background image

Courths-Mahler Jadwiga 
I będę ci wierna aż do śmierci  
 
Zerwała się ze snu przerażona. Przecież wyraźnie słyszała, jak ktoś wołał ją po imieniu: 
"Renato, Renato"! Wpatrywała się w świt poranku, jak gdyby czekała, że znów usłyszy swe 
imię, lecz na próżno. Dokoła panowała cisza. Skupiła myśli i z wolna wstała z łóżka. 
Ubierając się, wciąż nadsłuchiwała. Czyżby rzeczywiście wszystko wokoło niej zamarło? 
Zwykle słyszała o tej porze tupot biegających dzieci i wzajemne ich nawoływania się. Dziś 
jednak była przerażająca pustka i złowroga cisza. Od chwili gdy przekroczyła próg swego 
mieszkania, czuła się jak liść porwany wichrem i unoszony w dal nieznaną. Opanowało ją 
uczucie lęku. Otworzyła okno i zaczęła biegać po pokojach, w których meble stały w 
nieładzie, dywany leżały nie rozłożone, a w oknach brakowało firanek. Czuła się obca we 
własnym mieszkaniu i trwożliwie rozglądała się po nim. Znużona powróciła do sypialni. 
Obok jej łóżka stała kołyska, zaciągnięta daszkiem z frędzelkami i pełna różnokolorowych 
poduszeczek. Usiadła na fotelu, patrząc przed siebie błędnymi oczami i rozpamiętując 
ostatnie lata życia. Jakże surowo obszedł się z nią los! Przed czterema laty była jedyną 
spadkobierczynią bogatego przemysłowca Jana Werkenta i świat uśmiechał się do niej. 
Zaręczyła się i wyszła za mąż za ślicznego chłopca, eleganckiego oficera ułanów. A dziś była 
kobietą złamaną, opuszczoną przez męża, który ślubował jej wierność przed ołtarzem, a 
potem porzucił. Straciła dziecko, które przyszło na świat, gdy była u szczytu szczęścia, a 
potem zgasło, gdy umarł jej ojciec i gdy straciła majątek. Ojciec twój zbankrutował i skończył 
życie samobójstwem! - złorzeczył jej mąż, rotmistrz Hans von Trachwitz, gdy go widziała 
ostatnim razem. Potem sprzedał jej meble, srebra, ekwipaż, wszystko, co się dało spieniężyć, 
by tylko posiąść gotówkę. Zostawił jej tylko bieliznę, trochę mebli niezbędnych i resztki 
biżuterii. Opowiadał, że musi wyjechać do Berlina i szukać posady, by utrzymać siebie i swą 
matkę. Trochę mu ludzie współczuli, trochę go żałowali, a potem z wolna przestali o nim 
mówić. Renata nie sprzeciwiała mu się. Nieczuła na wszystko, spakowała swoje rzeczy i 
gotowała się do wyjazdu. Oddaliła służbę i widziała, jak handlarze uwijali się koło jej mebli, 
które zakupili za psi grosz. Gdy ostatniego wieczoru na próżno wyczekiwała męża z kolacją, 
którą sama przyrządziła, poszła do jego pokoju, by go zawołać. Znalazła tylko kartkę na 
biurku: "Muszę cię opuścić - pisał - gdyż nie mogę z tobą razem ugruntować sobie 
egzystencji. Zbyt jesteś zbałamucona, a za mało praktyczna, a przy tym nic nas nie łączy. 
Znajomi i przyjaciele twego ojca z pewnością dopomogą ci, na razie zaś możesz sprzedać 
swoje stroje wieczorowe, futra i biżuterię. Skieruję do ciebie odpowiedniego nabywcę. 
Wyjeżdżam nie do Berlina, lecz do Ameryki i jeśli mi się poszczęści, to do mnie przyjedziesz 
lub będę ci pomagać, a jeżeli nie, to zapomnij o mnie". To było wczoraj! Uśmiechnęła się 
gorzko, czytając list męża, a później, gdy przyszedł handlarz, sprzedała, co się dało i 
wyczerpana upadła na łóżko. Przeszła noc i nic już nie stało na przeszkodzie, by wyjechać. Z 
wolna odzyskała spokój i równowagę ducha. Odezwała się w niej krew przodków, dzielnych 
kupców i przemysłowców. Pójdzie w świat z wiarą, że nie zginie. Lepiej podjąć walkę, 
aniżeli poddawać się zwątpieniu, choćby nawet ta walka miała być ciężka. Ii Doktor Helman 
skończył przyjmowanie pacjentów. Wstał od biurka i zamierzał przejść do pokoju jadalnego, 
gdy mu służący oznajmił, że jeszcze jakaś pani prosi o konsultację. - Czy nie powiedział jej 
Benedykt, że godziny przyjęć skończyły się? - Owszem, powiedziałem, panie doktorze, ale ta 
dama jest przyjezdna i prosi, by pan doktor zrobił dla niej wyjątek. - No to niech Benedykt 
prędko ją wprowadzi i powie mej żonie, że spóźnię się parę minut na kolację. Do gabinetu 
lekarza weszła młoda kobieta w żałobie. Ze zdziwieniem patrzył na jej bladą twarz, z której 
wyglądały wielkie, ciemne oczy, pełne smutku. Poznał ją natychmiast. - Panno Renato! - 
rzekł. Przepraszam, pani von Trachwitz... Wszakże nie mylę się?... - Tak jest, panie 
doktorze... poznał mnie pan! - odrzekła. Podał jej fotel i poprosił, by spoczęła. Wyglądała 

background image

bardzo mizernie, był więc przeświadczony, że przyszła po poradę. - Co pani dolega? - spytał 
troskliwie. Opadła na fotel i opuściła głowę. Potem spojrzała na jego czerstwą, męską twarz i 
na jego bystre oczy, które łagodnie spoglądały na nią. - Tak, panie doktorze! Tyle oto 
pozostało z Renaty Werkent. Ujął jej rękę i mówił ze współczuciem: - Widzę, że życie nie 
szczędziło pani zawodów. Nie można jednak, droga pani Renato, poddawać się cierpieniom, 
ani też tracić odwagi. Uśmiechnęła się boleśnie. - Czy słyszał pan doktor o moich 
nieszczęściach? - Wiem, że umarł przezacny ojciec pani i że wraz z nim straciła pani cały 
majątek. - To jeszcze nie wszystko, panie doktorze. W tym samym czasie umarła moja 
córeczka Magdusia i... mąż mnie porzucił. Wyjechał za ocean, by tam ugruntować sobie 
egzystencję, ale beze mnie. Doktor Helman cofnął się przerażony. - Czy podobna? Wprost 
wierzyć mi się nie chce, pani Renato! - A jednak tak jest - rzekła. - Odkąd straciłam majątek, 
nie stanowiłam dla niego żadnej przynęty. - To po prostu oburzające! - rzekł lekarz. - 
Oswoiłam się jednak z tym wszystkim i całkiem inna kwestia sprowadziła mnie tutaj. 
Przyszłam prosić pana doktora, by mi powiedział, co było przyczyną śmierci mego ojca... 
Pytanie to spędza mi sen z powiek... Niech mi pan powie szczerą prawdę. Zdziwienie 
odmalowało się na twarzy lekarza. - Czy nie otrzymała droga pani swego czasu mego listu? 
Wszak zawiadomiłem panią, że ojciec jej umarł na udar sercowy. - Ale czy to prawda? 
Proszę, niech mi pan doktor potwierdzi to własnymi ustami. - Zapewniam panią słowem 
uczciwego człowieka, pani Renato, że ojciec jej umarł na serce. Odetchnęła z ulgą. Widoczne 
było, że jej kamień spadł z piersi. - Czy pani miała jakieś wątpliwości? - spytał. - Mąż mój 
uporczywie zapewniał mnie, że ojciec mój popełnił samobójstwo! - Ależ to nikczemność! 
Spodziewam się, że pani nie dawała temu wiary. - Nie wierzyłam mu, ale bałam się go. Jako 
zaufany przyjaciel ojca, wie pan doktor dobrze, że ślub mój przyspieszył ruinę pieniężną 
firmy Werkent i S_ka. Toteż myśl, że ojciec targnął się na życie, nie dawała mi chwili 
spokoju. Robiłam sobie wyrzuty, że mój posag i wyprawa pozbawiły firmę środków 
obrotowych. Proszę, niech mi pan doktor powie, w jakich okolicznościach ojciec zakończył 
życie? Patrzył na nią zaniepokojony. - Istotnie, ślub pani był dla ojca źródłem ciągłej troski. 
Znał on dobrze rotmistrza Trachwitza i wyrzucał sobie nieraz, że zgodził się na ten związek, 
jakby przeczuwając, że nie da on pani szczęścia. Wyposażył panią szczodrą ręką i nie skąpił 
pieniędzy, sądząc, że tą drogą uzyska dla pani przywiązanie jej męża. Potem wdał się w 
spekulacje giełdowe... a co się później stało, wie pani... Wszystko to mówię, by panią 
przekonać, że w tej sprawie orientuję się trafnie i że słowa moje są wiernym odbiciem 
prawdy... - Od szeregu lat - mówił dalej lekarz - ojciec pani cierpiał na wadę serca i 
niejednokrotnie zalecałem mu spokój i powstrzymywanie się od wszelkich silniejszych 
wzruszeń... - Nie przetrzymał upadku swego przedsiębiorstwa i to było właściwym powodem 
jego śmierci! - A więc nie ja wbiłam gwóźdź do trumny ojca? - spytała Renata. - Nie powinna 
pani zaprzątać sobie głowy podobnymi zarzutami, które nie doprowadzą do żadnego celu. 
Choroba pani ojca była tego rodzaju, że każde silniejsze zdenerwowanie pociągnęłoby za 
sobą katastrofę. - Mój biedny ojciec! - westchnęła. - Niech spoczywa w spokoju. Nie 
życzyłbym mu, by widział panią w tym stanie, w jakim obecnie znajduje się pani... złamana, 
opuszczona i pozbawiona dziecka... Nie... lepiej może, że go Pan Bóg powołał do Siebie. - 
Gdybym go miała, byłabym szczęśliwa! - zawołała Renata głosem pełnym bólu. - Nie 
usiłujmy zmienić tego, co nie da się zmienić! - rzekł doktor Helman. - Czy wolno mi jednak 
zapytać, jak pani zamierza urządzić sobie życie? Nie kieruję się zwykłą ciekawością, lecz 
raczej troską o dobro pani, które nie może być dla mnie obojętne, zwłaszcza, że znam panią 
jeszcze z czasów, kiedy pani biegała w krótkich sukienkach. - Bardzo panu doktorowi 
dziękuję i powiem mu zaraz, co zamyślam robić... Otóż... chciałabym pracować, by 
zapomnieć o moich troskach i zarabiać na utrzymanie, nie będąc nikomu ciężarem. - 
Doskonale! - zawołał lekarz. - Bardzo mi się to podoba. Czy zamierza pani pozostać w 
Berlinie? - Na razie tak, sądzę bowiem, że tutaj najłatwiej znajdę zajęcie. Chciałabym 

background image

otrzymać posadę damy do towarzystwa osoby starszej, lub zarząd domu, lub coś w tym 
rodzaju. Obawiam się natomiast roli wychowawczyni drobnych dzieci. - Ponieważ zabiegi 
pani o wyszukanie sobie zajęcia potrwać mogą kilka miesięcy, proszę zatem przyjąć do tego 
czasu gościnę w moim domu. - Pan doktor rzeczywiście bardzo jest dla mnie dobry - odparła - 
proszę mi jednak wybaczyć, że mu odmówię. Chciałabym od razu stanąć na własnych 
nogach, a poza tym bardzo byłabym skrępowana, wreszcie i państwu sprawiłabym subiekcję. 
Proszę więc nie brać mi za złe odmowy. - Naturalnie, pani Renato. Przykro mi tylko, że w tej 
chwili nie mogę nic dla pani zrobić... Tym żywiej to odczuwam, że doznałem od pani ojca aż 
nadto dużo dowodów uczynności. - ťatwo to pan doktor wyrówna. Mając obszerną praktykę i 
stykając się z ludźmi, znajdzie pan niewątpliwie okazję do zarekomendowania mych usług. 
Poza tym pozwoli pan, że w razie gdyby żądano ode mnie referencji, powołam się na opinię 
pana doktora. Nie mam żadnych świadectw ani rekomendacji, a przecież bez tego trudno 
marzyć o zdobyciu posady. - Zgadzam się jak najchętniej pani Renato i zawsze gotów jestem 
pomóc pani. A teraz niech pani powie dobry wieczór mojej żonie i zostanie u nas na kolacji. - 
Pierwszy warunek spełnię z miłą chęcią, ale co do drugiego, to znów muszę panu doktorowi 
odmówić, gdyż czekają na mnie w pensjonacie, w którym się zatrzymałam. - Znów dostałem 
kosza - żartował lekarz. - Niech mi pani jednak powie szczerze, czy pani dysponuje środkami, 
które jej umożliwią przetrzymanie czasu, zanim znajdzie pani posadę? - Doprawdy, jestem 
panu bardzo obowiązana za jego troskliwość. Sprzedałam resztki biżuterii oraz kilka sukien 
wieczorowych i przypuszczam, że przynajmniej pół roku wytrzymam i że przez ten czas coś 
znajdę. Opowiedziałam zatem panu doktorowi wszystko i pozwolę sobie teraz przywitać się z 
pańską żoną. Zostawiam panu mój adres na wszelki wypadek i raz jeszcze dziękuję 
najserdeczniej za okazaną mi życzliwość. Pani doktorowa Helmanowa z niecierpliwością 
oczekiwała męża i z trudem mogła uporać się z dziećmi, które co chwila pytały, kiedy 
przyjdzie tatuś i kiedy będzie kolacja. Toteż z radością powitała męża, patrząc zdziwiona na 
Renatę. Poznała ją, a gdy się dowiedziała, że straciła dziecko, serdecznie ją ucałowała. Renata 
z trudem powstrzymała łzy, widząc jak mała córeczka pani doktorowej tuliła się do matki, 
przerażona widokiem obcej osoby. Toteż szybko się pożegnała z doktorostwem i wybiegła na 
ulicę. Podczas kolacji opowiedział doktor Helman swej żonie o rozmowie z Renatą. Pani 
doktorowa była mocno wzruszona losem Renaty. - Wyobrażam sobie - mówiła - jak musiała 
cierpieć, wiedząc, że jest na ustach całego miasta i jak teraz musi się liczyć z każdym 
groszem. A jaka była szczęśliwa, wychodząc za mąż, zaślepiona w swym poruczniku, który, 
jak się okazuje, jest po prostu szubrawcem, okradł ją, a teraz porzucił. - Lepiej - odpowiedział 
doktor - że to się prędko wyklarowało, aniżeli gdyby miało się przeciągać całe lata. Renata 
wydaje mi się z natury dzielną kobietą, która da sobie w życiu radę. Iii Już trzy miesiące 
siedziała Renata w Berlinie, nie mogąc znaleźć żadnego zajęcia. Pilnie studiowała ogłoszenia 
w gazetach, ale jej oferty pozostawały bez odpowiedzi, a gdy się przedstawiała, doznawała 
odpowiedzi odmownych. A tymczasem jej zasoby pieniężne topniały i z dnia na dzień 
upadała na duchu. Te trochę robótek ręcznych, jakie udało jej się otrzymać, nie mogły 
zapewnić jej utrzymania. Właścicielka pensjonatu radziła Renacie, by przyjęła miejsce 
pielęgniarki chorych, a choć zajęcie to wydawało się jej niemiłe, to jednak z wolna oswajała 
się z myślą, że nie będzie miała innego wyboru, zwłaszcza że w danym wypadku będzie 
mogła liczyć na poparcie dr Helmana. Wybierała się już nawet w tej sprawie do doktora, gdy 
nagle otrzymała od niego list: "Droga pani Renato! Mam wrażenie, że znalazłem dla pani coś 
odpowiedniego. Proszę mnie odwiedzić jutro w południe i przyjąć zapewnienie mego 
szacunku i życzliwości". Była tak zdenerwowana, że męczyła się przez całą noc, nie mogąc 
zasnąć. Czyżby znów miała doznać rozczarowania? Traciła już zaufanie w swe siły i czuła, że 
jeżeli i tym razem się nie uda, straci chęć do życia. Punktualnie o dwunastej zadzwoniła do 
drzwi lekarza. Przyjął ją rozpromieniony. - Witam panią, pani Renato, niech pani spocznie. 
Mam dla pani dobrą wiadomość. Serce jej biło w niepewności i z trudem zdołała wymówić 

background image

kilka słów podziękowania za pamięć. - Niech mnie pani posłucha! - mówił doktor. - W 
zeszłym roku operowałem niejaką panią Tornau, wdowę, zamożną obywatelkę ziemską, która 
potem przebyła u mnie w klinice kilka tygodni. Jest to osoba niezwykle sympatyczna i 
kulturalna. Choć całkowiecie odzyskała zdrowie, jednak nie czuje się na siłach, aby sama 
jedna mogła prowadzić zarząd dużego domu. Syn jej, kawaler, zajmuje się gospodarstwem 
rolnym. Otóż prosi mnie pani Tornau, bym jej zarekomendował zastępczynię. Jest tam 
również gospodyni, do której należy drób i nabiał, a pani von Tornau poszukuje osoby 
młodej, inteligentnej, która by dotrzymywała jej towarzystwa, zastępowała ją w ogólnym 
gospodarstwie kobiecym i uzupełniała jej potrzeby duchowe... Mam wrażenie, pani Renato, 
że posada ta jest wymarzona dla pani. - Boję się o tym myśleć, by nie spłoszyć szczęścia, 
panie doktorze! - rzekła Renata, naprawdę uszczęśliwiona. - Tym razem zależy tylko od pani, 
by nie wypuścić z rąk okazji, jaka się trafia. Zgadza się pani z niej skorzystać? - Czy się 
zgadzam? Ależ naturalnie, panie doktorze! - odpowiedziała skwapliwie. - Jest tam jednak 
pewien warunek... - rzekł lekarz. - Jaki mianowicie? - spytała zaniepokojona. - Otóż syn pani 
von Tornau życzy sobie, aby towarzyszka jego matki była osobą nie związaną żadnymi 
względami rodzinnymi, by całkowicie mogła się poświęcić jego matce i to nie na czas krótki, 
lecz na przeciąg kilku lat... Dlatego też uważam za wskazane, by pani zaakcentowała w swej 
ofercie, że pani jest wdową, bezdzietną i niczym nie związaną z rodziną. - Jeżeli warunek ten 
jest konieczny, to podam się za wdowę i wymienię nawet moje panieńskie nazwisko. Jako 
Renata Werkent czuć się będę swobodniejszą, a przecież nikogo to nie obchodzi, że mąż mnie 
opuścił i wyjechał na drugą półkulę. - I ja jestem tego zdania, pani Renato, i rad jestem, że 
pani bez długiego namyślania się powzięła to rozsądne postanowienie. Uśmiechnęła się z 
ironią. Czy mogła się wahać? Czy miała inny wybór? - Bylebym tylko odpowiadała 
wymaganiom! - rzekła. - NIe święci garnki lepią! - odparł żartobliwie lekarz. - Da pani sobie 
doskonale radę, jestem przekonany. - Jakże jestem panu wdzięczna, jak mam podziękować 
panu doktorowi! - Najlepszym podziękowaniem będzie dla mnie, jeżeli pani czuć się będzie 
zadowolona i jeżeli życie pani ułoży się pomyślnie. - Postaram się, aby życzenia pańskie 
spełniły się i proszę niech pan się nie gniewa, jeśli z początku będzie to może szło trochę 
kulawo. - Na pewno pójdzie gładko. Niechże więc pani będzie dobrej myśli i czeka cierpliwie 
na moją odpowiedź. Odbierze ją pani prawdopodobnie w końcu tego tygodnia. Iv Dwór w 
Tornau, zwany w okolicy zamkiem, był starą budowlą o grubych murach i głęboko 
osadzonych w nich oknach. Front jego zdobiły cztery kolumny, a obydwa narożniki frontowe 
dźwigały na sobie wieżyczki, co mu naprawdę nadawało charakter średniowiecznego 
zameczku, zwłaszcza z oddali. Należał on od setek lat do rodziny von Tornau i utrzymany był 
z całą starannością, stanowiąc prawdziwie pańską siedzibę, tak różną od nowoczesnych, 
cudacznych willi, mających pretensję do wiejskich dworów. Majątek ziemski przechodził z 
pokolenia na pokolenie i choć nie stanowił magnackich włości, to jednak był to pokaźny 
szmat roli i lasu, doskonale zagospodarowany i nie zadłużony. íe zaś Tornau'owie byli ludźmi 
rozumnymi i szli za postępem czasu, więc ziemia ich była w kulturze inwentarza w 
doskonałym stanie, a główny folwark takie miał budynki, że czynił wrażenie jakby małego 
miasteczka. Dzisiejszy właściciel, Ralf von Tornau, człowiek młody, gdyż zaledwie 
trzydziestopięcioletni, był wyłącznym posiadaczem majątku. Ojciec jego powrócił z wojny 
francuskiej jako inwalida i zmarł wkrótce z ran, które nie chciały się goić, pozostawiając 
nazwisko i majątek jedynemu synowi Ralfowi. Od tej chwili Ralf, który dotychczas prowadził 
niefrasobliwy żywot studenta w Bonn, wstąpił w ślady przodków i osiadł na roli, jako 
pracowity i dzielny agronom, pod troskliwą opieką kochającej go i powszechnie szanowanej 
matki. Jak to bywa na wsi, utrzymywali liczne stosunki sąsiedzkie, ale bez hucznych i 
wystawnych przyjęć. - I na to przyjdzie czas! - mawiała pani von Tornau. - Niech tylko Ralf 
wprowadzi pod nasz dach żonę. Była to jedyna jej troska. Tyle było w sąsiedztwie panienek 
ładnych i zamożnych, ale jakoś nic się nie kleiło. Ralf von Tornau był przystojnym, 

background image

postawnym mężczyzną. Wysokie czoło znamionowało inteligencję, a duże, stalowe oczy 
patrzyły rozumnie, cokolwiek marzycielsko na świat. Blondyn z ładnym wąsem i zgrabnie 
skrojonymi ustami był miły i ujmujący w obejściu, może za poważny na swoje lata, 
zwłaszcza w oczach matki. Dawniej był wesoły, niefrasobliwy i płochy, nagle jednak zmienił 
się i spoważniał. Wiedziała, co było tego przyczyną, ale nie poruszała tego tematu, wiedząc, 
że to do niczego nie doprowadzi. * * * Przed sześciu laty zamierzał RAlf von Tornau ożenić 
się. Przedmiotem jego westchnień była urocza blondynka, Melania von Birkenfeld, córka 
podupadłego arystokraty. Ralf pokochał ją gorącym porywem serca, ona zaś podzielała jego 
uczucia, wcale się z tym nie kryjąc, gdy nagle dała się unieść zalotności i nieoczekiwanemu 
kaprysowi. Powodem tego był milioner, baron von Berkow, sąsiad Tornau'a, hodowca koni i 
pan całą gębą. BAron był bardzo czuły na wdzięki niewieście i Melania zdołała rozniecić w 
nim płomień pożądania i doprowadzić go do ołtarza. Tytuł, olbrzymi majątek i żądza 
zakosztowania wszelkich uciech życiowych były silniejsze niż jej uczucia względem Ralfa. 
Wolała być damą światową niż czcigodną matroną, potrząsającą kluczami w Tornau. 
Wprawdzie baron był mocno podtatusiałym i nieuczonym życiowo wdowcem i jako 
mąż_kochanek znacznie mniej pociągającym niż Ralf, ale i najpiękniejszy mężczyzna - 
rozumowała Melania - znudzi się, zwłaszcza w wiejskim zakątku... W rezultacie dała 
pierwszeństwo baronowi, a Ralf musiał się zadowolić dość mętną wymówką "ofiary 
dziecinnego wybryku miłości", jak uczucie swe obłudnie określiła. Ralf odczuł boleśnie 
doznany zawód. Gdy jednak usłyszał z ust ojca Melanii, że był on przeciwny niedobranemu 
małżeństwu córki, której w dodatku nie zawahał się nazwać wyrachowaną zalotnicą, usiłował 
zagłuszyć w sobie bunt serca. Odleciała go jednak chęć do małżeństwa i odtąd odnosił się 
wrogo do kobiet. Po operacji i po okresie rekonwalescencji, przebytym u doktora Helmana, 
pani von Tornau powróciła do majątku syna. Zdając sobie sprawę, że nie tak prędko doczeka 
się synowej i czując się osłabioną i osamotnioną, prosiła Ralfa, by jej wyszukał damę do 
towarzystwa, która by jej zarazem ulżyła w gospodarstwie domowym. To właśnie było 
przyczyną korespondencji Ralfa z doktorem Helmanem i zarekomendowania Renaty, która, 
zdaniem doktora, idealnie nadawała się do tej funkcji. W rezultacie odpowiedział RAlf 
doktorowi, że pani Renata Werkent mile będzie widziana przez jego matkę i przez niego 
samego. * * * Ralf von Tornau powrócił z pola. Zeskoczył z konia i rzucił cugle forysiowi *, 
który poprowadził wspaniałego wierzchowca do stajni i natychmiast starannie go wytarł, 
rozkulbaczył i przywiązał do żłobu. Foryś - pomocnik stangreta. Dziedzic był przy tym 
obecny, a potem przeszedł przez obszerny dziedziniec, i skierował się ku dworowi, 
pogwizdując wesoło i uderzając szpicrutą o cholewy długich butów do konnej jazdy. Wszedł 
po schodach na górę do swego pokoju i zmienił kamizelkę łosiową na lekką szamerowaną 
piżamę, po czym zszedł na dół do pokoju jadalnego, gdzie już oczekiwała go matka. - Jestem 
mamo! - zawołał. - A jeść mi się chce piekielnie! Uścisnął matkę i pogładził jej białe włosy. 
Spoglądała na niego z miłością swymi dobrymi oczami i uśmiechała się łagodnie. - Jak się 
masz, mój chłopcze! - rzekła. - Siadaj koło mnie i zanim ci podadzą śNiadanie, opowiedz, co 
słychać nowego. Wszystko dobrze, mamo. Ludzie pracują przy żniwach, jak się patrzy. Jeżeli 
pogoda dopisze, będziemy mieli plony, jak rzadko którego roku. Poślij żniwiarzom kawy, 
tylko dużo i zimnej. Niech gospodyni dopilnuje tego na czas, tak między trzecią a czwartą, 
gdy największy żar leci z nieba. - Sama dopilnuję, Ralfie. A jak się miewa Peterman? - 
Całkiem nieźle, mamo. Okazało się, że kosa przecięła mu but i zraniła go w nogę tylko 
powierzchownie. íona robi mu okłady z arniki * i narzeka, że nie może iść do żniwa. Ale 
trudno, skoro ma dziurę w nodze, niech siedzi w chałupie! - żartował Ralf. Arnika - zioło 
lecznicze. - Masz najlepszych ludzi w całej okolicy! - rzekła pani Tornau. - Sam sobie 
wychowałeś ich wyrozumiałością i sprawiedliwym traktowaniem. - Tak mamo, czynię to z 
czystego egoizmu, bo najlepiej sam na tym wychodzę. Ale czuję już zapaszek befsztyku! Nie 
ma nic lepszego nad befsztyk, zwłaszcza jeżeli się jest od czwartej z rana na nogach. Jadł jak 

background image

wilk, a matka wciąż mu dokładała. Gdy skończył, odezwała się: - A pamiętasz, że dziś o 
czwartej ma przyjechać pani Werkentowa? Chciałabym pojechać po nią na stację. Czy nie 
mógłbyś pojechać razem ze mną? Miałaby od razu wrażenie, że jest w rodzinie. - Dobrze, 
mamo, pojadę razem z tobą. Sam jestem trochę ciekaw, kogo nam zarekomendował doktor 
Helman. Wiesz, Ralfie, obawiam się, czy taka obca osoba nada się do naszego cichego życia 
rodzinnego... - Nie obawiaj się, mamo. Doktor Helman wyraża się o niej bardzo pochlebnie, a 
to solidny człowiek i nasz przyjaciel. Pisze on, że pani Renata Werkent jest wdową po 
oficerze, osobą taktowną, wykształconą i zrównoważoną. Czego mama chce więcej? - To 
prawda, RAlfie, ale ty znasz moją słabość. Niepokoi mnie, czy ta pani na przykład dobrze się 
prezentuje. - Mamusiu droga! - zawołał wesoło. - Szkoda, że nie zażądałaś fotografii pani 
Werkentowej. - Bałam się, że będziesz ze mnie żartować. Ralf roześmiał się serdecznie. - To 
nie tylko twoja słabość, mamo. Ja też wolę ładne twarze niż brzydkie, aczkolwiek te ładne... - 
dodał poważniejąc - nie zawsze są dobre... W każdym razie chciałbym, mamo, aby pani 
Werkent przypadła ci do gustu, inaczej żal mi jej będzie biednej. Jeżeli jest młoda i zdrowa, 
nie przypuszczam, aby była odrażająca... Zobaczymy ją zresztą za kilka godzin. Punktualnie o 
wpół do piątej zajadę po mamę, a o piątej będziemy już wiedzieli, jak wygląda nasza 
nieznajoma... Pani von Tornau podała synowi filiżankę czarnej kawy, którą wypił duszkiem i 
zbierał się ku wyjściu. - Czy wyjedziesz jeszcze konno w pole? - zapytała. - Tak, mamo. Mam 
się spotkać pod lasem z panem Diesterkampfem i omówić z nim sprawę nowej lokomobili. 
Ale punktualnie o wpół do piątej będę przed gankiem. - Doskonale. Zdrzemnę się trochę, bo 
godzinka snu po obiedzie weszła już u mnie w nałóg. - To mamie dobrze robi! - rzekł Ralf. - 
A gdy przyjdzie pani Werkent, będzie mama miała wszelką swobodę. - Mam nadzieję, mój 
Ralfie. Pozdrów pana Diesterkampfa i poproś go, by powiedział żonie, że odwiedzę ją jutro 
po obiedzie. Tak już dawno jej nie widziałam. Odprowadził matkę do drzwi i pocałował ją w 
twarz i w rękę. - Niech mamusia odpocznie godzinkę i będzie gotowa na wpół do piątej. V 
RAlf usiadł obok matki w kabriolecie i ujął lejce, sam bowiem powoził. Milczeli jakiś czas 
oboje, a pani von Tornau wpatrywała się w opaloną twarz syna. Westchnęła, widząc, że jest 
nachmurzony i jakby nieswój. - Co ci jest mamo, że tak wzdychasz? Myślę o tym, czego nie 
bardzo lubisz słuchać, Ralfie. Czas już nawyższy, abyś się ożenił, a ty ciągle zwlekasz. 
Wkrótce zostaniesz starym kawalerem i kto wie, czy nasz majątek rodzinny nie przejdzie w 
obce ręce... Sposępniał, widocznie niekontent, że matka poruszyła niemiły dlań temat. - Na to, 
by się ożenić, jestem aż nadto młody i czekać mogę cierpliwie, aż znajdę odpowiednią dla 
siebie żonę... - Byle nie trwało to zanadto długo... Powiem ci szczerze, mój Ralfie, że wątpię 
w ogóle, czy znajdzie się dla ciebie "odpowiednia" żona. Zanadto wiele może wymagasz... 
Patrzył przed siebie w zamyśleniu. Czy nie był wówczas przeświadczony, że owa blondynka 
o kuszących oczach była dla niego odpowiednia? A przecież w tak brzydki sposób oszukała 
go! Czy nie lepiej by zrobił, gdyby się był ożenił z jedną z tych hożych, rumianych dziewcząt, 
które mu wskazywała matka? Ale on wolał się uganiać za wiatrem w polu, niż wprowadzić do 
gniazda rodzinnego stateczną, miłą panienkę, która by była rękojmią jego spokoju i szczęścia. 
Przecież i matka jego była kiedyś taką panienką. Gdzież teraz znajdzie tę "odpowiednią", 
która potrafi umilić mu życie, a przede wszystkim pozyskać jego serce? Spojrzał na matkę i 
odezwał się półgłosem: - Znajdzie się, znajdzie na pewno, tylko trochę cierpliwości. Mam 
tylko jedno wymaganie, aby była choć trochę podobna do mamusi. Uśmiechnęła się i 
pogłaskała go po twarzy. Chcąc nie chcąc, musiała na razie być zadowolona z tej jego 
odpowiedzi. Skręcił na szeroki gościniec wzdłuż lasu, gdy w oddali ukazał się elegancki 
ekwipaż, zaprzężony w parę rączych rumaków. Siedział w nim skulony starszy pan o twarzy 
wyblakłej i zniszczonej, a obok niego strojna młoda kobieta w eleganckiej, letniej toalecie. Na 
głowie miała kapelusz z szerokim rondem, przybrany strusimi piórami, a w ręku trzymała 
parasolkę, przybraną koronkami. Widząc zaprzęg Tornau'ów, zawołała na stangreta, by 
zatrzymał konie i zaczęła machać ręką, by i Ralf przystanął. - Witamy drogich państwa! 

background image

Wybieraliśmy się właśnie do nich. Dostrzegł w jej oczach niemą prośbę i zatrzymał konie. 
Wraz z matką powitał panią baronową von Berkow i jej zniedołężniałego męża. - íałujemy 
niezmiernie, że nie możemy państwa przyjąć - rzekła pani von Tornau - ale najpóźniej za 
kwadrans musimy być na stacji. - Oczekują państwo gości? - zapytała Melania von Berkow, 
nie spuszczając oczu z Ralfa. - Przyjeżdża dziś do nas dama do towarzystwa mej matki! - 
odpowiedział. - Zapewne młoda, interesująca osóbka? - dorzuciła wesoło. - Nie umiem pani 
powiedzieć, gdyż nie widziałem jej nigdy. - Jaka szkoda! Ale jutro po południu przyjedziemy 
do państwa i obejrzymy ją! RAlf skłonił się, a pani von Tornau zapytała: - DAwno państwo 
powrócili do Berkow? - Wczoraj w południe! - rzekła Melania. - Baron nieszczególnie się 
czuje i zamierza spędzić w Berkow lato i całą jesień, a ja, jako jego wierna małżonka, będę 
go, naturalnie, pielęgnować. Prawda, Herbercie? Baron Berkow bąknął pod nosem kilka 
konwencjonalnych słów. Widać było, że wolałby, gdyby go zostawiono w spokoju. Ralf 
spojrzał na niego obojętnie, z lekkim jednak odcieniem pogardy, burzył się bowiem jeszcze 
wciąż na wspomnienie, że musiał temu człowiekowi ustąpić miejsca dlatego, że Berkow 
posiadał miliony. Pani Tornau nie mogła powstrzymać się, by nie powiedzieć: - Pan baron 
doprawdy wygląda na zmęczonego. Powinien pan jak najwięcej siedzieć w domu i zażywać 
spokoju. - Istotnie, droga pani... rad bym nie ruszać się z domu, ale Melania wciąż zachęca 
mnie do podtrzymywania stosunków towarzyskich i nie mogę być dzikusem... - Ależ nic 
podobnego! - zawołała Melania, wciąż uporczywie patrząc na Ralfa. - Mój mąż ma zbyt wiele 
interesów na głowie i niepotrzebnie się męczy. Czy państwo nie mogliby nam polecić 
jakiegoś hodowcy koni, któremu moglibyśmy powierzyć stadninę? - Na razie nie mam nikogo 
na myśli - rzekł Ralf - ale przepytam się przy okazji. Jest to stanowisko bardzo 
odpowiedzialne i nie tak łatwo jest znalźć dobrego fachowca. - Bardzo panu dziękuję - wtrącił 
baron Berkow, zwracając się do Ralfa - bo istotnie nie mogę podołać nadmiarowi pracy. - 
Herbercie! - przerwała mu Melania. - Nie zatrzymujmy dłużej państwa Tornau, gdyż mogą się 
spóźnić na pociąg. Pojedziemy do Diesterkampfów, a jutro będziemy u państwa. Do 
widzenia, kochanej pani i dostojnemu panu Ralfowi. Do jutra! Skinęła wdzięcznie rączką w 
eleganckiej paryskiej rękawiczce i rzuciła rozkaz stangretowi. Po kilku jeszcze słowach 
pożegnania, obydwa pojazdy ruszyły w przeciwne strony. Pani Tornau spojrzała z 
troskliwością na syna. Zaciskał usta, a bruzdy na jego czole jak gdyby pogłębiły się. - Berkow 
bardzo się posunął! - rzekła. - Myślę, że długo nie pociągnie. Wzruszył ramionami. - 
Będziemy wtedy mieli w okolicy jedną ładną wdówkę więcej. Blondynkom do twarzy w 
żałobie. - Nie bądź taki złośliwy, Ralfie! Roześmiał się. - Czasami trzeba być złośliwym, 
mamusiu, nawet bezwiednie. Mnie ta para napawa po prostu obrzydzeniem. Zmieńmy temat 
rozmowy, mamo. Zaczęła mówić o rzeczach obojętnych, ale nie mogła się pozbyć niepokoju. 
Wkrótce stanęli przed małą stacyjką, leżącą na gruntach ich majątku. Urzędnik kolejowy, 
spełniający w jednej osobie wszystkie obowiązki stacyjne, wybiegł na przywitanie 
dziedziców i pomógł wysiąść Ralfowi. - Za dwie minuty nadjedzie pociąg! - zawołał, całując 
w rękę panią von Tornau. - Doskonale, panie Brinkman! - rzekł Ralf częstując go cygarem. - 
Dziękuję panu dziedzicowi. Wypalę je po podwieczorku. - To niech pan weźmie i drugie na - 
po kolacji. Brinkman schował cygara do czapki służbowej, po czym uzbrojony w 
chorągiewkę, podążył na peron. Za chwilę z wagonu drugiej klasy wyskoczyła Renata, 
oglądając się, jak gdyby kogoś szukała. Ralf von Tornau podszedł ku niej szybko i uchylając 
kapelusza, zapytał: - Czy mam przyjemność mówić z panią Renatą Werkent? - Tak jest! A ja 
mam zaszczyt z panem von Tornau? - Podał jej rękę i przez chwilę badali się nawzajem 
oczami. Ralf uśmiechnął się, widocznie zadowolony. Ta - pomyślał - zaspokoi na pewno 
estetyczny gust mej matki. Wziął jej ręczną walizkę i rzekł: - Pozwoli pani, że ją przedstawię 
mojej matce, która czeka przed stacją w kabriolecie. Obeszli budynek stacyjny. Renata miała 
na sobie oliwkowy płaszczyk podróżny, lekko odchylony, spod którego widać było jej 
zgrabną postać, ubraną w letnią, czarną sukienkę. Spod czarnego, słomkowego kapelusza 

background image

wyzierał kształtny profil jej twarzy, okolonej bujnym splotem włosów. Robiła wrażenie 
ujmujące; osoby dystyngowanej i przystojnej. Pani von Tornau uniosła się na siedzeniu i 
podała Renacie rękę, mile uśmiechając się do niej. Młoda kobieta instynktownie przycisnęła 
podaną sobie rękę do ust. Nić wzajemnej sympatii zawiązała się od pierwszego wejrzenia 
między obu paniami. - Miło mi poznać panią! - rzekła pani von Tornau. - Proszę, niech pani 
siada obok mnie. Syn mój usiądzie przed nami i będzie powozić: Renata zajęła miejsce w 
kabriolecie. Ralf spoglądał od czasu do czasu na przybyłą. Dostrzegł w jej smutnych oczach 
jakby tęsknotę i bezwiednie ogarnęło go współczucie dla tej przystojnej kobiety, zmuszonej 
szukać schronienia pod obcym dachem. - Czy pani życzy sobie - zapytał - by dziś jeszcze 
odebrać swój bagaż? Wszystko, co żyje, widzi pani zajęte jest teraz przy żniwach i mówiąc 
szczerze, wolałbym to załatwić dopiero jutro. - Ależ proszę bardzo, niech pan zarządzi, jak 
panu się lepiej układa. Moja ręczna walizka wystarczy mi na razie najzupełniej. Z 
przyjemnością słuchał jej dźwięcznego głosu i wydał Brinkmanowi polecenie co do bagażu. 
Potem skoczył na kozioł i ujął lejce. Po kilku minutach pojazd wjechał na gościniec, wiodący 
wprost do dworu w Tornau. Renata z ciekawością rozglądała się po uprawnych polach, 
ozłoconych dojrzałym zbożem, którego ciężkie kłosy czekały jakby żniwiarza. Niektóre łany 
były już skoszone i widać było snopy poustawiane w mendle, pod które podchodziły duże 
wozy drabiniaste, zaprzężone w czwórki koni dworskich. Zdawało jej się, że powinna 
wyskoczyć z pojazdu i pomagać przy żniwach... świeży powiew wiatru zarumienił jej lica i 
pełną piersią wciągała zapach pól. Pani von Tornau z przyjemnością spoglądała na swą 
towarzyszkę. - Czy pani jest bardzo zmęczona po podróży? - spytała, biorąc ją za rękę. - O 
nie! - rzekła Renata z uśmiechem. - MIałam podróż nader przyjemną i wcale nieuciążliwą. 
Przecież odległość od stolicy nie jest zbyt wielka. - Jak by to nie było, przeszło cztery 
godziny jazdy koleją, ale w pani wieku tych rzeczy nie odczuwa się zbytnio. Powozik toczył 
się teraz przez drogę leśną. - Jaki cudny las! - zawołała Renata. - Same dęby i buki, a jakie 
olbrzymie! Ralf odwrócił się i zapytał: - Lubi pani lasy? - A czy są na świecie ludzie, którzy 
by ich nie lubili? Czy ten las należy do majątku Tornau? - Tak. Ciągnie się aż do parku, a 
potem wzdłuż ogrodu warzywnego i sadu. Gdy je miniemy, dostrzeże pani nasz dom 
mieszkalny. - Prześliczny las. A jak starannie utrzymany! Kiwnął głową i odwrócił się do 
koni. Odpowiedziała za niego matka: - Las ten był zawsze oczkiem w głowie wszystkich 
Tornau'ów i przechodzi z pokolenia na pokolenie, zawsze troskliwie pielęgnowany. - Mało 
już jest majątków, które by przechodziły z ojca na syna! - rzekła Renata. - Słyszy się o nich, 
jak o jakichś unikatach. - Tak! - odparła pani von Tornau. - Człowiek przyzwyczaja się do 
swej ziemi i wrasta w nią jak korzeń. A ileż to ludzi potraciło majątki rodzinne nie chcąc ich 
wypuścić z rąk właśnie wskutek tego sentymentu do ziemi, odziedziczonej po przodkach. 
Mamy w naszej okolicy kilka takich przykładów. Po kilku minutach byli przed podjazdem 
zamkowym. Ralf zeskoczył z kozła i pomógł damom wyjść z kabrioletu, po czym wszedł z 
nimi do pałacu, oddawszy lejce stajennemu, który podbiegł tymczasem. Pani von Tornau 
ujęła Renatę za rękę i przekraczając próg, odezwała się: - Pragnę, aby kochana pani zaznała w 
naszym domu spokoju i szczęścia i aby nam dobrze było razem! Mocno wzruszona Renata 
ujęła rękę pani von Tornau i znów pocałowała ją kilkakrotnie. - I ja tego pragnę z całego serca 
i dziękuję pani za jej dobroć! Ralf też podał jej rękę, zapewniając, że dołącza się do życzeń 
matki. Do pokoju weszła czyściutka gospodyni, pani Birkner. - Dobrze, że pani przyszła! - 
odezwała się pani von Tornau. - Przedstawię pani moją towarzyszkę, panią Renatę Werkent. 
Przejmie ona wszystkie te czynności, jakie pani za mnie wykonywała. Renata podeszła i 
podała jej rękę. - Proszę panią o cierpliwość i o wyrozumiałość - rzekła - zanim nauczę się 
tego wszystkiego. Proszę również nie żałować mi pracy ani pouczeń. - Jakaś rozumna osoba - 
pomyślała pani Birkner - a w dodatku dobrze się prezentuje. Widocznie musi być z dobrego 
domu. - Pracy u nas nie brak! - rzekła. - Nawet w tej chwili smażę konfitury i galaretki i może 
mi pani pomóc napełniać słoiki. - Ależ panno Birkner - zawołała pani Tornau - przecież 

background image

dopiero co wróciliśmy z kolei. Pani Werkent musi się trochę ogarnąć, a potem rozejrzeć się w 
swoim pokoju. Proszę ją tam zaprowadzić, a potem pomyśleć o jedzeniu. Ja i syn też 
będziemy na kolacji. - Słucham panią dziedziczkę i zaraz zaprowadzę panią Werkent do jej 
pokoju. Wzięła walizkę Renaty i podążyła za nią po schodach na górę, wskazując drogę. 
Renata dostała dwa schludne pokoje, z których okien roztaczał się ładny widok na las i 
sąsiednie pola. Panna Birkner postawiła jej walizkę i rozejrzała się po obu pokojach czy czego 
nie brak. - Ma pani wszystko w porządku, pani Werkent! - rzekła. - Podoba się pani to 
mieszkanie? - Nadzwyczaj ładne i miłe! - odparła Renata. - Bardzo pani dziękuję! - Nie ma za 
co. U nas we dworze wszystkim jest nie najgorzej, gdyż starsza pani i pan Ralf są ludźmi 
dobrymi i sprawiedliwymi. Jak tylko się pani ogarnie, proszę zejść na dół. Pierwsze drzwi 
przy schodach prowadzą do pokoju jadalnego. Za kwadrans wydam kolację. - Dziękuję pani. 
Za kwadrans będę na dole. Otworzyła walizkę i wyjęła neseser, pochodzący z czasów jej 
szczęścia i dobrobytu. - Jakie pani ma piękne rzeczy! - zawołała gospodyni, widząc okute w 
srebro przybory toaletowe i przypatrując się nocnej koszulce, którą Renata położyła na łóżku. 
- Nawet nasza pani dziedziczka nie ma takich śliczności. Renata pokraśniała. - To wszystko 
są prezenty mojego ojca, który mi je dawał w czasach, gdy był bogaty. Później zubożał i 
umarł. - Ach tak! - rzekła gospodyni. - Niech pani się nie gniewa na mnie za moją paplaninę. 
Była mocno skonfundowana (zmieszana) i prosiła Renatę, by się do niej zwracała z całym 
zaufaniem. Potem zeszła na dół, przypominając o kolacji. Renata umyła twarz i ręce, 
poprawiła włosy i włożyła białą opaskę na szyję, aby cokolwiek stłumić żałobny wygląd swej 
czarnej sukienki. Postawiła potem na biureczku fotografię ojca i swej córeczki i łzy zakręciły 
się w jej oczach. Podeszła do okna i na widok spokojnej przyrody i zachodzącego słońca 
doznała ukojenia. Co jej przyniesie nowy okres życia? Spokój i zadowolenie ze spełnianych 
obowiązków czy też nowy zawód i rozgoryczenie. Vi Gdy zeszła na dół, zastała już w jadalni 
panią von Tornau z synem. Na stole pełno było przekąsek i wiejskich ciasteczek, a obok 
kipiał czajnik z herbatą. Skłoniła się i nie pytając o nic napełniła szklanki i podała je, jakby to 
czyniła od dawna. Pani Tornau wyraźnie była zadowolona. Potem usiadła na wskazanym jej 
miejscu i obserwowała swoich pracodawców. Spostrzegła, że pani Tornau rzuciła do herbaty 
jeden tylko kawałek cukru i dolała śmietanki, a Ralf pił czystą herbatę, wrzuciwszy do 
szklanki dwa kawałki cukru. Serce jej silnie biło. Czy sprosta obowiązkom, jakie ją czekają? 
Czy znajdzie w tym wiejskim dworze spokojną przystań? Ralf patrzył ukradkiem na jej białe, 
delikatne dłonie, którymi zręcznie, choć trochę niespokojnie, manewrowała wśród przyborów 
do herbaty i zastawy. Ręce, które nie zaznały trudu i troski, wypielęgnowane, o długich 
wąskich palcach, zakończonych lśniącymi, podłużnymi paznokciami. - Jakże im ciężko 
będzie - myślał - nagiąć się do innej pracy! Z zamyślenia wyrwała go matka, zwracając się do 
Renaty: - Doktor Helman - mówiła - wspominał w swoich listach, że pani miała w ostatnich 
czasach bolesne przejścia, że pani w krótkich odstępach czasu straciła ojca, a potem dziecko. 
Pragnęłabym, aby Tornau było dla pani cichą przystanią, w której zagoją się jej rany. Młoda 
kobieta z trudem powstrzymywała wybuch łez. - Nie wiem - rzekła - jak pani dziękować za 
tyle dobroci i współczucia. Tak bardzo chciałabym pozyskać jej serce i zaufanie i nie wiem, 
czy mi się to uda. Proszę być pobłażliwą, jeżeli czasami, w początkach mej pracy, dobre chęci 
będą musiały starczyć za uczynek... - Niech pani będzie dobrej myśli! - odparła pani von 
Tornau. - Szukamy osoby, do której mielibyśmy całkowite zaufanie, a reszta sama się ułoży. 
Doktor Helman polecił nam panią bardzo gorąco i z pewnością zna panią od dawna. Renata 
uśmiechnęła się. - Doktor Helman był naszym domowym lekarzem i przyjacielem mego ojca, 
zna mnie więc od najmłodszych moich lat. - Musiał pewnie - dodała pani Tornau - głęboko 
odczuć stratę przyjaciela, nie mogąc uratować mu życia, zwłaszcza, że jest dzielnym 
lekarzem. - Nie mógł zapobiec katastrofie! - rzekła Renata. - Ojciec mój umarł nagle. Od 
chwili utraty majątku cierpiał na nieuleczalną wadę serca. - A wkrótce potem umarł pani mąż, 
prawda? Renata zbladła. Musiała minąć się z prawdą wobec tych ludzi, którzy byli dla niej 

background image

tak życzliwie usposobieni. - Straciłam męża w parę miesięcy później! - odpowiedziała cicho. - 
Jakże pani współczuję! - rzekła pani Tornau. - Czy długo chorował? Przymknęła oczy, 
pogrążona w niemej rozpaczy zaciskała dłonie. - Tak mi ciężko o tych rzeczach mówić! - 
szepnęła drżądym głosem. Ralf patrzył na nią badawczo. - Jak bardzo musiała kochać męża! - 
pomyślał. Pani Tornau ujęła ręce Renaty. - Proszę mi wybaczyć niepotrzebną ciekawość. Nie 
poruszajmy więcej tych bolesnych rzeczy i mówmy o czymś innym. - Dziękuję pani z całego 
serca. Przyjdzie chwila, że zwierzę się pani ze wszystkiego! - Dobrze, moje dziecko! - rzekła 
pani Tornau dobrotliwie. - Proszę mi nalać jeszcze jedną filiżankę herbaty i samej coś zjeść 
koniecznie. Ralf też podał jej swoją filiżankę. Gdy ją napełniała, widział, jak jej ręce lekko 
drżały. íal mu się jej zrobiło i chcąc odwrócić bieg myśli, zaczął mówić o gospodarstwie 
wiejskim, o sąsiedztwie i tym podobnych rzeczach. - Zobaczy pani - rzekł - że i na wsi czas 
szybko schodzi i że życie wiejskie nie jest tak bardzo monotonne. Mówił to jakby z własnego 
doświadczenia. Widziała, że sposępniał i że zmarszczył czoło. Czyżby i on miał jakieś 
cierpkie wspomnienia, a może i ból w sercu? Wkrótce potem pożegnał panie, aby wyjechać w 
pole. Po jego wyjściu odezwała się Renata do pani Tornau. - Jeśli pani pozwoli, to pójdę teraz 
do gospodyni i trochę jej pomogę. - Ależ panna Birkner da dziś radę sama. Niech pani siądzie 
obok mnie na kanapie i dotrzyma mi towarzystwa. Pogawędzimy godzinkę, a jutro od samego 
rana mogę panią odstąpić pannie Birkner. Nauczy się pani od niej wielu sekretów 
gospodarstwa kobiecego. Niech tylko pani się nie przejmuje jej paplaniną, bo lubi opowiadać 
niestworzone rzeczy. Vii Gdy nazajutrz z rana obydwie panie przechodziły przez podwórzec 
folwarczny, po obejrzeniu obory i chlewni, nadjechał od strony ogrodu Ralf na koniu. Wracał 
z lasu, gdzie omawiał interesy z kupcami leśnymi. Dostrzegłszy panie, zeskoczył z siodła i 
trzymając konia za cugle, podszedł ku nim. Renata poklepała konia po szyi, co widząc Ralf 
cofnął jej rękę, trochę przelękniony, wiedział bowiem, że klacz jest złośliwa, byle czego się 
boi i gryzie. - Spójrz, mamo! - rzekł, zwracając się do matki. - Jaka Zampa jest spokojna. Nie 
wierzę własnym oczom, że dała się głaskać obcemu. Widocznie pani Werkent ją zaczarowała. 
- Czuje pewnie - rzekła Renata - że lubię konie i że mam do koni szczęśliwą rękę. - Jeździ 
pani konno? - Gdy wyszłam za mąż, towarzyszyłam często memu mężowi na spacerach. Mąż 
był oficerem ułanów, więc okazji było co niemiara. Objął ją wzrokiem. Postać jej smukła i 
zgrabna świadczyła aż nadto, że musiała prześlicznie wyglądać na koniu. - Nie gustowała 
pani w tym sporcie? - zapytał. - Mówiąc szczerze, nie. Choć bardzo lubię konie, to jednak 
jazda konna nigdy mnie zbytnio nie pociągała. Jeździłam więcej dla przyjemności mego 
męża, a po przyjściu na świat córeczki, zarzuciłam zupełnie jazdę konną. - Mnie również - 
wtrąciła pani von Tornau - koń, jako wierzchowiec, nigdy nie nęcił. Ale mamy tu w okolicy 
kilka amazonek, które pod względem brawury jeździeckiej prześcigają nawet mężczyzn. - Na 
wsi jest to poniekąd konieczne! - dodała Renata. - A przy tym pańska Zampa jest istotnie 
prześlicznym stworzeniem. Stanął obok niej i głaskał klacz po czole. - Koń pełnej krwi do 
osobistego użytku jest jedyną moją pasją! - rzekł. - Wszystkie inne konie w Tornau muszą 
chodzić w zaprzęgu. Oddał potem lejce stajennemu i skierował się z paniami w stronę dworu. 
- Sprzedałeś drzewo Millerowi? - zapytała go po drodze matka. - Tak, mamo! Przeszło 
trzydzieści najpiękniejszych drzew pójdzie pod topór. Ale na to nie ma rady, gdyż stoją za 
blisko mokradła i korzenie zaczynają gnić, trzeba więc jak najprędzej je ściąć. Prosiłem pana 
Diesterkampa, by je obejrzał i orzekł on, że nie można dłużej zwlekać, gdyż inaczej nie 
osiągnę nawet połowy dzisiejszej ceny. Trochę w tym miejscu las się przerzedzi, ale na to nie 
ma rady. - Bardzo lubię to miejsce nad wodą! - rzekła pani von Tornau. - Zaprowadzę tam 
panią w upalny dzień. Panuje tam nader przyjemny chłód. Jest tam też ławeczka, na której 
mile się wypoczywa. - Tak, niech się panie tam wybiorą choćby dziś po południu, bo dzień 
mamy gorący. Przy śniadaniu rozmowa toczyła się o rzeczach gospodarskich, a Renata 
przysłuchiwała się z ciekawością, rzucając od czasu do czasu jakieś pytanie. Viii Po południu 
siadł Ralf przy biurku, by załatwić kilka listów. Z gabinetu jego roztaczał się widok na ogród, 

background image

a tuż pod oknami kwitły rabaty kwiatowe. Dalej widać było trawnik i altanę ogrodową. 
Zapach kwiatów, a głównie róż, napełniał powietrze skąpane w słońcu letniego popołudnia. 
Wtem rozległ się skrzyp kół na żwirze, którym wysypany był podjazd, a w chwilę później 
stanął przed pałacem wspaniały ekwipaż z Berkowa. Ralf skoczył do okna i spostrzegł 
elegancką panią Melanię oraz je zblazowanego męża, który przy pomocy lokaja z wolna 
wysiadał z powozu. Zbiegł na dół do pokoju bawialnego, w którym siedziała jego matka wraz 
z Renatą, zajęte znaczeniem chustek do nosa. - Mamo, masz gości! Baronostwo Berkow 
przyjechali. - Wiem już, mój chłopcze. Pani baronowa pragnie jak najprędzej zaspokoić swoją 
ciekawość. Podszedł do Renaty. Złoży nam wizytę - rzekł - najpiękniejsza kobieta na dzisięć 
mil wokoło i wiem, że ciekawa jest bardzo zobaczyć panią. Spojrzała na niego zdziwiona. - 
Pan żartuje! - rzekła poważnie. - Bynajmniej, mówię całkiem serio! Podszedł do wchodzącej 
Melanii i pocałował ją w koniuszki palców. - Jesteśmy! - zawołała baronowa, zwracając się 
do pani von Tornau. - Przyrzekłam pani wczoraj, że przyjedziemy i dotrzymałam słowa. 
Jakże tu mile chłodno. Na dworze upał nie do zniesienia. Renata stanęła obok kominka. Jej 
smukła postać rysowała się ostro na białym tle kafli. Promień słońca, które przedzierało się z 
boku, oświecał jej włosy. Patrzyła dużymi oczami na piękną baronową, która w sposób 
impertynencki przypatrywała się jej przez lorgnon. Dostrzegł to Ralf i natychmiast 
przedstawił Renatę. - Pani baronowa pozwoli - rzekł - że jej przedstawię panią Renatę 
Werkent, towarzyszkę mej matki. - Bardzo się cieszę... nowa towarzyszka mamy pańskiej... 
Czy pani i przed tym zajmowała podobną posadę? - zapytała Renatę. Ralf poczerwieniał z 
gniewu i spojrzał na Renatę, jakby ją chciał przeprosić za nietakt swego gościa. Renata jednak 
skłoniła się grzecznie i pojmując, że w jej pozycji nie należy być zbyt wrażliwą, rzekła: - Nie, 
pani baronowo, to moja pierwsza posada! Melania, jak gdyby ignorując Renatę, zwróciła się 
do pani von Tornau: - íe też pani miała odwagę przyjąć osobę do towarzystwa bez należytej 
praktyki. Ja z zasady angażuję tylko osoby, które posiadają chlubne świadectwa z 
przepracowanych lat. - Dobrze pani robi! - odpowiedziała pani Tornau, najwidoczniej 
poirytowana nietaktem baronowej. - Ale nie rozumiem, do czego tu potrzebna odwaga? Pani 
Werkent była nam polecona przez człowieka bardzo poważnego, a jako wdowa po oficerze, 
jest przecież osobą z towarzystwa. Czegoż mam więcej żądać? Renata chciała się oddalić, 
Ralf jednak zatrzymał ją. - Niech pani zostanie z nami! - rzekł uprzejmie, podając jej krzesło. 
Podziękowała mu oczami pełnymi wdzięczności i usiadła, gdy już wszyscy zajęli miejsca. 
Melania była wściekła. - To po prostu śmieszne, żeby robić takie ceregiele z osobą najemną! - 
myślała. Postanowiła pokazać, jak się powinno traktować ludzi tej klasy. - Niech mi pani, 
proszę, poda szklankę wody! - rzekła, zwracając się do Renaty. - Z kurzu i gorąca zaschło mi 
w gardle. Renata pokraśniała, podniosła się jednak, by spełnić życzenie baronowej. Uprzedził 
ją Ralf, zadzwoniwszy na lokaja, któremu polecił podać wodę. - Chętnie bym pani usłużyła... 
- rzekła półgłosem. - Do tego rodzaju posług mamy dość służby w domu! - zauważył Ralf z 
naciskiem. Renata spuściła oczy, onieśmielona stanowczym głosem Ralfa. Jakkolwiek czuła, 
że Melania chciała ją upokorzyć, to jednak nie znając powodu, uważała, że Ralf potraktował 
ją nie dość uprzejmie. Melania roześmiała się. - Niech mi pani wybaczy - zwróciła się do 
Renaty - że wymagałam od pani usługi, która nie leży w zakresie jej obowiązków. Renata 
wzięła od lokaja kryształowy dzban z wodą, napełniła szklankę i podała ją baronowej, 
uśmiechając się mile. Piękna pani von Berkow zaledwie umoczywszy usta, oddała szklankę z 
powrotem. Pani Tornau obserwowała to wszystko i zdała sobie sprawę, że zachowanie się 
baronowej przypisać należy nie tylko jej roztargnieniu. - Widzę - rzekła - że nasza woda nie 
smakuje pani. Zaraz każę podać coś bardziej orzeźwiającego. Czując na sobie surowy wzrok 
pani Tornau, Melania zmieszała się trochę. - Dziękuję łaskawej pani uprzejmie - odparła - ale 
jeden łyk wody wystarczy mi w zupełności. Chciałabym jeszcze pani zakomunikować, że w 
przyszłym tygodniu zamierzamy urządzić w Berkow festyn ogrodowy i liczymy na państwa 
bez zawodu. - Syn mój, odpowiedziała pani von Tornau - niezawodnie skorzysta z 

background image

uprzejmego zaproszenia, co zaś do mnie, to zależeć to będzie od tego, jak się będę czuła. - 
Pani baronowa zgodzi się z tym, że chciałbym przyjechać z matką i jej towarzyszką i jeżeli 
mama nie będzie w stanie jechać, nie będę mógł zostawić jej samej w domu. - Tornau - 
myślała - po prostu zwariował, by mi narzucić obskurne towarzystwo tej pani. Bo przecież dał 
jej aż nadto wyraźnie do zrozumienia, że przyjdzie tylko wtedy, gdy zostanie zaproszona i 
Werkentowa. Zbyt jej jednak zależało na obecności Ralfa, wobec czego, chcąc nie chcąc, 
musiała połknąć gorzką pigułkę. Uśmiechnęła się mile i chcąc okazać, że przyjazd Renaty 
odpowiada jej życzeniom, rzekła: - Liczę na pewno, że państwo przyjedziecie do Berkow 
wszyscy razem. Projektujemy dla naszych gości mnóstwo niespodzianek, prawda Herbercie 
kochany? "Kochany Herbert" był myślami całkiem gdzie indziej. - Ależ naturalnie... mnóstwo 
niespodzianek... Jak sobie życzysz, droga Melanio! - zapewniał, nie bardzo wiedząc, co się z 
nim dzieje. Po kwadransie goście odjechali. íegnając się z Melanią, Ralf pocałował ją w rękę. 
Szepnęła mu do ucha, ściskając mocno jego dłoń: - Nieprzejednany. Chce mnie ukarać, 
wzbudzając we mnie zazdrość! Renata dostrzegła ten manewr. Zauważyła również, że Tornau 
zmarszczył czoło i z chłodną uprzejmością przepuścił Melanię obok siebie. Jakie myśli kryły 
się poza tym czołem? Pani von Tornau objęła Renatę ramieniem. - Mam nadzieję - rzekła - że 
pani niezbyt wzięła do serca wybryki pani baronowej! - Przeciwnie! - odparła z uśmiechem. - 
Byłam jej bardzo wdzięczna. - Wdzięczna? - wtrącił Ralf zdziwiony. - Za co pani jej była 
wdzięczna? - Miałam możność stwierdzić, że państwo oboje wzięli mnie w obronę, co było 
dla mnie nad wyraz miłe. Dlatego też dziękuję państwu z całego serca. W przyszłości jednak 
proszę mnie mniej oszczędzać, nie mogę bowiem robić dywersji w stosunkach towarzyskich 
państwa. - Proszę nie zaprzątać sobie tym głowy, pani Renato. BAronowa z pewnością nie 
zapomni tej małej lekcji grzeczności, a inni nasi sąsiedzi są ludźmi jak najlepiej 
wychowanymi. Gdyby pani baronowa ponowiła swoje impertynencje, proszę nie pozostać jej 
dłużną w odpowiedzi. - Nie przypuszczam, aby pani baronowa, widząc mnie po raz pierwszy 
w życiu, miała względem mnie jakieś złe zamiary. Składam to po prostu na karb humoru, 
który chętnie jej wybaczam. Ralf Tornau uśmiechnął się drwiąco. - Pani jest zbyt 
dobroduszna i nie jest w stanie pojąć, że uczucia delikatności są obce baronowej i że trzeba jej 
płacić pięknym za nadobne... Ale nie mówmy już więcej o tym... Jak mama postanowiła z 
dzisiejszym wyjazdem do Diesterkampfów? Jest jeszcze dość czasu i radzę tam jechać, 
zwłaszcza, że mama przyrzekła im wizytę. - Dobrze, pojadę do nich. A ty kochanie? - 
Odprowadzę mamę konno do traktu, a potem zajrzę do ludzi przy stertach. - Dobrze, moje 
dziecko. Chodźmy, Renato, przebrać się. Diesterkampfowie to przemili ludzie i zawsze 
jestem rada, gdy do nich jadę. Przebierając się, Renata myślała o baronowej von Berkow. To, 
że była dla niej impertynencką, było jej ostatecznie wszystko jedno, ale to, że obrzucała Ralfa 
wymownymi spojrzeniami, zastanawiało ją... może trochę zanadto. Ralf von Tornau był 
przystojnym mężczyzną, choć może nie tak urodziwym jak... jak na przykład Hans von 
Trachwitz... Westchnęła. Gdzie się teraz obracał ten jej niegodziwy mąż? Jak mu się układało 
życie? Czy wytrzyma walkę o byt, czy też zostanie w niej starty na miazgę? Ix Renata szybko 
się zżyła z panią von Tornau i czuła się zadowolona. Jej spokój, obowiązkowość i łagodność 
charakteru czyniły z niej miłą towarzyszkę. Z dnia na dzień wyglądała lepiej, nabrała 
rześkości ruchów i większej pewności siebie. Była tylko nieco blada, co tym więcej 
uwydatniało jej oczy i różowe, zgrabnie wykrojone usta. Najmniejsze jednak wzruszenie 
wywoływało rumieńce na jej policzkach, co ją trochę gniewało. Nie zdawała sobie sprawy, 
jak jej z tym było do twarzy. Po obiedzie, gdy pani von Tornau odprawiała drzemkę, biegła 
zwykle do pobliskiego lasu, gdzie czuła się najlepiej na łonie natury. Pociągało ją owo 
uroczysko nad wodą, gdzie nad brzegiem rosły olbrzymie buki, kryjąc w swym cieniu 
ławeczkę i zachęcając do odpoczynku. Tam rozpamiętywała swą przeszłość i oddawała się 
wspomnieniom, które jej ściskały serce, Dziś szczególnie boleśnie odczuwała ciosy, jakie jej 
zgotowało życie. Straciła wszystkich, których kochała. Sama jedna szła w nieznaną 

background image

przyszłość... ťzy goryczy napłynęły jej do oczu i głośno załkała. Pogrążona w swym smutku 
nie dosłyszała, jak podjechał ku niej Ralf von Tornau. Miękka murawa zagłuszyła odgłos 
kopyt konia, którego jeździec wstrzymał, przerażony widokiem szlochającej Renaty. A więc 
tutaj wywnętrzała się przed samą sobą ze swych cierpień, które starała się ukrywać przed 
ludźmi i udawać zadowoloną, wesołą, spełniając przy tym sumiennie swe obowiązki. 
Podziwiał stale jej pracowitość, skromność i miły sposób bycia i nabierał przeświadczenia, że 
czuła się w Tornau coraz lepiej. A tymczasem przekonał się, że dręczy ją jakiś ból 
wewnętrzny. Chętnie podjechałby ku niej i pocieszył ją kilku dobrymi słowy, ale rozmyślił 
się. Lepiej będzie, gdy powie o tym matce, i poprosi ją, aby okazywała Renacie więcej serca, 
by nie czuła się tak opuszczoną, jak to sobie wyobraża. I on również nie pominie żadnej 
okazji, by jej okazać, jak dalece niezbędną jest w ich ognisku domowym. Cicho nawrócił 
konia i oddalił się bez szelestu. Wieczorem tegoż dnia siedział z obydwiema paniami na 
werandzie przed pokojem bawialnym. Renata okryła troskliwie pledem nogi pani Tornau i 
podsunęła jej ławeczkę pod stopy. - Bardzo pani dba o moje zdrowie, Renato. Od czasu, jak 
pani do nas przyjechała, rozumiem, co znaczy mieć córkę, która potrafi umilić życie. Renata 
pokraśniała, słysząc te pochwały, a Ralf spojrzał na nią wzrokiem pełnym wdzięczności. - 
Istotnie - rzekł - pani Renata jest bardzo troskliwa o mamę i obecność jej uprzyjemnia nam 
życie w Tornau. Wcale nie mogę sobie wyobrazić, co byśmy bez niej robili. - Pan mnie 
przecenia! - broniła się. - Bynajmniej. Szukam środka, by panią na stałe u nas zatrzymać. 
Uśmiechnęła się. - Na to nie potrzeba żadnych szczególniejszych środków. Jeżeli państwo 
mnie nie odeślą z powrotem, to ja z pewnością sama nie odejdę. Dobrze mi jest tutaj i za to 
jestem serdecznie państwu wdzięczna. - I czuje się pani u nas szczęśliwą? - Tak, o ile moje 
zawody życiowe pozwalają mi myśleć o szczęściu. Ujął jej dłoń i uścisnął serdecznie. - To 
mnie bardzo cieszy! - rzekł. Czuł, że Renata jest człowiekiem wartościowym i miał o niej 
wysokie pojęcie. X Nastała zima. Renata nigdy jej nie widziała w takiej krasie i wspaniałości. 
Gdy z rana spoglądała przez okno na te wielkie pałszczyzny pokryte śniegiem, doznawała 
uczucia wielkiego spokoju. Czegoś podobnego nie ma w miastach. Tam śnieg traci 
natychmiast swą niepokalaną białość i przemienia się w szare, lepkie błoto. Tutaj leżał 
tygodniami czysty, obsypany milionami lśniących brylancików i nikt go nie poruszał. Jeździła 
bardzo często sankami z panią von Tornau. Otulone futrami, rozkoszowały się prześlicznym 
krajobrazem zimowym i robiły dalsze wycieczki w okolicę. Ralf siedział z tyłu za nimi, 
trzymając lejce i wesoło trzaskając z bata. Miał teraz więcej wolnego czasu i chętnie go 
poświęcał paniom. Mimo to pani Tornau była zdania, że ten spokój zimowy na wsi usposabiał 
raczej do próżniactwa i że syn jej czuł się lepiej w okresach wzmożonej pracy. Wydawało się 
jej, że Ralf był jakby roztargniony i nieswój, że go trapiły jakieś dziwne myśli. - Powinieneś 
pojechać do Berlina i trochę się przewietrzyć! - powiedziała któregoś dnia przy obiedzie. - 
Dawno już tam nie byłeś. - Chce się mama mnie pozbyć? - zapytał, patrząc w talerz. - Nic 
podobnego, ale w tym czasie jeździłeś zwykle na parę tygodni do miasta i miałeś w ten 
sposób trochę urozmaicenia życiowego. Siedząc ciągle na wsi zbutwiejesz i staniesz się 
zaściankowym hreczkosiejem. Musisz zetknąć się z ludźmi i odświeżyć nieco swe myśli. - 
Dobra! - przemówiła mi mama do rozumu. Nie bardzo mi się chce wyjeżdżać, ale się chyba 
zdecyduję. A co pani o tym myśli? - zapytał, zwracając się do Renaty. - Pani też chciałaby się 
mnie pozbyć? - Naturalnie! - rzekła żartobliwym tonem, uśmiechając się figlarnie. - Matka 
pana ma rację. Mężczyzna musi znać świat, musi być między ludźmi. Będziemy oczekiwały 
pana powrotu, aby się dowiedzieć coś o tych rzeczach interesujących ze świata. - A więc 
właściwie dla zaspokojenia ciekawości pań muszę uciekać z domu? Nie przypuszczałem, aby 
pani była taką okrutną egoistką? - Okrucieństwo jest cechą charakteru kobiecego. Pan nie 
wiedział o tym? - Widzę to teraz! - rzekł wesoło. - A oprócz tego - wtrąciła pani Tornau - 
musisz załatwić w Berlinie wiele interesów. święta nadchodzą i trzeba porobić sprawunki 
gwiazdkowe. - Pewnie będę musiał znów szukać bluzki dla panny Birkner i przeróżnych 

background image

chustek, pończoch i kokardek dla Kasi, Julci i Korduli. Prawda mamo? I to mama nazywa 
przyjemnościami wielkomiejskimi dla młodego człowieka? śmiali się wszyscy troje z jego 
komicznego pseudo_kłopotu. - Tak źle nie będzie! - rzekła pani Tornau. - Tego rodzaju 
sprawunki załatwi Renata w naszym miasteczku, gdyż nie muszą to być rzeczy ostatniej 
mody. Ty zaś kupisz mi w Berlinie coś ciekawszego... - Widzę - odparł - że się nie wykręcę 
od tej jazdy. Kiedy panie każą mi wyruszyć? - Jak najprędzej. Jeżeli chcesz być z powrotem 
na święta, to niewiele ci pozostaje czasu. - Dobrze. W takim razie wyjadę jutro... W Berlinie 
zobaczę się z pewnością z doktorem Helmanem. Co mam mu od pani powiedzieć? - spytał 
Renatę. - Proszę pozdrowić go serdecznie, powiedzieć mu, że dobrze się tutaj czuję i że 
jestem mu bardzo wdzięczna, że mnie państwu polecił. Wstał i podszedł do okna, wpatrując 
się w zaśnieżone obszary ziemi. Renata tymczasem przygotowywała kawę i napełniała 
filiżanki wonnym napojem. Pani von Tornau oparła się wygodnie w fotelu, a Renata usiadła 
obok niej na zydelku. Ralf spoglądał na ten miły obrazek, oświetlony promieniami zimowego 
słońca. Owal twarzy Renaty w ostatnich czasach zaokrąglił się cokolwiek, zarówno jak i cała 
jej figurka. Dodawało jej to wdzięku. Miała na sobie suknię wełnianą, granatową, z czasów, 
gdy nie potrzebowała się jeszcze liczyć z każdym groszem. Leżała na niej doskonale i 
uwydatniała jej kształty. Robiła wrażenie kobiety wytwornej. Melania von Berkow, której 
mąż umarł we wrześniu, nie szczędziła złośliwych docinków na konto tej, jak mówiła, 
krzyczącej elegancji "osoby do towarzystwa". Ralf obserwował ją bacznie i przypomniał 
sobie właśnie impertynenckie uwagi Melanii. Wieczorem, gdy obydwie panie zajęte były 
przygotowywaniem podarków dla wiejskich dzieci na gwiazdkę, a Renata szyła małe 
sukienki, Ralf wyjął jej z rąk robotę. - Niech pani nie psuje sobie oczu tymi wyszywankami! - 
powiedział stanowczo. - Niewielka bieda! - odparła wesoło. - Przecież to nie są koronki ani 
hafty. - Jednakże Ralf ma rację, Renato! - dodała pani von Tornau. - Dobrze robi, że pani nie 
pozwala szyć przy świetle sztucznym. Dość pracowała pani przez cały dzień. Teraz proszę 
odpocząć i chwilę z nami pogawędzić. - Bardzo chętnie, ale rozmowa przecież nie 
przeszkadza mi przy szyciu. - Może - dorzucił Ralf - ale ja lubię, aby osoba, z którą 
rozmawiam, patrzyła na mnie i nie miała spuszczonych oczu. Przelękła się i szybko odłożyła 
robotę. - Tak się pani teraz na mnie patrzy, jak jagnię na złego wilka! - rzekł żartobliwie. - Bo 
mnie pan trochę nastraszył... Nigdy nie przypuszczałam, aby pan potrafił mówić tak surowym 
głosem. - Zawsze tak będę mówić, jeżeli pani będzie przeciążać się pracą. Przeciągnęła 
ramiona, jakby je chciała wyprostować po pracy i rzekła uprzejmie i wesoło: - Nie odczuwam 
przeciążenia; przeciwnie, nigdy nie czułam się tak dobrze jak obecnie. - I wygląda pani - 
dodał - znacznie lepiej niż w chwili przyjazdu do nas. Pani von Tornau przysłuchiwała się tej 
rozmowie z uśmiechem na ustach. - Nie tyle praca - rzekła - wpłynęła na dobry wygląd 
Renaty, ile dobre powietrze w Tornau i nasze wyborne mleko. To jej najwięcej pomogło. 
Gdyby chciała więcej jeść, byłabym jeszcze bardziej zadowolona. - Pod tym względem chyba 
już pobiłam rekord! - rzekła Renata. - A bo to prawda - żartowała pani von Tornau. - Renata 
je jak wróbelek, jak gdyby jej chodziło o smukłą linię. Widocznie boi się utyć, by nie 
wyglądać jak wiejska gosposia. Renata roześmiała się głośno. Ralf mile odczuł jej wesołość, 
gdyż śmiech jej bardzo mu się podobał i chciałby go słuchać częściej. Xi Następnego dnia 
wyjechał do Berlina, nie dlatego, by mu to sprawiało nadmierną przyjemność, ale po prostu z 
przyzwyczajenia, dla porządku rzeczy. Pierwsza jego wizyta była u doktora Helmana, który 
rozpytywał go o Renatę. Tornau odpowiadał na wszystkie pytania lekarza, aż wreszcie sam 
zapytał: - Teraz na mnie kolej, panie doktorze. Pozwoli pan, że mu zadam pewne pytanie. - 
Ależ proszę bardzo! - odparł nieco zdziwiony lekarz. - Jeżli się człowiek styka z kimś niemal 
codziennie, to rad by nieco znać jego przeszłość... - To się samo przez się rozumie - 
odpowiedział doktor Helman, poruszając się w fotelu, jak gdyby trochę zaniepokojony. - 
Zarówno ja, jak i moja matka polubiliśmy panią Werkent i choć nie chcemy zanadto szperać 
w jej przeszłości, to jednak matka moja rada by wiedzieć, czy pani Renata była szczęśliwa w 

background image

pożyciu małżeńskim? Helman poczęstował swego gościa cygarem i sam zapalił, namyślając 
się, co może powiedzieć, by nie zdradzić tajemnicy Renaty, którą ona jedna tylko mogłaby 
ujawnić. Postanowił działać dyplomatycznie. - Czy była szczęśliwa? - rzekł, uśmiechając się. 
- Hm, to zależy. Mąż jej był ślicznym mężczyzną i z pewnością kochała go, o ile 
osiemnastoletnia panienka zdolna jest do głębszej miłości. Ale ten śliczny chłopiec grał, bawił 
się i zaciągał długi na wszystkie strony. Zna pan niewątpliwie tego rodzaju ludzi tak samo jak 
ja ich znam. Renata niebawem spostrzegła, jakiemu nicponiowi oddała swe serce i postąpiła 
w zwykły nierozsądny sposób, w jaki w podobnych wypadkach postępują kobiety: pogardziła 
nim, pozwalając zarazem robić mu, co mu się żywnie podobało... Powinna być szczęśliwa, że 
się go pozbyła... - Przypuszczam jednak, rzekł von Tornau - że odczuła śmierć męża bardzo 
boleśnie? Widziałem pewnego dnia, jak płakała gorzko, a ból je był prawdziwy... 
Przypuszczała, że nikogo w pobliżu niej nie było... - Opłakiwała niezawodnie dziecko i ojca - 
rzekł doktor - gdyż męża od dawna przestała kochać. - Jest pan tego pewien? - zapytał Ralf, 
kręcąc niespokojnie wąsa. - Sama mi to mówiła! - odpowiedział lekarz. - Nie pojmuję jednak, 
że kobieta tego pokroju co pani Werkent, nie wywierała na swego męża właściwego wpływu. 
Przecież jej inteligencja i szlachetny charakter powinny były na niego oddziaływać 
zbawiennie, powinien się był zmienić na godnego człowieka... - Na pozór tak by się zdawało - 
odparł doktor. - W rzeczywistości jednak jej zalety serca i umysłu drażniły go tylko. Czuł, że 
stał o wiele niżej od żony, traktował ją przeto w sposób brutalny i naturalnie nie kochał jej. 
Tornau w milczeniu zaciągnął się kilka razy z rzędu. Dowiedział się wszystkiego i zbierając 
się już ku wyjściu, rzucił jeszcze od niechcenia: - A na co on umarł? Przecież był jeszcze 
bardzo młody? Helman nerwowo szukał czegoś na biurku. - Tak jest - rzekł - był jeszcze 
młody... Ale dlaczego umarł, nie umiem panu powiedzieć. Niech pan zapyta o to panią 
Werkent. - Ostatecznie jest to dla mnie obojętne - rzekł Ralf - a pytać panią Werkent byłoby 
zarówno niedelikatnie jak i niepotrzebnie. Jesteśmy z matką zadowoleni, że pani Werkent 
czuje się u nas dobrze i nie będziemy jej rozpytywać o rzeczy, które są dla niej może bolesne. 
Dlatego właśnie wstąpiłem do pana doktorze i dziękuję mu uprzejmie za udzielone mi 
informacje, które zakomunikuję matce. - Jak się miewa matka pańska? - zapytał doktor. - Jak 
najlepiej. Od czasu, gdy może się oszczędzać, bóle w nodze ustąpiły i na ogół jest zdrowa. Po 
operacji odzyskała siły i nie potrzebuje zachowywać diety. - To mnie bardzo cieszy. Operacja 
ta była konieczna. - Jesteśmy też panu doktorowi nieskończenie wdzięczni, że pan nalegał na 
operację, inaczej byłaby matka uległa chorobie, a ja bym poniósł stratę niepowetowaną. Nie 
mogę sobie wyobrazić, co bym wówczas zrobił. Doktor Helman uśmiechnął się i rzekł tonem 
głębokiego przekonania: - To samo co pan i teraz powinien zrobić... ożenić się! W dobrach 
Tornau powinien zjawić się następca tronu. Ralf roześmiał się. - Widać zaraz, że pan doktor 
był doradcą mej matki. Ona kładzie mi to ciągle do głowy i wciąż się martwi, że nie ma 
synowej. - Rad bym bardzo i w tej mierze pomóc matce pana - rzekł doktor. - Kto wie? Może 
pan doktor znajdzie dla mnie coś odpowiedniego? Proszę wówczas posłać mi to ekspresem 
poleconym. - Gdy tylko znajdę, poślę panu natychmiast, za zaliczeniem. śmiali się obydwaj, a 
Ralf, żegnając się, przyrzekł zadzwonić przed wyjazdem. Zszedł ze schodów i podążył 
żwawym krokiem przez Aleję Lipową ku ulicy Fryderyka. Przystanął przed sklepem 
jubilerskim i przyglądał się uważnie wystawionym kosztownościom. Matka prosiła go, by 
kupił dla Renaty jakiś ładny upominek na gwiazdkę. Długo oglądał wystawę, a później 
gablotki w magazynie, nie mogąc wybrać nic odpowiedniego. Zdecydował się wreszcie na 
sznurek pereł o matowym połysku, zanim jednak zdążył zapłacić, zmienił je na bransoletkę z 
ładnym szafirem. Przypomniał sobie, że perły nie przynoszą szczęścia i powodują łzy, a nie 
chciał przecież, aby Renata płakała. Xii Wkrótce po śmierci męża wyjechała Melania von 
Berkow na południe, aby - jak mówiła - ochłonąć po poniesionej stracie, w rzeczywistości 
zaś, by zaznać nowych wrażeń i urozmaicić sobie okres żałoby. Nie dogadzało jej zamknięcie 
się w Berkow i rozpamiętywanie nad marnościami tego świata. Znała surowe zasady Ralfa i 

background image

wiedziała, że w czasie żałoby nie będzie mogła zbliżyć się do niego. W rezultacie doszła do 
przekonania, że najlepiej będzie spędzić ten rok za granicą. Odegrała przed Ralfem komedię 
pożegnania, która miała odzwierciedlić zarówno jej rozpacz wskutek nieuniknionego 
wyjazdu, jak i zapowiedź miłosnego oddania mu się po powrocie. W przekonaniu własnym 
odegrała swą rolę w sposób mistrzowski. Nie zdawała sobie sprawy, że Tornau nie rozumiał, 
a nawet nie chciał rozumieć jej obmyślanej starannie gry. Straciwszy niedołęgę_męża była 
przeświadczoną, że po raz drugi zdoła usidlić Ralfa. Olbrzymi majątek, jaki odziedziczyła, 
ułatwi z pewnością urzeczywistnienie jej planów i z chwilą, gdy odzyskała wolność, miała 
dość atutów w ręku, by odzyskać Ralfa. Byleby tylko skończył się jak najprędzej ten rok 
żałoby! Przez ten czas zatęskni za nią na pewno. W uczuciach jej do Ralfa więcej było 
namiętności niż prawdziwej miłości, a jego chłód i powściągliwość, które uważała za 
sztuczne, drażniły ją i podniecały do walki o posiadanie go wyłącznie dla siebie. Obecność 
Renaty trochę ją niepokoiła. Choć nie obawiała się rywalki w tej "mieszczce", jak ją 
nazywała, wiedziała jednak, że kobiety przeróżnych używają środków, aby podobać się 
mężczyznom. Na domiar złego Renata mieszkała pod jednym dachem z Ralfem i codziennie 
się z nim stykała. Toteż Melania zastanawiała się nieraz w jaki sposób unieszkodliwić Renatę 
lub wykurzyć ją z Tornau. To była jej jedyna troska, która mąciła jej radość z odzyskanej 
swobody i zapowiadającej się wesoło podróży. Z początku pojechała do Paryża w 
towarzystwie dobrze się prezentującej, nieco głuchej osoby, którą zaangażowała na stałe. 
Była to pani w wieku więcej niż średnim, pochodząca z dobrej, lecz zubożałej rodziny. 
Szczęśliwa, że udało jej się poprawić swoje warunki materialne i wślizgnąć się do 
towarzystwa Melanii, była jej ślepo oddana, gotowa do wszelkich usług. Potrafiła tak samo 
dobrze zjawiać się, jak i znikać na każde zawołanie swej hojnej chlebodawczyni, byleby 
dogodzić jej zachciankom czy upodobaniom. Z Paryża pojechały na Rivierę, by spędzić tam 
zimę, kolejno w Nicei, Monte Carlo i Cannes. Piękna i bogata wdówka była ogniskiem 
zainteresowania mężczyzn, zwłaszcza polujących na tego rodzaju towarzyszki życia. Dała się 
prawać prądowi uciech, jednak flirtując na wszystkie strony, nie wyróżniła żadnego ze swych 
licznych wielbicieli. Salony gry widywały ją niejednokrotnie. Lubiła obserwować tę dziką 
pogoń za łatwym zarobkiem i rozpacz graczy nieszczęśliwych, mniej natomiast pociągała ją 
sama gra. Tylko z nudów siadała czasem do ruletki i w razie wygranej, oddawała ją swej 
towarzyszce, pani von Sanden, która nie posiadała się wówczas z radości. Któregoś dnia, 
jadąc z panią von Sanden z Nicei do Monte Carlo, była w fatalnym humorze i powracała 
myślami do ojczyzny. W podobnym nastroju ducha była całkiem niewrażliwa na otaczającą ją 
cudną przyrodę, a jechały właśnie wspaniałą drogą ku Corniche, która biegła wykuta w skale 
wzdłuż wybrzeża. Zatoka Ville Franche, pełna statków i łodzi, jaśniała w słońcu. Brzegi 
usiane były pałacykami w ogrodach, w których kwitły drzewa migdałowe i brzoskwiniowe. 
Powietrze przesycone było zapachem drzew pomarańczowych, których gaje ciągnęły się ku 
morzu. Dziś jednak ten raj na ziemi nie interesował Melanii. Irytowało ją, że jej wielbiciele 
pojechali bez niej do Monte Carlo, a ci tymczasem podążali za nią w niedalekiej odległości, 
przeświadczeni, że dla kaprysu rozmyślnie chciała ich wyprzedzić. W Monte Carlo wysiadła 
z samochodu u wrót parku, chcąc przejść się nieco, spocząć później na ławce i obserwować 
zachód słońca. Pani von Sanden poleciła czekać na siebie w hotelu. Przechodząc przez park, 
spostrzegła leżący na ziemi portfel. Podniosła go, chcąc odszukać właściciela. Portfel był 
pusty i zawierał jedynie bilet wizytowy z napisem: "Hans von Trachwitz". - Ach! - 
wyszeptała zdumiona. - Ten śliczny Trachwitz, najwierniejszy mój wielbiciel! Spłukał się 
widocznie do nitki, biedak. Chciała schować portfel, by go oddać właścicielowi, gdy wyczuła, 
że pod biletem, był jeszcze jakiś twardy przedmiot. Fotografia! - pomyślała, otwierając 
portfel. Nie wierzyła własnym oczom. Tak, to była Renata Werkent, na pewno ona, bez 
żadnej wątpliwości, ona sama, bo i na odwrotnej stronie widniał napis atramentem: "Renata 
swemu kochanemu Hansowi". Uśmiechnęła się szyderczo. Przypadkowo wpadł jej do rąk 

background image

bezcenny dla niej przedmiot, który potrafi wykorzystać. - Patrzcie państwo! - mówiła do 
siebie. - To niewiniątko, ta cnotliwa pani, której tak zażarcie bronił Ralf, prowadzi podwójne 
życie: mniszki i kurtyzany. Schowała portfel do torebki i szła dalej aleją parkową, pustą o tej 
porze. W końcu alei dostrzegła siedzącego na ławce człowieka, który ukrył głowę w dłoniach, 
widocznie pogrążony w niewesołych myślach. - Panie von Trachwitz! - zawołała, poznawszy 
go. - Czy to pan zgubił ten portfel? Spojrzał na nią wzrokiem błędnym, bez wyrazu i rzekł: - 
Nie warto go było podnosić! Jest pusty! Uśmiechnęła się jakby z politowaniem. - Ach, 
rozumiem! Musiał się pan dobrze spłukać i stąd ten brak humoru. - Brak humoru? - zawołał z 
rozpaczą, która przeraziła Melanię. - Pani baronowa daleka jest od rzeczywistości. Jestem 
nędzarzem moralnym i materialnym, bankrutem życiowym, niezdolnym do dalszej 
egzystencji! - Ależ na Boga, panie Trachwitz! Nie wolno poddać się zwątpieniu! Wszakże 
pan jest mężczyzną. - Tak mężczyzną, lubiącym czystą bieliznę, dobre towarzystwo i to 
wszystko, co dziś nie jest już dla mnie dostępne. Należy przekreślić kartę życia... A może 
łaskawa pani wybierze mnie z liczby swych wielbicieli i ofiaruje mi swą rękę? To jedno 
mogłoby mnie uratować. Ale przecież nie zdecyduje się pani na ten krok, właśnie dlatego, że 
jestem bankrutem... - Nie dlatego, panie Trachwitz, lecz po prostu dla braku w ogóle ochoty 
do zamążpójścia. Pan jednak, wyznam to szczerze, jest dla mnie najciekawszym mężczyzną 
spośród tych, którzy ubiegają się o moje względy. Rada bym bardzo pomóc panu, nie wiem 
tylko, w jaki sposób? Czy przyjmie pan ode mnie pożyczkę pieniężną? Spąsowiał cały. Do 
tego stopnia jeszcze nie upadł, by korzystać z podobnej możliwości. - Dziękuję pani 
serdecznie! - rzekł cicho - ale trudno mi jest przyjąć od niej pieniądze. Wyglądałoby to na 
żebraninę. Wolałbym jakąś dobrą radę. Pomyślała chwilę i raptem przyszła jej myśl do 
głowy. - Mam dla pana i radę! - rzekła. - Jak pan wie, w dobrach Berkow prowadzona jest na 
wielką skalę hodowla koni. Mąż mój nieboszczyk, nie mogąc z uwagi na stan swego zdrowia 
zajmować się tymi sprawami, od dawna poszukiwał zastępcy, ale jakoś mu to nie szło. Ja na 
tych rzeczach niewiele się znam, a ponieważ pan jako były kawalerzysta musi się znać na 
koniach, proponuję zatem panu objęcie w Berkow stanowiska kierownika stada. 
Przypuszczam, że zgodzimy się co do warunków. Jest to stanowisko poważne i 
odpowiedzialne. Dam panu obszerną plenipotencję i swobodę działania. Zgadza się pan, panie 
von Trachwitz? Błysnęła w nim iskierka nadziei. Propozycja Melanii zapewniała mu 
egzystencję, w dodatku bardzo dostatnią. Czyżby ta piękna kobieta miała dla niego coś więcej 
niż życzliwość? Gotów był w to uwierzyć, a nawet już w to trochę wierzył. Obudziła się w 
nim nowa chęć do życia. Nerwowym ruchem rąk wyczuł na piersi ukryty w kieszeni surduta 
drobny, kanciasty instrument, którym zamierzał przekreślić pasmo żywota i odetchnął z ulgą. 
Był mu już niepotrzebny! Otrząsnął się z odrętwienia i spojrzał na Melanię wzrokiem, którym 
już tyle razy pokonywał kobiety. Nie domyślał się ani na chwilę, że kpiła z niego, a 
dojrzawszy lekki rumieniec, jaki wykwitł na jej twarzy wskutek powstrzymywanego śmiechu, 
był przeświadczony, że i tym razem odniósł tryumf. Ale tym razem trafiła kosa na kamień. 
Doświadczony pożeracz serc niewieścich natknął się na wyrafinowaną kobietę. - A zatem 
decyduje się pan? - zapytała z pewną natarczywością. - Niepokoi mnie jeden tylko wzgląd, 
łaskawa pani baronowo. Pytam się samego siebie, czy mieszkając pod bokiem pani, nie będę 
zbyt często przy niej myślami? - No i jaką pan znalazł na to odpowiedź? - żartowała Melania. 
- Będę jak satelita krążył wokoło słońca, czerpiąc z niego światło i pozostając w wiecznym od 
niego oddaleniu... Podniosła na niego oczy, po czym zaczęła kreślić parasolką figurki na 
piasku. - Jeżeli - rzekła - ja mam być tym słońcem, to nie będę trzymać pana w oddaleniu. 
Przeciwnie, znaczną część roku spędzać będę w Berkow. W radosnym uniesieniu przycisnął 
usta do jej dłoni: - Dziękuję pani! - rzekł. - Od dnia dzisiejszego jestem jej wiernym sługą. - 
Doskonale. Zaraz pana zaprzęgnę do pracy. Proszę mnie odprowadzić do "Hotel de Paris", 
gdzie mnie oczekuje moja towarzyszka, pani von Sanden. Zje pan z nami śniadanie i 
omówimy warunki przyszłej pańskiej współpracy. Skłonił się i szedł obok niej. Najrozmaitsze 

background image

myśli przychodziły mu do głowy. W Ameryce nie poszczęściło mu się. Powrócił stamtąd z 
resztkami pieniędzy, którymi jakiś czas manipulował przy zielonym stoliku, aż wreszcie 
pozostał bez grosza w kieszeni. I oto znowu ratuje go kobieta! Dlaczegóż by nie miał 
pozyskać z czasem Melanii dla siebie? Przeszkodą ku temu mogła być jedynie jego żona, 
należało więc usunąć ją z drogi. Gdy tylko obejmie stanowisko w Berkow, odszuka ją i zmusi 
do rozwodu. Powróciwszy do hotelu, poleciła Melania nakryć do stołu w saloniku, jaki 
przylegał do jej apartamentu. Pani von Sanden zawarła znajomość z nowym kierownikiem 
stadniny w Berkow i nie przeszkadzała mu rozmawiać z panią dziedziczką, sama zaś 
rozkoszowała się doskonałym menu śniadaniowym. Baronowa von Berkow omówiła z 
Trachwitzem wyczerpująco wszystkie warunki, nie zapominając przy tym o własnych 
planach. Miał zjawić się w Berkow dopiero po jej powrocie, a do tego czasu powinien był 
obejrzeć główne stadniny za granicą i w Niemczech i zapoznać się z ich prowadzeniem pod 
pretekstem zakupu i wymiany reproduktorów. Melania zamierzała powrócić do Berkow we 
wrześniu, gdy upłynie rok od chwili śmierci jej męża. Do tego czasu chciała raz jeszcze 
zajrzeć do Paryża, lato zaś spędzić w Trouville i w Ostendzie. Wręczyła Trachwitzowi czek 
na swego bankiera i prosiła go, aby natychmiast wyjechał dla uniknięcia niepotrzebnych 
komentarzy i domysłów. Zgodził się na wszystkie warunki i żegnając się z nią, rzekł 
uroczyście: - Dalsze moje życie poświęcę wyłącznie dla dobra pani. Do widzenia! Podała mu 
rękę, uśmiechając się czarująco. - Do widzenia... we wrześniu... w Berkow! A do tej chwili 
niech pan daje znać o sobie od czasu do czasu. - Będę panią informował o wszystkim, co by 
ją mogło interesować. Odszedł, a Melania rzuciła za nim spojrzenie nieco pogardliwe. - 
Ciekawa jestem - myślała - jaką minę zrobi Renata, gdy się dowie, że jej "kochany Hans" 
wypłynął na powierzchnię i to w sąsiednim Berkow? Przyjrzę się im dobrze, jak się będą ze 
sobą witać. Czy on wie, że jego ukochana będzie tuż pod jego bokiem? Gdybym tylko 
wiedziała, jaki stosunek łączy ich teraz!... W każdym bądź razie z jego pomocą zdoła ją łatwo 
unieszkodliwić. Xiii íycie w Tornau płynęło zwykłym spokojnym trybem. Od czasu powrotu 
z Berlina Ralf stał się więcej skupiony w sobie i więcej pogodny. Coraz rzadziej marszczył 
czoło, zwłaszcza w obecności Renaty. Stała się ona bezwiednie i bez własnej woli osią, 
wokoło której obracało się obecnie wszystko w Tornau. Pani von Tornau pokochała ją jak 
córkę i im więcej z nią obcowała, tym więcej do niej lgnęła. Nic nie ujdzie wzroku matki! 
Spostrzegła ona, że wystarczał jeden uśmiech Renaty, by wygładzić czoło syna i że coraz 
więcej pochłaniała ona całą jego uwagę. Dawne jej dumne plany co do ożenku Ralfa znacznie 
złagodniały od czasu, gdy nie przejawiał żadnej ku temu chęci. Myślała teraz wyłącznie o 
szczęściu syna, a nie o jego karierze w znaczeniu materialnym. Niech się ożeni z panienką z 
dobrego gniazda i zapomni, że niewierność kobiety tak mocno zraniła jego serce. Renata 
oddana całkowicie swym obowiązkom, nie domyślała się nawet, że była przedmiotem uwagi 
swych pracodawców i ich częstych rozmów. Przeszła wiosna, wypełniona pracą w polu i w 
ogrodach, a potem lato, złocące zboża i owoce. W sercu jej panowała jasność i cisza. O 
drogich swych zmarłych wspominała z rozrzewnieniem, ale już bez bólu, a pamięć o mężu, 
który tyle jej sprawił gorzkiego zawodu zacierała się stopniowo. Myśl, aby powrócił i w 
jakikolwiek bądź sposób wpłynął na jej życie, nigdy jej nie powstała w głowie. Nie miała już 
z nim nic wspólnego. W ostatnich czasach prowadziła ożywioną korespondencję z doktorem 
Helmanem. Radził jej, by starała się o rozwód, nie wiadomo bowiem czy Trachwitz nie zjawi 
się któregoś pięknego poranka na horyzoncie i czy nie wystąpi z jakimiś żądaniami. Po 
głębokim namyśle postanowiła wszcząć kroki rozwodowe. Tajemnicy swej nie odkryła pani 
von Tornau. Nie chciało jej to przejść przez gardło i zdecydowała się powiedzieć o tym nie 
wcześniej, aż otrzyma rozwód. Doktor Helman przyrzekł jej, że zajmie się tą sprawą i że 
zaoszczędzi jej wszelkich przykrości i konieczności zjawiania się osobiście w konsystorzu * 
lub w sądzie. Zapewniał ją również, że uzyska rozwód bez większych trudności. Konsystorz - 
kuria biskupia. W tym stanie rzeczy przyjechała w początkach września do swego majątku 

background image

Melania von Berkow i wznowiła z wrodzoną jej niefrasobliwością stosunki towarzyskie. 
Złożywszy w sąsiedztwach wizyty, rozesłała liczne zaproszenia na pierwsze u niej 
uroczystości dożynkowe. śmiano się po trochu, że wesołej wdówce tak pilno zapomnieć o 
mężu, ale jej nie odmawiano. Na wsi ludzie chętnie korzystają z okazji, by się rozerwać. 
Naturalnie, że pierwszą wizytę złożyła w Tornau, że zaś zmuszała się być grzeczną wobec 
Renaty, więc miała wrażenie, że Ralf mniej był sztywny. Zupełnie nie kryła się z tym, że rada 
była widzieć go i nie spuszczała z niego wzroku, chcąc by na nią patrzył. Państwo 
Tornau'owie przyjęli wraz z Renatą zaproszenie do Berkow i przyrzekli nie zrobić zawodu. 
Gdy odjeżdżała ze swą "wierną von Sanden", jak nazywała swą towarzyszkę, Ralf nie mógł 
się wstrzymać od porównania obu kobiet: o ileż Renata była piękniejsza i bardziej 
dystyngowana od tej pikantnej wdówki, zalotnej i narzucającej się! W kilka dni potem 
pojechali na dożynki do Berkow. Pani von Tornau miała na sobie czarną, jedwabną suknię, w 
której wyglądała poważnie a zarazem wytwornie. Jej czerstwa twarz, okolona białymi 
włosami, wzbudzała szacunek i sympatię. Uśmiechnęła się do oczekującego ją w przedsionku 
syna. - Już na nas czekasz, mój Ralfie? Jesteśmy punktualne, akurat bije szósta! Obejrzyj nas, 
proszę i powiedz, czy możemy się pokazać między ludźmi? Podbiegł ku niej i pocałował ją 
kilkakrotnie w usta. - Mateczko, kochana! - rzekł czule. - Zawsze jesteś prześliczna! Podszedł 
potem ku Renacie, obrzucając ją wzrokiem surowego krytyka. Wnet jednak przestał 
podkręcać wąsa, a surowość znikła z jego twarzy. Cofnął się o parę kroków, by lepiej objąć 
wdzięczny obrazek. Miała na sobie obcisłą sukienkę z kremowego voile'u, która uwydatniała 
jej smukłą kibić. Włosy, ujęte w dwa warkocze, unosiły się wysoko ponad czołem. Wyglądała 
prześlicznie, skromnie i tak pociągająco, że nie mógł od niej oderwać oczu, zmuszając się do 
kilku słów żartobliwych. Już mieli wsiadać do karety, gdy podbiegła panna Birkner, niosąc w 
ręku dwie wiązanki róż. - To już ostatnie! - zawołała. - Ale bardzo piękne. Obszukałam 
wszystkie krzewy, zanim je znalazłam. Pąsowe dla pani Werkent, a żółte dla naszej pani 
dziedziczki. Prawda, że prześliczne? Zaraz je paniom przypnę. Czy nie ładnie wyglądają? 
Niech jaśnie pan dziedzic sam powie! Pani Renata wygląda jak hrabianka, a nasza pani jak 
anioł. Prawda? Kręciła się i wierciła wokoło pań, zachwycając się nimi, aż wreszcie posadziła 
je w karecie, pomogła wsiąść Ralfowi i zamknęła drzwiczki. Zachodzące słońce rzucało 
ostatnie swe promienie na czyste niebo mieniące się wszystkimi barwami. Daleko na 
horyzoncie widniał nieruchomy wał ciemnoszarych obłoków. Jakiś czas jechali w milczeniu. 
Renata wpatrywała się w jasne niebo, które odbijało się w jej oczach. Ralf spoglądał na nią w 
niemym zachwycie olśniony jej delikatną, subtelną urodą. Odczuła jego wzrok i rzuciwszy na 
niego spojrzenie, pokraśniała. Serce jej biło gwałtownie i ogarnęło ją uczucie nieokreślonego 
lęku. Nie mogąc wytrzymać jego wzroku, przymknęła oczy i zaciskała wargi, ciężko 
oddychając. Dopiero gdy zaczął rozmawiać z matką, która wciągnęła w rozmowę Renatę, 
odetchnęła swobodniej. Niepokój jednak nie opuszczał jej. Wydawało się jej, że może nadejść 
dzień, w którym zmuszona będzie opuścić Tornau, a to byłoby dla niej ciosem zbyt bolesnym, 
nie tylko wskutek utraty kawałka chleba. Nie, utraciłaby część serca, które zbyt już 
przylgnęło do Tornau, gdzie czuła się szczęśliwą... Ralf zauważył, że trapią ją jakieś ponure 
myśli. Chciałby je znać, lecz nie wiedział, jak pytać. Spojrzał na niebo i rzekł: - Co za 
cudowny nastrój w naturze! Trzeba być malarzem, by to uchwycić i uwiecznić. - Aby to 
oddać, trzeba by malować nie farbami, lecz ogniem i powietrzem! - podchwyciła pani von 
Tornau. - Spójrz Ralfie! Nasze stare kochane gniazdo jakby tonie w ogniu. Okna lśnią, jak 
gdyby były oświetlone od wewnątrz. - Ale to tylko odbłysk, mamo. To pożyczane światło bez 
ciepła! - rzekł w zadumaniu. - Ralfie! - Co mamo? - zawołał lękliwie. - Przerażają cię moje 
filozoficzne rozumowania! Przepraszam cię za te senne marzenia, całkiem nie na czasie! - 
Nie, mój chłopcze! - odpowiedziała. - To nie były senne marzenia, lecz odgłos twego serca. 
Brak ci w Tornau światła i ciepła, które by ci umiliły życie. Gdybyś chciał spełnić najgorętsze 
moje życienia!... Błogosławiłabym ją, gdyby ci wniosła światło i ciepło, nie patrząc na to, kto 

background image

ona. Zmarszczył czoło i spojrzał badawczo na Renatę. - Niech pani uważa, pani Renato. 
Znów zastawione są na mnie zdradzieckie sidła, by mnie ożenić. Istne znęcanie się nade mną! 
Nie patrząc na niego odpowiedziała stłumionym głosem: - Rozumiem dobrze intencje matki 
pana! Człowiek taki jak pan, może tylko w małżeństwie znaleźć pełne szczęście! - Taki jak 
ja? A czy pani zna mnie dostatecznie dobrze?... Niczego mi zresztą nie brak w Tornau i czuję 
się tu aż nadto szczęśliwy. Spojrzała na niego i drgnęła na całym ciele, tak wymownie patrzył 
na nią. I pani von Tornau dostrzegła wymowę jego oczu i jej domysły zamieniły się w 
pewność. Takim wzrokiem obrzuca mężczyzna tylko ukochaną kobietę. Ona już pokochała 
Renatę i pragnęła tylko, by mogła ją nazwać synową. Ujęła ją za rękę i rzekła serdecznie: - Co 
ci jest, drogie dziecko? Wyglądasz, jak byś miała strapienie? Renata usiłowała uśmiechnąć 
się. - Poddaję się czasami niedorzecznym myślom! - rzekła trwożliwie. - Jakież to myśli panią 
niepokoją? - spytał Ralf. - Wyjawię je panu i mojej dobrej pani z całą szczerością. Myślę nad 
tym, co z sobą pocznę, gdy któregoś dnia zjawi się w Tornau młoda władczyni. Schwycił jej 
drugą rękę, opartą o ramę karety i trzymał ją w mocnym uścisku. - Daję pani słowo, że nic 
innego nie usunie pani z Tornau, jak tylko własna jej wola. Może pani być co do tego 
najzupełniej spokojna. Pani von Tornau objęła ją ramieniem, dodając: - Co też pani o nas 
sądzi? Czy może pani przypuścić, że bylibyśmy zdolni rozstać się z panią inaczej, jak na jej 
własne, usilne żądanie? Renata gorąco pocałowała ją w rękę i uśmiechnęła się mile do Ralfa. 
Usiłowała być wesołą, lecz jakiś głos wewnętrzny niepokoił ją ciągle. - A jeżeli - myślała - 
usunie mnie stąd coś takiego, czego w tej chwili nie potrafię wyrazić słowami, a co zniweczy 
zarówno waszą dobrą wolę jak i moje gorące życzenia? Tak myślała biedna, nie wiedząc, co 
powiedzieć. Całkiem innymi myślami pochłonięty był Ralf. - Nie mogę się zdradzić, dopóki 
się nie upewnię, że mnie kocha. Jeżli jednak znając moje uczucia i moje pragnienia, odrzuci 
moją miłość, to musi odejść precz. Podjeżdżali do pałacu w Berkow, a w chwili gdy kareta 
zatrzymała się przed schodami ganku, wiodącego do holu, wybiegli dwaj lokaje, pomogli im 
wysiąść i wprowadzili do salonu. Pałac urządzony był z wyszukanym komfortem. Salon i 
sąsiednie pokoje przyjęć utrzymane były w stylu empire i wybite adamaszkiem. Wszędzie - 
ciężkie mahonie, brązowe okucia oraz kosztowne obrazy. Sala jadalna gdańska, z czarnego 
dębu, oświetlona była dwoma wspaniałymi żyrandolami z brązu. Olbrzymi stół ustawiony w 
podkowę, przybrany rzadkimi kwiatami, uginał się pod ciężkimi srebrami i kryształami, 
rzucającymi snopy iskier. Jak wieszczka z bajki przyjmowała swych gości władczyni tych 
bogactw - piękna Melania, baronowa von Berkow. Ubrana była w suknię ze srebrnej łuski, z 
głębokim wcięciem, odsłaniającym ramiona i alabastrowe plecy. Olśniewała mężczyzn urodą, 
kokieterią, dowcipem i kaskadami śmiechu. Gdy stanęła obok Renaty, witając się z Ralfem, 
była pewna zwycięstwa. Widziała, że patrzył na nią z podziwem, który brała za zachwyt. - Ta 
kobieta - myślał tymczasem Ralf - umie się ubrać i wygląda jak panienka, mimo że 
przekroczyła już trzydziestkę. I Renata zachwycona była toaletą i wyglądem Melanii. Nigdy 
jej co prawda nie widziała w większym towarzystwie, ale to, na co patrzała, przekraczało jej 
wyobraźnię. Dostrzegła gorące, kuszące spojrzenia, jakie Melania rzucała w oczy Ralfa i 
ostry ból przeniknął ją na wskroś. Przeczucie tego, co teraz widziała, widocznie mąciło jej 
myśli, gdy jechała do Berkow. Gdyby Melania miała zostać panią w Tornau, z pewnością 
musiałaby stamtąd oddalić się. Ta kobieta nienawidziła jej, czuła to. Ale za co? Dlaczego? 
Teraz zaczęły świtać w jej głowie niejasne przeczucia, które jednak odepchnęła od siebie, 
zanim zdołały nią zawładnąć. Tornauowie zmieszali się z resztą towarzystwa, a pan von 
Diesterkampf nie odstępował ani na krok od Renaty. Lubił ją bardzo i chętnie z nią 
rozmawiał. Również i pani Diesterkampf, miła, żwawa osoba, darzyła ją swymi względami, 
twierdząc, że pragnęłaby bardzo mieć przy sobie tak miłą towarzyszkę, jaką ma pani von 
Tornau. Melania cała pochłonięta Ralfem, starała się ciągle mieć go przy boku i stoczyć 
zwycięską walkę z jego powściągliwością. Przy kolacji Ralf był jej sąsiadem, wystawionym 
na ciągłe ataki jej wyrafinowanej kokieterii. Nie wiedziała, że co chwila obrzucał spojrzeniem 

background image

słodką twarz Renaty, zazdroszcząc Diesterkampfowi, który zastrzegł sobie miejsce obok niej. 
- Z panią Werkent można przynajmniej mówić do rzeczy! - odezwał się pan Diesterkampf do 
Ralfa. - Jest to egzemplarz luksusowego wydania Stwórcy! - dodał żartobliwie, widząc, że 
Ralf pożera ją wzrokiem. Podczas toastu Melania trąciła kieliszek Ralfa i szepnęła mu: - Czy 
pojedna się pan nareszcie ze mną, czy też ma pan ciągle jeszcze do mnie żal w sercu? - Nie 
mam powodu gniewać się na panią baronową! - odpowiedział chłodno. - Baronowa! To brzmi 
sztywno i konwencjonalnie! Czy pan zapomniał, jak mi na imię, choć je pan dawniej 
niejednokrotnie wymawiał? Ralfie, wszak inne uczucia łączyły nasze serca? - Nasze serca? 
ťaskawa pani myli się. Jedynie moje serce było w okowach, pani była wolną i nieczym nie 
związaną... - To się tak panu tylko wydaje. Ach, panie Ralfie, gdyby pan wiedział, ile przez 
pana wycierpiałam?... Spojrzał na nią wielkimi oczami. - Przeze mnie? Pozwoli pani, ale 
mam w tej mierze duże wątpliwości. - Nie, nie pozwolę, Ralfie! Oddałam Berkowowi moją 
rękę na usilne żądanie ojca mego, który widział w tym małżeństwie jedyny ratunek przed 
grożącą mu ruiną majątkową, co nieraz już panu mówiłam... - Tak jest, ale gdy usiłowałem 
dać temu wiarę, zjawił się u mnie pewnego dnia ojciec pani i skarżył się na skłonność pani do 
życia próżniaczego i gonienia za wszelkiego rodzaju uciechami... Ale dajmy temu pokój, bo 
przecież dyskusja na ten temat nie doprowadzi do niczego... - Ralfie! - szepnęła mu do ucha 
głosem pieszczotliwym. - Ralfie, sama nie wiedziałam, co robię, nie znałam serca mego i dziś 
za to pokutuję... W tej chwili zadała Ralfowi jakieś pytanie sąsiadka z drugiej strony i 
Melania z gniewem gryzła wargi. - Nie wypuszczę go! - myślała. Jego opór podniecał ją, 
wzbudzał w niej pożądanie i postanowiła walczyć o niego dalej. Dziś, gdy była wolna, nie 
potrzebowała tak dalece przebierać w środkach, by go pochwycić w ramiona. Wszyscy 
mężczyźni zabiegali o jej względy, on tylko jeden, on, którego pożądała, opierał się jej. Nie 
mogła się z tym pogodzić... Czyżby kochał inną? A może ta towarzyszka jego matki, o bladej 
twarzy, czerwonych wargach i ciemnych włosach zatarła w jego sercu jej rysy? Rzuciła w 
stronę Renaty złowrogie spojrzenie. Po kolacji rozpoczęły się tańce. Ralf przeprowadził 
Melanię do małego saloniku, obok jadalni. Prosiła go o to. Przyćmione światło oświecało ten 
zaciszny kącik, a ciężkie portiery zagłuszały gwar, dochodzący z dużego salonu. Zaledwie 
słychać było dźwięki orkiestry. Padła na kanapę, ciężko westchnąwszy. - Jakże tu zacisznie! - 
odezwała się cicho. - Ralfie drogi, oto mój karnecik, proszę się wpisać. Skłonił się i stojąc 
przy niej, wpisał swe nazwisko. Posunęła się, by mu zrobić miejsce. - Niech pan usiądzie 
obok mnie! - rzekła. - Sądziłem, że pani chciała odpocząć i nie chcę jej przeszkadzać... Ujęła 
go za rękę. - Ralfie! Ja tego dłużej nie wytrzymam. Dlaczego pan mnie tak męczy? Pan wie 
dobrze, że mi pan nie przeszkadza, że od roku tęsknię za panem, za tobą, Ralfie! - Bardzo to 
dla mnie pochlebne, pani baronowo. Tupnęła nóżką, nadąsana. - Nie chcę więcej słyszeć tego 
słowa - "baronowa". - Ja zaś nie chciałem wierzyć, aby pani była zdolna zamienić uczciwe 
serce mężczyzny na tytuł baronowej i przywiązany do tego majątek. Dziś znam panią tylko 
jako baronową von Berkow. Trwało to aż nadto długo i kosztowało mnie nadludzki wysiłek, 
zanim się przełamałem i doszedłem do tego postanowienia. - Niech pan o tym wszystkim 
zapomni! - rzekła błagalnym głosem. - Ralfie, nazywaj mnie jak dawniej, po imieniu, mów do 
mnie Melanio! Spojrzał na nią wyniośle i nie wyrzekł ani słowa. - Najgorętszym życzeniem 
moim - ciągnęła dalej - jest naprawić krzywdę, jaką panu wyrządziłam! íycie moje należy do 
ciebie i nie zaznam spokoju, dopóki cię nie przebłagam i dopóki mnie nie weźmiesz na 
zawsze, jako swoją Ralfie! Zniosę wszelkie upokorzenia byle cię odzyskać i obudzić w tobie 
uczucie miłości dla mnie, tylko dla mnie. - Nie gram komedii! - odpowiedział chłodno. - Co 
raz umarło, tego nie można powołać do życia. Proszę zaoszczędzić sobie podobnych scen na 
przyszłość. Zerwała się i podeszła blisko ku niemu, nie mogąc pohamować się. - A więc 
kochasz inną i dlatego jesteś tak okrutny względem mnie. Ralf zbladł. Odstąpił parę kroków i 
rzekł sucho: - Pani się zbyt unosi, pani baronowo. - Doprowadzasz mnie do ostateczności! - 
mówiła podnieconym głosem. - Ale nie myśl, że się ode mnie uwolnisz. Jesteś więcej 

background image

niewierny niż ja byłam niewierną, gdyż ja oddałam tylko rękę, ty zaś oddałeś serce. Nie 
puszczę ciebie od siebie, nie zrezygnuję... Odwrócił się, chcąc odejść, schwyciła go jednak za 
rękę. Nie odchodź ode mnie, Ralfie, nie powiedziawszy mi dobrego słowa. Błagam cię, 
powiedz choć jedno, jedyne! Spojrzał na nią i widząc łzy w jej oczach, zawahał się. Jakiż 
mężczyzna nie zmięknie wobec kobiety, która go błaga o miłość. - Przykro mi - rzekł - że 
pani tak zepsuła sobie życie, nie umiem tego naprawić i nie chcę przedłużać naszej 
rozmowy... Pozwoli pani, że odejdę. Ujęła go za rękę i przycisnęła do twarzy, zalanej łzami. - 
Przebaczyłeś mi, Ralfie? - spytała cicho. - Przebaczyłem! - I będziesz moim przyjacielem? - 
O ile tylko potrafię nim być! Skłonił się i wyszedł. Patrzała za nim płomiennymi oczami. - 
Będę szła za tobą krok w krok, Ralfie von Tornau! - rzekła z mocą. Podeszła do lustra, by 
poprawić włosy i osuszyć oczy. - Za tę zniewagę zapłaci mi to niewiniątko, ta Werkentowa! - 
powtarzała z pasją. Podeszła potem do biurka i szybko skreśliwszy kilka słów na arkuszu 
papieru, zadzwoniła na służącego. - Ta depesza musi być nadana natychmiast! - rozkazała. 
Depesza zaadresowana była do Trachwitza i brzmiała: "Czekam pana jutro wieczorem w 
Berkow". Xiv Ralf podszedł do matki, siedzącej obok Renaty, która rozmawiała z panem 
Diesterkampf. W sąsiednim salonie tańczono, a gospodyni domu brała żywy udział w 
tańcach. Ralf zwrócił się do Renaty: - Pozwoli pani, że ją poproszę do walca? Odwróciła się 
ku niemu z uśmiechem, dostrzegłszy w tym momencie baronową, unoszoną przez jednego z 
tancerzy. - I tak, i nie! - odrzekła. - Dlaczegóż nie? - Wydaje mi się, że nie tańczyłam już sto 
lat. Nie wiem, czy będę umiała się poddać fali uciechy. Szkoda. Bardzo bym chciał choćby 
raz jeden zatańczyć z panią. Do rozmowy wtrąciła się pani von Tornau: - Ależ Renato, proszę 
nie odmawiać memu synowi. Jest pani jeszcze za młoda, by się pozbawić tej przyjemności. - 
A zatem, skoro matka pana życzy sobie tego, służę panu. Zmarszczył brwi. - Dziękuję pani, 
ale nie mogę jej zmuszać. Jeżeli pani nie ma ochoty, to nie nalegam. Mnie też nie sprawia już 
taniec specjalnej przyjemności i nie lubię, gdy mnie kto do niego zmusza. - No to proszę 
poświęcić się dla mnie i zatańczyć ze mną. - Poświęcam się chętnie, zwłaszcza, że tańcząc z 
panią, doznam niewątpliwie wielkiej przyjemności. - Proszę mi nie robić komplementów 
przed czasem. - Mówię szczerą prawdę, ale skoro dostałem kosza... - To nie pan dostał kosza 
ode mnie, ale ja od pana. - Pani ode mnie? - spytał z miłym zdumieniem. - Naturalnie! 
Przecież chciałam z panem tańczyć, a pan mi odmówił. - Bo nie chciałem pani zmuszać i 
narażać ją na przykrość tańczenia ze mną. Wstała szybko i podeszła do niego, mocno 
zarumieniona. - Teraz chcę koniecznie tańczyć z panem. Grają akurat nowego walca. Czy pan 
jest wolny? - Tak, wolny i nie przymuszony! - rzekł, śmiejąc się wesoło. - Hola! - zawołał 
Diesterkampf. - Dopiero co odmówiła mi pani, a teraz ma pani tańczyć z Ralfem? TAka 
zniewaga krwi wymaga! - żartował. - Gdy tylko skończę walca z panią Renatą - zawołał Ralf 
- stanę do pańskiej dyspozycji. Diesterkampf nie dał jednak za wygraną. Stanął im w poprzek 
drogi i zażądał od Renaty solennej obietnicy, że następnego walca z nim zatańczy. - Naprzód 
interes potem przyjemność! - wołał rozradowany. - Przyrzekam solennie! - zawołała, 
oddalając się z Ralfem. Tańczył dobrze i prowadził ją pewnie. Stanowili prześliczną parę i 
przedmiot ogólnego podziwu. Nie puszczał jej tak długo, aż muzyka przestała grać. Stanęli, 
patrząc sobie w oczy, jak gdyby przeniesieni w rzeczywistość ze świata marzeń i tysiąca 
bajek. Melania nie spuszczała ich z oczu, choć na pozór nie miała jednej wolnej chwili. 
Orkiestra dała hasło do kontredansa. W jej karnecie zapisany był Ralf. Poszedł do niej i 
skłoniwszy się, podał jej ramię. - Proszę mi wybaczyć, że się uniosłam! - rzekła uniewinniając 
się. - Zapomniałem już o tym! - odparł. - Dziękuję i przyrzekam, że w przyszłości więcej będę 
zrównoważona. Utraciłam lekkomyślnie miłość pana, za to starać się będę pozyskać jego 
przyjaźń. Powiedziała to tonem tak pełnym rezygnacji, że ujęła go za serce. Trafiła w jego 
czułą strunę. Zbyt był prostolinijny i szczery, by przypuszczać, że znów grała komedię. 
Spojrzał na nią łagodnie i przycisnął do ust jej rękę. Zapomniał o tym, co było i przebaczył 
jej. Nazajutrz z rana stał Ralf w długich zabłoconych butach z cholewami na kartoflisku, 

background image

trzymając za cugle konia, gdy na gościńcu ukazał się Diesterkampf, jadąc konno ostrym 
kłusem. - Halo, Ralf! Jak się miewasz. Wyglądamy obaj, jakbyśmy dopiero co przestali 
tańczyć. Tornau roześmiał się. - Musiałem zobaczyć, jak kopią kartofle. Przez całą noc deszcz 
lał jak z cebra i ziemia całkiem rozmiękła. Tyle, co jej mam na butach, wystarczyłoby na 
założenie ogródka w Berlinie. Diesterkampf uderzył szpicrutą po cholewach. - Niech pan 
włazi na swoją szkapę - rzekł wesoło - to pana kawałek odprowadzę. A jak tam idzie kopanie? 
- Kupiłem na próbę nową kopaczkę i zaraz pierwszego dnia zepsuła się. Musiałem porządnie 
się napocić zanim ją przyprowadziłem do porządku. Tak parno jest po deszczu... ťagodną 
mamy jesień... - To się może odmienić - rzekł Diesterkampf. - Ale z pana dzielny chłop, że 
pan sobie z tą kopaczką dał radę. Pańskie oko konia tuczy! Wszędzie pan jest i wszystkiego 
pan sam dojrzy. Pański ojciec, gdyby żył, byłby z pana dumny... Tornau to niezły szmat 
ziemi, lepszy od wielu dużych majątków, a przy tym bez długów. Można gospodarować i 
ciągnąć zyski. Obok taki Parkow pójdzie wkrótce pod młotek komornika, bo stary Matej nie 
potrafi się rządzić. Co prawda ci jego dwaj synowie, gwardziści, potrafią go doić jak cielęta, a 
żona też ma niejeden grzeszek na sumieniu. Ale po co jej pozwalał sprowadzać toalety z 
Paryża? - A hodowla koni opłaca mu się? - wtrącił Ralf. - To się może opłacać tylko na 
wielką skalę, tak jak w Berkow! - odpowiedział Diesterkampf. - Ale, a propos, w Berkow jest 
teraz nowy dyrektor stada. Mówiła mi piękna Meluzyna vel Melania, że to były oficer 
ułanów, więc chyba powinien się na tym znać. Ale tam jest z czego dokładać. Pieniędzy ma 
baba jak lodu. Nie na próżno wybrała tego starego ramola na męża. Ale muszę cię już 
pożegnać, kochany Ralfie. Skręcę bokiem przez zagajnik. Do widzenia. Pozdrów twoje panie 
ode mnie! - Do widzenia, papo! - rzucił wesoło Ralf. - Proszę ucałować ode mnie rączki 
małżonce. Rozjechali się w przeciwne strony. Przejeżdżając przez las, Ralf zwolnił biegu. 
Obtarł czoło i nucił jakąś piosenkę. Przy jeziorku zatrzymał konie i wpatrywał się w 
ławeczkę, na której siedziała kiedyś Renata, gdy ją niespodzianie zastał zapłakaną. Dostrzegł 
pod ławką skrawek papieru. Zsiadł z konia i podniósł go. Była tam kartka wydarta z notesu 
Renaty, zapisana jej równym, ładnym pismem: "1) 40 słoików galaretki porzeczkowej, 2) 30 
słoików marmolady wiśniowej, 3) kupić płótna na ścierki kuchenne, 4) przypomnieć panu o 
kuropatwach" Uśmiechnął się i pomyślał wzruszony: "oto materiał na panią domu". 

 Xv Minął już 
miesiąc od czasu dożynek w Berkow. Melania obmyśliła nowy plan kampanii i zmieniła 
taktykę. Odwiedziła parę razy panią von Tornau, zawsze w godzinach, w których Ralfa nie 
powinno było być w domu, a gdy przypadkiem zjawiał się, szybko się żegnała, rzucając na 
niego spojrzenie pełne smutku. To go trochę niepokoiło. Zbyt dobre miał serce, by nie 
odczuwać, że cierpiała. Zapytywał siebie, czy nie wyrządził jej zbyt dużej krzywdy i czy 
mimo wszystko uczucia jej nie były szczere i gorące? Wyrzucał sobie, że ją potraktował zbyt 
ostro i choć była dla serca jego obojętną, to jednak odczuwał niemiło jej smutek. Toteż starał 
się być dla niej bardziej przyjacielskim i towarzyszył zawsze matce i Renacie, gdy jeździły do 
Berkow. * * * Hans von Trachwitz stał w oknie swego pokoju, mieszkał bowiem w budynku 
administracyjnym, gdy spostrzegł powóz z Tornau, jadący w stronę pałacu. Poznał Renatę i 
cofnął się przerażony. Ukryty za firanką wpatrywał się w nią, dopóki nie zniknęła mu z oczu. 
- Tak, to była ona, na pewno ona. Ale skąd się tu wzięła? - mruczał pod nosem. Zatrzymał 
przechodzącego pod oknami stangreta. - Martens! Co to za państwo przyjechali? - To pan 
dziedzic z Tornau z matką. - Ale w powozie siedziały dwie panie? - Ta druga to pani do 
Werkent, taka paniusia do towarzystwa starszej pani dziedziczki. - Ach tak, dziękuję wam, 
Martens. - ťasy na kobiety! - pomyślał Martens o nowym dyrektorze, oddalając się. Trachwitz 
biegał po pokoju, nie mogąc się uspokoić. Renata tutaj, pod panieńskim nazwiskiem, jak on 
na posadzie! Trzeba się nad tym zastanowić! Najlepiej będzie zobaczyć się z nią sam na sam i 
rozmówić się, bo gdy mnie zobaczy niespodziewanie, to będę musiał spakować manatki. 

background image

Niemiła sytuacja! Renata, ta kapryśna jedynaczka, na posadzie! Po raz pierwszy w życiu 
kłopotał się o żonę. Dotychczas pomiatał nią. Przywykł wcale się o nią nie troszczyć, zostawił 
ją w nędzy, a ona tymczasem dała sobie radę bez niego. O tym, że postąpił z nią niegodziwie, 
starał się nie myśleć. Wszakże sam stał nad przepaścią i kierował się jedynie instynktem 
samozachowawczym. Czy będzie teraz na tyle rozsądna, że pozwoli mu spokojnie mówić? - 
Trzeba jak najprędzej znaleźć okazję! - zadecydował. Na razie jednak nie miał odwagi wyjść 
z mieszkania, by przypadkiem jej nie spotkać. Xvi Renata stała na werandzie przed pokojem 
bawialnym i rozglądała się po parku. Było południe i powinien był lada chwila nadejść Ralf. 
Zazwyczaj gdy go ujrzała i gdy powitał ją skinieniem ręki, wracała szybko do pokoju i 
dawała polecenie, by podawano obiad. Znała jego przyzwyczajenia i wiedziała, że lubiał, aby 
wszystko szło jak z płatka. Gdy wszedł do jadalni i witał się z paniami, już podawano zupę. - 
Dziś głodny jestem jak wilk! - rzekł do Renaty. Proszę mi dawać podwójne porcje. - Nie 
może się pan zbytnio uskarżać na brak apetytu! - żartowała Renata. To prawdziwa 
przyjemność widzieć pana przy jedzeniu i przy pracy. Wpatrywała się w jego twarz opaloną, 
energiczną, nie zdając sobie sprawy, że w tym spojrzeniu było więcej niż przyjaźń. W 
ostatnich czasach Ralf stale był w doskonałym usposobieniu, zawsze wesół i uśmiechnięty, co 
nad wyraz cieszyło jego matKę. Renata porównywała go w myśli ze swym mężem. Jakże 
inaczej ułożyłoby się jej życie, gdyby Trachwitz był choć w części tak pracowitym i dzielnym 
jak Ralf, gdyby tak ją przez życie prowadził, jak Ralf swoją przyszłą żonę prowadzić będzie. 
Westchnęła głęboko i przeraziła się, widząc na sobie zdziwione spojrzenia pani von Tornau i 
jej syna. - Za kim pani tak wzdycha? - zapytał Ralf, na wpół trwożliwie i na wpół wesoło. 
Ocknęła się z zadumy. - Mam dziś do załatwienia kilka drobnych sprawunków w miasteczku, 
a nie chciałabym specjalnie dla siebie prosić o konie. - To jak byśmy się umówili - rzekł 
rozpromieniony - bo właśnie kazałem zaprząc do wolantu. I ja muszę się widzieć z kupcami 
zbożowymi dziś po południu w miasteczku, to panią zabiorę. Zgoda? - Rzeczywiście, dobrze 
mi się składa! - odparła wesoło Renata. - No to proszę się pospieszyć, abyśmy powrócili 
przed wieczorem. - Biegnę się przebrać. Będę gotowa, zanim konie podjadą. A pani nie 
pojechałaby z nami? - spytała, zwracając się do pani von Tornau. - Nie, moje dziecko. Po 
obiedzie wolę się zdrzemnąć, ale proszę nie zapomnieć przywieźć włóczki do cerowania, a 
prócz tego zapytać przed wyjazdem, czy gospodyni nie potrzebuje czegoś z miasta. - Panna 
Berkner już wypisała mi całą litanię. - No to chyba każę zaprząc do wozu drabiniastego! - 
żartował Ralf. - Pan sam najlepiej potrafiłby to wszystko załatwić! - przekomarzała się z nim 
Renata. - Gdybym się znał na włóczce do cerowania, rodzynkach, migdałkach i innych 
bakaliach, to bym panią mógł wyręczyć, ale ponieważ nie bardzo się na tych specjałach znam, 
więc niech już pani ze mną jedzie... Co robić... Patrzył na nią z tak komicznym 
zakłopotaniem, że śmiać się musiała. - Ile czasu potrzebuje pani, aby się przebrać do drogi? - 
zapytał, gdy skończył się obiad. - Za dziesięć minut będę gotowa! - Nie dłużej? Brawo, pani 
jest prawdziwym wyjątkiem rodu kobiecego. - Dopiero tu, w Tornau nauczyłam się nie tracić 
czasu. Dawniej taka historia musiałaby trwać co najmniej godzinę. Samo uczesanie włosów 
ciągnęło się zwykle pół godziny. Co prawda moja fryzjerka lubiła się guzdrać. - I z pewnością 
- wtrącił Ralf - potrafi się pani sama lepiej uczesać. - I ja tak myślę - dodała pani von Tornau - 
ale do tego trzeba mieć tak piękne warkocze, jak ma Renata. Ralf spojrzał na jej włosy. 
świerzbiły go palce, by wyjąć z tych włosów szpilki i rozplątać jej warkocze. Wyobrażał 
sobie, jak musiała być piękna z rozpuszczonymi włosami. W kwadrans później jechali oboje 
gościńcem do miasta. Słońce mocno dogrzewało, ale po niedawnym deszczu droga była 
wolna od kurzu. Na niektórych polach pracowali wieśniacy i na widok przejeżdżających 
uchylali czapki spokojnie, nierychliwie, jak to zwykli czynić ludzie na wsi. Młodzi ludzie 
długi czas jechali w milczeniu, mieli jednak oboje uczucie radości w sercach. Siedziała obok 
niego cicha i szczęśliwa, że miała go tak blisko, tuż obok siebie. Z wolna, bezwiednie zaczęła 
mówić, coraz więcej ożywiając się. Opowiadała o swej młodości, o swym dobrym ojcu, 

background image

którego tak bardzo kochała i który tak dbał o jej wychowanie. Nie przerywał jej ani słowem, 
dumny, że z taką ufnością zwierzała mu się z najgłębszych tajników swego "ja". Chciałby jej 
gorąco podziękować za to. Mówiła dalej i dalej, jak gdyby szła za głosem wewnętrznego 
nakazu. Wspomniała nawet o swej nierozważnej miłości, z której się otrząsnęła. A potem 
zacięła się... Czyż miała mu powiedzieć, że skłamała przed nim i przed jego matką, podając 
się za wdowę? Czy nie powinna była teraz powiedzieć, że jej mąż żyje i że ją tylko porzucił? 
Nie miała jednak odwagi popsuć tej rozkosznej godziny, gdy w takim skupieniu słuchał jej 
słów. Wspomniała więc tylko pobieżnie o tym okresie czasu. A potem mówiła z tkliwością o 
dziecku, które rączętami spędzało jej smutek z czoła, a potem odeszło... Przeszła wreszcie do 
ostatnich czasów spędzonych w Tornau. Jakże się wszystko w jej życiu zmieniło... ale bodaj 
na lepsze. Bo zetknęła się z przyrodą i z ludźmi szlachetnymi, którzy ją przygarnęli i dobrzy 
są dla niej. Jakże im powinna dziękować... Bezwiednie schwyciła jego rękę i przycisnęła do 
ust, zanim zdążył się spostrzec. - Renato! Co pani robi? - zawołał, cofając rękę. Miejsce, do 
którego przylgnęła ustami, paliło go jak ogień. Po raz pierwszy wymówił jej imię! Ukryła 
twarz w dłoniach zawstydzona i przerażona tym, co zrobiła. Spostrzegł to i nie mógł sobie 
darować niezręczności. Zamilkła, nie mogąc wymówić słowa więcej. - Dziękuję pani - 
odezwał się cicho - za zaufanie, jakim pani darzy mnie i matkę moją. Nie umiem pani 
wypowiedzieć, jak bardzo mnie to cieszy. Wyciągnęła do niego rękę, którą mocno ujął. 
Słowa, które wypowiedział, wydały mu się zimne, sztywne, wcale nie wyrażające radości, 
jaka go przejmowała. Podniósł jej rękę do ust i długo, serdecznie ją całował. Milczeli już 
potem, aż przyjechali do miasteczka i wysiedli przed zajazdem. Gdy wysiadała, opierając się 
o jego ramię i spojrzała wzdłuż ulicy, zbladła nagle i oniemiała, spostrzegłszy z daleka 
szybko oddalającego się mężczyznę. Postać jego i ruchy łudząco przypominały Trachwitza. 
Wzdrygnęła się, jakby ujrzała zmorę. - Co pani jest? - zapytał Ralf zaniepokojony. Zebrała 
siły i uśmiechnęła się. - NIc, już przeszło. Odczułam nagle chłód, jaki tu panuje, w drodze tak 
było gorąco. Kazał podać szklankę herbaty i spoglądał na nią z troskliwością. Po chwili 
zapytał, jak się czuje. - Już całkiem dobrze - odpowiedziała. - Niech pan się nie niepokoi. W 
ciągu godziny załatwię sprawunki i wrócę tutaj. - Dobrze! - rzekł. - I ja mniej więcej za 
godzinę powinienem być z powrotem. Na radość Renaty padł szary cień. NIeznajomy, który 
znikł jej z oczu, zbyt żywo przypomniał jej męża. Ogarnął ją lęk, jakby ją czekało coś 
strasznego. Oglądała się co chwila, ale już go nie było. Załatwiła sprawunki i powróciła do 
zajazdu. Usiadła w altance przy sali restauracyjnej i czekała na Ralfa, nie domyślając się, że z 
sąsiedniego pokoju patrzy na nią ów nieznajomy, nie będąc widziany. Był to w istocie 
Trachwitz, który przyjechał z Berkow, mając coś do załatwienia dla baronowej. Gdy zsiadał z 
konia, dostrzegł zbliżający się ekwipaż z Tornau i natychmiast się oddalił. Gdy powrócił, 
ukrył się w sąsiednim pokoju, skąd mógł swobodnie obserwować gości. Po chwili wszedł 
Ralf i przywitał się z Renatą. - Wszystko pani pomyślnie załatwiła? - zapytał. - Tak jest. A 
pan? - Ja też pozałatwiałem wszystkie interesy i możemy zaraz wracać do domu. - Zostańmy 
tu jeszcze chwilę, dobrze? Tak przyjemnie się tu siedzi! - rzekła. Zdawało się jej, że coś ją 
przykuło do tego miejsca. Czuła się bezwładna i przygnębiona. Ralf badał ją oczami. - Wcale 
mi się pani dziś nie podoba! - odezwał się po chwili. - Obawiam się, że pani zaziębiła się. 
Gdy wysiadaliśmy przed zajazdem, była pani blada jak trup. Namyślała się czy mu wyjawić 
prawdę. - Przyznam się panu, że się wtedy przeraziłam, ale to już przeszło. - Przeraziła się 
pani? - Tak. Spostrzegłam jakiegoś pana, który mi żywo przypomniał osobę, która już... 
umarła. - Umarli nie wstają z grobu! - rzekł poważnie. - Tak, umarli nie powracają! - 
powtórzyła jakby we śnie. - Czy mogę zapytać, o kim pani wówczas myślała? Czy nie o 
swym mężu? - Tak, o nim! - rzekła wzdychając głęboko. Ralf spoważniał. Widocznie nie 
przezwyciężyła się jeszcze i nie przebolała straty męża, a dopóki to nie nastąpi, nie 
powinienem starać się pozyskać jej dla siebie. Powracając do domu oboje milczeli. Xvii 
Nazajutrz po obiedzie, gdy pani von Tornau odbywała popołudniową drzemkę, poszła Renata 

background image

do jeziorka w lesie i usiadła na ławeczce pod drzewami bukowymi. Wokoło panowała cisza, a 
słońce przedzierało się przez drżące liście i rzucało swe promienie na spokojną toń. Siedziała 
zadumana, gdy doszedł ją teętent kopyt końskich. Była pewna, że to Ralf i obejrzała się. 
Zatrzymał się przed nią jeździec, na którego widok wydała lekki okrzyk grozy. Hans von 
Trachwitz zeskoczył z konia i podszedł do niej. - Mój widok przeraził cię, Renato? - rzekł, 
uśmiechając się. - Wybacz mi, lecz to musiało nastąpić. - Ty... Skąd tu przybywasz? - 
zapytała drżącym z przerażenia głosem. - Przyjąłem w Berkow stanowisko zarządzającego 
stadniną, nie przypuszczając naturalnie, że znajdę cię w sąsiedztwie. - Wierzę, bo inaczej 
chyba byś nie przyjechał w te strony? - I owszem. Po pierwsze nie miałem innego wyboru w 
pracy, a po drugie zależało mi na tym, aby cię zobaczyć. - Czego chcesz ode mnie? - Czego 
chcę? - Tak, chciałabym to wiedzieć, bo przecież nie mamy już z sobą nic wspólnego. - I ty to 
mówisz, ty, która swego czasu tyle mi... - Milcz, nie poruszaj tego tematu. Wiesz dobrze, że 
zdeptałeś moją miłość, gdyś mnie rzucił na pastwę losu, bezradną i bez środków do życia. - A 
cóż mi pozostawało do zrobienia? Chyba wpakować sobie kulę w łeb. Spojrzała na niego 
pogardliwym wzrokiem. - Nie kłam przynajmniej! - rzekła zimno. Roześmiał się szyderczo. - 
Przestałaś już być sentymentalną? Szkoda, że nie wiedziałem swego czasu, że masz tyle 
temperamentu. Może byśmy wówczas zetknęli się bliżej. Lubię kobiety z temperamentem... - 
Znowu kłamiesz! Nigdy nie zadawałeś sobie trudu poznania mnie bliżej. Interesowałeś się 
wszystkim, tylko nie mną. - świetnie odbite cięcie! świetnie umiesz się bronić! 
Wyprzystojniałaś również... Gotów jestem po raz wtóry zakochać się w tobie... - Milcz, 
wypraszam sobie podobne żarty! Uderzył szpicrutą po cholewach. - Mogę chyba nie 
pozwolić, aby żona moja cośkolwiek sobie wypraszała... - Nie jestem twoją żoną! - O ile 
wiem, nie mamy jeszcze rozwodu. - Poczyniłam już potrzebne ku temu kroki... - Tak ci pilno? 
Ale bądź spokojna, nie będę w dalszym ciągu tak naiwny, by sobie zaprzątać tobą głowę. 
Taki nędzarz jak ja nie może iść za głosem uczuć serca... - Czego więc chcesz ode mnie? - To 
tak łatwo nie da się powiedzieć. Przede wszystkim chciałem, abyś się oswoiła z myślą, że 
żyję i jestem obok ciebie. Mogłabyś się zdradzić, że nie jesteś wdową, za jaką się podałaś... - 
Zrobiłam to dlatego, by móc otrzymać posadę, gdyż państwo Tornau poszukiwali osoby, nie 
związanej żadnymi węzłami rodzinnymi. - Doskonale. Mnie to nawet dogadza, że wyrzekłaś 
się mego nazwiska... Ja też chcę uchodzić za człowieka nieżonatego i nie będę się z tym 
zdradzał, że mam żonę, tak jak ty we własnym interesie nie potrzebujesz mówić, że masz 
męża. Co do tego zatem jesteśmy zgodni? Nie odpowiedziała mu. - Po chwili odezwał się 
znowu: - Mówiłaś o rozwodzie. Jakie kroki przedsięwzięłaś już? - Zwróć się z tym do doktora 
Helmana w Berlinie. Dałam mu plenipotencję, aby uniknąć wyjazdów i zaniedbywania się w 
obowiązkach. - Dobrze, zaraz się do niego zwrócę, gdyż i mnie zależy na szybkim rozwodzie. 
Odetchnęła z ulgą. - Aha - rzekł szyderczo - zapewne bałaś się, że będę chciał zatrzymać cię 
dla siebie. Bądź spokojna, na taki zbytek nie stać mnie, aczkolwiek - dodał patrząc jej w oczy 
- wartą jesteś grzechu... Byłem głupi, że cię swego czasu zaniedbałem, chociaż... - Skończ już 
proszę. I tak wiem już więcej, niżbym tego pragnęła. - Dobrze, skończmy już z tym. Zależy 
nam obojgu na rozwodzie i na tym, aby nasz wzajemny stosunek zachować w tajemnicy. 
Prawda? - Nie, tajemnicy naszego wzajemnego stosunku nie chcę dłużej ukrywać przed 
ludźmi. Od dawna robię sobie wyrzuty, że nie byłam szczera. Teraz, gdy się tutaj zjawiłeś, 
muszę powiedzieć ludziom prawdę. Nie mogę pozostawać dłużej w sytuacji, która jest dla 
mnie nie do zniesienia. - TAk! - odparł Trachwitz. - Zmarli, którzy zmartwychwstają, nie 
zawsze są pożądani. Musisz jednak nadal milczeć. Chcę być szczerym wobec ciebie i 
powiedzieć ci, że mam pewne widoki zdobycia ręki pani baronowej von Berkow. Gdy jednak 
dowie się ona, że jesteś moją żoną, na pewno odprawi mnie z kwitkiem. Pojmujesz chyba 
dobrze, że to małżeństwo jest dla mnie jedyną deską ratunku. Wówczas mógłbym być i tobie 
pomocny... - Dziękuję ci za twą pomoc. Dam sobie radę bez ciebie. - Co za wysokie 
mniemanie o sobie. - Byłoby lepiej, gdybyś i ty je miał. Dość już tych drwin. Skłonił się 

background image

pogardliwie. - Nadawałabyś się lepiej ode mnie do stosunków w Ameryce. Tam ludzie mają 
takie same jak ty poglądy na pracę. Nie darmo płynie w twych żyłach krew kramarzy... Ja 
mam poglądy zbyt arystokratyczne, bym mógł cię zrozumieć. Nie będę ci jednak rzucał 
kamieni pod nogi, jeżeli mi pozwolisz spokojnie iść moją drogą... - Rób, co ci się podoba, 
tylko nie wymagaj, abym nadal okłamywała państwa von Tornau. - Właśnie tego wymagam. 
Tornau'owie są zaprzyjaźnieni z baronową i niewątpliwie odkryją jej naszą tajemnicę. - To 
wszystko nie odwiedzie mnie od postanowienia, że dziś jeszcze powiem im całą prawdę. 
Wyprostował się i spojrzał na nią złowrogo. Milcząc, mierzyli się oczami, jak zapaśnicy 
przed walką. Potem obrzucił ją wzrokiem, któremu dawniej zawsze ulegała, a który i teraz ją 
zaniepokoił. - Dobrze, Renato! - rzekł cicho. - Rób, co będziesz uważała za właściwe. Pozwól 
jednak, że ci powiem jeszcze jedno, bodaj najważniejsze. Zamilkł na chwilę, aby spotęgować 
efekt. - Jeżeli ujawnisz nasz stosunek i fakt, że porzuciłem cię, wówczas utracę nie tylko 
baronową, ale i stanowisko, a więc kawałek chleba, jaki udało mi się zdobyć... Drżącą ręką 
uchwyciła poręcz ławki, a w jej oczach pojawiły się łzy. To co przeżywała, wydawało się jej 
jakimś snem upiornym. Nie spuszczał z niej oczu. Mimo woli wzruszyła go jej rozpacz i po 
raz pierwszy odezwały się w jego piersi jakieś szlachetniejsze uczucia. Przez chwilę zdawało 
mu się, że przytuli ją do siebie i powie jej: chodź, wszakże należymy do siebie i wspólnie 
będziemy walczyć o lepszą dolę. Dojrzał jednak jej wzrok pogardliwy i zrozumiał, że jest już 
za późno. - Dobrze - rzekła. - Będę milczeć, dopóki nie dostaniemy rozwodu. - Dziękuję ci - 
odpowiedział. - A teraz zostaw mnie samą! - Odchodzę i proszę cię, Renato, wybacz mi, 
jeżeli możesz! Skłoniła głowę i milczała. Wahając się, dodał jeszcze: - A w razie gdybym 
miał ci coś ważnego do zakomunikowania, gdzie mogę cię spotkać? - Jeżeli jest ładna pogoda 
- rzekła - przychodzę tutaj codziennie o tej porze. Możesz mnie spotkać tu przy ławeczce lub 
na ścieżce przy jeziorku. Ale proszę, byś oszczędzał mi tych przykrych chwil i widywał się ze 
mną jak najrzadziej, wyłącznie w wypadkach naprawdę ważnych. Nie chcę, by nas ludzie 
wzięli na języki. - Stanie się, jak sobie życzysz. Wskoczył na konia i szybko odjechał. 
Patrzyła za nim dopóki nie znikł jej z oczu. Przeżyła myślą chwilę szału, a potem rozpacz i 
zwątpienie, jakie ten człowiek jej zgotował w życiu. Ostry ból przeszył jej serce i już chciała 
pobiegnąć do Ralfa, by mu wszystko powiedzieć. Ale nie mogła tego zrobić, bo wpędziłaby 
tamtego w nędzę. Xviii Któregoś dnia siedzieli państwo Tornau na werandzie przy 
podwieczorku. Renata trzymała w ręku tackę z cukiernicą i z dzbanuszkami ze śmietanką, gdy 
raptem wpadła na dziedziniec konno Melania von Berkow w towarzystwie swego dyrektora 
stadniny i zatrzymała się tuż pod werandą. Renata tak się przeraziła, że wypuściła z rąk tackę 
i śmietanka rozlała się na podłogę. Pani von Tornau spojrzała na nią bacznie, uśmiechając się 
na pozór niewinnie. - Ostatnimi czasy jest pani trochę zdenerwowana - wtrącił Ralf, 
podnosząc dzbanuszek. - Przeraziłam się, gdy konie raptem wpadły na dziedziniec! - 
uniewinniała się Renata, usiłując zdobyć się na uśmiech. - To ja jestem temu wszystkiemu 
winna! - zawołała Melania. - Spadłam jak grom z nieba i przeraziłam panią Renatę. Ale 
przecież nie jestem straszydłem, żeby mnie się tak bać. Czy mogę prosić o filiżankę kawy dla 
siebie i dla pana von Trachwitz? - Ależ naturalnie. Proszę, niech państwo wejdą na werandę. 
Trachwitz zeskoczył z konia i pomógł zsiąść Melanii. Uniosła czarną amazonkę i weszła z 
nim razem na schodki. Przedstawiając Trachwitza, nie spuszczała Renaty z oczu, nie 
dostrzegła w jej zachowaniu nic szczególnego. I Trachwitz również nie zdradzał 
najmniejszego zakłopotania. - Aha - pomyślała - musieli się już porozumieć. I postanowiła 
bacznie ich obserwować. Ralf traktował Trachwitza z taką uprzejmością, jakby to był sam 
baron von Berkow, uważając go za człowieka jak najlepiej wychowanego. I Melania również 
odnosiła się do niego z całą grzecznością, raz że flircik leżał w jej usposobieniu, po wtóre, że 
chciała wzbudzić w Ralfie pewną zazdrość, pragnęła wreszcie dopatrzyć się wrażenia, jakie 
jej flircik z Trachwitzem zrobi na Renacie. Zawiodły ją jednak oczekiwania. Ani Renata, ani 
Trachwitz nie dawali żadnego powodu do wyciągania jakichś wniosków co do ich 

background image

wzajemnego stosunku. Renata krzątała się z udaną obojętnością koło podwieczorku, choć 
serce jej biło jak młot i czekała tylko chwili wyjazdu gości. Melania jednak nie zdradzała 
najmniejszej chęci do odjazdu. Wciągnęła Ralfa do rozmowy, zasypując go pytaniami, 
dotyczącymi gospodarstwa, które by doskonale mogła omówić ze swym administratorem, 
wolała jednak zaabsorbować go całkowicie swoją osobą. Najmądrzejszy mężczyzna da się 
uwikłać w rozmowę kobiecie przebiegłej, zwłaszcza gdy potrafi ona dobrze grać rolę 
komediantki. Pani von Tornau zrozumiała od razu grę Melanii, a mając do niej żal za 
sprawione synowi cierpienia, cieszyła się w duszy z zawodu, jaki ją czekał. Ta przewrotna 
kobieta, mimo urody i majątku nie była dla niej, jako synowa, nawet połowy tego warta, co 
Renata. Wreszcie Melania pożegnała się. W powrotnej drodze jechała tuż obok Trachwitza, 
rzucając na niego co chwila badawcze spojrzenia. On jednak nie widział tego, pochłonięty 
myślami o Renacie, której spokój, urok i odwaga, z jaką podjęła walkę o byt, zrobiły na nim 
głębokie wrażenie. Chwilami porywała go szalona chęć powrócenia do niej. Z zadumy 
wyrwał go ironiczny śmiech baronowej. - Jest pan dziś wyjątkowo interesujący i miły. Cały 
czas bawi mnie pan rozmową... Wyprostował się na siodle i gładząc wąsy swą wypieszczoną 
ręką, rzekł: - Przepraszam bardzo, że cokolwiek zamyśliłem się. - Gdzie też to pan bujał 
myślami? - Myśli moje były przy pani! - Doprawdy? Zaciekawia mnie pan. - Czy mogą 
interesować piękną i wytworną kobietę myśli takiego chudopachołka jak ja? - Kto wie? - 
odparła zalotnie. - Jeżeli ten chudopachołek jest interesującym mężczyzną, jak dyrektor mej 
stadniny, to może myśli jego zaciekawią mnie. Uderzył kilkakrotnie szpicrutą po butach i 
powiedział z wolna: - Myślałem o tym, jak ciężko było rozstawać się z życiem mężowi pani. - 
A więc pan myślał o moim mężu, a nie o mnie? - Myślałem o tym, że kto ma tak czarującą 
żonę jak pani, ten przywiązany jest do życia tysiącem węzłów. Wzruszyła ramionami. - 
Nazbyt banalne te pańskie dzisiejsze komplementy! - rzekła. - Myślałam, że pan zdobędzie 
się na coś bardziej dowcipnego. Brak panu polotu! - Skądże, u Boga Ojca, mam czerpać ten 
polot? Zaczęła się śmiać z jego pociesznie zakłopotanej miny. - ťatwo pani śmiać się ze mnie. 
Biednemu wiatr w oczy wieje. Na honor! Innym językiem chciałbym do pani przemawiać, 
gdyby... Zrobiła odmowny ruch ręką, nie chcąc, by się wywnętrzał, choć w duchu 
przyznawała, że był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich w życiu zdarzyło się jej 
widzieć. - Dajmy spokój wyznaniom i mówmy o rzeczach bardziej interesujących! - Dla mnie 
- rzekł - tematem najbardziej interesującym jest zawsze kobieta. - Skoro tak, to niech mi pan 
powie, jak się panu podoba towarzyszka pani von Tornau? Nie zdradził się najlżejszym 
drgnieniem twarzy, jakie wrażenie zrobiło na nim to pytanie. - Nie umiem - rzekł obojętnie - 
odpowiedzieć pani na to pytanie. Na pierwszy rzut oka, wydaje mi się mało ożywiona, trochę 
nudna... - Dziś - odpowiedziała baronowa - Renata nie była dobrze usposobiona. Zwykle 
wygląda znacznie lepiej. Zdaje mi się, że pan von Tornau gustuje w niej? - Jak to pani 
baronowa rozumie? - zapytał żywo. Uderzyła konia szpicrutą po szyi i rzekła z uśmiechem: - 
Rozumiem to tak, jak mówię. Tornau lubi kobiety o twarzach Madonny. Jej anielski 
uśmieszek oczarował go. Dla mnie podobne typy są nudne, a nawet podejrzane. Albo ma 
wodę w żyłach zamiast krwi, albo też jest to owa "cicha woda, która brzegi rwie". I to jest 
zawsze niebezpieczne. Niech pan się strzeże, by ta syrena nie pociągnęła i pana w głęboką 
toń. Szkoda by mi było pana, dalibóg. Trachwitz gryzł nerwowo wargi. - Nie zaniedbam - 
rzekł - przy pierwszej okazji przyjrzeć się bliżej pani Werkent. - Jako znawca kobiet rozgryzie 
ją pan z pewnością szybko. Niech mi pan zda później sprawozdanie ze swych obserwacji. - 
Naturalnie. W każdym bądź razie gdyby pani Werkent wiedziała, jak żywo interesuje się nią 
pani, mocno by to jej pochlebiało. - Mówiąc między nami - odpowiedziała baronowa - nie 
cierpię tego niewiniątka! - To jest powiedziane jasno i szczerze! - rzekł Trachwitz, śmiejąc 
się. W duchu pomyślał sobie, że to nie jest bez kozery. Co mogła zrobić Renata baronowej? 
Odniósł pewne wrażenie, że powinien chronić żonę przed złośliwym języczkiem swej 
protektorki. Po raz pierwszy czuł, że go coś wiąże z żoną. Słowa Melanii niepokoiły go i 

background image

wywołały w nim uczucie zazdrości. Czy sam nie dostrzegł, że między Ralfem Tornau a żoną 
jego wiła się nić sympatii? Czuł, że nie byli sobie obojętni i krew uderzyła mu do głowy. BYł 
kontent, że w Berkow mógł zsiąść z konia. Upłynął tydzień od chwili spotkania się Renaty z 
Trachwitzem. Coraz więcej przemyśliwała nad tym, jaką drogą wydostać się z matni, w jaką 
zaplątała się, zmuszona do zatajenia prawdy. Powzięła wreszcie decyzję, którą jeszcze dziś 
postanowiła wykonać. Wiedziała, że Ralf musi być po południu w lesie i że przejeżdżać 
będzie konno przez park, obok sadzawki. Tam zamierzała go spotakć i poprosić o chwilę 
rozmowy. Z wolna przechadzała się po alei parkowej, zastanawiając się nad swym 
położeniem. W rzeczywistości zawiniła tylko względem pana von Tornau i jego matki. Z 
drugiej strony milczenie jej nikomu nie wyrządziło krzywdy, a mogło nawet przyczynić się 
do związku Trachwitza z baronową. Zresztą baronowa była już w tym wieku, aby zdać sobie 
sprawę z tego, że taki hołysz jak Trachwitz, nie był dla niej stosownym mężem. Nie 
przypuszczała, by Melania kochała jej męża, przeciwnie, uważała, że więcej wyróżnia Ralfa, 
gdyby go jednak kochała, to dlaczegóż by nie miała z nim być szczęśliwa? Bardzo być może, 
że potrafiłaby ujarzmić niestały charakter Trachwitza i uczynić zeń człowieka pożytecznego. 
A potem rozważała szczegółowo, w jaki sposób przemówić do Ralfa. Wiedziała, że spojrzy 
na nią swymi jasnymi, łagodnymi oczami, które ją przenikały do głębi. Gdy się obejrzała, 
właśnie podjeżdżał. Z daleka witał ją pełen radości. - Przypuszczałem, że pani jest już w lesie. 
- Nie, panie Ralfie, tutaj czekałam na pana. Spojrzał na nią nieco zdziwiony. - Czy pani ma mi 
coś do powiedzenia? - Tak, jeżeli może pan poświęcić mi parę minut... Natychmiast 
zeskoczył z konia, zarzucił cugle na ramię i podszedł do niej. - Słucham panią. Czym mogę 
służyć? - Może pójdziemy w stronę lasu? - odpowiedziała. - Odprowadzę pana kawałek. - Jak 
najchętniej! - rzekł. - Pragnę jak najprędzej dowiedzieć się, co pani chce mi powiedzieć. Szła 
obok niego, nerwowo zaciskając ręce. - Panie Ralfie! - rzekła. - Kłamstwa nigdy pan nie 
wybaczy, prawda? Uśmiechnął się. - Pani o to pyta - pani, której cała istota przeniknięta jest 
szczerością i prawdą? Brzydzę się kłamstwem, ale kto z nas, ludzi ułomnych może twierdzić, 
że w życiu nigdy nie skłamał? Człowiek czasami bezwiednie minie się z prawdą... - Nie, o 
takim kłamstwie nie mówię. Kłamstwo, o którym się pan dowie, było z góry uplanowane i 
dobrze naprzód przemyślane... - W takim razie może ono być zarówno wstrętne, jak i godne 
podziwu. To zależy od okoliczności. Nieraz dzięki kłamstwu możemy uratować bliźniego od 
przykrości lub cierpień, a wówczas jest ono więcej warte od prawdy!... Ale proszę mi 
powiedzieć, co pani leży na sercu, bo przecież nie będziemy chyba filozofować nad tym 
zagadnieniem. - I ja nie chcę filozofować, panie Ralfie. Chcę natomiast oskarżyć się. 
Skłamałam przed panem i przed pana zacną matką z premedytacją i mając na widoku jedynie 
korzyść własną. Mówiła z tak widocznym bólem, że ujął jej rękę i mocno ją trzymał. - Jak 
mam rozumieć pani słowa? Co pani dolega, pani Renato? Oskarża się pani o popełnione 
kłamstwo, ale jestem przeświadczony, że popełniła je pani z konieczności. - Tak, z gorzkiej 
konieczności! - zawołała z bolesnym wysiłkiem. - Gdy zabiegałam o stanowisko towarzyszki 
matki pana, podałam pewien nieprawdziwy szczegół, dotyczący moich stosunków 
rodzinnych. Doktor Helman poradził mi, abym tak uczyniła, inaczej bowiem mogłabym 
wobec warunków państwa nie otrzymać posady, na której mi bardzo zależało. Nie miałam ani 
żadnych świadectw, ani żadnej praktyki. Kłamstwo moje nie przynosi mi ujmy. Chciałam je 
wyjawić od dawna, zwlekałam jednak z dnia na dzień w obawie utracenia szacunku państwa... 
- Niech się pani uspokoi! - prosił. - Jeżeli nie chciała pani zwierzyć się nam ze wszystkich 
swych tajników, to przecież nie ma w tym nic karygodnego. Toteż tym bardziej jestem 
szczęśliwy, że obecnie pragnie pani wyjawić mi swój sekret. - I dziś go nie wyjawię, panie 
Ralfie, będąc związana przyrzeczeniem, jakie dałam osobie trzeciej. Pragnę jednak, by 
państwo wiedzieli, że coś przed nimi zataiłam i że to "coś", zanim będzie ujawnione, nie 
powinno pozbawić mnie ich szacunku i życzliwości. Stanął przed nią i nie pozwolił jej iść 
dalej. Widziała płomień w jego oczach, który zatrzymał jej krew w sercu. - Uczuć moich dla 

background image

pani nikt nie jest w stanie mi odebrać - rzekł poważnie. - W szlachetność intencji pani wierzę 
jak w ewangelię. Wiem, że pani nie jest zdolna do czynu, jakiego bym jej nie mógł wybaczyć. 
TAk jak ja myślę, myśli też i moja matka. Gdzie mieści się owo pani "kłamstwo", nie wiem i 
nie chcę wiedzieć, dopóki mi pani sama tego nie powie. O jedno tylko pytam... Czy tajemnica 
pani nie odrywa pani od Tornau? Uśmiechnęła się do niego przez łzy. - Nie! - rzekła. - Jeżeli 
państwo sami mnie nie odeślą, to żadna siła mnie stąd nie usunie. Odetchnął z ulgą i 
pocałował ją w rękę. - No to wszystko w porządku! - rzekł cicho. Spojrzał na nią swym 
ciepłym, łagodnym wzrokiem. - I nie gniewa się pan na mnie? - Jeżeli pani zrobi weselszą 
minę, to nie będę się gniewał. - No to już mi jest lżej na sercu! - rzekła, uśmiechając się. - Czy 
pan będzie rozmawiać w tej sprawie ze swą matką, czy też może lepiej jeśli sama jej o 
wszystkim powiem. - Nie. Znów denerwowałaby się pani niepotrzebnie. Sam z matką 
pomówię... - Dziękuję panu serdecznie. Tak bym chciała okazać mu moją wdzięczność... - 
Przyjdzie chwila, że sam od pani zażądam. - To się pan przekona, jak mi bardzo na tym 
zależy. Nie mówili już więcej z sobą, aż podeszli do leśnego jeziorka. Tam podał jej rękę. - 
Do widzenia! - rzekł. - Myślę, że przed szóstą będę z powrotem. Do tego czasu odzyska pani 
z pewnością równowagę duchową. Chcę panią widzieć spokojną i wesołą, inaczej sam stracę 
humor... Ujęła go za rękę i długo jej nie puszczała. Xix Ralf spotkał się z Diesterkampfem na 
skraju lasu. - Dzień dobry! - zawołał. - Co słychać nowego? Jak się pan miewa? - Tak sobie. 
Reumatyzm znów mi zaczyna dokuczać. Zobaczy pan, że po tej ciepłej jesieni nastaną raptem 
mrozy. Mój barometr w kolanie nigdy nie zawodzi. - Nic strasznego! - żartował Ralf. - Pański 
humor więcej jest wart niż pański barometr. - Diabła tam... Jak zacznie ciągnąć po nogach, to 
się człowiekowi odechce żarcików. A co tam u państwa w domu dobrego? Jak się miewa 
mama pańska? A pani Renata - moja sympatia? To jest kobieta prawdziwie wartościowa. Na 
miejscu pana przygwoździłbym ją do Tornau obrączką i księdzem proboszczem. - A może 
panu jeszcze ciągle w głowie piękna Meluzyna, pardon - Melania z Berkow? Pieniędzy tam 
jak lodu i wystarczy jedno pańskie słówko... to się widzi... - Ależ sąsiedzie kochany! - 
zawołał wesoło Ralf. - Co za przypuszczenia! - No, no, mnie, starego lisa, nie wyprowadzisz 
tak łatwo w pole, panie Ralfie! Byłem przyjacielem pańskiego ojca, sam nie mam dzieci, toteż 
nic dziwnego, że nieraz z żoną moją rozmawiam o panu. Już czas święty, byś pomyślał pan o 
towarzyszce życia. Powinien pan to zrobić choćby tylko dla swej matki. Z pewnością byłaby 
szczęśliwa, gdyby po pokojach w Tornau biegał jeden i drugi mały berbeć. A i ja też 
zasłużyłem sobie na godność ojca chrzestnego, skoro nie mogę być dziadkiem. A cóż dopiero 
mówić o mamie Diesterkampf? Ralf roześmiał się wesoło. - Więc muszę się poświęcić dla 
ogólnego dobra? - Przede wszystkim dla własnego! - odparł pan Diesterkampf. - W Tornau 
brak pani domu, a ta miła, zgrabna pani z dużymi oczami i długimi warkoczami, która potrafi 
wlać promień słońca każdemu do serca, stokroć mi jest więcej warta niż piękna Meluzyna 
razem z jej pieniędzmi. NIech się do niej umizga jej zarządzający stadniną. Ten da sobie radę 
z jej pieniędzmi, których mu diablo potrzeba. - Czy pan rzeczywiście sądzi - zapytał Ralf - że 
Trachwitz ma względem baronowej zamiary matrymonialne? - A dlaczego by nie miał mieć? 
- odpowiedział Diesterkampf. - Czy go to coś kosztuje? A obłowić się zawsze może 
próbować. - BAronowa jest zbyt dumna, by miała poślubić swego pracownika - rzekł Ralf. - 
Nic podobnego. Myli się pan! Meluzynka wydała się za pierwszego męża, by mieć swobodny 
wybór drugiego... Zresztą von Trachwitz należy do starej arystokracji rodowej i potrafi grać 
rolę wielkiego pana. Gdy służył ongiś w ułanach gwardii, przepuścił spory majątek swej 
żony. Tak gadali... Niech więc pan nie traci czasu, bo inaczej sprzątną ją panu sprzed nosa, o 
ile naturalnie leci pan na gotówkę. - Dziękuję kochanemu panu za dobrą radę i niech ją ktoś 
inny bierze! - Brawo! - zawołał Diesterkampf. - To mi się podoba, panie Ralfie. Nie takiej 
żony jak Melania życzę panu. Niech pan pilnuje tej drugiej, jakby dla pana stworzonej, bo 
inaczej, dalibóg, kwita z naszej przyjaźni! Pan wie, o kim myślę? - Tak, ale do małżeństwa 
trzeba zgody dwojga! - wtrącił Ralf. Diesterkampf skrzywił się. - Naprawdę? - rzekł. - Nieźle 

background image

pan to wykombinował. Ale ja myślę, że komu jak komu, ale panu chyba nietrudno podbić 
serce niewieście. Tylko nie trzeba zwlekać, bo i tą sprzątną panu sprzed nosa. íwawo więc do 
niej, Ralfku! A tymczasem bywaj, drogi chłopcze, bo ja tu gadu gadu, a tam w polu ludzie 
odpoczywają i gotowi nie skończyć wieczorem kopania buraków... Ukłony dla mamusi i pani 
Renaty! - rzucił na pożegnanie, pobudzając konia ostrogą. - A na weselu waszym, to ja będę 
starym drużbą, choćby mi reumatyzm wlazł we wszystkie kości! - zawołał z daleka. 
Przejeżdżając przez las, myślał Ralf o swej rozmowie z Renatą. Jaką tajemnicę mogła przed 
nim ukrywać? Wiedział aż nadto dobrze, że nie mogło to być nic takiego, co by ją w jego 
oczach mogło poniżyć, ale swoją drogą odczuwał pewien niepokój. A nuż owa tajemnica 
obróci w niwecz jego marzenia i nadzieje? Nie zdawał sobie z tego sprawy, jak głębokie były 
jego uczucia względem Renaty. To, że ona go ceniła, nawet bardzo wysoko, nie ulegało 
żadnej wątpliwości, ale szacunek nie jest jeszcze miłością... Melanię kochał kiedyś porywczo, 
gwałtownie i bez zastanowienia. Jej zdradę odczuł głęboko i lata przeszły, zanim zabliźniła 
się rana, jaką mu zadała. Dziś za sprawą Renaty odzyskał wiarę w kobietę, a jego męska, 
spokojna obecnie miłość tak różną była od dawniejszego młodzieńczego wybuchu zmysłów, 
jak różnym jest dojrzałe, klarowne wino od pieniącego się moszczu. Słowa Diesterkampfa 
zrobiły na nim głębokie wrażenie. Postanowił nie ukrywać w przyszłości swych uczuć w 
sposób przesądny. Xx Któregoś dnia spotkał Renatę idącą przez szpalery z koszyczkiem 
jabłek, które sama zerwała na podwieczorek. Pozdrowił ją serdecznie, ona zaś patrzała na 
niego spokojnie, z radosną świadomością, że nie potrzebowała już być względem niego 
nieszczera. - Niech pan spojrzy jakie wspaniałości! - rzekła, podsuwając mu koszyczek. - I 
pomyśleć tylko, że ten wspaniały wygląd szybko minie... - Są na świecie rzeczy lepsze, 
piękniejsze, które też nie są trwałe! - odpowiedział sentencjonalnie. - Niewątpliwie, ale tak 
pięknych owoców jak tutaj nie zdarzyło mi się spotykać. Na tej żyznej ziemi wszystko się 
udaje. Również ludzie są tu lepsi niż gdzie indziej. Błogosławiony zakątek!... - Potwierdza się 
to przede wszystkim na pani! - odparł Ralf. - W Tornau rozkwitła pani jak kwiat, przeniesiony 
z piasków pustyni na tę wdzięczną glebę, którą od setek lat ród mój uprawia. W jego 
dźwięcznym głosie drżała dziś nieznana jej dotąd nuta. Czuła się onieśmielona i chciała 
odejść. - Muszę już uciekać! - rzekła. - Mam dziś dużo do roboty, zwłaszcza że panna Birkner 
trochę dziś niedomaga... Ujął ją za rękę. - Niech pani zostanie jeszcze chwilkę! - rzekł. - 
Pogawędzimy kwadransik i dziura w niebie się nie stanie, jeśli cokolwiek opóźni się dziś 
podwieczorek. Chcąc ukryć zakłopotanie, zaczęła mówić tonem żartobliwym. - Pan lubi być 
punktualnym i wszystko musi być na czas podane. Nie może pan przecież tracić czasu... - 
Ależ mogę, pani Renato. Rozmowa z panią nie jest przecież straconym czasem!... Coraz 
bardziej była nieśmiała, opanowała się jednak, nie chcąc wydawać się śmieszną i dziecinną. 
Nie domyślała się, że Ralf stoczył przed chwilą ciężką walkę z samym sobą. Widząc ją tak 
słodką i miłą w jej prostocie, tak powabną i pogodną, przycisnąłby ją do serca i długo, długo 
całował w te usta czerwone, w te oczy promienne... tak, jak to robi mężczyzna, któremu 
miłość rozsadza piersi. Ale się pohamował w obawie, by jej nie przerazić. Nieśmiałość 
dodawła jej uroku. Jej zakłopotanie sprawiało mu niewysłowioną radość. Widział, że nie był 
jej obojętny i świadomość tego napełniała go otuchą. Wziął od niej koszyk z owocami, 
twierdząc żartobliwie, że jest dla niej za ciężki. Z wolna podchodzili do domu. Gdy po 
upływie kilkunastu minut wszedł do pokoju bawialnego, zastał tam matkę, siedzącą samą pod 
oknem. Siadł przy niej na taborecie i ujął jej ręce. - Jak się miewasz mamo? - Dziękuję ci mój 
chłopcze. Od czasu jak mamy w domu Renatę, nie tylko jestem pielęgnowana jak dziecko, ale 
wręcz pieszczona. Pan Bóg zesłał mi ją z nieba. - Tak, tak! - odrzekł. - Ja już mamie nie 
jestem potrzebny. Renata starczy za wszystkich. - Co też ty pleciesz, ty mój stary dzieciaku! - 
rzekła, gładząc jego włosy. Przytulił głowę do jej łona i mówił cicho: - Pamiętasz mamo?... 
Jako dziecko tak zawsze siadałem, gdy chciałem się przed tobą wyspowiadać. - Czy i dziś 
chcesz się przede mną wyspowiadać z czego? Coś zbroiłeś, co? Roześmiał się głośno. - I 

background image

dawniej w ten sam sposób pytałaś mnie, mamo. Teraz jednak nie rozchodzi się o stłuczoną 
szybę lub o dziurę w spodenkach, lecz o coś trochę ważniejszego... - Nie żartuj sobie z twej 
starej matki, Ralfie. - Nie, mamo. Jestem zbyt poważnie nastrojony, sprawa moja jest 
niecodzienna, a ja już trochę zapomniałem, jak to trzeba się spowiadać. Podniósł na matkę 
oczy i dotknął czołem jej dłoni. Wiedziała już, co jej chce powiedzieć. - Jeśli ci to tak ciężko 
przychodzi to ci pomogę mój synu i powiem, jak ma brzmieć twoja spowiedź. - Tego nie 
potrafisz, mamo. - Nie? Słuchaj więc mnie, a gdybym się myliła, to mnie poprawiaj. - Mamo 
kochana! - Tak, mój Ralfie. Uważaj dobrze. Chciałeś mi powiedzieć: matko, serce moje nie 
jest wolne. Gdy za pierwszym razem zostałem oszukany, dużo upłynęło czasu, zanim się na 
nowo obudziło. Ale oto zjawiła się inna, która naprawiła wszystko i umiała przywrócić mi 
młodość i obudzić miłość. Matko, pobłogosław moje dobre intencje!... To chciałeś 
powiedzieć, prawda Ralfie? Ukrył twarz w jej dłoniach. - Matko, skąd wiesz o tym 
wszystkim? - Synu kochany, któż lepiej niż ja odczuje, co się kryje w twym sercu? - A mama 
wie, jaki uczyniłem wybór? - Wiem, tak samo jak wiem, że ta pierwsza, ta zdrajczyni, znów 
wyciąga ku tobie ramiona. - I o tym wiesz, mamo? Nic się przed tobą ukryć nie może, masz 
po prostu dar jasnowidzenia. Ale czy pochwalasz mój wybór? Bo wszakże wybrana moja jest 
biedna i nie pochodzi z naszego środowiska. - Tych okoliczności chyba sam nie bierzesz na 
serio. Wybrana twoja ma szlachetny umysł i szlachetne serce, kocham ją od dawna, jak 
własną córkę i będę ją błogosławić, jeżeli uczyni cię szczęśliwym. - Jeżeli zostanie moją 
żoną, z pewnością będę szczęśliwy, ale dotychczas nie jestem pewny, że posiadam jej 
wzajemność. Nie mówmy więcej o tym, zanim się nie upewnię. Dobrze, mamo? - Dobrze, 
moje dziecko! W tej chwili weszła do pokoju Renata, niosąc na ramieniu wełniany szal, 
którym okryła panią von Tornau. - Skarżyła się pani z rana, że jest chłodno, przyniosłam więc 
szal, bo na palenie w piecu jest chyba za wcześnie. - Dziękuję ci, droga Renato, że dbasz o 
mnie. - Jeżeli pani nie ma nic przeciw temu, to możemy siąść do podwieczorku. Ralf podszedł 
do matki i podał jej ramię. - Chodźmy mamo do jadalnego pokoju, pani Renata lubi 
punktualność! - przekomarzał się z nią. - To nieładnie! - rzekła z uśmiechem. - To brzydko 
zwalać na kogoś własne usterki. - Usterki? Protestuję uroczyście. - Czasami trudno je 
odróżnić od zalet! - żartowała Renata. Przy stole Renata była nieco roztargniona. Ralf 
kilkakrotnie rzucał na nią wzrokiem, aż, przerywając rozpoczęte zdanie, zawołał głośno: - 
Pani Renato! Ocknęła się z zadumy, przerażona. - Proszę mi wybaczyć nieuwagę! - rzekła, 
uniewinniając się. - Jestem mocno obrażony, że pani tak nieuważnie słucha mej interesującej 
rozmowy! - odparł z tak poważną miną, że przyjęła jego udaną srogość za dobrą monetę. - A 
prócz tego tak się pani na mnie patrzy, jakbym był straszydłem na wróble lub potworem, 
który chce panią połknąć. Czy jestem taki straszny? śmiała się zadowolona, że żartował. - Nie 
tyle straszny, ile wzbudzający dla siebie szacunek! - rzekła. - Nie chcę szacunku, pragnę 
czegoś więcej... lub mniej! - Więc czego? - spytała wesoło. Wyciągnął do niej rękę ponad 
stołem. - Niech mi pani da rękę - rzekł - i patrzy mi w oczy... szczerze, otwarcie... Zrobiła jak 
kazał, a pod jego spojrzeniem pokraśniała jak piwonia. Ręka jej drżała i z wolna spuściła 
oczy. - A dlaczego spuszcza pani oczy? Przecież prosiłem, aby pani patrzyła na mnie. Proszę 
się nie wykręcać od spełniania mych życzeń, pani Renato. Podniosła na niego oczy, w których 
dostrzegł znów lęk, więc puścił jej rękę. - No dobrze! - rzekł żartobliwie. - Tym razem będę 
pobłażliwym, ale na przyszłość proszę o więcej subordynacji. - Jak żołnierz - będę 
wykonywała ślepo pańskie rozkazy. - Trzymam panią za słowo i uprzedzam: będę bardzo 
wymagający. Pani von Tornau zrobiło się żal Renaty. - Mój syn zanadto dziś swawoli! - 
rzekła. - Naumyślnie tak mówi, by przekomarzać się z panią. - To nieładnie tak mnie 
oczerniać, mamo. Ja bardzo lubię, gdy pani Renata rumieni się co chwila. Teraz na pewno 
pyta się sama siebie: Kiedyż nareszcie ten potwór pójdzie sobie precz? - BArdzo jest pan 
spostrzegawczy, panie Ralfie, a ze mnie robi pan medium dla swych badań psychologicznych. 
- Fałszywie tłumaczy pani sobie moje uzdolnienie do rozwiązywania zagadek. - Jakąż to 

background image

zagadkę chce pan rozwiązać? - Najtrudniejszą jaka istnieje: "Kobietę". Wzruszyła ramionami. 
- To pan sobie wybrał niezbyt ciekawe medium! - rzekła. - Najciekawsze jakie mamy w 
Tornau. A może wskaże mi pani bardziej ciekawe? Spojrzała na niego z uśmiechem. - A 
może... panna Birkner? - Patrzcie państwo! Pani umie być złośliwa. Nie wiedziałem o tym 
pani talencie. Wolę panią jako medium i proszę niech pani sprawi, abym dobrze rozwiązał 
zagadkę. - Chętnie to uczynię! - rzekła. - To brzmi mało serdecznie. - A więc jak najchętniej... 
z całego serca życzę panu dobrego rozwiązania zagadki! - Brawo! A ty, mamo, czego mi 
życzysz? - Aby się spłniły gorące twoje życzenia. - A zatem moje panie - rzekł, podnosząc 
kieliszek w górę - wypijmy za spełnienie się pragnienia mego serca, dobrze pani Renato? - 
Jeśli to pragnienie uczyni pana szczęśliwym, to niechaj się spełni! - rzekła. Trącili się 
kieliszkami i wypili je do dna. Xxi Melania von Berkow odbywała codziennie konne spacery 
z zarządzającym swej stadniny. Szczególniejszy stosunek zawiązał się między nimi. Tej 
powierzchownej, uganiającej się za przyjemnościami życia kobiecie, podobał się lekkoduch, 
który w dodatku umiał prowadzić rozmowę dowcipną, czasami nawet frywolną. To było 
weselsze aniżeli rozmowy o pogodzie, urodzajach lub o cenach na zboże, które narzucała 
swemu sąsiadowi. Czuła, że Trachwitz lepiej się nadawał do jej towarzystwa aniżeli poważny 
Ralf von Tornau. Gdyby nie jej gwałtowna chęć zdobycia na nowo Ralfa, kto wie czy 
zamysły Trachwitza nie byłyby bliskie urzeczywistnienia się. Ale jakimś zbiegiem 
okoliczności i Trachwitz nie myślał teraz o urzeczywistnieniu swych zamysłów. Przeciwnie, 
ilekroć był w towarzystwie Melanii, unikał wszelkich na ten temat wynurzeń. Czuł kiełkującą 
w nim zazdrość o Ralfa von Tornau, która rosła w miarę odczuwanej za Renatą tęsknoty. Jej 
zalety, które ongi lekceważył, wzrosły teraz do rozmiaru cnót. Z zawiścią patrzył na zabiegi 
Ralfa o pozyskanie względów Renaty i starał się jeździć jak najczęściej do Tornau, czemu 
Melania zresztą nie oponowała. Ulegali oboje męczącej ich zazdrości, a gdy powracali z 
Tornau, milczeli oboje, układając w duszy plany udaremnienia szczęścia Ralfa. Któregoś dnia 
wybrali się konno do Diesterkampfów. Ku swej satysfakcji dowiedziała się Melania od pani 
domu, że na obiedzie będą tam również Tornauowie. Gdy pani Diesterkampf poprosiła, by 
pozostała z Trachwitzem na obiedzie, wymawiała się trochę dla pozoru, ale chętnie przyjęła 
zaproszenie. Zawiadomiony o tym Trachwitz zeskoczył z konia i wszedł do wielkiego pokoju 
bawialnego. Pocałował panią Diesterkampf w rękę i przepraszał za nieodpowiedni do obiadu 
kostium sportowy. - Na wsi nie robimy takich ceremonii! - rzekła wesoło. Zresztą wygląda 
pan bardzo zgrabnie w ubraniu do konnej jazdy. Trachwitz skłonił się grzecznie. - ťaskawa 
pani bardzo mi pochlebia - odparł uprzejmie. Gdy przyjechali państwo Tornau, nie byli 
zbytnio zachwyceni obecnością Melanii i jej rycerza. Zwłaszcza pani von Tornau była 
niezadowolona, że nie uda się jej poobiednia pogawędka z panią Diesterkampf. Renata czuła 
się nieswojo w obecności swego męża, a Ralf do reszty stracił humor. Melania usiłowała z 
punktu zawładnąć Ralfem i wciągnęła go w rozmowę, z której nie mógł wyjść bez narażenia 
się na zarzut braku galanterii. Pani Diesterkampf pociągnęła panią von Tornau do stojącej w 
zacisznym kąciku kanapy, a pan Diesterkampf poszedł do piwnicy po wino. Trachwitz znalazł 
się sam na sam z Renatą, podczas gdy Ralf siedział z Melanią przy kominku. - Całkiem pan 
dziś zaniemówił! - odezwała się Melania z wyrzutem. Oderwał wzrok od Renaty i spojrzał na 
Melanię trochę pogardliwie. - Nigdy nie byłem nazbyt rozmowny. - Oczekuje pan ode mnie 
komplementu? - Bynajmniej. Chyba nie zasłużyłem na komplement. - Dla pana to całkiem 
obojętne, co o panu myślę, prawda? Wzruszył ramionami. - Niepotrzebnie bym temu 
zaprzeczał. - Ma pan rację. Obserwowanie pani Werkent więcej pana bawi. Spojrzał na nią 
surowo i zrobił ruch, jakby chciał wstać. - Niech pan nie będzie taki zgryźliwy i gwałtowny. 
Zresztą towarzyszka matki pańskiej interesuje i mnie również. A wie pan dlaczego? - Nie! - A 
chciałby pan wiedzieć, dlaczego? - Nie chciałbym nadużywać pani zaufania. - Hm. ťadnie pan 
to powiedział. A i tak powiem panu, dlaczego. Zrobiła szelmowską minkę i spoglądając na 
wypielęgnowane swoje rączki, rzekła ze złośliwym uśmiechem: - Niech pan spojrzy na tę 

background image

czułą parę tam, w drzwiach. Spojrzał na nią groźnie, odczuwszy jej ostre cięcie. Spostrzegła z 
zadowoleniem, że nie chybiła. - No, jak się to panu podoba? Byłoby panu nieprzyjemnie, 
gdyby ta perełka wyfrunęła z Tornau, myślę jednak, że na to się zanosi. Co do mnie, to 
zdecydowałam się już oddać zarządzającemu moją stadniną mieszkanie w skrzydle 
pałacowym, gdyż jego dotychczasowe mieszkanko z pewnością mu nie wystarczy. Zagryzł 
wargi i z trudnością oddychał. - Lubuje się pani - rzekł - w oczernianiu towarzyszki mojej 
matki. Oświadczam, że ta potwarz chybi celu! - Myli się pan, panie Ralfie. Jestem jak 
najprzychylniej usposobiona względem pani Renaty i postaram się umilić jej życie w Berkow, 
jeżeli po raz drugi znajdzie swe szczęście w zamążpójściu. Niech się pan nie wystawia na 
śmieszność. Przypuszcza pan, że pozwoliłabym sobie na jakieś niedomówienia, gdybym nie 
miała poważnych danych na potwierdzenie mych słów? Niech pan spojrzy, jacy oni są 
zatopieni w sobie. - Proszę nie przemawiać tym tonem ironicznym! - rzekł Ralf. - Pani 
Werkent pozostaje pod opieką mojej matki i moją. Roześmiała mu się w oczy. - Skoro - 
rzekła - ma pan bielmo na oczach, to trudno! - Proszę uzasadnić swoje uwagi! - poprosił 
głosem stanowczym. Poruszyła głową, śmiejąc się ustawicznie. - Na razie - odparła - nie mam 
ochoty otwierać panu więcej oczu. Może w przyszłości znajdę ku temu okazję. Dziś nie! 
Niech pan zapyta panią Werkent wprost, jaki tajony dotychczas stosunek łączy ją z 
Trachwitzem? Przypuszczam, że przy jej przysłowiowej prawdomówności, nie ośmieli się 
zataić przed panem prawdy. Nie odpowiedział jej, ale w oczach jego odmalowało się uczucie 
bolesnego zawodu i niepewności. Melania dobrze obliczyła swe słowa. Obudziła w nim 
podejrzliwość i zniszczyła kiełkującą w nim radość życia. Zdawał sobie sprawę, że Melania 
musiała się opierać na jakichś przesłankach realnych, które podważyły jego miłość ku 
Renacie. Czy w tych warunkach mógł być pewny jej wzajemności?... Nie... Czy poza 
przelotnym spojrzeniem, uśmiechem lub rumieńcem, dała mu jakiś powód do przypuszczeń, 
że go kocha? Spojrzał ostro w jej stronę. Oświetlał ją promień słońca i wyglądała jak gdyby 
łagodnie odurzona. Trachwitz nie spuszczał z niej oczu, ona zaś obrzucała go od czasu do 
czasu smętnym wzrokiem. Choć oboje milczeli, to jednak milczenie ich mogło mieć swoją 
wymowę. Wstał, zamierzając podejść ku młodym, gdyż nie mógł znieść uszczypliwego 
wzroku Melanii. Wiedziała ona dobrze, że wlała mu jad w serce, że był zbyt dumny, by pytać 
Renatę i była zadowolona, że tak zręcznie zastawiła swe sidła. W tej samej chwili gospodarz 
domu poprosił do stołu. Renata odetchnęła. Obiad przeszedł na pozór w ożywionym nastroju. 
Pan Diesterkampf z właściwą mu jowialnością zabawiał gości i prawił komplementy paniom. 
Melania była w doskonałym usposobieniu i głośno przejawiała wesołość i humor. Dla Ralfa 
było męczarnią brać udział w wesołej rozmowie. BYł zadowolony, gdy obiad się skończył i 
gdy mógł z paniami powrócić do domu. Od tego dnia stracił humor i byle co go drażniło. Z 
Renatą starał się stykać jak najmniej i odzywał się do niej tonem niemiłym. Toteż zachowanie 
się Ralfa przerażało ją, przyzwyczajona bowiem była do jego uprzejmości, a teraz nie mogła 
znaleźć sobie wprost kąta. Również pani von Tornau spoglądała na syna z niepokojem. - Co 
mu się stało? Co mogło zagrozić jego szczęściu? - pytała sama siebie. Obserwowała również 
Renatę, nie mogąc zrozumieć, dlaczego rzuca ukradkiem na Ralfa spojrzenie pełne niepokoju 
i troski. Najchętniej zapytałaby się syna, gdy jednak dostrzegała na jego czole dwie pionowe 
fałdy, wiedziała, że nie można mu wówczas zadawać pytań, gdyż zamknął się w sobie i sam 
siebie musi przemóc. - Zakochani są nieraz dziwni - pomyślała - najlepiej więc odczekać, 
gdyż czas najprędzej goi podobne cierpienia. Tak mijały dni, aż przyszedł koniec jesieni. 
Liście opadły z drzew i wiatr je rozpędzał we wszystkie strony. Słońce coraz rzadziej 
pokazywało się i z trudem rozwiewało mgły poranne. Ralf miał teraz niewiele zajęcia w 
gospodarstwie i więcej przesiadywał w towarzystwie pań. Gdy jednak dawniej cieszyło to 
Renatę, teraz sprawiało jej udrękę, stawał się bowiem z dnia na dzień bardziej kapryśny i 
przykry. Nieraz podchodził do niej ni stąd ni zowąd, jakby chciał o coś zapytać, a potem 
nagle odwracał się i odchodził, nie powiedziawszy ani słowa. Któregoś dnia stała na 

background image

werandzie i patrzyła w dal, zatopiona w myślach. Nie przeczuwała, że obserwował ją ze 
swego okna. Wiatr rozwiewał jej włosy, a ona wyciągnęła ramiona, jak gdyby chciała 
przytulić do siebie jakąś ukochaną istotę. W tym momencie ukazała się za drzewami Melania 
w towarzystwie swego satelity. Ralf zawył jak raniony zwierz. Wydawało mu się, że to do 
Trachwitza wyciągnęła Renata ramiona, ale nie widział, że szybko wróciła do pokoju. Nie był 
w stanie pokazać się gościom. Zamknął się w pokoju i ukrył twarz w dłoniach. Melania 
weszła do pokoju z Trachwitzem i zastała Renatę samą. - Czy nie zastaliśmy państwa von 
Tornau? - Owszem. Pani von Tornau jest w domu. Czy jest również pan Ralf, nie wiem. 
Zaraz poproszę panią von Tornau. Jest chwilowo w spiżarni. - Dziękuję, ale niech się pani nie 
fatyguje. Pójdę sama do spiżarni, a pan, panie Trachwitz, niech tymczasem porozmawia z 
panią Renatą. Zaraz powrócę. Wyszła, nie mogła się jednak powstrzymać, by nie przyłożyć 
ucha do drzwi. Miała szczęście. Usłyszała najwyraźniej słowa Trachwitza: - W ważnej 
sprawie muszę się z tobą koniecznie zobaczyć. Bądź jutro o trzeciej po południu przy leśnym 
jeziorku! - Przyjdę! - odpowiedziała. Melania odskoczyła od drzwi z triumfem. - Nareszcie 
was mam! - szepnęła. - Randez_vous przy leśnym jeziorku! Ja też tam przyjadę... z Ralfem 
von Tornau. Weszła rozpromieniona do spiżarni i powitała panią von Tornau. - NIech 
łaskawa i kochana pani nie przeszkadza sobie! - zawołała. - Przejeżdżałam konno i wpadłam 
na chwilę, by powiedzieć pani dzień dobry. Proszę pozdrowić pana Ralfa, którego jakoś nie 
widać. Do widzenia! Nie chcę przeszkadzać, bo widzę, że i panna Birkner dąsa się. - Ależ nic 
podobnego, pani baronowo! - zawołała gospodyni. - Jakżebym ośmieliła się... Melania śmiała 
się głośno, kontenta, że spłatała figla gospodyni. - To był tylko żarcik! - wtrąciła pani von 
Tornau. - Pani baronowa z pewnością nie miała nic złego na myśli. Odprowadziła Melanię na 
dziedziniec, patrząc jak Trachwitz pomagał jej wsiąść na konia, po czym powróciła z Renatą 
do spiżarni. - Wie pan, co o panu myślę? - zapytała baronowa Trachwitza, galopując obok 
niego. - Nie wiem niestety, ale rad bym bardzo wiedzieć. - Myślę, że pan chce się rzucić do 
głębokiej wody. Zrozumiał natychmiast, co miała na myśli. Czyżby zazdrość przemawiała 
przez nią? Nie wiedział jakie zamiary żywi względem niego, ale nie interesowało go to już 
tak dalece. Cały był pochłonięty obecnie Renatą. Teraz, gdy stał się dla niej obojętnym, 
dziwnym szyderstwem losu rozgorzał w jego sercu płomień miłości dla żony. - Tak pani 
sądzi? - rzekł udając, że nie rozumie. - Niech pan nie udaje naiwnego. - Pani baronowo! - 
Mnie pan nie wywiedzie w pole! - rzekła. - Winszuję panu serdecznie i mam nadzieję, że 
niezadługo zatańczymy na weselu w Tornau i że oblubienicą będzie piękna Renata. ścisnął 
tak gwałtownie ostrogami konia, że ten stanął dęba. Twarz miał bladą i zmęczoną, a w oczach 
tlił się migotliwy płomień. - Do tego nie dopuszczę! - zawołał nieoględnie. Uchwyciła cugle 
jego konia. - Czy pan jest w stanie nie dopuścić do tego? Ochłonął, usiłując opanować się. - 
Naturalnie, że nie jestem w stanie... Przepraszam za niedorzeczne słowa... Spojrzała na niego 
przenikliwym wzrokiem. - Niech pan będzie szczery! - rzekła. - Wiem, że pana łączy 
stosunek z panią Werkent i że pan ją kocha... Niech mi pan pomoże usunąć ją od Ralfa von 
Tornau. Wynagrodzę pana po królewsku. Zgadza się pan? Otworzył szeroko oczy. 
Zarysowała się przed nim możliwość odbudowania sobie życia. Wszakże Renata była jego 
żoną, jeżeli więc zapewni jej dostatni byt i weźmie ją z powrotem do siebie, to z wolna 
pozyska jej miłość. Zrozumiał od razu, że Renata była rywalką Melanii o Ralfa i stąd 
pochodziła jej nienawiść do jego żony. - Zapłaci mi złotem za milczenie - pomyślał - i 
otrzymam wszystko, czego zażądam. NIech sobie bierze Ralfa, bylebym tylko odzyskał 
Renatę. W głowie wirowały mu myśli i czuł potrzebę odpoczynku, by je zebrać. Przede 
wszystkim musi rozmówić się z Renatą i coś postanowić wspólnie z nią. Jutro musi zapaść 
postanowienie... już jutro. Melania bacznie go obserwowała. - No i cóż, panie von Trachwitz? 
Zdecydował się pan? - Proszę mi dać czas do jutra wieczór. W tej chwili nie mogę powziąć 
decyzji. Muszę sobie to wszystko przemyśleć. Zastanowiła się. - Tym lepiej - pomyślała - że 
odkłada do jutra. Jutro postaram się, aby zaskoczyć ich z Ralfem przy leśnym jeziorku. A 

background image

jeżeli mi się to nie uda, to pozostanie mi jeszcze decyzja Trachwitza, jako ostatni atut. - 
Dobrze! - odpowiedziała. - Zaczekam do jutra, zapewniam pana jednak, że dam sobie radę i 
bez pana. Jeśli jednak pomoże mi pan, to postaram się odwdzięczyć. Zapewnię panu 
przyszłość pod warunkiem, że pan przeniesie się z Renatą Werkent w odległe strony. Ta 
kobieta psuje mi plany. Czy może pan zabrać ją stąd? Spojrzał na nią błędnymi oczyma. - I na 
to - rzekł - nie potrafię pani dziś odpowiedzieć. Ale jutro wieczorem zakomunikuję pani moje 
postanowienie. Musiała się zadowolić tym oświadczeniem. Jechali obok siebie w milczeniu. 
Pomógł jej zeskoczyć z konia i wydał stajennemu odpowiednie rozkazy, po czym skłonił się 
przed Melanią i poszedł do swego mieszkania. Melania czuła się znużona i zziębnięta. 
Poleciła swej pannie służącej podać sobie ciepły szlafroczek i położyła się na kanapie, 
pogrążona w myślach. Jaką drogą dopiąć celu? Jedno wydawało jej się pewne - to, że zdoła 
przekonać Ralfa von Tornau, że Renata jest dla niego stracona lub że nie jest go godna. Znała 
jego dumę i wiedziała, że gdyby nawet kochał Renatę, to ją porzuci, jeśli wykryje na niej 
choćby najlżejszą plamę. Wiedziała również, że Trachwitz miał z Renatą jakąś wspólną 
przeszłość otoczoną tajemnicą, boć inaczej nie zachowaliby się w tak osobliwy sposób. 
Podniosła się, nie mogła dłużej uleżeć. Krew napływała jej do głowy na myśl, że go nareszcie 
posiądzie. Była pewna, że go odzyska. Stanęła przed lustrem, lubując się swą urodą. Ani 
jednej zmarszczki nie widać było na jej twarzy, cerę miała matową, aksamitną, a w oczach 
płomień rozkoszy i pożądania. Gdy usunie rywalkę, posiądzie go. Nie oprze się jej czarowi, 
straciwszy z oczu tamtą. A potem... Potem niech się strzeże... potem... odpłaci mu się za 
wszystkie upokorzenia, jakie jej zadał... Xxii Renata spędziła noc bezsenną. Poprzedniego 
wieczoru Ralf siedział przy stole zasępiony i rzadko odzywał się. Na dobranoc obrzucił ją 
przenikliwym wzrokiem, coś mruknął pod nosem i uciekł czym prędzej. - Co mu się stało? - 
gubiła się w domysłach. On, zawsze taki wesoły, raptem stał się ponury, cierpki i milczący. 
Głos się zmienił, a oczy przestały jaśnieć. Cierpiał niewątpliwie - i ona cierpiała z nim razem, 
nie znajdując sposobu pocieszenia go. Z rana, przy śniadaniu drżącą ręką nalewała mu kawę, 
nie mogąc wymówić słowa. Pani von Tornau obserwowała ich pilnie. - Co im się stało? - 
pytała sama siebie. Czyżby jej wielki chłopak nie widział, że Renata mizerniała w oczach? 
Dlaczego nie weźmie jej w ramiona i nie znajdzie dla niej ciepłego słowa? A on tymczasem 
odepchnął jej rękę, gdy mu chciała dolać kawy i wściekły wyszedł z pokoju! Dwie duże łzy 
spłynęły Renacie po twarzy i choć obtarła je czym prędzej, to jednak dostrzegła to pani 
Tornau. - Dziecko drogie! - rzekła. - Proszę się go nie lękać. Ten jego brak humoru niebawem 
minie. Renata ujęła ją za rękę. - Tak mi jest strasznie przykro - rzekła - że pan Ralf jest 
zagniewany. Ale doprawdy nie wiem, dlaczego... - Niech się pani tym nie przejmuje! - rzekła 
pani von Tornau. - Mężczyźni są czasami kapryśni. Z pewnością przekona się niebawem, że 
nie ma podstawy do gniewu. W przeciwnym razie napomnę go sama. - O niech pani tego nie 
robi! - prosiła Renata. - Pan Ralf miał widocznie jakąś przykrość. Bez powodu nie gniewałby 
się... Zazwyczaj jest pogodny i dobry. Pani von Tornau pogładziła ją po twarzy. - TAk - 
rzekła - Ralf jest dobry, ale trzeba się z tym zgodzić, że może być czasami nie w humorze... 
Teraz chodźmy do pracy, a jeżeli Ralf nie przestanie dąsać się, to będziemy się z niego śmiać. 
Gdy Ralf przechodził przez gumno, podbiegł do niego posłaniec z Berkow i wręczył mu list, 
mówiąc, że poczeka na odpowiedź. Otworzył kopertę i czytał nachmurzony: "Kochany panie 
Ralfie. ále zrobiłam, nie będąc, jako życzliwa panu, całkiem względem Niego szczerą. Wiem, 
że osoba pani Werkent na tyle pana interesuje, że chciałby pan wiedzieć prawdę. Niech pan 
przyjedzie dziś po trzeciej do leśnego jeziorka. Tam dowie się pan o wszystkim. Zależy mi na 
sekrecie, który proszę zachować. Oddana panu Melania von Berkow" Złożył list i zwrócił się 
do gońca. - Proszę powiedzieć pani baronowej, że przyjdę! Posłaniec oddalił się, on zaś 
skierował się ku domowi. Długo biedził się z myślami. Rozumiał, że tak dalej być nie może. 
Lepsza najczarniejsza prawda, niż ta męcząca niepewność. Za wszelką cenę musiał wiedzieć, 
co łączy Trachwitza z Renatą. Melania poszła do jeziorka piechotą, by się przed nikim nie 

background image

zdradzić. Przyszła wcześnie i miała dość czasu, by sobie wybrać odpowiednie miejsce do 
obserwacji i nie być widzianą. W pobliżu był stary pawilonik, w którym złożone były na zimę 
meble ogrodowe i różne rupiecie, a stąd można było widzieć obydwie krzyżujące się dróżki w 
stronę Tornau i w stronę Berkow. Mogła ukryć się tam bezpiecznie, a nawet słyszeć każde 
głośniejsze słowo, gdyż lekki wiatr ciągnął w tę stronę od jeziorka. Gdyby nadszedł Ralf, 
wystarczyłoby, jeśli zobaczy zakochaną parę, ona zaś pilnie obserwować będzie, co robią i 
słuchać, co mówią. Czekała prawie pół godziny, zanim wreszcie nadjechał Trachwitz. Zsiadł 
z konia tuż obok pawiloniku i przywiązał cugle do drzewa, po czym zaczął przemierzać 
krokami przestrzeń do ławeczki przy jeziorku. Był blady i widocznie podniecony. Raptem 
przystanął i zaczął patrzeć pomiędzy drzewami. Ujrzał Renatę. Renata śpiesznie podeszła ku 
niemu, przywitała go krótko i stanęła obok pod drzewem. - Co masz mi do powiedzenia? - 
zapytała. - Nie wątpię, że coś bardzo ważnego. Streszczaj się, bo nie mam wiele czasu. - 
Dobrze - odpowiedział - ale parę minut możesz mi chyba poświęcić? Wiesz dobrze, że ani 
mnie, ani tobie nie wolno tracić czasu. Co zrobiłeś w sprawie naszego rozwodu? - Nic, 
Renato! - Dlaczego? Dawno powinieneś był poczynić odpowiednie kroki. - Tak ci ciężko być 
moją żoną? Ongi byłaś szczęśliwa, żeś mogła nią być. Wzdrygnęła się i spojrzała na niego 
gniewnie. - Nie poruszaj tych spraw, proszę! Wstyd mi teraz, że tak lekkomyślnie oddałam ci 
serce. Ale lepiej o tym nie mówić. Nie po to tutaj przyszłam, aby omawiać dawne dzieje... 
Przyrzekłeś mi porozumieć się z doktorem Helmanem, aby przyspieszyć rozwód. Dlaczego 
nie dotrzymałeś słowa? - Tak ci pilno? - Tak! - zawołała. - Małżeństwo nasze było hańbą. 
Zadałeś mi ranę, która do dziś dnia się jątrzy. Byłam dla ciebie niepotrzebnym dodatkiem do 
mego posagu, a potem, gdy się wyczerpał, wyrzuciłeś mnie na bruk, jak niepotrzebny balast. 
Zrozum, że gdy znalazłeś się dziwnym zbiegiem okoliczności w pobliżu mnie, owładnęło 
mną tym większe pragnienie wolności. Obrzucił ją gorącym spojrzeniem. Jakże była piękna w 
tym gniewnym podnieceniu! Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo obraził jej dumę kobiecą. 
Westchnął głęboko. - Wszystko co mówisz, Renato, jest prawdą. Nie przypuszczałem jednak, 
abyś tak bardzo tęskniła za wolnością. Usiłowała uspokoić się i gładziła drżącą dłonią oczy i 
czoło. - íądam wolności również dlatego, by móc powiedzieć prawdę ludziom, od których 
prócz dobroci niczego innego nie doznałam. Chcę przed nimi wszystko wyznać szczerze, jak 
na to zasługują. Podszedł ku niej bliżej. - Dobrze, Renato! - rzekł. - Zwalniam cię z danego mi 
słowa i możesz każdemu powiedzieć, że jestem twoim mężem. Renato, muszę ci wyznać, że 
nie chcę rozwodu. Chcę być z tobą razem, gdyż kocham cię. Kocham cię ponad wszystko na 
świecie i cenię ponad wszystko. Miłość ku tobie zrobiła ze mnie lepszego człowieka. Wybacz 
mi moje występki i wróć w moje ramiona i do mego serca. Opuśćmy te strony i rozpocznijmy 
nowe życie. Będziesz mi słońcem i gwiazdą przewodnią. Dla ciebie będę pracował, tworzył i 
żył. Będę cię nosił na rękach i czuwał nad tobą jak wierny pies. Reno, żono moja ukochana, 
ulituj się nade mną i nie odtrącaj mnie, błagam cię o to z głębi serca. Patrzyła na niego 
oniemiała i przerażona. Odczuwała szum w uszach i zawrót w głowie, jak gdyby porwana 
jakąś nadludzką siłą i strącona w otchłań. A gdy cokolwiek ochłonęła, odczuła całą grozę 
rzeczywistości. Człowiek, który błagał ją o miłość, był dla niej obcy, gdyż całym swym 
jestestwem należała do Ralfa Tornau'a. Jej miłość do Ralfa nie miała nic wspólnego z 
lekkomyślnym oddaniem się kochankowi wbrew woli ojca. Kochała Ralfa uczuciem kobiety 
dojrzałej, pełnej poświęcenia, mężnej i gotowej do wszelkich ofiar. Otrząsnęła się z 
oszołomienia i rzekła cichym głosem: - Na to... jest już za późno. - Reno! - zawołał, a z piersi 
jego wydzierał się jednocześnie strach i ból. - Tak! - potwierdziła tonem bardziej 
stanowczym. - Już jest za późno. Nie mam i nie będę miała do ciebie zaufania. Nie wiem, co 
cię skłoniło do tych wynurzeń... chwilowy kaprys, czy też może głębsze jakieś uczucie? Ty 
sam też prawdopodobnie tego nie wiesz. To, co we mnie zamarło, już nie powstanie. Nigdy, 
przenigdy nie będę twoją. Jeden hazard więcej w twym hazardowym życiu. Gdy się mną 
nasycisz, porzucisz mnie, jak to już raz zrobiłeś. - Nie, Renato! Klnę się Bogiem, nie! 

background image

Kocham cię i błagam cię, nie odtrącaj mnie! Ty, silna, czysta, podeprzesz mnie i zrobisz ze 
mnie człowieka lepszego. Uśmiechnęła się boleśnie. - Ja sama potrzebuję podpory! - rzekła. - 
Na co mogłabym ci się przydać? To są marzenia ściętej głowy. Ale skończmy już z tym i 
przejdźmy się, gdyż między nami nie ma już nic wspólnego! Schwycił ją mocno za rękę, i 
przeszywał oczami: - Przypuszczasz, że nie wiem, dlaczego opierasz mi się? - zawołał 
porywczo. - Kochasz Tornau'a! Zaprzecz temu! Drgnęła i przymknęťa na chwilę oczy. Oboje 
nie wiedzieli, że Ralf von Tornau podchodził do nich. Słysząc swe nazwisko przystanął 
zdziwiony. Renata spojrzała wyniośle na swego męża. - Tak! - rzekła głosem doniosłym i 
pewnym. - Kocham Ralfa Tornau, jak tylko zdolna jest kobieta kochać mężczyznę 
szlachetnego i silnego! Oświadczam ci to głośno, abyś się pozbył jakichś urojonych praw do 
mnie. Kocham go całym sercem i właśnie dlatego nie chcę i nie mogę należeć do innego! 
Gdybym go nie kochała, może bym powróciła do ciebie, ale tylko z litości. A jeśli nie będę 
mogła być jego, będę niczyją. Nie wiem, czy masz prawo pozbawiać mnie wolności, wiedz 
jednak, że między nami wszystko skończone. Dziękuję ci, żeś mnie zwolnił ze słowa i dziś 
jeszcze powiem komu należy co mnie męczy i boli. Wściekły kopał ziemię. Zaciskał pięści i 
podsuwał się ku niej miotany namiętnością. - Do mnie należysz! - krzyknął. Odskoczyła, 
gotując się do obrony i usiłując mu się wyrwać. Wtem szarpnął go ktoś za ramię. Zatoczył się 
i spojrzał na napastnika. - Ach, to pan jesteś, panie Tornau! - zawołał zadyszany. Czego pan 
tutaj szukasz? Ralf spojrzał na niego groźnie. - Jestem tutaj na własnej mojej ziemi! - rzekł. 
Renata podbiegła do Ralfa. Objął ramieniem jej kibić, zamierzając z nią odejść. - Niech pan 
puści tę damę! - zawołał Trachwitz. - Jakim prawem podszedł pan do niej? - Mam na moim 
gruncie prawo bronić ją przed pańską bezczelną natarczywością. - Zobaczymy! - krzyknął 
Trachwitz. Podskoczył ku niej i zawołał: - Renato, natychmiast podejdź do mnie! Przerażona 
uczepiła się ramienia Ralfa. - Nie chcesz? - ryknął. - Panie Tornau, proszę puścić moją żonę! 
Nikt nie ma do niej prawa, prócz mnie! Ralf spojrzał na Renatę. Była trupio blada i patrzyła 
na niego błagalnie. - Czy to prawda? - zapytał. Skinęła głową. - Tak, ale on nie ma prawa 
rozporządzać mną, gdyż mnie porzucił sromotnie. Proszę, niech pan zaopiekuje się mną i 
odprowadzi mnie do domu! Wyjaśnię panu wszystko! - rzekła cicho. Podał jej ramię i 
odchodząc, odezwał się do Trachwitza: - Gdy tylko odprowadzę panią Renatę do domu, 
jestem natychmiast do dyspozycji pana. Gdy się oddalili, Trachwitz raz jeszcze zawołał: - 
REnato, nie odchodź ode mnie! Nie obejrzała się. Pot ściekał mu z czoła. Opanowało go 
bezgraniczne zwątpienie, gdy patrzył, jak się oddalali, przytuleni do siebie, jak gdyby należeli 
do siebie. Potem wycedził przez zaciśnięte zęby: - Odpokutuje on za to! Raptem poczuł rękę 
na swym ramieniu. Obejrzał się i zobaczył Melanię. Jej obecność wcale go nie zdziwiła. - Nie 
bądź pan dzieckiem! - syknęła. - Czyżby pan pozwolił na to, aby Tornau zabrał panu żonę? 
Spojrzał na nią błędnymi oczami. Potem przyszło mu na myśl, że mogła być świadkiem 
sceny, jaka się przed chwilą rozegrała w sposób dla nich obojga niepożądany. Roześmiał się 
wyzywająco. - TAk samo jest on stracony dla pani, jak i dla mnie żona moja! - szydził. - 
Teraz oboje doskonale pasujemy do siebie, pani baronowo! Potrząsnęła go z gniewem za 
ramię. - Niech pan oprzytomnieje. Widocznie pan oszalał i oślepł. Tornau nie ma prawa wziąć 
jej panu sprzed nosa. Prawo jest za panem! - To się tylko pani tak zdaje! - rzekł drwiąco, - 
rzuciłem ją na bruk i nie mam do niej więcej prawa. Woli umrzeć, niż do mnie wrócić... - 
Pozwoli pani, że pojadę do domu? - rzekł po chwili. - Nie czuję się dobrze! Skłonił się przed 
nią i dopadł konia, jakby mu się ziemia paliła pod stopami. Skoczył na siodło, spiął konia 
ostrogami i popędził jak wicher przed siebie, jak gdyby chciał zagłuszyć rozpacz, jaka go 
żarła. Nie żałował bata ani ostróg. Oszalały wierzchowiec potknął się przesadzając rów i padł, 
przygniatając jeźdźca całym swym ciężarem. Xxiii Tornau i Renata w milczeniu szli przez 
las. Po chwili przystanęła i oparła się o drzewo. - NIech mi pan pozwoli odpocząć... nogi 
odmawiają mi posłuszeństwa! - rzekła. Stanął przed nią i wpatrywał się w zwiędłe liście, 
zaścielające ziemię. Po chwili upojenia, gdy doszły go słowa Renaty: "Kocham Ralfa Tornau" 

background image

tym boleśniej odczuł oświadczenie Trachwitza, że Renata jest jego żoną. Spoglądała na niego 
ze smutkiem. Wiedziała, że ją kocha, tak jak on wiedział, że jest kochany, bo usłyszał jej 
słowa wypowiedziane uroczyście do Trachwitza. Widziała, że cierpi, a nie mogła go 
pocieszyć. Na próżno próbowała odezwać się. Słowa zamierały jej w gardle. Wreszcie 
wymówiła jego imię. Spojrzał na nią pytająco. - Czy mogę powiedzieć teraz to wszystko, co 
dotychczas taiłam? Potaknął głową. Wówczas opowiedziała mu, dlaczego podała się za 
wdowę, jak jej to kłamstwo ciążyło na sumieniu, jakim strachem przejęło ją nieoczekiwane 
pojawienie się jej męża. Mówiła prosto i szczerze, dodawszy, że wolałaby raczej umrzeć, niż 
powrócić do swego męża. Wypowiedziała się ze wszystkiego, tylko o swej miłości ku niemu 
nie wspomniała ani słowem. Wysłuchał jej spokojnie. Na twarzy jego nie drgnął żaden 
muskuł. Obrzucał ją niekiedy wzrokiem, z trudem oddychając. Nawet gdy skończyła, milczał 
jakiś czas. Zdjął z głowy kapelusz i ocierając czoło, zapytał: - I cóż będzie teraz? Spojrzała na 
niego stropiona, połapała się jednak niezwłocznie. - Wyjadę stąd! - zawołała. Zagryzł wargi. - 
Nie mogę przecież mieszkać przy pani, teraz, gdy wiem o wszystkim. Pani Renato, czy pani 
mnie nie rozumie? Spąsowiała. - Więc wyjadę! - powtórzyła. Patrzyli na siebie długo, a czego 
nie wypowiedziały ich usta, podyktowały im oczy. Ukląkł przed nią i przytulił głowę do jej 
sukienki. Głaskała jego włosy i cicho szlochając, dotknęła ich ustami. - Czy mam sama pójść 
dalej? - spytała. Odczuł jej dotknięcie i wstał, nie mogąc dłużej panować nad sobą. - Renato, 
Renato! - szeptał, biorąc ją w ramiona. Xxiv Pod wieczór, gdy zmierzch zapadł, wszedł Ralf 
do pokoju matki. Opowiedział jej wszystko, ona zaś, mądra i dobra, zrozumiała intencje 
Renaty i przebaczyła jej. - Pozwól mi zastanowić się parę dni, synu mój kochany. Z 
pewnością znajdę jakiś punkt wyjścia i tak wszystko obmyślę, abyś się dłużej nie trapił. Nie 
upadaj tylko na duchu. Mam wrażenie, że najgorsze już minęło i że niedługo nadejdą dla 
ciebie słoneczne dni... Wyszedł od matki pokrzepiony na duchu, pani von Tornau zaś poszła 
do Renaty, by ją pocieszyć. Znalazła ją w jej pokoju, zapłakaną. Gdy weszła, Renata spojrzała 
na nią lękliwie. - Nie płacz dziecko moje! - rzekła, ujmując jej rękę. - Wszystko ułoży się dla 
was pomyślnie. NIe trzeba tylko poddawać się zwątpieniu. - Jaka pani jest dobra! - 
powtarzała Renata, okrywając pocałunkami jej twarz i ręce. - Dziękuję pani z całego serca. - 
NIe, nie tak, Renato. Jestem teraz twoją matką i chcę nią zostać. Xxv Późnym wieczorem, 
gdy mieszkańcy dworu w Tornau udawali się na spoczynek, przybył posłaniec z Berkow z 
listem do Ralfa. Renata szła właśnie po schodach do swego pokoju. Drżącą ręką z trudnością 
trzymała lichtarz i bliska była omdlenia, widząc bladą twarz Ralfa, który pochylony nad 
świecą czytał list. Obok niego stała pani von Tornau, mocno zaniepokojona. Obydwie kobiety 
przeczuwały, że list ten zwiastuje jakieś nieszczęście, że Trachwitz żąda od Ralfa satysfakcji. 
Tymczasem Ralf przeczytał list. - Renato! - rzekł ze współczuciem. - NOwa przykrość czeka 
panią. Pan Trachwitz spadł z konia i został przygnieciony... Podbiegła ku niemu, przerażona. - 
Co się stało? - spytała trwożliwie. - Przeczytam pani, co pisze baronowa: "Proszę zawiadomić 
panią von Trachwitz, że mąż jej spadł z konia. Znaleziono go w polu leżącego bez czucia i 
przyniesiono do domu. Doznał ciężkich obrażeń - czy śmiertelnych, to stwierdzi lekarz. 
Nieszczęśliwy wzywa żonę. Gdyby chciała przybyć, wszystko będzie na jej przyjęcie 
przygotowane". Załamała ręce i rzekła: - Proszę bardzo pozwolić mi zaraz tam jechać... - 
Naprawdę, chce pani być przy nim? - zapytał posępnie. - Jest to moim obowiązkiem - 
odpowiedziała. Pani von Tornau ujęła ją za ręce i rzekła: - Masz słuszność, moje dziecko. 
Niech cię Bóg prowadzi! Ralf zbierał się ku wyjściu. - Zaraz każę zaprzęgać i odwiozę panią - 
rzekł. Pobiegła do swego pokoju. (...) Xxvi Zastali Melanię w nastroju bardzo poważnym. 
BYła przed chwilą u rannego i stan jego mocno nią wstrząsnął. - Pani baronowa będzie tak 
dobra - rzekła Renata - i zaprowadzi mnie do niego. - W tej chwili... a pan, panie von Tornau, 
zatrzyma się tu trochę? - Jeżeli mogę być w czymś pomocny, to jak najchętniej. - Zapewniłam 
choremu wszelkie wygody. Leży w prawym skrzydle pałacowym, a tuż obok przygotowane 
są dwa pokoje dla pani Renaty. - W takim razie mogę zaraz wracać do domu. Przyjadę jutro 

background image

przed południem, by się dowiedzieć, co zaszło nowego. Dobranoc, Renato... Dobranoc, pani 
baronowo! W oczach Melanii zabłysło złe światło, gdy usłyszała, że nazwał Renatę po 
imieniu. Nie wyrzekła się jeszcze Ralfa. Przemilczała orzeczenie lekarza, który po dokładnym 
zbadaniu chorego orzekł, że życiu jego nie grozi niebezpieczeństwo. Czy chory powróci do 
zdrowia, lekarz nie wypowiedział się. Nie traciła nadziei, że wobec wypadku, jaki zaszedł, 
Renata powróci do męża. Jeżeli pojednają się, zdecydowana była zapewnić im egzystencję. 
Liczyła na to, że jej wspaniałomyślność poruszy Ralfa, który, czując się osierocony, powróci 
do niej... Ta piękna kobieta nie mogła się pogodzić z myślą, że Ralf był dla niej bezpowrotnie 
stracony. Gdy odjechał, prosiła ją Renata, by zaprowadziła ją do chorego. Lekarz jeszcze tam 
był. Melania przedstawiła go Renacie, na którą spoglądał z zaciekawieniem. - íyje! - odezwał 
się. - A w tej chwili to rzecz najważniejsza. Na razie potrzebuje tylko spokoju. Renata 
podeszła do łoża chorego. Trachwitz bardzo blady leżał nieruchomo. Gdy nachyliła się nad 
nim, twarz jego drgnęła. - Przyszłaś, Renato? - spytał cicho. Pogłaskała go po głowie, a łzy 
zaświeciły w jej oczach. - Nie odzywaj się! - rzekła. - Doktor nakazał absolutny spokój. - 
Zostaniesz przy mnie? - Zostanę. - Na zawsze? Serce jej przeszył ostry ból. Przezwyciężyła 
się jednak i rzekła dobrotliwie: - Na zawsze! Uśmiech błogi wykwitł na ustach rannego. 
Usiadła przy łóżku, trzymając w rękach jego gorącą dłoń. Ogarnęło ją uczucie litości, które 
przytłoczyło myśl o własnym szczęściu. * * * Nadszedł dla niej szereg dni niespokojnych i 
pełnych umęczenia. Początkowo Ralf zjawiał się codziennie, informując się i nalegając, by się 
nie męczyła ponad siły. Potem oświadczyła mu któregoś dnia, że niebezpieczeństwo utraty 
życia minęło i prosiła, by nie przyjeżdżał dopóki mu nie da znać. Spojrzał na nią pytająco, 
gdyż wydała mu się dziwnie odciętą od świata. Zrozumiał jednak, że jego wizyty mogły ją 
krępować i zastosował się do jej życzenia. Renata poświęciła się całkowicie choremu i nawet 
pani von Berkow rzadko zjawiała się w mieszkaniu rannego. Pewnego dnia oświadczył jej 
lekarz, że Trachwitz na zawsze zostanie kaleką. Kręgi pacierzowe uległy nadwerężeniu i 
nieszczęśliwy nigdy już nie będzie mógł chodzić. Przyjęła to oświadczenie na pozór 
spokojnie, ale twarz jej stała się trupio blada. Gdy lekarz oddalił się, podeszła do okna, 
patrząc w dal błędnymi oczami. Spadł śnieg, który wydał jej się śmiertelnym całunem, 
okrywającym radości życia. Westchnęła głęboko i powróciła do chorego, pozornie spokojna i 
pogodna. Trachwitz patrzył na nią szeroko otwartymi oczami. Przeniesiono go do wygodnego 
fotela, w którym siedział wyciągnięty, nie mogąc ruszyć nogami. Mógł zaledwie wyciągnąć 
rękę. Ze zdrowego, dorodnego mężczyzny zrobił się od razu kaleka. Ze zniszczonej twarzy 
wyzierały nadmiernie duże oczy bez wyrazu. A jednak kurczowo chwytał się życia. Nie miał 
bólów, a tylko bezwładność kończyn i liczył, że ją przezwycięży. Renata dodawała mu ducha, 
choć przejmowała ją groza. - íycie twoje jest uratowane! - pocieszała go. Teraz musisz się 
starać odzyskać zdrowie. - Czy to możliwe, Renato? - NIe trać nadziei i stosuj się do zaleceń 
doktora! - Co mam czynić? - Staraj się poruszać nogami! - Jestem bardzo osłabiony i nie ma 
mowy, bym mógł utrzymać się na nogach. - Dlatego też lekarz zalecił ci chodzić o kulach. 
Powoli odzyskasz władzę w nogach. Odwrócił od niej wzrok i patrzył przed siebie. - O kulach 
mam chodzić? - rzekł chrapliwym głosem. - Renato, powiedz mi prawdę! Czy zostanę kaleką 
na całe życie? - Nie martw się bez powodu. Tylko z początku będziesz chodził o kulach. 
Zamyślił się i zatrząsł na całym ciele. Okryła go troskliwie kołdrą. Dotknął jej ręki i długo 
trzymał w uścisku. - Renato, pozostań przy mnie! Nie odchodź ode mnie! TAk się boję 
samotności. Gdy leżę samotny, straszne myśli przychodzą mi do głowy. Bezmierna tęsknota 
za tobą ogarnia mnie i przytłacza mi pierś. - Wszak jestem przy tobie! Nie poddawaj się 
zwątpieniu, nie opuszczę cię. - Nigdy, Renato? - Nigdy! - Jak mam ci podziękować? - Jeżeli 
się pogodzisz z tym, co jest nieuniknione i nie będziesz poddawał się złym myślom, wówczas 
najlepiej mi podziękujesz. - Dobrze, Renato! Uśmiechnęła się potakująco, ale z jej piersi 
wyrwało się głębokie westchnienie. Jej oczy dostrzegły jednak uśmiech jego ust. Jego zaś 
ogarnęły złe myśli, a w oczach migotało mu złe światło. - Renato! - szepnął. - Czego sobie 

background image

życzysz? - Czy wszystkie moje rzeczy przeniesione tu zostały z biurka? - Wszystkie! - 
odrzekła. - I mała brązowa szkatułka z mego biurka? Są w niej ważne papiery. - I szkatułka 
też! - odparła. - Gdzie ona leży? - Tam u góry, na pierwszej półce w szafie. - Dobrze, bardzo 
dobrze! - powiedział. A potem, ulegając jej prośbie, przymknął oczy, chcąc zasnąć. Po chwili 
jednak zapytał: - A gdzie są moje kluczyki? Przyniosła mu pęk kluczy, a gdy dojrzał wśród 
nich mały, niklowy kluczyk, o który mu widocznie chodziło, był zadowolony. Xxvii 
Następnego dnia otrzymał Ralf list od Renaty. Pisała do niego. "Drogi panie von Tornau! 
Lekarz zapewnił mnie, że niebezpieczeństwo życia minęło, mąż mój jednak zostanie na całe 
życie kaleką i musi mieć obok siebie osobę, która by wykonywała za niego te wszystkie 
drobne czynności, których sam wykonywać nie może. Los jego jest istotnie smutny. Jest 
przykuty do fotela jak dziecko zależne od innych. Rozumie się samo przez się, że w tych 
warunkach muszę być przy nim, gdyż myśl o jego ułomności i o jego cierpieniach, zatrułaby 
mi każdą godzinę szczęścia. Nie będę mogła powrócić do Tornau, gdyż nie potrafiłabym już 
spełniać spokojnie ciążących na mnie obowiązków, ani też marzyć o szczęściu... Składam w 
ofierze własne "ja" i nie potrzebuję chyba dodawać, że mi to niełatwo przychodzi. Od czasu 
do czasu dam panu znać o sobie. Pani von Berkow wyznaczyła dla mego męża pensję 
dożywotnią i gdy tylko będzie można go przewieźć, wyjadę z nim do Wiesbadenu na stałe. A 
teraz proszę pozwolić mi złożyć państwu najgorętsze podziękowania za wszystko dobre, 
czego doznałam w Tornau, gdzie nauczyłam się cenić życie z najlepszej strony. Sercem będę 
zawsze przy matce pana i przy panu, panie Ralfie. Proszę mi wybaczyć, że wniosłam niepokój 
i gorycz w życie kochanych państwa. Stokrotnie całuję ręce matki pana. Wolę jej nie 
zobaczyć, gdyż zbyt boleśnie odczułabym jej stratę. íegnam pana, panie Ralfie. Do śmierci 
wierna panu Renata" Siedział nieruchomy przy biurku i prócz pustki nie widział nic wkoło 
siebie. Od czasu do czasu drżał, jak w gorączce. Wreszcie przyszedł do siebie i wziął do ręki 
pióro, by dać odpowiedź: "Droga, kochana Renato! Postąpiła pani dobrze, idąc za radą 
szlachetnego serca i jasnego umysłu. Musimy iść za głosem przeznaczenia. Trzymałem w 
rękach szczęście i o tym całe życie będę pamiętał. Matka moja pozdrawia panią jak córkę, 
której nieszczęście odczuwa wspólnie ze mną. Poza wszelkimi innymi uczuciami, 
zachowamy dla Pani najwyższy szacunek i przeświadczenie, że cierpimy, bez naszej winy. Co 
by się nie stało dalej, zawsze pozostanę Ci wiernym. Ralf von Tornau". Xxviii Zbliżały się 
święta Bożego Narodzenia, Renata chciała opuścić Berkow przed świętami, ale stan zdrowia 
jej męża nie uległ polepszeniu. Miała za sobą szereg dni strasznych, ale czekały ją bodaj dni 
straszniejsze. Trachwitz miewał napady białej gorączki. Snuł fantastyczne plany, męczył 
siebie i zamęczał żonę ustawicznym oskarżaniem samego siebie. Gdy czuł się cokolwiek 
lepiej, widział przyszłość w różowych kolorach, by potem tym większemu oddać się 
zwątpieniu. W chorobliwym samolubstwie zapomniał, jaką ofiarę Renata zrobiła z siebie. To 
znów zasypywał ją podziękowaniami, że go nie opuściła. Choć jednak wiedział, że kochała 
Ralfa i że go zawsze kochać będzie, nie mógł się na to zdobyć, by jej powiedzieć: "Idź i bądź 
z nim szczęśliwa". Spoglądał tylko czasami złymi oczami na pęk kluczy, które zawsze obok 
niego leżały. Doktor przyjechał po raz ostatni, by obejrzeć swego pacjenta. Renata była tym 
razem nieobecna, wyszła bowiem do parku, by zaczerpnąć świeżego powietrza. - Jak się pan 
czuje? - zapytał lekarz Trachwitza. - Jak kaleka na kulach, panie doktorze! - rzekł z goryczą. - 
To wszystko poprawi się! - zapewniał lekarz. - Niech pan doktor usiądzie obok mnie i 
popatrzy mi szczerze w oczy. íona moja akurat wyszła, możemy więc mówić z sobą bez 
świadków, jak dwaj ludzie rozumni, dwaj mężczyźni... Gdy lekarz usiadł, zaczął Trachwitz 
mówić powoli i spokojnie. - NIech pan doktor powie mi szczerze i bez osłonek... czy 
straciłem bezpowrotnie władzę w nogach i będę musiał całe życie spędzić na fotelu, czy też 
istnieje dla mnie jakaś możliwość powrotu do zdrowia? Patrzył przenikliwie doktorowi w 
oczy, jak gdyby chciał uprzedzić odpowiedź wymijającą. - NIech pan doktor powie mi 
szczerą prawdę! - nalegał. - Dopóki człowiek żyje, nie powinien tracić nadziei, panie von 

background image

Trachwitz! íona pańska chce, by pan był jak najlepszej myśli, niech więc pan zastosuje się do 
jej życzeń. Jej los bynajmniej nie jest wesoły. Trachwitz milczał przez jakiś czas. Potem 
zapytał cicho i spokojnie: - Jak długo mogę jeszcze żyć w najlepszym wypadku? - íyciu pana 
nie grozi żadne niebezpieczeństwo! - odpowiedział doktor, kontent, że uniknął odpowiedzi, 
bardziej dla siebie niemiłej. - Dziękuję panu, panie doktorze i proszę nie wspominać o naszej 
rozmowie mojej żonie. Lekarz wstał. - íyczę panu przyjemnej podróży! - rzekł, żegnając się 
ze swym pacjentem. - Wszystko będzie dobrze. Do stacji niech państwo jadą saniami... 
Wiesbaden jest bardzo miły. Nawet siedząc w fotelu, można tam spędzić czas przyjemnie. Do 
widzenia panu! Małżonkę pańską spotkam z pewnością na dole. - Przyjemne życie... w fotelu 
- mruczał Trachwitz, wykrzywiając twarz. - Dużo sobie obiecuję po tym pobycie w 
Wiesbadenie. Gdy wróciła Renata, rozmawiali o wyjeździe i oboje byli jakby pogodzeni z 
losem. Trzymał jej rękę i wpatrywał się w nią, jakby chciał wyryć sobie w pamięci jej rysy. 
Chłodne, czyste powietrze zaróżowiło jej policzki i była jakaś więcej ożywiona niż 
zazwyczaj. - Jeżeli nie jestem ci potrzebna na pół godziny, to poszłabym teraz do pani 
baronowej, by pożegnać się z nią i podziękować za życzliwość. Wieczorem, gdy zaśniesz, 
spakuję resztę naszych rzeczy, bo jutro rano nie będzie już czasu. - A więc ostatecznie 
wyjeżdżamy jutro? - Tak. To będzie lepiej i dla nas i dla innych! - dodała. - I nie będzie ci 
ciężko opuścić tych stron? Spojrzała na niego uważnie. - I dla mnie będzie lepiej, gdy znajdę 
się w innym środowisku. Wstała. - Masz wszystko pod ręką, prawda? Niedługo tam zabawię. 
- Idź i pozdrów baronową ode mnie! - Gdy już była we drzwiach, zawołał: - Renato, powiedz 
szczerze, czy nie będzie to zbyt wielką dla ciebie ofiarą poświęcić mi swe życie? - Nie mów 
tak! - rzekła. - Obowiązek mój chcę i muszę spełnić, to znaczy ulżyć twoim cierpieniom. 
Jeżeli czuć się będziesz lepiej i powróci ci chęć do życia, będę zadowolona z mego losu. Bił 
się z myślami. - Kobieta - rzekł - jest zagadką nie od rozwiązania, a ciebie dotyczy to w 
szczególności. Gdy byłem zdrów i pełen życia, wahałaś się być ze mną. Dziś, gdy jestem 
nieszczęśliwym kaleką, chcesz dobrowolnie iść ze mną i dzielić moją nędzę. - NIe powinieneś 
nad tym utyskiwać. Przecież to rzecz naturalna, że powinnam dzielić twój los. - Tak, dla 
ciebie jest to naturalne. Ja tego nie rozumiałem. Przyrzekam ci, że wdzięczność dla ciebie 
będzie nadal moją myślą przewodnią... Gdy się nad tym wszystkim zastanawiam, dochodzę 
do przekonania, że ostatnie tygodnie były najbardziej cenne w całym moim życiu. Nauczyły 
mnie nie myśleć wyłącznie o sobie samym. A teraz Renato, podaj mi rękę i powiedz mi 
szczerze, jak na świętej spowiedzi: Czy będziesz w stanie zapomnieć o Ralfie Tornau? Jej 
ręka drgnęła z lekka w jego dłoni i przymknęła na chwilę oczy. Potem spojrzała na niego 
spokojnie. - Zapomnieć o nim nie będę ani chciała, ani mogła. Był dla mnie zawsze bardzo 
dobry. Ale więcej go nie zobaczę i to powinno ci wystarczyć! - Nie, to zbyt skomplikowane! 
Powiedz krótko: "Póki żyć będzie Hans Trachwitz, nie zobaczę Ralfa Tornau'a". Dla mnie to 
wystarczy. - Dobrze! - rzekła z uśmiechem. - NIech będzie, jak chcesz! - Tak! Tak chcę!... 
Jeżeli umrę, będziesz szczęśliwa!... Musisz jednak spełnić moją prośbę Renato. Pocałuj mnie 
raz tylko jeden... Ociągała się chwilę, potem jednak pochyliła się nad nim i wycisnęła na jego 
ustach pocałunek. Dreszcz ją przeszedł, opanowała się jednak i zanim wyszła, uśmiechnęła 
się do niego przyjaźnie. Uniósł się cokolwiek i patrzał na nią płomiennym wzrokiem, a gdy 
odeszła, ujął z trudem kule i przeprawił się do sąsiedniego pokoju. Zdjął z półki brązową 
szkatułkę i postawił ją na biurku. Z trudem otworzył wieczko, i wyjął z niej lśniący 
przedmiot. Gdy dotknął zimnego żelaza, przeszły go ciarki. Położył rewolwer na boku i 
skreślił kilka słów na skrawku papieru. Potem, trzymając rewolwer w ręku, usiadł z powrotem 
na swym fotelu na kółkach. Odetchnął głęboko... Niełatwo przyszło mu wykonać całą tę pracę 
i bardzo był wyczerpany... Siłą woli nakazał sobie spokój. Wypił kieliszek wina, które mu 
przepisał lekarz na wzmocnienie... Potem z wolna i z namysłem ujął rewolwer... Xxix Renata 
zaanonsowała się u pani baronowej i została przyjęta z wyszukaną grzecznością. - Przyszłam 
pożegnać się z panią baronową i raz jeszcze podziękować za jej wspaniałomyślność. Melania 

background image

zaprzeczyła ręką. - Ależ to drobnostka, pani von Trachwitz. Czy państwo przygotowali się już 
do wyjazdu? - Tak jest! - A z Tornau'ami pożegnała się pani? - Napisałam list do państwa 
Tornau. Nie mogę pozostawić męża samego i dlatego trudno by mi było wybrać się do 
Tornau, a jeszcze trudniej zaprosić ich do Berkow. Oczy Melanii zapłonęły radośnie. Była 
pewna wygranej. W tej chwili doszedł uszu obu pań odgłos wystrzału. Spojrzały na siebie 
przerażone. - Co to może być? - zapytała Renata. - Bez wątpienia wystrzał! - rzekła Melania. 
W tejże chwili wpadł do pokoju lokaj, który pełnił służbę przy Trachwitzu, by być na każde 
zawołanie. - NIech wielmożna pani prędko pójdzie na górę! Nieszczęście! Renata wybiegła 
czym prędzej. * * * Trachwitz wycelował dobrze. Przed nią leżał trup. Krzyknęła, odchodząc 
od zmysłów. Spostrzegła stojącą na biurku brązową szkatułkę, oraz skreślone przez 
Trachwitza słowa: "íegnaj Renato! Dziękuję za Twą dobroć! Bądź szczęśliwa z Tornau'em! 
Przebacz mi. Kocham Cię. Twój Hans". Teraz dopiero pojęła, co się stało. Schowała napisaną 
przez Trachwitza kartkę i przywołała służącego. - Proszę natychmiast jechać po doktora, a 
przejeżdżając przez Tornau, proszę poprosić panią dziedziczkę, by była łaskawa pofatygować 
się do mnie! Pokój wypełnił się ciekawymi. Przyszła i Melania. Więcej była podrażniona, 
aniżeli strapiona tym wypadkiem. Renata chciała z nią mówić, ale żaden dźwięk nie 
przechodził jej przez gardło. Raptem dostała tak silnego zawrotu głowy, że upadła omdlała na 
ziemię. Po niespełna dwóch godzinach przyjechała pani von Tornau. Gdy otrzymała list 
Renaty, Ralfa nie było w domu. Pospieszyła natychmiast do Berkow, by być u boku Renaty. 
Ralf powrócił, wysłał do matki posłańca konnego, by w razie śmierci Trachwitza, przywiozła 
Renatę do Tornau. Renata była w stanie godnym pożałowania. Bezsilna i bezradna poddała 
się biernie pani von Tornau, która po krótkiej rozmowie z Melanią, wsadziła ją do powozu i 
zawiozła do siebie. Podjeżdżając do dworu, spotkali Ralfa konno, w drodze do Berkow. 
Renata nie poznała go, była bowiem półprzytomna. Zaniósł ją ostrożnie na rękach na górę do 
jej pokoju i ułożył na kanapie, wpatrując się w jej bladą twarz. Oddychał ciężko, nie tyle ze 
zmęczenia, co ze wzruszenia. Matka poprosiła go, by wyszedł, po czym przy pomocy panny 
Birkner rozebrała Renatę i położyła ją do łóżka. Zauważyła, że miała gorączkę. Pozostawiła 
przy chorej pannę Birkner, a sama zeszła na dół. W pokoju bawialnym Ralf niespokojnie 
chodził dokoła stołu. W kilku słowach opowiedziała mu o tym, co się stało w Berkow. - Jak 
się miewa Renata? - zapytał. - Ma trochę gorączki i jeszcze nie oprzytomniała, ale nie martw 
się tym. Wszystkie te przejścia, jakie były jej udziałem w ostatnich czasach, odbiły się 
ujemnie na jej zdrowiu. Zapewniam cię jednak, że w niedługim czasie oddam ci ją 
zdrowiuteńką. - Dobra, kochana mamo! - rzekł, obejmując ją ramieniem. - Bądź dobrej myśli, 
mój synu. Wiem wszystko, co mi chcesz powiedzieć. - Mamo! - co ja bym począł, gdyby 
Trachwitz wyjechał z Renatą? - Wierzę ci, moje dziecko. Niezbadane są wyroki Opatrzności. 
Teraz wypada, abyś złożył wizytę pani baronowej, podziękował jej za życzliwość jaką 
okazywała Renacie i ujął jej kłopotów, związanych z pogrzebem. Mama, jak zawsze, ma 
rację. Zaraz tam pojadę. W godzinę później zaanonsował się u Melanii. Z początku 
zamierzała go nie przyjąć, miała bowiem zapłakane oczy i wyglądała niezbyt powabnie. 
Powiedziała sobie jednak, że wszelkie jej zakusy nie osiągną celu, że cała jej gra, zmierzająca 
do usunięcia Renaty, wywarła wręcz przeciwny skutek. Nie mogła darować Trachwitzowi, że 
przestał interesować się nią. Gdyby żył jeszcze choć rok, trzymając przy sobie Renatę, 
osiągnęłaby swój cel z Ralfem. Gdy Ralf wszedł, wstała i podeszła do niego w milczeniu. 
Przywitał się z nią uprzejmie i rzekł: - Gdybym mógł być pomocny pani baronowej, chętnie 
wypełnię jej polecenia. - Dziękuję panu, ale mój administrator zajął się już formalnościami, 
potrzebnymi do pochowania zmarłego. Jeżeli panu chodzi o zabranie spuścizny dla pani von 
Trachwitz, to proszę się zwrócić do administratora. - Tą sprawą zajmie się pani von 
Trachwitz, która na razie jest ciężko chora. - Ma mi pan coś więcej do powiedzenia? - Tak, 
chciałem pani serdecznie podziękować za wspaniałomyślność i życzliwość, jakie pani 
okazywała Trachwitzowi i jego żonie. Roześmiała się i wzruszyła pogardliwie ramionami. - 

background image

Sentymentalizm - rzekła - nie leży w moim usposobieniu. Sądzi pan, że ruszyłabym palcem 
dla tej niewesołej pary, gdybym nie miała do tego głębszych powodów? - Pani baronowo... 
Podeszła ku niemu blisko i spojrzała mu w oczy przenikliwie. - Tak, mój panie von Tornau. 
Robiłam wszystko z wyrachowaniem. Piękna Renata, ta cnotliwa gąska, powinna była pójść 
precz, gdyż ja tego chciałam. O jej stosunku do Trachwitza wiedziałam od dawna. Spotkałam 
go w Monte Carlo, gdzie również zamyślał przenieść się do wieczności i spostrzegłam w jego 
portfelu fotografię Renaty. Zaproponowałam mu stanowisko kierownika stadniny Berkow, by 
posiadać broń przeciw jego żonie. Wiedziałam, że mieli się spotkać przy leśnym jeziorku i 
przywołałam pana, by zdemaskować świętoszkę. O tym, że byli małżeństwem, nie 
wiedziałam, bo inaczej bym ułożyła plan działania. Tak, panie von Tornau! Teraz pan widzi 
wspaniałomyślność moją w innym oświetleniu. Kochałam pana i za wszelką cenę chciałam 
pana posiąść. Czy była to prawdziwa miłość, nie wiem. To tylko jest pewne, że uczucie moje 
przerodziło się obecnie w nienawiść. Nienawidzę pana od chwili, gdy mnie pan odtrącił w tak 
pogardliwy sposób. Jedynym moim pragnieniem jest zrobić z pana człowieka godnego 
pożałowania, jakim ja jestem. Płakała ze złości, kurczowo zaciskała ręce i darła w strzępy 
koronkową chusteczkę do nosa. Ralf patrzył na nią poważnie. - Współczuję pani! - rzekł 
wreszcie spokojnie. - NIe potrzebuję pańskiego współczucia! - W takim razie nie mamy sobie 
nic więcej do powiedzenia! Do widzenia! Skłonił się i wyszedł równym, spokojnym krokiem. 
Xxx Wreszcie obudziła się Renata po raz pierwszy od czasu, gdy zachorowała. Było to na 
dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia. Zdziwiona rozglądała się dookoła. W jaki 
sposób znalazła się tutaj? Wszakże to była jej sypialnia w Tornau! Zadumała się. Czy to 
wszystko, co sobie przypominała, było tylko snem? Owładnęło nią uczucie błogiego ukojenia. 
Nachyliła się nad nią dobrotliwa twarz matrony i uśmiechnęła się do niej. - Wyspałaś się, 
drogie dziecko? Jak się czujesz? Renata popatrzyła na matkę oczami pełnymi miłości. - 
Dobrze - rzekła. - Całkiem dobrze. Jestem tylko trochę zmęczona. - To uśnij znowu. Sen jest 
dla ciebie najlepszym lekarstwem. - Czy jestem chora? - Trochę. Ale niebawem 
wyzdrowiejesz. Uniosła się cokolwiek. - Boże drogi! Teraz rozumiem. To nie był sen... 
Ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się. Pani von Tornau dotknęła jej czoła i rzekła 
pieszczotliwie: - Wypłacz się, moje biedne dziecko. ťzy spłuczą twoją gorycz. Renata oplotła 
ramionami swoją pielęgniarkę. - A nie był to sen, że wolno mi było nazywać cię matką? - To 
jest rzeczywistość! - odpowiedziała pani von Tornau sama wzruszona. - A Trachwitz nie 
żyje? - NIech spoczywa w spokoju, ty zaś myśl o żyjących. Położyła się znowu i przymknęła 
oczy, ujęła rękę matki, mówiąc: - Pozdrów, mamo, ode mnie Ralfa. Potem zasnęła. Pani von 
Tornau przeszła do sąsiedniego pokoju i otworzyła okno. - Ralfie! - zawołała na syna, który 
niecierpliwie chodził po zaśnieżonym dziedzińcu. W sekundę znalazł się pod oknem. - Co 
dobrego, mamo? - Obudziła się przed chwilą przytomna. Kazała cię pozdrowić. Teraz na 
nowo usnęła. To ją pokrzepi. - Matko! Uśmiechnęła się do niego wilgotnymi oczami. 
Wyciągnął ku niej ramiona. - Wybierz w lesie ładną choinkę! - rzekła. - Ja zostanę przy 
chorej. - Mamo! Do końca życia będę ci wdzięczny za to, co dla niej uczyniłaś. - Stary 
głuptasku! Robię to, co mi nakazuje serce. - Gdy się obudzi, zawołaj mnie zaraz. - Nie licz na 
to do jutra rana. - A na kolację zejdziesz na dół? - Naturalnie. Panna Birkner zastąpi mnie 
tutaj. - Dobre stare pannisko. Dostanie ode mnie buziaka, gdy ją uchwycę. śmiała się. - Idź 
już, mój chłopcze, bo mi zmarzł koniec nosa. A uprzedź pannę Birkner, co do tego buziaka, 
bo inaczej gotowa dostać bicia serca. Spojrzał na matkę radośnie i podążył przez dziedziniec 
do spichrza, ona zaś zamknęła okno. Renata spała mocno i spokojnie, aż wreszcie przyszła do 
siebie. * * * Na krótko przed następnym Bożym Narodzeniem zawitała Renata do Tornau 
jako pani tych włości. Podczas uczty weselnej odezwał się pan Diesterkampf do siedzącej 
obok niego pani von Tornau: - Nareszcie Ralf jest szczęśliwym małżonkiem. Tornau nie 
przejdzie w obce ręce, a my starzy może doczekamy się przychówka. Potem zawołał 
grzmiącym głosem: - Renato von Tornau i ty Ralfku, synu mój, żyjcie sto lat!  

background image

1/ 11/ 1