Wilkins Gina Dziecko na sprzedaz

background image
background image

GINA WlLKINS

DZIECKO

NA SPRZEDAŻ

background image

ROZDZIAŁ

1

Było już późno. Minęła dziesiąta. Mimo nocnej pory letni

żar wciąż bil od trotuaru, którym szedł Sam Perry. Próbował
sobie przypomnieć, kiedy ostatnio padało. Musiało to być
dawno temu, bo już nawet nie pamiętał. W ustach czuł nie­
znośny smak suchego pyłu unoszącego się w powietrzu.

Jeszcze jeden upalny sierpień na Południu. Parę lat temu

mógł uciec od tego potwornego upału i przenieść się wraz
z rodzicami na Północ. Dlaczego tego nie zrobił?

To nie był udany dzień. Zaczęło się od awarii jego starego

samochodu. Potem nieszczęścia się mnożyły. Uderzono go,
skrzyczano, oblano kawą, a na koniec jakiś pijak zwymioto­
wał mu na buty. Czasami naprawdę nie warto rano podnosić
się z łóżka.

Dobrze, że przynajmniej był już prawie w domu. Po dniu

spędzonym na rozprażonych ulicach skromny budynek,
w którym znajdowało się jego mieszkanie, jawił mu się wspa­

niałym pałacem.

- Hej, kochasiu, szukasz może towarzystwa?
Młoda kobieta stała oparta o gładką, ceglaną ścianę, ledwie

oświetloną przez oddaloną o parę budynków latarnię. W pół­
mroku ujrzał niesforne, jasne loki tańczące wokół nagich ra-

background image

6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

mion, opinającą się na pełnych piersiach koszulkę w paski,
obcisłą czarną spódniczkę z lycry tak krótką, że równie dobrze
mogłoby jej nie być, i nieskończenie długie nogi na nieboty­
cznie wysokich obcasach.

Cholera, pomyślał. Czy naprawdę musi tolerować to świń­

stwo dokładnie przed własnymi oknami?

- Co ci jest, najsłodszy? Zapomniałeś języka w gębie?

- Nie czekając na odpowiedź, dodała: - Wyglądasz mi na

samotnego, kochasiu! Może byśmy się zabawili, co?

Pod mokrym od potu ubraniem znowu poczuł ciężar broni

i policyjnej odznaki. Nie po raz pierwszy w życiu pragnął
zapomnieć, że jest policjantem.

- Wynoś się stąd! To przyzwoita okolica - warknął ze

złością.

Kobieta podeszła bliżej. Biała, miękka dłoń, o palcach za­

kończonych długimi, czerwonymi paznokciami dotknęła jego
ręki poniżej podwiniętego rękawa koszuli.

- O, kurczę, musisz być bardzo silny - zagadała. - Mogli­

byśmy przyjemnie spędzić trochę czasu, kotku. No co, nie
zaprosisz mnie do środka?

- Wolałbym raczej spędzić godzinę w gnieździe grzechot-

ników - odpowiedział szczerze.

Lśniące niebieskie oczy, otoczone przesadnie długimi,

sztucznymi rzęsami, uśmiechnęły się do niego.

- Dlaczego, misiaczku? Jestem zrozpaczona.

Sam miał już tego dość. Był zmęczony i głodny. Marzył

o tym, by zamknąć się we własnym mieszkaniu, zrobić sobie
kanapki, chwycić butelkę zimnego piwa i rozłożyć się przed
telewizorem na parę godzin, zanim pójdzie do łóżka - absolut­
nie sam. Właśnie stuknęła mu trzydziestka. Był za młody na
to, by czuć się tak staro. Ta myśl sprawiła, że stał się bardziej
sarkastyczny niż zazwyczaj.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 7

- Daj spokój, Sanders - warknął. - Powiedz mi, po co tu

przyszłaś, a potem znikaj. Skończyłem służbę.

Westchnęła głęboko i puściła jego ramię. Gdy odezwała się

ponownie, jej głos był wciąż matowy, lecz jakby bardziej
ożywiony.

- Porucznik Brashear przesyła wiadomość. Oczekuje, że

rano o ósmej stawimy się w jego biurze.

- Mam już wyznaczone zadanie na jutro. On o tym wie.
Potrząsnęła głową. Sztuczne loki zatańczyły wokół ramion.
- Nieaktualne. Wydarzyło się coś ważnego. Zdaje się, że

znowu będziemy partnerami, Perry.

Sam jęknął.

- Prawdę mówiąc, mnie ten pomysł też nie przypadł do

gustu - powiedziała. - Zwłaszcza po tym, jak schrzaniłeś na­
sze ostatnie zadanie.

- Ja schrzaniłem? A kto, do jasnej cholery...
- Trochę ciszej, dobrze? - Rozejrzała się wokół, żeby

sprawdzić, czy nikt nie słyszał. - Wiesz, o co mi chodzi -
mruknęła. - Brak ci samokontroli. Gdybyś wtedy zachował
spokój...

- Gdybym wtedy zachował spokój, już by cię nie było na

tym świecie.

- Sama bym sobie poradziła. Świetnie mi szło, dopóki nie

spadłeś z góry jak jastrząb, zdradzając moją kryjówkę.

- Do diabła, Sanders, gdybym poczekał jeszcze dziesięć

minut, mógłbym cię najwyżej zapakować w plastikowy worek
i dostarczyć zrozpaczonej mamusi. Nigdy nie liczyłem na
dozgonną wdzięczność, ale...

Prychnęła w zdecydowanie nieelegancki sposób.
- A kto zajął się tym typkiem, który chciał ci wystrzelić

mózg przez ucho, co?

- Ty. Ale to wcale nie było konieczne.
Uniosła ręce i cofnęła się o krok, w głębszy cień.

background image

8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Dosyć tego! Jestem tak samo zmęczona jak ty, Perry,

a czeka mnie jeszcze parę godzin służby. Jeżeli masz jakieś
problemy, idź z tym do Brasheara.

- Na pewno tak zrobię.
- To świetnie. - Odwróciła się, żeby odejść. Pewnie gdzieś

w pobliżu czekał na nią samochód z drugim policjantem, któ­
ry niecierpliwił się za kierownicą.

- Hej, Sanders! - zawołał.
- Co? - spytała przez ramię.
- Wyglądasz jak dziwka.
W jej oczach pojawił się gniewny błysk, lecz jaskrawo

wymalowane usta wygięły się w kocim uśmiechu.

- Za to mi płacą - odparła uwodzicielskim tonem. - Nie

uważasz, że świetnie mi idzie, Perry?

Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po pośladku. A potem

nagle boleśnie uszczypnęła.

Sam gwałtownie odskoczył i zaklął przez zęby. Jego twarz

oblała się żarem. Znowu przyłapała go na tym, jak stracił nad
sobą panowanie.

- Ręce przy sobie, Sanders! - syknął.

W jej śmiechu zabrzmiała nuta triumfu.

- Słodkich snów, kotku.

Sam patrzył, jak odchodziła. Właściwie nie tyle szła, ile

płynęła w powietrzu. Nie był pewny, czy to przedstawienie na

jego cześć, czy efekt wysokich obcasów, niemniej jednak

pozwolił sobie na minutę czy dwie z podziwem utkwić wzrok
w mikroskopijną spódniczkę.

Co za ciało, pomyślał, czując, że temperatura podskoczyła

mu o parę stopni. Jaka szkoda, że musi należeć akurat do
Dallas Sanders.

Nie można powiedzieć, żeby humor Sama uległ jakiejś

widocznej poprawie do ósmej rano następnego dnia. Zaciął się

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 9

przy goleniu, a do pracy musiał jechać autostopem, bo samo­
chód nadal tkwił w warsztacie. Do tego na dworze panował

już trzydziestostopniowy upał. Wolał nie wiedzieć, jaka jest

wilgotność powietrza. Pewnie ze sto pięćdziesiąt procent.

Kiedy spóźniony wpadł do biura, porucznik rozmawiał

właśnie przez telefon. Naprzeciw Brasheara, przy jego biurku,
siedziała młoda kobieta i przeglądała raporty. Miała lśniące

brązowe włosy, przycięte równo z linią podbródka, żywe nie­
bieskie oczy i zwodniczo miękkie usta. Delikatny makijaż
sprawiał, że wyglądała młodo, naturalnie i zdrowo. Jej strój
był raczej klasyczny - bladoróżowa bluzka i szary kostium
z wąską spódnicą do kolan, a na nogach skromne pantofle na
niewysokich obcasach. Mogłaby być sekretarką albo bibliote­
karką.

Sam niechętnie skinął jej głową.
- Cześć, Sanders - mruknął na powitanie.
- Dzień dobry, Sam - odparła, a jej matowy głos był nie­

znośnie przyjazny. - Wyspałeś się?

Jak ona to, u licha, robiła, że potrafiła wyglądać tak radoś­

nie i świeżo, chociaż pracowała do północy? Udał, że nie
słyszy jej pytania.

Brashear zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
- Dzień dobry, Sam.

- Po co mnie tu ściągasz, Marty? Akurat, kiedy jesteśmy

o krok od rozwiązania sprawy Perkinsa. Jeszcze parę dni
i przyskrzynimy drania.

Brashear uśmiechnął się jak sprzedawca polis ubezpiecze­

niowych - tak to przynajmniej Sam w duchu określił. Prawdę
mówiąc, Martin Brashear rzeczywiście wyglądał jak agent
ubezpieczeniowy. Rzedniejące ciemne włosy, zawsze krótko

przystrzyżone i schludnie wyszczotkowane. Spokojna, sym­
patyczna twarz. Typowy biznesmen po czterdziestce w dobrej
formie, nienagannie ubrany - Samowi nieczęsto zdarzało się

background image

10 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

go widzieć bez krawata - i zawsze w lśniących, wyczyszczo­
nych butach. Przyjmował wszystko z niezmąconym spoko­

jem, a Sam nieraz zastanawiał się, czy Marty straciłby pano­

wanie nad sobą, gdyby bomba wybuchła mu tuż pod nosem.

- Zgromadziliśmy już dosyć dowodów przeciwko Perkin-

sowi - zapewnił Brashear. - Chłopcy dadzą sobie radę bez

ciebie.

Sam nie znosił nie dokończonej roboty, ale wiedział, że

Marty nie odwoływałby go bez powodu.

- Co to za sprawa? - zapytał.
- Podejrzenie o handel dziećmi w zachodniej dzielnicy.

Nic konkretnego, ale wystarczy, żeby zacząć dochodzenie. Ty
i Sanders zostaniecie oddelegowani do zachodniego okręgu.

Zakładamy, że trzeba kilka tygodni, żeby was w to wciągnąć,
plus jeszcze kilka, żeby doprowadzić sprawę do końca. Oczy­
wiście, jeśli wszystko pójdzie gładko.

- To znaczy, że mam pracować z Sanders co najmniej

miesiąc, jeśli nie dłużej?! - Sam nie ukrywał niezadowolenia.

- Ja też nie tak wyobrażałam sobie raj, Perry - odcięła się

Dallas.

Brashear chrząknął.

- Chcę, żebyście razem pracowali nad tą sprawą. Tworzy­

cie doborowy zespół.

Sam i Dallas spojrzeli na niego w osłupieniu.

- Staniecie się pokazową parą, która przeżywa kryzys -

wyjaśnił Brashear. - Namiętni kochankowie skłóceni przez

niefortunne okoliczności. Stres, w jaki popadliście, zacznie
się objawiać hałaśliwymi bójkami, płaczem i gorzkimi wyrzu­
tami na tyle głośnymi, żeby mogli je słyszeć wszyscy sąsiedzi.

Brashear uśmiechnął się, bardzo zadowolony ze swego

pomysłu.

- Doskonale nadajecie się do tej roboty.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 11

Dostali dwa tygodnie na uporządkowanie wszystkich

spraw przed rozpoczęciem nowej misji. Samowi nakazano
zapakować w tekturowe pudło swoje najstarsze robocze stro­

je. Nic ekstrawaganckiego czy drogiego. Żaden problem. Czę­

sto pracował w przebraniu i miał dwa razy więcej łachmanów
niż przyzwoitych ubrań.

Na wspomnienie stroju, który zamówiono dla Dallas,

uśmiechnął się złośliwie. Nie była nim zachwycona.

Dwaj detektywi w cywilu, którzy spotkali Sama w ponie­

działek rano, rozpromienili się na jego widok. Nick, krępy,
pyzaty Irlandczyk, i potężny czarnoskóry Walter byli od za­
wsze partnerami i znajdowali szczególną przyjemność w wy­
śmiewaniu nieszczęść i utrapień swoich kolegów. Byli znani
ze swojego wypaczonego poczucia humoru.

Sam przyjrzał się ich rozradowanym minom i zapytał zre­

zygnowanym głosem:

- O co chodzi tym razem? Co was tak cieszy od rana?

Może mnie wylali, a ja jeszcze nic o tym nie wiem? Albo ktoś
mnie skarży o nadmierną brutalność? Co?

Jasnoniebieskie oczy Nicka otworzyły się szeroko z wyra­

zem udanej niewinności.

- Skądże znowu, stary. Chcieliśmy ci tylko pogratulować

nowej roboty. Zapowiada się interesująco...

Sam domyślił się, że dokuczają mu z powodu Dallas.

Wszyscy wiedzieli, że ci dwoje nie mogli się dogadać przez
cały zeszły rok, odkąd tylko Dallas została przeniesiona do
wydziału, w którym Sam pracował od siedmiu lat.

- No cóż, śmiejcie się, jak chcecie - westchnął. - Znowu

pracuję z Sanders. Jesteśmy profesjonalistami. Trzeba zapo­
mnieć o przeszłości i robić swoje.

Walter skinął głową z miną tak poważną, że nie sposób jej

było wziąć serio.

background image

12 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Jasne, stary - powiedział. - Ty i Sanders tworzycie pier­

wszorzędny zespół.

Nick parsknął.
- Hm, widziałeś się już dziś z partnerem, Sam?
- Nie. Mamy się spotkać w biurze Brasheara.
Nick zmagał się z czymś, co mogłoby zostać uznane

za atak tłumionego śmiechu, gdyby nie chodziło o twardego
glinę.

- Ona wygląda dziś wyjątkowo ślicznie - oświadczył Wal­

ter, a w jego oczach pojawiły się niepokojące błyski.

Teraz Sam wiedział już na pewno, że coś tu nie gra.

Owszem, Sanders była niebrzydka - a prawdę mówiąc, była
cholernie ładna, zwłaszcza dla kogoś, kto nie znał jej tak
dobrze jak on. Jego kumple widzieli ją już przebraną za pro­
stytutkę, żebraczkę, naćpaną nastolatkę, wreszcie kobietę su­

kcesu. Dziś musiała wyglądać szczególnie interesująco, skoro
udało jej się zrobić takie wrażenie na tej dwójce.

- Jesteś pewny, że tak się to nosi? - irytowała się Dallas,

obciągając przód kretonowej tuniki w kwiatki. - To wygląda
idiotycznie.

Sierżant Leon Kauffman, policyjny rekwizytor, entuzjasty­

cznie skinął łysiejącą głową.

- Na pewno tak. Wygląda idealnie. Nawet bardziej reali­

stycznie, niż się spodziewałem.

- To waży chyba z tonę - mruknęła Dallas. - I do tego

kłuje.

Oficer Brenda Pennington, jej najlepsza przyjaciółka, tak

jak Kauffman i Brashear obecna przy prezentacji, wybuchnęła

niepohamowanym śmiechem.

- Nie mogę wytrzymać. Wyglądasz tak śmiesznie!
Dallas obrzuciła ją morderczym spojrzeniem.
- Dziękuję, bardzo ci dziękuję.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 13

- Ciekawa jestem miny Sama, kiedy cię zobaczy.
Dallas jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
Porucznik Brashear skończył wypełniać formularz, a po­

tem spojrzał na Dallas.

- Skoro już mówimy o Samie - gdzie on jest?
- Jeszcze go dziś nie widziałam.
- Sam zawsze się spóźnia - zauważyła Brenda.
- I zawsze zrzędzi - mruknęła Dallas.
- Jeżeli nie będę wam więcej potrzebny, pójdę już. Mam

dziś inwentaryzację - powiedział Kauffman.

Brashear odprawił go skinieniem ręki.

- Gdybyś natknął się na Perry'ego, powiedz mu, że ma tu

przyjść. Czekamy na niego.

- Tak jest. - Kauffman skinął głową i w pośpiechu opuścił

biuro.

Brashear spojrzał na Brendę.
- Masz do mnie jakiś szczególny interes, Pennington, czy

tylko tak się tu kręcisz?

- Świetnie pan wie, poruczniku, że kręcę się tu po to, żeby

być blisko pana - odparła Brenda i posłała mu rozbrajający
uśmiech.

Brashear chrząknął, traktując odpowiedź Brendy jako je­

den z jej typowych dowcipów. Dallas jednak podejrzewała,
że była to prawda. Już od kilku miesięcy zastanawiała się,
czy Brenda nie zakochała się przypadkiem w ich wspólnym
szefie.

Brenda miała trzydzieści cztery lata i do tej pory nie wyszła

za mąż; Brashear niedawno przekroczył czterdziestkę i od
dwóch lat był wdowcem. Dallas uważała, że tworzyliby niezłą
parę, gdyby odważyli się na szczerość wobec siebie. Z drugiej
strony wiedziała, że tylko naprawdę poważna przeszkoda mo­
głaby powstrzymać Brendę, która sama się przyznała, że
z niecierpliwością czeka na to, aby porzucić uliczną służbę

background image

14 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

i zainstalować się w kuchni jakiegoś mężczyzny. Dallas, dla
której nie istniało nic poza pracą, wyśmiała przyjaciółkę, ale
Brenda mówiła to zupełnie serio.

- Nie masz teraz nic do roboty? - zwrócił się Brashear do

Brendy.

Z uśmiechem potrząsnęła głową.
- Zupełnie nic. Nie mam zamiaru stąd wyjść, póki nie

zobaczę, jaką minę zrobi Sam na widok Dallas.

- Idź sobie, Brenda. Zajmij się łapaniem jakiegoś przestę­

pcy albo czymś w tym rodzaju. Przestań się znęcać nad kole­
żankami - powiedziała z wyrzutem Dallas. Bardzo lubiła
Brendę, ale czasami przyjaciółka potrafiła być denerwująca.
Tak jak teraz.

Nagle usłyszeli pukanie i nim ktokolwiek zdążył odpowie­

dzieć, drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Sam. Był roz­
czochrany, nie ogolony, w brudnej koszuli i wymiętych dżin­
sach. Wyglądał, jakby całą noc spał w ubraniu i dopiero co
wyszedł z łóżka.

- Spóźniłem się, przepraszam, ale...
Nagle przerwał i zastygł z otwartymi ustami.
Dallas skuliła się w fotelu.
Orzechowe oczy Sama zwęziły się, żłobiąc zmarszczki

w spalonej słońcem skórze. Kąciki jego pełnych, zazwyczaj
surowo zaciśniętych ust drgnęły i powoli uniosły się w górę.

A potem z głębi jego piersi wyrwał się cichy pomruk. Na
koniec Sam przejechał palcami po czuprynie i wybuchnął
gromkim śmiechem.

Brashear westchnął. Brenda z uciechą przyglądała się wi­

dowisku.

Dallas ponuro patrzyła na Sama. Do diabła! Przecież wie­

działa, że tak zareaguje! Dlaczego do tego zadania nie mogła
założyć skórzanej sukienki mini bez pleców albo cuchnących
łachów żebraczki? Cokolwiek, byle nie to!

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 15

- Śmiej się, śmiej, Perry - syknęła. - Też nie wyglądasz

jak model.

Sam otarł oczy grzbietem dłoni.

- O rany, Sanders, szkoda, że nie możesz się zobaczyć!
- Już się widziałam. Wyglądam jak wańka-wstańka.

Sam demonstracyjnie obszedł ją wokoło, z przesadnie tro­

skliwą uwagą obserwując olbrzymie wybrzuszenie, wypełnia­

jące przód taniej i śmiesznie przymarszczonej ciążowej tuniki.

A potem znów zachichotał.

- Ile masz lat, Sanders?
- Dwadzieścia pięć - odburknęła. - A co?
- Wyglądasz jak szesnastka, którą ktoś przeleciał na tyl­

nym siedzeniu wozu tatusia.

Jej odpowiedź nie nadawała się do powtórzenia.
- Hej tam - wtrącił się Brashear - dość już tego. Trzeba

obgadać parę rzeczy, zanim wyjdziecie. Pennington, idź już,
bo nie zarobisz na pensję.

Brenda zerwała się zza biurka i zasalutowała z kpiącym

uśmiechem.

- Rozkaz. - Idąc do drzwi, poklepała Dallas po ramieniu.

- Trzymaj się, Sanders.

Brashear nie czekał, aż drzwi zamkną się za Brendą, tylko

od razu zaczął wyjaśniać, na czym ma polegać ich zadanie.
Musiał się upewnić, że Sam i Dallas będą umieli wejść w swo­

je role i uzgodnią poczynania. Historia brzmiała następująco:

Byli niezamężną parą w trudnej życiowej sytuacji i właśnie
przeprowadzili się do bardzo taniej dzielnicy po tym, jak ich

wyrzucono z poprzedniego mieszkania za niepłacenie czyn­
szu. Sam miał demonstracyjnie okazywać niezadowolenie
z powodu zbliżających się narodzin dziecka, które będzie mu­
siał utrzymywać, dając wszystkim niedwuznacznie do zrozu­
mienia, że ciąża była przypadkiem, a nie miłą niespodzianką.

background image

16 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Na skutek kłopotów stał się zgryźliwy. Ich kłótnie powinno
być słychać w całym sąsiedztwie.

Dallas nie wątpiła, że Sam dobrze odegra rolę marudnego

ofermy. Co do swojej roli, nie miała już tej pewności. Powinna
go uwielbiać i dawać wszystkim do zrozumienia, że zrobi
wszystko, byle zatrzymać ukochanego.

- To najtrudniejsze zadanie, jakie kiedykolwiek otrzyma­

łam - westchnęła, wiercąc się w fotelu. Czy ciężarne kobiety
w ogóle mogły siedzieć wygodnie, mając taki balon zamiast
brzucha?

- Boisz się, że sobie nie poradzisz, Sanders? - Sam kpiąco

uniósł brwi.

- Nie twierdzę, że sobie nie poradzę - odparowała. - Za­

uważyłam tylko, że to trudna misja.

- Żadne z was nie dostałoby tego zadania, gdybym nie

uważał, że się nadajecie - powiedział stanowczo Brashear.

- Dallas, musisz się zaprzyjaźnić z Polly Jones. To kobieta,
która ma być kolejną klientką gangu handlarzy dziećmi.

Dallas skinęła głową. Nigdy nie lubiła kłamstw, którymi

musiała się posługiwać w tajnych operacjach, była jednak
bezgranicznie oddana swojej pracy - bez względu na to, jakie

kroki (oczywiście sensowne) trzeba było podjąć, by doprowa­
dzić misję do końca. Jeżeli kłamstwo miało uchronić bezbron­
ne dziecko przed sprzedażą, to będzie kłamać jak z nut.

Dziesięć minut później Brashear uznał, że w pełni zrozu­

mieli wszystkie instrukcje.

- Powodzenia! - rzucił na pożegnanie.
Dallas zaczęła wstawać, ale straciła równowagę i z powro­

tem opadła na fotel. Sam skrzywił się, wyciągnął rękę i szarp­
nął ją, tak że w jednej chwili stanęła na nogi.

- Już teraz widzę, że nowe zadanie to świetna zabawa

-powiedział.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 17

Dallas w porę ugryzła się w język. Nie chciała nadużywać

cierpliwości porucznika Brasheara.

Sam nie miał wcale pewności, czy rozklekotany samochód

zdoła ich dowieźć do walącego się budynku, w którym dys­
kretnie wypatrzono dla nich mieszkanie. Tylne siedzenia po­
obijanego, zardzewiałego pojazdu wypełniały kartonowe pud­
ła i zniszczone torby. Mieścił się w nich cały ich skromny

dobytek.

Przez całą drogę prawie ze sobą nie rozmawiali. I tak wszy­

stko zagłuszyłby klekot karoserii, świst powietrza wpadające­
go przez nieszczelne drzwi i okna oraz ryk zdezelowanego
silnika. Kiedy dojechali, Sam z ulgą przekręcił kluczyk, żeby
uciszyć tego potwora.

Dallas z obawą wpatrywała się w zrujnowany czteropiętro­

wy budynek. Samowi przemknęło przez myśl, że przeraża ją
to miejsce. Nie mógł jej za to winić. Znaleźli się w dzielnicy
slumsów - łuszczące się odrapane tynki, obtłuczone cegły,
brudne, koślawe schody i stosy śmieci w każdym kącie.
A jednak w ciągu swojej kariery zdarzało mu się, podobnie

jak i jej, nocować w gorszych miejscach.

- W czym problem? - zapytał.
Dopiero wtedy zaszczyciła go spojrzeniem.
- Co zrobimy, jeżeli nie wynajmą nam tego mieszkania?

Brashear nawet nie wspomniał o takiej możliwości.

Sam wzruszył ramionami,

- Po prostu nie dopuścił takiej możliwości. Gospodyni nie

uchodzi za szczególnie wybredną, jeżeli zapłaci się jej za
miesiąc z góry. Mamy wyglądać na zdesperowanych, pamię­
tasz? Takich, co to natychmiast potrzebują mieszkania.

Dallas przeniosła wzrok z Sama na budynek, a potem

znów na Sama. Wzięła głęboki oddech i skinęła głową.

- W porządku. Jestem gotowa.

background image

18 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Pomyślał, jakie to zabawne, że jego towarzyszka nie może

bez pomocy wysiąść z samochodu.

Dallas wcale nie było do śmiechu.

Administratorka domu okazała się kobietą po pięćdziesiąt­

ce, z ufarbowanymi na rudo włosami i dużą nadwagą. Wokół
jej zaciśniętych ust nie było najmniejszych śladów zmarsz­
czek, które pozostawia częsty uśmiech. Dallas zaczęła się
zastanawiać, czy to dlatego, że ta kobieta nigdy nie zetknęła
się czymś, co wydałoby się jej zabawne. Oświadczyli, że nazy­
wają się Sam i Dallas Adams i że poprzedniego dnia wymó­
wiono im mieszkanie, wobec czego są bezdomni. Sam powie­
dział, że ma dość pieniędzy na uiszczenie zapłaty za miesiąc
z góry, ale nie chce podpisywać umowy najmu.

Administratorka, która podała im tylko swoje nazwisko

- Blivens - wzięła ich opowieść za dobrą monetę, zwłaszcza
że Sam sięgnął do kieszeni i wyjął zmięty plik banknotów na
opłacenie czynszu za pierwszy miesiąc. Uznała to za dobry
znak. Dallas głośno zauważyła, że jakoś nie widać, by przyszli
lokatorzy tłoczyli się przed jej drzwiami. Pani Blivens już
wcześniej oznajmiła, że na piętnaście mieszkań trzy stały

puste - wszystkie na tym samym piętrze.

- Na trzecim piętrze - dodała, patrząc wymownie na wy­

datny brzuch Dallas. - Nie ma windy.

Dallas stłumiła westchnienie i z powagą zapewniła admini-

stratorkę, że trzecie piętro jej odpowiada.

Pani Blivens nie zgłaszała zastrzeżeń, kiedy stwierdzili, że

chcą się wprowadzić natychmiast. Wzruszyła tylko ramiona­
mi, wetknęła pieniądze do odrapanej puszki i rzuciła Samowi
klucz.

- Drugie drzwi na prawo - powiedziała. - I nie robić mi

bałaganu.

- Nie zostaniemy aż tak długo - zapewnił ją Sam, unosząc

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 19

podbródek. - Wyprowadzimy się, jak tylko znowu stanę na
nogi.

- Wszyscy tak mówią, kotku - odezwała się pani Blivens

sceptycznym tonem.

Pamiętając o swojej roli, Dallas wtrąciła z przekonaniem:
- Mój Sam na pewno nas stąd wyciągnie. Teraz mamy

kłopoty, ale jak tylko znajdzie nową pracę, przeprowadzimy
się z dzieckiem w lepsze miejsce. Może nawet do ładnej przy­
czepy.

Sam skarcił ją wzrokiem.

- Zamknij się, Dallas. Tej pani nie obchodzą nasze prob­

lemy.

Pani Blivens nie zaprotestowała. Dallas zamilkła, ale

ukradkiem rzuciła Samowi pełne pogardy spojrzenie. Będzie
grała swoją rolę, ale nigdzie nie jest powiedziane, że musi ją
polubić!

Wspinając się po stromych schodach, Dallas skarżyła się

półgłosem. Kiedy wreszcie weszła na górę, spocona i bez
tchu, marzyła tylko o jednym - żeby jak najprędzej zrzucić
z siebie tę nieznośną uprząż i dodatkowy, dziesięciokilowy
ciężar.

Mieszkanie okazało się jeszcze okropniejsze, niż to sobie

wyobrażała. Maleńka kuchnia z wnęką jadalną była tak brud­
na, że na samą myśl o zjedzeniu czegokolwiek Dallas wzdryg­
nęła się z obrzydzeniem. W nieco większym saloniku stała
wyleniała sofa i dwa zapadnięte fotele oraz niski stolik, który
prawdopodobnie zawaliłby się pod ciężarem filiżanki herbaty.
W sypialni o ścianach pokrytych wyblakłą, upstrzoną przez
muchy tapetą mieściły się jedynie zniszczone łóżko, zepsuta
komoda i stolik pod telewizor, pełniący rolę stolika nocnego.
Dallas z obrzydzeniem odwróciła wzrok od poplamionego
materaca. Łazienka była równie odrażająca jak kuchnia.

background image

20 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Sam sprawdził, czy działa prysznic i spłuczka w toalecie,

i stwierdził, że jak na jego gust woda nie jest wystarczająco
ciepła.

Stali pośrodku sypialni i z ponurą rezygnacją rozglądali się

wokoło. Patrząc na wąskie łóżko, Dallas zadała sobie pytanie,
czy są jakieś szanse na to, żeby Sam z własnej woli zgodził się
spać na wyleniałej kanapie w drugim pokoju. Spojrzała na
niego spod długich rzęs.

W tej samej chwili Sam zerknął w jej stronę i ich spojrzenia

na moment się spotkały. Potem westchnął głęboko, przeciąg­
nął ręką po rozczochranej, jasnej czuprynie i uśmiechnął się
z wysiłkiem.

- Cześć, kochanie! - powiedział. - Wszędzie dobrze, ale

w domu najlepiej.

Dallas odpowiedziała mu smętnym uśmiechem.

background image

ROZDZIAŁ

2

Po wniesieniu rzeczy na górę Dallas uznała, że trzeba

wziąć się do gruntownego sprzątania. Oświadczyła, że nie ma
najmniejszego zamiaru żyć w takim gnoju, nawet tymcza­
sowo.

Sam poradził jej w odpowiedzi, żeby puknęła się w czoło.

Potem rozsiadł się na sofie i zaczął czytać gazetę.

Przez następne pół godziny sąsiedzi mieli okazję być

świadkami pierwszej głośnej kłótni Adamsów. I to wcale nie
udawanej.

W końcu Sam uległ. Dallas z cichą satysfakcją przyglądała

się, jak sprząta, i udawała, że nie słyszy mamrotanych pod
nosem gróźb rewanżu.

- Łazienka jest czysta - oświadczył dwie godziny później

Sam, wchodząc do kuchni, gdzie Dallas kończyła właśnie
skrobać kuchenkę, pokrytą grubą skorupą tłuszczu. - Masz
dla mnie jeszcze jakąś robotę? Może czyszczenie ścian szczo­
teczką do zębów? Albo malowanie? A może układanie wykła­
dziny?

Udała, że nie słyszy jego sarkastycznego tonu.

- Nie, to już chyba wszystko. Na razie.

Sam westchnął ostentacyjnie.

background image

22 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Dallas wyprostowała się i zaczęła masować obolałe krzyże.

Co prawda, do sprzątania zdjęła ciążową uprząż, nosiła ją

jednak całe rano i to — plus dwie godziny ciężkiej pracy -

sprawiło, że czuła się potwornie zmęczona.

- Nie wiem jak ty, ale ja zaczynam być głodna.
- Nie mam zamiaru pomagać ci w gotowaniu - oznajmił

Sam wyzywającym tonem. - Zwłaszcza po czyszczeniu tego
obrzydliwego kibla.

- No to zjemy kanapki. - Dallas wzruszyła ramionami.

- Mam bochenek chleba i konserwę.

Sam skinął głową.

- Może być.
- Będziemy odtąd dzielić obowiązki domowe. W po­

rządku?

Sam zrobił minę cierpiętnika.

- Mamy wykonać skomplikowane zadanie detektywisty­

czne, Sanders, a nie bawić się w prowadzenie domu.

- To nie znaczy, że nie będziemy tu musieli jeść i spać

przez kilka następnych tygodni. Dlaczego mamy żyć w chle­
wie? Czy to ułatwi nam pracę?

Sam skrzyżował ręce na piersi.

- Nie wiedziałem, że taka z ciebie domatorka. Jak to się

stało, że żaden szczęściarz dotąd nie zwabił cię do swojej
kuchni, gdzie byś królowała z gromadką słodkich maleństw,

plączących ci się pod nogami?

Dallas spojrzała na niego z powagą.

- Po prostu nie spotkałam jeszcze mężczyzny, który wart

byłby tego, żeby z nim zostać na zawsze. A poza tym, nikomu
nie uda się zwabić mnie do kuchni...

Nagłe stukanie do drzwi przerwało ich rozmowę.
Sam spojrzał na szczupłą figurę Dallas.

- Schowaj się do sypialni - rzucił i sięgnął po piwo do

lodówki. - Ja otworzę.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 23

Jego jasne włosy były rozczochrane, trykotowa koszulka

brudna, a dżinsy wytarte na kolanach. Widać było, że nie golił
się od kilku dni. Z piwem w ręku idealnie pasował do swojej
roli. Dallas popędziła do sypialni, by jak najszybciej założyć
uprząż, na wypadek gdyby musiała pokazać się gościowi.
Doszła do wniosku, że od tej pory będzie nosić ją przez cały

dzień. Tak będzie bezpieczniej.

Sam odczekał, aż Dallas zniknie w sypialni. Pukanie po­

wtórzyło się, tym razem natarczywiej. Marszcząc czoło, otwo­
rzył drzwi.

- O co chodzi? - ryknął.
Na korytarzu stała jakaś kobieta. W pierwszej chwili za­

uważył tylko, że miała kruczoczarne, farbowane włosy, ja­
skrawy makijaż i długą bliznę na prawym policzku. Otaczał ją
ciężki zapach tanich perfum. Dopiero po chwili spostrzegł, że

jest w zaawansowanej ciąży. Przyciasny czerwony sweterek

i czarne elastyczne spodnie wydatnie podkreślały jej stan.

Kobieta przerzuciła przez ramię sztywne od lakieru loki.

- Czy to twój rzęch stoi na moim miejscu do parkowania?

- zapytała, a jej ostry nowojorski akcent niemiłym zgrzytem
zabrzmiał w uszach Sama.

Uniósł brwi.

- Czy to znaczy, że każde miejsce na parkingu musi być

wcześniej zarezerwowane?

- Wszyscy wiedzą, że miejsce najbliżej śmietnika jest mo­

je - oświadczyła opryskliwie. - Postawisz tam jeszcze raz

tego twojego trupa, to będziesz miał kichy zamiast opon!

- Nie ze mną te numery, madame!
- Nie jestem żadną madame - odparowała nie zrażona

- i mam tu masę kumpli. Ważnych kumpli. Rozumiesz, o co
mi chodzi?

- Sam?

background image

24 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Odwrócił się. Dallas stała w progu sypialni. Ciemne włosy

otaczały jej zmęczoną, pobladłą twarz, a kwiecista tunika kry­
ła wydatny brzuch.

Wyglądała bardzo młodo i delikatnie i widać było, że nie

najlepiej znosi swój stan.

Dallas Sanders była profesjonalistką. Nawet Sam musiał to

przyznać bez względu na to, jak bardzo poza tym działała mu
na nerwy.

- Co się dzieje? - spytała Dallas zmęczonym głosem. -

Coś nie tak?

Sam wzniósł oczy do nieba.

- Jeszcze jedna ciężarna krowa - mruknął pod nosem.

- Chyba się na mnie uwzięły.

Dallas zaczerwieniła się. Widać było, że słowa Sama spra­

wiły jej przykrość. Jak, u licha, potrafi to robić na zawołanie?
- zadał sobie w duchu pytanie.

- Przepraszam panią-zwróciła się do kobiety.-On wcale

tak nie myśli. Jest tylko zmęczony przeprowadzką. Co mogę
dla pani zrobić?

Tak łatwo weszła w swoją rolę - przepraszała za jego

chamstwo i wodziła za nim pełnym niepokoju i uwielbienia
wzrokiem. Musiał przyznać, że zaczyna odczuwać coś w ro­
dzaju podziwu. Wiedział przecież, co Dallas naprawdę o nim

myśli.

- Właśnie mówiłam temu panu, że nie życzę sobie wasze­

go grata na moim miejscu do parkowania. Niech się pani
postara, żeby o tym pamiętał - powiedziała kobieta, zacze­
pnie unosząc podbródek. Jeszcze bardziej wypięła sterczący
brzuch i ujęła się pod bota. - Bo jak nie, to pogadają z nim
moi kumple - dorzuciła.

Błękitne oczy Dallas spojrzały na nią z przerażeniem.

- Pani przyjaciele naprawdę mogliby mu zrobić krzywdę

za coś takiego?

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 25

Kobieta pstryknęła palcami o krwiście czerwonych pazno­

kciach.

- Oczywiście, jak ich o to poproszę.
Dallas nerwowo załamała ręce.
- To się więcej nie powtórzy, prawda, kochanie? - zwróci­

ła się do Sama. - Nie wiedzieliśmy, że to pani miejsce.

Sam nie raczył nawet odpowiedzieć. Z piwem w ręku po­

maszerował do pokoju, opadł na sofę i sięgnął po gazetę.
Odszukał rubrykę sportową, po czym zagłębił się w lekturze.

Rozbrojona nieśmiałym zachowaniem Dallas kobieta spu­

ściła lekko z tonu.

- No, to teraz już wiecie.

Dallas podeszła bliżej drzwi.

- Tak, wiemy. Nie chcemy konfliktów z sąsiadami.

Sam... - ściszyła głos i zerknęła w stronę sofy - Sam jest po

prostu zmęczony.

Przez twarz kobiety przemknął cień współczucia.
- Jak się nazywasz, mała? - spytała.
Dallas nie zamierzała prostować, że jest starsza, niż na to

wygląda.

- Dallas - odparła. - Dallas Adams. A to mój... mój mąż,

Sam.

- Mąż? Aha... - Kobieta wyraźnie jej nie wierzyła. - Ja

jestem Polly. Mieszkam po drugiej stronie korytarza. Jak bę­

dziesz chciała się czegoś dowiedzieć, spytaj mnie. Wpadnij
któregoś dnia na kawę czy coś w tym rodzaju - dorzuciła
łaskawie, jakby wyświadczała Dallas wielką uprzejmość.

Dallas podejrzewała, że Polly blefuje, a pod jej złością

i agresją kryje się bezradność i strach.

- Chętnie - powiedziała cicho, a potem nerwowo spojrza­

ła w stronę sofy. - Oczywiście jeśli Sam nie będzie miał nic
przeciwko temu - dodała szeptem.

Polly zrobiła pogardliwą minę.

background image

26 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ '

- Jasne - prychnęła. A potem odwróciła się i odeszła, ko­

łysząc biodrami. Mogłaby się nawet wydać seksy, gdyby nie
była w tak zaawansowanej ciąży.

- Dzięki za wizytę - zawołała za nią Dallas, a potem za­

mknęła drzwi.

- Za co dziękujesz tej krowie? - ryknął Sam.
- Ty też mogłeś coś powiedzieć! - krzyknęła Dallas, licząc

na ciekawskie uszy sąsiadów. - Mamy tu zaczynać od kłótni
ze wszystkimi?

- Ani mi się śni siedzieć tu na tyle długo, żeby się z nimi

zaprzyjaźniać - wrzeszczał Sam. - A poza tym, nie życzę
sobie, żebyś zawierała znajomości z osobami tego pokroju.

- Mnie się wydała bardzo miła - zaprotestowała Dallas,

wciąż stojąc pod cienkimi drzwiami.

- Miła? Widziałaś, jaka umalowana? Wygląda jak prosty­

tutka. I pewnie nią jest.

- Tego nie wiesz!
- Trzymaj się od niej z daleka, dobrze?
Dallas usłyszała stuk zamykanych drzwi w głębi korytarza.

Zaczęła się zastanawiać, ile z ich kłótni dotarło do uszu Polly.
Miała nadzieję, że wystarczająco dużo, aby wzbudzić w Polly
odrobinę sympatii i współczucia.

Pierwszy kontakt nawiązał się sam, wcześniej niż tego

oczekiwali. Oby reszta zadania przebiegła równie gładko.

- No więc, co o niej myślisz? - spytał Sam, kiedy chwilę

później zasiedli nad talerzem kanapek. - Sądzisz, że uda ci się
do niej zbliżyć?

- Uważam, że jest szansa - odparła, usiłując usiąść tak,

by mimo olbrzymiego brzucha dosięgnąć talerza z kanap­
kami. - Wydała mi się dość samotna. Może po prostu
potrzebuje przyjaciół. To zaproszenie na kawę było chyba
szczere.

Sam uśmiechnął się.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ » 27

- Ale ona ma kumpli. Ważnych kumpli. Przypominasz

sobie?

Dallas zachichotała z ustami pełnymi chleba i wędzonego

indyka.

- Wierzysz w to? - spytała, kiedy przełknęła kęs.
- Ani trochę.
- Ja też nie. Ale ona jest twarda. To widać. Wyglądałeś

naprawdę groźnie, kiedy tak stałeś i patrzyłeś na nią z góry,
a ona nawet nie drgnęła.

- Naprawdę wyglądałem groźnie? - spytał Sam z zadowo­

leniem.

- Jasne, panie macho. - Dallas pokazała zęby w uśmie­

chu. - Bardzo groźnie. Nieźle ją nabrałeś.

Sam uniósł brwi, lekko urażony.

- Kto kogo nabrał? Ja jestem groźny, Sanders.
- Co za zbieg okoliczności. Bo ja też.

Nagle uśmiechnęli się do siebie, a potem odwrócili wzrok,

zaskoczeni tą krótką chwilą jednomyślności.

Chwila porozumienia nie trwała długo. Nad ich głowami

rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Automatycznie spojrzeli
w górę, na popstrzony przez muchy sufit, który kiedyś pewnie
lśnił białością.

- Następna rodzinna kłótnia - stwierdził Sam.

Słysząc wściekłe wrzaski jakiejś kobiety, Dallas pokiwała

głową.

- Myślisz, że nas też tak było słychać?
- Mam nadzieję. - Sam wzruszył ramionami. - Tego się

po nas oczekuje.

Dallas westchnęła.
- Chociaż raz chciałabym udawać kogoś z towarzystwa.

Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby mnie służbowo za­
kwaterowali u Ritza, mogłabym się obracać wśród elity, a po­
kojówka przynosiłaby mi wykwintne, gorące posiłki.

background image

28 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Ugryzła kolejny kęs kanapki i pozwoliła sobie na chwilę

przyjemnych marzeń.

Sam brutalnie sprowadził ją na ziemię.

- Nie poradziłabyś sobie.
- Właśnie że tak - obruszyła się.
- Przyznaj się, Sanders. Jesteś proletariuszką z krwi i ko­

ści. Twój tatuś musiał być murarzem... albo mechanikiem.
Nie mam racji? - nalegał ze zjadliwym uśmiechem.

Dallas utkwiła wzrok w papierowy talerzyk z resztką ka­

napki.

- Nie wiem - mruknęła.
- Jak to, nie wiesz?
- Nie wiem - powtórzyła gwałtownie. - Nie mam pojęcia,

kim był mój ojciec. Matki też nie pamiętam. Porzuciła mnie,
kiedy nosiłam pieluchę. Poradziłabym sobie w każdej sytu­
acji. Poczekaj tylko, a zobaczysz.

- Ależ wierzę ci. - Uśmiech zniknął z twarzy Sama. - Je­

steś naprawdę dobra. Na pewno dałabyś sobie radę.

Nieco udobruchana, wypiła trochę mleka i koniuszkami

palców otarła białe wąsy. Ich obecne zadanie - tak różne od
marzeń - nie przewidywało serwetek. Nawet papierowych.

Sam skończył jeść w milczeniu. Wstał, wrzucił papierowy

talerz do worka na śmieci i opłukał szklankę i sztućce. Dopie­
ro wtedy się odezwał.

- Dallas?

Sprzątnęła właśnie resztki posiłku i wycierała stół mokrą

ściereczką.

- Tak?
- Chodzi o to, co powiedziałem o twoim ojcu. Ja... ja

przepraszam. Nie wiedziałem... no wiesz... - chrząknął,
zmieszany.

Dallas zmarszczyła brwi i ze zdwojoną energią zaczęła

wycierać stół. Nie opowiedziała mu o swoim pochodzeniu,

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 29

żeby wzbudzić w nim współczucie. Nie potrzebowała niczy­

jego współczucia. Właściwie sama nie wiedziała, czemu poru­

szyła ten temat. Rzadko mówiła o swoim dzieciństwie. Wido­
cznie tak jej się po prostu wymknęło.

- Nie ma sprawy. Nie wracajmy do tego - mruknęła.
Wrzuciła ścierkę do zlewu, otarła ręce o spodnie i trochę

zbyt nerwowo zwróciła się do Sama:

- Jak myślisz, czy musimy się jeszcze raz kłócić dziś

wieczorem?

Sam potrząsnął głową.

- Nie można przedobrzyć pierwszego dnia. - W jego orze­

chowych oczach pojawił się błysk. - A może by tak na odmia­
nę uraczyć naszych sąsiadów głośną sceną miłosną?

- Może lepiej nie. - Dallas spłonęła rumieńcem.
- W ten sposób będziemy bardziej wiarygodni - argumen­

tował Sam. Kąciki jego ust drgnęły. - Co ty na to, Sanders?
Umiesz udawać orgazm?

Dallas obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem.

- Z tobą będę musiała. Ale nie dzisiejszej nocy. Boli mnie

głowa. :

- Wiesz, że niektórzy mężczyźni potraktowaliby to jak

wyzwanie.

Odwróciła się do niego plecami.

- Daj mi odpocząć, Perry. Już wystarczająco udowodniłeś

swoją męskość jak na jeden dzień. Jestem zmęczona. Idę do
łóżka.

- Gotów jestem je z tobą dzielić. Za nic w świecie nie będę

spał na tej sofie ze sterczącymi sprężynami.

Dallas głęboko westchnęła.
- Zawsze możesz spać na podłodze.

- To ty idź na podłogę, jeżeli tak się boisz o swoją cnotę.
- Nie boję się o swoją cnotę, Perry. Boję się o mój odpo­

czynek. Podejrzewam, że chrapiesz jak wieprz.

background image

30 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Znowu udało się jej wytrącić go z równowagi.

- Nieprawda! Wcale nie chrapię! - oburzył się. - Kiedyś

przez całą noc nie spałem, żeby to sprawdzić.

Stary kawał, pomyślała, ale była zadowolona, że obyło się

bez dalszych dyskusji. A więc będzie musiała dzielić łoże

z Samem. Ciężka sprawa. Sypiała już w ciężarówkach,

w krzakach, w magazynach i w noclegowniach dla bezdom­

nych. Wszystko w ramach obowiązków służbowych.

Jednak nigdy nie spała z Samem Perry. I - z pewnych

względów - to zupełnie co innego.

Dallas miała zwyczaj sypiać w rozciągniętej koszulce pił­

karskiej. Ten strój był równie seksowny jak worek po cemen­

cie. O to jej zresztą chodziło i dlatego go zapakowała. Sam

miał na sobie spodenki gimnastyczne. Więcej nic. Kiedy zo­

baczyła go w tym stroju, aż ją zatkało. Cholera. Skąd mogła

wiedzieć, że Sam tak wspaniale wygląda, kiedy się rozbierze?

Smukły, silny, muskularny, opalony...

Wspaniałe ciało, pomyślała, przyglądając mu się ukrad­

kiem. Jaka szkoda, że należy do Sama Perry'ego.

Kiedy wyszła z łazienki, Sam siedział na brzegu łóżka.

- Coś mi mówi, że ten strój nie pochodzi z magazynu

z luksusową bielizną - zauważył.

- Jestem tu po to, żeby złapać przestępców, Perry, a nie

żeby zadowolić twoją zboczoną wyobraźnię.

- A kto ci powiedział, że w mojej wyobraźni w ogóle jest

dla ciebie miejsce? - zachichotał Sam.

- Niektóre rzeczy widać bez słów. - Dallas dumnie odrzu­

ciła głowę.

Sam roześmiał się i uniósł ręce w górę.

- Dobrze już, dobrze. Zawrzyjmy rozejm na tę noc. Jestem

zbyt zmęczony, żeby próbować cię pokonać.

- Nigdy ci się to nie uda - odparowała. - Choćbyś był

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 31

nie wiem jak wypoczęty. Jeśli chcesz, możemy zawrzeć ro-
zejm.

Zgasiła lampę. W pokoju zapanował mrok. Światła z ulicy

wpadały przez cienką firankę na jedynym oknie.

- Jak wolisz leżeć, z lewej czy z prawej strony?
Dallas bez wahania, na chybił trafił odpowiedziała:
- Z prawej.
- Dobrze. - Sam położył się po lewej stronie łóżka i po­

prawił płaską poduszkę. A potem zerknął przez ramię na Dal­
las, która wciąż stała w drzwiach.

- Nie kładziesz się?
Dallas chrząknęła.
- Ależ tak, już idę.
Tych kilka kroków od drzwi łazienki do łóżka kosztowało

ją więcej nerwów, niżby się mogła spodziewać. No, dalej,

Sanders, pomyślała, przecież to tylko Perry.

Westchnęła, zdegustowana swoimi oporami, i z rezygnacją

wślizgnęła się pod prześcieradło.

- Masz tę twoją uprząż pod ręką? Na wypadek, gdyby ktoś

zjawił się w środku nocy? - spytał Sam sennym głosem.

- Tak. Leży obok, na podłodze. Umiem ją prędko zakładać

w razie potrzeby, ale nie rozumiem, dlaczego to miałoby się
stać akurat w środku nocy.

- Ja też nie, ale nigdy nie wiadomo. Lepiej być zawsze

w pogotowiu. Prawdę mówiąc - dorzucił chichocząc - może
w ogóle powinnaś w niej sypiać.

- Wykluczone - powiedziała z naciskiem Dallas. - Nie

byłabym w stanie zasnąć z takim brzuchem.

- A ciężarne muszą to robić przez cały czas.
- No cóż, dlatego cieszę się niewymownie, że nie jestem

w ciąży.

- Myślisz, że kiedyś coś takiego może nastąpić? - Głos

Sama zdradzał niewielkie zainteresowanie.

background image

32 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- W każdym razie nie w najbliższej przyszłości. - Po pier­

wsze, pomyślała, do tego potrzeba dwojga, a w jej życiu od
dłuższego czasu nie było nikogo. A tak dokładnie licząc - od
osiemnastu miesięcy, kiedy to rozstała się z Philem, który
ostatecznie doszedł do wniosku, że nienawidzi jej pracy i nie
może związać się na dłużej z policjantką. Nie cierpiał nienor-
mowanego czasu jej służby, niebezpieczeństwa, udawania,
złego nastroju, w jaki czasami wprawiała ją praca. Gdyby się
nie rozeszli, pewnie w końcu i ją by znienawidził.

- A ty? - spytała, żeby oderwać się od bolesnych wspo­

mnień. - Planujesz może założenie rodziny w najbliższej
przyszłości?

- Raczej nie. Nie umówiłem się więcej niż jeden raz z żad­

ną dziewczyną, odkąd Paula wyprowadziła się ode mnie w ze­
szłym roku - mruknął w poduszkę. - Wydaje mi się, że w dzi­
siejszych czasach wszystkie baby mają ptasie móżdżki albo są
straszne jędze. Widocznie te nieliczne inne są już zajęte.

- Ach tak? A do której kategorii mnie zaliczasz?
- Nie mówiłem o tobie, tylko o tych kilku kobietach,

z którymi się ostatnio umawiałem. Gdybym musiał zaliczyć
ciebie do którejś z tych kategorii... - Sam nie dokończył.

Doskonale wiedziała, do której kategorii by ją zaliczył.

Szarpnęła prześcieradło i odwróciła się do niego plecami.

Sam cicho się roześmiał i ułożył się wygodniej na swojej

połowie łóżka. Tym razem to on miał ostatnie słowo.

Po dziesięciu minutach już chrapał. Nim zmorzył ją sen,

poprzysięgła sobie, że będzie miał jutro za swoje.

Dallas zbudziła się w nocy tylko raz. Ku swemu zaskocze­

niu odkryła, że leży ciasno przytulona do gorących, nagich
pleców Sama. Na szczęście spał tak mocno, że o tym nie
wiedział, wpasowany w krągłości jej ciała, jakby byli dla
siebie stworzeni.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 33

Szybko odsunęła się na skraj łóżka. Resztę nocy przespała

w nerwowym półśnie z obawy, że znów zacznie się przytulać
do Sama.

Wolała sobie nawet nie wyobrażać, co by się działo, gdyby

obudził się i odkrył, że śpi wtulona w niego jak kotka.

Kiedy obudziła się rano, Sam był już na nogach. Ziewnęła,

przeciągnęła się i przerzuciła nogi przez krawędź łóżka. Popę­
kane linoleum pokrywające podłogę sypialni okazało się nie­
oczekiwanie zimne, choć w pokoju już panował upał, bo kli­
matyzacja działała marnie. Przez parę minut Dallas zastana­
wiała się, jakiego koloru było linoleum, kiedy je położono.

I kiedy to było? Dziesięć lat temu? A może dwadzieścia?

Kiedy wreszcie doszła do wniosku, że jest już na tyle

rozbudzona, aby mówić z sensem, wstała, przygładziła włosy
i udała się do łazienki.

Po dziesięciu minutach zjawiła się w kuchni, zwabiona

zapachem świeżo parzonej kawy. Sam siedział przy odrapa­
nym metalowym stoliku i popijając z obtłuczonego kubka,
czytał jakąś wygniecioną książeczkę. Wciąż miał na sobie
szorty, choć teraz założył również biały podkoszulek. Idąc po

kawę, Dallas starała się omijać wzrokiem jego obnażone,
muskularne nogi, jak również fragment opalonego torsu
w głębokim wycięciu podkoszulka.

- Dzień dobry - mruknęła.
- Gdzie twój rynsztunek? - spytał, marszcząc brwi na wi­

dok jej smukłej talii.

- Poczekaj przynajmniej, aż skończę kawę.
- Lepiej, żebyś się przyzwyczaiła do swojego brzucha.

Nigdy nic nie wiadomo...

- Posłuchaj, Perry, znam swoją robotę - prychnęła, głośno

zatrzaskując szafkę. Coś szybko przebiegło przez kuchenny
blat. Dallas wzdrygnęła się.

background image

34 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- O Boże, jak ja nienawidzę tej nory!
- Nie spędziłaś tu nawet doby. Wyobraź sobie, jak bę­

dziesz jej nienawidzić, kiedy będzie po wszystkim.

- Dziękuję ci bardzo za to, że od rana próbujesz mnie

pocieszyć - mruknęła, nalewając gorącą kawę do kubka.

Sam zaczerpnął tchu i pojednawczym gestem wyciągnął

rękę.

- Dobra. Wystarczy. To zadanie samo w sobie jest dostate­

cznie ciężkie. Nie musimy jeszcze dokuczać sobie nawzajem.

- Zgadzam się. Ale to ty zacząłeś - wypomniała mu, nio­

sąc kubek do stołu.

- Może i tak - przyznał z wahaniem. - Przepraszam.
- Czy dobrze słyszę? - Dallas uniosła brwi.
- Daj spokój, Sanders.
Dallas uśmiechnęła się ukradkiem.
- Świetna kawa - powiedziała. To miał być przyjazny gest

z jej strony.

Sam przyjął go z zadowoleniem.

- Jesteś głodna? - zapytał.
- Mamy coś do jedzenia?
- Pączki czekoladowe albo płatki kukurydziane. - Poprze­

dniego dnia nie zdążyli zrobić większych zakupów.

Dallas wzruszyła ramionami.

- Niech będą pączki. A ty już coś jadłeś?
- Nie. Ja też zjem pączka.
Na chwilę zastygli w bezruchu. Każde z nich czekało, kto

pierwszy wstanie i przyniesie pączki. Dallas poddała się pier­
wsza. W końcu to Sam zaparzył kawę, uznała, rozstawiając na
stole papierowe talerzyki. Z drugiej jednak strony nie powinien
przyzwyczajać się do myśli, że ktoś będzie go obsługiwał.

- Więc jaki jest plan na dziś? - spytała, ostrożnie siadając

na rozchwianym stołku.

- Mam się rozejrzeć po okolicy. Popytać ludzi, pogadać ze

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 35

sklepikarzami... Ty pewnie będziesz chciała wybrać się do
najbliższego sklepu i poznać niektórych sąsiadów.

Dallas skinęła głową.
- Chyba poproszę Polly, żeby mi poleciła jakiś sklep. Będę

miała pretekst, żeby zbliżyć się do kobiety, która ma być
następną klientką handlarzy dziećmi.

- Dobry pomysł. - Sam pochłonął od razu całego pączka

i już sięgał po następny. - Nie zapominaj, że mamy mało
pieniędzy. Nie możemy sobie pozwolić na żadne większe
zakupy.

Dallas wzniosła oczy do nieba.

- Z przykrością muszę ci wyznać, Perry, że rzeczywiście

nie stać mnie na droższe jedzenie. Sama już nie pamiętam,
kiedy ostatni raz kupowałam kawior.

- Wiem, co chcesz powiedzieć - westchnął Sam.
- Wiem, co ty chcesz powiedzieć - zgodziła się zimno.

- Próbujesz mi Wytłumaczyć, na czym polega moje nowe

wcielenie, jakbym tego nie wiedziała. To zbyteczne.

- Nie zaczynajmy od nowa.
- To nie ja zaczęłam.

Sam wstał od stołu.

- Idę wziąć prysznic.
Kiedy wyszedł z kuchni, Dallas zamyśliła się nad kawą. Na

razie dzisiejszy ranek trudno było uznać za przyjemny. Musia­
ła też przyznać, że wcale nie była w bardziej ugodowym
nastroju niż Sam. Może wina tkwiła w zadaniu, jakie mieli do
spełnienia, a może w obskurnym otoczeniu. Może wciąż nie
mogła się wyzbyć zażenowania, że musi dzielić z Samem
łóżko. No i oczywiście zdenerwował ją przypominaniem obo­
wiązków, zupełnie jakby była jakąś adeptką, rozpaczliwie
potrzebującą jego światłej rady.

Mimo to powinni w miarę możliwości ograniczyć kłótnie

i skupić się na awanturach na użytek sąsiadów. Czy im się to

background image

36 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

podoba, czy nie - byli partnerami. Partnerzy zaś muszą trzy­
mać się razem, w przeciwnym wypadku skutki mogą okazać
się katastrofalne.

Wszystko wskazywało na to, że podczas kąpieli Sam do­

szedł do podobnych wniosków. Kiedy wyłonił się z łazienki,
był znacznie milszy.

- Pomóc w ułożeniu listy zakupów, zanim wyjdę? - zapy­

tał. Włosy miał jeszcze mokre, a na sobie niebieską koszulkę
i sprane dżinsy.

Dallas potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
- Kupię tylko przecenione produkty.

- Dobry pomysł. - Sam odpowiedział jej uśmiechem. Wy­

jął z portfela sfatygowany banknot studolarowy i rzucił go na

stół. - To powinno wystarczyć na kilka dni. Myślę, że nie
możemy wydawać większej sumy naraz.

Dallas skinęła głową.

- Muszę też kupić mydło i proszek do prania. Większość

zużyłam wczoraj.

- Chciałem ci jeszcze powiedzieć, żebyś uważała na siebie

- roześmiał się Sam. - Chyba nie muszę ci o tym przypominać.

Dallas uśmiechnęła się.

- Nie, ale dziękuję.
- Dobra. - Sam wsunął ręce do kieszeni. - Powinienem

wrócić późnym popołudniem.

Dallas nagle poczuła, że pragnie go zatrzymać. Na myśl

o tym, że przez cały dzień będzie się przeraźliwie nudzić
w tym ciasnym, wstrętnym mieszkaniu, zachciało jej się pła­
kać. No cóż, będzie musiała sobie znaleźć jakieś zajęcie.

Odprowadziła go do drzwi.
- Cześć - powiedziała, kiedy położył dłoń na klamce.
- To wszystko co mam! - ryknął w odpowiedzi, z ustami

przy drzwiach. - Musisz sobie jakoś poradzić!

Dallas nawet nie mrugnęła okiem.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 37

- Ale nie mamy już nic! - zawołała płaczliwym tonem.

- Nawet mleka. Dziecko musi mieć mleko - dodała, klepiąc

się po płaskim brzuchu. Sam uchylił drzwi.

- Zejdź ze mnie, co? Powiedziałem, że nie mam, to nie

mam. I nie chcę dziś więcej słyszeć o tym przeklętym bacho­
rze! Rozumiesz?

- Ale Sam...
- A niech to diabli... Spróbuję znaleźć jakiś sposób i zaro­

bić trochę pieniędzy. A ty rób, co chcesz.

Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Dallas uśmiechnęła się do siebie. Miała nadzieję, że to

przedstawienie nie pozostało nie zauważone. Prawdę mówiąc,
spisali się na medal.

Ona i Sam są naprawdę dobrzy. Musi im się udać!

background image

ROZDZIAŁ

3

Tego ranka Dallas miała pewne trudności z nałożeniem

ciążowego pasa. Może dlatego, że pamiętała, jak bardzo była
wczoraj zmęczona po dźwiganiu go przez cały dzień.

Był to zdecydowanie najbardziej dziwaczny kostium, jaki

zdarzyło jej się przywdziać - ciężki i niewygodny, powodują­
cy bóle ramion i pleców. Już po krótkim czasie zaczynały jej
dokuczać nawet nogi. Noszona pod pasem cienka bawełniana
koszulka miała wchłaniać pot i zapobiegać odparzeniom. Zi­
mą dałoby się jeszcze jakoś wytrzymać, ale trwało właśnie

nadzwyczaj upalne lato. Dallas z westchnieniem spojrzała na
swoje odbicie w popstrzonym przez muchy lustrze.

Nawet gdyby zaszła w ciążę - Boże uchowaj! - za nic

w świecie nie zdecydowałaby się na żaden ze strojów ciążo-
wych, które w tak skromnym zakresie oferował najbliższy
sklep. Były bardzo tandetne i wyglądały na używane. Wię­

kszość uszyto z materiałów w kwiatki i przyozdobiono taką
ilością falbanek i kokardek, że przymierzając je, Dallas zgrzy­
tała zębami ze złości. Nienawidziła falbanek! Na jakiej pod­
stawie projektanci tych strojów zakładali, że ciężarne kobiety
o niskich dochodach marzą o tym, by wyglądać tak jak ich
dzieci za kilka miesięcy?

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 39

Naciągnęła tunikę w biało-różowe kwiatki na różowe ela­

styczne spodnie, ze wstrętem odwróciła się od lustra i zaczęła
szukać butów. Kiedy je wreszcie znalazła, straciła piętnaście
minut na zastanawianie się, w jaki sposób je włożyć, skoro od
własnych stóp oddzielał ją kolosalny brzuch. Jak sobie radzą
inne kobiety w tej sytuacji? Potrząsnęła głową i wygięła się
w jakiejś nieludzkiej pozie, żeby zawiązać sznurowadła teni­
sówek.

Chwyciła plastikową torbę i przystanęła na chwilę w pro­

gu. Głęboko oddychając, usiłowała wczuć się w rolę, którą
przyjdzie jej grać przez kilka następnych godzin. Kiedy wre­
szcie otworzyła drzwi, na jej twarzy malował się wyraz bez­
brzeżnej melancholii.

Korytarz był źle oświetlony i zaniedbany. Olejna farba,

gdzieniegdzie pokryta graffiti, całymi płatami odpadała ze

ścian. Kinkiety były zardzewiałe, a niektóre lampy w ogóle
nie działały. Podłogę pokrywało linoleum w czarno-białe

kwadraty, tego samego rodzaju co w ich sypialni.

Korytarz z obu stron kończył się oknem. Szyb nie myto

chyba od lat. Gęste pajęczyny jeszcze bardziej ograniczały
dopływ światła. Powietrze było ciężkie od kuchennych zapa­
chów, z przewagą smażonej cebuli i gotowanej kapusty.

Dallas ze współczuciem pomyślała o ludziach, którzy mu­

sieli żyć w takim miejscu bez pocieszającej świadomości, że
to wszystko chwilowe. Oczywiście zdarzało się jej mieszkać

jeszcze gorzej, w miejscach tak obskurnych, że trudno było

uwierzyć, by jakakolwiek ludzka istota mogła tak wegetować.
Zawsze najbardziej było jej żal dzieci. Ktoś musiał się nimi
zająć, skoro ich rodzice tego nie potrafili - i Dallas od dawna
wzięła na siebie to zadanie.

Poklepała się po sztucznym brzuchu i pomyślała o dziecku

Polly Jones. Gdyby to od niej zależało, bezradne maleństwo

background image

40 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

nie wpadłoby w ręce ludzi, którzy pieniądze cenią sobie wyżej
niż ludzkie życie.

Nieśmiało zapukała do Polly.
- Kto tam? - rozległ się donośny głos.
- Dallas Adams - powiedziała cicho. - Nowa sąsiadka.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Polly Jones nie należała do

kobiet, które noszą falbanki. Nawet w ciąży. Tym razem miała
na sobie ciasną purpurową koszulkę i jeszcze bardziej obcisłe
elastyczne spodnie. Spuchnięte stopy wylewały się z czarnych
szpilek. Choć minęła dopiero dziesiąta, jej czarne włosy były

już ułożone i polakierowane, oczy mocno umalowane, a usta

pociągnięte ciemnoczerwoną szminką. Wyglądała na dobre
trzydzieści parę lat, ale intuicja podpowiadała Dallas, że pew­
nie ma z dziesięć mniej. W rzeczywistości Polly musiała być
najwyżej trzy lub cztery lata starsza od Dallas.

- O co chodzi? - spytała Polly, wyginając biodro w spo­

sób, który wydawał się absolutnie niemożliwy, zważywszy na

jej stan.

Dallas nieśmiało splotła ręce i spuściła wzrok.

- Muszę zrobić dziś zakupy - wyjaśniła. - Może polecisz

mi jakiś sklep? Możliwie najtańszy - dodała.

Polly wzruszyła ramionami.
- Na rogu Dwudziestej Trzeciej i Polk jest sklep Cochra-

na, chyba najtańszy. To tylko kilka przecznic stąd, więc mo­
żesz iść pieszo, jeżeli twój stary wziął samochód.

Dallas skinęła głową.
- Dziękuję.

- Przyjmują tam kupony na żywność.
- Ale my nie mamy żadnych kuponów.
- Nie? Jak to? - zdumiała się Polly. - Przecież twój stary

nie ma pracy, prawda?

- Tak - cicho przyznała Dallas - ale jest bardzo dumny.

Nie chce brać zasiłku.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 41

Polly spojrzała na brzuch Dallas.
- Nawet dla dziecka?
Dallas potrząsnęła głową i ciężko westchnęła.
- On... on jeszcze się nie przyzwyczaił do tej myśli, że

będziemy mieli dziecko - powiedziała - i wcale się nie cieszy.
Mówi, że to przez dziecko znaleźliśmy się w takiej ciężkiej
sytuacji. Jestem pewna, że kiedy dziecko się urodzi, zmieni
zdanie - dodała pospiesznie. - Sam to naprawdę dobry czło­
wiek, tylko za bardzo się przejmuje.

- Jak to chłop - mruknęła pod nosem Polly. - Wpadniesz

przez takiego, a potem to twoja wina. Jeżeli chodzio mnie,
niech ich wszystkich diabli wezmą.

Dallas nerwowo zachichotała.

- Jestem pewna, że wcale tak nie myślisz.
- Lepiej się o to nie zakładaj, mała. Napijesz się kawy?

Właśnie nastawiłam czajnik.

Dallas się rozpromieniła.

- Z miłą chęcią - odparła, jakby spotkał ją jakiś zaszczyt.
- No to wejdź - mruknęła niechętnie Polly, ale Dallas

odniosła wrażenie, że Polly musi czuć się samotna i że wcale
nie jest jej obojętne, czy pija poranną kawę sama czy w towa­
rzystwie.

Mieszkanie Polly miało identyczny rozkład jak to, które

wynajęli Sam i Dallas - salonik, maleńka kuchnia z wnęką,
ciasna sypialnia i łazienka. Meble - podobnie jak u nich - by­
ły zniszczone i nie pasowały do siebie. Na ścianach nie było
obrazków, nie zauważyła też żadnych ozdób. Gdyby nie stos
papierów i pustych butelek po wodzie mineralnej oraz kilka
par butów w korytarzyku, lokal można by uznać za nie zamie­
szkany.

W drodze do kuchni Polly zwróciła się do Dallas tonem

usprawiedliwienia:

background image

42 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Nic tu nie urządzałam, bo nie zostanę długo. Tylko do

urodzenia dziecka.

- Na kiedy masz termin?

- Za jakieś pięć tygodni. - Polly pomasowała sobie krzyż.

- Jeżeli o mnie chodzi - najwyższy czas. W życiu nie byłam

taka obolała. Sama wiesz, jak to jest.

- O, tak. To niezbyt wygodny stan, prawda? - Dallas

ostrożnie usadowiła się na krześle przy stoliku takim samym

jak ten, który stał w ich kuchni.

- Racja. - Polly skrzywiła się. - Niezbyt wygodny.

Postawiła przed Dallas parujący kubek, a potem usiadła.

- Ach - zreflektowała się - chcesz cukru? Mleka nie mam,

ale jest jeszcze trochę śmietanki w proszku.

Dallas potrząsnęła głową.
- W porządku - zapewniła, upiwszy łyk zbyt mocnej ka­

wy instant. Dawno zdążyła się przyzwyczaić do tej wstrętnej
kawy.

- A ty kiedy będziesz rodzić?
- Niedługo po tobie - odparła wymijająco Dallas.
- Tyle się nasłuchałam o tych naturalnych porodach. Nie

ze mną te numery. - Polly uniosła podbródek. - Niech mi
dadzą wszystkie środki znieczulające, jakie tylko istnieją.

- Ja też nie jestem masochistką. - Dallas ze zrozumieniem

pokiwała głową. - Na pewno wykorzystam wszystkie zdoby­
cze nowoczesnej medycyny. -I rzeczywiście to zrobię, pomy­
ślała, jeżeli kiedykolwiek będę musiała.

- Uważasz, że twój stary wybierze się z tobą na poro­

dówkę?

Pamiętając o swojej roli, Dallas z zapałem przytaknęła:
- O, tak, jestem pewna, że tak. Teraz twierdzi, że nie, ale

z pewnością zmieni zdanie, kiedy przyjdzie czas.

Polly z westchnieniem potrząsnęła głową. Dallas ze zdu­

mieniem zauważyła, że nie drgnął przy tym ani jeden z jej

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 43

kruczoczarnych loków. Co za lakier, pomyślała. Ciekawe, czy
ta fryzura utrzymałaby się w czasie sztormu.

- Naprawdę uważasz, że pójdzie z tobą? - powątpiewała

Polly.

Dallas mocno ścisnęła kubek.

- Pójdzie, pójdzie - zapewniła. - Sam na pewno będzie

dobrym ojcem.

Polly znów potrząsnęła głową, a na jej twarzy odmalowało

się współczucie.

- Skoro tak mówisz, mała.
- A... a co z ojcem twojego dziecka, Polly? Pomaga ci

teraz?

- Nawet nie wiem, kto nim jest. - Polly wzruszyła ramio­

nami. Spojrzała na Dallas zza zlepionych tuszem rzęs. -Jesteś
zszokowana?

- Nie, skądże - pospiesznie zapewniła ją Dallas, ale wyraz

jej twarzy mówił dokładnie co innego.

Polly roześmiała się z humorem.

- No tak. Skąd pochodzisz? Ze wsi?
- Tak - odpowiedziała Dallas ze zdumieniem. - Skąd

wiesz?

Polly znowu się głośno roześmiała. Z twarzy ubyło jej

dobre parę lat.

- Ale z ciebie model! Chyba wybiorę się z tobą do sklepu.

Pokażę ci, co gdzie jest, nie mówiąc o tym, że sama też potrze­
buję paru rzeczy.

- To miło z twojej strony - zapewniła ją Dallas. - Dzię­

kuję.

Polly obrzuciła ją protekcjonalnym wzrokiem.
- Trzymaj się mnie, a nie zginiesz.

Sam wrócił po wpół do szóstej. Grzbietem dłoni otarł

z twarzy pot i kurz, pozostawiając na policzku smugę brudu.

background image

44 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Przepocona koszulka kleiła mu się do pleców. Zapuszczona
klatka schodowa nie wyglądała zbyt zachęcająco, kiedy zmę­
czonym krokiem wspinał się na górę, za to ze zdumieniem
stwierdził, że chciałby już zobaczyć Dallas. Oczywiście wyłą­
cznie po to, pospiesznie zapewnił sam siebie, żeby się dowie­

dzieć, co zdziałała w ciągu dnia.

Stara kobieta w wypłowiałej podomce i opadających pod-

kolanówkach minęła go, wspierając się ciężko na aluminiowej
lasce. Skinął jej uprzejmie głową i mruknął „dzień dobry".
Odsunęła się pod ścianę i spojrzała na niego wyblakłymi oczy-

ma. Nie odpowiedziała nic. Pewnie się go bała - jak wszy­
stkich. Musiała przejść swoją szkołę strachu, pomyślał ze
współczuciem.

Dwójka dzieci bawiła się na podeście schodów na drugim

piętrze. Chłopczyk trzymał plastikowy samochodzik,
a dziewczynka szmacianą lalkę. Sam minął ich bez słowa.
Lepiej niech się nie uczą rozmawiać z obcymi. Dzieci obrzu­
ciły go nieufnym spojrzeniem. Ktoś już musiał je ostrzec.
Klatka schodowa nie była bezpiecznym miejscem do zabawy,
ale gdzie mogły pójść? Na ulicę? Westchnął na wspomnienie
zacisznego ogródka z huśtawkami, na których spędzał wię­

kszość czasu, kiedy był w ich wieku.

Korytarz trzeciego piętra był pusty. Można by pomyśleć, że

dom jest nie zamieszkany, gdyby nie przenikające przez cien­
ki sufit i podłogę dźwięki hałaśliwej muzyki, ryk telewizorów,
płacz dziecka i męskie krzyki. Z żalem wspomniał budynek,
w którym znajdowało się jego zaciszne mieszkanko. Nie był
może w całym tego słowa znaczeniu luksusowy, ale z pewno­
ścią bardziej dźwiękoszczelny. No i przede wszystkim było
w nim znacznie czyściej, pomyślał, ostrożnie obchodząc coś,

czego wolał nie identyfikować.

Otworzył kluczami drzwi ich mieszkania po prawej stro­

nie korytarza, wszedł i zaczął się rozglądać za swoją towa-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 45

rzyszką. Znalazł ją w kuchni. Mieszała coś w garnku na ku­
chence.

- Mam nadzieję, że jesteś głodny - powiedziała na powi­

tanie. - Ja umieram z głodu, więc może zjemy wcześniej...
Och - dodała, bo dopiero teraz przyjrzała mu się bliżej - aleś
ty brudny! W co się znowu wdałeś?

Sam z trudem powstrzymał się od śmiechu. Ta bluza z ko­

kardkami i te różowe spodnie! Do tego wielki brzuch, włosy

ściągnięte w śmieszny ogonek, i twarz, spocona i zaczerwie­

niona nad rozgrzaną kuchenką.

- Pracowałem - wyjaśnił. - A ty to niby kto? Gwiazda

filmowa?

- I na to przyjdzie czas, Perry - odcięła się. - Do rzeczy.

Gdzie pracowałeś?

- Na budowie. Jakiś facet nie stawił się po przerwie na

lunch, więc majster wziął mnie. Miałem nadzieję, że znalezie­
nie pracy potrwa parę dni - westchnął. - Jest za gorąco na taką
robotę.

- Biedactwo - prychnęła. - Rozmawiałeś z którymś z tych

facetów?

Sam potrząsnął głową.

- Zdążyłem im się tylko przedstawić; na więcej nie było

czasu. Cały dzień w biegu! Jutro z nimi pogadam. Muszę zdać
raport o ósmej.

Dallas popatrzyła na przepocone ubranie Sama.
- Musisz brać ze sobą coś do picia, bo się całkiem odwod-

nisz w tym upale.

- Majster bardzo pilnuje, żeby wszyscy pili dużo płynów.

Dostarcza nam lodowatą wodę. Wezmę ze sobą kanapki. Dziś
nie było okazji, żeby cokolwiek zjeść.

- To musisz być rzeczywiście głodny. Idź pod prysznic,

a ja nakryję do stołu.

- To kusząca propozycja. Dziękuję.

background image

46 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Dallas odpowiedziała mu zaskakująco ciepłym i przyja­

znym uśmiechem.

W budynku były kłopoty z ciepłą wodą, ale Samowi wcale

to nie przeszkadzało. Wszedł pod prysznic i z ulgą podstawił
twarz pod zimne strugi.

Miło jest wracać do domu, kiedy czekają na ciebie z kola­

cją i uśmiechem, pomyślał. Sięgnął po mydło i przez chwilę
przyglądał się różowej kostce o delikatnym, kwiatowym zapa­
chu. Już od ponad roku nie dzielił z nikim dachu nad głową.
Z Paulą mieszkali razem przez całe cztery miesiące, a przed­
tem spotykali się przez rok. Jeżeli chodzi o Sama, był to
rekordowo długi związek. Paula zapewniała go, że będzie
z nim szczęśliwa, że jest gotowa przystać na nietypowe godzi­
ny jego pracy i częstą nieobecność w nocy. Po ośmiu tygo­

dniach zmieniła zdanie, przynajmniej w kwestii pracy.

Kiedy zaczęła dawać do zrozumienia, że myśli o małżeń­

stwie - i o znalezieniu mu innej posady - zdał sobie sprawę,
że nie może zaoferować jej tego, czego oczekiwała. Kie­

dy i Paula doszła do tego samego wniosku - wyprowadziła
się. Ostatnio doszły go słuchy, że zaręczyła się z jakimś księ­
gowym.

Po zerwaniu pozostało uczucie goryczy, mimo że Sam

wcale nie był zakochany w Pauli. Wiedział o tym od począt­
ku. Podobała mu się, ale ich związek w niczym nie przypomi­
nał miłości, jaka łączyła jego rodziców i o jakiej marzył w głę­
bi duszy. Nie miał zamiaru przez całe życie wracać wieczorem
do pustego domu. Kiedy jednak przyszło co do czego, zdał
sobie sprawę, że nie jest w stanie zdecydować się na związek

z kobietą, która wcale nie kryła się z tym, że chce wyjść za
niego za mąż i mieć dzieci.

W końcu doszedł do wniosku, że to jemu czegoś brak.

Może natura poskąpiła mu genów odpowiedzialnych za wy­
woływanie uczucia szczęścia. Bo w końcu inni potrafili być

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 47

zadowoleni z życia. A on nie. Ani z pracy, ani z otoczenia, ani
z rysującej się przed nim przyszłości. I naprawdę nie wiedział,
co z tym wszystkim począć.

Zdegustowany potrząsnął głową i zakręcił prysznic. Skąd

nagle takie myśli? Dallas czeka w kuchni z kolacją i opowie­
ścią o pierwszym dniu ich akcji. Jest jeszcze tyle do zrobienia.
Po co tracić czas na roztkliwianie się nad sobą?

Kiedy wszedł do kuchni, Dallas stawiała właśnie na stole

półmisek. Zdjęła grube rękawice kuchenne i spojrzała na nie­
go przez ramię.

- Lubisz ravioli?
- Uwielbiam - odparł.
- To świetnie. Wiem, że to trochę za ciężkie jak na taki

upal, ale kiedy byłam w sklepie i zobaczyłam pierożki, nie
mogłam się powstrzymać. Mam nadzieję, że będą ci smako­
wały. Oczywiście musiałam kupić najtańsze mięso. Do tego

jest jeszcze sałatka z kukurydzy.

- To brzmi fantastycznie. Mogę ci w czymś pomóc?
- Wszystko już gotowe. Siadaj. Co będziesz pił? Mrożoną

herbatę, mleko czy wodę mineralną? Niestety, nasz budżet nie
przewiduje butelki dobrego wina.

Sam wybrał herbatę. Usiadł i sięgnął po pierożki.

- Nie wiedziałem, że umiesz gotować, Sanders.
- Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz, Perry - powie­

działa poważnie.

Nagle zdał sobie sprawę, że to prawda. Nie miał pojęcia

o jej życiu prywatnym. Jeżeli nawet była z kimś związana,
nigdy o tym nie słyszał. Nie wiedział nawet, czy ma rodzinę.
Dowiedział się dopiero wczoraj. Powiedziała, że została po­
rzucona. Czy wychowała się w rodzinie zastępczej? A może
w sierocińcu?

background image

48 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Jednak nie czas na zadawanie tak osobistych pytań. Sam

zdecydował się raczej na żart.

- Więc naszła cię ochota na pierożki, co? Czy nie traktu­

jesz swojej ciąży zbyt serio?

Dallas zmarszczyła nos.
- Jakiś ty mądry, Sam.

Sam roześmiał się, a po chwili westchnął.

- Mój Boże, ale to było pyszne, Sanders. Odwołuję jedną

trzecią tych okropnych rzeczy, które o tobie mówiłem.

- Jedną trzecią?
- Znaj moją hojność - powiedział, wylewając pól butelki

sosu na sałatkę. - Ale do rzeczy. Udało ci się dziś pogadać z tą

życzliwą kurewką?

- Z Polly? Tak. Poczęstowała mnie rozpuszczalną kawą

i poszła ze mną do sklepu. Powiedziała sklepikarzowi, żeby
był dla mnie miły, bo będzie miał do czynienia z jej kum­
plami.

- Jak tego dokonałaś? - spytał Sam.
- Przekonałam ją, że jestem słodką i bezradną głuptaską,

zakochaną w egoistycznym typie, który traktuje mnie jak
śmieć.

- To niby ja, tak?
- Tak - ochoczo potwierdziła Dallas.

Sam westchnął głęboko.

- I kupiła ten kit, który jej wcisnęłaś? Może ma miękkie

serce, ale musi być niezbyt bystra.

- No, no, Perry. Ja po prostu znam się na swojej robo­

cie. A Polly jest całkiem miła - dodała, mieszając widelcem

sos.

- Miła? - z powątpiewaniem powtórzył Sam. Przed oczy­

ma stanęła mu hałaśliwa kobieta, która tak się na niego nie­
dawno wydzierała. - Może i tak.

- Jest naprawdę sympatyczna - upierała się Dallas. - Mia-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 49

ła bardzo ciężkie życie. Kiedy skończyła czternaście lat, mat­
ka wyrzuciła ją z domu, bo jej najnowszy przyjaciel zamiast
nią zaczął się interesować Polly. Jak wiele bezdomnych nasto­
latek, poszła na ulicę, żeby się jakoś utrzymać.

- Potem oczywiście narkotyki? - stwierdził Sam.
- Przez krótki czas. Mówi, że od kilku lat nie bierze.

Próbowała zaoszczędzić trochę pieniędzy, żeby się przepro­
wadzić i zacząć wszystko od nowa, ale ciąża pokrzyżowała jej
plany.

- To dlaczego jej nie przerwała?
- Z powodu przekonań religijnych. Uważa, że to grzech.
- Żartujesz. - Sam zakrztusił się i sięgnął po herbatę.
- Wiesz chyba równie dobrze jak ja, że nie powinno się

oceniać ludzi wedle stereotypów.

Sam odstawił szklankę.
- Wygląda na to, że Polly dużo ci o sobie opowiedziała.

- Jest dość gadatliwa.
- Czy mówiła, jakie ma plany co do dziecka?

Dallas potrząsnęła głową.

- Nie wspomniała o tym nawet słowem. Powiedziała tyl­

ko tyle, że nie wie, kto jest jego ojcem. Za każdym razem, gdy
próbowałam skierować rozmowę na temat przyszłości dzie­
cka, zmieniała temat.

- Wobec tego możliwe, że myśli o tym, by je sprzedać.
- Może... - Dallas zmarszczyła brwi i pogrzebała widel­

cem w talerzu. - Nie jestem tego pewna, Sam. Jest coś...

- Co takiego? - spytał.
- Nie wiem - przyznała. - Myślę, że muszę ją bliżej po­

znać.

- Tak, ale nie na siłę, bo może stać się podejrzliwa. -

W tym momencie zdał sobie sprawę, że znowu udziela Dallas
rad. Spodziewał się, że zacznie na niego krzyczeć, ale o dzi­
wo, przełknęła to bez mrugnięcia okiem. Przypuszczając,

background image

50 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

że ich zawieszenie broni nie będzie trwać wiecznie, Sam
postanowił zmilczeć i cieszyć się chwilowym spokojem.

Po kolacji oświadczył, że skoro ona gotuje, zmywanie na­

leży do niego. Dallas nie protestowała.

Pół godziny później w kuchni panował porządek, na jaki

pozwalały warunki, a Sam mógł przyłączyć się do Dallas.
Znalazł ją w saloniku, skuloną na kanapie. Oglądała wiado-
mości na małym telewizorku, który ze sobą przywieźli. Obraz
był trochę zamazany, bo nie byli podłączeni do telewizji kab­
lowej, ale dźwięk był dobry. Właśnie na ekranie w najdrob­
niejszych szczegółach relacjonowano ostatni skandal ze świa­
ta rozrywki.

- Przyniosłem ci wodę mineralną - powiedział, wręczając

jej puszkę. - Jak nie chcesz, schowam do lodówki.

- Chcę, dziękuję.
- Nie ma za co. Posuń się trochę, z krzesła nie widzę

ekranu.

Dallas posłusznie zrobiła mu miejsce na kanapie.

- Przez całe popołudnie miałam ochotę zdjąć to z siebie

- powiedziała, klepiąc się po brzuchu - ale myślę, że powin­
nam się do tego przyzwyczajać.

- Tak - przyznał Sam - chociaż na pewno to okropnie

niewygodnie. Jak się czujesz?

- Strasznie mnie bolą plecy i nogi - westchnęła Dallas.

- Polly mówi, że to normalne w tym stanie. Ciesz się, że nie

musiałeś jej słuchać, kiedy opisywała mi różne inne dolegli­
wości.

- Chyba rzeczywiście się cieszę - roześmiał się Sam. -

Jest dziś coś ciekawego w telewizji?

Dallas wymieniła kilka tytułów popularnych seriali.

- To wszystko, bo nie mamy telewizji kablowej.

Sam entuzjastycznie skinął głową.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 51

- To świetnie. Nie uważasz, że powinniśmy uraczyć sąsia­

dów kolejną awanturą?

- Jestem dziś taka zmęczona - westchnęła Dallas. - Nie

mam siły na awantury. Mieliśmy już jedną dziś rano. Może

jutro, jak wrócisz z pracy? Będziesz krzyczał, że kolacja nie

gotowa albo coś w tym rodzaju.

- Dobrze - uśmiechnął się Sam. - Nigdy bym nie przypu­

szczał, że dobrowolnie zrezygnujesz z okazji, aby mi powie­
dzieć parę cierpkich słów.

Dallas spojrzała na niego.

- Zostawię je sobie na jutro.
Wieczór upłynął im bardzo spokojnie. Oboje byli znużeni.

Sam po całym dniu wyczerpującej pracy fizycznej, a Dallas
po wielogodzinnym dźwiganiu ciężkiego pasa i źle przespanej
ubiegłej nocy. Kiedy zaczął się dziennik o dziesiątej, Dallas
zdała sobie sprawę, że spędzili kilka miłych godzin. Kto by
pomyślał, że ona i Sam są w stanie wytrzymać cały wieczór
bez kłótni.

- Nie wiem jak ty - odezwał się Sam po prognozie pogody -

ale ja już mam dość. Jutro znowu zapowiadają morderczy upał.

Dallas skinęła głową.

- Ja też mam już dość.
Sam wstał i wyłączył telewizor. Dallas zaczęła się podno­

sić. Nagle straciła równowagę i ciężko opadła na sofę.

Sam roześmiał się, ale wyciągnął rękę i pomógł jej wstać.

- Przepraszam - powiedział - musisz przyznać, że to

śmieszne.

- Nic nie muszę przyznawać - odburknęła Dallas. - Spró­

buj to ponosić przez cały dzień.

- Niestety, zostalibyśmy szybko rozszyfrowani, gdybym

to ja był w ciąży.

- Bardzo śmieszne, Perry. - Dallas przycisnęła dłonie do

obolałego krzyża i westchnęła.

background image

52 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Po kąpieli przebrała się w ten sam rozciągnięty podkoszu­

lek, który miała na sobie ubiegłej nocy. Kiedy wyszła z łazien­
ki, Sam siedział już na brzegu łóżka, też w tych samych spo­
denkach, i ziewał raz po raz.

Tym razem łatwiej jej było wślizgnąć się pod prześcieradło

i wyciągnąć obok Sama. Może dlatego, że przygotowywała
się do tego w myślach przez cały dzień.

Sam zgasił światło.

- Ależ tu gorąco - stwierdził, odsuwając prześcieradło.
- Uhm. Ta cholerna klimatyzacja nie działa. - Dallas po­

łożyła się na boku i jęknęła, bo okazało się, że pas obtarł jej
skórę na biodrach. Zamknęła oczy z nadzieją, że zdrowy sen
doda jej sił, by mogła następnego ranka znów wprząc się w to
narzędzie tortur.

- Połóż się na brzuchu. Rozmasuję ci plecy.
Słowa Sama sprawiły, że szybko otworzyła oczy.

- Tak?
- Mówię ci - nalegał - to ci dobrze zrobi. Musisz być

bardzo obolała po całym dniu dźwigania dodatkowego obcią­
żenia.

Uznała, że posunął się za daleko. Nie była wcale pewna,

czy ma ochotę aż tak blisko zaprzyjaźniać się z Samem Perry.
Z przyczyn, których sama nie umiała określić, nawet gdyby
się postarała.

- Dziękuję, ale wiem, że ty też jesteś zmęczony. Lepiej

sobie odpocznij.

Ale Sam już siedział obok niej na łóżku i dłonią uciskał jej

ramię.

- Odwróć się, Sanders. Później mi podziękujesz.
Tłumiąc jęk, pozwoliła, by przewrócił ją na brzuch. Kiedy

jednak ręce Sama dotknęły jej krzyża, głośno krzyknęła. Po

chwili ból minął. Poczuła ulgę.

- Naprawdę to potrafisz - westchnęła.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 53

- Wszystkie mi to mówią - mruknął Sam.
Dallas obruszyła się, ale nagle zaczęła się zastanawiać, ile

razy Sam słyszał już te słowa i ile kobiet mu je mówiło.
Z drugiej strony, nie powinno ją to w ogóle obchodzić.

Ręce Sama wciąż spoczywały na jej ramionach. Syknęła

z bólu, kiedy ucisnął napięte mięśnie, ale po chwili odprężyła
się. On jest naprawdę dobry, pomyślala. Ciekawe, czy jest
równie dobry w...?

Momentalnie zesztywniała. Sanders, co też chodzi ci po

głowie!

- Odpręż się - szepnął Sam, uciskając kciukami jej ramio­

na. - Znowu jesteś cała spięta.

Nie masz o niczym pojęcia, pomyślała Dallas. Chrząknęła

głośno i powiedziała:

- Wystarczy. Czuję się o wiele lepiej. Dzięki.
- Cała przyjemność po mojej stronie.

Opadł na łóżko i zaczął poprawiać poduszkę, robiąc przy

tym masę zamieszania. W końcu uspokoił się i zapadł w sen.
Dallas cicho westchnęła. Tak jest o wiele lepiej, pomyślała.
Sam na swojej polowie łóżka - ona na swojej. I znacznie
bezpieczniej.

background image

ROZDZIAŁ

4

Dallas na ogół była rannym ptaszkiem, ale tego dnia obu­

dziła się, dopiero kiedy Sam dotknął jej ramienia. Przetarła
oczy i popatrzyła na niego nieprzytomnie, próbując przyzwy­
czaić wzrok do światła. Sam zdążył się już ubrać. Miał na
sobie dżinsy i bawełnianą koszulkę. Pod pachą trzymał alumi­
niowy pojemnik na kanapki. Wyglądał jak robotnik, który
właśnie wybiera się do pracy.

- Przepraszam, że cię budzę - powiedział - ale pewnie

chciałabyś wiedzieć, że wychodzę.

- Tak, dziękuję. Nie do wiary, że tak długo spałam.
- Jest dopiero wpół do ósmej. Możesz jeszcze pospać, jeśli

masz ochotę. Zobaczymy się po południu. Nie zapomnij, że
powinniśmy urządzić awanturę.

- Uhm. Nie mogę się jej doczekać - powiedziała Dallas

i ziewnęła.

Sam chrząknął, cofnął się o krok i omal nie upadł, bo za­

plątał się w pas ciążowy, który leżał na podłodze przy łóżku.
Zaklął półgłosem.

- Ej, uważaj! - krzyknęła Dallas siadając - bo uszkodzisz

biednego Juniora.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 55

Sam skrzywił się, podniósł pas z podłogi i rzucił go na

kolana Dallas.

- Co z ciebie za matka? Zostawiasz biedne dziecko na

podłodze, gdzie każdy może je rozdeptać.

Dallas roześmiała się i wskazała mu drzwi.

- Idź już wreszcie! Spóźnisz się do pracy!
- To dobrze. Może mnie wyleją.
- Przepraszam, Perry. Nie zapomnij pogadać z tymi face­

tami. Wypytaj ich, czy nie słyszeli jakichś plotek na temat
handlu dziećmi.

- Dobrze - westchnął Sam. - Miłego dnia, Sanders. Jak

wrócę, ma tu być sterylnie czysto i kolacja ma czekać na stole.

W odpowiedzi Dallas złożyła mu słodkim głosem pro­

pozycję tak obraźliwą, iż Sam co prędzej zamknął za sobą
drzwi.

Po jego wyjściu poszła do łazienki. Spojrzała na swoje

odbicie w lustrze i ze zdumieniem stwierdziła, że wygląda na
osobę z jakichś powodów bardzo z siebie zadowoloną. To
dziwne. Przebywanie w towarzystwie Sama okazało się nawet
dość przyjemne.

Widocznie upał uderzył jej do głowy.

Jedząc lunch, Sam zmuszał się do uśmiechu, ilekroć w po­

bliżu pojawiała się jakaś w miarę przyjazna twarz. Wkrótce

jednak przekonał się, że wysoka temperatura i wyczerpująca

praca fizyczna pod ścisłym nadzorem nie przyczyniają się do
stworzenia miłej atmosfery. Wszyscy byli zbyt zmęczeni i za­

jęci, żeby mieć ochotę na pogaduszki. Dlatego zdziwił się,

kiedy w czasie przerwy podszedł do niego młody mężczyzna
z puszką wody mineralnej w ręce.

- Szef dostarcza napoje na lunch - wyjaśnił. - Chciałem

się upewnić, czy ktoś ci o tym powiedział.

- Dzięki. - Sam z wdzięcznością sięgnął po lodowatą pu-

background image

56 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

szkę. Poczuł nieprzepartą chęć, by przytknąć ją do rozpalonej
twarzy. - To mi było potrzebne.

- Tak, nam wszystkim też. - Mężczyzna usiadł na ziemi

nie opodal Sama, otworzył swój pojemnik i zajrzał do niego
bez entuzjazmu. - Harding wmawia nam, że dostarcza chło­

dzonych napojów dla naszego dobra, ale wszyscy wiedzą, że
chodzi o to, abyśmy nie przynosili ze sobą piwa. On ma fioła
na punkcie picia w pracy.

- Tak jest bezpieczniej - przyznał Sam.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Jedno piwo czy dwa nie robi różnicy. Zwłaszcza w taki

upał. Ale ja muszę pracować, więc wolę nie rozrabiać.

- Świetnie to rozumiem. Mnie też by tu nie było, gdyby

nie to, że potrzebuję pieniędzy - ponuro stwierdził Sam.

- Tak, to prawda. - Mężczyzna zdjął żółty kask, odsłania­

jąc spoconą rudą czuprynę. - Jestem Jack Reynolds.

- Sam Adams.
Jack skinął głową i za jednym zamachem przełknął pół

kanapki. Potem skrzywił się.

- Nie ma nic gorszego niż ciepła kiełbasa z majone­

zem - mruknął z pełnymi ustami. - Mówię mojej żonie, że­
by dawała musztardę, ale ona ciągle o tym zapomina. Albo
tylko udaje. Czasami podejrzewam, że robi to naumyślnie. Ile

razy jest na mnie o coś zła, zawsze daje mi kiełbasę z majo­
nezem.

- Ach, te baby - westchnął Sam.
- Jesteś żonaty?
- Tak jakby. - Sam ugryzł kęs bułki z szynką i natych­

miast stwierdził, że ciepła musztarda nie jest ani trochę sma­
czniejsza niż ciepły majonez, choć może mniej niebezpieczna
w taki upał.

- Tak jakby?
Sam wzruszył ramionami.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 57

- Mam kobietę. Mieszkamy razem od jakiegoś czasu. Rze­

czywiście zachowuje się jak żona.

- One się chyba z tym rodzą - skrzywił się Jack. - Pozwo­

lisz takiej, żeby się wprowadziła, a na drugi dzień jesteś zaob­
rączkowany.

- Tu nie ma żadnej obrączki - mruknął pod nosem Sam.
- Jasne, Adams, słyszałem, co powiedziałeś. - Jack skoń­

czył kanapkę i sięgnął po następną.

- Masz dzieci, Reynolds? - spytał Sam po chwili.
- Nie. Żona naciska, ale uważam, że najpierw trzeba mieć

trochę pieniędzy. Pójdzie na kursy pielęgniarskie. Jak skoń­
czy, poszuka pracy w szpitalu, a ja zacznę szkołę wieczorową.

- Jaką?
- Elektroniczną. Tę, która się ciągle ogłasza w telewizji.

Mówią, że można zarobić masę forsy, reperując komputery.
Spróbuję. Przynajmniej nie trzeba pracować na dworze.

- To brzmi całkiem interesująco. - Sam pokiwał głową.

- Mówi się, że komputery mają wielką przyszłość.

- Już podbiły świat. A ja nawet nie wiem, jak się coś

takiego włącza. Dlatego wyciskam z siebie siódme poty w ro­
bocie, którą może wykonać każda tresowana małpa - stwier­
dził Jack z goryczą. Westchnął i napił się wody sodowej, a po­
tem zapytał: - A ty masz dzieci?

- Jedno w drodze.
- Moje gratulacje.
Sam skrzywił się i potrząsnął głową. Kropelki potu prysnę-

ły na wszystkie strony.

- Raczej kondolencje. Trzymaj się swoich planów, radzę

ci. Idź do szkoły i znajdź dobrą pracę, nim zafundujesz sobie
dzieciaka. Inaczej skończysz tak jak ja. Mieszkam w jakiejś

norze ze zrzędliwą babą, która zabiera mi każdy grosz na

wyprawkę i lekarza.

- Nie chcesz dziecka, co? - spytał Jack ze współczuciem.

background image

58 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Wolałbym trochę pożyć - mruknął Sam. - Dawniej było

inaczej. Za co mnie coś takiego spotyka?

- Wszystko przez te baby. - Jack potrząsnął głową.
- Tak.
- Przynajmniej się jej trzymasz - powiedział Jack. - Ma­

ło który facet na twoim miejscu zdobyłby się na to. Mam
kilku kumpli, którzy zostawili swoje dziewczyny, jak tylko
zaszły.

Sam westchnął.
- Często mam na to ochotę - przyznał. - Tylko że Dallas

jest w porządku. Nie mógłbym jej zostawić. Ale dzieciak...

- urwał i potrząsnął głową, a potem otarł pot z czoła. - Nie
wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić.

Nawet jeśli Jack słyszał coś na temat handlu dziećmi, nie

dal tego po sobie poznać.

- Trzymaj się, Adams - powiedział pokrzepiającym to­

nem. - Jakoś sobie poradzisz.

Nie, pomyślał Sam, Jack Reynolds na pewno nie naprowa­

dzi go na właściwy trop. Jest jeszcze młody i pełen optymi­
zmu, przekonany, że wszystko musi się udać tym, którzy na to
zasługują, a życie może wyglądać jak telewizyjna reklama,
trzeba tylko cierpliwie czekać. Jeżełi jego żona oświadczy mu
pewnego dnia, że jest w ciąży - co pewnie wkrótce nastąpi

- Reynolds pożegna się ze swoimi pięknymi planami i zacznie
pracować dwa razy ciężej, żeby spełnić to, co według niego

jest obowiązkiem mężczyzny. Biedny facet! Jednak Sam po­

czuł, że prawie zazdrości Jackowi. Przynajmniej miał jakieś
marzenia.

- Hej tam, Adams! Reynolds! Macie zamiar wrócić dziś

do pracy? A może czekacie na osobne zaproszenie?

Sam i Jack wymienili znaczące spojrzenia i zamknęli poje­

mniki na kanapki. Koniec pogawędki.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 59

Dallas stała w korytarzu, rozmawiając z Polly, kiedy nagle

kątem oka spostrzegła Sama. Odwróciła się i przywitała go
z entuzjazmem.

- Sam! Cześć, kochanie! Wróciłeś wcześniej, niż my­

ślałam.

Sam bez uśmiechu popatrzył na nią, a potem na Polly.

- Co tu robisz? - zwrócił się do Dallas.
- Wyszłam kupić ci gazetę - odpowiedziała. - Wracając

spotkałam Polly. Właśnie mi opowiadała o...

- Kolacja gotowa? - przerwał jej Sam, kompletnie ignoru­

jąc Polly.

Uśmiech zniknął z twarzy Dallas.
- Nie, jeszcze nie. Zaraz coś przygotuję - zapewniła go

pospiesznie. - Nie przypuszczałam, że będziesz przed...

- Jazda do domu! - przerwał jej z furią Sam.

Dobrze, że tylko udaje, pomyślała Dallas. Inna kobieta

mogłaby się przestraszyć. Tym razem Sam trochę się zagalo­
pował.

Polly przysunęła się bliżej.

- Nie złość się - zwróciła się do Sama. - To moja wina. Ja

ją zatrzymałam na plotki.

Sam nadal nie zwracał na nią uwagi.

- Marsz do domu! - powtórzył stanowczo.

Dallas głośno przełknęła ślinę i spojrzała na Polly.

- Nie przejmuj się, on się zaraz uspokoi - szepnęła. - To

przez ten upał. Jest zmęczony i...

- Dallas! Głucha jesteś! - ryknął Sam.

Dallas podskoczyła jak wystraszony królik i pomknęła

w stronę drzwi.

- Już idę, Sam. Usmażę ci kurczaka, bo wiem, że to lubisz

- mówiła szybko błagalnym tonem. -I ziemniaki puree, i sos.
A na deser mogłabym zrobić.

Drzwi mieszkania zatrzasnęły się za nimi z hukiem. Polly

background image

60 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

została na korytarzu. Dallas była pewna, że będzie podsłuchi­
wać, więc wcale się nie zdziwiła, że Sam nie przestawał
wrzeszczeć. Ona też dalej grała swoją rolę, broniąc się i głoś­
no lamentując. Kiedy Sam rąbnął pięścią w ścianę i kazał jej
iść do kuchni, mimowolnie podskoczyła. Ten teatr wydaje się
sprawiać mu zbyt wielką przyjemność, doszła do wniosku.

Kiedy Sam poszedł wziąć prysznic, zaczęła szybko nakry­

wać do stołu. Wyjęła z lodówki sałatkę z kurczaka, którą przy­
rządziła przed południem. Była pewna, że zmęczony i głodny
Sam po całym dniu spędzonym w upale nie będzie miał ocho­
ty na gorące danie.

Postawiła na stole koszyczek z chrupiącymi bułeczkami

i maselniczkę oraz półmisek gotowanego zielonego groszku.
Kiedy Sam wyłonił się z łazienki, przebrany w czyste szorty
i podkoszulek, kończyła właśnie nalewać mrożoną herbatę do
plastikowych kubków.

- Kolacja gotowa - powiedziała, wskazując na stół. - Sia­

daj i bierz się do roboty.

Sam był mile zaskoczony.

- To wygląda wspaniale - stwierdził z uznaniem.
- Pomyślałam sobie, że po takim dniu będziesz wolał coś

lekkiego.

- Jestem pełen podziwu, Sanders. - Sam nałożył sobie

furę sałatki na talerz i zaczął jeść. - To zdumiewające, jakie
wspaniałe dania potrafisz wyczarować za jedyne sto dolarów.

Dallas wzruszyła ramionami, choć ten komplement sprawił

jej przyjemność.

- Jestem przyzwyczajona do skromnego budżetu. Do ze­

szłego roku, kiedy awansowałam, musiałam żyć z pensji zwy­

kłego policjanta. A jeszcze wcześniej, podczas studiów
w akademii, miałam dwie bardzo marnie płatne prace.

- Nikt nam nie obiecywał fortuny za to, że będziemy

uczciwymi policjantami - roześmiał się Sam.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 61

- Nie, ale teraz powodzi mi się nie najgorzej,
- Tak, mnie też. Oczywiście jest nam łatwiej, bo nie mamy

rodzin na utrzymaniu. Moi żonaci koledzy narzekają, że z tru­
dem udaje im się związać koniec z końcem.

Dallas znów wzruszyła ramionami.

- Trzeba umieć zaplanować swój budżet.

Sam skinął głową i przez dłuższą chwilę jadł w milczeniu.

- Dowiedziałaś się czegoś nowego? - spytał wreszcie.
- Właściwie nic, a ty?

Sam potrząsnął głową.

- Nic. Mam nadzieję, że informacje, na jakich opiera się

Brashear, są pewne. Byłbym wściekły, gdyby się okazało, że
musiałem przejść przez to wszystko na darmo.

- Czy „to wszystko" oznacza również mieszkanie ze mną?

- uprzejmie spytała Dallas.

Sam uśmiechnął się.

- Twoja kolacja wprawiła mnie w tak doskonały humor,

że mieszkanie z tobą wydaje mi się niemal przyjemnością.

Dallas otworzyła szeroko oczy i pokręciła głową.
- Lepiej, żebyś się do tego nie przyzwyczajał, Perry. Za

chwilę pierwszy urok minie.

- A gdzie jest powiedziane, że nie mogę się tym cieszyć,

jak długo to trwa?

- Masz rację. Ty za to będziesz gotował podczas weeken­

du. Moja wspaniałomyślność ma swoje granice.

- Podobnie jak twoja bluzeczka - mruknął Sam, wpatru­

jąc się w wyblakłą koszulkę, ciasno opinającą wielki brzuch

Dallas. - Twój brzuch wygląda niebywale realistycznie. Na­
wet w tej ciasnej koszulce.

- Też tak uważam - przyznała Dallas. - Polly powiedziała

mi wczoraj, że wyglądam, jakbym lada moment miała rodzić.

- Sama też jest już bardzo gruba. Kiedy wypada termin?
- Za cztery albo pięć tygodni. Była dziś rano u lekarza.

background image

62 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Powiedział jej, że dziecko przyjdzie na świat o czasie albo
nawet trochę wcześniej.

- Cieszy się?
Dallas potrząsnęła głową. Przypomniało jej się dziwnie

nieruchome spojrzenie Polly, kiedy mówiła o dziecku.

- Nie. Odniosłam wrażenie, że się... zmartwiła.
- Więc chce je sprzedać - stwierdził z przekonaniem Sam.
Dallas nie mogła zrozumieć, dlaczego wcześniej na to nie

wpadła. Może dlatego, że polubiła Polly, mimo iż styl życia
sąsiadki wzbudzał w niej odrazę.

W przeciwieństwie do urzędujących za biurkiem liberałów

Dallas uważała, że ludzie na ogół sami decydują się zostać
narkomanami albo przestępcami. Ich życiowa sytuacja nie ma
z tym nic wspólnego. Poznała wielu porządnych, przestrze­
gających prawa obywateli, którzy wyciągnęli się ze straszne­

go środowiska. Dzięki takim ludziom nie była zbyt skłonna
wierzyć w usprawiedliwienia typu: „ofiara warunków spo­

łecznych".

Jej własną przeszłość trudno było nazwać sielanką. Jednak

to nie szczęśliwy zbieg okoliczności powstrzymał ją przed
pójściem na ulicę. Kosztowało ją to lata ciężkiej pracy. Tak
bardzo chciała wyjść na ludzi, bez względu na to, czy ktoś jej
pomoże, czy nie. Poza tym Dallas wyznawała łacińską maksy­
mę „Kto kocha, ten karze surowo".

Co oczywiście nie oznaczało, że była pozbawiona ludzkich

uczuć. Naprawdę polubiła Polly. Gdyby istniała taka możli­
wość, chętnie by jej pomogła. Ale również bez najmniejszego
wahania aresztowałaby Polly, gdyby przyłapała ją na próbie
sprzedaży własnego dziecka.

Sam odsunął wymieciony do czysta talerz i z westchnie­

niem zadowolenia rozparł się w fotelu.

- To było fantastyczne, Dallas. Dziękuję.
- Cala przyjemność po mojej stronie.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 63

- Poznałaś może dziś jakichś innych sąsiadów?

Dallas potrząsnęła głową.

- To był spokojny dzień. Dwa mieszkania na naszym pię­

trze są puste, więc nikogo nie widuję, chyba że zejdę na dół.
Sądziłam, że kogoś spotkam, jak będę szła po gazetę, ale
natknęłam się tylko na dzieci na drugim piętrze, a na dole na
panią Blivens. Powiedziałam jej „dzień dobry", ale tylko coś
odburknęła i poszła dalej.

- Istne słoneczko, prawda?
- Tak - zachichotała Dallas.
- Czy Polly mówiła ci może coś ciekawego o innych loka­

torach?

Dallas wzruszyła ramionami.

- Wczoraj trochę mi o nich opowiadała. To przeważnie

starzy ludzie o niskich emeryturach, zbyt przestraszeni, żeby
wychodzić z mieszkania, albo samotne matki pobierające za­
siłek i usiłujące wychowywać liczne potomstwo bez pomocy

mężów. Polly jest w tej chwili bardzo cięta na mężczyzn.
Przekonywała mnie, że na pewno odejdziesz, i będę musiała
sama zajmować się dzieckiem.

Sam skinął głową.

- O to nam właśnie chodzi, prawda?
- Tak. - Dallas skończyła jeść i sięgnęła po herbatę. -

Sam, ty chyba nie zrobiłbyś czegoś takiego? To znaczy, nie

odszedłbyś z powodu dziecka?

- Ależ skąd! - Sam gniewnie zmarszczył brwi. - Gdybym

miał dziecko, nigdy bym go nie opuścił. Nawet gdybym z ja­
kichś przyczyn nie mógł żyć z jego matką, zadbałbym o to,
żeby pod każdym względem otrzymało właściwe wychowa­
nie i opiekę. Potępiam facetów, którzy robią dziecko, a potem
znikają.

Dallas spodobało się jego zdecydowanie.
- Przypuszczałam, że powiesz coś takiego.

background image

64 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- A ty? - spytał Sam. - Jesteś w stanie wyobrazić sobie, że

dla pieniędzy oddajesz swoje dziecko?

- Nie - natychmiast, odpowiedziała Dallas. - Nie wiem,

czy będę miała dzieci, ale możesz być pewny, że jeśli już, to
za nic w świecie nie sprzedałabym własnego dziecka.

Sam patrzył jej przez chwilę w oczy, a potem spojrzał na jej

brzuch i uśmiechnął się.

- Juniorowi musiało ulżyć, jak to usłyszał.
Dallas położyła dłoń na wystającym brzuchu.
- Szczerze mówiąc, polubiłam Juniora. Jest bardzo grze­

czny. Sprawia znacznie mniej kłopotów niż inne dzieci.

- Wszystkie dumne mamy tak mówią - zapewnił ją z po­

wagą Sam. - Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że to dziecko
w połowie należy do mnie.

- Miejmy nadzieję, że odziedziczy mój charakter - mruk­

nęła Dallas.

- Ale mój wygląd - odparował Sam, przybierając pozę

modela. Dallas wzniosła oczy do góry.

- No i oczywiście twoją skromność, prawda?
- To się rozumie samo przez się.
- Niestety - Dallas potrząsnęła głową - nie będziemy

mieli ze sobą dzieci, Perry. Pewnie by odziedziczyły wszy­
stkie nasze wady, biedactwa. Ty, rzecz jasna, wniósłbyś w po­
sagu znacznie więcej wad niż ja, ale...

- No, no! To mi się nie podoba!
- Fakty mówią same za siebie, Perry - stwierdziła Dallas

słodkim głosem.

- Któregoś dnia, Sanders, ktoś cię przegada. I zrobię wszy­

stko, żebym to był ja.

- Chyba w przyszłym życiu, Perry.

Sam potrząsnął głową i odsunął się od stołu.

- Pomogę ci posprzątać w kuchni. Potem będę oglądać

telewizję, a następnie pójdę spać.

background image

DZECKO NA SPRZEDAŻ • 65

- Bardzo podniecające plany. - Dallas uśmiechnęła się

kpiąco, sięgając po talerz. - Miałam nadzieję, że dziś wieczo­
rem zabierzesz mnie na tańce.

- Wiesz, ile ton dziś przerzuciłem? - ryknął nagle Sam.

- Co to za głupie żarty!

- Nigdzie mnie już nie zabierasz. - Dallas natychmiast

podjęła grę. - Wstydzisz się mnie, bo jestem gruba i brzydka.

Sam uderzył pięścią w stół.

- Zamknij się i zejdź mi z oczu! - krzyczał. - Nie da się

nawet odpocząć po ciężkim dniu z taką babą jak ty. Ple, ple,
ple - kiedy się wreszcie zamkniesz?

- Nie kooooochasz mnie juuuuż! - zawodziła Dallas,

w błyskawicznym tempie zmywając naczynia i ustawiając je
na suszarce.

- Idiotka! - W głosie Sama brzmiało najwyższe obrzydze­

nie. Wyjął puszkę napoju z lodówki i mrugnął do Dallas. - Idę

oglądać telewizję. A ty tu sobie siedź i becz, jak chcesz. Gów­

no mnie to obchodzi!

- Chcesz herbatniki? - szeptem spytała Dallas. - Cham!

- dodała głośno.

- Dobra robota - mruknął Sam, a potem wrzasnął. - Za­

mknij się, do jasnej cholery!

Ciężkim krokiem ruszył do saloniku, otwierając po drodze

puszkę. Dallas cisnęła za nim aluminiowym garnkiem.

Garnek z hałasem wylądował na podłodze, tuż obok Sama.

Spojrzał zdumiony na Dallas, uśmiechnął się i zniknął za
drzwiami.

Śmiejąc się pod nosem, Dallas skończyła zmywać kuchen­

ny blat, a potem wyjęła puszkę herbatników i poszła do salo­
niku, żeby wraz z Samem spędzić kolejny spokojny wieczór
przed telewizorem.

Ze zdumieniem stwierdziła, że kłótnie z Samem mogą być

background image

66 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

całkiem zabawne. Porucznik Brashear miał rację. Ona i Sam
doskonale nadają się do tej roli.

Sarą wciąż oglądał wiadomości, gdy Dallas stwierdziła, że

ma już dość Juniora na ten wieczór. Weszła do sypialni i za­
mknęła drzwi. Zdjęła bluzkę i spodnie, rozpięła pas i z wes­
tchnieniem ulgi rzuciła go na podłogę. Ubrana tylko w krótką
białą haleczkę i majteczki, przeciągnęła się, a potem zrobiła

kilka skłonów tak, by dotknąć palców nóg. Co za przyjemność
znowu poczuć się zwinną i szczupłą!

Głośne chrząknięcie dobiegające z tyłu sprawiło, że naty­

chmiast się wyprostowała.

Odwróciła się. W progu stał Sam, a jego orzechowe oczy

z uznaniem wpatrywały się w jej długie nogi. Na wspomnie­
nie pozycji, w jakiej ją przyłapał, Dallas spłonęła rumieńcem
i sięgnęła po nocną koszulę.

- Myślałam, że jeszcze oglądasz telewizję - powiedziała

zasłaniając się.

- Chciałem się już położyć. Przepraszam, myślałem, że

będziesz ubrana. Zawsze się przebierałaś w łazience.

- No tak... Chciałam się tylko przeciągnąć.
- Widziałem.
Uśmiechnął się tak, że miała szczerą chęć go uderzyć.

Z dumnie uniesioną głową wymaszerowała z sypialni, świa­
doma, że Sam wciąż lustruje ją wzrokiem. Zatrzasnęła za sobą
drzwi łazienki i zimną wodą spryskała rozpaloną twarz. Na
myśl o tym, że ma położyć się do łóżka z Samem Perrym,
obleciał ją strach. Wciąż czuła na sobie jego palący wzrok.

Sam leżał na wznak, z rękami skrzyżowanymi pod głową,

i zastanawiał się, kiedy wreszcie Dallas wyjdzie z łazienki.
Czyżby zawstydził ją aż tak bardzo, że postanowiła spędzić
noc w wannie? Nigdy by jej nie podejrzewał o taką pruderię.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ 67

Nie mógł zapomnieć, jak wyglądała, kiedy niespodziewa­

nie wszedł do sypialni. Przed oczami wciąż miał jej nagie
opalone ramiona, wdzięczny zarys pleców, długie, szczupłe
nogi, no i tę krągłą, kształtną pupę. Wiedział nie od dziś, że
Dallas Sanders ma fantastyczną figurę, ale nie spodziewał się,
że będzie mu dane podziwiać ją w całej krasie tego wieczora.
A teraz kolejną noc spędzą w jednym łóżku.

Miał nadzieję, że Dallas nigdy się nie dowie, jak trudno mu

było spać przez te dwie noce, gdy czuł ją tak blisko siebie,jej
piersi, wznoszące się i opadające w miarowym oddechu, jej
włosy rozrzucone na poduszce. Potrafił godzinami leżeć na
boku, po prostu wpatrując się w nią. Wydawała mu się taka
młoda i bezbronna. Gdyby jej o tym powiedział, pewnie sko­
czyłaby mu do gardła.

Wreszcie drzwi łazienki otworzyły się. Dallas weszła do

sypialni. Miała na sobie jedną ze swoich obszernych nocnych
koszul i starannie unikała spojrzenia Sama. Przechodząc obok
kontaktu, zgasiła górne światło. Pokój zatonął w mroku.

Wślizgując się pod prześcieradła, starała się nie dotknąć

jego gorącego ciała. Samowi wydało się to zabawne. Wyciąg­

nęła się na skraju łóżka tak, że przy byle ruchu mogła wylądo­
wać na podłodze, obok Juniora.

- Nie bój się, nie gryzę - roześmiał się Sam.
Dallas mruknęła coś niezrozumiałego i przysunęła się parę

centymetrów bliżej.

Nad ich głowami ktoś ciężko przeszedł przez pokój. Za­

drżał gipsowy strop. Potem rozległ się głuchy łomot, jakby
ktoś całym ciężarem opadł na łóżko. Po chwili łóżko zaczęło
skrzypieć, a towarzyszyły temu rytmiczne postukiwania. Pra­
wdopodobnie wezgłowie łóżka uderzało o ścianę.

Sam z łatwością wyobraził sobie, co dzieje się na górze.

Usłyszał kobiece westchnienia. Bardzo głośne. Potem jakiś
mężczyzna zaczął pokrzykiwać z coraz większym entuzja-

background image

68 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

zmem. Hałasy przenikały przez cienkie ściany i bez przeszkód
docierały do uszu mimowolnych świadków, którzy spokojnie
leżeli w swoim łóżku piętro niżej.

Dallas cicho zaprotestowała i nakryła głowę poduszką.

Sam zmarszczył brwi, a potem roześmiał się, bo kobieta na
górze zaczęła krzyczeć. Mogli wyraźnie słyszeć każde jej
słowo.

- Tak! Tak! Och, tak!
- Chyba się dobrze bawi - sucho zauważył Sam i ułożył

się wygodniej na materacu.

- Spij już, Perry - mruknęła Dallas.
- Nie da się spać w takich warunkach.
- Spróbuj.
Łóżko nad ich głowami coraz mocniej waliło o ścianę.

Krzyk jeszcze bardziej się wzmógł.

Sam westchnął ciężko.

- Miejmy nadzieję, że nie spadną nam na głowę. Nie

chciałbym aż do tego stopnia uczestniczyć w ich życiu rodzin­
nym.

- Mocniej! Szybciej!-krzyczała kobieta.

Dallas naciągnęła poduszkę na głowę.

- Idę spać - mruknęła stłumionym głosem. - Nie jestem

jakimś zboczeńcem, żeby tego słuchać.

Kobieta na górze wciąż krzyczała, a mężczyzna postęki­

wał. Nagle zapadła głucha cisza.

Po jakichś dziesięciu minutach Dallas ostrożnie wysunęła

głowę spod poduszki i odetchnęła z ulgą.

- Dzięki Bogu, już skończyli - mruknęła. Odwróciła się

plecami do Sama i zaczęła wiercić się pod prześcieradłem, by
znaleźć sobie w miarę wygodną pozycję.

Sam starał się nie zwracać na to uwagi. I tak czuł się

nieswojo, mając pod bokiem jej kuszącą pupę.

Musiał przyznać, że reakcja Dallas na to, co działo się na

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 69

górze, mocno go rozbawiła. Do tej pory nie miał pojęcia, że
Dallas Sanders ma w gruncie rzeczy tak staroświeckie poglą­

dy. Trudno było to odgadnąć, patrząc na jej wyzywające za­
chowanie, kiedy udawała, prostytutkę.

- Wiesz co, Sanders - odezwał się nagle.
- Co?
- Ależ ty masz fantastyczne ciało!
Dallas zamarła, a potem zaczęła się kręcić na poduszkach.
- Twoje też nie jest najgorsze. Niestety to, co się w nim

kryje, jest takie wkurzające...

Sam cicho chrząknął.

- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda?
- Spij już wreszcie, Perry. Jutro czeka cię kolejny ciężki

i gorący dzień - powiedziała podejrzanie wesołym głosem.

- Co? - odparował Sam. - Nie pocałujesz mnie na dobra­

noc? A może powinniśmy pokazać tym z góry, że można się
kochać jeszcze głośniej?

Na próżno czekał na ordynarną reakcję Dallas. Otrzymał

tylko zimną odpowiedź:

- Raczej nie. Dobranoc, Sam.
Uśmiechnął się do milczącego teraz sufitu i doszedł do

wniosku, że prawdopodobnie i ona czuje się skrępowana tym,
że muszą spać w jednym łóżku. A to znaczy, że jako mężczy­
zna nie jest jej całkiem obojętny. Niestety, z tą świadomością
będzie mu jeszcze trudniej zasnąć.

background image

ROZDZIAŁ

5

We czwartek rano Dallas obudziła się jednocześnie z Sa­

mem. Wstała i przygotowała mu śniadanie i kanapki na lunch,
podczas gdy on brał prysznic i ubierał się. Żadne z nich ani
słowem nie wspomniało o ubiegłym wieczorze. Gdy Sam
wrócił do domu z pracy, znów zastał na stole kolację. Zjadł,

podziękował, ale był zbyt zmęczony, żeby prowadzić dłuższą
rozmowę. Narzekał tylko, że nadal nie udało mu się natrafić
bodaj na ślad plotek o handlu dziećmi.

Również Dallas musiała przyznać, że jej poczynania nie

przyniosły widocznych rezultatów. Co prawda, udało się jej
porozmawiać z inną sąsiadką, sympatyczną młodą kobietą
z czwartego piętra, która mieszkała ze swoim chłopakiem -
czy raczej alfonsem, jak podejrzewała Dallas - ale nie dowie­
działa się niczego, co mogłoby ją zainteresować. Podobnie jak
pozostali mieszkańcy tej ponurej kamienicy, kobieta nienawi­

dziła obskurnego lokum oraz najbliższego sąsiedztwa i plano­
wała przeprowadzkę. Oczywiście, jak tylko pozwolą jej na to
finanse.

Dallas zauważyła zastarzałe blizny po ukłuciach na chu­

dych ramionach sąsiadki oraz pokryte grubą warstwą pudru
sińce. Powiedziała Samowi, że według niej nieszczęsna ko-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 71

bieta nie pożyje na tyle długo, żeby spełnić swoje marzenie.
Sam przytaknął z ponurą miną i zaraz po kolacji poszedł spać.
Dallas jeszcze przez chwilę oglądała telewizję.

Kiedy kładła się do łóżka, Sam już spał, i to tak głęboko, że

nawet się nie poruszył. Dallas pomyślała ze współczuciem, że
praca na budowie musi być koszmarem dla kogoś, kto nie
nawykł do wysiłku fizycznego, i to jeszcze w tak zabójczym
upale. Ze względu na Sama - ale i na siebie - miała nadzieję,
że ich misja nie potrwa długo. Niestety, na razie śledztwo nie

posunęło się ani o krok.

W piątek rano Dallas także czekała na Sama z gotowym

śniadaniem. Kiedy wszedł do kuchni, właśnie kończyła pako­
wać mu kanapki.

- Co się stało, że zrobiłaś się taką domatorką? - zapytał

z ironicznym uśmiechem. - Gotowanie nie wchodzi w zakres
twoich detektywistycznych obowiązków.

- Lubię gotować - odparła Dallas, z zapałem biorąc się do

szorowania zlewu. - A poza tym, ostatnio nie mam zbyt wiele

do roboty.

- Nigdy nie myślałem, że lubisz się zajmować kuchnią.
- Przecież cię ostrzegałam, żebyś nie próbował klasyfiko­

wać mnie według stereotypów, Perry.

- Rzeczywiście, przepraszam.
- W piwnicy jest pralnia. Chyba zrobię dziś pranie. Może

uda mi się przy tej okazji porozmawiać z innymi lokatorami.

- Zaczekaj, aż wrócę wieczorem do domu. Pomogę ci

- zaproponował Sam.

Dallas uniosła brwi. To niepodobne do Sama. Skąd mu to

przyszło do głowy?

- Sam Adams z pewnością nie robiłby prania - powie­

działa głośno. - To babska robota.

- Punkt dla ciebie - uśmiechnął się Sam. - Chyba na mo-

background image

72 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

ment się zapomniałem. Jest w brzemiennych kobietach coś, co
budzi we mnie rycerskie instynkty.

- Coś podobnego! - zdumiała się Dallas. - To ty w ogóle

je posiadasz?

- Jako Sam Adams - nie, ale Sam Perry to prawdziwy

dżentelmen.

- Zachowaj tę bajeczkę dla kogoś, kto dotąd z tobą nie

pracował - doradziła mu Dallas. — Za dobrze pamiętam nasze
ostatnie wspólne zadanie.

- No cóż, próbowałem tylko ocalić twój tyłek. Czy to nie

jest rycerski gest?

- Według mnie raczej głupi. Potrafię o siebie zadbać.

Sam uśmiechnął się i z uznaniem zlustrował od tyłu jej

sylwetkę.

- Możesz mi wierzyć, Sanders, z tej strony widok jest

znacznie ciekawszy. Zwłaszcza w pozycji, w jakiej cię przyła­
pałem dwa dni temu.

Dallas zabrakło tchu z oburzenia. Chwyciła kuchenną rę­

kawicę i cisnęła nią w Sama.

Sam odbił ją zręcznie i sięgnął po pojemnik z kanap­

kami.

- Muszę już iść, bo się spóźnię. Odprowadzisz mnie do

drzwi?

- A to niby czemu? - obruszyła się Dallas.
- Bo tak postąpiłaby Dallas Adams.
Dallas trudno się było z tym nie zgodzić, zwłaszcza że

sama dopiero co pouczała Perry'ego, żeby nie wypadał z roli.
Westchnęła i posłusznie ruszyła do przedpokoju.

Sam otworzył drzwi wyjściowe, wyjrzał na korytarz, od­

wrócił się i przycisnął Dallas do siebie tak blisko, na ile tylko
pozwalała im obecność Juniora. Zesztywniała ze zdumienia,
ale nim zdążyła zapytać, co to wszystko ma znaczyć, poczuła
na swoich wargach usta Sarna.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 73

Całował ją nieskończenie długo. Kiedy minęło pierwsze

zaskoczenie, Dallas poczuła, że zupełnie zatraca się w tym
pocałunku. Nie mogła też sobie przypomnieć, dlaczego wła­
ściwie na początku próbowała się opierać.

Zdarzyło jej się parokrotnie zastanawiać nad tym, jak sma­

kowałby pocałunek Sama - oczywiście powodowała nią wy­
łącznie ciekawość, tak przynajmniej to sobie tłumaczyła. Za­
wsze też podejrzewała, że jego pocałunki powinny być intere­
sujące. Jednak gdyby ktoś próbował jej wmówić, że wystarczy

jeden pocałunek Sama, aby zapomniała o bożym świecie,

z pewnością by go wyśmiała.

Teraz, niestety, wcale nie było jej do śmiechu.
Kiedy w końcu oderwał wargi od jej ust, głęboko zaczerp­

nęła tchu. Zaskoczona, patrzyła na niego szeroko otwartymi
oczami, próbując bez skutku odzyskać równowagę. Z pewną
satysfakcją dostrzegła, że Sam również ma kłopoty z oddy­
chaniem, a jego oczy są nieco zamglone.

Tak czy owak, mniej groźna jest kłótnia z Samem niż jego

pocałunki.

- No to do wieczora - rzucił schrypniętym głosem. -I że­

byś mi się tym razem nie spóźniła z kolacją!

- Jasne - mruknęła, a potem przypomniała sobie o swojej

roli. - Oczywiście, kochanie - powiedziała głośniej. - Prze­
praszam za wczorajszy wieczór. To się już nigdy nie powtórzy.

- Postaraj się o to - rzucił Sam aroganckim tonem i za­

trzasnął jej drzwi przed nosem.

Dopiero później Dallas zaczęła się zastanawiać, kto był na

piętrze, kiedy Sam po raz pierwszy otworzył drzwi. Nie była
wcale pewna, czy ma tę osobę przekląć, czy raczej jej podzię­
kować.

Z koszem pełnym brudnej bielizny ostrożnie zeszła do

sutereny. Olbrzymi brzuch zasłaniał jej własne stopy, posuwa-

background image

74 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

ła się więc dość niepewnie. W ogóle ostatnio czuła się wyjąt­
kowo niezgrabna i ociężała. Co za szczęście, że schodząc po
tych stromych, zdradliwych schodach, nie musi naprawdę
drżeć o bezpieczeństwo dziecka. Gdyby nawet upadła, zrobi­
łaby krzywdę wyłącznie sobie.

Chyba że wylądowałaby na czyichś plecach. Wizja Sama

Perry'ego zjeżdżającego na tyłku do pralni sprawiła jej niekła­
maną satysfakcję.

Potem jednak uznała, że nie powinna myśleć o Samie -

tym tajemniczym policjancie w przebraniu. Ma się teraz sku­
pić na Samie Adamsie, nieokrzesanym typie, który nie znosi,
by mu przypominać o przyszłym ojcostwie.

W pralni zastała tylko administratorkę, panią Blivens. Mo­

krą ścierką wycierała brudną podłogę. Bez entuzjazmu i pra­
ktycznie bez rezultatu.

- Proszę tu nie brudzić - ostrzegła. - Po południu ma zja­

wić się inspekcja.

- Niech pani będzie spokojna - zapewniła Dallas gorli­

wie. - Muszę tylko przeprać parę rzeczy. Nie mamy już czy­
stej bielizny.

Blivens skinęła głową, co miało oznaczać przyzwolenie.

Z westchnieniem ulgi Dallas postawiła ciężki kosz na od­

rapanym stole.

- Słyszałam, że pani mąż dostał pracę na budowie, przy

tym budynku na Dwudziestej Pierwszej.

Zaskoczona, że to administratorka pierwsza zaczęła z nią

rozmowę, Dallas oderwała wzrok od pralki, do której właśnie
wkładała brudne dżinsy Sama.

- Tak - potwierdziła - to prawda.
- Słyszałam też, że nie zawsze dobrze ze sobą żyjecie.
- Czy ktoś na nas narzekał? - zaniepokoiła się Dallas

- Nie chcielibyśmy nikomu przeszkadzać. Owszem, kłócili-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 75

śmy się parę razy, ale to nic takiego. Po prostu Sam wraca
z pracy taki zmęczony, że musi sobie czasem ponarzekać. .

- Boże, nie musi pani za niego przepraszać - powiedziała

pani Blivens, zdegustowana. - To raczej on powinien panią
przeprosić. Jak śmie krzyczeć na kobietę w tym stanie. Czy on

sobie wyobraża, że to łatwo chodzić w ciąży?

- No więc, on...
- Wiem coś o tym, bo sama miałam piątkę dzieci. Wszy­

stkie już się rozjechały po świecie. Dobrze, jak mi przyślą

jakąś kartkę na święta - dorzuciła z goryczą.

Dallas nie wiedziała, co powiedzieć, wobec tego uznała, że

najlepiej będzie milczeć. Liczyła, że kobiecie wymknie się
coś, co będzie miało znaczenie dla śledztwa. Wrzuciła ćwierć­
dolarówkę do automatu i wstrzymując oddech, czekała, aż
woda zacznie napływać do pralki. Sądząc po wyglądzie przed­
potopowej maszyny, nie byłoby nic dziwnego, gdyby nagle
odmówiła posłuszeństwa.

- Chodzi pani do doktora? Jest pani zdrowa?
Te obcesowe pytania znów oderwały uwagę Dallas od

pralki. Spojrzała przez ramię.

- Tak, chodzę do lekarza, do bezpłatnej kliniki. Mówi, że

ze mną i z dzieckiem wszystko w porządku. To miło z pani
strony, że pani o to pyta - dorzuciła, choć wcale nie była
pewna, czy aby administratorce nie chodzi wyłącznie o należ­
ną jej opłatę za mieszkanie.

Blivens chrząknęła, a potem ruszyła ze ścierką w stronę

drzwi.

- Niedługo znowu porozmawiamy - powiedziała dość ta­

jemniczo. - Może będę mogła pomóc, jeśli wpadnie pani

w kłopoty finansowe.

- Dziękuję, ale jestem pewna, że wszystko będzie dobrze.

Zwłaszcza teraz, kiedy Sam znalazł pracę. Na pewno zajmie

background image

76 DZIECKO NA SPRZEDAŻ

się i mną, i dzieckiem. Jak tylko zaoszczędzimy trochę pienię­
dzy, zaraz humor mu się poprawi.

Blivens spojrzała na nią ze współczuciem. Dallas przypo­

mniała sobie, że w podobny sposób Polly zareagowała na jej
naiwny optymizm. Te kobiety dawno już przestały wierzyć
w bajki ze szczęśliwym zakończeniem - nieufność i pesy­
mizm stały się ich drugą naturą. Każda z nich z pewnością

gotowa była założyć się o tak bardzo im potrzebne pieniądze,
że Dallas przyjdzie wychowywać dziecko bez ojca.

Dallas znała wielu mężczyzn, którzy choć zostali ojcami,

w najmniejszym nawet stopniu nie czuli się w obowiązku po­
magać w wychowaniu swoich dzieci. Podobnie zresztą postą­

pił jej własny ojciec - dlatego wcale nie dziwił Dallas brak
wiary pani Blivens i Polly w dobrą wolę i poczucie odpowie­
dzialności Sama. Zadziwiło ją natomiast coś innego: jej włas­

ne przeświadczenie, że Sam nie należy do tego rodzaju męż­
czyzn. Kiedy twierdził, że dopilnowałby, aby jego dziecko
miało wszystko co trzeba, na pewno nie kłamał.

To zabawne. Wierzyła mu. A przecież podobnie jak Polly

i zgorzkniała pani Blivens miała wszelkie powody po temu,

by nie wierzyć słowu mężczyzny.

- Hej,Adams!
Sam obejrzał się. Wracał właśnie po pracy do domu. Czte­

rech mężczyzn stało na rogu, wśród nich Jack Reynolds. Ten,
który wołał, przedstawił się wcześniej jako Pete Talley. Niski

i obdarzony wydatnym brzuchem, pracował jako operator

dźwigu.

- Idziemy na zimne piwko - oświadczył, wachlując się

brudną chusteczką. - Pójdziesz z nami?

Sam zawahał się.

- Nie wiem. Moja... żona... pewnie już przygotowała

kolację. - Tego dnia pracowali pół godziny dłużej.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 77

- Chłopie - prychnął Talley - dzisiaj jest piątek. Chyba

zasłużyliśmy sobie na małą przerwę po tygodniu ciężkiej pra­
cy. Jeżeli musisz się meldować, możesz zadzwonić z baru.

- Wcale nie muszę się meldować. - Sam uniósł się hono­

rem. - Jestem po prostu głodny.

Talley wzruszył ramionami.
- W barze można dostać sandwicze. Ale rób jak chcesz.

My idziemy się napić.

- Chodź z nami, Sam - nalegał Jack. - Strzel sobie piwko.

Twoja żona na pewno to zrozumie. Mojej się to dawniej nie
podobało, ale teraz już nic nie mówi.

- Nie muszę się opowiadać żonie - powtórzył stanow­

czym głosem Sam.

- No to chodź.
Uznając, że może to być niezła okazja do zasięgnięcia

języka, Sam przeprosił w duchu Dallas i ruszył w kierunku

czekającej grupki.

Dallas poprawiła się na sofie, przewróciła stronę gazety,

którą właśnie czytała, i spojrzała na zegarek. Od momentu,
w którym zrobiła to po raz ostatni, upłynęło zaledwie dziesięć
minut. Dochodziła ósma, a kolacja przygotowana na szóstą
wciąż stała w kuchni, teraz już zimna i coraz bardziej nieape-

tyczna.

Po raz kolejny uspokoiła samą siebie, że przecież Sam jest

na służbie. Może wpadł na jakiś trop i podąża teraz tym śla­
dem. Pozazdrościła mu. Wszystko jest lepsze od siedzenia
w tym ponurym mieszkaniu, z dziesięciokilowym ciężarem
na podołku, kiedy się nie ma do roboty niczego prócz czytania
tej samej gazety po raz drugi albo oglądania nieciekawego
programu w telewizji.

Żeby chociaż miała coś do czytania! Co prawda, wzięła ze

sobą parę książek, ale ostatnią skończyła jeszcze przed połud-

background image

78 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

niem. Przez ostatnie dni nie brakowało jej czasu na lekturę.

Udział w śledztwie, ograniczony jej stanem, był praktycznie
żaden.

Miała nadzieję, że tego dnia uda jej się jeszcze raz poroz­

mawiać z Polly albo z którąś z lokatorek. Jednak Polly gdzieś
zniknęła, a pozostałych mieszkańców domu także nie spotka­
ła. Poza dziwną rozmową z Blivens, Dallas zamieniła z sąsia­
dami przez cały dzień nie więcej niż parę zdań. Kiedy prała,
w suterenie nie zjawiła się ani jedna osoba. Czyżby nikt w tym
domu nie nosił czystych ubrań? A dwie spotkane na schodach
kobiety na jej wesołe „dzień dobry" odpowiedziały podejrzli­
wym spojrzeniem.

Gdzie się podziała słynna życzliwość południowców? -

pytała samą siebie. Dawniej wszyscy się nawzajem pozdra­
wiali. Uśmiechali się, machali ręką, kłaniali - nawet obcym.

Czasy się zmieniły, pomyślała ze smutkiem, nawet na Po­

łudniu. Zwłaszcza na peryferiach wielkich miast, w dotknię­

tych biedą i zapomnianych przez rząd dzielnicach, opanowa­
nych przez narkotyki i zbrodnie. Nic dziwnego, że nieszczęśni
lokatorzy tego ponurego budynku nauczyli się nie ufać niko­
mu, kto zbliżał się do nich z przyklejonym do ust uśmiechem
komiwojażera.

Przeciągnęła dłonią po włosach i stwierdziła, że przydałby

im się fryzjer. Przez ostatni tydzień nie poświęcała im zbyt
wiele uwagi - myła je tylko i zostawiała, by same wyschły.
Nie zakręcała sobie luźnych loków, które tak lubiła, kiedy
była w cywilu. Przerzuciła się także z dyskretnego makijażu
na bardziej żywe kolory, utożsamiane zazwyczaj z tańszymi
kosmetykami - ciemny róż na policzkach, niebieski cień na
powiekach i jaskraworożowa szminka. No i oczywiście tanie,
ozdobione falbankami tuniki, o rozmiarach namiotu, w które
była zmuszona się ubierać.

Zazwyczaj, kiedy wykonywała kolejne zadanie, nie przej-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 79

mowała się swoim wyglądem. Zdarzało jej się być tak brudną
i obszarpaną, że z trudem rozpoznawała się w lustrze. Więc
czemu tak jej to przeszkadzało tym razem?

Znowu zerknęła na zegarek i cicho zaklęła, kiedy okazało

się, że minęło dopiero pięć minut. Gdzie, u diabła, podziewa
się Sam?

Powinien mnie uprzedzić, że się spóźni, pomyślała z goryczą.

- Jeszcze jedno piwo, Sam. Jest jeszcze wcześnie.
Wiercąc się na niewygodnym barowym stołku, Sam zerk­

nął na zegarek.

- Nie wiem - mruknął. - Chyba pójdę już do domu.
- Ta twoja stara musi trzymać cię pod pantoflem, co,

Adams? - kpiąco stwierdził Talley, mrużąc załzawione od
alkoholu oczy.

- Odczep się, do cholery - warknął Sam. - Wcale jej się

nie boję i nie dlatego chcę wracać do domu.

- No to dlaczego wychodzisz? - nie ustępował Talley.

- Źle się bawisz, czy co?

- Może rzeczywiście powinieneś już wrócić do żony, Sam

- wtrącił się Jack Reynolds, a potem spojrzał na Talleya i do­
rzucił: - Żona Sama spodziewa się dziecka. Lepiej, żeby się
nie denerwowała bez potrzeby.

- I tak ciągle się denerwuje - prychnął Sam. - Jest na mnie

wściekła.

- Baby w ciąży - ryknął chudy, łysiejący mężczyzna na­

zwiskiem Brewer - mówię wam, to istne wariatki. Za każdym
razem, kiedy moja stara spodziewała się dziecka, myślałem,
że trzeba ją będzie zamknąć w domu wariatów. Ciągle tylko
beczała o byle co, a jadła jak smok. - Zdegustowany, potrząs­
nął głową. - W życiu czegoś takiego nie widziałem!

- Chętnie o tym posłucham - mruknął Sam, uśmiechając

się pod nosem.

background image

80 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Kiedy dziecko ma się urodzić, Sam? - spytał Jack.

W przeciwieństwie do pozostałych mężczyzn, Jack z każdym
kolejnym piwem stawał się większym optymistą.

Sam niechętnie wzruszył ramionami.
- Jeszcze miesiąc czy coś w tym rodzaju. Mówiła mi, ale

zapomniałem.

- Zapomniałeś? - powtórzył zdumiony Jack.
- Tak. Przynajmniej próbuję zapomnieć - dorzucił Sam

z kwaśnym uśmiechem.

- Nie wyglądasz mi na szczęśliwego - stwierdził Talley.
Sam potrząsnął głową.
- To nie był mój pomysł.
- Popieram cię, stary - huknął Talley. - Żadnej babie nie

uda się przykuć mnie do domu pełnego ryczących bachorów.
Mój brat tyra na dwóch etatach, bo jego tłusta córeczka i jej
mamuśka stroją się jak lalki.

- Ja na pewno nie będę bral dwóch prac - burknął Sam.

- Ta jedna mnie wykończy.

Jack skinął głową. Pesymizm kolegów całkiem popsuł

mu humor.

- Mam nadzieję, że moja żona zaczeka z dzieckiem, aż

skończę kurs naprawy komputerów. Nie chcę już więcej haro­
wać w tym piekielnym upale, wolę klimatyzowane pomiesz­

czenia - dodał, ocierając pot z czoła.

- W sumie to wszystko wcale nie jest aż takie złe - stwier­

dził Brewer po namyśle. - Kiedy moja żona była w ciąży, to
był koszmar, ale teraz mamy dwójkę udanych dzieciaków.
Dwóch chłopaków - dorzucił z dumą. - Dziewięciolatka
i siedmiolatka. Starszy uwielbia baseball, a młodszy piłkę

nożną. Gram z nimi co niedziela.

- No widzisz, Sam - ożywił się Jack. - Jak ci się to po­

doba? Nie chciałbyś pograć w piłkę ze swoim chłopakiem?

Sam ciężko westchnął.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 81

- Lekarz mówi, że to chyba będzie dziewczynka. Ja się

powieszę. Jeszcze jedna marudna baba w domu.

Mężczyźni ze współczuciem pokiwali głowami. Nadeszła

pora, by nie wzbudzając podejrzeń, wyciągnąć z nich potrzeb­
ną informację.

Sam westchnął i utkwił wzrok w kufel z piwem.

- Wolałbym, żeby to się nie zdarzyło - powiedział. - Nie

stać mnie teraz na dzieciaka. Szczerze mówiąc, nie chciałem
go wcale.

Zapadła cisza.
- Czy nie myśleliście o tym, żeby oddać dziecko do

adopcji? - zapytał w końcu Jack.

- Dallas nawet nie chce o tym słyszeć. A zresztą, to pie­

kielnie skomplikowane. Nie chcę mieć do czynienia z tymi
cholernymi urzędasami.

- Słyszałem o prywatnej adopcji - wtrącił się Brewer. -

Podobno to znacznie prostsze. Musisz tylko mieć adwokata.

- Adwokatów nienawidzę bardziej niż urzędników - pry­

chnął Sam z obrzydzeniem.

- Gdyby chodziło o mnie - oświadczył Talley - rzuciłbym

wszystko w diabły. Przecież to wina twojej baby. Pewnie zro­
biła to naumyślnie. Niech sobie teraz sama radzi. Dadzą jej

zasiłek - wyciągnie więcej niż ty, chociaż harujesz jak wół na
tej przeklętej budowie. Po co się wiązać?

Brewer skrzywił się, a Jack ze zgorszeniem spojrzał na

Talleya. Sam pokiwał tylko głową.

- Nie myślcie, że mi to nie przyszło do głowy.
- Strzel sobie jeszcze jedno piwo, bracie - nalegał Talley,

wyraźnie zadowolony, że Sam wydaje się podzielać jego po­
glądy. - Nie masz się chyba do czego spieszyć, co?

- Niestety, nie - przyznał Sam i skinął na znudzoną kel­

nerkę, która bez entuzjazmu obsługiwała ich przez kilka ostat­
nich godzin. - Wilma, jeszcze jedna kolejka!

background image

82 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Wilma niechętnie przyjęła zamówienie, a on postanowił

dać już sobie spokój. Ci faceci albo nie mieli pojęcia o działa­

jącym w okolicy gangu zajmującym się handlem dziećmi,

albo też nie należeli do ludzi, którzy by kogokolwiek do nich
skierowali. Brewer i Jack to prości, ciężko pracujący ludzie,
którzy starali się żyć uczciwie, natomiast Talley to bufon, ale
na swój sposób naiwny - doszedł do wniosku Sam.

W jednym tylko Talley miał absolutną rację: Sam rze­

czywiście harował jak wół na budowie, i to zupełnie niepo­
trzebnie.

Skoro sprawy tak się miały, należało przystąpić do kolejnej

fazy śledztwa. Najpierw będzie musiał się postarać, żeby go
wylali z pracy. Niestety, z tym trzeba zaczekać do poniedział­
ku. A dzisiejszego wieczora może się odprężyć i pozwolić
Samowi Adamsowi na jeszcze kilka piw z kumplami. Później

trzeba będzie wracać do domu i zameldować się u Dallas.

Ona na pewno zrozumie, że cały wieczór prowadził śledz­

two, chociaż rezultaty okazały się żadne.

Po jednym z najdłuższych i najnudniejszych wieczorów

w życiu Dallas wreszcie usłyszała jakieś odgłosy za drzwiami.
Ponieważ nadał miała na sobie ciążowy pas - nie chciała
ryzykować i zdejmować go przed przyjściem Sama - pod­
biegła i otworzyła drzwi, nim Sam zdążył wsunąć klucz do
dziurki.

- No, już najwyższy czas! Gdzie... Och, Polly, to ty. My­

ślałam, że to Sam.

Na korytarzu Polly przyklękła nad czymś, co wyglądało na

zawartość olbrzymiej torby, którą zawsze nosiła przy sobie.

- Upuściłam tę cholerną torbę, kiedy szukałam kluczy

- powiedziała, a potem przekrzywiając ciemną głowę, spyta­
ła: - Sam nie wrócił jeszcze do domu?

- Nie - odparła Dallas. - Bardzo się niepokoję - dodała na

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 83

użytek Polly, choć nie tylko. Rzeczywiście zaczynała się de­
nerwować. Czyżby Sam natrafił na ślad i coś złego mu się
przytrafiło? A może wpakował się w coś naprawdę niebezpie­
cznego?

- Pewnie zaszedł do baru - stwierdziła Polly. - Wszyscy

faceci z sąsiedztwa lądują tam w piątek wieczorem. Po wypła­
cie nie mogą się doczekać, żeby wydać trochę forsy.

- Sam by mi czegoś takiego nie zrobił. - Dallas załamała

ręce. - Wie, jak bardzo potrzebne nam są pieniądze na życie
i na wyprawkę dla dziecka.

- Pewnie masz rację, kochasiu. - Polly niezgrabnie po­

zbierała rozsypane rzeczy i teraz próbowała wepchnąć je do
czarno-czerwonej, plastikowej torby.

- Zaczekaj, pomogę ci. - Dallas przykucnęła, straciła rów­

nowagę i omal nie upadła twarzą na podłogę.

Ręka Polly chwyciła ją za ramię.

- Nic ci się nie stało?
- Nie, wszystko w porządku. - Dallas potrząsnęła głową.

- Coś podobnego nigdy mi się nie przytrafiło.

- Za prędko się schyliłaś - wyjaśniła Polly. - Powinnaś

wiedzieć, że masz zachwianą równowagę.

- Ciągle o tym zapominam - przyznała Dallas.
- Jak można o czymś takim zapomnieć? - zdumiała się

Polly. - Przecież jesteś w tym stanie od dłuższego czasu.

Ganiąc się w duchu za nieuwagę, Dallas powiedziała:

- No tak, ale czasem wolałabym o tym zapomnieć.
- Wiem, co masz na myśli - uśmiechnęła się Polly. - Cza­

sami sama chciałabym się znaleźć w swojej dawnej skórze.

Dallas wręczyła Polly pozbierane z podłogi przedmioty,

a potem niezdarnie się podniosła.

- Chyba za dużo narzekam - orzekła, gładząc się po wy­

datnym brzuchu. - Sam mówi, że wciąż tylko zrzędzę.

- Sam to... - Polly ugryzła się w język. Zaczerpnęła tchu

background image

84 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

i wstała, podtrzymywana przez Dallas. - Gdybyś później cze­
goś potrzebowała, wpadnij do mnie. To znaczy, gdyby Sam
nie wrócił na noc albo gdyby przyszedł pijany i zaczął rozra­
biać. Pamiętaj, zawsze możesz do mnie przyjść.

Dziwka o złotym sercu, pomyślała z pewnym lekceważe­

niem Dallas, ale natychmiast zawstydziła się tego określenia,
bo w oczach Polly dostrzegła szczere współczucie. Ile czasu
minęło, odkąd Polly po raz ostatni wyciągnęła do kogoś przy­

jazną dłoń? I kiedy po raz ostatni ta dłoń została przyjęta, a nie

brutalnie odtrącona?

- Dziękuję ci, Polly - odezwała się z uśmiechem - ale je­

stem pewna, że wszystko będzie w porządku. Sam często

krzyczy, ale nie zrobiłby mi krzywdy. Pewnie musiał dłużej
zostać w pracy.

- W porządku, ale pamiętaj, co powiedziałam - mruknęła

Polly, lekko zniecierpliwiona naiwnością Dallas.

- Będę pamiętać. Jeszcze raz dziękuję.
Polly skinęła głową i odeszła, przyciskając dłoń do krzyża,

a jej opuchnięte nogi chwiały się na zbyt wysokich obcasach.
Dallas patrzyła za nią przez chwilę, dziwiąc się, jak można
z uporem nosić tak niewygodne buty w tym stanie. Potem
poczuła wyrzuty sumienia, że aż tak narzeka na niewygodny
pas ciążowy. Ona przynajmniej mogła go zdjąć, kiedy Sam
był w domu, nie miała też obolałych piersi, spuchniętych ko­
stek, bolesnych skurczów w nogach i wszystkich tych okro­

pnych przypadłości, o których opowiadała jej Polly.

Wróciła do mieszkania i następne pół godziny krążyła po

pokoju. Oczyma duszy widziała już Sama z pistoletem przy­
tkniętym do ucha, tak jak podczas ich ostatniej misji, kiedy
sprawy przybrały katastrofalny obrót. To był przerzut narko­

tyków - pracowali nad tym od tygodni. Dallas dotąd nie była
w stanie pojąć, jak to się stało, że w ostatniej chwili wszystko
wymknęło im się spod kontroli. Sam omal nie został zastrze-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 85

lony, a i jej niewiele brakowało. Ocaliła mu życie, szczerze
mówiąc on jej też - a tym razem działał zupełnie sam. W co
takiego mógł się wpakować?

I dlaczego tak bardzo się o niego martwiła? Przecież był

tylko jej partnerem, a ona zachowuje się tak, jakby naprawdę
był jej kochankiem i ojcem jej dziecka. W końcu usłyszała
szczęk klucza w zamku. Z napiętymi do ostateczności nerwa­
mi rzuciła się do drzwi. Sam wkroczył do mieszkania lekko
chwiejnym krokiem. Wzrok miał przymglony, na twarzy nie­
pewny uśmiech, a otaczał go odór taniego piwa.

- Cześć, kochanie - powiedział, a język dziwnie mu się

plątał. - Wróciłem do domu.

background image

ROZDZIAŁ

6

- Gdzie byłeś, do jasnej cholery? Czy ty masz pojęcie,

która godzina?

Sam osłupiał. Szybko zamknął za sobą drzwi.

- No więc... wypiłem po pracy kilka piw z kolegami.
Ująwszy się pod boki, Dallas zmierzyła go płonącym wzro­

kiem

- Piłeś, tak? Dobrze zrozumiałam?
- Zjadłem też sandwicza - dorzucił, jakby to mogło po­

prawić jego położenie.

- Sandwicza, co? - krzyknęła trzęsącym się głosem. - A ja

specjalnie dla ciebie upiekłam pizzę. Wiesz, jak smakuje pizza
po czterech godzinach? Jak kawałek tektury!

- Przepraszam cię, ale...
- Mogłeś chociaż zadzwonić, żeby mnie uprzedzić.
- Dallas, przecież nie mamy telefonu.
- Niepotrzebne mi twoje usprawiedliwienia! - krzyknęła,

tupiąc nogą. - Odchodzę od zmysłów w tej ohydnej norze,
gdzie nie ma nic do roboty i nie mam do kogo otworzyć ust,
poza kupą karaluchów. Czekałam, żeby zjeść z tobą kolację,
ale wszystko wystygło i jest obrzydliwe, a ja umieram z gło­
du. Bałam się, że coś ci się stało. Czy pomyślałeś choć przez

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 87

chwilę, że mogę się denerwować? Nie przyszło ci do głowy,
żeby mnie w jakiś sposób zawiadomić? Oczywiście nie!

- Aleja...
- Myślisz, że lubię tu siedzieć? Albo że łatwo jest dźwigać

przed sobą dziesięciokilowy ciężar? Wydaje ci się, że miło jest
gotować w tej obrzydliwej kuchni? No to sam spróbuj! Zoba­
czymy, jak ci się to spodoba!

- Dallas,ja...
- Pewnie wcale nie pracowałeś - dorzuciła z furią: - Czy

spytałeś choć jedną osobę o...

Dłoń Sama zatkała jej usta. Nachylił się nad nią i spojrzał

jej w oczy, a głupkowaty uśmiech zniknął z jego twarzy.

- Pracowałem - powiedział półgłosem - i zadałem wiele

pytań. Tyle, żeby się upewnić, że na budowie niczego się nie
dowiem. A ty uważaj, co mówisz, kiedy wrzeszczysz. Wiem,

że starasz się, żeby to brzmiało prawdziwie, ale nie musisz się
aż tak unosić. Lepiej, żebyś się nie zapominała.

Dallas nigdy nie myślała, że potrafi się jeszcze bardziej

rozzłościć.

- Nie waż się zatykać mi ust. I przestań mi mówić, jak

mam wykonywać swoją.

Tym razem Sam posłużył się własnymi wargami.
Wściekły gniew zniknął jak za dotknięciem różdżki czaro­

dziejskiej. Dallas zatraciła się w pocałunku.

Sam z początku był zdumiony tym nagłym wybuchem na­

miętności, szybko jednak postanowił skorzystać z okazji.
Rozsunął językiem wargi Dallas i otoczył ją ramionami. Na­
gle oboje zapragnęli pozbyć się przeszkody, która ich dzieliła..

Sam położył dłonie na biodrach Dallas i przycisnął ją do

siebie. Ona zarzuciła mu ręce na szyję. Nagle uświadomiła
sobie, że czekała na tę chwilę od rana, kiedy Sam pocałował ją
po raz pierwszy - nawet jeśli zrobił to tylko na użytek poten­
cjalnych widzów.

background image

88 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Teraz nikt na nich nie patrzył. Gęste, jasne włosy Sama

wydały jej się miękkie jak jedwab, gdy zanurzyła w nich
pałce. Jego usta były gorące i zmysłowe. Gdyby można było
stawiać stopnie za pocałunki, za ten ostatni wystawiłaby mu
najwyższą ocenę.

Wreszcie Sam oderwał usta od jej warg. Powoli uniósł

głowę i spojrzał jej w oczy. Patrzyła mu w twarz, zastanawia­

jąc się, o czym myśli i co czuje. Wydało jej się, że przepełnia­

ły go te same co ją emocje.

To, co zaszło między nimi, nie zaskoczyło Dallas. Ich

wzajemna fascynacja narastała od dłuższego czasu - od tygo­
dni, może nawet miesięcy, choć przecież robiła wszystko, by
się jej nie poddać. Aż do dziś nie chciała się przed sobą do tego
przyznać.

Sam nagle zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma Dallas w ob­

jęciach. Szybko opuścił ręce.

- Chyba pójdę wziąć prysznic - rzucił.

Skinęła tylko głową, bo głos uwiązł jej w gardle.
Sam zawahał się, a potem odetchnął głęboko, odwrócił się

i ruszył do łazienki.

Dallas dotknęła rozpalonych policzków. Z jej ust wyrwało

się ciche westchnienie.

Do tej pory sądziła, że ich poprzednia misja była ze wszy­

stkich najtrudniejsza!

Dallas wyrzuciła do kubła zeschniętą pizzę. Była wciąż

zbyt oszołomiona, by odczuwać złość z tego powodu. Zrobiła
sobie kanapkę z indykiem, ale wtedy okazało się, że jej głód
ulotnił się wraz z gniewem. Z trudem przełknęła kilka kęsów,
a resztę owinęła w folię i schowała do lodówki na później.
Poczuła się mocno znużona. Bezczynne przesiadywanie w do­
mu męczyło ją bardziej niż ciężki wysiłek fizyczny.

Z nocną koszulą w ręku czekała, aż Sam skończy się myć.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 89

Wreszcie wyszedł z łazienki. Miał na sobie tylko krótkie spo­
denki, w których sypiał. Przemknęła obok niego, mrucząc coś
niezrozumiale i starając się nie patrzeć na jego obnażony tors.

Potem długo czyściła zęby i zmywała makijaż. Z westchnie­

niem ulgi pozbyła się ciążowego pasa wraz z jego zawarto­

ścią. To lepsze i szybsze niż najskuteczniejsza dieta odchu­

dzająca.

Kiedy wyszła z łazienki, Sam siedział na brzegu łóżka.

Robił wrażenie bardzo zmęczonego. Miał podkrążone oczy,
zaciśnięte usta i przygarbione plecy. Mimo to wyglądał bar­
dzo pociągająco. Szybko odwróciła wzrok i podeszła do
łóżka.

W milczeniu wsunęli się pod prześcieradło. Sam zgasił

lampkę nocną i pokój zatonął w mroku. Ktoś chodził nad ni­
mi, głośno tupiąc. Na dole płakało dziecko. Ktoś inny za

głośno puścił muzykę - głęboko zadudniły basy. Z ulicy do­
chodziły odgłosy ulicznego ruchu i krzyki. Co jakiś czas roz­
legały się syreny karetek pogotowia.

W sypialni panowało milczenie.
Dallas niemal słyszała uciekające sekundy i minuty. Leżała

na wznak ze wzrokiem wbitym w sufit. Sen jakoś nie nadcho­
dził. Postanowiła wstać i pooglądać telewizję. I wtedy Sam
odezwał się nienaturalnie głośno:

- Dallas?
Oblizała spierzchnięte wargi.
- Co? - spytała szeptem.
- Przepraszam cię za tę kolację. Chłopcy zaprosili mnie na

piwo, więc pomyślałem sobie, że to dobra okazja pociągnąć
ich za język.

Dallas ukryła twarz w dłoniach i jęknęła głośno.
- Dallas! - zdumiał się Sam. - Co ci się stało? Ciągle

jesteś na mnie wściekła?

- Jestem wściekła na siebie - mruknęła niewyraźnie. -

background image

90 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Wprost nie mogę uwierzyć, że tak na ciebie nakrzyczałam.
Przecież wykonywałeś tylko swoje obowiązki - robiłeś do­
kładnie to, co zrobiłby Sam Adams. Nie wiem, dlaczego by­
łam taka zła. Chyba za bardzo wczułam się w rolę.

Sam odetchnął z ulgą.

- Nic się nie stało - powiedział uspokajającym tonem.

- Rozumiem cię. Czasami człowiek zapomina, kim jest napra­
wdę. A ty znalazłaś się na granicy wytrzymałości. Ja chyba
umarłbym z nudów, gdybym musiał siedzieć w tej norze od
rana do wieczora.

- Masz rację - przyznała. - Na razie nasze śledztwo

utknęło w martwym punkcie. Czasami mam wrażenie, że tra­
cimy tylko czas.

- Minęło dopiero pięć dni - przypomniał jej Sam. - Bra-

shear spodziewał się, że zajmie nam to co najmniej kilka
tygodni. A tobie już udało się nawiązać kontakt z Polly. Roz­
mawia z tobą. Jeżeli ma z tym coś wspólnego, prędzej czy
później się zdradzi.

Choć Sam starał się jak mógł, by dodać jej otuchy, Dallas

nie poczuła się ani trochę lepiej.

- Tak mi głupio - powiedziała. - Nie dlatego, że na ciebie

krzyczałam - to jest nawet wskazane dla dobra naszej misji.
Chodzi o to, że ja naprawdę byłam wściekła z powodu tej
kolacji.

Sam odwrócił się na bok, oparł głowę na ręce i spojrzał

z góry na Dallas.

- Chyba rzeczywiście za bardzo wczułaś się w rolę.

Skinęła głową.

- Przez cały dzień myłam lodówkę - wyznała. - Odsunę­

łam ją nawet od ściany i wytarłam z tyłu podłogę. W pewnej
chwili zadałam sobie pytanie, czy w moim stanie powinnam
się tak męczyć!

Sam parsknął śmiechem.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 91

- Wiesz, co robiłam przez całe popołudnie, żeby się choć

trochę rozerwać? - ciągnęła Dallas. - Wybierałam imię dla
dziecka!

Sam nie przestawał się śmiać.

- Wybierałaś imię dla dziecka? No i na co się w końcu

zdecydowałaś?

Dallas westchnęła. Była w duchu zła na siebie o tę niepo­

trzebną szczerość. Teraz Sam nie da jej spokoju.

- Nieważne - mruknęła.
- Może Bob - podpowiedział Sam. - Zawsze podobało mi

się to imię.

- Bob? - powtórzyła. - To ma być imię dla dziecka?
- No pewnie. To proste i krótkie męskie imię. Jak Sam

- dorzucił.

- Rozumiem, dlaczego podobają ci się akurat proste i krót­

kie imiona.

Udając, że nie słyszy ironii w jej głosie, Sam powiedział:

- Ty z pewnością nazwałabyś dziecko jak miasto. Może

Atlanta? Albo Detroit?

- Stroisz sobie żarty z mojego imienia, Perry?
- Nigdy bym się nie ośmielił.
- A co robiłeś przed chwilą?
- No to skąd takie dziwne imię, Dallas?
- Bo tam porzuciła mnie moja matka - mruknęła. - To na

pewno sprawka jakiegoś opiekuna społecznego z wypaczo­
nym poczuciem humoru.

Sam natychmiast przestał się śmiać.

- Nie zostałaś zaadoptowana?
- Nie. Chowałam się w domach dziecka. Większość z nich

była w porządku, ale niektóre były straszne. Takie jest życie.

- Przepraszam.
Dallas potrząsnęła głową.
- Tylko się nade mną nie lituj, Perry. Nie znoszę tego.

background image

92 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Nie bądź taka drażliwa, Sanders. To nie litość. To tylko

współczucie. Chyba jest dopuszczalne między przyjaciółmi?

- Między przyjaciółmi? - powtórzyła Dallas, patrząc na

twarz Sama, oświetloną bladą poświatą przenikającą przez
cienkie firanki. - A kiedy zostaliśmy przyjaciółmi?

- Nie wiem - mruknął Sam, muskając dłonią jej policzek

- ale w jakiś sposób do tego doszło. Masz coś przeciwko
temu?

- Żebyśmy byli przyjaciółmi? Nie - odparła.
Głowa Sama znalazła się tuż przy jej twarzy, tak blisko, że

czuła na policzku jego gorący oddech.

- A co by się stało - zapytał po chwili szeptem Sam - gdy­

byśmy zostali więcej niż przyjaciółmi? Miałabyś coś przeciw­
ko temu?

- Ja... - zająknęła się Dallas - uważam, że to byłby błąd.
- Naprawdę? - Palce Sama obwiodły jej ucho.
- Tak - szepnęła, a potem głośniej i bardziej zdecydowa­

nie powtórzyła: - Tak. Z pewnością tak.

- Ale dlaczego?
- Nie sprawdzam się w takich układach. Ilekroć próbowa­

łam, zawsze się to źle kończyło. Naprawdę źle - powtórzyła
z naciskiem. - Okoliczności przemawiają przeciwko nam.
Skupmy się lepiej na wyznaczonych zadaniach, w przeciw­
nym wypadku nasza misja może się zakończyć kompletną
katastrofą.

- Co przemawia przeciwko nam? - zapytał z ciekawością

Sam.

Dallas nie mogła uwierzyć, że jeszcze tego nie pojął. Może

po prostu chciał potwierdzenia swoich podejrzeń.

- Po pierwsze, oboje jesteśmy policjantami. A policjanci

nie sprawdzają się w trwałych związkach. Chyba zdążyłeś już
to zauważyć? - dodała, bo przypomniała sobie, że kiedy po­
znała Sama, był związany z jakąś kobietą. Jedna z koleżanek

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 93

wspomniała o tym, kiedy Dallas zaczęła pracować razem
z Samem. Dallas natychmiast stłumiła w sobie zainteresowa­
nie jasnowłosym detektywem o piwnych oczach. Zawsze
skrupulatnie przestrzegała zasady, by nie wchodzić na czyjeś

terytorium.

Kiedy jakiś czas potem dowiedziała się, że Sam rozstał się

ze swoją dziewczyną, wydawało jej się, że zdążyła już na
dobre uodpornić się na jego urok. Niestety, teraz zrozumiała,
że się pomyliła.

- Wiem, że policjanci mają tego rodzaju kłopoty - zgodził

się Sam - ale to na ogół dlatego, że druga osoba nie rozumie,
na czym polega praca w policji. Co jeszcze?

- Nie pasujemy do siebie. Ty na ogół zrzędzisz, a ja lubię

się śmiać. Ty zawsze próbujesz mi powiedzieć, co mam robić,
a ja nie znoszę, jak mi ktoś rozkazuje - zwłaszcza mój partner.

- Zdaję sobie sprawę, że lubię rządzić, ale ostatnio staram

się tego nie robić. Czyżbyś nie zauważyła moich wysiłków?

A co do mojego charakteru - nie uważam, żebym był bardziej

zrzędliwy niż ty. Rzecz w tym, że łatwiej ci dostrzec moje
wady niż własne.

- Nieprawda!
- A kto kogo zaatakował dziś wieczorem? - uprzejmie

spytał Sam.

Dallas spłonęła rumieńcem.
- To się nie liczy. Jak już mówiłam, nie byłam wtedy sobą.
- Czy to ma znaczyć, że wyzwalam w tobie najgorsze

instynkty?

- Tak jest - powiedziała, czując, że przybył jej kolejny

argument.

- Niech ci będzie. Jestem zrzędliwym apodyktycznym gli­

niarzem. Co jeszcze ci się we mnie nie podoba? Może jestem
brzydki? Albo głupi?

- Wcale nie uważam, żebyś był brzydki - obruszyła się

background image

94 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Dallas. -I na pewno też nie jesteś głupi. Jesteś fantastycznym
policjantem pod warunkiem, że nie próbujesz robić za mnie
mojej roboty. Ale...

- Ja też nie twierdzę, że jesteś brzydka - przerwał jej Sam.

- Prawdę mówiąc - dodał, muskając ustami jej policzek -
uważam, że jesteś cudowna. Zawsze tak uważałem. Potrzebo­
wałem tylko trochę czasu, żeby uświadomić sobie, że cała
reszta twojej osoby podoba mi się tak samo, jak twoje wspa­
niałe ciało.

Czy rzeczywiście powiedział, że jest fantastyczna? Gdyby

nie to, że komplement sprawił Dallas tak wielką przyjemność,
pewnie potraktowałaby go podejrzliwie. Sam nigdy przedtem
nie prawił jej komplementów. Nigdy też nie dotykał jej w taki
sposób. Jego palce zdawały się wysyłać impulsy do najdal­
szych zakątków jej ciała. Już to wystarczyło, by zaczęła się
zastanawiać, o co mu naprawdę chodzi. I nagle przypomniała
sobie jeszcze coś.

- Nie lubisz mnie, Perry - oświadczyła. - Powiedziałeś

kiedyś, że jestem jak pryszcz na tyłku.

- Owszem - zgodził się Sam - ale mimo to cię lubię.

Dziwne, prawda?

- Nie bardzo...

Nie zdołała skończyć. Sam zamknął jej usta pocałunkiem.

A kiedy wreszcie oderwał usta od jej warg, przygarnął ją
mocno do siebie i szepnął:

- O, tak, Sanders. Naprawdę cię lubię.
Pocałował ją jeszcze raz. I jeszcze raz, aż w końcu trudno

było powiedzieć, kto kogo całował, czyje ręce były bardziej
spragnione, czyje gesty bardziej ponaglające.

Koszula nocna owinęła się Dallas wokół talii, odsłaniając

jej uda zachłannym dłoniom Sama. Czuła bijący od niego żar.

Po chwili jej koszula wylądowała na podłodze wraz z majte-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 95

czkami. Usta Sama dotknęły jej piersi, a palce ciemnego trój­
kąta. Wygięła się w łuk, westchnąwszy z rozkoszy.

Sam wciąż ją całował - usta, szyję, piersi, brzuch... a kie­

dy zsunął się jeszcze niżej, wczepiła palce w jego włosy.
Próbowała przekonać samą siebie, że w każdej chwili może
przerwać tę zabawę. Przecież Sam wciąż miał na sobie spo­
denki. Wystarczy, jak mu powie, żeby przestał.

Rzecz w tym, że wcale nie chciała, żeby przestał.
Może przez to wspólne ostatnie zadanie pomieszało jej się

w głowie? Może za wiele nocy spędziła w jednym łóżku z Sa­
mem? A może wreszcie uległa jego urokowi, któremu się od

tak dawna opierała? Jakkolwiek było - chciała, by nigdy nie
przestawał.

Przyciągnęła go do siebie i pocałowała tak, by zrozumiał,

czego pragnie.

Wsunęła palce pod gumkę spodenek Sama i pociągnęła je

w dół. Był już gotowy, by się z nią kochać.

- Dallas - jęknął Sam. - Nie byłem na to przygotowany.

Nie mam zabezpieczenia.

- Sama dbam o swoje zabezpieczenie, Perry - szepnę­

ła Dallas i oplotła go smukłymi udami. - I chcę tego. Chcę
ciebie.

- Ja też cię pragnę. Bardziej niż kogokolwiek do tej pory

- przyznał, wplatając palce w jej włosy.

- No to na co czekasz? - spytała.

Sam uśmiechnął się. A potem nie czekał już ani chwili

dłużej.

Dallas przeciągnęła się z uczuciem rozkosznego rozleni­

wienia i dotknęła ramienia Sama. Leżał obok niej, z sercem
tłukącym się w piersi. Jego ciało lśniło od potu, a włosy na

karku były zupełnie mokre.

background image

96 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Miło wiedzieć, że przeżył to równie głęboko jak ja, z zado­

woleniem pomyślała Dallas.

Powieki coraz bardziej jej ciążyły. Hałasy za ścianą nagle

jakby odpłynęły i Dallas poczuła, że zaraz zaśnie.

Ale nim zasnęła, zdążyła jeszcze wyszeptać:
- Wiesz co, Perry, ja też cię lubię.
Sam przygarnął ją mocno do siebie i z uśmiechem powie­

dział:

- Śpij już wreszcie, Sanders.

Uśmiechnęła się. Tym razem postanowiła bez sprzeciwu

wykonać jego polecenie.

Sam przyglądał się śpiącej Dallas. Leżał na boku, ze wzro­

kiem utkwionym w jej pełną słodyczy, rozpromienioną twarz.
Czuł, że nie byłaby zadowolona, gdyby wiedziała, że widzi ją
w chwili, gdy jest tak wrażliwa i bezbronna, ale nie mógł
oderwać od niej oczu.

Jak powinien się teraz zachować? To, co zaszło między

nimi, było... wręcz niewiarygodne. Cudowne. Wspaniałe.
Oszałamiające. Prawdę mówiąc, miał wielką ochotę na po­
wtórkę. Wkrótce. I to niejeden raz. Czy jednak to, co przeżyli,
wynikało jedynie z erotycznej fascynacji? A jeżeli tak, czemu
wcześniej nie zwrócił na to uwagi? Dlaczego zdał sobie z tego
sprawę dopiero po tym, gdy dostrzegł w Dallas godne podzi­
wu cechy?

Może kryło się w tym coś więcej niż tylko seks?
Dallas poruszyła się, a miękkie, brązowe włosy otoczyły

jej twarz splątanymi pasmami. Miał ochotę je rozplątać, ale

bał się, że ją zbudzi.

Nie miał do niej pretensji o to, że przez ostatni tydzień

okazywała znudzenie i rozdrażnienie. Mimo że wykazywała
zainteresowanie czynnościami gospodarskimi, nie należała do

kobiet, które na dłużej zadowolą się domową codziennością.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ 97

Do życia potrzebny był jej ruch, ryzyko, a nawet odrobina
niebezpieczeństwa. Dallas kochała swoją pracę w sposób god­
ny pozazdroszczenia. Sam pomyślał, że jego zapał wyczerpał
się już dawno temu. Od lat nic nie wzbudziło w nim większe­
go entuzjazmu. Dopiero tej nocy... Kiedy kochał się z Dallas
Sanders, poczuł, że wreszcie żyje w pełni.

Już teraz obawiał się szarej monotonii życia bez Dallas.

W głębi duszy żywił przekonanie, że zakończenie misji bę­
dzie oznaczało również koniec związku z impulsywną i głę­
boko oddaną swojej pracy partnerką.

Znowu się poruszyła, ziewnęła i zamrugała nieprzytomnie.

Potem napotkała jego wzrok i natychmiast otrzeźwiała. Otwo­
rzyła szeroko oczy. Przypomniała sobie, co zaszło między
nimi tej nocy.

Jak zareaguje? - pomyślał Sam. Czy wycofa się teraz w pa­

nice? A może zmieszana rozgniewa się na niego? Albo uda, że
nic się nie stało?

Nie spodziewał się, że powita go uśmiechem.
- Dzień dobry - mruknęła. Jej nie umalowane usta były

miękkie i pociągające.

- Dzień dobry - odparł.
- Wyspałeś się? - spytała uprzejmie.
- O, tak. A ty? Dobrze ci się spało?
- Uhm. Nawet bardzo. - Przeciągnęła się leniwie. Prze­

ścieradło zsunęło się, odsłaniając jej kształtne piersi. Sam

poczuł, że krew zaczęła mu żywiej krążyć.

A potem Dallas znowu się uśmiechnęła.
- Wyspałam się za wszystkie czasy - zapewniła go.
- Ja też - powiedział. Wyciągnął rękę i dotknął ciemnego

kosmyka, który tak go kusił przez cały ranek.

- Jesteś głodny? Miałam zamiar usmażyć naleśniki na

śniadanie.

Naleśniki zajmowały dość odległe miejsce na liście jego

background image

9 8 . • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

życzeń. Jeszcze raz spojrzał na uśmiechnięte usta Dallas, od­
rzucił wszelkie skrupuły i wziął ją w ramiona.

- Później porozmawiamy o śniadaniu - szepnął, z warga­

mi przy jej wargach.

Dallas zarzuciła mu ręce na szyję.

- Niezły pomysł - przyznała z entuzjazmem.

background image

ROZDZIAŁ

7

Podczas tego weekendu, po raz pierwszy w życiu, Sam

miał wrażenie, że śni na jawie.

Prawie całą sobotę spędzili z Dallas w łóżku. Kochali się

wciąż od nowa. W przerwach prowadzili długie rozmowy,
wpadali do kuchni, żeby szybko przygotować jakieś przeką­
ski, które potem zjadali w łóżku. Co chwila wybuchali śmie­
chem bez wyraźnego powodu. W pewnym momencie Sam
zauważył, że Dallas dziwnie mu się przygląda, choć jeszcze
przed chwilą wesoło chichotała.

- O co chodzi? - zapytał.
- Ty jednak potrafisz się śmiać - skonstatowała ze zdu­

mieniem.

- A ty czasami potrafisz być naprawdę zabawna, Sanders.
- Do tej pory widziałam tylko raz, jak się śmiałeś. To było

wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś mnie w tym ciążo-
wym rynsztunku.

Sam zmarszczył brwi.

- Z pewnością robiłem to częściej.
- Co najwyżej prychałeś - sprostowała Dallas. - Czasami

uśmiechałeś się, ale bardzo rzadko. Jesteś bardzo poważnym
facetem, Perry. Czyżbyś nie był szczęśliwy?

background image

1 0 0 • DZECKO NA SPRZEDAŻ

- W tej chwili jestem bardzo szczęśliwy - odpowiedział

cicho, muskając koniuszkami palców jej policzek. I nagle
uświadomił sobie, że to prawda.

Dallas uśmiechnęła się i wtuliła policzek w jego dłoń.
- Cieszę się - mruknęła.

- Ja też - szepnął. Poczuł, że wzbiera w nim pożądanie

i dotknął ustami jej warg.

Dallas oplotła go ramionami i przyciągnęła ku sobie.

Podczas tej cudownej soboty rozmawiali o ulubionych fil­

mach, o sporcie, a także o wspólnych znajomych. A potem
Dallas zapragnęła się dowiedzieć, jakiej muzyki słucha Sam.

- Na ogół klasycznego rocka. Czemu pytasz?
- Bo jestem ciekawa - odpowiedziała, chrupiąc pierni­

czek. Upiekła ich całą masę w piątek po południu, kiedy pró­
bowała znaleźć sobie jakieś zajęcie. - Niełatwo sypiać z kimś,
kto regularnie słucha Rogera Whittakera - dorzuciła.

Sam uśmiechnął się i strząsnął ciemne okruchy z brzucha.

- Czyżbyś była muzycznym snobem, Sanders?
- Jasne - przyznała bez skrępowania. - A tak przy okazji,

jeżeli nie lubisz Foreignera to, obawiam się, między nami

wszystko skończone.

- A jak ci powiem, że lubię Foreignera?

Dallas ostentacyjnie odetchnęła z ulgą i otarła czoło.

- W takim razie pierwszą przeszkodę mamy już za sobą.

A co sądzisz o literaturze science fiction?

Sam lubił science fiction, wolał jednak zręcznie napisane

powieści grozy. Dallas łaskawie zaakceptowała tę jego sła­
bość.

- Czy masz jakieś inne zainteresowania, Dallas?
Wzruszyła ramionami.
- Interesuje mnie moja praca - stwierdziła po prostu.
- I to wszystko?

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 1

- To dużo. A kto ma czas na coś więcej?
Nie wyglądała na osobę, która się skarży. Wiedział, ile daje

z siebie i jak bardzo się angażuje w kolejne zadania. Poczuł
lekkie ukłucie zazdrości. Dlaczego on nie potrafi wykrzesać
z siebie takiego entuzjazmu? Dla niego służba w policji była
po prostu służbą i niczym więcej. Zawodem jak każdy inny,
który pozwalał na zapłacenie rachunków. Dla Dallas praca
była wszystkim.

Wspólnie przygotowali kolację na sobotni wieczór. Dallas

usmażyła dwa tanie steki, zapewniając Sama, że potrafi je

przyrządzić tak, by smakowały jak najdroższa polędwica.

Sam przygotował sałatę i polał ją sosem, przyrządzonym we­
dług recepty przekazywanej -jak twierdził - w jego rodzinie
od pokoleń i nader pilnie strzeżonej.

- Od pokoleń? - spytała Dallas ze sceptycznym uśmie­

chem.

- Tak jest - potwierdził z powagą.
- I tylko twoja rodzina zna ten przepis?
- Nigdy nie zdradzono go nikomu spoza rodziny Perrych.
- A co z osobami, które wżeniły się w waszą rodzinę?
- Zostają dopuszczone do tajemnicy w noc poślubną.

- A jeśli zapragną rozwieść się z członkiem rodziny Per­

rych, którego poślubiły jedynie po to, by posiąść ten sekret?

- Wtedy muszą umrzeć - ponuro zapewnił ją Sam. -

W mojej rodzinie rzadko zdarzają się rozwody.

- Dopuścisz Juniora do tajemnicy? - spytała Dallas, kle­

piąc się po płaskim brzuchu pod obszerną koszulką, której
użyczył jej Sam uznając, że Dallas wygląda w niej znacznie
lepiej niż on. - Sam?

- Uhm?
- Przekażesz Juniorowi ten rodzinny sekret, prawda? -

nalegała ze śmiechem Dallas. - W końcu to twoje dziecko.

- Przekażę - obiecał Sam. - Podczas tajnej ceremonii za-

background image

1 0 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

strzeżonej tylko dla mężczyzn, o północy w dniu, kiedy skoń­
czy dwadzieścia jeden lat.

- Tylko dla mężczyzn? Ty wstrętny męski szowinisto!

A co będzie, jeśli się okaże, że Junior to dziewczynka?

Sam potrząsnął głową.

- Bob nie może być dziewczynką - stwierdził.

- Bob? W żadnym wypadku! - kategorycznie oświadczy­

ła Dallas.

Sam głośno westchnął.

- Nie rozumiem niechęci, jaką żywisz do tego imienia. To

naprawdę wspaniałe imię, Sanders.

- Wiem, proste i krótkie.
- Tak. Czego chcieć więcej?
- Odrobiny wyobraźni.
- Dzieci rodziców z wyobraźnią często są pośmiewiskiem

kolegów, natomiast nikt nie śmieje się z dobrych, solidnych
imion takich jak Bob.

- Albo oczywiście Sam?
- Tak jest.
- Ty rzeczywiście nie masz za grosz wyobraźni, Perry

- prychnęła Dallas.

- Nie byłbym tego taki pewny - mruknął, patrząc na nią.

- Teraz na przykład wyobrażam sobie kilka wcale interesują­
cych rzeczy, które chciałbym z tobą robić.

Dallas otworzyła szeroko oczy.
- Coś, czego jeszcze nie wypróbowaliśmy?
- Kotku, na razie jeszcze nawet nie zaczęliśmy.
- Coś podobnego! - wykrzyknęła. - Płonę z ciekawości.

Czy jesteś w tej chwili bardzo głodny?

Sam roześmiał się i sięgnął po półmisek z sałatą.

- Musisz zaczekać, aż skończymy kolację, Sanders. Męż­

czyzna powinien dobrze się posilić, nim zacznie robić to,
o czym myślę.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 3

- Może powinieneś jeszcze przyrządzić sobie koktajl mle­

czny? Albo połknąć kilka ostryg?

Sam uświadomił sobie, że znowu się śmieje.
I było mu z tym naprawdę dobrze.

Po kolacji zagrali w karty. Okazało się, że podzielają na­

miętność do kart, a także ducha współzawodnictwa, wobec
czego nawet najprostsza gra zmieniała się w śmiertelnie po­
ważny pojedynek. Żadne z nich nie lubiło przegrywać. Wobec
tego dyplomatycznie postanowili zakończyć partię w momen­
cie remisu.

Przed pójściem do łóżka Sam oświadczył, że musi obejrzeć

dziennik, żeby się dowiedzieć, jaki był wynik meczu. Chodzi­
ło o zakład.

- Jak to o zakład? - zaniepokoiła się Dallas, unosząc gło­

wę. Leżeli właśnie wygodnie wyciągnięci na sofie.

- Uspokój się, Sanders. Nie mam na myśli bukmacherów.

Założyłem się z Walterem. Kto przegra, stawia zwycięzcy
kolację. Więc nie musisz informować mnie o przysługujących
mi prawach.

- Nie miałam zamiaru oskarżać cię o nielegalny hazard

- odparła Dallas, kładąc głowę na jego udzie. - Jesteś zbyt
prostolinijny. Poza tym nie masz za grosz wyobraźni - do­
rzuciła.

- Ja nie mam za grosz wyobraźni? - powtórzył Sam, uda­

jąc, że jest głęboko urażony. - Ja?

- A kto chciał dać dziecku na imię Bob?
- Wiesz, co ci powiem, Sanders? Przypuszczam, że kiedyś

znałaś jakiegoś Boba. Co on ci takiego zrobił? Złamał ci serce?

- Nie żywię żadnych osobistych uprzedzeń wobec imienia

Bob. Ono jest po prostu... takie nieciekawe.

- Nieciekawe? - Sam zabębnił palcami w drewniane

oparcie sofy. - Czy równie nieciekawe jak Sam?

background image

1 0 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Chodzi ci o imię czy o osobę? - spytała z udaną słodyczą.
- W tym miejscu wkraczasz na śliski grunt, Sanders. Sam

to częste imię w mojej rodzinie. Było przekazywane...

- Z pokolenia na pokolenie. Wiem, wiem - przerwała mu

Dallas, wznosząc oczy do nieba.

- Tak jest - podkreślił Sam. - Poczynając od mojego

dziadka.

- Dziwię się wobec tego, że nie chcesz ochrzcić swojego

dziecka Sam Czwarty.

- Mam trochę więcej wyobraźni.
- Rzeczywiście - zachichotała Dallas. - Bob.
- No dobrze. A jak ty byś nazwała swoje dziecko? Pewnie

jakoś bardziej wymyślnie? Artemida? Może Zeus? Albo Bo­

nawentura?

- Wszystko to stare, piękne imiona - oświadczyła Dallas.

- Moim ulubionym imieniem męskim jest Peter. Takie imię
nosi mój ulubiony aktor, Peter O''Toole.

Sam aż się zachłysnął.

- Peter Perry?! Zmiłuj się, Dallas. Dziecko byłoby po­

śmiewiskiem całej szkoły.

Ku jego zdumieniu Dallas spłonęła rumieńcem.
- Nie myślałam o kombinacji z twoim nazwiskiem - mruk­

nęła speszona. - Chodzi mi tylko o jakieś hipotetyczne dziecko.

- No dobrze. Jakieś hipotetyczne dziecko, które będzie się

nazywać Peter Adams. Przykro mi, ale to nie brzmi ani trochę
lepiej.

- To śmieszne. - Dallas raptownie usiadła. - Nie ma żad­

nego dziecka! A poza tym to może być dziewczynka - dodała
bez zastanowienia.

Sam wybuchnął śmiechem.

- Jeżeli to będzie dziewczynka, pewnie zechcesz nazwać

ją Penny.

- Idę umyć zęby - oświadczyła Dallas i z przesadną god-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 5

nością ruszyła do łazienki. - Pilnuj swojego meczu, Perry.
Obawiam się, że będziesz musiał postawić Walterowi solidną
kolację.

Sam nie przestawał się uśmiechać nawet wtedy, gdy Dallas

zamknęła się w łazience.

Pomyślał, że zakłopotana i speszona jest jeszcze bardziej

pociągająca.

Nagle przyłapał się na tym, że wyobraża sobie malutką

dziewczynkę z błękitnymi oczami Dallas i rozkosznymi dołe­
czkami w policzkach. Uśmiech zniknął z jego twarzy.

Skąd, na Boga, przyszło mu coś takiego do głowy? I skąd

to nagłe uczucie bolesnej pustki?

Uczucie melancholii opuściło go natychmiast, kiedy zno­

wu znaleźli się w łóżku. Wziął Dallas w ramiona, a ona przy­

jęła go z radością.

W sypialni piętro wyżej zaskrzypiało łóżko. „O tak, tak,

tak!" - rozległ się znajomy głos.

Dallas zachichotała, z twarzą wtuloną w pierś Sama.
Jego szczery śmiech odbił się echem od ścian obskurnego

pokoju.

W niedzielę rano Sam wymknął się cicho po gazetę. Na

pierwszym piętrze natknął się na znajomą staruszkę z laską.
Miała na sobie tę samą wyblakłą podomkę i pewnie te same
zdeptane podkolanówki.

- Dzień dobry - zawołał z radosnym uśmiechem. Obrzu­

ciła go podejrzliwym spojrzeniem i przyspieszyła kroku. La­
ska głośno zastukała o pokrytą linoleum podłogę.

Westchnął i wsunął gazetę pod pachę. Sam Adams nie miał

w tym domu zbyt wielu przyjaciół. Za to Sam Perry nie powi­
nien się skarżyć na los. Dawno już nie czuł się tak wspaniale.
Przeżył jedną z najbardziej upojnych nocy, a Dallas czekała

background image

1 0 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

na niego na górze, smażąc naleśniki na śniadanie. Mieli przed
sobą cały dzień - tylko we dwoje.

Był coraz bardziej skłonny uwierzyć, że fikcja stała się

rzeczywistością, że on i Dallas są parą, która wspólnie miesz­
ka, choć w tak skromnych warunkach, że porozumienie, które
właśnie zawarli, rozciąga się poza obręb sypialni. I że to wszy­
stko nie prowadzi do żałosnego, żenującego końca.

Boże, był nawet w stanie uwierzyć w małego „Boba".
Pokręcił głową, a jego dobry humor się ulotnił. To zaczyna

być niebezpieczne. I nie chodzi wcale o ich misję.

Kiedy wszedł do kuchni, Dallas spojrzała na niego z pro­

miennym uśmiechem. Smakowity zapach smażonych naleśni­
ków sprawił, że poczuł się głodny jak wilk.

No tak, pomyślał ponuro, sytuacja bardzo się skompliko­

wała. Po raz pierwszy w życiu zaryzykował i poważnie się

zaangażował.

„Droga Ellie!" - zaczynał się list. „Kocham mężczyznę,

który nie chce się przede mną otworzyć. Chciałabym spę­
dzić z nim życie, ale ilekroć próbuję z nim porozmawiać o je­
go uczuciach do mnie albo o naszej przyszłości, natych­
miast zmienia temat. Czy jest dla nas jakaś nadzieja? Sfrustro­
wana".

Dallas spojrzała zza gazety na Sama, który siedział na

drugim końcu sofy, studiując rubryki sportowe. Musiał po­
czuć jej spojrzenie, bo oderwał wzrok od gazety i uśmiechnął
się-jednym z tych swoich leniwych uśmiechów, który przy­

prawiał ją o skurcz w sercu. W odpowiedzi uśmiechnęła się
lekko i znów schowała się za gazetę. Sam wrócił do swoich
tabel.

„Droga Sfrustrowana!" - czytała dalej w milczeniu. „Czło­

wiek, który nie chce się otworzyć, często ma coś do ukrycia.
Długotrwały związek musi się opierać na pełnym wzajemnym

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 7

porozumieniu. Porozmawiaj z nim. Jeżeli nadal nie chce roz­
mawiać o przyszłości, musisz pogodzić się z faktem, że nie
podziela twoich uczuć i planów. Radzę sprawdzić to teraz,
zanim jeszcze głębiej zaangażujesz się w ten jednostronny
związek".

Pełne porozumienie. Dallas zerknęła ukradkiem na atra­

kcyjny profil pogrążonego w lekturze Sama. Nie mogłaby
powiedzieć, żeby między nimi zrodziło się porozumienie.
A przynajmniej w sferze słownej. Doskonale rozumieli się
w łóżku - ale chyba trzeba czegoś więcej?

Tak wielu rzeczy jeszcze o nim nie wiedziała. Opowiedział

jej o swoim szczęśliwym dzieciństwie jedynaka - syna ofice­
ra policji i uwielbiającej dom matki. Powiedział jej, że wstąpił

do policji przed dziewięciu laty i wspomniał, że najpierw
studiował na uniwersytecie. Ale zbywał wszelkie pytania do­
tyczące dalszej edukacji. Nie chciał rozmawiać o swojej ka­
rierze zawodowej.

Dallas odniosła wrażenie, że nosił w sobie jakąś mroczną

tajemnicę - czasami widziała błyski w ciemnych oczach Sa­
ma. Z początku myślała, że miało to coś wspólnego z faktem,
że właśnie rozstał się ze swoją przyjaciółką. Teraz nie była już
tego taka pewna. Ilekroć wspominał Paulę, a zrobił to zale­
dwie kilka razy, odkąd go poznała, w jego głosie nie było
prawdziwego żalu ani tęsknoty. Widać było, że był do Pauli

przywiązany, ale kiedy ich związek dobiegł końca, przyjął to
ze spokojem. Dallas podejrzewała, że ich zerwanie było spo­
wodowane w równej mierze decyzją Sama i Pauli.

Czy była jeszcze jakaś kobieta przed Paulą? Czy ktoś zranił

go tak głęboko, że do dziś nosił w sobie ten ból i nie chciał się

już więcej angażować?

Wolała nie myśleć o tym, że Sam mógłby opłakiwać jakąś

starą miłość, nawet wtedy, gdy trzymał ją w ramionach.

Zresztą - pospiesznie zapewniła samą siebie - ona też nie

background image

1 0 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

była jeszcze przygotowana na to, by wiązać się na całe życie.
Jej własne doświadczenia bynajmniej nie zachęcały do takiej
decyzji. Mężczyźni to źródło nieustannych kłopotów -
wściekłe bestie, gotowe w każdej chwili zaatakować, albo

bezduszne typy, które w kobietach widziały wyłącznie źródło
zaspokojenia swoich nikczemnych popędów.

Na wspomnienie kilku dawnych, nieprzyjemnych do­

świadczeń zadrżała i znów zepchnęła je w głąb podświadomo­
ści, tam, gdzie było ich miejsce.

Sam Perry ukrywał tajemnicę. Dallas Sanders miała swoje

sekrety. A ich tak zwany romans to tylko miła rozrywka, która
miała im uprzyjemnić nudne, wlokące się bez końca śledztwo.

Kiedy zakończy się dochodzenie, po ich romansie nie będzie
śladu. Mogła tylko mieć nadzieję, że rozstaną się w przyjaźni,
bez nieprzyjemnych scen, które uniemożliwiłyby im dalszą
współpracę.

- Jeśli dobrze pamiętam, miałeś skontaktować się z Bra-

shearem dziś po południu? - przypomniała sobie nagle Dallas.
Pragnęła usłyszeć głośno wymówione nazwisko szefa, by
w ten sposób uzmysłowić sobie, że to co się stało, to tylko
część ich misji. Sam właśnie przewrócił stronę w gazecie i za­
głębił się w kolejną sportową rubrykę. Kiedy usłyszał pytanie
Dallas, zamarł na chwilę. A potem starannie złożył gazetę.

- Tak - powiedział. - O mały włos, a byłbym zapomniał.

Dzięki, że mi przypomniałaś.

Nie sprawiał jednak wrażenia, że jest jej szczególnie

wdzięczny.

- Po twoim wyjściu spróbuję jeszcze raz porozmawiać

z Polly. Nadal uważam, że ona jest naszą największą szansą.
Nie wiem jak ty, ale ja chętnie bym się już wyprowadziła z tej
nory.

Sam patrzył na nią jakimś dziwnym, nieobecnym wzro-

kiem. Szczęśliwy uśmiech zniknął z jego twarzy. Dallas po-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 9

myślała, że niepotrzebnie przypomniała mu o spotkaniu z sze­
fem. Przez kilka ostatnich, cudownych godzin Sam wydawał
się jej... prawie szczęśliwy. Teraz znów wyglądał jak czło­
wiek, którego dotąd znała - był jakiś obcy, zimny, pozbawio­
ny uczuć.

Zatęskniła za jego uśmiechem.
Sam odłożył gazetę.
- Muszę przed wyjściem wziąć prysznic i przebrać się.
- Jasne - mruknęła i z udaną obojętnością wróciła do le­

ktury. Zupełnie jakby nie dostrzegła tego, że coś się między
nimi zmieniło. Coś bardzo ważnego.

Sam wyszedł z domu tuż po czwartej.

- Nie wiem, kiedy wrócę - zastrzegł się. - Porozmawiam

z Brashearem, a potem pokręcę się po okolicy. Może trafię na

coś ciekawego.

- Nie musisz się spieszyć - mruknęła Dallas. - Może

Brashear ma dla nas jakiś nowy trop.

- Może. - Sam zawahał się w drzwiach i przestąpił z nogi

na nogę.

Dallas stała obok niego, znowu z wydatnym brzuchem,

w niebieskiej tunice z wielkim falbaniastym kołnierzem, któ­

ry łaskotał ją w brodę. Po raz nie wiadomo który przygładziła
nieszczęsny kołnierz. W ten sposób znalazła przynajmniej ja­
kieś zajęcie dla rąk, inaczej musiałaby zarzucić je Samowi na
szyję.

- Uważaj na siebie, Perry - powiedziała.
- Ty na siebie też, Sanders.
Musnął wargami jej policzek i wyszedł.
Dallas dotknęła policzka i z westchnieniem zamknęła oczy.

Ktoś będzie cierpiał, kiedy ich współpraca dobiegnie końca.
Miała przeczucie, że tą osobą będzie ona.

background image

ROZDZIAŁ

8

Po wyjściu Sama Dallas cicho zapukała do drzwi Polly.

- To ja, Dallas - przedstawiła się w odpowiedzi na dobie­

gający zza drzwi stłumiony głos.

Polly otworzyła i z niepokojem spojrzała na Dallas.

- Czy coś się stało?
- Nie. Pomyślałam tylko, że może miałabyś ochotę wypić

ze mną kawę. Teraz moja kolej.

Polly wyjrzała na korytarz.

- Twój stary jest w domu?
- Wyszedł. Nie wiem, kiedy wróci. - Dallas cicho wes­

tchnęła.

Polly cofnęła się o krok.
- A może wypijemy kawę u mnie? Nie chcę, żeby za­

stał mnie u ciebie, jeśli wróci wcześniej. Czuję, że mnie nie
lubi.

Dallas zawahała się.

- No... ja...
- Boisz się, że nas razem nakryje?

- Nie, wcale nie - zaprzeczyła Dallas, trochę zbyt nerwo­

wo. - Jemu to nie przeszkadza, że mam koleżanki.

Polly wyraźnie jej nie wierzyła. Stała w progu, czekając, aż

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 1

sąsiadka podejmie decyzję. Dallas zaczerpnęła tchu, rozejrza­
ła się po pustym korytarzu i powiedziała:

- W porządku. Jeśli nie sprawi ci to kłopotu, chętnie wy­

piję kawę u ciebie.

- No to wejdź, bo chłodne powietrze ucieka na klatkę, jak

drzwi są za długo otwarte. Jeśli w ogóle można tu mówić
o chłodnym powietrzu. Klimatyzacja w tym budynku jest do
niczego.

Dallas przestąpiła próg i ruszyła za Polly, pilnie naśladując

jej ciężki chód, co wcale nie było takie trudne, wziąwszy pod

uwagę przytroczone do pasa dziesięć kilogramów.

Sam ze słuchawką w jednej ręce i filiżanką kawy w drugiej

rozparł się wygodnie w fotelu. Rozmawiał właśnie z Bra-
shearem. Wyciągnął przed siebie nogi i położył je na stoliku.
Miło było znów znaleźć się w swoim mieszkaniu, w którym
żaden karaluch nie spacerował po podłodze, odgłosy z sąsied­
nich pomieszczeń były przyjemnie stłumione, a chłodne po­
wietrze pachniało sosnowym aromatem, a nie kapustą, cebulą
i potem.

Problem tkwił w tym, że tęsknił za Dallas. Jego mieszka­

nie, w którym nigdy dotąd nie była, wydawało się bez niej
puste.

Jesteś idiotą, Perry, pomyślał i postanowił skoncentrować

się na rozmowie z przełożonym.

- Jestem zdania, że ekipa budowlana nie ma pojęcia

o działającej w okolicy szajce zajmującej się handlem dziećmi

- zakończył.

- A więc Polly Jones nadal jest naszym najlepszym tro­

pem - stwierdził Brashear.

- Chyba tak. Sanders wciąż nie jest do końca przekonana,

że Jones jest zamieszana w tę aferę, ale ja podejrzewam, że

background image

1 1 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

tak. Jeżeli ktoś może to sprawdzić, to tylko Dallas - dodał.
- Udało się jej szybko zaprzyjaźnić z tą kobietą.

- Nawet ty musisz przyznać, że Dallas jest w swoim fachu

naprawdę znakomita.

Jest znakomita również w wielu innych dziedzinach, miał

ochotę powiedzieć Sam, ale ograniczył się do suchego:

- Tak. To prawda.
- A jak sobie radzicie? Udaje wam się razem wytrzymać?
Sam zakrztusił się kawą. Kiedy wytarł usta, odpowiedział

obojętnym tonem:

- Powiedzmy sobie... daliśmy sąsiadom do zrozumienia,

że w rodzinie Adamsów nie dzieje się najlepiej.

- I to chyba bez trudu - roześmiał się Brashear. - Co?

Chwileczkę... - przerwał nagle. Sam usłyszał jakiś stłumiony
kobiecy głos, tak jakby szef zakrył słuchawkę dłonią.

Czekając, aż Brashear znowu się odezwie, Sam w zdumie­

niu uniósł brwi. Zgodnie z instrukcją zadzwonił do niego do
domu. A więc Brashear miał jakąś damską wizytę tego popo­
łudnia. To ciekawe. Jeśli Sam dobrze się orientował, porucz­
nik nie spotykał się z żadną kobietą od dwóch lat, czyli od
śmierci żony.

- Jesteś tam, Sam?
Sam odjął od ust filiżankę i rzucił do słuchawki:
- Tak.

- Pennington przesyła pozdrowienia dla Dallas. Pyta, czy

wybraliście już imię dla dziecka.

Ciekawość wprost zżerała Sama. Co robiła Brenda Pen­

nington u Marty'ego? To bardzo interesujące.

- Szczerze mówiąc, tak. Zapytaj Brendę, co sądzi o imie­

niu Bob.

Brashear powiedział coś półgłosem. Sam nie mógł dosły­

szeć odpowiedzi. Kiedy Brashear znów się odezwał, w jego
głosie brzmiał tłumiony śmiech.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 3

- Nie podoba jej się - powiedział. - Uważa, że mogliby­

ście wymyślić coś bardziej oryginalnego. Na przykład Ma-

thias albo Reinhold.

- Skąd ta niechęć do tradycyjnych, prostych imion? - pry­

chnął Sam, zdegustowany.

- Takich jak Bob?
- Tak. Albo Sam.
- Albo Martin. O, to jest piękne, stare imię.
- Bob Martin Perry - wyrecytował Sam. - To nawet nieźle

brzmi. Powtórzę Dallas.

- Chciałeś chyba powiedzieć, Bob Martin Adams?
Sam głośno chrząknął.
- Tak, oczywiście. Tak tylko zażartowałem. To należy do

gry. - Miał wrażenie, że bredzi i poważnie obawiał się, że się
również czerwieni. Do diabła!

- Za ciężko pracujesz w tym upale, Perry. Myślę, że pora

zejść ze słońca. Co ty na to?

Sam zrozumiał, że jego rola w tej misji dobiega końca, albo

przynajmniej aktywna rola, jaką do tej pory odgrywał. Teraz
pałeczkę miała przejąć Dallas. To był dobry plan i Sam wie­
dział, że Dallas sobie poradzi. Powiedział bez entuzjazmu:

- No tak. Chyba tak. Skontaktuję się, jak tylko będę wie­

dział coś więcej.

- W porządku. Do usłyszenia. Pozdrów Sanders.
- Jasne. - Sam odłożył słuchawkę, wypił ostatni łyk kawy

i podniósł się z fotela.

Pora wracać do pracy.

Dallas, chichocząc, przysłuchiwała się historii, którą opo­

wiadała jej Polly.

- Potrafisz być taka zabawna - wykrztusiła.
Polly rozpromieniła się i przygładziła polakierowaną fry­

zurę.

background image

1 1 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Mówią, że mam poczucie humoru.
- To prawda. Twoje dziecko nie będzie się z tobą nigdy

nudzić - zaryzykowała Dallas i z niewinną miną czekała na
odpowiedź Polly.

Reakcja Polly przekroczyła jej najśmielsze oczekiwania.

Uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny, a jej spojrzenie stało
się jakby martwe. Nagle postarzała się o parę lat.

- Chcesz jeszcze kawy?-spytała.
- Chyba pójdę już do domu - westchnęła Dallas. Była

pewna, że więcej nie wyciągnie z Polly. Przynajmniej nie
teraz. - Sam może zaraz wrócić. Będzie wściekły... chciałam
powiedzieć zaniepokojony - poprawiła się szybko.

Polly pokręciła głową.
- Jak ty wytrzymujesz z takim typem?
Dallas szeroko otworzyła oczy.

- Ja go kocham - zapewniła z przekonaniem, które ją sa­

mą zdziwiło. Potrafiła jednak grać różne role, wcielać się
w najrozmaitsze postaci. Ta umiejętność bardzo przydawała
się w pracy policyjnej.

- Miłość - prychnęła Polly. - Na sam dźwięk tego słowa

dostaję mdłości. Zakochana kobieta to niewolnica.

- Czy nigdy nie byłaś naprawdę zakochana, Polly? - spy­

tała Dallas.

Sąsiadka głośno zaczerpnęła tchu i dotknęła blizny na po­

liczku.

Dallas pomyślała, że to chyba nie był mimowolny gest.
Nim Polly zdążyła odpowiedzieć, usłyszały głośne stuka­

nie do drzwi.

- To Sam - odezwała się Dallas strwożonym szeptem.
- Coś podobnego! - Polly rąbnęła pięścią w stół. - Jak on

śmie walić! Powiem kumplom, to pożałuje, że się w ogóle
urodził. - Ruszyła do drzwi, a jej zniekształcone ciało trzęsło
się z furii.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 5

Dallas pobiegła za nią.

- Nie, Polly, nie - mówiła błagalnym tonem. - Ja się tym

zajmę. Ty jeszcze bardziej go rozzłościsz.

Polly rzuciła jej pełne pogardy spojrzenie.

- Myślisz, że się go boję? Moi kumple zrobią z niego

marmoladę.

Dallas musiała przyznać, że Polly jest odważna. I choć

wiedziała, że nie ma żadnych „kumpli", była pewna, że Polly
świetnie sobie poradzi z niemal każdym rozwścieczonym
mężczyzną.

- Nie chcę, by Samowi coś się stało - powiedziała. - Pro­

szę, zostaw to mnie.

Mrucząc coś pod nosem, Polly odsunęła się od drzwi.

Dallas otworzyła w środku kolejnej serii uderzeń. Sam omal
się nie przewrócił.

- Co ty tu robisz, do cholery? - ryknął na widok Dallas.
- Piłyśmy tylko kawę - wyjaśniła pospiesznie. - Właśnie

miałam wracać do domu, żeby ci zrobić kolację. Na co masz
ochotę? - spytała przymilnym tonem.

- Zabieraj tyłek i marsz do domu! - Sam chwycił ją za ramię

i pociągnął do wyjścia. Dallas była pewna, że zostaną jej na
ramieniu sińce. Nie mogła mieć mu tego za złe, bo w końcu
wykonywał tylko swoją pracę. Wolałaby jednak, żeby w przy­
szłości trochę mniej realistycznie odgrywał swoją rolę.

- Ejże, zabieraj te swoje łapy! -powiedziała Polly i postą­

piła krok w ich stronę.

Sam dźgnął ją palcem w ramię.

- Trzymaj się z daleka od mojej kobiety, dobrze? - rzucił

z obrzydzeniem. - Nie życzę sobie, żeby się zadawała z takimi

jak ty.

- Ależ, Sam, my tylko rozmawiałyśmy o dzieciach - kła­

mała Dallas, patrząc na Polly. - Mamy rodzić mniej więcej
w tym samym czasie i...

background image

1 1 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Nie chcę słyszeć o żadnym bękarcie. Ani o jej, ani

o twoim - dorzucił.

Dallas żachnęła się, otworzyła usta, a jej oczy napełniły się

łzami - z tej umiejętności była szczególnie dumna. Potrafiła
płakać na zawołanie. Za to kiedy było jej naprawdę smutno,
nie była w stanie uronić jednej łzy.

- No, no - odezwała się Polly, mocno zaskoczona - to nie

było potrzebne. Po co jej tak dokuczać?

- Pilnuj swojego nosa, ostrzegam cię - syknął Sam i po­

pchnął Dallas w stronę mieszkania.

- Wiesz o tym, że mam kumpli - zawołała za nimi Polly.

- Ważnych kumpli - dodała głośniej, kiedy Sam z hukiem
zatrzasnął drzwi.

Dallas stanęła na środku pokoju i nadsłuchiwała z przechylo­

ną głową. Po chwili dobiegło ich trzaśniecie drzwi na końcu
korytarza. Dallas odetchnęła i demonstracyjnie otarła pot z czoła.

- Uff! Niezły cyrk.
- Nie wydaje ci się, że trochę przesadziłem? - spytał Sam,

marszcząc brwi.

Potrząsnęła przecząco głową.

- Byłeś dobry. Świetnie odgrywasz chama. To muszą być

wrodzone predyspozycje, Perry.

Jednak Sam wcale się nie uśmiechnął, tylko troskliwie

obejrzał jej ramię.

- Nie zrobiłem ci krzywdy, kiedy tak cię szarpałem?

Chciałem, żeby to wyglądało prawdziwie, ale nie miałem
zamiaru sprawiać ci bólu.

Dallas znowu potrząsnęła głową.

- Nic się nie stało - zapewniła. - Jutro nie będzie ani

śladu.

Sam ze zmarszczonym czołem oglądał czerwone plamy na

jej ramieniu. Obwiódł je palcem, a potem nagle dotknął ich

ustami.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 7

- Jeżeli jeszcze raz przyłapię cię z tą dziwką, stłukę cię na

kwaśne jabłko, rozumiesz? - ryknął.

Wciąż czując lekki dreszcz w ramieniu, Dallas głośno ode­

grała scenę płaczu.

„Kłótnia" ciągnęła się jeszcze przez dłuższy czas, przy

akompaniamencie głośnego tupania, rzucania talerzami i trza­
skania drzwiami. W końcu, po jakichś dwóch godzinach, uz­
nali, że pora kończyć to przedstawienie.

- Nie chcę, żeby ktoś wezwał policję - szepnął Sam

z uśmiechem.

Dallas, potwornie zmęczona, osunęła się na sofę, rozpięła

pas i położyła nogi na rozchwianym stoliku.

- Co ci powiedział Brashear? - spytała półgłosem.

Sam włączył telewizję, wybrał jakiś kryminał pełen hałaśli­

wej strzelaniny, a potem usiadł obok Dallas.

- Powiedział, że pora, żebym zszedł ze słońca.

Mimo iż się tego spodziewała, Dallas poczuła, że jej serce

lodowacieje.

- Wyprowadzasz się?
- Nikt się nie zgłosi do ciebie w sprawie dziecka, jeżeli ja

będę się tu ciągle kręcił. Jutro postaram się, żeby mnie wylali
z pracy, a potem możemy zainscenizować kolejną kłótnię, po
której się wyprowadzę. Od tego momentu będziesz musiała
radzić sobie sama. Wiesz, co masz robić?

- Tak. Mam wypłakiwać sobie oczy z powodu twojego

odejścia i winić dziecko za to, że rozbiło nasz cudowny har­
monijny związek.

Sam skinął głową.
- No właśnie. Jeżeli Polly cokolwiek wie, na pewno ci

powie.

Dallas pomyślała o smutku, który pojawił się na twarzy

Polly, kiedy zaczęły rozmawiać o dziecku.

- Chyba masz rację, Sam. Myślę, że podjęła już pewne

background image

1 1 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

kroki, żeby się pozbyć dziecka. Nie wiem, czy ma to być
legalna adopcja, czy też postanowiła je sprzedać, ale nie są­
dzę, żeby miała zamiar sama je wychowywać.

Dallas podejrzewała też, że Polly już teraz opłakiwała utra­

tę dziecka, chociaż starała się ukryć swój ból.

- Ach, z pewnością ma zamiar je sprzedać-stwierdził Sam.

- Kobiety jej pokroju nie przepuszczą okazji do zarobku.

Dallas westchnęła. Dałaby wiele, by móc zaprzeczyć, wie­

działa jednak, że Sam ma rację.

- A przy okazji, Pennington cię pozdrawia.
- Rozmawiałeś z Brendą? - zdumiała się Dallas.
- Nie, ale była u Marty'ego, kiedy do niego dzwoniłem.
- Brenda była u Brasheara?
- Tak.
Hm. Ciekawe, pomyślała Dallas z uśmiechem.

- Zaczynam być głodny. Masz jeszcze trochę tego spa­

ghetti z obiadu?

- Mam. A może zrobić ci coś innego?
Sam pokręcił głową.
- Lubię zjadać resztki. Pójdę podgrzać makaron.
Dallas patrzyła za nim, kiedy wychodził z pokoju. Tego

wieczora Sam zachowywał się dość dziwnie. Miała wrażenie,
że między nimi wyrósł niewidzialny mur, choć przecież zale­
dwie kilka godzin temu byli sobie tacy bliscy.

Czyżby przygotowywał się do przeprowadzki? A może da­

wał jej do zrozumienia, że ich krótki romans dobiegł końca?
Przygryzła wargi i spróbowała skoncentrować się na fikcji,
rozgrywającej się na zamglonym ekranie. Może w ten sposób
uda jej się oderwać myślami od życia toczącego się w tym

ciasnym, brudnym mieszkanku.

Przez cały wieczór Sam nie przestawał odnosić się do niej

z dystansem. Dallas wślizgnęła się do łóżka, pełna niepewno-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 9

ści. Czy powinna odwrócić się do niego, tak jak to robiła przez
dwie ostatnie noce? A może należałoby zapytać go, czy coś się

nie stało? Albo też zaczekać, aż on zrobi pierwszy krok?

W mieszkaniu nad nimi po raz pierwszy panowała cisza.

Pani „Tak-o-tak!" musiało nie być w domu. Dzięki Bogu. Tej
nocy Dallas nie była w nastroju, by, chcąc nie chcąc, wysłu­
chiwać odgłosów dochodzących z góry.

Nagle Sam chrząknął. Zabrzmiało to tak głośno, że Dallas

aż podskoczyła.

- Przepraszam - powiedział. - Przestraszyłem cię?
- Trochę. Co jeszcze mówił Brashear?
- Nic szczególnego.
- Aha. - Dallas ułożyła się wygodniej na poduszce,

a potem spytała: - Co chcesz zrobić, żeby cię wylali z pracy?

Szczerze mówiąc, mało ją to obchodziło. Chciała tylko

porozmawiać. Wszystko było lepsze od tego leżenia w ciszy
i łamania sobie głowy, dlaczego Sam tak bardzo uważał tej
nocy, by jej nie dotknąć.

- Nie mam pojęcia. Może wdam się w bójkę z jednym

z robotników albo coś w tym rodzaju - mruknął obojętnie.

- Wybierz niskiego faceta - zażartowała, mając nadzieję,

że Sam się uśmiechnie.

- Chcesz powiedzieć, że nie poradzę sobie z wysokim,

Sanders?

- Ty to powiedziałeś, a nie ja.
- Któregoś dnia, Sanders... - zaczął Sam.
Z ulgą pomyślała, że w tych ciemnościach Sam nie może

zobaczyć jej żałosnego uśmiechu.

Znowu zaczęła się wiercić. Nagą łydką trąciła Sama.

Drgnęła tak, jakby się oparzyła.

- Co się dzieje? - zapytał. - Niewygodnie ci?

. - N i e .

- Mogę ci zrobić masaż. To cię odpręży.

background image

1 2 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Odprężyć się, czując jego ręce na swoim ciele?

- Nie! - krzyknęła pospiesznie.
- Uspokój się. To była tylko propozycja.
- Przepraszam. Dzięki za dobre chęci.
- Nie ma za co.
Zapadła cisza. Dallas czuła, że tej nocy nie zmruży oka.

Sam leżał spokojnie przez dłuższą chwilę. Kiedy już nabrała

pewności, że zasnął, odezwał się nagle:

- Dallas?
- Co?

- Jesteś tej nocy dziwnie obca.
- Ty też - szepnęła.
Dłoń Sama dotknęła jej ramienia. Chwilę później była już

w jego ramionach, a jego usta zaczęły miażdżyć jej wargi
gorącymi pocałunkami.

Znacznie później Dallas leżała obok Sama, rozkosznie rozle­

niwiona, a powieki same jej się zamykały. Zanim zapadła w nie­
spokojny sen, zdążyła jeszcze pomyśleć, że choć nie mogło być

już między nimi większej fizycznej bliskości, Sam wciąż wyda­

wał się przebywać w jakimś innym świecie. Kiedy się obudziła
następnego ranka, już go nie było. Nie słyszała, jak wychodził.
Nic dziwnego, skoro udało jej się mocno zasnąć dopiero o świcie.

Za to Sam spał jak suseł. Niech go diabli! Pewnie nie mógł

się już doczekać chwili, w której się stąd wyprowadzi i wróci
do swojego czystego, komfortowego mieszkania, a także do
pracy z kolegami. A ona musi zostać sama w tej obskurnej
norze i niewygodnym łóżku. Niech go diabli!

A potem Dallas, która nigdy nie umiała płakać, kiedy było

jej smutno, poczuła łzy na policzkach.

Sam wrócił o trzeciej.

- Co tak wcześnie? - spytała Dallas głośno i wyraźnie na

wypadek, gdyby ktoś ich słuchał.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 1

- Wylali mnie, do cholery! - ryknął Sam. -I to wszystko

twoja wina!

- Moja wina? Co ja mam z tym wspólnego?
- Przez pół nocy nie dałaś mi spać i dziś nie mogłem się

skupić w pracy. Łamiesz mi życie!

Dallas wybuchnęła głośnym płaczem.

- To czemu mnie nie zostawisz? - zawodziła.
- Cholernie dobra myśl!
- Tak? No to idź sobie!
- Dobrze! Sama tego chciałaś!
Było jeszcze trochę krzyków, głośnych szlochów i trzaska­

nia drzwiami, kiedy Sam wrzucał swoje rzeczy do starego
marynarskiego worka. Dallas towarzyszyła mu do drzwi fron­
towych, błagając go z płaczem, by nie odchodził.

- Zamknij się wreszcie! Odchodzę! Nie ma o czym mó­

wić!

- Sam... Proszę cię...
Zawahał się z ręką na klamce. Na moment zapomnieli

o swoich rolach. Sam Perry bez uśmiechu popatrzył na Dallas
Sanders. A potem objął ją ramieniem i mocno przytulił. Ich
pocałunek był długi i namiętny.

- Bądź ostrożna - wyszeptał Sam.
- Będę z tobą w kontakcie - mruknęła Dallas.
- Nie zapomnij - powiedział, a potem otworzył szeroko

drzwi i krzyknął: - Zejdź mi z drogi!

- Sam... błagam cię, nie odchodź!
- Już mnie tu nie ma. Wiesz, co robić, jeżeli chcesz, że­

bym wrócił - powiedział, spoglądając w stronę mieszkania
Polly.

Jak tylko zaczął schodzić po schodach, drzwi Polly się

uchyliły. Dallas głośno się rozszlochała.

- Co się dzieje? - Polly wyszła na korytarz i zbliżyła się

do Dallas. - Nic ci się stało? Czy ten gnojek cię uderzył?

background image

1 2 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- On... on mnie rzucił-wykrztusiła Dallas, zanosząc się

płaczem. - Poszedł sobie. Powiedział, że nigdy już nie wróci.

- Posłuchaj, moja droga, przykro mi, ale może to najle­

psze wyjście - stwierdziła Polly, - On traktował cię bardzo
źle. A ty musisz myśleć o dziecku.

- Chcę Sama - głośno zawodziła Dallas. - Chcę tylko Sa­

ma. Wszystko przez to dziecko. To moja wina.

- Twoja wina? Kotku, chyba zwariowałaś. Przecież dzie­

ciak jest w połowie jego.

- Ale on go nie chciał. Gdybym tylko trochę bardziej

uważała - płakała Dallas, drżącą ręką rozmazując łzy. - A te­
raz on jest bez pracy, załamany, straciłam go. Zostałam zupeł­
nie sama. Czemu coś takiego musiało mnie spotkać? Powiedz
mi, dlaczego, dlaczego?

Ostrożnie, Sanders, pomyślała, uważaj, żeby nie przesa­

dzić! Ale Polly najwyraźniej połknęła haczyk. Szorstko pokle­
pała Dallas po plecach, nie bardzo wiedząc, jak okazać współ­
czucie.

- Wszystko będzie dobrze - zapewniła ją. - Kobiety takie

jak my zawsze jakoś sobie radzą. A poza tym, nie jesteś sama.

Masz przecież przyjaciół. Choćby mnie.

- Muszę... muszę zostać na chwilę sama. - Dallas uchwy­

ciła się klamki. - Muszę się zastanowić, co robić, żeby go
odzyskać. Porozmawiamy później, dobrze, Polly?

- W porządku. Szepnij tylko słówko, a moi kumple znajdą

go. Może oni potrafią mu wytłumaczyć, jakie są jego obo­
wiązki. Rozumiesz, o co mi chodzi?

Dallas potrząsnęła głową i ukryła twarz w dłoniach, a po­

tem weszła do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi. Przez
cienką płytę słychać było na korytarzu jej głośny płacz.

Pobiegła do sypialni, jakby zamierzała rzucić się na łóżko

i zatonąć we łzach. Rozluźniła się dopiero wtedy, gdy zatrzas­
nęła za sobą drzwi. Weszła do łazienki, by naprawić szkody,

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 3

jakie łzy pozostawiły na jej twarzy. Obmyła twarz, rozczesała

splątane włosy i wróciła do sypialni. Do pustej i cichej, nie-
przytulnej sypialni.

Z westchnieniem spojrzała na rozrzuconą pościel.
Bóg jeden wie, jak bardzo będzie jej brakowało Sama.

background image

ROZDZIAŁ

9

- Zmiłuj się, dziewczyno, co się z tobą dzieje?! Musisz

zacząć trochę o siebie dbać!

Dallas westchnęła z rezygnacją. Trudno było odmówić

Polly racji. Wyglądała jak siedem nieszczęść i nie wynikało to
wyłącznie z odgrywania roli zahukanej, porzuconej kobiety.

Był czwartek, od odejścia Sama minęły trzy dni. Dallas nie

przypuszczała, że tak bardzo będzie jej go brakować. Odkąd
została sama, mieszkanie zrobiło się jakby jeszcze mniejsze,

bardziej ponure i brudne. Gdyby nie śledztwo w sprawie
handlu dziećmi, Dallas z pewnością by oszalała. Była o tym
przekonana.

Polly stała się jej nieodłączną towarzyszką. Dallas od po­

czątku wyczula, że dziewczynie doskwiera samotność. „Waż­
ni kumple", o których tyle opowiadała, nie pojawili się ani
razu.

- Chodź, musisz coś zjeść - nalegała Polly, ciągnąc Dallas

do stołu, na którym poustawiała pojemniczki z gotowym je­

dzeniem. Zjawiła się z nimi w mieszkaniu Dallas zaledwie
przed paroma minutami. - Musisz teraz dbać o zdrowie.

Dallas nie miała serca tłumaczyć jej, że przyniesiony po­

częstunek składał się z wyjątkowo niezdrowych dań, nawet

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 5

dla kogoś, kto nie oczekiwał dziecka. Za to z ciemnych oczu
Polly wyzierała szczera troska. Dallas zmusiła się, by prze­
łknąć kilka kęsów, wdzięczna losowi za to, że obdarzył ją
strusim żołądkiem.

- No, tak jest znacznie lepiej - stwierdziła Polly, patrząc,

jak Dallas przełyka gąbczaste frytki. - Pamiętaj, że musisz

teraz jeść za dwoje.

Ale to nie znaczy, że muszę objadać się tłuszczem za

sześcioro, dodała w duchu Dallas, mimo to uśmiechnęła się
blado.

- To jest pyszne, Polly, ale nie mam w tej chwili apetytu.

Jesteś kochana, że nie zapomniałaś o mnie.

Polly zarumieniła się pod grubą warstwą pudru.

- Nie przesadzaj - prychnęła, sięgając po cheeseburgera

z podwójną porcją boczku. - Byłam głodna, a nie miałam
ochoty jeść sama. Pomyślałam sobie, że może zechcesz mi
towarzyszyć.

- Bez względu na powody, to bardzo miłe z twojej strony

- szczerze powiedziała Dallas.

Polly wzruszyła ramionami i wbiła zęby w bułkę.

- Miałaś jakieś wieści od Sama? - spytała z pełnymi

ustami.

Wargi Dallas zadrżały.

- Nie - westchnęła. - Ani słowa.
I była to prawda, choć w głębi duszy liczyła, że Sam będzie

próbował nawiązać z nią kontakt.

Często zastanawiała się, czy chociaż trochę za nią tęsknił

i czy łatwo było mu zasypiać w samotności. Jednak najbar­

dziej dręczyło ją pytanie, czy rzeczywiście sypiał sam.

- Hej, Dallas!
Dallas zamrugała i spojrzała na Polly, która przyglądała jej

się uważnie.

- Co?

background image

1 2 6 • DZECKO NA SPRZEDAŻ

- Obudź się! W ogóle nie słyszysz, co mówię.

Speszona Dallas się zarumieniła.

- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Myślałaś oczywiście o nim, prawda?
- Tak - przyznała Dallas - o Samie.

Polly mruknęła coś pod nosem i potrząsnęła głową.

- Aleś ty wpadła, dziewczyno. Jak on cię traktował...

Powinnaś się cieszyć, że się go pozbyłaś.

- Nie, Polly - szepnęła Dallas -ja za nim tęsknię. Chcę,

żeby do mnie wrócił.

- Nawet gdybyś musiała oddać dziecko? - spytała Polly.
Dallas położyła rękę na brzuchu i głęboko westchnęła.
- Chyba tak - przyznała cicho. - Nie poradzę sobie sama

z niemowlęciem, bez pomocy. I nie wyobrażam sobie życia
bez Sama.

- Mogłabyś oddać je do adopcji - zaproponowała Polly,

unikając wzroku Dallas.

- Wiem. Szkoda, że to na nic.
- Przecież w ten sposób pozbyłabyś się dziecka.
- Adopcja nie rozwiązałaby naszych kłopotów finanso­

wych. Sam tak się zadręczał brakiem pieniędzy. Nie lubi być
bez grosza. Stara się zarabiać. Na początku ciąży dużo choro­
wałam i wszystko wydaliśmy na lekarzy. Gdybym się zdecy­
dowała na adopcję, przysługiwałby mi bezpłatny szpital, ale
to by nam nie zrekompensowało wcześniejszych wydatków.
Biedny Sam, tak się na mnie wykosztował...

- Biedny Sam - pogardliwie prychnęła Polly. - Czasami

jak cię słucham, robi mi się niedobrze.

- Przepraszam - szepnęła Dallas i skuliła się na krześle.
- Dlaczego postępujesz jak ofiara losu? Weź się w garść!

Nie pozwól sobą pomiatać!

Dallas z trudem powstrzymała się od uśmiechu.
- Co mi radzisz? - spytała, patrząc z nadzieją na Polly.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 7

- Ty masz na wszystko gotową odpowiedź. Powiedz mi, w ja­
ki sposób zamierzasz utrzymać dziecko? Ja nawet nigdzie nie
pracuję.

- Mam pewne plany - wymijająco odpowiedziała Polly.
- Jakie plany?
- To moja Sprawa. - Polly wzruszyła ramionami.

Pomału, cierpliwie, Sanders, cierpliwie, nakazała sobie

w duchu Dallas.

- Dobre sobie - powiedziała z pretensją w głosie. - Cią­

gle mi wytykasz, czego nie powinnam robić, ale nie radzisz,

jak mam postąpić. Nie chcesz mi nawet powiedzieć, co za­

mierzasz.

Na twarzy Polly odmalowała się wewnętrzna walka. Potem

odłożyła nadgryzioną kanapkę na papierowy talerzyk i wy­
chyliła się do przodu, jakby obawiając się, że ktoś może je
usłyszeć.

- Nie mam zamiaru wychowywać tego dziecka - oświad­

czyła. - Postanowiłam je oddać.

- Do adopcji? - spytała Dallas, przybierając smutny wy­

raz twarzy. - Czy jesteś pewna, że tego właśnie pragniesz?

- Posłuchaj, w jednym na pewno masz rację. Piekielnie

trudno samotnie wychowywać dziecko, a ja chcę, żeby moje
dziecko miało lepsze życie niż ja i to, które mogę mu zapew­
nić. Tyle tylko, że ja nie zamierzam zostać bez grosza po jego
urodzeniu. A tobie to grozi, jeżeli będziesz siedzieć z założo­

nymi rękami.

- Jak chcesz to przeprowadzić? - zapytała Dallas. - Może

nie będziesz musiała zapłacić za szpital, ale i tak zostaniesz
bez pieniędzy i bez pracy.

- Ja mogę mieć pracę w każdej chwili - ostro odpowie­

działa Polly. - Prawdę mówiąc, miałam bardzo dobrze płatną
pracę, zanim wpadłam. Mogę do niej wrócić, kiedy tylko
zechcę. Ale to nie będzie potrzebne. Zapłacą mi za to dziecko.

sip A43

background image

1 2 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Dostanę kupę forsy i zacznę wszystko od nowa gdzieś, gdzie

jest ładnie. I chłodno - dodała, patrząc z obrzydzeniem na

swoją przepoconą bluzkę. - Może w Michigan. Miałam tam
ciotkę. Mówiła, że w Michigan jest naprawdę bardzo ładnie.

- Owszem, i do tego bardzo zimno - powiedziała Dallas.

- W zimie leży pół metra śniegu.

- Wszystko jest lepsze niż ten cholerny upał - westchnęła

Polly.

- Wracając do rzeczy - odezwała się Dallas, grzebiąc wi­

delcem w talerzu - w jaki sposób masz zamiar uzyskać pienią­

dze za dziecko? To brzmi tak, jakbyś... no wiesz... jakbyś
zamierzała je sprzedać czy coś w tym rodzaju.

Polly wzruszyła ramionami.
- Coś w tym rodzaju - mruknęła.
- Można tak zrobić? - Dallas otworzyła oczy ze zdumie­

nia. - Czy to legalne?

- Jasne, że nielegalne - mruknęła Polly i nerwowo rozej­

rzała się wokoło. - To znaczy, niezupełnie. Jak kobieta sama
nie zadba o swoje sprawy, nikt jej nie pomoże.

- Co stanie się z dzieckiem?
Polly zerknęła na swój brzuch, a potem utkwiła wzrok

gdzieś ponad głową Dallas.

- Będzie miało dobry dom - powiedziała cicho. - Obieca­

li mi to. Pójdzie do bogatych ludzi, którym szkoda czasu na
użeranie się z urzędnikami. Oficjalna lista chętnych na białe
dziecko do adopcji jest tak długa, że trzeba czekać kilka lat. Są
ludzie, którzy mają dość pieniędzy i energii, żeby ominąć tę

kolejkę. Dlaczego i ja nie miałabym coś z tego mieć? Przecież
wyświadczam komu przysługę. W końcu to ja muszę chodzić
w ciąży przez dziewięć miesięcy. To ja jestem opuchnięta
i ociężała. To nie w porządku, żebym ja musiała tylko cier­

pieć, a potem jakiś adwokat spijał całą śmietankę.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 9

- Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób - powiedziała

Dallas niepewnie.

- Zastanów się nad tym. Wrócisz do tego twojego Sama

bez dziecka, za to z kupą forsy. Zaraz będzie gadał inaczej.
Chociaż, szczerze mówiąc, nie rozumiem, po co ci taki typ.
Jeżeli chodzi o mnie - sama się sobą zajmę. Jak zwykle.

Dallas obronnym gestem położyła ręce na brzuchu.

- Nie wiem, czy zdobyłabym się na taki krok.
- Zrobisz, jak zechcesz - wzruszyła ramionami Polly. -

To tylko propozycja.

- Uważam, że to raczej ty powinnaś się jeszcze raz nad

wszystkim poważnie zastanowić, Polly. To ogromnie ryzykow­
ne. Co będzie, jak cię złapią? Mogą cię wsadzić do więzienia.

- Nie pierwszy raz - mruknęła Polly pod nosem, a potem

westchnęła. - Nie patrz tak na mnie. Nie jestem jakąś zbrod-

niarką.

- Nigdy tak o tobie nie myślałam - szczerze zapewniła

Dallas.

- To cud, że ci się udało przeżyć do tej pory - stwierdziła

Polly. - Masz w sobie tyle sprytu co małe dziecko.

Dallas dumnie uniosła podbródek i oświadczyła:

- Umiem sobie radzić.
- No jasne. Może tak jak w zeszłym tygodniu? - spytała

nie bez złośliwości Polly. - Głodząc się i sprzątając brudy po
Samie? Wypłakując sobie oczy?

Dallas spuściła głowę.
- Musi do mnie wrócić - szepnęła.

- Uhm. Jeżeli będziesz chciała dowiedzieć się czegoś wię­

cej, przyjdź do mnie. Nie waż się o tym szepnąć nawet słówka
komukolwiek, jasne? Jeżeli się dowiem, że masz za długi

język, nie ominą cię kłopoty. Rozumiesz?

- Chyba nie chcesz powiedzieć, że mogłabyś nasłać na

mnie twoich kumpli?

background image

1 3 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Jeżeli to będzie konieczne... - mruknęła Polly. - Wiesz,

że cię lubię. Dlatego cię ostrzegłam. Nie wygadasz się przed

nikim, mam nadzieję.

- A komu miałabym opowiadać? - Dallas smętnie się

uśmiechnęła.

- Nie wolno ci o tym powiedzieć absolutnie nikomu - po­

wtórzyła Polly kategorycznym tonem.

Dallas spuściła wzrok i przysunęła sobie talerzyk z zimny­

mi frytkami.

Dallas stała przed drzwiami, do których właśnie zamierzała

zapukać i z niedowierzaniem patrzyła na swoją drżącą dłoń.

Nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy po raz ostatni była

tak zdenerwowana. Otarła wilgotną dłoń o nogawkę elastycz­

nych spodni i znów podniosła rękę, po czym energicznie za­

stukała.

Czekając, aż drzwi się otworzą, gorączkowo zastanawiała

się, jak Sam ją powita. Czy oficjalnie -jak partner partnera?

W końcu to miała być robocza wizyta. Czy pocałuje ją? A mo­

że powróci do urzędowego tonu, którym porozumiewali się

dawniej? Czy ich romans już się zakończył? A może jednak

potrwa jeszcze jakiś czas? Co Sam zadecydował? Przecież

przy odrobinie wysiłku i dobrej woli ich związek mógłby

okazać się długotrwały i udany. Gdyby tylko mogła się dowie­

dzieć, co Sam o tym wszystkim myśli.

Wreszcie stanął w progu z nieodgadnionym wyrazem twa­

rzy. Trudno było wywnioskować, w jakim jest nastroju, wi­

dząc Dallas po raz pierwszy od tygodnia. Cofnął się i wpuścił

ją do środka.

- Cześć. Wejdź.

- Dzięki.

Minęła go i weszła do mieszkania, w którym nigdy przed­

tem nie była. Z ciekawością rozejrzała się wokoło. Living-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 3 1

-room był czysty i schludny, meble wygodne, obicia w kolo­
rze ciemnej czerwieni i zieleni. Nie było to może wysmako­

wane wnętrze, które podziwia się w eleganckich katalogach,
za to z pewnością miło było do niego wracać po ciężkim dniu.

Sam zamknął drzwi i spojrzał jej w twarz. Odniosła wraże­

nie, że chce coś powiedzieć. Spuścił jednak tylko wzrok,
popatrzył na jej wystający brzuch i zapytał:

- Jak się miewa Bob?
- Jakoś sobie radzimy - odpowiedziała z wymuszonym

uśmiechem.

- To dobrze.
- Tak. -Znowu otarła spocone dłonie. - A co u ciebie?
- W porządku - wzruszył ramionami. - Przepisywałem

materiały dotyczące sprawy Perkinsa. Wiesz, jak nienawidzę
papierkowej roboty.

- Podobnie jak ja.

Śmieszna sprawa. Zachowywali się tak, jakby się widzieli

po raz pierwszy w życiu. Dallas głośno odchrząknęła.

- Mam ci dużo do powiedzenia. Rozmawiałam z Polly i...
- Zaczekaj chwilę-przerwał jej Sam, unosząc rękę.
- O co chodzi? - Zdumiona uniosła brwi.

- Chcesz się czegoś napić? Moglibyśmy przynajmniej

usiąść, zanim zaczniesz opowiadać.

Nie miała ochoty na nic szczególnego, pomyślała jednak, że

łatwiej im się będzie odprężyć nad szklaneczką czegoś zimnego.

- Dla mnie może być woda mineralna.

Sam skinął głową i zrobił kilka kroków w kierunku drzwi,

które najprawdopodobniej prowadziły do kuchni. Nagle przy-

stanął i odwrócił się do Dallas.

- Dallas... - odezwał się stłumionym głosem.
- Tak?-Nagle zaschło jej w ustach.
- Stęskniłem się za tobą.
Dallas poczuła, że nogi się pod nią uginają.

background image

1 3 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Ja też - szepnęła, wpatrując się w jego twarz.
- Bardzo się stęskniłem - powtórzył, marszcząc czoło.
- Ja też się bardzo za tobą stęskniłam. Bardzo - dodała

i postąpiła krok w jego stronę.

Nie dał jej żadnych szans, by mogli się spotkać w pół drogi.

W mgnieniu oka był przy niej, miażdżąc ją w uścisku i obsy­
pując twarz pocałunkami. Nieszczęsny brzuch tkwił między
nimi jak intruz. Sam sięgnął pod bluzkę Dallas, rozpiął jej pas
i po chwili mógł ją już do siebie przytulić. Teraz jej smukłe
ciało idealnie do niego przylgnęło. Dallas z radością stwier­
dziła, że jest bardzo podniecony.

Podobnie jak ona.
Zapragnęła go dotknąć. To już tyle czasu...
Koniuszkami palców powiodła po jego męskiej twarzy

o mocno zarysowanym podbródku i lekko wpadniętych poli­

czkach. Potem zanurzyła palce w jego gęste, jasne włosy. Me
przyciął ich, odkąd go ostatnio widziała.

Szeroka pierś Sama unosiła się pod trykotową koszulką.

Dallas wydało się, że słyszy jego szaleńczo bijące serce tuż
przy swoim. Jego ramiona, tak ciasno ją obejmujące, były
mocne i spragnione.

- Chcę... pragnę... - Niecierpliwie wyrzucał z siebie

schrypniętym głosem, szarpiąc guziki jej bluzy.

- Wiem, wiem... - wyszeptała mu wprost do ust i uniosła

ramiona, by łatwiej mu było zdjąć z niej tunikę.

A potem wsunęła ręce pod jego koszulkę.
Kiedy piersi Dallas dotknęły obnażonego torsu Sama, obo­

je głęboko zaczerpnęli tchu. Sam ujął jej piersi w dłonie,

a usta wtulił w miękkie zagłębienie przy szyi.

Dallas nie mogła sobie później przypomnieć, jak to się

stało, że znalazła się na podłodze. Przed sekundą stali i Sam
trzymał ją w objęciach i zaraz potem leżała pod nim, a wokół
poniewierały się części jej garderoby.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 3 3

Wbiła mu paznokcie w ramiona, a Sam całował ją i pieścił,

doprowadzając niemal do utraty przytomności. Szarpnęła su­
wak jego dżinsów, ale zdążyła je tylko rozpiąć, kiedy Sam

jęknął i pogrążył się w niej bez reszty.

Ukrył twarz w zagłębieniu ramienia Dallas i przybliżył

usta do jej ucha.

- Dallas?

Przysunęła się, gładząc go dłonią po nagich, rozgrzanych

plecach.

- Uhm?
- Jak ci się podoba moje mieszkanie? - spytał, muskając

językiem koniuszek jej ucha.

Dallas zachichotała.

- Podoba mi się living-room. A zwłaszcza dywan. Jest taki

miękki i wygodny.

Sam pocałował ją w uśmiechnięte usta.

- Jeżeli dywan wydaje ci się wygodny, to powinnaś wy­

próbować moje łóżko.

- Chyba tak zrobię.
- Ale nie każ mi długo czekać. - Znowu ją pocałował.
- Na pewno nie - szepnęła Dallas. Objęła go i dotknęła

ustami jego warg.

Sam uniósł głowę.

- Wkrótce musisz wracać do siebie, a nawet nie zaczęłaś

mi opowiadać, czego się dowiedziałaś przez ostatni tydzień.

- Nie dałeś mi szans na złożenie sprawozdania.
- Chyba rzeczywiście nie - roześmiał się Sam. - Są jakieś

skargi?

- Absolutnie nie - zapewniła go solennie.
- To dobrze. - Sam pocałował ją jeszcze raz, a potem

podniósł się niechętnie. - Łazienka jest za tymi drzwiami,
gdybyś chciała się... odświeżyć.

background image

1 3 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Dziękuję - uśmiechnęła się Dallas. - Chyba skorzystam

z tej propozycji.

- Czy teraz napijesz się wody mineralnej?
-. Tak. Zaraz wracam.
W łazience również dominowały ciemna czerwień i zieleń.

Patrząc na elegancką, gustowną tapetę, Dallas zastanawiała się,
czy to Sam osobiście urządzał swoją łazienkę. Szukając grzebie­

nia, otworzyła szufladę. Na widok różowej szminki i na wpół
opróżnionej tubki jaśminowego żelu poczuła przykry ucisk
w gardle. To rzeczy Pauli, pomyślała i szybko zamknęła szufla­
dę. Czy Sam kochał się z Paulą na tym miękkim dywanie?

Wykrzywiła się do lustra i przeczesała palcami włosy.

Kiedy wyszła z łazienki, Sam, tylko w dżinsach, kręcił się

po kuchni, nalewając wodę mineralną do szklanek z lodem.
Na stole stał talerz z ciasteczkami. Ciekawe, pomyślała, czy
kupił je specjalnie na moją cześć.

Sam spojrzał na nią z uśmiechem.

- Pomyślałem, że będziesz miała ochotę coś przekąsić.
- Dobrze wiesz, że zawsze lubię coś przekąsić - odpowie­

działa, sięgając po ciasteczko.

- Tak, zapamiętałem to. - Postawił szklanki na stole, sta­

nął za Dallas i objął ją. Nie założyła jeszcze pasa, więc jej
szczupła talia tonęła w obszernej tunice, ale Sam zdawał się
tego nie zauważać.

- Z tym twoim Bobem o wiele łatwiej objąć cię w ten

sposób - mruknął, muskając oddechem jej ucho.

- Nigdy się nie zgodzę, żeby moje dziecko miało na imię

Bob. Czy to jasne?

- Jeżeli to będzie dziewczynka, nazwę ją Bobbie.
Dallas zrobiła pełną grozy minę.
Sam puścił ją i podsunął krzesło.
- Porozmawiajmy teraz o sprawie. Myślę, że lepiej będzie

mieć już to za sobą. Marty czeka na moje sprawozdanie.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 3 5

Dallas usiadła przy stole, przysunęła sobie szklankę i talerz

z ciasteczkami, po czym powtórzyła Samowi wszystko, czego
dowiedziała się od Polly podczas jej ostatniej wizyty.

- Mówiłem ci, że chce sprzedać dziecko - podkreślił Sam,

kiedy skończyła.

- Wiem - westchnęła Dallas. - Punkt dla ciebie, ale nadal

nie znamy jej kontaktów.

- Myślę, że jest w to wmieszana ta Blivens.
- Też tak sądzę - przyznała Dallas. Przypomniała sobie

wścibskie pytania o swój stan zdrowia. - Wątpię jednak, czy
to ona jest mózgiem tej operacji.

- Trudno mi sobie wyobrazić, żeby Blivens mogła być

mózgiem czegokolwiek - stwierdził sucho Sam.

- Powiedziałam Polly, że się zastanowię. Poproszę ją, żeby

mnie skontaktowała, z kim trzeba, tak jakbym się jeszcze
chciała upewnić. Nie będę za bardzo nalegać.

- Dasz mi znać, jak ustalicie datę spotkania - zdecydował

Sam stanowczym tonem. - Nie życzę sobie, żebyś się z nimi
spotykała bez ochrony. Nigdy nie wiadomo, jak rozwinie się
sytuacja.

Ponieważ już wcześniej ustalili, w jaki sposób Dallas może

porozumieć się z Samem w razie potrzeby, skinęła tylko głową.

- Będę z tobą w kontakcie.
Nagle Sam uśmiechnął się.
- A więc Polly uważa, że jesteś stuknięta, skoro chcesz,

żebym do ciebie wrócił.

- Tak. Muszę być kompletną wariatką.
Ich oczy spotkały się ponad stołem i choć Sam wciąż się

uśmiechał, jego głos brzmiał śmiertelnie poważnie, kiedy
stwierdził:

- Na pewno ma rację.
- Może. Ale co z tego? - powiedziała Dallas, nie przesta­

jąc patrzeć mu w oczy.

background image

1 3 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Do końca jeszcze daleko, prawda, Sanders? - zapytał,

a ona wiedziała, że nie chodzi mu o ich zadanie.

- Tak-odparła z uśmiechem.-Bardzo daleko.
- Nie spodziewałem się tego.
- Ja też nie.
- Nawet tego nie chciałem - przyznał się Sam.

- Ja też nie - powtórzyła.
- Więc co z tym zrobimy?
- Najpierw musimy doprowadzić do końca śledztwo -

orzekła zdecydowanie.

Sam zamyślił się na chwilę, a potem skinął głową.

- Oczywiście masz rację.
Rozłożyła ręce.
- Oczywiście.
Pokazał jej język i rzucił w nią zmiętą serwetką, a Dallas

ze śmiechem ją odrzuciła.

Przez następny kwadrans rozmawiali o sprawach służbo­

wych, a w końcu Dallas spojrzała na zegarek.

- Muszę już wracać. Polly może się niepokoić.
- Tak. Cholera, zły jestem, że musisz wracać do tej wstręt­

nej nory.

- Nie idę tam z ochotą - zapewniła go. Pomyślała o ład­

nej, czystej kuchni Sama i tamtej, obskurnej, w której będzie
musiała zjeść później kolację.

- Czy mogę przed wyjściem obejrzeć twoje mieszkanie?

- spytała. - Jestem po prostu ciekawa.

- Oczywiście - wzruszył ramionami Sam. - Chodź, to cię

oprowadzę.

Dallas szybko odkryła, że utrzymywał w domu porządek.

Zapytała go, dlaczego tak narzekał, kiedy musiał posprzątać
tamto mieszkanie.

- Bo to czysta strata czasu - wyjaśnił. - W końcu mieli­

śmy tam mieszkać tylko tymczasowo, a poza tym, tam się po

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 3 7

prostu nie da posprzątać. Więc po co się bezsensownie mę­
czyć?

- Już raz ci to mówiłam - odpowiedziała. - Jeżeli mam

tam mieszkać, nawet tymczasowo, to chcę, żeby było tak
czysto, jak się da. Nie znoszę brudu.

- No to mamy ze sobą cos' wspólnego. Lubimy, by w na­

szych domach panowała czystość.

- Rzeczywiście, chyba mamy ze sobą dość dużo wspólne­

go - przyznała z powagą, podchodząc do niego. - Lubimy
muzykę rockową, filmy akcji, dobre jedzenie i dobre książki.
No i oboje jesteśmy cholernie dobrzy w swoim fachu.

- Czy to ta sama kobieta, która nie tak dawno wyliczała mi

wszystkie powody, dla których nie powinniśmy być razem?
Mówiłaś, że jestem zrzędą...

- Wytknęłam ci też, że uważasz mnie za pryszcz na tyłku

- dorzuciła Dallas. - Jeśli dobrze pamiętam, przyznałeś mi
rację.

- Tak - powiedział i otoczył ją ramieniem. - Nadal tak

uważam. Mimo to cię lubię.

Lubi? Dallas nie podobało się to słowo, uznała jednak, że

ujdzie na początek. Rozejrzała się po sypialni Sama, urządzo­
nej w stylu angielskim mahoniowymi meblami. Ściany zdobi­
ły sztychy, a łóżko czerwono-zielona kapa i zielone poduszki.
Pokój, choć bardzo męski w stylu, był zarazem przytulny
i elegancki. Czy to Paula go urządzała?

Dallas stłumiła westchnienie i zganiła się w duchu za to, że

wciąż powraca w myślach do poprzedniej dziewczyny Sama.
Przecież i ona sama miała za sobą kilka romansów, a on nigdy

jej o to nie wypytywał.

Intuicyjnie wyczuwała, że Sam skrywa coś głęboko na dnie

duszy. Rozczarowanie, zawód, ból...? Będzie musiała dowie­
dzieć się, co to takiego, zanim zdecyduje się na dalszy związek
z Samem. Nie podejrzewała, by miało to coś wspólnego

background image

1 3 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

z Paulą, nie mogła jednak zupełnie wykluczyć tej możliwości.
Jedno wiedziała na pewno - z każdą chwilą coraz bardziej
stawał się jej bliski, pragnęła go lepiej zrozumieć i pomóc,
gdyby było trzeba.

Nie mogła już dłużej ukrywać przed sobą, że go kocha.

Zakochała się w Samie Perrym, swoim partnerze, z którym do
niedawna trudno jej było wytrzymać. Ta świadomość napawa­
ła ją lękiem. Jeśli istniał cień szansy, że ten romans nie złamie

jej serca, to należało się dowiedzieć wszystkiego, absolutnie

wszystkiego o Samie Perrym.

background image

ROZDZIAŁ

10

Z żalem stwierdzili, że zrobiło się późno i Dallas nie star­

czy czasu na bliższe oględziny sypialni Sama/W korytarzu
zauważyła jeszcze jedne drzwi.

- Co tam jest?
- Druga sypialnia. Trzymam tam różne rzeczy.
Dallas podeszła do zamkniętych drzwi.
- Tam są same rupiecie - protestował Sam, ale nie próbo­

wał jej zatrzymać.

- Można się o kimś bardzo dużo dowiedzieć, oglądając

jego śmieci - powiedziała Dallas, otwierając drzwi. - Co za

sekrety ukrywasz w tym pokoju?

Sam z uśmiechem potrząsnął głową.

- Nie sekrety, tylko rupiecie.
- Może nie chcesz, żebym tu zaglądała? - spytała, zanim

zapaliła światło. - Mów szczerze.

Sam dotknął jej ramienia i zapalił światło.

- Rozejrzyj się - powiedział, opierając się o framugę.

Ściany pokoju podpierały półki wypełnione książkami,

a na środku stało biurko zawalone najrozmaitszymi dokumen­
tami. Sam nie znosił papierkowej roboty i nie potrafił utrzymać

background image

1 4 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

w nich porządku. W rogu niewielkiego pokoju stało kilka ol­
brzymich, tekturowych pudeł.

- Mama likwidowała dom, kiedy parę lat temu przeprowa­

dzali się z tatą na Północ - wyjaśnił Sam. - Kazała mi zabrać
wszystkie pamiątki ze szkoły i z college'u. Moje trofea spor­
towe, fotografie, podręczniki i skrypty. Nawet mój mundurek
skautowski musi gdzieś tu być.

- Powinnam się była domyślić, że byłeś skautem, Perry.
Sam tylko się uśmiechnął.
Trzy fotografie w ramkach stały na jednej z półek, pełnej

tanich książek o postrzępionych okładkach. Dallas przyjrzała się
zdjęciom. Jedno przedstawiało Sama w mundurze i prawdopo­
dobnie pochodziło z okresu, kiedy kończył Akademię Policyjną.
Dallas miała podobną fotografię. Była jednak pewna różnica

- ona na swoim zdjęciu wyglądała na bardzo szczęśliwą. Sam

natomiast miał twarz bez wyrazu i nieobecny wzrok.

Na drugim zdjęciu mały, może sześcioletni chłopczyk stał

między ładną, szczupłą blondynką a ciemnowłosym mężczy­
zną w policyjnym mundurze. Sam z rodzicami, pomyślała
Dallas i uśmiechnęła się. Musiał być wtedy bardzo szczęśli­

wy. Co sprawiło, że zmienił się w poważnego, często zatro­

skanego mężczyznę, w którym zdążyła się zakochać?

Ostatnie zdjęcie pochodziło z późniejszego okresu i także

przedstawiało rodziców Sama. Matka niewiele się zmieniła
- wciąż była ładną, szczupłą blondynką, mimo iż na jej twarzy
pojawiło się kilka zmarszczek. Ojciec za to posiwiał i przytył
parę kilo. Siedział na wózku inwalidzkim. Żona stała obok,
z dłonią na jego ramieniu. Sam nic nie wspominał, że jego

ojciec był inwalidą, pomyślała Dallas, zastanawiając się, jak
do tego doszło i czy miała prawo o to zapytać.

Odwróciła się, żeby przestudiować tytuły podręczników

piętrzących się w drugim rogu pokoju, obok półki z książka­
mi. Musiały pochodzić z czasów pobytu Sama w college'u.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 4 1

Kiedy podeszła bliżej, ze zdziwieniem stwierdziła, że w wię­
kszości to książki medyczne.

- Jaką specjalizację wybrałeś w college'u? - spytała.
- Wstęp do nauk medycznych - odpowiedział z niewy­

raźną miną.

Dallas otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Była pewna,

że studiował kryminalistykę albo nauki polityczne - a w każ­
dym razie coś związanego z jego późniejszą pracą w policji.
Kompletnie ją to zaskoczyło.

- Chciałeś zostać lekarzem?
- Tak. - Jedna krótka sylaba, a jednak w głosie Sama za­

dźwięczał taki żal, że Dallas poczuła, iż ściska się jej serce.

Odwróciła się, czując, że dotarła do jednej z tak pilnie

strzeżonych tajemnic.

- Jak długo studiowałeś medycynę?
- Zostałem przyjęty na Akademię Medyczną, ale wtedy

zrezygnowałem i wstąpiłem do policji.

Został przyjęty na Akademię Medyczną! A więc był tak

bliski spełnienia swoich marzeń.

- Dlaczego zmieniłeś zdanie?
- Ja wcale nie zmieniłem zdania - powiedział, machinal­

nie składając papiery na biurku - to życie je za mnie zmieniło.
Mój ojciec został ranny w czasie pełnienia obowiązków służ­
bowych. Wszedł do sklepu z alkoholem i dostał trzy kule od
faceta, który właśnie opróżniał kasę. Cud, że przeżył.

Dallas zadrżała. To koszmar, który nęka wszystkich poli­

cjantów i ich rodziny.

- Tak mi przykro. To musiało być straszne dla ciebie i dla

matki.

- Prawdziwe piekło - powiedział Sam. - Ojciec spędził

wiele miesięcy w szpitalu, a rehabilitacja trwała całe lata.
Fundusze z ubezpieczenia wyczerpały się na długo przed koń­
cem kuracji. Żyli z renty inwalidzkiej, ale wydali wszystkie

background image

1 4 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

oszczędności. Musieliśmy nawet sprzedać dom. Poszedłem
do pracy, żeby im pomóc.

- Ale dlaczego zostałeś akurat policjantem?
- Miałem tam chody - odparł, wzruszając ramionami. -

Wiedziałem, że szybko awansuję na przyzwoicie płatne stano­
wisko.

- Nie było cię stać na opłacenie studiów? - spytała ze

współczuciem.

- Jeżeli miałem pomagać rodzicom - nie. Nawet przed

wypadkiem ojca było dość krucho z pieniędzmi. Studia medy­
czne są piekielnie drogie. Rodzice zamierzali mi pomóc
w miarę swoich możliwości, ale... no cóż...

A więc Sam marzył o tym, by zostać lekarzem. Nigdy nie

chciał być oficerem policji!

- Nie wiedziałam o tym - szepnęła Dallas.
- Skąd mogłaś wiedzieć? Nie lubię o tym mówić. Plany się

zmieniają, a życie toczy się dalej. To się może zdarzyć każ­
demu.

Nie znosiła, kiedy mówił takim chłodnym, zdawkowym

tonem. I tak nie był w stanie ukryć bólu i gorzkiego zawodu.
Dlaczego w ogóle próbował? Dlaczego nie odważył się być
z nią szczery?

- Czy rodzice nie usiłowali cię powstrzymać, kiedy posta­

nowiłeś rzucić studia? - spytała.

- Nie prosili, żebym tego nie robił - odpowiedział wymi­

jająco. - Mama trochę się martwiła, ale ojciec zawsze chciał,

żebym poszedł w jego ślady.

- Sądziłam, że byliby bardzo dumni, gdybyś został lekarzem.
- Z pewnością. Byli również bardzo dumni, kiedy skoń­

czyłem Akademię Policyjną.

- Rozmawiałeś o tym z Paulą? - spytała, zanim zdążyła

ugryźć się w język. Była bardzo ciekawa, co Paula myślała
o decyzji Sama.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 4 3

- Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat - mruknął, uni­

kając jej wzroku.

Więc żył z kobietą, ale nie chciał się z nią podzielić swoimi

marzeniami? Dallas potrząsnęła głową.

- Musiałeś czuć się bardzo samotny - stwierdziła.

Sam wzruszył ramionami.

- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Dlaczego nie wróciłeś na studia, gdy rodzice wyszli już

z kłopotów? Czemu teraz tego nie zrobisz, skoro tak bardzo
o tym marzysz?

Sam prychnął niecierpliwie.

- Kiedy moi rodzice stanęli wreszcie finansowo na nogi,

dobiegałem trzydziestki i miałem już dobrą pozycję zawodo­
wą. Byłem w policji od dziewięciu lat, Dallas - odkąd skoń­
czyłem dwadzieścia jeden lat! Nie mogłem tak po prostu
rzucić pracy i wrócić na studia. A już z pewnością nie mogę
tego zrobić teraz.

- Czemu nie? - nalegała.
- Po pierwsze, z powodów finansowych. Studia medycz­

ne nadal kosztują fortunę. A ja wciąż się jej nie dorobiłem.

- Są przecież stypendia, pożyczki, prace zlecone.
- Tak, ale zanim skończyłbym studia i zaliczył praktyki,

miałbym czterdzieści lat. Albo i więcej. I kupę długów do
spłacenia.

- Może i tak. Ale co z tego?
Sam spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Czterdzieści lat, Dallas! Nie uważasz, że to trochę za

późno, żeby zaczynać wszystko od nowa?

- Nie. Tak bywa w życiu. Tak czy inaczej, kiedyś będziesz

miał czterdzieści lat, chyba że jakiś ciemny typ wpakuje ci
wcześniej kulkę w głowę - powiedziała z udaną obojętnością.
- Więc czemu nie miałbyś robić czegoś, co sprawia ci przyje­
mność? Nawet jeśli zacząłbyś po czterdziestce, miałbyś jesz-

background image

1 4 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

cze przed sobą co najmniej dwadzieścia lat. Do diabła - gdy­
byś z jakichś powodów mógł praktykować tylko przez dwa
czy trzy lata, to i tak warto! Przecież tego właśnie chcesz!
Życie jest krótkie, Perry. Szkoda każdego dnia.

- Miła bajeczka, Sanders. W życiu tak się nie układa.

- Nie? - Stanęła przed nim i zmusiła go, by spojrzał jej

w oczy. Jak śmiał przemawiać do niej z taką wyższością?
Przecież ona też dość dobrze znała życie i może przyszła pora,
żeby Sam wreszcie sobie to uświadomił.

- Spójrz na mnie, Sam. Robię dokładnie to, co zawsze

chciałam robić, od dnia kiedy po raz pierwszy obejrzałam
w telewizji „Policjantów z Miami". Wszyscy mi powtarzali,

że to niemożliwe. Byłam porzuconym dzieckiem, które dora­

stało w domach dziecka i w paru z reguły fatalnych rodzinach
zastępczych. Byłam napastowana seksualnie przez pracowni­
ka z ośrodka adopcyjnego, kiedy miałam dziesięć lat, a jako
dwunastolatka wraz z grupą zbuntowanych przyjaciół zosta­
łam aresztowana za kradzież w sklepie. Zanim skończyłam
szesnaście, zdążyłam się zapoznać z kilkoma rodzajami nar­
kotyków, nie mówiąc już o alkoholu.

Ciągnęła swą opowieść, czekając, kiedy Sam wreszcie za­

reaguje. Milczał, ale widać było, że zmaga się z sobą.

- Byłam zła, uparta, nieznośna i wściekle niezależna. Nie­

jeden pracownik socjalny prorokował mi, że skończę na ulicy
jak Polly, jeśli wcześniej ktoś mnie nie zamorduje. Kiedy
jednak przyszedł czas, by postanowić, co zrobić ze swoim

życiem, wiedziałam, że nie mają racji. Nikt nie ma prawa
mówić mi, że nie mogę zostać, kim tylko zechcę - a ja chcia­
łam zostać policjantką. Kosztowało mnie to lata ciężkiej pracy
i nieustannych konfrontacji z tymi, którzy usiłowali mnie po­
wstrzymać, ale zwyciężyłam, Sam. I kocham moją pracę.

Sam pobladł, słuchając jej opowieści. Był wstrząśnięty

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ » 1 4 5

faktem, że została wykorzystana jako dziecko. Dotknął jej
policzka.

- Wiem, że kochasz swoją pracę, Dallas. Zawsze ci tego

zazdrościłem.

- Więc co zamierzasz? Chcesz siedzieć z założonymi rę­

kami i zazdrościć mi do końca życia? Masz ochotę przeżyć
następne trzydzieści pięć lat, robiąc coś, czego tak naprawdę
nigdy nie lubiłeś? - nalegała, patrząc mu w oczy. - Czy nie
lepiej spróbować zdobyć to, o czym się marzy?

- To śmieszne, Dallas. W tej chwili nie mogę już wrócić

na studia. Nigdy o czymś takim nie myślałem.

- Kłamiesz - powiedziała.

Sam zaczerwienił się.

- No dobrze. Myślałem o tym, ale nie brałem tego poważ­

nie pod uwagę.

- Wobec tego jesteś tchórzem.
- Zaraz, zaraz... - oburzył się Sam.
Dallas poczuła nieprzepartą ochotę, by mocno go objąć

albo chwycić za ramiona i potrząsnąć nim -jeszcze mocniej.

- Chcę, żebyś był szczęśliwy, Sam. Nie widzisz tego?

Jesteś najwspanialszym człowiekiem, jakiego znam. Zrezyg­
nowałeś ze swoich marzeń, żeby pomóc rodzicom, perfekcyj­
nie i z godnością wykonywałeś pracę, której nigdy nie lubiłeś,
troszczysz się o innych - o ludzi, z którymi pracujesz, i o tych,

którymi przyrzekłeś się zaopiekować. Zasługujesz na to, żeby
być szczęśliwym.

Nagle wyciągnął ręce i mocno przytulił ją do siebie.

- Tylko nie rób ze mnie bohatera, Dallas, bo to nieprawda.
- Dla mnie to prawda - szepnęła, tuląc się do niego. Była

gotowa wyznać mu, że go kocha. Jednak nie zrobiła tego, bo
wiedziała, że nie był jeszcze na to gotowy. Miał teraz zbyt
dużo problemów na głowie. Nie chciała także, by od niej
uzależniał swoje decyzje co do przyszłości.

background image

1 4 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Nagle zdała sobie sprawę, że byłaby w stanie z niego zre­

zygnować, gdyby w ten sposób mógł stać się choć trochę
bardziej szczęśliwy. A więc na tym polega miłość? Widocznie

do tej pory tak naprawdę nie znała tego uczucia.

Świadomość tego sprawiła jej ból, ale nie mogła już prze­

stać kochać Sama, podobnie jak nie mogłaby przestać od­
dychać.

- Przemyśl to sobie - mruknęła, całując go w policzek.

- Jeszcze nie jest za późno, Sam. Nigdy nie jest za późno, żeby
walczyć o to, czego się pragnie.

- W tej chwili chcę tylko ciebie - powiedział schrypnię­

tym głosem i zmiażdżył jej usta w pocałunku.

Dallas całym sercem oddała mu pocałunek, wiedziała jed­

nak, że to nie wystarczy. Choć tak bardzo go kochała, zdawała
sobie sprawę, że po to, by uczynić go szczęśliwym, trzeba
czegoś więcej niż tylko jej miłości. Sam nigdy nie będzie
szczęśliwy, wykonując pracę, która daje mu tak mało zadowo­
lenia. A jeśli Sam nie będzie w pełni szczęśliwy, czy można
mówić o udanym związku?

- Muszę już iść - westchnęła, odsuwając się od niego.
- Wiem - powiedział Sam. - Uważaj na siebie.
- Zawsze na siebie uważam, Perry.
Odprowadził ją do drzwi.
- Ejże, Sanders - odezwał się, kiedy złapała za klamkę

- czy aby o czymś nie zapomniałaś?

Dallas zmarszczyła brwi. Torebkę miała pod pachą, musia­

ło mu więc chodzić o coś innego.

- Naprawdę? - zapytała.
Sam uśmiechnął się. Uśmiech zmienił nie do poznania jego

surową, posępną twarz.

Ukląkł i sięgnął po coś, co leżało za sofą,
- Czy imię Bob nic ci nie mówi? - spytał, unosząc w górę

ciążowy pas ze sztucznym brzuchem.

background image

DZECKO NA SPRZEDAŻ • 1 4 7

Dallas chwyciła się za głowę.
- O Boże! Zupełnie zapomniałam! - Była naprawdę zała­

mana. Nigdy dotąd nie zdarzyła jej się podobna nieostrożność.

- Polly mogłaby coś zauważyć - powiedział Sam, wy­

raźnie rozbawiony jej przerażeniem.

- No pewnie - mruknęła Dallas, sięgając po pas - mogę

się o to założyć.

- Pomóc ci w czymś?
- Jeżeli znowu zaczniesz majstrować przy moim ubraniu,

nie wyjdę stąd przed północą - ostrzegła go i nim zdjęła bluzę,
odwróciła się plecami.

Zapięła pas, a potem nałożyła tunikę.
- No - powiedziała z ulgą, odwracając się. - Jak teraz

wyglądam?

- Ślicznie - zapewnił ją.
Dallas zarumieniła się.
- Dziękuję. To było miłe.
- Tak się akurat składa, że to prawda. - Sam pocałował ją,

ale ręce trzymał przy sobie.

Podejrzewała, że usiłował oprzeć się pokusie. Wiedziała, co

czuł. Ona również z trudem pohamowała się, by go nie dotknąć.

- Uważaj na siebie - powtórzył, cofając się za próg.

Dallas była już jedną nogą za drzwiami, ale odwróciła się

jeszcze i spojrzała mu w oczy.

- Zastanowisz się nad tym, co ci mówiłam?
- Tak, będę o tym myślał.
Z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Zresztą,

nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała natychmiast opuścić
mieszkanie Sama, bo jeszcze chwila, a nie byłaby w stanie
tego zrobić.

Przez całą drogę powrotną gorzko płakała. Pasażerowie

autobusu z zakłopotaniem patrzyli na szlochającą kobietę

background image

1 4 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

w ciąży, ale tylko pewna starsza Murzynka zapytała, czy może

jej w czymś pomóc.

- Nie - wyszeptała Dallas z rozpaczą - ale dziękuję pani.
Kobieta niezdarnie pogłaskała ją po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - powiedziała. - Zo­

baczysz, że wszystko się jakoś ułoży.

- Dziękuję, bardzo dziękuję - wyszlochała Dallas i obda­

rzyła staruszkę bolesnym uśmiechem. Miała wyrzuty sumie­
nia, że oszukuje tak miłą osobę.

Te gorzkie łzy były oczywiście konieczne. Musiała wrócić

do domu z zaczerwienionym nosem i oczami, by uwiarygod­
nić rozpaczliwy stan ducha. Była dumna ze swoich talentów
aktorskich. Pomyślała, że gdyby nie to, iż wybrała karierę
stróża prawa, pewnie zostałaby aktorką.

Pomyślała też o Samie i o tym, jak wielkodusznie wyrzekł

się swoich marzeń. Miała nadzieję, że rodzice docenili jego

poświęcenie, choć podejrzewała, że nie w pełni zdawali sobie

sprawę, jak wiele go to kosztowało.

Kochała Sama i pragnęła, by miał wszystko, o czym ma­

rzył - nawet gdyby w tym celu musiała go odtrącić.

Kiedy wysiadła z autobusu i ociężałym krokiem ruszyła

w stronę ponurego budynku, jej łzy nie były już tylko uda­
wane.

Sam trzymał w ręku sfatygowany podręcznik anatomii.

Akademia Medyczna, pomyślał z pogardą. W jego wieku?
Dallas musiała chyba postradać zmysły, żeby mu coś takiego
proponować.

To. było, rzecz jasna, niemożliwe. Po dziewięciu latach

pracy, w której odnosił sukcesy, nie mógł przecież wrócić na
studia. Nawet gdyby go po raz drugi przyjęli - co wcale nie
było takie pewne - chybaby sobie nie poradził. Po tych wszy­
stkich latach medycyna była dla niego już tylko młodzień-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 4 9

czym, nie spełnionym marzeniem. W końcu wielu chłopców
marzy, żeby zostać na przykład kosmonautą albo Superma­
nem...

Albo policjantem... Przypomniała mu się opowieść Dallas.

Mój Boże, ależ ta dziewczyna miała życie. Jak to robiła, że
wciąż pozostawała optymistką? I ta jej niezachwiana wiara, że
człowiek jest kowalem własnego losu.

Oczywiście, nie miała racji. To, że jej się udało mimo tak

wielu przeszkód, wcale nie znaczy, że wszystkim musi się
udać. Niektórym nie chce się nawet spróbować.

Dla niego jest już za późno, upewnił się w duchu, odkłada­

jąc książkę na półkę.

Dallas z pewnością nie zdaje sobie sprawy, jak by to skom­

plikowało ich życie prywatne, gdyby nawet postradał zmysły
i wrócił na uczelnię. Musiałby spędzać wiele godzin nad
książkami, brać dodatkowe prace, odbywać nocne dyżury
w szpitalu. Nagle uświadomił sobie, że pragnie tego z całej
duszy. Czy jednak Dallas byłaby w stanie pogodzić się z tym,
że prawie nie miałby dla niej czasu?

Jeśli oczywiście wytrzymałaby z nim tak długo.
Wtedy na dobrą sprawę nie miał wyboru - marzenia albo

pomoc rodzicom w rozpaczliwej sytuacji. Decyzja była boles­
na, choć wcale nietrudna. Gardziłby sobą do końca życia,
gdyby wtedy przedłożył swoje egoistyczne cele nad miłość do
rodziców i poczucie obowiązku. Sukcesy nie przyniosłyby
mu żadnej satysfakcji.

Gdyby teraz, namówiony przez Dallas, odważył się jeszcze

raz zaryzykować, czy nie byłby wkrótce zmuszony do ko­
lejnego bolesnego wyboru - między swoimi marzeniami
a Dallas?

Nie był wcale pewny, czy potrafiłby po raz drugi przeżyć

rezygnację z upragnionego celu. Niestety, nie był również
pewny, czy chciałby spędzić resztę życia bez Dallas.

background image

1 5 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Kiedyś zastanawiał się, czy w ogóle jest zdolny do miłości.

Teraz już wiedział, że tak. Kochał Dallas Sanders całym ser­
cem i całą duszą.

Jęknął głucho i z rozpaczą wyrżnął pięścią w ścianę. Dla­

czego życie zawsze musi być tak cholernie trudne?

Na widok zalanej łzami sąsiadki Polly zareagowała do­

kładnie tak, jak sobie tego Dallas życzyła.

- Co ci się stało?! - wykrzyknęła, chwytając ją za rękę.
- Widziałam się z Samem - rozszlochała się Dallas. - Po­

wiedział, że nie zmieni zdania. Nie chce dziecka i już. Mnie
też nie chce, jeżeli zamierzam je zatrzymać.

Polly odetchnęła z ulgą.

- Myślałam, że to coś gorszego. Po co w ogóle tam cho­

dziłaś? - dodała, marszcząc pogardliwie brwi. - Błagać go,
żeby do ciebie wrócił?

Dallas ze wstydem skinęła głową.

- Tak, ale nic z tego nie wyszło. Dał mi tylko trochę pie­

niędzy.

- A nie mówiłam? - prychnęła Polly, a potem westchnęła.

- No i co teraz zrobisz?

- Nie mogę stracić Sama! - wykrzyknęła Dallas.
- Czy to znaczy, że chcesz oddać dziecko?
Dallas położyła dłoń na wydatnym brzuchu.
- Tak chyba będzie najlepiej - wyszeptała. - Co ja mogę

mu dać w życiu? - Otarła łzy i zwróciła się do Polly: - Czy

jesteś pewna, że ludzie, o których mi mówiłaś, mogliby zna­

leźć dobry dom dla mojego dziecka?

- Nie tylko dobry, ale i bogaty - odpowiedziała Polly. -

Mogą je umieścić u ludzi, którzy mają pieniądze i władzę.
Zapewnią mu wszystko.

Tak, wszystko prócz dobrego wzorca do naśladowania,

pomyślała Dallas. Czy bogaci ludzie, którzy nie wahają się

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 5 1

łamać prawa dla własnej wygody, potrafią wychować dziec­
ko? Spotkała w swoim życiu wiele osób, które wzrastały
w kulcie władzy i pieniądza oraz pogardzie dla prawa. Ludzie
tego pokroju nie zaprzątają sobie głowy „maluczkimi". Jeżeli
spotkają ich na swojej drodze, miażdżą bez litości. Dallas

nigdy by się nie zgodziła, żeby jej dziecko dorastało w takiej
atmosferze. Postanowiła również dołożyć wszelkich starań,
by uchronić przed podobną przyszłością dziecko Polly.

- Chciałabym się z nimi spotkać - powiedziała.
Polly zawahała się.
- Z kim? - spytała ostrożnie.
- Z ludźmi, z którymi ty rozmawiałaś. Z tymi, którzy mają

ci zapłacić za dziecko i obiecali znaleźć mu dobry dom.

Nagle Polly straciła zwykłą pewność siebie.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? Z tymi ludźmi nie ma

żartów. Jeśli się raz zobowiążesz, nie pozwolą ci się wycofać.

Dallas zaczerpnęła tchu.
- Ile mi zapłacą? Oczywiście oprócz rachunków za szpital.

- Wystarczająco dużo, żeby Sam wrócił do ciebie na klę­

czkach - odparła Polly. - Nie możesz pochopnie podejmować
takiej decyzji, dziecinko. Musisz się nad tym spokojnie zasta­
nowić.

- A czy ty się dobrze zastanowiłaś?
- Nie miałam wielkiego wyboru - stwierdziła Polly z go­

ryczą. - Pieniądze, które dostanę od tych ludzi, pozwolą mi
zacząć nowe życie w jakimś lepszym miejscu.

- Ja też chcę zacząć nowe życie - upierała się Dallas.

- Oczywiście z Samem. ,

- Chyba oszalałaś - westchnęła Polly. - Nie czujesz nic do

tego dziecka? Myślisz, że łatwo ci przyjdzie je oddać?

- Jakoś to przeżyję - westchnęła Dallas. - Na pewno tego

chcę. Pomóż mi, Polly.

Polly podjęła decyzję. Skinęła głową.

background image

1 5 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Dobrze. Porozmawiam z nimi.
- Pójdę z tobą.
- Nie - ostro ucięła Polly. - Ja z nimi porozmawiam. Oni

nie życzą sobie obecności obcych. Jeżeli będą zainteresowani,
zwrócą się do mnie. Jeżeli nie - musisz liczyć tylko na siebie.
Rozumiesz? Jeżeli piśniesz komuś chociaż słówko, możesz
nie dożyć porodu.

- Oni są niebezpieczni? - zatrwożyła się Dallas.
- Ludzie zawsze są niebezpieczni, kiedy w grę wchodzą

duże pieniądze - stwierdziła sucho Polly i zajrzała Dallas
w twarz. - Nadal chcesz z nimi rozmawiać?

Dallas głośno przełknęła ślinę.
- Tak. Chcę. - Skinęła głową.
- Zobaczymy, co się da zrobić.
- Jestem ci taka wdzięczna.
Polly posiedziała jeszcze kwadrans, a w końcu Dallas zo­

stała sama. Przeczesała palcami włosy i znużona westchnęła.

To był rzeczywiście piekielnie ciężki dzień.

Spotkanie odbyło się w niedzielę po południu. Dallas wcale

nie była zaskoczona, że szefowa gangu handlującego dziećmi
okazała się dobrą znajomą zgryźliwej administratorki. Najpra­
wdopodobniej Blivens przekazywała jej informacje o poten­
cjalnych kandydatkach, oczywiście za pieniądze. To właśnie
Blivens skierowała do niej Polly.

Kobieta przedstawiła się tylko jako Myra i powiedziała, że

jest adwokatem. Była chuda jak patyk i miała zimne, bez­

względne oczy. Dallas ani przez chwilę nie wątpiła, że jest
piekielnie przebiegła i inteligentna.

Wyszło to na jaw już podczas krótkiego spotkania, kiedy

Myra zręcznie unikała konkretnych obietnic, ograniczając się

jedynie do zawoalowanych propozycji, absolutnie niewystar­

czających, by wszcząć przeciwko niej jakiekolwiek postępo-

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 5 3

wanie. Dobry adwokat nie miałby najmniejszych trudności
z udowodnieniem, że Myra proponowała tylko swoje usługi
w zakresie legalnej, prywatnej adopcji.

Jednak Dallas wiedziała swoje.
- Ona mi się nie podoba - powiedziała do Polly, kiedy

zostały same.

Polly wzruszyła ramionami i położyła dłoń na krzyżu, jak­

by nagle chwyciły ją bóle.

- A gdzie to jest napisane, że musi ci się podobać? Płaci

dobre pieniądze.

- Jesteś pewna, że powinnyśmy sprzedać nasze dzieci

komuś takiemu jak ona? A może ona kłamie, że załatwi im
dobre domy? Może sprzedaje komuś, kto się będzie nad nimi
znęcał?

W oczach Polly mignął lęk, ale zaraz się opanowała.
- Nie zrobi tego - stwierdziła z naciskiem. - Ona mówi,

że ludzie, którym tak bardzo zależy na dziecku, na pewno
będą o nie dbać.

- A jeśli kłamie? - nie ustępowała Dallas.
- Posłuchaj - Polly była już wyraźnie poirytowana - mó­

wię ci, że nie kłamie. Sama nalegałaś, żebym ci to załatwiła.
Nie waż się teraz zmieniać zdania.

- Czemu nie? Na nic się jeszcze nie zgodziłam - zaprote­

stowała Dallas, krzyżując ręce na brzuchu.

- Widziałaś ją. Mogłabyś ją później zidentyfikować.
- Po co zaraz mieszać w to policję? Mogłabym potem

mieć kłopoty.

- Dobrze, że o tym pamiętasz.
- A poza tym, ona nie powiedziała nic konkretnego. Same

sugestie. Nie zobowiązywała się do niczego. Nie chciała na­
wet przyjąć symbolicznej opłaty.

- Ona nie jest stuknięta, Dallas. Nie powie ci nic ponad to,

co powinnaś w tym momencie wiedzieć.

background image

1 5 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- W jaki sposób przekażesz im dziecko? Czy zabiorą je już

ze szpitala?

- Nie bądź głupia. Przywiozę je do domu. Wszyscy muszą

być przekonani, że chcę je wychowywać.

- Więc oddasz im dziecko później, tak? Po powrocie ze

szpitala?

- Tak. Ustalimy miejsce przekazania dziecka i oni już się

wszystkim zajmą. Wezmę forsę i pryskam stąd. Zacznę wszy­
stko od nowa, w nowym miejscu, pod nowym nazwiskiem.

- Skąd wiesz, że można im zaufać? Że nie chcą cię oszu­

kać? - nie ustępowała Dallas. Nagle chwyciła się za głowę. -
A jeśli ta Myra jest z policji?

- Z policji? - Polly wybuchnęła ochrypłym śmiechem.

-Akurat!

- To nie żarty, Polly. Może ona chce cię sprowokować?

Oddasz jej dziecko, a ona cię aresztuje. Pójdziesz do więzie­
nia, i to na długo. Mnie też mogą przymknąć. Tak się boję.

- Uspokój się! - Polly podniosła ręce do góry. - Wpadasz

w histerię. Myra nie jest policjantką. Możesz mi wierzyć.
Znam się na tym.

- Po czym to poznajesz?
- Powiedzmy sobie, mam pewne doświadczenie. Myra to

żmija, ale nie jest gliną.

- Jednak uważam, że trzeba się nad tym lepiej zastanowić

- upierała się Dallas.

Nagle Polly popatrzyła na nią zrezygnowana.
- Ty możesz jeszcze zmienić zdanie - powiedziała cicho.

- Na razie do niczego się nie zobowiązałaś. Możesz teraz
zniknąć i nikt nie będzie cię szukać. Być może nie. Ale ja już
im to obiecałam. Wzięłam część pieniędzy i zdążyłam je wy­
dać. Jeżeli zmienię zdanie, będą się mścić.

Dallas chwyciła się za gardło.

-Ale...

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 5 5

- Posłuchaj mnie. Znałam kogoś. Dziewczynę, która obie­

cała im dziecko, a później się rozmyśliła. Parę dni po tym
wyłowiono ją z rzeki. Nie wiadomo, co się stało z dzieckiem.
Myślisz, że to zbieg okoliczności? Nie jestem aż taka głupia.

-' Och, Polly, co ty najlepszego zrobiłaś? - wykrzyknęła

z przerażeniem Dallas.

Polly butnie uniosła głowę.
- Muszę się sama o siebie zatroszczyć - powiedziała. -

Jak zawsze. A ty też się lepiej na to przygotuj. Jakoś nie widać,
żeby ten twój chłop chciał się tobą zająć.

Dallas słuchała ze ściśniętym sercem. Nie aprobowała jej

wyboru i zamierzała ją aresztować, jeśli odmówi współpracy,

jednak w głębi duszy było jej szczerze żal Polly. Dziewczyna

rzeczywiście znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Nie miała
odwrotu.

Sam myślał podobnie.
Mogła tylko mieć nadzieję, że nie jest jeszcze za późno ani

dla Polly, ani dla Sama. Może uda im się rozpocząć nowe
życie. Zdążyła polubić Polly i pokochać Sama. Zupełnie nie­
spodziewanie wkroczyła w ich życie osobiste, poznała naj­
skrytsze tajemnice i najtrudniejsze problemy, z jakimi przy­
szło im się borykać.

Co za fatalna sytuacja, pomyślała ze smutkiem.

background image

ROZDZIAŁ

11

Upłynął jeszcze tydzień, zanim Dallas udało się wreszcie

przełamać opory Polly i wyciągnąć z niej, co naprawdę myśli
o sprzedaży własnego dziecka.

Wróciły właśnie ze sklepu. Na korytarzu, pod drzwiami

Polly, znalazły małą paczuszkę. Polly z trudem schyliła się,
żeby ją podnieść.

- Ciekawe, co to jest? - mruknęła.
Dallas postawiła na podłodze torbę z zakupami i powie­

działa:

- Zapraszam cię na kawę. Możesz u mnie otworzyć pacz­

kę, jeśli chcesz.

Polly skinęła głową i podejrzliwie przyjrzała się pakunko­

wi owiniętemu w brązowy papier.

Weszły do mieszkania. Dallas wyjęła z torby zakupy i na­

stawiła czajnik.

- Masz zamiar to otworzyć, czy chcesz najpierw wywier­

cić dziurkę w pudełku? - spytała, bo Polly wciąż oglądała

paczkę.

- Chyba ją otworzę - stwierdziła Polly i rozerwała gruby

papier, odsłaniając białe, eleganckie pudełko. Otworzyła je
i głośno zaczerpnęła tchu. Dallas podeszła bliżej.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ » 1 5 7

W środku znajdowało się ubranko dla niemowlęcia - biały

bawełniany kombinezonik i para maleńkich bucików.

- Jakie śliczne - westchnęła Dallas. - Od kogo to dosta­

łaś?

Drżącymi rękami Polly wyciągnęła z pudełka kartkę.

- Od Blivens - odpowiedziała z udaną obojętnością. - Że­

bym miała w co ubrać dziecko, kiedy je przywiozę do domu
ze szpitala.

- To dziwne. Nigdy bym jej nie podejrzewała o taką tro­

skliwość - zauważyła głośno Dallas, a w duchu uznała, że
gest Blivens jest wyjątkowo okrutny.

Polly wzruszyła ramionami, ale nie spuszczała wzroku

z maleńkiego ubranka.

- Pewnie pomyślała, że nie przyjdzie mi do głowy, by coś

kupić. Chce, żeby dziecko wyglądało przyzwoicie, kiedy po

nie przyjdą.

- Ach tak. - Dallas sięgnęła po pudełko. - Mogę obejrzeć?
- Jasne - mruknęła Polly.

Dallas wyjęła maleńki kombinezonik i przyjrzała mu się

z zachwytem.

- Jaki mięciutki - powiedziała i zerknęła na sąsiadkę.
Polly szybko odwróciła wzrok, ale Dallas zdążyła dostrzec

w jej oczach ból.

- Włóż to z powrotem do pudełka - burknęła. - Nie chcę,

żeby się pobrudziło.

Dallas ostrożnie złożyła ubranko i zamknęła pudełko.

A potem położyła dłoń na ramieniu Polly.

- Żal ci dziecka, prawda? - spytała łagodnie.
- Nie bądź głupia!
- Nie jestem głupia. Jestem twoją przyjaciółką i widzę, że

cierpisz.

Polly gwałtownie potrząsnęła głową.
- Oszalałaś. Nigdy nie chciałam tego dziecka. Nie plano-

background image

1 5 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

wałam go. Szkoda, że się go nie pozbyłam, kiedy jeszcze był
na to czas. A skoro mam je urodzić, chcę coś z tego mieć.

- Myślisz, że będziesz szczęśliwa, żyjąc za pieniądze uzy­

skane ze sprzedaży własnego dziecka?

Polly poderwała się. Gwałtownie odsunięte krzesło o mało

się nie przewróciło.

- Co, do diabła! - wykrzyknęła. - Myślałam, że jesteś

moją przyjaciółką.

- Bo jestem - zapewniła Dallas. - Lubię cię. I to nawet

bardzo. Dlatego uważam, że popełniasz życiowy błąd.

- Zabieram się stąd - oświadczyła stanowczo Polly, sięga­

jąc po paczkę. - Jeżeli rzeczywiście tak uważasz, nie mamy

o czym mówić.

- Polly! - Dallas miała nadzieję, że jeszcze wszystkiego

nie zepsuła. - Nie będę więcej o tym mówić. Obiecuję! Proszę

cię tylko o jedno - spójrz mi w oczy i przysięgnij, że bez żalu
oddasz dziecko Blivens i Myrze,

- Nie muszę ci nic przysięgać - burknęła Polly.
- Rzeczywiście nie musisz, ale jeśli to prawda, możesz.

Chyba że się boisz tej prawdy?

- Niczego się nie boję! - Polly dumnie uniosła głowę.
Dallas patrzyła na nią w milczeniu.
- Wiesz co, czasami potrafisz być jak wrzód na tyłku

- westchnęła po chwili Polly.

- Sam też tak uważa - przyznała Dallas, a kąciki ust lekko

jej drgnęły.

Polly prychnęła z pogardą.
- Niech ci będzie - powiedziała bezbarwnym tonem. -

Może nie przyjdzie mi łatwo oddać dziecko. Szkoda, że nie da

się tego załatwić jakoś inaczej - wolałabym go w ogóle nie
oglądać. Skoro to niemożliwe... Zresztą, przypominasz sobie,
że nie miałam innego wyboru?

- Mogłabyś przecież zatrzymać dziecko.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ » 1 5 9

- Pewnie - parsknęła Polly. - Wyobrażasz sobie mnie wy­

chowującą dziecko? Nie wiedziałabym, jak je karmić, co ro­
bić, kiedy zachoruje... Do diabła, nie potrafiłabym mu nawet
pomóc w odrabianiu lekcji.

- Są ludzie, którzy mogą ci w tym pomóc.
- Nie nadaję się na matkę, Dallas - powtórzyła Polly zgnę­

biona. - Nie rozumiesz tego?

- Dlaczego tak uważasz?
- Chodzi o to, kim jestem, i kim byłam dawniej. Tam,

w Michigan, zacznę wszystko od nowa. Może nawet uda mi
się znaleźć przyzwoitą pracę. Jak mogę cokolwiek zaczynać,

mając na głowie dzieciaka?

- Wiesz, Polly, że chcieć to móc?
- Ale jak? Mam znowu wrócić na ulicę? Nie takiej matki

potrzebuje moje dziecko.

- Wcale nie musisz wracać na ulicę.
- Nic nie rozumiesz. - Polly wzruszyła ramionami. -

Przecież ty chyba w życiu nie widziałaś prostytutki.

- A co ma jedno z drugim wspólnego? Mogę przyjaźnić

się z tobą, nie aprobując twojej przeszłości.

Polly skrzyżowała ręce na brzuchu.
- Nigdy cię nie prosiłam o aprobatę. Ani nikogo innego.
- Wiem. To twoje życie i twój wybór. Ale teraz możesz

wybrać inaczej. Możesz sprzedać dziecko tym ludziom, któ­
rzy cenią pieniądz ponad wszystko - albo możesz je za­
trzymać i sama je wychować. Będziesz miała wreszcie cel
w życiu.

Polly spojrzała na nią z przerażeniem.

- Jeżeli nawet dojdziesz do wniosku, że nie chcesz czy nie

potrafisz wziąć na siebie odpowiedzialności za dziecko, mo­
żesz zrobić dla niego coś dobrego - ciągnęła Dallas. - Możesz
przekazać je legalnej agencji adopcyjnej, która bardzo staran­
nie dobiera przyszłych rodziców. Będziesz miała wtedy pew-

background image

1 6 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

ność, że twoje dziecko znajdzie się u ludzi, którzy stworzą mu
prawdziwy dom i wychowają na porządnego człowieka. Ci,
którzy dysponują gotówką, wcale tego nie gwarantują.

- Ależ ty jesteś naiwna - szepnęła Polly. - Naprawdę wie­

rzysz w to, że dawna kurwa może być dobrą matką i że tak
zwana legalna adopcja może zapewnić dziecku szczęśliwy,
bezpieczny dom? Czy myślisz, że Myra pozwoli mi zmienić
zdanie? Ja nie mam ochoty skończyć na dnie rzeki.

- Nie jestem aż taka naiwna, za jaką mnie uważasz - od­

parła Dallas. - Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa.

- Teraz ty mnie posłuchaj! - Polly nagle się uniosła. - Nie

chcę więcej o tym słyszeć. Nigdy więcej. Chyba źle zrobiłam,
proponując ci pomoc. Jesteś nieostrożna. Przez ciebie obie
możemy źle skończyć.

- Będę ostrożna - zapewniła Dallas.

- No to od dziś masz trzymać gębę na kłódkę. Możesz

zrobić ze swoim dzieckiem, co ci się żywnie podoba, ale nie
wtrącaj się do moich spraw. Jeżeli nie chcesz mieć do czynie­
nia z Myrą, radzę ci, znikaj stąd. Poszukaj sobie innego mie­
szkania. Tu nie jesteś już bezpieczna.

- Jestem ci wdzięczna, że się tak o mnie troszczysz.
- Doprowadzasz mnie do rozpaczy. - Polly z rezygnacją

potrząsnęła głową i sięgnęła po pudełko. - Idę do siebie.

- Pójdziesz ze mną jutro na badania? - spytała Dallas

błagalnym tonem. - Obiecałaś mi to.

- Nie wiem... - mruknęła Polly.
- Proszę cię, Polly. Tak się boję lekarzy. Dawniej zawsze

chodził ze mną Sam. Bardzo tego nie lubił, ale chodził.

- Niech ci będzie. Wiesz, co ci powiem? Czasami żałuję,

że się tu w ogóle zjawiłaś.

- Wiem - szepnęła Dallas.
Polly wyszła bez słowa. Dallas pomyślała, że zrobiła wszy­

stko co w jej mocy.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 1

Teraz Polly sama musi podjąć decyzję, czy zgadza się na

dobrowolną współpracę.

Dzielnicowa poradnia przypominała dom wariatów. Tłum

ciężarnych wypełniał ciasną poczekalnię. Niektóre z nich
przyprowadziły małe dzieci, które teraz biegały po korytarzu,
piszcząc i krzycząc. Komputery w rejestracji szumiały, co
chwila ktoś głośno wywoływał nazwiska, zza drzwi dochodził
płacz badanych dzieci. Dallas z podziwem spojrzała na pie­
lęgniarkę, która z niezmąconym spokojem dyrygowała ru­
chem pacjentów.

- Nazywam się Dallas Adams - powiedziała głośno, by

i Polly mogła ją usłyszeć. - Byłam zapisana na dziś.

Pielęgniarka nawet nie mrugnęła okiem.

- Trzecie drzwi na lewo, w końcu korytarza.
- Wejdziesz ze mną, dobrze? - zwróciła się Dallas do

Polly.

- Gdzie? Do gabinetu? Daj mi święty spokój.
- Proszę cię. Nie chcę tam iść sama. A ty już się do tego

przyzwyczaiłaś.

- No tak, ale... - Polly skrzywiła się i zaczęła sobie maso­

wać żołądek.

- Wolisz tutaj czekać? W tym ścisku? - spytała Dallas,

odsuwając na bok małego chłopczyka, który wpadł na nią,
zostawiając na jej spodniach lepkie ślady brudnych rąk.

Polly rozejrzała się wokoło.

- Dobrze. Wejdę z tobą, jeżeli doktor nie będzie miał nic

przeciwko temu.

- Z pewnością nie - zapewniła ją Dallas i obie ruszyły

korytarzem. Kiedy zatrzymały się przed właściwymi drzwia­
mi, Dallas wzięła głęboki oddech, zmówiła w duchu modli­
twę, a potem nacisnęła klamkę.

- To tu, wchodzimy.

background image

1 6 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Przepuściła Polly przodem, a potem starannie zamknęła

za sobą drzwi. W gabinecie jakiś mężczyzna stał tyłem do
drzwi i z uwagą przyglądał się skomplikowanej aparaturze
medycznej, ustawionej za kozetką pokrytą czystym przeście­
radłem.

Polly zamarła bez ruchu.
Dallas chrząknęła i mocno zacisnęła kciuki.

- Cześć, Sam - powiedziała.

Sam odwrócił się i przysiadł na brzegu biurka.

- Cześć - odpowiedział, patrząc przenikliwym wzrokiem

na kompletnie zaskoczoną Polly. - Dzień dobry, Polly.

- Skąd się tu wziąłeś? - wykrzyknęła Polly. - Skoro wie­

działaś, że on tu będzie, po co ciągnęłaś mnie ze sobą? - zwró­
ciła się do Dallas.

- Chcemy z tobą porozmawiać, Polly - zaczęła łagodnym

tonem Dallas. - Chodzi o twoje dziecko. Mamy zamiar ci
pomóc. Możemy to zrobić, ale tylko za twoją zgodą.

Polly zmrużyła oczy, a potem szeroko je otworzyła.
- Do diabła - mruknęła, cofając się o krok. - Cholera!
Sam błyskawicznie zagrodził jej drogę do drzwi.

- Jesteś z policji - krzyknęła oskarżycielskim tonem. - Je­

steś cholernym gliną!

- Niestety tak. Oboje jesteśmy policjantami.
- Cholera jasna! - Oczy Polly zalśniły z furii. - Więc po

co to gadanie o przyjaźni?

- Przecież polubiłyśmy się, Polly - odezwała się Dallas.

- Nie dziwię się, że jesteś na mnie zła.

- Czy jestem aresztowana?
- Nie jesteś aresztowana - zapewniła Dallas. - Nie zrobi­

łaś nic złego, przynajmniej na razie. Jesteśmy tutaj, żeby
zapewnić ci nietykalność i pomoc. Oczywiście w zamian za
współpracę.

Odpowiedź Polly nie nadawała się do powtórzenia.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 3

- Spodziewałam się, że zareagujesz w ten sposób - wes­

tchnęła Dallas. - Przynajmniej na początku.

Przez następny kwadrans Polly z kamienną twarzą słuchała

Dallas, która wyjaśniała jej, na czym ma polegać ich współ­
praca. Sam przezornie stanął pod drzwiami.

- A jeśli powiem „nie"? - spytała Polly.
Dallas spojrzała na nią ze współczuciem.
- Rozpuścimy plotkę, że rozmawiałaś z policją. Nawet

jeżeli nie ma na to dowodów, Myra i jej kumple nie zechcą

ryzykować. Ktoś będzie musiał wtedy zniknąć - albo oni,
albo ty.

- A jeśli mimo to nie zgodzę się na współpracę, wyjdę stąd

i wsiądę do pierwszego lepszego autobusu?

- Możesz oczywiście tak zrobić - powiedziała Dallas. -

Nie mamy żadnych podstaw prawnych, żeby cię zatrzymać.
Ale wtedy wylądujesz sama w obcym mieście, z dzieckiem,
które lada dzień ma się urodzić. Kto tam zadba o ciebie?

- Teraz też nikt o mnie nie dba - stwierdziła z goryczą

Polly. - A wy chcecie tylko, żebym pomogła wam złapać
Myrę i Blivens.

Cios był celny i Dallas nie próbowała protestować. W pew­

nym sensie Polly miała rację. Gdyby musiała wybrać między
sympatią do Polly a swoją pracą - wybrałaby pracę.

Gdyby aresztowanie Polly okazało się z pewnych wzglę­

dów konieczne, zrobiłaby to bez wahania, choć ze smutkiem.

- Możemy ci pomóc - powtórzyła. - Tobie i twojemu

dziecku.

Polly machinalnie położyła dłoń na brzuchu, a potem spoj­

rzała na Dallas.

- Ciekawe, skąd wytrzasnęli ciężarną policjantkę?
- Znikąd - roześmiała się Dallas, unosząc tunikę.
Z ust Polly spłynęła cała litania przekleństw. Dallas cierpli­

wie czekała.

background image

1 6 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Kiedy Poiły zabrakło wreszcie tchu, podeszła do niej. Nie

próbowała jej dotknąć, tylko patrzyła wzrokiem pełnym

szczerej troski.

- Dobrze wiem, że nie chcesz sprzedać dziecka tym lu­

dziom, Polly. Znamy takich jak oni i ich klientów. Czy nie
zdajesz sobie sprawy, że większość z nich została odrzucona
przez legalne agencje adopcyjne? I to z poważnych powodów.
Pozwolisz, żeby twoje bezbronne dziecko dostało się w ręce
takich ludzi?

- Chciałam jak najlepiej - szepnęła Polly, a jej oczy po­

dejrzanie zalśniły.

- Wiem. Nie wiedziałaś, że istnieje inne wyjście. Ale teraz

już wiesz. Możesz zatrzymać dziecko i wychowywać je, ko­

rzystając z pomocy instytucji powołanych do tego, żeby po­
magać kobietom w twojej sytuacji - albo możesz dopilnować,

żeby trafiło do dobrego domu. Masz wybór. Nie musisz go

sprzedawać jak jakiś towar. - Tak jak sprzedawałaś samą sie­
bie, dodała w myślach Dallas.

- Zabiją mnie - jęknęła Polly.
- Nie - odezwał się Sam, który milczał do tej pory. - Jeże­

li zgodzisz się z nami współpracować, nic ci się nie stanie.

- Słyszałam o takich, co to poszli na współpracę i źle

skończyli.

- Bywa i tak - przyznał Sam - ale z tobą będzie inaczej.

Po pierwsze, w grę nie wchodzi żadna większa organizacja.
Sprawdziliśmy tę Myrę - to płotka. Nie jest żadnym adwoka­
tem. Była niejednokrotnie przesłuchiwana. Ma na sumieniu
różne podejrzane interesy. Teraz działa wspólnie ze swoim

przyjacielem, który także figuruje w naszych kartotekach. Są­
dzę, że Blivens była jedyną osobą, którą sobie dokooptowali.
Na razie nie mamy wystarczających dowodów, żeby ich
oskarżyć, ale ty możesz nam pomóc je zdobyć. Kiedy już ich
przymkniemy, przestaną ci zagrażać. Będziesz bezpieczna.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 5

- W razie czego zasłonię cię własną piersią - powiedziała

Dallas.

- Wielkie słowa.
- To nie będzie konieczne - ostro wtrącił Sam.

Dallas uśmiechnęła się do niego.

- Jestem pewna, że nie. - Mimo to postąpiłaby tak, i Sam

dobrze o tym wiedział.

Powinien także wiedzieć, że jest całą duszą oddana swojej

pracy. I choć nie lubi niepotrzebnie ryzykować i nie ma naj­
mniejszej ochoty umierać - nawet bohaterską śmiercią - nie­
bezpieczeństwo zawsze będzie towarzyszyło jej życiu. Narze­
czony nie potrafił się z tym pogodzić. Czy Samowi, z jego
osobistymi doświadczeniami, przyjdzie łatwiej to zaakcepto­
wać, czy może trudniej?

Polly podejrzliwie przyglądała się ich niemej rozmowie.
- Wy chyba naprawdę jesteście parą - powiedziała zdu­

miona.

Dallas chrząknęła i zarumieniła się. Sam z nagłym zain­

teresowaniem zaczął studiować zawartość gabloty z narzę­
dziami chirurgicznymi.

- My... my jesteśmy partnerami - wyjaśniła Dallas, a po­

tem szybko zmieniła temat. - No więc? Pomożesz nam?

- Niby dlaczego miałabym to zrobić?
- Dla dobra twojego dziecka - zaryzykowała Dallas.
Polly głośno zaczerpnęła tchu.
- Cholera! - zaklęła.

Dallas patrzyła na nią w milczeniu.

- Dobrze - westchnęła w końcu Polly. - Zrobię to. Pewnie

skończę jak tamta, ale spróbuję. Teraz to wy postawiliście

mnie w sytuacji bez wyboru - dodała z wyrzutem w głosie.

- Musisz być bardzo ostrożna - ostrzegł Sam. - Od dziś

masz uważać na każde swoje słowo. Blivens i jej wspólnicy
nie mogą mieć cienia wątpliwości.

background image

1 6 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

Polly odrzuciła włosy do tyłu i ujęła się pod boki.

- Spokojna głowa, potrafię być bardzo przebiegła.
- Jestem tego pewny.
Obrzuciła go morderczym spojrzeniem. Dallas wymownie

chrząknęła.

Sam podniósł ręce do góry.

- Poddaję się. Reszta należy do was obu. Powodzenia.
- Coś mi mówi, że będzie nam potrzebne - mruknęła Pol­

ly, a Dallas przyznała jej w duchu rację.

- Czy teraz mogę już iść? - spytała Polly sarkastycznym

tonem.

- Wyjdziemy razem, tak jak przyszłyśmy.
- Polly - Sam dotknął jej ramienia - możesz zaczekać

chwilę w poczekalni? Muszę zamienić parę słów z Dallas. To

nie potrwa długo.

- Dziesięć minut - powiedziała, wskazując na zegarek.

- Potem wychodzę stąd - z wami albo bez was.

Dallas skinęła głową. Zaczekała, aż Polly zamknie za sobą

drzwi, a potem odwróciła się do Sama. Spojrzał jej troskliwie
w oczy.

- Wyglądasz na zmęczoną.

- Zdarzało mi się lepiej sypiać - odparła. - Nie byłam pewna,

jak się to wszystko ułoży. - Nie dodała, że rozmyślanie o ich

związku również przysporzyło jej wielu bezsennych godzin.

- Myślisz, że nam pomoże?
- Powiedziała, że tak.

- Ale czy to zrobi?
- Tak - stanowczo stwierdziła Dallas. - Zrobi to. Myślę,

że jest zadowolona. Daliśmy jej pretekst, żeby mogła zmienić
zdanie. Będzie się upierać, że to my wywarliśmy na nią presję,
ale w głębi duszy chciała tego.

- Ciągle masz zamiar zrobić z niej harcerkę? - roześmiał

się Sam

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 7

- Wiem, jaka jest Polly - odparła zniecierpliwiona. - Mi­

mo to polubiłam ją. Jej dziecko mogło wylądować jeszcze
gorzej niż ona. - Dallas znała wiele takich przykładów.

- No cóż, może masz rację. Miejmy nadzieję, jej się uda.
- Niektórym się udaje.
- Niestety, tylko nielicznym.

Dallas otarła o spodnie spocone dłonie.

- Lepiej stąd wyjdę. Polly może zacząć się niepokoić.
- Zaczekaj chwileczkę, dobrze? Muszę ci coś powiedzieć.

- Sam nerwowo szarpnął kołnierzyk białej koszulki. Dallas
zaniepokoiła się. Dlaczego był taki zdenerwowany?

- O co chodzi? - spytała, czując dziwny ucisk w żołądku.
- Brashear dzwonił do mnie dziś rano. Zakomunikował, że

ma dla mnie dobrą wiadomość.

- Jaką? - nalegała Dallas.
- Proponują mi awans. Na szefa Wydziału Zabójstw

w Piątej Dzielnicy. Brashear mówi, że to coś niebywałego
w moim wieku. I że powinienem być dumny.

- Ma rację - szepnęła Dallas przez ściśnięte gardło. - To

jest powód do dumy. Co mu odpowiedziałeś?

- Że się zastanowię.

Dallas mimowolnie splotła palce.

- I co, zastanowiłeś się?

Sam przeczesał palcami włosy i skinął głową.

- Tak. Oczywiście. Miałem tylko kilka godzin...
- No i?

Sam wzruszył ramionami.
Jaka szkoda, pomyślała Dallas, że poruszył ten temat właś­

nie teraz, kiedy pod drzwiami czeka zniecierpliwiona Polly.
Powinni wspólnie przedyskutować tak poważną decyzję...
tylko że nie było na to czasu. A może, przeraziła się nagle,
Sam wcale nie miał zamiaru z nią o tym dyskutować. W koń­
cu ich związek był w zalążku, nie rozmawiali o przyszłości.

background image

1 6 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Kiedy masz zamiar dać mu odpowiedź? - spytała.
- Nie wiem - wzruszył ramionami Sam. - Wyjaśniłem

Brashearowi, że muszę najpierw doprowadzić tę sprawę do
końca.

Znowu nic nie wspomniał, że chciałby zasięgnąć jej opinii.

Więc po co w ogóle jej o tym mówi? Ona jednak nie należy do
osób, które czekają, aż je ktoś poprosi o zdanie. Zwłaszcza
w tak ważnych sprawach.

- Przecież nie tego chcesz, Sam - powiedziała w końcu

bez ogródek.

- Skąd wiesz? - mruknął, unikając jej spojrzenia. - To

oznaczałoby wolniejsze tempo, pracę za biurkiem, znaczną
podwyżkę.

- Ale to nie jest to, o czym marzyłeś!
Sam rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Skąd ty to możesz wiedzieć? Nawet ja ostatnio nie

wiem, czego naprawdę mi potrzeba.

- A ja wiem. - Wymownie omiotła wzrokiem gabinet.

- Oto czego chcesz. I zawsze chciałeś.

W oczach Sama mignął ból, ale jego twarz zachowała

kamienny spokój.

- Rozmawialiśmy już o tym. Uważam, że jest za późno.

Byłbym idiotą, gdybym odrzucił propozycję pewnej kariery
dla jakichś dziecinnych mrzonek.

- Będziesz idiotą, jeżeli ze strachu wyrzekniesz się marzeń

- wypaliła Dallas.

Żachnął się i Dallas pożałowała, że nie wyraziła się bar­

dziej oględnie. Jednak obserwowanie, jak ktoś bez walki re­
zygnuje z marzeń, zawsze doprowadzało ją do wściekłości.
Gdyby ona tak postępowała, skończyłaby na ulicy jak te
wszystkie Polly, które dały sobie wmówić, że nie mają innego
wyjścia.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 9

- Nie przypominam sobie, żebym cię prosił o radę -

stwierdził sucho Sam.

Dallas zrobiło się bardzo przykro, chociaż wiedziała, że

Sam jest w tej chwili w wielkiej rozterce.

- Oczywiście masz rację - powiedziała. - To nie moja

sprawa.

- O Boże! - Sam wyciągnął do niej ręce. W oczach miał

żal i zniecierpliwienie. - Dallas...

Cofnęła się w stronę drzwi.

- Muszę już iść. Polly nie będzie dłużej czekać, a powin­

nyśmy wrócić razem.

- Posłuchaj, Dallas,ja...
- Mamy wykonać pewne zadanie - przypomniała mu z rę­

ką na klamce. - Muszę wracać do pracy.

- Wiem - powiedział zmęczonym głosem.

Dallas otworzyła drzwi.
Sam w ostatniej chwili chwycił ją za rękę.
- Uważaj na siebie - szepnął. - Nie rób żadnych głupstw.

Słyszysz?

- Znowu próbujesz mi mówić, co mam robić, Perry? -

spytała.

- Próbuję dać ci do zrozumienia, że nie jest mi obojętne,

co się z tobą stanie - odparł, siląc się na uśmiech.

Skinęła tylko głową, poprawiła na brzuchu pas i wyszła

z gabinetu.

background image

ROZDZIAŁ

12

Dwa dni później, w środku nocy, głośnie stukanie do drzwi

wyrwało Dallas z głębokiego snu. Na wpół przytomna zapali­
ła lampkę, strącając przy tym budzik, a potem usiadła na

łóżku. Pukanie stało się jeszcze głośniejsze.

- Dallas! Dallas, pospiesz się!
Głos należał do Polly. Dallas chwyciła pas, zapięła go byle

jak pod nocną koszulą i pobiegła otworzyć. Podczas dwóch

ostatnich dni urażona Polly unikała jej, bo czuła się oszukana.
Jeżeli mimo to zdecydowała się do niej przyjść, i to o takiej
porze, powód mógł być tylko jeden.

Otworzyła szeroko drzwi. Bez makijażu Polly wydawała

się blada jak ściana, a nie polakierowane włosy zwisały jej
smętnie wokół twarzy. Miała na sobie szeroką koszulę nocną,

na której przodzie widniała mokra, ciemna plama.

- Wody ci odeszły? - spytała Dallas.

Polly skinęła głową i przycisnęła rękę do brzucha.
- Chyba zaczęłam rodzić. O Boże, jak to boli!
Dallas szybko wciągnęła ją do mieszkania.

- Jak często masz bóle?
- Nie wiem. Nie... - skuliła się, jęcząc z bólu. - Dosyć

często - dodała, kiedy odzyskała głos.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 1

- Już się ubieram. Wezwałaś taksówkę? Karetkę? - Dallas

wiedziała, że Polly też nie ma telefonu, ale mogła zadzwonić
z automatu w holu.

Polly potrząsnęła głową.
- Przeraziłam się - powiedziała. - Nie wiedziałam, co ro­

bić. To miało być dopiero za tydzień albo dwa.

- Wiem. Zaczekaj chwilę,' zaraz wrócę. - Dallas pobiegła

do sypialni. Szybko założyła bluzę, na nogi wsunęła tenisówki
i przygładziła włosy.

Kiedy po paru minutach wróciła do Polly, dziewczyna

zwijała się w kolejnym ataku bólu.

- Do diabła - mruknęła. - Rzeczywiście, masz często te

bóle.

Polly skinęła głową, mocno zaciskając usta.
Dallas została przeszkolona w zakresie pierwszej pomocy

i potrafiłaby odebrać poród, gdyby zaszła taka potrzeba. Mia­
ła jednak nadzieję, że to nie będzie konieczne. Pomogła Polly
przebrać się w czystą nocną koszulę, zarzuciła jej na ramiona
koc i popchnęła w stronę drzwi.

- Chodźmy - ponagliła. - Musimy złapać taksówkę.

Miała ochotę wezwać Sama, jednak bez względu na okolicz­

ności należało zachować ostrożność. Byłoby bardzo źle, gdyby
teraz zostali zdemaskowani. Dla postronnego widza musiała
pozostać brzemienną kobietą, która przyjechała z krewną lub
przyjaciółką, żeby ją wesprzeć w ciężkich chwilach.

Do szpitala dotarły w ostatniej chwili. Położna poinformo­

wała je, że lada moment zacznie się poród.

- Czy pani chce wejść na salę? - zwróciła się do Dallas.

- Jeżeli tak, to proszę się umyć i założyć fartuch.

- Ja nie...

- Tak! - Polly kurczowo chwyciła ją za rękę. Bez makija­

żu i wylakierowanej fryzury wyglądała znacznie młodziej.
W jej oczach malowało się przerażenie.

background image

1 7 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- To moja kuzynka - powiedziała i błagalnie spojrzała na

Dallas. - Chodź ze mną. Jesteś mi coś winna - dodała pół­
głosem.

Dallas skinęła głową.

- Dobrze. Tylko się umyję i przebiorę.

Córeczka Polly urodziła się po niecałej godzinie. Poród

przebiegł zaskakująco gładko. Maleństwo było czerwone, po­
marszczone i głośno protestowało przeciwko tak raptownej
zmianie otoczenia. Patrząc na małą, wykrzywioną płaczem
twarzyczkę w obramowaniu czarnych, wilgotnych loczków,
Dallas doszła do wniosku, że nigdy w życiu nie widziała nic
piękniejszego.

Uśmiechnięta położna wręczyła Polly płaczące zawiniąt­

ko. Polly, na wpół przytomna ze zmęczenia, spojrzała na

córeczkę, a potem na Dallas. Jej ciemne oczy były pełne łez.

- Jest śliczna, prawda? - spytała urywanym głosem.
- Jest piękna - odpowiedziała Dallas przez ściśnięte gard­

ło - i tak bardzo podobna do ciebie.

- Prawda? Też tak uważam. - Polly znowu spojrzała na

dziecko i cicho się roześmiała, kiedy maleńka rączka poklepa­
ła ją po twarzy.

Dochodziła trzecia nad ranem, kiedy Dallas udało się wre­

szcie zadzwonić do Sama z opustoszałej o tej porze poczekal­
ni. Odebrał dopiero po dłuższej chwili. Głos miał zaspany.
Mogła go sobie z łatwością wyobrazić - zapuchnięte od snu
oczy, rozczochrane włosy i nagi tors, bo pewnie miał na sobie
tylko spodenki gimnastyczne, w których tak lubił sypiać. Za­
mknęła oczy i przez sekundę delektowała się tą wizją.

- To ja - powiedziała po chwili.

Sam natychmiast oprzytomniał.

- Czy coś się stało?

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 3

- Nic. Chciałam cię tylko zawiadomić, że Polly właśnie

urodziła córeczkę. Towarzyszyłam jej przy porodzie.

- Odebrałaś poród? - zaniepokoił się Sam.
Dallas z uśmiechem potrząsnęła głową.
- Nie. Na szczęście zdążyłyśmy do szpitala. Udawałam jej

kuzynkę. Wszystko poszło tak prędko, że urodziła bez znie­
czulenia. Była bardzo dzielna.

- Polly to twarda sztuka - przypomniał jej Sam.
Dallas pomyślała o czułości, która rozjaśniła twarz Polly,

kiedy podano jej dziecko.

- Owszem, na swój sposób - zgodziła się.
- Dziewczynka, tak?
- Tak, i jest absolutnie prześliczna. Ma takie maciupeńkie

paluszki. I masę czarnych loczków. To naprawdę przepiękne
dziecko.

- Blivens się ucieszy.

Dallas zadrżała. Na chwilę zdążyła zapomnieć o istnieniu

Blivens.

- Pewnie tak.
- Myślisz, że Polly zechce zatrzymać dziecko? Oczywi­

ście po tym, jak przymkniemy handlarzy.

- Chyba tak. Myślę, że pokochała córeczkę od pierwszego

wejrzenia. W końcu tak niewiele osób kochała w swoim życiu.

- Może raczej powinna oddać dziecko do adopcji - głośno

zastanawiał się Sam. - Oczywiście legalnej - dodał. - Czy
prostytutka może być dobrą matką?

- Eks-prostytutka - sprostowała Dallas. - Ona chce za­

cząć nowe życie i myślę, że jej się to uda.

- Mało komu to się udaje - mruknął.
- Zawsze jest jakaś szansa. - Dallas wzruszyła ramionami.
- Wciąż ta sama, niepoprawna optymistka - westchnął.
- A ty zawsze jesteś pesymistą. Więc może prawda leży

gdzieś pośrodku.

background image

1 7 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Może. - Sam umilkł na chwilę, a potem powiedział:

- Mam wrażenie, że ledwo trzymasz się na nogach. Jesteś

zmęczona?

- Bardzo - przyznała, pocierając obolały grzbiet. - Chcia­

łam przekazać ci najświeższe wiadomości, zanim wrócę do
domu.

- Cieszę się, że do mnie zadzwoniłaś.
Zapanowało milczenie. Po chwili Sam znów się odezwał:
- Nie podoba mi się, że będziesz sama wracać o tej porze.

Mogę przyjechać do szpitala i zawieźć cię do domu.

Dallas potrząsnęła głową, a potem orzekła:

- Nie. To zbyt ryzykowne.
-Ale...
- Jestem do tego przyzwyczajona. Zapomniałeś, że masz

do czynienia z policjantką?

- Nie - zaprzeczył zmęczonym głosem. - Pamiętam

o tym.

Dallas milczała.
- Uważaj na siebie - odezwał się Sam.

- Bądź spokojny. .
Już miała odwiesić słuchawkę, gdy powiedział:
- Dallas!
- O co chodzi?
- Jest jeszcze jedna rzecz, której nie mógłbym zaplano­

wać, gdybym wrócił na studia-rzekł, lekko się zacinając.

- O czym ty mówisz? - zdumiała się Dallas.
Głośno chrząknął.
- Myślę o dzieciach, o rodzinie. Musiałoby upłynąć dobre

kilka lat, nim byłbym w stanie... no wiesz, o co mi chodzi.

Dallas poczuła, że się rumieni.

- Nie wiedziałam, że planowałeś wkrótce założyć rodzinę

- odparła, starając się nadać głosowi możliwie obojętne
brzmienie.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 5

- Bo niczego takiego nie planowałem - zapewnił ją po­

spiesznie. - Tak mi tylko przyszło do głowy...

- No cóż, dużo ludzi w tych czasach nie spieszy się z zało­

żeniem rodziny - stwierdziła, nerwowo owijając sznur wokół
palca. - Najpierw starają się ustawić zawodowo. Ja mam jesz­
cze na to jakieś dziesięć lat. Oczywiście nie mówimy o mnie
- dorzuciła szybko, szczęśliwa, że Sam nie widzi jej płoną­
cych policzków.

On zdawał się nie zauważać zażenowania w jej głosie.

- Chcę po prostu wyjaśnić ci, że to wręcz śmieszne, żebym

teraz rzucał wszystko i wracał na studia.

Dallas zaczęła się zastanawiać, kogo bardziej starał się

przekonać - ją czy siebie.

- Według mnie to tragiczne, gdy ktoś marnuje sobie życie,

robiąc coś, czego nie lubi.

Sam mruknął coś niezrozumiałego. Po chwili powiedział:

- Co za idiotyczna pora na takie rozmowy. W środku nocy

i do tego przez telefon. Nie wiem, co mi przyszło do głowy.

Dallas podejrzewała, że myślał o tym od chwili, kiedy

zaproponowano mu awans. Gnębiło go, że musiał wybierać
między niewiadomą a pewną, ustaloną już pozycją zawo­
dową.

Współczuła mu, jednak nie mogła zapomnieć jego spojrze­

nia, kiedy mówił o dawnych planach. Sam nigdy nie będzie

w pełni szczęśliwy i usatysfakcjonowany, jeżeli nie zdecyduje
się na radykalną zmianę. Był głęboko rozczarowany życiem,
a pytanie „co by było, gdyby..." nie przestawało zatruwać mu

duszy. Trzeba było czegoś więcej niż awansu i pieniędzy, żeby
go z tego wyciągnąć. Ile jeszcze pozostało im czasu, zanim

jego niezadowolenie i jej niecierpliwość rozdzielą ich na za­

wsze?

- Masz rację- przyznała w końcu. - To rzeczywiście idio-

background image

1 7 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

tyczna pora. Ty sam musisz podjąć decyzję. Moje zdanie na
ten temat już znasz.

- Nie myśl, że nie cenię sobie twojej opinii.

Dallas dotknęła skroni. Ból zdawał się spływać przez plecy

aż do nóg. Była zmęczona i zniechęcona, a do tego jakiś we­
wnętrzny głos przypominał jej, że powinna się zastanowić,

nim wda się w romans z Samem Perrym. Przecież zawsze
wiedziała, że zbyt się od siebie różnią.

- Muszę już iść, Sam. Jestem naprawdę bardzo zmęczona

- powiedziała.

- Tak. Odpocznij trochę. Porozmawiamy później.
Z ciężkim sercem odwiesiła słuchawkę. Nie bardzo miała

ochotę na kolejne rozmowy. Co się z nimi stanie, jeśli nie
będzie mogła zaakceptować jego wyboru? Jeżeli Sam zako­
munikuje jej, że zdecydował się przyjąć awans?

Nie wiedziała, jakie miał wobec niej zamiary i sama tak­

że nie mogła się już rozeznać w uczuciach. Kochała go
i szanowała za osiągnięcia w pracy, nie potrafiła jednak
przy tym zapomnieć, że jej udało się pokonać wszelkie prze­
szkody, by spełnić marzenia. Czy będzie w stanie nadal sza­
nować Sama, mając świadomość, że przestraszył się swojej
szansy?

Kiedy Dallas przyszła wieczorem do szpitala, natknęła się

na panią Blivens, która właśnie stamtąd wychodziła. Kobieta
obrzuciła brzuch Dallas podejrzliwym spojrzeniem.

- Kiedy masz termin? - zapytała.
- Za parę tygodni - odparła Dallas. - Jak się czuje Polly?
- Chyba dobrze. - Blivens wzruszyła ramionami.
- Dzidziuś jest śliczny, prawda?

Blivens zesztywniała.

- Chyba tak - rzuciła ostro.
- Myra musi być zadowolona.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 7

- Zamknij się - syknęła Blivens, rozglądając się nerwowo

wokoło.-Nie tutaj!

- Przepraszam. - Dallas złożyła ręce. - Proszę pozdrowić

ode mnie Myrę. Mam nadzieję, że mnie odwiedzi, kiedy już
będę miała to za sobą.

Blivens zrozumiała aluzję. W jej oczach mignęła chciwość.

Jeszcze raz spojrzała na brzuch Dallas. Tym razem z krzywym
uśmieszkiem.

- Przekażę jej to.
Dallas skinęła głową i weszła do pokoju Polly. Leżała sa­

ma. Nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w przeciwległą
ścianę. Na nocnym stoliku leżał mały bukiecik.

- Od kogo te kwiaty? - spytała Dallas.
- Od Blivens - mruknęła Polly. - Powiedziała, że dziecko

jest piękne. Była bardzo zadowolona.

- Nic dziwnego - stwierdziła ponuro Dallas. Piękne

dziecko oznaczało dla Blivens piękną sumkę.

- Powiedziała, że przyjdzie jutro, bo już jutro idę do do­

mu. Kazała mi też założyć dziecku ubranko, które od niej
dostałam.

Dallas wyraziła swoją opinię o Blivens w kilku soczystych

słowach.

Polly odpowiedziała wątłym uśmiechem.
- Tak-przyznała-ale...
- Ale co, Polly?

- Boję się - powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem.
- Boisz się o siebie czy o dziecko?
- Jedno i drugie - przyznała Polly. - Przede wszystkim

jednak o dziecko. Ona jest taka maleńka i bezbronna.

- Nie jest sama na świecie - przypomniała jej Dallas. -

Wszyscy będziemy jej bronić - ty, ja, Sam i koledzy z policji.
Naszym głównym celem jest zapewnienie bezpieczeństwa
twojemu dziecku, Polly.

background image

1 7 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Wy chcecie tylko dostać Blivens i tę Myrę. To wasz

główny cel - mruknęła Polly, nie patrząc na Dallas.

- Nie - zaprzeczyła z głębokim przekonaniem Dallas. -

To nieprawda.

Polly milczała.

- Jak możesz myśleć, że potrafiłabym umyślnie narazić na

niebezpieczeństwo twoją córeczkę po tym, jak pomogłam jej
przyjść na świat?

Polly podniosła wzrok.

- No więc...
- Zaufaj nam, ten jeden, jedyny raz - poprosiła Dallas.

- Wiesz, że mówię prawdę.

- To coś nowego. - Polly spojrzała na brzuch Dallas.
Dallas uśmiechnęła się przepraszająco. Uznała, że Polly

należy się pewna satysfakcja.

Potem, przyciszonym tonem, Polly powtórzyła wszystkie

szczegóły, których dowiedziała się od pani Blivens. Transak­

cja miała się odbyć następnego dnia, natychmiast po tym, jak
Polly z dzieckiem wyjdzie ze szpitala. Klienci życzyli sobie
dostać dziecko możliwie jak najwcześniej, zauważyła z gory­
czą Polly. Pani Blivens podała adres opuszczonego magazynu
w przemysłowej dzielnicy miasta. Polly powinna udać się tam

prosto ze szpitala. Na miejscu będą na nią czekać pani Blivens

i Myra. Administratorka miała przywieźć walizki z rzecza­
mi zabranymi z mieszkania, a Myra wręczyć pieniądze i bilet
autobusowy do Michigan.

- Spytałam, czy ty możesz ze mną przyjść - dodała Polly,

nerwowo skubiąc prześcieradło. - Powiedziałam jej, że kiedy
sama się przekonasz, jakie to proste, na pewno nie będziesz się
dłużej wahać. Blivens się jednak nie zgodziła. Uprzedziła, że
Myra nie życzy sobie żadnych świadków.

Dallas pogładziła Polly po ręce.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 9

- Nie bój się. Będę tam, chociaż nie będzie mnie widać.

Także Sam, i paru innych.

- Nie podoba mi się, że moje dziecko znajdzie się w takim

miejscu - powiedziała ponuro Polly.

- To najbezpieczniejsze miejsce pod słońcem - tłuma­

czyła Dallas. - Będzie was pilnować kilku policjantów. Je­
żeli spróbujesz sama uciec z dzieckiem, Myra i jej przy­

jaciel na pewno was dopadną. Kto obroni wtedy twoją có­

reczkę?

- Chyba sama w to nie wierzysz, że jakiś opuszczony ma­

gazyn to najbezpieczniejsze miejsce dla takiego maleństwa

- westchnęła Polly.

Dallas nie mogła nie przyznać jej racji.

- Może rzeczywiście najlepiej byłoby zabrać ją do domu,

ale w tej konkretnej sytuacji będzie lepiej strzeżona tam, a nie
gdzie indziej.

- Dobrze - zgodziła się Polly. - Jeżeli cokolwiek przytrafi

się mojemu dziecku...

Nie musiała kończyć. Dallas dobrze znała tę groźbę.
- Będziemy jej strzec, Polly. A tak przy okazji, my­

ślałaś już o jakimś imieniu? Trudno ciągle mówić o niej
„dziecko".

Oczy Polly zalśniły.

- Kiedyś, jak byłam mała, czytałam taką książkę. O czte­

rech siostrach. Jedna z nich chciała zostać pisarką.

- „Małe kobietki"?-domyśliła się Dallas.
- Tak, tak. Też ją czytałaś?
- To cudowna książka - przyznała Dallas. - Chcesz na­

zwać swoją córeczkę Jo?

- Nie. - Polly potrząsnęła głową. - Amy. Ją polubiłam

najbardziej. Zawsze mówiłam, że jeśli będę kiedyś miała córe­
czkę, nazwę ją Amy.

Dallas uśmiechnęła się pod nosem. Ulubioną postacią Pol-

background image

1 8 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

ly była oczywiście najbardziej próżna i egoistyczna ze wszy­
stkich sióstr.

- Amy to piękne imię.
- Mnie też się bardzo podoba. - Polly spojrzała w stronę

drzwi. Pielęgniarka w białym fartuchu wtoczyła do pokoju
wózek z przezroczystą plastikową kołyską. - Czy to już pora
karmienia?

- Tak - uśmiechnęła się pielęgniarka. - Pani córeczka

przypomina nam o tym od dłuższego czasu.

- Widać, że to moja krew - stwierdziła dumnie Polly,

kiedy mała Amy zaniosła się przenikliwym krzykiem.

Dallas posiedziała jeszcze chwilę, a potem wyszła. Jeśli

miała zapewnić bezpieczeństwo Polly i Amy, zostało jej masę
roboty i bardzo mało czasu.

Dallas wyłoniła się z czeluści opuszczonego magazynu.
W jednej ręce trzymała odznakę policyjną, w drugiej re­

wolwer. Uśmiechała się z zimną satysfakcją. Jej misja dobie­
gała końca i można już było założyć, że osiągnie cel.

W rogu przestronnej hali stały cztery osoby - potwornie

zdenerwowana Polly z dzieckiem w beciku, pani Blivens oraz
Myra i jej potężnie zbudowany przyjaciel Burt. Myra wręczy­
ła właśnie Polly plastikową saszetkę i sięgnęła po dziecko.
Dallas tylko na to czekała.

- Odejdź na bok razem z dzieckiem, Polly - poleciła. -

A wy, nie ruszać się! Jesteście aresztowani!

Wszyscy jak na komendę odwrócili się w jej stronę. Burt

postąpił krok do przodu.

W tym momencie Sam wyłonił się zza stosu cegieł w dru­

gim rogu hali. On również miał broń.

- Stać! - zawołał, celując w pierś Burta.

Do hali weszło dwóch policjantów. Jeden z nich wyprowa­

dził Polly na zewnątrz. Drugi podszedł do Dallas.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 8 1

Głośno klnąc, Burt zagroził Samowi, że oskarży go o bez­

podstawne aresztowanie i prowokację. Pani Blivens załamała
ręce i zaczęła wszystkich zapewniać o swojej niewinności.

- Nie zrobiłam nic złego - lamentowała. - Niczego nie

możecie mi udowodnić.

- Cicho! - syknęła z wściekłością Myra.
Ona jedna wiedziała, równie dobrze jak Dallas, że Blivens

powie wszystko, byle dostać mniejszy wyrok. Z całej trójki

jedynie Myra była na tyle inteligentna, żeby zdawać sobie

sprawę, w jak fatalnym znaleźli się położeniu.

Dallas pomyślała, że z najwyższą satysfakcją osobiście

zajmie się Myrą. Zbliżyła się do niej.

- Ma pani prawo odmówić zeznań - zaczęła.
Myra morderczym wzrokiem zlustrowała jej szczupłą syl­

wetkę.

- Znam moje prawa.
- Mimo to przeczytam je pani - oświadczyła Dallas. Nie

zamierzała dopuścić do tego, żeby jakiś adwokat oskarżył ją
potem o niedopełnienie procedury.

Jeden z policjantów podszedł do pani Blivens, żeby ją

wyprowadzić.

- Trzymaj łapy przy sobie! - wrzasnęła, kiedy położył jej

rękę na ramieniu. - Niczego nie zrobiłam. Nie macie prawa
mnie aresztować.

Sam zbliżył się do Burta.

- Pójdę sam - warknął Burt. Nagle potknął się o drewnia­

ną skrzynkę i całym ciężarem runął na ziemię, podcinając nogi
Dallas. Zachwiała się, próbując złapać równowagę.

Pani Blivens krzyknęła i rzuciła się do ucieczki. Policjant

zagrodził jej drogę. Sam, z kajdankami w ręku, nachylił się

nad Burtem.

Podczas gdy dwaj policjanci byli zajęci, Myra nie traciła

czasu. Chwyciła kawałek rozbitej skrzynki i bez wahania wy-

background image

1 8 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

rżnęła nią Dallas w prawą rękę. Dziewczyna krzyknęła z bólu.
Pistolet wypadł z jej nagle zdrętwiałych palców.

Nim zdała sobie sprawę z tego, co się stało, znalazła się

w kościstym uścisku Myry, z własnym pistoletem przytknię­
tym do skroni. Na domiar złego odniosła wrażenie, że ma
złamaną rękę. Niech to diabli, pomyślała, coś takiego zawsze
musi mi się przydarzyć, kiedy pracuję z Samem.

- Nie ruszaj się! - ostrzegła Myra, kiedy Sam instynktow­

nie zwrócił się w stronę Dallas, i mocniej wcisnęła lufę w jej
skroń.

- To ci się nie uda, Myra. Pogarszasz jeszcze swoją sytu­

ację - powiedziała Dallas przez zęby. Ostry ból promieniował
od nadgarstka aż do ramienia.

- Zamknij się - rzuciła Myra. - Muszę się zastanowić.
- Puść ją - spokojnie powiedział Sam, patrząc Myrze

w oczy. Tylko Dallas dostrzegła jego zaciśnięte szczęki. Spra­
wiał wrażenie całkowicie opanowanego, ale ona wiedziała, że
to nieprawda.

- Nie bądź głupia, Myra - odezwała się pani Blivens spod

drzwi. - Przez ciebie wpadniemy w jeszcze gorsze kłopoty.

- Ona ma rację, Myra - potwierdził Burt. Siedział na pod­

łodze, trzymany na muszce przez jednego z policjantów. -
Oddaj broń!

- Zamknij się! - wrzasnęła Myra. -I ty też, Blivens. Nie

mam zamiaru iść do więzienia!

- Nie masz wyboru - stwierdził Sam.
Dallas wyczula, że Myra jest na pograniczu histerii. A hi­

steria, kobieta i broń to naprawdę niebezpieczna kombinacja.

Myra cofnęła się o krok, pociągając za sobą Dallas.
- Idziemy stąd - powiedziała. - Tylko my dwie. Reszta

ma się nie ruszać z miejsca. Inaczej rozwalę jej łeb.

Zapadła grobowa cisza. Myra zrobiła jeszcze dwa kroki

w tył. Dallas słyszała za sobą jej urywany oddech.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 8 3

Nagle Myra nadepnęła na coś i na moment straciła równo­

wagę. Nim ją odzyskała, Dallas błyskawicznie zrobiła zwrot
i kopnęła Myrę. Ta oddała jej kopniaka i wycelowała broń.
Sam rzucił się do przodu.

Odgłos wystrzału odbił się echem od pustych ścian. Dallas

usłyszała krzyki pani Blivens i nawoływania policjantów.
Sam całym swoim ciężarem odepchnął Dallas. Upadła, lądu­

jąc na zranionej ręce. Ból był tak silny, że omal nie straciła

przytomności. Zwinęła się w kłębek i jęcząc, przycisnęła rękę
do piersi.

Nie miała już cienia wątpliwości, że ręka jest złamana.
Starając się zachować świadomość i walcząc z atakiem mdło­

ści, Dallas ledwo zdawała sobie sprawę z piekła, które rozpętało
się wokół. Słyszała podniesione głosy i krzyki, narastający

dźwięk syren - widocznie ktoś wezwał pomoc. Z ulgą pomyślała
o Polly i dziecku. Jakie to szczęście, że były już bezpieczne.

Żeby tylko to ramię tak nie bolało! Jak tylko cały ten cyrk

się skończy, powie Samowi, co myśli o jego interwencji.

Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą klęczącego po­

licjanta.

- Jak się czujesz? - zapytał. - Trafili cię?
- Nie, ale złamałam rękę - odpowiedziała z trudem. - Czy

panujecie nad sytuacją?

- Tak. Skuliśmy całą trójkę. Teraz czekamy na karetkę.

Dallas zaczerpnęła tchu, żeby uspokoić żołądek.
- Niepotrzebna mi karetka - powiedziała i znów zamknę­

ła oczy, bo ból powrócił.

- Nic ci się nie stanie, jak pojedziesz karetką. A poza tym,

wezwaliśmy ją do Sama.

- Do Sama?! - Dallas szeroko otworzyła oczy.
Gdzie jest Sam? Wydawało jej się, że pomagał wyprowa­

dzać Myrę i resztę towarzystwa. Ale... karetka?

- Co się stało Samowi? - spytała z przerażeniem.

background image

1 8 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

- Jest ranny. Dostał kulkę w ramię.
- O Boże! - Dallas usiłowała wstać. Zrobiło jej się słabo.
- Ostrożnie. Nie przejmuj się. Nic mu nie będzie.
Nie zwracała uwagi na policjanta, który za wszelką cenę

chciał ją zatrzymać. Podniosła się i zobaczyła Sama, leżącego
na ziemi. Jeden policjant nachylał się nad nim, dwaj pozostali
wyprowadzali skutych więźniów. Podbiegła do Sama i uklęk­
ła przy nim, walcząc z kolejnym atakiem mdłości.

- Sam! Sam!

Był blady jak kreda, a jego koszula lepiła się od krwi.

Stojący nad nim policjant usiłował zatamować krew.

Na dźwięk jej głosu Sam otworzył oczy.
- Cześć, Sanders - szepnął. - Nic ci się nie stało?

- Nic. Cholera, Perry, znowu musiałeś mi wyciąć taki

numer? W pełni kontrolowałam sytuację. Twoja interwencja
była kompletnie niepotrzebna! - Potwornie zdenerwowana,
mówiła ostrym tonem. Oczy podejrzanie ją piekły. Zamruga­
ła, żeby lepiej widzieć.

- Wiem. - Sam z trudem się uśmiechnął.
- Umiem wykonywać swoją pracę, Perry. Niepotrzebna

mi twoja pomoc.

- Wiem, ale nie mogłem się powstrzymać. Chyba lepiej,

że nie będziemy już więcej razem pracować.

- Co to ma znaczyć? - spytała, odpychając policjanta,

który chciał ją podtrzymać, kiedy znów się zachwiała.

- Nienawidzę tej pracy - mruknął Sam, zamykając oczy.

- Nigdy jej nie lubiłem. Chyba nadeszła pora, żeby spróbować
czegoś innego.

Dallas dotknęła jego pobladłego policzka. Nie wiedziała,

czy mówił o awansie czy o studiach medycznych. Jednak
w tej chwili było jej to zupełnie obojętne.

- Masz rację - powiedziała cicho. - Lepiej zrób to, póki

jeszcze jesteś w jednym kawałku.

background image

DZIECKO NA SPRZEPAŻ • 185

- Przyjechała karetka - odezwał się ktoś za jej plecami.

- Chodź, Sanders, ktoś musi obejrzeć twoją rękę. Trzeba zro­
bić przejście dla noszy.

Dallas skinęła głową.

- Sam - powiedziała, nachylając się nad nim - przyjecha­

ła karetka. Nic się nie martw, będę przy tobie.

Otworzył oczy i zobaczył dwóch sanitariuszy w błękitnych

dresach. Biegli w jego stronę z noszami.

- Hej, Sanders-zawołał cicho.
- O co chodzi, Sam?
- Kocham cię.
Nie bacząc na to, że nagle znalazła się w centrum zaintere­

sowania, Dallas spojrzała mu w twarz.

- Ja też cię kocham.

Uśmiechnął się blado i zamknął oczy.

- Pamiętaj, że pierwsze dziecko nazwiemy Bob- szepnął

i stracił przytomność.

Dallas wybuchnęła płaczem.

background image

EPILOG

Było już dobrze po dziesiątej. Mimo nocnej pory letni żar

wciąż bił od chodnika, którym szedł Sam Perry. Wracał do

domu po długim dniu spędzonym w bibliotece. Oczy go pie­
kły, ramiona bolały od dźwigania książek, a do tego był pie­
kielnie głodny. Nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się
wreszcie we własnym mieszkaniu.

Młoda dziewczyna w zniszczonej baseballowej czapeczce,

podartym podkoszulku i brudnych dżinsach wyłoniła się
z ciemności, tuż przed jego domem. Pewnie jakaś smarkula,
która szuka guza, pomyślał Sam i westchnął z rezygnacją.

- Psst! Proszę pana! Widzę, że jest pan zmęczony. Mam

coś, co postawi pana na nogi. - Dziewczyna sięgnęła do kie­
szeni workowatych dżinsów. - No to co, ubijemy interes?

- Ile? - zapytał Sam.
- To droga przyjemność.
- Nie mam w tej chwili pieniędzy - powiedział. - Studiuję

medycynę. Jestem zadłużony po uszy. Może dałabyś mi na
kredyt?

Dallas uniosła daszek czapeczki tak, by światło latarni

oświetliło jej twarz. Z włosami spiętymi w koński ogon i smu­
gą brudu na policzku wyglądała na nastolatkę. Od tygodnia
rozpracowywała siatkę handlarzy narkotyków na terenie miej­
scowej uczelni.

background image

DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 8 7

- Na kredyt? - spytała, lustrując go wzrokiem. - Ma pan

jakieś zabezpieczenie?

Sani zerknął na swoją lewą rękę.

- Tylko tę złotą obrączkę.
Dallas sięgnęła za dekolt brudnej koszulki i wyjęła obrącz­

kę na złotym łańcuszku.

- Już jedną taką mam - powiedziała.
- Cóż, wobec tego pozostaje mi tylko moje ciało.
- Hm - mruknęła Dallas, obejmując go - to całkiem niez­

łe ciało. Może wezmę to pod uwagę.

Sam uśmiechnął się i poklepał ją po ramieniu.

- Weź raczej pod uwagę, jak szczęśliwie się stało, że to

ciało dostało kulkę.

- Wiem - zapewniła go. - Jestem cholerną szczęściarą. -

A potem wspięła się na palce i pocałowała go. - Witaj w do­
mu, Sam.

Nie bacząc na to, że stali na ulicy, Sam zamknął Dallas

w uścisku i długo całował. Wreszcie, choć niechętnie, wypu­
ścił ją z ramion. Za każdym razem, gdy się z nią witał, dozna­
wał uczucia ulgi, że i tym razem bezpiecznie dotarła do domu.
Zawsze będzie o nią drżał, lękał się niebezpieczeństw związa­
nych z jej pracą; wiedział jednak, że Dallas robi dokładnie to,
co chce. Podobnie jak on.

Jej zarobki, jego renta oraz pożyczka, którą pewnego dnia

trzeba będzie spłacić, umożliwiły mu podjęcie studiów na
Akademii Medycznej. Był teraz na drugim roku. Upłynie

jeszcze parę lat, zanim uda im się odłożyć trochę grosza.

Jednak żadne z nich nie narzekało. Oboje wykonywali pracę,
którą kochali. I byli razem.

Tworzyli bardzo zgrany zespół. Wspólnie utrzymywali po­

rządek w mieszkaniu. Lubili te same filmy i tę samą muzykę.
Oboje uwielbiali kuchnię Dallas. Oczywiście często się kłócili
- wciąż nie mogli się zgodzić co do imienia dziecka, które

background image

1 8 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ

planowali sprowadzić na świat, jak tylko będą sobie mogli na
to pozwolić. Ale poza tym, układało im się wspaniale.

Dallas uśmiechnęła się do Sama, a jej oczy zalśniły.

- Mieliśmy ubić interes...?

Sam uniósł brwi.

- Jestem nadal bardzo zainteresowany - zapewnił ją.

Wzięła go pod ramię, uważając, by nie wytrącić mu ksią­

żek spod pachy.

- To nie jest coś, co można pokazywać na ulicy - powie­

działa, kiedy ruszyli w stronę domu. - Mam to dobrze scho­

wane. Obawiam się, że będzie mnie pan musiał zrewidować,
żeby to znaleźć.

- Nie mogę się doczekać - zaśmiał się Sam. - Ostrzegam,

to może potrwać dość długo.

Dallas przylgnęła do jego ramienia.

- Mamy przed sobą całe życie - powiedziała z radością.
Wchodząc do domu, z żoną u boku, Sam poczuł się naj­

szczęśliwszym, najbogatszym człowiekiem pod słońcem.

To Dallas przywróciła mu jego marzenia.

KONIEC


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wilkins Gina Serce na dłoni 2
JedyAK gwarancje na sprzedaż original
Szczeniaki na sprzedaż, Ciekawe teksty
Przepis na sprzedaz inskli
Bezpośrednie oddziaływanie na dziecko na terenie terapii zajęciowej
NA SPRZEDAŻ
WSZYSTKO JEST NA SPRZEDAŻ
Wszystko na sprzedaż
na sprzedaż, Elektronic2
Tworzenie oprogramowania na sprzedaż, Gazeta Podatkowa
kartka na sprzedaż samochodu
DZIECKO NA WSI, BHP materiały, BEZPIECZEŃSTWO DZIECI
Wniosek o wydanie zezwolenia na sprzedaż detaliczną - gastronomiczną napojów alkoholowych do 4,5%, W
Wychowanie w przedszkolu, Wspieranie rozwoju dziecka na Litwie
firma, RECEPTA NA SPRZEDAŻ
Christenberry Judy W czepku urodzone Z dzieckiem na ręku

więcej podobnych podstron