Raport MAK wkładam między bajki Nasz Dziennik, 2011 03 09

background image

Raport MAK wkładam między bajki
Nasz Dziennik, 2011-03-09

Z mjr. rez. Sławomirem Kusewiczem, byłym
zastępcą dowódcy ds. szkolenia 40. Pułku
Lotnictwa Myśliwsko-Bombowego w Świdwinie,
rozmawia Piotr Czartoryski-Sziler


W Świdwinie poznał Pan gen. Andrzeja Błasika?
- Tak. Był to rok 1987. Andrzej trafił do Świdwina po
promocji w Dęblinie, tu rozpoczynał swoją karierę
lotniczą. Był najpierw starszym pilotem, później

dowódcą klucza, oficerem nawigatorem eskadry, zastępcą dowódcy eskadry i w końcu
dowódcą eskadry. Sam byłem już wówczas przeszkolony na Su-22, latałem także na
samolotach Lim-2, Lim-5, TS-8 Bies, TS-11 Iskra. Szybko zaczęliśmy szkolenie z nowymi
pilotami, w tym właśnie z Andrzejem, jak również m.in. z późniejszym generałem Andrzejem
Andrzejewskim, który zginął w katastrofie CASY.

Był Pan instruktorem gen. Błasika?
- Raczej go nie szkoliłem, ale wykonywałem z nim niektóre loty, głównie egzaminowe.
Andrzej przygotowywał się do wszystkich lotów perfekcyjnie. Każdy pilot zobowiązany był
do wykonania specjalnego planu lotu po to, by mógł na niego zerknąć, gdyby o czymś
zapomniał. Pamiętam, że plan Andrzeja był zrobiony kaligraficznie - zawsze bardzo
dokładny, perfekcyjny pod każdym względem. On ujmował w szczegółach każdy detal,
bardzo sumiennie do tego podchodził, aż miło było popatrzeć. Ponadto miał wiedzę i szybko
przyswajał wszelkie nasze wskazówki. Był ambitny, chciał coś osiągnąć, do wszystkiego
bardzo się przykładał, stąd szczególnie właśnie Andrzeja wszyscy ze Świdwina dobrze
zapamiętali.

W 1991 r. został w Świdwinie "pilotem roku".
- Tak, i to jednogłośnie! Wyniki w nauce i oceny z poszczególnych lotów zadecydowały o
tym. Zawsze - jak wspominałem - bardzo przykładał się do lotów. Latał bardzo rozważnie,
precyzyjnie i bezpiecznie, a bezpieczeństwo w lotnictwie liczy się najbardziej. Przywiązuje
się do niego szczególną wagę nie tylko u nas w Polsce, ale również na Zachodzie czy w
Stanach Zjednoczonych. Gdy Andrzej został "pilotem roku", dowódcą 40. Pułku Lotnictwa
Myśliwsko-Bombowego w Świdwinie był gen. Stanisław Targosz, późniejszy dowódca Sił
Powietrznych. Był to bardzo doświadczony pilot, ale i wymagający przełożony. Wymagał
wiedzy nie tylko od młodych pilotów, ale również od starszych, doświadczonych, co było
cenione, bo wszystkim na dobre wychodziło. Mówiło się u nas, co wiesz na ziemi na 5, to w
powietrzu na 4, ewentualnie +3. W tamtym czasie w naszym pułku nie zdarzyło się, by
kiedykolwiek złapano ciała obce do silnika, by ktoś się katapultował czy by doszło do
jakiejkolwiek katastrofy. Andrzej natomiast był dla innych przykładnym pilotem, mężem i
ojcem kochającym bardzo swoją rodzinę. Śmiało można powiedzieć, że można było stawiać
go za wzór. Zachowałem o nim bardzo dobre wspomnienia, jak rzadko o kim.

Powiedział Pan, że gen. Błasik przykładał się do lotów. Jak zachowywał się w powietrzu?
- Był zawsze bardzo opanowany, wszystko robił dokładnie. Z nim naprawdę leciało się
bardzo bezpiecznie, bo ten człowiek wiedział, co robi i co chce osiągnąć. Pomimo że w
Świdwinie był przecież jeszcze młodym pilotem, latał po mistrzowsku. Nikt nie miał wobec
niego żadnych zarzutów. Gdyby popełniał jakieś błędy, nie zostałby "pilotem roku", bo

background image

dyskwalifikowałyby go one. Był to pilot nie tyle z powołania, ile z krwi i kości. Szybko został
zauważony i doceniony przez swoich przełożonych, zajmował kolejno wysokie stanowiska w
Siłach Powietrznych. Z rąk swojego dowódcy, gen. Targosza przejmował dowodzenie Siłami
Powietrznymi.

Generał Błasik implementował m.in. dla polskich Sił Powietrznych program F-16.
- Nie tylko wprowadzenie F-16 do Polski to jego zasługa, ale również naprawienie tych
obszarów w lotnictwie, które pilnie tego wymagały. Nie wszystko bowiem grało w lotnictwie
przed objęciem przez Andrzeja dowództwa Sił Powietrznych. Myślę, że dobrze się ze
wszystkim uporał. Poza tym znał angielski, świetnie współpracował z Amerykanami. Bardzo
dobrze, że taki człowiek był dowódcą Sił Powietrznych. Szkoda tylko, że tak krótko. Gdyby
żył, zrobiłby jeszcze dużo dobrego nie tylko dla naszych Sił Powietrznych, ale również
mógłby przekazywać swoje doświadczenie dla celów NATO. Trzeba pamiętać, że Andrzej
miał bardzo dobre opinie u generałów NATO-wskich, którzy go szanowali i chwalili. Nie
wspomnę już o Legii Zasługi, którą Andrzej dostał od prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Bez niego Siły Powietrzne będą bardzo osłabione, bo wiedział, co czynić, by lotnictwo było
nowocześniejsze i bezpieczniejsze.

W jaki sposób dotarła do Pana informacja o katastrofie 10 kwietnia 2010 roku?
- Byłem z moją chorą, 87-letnią mamą w domu. O katastrofie Tu-154M usłyszałem w
mediach. Ta straszna informacja sparaliżowała mnie. Gdy podali, kto zginął, włos mi się
zjeżył na głowie. Później usłyszałem o winie pilotów, naciskach Andrzeja na nich, nie
mieściło mi się to w głowie.

Uwierzył Pan w wersję podaną tuż po katastrofie przez Rosjan?
- Ależ skąd! To była ewidentna nagonka Rosjan na naszych pilotów i Andrzeja. Ręce mi
opadły, gdy Rosjanie prezentowali swój raport MAK. Przecież to, co podawali, to było jawne
oszczerstwo. Ten raport można, przynajmniej częściowo, między bajki włożyć. Nie
rozumiem, dlaczego pan premier Donald Tusk, jak również minister Bogdan Klich tak mało
zajmowali się tą katastrofą w przeciwieństwie do Putina. Nie powinni dopuścić do tego, by w
świat poszła nieprawdziwa informacja, że gen. Błasik był pijany. Rosjanie w osobie gen.
Andrzeja Błasika znaleźli kozła ofiarnego, zrzucenie winy na niego i naszych pilotów jest dla
nich bardzo wygodne, bo odsuwa podejrzenia od nich samych i ich kontrolerów, których wina
jest ewidentna.

Jak ocenia Pan pracę kontrolerów z "Korsarza", tłumaczenia MAK, że ich komendy
mieściły się w kanonie postępowania?

- Gdy lecę w chmurach czy we mgle i słyszę "jesteś na ścieżce" - mówię to jako pilot -
niczego więcej mi nie potrzeba. Wiem wtedy, że zaraz ujrzę pas i wyląduję. Gdybym siedział
za sterami, czekałbym głównie na głos kontrolera. Z tego, co słychać, kontrolerzy na
Siewiernym poddani byli naciskom z góry, z Moskwy, by za wszelką cenę ten samolot
posadzić. Nie wspomnę tu o samym lotnisku Siewiernyj. To nie lotnisko, a raczej klepisko, na
którym nie ma nawet systemu ILS. Gdyby były na tam środki, nawet takie, które stosowano
jeszcze w byłym Układzie Warszawskim i gdyby one sprawnie funkcjonowały, to może
skończyłoby się to inaczej.

Jak ważna dla pilotów jest pomoc kontrolerów, szczególnie w trudnych warunkach
meteorologicznych?

- Bardzo ważna. Jeśli środki naziemne dobrze pracują i prawidłowo działają urządzenia w
samolocie, można mówić o komfortowych warunkach. Wtedy, jeśli nie ma żadnych zakłóceń,

background image

człowiek dzięki pomocy kontrolera "idzie jak po sznurku". Tak było, gdy lądowałem w
trudnych warunkach na Su-22 w Mirosławcu. Działo się tak jednak, bo środki naziemne i te w
samolocie współpracowały prawidłowo. Jeżeli jednak przyrządy w samolocie mówią co
innego, a kontroler na lotnisku co innego, jak było na Siewiernym, to ja dziękuję. Przecież te
środki naziemne, które są na lotnisku w Smoleńsku, to wraki z czasów komuny, które
pokazują z odchyleniem stu czy dwustu metrów w jedną stronę, dwa stopnie w górę czy w
dół.

Jak ocenia Pan śledztwo smoleńskie? Myśli Pan, że poznamy jeszcze prawdę o
katastrofie?

- Moim zdaniem, przegraliśmy to śledztwo. Mija prawie rok od katastrofy, a oficjalnie nie
mamy dostępu do oryginalnych czarnych skrzynek, bo przecież kopie przy oryginałach
zawsze przegrywają. Być może Rosjanie, dając nam kopie, nie przegrali jakichś fragmentów.
Teraz środki techniczne są takie, że praktycznie wszystko można zrobić. Od początku
powinniśmy mieć większy wpływ na to śledztwo, premier Tusk powinien był tego
dopilnować. Jeśli chce pan coś osiągnąć, cały czas musi chodzić koło swojej sprawy, tutaj
tego zabrakło. Nie było jasnego stanowiska, co trzeba dopiąć, żeby wszystko miało ręce i
nogi. Czekam jeszcze na raport Millera, zobaczymy, co w nim się znajdzie. Myślę, że Polacy
będą bardziej dociekliwi i wyjaśnią wszystkie sprawy. Nasze komisje są bardzo dobre, myślę
więc, że Polska ujawni znacznie więcej niż Rosja, która od początku ma do tej katastrofy
lekceważące podejście. Z całą pewnością powinno się już dawno odwołać ministra Bogdana
Klicha.

Minister Klich nie poczuwa się jednak do jakiejkolwiek odpowiedzialności za katastrofę
smoleńską. Słuchając jego wystąpienia w Sejmie, można było odnieść wrażenie, że jest z
siebie bardzo zadowolony.

- W trakcie ostatniej debaty w Sejmie nad odwołaniem ministra Klicha sam zainteresowany
wykręcał się sianem, mówiąc, ile on to zrobił dla wojska. Prawda jest taka, że nic nie zrobił.
Ja wiem, że funkcjonuje słynne powiedzenie, że polski pilot poleci nawet na drzwiach od
hangaru czy stodoły. Raz poleci, drugi raz już nie. Andrzej starał się, jak mógł, by zrobić, co
się da przy niedużym budżecie. Ale ile można łatać? W końcu i łata pęknie, i znowu będzie
dziura. I Salomon z pustego nie naleje, a później zdziwienie, że są katastrofy, że coś złego się
dzieje. Co taki Andrzej mógł zrobić, skoro cały czas krojono mu budżet, nie było pieniędzy
na szkolenie, na symulatory, szły na to jedynie minimalne środki? A teraz trwa nagonka na
niego, obarcza się go za wszystko złe, co było w wojsku.

Dziennikarze co jakiś czas reaktywują tezę o domniemanych naciskach gen. Błasika na
załogę, podpierają się nagraniem z kamery przemysłowej z Okęcia.

- Gdy usłyszałem, że niby jakiś chorąży BOR po prawie roku nagle przypomniał sobie o
jakimś zdarzeniu z Okęcia, to ręce mi opadły. Być może został przez kogoś nakłoniony, żeby
powiedzieć, że miała miejsce rzekoma awantura między gen. Błasikiem a mjr. Protasiukiem.
Jest to bardzo prawdopodobne, bo gdyby miał coś takiego powiedzieć, zrobiłby to dużo
wcześniej. Pamięć ludzka jest ułomna, a tu nagle, ni stąd, ni zowąd takie odświeżenie
pamięci? Andrzej nie żyje i wszystko najlepiej zwalić na niego. Nie tędy droga! Tu trzeba
wszystko wyjaśnić, ustalić fakty. Dziś chce się odczytać z ruchu warg domniemaną awanturę
między dowódcą Sił Powietrznych a dowódcą załogi Tu-154M. Przecież to jakiś absurd! Z
nagrania z kamery przemysłowej, z takiej odległości można odczytać, co się chce. Gdyby
zwierzchnik Sił Powietrznych miał jakąś uwagę do mjr. Protasiuka, zwróciłby mu ją
wcześniej. Czas przed wylotem samolotu to nie miejsce ani pora na to. Poza tym Andrzej
absolutnie nie był człowiekiem konfliktowym, lecz niezwykle taktownym, nigdy więc nie

background image

uwierzę w sugestie o jakiejś awanturze na lotnisku przed wylotem do Katynia.

Ale mógł wywierać presję na załogę, jak orzekli Rosjanie?
- Absolutnie nie. Andrzej sam był przecież pilotem i niejeden statek powietrzny pilotował.
Wiedział, że pilot przed lądowaniem musi być szczególnie skupiony, bo lądowanie to jeden z
trudniejszych elementów lotu. Nie uwierzę w to, że wtrącał się do pracy kapitana załogi i
przeszkadzał pilotom. W tym samolocie leciały najważniejsze osoby w państwie, Andrzej nie
mógłby odwracać uwagi pilotów, narażając w jakikolwiek sposób ich bezpieczeństwo. Wiem,
że w mediach pojawiły się kłamliwe informacje, że Andrzej wyrzucał pilotów z kabiny i
siadał na ich miejscu za sterami. On nikogo nie wyrzucał z fotela. To są wierutne bzdury!
Czasami sam musiał siąść za stery, bo musiał mieć swoje godziny nalotu, ale nikogo
ordynarnie nie wyrzucał, to wszystko było wcześniej zaplanowane i uwzględnione w planie
lotu. Podczas lotu w samolocie najważniejszy jest dowódca statku, a po nim drugi pilot. To
kapitan załogi o wszystkim decyduje. Andrzej znał te przepisy. Mało tego, wymagał ich
bezwzględnego przestrzegania. Pamiętam doskonale katastrofę CASY i to, jak przeżywał
śmierć swoich kolegów. Był szczerym, wspaniałym człowiekiem i dowódcą. To straszne, że
dziś odsądza się go od czci i wiary.

Minister Klich deklarował na pogrzebie gen. Błasika, że będzie bronił jego honoru...
- Widać, jak broni, ale nie gen. Błasika, tylko siebie. Pan minister Klich powinien zrobić
rachunek sumienia i odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak nieodpowiedzialnie ciął budżet
MON. Niestety, jak wiemy, zupełnie nie poczuwa się do moralnej odpowiedzialności ani za
katastrofę CASY, ani Tu-154M, a powinien. Jakoś nie sprzeciwia się też medialnej nagonce
na Andrzeja, a przecież opowiada się o nim takie bzdury, że gdy ich słyszę, to nóż w kieszeni
się otwiera. Jeśli ktoś nie znał Andrzeja, może uwierzyć w to, że był takim, jakim go dziś
kreują media. Znałem go osobiście wiele lat. Gdy mieszkaliśmy w Świdwinie, często się
odwiedzaliśmy, moja żona, która jest ginekologiem, odbierała poród jego syna Michała.
Mieliśmy więc ze sobą częsty kontakt. Mogę więc z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że
próbuje się wykreować jego nieprawdziwy obrazy. To był przykładny, solidny i uczciwy
człowiek. Nie można go oczerniać pośmiertnie - wręcz przeciwnie, powinno się brać z niego
przykład.

Dziękuję za rozmowę.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Raport MAK nie wiąże Polski Nasz Dziennik, 2011 01 31
Nie wyszły naciski, to może faktury Nasz Dziennik, 2011 03 09
Pomoc z wyobraźnią miłosierdzia Nasz Dziennik, 2011 03 09
Porażka na torach Nasz Dziennik, 2011 03 09
Nord Stream dzieło rosyjskich służb Nasz Dziennik, 2011 03 09
Prokuratura nie czyta z ust Nasz Dziennik, 2011 03 09
Obelgi zamiast faktów Nasz Dziennik, 2011 03 09
Święci w życiu Jana Pawła II Św Jan od Krzyża odkryć godność człowieka Nasz Dziennik, 2011 03 09
Ratuj duszę Nasz Dziennik, 2011 03 09
Strach być emerytem Nasz Dziennik, 2011 03 09
Rosja idzie w zaparte Nasz Dziennik, 2011 03 09
Poeta zaprasza na proces z Michnikiem Nasz Dziennik, 2011 03 09
Obrażanie pamięci Jana Pawła II Nasz Dziennik, 2011 03 09
Taktyka kroplomierza Nasz Dziennik, 2011 03 09
Odwołać Millera Nasz Dziennik, 2011 03 09
MAK stara się o względy ICAO Nasz Dziennik, 2011 03 02
MAK usunął tylko fragmenty Nasz Dziennik, 2011 02 21
Pochopne wnioski traseologów MAK Nasz Dziennik, 2011 03 17
Meldunek pod publikę Nasz Dziennik, 2011 03 17

więcej podobnych podstron