OLA MA KOTA
Odcinek 26.
Droga z hotelu zabrała nam spacerkiem niecałą godzinę, którą równo przegadaliśmy, nadrabiając w
ten sposób całe lata.
Konrad oczywiście miał ciut więcej do opowiedzenia, bo nosiło go po całym świecie, ale ja za to
mogłam się pochwalić dorobkiem w postaci dwójki wspaniałych dzieci i kota, czego Konrad szczerze
mi zazdrościł.
Gdyby to była powieść typu wielkie romanse ubiegłego wieku, a Konrad byłby odrzuconym narzeczonym,
który zjawia się po 14 latach spędzonych w brazylij skiej dżungli, gdzie szukał zaginionego majątku
rodzinnego w postaci złotej łyżeczki z herbem, która cudem odnaleziona obudziła w nim nadzieję
ponownego starania się o moją rękę, to nasze spotkanie byłoby na moście, padałby deszcz, a my
płakalibyśmy nad nieuchronnością czasu i niezmiennością naszej miłości. Na szczęście to nie jest
romans, tylko zwykły dziennik szczęśliwej mężatki, więc Konrad opowiadał przekomiczne anegdotki
zbierane przez lata reporterskiego życia, a ja pękałam ze śmiechu. W niecałą godzinę pokonaliśmy
sztuczność i drętwotę, jaka towarzyszy niespodziewanym spotkaniom po latach i jakimś cudem
znowu odzyskaliśmy naszą przyjaźń. Konrad jeszcze raz spróbował namówić mnie na kolację, kusząc
włoskim winem, ale wytłumaczyłam, że w każdy inny dzień nie wahałabym się ani minuty, natomiast
dziś to kwestia ambicji, dziś wyglądałoby to na zemstę żony regularnie zdradzanej z piłką nożną.
Konrad wyśmiał moje nieszczęście i stwierdził, że chowam głowę w piasek i jego zdaniem powinnam
stawić czoło sytuacji.
OLA MA KOTA
ODCINEK 26.
OLA MA KOTA
Odcinek 26.
– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytałam Konrada, kiedy stanęliśmy przed drzwiami pubu o
znajomej nazwie „U Ryśka”.
Wzruszył ramionami.
– To jest jedna z tych rzeczy, której się nigdy nie wie – odpowiedział, udając poważny styl Hemingwaya,
po czym uśmiechnął się szelmowsko i otworzył mi drzwi.
Weszliśmy.
W barze „U Ryśka” był tłok, telewizor ryczał, a atmosfera była raczej napięta, druga połowa meczu.
Adam i jego najlepszy kumpel Rysiek przekrzykiwali się, podając celne wskazówki piłkarzom, którzy
w ich imieniu biegali po murawie, spalając kalorie, natomiast Adam i Rysiek dzielnie uzupełniali
spalane w ich imieniu kalorie orzeszkami i piwem. Adam otoczony wianuszkiem facetów robił za
komentatora sportowego i gospodarza wieczoru. Analizował na bieżąco sytuację na boisku, znał
nazwiska zawodników, przewidywał posunięcia i wymądrzał się, krytykując taktykę trenera. Wtedy
zrozumiałam, że mój mąż w głębi duszy nie tyle marzy o karierze komentatora sportowego, co po
prostu już jest komentatorem sportowym... w pubie „U Ryśka”. Zajmowanie się architekturą czy nudne
obowiązki rodzinne mój mąż traktuje jak zajęcia dodatkowe w tak zwanym międzyczasie pomiędzy
rozgrywkami.
– Nie ma mowy! – Konrad zastąpił mi drogę, kiedy chciałam się po cichu ewakuować. Nie miałam
wyjścia, podeszłam do Adama i stuknęłam go w ramię.
– Adam... pozwól, że ci przedstawię, to jest Konrad. Konrad to jest Adam, mój mąż.
OLA MA KOTA
Odcinek 26.
Adam najpierw przywitał się pospiesznie, w stylu „Bardzo mi miło”, ale po chwili jego głowa odskoczyła,
jakby była na gumce, i natychmiast wróciła na miejsce. Adam spojrzał na Konrada, potem na mnie, a w
oczach miał pytanie: „Czy chcesz powiedzieć, że to TEN Konrad?”. Przytaknęłam. Ach, to mordercze
spojrzenie, tak, teraz zrozumiałam, że o to mi chodziło! Mój na co dzień niezazdrosny mąż tylko na
jedno imię męskie reagował zjeżeniem sierści: „Konrad”.
Adam jeszcze raz rzucił mi spojrzenie typu: „Co do jasnej cholery robi tu TEN Konrad?”, ale ja tylko
przelotnie zerknęłam na męża, co znaczyło: „Sam zacząłeś”. Potem chwilę obserwowałam mecz i
przeciągając się leniwie jak kotka, udałam znudzenie całą sytuacją. Powoli wycofałam się do toalety,
zacierając ręce.
Niestety po powrocie zastałam sytuację nieprzyjemnie unormowaną. To znaczy panowie siedzieli teraz
zgodnie przed telewizorem, zgodnie popij ali piwo i wspólnie oglądali mecz.
Wcale mi się to nie podobało. Dlaczego mecz hipnotyzuje facetów. O co tu chodzi?!
Ewolucja podarowała nam niezły mózg, który choć zajmuje jedynie 2% naszego ciała, pochłania 15%
wdychanego tlenu i 25% metabolicznej energii, jest więc dość kosztowny w utrzymaniu. Dlaczego
faceci go nie używają? Tysiące lat ewolucji i zamiast 300 cm3 u pierwszych homo mamy 1500 cm3
mózgu do dyspozycji, a oni co? Nic! Nie zrobili żadnego postępu ...bo jeśli o mnie chodzi, nie widzę
żadnej różnicy między oglądaniem meczu a siedzeniem w krzakach na prehistorycznej sawannie i
zastanawianiem się, w którą stronę skręci stado żyraf.
Już chciałam wyjść bezsilna i obrażona, kiedy na kolana wskoczył mi Gustaw. Najpierw przeciągnął
się, zakręcił w kółko, szukając najwygodniejszego miejsca, chwilę podreptał, aż nagle, zupełnie
niespodziewanie, wpił się ostro pazurami w moje nogi. Aż podskoczyłam z bólu. Nie mogłam się
ruszyć. Co się dzieje? Gustaw wpatrywał się we mnie w napięciu.
– No i co ty byś zrobił na moim miejscu? Co mi teraz podpowiesz, moja intuicjo? – szeptałam do kota
– Przegrywam z piłką nożną. Przecież mogłam teraz siedzieć na cudownej kolacji z Konradem, ale
nie... zachciało mi się być w porządku! Na co liczyłam?
Gustaw nie chował pazurów, może był tego samego zdania co Konrad. Może rzeczywiście powinnam
stawić czoło sytuacji.
Głaskałam Gustawa, aż zaczął mruczeć. Mruczenie Gustawa pomogło, bo uspokoiłam się i używając
dostępnych mi 1500 cm3 mózgu, przeanalizowałam sytuację, zrozumiałam, że po świetnej początkowej
akcji podbramkowej z wejściem Konrada niepotrzebnie oddałam piłkę, wychodząc do toalety... teraz
muszę przejść do ataku, inaczej piłka już zawsze będzie dla mnie po niewłaściwej stronie boiska.
Po 10 latach małżeństwa z zapalonym kibicem sportowym zaliczyłam już biernie niejeden mecz,
więc tak jak bierny palacz, który siłą rzeczy pali, ja też nauczyłam się trudnej sztuki rozgrywania.
Pomyślałam, że skoro gra idzie o moje życie, nie mam nic więcej do stracenia. Mimo gorącej sytuacji
na boisku posłałam Adamowi pierwszą piłkę w naszym meczu.
– Kochanie – powiedziałam, niewinnie mrugając oczami i udając zaciekawienie – którzy są nasi?
Szkoda, że w pubie „U Ryśka” nie ma kamery, bo dużo bym dała za uwiecznienie miny Adama, którą
wtedy po raz pierwszy mój mąż zaprezentował światu. W tej minie była wściekłość i popłoch, i lęk,
i złość, i błaganie, żebym go nie kompromitowała przed kumplami. Nie wiedziałam, naprawdę nie
miałam pojęcia, że Adam jednym spojrzeniem potrafi wyrazić tyle uczuć. To mnie tylko zachęciło.
– Nasi są w czerwonych czy zielonych krótkich spodenkach? – spytałam, kładąc akcent na słowa: „w
krótkich spodenkach”.
– Biało-czerwoni – burknął przez zęby Adam.
– 2 do 0 jest dla nas? Przegrywamy czy wygrywamy, kochanie? – rozgrywałam konsekwentnie dalej.
– Przegrywamy – odpowiedział wściekły Adam.
OLA MA KOTA
Odcinek 26.
– A ile zostało czasu do końca meczu?
Adam postanowił nie reagować, ale Rysiek poinformował mnie, że to już końcówka.
– Czyli przegraliśmy, tak? Bo nie wydaje mi się, żeby nasi w pięć minut zdołali strzelić trzy gole,
prawda?
Zapadła głucha cisza.
Oliwy do ognia dolał Konrad, który grał w mojej drużynie jako prawoskrzydłowy. Konrad mianowicie
skupił na sobie uwagę całego pubu, kiedy wydało się, że przyjaźni się ze znanym dziennikarzem
sportowym. Fanklub Adama nagle zarzucił Konrada pytaniami o transfery, o ukryte kontuzje faworytów,
o politykę kadrową, o kolejnych trenerów itd. Adam pozbawiony swojej widowni nie wygłosił
podsumowania meczu, więc wściekły wstał i szybko wyszedł z pubu. Już zaczęłam mieć poważne
wątpliwości, czy dobrze zrobiłam, mieszając mecz małżeński z prawdziwą piłką nożną, kiedy Adam
znów zjawił się w pubie. Miał na sobie garnitur (musiał ubrać się w locie, bo nie było go zaledwie dwie
minuty).
– To co, idziemy na tę kolację? – spytał, poprawiając koszulę i krawat.
Zatkało mnie.
– Miło było pana poznać... – zwrócił się Adam do Konrada – ...ale mamy z Olą małą, rodzinną
uroczystość... i niestety musimy już iść.
Adam zerkał niecierpliwie na zegarek, tak jakby zajęcie stolika w restauracji jeszcze przed 20.30 było
sprawą życia i śmierci.
Wychodząc z pubu, spojrzałam na Konrada, puścił do mnie oko, gładząc mruczącego Gustawa.
Kolacja nie była specjalnie romantyczna, zamówiliśmy co prawda moje ulubione wino, ale siedząc
przy okrągłym stole, na białych serwetkach podpisaliśmy porozumienie pokojowe. Obrady były dość
długie, lecz dla mnie pomyślne: za obietnicę, że nigdy więcej nie przyjdzie mi do głowy przychodzić
na mecz piłkarski do pubu „U Ryśka”, wyszarpałam zgodę mojego męża na wszystkie ważne dla
mnie, a zaniedbywane przez Adama sprawy, dodatkowo jeszcze przemyciłam zgodę na drugiego kota
do domu, kolegę dla Gustawa, żeby nie czuł się samotny. Serwetki mają moc prawną, bo kelner jak
notariusz przystawił na nich swoją pieczątkę i podpis.
OLA MA KOTA
Odcinek 26.
Kotek jest u nas od tygodnia, jeszcze nie ma imienia, jest rudy, pręgowany jak tygrys i przekomiczny. Nie
wiem tylko, dlaczego nie lubi spać w swoim nowym koszyku, codziennie rano znajdujemy go w butach.
Wybrał sobie moje kozaczki z delikatnej skórki, z wywij anymi cholewkami.
OLA MA KOTA
Odcinek 26.