Szukanie Boga
Edward Guziakiewicz
dramat ● scena młodych ● slang
Jest to dramat o tematyce religijnej, w którym brzmią echa
tekstu o Abrahamie (z Księgi Rodzaju, rozdz. 18), komemoro-
wanego we wspólnotach neokatechumenalnych. Bohaterami tego
utworu są współczesne nastolatki.
Dramat ukazał się drukiem w 1998 roku. W Internecie jest
prezentowana jego nowa wersja, odwołująca się do slangu mło-
dzieżowego. Bohaterowie posługują się językiem dosadnym i so-
czystym — a skrupulatny i rzetelny polonista z pewnością za-
kwestionowałby prawie wszystkie wypowiadane kwestie i dialo-
gi, uznając, że zostały zbudowane w oparciu o niedopuszczalne
wulgaryzmy.
Zabiegi warsztatowe sprawiły, że problemy głównych boha-
terów wyostrzyły się i nabrały wyrazu. Jednak religijna wymowa
dramatu — jak się wydaje — na tym nie straciła, a wręcz prze-
ciwnie.
2009
Copyright © Edward Guziakiewicz
ISBN 978-83-925439-3-0
2009
2
O
SOBY
ROMA
MATKA Romy
OJCIEC Romy
TOMASZ
WIKTORIA, siostra Tomka
SYLWESTER, kolega Tomka
GRZEGORZ, kolega Tomka
DZIECI
STARZEC I
STARZEC II
3
O
DSŁONA
P
IERWSZA
Podwórko, trzepak, piaskownica, na środku ławka, w głębi wejście do ka-
mienicy, na parterze widać uchylone okno.
TOMASZ
Marzyły mi się dawniej loty w kosmos, wyobraź sobie. Obcykałem sobie
mapę nieba, Mars ― tu, Wenus ― tam, Saturn, Uran, Neptun i Pluton. Najbliżej
Słońca ― Merkury. Z zapartym tchem gapiłem się w gwiazdy. Teraz wieczory
mnie dołują. (pokazuje do góry). Zapytasz, dlaczego? Bez obciachu, niczego nad
nami nie ma. Oprócz szczerzącej kły mroźnej próżni i zagubionych okruchów
materii. Wszechświat straszy nas pustką. Niewiele nam może zaoferować.
ROMA
Tak to, biedaku, widzisz? Nigdy nie stawiałam pod znakiem zapytania two-
jej inteligencji, tym niemniej czasami odnosiłam wrażenie, że wprost uwielbiasz
przegraną. To mnie zawsze bolało. Leziesz na samo dno. Czy tej pustki nie ma
przypadkiem w tobie? (podnosi się z ławki i wykonuje taneczne pas) Popatrz!
Dookoła tętni życie, w dzień świeci słońce, nocą wschodzi księżyc, mijają pory
roku, wiosną przyroda eksploduje zielenią. Nie wpada ci to w oczy?
TOMASZ
Nie jestem porąbany i mam ślepia. Nie mogę powiedzieć, żebym tego nie
widział. Przyroda żyje, ty też, lecz to za mało, pyszczku, żeby być szczęśliwym.
Można się tym cieszyć po pijaku, chociaż chlanie to generalnie zgubna rzecz.
Wytrzeźwiejesz i czujesz, że nie tego szukałeś. (wstaje i podchodzi do trzepaka)
ROMA
A co mi tam, zaryzykuję, chociaż może cię wkurzę. Muszę ci to powie-
dzieć. Wydaje mi się, iż nie wierzysz w Boga. Tego ci brakuje!..
TOMASZ
Mała, coś ty? (próbuje podciągnąć się na trzepaku) Wierzę. To znaczy:
wierzę i nie wierzę. Tak sobie myślę, że gdyby On naprawdę istniał ― nie pa-
pierkowym istnieniem w katechizmach czy w rozprawach filozofów ― to prze-
4
cież urządziłby ten świat inaczej, z głową. Gdyż czegoś ważnego w nim zabra-
kło. To świat na maksa przegrany, Romo, bezsilny, w agonii, skazujący cię na
prymitywną wegetację. Każdy dzień życia to kolejny gwóźdź do trumny. A two-
je pragnienia w nim się nie liczą. Czy tego chciał dla ludzi Ten, w którego mocno
wierzysz? (na stronie z oczywistą ironią) Doskonały Bóg stwarza niedoskonały
świat. Jakby dla kontrastu, psiamać. Żeby lepiej przy nim wypaść...
ROMA
Ech, te twoje ciemne okulary! Niby to studiowałeś filozofię, liznąłeś tego i
owego, ale... Sterczą ci na nosie i nie widzisz barw. (podchodzi do trzepaka) To
utkwiło gdzieś w tobie. Tu coś ci się przekręciło. (dotyka jego piersi) Tak tam
mroczno, że nawet z noktowizorem nie ma po co się pchać. I dlatego świat jest
dla ciebie przegrany, a Bóg zakłamany i fałszywy. Nie umiesz się cieszyć, nie
potrafisz wskrzesić w sobie odrobiny fantazji. Ja wszędzie czuję bliskość Boga,
nie tylko w kościele ― w budzie, na rolkach, na stadionie, na dyskotece, na kon-
cercie...
TOMASZ
Tanie bajery. Bez obrazy, jesteś niepoprawną romantyczką i zachwycałabyś
się nawet tym śmierdzącym wysypiskiem śmieci za miastem, siedliskiem koma-
rów, much i robali. (wraca na ławkę i siada na niej okrakiem) Ale czemu się
dziwić? Starzy chuchają na ciebie jak na saską porcelanę. Mają takiego słodkiego
bobasa. Sądzę wszakże, że gdyby życie, jak księżyc, odsłoniło przed tobą drugą
stronę, gdybyś pojęła, że świat jest dżunglą, wypełnioną dzikimi bestiami, łakną-
cymi szmalu, władzy i rozkoszy, gdybyś dojrzała, że górą są w nim najwięksi
zwyrodnialcy, zmieniłabyś punkt widzenia. Czy musisz się o cokolwiek martwić:
o kasę, o żarcie, o ciuchy, o manele, o metę na noc?
ROMA
No, wiesz? Jesteś uszczypliwy, Tomku, i powinnam się na ciebie obrazić. I
ja mam zmartwienia, a któż ich nie ma. Nie wyolbrzymiam ich jednak tak jak ty i
z byle powodu nie podnoszę krzyku. Nie kryję, czasami coś mi dolega, ale czy to
ma oznaczać, że tym samym cały świat jest chory i cierpiący? Bez przesady z tą
ponurą miną. Dlaczego miałabym patrzeć na wszystko przez pryzmat moich
zmartwień? (siada na ławce)
TOMASZ
Dobra, nie zamierzam się z tobą kłócić, wycofuję się, a ty nie rób z siebie
przemądrzałej suki. Podzielimy racje na pół i będziemy kwita. A jeśli widzisz na
5
moim nosie ciemne okulary, to doradź mi, jak je zdjąć. Co mam zrobić, by nie
przysłaniały mi świata? (przysuwa się do niej)
ROMA
Suka? Ależ ty wstawiasz teksty. Nie przeginaj, Tomku, bo będziesz miał
przekichane. Jak je zdjąć? To proste. Gdybyś zaczął się modlić, odsłoniłby się
przed tobą świat ducha, przesycony dobrocią i miłością...
TOMASZ
Ja, modlić się? Z różańcem w ręku, klepiący pacierze? Zawodzący gorzkie
żale? Idź się dygaj z pingwinami. Do kogo i po co? Może jak w osławionej grze
Pascala powinienem się zaasekurować ― tak, na wszelki wypadek, bo a nuż po
śmierci wpadnę w łapy surowego Sędziego?
Wolę raczej własne założenie i uważam, że jest ono bardziej na miejscu.
Otóż, uważam, że jeśli Bóg istnieje, to lepiej niż ja sam wie, czego mi potrzeba, a
jeśli Go nie ma, to i najgorliwsze prośby nie pomogą. Zafajdany wszechświat,
który ich wysłucha przecież mi nie odpowie.
ROMA
Ależ ty motasz! Modlić się, to wychodzić na spotkanie Boga, który cierpli-
wie czeka, to szukać Go, tak jak się szuka prawdziwego przyjaciela ― nie z myś-
lą o doraźnym zysku lub stracie. Jeśli odkryjesz Go tak jak ja, zaznasz spokoju i
szczęścia... (wstaje i podchodzi do piaskownicy, podnosi porzucone wiaderko i
stawia je na obrzeżu)
TOMASZ
He, he, he. Robisz mi niezły pasztet w głowie. Jak mogę spotkać się z kimś,
kogo w ogóle nie znam? I nie mam pojęcia, jak wygląda? A nawet nie wiem, czy
istnieje? To tak, jakbym stale szlajał się w pobliżu dworca kolejowego, jak idiota
wyczekując kogoś, kto nigdy się do mnie nie wybierze. W pale się nie mieści!
Wzięliby mnie za bezdomnego, lumpa lub ćpuna.
ROMA
Tomku, nie chcesz mnie zrozumieć! Przekręcasz złośliwie prawie wszyst-
ko, co mówię. Przecież Bóg czeka; nie jest przypadkowym przyjezdnym; a poza
tym zostawił wyraźne znaki, drogowskazy życia duchowego, które do Niego
prowadzą. I przypuszczam, że je dobrze znasz. (siada na obrzeżu piaskownicy)
Chodzi mi przede wszystkim o Pismo święte, zwane księgą życia, prawdziwego
życia... Ono jest utrwaloną na piśmie mową Boga.
6
TOMASZ
Chromolę to. Najpierw modlitwa, teraz Biblia. Owszem, miewałem ją w rę-
kach. (siada obok dziewczyny) Wertowałem ją i czytałem. (bierze wiaderko, się-
ga do piasku i je napełnia) Tak, czytałem: o Mojżeszu i plagach w Egipcie, o
zasuwaniu przez Morze Czerwone i o podbijaniu Ziemi Obiecanej. Było to inte-
resujące, a przynajmniej wtedy mnie zajmowało... (przenosi się do piaskownicy i
zaczyna się bawić w piasku; znajduje łopatkę)
Dziś jednak inaczej na nią patrzę niż kiedyś. Te zdarzenia nie mogły mieć
miejsca, a umieszczono je tam z myślą o frajerach. (macha wiaderkiem, wysy-
pując piasek) Mojżesz wyciągnął rękę nad morze i nagle ustąpiło ono przed idą-
cymi. Jozue nakazał wojsku dąć w trąby i mury warownego Jerycha rozsypały
się w pył. To fikcje, dobrze wyglądające w komiksach. I któż miałby w nie wie-
rzyć? (wstaje) Ja? Człowiek, który myśli, cywilizowany? Marzący o podboju
kosmosu? Nie dam sobie wcisnąć takiego kitu. Nie jestem ciężko kapującą mó-
zgownicą. (siada)
ROMA
Przy tobie, Tomku, można zwątpić we wszystko. Nie da się ukryć, że w
twym stosunku do życia kryje się spora doza romantyzmu, a nawet humoru, lecz
czarnego. Miast delikatnie szkicować zaostrzonym ołówkiem, żeby wydobyć
zarysy, zamaszyście smolisz papier kawałkiem węgla. Obawiam się, że źle czyta-
łeś te biblijne opowieści, z niewłaściwym nastawieniem, bez szacunku dla ich
autora, Boga; a przecież są takie piękne...
TOMASZ
Też powiedziane: piękne?! Nie obraź się, ale gadasz jak dupa wołowa. Nie-
stety, jestem nowoczesnym facetem i nie ufam autorytetom, które od dawna się
rypią. Przecież to przeszłość, historia. (podnosi się i udeptuje piasek)
Zresztą, po co ględzimy o religii, to nas dzieli. W przeciwieństwie do ciebie
uważam, że do dobrego samopoczucia nie jest wcale potrzebna wiara w Boga...
ROMA
A jednak wspomniałeś, że ci Go brakuje i że Go szukasz. Od tego wszystko
się zaczęło...
TOMASZ
Boga?! Religii? Nie łażę ani za jednym, ani za drugim. Owszem, nie mogę
się uwolnić od jakiejś cholernej chcicy. Odczuwam potrzebę zbratania się z
czymś absolutnym i doskonałym, choć zarazem uważam, że nigdy nie natknę się
7
na coś takiego.
Czegoś takiego nie ma i być nie może. A przecież z tego powodu się nie
pochlastam.
ROMA
Ależ mówisz o Stwórcy. (zrywa się) To jest właśnie Bóg!
TOMASZ
Działasz mi na nerwy. Widzisz, miseczko, to, za czym niucham, nie ma ni-
czego wspólnego z twoją wiarą. Tak sądzę. Dlaczego religia miałaby być lekars-
twem na wszystkie udręki?
Z klatki schodowej wychodzi Matka i rozgląda się za Romą.
MATKA
Aha! Jak zwykle razem. Dobry wieczór! Rozumiem, że lubicie sobie po-
szeptać i poplotkować, lecz pan, panie Tomku, nie należy do rannych ptaszków.
A Roma, skoro świt, musi wstać do szkoły.
TOMASZ
(na boku) Czyli spadówa! (do Matki) Ależ... Niech się pani na nas nie
gniewa. Roma jest ciut, ciut dziecinna, by nie rzec naiwna, mimo tego ciekawie z
nią się rozmawia. Spieramy się, paplamy, roztrząsamy.
Nic jałowego. Są to twórcze dysputy, prawie jak w Akademii Platona...
(wychodzi z piaskownicy)
MATKA
W Akademii? Chyba wpada pan w przesadę. Nie mam nic przeciwko uczo-
nym dysputom ― pod warunkiem, ze toczą się przy dziennym świetle, a nie
wtedy, kiedy czas do łóżka. Roma jest oczytana. A pan? Miał pan ostatnio w rę-
ku jakąś dobrą książkę?
TOMASZ
(całuje ją w rękę) Wie pani, gwiazdy, gwiazdy i jeszcze raz gwiazdy. To
one winne. Jest tak przyjemnie, że byłoby grzechem siedzieć w chacie.
MATKA
Zauważyłam, że lubi pan jak berbeć swawolić w piaskownicy. Czy to roz-
koszne zajęcie ma jakiś związek z gwiazdami?
8
ROMA
Mamo, przestań! Masz ostry język i wszyscy wiedzą, że potrafisz dociąć.
Nie musisz się popisywać.
TOMASZ
Skądże znowu. To nie docinki, a szczera prawda. Nie wstydzę się tego, że
lubię pogrzebać grabkami w piasku. Każdy był kiedyś dzieckiem, nie?!
MATKA
(spogląda na zegarek) No, skoro tak, to chwilę z wami zostanę. (do To-
masza) Szczere przyznanie się do winy jest gwarancją łagodniejszego wyroku.
Zatem tym razem nie kamieniołomy. Panie Tomku, ja sobie klapnę tu, na murku,
a pan niech wraca do piaskownicy.
TOMASZ
Z prawdziwą przyjemnością! (siada w piaskownicy jak za ladą sklepu) Ży-
czy sobie pani babkę piaskową, biszkopt czy piernik?
ROMA
Poruszaliśmy, mamo, poważne tematy.
TOMASZ
Ma się rozumieć. To fakt, mówiliśmy o Bogu i takich tam sprawach. Nie
można wszystkiego sprowadzać do poziomu łóżka, materaca i chcicy. Pani rów-
nież jest wierząca?
MATKA
Już dawno nikt mnie nie pytał o to tak bezpośrednio, ba, obcesowo, jak pan.
Owszem, jestem wierząca, i starałam się tak wychować Romę, żeby była prze-
konana, iż warto wierzyć.
TOMASZ
Udało się to pani. Chciałbym wszakże zgłosić drobne zastrzeżenia. Czy re-
ligijność Romy nie jest przestarzała? Zbyt tradycyjna? Coś mi ona trąci starymi
babulami ze wsi. Większość moich znajomych nie traktuje poważnie wiary w
Boga. Z tym nie jest się na topie.
MATKA
No nie, panie Tomku! Tym razem naprawdę pan przesadził, a nie wygląda
9
pan na ogrodnika, nawet z tą zieloną łopatką i wiaderkiem w kolorze poma-
rańczy.
ROMA
On chciałby, mamo, abym we wszystko wątpiła.
MATKA
Zgadzam się, można wątpić, i niemal każdy przechodzi w życiu przez zała-
mania. Jeżeli jednak czyni się z wątpienia regułę, normę, zasadę, wcześniej czy
później trafi się do psychiatry...
ROMA
Gdybym straciła wiarę, stałabym się na pewno kimś bardzo nieszczęśliwym
― jak ślepiec, nie znający drogi i błądzący po omacku. Świat wydałby mi się
odpychający. Czy mogłabym sama siebie skazywać na życie w mroku? Dlaczego
niektórzy tak czynią?
TOMASZ
Dobra, poddaję się. Może tam ― faktycznie ― coś jest, co mi umyka. Wie
pani, wpadła mi kiedyś w ręce książka, napisana przez amerykańskiego lekarza.
Opiekował się pacjentami, którzy przeżyli śmierć kliniczną, a potem spisywał ich
wspomnienia. Niemal każdy z nich widział światło w tunelu i doświadczał pięk-
niejszego życia, które rozpoczynało się po śmierci.
Być może, istnieje lepszy świat, ale można go poznać wówczas dopiero,
kiedy opuści się ten, zgniły i brudny...
ROMA
Zgadam się z tobą: świat, o którym mówisz, jest naprawdę bardzo piękny.
Nie uważam jednak, że aby go odkryć trzeba koniecznie przeżyć śmierć kli-
niczną.
Wskazywałam mu, mamo, inną drogę; namawiałam go do tego, żeby zaczął
się modlić.
MATKA
To jest chyba najwłaściwsza recepta na życie. Buntować się przeciw sobie,
tłumić potrzeby religijne, udowadniać, że są zbędne, to grzech.
Zaryzykowałabym twierdzenie, że to grzech przeciw Duchowi Świętemu...
(odchodzi i wygląda za scenę, jakby czuła, że gdzieś w pobliżu jest jeszcze ktoś
ukryty)
10
ROMA
Spójrz na niebo! W tej czerni gwiazdy lśnią jak diamenty. Czy nie mówi ci
ono o Bogu?
Czy naprawdę niczego wzniosłego nie czujesz?
TOMASZ
(obejmuje Romę i przytula do siebie) Czuję twoją bliskość i wolałbym dos-
trzec Boga w tobie. Myślę, że to byłoby o wiele bardziej ekscytujące...
ROMA
(uwalnia się z objęć) Jesteś przewrotny, Tomku.
MATKA
No, czas wracać. Naprawdę już późno. Miło się z panem gawędziło, panie
Tomaszu. Dobranoc!
TOMASZ
Mam nadzieję, że nie będzie pani mieć do mnie pretensji. (całuje ją w rękę)
Ciężki frajer ze mnie. (do Romy) Narazka, zmywam się. Jutro wpadnę, zanim
słoneczko pokaże nam tyłeczek.
ROMA
No to nara, trzym się!
Matka i Roma wchodzą do klatki schodowej. Tomasz zostaje sam, chwilę się
waha, czy odchodzić, wreszcie nieruchomieje na skraju sceny, pochłonięty my-
ślami.
TOMASZ
(do siebie) Ma niezłe ciało. Takie ciacho bym sobie schrupał. Tylko jej sta-
ra. Kiedy ją widzę, płaszczę się i zamieniam w dupowłaza. W pale się nie mieści!
(kręci z niedowierzaniem głową) Ona kończy już elo, czyli na jedno wychodzi.
Luz-blues, w niebie same dziury... (odchodzi)
Zmienia się nastrój na scenie, pojawiają się Starcy, a ich wejściu towarzy-
szy subtelna muzyka.
STARZEC I
Ci są niby trzcina w szuwarach ― zakorzenieni w błotnej ziemi aż do bólu,
11
lecz myślą sięgający nieba...
STARZEC II
Tak chciał Stwórca, który powołał wszystko do istnienia, im przydając po-
dobieństwo do siebie, podobieństwo szczególne.
STARZEC I
Na swój obraz ich stworzył.
STARZEC II
A chociaż grzech zżera im dusze i gubią się w ciasnym świecie schematów,
to jednak słowem potrafią wyrazić to, czego się lękają. W ich własnym przeko-
naniu miłujący nieosiągalność i przeznaczeni śmierci.
STARZEC I
Są władni zamknąć wszechświat w myśli. Ma się więc ochotę zakrzyknąć
za Szawłem z Tarsu: „Gdybym mówił językami ludzi i aniołów...”
STARZEC II
A może: ludzi, aniołów i lumpów...
12
O
DSŁONA
D
RUGA
Skromnie urządzony pokój, fotele, ława, szafa i dwa krzesła; widać drzwi
wejściowe i do kuchni. Na ławie naczynia, resztki kolacji, butelka, kieliszki i
puszki z piwem. Towarzystwo już po kilku głębszych.
SYLWESTER
Chlupniemy jeszcze po browarku, poprawimy kielonkiem i spadamy. Rzad-
ko kiedy wypuszczam się z chałupy o tej porze.
Mam ostatnio całkiem przyzwoity transfer, więc nie odstępuję kompa do
północy. Ściągam sobie mp3 za friko i pogrywam w co się da...
TOMASZ
Nie lubisz po ciemku szlajać się po mieście?
SYLWESTER
Eee... Wtedy wyrzuca pojebanych blokersów.
TOMASZ
(ma na głowie pióropusz indiański, założony dla wygłupu) Boisz się wy-
ściubić nosa?
I pomyśleć, mięśniak z ciebie jak Stallone. Źle na tym wychodzisz. Nocne
życie, to jest to. Wieczorami wybywam z chaty. W dzień same nudy, nastrój pry-
ska...
SYLWESTER
Niemniej po kilku głębszych wraca?
TOMASZ
Chadzasz na dyskoteki?
SYLWESTER
Co ty? Na potupajki? Stary, nie te lata. Gówniary kleją się do poważnych
klientów, a potem chwalą się przed takimi jak one idiotkami:
„Zajebiście było, wyobraźcie sobie,
jakiś stary pacan do mnie zarywał...”
13
TOMASZ
Czas jest nieubłagany. Wszystko płynie. (wstaje, poprawiając pióropusz)
Jak heraklitańska rzeka, do której nie można wstąpić dwa razy. (kołysze się na
nogach) Życie to ciuchcia, która ostatkiem sił dociąga do końcowej stacji, a tam
zostaje i zamienia się w szmelc.
GRZEGORZ
(ma podwieszoną na gumce długą białą brodę; pociąga nią od czasu do
czasu) Rano miałem takiego kaca, że nie mogłem ruszyć się z wyra. Uratował
mnie ten klin. Kumple jesteście. Ale faza. Kocham was. Stawiacie bliźnich na
nogi.
TOMASZ
Tak mi się zdaje, że biją dzwony. Bądźcie przez chwilę cicho!
SYLWESTER
Faktycznie biły, ale dobrych kilkanaście minut temu. Z poślizgiem to do
ciebie dotarło.
TOMASZ
Już się połapałem. Dzisiaj jest święto, jakaś kościelna uroczystość. Więc to
dlatego mojej siory nie ma. Pognała na nabożeństwo.
GRZEGORZ
(zdejmuje brodę) Brakuje mi tego, do diaska, oj, brakuje! Dawno, dawno
temu...
TOMASZ
Za górami, za lasami...
GRZEGORZ
...chadzało się do kościoła.
SYLWESTER
Ty? Czyżby? Jakoś trudno w to uwierzyć.
GRZEGORZ
Mamuśka zabierała mnie na majówki i na procesje w oktawie, wyobraźcie
sobie. Miałem wylizaną czuprynę, równo obcięte włosy, śliczną białą komeżkę i
14
metalowy dzwoneczek. Potrząsałem nim, ile się dało...
TOMASZ
To chandra. Grzesiu staje się pobożny po kilku głębszych. Przedobry z nie-
go chłopak.
GRZEGORZ
Nic na to nie poradzę. Co tu kryć? Taką mam naturę, nieco pijacką, nieco
płaczliwą. Tylko Tomek mnie rozumie, jemu też coś w duszy gra.
SYLWESTER
Miałeś, chamie, złoty róg...
TOMASZ
Teraz nie masz nic... To sekret życia. Musisz stoczyć się na samo dno. Kie-
dy jesteś już wdeptany w ziemię, goluteńki i spłukany, zaczynasz żałować tego,
co straciłeś. Rozdzierasz się i wrzeszczysz jak najęty, upominając się o swoje.
Niczym wredny bachor. Tak długo, aż rzucą ci to, co obstawiasz.
Później zaś odkrywasz, że należy walczyć nie tylko krzykiem. Idziesz na
noże, olewając niebieskich. Każdy sposób jest dobry, jeśli skuteczny. Cel uświę-
ca środki...
SYLWESTER
Porywająca filozofia życiowa. I tego właśnie uczysz Grześka? Nieźle mu
namotasz w głowie.
TOMASZ
(siada) Rok temu w Międzyzdrojach spotkałem nietuzinkowego klechę. Fa-
cio był na luzie, wysoki i wysportowany, zero krępacji. Całkiem do rzeczy z nim
się gadało. Kuty na cztery nogi. Nie dał sobie wciskać kitu. Takie tam teologicz-
ne nawijki. W końcu studiowało się rok filozofię.
Przypomniał, że Bóg jest miłosierny i że z dużą dozą pobłażliwości łypie na
ludzkie słabości. (podnosi butelkę i rozlewa wódkę do kieliszków)
SYLWESTER
Jak u Fiodora Dostojewskiego.
GRZEGORZ
I co, Tomek, i co?!..
15
TOMASZ
Co dalej? Nadawał całkiem do rzeczy. Stawałem na uszach, żeby mu do-
równać i wysilałem mózgownicę jak mogłem. Próbowałem wykazać, że Boga
nie ma i że religia jest zbędna: była dobra w średniowieczu. Skurwiel miał pod
ręką kupę zajebistych argumentów i zręcznie nimi żonglował. Żaden tam ćwok.
SYLWESTER
Podobno jest stworzona specjalna religia dla łachmytów i lumpów. Jak ona
się nazywa? Neo... ka-te... Mam na końcu języka. To dla takich jak wy, koczują-
cych w krzakach z jabolem. Już wiem. Neokatechumenat. Gdzieś czytałem.
TOMASZ
Myślisz, że i o tym nie było mowy? Ten księżunio miał ze sobą Biblię w
czarnych skórzanych okładkach i przytoczył z niej kilka udanych kawałków. Bez
picu. Jezus uczył, że przestępcy, lumpy i cichodajki mogą wyprzedzić tych
sztywnych i zadowolonych z siebie ćwoków w drodze do królestwa niebies-
kiego.
GRZEGORZ
Gadasz od rzeczy. Serio?
TOMASZ
A jak! Co tak rozdziawiasz japę? W Nowym Testamencie Bóg nie jest taki
zły. Da się Go przełknąć.
Jezus przebaczył kobiecie cudzołożnej, czy też — pardon, panowie, wolę
bardziej dosadny język — jakiejś tamtejszej kurewce: a ponieważ wybaczył jej
więcej niż innym, bo więcej nagrzeszyła, miała Mu więcej do zawdzięczenia;
więcej niż ci, którzy czuli się w porząsiu wobec Boga.
Ci ostatni olewali przebaczenie, nie łajdaczyli się, więc go nie potrzebowali.
A sprawa jest prosta: komu więcej wybaczono, ten bardziej miłuje.
GRZEGORZ
(z podziwem) Ale ze mnie łoś. Ileż ty wiesz, Tomku! (wstaje i kołyszącym
się krokiem wychodzi do kuchni)
SYLWESTER
Coś ci jednak wypadło z tego wywodu. Taki tam maleńki trybik w zegarku.
Taki tyci, tyci. Trzeba okazać skruchę i żal, aby uzyskać przebaczenie. Bez kaja-
nia się ani rusz.
16
GRZEGORZ
(wraca z kuchni, prowadząc rower) To ja, panowie, odjeżdżam góralem.
TOMASZ
Nie rób zadymy! (zrywa się i próbuje mu wyrwać kierownicę, szamocą się,
Grzegorz zatacza się i omal nie przewraca) No i potrzebne ci to było? (pomaga
mu odzyskać równowagę)
Stuknij się w czoło! (usadza Grzegorza w fotelu) Nie sądziłem, że będziesz
taki naprany.
GRZEGORZ
Nie denerwuj się. Zacząłeś gadać o Piśmie świętym, więc z tego wszystkie-
go poszedłem do kibla pochłeptać kranówy...
TOMASZ
Poglądy poglądami, a życie życiem. Tak bym chciał, żeby i teraz Jezus
chodził po świecie i żeby wdepnął do naszego grajdołka...
SYLWESTER
O rany, ale byłyby jajca! Wcisnąłbyś Mu, że jest wapniakiem i że wygłasza
przebrzmiałe teorie. Jesteś przecież nowoczesny.
TOMASZ
(siada) Nie w tym rzecz. Szczerze mówiąc, nie chodzi mi o przekonania,
ale o miłość. Chciałbym spotkać kogoś, kto wybaczyłby mi moje podłości. Tak z
uśmiechem, z serca, szczerze.
Ksiądz przy spowiedzi niby cię rozgrzesza — ale czyni to zbyt oficjalnie,
bezosobowo, mechanicznie...
SYLWESTER
Więc ożeń się z Romą i kwita!
TOMASZ
Zwariowałeś?! Nie powiem, niezła z niej rureczka... Ale żeby od razu do oł-
tarza?
GRZEGORZ
(bełkocze) Powiesz jej: „Słuchaj, mała, żarty się skończyły, to miłość, a nie
cyrk!”
17
SYLWESTER
A co? Będziesz się pchać z łapskami na jej pole karne? Ona nie da się wy-
łomotać jak byle suka. Ma klasę.
TOMASZ
(zakłada sobie sztuczną brodę, którą zdjął Grzegorz) To fakt. Kiedy z nią
rozmawiam, niepewnie się czuję. Prawie jak słoń w składzie porcelany.
GRZEGORZ
Myślisz, Sylwku, że on będzie ją dygać i że później zostawi w cholerę? Z
taką miśką tak się nie da. Musi się z nią ochajtnąć.
SYLWESTER
A gdyby się ustabilizował...
TOMASZ
Ustabilizował? Robił za japiszona? Ulizał, wtłoczył się w garniturek i ran-
kiem z walizeczką tuptał do biura? A tam padał przed kierem plackiem?
SYLWESTER
Małżeństwo jest jedynym ratunkiem dla ciebie. Młoda będzie cię krótko
trzymać i nabierzesz ogłady. Przestaniesz filozofować i weźmiesz się do czegoś
konkretnego.
TOMASZ
Wal się, gadasz jak moja wredna siora. Takie wapno już z ciebie?
GRZEGORZ
Dobra, kij z nim. A może ja bym do niej uderzył? Jest na czym oko zawie-
sić. Jeśli Tomek ją olewa...
SYLWESTER
Chłopie, gdybyś wiedział, co ona o tobie myśli, dawno byś kupił w lumpie
nową twarz. To panna nie dla ciebie. Kręci z Tomaszem i tego nie zmienisz.
GRZEGORZ
Co ma robić biedny chłopak, jeśli dziewczyna mu nie da? Czochra bobra.
(podnosi pełny kieliszek) A skoro rozlane, to może walniemy po kielonku? Za
zdrowie cichodajek i wielkich dam. Te ostatnie nie dla nas.
18
SYLWESTER
I do domciu.
TOMASZ
Co się tak wam spieszy? Źle się bawicie, czy co?
SYLWESTER
Jest ekstra, super. Ale czas to pieniądz. A poza tym skończyły mi się fajki.
Słychać chrobot klucza w drzwiach. Wchodzi Wiktoria.
TOMASZ
Ale mogiła, siora wróciła, mamy nalot. Będzie nerwówa!
WIKTORIA
Cóż ja widzę? Paniska zafundowały sobie libację. To tak się spędza dzień
święty?! Tylko uciąć wam fujary, łotry...
TOMASZ
Jesteśmy nawaleni, siostrzyczko!
SYLWESTER
(podrywa się) Już wychodzimy, proszę pani. (pociąga Grzegorza za ramię)
Zmywamy się. Dajemy w długą. Zagęszczaj ruchy, no!
GRZEGORZ
Mieliśmy wypić zdrowie pani, głowy domu! (zabiera otwarte piwo i wraz z
Sylwestrem wycofuje się ku drzwiom)
SYLWESTER
(w drzwiach) Raz jeszcze przepraszamy. I dobranoc!..
WIKTORIA
Mam już tego powyżej uszu. (chodzi poirytowana tam i z powrotem, wresz-
cie zaczyna zbierać naczynia) Albo upijanie się, albo włóczenie się po nocy. Jak
tak można? Mówiła mi matka Romy, że i jej śliczną córkę naciągasz na niecne
eskapady.
Co ty tam wyczyniasz i z kim? (wzdycha) Jeden Bóg wie, co z ciebie bę-
dzie...
19
TOMASZ
(siedzi rozparty w fotelu) I mamy znowu swojskie klimaty. No, siostruniu,
nie bucz. Nie stać cię na odrobinę ciepła?
WIKTORIA
Ciepła dla takiego drania? Jeszcze czego! Chyba zupełnie powariowałeś?
Jak można żyć, będąc na bakier z Bogiem?
TOMASZ
Ach, tu cię boli...
WIKTORIA
Matka Romy mi powiedziała, że dyskutujecie na tematy religijne. Lecz cóż
to znaczy, skoro nie chodzisz do kościoła. I do spowiedzi. Co to da?!
TOMASZ
Da, albo i nie da. Tra-la-la-la-la! (gra jej palcami na nosie, gdy jest odwró-
cona) To zależy od punktu widzenia.
WIKTORIA
Co zależy? Nic nie zależy. Mówię ci jasno: trzeba chodzić do kościoła.
TOMASZ
Wybacz, Wiktorio, ale nie czuję się na siłach, żeby z tobą się kłócić. I tak
jestem zdołowany. (zdejmuje brodę, wstaje i wprowadza rower do kuchni)
WIKTORIA
(do siebie) Kiedyś to było takie słodkie dziecko! (wzdycha) Takie rozbraja-
jące, a jakie miłe! A teraz? (spogląda w stronę kuchni)
TOMASZ
(wraca) Zostawiłem ci na kolację kilka parówek. Żebyś nie narzekała na
koryto. Są w garnku na ogniu.
WIKTORIA
(wynosi naczynia) Na gazie. Mówi się na gazie, a nie na ogniu.
TOMASZ
(znów siada i zakłada sztuczną brodę) Na gazie, to ja jestem!
20
WIKTORIA
(wraca ze ścierką) Ależ tu naświntuszone. Jak ci jeden ksiądz nie odpowia-
da, to idź do innego. Któryś cię zawsze zrozumie...
TOMASZ
Do księżula? Po co?
WIKTORIA
Mówię o spowiedzi. To przecież takie piękne: móc wstać z klęczek, ucało-
wać stułę i być lżejszym o wyznane grzechy. Człowiek czuje się wtedy taki wol-
ny. I z czystym sercem przystępuje do stołu Pańskiego. (ściera ławę) Gdyby Bo-
ga nie było, po co by stawiano kościoły? Po co by się ludzie razem zbierali?
TOMASZ
(do siebie) Gdyby był, lepiej by sobie dobierał personel naziemny. (wstaje)
W porząsiu, nie spierajmy się. Postaram się tam wybrać w najbliższym czasie.
WIKTORIA
Obiecujesz? Czy znowu kpisz?
TOMASZ
Mówię serio. Pójdę!
WIKTORIA
(wzdycha) A jeżeli już się decydujesz i nie kpisz, to — myślę sobie...
TOMASZ
No?
WIKTORIA
Najlepiej byś zrobił, gdybyś poszedł z Romą. Na dwunastą. Skoro już się
spotykacie. Stanęlibyście ślicznie między ławkami w nawie, jak przystało na
udaną parę, obok siebie...
TOMASZ
Dlaczego akurat na dwunastą? Chora jesteś? (zdejmuje brodę i marszczy
brwi) A wiesz, co? (doznaje olśnienia) Nieźle to wygłówkowałaś. Razem z Ro-
mą, mówisz? Z tą modelką?..
21
O
DSŁONA
T
RZECIA
Miejsce akcji jak w pierwszej odsłonie. Jest wczesny wieczór, w piaskowni-
cy bawią się Dzieci.
TOMASZ
(obok Romy na ławce) Kiedy zasuwałem dziś do ciebie, męczyło mnie wra-
żenie, że ktoś mi podejrzanie depcze po piętach. Nie uwierzysz, ale jeżył mi się
włos na głowie. Bałem się, że jakieś mutanty chcą mi przywalić w ryja. Kilka
razy się obejrzałem, ale nic śmierdzącego nie wpadło mi w oczy. Potrąciłem wó-
zek slamsiary. Omal się przez to nie wykopyrtnąłem na wystającym korzeniu.
Wreszcie mignęli mi między drzewami dwaj dziwni faceci w niedzisiejszych ka-
potach. Prześwietleni światłem i jakby nie z tego grajdołka. Zaraz jednak znikli...
ROMA
Mógłbyś przestać z tymi krzywymi tekstami? Nie kumam. Masz urojenia,
czy co? Przecież nic ci nie grozi.
TOMASZ
Wiesz, niunia? To nie po wódce, ani nie po prochach, zresztą, nie biorę i nie
mam odjazdów. Z dala omijam najaranych. A wracając do tematu. Obawiam się,
że to już prawie szpital dla czubków. Gdy się zamyślę, zapatrzę, na chwilę za-
pomnę, gdzie naprawdę jestem, widuję rzeczy, których nie ma. Jakieś wytwory
rozhuśtanej wyobraźni. Kuchnia, czy ja zawsze już będę taki pomotany? Przecież
to się leszczom nie zdarza.
ROMA
(przykłada mu rękę do czoła) Czoło masz chłodne i pewno jesteś zdrów jak
ryba. Więc to chyba winny gwiazdy. Gapisz się na wieczorne niebo i wpadasz w
trans jak lunatyk. Potem nadajesz jak nawiedzony. O, popatrz! Pierwszą już wi-
dać na niebie.
TOMASZ
Ani to pierwsza, ani gwiazda. To Mars. Jeśli zaś chodzi o wpływy... Nie
niebo, lecz ty tak na mnie działasz. Obłęd! Coś się ze mną dzieje, gdy o tobie
22
myślę. Miewam zwidy, a wyobraźnia płata mi figle... (niepewnie drapie się po
nosie) Ale tych dwóch widziałem. Kurna chata, może akurat stanęli pod słońce...
ROMA
Chcesz powiedzieć, że nie jestem ci obojętna? (chwilę milczy) Wiesz, co?
Ale już tak całkiem serio, bez popadania w przesadę... I po kija ten slang.
Mama zdradziła mi kiedyś w przypływie szczerości, byliśmy akurat po
obiedzie, że ty, Tomku... Nie obraź się, że tak po prostu, bez owijania w baweł-
nę... Że byłbyś dla mnie dobrym...
To w gruncie rzeczy takie oczywiste...
TOMASZ
Dobrym? No, wykrztuś wreszcie z siebie, bo się udławisz. Co masz na my-
śli?
ROMA
Powiedziała, że do siebie pasujemy.
TOMASZ
Pasujemy? To znaczy: kto?
ROMA
My — to znaczy: ja i ty. Mówiła, ot, tak sobie rzekła, że nie byłaby prze-
ciwna temu, żebyśmy się pobrali.
TOMASZ
Do diaska, chyba mam dreszcze. No wiesz? Każdy byłby napalony. Jesteś
typowo odjechaną dziewczyną. Jednak ja nie mam twojej klasy. Nie te progi.
(kręci z niedowierzaniem głową) Jakim cudem twoja stara widzi nas ra-
zem?
ROMA
(bierze go za rękę) Jeśli zdradzam ci rodzinne sekrety, to czynię to dlatego,
że ci ufam. Powinieneś o tym pamiętać.
TOMASZ
Ciężka sprawa. Nigdy nie pchałem się z takimi pomysłami za daleko — i
nawet idiota o tym wie. Zresztą nie chciałbym się nikomu ładować z kopytami w
życie.
23
ROMA
A jednak zdałeś się na swoją siostrę i zacząłeś chodzić do kościoła.
TOMASZ
To akurat nie jej zasługa. (wścieka się) Czaisz bazę? Skubana, zawsze sobie
musi coś przypisać. Owszem, nie powiem, żeby tam nie było ciekawie. Względy
estetyczne. Podobały mi się prześwietlone słońcem odlotowe witraże i nastrojo-
wa muzyka organowa. Ale teologia — już nie. To ponoć sklepienie wzorowane
na Kaplicy Sykstyńskiej.
Tak to widzę. (podrywa się) Popatrz! (urządza domorosłe przedstawienie)
Dźwięki płyną jak z nieba. Najpierw piano, pianissimo, dolce, a zaraz z białych
obłoków zaczynają się wynurzać wspaniałe obrazy i roztacza się przede mną
scena stworzenia. Nagle dźwięki stają się ruchliwsze, allegretto, żywe, vivace,
brzmią groźnie, a obraz się rozmazuje. Wszystko zakrywają ciemne kotłujące się
chmury. Surowy w swym majestacie Stwórca pochyla się nad ziemią, a świat
drży w posadach od dźwięków trąb. To trąby sądu.
ROMA
To tak odbierasz te biblijne sceny?
TOMASZ
Skądże znowu, to nie jest sąd z Kaplicy Sykstyńskiej. To coś bardziej prze-
rażającego. Oto twoja matka i moja siostra skazują mnie z premedytacją na
wieczne potępienie za to, że jestem inny. Stoją nade mną niczym zagniewany
anioł z płonącym mieczem, wyrzucający pierwszych ludzi z raju...
ROMA
Wiesz co, Tomku? (wstaje obrażona) Czasami jesteś nie do zniesienia. Czy
można tak cynicznie kpić z uczuć religijnych? To podłe. Jesteś gorszy niż... sam
czart... (odwraca się i pokazuje mu plecy) Miotasz się jak opętany.
TOMASZ
(na stronie) Pieprzę to wszystko. W życiu się z nią nie dogadam. Panienka
z wyższych sfer...
ROMA
(do siebie) Nie poryczę się, nie licz na to.
Wchodzi Grzegorz.
24
GRZEGORZ
Coś takiego? Nawet się nie liżą. Sądziłem, że tu będą odchodzić obmacy-
wanki i że ta laseczka wbije się na Tomcia, a tu nic. Klimaty jak w parku sztyw-
nych. (podchodzi do Tomasza)
Heja. Ostrzegali, tylko się nie wygłup z jakaś odzywką, bo ta modelka tego
nie trawi. Nic na pałę, trzeba delikatnie. Pewnie rypnąłeś do niej: „Ale masz
pachnącą kuciapkę, miód-malina!”, a ona przywaliła ci w ryło? (Tomasz nie od-
powiada, więc podchodzi do Romy)
Siemanko! Maciupeńka kłótnia? Scysja przy księżycu?
ROMA
Jeśli byliście tu umówieni, możecie sobie pogadać. Jednak beze mnie. On
może mi nakichać!
GRZEGORZ
(do Romy) Nie trawię tego, co tu się dzieje, pal to licho. Mam dla ciebie
dwa newsy, od którego zacząć?
ROMA
Dobra, nie nudź, nadawaj!
GRZEGORZ
Tak na serio, to przyszedłem tutaj, by porozmawiać nie z Tomkiem, ale z
tobą. (rozgląda się) Pierwsza wiadomość — to ta, że i Sylwester miał się przy-
taszczyć. (spogląda na zegarek) Pewno coś mu wypadło lub zrezygnował.
On hołduje zasadzie: „Nie wychodź o tej godzinie, bo jeszcze ktoś ci nastu-
ka!” Niby patan z niego, drugi Schwarzenegger, i co?
ROMA
Jasne! To chyba o was mówił. Twierdził, że widział dwóch porąbanych fa-
cetów, którzy ponoć za nim leźli. Widocznie w ten obrazowy sposób chciał mnie
uprzedzić o waszych planach. (udobruchana wraca na ławkę)
Więc mówisz, że chciałbyś ze mną pogadać? O czym?
GRZEGORZ
(siada obok Romy) Drugi news? Dotyczy tematu, który chcieliśmy poru-
szyć.
To nie taka prosta sprawa. Wiesz, ani ja, ani Sylwek nie umiemy o tym ga-
dać. O religii. I o chajtaniu się. Tylko Tomek to potrafi. Przejdzie ten numer?
25
ROMA
(powtarza jak echo) Tylko Tomek to potrafi... (ten w tym czasie rozkłada się
w piaskownicy) No cóż? Możemy się wspólnie zastanowić, choć to nie pasuje do
sytuacji, w której się znalazłam. Widzisz przecież, że Tomcio zdziecinniał do
reszty. Jaki debil? Za grosz powagi. Woli piasek, łopatkę i wiaderko. I nie myśli
wcale o obrączkach. Gdzie tam? (z przekąsem) Zresztą, skąd by wziął na nie ka-
sę...
TOMASZ
(podrywa się) O, ty świnio! (grozi jej łopatką) Zafundujesz mi nagrobek,
jak umrę z głodu?
ROMA
(wzburzona) Ty kundlu zawszony, a ja ci zawsze ufałam!
TOMASZ
(cynicznie) He, he! Czarownica, czyli kobieta sprawna inaczej. Bierz miotłę
i fruuu!..
ROMA
Trochę taktu, młocie!
GRZEGORZ
Wrzućcie na luz.
ROMA
Wiesz, za co on wyleciał z pracy? Właśnie za ten słynny luzik.
TOMASZ
Nie ma z nią życia!
GRZEGORZ
Ten referat mnie zadawala. Chyba już zaczynam chwytać, o co biega po za-
obrączkowaniu. Trzeba mieć w zasięgu ręki jakieś ciężkie przedmioty. No i mor-
dę jak kubeł.
ROMA
Przeholowałam. I’m sorry, Gregory! Ta dyskusja nie ma niczego wspólne-
go z małżeństwem. Po prostu... docieramy się.
26
Wchodzi Sylwester, rozgląda się.
SYLWESTER
Ach, jesteście. Mały obciach. Przykro mi, że się spóźniłem. (podchodzi do
piaskownicy i zwraca się do Dzieci)
A wy, bachory, co tu jeszcze robicie? Jest już późno. Sio, do domu! Na
pewno matula czeka z kolacją. Już po dobranocce.
ROMA
Może ty, Sylwku, wylejesz nieco oliwy na to rozszalałe morze. Kłócimy
się. A Tomek jest niemożliwy.
SYLWESTER
Ja mam być oliwą? Niesłychane! (siada obok Romy) Nikt lepiej od ciebie
nie umie łagodzić napięć i konfliktów, dobrze cię znam. Wywierasz pozytywny
wpływ na Tomcia Palucha. To ty działasz na niego jak balsam. Przy tobie staje
się łagodny jak jagnię.
GRZEGORZ
Dziś był raczej wilkiem w owczej skórze.
ROMA
(wzburzona) Jak można, Sylwku, obrażać czyjeś uczucia religijne?! To nie-
dopuszczalne…
SYLWESTER
Pseudofilozoficzne nawijki o życiu i śmierci? To jego specjalność. A co
powiedział?
GRZEGORZ
Właśnie, co powiedział?
ROMA
Mogę wam powtórzyć słowo w słowo, bo tego nie zapomnę. Rozmawiali-
śmy o scenie sądu ostatecznego. Potem miał swoje wizje, jak to on potrafi, wi-
dział chmury i inny sąd. I powiedział tak, dokładnie tak:
„Oto twoja matka i moja siostra skazują mnie z premedytacją na wieczne
potępienie za to, że jestem inny. Stoją nade mną niczym zagniewany anioł z pło-
nącym mieczem, wyrzucający pierwszych ludzi z raju...”
27
SYLWESTER
O, jasny gwint. Serio? Tak powiedział? Ale zalewał. (spogląda porozumie-
wawczo na Grzegorza, próbując ukryć uśmiech) To ma przekichane. (kryje twarz
w dłoniach, nie chcą pokazać, że chichocze) Należy mu się surowa kara. (w stro-
nę Tomka) Ty wstrętny łobuzie, jak mogłeś! Odbiło ci na maksa? Katem nie je-
stem, lecz chętnie ci doradzę. Kazałbym mu za to warować całą noc w piaskow-
nicy. Niech wyje do księżyca pod twoim oknem.
ROMA
W piaskownicy? (widzi, że Grzegorz się śmieje) No, coś takiego? Przecież
wy sobie ze mnie kpicie!
SYLWESTER
O taki bzdet się czepiasz? (kręci ze zdziwieniem głową) Nie chce się wie-
rzyć. A nie popisywał się terminami muzycznymi? Allegro, vivace, piano, pia-
nissimo?
ROMA
A jakże, usiłował tym szpanować.
SYLWESTER
No widzisz? Naprawdę się starał. Pożyczył nawet słownik pojęć muzycz-
nych z biblioteki.
TOMASZ
(podrywa się) Ty kanalio. Nigdy nie wyjdziesz z pierdla...
SYLWESTER
Zaraz, zaraz... (zastanawia się) Anioł z mieczem? Wiecie, co? Wydaje mi
się, że coś po drodze ujrzałem — coś ważnego, o czym powinienem był wam
wspomnieć. (mruga oczami, jakby się obudził) Kurna chata, zapomniałem! (bez-
radnie rozkłada ręce)
ROMA
I ty także masz urojenia? Myślałam, że tylko Tomasz.
SYLWESTER
Sam nie wiem. (wytęża pamięć) Urojenia? Ależ tak! W pewnej chwili coś
mi się zaczęło chrzanić pod dachem...
28
TOMASZ
(zrywa się) Było ich dwóch?..
SYLWESTER
(zadumany) Tak, chyba dwóch. A co więcej — szli przecież tutaj, szli w tę
stronę.
ROMA
W życiu was nie pojmę. Co się z wami dzieje? (podchodzi do Tomasza)
Przepraszam cię, Tomku, za wszystko. Daj grabę. Uniosłam się i...
GRZEGORZ
Przeholowałam.
TOMASZ
(na stronie) To za ile mi obciągniesz? (do Romy) Nie ma sprawy. Takie rze-
czy się zdarzają…
ROMA
Rozumiem, Tomku, że przyjąłeś przeprosiny?
TOMASZ
Piątka w górę. Ja, cezar, pozwalam ci zwlec się z areny i pozostać przy ży-
ciu.
GRZEGORZ
Co on znowu czytał? Pewnie quovadisa...
ROMA
Przestań już! (pieszczotliwie gładzi go po policzku) Myślałeś, że jak byłeś
jedynym facetem na mojej osiemnastce, to ci wszystko wolno?
TOMASZ
No dobra, nie bój nic, spływam z obłoków na ziemię i biorę deskę pod pa-
chę. Zamieniam się w słuch.
GRZEGORZ
Właśnie, właśnie! Liczyliśmy, ja i Sylwester, że usłyszymy coś ciekawego.
Po to nas tu przytelepało.
29
TOMASZ
Ciekawego?! A czyż ja, cezar, nie jestem złotousty? Czyż moje słowa to nie
miód i poezja?
GRZEGORZ
Et te, brutto, contra netto... Czy jakoś tam. Wyleciało mi z łepetyny.
ROMA
O, moja mamo, gdzie ja jestem? Nie trzeba się telepać na oddział psychoz
ciężkich.
TOMASZ
I masz rację, córuś. Znalazłaś się tam, gdzie chciałaś.
SYLWESTER
Hola, hola, opanujcie się! W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Tomku,
siadaj tu, obok Romy, a my dwaj przycupniemy niżej. Ty, Grześku, tu, a ja tam.
(wszyscy siadają tam, gdzie każe) Jest odlotowo. I gadamy!
30
O
DSŁONA
C
ZWARTA
Alejka wśród drzew i krzewów w parku. Pod latarnią ławka. Subtelna mu-
zyka.
STARZEC I
Gdzie nie trafimy, gdzie nie zajrzymy w naszej wędrówce, tam dobro w
mig się wyzwala, ujawniając zagadkową głębię stworzenia.
STARZEC II
Są uroczy, pełni ambicji, planów i nadziei. Ilu ich jest na całym globie, w
miastach i miasteczkach, takich jak tutaj?
STARZEC I
Jak sądzisz, czy nie moglibyśmy się dłużej zatrzymać w tym przemiłym za-
kątku, aby obejrzeć do końca ich wzrost?
STARZEC II
(ogląda się) Cyt! Oto idą!..
Muzyka cichnie, Starcy znikają między drzewami, a wchodzą Tomasz i Ro-
ma.
ROMA
Jaki wariacki dzień, taka nakręcona już dawno nie byłam. Zmęczyłam się tą
włóczęgą po sklepach, a popołudnie jest gorące. Przysiądziemy na ławeczce?
TOMASZ
Czemu nie? Tą alejką mało kto się szlaja. W cieniu jest przyjemnie.
ROMA
(zagląda do plecaczka) Tylko proszę cię, bez takich numerów jak na depta-
ku. Na pewno nie będę kupować podcipnika u pisuardesy, a ty nie musisz stra-
szyć swoimi okularami przeciwsłonecznymi przechodzących emerytek. I nie
mów więcej do żadnej z moich napotkanych koleżanek: „Czego się wstydzisz,
31
przecież nie masz pryszczatej mordy!”
TOMASZ
(na stronie) Pieprzenie w bambus. Mam udawać Frankensteina, czy co?
ROMA
Zejdź na ziemię, wszyscy już wiedzą, że jesteś kitomanem pierwszej wody.
Jeśli mamy rozmawiać, to tylko serio, jak dwoje przyjaciół. Bez tej całej dołują-
cej oprawy. Co rusz dajesz plamę. Wiesz, co mi tamta siksa z aerobiku powie-
działa? „Po kiego grzyba z nim się zadajesz?” To nie jest wcale przyjemne.
TOMASZ
(na stronie) Tamta? Im większa dupa wołowa, tym bardziej zgrywa ostrą
laskę. (wyciąga się na ławeczce) Ziemia jest okrągła, a ludzie i tak chowają się
po kątach. Kumasz? Tu jest nawet ładnie. Na lewo krzewy akacji, na prawo bzu,
a nieco dalej klomby. I bratki, nieco już przygasłe, magnolie i fiołki... (na boku)
Przeorałem wreszcie ten atlas roślin ogrodowych i ozdobnych.
ROMA
Lubisz kwiaty? Ja za nimi przepadam. Może nie tak jak bohater „Małego
księcia”, który mocno kochał swoją różę, sądząc, że w całym wszechświecie nie
ma do niej podobnej. Bez kwiecia nie wyobrażam sobie życia.
TOMASZ
Czy lubię? He, he, he! Chyba maki i te... konopie indyjskie. Żartowałem.
Kwiaty to... kwiaty. Badyle. I właściwie nic więcej. (wyciąga z kieszeni pudełko
zapałek i je ogląda) Jestem mrówką i buduję tratwę z wykałaczek. (chowa z po-
wrotem) Ciekawe są ich miana, niektóre wręcz zajebiste. Czasami ładniej się na-
zywają niż wyglądają. Na przykład: magnolia. Ktoś, kto tak ją ochrzcił, musiał
się kochać w muzyce.
ROMA
Czy nie wydaje ci się, Tomi, że dla człowieka, który szuka Boga, najważ-
niejszą rzeczą jest miłość? A sama nazwa, Bóg, sam tytuł, samo imię, czyż już
nie wystarcza?
TOMASZ
(kręci z powątpiewaniem głową) Słowo „Bóg” jest za krótkie, bez rytmu.
Jak zarapować jedną sylabę? Nawet Eminem by nie podołał.
32
ROMA
A pełnia?.. Chętnie posługujesz się tym określeniem.
TOMASZ
(znów kręci głową) Jeszcze nie to. Dźwięki muszą układać się w melodię.
ROMA
(ożywia się) To może tak: „Bóg jest miłością... Qui n'aime pas, n'a pas
découvert Dieu, puisque Dieu est amour...”
TOMASZ
O, superowo. O co to biega?
ROMA
Zacytowałam słowa z listu świętego Jana, to Nowy Testament. „Kto nie mi-
łuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością”.
TOMASZ
Odlotowy ten język żabojadów. Możesz powtórzyć? Tak dla ucha.
ROMA
Proszę cię bardzo! „Qui n'aime pas, n'a pas découvert Dieu, puisque Dieu
est amour”. I muszę dodać, doskonale o tym wiem, że właśnie w Nowym Testa-
mencie słowo „miłość” stało się synonimem słowa „Bóg”. Nie o byle jaką miłość
tam chodzi. O cierpliwą, szlachetną, bezinteresowną, o miłość, z którą wiąże się
gotowość oddania życia za tego, kogo się kocha...
TOMASZ
Ściemniasz. Wiem, że zalewasz. Oddałabyś za mnie życie?
ROMA
Chyba tak. (przytula się do niego) Wiesz, że cię kocham, miśku!
TOMASZ
(na stronie) Chyyy-ba!.. W takich sprawach niczego nie są pewne. (do Ro-
my) Tak na sto procent? Bez cienia wątpliwości?
ROMA
Ależ tak. Jestem pewna.
33
TOMASZ
(na stronie) Musiałbym bym być wyjątkowo niegramotny, żeby dać się na
to nabrać. (kręci z niedowierzaniem głową) Gdybyśmy teraz byczyli się w buszu
lub szlajali się po sawannie, gdzie są dzikie zwierzęta, i gdyby wyrosła przed
nami rozwścieczona słonica, wątpię czy próbowałbym wcielić się w supermana.
Zwiewałbym, gdzie pieprz rośnie...
ROMA
(trochę naiwnie) Dałbyś drapaka? Bałbyś się słonia? Nigdy w to nie uwie-
rzę.
TOMASZ
A wyglądam na gieroja, który by się nie bał? Myślałem, że raczej zapytasz:
„A po jakiego wała ta Afryka?”
ROMA
Bo przy tobie wszędzie czułabym się bezpieczna: i w Afryce, między wę-
żami, lwami i tygrysami, i na biegunie polarnym podczas śnieżnej zawieruchy, i
w dorzeczu Amazonki, nie lękając się piranii i krokodyli...
TOMASZ
Kurde balans, przestań już z tą geografią, mała. Widocznie niezbyt szczę-
śliwie sądzisz, że im dalej od domu, tym bezpieczniej. A to, niestety, akurat jest
odwrotnie.
Ruszają się krzewy i słychać podejrzane szelesty. Roma ze strachem przy-
suwa się do Tomasza.
TOMASZ
Czyżby słoń?!.. Wywołałaś wilka z lasu. (wstaje) Bolesna chwila prawdy.
W takim razie ja zmykam. (Roma zrywa się i łapie go za ramię)
ROMA
Nie bądź świnią. Słoń nie słoń, nie zostawiaj mnie tu samej.
Z gąszczy wynurza się Sylwester.
SYLWESTER
Ale schiza. Wy tutaj?
34
TOMASZ
I masz swojego słonia!
ROMA
I tak daleko byś nie uciekł, platfusie! (siada na ławce) Przestraszyłam się,
Sylwku. Mam nadzieję, że nie zrobiłeś tego celowo?
TOMASZ
A gdzież tam, on lubi włóczyć się po lesie. Tu, w parku, nie ma ani węży,
ani tygrysów, ani lwów, a rozwścieczoną słonicą niekiedy sama jesteś. Więc cze-
góż by się bać?
SYLWESTER
Masz rację. I od razu, na wstępie, rzucam sakramentalne pytanie: czy nie
przeszkadzam? Bo jeśli tak, to spływam stąd w podskokach.
Dwoje to zgrana
paka, troje to tłum.
ROMA
Bynajmniej. (zasłania Tomaszowi usta, który chce powiedzieć coś innego)
Wręcz przeciwnie, cieszę się, że cię tu widzę, i wydaje mi się, że będę mogła
wesprzeć się na tobie.
TOMASZ
He, he, he! Jak na Zawiszy...
SYLWESTER
Jeśli sądzisz, że mogę ci pomóc... (przysiada się) Zamieniam się w słuch.
ROMA
Mimo kpin Tomka, rozmawiamy z zasady o poważnych sprawach. Właśnie
mu oznajmiłam, że go kocham, lecz ten palant nie chce tego przyjąć do wiado-
mości. I jestem wkurzona.
TOMASZ
O zgrozo! Nie zmarnuj sobie życia, kobieto.
SYLWESTER
Nie ma zamiaru zrewanżować się tym samym? (z zadumą kiwa głową) Fa-
ceci w sprawach uczuć są jak dzieci, mają pietra. Ale spróbuję... Tomku? Znasz
35
od dawna tę modelkę, nie?
TOMASZ
Tę? Co ty? Nigdy jej nie widziałem. Jakaś poczwara!
ROMA
No widzisz? Co za cham!
SYLWESTER
Boi się ciebie bardziej niż diabeł święconej wody. Ostatnio zaś zrobił się
niewiarygodnie drażliwy.
TOMASZ
Żeby cię pogięło. Więc dobrze. Bo znowu będę miał przerypane. (podcho-
dzi do Romy i całuje ją w policzek)
Dobrze wiesz, że cię kocham! (na boku) Szok w trampkach i pełnia szczę-
ścia!
SYLWESTER
(wstaje) No proszę! Zarąbiście. Jakie to proste? Zatem mogę się zmywać.
ROMA
(łapie go za rękaw) Ależ nie, zostań. To jeszcze nie wszystko. Padło dopie-
ro pierwsze słowo...
SYLWESTER
(siada) Pierwsze? A jakie ma być następne? Ach, pewnie chodzi o ślub!
TOMASZ
O, nie! Kurza morda, on ma robić za swata? Co to, dziewiętnasty wiek? Je-
śli tak, to niech tam... Takie rzeczy załatwia się przy procentach. Sylwuś, odbez-
piecz flaszkę, a ja skoczę po coś na popitkę...
ROMA
Dziewiętnasty? Z tobą to raczej park jurajski.
TOMASZ
O rany. To znaczy, że mam się przy tym palancie oświadczyć? Jak zwap-
niały dino? Padlinożercy. Proszę bardzo!
36
SYLWESTER
(podpowiada mu to, tym razem jednak już kpiąco) Szanowna pani dobro-
dziejko, moim najszczerszym zamiarem, z którym noszę się już od miesięcy, jest
pojąć panią za żonę...
TOMASZ
No to wchodzę w tę rolę. (wygłupia się przed Sylwkiem) Kupiłem sobie bry-
le. Przeciwsłoneczne. Zobacz! (zakłada je, robiąc idiotyczne miny) No i co?
Chyba nie uderzysz okularnika?
SYLWESTER
Koleś, jesteś nie do zajebania. (do Romy) Nici z tego. Twój facio jest wy-
raźnie niepewny. Teraz wiem, po co był w kawiarence internetowej. Siedział na
czacie dla gejów. A poza tym nie przytargał kwiatów.
ROMA
(do Sylwestra) Cwaniak, zawsze zdąży umknąć. I tak będzie w kółko. (do
Tomasza) Możesz oświadczyć mi się bez kwiatów, a kiedy już je gdzieś zwę-
dzisz, zrobisz to drugi raz uroczyście.
TOMASZ
(pociąga ją z ławki i zręcznie łapie na ręce, robiąc z nią taneczny obrót, po
czym stawia ją na ziemi i całuje) Niunia, przecież wiesz, że o nic innego mi nie
chodzi. Buźka!
ROMA
(do Sylwestra) Widzisz? Jeśli zechce, to potrafi. (poprawia spódniczkę)
Wiecie, co? Chyba z tego wszystkiego będę musiała przypudrować sobie nosek.
Zostawię was na chwilkę. (wychodzi)
SYLWESTER
(po chwili milczenia) Dalej masz opory.
TOMASZ
Bo to jest tak. Walę szczerze. Czego najczęściej chcą starzy? Marzą o tym,
żeby córunia dobrze się uczyła, a potem żeby podłapała faceta przy kasie. Najle-
piej z firmą.
Tu jest podejrzanie odwrotnie. Opcja na lumpa bez szmalu. Jacyś perwer-
syjni. W co grają?
37
SYLWESTER
Faktycznie, ale czy to źle?
TOMASZ
Może tak, a może nie. Cholera ich wie.
SYLWESTER
(ożywia się) Chyba, że ci dwaj...
TOMASZ
(po chwili namysłu) Jasne! Chyba, że ci dwaj... Skoro Najwyższy podsyła
nam swój osobisty personel...
SYLWESTER
To pewnie coś w nas jest...
Wraca Roma.
ROMA
Musimy się zwijać. Dziś mam pierwszą jazdę.
SYLWESTER
O, to będę omijał wszystkie asfalty. Może przeżyję. Żartuję, oczywiście.
Czym będziesz jeździć? Poldkiem?
ROMA
Tak, polonezem. Ale nie musisz się chować po rowach. Uczyli nas, jak
omijać pieszych.
SYLWESTER
A potem? Będziesz brykać własną gablotą?
TOMASZ
Cicho, sza! To jeszcze tajemnica. W prezencie ślubnym ma dostać cinkola
lub renówę. Od chrzestnego.
SYLWESTER
Bombastycznie! To będzie wam lepiej niż sądziłem. I ja będę musiał zadbać
o jakiś prezent. Ma się rozumieć, dużo skromniejszy.
38
TOMASZ
Co ty? To nie o to chodzi. Przydasz się, bo starzy fundują jej peceta. Przyj-
dziesz i wszystko poustawiasz jak trzeba.
SYLWESTER
Nie ma sprawy. Klasa, będziemy gadać przez GG lub przez Skype’a. To na-
razicha. Trzymcie się. Do następnego!
ROMA
Dzięki. Fajnie, że się pojawiłeś.
Sylwester odchodzi.
ROMA
(tuli się do Tomka) Zatem nie gniewasz się o ten ostatni numer?
TOMASZ
Nie. Ani trochę.
ROMA
No to możemy stąd spadać. Szepniesz mi to jeszcze raz do ucha, teraz, gdy
jesteśmy sami? Potrzebuję przytulanek i buziaczków.
TOMASZ
Ma się rozumieć. Kocham cię, miśka.
ROMA
Eh, miodzio! Jesteś cacy. W każdym calu. A ja happy. (całują się) Zoba-
czysz, będzie nam dobrze razem.
TOMASZ
Smakujesz jak chipsy. I nie zapomnij. Obiecałaś mi dać te dwie dychy.
ROMA
Oki. (wydobywa z plecaczka portmonetkę i wręcza mu banknot)
39
O
DSŁONA
P
IĄTA
U Romy w mieszkaniu. Stół jest odświętnie nakryty, przy stole goście.
MATKA
Nie nurtują mnie wątpliwości. Od dawna wydawało mi się, że pasujecie do
siebie jak ulał. Jak dwa gołąbki. Córka podobnie uważała.
TOMASZ
(na stronie) Co za kit! (do Matki) Chylę głowę za szczerość. Jednakże jes-
tem zdania, że mnie pani przecenia. Czy ta poprzeczka nie jest za wysoko?
ROMA
Widzisz, mamo, jaki skromniś? Rumieni się, kiedy go chwalą. Ten nie-
winny pąs.
MATKA
Nawiasem mówiąc, jest w tym coś przedziwnego. W takich chwilach matki
doznają rozterek. Nie są Pytiami z Delf i nie potrafią przewidzieć tego, co im los
przyniesie — za miesiąc, rok lub później. I próbuję pojąć, dlaczego sama nie od-
czuwam obaw. Jakby niebo zdecydowało, że musi być wam razem dobrze.
WIKTORIA
O, Tomek bardzo się zmienił, pani Renato. Na lepsze. Chodzi do kościoła.
TOMASZ
Ale ściemniacie. Zejdź ze mnie, proszę. Nie macie już o czym nadawać?
ROMA
Dajcie mu już spokój. Wystarczy tych pochwał. Usłyszał ich aż nadto!
OJCIEC
Niech pan się nie dziwi. One muszą się wygadać. Chwalą zaś nas tylko
wtedy, kiedy są rozanielone i zachwycone. Uskrzydlone istoty. A rzadko kiedy
można im dogodzić. Z czasem przekona się pan o tym na własnej skórze.
40
MATKA
Swoją drogą, znamy tę śpiewkę. Zaraz dodasz, że to kobiety rządzą świa-
tem.
OJCIEC
A czy kiedykolwiek było inaczej? Od zarania dziejów facet chlubił się rolą
głowy rodziny — tyle tylko, że w praktyce nie miał nic do powiedzenia. One de-
cydowały za niego. Owiną człowieka wokół palca. Wie pan, jaki jest według
nich idealny mąż? (wylicza na placach) Taki, który szanuje żonę, forsę oddaje jej
co do grosza i jest jej we wszystkim posłuszny. He, he, he...
ROMA
(do Tomasza) Spoko! Wyluzuj. Papcio popisuje się antyfeministycznymi
tekstami w przypływie dobrego humoru. I on ma wiele powodów do zadowole-
nia.
OJCIEC
Trudno się nie cieszyć, kiedy się spogląda na tak udaną latorośl.
ROMA
Widzisz więc, że nie masz powodu do obaw. Nie bój żaby. Tu wszyscy ci
dobrze życzą.
TOMASZ
Wysilam makówkę jak umiem, lecz nadal wiele rzeczy do mnie nie dociera.
Nigdy nie miałem takiej chałupy jak wasza. Kiedy tu się pchałem pierwszy raz,
nie mogłem uwolnić się od przeświadczenia, że jakiś spedalony bramkarz nie
wpuści mnie bez świadectwa moralności.
WIKTORIA
Tomek wcześnie stracił ojca. Wychowywałyśmy go z matką, ale i jej się
zmarło. Nie chodził jeszcze wtedy do szkoły. To były trudne chwile w naszej
rodzinie. Skurczyła się: pozostało nas dwoje niebożąt. Teraz znowu odżyje.
(przeciera załzawione oczy) Gdyby nasza mama mogła doczekać tej chwili... Tak
bardzo by się cieszyła. Biedna, pewnie zza grobu to widzi...
MATKA
(zrywa się) Ależ, Wiktorio, niech pani nie płacze. Zaraz podam kawę i cia-
sto. Placek z truskawkami. (wychodzi do kuchni)
41
TOMASZ
I tobie, Romo, zakręciła się łezka w oku. Ten twój romantyzm...
OJCIEC
Ustaliliście już datę ślubu?
ROMA
Jeszcze nie, ale to kwestia najbliższych dni. Tomasz weźmie urlop i zabie-
rzemy się do załatwiania niezbędnych formalności.
TOMASZ
To dosyć drażliwa sprawa. Nie chciałbym być zbyt obcesowy, ale powinien
mnie pan zrozumieć. Nie jestem przy kasie...
ROMA
(zasłania mu ręką usta) Pst!.. Nie czas na takie tematy.
OJCIEC
Niech się pan nie przejmuje. Być biednym, to żadna ujma. W pańskim wie-
ku sam byłem ubogi jak mysz kościelna. Dwie pary butów, dwie pary spodni,
mocny skórzany pasek i pewnie ze cztery koszule. Cały mój majątek.
Dzisiaj, mimo wszystko, łatwiej jest startować do samodzielnego życia. I te
wyjazdy za granicę bez paszportu. Nie mówiąc o kredytach...
TOMASZ
Lecz to prawda: nie mam... (Roma znów mu zasłania usta)
OJCIEC
Proszę się nie martwić. Rodzice wcześniej już o to zadbali. Chodzi im prze-
cież o szczęście córki. Więc i fundusze się znajdą, i wszystko, co okaże się nie-
zbędne...
WIKTORIA
Ja również trochę odkładałam. Z myślą o waszym ślubie.
ROMA
Słyszysz? Nie musisz rozdzierać szat. Przynajmniej nie dzisiaj.
Matka wraca z tacą
.
42
MATKA
Kawa świeżutko zaparzona. Proszę bardzo! (rozstawia filiżanki, Roma jej
pomaga)
OJCIEC
Dumam nad tym — i myślę, że nas pan, panie Tomaszu, zrozumie. Mamy
córkę i kiedyś wy również będziecie mieć dzieci. A czego nie robi się dla uko-
chanych pociech?
TOMASZ
Postanowiłem, że będę więcej pracować. Ostatnio nadarzyła mi się okazja...
MATKA
Nikt cię, Tomku, nie goni. Nie musisz wypruwać żył.
WIKTORIA
Nie zaszkodzi mu, jeśli trochę się przyłoży. Przecież nie idzie do kopalni.
Dotąd tylko brał i brał.
OJCIEC
Droga pani, dzieci — to inwestycja. Będzie procentować po naszej śmierci.
TOMASZ
(do Romy) Inwestycja?! Dlaczego miłość napotyka na takie przeszkody?
Miłość i pieniądze — to takie prozaiczne. Gwóźdź do trumny romantyzmu.
ROMA
Ilekroć w domu nam czegoś brakowało, bo nie zawsze był dostatek, tyle-
kroć rodzice byli sobie bliżsi.
Razem stawiali czoła trudnościom.
MATKA
Trafnie to, córciu, ujęłaś. I tak bywało... (wychodzi znów do kuchni)
OJCIEC
Raz na wozie, raz pod wozem. Nigdy jednak Roma nie odczuwała niedo-
statku. Miała to samo, co jej koleżanki.
Zresztą, co tu dużo mówić, nie mamona, ale rodzina jest najważniejsza. I
pielęgnowanie uczuć.
43
TOMASZ
Przyznam szczerze, że pierwszy raz spotykam się z tak formułowanymi po-
glądami. (z podziwem) Pan musi mieć bardzo uczciwy stosunek do ludzi. Gdyż
generalnie biorąc, kto nie ma szmalu, ten jest nikim. Uczono mnie, że przez życie
trzeba iść na czuja. Świat jest dżunglą, a bogowie pragną krwi. I uważać, żeby
nie dać się wykiwać. Ani nie oberwać w łeb.
OJCIEC
To złudzenia. Pozycję społeczną zdobywa się nieco inaczej niż pan sądzi.
Na pewno zna pan — czytał pan trochę — takie słowo: autorytet. Niekoniecznie
ten, kto się naprawdę liczy w środowisku, musi mieć wielocyfrowe konto. To
jakby inny wymiar życia. Jest przecież sfera ducha.
ROMA
Dajcie już spokój tym arcypoważnym dywagacjom. Można się przy nich
zanudzić na śmierć.
MATKA
(wnosi ciasto) Dobrze się upiekło. Jak mówiłam: jest z truskawkami.
WIKTORIA
(bierze talerzyk do ręki) O, wiem, że pod tym względem jest pani niezrów-
nana. Prawdziwy talent kulinarny. Chętnie skosztuję!
OJCIEC
Jest pan rycerskim narzeczonym, więc się pan nie obrazi, jeśli zaproponuję
rzeczywiście... (patrzy porozumiewawczo na Matkę) zmianę tematu. (do Matki)
Miałaś to powiedzieć, kochanie?!..
WIKTORIA
Naprawdę smaczne, ekstrapychota. Rozpływa się w ustach!
MATKA
Pamiętam o tym. Otóż mamy, dzięki Bogu, a jest za co dziękować, dwa
powody do zadowolenia. O pierwszym już była mowa: to przyszły ślub naszej
córki. Ale jest i drugi powód. Tracimy Romę, tracimy córkę, lecz zyskujemy ko-
goś w zamian: zyskujemy zięcia, lecz lepiej powiedzieć — syna. Nie mieliśmy
chłopca, choć marzyłam, żeby urodziło się nam jeszcze jedno dziecko, ale teraz
już go mamy — w osobie kochanego Tomasza. I chcielibyśmy bardzo, Tomku,
44
abyś traktował nas jak własnych rodziców, prawdziwych, nie przyszywanych.
WIKTORIA
(sięga po chusteczkę i przykłada ją do oczu) Ja!.. Ja!.. (roni łzę) Chyba na
chwilę wyjdę.
Słychać gong.
ROMA
To pewnie Sylwester.
TOMASZ
Przylazło wreszcie. Zero punktualności.
MATKA
(odchodzi, by otworzyć) Ależ tak! To pan Sylwester. Prosimy, prosimy bar-
dzo!
SYLWESTER
(wchodzi z kwiatami, wręcza je pani domu, całując w rękę, kłania się pozo-
stałym) Przepraszam za spóźnienie. Czasami wszakże coś niespodziewanego
wypadnie, coś ważnego... (wita się z Ojcem, siada obok Tomasza i zwraca się do
niego) A po drodze miałem wrażenie, że nie będę ostatnim gościem.
ROMA
Co masz na myśli?
SYLWESTER
Szli, ale jakby nie szli; byli blisko, a nie mogłem ich dojrzeć...
ROMA
Znów się coś komuś przywidziało, coś przyśniło?!
TOMASZ
(wstaje i podchodzi do okna) Byli obaj, szli. Czy nie dzieje się coś dziw-
nego? Jesteśmy przecież tacy zwyczajni — i nie oczekujemy cudów.
ROMA
(także wstaje od stołu) Sądzisz, Tomku, że to naprawdę, że to serio?! On
45
kogoś widział?
TOMASZ
Lecz dlaczego mowa o dwóch?
SYLWESTER
(przyłącza się do towarzystwa) I przybyli jakby z zaświatów, z królestwa
światła...
TOMASZ
Jak wiele razy: jak do Abrahama pod dębami Mamre, jak do wielu mężów
Bożych...
SYLWESTER
A przecież nie ma w nas niczego niezwykłego!
46
S
PIS TREŚCI
Odsłona pierwsza …………………………………………………...
3
Odsłona druga ……………………………………………………….
12
Odsłona trzecia ……………………………………………………...
21
Odsłona czwarta …………………………………………………….
30
Odsłona piąta ………………………………………………………..
39