background image

Najbardziej przełomowe wydarzenie w życiu... -
Ks.Z.Czerwiński
(/index.php/artykuly/neokatechumenta/3054-najbardziej-
przeomowe-wydarzenie-w-yciu-kszczerwiski)

NAJBARDZIEJ PRZEŁOMOWE WYDARZENIE W ŻYCIU CZŁOWIEKA

                    W  Środę  Popielcową  posypując  nasze  głowy  popiołem  ksiądz  wkłada  w  swoje  usta  słowa  Chrystusa  zapisane  w
Ewangelii: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”(Mk 1,15). Warto zrozumieć co te słowa oznaczają i do czego praktycznie
wzywają. Przez wiele lat uważałem, że nawrócenia potrzebują jacyś ateiści, jacyś wielcy grzesznicy albo innowiercy, ja zaś,
jako ksiądz, muszę się tylko „poprawiać” z moich słabości. Sprawę tę zacząłem lepiej rozumieć w roku 1975 od chwili, gdy
wysłuchałem  katechez  i  zacząłem  brać  udział  w  życiu  wspólnoty  neokatechumenalnej.  Chcę  podzielić  tym,  co  do  tej  pory
zrozumiałem i przeżyłem.
 
Kogo można nazwać chrześcijaninem? 
 
           
  Przed  wejściem  na  Drogę  Neokatechumenalną  nie  zdawałem  sobie  jasno  sprawy,  że  głównym  kryterium,  na  podstawie
którego można kogoś nazwać chrześcijaninem nie jest czyjaś pobożność, spełnianie praktyk religijnych czy troska o potrzeby
parafii. Nie jest tym kryterium także to, że ktoś jest porządnym człowiekiem, albo, że wstąpił do zakonu lub otrzymał święcenia
kapłańskie. Tym kryterium bowiem jest pewne WYDARZENIE, które w skrócie nazywa się nawróceniem. Jeśli w czyimś życiu to
wydarzenie nastąpiło i rozwija się nadal, to można go w całej prawdzie nazwać chrześcijaninem. Jeśli u kogoś to wydarzenie
nie nastąpiło - taki człowiek (mimo, że jest ochrzczony) wewnętrznie chrześcijaninem nie jest, a gdy go tak nazywamy, to jest
to  tylko  swego  rodzaju  „etykietka”.  Albo,  mówiąc  mniej  drastycznie,  jest  on  chrześcijaninem  w  stanie  nierozwiniętym,
niedojrzałym, zalążkowym.  
  
Czym jest „wydarzenie” nawrócenia                  
Na podstawie tekstów Pisma świętego i teologii chrztu, ale przede wszystkim w
oparciu o moje doświadczenie i doświadczenie tysięcy innych osób, z których wiele znam osobiście, mogę dzisiaj powiedzieć,
że WYDARZENIE NAWRÓCENIA jest to najbardziej przełomowe, najbardziej rewolucyjne wydarzenie, jakie może być udziałem
człowieka  na  tej  ziemi.  Jest  to  wydarzenie  ważniejsze  niż  narodziny  i  śmierć.  Powoduje  ono  bowiem  w  człowieku  zmiany
większe  niż  te,  jakie  następują  przy  jego  narodzinach  lub  przy  śmierci  fizycznej.  Teologowie  wschodni  lubią  nazywać  to
wydarzenie „PRZEBÓSTWIENIEM”. Istotą tego wydarzenia jest bowiem swojego rodzaju zanurzenie się w Bogu i stawanie się
do Niego podobnym, posiadanie udziału w Jego naturze. (2 P 1,4). Zupełnie nieadekwatnie można to wydarzenie porównać do
procesu, w czasie którego kawałek brudnego, zimnego, zardzewiałego żelaza zanurzony w płomieniach pieca, staje się do tych
płomieni podobny, nabiera ich właściwości: grzeje i świeci. Wydarzenie nawrócenia jest to bowiem taki związek człowieka z
Chrystusem  i  pozostałymi  Osobami  Trójcy  Świętej,  że  aby  uwydatnić  całkowicie  jego  istotę  Pismo  święte  używa  wielu,
dopełniających się określeń. Przeżyć to wydarzenie, to według Pisma świętego:  narodzić się powtórnie, narodzić się z Ducha (J
3,3.5.7.8),    odrodzić  się  i  odnowić  w  Duchu  Świętym  (Tt  3,5),  narodzić  się  z  Boga  (J  1,11-13),  wkroczyć  w  nowe  życie,  być
przywróconym do życia, współumrzeć i współzmartwychwstać z Jezusem Chrystusem
 (Rz 6,4; Ef 2,5-6; Kol 2,13) , być nowym
stworzeniem
  (2  Kor  5,17;  Ga  6,15),  zewlec  z  siebie  (porzucić)  dawnego  człowieka,  a  przyoblec  nowego,  przyoblec  się  w
Chrystusa
 (Ef 4,22-24; Kol 3,9-10). Człowiek taki może za świętym Pawłem powiedzieć: Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie
Chrystus
 (Ga 2,20), może powiedzieć, że mieszka w nim Duch Boży (Rz 8,9.11)  i że jego ciało jest  świątynią Ducha Świętego (1
Kor  6,19).  Wszystkie  te  określenia  Pisma  świętego  wyraźnie  wskazują,  że  to,  co  nazwaliśmy  wydarzeniem  nawrócenia,  jest
rzeczywiście  jakąś  fundamentalną,  radykalną  zmianą;  prawdziwą  rewolucją  w  życiu  człowieka.  Biblijne  określenia  wskazują
też, że ta zmiana zazwyczaj nie dokonuje się w jakimś krótkim momencie. Jak na wydarzenie fizycznych narodzin składa się:
poczęcie, różne stadia okresu ciąży, sama chwila narodzin i ciągły rozwój po wyjściu z łona matki, podobnie na wydarzenie
narodzenia na nowo składa się również wiele istotnych momentów.   
 
Wejście w życie wieczne 

background image

 
          To jest przecież rozpoczęcie zupełnie nowej egzystencji, którą Pismo święte nazywa wejściem w życie wieczne. Jest to
życie zupełnie inne niż to, które człowiek otrzymał od swoich rodziców i które kończy się grobem. Od chwili tego wydarzenia
zaczyna się w człowieku i rozwija zupełnie inne życie, które nie kończy się nigdy, wychodzi poza grób i trwa całą wieczność (J
6,  40.47.51.54.58.68;  1  J  5,11-13).  Biblijne  określenia  pokazują,  że  tak  radykalna  zmiana  życia  musi  być  widoczna  w
konkretnych,  dostrzegalnych  przejawach.  Człowiek  musi  być  o  tym  przekonany  nie  dlatego,  że  ktoś  mu  mówi:  „masz  życie
wieczne”, ale z doświadczenia, przez odkrycie, że zaczyna on być coraz bardziej zdolny do zupełnie nowego sposobu życia. On
sam,  a  zwłaszcza  inni  ludzie,  mogą  spostrzec,  że  jest  on  teraz  zdolny  do  wykonywania  uczynków  życia  wiecznego.  O  tych
uczynkach  mówi  święty  Paweł  w  drugiej  części  prawie  każdego  swojego  listu.  Piszą  też  o  tym  inni  Apostołowie  w  swoich
listach,  a  chyba  najbardziej  jasno  i  wyczerpująco  mówi  o  nich  Jezus  w  Kazaniu  na  górze,  które  można  nazwać  „fotografią
chrześcijanina  dojrzałego  wierze”  (Mt  5-7).  Wszystko  to  można  zawrzeć  w  jednym  określeniu  -  jest  to  życie,  które  płynie  w
MIŁOŚCI, bowiem miłość jest doskonałym wypełnieniem Bożego Prawa (Rz 13,8-10). 
 
Miłość i jedność rezultatem nawrócenia 
 
              Nie jest to jednak miłość byle jaka. Ma ona swoje specyficzne cechy, które ją odróżniają od wszelkiej innej ludzkiej
miłości. Miłość chrześcijańską od wszelkiej innej miłości odróżnia coś, co można nazwać „wymiarem krzyża”. Jest to miłość,
którą ukazał nam Chrystus i której był żywym wcieleniem. Jest to miłość ukrzyżowana, którą można zobaczyć tylko w życiu
dojrzałego w wierze chrześcijanina. Inni ludzie owszem wyczuwają, że w miłości mogą zrealizować siebie, że gdzieś na linii
miłości  leży  ich  szczęście,  dążą  w  tym  kierunku,  lecz  na  swej  drodze  ku  temu  każdy  człowiek,  w  którym  nie  dokonało  się,
opisane wyżej, wydarzenie narodzenia z Boga, napotyka przeszkodę nie do przebycia, granicę, której nie może przekroczyć. On
nie potrafi kochać swoich nieprzyjaciół, nie umie oddać życia za kogoś, kto jest jego wrogiem. Miłość chrześcijańska, miłość w
wymiarze  krzyża,  takich  ograniczeń  nie  zna.  Może  ona  iść  dalej  aż  do  miłości  wroga.  Jest  to  miłość,  którą  pokazał  Jezus
Chrystus  na  krzyżu.  On  tam  wobec  swojego  wroga,  którym  była  cała  ludzkość  reprezentowana  przez  bezmyślny  tłum,
obłudnych faryzeuszy i kapłanów, przez żołnierzy i drwiącego łotra, wobec nich wszystkich Jezus modlił się: Ojcze, przebacz
im, bo nie wiedzą, co czynią
 (Łk 23,24). Jest to miłość, która objawiła się później u św. Szczepana, który kamienowany przez
swych wrogów modlił się: Panie, nie poczytaj im tego grzechu (Dz 7,60) i objawiła się w życiu wielu innych, dojrzałych w wierze,
chrześcijan.  To  jest  miłość,  o  której  Chrystus  mówi,  że  przebacza  z  serca.  To  jest  miłość,  która  nie  broni  swoich  słusznych
praw. To jest miłość, która nie odpłaca złem za złe, ale bierze to zło na siebie, tak jak Chrystus wziął na siebie całe zło świata i
razem z sobą przybił do krzyża. Tylko taka miłość upoważnia człowieka do nazywania siebie chrześcijaninem. Miłość tę we
wspaniały  sposób  opisuje  św.  Paweł  w  swoim  pięknym  hymnie  mówiąc:  „Miłość    cierpliwa  jest  (...)  nie  zazdrości,  nie  szuka
poklasku (...) nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego (...) wszystko przetrzyma
 (1 Kor 13,1-13). Tam, gdzie
panuje tego rodzaju miłość, tam również pojawia się nowy typ jedności między ludźmi. W grupie, gdzie panuje taka miłość,
ludzi już nic nie dzieli, bo tego rodzaju miłość obala wszelkie bariery, które normalnie powstają pomiędzy ludźmi z powodu
bogactwa,  wieku,  wykształcenia,  narodowości,  rasy  i  temu  podobnych.  Ludzie  ci  stają  się  stopniowo  wspólnotą,  stają  się
jednością,  komunią.  Tego  rodzaju  JEDNOŚĆ,  zrodzona  z  miłości  w  wymiarze  krzyża,  jest  również  specyficzną  cechą
dojrzałego  chrześcijaństwa,  poza  którym  nigdzie  nie  można  jej  doświadczyć.  Bowiem  taka  miłość  i  taka  jedność  są
REZULTATEM  wydarzenia  nazwanego  w  Piśmie  świętym  powtórnym  narodzeniem,  nowym  stworzeniem    oraz  wielu  innymi
określeniami.  Tych,  charakterystycznych  dla  dojrzałego  chrześcijaństwa,  znamion  NIE  MOŻNA  OSIĄGNĄĆ  INACZEJ.  Nie
można ich osiągnąć na przykład przez długoletnią pracę nad sobą, przez długotrwały, żmudny wysiłek. Tego rodzaju miłość i
jedność nie mogą być wytworem człowieka, który nie przeżył wydarzenia narodzenia się z Boga. On nie potrafi tak żyć, choćby
nie  wiem  jak  mocno  sobie  to  postanawiał,  albo  inni  go  do  tego  intensywnie  zachęcali.  Jest  takie  stare,  średniowieczne
adagium: Agere sequitur esse. Najpierw „być” a potem „działać”. Od tego nie ma wyjątków. To „być” jest przede wszystkim
dziełem Boga. Trzeba po prostu DOŚWIADCZYĆ, że Miłość Boża rozlana jest w naszych sercach przez Ducha Świętego, który
został nam dany (Rz 5,5), i że Sam Duch wspiera swym świadectwem naszego ducha, że jesteśmy dziećmi Bożymi (Rz 8,16).
Jeżeli zaś kto nie ma Ducha Chrystusowego ten do Niego nie należy (Rz 8,9). Może ktoś być nie wiem jak ważną osobą, może
uważać  się  za  dobrego  chrześcijanina,  jeśli  nie  przeżył  wydarzenia  narodzenia  na  nowo,  a  więc  jeśli  nie  ma  Ducha
Chrystusowego, to do Chrystusa NIE NALEŻY i koniec!  
 
Konieczność rozwijania łaski chrztu 
 
                   Można zapytać: A więc chrzest, który otrzymałem w dzieciństwie nic nie znaczy? Chcesz mnie powtórnie chrzcić?
Nic podobnego! Nowe stworzenie u wszystkich nas, ochrzczonych w dzieciństwie, zaczęło się w momencie naszego chrztu.
Kościół, a zwłaszcza rodzice dziecka i jego chrzestni, wzięli na siebie odpowiedzialność za to, by w jego poźniejszym życiu do
tego WYDARZENIA doprowadzić, by rozwinąć to, co się niegdyś zaczęło. To wydarzenie bowiem MUSI SIĘ DOKONAĆ, jeśli ktoś
ma być chrześcijaninem w rzeczywistości a nie tylko z nazwy, z imienia. Chrzest dał zalążek tego wydarzenia, u wielu ludzi
jednak, najczęściej nie z ich winy, ani z winy ich rodziców, ten zalążek jeszcze się nie rozwinął. Chrzest w nich nie rozkwitnął,

background image

nie wydał swoich najważniejszych owoców, nie „eksplodował” życiem wiecznym, pozostał nie zdetonowanym „niewypałem”.
Nie chcąc pochopnie nikogo osądzać, mówię to, przede wszystkim, o sobie. Do chwili ukończenia 38 lat nie dokonało się we
mnie wydarzenie narodzenia na nowo, wydarzenie nawrócenia. Czy to wydarzenie nawrócenia jest teraz moim udziałem, czy
się  we  mnie  dokonało?.  Mówię  otwarcie:  JESZCZE  NIE.  Ale  to  wydarzenie  zaczęło  się  we  mnie  rozwijać,  ziarno  nowego
stworzenia zaczęło wypuszczać swoje pierwsze pędy. Od ponad 30 lat jest we mnie radość z tego powodu, jest we mnie nowy
entuzjazm podobny do tego, jaki zazwyczaj, ma każdy ksiądz tuż po święceniach. We mnie ten entuzjazm obudził się na nowo
i nie gaśnie mimo upływu lat. Sprawia on, ze chociaż jestem już „starszym panem” po„siedemdziesiątce”,  doświadczającym z
tego powodu najprzeróżniejszych chorób i dolegliwości, to jednak chce mi się kilka razy w tygodniu „tłuc”samochodem 60 albo
100  kilometrów  od  Lublina  i  wracać  późną  nocą.  Ze  spokojem  znoszę  też  „kruchość”  materialną  mając  tylko  niezbyt  dużą
emeryturę  i  żyjąc  w  dużej  mierze  z  tego,  co  dobrzy  ludzie  ze  wspólnoty  albo  spoza  wspólnoty  dadzą  mi  w  podarunku.  Ze
spokojem zjadam to, co przede mną położą, choć potrawy nie każdej kuchni mi smakują. Nie przeszkadza mi też specjalnie to,
że co jakiś czas mieszkam w coraz to innym miejscu, śpię na coraz to innym łóżku, że pracuję w dziele nowej ewangelizacji
razem z osobami świeckimi, których sobie sam nie dobierałem i które muszę akceptować takimi, jakimi są a one mnie. Istnieje
we  mnie  radość  z  tego  powodu,  że  mogę  prawie  cały  swój  czas  przeznaczać  na  sprawę  ewangelizacji,  którą  uważam  za
najważniejszą,  radość  z  powodu  tego,  że  moje  przepowiadanie  przynosi  konkretne  rezultaty  w  życiu  wielu  osób  oraz
wdzięczność wobec Boga za to, co zaczął czynić we mnie. Niweluje to wszystkie braki i niedogodności, jakie w codziennym
życiu ma „wędrowny” czy teraz raczej „półwędrowny” katechista. 
              Chcę jeszcze raz podkreślić, że nie czuję się w pełni dojrzałym chrześcijaninem i pewnie proces tego dojrzewania
będzie  trwał  do  końca  mego  życia.  Czuję  się  jednak  jak  ktoś,  kto  rozpoczął  naukę  w  szkole,  po  iluś  tam  latach  otrzymał
„świadectwo dojrzałości”, będąc jednak świadomy, że to dopiero początek tej dojrzałości, że ciągle trzeba dalej dojrzewać i
rozwijać się. Wchodzę jednak w te wszystkie sprawy ze spokojem i cierpliwością radując się, że ziarenko nowego stworzenia,
złożone we mnie przez sakrament chrztu, zaczyna wreszcie puszczać pierwsze pędy. Przechodzę bowiem formację duchową
wzorowaną  na  starożytnej  instytucji  katechumenatu.  Dzięki  niej  ziarno  mojego  chrztu  jest  zasilane  przez  ciągły  kontakt  ze
słowem  Bożym  ksiąg  Starego  i  Nowego  Testamentu,  przeżywanym  w  sposób  egzystencjalny.  Jest  ono  też  zasilane  przez
częsty  udział  w  liturgii,  w  Eucharystii  i  w  Liturgii  Pokutnej  oraz  przez  powtórne  przeżywanie,  już  w  sposób  świadomy,
poszczególnych momentów mojego chrztu, a także przez coroczne przeżywanie Paschy Chrystusa trwające przez całą Wielką
Noc Zmartwychwstania. Ważne jest również to, że te wielkie Boże sprawy przeżywam nie sam, ale w niedużej wspólnocie braci
i  sióstr.  Są  oni  bardzo  różnorodni:  starzy  i  nieco  młodsi,  sympatyczni  i  mniej  sympatyczni,  samotni  i  żyjący  w  małżeństwie,
bezdzietni  i  mający  wiele  dzieci,  biedniejsi  i  bogatsi.  Kontakt  z  tą  wspólnotą  także  przyczynia  się  do  rozwoju  łaski  mojego
chrztu.  Lepiej  bowiem  mogę  poznawać  siebie,  mogę  namacalnie  sprawdzić  na  ile  potrafię  kochać  bliźnich.  Dzięki  tej  małej
wspólnocie  zacząłem  rozumieć,  że  i  do  mnie  odnoszą  się  słowa:  Nie  jest  dobrze,  żeby  mężczyzna  był  sam  (Rdz  2,18).  Nie
jestem bowiem sam, nie muszę przeżywać samotności, chociaż ślubowałem celibat, bo Bóg dał mi duchową „oblubienicę” w
postaci  tej  małej  wspólnoty  braci  i  sióstr.  Tak  jak  w  małżeństwie  nieraz  mówimy  sobie  twardą  prawdę,  bo  znamy  się  jak
przysłowiowe „łyse konie”, ale też nawzajem uczymy się siebie akceptować takimi jakimi jesteśmy. Muszę też zaświadczyć, że
chociaż mówimy do siebie po imieniu, to w żadnym innym środowisku kościelnym nie doświadczyłem tak wielkiego szacunku
dla mojego kapłaństwa, mimo, że bracia i siostry ze wspólnoty znają mnie jak nikt inny, również ze złej strony.  
 
„Kochaj i rób co chcesz” 
 
             Chcę powiedzieć jeszcze i to, że dojrzewanie nowego stworzenia we mnie daje mi teraz poczucie wolności większej niż
wcześniej.  Zdaję  sobie  sprawę,  że  teraz  jestem  w  możliwości  popełnić  grzechy  bardziej  „paskudne”  niż  kiedykolwiek,  a
jednocześnie  doświadczam,  że  Pan  Bóg,  bardziej  niż  kiedykolwiek,  trzyma  nade  mną  swoją  rękę  i  sprawia,  że  na  ogół  z  tej
większej  wolności  nie  korzystam  po  to,  aby  więcej  grzeszyć.  Rozumiem  bowiem  teraz  lepiej  słowa  świętego  Augustyna:
Kochaj i rób co chcesz. Mogę z większą wolnością „robić, co chcę”, ale coraz częściej robię to, czego chce Bóg. Wychodzi mi
to coraz bardziej spontanicznie, bo coraz lepiej rozumiem, że wola Boża rzeczywiście może być moim prawdziwym pokarmem
(J  4,34),  zaczynam  coraz  bardziej  doświadczać,  że  w  wypełnianiu  woli  Bożej  jest  moje  prawdziwe  szczęście,  bo  Bóg  mnie
kocha  bardziej  niż  ja  kocham  sam  siebie  i  lepiej  ode  mnie  wie,  czego  naprawdę  mi  potrzeba.  Kiedy  zaś  przyjdzie  chwila
kryzysu i osłabnie moja wiara w Bożą miłość, kiedy z tego wyrośnie jakiś upadek, czuję się wtedy bardzo źle i Bóg pozwala mi
bardzo szybko powstać z grzechu i wrócić w całej pełni do Niego, bardziej jeszcze świadomy, że stoję dzięki Jego mocy, że
Jego  ramię  mnie  podtrzymuje  i  ubiera  mnie  w  zbroję  Bożą  (Ef  6,11-18),  bym  mógł  się  ostać  wobec  podstępnych  zakusów
diabła.  Doświadczam  także  tego,  że  równolegle  z  rozwojem  łaski  mojego  chrztu  rozwija  się  też  łaska  sakramentu
bierzmowania, łaska sakramentu pojednania i łaska sakramentu kapłaństwa, zaś Eucharystię przeżywam coraz bardziej jako
rzeczywiście  Eucharystię  czyli  dziękczynne  uwielbienie  Boga  za  to,  co  czyni  dla  mnie  i  dla  innych.  Zwiększa  się  też  moja
miłość do Kościoła oraz troska, aby na każdym miejscu wypełniał on jak najlepiej swoją misję.  
 
Ks. Zbigniew Czerwiński