Vicki Lewis Thompson
Boże narodzenie w Connecticut
(Tis the season)
przekł. Hanna Bąkowska
Rozdział 1
Anna położyła na ladzie siatkę dojrzałych pomidorów i sięgnęła do
torebki po portfel. Łysiejący mężczyzna przy kasie nie zdążył przyjąć od
niej pieniędzy, kiedy do sklepu wtoczyła się potężna kobieta.
– Edwardzie! – zawołała, walcząc z zadyszką. – Wiesz już o
Sammym?
Mężczyzna zamrugał oczami i posłał Annie przepraszający uśmiech.
– Nie, Estelle. Nic nie wiem. – Nacisnął klawisze starej metalowej
kasy i spokojnie poinformował Annę, ile jest mu winna.
– A więc jesteś ostatnim, który się o tym dowiaduje – kobieta
uśmiechnęła się triumfująco. – Sumersbury będzie w telewizji. W
programie ogólnokrajowym. W czasie największej oglądalności.
– Niemożliwe?! – Edward przyjął od Anny pieniądze. – Dlaczego?
– Przed godziną ludzie z telewizji zadzwonili do Sammy'ego i
powiedzieli, że chcą zrobić specjalny program o ścięciu choinki dla
Białego Domu. Program ma się nazywać „Boże Narodzenie w
Connecticut". No i jak ci się to podoba?
Anna zerknęła na kobietę, która tuszą przypominała trzydrzwiową
szafę. Nie zetknęła się z nią wcześniej, ale przecież nie spotkała jeszcze
większości mieszkańców Sumersbury. Kiedy przyjeżdżała tu na
weekendy, prawie nie opuszczała swojego wiejskiego domu. Ale teraz
musi spytać o ten przyjazd telewizji. Jeśli to, co podejrzewała okaże się
prawdą, cisza i spokój jej ustronia narażone są na poważne
niebezpieczeństwo.
– Przepraszam – zaczęła – czy to ma coś wspólnego z farmą
Garrisona?
Kobieta odwróciła się do Anny.
– Jak najbardziej. Pani tu chyba nie mieszka, inaczej nie miałaby
pani żadnych wątpliwości.
– Przyjeżdżam tylko na weekendy – wyjaśniła Anna i natychmiast
tego pożałowała.
– Ach tak. – Estelle zmierzyła ją od stóp do głów. – A więc to pani!
Daphne mówiła, że jakaś kobieta z Nowego Jorku kupiła dom
McCormicków.
Anna stłumiła jęk. No i proszę, sama się wygadała.
– Tak, to ja – przyznała niechętnie.
– Zatem jest pani sąsiadką Sammy'ego Garrisona. Nie mogę
uwierzyć, że nic pani nie wie. Nasz Sammy wygrał konkurs!
– Nie znam Sammy'ego... to znaczy pana Garrisona – odpowiedziała
słabym głosem. Wiadomości były gorsze, niż przypuszczała,
postanowiła jednak dowiedzieć się wszystkiego. – O jakim konkursie
pani mówi?
– Oczywiście o dorocznym konkursie Związku Hodowców Choinek.
Nasz Sammy zajął w tym roku pierwsze miejsce i na Boże Narodzenie
jedno z jego drzewek będzie stało w samym środku Białego Domu. Czy
to nie wspaniale?
– Tak, wspaniale.
– A teraz ten program w telewizji. – Oczy Estelle błyszczały z
radości. – Zapowiedziałam już Sammy'emu, że nasze panie z Cechu
Rzemiosł udekorują mu dom. To typowy kawaler, zupełnie się na tym
nie zna. Nie możemy pozwolić, żeby sfilmowano wnętrze domu
Sammy'ego w jego obecnym stanie, prawda, Edwardzie?
– Chyba tak, Estelle – zgodził się sprzedawca, zerkając ukradkiem
na Annę.
– No cóż, muszę jeszcze przygotować obiad, a czeka mnie milion
rozmów telefonicznych – oznajmiła kobieta, odchodząc od lady. – Miło
mi było panią poznać, panno... przepraszam, ale zapomniałam pani
nazwiska.
– Tilford – powiedziała Anna, podnosząc z lady swoje pomidory i
wzdychając z rezygnacją. – Anna Tilford.
– A ja, moja droga, nazywam się Estelle Terwiliger.
Anna domyśliła się, że nazwisko kobiety powinno wywrzeć na niej
wrażenie i uśmiechnęła się niewyraźnie.
– Mnie również miło było panią poznać. – Zatem jej długie,
spokojne lato dobiegło końca.
Po drodze do domu Anna rozmyślała nad tym, czego się
dowiedziała i chciało się jej śmiać z ironii losu. Spośród wszystkich
ustronnych wiejskich domów w Connecticut kupiła posiadłość
sąsiadującą z miejscem, które wkrótce zostanie pokazane w programie
telewizyjnym. W swojej naiwności wyobrażała sobie, że dom
McCormicków, usytuowany między farmą choinek a rezerwatem
przyrody, będzie doskonałym azylem dla zaleczenia ran i nabrania sił do
życia.
Nowy nabytek ucieszył ją jeszcze bardziej, kiedy ktoś z sąsiedniej
farmy uprzyjemniał jej letnie wieczory wspaniałymi koncertami na
harmonijce ustnej. Przejmujące dźwięki nostalgicznych melodii
przynosiły jej ukojenie. Jednakże przez kilka ostatnich weekendów
muzyk milczał, prawdopodobnie zajęty wygrywaniem konkursu choinek
i burzeniem spokoju jej wiejskiego zacisza. Świetnie, nie ma co.
Wjechała na podjazd i zatrzymała samochód przed zwalonym
klonem, który przewrócił się wczesnym latem podczas burzy, tarasując
przejazd. Na szczęście, drzewo zwaliło sienie w weekend, ale w środku
tygodnia, dzięki czemu mały dwudrzwiowy ford Anny nie został
uwięziony w garażu, niemniej jednak w każdy piątek musiała obchodzić
klon dookoła, ciągnąc za sobą walizkę i torbę z zakupami.
Kiedy otworzyła drzwiczki, od strony farmy drzewek dobiegł ją
warkot piły elektrycznej. Żegnaj, cichy wiejski zakątku! Wysiadła z
wozu, złożyła oparcie siedzenia i sięgnęła do tyłu po walizkę. Następnie
wyjęła torbę z zakupami, położyła na wierzchu siatkę pomidorów i
zatrzasnęła biodrem drzwiczki samochodu.
Piła ciągle wyła w oddali. Przy pomocy takiej maszyny z łatwością
można by odtarasować przejazd, pomyślała Anna, dźwigając bagaże
dookoła zwalonego pnia. Świetny pomysł. Dlaczego nie poprosić o to
Sama Garrisona! Na pewno zgodzi się za niewielką opłatą pociąć klon
zawalidrogę. Poza rym jest jej to winien za ten konkurs, którego
konsekwencje mogą wkrótce zburzyć spokój jej odosobnienia.
Anna postawiła walizkę w holu, włożyła pomidory i częściowo
rozmrożonego kurczaka do lodówki, zamknęła na klucz drzwi frontowe i
wróciła szybko do wozu. Piła wciąż grała swoją ogłuszającą melodię, ale
jej operator w każdej chwili mógł zrobić przerwę na kolację, a wówczas
nadarzająca się sposobność odtarasowania podjazdu przepadłaby
bezpowrotnie.
Cofając samochód Anna ujrzała swoje odbicie w lusterku
wstecznym. Wariatka, pomyślała o sobie i zachichotała. W
powyciąganym żółtym dresie, z opadającymi niesfornie na plecy
skręconymi lokami, nie zrobi dobrego wrażenia na swoim sąsiedzie.
Kiedy była dzieckiem, jej starszy brat, Jim, mawiał, że jej włosy
przywodzą mu na myśl potargany przez psa pomarańczowy sweter.
Wyśmiewał się również z koloru jej oczu twierdząc, że powinny być
niebieskie, jak u innych rudowłosych, a nie piwne, jak u niej.
Kiedy Jim wydoroślał, przeprosił ją za to, co mówił, i przyznał, że
jest ładna, ale to Eric był pierwszym mężczyzną, który nazwał ją piękną.
Powiedział, z tą typową dla artystów skłonnością do metafory, że jej
włosy są jak pierzaste obłoki o zachodzie słońca, a oczy przywodzą mu
namyśl wspaniałą, mleczną czekoladę. Kiedy zostali kochankami,
namówił ją, żeby zapuściła włosy do połowy pleców, a gdy zeszłego
roku zaczęły się między nimi niesnaski, Eric tłumaczył jej zły humor
płomienną barwą włosów, obracając w ten sposób w zarzut to, co kiedyś
było atutem.
Jadąc na farmę Garrisona, Anna spoglądała na ciągnące się wzdłuż
drogi niskie kamienne murki, które odgradzały od siebie posiadłości,
przecinając łagodny wiejski krajobraz. Przypomniała sobie wiersz
„Naprawianie muru" Roberta Frosta o tym, że dobre płoty są gwarantem
dobrego sąsiedztwa. Może tak było w czasach Frosta, pomyślała, ale te
kamienne ogrodzenia nie są wystarczająco wysokie, żeby stanowić
osłonę przed kamerami telewizyjnymi i wścibstwem mieszkańców
miasteczka.
Skręciła w polną drogę prowadzącą do białego, jednopiętrowego
domu. Po prawej stronie znajdowała się czerwona stodoła, zza której
dochodził warkot piły. Na podjeździe między domem a stodołą stała
samotnie
zielono-biała
poobdrapywana
półciężarówka.
Anna
zaparkowała obok niej swojego forda. Wysiadła z wozu i popatrzyła za
stodołę, na równe rzędy półmetrowych i metrowych chojaków. Szkółka
bożonarodzeniowych drzewek, pomyślała, wdychając świeży zapach.
Gdyby nie ten głupi konkurs, który wygrał sąsiad, w pełni doceniłaby
słodki aromat.
Wrześniowe słońce chyliło się ku zachodowi, Anna ruszyła szybkim
krokiem w kierunku stodoły w poszukiwaniu Sama. Zobaczyła go tuż za
rogiem: zwrócony do niej profilem, w czerwonej kraciastej koszuli i
spranych dżinsach, z ciemnymi, opadającymi na kark włosami wyglądał
jak ze zdjęcia w czasopiśmie o życiu na wsi. Ekipa telewizyjna byłaby
wniebowzięta, gdyby mogła sfilmować tę scenę.
Zanim zdążyła się odezwać, przesunął kłodę na kozłach i włączył
piłę. Anna zatkała uszy palcami. Kiedy skończył, ruszyła w jego stronę
wołając:
– Przepraszam.
Odwrócił się, zsunął gogle na czubek ciemnych włosów i spojrzał na
nią zdumiony. Ma tak samo niesforne włosy jak ja, pomyślała
zadowolona, że znalazła kogoś z równie niemożliwie skręconymi
włosami.
– W czym mogę pomóc? – Wyłączył piłę, oparł się o pniak i wyjął
zatyczki z uszu.
– Nazywam się Anna Tilford. Mieszkam koło drogi. – Anna nie była
już teraz tak pewna siebie jak w chwili opuszczania domu. Zwinne,
sprężyste ruchy i silne ramiona mężczyzny onieśmielały ją. – Sammy
Garrison? – upewniła się.
Uśmiech zadrżał w kącikach jego ust.
– Pewnie rozmawiałaś z Estelle.
– Dlaczego?
– Ona jest jedyną osobą, której wolno nazywać mnie Sammy.
– Och – zaczerwieniła się Anna. – Przepraszam.
– Nie ma za co. Miło mi cię poznać, Anno. Kupiłaś dom
McCormicków?
– Tak. – Kiedy opadło z niej skrępowanie, przyjrzała mu się
uważniej.
Był mniej więcej w jej wieku, może trochę starszy: mógł mieć jakieś
trzydzieści dwa, trzy lata. Miał przyjemną twarz o wystających kościach
policzkowych i kwadratowej szczęce, z siateczką zmarszczek
mimicznych wokół błękitnych oczu.
– A więc to ty jesteś tą kobietą z miasta, która wszystkich intryguje
– powiedział, uśmiechając się do niej.
– Na to wygląda. – Anna wyobrażała sobie, że jest niezauważalna w
tej małej społeczności, a tymczasem była na ustach całego miasteczka. –
I przychodzę tu, żeby cię o coś prosić.
– Słucham. Co tylko zechcesz.
Była zaskoczona. Nie spodziewała się tak bezpośredniej
odpowiedzi.
– Potrzebuję piły – wykrztusiła z siebie.
Spojrzał na nią, uśmiechając się ze zrozumieniem.
– Zastanawiałem się, kiedy nowemu właścicielowi znudzi się
obchodzenie tego zwalonego klonu.
– Niczego nie da się ukryć w Sumersbury, prawda? – roześmiała się
Anna.
– Z pewnością niewiele.
– Chętnie zapłacę... – urwała widząc, jak marszczy opalone czoło. –
Przepraszam – wycofała się natychmiast. – Nie chciałam cię obrazić.
– Nie szkodzi – powiedział, robiąc krok do przodu, jakby chciał
załagodzić jej niezręczność. – Rozumiem. Jesteś z miasta. Jedną z
wartości, które się tu ceni, jest pomoc sąsiedzka, więc pozwól, że oddam
ci przysługę w imię dobrego sąsiedztwa.
– Będę ogromnie wdzięczna.
Ma rację, pomyślała. Nie jest obeznana z wiejskimi zwyczajami:
pomocą sąsiedzką czy towarzyszącą jej tendencją do wtrącania się w
sprawy innych.
– Prawie skończyłem – oznajmił, spoglądając na rozrzucone wokół
kozłów kawałki drewna. – Zabierzmy się szybko za twój klon, żeby
zdążyć przed zapadnięciem zmroku. – Wziął piłę i ruszył w stronę
parkingu koło stodoły.
– Możemy pojechać moim wozem – zaofiarowała się Anna.
Sam spojrzał na jej lśniący niebieski samochód.
– Lepiej nie. Jestem cały w pyle, a z silnika piły może cieknąć
benzyna.
Patrzyła, jak kładzie piłę na platformę ciężarówki. Dopiero teraz
zauważyła drobne pyłki tarcicy w jego ciemnych włosach, na kraciastej
koszuli i dżinsach. Nie przypuszczała, by świadomie zwrócił jej uwagę
na swoje ciało, niemniej jednak wypowiedziane przez niego słowa
odniosły właśnie taki skutek. Mimo poirytowania wieściami o
nieuchronnej inwazji ekip telewizyjnych, Anna zorientowała się, że od
pewnego czasu nie spuszcza oka z Sama Garrisona i że podoba się jej to,
co widzi.
Sam zdjął gogle z czubka głowy, wzniecając obłok pyłu.
– Uh. Wspaniale będzie wskoczyć potem pod prysznic – westchnął,
przecierając dłonią oczy.
Jego uwaga była zupełnie niewinna, ale Anna nie czuła się tak
niewinnie, kiedy wyobraziła go sobie pod prysznicem.
– Z pewnością – powiedziała, odwracając wzrok.
– Wejdźmy na chwilę do domu. Muszę wziąć kluczyki do
ciężarówki.
Posłuchała go, cały czas podziwiając naturalną swobodę, z jaką się
do niej odnosił. Rzeczywiście, zwyczaje wiejskie całkowicie różnią się
od miejskich. W Nowym Jorku koncentrowała się na duchowej stronie
życia, tutaj otaczał ją zewsząd świat całkowicie fizyczny. Może dlatego
ciało tego mężczyzny wywarło na niej takie wrażenie. Przecież, kiedy go
zobaczyła, zajęty był pracą fizyczną. Nic więc dziwnego, że jej myśli
obracają się wokół jego ciała.
Otworzył przed nią drzwi frontowe.
– Ostrzegam, że to kawalerskie mieszkanie. Rozgość się, a ja skoczę
po klucze i portfel. – Wbiegł po schodach na górę, przeskakując po dwa
stopnie naraz.
Estelle miała rację mówiąc, że dom Sammy'ego wymaga pewnej
pracy przed przybyciem kamer telewizyjnych. Anna stała na środku
salonu i rozglądała się po pokoju. Okiem zawodowej dekoratorki wnętrz
wyłowiła natychmiast piękny belkowany sufit i elegancką sofę, na której
piętrzyły się stosy ksiąg rachunkowych. Tapicerka sofy, jaskrawozielona
krata, kłóciła się z leżącym przed nią tkanym dywanikiem.
Dwa fotele obite sztucznym materiałem stały z dwóch stron
wielkiego osmalonego kominka. Anna zrozumiała teraz, dlaczego zastała
Sama na piłowaniu drzewa. Kominek tych rozmiarów musiał pożerać w
zimie mnóstwo drewna. Jej instynkt zawodowy nie mógł ścierpieć
widoku leżących na nim rupieci: kupki listów, pary nożyczek,
kamiennego przycisku i kłębka szpagatu.
Zauważyła również kilka stylowych stoliczków i trzy praktyczne,
lecz nieciekawe lampy. Wszystkie sprzęty zeszły jednak na plan dalszy,
kiedy jej wzrok przykuł pewien przedmiot stojący w ciemnym kącie
pokoju: było to wspaniałe stare krosno z ośmiostrunową nicielnicą.
Podeszła do niego i położyła dłoń na zakurzonej ramie z drzewa
klonowego. Ogarnęły ją miłe wspomnienia. Kiedy chodziła na zajęcia z
tkactwa w college'u, obiecywała sobie, że kiedyś kupi takie krosno i
stworzy na nim wspaniałe rękodzieła. Niestety, nic z jej planów nie
wyszło.
Na dźwięk kroków schodzącego po schodach Sama odwróciła się,
nie zdejmując dłoni z krosna.
– Umiesz tkać? – spytał, podchodząc do niej.
– Kiedyś tkałam. Zawsze marzyłam, żeby... W każdym razie, to
piękne krosno.
– Mojej babki. Powinienem był je sprzedać, zamiast pozwolić, żeby
tkwiło tu bezczynnie i pokrywało się kurzem, ale nie wiedzieć czemu
przywiązałem się do tego grata.
– Dlaczego nie nauczysz się na nim tkać? – zasugerowała Anna
wzruszona jego uwagą. – Słyszałam o piłkarzu, który dla odreagowania
stresów, wziął się za wyszywanie. Co prawda, taka praca jak twoja nie
jest chyba zbyt stresująca.
– Myślę, że trochę była w ostatnich tygodniach. Może powinienem
wziąć się za tkanie, przynajmniej do pierwszej połowy grudnia –
roześmiał się.
– Właśnie usłyszałam dziś nowiny.
– Nie wydajesz się nimi zachwycona.
– Bo nie jestem. Dom na wsi miał być dla mnie czymś w rodzaju
azylu.
– Bardzo mi przykro. Jeśli dzięki temu poczujesz się nieco lepiej,
przyznam ci się, że mnie też nie cieszy ta cała afera z przyjazdem
telewizji. – Włożył ręce do tylnych kieszeni dżinsów. – Chciałem
wygrać konkurs, ale nie miałem pojęcia, co to za sobą pociągnie. Niech
to diabli, znów dzwoni telefon. Tego się właśnie obawiałem.
Przepraszam na chwilę.
Wyszedł do kuchni i Anna usłyszała, że rozmawia z kimś o
programie telewizyjnym. Sądząc po tonie jego głosu, miał już dosyć tego
tematu. Anna przyłapała się na tym, że zaczyna mu współczuć.
Zrozumiała, że perspektywa przyjazdu telewizji przeraża go tak samo,
jak ją. Poczuła do niego sympatię.
– Kiedy wygrałem konkurs, telefon wprost się urywał – wyjaśnił
Sam po powrocie z kuchni. – Teraz, kiedy ludzie dowiedzieli się o
przyjeździe telewizji, czeka mnie znowu to samo.
– Jak to się stało, że wiadomość o tym rozeszła się tak szybko?
Estelle Terwiliger mówiła, że dzwonili do ciebie dziś po południu.
– Od lat mam wspólny telefon z Doris McGillicuddy i jakoś dotąd
nie zdobyłem się na to, żeby go zmienić. Doris podsłuchuje cały czas i
przekazuje wieści Estelle. – Wzruszył ramionami. – Zresztą, to
nieważne. I tak niczego nie udałoby mi się długo utrzymać w tajemnicy,
nawet bez Doris.
– Zaczynam to rozumieć.
Znów przerwał im dzwonek telefonu.
– Wynośmy się stąd. Niech sobie dzwoni – powiedział Sam.
– Jesteś pewny?
– Jeśli zaraz stąd nie wyjdziemy, nigdy nie spiłujemy twojego
drzewa. Niedługo zajdzie słońce i zrobi się ciemno.
– A więc chodźmy.
Sam otworzył przed nią drzwi i wyszli na zewnątrz. Anna wsiadła
do forda i ruszyła pierwsza, Sam jechał za nią ciężarówką. Po drodze do
domu przypomniała sobie koncerty harmonijki, których słuchała z
przyjemnością przez całe lato. Zrobiło się jej gorąco na myśl, że to Sam
mógł być niewidzialnym muzykiem. Zastanawiała się, czy wypada go o
to spytać.
Zaparkowała samochód na skraju podjazdu, zostawiając miejsce dla
ciężarówki. Teraz, kiedy klon miał zostać pocięty, nie wiedziała, co
zrobić z klockami drewna. Powinna zaproponować je Samowi, ale tak,
by nie odczuł tego jako próby wciśnięcia mu zapłaty. Nie przyszło jej
wcześniej do głowy, że będzie musiała bardzo uważać, aby nie zranić
uczuć swoich sąsiadów.
Do zapadnięcia zmroku zostało niewiele czasu. Anna stała obok
Sama patrząc, jak nakłada gogle i wkłada zatyczki do uszu. Kiedy
włączył piłę, oparła się o przedni zderzak ciężarówki i przypatrywała
jego pracy.
Nieczęsto widywała mężczyzn wykonujących tak męskie zajęcie,
jak piłowanie drzewa. Chociaż nigdy nie pozwalała sobie stawiać znaku
równości między fizyczną siłą a męskością, nie spuszczała oczu z
napiętych mięśni Sama. Kiedy skończył i zgasił silnik, Anna
spontanicznie zaprosiła go na kolację. Zaskoczyła tym samą siebie. Nie
należała do kobiet, które wychodzą z inicjatywą.
– Z wielką chęcią – odparł Sam, przyjmując zaproszenie.
– To świetnie. A może tak... przyniósłbyś ze sobą harmonijkę? –
zaryzykowała.
– Skąd wiesz... ? – spytał zaskoczony.
– Słyszałam, jak grasz. – Więc jednak się nie pomyliła. – Całe lato
dostarczałeś mi wieczornej rozrywki.
Policzki oblał mu rumieniec wstydu. Spuścił jasnobłękitne oczy i
mruknął zażenowany:
– Nie mogę w to uwierzyć, mówiłaś, że lubisz spokój i ciszę.
– Sam, to było piękne – zapewniła go gorąco, zapominając o
ostrożności. – Nie masz pojęcia, jak twoja muzyka współgra z tutejszą
atmosferą. Kiedy kończyłeś swój koncert, zawsze czułam się taka
odprężona. Obiecywałam sobie, że któregoś dnia dowiem się, kto dał mi
tyle przyjemności i podziękuję mu za to. Teraz mogę to zrobić.
– Nie miałem pojęcia, że ktoś mnie słucha – tłumaczył się wciąż
zakłopotany.
– Przyniesiesz ją?
– Nigdy przedtem nie grałem przed publicznością.
– Oczywiście, że grałeś. Nie wiedząc o tym, grałeś dla mnie całe
lato. Proszę cię. Po tym wszystkim, co już dla mnie zrobiłeś, nie mam
prawa prosić cię o nic więcej, ale ostatnio brakowało mi twoich
koncertów i bardzo bym chciała, żebyś zagrał na mojej werandzie.
Spojrzał na nią niepewnie.
– Na pewno nie spodoba ci się z bliska.
– Zaryzykuję. – Anna uśmiechnęła się. – Proszę cię, zrób to w
ramach dobrosąsiedzkich stosunków.
– Widzę, że szybko się uczysz – roześmiał się Sam i potrząsnął
głową. – Zgoda, ale nie mów, że cię nie ostrzegałem. Ani się obejrzę, jak
odeślesz mnie i moją harmonijkę do domu.
Anna zajrzała mu w oczy i poczuła znajomy ucisk w sercu.
Naprawdę ten mężczyzna coraz bardziej się jej podobał.
– Zanim pójdę się umyć, ułożę ci kloce. Gdzie je położyć?
– Myślałam, że może przydadzą się tobie, do palenia w kominku.
Sam spojrzał na sterczący nad pokrytym gontami dachem komin.
– A ty nie palisz u siebie drewnem? – spytał.
– Mam zamiar, ale...
– A więc porąbię ci kloce jutro albo pojutrze rano. Gdzie trzymasz
zapas?
– Jest kilka kawałków na tyłach domu. Dziękuję ci, Sam – dodała po
chwili.
– Nie ma za co. – Wrzucił pierwszy kloc na tył ciężarówki, jakby to
była puchowa poduszka.
Przyglądała się, jak ładuje wielkie kawały drewna, a następnie
pomogła mu wrzucać mniejsze, mimo jego protestów, że porani sobie
ręce. Wspólna praca u jego boku wzmagała pociąg, jaki coraz bardziej
do niego czuła.
– Objadę dom i wyładuję drewno, a ty w tym czasie możesz zająć
się kolacją – powiedział, gdy skończyli.
Przygotowanie kurczaka zajmie prawie godzinę, pomyślała szybko,
a on na pewno umiera z głodu po całym dniu pracy na świeżym
powietrzu.
– Świetny pomysł – odparła. – Przyjedź, jak tylko będziesz gotowy i
nie zapomnij o harmonijce, zgoda?
– Skoro tego chcesz – odparł z uśmiechem, wsiadając do szoferki.
Cóż to za cudowny wiejski chłopak, pomyślała, kiedy Sam pojechał
na tył domu, a ona weszła do kuchni przygotować posiłek. Jej stosunki z
Samem były tak naturalne i tak bardzo różniły się od form, które
obowiązywały w mieście, że czuła się inną osobą. Miała ochotę zrzucić z
siebie wyrafinowanie narzucone przez dziesięć lat życia w Nowym Jorku
i zachowywać się jak miła wiejska dziewczyna.
Z okna w kuchni widziała, jak w gęstniejącym zmroku Sam
wyładowuje z ciężarówki drewno i układa je w stos. Nie mogła sobie
przypomnieć, kiedy ostatnio wyglądała nadejścia wieczoru z taką
niecierpliwością. W ostatnim roku pożycia z Erikiem ciągłe awantury
kładły się cieniem na wspólnie przeżytych chwilach. Z ulgą przyjęła
rozstanie, do którego w końcu doszło na wiosnę, chociaż pustka
mieszkania boleśnie przypominała jej o stracie kochanka. Tym chętniej
co weekend wyjeżdżała na wieś, uciekając od wspomnień.
Kiedy Sam skończył wyładowywać kloce, zerknął na oświetlone
kuchenne okno i pokiwał do niej ręką. Anna pomachała mu w
odpowiedzi. Następnie wskoczył do ciężarówki i odjechał.
Po włożeniu do piekarnika posypanego ziołami kurczaka wzięła
szybki prysznic. Chciała się w coś przebrać, ale jedynymi ubraniami,
jakie zabrała ze sobą na weekend, były dresy. Nie szkodzi, pomyślała.
To ma być moja wiejska idylla. Włożyła fiołkowy dres, nieco nowszy od
żółtego, nałożyła na twarz świeży makijaż i wyszczotkowała włosy.
Na dole rzuciła okiem na stół, który kupiła na wyprzedaży
używanych mebli i zawstydziła się. Nie zrobiła niczego, żeby
umeblować ten dom, choć jej nowojorscy przyjaciele sądzili, że ze
swojej wiejskiej posiadłości uczyni perłę dekoratorstwa, którą
zaprezentuje im uroczyście, jak tylko skończy swoje dzieło. Anna nie
chciała przyznać się przed nimi, a nawet przed samą sobą, jak mało
interesuje ją ostatnio dekoratorstwo. Praca, która kiedyś była dla niej
źródłem radości, stała się teraz jedynie sposobem na płacenie
rachunków.
Znajdowała buntowniczą przyjemność nie dekorując swojego
wiejskiego domu, ale teraz, kiedy spodziewała się gościa na kolacji,
żałowała, że nie kupiła przynajmniej obrusa i świec. W końcu pobiegła
na górę po prześcieradło w kwiaty i kawałek wstążki. Obwiązała
prześcieradło wstążką wokół obwodu stołu i położyła na środku
drewnianą misę z czerwonymi jabłkami i zielonymi winogronami.
Przypomniała sobie o białych świecach kuchennych, które trzymała na
wypadek awarii elektryczności, wydrążyła dwa jabłka, wsadziła w nie
świece i postawiła na stole.
Kiedy odsunęła się trochę, żeby ocenić efekt swoich starań, odczuła
satysfakcję, jakiej w ostatnich miesiącach brakowało jej w pracy, a
przecież rozpostarła jedynie na stole prześcieradło i ułożyła kilka jabłek
w misce. Eric z pewnością wyśmiałby jej zaimprowizowaną dekorację,
ale Erica tu nie było. Nie musi przejmować się jego zdaniem, a Sam nie
wydaje się aż tak surowym sędzią.
Stanął w drzwiach kuchennych wkrótce po tym, jak skończyła
nakrywać do stołu. Miał jeszcze wilgotne włosy, pachniał mydłem i
szamponem. Kiedy zdjął lekką kurtkę i powiesił ją na wieszaku koło
kurtki Anny, stwierdziła, że podobnie jak ona zmienił jedynie kolory, nie
rodzaj ubrania. Zamiast czerwonej włożył niebieską kraciastą koszulę, a
dżinsy, jakie miał teraz na sobie, robiły wrażenie nowszych niż te, w
których piłował drzewo. Poza tym był to ten sam miły wiejski chłopak,
który pociął jej klon. Z kieszonki koszuli wystawała mu harmonijka.
Przyniósł również butelkę wina.
– Zaryzykowałem – powiedział, podając jej chardonnay. – Nie
wiem, czy pasuje do tego, co podasz i czy w ogóle lubisz wino.
– Upiekłam kurczaka i chardonnay świetnie się do niego nadaje.
– To dobrze. – Zajrzał jej przez ramię do jadalni i wydał z siebie
cichy gwizd uznania. – Zdążyłaś przygotować to wszystko, kiedy mnie
nie było?
– Owszem. Jesteś moim pierwszym gościem i... bawiło mnie
przygotowanie stołu z tego, co miałam pod ręką.
– Jestem pod wrażeniem. – Popatrzył na nią w zamyśleniu. – Jaki
właściwie jest twój zawód?
– Biorąc pod uwagę wygląd mojego domu, aż wstyd mi się
przyznać. To jak z tym przysłowiowym szewcem, co bez butów chodzi.
– A więc jesteś kimś w rodzaju zawodowej dekoratorki?
– Obawiam się, że tak. Ale tego lata chciałam po prostu wypocząć,
dlatego za nic się tu jeszcze nie zabrałam.
– Świetnie cię rozumiem. – Oparł się o blat w kuchni i zajrzał jej w
oczy. – A biorąc pod uwagę, że to twoje wakacyjne lokum, nie
powinienem nawet marzyć o tym, o czym teraz myślę.
– Wyrażasz się bardzo niejasno, Sam. Powiedz wyraźnie, o co ci
chodzi.
– Dobrze – westchnął ciężko – ale obiecaj, że nie będziesz się
krępowała powiedzieć mi, żebym się wypchał.
– W porządku. – Skrzyżowała ręce na piersiach i czekała.
– No więc, ludzie z telewizji spodziewają się, że mój dom wyglądać
będzie jak z kolorowego magazynu o wsi, a widziałaś na własne oczy, że
tak nie jest. Estelle i kilka kobiet z miasteczka zaofiarowało się, że
udekorują mój dom na święta, ale na samą myśl o tym robi mi się słabo.
Wyobrażasz sobie kilka starszych dam biegających w tę i z powrotem po
moim domu, drapujących coś to tu, to tam, jak jakieś wróżki z bajki? –
Rzucił jej żałosne spojrzenie.
Anna roześmiała się, wyobrażając sobie Estelle kierującą ruchem
pośrodku salonu Sama.
– Więc chciałbyś, żebym dała ci kilka fachowych porad? To mogę
zrobić. – Nie żąda zbyt wiele, pomyślała, a pomoc sąsiedzka powinna
działać w obie strony.
– Więcej niż kilka porad. Chciałbym, żebyś urządziła cały dom, od
dołu do góry.
Żegnaj, wiejska idyllo, pomyślała Anna. Żegnajcie, wieczory przed
kominkiem w towarzystwie nowo poznanego przyjaciela i jego muzyki.
Ten wiejski chłopak prowadzi tu interesy i potrzebuje jej pomocy. Chce
włączyć ją w szaleństwo, które ściągnął sobie na głowę, wygrywając ten
przeklęty konkurs.
– Sam, jestem ci bardzo wdzięczna, że odtarasowałeś mój podjazd,
ale z wielką przykrością muszę odmówić twojej pierwszej prośbie o
przysługę. Nie wydaje mi się, żeby...
– Nie chodzi mi o przysługę. To zbyt wiele pracy. Zapłacę ci za to.
Nie dysponuję tysiącami, ale ten program telewizyjny, jakkolwiek
nieznośne mogą się jeszcze okazać związane z nim kłopoty, bardzo
pomoże mi w interesach. Teraz, kiedy tkwię w tym po uszy, byłbym
głupcem, gdybym skąpił na wystrój domu.
Anna wiedziała, że przydałyby się jej dodatkowe pieniądze,
zwłaszcza przy nowych wydatkach w związku z domem na wsi, ale
wahała się jeszcze. Wreszcie postanowiła zdobyć się na szczerość.
– Nie wiem, ile byłoby warte to, co mogłabym dla ciebie zrobić,
Sam. Ostatnio nie bawi mnie już urządzanie wnętrz. Gdybym mogła
sobie na to pozwolić, rzuciłabym swoją pracę i zakopała się w domu na
wsi.
– Rozumiem. Znam to uczucie. No cóż, zapomnij o mojej prośbie.
Słusznie zrobiła, odrzucając jego propozycję, mówiła sobie w
duchu. Całkiem słusznie. Mimo to malujące się na jego twarzy
rozczarowanie sprawiało jej przykrość.
– Czego... yyy... czego właściwie potrzebujesz?
– Ludzie z telewizji mówili coś o wnętrzach w stylu Normana
Rockwella – rozjaśnił się Sam.
Wbrew poprzedniej odmowie Anna zaczęła wyobrażać sobie
zmiany w jego salonie. Sofa nie była zła, chociaż należałoby odnowić
tapicerkę, ale fotele musiałyby zniknąć. Krosno, oczywiście, było
doskonałym detalem, trzeba by je wyciągnąć z ciemnego kąta i lepiej
wyeksponować. Krosno...
– Anno, czuję się okropnie, prosząc cię o to, ale nawet nie wiem,
gdzie szukać innego dekoratora. Takie zlecenie nie zajmie ci zbyt wiele
czasu, a ja nie jestem wybredny. Chętnie też pomogę, jeśli tylko do
czegoś się nadam...
– Zgadzam się, ale pod jednym warunkiem – przerwała mu, widząc
otwierające się przed nią nowe możliwości.
– Jakim tylko chcesz.
– Że w zamian będę mogła tkać na krośnie twojej babki!
Rozdział 2
Sam był zachwycony jej propozycją.
– Umowa stoi – zgodził się natychmiast.
Patrzył, jak wyraz ostrożnej niechęci w oczach Anny ustępuje
miejsca entuzjazmowi. Odkąd zgodziła się mu pomóc w urządzeniu
domu, zmienił się również jego stosunek do przyjazdu telewizji. Może
mimo wszystko nie będzie aż tak ile.
– Chciałabym przenieść krosno do siebie, o ile nie masz nic
przeciwko temu.
– Oczywiście, że nie. – Jeśli liczył przez chwilę, że rozłoży się z
robotą u niego w salonie, musiał o tym zapomnieć, ale to nie było teraz
ważne. I tak będą się widywać przy urządzaniu domu.
– Odniesiemy je z powrotem przed przyjazdem telewizji – dodała. –
Krosno z rozpoczętą robotą będzie wspaniałym akcentem dekoratorskim
w salonie.
– Pewnie masz rację, chociaż co ja o tym wiem?
– Niewiele, ale masz szczęście, że ja wiem o tym coś niecoś –
przekomarzała się z nim Anna.
– To widać. – Wskazał stół w jadalni udekorowany zapalonymi
świeczkami. – Czuję się tak, jakbym wszedł do jakiejś szykownej
restauracji.
– To dlatego że obsługa jest taka powolna – roześmiała się Anna. –
Jestem okropnie głodna, a to znaczy że ty musisz chyba umierać z głodu
po całej tej dzisiejszej harówce. Bierzmy się do jedzenia.
– Jestem gotów. Pomóc ci w czymś?
– Może otworzysz wino? Korkociąg jest w ostatniej szufladzie na
lewo – powiedziała, otwierając piekarnik.
Zapach pieczonego kurczaka rozszedł się po kuchni.
Dobrze znał tę kuchnię, więc bez trudu odnalazł korkociąg.
Podobało mu się, że Anna nie zmieniła przytulnej kuchenki pani
McCormick w jakiś cud najnowszej techniki. Sosnowe szafki nadal
pokryte były niemodną już warstwą białej farby. W oknie nad zlewem
wciąż wisiały bawełniane firanki w niebieską kratkę, nie zmieniły się też
ani lodówka, ani emaliowana kuchenka.
Wyjął z kieszeni scyzoryk i ściągnął złotko z szyjki butelki.
– Ta kuchnia budzi wspomnienia – powiedział, wbijając ostrze
korkociągu w korek. – Kiedy byłem dzieckiem, pani McCormick piekła
dla mnie piernikowe ludziki.
– Wychowałeś się tu, w Sumersbury? – spytała Anna, obrzucając go
zaciekawionym spojrzeniem.
– Nie. – Pomyślał, że wygląda wspaniale z policzkami
zarumienionymi żarem z piekarnika. – Przyjeżdżałem tylko na wakacje
do moich dziadków.
– A więc dom, w którym mieszkasz, należał do twoich dziadków?
– Przez prawie pięćdziesiąt lat.
– No, no. Cieszę się, że mi o tym powiedziałeś. Jeśli coś w tym
domu jest dla ciebie święte, lepiej, żebym o tym wiedziała, zanim wezmę
się za przeróbki.
– Nie wiem, czy coś jest „święte", ale chyba jestem trochę
przywiązany do różnych przedmiotów. – Spojrzał na nią, zastanawiając
się, na ile może jej ufać. W końcu powiedział ostrożnie: – Miałem
zwariowane dzieciństwo. Ta farma i dziadkowie stanowili jedyne trwałe
oparcie w moim życiu. Byli dla mnie bardzo ważni.
Anna przestała polewać sosem kurczaka i zwróciła do niego twarz,
jakby oczekiwała, że powie coś więcej. Gdyby nie przerwała pracy, nie
ciągnąłby dalej swojej opowieści, ale jej pełne uwagi milczenie
przekonało go, że naprawdę chce dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
– Moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałem pięć lat – powiedział – i
matka wyszła potem za mąż jeszcze... trzykrotnie. Ciągle się
przenosiliśmy z miejsca na miejsce.
Skinęła głową, jakby chciała powiedzieć, że nie musi jej dalej
tłumaczyć.
– A ojciec? – spytała łagodnie.
– Zniknął ze sceny. Z początku nienawidziłem go za to, ale moja
babka wytłumaczyła mi, że nie był dość silny, żeby być ojcem jedynie na
ćwierć etatu. Należał do tych, co biorą wszystko albo nic. Skoro nie
mógł mieć wszystkiego, odszedł. Babka wybaczyła mu to zachowanie,
więc po jakimś czasie i ja mu wybaczyłem.
Anna milczała przez chwilę.
– Musimy przejrzeć, jedną po drugiej, rzeczy w twoim domu –
odezwała się w końcu. – Nie zdajesz sobie nawet sprawy, co mogą
znaczyć najmniejsze zmiany we wnętrzu, które tak bardzo naładowane
jest emocjami.
– Daj spokój, nie ma co się za bardzo roztkliwiać. Jest tam również
mnóstwo zwykłych śmieci. Poza tym już nie jestem małym zalęknionym
chłopcem – powiedział nieco pewniejszym tonem.
– Chyba że chodzi o starsze panie z Cechu Rzemiosł.
– Masz rację – roześmiał się Sam. – Wystraszyły mnie nie na żarty.
Prawdopodobnie bałem się, że zadepczą rzeczy moich dziadków. –
Spojrzał na Annę. – Musisz być bardzo dobra w swoim zawodzie, nawet
jeśli cię to teraz męczy.
– Kilka razy szef zganił mnie za to, że utwierdzam klienta w decyzji
zatrzymania starych sprzętów, zamiast namawiać go na zakup nowych.
Przez to sprzedajemy mniej naszych mebli.
– Ale to świadczy również, że masz charakter. Czy dlatego
zastanawiasz się nad rzuceniem pracy, że twój szef chce, abyś
sprzedawała więcej mebli?
– Nie, przynajmniej tak mi się wydaje. Z tym mogę sobie dać radę. –
Spojrzała na niego. – Problem w tym, że nie bawi mnie już
dekoratorstwo. Klient chwali mnie za to, co zrobiłam, ale ja mu nie
wierzę.
– Może potrzebujesz zmiany w życiu?
– Może. – Zarumieniła się jeszcze bardziej.
Spojrzał na butelkę wina.
– Jeśli skończę kiedyś ją otwierać, wypijemy za to.
– I zjemy kolację, którą ci obiecałam – dodała z uśmiechem.
Sam wyciągnął korek z butelki z cichym puknięciem, które zdawało
się oznajmiać początek czegoś specjalnego. Zerknąwszy na Annę, której
długie loki spadały kaskadą na plecy i wiły się wokół zarumienionej
twarzy, pomyślał, że to coś już się zaczęło.
W trakcie kolacji Anna opowiedziała mu o swojej rodzinie.
Zarówno rodzice, jak i starszy brat z żoną i trójką dzieci mieszkali w
stanie Indiana. Matka i ojciec wkrótce obchodzić będą trzydziestą piątą
rocznicę ślubu.
– To cudownie – wtrącił Sam, sącząc wino. – Moi dziadkowie żyli
ze sobą sześćdziesiąt jeden lat i podziwiałem ich za to.
– Musieli się wcześnie pobrać.
– Chyba mieli oboje po dwadzieścia lat. Babcia pewnie była trochę
młodsza. Tak, niektórzy z nas mieliby kłopoty, żeby pobić ich rekord.
Nawet gdybym ożenił się jutro, musiałbym dożyć dziewięćdziesięciu
dwóch lat, żeby móc obchodzić sześćdziesiątą rocznicę ślubu.
– Ja chyba też nie dożyłabym sześćdziesiątej rocznicy. Miałabym
wtedy osiemdziesiąt dziewięć lat. – Przypomniała sobie, że kiedyś
liczyła pięcioletni związek z Erikiem jako lata małżeństwa, chociaż
formalnie nie wzięli ze sobą ślubu. Eric twierdził, że dla niego ślub nie
ma najmniejszego znaczenia. – Będę musiała odstąpić bicie rekordów w
pożyciu małżeńskim rodzicom i mojemu bratu.
– A więc to ty wzięłaś na siebie rolę buntownika w swojej rodzinie?
– zażartował Sam.
– Jeśli zrobisz jakąś aluzję do moich rudych włosów, rozczarujesz
mnie.
– Ani mi się śni. – Wypił łyk wina i spojrzał na nią znad brzegu
kieliszka. – Nie lubię stereotypów, a zresztą moja babka też miała rude
włosy, a była łagodną, czułą osobą.
– Masz szczęście, to cię uratowało – roześmiała się Anna. – Chcesz
deser? Mogę rozmrozić sernik.
– Później – jęknął Sam. – Okropnie się najadłem tą wspaniałą
kolacją.
– Mam nadzieję, że nie na tyle, żebyś nie mógł zagrać na harmonijce
– powiedziała, odsuwając krzesło i zbierając talerze.
– Łudziłem się, że zapomnisz.
– Nigdy w życiu. Chodź – zdecydowała, układając talerze jeden na
drugim i sięgając po kieliszek z winem. – Włożymy kurtki i usiądziemy
na chwilę na werandzie. W ciemności będziesz się mniej wstydzić.
– Nie wiem dlaczego w ogóle dałem się namówić, żeby przynieść
harmonijkę – marudził Sam, wstając od stołu.
– Ponieważ jesteś dobrym sąsiadem – rzuciła przez ramię w drodze
do kuchni.
– Pewnie tak.
Sam zdmuchnął świece, zabrał kieliszek z winem i poszedł za Anną.
Zastanawiał się nad wrażeniem, jakie na nim robiła. W ciągu kilku
godzin, odkąd się poznali, zdążył przed nią odsłonić szczegóły swojego
nieszczęśliwego dzieciństwa i zgodził się zagrać na harmonijce, chociaż
nigdy wcześniej dla nikogo nie grał.
Poduszki na metalowych krzesłach były zimne, a powietrze jeszcze
chłodniejsze. W trawie cykało zaledwie kilka świerszczy i Anna
wiedziała, że w następny weekend i one mogą zamilknąć, szykując się
do zimy. W powietrzu pachniało jesienią: spalonymi liśćmi i dojrzałymi
jabłkami. Niedawno drzewa zaczęły zmieniać barwy. Co roku czekała na
tę chwilę, jesień była jej ulubioną porą.
Choć Sam wybrał krzesło jak najdalej od niej, nie czuła się urażona,
rozumiała jego wstydliwość.
– Jest zupełnie ciemno – zauważył, stawiając kieliszek na stoliku. –
Nie odgadnę z twojej twarzy, czy podoba ci się to, co gram, czy też nie.
Obiecaj, że powiesz mi, jak cię znudzę. – Wyjął z kieszeni harmonijkę.
– Obiecuję.
Kiedy zaczął grać, poczuła, jak słodycz wlewa się jej do serca.
Rozpoznała melodię „Letniska", piosenki, którą grywał w letnie
wieczory. Och, jakie to piękne, pomyślała, kładąc głowę na oparciu
krzesła. Sam nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki ma talent. Jego
gra mówiła o samotności i tęsknocie, czułości i kochaniu. Uświadomiła
sobie, że nic nie wie o jego miłosnej przeszłości, ale też nie powiedziała
mu nic o swojej. Pewnych rzeczy nie musiał jej jednak mówić.
Skończył grać, a ona rozkoszowała się uczuciem, jakie wzbudziły w
niej tkliwe dźwięki melodii. Po chwili odchrząknął i uderzając
harmonijką o dłoń, zapytał:
– Masz dość?
Jego słowa wyrwały ją z zadumy.
– Dość? Och, Sam, mogłabym cię słuchać bez końca. Nie masz
pojęcia, jak kojąco działa na mnie twoja muzyka.
– A ja myślałem, że cię uśpiłem. Siedziałaś tak cicho.
– Nie spałam. Byłam tylko... jakaś taka odprężona i spokojna.
Proszę, graj dalej. Zagraj „Uwolnioną melodię". Bardzo lubiłam jej
słuchać latem.
– Ciągle nie mogę w to uwierzyć – dobiegł ją głos z ciemności. –
Kiedy wieczorami siadałem przed domem, żeby zagrać na harmonijce,
myślałem, że nikt mnie nie słyszy, a tymczasem ty w każdy weekend
byłaś tu i słuchałaś.
– Chyba dlatego mam takie wrażenie, jakbym cię już znała.
Nic na to nie odpowiedział, ale czuła, że dystans między nimi
jeszcze bardziej zmalał. Widziała, że sprawiła mu przyjemność, chwaląc
jego grę, ale w reakcji Sama było coś więcej. Zastanawiała się, czy on
też zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje w zaciszu ciemnej werandy.
Melodia, jaką zaczął grać, dała jej odpowiedź. Wiedział. Anna
zamknęła oczy i przywołała obraz Sama takiego, jakim widziała go po
południu: pochylonego nad piłą, wrzucającego kloce drewna na
ciężarówkę. A teraz w tych samych dłoniach trzymał srebrną harmonijkę
i poruszając ustami, wyczarowywał z niej przejmujące, słodkie dźwięki.
Na myśl o pełnych wargach mężczyzny oblizała usta. Wiedziała, że jego
gra się jej spodoba, nie spodziewała się jednak, że ją uwiedzie.
Kiedy skończył, zapadła cisza. Anna nie śmiała się odezwać w
obawie, że to, co odczuwała, było jedynie wytworem jej fantazji.
– Robi się późno – powiedział wreszcie Sam, unosząc się z krzesła.
– Chyba powinienem już iść do domu.
Anna również wstała, modląc się w duchu, żeby nie ugięły się pod
nią nogi, kiedy będzie go żegnać.
– Nie chcesz sernika?
– Nie, dziękuję. Ja... – urwał i stał w miejscu bez ruchu, niczym
skamieniały. Mimo ciemności wiedziała, że na nią patrzy. – Światło z
kuchni pada na twoje włosy – powiedział prawie oskarżycielskim tonem,
jakby rozmyślnie stanęła w tym miejscu.
– Och! – Anna cofnęła się o krok. Wcale nie miała zamiaru
rozbudzać tego napięcia, które nagle pojawiło się między nimi, a jej
reakcja na Sama zupełnie wytrąciła ją z równowagi. Podejrzewała, że on
również nie bardzo rozumie, co się z nim dzieje. – Sam... – zaczęła
niepewnie – ja... – nie wiedziała, co powiedzieć.
– Anno, ja... – znowu przerwał.
Nie była pewna, kto poruszył się pierwszy, może oboje zrobili to
równocześnie uznając, że dzieli ich zbyt duża odległość.
– Och – westchnęła, kiedy przygarnął ją do siebie.
Czuła bicie jego serca.
– To właśnie chciałem powiedzieć – mruknął i zbliżył wargi do jej
ust.
Anna odpowiedziała mu z pasją, o istnienie której nawet się nie
podejrzewała. Wówczas przytulił ją mocniej do siebie i wsunął głębiej
język w jej wilgotne usta. Ciało Anny zaczęło wzbierać pożądaniem. Z
ust wyrwał się stłumiony jęk rozkoszy.
Usłyszała ciężki oddech Sama i poczuła, jak tężeją mu mięśnie.
Pogłaskał ją po plecach i przesunął dłonie w dół, na okrywający jej
pośladki miękki materiał dresu. Przycisnął ją delikatnie, a kiedy ich ciała
zetknęły się ze sobą, odchylił głowę, żeby zajrzeć jej w twarz.
– Powinienem był pójść do domu – wymruczał.
Anna przełknęła ślinę.
– Nie planowałam tego. Ale coś w twojej muzyce... po tym, jak
słuchałam jej przez całe lato...
– Ja nie mam takiego usprawiedliwienia. Aż do dzisiejszego dnia nic
nie wiedziałem o twoim istnieniu.
Ujęła jego twarz w dłonie.
– Sam – zaczęła, ale nowa fala namiętności zamknęła jej usta.
Pragnęła, by znów ją pocałował. Otworzyła oczy i spróbowała odezwać
się ponownie, zdecydowana stłumić swoje impulsy – Nie wiem, co się ze
mną dzieje, ale to mogą być różne rzeczy. Myślę, że przez twoją
muzykę, przez to, że słuchałam jej całe lato, stałeś się dla mnie kimś
bliskim, ale i nierealnym, jakby osobą z fantazji.
– Czy to źle? – Kiedy podniósł rękę i pogłaskał ją po włosach, czuła,
jak oblewają gorąco. – Chyba że rzeczywistość cię rozczarowała.
– Rzeczywistość mnie przytłacza – odparła, dotykając gładkiej,
świeżo wygolonej skóry na jego policzku.
– Ale emocje przyszły tak szybko, że niezupełnie im ufam.
– Czy chciałabyś... – odchrząknął – żebym sobie poszedł?
Zawahała się, rozdarta między rozsądkiem i pożądaniem.
– Chyba tak. Widzisz, nie chciałabym, żeby to było wynikiem
samotności.
– Ja też nie. Jesteś samotna?
– Nie wiedziałam, że jestem. Wolałam nazywać się niezależną i
samowystarczalną. Przecież przyjechałam na wieś po to, żeby pobyć
trochę sama ze sobą.
Sam milczał chwilę, a w końcu cofnął się o krok, uwalniając ją z
uścisku swoich ramion.
– Kim on jest? – zapytał łagodnym tonem.
– Kto? – Patrzyła na niego zdumiona.
– Facet, o którym chcesz tu zapomnieć.
W pierwszym odruchu chciała się tego wyprzeć. Nikt nie miał
prawa sugerować, że kupno domu na wsi wiązało się w jakimś stopniu z
odejściem Erica. Ale przed chwilą całowała się namiętnie z tym
mężczyzną i może dlatego powinna powiedzieć mu prawdę.
– Przez pięć lat, aż do marca tego roku, mieszkałam z Erikiem
Oretskym. Słyszałeś kiedyś o nim?
– Nigdy.
– Jest bardzo znany w Nowym Jorku. Spotkaliśmy się, kiedy
zamawiałam u niego obraz dla jednego z klientów. Byłam pod
wrażeniem jego sławy, a on...
– Twojej urody – dokończył Sam. – Świetnie to rozumiem. Kiedy
przyszłaś do mnie dziś po południu z rozpuszczonymi i lśniącymi w
słońcu włosami, zaparło mi dech w piersiach. A wieczorem odkryłem, że
jesteś równie wrażliwa i utalentowana, jak piękna. Może twoja reakcja
na mnie jest efektem samotności, ale nie moja na ciebie. Odwołałem
randkę, żeby tu dziś być.
– Sam, nie miałam pojęcia. – Anna poczuła się winna.
– To nieważne – wzruszył ramionami. – Chciałem tylko, żebyś
wiedziała, że mimo tych wieczornych koncertów na harmonijce nie
jestem samotnym wiejskim chłopakiem. Czy to też było częścią twojej
fantazji?
– Może.
– Grywam trochę na harmonijce po skończeniu pracy, ale to nie
znaczy, że potem nie wybieram się gdzieś na kolację albo nie jadę do
teatru do Hartford. Prawdę mówiąc – dodał – czasami tęsknię do
samotności. Nie dlatego, że prowadzę zbyt intensywne życie
towarzyskie, ale niekiedy muszę poświęcać wieczory na spotkania z
klientami, ponieważ nie mogę się z nimi umówić w ciągu dnia.
– Z klientami? – zdziwiła się Anna.
– Jestem dyplomowanym księgowym. A przynajmniej taki był mój
zawód. Znudziła mnie ta praca, chyba tak samo jak ciebie dekoratorstwo.
Kiedy pojawiła się okazja prowadzenia hodowli choinek, zamknąłem
swoje biuro w Hartford i przeniosłem się tutaj, ale nadal prowadzę księgi
podatkowe kilku klientów.
– O Boże. A ja myślałam, że oddajesz się jedynie życiu na łonie
natury.
– Bardzo bym chciał, ale nie mogę jeszcze sobie na to pozwolić.
Może dzięki reklamie, jaką zrobi mi sprzedaż choinki dla Białego Domu,
będę mógł zupełnie rzucić swoją dawną pracę. Taki przynajmniej jest
mój cel.
Anna klasnęła w dłonie.
– Zatem – oznajmiła uroczyście – chętnie ci w tym pomogę. Możesz
być pewny, że przygotuję twój dom jak najlepiej na przyjazd telewizji.
– To znakomicie. – Włożył ręce do tylnych kieszeni spodni i
spojrzał na nią. Po chwili wziął głęboki oddech i zaryzykował: – Jeśli
kiedyś uznasz, że to, co przeżywałaś przed chwilą, jest czymś więcej niż
efektem samotności, daj mi znać.
Czuła, jak znowu wzbiera w niej pożądanie, ale tym razem zdusiła
je w sobie. Może Sam tak na nią działa tylko dlatego, że brakuje jej
dotyku męskich ramion, a skoro tak, to nie chciałaby go zwodzić.
– Dziękuję za usunięcie drzewa i... za zrozumienie.
– Nie ma za co – odparł cicho. – Kiedy przywieźć ci krosno?
– Czy jutro rano nie będzie za wcześnie?
– Oczywiście, że nie.
– A kiedy obejrzymy dom i zastanowimy się nad koniecznymi
zmianami? – zrewanżowała się Anna.
– Czy jutro rano nie będzie za wcześnie? – powtórzył za nią.
– Oczywiście, że nie – podchwyciła i oboje uśmiechnęli się do
siebie. – Podoba mi się twój styl, Sam – dodała po chwili.
– Ale boisz się, że czułabyś to samo wobec pierwszego lepszego
faceta, jaki nawinąłby ci się pod rękę, czy tak?
– Nie chciałabym tak myśleć, ale... – westchnęła Anna. – Zresztą nie
jesteś żadnym pierwszym lepszym facetem, ale kimś naprawdę
specjalnym, i nie jest tak, żebym nie miała w mieście okazji do
spotykania się z innymi mężczyznami. Moi znajomi od miesięcy próbują
mnie umawiać na randki.
– A ty, wyjeżdżając na wieś, marnujesz ich wysiłki.
– Chyba masz rację.
Sam milczał chwilę.
– Dam ci radę – powiedział w końcu. – Chociaż może będę jeszcze
żałował, że jej udzieliłem.
– Tak, słucham.
– Dlaczego nie przestaniesz uciekać z miasta przed tymi facetami i
nie umówisz się na randkę z najlepszym z nich, żeby przekonać się, jak
na ciebie działa?
– I jeśli rzucę mu się w ramiona tak jak przed chwilą tobie, będę
wiedziała, że jestem samotną starą panną, rozpaczliwie potrzebującą
jakiegokolwiek mężczyzny – dokończyła Anna.
– Jeśli ty jesteś samotną starą panną, to ja jestem Świętym
Mikołajem – roześmiał się Sam.
– Och, sama już nie wiem – również się uśmiechnęła. – Trzymanie
się z dala od mężczyzn było o wiele łatwiejsze.
– Myślę, że po dzisiejszym wieczorze ta opcja nie wchodzi już w
grę – powiedział łagodnie. – Chwilowo się wycofuję, ale nie zamierzam
odejść. Poza wszystkim mamy wspólne interesy. O której przywieźć
krosno?
– O której ci wygodnie.
– Czy ósma rano będzie odpowiednia?
– Jak najbardziej.
– A zatem do jutra – rzucił, schodząc po drewnianych stopniach i
kierując się do ciężarówki.
Anna otwarła usta, żeby go zawołać. Czy to takie ważne, dlaczego
go pragnęła? Ale zanim zdążyła sobie odpowiedzieć, Sam uruchomił
silnik, włączył światła i wycofał się z podjazdu.
Rozdział 3
Anna nastawiła budzik na siódmą trzydzieści, ale obudziła się, nim
zadzwonił. Ubrała się szybko, drżąc z podniecenia i porannego chłodu.
Słońce już wstało, a Sam miał przyjechać koło ósmej. Zbiegła po
schodach i nastawiła w kuchni ekspres. Kawa nie zdążyła się jeszcze
zaparzyć, kiedy usłyszała warkot ciężarówki Sama. Pobiegła otworzyć
drzwi.
– Dzień dobry! – zawołał, opuszczając z metalicznym szczękiem
tylną klapę.
Serce zabiło jej mocniej. Mogła się okłamywać, że to z powodu
krosna, ale prawda była inna: nie mogła zapomnieć wczorajszego
pocałunku.
– Pomogę ci – zaofiarowała się, zostawiając drzwi od domu otwarte.
– Dam sobie radę. Opracowałem pewien system – uśmiechnął się do
niej. Zastanawiała się, czy on też pamięta ich pocałunek. – Poza tym bez
kurtki możesz się przeziębić.
– Nie jest znów tak zimno. – Zajrzała mu w oczy i upewniła się, że
on też pamięta. Rumieniąc się przeniosła wzrok na krosno bezpiecznie
przymocowane do platformy ciężarówki. – Wyczyściłeś je – zauważyła
zdziwiona.
– Oczywiście. Między jednym a drugim telefonem. – Wskoczył na
platformę.
– Miałeś telefony po powrocie do domu? Było już koło dziesiątej,
kiedy odjechałeś.
– Wszyscy w miasteczku są tacy podnieceni przyjazdem telewizji,
że nie mogą się powstrzymać, żeby ze mną nie porozmawiać. –
Wyciągnął do niej rękę. – Chodź, skoro chcesz mi pomóc, przytrzymasz
je na górze.
Chwyciła ciepłą, wyciągniętą dłoń, ale nie spojrzała na niego, kiedy
pomógł jej wejść na platformę. Myślała, że to, co zaszło między nimi
poprzedniego wieczoru, spowodowała ciemność i nastrojowa muzyka,
ale kiedy poczuła dotyk jego dłoni, zrozumiała, że się myliła.
Wspólnymi siłami zdjęli krosno z platformy i zaczęli nieść w stronę
domu. W pewnej chwili Anna potknęła się o kamień i przez ułamek
sekundy wydawało się, że upadnie i wypuści z rąk cenny przedmiot.
Sam zatrzymał się i poczekał, aż odzyska równowagę.
– Nic ci nie jest? – zapytał.
– Nie, wszystko w porządku, chociaż przez chwilę myślałam, że
umrę. Nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby coś stało się twojemu
krosnu. Może cena za urządzenie twojego domu była zbyt wygórowana?
– Anno, nic mu się nie stanie, przestań się martwić. Uważaj teraz na
stopnie, zaraz wniesiemy je do domu – pocieszał ją Sam.
Spokojny ton jego głosu nie zwiódł jej jednak. Wiedziała, że to
potknięcie nieźle go wystraszyło. Zauważyła błysk przerażenia w jego
oku i nie miała wątpliwości, ze strata krosna wyrządziłaby mu ogromną
przykrość.
– Gdzie chcesz, żebym je postawił? – spytał, gdy znaleźli się w
środku.
– Może tu w salonie, koło okna. – Anna chciała jak najszybciej
postawić je na ziemi.
Sam postawił krosno tam, gdzie mu wskazała, a następnie rozejrzał
się po pokoju.
– Widzę, że nie żartowałaś, kiedy mówiłaś, że nie chce ci się
urządzać domu.
– Trochę tu pusto, prawda? – roześmiała się Anna.
– Powiedziałbym, że niezbyt go zagraciłaś.
– Biorąc pod uwagę, że jak dotąd krosno jest tu jedynym sprzętem...
– Czy nie powinnaś przynajmniej zawiesić kotar?
– A po co? Przecież nie biegam nago po domu – rzuciła bez chwili
zastanowienia i aż zamarła.
Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu. Widziała, jak Sam z
trudem przełknął ślinę.
– Napijesz się kawy? – wykrztusiła w końcu.
– Chętnie. – W jego głosie było napięcie.
– Chciałbyś czegoś jeszcze? – Czuła, jak pali ją twarz. – Mogłabym
zrobić śniadanie. Mam jajka, bekon i trochę...
– Wystarczy kawa – uciął krótko. – Zostawiłem w samochodzie
ławę do krosna. Pójdę po nią i zaraz wracam.
Kiedy wyszedł na dwór, Anna przyłożyła dłonie do płonących
policzków. Czyżby jej uwaga o bieganiu nago po domu była
freudowskim przejęzyczeniem? Czy tak bardzo próbowała ukryć swój
pociąg do Sama, że podświadomie się z nim zdradziła? Nie wolno jej z
nim flirtować ani go zwodzić, skoro nie jest gotowa na nieunikniony ciąg
dalszy. A ciąg dalszy w sytuacji, gdy nie rozumiała samej siebie, na
pewno nie był rzeczą właściwą.
Po wyjściu z domu Sam zatrzymał się na chwilę, żeby wziąć kilka
długich, uspokajających oddechów. Wczoraj Anna wyłożyła sprawę
jasno: nie chce zaczynać nowego związku od chwili słabości. On też
tego nie chciał. Postanowił więc kontrolować swoje emocje i
zachowywać się tak, jakby nic między nimi nie zaszło.
Wszystko układało się dobrze, aż do chwili, kiedy wymknęła się jej
ta uwaga o bieganiu nago po domu, a potem pytanie, czy chce od niej
czegoś jeszcze prócz kawy. O tak, bardzo by chciał. Nie podobała mu się
jednak rola faceta, przy którym miała zapomnieć o swoim byłym
kochanku. Jej wątpliwości, czy chce z nim być, czy nie, muszą zostać
rozwiane, zanim dojdzie między nimi do czegoś więcej. Tak więc
pozostaje mu tylko spokojnie czekać, licząc na to, że w tym czasie Anna
nie powie niczego, co skieruje jego wyobraźnię w zabronione rewiry.
Otworzył drzwiczki szoferki i wyjął ławę.
Kiedy wrócił do domu, Anna czekała w salonie z dwoma kubkami
kawy. Postronnemu obserwatorowi mogli wydać się parą nowożeńców
wprowadzającą się do swojego pierwszego domu, pomyślał, ale szybko
odpędził od siebie tę wizję. Postawił ławę przed krosnem i przyjął od
niej kubek kawy.
– Ciągle nie wierzę, że jest u mnie w domu – powiedziała Anna,
gładząc wypolerowane drewno. – Spójrz, jak lśni, kiedy pada na nie
słońce.
– Cieszę się, że tu jest. U mnie stało w kącie pokryte kurzem.
– Zaczekaj, aż zobaczysz, jak będę na nim tkać. Nie wiem, co mi się
bardziej podoba, piękny kształt krosna, czy kolory przędzy.
– Nie rozumiem. Skoro tak bardzo lubisz tkać, to dlaczego
wcześniej go sobie nie kupiłaś?
– Powinnam była to zrobić dawno temu. Czy byłeś kiedyś z kimś,
kto miał tak silną osobowość, że nie wiedziałeś już, kim jesteś i czego
chcesz od życia?
– Nie, chyba nie. Mówisz o swoim chłopaku?
Skinęła głową.
– Może to częściej przytrafia się kobietom. Teraz wydaje mi się, że
kiedy Eric wkroczył w moje życie, zabrał mi wszystko. Jego prace
walały się po całym mieszkaniu. Nie było miejsca na nic innego. A do
tego był taki dobry w tym, co robił, ktoś nazwał go nawet geniuszem, że
nie czułam się na siłach mu przeciwstawić.
– I dlatego mieszkasz teraz w prawie pustym domu na wsi. Masz
tutaj dookoła mnóstwo miejsca.
– Mam miejsce na krosno. Nareszcie.
– Chyba to był najwyższy czas – powiedział, zastanawiając się, czy
w życiu Anny jest również miejsce dla niego. – Zdaje się, że nasze
spotkanie okazało się szczęśliwym zbiegiem okoliczności.
– Chyba tak. Nie możemy jednak zapomnieć o drugiej stronie
umowy. Kiedy dopijesz kawę, pojedziemy do ciebie i zastanowimy się
nad zmianami w twoim domu.
– Nie wolałabyś kupić nici i zacząć tkać? Tessie Johanson prowadzi
w miasteczku sklep z przędzą. Wydaje mi się, że jest czynny w soboty.
– Widziałam go i pojadę tam po południu, ale najpierw interesy. Im
szybciej przekonam się, czego potrzebujesz, tym więcej czasu będę
miała na myślenie, co należy u ciebie zrobić. Będę mogła zastanawiać
się nad tym podczas tkania.
– Zatem ruszajmy – powiedział Sam, dopijając kawę. – Pojedziemy
ciężarówką.
– Wolałabym jechać swoim samochodem. Prosto od ciebie pojadę
do miasteczka.
– W porządku. Idziemy?
– Tylko wezmę kurtkę.
Kiedy dojechali na miejsce, Anna zaparkowała samochód koło
ciężarówki i zapytała czekającego na nią Sama:
– Jaką część domu chciałbyś odnowić?
– Obawiam się, że cały – odparł, otwierając drzwi. – Sypialnie,
kuchnię, salon, jadalnię, może nawet łazienkę. Pewnie mógłbym
zamknąć przed nimi pokój lub dwa, ale to byłoby...
– Prostackie – dokończyła za mego. – Zgadzam się. Skoro kamery
będą wszędzie zaglądać, musimy się upewnić, że zatroszczyliśmy się o
najmniejszy szczegół. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, zaczniemy od
sypialni, a potem zejdziemy na dół.
– Doskonale. Poprowadzę cię. – Przeciął salon i zaczął się wspinać
na górę po skrzypiących drewnianych schodach. Anna ruszyła za nim. –
Na górze są trzy sypialnie i łazienka – wyjaśnił, zatrzymując się na
półpiętrze. – Chyba u ciebie jest taki sam rozkład.
– Podobny, z tym że moje schody nie mają półpiętra, prowadzą
prosto na górę.
– Szkoda. To było moje ulubione miejsce w dzieciństwie. Coś ci
pokażę. – Kucnął przy kwadratowych, wysokich na pół metra
drzwiczkach wyciętych w wąskiej ścianie.
– Co to jest? – Anna pochyliła się nad nim.
– Moja skrytka. – Sam otworzył drzwiczki, sięgnął do środka i
wyciągnął zakurzone prostokątne pudełko. – To „Chińczyk", a to
„Wyścigi konne" – dodał, wyciągając następne tekturowe pudełko
poklejone taśmą. – Uwielbiałem tę grę. Rzucasz kostką i posuwasz konie
po torze.
– Czy twoi dziadkowie zbudowali tę skrytkę dla ciebie, czy zawsze
tu była?
– Chyba była tu zawsze, ale niekoniecznie z przeznaczeniem na
zabawki. Świetnie pamiętam ten dzień, kiedy moja babka wzięła mnie za
rękę i pokazała te drzwiczki. Moje stare zabawki już były w środku, ale
od czasu do czasu babka dorzucała do nich nową, jak na przykład tę. –
Wyciągnął miniaturowy model wozu strażackiego. – Kupiła go, kiedy
oświadczyłem, że zostanę strażakiem.
– Twoja babka była wspaniałą osobą, prawda?
– Po prostu nauczyła mnie, czym jest miłość – odparł, patrząc jej w
oczy.
– Rozumiem.
Spoglądali na siebie w milczeniu przez dłuższą chwilę. W końcu
Sam odłożył zabawki na miejsce i powiedział:
– Myślę, że powinniśmy się ruszyć. Przed nami trochę roboty.
Gotowa? – Wskazał ręką schody. Ruszyli na górę. – Mój dziadek
opowiadał mi kiedyś, że te dwa domy, twój i mój, zbudowali koło 1820
roku dwaj bracia. I ponoć dwadzieścia lat później sprzedali je, spakowali
rodziny i ruszyli dalej na zachód. Mam nadzieję, że to prawda, bo kiedy
powiedziałem ludziom z telewizji, że mój dom ma sto siedemdziesiąt lat,
oszaleli ze szczęścia.
Zatrzymali się na korytarzu i Anna wyjęła z kieszeni długopis i
notes, które zabrała ze sobą przed wyjściem z domu.
– Zacznijmy od tego korytarza – powiedziała. – Jest tu całkiem
ciemno i ponuro, a tapeta... – urwała, przypomniawszy sobie, że musi
być ostrożna. – Czy wybierała ją twoja babka?
– Tak.
– Jak bardzo jesteś do niej przywiązany?
Sam roześmiał się i włożył ręce do kieszeni.
– Wcale. Babka kupiła ją na wyprzedaży i razem z dziadkiem
położyliśmy ją któregoś lata, tłumacząc jej cały czas, że brązowa tapeta
w różowe kwiatki będzie wyglądać ohydnie w tym Korytarzu. Kiedy
skończyliśmy, babce też się nie podobało, ale nie mieliśmy już siły jej
zdzierać.
– Doskonale to rozumiem. A zatem zaczniemy od zmiany tapety. Co
byś chciał zamiast niej?
– Nie mam pojęcia.
– Daj spokój, Sam. Na pewno wiesz. Wysil wyobraźnię.
– No cóż, może jakiś jasny kolor? Kremowy albo biały?
– Doskonale. No i widzisz, jednak masz jakieś wyczucie.
– Mogę sam zedrzeć tapety i pomalować korytarz na biało.
– To zaoszczędzi ci pieniędzy – powiedziała Anna, zapisując coś w
notesie. – A teraz chodźmy do pokoi. Zacznijmy od sypialni głównej.
– Na końcu korytarza. – Wskazał wpółotwarte drzwi naprzeciw
schodów.
– Czy to twój pokój?
– Teraz tak. Kiedyś należał do moich dziadków.
– I pewnie są w nim rzeczy dużo ważniejsze dla ciebie niż brązowa
tapeta – domyśliła się Anna, wchodząc do skąpanego w słońcu pokoju.
– Jakbyś zgadła.
– Małżeńskie łoże w stylu empire – zdumiała się Anna, kładąc dłoń
na drewnianej ramie.
Tak łóżko, jak i stojąca obok komoda z dwoma rzędami szuflad,
wykonane były z orzecha i pomalowane ciemnoniebieską farbą. Łóżko
przykrywała pamiętająca lepsze czasy kapa koloru kości słoniowej.
– Łóżko zostaje – dobiegł ją z tyłu głos Sama.
– Oczywiście. Łóżka z epoki cesarstwa są wprost cudowne. Zawsze
je lubiłam.
– I nigdy nie miałaś?
– Nie. – Odwróciła się do niego ze smutnym uśmiechem. – Kiedy
mogłam sobie na nie pozwolić, byłam z kimś, kto chciał, żebyśmy mieli
modernistyczną kanapę.
– Jest ogromna różnica między modernistyczną kanapą a łóżkiem z
epoki Napoleona. – Oparł się o framugę drzwi i nie spuszczał z niej
oczu.
– Wiem. Kanapy są wygodne i praktyczne, ale ja tęskniłam za
czymś... solidnym, za czymś, w czym mogłabym się zagubić. – Nie
chciała tego powiedzieć, nie chciała wcale tej dyskusji. Najpierw
rozczuliła ją opowieść o zabawkach, a teraz wymieniali opinie o łóżkach.
Spojrzenie niebieskich oczu Sama powiedziało jej, że myśli o tym
samym.
– A niech to, Sam. No dobrze, podobasz mi się.
– I jesteś na mnie o to wściekła? – uśmiechnął się szelmowsko.
– Oczywiście, że nie.
– Na pewno?
– Na pewno. Trudno mi tylko skupić się na pracy, kiedy ty
pokazujesz mi swoje zabawki, a potem zaczynamy omawiać zalety
łóżek.
– Czy mam przez to rozumieć, że nie chcesz posłuchać o tym, jak
spędzałem w nim całe godziny, bawiąc się w piratów?
– Nie.
– Albo jak łóżko było dyliżansem, a ja udawałem zdobywców
Dzikiego Zachodu?
– Przestań, Sam. Nie chciałabym polubić cię za bardzo w tak
krótkim czasie.
– Twoja strata. – Jego uśmiech był zaraźliwy.
– Może.
Gdyby podszedł wtedy i wziął ją w ramiona, nie byłaby w stanie mu
się oprzeć. Gdyby pociągnął ją na łóżko i wyszeptał słowa miłości,
zostałaby z nim. Ale on nie ruszył się z miejsca. Przez chwilę milczeli
oboje.
– Kto pomalował te meble na niebiesko? – zapytała w końcu Anna.
– Moja babka. Kiedy wejdziesz do pozostałych sypialni, zobaczysz,
że, jak Picasso, przechodziła przez błękitny okres. Dlaczego pytasz?
– Myślę, że powinniśmy im przywrócić naturalny kolor.
– To się da zrobić. Tom Carey ze sklepu żelaznego zajmuje się
restauracją mebli. Myślę, że nie weźmie za to dużo.
– Świetnie. Oddaj mu łóżko i komodę. Przez jakiś czas będziesz
musiał spać na materacu.
– Mogę spać wszędzie. To jedna z tych rzeczy, których nauczyłem
się w dzieciństwie.
Obeszła pokój, przyglądając się fotelowi i otomanie. Wypłowiałe od
słońca niebieskozielone perkalowe pokrowce trzeba będzie zmienić,
podobnie jak kapę na łóżku. Jeden przedmiot w pokoju był jednak
absolutnie doskonały: przepiękny, ręcznie tkany pled w różnych
odcieniach błękitu leżał niedbale rzucony na siedzenie krzesła.
Anna odłożyła notes i długopis i dotknęła miękkiego tweedowego
splotu. Podziwiała ciekawe zestawienie barw.
– To dzieło twojej babki?
– Tak. – Sam podszedł do niej. – Prezent dla dziadka na zimowe
wieczory. Moja babka umarła przed nim. Ten pled mu ją przypominał.
– Tobie też.
– Mnie też.
– Piękna robota. Twoja babka miała prawdziwy talent.
– Myślę, że ty też go masz.
– Nie mam pojęcia. Nigdy nie tkałam wystarczająco długo, żeby się
o tym przekonać. Ale jeśli udałoby mi się zrobić coś tak pięknego jak to,
byłabym z siebie dumna.
– To chyba najlepsze, co zrobiła. Pokażę ci jeszcze inne jej wyroby,
kiedy będziemy chodzić po domu. Wycieram naczynia w ściereczki,
które utkała.
– Jak możesz? – oburzyła się Anna.
– Bo po to je zrobiła. Nie chciała tracić czasu na makatki na ścianę.
Wolała tkać rzeczy codziennego użytku, przedmioty, które ludzie będą
brać w ręce, dotykać.
– Co za zmysłowa kobieta – wyrwało się Annie, zanim
uprzytomniła sobie, że to niekoniecznie jest uwaga, jaką chciałby
usłyszeć wnuk. – To znaczy...
– Wiem, co chciałaś powiedzieć. I masz rację. Była otwarta na
wszystko, co niosło ze sobą życie.
– To wspaniała cecha. Musiała być... – Urwała, czując na włosach
delikatny dotyk jego palców. – Nie powinieneś tego robić – powiedziała,
odwracając się do niego.
– Wiem.
Za chwilę ją pocałuje. Emocje, jakie wywołała niedawna rozmowa o
łóżku, natychmiast wróciły. Bicie jej serca zagłuszył dobiegający zza
okna śpiew ptaków. Wlewające się do pokoju promienie słońca zapaliły
złote iskierki w błękitnych oczach Sama.
– Wiem, że nie chcesz tego przyspieszać. Próbowałem o tym
pamiętać, ale kiedy jesteś tak blisko...
Była zgubiona i wiedziała o tym. Zaraz ją pocałuje, a ona
odwzajemni mu się tym samym. Powoli nachylił się nad nią...
Rozdział 4
Z początku żadne z nich nie usłyszało pukania, ale kiedy Sam już
miał dotknąć jej warg, natarczywy dźwięk powtórzył się, przywołując go
do rzeczywistości.
– Drzwi – odezwał się. – Ktoś dobija się do drzwi.
Pukanie nie ustawało.
– Hej, hej, Sammy! To ja, Estelle Terwiliger.
Sam zamknął oczy.
– Powinienem był wiedzieć, kiedy nie zadzwoniła dziś rano, że
zjawi się tu osobiście.
– Idź, porozmawiaj z nią. – Anna podniosła długopis i notes. – A ja
tymczasem tu popracuję.
– O nie – zaprotestował, chwytając ją za łokieć i popychając w
stronę drzwi – powiemy jej od razu, że to ty zajmujesz się urządzaniem
domu. Czy ona wie, że jesteś projektantką wnętrz?
– Nie, przynajmniej nie wiedziała tego do wczoraj. Czy nie będzie
rozczarowana, że odebrałam jej zajęcie?
– Chyba tak – westchnął. – Muszę coś wymyślić, żeby ją
udobruchać. Chcę jednak, aby wiedziała, że dekorację domu zleciłem
zawodowcowi.
Kiedy zeszli na dół, Sam otworzył drzwi i zwalista postura Estelle
Terwiliger zasłoniła większość światła.
– Wejdź do środka, Estelle – zaprosił ją Sam. – Cieszę się, że
przyszłaś. Czy znasz Annę?
– Tak, poznałyśmy się wczoraj w sklepie. – Estelle skinęła głową w
stronę Anny.
– Nie uwierzysz, jaki jest jej zawód. Anna jest projektantką wnętrz.
– O, to wspaniale. – Kobieta przyciskała do brzucha ucho torebki,
przyglądając się Annie spode łba. – Nie wiedziałam, że znasz
Sammy'ego.
– Ja... – zaczęła Anna, ale Sam natychmiast wpadł jej w słowo.
– Wstąpiła do mnie wczoraj, żebym pomógł jej usunąć zwalone
drzewo z podjazdu. Kiedy dowiedziałem się, że jest dekoratorką wnętrz,
od razu pomyślałem sobie, że to jest to, czego potrzebuję. Niech
zawodowiec zajmie się domem, a my skoncentrujemy się na innych
sprawach. Nie uważasz, Estelle?
– No... nie wiem, Sammy. Myślałam, że to cech udekoruje ci dom.
Gertie chciała powiesić nad kominkiem ten ładny obraz olejny, który
namalowała kilka lat temu, a Edwina przyniosłaby swoje drewniane
gąski w tych zabawnych pozach...
– To byłoby wspaniałe – wtrącił Sam – ale nie sądzę, abyście dały
sobie ze wszystkim radę, biorąc pod uwagę to mnóstwo rzeczy, które
trzeba jeszcze załatwić. Tak więc Anna zajmie się domem, a wy
pozostałymi sprawami.
Estelle wpatrywała się w niego z otwartymi ustami.
– Uhm – wystękała w końcu. – Chyba będziesz musiał odświeżyć
moją pamięć, Sammy. Nie bardzo pamiętam, jakie były te inne sprawy.
– No... Na przykład chór.
– Chór... ale my nie mamy chóru.
– No właśnie. Dlatego trzeba go zorganizować. Kto będzie śpiewał
kolędy, kiedy telewizja pojedzie do lasu, filmować ścięcie drzewa?
Musimy mieć swój chór.
W oku Estelle pojawił się błysk radości.
– Oczywiście. Już to widzę. Chór w kapeluszach i chustach, z
pochodniami...
– To będzie w dzień – przypomniał jej Sam. – Ale widzę, że pojęłaś,
o co chodzi.
– I organy! Ernest ma małe organy w salonie. Możemy załadować je
na ciężarówkę i wziąć długi kabel... O tak, już sobie to wyobrażam.
Muzyka organowa wśród drzew...
Brew Sama uniosła się w górę. Rzucił zaniepokojone spojrzenie
Annie, która podniosła notes do ust, skrywając uśmiech rozbawienia.
– Może lepiej zrezygnować z organów – spróbował. – Nie ma
takiego długiego kabla, który by sięgnął...
– Daj spokój, Sam – nie pozwoliła mu dokończyć. – Musimy mieć
organy. Jak myślisz, co powinniśmy zaśpiewać, kiedy zaczniesz ścinać
drzewo? Może „Bóg się rodzi" będzie odpowiednie na tę okazję?
– Myślę, że hałas piły zagłuszy śpiew.
– Masz rację. Zaśpiewamy to zaraz po ścięciu drzewa. – Sam posłał
Annie błagalne spojrzenie. – A może lepsze będzie solo. Na przykład
„Ave Maria". Wiesz, Anno, wszyscy mówią, że pięknie śpiewam „Ave
Maria", prawda, Sammy? – ciągnęła niezrażona.
– Tak, ale...
– Zostaw to mnie – ucięła Estelle, kierując się do drzwi. – Cały kraj
będzie mówił o Sumersbury! Cieszę się, że się znowu spotkałyśmy,
Anno – rzuciła przez ramię, schodząc pospiesznie po stopniach.
– Boże, co ja narobiłem! – wykrzyknął Sam, zamykając za nią
drzwi.
– Dokładnie to, co chciałeś – parsknęła śmiechem Anna. –
Udobruchałeś ją. A swoją drogą, kim ona jest? Zachowuje się tak, jakby
władała całym światem.
– Włada jego małym kawałkiem. Jest członkinią Rady Miejskiej,
prezesem lokalnej organizacji DAR, założycielką i przewodniczącą
Cechu Rzemiosł i każdej organizacji charytatywnej w miasteczku.
– Ho ho ho!
– Poza tym jest bardzo miłą starszą damą. Sumersbury nie mogłoby
bez niej funkcjonować, ale teraz boję się, że popędzi całą ludność
tubylczą przez moją farmę, każąc śpiewać „Bóg się rodzi" i przygrywać
na trąbkach.
– Może nie będzie tak źle. Może zaśpiewa tylko „Ave Maria" –
drwiła Anna.
– To byłoby jeszcze gorzej – jęknął Sam. – Śpiew Estelle można
porównać do odgłosów jelenich godów.
– Och, Sam! – Anna nie mogła dłużej powstrzymać się od śmiechu.
– A wszystko po to, żeby Cech Rzemiosł nie udekorował twojego salonu
drewnianymi gąskami.
– No właśnie. – Zachichotał. – Gdybyś ty je widziała...
– Co ona miała na myśli mówiąc o „zabawnych pozach"? – spytała,
śmiejąc się coraz głośniej.
– Lepiej nie pytaj – zawtórował jej Sam. – A zresztą, wszystko mi
jedno. Niech sobie śpiewa co chce, skoro zamiast niej ty zajmiesz się
dekoracją domu.
– Nie zrobiliśmy dużych postępów – powiedziała Anna, ocierając
łzy. – Zdążyliśmy obejrzeć korytarz i jedną sypialnię.
– Jeśli o mnie chodzi, im dłużej to potrwa, tym lepiej.
Spojrzała na niego surowo.
– Sam, musimy zwolnić tempo. Kiedy weszła tu Estelle,
uświadomiłam sobie ze zgrozą, że poznaliśmy się dopiero wczoraj.
– Czas nie zawsze jest ważny.
– Może, ale ja potrzebuję trochę czasu.
– W porządku. Nie będę cię ponaglał.
– Zatem wracajmy do pracy – zakomenderowała Anna, wchodząc
do salonu. – Sofa może zostać, ale trzeba zmienić tapicerkę.
– Ty tu rządzisz – powiedział Sam.
Miała przeczucie, że nie chodzi mu tylko o dekorację wnętrz.
Co pewien czas przeszkadzały im telefony, a kiedy skończyli
obchód parteru, przyjechał jakiś mężczyzna prosząc, by Sam przywiózł
mu ze sklepu kosiarkę do trawy. Anna była zdziwiona jego prośbą, ale
Sam uznał ją za rzecz absolutnie normalną.
Stosunki tutaj odbiegały zupełnie od tych, do jakich przywykła w
mieście. Kupując dom na wsi, liczyła, że zdobędzie więcej prywatności,
teraz zrozumiała, że jeśli zwiąże się z Samem Garrisonem,
prawdopodobnie będzie jej miała mniej. Taka perspektywa wcale nie
była zachwycająca.
Sam pojechał z mężczyzną po kosiarkę, a Anna wybrała się do
miasteczka. Po skromnym lunchu w barze, skierowała swoje kroki do
sklepu z przędzą. Nie mogła się doczekać, kiedy zacznie tkać.
W sklepie powitała ją wysoka, przystojna kobieta po pięćdziesiątce
z wydatnymi kośćmi policzkowymi i popielatoblond włosami upiętymi
na czubku głowy.
– Przerwałam pani lunch – przeprosiła Anna widząc, że kobieta
wyciera usta koniuszkiem serwetki. – Może lepiej przyjdę później.
– Ależ nie. Potrzebuję klientów bardziej niż lunchu – zaprotestowała
gwałtownie sprzedawczyni.
– Chyba nie ma ich tu pani zbyt wielu? – Anna podziwiała
wielobarwne szpulki przędzy na półkach sklepowych. – Pani jest
właścicielką, prawdą?
– Tak. Jestem Tessie. – Kobieta podała jej rękę.
– Anna Tilford. – Uścisnęła mocno wyciągniętą dłoń. – Kupiłam
dom McCormicków – wyjaśniła.
– Ach, to ty. Nikt cię tu wcześniej nie znał.
– Tak, to ja. Właśnie pożyczyłam krosna od sąsiada i chciałam kupić
trochę przędzy.
– Sam Garrison pozwolił ci używać krosno babki? – zdziwiła się
Tessie.
– Tak.
– No, no. Próbowałam kiedyś odkupić je od niego, ale nie chciał mi
sprzedać. Powiedział, że to by było tak, jakby sprzedawał wspomnienie.
Rozumiem go. Jego babka była bardzo przywiązana do tego krosna.
Anna wybrała lawendową, błękitną i turkusową przędzę.
Zaopatrzyła się też u Tessie w broszurkę z wzorami różnych splotów i po
chwili siedziała już w samochodzie, rozmyślając o przyjemności, jaka
czeka na nią w domu. Najpierw utka na krośnie obrus i serwetki. Kiedy
Sam przyjdzie do niej znów na kolację, będzie mógł wytrzeć usta w
utkane przez nią płótno.
Skarciła się za te myśli. Czyżby planowała już kolejny posiłek z
Samem? Próbowała sobie wmówić, że chce mu tylko pokazać pierwsze
efekty swojej pracy na jego krośnie, ale to nie była prawda. Dobrze
wiedziała, że to tylko wymówka.
Mijając farmę Sama, zerknęła przez rzędy młodych sosen i
zobaczyła ciężarówkę przed domem. Zawahała się, czy do niego nie
wstąpić, ale rozmyśliła się i pojechała prosto do siebie. Kiedy wysiadła z
samochodu na podjeździe, usłyszała dochodzący zza domu odgłos
rąbania. Serce zabiło jej szybciej. Tylko jedna osoba mogłaby rąbać dla
niej drzewo, ale przecież niedawno widziała jego ciężarówkę. Okrążyła
budynek i...
Nie myliła się: to był Sam. Kiedy tak stał z siekierą w uniesionej do
góry ręce, wyglądał jak prawdziwy drwal. Odchylił się lekko do tyłu,
wziął zamach i rozłupał wpół gruby klocek. Dwa kawałki spadły na
ziemię z obu stron pnia Kiedy schylił się, żeby podnieść jeden z nich,
zobaczył Annę.
– Cześć. Pomyślałem sobie, że porąbię ci je szybko, na wypadek,
gdybyś chciała napalić w kominku.
– To bardzo miło z twojej strony, ale jak się tu dostałeś? Przecież
twoja ciężarówka stoi u ciebie przed domem. – Zarumieniła się lekko,
uświadomiwszy sobie, że tym samym zdradziła się, że tam zaglądała.
– Przyszedłem ścieżką przez las. – Wskazał przecinkę w lasku na
tyłach domu, której wcześniej nie zauważyła. – Tym skrótem jest dużo
szybciej niż naokoło drogą, chociaż dróżka między naszymi domami
trochę zarosła. Od śmierci pani Mac nikt tędy nie chodził.
Tętno, zabiło jej szybciej na myśl o leśnej ścieżce łączącej ich domy
niczym wspólna tajemnica.
– Od jak dawna tu jest? – spytała.
– Od zawsze. – Podparł się siekierą. – Bracia, którzy wybudowali te
domy, prawdopodobnie wycięli ją po to, żeby ich żony mogły się
odwiedzać, a dzieci bawić ze sobą, Kiedy umarła pani Mac, myślałem,
że już nikt nie będzie jej używać. Przepraszam, że bez pozwolenia
wkroczyłem na twój teren.
– O, jeśli o to chodzi, masz pełne pozwolenie na korzystanie z tej
ścieżki. – Uśmiechnęła się Anna.
– Ty też. – Utkwił w niej badawcze spojrzenie.
– Dziękuję. Myślę, że przyda się nam podczas prac w twoim domu.
– Na pewno. – W dalszym ciągu nie spuszczał z niej wzroku.
Przełknęła ślinę i przymknęła powieki. Te jego błękitne oczy miały
w sobie jakąś niezwykłą moc przyciągania.
– Wiesz, Sam. Mam poczucie winy, że tracisz czas, rąbiąc dla mnie
drewno. Najpierw ten człowiek z kosiarką, a teraz ja... – Nie wiedziała,
co powiedzieć. Zaprosić go na kolację? Po tym, do czego już między
nimi doszło, może wziąć to za znak, że jest gotowa na więcej. – Ze
względu na to, co dla mnie zrobiłeś, chyba powinnam...
– Tylko nie „powinnam". Jakkolwiek rozwinie się nasza znajomość,
to słowo wykreślone zostanie z naszego słownika. – Uśmiechnął się
lekko. – A poza tym mam dziś randkę. Czy dzięki temu czujesz się
lepiej?
Rozdział 5
Sam ma randkę, pomyślała smutno Anna i poczuła, jak opuszcza ją
radosny nastrój.
– Tak, lepiej. Dziękuję za porąbanie drewna.
– Nie ma za co. A teraz idź do domu i usiądź do krosna. Na pewno
nie możesz się tego doczekać.
– To prawda.
Odwróciła się i ponownie okrążyła dom. Za plecami słyszała odgłos
rozłupywanego bierwiona. W środku rozpakowała przędzę, ustaliła
wymiary serwetek i zaczęła przewijać nici osnowy przez oczka
nicielnicy przy rytmicznym akompaniamencie uderzeń siekiery. Kiedy
dźwięk umilkł, wiedziała, że Sam skończył i odszedł.
Pracowała całe popołudnie i do wieczora zdołała utkać kilkanaście
centymetrów pierwszej serwetki. Była tak podniecona rezultatami swojej
pracy, że chciała biec do Sama i zaprosić go do siebie, żeby mógł je
ocenić.
Ale on ma dzisiaj randkę, przypomniała sobie i poczuła znowu
ukłucie żalu.
Oparta o framugę drzwi tylnej werandy patrzyła, jak się ściemnia.
Maleńkie wycięcie w linii lasu, znaczące początek ścieżki prowadzącej
do domu Sama, stało się niewidoczne. Powinna się cieszyć, że miał inne
plany na ten wieczór, dzięki temu nie będzie musiała podejmować
trudnych decyzji. A mimo to czuła się samotna i opuszczona. Przyłożyła
głowę do wstawionej w drzwi werandy metalowej siatki na komary i
wciągnęła zapach rdzy. Wokół panowała absolutna cisza i choć wytężała
słuch, nie doszły jej dźwięki harmonijki.
Dręczyły go wyrzuty sumienia, kiedy odprowadzał tego wieczoru
Daphne Michaels pod drzwi jej domu. Była przyjemną towarzyszką
przez ostatnie kilka miesięcy, ale miała jedną wadę: nie była Anną.
Dlatego ją rzucał. Czuł, że nie jest wobec niej w porządku, ale wiedział,
że nie ma innego wyjścia. Po drodze do domu wyjaśnił Daphne, że
poznał kogoś innego, a ona przyjęła tę wiadomość z godnością i
wdziękiem. Przez to poczuł się jeszcze gorzej.
– Słuchaj, bardzo mi przykro, że nam nie wyszło – powiedział,
dotykając jej ramienia.
Włożyła klucz w zamek i spojrzała na niego.
– Nie zapytałam nawet, kim jest ta kobieta, która zrobiła na tobie
takie wrażenie.
– To... moja nowa sąsiadka.
– Ta, która kupiła dom McCormicków?
– Znasz ją?
– Wzięła pożyczkę u nas w banku. To typowa dziewczyna z
Nowego Jorku, Sam. Słyszałam, że przez kilka lat żyła ze słynnym
nowojorskim malarzem.
– Wiem o tym – wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Kiedy była u mnie w biurze, nie zrobiła wrażenia osoby, która
osiądzie tu na stałe.
– Jest za wcześnie, żeby cokolwiek planować.
– Ach tak? Sądząc ze sposobu, w jaki to oznajmiłeś, myślałam, że
jesteście w sobie po uszy zakochani.
– Nie – odparł Sam, próbując zachować cierpliwość. – Ale istnieje
taka możliwość. Podczas gdy między tobą a mną, Daphne, chyba jej nie
było.
– Nigdy o tym nie myślałam – powiedziała Daphne, podrzucając
dumnie głową i przekręcając klucz w zamku. – Chodziło mi tylko o
kogoś, z kim mogłabym jeździć na koncerty, to wszystko.
– Podobnie ja. – Sam był na tyle dżentelmenem, by udać, że jej
wierzy. – Uważaj na siebie. – Pocałował ją lekko w policzek i wrócił do
ciężarówki.
Po drodze do domu zastanawiał się, czy Anna jeszcze nie śpi.
Wyobraził ją sobie przed krosnem swojej babki i obraz ten przywołał na
jego usta czuły uśmiech. Kiedy dotarł do siebie, zdjął smoking, usiadł na
stopniach przed domem z harmonijką w ręku i zwróciwszy się w stronę
jej domu, zagrał cały swój repertuar.
Zajęta pracą na krośnie Anna z początku nie usłyszała muzyki.
Kiedy jednak przez stukot czółenka przedarły się pierwsze dźwięki,
przerwała tkanie, chwyciła kurtkę, wybiegła na tylną werandę i usiadła
na wyściełanym poduszkami metalowym krześle. Siedziała tak aż do
końca koncertu. Oczywiście, Sam mógł grać dla dziewczyny, z którą był
umówiony, ale instynkt podpowiadał jej, że tak nie jest. Był sam i grał
dla niej. Uśmiechając się do siebie, wróciła do domu i ponownie zasiadła
do tkania. Miała wrażenie, że swoją muzyką Sam przesłał jej czułe:
Dobranoc.
Całe niedzielne przedpołudnie Anna spędziła przy krośnie. Co jakiś
czas nasłuchiwała odgłosu ciężarówki Sama na podjeździe lub pukania
do drzwi werandy. Kiedy minęło południe, a on nie przychodził,
zrozumiała, że daje jej czas, o który go prosiła, i chociaż było jej
przykro, że nie zobaczyła się z nim przed wyjazdem do miasta,
wiedziała, że może za to winić tylko samą siebie.
Wieczorem, po przyjeździe do Nowego Jorku, siedziała w swoim
mieszkaniu, wpatrując się w gołe ściany. Kiedy Eric z nią mieszkał, jego
dzieła nie mogły się na nich pomieścić. Anna zatrzymała jedynie parę
prostych mebli, które nie odwracały uwagi od jego obrazów. Teraz,
kiedy na ścianach nie było kolorowych płócien, proste sprzęty wyglądały
straszliwie ubogo.
Nieobecność owoców twórczości Erica przyniosła jej z początku
ulgę. Potem, kiedy zdecydowała się kupić dom na wsi, nie stać jej było
na nowe meble. Mogła chociaż zawiesić jakieś niedrogie reprodukcje na
ogołoconych ścianach, ale tego też nie zrobiła. Pod ciągłą presją talentu
Erica, zatraciła własny gust. Potrafiła bez trudu urządzić dom klientowi,
ale bała się wybrać obrazek do swojego mieszkania.
Wzięła z półki kilka katalogów mebli i usiadła na sofie z filiżanką
kawy w ręce. Lepiej zajmę się urządzaniem domu Sama, pomyślała.
Jednak gołe ściany nie dawały jej spokoju. Kiedy przez następną godzinę
wertowała katalogi i robiła notatki, zerkała na nie co chwilę. Po raz
pierwszy, odkąd wyprowadził się Eric, denerwowała ją ich nagość.
W poniedziałek pierwszą przerwę w pracy wykorzystała na
odwiedziny u swojej najlepszej przyjaciółki, Vivian, księgowej w dziale
sprzedaży.
– Jak interesy? – spytała Vivian, kiedy Anna podeszła do jej biurka
z kubkiem kawy w ręce.
– Wspaniale. – Anna usiadła na krześle naprzeciwko. – Harrison, ten
facet, który wygrał na loterii, chce, żebym urządziła mu dom w stylu
„wczesny nowobogacki". Diabli mnie biorą na myśl, jaką forsę wyda na
śmieci, które mógłby dostać za półdarmo na wyprzedaży. Tymczasem
pani Evans chce oryginalne perskie dywany i włoski marmur za
pieniądze, których nie starczyłoby na odnowienie tego biurka.
– Może byś ich ze sobą poznała, żeby zamienili się pieniędzmi –
zaproponowała Vivian.
– Świetny pomysł!
Zadzwonił telefon. Anna sączyła kawę i czekała, aż Vivian skończy
rozmawiać. Kiedy odłożyła słuchawkę, Anna postawiła kubek na biurku
i nachyliła się do przyjaciółki.
– Przyszłam do ciebie z konkretną sprawą – powiedziała ściszonym
głosem. – Czy mogłabyś umówić mnie na randkę?
– Co? – Oczy Vivian rozszerzyły się ze zdumienia. – Mówiłaś, że
prędzej cię piekło pochłonie, nim poprosisz mnie, żebym umówiła cię na
randkę. Co się stało?
– Wyobraź sobie, że spotkałam kogoś podczas ostatniego weekendu.
– W Sumersbury?
– Tak. To mój sąsiad – uśmiechnęła się Anna. – I chyba bardzo go
lubię.
– Nie rozumiem. Skoro już go spotkałaś, dlaczego chcesz umawiać
się z innym? – Vivian patrzyła na nią z niedowierzaniem. – A może
chcesz po jednym w każdym miejscu, żebyś nie musiała wozić ich w tę i
z powrotem? – zachichotała. – To byłoby całkiem logiczne.
– Może, ale nie o to mi chodzi. Chcę umówić się na randkę z innym
przystojnym, inteligentnym, czarującym mężczyzną, żeby przekonać się,
czy zareaguję na niego w ten sam sposób, jak na Sama. Muszę wiedzieć,
czy to on na mnie tak działa, czy też jestem aż tak samotna i znudzona,
że lecę na każdego przystojnego, inteligentnego, czarującego faceta.
Rozumiesz?
– Nie jestem pewna. A więc chcesz umówić się na próbną randkę,
żeby wiedzieć, czy ostatnio pociągają cię wszyscy mężczyźni, czy też
tylko ten Sam?
– Dokładnie. A ponieważ ma to być próbna randka, wolałabym,
żeby to nie był ktoś z firmy. Pomyślałam sobie, że może twój Jimmy
mógłby zapytać któregoś ze swoich kolegów, czyby się ze mną nie
umówił?
– Jednego ze swoich przystojnych, inteligentnych, czarujących
kolegów? Czy chcesz również, żeby był bogaty? Zabawny?
Wysportowany? Co powiesz o byłym olimpijczyku?
– Nie śmiej się ze mnie. Chodzi mi o zwykłego faceta.
– Czy zwykły facet nie przegra od razu z Samem?
– To prawda. Zwykły to za mało.
– Anno, wymagasz ode mnie niełatwej rzeczy, ale zrobię to, o co
prosisz, ponieważ jestem twoją przyjaciółką.
– Dziękuję ci, Vivian. – Anna wstała i ruszyła do drzwi.
– Na piątek wieczór?
– Wolałabym czwartek.
– Kochanie! Żaden facet nie zgodzi się na czwartek. Będzie myślał,
że zatrzymujesz weekend dla innego, i nie pomyli się. To musi być
piątek lub sobota, chyba że rezygnujesz z tego pomysłu.
– Niech będzie piątek. – Obiecała Samowi, że w tym tygodniu się z
kimś spotka, i zrobi to, choćby miała wyjechać do Sumersbury dopiero
w sobotę rano.
– Dam ci znać, jak będę kogoś miała! – zawołała za nią Vivian,
podnosząc słuchawkę.
Anna nie zawiodła się na przyjaciółce. Jeszcze tego popołudnia była
umówiona na randkę w piątek wieczorem.
W poniedziałek i wtorek po powrocie z firmy pracowała nad domem
Sama. Nagie ściany we własnym mieszkaniu coraz bardziej nie dawały
jej spokoju. W środę postanowiła kupić reprodukcję na ścianę nad sofą.
Nie zastanawiała się zbytnio nad wyborem i dopiero, kiedy wróciła
ze sklepu, uświadomiła sobie, co kupiła. Obrazek przedstawiał wiejski
pejzaż, ale nie to było dziwne. Zawsze lubiła sceny wiejskie i nawet
kupowała je od czasu do czasu przed pojawieniem się w jej życiu Erica.
Ale ten obrazek był inny. Były na nim dzieci.
Stała z młotkiem w ręce i wpatrywała się długo w reprodukcję. No
tak, nie było wątpliwości: obrazek przywodził jej na myśl Sama.
Skojarzenie łatwo dawało się wytłumaczyć: wzruszyła ją opowieść o
jego dzieciństwie. Ale od Sama dziecka nie było daleko do Sama ojca.
Wyczuwała instynktownie, że tęsknił za tą rolą.
Ona z kolei nie czuła potrzeby zostania matką. Tak przynajmniej się
jej wydawało. Eric nie chciał dzieci, uważał, że przeszkadzałyby im w
karierze zawodowej, a ona się z nim zgadzała. Ale życie Sama, życie na
wsi, aż się o nie prosiło. Anna postanowiła jeszcze o tym pomyśleć. I to
poważnie.
Chciała, żeby już była sobota i żeby Sam był tuż obok. Tęsknota za
nim stała się tak silna, że zaczęła szukać w myślach pretekstu, żeby do
niego zadzwonić. Wzięła notatnik, otworzyła na stronie, na której
zapisała jego telefon i wykręciła numer.
– Spotkanie? – powtórzył, kiedy usłyszał, z czym do niego dzwoni.
– Po co mielibyśmy umawiać się na spotkanie? Nie zapominaj, że to
Sumersbury, a nie Manhattan.
Jego słowa działały na nią kojąco.
– Ale jakiś sąsiad może znowu prosić cię o pomoc, tak jak zeszłej
soboty. A my powinniśmy mieć ze dwie godziny, żeby móc omówić
wszystkie zmiany i dobrze by było, żeby nam nikt nie przeszkadzał. –
Szukała gwałtownie usprawiedliwienia dla tego zupełnie niepotrzebnego
telefonu. Cisza, jaka zapadła po drugiej stronie, kazała jej zastanowić się
nad tym, co powiedziała, a kiedy zrozumiała dwuznaczność swojej
propozycji, zarumieniła się ze wstydu. – To znaczy...
– Anno, jeśli chcesz, żeby przez dwie godziny nikt nam nie
przeszkadzał, mogę ci to obiecać – powiedział cicho. – Nawet wyłączę
telefon.
– Och, Sam. Już sama nie wiem, co się że mną dzieje – wyznała w
końcu, porzucając pozory. – Zadzwoniłam, bo czuję, że tęsknię za tobą.
– To najlepsza wiadomość, jaką dzisiaj słyszałem.
– Ale to nie ma sensu. Nie znam cię na tyle dobrze, żeby za tobą
tęsknić. Zastanawiam się, czy nie pociąga mnie raczej to wszystko... no
wiesz... wieś, krosno, dzieci...
– Co? – wykrztusił Sam.
– Och, Boże. Nie chciałam tego powiedzieć. Chyba powinnam
odłożyć słuchawkę, zanim...
– Nie. Zaczekaj. Co miałaś na myśli, mówiąc o dzieciach.
– Wygaduję głupstwa, Sam. Zapomnij o tym. Chyba jestem
przepracowana.
– Anno...
– Och, chodzi o to, że nigdy wcześniej nie myślałam o tym, żeby
zostać matką i nigdy nie kupowałam obrazków z dziećmi. Ale teraz,
kiedy Eric odszedł i zabrał ze sobą wszystkie swoje obrazy, ściany w
moim mieszkaniu wydały mi się takie nagie... I kupiłam reprodukcję,
żeby zawiesić ją nad sofą, a kiedy wróciłam do domu, uświadomiłam
sobie, że są na niej dzieci... – przerwała, żeby zaczerpnąć tchu i usłyszała
w słuchawce jego łagodny śmiech. – Co cię tak śmieszy? – spytała.
– Mówisz o tym tak, jakby odkrycie dzieci na obrazku było tym
samym, co odkrycie karakonów w kredensie. Tak bardzo ich nie lubisz?
– Oczywiście, że lubię, ale nigdy wcześniej nie kupowałam takich
obrazków.
– Czy chcesz powiedzieć, że ten obrazek z dziećmi ma coś
wspólnego ze mną? – zapytał po chwili milczenia.
– Nie wiem. Ale powiesiłam go na ścianie i zaraz potem
wymyśliłam ten idiotyczny pretekst, żeby do ciebie zadzwonić. Nie mam
pojęcia, co to wszystko znaczy.
– Według mnie to całkiem proste. Robiąca karierę w swoim
zawodzie dziewczyna z miasta spogląda tęsknym wzrokiem na to, co
wydaje się jej spokojnym życiem na wsi. Chciałbym wierzyć, że mam z
tym coś wspólnego, ale równie dobrze mogę być jedynie zwykłym
urozmaiceniem w twoim codziennym życiu.
– Sam, nie chcę, żebyś kiedykolwiek był dla mnie „zwykłym
urozmaiceniem".
– Cieszy mnie to. Ale nie lekceważ swoich tęsknot do zmiany trybu
życia. Możesz to zrobić bez względu na to, czy ja stanę się jego częścią.
– Wiem, ale... W każdym razie umówiłam się na randkę w piątek
wieczorem.
– No, no.
– Przecież sam mi radziłeś.
– To prawda. – Westchnął. – Jaki on jest?
– Jeszcze nie wiem.
– Powiesz mi, jak ci poszło? Ja też chciałbym wiedzieć, na czym
stoję.
– Dobrze. A więc jesteś wolny w sobotę rano?
– Jestem wolny o każdej porze, kiedy ty jesteś w Sumersbury.
– Nie byłeś w zeszłą sobotę wieczorem.
– To prawda. Ale to już... nieważne. Zatem wybierasz się na randkę
w piątek wieczór?
– Tak. Ted zabiera mnie na musical.
– I pomyśleć, że lubiłem kiedyś to imię.
– Uważasz, że powinnam ją odwołać? – Chciała, żeby powiedział:
Tak.
– Chyba nie. Jeśli będziesz się świetnie bawiła, dowiemy się, na
czym stoimy.
– A jeśli się wynudzę?
– Wtedy moje modlitwy zostaną wysłuchane.
Rozdział 6
Anna przyjechała do Sumersbury o dziewiątej trzydzieści. Weszła
do domu i położyła na podłodze w salonie torbę z zakupami. Podeszła do
krosna. Przez tydzień jej nieobecności na drewnianej ramie zebrała się
warstwa kurzu. Gdyby mieszkała tu na stałe, krosno nie byłoby tak
zakurzone.
Anna rozmarzyła się. Jak dobrze byłoby zamieszkać na wsi. No tak,
ale z czego by żyła? Nie potrafiła robić niczego innego, prócz dekoracji
wnętrz. Nie umiała nawet dobrze pisać na maszynie. A gdyby nawet
udało się jej znaleźć jakąś niskopłatną pracę w Sumersbury, czym
spłaciłaby pożyczkę na dom?
Oczywiście, mogłaby wyjść za mąż za kogoś takiego jak Sam...
Natychmiast skarciła się za takie myśli. Zawsze uważała, że kobieta
powinna zarabiać na siebie. Upierała się przy tym, kiedy była z Erikiem,
a teraz okazało się, że miała rację.
Spojrzała na zegarek. Czas jechać do Sama. Schowała jedzenie do
lodówki i wróciła do samochodu, w którym zostawiła katalogi, notatki i
szkice. Już miała siadać za kierownicą, kiedy nagle coś przyszło jej do
głowy. Zebrała materiały, zamknęła samochód, okrążyła dom i ruszyła w
stronę lasu. Bez trudu odnalazła początek leśnej ścieżki i zeszła z
osłonecznionej łąki w cień drzew.
Zakłócana jedynie śpiewem ptaków cisza zachwycała ją. Pod jej
nogami przemknęła wiewiórka, chowając się w grubej warstwie ściółki.
Anna zastanawiała się, jakie zwierzęta mogłaby zobaczyć, gdyby
przycupnęła tu na zwalonym pniu o świcie. Może sarnę albo jelenia.
Jeleń przypomniał jej o śpiewie Estelle, a to z kolei o Samie. Anna
roześmiała się wesoło. Jakże zmieniła się, odkąd go poznała. Jeszcze w
lecie była zamknięta w sobie niczym ślimak w skorupie, a dziś życie na
powrót wydawało jej się interesujące i pełne obietnic, takich jak choćby
możliwość odkrywania tajemnic tej ścieżki. Przyspieszyła kroku.
Kilkaset metrów od domu Sama las przerzedzał się, ustępując
miejsca równym rzędom drzew iglastych. Ścieżka prowadziła dalej aż na
podwórze. Po lewej ręce Anny stała stodoła, a po prawej ciągnęło się
niskie kamienne ogrodzenie. Dokładnie naprzeciw niej znajdowała się
mała weranda. Zauważyła nieużywane kowadło i, dużo większy niż jej,
stos drewna.
Kilka pastelowych ścierek do naczyń kołysało się na sznurze do
bielizny niczym flagi sygnalizacyjne. Podeszła do sznura i przyjrzała się
im z bliska. Tak, nie pomyliła się, ścierki były ręcznie tkane. Dotknęła
ich. Były suche. Położyła na trawie swoje materiały i zaczęła zbierać
pranie. Po chwili zapukała do drzwi werandy.
– Nie spodziewałem się ciebie od tej strony – zaczął Sam, jak tylko
jej otworzył. – Nasłuchiwałem odgłosu samochodu. – Uśmiechnął się
mile zdziwiony.
– Postanowiłam przejść się ścieżką. Przy okazji zebrałam twoje
pranie.
– O, dziękuję – roześmiał się, odbierając od niej stos ścierek. – Nie
musiałaś tego robić.
– Wiem, ale chciałam. Nie masz pojęcia, jaka to frajda dla
dziewczyny z miasta. Czy zawsze suszysz pranie w ten sposób?
– Muszę cię rozczarować: nie. Mam suszarkę do bielizny, ale te
ścierki... – Wzruszył ramionami. – Nie wiem dlaczego, ale lubię je
wieszać.
– I zdejmować? A ja zepsułam ci zabawę.
– Jeśli o to chodzi – uśmiechnął się – możesz używać tego sznurka,
kiedy tylko zechcesz.
– Nabijasz się ze mnie.
– Wcale nie. Sam przed chwilą przyznałem, że wieszam je bez
specjalnego powodu, więc chyba oboje jesteśmy lekko stuknięci.
– To prawda – roześmiała się Anna.
– O Boże, jak się cieszę, że znowu cię widzę.
Na dźwięk tych słów uśmiech znikł jej z twarzy.
– Przestraszyłem cię?
– Trochę.
– Wejdź do środka. – Wskazał ręką salon. – Usunąłem księgi z sofy.
Możemy tam usiąść i obejrzeć to, co przywiozłaś. Obiecuję, że będę
grzeczny. Dopóki nie skończymy, nie zapytam, jak było na wczorajszej
randce, mimo że umieram z ciekawości. Mogę być trochę rozkojarzony,
ale nie zwracaj na to uwagi. To minie.
– Och, Sam – skarciła go Anna.
– Już dobrze. Zaczynajmy. Sądząc po objętości tych materiałów,
ciężko pracowałaś nad moim domem.
– Chcę wykonać dobrą robotę.
– Skoro mowa o dobrej robocie, chcesz zobaczyć, jak wygląda
korytarz bez tapet?
– Już je zerwałeś?
– Chodź zobacz.
Anna poszła za nim na górę.
– O Boże! – krzyknęła, mrużąc oczy na widok białych ścian. – Co
za różnica!
Sam przyglądał się swemu dziełu z miną człowieka bardzo z siebie
zadowolonego.
– Sam musiałem wybrać biel, ale jeśli ta farba ci nie odpowiada,
mogę pomalować inną. Nie miałem pojęcia, że jest tyle różnych odcieni
bieli.
– Myślę, że ten jest świetny – pochwaliła go Anna. – Brakuje tylko
szlaczka u góry przy suficie.
– Szlaczka? Takiego, jakie robiliśmy w szkole?
– Mniej więcej. Przywiozłam kilka wzorów, żebyśmy mogli coś
wybrać. Robienie szlaczków wymaga raczej cierpliwości niż wprawy.
Myślę, że po tym, co już zrobiłeś, świetnie ci to pójdzie. Szlaczki znowu
stały się bardzo modne, ludzie z telewizji będą zachwyceni, a jeśli
zabierzemy się razem do pracy, powinno nam pójść błyskawicznie.
– Razem? Pomożesz mi?
– Oczywiście. To świetna zabawa. A poza tym wydaje mi się, że
mój organizm potrzebuje fizycznego wysiłku: najpierw zebrałam pranie,
a teraz rwę się do malowania szlaczków – dodała żartobliwie.
– Jeśli tęsknisz za pracą fizyczną, przenieś się na wieś, mogę cię
zatrudnić na farmie przy drzewkach.
– Nie posuwajmy się aż tak daleko. Nie kusi mnie, żeby zostać
rolnikiem, chodzi mi raczej o satysfakcję płynącą z tego, że robi się coś
własnymi rękami...
Zamyśliła się.
– Wolałbym, żebyś tego tak nie sformułowała.
– Dlaczego? – Spojrzała na niego zdziwiona.
– Z trudem powstrzymuję się, żeby cię nie pocałować, a ty
wspominasz mi o satysfakcji robienia czegoś własnymi rękami.
– Sam, nie chciałam... – Oblała się rumieńcem.
– Wiem – przerwał jej łagodnie. – Nie ma o czym mówić. Chyba
powinniśmy zejść na dół i przejrzeć twoje materiały.
Odwrócił się i poprowadził ją z powrotem do salonu. Szła za nim z
bijącym z podniecenia sercem. Jego otwarte przyznanie się do tego, że
jej pragnie, wytrąciło ją z równowagi. Jednakże lęk przed poddaniem się
emocjom był silniejszy od pokusy pocałunków. Bała się zawierzyć
uczuciu, które zawładnęło nią tak szybko.
Usiedli na sofie w odległości metra od siebie. Anna rozmyślnie
położyła między nimi swoje papiery.
– A więc zacznijmy od tego, na czym siedzimy. Chciałabym,
żebyśmy tym... – wyciągnęła próbki materiałów obiciowych i pokazała
mu czerwony w drobny wzorek – obili sofę.
– Bardzo jasny.
– Dzięki temu rozjaśni nieco pokój.
– W porządku, skoro tak mówisz.
– Następnie zdejmiemy kotary. Chciałabym zostawić okna bez
żadnych zasłon.
– Bez zasłon? – zdziwił się Sam.
– Tak. Żeby do środka wpadało słońce. Zauważyłam w kuchni cały
komplet szklanych naczyń w kolorze rubinu. Możemy ustawić kilka z
nich na parapecie i na kominku. Odbite w nich światło przyda ciepła
całemu pokojowi. Powiedz, jeśli ci się coś nie podoba – dodała po
chwili.
– Nie, nie. Mów dalej.
– No cóż... – Zawahała się. – Myślę, że powinieneś wynieść stąd te
dwa fotele i kupić nowe. Oto, co proponuję. – Otworzyła katalog ze
zdjęciami krzeseł i foteli. – Obite białą skórą.
Na widok ceny Sam aż zagwizdał.
– Wiem. Większość ludzi nie lubi wydawać tyle pieniędzy, ale te
fotele służyć ci będą całe życie.
– Mnie i jeszcze komuś. Nie mogę siedzieć na obu naraz. – Zerknął
na nią znad katalogu. – Wypróbowałaś je kiedyś? Są wygodne?
– Mamy jeden w naszym sklepie i kiedy tylko mogę, siadam w nim
na chwilę, żeby trochę odpocząć.
– W porządku. Biorę je. Aha, Tom ze sklepu żelaznego zabrał łóżko
i komodę do odnowy. Powiedział, że będą gotowe za tydzień.
– Widzę, że się nie leniłeś – powiedziała, zamykając katalog i
próbując myśleć o łóżku jako projektantka, a nie kobieta.
– To prawda, choć wolałbym spędzać ten czas inaczej.
Anna postanowiła zlekceważyć tę uwagę.
– Stoliki mogą zostać – ciągnęła – trzeba je tylko trochę
wypolerować, proponowałabym natomiast zmienić lampy. Znalazłam tu
kilka. – Otworzyła kolejny katalog.
– Świetne – powiedział Sam nie patrząc.
– Nawet nie wiesz, o których mówię – oburzyła się Anna. Pod
intensywnym spojrzeniem jego oczu zadrżała jej ręka. – Zaznaczyłam je.
Jedna stojąca i...
– Powiedz mi, jak wypadła randka.
– Myślałam, że ustaliliśmy...
– Proszę. Powiedz tylko, czy się dobrze bawiłaś. Potem
dokończymy tę rozmowę. Muszę to wiedzieć.
– A jeśli nie bawiłam się dobrze? – Serce zabiło jej gwałtownie.
– Naprawdę? – Iskierki radości zapaliły się w jego oczach.
– Naprawdę. – Czuła, jak zasycha jej w gardle.
– To był kretyn, prawda? Za chudy albo za gruby i w dodatku
okropnie nudny.
Anna potrząsnęła głową.
– Nie. Ted jest całkiem przystojny i inteligentny. Miło się nam
rozmawiało, ale...
Sam zamknął katalog z lampami, podniósł stos papierów, który
oddzielał go od Anny i położył je na stoliku obok.
– Mów dalej – powiedział, przysuwając się do niej i kładąc ramię na
oparciu sofy.
– Sam, nie skończyliśmy jeszcze omawiać interesów.
– Nie szkodzi. To ja jestem klientem, a to, o czym właśnie zaczęłaś
mówić, interesuje mnie teraz dużo bardziej niż lampy. No i co z tym
twoim Tedem? Co miało być po „ale"?
– Przy nim nie czułam się tak... – Spojrzała na niego.
– Jak teraz? – dokończył za nią cicho.
– Sam.... Nie wiem, co to jest. To jakieś szaleństwo. Boję się temu
zaufać.
– Wiem. – Ujął ją pod brodę i spojrzał w oczy. – Ale niczemu nie
zaufasz, jak długo będziesz ode mnie uciekać.
– A jeśli rzeczywiście miałeś rację, że jesteś jedynie częścią mojej
fantazji o wiejskiej sielance? A jeśli to tylko atmosfera wsi, przyroda,
tajemnicza ścieżka między naszymi domami tak na mnie działają?
– Chcesz, żebym przeniósł się do miasta po to, żebyś mogła
sprawdzić, czy twoja fascynacja ogranicza się tylko do wsi? – Gładził ją
po policzkach, brwiach i czole. Jego delikatny dotyk przyprawiał ją o
gęsią skórkę.
– Nie – odparła, patrząc w jego intensywnie niebieskie oczy. –
Chcę... chcę, żebyś mnie pocałował.
– Jesteś pewna? – Uśmiech zadrżał mu w kącikach ust.
– Może teraz nie będzie tak jak ostatnim razem – westchnęła. – A
wtedy będę wiedziała, że wszystkiemu winna jest twoja harmonijka.
– Może. – Ujął jej twarz w obie dłonie i nachylił się nad nią.
– Poza tym – zaczęła się tłumaczyć – poprzednim razem wypiłam
kilka lampek wina i byłam trochę zmęczona i bardziej podatna...
Przyciągnął ją bliżej, musnął kciukiem jej dolną wargę, naciskając
jednocześnie lekko na brodę.
– Czy to już wszystkie argumenty, czy masz jeszcze coś do dodania?
– To bardzo nieprofesjonalne, Sam – szepnęła bez przekonania.
– Nie wydawaj ocen, dopóki nie skończę – powiedział, owiewając
jej twarz ciepłym oddechem.
– Ależ ja miałam na myśli...
– Za dużo mówisz, Anno. – Dotknął jej ust z delikatną pewnością.
Ciałem Anny wstrząsnął dreszcz podniecenia, rozsądek opadł z niej
niczym pierwszy człon wystrzelonej w kosmos rakiety. Och, Sam,
jęknęła bezgłośnie. Położyła mu ręce na ramionach i drżąc poddała się
pieszczocie warg. Sam napierał na nią lekko, aż oparła głowę o jego
wyciągnięte ramię. Oderwał się od niej na chwilę po to, by natychmiast
powrócić z jeszcze większą pasją.
Anna zatraciła się zupełnie w namiętnej gorączce jego pocałunków.
Nie zdawała sobie sprawy, że wygięła się w łuk i wypięła do przodu
piersi, póki nie poczuła na nich jego dłoni. Czuła w skroniach gwałtowne
pulsowanie krwi, ale nie przerwała, nie mogła przerwać, natarczywej
pieszczoty jego języka. Sam rozsuwał powoli zamek jej bluzy, na tyle
wolno, by mogła powstrzymać jego dłoń, zasygnalizować granice, do
jakich się może posunąć.
Pozwoliła mu zsunąć bluzę z ramion i odpiąć klamerkę stanika.
Jęknęła z rozkoszy, kiedy dotknął palcami rozpalonej skóry. Żarliwość
pocałunku zapierała jej dech w piersiach. Z trudem łapała powietrze,
kiedy Sam oderwał się od jej ust.
– Jeśli natychmiast mnie nie powstrzymasz, wezmę cię tutaj, na
sofie – odezwał się równie zdyszany, jak ona. – Chodźmy lepiej na górę.
– Sam, ja nie...
– Dlatego pytam. Powiedz mi, Anno.
Podniosła na niego wzrok. Na widok płonących pożądaniem
niebieskich oczu aż ścisnęło ją w gardle.
– Jeszcze nie – zdołała wyszeptać, zastanawiając się, czy
rzeczywiście chce tego, co mówi. – Jeszcze nie, Sam. – Widziała, jak
walczy, by stłumić pożądanie. – Zupełnie przestałam myśleć i pragnęłam
z całego serca wszystkiego, co zaszło między nami. Może, gdybyś mnie
nie zapytał...
– Tego właśnie bym nie chciał. Jeśli ma dojść do czegoś między
nami, chcę, żeby to był twój świadomy wybór. Wiedząc o wszystkich
zastrzeżeniach, jakie masz na nasz temat, musiałem zapytać. Nie
pozwolę, żeby ktoś z nas potem tego żałował.
– Ja też nie – powiedziała cicho, dotykając jego policzka. – Dziękuję
ci, Sam.
Odwrócił głowę i pocałował wnętrze jej dłoni. Jego spojrzenie
ześlizgnęło się w dół, na jej odkryty biust, na którym wciąż trzymał rękę.
– Jesteś piękna. Po prostu piękna. – Zanim się spostrzegła, objął jej
krągłe piersi, nachylił się i pocałował jeden ciemny koniuszek.
Wstrzymała oddech. Czuła, jak fala rozkoszy przepływa przez jej
ciało.
– Nie próbuję wpłynąć na zmianę twojej decyzji – oznajmił,
uwolniwszy ją z objęć. – Chciałem tylko wyrazić moje uznanie. – Zapiął
jej stanik, zasunął zamek bluzy i spojrzał prosto w oczy. – Ale jedno
mogę ci obiecać. Jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się ze mną kochać,
będzie nam ze sobą wspaniale.
– Skąd ta pewność? – zapytała z uśmiechem.
– No cóż, ja też dysponuję skalą porównań.
Przypomniała sobie o jego randce zeszłej soboty.
– Tydzień temu wróciłeś z randki wcześniej niż zwykle? – spytała
nieco bardziej ośmielona tym, co między nimi zaszło.
– Tak.
– Dlaczego?
– Chciałem oszczędzić swoich sił dla ciebie.
– Och, Sam! Żartujesz sobie ze mnie.
– Wcale nie. Uświadomiłem sobie podczas tego wieczoru z
Daphne...
– I pomyśleć, że kiedyś lubiłam to imię – zacytowała go Anna.
– Jesteś zazdrosna? Cudownie!
– Bzdury. No więc, co sobie uświadomiłeś?
– Że pocałowałem cię tylko raz, a Daphne chyba ze sto razy...
– Tylko bez zbędnych szczegółów.
– Jak sobie życzysz – uśmiechnął się szerzej.
– W każdym razie ten jeden raz z tobą zrobił na mnie dużo większe
wrażenie niż wszystkie pocałunki z Daphne. Jednym słowem, wszystko
zepsułaś.
– To straszne. Czy ta Daphne nie jest przypadkiem kierowniczką
tutejszego banku?
– Tak, to ona.
– To mi pochlebia. Pamiętam ją. Poznałyśmy się, kiedy brałam
pożyczkę na dom. To bardzo atrakcyjna kobieta.
– Ona też cię pamięta.
– Powiedziałeś jej o mnie?
– Musiałem jakoś wytłumaczyć, dlaczego z nią zrywam.
Wspomniałem, że poznałem kogoś innego. Spytała o kogo chodzi, a ja
powiedziałem, że o sąsiadkę. Okazało się, że cię zna.
– Och, te małe miasteczka – westchnęła Anna, kręcąc głową.
– Powiedziała również, że jesteś w każdym calu mieszkanką
Nowego Jorku i nigdy nie osiądziesz na stałe w Sumersbury.
Anna spoważniała.
– Co będzie, jeśli okaże się, że miała rację? – spytała po dłuższej
chwili.
Wytrzymał jej spojrzenie bez mrugnięcia powieką.
– A co będzie, jeśli okaże się, że się myliła?
Rozdział 7
Anna podziwiała Sama za jego opanowanie: nie próbował już więcej
namawiać jej na pójście do łóżka. Wybrali wspólnie lampy do salonu i
szyszkowy motyw na szlaczek do korytarza na piętrze. Sam
zaakceptował również jej wybór tapicerki na krzesło i otomanę do
sypialni.
– Ten pled, który utkała twoja babka, jest znakomitym, stylowym
akcentem w sypialni. Zostawiłabym go, tak jak leży teraz, przewieszony
przez oparcie krzesła. A druga rzecz, jaką chciałabym do tego pokoju, to
patchwork na łóżko. Najlepiej stary, ale pewnie żadnego tu nie masz?
– Nie. Robienie patchworków nie było ulubionym zajęciem mojej
babki, ale jestem pewny, że Tessie będzie wiedziała, do kogo cię
skierować.
– To może być kolejny poważny wydatek – ostrzegła Anna. –
Ręcznie wykonany patchwork jest dość drogi.
– Wiem, ale zawsze chciałem go mieć. Kupię go sobie na prezent
gwiazdkowy.
– Więc może powinieneś sam go wybrać.
– Jasne. Powiedz Tessie, żeby podała ci nazwiska kobiet, i
wybierzemy się do nich razem któregoś sobotniego popołudnia. To może
być zabawne.
– I ja tak myślę – zgodziła się Anna. Cieszył ją swobodny ton, na
jaki potrafili się zdobyć nawet po tak gorącej scenie, jaka przed chwilą
miała miejsce. Zastanawiała się, czy to znaczy, że mogą być z Samem
nie tylko kochankami, ale również przyjaciółmi. – Wydaje mi się, że
podjęliśmy na dziś wystarczająco dużo decyzji. Kiedy uporamy się ze
sprawami podstawowymi, zaprojektuję dekoracje świąteczne. Biorąc pod
uwagę towar, którym handlujesz, proponuję na początek choinkę w
każdym pokoju.
– To nie będzie trudne – roześmiał się Sam.
– Chciałabym również wykorzystać twoje stare zabawki ze
schowka. Nie masz nic przeciwko temu?
– Widzę, że chcesz stworzyć prawdziwie nostalgiczny nastrój.
– Czy nie tego spodziewają się ludzie z telewizji... – Przerwał jej
dzwonek telefonu.
Sam nie ruszał się z miejsca. Anna spojrzała na niego pytająco.
– Powiedziałaś, że chcesz, żeby przez dwie godziny nikt nam nie
przeszkadzał. Nasz czas się nie skończył – wyjaśnił.
– Może nie, ale nie znoszę, jak dzwoni telefon.
– Powinienem był go wyłączyć – westchnął, wstając z sofy. –
Założę się, że to znowu Estelle Terwiliger. – Poszedł niespiesznie do
telefonu w kuchni. Po kilku minutach był już z powrotem. – Teraz chce
sadzawki – powiedział zrezygnowany. – Skutej lodem sadzawki, po
której będą się ślizgać łyżwiarze. Nie wystarczy jej, ze wciągnęła w to
sarenkę Bentsonów i że zmusi to biedne zwierzę do noszenia rogów...
– Rogów? Nie rozumiem...
– Rogów renifera – wyjaśni! Sam, siadając ciężko na sofie. – Chce
zorganizować przejazd Świętego Mikołaja w saniach z dzwoneczkami
przez zaśnieżone ulice Sumersbury. Zamierza wmówić ludziom z
telewizji, że to nasza lokalna tradycja. Kazała dzieciakom Bentsonów
przyzwyczajać sarenkę do ciągnięcia wózka. Bóg jeden wie, gdzie
znajdzie sanie.
Wyglądał na prawdziwie przybitego. Annie zrobiło się go żal.
– Często do ciebie dzwoni? – spytała współczująco.
– Codziennie. Powołała już do życia chór, a zamiast organów całą
orkiestrę. Stąd pomysł sadzawki i łyżwiarzy.
– Orkiestra będzie na łyżwach? – zdziwiła się Anna.
Sam zerknął na nią i parsknął śmiechem.
– Jeszcze nie. Ale jak będzie miała więcej czasu, pomyśli i o tym.
Na razie orkiestra ma grać „Walca łyżwiarzy" przy sadzawce, której
jeszcze nie ma, a zakładając, że będzie i że chwyci mróz, i zetnie ją
lodem, łyżwiarze w kostiumach będą się po niej ślizgać przy
akompaniamencie muzyki. To również ma być lokalna tradycja.
– Czy Sumersbury nie ma jakichś świątecznych tradycji poza tymi,
które wymyśla Estelle?
– Niech się zastanowię – Sam podrapał się po policzku. – Dzień po
Święcie Dziękczynienia rozwieszamy na głównej ulicy kilka starych
dekoracji.
Zwykle
w
tym
pomagam.
Zamierzałem
właśnie
zaproponować, żebyśmy się złożyli na nowe lampki. Teraz zostawię to
Estelle. Na pewno zbierze tyle, że obwiesi całe miasto kolorowymi
światełkami.
– I to już wszystko? Kilka dekoracji?
– W kościołach odprawiane są specjalne nabożeństwa i... To chyba
tyle, poza tym, że Edgar Madison zaczyna pić w Święto Dziękczynienia
i nie trzeźwieje do końca grudnia.
– Zaczynam rozumieć, dlaczego Estelle tworzy nowe tradycje.
Chce, żeby Sumersbury dobrze się prezentowało...
Zadzwonił kolejny telefon.
– O Boże – jęknął Sam i powlókł się do kuchni.
Kiedy wrócił i usiadł koło Anny, w jego twarzy widoczne było
zniecierpliwienie.
– Znowu Estelle? – spytała.
– Nie. Gorzej.
– Po tym, jak na nią narzekałeś, nie wyobrażam sobie nikogo, kto
mógłby być od niej gorszy.
– To dlatego że nie znasz mojej matki.
– Dzwoniła twoja matka? – spytała zdziwiona.
– Tak. – Spojrzał na nią. – Dowiedziała się o moim sukcesie i
programie telewizyjnym. Chce na ten czas przyjechać do mnie z
Bostonu. Po to, żeby być w telewizji. Boże, miej nas w swojej opiece.
Anna przysunęła się i położyła mu rękę na ramieniu.
– To niesprawiedliwe, prawda? Napracowałeś się, żeby coś
osiągnąć, a teraz każdy chce upiec przy tym własną pieczeń.
– Każdy, prócz ciebie. Założę się, że wolałabyś na ten czas zostać
Nowym Jorku – powiedział, uśmiechając się do niej.
– Szczerze mówiąc, tak.
– Byłbym ci wdzięczny, gdybyś jednak przyjechała do Sumersbury i
pomogła mi przez to przejść.
– Masz na myśli „Walc łyżwiarzy", „Bóg się rodzi" i „Ave Maria"?
– Między innymi – roześmiał się. – A więc zgadzasz się?
– Jasne. – Nie potrafiła odmówić mu swojego wsparcia. – Przyjadę.
– Dzięki. – Spojrzał jej w oczy. – Zatem jesteśmy umówieni.
Poczuła przypływ namiętności i odwróciła wzrok.
– W takim razie pojadę do Tessie i wypytam ją o patchworki, a przy
okazji poradzę się jej w sprawie tkania.
– Jak ci idzie?
– Świetnie. Mam zamiar zrobić coś dla klientki, miłej starszej pani o
wyrafinowanym smaku i skromnym budżecie. Chce kupić ręcznie tkaną
chustę na komodę, a ja dokładnie wiem, o co jej chodzi. Mogę ją dla niej
zrobić za połowę tego, co zapłaciłaby w sklepie i policzyć jej trochę
powyżej kosztów własnych.
– Nie rób tego – ostrzegł ją Sam, – Żądaj uczciwej zapłaty za swoją
pracę.
– Ależ dla mnie to sama przyjemność. Chętnie zrobię dla niej to, co
chce za tyle, na ile ją stać. Czy to nie ty robiłeś mi wykłady o dobrym
sąsiedztwie?
– Może masz rację. Moja babka też sprzedawała swoje wyroby
poniżej ich wartości. Ale zawsze wydawało mi się, że gdyby tylko
spróbowała, mogłaby nieźle na nich zarobić.
– Może tkanie nie sprawiałoby jej tyle radości, gdyby zarabiała nim
na życie.
– Może.
– Muszę już iść – oznajmiła, zbierając swoje papiery.
– Podwieźć cię?
– Nie trzeba. Wrócę ścieżką przez las.
Weszli do kuchni.
– Chętnie cię odprowadzę.
– Dziękuję, ale oboje mamy mnóstwo pracy. Zwłaszcza ty – dodała
w chwili, gdy zadzwonił kolejny telefon. – Do zobaczenia później –
rzuciła, wychodząc na werandę. Już na dworze usłyszała, jak Sam
wzdycha i podnosi słuchawkę.
Po drodze do domu uświadomiła sobie, że nie umówili się ani na
dalsze omówienie projektów zmian, ani na towarzyskie spotkanie. No i
dobrze, pomyślała. Potrzebuję czasu na tkanie i przemyślenie pewnych
spraw. Obie czynności świetnie szły ze sobą w parze.
W domu przełknęła szybko kanapkę z tuńczykiem i wyruszyła do
miasta. Zaparkowała wóz przed sklepem z materiałami tkackimi i weszła
do środka.
– Cieszę się, że cię widzę – przywitała ją Tessie. – Jak ci idzie
tkanie?
– Bardzo dobrze, ale zanim cię poproszę o radę w tej sprawie, muszę
zapytać o coś innego. Potrzebuję ręcznie wykonanego patchworku na
łóżko do sypialni Sama. Mówił, że możesz mi polecić kogoś, kto je robi
albo u kogo można je zamówić.
– Niestety, nie mogę ci w tym pomóc. Jedyną osobą, która coś o tym
wie, jest przewodnicząca Cechu Rzemiosł w Sumersbury.
– Estelle Terwiliger? – jęknęła Anna.
– Tak jest.
– A czy nie mogłabyś polecić mi kogoś, kto zajmuje się tapicerką?
Muszę zmienić obicie sofy, krzesła i otomany. Dostarczę materiał, ale
nie chciałabym wozić mebli do Nowego Jorku i z powrotem.
– W tym mogę ci pomóc. Mam znajomego tapicera. Zaraz przyniosę
jego wizytówkę.
Tessie zniknęła na zapleczu, a Anna oparła się o ladę i studiowała
uważnie kolorowe szpulki przędzy. Po chwili wybrała kilka na chustę
dla klientki. Ciekawe, jak duże jest zapotrzebowanie na wyroby
rękodzielnicze, zastanawiała się w duchu. Czy rzeczywiście, jak
twierdził Sam, można się z tego utrzymać? Postanowiła, że pomyśli o
tym w domu, przy krośnie.
Kiedy wyszła od Tessie, słońce schowało się za warstwą szarych
chmur, a temperatura spadła o kilka stopni. Wstąpiła do sklepu
spożywczego po herbatę i kruche ciasteczka. Pogoda wydawała się w
sam raz na to, żeby rozpalić ogień w kominku i usiąść przy krośnie z
herbatą i ciasteczkami.
Późnym popołudniem miała już gotowe kilka centymetrów chusty,
której delikatny splot oraz fiołkoworóżowe odcienie przędzy świetnie
pasowały do wiktoriańskiego wystroju sypialni jej klientki. Wstała na
chwilę z ławki, żeby rozprostować kości i przynieść kilka szczap do
kominka. Przez cale popołudnie chrupała ciasteczka i popijała herbatę i
nie chciało się jej przygotowywać kolacji.
Zdjęła z wieszaka kurtkę i wyszła na podwórze. Odgłos jej kroków
spłoszył szarą wiewiórkę, która siedziała na stercie drewna. Annie
zrobiło się przykro. Po jednym cichym popołudniu przy krośnie
wiedziała już, że z przyjemnością spędzałaby w ten sposób zimowe
weekendy. Wiejska cisza, kojące ruchy czółenka i buzujący w kominku
ogień, wszystko to wspaniale na nią działało. Trochę jednak dokuczała
jej samotność.
Może nawet więcej niż trochę, przyznała się przed samą sobą,
wkładając pod pachę trzy średniej wielkości bierwiona i kierując się z
powrotem do domu. Spodziewała się, że Sam się do niej odezwie, ale
telefon milczał jak zaklęty, a na horyzoncie nie widać było
poobdrapywanej ciężarówki. Najpierw wyznał, że pragnie, pocałował ją
namiętnie, a potem zostawił samą.
Anna stwierdziła, że chyba jest nienormalna. Sama prosiła go, żeby
się pohamował, a teraz żałuje, że zastosował się do jej prośby. Wszystko
wskazuje na to, że resztę weekendu spędzi samotnie przy krośnie.
– No i co z tego? – mruknęła, układając szczapy na palenisku.
Po chwili wyszła po następną partię. Doszła do wniosku, że lepiej
zrobić od razu zapas, niż wychodzić na dwór po ciemku. Miała co
prawda latarkę, ale jej światło nie było zbyt silne. W drodze powrotnej
nadstawiła uszu w kierunku domu Sama. Cisza, żadnej harmonijki.
Westchnąwszy wniosła bierwiona do środka.
Na dworze zapadł zmrok. Anna dołożyła do ognia i usiadła na
podłodze przed kominkiem. Po chwili od siedzenia na gołych sosnowych
deskach ścierpły jej pośladki. Uznała, że wyściełane metalowe krzesło z
werandy będzie lepsze niż stołek z twardym oparciem z jadalni. Kiedy
wniosła je do środka i postawiła przed kominkiem, poczuła, że ma
ochotę na lampkę wina. Wreszcie usadowiła się wygodnie z lampką
czerwonego wina w ręce. Uniosła kieliszek do góry i obserwowała blask
płomieni odbijający siew purpurowym płynie.
– Twoje zdrowie, Sam – mruknęła, upijając łyk wina.
Co się z nim dzisiaj działo? Co robił? Zaczęła się niepokoić. Nie
zagrał jej wieczorem na harmonijce, a jeśli zagrał, wiatr musiał unieść
dźwięki instrumentu w inną stronę. Może w ogóle nie było go w domu?
Może znów poszedł na randkę?
Anna poderwała się z krzesła i zaczęła niespokojnym krokiem
przechadzać się po pokoju. Wspomniał jej, że prowadzi bogate życie
towarzyskie. Co z tego, że zeszłej soboty odwiózł wcześniej swoją
towarzyszkę? Dziś może jest z inną, bardziej interesującą, może do niej
mówi, trzyma za rękę i...
Anna zacisnęła zęby. Do diabła, myśl o tym, że Sam może całować
kogoś innego, wywoływała w niej wściekłość. A przecież nie miała do
niego żadnych praw.
A może siedzi w domu, samotnie, jak ona? Może pracuje nad
księgami rachunkowymi swoich klientów? Chęć przekonania się o tym,
jak jest naprawdę, coraz bardziej ją dręczyła. Mogłaby, oczywiście, do
niego zadzwonić albo po prostu pojechać, ale gdyby zastała go w domu z
inną kobietą, znalazłaby się w niezręcznej sytuacji.
No tak, pozostawała jeszcze ścieżka.
Najpierw odrzuciła tę myśl. Będzie musiała przeżyć ten dzień nie
wiedząc, co dzisiaj robił. Odstawiła kieliszek po winie i wróciła do
krosna. Nic z tego, jej myśli ciągle krążyły wokół Sama.
Przecież szła tą ścieżką dzisiaj dwukrotnie...
Tak, ale za każdym razem w świetle dnia, w nocy las bywa
zdradziecki. W ciemności łatwo się zgubić.
Przecież ma latarkę...
No i co, jeśli uda się jej dojść na miejsce? Co wtedy zrobi?
Zakradnie się pod okna i będzie podglądać? Sprawdzi, czy pali się
światło i czy ciężarówka stoi przed domem, a jeśli tak, nasłuchiwać
będzie kobiecego głosu?
Anna zachichotała. Tak, właśnie tak. To właśnie zrobi. Zerwała się
od krosna, zasłoniła ekranem kominek, w którym ogień palił się już
bezpiecznym, spokojnym płomieniem, odsunęła krzesło dalej od ognia,
tak na wszelki wypadek. Nic nie powinno się stać, palenisko było
szerokie, a jej wyprawa nie potrwa długo.
Włożyła kurtkę, wyjęła latarkę z szuflady w kredensie i wyszła na
werandę, nie zamykając za sobą drzwi na klucz. Zauważyła, że Sam
prawie nigdy nie zamykał swojego domu, a poza tym za chwilę będzie z
powrotem.
Kiedy znalazła się poza kręgiem światła z okien kuchennych,
zrozumiała, jak czarna jest noc na wsi, szczególnie przy zachmurzonym
niebie. Włączyła latarkę i w jej nikłym blasku odnalazła początek
ścieżki. Drżąc z podniecenia, ruszyła w stronę lasu.
Rozdział 8
W kuchni na farmie Sam stał przed otwartą lodówką, nie mogąc
zdecydować, czy zabrać się za przygotowywanie kolacji. Całe
popołudnie nie miał na nic ochoty. Nie chciało mu się nawet zagrać na
harmonijce, bo gra na niej przypominała mu tylko, że nie jest razem z
Anną.
Wpatrywał się tępo w produkty skąpane w upiornym świetle
jarzeniówki. Resztki szynki, kilka jaj... mógłby zrobić omlet. Nawet dwa
omlety i jeden zaproponować Annie, zakładając, że jeszcze nie jadła.
Musi o tym zapomnieć, Anna potrzebowała czasu na zastanowienie, a on
przyrzekł sobie, że jej go da.
Wyjął szynkę i włożył z powrotem. Może lepiej zrobić hot dogi? Do
diabła, wcale nie był głodny. Może powinien do niej zadzwonić i
zapytać, czy już jadła? Czy to nie idiotyczne, żeby każde z nich jadło
samotnie, skoro są sąsiadami?
Pewnie tkała całe popołudnie, nie pamiętając o jedzeniu. Tak było z
jego babką: praca tak ją wciągała, że zapominała o całym bożym
świecie. Mógłby pojechać i zaprosić ją na kolację, a przy okazji
zobaczyć, jak jej idzie praca. Gdyby okazało się, że już jadła, obejrzałby
tylko jej dzieło i wrócił do siebie.
W każdym razie musi zobaczyć ją raz jeszcze, zanim wyjedzie do
Nowego Jorku. Nie może czekać cały tydzień. Chwycił kurtkę, wybiegł
na dwór i wskoczył do ciężarówki. Wycofując się z podjazdu, włączył
wycieraczki: siąpił drobny deszcz.
Zaparkował ciężarówkę za jej wozem i pospieszył do drzwi. Poczuł
dym z komina i zaczął wątpić, czy uda mu się namówić Annę na
wyjście. Nic straconego, pocieszył się, może zaprosi go do siebie na
kolację. Zapukał do drzwi. Cisza. Zapukał po raz drugi. To samo. Czekał
jeszcze chwilę, a w końcu podniósł kołnierz kurtki i pobiegł na tyły
domu. Może jest w kuchni i nie usłyszała jego pukania. Wbiegł po
stopniach na werandę.
– Anno? – zawołał, otwierając drzwi.
Nie było jej w kuchni ani w holu.
– Anna! – zawołał głośniej.
Odpowiedziała mu cisza. Po raz pierwszy poczuł skurcz strachu w
żołądku.
Może jest w łazience pod prysznicem i po prostu go nie słyszy?
Przebiegł pędem przez salon. Zauważył przed kominkiem przyniesione z
werandy krzesło, obok niego na podłodze lampkę z winem, a na krośnie
kilka centymetrów nowej tkaniny. Wchodząc z bijącym sercem po
schodach na górę, cały czas wołał jej imię. Albo nie ma jej w domu, co
wydawało się dziwne, skoro w kominku palił się ogień, albo leży gdzieś
na górze nieprzytomna. Przeskoczył jednym susem resztę stopni i wpadł
do łazienki, Tu zdarza się zwykle większość nieszczęśliwych wypadków.
Kilka minut później stał zdyszany na szczycie schodów. Sprawdził
wszędzie, nawet w szafach, bez rezultatu: nigdzie jej nie było. Zbiegł po
schodach, przeciął pędem salon, wyskoczył na dwór i rzucił się do
ciężarówki. Otworzył drzwiczki od strony kierowcy, pogrzebał chwilę w
schowku i wyciągnął silną latarkę. Oświetlając sobie drogę, obszedł dom
naokoło, nawołując ją po imieniu. Bez skutku.
Wrócił na tyły domu i wtedy przypomniał sobie o ścieżce przez las.
Pomysł, że mogłaby włóczyć się po niej w deszczu, wydawał się
idiotyczny, ale z drugiej strony, gdzie indziej mogła być? Skierował snop
światła w stronę lasu i odszukał początek ścieżki. To szaleństwo,
pomyślał, zanurzając się w leśną gęstwinę.
Biegł po grząskim gruncie co sił w nogach, a kiedy dotarł do skraju
lasu naprzeciw swojej farmy, dojrzała w nim nowa decyzja: Nie ma co
się dalej wygłupiać, trzeba zawiadomić policję. Tak, pomyślał, biegnąc
ścieżką miedzy rzędami choinek, wezwie zawodowców, powie, żeby
wzięli ze sobą psy, specjalistów od odcisków palców i wszystko, co
potrzebne do sprowadzenia jej z powrotem. Gorący oddech wzbijał
przed nim kłęby pary. Był odrętwiały z zimna i ze strachu.
Kiedy znalazł się kilka metrów od zabudowań, zauważył słabe
światełko odbite w białym oszalowaniu ścian. I cień. Ktoś był na tyłach
jego domu. Pomyślał, że może to ten sam szaleniec, który uprowadził
Annę. Zgasił latarkę i zaczął się skradać.
Ten ktoś przysunął się do okna salonu i zajrzał do środka. Blask z
okna oświetlił czubek rudej głowy. Anna! Kolana ugięły się pod nim z
radości. Co za ulga! Ale co ona tu robi? Przez moment korciło go, żeby
podejść ją od tyłu i zemścić się za to, że go nastraszyła. Nie miał jednak
serca tego robić.
– Coś ciekawego dzieje się wewnątrz? – zawołał do niej, – Ktoś
biega nago po domu?
Krzyknęła przestraszona i odwróciła się w jego stronę.
– Co ty tu robisz? – spytała.
– Coś mi się zdaje, że mam lepsze wytłumaczenie niż ty. Dlaczego
zaglądasz w moje okna?
– Ja nie zaglądam! Ja tylko...
– Tak?
– Zastanawiałam się, czy...
– To musi być bardzo interesujące. – Podszedł bliżej i stanął
naprzeciw niej. Po twarzach obojga spływały strużki wody. – No,
słucham.
Zmoczone deszczem rude włosy Anny pociemniały, wilgotne
kosmyki przykleiły się do czoła. Rzęsy zlepiły się ze sobą, a brązowe
aksamitne oczy wydawały się prawie czarne.
–
Ja...
Postanowiłam
przeżyć
leśną
przygodę
i
trochę
przeholowałam. Ale dalej nie rozumiem, co ty robisz w deszczu, po
nocy, na tyłach swojego domu.
– Znudziło mi się siedzieć przed kominkiem i postanowiłem przeżyć
nocną przygodę.
– Sam, nie żartuj!
– Jeśli chcesz, żebym nie żartował, powinnaś mnie była widzieć
kilka minut temu, zanim cię tu przyłapałem na zabawie w Sherlocka
Holmesa. Kiedy pojechałem do ciebie i nie znalazłem cię w domu, mimo
że na podjeździe stał twój samochód, a w kominku palił się ogień,
bardzo szybko przeszła mi ochota do żartów.
– Pojechałeś do mnie?
– Tak, pojechałem.
– A potem wróciłeś ścieżką?
– Zgadłaś.
– Och, Sam. – Wybuchnęła śmiechem, ale szybko zasłoniła dłonią
usta. – Przepraszam – wykrztusiła, ciągle chichocząc. – Naprawdę nie
chciałam cię przestraszyć.
– W takim razie co tu robisz?
– Ciekawa byłam, czy jesteś w domu i czy jesteś... sam. Pomyślałam
sobie, że będzie zabawnie zakraść się tutaj, sprawdzić, co robisz, i
wrócić ścieżką, tak żebyś o niczym nie wiedział.
– Przyszłaś mnie śledzić?
– Tak – odparła, krztusząc się ze śmiechu.
– Dlaczego?
– Przepraszam, że cię przestraszyłam, ale nie przyszło mi do głowy,
że pojawisz się u mnie. Świetnie się bawiłam, nawet mimo deszczu.
Wykonałam swoje zadanie, odkryłam, że cię nie ma... Tylko myślałam,
że jesteś z kimś innym.
– Tego chciałaś się dowiedzieć? – Uśmiechnął się do niej.
– Mhm. Ale mnie przyłapałeś.
– To prawda. – Zapalił latarkę. – A teraz musisz mi za to zapłacić.
Przyciągnął ją do siebie, a kiedy posłusznie wtuliła się w niego,
rozkoszował się dotykiem jej mokrego ciała. Ich usta spotkały się. Czuł
na jej wargach smak wina, deszczu, i czegoś jeszcze bardziej
podniecającego: smak przyzwolenia.
Całował ją, nie zwracając uwagi na to, że deszcz moczy mu włosy i
ścieka strużkami po karku za kołnierz kurtki. Rozpalone namiętnością
usta Anny kazały mu o wszystkim zapomnieć. Po chwili jego
podniecenie osiągnęło poziom, w którym gorące pocałunki już nie
wystarczały. Nie mógł jednak jej tu rozebrać. Chociaż bardzo tego nie
chciał, musiał oderwać się od jej spragnionych warg, jeśli miał posiąść ją
całą.
Uniósł głowę, ale nie wypuścił Anny z mocnych objęć.
– Wejdźmy do środka.
– A co z ciężarówką? Zostawiłeś ją przed moim domem – szepnęła.
– Do tego, co mam na myśli, nie będzie nam potrzebna.
– Ale ja nie zamknęłam domu i zostawiłam ogień w kominku...
– A niech to, masz rację. Musimy tam wrócić.
– Ciągle nie powiedziałeś mi, dlaczego do mnie pojechałeś?
– Żeby zaprosić cię na kolację. – Nachylił się i musnął lekko jej
wargi. – Ale tak naprawdę to po to. – Aż swędziały go palce, żeby
rozsunąć zamek jej kurtki. Niestety, powietrze było zbyt chłodne. –
Chodź. Zgasimy ogień, zamkniemy dom i przyjedziemy do mnie.
– Dlaczego? Przecież mogę przygotować kolację u siebie.
– Dlatego. – Postanowił nie mówić jej nic więcej.
Niech się sama domyśli i ewentualnie wyprowadzi go z błędu.
Zerwała ze swoim chłopakiem kilka miesięcy temu i sama przyznała, że
od tamtej pory nie miała nikogo. Zatem jeśli mieli się kochać, on sam
musi zadbać o zachowanie środków ostrożności.
– Dobrze – odparła cicho. – Przyjedziemy do ciebie.
– Musimy iść gęsiego. Chcesz iść z przodu czy z tyłu?
– Z przodu – odparła po chwili wahania. – Jeśli pożyczysz mi swoją
latarkę. Jest silniejsza od mojej.
– Cała należy do ciebie.
– To zabrzmiało jak aluzja.
– To było aluzją.
– Sam, chcę tego. Naprawdę chcę być z tobą. Ale trochę się boję. A
jeśli okaże się, że ja... że my...
– Ejże. – Przytulił ją mocniej do siebie. – Co się stało z tą odważną
kobietą, która chciała zakosztować dzisiaj przygód? Myślisz, że ja się nie
boję? Skąd mogę wiedzieć, czy spodobam ci się jako kochanek? Ale
chcę zaryzykować i nie uzależniam wszystkiego od pierwszego razu.
Może będziemy musieli trochę poeksperymentować, zanim znajdziemy
właściwą kombinację. Czy to ci odpowiada?
Poczuł, jak ustępuje w niej napięcie i usłyszał westchnienie ulgi.
Chyba udało mu się rozproszyć jej obawy.
– Pamiętaj, to nie ma być dla nas sprawdzian, ale przyjemność –
mruknął. – Gotowa?
– Tak.
Wypuścił ją z objęć i usunął się na bok. Anna zapaliła latarkę i
ruszyła ścieżką w powrotną drogę. Podniósłszy oczy do nieba, Sam
wymamrotał słowa podziękowania za ten niespodziewany prezent, który
o mały włos przemknąłby mu dziś koło nosa.
– Powinnam się przebrać w coś suchego, kiedy przyjdziemy do
domu – rzuciła przez ramię Anna.
– Lepiej zabierz coś ze sobą – poradził wiedząc, że nie zniesie
czekania na dole, kiedy ona będzie się rozbierać.
Kiedy wynurzyli się z lasu koło jej domu, Sam zrównał się z Anną i
objął ją w pasie.
– Zajmę się ogniem i pozamykam drzwi, a ty pobiegnij po suche
ubranie.
– Dobrze.
– Przy okazji, to, co tkasz, wygląda wspaniale. Myślę, że mojej
babce bardzo by się podobało.
– Chciałam to dzisiaj skończyć – powiedziała, kiedy trzymając się
za ręce, wchodzili po stopniach na werandę.
– Wrócimy wcześnie rano. Ty będziesz pracować, a ja przygotuję
coś do jedzenia, spakuję ci rzeczy, wszystko, co tylko chcesz. Chcę być
miłym dodatkiem, a nie przeszkodą w twoim życiu.
Kiedy weszli do kuchni, uśmiechnęła się i ścisnęła mu dłoń.
– Nie mam wątpliwości, czym dla mnie jesteś, Sam. Zaraz wracam.
Przez chwilę patrzył za nią, a kiedy zniknęła mu z oczu, przymknął
powieki. Przeczucie tego, co miało niedługo nastąpić, rozgrzało mu krew
w żyłach. Tak, bał się, ale jego lęk był niczym w porównaniu z
pożądaniem, jakie w nim wezbrało. Może jakimś cudem uda mu się
obudzić je również w Annie. Czuł, że drzemią w niej pokłady
nieokiełznanej namiętności, ale może trzeba będzie się trochę natrudzić,
by wydobyć je na powierzchnię. Z niecierpliwością czekał na tę chwilę.
Po kilku minutach ogień w kominku był zgaszony, a drzwi
pozamykane. Sam pomógł Annie wsiąść do ciężarówki.
– Powinnam kupić sobie taki wóz na jazdę po mieście. Jest dużo
bezpieczniejszy od mojego forda.
– Albo mogłabyś wyprowadzić się z miasta – stwierdził, zamykając
drzwiczki.
Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zaczął wykładać karty na stół,
pomyślał, obchodząc ciężarówkę. Otworzył drzwiczki od strony
kierowcy i wspiął się do szoferki. I wtedy uświadomił sobie, co
powiedział: Anna nie musiała wyprowadzać się z miasta, żeby być jego
kochanką, ale jeśli miałaby zostać jego żoną... Zerknął na nią z ukosa,
próbując odgadnąć, co o tym myśli.
– Tam mam pracę, Sam.
– Która ostatnio cię męczy.
– Może, ale...
– Nieważne. – Zapalił silnik. – Nie mówmy o tym teraz. – Położył
ramię na oparciu siedzenia i obejrzał się do tyłu, wycofując wóz z
podjazdu. Kiedy znaleźli się na drodze do farmy, objął ją ramieniem i
przyciągnął do siebie. – Poza tym, gadanie ma swoje granice – dodał,
zaglądając jej w twarz. – Czy mogłabyś wrzucić jedynkę?
– Chcesz mnie zagnać do pracy? – uśmiechnęła się Anna.
– Tylko dla przyjemności – odparł i pocałował ją w usta. – I
bezpieczeństwa. Nie ma, co prawda, dużego ruchu na tej drodze, ale
kiedy tak tu siedzimy, ktoś może nadjechać i wpakować się nam w
kuper.
– To prawda. – Anna chwyciła dźwignię biegów i wrzuciła jedynkę.
– Musi ci być strasznie zimno – powiedział, przytulając ją mocniej,
kiedy skończyła zmieniać biegi.
– Sama jestem sobie winna. Za to ty masz prawo się skarżyć. Gdyby
nie mój wypad do lasu, nie byłbyś teraz cały mokry.
– Gdyby nie twój wypad do lasu, nie wiedziałbym, że ci na mnie
zależy. Więc nie licz na to, że będę się skarżył z powodu chłodu i
mokrych ciuchów. Warto było, skoro teraz jesteś przy mnie.
– Cieszę się, że tu jestem – powiedziała, patrząc na jego profil
oświetlony lampkami deski rozdzielczej.
– To dobrze.
Jakże niespodziewanie potoczyły się wypadki tego wieczoru,
pomyślała Anna. Niedawno jeszcze mokła w deszczu przekonana, że
Sam spędza wieczór z inną kobietą, a teraz przemoczona, lecz
szczęśliwa, wtulona w jego ramię, jechała do jego domu.
Sam zaparkował ciężarówkę, pomógł Annie z niej wysiąść i
wprowadził ją do środka.
– Zaczekaj tu – polecił, zostawiając ją w salonie koło kominka. –
Przyniosę kilka ręczników i coś ciepłego, żebyś się mogła owinąć, nim
rozpalę ogień.
Po chwili był już z powrotem, niosąc stertę ręczników i niebieski
pled babki przerzucony przez ramię.
– Zrzuć z siebie te mokre ciuchy i wytrzyj się, a ja tymczasem pójdę
po drewno – powiedział, podając jej ręczniki, – Aha, pomyślałem, że
może potem zechcesz się w to zawinąć. – Położył przed nią pled.
– Ależ, Sam...
– Zrób to dla mnie. Odkąd po raz pierwszy go dotknęłaś, ciągle
wyobrażałem sobie, jak się nim owijasz. – Uniósł lekko jej brodę i
zajrzał w oczy. – Jak przygoda, to przygoda.
– A ja myślałam, że jesteś statecznym księgowym i spokojnym,
nobliwym farmerem.
– Wcale tak nie myślałaś. Nie myślałaś tak, bo by cię tu nie było.
Zmysłowy dreszcz przebiegł jej po plecach, kiedy wyobraziła sobie,
jak miękka wełna pledu dotyka jej nagiej skóry.
– Miałeś iść po drewno – przypomniała mu.
Rzucając jej spojrzenie, które roztopiłoby lód, odwrócił się i
wyszedł. Anna szybko zrzuciła buty, zdjęła przemoczony żółty dres i
wilgotną bieliznę. Wytarła zziębniętą skórę w jeden z ręczników i otuliła
się pledem. Kiedy Sam wrócił z naręczem drzewa, siedziała skulona na
sofie.
Zatrzymał się w progu i przełknął głośno ślinę.
– Wyobrażenia bledną w porównaniu z rzeczywistością.
– Skończ to, co miałeś zrobić – mruknęła, odwzajemniając jego
spojrzenie.
Bez słowa podszedł do kominka i złożył szczapy do pojemnika na
drewno. Obejrzał się na nią, zdjął kurtkę i rzucił na jedno z krzeseł.
Następnie kucnął przed kominkiem, żeby rozpalić ogień.
– Stajesz się moją obsesją, Anno – powiedział cicho odwrócony do
niej tyłem, układając polana w kominku. – Nie pamiętam, żeby
jakakolwiek kobieta tak na mnie działała. Wbrew temu, co sobie
obiecywałem, pojechałem do ciebie dzisiaj wieczór tylko po to, żeby cię
zobaczyć.
– Mówisz tak, jakbyś miał mi to za złe.
– Ależ skąd. – Wsunął zmiętą gazetę pod stos bierwion i zapalił. –
Tylko że ta tęsknotą za tobą nie opuszcza mnie ani na chwilę. – Języki
ognia skoczyły w górę. Płomienie szybko ogarnęły drzazgi. Kiedy zajęły
się większe polana, Sam wstał i odwrócił się do Anny. – Nawet kiedy
próbuję się śmiać i żartować, pragnę cię aż do bólu. Czasami wydaje mi
się, że od tego zwariuję.
Zadrżała z podniecenia, kiedy zbliżył się do niej. Jedynym światłem
w pokoju był blask ognia w kominku i lampy przy sofie. Jedynym
dźwiękiem był syk i trzask ślizgających się po suchym drewnie
płomieni. Za chwilę coś zdarzy się w tym pokoju. Coś, co odmieni jej
życie.
– Czy kiedykolwiek pragnęłaś kogoś tak bardzo? – spytał, stając
przed nią i zdejmując powoli koszulę.
Anna nie mogła wydobyć z siebie głosu. Potrząsnęła tylko głową.
– Mam nadzieję, że jeszcze będziesz. – Zrzucił buty i rozpiął dżinsy.
– A jeśli uśmiechnie się do mnie szczęście, ja będę tą osobą.
Zanim ściągnął spodnie, sięgnął do kieszeni i wyjął celofanowy
pakiecik, który rzucił na stolik koło sofy. Rozbierał się dalej, bez
fałszywej skromności czy kokieterii, jakby zdejmowanie ubrania było
nieważnym rytuałem, któremu musi się poddać. Cała jego uwaga skupiła
się na niej. Nie mógł doczekać się chwili, kiedy weźmie ją w ramiona.
Widok jego rozpalonego podnieceniem ciała, tak twardego i
kanciastego w porównaniu z ciałem kobiecym, wzbudził w niej
pożądanie. Pragnęła tego mężczyzny tak mocno, że przeraziła ją siła tej
namiętności.
Czuła,
jak
miejsce
słodkich
wzruszeń,
których
doświadczała do tej pory, miejsce przyjemnego, cywilizowanego
pragnienia, zajmuje niepohamowany głód. Czy o tym mówił Sam?
Myślała, że położy się obok niej na miękko wyścielanej sofie, ale on
wziął ją na ręce i zaniósł na pleciony chodnik przed kominkiem. Poczuła
pod sobą twardą powierzchnię podłogi i zrozumiała, że to miejsce lepiej
nadaje się do tego, co miało teraz nastąpić.
– Anno – odezwał się chrapliwym szeptem, odchylając pled, w który
była owinięta.
Śledził ruch swoich rąk pieszczących jej piersi i żebra, wędrujących
po ciele w dół, aż do płaskiego brzucha, a kiedy dotknął pokrytego
kręconymi włoskami wzgórka, przekonał się, jak bardzo go pragnie.
Wstrzymał oddech i zamknął oczy. Po chwili otworzył je znowu.
– To – szepnął, delikatnie gładząc pąk jej pożądania – jest
najwspanialszą rzeczą, jaką możesz dać mężczyźnie.
Objęła go za kark i westchnęła.
– Zaczynam rozumieć... to, co mówiłeś o pragnieniu.
– To dobrze. – Zmieniając rytm pieszczoty, ale nie ułożenie ręki,
nachylił się nad jej piersiami i objął wargami sutek.
Dotyk jego języka i naglący trzepot palców sprawiły, że Anna
wygięła się w łuk jak napięta struna. Kiedy już wydawało się, że struna
pęknie, Sam, jakby to wyczuwając, przerwał na chwilę, i pokrywając
pocałunkami jej piersi oraz gładząc delikatnie wierzchem dłoni wnętrze
jej ud, schwycił gorącymi wargami drugi sutek.
Po chwili ponowił pieszczotę. Anna w miłosnym upojeniu rzucała
głową z boku na bok, powtarzając jego imię.
– Czy to miałeś na myśli? – dyszała. – Jest tak... brak mi słów...
– Wiem – powiedział, patrząc jej w oczy.
– Sam – ujęła w dłonie jego twarz. – Weź to, co rzuciłeś na stolik –
powiedziała błagalnie. – Weź to zaraz, zanim twoje pieszczoty
doprowadzą mnie do szału.
– Lubię, kiedy szalejesz – odparł, ale posłuchał jej i sięgnął po
pakiecik. – Jesteś pewna, że już? – spytał cicho. – Bo nie mogę ci
obiecać, że długo wytrzymam, kiedy już znajdę się w tobie.
– Nie szkodzi – odparła, dysząc ciężko. – Ja już nie nogę
wytrzymać. Kochaj mnie, Sam.
Zrobił to, o co prosiła. Kiedy w nią wszedł, przyjęła go. Nie mylili
się. Żadne z nich nie wytrzymało długo. Oboje prawie natychmiast
wspięli się na szczyt i pozwolili, by zagarnęła ich fala spełnienia. Z
piersi obojga niemal jednocześnie wyrwał się jęk rozkoszy.
Gwałtowność ich miłości wyczerpała i oszołomiła Annę, ale
również napełniła ją uczuciem niewiarygodnego szczęścia. Jeśli myślała
wcześniej, że wie, na czym polega uprawianie miłości, Sam pokazał jej
właśnie ogromne luki w edukacji; luki, które, jak się zdawało, miał
wielką ochotę uzupełnić.
Leżał teraz na niej, z głową złożoną w zagłębieniu szyi, ale sądząc
po zgięciu łokci, nie przygniatał jej całym swoim ciężarem. Należał do
tych mężczyzn, którzy bez względu na to, jak wielka kierowałaby nimi
namiętność, zawsze pamiętają w łóżku o wygodzie i przyjemności
kobiety.
Napisała mu na plecach swoje imię. Sam uniósł głowę.
– Jeszcze raz – poprosił.
Posłuchała go, ale tym razem dopisała „+", a pod spodem „Sam".
Uśmiechnął się do niej.
– Możesz to powtórzyć. Czy jest ci wygodnie?
– Cudownie, ale...
– Tak, ten chodnik nie nadaje się do długiego leżenia. Mam pomysł.
Przyniosę z góry materac i zostaniemy całą noc tu, przy kominku. Co ty
na to?
– Wspaniale. Pomóc ci?
– Nie trzeba. Dam sobie radę. W tym czasie możesz podrzucić
trochę do ognia – dodał wstając.
Spojrzała na niego i uniosła żartobliwie jedną brew.
– A raczej podsyć oba ogniska – poprawił się. – Przyniosę też
więcej tych małych plastikowych pakiecików.
Niebawem ogień znowu trzaskał wesoło w kominku, a Sam mościł
przed nim przytulne gniazdko miłosne.
– Znakomicie – powiedział, wyciągając się koło niej i przykrywając
ich oboje niebieskim pledem. – A jeśli zgłodniejesz, możemy urządzić tu
sobie piknik.
– Dla mnie piknik już się zaczął – powiedziała, obejmując go.
– Dla mnie też. – Pocałował ją lekko w usta – Mmmm. Dla mnie też
– powtórzył, całując ją ponownie.
– Chciałabym zostać tu cały weekend – wymruczała między
pocałunkami.
– Nic byś przez to nie utkała.
– W tej chwili niewiele mnie to obchodzi.
Sam jęknął cicho i skrył twarz we wgłębieniu przy jej szyi.
– To nie fair. Wiem, że tkanie jest ważne dla ciebie, a może nawet i
dla mnie, Ale równie ważne jest dla mnie kochanie się z tobą, a ty jesteś
w Sumersbury tylko czterdzieści osiem godzin w tygodniu. Jak myślisz,
mogłabyś się rozmnożyć?
– Czy to nie dziwne? – roześmiała się Anna. – W lecie tkwiłam tu
całymi weekendami, właściwie nic nie robiąc, a nagle ciągnie mnie w
tyle różnych stron, że czuję się jak stonoga na wrotkach.
– Mam nadzieję, że te wrotki zaniosą cię do mnie, moja kochana
stonogo. – Trącił nosem koniuszek jej ucha.
– To nie ode mnie zależy. – Ucieszyło ją, że powiedział do niej
„kochana", mimo że tylko w żartach.
Sam leżał chwilę w milczeniu, podczas gdy Anna gładziła go po
plecach. W końcu uniósł głowę i uśmiechnął się do niej.
– Mam rozwiązanie.
Zamarła, pewna, że poprosi ją, by rzuciła pracę i wprowadziła się do
niego, dzięki czemu będzie miała więcej czasu na urządzanie jego domu,
tkanie na krośnie i kochanie się z nim. Następnym krokiem będzie
małżeństwo. Nie była jeszcze gotowa na podejmowanie tak ważnych
decyzji, ale widocznie on był.
– Co się stało? – Uśmiech znikł mu z twarzy. – Wyglądasz, jakbym
cię potwornie wystraszył.
– Sam, nie mówmy o tym. Proszę, jeszcze nie.
Rozdział 9
– O czym? – spytał Sam, marszcząc czoło. – Myślałaś, że co chcę
powiedzieć? Ach tak, rozumiem. – Wyraz zdziwienia na jego twarzy
ustąpił miejsca rozczarowaniu. – Przestraszyłem cię, co? Bardzo to dla
mnie pochlebne.
– Sam, ja po prostu...
– Nieczęsto dostaje się odpowiedź na pytanie, którego się jeszcze
nie zadało. Przynajmniej wiem, na czym stoję i czego się mogę
spodziewać.
Serce ścisnęło się jej z żalu na myśl, że go zraniła. I to, jak się
okazuje, zupełnie niepotrzebnie. Wcale nie miał zamiaru zaproponować
jej wspólnego mieszkania czy małżeństwa.
– Przepraszam – mruknęła skruszona.
Spojrzał jej w oczy bez słowa.
– Sam, o czym myślisz? – spytała wściekła na siebie, że tak bez
sensu zniszczyła wspaniały nastrój.
– Gdybym ci powiedział, przestraszyłabyś się znowu. Chcesz się
kochać bez jakichkolwiek zobowiązań z żadnej strony, czy tak? Nie bój
się. Bądź ze mną szczera. Muszę znać reguły gry, Anno, to wszystko.
Czuła, jak coś dusi ją w gardle.
– Nie ma żadnych reguł – odparła, przełykając ślinę i dotykając
wierzchem dłoni jego policzka. – Naprawdę.
Chwycił jej dłoń i zbliżył do ust.
– A mnie się wydaje, że są. Chwilę temu nie pozwoliłaś mi poruszać
pewnych tematów. Dla mnie jest to reguła. Czy są inne?
Wyswobodziła rękę i odwróciła głowę.
– Nie jestem gotowa...
– To już wiem. Powiedziałaś to wyraźnie. Ale co jeszcze? Czy
wolno mi wyznać, na przykład, że chyba się w tobie zakochuję?
Fala gorąca oblała rumieńcem jej policzki, w uszach czuła
dudnienie. Powoli podniosła na niego wzrok.
– A zakochujesz się?
– Istnieje taka możliwość.
Ogarnęła ją fala nieposkromionej radości.
– Och, Sam – westchnęła, nie wierząc swemu szczęściu.
Patrzył na nią zdziwiony.
– Cieszysz się – szepnął.
Skinęła głową. Łzy napłynęły jej do oczu.
– Wariatka. – Wsunął dłoń pod jej włosy i gładził po karku. Po
chwili nachylił się i scałował łzy z kącików jej oczu. – Nie znasz tego
powiedzenia, że miłość i małżeństwo są ze sobą sprzęgnięte jak koń z
karetą?
Anna uśmiechnęła się niepewnie.
– Czy na razie mogę dostać tylko konia?
– Nie widzę powodu, dlaczego by nie. – Spojrzał na idą czule,
odwzajemniając uśmiech.
– Czy wolno mi zdradzić, że ja zakochałam się w tobie? – zapytała,
zaglądając mu w twarz.
Wyraz jego oczu poruszył ją tak bardzo, że z trudem powstrzymała
łzy.
– Jeśli o mnie chodzi, nie ma żadnych reguł – szepnął, jakby on też
miał pewne trudności z mówieniem – Żadnych.
– Bo wydaje mi się, że to się właśnie dzieje. Dałeś więcej szczęścia,
niż możesz się domyślić.
– Ależ ze mnie kretyn – powiedział łamiącym się głosem. – Martwię
się o głupią karetę. – Pokrył pocałunkami jej mokre policzki, nos i
powieki, a wreszcie, z głębokim westchnieniem, przycisnął wargi do jej
ust i przyciągnął do siebie miękkie, jedwabiste ciało. I znowu owładnęła
nimi namiętność.
Późnym rankiem pili kawę, siedząc w kucki na materacu i
omawiając plany przemeblowania pozostałych pokoi: dwóch sypialni,
jadalni i kuchni.
– Jak myślisz, czy damy radę skończyć w pierwszej połowie
grudnia? – spytał mężczyzna.
Objęła obiema dłońmi kubek kawy i napawała się widokiem Sama
w negliżu. Wcześniej wzięli razem prysznic i Sam przekonał ją, że nie
ma sensu, żeby się od razu ubierała. Wystarczy, że zrobi to przed samym
wyjazdem do Nowego Jorku, kiedy nie będą już mieli czasu się kochać.
Włożył płaszcz kąpielowy, a jej wręczył jedną ze swoich flanelowych
koszul.
– Nie, jeśli większość czasu spędzimy w łóżku – odpowiedziała
wesoło. – Skoro mowa o pracy, wspominałeś wcześniej, że masz jakiś
pomysł w związku z moim tkaniem, a potem już do tego nie wróciłeś.
– Nie jestem głupcem. Kiedy kobieta mówi mi, że się we mnie
kocha i zamierza okazać mi to na różne miłe sposoby, ani mi się śni
zmieniać temat – odparł z uśmiechem.
Jego słowa wywołały w jej ciele przyjemne mrowienie.
– Lepiej zaraz mi powiedz – nalegała, odstawiając kubek na podłogę
i przysuwając się do niego – bo czuję, że znowu mnie to nachodzi.
– Och, najdroższa, mnie też. – Posadził ją sobie na kolanach. – Jak
na mój gust, masz za dużo guzików w tej koszuli.
– Co z tkaniem? – przypomniała mu, kiedy pracowicie rozpinał
guziki.
– Mmm. – Wsunął rękę za koszulę i objął jej pierś.
– Sam, ty mnie nie słuchasz. – Dziwiła się, jak szybko reaguje na
delikatne muśnięcie kciukiem po sutku. Wystarczyło, że spojrzał na nią
tak jak teraz i dotknął jej w ten sposób, a już drżała z podniecenia. – Co z
tkaniem? – powtórzyła bez specjalnego przekonania.
– To proste – wymruczał, nie przerywając pieszczoty. –
Przewieziemy krosno do Nowego Jorku.
– Do Nowego Jorku?
– Oczywiście. Ty pojedziesz swoim wozem, a ja za tobą z krosnem
w ciężarówce. – Obrysował koniuszkiem języka kontur jej ucha. – Może
zaprosisz mnie do siebie na noc.
– Sam – zaprotestowała słabo, podczas gdy on skubał wargami
koniuszek jej ucha. – Nie mogę zabrać krosna do Nowego Jorku. Ma być
głównym elementem dekoracji w twoim salonie.
– Myślałem o tym. – Jego ciepły oddech ogrzewał jej skórę. –
krosno Tessie jest prawie identyczne. Wypożyczymy je od niej na parę
dni.
– Ale nie możemy zabierać krosna twojej babki tak daleko –
upierała się Anna bez przekonania. – Coś może mu się stać.
– Nic się nie stanie. – Położył ją na materacu i ściągnął z niej
koszulę. – Przynajmniej, jeśli chodzi o krosno. Nie mogę obiecać, że nic
nie stanie się tobie – ciągnął, obsypując pocałunkami jej szyję i piersi. –
Zwłaszcza, jeśli zaprosisz mnie dziś wieczór do swojego łóżka.
– Och – westchnęła, kiedy schwycił wargami jej sutek.
Zatrzymał się dłużej w tym miejscu, a kiedy wreszcie uniósł głowę i
zajrzał jej w twarz, zapytał:
– Czy to znaczy, że się zgadzasz?
– Chyba niczego nie potrafię ci odmówić – stwierdziła, rozwiązując
mu pasek.
– I o to właśnie chodzi – zakończył, zrzucając z siebie szlafrok.
Kochali się powoli i zmysłowo, celowo odsuwając moment
spełnienia tak długo, jak tylko się dało. W końcu napięcie stało się nie do
zniesienia. Gdy było już po wszystkim, leżeli koło siebie, dotykając się i
pieszcząc, odwlekając chwilę, kiedy będą musieli opuścić miłosne
gniazdko.
Zrobiło się w końcu tak późno, że nie mogli już dłużej zwlekać.
Ubrali się, zjedli szybki lunch i zadzwonili do Tessie wyprawie krosna.
Bez namysłu zgodziła się je pożyczyć. Później, kiedy krosno babki
leżało umocowane linami na platformie ciężarówki, Anna nadal nie
mogła wyzbyć się uczucia niepokoju. Chociaż propozycja Sama była
całkiem sensowna, była przekonana, że krosno Hilary Schute nie
powinno wyjeżdżać do miasta. Na autostradzie, w drodze do Nowego
Jorku, zerkała co chwilę we wsteczne lusterko, sprawdzając, czy nic
złego nie przytrafiło się wiozącej je ciężarówce.
Kiedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze drapacze chmur, Anna
próbowała sobie przypomnieć, w jakim stanie zostawiła swoje
mieszkanie. Nie jest źle: przed wyjazdem posprzątała pokoje i zmieniła
pościel. Odkąd kupiła dom na wsi, zawsze zmieniała pościel w piątki.
Dzięki temu pierwszą noc w mieście spędzała na świeżych, pachnących
prześcieradłach, rekompensując sobie w ten sposób konieczność
opuszczenia Sumersbury. Ale dziś zabrała ze sobą do domu
najwspanialszą atrakcję, jaką Sumersbury mogło jej ofiarować, i nie
miała na myśli krosna.
Choć przed samym wyjazdem ze wsi próbowała jeszcze raz
wyperswadować Samowi jego pomysł, nie chcąc narażać go na
uciążliwość wielogodzinnej podróży w tę i z powrotem, uparł się, że z
nią pojedzie. Twierdził, że w poniedziałek, w drodze powrotnej, załatwi
interesy z dwoma klientami, w New Haven i Hartfordzie. Podejrzewała,
że te interesy były tylko wymówką, ale w końcu chciała z nim być tej
nocy tak samo, jak on z nią.
Zaparkowali samochody w podziemnym garażu pod blokiem i po
paru zręcznych manewrach wnieśli krosno do windy. W drodze na
czwarte piętro uśmiechali się do siebie, oddzieleni drewnianą ramą.
– Musisz przyznać, że miałem świetny pomysł – pochwalił się Sam.
– Przyznam to, kiedy krosno znajdzie się w moim mieszkaniu całe i
nienaruszone. Chociaż to wcale jeszcze nie znaczy, że nic mu się nie
przytrafi w drodze powrotnej. – Zerknęła na niego niepewnie,
uświadomiwszy sobie, że nie ustalili, jak długo będzie mogła go używać.
Dwa miesiące? Pół roku? Tyle, ile potrwa ich związek?
– Znowu się czymś martwisz, Anno.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że nie sprecyzowaliśmy
terminów naszej umowy: moje usługi dekoratorskie w zamian za
używanie krosna?
– W zupełności.
– Zdaje się, że nie zależy ci zbytnio, żeby dostać je z powrotem –
stwierdziła, przyjrzawszy mu się uważnie, kiedy winda zatrzymała się na
czwartym piętrze.
– Ależ oczywiście, że zamierzam je odzyskać. – Schylił się, żeby
chwycić podstawę krosna. – Gotowa?
– Chyba tak – odparła, ale kiedy wnosili swój ciężar do mieszkania,
zastanawiała się, na ile była gotowa na związek z Samem.
Czyżby Sam liczył, że odzyska krosno razem z nią? Anna widziała
w krośnie symbol zmiany w swoim życiu, narzędzie nowej aktywności,
która mogła wzbogacić jej twórczość. Czy to możliwe, że Sam traktował
je jak przynętę, na którą ją złapie?
Kiedy następnego dnia rano włączyło się nastawione na budzenie
radio, Anna wyciągnęła rękę, żeby je zgasić i nagle uświadomiła sobie,
że nie może się ruszyć: męskie ramię obejmowało ją mocno wpół,
przygniatając do materaca. W łóżku obok spał Sam.
Odwróciła głowę i spojrzała na niego. Tak, nie miała żadnych
wątpliwości: miejsce Erica zajął prawdziwy mężczyzna. Teraz, gdy już
wie, jak przyjemnie jest mieć go w Nowym Jorku, jeszcze bardziej
będzie za nim tęsknić, kiedy ją dziś opuści. W półmroku zobaczyła, że
uśmiecha się do niej czule i podziałało to na nią lepiej niż filiżanka
porannej kawy. Poprzedniej nocy, gdy tylko znalazła się w jego
ramionach, odsunęła od siebie obawy o przyszłość i oddała się bez reszty
sztuce kochania. Jeszcze teraz czuła ogień tej namiętności.
– Dzień dobry – odezwał się Sam. – Jak spałaś?
– To ty jesteś tu gościem. Ciebie powinnam o to spytać.
– Kilka razy budziło mnie wycie syren, ale nie żałuję, bo dzięki
temu przypominałem sobie na nowo, że jestem z tobą w łóżku.
– Jakich syren? – spytała. – Tu blisko? Niczego nie słyszałam.
– Bo jesteś przyzwyczajona do miasta i już ich nie zauważasz.
– Och. – Anna słuchała przez chwilę w radiu informacji drogowej,
podawano właśnie szczegóły wypadku na moście Brooklińskim, po
czym przekręciła gałkę, żeby złapać muzykę. Z ulicy dochodził hałas
jadących samochodów, podkreślany niekiedy wyciem klaksonów. –
Założę się, że zwykle nie budzi cię dzwonek budzika lub niecierpliwi
taksówkarze.
– Nie, budzą mnie pierwsze promienie słońca.
– Tutaj zasłaniają je wieżowce. Jeśli miałabym się budzić z
pierwszymi promieniami słońca, byłabym w pracy dopiero w południe.
– A więc udawajmy, że jesteśmy na wsi – powiedział obejmując ją.
– Ja mam czas do południa.
– Sam, nie. – Oparła mu się po raz pierwszy, odkąd kochali się w
sobotę w nocy. – Spóźnię się do pracy.
Popchnął ją lekko na plecy i pochylił się nad jej piersiami.
– Ale Sam musi dziś wracać do domu – wymruczał, dotykając
wargami miękkiego sutka. – Sam nie będzie mógł tego robić aż do
piątku...
– Wiem, ale... proszę... – próbowała mu się wyrwać, ale on
przygwoździł ją do łóżka. Powoli drażnił językiem to jedną, to drugą
pierś. – Nie mam czasu – jęknęła, lecz ciało nie było już jej posłuszne.
Twarde i napięte sutki sterczały prowokująco, domagając się dalszej
pieszczoty.
– Oczywiście, że masz – wymruczał i objął wargami jeden z nich.
– Więc... pospiesz się – szepnęła zduszonym głosem.
Pozwoliła, żeby posunął się za daleko i czuła, że jej rozpalone ciało
żąda teraz zaspokojenia. Nie zdąży na czas do pracy, ale może nie spóźni
się za bardzo.
Ale Sam wcale nie miał zamiaru się spieszyć. Uświadomiła to sobie,
kiedy wilgotny, ciepły język zaczął schodzić powoli w dół do pępka.
Tego ranka postanowił otworzyć przed nią nowy rozdział w sztuce
kochania Puścił jej ręce i objął piersi, nie przestając wodzić wargami po
jej brzuchu.
– Sam. – Objęła go rękami za głowę, broniąc dostępu niżej. – Nie
teraz, Sam – szepnęła.
– Czy to reguła? – spytał, splatając palce z jej palcami. – Nie mogę
tego robić w poniedziałki?
– Nie wtedy, kiedy wybieram się do pracy – protestowała, ale jej
sprzeciw brzmiał nawet dla niej samej mało przekonywająco.
– Przerwę, jeśli mi powiesz, że wolisz być punktualnie w pracy, niż
żebym ci to robił – drażnił się z nią, pokrywając wewnętrzną stronę jej
ud pocałunkami.
– To nie fair – jęknęła.
Wiła się pod nim, ponaglana zmysłową pieszczotą jego warg i
języka. Była niczym płomień rozpalony żarem jego namiętności. Nie
było przed nim ucieczki, a zresztą nie chciała już uciekać. Zanurzyła się
w rozkoszy, jaką jej dawał, aż jej ciało poderwał cudowny, słodki
dreszcz spełnienia. Pokój zawirował wokół niej i jak przez mgłę
zobaczyła, że Sam sięga po pakiecik na nocnym stoliku, a po chwili jego
twarz unosi się znowu nad nią.
– Już mam za sobą etap zakochiwania – wydyszał i uniósł lekko w
górę jej drżące pośladki. – Kocham cię, Anno.
Kiedy w nią wszedł, jej ciało wygięło się w łuk i poczuła, że nadal
go pragnie. Ścisnęła go mocno w sobie i patrząc mu prosto w oczy,
szepnęła:
– Ja też cię kocham.
– Spóźnisz się.
– Nieważne.
Złożył na jej wargach gorący pocałunek, po czym podpierając się
rękami z obu stron jej głowy, poruszał się w niej rytmicznie, najpierw
wolno, potem coraz szybciej, a ona witała każdy jego ruch nowym,
zduszonym okrzykiem radości. Dwukrotnie, gdy zbliżała się do szczytu,
Sam wycofywał się na moment, by po chwili wrócić do niej ponownie z
jeszcze większą pasją. Dopiero, gdy doprowadził ją do wrzenia po raz
trzeci, tama jego namiętności również runęła i połączył się z nią w
spełnieniu, wyczerpany i szczęśliwy.
Potrzebowała wiele czasu, żeby dojść do siebie, by mieć siłę
podnieść rękę i dotknąć jego pleców, błyszczących od potu. Była
wstrząśnięta głębią namiętności, jaką odkryła, a raczej jaką odkrył w niej
Sam.
– Powinnam... powinnam się ubrać – mruknęła.
– Wiem. – Owiało ją ciepło jego oddechu. – Ale wolałbym, żebyś
nie musiała. Chciałbym, żebyś nigdy nie musiała się ubierać.
– Ja też, przynajmniej w tej chwili. To było... niewiarygodne. Nie
miałam pojęcia, że mogę...
– Ani ja... – przyznał. – Cieszysz się teraz, że nie wyskoczyłaś od
razu z łóżka?
– O tak. Chociaż będę musiała wymyślić jakąś bajeczkę, żeby
wytłumaczyć się w pracy.
– O to się nie martw. Nic ci nie mogą zrobić.
– Mogą mnie wyrzucić, Sam.
– Czy to byłoby takie straszne?
Nie odpowiedziała mu, ponieważ nie znała odpowiedzi.
– Nie pozwoliłbym ci umrzeć z głodu, Anno. Kocham cię.
Och, jakże on ją kusił! Praca była ostatnią rzeczą, na jaką miała
teraz ochotę, choć ostatnio wydawało jej się, że powoli odnajduje swój
dawny entuzjazm. Nowojorska egzystencja wypadała blado w
porównaniu z tym, co Sam mógł jej ofiarować: wiejską scenerię, za którą
tęskniła, nieograniczony czas na tkanie, a także miłosne uniesienia,
których nigdy wcześniej nie zaznała.
– Ja też cię kocham, ale musisz dać mi czas do namysłu.
– Jeśli jesteś jak moja babka, możesz myśleć tkając.
– To prawda. – A więc krosno miało za nim orędować, kiedy go
przy niej nie będzie. – Ale widzisz, Sam, jestem przyzwyczajona do
tego, żeby zarabiać na siebie, a w Sumersbury nie ma dla mnie pracy.
Zsunął się z niej i położył na boku, podpierając głowę ręką.
– Jeszcze tego nie wiesz. Najpierw przenieś się na wieś, a potem
porozmawiamy o tym, z czego się utrzymasz.
– Wolałabym odwrotną kolejność.
– A mnie się wydaje, że twoje serce podejmuje za ciebie pewne
decyzje, i to nie w tej kolejności, w jakiej byś chciała.
– Nie należy ufać mojemu sercu, zwłaszcza po tym, co się między
nami przed chwilą odbyło – powiedziała z uśmiechem.
– Należy, Anno, należy. – Położył czule dłoń na jej lewej piersi. – Z
pewnością należy mu ufać.
Anna przyszła do pracy już po zebraniu personelu. Swoje spóźnienie
wytłumaczyła porannym spotkaniem z klientem, co było częściowo
prawdą. Mimo protestów Sama wyszła z domu bez śniadania i w
południe chwycił ją taki głód, że mogła zjeść połowę dań z jadłospisu w
kafeterii. Właśnie zamówiła kanapkę z szynką, sałatkę i chipsy, kiedy do
sali weszła Vivian. Na widok Anny pospieszyła do jej stolika.
– Miałam nadzieję, że cię tu zastanę – powiedziała siadając. – Plotka
głosi, że nie było cię na porannym zebraniu personelu, co ci się nigdy nie
zdarza, i że zachowywałaś się dziwnie przez resztę przedpołudnia. Co się
dzieje?
Anna westchnęła i odchyliła się na oparciu krzesła.
– Opowiedzenie tego zajęłoby mi całą godzinę. Może lepiej coś
zamówisz?
– Kochana, nawet zapłacę za twój lunch, jeśli tylko zaspokoisz moją
ciekawość. Wprost nie mogę się doczekać. Jimmy powiedział, że jego
przyjaciel, Ted, uważa cię za wspaniałą kobietę, ale ty go spławiłaś.
Domyślam się, że z powodu tego faceta z Sumersbury. Mam rację?
– Tak. – Anna przywołała kelnerkę. – Tylko niech to, co ci powiem,
zostanie między nami, dobrze?
– No no no. Zapowiada się coraz lepiej. – Kiedy podeszła kelnerka,
Vivian zamówiła sałatkę szefa kuchni. – Czy to przez niego się dzisiaj
spóźniłaś? – spytała, gdy kelnerka odeszła.
Anna skinęła głową i zrobiło się jej ciepło na wspomnienie
namiętnego poranka. Zaczynając od pierwszego spotkania z Estelle w
sklepie spożywczym, opowiedziała Vivian historię znajomości z Samem.
W środku opowiadania kelnerka przyniosła im lunch, a kiedy opowieść
Anny dobiegła końca, większość jedzenia zniknęła z talerzy.
– Niesamowite – zauważyła Vivian, nabijając na widelec ćwiartkę
jajka. – Biedny Ted nie miał żadnych szans, prawda?
– Chyba nie. Nie powinnam była cię prosić o zaaranżowanie tego
spotkania, ale chciałam się przekonać, czy przypadkiem nie dostałam
bzika na punkcie wszystkich mężczyzn.
– A teraz już wiesz, że zwariowałaś, ale na punkcie jednego.
– Tak.
– A więc rzucasz pracę i przenosisz się do Sumersbury?
– Vivian, w Sumersbury nie ma dla mnie pracy.
– Myślę, że Sam znajdzie dla ciebie jakieś zajęcie – powiedziała
Vivian, mrużąc oko.
– Wiesz, że nie potrafiłabym żyć na utrzymaniu męża.
– No cóż, zajmij się tkactwem. Sama mówiłaś, że jego babka mogła
na tym nieźle zarobić.
– Tak, ale nie wiem, ile. – Anna odsunęła od siebie talerz, oparła
łokcie na stole, i złożyła głowę na rękach. – I powiem ci coś jeszcze, coś,
do czego bałam się przyznać nawet samej sobie. Kocham wieś, ale
spędzam w Sumersbury tylko dwa dni w tygodniu. Co będzie, gdy się
już przeprowadzę, po czym odkryję, że jest tam dla mnie za cicho i za
spokojnie?
– Tylko ty możesz sobie na to odpowiedzieć, kochanie. Ale coś mi
się wydaje, że Sam Garrison nie pozwoli ci się nudzić.
– Mhm – uśmiechnęła się Anna.
– Ej, dziewczyno, na twarzy wypisane masz szczęście. Obojętne, w
mieście czy na wsi, to jest coś, co się liczy naprawdę.
– Wiem. O Boże, nie, nie wiem. Poza tym zupełnie nie wiem, jak by
miał wyglądać nasz związek. Przecież jak dotąd widujemy się tylko w
weekendy, kiedy Sam nie pracuje ani na farmie, ani nad księgami i może
poświęcić mi całą uwagę. Normalnie tak nie będzie.
– No cóż, ciocia Vivian ma pewną radę.
– Jak zawsze – roześmiała się Anna.
– Chyba mnie jeszcze nie doceniasz. Co ty na to, żeby wziąć tydzień
wolnego i spędzić go w Sumersbury, może tydzień przed tym
telewizyjnym szaleństwem? W ten sposób, zanim podejmiesz ostateczną
decyzję, sprawdzisz, jaka jest twoja tolerancja na życie w małym
miasteczku.
– Vivian, to genialne!
– Wiem o tym, ale coś za coś.
– Co tylko chcesz.
– Zaczekaj, aż ci powiem. Jak Boga kocham, Anno, nigdy nie byłaś
taka impulsywna. Sam musi wywierać na ciebie ogromny wpływ.
– O tak, ale i ja się zmieniam. Uczę się poddawać impulsom, iść na
żywioł. Myślę, że to się zaczęło, odkąd kupiłam ten dom. Każdego dnia
czuję się bardziej swobodna, bardziej żądna przygód. – Przypomniała
sobie, jak dziko swobodna była w objęciach Sama dziś rano. Czy
dlatego, że zaczęła inaczej widzieć siebie? – No więc, co chciałabyś
dostać?
– Chcę, żebyś zaprosiła mnie z Jimmym do Sumersbury, kiedy
przyjedzie telewizja.
– Żartujesz chyba – roześmiała się Anna. – To będzie cyrk na
kółkach.
– Wiem! – Vivian klasnęła w dłonie. – I dlatego chcę tam być. Po
pierwsze, nigdy nie widziałam, jak ścina się ośmiometrowe drzewo, nie
mówiąc już o choince, która ma stać w Białym Domu. Po drugie,
ciekawa jestem twojego miasteczka i nowego ukochanego, a po trzecie,
chciałabym choć raz znaleźć się na ekranie telewizora.
– Niestety, nie jesteś wyjątkiem – zachichotała Anna. – Obawiam
się, że z powodu pchających się do kamer tłumów, wcale nie będzie
widać drzewa.
– No więc jak, przechowasz nas przez jedną noc?
– Oczywiście. Jakie chcielibyście dostać łóżko?
– Masz taki wybór? – zdziwiła się Vivian.
– Mam cały katalog do wyboru. W domu jest na razie tylko jedno:
moje. Mogę zamówić dla was, co chcecie.
– Mowy nie ma. Zabierzemy ze sobą śpiwory.
– Nonsens. I tak muszę urządzić dom. Nie przejmuj się. Znajdę coś
na wyprzedaży.
– Jesteś pewna?
Anna skinęła głową. Tak, chciała urządzić i dom na wsi, i
mieszkanie. Częściowo pod wpływem Sama, ale i z powodu nowego
spojrzenia na samą siebie, chciała naznaczyć swoje otoczenie piętnem
własnej osobowości.
Rozdział 10
W kolejny piątkowy wieczór Anna pomogła Samowi przygotować
korytarz i salon do malowania szlaczku na ścianach. Pozakrywali
płachtami wszystkie sprzęty i podłogi. Wcześniej Sam oddał sofę do
tapicera i zgodnie z poleceniem Anny wyrzucił dwa fotele ze sztucznym
obiciem. Teraz wnętrze domu wyglądało tak zimno i nieprzytulnie, że
Anna zaprosiła Sama na noc do siebie.
Namówiła go również, żeby wziął ze sobą harmonijkę. Po koncercie
przy kominku poszli na górę na noc miłosnych uniesień. Anna znów
znalazła się pod urokiem wsi, a w bliskości swojego wspaniałego
mężczyzny zaczynała wierzyć, że życie w Sumersbury może ją
uszczęśliwić.
Na sobotę zaplanowali mnóstwo zajęć: rano – malowanie
szlaczków, po południu – kupno patchworku, ale wieczór
zarezerwowany był na specjalną przyjemność: tego dnia Sam miał
odebrać z renowacji łoże i chciał, żeby zaraz je wypróbowali.
Twierdził również, że byłoby miło, gdyby mogli przykryć się nową
kołdrą,
chociaż
nie
zachwycała
go
perspektywa
wybierania
odpowiedniego patchworku u Estelle Terwiliger.
– Powiedz jeszcze raz, jak ona sobie to wyobraża? – spytał,
przesuwając drabinę na kolejny odcinek niepomalowanej ściany.
– Wszystkie kobiety z cechu przyniosą swoje patchworki do niej do
domu. Następnie dziś po południu pojedziemy tam oboje, i jeśli któryś
nam się spodoba, kupimy go od Estelle, a ona zapłaci kobiecie, która go
zrobiła. – Anna zanurzyła pędzel w głębokiej zieleni i zaczęła wypełniać
kontur sosnowej gałązki w przyklejonej do ściany taśmie. Na jej prośbę
Sam pożyczył drugą drabinę, żeby mogli pracować jednocześnie. – To
zaoszczędzi nam mnóstwo czasu.
– To prawda, ale już mam jej dość.
– Domyślam się. – Anna zeszła z drabiny. – A malowania
szlaczków nie?
– Też, ale już prawie skończyliśmy. – Podziwiał jej wytrzymałość.
Choć nie była przyzwyczajona do pracy fizycznej, ani razu nie
poskarżyła się, że jest zmęczona. – Cieszę się, że postanowiłaś zrobić
szlaczki tylko w tych dwóch miejscach.
– Gdybym miała czas i mogła to robić stopniowo, chętnie
zrobiłabym szlaczki we wszystkich pokojach. Ale nawet bez nich dom
będzie się w telewizji świetnie prezentował. Z góry się na to cieszę. Od
dawna projektowanie nie sprawiło mi takiej frajdy.
– To dobrze – odparł w roztargnieniu, zajęty malowaniem.
Po chwili jednak zastanowił się nad jej słowami i zmarszczył czoło.
Ktoś, kto nie ma serca do swojej pracy, nie mówi o niej w ten sposób.
Odkąd zaczął pracować na farmie, księgowość stała się dla niego jedynie
uciążliwą koniecznością. Łudził się jeszcze, że może nie tyle sama praca
przy dekoracji domu, co jego obecność wprawia ją w tak dobry humor. Z
tego co wcześniej mówiła, nadal nudziły ją zlecenia w Nowym Jorku.
Z drugiej strony, przypomniał sobie, jak cieszyła się z chusty, którą
utkała dla klientki. Starszej pani tak się spodobał ten wyrób, że złożyła u
Anny więcej zamówień. Anna zaczęła się zastanawiać, czy nie
zaproponować swoich wyrobów innym klientom. Sam chciał widzieć w
tym oznakę jej gotowości do porzucenia zawodu dekoratorki na rzecz
tkactwa artystycznego. Wiedział, że z projektowania nie utrzyma się w
Sumersbury, ale tkactwo to zupełnie inna sprawa. Co prawda, nie
przyniosłoby jej aż takich dochodów jak obecna praca, ale gdyby za
niego wyszła i wiodła prostą, wiejską egzystencję, wysokość jej
zarobków nie byłaby aż tak ważna. Musi pozwolić jej przyzwyczaić się
do tej myśli, zdecydował. Zmiana wymaga czasu.
– Kiedy skończę, zjemy lunch i ruszymy do Estelle – powiedział,
przesuwając drabinę.
Po umyciu się z farby i zjedzeniu lunchu, wsiedli do ciężarówki i
pojechali do miasta. Estelle mieszkała w szaroniebieskim domku na
tyłach głównej ulicy.
– Czy Estelle ma męża? – spytała Anna, kiedy wjeżdżali na
betonowy podjazd.
– Miała. Umarł pięć lat temu. Ale jeśli myślisz, że to po jego śmierci
zaczęła się tak rządzić, jesteś w błędzie. Zawsze wtrącała się do życia
innych.
– Teraz rozsiewa plotki, że jesteśmy kochankami. Wiedziałeś o
tym?
Sam wziął ją za rękę.
– Tak, wiedziałem. Szczerze mówiąc, ta plotka tylko mi pochlebia –
powiedział, całując koniuszki jej palców.
– Mamy wybrać patchworkową kołdrę na twoje łóżko. Łóżko, które
dziś odbierzemy od tapicera. Zastanawiam się, czy dziś w nocy nie będę
się czuła tak, jakby całe miasto obserwowało nas przez dziurkę od
klucza.
– Nauczysz się nie zwracać na to uwagi – roześmiał się Sam. – I
obiecuję, że zrobię dziś wieczór wszystko, co w mojej mocy, żeby ci w
tym pomóc.
– To brzmi zachęcająco.
– Nie zawiedziesz się. – Otworzył drzwiczki szoferki. – Chodź,
kupimy kołdrę, pod którą będziemy się czulić. Chyba powiem Estelle, że
zależy nam na bardzo miękkiej. To podsyci plotki.
– Sam!
W jego błękitnych oczach zapaliły się iskierki rozbawienia.
– One plotkują z zazdrości – powiedział, pomagając jej wysiąść z
ciężarówki.
– A ty jesteś cholernie z siebie zadowolony.
Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
– Tak proszę pani, jestem.
W salonie Estelle, zagraconym ceramicznymi figurkami, wazami
pełnymi sztucznych owoców i niezliczonymi bukietami suszonych
kwiatów, na dwóch sofach i czterech krzesłach porozwieszane były
patchworkowe kołdry.
– Mój Boże! – wykrzyknęła Anna, kiedy Estelle wprowadziła ich do
środka.
– Niebywałe, prawda? Pomyśleć, co można zrobić, jeśli ma się
trochę czasu i pomysłowości – powiedziała Estelle. – Wszystkie
przedmioty w tym pokoju wykonane są ręcznie albo przeze mnie, albo
przez którąś z pań należących do naszego cechu. Skoro o tym mowa,
słyszałam, że tkasz, Anno.
A niech to, pomyślała Anna. Zaczyna się. Zaraz zaprosi mnie,
żebym wstąpiła do cechu.
– Dopiero zaczynam, Estelle.
– No, no, nie bądź taka skromna. Cech przyjmuje rzemieślniczki na
wszystkich stopniach zaawansowania. Spotykamy się tutaj w każdą
środę wieczór. Wiem, że teraz nie jest to dla ciebie dogodny termin, ale
może kiedyś... – posłała Samowi konspiracyjny uśmiech.
– Może – wymamrotała Anna, nie patrząc na niego.
– Drogi Sammy – Estelle położyła rękę na jego ramieniu – donoszę
ci z zadowoleniem, że przygotowania do grudniowej uroczystości
posuwają się zgodnie z planem. Ludzie z telewizji są tacy uprzejmi.
Znalazłam parę rogów renifera dla sarenki, a Tommy Andrews
powiedział, że może zrobić zwierzakowi wspaniały czerwony nos.
Wyobrażasz to sobie? – Estelle promieniała radością.
– Nie za bardzo – przyznał Sam.
– Zaręczam ci, że damy cudowne przedstawienie. Chór i orkiestra
już mają próby, a dekoracje sklepowe będą... Och, przepraszam,
rozgadałam się i zupełnie zapomniałam o obowiązkach pani domu.
Zdejmijcie kurtki. Może byście się czegoś napili? Przygotowałam dla
was ciasteczka własnej roboty.
– Dziękujemy, ale właśnie zjedliśmy lunch – powiedziała Anna,
zdejmując kurtkę.
– Założę się, że Sammy chętnie zje kilka. – Estelle uśmiechnęła się
do niego. – Nigdy nie wzgardziłeś domowymi ciasteczkami.
– Kruche ciasteczka z rodzynkami? – zapytał, przełykając łakomie
ślinę.
– Tak jest. Twoje ulubione. Zaraz je przyniosę. – Wzięła od nich
kurtki i wyszła z pokoju, nie czekając na odpowiedź.
– Jesteś jak wosk w rękach tej kobiety – dokuczała mu Anna.
– Dla niej zawsze będę siedmioletnim chłopcem. Nie pamiętałem, że
piecze te ciasteczka. Przypomniałem sobie o tym, dopiero kiedy
poczułem ich zapach. Mam do nich słabość.
– Widzę.
– Czy ty przypadkiem nie pieczesz...
– Nigdy – ucięła Anna.
– No cóż, nie można mieć wszystkiego.
– Proszę, oto one – oznajmiła Estelle, wkraczając do pokoju z
talerzem pełnym ciastek. Wręczyła go Samowi wraz z papierową
serwetką. – Smacznego.
Anna z trudem powstrzymała śmiech, widząc, jak Sam łakomie
rzuca się na słodkości. Dopiero po chwili przypomniał sobie o dobrych
manierach i podsunął jej talerz.
– Na pewno nie chcesz spróbować? – wymamrotał z pełnymi
ustami.
– Nie, dziękuję, naprawdę. Jeśli Estelle nie ma nic przeciwko temu,
zacznę oglądać patchworki.
– Ależ proszę.
Estelle ruszyła przodem, zachwalając po kolei zalety każdej kołdry.
Z tyłu za nimi z talerzem w ręce dreptał Sam. Kobiety rozmawiały o
wzorach i barwach patchworkowych wyrobów, podczas gdy on opychał
się ciastkami. Anna wybrała dwie kołdry w niebieskim odcieniu,
pasujące do ręcznie tkanego pledu, który miał być głównym akcentem w
sypialni Sama. Obie były w takiej samej cenie. Odwróciła się do Sama,
żeby zapytać, która mu się bardziej podoba, ale napotkawszy jego
rozbawiony wzrok, rzuciła mu tylko ostrzegawcze spojrzenie.
– Mówiłyście o kolorach i wzorach, ale wydaje mi się – zaczął,
przełknąwszy ostami kęs ciastka – że nie poruszyłyście najważniejszego
tematu. – Anna zacisnęła zęby. – Jako przyszły użytkownik tej kołdry
wolałbym wiedzieć... – urwał i puścił oko do Anny – która z nich jest
solidniejsza – dokończył, przenosząc wzrok na Estelle. – Jestem
człowiekiem praktycznym. – Anna odetchnęła z ulgą.
– Oczywiście, oczywiście – przytaknęła mu skwapliwie Estelle. –
To zupełnie zrozumiałe. A więc powiem wam w całkowitym zaufaniu i
pamiętajcie, jeśli komuś to powtórzycie, wyprę się tych słów. Otóż
według mnie kołdra Dolores, ta we wzorek w gwiazdy, jest solidniej
uszyta niż kwiatowa kołdra Jane. Dolores używa też lepszych nici. Jej
kołdra jest po prostu nie do zdarcia.
– W takim razie to przesądza sprawę – powiedziała Anna. –
Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Wzór w gwiazdy i tak mi się bardziej
podobał. Co myślisz, Sam?
Odstawił pusty talerz na stolik, wytarł ręce w serwetkę i podszedł do
nich. Ujął róg kołdry w palce i ścisnął delikatnie. Anna nie miała
wątpliwości, że sprawdzał miękkość.
– Myślę, że ta będzie dobra.
– Przyniosę wam na nią torbę – powiedziała Estelle, zabierając ze
stolika talerz. – Jeszcze trochę ciastek?
– Dziękuję bardzo, ale pękam w szwach.
– Zapakuję ci kilka do domu – zdecydowała, wychodząc z pokoju.
– Sam, zjadłeś wszystkie ciastka! – krzyknęła Anna po wyjściu
Estelle.
– Musiałem coś zrobić z rękami – mruknął. – Patrzenie, jak chodzisz
i dotykasz kołder, podczas gdy ja widzę ciebie nagą pod nimi,
doprowadzało mnie do stanu...
– Sam, na miłość boską! – Anna strzeliła oczami w kierunku
korytarza, w którym w każdej chwili mogła pojawić się Estelle.
– Ale wybraliśmy dobrą – ciągnął z filuternym uśmiechem. – Te
błękitne gwiazdy będą wyglądać wspaniale przy twoich rudych włosach
rozrzuconych na poduszce i...
– Przestaniesz wreszcie?
– Estelle wraca – szepnął Sam konspiracyjnym tonem.
– Tutejsze panie robią naprawdę wspaniałe patchworki – odezwała
się Anna.
– O tak – zgodziła się Estelle. – Kołdry są szalenie pracochłonne.
Sama nie mam do nich cierpliwości, więc podziwiam tych, którzy mają.
Oto twoja torebka z ciastkami, Sammy.
– Estelle, nie powinnaś mi ich dawać.
– Nonsens. Lubię piec.
Annie wpadł nagle do głowy świetny pomysł.
– A może piecze pani również pierniczki na święta?
– O tak, nawet cały dom z piernika dla moich wnuków, jeśli
przyjeżdżają.
– A czy mogłaby pani upiec piernikowe ozdoby i sprzedać nam do
świątecznej dekoracji domu Sama? Mogłabym zawiesić je w oknach i na
belkach pod sufitem.
– Oczywiście, że mogę je upiec, ale nigdy nie wezmę za nie
pieniędzy od Sammy'ego.
– Ale...
– Nie ma mowy. – Estelle była niewzruszona. – Albo za darmo, albo
wcale. Jeśli chcecie, mogę upiec dla was nawet dom z piernika.
– To by było wspaniale – powiedziała Anna.
– Nie ma o czym mówić. W końcu Sammy potrzebuje kogoś, kto by
mu coś upiekł. A teraz zwińmy kołdrę i wsadźmy do tej torby –
zakomenderowała. – Anno, pomóż mi ją zwinąć.
Chwyciwszy rogi kołdry, Anna zastanowiła się nad tym, co
powiedziała Estelle. Według niej Sam był poszkodowany, ponieważ nie
miał kobiety, która by mu piekła i gotowała. Co gorsze, podejrzewała, że
Sam zgadzał się z Estelle. Stopniowo docierało do Anny, że prace
domowe stały wysoko na liście cnót wiejskiej żony. Czy Sam wyobrażał
sobie, że ona też jest świetną gospodynią?
Bardzo możliwe, doszła do wniosku, kiedy zabrali kołdrę i
pożegnali się z Estelle. Pierwszego wieczoru przygotowała kolację i
odkryła przed nim swoje zainteresowanie tkactwem. Zawód dekoratorki
wnętrz prawdopodobnie również kojarzył mu się z domem. Anna
uświadomiła sobie, że jeśli Sam widział w niej domatorkę, sama nie
zrobiła nic, aby wyprowadzić go z błędu.
Późnym popołudniem, kiedy przywieźli do domu odnowione łoże i
składali je w sypialni, Anna zdecydowała się postawić sprawę jasno:
– Nie piekę ciastek – powiedziała, wręczając mu drewniany młotek.
– Jestem pewny, że nie. Przy twoim rozkładzie zajęć...
– Nie o to chodzi. Chciałam podkreślić, że nie piekłabym ciastek,
nawet gdybym miała mnóstwo czasu.
Sam zbił ze sobą dwie ramy łóżka i spojrzał na nią.
– Skąd nagle takie wyznanie? Czy mówiłem, że chcę, żebyś je
piekła?
– Niezupełnie, ale pytałeś o to, kiedy byliśmy u Estelle –
przypomniała, przytrzymując jedną z ram.
– Żartowałem. – Sam wrócił do pracy. Połączył ze sobą kolejne
dwie ramy i zajął się ostatnim rogiem. Kiedy skończył, zabrał się za
układanie desek, które podtrzymywały siatkę sprężynową i materac. – A
zresztą, skąd wiesz, co byś lubiła, gdybyś nie miała tak stresującej
pracy?
– Nie wiem – przyznała Anna, podając mu deski – ale
uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie uważasz mnie za świetną
gospodynię domową, ponieważ lubię tkać, a mój zawód uważa się
czasami za typowo kobiecy. Ale to zupełnie mylne wrażenie, tak
naprawdę wcale nie przepadam za domowymi zajęciami.
Pomogła mu umocować na ramie siatkę i położyć na niej materac.
– Pozwól, że powiem ci, jakie na mnie robisz wrażenie – odparł
Sam, zbliżywszy się do niej. – Albo jeszcze lepiej – dodał, obejmując ją i
popychając na materac – pozwól, że ci zademonstruję.
– Jeszcze nie skończyliśmy – zaprotestowała, kiedy zaczął ją
rozbierać.
– To wystarczy – powiedział, rozpinając jej stanik i ściągając z niej
spodnie i bieliznę. Po chwili leżała na łóżku zupełnie naga. – A teraz,
jeśli chodzi o moje zdanie. – Zaczął leniwie masować jej piersi kolistymi
ruchami dłoni. – Uwielbiam, kiedy twoje sutki twardnieją. To robi na
mnie ogromne wrażenie – zamruczał jej do ucha.
– Mmm... – Anna zarzuciła ramiona nad głowę i wyprężyła się,
podając do przodu piersi.
– Och, najdroższa... – Wsunął ramię pod jej plecy i ssał na przemian
to jeden, to drugi sutek. – Oto, jakie robisz na mnie wrażenie – wyszeptał
z ustami przy jej skórze.
Delikatna pieszczota jego warg coraz bardziej ją rozpalała. Czuła,
jak wzbiera w niej pożądanie. Tymczasem nadal ubrany Sam poruszył
się między jej nagimi udami. Dreszcz podniecenia, jaki wywołał w niej
ten krótki kontakt, niósł obietnicę rozkoszy, które miały nadejść.
– Ty też potrafisz wywrzeć... całkiem niezłe wrażenie – powiedziała
chrapliwym głosem Anna.
– Lubisz, gdy to robię? – Ocierał się o nią delikatnie.
– Tak, lubię. – Patrząc na niego, sięgnęła do koszuli i namacała
palcami guziki. Walczyła z nimi niezdarnie, podczas gdy on nie
zaprzestawał zmysłowych ruchów. – Tak bardzo cię pragnę – szepnęła.
– O to właśnie chodzi – uśmiechnął się.
– Och, Sam – jęknęła, odpinając ostami guzik. – Sam, już nie
mogę...
– Ja też. – Odsunął się od niej. – Chyba zdejmę to z siebie i spróbuję
zrobić na tobie trochę większe wrażenie – powiedział, dysząc ciężko.
Położył się na plecach i zaczął ściągać dżinsy.
– Chwalipięta.
– Zobaczymy. – Wkrótce unosił się nad nią. – Czy to robi na pani
większe wrażenie?
– Jeszcze nie – skłamała, choć czuła, jak jego ruchy rozpalają w niej
żar namiętności.
– A teraz? – spytał, wchodząc nieco głębiej.
– Nie.
– Trzeba się... nieźle namęczyć... żeby panią... zadowolić –
wykrztusił zdyszany. – Może teraz mi się uda. – Zagłębił się w niej aż do
końca.
– Teraz... tak... – szepnęła.
Z każdym poruszeniem jego ciała z piersi Anny wyrywał się krzyk
rozkoszy.
– Kocham cię – szepnął Sam, przyspieszając rytm miłosnych
uderzeń. – Więcej niż kogokolwiek... na świecie. Och, Anno. Teraz,
Anno... tak!
Świat zawirował wokół nich. Potężny spazm wstrząsnął nimi
jednocześnie. Przez chwilę leżeli nieruchomo w miłosnym uścisku,
napawając się słodyczą spełnienia.
– Myślę, że tym razem oboje wywarliśmy na sobie niezłe wrażenie –
odezwał się w końcu Sam z leniwym zadowoleniem w głosie. Uniósł się
lekko na łokciach i uśmiechnął do Anny.
– To prawda – odpowiedziała mu uśmiechem. – Masz bardzo
oryginalny sposób na wypróbowanie łóżka.
Sam odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się.
– Rzeczywiście. To miało być duże wydarzenie.
– Dla mnie było.
– Ale chyba nie myślałaś o łóżku, kiedy się kochaliśmy?
– Nie mogę powiedzieć, żebym wtedy o nim myślała. Dopiero
potem.
– Ja też. Z tego wniosek, że kiedy się z tobą kocham wystarczy mi
każda płaska, stosunkowo miękka powierzchnia. Ale łóżko jest dobre –
dodał. – Myślę, że w przyszłości będziemy z niego często korzystać.
– Chciałabym.
– Ja też. Szkoda, że będziemy się musieli ograniczać tylko do
weekendów.
– To mi coś przypomniało. Co ty na to, żebym wzięła wolne i
spędziła tu tydzień przed przyjazdem telewizji?
– W tym łóżku? Cudownie.
– Nie w łóżku, ale w Sumersbury, potworze.
– No cóż, trudno. To, że będziesz przez tydzień w Sumersbury, jest
dobrym początkiem. Nad resztą trzeba będzie trochę popracować.
– Jesteś niepoprawnym marzycielem. – Pocałowała go lekko w usta.
– Przez ten tydzień będziesz bardzo zajęty.
– Nie aż tak bardzo. Podoba mi się twój pomysł. Nie byłem
zachwycony całą tą aferą z telewizją, ale skoro dzięki niej spędzisz ze
mną cały tydzień, nie mogę się jej wprost doczekać.
– A więc postanowione. Biorę wolne. Będę mogła dokończyć
dekoracje świąteczne u ciebie w domu i... przekonać się, czy zniosę
więcej niż dwa dni na wsi. – Zerknęła na niego niepewna, czy nie
obruszy się na ten pomysł.
Nie obruszył się.
– Na pewno ci się spodoba – powiedział. – Nieważne, czy jesteś,
czy nie dobrą gospodynią domową. Twoje miejsce jest tutaj.
– W tym łóżku? – spytała przekornie.
Nie była jeszcze gotowa ani żeby się z nim zgodzić, ani żeby mu
zaprzeczyć.
– Także w tym łóżku. – Nachylił się nad nią i raz jeszcze zamknął
jej usta namiętnym pocałunkiem.
Rozdział 11
W sobotę, po Święcie Dziękczynienia, Anna ulokowała w
samochodzie rzeczy potrzebne na odwiedziny Vivian i Jimmy'ego oraz
ostatnie zakupy do domu Sama: świece, lampki, wstążki i dekoracje na
choinkę i ruszyła w drogę do Sumersbury. Udało się jej tanio kupić
gwiazdę betlejemską i tuzin doniczek z tą piękną rośliną spoczywał teraz
na tylnym siedzeniu wozu razem z rolkami papieru w ludowe wzory do
paczek pod choinkę.
Zjechała z autostrady w szosę na Sumersbury. Postanowiła najpierw
zatrzymać się u siebie i wyładować swoje zakupy, a dopiero potem
pojechać do Sama. I tak był zbyt zajęty, żeby spędzić z nią popołudnie.
Już od pewnego czasu ich spokojne weekendy zakłócał przedświąteczny
ruch na farmie.
Ilekroć przyjeżdżała, z daleka witało ją wycie pił elektrycznych, a
po drodze mijała wielkie ciężarówki załadowane drzewkami i przykryte
brezentową płachtą. Przez trzy kolejne tygodnie robotnicy będą co dzień
ścinać drzewka do wysyłki w różne części stanu. Od siódmej rano do
dziewiątej wieczór przyjeżdżać będą również lokalni klienci, żeby
wybrać choinki dla swoich rodzin.
Kiedy Sam uświadomił sobie, jak mało będzie miał czasu dla Anny,
zaproponował
jej,
żeby
wzięła
sobie
wolne
w
tygodniu
przedświątecznym. Anna uznała jednak, że wypełnione pracą dni przed
przyjazdem telewizji będą znakomitym testem na to, czy wytrzyma życie
na wsi. Skoro ma tu mieszkać, nie może liczyć, że Sam zawsze będzie
dotrzymywał jej towarzystwa. Poza tym musi dokończyć świąteczną
dekorację jego domu.
W drodze do Sumersbury daremnie czekała, że ogarnie ją nastrój
podniecenia w związku z wyjazdem na wakacje. Zamiast tego targały nią
sprzeczne uczucia. Z jednej strony cieszyła ją perspektywa nocy z
Samem, ale z drugiej praca w mieście dawała jej ostatnio coraz więcej
przyjemności i niechętnie porzucała na tydzień kilka rozpoczętych
projektów. Tkanie pozwoliło jej dostrzec nowe możliwości w zawodzie i
chętnie włączała w projekty dekoratorskie własne prace.
Nie potrafiła jeszcze rozstrzygnąć, co oznaczało to na nowo
rozbudzone zainteresowanie urządzaniem wnętrz. Może po tym tygodniu
w Sumersbury będzie musiała wybierać między dwiema równie
pociągającymi propozycjami: karierą w tkactwie artystycznym i
mieszkaniem na wsi a kontynuacją obecnego trybu życia: trochę w
mieście, trochę na wsi.
Zaparkowała wóz i wniosła do domu zakupy. Przez ostatnie
tygodnie wnętrze jej wiejskiej rezydencji znacznie się zmieniło. Na
wyprzedaży kupiła sofę z obiciem w drobne kwiaty i bordowy fotel w
stylu królowej Anny. Sam podarował jej kilka starych stolików w bardzo
dobrym stanie, które znalazł w szopie, zaś w sklepie ze starociami Anna
trafiła na niedrogą a efektowną mosiężną lampę.
Na górze przygotowała pokój gościnny dla Vivian i Jimmy'ego.
Wniosła tam mosiężne łóżko, które odkupiła od jednego z klientów, a z
obu jego stron ustawiła w charakterze nocnych stolików stare beczki od
Sama. Na wąskich, wysokich oknach zawiesiła kotary, łóżko zaś
przykryła niedrogą kapą i rozrzuciła na nim mnóstwo dekoracyjnych
poduszek, w tym dwie, których poszewki utkała na krośnie.
Jeden czy dwa przedmioty własnoręcznie wykonane ożywiały w jej
oczach wystrój pokoju. Teraz już była pewna: jeśli zostanie w swoim
zawodzie, tkactwo będzie stanowić ważną inspirację w jej pracy.
Zastanawiała się, czy gdyby nie poznała Sama, odkryłaby je kiedyś.
Może, któregoś dnia, ale kto wie, czy nie stałoby się to dopiero po
rzuceniu dekoratorstwa.
Zostawiła zakupy w kuchni, zamknęła dom i wróciła do samochodu.
Powietrze było zimne i rześkie, pachniało lasem i dymem palonego
drzewa. Krajobraz przywodził jej na myśl ręcznie malowane wschodnie
parawany: łagodne beżowe wzgórza, kręte kamienne ogrodzenia i
pozbawione liści ciemne gałęzie drzew na tle szarego zimowego nieba.
Śnieg nie spadł jeszcze w tym roku, i wszyscy mieszkańcy Sumersbury z
niepokojem słuchali co wieczór prognozy pogody. Przyroda miała
jeszcze tydzień, żeby przekształcić miasteczko w malowniczą wiejską
scenerię, potrzebną do telewizyjnego programu.
Anna przyjechała na farmę i zaparkowała przed domem. Tak jak się
spodziewała, ciężarówki Sama nie było nigdzie widać. Zaczęła wnosić
doniczki do domu.
– Cześć, Anno! – zawołał John z szopy. Nadzorował trzech
chłopców, którzy obwiązywali choinki grubym szpagatem, dzięki czemu
drzewka zachowywały dłużej wilgoć i łatwiej je można było przewozić.
Zapas drzewek dla indywidualnych klientów z okolicy trzymano w
szopie. – Sam pojechał z kilkoma chłopakami napełnić tę sadzawkę na
lodowisko. Kazał ci powiedzieć, że wróci najszybciej, jak się da.
Potrzebujesz pomocy?
– Nie, dziękuję, dam sobie radę – odpowiedziała Anna, wnosząc
kolejne dwie doniczki.
Poznała Johna dwa tygodnie temu, kiedy na farmie zaczął się sezon
świąteczny i trzeba było pracować w soboty. Od razu przypadli sobie do
gustu. John bardziej niż Sam przypominał farmera. Po pierwsze, był co
najmniej dwadzieścia lat starszy, a na jego ogorzałej twarzy malowała
się życiowa mądrość. Kiedy John był na farmie, z daleka pobrzmiewał
jego pogodny, silny bas, którym wydawał polecenia i opowiadał
dowcipy.
Anna skończyła wnosić kwiaty, powiesiła w przedpokoju kurtkę i z
przyjemnością wciągnęła w nozdrza unoszący się w powietrzu
intensywny zapach świerków. Zgodnie z jej poleceniem w każdym
pokoju stała nieubrana choinka, a przy drzwiach leżał stos gałęzi.
Woń igliwia mieszała się z aromatem piernikowych ciasteczek.
Anna weszła do kuchni i zobaczyła na ladzie wspaniały lukrowany dom
z piernika, a obok pudełko po koszulach. Uniosła pokrywkę i odkryła
ułożone równo w rzędach tuziny piernikowych mikołajów, choinek,
gwiazdek i dzwonków. Wszystkie z przyczepionymi u góry drucianymi
pętelkami do zawieszania na wstążce. Za to może sobie nawet zaśpiewać
wszystkie zwrotki „Ave Maria", pomyślała Anna, podziwiając kunszt
Estelle.
Drzwi kuchenne otworzyły się nagle i stanął w nich Sam.
– Wesołych świąt – szepnął, biorąc ją w ramiona i przyciskając
zimny policzek do jej twarzy. – Bałem się, że nigdy tu nie dojedziesz.
– Sam, będzie cudownie. Wszystko tak wspaniale pachnie.
– Szczególnie moja dekoratorka – powiedział, wtulając twarz w jej
szyję.
Dotyk jego warg zelektryzował ją. Zadrżała z podniecenia. Chciała,
żeby Sam rzucił pracę i już teraz się z nią kochał. Nie była
przyzwyczajona do myśli, że choć jest w pobliżu, nie ma go do swojej
dyspozycji. Ten tydzień będzie dla niej lekcją cierpliwości.
– Jak poszło z sadzawką? – spytała, próbując zdusić w sobie
tęsknoty ciała.
– Kiedy cię obejmuję, nic mnie to nie obchodzi. O Boże, jak dobrze
trzymać cię w ramionach. Nie masz pojęcia, jak lubię cię dotykać. –
Przesunął obie dłonie w dół i objął jej piersi.
– A ja uwielbiam, kiedy to robisz. – Splotła palce na jego karku i
spojrzała mu w oczy. – Boję się jednak, że twoim robotnikom będzie cię
brakować, jeśli zajmiemy się tym, czym bym chciała.
– Masz rację. Niech to diabli! Dzisiejsza noc wydaje się tak odległa.
– Oboje będziemy bardzo zajęci. – Pocałowała go lekko. – Mam tu
mnóstwo pracy i jestem pewna, że ty też masz co robić.
– Niestety.
– Dzięki za choinki i świerkowe gałęzie. Mam nadzieję, że
podziękowałeś Estelle za jej pierniczki. Są wspaniałe.
– Dostanie swoją nagrodę – uśmiechnął się Sam. – Ludzie z
telewizji obiecali, że zrobią z nią wywiad jako z organizatorką lokalnych
obchodów świątecznych i długoletnią mieszkanką Sumersbury. Występ
w telewizji, choćby nie wiem jak krótki, będzie dla niej najlepszą
zapłatą.
– Ty też będziesz gwiazdą telewizyjną. Pomyślałeś o tym?
– Nie bardzo.
– Kiedy kobiety z całego kraju zobaczą cię w środku romantycznej
scenerii, natychmiast zakochają się w tobie. Zasypią cię ofertami –
drażniła go Anna.
– Jest tylko jedna oferta, która mnie interesuje – odparł,
przeczesując palcami jej rude loki. – Tylko jedną kobietę chciałbym
uwieść tą romantyczną scenerią.
– Coś mi mówi, że w połowie już ci się to udało.
– To dobrze. A niech to, chyba John mnie woła.
– Chyba tak. Lepiej już idź.
Ucałował ją pospiesznie i otworzył drzwi na dwór.
– Już idę, John! – krzyknął, lecz zanim wyszedł, odwrócił się
jeszcze do niej. – Żebym nie zapomniał, Tessie zapowiedziała, że
wpadnie z krosnem po południu. Zaofiarowała się, że może ci w czymś
pomóc.
– To świetnie. Dawno jej nie widziałam.
– Będziesz dziś ubierała choinki?
– Chyba tak, a przynajmniej zacznę. Mamy mnóstwo pracy, Sam.
– Zostaw tę dużą w salonie, dobrze? Chciałbym ją ubrać razem z
tobą. Puścimy sobie wieczorem kolędy I wprowadzimy siew świąteczny
nastrój.
– Myślałam, że masz już dość choinek.
– Wyobraź sobie, że nie. Uwielbiam je.
– A więc zgoda. Ubierzemy ją razem dziś wieczór.
– A potem jeszcze raz wypróbujemy łóżko – powiedział, puszczając
oko. – Do widzenia, kochanie.
– Do widzenia.
Patrzyła, jak podchodzi do szopy i rozmawia z Johnem. Cóż więcej
może chcieć od życia prócz miłości tego mężczyzny? W tym
pachnącym, przytulnym domu, w jego silnych objęciach, przyjemność
pracy w mieście wydawała się blednąc. Wróciła do salonu i
podśpiewując sobie cicho, rozpakowywała pudełka ze świeczkami i
wstążkami.
Kiedy godzinę później przyjechała Tessie z krosnem, Anna zdążyła
już powkładać gwiazdy betlejemskie w stare naczynia gliniane, które
znalazła w kuchni, i ustawić je na schodach. Rubinowe szklane naczynia
lśniły w oknach i na kominku, a wokół nich Anna ułożyła świerkowe
gałęzie, przybrane czerwonymi aksamitnymi wstążkami.
Tessie przyniosła naręcze świeżej jemioły owinięte w woskowany
papier.
– Trzymaj ją w wodzie aż do przyjazdu telewizji – poradziła Annie.
– Nie ma nic paskudniejszego niż zeschnięta jemioła.
– Miałaś wspaniały pomysł – pochwaliła ją Anna.
Włożyła bukiet do wielkiego kamiennego garnka napełnionego
wodą. – Jestem ci bardzo wdzięczna.
– A ja jestem ci wdzięczna, że nadal kupujesz u mnie przędzę,
chociaż przewiozłaś krosno do Nowego Jorku.
– Przez co Sam musi teraz pożyczać je od ciebie. Włożę kurtkę i
zaraz pomogę ci je wnieść.
Kiedy wyładowały krosno z samochodu Tessie, Anna zauważyła, że
na ramie zaczęta jest jakaś praca.
– Nie wiedziałam, że zabieram ci krosno w trakcie roboty –
powiedziała. – Przeze mnie możesz nie zdążyć z nią przed świętami.
– Zostawiłam tę robótkę specjalnie. Pomyślałam, że z nią krosno
będzie wyglądało tak, jakby je ktoś używał. Zaczęłam czerwono-zielono-
biały obrus, który od pięciu lat chciałam zrobić na święta – wyjaśniła z
uśmiechem. – Dam ci objaśnienia wzoru i możesz nad nim pracować,
jeśli będziesz miała czas w tygodniu. Aha, byłabym zapomniała, w
samochodzie mam dla ciebie coś jeszcze. Zaraz wracam. – Wybiegła z
domu i po chwili była już z powrotem z koszykiem wypełnionym
szpulkami czerwonej, zielonej i białej przędzy. – Może postawisz go
koło krosna?
– Oczywiście. Wygląda wspaniale – powiedziała Anna, stawiając
koszyk na podłodze. – Tessie, masz doskonałe oko. Nie myślałaś nigdy o
pracy w dekoratorstwie?
– Nieraz. Ale lubię Sumersbury, więc zamiast tego prowadzę sklep z
przędzą.
– Rozumiem. – Anna wyjęła z pudełka satynową wstążkę i w
zamyśleniu zwijała ją wokół palca, – Sam chciałby, żebym przeniosła się
tu na stałe. Ale to znaczy, że musiałabym rzucić pracę.
– I zostać tkaczką, jak Hilary – uśmiechnęła się Tessie.
– Samowi by się to podobało, ale ja... sama nie wiem.
Tessie uważnie rozejrzała się wkoło.
– Pamiętam, jak wyglądał ten pokój, kiedy żyła jego babka –
powiedziała. – Może miała twój talent, jeśli chodzi o tkactwo, ale nie
jeśli chodzi o wystrój domu. Wykonałaś świetną robotę.
– Dziękuję. – Pochwały mile połechtały Annę.
– Jeśli to jest przykład tego, co potrafisz... – urwała. – Nie
powinnam się wtrącać. To sprawa między tobą a Samem. – Spojrzała na
Annę i roześmiała się lekko. – Tak to jest, kiedy się mieszka długo na
wsi. Człowiek zaczyna się wtrącać w sprawy innych.
– Tessie, uważam cię za przyjaciela, a nie wścibską sąsiadkę.
Chciałabym znać twoje zdanie.
Kobieta zawahała się.
– Myślę, że powinnaś być ostrożna w odrzucaniu czegoś, co robisz
tak dobrze. Sam jest wspaniały, ale to... – Zatoczyła łuk ręką. – Masz
duży talent. Skoro pytasz mnie o zdanie, radziłabym ci znaleźć sposób,
żeby zatrzymać obie rzeczy: mężczyznę i pracę.
– Wątpię, żeby to pasowało do marzenia Sama o wiejskim życiu dla
nas dwojga.
– Więc poszerz jego horyzonty.
– Albo swoje. Może powinnam poświęcić się tkactwu? Może mam
w tym nawet większy talent? Może nadszedł czas na zmiany w moim
życiu, na ustatkowanie się, założenie rodziny? Mam prawie trzydzieści
lat.
– Zapomnij o mojej radzie. Zrobisz, co zechcesz. Zresztą, co ja tam
wiem.
– Założę się, że wiesz, jak ubierać choinki.
– W swoim życiu zdążyłam już kilka ubrać. Do tej – wskazała na
drzewko w salonie – potrzebować będziemy drabiny.
– Nie, tę ubiorę później razem z Samem, rodzinnymi ozdobami. Ale
muszę wymyślić jakieś dekoracje dla pozostałych.
– Pozostałych? – Zdumiała się Tessie.
– Jesteśmy na farmie choinek – wyjaśniła ze śmiechem Anna. –
Choinki stoją w każdym pokoju, a nawet w łazience.
– Wielkie nieba!
– Pomożesz mi je ubrać, jeśli przekupię cię kawą?
– Czemu nie. Nie wracam już dziś do sklepu. Wypijmy kawę i
bierzmy się do roboty. Chciałabym zacząć od tej w łazience, nigdy nie
ubierałam choinki w tak dziwnym miejscu, a muszę ci się przyznać, że
uwielbiam nowe doświadczenia.
O dziewiątej wieczór odjechali ostatni klienci z ogromną choinką
przywiązaną do bagażnika na dachu samochodu. Wszyscy pomocnicy
Sama, łącznie z Johnem, rozjechali się do domów koło siódmej, ale nie
kończący się korowód kupujących zatrzymał Sama na dworze przez
dalsze dwie godziny.
Kiedy wszedł do środka kuchennymi drzwiami, przytupując dla
rozgrzewki zmarzniętymi nogami, z głębi domu dobiegał nieregularny
stuk.
– Anno! – Uwielbiał wołać jej imię, kiedy wracał do domu po całym
dniu pracy.
Stukanie ustało.
– Tu jestem! – zawołała z salonu.
Ściągnął rękawice i wepchnął je do kieszeni kurtki, którą zdjął i
powiesił na kołku przy drzwiach. Mimo futrzanych rękawic jego dłonie
były lodowato zimne. Chuchając na nie, ruszył w głąb domu na
spotkanie Anny.
Stała na drabinie i zawieszała na belce przy suficie piernikowe
ozdoby. W kominku wesoło buzował ogień. W jego pląsającym blasku
rude włosy Anny zdawały się żywym płomieniem. Sam zastanawiał się,
jak mógł kiedykolwiek lubić ten dom bez niej.
– Już jest pięknie – powiedział, kiedy odwróciła się do niego.
– Pewnie umierasz z głodu. Niedługo skończę i zjemy zupę z
grzankami i z serem.
– Cudownie. Pomóc ci? – Był rozdarty między pragnieniem
porwania jej w ramiona i obsypania pocałunkami a chęcią przyglądania
się, jak dekoruje dom. Ich dom, miał nadzieję.
– Nie trzeba. Zawieszę jeszcze kilka i zaraz schodzę – –
powiedziała, wbijając gwóźdź w belkę. Wkrótce kolejny piernikowy
mikołaj wisiał na czerwonej wstążce u powały.
– W takim razie pójdę na górę zmyć z siebie kurz.
– Rozejrzyj się wkoło, jak już tam będziesz! – zawołała za nim, gdy
wchodził po schodach. – Wykonałyśmy z Tessie kawał roboty.
Zanim się rozebrał, obszedł wszystkie pomieszczenia, podziwiając
talent Anny, W poprzednich tygodniach urządziła w jednym z dwóch
pokoi dziewczęcą sypialnię, a w drugim sypialnię dla chłopca.
– Wiem, że to trochę stereotypowe – przyznała – i nie zrobiłabym
tego w ten sposób, gdyby to były pokoje prawdziwych dzieci, ale dla
telewizji świetnie się to nadaje.
Na wspomnienie o „prawdziwych dzieciach" aż ścisnęło go w dołku,
nie zdradził się przed nią jednak ze swojej tęsknoty za życiem
rodzinnym. Jak gdyby nigdy nic podziwiał kupioną przez Annę białą
szydełkową narzutę na łóżko w pokoju dziewczynki i jaskrawą,
czerwono-biało-niebieską kapę w sypialni chłopca. Anna włożyła do
drewnianej kołyski kilka starych lalek pożyczonych od Vivian, a w
pokoju chłopięcym położyła na starej skórzanej skrzyni dwie ulubione
zabawki Sama: samolot i wóz strażacki.
Sam zatrzymał się przed sypialnią chłopca, która kiedyś, gdy żyli
jeszcze dziadkowie, była jego sypialnią. Z pokoju wylewał się strumień
wielobarwnego światła. Sam przypomniał sobie ze wzruszeniem, że
ilekroć przyjeżdżał tu na święta, jego dziadkowie wstawiali mu do
pokoju choinkę i co noc usypiał w łóżeczku skąpanym w blasku
wszystkich kolorów tęczy.
Pogrążony
we
wspomnieniach
przestąpił
próg
sypialni.
Półtorametrowa choinka w rogu pokoju ubrana była w drewniane
ozdoby, wielobarwne lampki i mnóstwo cukrowych sopli. Ozdoby na
drzewku łączyły się w pewien temat, przez co efekt końcowy był
bardziej profesjonalny niż to, co w czasach jego dzieciństwa tworzyła
babka, ale i mniej osobisty. Mimo to, dekoracja pokoju bardzo mu się
podobała. Brakowało tylko chłopca, syna... jego i Anny. Zastanawiał się,
czy pomyślała o tym choćby przez chwilę, kiedy urządzała ten pokój.
Na choince w sypialni dziewczynki żarzyły się miniaturowe białe
światełka, przywodzące na myśl srebrzysty pył gwiezdny. Anna opasała
drzewko kolorowym łańcuchem, a na końcach gałęzi umocowała różowe
kokardki. Sam bez trudu mógł wyobrazić sobie małą dziewczynkę z
kasztanowymi lokami, śpiącą na łóżeczku pod szydełkową narzutą.
Kiedy wszedł do swojej sypialni, powitała go wysoka sosna
udekorowana błękitno-złotymi ozdobami, dopasowanymi kolorem do
patchworkowej kołdry, obicia fotela i otomany. Bardzo nastrojowe,
pomyślał. Ale po co lampki? Telewizja miała filmować dom w ciągu
dnia, tak więc Anna musiała zdawać sobie sprawę z tego, że piękno
choinkowej iluminacji nie zostanie przez nich zauważone. Dlaczego
zatem z nich nie zrezygnowała?
Czyżby dekorowała nie tyle dla potrzeb telewizji, co dla niego? Tak
bardzo spodobała mu się ta odpowiedź, że kiedy brał w łazience
prysznic, nie zapalił górnego światła, ale namydlał się jedynie przy
blasku czerwonych lampek przyczepionych do małego drzewka w
drewnianej doniczce koło wanny i wesoło pogwizdywał.
Po zejściu na dół pochwalił pracę Anny, ale nie wspomniał słowem
o lampkach. Dopiero, gdy po kolacji zaczęli ubierać trzymetrową
choinkę w salonie, poruszył ostrożnie ten temat:
– Wiesz, że telewizja będzie filmować dom w dzień? – spytał,
wchodząc po drabinie z lampkami na górną partię drzewka:
– Mhm.
– Więc lampki chyba nie są im potrzebne.
– To prawda, ale myślałam, że ty byś chciał, żeby były, szczególnie
na tej choince.
– Masz rację – przyznał, uśmiechając się do niej. – Cieszę się, że są
na wszystkich drzewkach. Kiedy wszedłem dziś na górę, czułem się tak,
jakby paliły się specjalnie dla mnie. Dziękuję ci, Anno.
Zarumieniła się lekko.
– Kocham cię, Anno Tilford.
– Ja też cię kocham.
– Ubierzmy drzewko jutro wieczorem – zaproponował, schodząc po
drabinie.
– Ale myślałam, zechciałeś...
– Chcę zobaczyć cię nagą, w błękitnozłotej poświacie – –
powiedział, kładąc na podłodze lampki i prowadząc ją w stronę
schodów. – Chcę się z tobą kochać w świetle lampek z choinki, a
ubieranie tej tutaj zabierze za dużo czasu.
– Ja też wyobrażałam sobie ciebie w błękitnym świetle – wyznała z
uśmiechem.
Ku jego radości, kiedy się rozebrali i położyli na łóżku, Anna
przejęła inicjatywę i uklękła nad nim, podając mu piersi do pocałunku.
Pochwycił chciwie sterczący sutek i ssał go delikatnie, aż z ust kobiety
wyrwał się jęk rozkoszy. Dotykał jej ciała, błądził dłońmi po talii i
biodrach, przesuwał niecierpliwe palce w dół, do kuszącego trójkąta.
Anna poruszała się nad nim, ocierając się prowokacyjnie.
Dwukrotnie sięgał po przygotowany na nocnym stoliku pakiecik i
dwukrotnie Anna powstrzymała jego dłoń, mrucząc:
– Jeszcze nie teraz.
Kołysał ciężarem jej piersi wilgotnych od jego warg i języka i
podziwiał ich piękne kształty w błękitnym blasku choinkowych lampek.
W tym niezwykłym świetle wydawała się kimś nierzeczywistym, zjawą
z erotycznego marzenia, baśniową kobietą, która znalazła się w jego
łóżku za sprawą czarów.
Kiedy wydawało mu się, że dłużej już nie wytrzyma, sięgnęła po
pakiecik i, szybciej niż myślał, zadbała o to, by bezpiecznie go w siebie
przyjąć. Patrzył zafascynowany, jak niebieskie światło pełza po
falującym nad nim ciele. Widok był tak wspaniały, że uświadomił sobie,
co tracił za każdym razem, gdy leżała pod nim zasłonięta jego cieniem i
ciężarem.
– Kocham cię w błękicie – powiedział, chwytając jej pośladki i
ponaglając do szybszych ruchów.
– A ja... po prostu... cię kocham – szepnęła, posłusznie
przyspieszając tempo.
Baśniowy blask błękitnego światła w połączeniu z poruszającym się
rytmicznie zmysłowym ciałem Anny sprawił, że doznanie rozkoszy
stawało się nie do zniesienia. Poddał się mu bez reszty i wstrząsany
spazmami wbił palce w jej gładką skórę, powtarzając szeptem jej imię.
To już na zawsze, pomyślał, gdy usłyszał nad sobą okrzyk spełnienia. To
już na zawsze.
Przygarnął ją do siebie, tuląc rozedrgane namiętnością ciało i
poprzysiągł sobie, że wkrótce przerwie milczenie w sprawie ich
małżeństwa. Jak tylko ten zwariowany tydzień dobiegnie końca, poprosi
ją, żeby została jego żoną, żeby zamieszkała z nim w Sumersbury i
zapełniła dwie małe sypialnie dziećmi zrodzonymi z ich miłości. Nie
widział dla siebie żadnej innej przyszłości. Nic innego nie miało sensu.
Rozdział 12
Anna skończyła dekorowanie domu szybciej, niż myślała, za to zbyt
optymistycznie oceniła czas, jaki Sam mógł jej poświęcić. W ciągu dnia
telefon odzywał się nieustannie, telefonowała Estelle i inni mieszkańcy
miasteczka. Dzwonili również urzędnicy Białego Domu, żeby omówić
szczegóły wizyty Sama w Waszyngtonie. W nagrodę za dostarczenie
choinki Sam miał wypić herbatę z pierwszą damą. Także ludzie z
telewizji przekazywali przez Annę wiadomości. Nie była tym wszystkim
zachwycona: rola recepcjonistki nie należała do jej ulubionych.
W wolnej chwili Sam odpowiedział na kilka telefonów, w tym jeden
od matki, wściekłej, że na czas przyjazdu telewizji Sam umieścił ją wraz
z mężem w pobliskiej gospodzie. Na pytanie Anny, dlaczego nie
pozwolił im zamieszkać w sypialniach na górze, wyjaśnił, że jego matka
nie jest zbyt uważnym gościem i na pewno zniszczyłaby efekt pracy
Anny.
– Moja matka chce tu zamieszkać tylko po to, żeby zwiększyć swoje
szanse na dostanie się przed kamery telewizyjne – dodał.
Poza odbieraniem telefonów Anna nie miała co robić. Utkała dużą
część obrusu Tessie, porozkładała po całym domu świeczki, wieńce i
girlandy kwiatów, aż zaczęła się bać, czy nie przesadziła ze świąteczną
ornamentyką. Dla zabicia wolnego czasu chodziła na długie spacery lub
siadywała na kamiennym murku i oddawała się rozmyślaniom.
Nie chciała przyznać się nawet sama przed sobą, a co dopiero przed
Samem, że się nudzi. Widziała jego radość, kiedy wracał wieczorem do
domu, żeby zjeść z nią późną kolację i podzielić się wrażeniami
mijającego dnia. Był jednak zbyt zmęczony, żeby mogli zagrać w
„Chińczyka" czy „Wyścigi Konne", tak jak sobie obiecywali.
Anna starała się nie zdradzić, że tęskni za pracą w mieście, nie
wspomniała również o tym, jak ciągnie ją, żeby zadzwonić do Vivian
tylko po to, by usłyszeć jej pewny siebie wielkomiejski akcent.
Kiedy leżała w ramionach Sama i kochała się z nim w małżeńskim
łożu, zapominała o pracy w mieście, radości, jaką dawało jej ukończenie
trudnego zadania, czy pogodzenie niezwykłych gustów i skromnych
zasobów finansowych niektórych klientów. Ale kiedy nie było go przy
niej, dom wydawał się pusty i martwy, zbyt cichy jak na jej upodobania.
Anna zaczęła nawet tęsknić za trąbiącymi taksówkami. Kochała wieś,
ale brakowało jej miasta. Chciała mieć i jedno, i drugie.
W czwartek w południe zaczął padać śnieg. Mieszkańcy miasteczka
cieszyli się tak, jakby z nieba spadały dolarowe banknoty. Sam doniósł,
że sadzawka zamarza w tempie ekspresowym. Z powodu śnieżycy pracę
na farmie zakończono już o piątej. Gęste płatki padały nieustannie cały
wieczór, pokrywając szybko grubą warstwą puchu drogi dojazdowe.
Mimo że tego wieczoru nie było żadnych klientów, Sam w dalszym
ciągu nie miał czasu dla Anny. Telefon dzwonił jak oszalały. Każdy, kto
miał coś wspólnego z sobotnim wydarzeniem, chciał usłyszeć od Sama,
że wszystko jest w porządku.
Ceremonia ścięcia drzewka zaplanowana była na sobotę, ale już w
piątek Sam musiał stawić czoło telewizji, która tego dnia filmować miała
wnętrze domu, oraz matce z ojczymem, którzy zapowiedzieli się na
wieczór. W piątek przyjeżdżali również Vivian z Jimmym.
Przedstawienie wkrótce miało się zacząć.
Kiedy późnym wieczorem szli na górę do sypialni, oboje byli spięci
i podenerwowani. Sam z powodu czekających go przeżyć, a Anna,
ponieważ zaczęła pojmować, że nie potrafi zamieszkać tu na stałe. Ich
miłość tej nocy odzwierciedlała stan ich ducha.
– Kiedy to się skończy, obiecuję ci, że będzie między nami lepiej –
powiedział Sam. – Potrzebujemy trochę ciszy i spokoju.
Anna już miała zaprzeczyć, ale zrezygnowała i zamiast tego
pocałowała go w usta. To nie był dobry moment, żeby zwierzać się ze
swoich niepokojów. I bez tego następne dwa dni będą dla niego
wystarczająco stresujące.
Sypało całą noc i prawie cały ranek. John zaraz po przyjściu do
pracy wsiadł na traktor Sama i do południa przetarł szlak prowadzący na
zbocze, na którym rosło prezydenckie drzewo. Odśnieżył również
podjazd do domu. Ledwo skończył, na drodze pojawił się wóz
transmisyjny z ekipą telewizyjną. Jak tylko zatrzymał się przed domem,
Anna dała nura do stodoły, do której John wprowadził pług śnieżny i
traktor.
– O co chodzi? Nie chcesz być w telewizji? – zażartował, schodząc
z siodełka.
– Jakbyś zgadł. Poza tym wszyscy spodziewają się, że te świąteczne
dekoracje to dzieło Sama lub jakiejś kochającej mamuśki, która przyjęła
biedaka pod swoje opiekuńcze skrzydła.
– Rozumiem, że ty nie za bardzo pasujesz do tego opisu.
– Nie, nie pasuję. Chyba jestem typem kobiety, jak to się mówi,
niezależnej zawodowo.
– Nie widzę w tym nic złego.
– A ja tak. Boję się, że jeśli przeniosę się na stałe do Sumersbury,
Sam nie będzie chciał, żebym jeździła do pracy do Nowego Jorku.
– Może i nie, ale to twoja praca, nie jego.
– Mam nadzieję, że Sam się z tobą zgodzi.
– Jeśli nie, jest skończonym głupcem i powiem mu to prosto w oczy.
– Nie wątpię, że to zrobisz. Dziękuję ci, John. – Wyszli ze stodoły,
w momencie kiedy przed dom zajechała długa biała limuzyna. – Kto to?
– spytała Anna, kiedy samochód zatrzymał się obok wozu
transmisyjnego.
– To chyba ten facet, który poprowadzi program. Gra ojca w tym
serialu telewizyjnym, który puszczają we wtorki. Założę się, że jutro
wszyscy będą go oblegać, skomląc o autografy.
– John, jak myślisz, uda nam się przez to przebrnąć bez jakiejś
większej katastrofy?
– Jeśli o mnie chodzi – John podrapał się za uchem – katastrofa już
nastąpiła. Pozostaje nam tylko czekać, czy nie będzie gorzej.
Następnego dnia o dziesiątej rano, Anna, Vivian i Jimmy stali za
kamiennym murkiem odgradzającym posiadłość Sama od drogi,
czekając niecierpliwie na zorganizowany przez Estelle świąteczny
pochód mieszkańców. Kiedy matka i ojczym Sama dowiedzieli się, że
trzeba iść pieszo na miejsce ścięcia drzewa, postanowili zostać w domu.
Siedzieli na drewnianych krzesłach na werandzie i popijali kawę. Anna
cały ranek próbowała nawiązać ze starszą panią nić porozumienia,
nadaremnie. W końcu poddała się i poszła z Vivian i Jimmym zająć
pozycje bliżej drogi.
Kamienny murek okazał się znakomitym punktem obserwacyjnym.
Piętnaście minut później niż zaplanowano, dziwaczny orszak ukazał się
w oddali. Na jego czele jechał wóz transmisyjny z rozpłaszczonym na
dachu operatorem. Za nim sunął Święty Mikołaj w saniach ciągniętych
przez oswojoną sarenkę. Kiedy procesja zbliżyła się do farmy Sama,
Anna zauważyła, że przebranie sarenki za renifera nie było zupełnie
udane. Rogi zsuwały się jej ciągle z głowy to w lewo to w prawo, a
Święty Mikołaj z okrzykiem „stop!" co chwilę wyskakiwał z sań i
poprawiał nieszczęsnemu zwierzęciu niesforne poroże.
Za sańmi jechała półciężarówka, a na niej z tyłu na platformie
siedziała na drewnianym rzeźbionym krześle okryta imitacją futra z
gronostaja Estelle Terwiliger. W swoim przebraniu wyglądała jak
polarny niedźwiedź. Szerokimi, energicznymi ruchami dyrygowała
maszerującym za ciężarówką chórem miejskim. Obok szedł drugi
operator, przenosząc obiektyw kamery z kobiety na śpiewający chór. Co
jakiś czas Estelle podskakiwała niebezpiecznie na krześle, częściowo z
powodu wyboistej drogi, częściowo z powodu zamaszystych ruchów rąk.
– Niech mnie kule biją – szepnęła Vivian, kiedy pochłonięta
dyrygowaniem Estelle uniosła się kilkanaście centymetrów. – Takimi
ruchami ramion mogłaby nakazać rozstąpić się Morzu Czerwonemu.
– Jestem pewna, że gdyby chciała, dokonałaby tego – odparła Anna.
– To niezwykła kobieta.
– Czy oprócz tej procesji będzie jeszcze orkiestra na wzgórzu i
łyżwiarze na zamarzniętej sadzawce? – spytał Jimmy.
– Tak jest. Sam i John trzy razy dowozili tam dzisiaj dzieci.
Wszyscy byli na swoich miejscach już o dziewiątej trzydzieści,
włączając w to Sama i Johna, którzy czekają przy drzewie.
– Patrzcie – przerwała im Vivian, ściskając ramię męża. – Chyba
umrę ze śmiechu. Te rogi znowu zjeżdżają w dół. Rozumiem, że ta
czerwona mrugająca żarówka, dyndająca pod brodą samy, miała być
czerwonym nosem renifera?
– Mhm – zachichotała Anna. – Wzdłuż uprzęży biegnie drucik,
który łączy ją z baterią w saniach.
– Kto jest Świętym Mikołajem? Jego brzuch doskonale pasuje do tej
roli, chyba że wypchał go sobie poduszkami.
– Nie, to nie poduszki – roześmiała się Anna. – Świętego Mikołaja
odgrywa Edgar Madison, znany z tego, że nie trzeźwieje od Święta
Dziękczynienia do Bożego Narodzenia. Estelle dała mu tę rolę w zamian
za obietnicę, że nie upije się w tym roku. Jak – rozumiem, zależało jej,
żeby telewizja nie pokazała go, jak zatacza się po głównej ulicy
Sumersbury.
– Ruch trzeźwości ma silnych popleczników w Sumersbury. Mam
nadzieję, że to biedne zwierzenie będzie musiało ciągnąć Edgara na
samo wzgórze.
– Nie, Święty Mikołaj i sanie zostaną tutaj, na podwórzu Sama. –
Anna zauważyła wśród chóru Tessie i pomachała do niej ręką.
– A teraz „Cicha noc"! Proszę, zaczynamy! – dobiegły ich komendy
Estelle.
– Stop! – krzyknął znowu Święty Mikołaj, zeskakując z sań i
podbiegając do sarny, żeby poprawić ześlizgujące się rogi.
Operator skierował kamerę na Estelle, a ona musiała to zauważyć,
bo jeszcze raz powtórzyła komendę:
– Dajcie z siebie wszystko, na co was stać! – krzyknęła i powstała z
krzesła, unosząc w górę oba ramiona.
To nie było zbyt mądre. Samochód poskoczył na wyboju i Estelle
runęła na wznak na dno platformy. Chórzyści rzucili się jej na pomoc,
ale kierowca, nieświadomy, że jego pasażerka czołga się z tyłu na
czworakach, jechał dalej, jakby nic się nie stało.
W końcu usłyszał wołanie chóru i zatrzymał samochód. Estelle
wdrapała się z powrotem na krzesło. Wyglądało na to, że nie doznała
żadnego uszczerbku, tylko jej płaszcz gronostajowy się pobrudził, a
kapelusz przekrzywił na głowie. Wzięła do ręki tubę i zawołała do czoła
pochodu:
– Gotowi? A więc „Cicha noc"! Zaczynamy!
Vivian nie mogła powstrzymać się od śmiechu, ukryła twarz na
ramieniu Jimmy'ego, próbując się uspokoić.
– Odwołam wszystkie spotkania, kiedy będą to puszczać w telewizji
– powiedziała do Anny. – Końmi nie odciągną mnie od telewizora. A to
jeszcze nie wszystko. Przed nami łyżwiarze i orkiestra.
– Ludzi z Białego Domu to nie wzrusza – zauważył Jimmy,
wyciągając głowę w stronę szarej limuzyny, przy której stali oparci o
zderzak dwaj mężczyźni z odkrytymi głowami, w eleganckich paltach i
garniturach. – Od czasu do czasu uśmiechają się tylko pod nosem, ale to
wszystko.
– Założę się, że widzieli już większe wariactwa w swoim życiu –
stwierdziła Vivian. – Praca w Białym Domu musiała stępić w nich
wrażliwość na inne formy rozrywki.
– Nawet nie wiesz, jak mi ciebie brakowało, Viv – roześmiała się
Anna.
– Naprawdę? Trudno mi w to uwierzyć. Taki facet jak Sam Garrison
na pewno nie pozwolił ci się nudzić.
– Och, nie zrozum mnie źle. Sam jest wspaniały, ale lubię też
przebywać czasami z tobą.
– To brzmi jak wyznanie prawdziwej przyjaźni. Jimmy i ja zrobimy
wszystko, żeby cię odwiedzać, kiedy przeniesiesz się tu na stałe. –
Uśmiechnęła się do Anny, po czym wróciła do oglądania świątecznej
maskarady. – Och, sanie wjeżdżają na podjazd. Biedne zwierzę będzie
mogło wreszcie odpocząć.
– Vivian, czy mówiłam ci coś o moich przenosinach? – spytała
Anna.
– Nie, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego – odparła jej przyjaciółka,
nie odrywając wzroku od drogi. – Ty i Sam szalejecie za sobą, a
małżeństwo jest wspaniałą instytucją dla ludzi w waszym stanie.
– Tak, ale...
– Nie mówmy o tym teraz – przerwała jej Vivian.
– Chodźmy za nimi na wzgórze. Nie chciałabym nic stracić.
Myślicie, że uda nam się znaleźć w obiektywie kamer, kiedy będziemy
iść z tyłu?
– Viv – powiedział Jimmy, biorąc ją za rękę – jestem pewien, że
tydzień po tym, jak pokażą ten program w telewizji, podpiszesz kontrakt
z wytwórnią Warner Brothers.
– Mówisz tak, bo wiesz, że jestem bardzo fotogeniczna – roześmiała
się Vivian. – Chodź, Anno. Obiecuję ci, że jak tylko to się skończy,
porozmawiamy o twoich miłosnych problemach.
Tymczasem po wycofaniu się z parady sań ze Świętym Mikołajem,
filmujący chór operator wsiadł do wozu transmisyjnego, pozostawiając
kręcenie wspinaczki na wzgórze swojemu partnerowi rozpłaszczonemu
na dachu. Kiedy ciężarówka ruszyła pod górę, Estelle dla utrzymania
równowagi chwyciła się jedną ręką klapy, nie przestając przy tym
dyrygować drugą, w której trzymała tubę. Co jakiś czas podnosiła ją do
ust i wykrzykiwała komendy:
– Głośniej! Więcej życia!
– Łatwo jej mówić – dyszała Vivian, która wcześniej włączyła się
do chóralnego śpiewu. – Ona jedzie na tej cholernej ciężarówce. Daleko
jeszcze, Anno?
– Nie jestem pewna. Sam zabrał mnie tu kiedyś również ciężarówką.
– To nie dla mnie – skarżyła się Vivian, zwisając bezwładnie na
ramieniu Jimmy'ego. – Weź mnie na ręce, kochany. Udajmy, że jesteś
Rett Butler a ja Scarlett O'Hara.
– Mam lepszy pomysł. Udajmy, że ja jestem Butch Cassidy, a ty
Sundance Kid i że napadamy na pociąg. Wskoczymy na platformę
ciężarówki, na której jedzie ta... jak jej tam?
– Estelle Terwiliger – podpowiedziała Anna, parskając śmiechem. –
Tak to jest, jak się siedzi w mieście i nie uprawia żadnych sportów.
– Może by tak zawrócić? – zasugerował Jimmy z nadzieją w głosie.
– Nigdy w życiu – oburzyła się Vivian. – Jeśli nie weźmiesz mnie na
ręce, wczołgam się na to wzgórze, ale obejrzę łyżwiarzy na sadzawce i
ścięcie ogromnego dębu.
– Nie dębu, ale jodły – poprawił ją Jimmy.
– Niech będzie, jodły. Idę, a wy?
– Ja też muszę to zobaczyć – powiedziała Anna. – Zresztą,
sadzawka jest już niedaleko. Wydaje mi się, że słyszę, jak orkiestra gra
„Walc łyżwiarzy".
– Skoro wy, kobiety, wdrapiecie się pod tę górę, to i ja nie zostanę w
tyle – stwierdził Jimmy.
Kiedy dotarli do polanki nad sadzawką, Estelle ruchem ręki ucięła
kolędę, po czym uniosła się z krzesła i niczym królowa zwróciła twarz w
stronę łyżwiarzy. Chórzyści natychmiast wyłamali się z szeregów i
otoczyli ciasnym kręgiem ciężarówkę oraz blokujący drogę wóz
transmisyjny, zasłaniając tym samym widok Annie i jej przyjaciołom.
– Jimmy, weź mnie na barana – zażądała Vivian podskakując, żeby
zobaczyć coś ponad głowami chórzystów. – Nic stąd nie widzę.
– Na barana? Coś ci się pomyliło, Viv. To Sam, przyjaciel Anny, ma
szerokie bary. Ja jestem tylko słabiutkim urzędnikiem.
– Nie wygłupiaj się. Nie jestem ciężka, a ty jesteś silniejszy, niż ci
się wydaje. Uklęknij, żebym mogła się wdrapać na ciebie.
Anna zdusiła w sobie chichot widząc, jak Vivian siada okrakiem na
plecach Jimmy'ego, a on łapie ją za obute w botki kostki i podnosi z
jękiem z ziemi.
– Och, szkoda, że tego nie widzicie! – wykrzyknęła Vivian z ponad
dwumetrowej wysokości.
– Naprawdę? – odparł Jimmy. – Może zamienimy się i ty weźmiesz
mnie na barana? Nie jestem ciężki, a ty jesteś silniejsza, niż ci się wydaje
– dodał, chwiejąc się lekko, żeby utrzymać równowagę na śliskiej
drodze.
– Co się dzieje? – Anna wyciągnęła szyję, próbując coś zobaczyć.
– Może chciałabyś się wspiąć na ramiona Vivian? – spytał Jimmy
krzywiąc się, kiedy jego żona poruszyła się. – Widziałem to kiedyś w
cyrku. Założę się, że pokazaliby nas w telewizji, gdybym podniósł was
obie jednocześnie.
– Jimmy, nie wygłupiaj się – skarciła go Vivian. – Przesuń się
trochę na prawo, tak żebym mogła zobaczyć. Doskonale! Stąd mam
świetny widok. Och, oni są tacy zabawni!
– Prosimy o lepszy komentarz do tego, co się tam dzieje – wtrącił
Jimmy. – Słowo „zabawni" nie oddaje nam w pełni tego, co widzisz.
– No więc, dziewczyny ubrane są w długie spódnice i futrzane
czapki, a w rękach trzymają małe mufki. Chłopcy ubrani są normalnie, z
tym że na głowach mają czapki do golfa, a na szyjach kolorowe chustki.
Orkiestra musiała zmarznąć na kość. Nawet stąd widać, że ich wargi i
ręce są wręcz fioletowe.
– Ale za to ładnie grają. Przynajmniej to wyszło tak jak trzeba...
– Och, nie! – przerwała jej Vivian. – O Boże! Bęc! Następny.
– Co się dzieje? – spytali jednocześnie Jimmy i Anna.
– Och, biedne dzieciaki. Nie potrafią jeździć w tych długich
sukniach. Uwaga!
– Viv, przestań mnie szarpać za włosy! – ostrzegł Jimmy.
– Padają jak klocki domina – jęczała Vivian.
– Vivian, nie podskakuj tak, bo...
– Jimmy, uważaj! – krzyknęła Anna, ale było już za późno.
Jimmy zachwiał się i runął jak długi na ziemię, pociągając za sobą
idącą mu na pomoc Annę. Wszyscy troje wylądowali w ponad metrowej
zaspie śnieżnej, która złagodziła upadek, ale i przykryła ich od stóp do
głów mokrym białym pyłem.
Zaległa cisza, którą po chwili przerwał ciąg przekleństw Jimmy'ego
i perlisty śmiech Vivian. Anna zrozumiała, że nikomu nic się nie stało, a
kiedy ujrzała oblepione śniegiem twarze przyjaciół, również wybuchnęła
śmiechem. Nagle uświadomili sobie, że orkiestra już nie gra. Anna
odwróciła się powoli i zobaczyła wymierzony w siebie obiektyw
kamery. W półkolu, za operatorem, stał, patrząc na nich, cały chór
miejski.
Nie przestając się śmiać, chwyciła garść śniegu i rzuciła nim w
kamerę. Jimmy natychmiast poszedł w jej ślady i ulepił śnieżną kulkę.
Jednakże kiedy nią rzucił, kula chybiła celu i trafiła jednego z
chórzystów. Ten uśmiechnął się tylko i bez namysłu rzucił się do
lepienia swojej. W zabawę włączyła się zaraz Vivian i już po chwili
wszyscy, prócz Estelle, śmiejąc się i krzycząc, rzucali w siebie
śnieżkami. Schwytany w krzyżowy ogień kulek telewizyjny operator
wycofał się do wozu, podczas gdy Estelle próbowała przywrócić
porządek, wykrzykując przez tubę komendy.
– Przestańcie! Natychmiast przestańcie! – ryczała, uchylając się
przed latającymi w powietrzu kulkami. – Spokój! – Nadal nikt jej nie
słuchał, – Zaraz będą ścinać drzewo! – wrzasnęła i wtedy powoli
wszyscy zaczęli się uspokajać. – Już lepiej. A teraz soprany staną tutaj, a
tenory tam. Alty i basy, zajmijcie swoje miejsca.
– Co za kobieta – szepnęła Vivian do męża.
– Na twoim miejscu nie odzywałbym się – mruknął Jimmy. – Już
dość narozrabiałaś.
– Ja? To Anna rzuciła pierwszą kulkę. Nie wiedziałam, że drzemie
w tobie taka fantazja. – Dała przyjaciółce kuksańca w bok. – Nie poznaję
cię. Co za odwaga. Jestem z ciebie dumna.
– Dziękuję. To była świetna zabawa.
Anna uśmiechnęła się do siebie. Rok temu nie przyszłoby jej do
głowy rzucić śniegiem w kamerzystę. Nie włóczyłaby się po nocy leśną
ścieżką, żeby zakraść się pod czyjeś okna, a tym bardziej nie
odważyłaby się zaproponować klientowi włączenia własnego wyrobu
tkackiego do projektu urządzenia mieszkania. Nareszcie odzyskiwała
pewność siebie i niezależność.
Chór wyrównał szeregi i na komendę Estelle ruszył w drogę, z
kolędą „Cicha noc" na ustach. Kiedy doszli do sadzawki, dołączyła do
nich młodzież z łyżwami przewieszonymi przez ramię i futerałami na
instrumenty w rękach. Po kilku minutach marszu wszyscy dotarli do
miejsca, gdzie rosły wysokie jodły, a wśród nich ta, która miała zostać
ścięta. Na drodze stała poobijana półciężarówka Sama i wynajęta lśniąca
czerwona ciężarówka z przyczepą, którą miał zawieźć choinkę do
Waszyngtonu. Po ścięciu olbrzymie sanie ciągnięte przez traktor miały
podwieźć drzewo do tego miejsca.
Wóz telewizyjny zjechał na lewą stronę drogi i zatrzymał się za
wehikułem Sama. Kierowca z ciężarówki Estelle stanął za wozem
telewizyjnym.
– Ekipa telewizyjna zostaje tutaj – zakomenderowała przez tubę
Estelle. – Jeden z kamerzystów będzie kręcił na miejscu ścięcia, a my
podejdziemy jeszcze kawałek drogą, tak żebyśmy mogli obserwować z
bezpiecznej odległości całą ceremonię. Jak wam już mówiłam, nie
możemy stać za blisko drzewa, żeby ktoś nie został ranny, kiedy będzie
upadać.
– Ciekawe, skąd jej to przyszło do głowy – mruknął Jimmy. – Jakby
ta cała impreza nie była już jednym wielkim niewypałem. Do pełni
szczęścia brakuje nam tylko kilku ludzi przygniecionych prezydencką
choinką.
– Uważam, że było cudownie – powiedziała Vivian. – I choć jestem
mokra i zziębnięta i będę musiała spędzić przyszły tydzień poruszając się
na wózku inwalidzkim, nie żałuję ani minuty.
– Za mną, chórzyści – zakomenderowała Estelle przez tubę.
Ciężarówka, na której siedziała, ruszyła, próbując wyminąć wóz
telewizji.
– Czy tu nie jest za wąsko dla dwóch samochodów? – spytała na
głos zaniepokojona Anna.
Jakby w odpowiedzi, ciężarówka przechyliła się na prawo i wpadła
do rowu. Estelle krzyknęła, ale rym razem nie upadła na ziemię. Szybko
wróciła do równowagi i zerkając niespokojnie w stronę wozu
transmisyjnego, z którego operator, szczerząc zęby w uśmiechu,
wycelował w nią obiektyw kamery, podniosła tubę do ust i zapytała
spokojnie:
– Czy męska część chóru mogłaby nam pomóc wydostać się z tej
opresji?
Odpowiedział jej gromki wybuch śmiechu, ale już po chwili
mężczyźni i chłopcy rzucili się na pomoc, napierając ze wszystkich sił na
bok ciężarówki, podczas gdy kamery filmowały ich dzielne zmagania.
Opony samochodu kręciły się w miejscu, chlapiąc śnieżną bryją i błotem
na wszystkich dookoła, ale nikt się tym nie przejmował. Wkrótce wóz
został wypchnięty i chór, tym razem bez komendy Estelle,
ryknął„Przybieżeli do Betlejem".
– Popatrz, Sam! – krzyknęła do Anny Vivian, kiedy mijali rząd
drzew, w którym rosła prezydencka jodła. – Rozmawia z tym
gwiazdorem z telewizji. Między nami mówiąc, uważam, że Sam jest
dużo przystojniejszy.
Anna już wcześniej zobaczyła Sama i Johna zajętych rozmową z
aktorem i dwoma przedstawicielami Białego Domu. Sam też ją
zauważył, a wtedy Anna, dzięki świeżo zdobytej pewności siebie,
pomachała mu ręką, a on uśmiechnął się i odmachał. Serce Anny
podskoczyło z dumy i radości. Mężczyzna, którego kocha, zawiezie
swoją choinkę do Białego Domu. Wokół tego drzewka zasiądzie
prezydent i jego rodzina, a przez cały okres świąteczny podziwiać ją
będą tysiące odwiedzających stolicę Stanów.
– Och, Anno, zdradza cię wyraz twojej twarzy. Lepiej wyjdź za tego
chłopca – powiedziała Vivian.
– Chyba masz rację – zgodziła się Anna, raz jeszcze machając do
Sama. – Jeśli mnie zechce.
– Żartujesz! Dla ciebie wlazłby w krowie łajno obiema nogami.
– Muszę jak najszybciej cię stąd zabrać – obruszył się Jimmy. –
Zaczynasz używać bardzo dziwnych wyrażeń.
Zatrzymali się za Estelle i chórem, kilkanaście metrów nad
jodłowym laskiem. Estelle wstała z krzesła.
– A teraz wszyscy odwracamy się i patrzymy na drzewo – rozkazała.
– Kiedy zacznie się chwiać, orkiestra zagra „Ave Maria".
– Dobry Boże – jęknęła cicho Anna – Ona naprawdę to zrobi.
– Co? – szepnął Jimmy. – Nie widzenie złego w tym, że zaśpiewa.
– Sara twierdzi, że jej śpiew przypomina głos jelenia na rykowisku –
wyjaśniła Anna.
Usłyszeli wycie włączanej piły. Wśród chórzystów na wzgórku
zaległa absolutna cisza. Anna obserwowała korony drzew. Kiedy
zachwiał się wierzchołek jednej z jodeł, wskazała ją Vivian i
Jimmy'emu:
– To ta.
– To naprawdę niesamowite – powiedziała Vivian, wsuwając dłoń
pod ramię męża. – Nie mogę uwierzyć, że jesteśmy przy ścinaniu
drzewka dla prezydenta.
– Tak. Dzięki ci, Anno – powiedział Jimmy, obejmując Annę i
przyciskając serdecznie do siebie. – Dzięki, że zabrałaś nas do siebie na
ten weekend.
– Cieszę się, że tu jesteście. – Naprawdę się cieszyła. Przez ostatnie
czterdzieści osiem godzin Sam nie miał dla niej zbyt dużo czasu, a poza
tym ostatni tydzień uświadomił jej, że prócz Sama potrzebowała również
przyjaciół.
Podbiegł do nich kilkunastoletni chłopiec z chóru.
– Kiedy drzewo zacznie się walić, wszyscy krzykniemy: Uwaga! –
szepnął. – Chór już o tym wie.
– A Estelle? – spytała Anna.
– Nie, ale nie uważa pani, że to świetnie pasuje?
– Oczywiście. – Vivian poklepała go po ramieniu. – Dzięki, że nas
wtajemniczyłeś.
Chłopiec pobiegł z powrotem na swoje miejsce, jodła zachwiała się i
runęła w dół.
– Uwaga! – wrzasnęli chórzyści, wyrzucając ręce w górę.
Estelle aż podskoczyła na dźwięk ich głosów, ale nie miała czasu,
żeby zareagować, bo orkiestra natychmiast uderzyła w pierwsze tony
„Ave Maria". Wzięła długi oddech i zaczęła śpiewać, trzymając
przytkniętą do ust tubę z bawolego rogu.
Rozdział 13
Sam miał wyjechać do Waszyngtonu jeszcze tego samego
popołudnia. Ekipa telewizyjna została w miasteczku, żeby nakręcić
scenę pożegnania Sama przez mieszkańców Sumersbury. Sam obiecał,
że przejedzie ciężarówką przez główną ulicą miasta, tak żeby wszyscy
mogli mu pomachać.
Vivian i Jimmy oraz matka Sama z ojczymem wyszli wcześniej do
miasta, żeby wziąć udział w pożegnaniu. Sam poprosił Annę, aby z nim
została i pomogła mu w ostatnich przygotowaniach do wyjazdu.
– Boże, co za dzień – westchnął, wbiegając na górę po schodach. Od
piątku poruszał się i mówił szybciej niż zwykle, ale Anna rozumiała, że
każdy na jego miejscu byłby trochę podenerwowany. – Muszę wrzucić
jeszcze kilka rzeczy do walizki. Chciałbym, żebyś mi poradziła, jaki
garnitur powinienem włożyć na wizytę w Białym Domu.
Weszła za nim do sypialni wolniejszym niż on krokiem. Zauważyła
ze zdziwieniem, że jego świeżo zdobyty status sławnej osoby
onieśmielał ją nawet w sypialni, gdzie byli ze sobą w sytuacji tak
intymnej.
– W sumie, chyba nieźle to wypadło – zauważyła.
Spojrzał na nią znad otwartej na łóżku walizki.
– Tak – wybuchnął śmiechem. – W sumie. Kiedy usłyszałem, jak
Estelle ryczy przez róg bawoli „Ave Maria", o mało nie padłem trupem.
Szkoda, że nie widziałaś wyrazu twarzy Deva.
– Deva?
Wyjął dwie koszule z komody i włożył do walizki.
– Devlina Maxwella. No wiesz, z tego serialu w telewizji.
– Ach, tak. Oczywiście.
– No więc, który mam wziąć? – spytał, wyciągając z szafy dwa
garnitury.
Anna popatrzyła na trzyczęściowe garnitury, jeden szary, a drugi
granatowy. Oba z drogich materiałów i świetnie skrojone.
– Wiesz, że nigdy nie widziałam cię w garniturze?
– I nie zobaczysz. Nie znoszę w nich chodzić. Wiem, że to wielki
zaszczyt, wizyta w Białym Domu i tak dalej, ale nie mogę się doczekać,
kiedy wszystko wróci do normy.
– Granatowy będzie lepszy – poradziła mu Anna.
– Też tak myślę. – Wrócił do szafy, wyjął torbę na ubranie i
odwiesił szary garnitur. – Wiesz, w tym pośpiechu i zamieszaniu
uświadomiłem sobie raz jeszcze, jak bardzo nienawidzę takiego życia. –
Zapiął torbę i położył koło walizki.
Anna milczała. Czuła, że Sam czeka, żeby mu przytaknęła, ale nie
mogła tego zrobić.
– Anno? – Obszedł łóżko i wziął ją w ramiona. – Słuchaj, wiem, że
ostatnie dwa dni były szaleństwem. Prawie w ogóle nie mieliśmy dla
siebie czasu. Może pojechałabyś ze mną do Waszyngtonu? Kupilibyśmy
ci jakieś ubrania i...
Przycisnęła lekko palce do jego ust i potrząsnęła głową.
– Już wzięłam jeden tydzień wolnego, Sam. Do świąt muszę
skończyć kilka rozpoczętych projektów, a prócz tego mam jeszcze
milion innych spraw do załatwienia. Przykro mi, ale nie mogę z tobą
jechać.
– Czasami przeklinam, że nie spotkaliśmy się, jak tylko tu
przyjechałaś – powiedział, głaszcząc ją po plecach. – Gdybyśmy się
poznali na początku lata, założę się, że nie pracowałabyś już w Nowym
Jorku.
– Sam, ja... – Czuła, jak ściska ją w dołku.
– Wiem, wiem. – Ujął ją pod brodę. – Nie możesz rzucić pracy w
środku świątecznego młyna. Ale, Anno, kiedyś będziesz musiała to
zrobić, prędzej czy później. Oboje o tym wiemy. Twoje miejsce jest
tutaj, przy mnie, a nie w tym domu dla obłąkanych, który nazywają
Nowym Jorkiem. Nie musisz tam tak harować. Spójrz, jak przygnębia
cię sama myśl, że musisz tam wracać.
Anna zadrżała czując, że nadchodzi burza. Trzeba było wcześniej
zmienić temat, a teraz pozwoliła, żeby Sam fałszywie odczytał jej
milczenie. To nie jest najlepszy moment na rozpoczynanie tej rozmowy,
ale przecież nie może dłużej utwierdzać go w fałszywym mniemaniu.
– Sam, kocham cię i uwielbiam być z tobą – zaczęła, patrząc mu w
oczy.
– Ja też. Dlatego...
– Ale wcale nie jestem przygnębiona tym, że wracam jutro do
Nowego Jorku. Przeciwnie, nie mogę się doczekać, kiedy znów zabiorę
się do pracy.
Zszokowany wyraz jego twarzy przekonał ją, że miała rację. Sam
tak silnie uwierzył w swoją wizję, że jeszcze teraz nie chciał się poddać.
– Rozumiem, że przyszły tydzień w mieście będzie dla ciebie
interesujący. To przecież sezon świąteczny i z tego, co tu zrobiłaś,
widzę, jak bardzo lubisz wszystko, co ma związek ze świętami. Ale
kiedy po Nowym Roku wrócisz do codziennej harówki, przekonasz się,
że...
– To nie z powodu świąt, Sam – przerwała mu Anna. Choć było jej
przykro, musiała wyprowadzić go z błędu, nawet gdyby to było jeszcze
bardziej okrutne. – Widzisz, praca znowu sprawia mi radość. Mam
nadzieję, że będę zajmować się dekoratorstwem przez długie, długie lata.
– Ale przecież mówiłaś, że coś się w tobie wypaliło – wymamrotał
zaskoczony.
– Bo może tak było. Ale w minionym tygodniu miałam mnóstwo
czasu, żeby to przemyśleć i doszłam do wniosku, że to nie z moją pracą
było coś nie w porządku, ale ze mną. Erie wmówił mi, że moje talenty są
żadne, zwłaszcza w porównaniu z jego. Potem, kiedy mnie zostawił,
zadał mi kolejny cios. Ale teraz moje rany się leczą. – Pogłaskała go po
policzku i spojrzała mu w oczy wzrokiem przepełnionym miłością. –
Wiejska sceneria, tkanie, a przede wszystkim twoja miłość, przywróciły
mi pewność siebie. Dzięki niej odzyskałam stary entuzjazm.
– Ale, Anno, co z nami?
Zadrżała, słysząc przebijającą z jego słów udrękę.
– Nadal cię kocham, z każdym dniem bardziej – odparła.
– Ale ja chcę się z tobą ożenić. Chcę mieć dzieci, rodzinę. Siadywać
wieczorami na werandzie...
Wygładziła mu zmarszczkę na czole, jakby czułą pieszczotą można
było odpędzić smutek.
– Są różne rodziny – powiedziała łagodnie. – Chcę i muszę
pracować. Mój zawód jest częścią mnie. Poza tym, przyzwyczaiłam się
do zgiełku miasta. Chyba nie mogłabym już żyć bez niego.
Odwrócił się od niej z jękiem.
– Nie wierzę, że to mówisz. Czego ty chcesz? Małżeństwa
dojazdowego? Chcesz przyjeżdżać do domu na sobotę i niedzielę,
spędzać ze mną dwie noce i wracać do Nowego Jorku w niedzielę
wieczór?
– Przedstawiasz to w tak smutnych barwach. – Położyła mu dłoń na
ramieniu. – Ludzie znajdują jakieś sposoby na rozwiązanie tych
problemów. Mnóstwo par...
– A co z obrazkiem w twoim mieszkaniu? Co z dziećmi? – spytał,
nadal na nią nie patrząc. – Czy na to też masz odpowiedź? Czy po prostu
o tym nie myślisz, bo to zbyt skomplikowane?
– Nie wiem, Sam. – Zdjęła dłoń z jego ramienia. – Nie znam
wszystkich odpowiedzi. Tak naprawdę uważam, że znalezienie ich nie
należy tylko do mnie. Partnerstwo polega między innymi na tym, że
dwoje ludzi szuka takich rozwiązań, które obojgu dadzą to, na czym im
zależy.
– Powiem ci, czego ja chcę. – Odwrócił się do niej z oczami
pełnymi łez. – Chcę domu, prawdziwego domu, w którym co noc oboje
będziemy dzielić ze sobą łoże. Chcę dzieci, które zasypiać będą w
swoich pokojach wiedząc, że mama i tata są w sypialni obok i że mogą
zawołać ich w nocy, kiedy zbudzi je zły sen. I nie chcę tłumaczyć
płaczącemu trzylatkowi, że jego mama znowu wyjechała do miasta,
ponieważ woli pracę od życia z rodziną.
– Cóż za skostniały i zacofany pogląd! – Oburzyła się Anna. – To
wizja szczęśliwego życia dla mężczyzny i dzieci, ale gdzie tu jest
miejsce na samorealizację kobiety? Co ze mną?
– Przecież możesz tkać! – krzyknął. – Dlaczego nie możesz
realizować się jako tkaczka?
– Bo nie jestem twoją babką!
Odchylił głowę do tyłu, jakby dostał w twarz.
– Nigdy nie powiedziałem, że...
– O tak, powiedziałeś – przerwała mu, zaciskając pięści. – Nie
wprost, ale na milion małych sposobów próbowałeś wskrzesić ją we
mnie. Więc powiem ci coś. Może Hilary Schute była szczęśliwa,
prowadząc dom, piekąc ciastka, robiąc zakupy w miasteczku, szorując
podłogi, a w wolnym czasie siadając do krosna, ale ja nie będę. Ja mam
swój zawód i chcę go wykonywać. Jeśli nie potrafisz tego zaakceptować,
lepiej od razu się rozstańmy.
Kiedy skończyła, serce biło jej głośno. Nie, Sam nie pozwoli, żeby
ta sprawa ich rozdzieliła, pocieszała się w myślach.
– Nie widzę sposobu, żeby nam się udało – odezwał się matowym
głosem Sam. – Oczekujemy od życia zupełnie różnych rzeczy. –
Popatrzył na nią smutnym wzrokiem, – Masz rację, Anno, marzyłem o
wskrzeszeniu tego, co mieli moi dziadkowie. Nadal uważam, że warto
urzeczywistnić to marzenie.
– To twoja ostateczna odpowiedź? – wyszeptała. Do oczu napłynęły
jej łzy.
– Tak. – Odwrócił od niej twarz. – Ostateczna.
Z trudem łapała oddech. A więc to już koniec. Naprawdę koniec.
– Jak... zwrócić ci krosno? – wykrztusiła w końcu.
– Nie kłopocz się – powiedział odchrząknąwszy. – I tak chciałem ci
je dać na gwiazdkę. Potraktuj je jak wcześniejszy prezent.
– Nie mogę go przyjąć.
– Ależ Anno, nie chcę go więcej widzieć. Będzie mi tylko
przypominać, co straciliśmy.
– Nie straciliśmy! Ty to wyrzuciłeś!
– To nie ja chcę robić karierę w wielkim mieście – odparował,
patrząc jej w twarz po raz ostatni.
Szlochając wybiegła na korytarz, na którym razem malowali
szlaczki, zbiegła po schodach, na których rozstawiła doniczki z gwiazdą
betlejemską, przecięła salon wypełniony zapachem sosny i blaskiem
rubinowego szkła. Kochała to wszystko i kochała Sama, ale nie na tyle,
żeby poświęcić swoją wolność.
W Nowym Jorku Anna natychmiast rzuciła się w wir zajęć.
Postanowiła włączyć w swoje projekty kilka wyrobów tkackich, i kiedy
nie była w pracy lub na spotkaniach z klientami, siedziała przy krośnie
do późnych godzin nocnych, chcąc jak najszybciej zakończyć wszystkie
zlecenia i zwrócić krosno Samowi Potem zamierzała zrobić sobie
przerwę i rozejrzeć się za niedrogim używanym sprzętem.
Pracowała również cały weekend, starając się nie myśleć o tym, że
Sam prawdopodobnie wrócił już do Sumersbury. Wyjmując szpulki
przędzy, które kupiła przed świętami u Tessie, odsunęła na bok
kilkanaście paczek nici w różnych odcieniach zieleni. Kupiła je, żeby
utkać Samowi pled, taki sam jak ten, który zrobiła jego babka. Zielony
kolor miał symbolizować ich miłość: wiecznie żywą, jak iglaste drzewa,
które z takim oddaniem hodował.
Co noc, tuż przed zapadnięciem w niespokojny sen, zastanawiała
się, czy następny dzień przyniesie odmianę w sercu Sama. Codziennie
przed wyjściem do pracy nastawiała automatyczną sekretarkę i co
wieczór znajdowała na niej tylko wiadomości od klientów. Sam uparcie
milczał.
Przed zerwaniem planowała spędzić święta w Sumersbury. Teraz
nie wchodziło to w rachubę, a było już za późno, żeby zdobyć bilet na
samolot do rodziców. Na szczęście, jak zwykle w trudnych chwilach, z
pomocą przyszli Vivian i Jimmy i zaprosili ją do siebie na świąteczny
weekend. Anna obiecała, że przyjedzie w południe w niedzielę, choć
Vivian namawiała ją już na sobotę wieczór. Tego dnia w telewizji
nadawano program z Sumersbury i Vivian chciała, żeby Anna obejrzała
go razem z mmi. Tymczasem Anna nie miała najmniejszej ochoty go
oglądać, a poza tym zdecydowała się odwieźć Samowi krosno.
W sobotę późnym rankiem pojechała po wynajętą półciężarówkę i
przyprowadziła ją pod dom. Kilkunastoletniemu wyrostkowi z ulicy
zapłaciła dziesięć dolarów za pomoc w zniesieniu i załadowaniu krosna
na platformę. Następnie przywiązała je najlepiej jak umiała i choć nadal
trochę się chwiało, uznała, że nic mu się nie stanie, jeśli będzie jechać
powoli i ostrożnie.
Kiedy wyjechała z miasta i zmierzała znajomą trasą do Sumersbury,
ogarnęło ją to samo podniecenie, co wtedy gdy wyruszyła po raz
pierwszy ścieżką między domem jej i Sama. Dawna Anna
zastanawiałaby się i niepokoiła, jak odesłać krosno, nowa Anna po
prostu wynajęła ciężarówkę i sama odwoziła je właścicielowi.
Na końcu tej podróży będzie musiała stawić czoło Samowi, ale
zwrot krosna wiele mu powie. To tak, jakby pokazała mu, że jest panią
swojego losu i nie zamierza nikomu się podporządkować, nawet
ukochanemu mężczyźnie. On wyłożył jasno swoje racje, teraz ona
uzmysłowi mu, jakie jest jej stanowisko.
Płatki śniegu rozpryskiwały się o szybę. Anna poszukała przycisku
uruchamiającego wycieraczki. Śnieg nie przestraszył jej, raczej
spotęgował jedynie nastrój podniecenia. Znała drogę. Kiedy odda już
krosno, pojedzie do swojego wiejskiego domu i zostanie w nim na noc.
Świąteczny tydzień nie był może taki, jak chciała, ale przynajmniej jej
los pozostawał w jej rękach.
John był brygadzistą na farmie Garrisona długo przed śmiercią
dziadków Sama. Przez wszystkie te lata byli z Samem bardzo
zaprzyjaźnieni. Aż do teraz. Poróżnili się, jak tylko Sam wrócił z
Waszyngtonu.
Jeszcze pierwszego dnia John zażądał od Sama wyjaśnień w
związku z wyjazdem Anny. Sam zrelacjonował mu pokrótce pożegnalną
scenę, spodziewając się poparcia przyjaciela. Wiedział, że John jest
bardzo przywiązany do wartości rodzinnych. Ku jego zdziwieniu, John
wziął stronę Anny. Uznał poglądy Sama za przestarzałe i nie z tej epoki.
Sam powiedział mu na to, żeby zatrzymał dla siebie swoje opinie i po tej
wymianie zdań obaj mężczyźni odzywali się do siebie tylko wtedy, gdy
to było konieczne.
Niemniej jednak słowa Johna głęboko zapadły Samowi w serce.
Myślał o nich bez przerwy i wpadał w coraz gorszy nastrój. Na sobotę
wieczór Estelle wynajęła telewizor z ogromnym ekranem i zaprosiła
mnóstwo osób na wspólne oglądanie programu z Sumersbury. Sam
najchętniej zaszyłby się gdzieś w kącie, zamiast iść na to przyjęcie, ale
wiedział, że zostając w domu, wyrządziłby jej przykrość.
Około południa zaczął padać śnieg. O drugiej było go na tyle dużo,
że już nikt nie odważył się przyjechać po choinki. Przez resztę
popołudnia Sam pracował nad księgami hartfordzkiej firmy prawniczej,
a o piątej wieczór wyruszył zaśnieżoną, śliską drogą do Estelle.
Anna zmniejszyła szybkość o dalsze dziesięć kilometrów. Śnieg
zalepił szyby na biało. Gdyby nie miarowo kiwające się wycieraczki, nic
by nie było widać przez przednią szybę. Już dawno temu włączyła
światła, ale i tak z trudem rozróżniała zaśnieżone tyły samochodów
wlokących się przed nią po szosie. Procesja wozów powoli sunęła za
pługiem śnieżnym jak kaczuszki za panią matką.
Anna wiedziała, że nic jej nie grozi na samej autostradzie, choć
kilka razy czuła, jak opony ślizgały się po tworzącej się przy
nawierzchni warstwie lodu. Ale pługi nie odśnieżą wszystkich zjazdów i
szos drugiej kategorii, a to nimi właśnie będzie musiała jechać do
Sumersbury.
To będą święta jak z pocztówki, pomyślała, W tym roku
Sumersbury zasypało dwukrotnie: przed przyjazdem telewizji i teraz
przed samym Bożym Narodzeniem. Mogłaby tu spędzić najbardziej
romantyczne święta w swoim życiu, gdyby sprawy z Samem inaczej się
potoczyły. Próbowała oderwać się od tych myśli, ale powolny ruch
pojazdów dawał jej wiele czasu na myślenie.
Kiedy ujrzała pierwsze drogowskazy na Sumersbury, odetchnęła z
ulgą. Ramiona bolały ją od kurczowego trzymania kierownicy. Zegar na
desce rozdzielczej wskazywał dwadzieścia po piątej. Nic dziwnego, że
była zmęczona. Podróż trwała całe godziny dłużej niż zwykle. Kiedy
dojedzie do farmy Sama, będzie już ciemno.
Zjechała ostrożnie z autostrady na drogę lokalną. Skręcając wyczuła,
że lód wbił się w rowki opon samochodu. W ciężarówce były łańcuchy,
ale na samą myśl o zakładaniu ich w tej zawiei zrobiło się jej zimno.
Będzie jechać wolno. Da sobie radę.
Powoli sunęła po opustoszałych drogach. Wokół niej roztaczał się
świat jak z bajki. Na zasłanych śniegiem polach co jakiś czas wyrastały
udekorowane wielobarwnymi światełkami ośnieżone drzewa i domy. Z
kominów unosił się dym, a okna żarzyły w ciemności przyjaznym
żółtym światłem. Anna poczuła ukłucie w sercu. Tak bardzo chciała być
również częścią tego wiejskiego życia. Czy to źle, że pragnę mieć
wszystko?
Wreszcie dotarła do miejsca, w którym skręcało się do farmy Sama i
jej domu. Chociaż nikt za nią nie jechał, wrzuciła na wszelki wypadek
kierunkowskaz. Kamienny murek odgradzający pola od drogi pokrywała
trzydziestocentymetrowa czapa śnieżna. Droga zasypana była śniegiem.
Słabe ślady opon samochodu, który niedawno stąd wyjeżdżał, prawie
zupełnie przykryła nowa warstwa śniegu. Po raz pierwszy zastanowiła
się, co zrobi, jeśli Sama nie będzie w domu.
Zanim skręciła w zaśnieżoną alejkę, zauważyła kątem oka, że zegar
na desce rozdzielczej wskazuje kilka minut po szóstej. No cóż, jeśli go
nie zastanie, wejdzie do środka i zostawi mu kartkę. Równie dobrze
może oddać krosno nazajutrz rano. Od zjazdu z autostrady jeszcze nie
skręcała w lewo i teraz, gdy była już przednimi kołami na drodze,
uświadomiła sobie, że ciężarówka nie reaguje na jej manewry. Koła
wbiły się w zlodowaciały śnieg i samochód zaczął się ślizgać.
Strach oblał ją zimnym potem. Zdjęła nogę z hamulca i naciskając
gaz, próbowała wyjść z poślizgu. Daremnie. Zobaczyła, jak kamienny
murek zbliża się coraz bardziej i z całej siły skręciła kierownicę. Żadnej
reakcji kół. Wiedziała, że za chwilę się rozbije...
Rozdział 14
Ciężarówka wpadła na kamienny mur. Impet uderzenia rzucił Anną
do przodu. Przed rozbiciem głowy uratował ją pas. Siedziała, trzęsąc się
ze strachu. Płatki śniegu tańczyły w światłach samochodu. Kiedy wpadła
na ścianę, silnik zgasł. Próbowała zdrętwiałymi palcami przekręcić
kluczyk w stacyjce, rozrusznik zazgrzytał, ale silnik ani drgnął.
Zrezygnowana wyjęła kluczyk ze stacyjki. Nawet gdyby udało się jej
zapalić, i tak nie da rady wyciągnąć wozu z rowu i wjechać na drogę bez
łańcuchów na kołach.
Nagle dotarło do niej, że w wyniku zderzenia z murem mogło
ucierpieć krosno. Wygramoliła się z szoferki i ruszyła na tył ciężarówki.
Brzęk łańcuchów na kołach toczącego się po oblodzonej drodze
samochodu przywiódł Samowi na myśl dźwięk dzwoneczków przy
saniach i zatęsknił za czasem dzieciństwa, kiedy to wierzył w Świętego
Mikołaja. Przydałoby mu się teraz trochę tej wiary. Potrzebował czarów
i cudów.
Niedaleko skrętu na farmę zobaczył w rowie ciężarówkę opartą
maską o kamienne obmurowanie. Zaklął siarczyście. Miejmy nadzieję,
że nikt nie został ranny, pomyślał. Najbliżej stąd było do jego domu, ale
nikt nie dostanie się do środka, chyba że jakimś cudem znajdzie klucz w
schowku.
Sądząc po warstwie śniegu, jaka zebrała się na masce samochodu,
wypadek zdarzył się kilka godzin temu. Zbliżył się ostrożnie do
ciężarówki i nie wyłączając silnika i świateł, przebrnął przez wysokie
zaspy i odgarnął śnieg z przedniej szyby. W szoferce nie było nikogo, a
drzwiczki zamknięto na klucz.
Wrócił do samochodu i pojechał do domu zawiadomić patrol
drogowy. Jechał wolno, żeby nie przegapić w drodze skulonych postaci
pasażerów z rozbitego wozu. Może jego dom dał im jednak schronienie.
Nawet weranda była lepsza niż odkryte pole. Kiedy wjechał na podjazd,
wiedział już, że znaleźli klucze. Z komina unosił się dym, a w oknach
paliło światło. Zaparkował wóz i wszedł na werandę. Ciągle sypał śnieg.
Ciężarówki nie wydostanie się wcześniej niż po świętach, pomyślał.
Trzeba będzie na ten czas znaleźć dla nich jakieś lokum.
Anna usłyszała najpierw ciężarówkę Sama, a następnie stukot
otrzepywanych butów na werandzie. Wstała z podłogi, gdzie siedziała na
plecionym chodniku przed kominkiem, z nogami owiniętymi płaszczem
i kocem zarzuconym na plecy. Specjalnie wzięła koc, a nie ręcznie tkany
pled.
Patrzyła na drzwi jak więzień oczekujący na strzały szwadronu
egzekucyjnego. Skoro chciała wieść życie niezależnej kobiety, musi
ponieść konsekwencje swojego czynu. Płaszcz zsunął się na podłogę.
Anna ścisnęła mocno koc, próbując powstrzymać drżenie rąk.
Sam przestąpił próg i stanął jak wryty.
– Anna!
– Lepiej zamknij drzwi – powiedziała cicho. – Tu jest bardzo zimno.
– To byłaś ty! – Zatrzasnął drzwi i trzema drugimi krokami pokonał
dzielącą ich odległość. – Co się stało? Jesteś ranna?
– Nie. Nie jestem ranna.
– Na pewno? – Wziął ją w ramiona. – Wyglądasz, jakbyś płakała.
Odsunęła się krok do tyłu, poza zasięg jego ramion.
– Sam. Mam ci coś ważnego do powiedzenia.
– Po co ta ciężarówka? Chyba nie wyprowadzasz się z domu.
– Nie, nie wyprowadzam się. Pozwól mi coś powiedzieć. Wzięłam
ciężarówkę, ponieważ chciałam ci zwrócić... krosno.
– Przecież powiedziałem ci... – Nachmurzył się, ale ona nie
pozwoliła mu skończyć:
– I złamałam je, kiedy wpadłam na murek – dodała prawie
bezgłośnie.
Ścisnęła mocniej koc, czekając na jego reakcję. Na pewno będzie
wściekły. Nie dość, że sprzeciwiła się mu, postanawiając je przywieźć,
to jeszcze ubzdurała sobie, że da radę sama to zrobić. W rezultacie
fałszywej pewności siebie zniszczyła przedmiot, z którym wiązały się
jego wspomnienia.
Patrzył na nią w milczeniu dłuższą chwilę. Anna przełknęła głośno
ślinę. Zasłużyła na wszystko, co jej powie. Nawet jeśli da się je
naprawić, o co się modliła, krosno nie będzie już tak dobre jak dawniej.
– To wszystko? – spytał.
– Chyba wystarczy. – Patrzyła, jak śnieg topiąc się błyszczy w jego
kręconych włosach. Wciąż miał na sobie kurtkę, a na podłodze wokół
butów powstała kałuża wody. – Nie mam dla siebie żadnego
usprawiedliwienia. Nie umiem wyrazić, jak mi przykro. Oczywiście,
postaram się je naprawić, ale to nie...
– Płakałaś. Wiem, że płakałaś – przerwał jej Sam. – Masz jeszcze
zaczerwienione oczy.
– Tak, płakałam – przyznała się, odwracając głowę.
– Z powodu krosna?
Przygryzła dolną wargę.
– Anno?
– Nie, nie tylko. – Spojrzała na niego, a jej oczy znowu wezbrały
łzami. – Nie chciałam czekać tu na twój powrót. Miałam zamiar napisać
kartkę i natychmiast wyjść. Chciałam uciec od wspomnień, które mnie tu
nachodzą. Ale zostawienie kartki po tym, co zrobiłam z krosnem, byłoby
tchórzostwem, dlatego tu jestem. – Zacisnęła wargi, żeby ukryć ich
drżenie.
– Nie jesteś tchórzem, Anno.
Pociągnęła nosem i spuściła wzrok. Nie mogła znieść tego wyrazu
współczucia w jego twarzy. Wolałaby, żeby był na nią zły, żeby
krzyczał.
– Teraz, kiedy ci już powiedziałam, pójdę do domu – oznajmiła,
zdejmując z siebie koc i składając go w kostkę.
– Myślisz, że odnajdziesz dzisiaj ścieżkę?
Zmierzyła go ostrym spojrzeniem.
– To miało być zabawne?
– Nie. To ty jesteś zabawna. – Rozpiął kurtkę. – Spodziewasz się, że
pozwolę ci iść po ciemku, ośnieżoną drogą o dziesiątej w nocy?
Podniosła z ziemi płaszcz i włożyła rękę do jednego rękawa.
– Nie powinno cię obchodzić, jak dostanę się do domu.
– Anno – jego głos był spokojny i opanowany – rozumiem, że
chcesz być niezależna, ale nie musisz chyba popadać w skrajności.
– Chyba masz rację – zgodziła się, wkładając płaszcz na drugie
ramię. – Zatem, czy mógłbyś mnie odwieźć do domu?
– Oczywiście. – Położył kurtkę na oparciu białego skórzanego fotela
i ściągnął buty.
– Dlaczego zdejmujesz buty? – spytała Anna.
– Bo najpierw chcę ci coś powiedzieć, jeśli możesz mnie przez
chwilę posłuchać. – Podszedł do sofy w czerwone wzorki i usiadł na
niej. – Oglądałaś dzisiaj w telewizji program o Sumersbury?
– Nie. – Zupełnie o tym zapomniała. Mogła go była obejrzeć,
ponieważ znalazła klucze i weszła do domu Sama przed siódmą, jeszcze
zanim się zaczął. – Czemu pytasz?
– Może jednak zdejmiesz na chwilę płaszcz i usiądziesz? – Wskazał
jej miejsce obok. – Zrobiło się już całkiem ciepło.
Miał rację. W pokoju było dużo cieplej, od chwili kiedy wszedł do
środka. A może przestało jej być zimno, odkąd wyznała mu swój
grzech? Zdjęła płaszcz i podeszła do sofy. Usiadła na drugim jej końcu i
podwinęła nogi.
– No więc? Oglądałeś go?
– Estelle zrobiła zimny bufet i zaprosiła kupę ludzi, żeby obejrzeli
program na olbrzymim ekranie telewizora, który wypożyczyła. Nagrała
wszystko na wideo, więc będziesz mogła kiedyś to obejrzeć, o ile
będziesz chciała.
– Dziękuję, ale nie.
– A powinnaś. Masz tam dużą rolę.
– Ja?
– Tak, ty. Jak rzucasz śnieżną kulą w kamerę.
– Ach, tak. – Spojrzała w ogień. – Myślałam, że to wytną.
– Nie wycięli. Wyobraź sobie, że pokazali większość pochodu, a
wycięli trochę zdjęć domu i ceremonii ścięcia drzewa: dwie rzeczy, które
chcieli mieć, kiedy planowali kręcenie. Wiesz, dlaczego to zrobili?
– Nie mam pojęcia, myślałam, że chodziło im o pokazanie starych
zwyczajów świątecznych na wsi, a nie tego cyrku, który wymyśliła
Estelle.
Sam wyciągnął ramię na oparciu sofy. Jego palce znalazły się o parę
centymetrów od pleców Anny.
– Tego właśnie początkowo chcieli. Ale Devlin, no wiesz, facet,
który prowadził program, wyjaśnił przed kamerami, że ten idylliczny
świat nie istnieje, mimo heroicznych wysiłków całego miasteczka, żeby
go wskrzesić na potrzeby telewizji. Dowiedział się skądś również, że
mój dom został udekorowany przez zawodowca.
– Och, nie! Na pewno nie ode mnie.
– Oczywiście, że nie, ale Sumersbury jest małym miasteczkiem. W
każdym razie Dev się o tym dowiedział, jak również o tym, że nigdy nie
mieliśmy pochodu ze Świętym Mikołajem w saniach ciągniętych przez
sarnę, która udaje renifera, ani miejskiego chóru, oraz że sadzawka
została zrobiona specjalnie na tę okazję.
– Dzisiejszy wieczór musiał być straszny dla Estelle.
– Wręcz przeciwnie. Była zachwycona. Ponieważ Dev, który od tej
pory jest jej ulubionym aktorem, wychwalał pod niebiosa wszystkich
mieszkańców miasteczka, a ją szczególnie za to, że próbowała wskrzesić
nostalgiczną atmosferę, której oczekiwała od nas telewizja. Mieszkańcy
Sumersbury stali się nagle bohaterami programu, a producenci
telewizyjni przyznali się, że ich wyobrażenia o życiu na wsi nie mają nic
wspólnego z rzeczywistością. To, co znali z książek i obrazków, od
dawna już nie istnieje.
– Niebywałe.
– Prawda?
Usłyszała nagle nowy, łagodny ton w jego głosie. Spojrzała na niego
uważnie.
– To jeszcze nie wszystko, prawda?
Potrząsnął przecząco głową.
– Ostatnio John nie jest dla mnie zbyt miły.
– Nie rozumiem.
– Widzisz, John uważa, że ja, podobnie jak ta telewizja, szukam
czegoś, czego już nie ma. – Anna milczała czując, jak serce tłucze się w
niej jak oszalałe. – Powiedziałem mu, żeby zatrzymał swoje teorie dla
siebie, ale nie mogłem zapomnieć, co mi powiedział, zwłaszcza po tym,
jak obejrzałem dzisiaj ten program. – Bała się poruszyć, ciągle
niepewna, czy naprawdę to słyszy, czy tylko się jej wydaje. Tak bardzo
chciała, żeby to była prawda. – Wszyscy ryczeliśmy ze śmiechu, kiedy
łyżwiarze powpadali na siebie – ciągnął Sam – i wtedy nagle na ekranie
pojawiłaś się ty, rzucając śniegiem w kamerę. W tym momencie
poczułem, że kocham cię tak bardzo, że aż mnie to zabolało. I dalej boli.
– Och, Sam. Ja też cię kocham. – Do oczu napłynęły jej łzy.
– Myliłem się, Anno. Kiedyś myślałem o tobie jak o współczesnej
wersji mojej babki. Ale dziś na ekranie zobaczyłem ciebie taką, jaka
jesteś, i jaką cię kocham. Jeśli... jeśli mi wybaczysz, chciałbym raz
jeszcze ci się oświadczyć. Chciałbym porozmawiać z tobą o tych
rozwiązaniach, o których wspominałaś.
Opuściła swój koniec sofy i rzuciła mu się w ramiona z taką siłą, że
zaparło mu dech w piersiach.
– Czy to znaczy, że się zgadzasz? – spytał, krztusząc siei śmiejąc
jednocześnie.
– Oczywiście. – Przytuliła się do niego. – Może te święta uda się
jeszcze uratować.
Objął ją mocno, pokrywając twarz pocałunkami.
– Myślałem, że będę musiał powiedzieć ci to wszystko przez telefon
albo jechać do Nowego Jorku, żeby wsunąć ci kartkę przez drzwi.
Zostaniesz? Spędzisz ze mną święta?
– Będę musiała powiadomić Vivian, ale tak, zostanę. Zresztą, nie
miałabym czym się stąd wydostać. – Na wspomnienie kraksy, zrobiło się
jej smutno. – Sam, naprawdę bardzo mi przykro z powodu krosna.
– Myślę, że dobrze się stało. Przykładałem do niego zbyt wielką
wagę, przykładałem zbyt wielką wagę do wszystkiego, co wiązało się z
życiem moich dziadków. Teraz uzmysłowiłem sobie, że liczysz się tylko
ty i to, co nas łączy. Reszta jest sentymentalną bzdurą.
– Nie mów tak. Teraz znowu przesadzasz w drugą stronę –
zaprotestowała Anna. – Uwielbiam niektóre stare zwyczaje. Są wprost
cudowne. Nadal chcę tkać i z przyjemnością udekorowałam ci dom w
tradycyjnym wiejskim stylu. Cieszę się, że mogłam zawiesić z tobą
rodzinne ozdoby na choince w salonie. – To jej coś przypomniało. –
Sam, nie mam dla ciebie prezentu pod choinkę.
Wstał, pociągając ją za sobą.
– Tylko tak ci się wydaje. Jest jeden stary zwyczaj z którego nie
mam zamiaru rezygnować.
– Co to za zwyczaj? – spytała, choć już odgadła po kierunku, w
jakim ją prowadził.
– Późne zabawy w małżeńskim łożu z epoki cesarstwa – szepnął z
policzkiem przytulonym do jej twarzy, kiedy niósł ją po schodach na
górę.