Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 107 Wyjatkowa miłość

background image

WYJĄTKOWA MIŁOŚĆ

background image

Od Autorki

Dziewczęta, które ukończyły osiemnaście lat, mogą wstępować do

klasztoru.

Przez dziewięć miesięcy są postulantkami, przez następne dwa

lata — nowicjuszkami, a potem, jeśli wciąż czują powołanie,

składają swoje ostateczne śluby podczas mistycznej ceremonii w

klasztorze.

Ślubując porzucenie dotychczasowego życia, stają się

służebnicami Pańskimi i otrzymują złote obrączki, często w

kształcie krzyża. Po złożeniu ślubów rzadko opuszczają zakon, do

którego wstąpiły dobrowolnie. Ale kilka z nich uczyniło to.

Wyszły za mąż, urodziły dzieci i napisały wspomnienia o swoich

przeżyciach w klasztorze.

background image

Rozdział 1

1869

Markiz Okehampton poczuł, że jest śpiący. Nie było w tym nic

dziwnego, zważywszy na to, że przez dwie godziny kochał się

szaleńczo z Yasmin Caton. Uważał ją za jedną z najbardziej

namiętnych kobiet, jakie kiedykolwiek spotkał. I najrozkosznie-jszą

istotę pod słońcem. Ale na dzisiaj miał już dosyć. Jakikolwiek

ruch sprawiał mu ból i nagle zapragnął znaleźć się w powrotnej

drodze do swojego domu przy Park Lane w Londynie. Poruszył

się, by wstać z łóżka, ale Yasmin, która leżała przy nim,

powiedziała półgłosem:

— Muszę ci coś powiedzieć, Rayburnie. — Markiz wydał odgłos,

który z trudem można by nazwać pytaniem. Yasmin mówiła dalej:

— Dziś po południu dostałam wiadomość z Paryża, że Lionel do-

znał bardzo poważnego ataku apopleksji.

7—

background image

Markiz zesztywniał.

— Dziś po południu?! — wykrzyknął. — A ty spędziłaś tu

ze mną cały wieczór?

— Nikomu o tym nie mówiłam. Tak bardzo pragnęłam się z

tobą zobaczyć.

Markiz zamilkł zdziwiony.

Lord Caton był niezwykle dystyngowanym człowiekiem i

ważną osobistością na dworze królewskim. Do Paryża udał się

ze specjalną misją by zobaczyć się z cesarzem. Choć wydawało się

to niewiarygodne, był czterdzieści lat starszy od swojej żony. Jeśli

ucierpiał na skutek tak poważnego ataku, to tym bardziej Yasmin

powinna być u boku męża.

Jak gdyby odgadując myśli markiza, lady Caton powiedziała:

— Oczywiście jutro rano bezzwłocznie wyjeżdżam do

Paryża, ale dziś musiałam cię zobaczyć Rayburnie, musiałam!

— W takim razie, jeśli wyjeżdżasz tak wcześnie... —

zaczął markiz.

Chętnie wstałby już, ale Yasmin położyła rękę na jego piersi

i wyszeptała:

— Muszę powiedzieć ci o czymś jeszcze.
— O czym? — zapytał.
— Będę miała dziecko!

Markiz oniemiał.

— Teraz

pozostaje

nam,

najdroższy

konty

nuowała

Yasmin

Caton

czekać

na

śmierć

Lionela, która, zdaniem lekarzy, nastąpi niedługo,

— 8—

background image

a potem pobrać się w tajemnicy, na przykład we Francji.

Markiz pomyślał, że się przesłyszał.

— Potem—

ciągnęła

Yasmin—

pojedziemy

w

bardzo

długą

podróż

poślubną,

a

później

ogło

simy,

że

pobraliśmy

się

kilka

miesięcy

wcześniej.

I

chociaż

dziecko

urodzi

się

przedwcześnie,

nie

będzie żadnych wątpliwości, że nie jest twoje.

Markiz wciąż nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Yasmin

przysunęła się do niego i odezwała się pieszczotliwym tonem:

— Będziemy

bardzo

szczęśliwi,

najdroższy,

a kiedy zostanę twoją żoną, spełnią się moje wszy

stkie marzenia.

Markiz zdawał sobie sprawę, że dla wielu kobiet poślubienie go

było szczytem marzeń. Ale on nie miał zamiaru żenić się, a na

pewno nie z kobietą, z którą miał romans.

Przez jego życie przewinęło się wiele kobiet. Nic dziwnego; był

nie tylko niezmiernie przystojny i pociągający, ale również

jednym z najbogatszych ludzi w Anglii. Od czasu gdy ukończył

uniwersytet w Oksfordzie, namawiano go, by się ożenił. Jego

krewni padali prawie na kolana, błagając go, by się ustatkował i

postarał o dziedzica. Jednak markiz dał wszystkim jasno do

zrozumienia, że nikt, ale to nikt nie będzie wybierał dla niego żony.

Nie był właściwie pewien, jaka miałaby ona być, ale wiedział,

9—

background image

że kobieta, która zdradzała z nim swojego męża, nie zostanie

jego żoną.

Jego znajomi z eleganckich kół towarzyskich zapewne

wyśmialiby go za takie zasady, gdyż sam książę Walii był tym,

który po raz pierwszy ułatwił mężczyźnie nawiązanie romansu z

kobietą z jego własnej klasy.

Zainteresowanie Jego Książęcej Mości osobą księżniczki de

Sagan oraz innymi pięknymi kobietami było powodem wielu

komentarzy, jednak odmieniło zasady towarzyskie niezmiennie

przestrzegane, choć nigdzie nie zapisane, przez tych, którzy

należeli do wyższych sfer.

Zatem markiz kochał się z uroczymi kobietami, które go

pociągały, i nikt nie potępiał jego zachowania. Yasmin była dla

niego jedną z najpiękniejszych istot, jakie kiedykolwiek widział.

Od pierwszej chwili, kiedy zostali sobie przedstawieni, narodziła

się między nimi jakaś wibracja, która szybko doprowadziła ich do

romansu. Przynajmniej tak traktował ich znajomość markiz, ale teraz

okazało się, że Yasmin bynajmniej nie uważała tej przygody za

zakończoną. To, co mu wyznała, nie tylko go zdziwiło, ale

również przeraziło. Wiele razy znajdował się w różnych

sytuacjach, teraz jednak przemknęło mu przez myśl, że ta była

bardziej niebezpieczna niż jakakolwiek do tej pory.

Kiedyś o włos ominęły go kule i cudem uniknął śmierci na

morzu. I teraz też potrzebny był jeszcze

— 10

background image

jeden cud, by uniknąć pułapki, w której byłby więźniem do końca

swego życia.

Markiz był przebiegły i bystry, ale przez chwilę poczuł pustkę w

głowie i nie mógł pozbierać myśli. Nie przewidział, że Yasmin Caton

znajdzie sposób, by go doprowadzić do ołtarza. Postawiła go w sytu-

acji, z której dżentelmen nie miał wyjścia.

Na początku pomyślał, że może rzeczy nie wyglądają tak źle,

jak Yasmin je przedstawiła, i że lord Caton nie umrze. Potem jednak

zdał sobie sprawę, że gdy widział ostatnio jego lordowską mość w

zamku królewskim w Windsorze, zwrócił uwagę, że jest mizerny i

zmęczony, i że wygląda na jeszcze starszego, niż jest w

rzeczywistości.

Markiz gorączkowo szukał odpowiedzi na propozycję Yasmin,

ale zanim to zrobił, Yasmin odezwała się:

— Kocham cię, Rayburnie, całym moim sercem. Wiem, że i ty

mnie kochasz. Czy może być coś cudowniej szego od dania tobie

syna?

Powiedziała to z przesadnym entuzjazmem, który markiz słyszał w

jej głosie już nieraz. Nagle doznał olśnienia. Przypomniał sobie

pewną rozmowę, która miała miejsce niedługo po poznaniu Yasmin

Caton.

Siedział w Klubie u White'a z jednym ze swoich przyjaciół,

Harrym Blessingtonem, z którym służył kiedyś w tym samym

pułku. Rozmawiali o kolejnym przyjęciu, które miał wydać markiz

w swojej odziedziczonej po przodkach rezydencji wiej-

background image

skiej — zamku Okehamptonów — położonej nad morzem w

hrabstwie Sussex.

Rzadko urządzał przyjęcia, w których nie uczestniczyłby Harry,

szczególnie kiedy zapraszano na nie piękności interesujące obu

przyjaciół. Powoli, jakby szedł po omacku w ciemnościach,

markiz przypominał sobie, o czym wtedy rozmawiali.

— Przypuszczam,

że

zaprosisz

Yasmin

Caton?

zapytał

Harry.

Widziałem

cię

z

nią

zeszłej

nocy.

— Jest niezwykle piękna! — odpowiedział markiz.
— Zgadzam się z tobą. Moja matka, która zna jej rodzinę,

często mówiła, że to zbrodnia zmuszać tak śliczną dziewczynę do

poślubienia mężczyzny, który mógłby być jej ojcem.

— Skoro Caton jest bogaty i odgrywa ważną rolę na

dworze, zapewne uważano, że tylko to się liczy — odpowiedział

cynicznie markiz.

— Chyba masz rację — zgodził się Harry. — I

zaprowadzili Yasmin do ołtarza, zanim skończyła osiemnaście lat.

Oczywiście nie miała pojęcia, jakim nudziarzem okaże się

Caton!

— Prawie nigdy z nim nie rozmawiałem.
— Parę dni temu na kolacji w zaniku w Windsorze siedział obok

mnie przez dwie godziny —jęknął Harry — i mówił tak

monotonnym głosem, że myślałem, iż oszaleję!

— W takim razie — markiz przypomniał sobie,

— 12—

background image

że powiedział to z uśmieszkiem — muszę pocieszyć jego żonę.

— Ożenił się z nią, by urodziła mu spadkobie

rcę — powiedział w zadumie Harry — bo z pier

wszą żoną miał tylko córki, ale od matki wiem, że

znowu rozwiały się jego nadzieje.

Markiz nie słuchał wtedy Harry'ego zbyt uważnie, ale teraz

przypomniał sobie, co powiedział przyjaciel:

— Rok po ślubie piękna Yasmin spadła z konia

podczas

polowania

i

to

najwidoczniej

położyło

kres

jej nadziejom na urodzenie syna!

Słuchając opowieści Harry'ego jednym uchem, markiz myślał

wtedy tylko o urodzie Yasmin. Planował także, że będzie miał

okazję powiedzieć jej to w sposób o wiele bardziej wymowny, niż

mógł to uczynić słowami.

Teraz to, co usłyszał od Harry'ego, przypomniało mu się i było

jak światło rozdzierające ciemność. Zrozumiał, że Yasmin ucieka

się do podstępu, a jego, Bóg świadkiem, już niejeden raz różnymi

sposobami próbowano zaciągnąć do ołtarza.

Odrętwienie, jakie odczuwał i które odurzyło go, minęło. Teraz

mógł jasno myśleć. Przecież nie dał się jeszcze złapać w pułapkę.

Chciał jedynie odejść bez niepotrzebnych awantur.

Powiedział na głos:

— Sądzę,

że

za

daleko

wybiegasz

w

przyszłość.

Teraz musisz wyjechać do Paryża i miejmy na-

— 13 —

background image

dzieję, że nikt nie dowie się, iż jadłem z tobą kolację po tym, jak

otrzymałaś wiadomość o chorobie twojego męża.

— List

schowałam

w

kasetce

na

kosztowno

ści — odparła Yasmin.

Markiz miał słabą nadzieję, że pokojówka Yasmin go nie

przeczyta. Zdawał sobie sprawę z tego, jak służący potrafią

plotkować, wiedział, że taka historia zaczęłaby krążyć po Mayfair*

szybciej niż wiatr północy.

— Bardzo

rozsądnie

powiedział

ale

teraz

muszę już iść.

Yasmin starała się go zatrzymać w łóżku, lecz markiz

podniósł się i zaczął się ubierać.

Położyła się więc na plecach, opierając się o poduszki, tak by

markiz mógł podziwiać jej ciało, które często przyrównywał do

perły.

Poprawiając krawat przed lustrem nad kominkiem, markiz

wyraźnie widział Yasmin. Ale teraz nie myślał o jej urodzie, tylko

o tym, że stała się niebezpieczna.

Nigdy nie myślał, że jest inteligentną kobietą, ale nie

przypuszczał, że jest tak bezwzględna. Yasmin zdawała sobie

sprawę, że w żałobie po mężu nie będzie mogła brać udziału w

życiu towarzyskim i może wtedy łatwo utracić markiza. Dlatego

wymyśliła jedyną rzecz, która mogła całkowicie i bez-

* Mayfair — bogata i modna dzielnica w zachodnim Londynie

z wieloma klubami i hotelami. (Przyp. tłum.)

— 14

background image

względnie zmusić go do pozostania z nią. Jeśli, tak jak sobie

planowała, pobraliby się w ciągu miesiąca lub dwóch, a może

wcześniej, markiz po pewnym czasie dowiedziałby się, że dziecko

było tylko wytworem jej wyobraźni.

Markiz wcisnął się w swój wieczorowy surdut i zbliżył się

do łóżka. Yasmin wyciągnęła ręce, ale nie pocałował jej. Wiedział,

że przyciągnęłaby go do siebie i znowu trudno byłoby mu się od

niej uwolnić.

Przybliżył jedynie jej dłonie do swoich ust i złożył pocałunek

najpierw najednej, potem na drugiej dłoni.

— Uważaj na siebie, Yasmin — powiedział cicho.
— Będziesz o mnie myślał, najdroższy? — zapytała. —

Będę liczyć godziny do naszego kolejnego spotkania.

Nie odpowiedział. Bez słowa ruszył w kierunku drzwi. Gdy je

otwierał, Yasmin zawołała:

— Zaczekaj! Muszę ci jeszcze coś powiedzieć...

Nie zdążyła dokończyć. Drzwi zamknęły się, gdy

jeszcze mówiła. Usłyszała, jak markiz schodzi szybko po schodach

wyłożonych grubymi dywanami w kierunku drzwi wejściowych.

Na zewnątrz stał jego powóz i gdy tylko markiz się pojawił, lokaj

zeskoczył z kozła, by otworzyć drzwiczki. Mimo iż Okehampton

był trochę wcześniej niż zwykle, służący już na niego czekali.

— 15 —

background image

W przeciwieństwie do wielu swych znajomych, markiz był

wyjątkowo uprzejmny wobec służby. Gdy wiedział, że kolacja

przeciągnie się do późnych godzin nocnych, zamawiał powóz na

stosowną porę. Zawsze irytowała go świadomość, że jego stangret

i konie czekają na niego na dworze.

Kiedy wsiadł teraz do powozu, lokaj okrył jego kolana lekkim

pledem. Gdy ruszyli, markiz pomyślał, że ucieka do nory

niczym lis. Poczuł się tak, jakby brakowało tylko kilku sekund

do tego, by ogary rozerwały go na kawałeczki. Skąd mógł

przypuszczać, że Yasmin zniży się do tego, by oszukiwać go,

uciekając się do najstarszego podstępu świata. Gdyby nie matka

Harry'ego Blessingtona, znalazłby się w sytuacji bez wyjścia.

Musiałby ulec Yasmin i ożenić się z nią, gdy tylko będzie wolna.

Mógł odmówić, bo z punktu widzenia prawa dziecko było jej

męża. Ale markiz wiedział, że takie postępowanie byłoby niegodne

dżentelmena. Byłoby mu po prostu wstyd, a niewątpliwie czło-

nkowie Klubu u White'a nazwaliby go łobuzem.

Kobiety mogły oszukiwać i nikt ich nie potępiał. W

rzeczywistości istniało dowcipne powiedzonko: „Ładna dama nie

musi

być

dżentelmenem".

Ale

niepisane

prawo

dla

dżentelmenów było bardzo surowe i każdy mężczyzna, który je

łamał, był narażony na potępienie i na wykluczenie z towarzystwa.

Dojeżdżając do domu na Park Lane, markiz jasno

— 16—

background image

sobie zdawał sprawę, że jeszcze niejedno go czeka. Jeśli lord Caton

umrze — a wydawało się to nieuniknione — Yasmin nadal będzie

uciekać się do różnych sztuczek.

Dzisiejszej nocy uniknął awantury, bo nie powiedział Yasmin o

swoich podejrzeniach, ale w przyszłości trudno będzie uniknąć

scen.

Markiz wzdrygnął się na samą myśl o tym. To, czego naprawdę

nie lubił, to łzy i obwinianie przez kobietę, która już go dłużej nie

interesowała. Rozstania zawsze oznaczały płacze w stylu: „Dlaczego

już mnie nie kochasz?", „Co takiego zrobiłam, że cię tracę?", „Jak

możesz być taki okrutny?" Wtedy myślał, iż nigdy nie będzie

zdolny do zainteresowania się jakąkolwiek kobietą. A jednak

zawsze już po kilku dniach spotykał uroczą osóbkę, która

prowokacyjnie wydymała usta, a w jej oczach pojawiała się zachęta, i

wtedy czuł, jak go ogarnia ciepło pożądania, i wiedział, że wcześniej

czy później będzie trzymał ją w swych ramionach.

— Problem polega na tym, że jesteś piekielnie przystojny!

— powiedział mu kiedyś Harry.

— To chyba nie moja wina! — zaśmiał się markiz.
— Twój ojciec był jednym z najlepiej prezentujących się

mężczyzn, jakich kiedykolwiek widziałem — ciągnął Harry. —

Twoja matka była śliczna! Rozumiem, dlaczego po jej śmierci trudno

mu było

17

background image

znaleźć kogoś na jej miejsce, chociaż na pewno musiało być

mnóstwo kandydatek.

Markiz pomyślał teraz, że była to prawda, i kiedy służący

pomógł mu się rozebrać i położył się do łóżka, przyłapał się na

myśleniu nie o Yasmin, a o swojej matce.

Była piękna aż do dnia swojej śmierci, pomimo białych włosów

i pokrytej bruzdami twarzy. Gdy była młodą dziewczyną jej

uroda zapierała dech w piersiach. Ale nie tylko wygląd miał

znaczenie, myślał markiz, lecz przede wszystkim jej łagodność,

słodycz i miłość. Co więcej, nigdy nie wątpił, że jedynym

mężczyzną w jej życiu był jego ojciec. Matce nie przyszłoby do

głowy zdradzić męża, tak jak nie myślała o locie na księżyc!

„Jakim cudem mogłem rozważać poślubienie kogoś takiego

jak Yasmin, żeby nie wiem jak była piękna — pytał siebie —

potem zastanawiałbym się, ilu mężczyzn siedzących przy moim

stole było jej kochankami lub nimi zostanie".

Zarazem wszystkie dziewczęta, jakie spotykał, a nie było ich

wiele, wydawały mu się bez ogłady, nieładne i na ogół rozpaczliwie

nieśmiałe. Defilowały przed nim, kiedy tylko ich ambitne matki

znalazły ku temu okazję: na balach, przyjęciach w rezydencjach

wiejskich, których panie domu miały niezamężne córki, albo na

proszonych obiadach. Znalazłszy się obok osiemnastoletniej

dziewczyny, markiz dokładnie wiedział, dlaczego posadzono ją

— 18

background image

koło niego. Jakże jednak mógłby poślubić pannę, która, choćby

pochodziła z wyższych sfer, zaczęłaby go nudzić śmiertelnie z

chwilą włożenia jej na palec obrączki ślubnej?

Znowu jego myśli powróciły do Yasmin. Zanim zasnął,

postanowił, że jeśli tylko będzie to możliwe, nie zobaczy jej już

nigdy więcej. Zapewne zasypie go ona listami, ale to nic

niezwykłego. Pomyślał, że jest mało prawdopodobne, iż po

śmierci lorda Catona wpadną na siebie na jakimś przyjęciu, po-

nieważ przez rok — zgodnie z przykładem danym przez królową—

Yasmin będzie musiała powstrzymać się od wszelkich

towarzyskich rozrywek.

Następnego ranka, kiedy o ósmej obudzono markiza, miał

wrażenie, że po straszliwym koszmarze znowu zajaśniało słońce.

W pogodnym nastroju zszedł na dół na śniadanie. Ale jak gdyby

duch Yasmin nie dawał mu spokoju, nagle zapragnął wyjechać na

wieś. Miał zjeść obiad z księciem Walii, a wieczorem był

zaproszony na kolację i bal, na którym spotkałby swoich przy-

jaciół i wiele piękności, które obecnie urzekały kręgi

towarzyskie.

Miał

jednakże

uczucie,

że

każda

kobieta

przypominałaby mu Yasmin i budziła podejrzenie, że poza

pozornym pięknem kryją się kłamstwa i podstęp.

— Jadę na wieś — zdecydował markiz.

— 19—

background image

Wstał od stolika, przy którym jadł śniadanie, i poszedł do

gabinetu. Był to przyjemny pokój z widokiem na mały ogród

znajdujący się na tyłach domu. Za chwilę sekretarz miał mu tu

przynieść korespondencję.

Pan Barrett był starszym człowiekiem, który pracował z

ojcem markiza przez ostatnie lata jego życia i dzięki temu, że

pozostał w tym domu, majątek był nadal świetnie zarządzany.

Markiz usiadł przy biurku pamiętającym jeszcze czasy króla

Jerzego. Chwilę potem do pokoju wszedł pan Barrett.

— Dzień

dobry,

milordzie!

powiedział

z

sza

cunkiem.

Obawiam

się,

że

mam

trochę

więcej

listów niż zwykle.

Mówiąc to, położył przed nim dwa stosy kopert. Jedne były

prywatną korespondencją i markiz wiedział, że pan Barrett nigdy

by ich nie otworzył. W drugiej większej kupce znajdowały się

zaproszenia i apele od instytucji dobroczynnych, których z roku na

rok było coraz więcej.

— Czy jest coś ważnego, Barrett? — zapytał markiz.
— Nie więcej niż zwykle, milordzie, z wyjątkiem księdza,

który czeka na spotkanie z panem.

— Ksiądz? — zapytał markiz. — Zapewne prosi o datek!

Chyba możesz się nim zająć?

— Przybył, milordzie, w sprawie panny Zii Langley.

20

background image

Markiz patrzył na sekretarza i przez chwilę nie mógł

przypomnieć sobie, skąd zna to nazwisko.

— Czy masz na myśli córkę pułkownika Langleya? —

zapytał po chwili.

— Tak, milordzie. Pamięta pan, że jest ona podopieczną

waszej lordowskiej mości?

— Jezus Maria! — wykrzyknął markiz. — Zupełnie o niej

zapomniałem! Rzeczywiście, ta dziewczyna była wychowywana

przez swoją krewną.

— Tak jest, milordzie. Ma pan świetną pamięć — z podziwem

powiedział pan Barrett. — Kiedy pułkownik Langley zginął, jego

bratowa, lady Langley, postanowiła, że młoda panienka

zamieszka z nią. Miała zająć się jej nauką.

— I co się dalej stało? Dlaczego dotyczy mnie ta sprawa?

— zapytał markiz.

— Sądzę, że wasza lordowska mość musiał zapomnieć,

chociaż poinformowałem pana pół roku temu, że lady Langley

zmarła.

Markiz nie przypominał sobie tego, ale nie przerwał

sekretarzowi i pan Barrett kontynuował:

— Wiadomość

o

tym

pojawiła

się

w

gazetach,

ponieważ

lady

Langley

pozostawiła

bratanicy

swo

jego męża całkiem pokaźną fortunę.

Markiz pomyślał, że w takim razie nikt nie będzie oczekiwał od

niego, by utrzymywał podopieczną, której nigdy nie widział.

— 21 —

background image

w przeszłości, gdy odbywał służbę w kawalerii królewskiej,

pułkownik Terence Langley był jego dowódcą. Ten czarujący

mężczyzna i świetny jeździec od samego początku okazywał

przyjaźń markizowi. Obydwaj zafascynowani końmi, poza obo-

wiązkami w pułku spędzali razem sporo czasu.

Pułkownik

Langley

przyjechał

kiedyś

do

zamku

Okehamptonów, a markiz odwiedził swego przełożonego w jego

wiejskiej posiadłości, gdzie pułkownik zwykle urządzał

steeplechase, czyli biegi konne na przełaj z przeszkodami lub

wyścigi konne w terenie zwane point-to-point.

Markiz przypomniał sobie o jednym wyścigu, który posiadał

szczególnie niebezpieczną trasę. Zanim jeźdźcy wyruszyli,

pułkownik powiedział:

— Proponuję,

żeby

wszyscy

młodzi

mężczyźni,

którzy

mają

jakiś

majątek,

spisali

na

wszelki

wypa

dek ostatnią wolę.

Taka rada należała do tradycji, więc wszyscy się roześmieli.

Niektórzy spisali zabawne testamenty, które przeczytali na głos.

Kiedy skończyli, ktoś zapytał pułkownika nieco zuchwale:

— A pan, sir? Nie spisał pan swojej woli?
— Nie — przyznał pułkownik.
— A więc dalej! — ktoś krzyknął. — Nie może pan dawać

rozkazów, a sam ich lekceważyć!

Wszyscy sporo wypili, Langley był w dobrym humorze, spisał

więc testament, w którym rozdzielił swój majątek. Jak markiz

przypomniał sobie

22 —

background image

później, dom pozostawił żonie, konie —bratu, kucyki do gry w

polo —jednemu z oficerów z pułku, a świnie i krowy — różnym

znajomym. Kiedy skończył, markiz zagadnął:

— A co z pańską córką? Nigdy jej nie widzieliśmy, czy ona

naprawdę istnieje?

— Nie pozwolę, żebyście zawrócili jej w głowie! —

odpowiedział pułkownik. — Ale jeśli już o niej mowa, zostawiam

ją tobie, Rayburnie! Jesteś najbogatszy z całej tej gromady i

przynajmniej, kiedy mnie zabraknie, urządzisz jej bal, na którym

zostanie Królową Sezonu.

Wszystkich ubawił ten pomysł. Ale markiz, który wtedy jeszcze

nie odziedziczył tytułu, odpowiedział, że jeśli pułkownik umrze

tego dnia, to bal pokaże jej na przedstawieniu w teatrze, bo na pra-

wdziwy go nie będzie stać.

Wszyscy śmieli się z żartu, wsiadając na konie przygotowane

dosteeplechase, w którym, na szczęście, nikt nie zginął.

Dokładnie trzy lata później pułkownik Langley poniósł śmierć

w fatalnym wypadku podczas jazdy powozem. Po jego śmierci

okazało się, że nigdy nie spisał drugiego testamentu. Pozostawił

tylko ten, który sporządził owego dnia przed zawodami. śona

zginęła razem z nim i markiz, posiadając już tytuł, został

pełnoprawnym opiekunem córki pułkownika. W dniu pogrzebu

Langleya i jego żony przebywał za granicą, ale pan Barrett nie

omieszkał

— 23 —

background image

posłać wieńca z odpowiednim pismem. Czekał na powrót

markiza, by powiedzieć mu, co się stało.

— Dobry Boże! — wykrzyknął wtedy markiz. — Co ja

teraz zrobię z tą dziewczynką? A właściwie, ile ona ma lat?

— Piętnaście, milordzie, i nie musi się pan o nią martwić.

Podczas pańskiej nieobecności skontaktowałem się z jej ciotką,

lady Langley, bratową pułkownika. Zgodziła się, żeby panna Zia

z nią zamieszkała. Zajmie się jej wykształceniem.

Markiz odetchnął z ulgą.

— Dziękuję, Barrett. Wiedziałem, że mogę polegać na tobie!
— Lady Langley jest bardzo zamożna, milordzie, więc

chociaż pułkownik nie zostawił swojej córce zbyt dużo pieniędzy,

to na niczym nie będzie jej zbywało.

I to było wszystko — po tej rozmowie markiz nigdy więcej

nie myślał o swojej podopiecznej.

Teraz zapytał:

— Dlaczego ten ksiądz chce się ze mną widzieć?
— Przyniósł list od panny Zii Langley — odpowiedział pan

Barrett i położył list na biurku przed markizem.

Ton

głosu

sekretarza

wydał

się

markizowi

trochę

zastanawiający.

__ 24 —

background image

—- Zakładam, że już znaszjego treść. O co właściwie

chodzi?

— Panna Langley prosi o pańskie pozwolenie, by mogła

zostać zakonnicą!

— Zakonnicą?! — wykrzyknął markiz i otworzył kopertę.

Drogi Opiekunie!

Pragnęłabym wstąpić do Klasztoru Korony Cierniowej.

Powiedziano mi, że konieczne jest pańskie pozwolenie.

Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby Pan łaskawie się zgodził,

ponieważ tylko tam będę mogła poświęcić się Bogu.

Pozostaję z szacunkiem, Zia

Langley.

Markiz przeczytał list.

— To doprawdy zadziwiające! Ile teraz ma lat ta

dziewczyna?

— Ksiądz mówi, że osiemnaście.
— I mówisz, że odziedziczyła ogromną fortunę po swojej

ciotce?

— Tak, milordzie!
Markiz, spojrzawszy na list, powiedział:

— Sądzę, że lepiej będzie, jeśli porozmawiam z księdzem.
— Przypuszczałem, że jego lordowska mość tak

zadecyduje — odparł pan Barrett.

— 25 —

background image

— Jakie

zrobił

na

tobie

wrażenie?

zapytał

markiz.

Barrett zawahał się.

— Chyba nie jest to szczególnie święty człowiek.

Oczywiście, może pan mieć inne zdanie.

— Czy oprócz tego, co ci mówi twój instynkt, masz jakiś

powód, by tak sądzić? — zapytał markiz.

— Przybył tu z samego rana, zanim zszedłem na dół —

odpowiedział pan Barrett — i kiedy służący zaproponował mu kawę,

on poprosił o brandy! Wyjaśnił, że ma za sobą długą podróż z

Kornwalii, ale mimo wszystko to dziwne życzenie jak na księdza.

— Zgadzam się z tobą—powiedział krótko markiz. — Przyślij

go tutaj!

Wiedział, że Barrett zawsze bardzo trafnie ocenia ludzi i rzadko

się myli.

Po chwili lokaj otworzył drzwi i zaanonsował gościa.

— Ojciec Proteus, milordzie!

Do pokoju wszedł mężczyzna w sutannie. Wyglądał na ponad

czterdzieści lat, a na skroniach miał pasemka siwych włosów. Był

dość wysoki, dobrze zbudowany i z pewnością, pomyślał markiz,

nie wyglądał na kogoś, kto by odmawiał sobie ziemskich

rozkoszy. Na jego piersi widniał wielki ozdobny krzyż. Rozmyślnie,

powoli i z godnością przeszedł przez pokój do biurka, za którym

siedział markiz.

— 26

background image

Markiz wyciągnął do niego rękę ze słowami powitania.

— Dzień dobry, ojcze. Zdaje mi się, że chciał się ojciec ze

mną widzieć.

— Niech cię Bóg błogosławi, mój synu — odpowiedział

ksiądz i usiadł naprzeciwko markiza na krześle, które ten mu

wskazał. — To wielka przyjemność móc z panem rozmawiać,

wasza lordowska mość. Słyszałem o pańskich sukcesach na

wyścigach konnych. Tyle wygranych gonitw!

— Czy ksiądz interesuje się wyścigami?
— W bardzo ograniczony sposób staram się wiedzieć, co

się dzieje na świecie poza murami klasztoru. Zia Langley

opowiadała mi, jakim to doskonałym kawalerzystą był jej ojciec.

— W rzeczy samej — zgodził się markiz. —To smutne, że

zginął w tak jeszcze młodym wieku.

— Rzeczywiście smutne — powiedział ksiądz — ale

niewątpliwie jest w Niebie i teraz pragnie jedynie, by ktoś

zatroszczył się o jego córkę i ją ochronił.

— Ochronił przed czym? — zapytał wprost markiz.
— Przed podstępami i niegodziwościami tego ponurego

świata — odrzekł ksiądz. — Szczerze mówiąc, milordzie, Zia

pragnie wstąpić do klasztoru. Mogę obiecać panu, że

zatroszczymy się tam o nią i zapewnimy jej szczęście, dopóki nie

połączy się ze swoim ojcem w Niebie.

— 27

background image

— I do tego potrzebna jest moja zgoda? — za

pytał markiz.

Wydało mu się, że nastąpiła lekka zmiana tonu w głosie

księdza, który powiedział:

— Gdyby

wasza

lordowska

mość

raczył

pod

pisać

te

dokumenty,

więcej

nie

kłopotałbym

już

pana.

Mówiąc to, ksiądz położył na stole dwa dokumenty. Jeden

zezwalał Zii Langley na wstąpienie do klasztoru za zgodą

markiza jako jej opiekuna. A drugi polecał bankowi przekazanie

pieniędzy, jakie były tam złożone na nazwisko Zii, Klasztorowi

Korony Cierniowej.

Markiz przyglądał się drugiemu dokumentowi. Po chwili

zapytał:

— Czy przekazanie pieniędzy jest konieczne?
— Ci, którzy poświęcają się Bogu, rezygnują ze swojego

osobistego dobytku — odpowiedział ksiądz.

— Zdaje mi się, że jeśli chodzi o pannę Langley, to będzie dość

pokaźna suma! — zauważył markiz.

— Kiedy kobieta pragnie wstąpić do klasztoru, nie ma dla nas

znaczenia, czy ma dużo, czy mało pieniędzy — pompatycznie

powiedział ksiądz. — Wszystko przeznaczamy na pomoc biednym

i potrzebującym, a jak wasza lordowska mość wie, w

dzisiejszych czasach jest ich niemało.

— Czy ci biedni i potrzebujący, których wspieracie, znajdują

się w Kornwalii? — zapytał markiz.

— 28 —

background image

Miał uczucie, że to pytanie nieco zdziwiło księdza, który

jednak odpowiedział:

— Naturalnie, że wielu jest w zasięgu naszej jurysdykcji,

ale wspieramy również pracę naszych braci i sióstr w Londynie i w

innych wielkich miastach, gdzie ludzie cierpią, a często nawet

głodują!

— Sądzę, że powinienem zadać wcześniej to pytanie —

powiedział markiz — ale wnoszę, że klasztor księdza jest

rzymskokatolicki, podczas gdy pułkownik Langley, a wiem to na

pewno, był protestantem!

— Prowadzimy przyklasztorną szkołę dla uczniów, którzy

przychodzą do nas na naukę nie tylko Pisma Świętego, ale

również innych przedmiotów —powiedział ksiądz i zrobiwszy

pauzę, kontynuował: — Przekonałem lady Langley, żeby posłała

Zię do nas, ponieważ mamy najlepszych nauczycieli muzyki i

malarstwa, a tymi przedmiotami panna Langley bardzo się

interesuje. Z początku przychodziła do nas na lekcje i nie mieszkała

w internacie. — Ksiądz dramatycznie obniżył głos: — Kiedy jej

lordowska mość odeszła do Boga, Zia dobrowolnie wstąpiła do

klasztoru jako pensjonariuszka i od tego czasu jest tak szczęśliwa,

że jej życzeniem jest nigdy nas nie opuścić.

— To brzmi tak bardzo interesująco — powiedział markiz —

że chciałbym zobaczyć tę szkołę, a także poznać moją

podopieczną.

— 29—

background image

Obserwując księdza, markiz zauważył, że mężczyzna

zesztywniał.

— To jest całkiem zbyteczne, milordzie. Poza tym, nie

chciałbym nadużywać życzliwości waszej lordowskiej mości i

narażać na trudy tak długiej podróży. — Tu ksiądz przerwał na

chwilę, po czym powiedział: — Zgodnie z tym, co pisze Zia w swo-

im liście, pragnie ona natychmiast złożyć śluby zakonne. W ciągu

tygodnia zorganizujemy specjalne nabożeństwo, podczas którego

będzie mogła to zrobić. — Pochylił się do przodu i powiedział z na-

ciskiem: — Wasza lordowska mość musi jedynie podpisać te

dokumenty i nie będę już więcej robił panu kłopotu.

— To naprawdę żaden kłopot — beztrosko odrzekł markiz. —

I tak zamierzałem wyjechać z Londynu, więc zamiast pojechać do

mojego zamku, tak jak planowałem, pojadę do Kornwalii. Z

adresu wynika, że klasztor księdza jest niedaleko Flamouth. —

Ksiądz milczał, a markiz mówił dalej: — Popłynę moim jachtem,

więc będę mógł odwiedzić księdza pojutrze. Powiedzmy o

godzinie dwunastej?

— To wszystko jest całkiem niepotrzebne, milordzie! —-

zaprotestował ksiądz. — Jestem pewien, że taka długa podróż

okaże się dla waszej lordowskiej mości bardzo męcząca. I to

tylko po to, by spotkać się z dziewczyną, która w tym czasie bę-

dzie odmawiała pacierze.

30 —

background image

— W

takim

wypadku

poczekam,

skończy!

odpowiedział markiz.

Mówiąc to, podniósł się z krzesła. Ksiądz również, choć

bardzo niechętnie, wstał.

— Jestem

pewien

wesoło

powiedział

mar

kiz — że chętnie zjadłby ksiądz coś przed podróżą.

Może

lekki

posiłek?

Wiem,

jak

trudno

jest

dostać

dobre jedzenie w pociągach.

Markiz wyciągnął rękę na pożegnanie. Ksiądz zawahał się, a

potem, ociągając się, jakby robił to z przymusem, uścisnął dłoń

markiza.

— Szkoda, że nie mogę przekonać waszej lordowskiej mości, by

nie tracił swego czasu — powiedział.

— Nie sądzę, że to będzie strata czasu — odrzekł markiz. —

Rozumie ksiądz, iż nie chciałbym zaniedbać obowiązków, jakie

mam wobec córki pułkownika.

Księdzu nie pozostało nic innego, jak ruszyć w kierunku

drzwi. Gdy markiz zadzwonił, lokaj je otworzył.

— Do

widzenia,

ojcze!

Zobaczymy

się

w

czwar

tek — powiedział markiz.

Jeśli ksiądz odmruknął coś w odpowiedzi, to trudno było to

usłyszeć. Kilka minut później pan Barrett, wiedząc, że markiz go

oczekuje, wrócił do pokoju.

— Miałeś całko witą rację, Barrett —powiedział

— 31

background image

Okehampton. — Z tym księdzem coś jest nie w porządku.

Mówiąc to, wręczył sekretarzowi dwa dokumenty, które dał mu

ksiądz. Barrett przeczytał je i powiedział:

— Sądzę, milordzie, że powinienem skontaktować się z

dyrektorem tego banku i dowiedzieć się, jaka dokładnie suma jest

tam zdeponowana na nazwisko panny Langley.

— Spodziewałem się, że to zasugerujesz — powiedział

markiz. — Nie podoba mi się ta cała historia. Dowiedz się, do

kogo oficjalnie należy Klasztor Korony Cierniowej. —- Markiz

zamilkł na moment, po czym dodał: — Wątpię, żeby arcybiskup

Canterbury* lub kardynał londyńskiej katedry Westminster mieli

jakieś związki z tym klasztorem.

— Dowiem się wszystkiego, czego będę mógł — przyrzekł pan

Barrett. — W rzeczywistości, milordzie, słyszałem nieco dziwne

opowieści o tym szczególnym miejscu.

— Tak? — zapytał markiz. —Nie wspomniałeś o tym

wcześniej.

— Nie chciałem nieprzychylnie pana nastawiać, milordzie,

przed spotkaniem z księdzem — usprawiedliwił się pan Barrett.

— Poza tym, nie mam

* Canterbury— miasto w południowo-wschodniej Anglii,

słynne ze swojej katedry. Arcybiskup Canterbury jest głową
kościoła anglikańskiego. (Przyp. tłum.)

32

background image

nic specjalnego do opowiadania oprócz tego, że jeden z moich

krewnych mieszka w wiosce niedaleko klasztoru.

— I co mówi o klasztorze?
— Widziałem się z nim mniej więcej rok temu.

Przypadkowo dowiedziałem się, że pułkownik Langley kupował u

niego konie dla pułku.

— I co dalej? — markiz ponaglił sekretarza.
— Mój krewny poznał córkę pułkownika Zię, a także jej

ciotkę lady Langley. To ona posłała dziewczynę na naukę do

klasztoru.

— To właśnie powiedział mi ksiądz — stwierdził markiz.
— Według mojego krewnego to dziwna instytucja. Jest tam

kilka zakonnic, z których większość przebywa tam od dłuższego

czasu, oraz szkoła. — Markiz słuchał z przejęciem opowiadania

Barretta, który kontynuował: — Udało im się zebrać sporo

doświadczonych nauczycieli mieszkających w Kornwalii — pan

Barrett zrobił pauzę. — To oczywiście spowodowało,

milordzie, że wiele rodzin z całego hrabstwa zaczęło posyłać

swoje córki na specjalne lekcje, szczególnie lekcje muzyki i ma-

larstwa. Księża, którzy prowadzą klasztor, a jest ich tam sporo, nie

są akceptowani przez lokalny kler. Podobno spora ilość alkoholu

przedostaje się za bramy klasztoru. — Oczy pana Barretta

błyszczały, gdy dodawał: — Z tego, co mówi mój krewny,

wynika, że w klasztorze zawsze mają dość pie-

— Wyjątkowa
mitość

— 33 —

background image

niędzy, by zapłacić farmerom za najlepsze młode jagnięta,

kurczaki, jajka i śmietanę. Miejscowi uważają to za dziwne

pożywienie jak dla ludzi, którzy twierdzą, że przez większość

czasu poszczą!

— Rzeczywiście

dziwne

zaśmiał

się

mar

kiz — i dlatego jadę do Kornwalii!

Pan Barrett popatrzył na niego zdumiony.

— Czy naprawdę pan tam jedzie, milordzie?
— Oczywiście! Powiadom kapitana „Jednorożca", że dziś po

południu wsiadam na jacht. Poinformowałem mojego gościa, że

pojutrze będę w klasztorze.

Pan Barrett roześmiał się.

— Pan zawsze robi rzeczy nieoczekiwane, milordzie. Pański

ojciec darzył ogromnym szacunkiem pułkownika Langleya.

— Tak jak ja! — odpowiedział markiz i zaczął przeglądać

listy.

Gdy pan Barrett siadał na krześle przy biurku, na jego ustach

pojawił się uśmiech, otworzył notatnik i był gotowy do zanotowania

poleceń markiza.

background image

Rozdział 2

Natychmiast po obiedzie Okehampton wsiadł na jacht. Przed

wyjściem z domu napisał do księcia Walii i do pani domu, gdzie

miało się odbyć wieczorne przyjęcie, listy usprawiedliwiające jego

nieobecność na nim oraz do kilku innych osób, z którymi miał

umówione spotkania.

Nie był właściwie pewien, co zamierza robić po powrocie z

Kornwalii, ale był zdecydowany nie kontaktować się z Yasmin.

Nie miał również zamiaru, w razie śmierci lorda Catona,

uczestniczyć w jego pogrzebie. Zdawał sobie sprawę, że nie-

uchronnie pojawią się komentarze dotyczące jego zachowania, i

zastanawiał się, dokąd pojechać, by uciec przed tym wszystkim.

Jednak najpierw chciał koniecznie dowiedzieć się czegoś o

Klasztorze Korony Cierniowej.

Przypomniał sobie, że słyszał w przeszłości o ko-

— 35 —

background image

bietach, które były mile widziane w klasztorach, pod warunkiem

że miały pieniądze, by wesprzeć zakon. Jednocześnie takie

sytuacje zdarzały się przeważnie wśród katolików, którzy od

dzieciństwa uczyli się w szkołach przyklasztornych. Swoje życie

Bogu poświęcały też kobiety, które przeżyły nieszczęśliwy romans

i czuły, że żaden inny mężczyzna nigdy nie zajmie miejsca tego,

którego straciły. Przynajmniej, pomyślał markiz, gdy „Jednorożec"

wypływał z portu w Folkestone, cała ta sprawa jest czymś nowym

dla niego i pomoże mu zapomnieć o Yasmin.

Dzień był ciepły i słoneczny, a morze stosunkowo spokojne,

więc markiz był zadowolony, że jest na swoim jachcie. Od

dłuższego czasu nie pływał na nim, ale zawsze nalegał, by statek

był gotowy do wypłynięcia w każdej chwili. W rzeczywistości był

to najlepszy sposób, by utrzymać załogę w gotowości. Teraz

markiz docenił korzyści płynące z takiego polecenia. Jacht był

świetnie utrzymany i kapitan z radością powitał markiza na

pokładzie.

— Mamy nadzieję, że jaśnie pan przychodzi, by wypróbować

nowy silnik — powiedział.

— Jeszcze nie miałem okazji, by to zrobić — odrzekł

markiz — ale chciałbym być w Falmouth jutro w nocy albo

przynajmniej w czwartek rano.

— Nie ma w tym nic trudnego, jaśnie panie — powiedział

kapitan i zaczął demonstrować markizowi, z jakąszybkością może

płynąć „Jednorożec".

36

background image

Większość popołudnia markiz spędził na mostku kapitańskim i

poniekąd żałował, że nie zaprosił na statek Harry'ego. Ale potem

pomyślał, że nie chce, by ktokolwiek w Londynie wiedział,

dlaczego wyjechał tak pośpiesznie. Wieść, że odwiedza zakonnicę,

stałaby się okazją do różnych plotek.

Markiz zostawił wiadomość dla Harry'ego, tłumacząc się, że

musi zobaczyć się z córką pułkownika Langley'a, która jest jego

podopieczną.

„Nie będzie mnie przez dwa lub trzy dni — napisał— ale

dziewczyna odziedziczyła fortunę i jestem zobowiązany do

uporządkowania jej spraw".

Polecił Harry'emu, by w dalszym ciągu szykował przyjęcie na

zamku Okehamptonów, które miało się odbyć w następny

weekend. Wiedział, że Harry będzie ciekaw, co go skłoniło do tak

nagłego wyjazdu. Postanowił, że dopiero po powrocie powie

przyjacielowi prawdę i każe mu przysiąc, że dotrzyma

tajemnicy.

Opuszczając wybrzeże, markiz zdawał sobie sprawę, że

ucieka z pułapki, którą zastawiła na niego Yasmin. Jeśli w

dalszym ciągu będzie twierdziła, że oczekuje jego dziecka, i ze

swojej tajemnicy zwierzy się kilku swoim przyjaciołom, to będzie

mu niewątpliwie bardzo trudno udowodnić, że to nieprawda. Gdy

teraz zastanawiał się nad tym, uświadomił sobie, czego przedtem

nie dostrzegał, iż Yasmin posiada żelazną wolę, jeśli chce postawić

na swoim.

— 37—

. '

background image

Z pewnością w delikatny sposób posłużyła się nim. I w

dodatku tak postępowała, żeby myślał, iż to on zabiega o jej

względy. Jednakże analizując różne sytuacje, markiz zdał sobie

sprawę, że to Yasmin zawsze ustalała ich spotkania i planowała na-

stępne, zanim wyszedł od niej. Nigdy mu to nie przeszkadzało,

bo sam pragnął się z nią kochać, a jej uroda doprowadzała go

do szaleństwa.

Teraz markiz pomyślał — w rzeczywistości myślał tak często

już dawniej — że woli być myśliwym niż zwierzyną.

Zważywszy na silną osobowość, jaką posiadał, wydawało się to

raczej dziwne, że kobiety dostawały go w swoje szpony, niemal

zanim poznał ich imiona. Był jednak na tyle szczery, by przyznać, że

miał słabość — co było w sprzeczności z resztą jego charakteru—

do pięknych kobiet, które zawsze mogły okręcić go sobie wokół

małego palca.

— Niech będę przeklęty, jeśli pozwolę, by coś takiego mi się

jeszcze raz przydarzyło! — przysiągł sobie markiz.

Ale musiał przyznać, że kobiety odgrywały tak ważną rolę w

jego życiu, jak jego konie.

Po spożyciu wybornej kolacji przygotowanej przez jednego ze swoich

kucharzy, markiz udał się do kajuty i zasnął w spokoju.

Jacht był urządzony z ogromnym staraniem. Pa-

38—

background image

miętając niewygodne legowiska na różnych jachtach lub w domach u

przyjaciół, markiz zatroszczył się o wybranie takich materacy, na

których, jak mówili przyjaciele, miało się podczas snu wrażenie,

że „człowiek się unosi na chmurze".

Tej nocy morze było wzburzone, a spowodował to wiatr, który

zaczął wiać o świcie; jednak kiedy obudził się chwilę po

wschodzie słońca, morze uspokoiło się i lekkie falowanie nie było

w żadnym wypadku nieprzyjemne. Wybrzeże Kornwalii do-

strzeżono późnym popołudniem i przed zmierzchem istotnie

jacht wpłynął do portu w Falmouth.

Markiz złożył kapitanowi gratulacje za udany rejs, zjadł

wyśmienitą kolację i wcześnie położył się spać. Rano posłał na

ląd Wintona, zastępcę kapitana, bardzo bystrego człowieka, który

służył we flocie królewskiej, by wynajął najbardziej nowoczesną

bryczkę i najlepsze konie.

Jeszcze nie zasiadł do śniadania, a już powiadomiono go, że

chociaż bryczka jest nieco stara, to jednak dobrze zawieszona na

resorach, a konie młode i rasowe.

— Bardzo dobrze! — pochwalił markiz zastępcę kapitana.

— Słyszałem, Wintonie, że dobrze strzelasz.

— Strzelałem, kiedy służyłem we flocie, jaśnie panie —

odpowiedział Winton — ale od kilku lat nie miałem w ręku ani

karabinu, ani pistoletu.

— Sądzę, że jest to umiejętność, której tak łatwo

— 39 —

background image

się nie zapomina — powiedział markiz. — Chcę, żebyś pojechał

dziś ze mną i wziął ze sobą pistolet.

Mówiąc to, markiz podniósł się zza stołu i podszedł do szuflady

w meblu zamontowanym w ścianie kajuty.

Leżały tam trzy pistolety. Markiz wyjął jeden i wręczył go

Wintonowi.

— W drodze wyjaśnię ci, dlaczego może on być potrzebny—-

powiedział. — Wyruszamy o jedenastej.

— Tak jest, jaśnie panie.
Markizowi podobało się, że wykonuje jego polecenia bez

zadawania zbędnych pytań. Wiedział, że o Wintonie mówiono, iż

doskonale posługuje się bronią. Kiedyś zastępca kapitana chwalił

się, że strzelając z pistoletu jest w stanie trafić w środek karty do

gry rzuconej w powietrze.

Odjeżdżając z nadbrzeża, Okehampton stwierdził, że konie są

dokładnie takie, jak je opisał Wi-nton — młode i rasowe. Dlatego

też siedział w bryczce i rozkoszował się drogą do klasztoru odda-

lonego od portu w Falmouth, jak powiedział mu pan Barrett,

około pięciu mil w głąb lądu.

Okolica była bardzo piękna. Chociaż markiz nigdy przedtem nie

był w Kornwalii, rozumiał teraz, dlaczego Kornwalijczycy tak

wychwalają swoje hrabstwo. Przypomniał sobie dwóch

znajomych, którzy mieli tu swoje posiadłości i byli do nich

ogromnie przywiązani. Przypomniał sobie też, że

— 40

background image

Winton czeka na wyjaśnienia, więc powiedział, starannie

dobierając słowa:

— Mogę się mylić, Wintonie, ale podejrzewam, że w

klasztorze, do którego teraz jedziemy, dzieje się coś podejrzanego.

Kiedy ja będę wewnątrz budynku, chcę, żebyś ty przypatrywał

się bacznie wszystkiemu. I żebyś oczywiście uważnie słuchał tego,

co do ciebie mówią. — Markiz spojrzał na mężczyznę, by

upewnić się, czy słucha go z uwagą, i kontynuował: — Jeśli zajdzie

taka potrzeba, pragnę również szybko stamtąd wyjechać. Jeśli przy-

padkiem, choć jest to mało prawdopodobne, ktoś będzie próbował

mnie zatrzymać, bądź gotów wystrzelić z pistoletu, ale tak, by

nikogo nie zranić, a jedynie przestraszyć.

— Rozumiem, jaśnie panie — odpowiedział Winton.
Markiz z przyjemnością zauważył, że w głosie zastępcy

kapitana pojawiła się nutka podekscytowania. Wiedział, że tak

jak wszyscy młodzi mężczyźni Winton oczekuje, jeśli nie

potyczki, to na pewno przygody.

Kilka minut przed godziną dwunastą markiz, trzymając się

instrukcji, jakie dał mu pan Barrett, oraz drogowskazów, ujrzał

mury, które otaczały dom i tereny dawnej prywatnej rezydencji.

Wiedział, że się nie myli, bo dojechawszy do dużej bramy z

kutego żelaza, zobaczył, że był na niej wyryty herb, który musiał

kiedyś należeć do jakiejś

41 —

background image

rodziny szlacheckiej. Ze stróżówki wyszedł portier i kluczem

otworzył bramę.

Markiz wjechał, ale zatrzymał się przy portierze i zapytał:

— A więc to jest Klasztor Korony Cierniowej?
— Tak, jaśnie panie — z obcym akcentem odpowiedział

mężczyzna. — Mówili mi, że oczekują jaśnie pana.

— Dziękuję.
Markiz pojechał dalej i stwierdził, że dom stoi niedaleko od

bramy. Był to ładny budynek z dachem zwieńczonym szczytami,

otoczony ogrodem, który aż jaśniał od kwiatów; trawniki były

dobrze utrzymane.

Markiz zatrzymał konie przy okazałych drzwiach frontowych. Na

kamiennym portyku był wyrzeźbiony ten sam herb co na bramie.

Wręczył lejce Wintonowi, a sam zszedł z bryczki. W tym mome-

ncie otworzyły się drzwi, stanął w nich mężczyzna w sutannie i

ukłonił się niezdarnie. Był to raczej gburowato wyglądający

osobnik, ociężały i o wyglądzie awanturnika, bardziej pasujący

do ringu bokserskiego niż do kaplicy.

— Przybyłem, by zobaczyć się z ojcem Proteusem —

powiedział markiz. — Spodziewam się, że mnie oczekuje.

— Tędy, proszę — powiedział mężczyzna, idąc ociężale w

butach, które wydawały się zbyt masywne w porównaniu z jego

szatą.

— 42

background image

Wprowadził gościa do dużego salonu z widokiem na ogród.

Zobaczywszy sofę i krzesła obite adamaszkiem, i kilka bardzo

cennych obrazów wiszących na ścianach, markiz zdziwił się nieco.

Zdążył tylko rzucić okiem dookoła, bo nagle otworzyły się drzwi i

do pokoju wszedł pośpiesznie ojciec Proteus.

— Witam, milordzie! — powiedział uprzejmie. — Cieszę

się, że znowu pana widzę! Mam nadzieję, że miał pan spokojną

podróż.

— Bardzo — powiedział markiz. — I ja mam nadzieję, iż

podróż księdza z Londynu też nie była zbyt uciążliwa.

Ojciec Proteus uniósł ręce.

— Pociągi są szybsze — odrzekł — choć z pewnością nie tak

wygodne jak powozy. I nigdy takie nie będą!

— Zgadzam się z księdzem! — uśmiechnął się markiz.

Drzwi otworzyły się i do salonu wszedł ten sam służący, który

wpuścił markiza do klasztoru, niosąc tacę z butelką wina i dwoma

kieliszkami.

— Zapewne,

milordzie

powiedział

ojciec

Proteus potrzebuje pan czegoś do ochłody. Ciepło jest dzisiaj, a

kurz na drogach zawsze sprawia,że człowiek jest spragniony.

Markiz przyjął kieliszek wina. Zauważył, że podano mu drogi

rocznik, który sam czasami kupował. Gdy upił trochę wina,

powiedział:

43 —

background image

— Z pewnością jest ksiądz bardzo zajęty, tak więc jak

najszybciej chciałbym zobaczyć się z Zią Langley.

— Tak, tak, oczywiście! — odrzekł ojciec Pro-teus. — Zaraz

się pan przekona, że Zia jest zadowolona będąc tu z nami, w

szczęśliwym Bożym Domu, wśród pięknej przyrody.

Zabrzmiało to nieco teatralnie, ale markiz pominął to

milczeniem. Ojciec Proteus opuścił pokój, by prawie natychmiast

do niego wrócić w towarzystwie młodej kobiety, która

najwidoczniej musiała czekać za drzwiami, potem zaś znowu

wyszedł.

Kobieta była cała w czerni, a jej głowę przykrywał ciemny

welon typowy dla postulantek. Z pochyloną głową zbliżyła się do

markiza i złożyła przed nim ukłon, po czym wyprostowała się, by

spojrzeć mu w twarz. Markiz był wstrząśnięty wyglądem

dziewczyny. Zia Langley była bardzo brzydka. Markiz pomyślał, że

chyba nigdy jeszcze nie spotkał równie nieładnej dziewczyny.

Miała chudą twarz, wielki nos i odrobinę „zajęczą wargę", jak

nazywali lekarze taką deformację ust. Jej wygląd prawie budził

odrazę. Kiedy spojrzał w brązowe oczy dziewczyny, zobaczył, że

jest przestraszona.

— Bardzo mi przyjemnie móc cię poznać, Zio! —

powiedział, wyciągając rękę na powitanie.

— To bardzo miło z pana strony, że przyjechał pan do mnie

— odpowiedziała Zia szeptem, a w jej głosie zabrzmiała nuta

strachu.

— 44

background image

— Bardzo lubiłem twojego ojca i mogę tylko żałować, iż nie

spotkaliśmy się wcześniej.

— Ogromnie tęsknię za papą.

Gdy to mówiła, markiz myślał, jakim przystojnym

człowiekiem był pułkownik. Właściwie to często dokuczano mu

z tego powodu w pułku. Zwykle mówiono, że Langley w mundurze

kawalerzysty nie zawiedzie zgromadzonej podczas parady

publiczności.

— Kiedy

jedziemy

aleją

w

parku

św.

Jakuba

w

Londynie

powiedział

kiedyś

jakiś

młodszy

oficer — dziewczęta na nas nawet nie spojrzą, pa

trzą tylko na niego.

Jak to możliwe, zastanawiał się markiz, żeby taki przystojny

mężczyzna miał tak brzydką córkę?

I zaraz też przypomniał sobie, jak podziwiał panią Langley

podczas swojego pobytu w ich domu. Była to bardzo atrakcyjna

kobieta. Miała niebieskie oczy i jasne włosy. Nagle pod wpływem

impulsu markiz zapytał:

— Zawsze chciałem wiedzieć, co się stało z Jo

kerem.

Zadając pytanie, zobaczył zakłopotany wyraz twarzy Zii,

która instynktownie popatrzyła za siebie na uchylone drzwi. Wtedy

markiz już był pewny, że ojciec Proteus słuchał pod drzwiami. Jak

gdyby chciał przyjść Zii z pomocą, ksiądz pojawił się w

drzwiach.

— Na pewno chce pan, milordzie — powie-

— 45 —

background image

dział — zobaczyć kaplicę, gdzie Zia się modli i gdzie, za pana

przyzwoleniem, przyjmie śluby zakonne.

— Jak to miło, że ksiądz o tym pomyślał —

odpowiedział

markiz

ale

mam

lepszy

pomysł.

Chciałbym

porozmawiać

z

Zią

na

osobności,

a

sko

ro dzisiaj jest tak ciepło, wyjdziemy do ogrodu na

słońce.

Ojciec Proteus zmarszczył brwi, jakby chciał odmówić, ale

markiz nie czekając na zgodę ojca Proteusa, podszedł do

oszklonych drzwi, otworzył je i wyszedł na taras. W tym samym

czasie ojciec Proteus chwycił Zię za rękę, mówiąc do niej prawie

bezgłośnie:

— Uważaj na to, co mówisz.

Na trawnik schodziło się z tarasu po trzech stopniach. Kiedy

Zia dołączyła do markiza, odeszli od domu w kierunku klombów

usianych kwiatami.

— To uroczy ogród! — powiedział markiz donośnym

głosem, by zacząć rozmowę. — Jestem pewien, że z

przyjemnością tu przebywasz.

— Tak, milordzie.

Markiz odszedł trochę dalej od domu, podziwiając

jednocześnie kwiaty, które rosły w cieniu kilku drzew. Wiedział,

że ojciec Proteus obserwuje ich z daleka, i ciągle szedł w głąb

ogrodu, z Zią u boku. Dziewczyna szła z pochyloną głową, jak

gdyby nie miała odwagi spojrzeć na niego. Kiedy

— 46—

background image

markiz był pewien, że ksiądz nie może już ich usłyszeć,

odezwał się:

Nie bój się. Obiecuję ci, że cię nie skrzywdzę.

Dziewczyna popatrzyła na niego, otwierając sze

roko oczy, w których markiz zobaczył strach.

— Chcę, żebyś mi pomogła — powiedział — i bardzo

potrzebuję twojej pomocy! Na pewno jesteś dobrą dziewczyną, więc

błagam cię, byś powiedziała mi prawdę.

— Nie... nie rozumiem.
— Myślę, że rozumiesz—powiedział markiz. — Gdzie jest Zia?

Dlaczego nie pozwolono jej się ze mną zobaczyć?

Dziewczyna wciągnęła mocno powietrze i odwróciłaby się

gwałtownie, by spojrzeć na dom, gdyby markiz nie otoczył jej

ramieniem, co mogło wyglądać na czuły gest.

— Zaufaj mi — prosił — i pomóż mi!
— Jak pan się domyślił, że nie jestem... Zią? — wyszeptała

dziewczyna.

— Ponieważ ani trochę nie jesteś podobna do jej rodziców.
— Wybrali mnie, bo jestem brzydka. Pomyśleli, że pan się nie

zdziwi, iż chcę przyjąć śluby zakonne.

— Domyśliłem się tego — powiedział markiz — ale gdzie jest

Zia?

— Pozostanie zamknięta w swoim pokoju, dopóki pan nie

wyjedzie.

Markiz zobaczył drewnianą ławeczkę pod drze-

— 47—

background image

wami i poprowadził ku niej dziewczynę. Gdy usiedli, wziął jej rękę

i wsunął pod swoje ramię.

— Teraz postaraj się wyglądać tak, jakbyśmy mieli radosną

pogawędkę o twoim dzieciństwie.

— Oni mnie zabiją, jeśli dowiedzą się, że ich zdradziłam —

powiedziała żałośnie.

— Jak się nazywasz? — zapytał markiz.
— Siostra Marta.
— Co robisz w klasztorze?
— Od dwóch lat jestem zakonnicą, ale mam mało

kontaktów z uczniami, którzy przychodzą tutaj na naukę.

— Czy wiesz, dlaczego chcą zatrzymać Zię? — zapytał

markiz.

Siostra Marta skinęła głową.

— Ona jest bardzo bogata, a oni zawsze chcą więcej i

więcej pieniędzy!

— Kim są ci „oni"?
— Ojciec Proteus i jeszcze czterej inni mężczyźni, którzy

prowadzą zakon.

— Czy naprawdę są księżmi?
— Nie wiem. Ojciec Anthony, stary człowiek, który był tutaj,

zanim oni przyszli, jest bardzo chory, jego siostra była matką

przełożoną i opiekowała się zakonnicami takimi jak ja.

— Co się z nią stało?
— Umarła, a ojciec Anthony nie wie, co się tu dzieje!
— A c o się dzieje? — zapytał markiz.

— 48—

background image

— Nie wiem... naprawdę—odpowiedziała siostra Marta. —

Ale była tu pewna dziewczyna, bardzo bogata, tak jak Zia.

Zmusili ją, by została zakonnicą, bo chcieli jej pieniędzy.

— I co się z nią stało? — zapytał markiz. Siostra
Marta odwróciła głowę.

— Powiedz mi! —-
Boję się!

— Nie mogą niczego podsłuchać!

Zapadła cisza, a potem szeptem, że markiz ledwo słyszał, siostra

Marta powiedziała:

Próbowała uciec i chyba oni ją... zabili!

Markiz wciągnął mocno powietrze. Potem ode

zwał się:

— Musisz mi pomóc, a kiedy Zia wydostanie się stąd, każę

zbadać całe to miejsce.

— Jeśli się dowiedzą, że coś panu powiedziałam —

wyszeptała siostra Marta — to mnie... zabiją!

— Jeśli zrobisz dokładnie to, co ci powiem, nie dowiedzą się

o niczym.

— Boję się! — półgłosem powiedziała dziewczyna. —

Wiem, że to, co się tu dzieje, jest przerażające, ale... nie mam

dokąd iść. Jestem brzydka i nikt mnie nie chce.

— Posłuchaj mnie, Marto — powiedział spokojnie markiz.

Dziewczyna odwróciła głowę, by na niego popatrzeć.

— 49

background image

— Obiecuję

ci,

że

jeśli

mi

pomożesz

wydostać

stąd

Zię,

dopilnuję,

byś

miała

zapewniony

byt

do

końca

twojego

życia.

Jeśli

będziesz

chciała

wstąpić

do

innego

klasztoru,

tak

się

stanie.

Jeśli

zapragniesz

być

wolna,

znajdę

dla

ciebie

miejsce,

byś mogła żyć z ludźmi, z którymi będziesz szczę

śliwa.

Markiz zobaczył, że siostra Marta patrzy na niego z

niedowierzaniem.

Uśmiechnął się do niej w sposób, któremu kobiety nie mogły

się oprzeć. Potem powiedział:

— Proszę, zaufaj mi i pomóż, bo tylko ty mo

żesz to zrobić.

Markiz poczuł, jak palce dziewczyny zaciskają się na jego

ramieniu.

— Spróbuję, ale ostrzegam, ojciec Proteus obserwuje nas.
— Musimy go przekonać — wyjaśnił markiz — że

uwierzyłem, iż jesteś Zią, i że jestem gotów podpisać dokumenty,

jakie dla mnie przygotował.

Zauważył, że siostra Marta patrzy na niego zaskoczona.

— Jak tylko wypuszczą Zię z pokoju — kontynuował —

powiesz jej, że przyjechałem, by ją uwolnić.

— Jak pan to zrobi?

Markiz zastanowił się przez chwilę. Potem spojrzał ponad

drzewami na mury, które otaczały klasztor.

— 50—

background image

— Nie odwracaj głowy — powiedział. — Powiedz mi tylko,

czy jest jakieś miejsce, gdzie Zia mogłaby się wspiąć na ten mur.

— Tak, na końcu ogrodu jest dąb, na który Zia czasem

wchodzi — cicho powiedziała Marta, a po chwili dodała: —

Kiedyś wspięła się na to drzewo, żeby wyjrzeć, ojciec Proteus

zobaczył ją i ukarał... przez trzy dni dostawała tylko chleb i wodę!

Markiz zacisnął usta, ale nic nie powiedział.

— Czy jak opuszczę klasztor, będzie mogła wyjść do

ogrodu? — zapytał po chwili.

— Tak, możemy spacerować dwa razy dziennie —

odrzekła siostra Marta.

— Kiedy robicie to po raz ostatni?
— O godzinie szesnastej, przed podwieczorkiem. Potem

zamyka się nas na noc.

— Doskonale — ucieszył się markiz. — Powiedz Zii, żeby o

czwartej, kiedy będzie w ogrodzie, postarała się zbliżyć do drzewa,

szybko wdrapała się na nie, a ja będę czekał po drugiej stronie

muru.

— To będzie trudne — odpowiedziała z żalem Marta.
— Jeśli się nie uda, powiedz jej, że wieczorem przyjadę do

klasztoru i zabiorę ją stąd siłą!

Marta nie mogła się powstrzymać od okrzyku.

— Bądźcie

ostrożni!

ostrzegła

markiza.

Od czasu gdy ojciec Proteus chce zmusić Zię, żeby

została

zakonnicą

służący

obserwują

teren,

by

nie

uciekła.

51 —

background image

Dziewczyna zobaczyła, jak markiz poruszył brodą. Ci, którzy go

znali, tak jak Harry, wiedzieli, że oznaczało to, iż jest bardzo

zdenerwowany.

— Jesteś bardzo odważna i podziwiam cię za to. Musisz

teraz wyglądać na szczęśliwą, tak jakbym zgodził się na

wszystko, o co mnie prosiłaś. Gdy się z tobą pożegnam, ojciec

Proteus będzie na pewno z ciebie zadowolony.

— Kim był „Joker", o którym pan mówił? — zapytała

Marta.

— Był wspaniałym ogierem, na którym zawsze jeździł ojciec

Zii i na którym wygrał sporo wyścigów.

— Nie powiedzieli mi tego.
— Miałem przygotowanych jeszcze kilka innych pytań, gdybyś

umiała odpowiedzieć na pierwsze — uśmiechnął się markiz.

Podniósł się z ławki, ale nie uwolnił ręki siostry Marty.

— Teraz razem wrócimy — powiedział — i ojciec Proteus nie

może niczego podejrzewać. Kiedy wyjadę, pomyślą, że wracam na

jacht, a ty powiadom Zię, że czekam na nią.

— Na pewno ją wypuszczą po pańskim odjeździe.

Upewniwszy się, na które drzewo Zia ma się wdrapać,

markiz poszedł powoli z siostrą Martą w kierunku oszklonych

drzwi prowadzących do salonu. Gdy byli już blisko i ojciec

Proteus mógł

52

background image

słyszeć, o czym rozmawiają, markiz powiedział wyraźnie:

— Pamiętam,

jak

twój

ojciec

skakał

na

koniu

na

odległość

prawie

sześciu

stóp,

a

my

wszyscy

goniliśmy

go!

Zrobilibyśmy

z

siebie

głupców,

gdy

byśmy nie byli równie zręczni.

Siostra Marta nie spuszczała z niego wzroku, jakby przejęta

jego każdym słowem.

— Twoja

matka

też

była

dobrym

jeźdźcem

ciągnął

markiz,

gdy

doszli

do

schodków

prowa

dzących

do

salonu.

Przynajmniej

tak

mi

wiono,

chociaż

właściwie

nigdy

nie

widziałem

jej

w siodle.

Markiz wszedł na schodki i widząc ojca Proteusa, wykrzyknął:

— Rozmawiałem z Zią o starych dobrych czasach. Jak sądzę,

ojcze, uczennicom w klasztorze nie pozwala się jeździć konno?

— Można to zorganizować, jeśli tego bardzo pragną —

odparł ojciec Proteus. — Rzeczywiście, często sam myślałem, że

program nauki, oprócz innych przedmiotów, powinien

obejmować także jazdę konną.

— To jest z pewnością najlepszy sport na świecie! —

powiedział markiz. — Ale jest to tylko moje zdanie.

— Ja również tak sądzę — odpowiedział ojciec Proteus. —

Wasza lordowska mość posiada najlepsze konie.

— 53

background image

Weszli do salonu. Markiz zwrócił się do siostry Marty:

— śegnaj, moja droga. Cieszę się, że cię pozna

łem.

Całkowicie

rozumiem,

dlaczego

pragniesz

spędzić resztę życia w tym uroczym miejscu.

Wziął dziewczynę za rękę, a Marta odpowiedziała prawie

bezgłośnie:

— Dziękuję,

milordzie!

Bardzo,

bardzo

dzię

kuję!

Ukłoniła się, a potem wyszła z pokoju zostawiając markiza

z ojcem Proteusem.

— Urocza dziewczyna — stwierdził markiz. —-Smutne, że nie

odziedziczyła urody po swoich rodzicach.

— Przypuszczałem, że wasza lordowska mość zrozumiał,

dlaczego będzie bardziej szczęśliwa tutaj niż poza murami klasztoru

— odpowiedział ojciec Proteus.

— Oczywiście — zgodził się markiz — i to jest

prawdopodobnie jedyne słuszne rozwiązanie. Jaka to jednak

niesprawiedliwość losu, że niektóre kobiety są tak piękne, a inne

wyjątkowo brzydkie.

— Możemy tylko wierzyć — rzekł ojciec Proteus — że i

takie jak Zia będą szczęśliwe, odnajdując piękno w swoich

duszach.

Markiz westchnął, a potem powiedział:

— Muszę wracać na jacht. Mam, jak ksiądz się

orientuje, sporo spotkań w Londynie.

— 54—

background image

— Rozumiem,

milordzie.

Bardzo

to

wspania

łomyślnie z pana strony, że poświęcił pan tyle czasu

biednej małej Zii.

Markiz ruszył w kierunku drzwi.

— Chwileczkę, milordzie — zatrzymał go ojciec Proteus. —

Sądzę, że zapomniał pan, iż potrzebny jest pański podpis na

formularzu, by Zia mogła przyjąć śluby zakonne.

— Ach, tak! — wykrzyknął markiz. — Jaki ze mnie głupiec!

Zostawiłem dokumenty na jachcie.

— Wystarczy, że podpisze pan kopie —powiedział ojciec

Proteus.

— Proszę nie robić sobie kłopotu — odrzekł markiz. —

Podpiszę je, zanim wyjadę z Falmouth, i dam je kapitanowi w

porcie. Jutro będzie mógł je pan odebrać.

— Tak, oczywiście, milordzie — zgodził się ojciec

Proteus — ale znalezienie dla pana kopii zajmie mi tylko kilka

minut.

Markiz wyciągnął swój złoty zegarek.

— Musi

mi

ksiądz

wybaczyć

powiedział

ale ktoś na mnie czeka i już jestem spóźniony.

I zanim ojciec Proteus zorientował się, markiz był już przy

drzwiach frontowych. Uścisnął pośpiesznie dłoń księdza, doszedł

do powozu, który czekał przed klasztorem, i skoczył na miejsce

dla stangreta obok Wintona.

— Do

widzenia,

ojcze!

zawołał

unosząc

ka

pelusz.

— 55 —

background image

— Idź

z

Bogiem,

mój

synu

—-

odpowiedział

ojciec Proteus, ale jego słowa zagłuszył odgłos kół

i trzask bata.

Ojciec Proteus nie zdążył się poruszyć, gdy markiz był już na

końcu podjazdu i chwilę później — poza bramą, specjalnie dla

niego otwartą. Ksiądz, z uśmiechem zadowolenia na ustach,

wszedł do budynku, zamykając za sobą drzwi.

Markiz czekał, aż znajdą się w pewnej odległości od klasztoru, a

potem zapytał Wintona:

— Czy

zauważyłeś

coś

dziwnego,

gdy

byłem

w środku?

—- Niewiele, jaśnie panie — odpowiedział Winton. —

Chyba tylko to, że z okien wyglądało kilku mężczyzn. Dziwne, bo

myślałem, że to klasztor dla kobiet!

— Jesteś spostrzegawczy — pochwalił markiz zastępcę

kapitana. — Teraz musimy porwać uwięzioną tam młodą damę,

sprowadzić ją na jacht i wypłynąć na morze, zanim ludzie, których

widziałeś, zdążą nas powstrzymać!

— Jak to zrobimy, jaśnie panie?

— To nie będzie łatwe — przyznał markiz. — Może zechcą

się teraz upewnić, czy naprawdę odjechaliśmy, tak więc odwróć się i

zobacz, czy przypadkiem nie jesteśmy śledzeni.

Winton wykonał polecenie, ale z trudem mógł dojrzeć

cokolwiek przez chmurę kurzu, jaką konie

— 56 —

background image

i bryczka wznosiły na suchej drodze. Przez kilka minut wytężał

wzrok, a potem powiedział:

— Nikogo nie widać, jaśnie panie.
— W takim razie wypatruj najbliższej gospody, gdzie

będziemy mogli coś zjeść —polecił mu markiz — a potem

wrócimy do klasztoru!

Widział, że Winton jest podekscytowany, choć nic nie mówił,

tylko patrzył przed siebie. Nagle Winton odezwał się:

— Tam, jaśnie panie, jest główny gościniec, co go

zauważyłem, kiedy jechaliśmy tutaj. Niedaleko musi być jakaś

oberża albo miejsce, gdzie zatrzymują się dyliżanse.

— Masz rację -— zgodził się markiz. — Musimy ją znaleźć!

Po około kwadransie dojechali do zacisznej oberży. Przyjazd

markiza zrobił ogromne wrażenie na właścicielu i choć nie mógł

zaoferować podróżnym żadnego wyszukanego dania, to jednak to,

co im podał, było świetnie przyrządzone. Markiz rozsądnie nie

skosztował wina, tylko napił się smacznego jabłecznika domowej

roboty.

Kiedy zaspokoił głód, zwrócił się do oberżysty:

— Opowiedz mi, człowieku, o klasztorze, który macie tu w

pobliżu.

— Po prawdzie, to dziwne miejsce, panie — odparł

właściciel oberży. — Mówią, że panienki, jakie szlachta tam

posyła, dobrze są uczone, ale

— 57—

background image

ksiądz, co to prowadzi, jest dziwacznym jegomościem!

— Pochodzi z Kornwalii?
— O ile wiem, to nie, panie, a tych, co mu pomagają, nie

chciałbym widzieć przy moim barze!

Najwidoczniej oberżysta nie miał ochoty więcej mówić, więc

płacąc rachunek markiz dodał bardzo hojny napiwek. Zobaczywszy

pieniądze, mężczyzna ukłonił się z szacunkiem.

— Dziękuję,

dziękuję,

jaśnie

panie!

Mam

na

dzieję, że będę mógł znowu jaśnie panu usługiwać!

Markiz pomyślał, że to mało prawdopodobne, ale nic nie

powiedział.

Oberżysta stanął za barem, a markiz podszedł do niego i zapytał,

czy ma mapę okolicy.

— Chyba nie mam takiej, jaśnie panie — odparł właściciel

oberży — ale mogę objaśnić wszystko, co pan życzy sobie

wiedzieć.

— A więc przypuśćmy — powiedział markiz — że obiorę

sobie Klasztor Korony Cierniowej za punkt centralny, jaki obaj

znamy. Chciałbym ominąć go tak, jakbym jechał na północ, potem

zawrócić i zbliżyć się do niego właśnie z północy, a nie z

kierunku, z którego przyjechałem.

Dokładne wyjaśnienie, jak chce tam dojechać, zajęło

markizowi trochę czasu. W końcu oberżysta powiedział mu o dróżce

ciągnącej się około pół mili na północ od klasztoru. Tak więc markiz,

zbliżając się do klasztoru z tego właśnie kierunku, jechałby

58

background image

na południe. To mu bardzo odpowiadało. Razem z Wintonem

wyruszył w drogę, jadąc zgodnie ze wskazówkami właściciela

oberży. Gdy minęła trzecia po południu, ukazał się przed nimi

klasztor i markiz uświadomił sobie, że oprócz bram w południowej

ścianie muru, przez które przedtem wjechał, nie było innego

wejścia.

Punktualnie o godzinie czwartej podjechał na wąską drogę

pod starym dębem, na którym miała już czekać Zia. Kazał

Wintonowi zająć miejsce na bryczce przeznaczone dla służącego,

sam zaś pozostał na miejscu dla stangreta. Patrząc w górę na

gałęzie drzewa, zaczął modlić się, żeby Zii udało się dotrzeć do

dębu nie wzbudzając podejrzeń ojca Proteusa. Nasłuchiwał i

wydawało mu się, że usłyszał głosy w ogrodzie. Nagle coś

zaszeleściło między liśćmi nad głową markiza i Okehampton ujrzał

twarz dziewczyny wyglądającej przez mur.

— Szybko! Łap ją! —krzyknął do Wintona.

Odłożywszy pistolet na siedzenie, Winton zeskoczył z bryczki i

podbiegł do muru. Dziewczyna przerzuciła nogi przez mur i

trzymając się mocno ściany, opuszczała się ze zręcznością

świadczącą o tym, że jest równie wysportowana, jak kiedyś był jej

ojciec. Gdy wisiała w powietrzu, Winton chwycił ją za kostki.

Nagle rozległy się krzyki, a potem z ogrodu dobiegł przeraźliwy

wrzask.

— Szybko! — krzyknął markiz.

Chwilę później Zia wskoczyła do bryczki i usia-

— 59—

background image

dła obok markiza. Gdy Winton dawał susa na swoje miejsce, konie

już ruszały.

— Widzieli... mnie! —wykrztusiła dziewczyna.
— Słyszę ich! —ponuro powiedział markiz. — Trzymaj się

mocno! Im szybciej stąd odjedziemy, tym lepiej!

Trzasnął batem i konie ruszyły przed siebie. Musieli długo

jechać wzdłuż muru, zanim dojechali do południowego wejścia do

klasztoru. Gdy zbliżali się do bramy, na środek drogi wyskoczył

ojciec Proteus machając rękoma, a zanim czterech innych mężczyzn

pędziło przez bramę. Markiz nie zwolnił prędkości. Prowadził konie

prosto na ojca Proteusa, który dopiero w ostatniej chwili usiłował

uskoczyć. Ale było za późno. Nie zdążył cofnąć nogi i koło

powozu przejechało po niej. Ksiądz krzyknął przeraźliwie i upadł

na ziemię.

W tym czasie Winton wypalił dwa razy ze swojego pistoletu nad

głowami mężczyzn, którzy wyciągali ręce, by zatrzymać

przejeżdżającą obok nich bryczkę. Instynktownie schylili głowy

i markiz, jadąc dalej z ogromną prędkością, pokrył ich chmurą

kurzu.

Pędził jeszcze przez jakiś czas, gdy usłyszał przejęty głos:

— Uratował

mnie

pan!

Uratował!

Jest

pan...

cudowny.

background image

Rozdział 3

Dopiero gdy oddalili się już od klasztoru, markiz, zajęty

powożeniem koni, odwrócił głowę i popatrzył na Zię. Zobaczył

dwoje bardzo dużych niebieskich oczu osadzonych w rozkosznej i

niezwykle ładnej twarzyczce. Stwierdził, że właściwym słowem

na określenie twarzy dziewczyny jest słowo: „urocza". Dokładnie

tak wyobrażał sobie córkę pułkownika.

— Teraz wiem, że naprawdę jesteś córką swojego ojca! —

powiedział z uśmiechem.

— To bardzo sprytnie z pana strony, że zgadł pan, iż siostra

Marta podaje się za mnie — zaśmiała się Zia.

—Nie mogłem uwierzyć, żeby twój ojciec, który byłj ednym z

najprzystojniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek poznałem, mógł

spłodzić tak brzydką istotę!

— 61 —

background image

— Uratował mnie pan! — powiedziała Zia. — Nie wiem, jak

mam panu dziękować.

— Porozmawiamy o tym później — odparł markiz. — Teraz

musimy jak najszybciej stąd odjechać!

Po dłuższej chwili milczenia Zia odezwała się:

— Siostra Marta powiedziała mi, że obiecał pan zaopiekować

się nią, bo ojciec Proteus, na pewno ją ukarze. Jeśli wyrzuci ją z

klasztoru, to nie będzie miała dokąd pójść!

— Musimy ją jak najszybciej uwolnić —stwierdził markiz — a

ty opowiedz mi teraz, w jaki sposób wplątałaś się w to wszystko.

Zapadła cisza. Markiz pomyślał, że może Zia się boi, więc

szybko dodał:

— Powiesz mi o tym, gdy będziemy już bezpie

czni na jachcie.

Zia pisnęła z emocji.

— Przypłynął pan tu swoim jachtem?
— Myślałem, że może ojciec Proteus powiedział ci o tym.
— Nic mi nie powiedział! Kiedy zamknęli mnie w mojej

sypialni, podejrzewałam, że coś się dzieje, ale w żaden sposób nie

mogłam uciec.

W tym miejscu droga zakręcała i zwężała się, więc markiz

musiał jechać ostrożnie, na wypadek gdyby napotkali inny pojazd

jadący z przeciwka. Dlatego też nie zadał pytania, na które

pragnął poznać odpowiedź. Dopiero gdy dojechali do nadbrzeża i

markiz ujrzał swojego białego i ogromnego

— 62—

background image

„Jednorożca", pomyślał z ulgą, że są już bezpieczni. Jeden z

marynarzy czekał, by odebrać cugle. Markiz, odkładając lejce,

zsiadł na ziemię i obszedł bryczkę, by pomóc zejść Zii. Ale ona bez

niczyjej pomocy zeskoczyła z szybkością młodego jelenia.

Teraz markiz mógł przyjrzeć się jej należycie. Była bardzo

piękna. Jednocześnie wyglądała nieco dziwnie z długimi złocistymi

włosami o rudawym odcieniu, które spadały jej na ramiona.

Miała na sobie ohydną czarną sukienkę uszytą z jakiegoś

szorskiego materiału. Kiedy zaczęła iść w kierunku kładki

prowadzącej na jacht, markiz zdał sobie sprawę, że była tylko w

pończochach. Domyślił się, że w klasztorze musiała dostać brzy-

dkie buty na grubych podeszwach, jakie noszą zakonnice, ale

zrzuciła je z nóg, by łatwiej jej było wdrapać się na drzewo

podczas ucieczki.

Gdy markiz wszedł na pokład jachtu, zwrócił się do kapitana,

który czekał na niego:

— Kapitanie Blackburn, proszę odpływać możliwie jak

najszybciej i skierować się do Plymouth.

— Tak j e st, j aśnie panie.

Markiz zaprowadził Zię do salonu. Kiedy dziewczyna

usłyszała puszczony w ruch silnik, splotła palce rąk i zapłakała:

— Nie mogę uwierzyć, że to wszystko prawda! Myślałam, że

jestem zgubiona i że jedyną moją ucieczką będzie... śmierć!

— Teraz już wszystko skończone — odrzekł

63 —

background image

szybko markiz — i sądzę, że powinniśmy to uczcić kieliszkiem

szampana.

— Tak

zwykle

robił

papa

po

wygraniu...

wy

ścigu! — oznajmiła Zia.

Markiz polecił przynieść szampana i zanim go podano, jacht

wypłynął już z portu na otwarte morze.

Zia wyglądała przez okienko w kajucie. Kiedy o statek

zaczęły uderzać fale, powiedziała, jakby mówiła do siebie:

— Teraz już się... nie boję!
— Chodź tu i usiądź! — odezwał się markiz. — Wypij trochę

szampana i opowiedz dokładnie, co się zdarzyło.

Zia spełniła prośbę swego wybawcy. Patrząc na nią markiz

pomyślał, że Zia porusza się z niewątpliwym wdziękiem, mimo

kołysania jachtu.

— Gdy moja ciotka Mary żyła, chodziłam do klasztoru na

lekcje — zaczęła — ale kiedy umarła, ojciec Proteus zaproponował,

żebym zamieszkała tam jako pensjonariuszka do czasu, gdy

znajdę krewnego lub kogoś, kto by się mną zaopiekował.

— Dlaczego do mnie nie napisałaś? — zapytał markiz.
— Gdybym to zrobiła, zanim zamieszkałam w klasztorze,

może otrzymałby pan mój list. Potem pisałam kilka razy, aż

uświadomiłam sobie, że nigdy ich pan nie otrzyma.

Markiz zmarszczył brwi.

— Ten człowiek, którego zwą ojcem Proteusem,

— 64—

background image

musiał to wszystko zaplanować, w chwili gdy usłyszał, że dostałaś

duży spadek.

— Uświadomiłam to sobie później — westchnęła Zia — po

pogrzebie, kiedy prawnik powiedział mi, jaka jestem teraz bogata,

wszyscy mówili o pieniądzach...

Markiz miał zamiar to skomentować, ale Zia załkała:

— Gdyby pan wiedział, co ja przeszłam, z każdym dniem

żałowałam coraz bardziej, że nie skontaktowałam się z panem i

posłuchałam ojca Proteusa!

— Rozumiem, że wydawało się to wtedy najprostszą

rzeczą— markiz pocieszył Zię.

— Byłam wytrącona z równowagi po stracie cioci Mary, w

Kornwalii nie znałam nikogo, kto mógłby mi poradzić... jaka ja

byłam głupia.

— Przestań się obwiniać — powiedział markiz. — Skąd

mogłaś wiedzieć, że człowiek, który nazywa siebie księdzem, jest

zwykłym przestępcą.

—- Kiedy powiedział mi, że muszę przyjąć śluby —

opowiadała dalej Zia —pomyślałam, że chyba oszalał! Potem

przenieśli mnie do części domu przeznaczonego dla zakonnic,

oddalonego od uczennic, które przychodziły tu na lekcje. Wiele

z nich było moimi przyjaciółkami. To wtedy zrozumiałam, że

jestem... więźniem.

— To

musiało

być

straszne!

ze

współczu

ciem powiedział markiz.

— 65 —

background image

— Byłam... przerażona!—przyznała Zia. Nie miałam pojęcia,

że mężczyźni zatrudniani przez ojca Proteusa, którzy codziennie

tylko wstępowali do klasztoru na kilka godzin, są to bandyci zdolni

do wszystkiego. — Zia przerwała na chwilę opowiadanie, a potem

kontynuowała: — Gdyby nas złapali, z pewnością pobiliby pana do

nieprzytomności, jeśli nie... zabiliby!

— Aż nie chce mi się w to wszystko wierzyć! — wykrzyknął

markiz. — Niewiarygodne, że nikt wcześniej nie zwrócił uwagi

na tych diabelskich osobników!

— Siostra Marta powiedziała panu o dziewczynie, którą oni

zapewne zabili, gdy już mieli w swoich rękach jej... spadek.

— Czy nikt nie badał okoliczności jej śmierci — zapytał

markiz.

— Powiedzieli, że spadła ze schodów i złamała sobie kark —

wyjaśniła Zia. — I rzeczywiście tak było, tylko że oni ją

popchnęli!

Głos dziewczyny zadrżał i markiz domyślił się, że spodziewała

się, iż taki sam los ją spotka.

— Teraz nie masz już czego się obawiać — pocieszył swoją

podopieczną. Zia nie odpowiedziała, po chwili markiz zapytał: —

O czym myślisz?

— Przyszło mi do głowy, że ojciec Proteus nie zrezygnuje tak

łatwo — półgłosem powiedziała Zia. — Jeśli zawiadomi pan

kogoś o tym, co się

66

background image

wydarzyło, jestem pewna, że będzie próbował... zemścić się na

mnie.

— Sądzę, że jest to wysoce nieprawdopodobne — odrzekł

markiz. — Przede wszystkim muszę porozmawiać z namiestnikiem

królewskim w Kornwalii oraz z okręgowym komisarzem policji.

— Zia milczała, więc markiz wyjaśniał dalej: — Poza tym muszę

uratować siostrę Martę. Obiecałem, że się nią zajmę i znajdę jej

miejsce, gdzie będzie mogła zamieszkać, chyba że zapragnie

wstąpić do innego klasztoru.

— To bardzo dobra osoba — odezwała się Zia — i myślę,

że najszczęśliwsza byłaby w klasztorze, ale nie takim jak ten!

Zadygotała. Markiz pomyślał, że nie powinna rozpamiętywać

przeszłości, więc zmienił temat:

— Mam

wrażenie,

że

najpierw

musimy

zająć

się twoją garderobą.

Zia roześmiała się.

— Pewnie cudacznie wyglądam! Kiedy przenieśli mnie do

skrzydła dla zakonnic, zabrali wszystkie moje rzeczy i dali mi to,

co mam na sobie.

— Przypuszczam, że znajdzie się coś odpowiedniego w

Plymouth — powiedział markiz i nie przyjedziesz do Londynu

wyglądając jak wrona. Po przyjeździe, Bond Street* będzie do

twojej dyspozycji!

* Bond Street— ulica w Londynie znana z drogich sklepów.

(Przyp. tłum.)

67

background image

Zia spojrzała na markiza i zapytała:

— Czy... moje pieniądze są... bezpieczne?
— Nikt bez mej zgody nie może ich tknąć — zapewnił ją

markiz i jak tylko przyjedziemy do mojego domu na Park Lane,

powiadomię bank, gdzie przebywasz.

Zia uśmiechnęła się.

— Dziękuję! Dziękuję za to, że pomyślał pan o wszystkim!

Nie mogę uwierzyć, że już nie muszę się bać albo czekać na...

śmierć, gdyby ojciec Proteus zawładnął wszystkim, co posiadam!

— Jeżeli będziemy mogli udowodnić, że to on na pewno

zabił tamtą dziewczynę, która odziedziczyła majątek — w

zamyśleniu powiedział markiz — albo że jako wspólnik brał

udział w zamordowaniu jej, to z całą pewnością czeka go stryczek!

Z wyrazu twarzy Zii markiz wywnioskował, że dopiero wtedy

poczuje się naprawdę bezpieczna. Dziewczyna wycierpiała tak

wiele z rąk tego człowieka, że wspomnienie o nim będzie ją jeszcze

długo dręczyć. Nie miał jednak wątpliwości, że kiedy znajdzie się w

innym środowisku i posmakuje życia towarzyskiego w Londynie,

smutne wydarzenia zaczną zacierać się w jej pamięci.

Markiz celowo zaczął rozmawiać z Zią o przeszłości, gdyż

wiedział, jak drogie są jej wspomnienia o rodzicach.

Powiedział, jak bardzo on i jego koledzy lubili jej ojca i

podziwiali jako doskonałego jeźdźca.

68—

background image

— Przypuszczam, że ty też jeździsz konno? — zapytał.
— Kiedy mieszkałam z ciocią Mary, miałam wierzchowce

— odpowiedziała Zia — ale to nie było to samo, co dosiadanie

konia z papą. Przy nim zawsze chciało się robić to lepiej.

— Dokładnie to samo czuliśmy służąc pod jego rozkazami —

odparł markiz.

Zapadł już zmrok, kiedy jacht dopłynął do Plymouth.

Okehampton wysłał marynarzy z dwoma listami, które wcześniej

napisał, by natychmiast dostarczyli je adresatom. Jeden był do

namiestnika królewskiego w Kornwalii, a drugi — do komisarza

policji w hrabstwie. Pomyślał, że dzięki temu Zia powinna poczuć

się bezpieczna, choć jeszcze niezbyt oddalili się od klasztoru ojca

Proteusa.

Rozkazał Wintonowi i drugiemu członkowi załogi, by

uzbrojeni stali na warcie przez całą noc.

Następnego ranka, jak tylko otworzono sklepy, kapitan

Blackburn udał się na brzeg w celu zakupienia ubrań dla Zii, by

dziewczyna mogła zrzucić z siebie strój zakonnicy.

Poprzedniej nocy Zia zjadła kolację w towarzystwie markiza,

mając na sobie jedwabną koszulę nocną opiekuna i jego letni

płaszcz uszyty z cienkiego materiału. Koszula była zbyt długa, więc

Zia zawinęła brzegi i mankiety i spięła je agrafkami.

— 69

background image

W cienkiej talii zawiązała szarfę, która w osobliwy sposób

wydawała się dobrze dobraną częścią garderoby. Lazurowy kolor

morza podkreślał błękit oczu Zii i markiz pomyślał, że nigdy

przedtem nie widział tak niebieskich oczu. Po raz pierwszy jadł też

kolację w towarzystwie młodej dziewczyny.

Kiedy jego krewni powtarzali mu, że musi znaleźć sobie żonę,

miał wrażenie, że będzie ona nie tylko nudna, ale i nie będzie

miała pojęcia o rzeczach, które go interesowały. Jednakże Zia,

choć była bardzo młoda, rozmawiała z nim o jego pasji, czyli

koniach, i sporo o nich wiedziała.

Znała również historię pułku swojego ojca i kilku innych, którymi

interesował się markiz. Zadawała mu inteligentne pytania na temat

jego posiadłości, a ponieważ zawsze mieszkała na wsi, mogli oma-

wiać problemy związane z uprawami i hodowlą. Zastanawiali się,

na przykład, nad sposobem przekonania chłopów do nowych

maszyn, wobec których byli wyjątkowo nieufni.

Później markiz pomyślał, że gdyby jadł kolację w

towarzystwie Harry'ego, ich dyskusja przebiegałaby podobnie.

Nie rozmawiali jednak długo.

Markiz posłał Zię wcześnie do łóżka, gdyż wiedział, że była

zmęczona dramatycznymi wydarzeniami ostatniego dnia. Poza

tym powiedziała mu, że nie spała od wielu nocy, owładnięta

strachem przed ojcem Proteusem i jego ludźmi.

Markiz nie wierzył, by ojciec Proteus mógł od-

— 70

background image

ważyć się i zamordować dziewczynę. A jednak, gdyby przejął

kontrolę nad jej pieniędzmi, co mogłoby go powstrzymać? Kiedy

sam w końcu położył się do łóżka, wciąż rozmyślał nad tym, co się

stało i co usłyszał. Aż trudno było uwierzyć, że to wszystko

wydarzyło się naprawdę, że nie dzieje się na scenie albo że nie jest

tematem powieści, w której wszystkie zdarzenia są tworem

straszliwej wyobraźni autora książki.

Zasypiając, markiz nie zorientował się, że od poprzedniego

wieczora ani razu nie pomyślał o Yasmin.

Następnego dnia, gdy kończył jeść śniadanie, Zia weszła do

salonu. Przez chwilę Okehampton nie mógł oderwać od niej

wzroku.

Już wczoraj podczas kolacji wyglądała bardzo atrakcyjnie w

jego szacie, z włosami zawiązanymi z tyłu kawałkiem wstążki, a

teraz, ubrana jak dama, była urzekająca!

Miała na sobie bardzo prostą letnią suknię z cienkiego materiału,

szeroką i z małą turniurą z tyłu, a drobną talię Zii otaczała

niebieska szarfa, niemal w kolorze oczu dziewczyny.

Kapitan kupił też szpilki do włosów, by podopieczna markiza

mogła upiąć włosy w koczek.

Markiz zwrócił uwagę na jej długą, łabędzią szyję i

rozkosznie okrągłą figurę.

Zia stała przez chwilę w drzwiach salonu. Okehampton wstał i

powiedział:

— 71 —

background image

— Ojciec byłby z ciebie dumny, gdyby cię teraz

zobaczył!

Zia roześmiała się zachwycona.

— Znowu czuję się sobą. Wyrzuciłam przez okno ten

ohydny strój zakonnicy!

— Mam nadzieję, że opadnie na samo dno, zabierając ze sobą

wszystkie twoje zmartwienia! — roześmiał się markiz.

Zia usiadła przy stoliku, a stewardzi wnieśli gorące dania.

— Ostatniej

nocy

zapomniałam

zwróciła

się

do

opiekuna,

nakładając

sobie

potrawę

na

talerz

podziękować

panu

za

pierwszy,

pyszny

posiłek,

jakiego

nie

jadłam

od

miesięcy!

Tak

przyjemnie

rozmawiało

mi

się

wczoraj

z

panem,

że

zapomnia

łam o dobrych manierach!

Markiz pomyślał, że sposób, w jaki to powiedziała, różnił się

zupełnie od sposobu, w jaki inne kobiety dałyby mu do

zrozumienia, że dobrze się czuły w jego towarzystwie. Podczas

poprzedniej nocy traktował Zię niemal jak dziecko, teraz zobaczył

w niej młodą atrakcyjną kobietą, która mogłaby zabłysnąć w

kręgach towarzyskich Londynu. Ubierając się do śniadania

postanowił, że poprosi swoją babkę, żeby wprowadziła Zię w

świat.

Markiza, choć zbliżała się do siedemdziesiątki, ciągle była

bardzo aktywna. Nudziła się w zamku Okehamptonów, bo często

przebywała tam sama, dlatego też wykorzystywała każdą okazję, by

poje-

— 72

background image

chać do Londynu. Zatrzymywała się w domu przy Park Lane, gdzie

swego czasu była wyśmienitą panią domu.

„Babunia ucieszy się, że może opiekować się debiutantką—

myślał markiz — a Zia jest tak atrakcyjna, że nie będzie trudno

znaleźć jej męża".

Przyszło markizowi do głowy, że wokół Zii, tak pięknej i w

dodatku bogatej, pojawi się niechybnie mnóstwo „łowców

posagów", którzy będą uganiać się za nią. Pomyślał sobie, że jako

jej opiekun musi mieć pewność, iż ktoś ożeni się z nią dla niej samej,

a nie dla jej pieniędzy.

Teraz, patrząc na Zię, markiz był całkiem pewien, że co

najmniej z tuzin mężczyzn zakocha się w niej od pierwszej chwili.

Wiedział, że jeśli miał skrupulatnie wykonać swój obowiązek

wobec dziewczyny, będzie musiał poświęcić temu sporo czasu. Nie

był pewien, czy taka perspektywa gniewa go, czy też zaczyna

interesować.

— Czy

długo

tu

pozostaniemy?

zapytała

Zia,

odkładając nóż i widelec.

Zadała proste pytanie, jednak markiz zdawał sobie sprawę,

iż wciąż się boi, że ojciec Proteus pojawi się w jakiś diabelski

sposób i dostanie ją z powrotem w swoje szpony.

— Odpłyniemy,

jak

tylko

porozmawiam

z

na

miestnikiem

królewskim

odparł

ale

obawiam

się,

Zio, że będziesz

musiała odpowiedzieć

na

kilka

pytań dotyczących klasztoru. — Zdawało mu się,

73 —

background image

że dziewczyna ma zamiar odmówić, więc dodał szybko: —

Wiem, że to nie jest przyjemne, ale pamiętaj o siostrze Marcie.

Poza tym musimy mieć pewność, że ci przestępcy nie dostaną

więcej bezradnych dziewcząt w swoje łapska!

Markiz powiedział to beztrosko, by złagodzić napięcie, a Zia

odpowiedziała:

— Naturalnie,

że

to

zrobię.

I

może

starsze

zakonnice

będą

mogły

pozostać

nadal

w

klaszto

rze,

chociaż

jestem

pewna,

że

ojciec

Proteus

za

garnął dla siebie każdy pens, jaki miały.

Następnego ranka, podczas spotkania z komisarzem policji i

namiestnikiem

królewskim,

markiz

dowiedział

się,

że

początkowo klasztor przeznaczony był dla starszych kobiet, które

nie miały rodziny. Potem przywłaszczył go sobie ojciec Proteus,

który wyczuł, że może łatwo i szybko czerpać z niego zyski.

Ściągnął swoich wspólników, a ponieważ stary ksiądz był zbyt

chory, by ich kontrolować, a matka przełożona — za słaba, po

prostu przejęli budynek. Niestety, nie znalazł się nikt dostatecznie

wpływowy, kto by im to uniemożliwił.

— Dopóki ktoś nie złożył skargi — wyjaśnił komisarz

policji — nie miałem żadnego powodu, by mieszać się do czegoś,

co pozornie wyglądało na instytucję o charakterze religijnym.

74

background image

— Rozumiem — odpowiedział markiz — ale teraz już jest

inna sytuacja.

— Naturalnie! — zgodził się namiestnik królewski.

Był to dystyngowany członek Izby Lordów. Markiz poznał go w

zamku królewskim w Windsorze.

Namiestnik, dowiedziawszy się o wydarzeniach w klasztorze,

postanowił wszcząć natychmiastowe kroki przeciwko ojcu

Proteusowi.

Ponieważ markizowi zależało na j ak naj szybszym opuszczeniu

portu, zarówno komisarz, jak i namiestnik obiecali, że po

oświadczeniu Zii i dalszym zbadaniu sprawy, prześlą markizowi

raport do Londynu.

— Rozumieją panowie, że bardzo mnie to interesuje —

wyjaśnił markiz. — Równocześnie proszę, żeby nazwisko mojej

podopiecznej nie znalazło się

w żadnych publicznych

oświadczeniach.

Mówiąc to, markiz spojrzał na namiestnika królewskiego, który

od razu go zapewnił, że zrobi wszystko, by w gazetach nie

ukazały się jakiekolwiek informacje na ten temat. Markiz

podziękował mu i gdy tylko obaj dżentelmeni opuścili jacht, polecił

kapitanowi wypłynąć na morze.

— Cała sprawa jest teraz poza naszym zasięgiem —

powiedział

do

Zii

możemy

się

odprężyć

i przyjemnie spędzić czas na jachcie.

Markiz obiecał jej wcześniej, że jeśli siostra Marta zostanie

wyrzucona z klasztoru, to komisarz

background image

policji ma postarać się, żeby przyjechała do Londynu do domu

Okehamptonów, gdzie będzie mogła zostać do czasu zapewnienia

jej godziwej przyszłości.

— Oczywiście pokryję wszelkie wydatki związane z podróżą

— dodał markiz w rozmowie z komisarzem — jak i wydatki

osoby towarzyszącej, tak by siostra Marta nie podróżowała

sama. — I wyjaśnił Zii: — Zawsze musimy pamiętać, że gdyby

nie odwaga siostry Marty, nie byłoby cię tutaj.

— To bardzo miło, że przejmuje się pan tak siostrą Martą.

Dam jej wszystko, czego zapragnie — z całą stanowczością

powiedziała Zia — bo to j a jestem za nią odpowiedzialna, nie

pan!

— Nie będziemy się o to spierać — uśmiechnął się markiz. —

Sądzę, że oboje dopilnujemy, by siostra Marta była szczęśliwsza

niż do tej pory.

— Biedactwo! Gdybyśmy tylko mogli zmienić jej twarz!

Zawsze mówi o sobie, że jest brzydka, i wiem, jak to ją

martwi.

— Podejrzewam, że ładne suknie i bardziej atrakcyjne upięcie

włosów na pewno by ją odmieniły — zauważył markiz. —

Chyba że ma zamiar pozostać zakonnicą.

— Moglibyśmy spróbować ją zmienić. To będzie jak

opiekowanie się upośledzonym dzieckiem! — powiedziała Zia i

oboje roześmieli się z tego pomysłu.

— 76—

background image

Uwaga o dziecku przypomniała markizowi o Yasmin i jej

zapewnieniach, że to on jest ojcem dziecka, które ma się narodzić.

Markiza ogarnęła złość na tę kobietę, która próbowała go oszukać

i mu groziła. Spojrzawszy na niego, Zia wykrzyknęła:

— Czy

powiedziałam

coś

złego?!

Co

pana...

zdenerwowało?

Wydawała się tak zmartwiona, że markiz zapewnił ją szybko:

— To nie ma nic wspólnego z tobą. Po prostu

przypomniałem sobie coś irytującego.

Zia wciąż patrzyła na niego zatroskana, więc zapytał:

— Skąd możesz wiedzieć, że myślę o czymś przykrym?

Często gratulowałem sobie mojej spostrzegawczości, ale nie

spodziewałem się tego po tobie.

— Sądzę, że to jest coś, co zawsze... posiadałam —

odpowiedziała Zia. — Często czytałam w myślach papy, zanim

zdążył je wypowiedzieć. Mama mówiła, że to dlatego, iż w

naszych żyłach płynie celtycka krew.

— Jako twój opiekun — powiedział markiz z udawaną

powagą—zabraniam ci czytania w moich myślach! Nie wypada,

żeby dobrze wychowana panienka je znała!

Zia roześmiała się.

— Teraz

zaciekawił

mnie

pan

i

spróbuję

dowie

dzieć się dokładnie, co pan myśli.

— 77—

background image

— To znaczy, że mi się sprzeciwiasz? —- za

żartował

markiz.

W

takim

razie

będę

musiał

zająć

twarde

stanowisko

i

dopilnować,

byś

słuchała

moich poleceń!

Zia znowu się zaśmiała.

— Jeśli ja jestem zbyt młoda, by być spostrzegawczą, to pan

jest z pewnością za młody, by być opiekunem! Oni są zwykle

starzy, z siwymi włosami, jak nasi dziadkowie!

— Za takiego właśnie powinnaś mnie uważać!
Zia posłała mu figlarny uśmiech, który markizowi wydał się

wyjątkowo uroczy, a potem odrzekła:

— Teraz to pan próbuje mnie zastraszyć, a sko

ro jestem już wolna, przestałam się bać, będzie więc

pan

musiał

pomyśleć

o

lepszym

sposobie

utrzyma

nia mnie w ryzach!

Po raz pierwszy Zia zachowywała się beztrosko. Dokuczała mu.

Emanowało z niej coś, co markiz mógł określić jedynie jako radość

życia. Obydwoje byli w znakomitych humorach i markizowi wyda-

wało się, że godziny mijają tak szybko jak nigdy.

Wcześniej zdecydował, że spędzą noc w cichym porcie, a z

samego ranka dopłyną do Folkestone, gdzie wsiądą w pociąg do

Londynu. Potem jednak uświadomił sobie, że doskonale się bawi i

nie czuje potrzeby szybkiego powrotu do Londynu. Dlatego też

polecił kapitanowi, żeby płynął wzdłuż wybrzeża, a potem w

górę Tamizą, tak jak robił to

78

background image

często przedtem, by można było wyjść na brzeg w samym

Londynie, w dzielnicy Westminster.

— Cieszę się, że tak pan zadecydował — stwierdziła Zia, gdy

markiz powiedział jej o swoich planach. — Uwielbiam morze i tak

przyjemnie mi się z panem rozmawia, bo przypomina mi pan

papę.

Na twarzy markiza pojawił się lekki grymas i pomyślał, że

przebywając z innymi kobietami, raczej nie przypominał im ich

ojców.

Pomimo to, że Zia śmiała się z nim, jak gdyby był jej

rówieśnikiem, markiz wiedział, że ani przez chwilę nie myśli o nim

jak o atrakcyjnym mężczyźnie. Prawdopodobnie dlatego, że była

tak młoda i zupełnie nie miała pojęcia o świecie, co Okehampton

zdążył już stwierdzić.

Najdziwniejsze, że rozmowa z nią była interesująca, choć nie

wymieniali między sobą żadnych dwuznacznych myśli, jak to było

w jego zwyczaju, gdy był w damskim towarzystwie. A jednak — mu-

siał to przyznać — od chwili gdy znaleźli się razem, ani przez

moment się nie nudził.

Podczas rozmów na jachcie z Yasmin czy jakąkolwiek inną z

jego kochanek, padały z ich ust słowa, w których kryła się

kokieteria. Każde spojrzenie w ich oczach wyrażało zachętę. I

markiz nie czekał długo, by wziąć je w ramiona, całować i w

końcu zaprowadzić je na dół do kajuty. Ale najwidoczniej Zii

nigdy nie przyszło do głowy, że mogłaby być pociągająca dla

niego jako kobieta.

— 79—

background image

Przed kolacją udali się do swych kajut i markiz, który przebrał się

pierwszy, czekał na Zię w salonie. Jacht był zakotwiczony w małej

zatoce, która chroniła go przed wiatrem i ruchami morza. Stewardzi

nie zapalili jeszcze światła w salonie, ale palące się na stole świece

nadawały kolacji przygotowanej dla dwojga nastrój bardzo

romantyczny.

Markiz zawsze wyglądał szczególnie wytwornie w strojach

wieczorowych. Czekając na Zię, patrzył przez okienko w burcie na

gwiazdy, które zaczynały migotać na niebie.

Był ciepły wieczór i markiz pomyślał, że każda inna kobieta,

która by mu towarzyszyła, czekałaby tylko na chwilę, gdy wyjdą

na pokład. Każdym swym ruchem dawałaby mu do zrozumienia,

że pragnie, by otoczył ją ramieniem. Potem jego usta przywarłyby

do jej warg i całowałby ją, dopóki nie zabrakłoby im tchu.

Nagle markiz usłyszał, że ktoś lekko wchodzi po schodkach,

i chwilę później w salonie zjawiła się Zia.

— Proszę popatrzeć, jaka jestem wystrojona! — wykrzyknęła.

Rozłożyła ręce i zakręciła się tak, żeby markiz mógł zobaczyć

jej całą spódnicę oraz małą, opadającą falbankę, którą obszyty

był brzeg sukni. Miała gołe ramiona, a jej talia wydawała się jeszcze

cieńsza niż w świetle dnia. Suknia była jasnozielona, koloru

wiosennych pączków. Światło świec

— 80—

background image

uwydatniało rudy odcień włosów dziewczyny. Markiz pomyślał,

że jest niczym elf, który dopiero co wynurzył się z fal. Było w niej

coś zwiewnego i zarazem wydawało się, że porusza się w takt mu-

zyki.

— Muszę podziękować kapitanowi! — powiedział markiz

zachwycony. — Jego gust jest bez zarzutu!

— To samo i ja pomyślałam — zgodziła się Zia. —

Muszę teraz pokazać mu, jak szykownie wyglądam.

Nie czekała na odpowiedź markiza, tylko wyszła z salonu na

pokład. Po chwili markiz usłyszał, jak biegnie w kierunku mostka

kapitańskiego. Podążając za nią nie mógł powstrzymać się od

uśmiechu. śadnej znanej mu piękności nie zależałoby na zdaniu

kapitana na temat jej wyglądu. Z drugiej strony niewątpliwie

oczekiwałyby komplementów od markiza.

„Nie wolno mi jej psuć" — pomyślał Okehampton, dochodząc

do mostka.

— Cieszę się, że jest panienka zadowolona, panno Langley

— usłyszał słowa kapitana. — Rzeczywiście, moja żona zawsze

pyta mnie o radę, zanim kupi nową suknię.

— Więc proszę jej powiedzieć, że jego lordowska mość

uważa pański gust za wyborny — odpowiedziała Zia — i myślę, że

naprawdę powinien pan mi doradzać w magazynach na Bond

Street!

— 81

background image

— Lepiej znam się na statkach niż na sukniach, panno Langley

— roześmiał się kapitan — i muszę przyznać, że to jest jeden z

najlepszych statków, jakim kiedykolwiek dowodziłem.

— Teraz to ja przyjmuję komplementy! — powiedział

markiz, gdy dołączył do nich.

— Zupełnie słusznie — przyznała Zia. — „Jednorożec" jest

wspaniały!

Gdy wracali do salonu, markiz zaczął się zastanawiać, czy Zia

uważa, że właściciel statku też jest wspaniały.

Był tak przyzwyczajony do adoracji ze strony swych

kolejnych zdobyczy, że teraz doszedł do wniosku — choć musiał

przyznać, że to było śmieszne — iż brakuje mu komplementów.

Kiedy zasiedli do kolacji, Zia stwierdziła, że jedzenie jest

równie wyborne co poprzedniego wieczoru i wkrótce

zapomniała o swoim wyglądzie, gdyż ponownie zaczęli

wspominać stare czasy.

— Może opuszczę niedługo pański dom — powiedziała

trochę z tęsknotą w głosie — ale jeśli będzie pan organizował

steeplechase, czy pozwoli mi pan wziąć w nim udział?

— Oczywiście, że nie! — odparł markiz. — Steeplechase'y

nie są dla kobiet, ale jeśli będę organizował point-to-point, co czasem

robię w lecie, to wprowadzę do programu wyścig dla pań i będziesz

mogła się ścigać.

82 —

background image

Przez chwilę Zia przyglądała się figlarnie markizowi, po czym

powiedziała:

— Jako nieodrodna córka papy, jeśli wasza lordowska mość

pożyczy mi jednego ze swoich wspaniałych koni, wolałabym ścigać

się z panem!

— I naprawdę sądzisz, że mogłabyś wygrać? — zapytał

markiz.

Spodziewał się, że odpowie, iż to niemożliwe, ale chciałaby

spróbować, lecz Zia odrzekła:

— Uważam,

że

gdyby

pozwolił

mi

pan

wybrać

konia

i

poznać

go

przed

wyścigiem,

to

miałabym

szansę.

Markiz

uniósł

brwi,

a

jego

podopieczna

wyjaśniła: — Papa mówił, że gdy konie lubią się

ścigać,

zawsze

należy

wytłumaczyć

im,

czego

się

od

nich

oczekuje.

Jeżeli

przyzwyczajone

do

jeźdźca, będą chciały sprawić mu przyjemność.

Markiz chciał powiedzieć Zii, że ma bujną wyobraźnię, ale

przypomniał sobie, iż pułkownik Langley mówił to samo swoim

młodym oficerom przed wyścigami konnymi pułków, w których

pułk królewski zawsze się wyróżniał.

— Chcę powiedzieć — tłumaczyła dalej Zia — że jeśli będę

mogła porozmawiać z moim koniem i powiem mu, że ma

pokonać pańskiego konia, wtedy może mogłabym być na mecie

przed panem.

— Sądzę, że uciekasz się do magii — odparł markiz — a to

jest wyraźne naruszenie wszystkich reguł gry!

— 83 —

background image

Zia tylko się zaśmiała.

— Gdybym miała szansę zademonstrowania panu tego, o czym

mówię — powiedziała — zrozumiałby pan wszystko.

Tak się składało, że markiz to rozumiał. Nigdy przedtem nie

spotkał kobiety znającej sekrety jazdy konnej, tak jak znali je

Cyganie i dżokeje, odnosząc największe sukcesy w wyścigach, w

których brali udział.

Leżąc już w łóżku markiz musiał przyznać, że przyjemnie

spędził czas. Był całkowicie pewien, że Zia będzie miała ogromne

powodzenie w Londynie. Pomyślał, że jest oryginalną niezwykłą i

bardzo uroczą młodą dziewczyną. Zdecydował, że powie swojej

babce o balach, jaki wyda na cześć Zii: jeden — w domu

Okehamptonów w Londynie, a drugi — w zamku na wsi.

„Czegóż więcej mogłaby pragnąć dziewczyna w jej wieku —

powiedział do siebie. — Gdy będzie ubrana lepiej niż inne

debiutantki, szybko podbije serce jakiegoś dystyngowanego

młodego arystokraty, a ja szlachetnie spełnię swój obowiązek, tak

jak jej rodzice by sobie życzyli".

Markiz robił w myślach przegląd młodych ludzi, zastanawiając

się, który najbardziej by się nadawał na męża Zii, ale przyłapał się

na tym, że odrzuca jednego po drugim. Choć w ich żyłach

płynęła „błękitna" krew, choć mieli znakomite nazwiska i mieli

odziedziczyć ważne tytuły, zdaniem markiza

— 84

background image

żaden nie był wart tak niezwykłej i uroczej osoby, jaką była Zia.

Markiz zdawał sobie sprawę, że mając tak ogromny majątek,

Zia będzie mogła przebierać wśród kandydatów. Jednak ani przez

moment nie mógł sobie wyobrazić Zii jako żony któregoś ze

swych znajomych, którzy od czasu ukończenia szkoły nie robili nic

innego, tylko gonili za aktoreczkami i rozpustnicami.

Pomyślał też o szlachetnie urodzonych młodych ludziach,

którzy utrzymywali, jak było wiadomo markizowi, przystojnych

ujeżdżaczy koni w eleganckich willach w St. John's Wood*.

Z

rozmowy,

jaką

przeprowadził

z

Zią,

markiz

wywnioskował, że dziewczyna nie wie nic o tak zwanych innych

zainteresowaniach w życiu mężczyzny.

Niewątpliwie byłaby w najwyższym stopniu zaszokowana,

gdyby dowiedziała się o nich.

W jej niebieskich oczach było coś bardzo czystego i

niewinnego. Równocześnie pełne były jakiejś trudnej do

określenia duchowej tajemnicy.

„Niech to wszyscy diabli! —pomyślał sobie. — Musi istnieć

jakiś porządny mężczyzna, który będzie wierny żonie takiej jak

Zia!"

Zaczął zastanawiać się, czy w przyszłości Zia

* St. John's Wood — drogi rejon Londynu, znany głównie ze

znajdujących się tam klubów dla dżentelmenów. (Przyp. tłum.)

85 —

background image

stanie się podobna do Yasmin i tych wszystkich kobiet, z którymi

zetknął się w życiu.

Kiedy jadł kolację w domu innego mężczyzny podczas jego

nieobecności, a potem zabawiał się z jego żoną, zawsze odczuwał

coś w rodzaju zażenowania. Miał wrażenie, jakby kogoś okradał,

ale takie zachowanie stanowiło część życia towarzyskiego

wyższych sfer, w jakich się obracał. Było powszechnie przyjęte,

że jeśli mąż nie zajmuje się żoną lub ma „inne zainteresowania",

nie istniał powód, dla którego żona powinna pozostać wierna

swemu prawowitemu małżonkowi.

A mimo to właśnie wierności Okehampton oczekiwałby od

własnej żony. Zaraz jednak pomyślał cynicznie, że za dużo żąda.

Czy mógłby być pewien, że będąc poza domem choćby przez

jedną noc, kochanek jego żony nie spałby w jego łóżku?

Ta myśl tak zirytowała markiza, że zrzucił kołdrę, wstał z łóżka

i podszedł do jednego z okienek w kajucie. Rozsunął zasłony i

zobaczył gwiazdy na niebie, których blask odbijał się w morzu.

Widok był przepiękny i bardzo romantyczny.

Markiz stał zapatrzony przez dłuższy czas, a potem wrócił do

łóżka, mówiąc do siebie z wściekłością:

— Wszystkie kobiety są niewierne, perfidne i podstępne!

Nigdy się nie ożenię!

background image

Rozdział 4

W reszcie „Jednorożec" dotarł do Londynu i płynął Tamizą

wzdłuż nabrzeża.

Dwukonny powóz markiza czekał już na podróżnych i kiedy

jacht zarzucił kotwicę, markiz zabrał Zię na brzeg. Dziewczyna

bardzo ładnie podziękowała kapitanowi za podróż i przyjemne

spędzenie czasu na jachcie. Gdy odjeżdżali, powiedziała

śpiewnym głosem:

— To było bardzo... bardzo... ekscytujące!
— Mam nadzieję, że równie dobrze będziesz się bawić w

Londynie — rzekł markiz. — Chcę też pokazać ci mój zamek w

Sussex.

Zia uśmiechnęła się.

— Ale przede wszystkim pragnę zobaczyć pańskie konie!

Markiz zastanawiał się, czy mógłby zabrać ją na przyjęcie,

jakie miał zamiar wydać w następny

— 87—

background image

weekend. Skoro nie będzie Yasmin, zostanie puste miejsce, ale,

pomyślał markiz, to nie jest typ przyjęcia, na który można zabrać

debiutantkę.

„Zostawię ją z babcią w Londynie — zdecydował — i dopiero

za tydzień przyjedzie do zamku".

Kiedy przybyli do domu Okehamptonów na Park Lane, wspaniała

rezydencja oraz wyposażenie wnętrza, meble i obrazy zrobiły na Zii

ogromne wrażenie. Markiz był niezmiernie dumny z tego domu,

którego wystrój był dziełem jego matki, osoby o wybornym guście. W

środku nie było żadnych egzotycznych roślin ani pokrowców na

meble czy ozdó-bek, modnych od czasu wstąpienia na tron królowej

Wiktorii. Babka markiza wychowała się na dworze królewskim za

czasów regencji Jerzego IV i była bardzo przywiązana do

panujących wtedy zwyczajów i mody.

Zia nie zdawała sobie sprawy, iż to, co widzi, uważane jest

przez ludzi wyznających zasady obecnej epoki wiktoriańskiej za

staromodne. Uznała, że dom jest piękny; przemawiał do niej w

sposób trudny do wyrażenia.

Starsza pani została wcześniej powiadomiona o przyjeździe

wnuka i Zii, czekała więc na nich w salonie zajmującym prawie całe

pierwsze piętro rezydencji. Był to piękny pokój, zawieszony

obrazami przeważnie francuskich malarzy i oświetlony ogromnymi

świecznikami z setką świec na każdym. Gdy weszli, Zia poczuła

się jak w pałacu z bajki.

88—

background image

Z pewnym zdziwieniem markiz stwierdził, że podczas powitania z

jego babką, która onieśmielała większość ludzi, Zia nie była ani

trochę speszona. Dygnęła z wdziękiem przed wdową a potem po-

wiedziała z entuzjazmem:

— Bardzo pragnęłam panią poznać. Jego lordowska mość

opowiadał mi o przyjęciach, jakie kiedyś pani wydawała.

Podobno były najznakomitsze w całym Londynie.

— Czy tego oczekujesz ode mnie? Bym wydała przyjęcie dla

ciebie? —- zaśmiała się markiza.

— O, nie! — zaprzeczyła Zia. — Ale wchodząc do tego pokoju

zastanawiałam się, jak uroczo musiała pani wyglądać w salonie,

który przypomina mi scenę ze sztuki Szekspira.

Markiza ponownie roześmiała się.

— Sądzę, Rayburnie — zwróciła się do wnuka — że Zia

uważa nas za nierealne postacie, a nie za rzeczywistych i często

bardzo nudnych ludzi.

— Jestem pewien, że to nie dotyczy ciebie, babuniu! —

powiedział markiz. — Jeśli o mnie chodzi, to jestem zachwycony,

że ktoś traktuje mnie jako nierealną postać, a nie jak

zgorzkniałego śmiertelnika.

Markiz dostrzegł zdziwienie w oczach babki i uświadomił

sobie, że mówi trochę bez zastanowienia, dlatego też szybko

zmienił temat rozmowy opowiadając, w jaki sposób uratował Zię z

rąk ojca Proteusa.

— 89—

background image

Babka słuchała go zdumiona.

Tę historię musisz zatrzymać dla siebie — powiedział—

bo jak dobrze wiesz, babuniu, od razu stałaby się sensacją w

każdym salonie i klubie w Londynie!

— Nigdy nie słyszałam o czymś równie haniebnym! —

oburzyła się markiza, wysłuchawszy opowiadania. — Moje

biedne dziecko! Musiałaś przejść męczarnie, zanim mój wnuk cię

uratował!

— Straciłam już nadzieję, że się stamtąd wydostanę —

powiedziała Zia — ale jego lordowska mość mówi, że powinnam o

tym zapomnieć... i to właśnie próbuję zrobić.

— Zapomnisz o tym, jak tylko kupimy ci najśliczniejszą

suknię, jaką znajdziemy, a mój wnuk roześle zaproszenia na twój

pierwszy bal.

Wdowa po markizie spojrzała pytająco na wnuka, który

odpowiedział:

— Zamierzam wydać jeden bal tutaj, babuniu, a także drugi

w zamku. Wiem, że tego oczekiwaliby ode mnie rodzice Zii.

— Naturalnie, że tak! — pochwaliła pomysł starsza pani.

— A ponieważ chcesz, by zapraszano Zię na inne bale, musisz jak

najszybciej rozesłać zaproszenia.

— Chyba śnię! — wykrzyknęła Zia. — To jest tak

ekscytujące, że pragnę tańczyć i śpiewać, i nigdy nie przebudzić

się z tego snu!

Markiz i jego babka roześmiali się. Kiedy zeszli

90

background image

na obiad, Okehampton poczuł, jak zaraża się entuzjazmem

dziewczyny, i pomyślał, że całkiem zabawnie będzie urządzić bal w

domu w Londynie, czego do tej pory nigdy nie robił. Po obiedzie

markiza posłała po powóz i oświadczyła, że zabiera Zię na

zakupy.

— Zaczniemy od toalet, które można od razu kupić —

powiedziała — i każemy je przysłać do domu do przymiarki.

Zamówimy też kilka innych, aby uszyto je możliwie jak

najszybciej i kupimy do nich dodatki.

— Wygląda to na niezwykłe przedsięwzięcie — zauważył

markiz. — Cieszę się, że nie chcecie, bym wam towarzyszył.

— Tego by jeszcze brakowało! — żachnęła się babka. — Tak

jak wszyscy Anglicy siedziałbyś ze znudzoną miną uważając, że

przebywanie w budynku podczas tak słonecznego dnia to

zbrodnia przeciwko naturze!

Zia roześmiała się.

— Nie wątpię, że tak by było! Papa zawsze mó

wił, że z przyjemnością patrzy na mamę w pięknej,

nowej sukni, ale nie życzy sobie słyszeć o żadnych

przymiarkach ani zakupach.

Markiz towarzyszył obu damom do drzwi frontowych, by

odprowadzić je do powozu. Potem udał się do swojego gabinetu,

gdyż wiedział, że pan Barrett czeka, by wręczyć mu

korespondencję.

Nie pomylił się. Zaraz zjawił się pan Barrett.

— 91

background image

— Są dwa listy, milordzie, które, jak sądzę, chciałby pan

najpierw zobaczyć. Jeden z banku, zawiera szczegółowe

zestawienie majątku panny Langley, drugi — od namiestnika

królewskiego z Kornwalii.

— Mam nadzieję, że się czegoś od niego dowiem! —

wykrzyknął markiz.

Pan Barrett wręczył mu list. W miarę lektury zmieniał się

wyraz twarzy markiza.

— Czytałeś to, Barrett? — zapytał.
— Tak, milordzie.
— Jak ten przeklęty człowiek mógł umknąć tak szybko? Skąd

mógł wiedzieć, że komisarz policji zamierza go aresztować?

— Złe wieści szybko się rozchodzą, milordzie —

zauważył pan Barrett.

— Przypuszczalnie dowiedział się, że „Jednorożec" zawinął

do portu w Plymouth, i wywnioskował, że kontaktuję się z

namiestnikiem królewskim i komisarzem policji.

— Z pewnością właśnie tak było — zgodził się pan Barrett —

jak pisze namiestnik, klasztor opustoszał, oprócz zakonnic i

starego schorowanego księdza nie ma nikogo.

Markiz ponownie zerknął do listu.

— Siostra Marta wyjechała do Londynu, tak więc

dowiemy się czegoś więcej, gdy przyjedzie dziś wieczorem.

— Jako że to będzie bardzo późno, milordzie —

92

background image

powiedział pan Barrett — czy nie lepiej byłoby dla tej młodej

kobiety, by poszła spać, a porozmawiałby pan z nią rano?

— Dobrze — zgodził się markiz. — Jednocześnie martwi

mnie, że ta banda przestępców wciąż jest na wolności.

— Czy wasza lordowska mość uważa — z wahaniem zapytał

pan Barrett — że pannie Langley grozi z ich strony jakieś

niebezpieczeństwo?

— Nigdy nic nie wiadomo. Są wściekli, że uciekła i że my

wiemy o ich zakusach.

Pan Barrett był wyraźnie zmartwiony. Markiz, jak gdyby sam

się pocieszając, powiedział:

— Nie trzeba niepokoić panny Zii. Nie wierzę, żeby ten

Proteus był na tyle głupi, by zwracać na siebie uwagę, wiedząc, iż

policja jest na jego tropie.

— Zapewne ma pan rację, milordzie — zgodził się pan

Barrett. — Zresztą teraz panna Zia jest pod opieką markizy, nie

będzie więc nigdzie się sama oddalać.

— Oczywiście, że nie — przytaknął markiz.
Pomimo to pomyślał, że powinien babce uświadomić, iż ze

względu na bezpieczeństwo Zii muszą mieć się na baczności.

Podczas podróży na wieś lokaj jadący na koźle powinien mieć w

kieszeni naładowany pistolet.

Broń była rzeczą niezbędną w czasach, kiedy rozbójnicy

grasowali po kraju, szczególnie na południu.

93

background image

Kilka lat temu markiz słyszał o napadzie na dyliżans. ByI pewien,

że większość ludzi zostawia swoje pistolety w domu, a nawet jeśli

ma je w powozie, to sa nie naładowane. Pocieszył się myślą, że

Proteus nie ryzykowałby swojej wolności, jeśli nie życia, by zrobić

coś tak zuchwałego.

— Porozmawiam z panną Zią—powiedział. Naturalnie, nie

chcę, żeby mówili o tym służący.

Pan Barrett był tego samego zdania i wręczył markizowi list z

banku. Pismo składało się z kilku stron zapisanych cyframi

dotyczącymi depozytów i akcji posiadanych przez Zię Langley.

Kiedy markiz spojrzał na pierwszą stronę, na której podano całą

sumę, był wyraźnie zdziwiony. Z tego, co powiedział mu pan

Barrett, wywnioskował, że lady Langley zostawiła ogromny

majątek, ale w rzeczywistości był on o wiele większy, niż markiz

się spodziewał.

Pan Barrett widząc zaskoczenie markiza, pośpieszył z

wyjaśnieniem:

— Gdy jej lordowska mość poślubiła brata pułkownika, nie

była, jak wnoszę, aż tak zamożna, ale przez lata zmarło wielu jej

krewnych i zapisało jej w testamencie sporo ze swych majątków.

Oprócz tego pieniądze łady Langley zostały tak dobrze

zainwestowane, że w kilku wypadkach przyniosły stokrotne zyski.

— Rozumiem — powiedział markiz. — Mimo

94—

background image

to nie jest dobrze, gdy młoda dziewczyna posiada tak ogromną

fortunę.

— Wasza lordowska mość ma z pewnością na myśli „łowców

posagów" — zauważył pan Barrett.

— W rzeczy samej! — zgodził się markiz. — Liczę na to,

Barrett, że będziesz bacznie pilnował młodzieńców pukających do

drzwi, przysyłających kwiaty i liściki miłosne, będziemy „tłumili

ich zapał w zarodku".

— Sądzę — powiedział pan Barrett — iż trudno będzie znaleźć

w Londynie mężczyznę, który nie pragnąłby położyć swych łap

na tak ogromnym majątku. Poza tym, panna Langley jest jedną z

najbardziej uroczych młodych dam, jakie znam!

— Nie rozumiem, dlaczego zawsze pakuję się w takie

kłopoty! — zauważył markiz zirytowany. — Wiesz równie

dobrze jak ja, Barrett, że jeśli Zia poślubi nieodpowiedniego

człowieka, będę to miał na sumieniu do końca życia.

Widać było, że pan Barrett zastanawia się nad stosowną

odpowiedzią kiedy drzwi gabinetu otworzyły się i do pokoju

wszedł Harry Blessington.

— Jak się masz, Rayburnie! Dzięki Bogu, że wróciłeś!

Stęskniłem się już za tobą.

— Wróciłem — odparł markiz — i mam dla ciebie

zadanie.

— Zadanie? — zapytał Harry.

Kiedy markiz podał mu pismo z banku, pan Barrett odszedł po

cichu, wiedząc, że dwaj przyjaciele

— 95 —

background image

maja sobie sporo do powiedzenia. Harry przeczytał, ,a potem

zagwizdał długo i przeciągle.

Wiedziałem, że będziesz zdziwiony! —powiedział markiz.

— Jestem zdumiony! — odrzekł Harry. — Kto mógłby

przypuszczać, że córka pułkownika okaże się tak bogata?

— Szkoda, że sam pułkownik nie mógł skorzystać z tych

pieniędzy — zauważył markiz. — Stać by go było na lepsze

konie.

— Powiedz mi, jaka ona jest? — zapytał Harry. — Nie mów

mi, że nie jeździ dobrze konno, bo przestanę wierzyć w

dziedziczność.

— Mam ci sporo do opowiedzenia— odrzekł markiz.

Mówiąc to, usiadł w wygodnym fotelu i kiedy Harry zajął

miejsce obok niego, opowiedział mu dokładnie, co się

wydarzyło wKornwalii. Harry słuchał w milczeniu i dopiero gdy

markiz skończył, odezwał się:

— Na Boga, Rayburnie! Gdybym cię nie znał tak dobrze,

pomyślałbym, że piłeś! Ta historia to całkiem jak sztuka w

teatrze, a nawet coś więcej!

— To samo i ja pomyślałem — powiedział markiz. — Pytanie,

co my teraz z tym zrobimy?

— To znaczy, że historia się nie zakończyła?
— Nie, dopóki ten fałszywy ksiądz i jego wspólnicy sa na

wolności! I tu właśnie musisz mi pomóc.

Harry spojrzał na markiza.

— 96

background image

— Oczywiście, że ci pomogę. Przynajmniej będziesz myślał o

czym innym.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytał markiz.
— Mam dla ciebie złe wiadomości.

Markiz zesztywniał i zanim przyjaciel zdążył cokolwiek

powiedzieć, wiedział, z czym przyszedł Harry.

— Dzisiejszej

nocy

zmarł

lord

Caton!

zaczął

przyjaciel.

Tego się markiz spodziewał, ale z głosu Harry'ego domyślił się, że

chodzi o coś więcej.

— Moja

przyjaciółka

Irenę,

która

przyjedzie

na

bal

do

zamku,

otrzymała

wczoraj

list

od

Yasminy

Caton — ciągnął Harry.

Markiz wiedział już, co było w tym liście.

— Yasmin

napisała

Irenę,

oczywiście

w

wiel

kiej tajemnicy, że poprosiłeś ją, by została twoją żoną, jak tylko

będzie wolna. Powiadomiła ją też,że urodzi twoje dziecko!

Markiz spodziewał się takich wieści, a jednak słowa

Harry'ego uderzyły go jak strzała. Podniósł się i odwrócił plecami

do przyjaciela, spoglądając na kominek, który, teraz w lecie,

wyłożony był kwiatami.

— To kłamstwo! — powiedział z naciskiem po kilku

minutach milczenia.

— Wiem! — odpowiedział Harry. — Ale co zamierzasz z

tym zrobić?

— 97

background image

Markiz odwrócił się.

— A co, u diabła, mogę zrobić? — zapytał.

Zia wracała z Bond Street zachwycona, że mogła zobaczyć

najnowsze i najbardziej wyszukane fasony.

Markiza zamówiła całe mnóstwo sukien, które poleciła

dostarczyć do przymiarki do domu Okehamptonów. A Zia, którą

zmuszono w klasztorze do noszenia ohydnej czarnej sukni i sztywnej

bawełnianej bielizny odpowiedniej dla zakonnicy, rozkoszowała

się widokiem jedwabnych nocnych koszulek i szlafroków w sklepie

z elegancką damską bielizną.

— To wszystko jest tak emocjonujące! — powiedziała, kiedy

wracały na Park Lane. — Jakże mam pani dziękować za

łaskawość wobec mnie?

— Bawię się równie dobrze, jak i ty! — odparła babka markiza.

— Przypuszczam, że każda kobieta marzy o chwili, kiedy będzie ją

stać na najdroższe i najpiękniejsze stroje.

Zia milczała przez chwilę, po czym zapytała:

— Czy

pomoże

mi

pani

obdarzyć

pieniędzmi

tych, którzy ich potrzebują.

Starsza pani popatrzyła w zadumie na dziewczynę.

— Naturalnie, że ci pomogę, kochanie — odpowiedziała.

— 98 —

background image

— Jestem pewna, że jego lordowska mość także będzie w stanie

mi doradzić — mówiła dalej Zia — ponieważ nie chcę dowiedzieć

się, że wszystko, co dam dla biednych, znalazło się w kieszeni

kogoś w rodzaju ojca Proteusa.

— Jesteś bardzo rozsądna, moje dziecko, i taka musisz

pozostać. Pieniądze to odpowiedzialność i cieszę się, że chcesz

pomagać innym, mniej szczęśliwym od ciebie.

— Oczywiście, że chcę — odpowiedziała Zia — i chciałabym,

jeśli jego lordowska mość mi pozwoli, wysłać kogoś kompetentnego i

życzliwego do opieki nad starymi zakonnicami w klasztorze. — Tu

Zia westchnęła. — Często były głodne, podczas gdy ojciec

Proteus, jestem tego pewna, ucztował ze swoimi wspólnikami.

— Porozmawiam o tym z wnukiem — obiecała markiza.
— Mam tylko nadzieję — w zadumie powiedziała Zia — że

ojciec Proteus i ci okropni ludzie, którzy byli z nim, siedzą już za

kratkami.

O to właśnie zapytała markiza po kolacji, gdy jego babka

udała się na górę, a Harry'ego, który zjadł z nimi posiłek, nie

było w pokoju.

Podczas kolacji rozmawiali o wszystkim, tylko nie o

przeżyciach Zii w Kornwalii. Jednak dziewczyna była na tyle

inteligentna, by zauważyć, że markiz coś przed nią ukrywa.

— 99—

background image

Teraz kiedy odprowadziwszy babkę do sypialni, wrócił do

salonu, Zia go zagadnęła:

— Miał

pan

zapewne

wiadomości

od

namie

stnika królewskiego i komisarza policji. Co zrobili z ojcem

Proteusem?

Markiz chciał skłamać, ale pomyślał, że to byłby błąd. Zawahał

się chwilę nad odpowiedzią, a Zia zapytała szybko:

— On uciekł, prawda?
— Tak — z wahaniem przyznał markiz. — Kiedy policja

dotarła do klasztoru, nie było śladu ani po nim, ani po jego

ludziach.

Zia splotła palce, a w jej oczach markiz zobaczył strach.

— On nigdy mi nie wybaczy i bez względu na to, czy

dostanie moje pieniądze, czy nie, będzie chciał mnie... zabić...

— Bzdura! — ostro powiedział markiz. — Nie wolno ci tak

myśleć! Uciekł, ponieważ się bał, a ktoś musiał go ostrzec, że

policja chce go aresztować. Mógł wsiąść na statek do Ameryki albo

ukrywa się w Szkocji czy południowej Anglii. Wie, że teraz nie

wyciągnie od ciebie żadnych pieniędzy.

— Ale... może chcieć się... zemścić.
— Nie, jeśli nie będzie się to mu opłacało — odparł markiz.

—Bądź rozsądna, Zio. Pamiętaj, że teraz, kiedy jesteś ze mną, on

wie, że nic nie zyska tropiąc ciebie. Istnieje wiele innych kobiet na

świecie, od których będzie próbował wydusić pieniądze.

— 100—

background image

— Ma pan rację... naturalnie! — powiedziała Zia. — Mimo

to... boję się. — Wzdrygnęła się i dodała cichutko: —

Mieszkałam z nim pod jednym dachem... Wiem, jaki jest

bezlitosny... i z jaką determinacją robi to, co zamierzył.

— Powtarzam — przerwał jej markiz — nie stanowi on

żadnego niebezpieczeństwa ani dla ciebie, ani dla mnie, więc

zapomnijmy o nim! — I widząc zmartwioną twarz Zii dodał: —

Dziś wieczorem przyjeżdża siostra Marta. Zastanów się nad tym, co

możemy dla niej zrobić.

— Przyjeżdża tutaj? — zapytała Zia. — Tak się cieszę! Czy

ojciec Proteus nie skrzywdził jej?

— Może nie jest aż tak niebezpieczny, jak sądzisz —

zażartował markiz, ale w oczach Zii zobaczył strach i wiedział, że

żadne słowa nie rozwieją jej obaw.

Było po północy, kiedy pod eskortą policjanta do domu

Okehamptonów przyjechała siostra Marta. Zgodnie z poleceniem

markiza, pan Barrett zabrał ją na górę do ochmistrzyni, która

wprowadziła dziewczynę do przytulnej sypialni. Podczas gdy poko-

jówka rozpakowywała małą walizkę gościa, przyniesiono na tacy

kolację. Siostra Marta z przyjemnością wszystko zjadła, a potem

położyła się do łóżka i zasnęła w spokoju. Obudziła się wcześnie,

bo przywykła do porannych modlitw w kaplicy; rozejrzała się po

sypialni, która wydała jej się ogromna.

— 101 —

background image

Myślała właśnie o chorobie starego księdza, który w ostatnich

miesiącach naprawdę ciężko zaniemógł, gdy otworzyły się drzwi

i do pokoju zajrzała Zia. Zobaczywszy, że siostra Marta już nie

śpi, wydała okrzyk radości i podbiegła do jej łóżka.

— Nareszcie jesteś! Tak się cieszę, że cię widzę! —

zawołała.

Potem, gdy przyjrzała się bliżej dziewczynie, zapytała:

— Co się stało? Skąd masz te siniaki na twarzy?
— Saul mnie uderzył! — odpowiedziała siostra Marta. —

Pamiętasz tego mężczyznę z blizną?

Zia usiadła na łóżku.

— Tak i zawsze bałam się, że któryś z nich może nam zrobić

krzywdę. Co się działo po mojej ucieczce?

— Popchnęli mnie i chyba straciłam przytomność —

odparła siostra Marta. — Później dowiedziłam się, że ojciec

Proteus, pomimo zranionej nogi, opuścił klasztor razem z

czwórką swych wspólników i zabrał ze sobą wszystkie wartościo-

we rzeczy.

Zia patrzyła na nią, szeroko otwierając oczy, a siostra Marta

dalej opowiadała głosem, w którym brzmiało przerażenie.

— Trudno ci będzie w to uwierzyć, Zio, ale

ojciec

Proteus

ogołocił

cały

ołtarz.

Zabrał

lichtarze,

naczynia

na

komunię,

nawet

krzyże,

bo

większość

z nich zrobiona była ze srebra.

— 102 —

background image

— To najbardziej diabelski człowiek, jaki kiedykolwiek

istniał! — wykrzyknęła Zia. —Ale dlaczego policja go nie

złapała!

— Przybyli zbyt późno — odpowiedziała siostra Marta. —

Słyszałam, że w nocy po twojej ucieczce przyjechał do klasztoru

jakiś mężczyzna i uprzedził ojca Proteusa, że przyjedzie policja.

Zia pomyślała, że markiz miał rację: szpieg ojca Proteusa

obserwował, jak „Jednorożec" zawijał do portu w Plymouth, i

prawdopodobnie wtedy dowiedział się, że markiz skontaktował się

z namiestnikiem królewskim i z policją.

— Czy wiesz, dokąd pojechali? — zapytała Zia.
— Nie wiem — odpowiedziała siostra Marta — ale mam

wrażenie, że jest w Londynie.

— Dlaczego w Londynie? — z ciekawością zapytała Zia.
— Przypadkiem słyszałam, jak mówił, że „ma już dość

klasztoru i że chce znów używać życia w Londynie!"

— Muszę powiedzieć o tym markizowi — postanowiła Zia

zdrętwiała z przerażenia — a ty, siostro Marto, musisz być bardzo

ostrożna. Jestem pewna, że ojciec Proteus byłby wściekły,

gdyby się dowiedział, gdzie jesteś.

— Teraz, gdy nie może dostać w swoje ręce twoich

pieniędzy, nie będzie się nami przejmował.

— Na pewno nie dostanie ani grosza, markiz nad tym

czuwa.

103

background image

— Uważam

powiedziała

siostra

Marta

że

znajdzie

inne

miejsce,

które

przejmie,

tak

jak

prze

jął

klasztor,

i

na

tysiące

sposobów

będzie

przeko

nywać ludzi, by zawierzyli mu swoje oszczędności.

Zia przyznała jej rację. Ojcu Proteusowi udało się okłamać jej

ciotkę wmawiając jej, że jest dobrym i uczynnym księdzem. I

wielu rodziców w hrabstwie posłało swoje dzieci do klasztoru, po-

nieważ ojciec obiecywał, że ich latorośle zdobędą dobre

wykształcenie. Był wystarczająco przebiegły, by zatrudnić

naprawdę znakomitego nauczyciela muzyki i malarza.

Zaangażował także trzy starsze i doświadczone nauczycielki,

które uczyły innych przedmiotów, tak że dziewczęta bardzo chętnie

przychodziły na lekcje.

Później, rozmawiając o tym z markizem, Zia powiedziała:

— Kiedy pan pomyśli o tym, milordzie, to dojdzie pan do

wniosku, że to był wyjątkowo inteligentny sposób na beztroskie

życie. Proteus mieszkał w klasztorze, który stał się jego domem,

opłaty za naukę były bardzo wysokie, choć podejrzewam, że

nauczyciele nie dostawali dużo.

— I nikt nie miał pojęcia, że nie był tym, za kogo się

podawał? — zapytał markiz.

— Nie, oczywiście, że nie! Rozmawiał tak, jakby był

autentycznym i pełnym poświęcenia księdzem, a kiedy ojciec

Anthony zachorował, od czasu do czasu, jeśli byli w klasztorze

goście, odprawiał

— 104—

background image

msze w kaplicy. Ale teraz wiem, że to było czyste bluznierstwo, za

które powinien zostać powalony przez piorun!

Markiz uśmiechnął się.

— Miejmy nadzieję, że tak się stanie — powiedział — ale

skoro nigdy nie poznamy prawdy,zapomnijmy o nim!

Zia pomyślała, że chyba nigdy o nim nie zapomni, ale nie

odezwała się.

Podczas rozmowy z siostrą Martą markiz z ogromną

życzliwością zapytał ją, co dalej zamierza.

— Jeśli pragniesz przenieść się do innego klasztoru —

powiedział — pomówię z arcybiskupem katedry westminsterskiej,

żeby przyjęto cię do najlepszego klasztoru, jaki nam poleci.

Siostra Marta wzięła głęboki oddech, ale nic nie powiedziała,

więc markiz mówił dalej:

— Mam

jeszcze

jedną

propozycję,

która

może

cię

zainteresować.

Dlaczego

nie

miałabyś

zdjąć

na

jakiś

czas

swojej

zakonnej

szaty

i

pozostać

tutaj

w Londynie lub na wsi, i przekonać się, czy nie wolisz zwykłego

życia od poświęcenia się Bogu?

Markiz wiedział, że myśl o mieszkaniu razem z nimi wprawi

siostrę Martę w zakłopotanie, więc dodał:

— Mam

wrażenie,

że

chciałabyś

pomagać

innym

ludziom.

W

mojej

posiadłości

w

Sussex

znajduje

się szkoła. Nauczycielka, która uczy w niej od wie

lu lat, starzeje się.

— 105 —

background image

Markiz zobaczył błysk w oczach siostry Marty.

— Pan

Barrett

mówi,

że

szuka

ona

następczyni.

Dopóki

nie

znajdzie

odpowiedniej,

może

chcia

łabyś

jej

pomagać.

W

swoim

domku

ma

przygo

towany pokój dla nauczycielki, jaką jej przyślę.

Zanim siostra Marta mogła odpowiedzieć, Zia wykrzyknęła:

— To

cudowny

pomysł!

A

jeśli

przyjadę

do

zamku,

tak

jak

jego

lordowska

mość

mi

obiecał,

będę mogła cię odwiedzić i przekonać się, czy jesteś naprawdę

szczęśliwa!

W oczach siostry Marty pojawiły się łzy. Nie była w stanie

wydusić z siebie ani słowa. Zia podskoczyła i otoczyła ramieniem

dziewczynę, mówiąc:

— Nie musisz się od razu decydować. Po prostu przemyśl to.

Porozmawiamy o tym i za dzień lub dwa damy odpowiedź jego

lordowskiej mości.

— Jesteś bardzo... miła — wyjąkała siostra Marta — i nie

wiem, co powiedzieć.

Zia nie chciała przedłużać takich wzruszających scen i

wyprowadziła siostrę Martę z gabinetu. Markiz został sam i podszedł

do okna, by wyjrzeć na ogród. Pomyślał, że niewiele znanych mu

kobiet tak by się zachowało jak Zia w stosunku do nieładnej, małej

zakonnicy, z którą nic ją nie łączyło. Wszystkie piękne kobiety, z

którymi spędzał czas, przejmowały się jedynie sobą. I często uważał

je za ostre i nietolerancyjne nawet wobec oddanej służby.

„Pułkownik Langley dobrze wychował Zię" —

— 106

background image

pomyślał markiz. Ale wiedział, że to nie dzięki dobremu

wychowaniu Zia troszczy się o innych, lecz z potrzeby serca, a

to było już co innego.

Teraz, w samotności, markiz znów zaczął rozmyślać o tym,

co usłyszał od Harry'ego. Wiedział, że Yasmin w bardzo subtelny

sposób będzie chciała go usidlić. Irenę rozpowie o wszystkim, choć

Harry zmusił ją, by przysięgła na wszystkie świętości, że nie

powtórzy nikomu tego, co napisała do niej Yasmin. Ale czy

kobietom można zaufać? Skąd pewność, że Irenę nie powie —

oczywiście w zaufaniu — innej przyjaciółce, która nie powtórzy

następnej, a ta— kolejnej? W ciągu kilku dni historia zacznie

krążyć po całym Londynie.

„Co mam robić? — dziesiątki razy pytał się markiz samego

siebie. — Co mogę zrobić?"

Nagle otworzyły się drzwi gabinetu i wszedł Harry.

— Przepraszam za spóźnienie, Rayburnie — powiedział

— ale jeden z moich koni okulał i musiałem odprowadzić go do

stajni.

— Zawsze możesz pożyczyć jednego ode mnie —

zaproponował markiz.

— O to właśnie chciałem cię prosić — odpowiedział Harry.

— Jakie masz plany na dzisiaj?

— Myślałem, żeby przejechać się konno. Potem wydajemy

obiad połączony z przyjęciem, na które, jeśli pamiętasz, jesteś

zaproszony.

— Oczywiście, że pamiętam. Jeśli istnieje oso-

— 107—

background image

ba, z którą przyjemnie mi się gawędzi, to jest nią na pewno twoja

babka. —- Markiz spojrzał przez okno, a Harry mówił dalej: — Ale,

ale, nie miałem jeszcze okazji wyrazić mojego podziwu dla twojej

podopiecznej. Ona jest urocza, Rayburnie, urocza pod każdym

względem! Mam tylko nadzieję, że zdążysz nacieszyć się jej

widokiem, dopóki masz ją przy sobie, bo nie będzie to długo

trwało!

— Na Boga! — z irytacją odpowiedział markiz. — Nie

zaczynaj pleść o małżeństwie dziewczyny, która nie miała jeszcze

swojego pierwszego balu.

— Nie miałbym nic przeciwko założeniu się, że do czasu

drugiego balu oświadczy jej się z pół tuzina kawalerów! —

zażartował Harry.

Markiz nie odpowiedział. Po chwili jego przyjaciel odezwał

się:

— Rayburnie, przestań robić miny, jakbyś miał zamiar kogoś

zamordować! Jeśli martwisz się Yasmin, to myślę, że znam

rozwiązanie.

— Naprawdę? — zapytał markiz, myśląc, że Harry żartuje.
Ponieważ przez większączęść nocy Okehampton leżał

zastanawiając się, jakie jest wyjście z sytuacji, w jakiej się znalazł,

nie było mu wcale do śmiechu.

— To

całkiem

proste—powiedział

Harry

i

nie

wiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyśleliśmy.

— O czym?
— śe powinieneś się ożenić!

background image

Rozdział 5

Markiz patrzył zdumiony na Harry'ego i miał właśnie mu

odpowiedzieć, gdy otworzyły się drzwi i lokaj ogłosił:

— Lord Charles Fane, milordzie!

Do pokoju wszedł przystojny młody człowiek.

— Rayburnie, właśnie dowiedziałem się od twojej babki,

że wróciłeś, i postanowiłem natychmiast cię odwiedzić.

— Jak się masz, Charles? — Markiz wyciągnął dłoń na

powitanie. — Jak sądzę, jeszcze się nie ustatkowałeś?

— Oczywiście, że nie — odpowiedział Charles. —

Chciałem porozmawiać z tobą o twoim przyjęciu. Niestety, mąż

Evelyn wrócił do domu, więc nie będzie mogła przyjść.

— Kolejna ofiara! — wykrzyknął Harry, zanim markiz

powiedział cokolwiek.

_ 109—

background image

— Cześć,

Harry!

dopiero

teraz

zauważył

go

Charles. —A kto jest tą pierwszą?

Zdając sobie sprawę, że popełnił błąd, Harry powiedział

pośpiesznie:

— Rayburn opowie ci o naszych kłopotach.
— Ale przedtem — odezwał się markiz, który nie miał

zamiaru zwierzać się Chariesowi — może napijesz się czegoś?

— Nie odmówię — ucieszył się lord Fane. — Zawsze

uważałem, że twój szampan jest najlepszym ze znanych mi trunków.

Markiz roześmiał się i podszedł do tacy, na której stały kieliszki,

podczas gdy Charles rozsiadł się w wygodnym fotelu obok

Harry'ego.

— Zastanawiałem się, co się z tobą dzieje — powiedział do

markiza, zajętego nalewaniem szampana — kiedy przypadkowo

zobaczyłem twoją babkę w towarzystwie prześlicznej młodej

osóbki!

— Mówiłem dokładnie to samo — z zachwytem rzekł

Harry.

— Ona jest naprawdę niewarygodnie urocza — ciągnął

Charles— i jeśli nie zaprosisz mnie na kolację, to będę siedział

przed twoimi drzwiami, aż znowu ujrzę tę dziewczynę!

Mówił beztrosko, ale markiz poczuł się nagle zirytowany.

Charles Fane był jednym z najbardziej dowcipnych mężczyzn w

Londynie. Jednocześnie robił niewiele oprócz wędrowania z

jednego buduaru do drugiego, a jego romanse trudno byłoby

— 110 —

background image

zliczyć. Markiz uważał, że jest to ostatni mężczyzna, którego

uznałby za odpowiedniego kandydata na męża dla kogoś tak

niewinnego jak Zia.

— Posłuchaj

mnie,

Charles

markiz

zwrócił

się

do

gościa,

wręczając

mu

kieliszek

szampana.

Zia jest młoda i niezepsuta. Harry i ja zamierzamy

znaleźć jej męża wśród młodych ludzi o nieskazitelnej reputacji.

Tak więc trzymaj się od niej z daleka!

Charles popatrzył na niego ze zdumieniem.

— Czy

ty

naprawdę

chcesz

mi

rozkazywać,

Rayburnie?

—zapytał.

Posuwasz

się

za

daleko.

Nie pozwolę, żeby ktoś mi mówił: „Nie depcz traw

ników", jeśli mam na to ochotę.

Markiz poczuł, jak rośnie w nim złość. Potem pomyślał sobie,

że Zia traktowałaby Charlesa, który był dwa lata starszy od markiza,

jak ojca. A on jako jej opiekun dopilnowałby, żeby widywała go

możliwie jak najrzadziej.

— Powiedz mi — mówił Charles — gdzie ją znalazłeś i

kim ona jest?

— To córka pułkownika Langley'a. Z pewnością go

pamiętasz? — rzekł po chwili Harry, gdyż markiz nie spieszył się

z odpowiedzią.

— Oczywiście, że go pamiętam! —wykrzyknął Charles. — To

był najlepszy jeździec, jakiego kiedykolwiek widziałem, i niezwykle

przystojny mężczyzna! To pewnie dlatego jego córka wygląda jak

anioł, który zstąpił z Nieba.

111 —

background image

Markiz podszedł do biurka.

— Jeśli

obaj

zamierzacie

w

dalszym

ciągu

paplać

w ten idiotyczny sposób — powiedział gwałtownie —to lepiej

przejdźcie do innego pokoju, mimo że mam sporo spraw do

omówienia z Harrym.

Lord Fane skończył pić szampana.

— Nie wiem, czym cię obraziłem, Rayburnie — powiedział —

ale czuję, że jestem tu niepożądany! Niemniej jednak, chciałbym

wiedzieć, co z twoim przyjęciem?

— Postanowiłem przełożyć je na późniejszy termin! —

odrzekł markiz.

Harry popatrzył na niego zdziwiony, a Charles stwierdził:

— To dobrze, bo Evelyn nie może przyjść. Jak

dotąd nikt tylko ona mnie interesuje, chyba że panna Langley

zajmie jej miejsce!

Mimo że Charles zażartował, markiz jakoś nie mógł zdobyć

się na uśmiech.

— Powiadomię cię o następnym terminie—odezwał się

chłodno — ale to będzie dopiero za jakiś czas.

— Mam wrażenie, że ukrywasz coś przede mną— żalił się

lord Fane. — Jeśli nie zaprosisz mnie na przyjęcie, Rayburnie, to

przysięgam, że stanę się twoim śmiertelnym wrogiem! Może nawet

wyzwę cię na pojedynek!

Tym razem markiz roześmiał się, ale nie był to szczególnie

radosny śmiech.

— 112—

background image

— Ostatnim razem, kiedy spieraliśmy się — powiedział —

przez trzy tygodnie chodziłeś z ręką na temblaku.

— No cóż, pomyślę o czymś innym — odparł Charles — ale

to nie będzie nic miłego!

Nagle markiz zauważył, że Harry marszczy brwi, i przypomniał

sobie, że lord Fane jest niepoprawnym plotkarzem. Postanowił więc

załagodzić sprawę.

— Nie bądź głupcem, Charles — rzekł pojednawczym tonem

markiz. — Wiesz, że kolacja bez ciebie byłaby śmiertelnie nudna. Po

prostu nie sądzę, żeby przyjęcie, jakie planowaliśmy urządzić, było

odpowiednie

dla

debiutantki,

a

trudno,

żebym

jechał

do zamku i zostawił ją tu samą z moją babką.

Charles, który był człowiekiem łagodnego usposobienia,

uśmiechnął się.

— Masz rację — przyznał. — I jeśli mnie uprzejmie poprosisz,

to wycofam się i pozwolę nieopierzonym żółtodziobom zalecać się

do dziewczyny. Ale ostrzegam cię, że w dalszym ciągu będę się

o nią starał!

— Chcę znaleźć odpowiedzialnego męża dla Zii — z

naciskiem powiedział markiz — a ty przecież nie masz zamiaru

się żenić.

— Ty będziesz musiał się kiedyś ożenić, staruszku, by mieć

dziedzica — odpowiedział Charles. — Jeśli o mnie chodzi,

sytuacja jest całkiem inna. Mój brat ma trzech synów, tak więc nie

mam żadnej szansy na tytuł księcia.

background image

— Co za szkoda! — uśmiechnął się Harry. — Byłbyś

najbardziej flirciarskim księciem, jakiego zna świat, ale

niewątpliwie skandale wokół ciebie zagrodziłyby ci drogę do

zamku w Windsorze!

— I dzięki Bogu! — odrzekł Charles. — Tak mi żal tych

wszystkich wystrojonych dżentelmenów ze świty królewskiej, którzy

pocieszają królową Wiktorię i godzinami wysłuchująjej peanów na

cześć zmarłego, nieodżałowanego księcia małżonka!

Harry i markiz zaśmiali się. Jednocześnie pomyśleli, że Charles

jest bardzo niedyskretny. Markiz modlił się, żeby lord Fane nigdy

nie dowiedział się o Yasmin albo o niedawnych przeżyciach Zii

w klasztorze.

Harry, który domyślił się, o czym myśli jego przyjaciel,

zmienił temat rozmowy, prosząc Charlesa, by powiedział im,

jakie to skandale krążą ostatnio po Mayfair.

Cała trójka siedziała i zaśmiewała się z nich, gdy nagle drzwi

gabinetu otworzyły się na oścież i do pokoju wbiegła Zia. Markiz

stał odwrócony plecami do kominka, a Harry i Charles siedzieli w

skórzanych fotelach, o wysokich oparciach, tak że nie było ich

widać.

Zobaczywszy tylko markiza, podbiegła radośnie do niego.

— Proszę spojrzeć! Oto moja nowa suknia! Nigdy przedtem

nie posiadałam czegoś tak pięknego! — Głęboko odetchnęła i

mówiła dalej: — I co

114

background image

pan sądzi? Zostałam zaproszona na bal, który odbędzie się dziś w

nocy — mój pierwszy bal — i pańska babcia przyjęła

zaproszenie na kolację u księżnej Bedford!

— W takim razie musi mi pani obiecać pierwszy taniec —

odezwał się lord Fane i wstając z fotela, spojrzał figlarnie na

markiza.

— Och, przepraszam! Nie wiedziałam, że jest tu ktoś

jeszcze!

— Pozwól, że przedstawię ci lorda Charlesa Fane'a —

powiedział markiz — ale nie wierz w nic, co będzie mówić!

— A teraz — wykrzyknął lord Charles — łamiesz wszystkie

zasady honorowej i uczciwej gry! Zapewniam panią, panno

Langley, że mówię teraz szczerą prawdę: jest pani najpiękniejszą

osobą jaką kiedykolwiek widziałem!

Przez chwilę Zia wyglądała na zdziwioną.

— Dziękuję, milordzie — odezwała się poważnie — ale

zawsze słucham mojego opiekuna.

Wszyscy zaśmiali się z jej odpowiedzi, a Zia dodała jeszcze:

— Muszę teraz iść na podwieczorek z jej lordowską mością

ale przedtem chciałam, żeby zobaczył pan moją suknię!

— Wyglądasz w niej bardzo ładnie — powiedział markiz.

Zia uśmiechnęła się do niego i wybiegła z pokoju, a wtedy

Charles zawołał:

— 115 —

background image

— Ładnie?! No wiesz! W życiu nie słyszałem bardziej

nieodpowiedniego słowa! Czy ty na pewno, Rayburnie, posiadasz

choć odrobinę poezji w swojej duszy?

— Powiedziałem ci już, żebyś nie psuł Zii — odrzekł

markiz. — Ja również zjem z nimi podwieczorek i jeszcze raz

ostrzegę moją podopieczną, żeby cię nie słuchała!

— Fakt, że panna Langley przebywa w twoim domu, daje ci

niezasłużoną przewagę! — uskarżał się lord Fane.

Ale markiz już wyszedł z pokoju na korytarz. Doszedł prawie

do holu, kiedy zdał sobie sprawę, że Charles i Harry idą za nim.

Dlatego też zatrzymał się na wypadek, gdyby Charlesowi przy-

szło do głowy udać się za nim do salonu, gdzie do

podwieczorku zasiadała Zia z jego babką. Jednak lord Fane brał

już od lokaja swój cylinder, rękawiczki i laseczkę, a gdy

wychodził, powiedział:

— Do

zobaczenia,

Rayburnie,

dziś

w

nocy.

Bez

warunkowo będę domagać się pierwszego tańca!

Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. Markiz spojrzał na

Harry'ego.

— On jest beznadziejny — powiedział — ale co można na to

poradzić?

— Nic — odpowiedział Harry — i jestem pewien, że Zia ma

wystarczająco dużo rozumu, żeby nie wierzyć w to, co jej powie.

— 116

background image

Markiz jednak wciąż miał niezadowoloną minę, gdy wchodził

po schodach.

— Musimy pilnować, by takie paple jak Charles nie zawróciły

jej w głowie, ale żeby spotkała odpowiedniego człowieka, który

będzie dobrym mężem.

Obaj przyjaciele w ciszy wchodzili na górę. Nagle Harry odezwał

się:

— śe też wcześniej nie przyszło mi to do głowy! To takie

oczywiste i na pewno rozwiąże twoje problemy!

— O czym ty mówisz? — zapytał markiz.
— Mówiąc bez ogródek: im szybciej ty sam poślubisz tę

dziewczynę, tym lepiej!

Zia pomyślała, że nie ma piękniejszego miejsca niż sala

balowa w domu księżnej Bedford. Panie w wieczorowych

sukniach, z klejnotami we włosach i na szyjach przypominały

postacie z bajki. Panowie w spodniach zapiętych pod kolanami i je-

dwabnych pończochach, w surdutach, na których błyszczały

ordery i odznaczenia, także wyglądali imponująco. Zia była tak

pochłonięta podziwianiem gości, że nie zauważyła, iż ona sama

przyciąga uwagę.

Markiz był tak przystojny, że trudno było go nie zauważyć.

Kiedy wszedł do sali balowej z Zią u boku, rozległ się szmer, który

wydawał się dochodzić z miejsc, gdzie siedziały wdowy

obserwujące tań-

— 117 —

background image

czacych. Panowie, którzy stali na końcu sali i zastanawiali się nad

wyborem kolejnej partnerki, zaniemówili, kiedy zobaczyli Zię.

Miała ona na sobie suknię, którą dostarczono do domu

Oketiamptonów w ostatniej chwili, ale na szczęście nie wymagała

wielu poprawek. Była biała, bo takiego koloru oczekiwano od

debiutantki. Duży dekolt ozdobiały kwiaty z diamentami w środku.

Tak samo wykończona była tiurniura i brzeg spódnicy, tak że Zia

lśniła przy każdym swoim ruchu.

Markiza pożyczyła Zii kilka diamentowych gwiazdek, które

zręczny fryzjer wpiął dziewczynie we włosy.

Każdemu mężczyźnie, który na nią spojrzał, wydawało się, że w

jej oczach lśnią diamenty, równie oślepiające jak te, które

błyszczały w jej lokach.

Przed wyjściem na bal markiz przyznał, że nigdy nie widział tak

uroczej dziewczyny i że miał dotąd zupełnie inne wyobrażenie o tak

młodych osobach.

Pomysł Harry'ego, by poślubił Zię, uważał jednak za

niedorzeczny. Daleki był od takiego zamiaru. Ale wcześniej,

podczas ubierania się na kolację stwierdził, że przyjaciel całkiem

sprytnie to wymyślił. Jedynym sposobem na położenie kresu plo-

tkom rozsiewanym przez Yasmin byłoby powiadomienie

wszystkich, że się żeni. Gdyby ogłosił swoje zaręczyny, dalsze

kłamstwa Yasmin, że urodzi jego dziecko, byłyby bezowocne.

Wątpliwe, żeby w ta-

— 118 —

background image

kich okolicznościach ktokolwiek jej uwierzył. Zresztą zawsze

obwiniano kobietę, gdy wpadła w tego rodzaju tarapaty.

Cały towarzyski światek oczekiwał od markiza, że wcześniej

czy później wybierze sobie żonę, która stanie się ozdobą wyższych

sfer tak jak kiedyś jego babka i matka. Jednak markiz był

wystarczająco inteligentny, by wiedzieć, że Yasmin może sprawić

mu wiele kłopotów, jeśli nie odeprze jej oskarżeń. Harry miał rację,

że jedynym wyjściem z tej sytuacji jest małżeństwo markiza z inną

kobietą.

Chociaż markiz z zasady nie tańczył, jak tylko pojawił się z Zią

w sali balowej, poprosił ją do tańca. Lord Fane właśnie szedł

przez salę w kierunku Zii, a do ich spotkania Okehampton nie

chciał dopuścić.

— To

takie

ekscytujące!

powiedziała

dzie

wczyna,

gdy

poruszali

się

w

takt

romantycznej

mu

zyki walca.

Nie rozumiała, dlaczego czuje lekki dreszcz przebiegający przez

jej pierś —to markiz był tak blisko niej i trzymał ją w ramionach.

— Wiedziałem,

że

ci

się

spodoba

odezwał

się

Okehampton.

—Ale

pamiętaj,

że

wolno

ci

za

tańczyć tylko raz z tym samym mężczyzną po każdym tańcu

wrócisz do mojej babki i usiądziesz obok niej.

— 119

background image

-— Za oknem widać bajkowe światła w ogrodzie —

zauważyła Zia.

Zupełnie bezwiednie markiz mocniej ścisnął na chwilę wąską

talię dziewczyny.

— O, nie! —powiedział stanowczo. —Nie wyjdziesz z nikim

do ogrodu — rozumiesz?

— Oczywiście, że rozumiem, co pan do mnie mówi, ale

niepotrzebnie jest pan taki srogi! — Mówiąc to, uśmiechnęła się do

markiza, który poczuł, że zareagował zbyt gwałtownie.

— Nie chcę, żebyś zdobyła złą reputację na swym

pierwszym balu! — wyjaśnił.

— Pańska babcia powiedziała mi, jak mam się zachowywać

— odrzekła Zia — i obiecałam jej, że będę posłuszna.

— Mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy.
— To może być trudne, jeśli któryś z moich partnerów

będzie bardzo... przekonywający!

Przez chwilę markiz patrzył groźnie na Zię, ale po chwili zdał

sobie sprawę, że dziewczyna drażni się z nim.

— Na miłość boską Zio, bądź rozsądna! —poprosił. —

Musisz był świadoma, że dopiero co przybyłaś do Londynu, że

jesteś moją podopieczną i że wszyscy cię obserwują.

— Naprawdę? — zdziwiła się Zia i zmieniła temat. —

Jakie to szczęście, że znalazłyśmy tę piękną suknię! —Tu zniżyła

głos i powiedziała: — Pańska babcia wyjawiła mi, ale nie mogę

o tym

— 120—

background image

nikomu mówić, że ta suknia była zamówiona jako suknia ślubna

dla hiszpańskiej księżniczki, a teraz szwaczki będą siedziały całą

noc, by uszyć dla niej następną!

—- Przypuszczam, że dobrze im za to zapłacą! —-odparł cynicznie

markiz, ale zauważył, że Zia go nie słucha.

Rozglądała się po sali, a po chwili wyszeptała tak, że tylko

markiz ją słyszał:

— Obserwują nas! Ale sądzę, że nie tylko z po

wodu

mojej

sukni,

lecz

ponieważ...

pan

tańczy

z kimś tak mało ważnym jak ja!

— Kto ci o mnie opowiadał? — zapytał markiz.

Zia zaśmiała się.

— Pańska babcia, ochmistrzyni, wszystkie pokojówki, które

się mną zajmują, i kapitan Blessington!

— Co mówił Harry? — ostro zapytał markiz.
— Tego nie powiem, bo jestem pewna, że stanie się pan próżny

—- odpowiedziała Zia — ale naprawdę... zdaję sobie sprawę, że to

wielki zaszczyt dla mnie, iż jestem pańską podopieczną.

Markiz nic na to nie odpowiedział i kiedy skończył się taniec,

zaprowadził Zię do babki.

Wcześniej planował, że pójdzie do sali gier, ale teraz

stwierdził, że musi zostać i patrzeć, co robi Zia.

Rzeczywiście dziewczyna miała szalone powodzenie.

— 121 —

background image

Markiz zauważył, że niemal każdy kawaler usiłował wpisać się

w jej notesik balowy, ale było więcej chętnych niż tańców.

Zdziwił się, że w przeciwieństwie do innych debiutantek, a

było ich sporo na balu, Zia rozmawiała i śmiała się ze swoimi

partnerami podczas tańca. Najwidoczniej komplementy jej nie

onieśmielały.

W drodze powrotnej do domu, siedząc w powozie obok

markiza i jego babki, Zia powiedziała:

— Dziękuję... bardzo dziękuję. To był najwspanialszy wieczór

w moim życiu!

— Bezwarunkowo miałaś wielkie powodzenie, moja droga!

— odpowiedziała starsza pani. — Jestem całkiem pewna, że jutro

dostaniemy mnóstwo zaproszeń na podobne bale i na wiele innych

przyjęć.

— Wprost wierzyć mi się nie chce, że to wszystko dzieje się

naprawdę! — półgłosem powiedziała Zia. — Jeszcze do

niedawna zastanawiałam się, jak mogłabym... umrzeć.

— Obiecałaś, że przestaniesz o tym myśleć — powiedział

markiz.

— Cóż ja na to poradzę... teraz wydaje mi się, że znalazłam

się w świecie, który jest jak... Niebo.

— I mam nadzieję, że o tym będziesz myśleć — wtrąciła

markiza.

— Czy pani wie! — wykrzyknęła Zia — że trzej dżentelmeni

pytali się, czy mogą mnie jutro odwiedzić i że chcą porozmawiać

tylko ze mną!

122 —

background image

Babka zerknęła na swojego wnuka i w świetle latarni

zobaczyła, że jest nachmurzony.

— Jeśli któryś z nich ci się oświadczy — powiedział ostro —

nie wolno ci przyjmować oświadczyn. Ja muszę wyrazić

zgodę!

— Chcą się oświadczać? — ze zdziwieniem zapytała Zia.

—Ale dlaczego mieliby to robić?

— Musisz pamiętać — powiedział stanowczo markiz — że

posiadasz ogromny majątek!

Zapadła cisza, a po chwili Zia odezwała się cichutko:

— Nigdy o tym... nie myślałam. Czy dlatego tylu

kawalerów chciało dziś ze mną tańczyć?

— Oczywiście, że nie! — zaprzeczyła szybko markiza. —

Niewątpliwie byłaś najpiękniejszą i najlepiej ubraną dziewczyną na

sali, i dlatego prosili cię do tańca. Mój wnuk chciał powiedzieć, że

małżeństwo to całkiem inna sprawa niż taniec dwojga ludzi na sali

balowej.

— Oczywiście — przyznała Zia — ale nie wierzę, żeby

jakikolwiek mężczyzna chciał poślubić dziewczynę, którą widział

tylko raz.

Babka ponownie spojrzała na wnuka.

— Sądzę, że będziesz tak zajęta robieniem zakupów, iż nie

starczy ci czasu na spotkania z tymi lekkoduchami —

powiedział powoli Okehampton. — Powiem służącym, żeby ich

odprawiali.

— O, nie, proszę pozwolić mi wysłuchać oświadczyn! —

krzyknęła Zia. —Często zastanawiałam

— 123 —

background image

się, co mężczyzna mówi w takiej sytuacji i czy rzeczywiście

pada na kolana, tak jak to czytałam w powieściach!

Markiza roześmiała się.

— Nie

możesz

być

zbyt

surowym

opiekunem,

Rayburnie

zwróciła

się

do

wnuka.

Pamiętam

moje

pierwsze

oświadczyny:

prosił

o

moją

rękę

starszawy

pułkownik,

przyjaciel

mego

ojca,

był

tak

przejęty, że trzęsły mu się wąsy, a mnie chciało się

śmiać!

Markiz nic nie odpowiedział, a babka dodała:

— Zia

musi

nauczyć

się

sama

kierować

swoimi

sprawami.

Musi

umieć

powiedzieć

„nie"

w

taki

sposób, żeby mężczyzna nie miał żadnych złudzeń.

Kiedy to mówiła, powóz zatrzymał się przy domu Okehamptonów

i markiz, który siedział przy drzwiczkach, wysiadł pierwszy. Był

wyraźnie niezadowolony.

Siostra Marta usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi jej sypialni.

Odwróciwszy się od okna, zobaczyła ze zdziwieniem, że to Zia.

— Już nie śpisz! — wykrzyknęła. — Późno wczoraj

wróciłaś i pomyślałam, że będziesz spać aż do obiadu!

— Tego spodziewała się też babcia markiza —

odpowiedziała Zia — ale jestem zbyt przejęta, by spać. Chciałam

opowiedzieć ci o balu!

— 124

background image

— Nie mogę się doczekać — powiedziała siostra Marta —

ale najpierw muszę ci coś wyznać.

— Wyznać? — Zia spojrzała na nią z zaciekawieniem.
— Ostatniej nocy myślałam o tym i modliłam się, żebym

była wystarczająco odważna, by powiedzieć ci prawdę.

— Jaką prawdę? — zapytała Zia.
— Skłamałam... — powiedziała siostra Marta żałosnym

tonem.

— Nie rozumiem.
— Nie mogę dalej udawać! Nie jestem zakonnicą. Udawałam,

kiedy ojciec Proteus przyszedł do klasztoru.

— To wszystko? — zapytała Zia. — No cóż, myślę, że

postąpiłaś bardzo rozsądnie.

— Naprawdę tak myślisz? Nie jesteś oburzona?
— Oczywiście, że nie!
— Kiedy on się pojawił i powiedział, że przejmuje klasztor,

bałam się, że odeśle mnie jak te biedne staruszki.

— Na pewno by tak zrobił! — powiedziała Zia.
— Nie miałam dokąd pójść. Ojciec Anthony zgodził się,

żebym została. Śluby zakonne miałam złożyć dopiero po

skończeniu dwudziestu jeden lat.

— Więc pomyślałaś, że ojciec Proteus zostawi cię w spokoju,

jeśli uwierzy, że jesteś zakonnicą.

— To było kłamstwo... i teraz tego się wstydzę —

powiedziała Marta. — Po prostu nałożyłam

— 125 —

background image

kornet i welon jednej z zakonnic przykutej do łóżka. — Załkała:

— Potem wszyscy wołali na mnie „siostro Marto", więc czasami

zapominałam, że jestem tylko brzydką, nikomu niepotrzebną

Martą.

— Nie wolno ci tak mówić! — krzyknęła na nią Zia. — Chcę,

żebyś zaczęła uczyć w szkole w majątku markiza.

— Kiedy on dowie się, że skłamałam, odeśle mnie —

nerwowo powiedziała Marta.

— Nie sądzę, żeby orientował się w sprawach dotyczących

zakonnic — odparła Zia. — Przypuszczam, że gdybyś była

prawdziwą zakonnicą sprawa byłaby bardziej skomplikowana,

ale teraz musisz zapomnieć o ojcu Proteusie i pomyśleć o sobie.

Marta ocierała łzy, które spływały jej po policzkach.

— Och, Zio! Jesteś dla mnie taka dobra i cudowna! Gdybym

tylko mogła zacząć wszystko od nowa.

— I tak zrobisz — powiedziała Zia i zastanowiwszy się

chwilę, zawołała: — Mam cudowny pomysł!

— Jaki?
— Jest dopiero dziewiąta, markiza nie wstanie wcześniej niż

o jedenastej. Jego lordowska mość pojechał na przejażdżkę konną.

— Marta przyglądała się Zii, która mówiła prawie do siebie: —

Pojedziemy same na zakupy! Kupię ci suknie, ja-

— 126 —

background image

kie będziesz nosiła w szkole. Wyrzucisz ten ohydny strój, tak jak j a

to zrobiłam z moim. Marcie dech zaparło w piersiach.

— Zdejmuj

to!

Szybko!

—zakrzyknęła

Zia.

Dam ci coś do ubrania i poślę po powóz.

Wybiegła z pokoju i po kilku minutach wróciła z suknią, jaką

kupił jej kapitan w Falmouth. Była zbyt długa dla Marty, ale

dziewczęta podwiązały ją paskiem. Zia upięła Marcie włosy,

które, umyte i zakręcone, wyglądały atrakcyjnie, a na głowę

włożyła kapelusz, także kupiony przez kapitana w Falmouth.

Sama zaś wzięła drugi, pasujący do sukni, i obie panny zbiegły

po schodach.

Powóz czekał już na dole i Zia powiedziała stangretowi, żeby

zawiózł je do wielkiego magazynu, który odwiedziła wczoraj

razem z markizą. Zauważyła tam sporo sukien dla dziewcząt,

które według starszej pani nie były zbyt eleganckie. Jednak Zia

zdawała sobie sprawę, że do Marty nie pasują zbyt wyszukane

rzeczy. Jeśli miała uczyć w wiejskiej szkole, nie mogła nosić

strojów, które szokowałyby wieśniaków.

Lokaj otworzył drzwiczki powozu. Obie dziewczęta weszły do

środka i Zia podała adres sklepu, ale lokaj czekał i oglądał się na

dom.

— Nikt z nami nie jedzie! — wykrzyknęła Zia.
— Jadą panienki same?
— Tylko na zakupy — odpowiedziała Zia — i nie zajmie

nam to długo.

— 127 —

background image

Lokaj zamknął drzwiczki powozu, wsiadł na kozioł obok

stangreta i odjechali.

— Jesteś całkowicie pewna, że to dobry pomysł? —

zapytała Marta trochę nerwowo. — Dziwnie się czuję w tej

sukni.

— Wyglądasz bardzo ładnie — zapewniła ją Zia — kiedy

sprawimy ci ubrania w twoim rozmiarze, będziesz w nich bardzo

atrakcyjna!

Marta odwróciła głowę i Zia zorientowała się, że dziewczyna

zdaje sobie sprawę ze swej brzydoty.

Postanowiła dodać jej trochę pewności siebie. „Tak się na

pewno stanie, pomyślała, gdy Marta znajdzie się pomiędzy

dziećmi, które przestaną zważać na jej wygląd, jeśli będzie

kochającą je i wyrozumiałą nauczycielką". Aby oderwać uwagę

Marty od ponurych myśli, Zia zaczęła opowiadać jej o balu.

— Co mówili panowie, którzy tańczyli z tobą? — zapytała

Marta.

— Prawili mi komplementy, rzucali „namiętne" spojrzenia,

które, prawdę mówiąc, były komiczne! —- zaśmiała się Zia.

— Czy tańczyłaś z jego lordowską mością?
— Pierwszy ze mną zatańczył, a robi to bardzo dobrze! Na

całej sali balowej nie było nikogo równie przystojnego i eleganckiego!

Niemal wszystkie urocze damy w diamentach rozmawiały z nim

zbyt wylewnie, jakby to określiła moja mama.

— 128 —

background image

— Muszą być w nim zakochane! —powiedziała Marta.

Zia spojrzała na nią zdziwiona.

— Tak myślisz? Przecież są zamężne! Nie pamiętam ich

nazwisk. Jedna z nich była hrabiną, inna — księżną, a trzecia,

bardzo piękna, lady Ja-kaś-tam powiedziała: „Rayburnie, kochanie,

kiedy mnie odwiedzisz?"

— Naprawdę tak powiedziała?

Zia skinęła głową.

— Z

początku

pomyślałam,

że

to

chyba

jakaś

krewna

jego

lordowskiej

mości,

ale

on

odchodząc

od

niej,

powiedział

mi:

„To

jest

księżna

Taka-a-

taka i wiele osób uważa ją za najpiękniejszą kobietę

w całym Londynie!"

—- I rzeczywiście taka jest?

— Chyba

tak

odpowiedziała

Zia.

Poczu

łam się przy niej taka pospolita!

—Niemożliwe! —wykrzyknęła Marta. — Jesteś śliczna,

pokojówki mówią, że jesteś najpiękniejszą osobą, jaka kiedykolwiek

mieszkała w domu Okehamptonów!

— Naprawdę? — zainteresowała się Zia.
— Tak! Ale mówią też, że lady Yasmin, z którą często widuje

się jego lordowska mość, też jest bardzo piękna.

Zia zastanowiła się, a potem powiedziała:

— Nie

sądzę,

żeby

kobieta

o

imieniu

Yasmin

była na balu.

— 129 —

background image

Bo ona jest teraz we Francji — wyjaśniła Marla. —

Słyszałam, jak ochmistrzyni mówiła pokojówce, która się mną

zajmuje, że mąż lady Yasmin jest bardzo chory. —Przerwała

nachwilę, a potem dodała: — Lady Caton, tak się nazywa:

Yasmin Caton! I z tego, co mówiły, wynika, że chyba jego

lordowska mość jest w niej zakochany.

Zia spojrzała na Martę. Nie przyszło jej nigdy do głowy, że

markiz mógłby być w kimś zakochany, i stwierdziła, że musiała

być bardzo głupia. Powinna zdawać sobie sprawę, że tak

przystojny mężczyzna podoba się kobietom. Nie odstępowały go

przecież poprzedniej nocy.

Przypomniała sobie, że często w ten sam sposób kobiety

zachowywały się wobec jej ojca. Tak przynajmniej mówiła matka.

— Jesteś zbyt przystojny, kochanie! — powiedziała kiedyś

do męża. — Zawsze się boję, że cię stracę!

— Co ci przychodzi do głowy? — zaśmiał się pułkownik. —

Nie ma na świecie drugiej takiej uroczej kobiety jak ty! Od chwili

gdy cię ujrzałem, zawładnęłaś moim sercem i zapewniam cię, że

należy do ciebie aż po wieczność!

Matka roześmiała się — Zia zapamiętała szczęśliwy wyraz jej

oczu — i podniosła głowę, by mąż mógł pocałować jej usta.

I teraz przypominając sobie tę scenę, Zia pomyślała, że też

pragnie takiej miłości. Wiedziała,

— 130 —

background image

że nigdy nie poczuje czegoś podobnego w stosunku do młodych

mężczyzn, którzy prosili ją na balu o spotkanie. Jednocześnie

stwierdziła, że była bardzo głupiutka nie uświadamiając sobie, jak

przystojny, atrakcyjny i interesujący jest markiz.

„Kiedy rozmawiałam z nim na jachcie — pomyślała— nie

myślałam o nim jak o człowieku, lecz jak o kimś podobnym do

archanioła, który zstąpił na ziemię z niebios, by wyrwać mnie z

rąk niegodziwego ojca Proteusa".

Przez chwilę zastanawiała się, co by zrobiła lady Caton, gdyby

była na jej miejscu na „Jednorożcu", ale oto powóz zajechał przed

wielki magazyn. Zia zaobserwowała zachowanie markizy, gdy

były tu poprzedniego dnia. Posłała więc po kobietę zarządzającą

sklepem.

— Jestem panna Langley — oznajmiła. — Byłam tu wczoraj

razem z markizą Okehampton.

— Tak, tak, panienko, dobrze pamiętam.
— Przyprowadziłam ze sobą tę młodą damę, która jest

moją przyjaciółką. — Zia wskazała na Martę. — Chcę sprawić

jej kompletną garderobę, gdyż wszystkie swoje ubrania straciła w

wypadku i nie ma co na siebie włożyć oprócz tej sukienki, którą

jej pożyczyłam. Jak pani widzi, jest dla niej za duża.

— Mój Boże, co za katastrofa! Jestem pewna, że znajdziemy

coś odpowiedniego dla młodej damy.

— To, czego potrzebuje — powiedziała stano-

— 131 —

background image

wczo Zia — to skromne suknie, jakie będzie mogła nosić na wsi.

Ma zamiar zamieszkać w majątku markiza pomagając w

prowadzeniu szkoły.

Z wyrazu twarzy kobiety Zia wywnioskowała, że dokładnie

zrozumiała, o jaki typ garderoby chodzi.

— Nie mamy dużo czasu—mówiła dalej Zia —

i

jeśli

zaopatrzymy

moją

przyjaciółkę

w

jedną

czy

dwie suknie, które będzie mogła od razu nosić, to

resztę

rzeczy

proszę

przesłać

jak

najszybciej

do

domu markiza Okehamptona.

W krótkim czasie zaopatrzono Martę w letnią suknię, ładną,

ale prostszą i nie tak szeroką jak ta, którą miała na sobie Zia.

Dobrano również kapelusz, buty i pończochy, które sprowadzono z

innej części sklepu.

Zia nie spuszczała oka z zegara. Obawiała się, że może babka

markiza zapragnąć widzieć się z nią przed obiadem. Gdy

zakończyły zakupy, zbliżało się południe. Przed sklepem czekał na

nie powóz. Zanim wyszły, kierowniczka obiecała zapakować

wszystko, co wybrały, i przesłać do domu Okehamptonów.

— Bardzo

pani

dziękuję!

powiedziała

do

niej

Zia.

Kiedy wychodziły, lokaj zszedł z kozła, by otworzyć drzwiczki

powozu.

— To

była

wielka

przyjemność,

panienko,

i

mam

nadzieję

ponownie

tutaj

ujrzeć

— pożegnała je

kobieta zarządzająca sklepem.

— 132 —

background image

— Przyjdę z pewnością! — uśmiechnęła się Zia.

Na dworze wiał wiatr, więc wychodząc z magazynu Zia

podniosła rękę, przytrzymując kapelusz, w ten sposób zasłoniła

sobie wszystko dokoła oprócz drogi do powozu. Weszła do środka.

Wtedy drzwiczki zamknęły się z trzaskiem i gdy Zia obejrzała się

za siebie, ze zdumieniem zobaczyła, jak Marta zatacza się i pada na

chodnik, jakby ktoś ją uderzył. Zanim spostrzegła wyraźnie, co się

stało, lokaj, który zatrzasnął za nią drzwiczki, wskoczył na kozioł

i konie ruszyły z kopyta.

Spojrzała przez szybkę nad siedzeniem i podniosła rękę, by

zapukać w okienko i powiedzieć, że zostawili Martę. Wtedy

lokaj w liberii służącego markiza odwrócił się i spojrzał na nią.

Na widok twarzy tego człowieka i blizny biegnącej od czoła aż po

brew, Zia krzyknęła z przerażenia i osunęła się na siedzenie. Jej

serce biło jak szalone ze strachu.

Lokaj, który na niąpatrzył, był człowiekiem ojca Proteusa — to

był Saul!

background image

Rozdział 6

Markiz, który cały ranek jeździł konno w towarzystwie

Harry'ego, rozstał się z nim przy Park Lane.

— Zobaczymy się wieczorem — powiedział Harry — teraz

muszę się śpieszyć, jestem umówiony na obiad z księżną!

— Będzie zirytowana, że się spóźniasz — zauważył markiz.
— Wiem

odpowiedział

ponuro

Harry

ale

nie żałuję tak wspaniałej przejażdżki!

Markiz uśmiechał się kłusując wolno po Park Lane w kierunku

swojego domu. Cieszył się na myśl o spotkaniu z Ziai wysłuchaniu jej

wrażeń z wczorajszego balu, podczas którego, tak jak powiedziała

jego babka, Zia bezspornie miała największe powodzenie. Markiz

uważał za rzecz niezwykłą fakt, że dziewczyna, która żyła w

takim oderwaniu od

— 134

background image

świata, wkroczyła w najbardziej wytworne towarzystwo w

Europie i natychmiast oczarowała każdego, kto ją zobaczył. Nie

była wcale nieśmiała ani nie zrobiła żadnej gafy, czego mógłby się

spodziewać po tak młodej dziewczynie. „Z pewnością jest

oryginalna", pomyślał zdając sobie sprawę, że wielu mężczyzn

zazdrości mu, iż jest jej opiekunem.

Przed frontowymi drzwiami domu Okehamptonów czekał na

markiza chłopiec stajenny. Zsiadając z konia, markiz poklepał

zwierzę, jakby dziękując mu za przejażdżkę. Wszedł do domu i ze

zdumieniem ujrzał hol wypełniony ludźmi. Był tam pan Barrett,

ochmistrzyni, stangret i lokaj, obaj dziwacznie ubrani, oraz

kilka pokojówek. Obok nich stała ładnie ubrana młoda kobieta,

w której markiz nie od razu rozpoznał siostrę Martę. Kiedy

pojawił się, wszyscy ucichli patrząc na niego w sposób, który

sprawił, że markiz domyślił się, iż stało się coś złego.

— Dlaczego wszyscy tu jesteście? — zwrócił się do pana

Barretta.

— Dzięki Bogu, że pan wrócił, milordzie! — Wykrzyknął

sekretarz.

— O co chodzi? — zapytał markiz.
— Panna Zia została porwana!

Przez chwilę markiz był zbyt zaskoczony, by coś powiedzieć.

— Kiedy i przez kogo? — zapytał, choć znał

odpowiedź.

135 —

background image

Stangret Dobson, mężczyzna w średnim wieku, który służył

jeszcze u ojca markiza i doskonale radził sobie z końmi, wysunął

się z tłumu.

— To było tak, jaśnie panie — zaczął. — To nie była moja

wina, ani Bena...

— Może byś zaczął od początku — poprosił go markiz.

Panował nad głosem i wydawało się, że jest spokojny. Zarazem

rósł jego gniew, gdyż zdawał sobie sprawę, że nie wszystkie jego

polecenia zostały wykonane.

— Sądzę,

że

powinien

pan

wiedzieć

przerwał

stangretowi

pan

Barrett

panna

Zia

opuściła

dom

dziś

rano

zaraz

po

godzinie

dziewiątej,

zabie

rając ze sobą siostrę Martę.

Mówiąc to, zerknął na dziewczynę, która stała obok niego,

przykładając chusteczkę do oczu.

— Kto jeszcze pojechał z wami? — zapytał ją markiz.
— Nikt, milordzie.
— Dokąd pojechałyście?
Marta odjęła chusteczkę od oczu i powiedziała:

— Zia przyszła do mojej sypialni... i kiedy przy

znałam

się,

że

nie

jestem...

zakonnicą,

zapropo

nowała,

że

pojedziemy

kupić

odpowiednie

ubranie,

w którym mogłabym uczyć w szkole...

Dziewczyna szlochała, więc mówiła bardzo chaotycznie, ale

markiz zrozumiał wszystko.

— 136—

background image

— Tak

więc

jednym

z

moich

powozów

pojecha-

łyście same na zakupy?

— T-tak, milordzie... a potem... Saul ją... porwał!

Jakby nie rozumiejąc, markiz spojrzał na Dobsona, a ten

pośpieszył z dalszymi wyjaśnieniami: -— Kiedy

dojechaliśmy do magazynu, jaśnie panie, panienka Zia

powiedziała, że będzie tam z pół godzinki, więc zabrałem

powóz w cień pod drzewami na placu, za Bond Street. — Markiz

skinął głową na znak, że rozumie, a Dobson opowiadał dalej: —

Ben i ja żeśmy siedzieli i rozmawiali w cieniu, a tu raptem

jacyś dwaj ludzie ściągnęli nas z kozła. Jeden z nich to miał

bliznę na twarzy.

— To był Saul! — krzyknęła Marta. — To on

mnie uderzył, kiedy wsiadałam do powozu!

Markiz nie zwrócił uwagi na słowa Marty i powiedział do

Dobsona:

— Po tym, jak wyciągnęli was z powozu, co zrobili?
— Zabrali nasze płaszcze i kapelusze, jaśnie panie, a

potem przywiązali nas do drzewa i odjechali powozem!

To wszystko wydawało się tak niewiarygodne, że przez

chwilę markiz tylko patrzył na stangreta i nic nie mówił. Nagle

Marta, jakby czując, że musi powiedzieć, co stało się dalej,

przybliżyła się do markiza.

— Wyszłyśmy ze sklepu i Zia wsiadła do po

wozu, ale kiedy ja miałam zrobić to samo, Saul

— 137 —

background image

uderzył mnie tak mocno, że upadłam... potem wskoczył na kozioł... i

odjechali. — Marta zalała się łzami. — Ojciec Proteus znowu ja

ma! Och, niech pan ją ratuje, milordzie...

Markiz popatrzył na osoby zgromadzone w holu.

— Czy ktoś ma coś do dodania? — zapytał.

Nikt nie odpowiedział, więc pan Barrett odezwał

się:

— Sądzę, że to wszystko, co wiemy, milordzie.

— Dobrze!

powiedział

markiz.

Chodź

ze

mną,

Barrett.

Zastanowimy

się,

co

robić.

Wszyscy

pozostali mogą powrócić do swoich zajęć.

Odszedł w kierunku gabinetu, a pan Barrett podążył za nim.

Kiedy sekretarz zamknął drzwi, markiz zapytał:

— Czy powiadomiono o wypadku moją babkę?
— Tak, milordzie. Bardzo się zdenerwowała i dlatego

została w łóżku.

— Przynajmniej ona jest rozsądna! — odparł markiz i

usiadł za biurkiem. — No więc, Barrett, co zrobimy?

— Naprawdę nie mam pojęcia, milordzie — odpowiedział

pan Barrett. — Może zawiadomić policję?

— Wtedy cała historia niewątpliwie dostanie się do gazet —

odrzekł markiz po chwili milczenia.

Pan Barrett milczał, a markiz patrzył przed siebie, myśląc z

wściekłością, że Zii grozi poważne niebezpieczeństwo. Wiedział,

że musi znaleźć sposób,

— 138 —

background image

by ją uratować. Wstał i podszedł do okna. Spoglądając tępym

wzrokiem na słońce poczuł, jakby cały świat niespodziewanie zwalił

mu się na głowę. Dlaczego nie przewidział, że Proteus nie zrezygnuje

z pieniędzy Zii? Teraz był pewien, że zażąda ogromnego okupu za

uwolnienie dziewczyny. Okehampton wiedział, że musi czekać na

list, w którym Proteus poda swoje warunki. Ale każdy nerw jego

ciała domagał się uratowania dziewczyny, zanim wycierpi ona

jeszcze więcej.

„Dlaczego nie przewidziałem, że to może się zdarzyć?" —

pytał siebie, czując, jak narasta w nim gniew.

Zdawał sobie sprawę, że Londyn jest ogromnym miastem i że

jeśli Proteus zamierzał ukryć Zię do czasu otrzymania pieniędzy,

nikt by jej nie odnalazł. Markiz zakładał, że zdemaskowany

Proteus nie zniknie już za murami żadnego klasztoru, ale przy-

puszczał, że może ukryć dziewczynę w miejscu niedostępnym

dla większości ludzi. Myślał o tym intensywnie, ale nic mu nie

przychodziło do głowy. Zdawał sobie sprawę, że nawet jeśliby

znaleziono po pewnym czasie konie i powóz, Proteus zadbałby o to,

by dalszy ślad był dobrze zatarty.

W głosie markiza pojawiła się nutka rozpaczy, kiedy po

dłuższej chwili milczenia powiedział:

— Przecież musi być jakieś wyjście!
— W rzeczy samej, milordzie — odrzekł pan

139

background image

Barrett. — Może powinniśmy wynająć detektywa albo nawet

kilku.

— Niewątpliwie

wcześniej

czy

później

wkroczy

policja — odparł markiz — ale nie chcę rozgłosu,

dopóki Zia nie znajdzie się bezpieczna w domu.

Pan Barrett uświadomił sobie, że jeśli Proteus zorientuje się,

iż policja jest na jego tropie, może w desperacji albo z zemsty

zabić swojego więźnia. Znowu zaległa cisza. Markiz zaczął nawet

modlić się, żeby jakimś cudem dowiedział się, dokąd zabrano Zię.

Nagle otworzyły się drzwi.

— Jest tu jakiś człowiek, jaśnie panie, z „Jedno

rożca"

powiedział

lokaj.

—Nazywa

się

Winton

i chce się widzieć z waszą lordowską mością. Zdaje

mi się, że to dotyczy panny Zii!

Markiz odwrócił się szybko.

— Winton?! — wykrzyknął. — Wpuść go!

Czekając, spojrzał pytająco na Barretta. Czy możliwe, by Winton

mógł coś wiedzieć? Kiedy markiz opuszczał jacht, wydał

polecenie, żeby „Jednorożec" płynął dalej do Greenwich, gdzie

miał czekać, dopóki znowu nie będzie potrzebny.

Po paru minutach, które zdawały się ciągnąć w

nieskończoność, Winton wszedł do gabinetu. Miał na sobie

mundur, a w dłoni ściskał czapkę.

Wyglądał na nieco onieśmielonego, ale gdy zobaczył markiza,

powitał go z szacunkiem, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.

— Rozumiem, że masz dla mnie jakieś wiado-

140 —

background image

mości! — zwrócił się do niego markiz, który nie chciał tracić

czasu.

— Tak

jest,

jaśnie

panie!

odpowiedział

Winton. — Chodzi o pannę Langley.

Markiz odetchnął głęboko, podszedł do biurka i wskazując

krzesło stojące po drugiej stronie, powiedział:

— Słucham? Co masz mi do powiedzenia?
— No, to jest tak, jaśnie panie — odpowiedział Winton,

siadając na brzegu krzesła. — Kiedy wasza lordowska mość nas

opuścił, ruszyliśmy „Jednorożcem" w dół rzeki, ale kapitan

potrzebował jakieś rzeczy, no więc posłał po nie na brzeg.

Potrzebowaliśmy też trochę farby, bo, wasza lordowska mość

zapewne pamięta, trzeba było zamalować miejsca na prawej

burcie, te zadrapane.

— Tak, pamiętam — przytaknął markiz i tylko dzięki

ogromnemu wysiłkowi opanował się i nie krzyknął na Wintona, by

przeszedł do sedna sprawy.

— No więc, byłem na pokładzie, jaśnie panie — ciągnął Winton

— i przyglądałem się urwisom, jak się bawiły, dokuczając sobie,

kiedy zauważyłem mężczyznę, którego wcześniej widziałem.

— Kto to był? — zapytał markiz. — I gdzie go widziałeś?
— W tym klasztorze, do którego mnie j aśnie pan zabrał.
— Jesteś pewien, że tam go widziałeś?

— 141 —

background image

— Tak, jaśnie panie. Widziałem, jak patrzył przez okno.

Wyglądał trochę dziwnie, bo na czole miał bliznę, ciągnęła mu się

aż do brwi, słowo daję!

— To ten! — wykrzyknął markiz. — Nazywa się Saul.
— Widziałem go też — dalej opowiadał Win-ton—jak

wybiegał z bramy, kiedy odjeżdżaliśmy z panienką Langley, a

wasza lordowska mość powiedział, żebym wypalił z pistoletu nad

głowami tych, co nas gonili. — Winton przerwał, by zaczerpnąć

powietrza.

— I widziałeś go dzisiaj znowu na rzece? — zapytał

markiz.

— Tak, jaśnie panie. On i jeszcze jeden wchodzili do łódki, a

dwóch było przy wiosłach.

— Byli w łódce! — wykrzyknął markiz.
— Tak, jaśnie panie.
— Sami?
— Nie, jaśnie panie. Mieli ze sobą kobietę. Nie widziałem jej

wyraźnie, ale...

— Szybciej! — niecierpliwił się markiz.
— Ciekawy byłem, jaśnie panie, więc zostawiłem Harpera.

Jaśnie pan zna Harpera?

— Tak, tak! Mów dalej!
— Zszedłem, żeby zobaczyć, dokąd płyną. Jak dostali się na

środek rzeki, rozpoznałem tę damę... to była panienka Langley,

jaśnie panie!

— Jesteś pewien? — wtrącił pan Barrett.

Winton odwrócił się do niego.

— 142—

background image

— Tak, sir, to na pewno. Nie miała na głowie kapelusza,

widziałem ją całkiem wyraźnie.

— Obserwowałeś ich? — zapytał markiz. — Dokąd

popłynęli?

— Prosto rzeką jaśnie panie, kawałeczek w dół, a potem do

łodzi mieszkalnej.

— Jesteś pewien, że to była łódź mieszkalna?
— O tak, jaśnie panie. W tamtym miejscu rzeki jest tylko

jedna, stoi na kotwicy w krzakach. Całkiem się rozsypuje i

przydałoby się ją pomalować. Wasza lordowska mość nawet by na

nią nie spojrzał!

— Łódź mieszkalna! —zawołał markiz. —I tam jest teraz

panna Langley?

— Zabrali ją na brzeg, jaśnie panie.

Markiz przyłożył rękę do głowy, jakby to miało mu pomóc w

myśleniu.

— Oddałeś mi wielką przysługę, Wintonie, za co zostaniesz

hojnie nagrodzony —powiedział. — Teraz chcę, żebyś coś zjadł,

a ja porozmawiam z panem Barrettem i zadecydujemy, jak

uratować pannę Langley.

— Ale pozwoli mi jaśnie pan wziąć w tym udział? Pan wie,

że można mi powierzyć broń...

— Dobrze — zgodził się markiz. — Tylko potrzebuję nieco

czasu, by przygotować całą akcję.

Pan Barrett zadzwonił na lokaja i prawie natychmiast otworzyły

się drzwi.

— Dopilnuj, żeby Winton dostał treściwy po-

— 143 —

background image

si lek — markiz wydał polecenie służącemu — i zaraz go tu przyślij.

— Tak jest, jaśnie panie!

Okehampton nie powiedział nic więcej, dopóki Winton nie

wyszedł z pokoju. Powtarzał sobie, że w niewiarygodny sposób

jego modlitwy zostały wysłuchane i cudem dowiedział się, gdzie

jest Zia.

Zia bała się. Była przerażona, kiedy powóz odjechał sprzed

magazynu. Domyśliła się, że została pojmana przez ludzi Proteusa.

Zaczęła zastanawiać się, w jaki sposób wyskoczyć z powozu, ale

konie pędziły z ogromną szybkością i Zia była pewna, że próbując

wydostać się z niego, wpadłaby pod koła. Nawet gdyby się jej nic

nie stało, Saul złapałby ją, zanim zdołałaby uciec. Może nawet

uderzyłby ją tak jak Martę. Siedziała więc w powozie wciśnięta w

kąt.

Stwierdziła, że była bardzo głupia, wybierając się na zakupy z

Martą bez żadnej osoby towarzyszącej. Potem pomyślała, że

nawet jeśli poszłaby z nimi ochmistrzyni lub pokojówka, byłyby

bezsilne wobec ludzi Proteusa i nie przeszkodziłyby im w porwaniu.

W jakiś niepojęty dla niej sposób pozbyli się stangreta i lokaja

markiza i prowadzili teraz powóz. Zia w pewnej chwili

uświadomiła sobie, że wjechali do biedniejszej i brudniejszej

części miasta. W przelocie ujrzała wodę i zdała sobie spra-

144—

background image

wę, że przed nimi była Tamiza. Miała okropne uczucie, że ojciec

Proteus zamierza wywieźć ją na statku do obcego kraju. Wtedy

nikt już by jej nie odnalazł, nawet markiz.

Na wspomnienie o markizie Zię przeszedł dreszcz — tak

bardzo pragnęła, żeby ją uratował. Raz ją ocalił i Zia pamiętała

ryzykowną ucieczkę z klasztoru. To było takie ekscytujące!

Myślała wtedy, że na zawsze uwolniła się od ojca Proteusa. Jednak

w głębi duszy zawsze bała się, że nigdy się od niego nie

wyzwoli. Znowu była w jego szponach. Wiedziała, że nie

zadowoli się, dopóki nie przejmie kontroli nad jej pieniędzmi,

jeśli nie wszystkimi, to przynajmniej nad dużą ich częścią. „Co

mam robić?" — pytała siebie i modliła się do markiza, by

jeszcze raz przybył na ratunek. „Uratuj... mnie! Uratuj! — zapłakała

w głębi serca — bo... tylko ty możesz to zrobić!" Powóz zatrzymał

się i Zia zorientowała się, że są nad rzeką. Zastanawiała się, czy

byłaby w stanie uciec, gdyby wyskoczyła i rzuciła się do

Tamizy. Ojciec nauczył ją pływać, ale trudno byłoby jej

poruszać się w sukni, którą miała na sobie. Najprawdopodobniej

utonęłaby.

Drzwiczki powozu otworzyły się na oścież. Zia ujrzała Saula,

który popatrzył na nią pożądliwym wzrokiem.

— Chodź! —powiedział. —Miałaś ładną przejażdżkę, nie?

Teraz zabieramy cię na wodę!

145 —

background image

Nic oponowała. Wiedziała, że to nie ma sensu. Saul zdjął z

siebie płaszcz lokaja, który najwidoczniej zabrał służącym markiza,

i wrzucił go do powozu. Stangret, w którym Zia rozpoznała

jednego ze wspólników Proteusa o imieniu Mark, też wrzucił swoje

okrycie. Obaj zostali w samych koszulach. Wzięli Zię pod

ramiona i poprowadzili ją na brzeg rzeki. Gdy zeszli ze skarpy,

dziewczyna usłyszała, jak powóz odjeżdża. Miała nadzieję, że kto-

kolwiek go zabierze, zaopiekuje się wspaniałymi końmi markiza.

Na wodzie zobaczyła łódkę, w której czekali dwaj inni ludzie

Proteusa.

— Oto ona! Czy nie wygląda fikuśniej, niż kiedy była z nami? —

powiedział do nich Saul i popchnął Zię na łódkę, a wtedy dwaj

mężczyźni, którzy już w niej siedzieli, zaczęli wiosłować.

Był silny prąd i Zia pomyślała, że może porwie ich i może

będzie miała szansę uciec, jeśli łódź się wywróci. Jednak sapiąc i

dysząc mężczyźni dopłynęli do spokojniejszego miejsca rzeki i Zia

ujrzała przycumowaną do brzegu zniszczoną łódź mieszkalną. Z

początku nie wierzyła, że to jest cel ich „podróży". Jednak kiedy

porywacze wyciągnęli ją z łódki, zorientowała się, że tu właśnie,

w tej nieprawdopodobnej kryjówce, ma zostać uwięziona. Przez

chwilę zastanawiała się, czy nie zacząć krzyczeć i uciekać na oślep

przed siebie. Ale spojrzawszy na dziki brzeg, do którego

przycumowana była łódź, stwierdziła, że jest to odosobnione miej-

146 —

background image

sce, gdzie nie ma nadbrzeża i w związku z tym — ludzi.

Gdyby krzyczała, to kto by ją usłyszał? A nawet jeśli tak, to kto

mógłby stawić czoło Saulowi, Markowi i pozostałym dwóm

mężczyznom, silnym, brutalnym i skorym do bójki?

Zia długo się nad tym nie zastanawiała, gdyż mężczyźni

wciągnęli ją na bardzo rozklekotaną kładkę, potem na pokład, a

następnie zaprowadzili przez walące się drzwi do pomieszczenia,

gdzie w fotelu siedział ojciec Proteus, z unieruchomioną nogą a

obok niego stała butelka brandy. Na jego widok Zię przeszedł

dreszcz. Wiedziała, że jest na nią wściekły.

— Oto ona, szefie! —promiennie oznajmił Saul.
— Nie było was piekielnie długo! — z niezadowoleniem

powiedział ojciec Proteus. — Czy ktoś wie, że przywieźliście ją

tutaj?

— Chyba tylko ptaki na niebie! — odpowiedział Saul. —

Dixon odprowadził konie.

— Co z nimi zrobi? — zapytał ojciec Proteus.
— Jak się nadarzy okazja, to je sprzeda, a bryczkę pośle na

złomowisko.

Zia zamknęła oczy. Pomyślała, jak markiz się zmartwi, gdy

się dowie, że jego konie, z których był tak dumny, zostały

sprzedane komuś, kto je zajeździ na śmierć albo będzie dla nich

okrutny.

Ojciec Proteus spojrzał na Zię takim wzrokiem, że dziewczyna

natychmiast zaczęła myśleć o sobie.

— 147—

background image

— Ale mi narobiłaś kłopotu, dziewczyno! — krzyczał,

patrząc na nią z wściekłością. — Zapłacisz mi za to! Również i za

to, że ten twój przeklęty opiekun pogruchotał mi nogę! — Potem,

jakby nie mogąc ścierpieć widoku Zii, wrzasnął: — Zaprowadzić

ją na dół i zamknąć! Zabierzcie jej suknię i buty, na wypadek

gdyby próbowała uciekać.

— To jej się nie uda! — zaśmiał się Saul i chwycił Zię za ramię,

wpijając swoje palce w jej miękką skórę. Rozkoszował się tym, że

była bezradna i przestraszona.

— Teraz słuchaj — zwrócił się do dziewczyny ojciec

Proteus, jak gdyby nagle przyszło mu coś do głowy. —

Napiszesz do twojego opiekuna, że jeśli nie zapłaci każdego

pensa, jakiego zażądam, to cię zabiję — rozumiesz?

Zia z trudem opanowała się i powiedziała wyzywająco:

— Jeśli

zabijesz

mnie,

jak

tamtą

dziewczynę

w klasztorze, powieszą cię!

Ojciec Proteus roześmiał się w bardzo nieprzyjemny sposób.

— Sądzisz,

że

jestem

taki

głupi?

Wrzucimy

cię

do

Tamizy

i

przytrzymamy

twoją

głowę,

odpły

niesz z prądem i wiele mil stąd ktoś wyciągnie

z wody twoje martwe miękkie ciałko!

Zia poczuła, że zaraz zacznie krzyczeć i tylko

— 148

background image

dzięki nadludzkiemu wysiłkowi zacisnęła usta i nic nie

powiedziała.

— Zabrać ją stąd! —rozkazał ojciec Proteus. —

Niedobrze mi się robi, gdy na nią patrzę!

Saul pociągnął Zię w kierunku drzwi, a ojciec Proteus

zaryczał:

— Mark,

przynieś

jeszcze

butelkę

brandy!

Ta

przeklęta noga piekielnie mnie boli!

Saul ściągnął Zię po roztrzaskanych i połamanych schodach

pod pokład łodzi, gdzie znajdowały się kajuty. Wpuścił Zię do

jednej z nich, tej która wychodziła na rzekę. Podejrzewał, że gdyby

miała kajutę od strony lądu, mogłaby próbować uciec przez

okienko w burcie. Saul stał przez chwilę i nagle popchnął

dziewczynę tak silnie, że upadła na wąskie żelazne łóżko, które

stało na środku pomieszczenia.

— Teraz

dobrze

się

zachowuj

ostrzegł

albo dostaniesz za swoje!

Słysząc tę groźbę, Zia instynktownie skuliła się. Saul roześmiał

się, wydając z siebie chrapliwy dźwięk, i wyszedł. Zia

usłyszała, jak przekręca klucz. Miała wrażenie, że w drzwi

wprawiono nowy zamek, by uniemożliwić jej ucieczkę. Po

chwili znów usłyszała chrzęst zamka i Saul wszedł do kajuty.

Patrząc lubieżnie na dziewczynę, krzyknął:

— Słyszałaś,

co

powiedział

szef?!

Dawaj

swoje

ubranie i buty!

— 149 —

background image

— Kiedy je zdejmę, położę na korytarzu przed drzwiami! —

odparła Zia.

— Nieśmiała, co? — zachichotał Saul. — Pomogę ci, jeśli

sama nie możesz.

— Zaczekaj na zewnątrz! —powiedziała stanowczo Zia,

patrząc wyzywająco na mężczyznę.

Przez jedną przerażającą chwilę myślała, że ten brutalny

człowiek jej nie usłucha. Jednak Saul ociągając się wyszedł z

kajuty. Zia wiedziała, że stał pod drzwiami. Szybko, bo bała się, że

może znowu wrócić i dotknąć jej, ściągnęła swoją piękną suknię,

którą włożyła wybierając się na zakupy z Martą. Podniosła suknię

z podłogi i razem z butami podała przez lekko uchylone drzwi. Przez

szparę zobaczyła brudne dłonie Saula.

— Dostaniesz je, jak za nie zapłacisz! —powiedział z

drwiną.

Zatrzasnęła drzwi, a Saul roześmiał się i znowu przekręcił klucz

w zamku. Opadła na łóżko zdrętwiała z przerażenia. Uświadomiła

sobie, że nawet markiz nie będzie w stanie jej tutaj odnaleźć. Była

w rękach człowieka, który nie zawaha się jej zabić, jeśli dzięki temu

uratuje swoją skórę. Chciała walić w ściany, krzyczeć, ale jej

szósty zmysł ostrzegł ją, że na niewiele by to się zdało.

Wiedziała, że musi być rozsądna. Podeszła do okienka w burcie,

by wyjrzeć na rzekę. Tamiza była w tym miejscu bardzo szeroka.

Po drugiej stronie rzeki było tylko

150 —

background image

nadbrzeże, przemysłowe budynki i żadnych domów mieszkalnych.

„Nawet jeśli będę w stanie dać sygnał — myślała — to nikt

go nie zobaczy, a Saul i inni mężczyźni bez wahania zaatakują

mnie, gdy się zorientują, co robię".

Zia odeszła od okienka i usiadła na łóżku. Składało się ono ze

starego, spłowiałego materaca, w wielu miejscach dziurawego,

pokrowiec również był porwany i poplamiony. Na wierzchu leżały

dwa cienkie koce, także niezbyt czyste. Poza tym kajuta była pusta i

wyglądało na to, że od dawna nikt jej nie zajmował.

„Mogłabym tu umrzeć i nikt by się o tym nie dowiedział!" —

pomyślała Zia. Nagle przyszło jej do głowy, że przynajmniej

rodzice patrzą na nią z góry i że cokolwiek się stanie, nie zapomną

o niej.

— Pomóż mi... tato— modliła się. — Byłeś w tylu

niebezpiecznych sytuacjach w swoim życiu... a teraz mnie się to

przydarzyło!

I znowu Zia pomyślała, że jedyną osobą, która mogłaby się tu

pojawić, jest markiz. Uprowadziłją z klasztoru, kiedy myślała, że

nie ma dla niej żadnego ratunku.

Teraz była zupełnie pewna, że jak tylko ojciec Proteus

zagarnie jej pieniądze, ona zginie w jakimś dziwnym wypadku i nikt

nie udowodni, że było to zwykłe morderstwo. Ojciec Proteus

najchętniej by jąod razu zabił za ucieczkę, za pogruchotane kości.

— 151

background image

Najprawdopodobniej utopi ją, jak tylko dostanie pieniądze z

okupu w swoje ręce. Znowu zaczęła się modlić: do ojca, do matki,

do markiza.

— Uratujcie mnie... uratujcie... mnie!

To był płacz wychodzący nie tylko z głębi jej serca, ale i z

duszy.

Późnym popołudniem, kiedy słońce już zachodziło, Zia

usłyszała kroki na korytarzu i męskie głosy, choć nie

rozmawiano głośno z obawy, by nikt na lądzie nie zwrócił na

nich uwagi. Klucz zazgrzytał w zamku i w drzwiach stanął Mark. W

ręku trzymał tacę z jedzeniem oraz kubek i spodek. Mark położył

tacę na łóżku i odezwał się:

— Ojciec Proteus — chociaż on nie jest już

ojcem — mówi, że trzeba trzymać cię przy życiu,

aż napiszesz ten list o forsie, no to jedz albo któryś

z nas cię nakarmi! — Czekał na odpowiedź Zii,

a

kiedy

dziewczyna

milczała,

dodał:

Dąsamy

się? No to trzeba pomyśleć, jak tu cię rozweselić.

Posłał jej spojrzenie, które przyprawiło Zię o dreszcze, a potem

wyszedł z kajuty, zamykając drzwi na klucz.

Zia spojrzała na tacę. Była zbyt przestraszona i

nieszczęśliwa, by odczuwać głód. Na tacy leżało kilka plasterków

zimnego mięsa, które nie wyglądało zbyt apetycznie na popękanym

talerzu, i kawałek chleba z wiejskiego bochenka, który musiano

— 152 —

background image

dopiero co upiec. Na tym samym talerzu co mięso leżała mała

kostka masła i kawałek raczej cuchnącego żółtego sera. W kubku

było trochę kawy, która, przynajmniej

ona,

pachniała

aromatycznie.

Zia przypomniała sobie, że w klasztorze ojciec Proteus pił dużo

kawy, więc na pewno napój nadawał się do picia. Zjadła kawałek

chleba z masłem i wypiła całą kawę. Potem postawiła tacę przy

drzwiach, tak żeby ktoś, kto po nią przyjedzie, nie musiał

wchodzić do kajuty.

Zapadł zmierzch. Chwilę później Zia usłyszała dźwięk, który z

początku ją przeraził. Zorientowała się, że to ludzie Proteusa znoszą

swojego szefa po schodach do kajuty. Ilekroć dotykali bolącej nogi,

Proteus rzucał sprośne i wulgarne przekleństwa, jakich Zia

nigdy przedtem nie słyszała.

Słuchając głosów mężczyzn odniosła wrażenie, że wszyscy

wypili sporo alkoholu. Przeraziła się, że mogą przyjść do jej

kajuty, więc niemal przestała oddychać. Wreszcie trochę się

uspokoiła, słysząc ich rozmowę.

— Teraz wiem, co zrobimy. My kładziemy się na górze, a

Mark i Mikę biorą pierwszą wachtę. Potem Joseph i ja —

postanowił Saul.

— Spać mi się chce! — poskarżył się Mark.
— Lepiej, żeby cię stary nie usłyszał! — odpowiedział Saul.

Joseph powiedział coś nieprzyjemnego, co rozśmieszyło

wszystkich. Potem weszli na pokład,

153 —

background image

a Zia odetchnęła z ulgą. Postanowiła trochę się przespać. Jutro,

gdy będzie pisała list z żądaniem okupu, może uda się jej, jeśli

będzie sprytna, zamieścić jakąś wskazówkę dotyczącą miejsca,

gdzie ją trzymają. Ale zaraz pomyślała z rozpaczą że ojciec

Proteus przeczyta wiele razy wszystko, co ona napisze, by być

całkowicie pewnym, że nic ich nie zdradzi.

— Pomóżmi... tato... pomóż mi! —modliła się.

Potem znowu pomyślała o markizie. Miała

wrażenie, że widzi go takim, jakim był poprzedniej nocy:

eleganckiego, przystojnego i pełnego nieodpartego uroku dla

tych wszystkich dam, które otaczały go na balu. Wtedy

przypomniała sobie ich wspólny taniec. Ileż emocji przeżywała

tańcząc z markizem, który obejmował ręką jej talię.

— Gdyby tylko był tutaj... teraz! — wyszeptała.

Jej serce zapulsowało, a przez ciało przebiegł

lekki dreszcz. Uświadomiła sobie, że go kocha i że pokochała go już

wtedy, gdy znaleźli się razem na jego jachcie.

Markiz bardzo dokładnie wszystko zaplanował. Bał się

rozpaczliwie, że jeśli coś się nie uda, to porywacze mogą

skrzywdzić Zię.

Jechał nad rzekę z Wintonem w zamkniętym powozie, a cały

czas jego umysł pracował jak dobrze

154

background image

naoliwiona maszyna, by upewnić się, że każdy szczegół został

dobrze obmyślony.

Kiedy wszedł na pokład „Jednorożca", zawołał kapitana i

załogę do salonu. Powiedział im, co się stało i co postanowił.

Potem dodał:

— Nie mamy do czynienia ze zwykłymi przestępcami, lecz z

wyjątkowo przebiegłymi ludźmi. Jedno potknięcie, jeden błąd, i

nie uda nam się uratować panny Langley.

— Zapewniam pana, milordzie — odezwał się kapitan — że

wykonamy pańskie rozkazy. Jak pan dobrze wie, kilku ludzi z

załogi służyło we flocie.

— Polegam na nich, kapitanie— powiedział markiz — tak

jak na panu. Wierzę, że pomogą mi uratować pannę Zię z rąk

mężczyzn, którzy powinni skończyć za kratkami, a ich szef na

szubienicy!

Markiz przebywał na pokładzie „Jednorożca" do godziny wpół

do drugiej nad ranem. O tej godzinie wszyscy z wyjątkiem dwóch

starszych członków załogi zeszli po cichu na brzeg. Każdy był

świadom swojej roli. Wszyscy przyznali, że taki plan ataku mógł

wymyślić tylko ktoś tak inteligentny jak markiz.

Sześciu marynarzy ruszyło w górę rzeki i zatrzymało się w

pewnej odległości od łodzi mieszkalnej, poza zasięgiem wzroku

porywaczy. Zbliżali się pojedynczo, posuwając się po nie zabu-

dowanym terenie, pod osłoną dziko rosnących krzaków. Kiedy byli

już blisko, Winton i jeszcze jeden

155 —

background image

człowiek podczołgali się ostrożnie i bezszelestnie, tak że dwaj

mężczyźni stojący na warcie niczego nie zauważyli.

Saul i Joseph byli nie tylko pijani, ale i bardzo senni. Tak jak

im kazano, weszli na pokład. Saul siedział z zamkniętymi oczami

przy kładce do wchodzenia na pokład. Joseph leżał na dziobie

prawie nieprzytomny z przepicia. śaden z nich nie zorientował się,

że Winton i drugi mężczyzna przecięli liny, którymi

przycumowana była łódź do brzegu.

Skradając się wzdłuż błotnistego brzegu Tamizy, po kolana w

wodzie, czterej pozostali marynarze zaczęli spychać łódź do

wody, początkowo udało im się zrobić to tylko na kilka stóp. I

nagle jakby porwał ją prąd, łódź kołysząc się odpłynęła na

ponad dziesięć stóp od suchego lądu.

Wtedy Winton zawołał:

— Hej, panie! Pańska łódź płynie!

Jego głos obudził Saula, który podniósł głowę i zobaczył

ciemną postać na brzegu; przez kilka sekund nie mógł pojąć, co

się dzieje.

Winton krzyknął:

— Rzuć nam linę, to przyciągniemy łódkę!

Jednocześnie stanęli przy nim dwaj marynarze,

a krzyki Saula o pomoc sprowadziły na pokład Marka, Josepha i

Jacoba. W ciemnościach nikt nie zauważył, że marynarze ociekali

wodą od pasa w dół. Ludzie Proteusa byli pochłonięci

rzucaniem na brzeg lin, które leżały na rufie łodzi. Ani Wintonowi,

— 156 —

background image

ani dwóm innym mężczyznom, którzy z nim byli, nie udawało się

ich złapać, wyślizgiwały się im z rąk i trzeba było rzucać je raz

za razem. Do Wintona dołączyło jeszcze trzech ludzi, ale oni

również jakoś ich nie łapali. Krzyki mężczyzn: „Hej, łap!",

„Uważaj!", „Jeszcze raz!" wypełniały powietrze.

Podpływając z drugiej strony do łodzi, markiz był całkowicie

pewien, że nikt go nie zauważy. Przypuszczał, że Zia jest zamknięta

w jednej z kajut i nie tracił czasu na zaglądanie przez okienka w

burcie. Ze zręcznością sportowca wdrapał się po ścianie

rozklekotanej łodzi na pokład. Nie było tam nikogo. Podszedł do

drzwi po przeciwnej stronie, z której dochodziły krzyki mężczyzn, i

zsunął się po kładce pod pokład. Choć było ciemno, widział

drzwi od kajut, dzięki światłom zostawionym w salonie. Dotknął

ręką pierwszych, do których podszedł. Nie były zamknięte.

Odsunął się szybko.

Usłyszał, jak ktoś woła z jednej z kajut i rozpoznał głos ojca

Proteusa. Szef bandy wzywał jednego ze swoich ludzi, żeby

przyszedł do niego i powiedział mu, co się dzieje. Raptem ręka

markiza napotkała solidny zamek i klucz. Markiz wiedział, że

znalazł to, czego szukał. Obrócił klucz i otworzył drzwi. Zia,

rozbudzona przez cały ten hałas, siedziała na łóżku oparta o

ścianę kajuty. Przez chwilę myślała, że wszedł Saul. Była tak

— 157 —

background image

wystraszona, że chociaż otworzyła usta, by krzyczeć, nie mogła

wydać z siebie żadnego dźwięku. Nagle instynkt podpowiedział

jej, kogo ma przed sobą. Markiz wyciągnął rękę, a ona podbiegła i

zarzuciła mu ręce na szyję jak dziecko, które boi się ciemności.

— To... ty...! — szepnęła.

Aby stłumić niepotrzebne słowa, usta markiza przywarły do

jej warg. Kiedy ją całował, Zia poczuła, jakby niebo otworzyło

się i światło okryło ich oboje. Wydawało się, że jej całe ciało

powraca do życia. Markiz podniósł jąi zaczął wnosić na górę po

schodkach na pokład. A ona, przytulona do niego, uświadomiła

sobie, że jest całkiem przemoczony. Wtedy domyśliła się, w jaki

sposób dotarł na łódź.

— Jesteś całkowicie bezpieczna — wyszeptał. — Na dole

czeka łódka.

Kiedy spuszczał dziewczynę z pokładu, wyciągnęły się silne

ręce, by ją chwycić. W łódce czekało trzech marynarzy. Markiz

usiadł na rufie przy Zii i mocno ją objął, a ona, czując się tak,

jakby była w niebie, schowała twarz na jego mokrym ramieniu.

Płynęli w milczeniu. Dopiero gdy byli w połowie Tamizy, markiz

odezwał się:

— Jesteś

bezpieczna!

Już

nigdy

coś

takiego

się

nie powtórzy!

Zia nie odpowiedziała, ale markiz poczuł, że cała drży. Wtedy

przyrzekł sobie, że będzie ją chronił,

— 158 —

background image

zapewni jej bezpieczeństwo, będzie kochał do końca życia. „Jak

mogłem być takim głupcem, żeby ją stracić?" — pytanie to

zadawał sobie z tysiąc razy, kiedy razem z załogą czekał na

rozpoczęcie akcji. Odniósł zwycięstwo, ale liczyło się teraz tylko

to, że miał przy sobie Zię.

background image

Rozdział 7

Kiedy łódka dopłynęła do brzegu, nieoczekiwanie chmury, które

były na niebie, oddaliły się, odsłaniając księżyc. Markiz wziął Zię

na ręce, wyniósł na ląd i obejrzał się. Parę minut wcześniej

widział łódź mieszkalną, unoszącą się na wodzie prawie na

samym środku rzeki. Przechylała się mocno i rufa wypełniała

się wodą.

Zgodnie z rozkazami markiza, kiedy odpływał z Zią na

swojej łódce, marynarze zrobili dziurę w burcie dokładnie pod

poziomem wody. Nie było to trudne zadanie, gdyż cała stara łódź

była bardzo zmurszała. Teraz widział, że rufa nabiera wody.

Zapewne już dostawała się do kajuty, w której był Proteus.

Na nadbrzeżu pojawili się marynarze z „Jednorożca", a czterej

mężczyźni z bandy Proteusa wyskoczyli za burtę i walczyli z

falami, by dopłynąć

— 160—

background image

do brzegu. Dwóch z nich wyszło z wody i natychmiast zostali

pochwyceni przez ludzi markiza. Pozostali dwaj mieli trudności z

wydostaniem się na brzeg i markiz podejrzewał, że nie umieli

pływać.

„Dobrze byłoby, gdyby utonęli tak jak ojciec Proteus" —

pomyślał Okehampton. —Uniknęliby sprawy sądowej, jaka

zostanie przeciwko nim wytoczona.

Na brzegu czekał na nich powóz. Markiz, umieściwszy Zię na

siedzeniu, stał przez chwilę patrząc na zanurzającą się w wodzie

łódź. Wyraźnie tonęła. Wiedział, że nie minie więcej niż pięć minut,

a całkowicie pogrąży się w Tamizie. To oznaczało, że Proteus już

nigdy nie będzie zagrażał Zii.

Markiz wszedł do powozu. Kiedy lokaj położył mu na

kolanach pled, zauważył, że dziewczyna skrzyżowała ręce na

piersiach. Wtedy dopiero zorientował się, że ma ona na sobie

tylko jedwabną koszulkę i sztywną halkę, i bardzo delikatnie otulił

ją pledem.

Kiedy powóz ruszył z miejsca, dziewczyna spojrzała na markiza

i powiedziała swoim śpiewnym głosem:

— Uratowałeś... mnie!

Markiz otoczył ją ramieniem.

— Jesteś bezpieczna, kochanie, nigdy sobie nie wybaczę, że

do tego dopuściłem.

— Modliłam się, żebyś mnie uratował... i jestem pewna, że

papa ci w tym pomógł.

— 161 —

background image

— Na pewno — odrzekł markiz. — Ale teraz najważniejsze,

że jesteś bezpieczna. — Przyciągnął ją do siebie: — Obawiam się,

że cię zmoczyłem.

— To nieważne — odparła Zia. — Chcę czuć twoją

obecność tutaj.

Położyła dłoń na jego ramieniu, a markiz wyszeptał:

— Istnieje na to lepszy sposób — i zbliżył swoje

usta do ust dziewczyny.

Tego właśnie pragnęła Zia i od dawna za tym tęskniła. Kiedy

byli na łódce, pomyślała, że całując ją na łodzi, markiz chciał ją

tylko uspokoić i dodać jej odwagi. Teraz uczucie, jakiego nigdy

wcześniej nie znała, rozdzierało ją całą. Czuła, że jej miłość do

markiza rośnie, tak jak podnoszą się fale na morzu. „Kocham

cię... kocham!" — chciała powiedzieć, ale nie była w stanie

wymówić ani słowa. Markiz nie przestawał składać na jej ustach

czułych, namiętnych pocałunków, które sprawiały, że Zia miała

wrażenie, iż stała się jego częścią i nikt ich nigdy nie rozdzieli.

Zdawało jej się, że zawładnęło nimi oślepiające światło z niebios, a

jego moc przyprawiała ją o drżenie. Miała uczucie, że markiz tak

samo przeżywa tę chwilę uniesienia.

Przejechali spory kawałek drogi, zanim się odezwał:

— Możesz

być

zupełnie

spokojna:

mężczyzna,

którego nazywałaś ojcem Proteusem, utopił się!

Przez chwilę panowała cisza, bo Zia nadal była

— 162 —

background image

w ekstazie, ale gdy tylko ochłonęła, zapytała szeptem:

— Nie wydostał się z łodzi?
— Nie, opadł na samo dno rzeki — powiedział markiz.
Zia wzięła głęboki oddech.

— Nie powinnam cieszyć się z tego... ale dopiero

teraz, gdy on nie żyje, przestanę się bać.

— Nigdy

więcej

nie

będziesz

się

niczego

oba

wiała — zapewnił ją markiz. —A teraz powiedz mi,

mój skarbie, kiedy wyjdziesz za mnie za mąż?

Mijali właśnie jakieś światła i kiedy Zia podniosła głowę,

markiz zobaczył promienny wyraz twarzy dziewczyny. Oparła

twarz na jego ramieniu.

— Czy to możliwe... że chcesz mnie poślubić! — wyszeptała.
— Niczego nie pragnąłem bardziej w całym moim życiu —

odpowiedział markiz — nikt nie może mnie oskarżyć, że jestem

łowcą posagów!

— Nie myślałam o tym — powiedziała Zia — ale może

znudzę cię, może byłbyś bardziej szczęśliwy z jedną z tych pięknych

dam, które widziałam na balu.

Dopiero wtedy markiz przypomniał sobie o Yasmin i zdziwił

się, że zupełnie przestała dla niego istnieć. Wiedział, że

małżeństwo z Zią związałoby ręce tej przebiegłej kobiecie. Ale

mógł szczerze przysiąc — choć może nikt by mu nie uwierzył —

163

background image

że nie dlatego pragnął uratować Zię, by rozwiązać swoje własne

problemy.

Szczerze pragnął ją poślubić, ale nie chciał, by dowiedziała się

kiedykolwiek o kłopotliwym położeniu, w jakim się znalazł. A teraz,

ponieważ łatwiej było ją przekonać o miłości pocałunkami niż sło-

wami, całował swoją podopieczną, dopóki nie przybyli do domu

Okehamptonów. Kiedy konie stanęły, Zia odezwała się:

— Jesteśmy na miejscu!
— To miejsce będzie w przyszłości twoim domem —

powiedział markiz.

Gdy lokaj otworzył drzwiczki powozu, Zia krzyknęła.

— Co się stało? —- zapytał markiz.
— Zapomniałam... zapomniałam powiedzieć ci o koniach.

Człowiek o nazwisku Dixon zabrał je znad rzeki i zamierzal je...

sprzedać! —powiedziała drżącym głosem, bo wiedziała, jak bardzo

ta wiadomość zmartwi markiza. — Powóz ma zostać zabrany na...

złomowisko.

— Dziękuję, kochanie —powiedział cicho markiz i wyszedł z

powozu.

Wszedłszy do domu nie zdziwił się, że jego sekretarz czeka na

niego.

— Przywiozłem

pannę

Langley

do

domu,

Bar-

rett, i mam kilka ważnych poleceń dla ciebie.

Pan Barrett czekał, a markiz wziął Zię na ręce.

— Zaniosę cię na górę — rzekł — bo miałaś

— 164—

background image

wystarczająco dużo wrażeń ostatniej nocy i najlepiej będzie, jeśli

pójdziesz spać i zaczniesz śnić o mnie. Kiedy wchodził po

schodach, Zia uśmiechnęła się do niego.

— Będę śnić... o tobie —powiedziała — a moje

serce nie przestanie być ci wdzięczne.

Markiz nic nie odpowiedział, tylko zaniósł ją do sypialni, gdzie

paliły się światła. Nie czekała na nich żadna pokojówka, ale

markiz wiedział, że wystarczy pociągnąć za dzwonek, a

natychmiast się zjawi. Bardzo delikatnie położył Zię na łóżku, a

potem, trzymając ją przy sobie, całował namiętnie i zaborczo.

— Jesteś

moja!

Jutro

o

wszystkim

porozma

wiamy!

Zia spojrzała na niego błyszczącymi oczami, a markiz

pomyślał, że żadna kobieta nie wyglądałaby bardziej uroczo i

pociągająco. Z trudem odwrócił się i poszedł w kierunku drzwi.

Miał na sobie tylko koszulę i obcisłe, czarne spodnie. Nie były

już mokre, ale wciąż wilgotne.

— Proszę, natychmiast zmień ubranie! — zawołała Zia. —

Boję się, że się przeziębisz.

— Zrobię, jak mówisz— powiedział wychodząc z pokoju

— i obiecuję, że zawsze będę ci posłuszny!

Zia zaśmiała się, ponieważ to ona chciała go słuchać. Zanim

pociągnęła za dzwonek, by przy-

165 —

background image

wołać pokojówkę, uklękła obok łóżka. śarliwie dziękowała

Bogu za ocalenie.

Zasnęła mając nadzieję, że godziny, jakie pozostały do świtu,

szybko miną i niedługo znowu zobaczy markiza. W rzeczywistości

spała spokojnie aż do południa. Kiedy obudziła się, zadzwoniła,

by przyniesiono jej śniadanie, ale zanim je otrzymała, do pokoju

weszła Marta.

Wróciłaś!

Dzięku

Bogu,

że

już

jesteś

z

nami!

wykrzyknęła.

Och,

Zio,

wszyscy

tak się baliśmy o ciebie!

— Jestem bezpieczna dzięki jego lordowskiej mości—

uśmiechnęła się Zia. — Ale ja też się bardzo bałam, Marto!

— Wyobrażam sobie! Dostaliśmy surowe polecenie od jego

lordowskiej mości, żeby z nikim na ten temat nie rozmawiać.

Zia zdziwiła się, ale kiedy to przemyślała, stwierdziła, że markiz

postąpił bardzo mądrze. Gdyby mówiono w domu o

wydarzeniach z poprzedniej nocy, na pewno wkrótce

plotkowaliby o tym znajomi markiza, a cała historia mogłaby się

pojawić w gazetach.

„Ojciec Proteus nie żyje! — pomyślała Zia — i im szybciej

wszyscy zapomną o nim... tym lepiej!"

Marta zaczęła opowiadać Zii, jak bardzo wszy-

— 166

background image

scy byli zdenerwowani i jak Dobson rozpaczał nad stratą koni.

Ale słyszałam od pana Barretta — mówiła— że już je

odnaleziono i przyprowadzono do stajni.

— Ach, jak to dobrze! — ucieszyła się Zia. — Nie

mogłabym znieść myśli, że takie wspaniałe zwierzęta mogą zostać

skrzywdzone łub sprzedane komuś, kto byłby dla nich okrutny.

— Więc i one też są bezpieczne — uśmiechnęła się Marta. —A

pan Barrett myśli o zabraniu mnie na wieś w przyszłym tygodniu,

żebym spotkała się z nauczycielką która uczy w szkole.

Marta była tym ogromnie przejęta, więc Zia zmieniła temat i

dziewczęta zaczęły rozmawiać o przyszłości Marty i jej nowych

sukniach.

Jednakże tak naprawdę to Zia pragnęła jedynie zobaczyć się z

markizem, więc kiedy Marta wyszła, szybko się ubrała i zbiegła na

dół. Zastała go samego w gabinecie. Gdy otworzyła drzwi, markiz

podniósł się zza biurka i wyciągnął ręce. Zia podbiegła do niego, a

on przyciągnął ją do siebie i całował, dopóki obojgu nie

zabrakło tchu.

— Bałem się, że możesz znowu zniknąć! — powiedział

cicho.

— Nie, jestem tutaj, ale kiedy się obudziłam, byłam pewna,

że śnię.

Markiz ponownie pocałował Zię, a potem podszedł do sofy, na

której oboje usiedli.

— Poczyniłem pewne kroki dotyczące naszego

— 167—

background image

ślubu—powiedział. —Po pierwsze, spotkałem się z arcybiskupem

w pałacu Lambeth*. — Zia spojrzała na markiza ze

zdziwieniem, więc wyjaśnił: — Otrzymałem od niego indult, co

oznacza, moje kochanie, że możemy pojechać jutro na wieś do

zamku i pobrać się zaraz po przyjeździe.

— Pobrać się! — wyszeptała Zia.
— Pragnę, żebyś była ze mną w dzień iw nocy —

powiedział markiz, podkreślając ostatnie słowo.

Zia zarumieniła się, a markiz pomyślał, że wygląda tak pięknie

jak zorza poranna na niebie.

— Nie zamierzam czekać ani chwili dłużej — powiedział.

— Zdarzają ci się tak nieoczekiwane i wyjątkowe rzeczy, że nie

będę ryzykować!

— Chcę cię poślubić, chcę być... twoją żoną— wyszeptała

Zia. — To będzie dla mnie coś naprawdę... cudownego!

— I dla mnie! — zapewnił dziewczynę markiz, ponownie ją

całując.

Nagle odsunęli się od siebie pośpiesznie, bo drzwi otworzyły się i

wszedł Harry.

— Dzień dobry! —zawołał pogodnie.—Co się u was dzieje?

Zia nie pojawiła się na przyjęciu ostatniej nocy, a ty, Rayburnie,

nie byłeś na konnej przejażdżce dziś rano!

— Przepraszam, Harry—powiedział markiz —

* Pałac Lambeth — oficjalna siedziba w Londynie

arcybiskupa Can-terbury, głowy kościoła anglikańskiego. (Przyp.
tłum.)

— 168 —

background image

ale faktycznie byłern bardzo zajęty. Jednak najpierw musisz mi

pogratulować, ponieważ Zia obiecała zostać moją żoną!

— Od lat nie słyszałem tak dobrej wiadomości! —

wykrzyknął Harry. — Gratulacje, staruszku! Można pocałować

przyszłą pannę młodą?

— Tylko ten jeden raz — zgodził się niechętnie Okehampton.

— Mam nadzieję, że nie wejdzie ci to w nawyk!

Harry roześmiał się i ucałował Zię w obydwa policzki. Potem,

jakby nie mogąc się powstrzymać, markiz odezwał się:

— Powiemy ci, co się stało, ale nie wolno ci pisnąć nikomu

ani słowa!

— Wiedziałem, że coś się dzieje! —powiedział Harry. — Daj

mi szampana, bym pokrzepił się, zanim zamienię się w słuch.

Usadowił się w fotelu z kieliszkiem szampana w dłoni i

słuchał opowieści o porwaniu i odbiciu Zii. Dopiero kiedy

markiz skończył, Harry uświadomił sobie, że nie tknął szampana, i

wykrzyknął:

— Nie mogę w to uwierzyć! śałuję tylko, że nie brałem

udziału w tej akcji!

— Dziś rano byłem na „Jednorożcu" — zauważył markiz —

marynarze są bardzo dumni i zadowoleni z siebie. Trzech ludzi

zabrała policja na posterunek. — Spoglądając na Zię, dodał

szybko, by się nie denerwowała: — Człowiek, który siebie nazywał

ojcem Proteusem, utopił się tak jak Saul,

— 169—

background image

w przeciwnym razie obaj zostaliby oskarżeni o morderstwo.

Pozostali będą odpowiadać za kradzież cennych rełikwi z

klasztoru.

— Bardzo sprytnie! —przyznał Harry.
— Zmuszono ich do wyjawienia miejsca, gdzie ukryli łup, i

za to świętokradztwo pójdą na kilka lat do więzienia.

— W ten sposób pozbyliśmy się właściwie wszystkich, którzy

nam zagrażali... —powiedział Harry.

Oczy jego i markiza spotkały się i obaj wiedzieli, że Harry ma na

myśli Yasmin Caton. Później zasiedli do stołu i rozmawiali o

wszystkim oprócz okropności, przez jakie przeszła Zia.

Po skończonym posiłku markiz zwrócił się do Zii:

— Wciąż mam sporo rzeczy do zrobienia. Z pewnością zdajesz

sobie sprawę, kochanie, że osobą, którą musimy wtajemniczyć w

nasze plany, jest książę Walii. Byłby bardzo urażony, gdyby do-

wiedział się o naszym ślubie pojutrze z gazet.

— A potem jedziemy na wieś! — powiedziała szybko Zia.

Chciała uniknąć spotkań z pięknymi damami, które na pewno

na wiadomość o ślubie Okehamptona będą z zazdrości robiły

markizowi uszczypliwe uwagi na jej temat.

— Wyjedziemy

jutro

zaraz

po

śniadaniu

obie

cał markiz — a teraz chcę, żebyś do czasu podania podwieczorku

odpoczęła, tak jak robi to zwykle babcia.

— 170

background image

Starsza pani była bardzo wzruszona, gdy dowiedziała się, że jej

wnuk odnalazł Zię i że dziewczynie nic już nie grozi. Ostatnie

wydarzenia tak bardzo ją poruszyły, że poradzono jej, by pozostała

w łóżku, ale uparła się, że zejdzie na dół na kolację.

— Nie mogę się doczekać wieczoru — powiedział markiz,

gdy odwiedził babkę w sypialni. — Gdy będziemy zgromadzeni

przy stole, powiem ci, dlaczego jestem najszczęśliwszym

człowiekiem na świecie!

Kiedy wyszedł z pokoju, markiza uroniła kilka łez, ponieważ

ona także była szczęśliwa. Kochała swojego wnuka, przywiązała

się do niego i z biegiem lat bardzo ubolewała nad tym, że Rayburn

po każdym romansie staje się coraz bardziej cyniczny. Teraz zaś

widziała go tak szczęśliwym, jak nigdy przedtem. Jej modlitwy

zostały wysłuchane, ponieważ uważała, że Zia będzie odpowiednią

żoną dla jej ukochanego wnuka.

Zia była zbyt podekscytowana i szczęśliwa, by czuć się

zmęczoną nie poszła więc do swojego pokoju, tylko udała się do

gabinetu markiza, tak żeby kiedy wróci, być od razu przy nim.

Wzięła książkę z gablotki, ale nie czytała, tylko usiadła i zaczęła

myśleć o markizie, o tym jaki jest cudowny i że nikt nie może być

bardziej szczęśliwy niż ona, gdyż on właśnie ją pokochał. Kiedy

przy-

— 171

background image

sięgała sobie, że nigdy go nie zawiedzie, drzwi gabinetu otworzyły się

i Zia usłyszała podniecone głosy:

— Jak jaśnie pani widzi, nie ma tutaj jego lordowskiej

mości.

— W takim razie poczekam, aż wróci.
— Tak jest, jaśnie pani — odpowiedział Carter wyraźnie

zirytowany.

Zamknął drzwi od gabinetu i Zia uświadomiła sobie, że już

nie jest sama w pokoju. Siedziała w głębokim fotelu obok

kominka, niewidocznym od strony drzwi. Teraz podniosła się

trochę nerwowo. Obok biurka stała jedna z najpiękniejszych

kobiet, jaką Zia kiedykolwiek widziała. Była ubrana na czarno, ale

pomimo to wyglądała wyjątkowo elegancko w sukni z ogromną

turniurą.

Zia wahała się, zastanawiając się, co powiedzieć. Dama, która

patrzyła na stos listów, odwróciła głowę i kiedy zobaczyła

podopieczną markiza, zesztywniała, a w jej oczach pojawiła się

wrogość.

— A więc to ty jesteś Zia Langley, jak sądzę! — odezwała się

szorstko.

— T-tak... — odpowiedziała Zia.— Jeśli czeka pani na jego

lordowską mość, to obawiam się, że nie będzie go przez jakiś

czas.

— Więc porozmawiam z tobą! Słyszałam, choć może to być

nieprawda, że jego lordowską mość zamierza się z tobą ożenić.

— Pojutrze zostanie to ogłoszone.

Yasmin Caton krzyknęła przeraźliwie.

— 172 —

background image

— A

więc

to

jest

prawda!

Kiedy

usłyszałam

pogłoskę, byłam pewna, że to podłe kłamstwo, ponieważ żaden

mężczyzna — żaden na całym świecie — nie mógłby zachować

się tak nikczemnie,tak niewdzięcznie! Chciałabym go za to zabić!

Mówiła tak gwałtownie, że Zia się przestraszyła.

— Pozwól, że powiem ci to, co powinnaś wiedzieć —

powiedziała kobieta, przysuwając się doZii. — Jestem lady Caton,a

markiz, w którym rzekomo jesteś zakochana, to człowiek bez zasad,

bezprzyzwoitości! Poślubia cię wyłącznie po to, by uciec od

obowiązków.

Wydawało się, że wypluwa słowa do Zii, która instynktownie

odsunęła się dwa kroki do tyłu.

— Nie rozumiem... co pani ma na myśli.
— Prawda jest taka, że Rayburn jest zakochany we mnie.

Ponieważ uwierzyłam w jego uroczyste zapewnienia o jego

uczuciu, zostałam jego kochanką. Obiecał, że jak tylko umrze mój

mąż, on ożeni się ze mną! — Jej głos stał się ostry: — Teraz, kiedy

jestem wolna, on ucieka ode mnie i od swojego dziecka, które

wkrótce przyjdzie na świat.

Przez kilka sekund Zia nie rozumiała, o czym mówi ta

kobieta. Nagle zbladła.

— Pani... pani... będzie miała z nim dziecko? — wyjąkała.
— Chyba rozumiesz po angielsku? — warknęła na nią Yasmin

Caton. — Tak, noszę dziecko markiza, a ty głupia bogata

dziewczyno, co zanudzisz

— 173

background image

go na śmierć w ciągu kilku tygodni, ty jesteś gotowa tak zawrócić

mu w głowie, że zapomni o tym, co mi obiecywał!

Zia patrzyła na Yasmin, nie mogąc wydusić z siebie słowa.

Nagle jakby pragnąc zastraszyć dziewczynę, Yasmin Caton

krzyknęła:

-— Idź stąd! Zostaw go! On jest mój, rozumiesz? Jest mój i nie

pozwolę, by mnie zostawił! — Mówiła z taką wściekłością, że

jej głos odbijał się echem od ścian gabinetu.

Z płaczem, jak małe, zranione zwierzątko, Zia odwróciła się i

wybiegła z pokoju. Biegła korytarzem, przez hol, a potem po

schodach na górę nieświadoma, że Carter i drugi lokaj patrzą na nią

zdumieni. Wpadła do swojej sypialni, zamknęła drzwi i rzuciła się

na łóżko. Była tak zdenerwowana, tak oszołomiona tym, co

usłyszała, że nie mogła nawet płakać. Leżała, mając wrażenie, że ta

piękna kobieta pchnęła ją nożem w tysiącu miejscach i że całe jej

ciało krwawi śmiertelnie. „Muszę... odejść! —myślała. — Ona ma

rację...jeśli spodziewa się...jego... dziecka... on musi ją poślubić!"

Nagle pomyślała, że nie ma dokąd pójść. Wtem, jakimś cudem

przypomniała sobie, co markiz mówił do Marty: „Jeśli będziesz

chciała iść do klasztoru, porozmawiam z arcybiskupem katedry

westminsterskiej".

Klasztor! To jedyne schronienie, o którym mogła my leć w tej

chwili. Nie była katoliczką, ale pra-

174—

background image

gnęła, tak jak powiedziała kiedyś ojcu Anthony'emu, przejść na

katolicyzm. Wtedy każdy klasztor przyjąłby ją bez zastrzeżeń.

Zia wzięła kapelusz z szafy, rękawiczki i torebkę i zeszła na dół.

Kiedy znalazła się w holu, zastała tam Cartera.

— Proszę zawołać dla mnie dorożkę — poprosiła.
— Dorożkę, panienko?! — wykrzyknął lokaj. — Tylko chwilę

zajmie mi posłanie do stajni po jeden z powozów jego lordowskiej

mości.

— Nie, chcę dorożkę! — powiedziała stanowczo Zia.
— Ale panienka chyba nie jedzie sama?
— Nie rozumiem, dlaczego o to pytasz — zdenerwowała się

Zia. — Nie sądzę, żebyś miał do tego prawo.

Carter zmieszał się.

Przypuszczał, że coś musiało się stać, a po ostatnich

wydarzeniach nie mógł uwierzyć, że panna Langley znowu

zamierza pojechać bez opieki.

— Proszę posłuchać, panienko — powiedział uprzejmym

tonem typowym dla starych, oddanych rodzinie służących. —

Wiem, że jego lordowska mość nie życzyłby sobie, żeby panienka

wyjeżdżała sama w publicznym pojeździe, kiedy można zawołać

nasze konie i stangreta.

— Ja muszę jechać... muszę! — powiedziała z rozpaczą

Zia.

— 175 —

background image

— Sądzę,

że

najpierw

powinna

panienka

poro

zmawiać z panem Barrettem.

Zia odniosła wrażenie, jakby znowu więziono ją wbrew jej woli.

Na dworze było ciepło i słonecznie, a drzwi frontowe — otwarte,

więc bez słowa minęła Cartera i zbiegła po schodkach na krótki

dojazd prowadzący do rezydencji z Park Lane. Carter stał, patrząc za

dziewczyną zdumiony. Potem zwrócił się do jednego z lokajów,

którego uważał za dość rozgarniętego.

— Idź za panienką Langley, James, i nie zgub jej. Jeśli

wynajmie powóz, zrób to samo i jedź za nią. Rozumiesz? — Carter

sięgnął ręką do kieszeni,wyjął kilka monet i wręczył je chłopcu.

— Pośpiesz się! — ponaglił go. — I cokolwiek zrobisz,

nie trać jej z oczu!

Kiedy James pobiegł na Park Lane, Carter prawie pobiegł do

biura pana Barretta.

Zia wsiadła do dorożki i poprosiła o zawiezienie jej do katedry

westminsterskiej.

Był ciepły dzień, woźnica opuścił dach powozu, ale dla Zii nie

świeciło żadne słońce — miała wrażenie, że zapadła

nieprzenikniona ciemność.

Dorożka jechała o wiele wolniej, niż gdyby ciągnęły ją ogniste i

rasowe konie markiza. Do katedry nie było daleko. Przez całą drogę

Zia powstrzymywała się od płaczu. Była zdecydowana pomówić

— 176

background image

rozsądnie z kardynałem, tak żeby zrozumiał jej pragnienie

natychmiastowego wstąpienia do klasztoru.

„Nigdy... nie pokocham... nikogo innego —pomyślała

nieszczęśliwa — tak więc, jak mam pozostać na tym świecie... gdzie

mogę go spotkać z żoną i dziećmi?"

Zia zamknęła oczy czując ból, jaki sprawiało jej myślenie o

tym. Śmiertelną udręką była dla niej myśl, że może markiz nie

kochał jej wcale i tak jak powiedziała lady Caton, próbował po

prostu uniknąć odpowiedzialności.

„Jak będę mogła... żyć... bez niego?" — stawiała sobie pytanie w

rozpaczy. śałowała, że poprzedniej nocy nie rzuciła się do Tamizy i

nie utopiła się tak jak ojciec Proteus.

Kiedy dojechała do katedry westminsterskiej, odprawiła

dorożkę i weszła do środka. Unosił się tam zapach kadzideł, a

tysiące świec migotało w bocznych kaplicach. Zia uklękła na

chwilę, a potem wstała i patrzyła na główny ołtarz. Zobaczyła męż-

czynę, który wyglądał na kościelnego, i podeszła do niego,

mówiąc:

— Chciałabym

widzieć

się

z

Jego

Eminencją

kardynałem. Czy to możliwe?

Mężczyzna, najwidoczniej pod wrażeniem wyglądu Zii,

odpowiedział bez wahania:

— Nie jestem pewien, madom, czy Jego Eminencja będzie

do pani dyspozycji, ale, o ile wiem,

— 177—

background image

biskup St. Ives jest w katedrze. Może z nim chciałaby pani

porozmawiać?

— Tak, bardzo dziękuję — odpowiedziała Zia.

Kościelny poprowadził ją nawą boczną za ołtarz,

a potem poprosił, żeby poczekała chwilę. Zia nigdy jeszcze nie

czuła się tak odrętwiała. Być może oszołomił ją ból, który zadały

jej słowa lady Caton. Wydawało jej się, że jest kimś innym. Nagle

drzwi przed nią otworzyły się i mężczyzna, który ją przyprowadził,

powiedział:

— Biskup czeka na panią, madam.

Zia weszła do środka i znalazła się w małym pokoju,

podobnym do gabinetu. Na półkach ustawione były religijne

książki, a biskup, dobrotliwie wyglądający starszy człowiek, siedział

za biurkiem. Podniósł się, gdy zobaczył Zię, która ukłoniła się, tak

jak to robiła, kiedy w klasztorze witała się z ojcem Anthonym, a

później z ojcem Proteusem.

— Chciałaś się ze mną widzieć? — zapytał łagodnie biskup,

wyciągając rękę.

— Mam... mam... prośbę do biskupa— odpowiedziała Zia.

Ksiądz wskazał krzesło po drugiej stronie biurka i oboje

usiedli.

— A więc, co mogę dla ciebie zrobić? — zapytał.

Zia odetchnęła głęboko.

— Chcę przejść na katolicyzm i wstąpić do kla

sztoru.

Jestem

bogata,

tak

więc

mogę

zapisać

pie

niądze każdemu klasztorowi, który mnie przyjmie.

— 178 —

background image

— Czy przemyślałaś to dokładnie? — zapytał biskup po

chwili milczenia.

— Tak... i już odbyłam pewną naukę... w klasztorze w

Kornwalii.

— Jak się nazywa ten klasztor?
— Klasztor Korony Cierniowej — odrzekła Zia. —To była

częściowo szkoła... ojciec Anthony, który kierował klasztorem,

jest już bardzo chory i chyba... nie wyzdrowieje.

— Słyszałem o tym miejscu — powiedział biskup.
— Byłam tam przez ostatnie dwa lata... ale potem

namówiono mnie, bym... spróbowała żyć... poza klasztorem,

teraz wiem, że to nie dla mnie — powiedziała Zia, a w jej głosie

słychać było śmiertelną udrękę.

Biskup pochylił się do przodu.

— Sądzę,

że

jesteś

nieszczęśliwa,

moje

dziecko.

Czy to dlatego pragniesz wstąpić do klasztoru?

Zia nie mogła wydobyć z siebie słowa, więc skinęła tylko

głową, a ksiądz zwrócił się do niej łagodnie:

— Nieszczęście, którego doznajemy, nie zawsze jest najlepszym

powodem, by poświęcić życie Bogu. Chciałbym, żebyś zastanowiła się

trochę dłużej nad możliwością pozostania w świecie pozaklasztornym,

do którego należysz, zanim podejmiesz decyzję, która w znacznej

mierze wpłynie na twoje całe życie.

— Ja już się... zdecydowałam — odpowiedziała Zia. — Proszę

mnie przyjąć... proszę!

— 179—

background image

Patrzyła na biskupa, a w jej oczach pojawiły się łzy.

Nagle, gdy ksiądz zastanawiał się, co odrzec, i najwyraźniej

szukał odpowiednich słów, drzwi do pokoju otworzyły się i ten

sam człowiek, który przyprowadził Zię, powiedział:

Jakiś pan chce się widzieć z biskupem!

Zia nie obejrzała się, ale usłyszała kroki i zna

jomy głos:

— Zio! Co ty wyprawiasz?

Dziewczyna nie odwróciła głowy, tylko skryła twarz w

dłoniach, bo nie mogła powstrzymać się od płaczu.

Markiz spojrzał na nią, a potem powiedział:

— Proszę mi wybaczyć, biskupie. Jestem markiz

Okehampton. Z okien pałacu Buckingham zobaczyłem, że moja

podopieczna jedzie sama dorożką, podążyłem więc za nią

przypuszczając, że coś się musiało wydarzyć.

— Sądzę, że tak — odparł biskup St. Ives — i myślę,

milordzie, że pozostawię was samych, byście mogli przedyskutować

pewne sprawy. Potem, jeśli pan lub ta młoda dama zechcecie się

ze mną widzieć, będę do waszej dyspozycji.

— To bardzo miło ze strony biskupa — powiedział markiz

— jestem mu niezmiernie wdzięczny.

Ksiądz natychmiast wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi, a

markiz usiadł na krześle obok Zii.

— 180

background image

— A teraz, opowiedz mi, co się stało? — poprosił

ją spokojnie. — O co chodzi? Własnym oczom nie

wierzyłem, kiedy zobaczyłem cię samą w dorożce.

Zia nie odpowiedziała, więc po chwili markiz zapytał:

— Dlaczego tu przyjechałaś?
— Chcę... wstąpić do klasztoru! — półgłosem powiedziała

Zia.

— I opuścić mnie?
— T-tak.

Ledwo było słychać odpowiedź, ale markiz usłyszał ją i po

chwili powiedział:

— Sądziłem, że mnie kochasz!
— Ależ... tak! — załkała Zia. —Ale ty należysz do niej i... nie

mogę pozostać w świecie, gdzie ty będziesz żyć z inną kobietą

twoją... żoną!

Markiz zesztywniał.

— Przestań płakać, kochanie, i powiedz mi dokładnie, co się

stało i dlaczego tak cię to zdenerwowało.

Zia nie odpowiedziała i nie odsłoniła twarzy, ale przestała

płakać. Bardzo łagodnie markiz pochylił się do przodu, by odjąć

jej ręce od oczu. Policzki Zii zalane były łzami, a jej długie rzęsy

mokre. Kiedy spojrzała na markiza, w jej oczach Okehampton

zobaczył ból i udrękę. Padł przed nią na kolana i położył ręce

na ramionach dziewczyny.

— Co się stało, kochanie, mój ty uroczy skarbie? —-

zapytał.

— 181

background image

Poczuł, jak Zia drży. Spuściła wzrok, a potem wyszeptała:

— Ta dama

mówiła, że urodzi twoje... dziecko

i że obiecałeś się z nią... ożenić!

Markiz nie poruszył się, tylko powiedział:

— Spójrz na mnie, mój skarbie. Chcę, żebyś na

mnie

spojrzała.

Powoli

Zia

podniosła

oczy

na

niego,

a

wtedy

markiz

oświadczył

uroczyście:

Jesteśmy

w

świętym

miejscu,

Domu

Bożym,

i

przy

sięgam ci na wszystko, co czczę, na pamięć mojej

matki,

którą

kochałem

tak

jak

ty

kochałaś

swoją,

że

żadna

kobieta,

również

ta,

z

którą

rozmawiałaś,

nigdy nie nosiła w swoim łonie mojego dziecka!

Zia utkwiła wzrok w markizie.

— Musisz mi uwierzyć — mówił dalej. — My

ślę,

że

gdybym

kłamał,

twój

instynkt

powiedziałby

ci o tym, bo na pewno przekona cię, że mówię

prawdę.

Zobaczył małe ogniki w oczach Zii, która spytała:

— W takim razie... dlaczego mówiła te... okropne rzeczy?
— Bo postanowiła mnie poślubić jeszcze za życia swojego

męża.

— A ty nie chcesz... jej poślubić?
— Nigdy dotąd nie chciałem ożenić się z żadną kobietą! —

szczerze odpowiedział markiz.

— Więc... nie rozumiem... dlaczego...?
— Posłuchaj mnie, skarbie — powiedział Okehampton. —

Nie będę udawał przed tobą, było

— 182

background image

wiele kobiet w moim życiu. Jestem kawalerem, a jeśli piękna

kobieta pragnie zaszczycić mnie, oddając mi się, to nie byłbym

mężczyzną gdybym nie przyjął takiej propozycji. — Zobaczył, że

Zia zaczęła go uważnie słuchać, więc mówił dalej: — Ale jesteś

wystarczająco inteligentna, żeby zrozumieć, że mężczyzna może

pożądać kobiety, ponieważ jest ona piękna, i mieć dla niej uznanie

takie, jakie miałby dla pięknego kwiatu, radości wyrażonej w

muzyce lub promieni słonecznych. — Czując, że Zia uspokoiła się

trochę, ciągnął: — Ale dopóki jest to tylko rozkoszne doznanie,

nie ma mowy o prawdziwej miłości —miłości, jaka czuje do

ciebie, moja ty najdroższa duszyczko, i którą jak sądzę, ty czujesz

do mnie. Razem odnaleźliśmy miłość pochodzącą od Boga, miłość,

jaką mężczyzna obdarza w swoim życiu jedyną, wyjątkową

kobietę, która jest w rzeczywistości jego drugą połową. — Markiz

przyciągnął do siebie Zię. — To jest bardzo wyjątkowa miłość, jaką

twój ojciec czuł do twojej matki, a mój ojciec do mojej. Ta miłość

jest boska i żadne kłamstwa, podstępy czy zdrada nigdy nie będą

mogły jej zniszczyć. Ojciec Proteus był złym człowiekiem i tak

samo kobieta, którą spotkałaś, jest zła, mimo że jest piękna. Po

prostu musimy o tych ludziach zapomnieć!

— Ale jeśli — zapytała cichutko Zia — ona będzie

próbowała cię skrzywdzić?

— Już to zrobiła, denerwując ciebie! — odparł

— 183 —

background image

markiz. — Nie miałem pojęcia, że będzie miała czelność nie

pochowawszy jeszcze swojego męża, przyjść do mojego domu i

naopowiadać ci kłamstw. Zapadła cisza. Po chwili Zia odezwała

się:

— Przepraszam... przebacz mi... powinnam ci ufać.
— Tego właśnie pragnę — powiedział markiz. — Ty też

musisz mi wybaczyć... że zgrzeszyłem w przeszłości. Przysięgam

ci tutaj, w katedrze, że nigdy więcej to się nie powtórzy.

— Kocham cię... kocham! —- wyszeptała szlochając — ale...

kiedy przyszłam tutaj... chciałam... u-umrzeć!

— A teraz oboje chcemy żyć! — zawołał markiz. — I chcę,

żebyś pojechała do domu, bo musisz wybrać suknię ślubną, w

której jutro staniesz przed ołtarzem.

Mówiąc to, podniósł Zię z krzesła.

— Kocham cię całym moim sercem i całą moją duszą! —

powiedział. —Tego, kochanie, nigdy nie mówiłem żadnej innej

kobiecie, bo to nie byłaby prawda!

— I ja cię... kocham! — wyszeptała Zia. — Ty jesteś dla mnie

całym światem... niebem i morzem... i wiem, że gdybym cię

straciła... nic, ale to nic by mi nie pozostało!

— Nigdy mnie nie stracisz — zapewnił ją uroczyście

markiz.

Zia myślała, że ją pocałuje, ale on, jakby myśląc

— 184

background image

o świętym miejscu, w którym się znajdowali, zbliżył usta do rąk

dziewczyny, pocałował najpierw jedną, a potem drugą dłoń i

poprowadził Zię do drzwi. Kiedy je otworzyli, zobaczyli

czekającego pod nimi kościelnego, tego samego który wpro-

wadził markiza do gabinetu biskupa St. Ives.

— Czy mogę rozmawiać z biskupem? — zapytał markiz.
— Bardzo żałuję, sir, lecz jest teraz w konfesjonale —

odpowiedział mężczyzna — ale poprosił mnie, bym powiedział

panu, że będzie się za was modlił.

— Proszę podziękować biskupowi i poinformować go, że

przyślę mu ofiarę dziękczynną.

Markiz poszedł nawą boczną z Zią u boku, która miała

uczucie, że święci w kaplicy, przez którą szli, dają im specjalne

błogosławieństwo.

Na dworze świeciło słońce, a przed drzwiami katedry czekał

na nich powozik markiza zaprzężony w dwa konie, których

pilnował chłopiec stajenny. Odjechali tą samą drogą, jaką jechała

Zia mijając pałac Buckingham. Nic nie mówili, ale Zii zdawało się,

że słońce nigdy nie jaśniało bardziej niż w tej chwili, otaczając ich

aurą szczęścia.

Kiedy byli już z powrotem w domu Okehamptonów, na twarzy

Cartera pojawił się wyraz ulgi, gdy zobaczył, że panna Langley

przyjechała z markizem. Gdy dziewczyna pobiegła na górę do swojej

sypialni, by zdjąć kapelusz, Carter poinformował markiza o tym,

co się stało i jak bardzo się niepokoił.

— 185 —

background image

— Całkiem

przypadkiem

zobaczyłem

pannę

Langley

przejeżdżającą

obok

pałacu

Buckingham,

gdzie

byłem

na

uroczystości

zaprzysiężenia

Jego

Książęcej

Mości—

wyjaśnił

markiz.

Jednak

bardzo

rozsądnie

i

mądrze

zrobiłeś,

Carter,

po

syłając

za

nią

lokaja.

Wiedziałem,

że

zawsze

mogę

na tobie polegać.

Carter rozpromienił się, a markiz zapytał:

— Czy lady Caton wciąż tu jest?
— Już wyszła, jaśnie panie. Czekała prawie godzinę.
— Jeśli znowu przyjdzie — powiedział stanowczo markiz

— to nie ma mnie dla niej w domu!

— Nie wiedziałem, że panienka Langley była w gabinecie,

jaśnie panie!

— Wiem, ale nie popełnij kolejnego błędu. I nie mów o

niczym markizie.

— Oczywiście, jaśnie panie. To by jątylko zdenerwowało.
Markiz chciał powiedzieć, że najbardziej to on się

zdenerwował. Nie mogąc doczekać się spotkania z Zią, dodał

tylko:

— Proszę podać herbatę do salonu.

Udał się na górę, by zaczekać na swoją przyszłą żonę, aż

wyjdzie z sypialni.

Był o tyle rzeczy, które chciała obejrzeć Zia po przybyciu do

zamku, ale markiz prosił ją, by przed

— 186—

background image

ślubem, który miał odbyć się o piątej po południu, odpoczęła w

swojej sypialni. Dziewczyna domyśliła się, że markiz pragnie

dopilnować, żeby kaplica udekorowana została kwiatami.

Kaplica była mała, ale bardzo piękna, zbudowana w tym

samym czasie co zamek; przez lata dokonano w niej niewiele

zmian.

Zia pomyślała, że tylko markiz mógł sprawić, iż wypełniono

ją cudownie pachnącymi liliami, które jednocześnie stanowiły

doskonałe tło dla jej sukni. Markiz zamówił ją, jak tylko Zia

zgodziła się zostać jego żoną, i przysłano ją tuż przed wyjazdem z

Londynu.

— W jaki cudowny sposób zdołałeś tak wszystko

zaplanować? — zapytała Zia, kiedy jechali przez piękną okolicę

w stronę zamku.

— Chcę, żeby wszystko w twoim życiu było doskonałe —

odpowiedział — tak doskonałe, mój skarbie, jak nasza miłość.

— Ona jest tak... idealna, że nie da się tego opisać

słowami — czule powiedziała Zia.

Markiz myślał tak samo. Harry, który był jego drużbą,

powiedział mu poprzedniego wieczora po kolacji:

— Zrobiłeś dobry wybór, przyjacielu!
— Kocham ją! — żarliwie odparł markiz. Obawiał się, że

Harry ciągle sądzi, iż żeni się z Zią, by uwolnić się od Yasmin.

— Wiem — powiedział Harry. — Nigdy nie

— 187—

background image

widziałem cię tak szczęśliwym ani tak zadowolonym z siebie!

Markiz roześmiał się. To prawda — był szczęśliwy. Cieszył się,

że znalazł na tym świecie osobę, która tak różniła się od znanych

mu ludzi i tak bardzo mu odpowiadała.

Zabrał Zię do zamku, a Harry ustalił z przyjaciółmi, którzy

mieszkali dwie mile od siedziby markiza, że zamieszka u nich.

— Zdajesz sobie sprawę — rzekł do Okehamptona — że

wszyscy wydrapiąmi oczy, jeśli będę jedynym gościem na twoim

ślubie? Oczekują uroczystości, na której obecny będzie książę

Walii i przynajmniej pół tuzina druhen!

— W takim razie rozczaruj ą się! Mój ślub będzie dokładnie taki,

jakiego zawsze pragnąłem, ale nie przypuszczałem, że będę miał

tyle szczęścia, by się spełniło moje marzenie.

— Czy chcesz przez to powiedzieć, że takiego ślubu pragnie

też Zia? — zapytał Harry.

— Oczywiście — odpowiedział markiz. — Po tym wszystkim,

przez co przeszła, nie dopuszczę, żeby zdenerwowały ją złośliwe

uwagi kobiet albo żeby mężczyźni gapili się na nią!

Harry roześmiał się.

— Jest tak piękna, że będziesz musiał ciągle odganiać od

niej takich ludzi jak Charlie, którzy nie będą mogli się jej

oprzeć.

— Wiem — przyznał markiz — ale większość

188 —

background image

czasu zamierzamy spędzać na wsi, a osobnicy tacy jak Charlie nie

będą naszymi gośćmi! Prawdę powiedziawszy, przez dłuższy czas

nie zamierzam przyjmować żadnych gości. Chcę mieć Zię tylko dla

siebie.

Harry spojrzał na przyjaciela z zazdrością. O takim właśnie

małżeństwie i on marzył. I on, i markiz doskonale zdawali sobie

sprawę z tego, że każdy, kto tak jak Charlie, przemyka się z jednego

buduaru do drugiego, w końcu nieuchronnie staje się znudzony i

rozczarowany takim życiem.

Klękając obok siebie przed ołtarzem, markiz i Zia trzymali się

za ręce. Obojgu wydawało się, że wibracje emanujące z nich są

jak boskie światło.

Wyszli z kaplicy i w nabożnym skupieniu udali się na górę do

sypialni Zii, która dawniej należała do matki markiza. Markiz

zamknął drzwi, a potem, ku zdziwieniu żony, nie wziął jej w

ramiona, lecz podprowadził do okna. Stali patrząc na ogród, na

jezioro, które rozciągało się za nim, i na ogromne drzewa w

parku. Za parkiem aleja prowadziła do morza. Przez chwilę markiz

nie odzywał się. Potem powiedział:

— Oto mój świat, skarbie, który teraz należy do ciebie.

Myślę, że oboje go pokochamy, będziemy nim rządzić i

spróbujemy dać każdemu,

— 189 —

background image

kto w nim żyje, takie samo szczęście, jakie sami mamy.

Zia przysunęła się do męża.

— Cieszę się, że tego pragniesz — szepnęła.
— Ty mnie nauczyłaś myśleć w ten sposób — odpowiedział

— ale to pragnienie czynienia dobra istniało gdzieś w moim sercu,

choć do tej pory nie uświadamiałem sobie tego.

Otoczył Zię ramieniem i zbyteczne były już słowa.

Kilka godzin później, kiedy zachodziło słońce i ptaki

udawały się na odpoczynek, markiz powiedział:

— Zastanawiam się, skarbie, dlaczego tak różnisz się od

kobiet, jakie przedtem znałem.

— Naprawdę? — zapytała Zia. — Ty jesteś taki cudowny...

zdumiewający, że kiedy byliśmy ze sobą tak blisko, troszkę się

bałam... że nie będziesz czuł tego samego... co ja... Dla mnie to

było... coś nowego.

— Czułem to samo co i ty — zapewnił ją markiz — i musisz

mi uwierzyć, że nic nigdy nie było tak doskonałe i wspaniałe jak

nasza miłość.

Zia krzyknęła.

— Dokładnie to samo chciałam ci powiedzieć... Tak bardzo

pragnę, żeby nigdy ci się to nie znudziło.

— Jakże mógłbym się znudzić czymś, co wy-

— 190—

background image

daje się zanosić mnie do Nieba, w które wierzysz, i co sprawia,

że mam wrażenie, jakbym trzymał w ramionach anioła.

Pochylił się nad Zią i odgarnął z czoła jej miękkie złociste

włosy.

— Jesteś piękna — powiedział — ale inne kobiety też są

piękne. W tobie jest jednak coś wyjątkowego.

— Powiedz mi... proszę, co masz na myśli?
— Ty jesteś... dobra, a w moim życiu poznałem niewiele

naprawdę dobrych kobiet!

— Choć nie jestem pewna, czy tak jest naprawdę —

powiedziała Zia — chcę, żebyś tak myślał.

— Jesteś dobra tak jak moja matka. Do tej pory nie spotkałem

nikogo, kto znaczyłby dla mnie tyle co ona, ale teraz zjawiłaś się

ty, tak bardzo do niej podobna.

— Jestem poruszona... tym, co teraz mówisz — wyszeptała

Zia.

— Wiem, moja piękna żono, że masz dobre serce i duszę, i chcę,

żebyś taka była i żebyś się nigdy nie zmieniła. — Markiz przerwał, po

czym dodał innym tonem: — Jeśli jakiś mężczyzna będzie próbował cię

skrzywdzić, to przysięgam, że go zabiję!

I zaczął całować Zię namiętnie, pożądliwie i zaborczo. Jego usta

prawie raniły jej wargi, a jednak nie bała się. Wiedziała, że to

uczucie posiadania było częścią ich miłości, a w rzeczywistości

miłość nie jest taka spokojna, łagodna i sentymentalna, jak

191 —

background image

myślała. Jest silna, tętniąca życiem, często gwałtowna, niszcząca, a

jednocześnie niepokonana. Zia wiedziała, że to miłość dała

markizowi siłę i mądrość, by wyrwał ją z rąk przestępców.

To właśnie miłość umożliwi im w przyszłości wspólną walkę

z przeciwnościami i trudnościami, które nieuchronnie pojawią się

w ich życiu. Ale wierzyła, że markiz zawsze będzie zwycięzcą, po

prostu dlatego że miłość da mu siłę do pokonania wszystkiego co

złe i niegodziwe.

Markiz całował żonę z coraz większym pożądaniem, a w

jego oczach płonął ogień. Zia wiedziała, że nie tylko ją

uwielbia, ale jednocześnie pożąda jej również jako kobietę.

Czuła ten sam płomień w sobie.

— Pragnę cię! Moje kochanie, pragnę cię! — powiedział

markiz.

— Jestem... twoja! — wyszeptała Zia.
— Daj mi siebie, kochaj mnie, bo tylko Bóg wie, jak bardzo

cię pragnę!

— Kocham cię... kocham... kocham!

śarliwość tych słów rozpaliła ich ciała i dusze.

Potem, kiedy przeżywali najwyższe uniesienie,

wydawało się im, że znaleźli się w samym środku rozżarzonego

słońca. Wspaniałość tego aktu otoczyła ich boskim światłem

pochodzącym od Boga, który jest śyciem i Wiecznością.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 66 Powrót syna marnotrawnego
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 84 Święte szafiry
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 02 Niewolnicy miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 58 Pustynne namiętności
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 143 Wyścig do miłości
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 56 Zwyciężona przez miłość
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 61 Zakochany hrabia
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 144 Wezwanie z północy
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 49 Niechętna żona
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 136 Pojedynek z przeznaczeniem
103 Cartland Barbara Najpiękniejsze milości 103 Poskromienie tygrysicy
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 181 W ukryciu
048 Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 48 Siostrzana miłośc
Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 154 Droga ku szczęściu
007 Cartland Barbara Najpiękniejsze miłości 07 Znudzony pan młody
Cartland Barbara Znak miłości
Cartland Barbara Maska miłości
Cartland Barbara Chwile miłości

więcej podobnych podstron