GINA WlLKINS
DZIECKO
NA SPRZEDAŻ
ROZDZIAŁ
1
Było już późno. Minęła dziesiąta. Mimo nocnej pory letni
żar wciąż bil od trotuaru, którym szedł Sam Perry. Próbował
sobie przypomnieć, kiedy ostatnio padało. Musiało to być
dawno temu, bo już nawet nie pamiętał. W ustach czuł nie
znośny smak suchego pyłu unoszącego się w powietrzu.
Jeszcze jeden upalny sierpień na Południu. Parę lat temu
mógł uciec od tego potwornego upału i przenieść się wraz
z rodzicami na Północ. Dlaczego tego nie zrobił?
To nie był udany dzień. Zaczęło się od awarii jego starego
samochodu. Potem nieszczęścia się mnożyły. Uderzono go,
skrzyczano, oblano kawą, a na koniec jakiś pijak zwymioto
wał mu na buty. Czasami naprawdę nie warto rano podnosić
się z łóżka.
Dobrze, że przynajmniej był już prawie w domu. Po dniu
spędzonym na rozprażonych ulicach skromny budynek,
w którym znajdowało się jego mieszkanie, jawił mu się wspa
niałym pałacem.
- Hej, kochasiu, szukasz może towarzystwa?
Młoda kobieta stała oparta o gładką, ceglaną ścianę, ledwie
oświetloną przez oddaloną o parę budynków latarnię. W pół
mroku ujrzał niesforne, jasne loki tańczące wokół nagich ra-
6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
mion, opinającą się na pełnych piersiach koszulkę w paski,
obcisłą czarną spódniczkę z lycry tak krótką, że równie dobrze
mogłoby jej nie być, i nieskończenie długie nogi na nieboty
cznie wysokich obcasach.
Cholera, pomyślał. Czy naprawdę musi tolerować to świń
stwo dokładnie przed własnymi oknami?
- Co ci jest, najsłodszy? Zapomniałeś języka w gębie?
- Nie czekając na odpowiedź, dodała: - Wyglądasz mi na
samotnego, kochasiu! Może byśmy się zabawili, co?
Pod mokrym od potu ubraniem znowu poczuł ciężar broni
i policyjnej odznaki. Nie po raz pierwszy w życiu pragnął
zapomnieć, że jest policjantem.
- Wynoś się stąd! To przyzwoita okolica - warknął ze
złością.
Kobieta podeszła bliżej. Biała, miękka dłoń, o palcach za
kończonych długimi, czerwonymi paznokciami dotknęła jego
ręki poniżej podwiniętego rękawa koszuli.
- O, kurczę, musisz być bardzo silny - zagadała. - Mogli
byśmy przyjemnie spędzić trochę czasu, kotku. No co, nie
zaprosisz mnie do środka?
- Wolałbym raczej spędzić godzinę w gnieździe grzechot-
ników - odpowiedział szczerze.
Lśniące niebieskie oczy, otoczone przesadnie długimi,
sztucznymi rzęsami, uśmiechnęły się do niego.
- Dlaczego, misiaczku? Jestem zrozpaczona.
Sam miał już tego dość. Był zmęczony i głodny. Marzył
o tym, by zamknąć się we własnym mieszkaniu, zrobić sobie
kanapki, chwycić butelkę zimnego piwa i rozłożyć się przed
telewizorem na parę godzin, zanim pójdzie do łóżka - absolut
nie sam. Właśnie stuknęła mu trzydziestka. Był za młody na
to, by czuć się tak staro. Ta myśl sprawiła, że stał się bardziej
sarkastyczny niż zazwyczaj.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 7
- Daj spokój, Sanders - warknął. - Powiedz mi, po co tu
przyszłaś, a potem znikaj. Skończyłem służbę.
Westchnęła głęboko i puściła jego ramię. Gdy odezwała się
ponownie, jej głos był wciąż matowy, lecz jakby bardziej
ożywiony.
- Porucznik Brashear przesyła wiadomość. Oczekuje, że
rano o ósmej stawimy się w jego biurze.
- Mam już wyznaczone zadanie na jutro. On o tym wie.
Potrząsnęła głową. Sztuczne loki zatańczyły wokół ramion.
- Nieaktualne. Wydarzyło się coś ważnego. Zdaje się, że
znowu będziemy partnerami, Perry.
Sam jęknął.
- Prawdę mówiąc, mnie ten pomysł też nie przypadł do
gustu - powiedziała. - Zwłaszcza po tym, jak schrzaniłeś na
sze ostatnie zadanie.
- Ja schrzaniłem? A kto, do jasnej cholery...
- Trochę ciszej, dobrze? - Rozejrzała się wokół, żeby
sprawdzić, czy nikt nie słyszał. - Wiesz, o co mi chodzi -
mruknęła. - Brak ci samokontroli. Gdybyś wtedy zachował
spokój...
- Gdybym wtedy zachował spokój, już by cię nie było na
tym świecie.
- Sama bym sobie poradziła. Świetnie mi szło, dopóki nie
spadłeś z góry jak jastrząb, zdradzając moją kryjówkę.
- Do diabła, Sanders, gdybym poczekał jeszcze dziesięć
minut, mógłbym cię najwyżej zapakować w plastikowy worek
i dostarczyć zrozpaczonej mamusi. Nigdy nie liczyłem na
dozgonną wdzięczność, ale...
Prychnęła w zdecydowanie nieelegancki sposób.
- A kto zajął się tym typkiem, który chciał ci wystrzelić
mózg przez ucho, co?
- Ty. Ale to wcale nie było konieczne.
Uniosła ręce i cofnęła się o krok, w głębszy cień.
8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Dosyć tego! Jestem tak samo zmęczona jak ty, Perry,
a czeka mnie jeszcze parę godzin służby. Jeżeli masz jakieś
problemy, idź z tym do Brasheara.
- Na pewno tak zrobię.
- To świetnie. - Odwróciła się, żeby odejść. Pewnie gdzieś
w pobliżu czekał na nią samochód z drugim policjantem, któ
ry niecierpliwił się za kierownicą.
- Hej, Sanders! - zawołał.
- Co? - spytała przez ramię.
- Wyglądasz jak dziwka.
W jej oczach pojawił się gniewny błysk, lecz jaskrawo
wymalowane usta wygięły się w kocim uśmiechu.
- Za to mi płacą - odparła uwodzicielskim tonem. - Nie
uważasz, że świetnie mi idzie, Perry?
Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po pośladku. A potem
nagle boleśnie uszczypnęła.
Sam gwałtownie odskoczył i zaklął przez zęby. Jego twarz
oblała się żarem. Znowu przyłapała go na tym, jak stracił nad
sobą panowanie.
- Ręce przy sobie, Sanders! - syknął.
W jej śmiechu zabrzmiała nuta triumfu.
- Słodkich snów, kotku.
Sam patrzył, jak odchodziła. Właściwie nie tyle szła, ile
płynęła w powietrzu. Nie był pewny, czy to przedstawienie na
jego cześć, czy efekt wysokich obcasów, niemniej jednak
pozwolił sobie na minutę czy dwie z podziwem utkwić wzrok
w mikroskopijną spódniczkę.
Co za ciało, pomyślał, czując, że temperatura podskoczyła
mu o parę stopni. Jaka szkoda, że musi należeć akurat do
Dallas Sanders.
Nie można powiedzieć, żeby humor Sama uległ jakiejś
widocznej poprawie do ósmej rano następnego dnia. Zaciął się
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 9
przy goleniu, a do pracy musiał jechać autostopem, bo samo
chód nadal tkwił w warsztacie. Do tego na dworze panował
już trzydziestostopniowy upał. Wolał nie wiedzieć, jaka jest
wilgotność powietrza. Pewnie ze sto pięćdziesiąt procent.
Kiedy spóźniony wpadł do biura, porucznik rozmawiał
właśnie przez telefon. Naprzeciw Brasheara, przy jego biurku,
siedziała młoda kobieta i przeglądała raporty. Miała lśniące
brązowe włosy, przycięte równo z linią podbródka, żywe nie
bieskie oczy i zwodniczo miękkie usta. Delikatny makijaż
sprawiał, że wyglądała młodo, naturalnie i zdrowo. Jej strój
był raczej klasyczny - bladoróżowa bluzka i szary kostium
z wąską spódnicą do kolan, a na nogach skromne pantofle na
niewysokich obcasach. Mogłaby być sekretarką albo bibliote
karką.
Sam niechętnie skinął jej głową.
- Cześć, Sanders - mruknął na powitanie.
- Dzień dobry, Sam - odparła, a jej matowy głos był nie
znośnie przyjazny. - Wyspałeś się?
Jak ona to, u licha, robiła, że potrafiła wyglądać tak radoś
nie i świeżo, chociaż pracowała do północy? Udał, że nie
słyszy jej pytania.
Brashear zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
- Dzień dobry, Sam.
- Po co mnie tu ściągasz, Marty? Akurat, kiedy jesteśmy
o krok od rozwiązania sprawy Perkinsa. Jeszcze parę dni
i przyskrzynimy drania.
Brashear uśmiechnął się jak sprzedawca polis ubezpiecze
niowych - tak to przynajmniej Sam w duchu określił. Prawdę
mówiąc, Martin Brashear rzeczywiście wyglądał jak agent
ubezpieczeniowy. Rzedniejące ciemne włosy, zawsze krótko
przystrzyżone i schludnie wyszczotkowane. Spokojna, sym
patyczna twarz. Typowy biznesmen po czterdziestce w dobrej
formie, nienagannie ubrany - Samowi nieczęsto zdarzało się
10 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
go widzieć bez krawata - i zawsze w lśniących, wyczyszczo
nych butach. Przyjmował wszystko z niezmąconym spoko
jem, a Sam nieraz zastanawiał się, czy Marty straciłby pano
wanie nad sobą, gdyby bomba wybuchła mu tuż pod nosem.
- Zgromadziliśmy już dosyć dowodów przeciwko Perkin-
sowi - zapewnił Brashear. - Chłopcy dadzą sobie radę bez
ciebie.
Sam nie znosił nie dokończonej roboty, ale wiedział, że
Marty nie odwoływałby go bez powodu.
- Co to za sprawa? - zapytał.
- Podejrzenie o handel dziećmi w zachodniej dzielnicy.
Nic konkretnego, ale wystarczy, żeby zacząć dochodzenie. Ty
i Sanders zostaniecie oddelegowani do zachodniego okręgu.
Zakładamy, że trzeba kilka tygodni, żeby was w to wciągnąć,
plus jeszcze kilka, żeby doprowadzić sprawę do końca. Oczy
wiście, jeśli wszystko pójdzie gładko.
- To znaczy, że mam pracować z Sanders co najmniej
miesiąc, jeśli nie dłużej?! - Sam nie ukrywał niezadowolenia.
- Ja też nie tak wyobrażałam sobie raj, Perry - odcięła się
Dallas.
Brashear chrząknął.
- Chcę, żebyście razem pracowali nad tą sprawą. Tworzy
cie doborowy zespół.
Sam i Dallas spojrzeli na niego w osłupieniu.
- Staniecie się pokazową parą, która przeżywa kryzys -
wyjaśnił Brashear. - Namiętni kochankowie skłóceni przez
niefortunne okoliczności. Stres, w jaki popadliście, zacznie
się objawiać hałaśliwymi bójkami, płaczem i gorzkimi wyrzu
tami na tyle głośnymi, żeby mogli je słyszeć wszyscy sąsiedzi.
Brashear uśmiechnął się, bardzo zadowolony ze swego
pomysłu.
- Doskonale nadajecie się do tej roboty.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 11
Dostali dwa tygodnie na uporządkowanie wszystkich
spraw przed rozpoczęciem nowej misji. Samowi nakazano
zapakować w tekturowe pudło swoje najstarsze robocze stro
je. Nic ekstrawaganckiego czy drogiego. Żaden problem. Czę
sto pracował w przebraniu i miał dwa razy więcej łachmanów
niż przyzwoitych ubrań.
Na wspomnienie stroju, który zamówiono dla Dallas,
uśmiechnął się złośliwie. Nie była nim zachwycona.
Dwaj detektywi w cywilu, którzy spotkali Sama w ponie
działek rano, rozpromienili się na jego widok. Nick, krępy,
pyzaty Irlandczyk, i potężny czarnoskóry Walter byli od za
wsze partnerami i znajdowali szczególną przyjemność w wy
śmiewaniu nieszczęść i utrapień swoich kolegów. Byli znani
ze swojego wypaczonego poczucia humoru.
Sam przyjrzał się ich rozradowanym minom i zapytał zre
zygnowanym głosem:
- O co chodzi tym razem? Co was tak cieszy od rana?
Może mnie wylali, a ja jeszcze nic o tym nie wiem? Albo ktoś
mnie skarży o nadmierną brutalność? Co?
Jasnoniebieskie oczy Nicka otworzyły się szeroko z wyra
zem udanej niewinności.
- Skądże znowu, stary. Chcieliśmy ci tylko pogratulować
nowej roboty. Zapowiada się interesująco...
Sam domyślił się, że dokuczają mu z powodu Dallas.
Wszyscy wiedzieli, że ci dwoje nie mogli się dogadać przez
cały zeszły rok, odkąd tylko Dallas została przeniesiona do
wydziału, w którym Sam pracował od siedmiu lat.
- No cóż, śmiejcie się, jak chcecie - westchnął. - Znowu
pracuję z Sanders. Jesteśmy profesjonalistami. Trzeba zapo
mnieć o przeszłości i robić swoje.
Walter skinął głową z miną tak poważną, że nie sposób jej
było wziąć serio.
12 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Jasne, stary - powiedział. - Ty i Sanders tworzycie pier
wszorzędny zespół.
Nick parsknął.
- Hm, widziałeś się już dziś z partnerem, Sam?
- Nie. Mamy się spotkać w biurze Brasheara.
Nick zmagał się z czymś, co mogłoby zostać uznane
za atak tłumionego śmiechu, gdyby nie chodziło o twardego
glinę.
- Ona wygląda dziś wyjątkowo ślicznie - oświadczył Wal
ter, a w jego oczach pojawiły się niepokojące błyski.
Teraz Sam wiedział już na pewno, że coś tu nie gra.
Owszem, Sanders była niebrzydka - a prawdę mówiąc, była
cholernie ładna, zwłaszcza dla kogoś, kto nie znał jej tak
dobrze jak on. Jego kumple widzieli ją już przebraną za pro
stytutkę, żebraczkę, naćpaną nastolatkę, wreszcie kobietę su
kcesu. Dziś musiała wyglądać szczególnie interesująco, skoro
udało jej się zrobić takie wrażenie na tej dwójce.
- Jesteś pewny, że tak się to nosi? - irytowała się Dallas,
obciągając przód kretonowej tuniki w kwiatki. - To wygląda
idiotycznie.
Sierżant Leon Kauffman, policyjny rekwizytor, entuzjasty
cznie skinął łysiejącą głową.
- Na pewno tak. Wygląda idealnie. Nawet bardziej reali
stycznie, niż się spodziewałem.
- To waży chyba z tonę - mruknęła Dallas. - I do tego
kłuje.
Oficer Brenda Pennington, jej najlepsza przyjaciółka, tak
jak Kauffman i Brashear obecna przy prezentacji, wybuchnęła
niepohamowanym śmiechem.
- Nie mogę wytrzymać. Wyglądasz tak śmiesznie!
Dallas obrzuciła ją morderczym spojrzeniem.
- Dziękuję, bardzo ci dziękuję.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 13
- Ciekawa jestem miny Sama, kiedy cię zobaczy.
Dallas jęknęła i ukryła twarz w dłoniach.
Porucznik Brashear skończył wypełniać formularz, a po
tem spojrzał na Dallas.
- Skoro już mówimy o Samie - gdzie on jest?
- Jeszcze go dziś nie widziałam.
- Sam zawsze się spóźnia - zauważyła Brenda.
- I zawsze zrzędzi - mruknęła Dallas.
- Jeżeli nie będę wam więcej potrzebny, pójdę już. Mam
dziś inwentaryzację - powiedział Kauffman.
Brashear odprawił go skinieniem ręki.
- Gdybyś natknął się na Perry'ego, powiedz mu, że ma tu
przyjść. Czekamy na niego.
- Tak jest. - Kauffman skinął głową i w pośpiechu opuścił
biuro.
Brashear spojrzał na Brendę.
- Masz do mnie jakiś szczególny interes, Pennington, czy
tylko tak się tu kręcisz?
- Świetnie pan wie, poruczniku, że kręcę się tu po to, żeby
być blisko pana - odparła Brenda i posłała mu rozbrajający
uśmiech.
Brashear chrząknął, traktując odpowiedź Brendy jako je
den z jej typowych dowcipów. Dallas jednak podejrzewała,
że była to prawda. Już od kilku miesięcy zastanawiała się,
czy Brenda nie zakochała się przypadkiem w ich wspólnym
szefie.
Brenda miała trzydzieści cztery lata i do tej pory nie wyszła
za mąż; Brashear niedawno przekroczył czterdziestkę i od
dwóch lat był wdowcem. Dallas uważała, że tworzyliby niezłą
parę, gdyby odważyli się na szczerość wobec siebie. Z drugiej
strony wiedziała, że tylko naprawdę poważna przeszkoda mo
głaby powstrzymać Brendę, która sama się przyznała, że
z niecierpliwością czeka na to, aby porzucić uliczną służbę
14 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
i zainstalować się w kuchni jakiegoś mężczyzny. Dallas, dla
której nie istniało nic poza pracą, wyśmiała przyjaciółkę, ale
Brenda mówiła to zupełnie serio.
- Nie masz teraz nic do roboty? - zwrócił się Brashear do
Brendy.
Z uśmiechem potrząsnęła głową.
- Zupełnie nic. Nie mam zamiaru stąd wyjść, póki nie
zobaczę, jaką minę zrobi Sam na widok Dallas.
- Idź sobie, Brenda. Zajmij się łapaniem jakiegoś przestę
pcy albo czymś w tym rodzaju. Przestań się znęcać nad kole
żankami - powiedziała z wyrzutem Dallas. Bardzo lubiła
Brendę, ale czasami przyjaciółka potrafiła być denerwująca.
Tak jak teraz.
Nagle usłyszeli pukanie i nim ktokolwiek zdążył odpowie
dzieć, drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Sam. Był roz
czochrany, nie ogolony, w brudnej koszuli i wymiętych dżin
sach. Wyglądał, jakby całą noc spał w ubraniu i dopiero co
wyszedł z łóżka.
- Spóźniłem się, przepraszam, ale...
Nagle przerwał i zastygł z otwartymi ustami.
Dallas skuliła się w fotelu.
Orzechowe oczy Sama zwęziły się, żłobiąc zmarszczki
w spalonej słońcem skórze. Kąciki jego pełnych, zazwyczaj
surowo zaciśniętych ust drgnęły i powoli uniosły się w górę.
A potem z głębi jego piersi wyrwał się cichy pomruk. Na
koniec Sam przejechał palcami po czuprynie i wybuchnął
gromkim śmiechem.
Brashear westchnął. Brenda z uciechą przyglądała się wi
dowisku.
Dallas ponuro patrzyła na Sama. Do diabła! Przecież wie
działa, że tak zareaguje! Dlaczego do tego zadania nie mogła
założyć skórzanej sukienki mini bez pleców albo cuchnących
łachów żebraczki? Cokolwiek, byle nie to!
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 15
- Śmiej się, śmiej, Perry - syknęła. - Też nie wyglądasz
jak model.
Sam otarł oczy grzbietem dłoni.
- O rany, Sanders, szkoda, że nie możesz się zobaczyć!
- Już się widziałam. Wyglądam jak wańka-wstańka.
Sam demonstracyjnie obszedł ją wokoło, z przesadnie tro
skliwą uwagą obserwując olbrzymie wybrzuszenie, wypełnia
jące przód taniej i śmiesznie przymarszczonej ciążowej tuniki.
A potem znów zachichotał.
- Ile masz lat, Sanders?
- Dwadzieścia pięć - odburknęła. - A co?
- Wyglądasz jak szesnastka, którą ktoś przeleciał na tyl
nym siedzeniu wozu tatusia.
Jej odpowiedź nie nadawała się do powtórzenia.
- Hej tam - wtrącił się Brashear - dość już tego. Trzeba
obgadać parę rzeczy, zanim wyjdziecie. Pennington, idź już,
bo nie zarobisz na pensję.
Brenda zerwała się zza biurka i zasalutowała z kpiącym
uśmiechem.
- Rozkaz. - Idąc do drzwi, poklepała Dallas po ramieniu.
- Trzymaj się, Sanders.
Brashear nie czekał, aż drzwi zamkną się za Brendą, tylko
od razu zaczął wyjaśniać, na czym ma polegać ich zadanie.
Musiał się upewnić, że Sam i Dallas będą umieli wejść w swo
je role i uzgodnią poczynania. Historia brzmiała następująco:
Byli niezamężną parą w trudnej życiowej sytuacji i właśnie
przeprowadzili się do bardzo taniej dzielnicy po tym, jak ich
wyrzucono z poprzedniego mieszkania za niepłacenie czyn
szu. Sam miał demonstracyjnie okazywać niezadowolenie
z powodu zbliżających się narodzin dziecka, które będzie mu
siał utrzymywać, dając wszystkim niedwuznacznie do zrozu
mienia, że ciąża była przypadkiem, a nie miłą niespodzianką.
16 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Na skutek kłopotów stał się zgryźliwy. Ich kłótnie powinno
być słychać w całym sąsiedztwie.
Dallas nie wątpiła, że Sam dobrze odegra rolę marudnego
ofermy. Co do swojej roli, nie miała już tej pewności. Powinna
go uwielbiać i dawać wszystkim do zrozumienia, że zrobi
wszystko, byle zatrzymać ukochanego.
- To najtrudniejsze zadanie, jakie kiedykolwiek otrzyma
łam - westchnęła, wiercąc się w fotelu. Czy ciężarne kobiety
w ogóle mogły siedzieć wygodnie, mając taki balon zamiast
brzucha?
- Boisz się, że sobie nie poradzisz, Sanders? - Sam kpiąco
uniósł brwi.
- Nie twierdzę, że sobie nie poradzę - odparowała. - Za
uważyłam tylko, że to trudna misja.
- Żadne z was nie dostałoby tego zadania, gdybym nie
uważał, że się nadajecie - powiedział stanowczo Brashear.
- Dallas, musisz się zaprzyjaźnić z Polly Jones. To kobieta,
która ma być kolejną klientką gangu handlarzy dziećmi.
Dallas skinęła głową. Nigdy nie lubiła kłamstw, którymi
musiała się posługiwać w tajnych operacjach, była jednak
bezgranicznie oddana swojej pracy - bez względu na to, jakie
kroki (oczywiście sensowne) trzeba było podjąć, by doprowa
dzić misję do końca. Jeżeli kłamstwo miało uchronić bezbron
ne dziecko przed sprzedażą, to będzie kłamać jak z nut.
Dziesięć minut później Brashear uznał, że w pełni zrozu
mieli wszystkie instrukcje.
- Powodzenia! - rzucił na pożegnanie.
Dallas zaczęła wstawać, ale straciła równowagę i z powro
tem opadła na fotel. Sam skrzywił się, wyciągnął rękę i szarp
nął ją, tak że w jednej chwili stanęła na nogi.
- Już teraz widzę, że nowe zadanie to świetna zabawa
-powiedział.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 17
Dallas w porę ugryzła się w język. Nie chciała nadużywać
cierpliwości porucznika Brasheara.
Sam nie miał wcale pewności, czy rozklekotany samochód
zdoła ich dowieźć do walącego się budynku, w którym dys
kretnie wypatrzono dla nich mieszkanie. Tylne siedzenia po
obijanego, zardzewiałego pojazdu wypełniały kartonowe pud
ła i zniszczone torby. Mieścił się w nich cały ich skromny
dobytek.
Przez całą drogę prawie ze sobą nie rozmawiali. I tak wszy
stko zagłuszyłby klekot karoserii, świst powietrza wpadające
go przez nieszczelne drzwi i okna oraz ryk zdezelowanego
silnika. Kiedy dojechali, Sam z ulgą przekręcił kluczyk, żeby
uciszyć tego potwora.
Dallas z obawą wpatrywała się w zrujnowany czteropiętro
wy budynek. Samowi przemknęło przez myśl, że przeraża ją
to miejsce. Nie mógł jej za to winić. Znaleźli się w dzielnicy
slumsów - łuszczące się odrapane tynki, obtłuczone cegły,
brudne, koślawe schody i stosy śmieci w każdym kącie.
A jednak w ciągu swojej kariery zdarzało mu się, podobnie
jak i jej, nocować w gorszych miejscach.
- W czym problem? - zapytał.
Dopiero wtedy zaszczyciła go spojrzeniem.
- Co zrobimy, jeżeli nie wynajmą nam tego mieszkania?
Brashear nawet nie wspomniał o takiej możliwości.
Sam wzruszył ramionami,
- Po prostu nie dopuścił takiej możliwości. Gospodyni nie
uchodzi za szczególnie wybredną, jeżeli zapłaci się jej za
miesiąc z góry. Mamy wyglądać na zdesperowanych, pamię
tasz? Takich, co to natychmiast potrzebują mieszkania.
Dallas przeniosła wzrok z Sama na budynek, a potem
znów na Sama. Wzięła głęboki oddech i skinęła głową.
- W porządku. Jestem gotowa.
18 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Pomyślał, jakie to zabawne, że jego towarzyszka nie może
bez pomocy wysiąść z samochodu.
Dallas wcale nie było do śmiechu.
Administratorka domu okazała się kobietą po pięćdziesiąt
ce, z ufarbowanymi na rudo włosami i dużą nadwagą. Wokół
jej zaciśniętych ust nie było najmniejszych śladów zmarsz
czek, które pozostawia częsty uśmiech. Dallas zaczęła się
zastanawiać, czy to dlatego, że ta kobieta nigdy nie zetknęła
się czymś, co wydałoby się jej zabawne. Oświadczyli, że nazy
wają się Sam i Dallas Adams i że poprzedniego dnia wymó
wiono im mieszkanie, wobec czego są bezdomni. Sam powie
dział, że ma dość pieniędzy na uiszczenie zapłaty za miesiąc
z góry, ale nie chce podpisywać umowy najmu.
Administratorka, która podała im tylko swoje nazwisko
- Blivens - wzięła ich opowieść za dobrą monetę, zwłaszcza
że Sam sięgnął do kieszeni i wyjął zmięty plik banknotów na
opłacenie czynszu za pierwszy miesiąc. Uznała to za dobry
znak. Dallas głośno zauważyła, że jakoś nie widać, by przyszli
lokatorzy tłoczyli się przed jej drzwiami. Pani Blivens już
wcześniej oznajmiła, że na piętnaście mieszkań trzy stały
puste - wszystkie na tym samym piętrze.
- Na trzecim piętrze - dodała, patrząc wymownie na wy
datny brzuch Dallas. - Nie ma windy.
Dallas stłumiła westchnienie i z powagą zapewniła admini-
stratorkę, że trzecie piętro jej odpowiada.
Pani Blivens nie zgłaszała zastrzeżeń, kiedy stwierdzili, że
chcą się wprowadzić natychmiast. Wzruszyła tylko ramiona
mi, wetknęła pieniądze do odrapanej puszki i rzuciła Samowi
klucz.
- Drugie drzwi na prawo - powiedziała. - I nie robić mi
bałaganu.
- Nie zostaniemy aż tak długo - zapewnił ją Sam, unosząc
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 19
podbródek. - Wyprowadzimy się, jak tylko znowu stanę na
nogi.
- Wszyscy tak mówią, kotku - odezwała się pani Blivens
sceptycznym tonem.
Pamiętając o swojej roli, Dallas wtrąciła z przekonaniem:
- Mój Sam na pewno nas stąd wyciągnie. Teraz mamy
kłopoty, ale jak tylko znajdzie nową pracę, przeprowadzimy
się z dzieckiem w lepsze miejsce. Może nawet do ładnej przy
czepy.
Sam skarcił ją wzrokiem.
- Zamknij się, Dallas. Tej pani nie obchodzą nasze prob
lemy.
Pani Blivens nie zaprotestowała. Dallas zamilkła, ale
ukradkiem rzuciła Samowi pełne pogardy spojrzenie. Będzie
grała swoją rolę, ale nigdzie nie jest powiedziane, że musi ją
polubić!
Wspinając się po stromych schodach, Dallas skarżyła się
półgłosem. Kiedy wreszcie weszła na górę, spocona i bez
tchu, marzyła tylko o jednym - żeby jak najprędzej zrzucić
z siebie tę nieznośną uprząż i dodatkowy, dziesięciokilowy
ciężar.
Mieszkanie okazało się jeszcze okropniejsze, niż to sobie
wyobrażała. Maleńka kuchnia z wnęką jadalną była tak brud
na, że na samą myśl o zjedzeniu czegokolwiek Dallas wzdryg
nęła się z obrzydzeniem. W nieco większym saloniku stała
wyleniała sofa i dwa zapadnięte fotele oraz niski stolik, który
prawdopodobnie zawaliłby się pod ciężarem filiżanki herbaty.
W sypialni o ścianach pokrytych wyblakłą, upstrzoną przez
muchy tapetą mieściły się jedynie zniszczone łóżko, zepsuta
komoda i stolik pod telewizor, pełniący rolę stolika nocnego.
Dallas z obrzydzeniem odwróciła wzrok od poplamionego
materaca. Łazienka była równie odrażająca jak kuchnia.
20 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Sam sprawdził, czy działa prysznic i spłuczka w toalecie,
i stwierdził, że jak na jego gust woda nie jest wystarczająco
ciepła.
Stali pośrodku sypialni i z ponurą rezygnacją rozglądali się
wokoło. Patrząc na wąskie łóżko, Dallas zadała sobie pytanie,
czy są jakieś szanse na to, żeby Sam z własnej woli zgodził się
spać na wyleniałej kanapie w drugim pokoju. Spojrzała na
niego spod długich rzęs.
W tej samej chwili Sam zerknął w jej stronę i ich spojrzenia
na moment się spotkały. Potem westchnął głęboko, przeciąg
nął ręką po rozczochranej, jasnej czuprynie i uśmiechnął się
z wysiłkiem.
- Cześć, kochanie! - powiedział. - Wszędzie dobrze, ale
w domu najlepiej.
Dallas odpowiedziała mu smętnym uśmiechem.
ROZDZIAŁ
2
Po wniesieniu rzeczy na górę Dallas uznała, że trzeba
wziąć się do gruntownego sprzątania. Oświadczyła, że nie ma
najmniejszego zamiaru żyć w takim gnoju, nawet tymcza
sowo.
Sam poradził jej w odpowiedzi, żeby puknęła się w czoło.
Potem rozsiadł się na sofie i zaczął czytać gazetę.
Przez następne pół godziny sąsiedzi mieli okazję być
świadkami pierwszej głośnej kłótni Adamsów. I to wcale nie
udawanej.
W końcu Sam uległ. Dallas z cichą satysfakcją przyglądała
się, jak sprząta, i udawała, że nie słyszy mamrotanych pod
nosem gróźb rewanżu.
- Łazienka jest czysta - oświadczył dwie godziny później
Sam, wchodząc do kuchni, gdzie Dallas kończyła właśnie
skrobać kuchenkę, pokrytą grubą skorupą tłuszczu. - Masz
dla mnie jeszcze jakąś robotę? Może czyszczenie ścian szczo
teczką do zębów? Albo malowanie? A może układanie wykła
dziny?
Udała, że nie słyszy jego sarkastycznego tonu.
- Nie, to już chyba wszystko. Na razie.
Sam westchnął ostentacyjnie.
22 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Dallas wyprostowała się i zaczęła masować obolałe krzyże.
Co prawda, do sprzątania zdjęła ciążową uprząż, nosiła ją
jednak całe rano i to — plus dwie godziny ciężkiej pracy -
sprawiło, że czuła się potwornie zmęczona.
- Nie wiem jak ty, ale ja zaczynam być głodna.
- Nie mam zamiaru pomagać ci w gotowaniu - oznajmił
Sam wyzywającym tonem. - Zwłaszcza po czyszczeniu tego
obrzydliwego kibla.
- No to zjemy kanapki. - Dallas wzruszyła ramionami.
- Mam bochenek chleba i konserwę.
Sam skinął głową.
- Może być.
- Będziemy odtąd dzielić obowiązki domowe. W po
rządku?
Sam zrobił minę cierpiętnika.
- Mamy wykonać skomplikowane zadanie detektywisty
czne, Sanders, a nie bawić się w prowadzenie domu.
- To nie znaczy, że nie będziemy tu musieli jeść i spać
przez kilka następnych tygodni. Dlaczego mamy żyć w chle
wie? Czy to ułatwi nam pracę?
Sam skrzyżował ręce na piersi.
- Nie wiedziałem, że taka z ciebie domatorka. Jak to się
stało, że żaden szczęściarz dotąd nie zwabił cię do swojej
kuchni, gdzie byś królowała z gromadką słodkich maleństw,
plączących ci się pod nogami?
Dallas spojrzała na niego z powagą.
- Po prostu nie spotkałam jeszcze mężczyzny, który wart
byłby tego, żeby z nim zostać na zawsze. A poza tym, nikomu
nie uda się zwabić mnie do kuchni...
Nagłe stukanie do drzwi przerwało ich rozmowę.
Sam spojrzał na szczupłą figurę Dallas.
- Schowaj się do sypialni - rzucił i sięgnął po piwo do
lodówki. - Ja otworzę.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 23
Jego jasne włosy były rozczochrane, trykotowa koszulka
brudna, a dżinsy wytarte na kolanach. Widać było, że nie golił
się od kilku dni. Z piwem w ręku idealnie pasował do swojej
roli. Dallas popędziła do sypialni, by jak najszybciej założyć
uprząż, na wypadek gdyby musiała pokazać się gościowi.
Doszła do wniosku, że od tej pory będzie nosić ją przez cały
dzień. Tak będzie bezpieczniej.
Sam odczekał, aż Dallas zniknie w sypialni. Pukanie po
wtórzyło się, tym razem natarczywiej. Marszcząc czoło, otwo
rzył drzwi.
- O co chodzi? - ryknął.
Na korytarzu stała jakaś kobieta. W pierwszej chwili za
uważył tylko, że miała kruczoczarne, farbowane włosy, ja
skrawy makijaż i długą bliznę na prawym policzku. Otaczał ją
ciężki zapach tanich perfum. Dopiero po chwili spostrzegł, że
jest w zaawansowanej ciąży. Przyciasny czerwony sweterek
i czarne elastyczne spodnie wydatnie podkreślały jej stan.
Kobieta przerzuciła przez ramię sztywne od lakieru loki.
- Czy to twój rzęch stoi na moim miejscu do parkowania?
- zapytała, a jej ostry nowojorski akcent niemiłym zgrzytem
zabrzmiał w uszach Sama.
Uniósł brwi.
- Czy to znaczy, że każde miejsce na parkingu musi być
wcześniej zarezerwowane?
- Wszyscy wiedzą, że miejsce najbliżej śmietnika jest mo
je - oświadczyła opryskliwie. - Postawisz tam jeszcze raz
tego twojego trupa, to będziesz miał kichy zamiast opon!
- Nie ze mną te numery, madame!
- Nie jestem żadną madame - odparowała nie zrażona
- i mam tu masę kumpli. Ważnych kumpli. Rozumiesz, o co
mi chodzi?
- Sam?
24 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Odwrócił się. Dallas stała w progu sypialni. Ciemne włosy
otaczały jej zmęczoną, pobladłą twarz, a kwiecista tunika kry
ła wydatny brzuch.
Wyglądała bardzo młodo i delikatnie i widać było, że nie
najlepiej znosi swój stan.
Dallas Sanders była profesjonalistką. Nawet Sam musiał to
przyznać bez względu na to, jak bardzo poza tym działała mu
na nerwy.
- Co się dzieje? - spytała Dallas zmęczonym głosem. -
Coś nie tak?
Sam wzniósł oczy do nieba.
- Jeszcze jedna ciężarna krowa - mruknął pod nosem.
- Chyba się na mnie uwzięły.
Dallas zaczerwieniła się. Widać było, że słowa Sama spra
wiły jej przykrość. Jak, u licha, potrafi to robić na zawołanie?
- zadał sobie w duchu pytanie.
- Przepraszam panią-zwróciła się do kobiety.-On wcale
tak nie myśli. Jest tylko zmęczony przeprowadzką. Co mogę
dla pani zrobić?
Tak łatwo weszła w swoją rolę - przepraszała za jego
chamstwo i wodziła za nim pełnym niepokoju i uwielbienia
wzrokiem. Musiał przyznać, że zaczyna odczuwać coś w ro
dzaju podziwu. Wiedział przecież, co Dallas naprawdę o nim
myśli.
- Właśnie mówiłam temu panu, że nie życzę sobie wasze
go grata na moim miejscu do parkowania. Niech się pani
postara, żeby o tym pamiętał - powiedziała kobieta, zacze
pnie unosząc podbródek. Jeszcze bardziej wypięła sterczący
brzuch i ujęła się pod bota. - Bo jak nie, to pogadają z nim
moi kumple - dorzuciła.
Błękitne oczy Dallas spojrzały na nią z przerażeniem.
- Pani przyjaciele naprawdę mogliby mu zrobić krzywdę
za coś takiego?
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 25
Kobieta pstryknęła palcami o krwiście czerwonych pazno
kciach.
- Oczywiście, jak ich o to poproszę.
Dallas nerwowo załamała ręce.
- To się więcej nie powtórzy, prawda, kochanie? - zwróci
ła się do Sama. - Nie wiedzieliśmy, że to pani miejsce.
Sam nie raczył nawet odpowiedzieć. Z piwem w ręku po
maszerował do pokoju, opadł na sofę i sięgnął po gazetę.
Odszukał rubrykę sportową, po czym zagłębił się w lekturze.
Rozbrojona nieśmiałym zachowaniem Dallas kobieta spu
ściła lekko z tonu.
- No, to teraz już wiecie.
Dallas podeszła bliżej drzwi.
- Tak, wiemy. Nie chcemy konfliktów z sąsiadami.
Sam... - ściszyła głos i zerknęła w stronę sofy - Sam jest po
prostu zmęczony.
Przez twarz kobiety przemknął cień współczucia.
- Jak się nazywasz, mała? - spytała.
Dallas nie zamierzała prostować, że jest starsza, niż na to
wygląda.
- Dallas - odparła. - Dallas Adams. A to mój... mój mąż,
Sam.
- Mąż? Aha... - Kobieta wyraźnie jej nie wierzyła. - Ja
jestem Polly. Mieszkam po drugiej stronie korytarza. Jak bę
dziesz chciała się czegoś dowiedzieć, spytaj mnie. Wpadnij
któregoś dnia na kawę czy coś w tym rodzaju - dorzuciła
łaskawie, jakby wyświadczała Dallas wielką uprzejmość.
Dallas podejrzewała, że Polly blefuje, a pod jej złością
i agresją kryje się bezradność i strach.
- Chętnie - powiedziała cicho, a potem nerwowo spojrza
ła w stronę sofy. - Oczywiście jeśli Sam nie będzie miał nic
przeciwko temu - dodała szeptem.
Polly zrobiła pogardliwą minę.
26 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ '
- Jasne - prychnęła. A potem odwróciła się i odeszła, ko
łysząc biodrami. Mogłaby się nawet wydać seksy, gdyby nie
była w tak zaawansowanej ciąży.
- Dzięki za wizytę - zawołała za nią Dallas, a potem za
mknęła drzwi.
- Za co dziękujesz tej krowie? - ryknął Sam.
- Ty też mogłeś coś powiedzieć! - krzyknęła Dallas, licząc
na ciekawskie uszy sąsiadów. - Mamy tu zaczynać od kłótni
ze wszystkimi?
- Ani mi się śni siedzieć tu na tyle długo, żeby się z nimi
zaprzyjaźniać - wrzeszczał Sam. - A poza tym, nie życzę
sobie, żebyś zawierała znajomości z osobami tego pokroju.
- Mnie się wydała bardzo miła - zaprotestowała Dallas,
wciąż stojąc pod cienkimi drzwiami.
- Miła? Widziałaś, jaka umalowana? Wygląda jak prosty
tutka. I pewnie nią jest.
- Tego nie wiesz!
- Trzymaj się od niej z daleka, dobrze?
Dallas usłyszała stuk zamykanych drzwi w głębi korytarza.
Zaczęła się zastanawiać, ile z ich kłótni dotarło do uszu Polly.
Miała nadzieję, że wystarczająco dużo, aby wzbudzić w Polly
odrobinę sympatii i współczucia.
Pierwszy kontakt nawiązał się sam, wcześniej niż tego
oczekiwali. Oby reszta zadania przebiegła równie gładko.
- No więc, co o niej myślisz? - spytał Sam, kiedy chwilę
później zasiedli nad talerzem kanapek. - Sądzisz, że uda ci się
do niej zbliżyć?
- Uważam, że jest szansa - odparła, usiłując usiąść tak,
by mimo olbrzymiego brzucha dosięgnąć talerza z kanap
kami. - Wydała mi się dość samotna. Może po prostu
potrzebuje przyjaciół. To zaproszenie na kawę było chyba
szczere.
Sam uśmiechnął się.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ » 27
- Ale ona ma kumpli. Ważnych kumpli. Przypominasz
sobie?
Dallas zachichotała z ustami pełnymi chleba i wędzonego
indyka.
- Wierzysz w to? - spytała, kiedy przełknęła kęs.
- Ani trochę.
- Ja też nie. Ale ona jest twarda. To widać. Wyglądałeś
naprawdę groźnie, kiedy tak stałeś i patrzyłeś na nią z góry,
a ona nawet nie drgnęła.
- Naprawdę wyglądałem groźnie? - spytał Sam z zadowo
leniem.
- Jasne, panie macho. - Dallas pokazała zęby w uśmie
chu. - Bardzo groźnie. Nieźle ją nabrałeś.
Sam uniósł brwi, lekko urażony.
- Kto kogo nabrał? Ja jestem groźny, Sanders.
- Co za zbieg okoliczności. Bo ja też.
Nagle uśmiechnęli się do siebie, a potem odwrócili wzrok,
zaskoczeni tą krótką chwilą jednomyślności.
Chwila porozumienia nie trwała długo. Nad ich głowami
rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Automatycznie spojrzeli
w górę, na popstrzony przez muchy sufit, który kiedyś pewnie
lśnił białością.
- Następna rodzinna kłótnia - stwierdził Sam.
Słysząc wściekłe wrzaski jakiejś kobiety, Dallas pokiwała
głową.
- Myślisz, że nas też tak było słychać?
- Mam nadzieję. - Sam wzruszył ramionami. - Tego się
po nas oczekuje.
Dallas westchnęła.
- Chociaż raz chciałabym udawać kogoś z towarzystwa.
Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby mnie służbowo za
kwaterowali u Ritza, mogłabym się obracać wśród elity, a po
kojówka przynosiłaby mi wykwintne, gorące posiłki.
28 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Ugryzła kolejny kęs kanapki i pozwoliła sobie na chwilę
przyjemnych marzeń.
Sam brutalnie sprowadził ją na ziemię.
- Nie poradziłabyś sobie.
- Właśnie że tak - obruszyła się.
- Przyznaj się, Sanders. Jesteś proletariuszką z krwi i ko
ści. Twój tatuś musiał być murarzem... albo mechanikiem.
Nie mam racji? - nalegał ze zjadliwym uśmiechem.
Dallas utkwiła wzrok w papierowy talerzyk z resztką ka
napki.
- Nie wiem - mruknęła.
- Jak to, nie wiesz?
- Nie wiem - powtórzyła gwałtownie. - Nie mam pojęcia,
kim był mój ojciec. Matki też nie pamiętam. Porzuciła mnie,
kiedy nosiłam pieluchę. Poradziłabym sobie w każdej sytu
acji. Poczekaj tylko, a zobaczysz.
- Ależ wierzę ci. - Uśmiech zniknął z twarzy Sama. - Je
steś naprawdę dobra. Na pewno dałabyś sobie radę.
Nieco udobruchana, wypiła trochę mleka i koniuszkami
palców otarła białe wąsy. Ich obecne zadanie - tak różne od
marzeń - nie przewidywało serwetek. Nawet papierowych.
Sam skończył jeść w milczeniu. Wstał, wrzucił papierowy
talerz do worka na śmieci i opłukał szklankę i sztućce. Dopie
ro wtedy się odezwał.
- Dallas?
Sprzątnęła właśnie resztki posiłku i wycierała stół mokrą
ściereczką.
- Tak?
- Chodzi o to, co powiedziałem o twoim ojcu. Ja... ja
przepraszam. Nie wiedziałem... no wiesz... - chrząknął,
zmieszany.
Dallas zmarszczyła brwi i ze zdwojoną energią zaczęła
wycierać stół. Nie opowiedziała mu o swoim pochodzeniu,
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 29
żeby wzbudzić w nim współczucie. Nie potrzebowała niczy
jego współczucia. Właściwie sama nie wiedziała, czemu poru
szyła ten temat. Rzadko mówiła o swoim dzieciństwie. Wido
cznie tak jej się po prostu wymknęło.
- Nie ma sprawy. Nie wracajmy do tego - mruknęła.
Wrzuciła ścierkę do zlewu, otarła ręce o spodnie i trochę
zbyt nerwowo zwróciła się do Sama:
- Jak myślisz, czy musimy się jeszcze raz kłócić dziś
wieczorem?
Sam potrząsnął głową.
- Nie można przedobrzyć pierwszego dnia. - W jego orze
chowych oczach pojawił się błysk. - A może by tak na odmia
nę uraczyć naszych sąsiadów głośną sceną miłosną?
- Może lepiej nie. - Dallas spłonęła rumieńcem.
- W ten sposób będziemy bardziej wiarygodni - argumen
tował Sam. Kąciki jego ust drgnęły. - Co ty na to, Sanders?
Umiesz udawać orgazm?
Dallas obrzuciła go pogardliwym spojrzeniem.
- Z tobą będę musiała. Ale nie dzisiejszej nocy. Boli mnie
głowa. :
- Wiesz, że niektórzy mężczyźni potraktowaliby to jak
wyzwanie.
Odwróciła się do niego plecami.
- Daj mi odpocząć, Perry. Już wystarczająco udowodniłeś
swoją męskość jak na jeden dzień. Jestem zmęczona. Idę do
łóżka.
- Gotów jestem je z tobą dzielić. Za nic w świecie nie będę
spał na tej sofie ze sterczącymi sprężynami.
Dallas głęboko westchnęła.
- Zawsze możesz spać na podłodze.
- To ty idź na podłogę, jeżeli tak się boisz o swoją cnotę.
- Nie boję się o swoją cnotę, Perry. Boję się o mój odpo
czynek. Podejrzewam, że chrapiesz jak wieprz.
30 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Znowu udało się jej wytrącić go z równowagi.
- Nieprawda! Wcale nie chrapię! - oburzył się. - Kiedyś
przez całą noc nie spałem, żeby to sprawdzić.
Stary kawał, pomyślała, ale była zadowolona, że obyło się
bez dalszych dyskusji. A więc będzie musiała dzielić łoże
z Samem. Ciężka sprawa. Sypiała już w ciężarówkach,
w krzakach, w magazynach i w noclegowniach dla bezdom
nych. Wszystko w ramach obowiązków służbowych.
Jednak nigdy nie spała z Samem Perry. I - z pewnych
względów - to zupełnie co innego.
Dallas miała zwyczaj sypiać w rozciągniętej koszulce pił
karskiej. Ten strój był równie seksowny jak worek po cemen
cie. O to jej zresztą chodziło i dlatego go zapakowała. Sam
miał na sobie spodenki gimnastyczne. Więcej nic. Kiedy zo
baczyła go w tym stroju, aż ją zatkało. Cholera. Skąd mogła
wiedzieć, że Sam tak wspaniale wygląda, kiedy się rozbierze?
Smukły, silny, muskularny, opalony...
Wspaniałe ciało, pomyślała, przyglądając mu się ukrad
kiem. Jaka szkoda, że należy do Sama Perry'ego.
Kiedy wyszła z łazienki, Sam siedział na brzegu łóżka.
- Coś mi mówi, że ten strój nie pochodzi z magazynu
z luksusową bielizną - zauważył.
- Jestem tu po to, żeby złapać przestępców, Perry, a nie
żeby zadowolić twoją zboczoną wyobraźnię.
- A kto ci powiedział, że w mojej wyobraźni w ogóle jest
dla ciebie miejsce? - zachichotał Sam.
- Niektóre rzeczy widać bez słów. - Dallas dumnie odrzu
ciła głowę.
Sam roześmiał się i uniósł ręce w górę.
- Dobrze już, dobrze. Zawrzyjmy rozejm na tę noc. Jestem
zbyt zmęczony, żeby próbować cię pokonać.
- Nigdy ci się to nie uda - odparowała. - Choćbyś był
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 31
nie wiem jak wypoczęty. Jeśli chcesz, możemy zawrzeć ro-
zejm.
Zgasiła lampę. W pokoju zapanował mrok. Światła z ulicy
wpadały przez cienką firankę na jedynym oknie.
- Jak wolisz leżeć, z lewej czy z prawej strony?
Dallas bez wahania, na chybił trafił odpowiedziała:
- Z prawej.
- Dobrze. - Sam położył się po lewej stronie łóżka i po
prawił płaską poduszkę. A potem zerknął przez ramię na Dal
las, która wciąż stała w drzwiach.
- Nie kładziesz się?
Dallas chrząknęła.
- Ależ tak, już idę.
Tych kilka kroków od drzwi łazienki do łóżka kosztowało
ją więcej nerwów, niżby się mogła spodziewać. No, dalej,
Sanders, pomyślała, przecież to tylko Perry.
Westchnęła, zdegustowana swoimi oporami, i z rezygnacją
wślizgnęła się pod prześcieradło.
- Masz tę twoją uprząż pod ręką? Na wypadek, gdyby ktoś
zjawił się w środku nocy? - spytał Sam sennym głosem.
- Tak. Leży obok, na podłodze. Umiem ją prędko zakładać
w razie potrzeby, ale nie rozumiem, dlaczego to miałoby się
stać akurat w środku nocy.
- Ja też nie, ale nigdy nie wiadomo. Lepiej być zawsze
w pogotowiu. Prawdę mówiąc - dorzucił chichocząc - może
w ogóle powinnaś w niej sypiać.
- Wykluczone - powiedziała z naciskiem Dallas. - Nie
byłabym w stanie zasnąć z takim brzuchem.
- A ciężarne muszą to robić przez cały czas.
- No cóż, dlatego cieszę się niewymownie, że nie jestem
w ciąży.
- Myślisz, że kiedyś coś takiego może nastąpić? - Głos
Sama zdradzał niewielkie zainteresowanie.
32 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- W każdym razie nie w najbliższej przyszłości. - Po pier
wsze, pomyślała, do tego potrzeba dwojga, a w jej życiu od
dłuższego czasu nie było nikogo. A tak dokładnie licząc - od
osiemnastu miesięcy, kiedy to rozstała się z Philem, który
ostatecznie doszedł do wniosku, że nienawidzi jej pracy i nie
może związać się na dłużej z policjantką. Nie cierpiał nienor-
mowanego czasu jej służby, niebezpieczeństwa, udawania,
złego nastroju, w jaki czasami wprawiała ją praca. Gdyby się
nie rozeszli, pewnie w końcu i ją by znienawidził.
- A ty? - spytała, żeby oderwać się od bolesnych wspo
mnień. - Planujesz może założenie rodziny w najbliższej
przyszłości?
- Raczej nie. Nie umówiłem się więcej niż jeden raz z żad
ną dziewczyną, odkąd Paula wyprowadziła się ode mnie w ze
szłym roku - mruknął w poduszkę. - Wydaje mi się, że w dzi
siejszych czasach wszystkie baby mają ptasie móżdżki albo są
straszne jędze. Widocznie te nieliczne inne są już zajęte.
- Ach tak? A do której kategorii mnie zaliczasz?
- Nie mówiłem o tobie, tylko o tych kilku kobietach,
z którymi się ostatnio umawiałem. Gdybym musiał zaliczyć
ciebie do którejś z tych kategorii... - Sam nie dokończył.
Doskonale wiedziała, do której kategorii by ją zaliczył.
Szarpnęła prześcieradło i odwróciła się do niego plecami.
Sam cicho się roześmiał i ułożył się wygodniej na swojej
połowie łóżka. Tym razem to on miał ostatnie słowo.
Po dziesięciu minutach już chrapał. Nim zmorzył ją sen,
poprzysięgła sobie, że będzie miał jutro za swoje.
Dallas zbudziła się w nocy tylko raz. Ku swemu zaskocze
niu odkryła, że leży ciasno przytulona do gorących, nagich
pleców Sama. Na szczęście spał tak mocno, że o tym nie
wiedział, wpasowany w krągłości jej ciała, jakby byli dla
siebie stworzeni.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 33
Szybko odsunęła się na skraj łóżka. Resztę nocy przespała
w nerwowym półśnie z obawy, że znów zacznie się przytulać
do Sama.
Wolała sobie nawet nie wyobrażać, co by się działo, gdyby
obudził się i odkrył, że śpi wtulona w niego jak kotka.
Kiedy obudziła się rano, Sam był już na nogach. Ziewnęła,
przeciągnęła się i przerzuciła nogi przez krawędź łóżka. Popę
kane linoleum pokrywające podłogę sypialni okazało się nie
oczekiwanie zimne, choć w pokoju już panował upał, bo kli
matyzacja działała marnie. Przez parę minut Dallas zastana
wiała się, jakiego koloru było linoleum, kiedy je położono.
I kiedy to było? Dziesięć lat temu? A może dwadzieścia?
Kiedy wreszcie doszła do wniosku, że jest już na tyle
rozbudzona, aby mówić z sensem, wstała, przygładziła włosy
i udała się do łazienki.
Po dziesięciu minutach zjawiła się w kuchni, zwabiona
zapachem świeżo parzonej kawy. Sam siedział przy odrapa
nym metalowym stoliku i popijając z obtłuczonego kubka,
czytał jakąś wygniecioną książeczkę. Wciąż miał na sobie
szorty, choć teraz założył również biały podkoszulek. Idąc po
kawę, Dallas starała się omijać wzrokiem jego obnażone,
muskularne nogi, jak również fragment opalonego torsu
w głębokim wycięciu podkoszulka.
- Dzień dobry - mruknęła.
- Gdzie twój rynsztunek? - spytał, marszcząc brwi na wi
dok jej smukłej talii.
- Poczekaj przynajmniej, aż skończę kawę.
- Lepiej, żebyś się przyzwyczaiła do swojego brzucha.
Nigdy nic nie wiadomo...
- Posłuchaj, Perry, znam swoją robotę - prychnęła, głośno
zatrzaskując szafkę. Coś szybko przebiegło przez kuchenny
blat. Dallas wzdrygnęła się.
34 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- O Boże, jak ja nienawidzę tej nory!
- Nie spędziłaś tu nawet doby. Wyobraź sobie, jak bę
dziesz jej nienawidzić, kiedy będzie po wszystkim.
- Dziękuję ci bardzo za to, że od rana próbujesz mnie
pocieszyć - mruknęła, nalewając gorącą kawę do kubka.
Sam zaczerpnął tchu i pojednawczym gestem wyciągnął
rękę.
- Dobra. Wystarczy. To zadanie samo w sobie jest dostate
cznie ciężkie. Nie musimy jeszcze dokuczać sobie nawzajem.
- Zgadzam się. Ale to ty zacząłeś - wypomniała mu, nio
sąc kubek do stołu.
- Może i tak - przyznał z wahaniem. - Przepraszam.
- Czy dobrze słyszę? - Dallas uniosła brwi.
- Daj spokój, Sanders.
Dallas uśmiechnęła się ukradkiem.
- Świetna kawa - powiedziała. To miał być przyjazny gest
z jej strony.
Sam przyjął go z zadowoleniem.
- Jesteś głodna? - zapytał.
- Mamy coś do jedzenia?
- Pączki czekoladowe albo płatki kukurydziane. - Poprze
dniego dnia nie zdążyli zrobić większych zakupów.
Dallas wzruszyła ramionami.
- Niech będą pączki. A ty już coś jadłeś?
- Nie. Ja też zjem pączka.
Na chwilę zastygli w bezruchu. Każde z nich czekało, kto
pierwszy wstanie i przyniesie pączki. Dallas poddała się pier
wsza. W końcu to Sam zaparzył kawę, uznała, rozstawiając na
stole papierowe talerzyki. Z drugiej jednak strony nie powinien
przyzwyczajać się do myśli, że ktoś będzie go obsługiwał.
- Więc jaki jest plan na dziś? - spytała, ostrożnie siadając
na rozchwianym stołku.
- Mam się rozejrzeć po okolicy. Popytać ludzi, pogadać ze
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 35
sklepikarzami... Ty pewnie będziesz chciała wybrać się do
najbliższego sklepu i poznać niektórych sąsiadów.
Dallas skinęła głową.
- Chyba poproszę Polly, żeby mi poleciła jakiś sklep. Będę
miała pretekst, żeby zbliżyć się do kobiety, która ma być
następną klientką handlarzy dziećmi.
- Dobry pomysł. - Sam pochłonął od razu całego pączka
i już sięgał po następny. - Nie zapominaj, że mamy mało
pieniędzy. Nie możemy sobie pozwolić na żadne większe
zakupy.
Dallas wzniosła oczy do nieba.
- Z przykrością muszę ci wyznać, Perry, że rzeczywiście
nie stać mnie na droższe jedzenie. Sama już nie pamiętam,
kiedy ostatni raz kupowałam kawior.
- Wiem, co chcesz powiedzieć - westchnął Sam.
- Wiem, co ty chcesz powiedzieć - zgodziła się zimno.
- Próbujesz mi Wytłumaczyć, na czym polega moje nowe
wcielenie, jakbym tego nie wiedziała. To zbyteczne.
- Nie zaczynajmy od nowa.
- To nie ja zaczęłam.
Sam wstał od stołu.
- Idę wziąć prysznic.
Kiedy wyszedł z kuchni, Dallas zamyśliła się nad kawą. Na
razie dzisiejszy ranek trudno było uznać za przyjemny. Musia
ła też przyznać, że wcale nie była w bardziej ugodowym
nastroju niż Sam. Może wina tkwiła w zadaniu, jakie mieli do
spełnienia, a może w obskurnym otoczeniu. Może wciąż nie
mogła się wyzbyć zażenowania, że musi dzielić z Samem
łóżko. No i oczywiście zdenerwował ją przypominaniem obo
wiązków, zupełnie jakby była jakąś adeptką, rozpaczliwie
potrzebującą jego światłej rady.
Mimo to powinni w miarę możliwości ograniczyć kłótnie
i skupić się na awanturach na użytek sąsiadów. Czy im się to
36 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
podoba, czy nie - byli partnerami. Partnerzy zaś muszą trzy
mać się razem, w przeciwnym wypadku skutki mogą okazać
się katastrofalne.
Wszystko wskazywało na to, że podczas kąpieli Sam do
szedł do podobnych wniosków. Kiedy wyłonił się z łazienki,
był znacznie milszy.
- Pomóc w ułożeniu listy zakupów, zanim wyjdę? - zapy
tał. Włosy miał jeszcze mokre, a na sobie niebieską koszulkę
i sprane dżinsy.
Dallas potrząsnęła głową i uśmiechnęła się.
- Kupię tylko przecenione produkty.
- Dobry pomysł. - Sam odpowiedział jej uśmiechem. Wy
jął z portfela sfatygowany banknot studolarowy i rzucił go na
stół. - To powinno wystarczyć na kilka dni. Myślę, że nie
możemy wydawać większej sumy naraz.
Dallas skinęła głową.
- Muszę też kupić mydło i proszek do prania. Większość
zużyłam wczoraj.
- Chciałem ci jeszcze powiedzieć, żebyś uważała na siebie
- roześmiał się Sam. - Chyba nie muszę ci o tym przypominać.
Dallas uśmiechnęła się.
- Nie, ale dziękuję.
- Dobra. - Sam wsunął ręce do kieszeni. - Powinienem
wrócić późnym popołudniem.
Dallas nagle poczuła, że pragnie go zatrzymać. Na myśl
o tym, że przez cały dzień będzie się przeraźliwie nudzić
w tym ciasnym, wstrętnym mieszkaniu, zachciało jej się pła
kać. No cóż, będzie musiała sobie znaleźć jakieś zajęcie.
Odprowadziła go do drzwi.
- Cześć - powiedziała, kiedy położył dłoń na klamce.
- To wszystko co mam! - ryknął w odpowiedzi, z ustami
przy drzwiach. - Musisz sobie jakoś poradzić!
Dallas nawet nie mrugnęła okiem.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 37
- Ale nie mamy już nic! - zawołała płaczliwym tonem.
- Nawet mleka. Dziecko musi mieć mleko - dodała, klepiąc
się po płaskim brzuchu. Sam uchylił drzwi.
- Zejdź ze mnie, co? Powiedziałem, że nie mam, to nie
mam. I nie chcę dziś więcej słyszeć o tym przeklętym bacho
rze! Rozumiesz?
- Ale Sam...
- A niech to diabli... Spróbuję znaleźć jakiś sposób i zaro
bić trochę pieniędzy. A ty rób, co chcesz.
Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Dallas uśmiechnęła się do siebie. Miała nadzieję, że to
przedstawienie nie pozostało nie zauważone. Prawdę mówiąc,
spisali się na medal.
Ona i Sam są naprawdę dobrzy. Musi im się udać!
ROZDZIAŁ
3
Tego ranka Dallas miała pewne trudności z nałożeniem
ciążowego pasa. Może dlatego, że pamiętała, jak bardzo była
wczoraj zmęczona po dźwiganiu go przez cały dzień.
Był to zdecydowanie najbardziej dziwaczny kostium, jaki
zdarzyło jej się przywdziać - ciężki i niewygodny, powodują
cy bóle ramion i pleców. Już po krótkim czasie zaczynały jej
dokuczać nawet nogi. Noszona pod pasem cienka bawełniana
koszulka miała wchłaniać pot i zapobiegać odparzeniom. Zi
mą dałoby się jeszcze jakoś wytrzymać, ale trwało właśnie
nadzwyczaj upalne lato. Dallas z westchnieniem spojrzała na
swoje odbicie w popstrzonym przez muchy lustrze.
Nawet gdyby zaszła w ciążę - Boże uchowaj! - za nic
w świecie nie zdecydowałaby się na żaden ze strojów ciążo-
wych, które w tak skromnym zakresie oferował najbliższy
sklep. Były bardzo tandetne i wyglądały na używane. Wię
kszość uszyto z materiałów w kwiatki i przyozdobiono taką
ilością falbanek i kokardek, że przymierzając je, Dallas zgrzy
tała zębami ze złości. Nienawidziła falbanek! Na jakiej pod
stawie projektanci tych strojów zakładali, że ciężarne kobiety
o niskich dochodach marzą o tym, by wyglądać tak jak ich
dzieci za kilka miesięcy?
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 39
Naciągnęła tunikę w biało-różowe kwiatki na różowe ela
styczne spodnie, ze wstrętem odwróciła się od lustra i zaczęła
szukać butów. Kiedy je wreszcie znalazła, straciła piętnaście
minut na zastanawianie się, w jaki sposób je włożyć, skoro od
własnych stóp oddzielał ją kolosalny brzuch. Jak sobie radzą
inne kobiety w tej sytuacji? Potrząsnęła głową i wygięła się
w jakiejś nieludzkiej pozie, żeby zawiązać sznurowadła teni
sówek.
Chwyciła plastikową torbę i przystanęła na chwilę w pro
gu. Głęboko oddychając, usiłowała wczuć się w rolę, którą
przyjdzie jej grać przez kilka następnych godzin. Kiedy wre
szcie otworzyła drzwi, na jej twarzy malował się wyraz bez
brzeżnej melancholii.
Korytarz był źle oświetlony i zaniedbany. Olejna farba,
gdzieniegdzie pokryta graffiti, całymi płatami odpadała ze
ścian. Kinkiety były zardzewiałe, a niektóre lampy w ogóle
nie działały. Podłogę pokrywało linoleum w czarno-białe
kwadraty, tego samego rodzaju co w ich sypialni.
Korytarz z obu stron kończył się oknem. Szyb nie myto
chyba od lat. Gęste pajęczyny jeszcze bardziej ograniczały
dopływ światła. Powietrze było ciężkie od kuchennych zapa
chów, z przewagą smażonej cebuli i gotowanej kapusty.
Dallas ze współczuciem pomyślała o ludziach, którzy mu
sieli żyć w takim miejscu bez pocieszającej świadomości, że
to wszystko chwilowe. Oczywiście zdarzało się jej mieszkać
jeszcze gorzej, w miejscach tak obskurnych, że trudno było
uwierzyć, by jakakolwiek ludzka istota mogła tak wegetować.
Zawsze najbardziej było jej żal dzieci. Ktoś musiał się nimi
zająć, skoro ich rodzice tego nie potrafili - i Dallas od dawna
wzięła na siebie to zadanie.
Poklepała się po sztucznym brzuchu i pomyślała o dziecku
Polly Jones. Gdyby to od niej zależało, bezradne maleństwo
40 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
nie wpadłoby w ręce ludzi, którzy pieniądze cenią sobie wyżej
niż ludzkie życie.
Nieśmiało zapukała do Polly.
- Kto tam? - rozległ się donośny głos.
- Dallas Adams - powiedziała cicho. - Nowa sąsiadka.
Drzwi otworzyły się z hukiem. Polly Jones nie należała do
kobiet, które noszą falbanki. Nawet w ciąży. Tym razem miała
na sobie ciasną purpurową koszulkę i jeszcze bardziej obcisłe
elastyczne spodnie. Spuchnięte stopy wylewały się z czarnych
szpilek. Choć minęła dopiero dziesiąta, jej czarne włosy były
już ułożone i polakierowane, oczy mocno umalowane, a usta
pociągnięte ciemnoczerwoną szminką. Wyglądała na dobre
trzydzieści parę lat, ale intuicja podpowiadała Dallas, że pew
nie ma z dziesięć mniej. W rzeczywistości Polly musiała być
najwyżej trzy lub cztery lata starsza od Dallas.
- O co chodzi? - spytała Polly, wyginając biodro w spo
sób, który wydawał się absolutnie niemożliwy, zważywszy na
jej stan.
Dallas nieśmiało splotła ręce i spuściła wzrok.
- Muszę zrobić dziś zakupy - wyjaśniła. - Może polecisz
mi jakiś sklep? Możliwie najtańszy - dodała.
Polly wzruszyła ramionami.
- Na rogu Dwudziestej Trzeciej i Polk jest sklep Cochra-
na, chyba najtańszy. To tylko kilka przecznic stąd, więc mo
żesz iść pieszo, jeżeli twój stary wziął samochód.
Dallas skinęła głową.
- Dziękuję.
- Przyjmują tam kupony na żywność.
- Ale my nie mamy żadnych kuponów.
- Nie? Jak to? - zdumiała się Polly. - Przecież twój stary
nie ma pracy, prawda?
- Tak - cicho przyznała Dallas - ale jest bardzo dumny.
Nie chce brać zasiłku.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 41
Polly spojrzała na brzuch Dallas.
- Nawet dla dziecka?
Dallas potrząsnęła głową i ciężko westchnęła.
- On... on jeszcze się nie przyzwyczaił do tej myśli, że
będziemy mieli dziecko - powiedziała - i wcale się nie cieszy.
Mówi, że to przez dziecko znaleźliśmy się w takiej ciężkiej
sytuacji. Jestem pewna, że kiedy dziecko się urodzi, zmieni
zdanie - dodała pospiesznie. - Sam to naprawdę dobry czło
wiek, tylko za bardzo się przejmuje.
- Jak to chłop - mruknęła pod nosem Polly. - Wpadniesz
przez takiego, a potem to twoja wina. Jeżeli chodzio mnie,
niech ich wszystkich diabli wezmą.
Dallas nerwowo zachichotała.
- Jestem pewna, że wcale tak nie myślisz.
- Lepiej się o to nie zakładaj, mała. Napijesz się kawy?
Właśnie nastawiłam czajnik.
Dallas się rozpromieniła.
- Z miłą chęcią - odparła, jakby spotkał ją jakiś zaszczyt.
- No to wejdź - mruknęła niechętnie Polly, ale Dallas
odniosła wrażenie, że Polly musi czuć się samotna i że wcale
nie jest jej obojętne, czy pija poranną kawę sama czy w towa
rzystwie.
Mieszkanie Polly miało identyczny rozkład jak to, które
wynajęli Sam i Dallas - salonik, maleńka kuchnia z wnęką,
ciasna sypialnia i łazienka. Meble - podobnie jak u nich - by
ły zniszczone i nie pasowały do siebie. Na ścianach nie było
obrazków, nie zauważyła też żadnych ozdób. Gdyby nie stos
papierów i pustych butelek po wodzie mineralnej oraz kilka
par butów w korytarzyku, lokal można by uznać za nie zamie
szkany.
W drodze do kuchni Polly zwróciła się do Dallas tonem
usprawiedliwienia:
42 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Nic tu nie urządzałam, bo nie zostanę długo. Tylko do
urodzenia dziecka.
- Na kiedy masz termin?
- Za jakieś pięć tygodni. - Polly pomasowała sobie krzyż.
- Jeżeli o mnie chodzi - najwyższy czas. W życiu nie byłam
taka obolała. Sama wiesz, jak to jest.
- O, tak. To niezbyt wygodny stan, prawda? - Dallas
ostrożnie usadowiła się na krześle przy stoliku takim samym
jak ten, który stał w ich kuchni.
- Racja. - Polly skrzywiła się. - Niezbyt wygodny.
Postawiła przed Dallas parujący kubek, a potem usiadła.
- Ach - zreflektowała się - chcesz cukru? Mleka nie mam,
ale jest jeszcze trochę śmietanki w proszku.
Dallas potrząsnęła głową.
- W porządku - zapewniła, upiwszy łyk zbyt mocnej ka
wy instant. Dawno zdążyła się przyzwyczaić do tej wstrętnej
kawy.
- A ty kiedy będziesz rodzić?
- Niedługo po tobie - odparła wymijająco Dallas.
- Tyle się nasłuchałam o tych naturalnych porodach. Nie
ze mną te numery. - Polly uniosła podbródek. - Niech mi
dadzą wszystkie środki znieczulające, jakie tylko istnieją.
- Ja też nie jestem masochistką. - Dallas ze zrozumieniem
pokiwała głową. - Na pewno wykorzystam wszystkie zdoby
cze nowoczesnej medycyny. -I rzeczywiście to zrobię, pomy
ślała, jeżeli kiedykolwiek będę musiała.
- Uważasz, że twój stary wybierze się z tobą na poro
dówkę?
Pamiętając o swojej roli, Dallas z zapałem przytaknęła:
- O, tak, jestem pewna, że tak. Teraz twierdzi, że nie, ale
z pewnością zmieni zdanie, kiedy przyjdzie czas.
Polly z westchnieniem potrząsnęła głową. Dallas ze zdu
mieniem zauważyła, że nie drgnął przy tym ani jeden z jej
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 43
kruczoczarnych loków. Co za lakier, pomyślała. Ciekawe, czy
ta fryzura utrzymałaby się w czasie sztormu.
- Naprawdę uważasz, że pójdzie z tobą? - powątpiewała
Polly.
Dallas mocno ścisnęła kubek.
- Pójdzie, pójdzie - zapewniła. - Sam na pewno będzie
dobrym ojcem.
Polly znów potrząsnęła głową, a na jej twarzy odmalowało
się współczucie.
- Skoro tak mówisz, mała.
- A... a co z ojcem twojego dziecka, Polly? Pomaga ci
teraz?
- Nawet nie wiem, kto nim jest. - Polly wzruszyła ramio
nami. Spojrzała na Dallas zza zlepionych tuszem rzęs. -Jesteś
zszokowana?
- Nie, skądże - pospiesznie zapewniła ją Dallas, ale wyraz
jej twarzy mówił dokładnie co innego.
Polly roześmiała się z humorem.
- No tak. Skąd pochodzisz? Ze wsi?
- Tak - odpowiedziała Dallas ze zdumieniem. - Skąd
wiesz?
Polly znowu się głośno roześmiała. Z twarzy ubyło jej
dobre parę lat.
- Ale z ciebie model! Chyba wybiorę się z tobą do sklepu.
Pokażę ci, co gdzie jest, nie mówiąc o tym, że sama też potrze
buję paru rzeczy.
- To miło z twojej strony - zapewniła ją Dallas. - Dzię
kuję.
Polly obrzuciła ją protekcjonalnym wzrokiem.
- Trzymaj się mnie, a nie zginiesz.
Sam wrócił po wpół do szóstej. Grzbietem dłoni otarł
z twarzy pot i kurz, pozostawiając na policzku smugę brudu.
44 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Przepocona koszulka kleiła mu się do pleców. Zapuszczona
klatka schodowa nie wyglądała zbyt zachęcająco, kiedy zmę
czonym krokiem wspinał się na górę, za to ze zdumieniem
stwierdził, że chciałby już zobaczyć Dallas. Oczywiście wyłą
cznie po to, pospiesznie zapewnił sam siebie, żeby się dowie
dzieć, co zdziałała w ciągu dnia.
Stara kobieta w wypłowiałej podomce i opadających pod-
kolanówkach minęła go, wspierając się ciężko na aluminiowej
lasce. Skinął jej uprzejmie głową i mruknął „dzień dobry".
Odsunęła się pod ścianę i spojrzała na niego wyblakłymi oczy-
ma. Nie odpowiedziała nic. Pewnie się go bała - jak wszy
stkich. Musiała przejść swoją szkołę strachu, pomyślał ze
współczuciem.
Dwójka dzieci bawiła się na podeście schodów na drugim
piętrze. Chłopczyk trzymał plastikowy samochodzik,
a dziewczynka szmacianą lalkę. Sam minął ich bez słowa.
Lepiej niech się nie uczą rozmawiać z obcymi. Dzieci obrzu
ciły go nieufnym spojrzeniem. Ktoś już musiał je ostrzec.
Klatka schodowa nie była bezpiecznym miejscem do zabawy,
ale gdzie mogły pójść? Na ulicę? Westchnął na wspomnienie
zacisznego ogródka z huśtawkami, na których spędzał wię
kszość czasu, kiedy był w ich wieku.
Korytarz trzeciego piętra był pusty. Można by pomyśleć, że
dom jest nie zamieszkany, gdyby nie przenikające przez cien
ki sufit i podłogę dźwięki hałaśliwej muzyki, ryk telewizorów,
płacz dziecka i męskie krzyki. Z żalem wspomniał budynek,
w którym znajdowało się jego zaciszne mieszkanko. Nie był
może w całym tego słowa znaczeniu luksusowy, ale z pewno
ścią bardziej dźwiękoszczelny. No i przede wszystkim było
w nim znacznie czyściej, pomyślał, ostrożnie obchodząc coś,
czego wolał nie identyfikować.
Otworzył kluczami drzwi ich mieszkania po prawej stro
nie korytarza, wszedł i zaczął się rozglądać za swoją towa-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 45
rzyszką. Znalazł ją w kuchni. Mieszała coś w garnku na ku
chence.
- Mam nadzieję, że jesteś głodny - powiedziała na powi
tanie. - Ja umieram z głodu, więc może zjemy wcześniej...
Och - dodała, bo dopiero teraz przyjrzała mu się bliżej - aleś
ty brudny! W co się znowu wdałeś?
Sam z trudem powstrzymał się od śmiechu. Ta bluza z ko
kardkami i te różowe spodnie! Do tego wielki brzuch, włosy
ściągnięte w śmieszny ogonek, i twarz, spocona i zaczerwie
niona nad rozgrzaną kuchenką.
- Pracowałem - wyjaśnił. - A ty to niby kto? Gwiazda
filmowa?
- I na to przyjdzie czas, Perry - odcięła się. - Do rzeczy.
Gdzie pracowałeś?
- Na budowie. Jakiś facet nie stawił się po przerwie na
lunch, więc majster wziął mnie. Miałem nadzieję, że znalezie
nie pracy potrwa parę dni - westchnął. - Jest za gorąco na taką
robotę.
- Biedactwo - prychnęła. - Rozmawiałeś z którymś z tych
facetów?
Sam potrząsnął głową.
- Zdążyłem im się tylko przedstawić; na więcej nie było
czasu. Cały dzień w biegu! Jutro z nimi pogadam. Muszę zdać
raport o ósmej.
Dallas popatrzyła na przepocone ubranie Sama.
- Musisz brać ze sobą coś do picia, bo się całkiem odwod-
nisz w tym upale.
- Majster bardzo pilnuje, żeby wszyscy pili dużo płynów.
Dostarcza nam lodowatą wodę. Wezmę ze sobą kanapki. Dziś
nie było okazji, żeby cokolwiek zjeść.
- To musisz być rzeczywiście głodny. Idź pod prysznic,
a ja nakryję do stołu.
- To kusząca propozycja. Dziękuję.
46 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Dallas odpowiedziała mu zaskakująco ciepłym i przyja
znym uśmiechem.
W budynku były kłopoty z ciepłą wodą, ale Samowi wcale
to nie przeszkadzało. Wszedł pod prysznic i z ulgą podstawił
twarz pod zimne strugi.
Miło jest wracać do domu, kiedy czekają na ciebie z kola
cją i uśmiechem, pomyślał. Sięgnął po mydło i przez chwilę
przyglądał się różowej kostce o delikatnym, kwiatowym zapa
chu. Już od ponad roku nie dzielił z nikim dachu nad głową.
Z Paulą mieszkali razem przez całe cztery miesiące, a przed
tem spotykali się przez rok. Jeżeli chodzi o Sama, był to
rekordowo długi związek. Paula zapewniała go, że będzie
z nim szczęśliwa, że jest gotowa przystać na nietypowe godzi
ny jego pracy i częstą nieobecność w nocy. Po ośmiu tygo
dniach zmieniła zdanie, przynajmniej w kwestii pracy.
Kiedy zaczęła dawać do zrozumienia, że myśli o małżeń
stwie - i o znalezieniu mu innej posady - zdał sobie sprawę,
że nie może zaoferować jej tego, czego oczekiwała. Kie
dy i Paula doszła do tego samego wniosku - wyprowadziła
się. Ostatnio doszły go słuchy, że zaręczyła się z jakimś księ
gowym.
Po zerwaniu pozostało uczucie goryczy, mimo że Sam
wcale nie był zakochany w Pauli. Wiedział o tym od począt
ku. Podobała mu się, ale ich związek w niczym nie przypomi
nał miłości, jaka łączyła jego rodziców i o jakiej marzył w głę
bi duszy. Nie miał zamiaru przez całe życie wracać wieczorem
do pustego domu. Kiedy jednak przyszło co do czego, zdał
sobie sprawę, że nie jest w stanie zdecydować się na związek
z kobietą, która wcale nie kryła się z tym, że chce wyjść za
niego za mąż i mieć dzieci.
W końcu doszedł do wniosku, że to jemu czegoś brak.
Może natura poskąpiła mu genów odpowiedzialnych za wy
woływanie uczucia szczęścia. Bo w końcu inni potrafili być
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 47
zadowoleni z życia. A on nie. Ani z pracy, ani z otoczenia, ani
z rysującej się przed nim przyszłości. I naprawdę nie wiedział,
co z tym wszystkim począć.
Zdegustowany potrząsnął głową i zakręcił prysznic. Skąd
nagle takie myśli? Dallas czeka w kuchni z kolacją i opowie
ścią o pierwszym dniu ich akcji. Jest jeszcze tyle do zrobienia.
Po co tracić czas na roztkliwianie się nad sobą?
Kiedy wszedł do kuchni, Dallas stawiała właśnie na stole
półmisek. Zdjęła grube rękawice kuchenne i spojrzała na nie
go przez ramię.
- Lubisz ravioli?
- Uwielbiam - odparł.
- To świetnie. Wiem, że to trochę za ciężkie jak na taki
upal, ale kiedy byłam w sklepie i zobaczyłam pierożki, nie
mogłam się powstrzymać. Mam nadzieję, że będą ci smako
wały. Oczywiście musiałam kupić najtańsze mięso. Do tego
jest jeszcze sałatka z kukurydzy.
- To brzmi fantastycznie. Mogę ci w czymś pomóc?
- Wszystko już gotowe. Siadaj. Co będziesz pił? Mrożoną
herbatę, mleko czy wodę mineralną? Niestety, nasz budżet nie
przewiduje butelki dobrego wina.
Sam wybrał herbatę. Usiadł i sięgnął po pierożki.
- Nie wiedziałem, że umiesz gotować, Sanders.
- Wielu rzeczy jeszcze o mnie nie wiesz, Perry - powie
działa poważnie.
Nagle zdał sobie sprawę, że to prawda. Nie miał pojęcia
o jej życiu prywatnym. Jeżeli nawet była z kimś związana,
nigdy o tym nie słyszał. Nie wiedział nawet, czy ma rodzinę.
Dowiedział się dopiero wczoraj. Powiedziała, że została po
rzucona. Czy wychowała się w rodzinie zastępczej? A może
w sierocińcu?
48 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Jednak nie czas na zadawanie tak osobistych pytań. Sam
zdecydował się raczej na żart.
- Więc naszła cię ochota na pierożki, co? Czy nie traktu
jesz swojej ciąży zbyt serio?
Dallas zmarszczyła nos.
- Jakiś ty mądry, Sam.
Sam roześmiał się, a po chwili westchnął.
- Mój Boże, ale to było pyszne, Sanders. Odwołuję jedną
trzecią tych okropnych rzeczy, które o tobie mówiłem.
- Jedną trzecią?
- Znaj moją hojność - powiedział, wylewając pól butelki
sosu na sałatkę. - Ale do rzeczy. Udało ci się dziś pogadać z tą
życzliwą kurewką?
- Z Polly? Tak. Poczęstowała mnie rozpuszczalną kawą
i poszła ze mną do sklepu. Powiedziała sklepikarzowi, żeby
był dla mnie miły, bo będzie miał do czynienia z jej kum
plami.
- Jak tego dokonałaś? - spytał Sam.
- Przekonałam ją, że jestem słodką i bezradną głuptaską,
zakochaną w egoistycznym typie, który traktuje mnie jak
śmieć.
- To niby ja, tak?
- Tak - ochoczo potwierdziła Dallas.
Sam westchnął głęboko.
- I kupiła ten kit, który jej wcisnęłaś? Może ma miękkie
serce, ale musi być niezbyt bystra.
- No, no, Perry. Ja po prostu znam się na swojej robo
cie. A Polly jest całkiem miła - dodała, mieszając widelcem
sos.
- Miła? - z powątpiewaniem powtórzył Sam. Przed oczy
ma stanęła mu hałaśliwa kobieta, która tak się na niego nie
dawno wydzierała. - Może i tak.
- Jest naprawdę sympatyczna - upierała się Dallas. - Mia-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 49
ła bardzo ciężkie życie. Kiedy skończyła czternaście lat, mat
ka wyrzuciła ją z domu, bo jej najnowszy przyjaciel zamiast
nią zaczął się interesować Polly. Jak wiele bezdomnych nasto
latek, poszła na ulicę, żeby się jakoś utrzymać.
- Potem oczywiście narkotyki? - stwierdził Sam.
- Przez krótki czas. Mówi, że od kilku lat nie bierze.
Próbowała zaoszczędzić trochę pieniędzy, żeby się przepro
wadzić i zacząć wszystko od nowa, ale ciąża pokrzyżowała jej
plany.
- To dlaczego jej nie przerwała?
- Z powodu przekonań religijnych. Uważa, że to grzech.
- Żartujesz. - Sam zakrztusił się i sięgnął po herbatę.
- Wiesz chyba równie dobrze jak ja, że nie powinno się
oceniać ludzi wedle stereotypów.
Sam odstawił szklankę.
- Wygląda na to, że Polly dużo ci o sobie opowiedziała.
- Jest dość gadatliwa.
- Czy mówiła, jakie ma plany co do dziecka?
Dallas potrząsnęła głową.
- Nie wspomniała o tym nawet słowem. Powiedziała tyl
ko tyle, że nie wie, kto jest jego ojcem. Za każdym razem, gdy
próbowałam skierować rozmowę na temat przyszłości dzie
cka, zmieniała temat.
- Wobec tego możliwe, że myśli o tym, by je sprzedać.
- Może... - Dallas zmarszczyła brwi i pogrzebała widel
cem w talerzu. - Nie jestem tego pewna, Sam. Jest coś...
- Co takiego? - spytał.
- Nie wiem - przyznała. - Myślę, że muszę ją bliżej po
znać.
- Tak, ale nie na siłę, bo może stać się podejrzliwa. -
W tym momencie zdał sobie sprawę, że znowu udziela Dallas
rad. Spodziewał się, że zacznie na niego krzyczeć, ale o dzi
wo, przełknęła to bez mrugnięcia okiem. Przypuszczając,
50 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
że ich zawieszenie broni nie będzie trwać wiecznie, Sam
postanowił zmilczeć i cieszyć się chwilowym spokojem.
Po kolacji oświadczył, że skoro ona gotuje, zmywanie na
leży do niego. Dallas nie protestowała.
Pół godziny później w kuchni panował porządek, na jaki
pozwalały warunki, a Sam mógł przyłączyć się do Dallas.
Znalazł ją w saloniku, skuloną na kanapie. Oglądała wiado-
mości na małym telewizorku, który ze sobą przywieźli. Obraz
był trochę zamazany, bo nie byli podłączeni do telewizji kab
lowej, ale dźwięk był dobry. Właśnie na ekranie w najdrob
niejszych szczegółach relacjonowano ostatni skandal ze świa
ta rozrywki.
- Przyniosłem ci wodę mineralną - powiedział, wręczając
jej puszkę. - Jak nie chcesz, schowam do lodówki.
- Chcę, dziękuję.
- Nie ma za co. Posuń się trochę, z krzesła nie widzę
ekranu.
Dallas posłusznie zrobiła mu miejsce na kanapie.
- Przez całe popołudnie miałam ochotę zdjąć to z siebie
- powiedziała, klepiąc się po brzuchu - ale myślę, że powin
nam się do tego przyzwyczajać.
- Tak - przyznał Sam - chociaż na pewno to okropnie
niewygodnie. Jak się czujesz?
- Strasznie mnie bolą plecy i nogi - westchnęła Dallas.
- Polly mówi, że to normalne w tym stanie. Ciesz się, że nie
musiałeś jej słuchać, kiedy opisywała mi różne inne dolegli
wości.
- Chyba rzeczywiście się cieszę - roześmiał się Sam. -
Jest dziś coś ciekawego w telewizji?
Dallas wymieniła kilka tytułów popularnych seriali.
- To wszystko, bo nie mamy telewizji kablowej.
Sam entuzjastycznie skinął głową.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 51
- To świetnie. Nie uważasz, że powinniśmy uraczyć sąsia
dów kolejną awanturą?
- Jestem dziś taka zmęczona - westchnęła Dallas. - Nie
mam siły na awantury. Mieliśmy już jedną dziś rano. Może
jutro, jak wrócisz z pracy? Będziesz krzyczał, że kolacja nie
gotowa albo coś w tym rodzaju.
- Dobrze - uśmiechnął się Sam. - Nigdy bym nie przypu
szczał, że dobrowolnie zrezygnujesz z okazji, aby mi powie
dzieć parę cierpkich słów.
Dallas spojrzała na niego.
- Zostawię je sobie na jutro.
Wieczór upłynął im bardzo spokojnie. Oboje byli znużeni.
Sam po całym dniu wyczerpującej pracy fizycznej, a Dallas
po wielogodzinnym dźwiganiu ciężkiego pasa i źle przespanej
ubiegłej nocy. Kiedy zaczął się dziennik o dziesiątej, Dallas
zdała sobie sprawę, że spędzili kilka miłych godzin. Kto by
pomyślał, że ona i Sam są w stanie wytrzymać cały wieczór
bez kłótni.
- Nie wiem jak ty - odezwał się Sam po prognozie pogody -
ale ja już mam dość. Jutro znowu zapowiadają morderczy upał.
Dallas skinęła głową.
- Ja też mam już dość.
Sam wstał i wyłączył telewizor. Dallas zaczęła się podno
sić. Nagle straciła równowagę i ciężko opadła na sofę.
Sam roześmiał się, ale wyciągnął rękę i pomógł jej wstać.
- Przepraszam - powiedział - musisz przyznać, że to
śmieszne.
- Nic nie muszę przyznawać - odburknęła Dallas. - Spró
buj to ponosić przez cały dzień.
- Niestety, zostalibyśmy szybko rozszyfrowani, gdybym
to ja był w ciąży.
- Bardzo śmieszne, Perry. - Dallas przycisnęła dłonie do
obolałego krzyża i westchnęła.
52 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Po kąpieli przebrała się w ten sam rozciągnięty podkoszu
lek, który miała na sobie ubiegłej nocy. Kiedy wyszła z łazien
ki, Sam siedział już na brzegu łóżka, też w tych samych spo
denkach, i ziewał raz po raz.
Tym razem łatwiej jej było wślizgnąć się pod prześcieradło
i wyciągnąć obok Sama. Może dlatego, że przygotowywała
się do tego w myślach przez cały dzień.
Sam zgasił światło.
- Ależ tu gorąco - stwierdził, odsuwając prześcieradło.
- Uhm. Ta cholerna klimatyzacja nie działa. - Dallas po
łożyła się na boku i jęknęła, bo okazało się, że pas obtarł jej
skórę na biodrach. Zamknęła oczy z nadzieją, że zdrowy sen
doda jej sił, by mogła następnego ranka znów wprząc się w to
narzędzie tortur.
- Połóż się na brzuchu. Rozmasuję ci plecy.
Słowa Sama sprawiły, że szybko otworzyła oczy.
- Tak?
- Mówię ci - nalegał - to ci dobrze zrobi. Musisz być
bardzo obolała po całym dniu dźwigania dodatkowego obcią
żenia.
Uznała, że posunął się za daleko. Nie była wcale pewna,
czy ma ochotę aż tak blisko zaprzyjaźniać się z Samem Perry.
Z przyczyn, których sama nie umiała określić, nawet gdyby
się postarała.
- Dziękuję, ale wiem, że ty też jesteś zmęczony. Lepiej
sobie odpocznij.
Ale Sam już siedział obok niej na łóżku i dłonią uciskał jej
ramię.
- Odwróć się, Sanders. Później mi podziękujesz.
Tłumiąc jęk, pozwoliła, by przewrócił ją na brzuch. Kiedy
jednak ręce Sama dotknęły jej krzyża, głośno krzyknęła. Po
chwili ból minął. Poczuła ulgę.
- Naprawdę to potrafisz - westchnęła.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 53
- Wszystkie mi to mówią - mruknął Sam.
Dallas obruszyła się, ale nagle zaczęła się zastanawiać, ile
razy Sam słyszał już te słowa i ile kobiet mu je mówiło.
Z drugiej strony, nie powinno ją to w ogóle obchodzić.
Ręce Sama wciąż spoczywały na jej ramionach. Syknęła
z bólu, kiedy ucisnął napięte mięśnie, ale po chwili odprężyła
się. On jest naprawdę dobry, pomyślala. Ciekawe, czy jest
równie dobry w...?
Momentalnie zesztywniała. Sanders, co też chodzi ci po
głowie!
- Odpręż się - szepnął Sam, uciskając kciukami jej ramio
na. - Znowu jesteś cała spięta.
Nie masz o niczym pojęcia, pomyślała Dallas. Chrząknęła
głośno i powiedziała:
- Wystarczy. Czuję się o wiele lepiej. Dzięki.
- Cała przyjemność po mojej stronie.
Opadł na łóżko i zaczął poprawiać poduszkę, robiąc przy
tym masę zamieszania. W końcu uspokoił się i zapadł w sen.
Dallas cicho westchnęła. Tak jest o wiele lepiej, pomyślała.
Sam na swojej polowie łóżka - ona na swojej. I znacznie
bezpieczniej.
ROZDZIAŁ
4
Dallas na ogół była rannym ptaszkiem, ale tego dnia obu
dziła się, dopiero kiedy Sam dotknął jej ramienia. Przetarła
oczy i popatrzyła na niego nieprzytomnie, próbując przyzwy
czaić wzrok do światła. Sam zdążył się już ubrać. Miał na
sobie dżinsy i bawełnianą koszulkę. Pod pachą trzymał alumi
niowy pojemnik na kanapki. Wyglądał jak robotnik, który
właśnie wybiera się do pracy.
- Przepraszam, że cię budzę - powiedział - ale pewnie
chciałabyś wiedzieć, że wychodzę.
- Tak, dziękuję. Nie do wiary, że tak długo spałam.
- Jest dopiero wpół do ósmej. Możesz jeszcze pospać, jeśli
masz ochotę. Zobaczymy się po południu. Nie zapomnij, że
powinniśmy urządzić awanturę.
- Uhm. Nie mogę się jej doczekać - powiedziała Dallas
i ziewnęła.
Sam chrząknął, cofnął się o krok i omal nie upadł, bo za
plątał się w pas ciążowy, który leżał na podłodze przy łóżku.
Zaklął półgłosem.
- Ej, uważaj! - krzyknęła Dallas siadając - bo uszkodzisz
biednego Juniora.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 55
Sam skrzywił się, podniósł pas z podłogi i rzucił go na
kolana Dallas.
- Co z ciebie za matka? Zostawiasz biedne dziecko na
podłodze, gdzie każdy może je rozdeptać.
Dallas roześmiała się i wskazała mu drzwi.
- Idź już wreszcie! Spóźnisz się do pracy!
- To dobrze. Może mnie wyleją.
- Przepraszam, Perry. Nie zapomnij pogadać z tymi face
tami. Wypytaj ich, czy nie słyszeli jakichś plotek na temat
handlu dziećmi.
- Dobrze - westchnął Sam. - Miłego dnia, Sanders. Jak
wrócę, ma tu być sterylnie czysto i kolacja ma czekać na stole.
W odpowiedzi Dallas złożyła mu słodkim głosem pro
pozycję tak obraźliwą, iż Sam co prędzej zamknął za sobą
drzwi.
Po jego wyjściu poszła do łazienki. Spojrzała na swoje
odbicie w lustrze i ze zdumieniem stwierdziła, że wygląda na
osobę z jakichś powodów bardzo z siebie zadowoloną. To
dziwne. Przebywanie w towarzystwie Sama okazało się nawet
dość przyjemne.
Widocznie upał uderzył jej do głowy.
Jedząc lunch, Sam zmuszał się do uśmiechu, ilekroć w po
bliżu pojawiała się jakaś w miarę przyjazna twarz. Wkrótce
jednak przekonał się, że wysoka temperatura i wyczerpująca
praca fizyczna pod ścisłym nadzorem nie przyczyniają się do
stworzenia miłej atmosfery. Wszyscy byli zbyt zmęczeni i za
jęci, żeby mieć ochotę na pogaduszki. Dlatego zdziwił się,
kiedy w czasie przerwy podszedł do niego młody mężczyzna
z puszką wody mineralnej w ręce.
- Szef dostarcza napoje na lunch - wyjaśnił. - Chciałem
się upewnić, czy ktoś ci o tym powiedział.
- Dzięki. - Sam z wdzięcznością sięgnął po lodowatą pu-
56 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
szkę. Poczuł nieprzepartą chęć, by przytknąć ją do rozpalonej
twarzy. - To mi było potrzebne.
- Tak, nam wszystkim też. - Mężczyzna usiadł na ziemi
nie opodal Sama, otworzył swój pojemnik i zajrzał do niego
bez entuzjazmu. - Harding wmawia nam, że dostarcza chło
dzonych napojów dla naszego dobra, ale wszyscy wiedzą, że
chodzi o to, abyśmy nie przynosili ze sobą piwa. On ma fioła
na punkcie picia w pracy.
- Tak jest bezpieczniej - przyznał Sam.
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Jedno piwo czy dwa nie robi różnicy. Zwłaszcza w taki
upał. Ale ja muszę pracować, więc wolę nie rozrabiać.
- Świetnie to rozumiem. Mnie też by tu nie było, gdyby
nie to, że potrzebuję pieniędzy - ponuro stwierdził Sam.
- Tak, to prawda. - Mężczyzna zdjął żółty kask, odsłania
jąc spoconą rudą czuprynę. - Jestem Jack Reynolds.
- Sam Adams.
Jack skinął głową i za jednym zamachem przełknął pół
kanapki. Potem skrzywił się.
- Nie ma nic gorszego niż ciepła kiełbasa z majone
zem - mruknął z pełnymi ustami. - Mówię mojej żonie, że
by dawała musztardę, ale ona ciągle o tym zapomina. Albo
tylko udaje. Czasami podejrzewam, że robi to naumyślnie. Ile
razy jest na mnie o coś zła, zawsze daje mi kiełbasę z majo
nezem.
- Ach, te baby - westchnął Sam.
- Jesteś żonaty?
- Tak jakby. - Sam ugryzł kęs bułki z szynką i natych
miast stwierdził, że ciepła musztarda nie jest ani trochę sma
czniejsza niż ciepły majonez, choć może mniej niebezpieczna
w taki upał.
- Tak jakby?
Sam wzruszył ramionami.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 57
- Mam kobietę. Mieszkamy razem od jakiegoś czasu. Rze
czywiście zachowuje się jak żona.
- One się chyba z tym rodzą - skrzywił się Jack. - Pozwo
lisz takiej, żeby się wprowadziła, a na drugi dzień jesteś zaob
rączkowany.
- Tu nie ma żadnej obrączki - mruknął pod nosem Sam.
- Jasne, Adams, słyszałem, co powiedziałeś. - Jack skoń
czył kanapkę i sięgnął po następną.
- Masz dzieci, Reynolds? - spytał Sam po chwili.
- Nie. Żona naciska, ale uważam, że najpierw trzeba mieć
trochę pieniędzy. Pójdzie na kursy pielęgniarskie. Jak skoń
czy, poszuka pracy w szpitalu, a ja zacznę szkołę wieczorową.
- Jaką?
- Elektroniczną. Tę, która się ciągle ogłasza w telewizji.
Mówią, że można zarobić masę forsy, reperując komputery.
Spróbuję. Przynajmniej nie trzeba pracować na dworze.
- To brzmi całkiem interesująco. - Sam pokiwał głową.
- Mówi się, że komputery mają wielką przyszłość.
- Już podbiły świat. A ja nawet nie wiem, jak się coś
takiego włącza. Dlatego wyciskam z siebie siódme poty w ro
bocie, którą może wykonać każda tresowana małpa - stwier
dził Jack z goryczą. Westchnął i napił się wody sodowej, a po
tem zapytał: - A ty masz dzieci?
- Jedno w drodze.
- Moje gratulacje.
Sam skrzywił się i potrząsnął głową. Kropelki potu prysnę-
ły na wszystkie strony.
- Raczej kondolencje. Trzymaj się swoich planów, radzę
ci. Idź do szkoły i znajdź dobrą pracę, nim zafundujesz sobie
dzieciaka. Inaczej skończysz tak jak ja. Mieszkam w jakiejś
norze ze zrzędliwą babą, która zabiera mi każdy grosz na
wyprawkę i lekarza.
- Nie chcesz dziecka, co? - spytał Jack ze współczuciem.
58 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Wolałbym trochę pożyć - mruknął Sam. - Dawniej było
inaczej. Za co mnie coś takiego spotyka?
- Wszystko przez te baby. - Jack potrząsnął głową.
- Tak.
- Przynajmniej się jej trzymasz - powiedział Jack. - Ma
ło który facet na twoim miejscu zdobyłby się na to. Mam
kilku kumpli, którzy zostawili swoje dziewczyny, jak tylko
zaszły.
Sam westchnął.
- Często mam na to ochotę - przyznał. - Tylko że Dallas
jest w porządku. Nie mógłbym jej zostawić. Ale dzieciak...
- urwał i potrząsnął głową, a potem otarł pot z czoła. - Nie
wiem, jak sobie z tym wszystkim poradzić.
Nawet jeśli Jack słyszał coś na temat handlu dziećmi, nie
dal tego po sobie poznać.
- Trzymaj się, Adams - powiedział pokrzepiającym to
nem. - Jakoś sobie poradzisz.
Nie, pomyślał Sam, Jack Reynolds na pewno nie naprowa
dzi go na właściwy trop. Jest jeszcze młody i pełen optymi
zmu, przekonany, że wszystko musi się udać tym, którzy na to
zasługują, a życie może wyglądać jak telewizyjna reklama,
trzeba tylko cierpliwie czekać. Jeżełi jego żona oświadczy mu
pewnego dnia, że jest w ciąży - co pewnie wkrótce nastąpi
- Reynolds pożegna się ze swoimi pięknymi planami i zacznie
pracować dwa razy ciężej, żeby spełnić to, co według niego
jest obowiązkiem mężczyzny. Biedny facet! Jednak Sam po
czuł, że prawie zazdrości Jackowi. Przynajmniej miał jakieś
marzenia.
- Hej tam, Adams! Reynolds! Macie zamiar wrócić dziś
do pracy? A może czekacie na osobne zaproszenie?
Sam i Jack wymienili znaczące spojrzenia i zamknęli poje
mniki na kanapki. Koniec pogawędki.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 59
Dallas stała w korytarzu, rozmawiając z Polly, kiedy nagle
kątem oka spostrzegła Sama. Odwróciła się i przywitała go
z entuzjazmem.
- Sam! Cześć, kochanie! Wróciłeś wcześniej, niż my
ślałam.
Sam bez uśmiechu popatrzył na nią, a potem na Polly.
- Co tu robisz? - zwrócił się do Dallas.
- Wyszłam kupić ci gazetę - odpowiedziała. - Wracając
spotkałam Polly. Właśnie mi opowiadała o...
- Kolacja gotowa? - przerwał jej Sam, kompletnie ignoru
jąc Polly.
Uśmiech zniknął z twarzy Dallas.
- Nie, jeszcze nie. Zaraz coś przygotuję - zapewniła go
pospiesznie. - Nie przypuszczałam, że będziesz przed...
- Jazda do domu! - przerwał jej z furią Sam.
Dobrze, że tylko udaje, pomyślała Dallas. Inna kobieta
mogłaby się przestraszyć. Tym razem Sam trochę się zagalo
pował.
Polly przysunęła się bliżej.
- Nie złość się - zwróciła się do Sama. - To moja wina. Ja
ją zatrzymałam na plotki.
Sam nadal nie zwracał na nią uwagi.
- Marsz do domu! - powtórzył stanowczo.
Dallas głośno przełknęła ślinę i spojrzała na Polly.
- Nie przejmuj się, on się zaraz uspokoi - szepnęła. - To
przez ten upał. Jest zmęczony i...
- Dallas! Głucha jesteś! - ryknął Sam.
Dallas podskoczyła jak wystraszony królik i pomknęła
w stronę drzwi.
- Już idę, Sam. Usmażę ci kurczaka, bo wiem, że to lubisz
- mówiła szybko błagalnym tonem. -I ziemniaki puree, i sos.
A na deser mogłabym zrobić.
Drzwi mieszkania zatrzasnęły się za nimi z hukiem. Polly
60 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
została na korytarzu. Dallas była pewna, że będzie podsłuchi
wać, więc wcale się nie zdziwiła, że Sam nie przestawał
wrzeszczeć. Ona też dalej grała swoją rolę, broniąc się i głoś
no lamentując. Kiedy Sam rąbnął pięścią w ścianę i kazał jej
iść do kuchni, mimowolnie podskoczyła. Ten teatr wydaje się
sprawiać mu zbyt wielką przyjemność, doszła do wniosku.
Kiedy Sam poszedł wziąć prysznic, zaczęła szybko nakry
wać do stołu. Wyjęła z lodówki sałatkę z kurczaka, którą przy
rządziła przed południem. Była pewna, że zmęczony i głodny
Sam po całym dniu spędzonym w upale nie będzie miał ocho
ty na gorące danie.
Postawiła na stole koszyczek z chrupiącymi bułeczkami
i maselniczkę oraz półmisek gotowanego zielonego groszku.
Kiedy Sam wyłonił się z łazienki, przebrany w czyste szorty
i podkoszulek, kończyła właśnie nalewać mrożoną herbatę do
plastikowych kubków.
- Kolacja gotowa - powiedziała, wskazując na stół. - Sia
daj i bierz się do roboty.
Sam był mile zaskoczony.
- To wygląda wspaniale - stwierdził z uznaniem.
- Pomyślałam sobie, że po takim dniu będziesz wolał coś
lekkiego.
- Jestem pełen podziwu, Sanders. - Sam nałożył sobie
furę sałatki na talerz i zaczął jeść. - To zdumiewające, jakie
wspaniałe dania potrafisz wyczarować za jedyne sto dolarów.
Dallas wzruszyła ramionami, choć ten komplement sprawił
jej przyjemność.
- Jestem przyzwyczajona do skromnego budżetu. Do ze
szłego roku, kiedy awansowałam, musiałam żyć z pensji zwy
kłego policjanta. A jeszcze wcześniej, podczas studiów
w akademii, miałam dwie bardzo marnie płatne prace.
- Nikt nam nie obiecywał fortuny za to, że będziemy
uczciwymi policjantami - roześmiał się Sam.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 61
- Nie, ale teraz powodzi mi się nie najgorzej,
- Tak, mnie też. Oczywiście jest nam łatwiej, bo nie mamy
rodzin na utrzymaniu. Moi żonaci koledzy narzekają, że z tru
dem udaje im się związać koniec z końcem.
Dallas znów wzruszyła ramionami.
- Trzeba umieć zaplanować swój budżet.
Sam skinął głową i przez dłuższą chwilę jadł w milczeniu.
- Dowiedziałaś się czegoś nowego? - spytał wreszcie.
- Właściwie nic, a ty?
Sam potrząsnął głową.
- Nic. Mam nadzieję, że informacje, na jakich opiera się
Brashear, są pewne. Byłbym wściekły, gdyby się okazało, że
musiałem przejść przez to wszystko na darmo.
- Czy „to wszystko" oznacza również mieszkanie ze mną?
- uprzejmie spytała Dallas.
Sam uśmiechnął się.
- Twoja kolacja wprawiła mnie w tak doskonały humor,
że mieszkanie z tobą wydaje mi się niemal przyjemnością.
Dallas otworzyła szeroko oczy i pokręciła głową.
- Lepiej, żebyś się do tego nie przyzwyczajał, Perry. Za
chwilę pierwszy urok minie.
- A gdzie jest powiedziane, że nie mogę się tym cieszyć,
jak długo to trwa?
- Masz rację. Ty za to będziesz gotował podczas weeken
du. Moja wspaniałomyślność ma swoje granice.
- Podobnie jak twoja bluzeczka - mruknął Sam, wpatru
jąc się w wyblakłą koszulkę, ciasno opinającą wielki brzuch
Dallas. - Twój brzuch wygląda niebywale realistycznie. Na
wet w tej ciasnej koszulce.
- Też tak uważam - przyznała Dallas. - Polly powiedziała
mi wczoraj, że wyglądam, jakbym lada moment miała rodzić.
- Sama też jest już bardzo gruba. Kiedy wypada termin?
- Za cztery albo pięć tygodni. Była dziś rano u lekarza.
62 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Powiedział jej, że dziecko przyjdzie na świat o czasie albo
nawet trochę wcześniej.
- Cieszy się?
Dallas potrząsnęła głową. Przypomniało jej się dziwnie
nieruchome spojrzenie Polly, kiedy mówiła o dziecku.
- Nie. Odniosłam wrażenie, że się... zmartwiła.
- Więc chce je sprzedać - stwierdził z przekonaniem Sam.
Dallas nie mogła zrozumieć, dlaczego wcześniej na to nie
wpadła. Może dlatego, że polubiła Polly, mimo iż styl życia
sąsiadki wzbudzał w niej odrazę.
W przeciwieństwie do urzędujących za biurkiem liberałów
Dallas uważała, że ludzie na ogół sami decydują się zostać
narkomanami albo przestępcami. Ich życiowa sytuacja nie ma
z tym nic wspólnego. Poznała wielu porządnych, przestrze
gających prawa obywateli, którzy wyciągnęli się ze straszne
go środowiska. Dzięki takim ludziom nie była zbyt skłonna
wierzyć w usprawiedliwienia typu: „ofiara warunków spo
łecznych".
Jej własną przeszłość trudno było nazwać sielanką. Jednak
to nie szczęśliwy zbieg okoliczności powstrzymał ją przed
pójściem na ulicę. Kosztowało ją to lata ciężkiej pracy. Tak
bardzo chciała wyjść na ludzi, bez względu na to, czy ktoś jej
pomoże, czy nie. Poza tym Dallas wyznawała łacińską maksy
mę „Kto kocha, ten karze surowo".
Co oczywiście nie oznaczało, że była pozbawiona ludzkich
uczuć. Naprawdę polubiła Polly. Gdyby istniała taka możli
wość, chętnie by jej pomogła. Ale również bez najmniejszego
wahania aresztowałaby Polly, gdyby przyłapała ją na próbie
sprzedaży własnego dziecka.
Sam odsunął wymieciony do czysta talerz i z westchnie
niem zadowolenia rozparł się w fotelu.
- To było fantastyczne, Dallas. Dziękuję.
- Cala przyjemność po mojej stronie.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 63
- Poznałaś może dziś jakichś innych sąsiadów?
Dallas potrząsnęła głową.
- To był spokojny dzień. Dwa mieszkania na naszym pię
trze są puste, więc nikogo nie widuję, chyba że zejdę na dół.
Sądziłam, że kogoś spotkam, jak będę szła po gazetę, ale
natknęłam się tylko na dzieci na drugim piętrze, a na dole na
panią Blivens. Powiedziałam jej „dzień dobry", ale tylko coś
odburknęła i poszła dalej.
- Istne słoneczko, prawda?
- Tak - zachichotała Dallas.
- Czy Polly mówiła ci może coś ciekawego o innych loka
torach?
Dallas wzruszyła ramionami.
- Wczoraj trochę mi o nich opowiadała. To przeważnie
starzy ludzie o niskich emeryturach, zbyt przestraszeni, żeby
wychodzić z mieszkania, albo samotne matki pobierające za
siłek i usiłujące wychowywać liczne potomstwo bez pomocy
mężów. Polly jest w tej chwili bardzo cięta na mężczyzn.
Przekonywała mnie, że na pewno odejdziesz, i będę musiała
sama zajmować się dzieckiem.
Sam skinął głową.
- O to nam właśnie chodzi, prawda?
- Tak. - Dallas skończyła jeść i sięgnęła po herbatę. -
Sam, ty chyba nie zrobiłbyś czegoś takiego? To znaczy, nie
odszedłbyś z powodu dziecka?
- Ależ skąd! - Sam gniewnie zmarszczył brwi. - Gdybym
miał dziecko, nigdy bym go nie opuścił. Nawet gdybym z ja
kichś przyczyn nie mógł żyć z jego matką, zadbałbym o to,
żeby pod każdym względem otrzymało właściwe wychowa
nie i opiekę. Potępiam facetów, którzy robią dziecko, a potem
znikają.
Dallas spodobało się jego zdecydowanie.
- Przypuszczałam, że powiesz coś takiego.
64 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- A ty? - spytał Sam. - Jesteś w stanie wyobrazić sobie, że
dla pieniędzy oddajesz swoje dziecko?
- Nie - natychmiast, odpowiedziała Dallas. - Nie wiem,
czy będę miała dzieci, ale możesz być pewny, że jeśli już, to
za nic w świecie nie sprzedałabym własnego dziecka.
Sam patrzył jej przez chwilę w oczy, a potem spojrzał na jej
brzuch i uśmiechnął się.
- Juniorowi musiało ulżyć, jak to usłyszał.
Dallas położyła dłoń na wystającym brzuchu.
- Szczerze mówiąc, polubiłam Juniora. Jest bardzo grze
czny. Sprawia znacznie mniej kłopotów niż inne dzieci.
- Wszystkie dumne mamy tak mówią - zapewnił ją z po
wagą Sam. - Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że to dziecko
w połowie należy do mnie.
- Miejmy nadzieję, że odziedziczy mój charakter - mruk
nęła Dallas.
- Ale mój wygląd - odparował Sam, przybierając pozę
modela. Dallas wzniosła oczy do góry.
- No i oczywiście twoją skromność, prawda?
- To się rozumie samo przez się.
- Niestety - Dallas potrząsnęła głową - nie będziemy
mieli ze sobą dzieci, Perry. Pewnie by odziedziczyły wszy
stkie nasze wady, biedactwa. Ty, rzecz jasna, wniósłbyś w po
sagu znacznie więcej wad niż ja, ale...
- No, no! To mi się nie podoba!
- Fakty mówią same za siebie, Perry - stwierdziła Dallas
słodkim głosem.
- Któregoś dnia, Sanders, ktoś cię przegada. I zrobię wszy
stko, żebym to był ja.
- Chyba w przyszłym życiu, Perry.
Sam potrząsnął głową i odsunął się od stołu.
- Pomogę ci posprzątać w kuchni. Potem będę oglądać
telewizję, a następnie pójdę spać.
DZECKO NA SPRZEDAŻ • 65
- Bardzo podniecające plany. - Dallas uśmiechnęła się
kpiąco, sięgając po talerz. - Miałam nadzieję, że dziś wieczo
rem zabierzesz mnie na tańce.
- Wiesz, ile ton dziś przerzuciłem? - ryknął nagle Sam.
- Co to za głupie żarty!
- Nigdzie mnie już nie zabierasz. - Dallas natychmiast
podjęła grę. - Wstydzisz się mnie, bo jestem gruba i brzydka.
Sam uderzył pięścią w stół.
- Zamknij się i zejdź mi z oczu! - krzyczał. - Nie da się
nawet odpocząć po ciężkim dniu z taką babą jak ty. Ple, ple,
ple - kiedy się wreszcie zamkniesz?
- Nie kooooochasz mnie juuuuż! - zawodziła Dallas,
w błyskawicznym tempie zmywając naczynia i ustawiając je
na suszarce.
- Idiotka! - W głosie Sama brzmiało najwyższe obrzydze
nie. Wyjął puszkę napoju z lodówki i mrugnął do Dallas. - Idę
oglądać telewizję. A ty tu sobie siedź i becz, jak chcesz. Gów
no mnie to obchodzi!
- Chcesz herbatniki? - szeptem spytała Dallas. - Cham!
- dodała głośno.
- Dobra robota - mruknął Sam, a potem wrzasnął. - Za
mknij się, do jasnej cholery!
Ciężkim krokiem ruszył do saloniku, otwierając po drodze
puszkę. Dallas cisnęła za nim aluminiowym garnkiem.
Garnek z hałasem wylądował na podłodze, tuż obok Sama.
Spojrzał zdumiony na Dallas, uśmiechnął się i zniknął za
drzwiami.
Śmiejąc się pod nosem, Dallas skończyła zmywać kuchen
ny blat, a potem wyjęła puszkę herbatników i poszła do salo
niku, żeby wraz z Samem spędzić kolejny spokojny wieczór
przed telewizorem.
Ze zdumieniem stwierdziła, że kłótnie z Samem mogą być
66 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
całkiem zabawne. Porucznik Brashear miał rację. Ona i Sam
doskonale nadają się do tej roli.
Sarą wciąż oglądał wiadomości, gdy Dallas stwierdziła, że
ma już dość Juniora na ten wieczór. Weszła do sypialni i za
mknęła drzwi. Zdjęła bluzkę i spodnie, rozpięła pas i z wes
tchnieniem ulgi rzuciła go na podłogę. Ubrana tylko w krótką
białą haleczkę i majteczki, przeciągnęła się, a potem zrobiła
kilka skłonów tak, by dotknąć palców nóg. Co za przyjemność
znowu poczuć się zwinną i szczupłą!
Głośne chrząknięcie dobiegające z tyłu sprawiło, że naty
chmiast się wyprostowała.
Odwróciła się. W progu stał Sam, a jego orzechowe oczy
z uznaniem wpatrywały się w jej długie nogi. Na wspomnie
nie pozycji, w jakiej ją przyłapał, Dallas spłonęła rumieńcem
i sięgnęła po nocną koszulę.
- Myślałam, że jeszcze oglądasz telewizję - powiedziała
zasłaniając się.
- Chciałem się już położyć. Przepraszam, myślałem, że
będziesz ubrana. Zawsze się przebierałaś w łazience.
- No tak... Chciałam się tylko przeciągnąć.
- Widziałem.
Uśmiechnął się tak, że miała szczerą chęć go uderzyć.
Z dumnie uniesioną głową wymaszerowała z sypialni, świa
doma, że Sam wciąż lustruje ją wzrokiem. Zatrzasnęła za sobą
drzwi łazienki i zimną wodą spryskała rozpaloną twarz. Na
myśl o tym, że ma położyć się do łóżka z Samem Perrym,
obleciał ją strach. Wciąż czuła na sobie jego palący wzrok.
Sam leżał na wznak, z rękami skrzyżowanymi pod głową,
i zastanawiał się, kiedy wreszcie Dallas wyjdzie z łazienki.
Czyżby zawstydził ją aż tak bardzo, że postanowiła spędzić
noc w wannie? Nigdy by jej nie podejrzewał o taką pruderię.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ 67
Nie mógł zapomnieć, jak wyglądała, kiedy niespodziewa
nie wszedł do sypialni. Przed oczami wciąż miał jej nagie
opalone ramiona, wdzięczny zarys pleców, długie, szczupłe
nogi, no i tę krągłą, kształtną pupę. Wiedział nie od dziś, że
Dallas Sanders ma fantastyczną figurę, ale nie spodziewał się,
że będzie mu dane podziwiać ją w całej krasie tego wieczora.
A teraz kolejną noc spędzą w jednym łóżku.
Miał nadzieję, że Dallas nigdy się nie dowie, jak trudno mu
było spać przez te dwie noce, gdy czuł ją tak blisko siebie,jej
piersi, wznoszące się i opadające w miarowym oddechu, jej
włosy rozrzucone na poduszce. Potrafił godzinami leżeć na
boku, po prostu wpatrując się w nią. Wydawała mu się taka
młoda i bezbronna. Gdyby jej o tym powiedział, pewnie sko
czyłaby mu do gardła.
Wreszcie drzwi łazienki otworzyły się. Dallas weszła do
sypialni. Miała na sobie jedną ze swoich obszernych nocnych
koszul i starannie unikała spojrzenia Sama. Przechodząc obok
kontaktu, zgasiła górne światło. Pokój zatonął w mroku.
Wślizgując się pod prześcieradła, starała się nie dotknąć
jego gorącego ciała. Samowi wydało się to zabawne. Wyciąg
nęła się na skraju łóżka tak, że przy byle ruchu mogła wylądo
wać na podłodze, obok Juniora.
- Nie bój się, nie gryzę - roześmiał się Sam.
Dallas mruknęła coś niezrozumiałego i przysunęła się parę
centymetrów bliżej.
Nad ich głowami ktoś ciężko przeszedł przez pokój. Za
drżał gipsowy strop. Potem rozległ się głuchy łomot, jakby
ktoś całym ciężarem opadł na łóżko. Po chwili łóżko zaczęło
skrzypieć, a towarzyszyły temu rytmiczne postukiwania. Pra
wdopodobnie wezgłowie łóżka uderzało o ścianę.
Sam z łatwością wyobraził sobie, co dzieje się na górze.
Usłyszał kobiece westchnienia. Bardzo głośne. Potem jakiś
mężczyzna zaczął pokrzykiwać z coraz większym entuzja-
68 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
zmem. Hałasy przenikały przez cienkie ściany i bez przeszkód
docierały do uszu mimowolnych świadków, którzy spokojnie
leżeli w swoim łóżku piętro niżej.
Dallas cicho zaprotestowała i nakryła głowę poduszką.
Sam zmarszczył brwi, a potem roześmiał się, bo kobieta na
górze zaczęła krzyczeć. Mogli wyraźnie słyszeć każde jej
słowo.
- Tak! Tak! Och, tak!
- Chyba się dobrze bawi - sucho zauważył Sam i ułożył
się wygodniej na materacu.
- Spij już, Perry - mruknęła Dallas.
- Nie da się spać w takich warunkach.
- Spróbuj.
Łóżko nad ich głowami coraz mocniej waliło o ścianę.
Krzyk jeszcze bardziej się wzmógł.
Sam westchnął ciężko.
- Miejmy nadzieję, że nie spadną nam na głowę. Nie
chciałbym aż do tego stopnia uczestniczyć w ich życiu rodzin
nym.
- Mocniej! Szybciej!-krzyczała kobieta.
Dallas naciągnęła poduszkę na głowę.
- Idę spać - mruknęła stłumionym głosem. - Nie jestem
jakimś zboczeńcem, żeby tego słuchać.
Kobieta na górze wciąż krzyczała, a mężczyzna postęki
wał. Nagle zapadła głucha cisza.
Po jakichś dziesięciu minutach Dallas ostrożnie wysunęła
głowę spod poduszki i odetchnęła z ulgą.
- Dzięki Bogu, już skończyli - mruknęła. Odwróciła się
plecami do Sama i zaczęła wiercić się pod prześcieradłem, by
znaleźć sobie w miarę wygodną pozycję.
Sam starał się nie zwracać na to uwagi. I tak czuł się
nieswojo, mając pod bokiem jej kuszącą pupę.
Musiał przyznać, że reakcja Dallas na to, co działo się na
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 69
górze, mocno go rozbawiła. Do tej pory nie miał pojęcia, że
Dallas Sanders ma w gruncie rzeczy tak staroświeckie poglą
dy. Trudno było to odgadnąć, patrząc na jej wyzywające za
chowanie, kiedy udawała, prostytutkę.
- Wiesz co, Sanders - odezwał się nagle.
- Co?
- Ależ ty masz fantastyczne ciało!
Dallas zamarła, a potem zaczęła się kręcić na poduszkach.
- Twoje też nie jest najgorsze. Niestety to, co się w nim
kryje, jest takie wkurzające...
Sam cicho chrząknął.
- Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda?
- Spij już wreszcie, Perry. Jutro czeka cię kolejny ciężki
i gorący dzień - powiedziała podejrzanie wesołym głosem.
- Co? - odparował Sam. - Nie pocałujesz mnie na dobra
noc? A może powinniśmy pokazać tym z góry, że można się
kochać jeszcze głośniej?
Na próżno czekał na ordynarną reakcję Dallas. Otrzymał
tylko zimną odpowiedź:
- Raczej nie. Dobranoc, Sam.
Uśmiechnął się do milczącego teraz sufitu i doszedł do
wniosku, że prawdopodobnie i ona czuje się skrępowana tym,
że muszą spać w jednym łóżku. A to znaczy, że jako mężczy
zna nie jest jej całkiem obojętny. Niestety, z tą świadomością
będzie mu jeszcze trudniej zasnąć.
ROZDZIAŁ
5
We czwartek rano Dallas obudziła się jednocześnie z Sa
mem. Wstała i przygotowała mu śniadanie i kanapki na lunch,
podczas gdy on brał prysznic i ubierał się. Żadne z nich ani
słowem nie wspomniało o ubiegłym wieczorze. Gdy Sam
wrócił do domu z pracy, znów zastał na stole kolację. Zjadł,
podziękował, ale był zbyt zmęczony, żeby prowadzić dłuższą
rozmowę. Narzekał tylko, że nadal nie udało mu się natrafić
bodaj na ślad plotek o handlu dziećmi.
Również Dallas musiała przyznać, że jej poczynania nie
przyniosły widocznych rezultatów. Co prawda, udało się jej
porozmawiać z inną sąsiadką, sympatyczną młodą kobietą
z czwartego piętra, która mieszkała ze swoim chłopakiem -
czy raczej alfonsem, jak podejrzewała Dallas - ale nie dowie
działa się niczego, co mogłoby ją zainteresować. Podobnie jak
pozostali mieszkańcy tej ponurej kamienicy, kobieta nienawi
dziła obskurnego lokum oraz najbliższego sąsiedztwa i plano
wała przeprowadzkę. Oczywiście, jak tylko pozwolą jej na to
finanse.
Dallas zauważyła zastarzałe blizny po ukłuciach na chu
dych ramionach sąsiadki oraz pokryte grubą warstwą pudru
sińce. Powiedziała Samowi, że według niej nieszczęsna ko-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 71
bieta nie pożyje na tyle długo, żeby spełnić swoje marzenie.
Sam przytaknął z ponurą miną i zaraz po kolacji poszedł spać.
Dallas jeszcze przez chwilę oglądała telewizję.
Kiedy kładła się do łóżka, Sam już spał, i to tak głęboko, że
nawet się nie poruszył. Dallas pomyślała ze współczuciem, że
praca na budowie musi być koszmarem dla kogoś, kto nie
nawykł do wysiłku fizycznego, i to jeszcze w tak zabójczym
upale. Ze względu na Sama - ale i na siebie - miała nadzieję,
że ich misja nie potrwa długo. Niestety, na razie śledztwo nie
posunęło się ani o krok.
W piątek rano Dallas także czekała na Sama z gotowym
śniadaniem. Kiedy wszedł do kuchni, właśnie kończyła pako
wać mu kanapki.
- Co się stało, że zrobiłaś się taką domatorką? - zapytał
z ironicznym uśmiechem. - Gotowanie nie wchodzi w zakres
twoich detektywistycznych obowiązków.
- Lubię gotować - odparła Dallas, z zapałem biorąc się do
szorowania zlewu. - A poza tym, ostatnio nie mam zbyt wiele
do roboty.
- Nigdy nie myślałem, że lubisz się zajmować kuchnią.
- Przecież cię ostrzegałam, żebyś nie próbował klasyfiko
wać mnie według stereotypów, Perry.
- Rzeczywiście, przepraszam.
- W piwnicy jest pralnia. Chyba zrobię dziś pranie. Może
uda mi się przy tej okazji porozmawiać z innymi lokatorami.
- Zaczekaj, aż wrócę wieczorem do domu. Pomogę ci
- zaproponował Sam.
Dallas uniosła brwi. To niepodobne do Sama. Skąd mu to
przyszło do głowy?
- Sam Adams z pewnością nie robiłby prania - powie
działa głośno. - To babska robota.
- Punkt dla ciebie - uśmiechnął się Sam. - Chyba na mo-
72 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
ment się zapomniałem. Jest w brzemiennych kobietach coś, co
budzi we mnie rycerskie instynkty.
- Coś podobnego! - zdumiała się Dallas. - To ty w ogóle
je posiadasz?
- Jako Sam Adams - nie, ale Sam Perry to prawdziwy
dżentelmen.
- Zachowaj tę bajeczkę dla kogoś, kto dotąd z tobą nie
pracował - doradziła mu Dallas. — Za dobrze pamiętam nasze
ostatnie wspólne zadanie.
- No cóż, próbowałem tylko ocalić twój tyłek. Czy to nie
jest rycerski gest?
- Według mnie raczej głupi. Potrafię o siebie zadbać.
Sam uśmiechnął się i z uznaniem zlustrował od tyłu jej
sylwetkę.
- Możesz mi wierzyć, Sanders, z tej strony widok jest
znacznie ciekawszy. Zwłaszcza w pozycji, w jakiej cię przyła
pałem dwa dni temu.
Dallas zabrakło tchu z oburzenia. Chwyciła kuchenną rę
kawicę i cisnęła nią w Sama.
Sam odbił ją zręcznie i sięgnął po pojemnik z kanap
kami.
- Muszę już iść, bo się spóźnię. Odprowadzisz mnie do
drzwi?
- A to niby czemu? - obruszyła się Dallas.
- Bo tak postąpiłaby Dallas Adams.
Dallas trudno się było z tym nie zgodzić, zwłaszcza że
sama dopiero co pouczała Perry'ego, żeby nie wypadał z roli.
Westchnęła i posłusznie ruszyła do przedpokoju.
Sam otworzył drzwi wyjściowe, wyjrzał na korytarz, od
wrócił się i przycisnął Dallas do siebie tak blisko, na ile tylko
pozwalała im obecność Juniora. Zesztywniała ze zdumienia,
ale nim zdążyła zapytać, co to wszystko ma znaczyć, poczuła
na swoich wargach usta Sarna.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 73
Całował ją nieskończenie długo. Kiedy minęło pierwsze
zaskoczenie, Dallas poczuła, że zupełnie zatraca się w tym
pocałunku. Nie mogła też sobie przypomnieć, dlaczego wła
ściwie na początku próbowała się opierać.
Zdarzyło jej się parokrotnie zastanawiać nad tym, jak sma
kowałby pocałunek Sama - oczywiście powodowała nią wy
łącznie ciekawość, tak przynajmniej to sobie tłumaczyła. Za
wsze też podejrzewała, że jego pocałunki powinny być intere
sujące. Jednak gdyby ktoś próbował jej wmówić, że wystarczy
jeden pocałunek Sama, aby zapomniała o bożym świecie,
z pewnością by go wyśmiała.
Teraz, niestety, wcale nie było jej do śmiechu.
Kiedy w końcu oderwał wargi od jej ust, głęboko zaczerp
nęła tchu. Zaskoczona, patrzyła na niego szeroko otwartymi
oczami, próbując bez skutku odzyskać równowagę. Z pewną
satysfakcją dostrzegła, że Sam również ma kłopoty z oddy
chaniem, a jego oczy są nieco zamglone.
Tak czy owak, mniej groźna jest kłótnia z Samem niż jego
pocałunki.
- No to do wieczora - rzucił schrypniętym głosem. -I że
byś mi się tym razem nie spóźniła z kolacją!
- Jasne - mruknęła, a potem przypomniała sobie o swojej
roli. - Oczywiście, kochanie - powiedziała głośniej. - Prze
praszam za wczorajszy wieczór. To się już nigdy nie powtórzy.
- Postaraj się o to - rzucił Sam aroganckim tonem i za
trzasnął jej drzwi przed nosem.
Dopiero później Dallas zaczęła się zastanawiać, kto był na
piętrze, kiedy Sam po raz pierwszy otworzył drzwi. Nie była
wcale pewna, czy ma tę osobę przekląć, czy raczej jej podzię
kować.
Z koszem pełnym brudnej bielizny ostrożnie zeszła do
sutereny. Olbrzymi brzuch zasłaniał jej własne stopy, posuwa-
74 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
ła się więc dość niepewnie. W ogóle ostatnio czuła się wyjąt
kowo niezgrabna i ociężała. Co za szczęście, że schodząc po
tych stromych, zdradliwych schodach, nie musi naprawdę
drżeć o bezpieczeństwo dziecka. Gdyby nawet upadła, zrobi
łaby krzywdę wyłącznie sobie.
Chyba że wylądowałaby na czyichś plecach. Wizja Sama
Perry'ego zjeżdżającego na tyłku do pralni sprawiła jej niekła
maną satysfakcję.
Potem jednak uznała, że nie powinna myśleć o Samie -
tym tajemniczym policjancie w przebraniu. Ma się teraz sku
pić na Samie Adamsie, nieokrzesanym typie, który nie znosi,
by mu przypominać o przyszłym ojcostwie.
W pralni zastała tylko administratorkę, panią Blivens. Mo
krą ścierką wycierała brudną podłogę. Bez entuzjazmu i pra
ktycznie bez rezultatu.
- Proszę tu nie brudzić - ostrzegła. - Po południu ma zja
wić się inspekcja.
- Niech pani będzie spokojna - zapewniła Dallas gorli
wie. - Muszę tylko przeprać parę rzeczy. Nie mamy już czy
stej bielizny.
Blivens skinęła głową, co miało oznaczać przyzwolenie.
Z westchnieniem ulgi Dallas postawiła ciężki kosz na od
rapanym stole.
- Słyszałam, że pani mąż dostał pracę na budowie, przy
tym budynku na Dwudziestej Pierwszej.
Zaskoczona, że to administratorka pierwsza zaczęła z nią
rozmowę, Dallas oderwała wzrok od pralki, do której właśnie
wkładała brudne dżinsy Sama.
- Tak - potwierdziła - to prawda.
- Słyszałam też, że nie zawsze dobrze ze sobą żyjecie.
- Czy ktoś na nas narzekał? - zaniepokoiła się Dallas
- Nie chcielibyśmy nikomu przeszkadzać. Owszem, kłócili-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 75
śmy się parę razy, ale to nic takiego. Po prostu Sam wraca
z pracy taki zmęczony, że musi sobie czasem ponarzekać. .
- Boże, nie musi pani za niego przepraszać - powiedziała
pani Blivens, zdegustowana. - To raczej on powinien panią
przeprosić. Jak śmie krzyczeć na kobietę w tym stanie. Czy on
sobie wyobraża, że to łatwo chodzić w ciąży?
- No więc, on...
- Wiem coś o tym, bo sama miałam piątkę dzieci. Wszy
stkie już się rozjechały po świecie. Dobrze, jak mi przyślą
jakąś kartkę na święta - dorzuciła z goryczą.
Dallas nie wiedziała, co powiedzieć, wobec tego uznała, że
najlepiej będzie milczeć. Liczyła, że kobiecie wymknie się
coś, co będzie miało znaczenie dla śledztwa. Wrzuciła ćwierć
dolarówkę do automatu i wstrzymując oddech, czekała, aż
woda zacznie napływać do pralki. Sądząc po wyglądzie przed
potopowej maszyny, nie byłoby nic dziwnego, gdyby nagle
odmówiła posłuszeństwa.
- Chodzi pani do doktora? Jest pani zdrowa?
Te obcesowe pytania znów oderwały uwagę Dallas od
pralki. Spojrzała przez ramię.
- Tak, chodzę do lekarza, do bezpłatnej kliniki. Mówi, że
ze mną i z dzieckiem wszystko w porządku. To miło z pani
strony, że pani o to pyta - dorzuciła, choć wcale nie była
pewna, czy aby administratorce nie chodzi wyłącznie o należ
ną jej opłatę za mieszkanie.
Blivens chrząknęła, a potem ruszyła ze ścierką w stronę
drzwi.
- Niedługo znowu porozmawiamy - powiedziała dość ta
jemniczo. - Może będę mogła pomóc, jeśli wpadnie pani
w kłopoty finansowe.
- Dziękuję, ale jestem pewna, że wszystko będzie dobrze.
Zwłaszcza teraz, kiedy Sam znalazł pracę. Na pewno zajmie
76 DZIECKO NA SPRZEDAŻ
się i mną, i dzieckiem. Jak tylko zaoszczędzimy trochę pienię
dzy, zaraz humor mu się poprawi.
Blivens spojrzała na nią ze współczuciem. Dallas przypo
mniała sobie, że w podobny sposób Polly zareagowała na jej
naiwny optymizm. Te kobiety dawno już przestały wierzyć
w bajki ze szczęśliwym zakończeniem - nieufność i pesy
mizm stały się ich drugą naturą. Każda z nich z pewnością
gotowa była założyć się o tak bardzo im potrzebne pieniądze,
że Dallas przyjdzie wychowywać dziecko bez ojca.
Dallas znała wielu mężczyzn, którzy choć zostali ojcami,
w najmniejszym nawet stopniu nie czuli się w obowiązku po
magać w wychowaniu swoich dzieci. Podobnie zresztą postą
pił jej własny ojciec - dlatego wcale nie dziwił Dallas brak
wiary pani Blivens i Polly w dobrą wolę i poczucie odpowie
dzialności Sama. Zadziwiło ją natomiast coś innego: jej włas
ne przeświadczenie, że Sam nie należy do tego rodzaju męż
czyzn. Kiedy twierdził, że dopilnowałby, aby jego dziecko
miało wszystko co trzeba, na pewno nie kłamał.
To zabawne. Wierzyła mu. A przecież podobnie jak Polly
i zgorzkniała pani Blivens miała wszelkie powody po temu,
by nie wierzyć słowu mężczyzny.
- Hej,Adams!
Sam obejrzał się. Wracał właśnie po pracy do domu. Czte
rech mężczyzn stało na rogu, wśród nich Jack Reynolds. Ten,
który wołał, przedstawił się wcześniej jako Pete Talley. Niski
i obdarzony wydatnym brzuchem, pracował jako operator
dźwigu.
- Idziemy na zimne piwko - oświadczył, wachlując się
brudną chusteczką. - Pójdziesz z nami?
Sam zawahał się.
- Nie wiem. Moja... żona... pewnie już przygotowała
kolację. - Tego dnia pracowali pół godziny dłużej.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 77
- Chłopie - prychnął Talley - dzisiaj jest piątek. Chyba
zasłużyliśmy sobie na małą przerwę po tygodniu ciężkiej pra
cy. Jeżeli musisz się meldować, możesz zadzwonić z baru.
- Wcale nie muszę się meldować. - Sam uniósł się hono
rem. - Jestem po prostu głodny.
Talley wzruszył ramionami.
- W barze można dostać sandwicze. Ale rób jak chcesz.
My idziemy się napić.
- Chodź z nami, Sam - nalegał Jack. - Strzel sobie piwko.
Twoja żona na pewno to zrozumie. Mojej się to dawniej nie
podobało, ale teraz już nic nie mówi.
- Nie muszę się opowiadać żonie - powtórzył stanow
czym głosem Sam.
- No to chodź.
Uznając, że może to być niezła okazja do zasięgnięcia
języka, Sam przeprosił w duchu Dallas i ruszył w kierunku
czekającej grupki.
Dallas poprawiła się na sofie, przewróciła stronę gazety,
którą właśnie czytała, i spojrzała na zegarek. Od momentu,
w którym zrobiła to po raz ostatni, upłynęło zaledwie dziesięć
minut. Dochodziła ósma, a kolacja przygotowana na szóstą
wciąż stała w kuchni, teraz już zimna i coraz bardziej nieape-
tyczna.
Po raz kolejny uspokoiła samą siebie, że przecież Sam jest
na służbie. Może wpadł na jakiś trop i podąża teraz tym śla
dem. Pozazdrościła mu. Wszystko jest lepsze od siedzenia
w tym ponurym mieszkaniu, z dziesięciokilowym ciężarem
na podołku, kiedy się nie ma do roboty niczego prócz czytania
tej samej gazety po raz drugi albo oglądania nieciekawego
programu w telewizji.
Żeby chociaż miała coś do czytania! Co prawda, wzięła ze
sobą parę książek, ale ostatnią skończyła jeszcze przed połud-
78 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
niem. Przez ostatnie dni nie brakowało jej czasu na lekturę.
Udział w śledztwie, ograniczony jej stanem, był praktycznie
żaden.
Miała nadzieję, że tego dnia uda jej się jeszcze raz poroz
mawiać z Polly albo z którąś z lokatorek. Jednak Polly gdzieś
zniknęła, a pozostałych mieszkańców domu także nie spotka
ła. Poza dziwną rozmową z Blivens, Dallas zamieniła z sąsia
dami przez cały dzień nie więcej niż parę zdań. Kiedy prała,
w suterenie nie zjawiła się ani jedna osoba. Czyżby nikt w tym
domu nie nosił czystych ubrań? A dwie spotkane na schodach
kobiety na jej wesołe „dzień dobry" odpowiedziały podejrzli
wym spojrzeniem.
Gdzie się podziała słynna życzliwość południowców? -
pytała samą siebie. Dawniej wszyscy się nawzajem pozdra
wiali. Uśmiechali się, machali ręką, kłaniali - nawet obcym.
Czasy się zmieniły, pomyślała ze smutkiem, nawet na Po
łudniu. Zwłaszcza na peryferiach wielkich miast, w dotknię
tych biedą i zapomnianych przez rząd dzielnicach, opanowa
nych przez narkotyki i zbrodnie. Nic dziwnego, że nieszczęśni
lokatorzy tego ponurego budynku nauczyli się nie ufać niko
mu, kto zbliżał się do nich z przyklejonym do ust uśmiechem
komiwojażera.
Przeciągnęła dłonią po włosach i stwierdziła, że przydałby
im się fryzjer. Przez ostatni tydzień nie poświęcała im zbyt
wiele uwagi - myła je tylko i zostawiała, by same wyschły.
Nie zakręcała sobie luźnych loków, które tak lubiła, kiedy
była w cywilu. Przerzuciła się także z dyskretnego makijażu
na bardziej żywe kolory, utożsamiane zazwyczaj z tańszymi
kosmetykami - ciemny róż na policzkach, niebieski cień na
powiekach i jaskraworożowa szminka. No i oczywiście tanie,
ozdobione falbankami tuniki, o rozmiarach namiotu, w które
była zmuszona się ubierać.
Zazwyczaj, kiedy wykonywała kolejne zadanie, nie przej-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 79
mowała się swoim wyglądem. Zdarzało jej się być tak brudną
i obszarpaną, że z trudem rozpoznawała się w lustrze. Więc
czemu tak jej to przeszkadzało tym razem?
Znowu zerknęła na zegarek i cicho zaklęła, kiedy okazało
się, że minęło dopiero pięć minut. Gdzie, u diabła, podziewa
się Sam?
Powinien mnie uprzedzić, że się spóźni, pomyślała z goryczą.
- Jeszcze jedno piwo, Sam. Jest jeszcze wcześnie.
Wiercąc się na niewygodnym barowym stołku, Sam zerk
nął na zegarek.
- Nie wiem - mruknął. - Chyba pójdę już do domu.
- Ta twoja stara musi trzymać cię pod pantoflem, co,
Adams? - kpiąco stwierdził Talley, mrużąc załzawione od
alkoholu oczy.
- Odczep się, do cholery - warknął Sam. - Wcale jej się
nie boję i nie dlatego chcę wracać do domu.
- No to dlaczego wychodzisz? - nie ustępował Talley.
- Źle się bawisz, czy co?
- Może rzeczywiście powinieneś już wrócić do żony, Sam
- wtrącił się Jack Reynolds, a potem spojrzał na Talleya i do
rzucił: - Żona Sama spodziewa się dziecka. Lepiej, żeby się
nie denerwowała bez potrzeby.
- I tak ciągle się denerwuje - prychnął Sam. - Jest na mnie
wściekła.
- Baby w ciąży - ryknął chudy, łysiejący mężczyzna na
zwiskiem Brewer - mówię wam, to istne wariatki. Za każdym
razem, kiedy moja stara spodziewała się dziecka, myślałem,
że trzeba ją będzie zamknąć w domu wariatów. Ciągle tylko
beczała o byle co, a jadła jak smok. - Zdegustowany, potrząs
nął głową. - W życiu czegoś takiego nie widziałem!
- Chętnie o tym posłucham - mruknął Sam, uśmiechając
się pod nosem.
80 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Kiedy dziecko ma się urodzić, Sam? - spytał Jack.
W przeciwieństwie do pozostałych mężczyzn, Jack z każdym
kolejnym piwem stawał się większym optymistą.
Sam niechętnie wzruszył ramionami.
- Jeszcze miesiąc czy coś w tym rodzaju. Mówiła mi, ale
zapomniałem.
- Zapomniałeś? - powtórzył zdumiony Jack.
- Tak. Przynajmniej próbuję zapomnieć - dorzucił Sam
z kwaśnym uśmiechem.
- Nie wyglądasz mi na szczęśliwego - stwierdził Talley.
Sam potrząsnął głową.
- To nie był mój pomysł.
- Popieram cię, stary - huknął Talley. - Żadnej babie nie
uda się przykuć mnie do domu pełnego ryczących bachorów.
Mój brat tyra na dwóch etatach, bo jego tłusta córeczka i jej
mamuśka stroją się jak lalki.
- Ja na pewno nie będę bral dwóch prac - burknął Sam.
- Ta jedna mnie wykończy.
Jack skinął głową. Pesymizm kolegów całkiem popsuł
mu humor.
- Mam nadzieję, że moja żona zaczeka z dzieckiem, aż
skończę kurs naprawy komputerów. Nie chcę już więcej haro
wać w tym piekielnym upale, wolę klimatyzowane pomiesz
czenia - dodał, ocierając pot z czoła.
- W sumie to wszystko wcale nie jest aż takie złe - stwier
dził Brewer po namyśle. - Kiedy moja żona była w ciąży, to
był koszmar, ale teraz mamy dwójkę udanych dzieciaków.
Dwóch chłopaków - dorzucił z dumą. - Dziewięciolatka
i siedmiolatka. Starszy uwielbia baseball, a młodszy piłkę
nożną. Gram z nimi co niedziela.
- No widzisz, Sam - ożywił się Jack. - Jak ci się to po
doba? Nie chciałbyś pograć w piłkę ze swoim chłopakiem?
Sam ciężko westchnął.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 81
- Lekarz mówi, że to chyba będzie dziewczynka. Ja się
powieszę. Jeszcze jedna marudna baba w domu.
Mężczyźni ze współczuciem pokiwali głowami. Nadeszła
pora, by nie wzbudzając podejrzeń, wyciągnąć z nich potrzeb
ną informację.
Sam westchnął i utkwił wzrok w kufel z piwem.
- Wolałbym, żeby to się nie zdarzyło - powiedział. - Nie
stać mnie teraz na dzieciaka. Szczerze mówiąc, nie chciałem
go wcale.
Zapadła cisza.
- Czy nie myśleliście o tym, żeby oddać dziecko do
adopcji? - zapytał w końcu Jack.
- Dallas nawet nie chce o tym słyszeć. A zresztą, to pie
kielnie skomplikowane. Nie chcę mieć do czynienia z tymi
cholernymi urzędasami.
- Słyszałem o prywatnej adopcji - wtrącił się Brewer. -
Podobno to znacznie prostsze. Musisz tylko mieć adwokata.
- Adwokatów nienawidzę bardziej niż urzędników - pry
chnął Sam z obrzydzeniem.
- Gdyby chodziło o mnie - oświadczył Talley - rzuciłbym
wszystko w diabły. Przecież to wina twojej baby. Pewnie zro
biła to naumyślnie. Niech sobie teraz sama radzi. Dadzą jej
zasiłek - wyciągnie więcej niż ty, chociaż harujesz jak wół na
tej przeklętej budowie. Po co się wiązać?
Brewer skrzywił się, a Jack ze zgorszeniem spojrzał na
Talleya. Sam pokiwał tylko głową.
- Nie myślcie, że mi to nie przyszło do głowy.
- Strzel sobie jeszcze jedno piwo, bracie - nalegał Talley,
wyraźnie zadowolony, że Sam wydaje się podzielać jego po
glądy. - Nie masz się chyba do czego spieszyć, co?
- Niestety, nie - przyznał Sam i skinął na znudzoną kel
nerkę, która bez entuzjazmu obsługiwała ich przez kilka ostat
nich godzin. - Wilma, jeszcze jedna kolejka!
82 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Wilma niechętnie przyjęła zamówienie, a on postanowił
dać już sobie spokój. Ci faceci albo nie mieli pojęcia o działa
jącym w okolicy gangu zajmującym się handlem dziećmi,
albo też nie należeli do ludzi, którzy by kogokolwiek do nich
skierowali. Brewer i Jack to prości, ciężko pracujący ludzie,
którzy starali się żyć uczciwie, natomiast Talley to bufon, ale
na swój sposób naiwny - doszedł do wniosku Sam.
W jednym tylko Talley miał absolutną rację: Sam rze
czywiście harował jak wół na budowie, i to zupełnie niepo
trzebnie.
Skoro sprawy tak się miały, należało przystąpić do kolejnej
fazy śledztwa. Najpierw będzie musiał się postarać, żeby go
wylali z pracy. Niestety, z tym trzeba zaczekać do poniedział
ku. A dzisiejszego wieczora może się odprężyć i pozwolić
Samowi Adamsowi na jeszcze kilka piw z kumplami. Później
trzeba będzie wracać do domu i zameldować się u Dallas.
Ona na pewno zrozumie, że cały wieczór prowadził śledz
two, chociaż rezultaty okazały się żadne.
Po jednym z najdłuższych i najnudniejszych wieczorów
w życiu Dallas wreszcie usłyszała jakieś odgłosy za drzwiami.
Ponieważ nadał miała na sobie ciążowy pas - nie chciała
ryzykować i zdejmować go przed przyjściem Sama - pod
biegła i otworzyła drzwi, nim Sam zdążył wsunąć klucz do
dziurki.
- No, już najwyższy czas! Gdzie... Och, Polly, to ty. My
ślałam, że to Sam.
Na korytarzu Polly przyklękła nad czymś, co wyglądało na
zawartość olbrzymiej torby, którą zawsze nosiła przy sobie.
- Upuściłam tę cholerną torbę, kiedy szukałam kluczy
- powiedziała, a potem przekrzywiając ciemną głowę, spyta
ła: - Sam nie wrócił jeszcze do domu?
- Nie - odparła Dallas. - Bardzo się niepokoję - dodała na
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 83
użytek Polly, choć nie tylko. Rzeczywiście zaczynała się de
nerwować. Czyżby Sam natrafił na ślad i coś złego mu się
przytrafiło? A może wpakował się w coś naprawdę niebezpie
cznego?
- Pewnie zaszedł do baru - stwierdziła Polly. - Wszyscy
faceci z sąsiedztwa lądują tam w piątek wieczorem. Po wypła
cie nie mogą się doczekać, żeby wydać trochę forsy.
- Sam by mi czegoś takiego nie zrobił. - Dallas załamała
ręce. - Wie, jak bardzo potrzebne nam są pieniądze na życie
i na wyprawkę dla dziecka.
- Pewnie masz rację, kochasiu. - Polly niezgrabnie po
zbierała rozsypane rzeczy i teraz próbowała wepchnąć je do
czarno-czerwonej, plastikowej torby.
- Zaczekaj, pomogę ci. - Dallas przykucnęła, straciła rów
nowagę i omal nie upadła twarzą na podłogę.
Ręka Polly chwyciła ją za ramię.
- Nic ci się nie stało?
- Nie, wszystko w porządku. - Dallas potrząsnęła głową.
- Coś podobnego nigdy mi się nie przytrafiło.
- Za prędko się schyliłaś - wyjaśniła Polly. - Powinnaś
wiedzieć, że masz zachwianą równowagę.
- Ciągle o tym zapominam - przyznała Dallas.
- Jak można o czymś takim zapomnieć? - zdumiała się
Polly. - Przecież jesteś w tym stanie od dłuższego czasu.
Ganiąc się w duchu za nieuwagę, Dallas powiedziała:
- No tak, ale czasem wolałabym o tym zapomnieć.
- Wiem, co masz na myśli - uśmiechnęła się Polly. - Cza
sami sama chciałabym się znaleźć w swojej dawnej skórze.
Dallas wręczyła Polly pozbierane z podłogi przedmioty,
a potem niezdarnie się podniosła.
- Chyba za dużo narzekam - orzekła, gładząc się po wy
datnym brzuchu. - Sam mówi, że wciąż tylko zrzędzę.
- Sam to... - Polly ugryzła się w język. Zaczerpnęła tchu
84 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
i wstała, podtrzymywana przez Dallas. - Gdybyś później cze
goś potrzebowała, wpadnij do mnie. To znaczy, gdyby Sam
nie wrócił na noc albo gdyby przyszedł pijany i zaczął rozra
biać. Pamiętaj, zawsze możesz do mnie przyjść.
Dziwka o złotym sercu, pomyślała z pewnym lekceważe
niem Dallas, ale natychmiast zawstydziła się tego określenia,
bo w oczach Polly dostrzegła szczere współczucie. Ile czasu
minęło, odkąd Polly po raz ostatni wyciągnęła do kogoś przy
jazną dłoń? I kiedy po raz ostatni ta dłoń została przyjęta, a nie
brutalnie odtrącona?
- Dziękuję ci, Polly - odezwała się z uśmiechem - ale je
stem pewna, że wszystko będzie w porządku. Sam często
krzyczy, ale nie zrobiłby mi krzywdy. Pewnie musiał dłużej
zostać w pracy.
- W porządku, ale pamiętaj, co powiedziałam - mruknęła
Polly, lekko zniecierpliwiona naiwnością Dallas.
- Będę pamiętać. Jeszcze raz dziękuję.
Polly skinęła głową i odeszła, przyciskając dłoń do krzyża,
a jej opuchnięte nogi chwiały się na zbyt wysokich obcasach.
Dallas patrzyła za nią przez chwilę, dziwiąc się, jak można
z uporem nosić tak niewygodne buty w tym stanie. Potem
poczuła wyrzuty sumienia, że aż tak narzeka na niewygodny
pas ciążowy. Ona przynajmniej mogła go zdjąć, kiedy Sam
był w domu, nie miała też obolałych piersi, spuchniętych ko
stek, bolesnych skurczów w nogach i wszystkich tych okro
pnych przypadłości, o których opowiadała jej Polly.
Wróciła do mieszkania i następne pół godziny krążyła po
pokoju. Oczyma duszy widziała już Sama z pistoletem przy
tkniętym do ucha, tak jak podczas ich ostatniej misji, kiedy
sprawy przybrały katastrofalny obrót. To był przerzut narko
tyków - pracowali nad tym od tygodni. Dallas dotąd nie była
w stanie pojąć, jak to się stało, że w ostatniej chwili wszystko
wymknęło im się spod kontroli. Sam omal nie został zastrze-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 85
lony, a i jej niewiele brakowało. Ocaliła mu życie, szczerze
mówiąc on jej też - a tym razem działał zupełnie sam. W co
takiego mógł się wpakować?
I dlaczego tak bardzo się o niego martwiła? Przecież był
tylko jej partnerem, a ona zachowuje się tak, jakby naprawdę
był jej kochankiem i ojcem jej dziecka. W końcu usłyszała
szczęk klucza w zamku. Z napiętymi do ostateczności nerwa
mi rzuciła się do drzwi. Sam wkroczył do mieszkania lekko
chwiejnym krokiem. Wzrok miał przymglony, na twarzy nie
pewny uśmiech, a otaczał go odór taniego piwa.
- Cześć, kochanie - powiedział, a język dziwnie mu się
plątał. - Wróciłem do domu.
ROZDZIAŁ
6
- Gdzie byłeś, do jasnej cholery? Czy ty masz pojęcie,
która godzina?
Sam osłupiał. Szybko zamknął za sobą drzwi.
- No więc... wypiłem po pracy kilka piw z kolegami.
Ująwszy się pod boki, Dallas zmierzyła go płonącym wzro
kiem
- Piłeś, tak? Dobrze zrozumiałam?
- Zjadłem też sandwicza - dorzucił, jakby to mogło po
prawić jego położenie.
- Sandwicza, co? - krzyknęła trzęsącym się głosem. - A ja
specjalnie dla ciebie upiekłam pizzę. Wiesz, jak smakuje pizza
po czterech godzinach? Jak kawałek tektury!
- Przepraszam cię, ale...
- Mogłeś chociaż zadzwonić, żeby mnie uprzedzić.
- Dallas, przecież nie mamy telefonu.
- Niepotrzebne mi twoje usprawiedliwienia! - krzyknęła,
tupiąc nogą. - Odchodzę od zmysłów w tej ohydnej norze,
gdzie nie ma nic do roboty i nie mam do kogo otworzyć ust,
poza kupą karaluchów. Czekałam, żeby zjeść z tobą kolację,
ale wszystko wystygło i jest obrzydliwe, a ja umieram z gło
du. Bałam się, że coś ci się stało. Czy pomyślałeś choć przez
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 87
chwilę, że mogę się denerwować? Nie przyszło ci do głowy,
żeby mnie w jakiś sposób zawiadomić? Oczywiście nie!
- Aleja...
- Myślisz, że lubię tu siedzieć? Albo że łatwo jest dźwigać
przed sobą dziesięciokilowy ciężar? Wydaje ci się, że miło jest
gotować w tej obrzydliwej kuchni? No to sam spróbuj! Zoba
czymy, jak ci się to spodoba!
- Dallas,ja...
- Pewnie wcale nie pracowałeś - dorzuciła z furią: - Czy
spytałeś choć jedną osobę o...
Dłoń Sama zatkała jej usta. Nachylił się nad nią i spojrzał
jej w oczy, a głupkowaty uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Pracowałem - powiedział półgłosem - i zadałem wiele
pytań. Tyle, żeby się upewnić, że na budowie niczego się nie
dowiem. A ty uważaj, co mówisz, kiedy wrzeszczysz. Wiem,
że starasz się, żeby to brzmiało prawdziwie, ale nie musisz się
aż tak unosić. Lepiej, żebyś się nie zapominała.
Dallas nigdy nie myślała, że potrafi się jeszcze bardziej
rozzłościć.
- Nie waż się zatykać mi ust. I przestań mi mówić, jak
mam wykonywać swoją.
Tym razem Sam posłużył się własnymi wargami.
Wściekły gniew zniknął jak za dotknięciem różdżki czaro
dziejskiej. Dallas zatraciła się w pocałunku.
Sam z początku był zdumiony tym nagłym wybuchem na
miętności, szybko jednak postanowił skorzystać z okazji.
Rozsunął językiem wargi Dallas i otoczył ją ramionami. Na
gle oboje zapragnęli pozbyć się przeszkody, która ich dzieliła..
Sam położył dłonie na biodrach Dallas i przycisnął ją do
siebie. Ona zarzuciła mu ręce na szyję. Nagle uświadomiła
sobie, że czekała na tę chwilę od rana, kiedy Sam pocałował ją
po raz pierwszy - nawet jeśli zrobił to tylko na użytek poten
cjalnych widzów.
88 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Teraz nikt na nich nie patrzył. Gęste, jasne włosy Sama
wydały jej się miękkie jak jedwab, gdy zanurzyła w nich
pałce. Jego usta były gorące i zmysłowe. Gdyby można było
stawiać stopnie za pocałunki, za ten ostatni wystawiłaby mu
najwyższą ocenę.
Wreszcie Sam oderwał usta od jej warg. Powoli uniósł
głowę i spojrzał jej w oczy. Patrzyła mu w twarz, zastanawia
jąc się, o czym myśli i co czuje. Wydało jej się, że przepełnia
ły go te same co ją emocje.
To, co zaszło między nimi, nie zaskoczyło Dallas. Ich
wzajemna fascynacja narastała od dłuższego czasu - od tygo
dni, może nawet miesięcy, choć przecież robiła wszystko, by
się jej nie poddać. Aż do dziś nie chciała się przed sobą do tego
przyznać.
Sam nagle zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma Dallas w ob
jęciach. Szybko opuścił ręce.
- Chyba pójdę wziąć prysznic - rzucił.
Skinęła tylko głową, bo głos uwiązł jej w gardle.
Sam zawahał się, a potem odetchnął głęboko, odwrócił się
i ruszył do łazienki.
Dallas dotknęła rozpalonych policzków. Z jej ust wyrwało
się ciche westchnienie.
Do tej pory sądziła, że ich poprzednia misja była ze wszy
stkich najtrudniejsza!
Dallas wyrzuciła do kubła zeschniętą pizzę. Była wciąż
zbyt oszołomiona, by odczuwać złość z tego powodu. Zrobiła
sobie kanapkę z indykiem, ale wtedy okazało się, że jej głód
ulotnił się wraz z gniewem. Z trudem przełknęła kilka kęsów,
a resztę owinęła w folię i schowała do lodówki na później.
Poczuła się mocno znużona. Bezczynne przesiadywanie w do
mu męczyło ją bardziej niż ciężki wysiłek fizyczny.
Z nocną koszulą w ręku czekała, aż Sam skończy się myć.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 89
Wreszcie wyszedł z łazienki. Miał na sobie tylko krótkie spo
denki, w których sypiał. Przemknęła obok niego, mrucząc coś
niezrozumiale i starając się nie patrzeć na jego obnażony tors.
Potem długo czyściła zęby i zmywała makijaż. Z westchnie
niem ulgi pozbyła się ciążowego pasa wraz z jego zawarto
ścią. To lepsze i szybsze niż najskuteczniejsza dieta odchu
dzająca.
Kiedy wyszła z łazienki, Sam siedział na brzegu łóżka.
Robił wrażenie bardzo zmęczonego. Miał podkrążone oczy,
zaciśnięte usta i przygarbione plecy. Mimo to wyglądał bar
dzo pociągająco. Szybko odwróciła wzrok i podeszła do
łóżka.
W milczeniu wsunęli się pod prześcieradło. Sam zgasił
lampkę nocną i pokój zatonął w mroku. Ktoś chodził nad ni
mi, głośno tupiąc. Na dole płakało dziecko. Ktoś inny za
głośno puścił muzykę - głęboko zadudniły basy. Z ulicy do
chodziły odgłosy ulicznego ruchu i krzyki. Co jakiś czas roz
legały się syreny karetek pogotowia.
W sypialni panowało milczenie.
Dallas niemal słyszała uciekające sekundy i minuty. Leżała
na wznak ze wzrokiem wbitym w sufit. Sen jakoś nie nadcho
dził. Postanowiła wstać i pooglądać telewizję. I wtedy Sam
odezwał się nienaturalnie głośno:
- Dallas?
Oblizała spierzchnięte wargi.
- Co? - spytała szeptem.
- Przepraszam cię za tę kolację. Chłopcy zaprosili mnie na
piwo, więc pomyślałem sobie, że to dobra okazja pociągnąć
ich za język.
Dallas ukryła twarz w dłoniach i jęknęła głośno.
- Dallas! - zdumiał się Sam. - Co ci się stało? Ciągle
jesteś na mnie wściekła?
- Jestem wściekła na siebie - mruknęła niewyraźnie. -
90 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Wprost nie mogę uwierzyć, że tak na ciebie nakrzyczałam.
Przecież wykonywałeś tylko swoje obowiązki - robiłeś do
kładnie to, co zrobiłby Sam Adams. Nie wiem, dlaczego by
łam taka zła. Chyba za bardzo wczułam się w rolę.
Sam odetchnął z ulgą.
- Nic się nie stało - powiedział uspokajającym tonem.
- Rozumiem cię. Czasami człowiek zapomina, kim jest napra
wdę. A ty znalazłaś się na granicy wytrzymałości. Ja chyba
umarłbym z nudów, gdybym musiał siedzieć w tej norze od
rana do wieczora.
- Masz rację - przyznała. - Na razie nasze śledztwo
utknęło w martwym punkcie. Czasami mam wrażenie, że tra
cimy tylko czas.
- Minęło dopiero pięć dni - przypomniał jej Sam. - Bra-
shear spodziewał się, że zajmie nam to co najmniej kilka
tygodni. A tobie już udało się nawiązać kontakt z Polly. Roz
mawia z tobą. Jeżeli ma z tym coś wspólnego, prędzej czy
później się zdradzi.
Choć Sam starał się jak mógł, by dodać jej otuchy, Dallas
nie poczuła się ani trochę lepiej.
- Tak mi głupio - powiedziała. - Nie dlatego, że na ciebie
krzyczałam - to jest nawet wskazane dla dobra naszej misji.
Chodzi o to, że ja naprawdę byłam wściekła z powodu tej
kolacji.
Sam odwrócił się na bok, oparł głowę na ręce i spojrzał
z góry na Dallas.
- Chyba rzeczywiście za bardzo wczułaś się w rolę.
Skinęła głową.
- Przez cały dzień myłam lodówkę - wyznała. - Odsunę
łam ją nawet od ściany i wytarłam z tyłu podłogę. W pewnej
chwili zadałam sobie pytanie, czy w moim stanie powinnam
się tak męczyć!
Sam parsknął śmiechem.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 91
- Wiesz, co robiłam przez całe popołudnie, żeby się choć
trochę rozerwać? - ciągnęła Dallas. - Wybierałam imię dla
dziecka!
Sam nie przestawał się śmiać.
- Wybierałaś imię dla dziecka? No i na co się w końcu
zdecydowałaś?
Dallas westchnęła. Była w duchu zła na siebie o tę niepo
trzebną szczerość. Teraz Sam nie da jej spokoju.
- Nieważne - mruknęła.
- Może Bob - podpowiedział Sam. - Zawsze podobało mi
się to imię.
- Bob? - powtórzyła. - To ma być imię dla dziecka?
- No pewnie. To proste i krótkie męskie imię. Jak Sam
- dorzucił.
- Rozumiem, dlaczego podobają ci się akurat proste i krót
kie imiona.
Udając, że nie słyszy ironii w jej głosie, Sam powiedział:
- Ty z pewnością nazwałabyś dziecko jak miasto. Może
Atlanta? Albo Detroit?
- Stroisz sobie żarty z mojego imienia, Perry?
- Nigdy bym się nie ośmielił.
- A co robiłeś przed chwilą?
- No to skąd takie dziwne imię, Dallas?
- Bo tam porzuciła mnie moja matka - mruknęła. - To na
pewno sprawka jakiegoś opiekuna społecznego z wypaczo
nym poczuciem humoru.
Sam natychmiast przestał się śmiać.
- Nie zostałaś zaadoptowana?
- Nie. Chowałam się w domach dziecka. Większość z nich
była w porządku, ale niektóre były straszne. Takie jest życie.
- Przepraszam.
Dallas potrząsnęła głową.
- Tylko się nade mną nie lituj, Perry. Nie znoszę tego.
92 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Nie bądź taka drażliwa, Sanders. To nie litość. To tylko
współczucie. Chyba jest dopuszczalne między przyjaciółmi?
- Między przyjaciółmi? - powtórzyła Dallas, patrząc na
twarz Sama, oświetloną bladą poświatą przenikającą przez
cienkie firanki. - A kiedy zostaliśmy przyjaciółmi?
- Nie wiem - mruknął Sam, muskając dłonią jej policzek
- ale w jakiś sposób do tego doszło. Masz coś przeciwko
temu?
- Żebyśmy byli przyjaciółmi? Nie - odparła.
Głowa Sama znalazła się tuż przy jej twarzy, tak blisko, że
czuła na policzku jego gorący oddech.
- A co by się stało - zapytał po chwili szeptem Sam - gdy
byśmy zostali więcej niż przyjaciółmi? Miałabyś coś przeciw
ko temu?
- Ja... - zająknęła się Dallas - uważam, że to byłby błąd.
- Naprawdę? - Palce Sama obwiodły jej ucho.
- Tak - szepnęła, a potem głośniej i bardziej zdecydowa
nie powtórzyła: - Tak. Z pewnością tak.
- Ale dlaczego?
- Nie sprawdzam się w takich układach. Ilekroć próbowa
łam, zawsze się to źle kończyło. Naprawdę źle - powtórzyła
z naciskiem. - Okoliczności przemawiają przeciwko nam.
Skupmy się lepiej na wyznaczonych zadaniach, w przeciw
nym wypadku nasza misja może się zakończyć kompletną
katastrofą.
- Co przemawia przeciwko nam? - zapytał z ciekawością
Sam.
Dallas nie mogła uwierzyć, że jeszcze tego nie pojął. Może
po prostu chciał potwierdzenia swoich podejrzeń.
- Po pierwsze, oboje jesteśmy policjantami. A policjanci
nie sprawdzają się w trwałych związkach. Chyba zdążyłeś już
to zauważyć? - dodała, bo przypomniała sobie, że kiedy po
znała Sama, był związany z jakąś kobietą. Jedna z koleżanek
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 93
wspomniała o tym, kiedy Dallas zaczęła pracować razem
z Samem. Dallas natychmiast stłumiła w sobie zainteresowa
nie jasnowłosym detektywem o piwnych oczach. Zawsze
skrupulatnie przestrzegała zasady, by nie wchodzić na czyjeś
terytorium.
Kiedy jakiś czas potem dowiedziała się, że Sam rozstał się
ze swoją dziewczyną, wydawało jej się, że zdążyła już na
dobre uodpornić się na jego urok. Niestety, teraz zrozumiała,
że się pomyliła.
- Wiem, że policjanci mają tego rodzaju kłopoty - zgodził
się Sam - ale to na ogół dlatego, że druga osoba nie rozumie,
na czym polega praca w policji. Co jeszcze?
- Nie pasujemy do siebie. Ty na ogół zrzędzisz, a ja lubię
się śmiać. Ty zawsze próbujesz mi powiedzieć, co mam robić,
a ja nie znoszę, jak mi ktoś rozkazuje - zwłaszcza mój partner.
- Zdaję sobie sprawę, że lubię rządzić, ale ostatnio staram
się tego nie robić. Czyżbyś nie zauważyła moich wysiłków?
A co do mojego charakteru - nie uważam, żebym był bardziej
zrzędliwy niż ty. Rzecz w tym, że łatwiej ci dostrzec moje
wady niż własne.
- Nieprawda!
- A kto kogo zaatakował dziś wieczorem? - uprzejmie
spytał Sam.
Dallas spłonęła rumieńcem.
- To się nie liczy. Jak już mówiłam, nie byłam wtedy sobą.
- Czy to ma znaczyć, że wyzwalam w tobie najgorsze
instynkty?
- Tak jest - powiedziała, czując, że przybył jej kolejny
argument.
- Niech ci będzie. Jestem zrzędliwym apodyktycznym gli
niarzem. Co jeszcze ci się we mnie nie podoba? Może jestem
brzydki? Albo głupi?
- Wcale nie uważam, żebyś był brzydki - obruszyła się
94 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Dallas. -I na pewno też nie jesteś głupi. Jesteś fantastycznym
policjantem pod warunkiem, że nie próbujesz robić za mnie
mojej roboty. Ale...
- Ja też nie twierdzę, że jesteś brzydka - przerwał jej Sam.
- Prawdę mówiąc - dodał, muskając ustami jej policzek -
uważam, że jesteś cudowna. Zawsze tak uważałem. Potrzebo
wałem tylko trochę czasu, żeby uświadomić sobie, że cała
reszta twojej osoby podoba mi się tak samo, jak twoje wspa
niałe ciało.
Czy rzeczywiście powiedział, że jest fantastyczna? Gdyby
nie to, że komplement sprawił Dallas tak wielką przyjemność,
pewnie potraktowałaby go podejrzliwie. Sam nigdy przedtem
nie prawił jej komplementów. Nigdy też nie dotykał jej w taki
sposób. Jego palce zdawały się wysyłać impulsy do najdal
szych zakątków jej ciała. Już to wystarczyło, by zaczęła się
zastanawiać, o co mu naprawdę chodzi. I nagle przypomniała
sobie jeszcze coś.
- Nie lubisz mnie, Perry - oświadczyła. - Powiedziałeś
kiedyś, że jestem jak pryszcz na tyłku.
- Owszem - zgodził się Sam - ale mimo to cię lubię.
Dziwne, prawda?
- Nie bardzo...
Nie zdołała skończyć. Sam zamknął jej usta pocałunkiem.
A kiedy wreszcie oderwał usta od jej warg, przygarnął ją
mocno do siebie i szepnął:
- O, tak, Sanders. Naprawdę cię lubię.
Pocałował ją jeszcze raz. I jeszcze raz, aż w końcu trudno
było powiedzieć, kto kogo całował, czyje ręce były bardziej
spragnione, czyje gesty bardziej ponaglające.
Koszula nocna owinęła się Dallas wokół talii, odsłaniając
jej uda zachłannym dłoniom Sama. Czuła bijący od niego żar.
Po chwili jej koszula wylądowała na podłodze wraz z majte-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 95
czkami. Usta Sama dotknęły jej piersi, a palce ciemnego trój
kąta. Wygięła się w łuk, westchnąwszy z rozkoszy.
Sam wciąż ją całował - usta, szyję, piersi, brzuch... a kie
dy zsunął się jeszcze niżej, wczepiła palce w jego włosy.
Próbowała przekonać samą siebie, że w każdej chwili może
przerwać tę zabawę. Przecież Sam wciąż miał na sobie spo
denki. Wystarczy, jak mu powie, żeby przestał.
Rzecz w tym, że wcale nie chciała, żeby przestał.
Może przez to wspólne ostatnie zadanie pomieszało jej się
w głowie? Może za wiele nocy spędziła w jednym łóżku z Sa
mem? A może wreszcie uległa jego urokowi, któremu się od
tak dawna opierała? Jakkolwiek było - chciała, by nigdy nie
przestawał.
Przyciągnęła go do siebie i pocałowała tak, by zrozumiał,
czego pragnie.
Wsunęła palce pod gumkę spodenek Sama i pociągnęła je
w dół. Był już gotowy, by się z nią kochać.
- Dallas - jęknął Sam. - Nie byłem na to przygotowany.
Nie mam zabezpieczenia.
- Sama dbam o swoje zabezpieczenie, Perry - szepnę
ła Dallas i oplotła go smukłymi udami. - I chcę tego. Chcę
ciebie.
- Ja też cię pragnę. Bardziej niż kogokolwiek do tej pory
- przyznał, wplatając palce w jej włosy.
- No to na co czekasz? - spytała.
Sam uśmiechnął się. A potem nie czekał już ani chwili
dłużej.
Dallas przeciągnęła się z uczuciem rozkosznego rozleni
wienia i dotknęła ramienia Sama. Leżał obok niej, z sercem
tłukącym się w piersi. Jego ciało lśniło od potu, a włosy na
karku były zupełnie mokre.
96 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Miło wiedzieć, że przeżył to równie głęboko jak ja, z zado
woleniem pomyślała Dallas.
Powieki coraz bardziej jej ciążyły. Hałasy za ścianą nagle
jakby odpłynęły i Dallas poczuła, że zaraz zaśnie.
Ale nim zasnęła, zdążyła jeszcze wyszeptać:
- Wiesz co, Perry, ja też cię lubię.
Sam przygarnął ją mocno do siebie i z uśmiechem powie
dział:
- Śpij już wreszcie, Sanders.
Uśmiechnęła się. Tym razem postanowiła bez sprzeciwu
wykonać jego polecenie.
Sam przyglądał się śpiącej Dallas. Leżał na boku, ze wzro
kiem utkwionym w jej pełną słodyczy, rozpromienioną twarz.
Czuł, że nie byłaby zadowolona, gdyby wiedziała, że widzi ją
w chwili, gdy jest tak wrażliwa i bezbronna, ale nie mógł
oderwać od niej oczu.
Jak powinien się teraz zachować? To, co zaszło między
nimi, było... wręcz niewiarygodne. Cudowne. Wspaniałe.
Oszałamiające. Prawdę mówiąc, miał wielką ochotę na po
wtórkę. Wkrótce. I to niejeden raz. Czy jednak to, co przeżyli,
wynikało jedynie z erotycznej fascynacji? A jeżeli tak, czemu
wcześniej nie zwrócił na to uwagi? Dlaczego zdał sobie z tego
sprawę dopiero po tym, gdy dostrzegł w Dallas godne podzi
wu cechy?
Może kryło się w tym coś więcej niż tylko seks?
Dallas poruszyła się, a miękkie, brązowe włosy otoczyły
jej twarz splątanymi pasmami. Miał ochotę je rozplątać, ale
bał się, że ją zbudzi.
Nie miał do niej pretensji o to, że przez ostatni tydzień
okazywała znudzenie i rozdrażnienie. Mimo że wykazywała
zainteresowanie czynnościami gospodarskimi, nie należała do
kobiet, które na dłużej zadowolą się domową codziennością.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ 97
Do życia potrzebny był jej ruch, ryzyko, a nawet odrobina
niebezpieczeństwa. Dallas kochała swoją pracę w sposób god
ny pozazdroszczenia. Sam pomyślał, że jego zapał wyczerpał
się już dawno temu. Od lat nic nie wzbudziło w nim większe
go entuzjazmu. Dopiero tej nocy... Kiedy kochał się z Dallas
Sanders, poczuł, że wreszcie żyje w pełni.
Już teraz obawiał się szarej monotonii życia bez Dallas.
W głębi duszy żywił przekonanie, że zakończenie misji bę
dzie oznaczało również koniec związku z impulsywną i głę
boko oddaną swojej pracy partnerką.
Znowu się poruszyła, ziewnęła i zamrugała nieprzytomnie.
Potem napotkała jego wzrok i natychmiast otrzeźwiała. Otwo
rzyła szeroko oczy. Przypomniała sobie, co zaszło między
nimi tej nocy.
Jak zareaguje? - pomyślał Sam. Czy wycofa się teraz w pa
nice? A może zmieszana rozgniewa się na niego? Albo uda, że
nic się nie stało?
Nie spodziewał się, że powita go uśmiechem.
- Dzień dobry - mruknęła. Jej nie umalowane usta były
miękkie i pociągające.
- Dzień dobry - odparł.
- Wyspałeś się? - spytała uprzejmie.
- O, tak. A ty? Dobrze ci się spało?
- Uhm. Nawet bardzo. - Przeciągnęła się leniwie. Prze
ścieradło zsunęło się, odsłaniając jej kształtne piersi. Sam
poczuł, że krew zaczęła mu żywiej krążyć.
A potem Dallas znowu się uśmiechnęła.
- Wyspałam się za wszystkie czasy - zapewniła go.
- Ja też - powiedział. Wyciągnął rękę i dotknął ciemnego
kosmyka, który tak go kusił przez cały ranek.
- Jesteś głodny? Miałam zamiar usmażyć naleśniki na
śniadanie.
Naleśniki zajmowały dość odległe miejsce na liście jego
9 8 . • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
życzeń. Jeszcze raz spojrzał na uśmiechnięte usta Dallas, od
rzucił wszelkie skrupuły i wziął ją w ramiona.
- Później porozmawiamy o śniadaniu - szepnął, z warga
mi przy jej wargach.
Dallas zarzuciła mu ręce na szyję.
- Niezły pomysł - przyznała z entuzjazmem.
ROZDZIAŁ
7
Podczas tego weekendu, po raz pierwszy w życiu, Sam
miał wrażenie, że śni na jawie.
Prawie całą sobotę spędzili z Dallas w łóżku. Kochali się
wciąż od nowa. W przerwach prowadzili długie rozmowy,
wpadali do kuchni, żeby szybko przygotować jakieś przeką
ski, które potem zjadali w łóżku. Co chwila wybuchali śmie
chem bez wyraźnego powodu. W pewnym momencie Sam
zauważył, że Dallas dziwnie mu się przygląda, choć jeszcze
przed chwilą wesoło chichotała.
- O co chodzi? - zapytał.
- Ty jednak potrafisz się śmiać - skonstatowała ze zdu
mieniem.
- A ty czasami potrafisz być naprawdę zabawna, Sanders.
- Do tej pory widziałam tylko raz, jak się śmiałeś. To było
wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś mnie w tym ciążo-
wym rynsztunku.
Sam zmarszczył brwi.
- Z pewnością robiłem to częściej.
- Co najwyżej prychałeś - sprostowała Dallas. - Czasami
uśmiechałeś się, ale bardzo rzadko. Jesteś bardzo poważnym
facetem, Perry. Czyżbyś nie był szczęśliwy?
1 0 0 • DZECKO NA SPRZEDAŻ
- W tej chwili jestem bardzo szczęśliwy - odpowiedział
cicho, muskając koniuszkami palców jej policzek. I nagle
uświadomił sobie, że to prawda.
Dallas uśmiechnęła się i wtuliła policzek w jego dłoń.
- Cieszę się - mruknęła.
- Ja też - szepnął. Poczuł, że wzbiera w nim pożądanie
i dotknął ustami jej warg.
Dallas oplotła go ramionami i przyciągnęła ku sobie.
Podczas tej cudownej soboty rozmawiali o ulubionych fil
mach, o sporcie, a także o wspólnych znajomych. A potem
Dallas zapragnęła się dowiedzieć, jakiej muzyki słucha Sam.
- Na ogół klasycznego rocka. Czemu pytasz?
- Bo jestem ciekawa - odpowiedziała, chrupiąc pierni
czek. Upiekła ich całą masę w piątek po południu, kiedy pró
bowała znaleźć sobie jakieś zajęcie. - Niełatwo sypiać z kimś,
kto regularnie słucha Rogera Whittakera - dorzuciła.
Sam uśmiechnął się i strząsnął ciemne okruchy z brzucha.
- Czyżbyś była muzycznym snobem, Sanders?
- Jasne - przyznała bez skrępowania. - A tak przy okazji,
jeżeli nie lubisz Foreignera to, obawiam się, między nami
wszystko skończone.
- A jak ci powiem, że lubię Foreignera?
Dallas ostentacyjnie odetchnęła z ulgą i otarła czoło.
- W takim razie pierwszą przeszkodę mamy już za sobą.
A co sądzisz o literaturze science fiction?
Sam lubił science fiction, wolał jednak zręcznie napisane
powieści grozy. Dallas łaskawie zaakceptowała tę jego sła
bość.
- Czy masz jakieś inne zainteresowania, Dallas?
Wzruszyła ramionami.
- Interesuje mnie moja praca - stwierdziła po prostu.
- I to wszystko?
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 1
- To dużo. A kto ma czas na coś więcej?
Nie wyglądała na osobę, która się skarży. Wiedział, ile daje
z siebie i jak bardzo się angażuje w kolejne zadania. Poczuł
lekkie ukłucie zazdrości. Dlaczego on nie potrafi wykrzesać
z siebie takiego entuzjazmu? Dla niego służba w policji była
po prostu służbą i niczym więcej. Zawodem jak każdy inny,
który pozwalał na zapłacenie rachunków. Dla Dallas praca
była wszystkim.
Wspólnie przygotowali kolację na sobotni wieczór. Dallas
usmażyła dwa tanie steki, zapewniając Sama, że potrafi je
przyrządzić tak, by smakowały jak najdroższa polędwica.
Sam przygotował sałatę i polał ją sosem, przyrządzonym we
dług recepty przekazywanej -jak twierdził - w jego rodzinie
od pokoleń i nader pilnie strzeżonej.
- Od pokoleń? - spytała Dallas ze sceptycznym uśmie
chem.
- Tak jest - potwierdził z powagą.
- I tylko twoja rodzina zna ten przepis?
- Nigdy nie zdradzono go nikomu spoza rodziny Perrych.
- A co z osobami, które wżeniły się w waszą rodzinę?
- Zostają dopuszczone do tajemnicy w noc poślubną.
- A jeśli zapragną rozwieść się z członkiem rodziny Per
rych, którego poślubiły jedynie po to, by posiąść ten sekret?
- Wtedy muszą umrzeć - ponuro zapewnił ją Sam. -
W mojej rodzinie rzadko zdarzają się rozwody.
- Dopuścisz Juniora do tajemnicy? - spytała Dallas, kle
piąc się po płaskim brzuchu pod obszerną koszulką, której
użyczył jej Sam uznając, że Dallas wygląda w niej znacznie
lepiej niż on. - Sam?
- Uhm?
- Przekażesz Juniorowi ten rodzinny sekret, prawda? -
nalegała ze śmiechem Dallas. - W końcu to twoje dziecko.
- Przekażę - obiecał Sam. - Podczas tajnej ceremonii za-
1 0 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
strzeżonej tylko dla mężczyzn, o północy w dniu, kiedy skoń
czy dwadzieścia jeden lat.
- Tylko dla mężczyzn? Ty wstrętny męski szowinisto!
A co będzie, jeśli się okaże, że Junior to dziewczynka?
Sam potrząsnął głową.
- Bob nie może być dziewczynką - stwierdził.
- Bob? W żadnym wypadku! - kategorycznie oświadczy
ła Dallas.
Sam głośno westchnął.
- Nie rozumiem niechęci, jaką żywisz do tego imienia. To
naprawdę wspaniałe imię, Sanders.
- Wiem, proste i krótkie.
- Tak. Czego chcieć więcej?
- Odrobiny wyobraźni.
- Dzieci rodziców z wyobraźnią często są pośmiewiskiem
kolegów, natomiast nikt nie śmieje się z dobrych, solidnych
imion takich jak Bob.
- Albo oczywiście Sam?
- Tak jest.
- Ty rzeczywiście nie masz za grosz wyobraźni, Perry
- prychnęła Dallas.
- Nie byłbym tego taki pewny - mruknął, patrząc na nią.
- Teraz na przykład wyobrażam sobie kilka wcale interesują
cych rzeczy, które chciałbym z tobą robić.
Dallas otworzyła szeroko oczy.
- Coś, czego jeszcze nie wypróbowaliśmy?
- Kotku, na razie jeszcze nawet nie zaczęliśmy.
- Coś podobnego! - wykrzyknęła. - Płonę z ciekawości.
Czy jesteś w tej chwili bardzo głodny?
Sam roześmiał się i sięgnął po półmisek z sałatą.
- Musisz zaczekać, aż skończymy kolację, Sanders. Męż
czyzna powinien dobrze się posilić, nim zacznie robić to,
o czym myślę.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 3
- Może powinieneś jeszcze przyrządzić sobie koktajl mle
czny? Albo połknąć kilka ostryg?
Sam uświadomił sobie, że znowu się śmieje.
I było mu z tym naprawdę dobrze.
Po kolacji zagrali w karty. Okazało się, że podzielają na
miętność do kart, a także ducha współzawodnictwa, wobec
czego nawet najprostsza gra zmieniała się w śmiertelnie po
ważny pojedynek. Żadne z nich nie lubiło przegrywać. Wobec
tego dyplomatycznie postanowili zakończyć partię w momen
cie remisu.
Przed pójściem do łóżka Sam oświadczył, że musi obejrzeć
dziennik, żeby się dowiedzieć, jaki był wynik meczu. Chodzi
ło o zakład.
- Jak to o zakład? - zaniepokoiła się Dallas, unosząc gło
wę. Leżeli właśnie wygodnie wyciągnięci na sofie.
- Uspokój się, Sanders. Nie mam na myśli bukmacherów.
Założyłem się z Walterem. Kto przegra, stawia zwycięzcy
kolację. Więc nie musisz informować mnie o przysługujących
mi prawach.
- Nie miałam zamiaru oskarżać cię o nielegalny hazard
- odparła Dallas, kładąc głowę na jego udzie. - Jesteś zbyt
prostolinijny. Poza tym nie masz za grosz wyobraźni - do
rzuciła.
- Ja nie mam za grosz wyobraźni? - powtórzył Sam, uda
jąc, że jest głęboko urażony. - Ja?
- A kto chciał dać dziecku na imię Bob?
- Wiesz, co ci powiem, Sanders? Przypuszczam, że kiedyś
znałaś jakiegoś Boba. Co on ci takiego zrobił? Złamał ci serce?
- Nie żywię żadnych osobistych uprzedzeń wobec imienia
Bob. Ono jest po prostu... takie nieciekawe.
- Nieciekawe? - Sam zabębnił palcami w drewniane
oparcie sofy. - Czy równie nieciekawe jak Sam?
1 0 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Chodzi ci o imię czy o osobę? - spytała z udaną słodyczą.
- W tym miejscu wkraczasz na śliski grunt, Sanders. Sam
to częste imię w mojej rodzinie. Było przekazywane...
- Z pokolenia na pokolenie. Wiem, wiem - przerwała mu
Dallas, wznosząc oczy do nieba.
- Tak jest - podkreślił Sam. - Poczynając od mojego
dziadka.
- Dziwię się wobec tego, że nie chcesz ochrzcić swojego
dziecka Sam Czwarty.
- Mam trochę więcej wyobraźni.
- Rzeczywiście - zachichotała Dallas. - Bob.
- No dobrze. A jak ty byś nazwała swoje dziecko? Pewnie
jakoś bardziej wymyślnie? Artemida? Może Zeus? Albo Bo
nawentura?
- Wszystko to stare, piękne imiona - oświadczyła Dallas.
- Moim ulubionym imieniem męskim jest Peter. Takie imię
nosi mój ulubiony aktor, Peter O''Toole.
Sam aż się zachłysnął.
- Peter Perry?! Zmiłuj się, Dallas. Dziecko byłoby po
śmiewiskiem całej szkoły.
Ku jego zdumieniu Dallas spłonęła rumieńcem.
- Nie myślałam o kombinacji z twoim nazwiskiem - mruk
nęła speszona. - Chodzi mi tylko o jakieś hipotetyczne dziecko.
- No dobrze. Jakieś hipotetyczne dziecko, które będzie się
nazywać Peter Adams. Przykro mi, ale to nie brzmi ani trochę
lepiej.
- To śmieszne. - Dallas raptownie usiadła. - Nie ma żad
nego dziecka! A poza tym to może być dziewczynka - dodała
bez zastanowienia.
Sam wybuchnął śmiechem.
- Jeżeli to będzie dziewczynka, pewnie zechcesz nazwać
ją Penny.
- Idę umyć zęby - oświadczyła Dallas i z przesadną god-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 5
nością ruszyła do łazienki. - Pilnuj swojego meczu, Perry.
Obawiam się, że będziesz musiał postawić Walterowi solidną
kolację.
Sam nie przestawał się uśmiechać nawet wtedy, gdy Dallas
zamknęła się w łazience.
Pomyślał, że zakłopotana i speszona jest jeszcze bardziej
pociągająca.
Nagle przyłapał się na tym, że wyobraża sobie malutką
dziewczynkę z błękitnymi oczami Dallas i rozkosznymi dołe
czkami w policzkach. Uśmiech zniknął z jego twarzy.
Skąd, na Boga, przyszło mu coś takiego do głowy? I skąd
to nagłe uczucie bolesnej pustki?
Uczucie melancholii opuściło go natychmiast, kiedy zno
wu znaleźli się w łóżku. Wziął Dallas w ramiona, a ona przy
jęła go z radością.
W sypialni piętro wyżej zaskrzypiało łóżko. „O tak, tak,
tak!" - rozległ się znajomy głos.
Dallas zachichotała, z twarzą wtuloną w pierś Sama.
Jego szczery śmiech odbił się echem od ścian obskurnego
pokoju.
W niedzielę rano Sam wymknął się cicho po gazetę. Na
pierwszym piętrze natknął się na znajomą staruszkę z laską.
Miała na sobie tę samą wyblakłą podomkę i pewnie te same
zdeptane podkolanówki.
- Dzień dobry - zawołał z radosnym uśmiechem. Obrzu
ciła go podejrzliwym spojrzeniem i przyspieszyła kroku. La
ska głośno zastukała o pokrytą linoleum podłogę.
Westchnął i wsunął gazetę pod pachę. Sam Adams nie miał
w tym domu zbyt wielu przyjaciół. Za to Sam Perry nie powi
nien się skarżyć na los. Dawno już nie czuł się tak wspaniale.
Przeżył jedną z najbardziej upojnych nocy, a Dallas czekała
1 0 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
na niego na górze, smażąc naleśniki na śniadanie. Mieli przed
sobą cały dzień - tylko we dwoje.
Był coraz bardziej skłonny uwierzyć, że fikcja stała się
rzeczywistością, że on i Dallas są parą, która wspólnie miesz
ka, choć w tak skromnych warunkach, że porozumienie, które
właśnie zawarli, rozciąga się poza obręb sypialni. I że to wszy
stko nie prowadzi do żałosnego, żenującego końca.
Boże, był nawet w stanie uwierzyć w małego „Boba".
Pokręcił głową, a jego dobry humor się ulotnił. To zaczyna
być niebezpieczne. I nie chodzi wcale o ich misję.
Kiedy wszedł do kuchni, Dallas spojrzała na niego z pro
miennym uśmiechem. Smakowity zapach smażonych naleśni
ków sprawił, że poczuł się głodny jak wilk.
No tak, pomyślał ponuro, sytuacja bardzo się skompliko
wała. Po raz pierwszy w życiu zaryzykował i poważnie się
zaangażował.
„Droga Ellie!" - zaczynał się list. „Kocham mężczyznę,
który nie chce się przede mną otworzyć. Chciałabym spę
dzić z nim życie, ale ilekroć próbuję z nim porozmawiać o je
go uczuciach do mnie albo o naszej przyszłości, natych
miast zmienia temat. Czy jest dla nas jakaś nadzieja? Sfrustro
wana".
Dallas spojrzała zza gazety na Sama, który siedział na
drugim końcu sofy, studiując rubryki sportowe. Musiał po
czuć jej spojrzenie, bo oderwał wzrok od gazety i uśmiechnął
się-jednym z tych swoich leniwych uśmiechów, który przy
prawiał ją o skurcz w sercu. W odpowiedzi uśmiechnęła się
lekko i znów schowała się za gazetę. Sam wrócił do swoich
tabel.
„Droga Sfrustrowana!" - czytała dalej w milczeniu. „Czło
wiek, który nie chce się otworzyć, często ma coś do ukrycia.
Długotrwały związek musi się opierać na pełnym wzajemnym
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 7
porozumieniu. Porozmawiaj z nim. Jeżeli nadal nie chce roz
mawiać o przyszłości, musisz pogodzić się z faktem, że nie
podziela twoich uczuć i planów. Radzę sprawdzić to teraz,
zanim jeszcze głębiej zaangażujesz się w ten jednostronny
związek".
Pełne porozumienie. Dallas zerknęła ukradkiem na atra
kcyjny profil pogrążonego w lekturze Sama. Nie mogłaby
powiedzieć, żeby między nimi zrodziło się porozumienie.
A przynajmniej w sferze słownej. Doskonale rozumieli się
w łóżku - ale chyba trzeba czegoś więcej?
Tak wielu rzeczy jeszcze o nim nie wiedziała. Opowiedział
jej o swoim szczęśliwym dzieciństwie jedynaka - syna ofice
ra policji i uwielbiającej dom matki. Powiedział jej, że wstąpił
do policji przed dziewięciu laty i wspomniał, że najpierw
studiował na uniwersytecie. Ale zbywał wszelkie pytania do
tyczące dalszej edukacji. Nie chciał rozmawiać o swojej ka
rierze zawodowej.
Dallas odniosła wrażenie, że nosił w sobie jakąś mroczną
tajemnicę - czasami widziała błyski w ciemnych oczach Sa
ma. Z początku myślała, że miało to coś wspólnego z faktem,
że właśnie rozstał się ze swoją przyjaciółką. Teraz nie była już
tego taka pewna. Ilekroć wspominał Paulę, a zrobił to zale
dwie kilka razy, odkąd go poznała, w jego głosie nie było
prawdziwego żalu ani tęsknoty. Widać było, że był do Pauli
przywiązany, ale kiedy ich związek dobiegł końca, przyjął to
ze spokojem. Dallas podejrzewała, że ich zerwanie było spo
wodowane w równej mierze decyzją Sama i Pauli.
Czy była jeszcze jakaś kobieta przed Paulą? Czy ktoś zranił
go tak głęboko, że do dziś nosił w sobie ten ból i nie chciał się
już więcej angażować?
Wolała nie myśleć o tym, że Sam mógłby opłakiwać jakąś
starą miłość, nawet wtedy, gdy trzymał ją w ramionach.
Zresztą - pospiesznie zapewniła samą siebie - ona też nie
1 0 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
była jeszcze przygotowana na to, by wiązać się na całe życie.
Jej własne doświadczenia bynajmniej nie zachęcały do takiej
decyzji. Mężczyźni to źródło nieustannych kłopotów -
wściekłe bestie, gotowe w każdej chwili zaatakować, albo
bezduszne typy, które w kobietach widziały wyłącznie źródło
zaspokojenia swoich nikczemnych popędów.
Na wspomnienie kilku dawnych, nieprzyjemnych do
świadczeń zadrżała i znów zepchnęła je w głąb podświadomo
ści, tam, gdzie było ich miejsce.
Sam Perry ukrywał tajemnicę. Dallas Sanders miała swoje
sekrety. A ich tak zwany romans to tylko miła rozrywka, która
miała im uprzyjemnić nudne, wlokące się bez końca śledztwo.
Kiedy zakończy się dochodzenie, po ich romansie nie będzie
śladu. Mogła tylko mieć nadzieję, że rozstaną się w przyjaźni,
bez nieprzyjemnych scen, które uniemożliwiłyby im dalszą
współpracę.
- Jeśli dobrze pamiętam, miałeś skontaktować się z Bra-
shearem dziś po południu? - przypomniała sobie nagle Dallas.
Pragnęła usłyszeć głośno wymówione nazwisko szefa, by
w ten sposób uzmysłowić sobie, że to co się stało, to tylko
część ich misji. Sam właśnie przewrócił stronę w gazecie i za
głębił się w kolejną sportową rubrykę. Kiedy usłyszał pytanie
Dallas, zamarł na chwilę. A potem starannie złożył gazetę.
- Tak - powiedział. - O mały włos, a byłbym zapomniał.
Dzięki, że mi przypomniałaś.
Nie sprawiał jednak wrażenia, że jest jej szczególnie
wdzięczny.
- Po twoim wyjściu spróbuję jeszcze raz porozmawiać
z Polly. Nadal uważam, że ona jest naszą największą szansą.
Nie wiem jak ty, ale ja chętnie bym się już wyprowadziła z tej
nory.
Sam patrzył na nią jakimś dziwnym, nieobecnym wzro-
kiem. Szczęśliwy uśmiech zniknął z jego twarzy. Dallas po-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 0 9
myślała, że niepotrzebnie przypomniała mu o spotkaniu z sze
fem. Przez kilka ostatnich, cudownych godzin Sam wydawał
się jej... prawie szczęśliwy. Teraz znów wyglądał jak czło
wiek, którego dotąd znała - był jakiś obcy, zimny, pozbawio
ny uczuć.
Zatęskniła za jego uśmiechem.
Sam odłożył gazetę.
- Muszę przed wyjściem wziąć prysznic i przebrać się.
- Jasne - mruknęła i z udaną obojętnością wróciła do le
ktury. Zupełnie jakby nie dostrzegła tego, że coś się między
nimi zmieniło. Coś bardzo ważnego.
Sam wyszedł z domu tuż po czwartej.
- Nie wiem, kiedy wrócę - zastrzegł się. - Porozmawiam
z Brashearem, a potem pokręcę się po okolicy. Może trafię na
coś ciekawego.
- Nie musisz się spieszyć - mruknęła Dallas. - Może
Brashear ma dla nas jakiś nowy trop.
- Może. - Sam zawahał się w drzwiach i przestąpił z nogi
na nogę.
Dallas stała obok niego, znowu z wydatnym brzuchem,
w niebieskiej tunice z wielkim falbaniastym kołnierzem, któ
ry łaskotał ją w brodę. Po raz nie wiadomo który przygładziła
nieszczęsny kołnierz. W ten sposób znalazła przynajmniej ja
kieś zajęcie dla rąk, inaczej musiałaby zarzucić je Samowi na
szyję.
- Uważaj na siebie, Perry - powiedziała.
- Ty na siebie też, Sanders.
Musnął wargami jej policzek i wyszedł.
Dallas dotknęła policzka i z westchnieniem zamknęła oczy.
Ktoś będzie cierpiał, kiedy ich współpraca dobiegnie końca.
Miała przeczucie, że tą osobą będzie ona.
ROZDZIAŁ
8
Po wyjściu Sama Dallas cicho zapukała do drzwi Polly.
- To ja, Dallas - przedstawiła się w odpowiedzi na dobie
gający zza drzwi stłumiony głos.
Polly otworzyła i z niepokojem spojrzała na Dallas.
- Czy coś się stało?
- Nie. Pomyślałam tylko, że może miałabyś ochotę wypić
ze mną kawę. Teraz moja kolej.
Polly wyjrzała na korytarz.
- Twój stary jest w domu?
- Wyszedł. Nie wiem, kiedy wróci. - Dallas cicho wes
tchnęła.
Polly cofnęła się o krok.
- A może wypijemy kawę u mnie? Nie chcę, żeby za
stał mnie u ciebie, jeśli wróci wcześniej. Czuję, że mnie nie
lubi.
Dallas zawahała się.
- No... ja...
- Boisz się, że nas razem nakryje?
- Nie, wcale nie - zaprzeczyła Dallas, trochę zbyt nerwo
wo. - Jemu to nie przeszkadza, że mam koleżanki.
Polly wyraźnie jej nie wierzyła. Stała w progu, czekając, aż
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 1
sąsiadka podejmie decyzję. Dallas zaczerpnęła tchu, rozejrza
ła się po pustym korytarzu i powiedziała:
- W porządku. Jeśli nie sprawi ci to kłopotu, chętnie wy
piję kawę u ciebie.
- No to wejdź, bo chłodne powietrze ucieka na klatkę, jak
drzwi są za długo otwarte. Jeśli w ogóle można tu mówić
o chłodnym powietrzu. Klimatyzacja w tym budynku jest do
niczego.
Dallas przestąpiła próg i ruszyła za Polly, pilnie naśladując
jej ciężki chód, co wcale nie było takie trudne, wziąwszy pod
uwagę przytroczone do pasa dziesięć kilogramów.
Sam ze słuchawką w jednej ręce i filiżanką kawy w drugiej
rozparł się wygodnie w fotelu. Rozmawiał właśnie z Bra-
shearem. Wyciągnął przed siebie nogi i położył je na stoliku.
Miło było znów znaleźć się w swoim mieszkaniu, w którym
żaden karaluch nie spacerował po podłodze, odgłosy z sąsied
nich pomieszczeń były przyjemnie stłumione, a chłodne po
wietrze pachniało sosnowym aromatem, a nie kapustą, cebulą
i potem.
Problem tkwił w tym, że tęsknił za Dallas. Jego mieszka
nie, w którym nigdy dotąd nie była, wydawało się bez niej
puste.
Jesteś idiotą, Perry, pomyślał i postanowił skoncentrować
się na rozmowie z przełożonym.
- Jestem zdania, że ekipa budowlana nie ma pojęcia
o działającej w okolicy szajce zajmującej się handlem dziećmi
- zakończył.
- A więc Polly Jones nadal jest naszym najlepszym tro
pem - stwierdził Brashear.
- Chyba tak. Sanders wciąż nie jest do końca przekonana,
że Jones jest zamieszana w tę aferę, ale ja podejrzewam, że
1 1 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
tak. Jeżeli ktoś może to sprawdzić, to tylko Dallas - dodał.
- Udało się jej szybko zaprzyjaźnić z tą kobietą.
- Nawet ty musisz przyznać, że Dallas jest w swoim fachu
naprawdę znakomita.
Jest znakomita również w wielu innych dziedzinach, miał
ochotę powiedzieć Sam, ale ograniczył się do suchego:
- Tak. To prawda.
- A jak sobie radzicie? Udaje wam się razem wytrzymać?
Sam zakrztusił się kawą. Kiedy wytarł usta, odpowiedział
obojętnym tonem:
- Powiedzmy sobie... daliśmy sąsiadom do zrozumienia,
że w rodzinie Adamsów nie dzieje się najlepiej.
- I to chyba bez trudu - roześmiał się Brashear. - Co?
Chwileczkę... - przerwał nagle. Sam usłyszał jakiś stłumiony
kobiecy głos, tak jakby szef zakrył słuchawkę dłonią.
Czekając, aż Brashear znowu się odezwie, Sam w zdumie
niu uniósł brwi. Zgodnie z instrukcją zadzwonił do niego do
domu. A więc Brashear miał jakąś damską wizytę tego popo
łudnia. To ciekawe. Jeśli Sam dobrze się orientował, porucz
nik nie spotykał się z żadną kobietą od dwóch lat, czyli od
śmierci żony.
- Jesteś tam, Sam?
Sam odjął od ust filiżankę i rzucił do słuchawki:
- Tak.
- Pennington przesyła pozdrowienia dla Dallas. Pyta, czy
wybraliście już imię dla dziecka.
Ciekawość wprost zżerała Sama. Co robiła Brenda Pen
nington u Marty'ego? To bardzo interesujące.
- Szczerze mówiąc, tak. Zapytaj Brendę, co sądzi o imie
niu Bob.
Brashear powiedział coś półgłosem. Sam nie mógł dosły
szeć odpowiedzi. Kiedy Brashear znów się odezwał, w jego
głosie brzmiał tłumiony śmiech.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 3
- Nie podoba jej się - powiedział. - Uważa, że mogliby
ście wymyślić coś bardziej oryginalnego. Na przykład Ma-
thias albo Reinhold.
- Skąd ta niechęć do tradycyjnych, prostych imion? - pry
chnął Sam, zdegustowany.
- Takich jak Bob?
- Tak. Albo Sam.
- Albo Martin. O, to jest piękne, stare imię.
- Bob Martin Perry - wyrecytował Sam. - To nawet nieźle
brzmi. Powtórzę Dallas.
- Chciałeś chyba powiedzieć, Bob Martin Adams?
Sam głośno chrząknął.
- Tak, oczywiście. Tak tylko zażartowałem. To należy do
gry. - Miał wrażenie, że bredzi i poważnie obawiał się, że się
również czerwieni. Do diabła!
- Za ciężko pracujesz w tym upale, Perry. Myślę, że pora
zejść ze słońca. Co ty na to?
Sam zrozumiał, że jego rola w tej misji dobiega końca, albo
przynajmniej aktywna rola, jaką do tej pory odgrywał. Teraz
pałeczkę miała przejąć Dallas. To był dobry plan i Sam wie
dział, że Dallas sobie poradzi. Powiedział bez entuzjazmu:
- No tak. Chyba tak. Skontaktuję się, jak tylko będę wie
dział coś więcej.
- W porządku. Do usłyszenia. Pozdrów Sanders.
- Jasne. - Sam odłożył słuchawkę, wypił ostatni łyk kawy
i podniósł się z fotela.
Pora wracać do pracy.
Dallas, chichocząc, przysłuchiwała się historii, którą opo
wiadała jej Polly.
- Potrafisz być taka zabawna - wykrztusiła.
Polly rozpromieniła się i przygładziła polakierowaną fry
zurę.
1 1 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Mówią, że mam poczucie humoru.
- To prawda. Twoje dziecko nie będzie się z tobą nigdy
nudzić - zaryzykowała Dallas i z niewinną miną czekała na
odpowiedź Polly.
Reakcja Polly przekroczyła jej najśmielsze oczekiwania.
Uśmiech zniknął z twarzy dziewczyny, a jej spojrzenie stało
się jakby martwe. Nagle postarzała się o parę lat.
- Chcesz jeszcze kawy?-spytała.
- Chyba pójdę już do domu - westchnęła Dallas. Była
pewna, że więcej nie wyciągnie z Polly. Przynajmniej nie
teraz. - Sam może zaraz wrócić. Będzie wściekły... chciałam
powiedzieć zaniepokojony - poprawiła się szybko.
Polly pokręciła głową.
- Jak ty wytrzymujesz z takim typem?
Dallas szeroko otworzyła oczy.
- Ja go kocham - zapewniła z przekonaniem, które ją sa
mą zdziwiło. Potrafiła jednak grać różne role, wcielać się
w najrozmaitsze postaci. Ta umiejętność bardzo przydawała
się w pracy policyjnej.
- Miłość - prychnęła Polly. - Na sam dźwięk tego słowa
dostaję mdłości. Zakochana kobieta to niewolnica.
- Czy nigdy nie byłaś naprawdę zakochana, Polly? - spy
tała Dallas.
Sąsiadka głośno zaczerpnęła tchu i dotknęła blizny na po
liczku.
Dallas pomyślała, że to chyba nie był mimowolny gest.
Nim Polly zdążyła odpowiedzieć, usłyszały głośne stuka
nie do drzwi.
- To Sam - odezwała się Dallas strwożonym szeptem.
- Coś podobnego! - Polly rąbnęła pięścią w stół. - Jak on
śmie walić! Powiem kumplom, to pożałuje, że się w ogóle
urodził. - Ruszyła do drzwi, a jej zniekształcone ciało trzęsło
się z furii.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 5
Dallas pobiegła za nią.
- Nie, Polly, nie - mówiła błagalnym tonem. - Ja się tym
zajmę. Ty jeszcze bardziej go rozzłościsz.
Polly rzuciła jej pełne pogardy spojrzenie.
- Myślisz, że się go boję? Moi kumple zrobią z niego
marmoladę.
Dallas musiała przyznać, że Polly jest odważna. I choć
wiedziała, że nie ma żadnych „kumpli", była pewna, że Polly
świetnie sobie poradzi z niemal każdym rozwścieczonym
mężczyzną.
- Nie chcę, by Samowi coś się stało - powiedziała. - Pro
szę, zostaw to mnie.
Mrucząc coś pod nosem, Polly odsunęła się od drzwi.
Dallas otworzyła w środku kolejnej serii uderzeń. Sam omal
się nie przewrócił.
- Co ty tu robisz, do cholery? - ryknął na widok Dallas.
- Piłyśmy tylko kawę - wyjaśniła pospiesznie. - Właśnie
miałam wracać do domu, żeby ci zrobić kolację. Na co masz
ochotę? - spytała przymilnym tonem.
- Zabieraj tyłek i marsz do domu! - Sam chwycił ją za ramię
i pociągnął do wyjścia. Dallas była pewna, że zostaną jej na
ramieniu sińce. Nie mogła mieć mu tego za złe, bo w końcu
wykonywał tylko swoją pracę. Wolałaby jednak, żeby w przy
szłości trochę mniej realistycznie odgrywał swoją rolę.
- Ejże, zabieraj te swoje łapy! -powiedziała Polly i postą
piła krok w ich stronę.
Sam dźgnął ją palcem w ramię.
- Trzymaj się z daleka od mojej kobiety, dobrze? - rzucił
z obrzydzeniem. - Nie życzę sobie, żeby się zadawała z takimi
jak ty.
- Ależ, Sam, my tylko rozmawiałyśmy o dzieciach - kła
mała Dallas, patrząc na Polly. - Mamy rodzić mniej więcej
w tym samym czasie i...
1 1 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Nie chcę słyszeć o żadnym bękarcie. Ani o jej, ani
o twoim - dorzucił.
Dallas żachnęła się, otworzyła usta, a jej oczy napełniły się
łzami - z tej umiejętności była szczególnie dumna. Potrafiła
płakać na zawołanie. Za to kiedy było jej naprawdę smutno,
nie była w stanie uronić jednej łzy.
- No, no - odezwała się Polly, mocno zaskoczona - to nie
było potrzebne. Po co jej tak dokuczać?
- Pilnuj swojego nosa, ostrzegam cię - syknął Sam i po
pchnął Dallas w stronę mieszkania.
- Wiesz o tym, że mam kumpli - zawołała za nimi Polly.
- Ważnych kumpli - dodała głośniej, kiedy Sam z hukiem
zatrzasnął drzwi.
Dallas stanęła na środku pokoju i nadsłuchiwała z przechylo
ną głową. Po chwili dobiegło ich trzaśniecie drzwi na końcu
korytarza. Dallas odetchnęła i demonstracyjnie otarła pot z czoła.
- Uff! Niezły cyrk.
- Nie wydaje ci się, że trochę przesadziłem? - spytał Sam,
marszcząc brwi.
Potrząsnęła przecząco głową.
- Byłeś dobry. Świetnie odgrywasz chama. To muszą być
wrodzone predyspozycje, Perry.
Jednak Sam wcale się nie uśmiechnął, tylko troskliwie
obejrzał jej ramię.
- Nie zrobiłem ci krzywdy, kiedy tak cię szarpałem?
Chciałem, żeby to wyglądało prawdziwie, ale nie miałem
zamiaru sprawiać ci bólu.
Dallas znowu potrząsnęła głową.
- Nic się nie stało - zapewniła. - Jutro nie będzie ani
śladu.
Sam ze zmarszczonym czołem oglądał czerwone plamy na
jej ramieniu. Obwiódł je palcem, a potem nagle dotknął ich
ustami.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 7
- Jeżeli jeszcze raz przyłapię cię z tą dziwką, stłukę cię na
kwaśne jabłko, rozumiesz? - ryknął.
Wciąż czując lekki dreszcz w ramieniu, Dallas głośno ode
grała scenę płaczu.
„Kłótnia" ciągnęła się jeszcze przez dłuższy czas, przy
akompaniamencie głośnego tupania, rzucania talerzami i trza
skania drzwiami. W końcu, po jakichś dwóch godzinach, uz
nali, że pora kończyć to przedstawienie.
- Nie chcę, żeby ktoś wezwał policję - szepnął Sam
z uśmiechem.
Dallas, potwornie zmęczona, osunęła się na sofę, rozpięła
pas i położyła nogi na rozchwianym stoliku.
- Co ci powiedział Brashear? - spytała półgłosem.
Sam włączył telewizję, wybrał jakiś kryminał pełen hałaśli
wej strzelaniny, a potem usiadł obok Dallas.
- Powiedział, że pora, żebym zszedł ze słońca.
Mimo iż się tego spodziewała, Dallas poczuła, że jej serce
lodowacieje.
- Wyprowadzasz się?
- Nikt się nie zgłosi do ciebie w sprawie dziecka, jeżeli ja
będę się tu ciągle kręcił. Jutro postaram się, żeby mnie wylali
z pracy, a potem możemy zainscenizować kolejną kłótnię, po
której się wyprowadzę. Od tego momentu będziesz musiała
radzić sobie sama. Wiesz, co masz robić?
- Tak. Mam wypłakiwać sobie oczy z powodu twojego
odejścia i winić dziecko za to, że rozbiło nasz cudowny har
monijny związek.
Sam skinął głową.
- No właśnie. Jeżeli Polly cokolwiek wie, na pewno ci
powie.
Dallas pomyślała o smutku, który pojawił się na twarzy
Polly, kiedy zaczęły rozmawiać o dziecku.
- Chyba masz rację, Sam. Myślę, że podjęła już pewne
1 1 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
kroki, żeby się pozbyć dziecka. Nie wiem, czy ma to być
legalna adopcja, czy też postanowiła je sprzedać, ale nie są
dzę, żeby miała zamiar sama je wychowywać.
Dallas podejrzewała też, że Polly już teraz opłakiwała utra
tę dziecka, chociaż starała się ukryć swój ból.
- Ach, z pewnością ma zamiar je sprzedać-stwierdził Sam.
- Kobiety jej pokroju nie przepuszczą okazji do zarobku.
Dallas westchnęła. Dałaby wiele, by móc zaprzeczyć, wie
działa jednak, że Sam ma rację.
- A przy okazji, Pennington cię pozdrawia.
- Rozmawiałeś z Brendą? - zdumiała się Dallas.
- Nie, ale była u Marty'ego, kiedy do niego dzwoniłem.
- Brenda była u Brasheara?
- Tak.
Hm. Ciekawe, pomyślała Dallas z uśmiechem.
- Zaczynam być głodny. Masz jeszcze trochę tego spa
ghetti z obiadu?
- Mam. A może zrobić ci coś innego?
Sam pokręcił głową.
- Lubię zjadać resztki. Pójdę podgrzać makaron.
Dallas patrzyła za nim, kiedy wychodził z pokoju. Tego
wieczora Sam zachowywał się dość dziwnie. Miała wrażenie,
że między nimi wyrósł niewidzialny mur, choć przecież zale
dwie kilka godzin temu byli sobie tacy bliscy.
Czyżby przygotowywał się do przeprowadzki? A może da
wał jej do zrozumienia, że ich krótki romans dobiegł końca?
Przygryzła wargi i spróbowała skoncentrować się na fikcji,
rozgrywającej się na zamglonym ekranie. Może w ten sposób
uda jej się oderwać myślami od życia toczącego się w tym
ciasnym, brudnym mieszkanku.
Przez cały wieczór Sam nie przestawał odnosić się do niej
z dystansem. Dallas wślizgnęła się do łóżka, pełna niepewno-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 1 9
ści. Czy powinna odwrócić się do niego, tak jak to robiła przez
dwie ostatnie noce? A może należałoby zapytać go, czy coś się
nie stało? Albo też zaczekać, aż on zrobi pierwszy krok?
W mieszkaniu nad nimi po raz pierwszy panowała cisza.
Pani „Tak-o-tak!" musiało nie być w domu. Dzięki Bogu. Tej
nocy Dallas nie była w nastroju, by, chcąc nie chcąc, wysłu
chiwać odgłosów dochodzących z góry.
Nagle Sam chrząknął. Zabrzmiało to tak głośno, że Dallas
aż podskoczyła.
- Przepraszam - powiedział. - Przestraszyłem cię?
- Trochę. Co jeszcze mówił Brashear?
- Nic szczególnego.
- Aha. - Dallas ułożyła się wygodniej na poduszce,
a potem spytała: - Co chcesz zrobić, żeby cię wylali z pracy?
Szczerze mówiąc, mało ją to obchodziło. Chciała tylko
porozmawiać. Wszystko było lepsze od tego leżenia w ciszy
i łamania sobie głowy, dlaczego Sam tak bardzo uważał tej
nocy, by jej nie dotknąć.
- Nie mam pojęcia. Może wdam się w bójkę z jednym
z robotników albo coś w tym rodzaju - mruknął obojętnie.
- Wybierz niskiego faceta - zażartowała, mając nadzieję,
że Sam się uśmiechnie.
- Chcesz powiedzieć, że nie poradzę sobie z wysokim,
Sanders?
- Ty to powiedziałeś, a nie ja.
- Któregoś dnia, Sanders... - zaczął Sam.
Z ulgą pomyślała, że w tych ciemnościach Sam nie może
zobaczyć jej żałosnego uśmiechu.
Znowu zaczęła się wiercić. Nagą łydką trąciła Sama.
Drgnęła tak, jakby się oparzyła.
- Co się dzieje? - zapytał. - Niewygodnie ci?
. - N i e .
- Mogę ci zrobić masaż. To cię odpręży.
1 2 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Odprężyć się, czując jego ręce na swoim ciele?
- Nie! - krzyknęła pospiesznie.
- Uspokój się. To była tylko propozycja.
- Przepraszam. Dzięki za dobre chęci.
- Nie ma za co.
Zapadła cisza. Dallas czuła, że tej nocy nie zmruży oka.
Sam leżał spokojnie przez dłuższą chwilę. Kiedy już nabrała
pewności, że zasnął, odezwał się nagle:
- Dallas?
- Co?
- Jesteś tej nocy dziwnie obca.
- Ty też - szepnęła.
Dłoń Sama dotknęła jej ramienia. Chwilę później była już
w jego ramionach, a jego usta zaczęły miażdżyć jej wargi
gorącymi pocałunkami.
Znacznie później Dallas leżała obok Sama, rozkosznie rozle
niwiona, a powieki same jej się zamykały. Zanim zapadła w nie
spokojny sen, zdążyła jeszcze pomyśleć, że choć nie mogło być
już między nimi większej fizycznej bliskości, Sam wciąż wyda
wał się przebywać w jakimś innym świecie. Kiedy się obudziła
następnego ranka, już go nie było. Nie słyszała, jak wychodził.
Nic dziwnego, skoro udało jej się mocno zasnąć dopiero o świcie.
Za to Sam spał jak suseł. Niech go diabli! Pewnie nie mógł
się już doczekać chwili, w której się stąd wyprowadzi i wróci
do swojego czystego, komfortowego mieszkania, a także do
pracy z kolegami. A ona musi zostać sama w tej obskurnej
norze i niewygodnym łóżku. Niech go diabli!
A potem Dallas, która nigdy nie umiała płakać, kiedy było
jej smutno, poczuła łzy na policzkach.
Sam wrócił o trzeciej.
- Co tak wcześnie? - spytała Dallas głośno i wyraźnie na
wypadek, gdyby ktoś ich słuchał.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 1
- Wylali mnie, do cholery! - ryknął Sam. -I to wszystko
twoja wina!
- Moja wina? Co ja mam z tym wspólnego?
- Przez pół nocy nie dałaś mi spać i dziś nie mogłem się
skupić w pracy. Łamiesz mi życie!
Dallas wybuchnęła głośnym płaczem.
- To czemu mnie nie zostawisz? - zawodziła.
- Cholernie dobra myśl!
- Tak? No to idź sobie!
- Dobrze! Sama tego chciałaś!
Było jeszcze trochę krzyków, głośnych szlochów i trzaska
nia drzwiami, kiedy Sam wrzucał swoje rzeczy do starego
marynarskiego worka. Dallas towarzyszyła mu do drzwi fron
towych, błagając go z płaczem, by nie odchodził.
- Zamknij się wreszcie! Odchodzę! Nie ma o czym mó
wić!
- Sam... Proszę cię...
Zawahał się z ręką na klamce. Na moment zapomnieli
o swoich rolach. Sam Perry bez uśmiechu popatrzył na Dallas
Sanders. A potem objął ją ramieniem i mocno przytulił. Ich
pocałunek był długi i namiętny.
- Bądź ostrożna - wyszeptał Sam.
- Będę z tobą w kontakcie - mruknęła Dallas.
- Nie zapomnij - powiedział, a potem otworzył szeroko
drzwi i krzyknął: - Zejdź mi z drogi!
- Sam... błagam cię, nie odchodź!
- Już mnie tu nie ma. Wiesz, co robić, jeżeli chcesz, że
bym wrócił - powiedział, spoglądając w stronę mieszkania
Polly.
Jak tylko zaczął schodzić po schodach, drzwi Polly się
uchyliły. Dallas głośno się rozszlochała.
- Co się dzieje? - Polly wyszła na korytarz i zbliżyła się
do Dallas. - Nic ci się stało? Czy ten gnojek cię uderzył?
1 2 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- On... on mnie rzucił-wykrztusiła Dallas, zanosząc się
płaczem. - Poszedł sobie. Powiedział, że nigdy już nie wróci.
- Posłuchaj, moja droga, przykro mi, ale może to najle
psze wyjście - stwierdziła Polly, - On traktował cię bardzo
źle. A ty musisz myśleć o dziecku.
- Chcę Sama - głośno zawodziła Dallas. - Chcę tylko Sa
ma. Wszystko przez to dziecko. To moja wina.
- Twoja wina? Kotku, chyba zwariowałaś. Przecież dzie
ciak jest w połowie jego.
- Ale on go nie chciał. Gdybym tylko trochę bardziej
uważała - płakała Dallas, drżącą ręką rozmazując łzy. - A te
raz on jest bez pracy, załamany, straciłam go. Zostałam zupeł
nie sama. Czemu coś takiego musiało mnie spotkać? Powiedz
mi, dlaczego, dlaczego?
Ostrożnie, Sanders, pomyślała, uważaj, żeby nie przesa
dzić! Ale Polly najwyraźniej połknęła haczyk. Szorstko pokle
pała Dallas po plecach, nie bardzo wiedząc, jak okazać współ
czucie.
- Wszystko będzie dobrze - zapewniła ją. - Kobiety takie
jak my zawsze jakoś sobie radzą. A poza tym, nie jesteś sama.
Masz przecież przyjaciół. Choćby mnie.
- Muszę... muszę zostać na chwilę sama. - Dallas uchwy
ciła się klamki. - Muszę się zastanowić, co robić, żeby go
odzyskać. Porozmawiamy później, dobrze, Polly?
- W porządku. Szepnij tylko słówko, a moi kumple znajdą
go. Może oni potrafią mu wytłumaczyć, jakie są jego obo
wiązki. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Dallas potrząsnęła głową i ukryła twarz w dłoniach, a po
tem weszła do mieszkania i zamknęła za sobą drzwi. Przez
cienką płytę słychać było na korytarzu jej głośny płacz.
Pobiegła do sypialni, jakby zamierzała rzucić się na łóżko
i zatonąć we łzach. Rozluźniła się dopiero wtedy, gdy zatrzas
nęła za sobą drzwi. Weszła do łazienki, by naprawić szkody,
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 3
jakie łzy pozostawiły na jej twarzy. Obmyła twarz, rozczesała
splątane włosy i wróciła do sypialni. Do pustej i cichej, nie-
przytulnej sypialni.
Z westchnieniem spojrzała na rozrzuconą pościel.
Bóg jeden wie, jak bardzo będzie jej brakowało Sama.
ROZDZIAŁ
9
- Zmiłuj się, dziewczyno, co się z tobą dzieje?! Musisz
zacząć trochę o siebie dbać!
Dallas westchnęła z rezygnacją. Trudno było odmówić
Polly racji. Wyglądała jak siedem nieszczęść i nie wynikało to
wyłącznie z odgrywania roli zahukanej, porzuconej kobiety.
Był czwartek, od odejścia Sama minęły trzy dni. Dallas nie
przypuszczała, że tak bardzo będzie jej go brakować. Odkąd
została sama, mieszkanie zrobiło się jakby jeszcze mniejsze,
bardziej ponure i brudne. Gdyby nie śledztwo w sprawie
handlu dziećmi, Dallas z pewnością by oszalała. Była o tym
przekonana.
Polly stała się jej nieodłączną towarzyszką. Dallas od po
czątku wyczula, że dziewczynie doskwiera samotność. „Waż
ni kumple", o których tyle opowiadała, nie pojawili się ani
razu.
- Chodź, musisz coś zjeść - nalegała Polly, ciągnąc Dallas
do stołu, na którym poustawiała pojemniczki z gotowym je
dzeniem. Zjawiła się z nimi w mieszkaniu Dallas zaledwie
przed paroma minutami. - Musisz teraz dbać o zdrowie.
Dallas nie miała serca tłumaczyć jej, że przyniesiony po
częstunek składał się z wyjątkowo niezdrowych dań, nawet
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 5
dla kogoś, kto nie oczekiwał dziecka. Za to z ciemnych oczu
Polly wyzierała szczera troska. Dallas zmusiła się, by prze
łknąć kilka kęsów, wdzięczna losowi za to, że obdarzył ją
strusim żołądkiem.
- No, tak jest znacznie lepiej - stwierdziła Polly, patrząc,
jak Dallas przełyka gąbczaste frytki. - Pamiętaj, że musisz
teraz jeść za dwoje.
Ale to nie znaczy, że muszę objadać się tłuszczem za
sześcioro, dodała w duchu Dallas, mimo to uśmiechnęła się
blado.
- To jest pyszne, Polly, ale nie mam w tej chwili apetytu.
Jesteś kochana, że nie zapomniałaś o mnie.
Polly zarumieniła się pod grubą warstwą pudru.
- Nie przesadzaj - prychnęła, sięgając po cheeseburgera
z podwójną porcją boczku. - Byłam głodna, a nie miałam
ochoty jeść sama. Pomyślałam sobie, że może zechcesz mi
towarzyszyć.
- Bez względu na powody, to bardzo miłe z twojej strony
- szczerze powiedziała Dallas.
Polly wzruszyła ramionami i wbiła zęby w bułkę.
- Miałaś jakieś wieści od Sama? - spytała z pełnymi
ustami.
Wargi Dallas zadrżały.
- Nie - westchnęła. - Ani słowa.
I była to prawda, choć w głębi duszy liczyła, że Sam będzie
próbował nawiązać z nią kontakt.
Często zastanawiała się, czy chociaż trochę za nią tęsknił
i czy łatwo było mu zasypiać w samotności. Jednak najbar
dziej dręczyło ją pytanie, czy rzeczywiście sypiał sam.
- Hej, Dallas!
Dallas zamrugała i spojrzała na Polly, która przyglądała jej
się uważnie.
- Co?
1 2 6 • DZECKO NA SPRZEDAŻ
- Obudź się! W ogóle nie słyszysz, co mówię.
Speszona Dallas się zarumieniła.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Myślałaś oczywiście o nim, prawda?
- Tak - przyznała Dallas - o Samie.
Polly mruknęła coś pod nosem i potrząsnęła głową.
- Aleś ty wpadła, dziewczyno. Jak on cię traktował...
Powinnaś się cieszyć, że się go pozbyłaś.
- Nie, Polly - szepnęła Dallas -ja za nim tęsknię. Chcę,
żeby do mnie wrócił.
- Nawet gdybyś musiała oddać dziecko? - spytała Polly.
Dallas położyła rękę na brzuchu i głęboko westchnęła.
- Chyba tak - przyznała cicho. - Nie poradzę sobie sama
z niemowlęciem, bez pomocy. I nie wyobrażam sobie życia
bez Sama.
- Mogłabyś oddać je do adopcji - zaproponowała Polly,
unikając wzroku Dallas.
- Wiem. Szkoda, że to na nic.
- Przecież w ten sposób pozbyłabyś się dziecka.
- Adopcja nie rozwiązałaby naszych kłopotów finanso
wych. Sam tak się zadręczał brakiem pieniędzy. Nie lubi być
bez grosza. Stara się zarabiać. Na początku ciąży dużo choro
wałam i wszystko wydaliśmy na lekarzy. Gdybym się zdecy
dowała na adopcję, przysługiwałby mi bezpłatny szpital, ale
to by nam nie zrekompensowało wcześniejszych wydatków.
Biedny Sam, tak się na mnie wykosztował...
- Biedny Sam - pogardliwie prychnęła Polly. - Czasami
jak cię słucham, robi mi się niedobrze.
- Przepraszam - szepnęła Dallas i skuliła się na krześle.
- Dlaczego postępujesz jak ofiara losu? Weź się w garść!
Nie pozwól sobą pomiatać!
Dallas z trudem powstrzymała się od uśmiechu.
- Co mi radzisz? - spytała, patrząc z nadzieją na Polly.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 7
- Ty masz na wszystko gotową odpowiedź. Powiedz mi, w ja
ki sposób zamierzasz utrzymać dziecko? Ja nawet nigdzie nie
pracuję.
- Mam pewne plany - wymijająco odpowiedziała Polly.
- Jakie plany?
- To moja Sprawa. - Polly wzruszyła ramionami.
Pomału, cierpliwie, Sanders, cierpliwie, nakazała sobie
w duchu Dallas.
- Dobre sobie - powiedziała z pretensją w głosie. - Cią
gle mi wytykasz, czego nie powinnam robić, ale nie radzisz,
jak mam postąpić. Nie chcesz mi nawet powiedzieć, co za
mierzasz.
Na twarzy Polly odmalowała się wewnętrzna walka. Potem
odłożyła nadgryzioną kanapkę na papierowy talerzyk i wy
chyliła się do przodu, jakby obawiając się, że ktoś może je
usłyszeć.
- Nie mam zamiaru wychowywać tego dziecka - oświad
czyła. - Postanowiłam je oddać.
- Do adopcji? - spytała Dallas, przybierając smutny wy
raz twarzy. - Czy jesteś pewna, że tego właśnie pragniesz?
- Posłuchaj, w jednym na pewno masz rację. Piekielnie
trudno samotnie wychowywać dziecko, a ja chcę, żeby moje
dziecko miało lepsze życie niż ja i to, które mogę mu zapew
nić. Tyle tylko, że ja nie zamierzam zostać bez grosza po jego
urodzeniu. A tobie to grozi, jeżeli będziesz siedzieć z założo
nymi rękami.
- Jak chcesz to przeprowadzić? - zapytała Dallas. - Może
nie będziesz musiała zapłacić za szpital, ale i tak zostaniesz
bez pieniędzy i bez pracy.
- Ja mogę mieć pracę w każdej chwili - ostro odpowie
działa Polly. - Prawdę mówiąc, miałam bardzo dobrze płatną
pracę, zanim wpadłam. Mogę do niej wrócić, kiedy tylko
zechcę. Ale to nie będzie potrzebne. Zapłacą mi za to dziecko.
sip A43
1 2 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Dostanę kupę forsy i zacznę wszystko od nowa gdzieś, gdzie
jest ładnie. I chłodno - dodała, patrząc z obrzydzeniem na
swoją przepoconą bluzkę. - Może w Michigan. Miałam tam
ciotkę. Mówiła, że w Michigan jest naprawdę bardzo ładnie.
- Owszem, i do tego bardzo zimno - powiedziała Dallas.
- W zimie leży pół metra śniegu.
- Wszystko jest lepsze niż ten cholerny upał - westchnęła
Polly.
- Wracając do rzeczy - odezwała się Dallas, grzebiąc wi
delcem w talerzu - w jaki sposób masz zamiar uzyskać pienią
dze za dziecko? To brzmi tak, jakbyś... no wiesz... jakbyś
zamierzała je sprzedać czy coś w tym rodzaju.
Polly wzruszyła ramionami.
- Coś w tym rodzaju - mruknęła.
- Można tak zrobić? - Dallas otworzyła oczy ze zdumie
nia. - Czy to legalne?
- Jasne, że nielegalne - mruknęła Polly i nerwowo rozej
rzała się wokoło. - To znaczy, niezupełnie. Jak kobieta sama
nie zadba o swoje sprawy, nikt jej nie pomoże.
- Co stanie się z dzieckiem?
Polly zerknęła na swój brzuch, a potem utkwiła wzrok
gdzieś ponad głową Dallas.
- Będzie miało dobry dom - powiedziała cicho. - Obieca
li mi to. Pójdzie do bogatych ludzi, którym szkoda czasu na
użeranie się z urzędnikami. Oficjalna lista chętnych na białe
dziecko do adopcji jest tak długa, że trzeba czekać kilka lat. Są
ludzie, którzy mają dość pieniędzy i energii, żeby ominąć tę
kolejkę. Dlaczego i ja nie miałabym coś z tego mieć? Przecież
wyświadczam komu przysługę. W końcu to ja muszę chodzić
w ciąży przez dziewięć miesięcy. To ja jestem opuchnięta
i ociężała. To nie w porządku, żebym ja musiała tylko cier
pieć, a potem jakiś adwokat spijał całą śmietankę.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 2 9
- Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób - powiedziała
Dallas niepewnie.
- Zastanów się nad tym. Wrócisz do tego twojego Sama
bez dziecka, za to z kupą forsy. Zaraz będzie gadał inaczej.
Chociaż, szczerze mówiąc, nie rozumiem, po co ci taki typ.
Jeżeli chodzi o mnie - sama się sobą zajmę. Jak zwykle.
Dallas obronnym gestem położyła ręce na brzuchu.
- Nie wiem, czy zdobyłabym się na taki krok.
- Zrobisz, jak zechcesz - wzruszyła ramionami Polly. -
To tylko propozycja.
- Uważam, że to raczej ty powinnaś się jeszcze raz nad
wszystkim poważnie zastanowić, Polly. To ogromnie ryzykow
ne. Co będzie, jak cię złapią? Mogą cię wsadzić do więzienia.
- Nie pierwszy raz - mruknęła Polly pod nosem, a potem
westchnęła. - Nie patrz tak na mnie. Nie jestem jakąś zbrod-
niarką.
- Nigdy tak o tobie nie myślałam - szczerze zapewniła
Dallas.
- To cud, że ci się udało przeżyć do tej pory - stwierdziła
Polly. - Masz w sobie tyle sprytu co małe dziecko.
Dallas dumnie uniosła podbródek i oświadczyła:
- Umiem sobie radzić.
- No jasne. Może tak jak w zeszłym tygodniu? - spytała
nie bez złośliwości Polly. - Głodząc się i sprzątając brudy po
Samie? Wypłakując sobie oczy?
Dallas spuściła głowę.
- Musi do mnie wrócić - szepnęła.
- Uhm. Jeżeli będziesz chciała dowiedzieć się czegoś wię
cej, przyjdź do mnie. Nie waż się o tym szepnąć nawet słówka
komukolwiek, jasne? Jeżeli się dowiem, że masz za długi
język, nie ominą cię kłopoty. Rozumiesz?
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że mogłabyś nasłać na
mnie twoich kumpli?
1 3 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Jeżeli to będzie konieczne... - mruknęła Polly. - Wiesz,
że cię lubię. Dlatego cię ostrzegłam. Nie wygadasz się przed
nikim, mam nadzieję.
- A komu miałabym opowiadać? - Dallas smętnie się
uśmiechnęła.
- Nie wolno ci o tym powiedzieć absolutnie nikomu - po
wtórzyła Polly kategorycznym tonem.
Dallas spuściła wzrok i przysunęła sobie talerzyk z zimny
mi frytkami.
Dallas stała przed drzwiami, do których właśnie zamierzała
zapukać i z niedowierzaniem patrzyła na swoją drżącą dłoń.
Nie mogła sobie nawet przypomnieć, kiedy po raz ostatni była
tak zdenerwowana. Otarła wilgotną dłoń o nogawkę elastycz
nych spodni i znów podniosła rękę, po czym energicznie za
stukała.
Czekając, aż drzwi się otworzą, gorączkowo zastanawiała
się, jak Sam ją powita. Czy oficjalnie -jak partner partnera?
W końcu to miała być robocza wizyta. Czy pocałuje ją? A mo
że powróci do urzędowego tonu, którym porozumiewali się
dawniej? Czy ich romans już się zakończył? A może jednak
potrwa jeszcze jakiś czas? Co Sam zadecydował? Przecież
przy odrobinie wysiłku i dobrej woli ich związek mógłby
okazać się długotrwały i udany. Gdyby tylko mogła się dowie
dzieć, co Sam o tym wszystkim myśli.
Wreszcie stanął w progu z nieodgadnionym wyrazem twa
rzy. Trudno było wywnioskować, w jakim jest nastroju, wi
dząc Dallas po raz pierwszy od tygodnia. Cofnął się i wpuścił
ją do środka.
- Cześć. Wejdź.
- Dzięki.
Minęła go i weszła do mieszkania, w którym nigdy przed
tem nie była. Z ciekawością rozejrzała się wokoło. Living-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 3 1
-room był czysty i schludny, meble wygodne, obicia w kolo
rze ciemnej czerwieni i zieleni. Nie było to może wysmako
wane wnętrze, które podziwia się w eleganckich katalogach,
za to z pewnością miło było do niego wracać po ciężkim dniu.
Sam zamknął drzwi i spojrzał jej w twarz. Odniosła wraże
nie, że chce coś powiedzieć. Spuścił jednak tylko wzrok,
popatrzył na jej wystający brzuch i zapytał:
- Jak się miewa Bob?
- Jakoś sobie radzimy - odpowiedziała z wymuszonym
uśmiechem.
- To dobrze.
- Tak. -Znowu otarła spocone dłonie. - A co u ciebie?
- W porządku - wzruszył ramionami. - Przepisywałem
materiały dotyczące sprawy Perkinsa. Wiesz, jak nienawidzę
papierkowej roboty.
- Podobnie jak ja.
Śmieszna sprawa. Zachowywali się tak, jakby się widzieli
po raz pierwszy w życiu. Dallas głośno odchrząknęła.
- Mam ci dużo do powiedzenia. Rozmawiałam z Polly i...
- Zaczekaj chwilę-przerwał jej Sam, unosząc rękę.
- O co chodzi? - Zdumiona uniosła brwi.
- Chcesz się czegoś napić? Moglibyśmy przynajmniej
usiąść, zanim zaczniesz opowiadać.
Nie miała ochoty na nic szczególnego, pomyślała jednak, że
łatwiej im się będzie odprężyć nad szklaneczką czegoś zimnego.
- Dla mnie może być woda mineralna.
Sam skinął głową i zrobił kilka kroków w kierunku drzwi,
które najprawdopodobniej prowadziły do kuchni. Nagle przy-
stanął i odwrócił się do Dallas.
- Dallas... - odezwał się stłumionym głosem.
- Tak?-Nagle zaschło jej w ustach.
- Stęskniłem się za tobą.
Dallas poczuła, że nogi się pod nią uginają.
1 3 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Ja też - szepnęła, wpatrując się w jego twarz.
- Bardzo się stęskniłem - powtórzył, marszcząc czoło.
- Ja też się bardzo za tobą stęskniłam. Bardzo - dodała
i postąpiła krok w jego stronę.
Nie dał jej żadnych szans, by mogli się spotkać w pół drogi.
W mgnieniu oka był przy niej, miażdżąc ją w uścisku i obsy
pując twarz pocałunkami. Nieszczęsny brzuch tkwił między
nimi jak intruz. Sam sięgnął pod bluzkę Dallas, rozpiął jej pas
i po chwili mógł ją już do siebie przytulić. Teraz jej smukłe
ciało idealnie do niego przylgnęło. Dallas z radością stwier
dziła, że jest bardzo podniecony.
Podobnie jak ona.
Zapragnęła go dotknąć. To już tyle czasu...
Koniuszkami palców powiodła po jego męskiej twarzy
o mocno zarysowanym podbródku i lekko wpadniętych poli
czkach. Potem zanurzyła palce w jego gęste, jasne włosy. Me
przyciął ich, odkąd go ostatnio widziała.
Szeroka pierś Sama unosiła się pod trykotową koszulką.
Dallas wydało się, że słyszy jego szaleńczo bijące serce tuż
przy swoim. Jego ramiona, tak ciasno ją obejmujące, były
mocne i spragnione.
- Chcę... pragnę... - Niecierpliwie wyrzucał z siebie
schrypniętym głosem, szarpiąc guziki jej bluzy.
- Wiem, wiem... - wyszeptała mu wprost do ust i uniosła
ramiona, by łatwiej mu było zdjąć z niej tunikę.
A potem wsunęła ręce pod jego koszulkę.
Kiedy piersi Dallas dotknęły obnażonego torsu Sama, obo
je głęboko zaczerpnęli tchu. Sam ujął jej piersi w dłonie,
a usta wtulił w miękkie zagłębienie przy szyi.
Dallas nie mogła sobie później przypomnieć, jak to się
stało, że znalazła się na podłodze. Przed sekundą stali i Sam
trzymał ją w objęciach i zaraz potem leżała pod nim, a wokół
poniewierały się części jej garderoby.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 3 3
Wbiła mu paznokcie w ramiona, a Sam całował ją i pieścił,
doprowadzając niemal do utraty przytomności. Szarpnęła su
wak jego dżinsów, ale zdążyła je tylko rozpiąć, kiedy Sam
jęknął i pogrążył się w niej bez reszty.
Ukrył twarz w zagłębieniu ramienia Dallas i przybliżył
usta do jej ucha.
- Dallas?
Przysunęła się, gładząc go dłonią po nagich, rozgrzanych
plecach.
- Uhm?
- Jak ci się podoba moje mieszkanie? - spytał, muskając
językiem koniuszek jej ucha.
Dallas zachichotała.
- Podoba mi się living-room. A zwłaszcza dywan. Jest taki
miękki i wygodny.
Sam pocałował ją w uśmiechnięte usta.
- Jeżeli dywan wydaje ci się wygodny, to powinnaś wy
próbować moje łóżko.
- Chyba tak zrobię.
- Ale nie każ mi długo czekać. - Znowu ją pocałował.
- Na pewno nie - szepnęła Dallas. Objęła go i dotknęła
ustami jego warg.
Sam uniósł głowę.
- Wkrótce musisz wracać do siebie, a nawet nie zaczęłaś
mi opowiadać, czego się dowiedziałaś przez ostatni tydzień.
- Nie dałeś mi szans na złożenie sprawozdania.
- Chyba rzeczywiście nie - roześmiał się Sam. - Są jakieś
skargi?
- Absolutnie nie - zapewniła go solennie.
- To dobrze. - Sam pocałował ją jeszcze raz, a potem
podniósł się niechętnie. - Łazienka jest za tymi drzwiami,
gdybyś chciała się... odświeżyć.
1 3 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Dziękuję - uśmiechnęła się Dallas. - Chyba skorzystam
z tej propozycji.
- Czy teraz napijesz się wody mineralnej?
-. Tak. Zaraz wracam.
W łazience również dominowały ciemna czerwień i zieleń.
Patrząc na elegancką, gustowną tapetę, Dallas zastanawiała się,
czy to Sam osobiście urządzał swoją łazienkę. Szukając grzebie
nia, otworzyła szufladę. Na widok różowej szminki i na wpół
opróżnionej tubki jaśminowego żelu poczuła przykry ucisk
w gardle. To rzeczy Pauli, pomyślała i szybko zamknęła szufla
dę. Czy Sam kochał się z Paulą na tym miękkim dywanie?
Wykrzywiła się do lustra i przeczesała palcami włosy.
Kiedy wyszła z łazienki, Sam, tylko w dżinsach, kręcił się
po kuchni, nalewając wodę mineralną do szklanek z lodem.
Na stole stał talerz z ciasteczkami. Ciekawe, pomyślała, czy
kupił je specjalnie na moją cześć.
Sam spojrzał na nią z uśmiechem.
- Pomyślałem, że będziesz miała ochotę coś przekąsić.
- Dobrze wiesz, że zawsze lubię coś przekąsić - odpowie
działa, sięgając po ciasteczko.
- Tak, zapamiętałem to. - Postawił szklanki na stole, sta
nął za Dallas i objął ją. Nie założyła jeszcze pasa, więc jej
szczupła talia tonęła w obszernej tunice, ale Sam zdawał się
tego nie zauważać.
- Z tym twoim Bobem o wiele łatwiej objąć cię w ten
sposób - mruknął, muskając oddechem jej ucho.
- Nigdy się nie zgodzę, żeby moje dziecko miało na imię
Bob. Czy to jasne?
- Jeżeli to będzie dziewczynka, nazwę ją Bobbie.
Dallas zrobiła pełną grozy minę.
Sam puścił ją i podsunął krzesło.
- Porozmawiajmy teraz o sprawie. Myślę, że lepiej będzie
mieć już to za sobą. Marty czeka na moje sprawozdanie.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 3 5
Dallas usiadła przy stole, przysunęła sobie szklankę i talerz
z ciasteczkami, po czym powtórzyła Samowi wszystko, czego
dowiedziała się od Polly podczas jej ostatniej wizyty.
- Mówiłem ci, że chce sprzedać dziecko - podkreślił Sam,
kiedy skończyła.
- Wiem - westchnęła Dallas. - Punkt dla ciebie, ale nadal
nie znamy jej kontaktów.
- Myślę, że jest w to wmieszana ta Blivens.
- Też tak sądzę - przyznała Dallas. Przypomniała sobie
wścibskie pytania o swój stan zdrowia. - Wątpię jednak, czy
to ona jest mózgiem tej operacji.
- Trudno mi sobie wyobrazić, żeby Blivens mogła być
mózgiem czegokolwiek - stwierdził sucho Sam.
- Powiedziałam Polly, że się zastanowię. Poproszę ją, żeby
mnie skontaktowała, z kim trzeba, tak jakbym się jeszcze
chciała upewnić. Nie będę za bardzo nalegać.
- Dasz mi znać, jak ustalicie datę spotkania - zdecydował
Sam stanowczym tonem. - Nie życzę sobie, żebyś się z nimi
spotykała bez ochrony. Nigdy nie wiadomo, jak rozwinie się
sytuacja.
Ponieważ już wcześniej ustalili, w jaki sposób Dallas może
porozumieć się z Samem w razie potrzeby, skinęła tylko głową.
- Będę z tobą w kontakcie.
Nagle Sam uśmiechnął się.
- A więc Polly uważa, że jesteś stuknięta, skoro chcesz,
żebym do ciebie wrócił.
- Tak. Muszę być kompletną wariatką.
Ich oczy spotkały się ponad stołem i choć Sam wciąż się
uśmiechał, jego głos brzmiał śmiertelnie poważnie, kiedy
stwierdził:
- Na pewno ma rację.
- Może. Ale co z tego? - powiedziała Dallas, nie przesta
jąc patrzeć mu w oczy.
1 3 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Do końca jeszcze daleko, prawda, Sanders? - zapytał,
a ona wiedziała, że nie chodzi mu o ich zadanie.
- Tak-odparła z uśmiechem.-Bardzo daleko.
- Nie spodziewałem się tego.
- Ja też nie.
- Nawet tego nie chciałem - przyznał się Sam.
- Ja też nie - powtórzyła.
- Więc co z tym zrobimy?
- Najpierw musimy doprowadzić do końca śledztwo -
orzekła zdecydowanie.
Sam zamyślił się na chwilę, a potem skinął głową.
- Oczywiście masz rację.
Rozłożyła ręce.
- Oczywiście.
Pokazał jej język i rzucił w nią zmiętą serwetką, a Dallas
ze śmiechem ją odrzuciła.
Przez następny kwadrans rozmawiali o sprawach służbo
wych, a w końcu Dallas spojrzała na zegarek.
- Muszę już wracać. Polly może się niepokoić.
- Tak. Cholera, zły jestem, że musisz wracać do tej wstręt
nej nory.
- Nie idę tam z ochotą - zapewniła go. Pomyślała o ład
nej, czystej kuchni Sama i tamtej, obskurnej, w której będzie
musiała zjeść później kolację.
- Czy mogę przed wyjściem obejrzeć twoje mieszkanie?
- spytała. - Jestem po prostu ciekawa.
- Oczywiście - wzruszył ramionami Sam. - Chodź, to cię
oprowadzę.
Dallas szybko odkryła, że utrzymywał w domu porządek.
Zapytała go, dlaczego tak narzekał, kiedy musiał posprzątać
tamto mieszkanie.
- Bo to czysta strata czasu - wyjaśnił. - W końcu mieli
śmy tam mieszkać tylko tymczasowo, a poza tym, tam się po
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 3 7
prostu nie da posprzątać. Więc po co się bezsensownie mę
czyć?
- Już raz ci to mówiłam - odpowiedziała. - Jeżeli mam
tam mieszkać, nawet tymczasowo, to chcę, żeby było tak
czysto, jak się da. Nie znoszę brudu.
- No to mamy ze sobą cos' wspólnego. Lubimy, by w na
szych domach panowała czystość.
- Rzeczywiście, chyba mamy ze sobą dość dużo wspólne
go - przyznała z powagą, podchodząc do niego. - Lubimy
muzykę rockową, filmy akcji, dobre jedzenie i dobre książki.
No i oboje jesteśmy cholernie dobrzy w swoim fachu.
- Czy to ta sama kobieta, która nie tak dawno wyliczała mi
wszystkie powody, dla których nie powinniśmy być razem?
Mówiłaś, że jestem zrzędą...
- Wytknęłam ci też, że uważasz mnie za pryszcz na tyłku
- dorzuciła Dallas. - Jeśli dobrze pamiętam, przyznałeś mi
rację.
- Tak - powiedział i otoczył ją ramieniem. - Nadal tak
uważam. Mimo to cię lubię.
Lubi? Dallas nie podobało się to słowo, uznała jednak, że
ujdzie na początek. Rozejrzała się po sypialni Sama, urządzo
nej w stylu angielskim mahoniowymi meblami. Ściany zdobi
ły sztychy, a łóżko czerwono-zielona kapa i zielone poduszki.
Pokój, choć bardzo męski w stylu, był zarazem przytulny
i elegancki. Czy to Paula go urządzała?
Dallas stłumiła westchnienie i zganiła się w duchu za to, że
wciąż powraca w myślach do poprzedniej dziewczyny Sama.
Przecież i ona sama miała za sobą kilka romansów, a on nigdy
jej o to nie wypytywał.
Intuicyjnie wyczuwała, że Sam skrywa coś głęboko na dnie
duszy. Rozczarowanie, zawód, ból...? Będzie musiała dowie
dzieć się, co to takiego, zanim zdecyduje się na dalszy związek
z Samem. Nie podejrzewała, by miało to coś wspólnego
1 3 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
z Paulą, nie mogła jednak zupełnie wykluczyć tej możliwości.
Jedno wiedziała na pewno - z każdą chwilą coraz bardziej
stawał się jej bliski, pragnęła go lepiej zrozumieć i pomóc,
gdyby było trzeba.
Nie mogła już dłużej ukrywać przed sobą, że go kocha.
Zakochała się w Samie Perrym, swoim partnerze, z którym do
niedawna trudno jej było wytrzymać. Ta świadomość napawa
ła ją lękiem. Jeśli istniał cień szansy, że ten romans nie złamie
jej serca, to należało się dowiedzieć wszystkiego, absolutnie
wszystkiego o Samie Perrym.
ROZDZIAŁ
10
Z żalem stwierdzili, że zrobiło się późno i Dallas nie star
czy czasu na bliższe oględziny sypialni Sama/W korytarzu
zauważyła jeszcze jedne drzwi.
- Co tam jest?
- Druga sypialnia. Trzymam tam różne rzeczy.
Dallas podeszła do zamkniętych drzwi.
- Tam są same rupiecie - protestował Sam, ale nie próbo
wał jej zatrzymać.
- Można się o kimś bardzo dużo dowiedzieć, oglądając
jego śmieci - powiedziała Dallas, otwierając drzwi. - Co za
sekrety ukrywasz w tym pokoju?
Sam z uśmiechem potrząsnął głową.
- Nie sekrety, tylko rupiecie.
- Może nie chcesz, żebym tu zaglądała? - spytała, zanim
zapaliła światło. - Mów szczerze.
Sam dotknął jej ramienia i zapalił światło.
- Rozejrzyj się - powiedział, opierając się o framugę.
Ściany pokoju podpierały półki wypełnione książkami,
a na środku stało biurko zawalone najrozmaitszymi dokumen
tami. Sam nie znosił papierkowej roboty i nie potrafił utrzymać
1 4 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
w nich porządku. W rogu niewielkiego pokoju stało kilka ol
brzymich, tekturowych pudeł.
- Mama likwidowała dom, kiedy parę lat temu przeprowa
dzali się z tatą na Północ - wyjaśnił Sam. - Kazała mi zabrać
wszystkie pamiątki ze szkoły i z college'u. Moje trofea spor
towe, fotografie, podręczniki i skrypty. Nawet mój mundurek
skautowski musi gdzieś tu być.
- Powinnam się była domyślić, że byłeś skautem, Perry.
Sam tylko się uśmiechnął.
Trzy fotografie w ramkach stały na jednej z półek, pełnej
tanich książek o postrzępionych okładkach. Dallas przyjrzała się
zdjęciom. Jedno przedstawiało Sama w mundurze i prawdopo
dobnie pochodziło z okresu, kiedy kończył Akademię Policyjną.
Dallas miała podobną fotografię. Była jednak pewna różnica
- ona na swoim zdjęciu wyglądała na bardzo szczęśliwą. Sam
natomiast miał twarz bez wyrazu i nieobecny wzrok.
Na drugim zdjęciu mały, może sześcioletni chłopczyk stał
między ładną, szczupłą blondynką a ciemnowłosym mężczy
zną w policyjnym mundurze. Sam z rodzicami, pomyślała
Dallas i uśmiechnęła się. Musiał być wtedy bardzo szczęśli
wy. Co sprawiło, że zmienił się w poważnego, często zatro
skanego mężczyznę, w którym zdążyła się zakochać?
Ostatnie zdjęcie pochodziło z późniejszego okresu i także
przedstawiało rodziców Sama. Matka niewiele się zmieniła
- wciąż była ładną, szczupłą blondynką, mimo iż na jej twarzy
pojawiło się kilka zmarszczek. Ojciec za to posiwiał i przytył
parę kilo. Siedział na wózku inwalidzkim. Żona stała obok,
z dłonią na jego ramieniu. Sam nic nie wspominał, że jego
ojciec był inwalidą, pomyślała Dallas, zastanawiając się, jak
do tego doszło i czy miała prawo o to zapytać.
Odwróciła się, żeby przestudiować tytuły podręczników
piętrzących się w drugim rogu pokoju, obok półki z książka
mi. Musiały pochodzić z czasów pobytu Sama w college'u.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 4 1
Kiedy podeszła bliżej, ze zdziwieniem stwierdziła, że w wię
kszości to książki medyczne.
- Jaką specjalizację wybrałeś w college'u? - spytała.
- Wstęp do nauk medycznych - odpowiedział z niewy
raźną miną.
Dallas otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Była pewna,
że studiował kryminalistykę albo nauki polityczne - a w każ
dym razie coś związanego z jego późniejszą pracą w policji.
Kompletnie ją to zaskoczyło.
- Chciałeś zostać lekarzem?
- Tak. - Jedna krótka sylaba, a jednak w głosie Sama za
dźwięczał taki żal, że Dallas poczuła, iż ściska się jej serce.
Odwróciła się, czując, że dotarła do jednej z tak pilnie
strzeżonych tajemnic.
- Jak długo studiowałeś medycynę?
- Zostałem przyjęty na Akademię Medyczną, ale wtedy
zrezygnowałem i wstąpiłem do policji.
Został przyjęty na Akademię Medyczną! A więc był tak
bliski spełnienia swoich marzeń.
- Dlaczego zmieniłeś zdanie?
- Ja wcale nie zmieniłem zdania - powiedział, machinal
nie składając papiery na biurku - to życie je za mnie zmieniło.
Mój ojciec został ranny w czasie pełnienia obowiązków służ
bowych. Wszedł do sklepu z alkoholem i dostał trzy kule od
faceta, który właśnie opróżniał kasę. Cud, że przeżył.
Dallas zadrżała. To koszmar, który nęka wszystkich poli
cjantów i ich rodziny.
- Tak mi przykro. To musiało być straszne dla ciebie i dla
matki.
- Prawdziwe piekło - powiedział Sam. - Ojciec spędził
wiele miesięcy w szpitalu, a rehabilitacja trwała całe lata.
Fundusze z ubezpieczenia wyczerpały się na długo przed koń
cem kuracji. Żyli z renty inwalidzkiej, ale wydali wszystkie
1 4 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
oszczędności. Musieliśmy nawet sprzedać dom. Poszedłem
do pracy, żeby im pomóc.
- Ale dlaczego zostałeś akurat policjantem?
- Miałem tam chody - odparł, wzruszając ramionami. -
Wiedziałem, że szybko awansuję na przyzwoicie płatne stano
wisko.
- Nie było cię stać na opłacenie studiów? - spytała ze
współczuciem.
- Jeżeli miałem pomagać rodzicom - nie. Nawet przed
wypadkiem ojca było dość krucho z pieniędzmi. Studia medy
czne są piekielnie drogie. Rodzice zamierzali mi pomóc
w miarę swoich możliwości, ale... no cóż...
A więc Sam marzył o tym, by zostać lekarzem. Nigdy nie
chciał być oficerem policji!
- Nie wiedziałam o tym - szepnęła Dallas.
- Skąd mogłaś wiedzieć? Nie lubię o tym mówić. Plany się
zmieniają, a życie toczy się dalej. To się może zdarzyć każ
demu.
Nie znosiła, kiedy mówił takim chłodnym, zdawkowym
tonem. I tak nie był w stanie ukryć bólu i gorzkiego zawodu.
Dlaczego w ogóle próbował? Dlaczego nie odważył się być
z nią szczery?
- Czy rodzice nie usiłowali cię powstrzymać, kiedy posta
nowiłeś rzucić studia? - spytała.
- Nie prosili, żebym tego nie robił - odpowiedział wymi
jająco. - Mama trochę się martwiła, ale ojciec zawsze chciał,
żebym poszedł w jego ślady.
- Sądziłam, że byliby bardzo dumni, gdybyś został lekarzem.
- Z pewnością. Byli również bardzo dumni, kiedy skoń
czyłem Akademię Policyjną.
- Rozmawiałeś o tym z Paulą? - spytała, zanim zdążyła
ugryźć się w język. Była bardzo ciekawa, co Paula myślała
o decyzji Sama.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 4 3
- Nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat - mruknął, uni
kając jej wzroku.
Więc żył z kobietą, ale nie chciał się z nią podzielić swoimi
marzeniami? Dallas potrząsnęła głową.
- Musiałeś czuć się bardzo samotny - stwierdziła.
Sam wzruszył ramionami.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Dlaczego nie wróciłeś na studia, gdy rodzice wyszli już
z kłopotów? Czemu teraz tego nie zrobisz, skoro tak bardzo
o tym marzysz?
Sam prychnął niecierpliwie.
- Kiedy moi rodzice stanęli wreszcie finansowo na nogi,
dobiegałem trzydziestki i miałem już dobrą pozycję zawodo
wą. Byłem w policji od dziewięciu lat, Dallas - odkąd skoń
czyłem dwadzieścia jeden lat! Nie mogłem tak po prostu
rzucić pracy i wrócić na studia. A już z pewnością nie mogę
tego zrobić teraz.
- Czemu nie? - nalegała.
- Po pierwsze, z powodów finansowych. Studia medycz
ne nadal kosztują fortunę. A ja wciąż się jej nie dorobiłem.
- Są przecież stypendia, pożyczki, prace zlecone.
- Tak, ale zanim skończyłbym studia i zaliczył praktyki,
miałbym czterdzieści lat. Albo i więcej. I kupę długów do
spłacenia.
- Może i tak. Ale co z tego?
Sam spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Czterdzieści lat, Dallas! Nie uważasz, że to trochę za
późno, żeby zaczynać wszystko od nowa?
- Nie. Tak bywa w życiu. Tak czy inaczej, kiedyś będziesz
miał czterdzieści lat, chyba że jakiś ciemny typ wpakuje ci
wcześniej kulkę w głowę - powiedziała z udaną obojętnością.
- Więc czemu nie miałbyś robić czegoś, co sprawia ci przyje
mność? Nawet jeśli zacząłbyś po czterdziestce, miałbyś jesz-
1 4 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
cze przed sobą co najmniej dwadzieścia lat. Do diabła - gdy
byś z jakichś powodów mógł praktykować tylko przez dwa
czy trzy lata, to i tak warto! Przecież tego właśnie chcesz!
Życie jest krótkie, Perry. Szkoda każdego dnia.
- Miła bajeczka, Sanders. W życiu tak się nie układa.
- Nie? - Stanęła przed nim i zmusiła go, by spojrzał jej
w oczy. Jak śmiał przemawiać do niej z taką wyższością?
Przecież ona też dość dobrze znała życie i może przyszła pora,
żeby Sam wreszcie sobie to uświadomił.
- Spójrz na mnie, Sam. Robię dokładnie to, co zawsze
chciałam robić, od dnia kiedy po raz pierwszy obejrzałam
w telewizji „Policjantów z Miami". Wszyscy mi powtarzali,
że to niemożliwe. Byłam porzuconym dzieckiem, które dora
stało w domach dziecka i w paru z reguły fatalnych rodzinach
zastępczych. Byłam napastowana seksualnie przez pracowni
ka z ośrodka adopcyjnego, kiedy miałam dziesięć lat, a jako
dwunastolatka wraz z grupą zbuntowanych przyjaciół zosta
łam aresztowana za kradzież w sklepie. Zanim skończyłam
szesnaście, zdążyłam się zapoznać z kilkoma rodzajami nar
kotyków, nie mówiąc już o alkoholu.
Ciągnęła swą opowieść, czekając, kiedy Sam wreszcie za
reaguje. Milczał, ale widać było, że zmaga się z sobą.
- Byłam zła, uparta, nieznośna i wściekle niezależna. Nie
jeden pracownik socjalny prorokował mi, że skończę na ulicy
jak Polly, jeśli wcześniej ktoś mnie nie zamorduje. Kiedy
jednak przyszedł czas, by postanowić, co zrobić ze swoim
życiem, wiedziałam, że nie mają racji. Nikt nie ma prawa
mówić mi, że nie mogę zostać, kim tylko zechcę - a ja chcia
łam zostać policjantką. Kosztowało mnie to lata ciężkiej pracy
i nieustannych konfrontacji z tymi, którzy usiłowali mnie po
wstrzymać, ale zwyciężyłam, Sam. I kocham moją pracę.
Sam pobladł, słuchając jej opowieści. Był wstrząśnięty
DZIECKO NA SPRZEDAŻ » 1 4 5
faktem, że została wykorzystana jako dziecko. Dotknął jej
policzka.
- Wiem, że kochasz swoją pracę, Dallas. Zawsze ci tego
zazdrościłem.
- Więc co zamierzasz? Chcesz siedzieć z założonymi rę
kami i zazdrościć mi do końca życia? Masz ochotę przeżyć
następne trzydzieści pięć lat, robiąc coś, czego tak naprawdę
nigdy nie lubiłeś? - nalegała, patrząc mu w oczy. - Czy nie
lepiej spróbować zdobyć to, o czym się marzy?
- To śmieszne, Dallas. W tej chwili nie mogę już wrócić
na studia. Nigdy o czymś takim nie myślałem.
- Kłamiesz - powiedziała.
Sam zaczerwienił się.
- No dobrze. Myślałem o tym, ale nie brałem tego poważ
nie pod uwagę.
- Wobec tego jesteś tchórzem.
- Zaraz, zaraz... - oburzył się Sam.
Dallas poczuła nieprzepartą ochotę, by mocno go objąć
albo chwycić za ramiona i potrząsnąć nim -jeszcze mocniej.
- Chcę, żebyś był szczęśliwy, Sam. Nie widzisz tego?
Jesteś najwspanialszym człowiekiem, jakiego znam. Zrezyg
nowałeś ze swoich marzeń, żeby pomóc rodzicom, perfekcyj
nie i z godnością wykonywałeś pracę, której nigdy nie lubiłeś,
troszczysz się o innych - o ludzi, z którymi pracujesz, i o tych,
którymi przyrzekłeś się zaopiekować. Zasługujesz na to, żeby
być szczęśliwym.
Nagle wyciągnął ręce i mocno przytulił ją do siebie.
- Tylko nie rób ze mnie bohatera, Dallas, bo to nieprawda.
- Dla mnie to prawda - szepnęła, tuląc się do niego. Była
gotowa wyznać mu, że go kocha. Jednak nie zrobiła tego, bo
wiedziała, że nie był jeszcze na to gotowy. Miał teraz zbyt
dużo problemów na głowie. Nie chciała także, by od niej
uzależniał swoje decyzje co do przyszłości.
1 4 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Nagle zdała sobie sprawę, że byłaby w stanie z niego zre
zygnować, gdyby w ten sposób mógł stać się choć trochę
bardziej szczęśliwy. A więc na tym polega miłość? Widocznie
do tej pory tak naprawdę nie znała tego uczucia.
Świadomość tego sprawiła jej ból, ale nie mogła już prze
stać kochać Sama, podobnie jak nie mogłaby przestać od
dychać.
- Przemyśl to sobie - mruknęła, całując go w policzek.
- Jeszcze nie jest za późno, Sam. Nigdy nie jest za późno, żeby
walczyć o to, czego się pragnie.
- W tej chwili chcę tylko ciebie - powiedział schrypnię
tym głosem i zmiażdżył jej usta w pocałunku.
Dallas całym sercem oddała mu pocałunek, wiedziała jed
nak, że to nie wystarczy. Choć tak bardzo go kochała, zdawała
sobie sprawę, że po to, by uczynić go szczęśliwym, trzeba
czegoś więcej niż tylko jej miłości. Sam nigdy nie będzie
szczęśliwy, wykonując pracę, która daje mu tak mało zadowo
lenia. A jeśli Sam nie będzie w pełni szczęśliwy, czy można
mówić o udanym związku?
- Muszę już iść - westchnęła, odsuwając się od niego.
- Wiem - powiedział Sam. - Uważaj na siebie.
- Zawsze na siebie uważam, Perry.
Odprowadził ją do drzwi.
- Ejże, Sanders - odezwał się, kiedy złapała za klamkę
- czy aby o czymś nie zapomniałaś?
Dallas zmarszczyła brwi. Torebkę miała pod pachą, musia
ło mu więc chodzić o coś innego.
- Naprawdę? - zapytała.
Sam uśmiechnął się. Uśmiech zmienił nie do poznania jego
surową, posępną twarz.
Ukląkł i sięgnął po coś, co leżało za sofą,
- Czy imię Bob nic ci nie mówi? - spytał, unosząc w górę
ciążowy pas ze sztucznym brzuchem.
DZECKO NA SPRZEDAŻ • 1 4 7
Dallas chwyciła się za głowę.
- O Boże! Zupełnie zapomniałam! - Była naprawdę zała
mana. Nigdy dotąd nie zdarzyła jej się podobna nieostrożność.
- Polly mogłaby coś zauważyć - powiedział Sam, wy
raźnie rozbawiony jej przerażeniem.
- No pewnie - mruknęła Dallas, sięgając po pas - mogę
się o to założyć.
- Pomóc ci w czymś?
- Jeżeli znowu zaczniesz majstrować przy moim ubraniu,
nie wyjdę stąd przed północą - ostrzegła go i nim zdjęła bluzę,
odwróciła się plecami.
Zapięła pas, a potem nałożyła tunikę.
- No - powiedziała z ulgą, odwracając się. - Jak teraz
wyglądam?
- Ślicznie - zapewnił ją.
Dallas zarumieniła się.
- Dziękuję. To było miłe.
- Tak się akurat składa, że to prawda. - Sam pocałował ją,
ale ręce trzymał przy sobie.
Podejrzewała, że usiłował oprzeć się pokusie. Wiedziała, co
czuł. Ona również z trudem pohamowała się, by go nie dotknąć.
- Uważaj na siebie - powtórzył, cofając się za próg.
Dallas była już jedną nogą za drzwiami, ale odwróciła się
jeszcze i spojrzała mu w oczy.
- Zastanowisz się nad tym, co ci mówiłam?
- Tak, będę o tym myślał.
Z jego twarzy trudno było cokolwiek wyczytać. Zresztą,
nie mogła sobie na to pozwolić. Musiała natychmiast opuścić
mieszkanie Sama, bo jeszcze chwila, a nie byłaby w stanie
tego zrobić.
Przez całą drogę powrotną gorzko płakała. Pasażerowie
autobusu z zakłopotaniem patrzyli na szlochającą kobietę
1 4 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
w ciąży, ale tylko pewna starsza Murzynka zapytała, czy może
jej w czymś pomóc.
- Nie - wyszeptała Dallas z rozpaczą - ale dziękuję pani.
Kobieta niezdarnie pogłaskała ją po ramieniu.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie - powiedziała. - Zo
baczysz, że wszystko się jakoś ułoży.
- Dziękuję, bardzo dziękuję - wyszlochała Dallas i obda
rzyła staruszkę bolesnym uśmiechem. Miała wyrzuty sumie
nia, że oszukuje tak miłą osobę.
Te gorzkie łzy były oczywiście konieczne. Musiała wrócić
do domu z zaczerwienionym nosem i oczami, by uwiarygod
nić rozpaczliwy stan ducha. Była dumna ze swoich talentów
aktorskich. Pomyślała, że gdyby nie to, iż wybrała karierę
stróża prawa, pewnie zostałaby aktorką.
Pomyślała też o Samie i o tym, jak wielkodusznie wyrzekł
się swoich marzeń. Miała nadzieję, że rodzice docenili jego
poświęcenie, choć podejrzewała, że nie w pełni zdawali sobie
sprawę, jak wiele go to kosztowało.
Kochała Sama i pragnęła, by miał wszystko, o czym ma
rzył - nawet gdyby w tym celu musiała go odtrącić.
Kiedy wysiadła z autobusu i ociężałym krokiem ruszyła
w stronę ponurego budynku, jej łzy nie były już tylko uda
wane.
Sam trzymał w ręku sfatygowany podręcznik anatomii.
Akademia Medyczna, pomyślał z pogardą. W jego wieku?
Dallas musiała chyba postradać zmysły, żeby mu coś takiego
proponować.
To. było, rzecz jasna, niemożliwe. Po dziewięciu latach
pracy, w której odnosił sukcesy, nie mógł przecież wrócić na
studia. Nawet gdyby go po raz drugi przyjęli - co wcale nie
było takie pewne - chybaby sobie nie poradził. Po tych wszy
stkich latach medycyna była dla niego już tylko młodzień-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 4 9
czym, nie spełnionym marzeniem. W końcu wielu chłopców
marzy, żeby zostać na przykład kosmonautą albo Superma
nem...
Albo policjantem... Przypomniała mu się opowieść Dallas.
Mój Boże, ależ ta dziewczyna miała życie. Jak to robiła, że
wciąż pozostawała optymistką? I ta jej niezachwiana wiara, że
człowiek jest kowalem własnego losu.
Oczywiście, nie miała racji. To, że jej się udało mimo tak
wielu przeszkód, wcale nie znaczy, że wszystkim musi się
udać. Niektórym nie chce się nawet spróbować.
Dla niego jest już za późno, upewnił się w duchu, odkłada
jąc książkę na półkę.
Dallas z pewnością nie zdaje sobie sprawy, jak by to skom
plikowało ich życie prywatne, gdyby nawet postradał zmysły
i wrócił na uczelnię. Musiałby spędzać wiele godzin nad
książkami, brać dodatkowe prace, odbywać nocne dyżury
w szpitalu. Nagle uświadomił sobie, że pragnie tego z całej
duszy. Czy jednak Dallas byłaby w stanie pogodzić się z tym,
że prawie nie miałby dla niej czasu?
Jeśli oczywiście wytrzymałaby z nim tak długo.
Wtedy na dobrą sprawę nie miał wyboru - marzenia albo
pomoc rodzicom w rozpaczliwej sytuacji. Decyzja była boles
na, choć wcale nietrudna. Gardziłby sobą do końca życia,
gdyby wtedy przedłożył swoje egoistyczne cele nad miłość do
rodziców i poczucie obowiązku. Sukcesy nie przyniosłyby
mu żadnej satysfakcji.
Gdyby teraz, namówiony przez Dallas, odważył się jeszcze
raz zaryzykować, czy nie byłby wkrótce zmuszony do ko
lejnego bolesnego wyboru - między swoimi marzeniami
a Dallas?
Nie był wcale pewny, czy potrafiłby po raz drugi przeżyć
rezygnację z upragnionego celu. Niestety, nie był również
pewny, czy chciałby spędzić resztę życia bez Dallas.
1 5 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Kiedyś zastanawiał się, czy w ogóle jest zdolny do miłości.
Teraz już wiedział, że tak. Kochał Dallas Sanders całym ser
cem i całą duszą.
Jęknął głucho i z rozpaczą wyrżnął pięścią w ścianę. Dla
czego życie zawsze musi być tak cholernie trudne?
Na widok zalanej łzami sąsiadki Polly zareagowała do
kładnie tak, jak sobie tego Dallas życzyła.
- Co ci się stało?! - wykrzyknęła, chwytając ją za rękę.
- Widziałam się z Samem - rozszlochała się Dallas. - Po
wiedział, że nie zmieni zdania. Nie chce dziecka i już. Mnie
też nie chce, jeżeli zamierzam je zatrzymać.
Polly odetchnęła z ulgą.
- Myślałam, że to coś gorszego. Po co w ogóle tam cho
dziłaś? - dodała, marszcząc pogardliwie brwi. - Błagać go,
żeby do ciebie wrócił?
Dallas ze wstydem skinęła głową.
- Tak, ale nic z tego nie wyszło. Dał mi tylko trochę pie
niędzy.
- A nie mówiłam? - prychnęła Polly, a potem westchnęła.
- No i co teraz zrobisz?
- Nie mogę stracić Sama! - wykrzyknęła Dallas.
- Czy to znaczy, że chcesz oddać dziecko?
Dallas położyła dłoń na wydatnym brzuchu.
- Tak chyba będzie najlepiej - wyszeptała. - Co ja mogę
mu dać w życiu? - Otarła łzy i zwróciła się do Polly: - Czy
jesteś pewna, że ludzie, o których mi mówiłaś, mogliby zna
leźć dobry dom dla mojego dziecka?
- Nie tylko dobry, ale i bogaty - odpowiedziała Polly. -
Mogą je umieścić u ludzi, którzy mają pieniądze i władzę.
Zapewnią mu wszystko.
Tak, wszystko prócz dobrego wzorca do naśladowania,
pomyślała Dallas. Czy bogaci ludzie, którzy nie wahają się
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 5 1
łamać prawa dla własnej wygody, potrafią wychować dziec
ko? Spotkała w swoim życiu wiele osób, które wzrastały
w kulcie władzy i pieniądza oraz pogardzie dla prawa. Ludzie
tego pokroju nie zaprzątają sobie głowy „maluczkimi". Jeżeli
spotkają ich na swojej drodze, miażdżą bez litości. Dallas
nigdy by się nie zgodziła, żeby jej dziecko dorastało w takiej
atmosferze. Postanowiła również dołożyć wszelkich starań,
by uchronić przed podobną przyszłością dziecko Polly.
- Chciałabym się z nimi spotkać - powiedziała.
Polly zawahała się.
- Z kim? - spytała ostrożnie.
- Z ludźmi, z którymi ty rozmawiałaś. Z tymi, którzy mają
ci zapłacić za dziecko i obiecali znaleźć mu dobry dom.
Nagle Polly straciła zwykłą pewność siebie.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? Z tymi ludźmi nie ma
żartów. Jeśli się raz zobowiążesz, nie pozwolą ci się wycofać.
Dallas zaczerpnęła tchu.
- Ile mi zapłacą? Oczywiście oprócz rachunków za szpital.
- Wystarczająco dużo, żeby Sam wrócił do ciebie na klę
czkach - odparła Polly. - Nie możesz pochopnie podejmować
takiej decyzji, dziecinko. Musisz się nad tym spokojnie zasta
nowić.
- A czy ty się dobrze zastanowiłaś?
- Nie miałam wielkiego wyboru - stwierdziła Polly z go
ryczą. - Pieniądze, które dostanę od tych ludzi, pozwolą mi
zacząć nowe życie w jakimś lepszym miejscu.
- Ja też chcę zacząć nowe życie - upierała się Dallas.
- Oczywiście z Samem. ,
- Chyba oszalałaś - westchnęła Polly. - Nie czujesz nic do
tego dziecka? Myślisz, że łatwo ci przyjdzie je oddać?
- Jakoś to przeżyję - westchnęła Dallas. - Na pewno tego
chcę. Pomóż mi, Polly.
Polly podjęła decyzję. Skinęła głową.
1 5 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Dobrze. Porozmawiam z nimi.
- Pójdę z tobą.
- Nie - ostro ucięła Polly. - Ja z nimi porozmawiam. Oni
nie życzą sobie obecności obcych. Jeżeli będą zainteresowani,
zwrócą się do mnie. Jeżeli nie - musisz liczyć tylko na siebie.
Rozumiesz? Jeżeli piśniesz komuś chociaż słówko, możesz
nie dożyć porodu.
- Oni są niebezpieczni? - zatrwożyła się Dallas.
- Ludzie zawsze są niebezpieczni, kiedy w grę wchodzą
duże pieniądze - stwierdziła sucho Polly i zajrzała Dallas
w twarz. - Nadal chcesz z nimi rozmawiać?
Dallas głośno przełknęła ślinę.
- Tak. Chcę. - Skinęła głową.
- Zobaczymy, co się da zrobić.
- Jestem ci taka wdzięczna.
Polly posiedziała jeszcze kwadrans, a w końcu Dallas zo
stała sama. Przeczesała palcami włosy i znużona westchnęła.
To był rzeczywiście piekielnie ciężki dzień.
Spotkanie odbyło się w niedzielę po południu. Dallas wcale
nie była zaskoczona, że szefowa gangu handlującego dziećmi
okazała się dobrą znajomą zgryźliwej administratorki. Najpra
wdopodobniej Blivens przekazywała jej informacje o poten
cjalnych kandydatkach, oczywiście za pieniądze. To właśnie
Blivens skierowała do niej Polly.
Kobieta przedstawiła się tylko jako Myra i powiedziała, że
jest adwokatem. Była chuda jak patyk i miała zimne, bez
względne oczy. Dallas ani przez chwilę nie wątpiła, że jest
piekielnie przebiegła i inteligentna.
Wyszło to na jaw już podczas krótkiego spotkania, kiedy
Myra zręcznie unikała konkretnych obietnic, ograniczając się
jedynie do zawoalowanych propozycji, absolutnie niewystar
czających, by wszcząć przeciwko niej jakiekolwiek postępo-
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 5 3
wanie. Dobry adwokat nie miałby najmniejszych trudności
z udowodnieniem, że Myra proponowała tylko swoje usługi
w zakresie legalnej, prywatnej adopcji.
Jednak Dallas wiedziała swoje.
- Ona mi się nie podoba - powiedziała do Polly, kiedy
zostały same.
Polly wzruszyła ramionami i położyła dłoń na krzyżu, jak
by nagle chwyciły ją bóle.
- A gdzie to jest napisane, że musi ci się podobać? Płaci
dobre pieniądze.
- Jesteś pewna, że powinnyśmy sprzedać nasze dzieci
komuś takiemu jak ona? A może ona kłamie, że załatwi im
dobre domy? Może sprzedaje komuś, kto się będzie nad nimi
znęcał?
W oczach Polly mignął lęk, ale zaraz się opanowała.
- Nie zrobi tego - stwierdziła z naciskiem. - Ona mówi,
że ludzie, którym tak bardzo zależy na dziecku, na pewno
będą o nie dbać.
- A jeśli kłamie? - nie ustępowała Dallas.
- Posłuchaj - Polly była już wyraźnie poirytowana - mó
wię ci, że nie kłamie. Sama nalegałaś, żebym ci to załatwiła.
Nie waż się teraz zmieniać zdania.
- Czemu nie? Na nic się jeszcze nie zgodziłam - zaprote
stowała Dallas, krzyżując ręce na brzuchu.
- Widziałaś ją. Mogłabyś ją później zidentyfikować.
- Po co zaraz mieszać w to policję? Mogłabym potem
mieć kłopoty.
- Dobrze, że o tym pamiętasz.
- A poza tym, ona nie powiedziała nic konkretnego. Same
sugestie. Nie zobowiązywała się do niczego. Nie chciała na
wet przyjąć symbolicznej opłaty.
- Ona nie jest stuknięta, Dallas. Nie powie ci nic ponad to,
co powinnaś w tym momencie wiedzieć.
1 5 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- W jaki sposób przekażesz im dziecko? Czy zabiorą je już
ze szpitala?
- Nie bądź głupia. Przywiozę je do domu. Wszyscy muszą
być przekonani, że chcę je wychowywać.
- Więc oddasz im dziecko później, tak? Po powrocie ze
szpitala?
- Tak. Ustalimy miejsce przekazania dziecka i oni już się
wszystkim zajmą. Wezmę forsę i pryskam stąd. Zacznę wszy
stko od nowa, w nowym miejscu, pod nowym nazwiskiem.
- Skąd wiesz, że można im zaufać? Że nie chcą cię oszu
kać? - nie ustępowała Dallas. Nagle chwyciła się za głowę. -
A jeśli ta Myra jest z policji?
- Z policji? - Polly wybuchnęła ochrypłym śmiechem.
-Akurat!
- To nie żarty, Polly. Może ona chce cię sprowokować?
Oddasz jej dziecko, a ona cię aresztuje. Pójdziesz do więzie
nia, i to na długo. Mnie też mogą przymknąć. Tak się boję.
- Uspokój się! - Polly podniosła ręce do góry. - Wpadasz
w histerię. Myra nie jest policjantką. Możesz mi wierzyć.
Znam się na tym.
- Po czym to poznajesz?
- Powiedzmy sobie, mam pewne doświadczenie. Myra to
żmija, ale nie jest gliną.
- Jednak uważam, że trzeba się nad tym lepiej zastanowić
- upierała się Dallas.
Nagle Polly popatrzyła na nią zrezygnowana.
- Ty możesz jeszcze zmienić zdanie - powiedziała cicho.
- Na razie do niczego się nie zobowiązałaś. Możesz teraz
zniknąć i nikt nie będzie cię szukać. Być może nie. Ale ja już
im to obiecałam. Wzięłam część pieniędzy i zdążyłam je wy
dać. Jeżeli zmienię zdanie, będą się mścić.
Dallas chwyciła się za gardło.
-Ale...
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 5 5
- Posłuchaj mnie. Znałam kogoś. Dziewczynę, która obie
cała im dziecko, a później się rozmyśliła. Parę dni po tym
wyłowiono ją z rzeki. Nie wiadomo, co się stało z dzieckiem.
Myślisz, że to zbieg okoliczności? Nie jestem aż taka głupia.
-' Och, Polly, co ty najlepszego zrobiłaś? - wykrzyknęła
z przerażeniem Dallas.
Polly butnie uniosła głowę.
- Muszę się sama o siebie zatroszczyć - powiedziała. -
Jak zawsze. A ty też się lepiej na to przygotuj. Jakoś nie widać,
żeby ten twój chłop chciał się tobą zająć.
Dallas słuchała ze ściśniętym sercem. Nie aprobowała jej
wyboru i zamierzała ją aresztować, jeśli odmówi współpracy,
jednak w głębi duszy było jej szczerze żal Polly. Dziewczyna
rzeczywiście znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Nie miała
odwrotu.
Sam myślał podobnie.
Mogła tylko mieć nadzieję, że nie jest jeszcze za późno ani
dla Polly, ani dla Sama. Może uda im się rozpocząć nowe
życie. Zdążyła polubić Polly i pokochać Sama. Zupełnie nie
spodziewanie wkroczyła w ich życie osobiste, poznała naj
skrytsze tajemnice i najtrudniejsze problemy, z jakimi przy
szło im się borykać.
Co za fatalna sytuacja, pomyślała ze smutkiem.
ROZDZIAŁ
11
Upłynął jeszcze tydzień, zanim Dallas udało się wreszcie
przełamać opory Polly i wyciągnąć z niej, co naprawdę myśli
o sprzedaży własnego dziecka.
Wróciły właśnie ze sklepu. Na korytarzu, pod drzwiami
Polly, znalazły małą paczuszkę. Polly z trudem schyliła się,
żeby ją podnieść.
- Ciekawe, co to jest? - mruknęła.
Dallas postawiła na podłodze torbę z zakupami i powie
działa:
- Zapraszam cię na kawę. Możesz u mnie otworzyć pacz
kę, jeśli chcesz.
Polly skinęła głową i podejrzliwie przyjrzała się pakunko
wi owiniętemu w brązowy papier.
Weszły do mieszkania. Dallas wyjęła z torby zakupy i na
stawiła czajnik.
- Masz zamiar to otworzyć, czy chcesz najpierw wywier
cić dziurkę w pudełku? - spytała, bo Polly wciąż oglądała
paczkę.
- Chyba ją otworzę - stwierdziła Polly i rozerwała gruby
papier, odsłaniając białe, eleganckie pudełko. Otworzyła je
i głośno zaczerpnęła tchu. Dallas podeszła bliżej.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ » 1 5 7
W środku znajdowało się ubranko dla niemowlęcia - biały
bawełniany kombinezonik i para maleńkich bucików.
- Jakie śliczne - westchnęła Dallas. - Od kogo to dosta
łaś?
Drżącymi rękami Polly wyciągnęła z pudełka kartkę.
- Od Blivens - odpowiedziała z udaną obojętnością. - Że
bym miała w co ubrać dziecko, kiedy je przywiozę do domu
ze szpitala.
- To dziwne. Nigdy bym jej nie podejrzewała o taką tro
skliwość - zauważyła głośno Dallas, a w duchu uznała, że
gest Blivens jest wyjątkowo okrutny.
Polly wzruszyła ramionami, ale nie spuszczała wzroku
z maleńkiego ubranka.
- Pewnie pomyślała, że nie przyjdzie mi do głowy, by coś
kupić. Chce, żeby dziecko wyglądało przyzwoicie, kiedy po
nie przyjdą.
- Ach tak. - Dallas sięgnęła po pudełko. - Mogę obejrzeć?
- Jasne - mruknęła Polly.
Dallas wyjęła maleńki kombinezonik i przyjrzała mu się
z zachwytem.
- Jaki mięciutki - powiedziała i zerknęła na sąsiadkę.
Polly szybko odwróciła wzrok, ale Dallas zdążyła dostrzec
w jej oczach ból.
- Włóż to z powrotem do pudełka - burknęła. - Nie chcę,
żeby się pobrudziło.
Dallas ostrożnie złożyła ubranko i zamknęła pudełko.
A potem położyła dłoń na ramieniu Polly.
- Żal ci dziecka, prawda? - spytała łagodnie.
- Nie bądź głupia!
- Nie jestem głupia. Jestem twoją przyjaciółką i widzę, że
cierpisz.
Polly gwałtownie potrząsnęła głową.
- Oszalałaś. Nigdy nie chciałam tego dziecka. Nie plano-
1 5 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
wałam go. Szkoda, że się go nie pozbyłam, kiedy jeszcze był
na to czas. A skoro mam je urodzić, chcę coś z tego mieć.
- Myślisz, że będziesz szczęśliwa, żyjąc za pieniądze uzy
skane ze sprzedaży własnego dziecka?
Polly poderwała się. Gwałtownie odsunięte krzesło o mało
się nie przewróciło.
- Co, do diabła! - wykrzyknęła. - Myślałam, że jesteś
moją przyjaciółką.
- Bo jestem - zapewniła Dallas. - Lubię cię. I to nawet
bardzo. Dlatego uważam, że popełniasz życiowy błąd.
- Zabieram się stąd - oświadczyła stanowczo Polly, sięga
jąc po paczkę. - Jeżeli rzeczywiście tak uważasz, nie mamy
o czym mówić.
- Polly! - Dallas miała nadzieję, że jeszcze wszystkiego
nie zepsuła. - Nie będę więcej o tym mówić. Obiecuję! Proszę
cię tylko o jedno - spójrz mi w oczy i przysięgnij, że bez żalu
oddasz dziecko Blivens i Myrze,
- Nie muszę ci nic przysięgać - burknęła Polly.
- Rzeczywiście nie musisz, ale jeśli to prawda, możesz.
Chyba że się boisz tej prawdy?
- Niczego się nie boję! - Polly dumnie uniosła głowę.
Dallas patrzyła na nią w milczeniu.
- Wiesz co, czasami potrafisz być jak wrzód na tyłku
- westchnęła po chwili Polly.
- Sam też tak uważa - przyznała Dallas, a kąciki ust lekko
jej drgnęły.
Polly prychnęła z pogardą.
- Niech ci będzie - powiedziała bezbarwnym tonem. -
Może nie przyjdzie mi łatwo oddać dziecko. Szkoda, że nie da
się tego załatwić jakoś inaczej - wolałabym go w ogóle nie
oglądać. Skoro to niemożliwe... Zresztą, przypominasz sobie,
że nie miałam innego wyboru?
- Mogłabyś przecież zatrzymać dziecko.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ » 1 5 9
- Pewnie - parsknęła Polly. - Wyobrażasz sobie mnie wy
chowującą dziecko? Nie wiedziałabym, jak je karmić, co ro
bić, kiedy zachoruje... Do diabła, nie potrafiłabym mu nawet
pomóc w odrabianiu lekcji.
- Są ludzie, którzy mogą ci w tym pomóc.
- Nie nadaję się na matkę, Dallas - powtórzyła Polly zgnę
biona. - Nie rozumiesz tego?
- Dlaczego tak uważasz?
- Chodzi o to, kim jestem, i kim byłam dawniej. Tam,
w Michigan, zacznę wszystko od nowa. Może nawet uda mi
się znaleźć przyzwoitą pracę. Jak mogę cokolwiek zaczynać,
mając na głowie dzieciaka?
- Wiesz, Polly, że chcieć to móc?
- Ale jak? Mam znowu wrócić na ulicę? Nie takiej matki
potrzebuje moje dziecko.
- Wcale nie musisz wracać na ulicę.
- Nic nie rozumiesz. - Polly wzruszyła ramionami. -
Przecież ty chyba w życiu nie widziałaś prostytutki.
- A co ma jedno z drugim wspólnego? Mogę przyjaźnić
się z tobą, nie aprobując twojej przeszłości.
Polly skrzyżowała ręce na brzuchu.
- Nigdy cię nie prosiłam o aprobatę. Ani nikogo innego.
- Wiem. To twoje życie i twój wybór. Ale teraz możesz
wybrać inaczej. Możesz sprzedać dziecko tym ludziom, któ
rzy cenią pieniądz ponad wszystko - albo możesz je za
trzymać i sama je wychować. Będziesz miała wreszcie cel
w życiu.
Polly spojrzała na nią z przerażeniem.
- Jeżeli nawet dojdziesz do wniosku, że nie chcesz czy nie
potrafisz wziąć na siebie odpowiedzialności za dziecko, mo
żesz zrobić dla niego coś dobrego - ciągnęła Dallas. - Możesz
przekazać je legalnej agencji adopcyjnej, która bardzo staran
nie dobiera przyszłych rodziców. Będziesz miała wtedy pew-
1 6 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
ność, że twoje dziecko znajdzie się u ludzi, którzy stworzą mu
prawdziwy dom i wychowają na porządnego człowieka. Ci,
którzy dysponują gotówką, wcale tego nie gwarantują.
- Ależ ty jesteś naiwna - szepnęła Polly. - Naprawdę wie
rzysz w to, że dawna kurwa może być dobrą matką i że tak
zwana legalna adopcja może zapewnić dziecku szczęśliwy,
bezpieczny dom? Czy myślisz, że Myra pozwoli mi zmienić
zdanie? Ja nie mam ochoty skończyć na dnie rzeki.
- Nie jestem aż taka naiwna, za jaką mnie uważasz - od
parła Dallas. - Po prostu chcę, żebyś była szczęśliwa.
- Teraz ty mnie posłuchaj! - Polly nagle się uniosła. - Nie
chcę więcej o tym słyszeć. Nigdy więcej. Chyba źle zrobiłam,
proponując ci pomoc. Jesteś nieostrożna. Przez ciebie obie
możemy źle skończyć.
- Będę ostrożna - zapewniła Dallas.
- No to od dziś masz trzymać gębę na kłódkę. Możesz
zrobić ze swoim dzieckiem, co ci się żywnie podoba, ale nie
wtrącaj się do moich spraw. Jeżeli nie chcesz mieć do czynie
nia z Myrą, radzę ci, znikaj stąd. Poszukaj sobie innego mie
szkania. Tu nie jesteś już bezpieczna.
- Jestem ci wdzięczna, że się tak o mnie troszczysz.
- Doprowadzasz mnie do rozpaczy. - Polly z rezygnacją
potrząsnęła głową i sięgnęła po pudełko. - Idę do siebie.
- Pójdziesz ze mną jutro na badania? - spytała Dallas
błagalnym tonem. - Obiecałaś mi to.
- Nie wiem... - mruknęła Polly.
- Proszę cię, Polly. Tak się boję lekarzy. Dawniej zawsze
chodził ze mną Sam. Bardzo tego nie lubił, ale chodził.
- Niech ci będzie. Wiesz, co ci powiem? Czasami żałuję,
że się tu w ogóle zjawiłaś.
- Wiem - szepnęła Dallas.
Polly wyszła bez słowa. Dallas pomyślała, że zrobiła wszy
stko co w jej mocy.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 1
Teraz Polly sama musi podjąć decyzję, czy zgadza się na
dobrowolną współpracę.
Dzielnicowa poradnia przypominała dom wariatów. Tłum
ciężarnych wypełniał ciasną poczekalnię. Niektóre z nich
przyprowadziły małe dzieci, które teraz biegały po korytarzu,
piszcząc i krzycząc. Komputery w rejestracji szumiały, co
chwila ktoś głośno wywoływał nazwiska, zza drzwi dochodził
płacz badanych dzieci. Dallas z podziwem spojrzała na pie
lęgniarkę, która z niezmąconym spokojem dyrygowała ru
chem pacjentów.
- Nazywam się Dallas Adams - powiedziała głośno, by
i Polly mogła ją usłyszeć. - Byłam zapisana na dziś.
Pielęgniarka nawet nie mrugnęła okiem.
- Trzecie drzwi na lewo, w końcu korytarza.
- Wejdziesz ze mną, dobrze? - zwróciła się Dallas do
Polly.
- Gdzie? Do gabinetu? Daj mi święty spokój.
- Proszę cię. Nie chcę tam iść sama. A ty już się do tego
przyzwyczaiłaś.
- No tak, ale... - Polly skrzywiła się i zaczęła sobie maso
wać żołądek.
- Wolisz tutaj czekać? W tym ścisku? - spytała Dallas,
odsuwając na bok małego chłopczyka, który wpadł na nią,
zostawiając na jej spodniach lepkie ślady brudnych rąk.
Polly rozejrzała się wokoło.
- Dobrze. Wejdę z tobą, jeżeli doktor nie będzie miał nic
przeciwko temu.
- Z pewnością nie - zapewniła ją Dallas i obie ruszyły
korytarzem. Kiedy zatrzymały się przed właściwymi drzwia
mi, Dallas wzięła głęboki oddech, zmówiła w duchu modli
twę, a potem nacisnęła klamkę.
- To tu, wchodzimy.
1 6 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Przepuściła Polly przodem, a potem starannie zamknęła
za sobą drzwi. W gabinecie jakiś mężczyzna stał tyłem do
drzwi i z uwagą przyglądał się skomplikowanej aparaturze
medycznej, ustawionej za kozetką pokrytą czystym przeście
radłem.
Polly zamarła bez ruchu.
Dallas chrząknęła i mocno zacisnęła kciuki.
- Cześć, Sam - powiedziała.
Sam odwrócił się i przysiadł na brzegu biurka.
- Cześć - odpowiedział, patrząc przenikliwym wzrokiem
na kompletnie zaskoczoną Polly. - Dzień dobry, Polly.
- Skąd się tu wziąłeś? - wykrzyknęła Polly. - Skoro wie
działaś, że on tu będzie, po co ciągnęłaś mnie ze sobą? - zwró
ciła się do Dallas.
- Chcemy z tobą porozmawiać, Polly - zaczęła łagodnym
tonem Dallas. - Chodzi o twoje dziecko. Mamy zamiar ci
pomóc. Możemy to zrobić, ale tylko za twoją zgodą.
Polly zmrużyła oczy, a potem szeroko je otworzyła.
- Do diabła - mruknęła, cofając się o krok. - Cholera!
Sam błyskawicznie zagrodził jej drogę do drzwi.
- Jesteś z policji - krzyknęła oskarżycielskim tonem. - Je
steś cholernym gliną!
- Niestety tak. Oboje jesteśmy policjantami.
- Cholera jasna! - Oczy Polly zalśniły z furii. - Więc po
co to gadanie o przyjaźni?
- Przecież polubiłyśmy się, Polly - odezwała się Dallas.
- Nie dziwię się, że jesteś na mnie zła.
- Czy jestem aresztowana?
- Nie jesteś aresztowana - zapewniła Dallas. - Nie zrobi
łaś nic złego, przynajmniej na razie. Jesteśmy tutaj, żeby
zapewnić ci nietykalność i pomoc. Oczywiście w zamian za
współpracę.
Odpowiedź Polly nie nadawała się do powtórzenia.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 3
- Spodziewałam się, że zareagujesz w ten sposób - wes
tchnęła Dallas. - Przynajmniej na początku.
Przez następny kwadrans Polly z kamienną twarzą słuchała
Dallas, która wyjaśniała jej, na czym ma polegać ich współ
praca. Sam przezornie stanął pod drzwiami.
- A jeśli powiem „nie"? - spytała Polly.
Dallas spojrzała na nią ze współczuciem.
- Rozpuścimy plotkę, że rozmawiałaś z policją. Nawet
jeżeli nie ma na to dowodów, Myra i jej kumple nie zechcą
ryzykować. Ktoś będzie musiał wtedy zniknąć - albo oni,
albo ty.
- A jeśli mimo to nie zgodzę się na współpracę, wyjdę stąd
i wsiądę do pierwszego lepszego autobusu?
- Możesz oczywiście tak zrobić - powiedziała Dallas. -
Nie mamy żadnych podstaw prawnych, żeby cię zatrzymać.
Ale wtedy wylądujesz sama w obcym mieście, z dzieckiem,
które lada dzień ma się urodzić. Kto tam zadba o ciebie?
- Teraz też nikt o mnie nie dba - stwierdziła z goryczą
Polly. - A wy chcecie tylko, żebym pomogła wam złapać
Myrę i Blivens.
Cios był celny i Dallas nie próbowała protestować. W pew
nym sensie Polly miała rację. Gdyby musiała wybrać między
sympatią do Polly a swoją pracą - wybrałaby pracę.
Gdyby aresztowanie Polly okazało się z pewnych wzglę
dów konieczne, zrobiłaby to bez wahania, choć ze smutkiem.
- Możemy ci pomóc - powtórzyła. - Tobie i twojemu
dziecku.
Polly machinalnie położyła dłoń na brzuchu, a potem spoj
rzała na Dallas.
- Ciekawe, skąd wytrzasnęli ciężarną policjantkę?
- Znikąd - roześmiała się Dallas, unosząc tunikę.
Z ust Polly spłynęła cała litania przekleństw. Dallas cierpli
wie czekała.
1 6 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Kiedy Poiły zabrakło wreszcie tchu, podeszła do niej. Nie
próbowała jej dotknąć, tylko patrzyła wzrokiem pełnym
szczerej troski.
- Dobrze wiem, że nie chcesz sprzedać dziecka tym lu
dziom, Polly. Znamy takich jak oni i ich klientów. Czy nie
zdajesz sobie sprawy, że większość z nich została odrzucona
przez legalne agencje adopcyjne? I to z poważnych powodów.
Pozwolisz, żeby twoje bezbronne dziecko dostało się w ręce
takich ludzi?
- Chciałam jak najlepiej - szepnęła Polly, a jej oczy po
dejrzanie zalśniły.
- Wiem. Nie wiedziałaś, że istnieje inne wyjście. Ale teraz
już wiesz. Możesz zatrzymać dziecko i wychowywać je, ko
rzystając z pomocy instytucji powołanych do tego, żeby po
magać kobietom w twojej sytuacji - albo możesz dopilnować,
żeby trafiło do dobrego domu. Masz wybór. Nie musisz go
sprzedawać jak jakiś towar. - Tak jak sprzedawałaś samą sie
bie, dodała w myślach Dallas.
- Zabiją mnie - jęknęła Polly.
- Nie - odezwał się Sam, który milczał do tej pory. - Jeże
li zgodzisz się z nami współpracować, nic ci się nie stanie.
- Słyszałam o takich, co to poszli na współpracę i źle
skończyli.
- Bywa i tak - przyznał Sam - ale z tobą będzie inaczej.
Po pierwsze, w grę nie wchodzi żadna większa organizacja.
Sprawdziliśmy tę Myrę - to płotka. Nie jest żadnym adwoka
tem. Była niejednokrotnie przesłuchiwana. Ma na sumieniu
różne podejrzane interesy. Teraz działa wspólnie ze swoim
przyjacielem, który także figuruje w naszych kartotekach. Są
dzę, że Blivens była jedyną osobą, którą sobie dokooptowali.
Na razie nie mamy wystarczających dowodów, żeby ich
oskarżyć, ale ty możesz nam pomóc je zdobyć. Kiedy już ich
przymkniemy, przestaną ci zagrażać. Będziesz bezpieczna.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 5
- W razie czego zasłonię cię własną piersią - powiedziała
Dallas.
- Wielkie słowa.
- To nie będzie konieczne - ostro wtrącił Sam.
Dallas uśmiechnęła się do niego.
- Jestem pewna, że nie. - Mimo to postąpiłaby tak, i Sam
dobrze o tym wiedział.
Powinien także wiedzieć, że jest całą duszą oddana swojej
pracy. I choć nie lubi niepotrzebnie ryzykować i nie ma naj
mniejszej ochoty umierać - nawet bohaterską śmiercią - nie
bezpieczeństwo zawsze będzie towarzyszyło jej życiu. Narze
czony nie potrafił się z tym pogodzić. Czy Samowi, z jego
osobistymi doświadczeniami, przyjdzie łatwiej to zaakcepto
wać, czy może trudniej?
Polly podejrzliwie przyglądała się ich niemej rozmowie.
- Wy chyba naprawdę jesteście parą - powiedziała zdu
miona.
Dallas chrząknęła i zarumieniła się. Sam z nagłym zain
teresowaniem zaczął studiować zawartość gabloty z narzę
dziami chirurgicznymi.
- My... my jesteśmy partnerami - wyjaśniła Dallas, a po
tem szybko zmieniła temat. - No więc? Pomożesz nam?
- Niby dlaczego miałabym to zrobić?
- Dla dobra twojego dziecka - zaryzykowała Dallas.
Polly głośno zaczerpnęła tchu.
- Cholera! - zaklęła.
Dallas patrzyła na nią w milczeniu.
- Dobrze - westchnęła w końcu Polly. - Zrobię to. Pewnie
skończę jak tamta, ale spróbuję. Teraz to wy postawiliście
mnie w sytuacji bez wyboru - dodała z wyrzutem w głosie.
- Musisz być bardzo ostrożna - ostrzegł Sam. - Od dziś
masz uważać na każde swoje słowo. Blivens i jej wspólnicy
nie mogą mieć cienia wątpliwości.
1 6 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
Polly odrzuciła włosy do tyłu i ujęła się pod boki.
- Spokojna głowa, potrafię być bardzo przebiegła.
- Jestem tego pewny.
Obrzuciła go morderczym spojrzeniem. Dallas wymownie
chrząknęła.
Sam podniósł ręce do góry.
- Poddaję się. Reszta należy do was obu. Powodzenia.
- Coś mi mówi, że będzie nam potrzebne - mruknęła Pol
ly, a Dallas przyznała jej w duchu rację.
- Czy teraz mogę już iść? - spytała Polly sarkastycznym
tonem.
- Wyjdziemy razem, tak jak przyszłyśmy.
- Polly - Sam dotknął jej ramienia - możesz zaczekać
chwilę w poczekalni? Muszę zamienić parę słów z Dallas. To
nie potrwa długo.
- Dziesięć minut - powiedziała, wskazując na zegarek.
- Potem wychodzę stąd - z wami albo bez was.
Dallas skinęła głową. Zaczekała, aż Polly zamknie za sobą
drzwi, a potem odwróciła się do Sama. Spojrzał jej troskliwie
w oczy.
- Wyglądasz na zmęczoną.
- Zdarzało mi się lepiej sypiać - odparła. - Nie byłam pewna,
jak się to wszystko ułoży. - Nie dodała, że rozmyślanie o ich
związku również przysporzyło jej wielu bezsennych godzin.
- Myślisz, że nam pomoże?
- Powiedziała, że tak.
- Ale czy to zrobi?
- Tak - stanowczo stwierdziła Dallas. - Zrobi to. Myślę,
że jest zadowolona. Daliśmy jej pretekst, żeby mogła zmienić
zdanie. Będzie się upierać, że to my wywarliśmy na nią presję,
ale w głębi duszy chciała tego.
- Ciągle masz zamiar zrobić z niej harcerkę? - roześmiał
się Sam
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 7
- Wiem, jaka jest Polly - odparła zniecierpliwiona. - Mi
mo to polubiłam ją. Jej dziecko mogło wylądować jeszcze
gorzej niż ona. - Dallas znała wiele takich przykładów.
- No cóż, może masz rację. Miejmy nadzieję, jej się uda.
- Niektórym się udaje.
- Niestety, tylko nielicznym.
Dallas otarła o spodnie spocone dłonie.
- Lepiej stąd wyjdę. Polly może zacząć się niepokoić.
- Zaczekaj chwileczkę, dobrze? Muszę ci coś powiedzieć.
- Sam nerwowo szarpnął kołnierzyk białej koszulki. Dallas
zaniepokoiła się. Dlaczego był taki zdenerwowany?
- O co chodzi? - spytała, czując dziwny ucisk w żołądku.
- Brashear dzwonił do mnie dziś rano. Zakomunikował, że
ma dla mnie dobrą wiadomość.
- Jaką? - nalegała Dallas.
- Proponują mi awans. Na szefa Wydziału Zabójstw
w Piątej Dzielnicy. Brashear mówi, że to coś niebywałego
w moim wieku. I że powinienem być dumny.
- Ma rację - szepnęła Dallas przez ściśnięte gardło. - To
jest powód do dumy. Co mu odpowiedziałeś?
- Że się zastanowię.
Dallas mimowolnie splotła palce.
- I co, zastanowiłeś się?
Sam przeczesał palcami włosy i skinął głową.
- Tak. Oczywiście. Miałem tylko kilka godzin...
- No i?
Sam wzruszył ramionami.
Jaka szkoda, pomyślała Dallas, że poruszył ten temat właś
nie teraz, kiedy pod drzwiami czeka zniecierpliwiona Polly.
Powinni wspólnie przedyskutować tak poważną decyzję...
tylko że nie było na to czasu. A może, przeraziła się nagle,
Sam wcale nie miał zamiaru z nią o tym dyskutować. W koń
cu ich związek był w zalążku, nie rozmawiali o przyszłości.
1 6 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Kiedy masz zamiar dać mu odpowiedź? - spytała.
- Nie wiem - wzruszył ramionami Sam. - Wyjaśniłem
Brashearowi, że muszę najpierw doprowadzić tę sprawę do
końca.
Znowu nic nie wspomniał, że chciałby zasięgnąć jej opinii.
Więc po co w ogóle jej o tym mówi? Ona jednak nie należy do
osób, które czekają, aż je ktoś poprosi o zdanie. Zwłaszcza
w tak ważnych sprawach.
- Przecież nie tego chcesz, Sam - powiedziała w końcu
bez ogródek.
- Skąd wiesz? - mruknął, unikając jej spojrzenia. - To
oznaczałoby wolniejsze tempo, pracę za biurkiem, znaczną
podwyżkę.
- Ale to nie jest to, o czym marzyłeś!
Sam rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie.
- Skąd ty to możesz wiedzieć? Nawet ja ostatnio nie
wiem, czego naprawdę mi potrzeba.
- A ja wiem. - Wymownie omiotła wzrokiem gabinet.
- Oto czego chcesz. I zawsze chciałeś.
W oczach Sama mignął ból, ale jego twarz zachowała
kamienny spokój.
- Rozmawialiśmy już o tym. Uważam, że jest za późno.
Byłbym idiotą, gdybym odrzucił propozycję pewnej kariery
dla jakichś dziecinnych mrzonek.
- Będziesz idiotą, jeżeli ze strachu wyrzekniesz się marzeń
- wypaliła Dallas.
Żachnął się i Dallas pożałowała, że nie wyraziła się bar
dziej oględnie. Jednak obserwowanie, jak ktoś bez walki re
zygnuje z marzeń, zawsze doprowadzało ją do wściekłości.
Gdyby ona tak postępowała, skończyłaby na ulicy jak te
wszystkie Polly, które dały sobie wmówić, że nie mają innego
wyjścia.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 6 9
- Nie przypominam sobie, żebym cię prosił o radę -
stwierdził sucho Sam.
Dallas zrobiło się bardzo przykro, chociaż wiedziała, że
Sam jest w tej chwili w wielkiej rozterce.
- Oczywiście masz rację - powiedziała. - To nie moja
sprawa.
- O Boże! - Sam wyciągnął do niej ręce. W oczach miał
żal i zniecierpliwienie. - Dallas...
Cofnęła się w stronę drzwi.
- Muszę już iść. Polly nie będzie dłużej czekać, a powin
nyśmy wrócić razem.
- Posłuchaj, Dallas,ja...
- Mamy wykonać pewne zadanie - przypomniała mu z rę
ką na klamce. - Muszę wracać do pracy.
- Wiem - powiedział zmęczonym głosem.
Dallas otworzyła drzwi.
Sam w ostatniej chwili chwycił ją za rękę.
- Uważaj na siebie - szepnął. - Nie rób żadnych głupstw.
Słyszysz?
- Znowu próbujesz mi mówić, co mam robić, Perry? -
spytała.
- Próbuję dać ci do zrozumienia, że nie jest mi obojętne,
co się z tobą stanie - odparł, siląc się na uśmiech.
Skinęła tylko głową, poprawiła na brzuchu pas i wyszła
z gabinetu.
ROZDZIAŁ
12
Dwa dni później, w środku nocy, głośnie stukanie do drzwi
wyrwało Dallas z głębokiego snu. Na wpół przytomna zapali
ła lampkę, strącając przy tym budzik, a potem usiadła na
łóżku. Pukanie stało się jeszcze głośniejsze.
- Dallas! Dallas, pospiesz się!
Głos należał do Polly. Dallas chwyciła pas, zapięła go byle
jak pod nocną koszulą i pobiegła otworzyć. Podczas dwóch
ostatnich dni urażona Polly unikała jej, bo czuła się oszukana.
Jeżeli mimo to zdecydowała się do niej przyjść, i to o takiej
porze, powód mógł być tylko jeden.
Otworzyła szeroko drzwi. Bez makijażu Polly wydawała
się blada jak ściana, a nie polakierowane włosy zwisały jej
smętnie wokół twarzy. Miała na sobie szeroką koszulę nocną,
na której przodzie widniała mokra, ciemna plama.
- Wody ci odeszły? - spytała Dallas.
Polly skinęła głową i przycisnęła rękę do brzucha.
- Chyba zaczęłam rodzić. O Boże, jak to boli!
Dallas szybko wciągnęła ją do mieszkania.
- Jak często masz bóle?
- Nie wiem. Nie... - skuliła się, jęcząc z bólu. - Dosyć
często - dodała, kiedy odzyskała głos.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 1
- Już się ubieram. Wezwałaś taksówkę? Karetkę? - Dallas
wiedziała, że Polly też nie ma telefonu, ale mogła zadzwonić
z automatu w holu.
Polly potrząsnęła głową.
- Przeraziłam się - powiedziała. - Nie wiedziałam, co ro
bić. To miało być dopiero za tydzień albo dwa.
- Wiem. Zaczekaj chwilę,' zaraz wrócę. - Dallas pobiegła
do sypialni. Szybko założyła bluzę, na nogi wsunęła tenisówki
i przygładziła włosy.
Kiedy po paru minutach wróciła do Polly, dziewczyna
zwijała się w kolejnym ataku bólu.
- Do diabła - mruknęła. - Rzeczywiście, masz często te
bóle.
Polly skinęła głową, mocno zaciskając usta.
Dallas została przeszkolona w zakresie pierwszej pomocy
i potrafiłaby odebrać poród, gdyby zaszła taka potrzeba. Mia
ła jednak nadzieję, że to nie będzie konieczne. Pomogła Polly
przebrać się w czystą nocną koszulę, zarzuciła jej na ramiona
koc i popchnęła w stronę drzwi.
- Chodźmy - ponagliła. - Musimy złapać taksówkę.
Miała ochotę wezwać Sama, jednak bez względu na okolicz
ności należało zachować ostrożność. Byłoby bardzo źle, gdyby
teraz zostali zdemaskowani. Dla postronnego widza musiała
pozostać brzemienną kobietą, która przyjechała z krewną lub
przyjaciółką, żeby ją wesprzeć w ciężkich chwilach.
Do szpitala dotarły w ostatniej chwili. Położna poinformo
wała je, że lada moment zacznie się poród.
- Czy pani chce wejść na salę? - zwróciła się do Dallas.
- Jeżeli tak, to proszę się umyć i założyć fartuch.
- Ja nie...
- Tak! - Polly kurczowo chwyciła ją za rękę. Bez makija
żu i wylakierowanej fryzury wyglądała znacznie młodziej.
W jej oczach malowało się przerażenie.
1 7 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- To moja kuzynka - powiedziała i błagalnie spojrzała na
Dallas. - Chodź ze mną. Jesteś mi coś winna - dodała pół
głosem.
Dallas skinęła głową.
- Dobrze. Tylko się umyję i przebiorę.
Córeczka Polly urodziła się po niecałej godzinie. Poród
przebiegł zaskakująco gładko. Maleństwo było czerwone, po
marszczone i głośno protestowało przeciwko tak raptownej
zmianie otoczenia. Patrząc na małą, wykrzywioną płaczem
twarzyczkę w obramowaniu czarnych, wilgotnych loczków,
Dallas doszła do wniosku, że nigdy w życiu nie widziała nic
piękniejszego.
Uśmiechnięta położna wręczyła Polly płaczące zawiniąt
ko. Polly, na wpół przytomna ze zmęczenia, spojrzała na
córeczkę, a potem na Dallas. Jej ciemne oczy były pełne łez.
- Jest śliczna, prawda? - spytała urywanym głosem.
- Jest piękna - odpowiedziała Dallas przez ściśnięte gard
ło - i tak bardzo podobna do ciebie.
- Prawda? Też tak uważam. - Polly znowu spojrzała na
dziecko i cicho się roześmiała, kiedy maleńka rączka poklepa
ła ją po twarzy.
Dochodziła trzecia nad ranem, kiedy Dallas udało się wre
szcie zadzwonić do Sama z opustoszałej o tej porze poczekal
ni. Odebrał dopiero po dłuższej chwili. Głos miał zaspany.
Mogła go sobie z łatwością wyobrazić - zapuchnięte od snu
oczy, rozczochrane włosy i nagi tors, bo pewnie miał na sobie
tylko spodenki gimnastyczne, w których tak lubił sypiać. Za
mknęła oczy i przez sekundę delektowała się tą wizją.
- To ja - powiedziała po chwili.
Sam natychmiast oprzytomniał.
- Czy coś się stało?
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 3
- Nic. Chciałam cię tylko zawiadomić, że Polly właśnie
urodziła córeczkę. Towarzyszyłam jej przy porodzie.
- Odebrałaś poród? - zaniepokoił się Sam.
Dallas z uśmiechem potrząsnęła głową.
- Nie. Na szczęście zdążyłyśmy do szpitala. Udawałam jej
kuzynkę. Wszystko poszło tak prędko, że urodziła bez znie
czulenia. Była bardzo dzielna.
- Polly to twarda sztuka - przypomniał jej Sam.
Dallas pomyślała o czułości, która rozjaśniła twarz Polly,
kiedy podano jej dziecko.
- Owszem, na swój sposób - zgodziła się.
- Dziewczynka, tak?
- Tak, i jest absolutnie prześliczna. Ma takie maciupeńkie
paluszki. I masę czarnych loczków. To naprawdę przepiękne
dziecko.
- Blivens się ucieszy.
Dallas zadrżała. Na chwilę zdążyła zapomnieć o istnieniu
Blivens.
- Pewnie tak.
- Myślisz, że Polly zechce zatrzymać dziecko? Oczywi
ście po tym, jak przymkniemy handlarzy.
- Chyba tak. Myślę, że pokochała córeczkę od pierwszego
wejrzenia. W końcu tak niewiele osób kochała w swoim życiu.
- Może raczej powinna oddać dziecko do adopcji - głośno
zastanawiał się Sam. - Oczywiście legalnej - dodał. - Czy
prostytutka może być dobrą matką?
- Eks-prostytutka - sprostowała Dallas. - Ona chce za
cząć nowe życie i myślę, że jej się to uda.
- Mało komu to się udaje - mruknął.
- Zawsze jest jakaś szansa. - Dallas wzruszyła ramionami.
- Wciąż ta sama, niepoprawna optymistka - westchnął.
- A ty zawsze jesteś pesymistą. Więc może prawda leży
gdzieś pośrodku.
1 7 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Może. - Sam umilkł na chwilę, a potem powiedział:
- Mam wrażenie, że ledwo trzymasz się na nogach. Jesteś
zmęczona?
- Bardzo - przyznała, pocierając obolały grzbiet. - Chcia
łam przekazać ci najświeższe wiadomości, zanim wrócę do
domu.
- Cieszę się, że do mnie zadzwoniłaś.
Zapanowało milczenie. Po chwili Sam znów się odezwał:
- Nie podoba mi się, że będziesz sama wracać o tej porze.
Mogę przyjechać do szpitala i zawieźć cię do domu.
Dallas potrząsnęła głową, a potem orzekła:
- Nie. To zbyt ryzykowne.
-Ale...
- Jestem do tego przyzwyczajona. Zapomniałeś, że masz
do czynienia z policjantką?
- Nie - zaprzeczył zmęczonym głosem. - Pamiętam
o tym.
Dallas milczała.
- Uważaj na siebie - odezwał się Sam.
- Bądź spokojny. .
Już miała odwiesić słuchawkę, gdy powiedział:
- Dallas!
- O co chodzi?
- Jest jeszcze jedna rzecz, której nie mógłbym zaplano
wać, gdybym wrócił na studia-rzekł, lekko się zacinając.
- O czym ty mówisz? - zdumiała się Dallas.
Głośno chrząknął.
- Myślę o dzieciach, o rodzinie. Musiałoby upłynąć dobre
kilka lat, nim byłbym w stanie... no wiesz, o co mi chodzi.
Dallas poczuła, że się rumieni.
- Nie wiedziałam, że planowałeś wkrótce założyć rodzinę
- odparła, starając się nadać głosowi możliwie obojętne
brzmienie.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 5
- Bo niczego takiego nie planowałem - zapewnił ją po
spiesznie. - Tak mi tylko przyszło do głowy...
- No cóż, dużo ludzi w tych czasach nie spieszy się z zało
żeniem rodziny - stwierdziła, nerwowo owijając sznur wokół
palca. - Najpierw starają się ustawić zawodowo. Ja mam jesz
cze na to jakieś dziesięć lat. Oczywiście nie mówimy o mnie
- dorzuciła szybko, szczęśliwa, że Sam nie widzi jej płoną
cych policzków.
On zdawał się nie zauważać zażenowania w jej głosie.
- Chcę po prostu wyjaśnić ci, że to wręcz śmieszne, żebym
teraz rzucał wszystko i wracał na studia.
Dallas zaczęła się zastanawiać, kogo bardziej starał się
przekonać - ją czy siebie.
- Według mnie to tragiczne, gdy ktoś marnuje sobie życie,
robiąc coś, czego nie lubi.
Sam mruknął coś niezrozumiałego. Po chwili powiedział:
- Co za idiotyczna pora na takie rozmowy. W środku nocy
i do tego przez telefon. Nie wiem, co mi przyszło do głowy.
Dallas podejrzewała, że myślał o tym od chwili, kiedy
zaproponowano mu awans. Gnębiło go, że musiał wybierać
między niewiadomą a pewną, ustaloną już pozycją zawo
dową.
Współczuła mu, jednak nie mogła zapomnieć jego spojrze
nia, kiedy mówił o dawnych planach. Sam nigdy nie będzie
w pełni szczęśliwy i usatysfakcjonowany, jeżeli nie zdecyduje
się na radykalną zmianę. Był głęboko rozczarowany życiem,
a pytanie „co by było, gdyby..." nie przestawało zatruwać mu
duszy. Trzeba było czegoś więcej niż awansu i pieniędzy, żeby
go z tego wyciągnąć. Ile jeszcze pozostało im czasu, zanim
jego niezadowolenie i jej niecierpliwość rozdzielą ich na za
wsze?
- Masz rację- przyznała w końcu. - To rzeczywiście idio-
1 7 6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
tyczna pora. Ty sam musisz podjąć decyzję. Moje zdanie na
ten temat już znasz.
- Nie myśl, że nie cenię sobie twojej opinii.
Dallas dotknęła skroni. Ból zdawał się spływać przez plecy
aż do nóg. Była zmęczona i zniechęcona, a do tego jakiś we
wnętrzny głos przypominał jej, że powinna się zastanowić,
nim wda się w romans z Samem Perrym. Przecież zawsze
wiedziała, że zbyt się od siebie różnią.
- Muszę już iść, Sam. Jestem naprawdę bardzo zmęczona
- powiedziała.
- Tak. Odpocznij trochę. Porozmawiamy później.
Z ciężkim sercem odwiesiła słuchawkę. Nie bardzo miała
ochotę na kolejne rozmowy. Co się z nimi stanie, jeśli nie
będzie mogła zaakceptować jego wyboru? Jeżeli Sam zako
munikuje jej, że zdecydował się przyjąć awans?
Nie wiedziała, jakie miał wobec niej zamiary i sama tak
że nie mogła się już rozeznać w uczuciach. Kochała go
i szanowała za osiągnięcia w pracy, nie potrafiła jednak
przy tym zapomnieć, że jej udało się pokonać wszelkie prze
szkody, by spełnić marzenia. Czy będzie w stanie nadal sza
nować Sama, mając świadomość, że przestraszył się swojej
szansy?
Kiedy Dallas przyszła wieczorem do szpitala, natknęła się
na panią Blivens, która właśnie stamtąd wychodziła. Kobieta
obrzuciła brzuch Dallas podejrzliwym spojrzeniem.
- Kiedy masz termin? - zapytała.
- Za parę tygodni - odparła Dallas. - Jak się czuje Polly?
- Chyba dobrze. - Blivens wzruszyła ramionami.
- Dzidziuś jest śliczny, prawda?
Blivens zesztywniała.
- Chyba tak - rzuciła ostro.
- Myra musi być zadowolona.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 7
- Zamknij się - syknęła Blivens, rozglądając się nerwowo
wokoło.-Nie tutaj!
- Przepraszam. - Dallas złożyła ręce. - Proszę pozdrowić
ode mnie Myrę. Mam nadzieję, że mnie odwiedzi, kiedy już
będę miała to za sobą.
Blivens zrozumiała aluzję. W jej oczach mignęła chciwość.
Jeszcze raz spojrzała na brzuch Dallas. Tym razem z krzywym
uśmieszkiem.
- Przekażę jej to.
Dallas skinęła głową i weszła do pokoju Polly. Leżała sa
ma. Nieruchomym wzrokiem wpatrywała się w przeciwległą
ścianę. Na nocnym stoliku leżał mały bukiecik.
- Od kogo te kwiaty? - spytała Dallas.
- Od Blivens - mruknęła Polly. - Powiedziała, że dziecko
jest piękne. Była bardzo zadowolona.
- Nic dziwnego - stwierdziła ponuro Dallas. Piękne
dziecko oznaczało dla Blivens piękną sumkę.
- Powiedziała, że przyjdzie jutro, bo już jutro idę do do
mu. Kazała mi też założyć dziecku ubranko, które od niej
dostałam.
Dallas wyraziła swoją opinię o Blivens w kilku soczystych
słowach.
Polly odpowiedziała wątłym uśmiechem.
- Tak-przyznała-ale...
- Ale co, Polly?
- Boję się - powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem.
- Boisz się o siebie czy o dziecko?
- Jedno i drugie - przyznała Polly. - Przede wszystkim
jednak o dziecko. Ona jest taka maleńka i bezbronna.
- Nie jest sama na świecie - przypomniała jej Dallas. -
Wszyscy będziemy jej bronić - ty, ja, Sam i koledzy z policji.
Naszym głównym celem jest zapewnienie bezpieczeństwa
twojemu dziecku, Polly.
1 7 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Wy chcecie tylko dostać Blivens i tę Myrę. To wasz
główny cel - mruknęła Polly, nie patrząc na Dallas.
- Nie - zaprzeczyła z głębokim przekonaniem Dallas. -
To nieprawda.
Polly milczała.
- Jak możesz myśleć, że potrafiłabym umyślnie narazić na
niebezpieczeństwo twoją córeczkę po tym, jak pomogłam jej
przyjść na świat?
Polly podniosła wzrok.
- No więc...
- Zaufaj nam, ten jeden, jedyny raz - poprosiła Dallas.
- Wiesz, że mówię prawdę.
- To coś nowego. - Polly spojrzała na brzuch Dallas.
Dallas uśmiechnęła się przepraszająco. Uznała, że Polly
należy się pewna satysfakcja.
Potem, przyciszonym tonem, Polly powtórzyła wszystkie
szczegóły, których dowiedziała się od pani Blivens. Transak
cja miała się odbyć następnego dnia, natychmiast po tym, jak
Polly z dzieckiem wyjdzie ze szpitala. Klienci życzyli sobie
dostać dziecko możliwie jak najwcześniej, zauważyła z gory
czą Polly. Pani Blivens podała adres opuszczonego magazynu
w przemysłowej dzielnicy miasta. Polly powinna udać się tam
prosto ze szpitala. Na miejscu będą na nią czekać pani Blivens
i Myra. Administratorka miała przywieźć walizki z rzecza
mi zabranymi z mieszkania, a Myra wręczyć pieniądze i bilet
autobusowy do Michigan.
- Spytałam, czy ty możesz ze mną przyjść - dodała Polly,
nerwowo skubiąc prześcieradło. - Powiedziałam jej, że kiedy
sama się przekonasz, jakie to proste, na pewno nie będziesz się
dłużej wahać. Blivens się jednak nie zgodziła. Uprzedziła, że
Myra nie życzy sobie żadnych świadków.
Dallas pogładziła Polly po ręce.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 7 9
- Nie bój się. Będę tam, chociaż nie będzie mnie widać.
Także Sam, i paru innych.
- Nie podoba mi się, że moje dziecko znajdzie się w takim
miejscu - powiedziała ponuro Polly.
- To najbezpieczniejsze miejsce pod słońcem - tłuma
czyła Dallas. - Będzie was pilnować kilku policjantów. Je
żeli spróbujesz sama uciec z dzieckiem, Myra i jej przy
jaciel na pewno was dopadną. Kto obroni wtedy twoją có
reczkę?
- Chyba sama w to nie wierzysz, że jakiś opuszczony ma
gazyn to najbezpieczniejsze miejsce dla takiego maleństwa
- westchnęła Polly.
Dallas nie mogła nie przyznać jej racji.
- Może rzeczywiście najlepiej byłoby zabrać ją do domu,
ale w tej konkretnej sytuacji będzie lepiej strzeżona tam, a nie
gdzie indziej.
- Dobrze - zgodziła się Polly. - Jeżeli cokolwiek przytrafi
się mojemu dziecku...
Nie musiała kończyć. Dallas dobrze znała tę groźbę.
- Będziemy jej strzec, Polly. A tak przy okazji, my
ślałaś już o jakimś imieniu? Trudno ciągle mówić o niej
„dziecko".
Oczy Polly zalśniły.
- Kiedyś, jak byłam mała, czytałam taką książkę. O czte
rech siostrach. Jedna z nich chciała zostać pisarką.
- „Małe kobietki"?-domyśliła się Dallas.
- Tak, tak. Też ją czytałaś?
- To cudowna książka - przyznała Dallas. - Chcesz na
zwać swoją córeczkę Jo?
- Nie. - Polly potrząsnęła głową. - Amy. Ją polubiłam
najbardziej. Zawsze mówiłam, że jeśli będę kiedyś miała córe
czkę, nazwę ją Amy.
Dallas uśmiechnęła się pod nosem. Ulubioną postacią Pol-
1 8 0 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
ly była oczywiście najbardziej próżna i egoistyczna ze wszy
stkich sióstr.
- Amy to piękne imię.
- Mnie też się bardzo podoba. - Polly spojrzała w stronę
drzwi. Pielęgniarka w białym fartuchu wtoczyła do pokoju
wózek z przezroczystą plastikową kołyską. - Czy to już pora
karmienia?
- Tak - uśmiechnęła się pielęgniarka. - Pani córeczka
przypomina nam o tym od dłuższego czasu.
- Widać, że to moja krew - stwierdziła dumnie Polly,
kiedy mała Amy zaniosła się przenikliwym krzykiem.
Dallas posiedziała jeszcze chwilę, a potem wyszła. Jeśli
miała zapewnić bezpieczeństwo Polly i Amy, zostało jej masę
roboty i bardzo mało czasu.
Dallas wyłoniła się z czeluści opuszczonego magazynu.
W jednej ręce trzymała odznakę policyjną, w drugiej re
wolwer. Uśmiechała się z zimną satysfakcją. Jej misja dobie
gała końca i można już było założyć, że osiągnie cel.
W rogu przestronnej hali stały cztery osoby - potwornie
zdenerwowana Polly z dzieckiem w beciku, pani Blivens oraz
Myra i jej potężnie zbudowany przyjaciel Burt. Myra wręczy
ła właśnie Polly plastikową saszetkę i sięgnęła po dziecko.
Dallas tylko na to czekała.
- Odejdź na bok razem z dzieckiem, Polly - poleciła. -
A wy, nie ruszać się! Jesteście aresztowani!
Wszyscy jak na komendę odwrócili się w jej stronę. Burt
postąpił krok do przodu.
W tym momencie Sam wyłonił się zza stosu cegieł w dru
gim rogu hali. On również miał broń.
- Stać! - zawołał, celując w pierś Burta.
Do hali weszło dwóch policjantów. Jeden z nich wyprowa
dził Polly na zewnątrz. Drugi podszedł do Dallas.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 8 1
Głośno klnąc, Burt zagroził Samowi, że oskarży go o bez
podstawne aresztowanie i prowokację. Pani Blivens załamała
ręce i zaczęła wszystkich zapewniać o swojej niewinności.
- Nie zrobiłam nic złego - lamentowała. - Niczego nie
możecie mi udowodnić.
- Cicho! - syknęła z wściekłością Myra.
Ona jedna wiedziała, równie dobrze jak Dallas, że Blivens
powie wszystko, byle dostać mniejszy wyrok. Z całej trójki
jedynie Myra była na tyle inteligentna, żeby zdawać sobie
sprawę, w jak fatalnym znaleźli się położeniu.
Dallas pomyślała, że z najwyższą satysfakcją osobiście
zajmie się Myrą. Zbliżyła się do niej.
- Ma pani prawo odmówić zeznań - zaczęła.
Myra morderczym wzrokiem zlustrowała jej szczupłą syl
wetkę.
- Znam moje prawa.
- Mimo to przeczytam je pani - oświadczyła Dallas. Nie
zamierzała dopuścić do tego, żeby jakiś adwokat oskarżył ją
potem o niedopełnienie procedury.
Jeden z policjantów podszedł do pani Blivens, żeby ją
wyprowadzić.
- Trzymaj łapy przy sobie! - wrzasnęła, kiedy położył jej
rękę na ramieniu. - Niczego nie zrobiłam. Nie macie prawa
mnie aresztować.
Sam zbliżył się do Burta.
- Pójdę sam - warknął Burt. Nagle potknął się o drewnia
ną skrzynkę i całym ciężarem runął na ziemię, podcinając nogi
Dallas. Zachwiała się, próbując złapać równowagę.
Pani Blivens krzyknęła i rzuciła się do ucieczki. Policjant
zagrodził jej drogę. Sam, z kajdankami w ręku, nachylił się
nad Burtem.
Podczas gdy dwaj policjanci byli zajęci, Myra nie traciła
czasu. Chwyciła kawałek rozbitej skrzynki i bez wahania wy-
1 8 2 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
rżnęła nią Dallas w prawą rękę. Dziewczyna krzyknęła z bólu.
Pistolet wypadł z jej nagle zdrętwiałych palców.
Nim zdała sobie sprawę z tego, co się stało, znalazła się
w kościstym uścisku Myry, z własnym pistoletem przytknię
tym do skroni. Na domiar złego odniosła wrażenie, że ma
złamaną rękę. Niech to diabli, pomyślała, coś takiego zawsze
musi mi się przydarzyć, kiedy pracuję z Samem.
- Nie ruszaj się! - ostrzegła Myra, kiedy Sam instynktow
nie zwrócił się w stronę Dallas, i mocniej wcisnęła lufę w jej
skroń.
- To ci się nie uda, Myra. Pogarszasz jeszcze swoją sytu
ację - powiedziała Dallas przez zęby. Ostry ból promieniował
od nadgarstka aż do ramienia.
- Zamknij się - rzuciła Myra. - Muszę się zastanowić.
- Puść ją - spokojnie powiedział Sam, patrząc Myrze
w oczy. Tylko Dallas dostrzegła jego zaciśnięte szczęki. Spra
wiał wrażenie całkowicie opanowanego, ale ona wiedziała, że
to nieprawda.
- Nie bądź głupia, Myra - odezwała się pani Blivens spod
drzwi. - Przez ciebie wpadniemy w jeszcze gorsze kłopoty.
- Ona ma rację, Myra - potwierdził Burt. Siedział na pod
łodze, trzymany na muszce przez jednego z policjantów. -
Oddaj broń!
- Zamknij się! - wrzasnęła Myra. -I ty też, Blivens. Nie
mam zamiaru iść do więzienia!
- Nie masz wyboru - stwierdził Sam.
Dallas wyczula, że Myra jest na pograniczu histerii. A hi
steria, kobieta i broń to naprawdę niebezpieczna kombinacja.
Myra cofnęła się o krok, pociągając za sobą Dallas.
- Idziemy stąd - powiedziała. - Tylko my dwie. Reszta
ma się nie ruszać z miejsca. Inaczej rozwalę jej łeb.
Zapadła grobowa cisza. Myra zrobiła jeszcze dwa kroki
w tył. Dallas słyszała za sobą jej urywany oddech.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 8 3
Nagle Myra nadepnęła na coś i na moment straciła równo
wagę. Nim ją odzyskała, Dallas błyskawicznie zrobiła zwrot
i kopnęła Myrę. Ta oddała jej kopniaka i wycelowała broń.
Sam rzucił się do przodu.
Odgłos wystrzału odbił się echem od pustych ścian. Dallas
usłyszała krzyki pani Blivens i nawoływania policjantów.
Sam całym swoim ciężarem odepchnął Dallas. Upadła, lądu
jąc na zranionej ręce. Ból był tak silny, że omal nie straciła
przytomności. Zwinęła się w kłębek i jęcząc, przycisnęła rękę
do piersi.
Nie miała już cienia wątpliwości, że ręka jest złamana.
Starając się zachować świadomość i walcząc z atakiem mdło
ści, Dallas ledwo zdawała sobie sprawę z piekła, które rozpętało
się wokół. Słyszała podniesione głosy i krzyki, narastający
dźwięk syren - widocznie ktoś wezwał pomoc. Z ulgą pomyślała
o Polly i dziecku. Jakie to szczęście, że były już bezpieczne.
Żeby tylko to ramię tak nie bolało! Jak tylko cały ten cyrk
się skończy, powie Samowi, co myśli o jego interwencji.
Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła nad sobą klęczącego po
licjanta.
- Jak się czujesz? - zapytał. - Trafili cię?
- Nie, ale złamałam rękę - odpowiedziała z trudem. - Czy
panujecie nad sytuacją?
- Tak. Skuliśmy całą trójkę. Teraz czekamy na karetkę.
Dallas zaczerpnęła tchu, żeby uspokoić żołądek.
- Niepotrzebna mi karetka - powiedziała i znów zamknę
ła oczy, bo ból powrócił.
- Nic ci się nie stanie, jak pojedziesz karetką. A poza tym,
wezwaliśmy ją do Sama.
- Do Sama?! - Dallas szeroko otworzyła oczy.
Gdzie jest Sam? Wydawało jej się, że pomagał wyprowa
dzać Myrę i resztę towarzystwa. Ale... karetka?
- Co się stało Samowi? - spytała z przerażeniem.
1 8 4 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Jest ranny. Dostał kulkę w ramię.
- O Boże! - Dallas usiłowała wstać. Zrobiło jej się słabo.
- Ostrożnie. Nie przejmuj się. Nic mu nie będzie.
Nie zwracała uwagi na policjanta, który za wszelką cenę
chciał ją zatrzymać. Podniosła się i zobaczyła Sama, leżącego
na ziemi. Jeden policjant nachylał się nad nim, dwaj pozostali
wyprowadzali skutych więźniów. Podbiegła do Sama i uklęk
ła przy nim, walcząc z kolejnym atakiem mdłości.
- Sam! Sam!
Był blady jak kreda, a jego koszula lepiła się od krwi.
Stojący nad nim policjant usiłował zatamować krew.
Na dźwięk jej głosu Sam otworzył oczy.
- Cześć, Sanders - szepnął. - Nic ci się nie stało?
- Nic. Cholera, Perry, znowu musiałeś mi wyciąć taki
numer? W pełni kontrolowałam sytuację. Twoja interwencja
była kompletnie niepotrzebna! - Potwornie zdenerwowana,
mówiła ostrym tonem. Oczy podejrzanie ją piekły. Zamruga
ła, żeby lepiej widzieć.
- Wiem. - Sam z trudem się uśmiechnął.
- Umiem wykonywać swoją pracę, Perry. Niepotrzebna
mi twoja pomoc.
- Wiem, ale nie mogłem się powstrzymać. Chyba lepiej,
że nie będziemy już więcej razem pracować.
- Co to ma znaczyć? - spytała, odpychając policjanta,
który chciał ją podtrzymać, kiedy znów się zachwiała.
- Nienawidzę tej pracy - mruknął Sam, zamykając oczy.
- Nigdy jej nie lubiłem. Chyba nadeszła pora, żeby spróbować
czegoś innego.
Dallas dotknęła jego pobladłego policzka. Nie wiedziała,
czy mówił o awansie czy o studiach medycznych. Jednak
w tej chwili było jej to zupełnie obojętne.
- Masz rację - powiedziała cicho. - Lepiej zrób to, póki
jeszcze jesteś w jednym kawałku.
DZIECKO NA SPRZEPAŻ • 185
- Przyjechała karetka - odezwał się ktoś za jej plecami.
- Chodź, Sanders, ktoś musi obejrzeć twoją rękę. Trzeba zro
bić przejście dla noszy.
Dallas skinęła głową.
- Sam - powiedziała, nachylając się nad nim - przyjecha
ła karetka. Nic się nie martw, będę przy tobie.
Otworzył oczy i zobaczył dwóch sanitariuszy w błękitnych
dresach. Biegli w jego stronę z noszami.
- Hej, Sanders-zawołał cicho.
- O co chodzi, Sam?
- Kocham cię.
Nie bacząc na to, że nagle znalazła się w centrum zaintere
sowania, Dallas spojrzała mu w twarz.
- Ja też cię kocham.
Uśmiechnął się blado i zamknął oczy.
- Pamiętaj, że pierwsze dziecko nazwiemy Bob- szepnął
i stracił przytomność.
Dallas wybuchnęła płaczem.
EPILOG
Było już dobrze po dziesiątej. Mimo nocnej pory letni żar
wciąż bił od chodnika, którym szedł Sam Perry. Wracał do
domu po długim dniu spędzonym w bibliotece. Oczy go pie
kły, ramiona bolały od dźwigania książek, a do tego był pie
kielnie głodny. Nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się
wreszcie we własnym mieszkaniu.
Młoda dziewczyna w zniszczonej baseballowej czapeczce,
podartym podkoszulku i brudnych dżinsach wyłoniła się
z ciemności, tuż przed jego domem. Pewnie jakaś smarkula,
która szuka guza, pomyślał Sam i westchnął z rezygnacją.
- Psst! Proszę pana! Widzę, że jest pan zmęczony. Mam
coś, co postawi pana na nogi. - Dziewczyna sięgnęła do kie
szeni workowatych dżinsów. - No to co, ubijemy interes?
- Ile? - zapytał Sam.
- To droga przyjemność.
- Nie mam w tej chwili pieniędzy - powiedział. - Studiuję
medycynę. Jestem zadłużony po uszy. Może dałabyś mi na
kredyt?
Dallas uniosła daszek czapeczki tak, by światło latarni
oświetliło jej twarz. Z włosami spiętymi w koński ogon i smu
gą brudu na policzku wyglądała na nastolatkę. Od tygodnia
rozpracowywała siatkę handlarzy narkotyków na terenie miej
scowej uczelni.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 1 8 7
- Na kredyt? - spytała, lustrując go wzrokiem. - Ma pan
jakieś zabezpieczenie?
Sani zerknął na swoją lewą rękę.
- Tylko tę złotą obrączkę.
Dallas sięgnęła za dekolt brudnej koszulki i wyjęła obrącz
kę na złotym łańcuszku.
- Już jedną taką mam - powiedziała.
- Cóż, wobec tego pozostaje mi tylko moje ciało.
- Hm - mruknęła Dallas, obejmując go - to całkiem niez
łe ciało. Może wezmę to pod uwagę.
Sam uśmiechnął się i poklepał ją po ramieniu.
- Weź raczej pod uwagę, jak szczęśliwie się stało, że to
ciało dostało kulkę.
- Wiem - zapewniła go. - Jestem cholerną szczęściarą. -
A potem wspięła się na palce i pocałowała go. - Witaj w do
mu, Sam.
Nie bacząc na to, że stali na ulicy, Sam zamknął Dallas
w uścisku i długo całował. Wreszcie, choć niechętnie, wypu
ścił ją z ramion. Za każdym razem, gdy się z nią witał, dozna
wał uczucia ulgi, że i tym razem bezpiecznie dotarła do domu.
Zawsze będzie o nią drżał, lękał się niebezpieczeństw związa
nych z jej pracą; wiedział jednak, że Dallas robi dokładnie to,
co chce. Podobnie jak on.
Jej zarobki, jego renta oraz pożyczka, którą pewnego dnia
trzeba będzie spłacić, umożliwiły mu podjęcie studiów na
Akademii Medycznej. Był teraz na drugim roku. Upłynie
jeszcze parę lat, zanim uda im się odłożyć trochę grosza.
Jednak żadne z nich nie narzekało. Oboje wykonywali pracę,
którą kochali. I byli razem.
Tworzyli bardzo zgrany zespół. Wspólnie utrzymywali po
rządek w mieszkaniu. Lubili te same filmy i tę samą muzykę.
Oboje uwielbiali kuchnię Dallas. Oczywiście często się kłócili
- wciąż nie mogli się zgodzić co do imienia dziecka, które
1 8 8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
planowali sprowadzić na świat, jak tylko będą sobie mogli na
to pozwolić. Ale poza tym, układało im się wspaniale.
Dallas uśmiechnęła się do Sama, a jej oczy zalśniły.
- Mieliśmy ubić interes...?
Sam uniósł brwi.
- Jestem nadal bardzo zainteresowany - zapewnił ją.
Wzięła go pod ramię, uważając, by nie wytrącić mu ksią
żek spod pachy.
- To nie jest coś, co można pokazywać na ulicy - powie
działa, kiedy ruszyli w stronę domu. - Mam to dobrze scho
wane. Obawiam się, że będzie mnie pan musiał zrewidować,
żeby to znaleźć.
- Nie mogę się doczekać - zaśmiał się Sam. - Ostrzegam,
to może potrwać dość długo.
Dallas przylgnęła do jego ramienia.
- Mamy przed sobą całe życie - powiedziała z radością.
Wchodząc do domu, z żoną u boku, Sam poczuł się naj
szczęśliwszym, najbogatszym człowiekiem pod słońcem.
To Dallas przywróciła mu jego marzenia.
KONIEC