NAJBARDZIEJ PRZEŁOMOWE WYDARZENIE W ŻYCIU CZŁOWIEKA
W Środę Popielcową posypując nasze głowy popiołem ksiądz wkłada w swoje usta słowa Chrystusa zapisane w
Ewangelii: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”(Mk 1,15). Warto zrozumieć co te słowa oznaczają i do czego praktycznie
wzywają. Przez wiele lat uważałem, że nawrócenia potrzebują jacyś ateiści, jacyś wielcy grzesznicy albo innowiercy, ja zaś,
jako ksiądz, muszę się tylko „poprawiać” z moich słabości. Sprawę tę zacząłem lepiej rozumieć w roku 1975 od chwili, gdy
wysłuchałem katechez i zacząłem brać udział w życiu wspólnoty neokatechumenalnej. Chcę podzielić tym, co do tej pory
zrozumiałem i przeżyłem.
Kogo można nazwać chrześcijaninem?
Przed wejściem na Drogę Neokatechumenalną nie zdawałem sobie jasno sprawy, że głównym kryterium, na podstawie
którego można kogoś nazwać chrześcijaninem nie jest czyjaś pobożność, spełnianie praktyk religijnych czy troska o potrzeby
parafii. Nie jest tym kryterium także to, że ktoś jest porządnym człowiekiem, albo, że wstąpił do zakonu lub otrzymał święcenia
kapłańskie. Tym kryterium bowiem jest pewne WYDARZENIE, które w skrócie nazywa się nawróceniem. Jeśli w czyimś życiu to
wydarzenie nastąpiło i rozwija się nadal, to można go w całej prawdzie nazwać chrześcijaninem. Jeśli u kogoś to wydarzenie
nie nastąpiło - taki człowiek (mimo, że jest ochrzczony) wewnętrznie chrześcijaninem nie jest, a gdy go tak nazywamy, to jest
to tylko swego rodzaju „etykietka”. Albo, mówiąc mniej drastycznie, jest on chrześcijaninem w stanie nierozwiniętym,
niedojrzałym, zalążkowym.
Czym jest „wydarzenie” nawrócenia Na podstawie tekstów Pisma świętego i teologii chrztu, ale przede wszystkim w
oparciu o moje doświadczenie i doświadczenie tysięcy innych osób, z których wiele znam osobiście, mogę dzisiaj powiedzieć,
że WYDARZENIE NAWRÓCENIA jest to najbardziej przełomowe, najbardziej rewolucyjne wydarzenie, jakie może być udziałem
człowieka na tej ziemi. Jest to wydarzenie ważniejsze niż narodziny i śmierć. Powoduje ono bowiem w człowieku zmiany
większe niż te, jakie następują przy jego narodzinach lub przy śmierci fizycznej. Teologowie wschodni lubią nazywać to
wydarzenie „PRZEBÓSTWIENIEM”. Istotą tego wydarzenia jest bowiem swojego rodzaju zanurzenie się w Bogu i stawanie się
do Niego podobnym, posiadanie udziału w Jego naturze. (2 P 1,4). Zupełnie nieadekwatnie można to wydarzenie porównać do
procesu, w czasie którego kawałek brudnego, zimnego, zardzewiałego żelaza zanurzony w płomieniach pieca, staje się do tych
płomieni podobny, nabiera ich właściwości: grzeje i świeci. Wydarzenie nawrócenia jest to bowiem taki związek człowieka z
Chrystusem i pozostałymi Osobami Trójcy Świętej, że aby uwydatnić całkowicie jego istotę Pismo święte używa wielu,
dopełniających się określeń. Przeżyć to wydarzenie, to według Pisma świętego: narodzić się powtórnie, narodzić się z Ducha (J
3,3.5.7.8), odrodzić się i odnowić w Duchu Świętym (Tt 3,5), narodzić się z Boga (J 1,11-13), wkroczyć w nowe życie, być
przywróconym do życia, współumrzeć i współzmartwychwstać z Jezusem Chrystusem (Rz 6,4; Ef 2,5-6; Kol 2,13) , być nowym
stworzeniem (2 Kor 5,17; Ga 6,15), zewlec z siebie (porzucić) dawnego człowieka, a przyoblec nowego, przyoblec się w
Chrystusa (Ef 4,22-24; Kol 3,9-10). Człowiek taki może za świętym Pawłem powiedzieć: Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie
Chrystus (Ga 2,20), może powiedzieć, że mieszka w nim Duch Boży (Rz 8,9.11) i że jego ciało jest świątynią Ducha Świętego (1
Kor 6,19). Wszystkie te określenia Pisma świętego wyraźnie wskazują, że to, co nazwaliśmy wydarzeniem nawrócenia, jest
rzeczywiście jakąś fundamentalną, radykalną zmianą; prawdziwą rewolucją w życiu człowieka. Biblijne określenia wskazują
też, że ta zmiana zazwyczaj nie dokonuje się w jakimś krótkim momencie. Jak na wydarzenie fizycznych narodzin składa się:
poczęcie, różne stadia okresu ciąży, sama chwila narodzin i ciągły rozwój po wyjściu z łona matki, podobnie na wydarzenie
narodzenia na nowo składa się również wiele istotnych momentów.
Wejście w życie wieczne
To jest przecież rozpoczęcie zupełnie nowej egzystencji, którą Pismo święte nazywa wejściem w życie wieczne. Jest to
życie zupełnie inne niż to, które człowiek otrzymał od swoich rodziców i które kończy się grobem. Od chwili tego wydarzenia
zaczyna się w człowieku i rozwija zupełnie inne życie, które nie kończy się nigdy, wychodzi poza grób i trwa całą wieczność (J
6, 40.47.51.54.58.68; 1 J 5,11-13). Biblijne określenia pokazują, że tak radykalna zmiana życia musi być widoczna w
konkretnych, dostrzegalnych przejawach. Człowiek musi być o tym przekonany nie dlatego, że ktoś mu mówi: „masz życie
wieczne”, ale z doświadczenia, przez odkrycie, że zaczyna on być coraz bardziej zdolny do zupełnie nowego sposobu życia. On
sam, a zwłaszcza inni ludzie, mogą spostrzec, że jest on teraz zdolny do wykonywania uczynków życia wiecznego. O tych
uczynkach mówi święty Paweł w drugiej części prawie każdego swojego listu. Piszą też o tym inni Apostołowie w swoich
listach, a chyba najbardziej jasno i wyczerpująco mówi o nich Jezus w Kazaniu na górze, które można nazwać „fotografią
chrześcijanina dojrzałego wierze” (Mt 5-7). Wszystko to można zawrzeć w jednym określeniu - jest to życie, które płynie w
MIŁOŚCI, bowiem miłość jest doskonałym wypełnieniem Bożego Prawa (Rz 13,8-10).
Miłość i jedność rezultatem nawrócenia
Nie jest to jednak miłość byle jaka. Ma ona swoje specyficzne cechy, które ją odróżniają od wszelkiej innej ludzkiej
miłości. Miłość chrześcijańską od wszelkiej innej miłości odróżnia coś, co można nazwać „wymiarem krzyża”. Jest to miłość,
którą ukazał nam Chrystus i której był żywym wcieleniem. Jest to miłość ukrzyżowana, którą można zobaczyć tylko w życiu
dojrzałego w wierze chrześcijanina. Inni ludzie owszem wyczuwają, że w miłości mogą zrealizować siebie, że gdzieś na linii
miłości leży ich szczęście, dążą w tym kierunku, lecz na swej drodze ku temu każdy człowiek, w którym nie dokonało się,
opisane wyżej, wydarzenie narodzenia z Boga, napotyka przeszkodę nie do przebycia, granicę, której nie może przekroczyć. On
nie potrafi kochać swoich nieprzyjaciół, nie umie oddać życia za kogoś, kto jest jego wrogiem. Miłość chrześcijańska, miłość w
wymiarze krzyża, takich ograniczeń nie zna. Może ona iść dalej aż do miłości wroga. Jest to miłość, którą pokazał Jezus
Chrystus na krzyżu. On tam wobec swojego wroga, którym była cała ludzkość reprezentowana przez bezmyślny tłum,
obłudnych faryzeuszy i kapłanów, przez żołnierzy i drwiącego łotra, wobec nich wszystkich Jezus modlił się: Ojcze, przebacz
im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23,24). Jest to miłość, która objawiła się później u św. Szczepana, który kamienowany przez
swych wrogów modlił się: Panie, nie poczytaj im tego grzechu (Dz 7,60) i objawiła się w życiu wielu innych, dojrzałych w wierze,
chrześcijan. To jest miłość, o której Chrystus mówi, że przebacza z serca. To jest miłość, która nie broni swoich słusznych
praw. To jest miłość, która nie odpłaca złem za złe, ale bierze to zło na siebie, tak jak Chrystus wziął na siebie całe zło świata i
razem z sobą przybił do krzyża. Tylko taka miłość upoważnia człowieka do nazywania siebie chrześcijaninem. Miłość tę we
wspaniały sposób opisuje św. Paweł w swoim pięknym hymnie mówiąc: „Miłość cierpliwa jest (...) nie zazdrości, nie szuka
poklasku (...) nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego (...) wszystko przetrzyma (1 Kor 13,1-13). Tam, gdzie
panuje tego rodzaju miłość, tam również pojawia się nowy typ jedności między ludźmi. W grupie, gdzie panuje taka miłość,
ludzi już nic nie dzieli, bo tego rodzaju miłość obala wszelkie bariery, które normalnie powstają pomiędzy ludźmi z powodu
bogactwa, wieku, wykształcenia, narodowości, rasy i temu podobnych. Ludzie ci stają się stopniowo wspólnotą, stają się
jednością, komunią. Tego rodzaju JEDNOŚĆ, zrodzona z miłości w wymiarze krzyża, jest również specyficzną cechą
dojrzałego chrześcijaństwa, poza którym nigdzie nie można jej doświadczyć. Bowiem taka miłość i taka jedność są
REZULTATEM wydarzenia nazwanego w Piśmie świętym powtórnym narodzeniem, nowym stworzeniem oraz wielu innymi
określeniami. Tych, charakterystycznych dla dojrzałego chrześcijaństwa, znamion NIE MOŻNA OSIĄGNĄĆ INACZEJ. Nie
można ich osiągnąć na przykład przez długoletnią pracę nad sobą, przez długotrwały, żmudny wysiłek. Tego rodzaju miłość i
jedność nie mogą być wytworem człowieka, który nie przeżył wydarzenia narodzenia się z Boga. On nie potrafi tak żyć, choćby
nie wiem jak mocno sobie to postanawiał, albo inni go do tego intensywnie zachęcali. Jest takie stare, średniowieczne
adagium: Agere sequitur esse. Najpierw „być” a potem „działać”. Od tego nie ma wyjątków. To „być” jest przede wszystkim
dziełem Boga. Trzeba po prostu DOŚWIADCZYĆ, że Miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który
został nam dany (Rz 5,5), i że Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi (Rz 8,16).
Jeżeli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego ten do Niego nie należy (Rz 8,9). Może ktoś być nie wiem jak ważną osobą, może
uważać się za dobrego chrześcijanina, jeśli nie przeżył wydarzenia narodzenia na nowo, a więc jeśli nie ma Ducha
Chrystusowego, to do Chrystusa NIE NALEŻY i koniec!
Konieczność rozwijania łaski chrztu
Można zapytać: A więc chrzest, który otrzymałem w dzieciństwie nic nie znaczy? Chcesz mnie powtórnie chrzcić?
Nic podobnego! Nowe stworzenie u wszystkich nas, ochrzczonych w dzieciństwie, zaczęło się w momencie naszego chrztu.
Kościół, a zwłaszcza rodzice dziecka i jego chrzestni, wzięli na siebie odpowiedzialność za to, by w jego poźniejszym życiu do
tego WYDARZENIA doprowadzić, by rozwinąć to, co się niegdyś zaczęło. To wydarzenie bowiem MUSI SIĘ DOKONAĆ, jeśli ktoś
ma być chrześcijaninem w rzeczywistości a nie tylko z nazwy, z imienia. Chrzest dał zalążek tego wydarzenia, u wielu ludzi
jednak, najczęściej nie z ich winy, ani z winy ich rodziców, ten zalążek jeszcze się nie rozwinął. Chrzest w nich nie rozkwitnął,
nie wydał swoich najważniejszych owoców, nie „eksplodował” życiem wiecznym, pozostał nie zdetonowanym „niewypałem”.
Nie chcąc pochopnie nikogo osądzać, mówię to, przede wszystkim, o sobie. Do chwili ukończenia 38 lat nie dokonało się we
mnie wydarzenie narodzenia na nowo, wydarzenie nawrócenia. Czy to wydarzenie nawrócenia jest teraz moim udziałem, czy
się we mnie dokonało?. Mówię otwarcie: JESZCZE NIE. Ale to wydarzenie zaczęło się we mnie rozwijać, ziarno nowego
stworzenia zaczęło wypuszczać swoje pierwsze pędy. Od ponad 30 lat jest we mnie radość z tego powodu, jest we mnie nowy
entuzjazm podobny do tego, jaki zazwyczaj, ma każdy ksiądz tuż po święceniach. We mnie ten entuzjazm obudził się na nowo
i nie gaśnie mimo upływu lat. Sprawia on, ze chociaż jestem już „starszym panem” po„siedemdziesiątce”, doświadczającym z
tego powodu najprzeróżniejszych chorób i dolegliwości, to jednak chce mi się kilka razy w tygodniu „tłuc”samochodem 60 albo
100 kilometrów od Lublina i wracać późną nocą. Ze spokojem znoszę też „kruchość” materialną mając tylko niezbyt dużą
emeryturę i żyjąc w dużej mierze z tego, co dobrzy ludzie ze wspólnoty albo spoza wspólnoty dadzą mi w podarunku. Ze
spokojem zjadam to, co przede mną położą, choć potrawy nie każdej kuchni mi smakują. Nie przeszkadza mi też specjalnie to,
że co jakiś czas mieszkam w coraz to innym miejscu, śpię na coraz to innym łóżku, że pracuję w dziele nowej ewangelizacji
razem z osobami świeckimi, których sobie sam nie dobierałem i które muszę akceptować takimi, jakimi są a one mnie. Istnieje
we mnie radość z tego powodu, że mogę prawie cały swój czas przeznaczać na sprawę ewangelizacji, którą uważam za
najważniejszą, radość z powodu tego, że moje przepowiadanie przynosi konkretne rezultaty w życiu wielu osób oraz
wdzięczność wobec Boga za to, co zaczął czynić we mnie. Niweluje to wszystkie braki i niedogodności, jakie w codziennym
życiu ma „wędrowny” czy teraz raczej „półwędrowny” katechista.
Chcę jeszcze raz podkreślić, że nie czuję się w pełni dojrzałym chrześcijaninem i pewnie proces tego dojrzewania
będzie trwał do końca mego życia. Czuję się jednak jak ktoś, kto rozpoczął naukę w szkole, po iluś tam latach otrzymał
„świadectwo dojrzałości”, będąc jednak świadomy, że to dopiero początek tej dojrzałości, że ciągle trzeba dalej dojrzewać i
rozwijać się. Wchodzę jednak w te wszystkie sprawy ze spokojem i cierpliwością radując się, że ziarenko nowego stworzenia,
złożone we mnie przez sakrament chrztu, zaczyna wreszcie puszczać pierwsze pędy. Przechodzę bowiem formację duchową
wzorowaną na starożytnej instytucji katechumenatu. Dzięki niej ziarno mojego chrztu jest zasilane przez ciągły kontakt ze
słowem Bożym ksiąg Starego i Nowego Testamentu, przeżywanym w sposób egzystencjalny. Jest ono też zasilane przez
częsty udział w liturgii, w Eucharystii i w Liturgii Pokutnej oraz przez powtórne przeżywanie, już w sposób świadomy,
poszczególnych momentów mojego chrztu, a także przez coroczne przeżywanie Paschy Chrystusa trwające przez całą Wielką
Noc Zmartwychwstania. Ważne jest również to, że te wielkie Boże sprawy przeżywam nie sam, ale w niedużej wspólnocie braci
i sióstr. Są oni bardzo różnorodni: starzy i nieco młodsi, sympatyczni i mniej sympatyczni, samotni i żyjący w małżeństwie,
bezdzietni i mający wiele dzieci, biedniejsi i bogatsi. Kontakt z tą wspólnotą także przyczynia się do rozwoju łaski mojego
chrztu. Lepiej bowiem mogę poznawać siebie, mogę namacalnie sprawdzić na ile potrafię kochać bliźnich. Dzięki tej małej
wspólnocie zacząłem rozumieć, że i do mnie odnoszą się słowa: Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam (Rdz 2,18). Nie
jestem bowiem sam, nie muszę przeżywać samotności, chociaż ślubowałem celibat, bo Bóg dał mi duchową „oblubienicę” w
postaci tej małej wspólnoty braci i sióstr. Tak jak w małżeństwie nieraz mówimy sobie twardą prawdę, bo znamy się jak
przysłowiowe „łyse konie”, ale też nawzajem uczymy się siebie akceptować takimi jakimi jesteśmy. Muszę też zaświadczyć, że
chociaż mówimy do siebie po imieniu, to w żadnym innym środowisku kościelnym nie doświadczyłem tak wielkiego szacunku
dla mojego kapłaństwa, mimo, że bracia i siostry ze wspólnoty znają mnie jak nikt inny, również ze złej strony.
„Kochaj i rób co chcesz”
Chcę powiedzieć jeszcze i to, że dojrzewanie nowego stworzenia we mnie daje mi teraz poczucie wolności większej niż
wcześniej. Zdaję sobie sprawę, że teraz jestem w możliwości popełnić grzechy bardziej „paskudne” niż kiedykolwiek, a
jednocześnie doświadczam, że Pan Bóg, bardziej niż kiedykolwiek, trzyma nade mną swoją rękę i sprawia, że na ogół z tej
większej wolności nie korzystam po to, aby więcej grzeszyć. Rozumiem bowiem teraz lepiej słowa świętego Augustyna:
Kochaj i rób co chcesz. Mogę z większą wolnością „robić, co chcę”, ale coraz częściej robię to, czego chce Bóg. Wychodzi mi
to coraz bardziej spontanicznie, bo coraz lepiej rozumiem, że wola Boża rzeczywiście może być moim prawdziwym pokarmem
(J 4,34), zaczynam coraz bardziej doświadczać, że w wypełnianiu woli Bożej jest moje prawdziwe szczęście, bo Bóg mnie
kocha bardziej niż ja kocham sam siebie i lepiej ode mnie wie, czego naprawdę mi potrzeba. Kiedy zaś przyjdzie chwila
kryzysu i osłabnie moja wiara w Bożą miłość, kiedy z tego wyrośnie jakiś upadek, czuję się wtedy bardzo źle i Bóg pozwala mi
bardzo szybko powstać z grzechu i wrócić w całej pełni do Niego, bardziej jeszcze świadomy, że stoję dzięki Jego mocy, że
Jego ramię mnie podtrzymuje i ubiera mnie w zbroję Bożą (Ef 6,11-18), bym mógł się ostać wobec podstępnych zakusów
diabła. Doświadczam także tego, że równolegle z rozwojem łaski mojego chrztu rozwija się też łaska sakramentu
bierzmowania, łaska sakramentu pojednania i łaska sakramentu kapłaństwa, zaś Eucharystię przeżywam coraz bardziej jako
rzeczywiście Eucharystię czyli dziękczynne uwielbienie Boga za to, co czyni dla mnie i dla innych. Zwiększa się też moja
miłość do Kościoła oraz troska, aby na każdym miejscu wypełniał on jak najlepiej swoją misję.
Ks. Zbigniew Czerwiński