Mesjasz to piękna historyjka, którą nam opowiadają. Ale kto naprawdę na

niego czeka? Rzymianie są mocni i dlatego nas pobili. Ale handlować nie zabraniają.

Gdzie zajedziesz, wszędzie napotykasz naszych, którym się powodzi. Mają

znajomości i wpływy. Mówią ludzie, że sam Makron bierze od nich złoto. Jedź ze

mną. Obiecuję ci, że nie zabraknie ci ani zabawy, ani pięknej odzieży. Mam złoty pas,

który by pięknie leżał na twoich biodrach...

Znowu potrząsnęła głową.

- Nie, nie pojadę z tobą.

- Czy to twój bóg ci tego zakazuje, czy też masz chłopa?

Nie przekonały ją zachęty Dysmasa. Jeśli co ją ciągnęło, to tylko tęsknota.

background image

Tyle razy mówiła sobie: przeklęli mnie, wyrzekli się, nie mam nic z nimi wspólnego!

Wbrew tym zarzekaniom pojawiały się myśli: może jednak żałują, że mnie odegnali?

Bała się poza tym Melity. Została dopuszczona do zbyt wielu tajemnic, a

pamiętała, jak mówił kilka razy, że Dionizos potrafi karać tych, którzy go zdradzają.

Melito miał wszędzie swoich ludzi. Mogłoby być rzeczą niełatwą wyśliznąć się z jego

rąk. A dobrowolnie nie puściłby jej na pewno.

Była wreszcie grota na polanie wśród lasów i tajemniczy głos, któremu

złożyła ofiarę i który zapewnił ją, że “należy do nich”.

- Nie, Dysmasie, nie pojadę - oświadczyła stanowczo.

W parę dni później wrócił Melito.

- Zaczynamy znowu misteria - oznajmił. - I tym razem musisz się do nich

starannie przygotować. Porzuć odwiedziny tych twoich przyjaciół tutaj. Podobno

spędzałaś u nich całe dnie. Dosyć tego. Już jutro musisz rozpocząć post.

background image

12

Po kilku dniach postu i kąpieli w roślinnym odwarze przyszedł wieczór, gdy

mieli znowu pojechać do tajemniczej groty. Jak poprzednio o zmierzchu pojawił się

czarno ubrany człowiek z dwoma końmi. Były to złe, czymś podrażnione zwierzęta.

Gdy do nich podeszli, wyciągnęły pyski i kłapały groźnie zębami. Gryzły się też

między sobą, wydając przy tym wściekłe kwiknięcia. Ale na ich szerokich grzbietach

siedziało się wygodnie.

Ulecieli w noc, niby dwie wystrzelone z łuku strzały. Noc nie była pogodna.

Po niebie przewalały się ciężkie chmury niby kłęby dymu. Przesłoniły gwiazdy i

księżyc. Raz po raz zapalała się błyskawica. Zbiegała z nieba strużką blasku. Na

moment wszystko wokoło stawało się widoczne: sine chmury, przygięte od wiatru

drzewa. Potem nadlatywał grom. Toczył się, niby spadający żlebem głaz, a na koniec

wybuchał kaskadą huku. Konie na chwilę przysiadały, a potem rzucały się do nowego

biegu. Błyskały dziko ich oczy. Udami czuła, jak po skórze jej wierzchowca

przelatują dreszcze.

Byli już blisko lasu, gdy do piorunów, błyskawic i wiatru dołączył się deszcz.

Lunął od razu strugami wody, jakby ktoś chlustał całymi wiadrami. Targany wiatrem

płaszcz nie mógł uchronić jej od zmoknięcia. Czuła, jak strumienie zimnej wody

spływają po jej ciele, a mokra odzież lepi się do skóry. Koń był także mokry, a jego

pozlepiana sierść wydawała ostrą woń.

Gdy dojechali do groty i znalazła się na ziemi, poczuła dreszcze. Wszystko, co

miała na sobie było przemoknięte. Tak jak za poprzednim razem milczący człowiek

wziął od nich konie, a inny z pochodnią wprowadził ich do wnętrza. Ale zanim

zaprowadził ich do wielkiej pieczary, oddał Magdalenę w ręce czekającej w załomie

korytarza kobiety. Ta zaprowadziła ją do niewielkiego pomieszczenia, w którym stała

niska i szeroka ława. Gestem wskazała Magdalenie, aby zdjęła z siebie mokrą odzież

i położyła się na ławie. Przywołała do pomocy pomarszczoną karlicę nieokreślonego

wieku i obie zaczęły ją masować, a potem nacierać jej ciało pachnącym olejkiem. Pod

wpływem tego nacierania uczucie zimna zniknęło. Następnie kobieta dała Magdalenie

wypić jakiś płyn, który rozgrzał ją wewnętrznie. Kiedy wstała, podano jej suchą

odzież: przepaskę, dwie tuniki oraz stolę. Odzież wyglądała na nową, nigdy nie

używaną, a materiał był cienki i wykwintny. U dołu stoli biegł złocisty haft. Karlica

przyniosła tacę z klejnotami. Magdalena wybrała naszyjnik z wisiorkiem, który

background image

przedstawiał kozła, kolczyki i kilka pierścieni.

Gdy toaleta była skończona, kobieta skinęła na Magdalenę i zaprowadziła ją

do pieczary. Stanęła naprzeciw wypłukłej ściany i usłyszała głos:

- Witaj. Witam cię imionami... - Znowu usłyszała siedem tajemniczych imion.

- Uklęknij i oddaj nam pokłon.

Głos przemawiał tak wyraźnie, jakby ściana skalna była tylko złudzeniem.

Magdalenie wydawało się, że słyszy oddech mówiącego.

- Uklęknij! - głos powtórzył rozkaz.

Uklękła.

- Za twoje posłuszeństwo - mówił kamienny mur - zostaniesz wynagrodzona.

Wszystkie twoje pragnienia będą spełnione. Zaznasz radości i szczęścia. Nigdy nie

zabraknie chleba twoim ustom ani urody twemu ciału. Będziesz mogła rozkazywać

innym. Nawet gdy skoczysz w przepaść, bez szkody dosięgniesz ziemi... Trzeba

jedynie, abyś złożyła jedną ofiarę...

Inny głos zawołał za jej plecami:

- Nie odwracaj się!

Za sobą słyszała jakiś ruch, jakby szarpaninę. Nie odwracała głowy. Głos

dalej mówił:

- Zostałaś wybrana spomiędzy bardzo wielu. Odsłonięte ci zostały liczne

tajemnice. Odkryte zostaną jeszcze inne. Dzięki nim będziesz wiedziała wszystko, co

człowiek chce wiedzieć dobrego i złego. Będziesz mogła dawać innym. Musisz

jednak pamiętać - głos stał się cichszy, zszedł prawie do szeptu - że będziesz miała

wrogów. Nie wolno ci im wybaczać! Nie wolno nigdy o niczym zapomnieć!

Najbardziej musisz się strzec tego, co się nazywa miłosierdziem...

Zapadła cisza. Głos milczał, ale ona czuła, że ten, kto mówił, nie odszedł. I

rzeczywiście po chwili usłyszała znowu:

- Na pewno wiele razy mówiono ci i czytano o Jego miłosierdziu. Ale to

nieprawda! On nie jest miłosierny. Umie tylko żądać i rozkazywać. Jest zawistny i

okrutny. Najokrutniejszy dla tych, którzy mu służą... Odrzuca ich, gdy są wielcy i

śmiali, a wynosi nędznych i małych. Najnędzniejszych...

Nagle usłyszała za sobą bolesny krzyk. Głos był ludzki, chociaż przypominał

długie wilcze wycie. To musiała krzyczeć kobieta. Odruchowo chciała się obrócić, ale

jakieś dłonie uprzedziły jej ruch i przytrzymały jej głowę na miejscu. Po chwili jakaś

ręka podała jej coś małego krwawego, skręconego niby robak o wielkiej głowie. To

background image

coś wiło się na jej dłoni. Głos zawołał:

- Zabij!

- Nie! Nie! - zawołała. Cała drżała z przerażenia. - Dlaczego mam zabijać?

- Musisz być posłuszna! Przysięgłaś!

Głos zabrzmiał rozkazująco. Ale zaraz zmienił ton. Teraz łagodnie tłumaczył.

- Przecież to nie ma znaczenia. To i tak żyć nie będzie. Chodzi tylko o gest, że się

wyrzekasz. Że nikt nie będzie rządził twoim ciałem. Że jesteś wolna... W imię twego

dobra - zabij! - Znowu głos przeszedł w krzyk. - Rozkazuję ci!

Ciężko podniosła rękę z nożem. To, co leżało na ofiarnym ołtarzu, umierało w

coraz wolniejszych skurczach, jak ryba wyjęta z wody. Ale dłoń jej drżała. Nigdy nie

zapomniała istoty, jaką jej kiedyś pokazała Filomela. Nie dowiedziała się, czy to był

syn Szymona czy Lucjusza... Ręka z nożem spadła jak głaz pod szczytem skały, który

utracił równowagę. Nie było ani krzyku, ani jęku. Tylko głos zawołał:

- Salve salvatrix!

background image

13

Gdy wracali, już nie padało. Burza przeszła, tylko grzmoty odzywały się w

dali. Tam, gdzie na horyzoncie ciemniejsza niż niebo leżała chmura niby

pomarszczony, opadły z masztu żagiel, dalekie błyski rozświecały raz po raz jej sine

cielsko.

Konie po całonocnym pobycie w pobliżu groty wydawały się jeszcze bardziej

dzikie i podniecone niż za poprzednim razem. Gdy wsiadała, jej wierzchowiec

usiłował stanąć dęba. Ale człowiek, który konie przyprowadził, ścisnął mu chrapy

rzemieniem i w ten sposób zmusił go do posłuchu.

Jechali bardzo szybko. Pod kopytami chlupała woda kałuż, po których

galopowali. Z drzew skapywały całe fontanny wody. Pochyliwszy się nisko wcisnęła

twarz w grzywę wierzchowca. Dygotała, ale tym razem to nie były dreszcze

spowodowane zimnem. Przeciwnie - czuła, jakby ją palił jakiś wewnętrzny ogień.

Po powrocie powiedziała Melicie, że jest zmęczona i musi się położyć. Ale

gdy znalazła się w swym cubiculum, nie wyciągnęła się na posłaniu. Chodziła po

ciasnym pokoju w nie kończącej się wędrówce, podobna zwierzęciu zamkniętemu w

klatce.

Po dobrej godzinie takiego chodzenia uklękła i wysunęła z kąta skrzynkę, w

której przechowywała swoje ubrania i posiadane drobiazgi. Opuszczając dom

Prokulusów nie zabrała zbyt wielu rzeczy. Pod stosem odzieży znajdowało się małe,

rzeźbione puzderko, które kiedyś otrzymała od Lucjusza. Miała w nim dwa

pierścienie, starą agrafę rodzinną, niegdyś otrzymaną od brata, którą zabrali jej

żołnierze, ale Lucjusz kazał oddać. Zawinięte w szmatkę znajdowały się także w

puzderku dwie małe kulki, jakby ugniecione z uschniętych ziół, wydające ostry

zapach.

Była tam kiedyś, bo już znała drogę do domu Filomeli. Udała się do niej

wieczorem.

Dom baby był mały, ukryty wśród zieleni. Od progu wchodziło się do izby

pełnej zapachów suszących się ziół. Niezliczone festony liści i kwiatów, rozpiętych

na sznurkach, zwisały nad głową. Izba tonęła w mroku. W środku na kamieniach

buzowało ognisko, a w kręgu rzucanego przez ogień ciepła wylegiwały się dwa koty.

Gdy Magdalena rozmawiała z Filomelą, z mroku wyczołgał się wąż, ale wielka

kobieta tupnęła groźnie nogą i wąż posłusznie wypełzł poza krąg blasku.

background image

- Czym ci, pani, mogę dziś służyć? - pytała Filomela.

- Chcę, abyś mi dała coś, co zabija. Prędko i bez bólu.

Wielka kobieta zrobiła krok do tyłu, jakby przestraszona tym żądaniem.

- Wiesz przecież, pani, że sprzedawać trucizny nie wolno. Gdyby ktoś został

otruty, wigilowie nakazaliby szukanie.

- Nikt się nie dowie. Truciznę chcę mieć dla siebie.

- Chcesz się pozbawić życia, pani? Dlaczego? Jesteś taka młoda i piękna?

Bardzo piękna. Jeżeli mężczyzna, którego kochasz, nie odpowiada na twoje uczucia

albo cię zdradza, dam ci zioła, które go zmuszą, aby do ciebie wrócił. Albo, jeżeli

wolisz, pomogę ci znaleźć innego.

- To nie twoja sprawa, dlaczego chcę umrzeć.

- Życie jest krótkie. A śmierć to ciemność, niepojęta ciemność. Nie wiemy, co

tam jest...

- Nie będę ci tłumaczyła. Potrzebuję trucizny. Zapłacę za nią dobrze.

- Zawsze płacisz dobrze. Lecz pozwól... Przeżywasz niewątpliwie jakąś

boleść. Ale wszystkie bóle mijają... Są lekarstwa...

- Dość słów. Daj mi truciznę. Upewniam cię, że nikt się nie dowie, od kogo ją

otrzymałam.

Kobieta wesstchnęła, zrobiła szeroki ruch dłońmi wielkimi jak łopaty.

- Skoro nalegasz, pani...

Odeszła w ciemność. W mroku słychać było jakieś szurganie. Coś szeleściło

wśród porozwieszanych liści, jakby przebiegały po nich jakieś małe zwierzątka. Jeden

z kotów odchylił do tyłu głowę i leniwie ziewnął.

Po chwili Filomela wróciła. Na rozpostartej dłoni trzymała dwie małe kulki.

- Oto jest to, czego żądałaś, pani - powiedziała. - Człowiek, który połknie

jedną z tych kulek, zaśnie i już się nie obudzi. Nie będzie czuł, jak umiera...

- Ile chcesz za nie?

- Sama wyznacz cenę, dostojna.

Sięgnęła do woreczka, który miała przy swym pasku. Położyła monetę na

dłoni kobiety, która trzymała ją ciągle rozpostartą. Filomela skłoniła nisko głowę.

- Dziękuję ci, pani. Jesteś hojna, jak zawsze. Usłużyłam ci kilka razy i nie

mogę ci odmówić. Ale błagam cię: zastanów się... Wiem, że są ludzie, którzy marzą o

tobie... Ten Rzymianin, w którego domu jesteś, odejdzie... Ale ty... Ty masz przed

sobą tyle...

background image

- Co chcesz powiedzieć?

- Nie wiem... Wszystko widzę niejasno... Ale ty, pani, musisz żyć...

Zostawiła ją stojącą przy ognisku ze zmrużonymi oczami, z wyrazem wysiłku

na brzydkiej twarzy. Schowała kulki do woreczka i wybiegła z chaty.

Patrzyła teraz na otrzymane wówczas kulki. Nie użyła ich ani wtedy, ani kilka

razy potem, choć zdarzało się jej po nie sięgać. W ostatniej chwili coś ją

powstrzymywało. Może tajemnicze słowa Filomeli?

Nachodziły na nią chwile rozpaczy - i wtedy pojawiało się pragnienie ucieczki

od wszystkiego. Było takich chwil wiele. Od dnia, gdy zabrano Lucjusza, trzymała

puzderko z kulkami przy swoim posłaniu. Wzięła je ze sobą, gdy uciekała z Melitem.

Dziś sięgnęła po nie znowu.

Jej życie, od czasu gdy musiała opuścić Judeę, było na pozór życiem

spokojnym. Ale ten spokój był złudny, jak złudna bywa powierzchnia morza, zanim

szalejący w głębi żywioł nie wydobędzie się na wierzch. Była przekonana, że tym, co

zakłóca od czasu do czasu jej spokój, są wybuchy tęsknoty za swoimi. A przekonała

się, że obok tęsknoty było w niej skryte oczekiwanie na coś, co się musi stać i co

zmieni całkowicie jej życie. Jej rówieśniczki w Pompejach nie czekały na nic poza

spodziewanymi radościami dnia. Odpychały przyszłość - byle dalej. Ją oczekiwanie

budziło, jak ciężka rzeczywistość budzi ze snu.

Tym razem także czuła się boleśnie obudzona. Żaden sen nie mógł przynieść

uspokojenia. Nie było możliwości, aby spokój powrócił. Misteria dionizyjskie

zaprowadziły ją zbyt daleko. Dziewczętom i kobietom, przy których inicjacjach

uczestniczyła, wystarczało parę nocy spędzonych na bachanaliach. Potem wracały do

zwykłego życia i tylko ich mężowie mogli narzekać, iż bóg nadużył ich praw. Od niej

zażądano czegoś tak wielkiego, że powrót do życia, jakie wiodła, wydawał się

niemożliwy.

Melito gdzieś wywędrował - była sama w willi. Chodziła po atrium i po

perystylu trzymając w dłoni zawiniątko z kulkami. Wiedziała, że raczej połknie je,

niż zgodzi się pojechać raz jeszcze do groty na polanie wśród lasu.

A równocześnie bała się śmierci. Uczono ją, że śmierć to tajemniczy szeol.

Ludzie zmarli nie przestają istnieć. A co będzie, jeśli nawet po śmierci nie będzie

można uciec od straszliwych żądań głosu spoza skalnej ściany?

Porwana nagłą decyzją, tak jak stała wybiegła z willi. Trzeba było skorzystać

z nieobecności Melity. Biegła w dół ku miastu i portowi. Dzień wstał gorący i

background image

duszny, ciało już po chwili miała pokryte potem. Mimo to nie przestawała biec.

Zadyszana dopadła gospody. Pierwszym człowiekiem, którego zobaczyła, był

rozwalony na ławie, w cieniu oplecionej liśćmi pergoli, Dysmas.

- Co tak gonisz w taki upał, jakby cię kto ścigał? - zapytał, gdy ona, dysząc z

wysiłku, nie mogła wydobyć z siebie głosu.

- Nie odjechałeś... Jeszcze...?

- Odjadę dzisiaj.

- Słuchaj... Pojadę z tobą...

- O, to miłe coś powiedziała. - Przesunął dłonią po jej biodrze. - Więc jednak

spodobałem ci się?

- Muszę uciekać...

- Chętnie cię zabiorę. Napij się jednak wina.

- Nie. Muszę zaraz, prędko.

- Dlaczego?

- Nie pytaj. Śpieszmy się.

- Nie lubię się śpieszyć.

- Ale ja muszę. Rozumiesz?

- Co się stało? Ukradłaś coś? Zabiłaś?

- Zabiłam...

Gwizdnął cicho.

- Jak tak, to uciekajmy. Mój statek odpływa dziś do Aleksandrii. Znają mnie

na nim, pozwolą nam się ukryć. Chodź.

background image

14

Płynęli zda się bez końca. Morze było spokojne, aż zanadto spokojne.

Czasami wiatr przestawał wiać i wtedy ogarniała ich cisza. Żagle zwisały. Ciężko

załadowany towarami statek zatrzymywał się niby wóz, który ugrzązł w piasku i

trwał bez ruchu pod promieniami palącego słońca.

Leżała na pokładzie między pakami i koszami. Podróż stawała się coraz

cięższa. Na statku było ciasno. Przedłużający się pobyt na morzu sprawił, że jedzenie

było zepsute, a woda zatęchła. Cały statek śmierdział. Czuła się fatalnie, wciąż

brudna, spocona, nie mająca możności umycia się. Marzyła o zejściu na stały ląd.

Miała także dosyć Dysmasa. Początkowo nie przestawał jej napastować

swymi pieszczotami. Opierała mu się uparcie, aż wreszcie zniechęcony zwrócił się do

majtków i zaczął z nimi pić. Był właściwie nieustannie pijany. Potem przychodził do

niej, bełkocząc snuł marzenia o bogactwach, których namiętnie pragnął. Budził w niej

wstręt. A jednak wiedziała, wszystko było lepsze niż pieczara w lesie i głos mówiący

poprzez skalną ścianę.

Nie przestawała myśleć z obawą o Melicie. Drżała ukryta pod pokładem aż do

chwili, gdy odpłynęli z portu w Massylii. Ale lęk nie opuścił jej nawet, gdy

znajdowali się na morzu. Wiedziała, że Melito jest potężny i może ją ścigać. Była

przerażona, gdy ich statek płynący wolno przeganiały inne, o wiele szybsze. Także

wiedziała, że wielki mag, mający swoich zwolenników w każdym prawie mieście,

może do nich przesłać wiadomość o jej ucieczce. Gdy zatrzymywali się w jakimś

porcie, bała się zejść na ląd i pozostawała na pokładzie ukryta.

Wreszcie dopłynęli do Aleksandrii. Port i miasto były ogromne i Dysmas

upewniał Magdalenę, że choćby ludzie Melity jej szukali, w wielotysięcznym tłumie,

który przewalał się przez port, zdołają się im wymknąć.

Rzeczywiście - gdy tylko wysiedli, otoczyła ich kolorowa, rozkrzyczana masa

ludzka, w której utonęli niby drobny przedmiot w stogu siana. Dysmas zaprowadził

Magdalenę do znajomej gospody, prowadzonej przez rodzinę żydowską.

Zostawiwszy ją poszedł rozejrzeć się za statkiem, który by ich zawiózł do Cezarei.

Magdalena wciąż jednak była pełna obaw. Postanowiła nie ruszać się z

gospody, a nawet nie wchodzić do ogólnej izby jadalnej. Myślała, że jeżeli jest

szukana, to na pewno wszystkie żydowskie gospody będą obserwowane przez ludzi

Melity. Wprawdzie gospoda, w której się zatrzymali, była mała, niepozorna i

background image

znajdowała się w bocznej uliczce - tym niemniej należało się strzec.

Była pewna, że sekta nie daruje jej odejścia. Nieraz słyszała od Melity, że ci,

którzy próbowali ich zdradzić, zawsze ponosili śmierć.

Uciekała przed zemstą do swoich. A jednak ci swoi wypędzili ją. Co będzie,

jeśli tam nic się nie zmieniło - stawało przed nią - jeżeli jeszcze raz zostanie przeklęta

i odpędzona? Na myśl o tym zapalał się w niej gniew. Prawie z nienawiścią myślała

w takiej chwili o siostrze i o bracie. Nie trwało to jednak długo. W największym

porywie gniewu zbyt dobrze wiedziała, że przecież za nimi tęskni, że ich kocha... Ileż

by dała, aby ją przyjęli z powrotem!

Ciasna izba w gospodzie była ciemna i duszna. Magdalenie trudno w niej było

wytrzymać. Za oknem miała niewielkie podwórko, oddzielone murem ood ulicy. Nic

tu nie rosło, walały się śmieci, połamane stołki, rozbite naczynia. A jednak wolała

wyjść na dwór. Siedziała na kiwającej się ławie. Spoza muru dochodził gwar ulicy,

krzyki dzieci, ryk osłów, nawoływania przekupniów. Nad murem kołysały się palmy i

szeleściły gałęźmi.

Oparta o ścianę domu, nie przestawała myśleć. Gniew splatał się w niej z

nawrotami nadziei. Ale nadziei było coraz mniej. Perspektywa powrotu wyglądała

coraz bardziej beznadziejnie.

Skrzypnęły drzwi. Na podwórze wyszedł włściciel gospody. Był to niemłody

Żyd. Nazywał się Eforos. Chociaż gospoda należała do niego, on jej nie prowadził.

Wszystko oddał w ręce córki i jej męża. Sam zajmował się studiowaniem pism, brał

udział w filozoficznych dyskusjach. Ogromna handlowa metropolia była także

miastem filozofów. Przy bibliotekach Muzejonu, Serapejonu i wielu innych miejscach

odbywały się nie kończące dyskusje, spotykali się tutaj uczeni greccy, egipscy,

babilońscy, syryjscy, żydowscy.

Usiadłszy obok Magdaleny na ławie, Eforos zaczął jej opowiadać o

stosunkach, jakie panują w Aleksandrii. Pobyt w Pompejach i w Massylii nauczył ją,

że chociaż była kobietą, mężczyźni traktowali ją jako równą z nimi.

- Naszych w mieście jest wielu, bardzo wielu naszych - mówił Eforos. -

Powiadają, że jedna trzecia Aleksandrii to Żydzi. Także i wśród filozofów nie brak

naszych. Brat naszego zwierzchnika - nazywają go tutaj etnarchą - jest wielkim

uczonym. Nazywa się Filon. Żebyś wiedziała, jakie mądre są jego dzieła. Także tutaj,

niedaleko nad brzegiem jeziora, mieszka cała sekta naszych. Nazywają ich

terapeutami. Żyją wspólnie, nie chcą składać krwawych ofiar, całymi dniami modlą

background image

się i studiują pismo...

- Czego uczy ten Filon i inni nasi filozofowie?

- Filon powiada, że to, co w człowieku jest cielesne i zmysłowe, walczy z tym,

co pochodzi od Bożego promieniowania. Pewno tego nie rozumiesz? Każda

przyjemność zmysłowa, jakiej się człowiek poddaje, szkodzi jego duszy. Nasz

praojciec Adam postępował według wskazań Bożych. Ale Ewa oderwała go od tego,

dała mu bowiem rozkosz, która kazała mu zapomnieć o najwyższych celach...

- Więc według Filona to Ewa jest winna upadkowi, gdyż skusiła Adama

swoim ciałem?

- Tak. Ale człowiek powinien walczyć z powstałą w nim słabością.

- I potrafi ją zwyciężyć?

- Według Filona sam tego uczynić nie zdoła...

Pomyślała, że nauki tutejszego filozofa przypominają nieco naukę, jaką

wykładał Melito. I tu i tam chodziło o zwycięstwo pierwiastka duchowego nad

cielesnym, tylko że czciciele Dionizosa zapowiadali wyzwolenie przez ofiarowanie

ciała bogu, Filon kazał czekać na jakąś nieokreśloną pomoc...

- Jednak zwierzchnicy tutejszych synagog - podjął Eforos - nie odnoszą się

życzliwie do nauki Filona. Uważają, że Filon domieszał zbyt wiele nauki pogańskiej

do świętych nauk Mojżesza. Już przedtem rzucili przekleństwo na tłumaczenie Pisma

Świętego na język grecki.

- Czy temu Filonowi coś grozi?

- Oczywiście nic. Tu w Aleksandrii cieszy się tak wielką sławą, że nawet

słownie nikt nie wystąpi przeciwko niemu. Po prostu milczy się o nim w synagogach.

Gdyby pojechał do Judei, byłoby pewno inaczej. Ale on tam nigdy nie pojedzie.

On nie pojedzie, myślała, ale ja muszę jechać. Jeżeli wielki filozof mógłby się

narazić na niebezpieczeństwo, to kto wie, co mnie będzie groziło? Czy więc

powinnam wracać? Ale jeżeli nie pojadę do swoich, gdzie mogłabym się ukryć?

Wróciła do izby, sięgnęła do kosza, w którym miała trochę drobiazgów. Na

dnie było pudełko z dwoma kulkami. Wyjęła je, położyła przed sobą na stole.

Może jednak, myślała, tak będzie lepiej? Nie mogła sobie wyobrazić, co by

czuła, gdyby znowu została odepchnięta. Rozpacz napłynęła falą niby nieoczekiwanie

mocny przypływ i ogarnęła ją całą. Wydało jej się, że nie istnieje już nic, co by mogło

ją ocalić. Więc zamknąć oczy, przestać istnieć! Zazdrościła krzykliwym

przechodniom, których głosy odzywały się za murem. Byli zajęci swoimi sprawami,

background image

nie musieli uciekać od życia.

Leżące przed nią kulki wabiły jej oczy i palce. Były jak owe kamienie, które

przyciągają do siebie drobne przedmioty żelazne. Albo może były jak oczy węża,

który przymusza wzrokiem swoje ofiary, by same szły mu w paszczę. Była pewna, że

się temu wezwaniu nie oprze...

Ale właśnie w chwili, gdy wyciągnęła przed siebie rękę, ktoś otworzył drzwi.

To był Dysmas.

- Znalazłem statek - powiedział. - I załatwiłem przejazd. Statek odpływa

wczesnym rankiem. Pójdziemy do niego nocą. Jacyś ludzie szukają ciebie.

- Skąd wiesz?

- Nie braknie znajomych, którzy mi mówią różne rzeczy. Tamci chodzą po

gospodach, wypytują o dziewczynę taką jak ty. Na pewno chodzi o ciebie.

- A jeśli tu przyjdą?

- Eforos cię nie wyda, bądź spokojna. Mówiłem z nim.

Nieznacznie, aby Dysmas tego nie spostrzegł, zebrała kulki i włożyła do

pudełka. Po chwili w pokoju zjawił się gospodarz. Rzekł:

- Chodź. Ukryję cię w składziku, do którego tylko ja mam klucz. Córce

powiedziałem, że już opuściłaś naszą gospodę. Wieczorem oddam cię Dysmasowi...

Składzik był ciemny, mały i pełen zapachów. Stały tu worki wypełnione

czymś miękkim. Oparłszy się o nie - zasnęła. Była przekonana, że nie będzie spała

długo. A jednak obudziło ją dopiero ciche skrzypnięcie drzwi. Był już wieczór;

Eforos przyszedł po nią.

Wyprowadził ją z domu nie zwykłym wejściem, ale wiódł przez podwórza

innych domów. Kilka razy musieli wspinać się na niskie murki.

- Przychodzili dowiadywać się o ciebie - powiedział, gdy go zapytała dlaczego

ją prowadzi w taki sposób. - Dwóch mężczyzn.

- Nasi?

- Może i nasi. Ja jednak nie ufałbym im...

- Co mówili?

- Opisali cię dokładnie.

- Nie powiedzieli, dlaczego mnie szukają?

- Owszem. Mówili, że ukradłaś coś cennego...

Zatoczywszy wielki krąg napotkali wreszcie Dysmasa, który czekał na

Magdalenę w ciemnym zaułku.

background image

Przywitał ją słowami:

- Nie możemy płynąć statkiem, który miał nas zabrać. Ludzie, którzy cię

szukają, kręcą się w pobliżu.

- To co będzie?

Tym razem Dysmas nie był już taki pewny siebie, jaki wydawał się jeszcze

rankiem.

- Oni naprawdę strasznie muszą być zawzięci na ciebie. Szuka cię chyba setka

ludzi. Wymyśliłem, abyśmy wsiedli na statek płynący na Cypr. To ich powinno

zmylić... Z Cypru nie będzie trudno przeprawić się do Palestyny.

Eforos pożegnał się z nimi i odszedł. Dysmas ukrył ją wśród zwiniętych lin i

kazał na siebie czekać. Sam oddalił się.

Nad portem noc rozpięła swój namiot. Gwiazdy świeciły mocno, ich blask aż

kłuł w oczy, gdy się na nie patrzyło. Ruch w porcie nie zamarł całkowicie. Słychać

było głosy ludzkie, stukot ładowanych skrzyń, jakieś metaliczne szczękania. Ale

między tymi hałasami powstawały dłuższe chwile całkowitej ciszy.

Rozpacz wróciła niby głodny zwierz, kiedy spodziewa się znaleźć dla siebie

pokarm. Ci ludzie, którzy mnie szukają, myślała, chcą mnie zabić. Jeśli będę znowu

wypędzona od swoich, równać się to będzie śmierci. Nie ma dla mnie ucieczki.

Posłyszała jakieś kroki. Przywarła do zwoju lin, który ją osłaniał. Dwóch ludzi

szło w jej stronę. Doszedłszy do stosu lin zatrzymali się. Zamarła w bezruchu.

Posłyszała, jak jeden mówi do drugiego:

- Nie było jej na statku.

Człowiek mówił koine - powszechnie używaną grecczyzną przemieszaną ze

słowami wszystkich języków Wschodu.

- Wymyka się - rzekł drugi. - Ale nie możemy jej pozwolić uciec.

- Rozkaz jest wyraźny.

Ostrożnie, aby się nie zdradzić szmerem, sięgnęła do swej torby, w której

miała pudełko z kulkami. Wyczuła je dotknięciem palców. Była zdecydowana: jeśli ją

odkryją - połknie.

Ale oni postawszy jeszcze chwilę, ruszyli dalej. Ich stąpania oddalały się,

roztapiały w ciszy. Ona jednak trzymała ciągle kulkę w palcach.

Podniosła oczy w niebo, patrzyła na gwiazdy. Gdy jeszcze była w domu,

Łazarz odmawiając ranną modlitwę szema przywoływał także siostry. Mówił:

“Módlcie się ze mną. Wprawdzie niektórzy doktorzy twierdzą, że kobieta jest

background image

zwolniona od wszelkich modlitw, jednak inni - a ja się przychylam do ich zdania -

myślą, że w oczach Najwyższego mężczyźni i kobiety są sobie równi. Jest tyle

wspaniałych kobiet w naszych dziejach, a ich imiona są zapisane w księgach

świętych. Nawet kobiety grzeszące zostały uświęcone w swoim potomstwie.

Przedwieczny Szekinah podnosi ludzi z prochu i przywraca swojej miłości...”

Wiele razy powtarzała za bratem: “Słuchaj Izraelu: Pan nasz jest jeden.

Będziesz Go miłował z całego swego serca, z całej duszy i ze wszystkich swoich

sił...” Ale odkąd została wypędzona, nie wracała do tej modlitwy nigdy. Nie modliła

się w ciągu lat spędzonych w Pompejach i w Massylii. Ale w tej chwili zapragnęła

wypowiedzenia tamtych słów. Wywołała je z pamięci, jak się wydobywa ze skrzyni

stary, od dawna nie używany klejnot. Szeptała: “Słuchaj Izraelu: Pan nasz jest

jeden...”

O kilka kroków od niej drewniany pomost prowadził w morze. Drobne fale

uderzały o wspierające go pale i wydawały przypominający cmokanie dźwięk.

Nagłym gestem cisnęła obie kulki. Z pluśnięciem wpadły w wodę.

Minęła godzina, może dwie. Ostra czerń wczesnej nocy stała się miękką

czernią czwartej godziny straży, gdy usłyszała głos Dysmasa:

- Magdaleno, to ja.

Wysunęła się spomiędzy lin.

- Chodź - chwycił ją za ramię - prędko! Statek zaraz odpływa.

- A ci ludzie?

- Byli i odeszli.

Pobiegli prędko przez pusty port ku pomostowi, przy którym mały stateczek

gotował się do odpłynięcia.

background image

Część druga

background image

1

Droga z Askalonu biegła wśród lekko sfalowanych wzgórz, pokrytych bujną

zielonością, między rzędami palm, srebrnoszarymi przygarbionymi oliwkami,

rozpościerającymi szeroko swe ramiona sykomorami. Ale pod koniec dnia, gdy

Magdalena poczuła się już mocno zmęczona, weszła w kraj wspinających się coraz

wyżej gór, porosłych czarnym lasem świerków. Nad płynącym bystro potokiem leżała

mała osada Beth - Zachariah. To tu kiedyś Juda Machabeusz stoczył krwawą walkę z

przybyłą na słoniach armią króla Antiocha. Z tamtych czasów pozostała tylko

kamienna stela, postawiona ku pamięci padłych w boju. Wśród nielicznych domów

była także gospoda dla podróżnych. Pierwsza napotkana kobieta wskazała ją

Magdalenie, gdy pokryta potem i pyłem po całodziennym marszu dotarła tutaj.

Pod rozrosłym drzewem stał stół i ławy. Gospodarz przyniósł dla niej chleba,

sera, garść oliwek i kubek wody. Ciekawie patrzył na młodą i urodziwą dziewczynę,

wędrującą samotnie.

Nie udało im się odpłynąć tamtej nocy na Cypr. Po kilku dniach ukrywania się

w okolicach Aleksandrii zakupili dwa osły i na nich wyruszyli wybrzeżem na północ.

Dotarli do wolnego miasta Askalonu. Tu rozstali się. Dysmas popłynął statkiem do

Joppy, gdzie miał przyjaciół. Proponował Magdalenie, że ją zabierze ze sobą, ona

jednak postanowiła pójść prosto do Jerozolimy. W Joppie mogli czekać na nią ludzie

Melity. Ufała natomiast, że na mało uczęszczanej, górskiej drodze, nie spotka ich.

- Dobrze, icź - powiedział na pożegnanie Dysmas. - Odnajdę cię. Przypadłaś

mi do gustu. Ożenię się z tobą. Będziesz mi pomagała w zdobywaniu bogactw.

Nie odpowiedziała. Dysmas uratował ją, zawdzięczała mu, że nie wpadła w

ręce ludzi Melity. Starała mu się za to wywdzięczyć, chociaż nie przypadł jej zbytnio

do gustu. Nie wyobrażała sobie małżeństwa z nim. Zresztą w tej chwili nie chciała

nawet o takich sprawach myśleć. Stała przed nią jedna tylko troska: jak zostanie

przyjęta.

Dzień dopalał się nad doliną, którą wędrowała w ciągu dnia, a teraz widziała

ją z góry. Zapadające za morze słońce kładło na niebo długie smugi blasku.

Właściciele gospody musieli być bardzo ciekawi, kim może być ta samotnie

wędrująca dziewczyna, gdyż przy stole pojawiła się gospodyni próbując nawiązać

rozmowę z Magdaleną.

- Czym mogę ci jeszcze usłużyć? - pytała. Kobieta była młoda. Za nią

background image

przykolebał się brzuchaty chłopczyk, całkiem nagi.

- Dziękuję, ale niczym. Jestem bardzo zmęczona, marzę tylko o tym, aby móc

się położyć.

- Posłanie przygotowałam. Możesz się położyć. Czy z daleka przychodzisz?

- Z Askalonu.

- Zrobiłaś w takim razie wielki kawałek drogi. Należy ci się odpoczynek. A

dokąd teraz chcesz iść?

- Do świętego miasta.

- Jeśli będziesz szła równie dzielnie, zajdziesz tam jutro na wieczór.

Odbywasz pielgrzymkę do świątyni?

- Tak...

- Język twój zdradza, że jesteś Judejką. A jednak przyszłaś z pogańskiego

miasta.

- W Askalonie żyje wielu naszych.

- Wiem, wiem. Niektórzy dorobili się nawet niemałych bogactw. Ale mówią

ludzie, że wielu utraciło wiarę w Najwyższego i zaczęli czcić pogańskich bożków.

Czy stale mieszkasz w Askalonie?

- Nie. Przybyłam z Aleksandrii...

Oczy kobiety błysnęły zaciekawieniem, a Magdalena pożałowała swoich

słów. Nie powinna była o tym mówić.. Kto wie, czy ci, którzy ją szukają, nie będą

szli jej śladem. I nie będą o nią pytali? Czujność opuściła ją, odkąd znalazła się na

ziemi ojczystej.

- O! - kobieta była pełna podziwu. Aż przysiadła na ławce obok Magdaleny.

- Przybywasz więc naprawdę z daleka. Słyszałam, że Aleksandria leży za

morzem. I że to ogromne miasto.

- Ogromne.

- Większe niż Jerozolima?

- O wiele, wiele większe. Ze sto razy większe.

- Nadzwyczajne, co opowiadasz. Takie duże? W takim mieście można pewno

zabłądzić jak w lesie?

- Można.

- I są w nim nasi?

- Nawet bardzo wielu. Ale także są Egipcjanie, Grecy, Syryjczycy, Fenicjanie,

Murzyni...

background image

- I żyją ze sobą zgodnie?

- Nie zawsze. Zdarzają się spory, nawet wojny... Zwłaszcza nasi z Grekami...

Kiwała głową ze zrozumieniem. Miała czarne, przyczesane gładko włosy i

bardzo ciemną cerę. Patrzyła na Magdalenę z coraz większym uznaniem. Pewno od

urodzenia mieszkała w Beth-Zachariah i imponowało jej, że rozmawia z kobietą,

która poznała tyle świata.

Teraz pytała Magdalena:

- A co się dzieje w Jerozolimie?

- Dawno tu nie byłaś?

- Kilka lat...

Klasnęła w dłonie.

- To pewno nic nie wiesz o Proroku z Galilei?

- Coś mówili o nim tam, gdzie byłam. Ale nie dowiedziałam się dobrze.

Powiedz ty, co wiesz.

- Najpierw pojawił się w Galilei - kobieta mówiła z zapałem, rada, że i ona ma

coś do opowiedzenia. - potem zaczął wędrować po kraju. Zachodzi także na święta do

Jerozolimy. Wielkie tłumy ciągną za Nim. Niektórzy powiadają, że jest Mesjaszem.

Ale inni zaprzeczają temu...

- Widziałaś Go?

- Nie. Czy ja mogę opuścić dom? Wszystko na mojej głowie: i dzieci, i

gospoda... Mąż zajęty w polu, bo mamy także kawałek ziemi...

- Czy ten Prorok wzywa do walki?

- Nie. Nawet dlatego mówią ludzie, że nie może być Mesjaszem. Ale robi

cuda, uzdrawia chorych...

- Ale wojny nie głosi?

- Nie. Może to lepiej? Wszystkie te wojny z Rzymianami kończyły się

nieszczęściem. Moich dwóch wujów zginęło... Przechodził tędy niedawno pewien

czcigodny faryzeusz. Opowiadał, że widział na własne oczy, jak Prorok krzyknął i

szatan ze straszliwym wrzaskiem wyszedł z chłopca, w którym się ukrywał...

- Wypędził z chłopca szatana?

- Tak mówił ten faryzeusz. Ale powiedział, że On na pewno wypędza szatana

szatańskim zaklęciem, bo to niemożliwe, aby grzeszny człowiek miał taką moc.

- Wypędził jednak szatana... - powtórzyła cicho. Patrzyła w przestrzeń

zamyślona. Słońce utonęło już w morzu i tylko niebo pełne było jeszcze czerwieni.

background image

Przebiegł ją dreszcz, jakby jej pleców dotknęła lodowata dłoń.

- Pójdę się położyć - powiedziała. - Muszę wypocząć przed drogą.

- Chodź, pokażę ci twoje posłanie. I jeśli chcesz, dam ci olejek, którym

natrzesz sobie przed snem stopy. Gdy to zrobisz, jutro nie będziesz czuła zmęczenia.

Sprzedał mi ten olejek pewien kupiec z Kariotu. Znakomity olejek.

Natarcie stóp olejkiem i sen zrobiły swoje. Rankiem zbudziła się wypoczęta.

Słońce wyskoczyło nagle spoza gór, które miała przed sobą. Droga wiła się na

wszystkie strony wznosząc się coraz wyżej za każdym zakrętem. Ledwo minęła jakąś

przełęcz, odkrywał się przed nią widok na nową wyniosłość.

Droga była prawie pusta. Od czasu do czasu spotykała na niej amhaareców,

idących pracować na swych poletkach. Raz minęła ją karawana kupców,

prowadzących objuczone pakami i worami osły. Karawanie towarzyszyło kilku ludzi

z pałkami w rękach, widać wynajętych, aby strzegli wiezionych towarów. Gdy

przechodziła obok, tamci obrzucili ją ciekawym spojrzeniem i śmiejąc się wymieniali

między sobą jakieś uwagi. Czasami jakiś młody chłop rzucał w jej stronę wesołą

zaczepkę. Starzy witali ją słowami: “Pokój z tobą”. Spotkała także dwóch mężczyzn o

ponurym wyglądzie. Mieli pałki w rękach i dzikie spojrzenia. Jedna z twarzy wydała

jej się znana. Może to był ktoś, kto należał do bandy Szymona? On także patrzył na

nią natarczywie. Ale minęli ją nie zatrzymując się.

Szła wytrwale przez cały dzień. Zbliżał się zmierzch, gdy znowu znalazła się

na zakręcie. Obchodząc wzgórze weszła w mroczny parów. Zbocza z obu stron

porośnięte były drzewami. Była już bardzo zmęczona, z wysiłkiem ciągnęła zbolałe

nogi.

Parów się skończył i wtedy zobaczyła przed sobą górę z miastem na szczycie.

Zachodzące słońce oblewało blaskiem płowe zbocze, domy, czerwone mury miejskie

i wielką kolczastą kopułę płonącą blaskiem, niby zrzucona na ziemię gwiazda.

Zatrzymała się na progu cienia i jasności, jakby w bramie prowadzącej w inny świat.

Przycisnęła dłoń do piersi, w której tłukło się serce, tak mocno, że zdawało się ją

rozsadzać.

- Wróciłam - powiedziała do siebie cichym szeptem. Powrót budził i radość, i

niepokój. Tęskniąc zadawała sobie nieustannie pytanie: jak mnie przyjmą? W tej

chwili uświadomiła sobie, że jeszcze bardziej niepokoi ją to, że wraca nie taka, jaka

odeszła...

To, co tu zostawiła, wypiękniało w marzeniach i wspomnieniach. To, co

background image

przeżywała, wydawało się brudem, który przywarł do jej ciała. Gdyby mogła,

zdarłaby go z siebie razem ze skórą, żeby tylko móc powrócić w swej dawnej postaci.

Ale to było niemożliwe. Są rany, wiedziała, po których blizny nie dają się niczym

usunąć.

Zwolniła kroku. Postępowała wolno, nieśmiało zbliżała się do miasta. Gdy

była dzieckiem, budziło w niej ono zachwyt i pełen czci szacunek. Było przecież

świętym miastem - miastem Najwyższego. Potzem poznała miasta większe i

wspanialsze - Rzym, Aleksandrię. Nawet Massylia wydawała się miejscem

okazalszym. Ale dla Jerozolimy pozostało uczucie niezwykłe - jak do czegoś, co było

najbliższe sercu i co zachowało czystość.

Mur miejski w miejscu, w którym do niego podeszła, był nieco cofnięty i

załamywał się obok jednej z mniejszych bram miejskich. Była to raczej furtka, którą

wyprowadzano skazańców na stracenie. Tuż przed murem oddzielony od niego

głęboką fosą rozciągał się cmentarz. Groby ciągnęły się wzdłuż drogi i były

pomalowane na biało, aby ostrzegać przechodzących przed zanieczyszczeniem.

Pośrodku cmentarza sterczała skalna bula, ku której prowadziła szeroka ścieżka.

Skała była spękana, porosła kępami zielska. Przypominała czaszkę na poły

wynurzoną z ziemi, na której pozostały resztki włosów. Na szczycie buli wznosiło się

kilka wbitych w skałę pali. To na nich wieszano skazanych na śmierć buntowników.

Gdyby Szymon nie zginął w walce, zostałby tutaj ukrzyżowany.

Brama skazańców przytykała do wieży. Przechodziło się do niej po mostku na

fosie. Nie zawsze furtka była otwarta. W wieży stacjonował oddział wojska i nad

furtką na tarasie czuwał strażnik. Ludność nie lubiła dlatego tędy przechodzić. Nigdy

nie było wiadomo, jak się zachowa żołnierz.

Gdy przechodziła przez bramę, strażnik obrzucił ją ciekawym, ale leniwym

spojrzeniem. Nic nie powiedział, nie rzucił zaczepki. Za bramą szło się wąskim

korytarzem, mijało się jeszcze dwie furtki, a potem wychodziło na targowisko

miejskie. Tu panował wielki gwar, jak zwykle pod koniec dnia, gdy zachodni wiatr

wywiewał z ciasnych uliczek skwar południa. Część sprzedawców szykowała się już

do zwinięcia swoich straganów. Inne jednak kramy otaczał krzykliwy tłum

sprzedających i targujących się zawzięcie. Za plecami kupujących bawiły się

hałaśliwie dzieci - czarnowłose i czarnookie.

Przedzierała się nie bez trudu przez tę ciżbę. Zmierzała ku mostowi nad

Xystosem. Pamiętała, że w pobliżu mostu znajdowała się gospoda. W czasie świąt

background image

zatrzymywali się w niej bogatsi pielgrzymi i zawsze wielu odchodziło od jej drzwi,

gdyż zabrakło dla nich miejsca. Ale teraz nie było świąt i gospoda mogła być pusta.

Postanowiła, że nie pójdzie do Betanii tego jeszcze wieczoru. Była zmęczona

całodziennym marszem, a poza tym wzrósł w niej jeszcze bardziej lęk przed

spotkaniem z rodzeństwem. Nie była pewna, czy czas zmienił ich stosunek do niej,

czy tęsknota - podobnie jak w niej - zapanowała nad gniewem. Trwożliwie odłożyła

spotkanie do następnego ranka.

Gospoda mieściła się w ciasnym zaułku. Gdy weszła i gospodarz powitał ją

czołobitnymi ukłonami, od razu pojęła, że brak mu gości. W izbie jadalnej znajdował

się tylko jeden człowiek - jakiś młody faryzeusz. Jadł chleb i ser oraz pił wino,

upewniwszy się wpierw, że pożywienie nie zostało skalane nieczystym dotknięciem.

Jego czarne, błyszczące oczy spoczęły na Magdalenie w chwili, gdy tylko weszła.

Była zanadto doświadczona, aby nie wyczuła w tym spojrzeniu pożądania.

W Italii i w Massylii nawykła do noszenia różnych ozdób. Na palcach miała

pierścienie, w uszach kolczyki, na ramionach bransoletę. Nabrała zwyczaju czernić

brwi i zabarwiać czerwienią policzki. Tak tam upiększały się wszystkie kobiety.

Zapomniała, że w Judei jest inaczej. Tutaj malowanie się i noszenie ozdób - w

zwykłym czasie - było oznaką dziewcząt sprzedajnych.

Gdy po wieczerzy wstała, aby odejść do izby, w której miała spać, mężczyzna

podniósł się także i poszedł za nią. W wąskim korytarzu położył dłoń na jej ramieniu.

- Chcę ciebie - powiedział brutalnie.

Wyszarpnęła mu się gwałtownym ruchem.

- Odejdź, rabbi - powiedziała. - Ja nie chcę ciebie.

On jednak napierał na nią.

- Podobasz mi się. Zapłacę ci dobrze.

- Nie potrzebuję twojej zapłaty. Odejdź.

- Dlaczego nie chcesz? - nie ustępował. - Jesteś przecież sprzedajną dziewką.

- Nie jestem! Nie sprzedaję się!

- Może powiesz, że żyjesz w cnocie? Twój wygląd zdradza kim jesteś.

- Mylisz się, rabbi.

- Nie mylę się. A nawet wydaje mi się, że ciebie znam. Tak, na pewno.

Pamiętam. To ty zadawałaś się z nieczystym gojem. Byłaś jego nałożnicą wtedy, gdy

przeklęci Rzymianie zniszczyli oddział Szymona.

Znowu usiłował ją objąć. Pełna gniewu odtrąciła go.

background image

- Co robiłam, to moja sprawa. Nie jestem niewolnicą.

- Zobaczymy, czy to tylko twoja sprawa! Dziewki, które się oddają gojom,

czeka kara. - Zmienił ton: - Jeżeli jednak pójdziesz ze mną, nie będę pamiętał o tym,

co robiłaś. No, chodź.

Właściwie nie był odstręczający. Może nawet pociągał. Kiedy indziej może by

nie stawiała oporu. Ale wciąż pamiętała, że ma rankiem stanąć przed Martą i

Łazarzem. Jeśli mieli ją przyjąć, czy mogła wracać jako jawnogrzesznica?

- Nie! - krzyknęła. - Odejdź!

Na twarzy faryzeusza pojawił się wyraz wściełkości.

- Ty ścierko! - syknął. - Pożałujesz tego!

background image

2

Obudził ją wrzask, blask pochodni, szarpanie wielu rąk. Do ciasnej izdebki

wtargnęła gromada mężczyzn. Brutalnie chwycono ją za włosy, wywleczono z

pościeli, zdarto z niej kuttonę. Rozpaczliwym gestem schwyciła prześcieradło i

przycisnęła je do piersi. Bijąc ją i szarpiąc wyciągnięto z izby. Na chwilę zobaczyła

wśród nie przestających wrzeszczeć napastników wystraszoną twarz gospodarza.

Wleczono ją przez korytarz nie przestając bić. Prześcieradło wplątało się jej między

nogi. Upadła. Wtedy kopano ją, szarpano, szczypano. Czuła na całym ciele dotknięcia

plugawych dłoni.

Wlokąca ją gromada wywaliła się na ulicę. Tu czekał tłum jeszcze większy.

Chociaż sypały się na nią razy ze wszystkich stron, choć deptano po jej nagich

stopach, targano za włosy, zdołała dostrzec w ciżbie faryzeusza, który ją napastował

poprzedniego dnia. To on i kilku innych ubranych w szaty faryzejskie wydawali

rozkazy.

Porwano prześcieradło, którym chciała się okryć, pluto w twarz, wyszarpano z

uszu kolczyki. Oszołomienie, w jakim się znajdowała po nagłym wyrwaniu ze snu,

przemieniło się w śmiertelny lęk. Była pewna, że za chwilę poniesie śmierć. Ci ludzie

wlekli ją niewątpliwie, aby ukamienować. Jej przerażenie wzrosło jeszcze bardziej,

gdy odkryła, że zna twarz człowieka, który ją trzymał za włosy i nie przestawał

szarpać. Tę twarz widziała kiedyś. To musiał być jeden z ludzi Melity. Ale nie miała

czasu zastanawiać się. Usiłowała osłonić twarz przed uderzeniami i plunięciami.

Gromada wyjąc i wrzeszcząc ruszyła uliczką ciągnąc ją za sobą. Nie przestawano jej

bić, kopać, deptać po jej stopach ciężkimi sandałami. Czuła jak po twarzy i po ciele

płyną strużki krwi. Potykała się, padała, dźwigała się na nowo na nogi. Wzmagający

się ból zagłuszył w niej nawet strach przed śmiercią.

Nie zdawała sobie sprawy z tego, dokąd ją prowadzą. Ale w pewnej chwili

spostrzegła, że znajdują się na moście nad Xystosem i doliną Typeon. W takim razie

wlekli ją w stronę świątyni. To było dziwne. Jeśli mieli ją ukamienować, powinni byli

wywlec ją za miasto...

Ale te myśli tylko jak błyskawice zapalały się i gasły. Jedyną rzeczą, która się

w niej coraz bardziej umacniała, była świadomość, że tego bólu dłużej nie zniesie:

musi się skończyć, choćby tym końcem miała być śmierć. Dosyć, dosyć! - kołatało jej

pod czaszką. Wszystko lepsze niż ta nieustanna lawina razów...

background image

Nagle ciżba zatrzymała się. Dźwignęła głowę, odjęła dłonie od twarzy,

odsunęła zasłaniające oczy, polepione krwią włosy. Znajdowali się na dziedzińcu

świątyni przed kolumnadą, zwaną portykiem Salomona, w miejscu, gdzie zwykli się

zbierać doktorzy i nauczyciele, by w otoczeniu słuchaczy rozważać głośno ustępy

Tory. Pochód wkroczył między słuchaczy kogoś, kto przemawiał. Faryzeusze,

kierujący napadem, wysunęli się do przodu. Podeszli do Mężczyzny, który siedział

pod jedną z kolumn portyku.

Był wysoki, postawny. Jego prześwietlone słońcem włosy miały ciemno

złocistą barwę miodu. Twarz była pełna powagi, spokoju i dziwnego smutku. Duże

ciemne oczy, które przed chwilą miał utkwione w twarzach ludzi, do których mówił,

teraz skierował na przybyłych. Były to oczy głębokie. Zdawały się mówić, pytać i

odpowiadać, oczekiwać i przywoływać.

Ludzie, którzy Go poprzednio słuchali, cofnęli się i utworzyli rozległy krąg.

Mimo wczesnej pory dnia było ich wielu. Prowadzona przez faryzeuszy grupa

przybyłych stała pośrodku, oddzielona od tłumu. Na znak jednego z faryzeuszy

wypchnięto Magdalenę do przodu. Gdy ręce prześladowców cofnęły się, upadła na

ziemię. Leżąc kryła swą nagość. Ciało miała pokryte krwią i sińcami, potargane

włosy opadły na twarz. Spoza nich - niby spoza krat - patrzyła na Człowieka, który

wciąż siedział oparty o kolumnę. Trzech młodych faryzeuszy podeszło do Niego.

Jeden powiedział:

- Witaj, Rabbi.

Skinął lekko głową.

- Witajcie i wy. Niech pokój Najwyższego będzie z wami. Z czym

przyszliście?

Faryzeusz szerokim gestem wskazał na leżącą kobietę.

- Przyprowadziliśmy Ci, Rabbi, tę dziewkę rozpustną i cudzołożną. Była

nałożnicą poganina. Schwytaliśmy ją na grzechu. Co mamy z nią uczynić, jak

uważasz?

Teraz dopiero zdała sobie sprawę z tego, kim musi być Człowiek, do którego

ją przyprowadzili. Od Jego słów zależał jej los. Podobno był litościwy dla chorych.

Ale ona nie była chora. Mimo to miała ochotę poderwać się i rzucić do Jego nóg.

Błagać o litość i ratunek. A przecież uczynić tego nie mogła. Miała uczucie, jakby w

jej włosy i ramiona były wczepione niewidzialne dłonie i trzymały ją tak, że nie

mogła się ruszyć. Zaczęła dygotać, jednocześnie z lęku i z rozpaczy.

background image

- A co powiada Pismo? - usłyszała znowu głos Mężczyzny.

Inny faryzeusz, widać przygotowany na to pytanie, sięgnął do trzymanego

rulonu. Rozwinął go i zaczął czytać skandując każde słowo jakby śpiewał:

- Mówi Pismo: “Niech mężowie miasta wyprowadzą dziewczynę z domu ojca

i ukamienują aż umrze...”

- Więc zgrzeszyła w domu swego ojca? - Mężczyzna przerwał pytaniem

czytanie faryzeusza.

- Ona nie ma ojca. Była pod opieką brata. Opuściła dom, aby cudzołożyć.

Widywano ją grzeszącą z gojami. Pismo nakazuje wyraźnie, że trzeba taką

ukamienować. A Ty, Rabbi, co mówisz?

Nie odpowiedział. Powoli wstał. Teraz widać było, jak jest wysoki,

przewyższał wzrostem otaczających. Patrzył długo w twarze stojących przed Nim

faryzeuszy. Ten wzrok zdawał się sięgać w głąb, dotykać serc ludzkich. Tamci

odruchowo cofnęli się przed Nim. A On tym samym powolnym ruchem schylił się,

przyklęknął. Na czerwonym pyle, który wiatr wschodni przywiewał i pokrywał nim

flizy dziedzińca, wyciągniętrym palcem coś napisał. Faryzeusze śledzący każdy jego

ruch szli wzrokiem za ruchem palca. Ale w miarę jak czytali, na ich twarzach

pojawiał się kolejno wyraz zdumienia, oburzenia i przerażenbia. Patrzyli to na

Piszącego - to na siebie. Nagle ten, który czytał Pismo, zwinął rulon i spiesznie dał

nurka w tłum. Za nim odszedł ten o pięknej twarzy, który poprzedniego dnia domagał

się od Magdaleny uległości. Wreszcie oddalił się trzeci.

Pozbawiona przywódców gromada nie wiedziała, co ma robić. Podeszli bliżej

Nauczyciela, który nie przestawał pisać. Zaledwie jednak któryś zbliżył się i rzucił

okiem na to, co było napisane - natychmiast cofał się, krył za plecami innych. Znikał.

Odchodził. Gromada topniała, jak śnieg polany ciepłą wodą. Człowiek, którego

poznała, że należał do ludzi Melity, odbiegł gwałtownie, jakby zobaczył rzecz

przerażającą.

Nie minęło wiele czasu, a nie został nikt z tych, którzy ją przyprowadzili.

Wtedy Mężczyzna wyprostował się. Przestał pisać. Wolnym krokiem zbliżył

się do Magdaleny. Trzęsła się cała. Zapomniała o zbitym, poranionym ciele.

Nadchodzący Człowiek przerażał ją. Wydawało się jej, że jakieś głosy krzyczą jej w

uchu: “Uciekaj i ty! Kryj się!” Ale równocześnie nie miała siły, aby się zerwać z

ziemi. Przycisnęła głowę do płyt, jakimi wyłożony był dziedziniec. Była pewna, że

Nadchodzący napisze przed nią jakieś straszne słowo, zdolne strącić ją w przepaść.

background image

A On rzeczywiście pochylił się nad nią. Przywarła wzrokiem do Jego stóp w

prostych sandałach, związanych rzemykiem. Pełna trwogi czekała gromu.

Zamiast tego posłyszała głos męski, głęboki, nieoczekiwanie łagodny:

- Więc nie osądzili cię i nie potępili?

Ta łagodność sprawiła, że uniosła głowę. Zobaczyła pochyloną nad sobą

Twarz pełną zrozumienia, litości i dobroci. Nie pamiętała wzroku ojca, który umarł,

gdy była małym dzieckiem, ale czuła, że tak patrzeć potrafi tylko ojciec. Jego oczy

sięgały w głąb. Piekły i goiły. Były jak płomienie, które wypalają ranę i przywracają

zdrowie.

- Nie, Rabbi - powiedziała - nie potępili...

- Ja też cię nie potępię. - Zdjął z ramion płaszcz i okrył nim jej pokrwawione

ciało. - Wracaj do domu, do domu ojca...

Wybuchnęła strasznym łkaniem. Płakała jak nigdy w życiu. Zrozumiała, że

jest ocalona, zrozumiała, a jednocześnie od razu pojęła ogrom popełnionego przez

siebie zła. On nie musiał nic dla niej pisać. Wszystko o niej wiedział. Znał każdy z jej

grzechów. Wiedział w czyich rękach się znajdowała. I wszystko to zniszczył jednym

Swym słowem.

- O Panie - zawołała - O Panie, Panie...

Przywarła do Jego stóp, przycisnęła do nich swoje wargi. - O Panie... -

powtarzała nie mogąc się zdobyć na żadne inne słowo.

Wyciągnął palec, którym niedawno pisał swe przerażające upomnienia i

dotknął jej czoła. Powiedział:

- Nie grzesz więcej.

Wydawało jej się, że z tym słowem niebo runęło na jej głowę. Nie słychać

było wiatru, ona jednak czuła jakby potężny wicher uderzył w nią. Wdarł się w jej

ciało, w jej kości, przeniknął każdą cząstkę jej istoty. Rozkruszył ją na części i

unicestwił. Ale to był miłosierny wiatr. Zabił - i przywrócił na nowo do życia.

Uczynił ją znowu taką, jaka była kiedyś... Niedowierzająco podniosła głowę. Jego już

nie było przy niej. Oddalił się, usiadł znowu pod kolumną. Znowu coś mówił, a

gromada ludzka podeszła bliżej, aby Go słuchać i otoczyła Go ciasnym kręgiem.

Świat wrócił do wyglądu, jaki miał przedtem. Słońce świeciło jak poprzednio.

Otoczył ją gwar głosów ludzkich. Gdzieś beczały owce, ryczały osły i wielbłądy.

Wszystko było jak dawniej. Tylko ona nie była już tą, którą tu przywleczono...

Podczołgała się do miejsca, na którym poprzednio stał, dotknęła ustami

background image

kamieni. Potem wstała. Owinęła się w płaszcz, który On na nią narzucił. Opuściła

dziedziniec.

background image

3

Czy można było spać?

Wróciwszy do gospody, po zmyciu z siebie krwi i błota, i po zapłaceniu za

gościnę zabrała swoje rzeczy i wyszła na miasto. Wmieszała się w tłum

przechodniów. Nie myślała o tym, że ci, którzy ją napadli, mogą znowu podnieść na

nią rękę. Nie czuła lęku. Nawet opadł z niej niepokój o to, jak zostanie przyjęta przez

swoich. Wszystkie obawy i troski poprzedniego dnia utonęły w powodzi uczuć, jakie

ją ogarnęły, podobnie jak fala morska, wybiegająca na brzeg, zatapia kałuże wody,

wchłania je, wymywa brzeg do czysta. Wśród tych uczuć był zachwyt i radość, ale

były także oszołomienie, poczucie unicestwienia. Wydawało jej się, że jest podobna

do szklanego naczynia, którego zawartość została wylana do ostatniej kropli.

Przychodziło jej do głowy, że stała się na nowo dzieckiem dopiero oczekującym

wszystkiego od życia. Mogła je zacząć od nowa. A jednocześnie zdawała sobie

sprawę z tego, że to, co było, nie zniknęło, ale przemieniło się w ogromne pragnienie

odpłaty. Stanęło przed nią, że zło, które czyniła, nie było tylko jej złem. To było zło

uczynione komuś, kto ją kochał i kto nigdy kochać jej nie przestał. Ci, którzy chcieli

ją ukamienować, mieli po stokroć rację. Zasługiwała na to. Zasługiwała na śmierć.

A jednak nie zginęła. Nie pojmowała, dlaczego tak się stało - ale nie było w

niej żadnej wątpliwości, że Człowiek, który ją ocalił, miał prawo sądzić i skazać. Nie

skorzystał z tego prawa. Nie tylko wybawił ją z rąk tych, którzy chcieli ją zabić, ale

jeszcze na dodatek uczynił ją kimś nowym. Jednym słowem zniszczył zło, które się w

niej zagnieździło. Uczynił jak mąż, który przyjmuje niewierną żonę, przyciska do

piersi, mówi: nie będę niczego pamiętał, kocham cię. Czyżby każde zło popełnione

przez nas było grzechem niewierności? Czy to, co czuję - myślała - nie znaczy, że

jakaś wielka miłość spoczywała na mnie wcześniej, niż cokolwiek uczyniłam? Kiedy

szukam, odnajduję coś, co już było i co ciągle jest...

On powiedział, abym wracała do domu ojca. Co On przez te słowa chciał

powiedzieć? Dom w Betanii jest domem Łazarza. Ale On nie powiedział: wróć do

domu brata... Nawet ten faryzeusz mówił, że nie mam ojca... On zresztą wszystko

wie...

Minęła Bramę Owczą, zeszła stromą ścieżką na dno doliny. Cedron ledwo

sączył się między kamieniami. Na jego brzegach pasło się stado owiec. Chłopiec

pilnujący stada, wsparty na wysokim kiju, patrzył ciekawie na Magdalenę pogrążoną

background image

w myślach jakby w somnambulicznym śnie.

Przeszła potok w bród, ledwie zanurzając stopy w wodzie. Zbocze góry po

przeciwnej stronie potoku porastał las drzew oliwnych. Poszczególne gaje, należące

do różnych właścicieli, były ogrodzone niskimi murkami z płaskich kamieni. Weszła

w pierwsze napotkane przejście. Między drzewami znalazła niewielką polankę. Z

trawy wynurzały się spękane skały, jakby próchniejące kości jakiegoś zwierzęcia.

Miejsce było zdumiewająco podobne do tamtegho wśród lasów massylskich. To

odkrycie wstrząsnęło nią z taką siłą, że padła na trawę zanosząc się łkaniem. Razem z

tym wspomnieniem stanęło przed nią całe dotychczasowe życie.

Im mocniej czuła jego zło, tym lepiej zdawała sobie sprawę z ocalenia,

jakiego zaznała. Im bardziej czuła się niewierną miłości, tym większym wyrzutem

była wyciągnięta ku niej dłoń Człowieka, który powiedział, aby wracała do domu

ojca.

Minęła godzina, zanim wstała i spomiędzy drzew wyszła na drogę. Zbliżało

się południe, słońce stało wysoko i mocno przypiekało. W trawie słychać było

szelesty jakichś drobnych stworzeń, rozkoszujących się gorącem. Poprzez ścieżkę

prześliznął się wąż. Wśród gałęzi świergotały ptaki. Kolorowe motyle były niby

zerwane z łodyżek kwiaty, unoszone podmuchem wiatru.

Na drodze nie było nikogo. Wiła się podnóżem góry na południe, potem

skręcała na wschód. Często nią chodziła. Znała na niej każdy kamień, każdy zakręt.

Po lewej stronie wznosiły się skały, coraz bardziej urwiste - po prawej otwierała się

rozległa dolina, na której dnie leżało jezioro. Ciągnęło się daleko, znikało w mgle

oddalenia. To tam gdzieś leżała niewidzialna, przeklęta dolina dwóch spalonych

miast: Sodomy i Gomory.

Droga do Betanii prowadziła dalej do Jericha. I tamto miasto-oazę znała

dobrze. Miała w pamięci zieloną gęstwę palm, pola pokryte różami, mocny zapach

drzew kamforowych, płynącą między trzcinami wodę, na poły zagrzebane w ziemi

stare mury, grożące nieuważnym przepaścistymi dziurami. Betania leżała w zakolu

skał niby dziecko w ramionach matki. Ich dom stał opodal drogi...

Każdym krokiem zbliżała się do jego progu. Wczoraj drżała z niepokoju.

Lękliwie zapytywała siebie w duchu: a jeżeli mnie nie przyjmą...? Gdyby

ofiarujących śmierć kulek nie wyrzuciła do morza, trzymałaby je teraz w ręku...

Za jednym z zakrętów zobaczyła kogoś idącego przed nią drogą w tym

samym, co ona kierunku. Z sylwetki mogła wnioskować, że idąca była dziewczyną.

background image

Szła lekko, choć nie tak szybko jak Magdalena. Nie trzeba było więcej niż jednej stai,

aby doszła tamtej. Mijając ją obejrzała się, spojrzała tamtej w twarz.

Miała przed sobą osobę młodą. Jednak była to kobieta dojrzała. To tylko twarz

pozostała młoda, jakby nie dotknięta doświadczeniami lat. Malowały się na niej:

dobroć, zaufanie do wszystkiego, wola służenia. Ludziom o takiej twarzy miało się

chęć powiedzieć wszystko, co człowiek miał na sercu.

- Pokój z tobą - powiedziała Magdalena mijając kobietę.

- I z tobą także - odpowiedziała tamta. - Niech Najwyższy strzeże twych

kroków. Niech pośle anioła, aby wskazywał ci dobrą drogę.

- Dziękuję ci za to błogosławieństwo. Nie umiem mówić równie pięknymi

słowami.

- Najwyższy nie potrzebuje słów. Nie wargami Go czcimy, ale sercem.

Wydaje mi się, że się śpieszysz.

- Nie śpieszę się tak bardzo, abyśmy nie mogły iść czas jakiś razem. Mówisz

tak pięknie. Pragnę cię posłuchać. I pozwól, że wezmę kosz, który niesiesz. Wydaje

się ciężki, a ty, choć wyglądasz młodo, musisz mieć swoje lata.

- Niesiesz już swój węzełek. I masz twarz podrapaną, sińce na rękach...

- Mimo to mogę nieść. Jestem młoda i silna. Daj twój kosz, proszę.

- Weź, skoro tak prosisz. Dziękuję ci za uprzejmość. Musisz być dobrą

dziewczyną. Jak się nazywasz?

- Nie jestem dobra. Nie zasługuję na twoją pochwałę. Nazywam się Miriam.

Ale przezwano mnie Magdaleną, gdyż urodziłam się w Magdali.

- Nosisz takie samo imię jak ja. Czy mieszkasz tu w pobliżu?

- Mieszkałam, gdy byłam młodsza. Ale teraz wracam z daleka zza morza.

- Byłaś za Wielkim Morzem? Musiałaś widzieć wiele ciekawych i

wspaniałych rzeczy. Świat pełen jest cudów. Ten, który go stworzył, chciał go

obdarzyć Swoim pięknem. Gdy byłam młoda, marzyłam, abym mogła oglądać to

piękno, także w innych krajach. Ale niewiele mogłam zobaczyć. Byłam tylko w

Egipcie. W Ziemi Goszen - w tej, w której mieszkali nasi praojcowie. Dostałam

jednak tyle, że nie żałuję, iż nie mogłam zobaczyć więcej świata...

- Nie żałuj, Miriam, że nie podróżowałaś. Świat, to prawda, jest wszędzie

piękny. Lecz, ileż w nim zła. Dlaczego Najwyższy na to pozwala?

- Kim jesteśmy, abyśmy śmiały Go o to pytać?

Rozmowa urwała się na chwilę. Skwar robił się coraz silniejszy. Magdalena

background image

poczuła się zmęczona, zbite ciało zaczęło jej dokuczać. Ale zbliżały się do Betanii,

okolica stawała się coraz bardziej znana. Kobieta maszerowała dzielnie. Po jej twarzy

błąkał się tajemniczy uśmiech.

- Czy pochodzisz z Galilei? - zapytała Magdalena. - Czasami mówisz jak

Galilejka.

- Urodziłam się tutaj. Ale potem wyszłam za mąż do Galilei i tam od wielu lat

mieszkam. Teraz przybyłam tu, aby usługiwać Synowi...

- Nie wyglądasz na dorosłego Syna! Czy masz tylko jednego?

- Tylko jednego, jedynego...

- A mąż twój?

- Nie żyje.

- I nie wyszłaś powtórnie za mąż?

Potrząsnęła głową i uśmiechnęła się:

- Mam Syna - powiedziała, jakby to wyjaśniało wszystko.

I znowu szły jakiś czas w milczeniu. Droga była ciągle pusta, minęło je tylko

kilku pastuszków, prowadzących stado owiec.

- Czy wiesz - podjęła Magdalena - że do Jerozolimy przybył Prorok?

- Wiem.

- Spotkałaś Go może? Słyszałaś, jak mówił?

- Jest tak, jak powiedziałaś.

- Mówią o Nim, że przybył z Galilei. Powiadają nawet,

że z Nazaretu. Ale ja temu nie wierzę. Nazaret jest miastem o złem sławie...

- On rzeczywiście przybył z Galilei, z Nazaretu. Ale to nieprawda, co

opowiadają o Nazarecie. To ciche, spokojne miasto, w którym żyje wielu uczciwych

Izraelczyków.

- Podobno pomieszali się z gojami. Przejęli ich obyczaje.

- Najwyższy kocha wszystkich ludzi.

Spojrzała zaskoczona na kobietę idącą obok niej.

- Cieszę się, że tak myślisz - rzekła. - Ale nasi doktorzy uczą inaczej.

Powiadają, że goje są wrogami Izraela i że Mesjasz będzie wodzem, który ich

zwycięży.

Potrząsnęła głową.

- Najwyższy stworzył wszystkie narody. Wybrał spośród nich Izraela, aby

przechował jego prawo aż do chwili, gdy przyśle Mesjasza, aby cały świat wyzwolił z

background image

grzechów. Dziś poganie nie znają jeszcze Najwyższego, ale przyszła już godzina...

- Przyszła?

- Być może przyszła... Mówię ci, Magdaleno. Najwyższy kocha wszystkich

ludzi. Wszyscy są sobie braćmi. To my jesteśmy winni, gdy nie ukazujemy gojom

dobroci świętego Addonai.

- Więc według ciebie można kochać poganina?

- Trzeba być jak On i kochać każdego.

- Nawet złego?

- Tylko Najwyższy zna naprawdę serce człowieka i lituje się nad nim.

Jeszcze raz zapanowało między nimi milczenie. Magdalena oddychała szybko,

jak ktoś zmęczony biegiem.

- Jeśli jest tak, jak mówisz - powiedziała - On przyszedł od Najwyższego.

- I tak jest. On przyszedł naprawdę od Najwyższego.

- Chcieli mnie zabić. Przyprowadzili mnie do Niego. Ale On nie pozwolił

rzucić nikomu kamieniem. A przecież wiedział, kim jestem.

- On wie lepiej niż oni i lepiej niż ty sama, kim jesteś, Magdaleno.

- Ale naprawdę... naprawdę... jest we mnie tyle zła... On nie mógł wiedzieć o

wszystkim.

- Dlaczego nie chcesz przyjąć, że ci wszystko darował?

- Czy to możliwe? Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić...

- Po co wracać do tego, co już zostało zapomniane?

- Co ja muszę dać mu w zamian?

- Gdy przyjdzie czas, będziesz wiedziała.

- Kim On jest, skoro może uwalniać od grzechów? Wydaje mi się, że Go

dobrze znasz?

- Nikt nie zna Go do końca.

- Czy wiesz, że grożą Mu niebezpieczeństwa? Gdy mnie prowadzili,

słyszałam, jak faryzeusze mówili między sobą: “On na pewno się zaplącze. Albo

zaprzeczy sobie, albo Pismu”.

- On potrafi rozproszyć zamysły zawziętych serc. Nie może być przeciwności

między Nim a Pismem. Pismo mówi o Nim.

- Lecz faryzeusze są Mu wrodzy. Także kapłani. Ma przeciwko sobie

wszystkich.

- Bo świat odszedł od wzoru, według jakiego został stworzony.

background image

- Więc kim On jest?

Nie odpowiedziała. Droga obchodziła łukiem wielką rozpadlinę, wchodziła

między białe domki osady. Nad jeziorem w dole wisiała koronka okalających je skał.

Magdalena zatrzymała się.

- Jesteśmy w Betanii. Przyszłam tutaj. A ty?

- Ja także - odpowiedziała.

- Masz tu kogoś?

- Tak. Idę do domu Łazarza, Marty i Miriam...

- Miriam!? Przecież to ja jestem!

- Wiem o tym.

- I ten dom wyrzekł się mnie...

- Dlatego przyszłam, abyś mogła do niego wrócić.

background image

4

Znowu była z bratem i siostrą. Przyprowadzona przez Matkę Nauczyciela,

przyjęta została z serdecznością. Nie było żadnych sprzeciwów, nie potrzeba było

żadnych wyjaśnień. Płacząc rzucili się sobie w objęcia. Siedząc między nimi

opowiadała o ubiegłych latach. Gdy mówiła, jak Nauczyciel obronił ją przed tymi,

którzy chcieli ją ukamienować, Marta zawołała:

- On jest taki! Właśnie taki! Podziwiamy Go! Czcimy! Kochamy Go! Czy

wiesz, że On przychodzi tu do nas, traktuje nas jak swoich bliskich przyjaciół?

- Kim On jest, Marto?

- Niech ci Łazarz na to odpowie. On siedzi w pismach, dyskutuje z uczonymi

doktorami. Ja powiem ci tylko jedno: takiego człowieka nie było nigdy. On jest

święty i dobry jak sam Adonai. Jego trzeba czcić i kochać.

- Niektórzy powiadają, że On jest Mesjaszem - rzekł Łazarz - inni znowu

upierają się, że to niemożliwe, gdyż pochodzi z Galilei. Ale On urodził się tu, w

Betlejem, właśnie tak, jak mówi Pismo. Ty tego nie możesz pamiętać, bo byłaś wtedy

niemowlęciem, ale właśnie o tamtym czasie Jego Rodzice wracali z Nim z Egiptu i

zatrzymali się w naszym domu. On i ja byliśmy wtedy chłopcami. To wtedy Jego

Matka powiedziała naszej matce, iż udają się do Nazaretu, gdyż boją się pozostać w

Betlejem. Jego, gdy się urodził, król Herod pragnął zabić. Ale Oni zdołali uciec...

- W takim razie On pochodzi z rodu Dawida?

- Tak. Spełniają się w NIm wszystkie przepowiednie. Jednak nasi chaberim

uważają, że Mesjasz musi nadejść w mocy jako wódz i zwycięzca...

- A On?

- On nie chce wojny. Daje miłość i chce miłości.

- Jak to dobrze, Łazarzu. Poszłam wtedy za Szymonem...

- Już o tym nie wspominaj. My też nie chcemy o tym pamiętać. Szymon zginął

i wszyscy zginęli, którzy się uważali za mesjaszy. On przyniósł coś innego.

- To, co mówił do mnie, było jak grom. Wydaje mi się, jakbym nagle

przejrzała. Dawniej byłam niewidoma i głucha. On sprawił, że zaczęłam widzieć i

słyszeć. Czy ty to rozumiesz? Ja naprawdę chciałam zawsze kochać... Wierzyłam, że

ten bożek pogański, któremu służyłam, budzi ludzi do miłości...

Łazarz pokiwał głową.

- Strasznie grzeszyłaś. Ale skoro ci wybaczył...

background image

- On jej wszystko wybaczył - odezwała się Marta. - Nie mamy nic do

powiedzenia. I jestem szczęśliwa, że jesteś znowu z nami. Kochamy cię i bardzo nam

ciebie brakowało. Jego nie zawsze umiemy zrozumieć... On czasami jest dziwny. Ale

kochamy Go i wszędzie pójdziemy za Nim.

- Ja także... - powiedziała zamyślona.

W parę dni później Marta, powróciwszy z miasta, wpadła do domu

uradowana.

- Słuchajcie - wołała do Łazarza i Magdaleny, która pod nieobecność siostry

opiekowała się bratem, Łazarz bowiem był słabego zdrowia i stale chorował. -

Słuchajcie! On przyjdzie jutro do nas. Spotkałam Jego ucznia, Jana, wiecie, tego

młodego rybaka. Opowiadał, że Nauczyciel w ostatnich dniach wiele nauczał i wiele

prowadził dysput. Jest zmęczony. Zapowiedział, że chciałby u nas odpocząć. Chodź,

Magdaleno, musimy dom wysprzątać i ustroić na przybycie takiego gościa. Co za

radość!

Omiatając izbę zapytała siostrę:

- Czy On zechce ze mną mówić, jak sądzisz?

- Skoro ci wybaczył...

- Okazał mi miłosierdzie. Lecz czy On wie, jaka byłam?

- On wszystko wie. Zna człowieka, jakby patrzył prosto w jego serce.

- Wciąż trudno mi w to uwierzyć. Gdyby wszystko wiedział... Zabiłam własne

dziecko...

Marta zasłoniła uszy dłońmi.

- Nie wspominaj takich strasznych rzeczy! Nie wiem, nie pojmuję... Może

każe ci pokutować?

- Muszę odpokutować - powiedziała. - Muszę odpłacić...

Sprzątały do późna w nocy. Potem wzięły się do pieczenia i przygotowywania

posiłków. Świt spłynął blaskiem w wielką, zawsze omroczoną lekką mgłą, kotlinę

jeziora, kiedy wreszcie mogły na chwilę przyłożyć głowę do snu.

Wysłane na drogę dzieci, by doniosły o nadejściu Nauczyciela, przybiegły z

krzykiem, że już idzie. Marta i Magdalena umyły ręce, przebrały się w najlepszą

odzież. Wyszły przed dom. Przykuśtykał także wsparty na kiju Łazarz. Jego blada

twarz odbijała od ogorzałych twarzy mieszkańców Betanii, którzy także wybiegli

witać Przybywającego.

Nauczyciel zbliżał się otoczony gromadą uczniów. Wzrostem górował nad

background image

wszystkimi. Idąc podpierał się długim kijem pasterskim. Miał na sobie białą kuttonę i

taką samą simlah.

Magdalenie tak mocno biło serce, że aż musiała przycisnąć dłoń do piersi.

Nauczyciel był coraz bliżej i zdawał się patrzeć na nią. Jego spojrzenie... Nie mogła

oderwać wzroku od oczu, które zdawały się przywoływać... Wtedy, gdy spoglądał na

ludzi, którzy przyszli z kamieniami w dłoniach, te oczy wydawały się groźne. Dziś

patrzyły zupełnie inaczej - były pełne łagodnej wyrozumiałości. Zdawały się

zapraszać, zachęcać do mówienia. Były bardzo podobne do oczu spotkanej na drodze

Kobiety, która okazała się Jego Matką. Między Nią a Jej Synem musiało być wiele

podobieństw. Zwłaszcza widoczne to było, gdy przychodził odprężony, świadomy

tego, że otaczają Go przyjaciele.

- Witaj Nauczycielu - wołano. - Pokój Najwyższego niech będzie z Tobą!

- Witajcie, przyjaciele - odpowiadał. - Witajcie. Pokój Najwyższego niech

zstąpi na was. Witaj, Marto, zawsze wierna i oddana. Już widzę po tobie, że nie

spałaś, aby wszystko przygotować. Dzięki ci za twe starania. Witaj, Łazarzu, stary

druhu. Witaj badaczu ksiąg świętych, który umiesz w nich wyczytać to, czego inni nie

dostrzegają.

Położył serdecznie dłonie na ramionach Łazarza i ucałował go w oba policzki.

- Przyszedłem, aby spocząć w twoim domu - rzekł.

- Jesteśmy pełni radości, że tak uczyniłeś.

Podszedł do Magdaleny stojącej z boku, a ona upadła przed Nim na kolana.

Dotknął dłonią jej głowy.

- A ty, Magdaleno, nie witasz mnie? - zapytał.

- Witam Cię, Rabbi, całym sercem. Ale nie śmiem nic powiedzieć... Ocaliłeś

mnie, wybaczyłeś mi...

- Wstań więc, bo chcę być dzisiaj w domu, który jest także twoim domem.

Pragnę być twoim gościem, Magdaleno.

Wszedł do domu, a za Nim Jego uczniowie. Marta i Magdalena przyniosły

wodę w miskach. Umyły nogi gościom. Osuszając stopy Nauczyciela ręcznikiem,

Magdalena dotknęła każdej z nich ustami. Potem wszyscy przeszli do ogrodu.

Znajdowała się tutaj ocieniona winną latoroślą altana, a w niej stół i kryte dywanami

ławy.

- Jak się czujesz Łazarzu? - pytał Nauczyciel. - Wciąż chorujesz?

- Choroba nie opuszcza mnie. Jest czasem lepiej, czasem gorzej, ale nigdy

background image

dobrze. Gdyby nie moje słabości, chodziłbym wszędzie za Tobą i byłbym szczęśliwy.

Nie wiem, za jakie grzechy ukarał mnie tak boleśnie Adonai.

- Nie mów tak. Mój Ojciec wie, co czyni. Może twoja choroba jest potrzebna,

aby się ukazały rzeczy wielkie? I nie martw się, że nie chodzisz z nami. Znam ciebie i

wiem, że twój duch towarzyszy nam zawsze w naszych wędarówkach.

Gestem ręki przywołał Magdalenę, która nakrywała stół do uczty.

- Siądź tu przy mnie - powiedział. - Chcę ci opowiedzieć pewien maszal.

Pokornie usiadła u Jego stóp.

- Posłuchaj - zaczął. - Był pewien ojciec i miał dwóch synów. Jednego z nich,

młodszego, pociągnął swymi kłamliwymi obietnicami świat. Powiedział do ojca: ten

dom jest dla mnie jak więzienie. Nic się tutaj nie dzieje, nic w nim nie ma ciekawego.

Chcę iść do miasta, poznać życie i zakosztować jego przyjemności. Chcę wiedzieć,

jak wyglądają różne sprawy. Daj mi to, co dla mnie przeznaczyłeś, a ja sobie pójdę.

Ojciec był smutny, że syn chce go opuścić, ale pragnął mu pozostawić

swobodę. Nie odmówił jego prośbie. Spieniężył połowę majątku i wręczywszy

synowi złoto, pozwolił mu odejść. Długo, długo patrzył za odchodzącym i niejedną

łzę wylał myśląc o tym, który go opuścił.

Minęło parę lat. Młodszy syn opuściwszy ojca, w swym poznawaniu świata

zszedł na złe drogi. Grzeszył ciężko, bardzo ciężko... Dane mu przez ojca pieniądze

przeciekały mu między palcami, aż wreszcie rozeszły się całkiem. Pewnego dnia

przekonał się, że nie ma już ani grosza. Grono ludzi, którzy go otaczali i których

nazywał swymi przyjaciółmi, rozproszyło się, gdy przekonali się, że mają do

czynienia z biedakiem. A w wielkim mieście, w którym przebywał, panowały

drożyzna i głód. Niełatwo było również o pracę. Temu, kto nie mógł zarobić, groziła

śmierć głodowa. Syn bogatego ojca, nawykły od dzieciństwa do dobrobytu, musiał się

chwytać najtrudniejszych zajęć, zaś otrzymywał za nie tak mało, że aby nie utracić

sił, kradł pokarm trzodzie, którą polecono mu dozorować.

W końcu powiedział sobie: tak dalej być nie może. Świat mnie oszukał.

Muszę kraść, aby nie umrzeć z głodu, a tam, u mego ojca, jest dosyć pożywienia dla

każdego. Wrócę do niego. Wprawdzie obraziłem go ciężko odrzucając jego rady i

marnotrawiąc otrzymane pieniądze. Lecz u kogo innego mogę szukać pomocy?

Wiem, że jest łaskawy dla ludzi. Pójdę i poproszę, aby przyjął mnie na jednego ze

swych sług. Nie mam prawa wrócić jako syn. Nie jestem tego godny. Ojciec mnie

kochał, a ja wyrządziłem mu bolesną krzywdę. Padnę przed nim i poproszę tylko, aby

background image

mnie przyjął jako jednego z pracujących w majątku...

Jak postanowił, tak uczynił. I oto zbliżał się już do rodzinnego domu. A ojciec

stał na ganku. Wychodził na ganek codziennie, aby patrzeć na drogę. Ciągle

wyczekiwał, że syn, którego tak kochał, powróci do domu. Pierwszy zobaczył go

okrytego łachmanami. Z okrzykiem radości wybiegł mu naprzeciw, pochwycił w

ramiona. Nie chciał słuchać obwiniań, jakich syn sobie nie szczędził. Zawołał na

służbę, by przyniesiono przybyłemu czyste szaty i przygotowano powitalną ucztę. A

na palec syna włożył swój pierścień...

- Magdaleno! - usłyszała wołanie Marty. - Chodź mi pomagać! Trzeba

Nauczycielowi usłużyć. Przyjdź prędko, nie siedź bezczynnie!

Obróciła się w stronę, z której wołała ją siostra. Chciała się zerwać. Ale

spojrzała na Nauczyciela. Jego wzrok i dotknięcie dłoni powstrzymało ją. - Nie, nie -

pojęła, że żadne wezwanie nie może jej oderwać od tego, co słyszała - a co czuła -

wyjaśnia tajemnicę, której nie potrafiła pojąć.

Marta, nie dowoławszy się siostry, podeszła.

- Panie - powiedziała głosem, który drżał - jest dla nas wielką radością, że

zechciałeś nasz dom odwiedzić. Pragniemy Cię godnie ugościć. Każ mojej siostrze,

aby przyszła mi pomóc, gdyż sama nie nadążę ze wszystkim.

Wolno podniósł głowę, którą, snując swoją opowieść, trzymał opuszczoną.

Powiedział łagodnie:

- Marto, droga Marto. Jesteś dla mnie jak siostra, której tyle zawdzięczam.

Wdzięczny ci jestem za twoje starania. Ale wierz mi, ona - położył dłoń na głowie

skulonej u Jego stóp Magdaleny - ona wybrała to, co najważniejsze. Tego jej nie

zabiorę... Musisz dziś sama zająć się pracą gospodyni...

Znowu pochylił się nad Magdaleną. Wrócił do swojej opowieści.

- I stała się wielka radość w domu ojca, gdyż utracony i zagubiony w świecie

syn odnalazł się. Ale jego starszy brat nie przeżywał radości razem z ojcem. Nie

chciał wejść do domu, w którym odbywała się uczta. Ojciec wyszedł więc przed dom

i prosił syna, aby się przyłączył do ucztujących. Tamten jednak trząsł gniewnie

głową. - Mego brata - mówił - który porzucił dom i roztrwonił otrzymane pieniądze

na rozpustę i zabawy, przyjmujesz godnie, a mnie, który jestem przy tobie, troszczę

się o ciebie, jestem zawsze na twoje zawołanie, nigdy nie uczciłeś w taki sposób!

Czuję się bardzo skrzywdzony, ojcze. Ojciec odpowiedział mu: Jakże się mylisz

mówiąc o swej krzywdzie. Nie odszedłeś ode mnie, ale i ja zawsze byłem z tobą. W

background image

zdrowiu i w chorobie byliśmy razem. Zaznaliśmy wspólnie trosk i pociech. I

wszystko, co jest moje, jest twoje. Radość, która mnie dziś spotkała, powinna być

także twoją radością - bo twój brat zginął - a znowu żyje. Nie opuściłeś mnie w

trudnościach, bąddź także ze mną w mojej radości. Odłóż dziś swoje zajęcia i ciesz

się razem ze mną. Zaznaj szczęścia ojca, który odzyskał utracone dziecko...

Zapadła cisza. Uczniowie siedzieli bez słowa, jakby wstrząśnięci tym, co

usłyszeli. On mówił im wiele razy o miłości, ale nigdy dotąd nie odkrył ogromu

uczuć, jakie wypełniały Jego serce. Marta zatrzymała się także w swym krzątaniu.

W ciszy, jaka zapanowała, Magdalena zapytała szeptem:

- A gdyby, Panie, to nie był syn, ale córka?

Znowu dotknął dłonią jej głowy.

- Czyż prawdziwy ojciec patrzy inaczej na córkę niż na syna? Upewniam cię:

jeszcze by szybciej wybiegł z domu, jeszcze by dalej wybiegł naprzeciw

powracającej...

background image

5

Po parodniowym odpoczynku w Betanii Nauczyciel z gronem Swoich

uczniów opuścił Jerozolimę.

Między Nim a faryzeuszami powstawało coraz większe napięcie. Wielka rada

faryzejska przysłała ludzi, aby toczyli z Nim dyskusje na dziedzińcu świątyni. Na

wszystkie jednak podstępne pytania i stawiane przed nim kwestie odpowiadał z siłą i

tak skutecznie, że przysłuchujący się rozmowom ludzie wydawali okrzyki podziwu.

W miarę, jak rosło uznanie pospólstwa, rósł także gniew faryzeuszy. Sprawa

człowieka niewidomego od urodzenia, któremu Nauczyciel otworzył oczy, wywołała

niebywałe rozjątrzenie. Uzdrowionemu zabroniono wstępu do synagog. W swoim

gniewie faryzeusze poszli tak daleko, że podjęli rozmowy z przedstawicielami

kapłanów-saduceuszy na temat, co robić z Człowiekiem, którego postępowanie i

nauka zagrażają znaczeniu obu sekt.

Jak to już czynił poprzednio kilkakrotnie, gdy zawziętość przeciwko Niemu

dosięgała tak wielkiego napięcia, oddalał się od Jerozolimy, wyruszał na wędrówkę

po kraju. Tym razem jednak nie udał się do Galilei. Przychodziły wieści, że chodzi

między miasteczkami i wsiami Judei i Perei. Naucza i uzdrawia.

Gdy odchodził, poszło razem z uczniami kilka kobiet, aby im usługiwać.

Przyłączyła się do nich Magdalena. Odkąd usłyszała opowieść o ojcu i jego dwóch

synach, wszystko przestało się dla niej liczyć, poza pragnieniem służenia i słuchania

Nauczyciela. Świat poza Nim przestał istnieć. To On był ojcem, który przebaczył

marnotrawnej córce. Nie mogła istnieć na świecie miłość większa niż ta, którą jej

okazał. Już nie myślała o wielkości swoich win, nie niepokoiła się tym, że mógł

odkryć w niej coś, o czym przedtem nie wiedział. On wszystko wiedział, wszystko

przebaczał. W maszalu, który jej opowiedział, ujawnił tajemnicę Swego Serca. To

było tak, jakby odsłonił zasłonę ukrywającą płomień, który wszystko spala i podpala.

Taka miłość nie mogła nie obudzić pragnienia, aby na nią odpowiedzieć czymś

równie gorącym. Ale On przywrócił ją znowu uczuciom pierwszym, nieskażonym.

Mogła znowu kochać, jak się kocha pierwszy raz w życiu, miłością, która niczego nie

żąda poza prawem czczenia i służenia.

Chodzili drogami długim sznurem. Na przodzie szedł On, prowadząc

rozmowy z uczniami. Za mężczyznami w pewnym oddaleniu postępowały kobiety.

Przewodziła im Matka Nauczyciela. Ta Kobieta o twarzy dziewczyny nie opuszczała

background image

teraz Syna. Dawniej pozostawała w Galilei, gdy On odchodził na Swe wędrówki.

Teraz szła za Nim krok w krok. Nie spuszczała z niego wzroku. Cicha, małomówna i

spokojna zdawała się ukrywać trawiący ją niepokój. Nie zwierzała się nikomu z

niego, ale Magdalena, która zawsze była przy niej najbliżej, odgadywała intuicyjnie,

że Miriam przeczuwa niebezpieczeństwo grożące Synowi.

Zatrzymywali się w napotykanych wsiach. Czekały na nich tłumy, gdyż

wieści o tym, w którą stronę zmierza Nauczyciel, uprzedzały Jego kroki. Witano Go

okrzykami, powiewaniem gałęzi, ukłonami. Gromady chorych, kalek, niewidomych

stały w oczekiwaniu długimi szeregami. On wchodził między jęczącą ciżbę, pochylał

się nad leżącymi, dotykał zaropiałych ran, zamarłych oczu. Wbrew zakazom

pojawiali się w tłumie trędowaci, a On kładł na nich ręce. Wybuchały okrzyki

zachwytu, gdy kaleka odrzucał kule i wyskakiwał w radosnym tańcu, gdy bełkoczący

niemowa zaczynał wymawiać zrozumiałe słowa, gdy niewidomy krzyczał: “Widzę”.

Potem siadał na kamieniu lub na podsuniętym stołku i zaczynał nauczać.

Słuchano Go w nabożnym milczeniu. Czasami tylko westchnienia przelatywały nad

tłumem niby tchnienie wiatru. Mógł mówić długo - ludzie nie czuli się nigdy

zmęczeni słuchaniem. Magdalena słyszała Go nauczającego i codziennie odnajdywała

w Jego słowach rzeczy nieznane i nowe. Jej miłość nie przestawała rosnąć, a rosnąc

poszerzała krąg wiedzy. Poznawała coraz lepiej naukę Nauczyciela, a jednocześnie

uświadamiała sobie, że jest to morze bez kresu: im dalej się na nie wpływało, tym

było bardziej nieogarnione. Tonęło się w nim - i nie mogło utonąć. Pochłaniało

człowieka, a równocześnie nadawało życiu sens.

Dzień się kończył, ale ludzie nie pozwalali odejść Nauczycielowi. Prawie siłą

uczniowie wyrywali Go z tłumu, odprowadzali w jakiś zaciszny kąt, aby mógł

odpocząć i posilić się tym, co dla Niego przygotowały kobiety. Ale i tu spokoju nie

było. Do Nauczyciela przepychały się matki, prowadząc swoje dzieci. Ledwo usiadł,

otaczały Go niby stado ćwierkających wróbli. Czepiały się Jego rąk, nóg, rękawów

Jego kuttony, wspinały się na Jego kolana, gładziły Go po policzkach. Śmiał się i

pozwalał im na wszystko. Uczniowie byli tym oburzeni. Krzyczeli na dzieci, aby szły

sobie precz. Nie pozwalał na to. Mówił: “Nie odpędzajcie ich, pozwólcie im być ze

Mną. One są Moim najlepszym wypoczynkiem. Gdyby wszyscy byli jak dzieci, świat

wyglądałby inaczej, niż wygląda. Nie byłby grząskim bagnem, które wchłania

każdego, który się nie strzeże...”

Podobnie jak Miriam, Magdalena patrzyła z daleka na rozmowy Nauczyciela

background image

z dziećmi. Jakże zazdrościła matkom, które mogły przyprowadzić swoje do

Nauczyciela. I ona mogła mieć dziecko... Ale to była słuszna kara. Nie chciała na nią

narzekać. Coraz częściej stawała przed nią myśl, że dawanie jest najlepszym gestem

miłości. I że możemy nawet dawać to, co nas samych boli...

Zapadała noc. Czasami pod dachem, ale najczęściej na dworze, wprost na

ziemi, wokoło ogniska, układano się do snu. Nauczyciel kładł się zawsze nieco z

boku. Czasami budziła się w nocy i wtedy często zdarzało się, że nie widziała Go.

Zauważyła, że wstaje i odchodzi na pobliskie wzgórze. Kiedyś wstała i cicho poszła

za Nim. Noc była jasna, bo księżyc, już bardzo bliski pełni, zlewał z góry potoki

srebrnego blasku. Podczołgała się do wzgórka, na którym klęczał. Usłyszała, jak się

modlił: “Ojcze, zbliża się czas męki i chwały. Dobiegło końca dzieło, któreś Mi

zlecił. Moje ludzkie serce lęka się - ale Ty wiesz, że to, co MI kazałeś przekazać -

przekażę. Będą wiedzieli, jaki jesteś...”

Nie pojmowała tych słów, ale czuła, że zawierają coś niezwykle ważnego,

coś, co przerasta ją, a także chyba Jego uczniów. Odczołgała się pośpiesznie.

Pamiętała tajemnice, które - pod wielu zaklęciami - przekazywał jej niegdyś Melito.

Były to zaklęcia i przywoływania kogoś, który miał dać proszącemu potęgę, wiedzę i

chwałę. Ale tajemnica, której podsłuchała, była inna. Nie była przeznaczona

wyłącznie dla wybranych szczęśliwców, którzy znali zaklęcia. Miała służyć

wszystkim, wszystkim, którzy chcieli ją przyjąć. Jeśli była tajemnicą, to tylko

dlatego, że stanowiła blask, do którego trzeba było przystosować oczy...

Pewnego dnia wędrującą gromadę dogonił mały Ruben, chłopak z sąsiedniego

domu w Betanii, którego Marta często wysyłała z różnymi poleceniami. “Twoja

siostra powiedziała - rzekł Magdalenie - żebyś zaraz wróciła do domu. Twój brat

ciężko zachorował. Nie może chodzić. Marta kazała ci rzec, że potrzebuje ciebie.”

Podeszła do Nauczyciela i powiedziała mu, jaką wiadomość przyniósł

chłopiec. W zamyśleniu kiwał głową.

- Trzeba, abyś wróciła - rzekł po chwili namysłu. - Gdy Łazarz jest taki chory,

Marta nie powinna być sama. A gdyby choroba jeszcze się wzmogła, zawiadomcie

mnie o tym.

Posłusznie spełniła Jego wolę.

Stan Łazarza był rzeczywiście ciężki. Leżał i trzeba go było nieustannie

doglądać. Kaszel rozdzierał mu piersi. Brakowało mu oddechu, aż cały siniał.

Wezwani lekarze nie byli ze sobą zgodni: jedni lekceważyli chorobę i twierdzili, że

background image

kaszel i duszności przejdą, gdy zapanuje czas skwarów letnich, drudzy robili poważne

miny i przebąkiwali, że medycyna nic już choremu nie pomoże i jedynym ratunkiem

może być złożenie ofiary w świątyni. Marta była zatroskana, ale wciąż

powstrzymywała się przed wysłaniem gońca do Nauczyciela.

Łazarz miał wielu przyjaciół i ci odwiedzali go w chorobie. Prawie codziennie

ktoś nowy pojawiał się w ich domu. Przychodzili znajomi faryzeusze i doktorzy, a

nawet niektórzy członkowie Sanhedrynu. Podczas pogawędki opowiadali Łazarzowi

plotki, jakie krążyły po Jerozolimie. Słyszała, jak mówili:

- Źle, Łazarzu z tym twoim Przyjacielem Galilejczykiem. Bardzo są na Niego

zawzięci nasi chaberim. Ale bo też niepotrzebnie ich rozdrażnił i tym, co robił, i tym,

co mówił. Wszyscy powtarzają słowa, jakie wypowiedział, gdy Mu donieśli, że

wypędzono z synagogi człowieka, który był jakoby niewidomy, a On jemu przywrócił

wzrok... Wiesz, co powiedział? Rzekł: “Przyszedłem na świat, aby ci, co nie widzą -

mogli widzieć, a ci, którzy widzą - utracili wzrok...” Mówiąc to patrzył znacząco na

naszych chaberim. Któryś z nich spytał Go: “Czy to o nas mówisz, że jesteśmy

ślepi?” A On odpowiedział: “Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście winy. Ale

wy się pysznicie, że potraficie wszystko dojrzeć, więc ponosicie winę”. Po co takie

słowa? On obraził nimi nas wszystkich. Pewno, że lepiej widzimy niż amhaarece,

którymi się otoczył. On nie szanuje nikogo. Nie ceni wiedzy. Miał powiedzieć:

“Słuchajcie tego, co mówią, ale ich nie naśladujcie”. To kogo ma naśladować

pospólstwo, jak nie świątobliwych chaberim? Ostrzeż Go, Łazarzu, jeśli nie chcesz,

aby Mu się stała jakaś krzywda. Chaberim z wielkiej rady wysłali ludzi, aby chodzili

za Nim krok w krok i zapisywali każde Jego słowo. On mówi rzeczy szalone. Tak

mówić nie wolno! Co znaczą słowa, że jest starszy niż praojciec Abraham? Co On

chciał przez te słowa powiedzieć? Poradź Mu, aby do Jerozolimy nie przychodził.

Niech idzie sobie precz! Niech wraca do siebie, do Galilei!

- Przecież Mu chyba nic nie zrobią? - pytał Łazarz.

Kręcili głowami i unikali jego wzroku. Powtarzali:

- Nie... Oczywiście, że nie... Ale lepiej niech tu nie przychodzi... Poślij do

Niego, niech nie wraca...

Łazarz opadł uspokojony na posłanie. Ale ona była pewna, wsłuchując się w

ich pochrząkiwania i pomruki, że Nauczycielowi grozi naprawdę niebezpieczeństwo.

Była przerażona. Ogarnięta podobną do pożaru miłością, zachwycona oglądanymi

przez siebie cudami zapomniała o lękach, jakie budziły w niej wieści o zawziętości

background image

faryzeuszy. Widziała, jak tłumy podziwiały i czciły Nauczyciela. Ufała, że nie dałyby

Mu zrobić krzywdy. Na tamtego proroka także nikt nie śmiał podnieść ręki, póki był

w Judei, chociaż i on wytykał faryzeuszom ich fałsze. Nawet tetrarcha, aby go

uwięzić, musiał sięgnąć do podstępu. Mogli rzucać groźby, mogli próbować schwytać

Go w pułapkę słowną, ale nie sądziła, aby ośmielili się podnieść na Niego ręce.

A przecież słyszane teraz słowa brzmiały taką zawziętością, że obudziły w

niej lęk.

background image

6

Tymczasem stan Łazarza jeszcze się bardziej pogorszył. Utracił zdolność

mówienia, nie mógł jeść, duszności chwytały go teraz po kilka razy na dzień.

Przerażona Marta powiedziała do Magdaleny:

- Będziemy chyba musiały zawiadomić Nauczyciela. Wszak sam ci

powiedział, aby Go zawiadomić...

- Powiedział, to prawda. Ale... Czy nie obawiasz się, że jeśli pojawi się w

Jerozolimie, faryzeusze zrobią Mu coś złego?

- Boję się. Dlatego odwlekam wysłanie chłopca. Lecz, co będzie, jeśli Łazarz

umrze? Nauczyciel potrafi uzdrawiać. Tylu uzdrowił obcych. Dlaczego nie uzdrowił

Łazarza, którego nazywa przyjacielem? Czasami jest dziwny...

Musiała w duchu przyznać, że Marta miała rację: tylu uzdrowił z

najrozmaitszych chorób. Nawet widziała, jak oczyszczał ludzi z trądu. Wiedział

przecież, że Łazarz choruje. A jednak nie wypowiedział nad nim uzdrawiającego

słowa.

- Jeśli tu przyjdzie, uzdrowi go, jestem tego pewna - podjęła Marta.

- Słyszałam, co mówili faryzeusze. Wiem, że są pełni nienawiści. Ale lękają

się ludzi. Gardzą pospólstwem, jednak zabiegają o jego względy. Zbliża się czas

świąt. Już ściągają do miasta pierwsi pielgrzymi. Przybędzie lada dzień namiestnik z

wojskiem. Rzymianie będą pilnowali spokoju. Myślę, że w takim czasie nie

ośmielono by się napaść na Nauczyciela...

- Boję się jednak, Marto.

- I ja się boję...

- Pamiętasz, że chcieli mnie zabić, chociaż pilnowali mnie żołnierze rzymscy.

- Jesteś zwykłą dziewczyną, o którą by się nikt nie upomniał. Za

Nauczycielem stoi cały Izrael.

- Zabito proroka Jana...

- Kazał go zabić Herod Antypas. I on nie ośmieliłby się tego zrobić, gdyby

przedtem nie trzymał Jana więcej niż przez rok w więzieniu. W tym czasie chodził już

po Galilei Nauczyciel i ludzie zapomnieli o Janie...

- O Nauczycielu nikt nie zapomni! Nigdy!

- I ja tak myślę. Jest wielki i święty. Mówię ci: nie ośmielą się podnieść na

Niego ręki. Poza tym Rzymianie, chociaż na nich narzekamy, pilnują porządku. A

background image

Łazarz jest coraz słabszy. Musimy go ratować!

- Musimy - zgodziła się z słowami siostry. To, co mówiła Marta, wydawało

się przekonywające.

Tego jeszcze dnia wysłali małego Rubena, aby odszukał Nauczyciela i

przekazał Mu wiadomość o ciężkim stanie Łazarza. Chłopca nie było przez kilka dni.

Kiedy się wreszcie zjawił, Łazarz był w agonii. Nie poznawał sióstr. Dusił się.

- Dlaczego Nauczyciel nie przyszedł? - pytały Rubena. - Czy powiedziałeś

Mu, że Łazarz jest tak ciężko chory i może umrzeć?

- Powiedziałem.

- A On, co ci odpowiedział?

- Że przyjdzie, ale nie zaraz.

- Jak to nie zaraz? Przecież potem może być za późno. Pewnie nie

powiedziałeś, jak ciężko Łazarz jest chory?

- Mówiłem. Wszystko to powiedziałem.

- I powiedziałeś, że w każdej chwili może umrzeć!?

- Powiedziałem. Ale On ciągle mówił, że przyjdzie później.

- Biegnij! Poszukaj Go jeszcze raz. Powiedz, że z Łazarzem jest bardzo źle.

Z Łazarzem było rzeczywiście bardzo źle. Duszność chwytała go tak wielka,

że po każdym jej ataku leżał jakiś czas zesztywniały jakby już nieżywy.

Znajomi przestali chorego odwiedzać. Zresztą Łazarz nikogo nie poznawał,

Marta i Magdalena czuwały nad bratem dniami i nocami.

Którejś nocy, gdy przy posłaniu była Magdalena, zobaczyła w blasku

palącego się kaganka otwarte oczy Łazarza. Wydało jej się, że odzyskał przytomność

i poznaje ją. Pochyliła się nad chorym:

- To ja jestem, Łazarzu. Czy słyszysz mnie?

Dał potwierdzający znak ruchem głowy.

- Czy może czegoś ci potrzeba? Może napiłbyś się. Chcesz, to podam ci wino

z wodą...

Potrząsnął głową. Cichym szeptem zapytał:

- Czy Jego... nie ma...?

- Jeszcze nie. Ale On już idzie. Lada godzina przyjdzie.

- Nie... - szeptał - nie... Nie przyjdzie... On...

- Ależ przyjdzie. Bardzo ciebie kocha. Przyjdzie i uzdrowi cię.

Znowu potrząsnął głową.

background image

- On powiedział... spotkamy się... Teraz wiem...

Ciężkie rzężenie przerwało dalsze słowa. Magdalena nie wiedziała, jak ma

umierającego pocieszyć. Jeśli On nie przyjdzie - myślała - i nie uzdrowi Łazarza,

Łazarz umrze zawiedziony. Na chwilę troska o brata stała się w niej większa niż

niepokój o Nauczyciela. Marta umiała sprawami bliskimi przesłonić dalsze. Ona tego

nie potrafiła. Ale w jej sercu pojawiła się gorycz. Nie wobec Nauczyciela, ale wobec

niemożności zrozumienia. Może byłoby lepiej - myślała gorączkowo - pobiec samej,

odnaleźć Nauczyciela, powiedzieć Mu, że to nie ona, ale to Łazarz pragnie Jego

obecności. Kiedyś, podobno w Galilei, gdy setnik rzymski prosił Go o zdrowie dla

swego służącego, On powiedział: “Wracaj do domu, twój służący żyje...” Nie musiał

iść do domu tamtego. Wystarczyło jedno słowo...

- Magdaleno... - doszedł ją cichy szept.

Pochyliła się znów nad bratem.

- Czego chcesz, Łazarzu?

- Jak to dobrze... że wróciłaś... że On przebaczył...

- Nigdy Mu się za to dość nie wywdzięczę.

- Będziesz... musiała... mówić...

- Mówiłam rzeczy grzeszne. Chcę milczeć i słuchać.

- Będziesz mówić... właśnie ty...

- Dlaczego? Dlaczego ja?

Nic więcej nie powiedział. Złapał go atak ogromnej duszności. Był siny,

sztywny. Pobiegła zawołać Martę, która drzemała w sąsiedniej izbie. Obie pochyliły

się nad braem. Siność na jego twarzy ustępowała bladości. Jeszcze raz usiłował

złapać powietrze. Potem zwinął się jakby czymś uderzony. Zastygał w bezruchu z

dłońmi przyciśniętymi gestem obronnym do piersi.

background image

7

Był już piąty dzień od dnia śmierci Łazarza, gdy przybiegli z krzykiem

chłopcy, bawiący się na drodze, z wiadomością, że nadchodzi Nauczyciel.

Dom pełen był ludzi, którzy ściągali tłumnie od paru dni, by złożyć

przepisany pokłon rodzinie zmarłego i wziąć udział w uczcie żałobnej. Odmawiano

wspólnie modlitwy i wychwalano cnoty nieboszczyka. Obie siostry przez trzy dni

zachowywały ciężką żałobę: bose, ubrane w starą odzież, poszarpaną na piersiach, z

głowami posypanymi popiołem siedziały na ziemi bez słowa, kołysząc się i ciężko

wzdychając. Domem i ucztą musiały się zająć inne kobiety, sąsiadki i krewne.

Sprowadziły płaczki, które zawodziły przeraźliwie i napełniały dom krzykiem.

Czwartego dnia żałoba przybrała spokojniejszy wygląd. Marta i Magdalena

były teraz ubrane zwyczajnie i przejęły obowiązki gospodyń. Płaczki opuściły dom,

otrzymawszy należną zapłatę. Przychodzili goście, jedli “chleb płaczących”, pili wino

- pilnując jednak miary, gdyż przepisy Sanhedrynu surowo zabraniały pijaństwa w

domu zmarłego. Wciąż i wciąż mówili o Łazarzu, nie przestawali go wychwalać i

wspominać. Tak miało być do trzydziestego dnia, w którym to dniu kończyła się

żałoba.

W słowach żałobników wciąż powracała sprawa niezjawienia się w porę

Nauczyciela. Dlaczego On, który znał Łazarza, gdy jeszcze obaj byli chłopcami, i tyle

mu okazywał przyjaźni, nie przyszedł na czas, by ukazać na nim swą niezwykłą

sztukę uzdrawiania?

Wieść o nadejściu Nauczyciela poderwała Martę. Wstała prędko z ławy i

wybiegła z domu daleko na drogę. Magdalena nie ruszyła się z miejsca, choć serce

zaczęło jej gwałtownie łomotać. Ogarnął ją nagle jakiś niezrozumiały lęk. Nie mogła

zapomnieć, że przy łożu brata nie potrafiła sobie wytłumaczyć spóźnienia się

Nauczyciela. Czuła to jak winę, która nie pozwala jej spojrzeć Mu w twarz. Także

powróciły obawy o Jego bezpieczeństwo. I chciała Go widzieć - i pragnęła wiedzieć,

że jest daleko, bezpieczny.

Głosy przybyłych słychać już było przed domem. Nauczyciel zatrzymał się i

rozmawiał z Martą. Nie wchodził do domu. Po chwili wbiegła Marta. Zawołała:

- Idź do Niego! Woła cię.

Pobiegła, ile sił w nogach. Zebrani w domu goście pośpieszyli za nią. Ale

Magdalena pierwsza dobiegła stojącego na drodze Nauczyciela i przypadła do Jego

background image

stóp.

- O, Panie - zawołała - gdybyś był przyszedł wcześniej, nasz brat nie byłby

zmarł.

Wybuchnęła płaczem. Nauczyciel, który wydawał się wzruszony, zapłakał

także. Wielkie łzy spływały po Jego policzkach. W tłumie, który rósł wokoło, słychać

było powtarzające się głosy:

- Dlaczego nie przyszedł wcześniej? Taki wielki cudotwórca! Mógł

przywrócić wzrok człowiekowi, który się urodził niewidomy - a Łazarza nie mógł był

uleczyć? Dlaczego tego nie zrobił? Płacze, więc musiał go bardzo kochać...

- Gdzie leży? - zapytał Nauczyciel.

Magdalena podniosła się z klęczek. Wróciła Marta. Stały teraz obie przed

Nauczycielem.

- Chodź, Rabbi, pokażemy Ci.

Do skały, pod którą w grocie złożono ciało Łazarza, prowadziła wąska

ścieżka. Kamień zawalający wejście był pomalowany na biało, jak tego wymagały

przepisy. Ale Nauczyciel nie zważał na to. Śmiało położył na kamieniu dłoń. Rzekł:

- Odwalcie go.

Marta, zawsze myśląca o wszystkim, sprzeciwiła się.

- Nie można tego zrobić, Panie. Ciało leży od czterech dni w grobie. Już

cuchnie.

Odpowiedział: - Czy wam nie powiedziałem, że jeśli uwierzycie, ujrzycie

chwałę Najwyższego?

Ustępując, Marta skinęła na stojących mężczyzn. Kiliku podeszło i odtoczyło

kamień. Wnętrze otworzyło się ciemne, niby otwarte w krzyku usta. W tłumie

powstał lękliwy szmer, a potem zapadła głucha cisza. Z grobu powiało wonią

rozkładu. A jednak Nauczyciel nie kazał na nowo zatoczyć kamienia. Stał przed

otwartym grobem z podniesioną głową. Jego wargi poruszały się - musiał się modlić.

Wstrętny słodki zapach zaczął się rozwiewać. Już nie buchał z wnętrza grobu.

Nagle Nauczyciel krzyknął:

- Łazarzu, wyjdź z grobu!

Cisza stała się jeszcze bardziej przejmująca. A potem nagle wybuchnął

straszny krzyk. Tłum cofnął się, niektórzy zerwali się do ucieczki. W otworze groty

ukazała się biała, oplątana całunem i opaskami postać.

- Rozwiążcie go, aby mógł chodzić - powiedział.

background image

Nikt nie śmiał podejść do wywołanego z grobu. Pierwsza zbliżyła się Marta.

Dopiero gdy ona zerwała z głowy skrywającą twarz chustę i wszyscy zobaczyli żywą,

nie zmienioną twarz Łazarza i otwarte szeroko oczy, rzucono się, aby jej pomagać.

Zrywano z ciała opaski. Gdy uwolniono nogi, Łazarz podszedł do Nauczyciela.

Ukląkł przed Nim. Jezus objął go i przycisnął do piersi. Teraz krzyk przerażenia

zamienił się w stokroć głośniejszy krzyk podziwu. Wszyscy cisnęli się do

Nauczyciela, wołali aż do zachrypnięcia na Jego cześć.

Jezus pozostał w Betanii tylko przez następny dzień.

Od rana przybiegali z miasta ludzie, przynosząc wieści o tym, co się tam

działo i mówiło. Nowina o wskrzeszeniu Łazarza dotarła do Jerozolimy przed

wieczorem i wywołała niezwykłe zamieszanie. Ludzie, którzy widzieli cud na własne

oczy, opowiadali o nim na dziedzińcu świątyni i na ulicach. Przed nocą wiedzieli o

tym, co się wydarzyło w Betanii, wszyscy. Wznoszono okrzyki na cześć Nauczyciela.

Arcykapłan zwołał jeszcze o zmierzchu posiedzenie Sanhedrynu. Trwało

długo i jak mówili ci, którzy brali w nim udział, było bardzo burzliwe. Po skończeniu

obrad gromada młodych faryzeuszy wyszła na miasto i zaczęła rozpowiadać, że

Prorok z Galilei dokonał w Betanii wielkiego oszustwa, gdyż Łazarz wcale nie umarł,

tylko ukrywał się w grobie, aby udać wskrzeszenie. Oburzony takim szalbierstwem

arcykapłan zwrócił się do Najwyższego z zapytaniem, co powinno się uczynić

Człowiekowi, który podobnymi oszustwami mami ludzi. Losując tajemnicze

kamienie urim i tumim Kajfasz otrzymał odpowiedź, że winny oszustwa powinien

ponieść śmierć. Wobec tego Sanhedryn wydał polecenie, aby każdy, kto wie o

miejscu, gdzie przebywa Jezus, doniósł o tym, za co czeka go nagroda.

Opowiadania tych, którzy widzieli wskrzeszenie, ścierały się z informacjami

przekazywanymi przez faryzeuszy. Ludzie byli podzieleni. Jedni wierzyli jednym

wieściom, inni drugim. Potem ci, którzy przyszli do Betanii, zaczęli cichnąć, gdyż

faryzeusze grozili im, że zostaną ukarani za głoszenie fałszywych wiadomości. Rano

nikt nie śmiał w mieście powiedzieć głośno o cudzie.

Gdy nowiny napływały jedna po drugiej, Nauczyciel siedział milczący przy

stole obok Łazarza. Serdecznym gestem trzymał jego dłoń w Swojej dłoni.

Magdalena przysiadła u Jego stóp. Cała dygotała słuchając opowiadań

przybywających. Oszałamiająca radość, jakiej doświadczyła na widok cudu, radość,

która nie pozwoliła jej zmrużyć oka w nocy, przemieniła się w równie oszałamiający

lęk. Wobec zagrożenia Nauczyciela była po prostu nieprzytomna. Szaleńcze pomysły

background image

przebiegały jej przez głowę. Marta przyjmowała wieści spokojniej. Powiedziała do

Magdaleny: “Skoro Nauczyciel zdolny jest nawet wskrzeszać - kto Mu może

zagrozić?”

Odezwał się Łazarz:

- Musisz, Panie, odejść. Oni wiedzą, że tu jesteś.

Spokojnie odpowiedział:

Dzień ma dwanaście godzin i nic stać się nie może, póki nie przyjdzie nasza

godzina. Ale masz rację. Odejdę. Jeszcze Mój czas nie przyszedł.

- A co powinien uczynić Łazarz? - zapytała Marta. - Oni mówią, że i na niego

zapadł wyrok.

- Łazarz i wy obie zostańcie - rzekł. - Teraz nikt na was nie podniesie ręki.

Sieć jest założona na wielkiego zwierza. Potem...

Zatrzymał się. Końcami palców dotknął czoła Magdaleny. Wydać się mogło,

że urwał ze względu na nią. Powtórzył:

- Teraz zostańcie. Ja udam się do Efraim. Obiecałem tamtejszym ludziom, że

do nich przyjdę.

I tak, jak powiedział, około szóstej wyruszył z uczniami. Magdalena

odprowadziła ich aŻ do sąsiedniej wioski.

Poznała już dobrze uczniów Nauczyciela. Pierwszym wśród nich był Szymon,

którego Nauczyciel przezwał Piotrem. Był to wielki i tęgi rybak galilejski o

porywczej naturze i dudniącym głosie. Był dawniej zwierzchnikiem rybackiej grupy

znad jeziora Genezaret. Wysuwał się zawsze na czoło uczniów i ciągle powtarzał o

tym, jak bardzo jest wierny Nauczycielowi. Lubił innymi kierować i narzucać im

swoje zwierzchnictwo. Brat Szymona, Andrzej, był także rybakiem. Dwaj inni, Jakub

i Jan, byli również braćmi i rybakami. Nauczyciel nazwał ich Synami Gromu. Jan był

najmłodszym z uczniów Nauczyciela, właściwie dopiero chłopcem, ciężka praca

rybaka nie zniszczyła jeszcze jego dłoni, a wiatr znad jeziora nie pokrył twarzy setką

bruzd. Buchał od niego młodzieńczy entuzjazm. Kochał gorąco Nauczyciela i każdym

słowem i gestem okazywał Mu swoją miłość. On i Magdalena byli w tym gronie tak

samo młodzi i równie kochający. Ale Jan nie zaznał jeszcze żadnych doświadczeń

życiowych: był jak czysta nie dotknięta rylcem karta. Jej doświadczenia - jakże

obfite, mimo wczesnych lat - zostały starte dotknięciem dłoni Nauczyciela.

Filip, Tomasz i Bartłomiej byli rzemieślnikami i pochodzili z różnych

miasteczek galilejskich. Mateusz, dawny poborca podatkowy, brał myto od

background image

wchodzących do miasta - i z tego powodu był znienawidzony przez miejscową

ludność. Ale w kole uczniów Nauczyciela nikt nie wypominał mu tego zajęcia, które

spełniał uczciwie, pobierając tylko to, co miał polecone pobierać. Bracia Jakub i

Juda-Tadeusz pochodzili z Nazaretu i byli synami siostry Miriam. Inny Szymon

wywodził się spośród sikkarystów, porzucił towarzyszy przekonawszy się, że banda

zajmuje się rabunkiem i mordami, za które jej płacono, a nie walką o wolność.

Ostatnim z grona uczniów był Juda z Kartiothu - dawniej kupiec zajmujący się

handlem pachnidłami. Był wśród uczniów najzręczniejszy i najsprytniejszy. Trzymał

w ręku pieniądze, które ludzie ofiarowywali Nauczycielowi i z nich zakupywał

żywność dla całej gromadki. Był mały, czarny, krzykliwy. Podobno miał żonę, która

od niego uciekła. Gdy inni uczniowie, wsłuchani w nauki Nauczyciela, trzymali oczy

spuszczone wobec napotykanych kobiet, jeden Juda wodził za nimi chciwymi oczami.

Raz po raz odkrywała wlepiony w siebie jego łakomy wzrok. Próbował z nią

rozmawiać. Przynosił i ofiarowywał jej pachnidła. Odpychała je ze wstrętem.

Świadoma była tego, co oznaczają te dary, zwłaszcza, że, jak podejrzewała, kupował

je z zawierzonych sobie pieniędzy. Odwracała się od niego gniewnie. Zresztą samym

wyglądem budził w niej obrzydzenie. Nie przypominał żadnego z mężczyzn, którzy

przeszli przez jej życie. Zresztą miłość do Nauczyciela uwolniła ją od wszystkich

zainteresowań. Jemu i tylko Jemu pragnęła służyć.

- Wrócę do was niedługo - powiedział Nauczyciel, gdy w końcu pożegnała się

i została na drodze. Przechodzący uczniowie żegnali ją potrząsaniem rąk w

powietrzu. Ostatni szedł Juda kupczyk. Powiedział:

- Czekaj na mnie. Przyniosę ci coś pięknego i cennego.

Uśmiechnął się przy tym obleśnie. Potrząsnęła gniewnie głową na znak, że nic

nie chce, żadnych prezentów. Ale gdy obejrzał się, uśmiechnęła się także. Pamiętała,

co Nauczyciel powiedział jej kiedyś: “Żal mi Judy. To biedak. Jest jak człowiek,

który połknął węża, a ten wąż rośnie w nim i pożera go. Trzeba mu okazywać wiele

dobroci...”

Odchodząca gromadka zniknęła w oddali. Magdalena wolno wracała do

domu. Minął ją powóz jadący w przeciwną stronę, eskortowany przez kilku żołnierzy.

Zeszła tamtym z drogi. Poprzez chmurę pyłu, jaka się podniosła, zobaczyła w

powozie znajomą postać. To była Klaudia. Siedziała sztywno, wyprostowana z twarzą

okręconą szalem. Wśród kurzu nie mogła zobaczyć ani poznać Magdaleny.

Przez chwilę miała ochotę zawołać, ale powstrzymała się. Zanim zostałaby

background image

poznana, mogła oberwać batem od któregoś z żołnierzy. Kiedy jednak powóz

potoczył się dalej, przyszło jej do głowy, że któregoś dnia powinna pójść zobaczyć

się z Klaudią. Pamiętała ich rozmowy, jej serdeczność, jej zainteresowanie religią

żydowską. Może powinna jej powiedzieć o Nauczycielu i Jego naukach? Może

mogłaby uprosić Klaudię, aby poprzez męża zapewniła bezpieczeństwo

Nauczycielowi?

W domu na ganku siedział zamyślony Łazarz. Zwykle tak teraz spędzał czas.

Nie studiował ksiąg, nie prowadził rozmów. Zresztą goście nie przychodzili ostatnio

do ich domu.

- Podejdź - rzekł. - Coś ci chcę powiedzieć.

- Słucham cię, bracie.

- Gdy ty odprowadziłaś Nauczyciela, byli tu wysłannicy Sanhedrynu.

Faryzeusz i lewita. Dawna nieprzyjaźń naszych chaberim i saduceuszy zniknęła.

Wypytywali groźnie. Twierdzili, że Sanhedryn jest przekonany, iż udawałem tylko

śmierć, aby potem w zmowie z Nauczycielem wyjść z grobu.

- To przecież nieprawda. Byłeś umarły, twoje ciało wydzielało już trupią woń.

Składałam cię do grobu razem z Martą.

- Oni nie zgodzą się z tym nigdy. Gdyby uznali cud - musieliby uznać

Nauczyciela. Wolą każdy Jego czyn nazwać szalbierstwem lub szatańskimi

sztuczkami. Ale o wskrzeszeniu nie mogą powiedzieć, że to dzieło szatańskie.

- I na tym się skończyło?

- Nie. Zapowiedzieli, że ani mnie, ani wam nie wolno pisnąć słowa o cudzie.

Że mamy siedzieć cicho, nikomu nic nie opowiadać.

- Tylu ludzi cud widziało.

- Powiedzieli, że i inni zostaną ostrzeżeni. A kto będzie nieposłuszny, ten

zobaczy... Nie cofną się przed niczym. Pamiętaj, że oni swoje rachunki załatwiają

przez sikkarystów.

Ośmieliliby się?

- Och, na pewno. To dla nich sprawa życia lub śmierci. Ja się śmierci nie boję.

Wiem, czym jest. Ale lękam się o Martę i o ciebie. Oni wspomnieli o tobie.

Szczególnie mocno i kilka razy. Jest coś, co sprawia, że są tobie wrodzy.

- I ja śmierci nie boję się, odkąd Nauczyciel powiedział, aby się nie bać tych,

którzy tylko ciało zabić mogą...

- Nauczyciel powiedział także, że teraz nic nam nie zrobią. Ale nie wiem,

background image

kiedy skończy się to “teraz”. Dlatego cię ostrzegam. On nie każe lękać się śmierci, ale

nie pozwala przywoływać jej przed czasem.

Zapadło milczenie. Po dłuższej chwili zapytała:

- Łazarzu, powiedz: jak tam jest?

Uśmiechnął się lekko.

- Niełatwo to powiedzieć. Ale tego, co jest “tam”, nie powinniśmy się bać. Bo,

widzisz, On tam jest także...

background image

8

Zbliżało się święto Paschy. Do Jerozolimy napływały coraz większe tłumy

pielgrzymów. Miasto nie mogło ich pomieścić, więc przybyli rozkładali się obozem

wokoło murów. Na ulicach i na dziedzińcu świątyni tłok był taki, że nie można się

było przecisnąć.

Dużą część placu opanowali kupcy, zastawiając swymi straganami schody

prowadzące na dziedziniec kobiet. Handlowano tu zwierzętami ofiarnymi, barankami

paschalnymi oraz wymieniano pieniądze na stare monety hasmonejskie, gdyż tylko w

nich przyjmowany był podatek świątynny. Pieniądze bywały poobrzynane, więc

przyjmujący je zmieniacze sprawdzali ich wagę. Obrót monetami hasmonejskimi

przynosił arcykapłanowi i całej rodzinie Betusa ogromny zysk, gdyż to oni trzymali tę

transakcję w swoich rękach.

Wokół straganów panowała wrzawa. Krzyki targujących się słychać było aż

na dziedzińcu mężczyzn. Barany beczały, ptactwo trzepotało się w ciasnych klatkach,

sprzedawcy przywoływali do swoich kramów klientów, zmieniacze rzucali monety na

kamienne płyty, aby po dźwięku poznać, czy nie są fałszywe, zgubione w ciżbie

dzieci płakały i wołały matek. Lamentowali i błagali o wsparcie żebracy, którzy

ściągnęli na święta setkami. Nie brakło sprzedawców obwarzanków, placków, fig, a

także, dla spragnionych, wody z miodem.

Nauczyciel przyszedł na święto nie skrycie, jak bywało dawniej, ale jawnie. O

świcie pojawił się w Betanii, zapowiedział, że wieczorem przyjdzie na noc i zaraz

wyruszył do miasta. W Betfage uczniowie przyprowadzili Mu młodego osła. Gdy go

dosiadł, otoczył Go ogromny tłum mieszkańców wsi okolicznych. Duża część tych

ludzi oglądała niedawno cud wskrzeszenia Łazarza. Z gałęźmi w rękach, z pieśnią na

ustach ciżba ruszyła pochodem za Nauczycielem. Z każdą chwilą liczba idących

rosła. Przyłączali się do pochodu przybyli na święta pielgrzymi. Wraz z rosnącą masą

ludzką rósł entuzjazm. Zrywano z ramion płaszcze i rozścielano przed nogami osła,

który, tak jakby zrozumiawszy swą rolę, stąpał coraz bardziej majestatycznie.

Pochód przekroczył Cedron, minął bramę i wbił się w ciasne zatłoczone

uliczki miejskie. Posuwając się, porywał ze sobą wszystkich. Ludzie musieli z nim iść

- chcieli tego czy nie chcieli. Większość zresztą szła pełna zapału. Zawołanie:

“Hosanna Temu, który wskrzesza zmarłych!”, rzucone przez Judę z Kariothu,

rozbrzmiewało z tysięcy ust.

background image

Takiego tłumu nie widziano jeszcze w Jerozolimie. Wydawać się mogło, że

ludzie rozsadzą mury, stratują każdego, kto by chciał im stanąć na drodze. Entuzjazm

rósł. Ramię w ramię szli Judejczycy, Galilejczycy, przybysze z diaspory bliskiej i

dalekiej. Prorok z Galilei porwał wszystkich.

Wielotysięczny tłum wlał się teraz na dziedziniec świątyni. Nie przestawano

wołać: “Niech żyje! Niech żyje Ten, który przywraca życie zmarłym! Chwała Synowi

Dawida! Hosanna, hosanna!”

Członkowie Sanhedrynu, kapłani, faryzeusze, doktorzy zamarli przerażeni.

Wiedzieli, że gdyby zrobili najmniejszy gest wrogości wobec Nauczyciela, tłum

rozdarłby ich na strzępy. Nawet wzmocniona ze względu na święta rzymska załoga w

forcie Antonia nie miałaby żadnych szans, gdyby walka wybuchła. Ten straszny

Człowiek nie tylko wskrzesił w niepojęty sposób zmarłego, a teraz, gdy postanowili

Go usunąć, odpowiedział na ich zamysły skierowaniem przeciwko nim całego

narodu.

Przed wejściem na dziedziniec Nauczyciel zsiadł z osła. Ciżba rozstępowała

się przed Nim, a On szedł w stronę świątyni. Zbliżywszy się do schodów, zatrzymał

się. Niby przegroda oddzielał Go od wejścia wał straganów, kramów, zagród dla

bydła, piramid klatek i stołów zmieniaczy. Na twarzy Nauczyciela pojawił się wyraz

gniewu. On - zawsze patrzący z dobrocią i współczuciem - w tej chwili wydawał się

groźny. Sięgnął do pierwszego z brzegu straganu, zerwał wiszący na nim pęk

sznurów. Uniósł go w górę, a potem zaczął zadawać nim uderzenia. Nie miotał się,

nie krzyczał. Zanurzył się w tłum handlarzy cichy i gniewny. Smagał ludzi,

przewracał stoły, rozbijał klatki. Był jak rolnik, który odkrywszy, że na jego polu

rozpanoszyły się chwasty, przystępuje do wytępienia szkodników. Parł przez środek

targowiska zostawiając za sobą zwalone stoliki, rozsypane monety, obalone stragany,

rozlatujące się ptactwo. Krzyk oburzenia zamarł na ustach handlujących. Za

Nauczycielem stał nieprzeliczony groźny tłum gotów ich stratować. Porywali swoje

towary i uciekali. Nie podniósł się ani jeden głos sprzeciwu. Ustąpiono

Nauczycielowi z drogi, otworzono szeroki dostęp do wejścia.

Zanim wszedł, zatrzymał się. Obejrzał. Rzucił na ziemię pęk sznurów,

którymi otwierał sobie drogę. Już nie było na Jego twarzy gniewu, tylko wielki,

bolesny żal. Zawołał w stronę kupców, którzy jeszcze nie zdążyli uciec:

- Odejdźcie stąd! Nie zamieniajcie Domu Mego Ojca w targowisko. To jest

miejsce modlitwy i spotkania.

background image

Magdalena nie oglądała tego, gdyż pozostawała w domu. Oczekiwała

zapowiedzianego przyjścia. Nauczyciel zjawił się dopiero o zmroku. Był zmęczony i

smutny. Inaczej uczniowie. Ci byli zachwyceni wszystkim, co się w ciągu dnia stało.

Opowiadali o tym krzykliwie, przechwalali się swoim udziałem. Nareszcie, nareszcie

- Nauczyciel, który pomagał ludziom i czynił dla nich cuda, lecz tak jakby skrycie,

tego dnia wystąpił otwarcie, z mocą. Rozproszył Swoich nieprzyjaciół, wszedł do

miasta na czele tłumów jak triumfator. Oglądali przerażone twarze faryzeuszy i ze

śmiechem opowiadali sobie wzajemnie o tym. Nareszcie przyszło to, na co od dawna

oczekiwali. I Kapłani, i faryzeusze, i Rzymianie będą musieli się ugiąć. Nadchodzi

wielkie zwycięstwo Izraela.

Gdy On siedział w milczeniu i zamyślony na boku, oni hałaśliwie perorowali.

Już każdy się widział w roli jednego z przywódców narodu. Dzielili między sobą

przyszłe honory i zaszczyty.

Kiedy szła przez mroczny korytarz, aby przynieść z kuchni przygotowane

potrawy, z kąta wysunął się Juda i próbował ją objąć. Odepchnęła go tak silnie, że aż

oparł się o mur.

- Dlaczego jesteś taka? - syknął. - Nie sprzeciwiałaś się innym. A ja stanę się

niedługo potężny. Jeśli będziesz mi uległa, ożenię się z tobą. Staniesz się panią.

Będziesz zawsze miała najlepsze pachnidła. I złoto. Słyszysz?

- Nie słucham ciebie! - odrzekła rozgniewana. Zapomniała o swoich

postanowieniach nieranienia tego małego, wiecznie czegoś spragnionego człowieka. -

Odejdź. Nie przyjęłabym ciebie za męża, choćbyś został królem!

Ochłonęła z gniewu dopiero, gdy przeszła do izby, w której wciąż milczący i

zamyślony siedział Nauczyciel. Cicho podeszła, usiadła na ziemi obok Jego stóp.

Jego przygnębienie sprawiało, że i ją ogarnął smutek. W sercu Magdaleny pojawił się

niepokój, czy i jej zachowanie nie przyczyniło się do żalu, jaki ciążył na sercu

Nauczyciela. Cicho zapytała:

- Czy gniewasz się, Panie? Może na mnie?

Nie odpowiedział od razu. Patrzył gdzieś w przestrzeń wciąż pogrążony w

myślach. Wreszcie rzekł:

- Dziś wszyscy poszli za Mną... Ale za niewiele dni będzie inaczej... Ci sami

ludzie... Ale tak trzeba... Wtedy będę bardzo potrzebował tych, którzy Mnie kochają...

Przycisnęła głowę do Jego kolan. Była dalej smutna. Nie pojęła Jego słów.

W dwa dni później przyszedł znowu wieczorem nie zapowiedziany. I tym

background image

razem był zmęczony. Smutek nie opuszczał teraz Jego twarzy. Siedział przy stole

obok Łazarza, ale nic nie mówił. uczniowie, jak zawsze, byli rozmowni. Opowiadali,

że spędzili cały dzień na dziedzińcu świątyni. Nieustannie podchodzili do

Nauczyciela rozmaici wysłańcy, czy to od faryzeuszy, czy od kapłanów, aby stawiać

Mu podstępne pytania. Odpowiadał tak, że każda Jego odpowiedź była dla pytających

klęską i poniżeniem. Nie ograniczył się do odpowiedzi na pytania. Atakował,

piętnował obłudę.

- Dzisiaj - opowiadał z młodzieńczym zapałem Jan - zjawili się osobiście

członkowie Rady Faryzejskiej. Znakomici doktorzy. Stanęli przed Nauczycielem i

zapytali Go surowo: Kto Ci dał prawo nauczać? Ale Nauczyciel wcale się tym nie

przejął, że stoją przed Nim najszanowniejsi z szanownych. Nikogo się nie lęka.

Powiedział spokojnie, jak mówi zawsze: “Odpowiem wam na to pytanie, jeśli wy

odpowiecie na Moje: Kto dał prawo nauczania Janowi?” Zebrali się w gromadę i

zaczęli się naradzać. Długo szeptali między sobą. Spoglądali na ludzi, którzy ich

otoczyli, i widać było, że boją się coś powiedzieć przeciwko Prorokowi. Pamiętali,

jak bardzo lud podziwiał Jana. W końcu zdecydowali się odpowiedzieć. I wiecie, co

powiedzieli? Że nie wiedzą! Ludzie zaczęli się śmiać. A Nauczyciel rzekł: “Skoro nie

chcecie Mi odpowiedzieć, to i Ja wam nie odpowiem”. Odeszli bez słowa nadęci i

rozgniewani. Słyszeli na pewno, że ludzie kpią z nich. A Nauczyciel opowiedział

haggadę o ojcu, który wysyłał swoich synów, by poszli dojrzeć winnicy. Jeden

powiedział: Idę, zaraz idę! Ale nie poszedł. Drugi natomiast sprzeciwił się ojcu. Nie

chciał iść. Wykrzykiwał: Nie pójdę! Nie będę się męczył! Ale kiedy zrozumiał, jak

bardzo zasmucił ojca odmową, poszedł i spełnił jego wolę. Skończywszy opowiadać

Nauczyciel zwrócił się w stronę, gdzie stała gromada ludzi nasłanych przez

faryzeuszy. Zapytał: Więca który z synów, wedle was, wypełnił wolę ojca?

Niechętnie przyznali: Ten drugi. Tak samo jest z wami - powiedział. Przedwieczny

przemówił do was poprzez Jana. Mimo to nie chcieliście go słuchać. Ale nierządnice i

poborcy poszli do niego i wypełnili pokutę, do której wzywał. Dlatego to one i oni

wejdą przed wami do Królestwa Bożego...

- Tak mówił Nauczyciel? - pytała. - Tak naprawdę powiedział?

- Właśnie tak - zapewnił gorąco. - Wyraźnie mówił: nierządnice i poborcy.

Wstała i odeszła do swojej izby.

A tymczasem Marta zaprosiła wszystkich do nakrytego stołu. Uczniowie

wzięli się z zapałem do jedzenia, ale po Nauczycielu widać było, że tylko się zmusza

background image

do wzięcia czegoś do ust, aby nie martwić Marty.

Wszyscy już jedli, gdy do izby wróciła Magdalena. Uklękła przy nogach

Nauczyciela, wyjęła z fałd kuttony duży flakon nardowego olejku, przełamała szyjkę,

wylała olejek najpierw na włosy Nauczyciela, a potem na Jego nogi. Wtarłszy olejek,

rozpięła i rozrzuciła swoje wspaniałe włosy i zaczęła nimi wycierać stopy.

Ten olejek zakupiła dziś rano, aby mieć na niego pieniądze sprzedała

kolczyki, otrzymane niegdyś od Lucjusza. Jedyną pamiątkę jaką miała po nim.

Silna woń rozeszła się po izbie. Uczniowie oderwali się od jedzenia. Bez

słowa patrzyli na klęczącą Magdalenę.

Odezwał się Juda:

- To “królewski” olejek. Bardzo drogi. Mogę wam powiedzieć, ile kosztuje

taki flakon. W Jerozolimie nie kupicie go taniej niż za trzysta denarów. - Złożył

palce, mały i wskazujący w kółko i gestykulując nimi, powtórzył. - Trzysta denarów.

Ani szeląga mniej. Wiecie, co to za pieniądz? Za dwieście można nakarmić całą

gromadę ludzi. Wylewać taki olejek to rozrzutność. To straszne marnotrawstwo.

Skoro ma tyle pieniędzy, lepiej by było, by dała je biedakom...

Nad stołem przeleciał szmer potakiwania. Słowa Judy oszołomiły jego

towarzyszy. Byli ludźmi skromnymi, pracowali ciężko, by zarobić na utrzymanie. Im

także wydawało się rzeczą niepojętą, aby można było taką sumę wydać na rzecz

niepotrzebną.

Magdalena podniosła głowę, spojrzała na uczniów, a potem ukryła twarz w

splotach rozpuszczonych włosów. Wśród milczenia, jakie powstało, słychać było jej

ciche szlochy.

Nauczyciel zwrócił się do uczniów:

- Patrzcie, jaki sprawiliście jej ból swoimi słowami. A przecież biedaków

zawsze macie obok siebie i zawsze będziecie ich mieli. Nigdy nie zabraknie wam

możności wspomożenia tych, którzy potrzebują.

Położył dłoń na głowie płaczącej. Podjął po małej chwili milczenia:

- Nie płacz. - Znowu mówił do uczniów. - Mnie nie zawsze będziecie mieli.

Przyjdzie czas, gdy złożycie Mnie do grobu... Jej serce powiedziało, co trzeba zrobić

już dziś na tę chwilę... Wierzcie Mi: na całym świecie opowiadana będzie Ewangelia,

którą przyniosłeem, i wtedy wszyscy będą pamiętali o jej uczynku...

background image

9

Marek, starszy brat Rubena, który służył często za gońca Marcie i Łazarzowi,

był synem wdowy Joanny. Joanna posiadała dom za murami obok pałaców Annasza i

Kajfasza. Był to dom obszerny, wynajmowany zwykle na wieczór paschalny

przybyłym do miasta pielgrzymom.

Tego dnia wczesnym rankiem Marek zjawił się w Betanii.

Powiedział do Magdaleny:

- Przybiegłem tutaj, aby ci powtórzyć, co powiedziała Miriam, Matka

Nauczyciela. Nauczyciel pragnie zjeść paschę w naszym domu i Miriam razem z

moją matką i swoją siostrą mają przygotować posiłek. Miriam prosi, abyś przyszła im

pomóc.

Natychmiast zaczęła szykować się do drogi. Wciąż żyła niepokojem, który

jeszcze się pogłębił od dnia, gdy Nauczyciel powiedział o składaniu Jego Ciała do

grobu. Sypiała mało, często budziła się ogarnięta niezrozumiałym przerażeniem.

Oznajmiła Marcie:

- Wzywa mnie Miriam, więc pójdę. Wybacz, że was opuszczam w ten święty

wieczór. Ale skoro jestem Jemu potrzebna...

- Idź, nie zwlekaj - zgodziła się Marta. - Gdy On i Ona ciebie potrzebują,

wszystko inne musi ustąpić. Postanowiłam sobie zresztą, że będę się opiekowała

Łazarzem i pozostanę temu wierna do końca. On nie mógłby żyć bez opieki. Ty idź.

Wyruszyła razem z Markiem. Był to miły chłopak, niewiele od niej młodszy.

Ciekawy z natury wielu rzeczy, umiał się wszędzie wkręcić, gdzie można było coś

ciekawego zobaczyć. Marzył o podróżach, zapewniał, że gdy dorośnie, zostanie

kupcem, który wędruje po świecie.

Opowiadał jej podczas drogi, że gdy rano szedł po wodę, spotkał go Jan i

Filip, których Nauczyciel wysłał, aby powiedzieli matce Marka, że chce zjeść paschę

w jej domu. Dom Joanny był obszerny. Leżał w pobliżu pałacu arcykapłana, mógł

być mimo to miejscem bezpiecznym, gdyż otaczały go gęsto krzewy. A poza tym

trudno byłoby uwierzyć szukającym Nauczyciela, że ukrywa się tuż obok domu

swego potężnego wroga. Jezus potrafił, jak dotąd, znikać skutecznie z oczu Swoich

prześladowców. Nikt nie odkrył, że jego najlepszym ukryciem jest jeden z ogrodów

na zboczu góry Oliwnej. Zresztą w czasie dni świątecznych, gdy miasto pełne jest

pielgrzymów, ludzie Sanhedrynu na pewno szukać Go nie będą. Wiedzą aż nadto

background image

dobrze, że ma za sobą niezliczone tłumy ludu. Natomiast po świętach powinien zaraz

odejść do Galilei. Tam będzie bezpieczny. Herod Go nie ruszy, gdyż przeklęty

Idumejczyk nadal pełen jest lęków po zamordowaniu Jana.

Tak trzepał prędko Marek, dummny z tego, że tyle wie. Był w ciągłym

kontakcie z uczniami, którzy nie kryli przed nim, gdzie przebywają i co robią. Gdy go

Magdalena spytała, co czynił Nauczyciel w ciągu ostatnich dwóch dni, z nowym

zapałem zaczął opowiadać. Któregoś wieczoru, gdy wychodzili ze świątyni, Jezus

zabrał uczniów na górę Oliwną. Marek poszedł także dzięki wstawiennictwu

Szymona, nazwanego Piotrem, który bardzo polubił chłopca i często go ze sobą

zabierał.

- Słońce zachodziło - mówił - a myśmy siedzieli na trawie i patrzyli, jak

nadciągający cień ogarnął świątynię. W miarę, jak słońce zapadało za wzgórza,

świątynia wydawała się coraz większa i potężniejsza. Milczeliśmy i tylko Filip,

lubiący się wszystkiemu dziwić, rzekł: “Patrzcie jaki ogrom. Chyba nikt nigdzie nie

zbudował czegoś równie wspaniałego. Jestem pewny, że nie ma świątyni, która by się

mogła równać z naszą. Będzie stała aż do końca świata!” A tymczasem wiesz, co

powiedział Nauczyciel: pokiwał głową i rzekł: “Już niedługo nie pozostanie z niej

kamień na kamieniu...” Pojmujesz, że wszyscy po tych słowach zaczęli się do Niego

cisnąć i pytać, jak się to może stać i kiedy? On jednak nie odpowiedział, wtedy

pytaliśmy Go, czy pojawią się przynajmniej jakieś znaki uprzedzające katastrofę.

Zaczął opowiadać, jakby snuł haggadę. Mówił rzeczy straszne. Drżałem, kiedy

słuchałem. Uczniowie także. Bo On mówił o wojnach, głodach, chorobach,

trzęsieniach ziemi. Powiedział także, że pojawią się ludzie, którzy będą udawali, że są

Nim, i będą głosili jakoby w Jego imieniu różne obietnice. Trzeba będzie czuwać, aby

im nie wierzyć. A ci, którzy zostaną Mu wierni, będą prześladowani. Postawią ich

przed sądami, skazywać ich będą na śmierć. Nawet bliscy będą zdradzali swoich i

będą składać przeciwko nim świadectwo. Brat zdradzi brata, syn ojca... Nikt by tego

nie wytrzymał, ale ze względu na tych, których wybrał, welki Addonai skróci czas

doświadczeń i wybawi nas od fałszywych mesjaszów. Złapała mnie taka drżączka,

kiedy tego słuchałem, że trząsłem się jak drzewo, gdy targa nim wicher nadlatujący

znad morza. Łzy mi płynęły z oczu. On to zobaczył. Przyciągnął mnie do siebie, objął

ramieniem, przytulił moją głowę do Swojej piersi. Rzekł, że nie powinienem się

lękać, bo gdy to wszystko dziać się zacznie, będzie to znak, że On znowu do nas

przyjdzie. I będzie to dzień, kiedy po lękach i smutkach nastąpi wielka radość i

background image

przyjdzie wielkie szczęście. Powinniśmy się cieszyć na ten dzień. Ale trzeba nam

czuwać, aby nie przyszedł dla nas nieoczekiwanie, w chwili, kiedy zabraknie nam

ufności...

- Więc On powiedział, że odejdzie, a potem, gdy te straszne rzeczy dziać się

będą, znowu powróci?

- Tak Go zrozumiałem. I uczniowie myślą, że tak właśnie będzie. Bo On kilka

razy powtarzał, że odejdzie.

- Dokąd?

- Nie wiem. Jakub mówił, że skoro powiada, że odejdzie, to znaczy, że umrze

albo zostanie zabity. Ale Juda śmiał się z niego. Powiedział, że jeśli umrze, to

przecież nie będzie mógł powrócić.

- Mój brat powrócił... - rzekła. Niepokój, który szarpał się w niej niby zwierz

w ciasnej klatce, znowu uderzył niby wiatr pustynny, gdy uderza swoim skrzydłem. -

Ale powrócił, gdyż Nauczyciel wywołał go z grobu...

- To prawda - przyznał Marek. - Gdyby nie było Nauczyciela, Łazarz nie

wróciłby do życia. Ale gdyby On sam umarł...?

Zapadło milczenie. Szli dalej bez słowa. Przeszli potok po mostku i zaczęli

wspinać się w górę. Ścieżka, gdy już byli na wysokości murów miasta, zamieniła się

w szerokie schody - załamujące się kilkakrotnie. Wyprowadzały one pod sam pałac

Kajfasza. Zeszli z nich i wąską ścieżką, wijącą się między gęstą ścianą krzewów,

podeszli do domu Joanny. O ile wokół pałacu widać było ruch i kręciło się wielu

ludzi - tu panowały cisza i spokój.

Dom był piętrowy. Na górze znajdował się pokój, w którym odbywały się

wieczerze paschalne. W środku znajdował się stół otoczony ławami, pokrytymi

poduszkami. W kącie stały długie kije pasterskie, które uczestnicy trzymali w rękach

podczas odmawiania modlitw. Były tu także naczynia na wodę dla obmywań.

Kuchnia znajdowała się na parterze. Potrawy trzeba było wnosić na górę po

kamiennych schodach, znajdujących się na zewnątrz budynku.

Gdy Magdalena przyszła, już wrzała praca w kuchni. Miriam, jej siostra, żona

Kleofasa, Joanna, Salome, żona Chuza, zarządcy pałacu Heroda, która w tajemnicy

opiekowała się także Nauczycielem, oraz służąca Rode zajmowały się

przygotowywaniem potraw. Baranek zabity i odarty ze skóry znajdował się na rożnie.

Po rozpaleniu ognia rożen miał obracać Ruben.

Miriam przycisnęła do piersi Magdalenę i ucałowała w oba policzki.

background image

- Cieszę się, że przyszłaś - powiedziała.

- Jakże bym mogła nie przyjść? Trzeba przecież usłużyć Nauczycielowi, a nie

ma rzeczy, której bym dla Niego nie zrobiła. On mi tyle wybaczył... - dorzuciła ciszej.

- On chciałby wybaczać wszystkim. Każdemu wybaczy, kto do Niego

zawoła... Oby tylko ludzie chcieli prosić ... Ale teraz chodź. Pomożesz mi rozpalić

ogień.

Słońce zniżyło się, a jego blask malował czerwienią zbocza góry Oliwnej, gdy

stojący na czatach wśród krzewów Marek przybiegł z wołaniem:

- Idą! Idą!

Nadchodzili grupkami, po dwóch, po trzech. Nauczyciel polecił chodzić im w

ten sposób, aby nie zwracać na siebie uwagi. Przemykali się ostrożnie obok pałacu

Kajfasza, z daleka tylko spoglądając na zgromadzony na dziedzińcu tłum ludzi.

Nauczyciel przybył w towarzystwie Jana. Miriam wyszła Mu naprzeciw niosąc

świeżo upraną kuttonę, aby mógł się przebrać przed wieczerzą. Schylił się i ucałował

jej dłonie. Witał pracujące przy przygotowywaniu posiłku kobiety. Zobaczywszy

Magdalenę rzekł, jakby powtarzał za Matką:

- Cieszę się, że tu jesteś.

Potem mężczyźni wstępowali schodami na górę. Ostatni wszedł Juda. Budził

w niej wstręt, ale usiłowała mu tego nie okazywać. Trzymała się jedynie z dala

pamiętając, że lubi wyciągać ręce w jej stronę. Ale on tym razem nawet nie spojrzał

na nią. Przeszedł ponury, z pochyloną głową, rzucając na boki niespokojne

spojrzenia.

Po małej chwili, na górze, skąd spływał szmer głosów rozmawiających

uczniów, zapanowała cisza. Zabrzmiał w niej głos Nauczyciela, który błogosławił

pierwszy kielich. Zaraz potem wybuchnęła pieśń:

Chwalcie słudzy Najwyższego,

chwalcie Jego Imię,

niech będzie błogosławione

teraz i na wieki...

Gdy skończyli śpiewać, Marek, który czuwał przy schodach i nasłuchiwał

tego, co się na górze działo, dał znak, że należy wnosić potrawy. Magdalena wzięła

miseczki z jarzynami i z gorzkim sosem, Salome koszyk z chlebami. Na koniec

Joanna z Markiem przynieśli i postawili na stole tacę z upieczonym barankiem.

background image

Uczestnicy wieczerzy na poły siedzieli, na poły leżeli na wyścielonych

ławach. Nauczyciel znajdował się w samym środku między Piotrem i Janem. Obok

Jana leżał Juda. Gdy ustawiała na stole potrawy, zauważyła, jak Nauczyciel

serdecznym gestem podał Judzie kielich, z którego on - podobnie jak wszyscy inni -

ulał do małego kubka stojącego przy każdym nakryciu. Coś także powiedział, na co

Juda opuścił głowę, i nic nie odpowiadając, obracał tylko kubek w palcach.

Kobiety wróciły na dół. Na górze toczyły się rozmowy, chwilami bardzo

głośne. Wciąż stojący na schodach Marek przybiegł do kuchni z niezwykłą wieścią:

- Wyobraźcie sobie: Nauczyciel sam umywa nogi uczniom!

Magdalena wyszła także na schody ciekawa odgłosów z góry. Tam, w izbie

jadalnej panowała teraz cisza i słychać było tylko plusk nalewanej wody. Potem

rozpoczęły się znowu rozmowy, ale nie były już takie głośne jak poprzednio.

Znowu zapanowła cisza. Usłyszeli głos Nauczyciela. Zawsze, gdy mówił,

Jego słowa pełne były powagi, ale tym razem, chociaż mówił spokojnie, słowa

rozbrzmiewały z niezwykłą siłą. Brzmiały niby stukot ciężkich kamieni, które

budujący spychają w dół wykopany pod fundamenty mającej długo trwać budowli.

- ...To jest bowiem Moja Krew, Krew Nowego Przymierza, która zostanie

przelana, aby odpuszczone zostały grzechy ludzi...

- Co On mówi? - zapytała żona Kleofasa. - Nie rozumiem...

Wszystkie kobiety wyszły na schody i stały wsłuchane w dochodzący z góry

głos.

- Przyjdzie czas, że zrozumiesz - powiedziała Miriam. - Wszyscy

zrozumiemy...

Nagle ktoś wybiegł z izby na górze i szybko zbiegł po schodach. To był Juda.

Biegł schylony, coś niewyraźnie mamrocząc. U dołu schodów zderzył się z

Magdaleną.

- I ty także?! - warknął na nią jak zły pies. Mamrotanie przeszło w krzyk, ale

to, co wykrzykiwał wydawało się całkiem niezrozumiałe. - I przez ciebie... Także

przez ciebie... - Zamachnął się, jakby chciał Magdalenę uderzyć. Ale się zatrzymał.

Bełkotał dalej: - Nikt tego pojąć nie potrafi... Krew, Ciało... Z tego nic nie wyjdzie...

Nic wyjść nie może... Ja, przyjaciel? - zaniósł się jakimś skowytem, ni to szlochem, ni

to chichotem. - Nic, nic... Nie chcę dobroci... Nie chcę!

Odepchnął Magdalenę i pobiegł w ciemność. Zamknęła się za nim, jakby

zapadła, czarna zasłona. Jeszcze tylko było słychać, jak biegnie po kamienistej

background image

ścieżce. Wyglądało jakby skierował się w stronę pałacu.

background image

10

Na górze znowu zabrzmiał śpiew:

Oto brama Najwyższego,

przez którą wchodzą sprawiedliwi.

Dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał

i stałeś się moim zbawcą.

Kamień, który odrzucili budowniczy,

zamienił się w kamień węgielny.

Stało się to przez Najwyższego

i cudem jest w naszych oczach...

Gdy skończyli, zaczęli schodzić na dół. Nauczyciel szedł pierwszy. Nie miał

twarzy pogodnej. Malowały się na niej smutek, ból i niepokój, może nawet lęk

opanowywany całym wysiłkiem woli.

U stóp schodów stała Miriam. Matka i Syn zatrzymali się i przez chwilę

patrzyli sobie w oczy. Wydawać się mogło, że się porozumiewają bez słów; że

szukają wzajemnie u siebie wsparcia. Potem padły słowa krótkie, urywane:

- Synu...

- Tak trzeba, Matko...

- To ich godzina...

- Na tę właśnie godzinę przyszedłem...

- Będę z Tobą...

- Będziesz już teraz zawsze ze Mną...

Potem ruszył dalej. Mijając pozostałe kobiety dotykał delikatnie końcami

palców ich czół, jakby je czymś naznaczał. Magdalena upadła na kolana. Łkała. Nie

mogła oprzeć się przekonaniu, że zbliża się coś strasznego. Pochylił się nad nią.

- Nie płacz - powiedział. - Dlaczego płaczesz?

- Bo ja... Bo ja... - szlochała. - Tyle zła...

- Wszystko zostało zmazane, bo potrafisz kochać. Gdyby wszyscy umieli tak

kochać, Najwyższy przebaczyłby wszystko wszystkim...

I już odchodził. Uczniowie szli za Nim. Spoza wzgórz wytoczył się księżyc.

Wielka błyszcząca kula wznosiła się coraz wyżej, napełniając wszystko srebrną

poświatą. W jej drgającym blasku pochód biało ubranych ludzi wydawał się

background image

pochodem duchów. Uczniowie szli w milczeniu, nic nie mówili. Ich także opanowało

uczucie, że zbliża się coś groźnego, że coś krąży wokoło nich jakby niewidzialny

złowróżbny ptak.

Schodzili w dół ku dolinie Cedronu, wzdłuż murów miejskich. Mijając

narożnik, wznoszący się zawrotnie wysoko, niby stercząca skała, Nauczyciel

zatrzymał się. Podniósł głowę i przez chwilę patrzył w górę, jakby to miejsce coś Mu

przypominało. Potem ruszył dalej. Minęli potok, weszli w przejście w niskim murku z

ułożonych płaskich kamieni. Zanurzyli się w mrok drzew i tylko co pewien czas

przekraczali plamy blasku podobne do kałuż wody, jakie tworzyła księżycowa

poświata przesączająca się między liśćmi.

Kobiety wysprzątały dom po uczcie, pomyły naczynia. Było postanowione, że

aby nie chodzić samotnie po nocy, zostaną na noc w domu Joanny. Jedyna tylko

Salome miała wrócić do siebie, gdyż dom jej był blisko i przyszedł służący, aby jej

towarzyszyć.

Miriam pozostała także. Dom skórnika Natana, u którego mieszkała, był

wprawdzie także niedaleko, ale lękano się, że gdyby została poznana przez wrogów

Nauczyciela, mogła zostać napadnięta.

Rozścielono na podłodze maty i kobiety ułożyły się do snu. Magdalena nie

mogła jednak spać. Trząsł nią niepokój o Nauczyciela tak wielki, że bez przerwy

musiała się przewracać z boku na bok. Nie mogąc wyleżeć postanowiła wstać.

Dźwignęła się z posłania cicho, aby nie obudzić innych. Mimo to zobaczyła w blasku

księżyca, który wpadał przez okno, że Miriam podniosła głowę. Gestem przywołała

Magdalenę.

- Nie śpisz? - zapytała szeptem.

- Nie mogę spać. Pójdę...

- Dokąd?

- Na górę Oliwną. Będę czuwała z daleka, aby ostrzec, gdyby było potrzeba...

- Dobrze. Idź. Ale trzymaj się z daleka.

Magdalena przyklękła, a Miriam położyła jej dłonie na głowie.

- Niech cię Addonai ma w swojej opiece - powiedziała.

Cicho wyśliznęła się z domu. Księżyc płynął po gładkim, czystym niebie i

zalewał wszystko potopem blasku. Świat wokoło widoczny był jak w dzień, a jednak

wydawał się inny, zmieniony. Niebo było podobne opuszczonej czarnej kotarze,

przetykanej srebrnymi nićmi. Pod nogami leżały wielkie płaty mechatego cienia.

background image

Mury miasta i górujący nad nimi kształt świątyni były jakby obsypane tysiącami

cekinów. Doszła do schodów i zbiegła nimi w dół. Kiedy mijała pałac Kajfasza,

zobaczyła, że mimo pory nocnej dziedziniec pełen jest ludzi. Nadciągał nocny chłód -

i na podwórzu paliły się ogniska. Ludzie przy ogniskach nie spali - dochodziły

stamtąd gwar i nawoływania. Twarde głosy męskie mieszały się z jazgotem

kobiecym, krzyki, podobne do komend, z wybuchami śmiechu.

Schodziła w dolinę niby do piwnicy. Nie chcąc nakładać drogi, aby dojść do

mostku, przeszła strumień w bród. Woda wydawała się lodowata. Nocny chłód,

zwykły w miesiącu Nissan, był najostrzejszy przed świtem. Za chwilę, myślała, trawę

pokryje szron, który dopiero spije słońce.

Znała miejsce, w którym zwykł był spędzać noce Nauczyciel, gdy nie

przychodził do Betanii. To była właśnie ta łączka ze skałą pośrodku, która jej kiedyś

wydała się tak bardzo podobna do łąki i skały w Massylii. Łączkę otaczały grube,

powęźlone drzewa oliwne. Aby dojść do niej, trzeba było wejść na obszar ogrodzony

niskim murkiem, minąć tłocznię oliwy. Dopiero potem zanurzało się w gąszcz drzew

i krzewów. Było tu ciemno i cieplej, gdyż gałęzie przechowywały skwar dnia. Przez

gęstwinę biegła wąska ścieżka. Postępowała nią cicho i ostrożnie. Minęła zagłębienie,

w którym leżało kilku śpiących luczi owiniętych w płaszcze. Jej ciche kroki nie

obudziły żadnego. Policzyła wzrokiem leżących. To nie byli wszyscy - Nauczyciel

swoim zwyczajem musiał spać gdzieś na boku.

Poszła dalej. Po kilkunastu krokach z mroku wynurzyła się na zalaną blaskiem

księżycowym łąkę. Zatrzymała się na jej skraju. To było to właśnie miejsce budzące

niespokojne wspomnienia.

Pośrodku łąki sterczała naga skała. Czerniał w niej otwór - może i tutaj było

wejście do groty?

Przed otworem klęczał Człowiek. Poznała od razu wysoką, tak już dobrze

znaną sylwetkę. Niewątpliwie modlił się tak jak wtedy, gdy poszła podpatrywać Go w

nocy. To miał głowę zwróconą w górę, to pozwalał jej opaść, jakby pod ciężarem

dźwiganego brzemienia. Dłonie splótł, palce zacisnął. Modlił się szeptem i choć nie

mogła usłyszeć tego, co mówił, dochodził jej uszu szmer szeptu, niby brzęczenie

krążącego owadu.

Była wstrząśnięta podobieństwem miejsc. To było niby obraz i jego odbicie,

niby prawda i drwiące naśladownictwo.

Nie wysunęła się z cienia. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że tuż prawie

background image

obok niej śpi jeszcze trzech ludzi owiniętych z głowami w płaszcze. Musieli spać

równie mocno jak tamci, gdyż jej stąpania nie obudziły ich.

Przykucnięta pod drzewem patrzyła uparcie, jak modlący się Człowiek uginał

się coraz niżej. Niewidzialny ciężar, który, można by sądzić, leżał na Jego barkach,

zdawał się stawać z każdą chwilą cięższy. Druzgotał. Niby tonący, Jezus podrywał

głowę, podnosił twarz w czarne niebo. Musiał okropnie cierpieć, a poczucie tego

cierpienia kazało i jej cierpieć. Och, co by dała za to, aby mogła ulżyć

Nauczycielowi! Podobieństwo miejsca zrodziło w niej myśL, że to cierpienie jest

także cierpieniem za popełnione przez nią zło. Za to, co działo się tam, wtedy, On

teraz tak okrutnie cierpiał. Jej przebaczył, ale Sobie nie przebaczył.

Czas płynął. Musiała już nadejść druga straż nocna, gddy uszu jej doszły

jakieś krzyki. Były coraz bliższe i coraz głośniejsze. Urastały we wrzawę. Po chwili

pojęła, że wielka gromada ludzi wtargnęła do ogrodu. Wrzaskom towarzyszył tupot

wielu stóp i trzask łamanych gałęzi. Od razu stanął przed nią związek między

przybyłą gromadą a ludźmi, których widziała zebranych na dziedzińcu domu

arcykapłana. Jeśli tak było, to przyszli tu niewątpliwie, aby schwytać Nauczyciela!

Przez chwilę łudziła się, że może nie trafią na ukrytą w gąszczu ścieżkę. Ale musiał

ich prowadzić ktoś, kto dobrze znał miejsce, bo szli prosto w stronę łąki. Blask

pochodni zaczął przebłyskiwać między drzewami.

Nauczyciel już wcześniej oderwał się od swej modlitwy. Powstał z klęczek i

zbliżył się do trzech, którzy spali na skraju polany. Coś powiedział, a oni zerwali się

gwałtownie na nogi. Nadbiegli także tamci, którzy spali dalej. Wszyscy otoczyli

Nauczyciela.

Przybyła gromada przebiła się przez gąszcz. Rozsypani półkolem niby

sierpem, biegli krzycząc w stronę Nauczyciela. Krąg napastników zamknął się. Nie

mogła już widzieć tego, co się działo między ludźmi, słyszała tylko krzyki. Doszedł

do niej mocny głos Nauczyciela, który powiedział:

- Pozwólcie im odejść.

Tamci znowu wrzeszczeli. Spostrzegła, że z tłumu wymykają się uczniowie i

uciekają, kryjąc się wśród drzew. Uciekli wszyscy, zostawiając Nauczyciela samego.

Teraz krąg otworzył się. Widziała, jak tamci prowadzą Jezusa. Miał skrępowane ręce,

a na sobie pas, do którego przytwierdzone były sznury. Kilka osób mogło Go za te

sznury ciągnąć i szarpać. Nie wystarczało im, że szedł ulegle.

Minęli ją ukrytą za grubym pniem. Drżała i płakała. Wczepiła dłonie w korę

background image

pnia i zacisnęła palce aż do bólu. Uderzyła głową w drzewo. Tysiące myśli

przebiegało jej przez mózg, tysiące pomysłów ratowania Nauczyciela. Ale cóż mogła

dla Niego zrobić? Uczniów było kilku, a przecież uciekli. Piotr i Szymon, dawny

siccarysta, mieli przy sobie broń. Ona była jedna... Gdyby mogła sądzić, że wezmą ją

zamiast Niego? Za uratowanie Nauczyciela oddałaby wszystko bez wahania, nawet

życie. Oni jednak przyszli po Niego, nie po nią...

Błędnie ruszyła przez gąszcz ku wyjściu z ogrodu. Wszędzie były ślady

napastników. Ścieżka była rozdeptana, gałęzie połamane. Pełna żałości zobaczyła na

mostku krwawy ślad stopy. Była pewna, że to ślad nogi Jezusa. Wszędzie poznałaby

tę stopę, którą tak niedawno skrapiała olejkiem, a potem wycierała własnymi

włosami. Uklękła, ucałowała świeży, jeszcze wilgotny ślad.

Gdy dochodziła do schodów, ktoś wyskoczył spomiędzy krzaków. Cofnęła się

przestraszona, pewna, że ktoś chce się na nią rzucić. Ale był to Marek.

- To ty, Magdaleno? - pytał. - Skąd się tu wzięłaś?

- Widziałam, jak uprowadzili Nauczyciela.

- I ja to widziałem. Wyszedłem na drogę i natknąłem się na nich. Chcieli mnie

złapać. Ledwie uciekłem. Zerwali ze mnie prześcieradło, w które się owinąłem...

- Kto Go porwał?

- Strażnicy świątyni i służba faryzejska.

- Jak wiedzieli, gdzie Go szukać?

- Prowadził ich Juda. Zdradził Nauczyciela. Dlatego wybiegł przed końcem

wieczerzy.

- Dlaczego to zrobił?

- Nie wiem. Pewnie liczył na nagrodę. A Jezus jeszcze dziś mówił do niego:

Mój przyjacielu... Sam to słyszałem.

- Dokąd Go zabrali, Marku?

- Tu, do pałacu arcykapłana. Nie słyszysz, jaki tam krzyk?

- Słyszę.

- Kajfasz zwołał Sanhedryn. Chce pewno, by Go osądzili.

- Co mogą Mu zrobić?

- Chyba nie ośmielą się Go zabić. Boją się tłumów i lękają się Rzymian. Tylko

namiestnik ma prawo wydawania wyroków śmierci. Kogoś zatłuc skrycie - na to

mogą sobie pozwolić. Ale gdyby Nauczyciel zniknął, wszyscy by wiedzieli, kto Go

zamordował.

background image

Jakaś myśl zapaliła się w głowie Magdaleny.

- Więc tylko Piłat ma prawo wydać wyrok śmierci? Jesteś tego pewny?

- Oczywiście. Słyszałem wiele razy, jak o tym mówiono. Także mówią, że jest

bardzo zazdrosny o swoją władzę i nie darowałby Sanhedrynowi, gdyby ośmielił się

przywłaszczyć sobie jego uprawnienia.

- Słuchaj, Marku, biegnij prędko do domu, opowiedz o tym, co się stało.

Pocieszcie Matkę Nauczyciela. Może nie wszystko jest stracone. Ja przyjdę

niedługo...

- Dokąd chcesz iść?

- Do pałacu namiestnika. Jest tam ktoś, kto może nam pomóc...

background image

11

Dopiero o świcie udało się Magdalenie przekupić strażnika ofiarowaniem mu

swoich zausznic, by zgodził się przywołać jedną ze służących Klaudii. Posłała przez

nią wiadomość i natychmiast została wpuszczona do pałacu.

- To ty, Magdaleno? Skąd się wzięłaś w Jerozolimie? - Klaudia objęła

przybyłą serdecznym uściskiem. - Co się z tobą działo? Opowiadaj.

- Och, wiele jest do opowiadania. Ale pozwól, że ci najpierw powiem, z czym

do ciebie przybiegłam.

- Mów - zgodziła się. Wydała polecenie, aby służba przyniosła śniadanie dla

nich obu. - Mów. To musi być coś ważnego, skoro przybiegłaś tak rano. A ja dziś źle

spałam...

- Czy słyszałaś Klaudio o Nauczycielu, Jezusie z Galilei?

- Ależ naturalnie. Tyle się o Nim mówi. I wiesz: to właśnie On śnił mi się

dzisiejszej nocy. Jakie to niezwykłe, że ty się zjawiasz, aby o Nim mówić, a ten sen o

Nim tak mnie dzisiaj przejął...

- Kapłani i faryzeusze kazali w nocy pochwycić Nauczyciela! Od dawna byli

mu wrodzy.

- Wiem o tym. Mam znajomych wśród kapłanów i doktorów. Nawet trzech

członków Sanhedrynu...

- Oni chcą Go zabić!

- Ależ nie mogą tego zrobić. Lud Go czci i podziwia. Ludzie z Sanhedrynu, o

których ci wspominałam, mówili, że porwał wszystkich...

- Jednak uwięzili Go! Wlekli Go, bili. Widziałam na własne oczy.

- Ośmielili się? Magdaleno, co ty wiesz o Nim?

- Uczynił coś tak wielkiego, że nigdy nie potrafię się Mu za to wywdzięczyć.

Także wskrzesił mojego brata...

- Twego brata? Wskrzesił? Ach, więc to był twój brat? Przecież to sprawa

głośna. Cała Jerozolima była tym poruszona. Opowiadano mi o tym, ale nie mogłam

uwierzyć...

- Tak jednak było.

- Twój brat naprawdę nie żył?

- Od czterech dni leżał w grobie. Ciało już cuchnęło.

- Kim On jest, Magdaleno?

background image

- Nie wiem. Jego uczniowie uważają Go za Mesjasza. Dla mnie nieważne, kim

jest. Wane to, co przyniósł.

- A co przyniósł?

- Miłość, jakiej nie było nigdy. Dobroć. Miłosierdzie.

Klaudia przesunęła dłonią po czole.

- On mi coś takiego powiedział...

- Rozmawiałaś z Nim?

- To było we śnie... Mówił, że będzie cierpiał, abym mogła Go kochać... Coś

niepojętego...

- On tak właśnie mówi, że chce cierpieć, aby wszyscy Go kochali...

- Ale dlaczego ma cierpieć? Mówisz, że chcą Go zabić? Nie pozwolę na to.

Zaraz pójdę do Poncjusza. Jeśli wydali na Niego wyrok śmierci, muszą otrzymać na

niego zatwierdzenie mego męża.

- Błagam cię: spraw, aby takiego wyroku nie potwierdził!

- Bądź spokojna. Poncjusz nie znosi Żydów. Zaleźli mu za skórę. Jeśli

zażądają śmierci dla Nauczyciela, on właśnie dlatego, że oni tego będą chcieli, na taki

wyrok się nie zgodzi. Bądź spokojna, ocalimy Go! Och, jestem wstrząśnięta!

Opowiedziałaś o Nim takie niezwykłe rzeczy. Coś przeczuwałam jeszcze wtdy, kiedy

chodził wolno. Chciałam Go nawet zobaczyć, ale Poncjusz nie zgodził się... Podobno

uzdrawiał ludzi. Nawet trędowatych... A teraz mówisz, że wskrzesił twego brata.

Musi być kimś niezwykłym!

- Ratuj Go! - Złożyła ręce jak do modlitwy.

- Zrobię to, choćbyś mnie nawet o to nie prosiła. Wiesz, że interesowałam się

waszą religią. Chodziłam słuchać Proroka, którego kazał zabić Antypas. Znasz moje

życie. Nigdy nie byłam szczęśliwa... Cierpiałam. Zabito ojca. Potem Lucjusza...

Wiesz, On coś o nim powiedział we śnie.

- O Lucjuszu?

- Tak. O tym, że cierpi...

- Przecież nie cierpi. Nie żyje.

- To ty nie wiesz? Żyje.

- Żyje? Gdzie jest?

- W więzieniu. zesłano go na małą wysepkę...

Niedowierzająco tarła oczy.

- Gdy opuszczałam Pompeje mówiono mi, że go zabili. Więc żyje... Słuchaj,

background image

co On ci mówił we śnie o Lucjuszu?

- Nie pamiętam... Coś, że cierpi... Ale także coś dobrego... Że On nie zapomni

o nim...

Gdy opuszczała pałac, słońce wymknęło się już ponad górę Oliwną. Ze

zdumieniem zauważyła, że w mieście panuje, mimo wczesnej pory, wielki ruch.

Ludzie stali gromadami, nad czymś żywo debatując. Pośrodku każdej grupy

znajdował się jakiś faryzeusz, który zawzięcie o czymś przekonywał. Czasami

zebrani sprzeciwiali się jego słowom. Wybuchały krzykliwe spory. Ale prędko cichły.

Faryzeusze umieli argumentować. Czasami odwoływali się do świętych pism,

czasami do przepisów faryzejskich.

Przeciskała się między gromadami nie zainteresowana tym, o czym tak

zawzięcie radzą. Dopiero słowa “oszust z Galilei”, jakie wypadły z którejś grupy niby

pieniądz, który się wytoczył z pełnej kiesy, zwróciły jej uwagę. Pojęła, że mówią o

Nauczycielu. Przystanęła, aby posłuchać. Młody faryzeusz perorował:

- Mówię wam, że to oszust. Cała ta historia z wskrzeszeniem była po prostu

oszustwem. Ten Łazarz udawał tylko że umarł. Schował się...

- To nieprawda! - zawołała.

Faryzeusz poszukał jej wzrokiem.

- Któż to mówi? - wykrzywił się ironicznie. - Kobieta? Mędrzec powiada: nie

słuchaj kobiecych bajek, bo są jak skrzeczenie papugi. Prawdą jest to, co ja mówię. -

Odwrócił się tyłem do Magdaleny. - Prawy Izraelczyk pozna prawdę od razu. I

dlatego pamiętajcie - podniósł ostrzegająco palec - kto daje się kierować oszustom,

ciężko grzeszy. Nie ma dla takiego miejsca w domu modlitwy.

- Nie słuchajcie go! - zawołała. - Nauczyciel naprawdę dokonał wielkiego

cudu. On jest Świętym Mesjaszem.

Obrócił się ku niej z twarzą pełną wściekłości.

- Zamknij pysk, brudna suko! - wrzasnął.

Uderzył ją kijem tak silnie, że aż zaparło jej oddech. Miała uczucie, że

zgruchotał jej ramię. Nikt nie stanął w jej obronie. Przeciwnie. Oni także zaczęli

wołać:

- Idź sobie! Precz! Dziewka taka jak ty nie ma nic do gadania! Precz!

Odeszła rozcierając obolałe ramię. Nie próbowała nic więcej mówić. Zresztą

przestraszyło ją odkrycie, że młody faryzeusz, który ją uderzył, jest tym samym, który

znajdował się w gromadzie prowadzącej ją na dziedziniec świątynny. W pierwszej

background image

chwili musiał jej nie poznać, ale teraz, gdy na nią patrzył wściekłym wzrokiem, mógł

ją sobie przypomnieć.

Kilkanaście kroków dalej trafiła na inną gromadę ludzką. I tu jakiś faryzeusz

obrzucał oszczerstwami Nauczyciela.

Nie uszła daleko, kiedy na jej drodze wybuchł ogromny wrzask setek ust.

Wprost na nią ciągnął tłum ludzi krzyczących, wyjących i gwiżdżących. Wśród

ogłuszającego hałasu ciżba wbijała się w ciasną uliczkę niby rozszalały potok w nowe

koryto. Wydawać się mogło, że tłum rozsadzi mury. Prąc naprzód, pochód porywał

wszystko i wszystkich na swojej drodze. Ledwo zdołała wskoczyć w jakiś boczny

zaułek i przytulić się do wnęki drzwi. Widziała ze swego ukrycia, jak ciągnący tłum

wchłaniał stojące na ulicy rozgadane gromadki.

Przodem pochodu biegła dzieciarnia. Była to dla niej znakomita zabawa. Małe

dziewczynki tańczyły, unosząc w górę ręce i podskakując na jednej nodze. Chłopcy

walili w jakieś stare naczynia i własnej roboty bębenki. Grajcarki pejsów latały im

koło uszu. Za dziećmi ciągnęła ciżba dorosłych. Widziała czerwone, rozpalone

namiętnością twarze, otwarte w krzyku usta, ulatujące nad głowami pięści. Mignęło

jej przed oczami wiele znanych twarzy, twarzy widzianych przed paroma dniami w

pochodzie, który wprowadzał Nauczyciela do miasta. Teraz ci sami ludzie

wrzeszczeli, ile sił w piersiach: “Oszust! Fałszywy prorok! Kłamca! Śmierć

oszustowi!”

Wśród tłumu gromada zbrojnych prowadziła Nauczyciela. Osłaniali go przed

zaciśniętymi groźnie pięściami. Ludzie pluli w jego stronę, miotali wymysły. On

szedł wolno, wyprostowany, z rękami skrępowanymi do tyłu. Jego biała szata była

poplamiona krwią i błotem. Twarz miał opuchniętą, włosy pozlepiane i roztargane.

Zaraz za strażnikami, prowadzącymi Nauczyciela, postępowali starsi Rady

Faryzejskiej oraz kapłani poubierani w szaty określające ich godność. Starego

Annasza dwóch młodych kapłanów prowadziło pod ręce. Obok szedł arcykapłan

Kajfasz, wysoki, czarnobrody o dumnym wyrazie twarzy.

Po rozmowie z Klaudią niepokój Magdaleny o los Nauczyciela częściowo

ustąpił. Ale teraz obudzona nadzieja prysła. To prawda - usiłowała się pocieszyć -

prowadzą Nauczyciela do namiestnika. Ale Klaudia przygotowała Piłata. Jak mówiła,

z zadowoleniem sprzeciwia się żądaniom Sanhedrynu. Niby nic się nie zmieniło,

nadzieja istniała ciągle. Ale jedno się zmieniło: ten tłum nie był już tłumem, który

sławił Nauczyciela, głosił jego chwałę, gotów był stanąć w jego obronie. Wszystko

background image

uległo zmianie w ciągu tej nocy. Ci sami, rzucający swe szaty pod kopyta osła, na

którym jechał Nauczyciel, teraz pluli, wygrażali pięściami, wzywali na Niego śmierci.

On im mówił o miłości, a oni tylko szukali, w którą stronę skierować nienawiść, jaką

byli napełnieni, niby nalany po sam wierzch kubek.

Kto żył w mieście, ciągnął pod bramę fortu Antonia. Z bocznych uliczek

spływały do pochodu rwące strumienie. Nie było nadziei, aby się dostać do miejsca, z

którego można by było zobaczyć Nauczyciela. Nie poszła więc za ciżbą, skierowała

się do domu. Chciała pocieszyć Matkę Nauczyciela, powtarzając jej zapewnienia

Klaudii.

Znalazła Miriam pogrążoną w modlitwie. Stała twarzą do ściany, z rękami

uniesionymi na wysokość skroni, z czołem schylonym, dotykającym muru. Trwała

tak, szepcząc cicho jakieś słowa. Obecne w izbie kobiety nie śmiały odrywać Jej od

modlitwy. Czekały, aż sama obróci się do nich.

Kiedy się to stało, Magdalena zobaczyła, że Miriam ma twarz, która wydaje

się spokojna. Tylko łzy stojące w oczach i zaciśnięte mocno usta zdradzały żałość,

którą z trudem starała się opanować. Zapytała Magdalenę:

- Co przynosisz?

- Byłam u żony prokuratora. Znam ją. Prosiłam, aby błagała męża, by nie

zatwierdzał wyroku Sanhedrynu przeciwko Nauczycielowi. Obiecała, że to zrobi. Ona

słyszała wiele o Nauczycielu i pełna jest dla Niego podziwu... Opowiadała, że się jej

śnił. Powiedział jej we śnie słowa, które ją wzruszyły. Będzie go broniła na pewno...

- Dziękuję ci... - powiedziała Miriam. - Nigdy ci nie zapomnę, co dla Niego

zrobiłaś. Kocham cię jak córkę. może obietnice tej Rzymianki przyniosą skutek. Ale

stać się musi tak, jak zostało postanowione... Dla wszystkich...

- Postanowione? Kto postanowił? - zapytała żona Kleofasa. - Nie rozumiem

twoich słów, Miriam.

- On sam postanowił - zapewniła. Zwróciła się do otaczających Ją kobiet. -

Módlmy się. To, co się dzieje, dzieje się zgodnie z Jego wolą. Gdyby zechciał... Ale

On chce tego. I pragnie, abyśmy w tej chwili byli z Nim...

Modliły się długo, gdy nagle do izby wbiegł zadyszany Marek.

- Piłat skazał Nauczyciela na śmierć na krzyżu! - krzyczał. - To straszne,

straszne... Chciał go osłonić, ale tłum podszczuty przez faryzeuszy nie zezwolił... To

straszne... Biegnijmy, jeśli chcemy zobaczyć, jak Go będą prowadzili...

Porwali się wszyscy od razu. Joanna z synami pobiegła przodem. A

background image

Magdalena i żona Kleofasa wzięły pod ręce Miriam i poprowadziły do miasta. Gdy

tylko weszły w uliczki, usłyszały ogromną wrzawę. Skierowały się w stronę, z której

dochodziła.

Na opustoszałej ulicy napotkały Jana. Wszyscy inni uczniowie siedzieli gdzieś

ukryci, jeden tylko Jan odważył się kręcić po mieście i śledzić, co się dzieje z

Nauczycielem. Przyłączył się teraz do Miriam. Idąc powtórzył relację przyniesioną

przez Marka.

- Tak, to prawda, że namiestnik próbował ocalić Nauczyciela. Ale ludzie byli

posłuszni wysłannikom Sanhedrynu i wołali o krzyż. Zdaje się, że arcykapłan i

przewodniczący Rady zagrozili Piłatowi, że złożą skargę do Witeliusza, jeśli nie

wyda wyroku śmierci. Wszyscy wiedzą, że Witeliusz i Piłat są wrogami, i że w

każdym sporze prokuratora z Żydami Witeliusz stawał po ich stronie. Piłat kazał

podać sobie wodę i publicznie umył ręce na znak, że nie jest winien wylanej krwi...

Prowadzeni przez Jana znaleźli się na ulicy, którą miano wieść skazańca.

Wzdłuż murów stało już wielu gapiów, ale Jan umieścił kobiety we wnęce znajomego

sklepu.

Czekali niedługo. Wrzask tych, którzy towarzyszyli pochodowi,

prowadzącemu skazanych, rozlegał się coraz bliżej. I teraz przodem biegły dzieci,

rozkrzyczane, podniecone, półprzytomne z emocji. Wśród podskakujących małych

figurek na pewno były i takie, które przed kilkoma jeszcze dniami matki

doprowadziły do Nauczyciela, a On brał je na ręce i gładził po głowach. Dzieci także

wołały: “Oszusta na krzyż! Oszusta na krzyż!” Za dziećmi toczył się tłum dorosłych,

ciskających wymysły i wygrażających, jakby Ten, którego prowadzono był ich

największym krzywdzicielem. Niektórzy z ciżby zbierali kamienie i zatrzymywali się,

by z ukrycia cisnąć nimi w Skazańca.

Oddział żołnierzy rzymskich prowadził więźniów. Żołnierze trzymali swoje

krótkie włócznie skierowane w tłum, nie pozwalając, aby ktoś zbliżył się do

prowadzonych. Wśród najeżonych ostrzy Magdalena zobaaczyła Nauczyciela. Szedł

zgarbiony chwiejnym krokiem. Przed skazaniem na śmierć przeszedł biczowanie i

całe Jego Ciało musiało opływać krwią. Czerwone plamy widać było na odzieży,

strużki krwi spływały po łydkach. Twarz Nauczyciela była prawie niewidoczna, gdyż

na głowę wtłoczono mu rodzaj kolczastego kosza, który miał prawdopodobnie

udawać koronę, odpowiadającą tytułowi “król żydowski”, jaki był wypisany na

zawieszonej na Jego szyi, tabliczce. Skurczona, jakby zmalała twarz była ciemna,

background image

wzdłuż policzków ściekały strumyczki krwi zmieszanej z potem. Spośród

zwichrzonej brody wychylały się wyciągnięte i spalone wargi.

Nauczyciel nie niósł poprzeczki krzyża, jak inni skazańcy. Dźwigał ją za Nim

jakiś potężnej budowy mężczyzna o niezwiązanych rękach. Po ˙˙go skrzywionej

gniewem twarzy łatwo było zgadnąć, że jest wściekły, iż kazano mu nieść haniebne

drewno.

Dwaj inni skazańcy szli za niosącym krzyż człowiekiem. Prawie krzyknęła

poznawszy w jednym z nich Dysmasa. Ujętych bandytów nie biczowano, więc ich

twarze były łatwe do rozpozna'ea. Gdy wydała okrzyk, Dysmas skierował wzrok w jej

stronę. I on także ją poznał. Coś zawołał, ona jednak nie dosłyszała słów. Zresztą nie

słuchała ich, zajęta śledzeniem postaci Nauczyciela. Cóż znaczył Dysmas, gdy Ten,

którego kochała do szaleństwa całą swoją istotą, szedł na przerażając˙˙˙˙˙˙'9cmie˙˙˙˙

6? ˙˙pa˙˙Na˙˙zyciel dostrzegł Matkę i n˙˙˙˙ótką chw˙˙ę z˙˙rzymał si˙˙˙˙. Jak

poprzedniego dnia wieczorem, gdy odchodził na górę Oliwną, patrzyli na siebie bez

słowa. Na krótki moment zrobiła się wokół nich cisza, gdyż ludzie zauważyli to

spotkanie i zamarli w ciekawym oczekiwaniu na to, co usłyszą. Może spodziewali się

jakichś żałosnych skarg, z których mogliby drwić? Ale tych Dwoje nie skarżyło się.

Postój trwał krótko. Jeden z żołnierzy pchnął Nauczyciela i krzyknął: “Ruszaj dalej!”

Wrzask towarzyszącej pochodowi hałastry wybuchnął z nową siłą. Nauczyciel ciężko

podjął swój marsz. Miriam pozostała wyprostowana, nieruchoma jak posąg. Wiodła

tylko spojrzeniem za Oddalającym się. Magdalena w porywie rozpaczy upadła na

ziemię. Darła paznokciami policzki, aż białe smugi zaczęły perlić kropelkami krwi,

szarpała na sobie odzież, posypywała głowę zebraną w dłoń ziemią. Ludzie śpieszący

za pochodem potrącali je, póki Jan nie zajął się nimi i nie wyprowadził z tłumu.

Skrótami, poprzez podwórza poprowadził je do furty w murze.

Dotarli do szczytu Golgotty, gdy ciała już wisiały na krzyżach. Do krzyża

stojącego pośrodku, nieco wyższego niż pozostałe, został przybity Nauczyciel. Tamte

ciała wisiały spokojnie, ale Jego Ciało było wyprężone. Pierś miał wydętą, głowę

wspartą o krzyż. Oddychał za cenę strasznego bólu, jakiego musiał doświadczać

uniesiony na przebitych stopach. Łapał gwałtownie powietrze, jakby świadomy tego,

że tak długo nie wytrwa. Po chwili napięcie ustąpiło, Ciało i głowa zwisło, pierś

zapadła...

Kobiety zatrzymały się lękliwie w tłumie i tylko Matka, podtrzymywana przez

Magdalenę i przez Jana, zbliżyła się do krzyża. Żołnierze, na rozkaz dowodzącego

background image

nimi setnika, nie odgonili ich; pozwolili nawet podejść pod sam krzyż.

Otaczający krzyże tłum przycichł. Już tylko od czasu do czasu zrywały się

zajadłe okrzyki, padały drwiny lub kamienie. Pełna nienawiści wrzawa ustępowała

lękliwie ciszy. W tej scenie, dokonującej się na oczach patrzących, było coś, co

kazało oczekiwać jakiegoś niezwykłego zakończenia. To nie było widowisko, jakie

oglądali wielokrotnie.

Trójka stojących pod krzyżem, wpatrzona w Ciało, to podrywające się w

bolesnym wysiłku, to znowu bezsilnie opadające, nie zauważyła tego, co dostrzegli

inni: fiołkowo czarnej chmury, która wytoczyła się na horyzont i wolno wznosząc się

ogarniała całe niebo. Jej skraj zasłonił słońce i wtedy ponury cień padł na Golgotę.

Ludzie zaczęli zadzierać głowy w górę, a nad ciżbą przeleciał trwożny szmer. Zerwał

się wiatr ostry i chłodny, uderzał wzniecając tumany pyłu. Niósł ostre okruchy skalne

i bił nimi w twarze.

Chmura zawisła nad miastem niby olbrzymi, czarny parasol. Mrok stawał się z

każdą chwilą gęstszy. Wiatr kołował, tworzył słupy pyłu. Szumiał i zawodził.

Tłum otaczający krzyże cofnął się. Płaski szczyt góry, choć skutecznie

rozszerzny, nie był zbyt wielki, więc część ludzi zaczęła zbiegać w dół. Miriam,

Magdalena i Jan stali jednak nieustępliwie pod krzyżem. Ciężkie, głęboko wbite w

skałę drzewo, szarpane wiatrem, wydawało cichy skrzyp. Tuż przy twarzach mieli

stopy Ukrzyżowanego. Prężyły się - i na nowo wiotczały. Z góry dochodził ciężki,

rwany oddech, przechodzący chwilami w rzężenie.

Po policzkach Miriam spływały łzy. Ale nawet stojąc tuż przy umęczonym

Synu nie łkała, nie szlochała, nie wydawała skarg ani jęków. Tylko dygotały Jej usta,

tylko drżąca dłoń dotykała ociekających krwią stóp. Jan także milczał. Jedna

Magdalena nie potrafiła opanować swego żalu. Szlochała i nie przestawała orać

paznokciami twarzy i piersi. Wchłaniała w siebie ból, jaki cierpiał jej ukochany

Nauczyciel.

W mroku, który stał się podobny ciemności nocy, wśród szumu i świstu

wiatru odezwał się chrapliwy, pełen rozpaczy głos:

- Zejdź z krzyża! zejdź! Zrób cud! Umiałeś robić cuda dla innych... Dla byle

małych parszywców... Wybaw nas. Nas i Siebie! Pokaż, że jesteś naprawdę

Mesjaszem! Że możesz wszystko!

Zapadło milczenie i tylko słychać było chrapliwe sapanie, świst wiatru i

skrzypienie krzyża. Teraz odezwał się inny głos z drugiej strony:

background image

- Przestań! Skarżysz się, że niesłusznie cierpimy... Przecież zasłużyliśmy...

Ale On - nie... Proszę Cię, Jezusie - głos mówił teraz pokornie. - Mówiłeś, że idziesz

do Swego Królestwa. Weź mnie ze sobą... Nie mam prawa do niego iść. Jestem

wielkim grzesznikiem. Ale... Nie zapomnij o mnie...

Głowa człowieka nad nimi obróciła się ciężko w stronę, skąd płynął głos. Z

dyszących ust padły słowa:

- Dziś... będziesz... tam... ze... Mną...

A potem poprzez zadyszkę głos zawołał: - Matko...

- Jestem Synu - podniosła głowę.

- To... syn... twój... - mówił głos. - Synu... to... będzie twoja... matka...

Słowa brzmiały coraz ciszej, porywał je szum wiatru. Zahuczał grom i toczył

się tak długo, jakby opuszczony głaz staczał się po kamiennych schodach. Ziemia

zadygotała. Rozległy się przerażone krzyki. Ci, którzy dotąd pozostali na Golgocie,

teraz uciekali w popłochu.

Wśród zamieszania Ukrzyżowany zawołał nieoczekiwanie bardzo głośno:

Wykonało się... Ojcze, w ręce Twoje...

A potem wszystko pochłonęło wycie wiatru i huk drgającej konwulsyjnie

ziemi.

background image

12

Blask słońca wrócił, wiatr ustał, ucichły grzmoty, ziemia znieruchomiała. Oni

wciąż trwali przy krzyżu. Oprócz pilnujących żołnierzy byli jedynymi spośród

widzów, którzy zostali na szczycie góry.

Setnik zbliżył się, przyjrzał się Ciału, które wisiało teraz nieruchome, zastygłe

w ostatnim spazmie.

- Umarł - powiedział życzliwie - na pewno umarł. Już nie cierpi.

Jednak chciał być tego pewny, gdyż szybkim, nieoczekiwanym ruchem

podniósł włócznię i wbił ją w pierś Wiszącego. Magdalena krzyknęła rozdzierająco i

rzuciwszy się chwyciła za włócznię. Miriam zdusiła krzyk przyciśnięciem dłoni do

ust.

Setnik odepchnął bez brutalności Magdalenę.

- Uspokój się, dziewczyno - powiedział. - Nie przydałem Mu już bólu.

Widzisz chyba, że nie żyje. I tobie, Matko, nie chciałem sprawić przykrości - zwrócił

się do Miriam. - Twój Syn musiał być kimś niezwykłym...

Oddalił się, oni jednak nie odstępowali od krzyża. Setnik wydał rozkaz i

żołnierze, wziąwszy w dłonie ciężkie pałki, wytrącili spod nóg pozostałych dwóch

skazańców podnóżki, a potem mocnym uderzeniem zgruchotali wiszącym golenie.

Zakrzyczeli, ale zaraz krzyk przemienił się w rzężenie. Już po chwili przestali

oddychać.

Na chwilę oderwała się od krzyża Nauczyciela, podeszła do krzyża Dysmasa.

Przebiegła w myśli ich znajomość. Pomyślała, że w jakimkolwiek celu zabrał ją

wtedy z Massylii - było to dla niej ocalenie. Gdyby z nim nie odpłynęła, czekała ją

śmierć. I później także pomagał jej się ukrywać. Narażał się na zemstę tajemniczych

prześladowców. Należeli oboje do tego samego świata ludzi, których porwały wielkie

słowa, a potem zwyciężyły ludzkie słabości. Nauczyciel opowiadał kiedyś haggadę o

pasterzu, który zostawia stado owiec, by iść szukać jednej zagubionej. Oni byli jak te

zagubione owce, które uwięzły wśród chaszczów na bezdrożu. Ale On odnalazł każde

z nich. Nie patrzył na to, kim byli. Dla Niego byli Jego owcami. Obdarzył ich, zanim

jeszcze to zrozumieli, Swoją miłością. Dysmasowi wystarczyło, że wyznał swoją

winę, aby ją wyprzedzić.

Niebo zachodziło czerwienią wieczoru. Na ścieżce prowadzącej na Golgotę

ukazała się gromadka ludzi. Przodem szedł znany Magdalenie faryzeusz - przyjaciel

background image

jej brata - Nikodem oraz jego przyjaciel, znany bogacz Józef z Arymatei; obaj byli

członkami Sanhedrynu. Resztę stanowiła ich służba.

Wszedłszy na szczyt, Nikodem pokazał setnikowi tabliczkę z rozkazem Piłata,

zezwalającym na wydanie mu Ciała Nauczyciela i pochowanie. Setnik życzliwie

skinął głową - wydanie Ciała oznaczało dla niego koniec służby. Rozkazał, aby

ludzie, którzy krzyżowali skazańców, pomogli przybyłym zdjąć ciała. Zwłoki obu

rozbójmników rzucono do wcześniej przygotowanego dołu. Nauczyciela położono na

długim, przyniesionym przez Nikodema, płótnie.

Przy Nauczycielu uklękła Matka. Pochylona patrzyła na Ciało, które teraz

dopiero odkrywało swe rany. Miriam zdawała się liczyć dziesiątki uderzeń

podeszłych sinością, rozdarty włócznią bok, przebite nadgarstki, umazaną krwią

obrzmiałą twarz. Zdawała się nie dowierzać, iż jest to Ciało Jej Dziecka, Ciało, które

było Jej Ciałem.

Ale Nikodem zwrócił uwagę, że nadchodzi wieczór i trzeba się śpieszyć, aby

nie narazić się na zarzut złamania przepisów szabatu. Obaj z Józefem naradzali się

przez chwilę, a potem podjęli decyzję, że brak jest czasu na zajęcie się obyczajowym

obmywaniem Zwłok. Trzeba więc Ciało Nauczyciela złożyć tymczasowo w grobie,

który posiadał Józef tuż u podnóży Golgoty.

- Noce są zimne i grób jest chłodny - mówił Nikodem. - Przez te dwie

świąteczne noce nie nastąpi na pewno rozkład. A zaraz rankiem po szabacie wrócimy

tu, do grobu, obmyjemy Ciało, namaścimy, zdecydujemy, gdzie będzie pochowane...

Był to jedyny projekt i wszyscy się na niego zgodzili. Czas był ostatni - za

chwilę trąby w świątyni miały ogłosić rozpoczęcie szabatu. Otulono Ciało w długi

całun i zaniesiono do grobu. Obłożono wonnościami, które przynieśli służący

Nikodema. Jeszcze raz Matka uniosła skraj całunu, by spojrzeć na twarz Syna, która

w blasku pochodni wydawała się maską. Jeszcze raz Magdalena szlochając uderzyła

głową o brzeg kamiennego stołu, na którym leżało Ciało. Ludzie opuszczali grób

jeden po drugim ze spuszczonymi głowami. Magdalenę trzeba było wyprowadzić siłą.

Gdy wszyscy wyszli, dwaj ludzie zatoczyli wielki, zamykający wejście kamień.

Właśnie odezwały się trąby ogłaszające święty szabat. Biły w mroczące się

niebo srebrnym dźwiękiem. Ten szabat był podwójnie święty, gdyż łączył się z

początkiem święta Paschy. O tej porze przed wiekami Izraelczycy zamykali się w

domach Egiptu spokojni, że strzeże ich opiekuńcza dłoń przedwiecznego Addonai.

Upieczony baranek czekał na wszystkich stołach, a jego krew znaczyła progi domów

background image

ochronną pieczęcią.

Nikodem i Józef odeszli. Magdalena i Jan odprowadzili Miriam do domu

Joanny. A potem Jan pobiegł przez puste miasto do znanego sobie domku na Ofelu, w

którym, wiedział, ukryli się uczniowie. Chciał im opowiedzieć o śmierci Nauczyciela

i o Jego pogrzebie.

background image

13

I tej nocy Magdalena nie mogła spać. Kręciła się bezsennie na posłaniu.

Poprzednia noc pełna była lęków, ale i nadziei. Świt miał przynieść rozwiązanie. Ale

ten świt nie zapowiadał niczego poza poczuciem rozpaczliwej pustki. Nauczyciel nie

żył, feeria cudów i wspaniałych znaków urwała się. Dlaczego tak się stało?

Niezwykła miłość, jaką przyniósł, skończyła się równie poniżającą klęską, jak klęska

Szymona. Ani ta, ani tamta wizja Mesjasza nie okazała się wizją zwycięską. Sprawę

Szymona zdradziła, sprawie Nauczyciela była niewierna zanim ją jeszcze poznała. On

jej wprawdzie przebaczył, ale czuła, że miłość, którą niezasłużenie otrzymała, nie

może pozostać bez odpowiedzi. A tymczasem Nauczyciel poniósł śmierć... Dysmas

zdążył - ona nie zdążyła...

Teraz wszystko się skończyło - myślała. Nie ma do czego otwierać oczu.

Lepiej by było, aby sen trwał bez końca. Dusza Nauczyciela odeszła w jakieś

nieznane zaświaty, Jego Ciało spoczywało martwe w zimnym grobie, nie umyte, nie

namaszczone...

On wiedział, że umrze. Czyż nie pochwalił jej wtedy na uczcie, iż namaściła

Jego Stopy na pogrzeb? Przyniósł miłość, jakiej nigdy nie było - miłość do

wszystkich. Także do tych, którzy Go mieli torturować, którzy wydali na Niego

wyrok, którzy wrzeszczeli pod bramą Antonii: “Ukrzyżuj Go!”, którzy wbijali

gwoździe w Jego ręce i nogi... Przynosząc coś tak wielkiego - wiedział, że umrze...

“Wiesz - opowiadał jej w ostatnich dniach Jan - gdyśmy szli wczoraj na górę

Oliwną, On zatrzymał się, aby się pomodlić. Mówił głośno do Najwyższego: “za nimi

proszę, nie za światem...” Można by myśleć, że potępił wszystkich, którzy nie byli z

Nim. Ale to nie było tak. On potępił świat, nie ludzi. Ludzi kochał, chciał być dla

nich miłosierny. Może miał nawet litość dla Judy, który - w tym samym czasie, gdy

On umierał na Golgocie - zwrócił otrzymane pieniądze i powiesił się? Słowo “świat”

oznaczało dla Niego nie ludzi, ale zło ukrywające się w ludzkich sercach. Pragnął,

aby człowiek zwyciężył sam siebie, uznał swoje winy, oczyścił serce. Aby

powiedział: niegodny jestem być Twoim synem, ale przyjmij mnie na jednego z

twoich robotników. Jego nauka nie zawierała tajemnic, do których drogą jest

znajomość zaklęcia. Nie głosił tajemnic. Jedyną Jego tajemnicą była ta niezwykła

miłość ofiarowana wszystkim bez wyjątku. Jedynym żądaniem - otwarcie na nią

serca. Och, ta okropna rana przebitego boku o sinych, rozchylonych brzegach. Gdy

background image

setnik uderzył, miała uczucie, że uderza w nią. Wiedziała, że Nauczyciel już nie żyje,

a jednak to było straszne. Po ciele spłynęły dwa strumyczki... Krwi i Wody. Jakby dla

pokazania, że taka jest droga serca do serc...

Wyszła z izby, usiadła na schodach prowadzących do górnej izby. Ileż rzeczy

stało się w ciągu minionych dni! Tędy schodził wtedy wieczorem, tu, stojąc przed

Matką zdawał się Ją żegnać spojrzeniem. Co było Jego ostatnimi słowami

zwróconymi do Niej? Powiedział: “Gdyby wszyscy kochali jak ty...” Ale czy z taką

miłością można żyć, gdy On umarł?

Wstała, poszła schodami na górę. Wieczernik był pusty. Nakrycia zostały

sprzątnięte, ale poza tym wszystko pozostało tak, jak było, gy On tutaj ucztował.

Nawet kielich i małe kubeczki na wino stały w miejscu, gdzie On siedział. Jan

opowiadał, że tamtego wieczoru Nauczyciel dokonał rzeczy zdumiewającej.

Pobłogosławił chleb i wino i powiedział, że teraz nie są to już chleb i wino, ale jest to

jego Ciało i Krew... Nic się nie zmieniło, chleb i wino zachowały zwyczajny wygląd.

On jednak zapewnił, że jest inaczej i że trzeba w to wierzyć. Zamiast Ciała

widzialnego zostawił Ciało Niewidzialne. Dla wszystkich... To znaczy, że nawet po

śmierci pozostał z ludźmi. Że Jego miłość nie zniknie. Że naszą miłość będziemy

mogli ciągle dawać...

Zeszła znowu na dół. Gdyby to nie był szabat, poszłaby do grobu. Odczuwała

potrzebę znalezienia się blisko Zmarłego. Uświadomienia sobie, że za kamieniem

leży Jego umęczone Ciuało.

Ktoś nadchodził ścieżką prowadzącą do domu. Po chwili zobaczyła Marka.

- Dokąd chodziłeś tak rano? - pytała.

- Do miasta. Przynoszę ciekawe nowiny. Wyobraź sobie, mimo święta

Sanhedryn wysłał swoich ludzi do Piłata. Oczywiście do pałacu nie wchodzili,

przekazali całą rzecz przy bramie. W imieniu arcykapłana prosili prokuratora, by

pozwolił opieczętować grób i kazał straży, by pilnowała go dziś i jutro...

- O co im chodziło, Marku?

- Nauczyciel powiedział kilka razy coś dziwnego, jakoby miał na trzeci dzień

po śmierci zmartwychwstać. Musiało to dojść do kapłanów. Oni nie wierzą w

zmartwychwstanie, ani dziś, ani w dniu ostatecznym, boją się jednak, abyśmy Ciała w

ciągu tych trzech dni nie zabrali, a potem nie powiedzieli, że zmartwychwstał...

Nienawidzą Nauczyciela zmarłego jeszcze bardziej, niż Go nienawidzili za życia.

- Ale przecież trzeba będzie Ciało obmyć i namaścić.

background image

- Po trzech dniach będzie to już dla nich obojętne.

Dzień był ciepły, ale mglisty i szary. Ciągnął się rozpaczliwie wolno.

Magdalena nie mogła sobie znaleźć miejsca. Plątała się po domu. Nie potrafiła się

nawet zdobyć na to, by pomóc Joannie w przygotowywaniu posiłku. Od strony miasta

dochodziły wesołe śpiewy. Śmierć Nauczyciela nie zakłóciła radosnego święta. Jak

należało, obchodzono je wśród wesela. Co prawda, po mieście krążyły przerażające

opowieści o sprawach, jakie się miały wydarzyć w tamtej godzinie, gdy czarna

chmura zatrzymała się nad miastem i kiedy zatrzęsła się ziemia. Powtarzano, że

zarysowała się skała pod fundamentami świątyni, że jakoby, rozdarła się zasłona,

oddzielająca święte od świętego świętych. Inni mówili o zmarłych, których jacyś

ludzie widzieli spacerujących po dziedzińcu świątyni... Jednak nawet te opowieści nie

zakłóciły radosnej atmosfery świątecznej.

On tam leży zapomniany - nie przestawała myśleć. Uczniowie pozostawali

dalej ukryci. Jeden Jan przyszedł koło południa. Potwierdził to, co mówił Marek:

Piłat pozwolił na opieczętowanie grobu i dał sześciu żołnierzy do pilnowania.

Pod koniec dnia pojawiła się służąca Klaudii z listem do Magdaleny.

“Droga Magdaleno - pisała. - Wierz mi, broniłam, jak mogłam Nauczyciela.

Ale ci wasi kapłani i faryzeusze są tacy zawzięci. Uparli się, aby Poncjusz wydał

wyrok skazujący i podburzyli lud, aby się domagał śmierci. Gdy Poncjusz nie chciał

ustąpić, zagrozili, że złożą na niego skargę do Witeliusza. On jest bardzo przychylny

Żydom i niejedno potrafią przez niego wymusić. Tak bardzo mi smutno. Nie mogę o

niczym innym myśleć. Nauczyciel znowu mi się śnił. Nie gniewał się, pocieszał mnie.

Gdyby żył, poszłabym do Niego, choćby się Poncjusz temu sprzeciwiał. Zrobiłam

wszystko, co mogłam. Przyjdź do mnie, proszę. Jestem taka samotna i smutna...”

Była pewna, że Klaudia zrobiła wszystko, co mogła, dla ocalenia Nauczyciela.

Teraz jednak nie miała ochoty iść do niej. Nie była w stanie rozmawiać o

Nauczycielu.

Również Miriam milczała cały dzień. Ale gdy Magdalena tłukła się

niespokojnie po domu, Matka Nauczyciela siedziała cicho na ławie ze splecionymi

dłońmi, zapatrzona w przestrzeń. Wydawała się kimś, kto pokornie czeka na coś, co

mu zostało przyobiecane.

Nadszedł wieczór. Śpiewy i wesołe okrzyki w mieście stały się jeszcze

głośniejsze. Zapłonęły światła; łuna od nich biła ponad mury miejskie. Po ulicach

wałęsały się rozbawione gromady. Tylko ich dom stał cichy, pełen smutku.

background image

Przyszła noc. Była zmęczona bezsennością, a przecież i teraz sen nie chciał

przyjść. Leżała z oczami otwartymi w ciemność. Tam w mieście, cieszono się i

bawiono całą noc, dźwięki śpiewów i muzyki wdzierały się przez okna. Także

obchodzono hucznie święta w pałacu arcykapłana.

Przysnęła dopiero nad ranem. A zaraz obudziły ją lekkie stąpania. To Miriam

wstała i cicho wysunęła się z izby.

Zerwała się przekonana, że już czas iść. Obudziła inne kobiety. Ustaliły, że o

świcie pójdą z olejkami i wonnościami do grobu, zajmą się obmyciem Ciała.

Niepokoiła ją wiadomość o opieczętowaniu grobu i o pilnujących żołnierzach. Ale

pocieszały się, że był to już trzeci dzień - i straż niedługo zostanie zdjęta.

Zapytały Miriam, która tymczasem weszła do izby, czy z nimi pójdzie, ale

Ona potrząsnęła tylko głową. Były tym zdziwione, ale sądziły, że Kobieta mająca już

swoje lata, po przeżyciach ostatnich dni, jest po prostu zmęczona. Magdalena

zauważyła, że wyraz twarzy Miriam uległ dziwnej zmianie. Ustąpiły z niej smutek i

wyraz bólu. Zdawała się dalej na coś czekać, ale to czekanie wyrażała dziwna jasność

w jej oczach.

Wyruszyły we trzy. Ranek był świeży, ulice miasta puste. Po całonocnych

ucztach i świętowaniu ludzie jeszcze spali.

- Już na pewno straży nie będzie - powiedziała żona Kleofasa. - Ale kto nam

odtoczy kamień? Pamiętajcie, że wydawał się bardzo ciężki.

Salome wyraziła nadzieję, że spotkają na pewno jakichś ludzi, którzy się

zgodzą za opłatą otworzyć grób. Potrząsnęła znacząco kieską, jaką miała przy pasku.

Jej mąż był człowiekiem bogatym i Salome służyła nieraz swymi pieniędzmi

towarzyszom Nauczyciela.

Kiedy jednak minęły furtę w murach miejskich, przeszły most na fosie i

podeszły do sterczącej w tym miejscu skały Golgoty, wydały okrzyk zaskoczenia.

Strażników nie było. Musieli odejść niedawno, gdyż ognisko koło grobu jeszcze się

dymiło. Kamień zamykający grób był odsunięty, zwisał z niego zerwany sznur z

pieczęciami. Otwór wejściowy czernił się przed nimi.

Ująwszy się lękliwie za ręce podchodziły wolno coraz bliżej. Wydało im się,

że ktoś jest w przedsionku grobu. Klęczał nisko pochylony. Ubrany był w świetliście

białą odzież, ale nie mógł być żołnierzem. Jego postać przesłaniała właściwie grób.

Zatrzymały się coraz bardziej przerażone. Wtedy tamten, nie podnosząc głowy,

zapytał:

background image

- Kogo przyszłyście szukać?

- Nauczyciela, Jezusa z Nazaretu.

Teraz zwrócił ku nim twarz. Biła z niej jasność, jakby była zwierciadłem, w

którym odbija się słońce.

- Nie ma Go tu. Idźcie, powiedzcie o tym uczniom.

Wydały okrzyk przerażenia i cofnęły się. Słowa nieznajomego nie były

uspokajające. Tutaj musiało się stać coś strasznego. Żona Kleofasa i Salome upuściły

niesione pakunki z wonnościami i rzuciły się do ucieczki. Magdalena nie pobiegła za

nimi. Usłyszane słowa przestraszyły ją również, nawet napełniły przerażeniem. Pojęła

jedno, że Ciała nie ma w grobie. Ktoś je zabrał czy może porwał? Kto to mógł

uczynić? Nie mogły tego zrobić przyjazne ręce.

Wybuchnęła płaczem. Już ta śmierć zaprowadziła ją na skraj rozpaczy. A teraz

jeszcze zabrano ciało - ostatni ślad Istoty nad wszystko ukochanej. Póki leżało w

grobie, istniała jakaś niezrozumiała, nie dająca się wypowiedzieć nadzieja. Gdy Ciała

zabrakło, nie było już żadnej.

Grób Józefa oddzielała od innych grobów mała łączka. Szła przez nią błędnie

jak niewidoma, tak bardzo jej oczy pełne były łez. Ktoś stał na jej drodze. Nie

podnosząc oczu powiedziała:

- Może to ty, Panie, zabrałeś z grobu Nauczyciela? Powiedz, gdzie On jest...

Muszę je znaleźć... Powiedz, proszę...

- Magdaleno...

Głos był taki znany, nie pozwalający zapomnieć o swoim brzmieniu.

Krzyknęła:

- Rabboni! Nauczycielu!

Rzuciła się do nóg Stojącego. Nie pytała o nic. Ta obecność wystarczała za

wszystkie odpowiedzi. Dławiła ją radość. Zapragnęła przytulić usta do stóp, które

zachowały krwawy znak przebicia. Ale On powstrzymał ją.

- Nie dotykaj Mnie - rzekł. - Jeszcze nie poszedłem do Ojca. Idź do uczniów,

powiedz im.

- Idę! Powiem! - zawołała.

Ale kiedy podniosła wzrok, już Go nie zobaczyła. Tylko rosnące na łące

kwiaty zdawały się wydawać mocniejszą woń, tylko powietrze było bardziej jasne i

przezroczyste.

Zerwała się na nogi. Rzuciła się biegiem. Gnała jak pędzi poseł niosący wieść

background image

o zwycięstwie. Przebiegła most i furtę, wpadła na targowisko. Tu już nie brakło ludzi.

Biegnąc roztrącała ich. Krzyczano, rzucano za nią wyzwiskami, ale jej nic nie mogło

powstrzymać. Muszę im powiedzieć, że zmartwychwstał - powtarzała w duchu. - On

mi to polecił... Mam im powtórzyć, żeby mówili o Nim ludziom. Ale mnie pozwolił,

abym pierwsza oznajmiła światu o tym, co się stało. O tym, że On żyje. Mogę o tym

mówić, chociaż jestem tylko kobietą...

Pędziła, ile sił. Umiała biegać. Kiedyś w termach pompejańskich zawsze

bywała pierwsza wśród ścigających się dziewcząt. Na ulicach napotykała coraz

więcej ludzi. Choć zadyszała się, biegła dalej. Znowu potrącała stojących i znowu

leciały za nią przekleństwa. Nie przejmowała się tym. Nie biegła do domu Joanny, ale

do domu Natana, garbarza na Ofelu. Dopadła drzwi. Zaczęła się do nich dobijać.

Niecierpliwie biła w nie pięściami. Nikt jej nie otwierał, ale jakieś szmery zdradzały,

że za drzwiami stoją ludzie. Nie przestawała łomotać. Wołała:

- Otwórzcie! To ja, Magdalena! Otwórzcie!

Stuknęły rygle. Drzwi ostrożnie uchyliły się. Zobaczyła w szparze przerażone

oczy Filipa.

- To ty? Dlaczego tak krzyczysz i walisz w drzwi, jakby się paliło? Czyś ty

oszalała?

Za Filipem w ciemnym przedsionku tłoczyli się inni. Teraz słyszała ich

wystraszone głosy:

- Szalona! Od twoich wrzasków cały Ofel będzie o nas wiedział. Chcesz, żeby

nas pozabijano!?

Przerwała te biadolenia:

- Widziałam Nauczyciela!

- Kogo? Nauczyciela? Szalona! Przecież On nie żyje.

- Żyje! Widziałam Go!

- Śniło ci się! Majaczysz! Upiłaś się, czy co? Szalona!

- Mówię wam, że Go widziałam!

- Nie krzycz! Przestań wrzeszczeć! Nie mogłaś Go widzieć.

- Nie mogę nie krzyczeć! On żyje!

- To niemożliwe. Umarł na krzyżu! Przebito Mu serce! Jesteś szalona.

Opowiadasz rzeczy niemożliwe! Pleciesz jak na mękach! Pokręciło ci się w głowie!

Opowiadasz, że Go widziałaś, a przecież Jego Ciało leży w grobie.

- Jego Ciała nie ma w grobie! Grób stoi otwarty i pusty.

background image

Poprzez gromadę uczniów przecisnął się Piotr. Wielki, kanciasty, podniecony.

Chwycił ją za ramię i ścisnął boleśnie.

- Coś ty powiedziała, dziewczyno? - zapytał dudniącym basem. - Mówisz, że

grób jest pusty?

- Grób jest pusty. Widziałam, byłam tam...

- Muszę sam to zobaczyć!

Wiele rąk chwyciło go za poły kuttony. Krzyczeli:

- Nie idź! Poznają cię! Schwytają! Zginiesz! Wszyscy zginiemy! Wszyscy!

Nie słuchaj jej! Ona oszalała!

Mocnym szarpnięciem wyrwał się trzymającym go dłoniom. Rzucił się

naprzód. Za nim wybiegł Jan. Przez chwilę biegli obok siebie. Ale młodszy i lżejszy

Jan wyprzedził zaraz towarzysza. Obaj zniknęli za zakrętem ulicy.

Magdalena została. Uczniowie wciągnęli ją do środka domu, na nowo

zaryglowali starannie drzwi.

- Opowiadaj - mówili - co widziałaś?

- Grób jest pusty. Ktoś znajdował się w grobie i powiedział, że Ciała

Nauczyciela nie ma.

- Kto to był?

- Nie wiem. Jakiś człowiek. Powiedział, że Ciała nie ma...

- W takim razie ktoś Ciało zabrał.

- Na pewno faryzeusze...

- Nikt Ciała nie zabrał! Nauczyciel żyje. Mówię to wam. Widziałam Go.

Mówiłam z Nim.

- To niemożliwe. Szalejesz. To niemożliwe!

- Uwierzcie mi. Kazał mi iść do was i powiedzieć wam, że żyje.

- Tobie? Dziewczynie? Kimże ty jesteś? Przywidziało ci się.

- To niemożliwe, niemożliwe.

- To mógł być Jego duch...

- To niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe...

Powtarzali to bez końca. Po godzinie wrócili Piotr i Jan. Jan niósł zwinięty

tobół bielizny. Piotr miał czoło pokryte zmarszczkami. Pytali go:

- No, co widziałeś?

Czy ona nie kłamie? Naprawdę grób jest pusty?

Odpowiedział:

background image

- Powiedziała prawdę. Grób jest pusty. Ciała nie ma. Płótna, w które

Nauczyciel był owinięty, leżały na boku. Przynieśliśmy je.

- To co się stało z Ciałem? Gdzie Ono jest?

Wzruszył swymi szerokimi ramionami.

- Skąd ja mogę wiedzieć...?

Zwykle skłonny do mówienia, teraz ledwo odpowiadał na ich pytania.

Zwrócili się do Jana:

- A ty, co myślisz?

- Nie wiem. Mogli Je zabrać faryzeusze lub ludzie świątyni.

- A gdzie się podziali żołnierze, którzy mieli pilnować grobu?

- Podobno uciekli. W mieście opowiadają, że byli tacy, co ich widzieli, jak

biegli wystraszeni, jakby ich ktoś gonił.

- Żołnierze rzymscy! Coś nieprawdopodobnego!

Poprzez gwar ich głosów dobiegło stukanie do drzwi. Ale ktoś stukał w

umówiony sposób, więc nie wywołało to popłochu. Przyszedł Marek. Miał minę

kogoś, kto przynosi niezwykłą wiadomość.

- Mam wam coś dziwnego do powiedzenia - oznajmił. - Nie wiem od czego

zacząć...

- Mów, mów! - wołali ze wszystkich stron.

- Więc słuchajcie: Miriam widziała Syna. Przyszedł do niej o świcie, ale Ona

powiedziała o tym dopiero teraz...

- To niemożliwe. Zdawało się Jej. Matki miewają widzenia.

- Może jeszcze spała i to był sen...

- Albo widziała ducha...

- Przecież to niemożliwe...

- Ależ i moja matka widziała Go! I Salome! i żona Kleofasa!

Zapadła cisza, ale zaraz podniósł się chór głosów:

- To niemożliwe! To niemożliwe!

- Kobiety twierdzą, że Go widziały. Że mówił do nich.

- To właśnie dziwne, że widziały Go same kobiety...

- Kobietom nie można wierzyć...

- Ulegają złudzeniom...

- Widzą coś, czego nie ma...

- Gdyby miał się ukazać, to ukazałby się nam...

background image

- Zobaczyłby Go Piotr, a nie szalone dziewczyny jak Magdalena...

Wielki rybak pokiwał głową, podobną do głowy lwa.

- Mnie nie pokazałby się - powiedział głucho. - Ja się Go wyparłem...

Umilkli. Marek nie próbował ich przekonywać. Sam zresztą pełen był

wątpliwości. To rzeczywiście wydawało się dziwne, że oglądały Nauczyciela jedynie

kobiety. Ale przypomniał sobie, że ma jeszcze jedną wiadomość. Zawołał:

- Słuchajcie! Jeszcze jedną nowinę przyniosłem. Zabito Józefa z Arymatei.

Poderwali się wszyscy z miejsc. Tym razem ich głosy były drżące:

- Zabili Józefa? Kto go zabił?

- Podobno sikkaryści...

- Zabili sikkaryści, ale wyrok wydali faryzeusze. Och, oni żadnemu z nas nie

darują.

- Będą nas szukać...

- Nie możemy się pokazać...

- A co na to Nikodem?

- Nikodem uciekł z miasta - powiedział Marek. - Byłem w jego domu.

Wyruszył gdzieś o świcie...

Jeszcze rozległo się kilka pełnych trwogi okrzyków, a potem zapadła głucha

cisza. W tej ciszy powiedział Natanael:

- Teraz przyjdzie kolej na nas...

Odezwali się inni...

- Może już wiedzą, gdzie jesteśmy?

- Przepadliśmy...

- Koniec z nami...

Z kąta odezwała się Magdalena:

- Czego się lękacie? Przecież Nauczyciel zmartwychwstał.

Wszyscy jednocześnie zaczęli krzyczeć:

- Nie pleć głupstw! Przestań o tym mówić! Jesteś szalona! To są babskie

rojenia! Jak będziesz opowiadać takie bajki i ciebie zabiją!

Zagadali ją, zagłuszyli jej słowa. Znowu powtarzali chórem:

- To niemożliwe! To niemożliwe!

Godziny biegły. Nic nie jedli, nic nie pili. To wybuchali trwożliwymi

słowami, to zapadali w ponure milczenie. Niektórzy spacerowali po izbie.

Zaczęło się ściemniać, kiedy ktoś zaczął się dobijać do drzwi wejściowych.

background image

- Przyszli po nas! - krzyknął któryś.

- Sikkaryści!

- Cicho! Cicho! Udawajmy, że nikogo nie ma.

Ale przybyły dobijał się dalej. Może usłyszał przez drzwi ich głosy, gdyż nie

ustępował. Tomasz wypchnął Magdalenę.

- Ty idź. Zobacz, kto to taki. To wszystko przez ciebie...

Podeszła do drzwi, uchyliła je ostrożnie. Po chwili wróciła.

- To rabbi Nikodem.

- Czy na pewno? Ty miewasz złudzenia. Idź Marku, ty zobacz.

Chłopiec poszedł zobaczyć.

- Tak, to Nikodem - potwierdził.

- Po co on tu przychodzi? Może go śledzą? Ściągnie na nas nieszczęście.

- Nie możemy go nie wpuścić...

- Wpuść go - zadecydował Piotr.

Uczony faryzeusz wpadł do izby. Był zziajany, podniecony. Przez długą

chwilę nie mógł złapać oddechu.

- Dlaczego nie otwieracie? Biegnę prosto z Emaus...

- Po co wróciłeś rabbi? - rzekł Filip. - Tutaj nam wszystkim grozi śmierć...

Przerwał mu:

- Widziałem Nauczyciela!

- Słyszycie? - zawołała Magdalena. - Teraz mężczyzna widział Go!

- To niemożliwe! To niemożliwe - podjęli na nowo. Powtarzali te słowa, jakby

odmawiali modlitwę. - To niemożliwe!

- Ja Go przecież zdradziłem... - powiedział Piotr swym grubym basem.

- Ja Go widziałam - nie przestawała zapewniać.

- Ale to niemożliwe, niemożliwe...

A wtedy On stanął pomiędzy nimi.

background image

14

Pewnego wieczoru zjawił się także w domu Łazarza. Wszedł jak zawsze teraz:

niespodziewanie, mimo zamkniętych drzwi. Powiedział: “Pokój wam”, a oni rzucili

się do Jego kolan. Już teraz pozwalał się dotykać i sam - dłońmi o przebitych

nadgarstkach - gładził ich po twarzach.

- Cieszę się, że jestem z wami, Łazarzu - mówił. - Tyle razy zachodziłem do

twego domu, by nabrać sił i umocnić się waszą przyjaźnią. Teraz będziemy już

zawsze razem. A ty Marto - uśmiechnął się lekko - nie będziesz musiała się więcej

kłopotać usługiwaniem. Tyle tobie zawdzięczam, twoim trudom, twojej wierności...

Magdalena stała z boku. Była tak szczęśliwa, że widzi Nauczyciela, że nie

czuła się nawet tym dotknięta, iż zwraca się wyłącznie do Marty i Łazarza, a jej zdaje

się nie widzieć. Przecież ukazał się jej pierwszej i pozwolił jej, aby była głosicielką

Jego zmartwychwstania.

Dopiero gdy miał odejść, zawołał ją.

- Ty, Magdaleno - powiedział - będziesz Mi bardzo potrzebna. Gdy przyjdzie

czas, zawołam na ciebie. Oni - zrobił szeroki ruch ręką, jakby wskazywał na grono

nieobecnych uczniów - mają o Mnie świadczyć. Ale i ty, chcę, abyś świadczyła...

W parę dni później uczniowie odeszli do Galilei, tak jak im polecił, a

Magdalena poszła razem z nimi. Osiedli w Kafarnaum i oczekując na Niego, zajęli się

łowieniem ryb. Ona gotowała im posiłki.

Pewnego ranka stanął wśród nich nad brzegiem morza i jednym słowem

zamienił ich kłopoty i bezskuteczne wysiłki w cudowny połów.

Wodził ich potem przez kilkanaście dni po łąkach galilejskich, jakby chciał w

nich obudzić wspomnienie początków. Nauczał nie tłumy, ale wyłącznie ich. Mówił o

rzeczach niezwykłych, o sprawach, których nie znali, bo ich nie widzieli. Karmił ich

Chlebem i Winem, które były Jego Ciałem i Jego Krwią i przekazywał im prawo

dokonywania Przemiany.

Magdalenie pozwalał chodzić za Sobą i słuchać Swoich słów oraz

przyjmować tajemniczy Chleb.

Potem przyszedł dzień, gdy polecił im powrócić do Jerozolimy. Zapowiedział,

że niedługo odejdzie, ale przedtem spotka się z wszystkimi, którzy Mu pozostali

wierni.

O wczesnym świcie zaprowadził ich na szczyt góry Oliwnej i kiedy stali

background image

zebrani, z Miriam pośrodku - odszedł od nich. Nie mieli Go już zobaczyć, aż do dnia

Jego powrotu. Aby nie czuli się zbyt opuszczeni, zostawił im Swą Matkę. Miała

czuwać razem z nimi do chwili nadejścia Pocieszyciela.

Gdy wrócili do Jerozolimy, Magdalenę odnalazł Marek. Przyszedł ją ostrzec,

aby nie szła do Betanii. W Jerozolimie w ostatnich dniach miało miejsce kilka

dziwnych wydarzeń. Do domu Łazarza wdarli się nocą jacyś ludzie. Zamordowali i

jego, i Martę...

Przeżyła boleśnie tę wiadomość. Pozostała sama. Była pewna, że i jej grozi

śmierć. Mieszkała tymczasem w domu Joanny. Tu zresztą przebywała Miriam,

uczniowie i bliskie Nauczycielowi kobiety. Czuwając i modląc się czekali na

przyjście Pocieszyciela.

Aż wreszcie nadszedł ranek PIęćdziesiątnicy i Duch Święty spadł płomieniem

na ich głowy. Tyle rzeczy stało się od razu jasnych, tyle spraw oczywistych. Nie

mogli dla siebie zachować otrzymanych darów - musieli iść obdzielać nimi innych.

Jak niegdyś nad jeziorem, pomnożony przez Niego chleb rósł w ich dłoniach, tak że

starczyło go dla wszystkich, tak teraz dary Pocieszyciela miały poprzez nich obdarzyć

cały świat.

Piotr przywołał pewnego dnia Magdalenę.

- Chcę ci powiedzieć rzecz, którą uradziliśmy. Rozchodzimy się w różne

strony. Będziemy chrzcili, głosili to, czego On nas nauczył, wiązali i rozwiązywali.

Taka jest Jego wola. Myślałem, abyś została przy Matce Nauczyciela. Ale On

zadecydował inaczej. Kazał ci być świadkiem takim, jak my wszyscy. Nie będziesz

wiązała i rozwiązywała, ale masz mówić o tym, co widziałaś i słyszałaś. On pozwolił

ci, abyś pierwsza przyniosła nam wieść o Jego zmartwychwstaniu. Wybrał ciebie,

choć jesteś kobietą. Jego wola. Tu jednak pozostać nie możesz. Grozi ci śmierć.

Zresztą tutaj nikt kobiety nie zechce słuchać. Jedź tam, gdzie poprzednio byłaś, na

ziemie pogan. Wszędzie są duże kolonie synów Izraela. Im opowiadaj to, czego byłaś

świadkiem...

Zanim jednak odeszła do Cezarei, gdzie sądziła, że znajdzie statek płynący do

Italii, udała się pod bramę pałacu namiestnika. I tym razem przekupiła strażnika, aby

przywołał służącą Klaudii.

- Och, moja droga - mówiła żona Piłata - jak się cieszę, że cię widzę. Już się

bałam o ciebie. Ci ohydni ludzie, którzy tak uparcie domagali się śmierci

Nauczyciela, mordują teraz skrycie tych, którzy Go czcili. Mówił mi Poncjusz, że

background image

padli ofiarą skrytobójców nawet ludzie znaczący. Chętnie ukarałby za to arcykapłana.

Ale ma związane ręce. Sanhedryn posłał wielkie dary Witeliuszowi i tym umocnił

jego opiekę nad sobą. A każdy raport Witeliusza idzie do Makrona i ten go

odpowiednio przedstawia cesarzowi. Biedny Poncjusz... Nie potrafię go kochać, ale

mi go żal. Od czasu sądu nad Nauczycielem ogromnie się zmienił. Jest nieustannie

chory i podniecony. Boję się, że może uczynić coś, czym sobie jeszcze bardziej

zaszkodzi. Przywykłam do niego... I myślę, że i on nie potrafiłby beze mnie żyć. Ja

jedna potrafię wyrwać go z jego czarnych nastrojów. Wierz mi, on naprawdę chciał

ocalić Nauczyciela. Gdyby tłum stanął przeciwko kapłanom i faryzeuszom... Ale on

poszedł za nimi! Poncjusz spełnił wolę Żydów - ci jednak tym bardziej go

nienawidzą...

Westchnęła ciężko. Klaudia także zmieniła się od czasu, kiedy ją Magdalena

ostatni raz widziała. Jej delikatna uroda znikła przygnieciona smutkiem.

- A teraz chcesz odjechać? - pytała Magdalenę.

- Tak.

- Żałuję, że ciebie nie będzie, ale myślę, że dla twego bezpieczeństwa lepiej,

abyś odjechała. Dokąd chcesz się udać?

- Myślę, że popłynę do Pompejów. Żyjąc w domu Lucjusza poznałam trochę

rodzin żydowskich...

- W takim razie zobaczysz może Lucjusza...

- Lucjusza? Mówiłaś, że jest zesłany na wyspę.

- Pozwolono mu wrócić! Ale to dlatego... - ciężki szloch targnął piersią

Klaudii - że jest dotknięty straszną chorobą. Trądem...

- O, Addonai!

- Wrócił, ale jak wiesz, wszystko, co posiadał, zostało skonfiskowane. Jest w

nędzy. Jeden z jego wyzwoleńców zaopiekował się nim...

- Zobaczę go - powiedziała stanowczo.

background image

Część trzecia

background image

1

Lucjusz umarł w pierwszych latach panowania cesarza Nerona.

Gdy Magdalena przybyła do Pompejów przed piętnastu laty, musiała długo

szukać, zanim odnalazła Lucjusza w wiejskim ergastulum należącym do Agatoklesa,

wyzwoleńca i dawnego zarządcy insuli Prokulusów. Kiedy dom Lucjusza został

zabrany przez urzędników cesarskich, Agatokles umiał ukryć różne cenne przedmioty

i kosztowności, dzięki czemu stał się człowiekiem bogatym. Używał nabytych dóbr

przekonany, że żaden Prokulus nie upomni się o swoją własność. Kiedy Lucjusz

jednak, wynędzniały długim zesłaniem i chorobą, z ostrzegającą tabliczką na szyi

pojawił się w Pompejach, Agatokles po chwilowym przerażeniu, uznał, że rzeczą

słuszną będzie ukrycie swego dawnego pana w wiejskim folwarku. Zapewniając mu

egzystencję, usprawiedliwiał władanie nabytymi dobrami. A jednocześnie krył

istnienie Lucjusza przed strażnikami miejskimi, którzy pilnowali, aby ludzie

dotknięci straszną chorobą nie pojawiali się na ulicach szczęśliwego miasta.

To w tym wiejskim zaciszu, po długim szukaniu, Magdalena odnalazła

wreszcie Lucjusza. Zanim jednak do tego doszło, dokonały się w jej życiu pewne

sprawy. Przybywszy do Italii, zgodnie z poleceniem Piotra, szukała znajomych rodzin

żydowskich, aby móc im opowiedzieć o Nauczycielu i Jego Nauce. Żydów znalazła

wielu: liczba rodzin żydowskich jeszcze się powiększyła na wybrzeżu koło Neapolis.

Przybywali z różnych stron, ale najwięcej przybyło ich z Rzymu po edykcie cesarza

Klaudiusza, który rozgniewany na wybuchłe w gminie żydowskiej spory, kazał

wypędzić ze stolicy pewną liczbę najuboższych rodzin żydowskich.

Spory, które podzieliły żydów rzymskich, dotyczyły Osoby Nauczyciela.

Wraz z Żydami przeniosły się one nad zatokę. O tym, o czym Magdalena usiłowała

mówić, nikt nie chciał słuchać. Głoszenie, że Nauczyciel zmartwychwstał i to, że

mówiła o Nim kobieta - wywoływało straszne oburzenie. Potraktowano ją wrogo.

Musiała się kryć, aby uniknąć pobicia, może nawet śmierci. Utraciła wszelkie oparcie

wśród swoich.

Gdy Żydzi odsunęli się od niej, rodziny pogańskie, które pamiętały ją z

dawnych czasów, przyjęły ją bardzo życzliwie. Znalazła gościnę w ich domach.

Ludzie słuchali chętnie jej opowiadań o Nauczycielu, o Jego nauce, o Jego

zmartwychwstaniu. Ona jednak była w rozterce. Nie wiedziała, czy wolno jej o tych

sprawach opowiadać poganom. Pamiętała o słowach Piotra.

background image

Wreszcie dowiedziała się, gdzie może znaleźć Lucjusza.

Nie mogła go poznać. Ten młody mężczyzna stał się starcem na trzęsących

nogach. Był niewidomy. Trąd rozłożył jego ciało, pokrył je cuchnącymi ropą

wrzodami. Nie mógł uwierzyć, że to ona stoi przed nim. Musiała go o tym wiele razy

zapewniać. Kiedy się wreszcie z tym pogodził, zażądał, aby natychmiast od niego

odeszła.

- Idź sobie! - oświadczył. - Nie chcę, abyś była przy mnie, abyś na mnie

patrzyła. Jestem śmierdzącym trupem, a ty na pewno pozostałaś dalej młodą, piękną

kobietą. Nie chcę, abyś się nade mną litowała! Odejdź! Od dawna powinienem był

skończyć ze sobą...

- Nie odejdę Lucjuszu. Będę się tobą opiekowała. Tyle ci zawdzięczam.

- Mnie? - wybuchnął urągliwym śmiechem. - Mnie? Zwariowałaś? Zabiłem

twego kochanka, a ciebie zrobiłem swoją nałożnicą!

- Uczyniłeś mnie wolną kobietą.

- Gdy cię wyzwoliłem, powinienem się był z tobą ożenić. Żadna kobieta nie

dała mi tyle radości co ty... Nie umiałem odwzajemnić twojej miłości.

- Tak jest z każdym z nas... Ale na miłość nigdy nie jest za późno. Nie

możemy się kochać, jak mężczyzna z kobietą, ale możemy pozostać przyjaciąłmi.

Chcę zresztą pozostać przy tobie, aby cię nauczyć Prawdy, którą poznałam...

- Co to za Prawda?

- Nauka Proroka z Nazaretu.

- Chcesz zrobić ze mnie Żyda?

- On powiedział, aby przychodzili do Niego wszyscy: Rzymianie, Grecy,

Samarytanie, Syryjczycy... Kiedyś słyszałam, jak opowiadał historię o tym, jak

Samarytanin wspomógł Judejczyka, którego napadli zbójcy. Nie odwrócił się od

poranionego, jak odwrócili się kapłan i lewita, nie żałował starań... Czy nie znaczyło

to, że Judejczyk powinien pomagać także Samarytaninowi?

- O kim ty opowiadasz?

- Nosił imię Jezus. W Judei mówili niektórzy, że był oczekiwanym przez

Izraela Mesjaszem...

- Mesjaszem nazywali wasi Szymona, którego bandę rozbiłem. To on, jak mi

mówili jeńcy, miał być tym kimś, który uczyni Żydów panami świata.

- Nie tylko Szymon i jego ludzie tak myśleli. Ale jeśli Jezus był Mesjaszem, to

przyniósł coś zgoła innego. Nie pozwolił nienawidzieć. Kazał kochać...

background image

- Kazał, aby Żydzi kochali Jego?

- Nie, nie tylko Żydzi... Widzisz, Lucjuszu, ja nie rozumiem wszystkiego...

Ale On wiele razy dawał do zrozumienia, że kocha wszystkich... A kiedy znowu

przyjdzie - przyjdzie dla wszystkich i obdarzy szczęściem wszystkich, którzy w

Niego będą wierzyli.

- Przyjdzie? Jak to przyjdzie, gdzie On jest?

- Nasi zmusili Piłata, aby Go kazał ukrzyżować. Umarł na krzyżu. Ale

zmartwychwstał...

- Opowiadasz jakieś bajki.

- To nie bajka, Lucjuszu. Ja Go widziałam.

- Widziałaś Go po ukrzyżowaniu?

- Tak.

- To niemożliwe!

- Wielu tak mówiło. Nawet Jego uczniowie, ale potem musieli uwierzyć.

- W takim razie, kim On jest?

- Synem Najwyższego.

- To znaczy Boga? Wiem, wam Żydom nie wolno wymieniać Bożego Imienia.

Wierzycie, że jest tylko jeden niewidzialny Bóg.

- Jest tak, jak powiedziałeś. Czciciele Izydy także wierzą, że Ozyrys umiera i

zmartwychwstaje... Tu, w Pompejach, jest wielu wyznawców tej religii.

- Ozyrys zmartwychwstaje dla nich co roku o tej samej porze. Jest to tylko

symbol. Jezus zmartwychwstał i odszedł do nieba. Ja Go widziałam... Widziałam, jak

ciebie widzę. I przyjdzie znowu, aby okazać wszystkim Swoją miłość. Ci, co Go

poznali, wołają codziennie: maran atha, przyjdź!

Zamyślony tarł swe pokryte wrzodami czoło.

- I ty w to wierzysz? - zapytał.

- Wierzę...

- I chcesz, abym Go czcił?

- Abyś w Niego wierzył. I abyś wołał codziennie razem ze mną: przyjdź.

Czas jakiś milczał.

- Słuchaj, Magdaleno, mówiłaś, że On uzdrawiał chorych, czy tak?

- Tak, wielu uzdrowił.

- A czy byli wśród nich dotknięci trądem?

- Bywali. I On ich także uzdrawiał.

background image

- Czy gdyby żył i gdybym stanął przed Nim, czy byłby mnie uzdrowił?

- Teraz ona zwlekała z odpowiedzią.

- Mógłby cię uzdrowić... Na pewno... Ale czasami... - szukała słów dla

wypowiedzenia swojej myśli. - Czasami chciał od człowieka czegoś więcej... Nie

wiem, czy mnie rozumiesz? Swoim cierpieniem zapłacił za nas. Ale pozwala, aby

człowiek także, dla Niego...

- Rozumiem - przerwał jej. - Dobrze. Będę z tobą codziennie o świcie wołał:

maran atha!

Magdalena, decydując się na pozostanie przy Lucjuszu i pielęgnowanie go,

miała szersze plany.

Przez swoich pompejańskich przyjaciół dotarła do zwierzchnika miasta.

Przedstawiła mu propozycję. W mieście radości i rozkoszy nie brakło również nędzy.

Setki żebraków siadywało na schodach świątyń. W ubogich dzielnicach widywało się

dzieci nienormalne, dotknięte rozmaitymi kalectwami. W walących się budach leżeli

schorowani starcy, którymi nikt się nie opiekował.

Magdalena, która przywiozła ze sobą nieco pieniędzy, otrzymanych za

sprzedany w Betanii dom, od pierwszej chwili przybycia do Pompejów wspomagała

nędzarzy. Teraz postanowiła zakupić folwark na zboczu góry, w którym przebywał

Lucjusz, i tam sprowadzić wszystkich potrzebujących opieki. Zaproponowała

edylom, że jeśli zapewnią egzystencję przebywającym na folwarku ludziom, ona

roztoczy nad nimi opiekę. Projekt Magdaleny został przyjęty. Miasto było bogate -

gotowe zapłacić za to, aby nie patrzeć na nędzę. Folwark został zapełniony

samotnymi starcami i matkami z chorymi dziećmi. Wśród nich Magdalena mogła

ukryć Lucjusza. Nie był zresztą jedynym trędowatym - miała także innego, starego

marynarza, który nabawił się choroby w swych podróżach.

Praca w kolonii chorych nie układała się łatwo. Ludzie sprowadzeni wcale nie

byli z tego zadowoleni. Ci, co mogli, uciekali z powrotem do Pompejów. Inni

napełniali dom skargami i pretensjami. Magdalena liczyła, że matki, które przyszły z

dziećmi, pomogą jej w pracy przy obsłudze chorych i niedołężnych. One jednak

narzekały najgłośniej - i jak mogły uchylały się od wszelkiej roboty. Zasiłki ze strony

miasta nie napływały regularnie; nie okazały się przy tym dostatecznie duże. Miasto

bogaczy było miastem skąpców. W Pompejach dużo się budowało - każdy nowo

wybrany zwierzchnik miasta pragnął zostawić pamiątkę swego urzędowania.

Budowali także poszczególni obywatele, ale na dom opieki żałowano pieniędzy.

background image

Jednakże w ciągu lat działalność domu opieki z wolna się ułożyła. Znalazło

się kilka kobiet, które przyszły pomagać Magdalenie. Z pomocą mogących jeszcze

pracować osób rozpoczęto uprawę ziemi. Grunt był podatny pod uprawę winorośli i

warzyw. Dzięki bogatym zbiorom utrzymanie kolonii stało się łatwiejsze.

Wśród ubogich, zgromadzonych w domu opieki, była tylko jedna dziewczyna

żydowska, matka chłopca z rozdętą głową i niedowładem nóg. Mały Synche łaził na

czworakach i wydawał dźwięki zrozumiałe tylko dla matki. Ruta kochała go jednak

bardzo. Jej bez żadnych obaw Magdalena mogła mówić o Nauczycielu i Jego nauce.

Dziewczyna przyjmowała z radością opowiadania Magdaleny. Ale gdy powiedziała o

tym, co słyszała, Żydom w mieście i na nią także zostało rzucone przekleństwo.

Zajęta od rana do wieczora pracą przy domu, Magdalena rzadko bywała w

Pompejach. Lata biegły - a ona nawet nie wiedziała, co się dzieje na świecie. Jedynie

wieści o zmianach na tronie cesarskim dochodziły do niej, gdyż przy każdej zmianie

odbywały się w mieście wspaniałe uroczystości i budowano nowe świątynie oraz

pomniki.

Jej młodość minęła. Dawne sprawy życia skryły się w mroku zapomnienia.

Jedna tylko rzecz pozostała żywa: pamięć o Nauczycielu i miłość do Niego.

Codziennie, gdy wschodziło słońce, przywoływała Go słowami: maran atha! Żyła

myślą o Jego powrocie.

background image

2

Pewnego dnia Magdalena zobaczyła przed furtką w murze otaczającym

kolonię, dwóch mężczyzn. Jeden był młodym chłopcem, drugi - dojrzałym

urodziwym mężczyzną. Gdy otwierała furtkę i popatrzyła w twarze przybyłych,

wydało jej się, że twarz starszego jesst jej znajoma. On także tak jakby ją poznał.

Uśmiechnął się szeroko i powiedział:

- Witaj Magdaleno. Pokój z tobą.

- I z tobą, panie - odpowiedziała. - Lecz powiedz, kim jesteś. Wydaje mi się,

że cię znam.

- Nie poznałaś mnie? Ja jednak ciebie poznałem od razu, choć lata cię bardzo

zmieniły. Jestem Marek, syn Joanny wdowy.

- Och, Marku! - objęła go ramieniem i ucałowała. - Teraz cię poznaję. -

Przyglądała mu się. - Jednak naprawdę zmieniłeś się. Nie tylko nie jesteś już

chłopcem, jakiego pamiętam. Nabrałeś jakiejś powagi... Chodź, wejdź do naszego

domu, spocznij. Musisz mi wszystko o sobie opowiedzieć.

Gdy już siedzieli przy stole, na którym leżały chleb, ser i wino z własnej

tłoczni, zapytała:

- Przyszedłeś tu przypadkiem?

- Ależ nie. Powiedziano mi, że jesteś tutaj.

- Kto ci o mnie powiedział?

- Chrześcijanie w Puteoli.

- Chrześcijanie? Kogo tak nazywasz?

- Chrześcijanami nazywamy się my, uczniowie Jezusa Chrystusa.

- To w Puteoli są chrześcijanie?

- Są. Wiedzą o tobie i twojej pracy tutaj.

- Lecz tutejsi Żydzi odepchnęli mnie. Nie chcieli słuchać o Nauczycielu.

- Tak jest wszędzie. oni nie chcą w Niego uwierzyć.

- A w Puteoli jest inaczej?

- W Puteoli nie ma Żydów. Chrześcijanie tamtejsi pochodzą z pogan. Ochrzcił

ich niedawno Paweł...

- Paweł? Kto to taki? Nie znam żadnego Pawła.

- Paweł miał przedtem imię Szaweł i był faryzeuszem z Tarsu. Przybywszy do

Judei okazał się wielkim wrogiem wyznających Jezusa. Z polecenia Sanhedrynu

background image

jeździł po kraju, szukał ochrzczonych, wydawał ich władzy... Ale nagle zmienił się.

Ukazał mu się Jezus. Z wroga stał się najgorętszym Jego wyznawcą. Ledwo uszedł

śmierci, bo faryzeusze chcieli go zabić. Teraz głosi wszędzie, że Nauczyciel jest

Mesjaszem.

- I mówi o Nim poganom?

- Tak.

- A co Piotr i inni uczniowie na to?

- Powstała z tego powodu cała burza. Ale Piotr w Cezarei był świadkiem, jak

Duch Święty zstąpił na gromadę pogan. Uznał to za znak, że także im trzeba udzielać

chrztu i nauki. Przecież Jezus powiedział: idźcie na cały świat...

- Zawsze mi się wydawało, że należy mówić wszystkim o Nauczycielu. Ale

nie śmiałam... Jestem tylko kobietą... Założyłam tutaj dom dla ubogich i chorych. Nie

ma w nim chrześcijan...

- Tych, których uważasz, że można ochrzcić, chętnie ochrzczę. Włożono na

mnie ręce i mam prawo to czynić. Ochrzciłem już wielu Greków, Syryjczyków,

Fenicjan, Macedończyków, Rzymian...

- Zatrzymasz się tu u nas?

- Mogę zostać do jutra. Czeka mnie jeszcze daleka droga.

- Dokąd idziesz?

- Do Rzymu.

- Czy zechcesz mi powiedzieć po co?

- W Rzymie jest Piotr. On jest naszym zwierzchnikiem. On decyduje, gdzie

mamy iść, kogo nauczać. Idę, aby otrzymać od niego wskazanie, co mam robić. Może

każe mi zostać przy sobie? Także Paweł jest w Rzymie. Został uwięziony w

Jerozolimie, ale jako obywatel rzymski odwołał się do sądu cesarskiego. Paweł jest

dzielnym nauczycielem, ale trochę trudnym człowiekiem... Podróżowałem razem z

nim, nie zawsze się jednak zgadzaliśmy... Wiesz, Magdaleno, myślę, że ty także

powinnaś się udać do Rzymu, do Piotra. To piękna robota, którą tutaj wykonujesz.

Ale mało jest ludzi, którzy, jak ty, widzieli Nauczyciela, rozmawiali z Nim... Ci,

którym o Nim mówimy, inaczej zupełnie słuchają, gdy możemy im powiedzieć:

widzieliśmy na własne oczy...

- On powiedział wtedy, pewno pamiętasz: błogosławieni, którzy nie widzieli a

uwierzą.

- Dobrze pamiętasz każde Jego słowo. Ja także pamiętam, gdy to mówił. Ale

background image

myślę, że nie zaprzeczam Jego słowom, gdy chcę ludziom trochę pomóc. Żydzi

uważają opowiadanie o zmartwychwstaniu za gorszące. Poganie się z niego śmieją.

Inaczej wygląda, gdy ty lub ja możemy powiedzieć: “My to sami widzieliśmy”.

- Gdy przybiegłam od grobu i zaklinałam się, że Go widziałam, uczniowie nie

chcieli uwierzyć.

- Tym trudniej uwierzyć postronnym ludziom. Ktoś niedawno sprzeciwił mi

się i powiedział: “On nigdy nie istniał. Wymyśliliście Go.”

- Jak człowiek mógłby wymyślić Kogoś takiego?

- Więc widzisz. On i tobie kazał świadczyć. Dlatego mówię ci, idź do Piotra.

Jestem pewien, że ci powie to samo.

Skinęła milcząco głową. Ale nic nie powiedziała.

Gdy zbliżał się wieczór Marek, Magdalena, prowadząca Lucjusza, oraz Ruta

udali się na kraniec ziem należących do kolonii. Spod odkrytej skały biło w tym

miejscu źródełko.

W powietrzeu panowała wielka cisza. Po pogodnym niebie żeglowały małe,

różowe obłoczki. Słońce zsunęło się nisko i dogasało na horyzoncie niby zapomniane

ognisko.

Marek modlił się z rozłożonymi szeroko rękami. Jego sylwetka na tle nieba

przypominała krzyż. Mówił:

- Jezu Chryste, nasz Panie i Zbawco. Przyjmij, proszę, tych ludzi, którzy stoją

przede mną do grona Twoich sług... Spraw, aby od tej chwili wiedli życie nienaganne,

strzegąc się zła, a pełniąc we wszystkim Twoją wolę. Niech staną się podobni do

drzew, które rosną nad dającą życie wodą i wydają swój owoc we właściwej porze.

Zachowaj ich od złości świata, daj im moc ducha i miłość, abyś, gdy przyjdziesz,

znalazł ich wiernymi Tobie...

Zaczerpnął wody kubkiem. Ruta uklękła. Lucjusz schylił się nisko.

Wylewając wodę na ich głowy powiedział:

- Chrzczę was w Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego...

Od morza, które leżało u ich stóp, powiał lekki wiatr. Na nieograniczonej

wzrokiem powierzchni wody leżały drżące płaty blasku. W cichym powietrzu słychać

było dochodzące z miasta dźwięki muzyki i hałaśliwe śpiewy. Jak prawie codziennie

obchodzono święto jakiegoś boga czy jakąś uroczystość. Znowu nadleciał powiew

orzeźwiającego wiatru. Przeczesał gęstwę krzewów winnych, porastających terasy

wznoszące się piętrami na zboczu. Tylko sam szczyt góry tworzył piramidę skalną,

background image

sponad której unosił się lekki dymek niby z przygasłej kadzielnicy.

Marek zbliżył się do Lucjusza, który stał nieruchomo oparty na lasce.

- Cieszę się, że stałeś się jednym z nas - powiedział. - Jezus będzie się tobą

opiekował. Widzi twoje cierpienia. Znoś je cierpliwie. Przyjdzie niedługo chwila, że

skończą się, a wtedy otrzymasz w nagrodę miejsce w Jego Królestwie. On także

cierpiał - i wiemy, jak straszne to były cierpienia. Jest Bogiem, więc mógł się od nich

wyzwolić. Ale On zgodził się cierpieć, aby Jego rany uleczyły nasze rany. Zmazał

nasze zło Swoją ofiarą. I każdy, kto cierpliwie znosi cierpienia, może mieć nadzieję,

że dołączą się one do Jego Ofiary...

Lucjusz przytakiwał kiwnięciami głowy słyszanym słowom. Gdy Marek

skończył mówić, podniósł głowę. W zamierającym świetle dnia widać było jego

przerażającą twarz, rozlaną, napuchłą, pokrytą wrzodami. Choroba wyżarła nos i

oczodoły. Włosy z głowy wypadły. Z rozchylonych, przypominających ranę ust

dobywał się odór. Co chwilę przesuwał po swędzących policzkach dłonią,

pozbawioną palców.

- Nie mogę go zostawić - myślała - nie mogę odejść. Nauczyciel powiedział,

że i ja mam świadczyć. A jednak i On, gdy przychodzili do Niego cierpiący,

przestawał mówić i pochylał się nad ich cierpieniem. Nie mogę inaczej...

Ale kiedy w rok później Lucjusz umarł, powierzywszy kolonię opiece Ruty,

wyruszyła do Rzymu.

background image

3

Drogi prowadzące do Rzymu pełne były zmierzających do miasta ludzi.

Ciągnęły całe rodziny, wioząc swój mizerny dobytek na wózkach lub na grzbiecie

osła.

Na jednym z postojów zauważyła gromadkę mężczyzn, którzy modlili się z

rozłożonymi w krzyż ramionami. Dosłyszała jak powtarzają: “maran atha! maran

atha!”

Podeszła do nich. Powiedziała:

- Jesteście chrześcijanami? Ja także jestem chrześcijanką.

Zamiast okazać radość, spojrzeli na nią jakby przestraszeni. Jeden z

mężczyzn, wyglądający na starszego wśród towarzyszy, położył palec na ustach.

- Jesteś nieostrożna, kobieto - powiedział. - To prawda, że jesteśmy

chrześcijanami. - Rozchylił tunikę i pokazał zawieszony na szyi drewniany krzyżyk. -

Ale o tym nie należy głośno mówić.

- Wybaczcie. Nie wiedziałam - tłumaczyła się.

Jej wiek, wygląd i ton głosu musiały obudzić w nim zaufanie, gdyż

powiedział:

- Nie wyglądasz na donosicielkę, chociaż, wydaje mi się, że jesteś Żydówką.

Czy idziesz sama?

- Sama.

- Do Rzymu?

- Tak.

Resztka nieufności walczyła w nim z chęcią okazania życzliwości.

- A skąd idziesz?

- Z Pompejów. Mieszkam tam od wielu lat. Zajmuję się pielęgnowaniem

chorych. Nie wiem, co się dzieje w Italii. Nie sądziłam, że wiara w Jezusa jest

zakazana.

- Zakazana nie jest - przyznał. - W Italii zresztą tyle wierzeń, ilu ludzi. O nas

niewiele kto wie. Uważają nas za wyznawców religii żydowskiej. Tylko widzisz,

kobieto, to właśnie Żydzi są nam najbardziej wrodzy. Wyglądasz na Żydówkę. Czy

jesteś nią?

- Jestem. I wiem o tej wrogości. W Judei nawet prześladują chrześcijan. Zabili

jednego z uczniów Nauczyciela. Cóż jednak mogą zrobić chrześcijanom tutaj?

background image

- Głoszą o nas, gdzie tylko mogą, że jesteśmy nieprzyjaciółmi ludzi, że

pragniemy ich śmierci i że zatruwamy im wodę... Wielu Żydów jest w teatrach i

mimach. W przedstawieniach drwią z nas, głoszą, że czcimy oślą głowę, że na

naszych zebraniach uprawiamy rozupustę i rozmaite bezeceństwa. Wszystkie te

kłamstwa stworzyły przekonanie, iż nie ma plugawszej religii jak nasza wiara. Wielu

nami pogardza.

- Lecz słyszałam, że liczba wyznawców Jezusa ciągle wzrasta.

- To prawda.

- Więc mimo oszczerstw wiara rozwija się?

- Jesteśmy coraz liczniejsi. Są wśród nas nawet ludzie z pałacu cesarza. Tym

niemniej, oszczerstwa docierają do władz. Wolimy się nie narażać.

- Jednak cesarz jest podobno łaskawy.

- Cesarz Neron stara się bardzo o miłość swoich poddanych. Wiele buduje.

Kazał wznieść wspaniały cyrk na polach watykańskich i otworzył dla ludu w pobliżu

cyrku piękny ogród. Sam jest śpiewakiem i poetą. Staje także jako zawodnik do

wyścigów kwadryg. Ogromnie lubi oklaski. Dla oklasków gotów jest zrobić

wszystko. Nigdy w Rzymie nie było tylu widowiksk, co teraz, i tak obfitego

rozdawnictwa. Toteż, jak widzisz, ludzie ściągają ze wszystkich stron do miasta.

Ostatnie lata były latami nieurodzaju. Ale tym, którzy oklaskują cesarza, głód nie

zajrzy w oczy. Otrzymają mąkę i oliwę bez potrzeby pracowania na nie. Ludzie

porzucają rolę i śpieszą całym tłumem. Po co się męczyć, gdy w mieście będą mieli

wszystko bez wysiłku?

Przez chwilę siedziała bez słowa rozmyślając nad tym, co usłyszała.

- Jednak - powiedziała - człowiek powinien pracować nie tylko dla pieniądza.

Zawsze jest co do zrobienia dla innych...

- Oczywiście, że masz rację. Jesteś już niemłodą kobietą i widać po tobie, że

pracujesz ciężko. My nie idziemy do Rzymu, jak ci wszyscy, by żyć z łaski cesarza.

Wracamy do siebie. Pracujemy przy wyładowywaniu towarów, które przywożone są

barkami do portu w Ostii. Nasz przedsiębiorca wysłał nas do Ancjum, abyśmy zajęli

się przeładowaniem cennego ładunku win. Wykonaliśmy naszą robotę i wracamy.

Podczas gdy mężczyzna rozmawiał z Magdaleną, jego towarzysze rozpalili

ognisko i zajęli się przygotowaniem posiłku. Byli to młodzi robotnicy o

sympatycznych twarzach. Jeden z nich nałożył do glinianej miseczki trochę kaszy i

kawałek ryby i podał uprzejmie Magdalenie.

background image

- Posil się, kobieto - powiedział. - Jesteś sama, więc zjedz z nami wieczerzę.

Nasz Pan polecił dzielić się z każdym potrzebującym.

Podziękowała serdecznie. Mężczyźni usiedli w krąg. Zanim zaczęli jeść, ten,

który przedtem rozmawiał z Magdaleną, odmówił krótką modlitwę:

“Prosimy Cię, Panie, bądź wspomożycielem naszym, okaż zmiłowanie

uniżonym, chorych ulecz, daj pokarm głodnym, wesprzyj słabych. Niech Cię znają

wszystkie narody, że jesteś Bogiem jedynym, a Jezus Chrystus jest Synem Twoim,

my zaś owcami z Twego pastwiska...”

Potem zwrócił się do Magdaleny:

- Nazywam się Euzebiusz. Czy zechcesz powiedzieć nam swoje imię?

- Mam na imię Miriam, ale przezwano mnie Magdaleną.

- I pochodzisz z Pompejów?

- Mieszkam tam od wielu lat. Pochodzę jednak z Judei, z miasteczka w

bliskości Jerozolimy...

Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę. Patrzyli na nią z większą jeszcze

niż poprzednio ciekawością.

- Jeżeli pochodzisz z Jerozolimy, a musisz mieć ponad trzydzieści lat - zapytał

ten, który jej podał miseczkę z kaszą - może danym ci było zobaczyć naszego Pana,

gdy jeszcze chodził po ziemi?

Skinęła głową. W ich oczach zapłonęła ciekawość.

- Widziałam Go - powiedziała. - Słyszałam, jak mówił. Rozmawiałam z Nim.

Byłam także na Golgocie, gdy umierał. A potem zobaczyłam Go

zmartwychwstałego...

Odłożyli jedzenie. Wybuchnęli gwałtownymi pytaniami:

- Więc widziałaś Go? Rozmawiałaś z Nim? I wtedy, gdy już zmartwychwstał?

- Tak...

Pytali na wyścigi:

- Jak wyglądał? Jaki był? Co mówił? Czy blask bił od Jego osoby? Czy

widziałaś jakiś cud sprawiony przez Niego? Opowiedz! Opowiadaj!

Uśmiechnęła się wzruszona ich młodzieńczym entuzjazmem.

- Jakim był? Najpiękniejszym, najwspanialszym Człowiekiem. Nie było

takiego na ziemi i nie będzie. To, co mówił, tego nie można zapomnieć. Widziałam,

jak czynił cuda: leczył chorych, oczyszczał trędowatych, wskrzeszał umarłych...

- Widziałaś to na własne oczy? - wyrwało się któremuś ze słuchaczy. -

background image

Widziałaś to sama?

- Widziałam, jak was widzę - zapewniła. - Wiele uczynił cudów. Ale

największych dokonywał w człowieku. Spojrzał na kogoś, powiedział: “więcej nie

grzesz” - i człowiek stawał się od razu inny, niż był przedtem. Dostrzegał swoje winy

i żałował za nie. Zło spływało z niego jak brud spływa z ciała pod strumieniem ciepłej

wody. Niepotrzebny był blask wokół Jego Osoby. Wystarczyło spojrzenie, jedno

słowo... Mógł uczynić wszystko, przecież jest Bogiem. Ale On dla nas, abyśmy Go

mogli zobaczyć, ukrył się w postaci ludzkiej...

Mówiła długo. Zapadła noc, ale oni, choć wydawali się zmęczeni, nie

przestawali pytać. Tyle rzeczy chcieli wiedzieć. To nie brak wiary kazał im stawiać

pytania. Ten, w którego uwierzyli, był miłością. I nie żądał ofiar - jak bogowie

pogańscy - ale czekał na miłość. Ciężko jest kochać i nie widzieć. Gdy się kocha,

pragnie się zobaczyć przedmiot swojej miłości bodaj cudzymi oczami.

Była już druga godzina straży nocnej, gdy Euzebiusz rzekł:

- Nie będziemy cię dłużej męczyli naszymi pytaniami, Magdaleno. Musisz

wypocząć, skoro jutro chcesz dotrzeć do Rzymu. To, o czym nam opowiadałaś, jest

szczerą prawdą. Mogę tak powiedzieć, gdyż słyszałem kiedyś, jak opowiadał o

Jezusie biskup Piotr, który był Jego uczniem. Mówił wszystko tak samo jak ty...

- Znałam dobrze Piotra... - powiedziała.

- Znałaś go? W takim razie na pewno zobaczysz go w Rzymie. Gdy

znajdziemy się jutro w mieście, zaprowadzę cię do znajomego kapłana, który wie,

gdzie trzeba szukać Piotra. Ale chcę cię jeszcze zapytać o jedno. Powiedziałaś, że

nazywasz się Magdalena. Piotr opowiadał, że na kilka dni przed śmiercią Jezus był na

wieczerzy u swego przyjaciela. I kiedy siedzieli przy stole, weszła siostra gospodarza,

uklękła przy nogach Jezusa, wylała na Jego stopy cały flakon cennego olejku, a

potem wytarła je własnymi włosami. Tym, którzy znajdowali się przy stole, nie

podobał się czyn tej kobiety. Ganili ją, że postąpiła rozrzutnie, wydając wiele

pieniędzy na olejek. Ale Jezus nie pozwolił nic mówić przeciwko kobiecie.

Podziękował jej, że namaściła Jego Ciało na śmierć. Rzekł, że o tym, co uczyniła,

będą kiedyś wiedzieli wszyscy na świecie. Piotr mówił, że ta kobieta nazywała się

Magdalena. Tak jak ty. Może i ją znałaś?

- Znałam ją - powiedziała.

background image

4

Wielki rybak objął ją po ojcowsku i przytulił do piersi.

- Jak się cieszę, że cię widzę - mówił. - Przez lata całe nie wiedziałem, co się z

tobą dzieje. Bałem się, że może doścignęli cię twoi prześladowcy. Dopiero przed

rokiem dowiedziałem się od Marka, że żyjesz i oddajesz się miłosiernym dziełom.

Prawdziwie nie zapomniałaś nauk Jezusa. Pamiętasz, jak mówił, że najważniejszymi

przykazaniami jest kochać Boga i kochać człowieka.

- Jednak mówił ci może Marek, że opiekując się cierpiącymi nie wiedziałam,

czy wolno mi mówić im o Nauczycielu. Gdy odchodziłam, powiedziałeś mi, że mam

iść do naszych braci i sióstr izraelskich.

- Tak ci powiedziałem, bo tak sądziłem, że ma być.

- Jednak On tyle razy mówił, że przyszedł do wszystkich i dla wszystkich

wylał Krew.

Stary mężczyzna westchnął.

- I ty i ja kochaliśmy Go. Jednak kobieta ma widać czulsze serce: tyś Go

pierwsza zobaczyła, gdy zmartwychwstał, pierwsza dostrzegłaś to, co my

dostrzegamy dopiero teraz. Tak, masz słuszność: On przyszedł do wszystkich i dla

wszystkich. Musimy nieść Jego naukę między ludzi. Dlatego z Jerozolimy udałem się

do Antiochii, a z Antiochii przybyłem tutaj. Rzym jest stolicą świata, więc musi stać

się Jego stolicą.

- Marek polecił mi, abym tu do ciebie przyszła.

- Dobrze zrobił. Cieszę się, że mogłem cię zobaczyć, póki jeszcze żyję...

- Nie jesteś młody, ale trzymasz się, jak widzę, znakomicie. Po co mówisz o

śmierci, jakby była bliska?

- Zanim ci na to odpowiem, chodź na wieczerzę. Będziemy także łamali

chleb...

- Och, Piotrze - zawołała. - Jak to dobrze! Tak bardzo tęskniłam za tym

Chlebem przez wszystkie te lata!

- Więc chodź. Ten Chleb jest źródłem naszej siły. Musimy Go pożywać jak

najczęściej, musimy Go dawać wielu, wszystkim, którzy Go pragną...

- Czemuż nie można Go zobaczyć inaczej?

- Jest nas coraz mniej, tych, którzy Go widzieli. Może gdy przyjdzie, nie

będzie już z nas nikogo...?

background image

- Myślisz, że nie zobaczymy Go przychodzącego?

- Czy ja wiem? Mówił: “Czuwajcie, czuwajcie, nie znacie dnia ani godziny”. I

mówił także o rzeczach strasznych, które się wpierw będą działy. O tym, że będziemy

prześladowani...

- Czy nie jesteśmy? Opowiadał mi Marek...

- Znosimy prześladowania ze strony tych, którzy nie chcą uznać w Jezusie

Mesjasza. Ale również pełno jest zwad i zawiści między wierzącymi... Wierz mi, to

są najboleśniejsze zwady. Opowiem ci o nich przy sposobności. To jednak nie to, co

ma nastąpić...

Przez chwilę trząsł smutnie swoją głową, podobną do głowy lwa, wyłysiałą i

tylko nad skroniami pokrytą kępami siwych kręcących się włosów.

- Oczekujesz ich? - zapytała.

- Tak. Są znaki... Tutejsi Żydzi z nienawiścią wciąż składają na nas

doniesienia do władz. Teraz zdobyli sobie dostęp do żony cesarza. Została

prozelitką...

- Znam Poppeę. Urodziła się i wychowała w Pompejach.

- Co o niej wiesz?

- Nic dobrego. Jest bardzo piękna. Ale ludzie w Pompejach uważają, że jest

zła, zawistna, pamiętliwa. W domu Poppeuszów obchodzono się okrutnie z

niewolnikami.

- Jest więc gorzej, niż myślałem. Cesarz jest w rękach żony. Spełnia wszystko,

czego ona zażąda. W każdej chwili jakiś cios może spaść na nas.

Przeszli do sąsiedniej izby, do której zeszła się gromadka współpracowników

Piotra. Byli wśród nich dwaj prezbitrzy Linus i Klet, był także młodziutki kapłan

Klemens, który pełnił funkcję sekretarza Piotra. Patrząc po twarzach zebranych, nie

dostrzegła ani jednej o rysach semickich - byli to wyłącznie Rzymianie lub Grecy.

Ucztującym usługiwały dwie stare kobiety. Magdalena chciała im pomagać,

ale Piotr na to nie zezwolił.

- Dziś, Magdaleno - powiedział - jesteś naszym gościem. Zasiądź z nami do

stołu.

- Czy jednak wypada, abym siadała obok kapłanów?

- Tutejsze obyczaje nie sprzeciwiają się temu. Weszliśmy w szeroki świat i

trzeba nam we wszystkim, co nie jest grzechem, stosować się do miejscowych

zwyczajów.

background image

- Zmieniłeś się, Piotrze - powiedziała cicho, aby on tylko słyszał jej słowa.

- To prawda - przyznał równie cicho. - Ale to sam Jezus tego zażądał.

Gdy spożyli wieczerzę, Piotr wziął w rękę kielich z winem. Pochyliwszy nad

nim głowę, mówił:

Dziękuję Ci, Ojcze Nasz,

za święty winny szczep Dawida,

który dałeś nam poznać przez Jezusa, Twojego sługę.

Tobie chwała na wieki...

Powtórzyli chórem:

- Tobie chwała na wieki.

Kielich poszedł w krąg między siedzących. Każdy pił z niego, jej także dane

było przełknąć łyk wina, które już nie było winem. Przełykając myślała: To ta sama

Krew, którą widziałam spływającą po krzyżu na Golgocie, która była na moich

palcach, gdyśmy owijali Ciało całunem... Muszę w to wierzyć, choć tego nie widzę!

Potem Piotr wziął w dłonie pszenny placek, połamał go na kawałki. Odmówił

modlitwę:

Dziękuję Ci, Ojcze,

za życie i za wiedzę,

którą nam dałeś przez Jezusa, Twego sługę.

Jak ten pokruszony chleb rósł ziarnem na polach.

A gdy został zebrany, stał się jednym,

tak niech zbierze się Kościół Twój ze wszystkich krańców ziemi

do Królestwa Twego.

Albowiem Twoja jest chwała na wieki,

przez Jezusa Chrystusa.

Powtórzyli:

Twoja jest chwała na wieki przez Jezusa Chrystusa.

Podchodzili do Piotra, a on kładł na ich dłonie ułamki chleba, który przestał

być już chlebem. I ona przyjęła go. Znowu nie poczuła nic. Pozostawała tylko uparta,

ślepa wiara.

A jednak... Jednak coś przekroczyło próg wiary. Posłyszała w sobie głos,

który powiedział: “To jestem Ja, Magdaleno...” Wcale nie była pewna, czy te słowa

background image

wypowiedziała sama, czy też wypowiedział je ktoś inny. Głos odezwał się i zamilkł.

A jednak jego pamięć pozostała i była trwalsza niż inne, przebiegające przez głowę

myśli. Tamte zapalały się i znikały, niby spadające gwiazdy. Ta trwała - jak słońce. I

ta pamięć napełniła ją dziwną radością.

Na zakończenie Piotr odmówił modlitwę:

Dziękujemy Ci, Ojcze Święty,

za wiedzę, za wiarę i nieśmiertelność,

które pozwoliłeś nam poznać przez Jezusa, Twego sługę.

Pamiętaj, Panie, o Kościele Twoim,

wybaw go od wszelkiego złego,

zgromadź go z czterech stron wiejących wiatrów.

Niech przyjdzie Twoja Łaska,

niech przeminie ten świat.

Maran atha!

Zawołali wszyscy wznosząc w górę ręce:

Maran atha!

Gdy znowu znalazła się jedynie z Piotrem, zapytała:

- Powiedz mi, Piotrze, co mam czynić? Po to tu do ciebie przyszłam.

Wsparł głowę na dłoniach. Wydawał się zamyślony, a może modlił się.

Spoza muru odgradzającego mały ogródek, w którym siedzieli, dochodził

gwar głosów, krzyki, śmiechy, nawoływania przekupniów. Domek, w którym

mieszkał Piotr, sąsiadował z obu stron z wysokimi sześciopiętrowymi kamienicami.

Musiały posiadać wielu mieszkańców, gdyż na znajdujących się na zewnątrz

schodach prowadzących na piętra kłębił się prawdziwy tłum wchodzących i

schodzących. Dzielnica nadtybrzańska była dzielnicą ubogich. Przeważnie

przybyszów ze Wschodu: Syryjczyków, Koptów, Fenicjan, Greków. Żydzi mieszkali

osobno, nieco dalej, i tylko rodziny chrześcijańskie, aby uniknąć prześladowań,

przeniosły się tutaj.

Wreszcie Piotr przerwał milczenie:

- Marek przysłał cię do mnie - i dobrze zrobił. Jak ci powiedziałem, jest nas

coraz mniej, tych, którzy widzieli własnymi oczami i słyszeli swoimi uszami. Jakub,

brat Jana, nie żyje. Inni z naszego grona rozeszli się po świecie. Miriam...

- Właśnie! Co z Miriam?

background image

- Miriam umarła. Choć właściwie trudno tak powiedzieć. Jej ciało zniknęło...

- On Ją wskrzesił!

- Jestem tego pewien. Jednak nie zobaczyliśmy Jej więcej żywej. Zabrał Ją.

- Jaka szkoda!

- Może zabrał ją tylko sprzed naszych oczu? Była potrzebna i bardzo nam

pomagała. Była dla nas oparciem. Gdy przyjdą trudne chwile, Kościół będzie Jej

potrzebował... Ale wróćmy do ciebie. Jesteś tą, która widziała bardzo wiele. Ale

jesteś kobietą... Gdy będziesz świadczyć o Jezusie, będzie to wywoływało

zgorszenie...

- Sam jednak mówisz, że trzeba nam mówić wszystkim.

- Tak, na pewno. Ale widzisz: nie mogę dopuścić do rozdwojenia. Już

zrodziły się podziały... On obiecał, że nic Kościoła nie zwycięży, a jednak powiedział

także kiedyś: “Czy Syn Człowieczy, gdy przyjdzie, znajdzie wiarę na ziemi?” Kazał

ufać i kazał czuwać. Kościół jest jak młoda roślina, która dopiero zapuściła korzenie

w ziemi. Grozi jej tysiące niebezpieczeństw: wypalenia, zadeptania, zaduszenia przez

chwasty. Przyszło mi na myśl, aby cię wysłać do Pawła...

- Mówił mi o nim Marek. Podobno jest uwięziony?

- Już jest wolny. Sąd cesarski uniewinnił go. Przebywa jeszcze w Rzymie, ale

za parę dni odejdzie. Jemu szczególnie grozi wiele niebezpieczeństw. zresztą Pan

przeznaczył go, aby niósł Jego Naukę między pogan. Jestem pewien, że Paweł nie

będzie się lękał użyć ciebie do pracy.

Siedziała z pochyloną głową.

- Uczynię wszystko, co mi zlecisz - powiedziała. - Jeśli Paweł odchodzi,

pewno będzie chciał, abym i ja odeszła...

- A ty wolałabyś zostać w Rzymie.

- Wolałabym zostać z tobą. Ty i Marek jesteście jedynymi, którzy mi zostali z

tamtego życia...

- Poczułaś samotność? Rozumiem cię. Ale widzisz, mnie się wydaje, że

każdemu z nas trzeba iść przez samotność... Musimy być jak ziarno: On rozsypie nas

po polu i każde z nas będzie musiało umrzeć samotnie, aby w każdym miejscu wyrósł

kłos i powstał z niego chleb...

- Mówiłeś, że tu będą groziły niebezpieczeństwa?

- Tak mi się wydaje i tak czuję... Ale niebezpieczeństwa, gdy przyjdą, będą

groziły nie tylko w Rzymie. Będą nas chcieli skłócić, a potem zdeptać... Pojawią się

background image

fałszywi mesjasze. On przecież to zapowiedział...

Westchnęła, ale zaraz zapytała głosem pewnym:

- Kto mnie zaprowadzi do Pawła?

- Klemens. To bardzo dzielny młody kapłan. Jestem pewien, że Kościół

będzie miał z niego pociechę. Może kiedyś obejmie po mnie biskupstwo rzymskie...?

- Nie odchodź, Piotrze! - zawołała. - Jesteś potrzebny.

- Nie odejdę póki nie będę musiał. Ale wtedy nad jeziorem Pan powiedział, że

przyjdzie chwila, gdy mnie poprowadzą tam, dokąd nie chcę... Jego słowa muszą się

spełnić. Minął czas nauki, kończy się czas działania, teraz musi nadejść czas

cierpienia. Bez krzyża na końcu nic się dokonać nie może.

background image

5

Mężczyzna był niewysoki, nędznie zbudowany i bardzo brzydki. Krogulczy

nos sterczał nad wysuniętymi do przodu i obwisłymi wargami. Chociaż był

człowiekiem młodym, jego twarz ciemna, spalona na brąz i jakby wyszlifowana

wiatrem, była zryta zmarszczkami i zdawała się należeć do starca. Miał krótką,

nieporządną brodę. Wytarte włosy lepiły się do czoła. Ubrany był w kuttonę z

rękawami, które opadały na dłonie. Także nadgarstki miał owinięte bandażami.

Wyglądały z nich długie, ciemne, bardzo ruchliwe palce. Siedział przy krosnach i nie

przestawał tkać ciężką, namiotową materię, z której znana była Cylicja.

Przywitał Magdalenę prawie opryskliwie:

- Wiem, słyszałem o tobie. I co? Przysyła cię do mnie Piotr? Przecież wie, że

nie chodzę z kobietami. Inni chodzą - ja nie. Obywam się bez kobiecych posług.

Robię wszystko sam. Nikomu nie lubię być ciężarem. Nie chcę niczego za naukę.

Każde zdanie przedzielone było klaśnięciem czółenka. Nie odrywał oczu od

roboty. Teraz jednak na chwilę podniósł głowę. Ale nie patrzył jej w twarz. Jego

błękitne oczy trzymane były na wodzy niby niecierpliwy koń.

Także na chwilę przerwał pracę. Wierzchem dłoni otarł spocone czoło.

Zauważyła, że bandaż na nadgarstku miał czerwoną, przebijającą przez płótno plamę.

- Więc dobrze - rzekł, jakby odpowiadał sobie. Głos jego brzmiał teraz mniej

odpychająco. - Siadaj - wskazał jej na mały stołek o trzech nóżkach. - Opowiedz, o co

chodzi. Ale krótko - zastrzegł - szkoda czasu.

Starała się mówić zwięźle, jak tylko potrafiła. Opowiedziała o swojej pracy w

Pompejach, o odepchnięciu przez gminę żydowską, o stosunkach z poganami, o

swych wątpliwościach. Słuchał jej nie przestając tkać. Gdy skończyła, rzekł: - Więc

twoi cię odepchnęli, ponieważ jesteś chrześcijanką i kobietą?

- Tak...

- A ty chciałabyś mówić o tym, co widziałaś i słyszałaś... - To nie było

pytanie. - Widziałaś to, czego ja nigdy nie widziałem... On mówił inaczej do każdego

z nas... Pewno słyszałaś o tym, że walczyłem przeciwko Niemu? Ale wierzyłem, że

tak trzeba, że Jego nauka zagraża Pismom i Prorokom... On mnie obalił, oślepił,

zwyciężył. Pozwolił zrozumieć. A potem zaprzągł do Swojej służby. Biada mi,

gdybym nie czynił tego, co On nakazuje! Z wami było inaczej, prościej... Zwykłe

ludzkie słowa powoli przemieniały się w rozkaz. Na mnie wezwanie spadło jak

background image

piorun... Mówiono mi, że zanim cię zawołał, byłaś grzesznicą. Czy to prawda?

- Prawda. Byłam wielką grzesznicą. Aż trudno mi uwierzyć, że On mógł mi

moje grzechy wybaczyć. Bo przecież musiał je znać...

Po ciemnej twarzy Pawła przeleciał błysk uśmiechu.

- On o wszystkim wie. Ale czasami myślę, że On woli wybaczać wiele niż

mało.

- Ale ja naprawdę czyniłam wiele zła - zapewniała zaniepokojona, że może

wziąć jej słowa za przekorną przechwałkę. - Służyłam pogańskiemu bożkowi. Byłam

jego kapłanką. Skłdałam ofiary. Uprawiałam prostytucję. Namawiałam do niej

kobiety. Zabijałam...

Wyrzucała to z siebie, jakby wypluwała grudki krwi z gardła. Potwierdzał

każde jej słowo skinieniem głowy.

- Dlaczego to czyniłaś? - zapytał kiedy skończyła.

Patrząc w płytki, którymi wyłożona była posadzka, powiedziała:

- Poszłam za Szymonem myśląc, że tak trzeba... Wyobrażałam sobie, że służę

Najwyższemu, a służyłam człowiekowi... Najwyższy nie chciał takiej służby.

Odrzucił nas. Pozwolił, aby Szymon zginął, by jego ludzie rozproszyli się. A mnie

oddał w ręce Rzymian... Ale nie pozwolił na zwyczajną miłość... Skoro był taki,

myślałam, postanowiłam Go porzucić. Służyć innemu...

- A czego chcesz teraz?

- Odpłacić Mu za moje odejście. Choć taka byłam, On mnie kochał.

Przebaczył mi, za Jego miłość muszę Mu dać...

Zrobiła beznadziejny gest dłońmi wyrażający nieumiejętność wypowiedzenia

swoich myśli do końca. Znowu pokiwał głową.

- Rozumiem cię - rzekł. - Masz słuszność. Nie można przyjąć rzeczy tak

wielkiej bez dania czegoś w zamian... A dać można tylko wszystko... Całego siebie...

Zamilkł i tylko trzaskał krosnami, pracując nieprzerwanie. Czarna materia

kłębiła się u jego stóp. Jego oczy, w czerwonych obwódkach powiek, wydawały się

zmęczne. Na piersiach, przez rozchyloną kuttonę, widać było sine pręgi. Wiedziała,

że był kilka razy biczowany i kamienowany.

- Czy to prawda - zapytał nagle - że to ty zobaczyłaś Go pierwsza po

zmartwychwstaniu i ty przybiegłaś z tą wiadomością do uczniów?

- Uczynił mi rzeczywiście tę łaskę...

- Posłużył się kobietą...

background image

- Czy kobieta nie potrafi kochać?

- Och, kochać na pewno potrafi. Nawet lepiej niż mężczyzna. A jednak On nie

kobietom polecił nauczać...

W jej słowach zadźwięczała gorycz, gdy powiedziała:

- Gdy służyłam Dionizosowi, uważano za słuszne, że głoszę naukę o nim...

- To był tylko bożek. I mówiłaś do Greków... Ja byłem faryzeuszem.

Faryzeusze są wierni przepisom...

- Powiedział kiedyś, że faryzeusze odcedzają komara, a przełykają wielbłąda...

Uśmiechnął się.

- Używał powiedzeń, które uderzały prosto w serce. A ty wiele pamiętasz...

- Czy można Jego słowa zapomnieć?

Krosna trzaskały, czółenko przemykało się między palcami, podobne do

biegającej myszy.

- Dobrze - powiedział nagle. - Pojutrze odpływam z Ostii. Popłyniesz z nami.

- Dokąd?

Uśmiechnął się.

- W stronę, gdzie na zachodzie kończy się świat.

background image

6

Mały grecki stateczek, noszący nazwę “Artemidy Łowczyni”, płynął

trzymając się wybrzeża. Ani na chwilę błękitny zarys gór nie znikał z horyzontu.

Podróż odbywała się wolno, ale spokojnie. Czas był piękny. Wiał północny wiatr,

bardzo pomyślny dla ich żeglugi. Stateczek płynął do Nowej Kartaginy w prowincji

Tarraconeńskiej, wiózł różne towary wschodnie oraz wielkie paki wełny. W

powrotnej drodze miał zabrać cenny ładuznek srebra.

Płynęło ich pięcioro: Paweł, Tymoteusz, Łukasz, Sylas i Magdalena.

Towarzysze Pawła byli mocno zdziwieni, kiedy dowiedzieli się w Ostii, że w ich

podróży ma wziąć udział kobieta. Jednakże jako Grecy - poza Tymoteuszem, który

miał matkę Żydówkę - nie wyrażali w tej sprawie sprzeciwu. Byli jedynie zaskoczeni,

że Paweł zawsze surowy i wystrzegający się kobiecego towarzystwa, tym razem

zmienił postępowanie.

Zaledwie wypłynęli z Ostii, mężczyźni wzięli się do pracy. Pod kierunkiem

Pawła łatali żagle, naprawiali poprzecierane liny, odbijali rdzę z żelaznych części

statku, pomagali marynarzom w porządkach. Swoją pracą zobowiązali się zapłacić za

przejazd. Również Magdalena zgłosiła się do kambuza, by pomagać kucharzowi w

przygotowywaniu posiłków. Myła naczynia, prała i naprawiała odzież marynarzy.

Wykonując wyznaczoną sobie robotę, Paweł nie zapomniał o głoszeniu nauk.

Gdy czas na to pozwalał, a marynarze odpoczywali na pokładzie, siadał między nimi -

zwykle nie przestając się czymś zajmować - zaczynał mówić o Jezusie. Jeśli mogła,

przysłuchiwała się tym naukom. Podziwiała, z jaką umiejętnością - mając przed sobą

pogańskich Greków - potrafił nawiązywać z nimi kontakt. Ten uczony faryzeusz był

wcale nieźle oczytany w dziełach greckich poetów. Zwykle rozpoczynał od cytaty z

jakiegoś autora. Przypominając, że kierują się w stronę Słupów Herkulesa, za

którymi, jak opowiadał Homer, płynie rzeka Okeanos, oblewając wokoło świat,

mówił o Bogu, który nie zna granic i który jest stwórcą wszystkiego. Czcicielom

kamiennych bogów, zajętych swoimi, bardzo ludzkimi sprawami, opowiadał o Bogu

niewidzialnym, kochającym ludzi i pełnym miłosierdzia. Posępnemu pochodowi

zmarłych, wywołanych z Orkusa przez Odyseusza, przeciwstawiał Jezusa, który

zmartwychwstał, by wszyscy mogli zmartwychwstać.

Na początku słuchano go wśród śmiechów i drwin. Przerywano mu kpiącymi

okrzykami. Podobnie jak przed laty na ateńskiej agorze słowa o zmartwychwstaniu

background image

wywoływały gromki śmiech. Ci twardzi ludzie morza, łatwo wierzący w syreny i

potwory morskie, nie mogli się pogodzić z faktem, aby zmarły człowiek mógł na

nowo powrócić do życia.

Nie zniechęcał się. Hamował gniew, choć był z natury porywczy. Mimo drwin

powracał na nowo do sprawy zmartwychwstania. Jeśli nie zdobył ich swymi

argumentami - zdobywał ich łagodnym uporem, a jednocześnie uczynnością i

uprzejmością. Nie tylko pracował dla ogólnego dobra o wiele więcej, niż wymagał

tego właściciel statku. Spieszył z pomocą każdemu z marynarzy, gdy tylko tamten

pomocy potrzebował. Do każdej pracy stawał nie wzywany. Gdy statek zatrzymywał

się w portach i trzeba było wnosić lub wynosić worki albo skrzynie z towarami,

dźwigał je razem z marynarzami, a za jego przykładem dźwigali je także i jego

towarzysze. Ciągnął liny, pomagał wyrywać kotwicę, zwijać i rozwijać żagle.

Takim zachowaniem zdobył ich serca, zatarł niechęć, jaką na początku

okazywali mu, ponieważ był Żydem. Choć drwili - słuchali go. I słuchali coraz

uważniej. Coraz rzadziej wybuchali śmiechem. Najwięcej podobało im się, że głosił,

iż między ludźmi nie ma różnic. Wszyscy byli równi w obliczu Boga. Stanowimy

jedno ciało w Chrystusie - uporczywie powtarzał. Możemy się różnić, tak jak różni

się ręka od nogi, choć należą do jednego ciała, mimo to tworzymy całość. Nie walczy

ręka z nogą, oko z uchem, ale się wzajemnie wspierają. I my powinniśmy się

wzajemnie wspierać i kochać...

Dni płynęły za dniami. Statek powolnie płynął wzdłuż brzegów Galii. Gdzieś

tam, za zębatym murem skał - myślała oparta o burtę, wpatrzona w widoczny na

horyzoncie brzeg - leży Massylia. Miejsce jej największego upadku...

Pewnego dnia opowiedziała Pawłowi wszystko o tamtych wydarzeniach. Nie

ukrywała niczego. Słuchał jej jak zawsze, mając dłonie zajęte robotą - naszywał

właśnie łatę na żaglu. Gdy skończyła, powiedział:

- Poznałaś tajemnicę zła. Nie wszyscy mogą ją zobaczyć. Przeciwnik umie się

kryć, przybierać postać świetlistego anioła. Jest zawsze kłamcą, a jego siła tkwi w

umiejętności oszukiwania...

- Ale Jezus zwyciężał szatanów. Uwalniał ludzi od nich. Musieli przed Nim

uciekać. Ci także, którzy wtargnęli we mnie i nakazywali mi posłuszeństwo...

Powiedział tylko: “Nie grzesz więcej” - i od razu poczułam, że jestem wolna.

- Nie mógł nie ustąpić woli Jezusa. Jest tylko stworzeniem, zbuntowanym i

zazdrosnym... Ale pamiętaj: jest uparty jak głodny szakal. Zawsze gotów powrócić.

background image

Najgorętszym jego pragnieniem jest odzyskać utracone gniazdo. A kiedy nie może na

nowo opanować człowieka, wywiera na nim swoją wściekłość. Mści się...

- I Jezus na to pozwala, Pawle?

Zapatrzył się także na daleki, mijany ląd. Milczał długo, można było sądzić,

że nie usłyszał postawionego pytania. Ale w końcu rzekł:

- Jezus zezwala na ostatnią pokusę, aby człowiek dopełnił tego, co On sam

zniósł: zdrady, opuszczenia, samotności, odrzucenia, mroku. Czy nie wołał na krzyżu:

Czemuś Mnie opuścił? Nam dwojgu wiele wybaczono. Zbyt wiele, aby nam wolno

się spodziewać, że ujdziemy tej ostatniej próby...

W parę dni później, gdy marynarze zebrali się na pokładzie, by słuchać

codziennej jego nauki, Paweł zawołał na Magdalenę, która przyszła także i stała z

boku, oparta o łódź leżącą dnem do góry.

- Podejdź tutaj.

Zwrócił się do słuchaczy.

- Słuchajcie, ta kobieta, która stoi przed wami, widziała Jezusa. Znała Go i

widywała, kiedy żył, widziała Go i słyszała, gdy zmartwychwstał. Patrzyła na Niego

tak, jak wy patrzycie teraz na nią. Niech ona wam powie, jak wyglądał, jaki był, co

mówił.

Była zaskoczona tym wezwaniem. Wszystkie oczy były w nią utkwione.

Weszła w krąg marynarzy i usiadła na zwoju lin, w miejscu, w którym zawsze

siedział Paweł. Twarze wokoło niej były surowe, ciemne, spalone słońcem,

wysmagane wiatrami. Malowały się na nich twardość, dzikość, nawet okrucieństwo.

Wiedziała, że byli nie tylko marynarzami, niejeden z nich, zanim znalazł się na

handlowym statku, próbował piractwa. W długich wędrówkach po morzu nauczyli się

marzyć o bogactwach. Pożądali ich nawet, nie po to, aby z nich korzystać, ale tylko

po to, aby móc się nimi szczycić. O prawo do zdobyczy gotowi byli załatwiać z

kolegami krwawe porachunki. Gdyby była młodsza, nie czułaby się bezpiecznie

między nimi. I teraz zdawała sobie z tego sprawę, że niejeden wodzi za nią głodnym

wzrokiem.

Ale w tej chwili patrzyli na nią z pełnym oczekiwania zaciekawieniem. Nauki

Pawła zrobiły swoje: przygotowały tych ludzi do słuchania.

Zebrała siły i zaczęła:

- Paweł powiedział wam prawdę. Znałam Jezusa wtedy, gdy chodził po ziemi.

Zanim spotkałam Go, byłam złą, nieuczciwą kobietą. Popełniłam wiele grzechów.

background image

Nauczono mnie w dzieciństwie czci Boga, ale ja odwróciłam się od Niego. On jednak

nie odwrócił się ode mnie. Stanął przy mnie, osłonił mnie przed moimi wrogami. A

potem przebaczył mi wszystko zło, które popełniłam, pozwolił iść za Sobą. Chcecie

wiedzieć, jaki był? Nie wyglądał inaczej niż inni ludzie. Musiał jeść,- spać, bywał

zmęczony... Potrafił się cieszyć i potrafił się smucić. Widziałam Go, jak płakał.

Widziałam Go cierpiącego. Z krzyża wołał: “pić...” Ale nie uczynił nigdy nic złego

nikomu. Nawet słowem. Nikomu źle nie życzył. Był jedyną dobrocią. Kochał

wszystkich, ufał wszystkim. Wiedział, że zdradzony, a mimo to ufał... Pokochałam

Go, jak tylko człowiek może pokochać człowieka. Gotowa byłam iść za nim jak pies,

który za nic nie odstąpi swego pana...

- A On, czy ciebie kochał? - zapytał marynarz o jasnej głowie i puszystym

blond zaroście, okalającym młodą, nieomal dziecinną twarz. Wiedziała, że pochodzi z

Tessalonii.

Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się w poczuciu naiwności tego pytania.

- On kocha wszystkich - powiedziała. - Nie patrzy na sprawy miłości ludzkiej

tak jak my, którzy szukamy własnego zadowolenia. Ale błogosławi związkowi

mężczyzny i kobiety, gdyż ta jedność daje początek życiu, a każde nowe życie

niezmiernie jest cenne w Jego oczach...

Powróciła do swego opowiadania:

- Chodziłam więc za Nim, słuchałam tego, co mówił. Widziałam, jak

uzdrawiał, wypędzał szatanów. A potem widziałam, jak Go ujęto, jak Go bito, jak Go

przybili do krzyża. Kiedy wbijano gwoździe w Jego dłonie, przebaczał tym, którzy to

czynili. Widziałam, jak wił się na krzyżu niby robak, jak wreszcie zwisnął i umarł.

Ale żołnierzowi rzymskiemu to nie wystarczyło: jeszcze uderzył Go włócznią w

serce. Krzyknęłam wtedy, bo mi się wydawało, że przebijając Jego, przebija także

mnie... Ale On już nie czuł tego uderzenia. Był martwy. Gdyśmy Go nieśli do grobu,

Jego członki zaczynały sztywnieć. Nos miał siny, pierś wzdętą ostatnim wołaniem.

Oczy trzeba było zamknąć, kładąc na powiekach małe pieniążki...

- Z tego, co mówisz - rzekł bosman, starszy mężczyzna o przyprószonych

siwizną włosach - widać, że na pewno nie żył. Tak wyglądają zabici. Widziałem

nieraz...

- I ja widziałem - przyznał jeden z majtków.

- Nie było czasu, aby Ciało umyć i namaścić - ciągnęła. - Wieczorem

zaczynało się święto, podczas którego nie wolno nam wykonywać żadnej pracy...

background image

- Dziwni jesteście, wy Żydzi - stwierdził któryś.

- A słyszałaś kiedyś o Antygonie? - zapytał ten jasnowłosy.

- Słyszałam - skinęła głową. - To piękna opowieść. Ale myśmy nie porzucili

Ciała. Złożyliśmy Je w grobie. Mieliśmy przyjść trzeciego dnia dla obmycia i

namaszczenia. Kiedy jednak przybiegłam o świcie, Ciała nie było w grobie...

- Ktoś je zabrał na pewno.

- I ja tak myślałam. Ale kiedy wyszłam z grobu i odwróciłam się, zobaczyłam

kogoś, kto stał między kwiatami, jakby je zrywał. Myślałam, że to ogrodnik.

Podeszłam, aby go zapytać, czy nie wie, co się stało z Ciałem. Wtedy On wymówił

moje imię... Krzyknęłam jak szalona. Padłam Mu do nóg. Bo to był On! Rozumiecie?

To był On. Żywy! Cały! Patrzył na mnie! Mówił do mnie! To był On!

Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie mówi, ale krzyczy, że ruchami

ciała naśladuje swoje zachowanie tamtego ranka. Majtkowie milczeli. Panowała cisza

i tylko trzaskały żagle i chlupotała woda.

- A może to był tylko duch - odezwał się któryś. - Odyseusz oglądał cienie

umarłych, matki, przyjaciół...

- To nie był duch. - Przycisnęła dłonie do piersi. - Wierzcie mi: to nie był

duch! To był On, żywy! Później widzieli Go także inni. Ale On pozwolił, abym to ja

zobaczyła Go pierwsza! Nie dał mi się wtedy dotknąć. Ale potem dotykałam Go,

całowałam Jego stopy. Jadł, aby nam pokazać, że nie jest duchem. Jednemu z

uczniów pozwolił włożyć dłoń w ranę przebitego boku...

- I ty to wszystko widziałaś? Na własne oczy? - pytali jeden przez drugiego.

- Widziałam. Na co chcecie, abym wam przysięgła?

Odezwał się bosman:

- Nie trzeba, abyś przysięgała. Musiało być tak, jak mówisz. Wierzę ci. Tak,

jak ty mówisz, może mówić tylko ten, co naprawdę widział.

Przytaknęli:

- Po głosie widać, że nie kłamiesz.

- Nie kłamie na pewno, ale mogła ulec złudzeniu - jeszcze sprzeciwiał się

któryś.

- Łudzić się mogła raz, ale ona widziała tego Jezusa wiele razy.

- I Paweł mówił, że Go widział.

- I podobno widziało Go wielu.

- Słuchajcie: ona Go kochała. Kobieta, kiedy kocha, nie myli się.

background image

- Ale w takim razie trzeba uwierzyć, że ten Jezus naprawdę zmartwychwstał.

- Ciało raz zepsute nie może się odrodzić - ciągle sprzeciwiał się ten sam

marynarz. - Zmarły nie może wrócić do życia. To musiał być tylko cień.

- Ale, słyszałeś? Ona całowała Jego stopy, widziała, jak jadł.

Teraz już dyskutowali ze sobą. Przekonywali tego, który nie mógł uwierzyć.

Magdalena milczała. Obudzone wspomnienia porwały ją. Przeżyła znowu tamtą

niezapomnianą chwilę. Ale zapał zamienił się w zmęczenie. W smutek, że to było i

już się nie może powtórzyć. Wtedy biegła aż do utraty tchu. Była młoda i silna. Dziś

już by nie mogła tak biec. Dziś mogła tylko opowiadać...

Ale nie potrzebowała nic mówić. Zapalony przez nią ogień płonął w słowach

spierających się marynarzy.

Podszedł do niej Paweł. Pochylony nad nią powiedział:

- Ziarno rzucone. Nim dopłyniemy, zacznie wschodzić. Widzisz, ile zrobiły

twoje słowa. Teraz wiem, dlaczego On ciebie wysłał pierwszą...

background image

7

Przez dwa lata pracowali w Hiszpanii.

W Nowej Kartaginie nikt jeszcze nie głosił chrześcijaństwa. Nie było tu także

Żydów. Ale marynarze z “Artemidy” ułatwili Pawłowi spotkanie z miejscową

ludnością. Oni także rozgłosili o nauczycielu, który przypłynął na statku, o

niezwykłych sprawach, które głosił. Szybko powstała grupka ludzi, którzy chcieli

słuchać o Jezusie. Gromadka powiększała się z dnia na dzień. Po paru tygodniach

istniała już gmina, którą Paweł powierzył Sylasowi.

Sam, zabierając Tymoteusza i Łukasza, ruszył w głąb kraju siać Jezusowe

ziarno. Dochodziły wieści, że przebywał w Barii, w Urci, w Albie, w Galpe Alyba, w

Mellaria. Dotarł do samych Słupów Herkulesa, wypłynął poza nie do Gadiry.

Wszędzie przyjmowany był dobrze i nigdzie nie spotkał się ze sprzeciwami.

Podczas jego nieobecności statki przypływające z Italii przywiozły straszne

wiadomości. W Rzymie wybuchł pożar, który strawił większą część miasta.

Wprawdzie - jak opowiadali przybysze - Zatybrze ocalało. Cesarz jednak ogłosił

cherześcijan winnymi podpalenia miasta.

Teraz każdy wpływający do portu statek przynosił nowiny. W Rzymie

chrześcijanie byli chwytani i zamykani w więzieniach. Nietrudno ich było znaleźć,

gdyż ostatnio nie ukrywali się prawie wcale. Uwięzionych sąd cesarski skazywał na

śmierć w mękach na arenie cyrkowej. Wielki cyrk spłonął, ale krwawe przedstawienia

odbywały się w cyrku zbudowanym za Kaliguli, na wzgórzach watykańskich.

Widowiska obmyślane były przez ludzi z otoczenia Nerona, przede wszystkim przez

słynnego z okrucieństwa prefekta pretorianów, Tygellina. W ciągu kilku miesięcy

zginęły tysiące ludzi. Umierali w mękach. Ale większość umierała głosząc Jezusa.

Znowu przypłynął statek i przywiózł wstrząsającą nowinę. Zginął - jak

opowiadali marynarze - zwierzchnik chrześcijan, Piotr Rybak. Został zdradzony,

wydany strażom i ukrzyżowany na cyrkowej spinie, czyli ciągnącym się wzdłuż areny

murze, który obiegały podczas wyścigów kwadrygi, pod egipskim obeliskiem. Śmierć

Piotra była ukoronowaniem widowiska urządzonego dla uczczenia dziesiątej rocznicy

panowania Nerona.

Chrześcijanie w Nowej Kartaginie odprawiali gorące modły za ginących.

Tymczasem na statkach zaczęli przybywać uciekinierzy z Rzymu. Przywozili coraz

bardziej niepokojące wieści. Już nie chodziło jedynie o zemstę za rzekome podpalenie

background image

miasta. Wydany został cesarski edykt zabraniający wyznawania religii

chrześcijańskiej. Wśród setek wiar, jakie wyznawali mieszkańcy imperium, tylko

chrześcijaństwo było zakazane.

W Hiszpanii władze rzymskie, jak dotychczas, nie interesowały się

chrześcijanami. Traktowano ich jako wyznawców religii żydowskiej. Edykt cesarski

wyraźnie rozdzielał chrześcijaństwo i mozaizm. Religia żydowska była uznana, a

nawet forytowana, gdyż zezwalano jej wyznawcom na nie składanie ofiar cesarzowi

jako bogu - chrześcijaństwo ogłoszono religią zbrodniczą, niemoralną, skazaną na

wytępienie. Gminę ogarnął lęk. Chrześcijanie przestali występować otwarcie. Ich

zebrania odbywały się obecnie w tajemnicy.

Pewnego dnia w mieście zjawił się Paweł. Wiedział już o śmierci Piotra i o

tym, co się dzieje w Rzymie. Po otrzymaniu tych wieści przerwał swoją podróż. Na

spotkaniu z wiernymi oświadczył, że wraca do Italii.

Gdy to powiedział, wybuchły protesty. Gorąco proszono, aby pozostał w

Hiszpanii, nie udawał się do Rzymu, gdzie leje się krew chrześcijan. On jednak

uparcie trząsł głową.

- Muszę jechać - powtarzał. - Muszę. Jezus tego chce. Ludzie prześladowani

potrzebują pomocy i wsparcia. To moja rola. Mnie kazał Jezus zajmować się

ochrzczonymi z pogaństwa. Nie wolno mi ich opuścić, zwłaszcza teraz, gdy zabrakło

Piotra.

- Ależ zabiją ciebie, Pawle - rozbrzmiewały głosy. - Wiesz sam, ilu masz

wrogów. Choćbyś próbował się ukrywać, zostaniesz od razu zdradzony i wydany jak

Piotr.

- Stanie się, jak Jezus postanowi. Jeżeli zechce, wyrwie mnie z rąk wrogów,

jak ustrzegł mnie w Jerozolimie, i wyprowadził z więzienia. Ale jeżeli postanowi, że

należy mi się śmierć, umrę chętnie. Już umarłem w jego chrzcie. Toteż ziemska

śmierć jest dla mnie zyskiem. Jeżeli pragnę żyć, to jedynie ze względu na was...

Miał odpłynąć następnego dnia. Znowu w porcie znajdowała się “Artemida”. I

właśnie przypłynęła z Ostii. Ochrzczeni przez Pawła przed dwoma laty marynarze

przywieźli najnowsze wieści. Chrześcijanie ciągle byli wydawani i chwytani.

Więzienia były nadal pełne. Zapowiadano nowe widowiska, w których wyznawcy

Jezusa mieli ponosić śmierć. Marynarze także usiłowali skłonić Pawła, aby zaniechał

podróży.

- Nie jedź - przekonywali. - W Rzymie dzieją się rzeczy straszne.

background image

- Nie jedź - prosili zebrani w porcie chrześcijanie. - Twoje życie jest nam

drogie. Jesteś nam potrzebny.

- Boimy się. Te prześladowania przyjdą także do nas. Nie zostawiaj nas

samych.

- Nie jedź, Pawle!

- Dlaczego Jezus zezwala, aby się działy takie rzeczy?

Musiał się po prostu wydzierać z ich objęć.

- Puśćcie mnie! Jechać muszę! Ale wy nie lękajcie się. To wielka łaska móc

dać krew za Jezusa. Tych, którzy giną, On przyjmuje i wprowadza do Swego

Królestwa. Za chwilę cierpienia ofiarowuje wieczność pełną radości. A także

pozwala, aby ta krew była nowym posiewem. Nie bójcie się. Krew męczenników

ocali nawet tych, którzy zabijają...

- Dlaczego On nie przychodzi? - ktoś zapytał drżącym głosem. - Mówiłeś, że

ma znów przyjść. Kiedy się to stanie?

- Kiedy On przyjdzie? - odezwały się inne głosy. - Kiedy?

- Przyjdzie - rzekł. - Przyjdzie, ponieważ to obiecał. Ale przyjdzie wtedy,

kiedy będzie trzeba. Zanim się to stanie, musicie żyć, pracować i modlić się. Nie

odkładać niczego ze względu na obietnicę. Jeszcze raz mówię wam: nie bójcie się

prześladowań, męki, śmierci. Gdy umieramy, On już przychodzi do nas...

Statek odpływał rano, więc całą noc spędzili w domu jednego z chrześcijan w

pobliżu portu. Po wspólnej braterskiej wieczerzy Paweł łamał Chleb i poświęcił

Wino. Wszyscy przyjęli święty Pokarm. Potem do rana śpiewano hymny. Przed

świtem zaczął się żegnać. Obejmował ludzi, całował ich, a oni całowali jego dłonie i

jego szatę. Tu nie miał wrogów.

- Żegnaj Magdaleno - powiedział kładąc dłonie na jej ramionach. - Wiem, że

nie zobaczymy się więcej tu, na ziemi. Nie jesteśmy już zresztą młodzi i nasz czas się

zbliża. Gdy przyszłaś do mnie, bałem się, że Piotr popełnił omyłkę. Nie ufałem

kobietom... A jednak przekonałaś mnie, że jesteś takim samym apostołem, jak każdy

z nas. I przez twoje słowa mówi Duch Pański. Musisz dalej świadczyć, musisz

świadczyć, póki starczy ci sił. Myślę, że tutaj zrobiłaś wiele. Pojedź teraz do Galii.

Może już przyszedł czas, abyś odwiedziła znowu Massylię? Opowiadałaś, że kiedyś

tam mieszkałaś. Pewno żyją ludzie, których wtedy znałaś. Trzeba, abyś im

powiedziała o Jezuzsie. Właśnie ty... Jak sądzisz?

Czas jakiś zastanawiała się nad odpowiedzią.

background image

- W Massylii uczyniłam wiele złego, więc chyba jest rzeczą słuszną, abym

właśnie tam za to zło zapłaciła...

Popatrzył na nią podejrzliwie.

- A nie grozi ci tam nic? - zapytał.

- A tobie, Pawle - po jej twarzy przewinął się figlarny uśmiech - nic nie grozi

w Italii?

Wraz ze wschodzącym słońcem “Artemida Łowczyni” podniosła żagle. Paweł

i Tymoteusz stali na pokładzie i machali dłońmi żegnającym. Na brzegu gromada

wiernych odpowiadała im gestami i powiewaniem chustek. Wielu płakało.

Łukasz pozostał, aby udać się razem z Magdaleną do Massylii.

background image

8

W kilka miesięcy potem statek noszący nazwę “Łabędź” zabrał Magdalenę i

Łukasza.

Mocno biło jej serce, gdy wpływali do znanego jej portu. Pamiętała go dobrze.

Z prawej strony sterczała naga skała, podobna do ogromnego słupa, ze świątynią na

szczycie, z lewej ciągnęło się długie pasmo małych, skalnych wysepek.

Wysiedli na ląd w porcie pełnym barek, które przywiozły ryby z nocnego

połowu. Rybacy, rozłożywszy złowione ryby na stołach, sprzedawali je tłoczącym się

nabywcom. Magdalena i Łukasz wyruszyli na poszukiwanie kowala Chryzypa, do

którego mieli list polecający. Robili to jednak ostrożnie, nie wiedząc, czy zakaz

wyznawania chrześcijaństwa nie został ogłoszony w Galii. W Massylii było wielu

Żydów, zarówno chrześcijan, jak i wrogów chrześcijaństwa. Ich wzajemne zatargi

mogły spowowdować zainteresowanie władzy rzymskiej.

Zaszli do małej gospody w sąsiedztwie zaułku, w którym znajdowała się

kuźnia Chryzypa. Posilając się, ostrożnie wypytywali usługującą im kobietę.

Zapewniała ich, że Chryzyp jest na miejscu i nie wydawała się zdziwiona, że o niego

pytają.

Opuściwszy gospodę udali się do kuźni. Od razu domyślili się, że człowiek,

który walił młotem w rozgrzany do czerwoności kawał żelaza musi być tym, którego

szukają. Był wielki, barczysty, muskularny, nagi do pasa. Włosy nieokreślonej barwy

miał związane chustką. Jego twarz, oblana czerwonym blaskiem bijącym od

paleniska, wydawała się od pierwszej chwili groźna. Ale kiedy Łukasz, podszedłszy

do niego, umoczonym w wodzie palcem narysował na stole znak ryby, twarz

Chryzypa od razu zmieniła wyraz. Pojawiła się na niej dobroduszność, połączona z

naiwnością.

- A więc należycie do naszych braci - powiedział. - Cieszę się z waszego

przybycia. Chodźcie do mnie. Z przyjemnością z wami porozmawiam.

Odpasał skórzany fartuch, odstawił młot, wydał polecenie pomocnikowi, aby

podtrzymywał ogień i przygotował mu następną robotę.

Obok kuźni stał mały domek. Chryzyp wprowadził ich do środka. Rzekł do

żony, która wyszła im na spotkanie, wskazując na Magdalenę i Łukasza:

- To nasz brat i nasza siostra w Chrystusie. Przybyli z Hiszpanii.

- Siadajcie, siadajcie - zapraszała kobieta. Zakrzątnęła się od razu gościnnie,

background image

przyniosła chleb i dzbanek wina.

Łukasz pokazał Chryzypowi tabliczkę uwierzytelniającą, którą dali mu bracia

rzymscy, gdy wyruszył z Pawłem na wyprawę. Ale Chryzyp machnął lekceważąco

ręką.

- Nie potrzeba mi twego świadectwa. Poza tym nie umiem czytać. Ale mam

oko do ludzi i od razu uwierzyłem tobie. zresztą słyszałem coś o tobie, Łukaszu. Ktoś

opowiadał, że jesteś lekarzem i że towarzyszyłeś w podróżach Pawłowi... Czy to

prawda?

- Jest tak, jak powiedziałeś. Podróżowałem z Pawłem i byłem przy nim, gdy

przebywał pod strażą w Rzymie. Także wędrowałem z nim po Hiszpanii, zanim

odpłynął do Italii...

- Więc odpłynął do Italii? Szkoda. Spodziewaliśmy się, że zawita do nas.

Zwrócił się do Magdaleny:

- A ty, siostro, jesteś, jak mi się wydaje, Żydówką. Nic nie wiem o tobie, ale

zaufanie, jakim cię obdarza Łukasz, wystarcza, abym i tobie zaufał. Oczywiście

wprowadzą was między braci, choć uprzedzam, że musicie być ostrożni. Przyszły na

nas złe dni...

- Czy to, co mówisz, znaczy, że prześladowania z Rzymu zaczęły się i tutaj? -

pytał Łukasz.

- Wielki kowal wzruszył potężnymi ramionami.

- Prześladowań jeszcze żadnych nie ma, chwała Bogu. Odczytano u nas dekret

cesarski, że nie wolno być chrześcijaninem, ale nikt się nikogo o chrześcijaństwo nie

pyta. Jednego kupca, który zbyt głośno wykrzykiwał, że wierzy w Jezusa, skazano na

rózgi - i na tym się skończyło. Źle jest jednak, gdyż wybuchły spory w samej

gminie...

- O co idzie spór?

Żałośnie wstrząsnął swoją wielką głową. Jego twarz w półmroku izby nie

tylko utraciła groźny wyraz, jaki miała w kuźni, ale wydawała się znużona i

zgnębiona. Wewnętrzne spory musiały go bardzo martwić: może oddaliły od niego

kogoś bliskiego? Rozłożył grube powęźlone palce i na nich wyliczał:

- Po pierwsze: wielu Żydów, zwłaszcza spośród tych, którzy mieszkają tu od

pokoleń, domaga się, aby wszyscy zachowywali żydowskie obyczaje, i twierdzą, że

bez tego nikt nie osiągnie zbawienia. Zażądali, aby wszyscy mężczyźni się obrzezali.

Po drugie: powstał wielki spór o zmartwychwstanie. Są tacy, co mówią, że

background image

zmartwychwstania nie ma i Jezus nigdy już do nas nie przyjdzie. A po trzecie - i to

jest najgorsze - większość powstała przeciwko Pawłowi i jego naukom. Ja tam

słyszałem o nim same dobre rzeczy i dlatego pragnąłem, aby tu do nas przybył i sam

wyjaśnił nieporozumienia. Ale może dobrze, że nie przyszedł, bo boję się, że nie

byłby dobrze przyjęty. Jest tu całe grono takich, którzy nazywają go fałszywym

prorokiem i mówią, że nie był nigdy uczniem Jezusa, a jego nauczanie zostało

potępione przez Piotra...

- To nieprawda! - wtrąciła się porywczo. - Słyszałam sama, jak Piotr martwił

się, że Paweł bywa źle przyjmowany.

- Sama słyszałaś? To pewno tak jest - kowal zmarszczył boleśnie czoło. - Ale

musi być coś z tym Pawłem, skoro spotyka go tyle wrogości. Teraz spodziewamy się,

że się wszystko wyjaśni. Ma przyjść do nas pewien sławny prorok, który odwiedza

gminy i naucza. Niektórzy już go słyszeli i bardzo go podziwiają. Mam nadzieję, że

doprowadzi ludzi do zgody...

- Co to za prorok? - zapytał Łukasz.

- Wielki i święty. Widzi rzeczy ukryte. Wieści przyszłość. Potrafi przemawiać

rozmaitymi językami. Czyni nawet cuda. Nazywa się Tiron.

- Nigdy o nim nie słyszałem. A skąd pochodzi?

Tego Chryzyp nie wiedział.

- Nasza siostra - Łukasz wskazał na Magdalenę - w swej młodości widziała

Jezusa, znała Go, rozmawiała z Nim. Oglądała Go także po zmartwychwstaniu...

Oczy kowala, przykryte gęstymi nastroszonymi brwiami, zwróciły się w

stronę Magdaleny. Dotychczas nie bardzo obdarzał ją uwagą.

- Czy siostra jest prorokinią? - zapytał.

- Nie, nie jestem - zapewniła. - Potrafię jedynie opowiadać o tym, co

widziałam i słyszałam.

- A przyszłości nie potrafi siostra zapowiadać?

- Nie.

- Szkoda. Mam nadzieję, że prorok Tiron powie nam o tym, co się zdarzy.

Czas jest trudny i dobrze byłoby wiedzieć, czego możemy się spodziewać.

- Jezus mówił - powiedziała - że trzeba czuwać i nie ustawać, bo koniec

przyjdzie nieoczekiwanie jak złodziej.

- Czuwać trzeba - zgodził się. - Ale dobrze jest także wiedzieć. Na pewno

Tiron powie nam. Po cóż by Bóg powoływał proroków, gdyby nie odkrywali

background image

przyszłości? Ale wiesz co, Łukaszu - zwrócił się do lekarza - nie chwal się zbytnio w

zgromadzeniu swymi związkami z Pawłem. I ona niech się nie chwali. Mało jest

wśród naszych braci takich jak ja, którzy cenią Pawła. Większość źle o nim myśli...

Chryzyp zaprowadził ich na spotkanie z gminą. Gromada wiernych była duża,

ale bardzo zróżnicowana. Należeli do niej Grecy, Fenicjanie, Żydzi oraz ludzie

wywodzący się z miejscowej, galijskiej ludności. Dwie najliczniejsze grupy, Grecy i

Żydzi, pozostawali ze sobą w nieustannym sporze. Żydzi dzielili się również między

sobą na dwie grupy. Jedną stanowili przybysze sprzed stuleci, którzy w dużej już

mierze wsiąkli w społeczeństwo lokalne. Ci wprawdzie domagali się zachowania

żydowskich obyczajów - których sami pieczołowicie strzegli - ale poza tym byli

skłonni do zgody. Natomiast świeżo przybyli uciekinierzy z Italii zachowywali się

wojowniczo. Uważali, że tylko do nich należy ustalanie, które przepisy żydowskie

winny być w dalszym ciągu zachowane. Chrześcijan pochodzących z pogaństwa

traktowali z góry. To oni byli najbardziej wrogo ustosunkowani do Pawła i jego nauk.

Autorytetem dla nich był nawet nie Piotr, ale zwierzchnicy Kościoła w Jerozolimie,

składający się z kuzynów Jezusa. Do nich słali listy i chwalili się obietnicą, że jeden z

rodu, niejaki Joel, obiecał przybyć do Massylii.

Przewodniczącym gminy był Euzebiusz, Żyd z rodu osiadłego od

niepamiętnych czasów w Massylii. Był człowiekiem łagodnym i w żaden sposób nie

umiał sobie poradzić ze skłóconą gromadą wiernych. Na próżno wzywał do

wzajemnych ustępstw i braterskiej miłości. Czując, że nie potrafi doprowadzić do

jedności, czekał również niecierpliwie na przybycie zapowiedzianego proroka, licząc,

że jego nauki doprowadzą do zgody w skłóconej gminie.

Jedność tym bardziej była potrzebna, że istniało dwóch prezbitrów, z których

żaden nie posiadał zwierzchności nad drugim. Euzebiuszowi przekazali władzę w

swoim czasie wysłannicy Piotra, ale przybyli z Italii Żydzi przywieźli swego kapłana.

Spory wybuchały przy lada okazji.

Euzebiusz przedstawił zebranym przybyłych. Łukasza powitano chłodno.

Posiadał wprawdzie listy uwierzytelniające od Piotra, jednakże byli tacy, którzy

wiedzieli, że był przez lata towarzyszem Pawła. Także któryś z Żydów słyszał, że

Łukasz jest nie tylko lekarzem, ale i malarzem. Malarstwo uważane było przez

chrześcijan pochodzenia żydowskiego za złamanie przepisu Zakonu. Niemniej

chłodno przyjęto Magdalenę. Wprawdzie obudziła ogólne zaciekawienie wiadomość,

że kobieta znała Jezusa. To jednak, że była kobietą, odbierało wobec Żydów jej

background image

świadectwu wszelką wagę.

Massylia miała częstsze połączenie morskie z Italią niż Nowa Kartagina, więc

tutaj wiedziano lepiej o rzymskich prześladowaniach. Ostatnio jakiś statek przyniósł

wiadomość jakoby Paweł został zaraz po przybyciu poznany i uwięziony. Magdalena

i Łukasz byli wstrząśnięci tą nowiną. Podobnie przejęli się ci członkowie gminy,

którzy, jak Chryzyp, byli zwolennikami Pawła. Pocieszano się jednak, że nowina

może się okazać plotką. Sądzono, że jeśli nawet Paweł został pojmany, to jako

obywatelowi rzymskiemu nie grozi mu śmierć. Zresztą były także i wieści

pocieszające. Cesarz wyjechał do Grecji, wędrował tam z miasta do miasta, śpiewał i

deklamował wiersze. W Rzymie pozostał wprawdzie straszny Tygellin i nadal

chwytano chrześcijan. Znajdowano ich coraz mniej, gdyż większość tych, którzy

uniknęli śmierci, uciekła ze stolicy. Zainteresowanie chrześcijanami zmniejszyło się.

Zaczęto nawet zwalniać z więzień wszystkich tych, którzy się chrześcijaństwa

wyparli i zgodzili się złożyć ofiarę cwsarzowi. Miasto odbudowywało się i

potrzebowało robotników. Cesarz zapowiedział, że ma powstać jeszcze wspanialsze i

piękniejsze, niż było przed pożarem.

Magdalena i Łukasz niewiele mieli do roboty w gminie. Łukaszowi nie

pozwolono na nauczanie, aż do czasu przybycia proroka, który miał zadecydować o

prawdziwości jego nauk. Leczył więc tylko ludzi i w tej dzieddzinie niemało miał do

czynienia z wiernymi, gdyż wśród chrześcijan nie brakło biedaków, których nie było

stać na leczenie się u miejscowych lekarzy, domagających się wiele za swe porady.

Magdalenie Euzebiusz pozwolił, aby opowiadała kobietom o Jezusie, ale na spotkania

zgłaszały się wyłącznie Greczynki. Poza tym chodziła po domach, gdzie byli ludzie

chorzy, zajmowała się ich pielęgnowaniem. W tej dziedzinie zdobyła sobie szybko

uznanie.

Gmina czekała z coraz większą niecierpliwością na zapowiedziane

odwiedziny. Zjawiali się jacyś ludzie, którzy mówili, że Tiron już nadchodzi, że już

jest blisko, że należy go oczekiwać z dnia na dzień. Te zapowiedzi jeszcze

powiększały zaciekawienie.

Wreszcie nadszedł dzień, kiedy mieli go zobaczyć. Nadejście poprzedziło

zjawienie się gromady wielbicieli, przeważnie młodych mężczyzn i młodych kobiet.

Ci od razu stworzyli w zgromadzeniu atmosferę entuzjazmu. Uczyli dzieci pieśni,

ułożonych na cześć proroka. Powtarzali z zapałem używane wobec niego nazwania:

władca tajemnic, wysłannik nieba, pocieszyciel dusz. Zapewniali, że przybywający

background image

odkryje ludziom, kim są i co ich czeka.

Zapomniano tego dnia o wszelkich stosowanych ostrożnościach. Tłum ludzi

zebrał się otwarcie na placu przed domem, w którym zbierano się na modlitwy.

Niemała massylska gmina urosła tego dnia w nieprzeliczoną ciżbę. Obok tych,

których widywało się na zgromadzeniach i agapach, pojawiły się całkiem nieznane

postaci. Wzdłuż ulicy, którą prorok miał nadejść, stały długie szpalery. Magdalenie

przypomniały się dni, kiedy przychodził do jakiejś miejscowości Jezus. Ale przed

Jego przybyciem nikt ludzi nie musztrował. Gromadzili się tak, jak chcieli. Tutaj, nie

znani przedtem ludzie czuwali nad porządkiem. Ustawiali, popychali, instruowali,

intonowali śpiewy.

Dzieci wysłano naprzeciw nadchodzącemu. Ich krzyki były zapowiedzią, że

się zbliża. Musiał iść powoli, bo wołania i śpiewy ciągle rozbrzmiewały, a jego wciąż

nie było widać.

Wreszcie zobaczyła go. Szedł podpierając się długą, pasterską laską,

zakończoną złotą gałką. Był ubrany bogato w haftowaną, powłóczystą szatę. Miał na

głowie rodzaj wysokiego kołpaka, który zakrywał mu czoło. Spod nakrycia głowy

spadały na ramiona siwe włosy. Na piersiach wisiał złoty łańcuch, na którym był

zawieszony jakiś znak.

Stanął przed czekającą na niego starszyzną, podniósł ramiona, zawołał: -

Witajcie w Imię Pana naszego Jezusa Chrystusa. Witajcie w Imię tego, który

przyniósł tajemnice nieba! Bądźcie szczęśliwi, gdyż przynoszę wam wielką radość!

Witajcie!

Poznała go natychmiast po głosie. To był Melito.

background image

9

Melito wszedł na podwyższenie, wysłuchał powitań zwierzchnika gminy.

Dzieci i młodzież jeszcze raz odśpiewali ułożony na jego cześć hymn. Potem wstał i

rozpoczął przemowę. Mówił z tym samym zapałem, z jakim - pamiętała - przemawiał

przed laty.

- Cieszę się, że mogę was powitać święci Kościoła w Massylii, których

wierność i gorliwość znane są w całej Galii. Błogosławię was za to, że jesteście tacy

posłuszni zleceniom Pańskim. Nie tylko ludzie chwalą was, ale i Duch Boży mówił

mi wiele razy o waszej działalności. Wyście mnie nie widzieli, ale ja was widziałem.

Dlatego chciałem stanąć między wami i udzielić wam słusznej pochwały.

Poprzez zgromadzenie przeleciał szmer wyrażający zadowolenie. Wierni

złożyli mówcy dziękczynny ukłon, a on odpowiedział im śmiechem i łaskawym

potrząsaniem obu rąk. Podjął przemowę z nową siłą.

- Wiem, niestety, że przychodzą do was ludzie źli i kłamliwi, niby wilki

wkradające się do stada owiec, i sieją między wami fałszywe nauki, powołując się na

rzekome natchnienia Pańskie. Także więc dlatego postanowiłem do was przyjść i

udzielić wam nauki, którą otrzymałem od ducha prawdy. Zbawca, którego czcimy,

Jezus Chrystus, Pan nasz, został, jak wiecie, przybity do krzyża i na nim umarł. Ale

Bóg ukryty wskrzesił Go z martwych, aby przez Jego zmartwychwstanie objawić

tym, którzy Go prawdziwie poznali, tajemnicę wolności, jaka przysługuje

człowiekowi. Trzeba było bowiem naprawić dzieło stworzenia źle wykonane przez

aniołów stworzycieli. Uczynili oni bowiem człowieka, przeznaczonego do wolności i

posiadającego w sobie iskrę prawdy, niewolnikiem posłuchu skazanym na cierpienie.

Wiecie o tym niewątpliwie, bracia i siostry, gdyż cierpicie od nakazów, nie do

zniesienia, włożonych na was. Wiem, czego zaznaliście, i współczując wam,

przychodzę, aby wam wieścić wybawienie...

W tłumie słuchaczy znowu było słychać różne głosy. Niewielu potrafiło pojąć

słowa proroka, ale gdy zapewnił, że wie o ich cierpieniach - wszyscy zaczęli

potakiwać. Oczywiście - zgadzali się z tym chętnie - nakazy, jakie im zalecono, były

nadmiernie uciążliwe.

- Przynoszę wam, jak powiedziałem, wielką radość - ciągnął Melito. - Została

mi ona objawiona w widzeniu. Ujrzałem Ukrytego Boga, który zstąpił do mnie na

wozie gwiaździstym. Zapowiedział, że Jezus przyjdzie już bardzo niedługo.

background image

Słyszałem, że boicie się prześladowań. Nie bójcie się. On przyjdzie szybciej, niż one

dotrą do was. Zresztą zesłane zostały na braci w Rzymie, ponieważ słuchali

fałszywych proroków... Wy, wierni, ujrzycie niebawem nadchodzącego Jezusa. Już

się zbliża, już stoi w drzwiach. Przyjdzie nie w ciele - jak kłamliwie niektórzy uczą -

ale przyjdzie jako wolny duch Ukrytego Boga. Każdy, komu dane będzie poznać

głębię światłości, zobaczy Go i zostanie przez Niego zaprowadzony do światłości

wiecznej. Evoe, Panie Jezu! Alleluja!

- Evoe - zawołali Grecy. - Alleluja! - wznieśli okrzyk Żydzi. Krzyk wypełnił

wielki śpichlerz, który został wypożyczony na spotkanie z prorokiem. Zapomniano o

obawach, że krzyki mogą sprowadzić strażników miejskich. Ludzi ogarnął entuzjazm.

Cóż mogli im zrobić strażnicy czy nawet żołnierze rzymscy, skoro chwila nadejścia

Jezusa była taka bliska?

- Jak wam powiedziałem - podjął - nasi bracia w Rzymie cierpią

prześladowania dla swoich win. Słuchali bowiem kłamliwych nauczycieli, którzy

uśpili ich czujność. Pozwolili im jeść i pić, żenić się, rodzić dzieci, uprawiać ziemię i

handlować. A już nie pora na to. O jednym tylko trzeba nam myśleć, aby godnie

przygotować się na przyjście Jezusa. A wiecie, co to znaczy godnie? W duchu

całkowitej wolności. Trzeba wam odrzucić wszelkie więzy, jakimi usiłowano was

spętać. Śmiało odrzucić nakazy czy to starego, czy jakoby nowego prawa. Ukryty

Bóg nie chce niewolnictwa...

Obrócił się w stronę, gdzie wśród słuchaczy stały przede wszystkim kobiety.

- Do was się zwracam, siostry. Nie dajcie swoich dusz i ciał zakuwać w

kajdany! Wy także musicie być wolne. Same powinnyście decydować o sobie. W

niedługim czasie odwiedzi was wielka i święta prorokini. Ona was nauczy wolności

kobiecej...

Słuchała słów Melity cała wstrząśnięta. Przeszłość stanęła przed nią na nowo.

Melito umiał czarować głosem miękkim niby jedwab, wabiącym, lecz umiejącym

także zadzwonić spiżem. To ten głos był bardziej przekonywający niż słowa ciemne i

zawikłane. Dziś znowu roztaczał przed słuchaczami swoją sztukę niby paw swój

barwny ogon.

Ale ona miała w pamięci także inny głos, który także potrafił mówić miękko i

łagodnie, i także umiał zagrzmieć. Tylko że ten grzmot nie wzywał do buntu, ale

wołał o miłości zranionej, zawiedzionej, a przecież nie zgasłej.

Nie rozumiała wywodów Melity, podświadomie jednak budziły w niej

background image

nieufność. To wezwanie do kobiet zanadto przypominało tamto, w którym i ona brała

udział. Co znaczy to wołanie o wolność? I Jezus, i Paweł mówili o czuwaniu. Paweł

powiedział nawet: jeśli wolicie gadać o przyjściu zamiast pracować - to nie jedzcie!

Co znaczy to zapewnienie, że Jezus przyjdzie lada chwila? Jakżeby tego chciała!

Codziennie o świcie i o zachodzie modliła się o ten powrót. Ale pamiętała, jak

powiedział: “Przyjdę nieoczekiwanie; o tej godzinie nie wie nikt, tylko Ojciec...”

Jakim prawem Melito powołuje się na Jezusa? - zastanawiała się gorączkowo.

Skąd mu to przyszło? Wtedy był mistrzem wiedzy tajemnej, wprowadzającej

wybranych w związek z Dionizosem. To prawda, że głosząc to Dionizosa, to Bachusa

mówił jej, iż nieważne, jakie imię nosi bóg, któremu służyli. Kochanek Ariadny był

tarczą, za którą kryło się coś niewyrażonego. Przekonała się o tym w grocie na

polanie wśród lasów. Czyżby tamto, od czego uciekła i co wyznała Pawłowi jako

swój największy grzech, zawierało jakąś prawdę? Lecz jeżeli tamto było prawdą -

uświadomiła sobie - w takim razie Jezus nie był prawdą! A przeciwko temu mówiło

w niej wszystko: wzrok, słuch, dotyk, serce, pamięć... Paweł mówił: biada mi,

gdybym nie głosił Ewangelii! Ona mogła zawołać tak samo: biada mi, gdybym nie

świadczyła, jaki był naprawdę!

Melito mówił dalej, ale jej myśli rozgalopowały się niby tamte konie, które

niosły ich wtedy nocą. Z coraz większym trudem zdawała sobie sprawę z tego, o

czym on mówił. Teraz znowu głosił coś o aniołach, którzy zepsuli dzieło stworzenia,

o tym, że ich błędy stworzyły niewolę człowieka, o potrzebie wolności, będącej

zerwaniem ze wszystkimi więzami, o bliskości paruzji... zebrani słuchali tych nauk w

wielkiej ciszy. Znów wzywał do radości - i wtedy wśród słuchaczy powstał radosny

szmer. Ostrzegał przed kłamliwymi nauczycielami, którzy uczą, że należy żyć

zwyczajnie, codziennie, gdy pozostał już tylko czas na wyzwolenie siebie...

W czasie, gdy mówił, wzrok Melity błądził po twarzach słuchaczy.

Doświadczony mówca zdawał się sprawdzać, jak przyjmowane są jego słowa. W

pewnej chwili poczuła jego wzrok utkwiony w swojej twarzy. Spojrzenie spoczęło na

niej obojętnie - i odpłynęło dalej. A jednak wcale nie była pewna, czy jej nie poznał.

Melito potrafił udawać.

Gdy nauka skończyła się, a słuchacze wyrazili swój zachwyt okrzykami i

oklaskami, zaczęto znowu śpiewać. Po kilku odśpiewanych pieśniach Melito ogłosił,

że teraz musi się udać na spoczynek, ale weźmie udział w wieczornej agapie.

Odprowadzony przez swoje otoczenie, udał się do domu Euzebiusza.

background image

Zebrani zaczęli się rozchodzić. I ona już odchodziła, gdy jakiś młody

człowiek podszedł do niej i uprzejmie zapytał: - Czy jesteś Miriam, Judejką, noszącą

przezwisko Magdalena?

- Jest tak, jak powiedziałeś.

- Prorok Tiran prosi cię, abyś zechciała przyjść porozmawiać z nim.

- Kiedy?

- Teraz, zaraz.

Poczuła się zaniepokojona. Przed tą rozmową wolałaby się spotkać i

porozmawiać z Łukaszem. Ale Euzebiusz prosił przed dwoma dniami, aby udał się do

Aquae Sextiae, gdzie powstała nowa gmina chrześcijańska i trzeba było włożyć ręce

na jej zwierzchnika. Miał wrócić dopiero za parę dni.

- Dobrze - zgodziła się. - Prowadź mnie do niego.

background image

10

Melitę zastała samego w izbie, oddanej mu przez zwierzchnika gminy. Nie

miał już na głowie wielkiego kołpaka, zdjął także łańcuch i powłóczystą szatę. Był to

teraz dawny Melito - tylko postarzały.

Gdy stanęła w drzwiach, utkwił w niej przeszywające spojrzenie swych

czarnych oczu.

- Kogóż to widzę? To ty Magdaleno? no, no... Znów się zeszliśmy. Jak to

mówią: góra z górą... - Oczy mu błyszczały, w głosie czaiła się zjadliwość. - Już

myślałem, że się nie spotkamy nigdy. Uciekłaś zręcznie jak lis. A potem zniknęłaś,

jakbyś się zapadła pod ziemię. Minęły lata...

- Kazałeś mnie ścigać...

- Odeszłaś bez pożegnania. A przedtem złożyłaś pewne przyrzeczenia.

- Zrozumiałam, że nie mogę ich dotrzymać. Znalazłam inną drogę. Zresztą - ty

także - jak się wydaje...

Skinął głową i zaśmiał się sucho.

- Oczywiście, ja także.

Rozmowa utknęła niby naładowany wóz w koleinie. Pierwszy podjął ją na

nowo Melito. Tym razem mówił inaczej. Zjadliwość i ironia zniknęły. Głos stał się

miękki, łaszący.

- Rzecz jasna, że wszystko się zmieniło. Odeszliśmy oboje od tego, co było,

spotkaliśmy się przy tym, co jest nowe. I właściwie muszę ci wyznać, że ucieszyłem

się, zobaczywszy ciebie wśród wierzących. Przypomniały mi się dawne, dobre czasy.

Byliśmy młodzi, ty byłaś piękną, pociągającą dziewczyną. Przeżyliśmy razem miłe

chwile. Rozumieliśmy się, współpracowaliśmy ze sobą. Oboje mamy już swoje lata,

chociaż ty, przyznaję, zachowałaś się znakomicie. - Ogarnął ją taksującym

spojrzeniem. - Wcale, wcale. Mogłabyś jeszcze niejednego skusić...

- Jestem starą kobietą - powiedziała z naciskiem.

Znowu zaśmiał się.

- Odkąd weszłaś między chrześcijan, stałaś się pewno niezwykle cnotliwa -

rzekł. - Czy oni wiedzą o twojej przeszłości? - zapytał przechylając głowę i patrząc z

boku jak kogut.

- Zanim tu wróciłam, byłam przy Jezusie. On przebaczył mi wszystko.

Pozwolił iść za Sobą.

background image

- O tym wiem, że trafiłaś do Niego. Słyszałem nawet, że zostałaś Jego żoną.

- To kłamstwo. Powinieneś zresztą wiedzieć, jak było, skoro nazywasz siebie

prorokiem. Byłam przy Nim, aby Mu służyć.

- Nie powiesz jednak, że Go nie kochałaś? Dlaczego nie miałabyś zostać Jego

żoną? On tak pięknie mówił, że mąż i żona stają się jednym. Wasze dzieci...

- Przestań! Nie chcę tego słuchać!

W jego oczach błyszczały ogniki złośliwości.

- Tak więc nie stałaś się Ariadną. Ale czekasz na Jego powrót?

- Czekam!

- Im kobieta posuwa się w lata, tym staje się wytrwalsza. Ja także czekam na

Jego powrót.

- I twierdzisz, że przyjdzie bardzo rychło.

- Och, na pewno tak będzie.

- On mówił, że o dniu Jego powrotu nikt nie będzie wiedział.

- Pospólstwo nie potrzebuje wiedzieć. Ale są tajemnice znane tym, którzy

poznali światło głębi.

- Nie wiem, o czym mówisz.

- Mogłabyś wiedzieć... Kiedy współpracowaliśmy ze sobą, byłaś dopuszczona

do wielu tajemnic. A może byśmy tak znowu zaczęli pracować razem?

- Nie pojmuję twojej propozycji.

- Ależ to bardzo proste. Kiedyś głosiliśmy wspólnie pewne sprawy. Ja

mężczyznom, ty kobietom... Odkryłem ci wtedy niejedno...

- To było złe, grzeszne.

- Nie będziemy mówili o Dionizosie, tylko o Jezusie. A że wszystkie

tajemnice łączą się ze sobą...

- Mam dosyć tajemnic! Nie chcę ich! Gdy opowiadam, mówię po prostu o

tym, co widziałam. Zresztą nawet mądry człowiek, jak Paweł, mówi tak, że go

wszyscy rozumieją.

- Nazywasz Pawłem tego Żyda z Tarsu? Mądry, to prawda. Ale nawet nie

oglądał Jezusa.

- Widział Go. Jezus uczynił go wielkim nauczycielem wśród pogan. Tylko

niektórzy chrześcijanie wywodzący się z Żydów są przeciwni jego naukom...

- I właśnie oni wydali go Rzymianom, a ci obcięli mu głowę.

Krzyknęła.

background image

- Coś ty powiedział? Paweł nie żyje?

- Nie żyje.

- Skąd o tym wiesz? Nikt z przybyłych o tym nie mówił.

- Ale ja wiem. Możesz mi wierzyć. Do mnie wiadomości dochodzą szybko.

Z jej oczu popłynęły łzy. Chciała się powstrzymać, ale nie mogła. Łkała

boleśnie. Gdy dowiedziała się o śmierci Marty i Łazarza, nie wylała nawet jednej łzy.

A przecież ich kochała. Był to jednak czas pochłaniającej wszystko radości. On

chodził wtedy po ziemi zmartwychwstały. Ale teraz było inaczej. Świat nie był już

taki jasny i radosny. Ginęli ludzie, jak Paweł, a tacy, jak Melito, byli prorokami.

Odrzucono naukę Pawła - słuchano Melity. Poczuła się opuszczona i samotna...

- Płaczesz? - zapytał. Znowu jego głos nabrał miękkich tonów. - Nie

wiedziałem, że go kochałaś. Masz dobre serce. Ale jeśli chodzi o tego Pawła, to było

niesłuszne. Postępował jak szaleniec i zarozumialec. Nikt go nie mógł znieść.

Wszystkich miał przeciwko sobie. Nie tylko Żydów. Uciekali od niego...

Szlochy nie pozwalały jej nic powiedzieć. Przestał ją pocieszać. Zapytał:

- No, to jak będzie? Pójdziesz ze mną?

Milczała. Zapytał jeszcze:

- Słyszałaś o prorokini Helenie?

- Nie.

- Niestety, nie żyje. Cudotwórca Szymon chodził z nią. Była wspaniała, gdy

mówiła do kobiet. Ale ty mogłabyś być przy mnie, jak Helena przy Szymonie.

- Nie jestem prorokinią, nie potrafię robić cudów. Ja tylko opowiadam...

- Robienia cudów mógłbym cię nauczyć. A gdybym ci odkrył pewne

tajemnice, potrafiłabyś także wieszczyć.

- Nie chcę tajemnic, powiedziałam ci.

- Kto nie sięga do tajemnic, nie pojmuje prawdziwej nauki Jezusa.

- On nie żądał znajomości tajemnic. Pragnął jedynie miłości.

- A komu miał powierzyć tajemnice? Tym głupkom, którzy Go otaczali?

- Im jednak kazał zbudować Swój Kościół.

- Bo wiedział, że do tego Kościoła przyjdą z czasem ludzie mądrzy i

wydobędą rzeczy utajone.

- Paweł nie był głupcem!

- Nie był - zgoda. Wiedział więcej niż tamci. Ale nie zbuntował się.

- Mówiłeś o tajemnicach, nie o buncie.

background image

- Czepiasz się słów. Kto poznał tajemnice, wie jak poprawić dzieło głupców.

Pytam raz jeszcze: pójdziesz ze mną?

- Nie, nie pójdę!

- Dlaczego?

- Bo ci nie wierzę, Melito. Nie rozumiem twoich nauk, nie podoba mi się, że

mówiłeś źle o Pawle.

- Paweł to nie Jezus.

- Jednak Pawła rozumiałam, ciebie nie. A Jezus kazał mi świadczyć o tym, co

widziałam. Nic więcej.

- Kiedy poznasz tajemnice, będziesz mogła lepiej świadczyć. Sama widzisz,

że ci tutaj nie ufają. Ja jednak sprawiłbym, że zaczęliby cię słuchać. A gdybyś jeszcze

poparła swoje słowa cudem...

- Niczego nie chcę dodawać do tego, co widziałam. Samo życie Jezusa jest

cudem.

Przez chwilę bębnił niecierpliwie palcami po poręczy fotela.

- Jak chcesz... - rzekł wreszcie. - Choć na twoim miejscu jeszcze bym się

zastanowił. Będę czekał do jutra. Poza tym, mam do ciebie pewną sprawę. Gdy tu

szedłem, jeden z moich ludzi zachorował. Musiałem go zostawić samego we wsi o

pół dnia drogi stąd. Znajduje się tam bez opieki. Słyszałem, że pełnisz chętnie dzieła

miłosierdzia. Chcę cię prosić, abyś poszła i zaopiekowała się nim. To będzie

prawdziwie chrześcijański uczynek.

Spojrzała na niego. Ich oczy spotkały się niby dwie klingi. Była przekonana,

że propozycja Melity jest pułapką. Ale czy mogła mu odmówić?

- Kto mnie zaprowadzi? - zapytała.

- Dam ci człowieka - zapewnił. - Będzie jutro do twojej dyspozycji. A za

pielęgnację będę ci wdzięczny... Zasłużysz się także Jezusowi...

background image

11

Człowiek, który przybył po nią o świcie, był już niemłody. Twarz obrośnięta

nie posiadała żadnego wyrazu - na próżno przyglądała się jej uważnie, szukając

czegoś, co by dało jej pewność, że szykuje się przeciwko niej jakiś podstęp.

Powiedział, że się nazywa Eutykles i że ma ją zaprowadzić do wsi, w której pozostał

chory towarzysz. Kiedy próbowła wszcząć z nim rozmowę, odpowiadał jedynie

półsłówkami.

Zeszli z głównego traktu na boczną drogę, pustą o tej porze. Niepokój, który

się obudził poprzedniego dnia w Magdalenie, nie pozwolił jej spać w nocy. Na

próżno usiłowała go opanować. Czuła niebezpieczeństwo wprost dotykalne.

Przyszło jej na myśl, że coś podobnego musiał czuć Jezus, gdy szedł wówczas

- po wieczerzy w domu Joanny - na górę Oliwną. Wiedział, że nadchodzi budząca lęk

męka. Zdawał sobie sprawę, że został zdradzony. Wysyłając Judę nie mógł mieć

wątpliwości, dokąd tamten się udał. Zresztą od dłuższego czasu musiał odczuwać

nieufność wobec człowieka, który przecież należał do grona najbliższych. Mimo tej

nieufności, nie oddalił go. Do końca chciał ufać. Do końca odsuwał podejrzenia.

Ciągle szli pustkowiem. Prowadzący ją mężczyzna milczał. Jego twarz była

jak wykuta z kamienia. I teraz nic nie mogła z niej wyczytać. Nie potrafiła zgadnąć,

jakie otrzymał polecenia. Może rzuci się na nią z nożem w ręku? Miał zatknięty za

pasem duży kordelas. Co wtedy powinnam zrobić? - myślała. Bronić się? Uciekać?

Pozwolić mu się ulegle zabić? Jezus dał się pojmać. A ja?

Boleśnie uświadomiła sobie swoją samotność. Nie było nawet kogoś, kogo by

mogła zapytać, poradzić się. Niechętny do niej stosunek wiernych gminy, od chwili

przybycia Melity stał się po prostu wrogi. Gdy przyszła wieczorem na braterską

wieczerzę, ludzie odsuwali się od niej. Łagodny Euzebiusz nie przyjął przyniesionych

przez nią produktów. “Wystarczy tego, co jest” - powiedział odpychająco. Melito nie

łamał Chleba, ale sięgnął po Niego i spożył go. Była tak tym przerażona, że sama nie

podeszła do diakona roznoszącego ułomki. Gdy wróciła do domu, wybuchnęła

płaczem. Myślała z rozpaczą, że pozbawiła się sama Chleba, który jest Ciałem.

Od jednego Łukasza mogła oczekiwać jakiejś pomocy. On, który był przez

lata całe przy Pawle, byłby jej powiedział, jak ma postąpić. Ale właśnie Łukasz

odszedł. Nie, nie było nikogo, od kogo mogłaby oczekiwać pomocy.

Poczuła się jak ktoś pozostawiony na bezludnej wyspie, od którego wszyscy

background image

odpłynęli. Samotność budziła zwątpienie. Jak daleko odszedł od niej tamten, budzący

tyle radości ranek, gdy biegła przez miasto półprzytomna ze szczęścia, niosąc

oszałamiającą nowinę! Teraz pojawiały się myśli podobne uprzykrzonym muchom: a

może tego wcale nie było? A może naprawdę uległam złudzeniu?

Godziny mijały, a oni szli. Zabolały ją nogi i czuła zmęczenie, jednak nie

poprosiła, aby odpoczęli. Mężczyzna nadal milczał. Raz tylko zapytał:

- Może chcesz pić?

Gdy skinęła potakująco głową, podał jej wiszący na ramieniu bukłak z koziej

skóry, w którym była woda.

Nadeszło południe, słońce mocno paliło. Wciąż nie napotkali na drodze

nikogo. Była cała spocona i coraz mocniej bolały ją nogi.

Aż wreszcie zobaczyła przed sobą kilka domów. Mężczyzna bez słowa

wskazał je wyciągniętą ręką. Czyżby naprawdę ktoś tu czekał na mnie? - pomyślała.

Ale lęk nie zgasł. Dalej miała uczucie, że coś groźnego stoi przed nią.

Podchodzili coraz bliżej stojącego na skraju domu. Spostrzegła, że w cieniu

wielkiego dębu stoi kilka koni. Serce zaczęło jej bić. Te czarne konie przypominały

jej tamte, którymi pędziła wierzchem nocą...

- Panie Jezu - zaczęła się modlić w duchu - miej mnie w Swojej opiece. Wiem,

że trzeba mi umrzeć i ufam, że śmierć połączy mnie z Tobą, ponieważ mi to

obiecałeś. Powinnam się cieszyć, że ta chwila jest bliska. Ale ciało jest słabe i lęka

się. Wybacz mi. Ty poznałeś jego słabość, Ty także musiałeś je przymuszać do

uległości. Daj mi siłę do zniesienia tego lęku. Pozwól, abym tym, co mnie czeka,

zapłaciła za Twoją miłość. Bo cóż innego mogłabym Ci dać? Cokolwiek spadnie na

mnie, chcę to przyjąć dla Ciebie...

Z plamy cienia pod drzewem powstało kilku mężczyzn, którzy tam leżeli na

trawie. Była już teraz pewna, że czekali na nią. Ruszyli w jej stronę. Szli szerokim

półkolem. Jeden z nich, z czarnymi opadającymi na czoło włosami podszedł do niej.

- To ty jesteś Żydówka Magdalena? - Nie czekał na odpowiedź. Ciągnął: -

Głosisz oszukańcze nauki, a jesteś Zwykłą rozpustnicą. Święty prorok polecił,

abyśmy cię odwieźli do miejsca, gdzie będziesz musiała pokutować za swoje winy i

kłamstwa...

background image

12

Nareszcie była wolna!

Jej niewola trwała trzy lata. Gdy została schwytana, zawieziono ją w odległą,

dziką okolicę wśród gór. W pustym wąwozie znajdowało się kilka grot. Jedna z nich

była zamknięta kratą. To w tej grocie umieszczono Magdalenę.

W niej przeżyła cały ten czas. Pilnowało ją dwoje ludzi: stary, kulawy

mężczyzna, niemowa, i niewiele młodsza kobieta o wyglądzie wiedźmy. Para ta

mieszkała w małej chatce w pobliżu groty. Bez słowa podawali Magdalenie

pożywienie i wodę w dzbanku.

Co parę miesięcy przyjeżdżali na koniach jacyś ludzie. Domyślała się, że to

byli wysłannicy Melity. Sprawdzali, czy Magdalena żyje, i czy nie uciekła. Nie

rozmawiali z nią, a jedynie z Arią - tak nazywała się strażniczka - ona zaś

porozumiewała się na migi z mężczyzną. Przybyli przywozili żywność. Gdy ich

przybycie opóźniało się, zdarzało się, że jedzenia brakło. Wtedy Magdalena musiała

głodować.

Była przekonana, że umrze w swoim więzieniu. Trudno było nie narzekać, a

jednak zadawała sobie ten trud. Codziennie podejmowała go na nowo, powtarzała

wysiłki wiele razy w ciągu dnia. Powtarzała uparcie: to dla Niego, za to, co dla mnie

uczynił... Za Jego miłość. Niełatwo było zwyciężyć i ducha, i ciało. Mimo wieku było

w niej ciągle wiele sił: nawykła była do ruchu i działania. Spacerowała po grocie,

modliła się i śpiewała. Przemawiała do ptaków, które przylatywały do rzucanych im

okruchów. Tak do niej przywykły, że ośmielały się wchodzić poza kraty. Zaglądały

do niej także zwierzęta z lasu: zające, wiewiórki, myszy polne. Nie odstraszała ich,

więc stawały się coraz śmielsze. Zajęczyca uwiła w grocie gniazdo dla swego

potomstwa.

Nie mogła pojąć, dlaczego Melito, zamiast ją pozbawić życia, trzymał ją tutaj.

Może liczył, że zdoła ją złamać, przymusić do współpracy? Może miał wobec niej

jakieś swoje plany? Ale miesiące i lata biegły i nic się nie zmieniało w jej niewoli.

Nie wiedziała, co się dzieje na świecie. Kiedyś bzyknęła jej koło ucha nowina,

gdy przybyły człowiek powiedział głośno do kobiety: “Tak polecił cesarz

Witeliusz...” Czyżby Neron już nie żył? - zadawała sobie pytanie. Był przecież

młodym człowiekiem.

Sypiała mocno i często miewała sny. Ale choć tego bardzo pragnęła, nie śnił

background image

się jej nigdy Nauczyciel. W snach ożywał dom rodzinny, pojawiali się Marta i Łazarz.

Innym razem śniły się jej Pompeje i Lucjusz. Kiedyś przyśnił się jej Dysmas. Innym

razem prowadziła we śnie rozmowę z Klaudią...

Czekała na śmierć, a jednocześnie całą siłą woli powstrzymywała się przed

modlitwą o to, aby szybciej przyszła. Tak bardzo pragnęła zobaczyć znowu

Nauczyciela, a przecież nie chciała ani o dzień skrócić wyznaczonego przez Niego

terminu czekania. Natomiast każdego ranka i każdego wieczoru klęcząc u kraty, z

twarzą zwróconą w stronę, w której wschodziło słońce, powtarzała wołanie: “Maran

atha”. Nie dla siebie tylko wzywała Jego powrotu. Pragnęła Go dla ludzi. Niech

przyjdzie jak najprędzej, myślała, skoro Kościół jest nie tylko prześladowany, ale

wchodzą do niego fałszywi prorocy i obracają wniwecz dzieła ludzi jak Paweł.

Zimy były szczególnie dokuczliwe. Strażnicy rzucili jej kilka starych okryć,

którymi się okręcała. Zgadzali się także, aby rozniecała ogień, gdy było bardzo zimno

i pozwalali jej wyjść na chwilę z groty dla zebrania suchych gałęzi. Gdy je zbierała,

mężczyzna szedł za nią krok w krok z włócznią w ręku. Mimo tego ognia, miała

dłonie przemarzłe: opuchnięte i sine. Bolały ją potem każdego chłodniejszego dnia.

W trzecim roku niewoli zauważyła, że mężczyzna chodząc, ciężko kulał.

Także kaszlał chrypliwie. W końcu przestał wychodzić z domu. Gdy go nie było,

kobieta stała się nieco łaskawsza dla Magdaleny. Czasami odzywała się do niej.

Kiedyś powiedziała: “Nie myśl, że tylko ty cierpisz. Tez szatan także nas skazał na

mękę...”

Pewnego dnia zobaczyła, jak kobieta wywleka z chaty jakiś długi, okręcony w

prześcieradło kształt. Domyśliła się, że mężczyzna musiał umrzeć. Kobieta zawlokła

ciało do jednej z grot.

Ludzie Melity nie pojawiali się od dość dawna. Przez dwa dni Magdalena nie

dostała nic do jedzenia. Trzeciego dnia Aria otworzyła kratę. Powiedziała:

- Nie wiem, co się stało. Może któryś z bogów zesłał na tego potwora śmierć.

Nie zostanę tu dłużej. I ty uciekaj.

Opuściły razem wąwóz, ale potem rozstały się. Magdalena nie miała pojęcia,

gdzie się znajduje, w którą stronę powinna iść. Kraj musiał być Galią, gdyż kiedy ją

porwano, pamiętała, że wieziono ją końmi, a nie morzem. Wlokąc się drogą napotkała

miejscowych chłopów. Niełatwo jej było porozumieć się z nimi, gdyż nie znali

greckiego i niewiele rozumieli po łacinie. Ale przyjęli ją życzliwie, nakarmili i

przetrzymali przez kilka dni. Dowiedziała się od nich, że znajduje się w pobliżu

background image

miasta Vienna, leżącego nad wielką rzeką.

Postanowiła udać się do miasta. Kto wie - myślała - może odnajdę tam

Żydów? W Massylii mówiono jej, że wiele rodzin żydowskich osiadło w miastach

Galii. Zapłaciła chłopom za opiekę piorąc i reperując odzież ludzi, u których

mieszkała. Pamiętała o wzorcu, jaki jej zostawił Paweł. Próbowała chłopom

opowiadać o Jezusie. Słuchali ją z zaciekawieniem tłumacząc sobie wzajemnie słowa,

które nie wszyscy rozumieli. Potem podziękowali jej za opowiedzenie “pięknej

bajki”. Żałowali jednak, że była taka smutna - byli ludźmi, którzy nie lubili się

smucić.

Rzeczywiście po paru godzinach drogi trafiła na twardy trakt rzymski, a

potem niezadługo zobaczyła w dali miasto, położone między wzgórzami.

Gdy zbliżała się do niego, przyszło jej mijać rzymską willę otoczoną zielenią,

do której prowadziła droga wysadzana cyprysami. Kilku niewolników pracowało przy

wykopywaniu uschniętego drzewa. Twarz starego mężczyzny, który doglądał

pracujących, wydawała się Magdalenie dziwnie znana. Nie mogła się oprzeć

przekonaniu, że gdzieś, kiedyś musiała widzieć tego człowieka. Podeszła do niego i

zapytała:

- Czy możesz mi powiedzieć, czyja to willa i kto w niej mieszka?

Tamten spojrzał na nią. Czas jakiś przyglądał się jej uważnie.

- Jesteś żebraczką? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Nie jestem. Idę do miasta i jedynie z ciekawości zapytałam ciebie. Wydałeś

mi się kimś, kogo kiedyś znałam.

- Patrzę na ciebie i twoja twarz wydaje mi się nieobca. Ale to musiało być

bardzo, bardzo dawno. Jesteś starą kobietą, a w mojej pamięci wydajesz mi się

młoda...

Gdy opuściła grotę, która przez trzy lata była jej więzieniem, wykąpała się w

pobliskim potoku. I wtedy zobaczyła odbicie swej twarzy w wodzie. Włosy jej były

całkiem białe i tylko brwi i oczy pozostały czarne.

- Tak, na pewno - przyznała - bardzo dawno...

- Pytałaś, kto jest panem tego domu. To willa szlachetnego Poncjusza Piłata.

- Czyżby tego, który był prokuratorem Judei?

- Rzeczywiście, było tak, jak powiedziałaś. Ale już minęło parę dziesiątków

lat, odkąd dostojny prokurator mieszka tutaj.

- Teraz już wiem, skąd ciebie pamiętam. Byłeś jednym z niewolników Piłata.

background image

Przychodziłam wtedy do żony prokuratora...

- I ja już teraz wiem, kim jesteś. To ciebie brat pani Klaudii przywiózł z wojny

z żydowskimi buntownikami...

Stali naprzeciwko siebie uśmiechnięci melancholijnie. Zdawali sobie oboje

sprawę, jak daleko odeszli od tamtych lat.

- Czy nie zechcesz mi pomóc, abym się mogła zobaczyć z Klaudią? -

poprosiła.

- Niestety, żona prokuratora nie żyje.

- Czy dawno umarła?

- Przed kilku laty...

Westchnęła.

- Jakże żałuję. Na pewno by mi pomogła. Szukam pomocy...

- Może ja bym mógł ci pomóc? Jest nas kilku, którzy staramy się pomagać

ludziom potrzebującym.

Spojrzała na niego, a potem tknięta nagłą myślą, schyliła się i narysowała

palcem na ziemi rybę.

- Więc i ty jesteś chrześcijanką? - zawołał.

- Jestem. Niech będzie pochwalony Pan nasz Jezus Chrystus.

- Jest wśród tutejszych niewolników wielu chrześcijan. To sprawiła pani

Klaudia. Sama została chrześcijanką i pozwoliła, aby wszyscy spośród służby, którzy

tego chcieli, przyjęli chrzest.

- A prokurator?

Stary niewolnik pokręcił głową.

- On nie... Nie sprzeciwia się naszej wierze, ale sam jej nie przyjął. To dziś

stary, schorowany, zgorzkniały człowiek. Nic go nie interesuje. Ciągle wspomina

żonę...

- Był dla niej obojętny.

- Ale jednak musiał ją kochać. Odkąd jej zabrakło, żyje tylko pamięcią o niej.

A może chciałabyś z nim mówić? - zapytał niespodziewanie.

- Myślisz, że zgodzi się?

- Zapytam go. Ożywia się, gdy może z kimś rozmawiać o tamtych czasach w

Judei.

background image

13

Niewolnik zaprowadził ją do domu, zawołał niewolnice pracujące w kuchni i

polecił im ugościć Magdalenę. Usługujące kobiety miały małe krzyżyki zawieszone

na szyjach.

- To i wy jesteście chrześcijankami? - pytała.

- Tak. Mężczyźni nie wszyscy chcieli się ochrzcić, ale kobiety i dziewczęta

sama pani Klaudia przygotowała do chrztu. Chodzimy teraz do miasta - opowiadały -

słuchamy nauk prezbitera, bierzemy udział w łamaniu chleba...

- A władze? Nie sprzeciwiają się temu? Przecież w Rzymie za cesarza Nerona

były wielkie prześladowania. Wielu ludzi zostało umęczonych. Zginęli wielki

prezbiter Piotr i nauczyciel Paweł z Tarsu... Potem, wiem, że cesarz wydał edykt

zakazujący chrześcijaństwa.

- Och, to było dawno - opowiadały jedna przez drugą. - Wiemy o tych

prześladowaniach. Modlimy się do tych, którzy wtedy ponieśli męczeńską śmierć.

Ale u nas prześladowań nie ma. Wszyscy zajęci są innymi sprawami. Pewno wiesz,

że Neron został zabity. Potem panował Galba. I jego zamordowano. Po Galbie Othon.

Kazał Tygellinowi, temu który wylał tyle krwi chrześcijańskiej, aby sobie otworzył

żyły. Ale Othona zwyciężyły legie tutejsze. Wyruszyły na Rzym pod wodzą

Witeliusza. Othon popełnił samobójstwo. Cesarzem został Witeliusz. Ale znowu

przeciwko niemu wystąpił Flawiusz Wespazjan. Legie wschodnie okrzyknęły go

cesarzem. Gdy legie Wespazjana wkroczyły do Rzymu, Witeliusz poniósł śmierć.

Teraz mamy cesarzem Wespazjana i wszyscy go chwalą, że jest sprawiedliwy...

Gotowe były opowiadać dalej, ale wrócił stary niewolnik i powiedział, że Piłat

wyraził chęć rozmawiania z Magdaleną. Poszła za niewolnikiem w głąb ogrodu. W

fotelu, wsparty na poduszkach, trzymając wyciągnięte nogi na małym stołeczku,

siedział Piłat. Głowę miał odrzuconą do tyłu, oczy przymknięte. Mały chłopiec z

pierzastą packą w ręku odpędzał muchy od głowy prokuratora.

Zmienił się, ledwo go poznała. Wyłysiał. Miał twarz jakby opuchniętą,

pokrytą brązowymi plamami. Pod oczami ciężkie wory obwisłej skóry. W

rozchylonych ustach widać było już tylko nieliczne zęby. Ale brodę i policzki miał

starannie, jak dawniej, wygolone.

Gdy stanęła obok fotela, otworzył oczy i przez chwilę patrzył na nią. Z jego

twarzy zniknął wyraz zniechęcenia i zobojętnienia.

background image

- Ach, więc to ty byłaś kochanką Lucjusza? - zapytał.

- Tak, to byłam ja.

- A potem przychodziłaś do mojej żony. Dużo ze sobą rozmawiałyście.

Uważała cię za swoją przyjaciółkę.

- Tak, dostojny prokuratorze.

Zrobił niechętny ruch dłonią o skórze błyszczącej, jakby wypolerowanej.

- Nie jestem od dawna prokuratorem - mruknął. Przez chwilę ciężko oddychał.

Potem zapytał:

- I to ty prosiłaś Klaudię, abym ocalił życie tego... tego Jezusa z Nazaretu?

- To ja prosiłam.

- Hm... - poruszał jakiś czas ustami, jakby coś mówił, ale nie słyszała jego

głosu. Dopiero po dłuższej chwili rzekł wyraźnie: - zrobiłem, o co prosiłyście.

Starałem się Go ocalić. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Ale miałem przeciwko sobie

Żydów i Witeliusza... - W miarę, jak mówił, słowa brzmiały wyraźniej i żywiej. -

Naprawdę chciałem Go uwolnić. Mam ręce czyste od Jego Krwi. Umyłem je wtedy

publicznie, aby wszyscy widzieli... Chciałem Go ocalić nie tylko dlatego, że prosiła o

to Klaudia. On sam... Od razu wydało mi się, że jest kimś, kogo należało bronić przed

tymi łotrami... Nie jestem przesądny. Nie wierzę ani w bogów, ani w duchy... Klaudia

uwierzyła, że On był Synem Bożym. Dlaczego w takim razie mi nie pomógł? A

potem zemścił się na mnie... Nie na nich, ale na mnie...

Urwał i ciężko oddychał, jakby zmęczony długim monologiem. Magdalena

zapytała:

- Dlaczego mówisz, prokuratorze, że się zemścił? On nie potrafi się mścić...

Zaśmiał się, ale ten śmiech był jak grzechot orzechów wysypywanych do

drewnianego pudełka.

- Mówisz, że nie potrafi? Przecież chyba wiesz, czym się skończyło oblężenie

Jerozolimy? Wszyscy ci kapłani i faryzeusze, którzy tak wrzeszczeli, abym Go kazał

ukrzyżować, dostali za swoje. Należało się im! Spłonęła świątynia, która się Go

wyparła...

Przycisnęła dłonie do ust, jakby chcąc powstrzymać wyrywający się z nich

krzyk. Zapytała niedowierzająco:

- Świątynia? Powiedziałeś, że świątynia została spalona?

- Nic o tym nie słyszałaś? Nie został z niej kamień na kamieniu.

Jak mogła słyszeć o tej sprawie, uwięziona w grocie? Świątynia... Miała w

background image

pamięci jej wspaniały kształt. Mówiono o niej, że jest jednym z cudów świata. Byli z

niej tacy dumni, że aż ta duma przesłaniała nienawiść, jaką żywiono do władców

idumejskich. To w świątyni, w Świętym Świętych mieszkał Najwyższy. Składano Mu

ofiary, oddawano cześć. Broniąc Jego chwały Jezus rozpędził wtedy handlarzy,

którzy postawili swe kramy na schodach przybytku. Nigdy nic nie powiedział

przeciwko świątyni. Ale pamiętała, jak opowiadał Marek, że pewnego wieczora

przepowiadał ze łzami w oczach, o tym, że przyjdą straszne chwile i poganie deptać

będą uświęcone obecnością Najwyższego miejsca. Podobno gdy umierał na krzyżu,

zerwała się zasłona z bisioru, osłaniająca wejście do Świętego Świętych. Może to

znaczyło, że Najwyższy opuścił poświęcone Mu mury? Lecz jeśli nawet tak się stało,

ślady Jego obecności pozostały... Nie, nic nie mogło wydrzeć z jej serca czci dla tych

murów!

- Ubolewasz nad tą ruiną? - suchy głos Piłata odezwał się znowu.

- Wierz mi: należało się im! Ale dlaczego zemścił się na mnie, który Go

broniłem? Dlaczego zabrał mi Klaudię? Powiedz - dlaczego?

Przysiadła na niskim stołeczku u jego nóg.

- Powiadasz, Poncjuszu, że to On zabrał ci Klaudię i że to była Jego zemsta.

Czyżbyś ją aż tak bardzo kochał? Gdy wtedy rozmawiałam z nią, wydawało mi się, że

wasze małżeństwo opiera się tylko na przyzwyczajeniu...

- Co ty wiesz!? - rzucił. Znowu czas jakiś poruszał bezgłośnie wargami. -

Kochałem ją. Bardzo ją kochałem. To ona nie pojmowała mojej miłości. Wydawało

się jej, że wszystkie moje uczucia utonęły w nienawiści do Żydów. To nieprawda.

Nienawidziłem ich i nienawidzę. Zatruwali mi życie. Zabierali mi spokój. Nie

mogłem jej kochać tak, jakbym chciał. A ona była taka delikatna, czuła, marząca...

Nie znała życia. Pragnąłem ją osłonić. Ustępowałem jej wiele razy. Nie powiedziałem

słowa, gdy zapragnęła zostać chrześcijanką. A On mi ją zabrał!

Położyła dłoń delikatnie na suchym kolanie Piłata.

- Mylisz się - powiedziała. - On się nie mści. Jeśli pozwala, aby człowiek

cierpiał, robi to tylko dla jego dobra...

- Pleciesz! Jakiego dobra? Zostałem sam! Sam! Czy ty to rozumiesz? Nie

mam życzliwego człowieka. Tyberiusz, na życzenie Witeliusza, zesłał mnie tutaj.

Neron nie zmienił wyroku, choć prześladował chrześcijan. Othon obiecał mnie

ułaskawić, ale nie zdążył. Potem przyszedł Witeliusz - syn tamtego, mego wroga.

Pijak, rozpustnik... Gdyby miał więcej czasu, dokonałby nowej rzezi chrześcijan. A

background image

teraz przyszedł Wespazjan. Owszem, on pamięta o mnie. Pisano mi z Rzymu, że

oburzył się, gdy się dowiedział, iż od tylu lat przebywam na zesłaniu. Być może

ofiaruje mi wolność. Ale cóż mi z tego? Dokąd pojadę? Jestem sam. Klaudia nie żyje.

Na całym świecie nie mam nikogo...

Zapadła cisza. Piłat zamknął oczy. Zdawał się spać. Zniżające się słońce

dotykało ich głów łagodną pieszczotą. Kwiaty w ogrodzie wydawały wzmożoną woń.

Pracujący niewolnicy zaczęli śpiewać. Powtarzały się słowa: “Jezus, nasz Król i Pan”.

Powiedział na poły do niej, na poły do swych myśli:

- On także mnie mówił, że jest Królem... Ale jak mogłem Mu uwierzyć?

Powiedział zresztą, że Jego Królestwo nie jest królestwem ziemskim. Odszedł, umarł

- i zwyciężył. Coraz więcej ludzi idzie za Nim. Nie boją się prześladowań. Tylko ja...

tylko ja jestem sam...

- Nie jesteś sam, Poncjuszu - rzekła. - Jestem z tobą...

Została przy nim. Opiekowała się starym, zniedołężniałym człowiekiem.

Przygotowywała mu wygodne miejsca, karmiła go, pielęgnowała. Ale najwięcej

siedziała przy nim, mówiła z nim, odrywała jego myśli od żałosnych rojeń.

Opowiadała mu o Jezusie - o tym, jak Go spotkała, jak jej wybaczył wszystko zło,

jakie czyniła, jak się jej ukazał Zmartwychwstały, jak polecił jej, aby o Nim

świadczyła...

- Więc i ty myślisz, że On jest Bogiem? - pytał. - Klaudia w to wierzyła.

Ukazywał się jej we snach.

- On jest Bogiem - zapewniała gorąco. - Bogiem, który nas kocha i któremu za

Jego Miłość powinniśmy oddać siebie. Klaudia - jestem tego pewna - poszła do

Niego. Jest z Nim, w Jego Królestwie.

- Tak - potwierdził - ona jest z Nim. On ją zabrał. Zabrał, aby mnie ukarać.

Nie uwierzę w Niego nigdy! Jego nauki są piękne, przyznaję... Nie On jednak jeden

mówił rzeczy piękne. Taki Seneka... Gdy czytam jego utwory, jestem porwany... Ale

kiedy dowiaduję się, jak się płaszczył, jak schlebiał możnym... Wtedy wszystko, co

napisał, staje się dla mnie kłamstwem i oszustwem!

- Lecz Jezus nie tylko głosił piękne nauki. On był sam taki i pragnął, aby

ludzie tacy byli.

- Może był... Nigdy nie zapomnę Jego wzroku, gdy przyprowadzono Go do

mnie ubiczowanego. Widywałem nieraz ubiczowanych. Niektórzy patrzyli z

nienawiścią. Inni z podłą uniżonością, jakby sądzili, że takim spojrzeniem wyżebrzą

background image

sobie wolność. On patrzył inaczej... Tak jakby żałował... Nie Siebie, ale tych, którzy

Go ubiczowali...

- On nawet wtedy kochał.

- Nie. On mną pogardzał. Wiedział, że przyjdzie Jego czas i wtedy mnie

dosięgnie. Najboleśniej.

- Zmartwychwstał, aby ocalić, nie aby niszczyć.

- Nigdy nie uwierzę, że zmartwychwstał.

- Ależ ja widziałam Go.

- Klaudia też mówiła, że przyszedł do niej. Ale jestem pewny, że uległyście

obie złudzeniom. Był człowiekiem i cierpiał. Nie mógł zmartwychwstać! Nie

sprzeciwiam się waszej wierze. Pozwalam moim niewolnikom, aby w Niego wierzyli.

Ale ja nigdy w Niego nie uwierzę! Może uwierzyłbym, gdyby mi oddał Klaudię...

Nie próbowała prowadzić z nim sporu. Ale nie przestawała opowiadać o

swych rozmowach z Jezusem. Wciąż i wciąż powtarzała Jego słowa.

Pewnego dnia odwiedził Piłata urzędnik prokonsula Galii narbonejskiej z

Lugdunu. Elegancki Rzymianin przyjechał powozem, otoczony eskortą kilku

konnych żołnierzy. Magdalena zaprowadziła przybysza do fotela, na którym siedział

Piłat.

- Witaj dostojny prokuratorze - powiedział. - Pozwól, że się przedstawię.

Nazywam się Fulwiusz Janeusz. Przybywam do ciebie w zastępstwie prokonsula,

który sam nie mógł przybyć, gdyż jest chory, aby ci przywieźć list skierowany do

ciebie przez cesarza...

Usiadł na wskazanym mu fotelu, przyjął kubek wina, podany mu przez

Magdalenę. Wyjął z ozdobnego pokrowca zwinięty rulon.

- Jeżeli pozwolisz, sam ci list przeczytam. - Rozwinął rulon. Czytał: “Miłemu

mi Poncjuszowi Piłatowi Flawiusz Wespazjanus cesarz. Dowiedziałem się, że od

wielu lat cierpisz, niesłusznie skazany na zesłanie. Oskarżono cię niegdyś przed

trybunałem cesarza Tyberiusza, iż byłeś zbyt surowy i niesprawiedliwy dla ludności

prowincji Judei, którą w imieniu cesarza zarządzałeś. Skargi przeciwko tobie

podnieśli kapłani i zwierzchnicy żydowscy, a ówczesny namiestnik Syrii przychylnie

udzielił im swego poparcia. Dziś, w obliczu buntu Żydów i krwawo, i ciężko

osięgniętego zwycięstwa, widzimy, jak słuszną i przewidującą była twoja surowość.

Uznajemy niesprawiedliwość wydanego niegdyś przeciwko tobie wyroku i

postanawiamy nie tylko uwolnić cię z zesłania, ale również przywrócić ci

background image

skonfiskowane niegdyś dobra...”

Odczytawszy list, Fulwiusz oddał rulon w ręce Piłata. Podjął:

- Widzimy cię tu u nas w Galii chętnie, dostojny prokuratorze, i zawsze

będziemy cię chętnie widzieć. Gdybyś jednak chciał wrócić do Italii, której od tylu lat

nie widziałeś, dla objęcia zwróconych ci dóbr, służymy ci wszelką pomocą w

podróży. Słyszałem, że rodzina twojej żony posiadała w Pompejach piękną willę.

Zostanie ci ona oddana. Być może zechcesz w niej zamieszkać. Nie ma na całym

świecie równie pięknych okolic jak tamte strony. Pompeje są prześlicznym miastem.

Parę lat temu doznało ono pewnych szkód na skutek trzęsienia ziemi, ale dziś, jak

słyszałem, wszystko zostało naprawione i Pompeje stały się jeszcze piękniejsze i

wspanialsze niż były...

Piłat słuchał dość obojętnie i listu, i słów Fulwiusza. Cały czas miał zamknięte

oczy. Patrząc na niego domyślała się, co go gnębi: co mi po tym wszystkim, skoro nie

ma Klaudii? Nawet nie ma komu opowiedzieć... Pamiętała skargi Klaudii, że nie

doznaje miłości od męża. Jakie to było dziwne: ludzie szukają tego, co mają pod ręką,

i rozpaczają, gdy odeszło to, czego nie cenili...

Urzędnik zapewnił, że z polecenia prokonsula przygotowana zostanie galera,

która rzeką zabierze Piłata do morza, a potem morzem do Pompejów. Prosi tylko o

wiadomość, kiedy prokurator zechce udać się w drogę.

- Czy pojedziesz ze mną? - zapytał Piłat Magdalenę, gdy już Fulwiusz wśród

ukłonów opuścił willę.

- Pojadę - zdecydowała. - Nie opuszczę cię. Do Massylii nie wrócę. Nie wiem,

co się tam dzieje, ale boję się Melity. A w Pompejach może jeszcze żyją ludzie,

którymi się opiekowałam. Mam wobec nich obowiązki. Nie wiedziałam wtedy, czy

mogę dać im chrzest. Teraz wiem, że On chce wszystkich...

background image

14

Tego dnia upał był ogromny i Magdalena poleciła służbie wynieść Piłata do

ogrodu w cień wielkiej pinii.

Z tego miejsca widać było w dole błękitną zatokę, pławiącą się w blasku

sierpniowego słońca w całej swej okazałości: od szarej w oddali Ischii do płowej

skały Caprei i długiego, skalistego półwyspu Sorrento. Tuż nad nimi, porosły aż po

szczyt winnicami, wznosił się Wezuwiusz. Dymił dziś więcej niż wtedy, gdy patrzyła

na niego przed laty, dymił przy tym nierówno, jak garnek z gotującą się wodą, raz

słabiej, a potem mocniej wyrzucając parę. Od paru dni górą wstrząsały głuche huki.

Nie zwracały jednak na siebie zbytnio uwagi, gdyż mieszkańcy okolicznych

miasteczek i wsi nawykli już do tych hałasów i lekkich na ogół wstrząsów.

Pompeje były jak dawniej miastem radości i nie kończącej się zabawy. Jeśli

miasto zmieniło się nieco w ciągu lat, gdy była od niego z dala, to jedynie w tym

kierunku, że stało się jeszcze hałaśliwsze, jeszcze bardziej ogarnięte chęcią używania

życia. Na murach widać było wszędzie napisy: “Carpe diem”, “Ciesz się każdym

dniem”, “Bierz i używaj, póki czas pozwala”, “Baw się, zanim schwytają cię starość i

śmierć”.

Władze miasta, uprzedzone przez kancelarię cesarską o przyjeździe Piłata,

oddały mu z honorami odnowioną i upiększoną willę Prokulusów, którą wykupiły z

rąk ostatniego posiadacza.

Umieściwszy Piłata w willi, Magdalena pośpieszyła do dworku na zboczu, w

którym umieściła niegdyś kolonię chorych i ubogich. Kolonia istniała nadal i wśród

jej mieszkańców znalazła i takich, którzy ją pamiętali. Reszta spoczęła na małym

cmentarzyku, na którym znajdował się również grób Lucjusza.

Magdalena z radością przekonała się, że mieszkańcy kolonii byli w

większości chrześcijanami. Dekret Nerona nie został odwołany i każdy przedstawiciel

władzy mógł do niego sięgnąć. Zdarzało się to jednak tylko wtedy, gdy wybuchały

jakieś niepokoje, zwłaszcza gdy powstawały konflikty między Żydami chrześcijanami

a Żydami odrzucającymi Chrystusa.

Liczba Żydów w Pompejach bardzo wzrosła od czasu wojny w Judei.

Chrześcijanie wśród nich stanowili mniejszość. Do gminy chrześcijańskiej należeli

przede wszystkim Grecy i Rzymianie. Ale także między nimi a chrześcijanami-

Żydami istniał podział. W jego wyniku powstały dwie gminy chrześcijańskie. Każda

background image

miała swego prezbitera, każda organizowała własne agapy i łamanie chleba. Tytus,

uczeń Pawła, przybywszy przed kilku laty do Pompejów jako wysłannik biskupa

rzymskiego, Kleta, bardzo wyrzucał obu gminom istniejący podział. Jednakże do

połączenia nie doszło. Chrześcijanie Żydzi upierali się przy zachowywaniu starych

obyczajów, przede wszystkim obrzezania - chrześcijanie, wywodzący się z pogan,

odrzucali z pogardą ten odrażający w ich pojęciu przepis.

Ale na górze w kolonii nie było podziałów. Nie było tu prawie Żydów, a ci

którzy byli, łączyli się bez sprzeciwu z większością. Prezbiter gminy grecko-

rzymskiej odwiedzał kolonię i co pewien czas prezydiował uczcie braterskiej. Wtedy

odbywało się także łamanie Chleba.

Magdalena początkowo usiłowała łączyć opiekę nad Piłatem z opieką nad

kolonią. Okazało się to jednak niemożliwe. Brakło jej sił, aby biegać codziennie

między willą w mieście a dworem na zboczu. Piłat był coraz słabszy, nie podnosił się

już z fotela. Choć otoczony służbą, wciąż domagał się obecności Magdaleny. Tylko z

nią rozmawiał, tylko przy niej ożywiał się. Wreszcie Magdalena namówiła go, aby

dał się przenieść na górę. Tutaj mogła poświęcać mu wiele więcej czasu.

Do miasta nie schodziła. Stary niewolnik, który ją poznał w Viennie, pozostał

w willi Prokulusów jako zarządca. Przysyłał codziennie na górę żywność oraz

usłyszane nowiny.

Upał tego dnia połączony był z duchotą. Często ocierała połą tuniki ociekające

potem czoło. Na niebie kłębiły się chmury raz po raz skrywające słońce. Słychać było

dalekie grzmoty. Chociaż była zdrowa i wciąż pełna energii, wiek zaczynał jej

dokuczać. Wyliczyła niedawno, że ma już sześćdziesiąt cztery lata. Klimat zatoki był

zdrowy, w mieście nie brakło ludzi, którzy dosięgli lat osiemdziesiątych. Nawet

Tyberiusz dożył na wyspie dziewięćdziesięciu - i mówiło się często, że nie umarł

własną śmiercią.

Poprzedniego dnia obchodzono w Pompejach święto boga Wulkana. Składano

ofiary w jego świątyni. Pochód niosących kwiaty dziewcząt krążył po mieście. Potem

zaczęły się zabawy, które trwały całą noc. Z góry widać było światła: dochodziły

dźwięki muzyki i śpiewy. Tego dnia obchodzono święto Wywoływania Zmarłych.

Była to mroczna uroczystość wywodząca się z egipskich misteriów. Odpowiadała

dobrze epikureizmowi, któremu hołdowały Pompeje. Przyzywano zmarłych z

Hadesu, ofiarowywano im posiłki. Na murach widać było wymalowane kościotrupy z

czaszkami uwieńczonymi kwiatami, z pucharami w rękach. Handlarze uliczni

background image

sprzedawali małe szkielety zrobione ze srebra. Potrząsali nimi udając, że figurki

tańczą. Niektóre miały zawieszone na szyjach tabliczki z napisem: “I ty tak będziesz

wyglądał, więc baw się, póki czas”.

Znowu krążyły po mieście barwnie ubrane procesje. Śpiewano pieśni

zachęcające zmarłych, aby wzięli udział w gotujących się zabawach.

Dobrze pamiętała te uroczystości. Brała w nich udział kilka razy. Do świątyni

Bachusa wyruszała wieczorem procesja z pochodniami. Kapłani dokonywali tej nocy

inicjacji. Jedna z inicjowanych kobiet przedstawiała Ariadnę. Była smagana

biczykami o srebrnych nitkach, przez ludzi przebranych za demony. Udawała, że

zasypia - a jej sen miał symbolizować śmierć. Ale przychodził Bachus-Dionizos i

budził ją. Oddawała mu się, otoczona kręgiem śpiewającego chóru. Potem

następowała ogólna bachanalia.

A jednak Jezus - myślała - już wtedy ją kochał. Gdy ona popadała coraz

bardziej w zło, On toczył walkę o jej duszę. Długą drogą prowadził ją do Siebie. A

potem pozwolił jej pierwszej obwieścić swój tryumf...

Oparta o balustradę, otaczającą taras zawieszony nad zboczem, patrzyła na

miasto w dole, na wężyk rzeczki, na mieniącą się powierzchnię morza. Chociaż sparte

od upału powietrze było nieruchome i chmury wisiały ciężko, i tylko zdawały się

coraz więcej nasiąkać czernią, morze było rozkołysane, poplamione bielą

przewalających się bałwanów.

Spoza zawisłej nad Wezuwiuszem chmury rozlegały się grzmoty. Dochodziły

także dudniące huki niby uderzenia w wielki bęben.

Posłyszała dzwonek, którym Piłat dawał znać, że pragnie, aby do niego

podeszła. Gdy zbliżyła się, zauważyła, że stary mężczyzna oddycha z trudem.

Otwartymi ustami łapał chciwie powietrze.

- Daj mi pić... - wymamrotał.

Podała mu naczynie z przygotowanym napojem.

- Kręci mi się w głowie... - poskarżył się przełknąwszy z trudem kilka łyków.

- I przelatują mi przed oczami jakby czarne płatki. Nie spałem w nocy i teraz też nie

mogę zasnąć. Słyszę jakieś krzyki...

- W mieście odprawia się święto Wywoływania Zmarłych.

Czas jakiś milczał i tylko oddychał z wysiłkiem. Nagle zapytał:

- Czy to prawda, że cesarz nie żyje?

Nie mówiła mu o śmierci Wespazjana, nie chciała go smucić. Był taki

background image

wdzięczny cesarzowi za to, że się nim zajął i nie zapomniał o nim z czasów, gdy był

dowódcą legii, a Piłat zwykłym trybunem.

- Tak, to prawda - przyznała.

- Kiedy się to stało?

- Mijają właśnie dwa miesiące. W przyszłym tygodniu ma się odbyć

poświęcenie świątyni ku czci zmarłego cesarza...

- Więc został ogłoszony bogiem?

- Tak.

- Następcą będzie Tytus?

- Objął już władzę. Został następcą jeszcze za życia ojca.

- Słyszałem, że chciał wziąć za żonę kobietę z królewskiego idumejskiego

rodu?

- Mówiło się o tym. Poznał Berenikę, wnuczkę Heroda, gdy wojował w Judei.

Ale na życzenie ojca oddalił ją.

- Wespazjan i w tej sprawie miał słuszność. To przeklęty ród.

- Siostra Bereniki, Druzilla, żona prokuratora Feliksa, bawi właśnie w

Pompejach...

- Nie chcę jej widzieć! odpraw ją, gdyby chciała się tu do mnie wybrać!

- Na pewno nie przyjdzie. Podobno bawi się wesoło.

Milczał i tylko słyszała jego rwany, świszczący oddech. Coraz ciężej chwytał

powietrze.

- Tak się źle czuję... Duszę się... On się dusił na krzyżu, prawda? - zapytał

nieoczekiwanie.

- Tak.

- To była straszna śmierć...

- Najstraszniejsza...

- Widziałaś, jak umierał?

- Widziałam.

- Nie przeklinał?

- Nie.

Oddech Piłata stał się podobny do rzężenia. Powiedziała:

- Będziemy o tym mówili później. Teraz nie mów. To cię męczy.

- Chcę mówić... Czy jesteś zupełnie pewna, że ten, którego widziałaś, był

zmartwychwstałym Jezusem?

background image

- Nie mogłam się omylić. Mówiłam do Niego, a On mówił do mnie.

Całowałam Jego stopy przebite gwoździami...

- Nie potrafię w to uwierzyć... Nie mogę... Wszystko w moim życiu, co

wydawało się prawdą, okazywało się kłamstwem...

- Jednak kochałeś Klaudię naprawdę.

- Nie umiałem jej kochać. Nie mogła zobaczyć mojej miłości. Nie potrafiłem

uczynić ją szczęśliwą... A On przyszedł i zabrał ją...

- Więc jednak wierzysz, że żyje?

- Wierzę... i nie wierzę... - urwał.

Stawało się coraz duszniej. Powietrze zdawało się leżeć kamieniem na

piersiach. Dławiło. Zahuczało - i ziemia zakołysała się pod stopami jakby była łodzią,

którą poderwała fala. Zadźwięczały naczynia przesuwające się po stole. Na czarnym

tle zawieszonej nad głową chmury pojawił się błyszczący zygzak. Huk, który się

zaraz potem odezwał, przypominał bolesne stęknięcie.

Spojrzała przez balustradę w stronę miasta. Zobaczyła jak drogą, prowadzącą

w stronę portu, posuwa się wąż ludzi, wózków i powozów.

- Ludzie uciekają z miasta - stwierdziła. - Przestraszyli się wstrząsów...

Nagle rozległ się ogłuszający huk. Można by sądzić, że sto piorunów uderzyło

jednocześnie. Pęd powietrza był tak silny, że padła na ziemię. Zatrzęsła się cała góra.

Z drzew posypały się liście i szyszki. Z wierzchołka Wezuwiusza strzelił w górę

ognisty słup. Sięgnął po same niebo, wbił się w wiszącą nad szczytem chmurę i

rozmazał się w niej. Przez chwilę wyglądało jakby nad Kampanią stał olbrzymi

grzyb. Potem z chmury posypały się kamienie. Leciały z nieba na kształt ulewnego

deszczu. Były gorące, więc gdzie padały, wypalały trawę. W powietrzu rozpostarła

się woń siarki.

Kilka kamyków, na szczęście drobnych, uderzyło ją po plecach. Zerwała się

na nogi, podbiegła do fotela, zasłoniła sobą Piłata. Zaczęła wołać na służbę. Nikt

jednak nie pośpieszył na jej wołanie. Wokoło panował dziki hałas. Kamienie sypały

się ciągle. Wszystko spowił dym. Nie mogła niczego zobaczyć na parę kroków przed

sobą.

Wyciągnęła spod Piłata poduszkę i osłoniła nią jego głowę. Inną położyła na

swojej. Oboje krztusili się. Otoczeni byli dymem. Świat pełen był ryków, huków,

trzasków. Ziemia nie przestawała dygotać.

- Co to jest? - wołał. - Co się dzieje?

background image

- Na pewno wybuchł Wezuwiusz...

Sypiące kamienie przemieniły się w ulewę czegoś białego i drobnego.

Przypominało śnieg, który poznała w ciągu lat pobytu w grocie. Ale to nie był śnieg.

Padał gęsto. To był gorący popiół.

Znowu czuli gryzący zapach w gardle i bolesny ciężar gniotący piersi.

- Uciekaj... - powiedział. - Ukryj się... Zostaw mnie...

- Nie odejdę od ciebie.

- Idź... Przyślij ludzi...

- Nie trafię do domu... A oni nie odnajdą ciebie...

Popiół sypał, jakby ktoś rzucał na nich łopatami piasku. Zasypywał stopy i

parzył je. Choć przestępowała z nogi na nogę tkwiła w nim powyżej kostek. Coraz

większy zwał leżał na ciele Piłata.

- Duszę się... - wycharkotał.

Próbowała strząsnąć popiół z okrycia, jakie miał na sobie, ale jej samej coraz

ciężej było się poruszać. Czuła się żywcem zasypywana w grobie. I jej brakło

oddechu. Wokoło była rozhuczana piorunami noc.

- Umieram - doszedł ją głos Piłata. - To koniec... koniec...

- Nie! - zawołała. Stanęło przed nią odkrycie niby błyskawica. - Nie,

Poncjuszu! - Pochyliła się nad na poły zasypaną głową dawndgo prokuratora Judei. -

Nie! To On powraca! Och, uwierz, uwierz!

- Wierzę - doszedł ją zduszony głos, jakby dochodzący spoza kneblujących

usta zasłon.

Nad głową Piłata był już usypany kopczyk popiołu. Kształt jego ciała zniknął

pod kryjącym posłanie czarnym pyłem. Dalej była noc, ciemność rozrywana hukiem i

dygotem. Wszelkie światła zgasły. Była już uwięziona do pół ciała w popiele.

Zawołała ostatkiem sił:

- Maran atha!

Powtarzała to wezwanie ze zduszonego gardła, aż wreszcie w mroku zapalił

się blask i zobaczyła Tego, którego tak bardzo pragnęła ujrzeć.

25 sierpnia 1987 roku W 37-ą rocznicę śmierci Elżuni.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dobraczynski Jan Magdalena
Dobraczyński Jan Magdalena
Dobraczyński Jan Magdalena
Dobraczynski Jan Magdalena
Dobraczyński Jan Kto was zabije
Dobraczyński Jan Kto was zabije
Dobraczyński Jan Piąty akt
Dobraczyński Jan Dzieci Anny
Dobraczynski Jan A znak nie bedzie mu dany [kor8]
Dobraczynski Jan Listy Nikodema
Dobraczynski Jan Swiety miecz [kor8]
Dobraczynski Jan Kto was zabije
Dobraczyński Jan Przyszedłem rozłączyć
Dobraczynski Jan Przyszedlem rozlaczyc
Dobraczynski Jan Cien Ojca
Dobraczyński Jan Truciciele
Jan Dobraczyński Magdalena
Jan Dobraczynski Narodziny sredniowiecza
Jan Dobraczyński listy Nikodema

więcej podobnych podstron