background image

QUICK AMANDA

Zjawa

tytuł oryginału: „WICKED WIDW”
przełożyła: Katarzyna Molek
tekst wklepał: 

dunder@poczta.fm

Wydawnictwo Da Capo
Warszawa
Copyright 2000 by Jayne A. Krentz
Koncepcja serii: Marzena Wasilewska-Ginalska
Ilustracja na okładce: Robert Pawlicki
Opracowanie graficzne okładki: Sławomir Skryśkiewicz
For the Polish translation
Copyright 2000 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-7157-546-7

* * *

Margaret Gordon, Bibliotekarce Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz, z 
podziękowaniami

* * *

Prolog pierwszy
Senny koszmar...
Pożar się rozprzestrzeniał. Płomienie z sykiem przedzierały się tylnymi schodami w dół. Ogień 
oświetlał hol piekielnym blaskiem. Nie było czasu do stracenia. Podniosła klucz, który wypadł 
jej z drżących palców, i jeszcze raz spróbowała wsunąć go w zamek w drzwiach sypialni.
Martwy mężczyzna, leżący obok niej w kałuży krwi, roześmiał się. Znów upuściła klucz.
Drugi prolog
Zemsta...
Artemis Hunt wsunął ostatni z trzech breloczków od dewizki do trzeciej koperty i położył ją 
obok dwóch leżących już na biurku. Przez dłuższy czas przyglądał się kopertom opatrzonym 

1

background image

adresami trzech mężczyzn.
Od dłuższego już czasu realizował plan zemsty, ale dopiero teraz przygotował wszystkie jego 
elementy. Pierwszym krokiem było wysłanie listów do trzech mężczyzn, listów, które pozwolą 
im poznać smak strachu; sprawią, by nocą, w ciemności i mgle, z lękiem oglądali się za siebie. 
Drugi krok miał polegać na uruchomieniu zmyślnej finansowej operacji, w wyniku której 
wszyscy trzej -znajdą się na krawędzi materialnej ruiny.
Prościej byłoby ich zabić. Zasłużyli na to, a Artemisowi, z jego wyjątkowymi umiejętnościami, 
nie sprawiłoby to trudności. Niczego nie ryzykował. Był w końcu mistrzem. Chodziło mu jednak 
o to, by ci trzej mężczyźni odcierpieli za to, co zrobili. Chciał, by najpierw dręczyła ich 
niepewność, a potem strach. Chciał pozbawić ich pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa, 
jakie gwarantowała im przynależność do wyższych sfer. Na koniec pragnął pozbawić ich 
materialnych środków, umożliwiających im lekceważenie tych, którzy zrządzeniem losu 
urodzili się w mniej szczęśliwych okolicznościach.

Zanim zemsta się dokona, muszę mieć dość okazji, by się
przekonać, że zostali całkowicie skompromitowani w oczach świata, rozmyślał. Będą 
zmuszeni do opuszczenia Londynu,
i to nie tylko po to, by umknąć przed wierzycielami, ale by uniknąć bezlitosnych szyderstw 
towarzystwa. Zostaną wykluczeni z klubów. Nie tylko stracą możliwość korzystania z 
przyjemności i przywilejów swojej sfery, ale i szansę
uratowania zagrożonej pozycji przez korzystne małżeństwo. Na koniec, być może, dojdą do 
takiego stanu, że zaczną
wierzyć w duchy. Od śmierci Catherine minęło pięć lat. To dostatecznie wiele czasu, by ci trzej 
rozpustnicy poczuli się całkowicie bezpieczni. Zapomnieli już zapewne o wydarzeniach tamtej 
nocy. Listy zawierające breloczki zachwieją ich pewnością, że przeszłość jest równie martwa 
jak młoda kobieta, którą doprowadzili do zguby.
Postanowił dać im kilka miesięcy na to, by przywykli do
nieustannego oglądania się za siebie. Potem wykona następny krok. Postara się, by osłabła 
ich czujność, a wówczas znów uderzy.
Artemis wstał, podszedł do stołu, na którym stała kryształowa karafka. Napełnił kieliszek 
brandy i wzniósł w myślach toast dla uczczenia pamięci Catherine.
- Już niedługo - obiecał nawiedzającej go zjawie. -Zawiodłem cię za życia, ale przysięgam, że 

teraz tego nie powtórzę. Długo czekałaś na akt zemsty. Dopełnię go. Tylko to mogę dla 
ciebie zrobić. Wierzę, że kiedy nadejdzie ta chwila, oboje będziemy wolni. Wypił brandy i 
odstawił kieliszek. Czekał przez chwilę, ale nic się w nim nie zmieniło.

Nadal czuł w sobie chłód i pustkę, te same uczucia, które dręczyły go przez minione pięć lat. 
Od dawna już przestał wierzyć, że kiedykolwiek będzie szczęśliwy. Nabrał nawet
przekonania, że mężczyzna o jego usposobieniu nie może
osiągnąć tego rodzaju błogiego stanu. Nieraz przekonał się z własnego doświadczenia, że 

2

background image

szczęście jest iluzją, podobnie jak wszelkie inne silne uczucia. Miał jednak nadzieję, że 
zemsta przyniesie mu pewien rodzaj satysfakcji, a być może również zapewni spokój.
Na razie nie odczuwał niczego poza nieodpartym pragnieniem, by śledzić rezultaty swoich 
działań. Zaczął podejrzewać, że się w tym zatracił. Tak czy inaczej musiał zakończyć to, co 
rozpoczął tymi trzema listami. Nie miał wyboru. Wtajemniczeni nazywali go Sprzedawcą 
Marzeń. Postanowił udowodnić tym trzem rozpustnikom, którzy zamordowali Catherine, że 
może również
sprzedawać koszmary.
Krążyły pogłoski, iż zamordowała męża tylko dlatego, że jej nie odpowiadał. Mówiono, że 
podpaliła dom, by zatrzeć ślady swej zbrodni. Mówiono, że chyba jest obłąkana. We 
wszystkich klubach St. James Street przyjmowano zakłady. Oferowano tysiąc funtów 
mężczyźnie, który odważy się spędzić noc z Niebezpieczną Wdową i przeżyje, by potem 
wszystko opowiedzieć. Wiele krążyło opowieści o tej damie. Artemis Hunt znał je, gdyż 
zawsze starał się być o wszystkim dobrze poinformowany. W całym Londynie miał swoich 
informatorów i szpiegów, którzy przekazywali mu plotki i domysły zawierające okruchy prawdy. 
Niektóre raporty, spływające na jego biurko, opierały się na faktach, niektóre okazywały się 
wysoce prawdopodobne, inne były całkiem fałszywe. Precyzyjne ich przeanalizowanie 
wymagałoby wiele czasu i wysiłku, nie weryfikował ich więc zbyt dokładnie. Większość po 
prostu ignorował, gdyż nie miały związku z jego osobistymi sprawami. . Do dzisiejszego 
wieczoru nie miał powodu, by bliżej interesować się plotkami krążącymi wokół Madeline 
Deveridge. Nie obchodziło go, czy ta dama wyprawiła męża na tamten świat. Był zajęty innymi 
sprawami. Aż do dziś nie zajmował się niczym, co dotyczyło Niebezpiecznej Wdowy. Teraz 
jednak okazało się, że to ona zainteresowała się nim. Niemal każdy uznałby to za wyjątkowo 
zły omen. On jednak wydawał się ubawiony odkryciem, że ten fakt go zaintrygował. Było to 
jedno z najbardziej interesujących zdarzeń, jakie spotkało go od bardzo dawna. Pomyślał, że 
świadczy to o tym, jak mało urozmaicone prowadził ostatnio życie. Stał na ciemnej ulicy i z 
zainteresowaniem patrzył na mały, majaczący opodal we mgle, elegancki powozik. Lampy 
pojazdu tajemniczo lśniły w kłębiącej się wokół mgle. Zaciągnięte zasłony skrywały jego 
wnętrze. Konie stały spokojnie. Na koźle siedział potężny woźnica. Artemis przypomniał sobie 
powiedzenie zasłyszane od mnicha, w świątyni na wyspie Vanzagara, który uczył go dawnej 
filozofii i sztuki walki Vanza: „Życie przypomina nieustającą ucztę, na której daniami są 
rozliczne okazje. Mądrość polega na tym, by ocenić, które są smaczne, a które trujące”. 
Usłyszał zza pleców odgłos otwieranych drzwi klubu. Cofnął się głębiej w cień i patrzył na 
dwóch mężczyzn idących chwiejnym krokiem w dół schodów. Wgramolili się do czekającej na 
nich dorożki i kazali się zawieźć do jednej z jaskiń gry w dzielnicy rozpusty. Każdy sposób jest 
dobry, by walczyć z nudą. A ci dwaj najwyraźniej byli gotowi zrobić wszystko, aby ją pokonać. 
Gdy stara dorożka odjechała, Artemis znów spojrzał na mały powozik, ledwie widoczny w 
ciemności. Problem z filozofią i sztuką walki Vanza polegał na tym, że nie pozostawiały one 
miejsca na ludzki czynnik ciekawości. A przynajmniej jego ciekawości. Podjął decyzję. Powoli 
ruszył w stronę powozu Niebezpiecznej Wdowy. Lekki niepokój, jaki odczuwał, był jedynie 
słabym ostrzeżeniem, że może żałować podjętej decyzji. Zignorował to uczucie. Stangret 
poruszył się na koźle i z uwagą przyglądał się nieznajomemu.

3

background image

- Czym mogę panu służyć, sir? - zapytał, gdy Artemis zatrzymał się obok niego. W pytaniu 

tym, wypowiedzianym z należytym szacunkiem, Artemis wyczuł ostrzeżenie. Nie ulegało 
wątpliwości, że mężczyzna, ubrany w płaszcz z peleryną, w kapeluszu nisko nasuniętym na 
oczy, pełni nie tylko rolę stangreta, ale i przybocznego strażnika.

- Nazywam się Hunt. Artemis Hunt. Jestem umówiony tu z pewną damą.
- To pan, tak? - Wyraz napięcia nie zniknął z twarzy mężczyzny, a nawet nieco się spotęgował.
- Proszę wejść. Pani Deveridge czeka na pana. Artemis uniósł lekko brwi, słysząc to 

wygłoszone stanowczym tonem polecenie, ale nic nie odrzekł. Sięgnął do klamki i otworzył 
drzwi powozu. W słabym żółtawym świetle wewnętrznej lampy zobaczył kobietę siedzącą 
na czarnych aksamitnych poduszkach. Ubrana była w elegancko uszyty czarny płaszcz, 
pod którym miała czarną suknię. Spoza czarnej woalki przeświecała jej blada twarz. 
Zauważył, że jest szczupła. Po jej postawie, wyrażającej zarówno pewność siebie, jak i 
grację, widać było, że nie jest to nieobyta młoda dziewczyna. Artemis pomyślał, że powinien 
był poświęcić więcej uwagi krążącym wokół niej plotkom, których strzępy docierały do niego 
w ciągu minionego roku. Trudno, teraz było na to zbyt późno.

- Bardzo się cieszę, że pan tak szybko zareagował na mój liścik, panie Hunt. Czas ma tu 

szczególne znaczenie. Jej niski, gardłowy głos wywołał w nim iskierkę zmysłowego 
niepokoju. Niestety, chociaż słowa kobiety wskazywały na pewne napięcie, nie wyczuwał w 
nich obietnicy zmysłowych przeżyć. Najwyraźniej Niebezpieczna Wdowa nie wabiła go do 
swego powozu z zamiarem spędzenia z nim szalonej, beztroskiej nocy. Artemis usiadł i 
zamknął drzwi. Zastanawiał się, czy powinien doznać ulgi, czy czuć się rozczarowany.

- Wiadomość od pani dotarła do mnie w chwili, gdy miałem w ręku karty zapewniające mi 

wysoką wygraną - powiedział. -Mam nadzieję, że to, co od pani usłyszę, będzie warte 
więcej niż te kilkaset funtów, z których zrezygnowałem, żeby się z panią spotkać. Kobieta 
przez chwilę milczała. Zauważył, że mocniej zacisnęła dłonie w czarnych skórkowych 
rękawiczkach na czarnej torbie spoczywającej na jej kolanach.

- Pozwoli pan, że się przedstawię, sir. Jestem Madeline Reed Deveridge.
- Wiem, kim pani jest, pani Deveridge. Skoro pani też wie, kim jestem, możemy oszczędzić 

sobie formalności i przystąpić do rzeczy.

- Tak, oczywiście.
- Jej oczy za gęstą woalką rozbłysły w taki sposób, że mogło to oznaczać irytację.
- Mniej więcej przed godziną moja pokojówka, Nellie, została porwana w pobliżu zachodniej 

bramy Pawilonów Marzeń. Pan jest właścicielem tych ogrodów rozrywki, rozumiem więc, że 
spoczywa na panu odpowiedzialność za kryminalne czyny, które zdarzają się w obrębie lub 
sąsiedztwie pańskiej posiadłości. Chcę, żeby pomógł mi pan odnaleźć Nellie. Artemis 
poczuł się tak, jak gdyby wpadł do lodowatej wody. Ona wie o moich powiązaniach z 
Pawilonami Marzeń! Jak to możliwe? Kiedy otrzymał jej liścik, rozważał różne powody tego 
niezwykłego rendez-vous, ale żaden z nich nie wiązał się z Pawilonami. W Jaki sposób ta 
kobieta dowiedziała się, że jestem właścicielem tych ogrodów?  Zdawał sobie sprawę z 
ryzyka wiążącego się z ujawnieniem tej tajemnicy. Uważał jednak, że jest tak biegły w 
strategii ukrywania, że nikt... no, może któryś z mistrzów Vanza... nie zdoła poznać prawdy. 
Tyle tylko, że nie było powodu, by którykolwiek z nich interesował się jego sprawami.

- Panie Hunt? - Głos Madeline przybrał nieco ostrzejszą barwę.

4

background image

- Czy pan słyszał, co powiedziałam?  - Każde słowo, pani Deveridge.
- Żeby ukryć irytację, celowo przybrał ton, jakiego można by oczekiwać od znudzonego 

dżentelmena.

- Muszę jednak przyznać, że niczego nie rozumiem. Przypuszczam, że udała się pani pod 

niewłaściwy adres. Jeśli istotnie pani pokojówka została uprowadzona, powinna pani kazać 
stangretowi pojechać na Bon Street. Tam niewątpliwie uda się pani wynająć detektywa, 
który ją odszuka. Tutaj, na St. James, preferujemy inne, mniej uciążliwe, pościgi.

- Niech pan nie próbuje ze mną sztuczek w stylu Vanza, sir. Nie obchodzi mnie to, że jest pan 

mistrzem. Jako właściciel Pawilonów Marzeń jest pan zobowiązany zapewnić 
bezpieczeństwo swojej klienteli. Oczekuję od pana podjęcia natychmiastowych działań w 
celu odszukania Nellie.

Wie, że jestem wtajemniczony w sztuki walki Vanza. Jest to jeszcze bardziej niepokojące niż 
fakt, że orientuje się, kto jest właścicielem Pawilonów. Chłód, który poczuł początkowo w 
okolicy serca, zaczął się rozprzestrzeniać. Wyobraził sobie nagle, że cały misternie 
przygotowany przez niego plan może lec w gruzach. Ta niezwykła kobieta zdobyła w jakiś 
sposób zbyt wiele informacji o nim, a to było już niebezpieczne. Uśmiechnął się, żeby ukryć 
furię i zaniepokojenie.
- Ogromnie jestem ciekawy, w jaki sposób doszła pani do przekonania, że mam powiązania z 

Pawilonami Marzeń i Towarzystwem Vanzagarian? 

- To jest zupełnie bez znaczenia, sir.
- Myli się pani, pani Deveridge - powiedział wyjątkowo miękko.Dla mnie ma to znaczenie. Coś 

w głosie Artemisa ją poruszyło. Po raz pierwszy od momentu, gdy wszedł do powozu, 
zawahała się. Najwyższy czas, pomyślał. Kiedy jednak zdecydowała się odpowiedzieć, jej 
głos zabrzmiał wyjątkowo spokojnie.

- Doskonale wiem, że jest pan nie tylko członkiem Towarzystwa Vanzagarian, ale i mistrzem, 

sir. Wiedząc o panu aż tyle, potrafię lepiej widzieć pewne sprawy. Ludzie, którzy zgłębili 
filozofię Wanza, rzadko są tacy, na jakich wyglądają. Wykazują zamiłowanie do stwarzania 
pozorów i często bywają ekscentryczni. To było sto razy gorsze od tego, czego się obawiał.

- Rozumiem. Czy mogę zapytać, kto pani aż tyle o mnie powiedział?  - Nikt mi nic nie 

powiedział, sir, a w każdym razie nie w sposób, w jaki pan to rozumie. Odkryłam prawdę 
własnym wysiłkiem. Do licha, to nieprawdopodobne, pomyślał.

- Czy mogłaby to pani wyrazić jaśniej?
- Nie ma teraz na to czasu, sir. Nelliejest w niebezpieczeństwie. Musi pan mi pomóc ją 

odszukać.

- Dlaczego miałbym się trudzić, pomagając pani znaleźć byłą pokojówkę, pani Deveridge? 

Jestem pewny, że bez trudu znajdzie pani sobie inną.

- Nellie nie uciekła. Mówiłam już panu, że została uprowadzona przez jakichś złoczyńców. 

Świadkiem tego zdarzenia była jej przyjaciółka, Alice.

- Alice?
- Dziś wieczór wybrały się do Pawilonów, żeby obejrzeć najświeższe atrakcje. Kiedy 

wychodziły z ogrodów zachodnią bramą, dwaj mężczyźni złapali Nellie, wciągnęli ją do 
powozu i odjechali, zanim ktokolwiek zauważył, co się dzieje.

- Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że pani pokojówka uciekła z jakimś młodzieńcem - 

5

background image

powiedział Artemis.Jej przyjaciółka zmyśliła tę historię po to, żeby Nellie, jeśli zmieni 
zdanie, mogła wrócić na służbę u pani.

- Nonsens. Ona została porwana na ulicy. Dopiero teraz Artemis przypomniał sobie, że 

Niebezpieczna Wdowa jest uważana za osobę szaloną.

- Dlaczego ktoś miałby porywać pani pokojówkę? - zadał rozsądne, jak mu się zdawało, 

pytanie.

- Obawiam się, że została uprowadzona przez tych nikczemnych mężczyzn, którzy sprzedają 

niewinne panienki do domów publicznych.Madeline wyjęła czarną parasolkę. Dość tych 
wyjaśnień. Nie mamy chwili do stracenia. Artemis myślał przez chwilę, że jego rozmówczyni 
zamierza użyć ostrego szpica parasolki, by zachęcić go do akcji. Uspokoił się dopiero 
wówczas, gdy Madeline stuknęła w dach pojazdu. Stangret najwyraźniej czekał na ten 
sygnał, gdyż powóz natychmiast ruszył.

- Co pani, u licha, robi? - rzucił Artemis.Nie przyszło pani do głowy, że ja mogę nie życzyć 

sobie odgrywać roli porwanego?  - Nie przejmuję się zbytnio pana obiekcjami, sir. Madeline 
opadła na oparcie siedzenia. Jej oczy błyszczały.W tym momencie najważniejsze jest dla 
mnie odszukanie Nellie. Jeśli będzie to konieczne, przeproszę pana później.

- Mam nadzieję. Dokąd jedziemy?
- Na miejsce porwania. Zachodnia brama pańskich ogrodów rozrywki. Artemis zmarszczył 

czoło. Ona nie sprawia wrażenia szalonej, pomyślał. Raczej osoby wyjątkowo 
zdecydowanej.Czego pani ode mnie oczekuje, pani Deveridge? - zapytał.

- Jest pan właścicielem Pawilonów Marzeń. I jest pan mistrzem Vanza. Między nami mówiąc, 

podejrzewam, że ma pan pewne kontakty z takimi środowiskami, które mnie są obce.

- Sugeruje pani, że mam powiązania ze środowiskiem przestępczym?
- zapytał, przyglądając się jej uważnie.
- Nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie przypuszczenie. Miałam na myśli wyłącznie charakter 

i rozległość pańskich znajomości. Interesująca była leciutka nuta szyderstwa w jej głosie. 
Wyraźnie próbowała dać rozmówcy do zrozumienia, że wiele wie o jego osobistych 
sprawach. Jedno było pewne: nie mógł wysiąść z tego powozu i przestać interesować się 
jej problemem. Wystarczyło już to, że wiedziała o jego powiązaniach z Pawilonami, by 
zniweczyć pieczołowicie przygotowane plany zemsty. Minęło uczucie ciekawości i 
oczekiwania. Artemis zdawał sobie sprawę, że koniecznie musi się dowiedzieć, co wie o 
nim Madeline Deveridge i w jaki sposób poznała tak starannie ukrywane fakty. Rozparł się 
wygodnie na czarnym aksamitnym siedzeniu powozu i przez dłuższą chwilę przyglądał się 
osłoniętej woalką twarzy kobiety.

- Dobrze, pani Deveridge - odezwał się wreszcie.Zrobię, co w mojej mocy, by pomóc pani w 

odnalezieniu zagubionej pokojówki. Proszę tylko nie mieć do mnie pretensji, jeśli się okaże, 
że panna Nellie wcale nie chce, by ją odnaleziono.

- Zapewniam pana, że ona czeka na ratunek - odparła  Madeline, potem uchyliła zasłonkę i 

spoglądała na zasnutą mgłą ulicę. Na chwilę uwagę Artemisa przyciągnęła pełna gracji ręka 
przytrzymująca brzeg materiału. Zafascynował go delikatny kształt nadgarstka i dłoni. 
Poczuł ledwie uchwytny zapach ziół, których zapewne używała do kąpieli. Z wysiłkiem 
skierował uwagę na bardziej aktualne sprawy.

- Niezależnie od tego, jak zakończy się nasza akcja, ostrzegam panią, że będę chciał usłyszeć 

6

background image

szczere odpowiedzi na kilka pytań. Odwróciła głowę i spojrzała na niego.

- Odpowiedzi? Jakich odpowiedzi pan oczekuje?
- Proszę nie udawać, że pani nic nie rozumie. Jestem bardzo zaskoczony tym, że posiada 

pani tak dużo informacji i że są one tak dobre. Widać, że pochodzą ze znakomitego źródła. 
Obawiam się jednak, że wie pani zbyt wiele o mnie i moich sprawach. Próba była 
desperacka, ale Madeline wiedziała już, że wygrała. Zetknęła się twarząw twarz z 
tajemniczym Sprzedawcą Marzeń, właścicielem najbardziej popularnego londyńskiego 
parku rozrywki. Zdawała sobie sprawę, że poważnie ryzykuje, dając mu do zrozumienia, że 
wiele o nim wie. Miał wystarczające powody, by poczuć się zaniepokojony. Obracał się w 
najwyższych kręgach eleganckiego świata. Był przyjmowany w najlepszych domach, 
należał do ekskluzywnych klubów. Jednakże nawet jego fortuna nie uchroniłaby go przed 
kompletną klęską, gdyby w wyższych sferach odkryto, że w ich szeregach znalazł się 
dżentelmen zajmujący się interesami. Musiała przyznać, że mężczyzna ten prowadził 
odważną, ryzykowną grę. Wybrał dla siebie rolę godną wielkiego Edmunda Keana. Potrafił 
skutecznie utrzymywać w tajemnicy fakt, że jest Sprzedawcą Marzeń. Nikomu nie przyszło 
do głowy, by kwestionować źródła jego bogactwa. Był w końcu dżentelmenem, a ci nie 
rozmawiali o pieniądzach, chyba że któryś z nich całkowicie utracił majątek. W takim 
przypadku stawał się przedmiotem kpin i obiektem złośliwych plotek. Wielu w takiej sytuacji 
wolało przystawić sobie pistolet do skroni, by nie stanąć twarzą w twarz ze skandalem 
wywołanym finansową ruiną. Madeline była świadoma, że szantażem zmusiła Hunta do 
udzielenia jej pomocy, ale nie mogła tego uniknąć. Nie miała wyboru. Z pewnością będzie 
musiała za to zapłacić. Artemis Hunt był mistrzem Vanza, jednym z najzdolniejszych 
dżentelmenów, którzy kiedykolwiek zgłębili tę filozofię. Tacy ludzie byli z natury wyjątkowo 
tajemniczy. Niepokojące wydawało jej się to, że Hunt starannie ukrywa swoje dawne 
związki z vanzagarianami. W przeciwieństwie do faktu posiadania Pawilonów Marzeń 
przynależność do Towarzystwa Vanzagarian nie mogła mu zaszkodzić w eleganckich 
sferach. Bądź co bądź tylko dżentelmeni studiowali filozofię Vanza. On jednak najwyraźniej 
pragnął utrzymać to w tajemnicy. Był to zły znak. Z doświadczenia wiedziała, że członkowie 
Towarzystwa Vanzagarian to w większości nieszkodliwi wariaci, a pozostali są 
ekscentrycznymi entuzjastami. Nielicznych można było uznać za szaleńców, a pośród nich 
znajdowali się ludzie prawdziwie niebezpieczni. Zaczynała podejrzewać, że Artemisa Hunta 
można zaliczyć do tej ostatniej kategorii. Przeczuwała, że po zakończeniu akcji 
przewidzianej na dzisiejszy wieczór stanie przed całkiem nowymi, poważnymi problemami. 
Jak gdybym nie miała dość własnych kłopotów, pomyślała. Z drugiej strony, skoro i tak 
ostatnio źle sypiam, będę przynajmniej miała o czym rozmyślać, stwierdziła posępnie. 
Poczuła nagle jakiś dziwny niepokój. Uświadomiła sobie, że tak działa na nią obecność 
Hunta i swoboda, z jaką rozsiadł się we wnętrzu niewielkiego powozu. Nie był tak potężnym 
mężczyzną jak stangret Latimer, ale jego szerokie ramiona i pełna gracji sylwetka poruszyły 
jej zmysły w szczególny sposób, którego nie potrafiłaby określić. Inteligentne, baczne 
spojrzenie jej towarzysza potęgowało jeszcze to uczucie. Uświadomiła sobie, że to 
wszystko, co wie o tym człowieku, nie przeszkadza jej, by była nim zafascynowana. 
Ciaśniej otuliła się płaszczem. Nie bądź niemądra, zganiła się w duchu. Ze wszystkim 
mogła się pogodzić, tylko nie z tym, by znów związać się z członkiem Towarzystwa 

7

background image

Vanzagarian. Na wycofanie się było jednak zbyt późno. Decyzja została podjęta i teraz 
Madeline musiała do końca realizować przyjęty plan. Od tych śmiałych poczynań mogło 
zależeć życie Nellie. Te rozmyślania przerwało nagłe zatrzymanie się powozu. Artemis 
zgasił lampę i odsunął zasłonkę. Madeline nie mogła oderwać od niego wzroku, gdy 
spokojnie wyglądał na ulicę.Jesteśmy przy zachodniej bramie - oznajmił.Mimo późnej nocy 
nadal panuje tu spory ruch. Nie mogę uwierzyć, by w obecności tylu ludzi młoda kobieta 
została siłą wciągnięta do powozu. Chyba że sama chciała zostać uprowadzona. Madeline 
nachyliła się, by wyjrzeć przez okno. Na terenie oświetlonym licznymi kolorowymi 
lampionami kręciło się sporo osób. Niskie ceny biletów umożliwiały niezamożnym nawet 
ludziom korzystanie z rozrywek oferowanych w Pawilonach Marzeń. Przez jasno oświetloną 
bramę przewijały się tłumy dam i dżentelmenów, kupców, młodych ludzi uczących się 
rzemiosła, służących, oficerów, dandysów, hulaków, łobuzów. Hunt ma rację, pomyślała. 
Zbyt wiele tu ludzi i pojazdów. Wydawało się niemożliwe, by nikt nie zauważył młodej 
kobiety siłą wciąganej do powozu.

- Widocznie do porwania nie doszło dokładnie pod bramą  powiedziała.Alice mówiła mi, że 

stały wówczas u wylotu pobliskiej uliczki i czekały na powóz, który po nie wysłałam. 
Rozejrzała się uważnie i dodała: - Myślała zapewne o rogu tamtej uliczki, gdzie kręcą się 
jacyś chłopcy.

- Hmm... Sceptycyzm Artemisa był oczywisty. Madeline spojrzała na niego z niepokojem. Jeśli 

on nie potraktuje tej sprawy poważnie, niczego nie osiągniemy, pomyślała. Uświadomiła 
sobie, że czas biegnie szybko.

- Musimy się śpieszyć, sir. Jeśli będziemy czekać, Nellie znajdzie się w jakimś domu rozpusty i 

odnalezienie jej stanie się niemożliwe. Artemis położył dłoń na klamce.

- Proszę tu zostać. Wrócę za parę minut - oświadczył.
- Dokąd pan idzie? - Madeline poruszyła się niespokojnie.
- Proszę się uspokoić, pani Deveridge. Nie wycofuję się ze sprawy. Spróbuję się czegoś 

dowiedzieć i zaraz wrócę. Wyskoczył zgrabnie z powozu i zamknął za sobą drzwi, zanim 
zdążyła zażądać bliższych wyjaśnień. Poirytowana i rozczarowana, patrzyła, jak rusza w 
stronę ciemnej uliczki. Zauważyła, że podniósł kołnierz płaszcza i nasunął kapelusz na 
czoło. ZdumiałojąJak szybko potrafił zmienić swą powierzchowność. Chociaż nie wyglądał 
teraz jak dżentelmen, który przed chwilą opuścił elegancki klub, to nadal poruszał się z 
wyjątkową pewnością siebie. Natychmiast rozpoznała ten sposób zachowania. Tak samo 
poruszał się Renwick. Przyprawiło ją to o dreszcz niepokoju. Ten płynny, pozornie leniwy 
krok zawsze kojarzył jej się z osobami praktykującymi sztukę walki Vanza. Zaczęła się 
obawiać, czy nie popełniła poważnej pomyłki. Przestań! - skarciła się w myślach. 
Wiedziałaś, kim jest, wysyłając do niego liścik. Chciałaś, żeby ci pomógł, i teraz, na dobre i 
na złe, uzyskałaś tę pomoc. Uspokajające przynajmniej było to, że Hunt fizycznie nie 
przypominał jej zmarłego męża. Fakt ten z jakichś powodów wydał jej się pocieszający. 
Renwick, ze swymi niebieskimi oczami, jasnymi włosami, szlachetnymi rysami twarzy, 
wyglądał niczym złotowłosy anioł z płócien wielkich mistrzów. W przeciwieństwie do niego 
Hunt mógł służyć za model do wizerunku szatana. Nie tylko jego czarne włosy, zielone oczy 
i surowa ascetyczna twarz stwarzały wrażenie mrocznej, nieprzeniknionej głębi. O lodowaty 
dreszcz przyprawiało ją jego chłodne, pełne wyrazu spojrzenie. Był to człowiek, który otarł 

8

background image

się o granice piekła. W przeciwieństwie do Renwicka, który potrafił oczarować każdego, kto 
się z nim zetknął, Hunt wyglądał na człowieka niebezpiecznego i taki niewątpliwie był. 
Patrzyła za nim, aż zniknął za wyspą świateł, otaczającą wejście do Pawilonów Marzeń. 
Latimer zeskoczył z kozła i po chwili Madeline zobaczyła w oknie jego zatroskaną twarz.

- Nie podoba mi się to, proszę pani - powiedział.Powinniśmy chyba udać się na Bon Street i 

wynająć detektywa.

- Może masz rację, ale jest już za późno, żeby zmienić decyzję. Sama wybrałam taką drogę i 

teraz mogę mieć tylko nadzieję...Przerwała, gdy nagle Hunt zmaterializował się za plecami 
Latimera.

- O, jest pan już, sir. Zaczynaliśmy się martwić.
- To jest Mały John.Artemis wskazał szczupłego rozczochranego chłopca, dziesięcio, może 

jedenastoletniego. On będzie nam towarzyszył. Madeline spojrzała na chłopca i uniosła 
brwi.

- Jest późno. Czy ty, młody człowieku, nie powinieneś o tej porze spać?  Mały John spojrzał 

na nią wzrokiem pełnym urażonej dumy. Splunął na ziemię i powiedział:

- Nie należę do tych, którzy chodzą wcześnie spać, psze pani. Ja się zajmuję poważnym 

handlem.

- A cóż ty sprzedajesz?
- Informacje - odparł uprzejmie Mały John. Jestem okiem i uchem Zachary’ego.A któż to jest 

ten Zachary?

- Zachary pracuje dla mnie - wtrącił Artemis, przerywając rozmowę, która niechybnie 

prowadziłaby do zbyt szczegółowych wyjaśnień.

- Pozwól, mój drogi, że przedstawię cię pani Devendge. Mały John uśmiechnął się, zdjął 

czapkę i ukłonił się zaskakująco wdzięcznie.Do usług, psze pani. Madeline skinęła w 
odpowiedzi głową.

- Bardzo mi przyjemnie. Mam nadzieję, że będziesz nam pomocny.
- Zrobię, co tylko w mojej mocy, psze pani.
- Nie traćmy czasu - odezwał się Artemis. Sięgając do klamki drzwi powozu, spojrzał na 

Latimera.Pośpiesz się, człowieku. Mały John wskaże ci drogę. Jedziemy do tawerny przy 
Blister Lane. Żółtooki Pies. Znasz ją?

- Tawerny nie znam, ale wiem, gdzie jest Blister Lane. Czy właśnie tam porywacze zabrali 

moją Nellie? - zapytał z ponurym wyrazem twarzy.

- Tyle mi powiedział Mały John. On pojedzie z tobą na koźle.Artemis otworzył drzwiczki 

powozu i wślizgnął się do wnętrza.Ruszajmy. Latimer wspiął się na kozioł, a Mały John 
wskoczył za nim. Nim Artemis zdążył zamknąć drzwi, powóz ruszył.

- Pani stangretowi wyraźnie bardzo zależy na odnalezieniu tej Nellie - zauważył Artemis, 

zajmując swoje miejsce w powozie.

- To jego ukochana - wyjaśniła Madeline. - Wkrótce mieli się pobrać.
- .- . W jaki sposób dowiedział się pan, że zabrano ją do tej tawerny?
- Mały John był świadkiem porwania. Madeline spojrzała na niego zaskoczona.
- Dlaczego, u licha, nie zawiadomił kogoś o tym zdarzeniu?
- Jak sam pani powiedział, jest człowiekiem interesu. Nie może pozwolić sobie na 

zrezygnowanie z zarobku. Czekał na Zachary’ego, żeby jemu przekazać zebrane 

9

background image

informacje, które następnego ranka trafiłyby do mnie. Ponieważ zjawiłem się dziś, chłopiec 
mnie sprzedał SWÓJ towar. Wie, że może mi zaufać. Zachary otrzyma SWÓJ udział.

- Wielkie nieba, sir, chce pan powiedzieć, że utrzymuje pan całą sieć informatorów takich Jak 

Mały John? Artemis wzruszył ramionami.

- Płacę im znacznie więcej niż odbiorcy skradzionych zegarków czy lichtarzy. Poza tym 

pracując dla mnie, Zachary oraz jego „oczy i uszy” nie ryzykują więzienia, co nieodłącznie 
wiązało się z ich normalną profesją.

- Nie rozumiem, dlaczego płaci pan za ten rodzaj plotek, które gromada młodych łobuzów 

zbiera na ulicach.

- Byłaby pani zdumiona, czego można się dowiedzieć z takich źródeł.
- Nie wątpię, że pewne informacje mogą być zaskakujące. Tylko dlaczego dżentelmen o 

pańskiej pozycji chce je poznać?  Nie odpowiedział. Patrzył na nią, a jego oczy lśniły 
rozbawieniem, którego źródło tkwiło gdzieś głęboko w umyśle. Czego ona oczekuje? - 
zastanawiał się. Powinna się przecież domyślać, że jestem zdecydowanym ekscentrykiem. 
Madeline odchrząknęła.

- Proszę się nie obrażać, sir. Pytałam tylko dlatego, że wydaje mi się to wszystko nieco... 

hmm... niezwykłe.

- Zawiłe, złożone i tajemnicze, prawda.
- Głos Artemisa brzmiał zbyt uprzejmie.
- Tak bardzo w stylu Vanza?  Madeline pomyślała, że najlepiej zrobi, zmieniając temat 

rozmowy.

- Gdzie się dziś wieczorem podziewa pański Zachary?
- Zachary jest młodym mężczyzną odparł oschle Artemis.
- Jest zajęty pewną młodą damą, która pracuje u modystki, i właśnie dzisiaj ma wolny wieczór. 

Wyobrażam sobie, jak będzie żałował, że ominęła go przygoda.

- Dobrze, że przynajmniej wiemy, co się stało. Mówiłam panu, że Nellie z nikim nie uciekła.
- To prawda, ale czy zawsze stara się pani wypominać innym, że nie mieli racji?
- Nie lubię niczego owijać w bawełnę, sir, zwłaszcza gdy chodzi o sprawę tak ważną jak 

bezpieczeństwo niewinnej młodej kobiety.

- Zamyśliła się na chwilę, a potem dodała: Skąd Mały John wie, dokąd zabrano Nellie?
- Pobiegł za uwożącym ją powozem. Nie było to trudne, gdyż pojazdy z powodu mgły 

poruszają się dzisiaj wolno. Artemis uśmiechnął się.

- Mały John to bystry chłopiec. Wiedział, że dobrze zapłacę za informację o kobiecie porwanej 

w pobliżu wejścia do Pawilonów.

- Zrozumiałe, że chce pan wiedzieć wszystko o działalności przestępców w miejscu, gdzie 

prowadzi pan interesy. Bądź co bądź na panu, jako właścicielu Pawilonów, spoczywa 
pewna odpowiedzialność.

- To prawda. Nie mogę pozwolić, by tego rodzaju przypadki zdarzały się w ich najbliższym 

sąsiedztwie. Ucierpiałyby na tym moje interesy.

Grube szklane szyby w oknach tawerny Żółtooki Pies, oświetlone płonącym na kominku 
ogniem, lśniły piekielnym blaskiem. Cienie na szybach chwiały się jak pijane duchy. Artemis 
pomyślał, że klienci niewątpliwie są pijani, nie byli jednak nieszkodliwymi zjawami. Wielu z 

10

background image

nich miało prawdopodobnie przy sobie broń. Bywalcami tawerny byli najgroźniejsi przestępcy 
z dzielnicy rozpusty. Madeline z okna powozu uważnie obserwowała otoczenie  baru.
- Całe szczęście, że zabrałam ze sobą pistolet - powiedziała. Artemis zdołał powstrzymać się 

od głośnego wyrażenia zdziwienia. W towarzystwie tej damy spędził niespełna godzinę, ale 
poznał ją na tyle dobrze, że nie powinien być zaskoczony tego rodzaju informacją.

- Postąpi pani rozsądnie, nie wyjmując go z torebki - rzekł zdecydowanym tonem.
- Wolę nie uciekać się do stosowania broni, jeśli można tego uniknąć. Pistolet może 

przysporzyć nieoczekiwanych kłopotów. - Wiem o tym doskonale - odparła.

- O, tak, sądzę, że pani wie - powiedział, przypominając sobie plotki związane ze śmiercią jej 

męża.

- Tak czy inaczej - mówiła dalej Madeline - porwanie kobiety nie jest drobnym przestępstwem, 

sir, i podejrzewam, że rozprawienie się z porywaczami nie będzie sprawą prostą.

- Jeśli Nellie jest w tawernie, to mam nadzieję, że uda mi się uwolnić ją bez użycia pistoletu.
- Nie sądzę, żeby to było możliwe, panie Hunt - rzekła Madeline z nutą powątpiewania w 

głosie.

- Bywalcy tej tawerny na pewno nie są zbyt łagodni.
- Tym bardziej należy uniknąć zamieszania, które mogłoby przyciągnąć ich uwagę.
- Hunt popatrzył na nią wymownie. Zrealizuję SWÓJ plan, jeśli będzie pani przestrzegać 

moich zaleceń.

- Skoro zdecydowałam się powierzyć panu tę sprawę, to wytrwam przy swoim postanowieniu.
- .- . Chyba że coś się nie powiedzie. To zapewnienie powinno mi wystarczyć, pomyślał. Ta 

dama najwyraźniej woli wydawać polecenia, niż je otrzymywać.

- Świetnie. Przystępujemy więc do akcji. Mam nadzieję, że zna pani swoją rolę.
- Proszę się nie martwić, sir. Razem z Małym Johnem będziemy czekać w powozie u wylotu 

ulicy.

- Tego właśnie oczekuję. Byłbym mocno zawiedziony, gdybym wyprowadzając Nellie tylnym 

wyjściem, nie znalazł powozu, który pozwoli nam szybko oddalić się z tej okolicy. Artemis 
rzucił kapelusz na siedzenie i wyskoczył na ulicę. Latimer stanął obok niego, podawszy 
lejce Małemu Johnowi. Wydawał się teraz jeszcze potężniejszy. Potwierdziło to 
wcześniejsze spostrzeżenie Artemisa, że jest on bardziej przybocznym strażnikiem niż 
stangretem.

- Mam przy sobie pistolet, sir - powiedział Latimer.
- Czy ty i twoja pani zawsze chodzicie uzbrojeni po zęby? Latimer wydawał się zaskoczony 

tym pytaniem.

- Oczywiście, sir.
- A ona uważa mnie za ekscentryka - mruknął Artemis, potrząsając głową.
- Drobiazg. Jesteś gotowy?
- Tak, sir.
- Latimer patrzył przez chwilę na okna tawerny.
- Jeśli ci dranie skrzywdzili moją Nellie, to drogo za to zapłacą.
- Nie mieli dość czasu, żeby ją skrzywdzić.
- Artemis ruszył na drugą stronę ulicy.
- Szczerze mówiąc, jeśli tę dziewczynę porwali po to, żeby ją sprzedać do burdelu, to nie 

11

background image

zrobią niczego, co mogłoby obniżyć jej wartość na tym szczególnym rynku, jeśli rozumiesz, 
co mam na myśli.

- Doskonale rozumiem, sir - odparł Latimer przez zaciśnięte zęby.
- Słyszałem, że te łobuzy sprzedają dziewczyny na aukcjach tak jak konie na targu Tattersall.
- Nie bój się. Uratujemy ją w porę - uspokoił go Artemis. Latimer odwrócił się do niego twarzą, 

która w żółtym świetle sączącym się z okien tawerny wyglądała jak maska.

- Chcę, żeby pan wiedział, sir, że jeśli odzyskam Nellie, będę pana dłużnikiem do końca życia. 

Biedaczysko zakochany jest po uszy, pomyślał Artemis. Nie znajdując słów, żeby pocieszyć 
nieszczęśnika, ścisnął go za ramię.

- Pamiętaj, daj mi piętnaście minut, nie więcej, a potem, tak jak ustaliliśmy, wywołaj 

zamieszanie.

- W porządku, sir.
- Latimer podszedł do drzwi tawerny i po chwili zniknął w jej wnętrzu. Artemis ruszył wąskim 

przejściem prowadzącym na tyły domu. Ledwie się w nie zagłębił, poczuł odrażający 
zapach. Nie ulegało wątpliwości, że miejsce to wykorzystywane było jako ustęp i śmietnik. 
Pomyślał, że jego buty wymagać będą skrupulatnego czyszczenia po zakończeniu całej 
akcji. Skręcił za tył budynku i znalazł się w czymś, co kiedyś mogło być ogrodem. Zobaczył 
kuchenne drzwi otwarte szeroko dla dostępu świeżego powietrza. Z okna na piętrze 
sączyło się światło. Idąc w kierunku kuchennych drzwi, postawił kołnierz płaszcza, by ukryć 
za nim twarz. Zresztą i tak, gdyby ktoś się pojawił, wziąłby go za pijanego rozpustnika, który 
znalazł się tu w pogoni za niewybrednymi rozrywkami. W półmroku odszukał prowadzące 
na górę schody i ruszył nimi, przeskakując po dwa stopnie. Już na podeście usłyszał 
stłumione głosy dwóch mężczyzn. Ostrożnie, nasłuchując, wszedł do ciemnego holu. Za 
którymiś drzwiami rozgrywała się ostra kłótnia.

- Mówię ci, że jest to towar w najlepszym gatunku. Dwa razy więcej możemy za nią dostać od 

tej starej stręczycielki, która prowadzi dom przy Rosę Lane.

- Zawarłem umowę i nie wycofam się z niej. Muszę dbać o swoją reputację.
- To jest interes, durniu, a nie zabawa dżentelmenów. Tu chodzi o pieniądze i powtarzam ci, że 

zarobimy więcej, sprzedając ją do burdelu przy Rosę...

- . Kłótnię przerwały głośne okrzyki dobiegające z dołu. Artemis rozpoznał najdonośniejszy 

głos, rozlegający się echem na schodach. Głos Latimera.

- Pożar! Pożar w kuchni! Uciekajcie, zanim cały dom spłonie jak pochodnia!  Do Artemisa 

dobiegł tupot nóg ludzi biegnących ku wyjściu, łoskot przewracanych stołów. Wślizgnął się 
do najbliższego pomieszczenia, pozostawiając lekko uchylone drzwi. Pokój był pusty i 
ciemny. - Ratuj się, kto może! - usłyszał stłumiony okrzyk Latimera.

- W kuchni dym jest tak gęsty, że nie zobaczysz własnej ręki!  Z hałasem otworzyły się drzwi 

sąsiedniego pokoju. Artemis, ukryty w mroku, zobaczył stojącego w nich potężnego 
muskularnego mężczyznę. Spoza niego wychylał się drugi, drobny, o twarzy szczura. W 
świetle lampy płonącej w pokoju można było dostrzec ich wystraszone twarze.

- Co tu się, u licha, dzieje?
- zapytał wyższy mężczyzna.
- Słyszałeś krzyki - powiedział jego chudy towarzysz, próbując przecisnąć się przez drzwi 

obok swego kompana. Pożar. Czuję zapach dymu. Musimy uciekać.

12

background image

- A co z dziewczyną? Jest zbyt cenna, żeby ją zostawić.
- Nie jest warta mojego życia.
- Chudzielec zdołał wreszcie wydostać się do holu i ruszył biegiem ku schodom. - Możesz ją 

wziąć, jeśli chcesz się wpędzić w kłopoty - rzucił jeszcze przez ramię. Wyższy mężczyzna 
zawahał się. Obejrzał się za siebie. Widać było z jego postawy, że zmaga się w nim 
chciwość z obawą o życie.

- Niech to wszyscy diabli!  Chciwość, niestety, zwyciężyła. Mężczyzna zniknął we wnętrzu 

pokoju, a po chwili pojawił się z nieprzytomną młodą kobietą zarzuconą na potężne 
ramiona.

- Pozwól, że pomogę ci uratować tę młodą damę - powiedział Artemis, wchodząc do holu.
- Zejdź mi z drogi warknął zbir. Artemis odsunął się na bok. Mężczyzna przeszedł obok niego, 

kierując się ku frontowym schodom. Artemis szybkim ruchem podstawił mu nogę, a 
równocześnie zadał mu dłonią błyskawiczny cios w szczególnie wrażliwe miejsce na karku. 
Zbir jęknął. Cios sprawił, że zdrętwiała mu lewa ręka i niemal cała lewa połowa ciała. 
Zachwiał się, potknął o nogę Artemisa i runął na podłogę, uwalniając przy tym nieprzytomną 
Nellie. Artemis złapał dziewczynę, zanim zsunęła się na podłogę. Zarzucił ją sobie na plecy 
i pobiegł w stronę tylnych schodów. Z dołu dobiegały krzyki ludzi usiłujących uciec przez 
kuchenne wyjście. W połowie schodów Artemis natknął się na Latimera.

- Znalazł ją pan? Stangret dopiero teraz zauważył kobietę zwisającą z pleców Artemisa.
- Nellie! Ona nie żyje?
- Tylko śpi. Prawdopodobnie dostała dawkę laudanum lub czegoś w tym rodzaju. Chodź, 

człowieku, musimy się śpieszyć. Latimer nie spierał się. Odwrócił się i ruszył przodem w 
stronę wyjścia. Na parterze znaleźli się pośród ostatnich gości, w panice opuszczających 
tawernę. W kuchni i na korytarzu kłębił się dym.

- Chyba przesadziłeś z tą ilością oleju, którą wlałeś w kuchenne palenisko - zauważył Artemis.
- A skąd mogłem wiedzieć, ile trzeba wlać?
- mruknął Latimer.
- Nie przejmuj się. Najważniesze, że skutek był dobry. Wyszli do ogrodu, a potem na ulicę, na 

której kłębił się tłum bywalców tawerny. Artemis zauważył, że panika ustąpiła. Ludzie 
wyraźnie się uspokoili. Jakiś mężczyzna, prawdopodobnie właściciel lokalu, odważnie 
wbiegł do budynku.

- Pośpieszmy się - polecił Artemis.
- Tak, sir. Powóz czekał w miejscu wskazanym przez Artemisa. Mały John siedział na koźle z 

lejcami w dłoniach. Gdy podeszli bliżej, Madeline otworzyła drzwi.

- Znaleźliście ją! - zawołała.
- Dzięki Bogu! Artemis i Latimer z jej pomocą wsuneli nieprzytomną Nellie przez ciasne 

drzwiczki do wnętrza powozu. Artemis ruszył do wejścia po przeciwnej stronie pojazdu.

- Stój, ty przeklęty draniu, bo inaczej wsadzę ci kulę w plecy!  Rozpoznał głos szczuplejszego 

mężczyzny.

- Latimer, ruszaj natychmiast! - zawołał. Wskoczył do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. 

Wyciągnął rękę, by zsunąć Madeline z siedzenia na podłogę, ale ona z jakichś 
niezrozumiałych powodów opierała się. Gdy powóz już ruszył, uniosła rękę i zobaczył w jej 
dłoni pistolet, o kilka cali od swego ucha.

13

background image

- Nie! - krzyknął, ale wiedział, że jest już zbyt późno. Zasłonił sobie dłońmi uszy. Dostrzegł 

błysk światła. W małym powozie huk wystrzału zabrzmiał tak głośno jak salwa armatnia. 
Artemis wyczuł, że pojazd toczy się po bruku, ale stukot kół i kopyt konia docierał do niego 
jak odległe brzęczenie. Otworzył oczy i zauważył, że Madeline patrzy na niego z 
niepokojem. Poruszała wargami, ale nie słyszał, co mówi. Schwyciła go za ramię i 
potrząsnęła nim. Z ruchu jej ust domyślił się, że pyta, czy coś mu się stało.

- Tak - odpowiedział. W uszach mu dzwoniło. Nie wiedział, czy odezwał się głośno, czy cicho. 

Miał nadzieję, że krzyknął. Z pewnością miał ochotę krzyczeć.

- Tak. Do diabła! Mogę liczyć tylko na to, że nie zostałem przez panią trwale ogłuszony. Opary 

wydobywające się z otwartych drzwi pokoju niosły woń octu, rumianku i suszonych kwiatów. 
Madeline zatrzymała się i zerknęła do wnętrza. Pomieszczenie to, z kolekcją butelek, 
moździerzy, misek i różnych rozmiarów słoi, z wiszącymi na ścianach pękami zasuszonych 
ziół i kwiatów, zawsze przypominało jej laboratorium. Ciotka, ubrana w obszerny fartuch, 
nachylona nad naczyniem z wrzącą cieczą, wyglądała jak szalony alchemik.

- Ciociu Bermce?
- Chwileczkę, kochanie.
- Starsza kobieta nie odrywała wzroku od wrzącego płynu.
- Akurat dodaję najważniejsze składniki.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałam się ciebie poradzić w pewnej bardzo ważnej 

sprawie.

- Zaczekaj jeszcze parę minut. Siła działania tej mikstury zależy od tego, w jakiej kolejności i w 

jakim czasie dodawane są zioła. Madeline splotła ręce i oparła się o framugę drzwi. Nie 
istniał sposób, by oderwać ciotkę od przyrządzania cudownych leków. Dzięki Bemice w jej 
domu znajdował się największy w całym Londynie wybór uspokajających kropelek, 
wzmacniających napojów, leczniczych maści i innych leków. Ciotka z zapałem oddawała się 
przyrządzaniu swoich napojów i eliksirów. Skarżyła się na słabe nerwy i nieustannie 
eksperymentowała, starając się poprawić ich stan. Próbowała rozpoznawać podobne 
problemy zdrowotne u znajomych. Przyrządzała specjalne leki, dostosowując je do kondycji 
i temperamentu cierpiących. Spędzała całe godziny na studiowaniu starych receptur 
przeróżnych mieszanek i wywarów leczących choroby nerwowe. Znała wszystkich 
aptekarzy w całym mieście, a szczególnie wyróżniała tych, którzy sprzedawali rzadkie 
vanzagariańskie zioła. Madeline mniej cierpliwie znosiłaby dziwne hobby ciotki. gdyby nie 
dwa ważne powody. Po pierwsze, medykamenty Bemice okazywały się często niezwykle 
skuteczne. Na przykład ziołowa herbatka, którą tego ranka podała Nellie, w cudowny 
sposób wpłynęła na nadszarpnięte nerwy pokojówki. Po drugie, nikt lepiej od Madeline nie 
potrafił zrozumieć, jak konieczne jest w ich sytuacji tego rodzaju zajęcie, pozwalające 
oderwać się od prawdziwych problemów. Zdarzenia sprzed roku były na tyle poważne, by 
wywrzeć wpływ na kobietę o najsilniejszych nawet nerwach, a kłopoty, które pojawiły się w 
ostatnich dniach, pogorszyły jeszcze sytuację. Bemice była czterdziestoletnią kobietą, 
elegancką, atrakcyjną i wyjątkowo inteligentną. Przed laty cieszyła się ogromnym 
powodzeniem w kręgach towarzyskich, ale zrezygnowała ze światowych uciech, by zająć 
się córką brata po śmierci jego żony, Elizabeth Reed.

- Gotowe.

14

background image

- Ciotka zdjęła naczynie z ognia i przelała jego zawartość do miseczki.
- Teraz wywar musi stygnąć przez godzinę.
- Wytarła ręce w fartuch i zwróciła się do Madeline: O czym chcesz ze mną porozmawiać, 

kochanie?

- Obawiam się, że dzisiaj po południu pan Hunt zechce złożyć nam wizytę powiedziała 

bratanica. Ciotka uniosła brwi.

- On nie zamierza odwiedzić nas, moja droga. On zamierza zobaczyć się z tobą.
- No tak. Rzecz w tym, że wczoraj w nocy, kiedy odprowadził nas do domu, powiedział bez 

ogródek, że chce mi zadać parę pytań.

- Pytań?
- Chce się dowiedzieć, skąd tyle wiem o nim i jego interesach.
- To oczywiste, kochanie. Trudno mieć mu to za złe. Bądź co bądź dokładał zawsze wielu 

starań, by ukryć pewne fakty ze swego prywatnego życia. Potem nagle pewnej nocy 
pojawia się znikąd nieznana mu kobieta i żąda pomocy w uratowaniu swojej pokojówki. 
Przy okazji informuje go, że wie nie tylko o tym, że jest właścicielem Pawilonów Marzeń, ale 
i o tym, że jest mistrzem Vanza. Każdy mężczyzna w jego sytuacji poczułby się 
zaniepokojony.

- Z całą pewnością nie jest tym zachwycony. Obawiam się, że rozmowa z nim nie będzie 

przyjemna. Jednakże po tym, co zrobił dla nas ostatniej nocy, byłoby nietaktem wymówić 
się od spotkania z nim.

- Owszem - zgodziła się Bemice.
- Z tego, co wiem, minionej nocy wyrósł na bohatera. Latimer przez cały czas opowiada o 

wyczynach pana Hunta.

- Latimer może sobie przedstawiać go jako postać heroiczną, ja natomiast muszę się z nim 

spotkać i wyjaśnić, skąd znam szczegóły jego życia.

- Rozumiem, że sytuacja jest raczej niezręczna. Jesteś zakłopotana, bo chociaż z chęcią 

skorzystałaś z pomocy pana Hunta, to teraz nie wiesz, jak z nim dalej postępować.

- On jest mistrzem Vanza.
- Co nie oznacza, że zaraz musi być uosobieniem zła. Nie wszyscy członkowie Towarzystwa 

Vanzagarian są tacy jak Renwick Deveridge.

- Bernice podeszła do bratanicy i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Nie musisz szukać daleko Wystarczy, że pomyślisz o swoim drogim ojcu, żeby się z tym 

zgodzić.

- Tak, ale.
- .- .- Czy jest w twoich dokumentach coś, co wskazywałoby na to, że Hunt ma jakieś złe 

skłonności?

- No nie, ale...
- Pamiętaj, że z pełną gotowością zajął się twoimi sprawami.
- Nie zostawiłam mu zbyt wielkiego wyboru.
- Nie bądź tego taka pewna - zaprotestowała Bemice, unosząc brwi.
- Jestem przekonana, że nie poszłoby ci z nim tak łatwo, gdyby tego nie chciał.
- Wiesz, ciociu, może masz rację. On wyjątkowo łatwo zgodził się współpracować ze mną 

powiedziała Madeline z nadzieją w głosie.

15

background image

- Jestem pewna, że potrafisz mu dzisiaj wszystko wyjaśnić w sposób, który go zadowoli. 

Madeline pomyślała o przelotnym wyrazie zdecydowania w oczach Artemisa Hunta, kiedy 
żegnał się z nią pod drzwiami jej domu. Uczucie chwilowej ulgi zniknęło bez śladu.

- Nie byłabym tego aż tak pewna.
- Największym twoim problemem są zbyt napięte nerwy. Ciotka sięgnęła po niebieską 

buteleczkę stojącą na stole. Zażyj łyżeczkę tego lekarstwa przy porannej herbacie. 
Natychmiast poczujesz się lepiej.

- Dziękuję, ciociu Bemice - powiedziała Madeline, biorąc miksturę.
- Nie przejmowałabym się zbytnio panem Huntem - stwierdziła z ożywieniem Bemice.
- Przypuszczam, że jemu chodzi wyłącznie o to, by nie został rozpoznany jako Sprzedawca 

Marzeń. Trudno mu się dziwić. Ostatnio obraca się w wyjątkowo ekskluzywnych kręgach.

- Tak. Zastanawiam się tylko dlaczego. Nie wygląda na człowieka, któremu zależy na pozycji 

w eleganckim świecie.

- Niewątpliwie szuka żony - stwierdziła Bemice z absolutną pewnością siebie.
- Gdyby wyszło na jaw, że zajmuje się tego rodzaju interesami, pole jego poszukiwań 

zostałoby mocno zawężone.

- Szuka żony?
- Madeline sama była zdziwiona swoją reakcją na stwierdzenie ciotki. Dlaczego zaskoczyła ją 

uwaga, że Hunt ukrywa swoje interesy, bo szuka żony? Przecież był to logiczny wniosek.

- Tak, oczywiście. Nie przyszło mi to do głowy. Bemice spojrzała na nią wymownie.
- To dlatego, że jesteś zbyt zajęta wyobrażaniem sobie strasznych spisków i roztrząsaniem 

złowieszczych znaków, których doszukujesz się w zwykłych, drobnych zdarzeniach 
ostatnich dni. Nic dziwnego, że masz nerwy tak rozstrojone, że nie możesz nocami sypiać.

- Chyba masz rację.
- Madeline odwróciła się i ruszyła w stronę holu.
- Jedno jest pewne. Muszę przekonać pana Hunta, że jego sekrety nie zostaną przeze mnie 

ujawnione.

- Nie wątpię, że uda ci się to bez trudu, moja droga. Jesteś wystarczająco pomysłowa. 

Madeline udała się do biblioteki. Zatrzymała się przy oknie i wylała zawartość niebieskiej 
buteleczki do donicy stojącej tam palmy. Potem usiadła za biurkiem i pogrążyła się w 
rozmyślaniach. Ciotka ma rację. Artemis Hunt wyjątkowo chętnie dał się nakłonić do 
współpracy i wykazał się przy tym niebywałymi umiejętnościami. Kto wie, czy nie mógłby 
okazać się użyteczny w przyszłości?  .

- Artemis opadł na oparcie fotela, założył nogę na nogę i bezmyślnie stukał nożem do 

otwierania listów w cholewkę buta. Patrzył przy tym na mężczyznę, który siedział po drugiej 
stronie szerokiego biurka. Henry Leggett był człowiekiem zajmującym się od dawna 
interesami Hunta. W jakimś sensie Artemis odziedziczył go po ojcu. Byli ze sobą związani 
nawet w czasach, kiedy nie prowadził żadnych znaczących interesów. Cariton Hunt też 
zresztą w niewielkim stopniu korzystał z jego usług. Artemis przywiązany był do ojca, ale 
nie mógł zaprzeczyć, że nie zadbał on w odpowiednim czasie o jego przyszłość. Po śmierci 
żony przestał się interesować resztkami rodzinnej fortuny. Henry i Artemis patrzyli 
bezradnie jak Cariton Hunt, lekceważąc wszelkie rozsądne rady, oddaje się hazardowi i 
przygodom w domach rozpusty. To wreszcie Henry przyjechał do Oksfordu, by powiadomić 

16

background image

Artemisa, że jego ojciec zginął w pojedynku, będącym rezultatem jakiegoś karcianego 
sporu. To Henry musiał poinformować go ze smutkiem, że z rodzinnego majątku nic nie 
pozostało. Osierocony Artemis, by jakoś przeżyć, musiał sam zająć się hazardem. W 
przeciwieństwie do ojca miał talent do kart. Jednak życie hazardzisty uważał za zbyt 
niepewne. Pewnej nocy zwrócił uwagę na leciwego dżentelmena, który systematycznie 
wygrywał. Pozostali gracze często sięgali po butelkę z czerwonym winem, natomiast 
starszy mężczyzna nie wypił ani kropli. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy, którzy 
nonszalancko brali w rękę karty, a potem rzucali je na stół, on uważnie przyglądał się 
swoim. Artemis wycofał się z gry, gdy zorientował się, że wkrótce wszyscy przegrają z 
nieznanym dżentelmenem. W końcu starszy pan zebrał wygraną i opuścił klub. Artemis 
wyszedł za nim na ulicę.

- Ile by mnie kosztowało, gdybym chciał nauczyć się grać w karty tak jak pan?
- zapytał w momencie, gdy mężczyzna miał wsiąść do czekającego na niego powozu. 

Nieznajomy przyglądał się przez chwilę młodzieńcowi badawczym, chłodnym wzrokiem.

- Cena byłaby całkiem wysoka - odparł.
- Niewielu młodych ludzi mogłoby sobie na to pozwolić. Jeśli jednak ma pan poważne zamiary, 

proszę mnie jutro odwiedzić. Porozmawiamy o pańskiej przyszłości.

- Nie mam zbyt wiele pieniędzy.
- Artemis uśmiechnął się kwaśno.
- Prawdę mówiąc, dzięki panu mam znacznie mniej niż parę godzin temu.
- Był pan jednak jedynym graczem, który miał dość rozsądku, by w odpowiedniej chwili 

wycofać się z gry - powiedział nieznajomy.

- Zapowiada się pan na dobrego ucznia. Czekam na pana jutro rano. Artemis zjawił się u 

niego o jedenastej przed południem. Natychmiast zorientował się, że znalazł się w domu 
uczonego, a nie zawodowego hazardzisty. Wkrótce dowiedział się, że George Charters jest 
z zamiłowania i wykształcenia matematykiem.

- Nie jestem hazardzistą - wyjaśnił starszy pan.
- Szukałem tylko eksperymentalnego potwierdzenia pomysłu sprzed kilku miesięcy, 

dotyczącego pojawienia się pewnego układu kart w kolejnych rozdaniach. Nie mam 
zamiaru zarabiać na życie przy stoliku karcianym. To zbyt niepewny sposób jak na mój 
gust. A co z panem? Zamierza pan spędzić całe życie w jaskiniach gry?

- Jeśli tylko będę mógł tego uniknąć, to nie - odparł Artemis.
- Wolałbym zająć się czymś bardziej przewidywalnym. Okazało się, że George Chartres jest 

mistrzem Vanza. Zapoznał Artemisa z pewnymi podstawami tej filozofii. Kiedy zrozumiał, że 
ma zdolnego i pilnego ucznia, zaproponował mu sfinansowanie podróży na wyspę 
Vanzagara. Henry Leggett uważał, że powinien skorzystać z tej okazji. Artemis spędził całe 
cztery pracowite lata w Garden Temples. Każdego lata na krótko wracał do Anglii, by 
odwiedzić George’a, Henry’ego i swoją kochankę, Catherine Jensen. Kiedy zjawił się po raz 
ostatni, dowiedział się, że George Chartersjest bliski śmierci z powodu choroby serca, a 
Catherine zginęła w tajemniczych okolicznościach. Henry trwał przy boku Artemisa w 
czasie obu pogrzebów. Potem młodszy przyjaciel oznajmił mu, że nie wróci na wyspę 
Vanzagara. Zamierzał pozostać w Londynie, wzbogacić się i pomścić śmierć ukochanej. 
Henry nie aprobował planów zemsty, natomiast przypadły mu do gustu zamiary 

17

background image

odbudowania fortuny Huntów. Został stałym współpracownikiem Artemisa. Okazał się 
błyskotliwym pomocnikiem. Prowadził interesy z właściwą dyskrecją, jak również dostarczał 
Artemisowi poufnych informacji o działaniach konkurentów, takich, których nie mógł 
dostarczyć mu Zachary, a tylko powszechnie szanowany dżentelmen. Tego ranka jednakże 
Artemis oczekiwał od niego czegoś więcej. - Czy to wszystko, czego dowiedziałeś się o 
pani Deveridge? - zapytał go.

- Pogłoski, plotki i relacje o dawnych skandalach. O większości tych spraw już słyszałem. W 

klubach wszyscy o tym mówią. Henry oderwał wzrok od swego notatnika i sponad złotej 
oprawki okrągłych okularów spojrzał na Artemisa.

- Nie dałeś mi zbyt wiele czasu na wypełnienie tego zadania.
- Zerknął na wysoki stojący zegar.
- Wiadomość od ciebie otrzymałem o ósmej rano. Teraz mamy wpół do trzeciej. Sześć i pół 

godziny to za mało na przeprowadzenie takiego śledztwa. Za parę dni będę miał dla ciebie 
coś więcej.

- Do licha! MÓJ los jest w rękach tej Niebezpiecznej Wdowy, a ty mi tylko potrafisz 

powiedzieć, że ona ma zwyczaj mordowania mężów.

- Jednego męża, nie wielu - sprostował spokojnie Leggett. Zresztą ta opinia oparta jest na 

plotkach, a nie na faktach. Chcę ci przypomnieć, że pani Deveridge nigdy nie była 
podejrzana w związku ze śmiercią swego męża. Nie była nawet przesłuchiwana ani 
oskarżona.

- Dlatego, że nie było dowodów. Wyłącznie domysły.
- Owszem.
- Henry znów spojrzał na swoje notatki. Z tego, co zdołałem się dowiedzieć, Renwick 

Deveridge był w domu sam tej nocy, kiedy dostał się tam włamywacz. Bandyta zastrzelił go, 
podpalił dom, żeby zatrzeć ślady przestępstwa, i zbiegł z kosztownościami.

- Tylko że nikt nie wierzy w taki przebieg zdarzeń.
- Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Deveridge był skłócony z żoną. Pani Deveridge 

wyprowadziła się od niego niedługo po ślubie. Nie chciała wrócić i z nim mieszkać. - Henry 
przerwał, by odchrząknąć.

- Mówią o niej, że jest nieco... - . uparta.
- Tak, coś o tym wiem - mruknął Artemis i znów postukał nożem do otwierania kopert o but.
- Co możesz mi powiedzieć o jej nieszczęsnym mężu?  Henry ze ściągniętymi brwiami 

wpatrywał się przez chwilę w swoje notatki  - Niestety, niezbyt wiele. Jak wiesz, nazywał się 
Renwick Deveridge. Nie natrafiłem na nikogo z jego rodziny. Podobno w czasie wojny, 
przez pewien czas, przebywał na kontynencie.

- No i co z tego?
- Artemis wymownie spojrzał na Henry’ego.
- Ty też tam byłeś.
- Tak, oczywiście. Można chyba bez obawy pomyłki stwierdzić, że nie został tam wysłany do 

szpiegowania Napoleona. Tak czy inaczej wrócił do Londynu przed dwoma laty. Poznał 
Wintona Reeda i wkrótce po tym zaręczył się z jego córką. Niewiele później Madeline Reed 
i Deveridge wzięli ślub.

- Narzeczeństwo było krótkie.

18

background image

- Wzięli ślub na podstawie specjalnego zezwolenia.
- Henry przez chwilę patrzył z dezaprobatą w swoje notatki.
- Jak wspomniałem, ta dama jest nieco porywcza. Gdy dwa miesiące po ślubie Deveridge 

stracił życie, zaczęły krążyć plotki, że to ona go zamordowała.

- Musiała być chyba bardzo nim rozczarowana.
- Faktem jest, że zanim rozstał się z życiem, ojciec pani Deveridge, Winton Reed, polecił 

swojemu adwokatowi zebrać informacje na temat możliwości unieważnienia małżeństwa 
bądź doprowadzenia do formalnej separacji.

- Unieważnienia! - Artemis rzucił nóż do rozcinania kopert na biurko i pochylił się do przodu.
- Jesteś pewny?
- Na tyle, na ile mogę być pewny, dysponując ograniczonym zasobem informacji. Biorąc 

jednak pod uwagę ogromne trudności i koszty związane z uzyskaniem rozwodu, 
unieważnienie, chociaż taki proces jest długotrwały, wydaje się prostszym rozwiązaniem.

- Tyle że upokarzającym dla Renwicka Deveridge. Poza wszystkim, tylko w nielicznych 

przypadkach można unieważnić małżeństwo. Tutaj jedynym dowodem, jak przypuszczam, 
mogłoby być oskarżenie Deveridge’a o impotencję.

- Owszem.
- Henry znów odchrząknął. Artemis wiedział, że przyjaciel jest nieco pruderyjny w sprawach 

intymnych.

- Sądzę, że w tym przypadku, nawet z pomocą dobrego adwokata, udowodnienie impotencji 

Deveridge’a trwałoby całe lata.

- Niewątpliwie. Prawie wszyscy uważają, że pani Deveridge brakowało cierpliwości, by przejść 

przez tę całą prawną procedurę.

- Henry przerwał na moment, a potem dodał: Albo doszła do wniosku, że jej ojciec nie będzie 

w stanie ponieść kosztów związanych z tym procesem.

- W tej sytuacji postanowiła na własną rękę zakończyć swe małżeństwo. Czy to miałeś na 

myśli?

- Takie właśnie plotki krążą w towarzystwie. Artemis po minionej nocy wiedział, że dama ta jest 

wyjątkowo zdecydowaną osobą. Jeśli naprawdę rozpaczliwie pragnęła przerwać nieudany 
związek, to kto wie, czy nie zdecydowała się zamordować męża.

- Powiedziałeś, że Deveridge został zastrzelony, zanim wybuchł pożar.
- Według doktora, który oglądał zwłoki, tak. Artemis wstał i podszedł do okna.
- Muszę ci powiedzieć, że wczoraj pani Deveridge zademonstrowała swe umiejętności 

posługiwania się pistoletem.

- Hmm. Nie jest to umiejętność właściwa damom. Artemis uśmiechnął się, patrząc na otoczony 

murem ogród. Henry ocenia kobiety raczej w tradycyjny sposób, pomyślał.

- To prawda. Czy masz jeszcze coś dla mnie?
- Ojciec pani Deveridge był jednym z pierwszych członków Towarzystwa Vanzagarian. Był 

mistrzem.

- Wiem.
- Był już w podeszłym wieku, kiedy się ożenił i został ojcem. Mówią, że po śmierci żony oszalał 

na punkcie córki. Posunął się do tego, że wprowadził ją w sprawy powszechnie uważane za 
niestosowne dla młodej damy.

19

background image

- Na przykład takie jak posługiwanie się pistoletem.
- Choćby to. Reed w ostatnich latach stał się samotnikiem. Poświęcił się w pełni studiowaniu 

martwych języków.

- Podobno był ekspertem, jeśli chodzi o dawny język Vanzagara - wtrącił Artemis.
- Mów dalej.
- Zmarł wczesnym rankiem zaraz po pożarze. Plotkarze mówią, że jego serce nie wytrzymało 

szoku, jakim było uświadomienie sobie, że jego córka oszalała i zamordowała męża.

- Rozumiem.
- Jako człowiek interesu czuję się zobowiązany wskazać. że po tej serii zgonów w rodzinie 

pani Deveridge weszła  w wyłączne posiadanie spadku zarówno po ojcu, jak i mężu.

- Na Boga, człowieku! - Artemis odwrócił się, by spojrzeć na Henry’ego.
- Chyba nie sugerujesz, że zamordowała tych dwóch mężczyzn, żeby położyć rękę na ich 

fortunach!  - Nie, oczywiście, że nie.

- Henry skrzywił się z niesmakiem.
- Trudno wyobrazić sobie, by córka mogła postąpić tak niegodziwie. Chciałem tylko zwrócić 

uwagę na uboczny rezultat tych zdarzeń.

- Dziękuję ci, Henry.
- Artemis podszedł do biurka i oparł się o jego krawędź.
- Wiesz, że mam zaufanie do twoich wnikliwych analiz. Pozwól, że dorzucę do tego, co 

powiedziałeś, jeszcze jeden fakt.

- Słucham?
- Renwick studiował filozofię i sztukę walki Vanza. Niełatwo zabić takiego człowieka. Henry 

zastanawiał się przez chwilę, wreszcie powiedział:  - Wydaje mi się, że cię rozumiem. 
Trudno uwierzyć, żeby udało się to kobiecie, prawda?

- Albo zwykłemu włamywaczowi. Henry spojrzał na młodszego przyjaciela, wyraźnie 

zaniepokojony.

- Istotnie - mruknął.
- Myślę - odezwał się z wahaniem Artemis - że mając do wyboru jako podejrzanych o 

zamordowanie Deveridge’a włamywacza i tę kobietę, łatwiej byłoby mi oskarżyć tę damę. 
Henry wyglądał na zdruzgotanego.

- Myśl o tym, że kobieta mogłaby uciec się do tak drastycznego czynu, może wywołać u 

każdego mężczyzny zimny dreszcz.

- Co do dreszczu nie jestem pewny, ale wiem, że pociąga to za sobą bardzo interesujące 

pytania.

- Tego się obawiałem.
- Henry westchnął.
- Co masz na myśli? - zapytał Artemis, patrząc na niego.
- Od momentu, kiedy otrzymałem twoje polecenie, wiedziałem, że coś jest nie w porządku w 

tej sprawie. Zbyt mocno interesujesz się Madeline Deveridge.

- To ona postawiła przede mną pewien problem. Zanim się z nim uporam, muszę zebrać 

informacje. Znasz mnie i wiesz, że nie przystępuję do akcji, zanim nie poznam faktów.

- Nie próbuj wykpić się takimi ogólnikami. W tym jest coś więcej niż jakiś kolejny interes. 

Wyraźnie widzę, że jesteś zafascynowany panią Deveridge. Od dawna nie zauważyłem, 

20

background image

żebyś tak zainteresował się jakąś kobietą.

- Wobec tego powinieneś być zadowolony. Od pewnego czasu powtarzasz mi, że jestem zbyt 

zaabsorbowany swoimi planami zemsty. Znajomość z panią Deveridge na jakiś czas 
poszerzy zakres moich zainteresowań i działań.

- Niestety, nie sądzę, żeby został on poszerzony we właściwy sposób - powiedział Henry, 

patrząc surowo na przyjaciela.

- Niech będzie, co ma być. Mam teraz trochę czasu. zanim zacznę realizować następny etap 

mojego planu. Zajmę się bardziej szczegółowym rozpracowaniem sprawy pani Deveridge.

Artemis przystanął na schodach prowadzących do wejścia i uważnie przyjrzał się fasadzie 
niewielkiego budynku. Dom nie był duży, ale miał kształtne okna o dobrych proporcjach, 
zapewniające wnętrzom dość światła i ładny widok na ogród. Sąsiedztwo wydawało się 
spokojne, choć trudno byłoby nazwać je eleganckim. Pani Deveridge, chociaż dysponowała 
pokaźnym majątkiem po mężu i ojcu, nie zamierzała widać wydawać pieniędzy na obszerną 
rezydencję w ekskluzywnej dzielnicy. Z tego co Henry zdołał ustalić, ona i jej ciotka prowadziły 
samotny tryb życia. Z każdym krokiem tajemnica otaczająca tę damę wydawała mu się coraz 
bardziej intrygująca. Niecierpliwie oczekiwał spotkania z nią w świetle dnia. Pamięć o oczach 
prowokacyjnie przysłoniętych czarną koronkową woalką, długo nie pozwalała mu zasnąć 
minionej nocy. W otwartych drzwiach pojawił się Latimer. W dziennym świetle wydawał się 
jeszcze potężniejszy niż w nocnej mgle.
- O, pan Hunt! - Jego oczy zabłysły radością.
- Dzień dobry, Latimer. Jak się czuje twoja Nellie?
- Dziarsko i zdrowo, dzięki panu, sir. Niewiele pamięta z tego, co się zdarzyło, ale może to i 

lepiej.

- Latimer zawahał się przez moment.
- Jeszcze raz chciałem zapewnić pana, sir, o mojej wdzięczności za to, co pan zrobił.
- Dobrze nam się razem pracowało, prawda?
- Artemis wszedł do niewielkiego holu.
- Bądź tak dobry i zawiadom panią Deveridge, że przyszedłem ją odwiedzić Mam nadzieję, że 

oczekuje mojej wizyty.

- Tak, sir, jest w bibliotece. Zaraz pana zaanonsuję. Artemis spojrzał na ciężkie żelazne żaluzje 

w oknach, wyposażone w mocne zamki i małe dzwoneczki, mające ostrzegać 
mieszkańców, w razie gdyby ktoś próbował je otworzyć. Nocą stanowiły zapewne dobre 
zabezpieczenie przed intruzem. Czy pani Deveridge tak bardzo obawia się zwykłych 
włamywaczy, czy grozi jej coś poważnego?

- zastanowił się. Ruszył za Latimerem długim korytarzem. Służący zatrzymał się w drzwiach 

pokoju zastawionego od podłogi do sufitu półkami, zapełnionymi oprawionymi w skórę 
książkami, czasopismami, notatkami i przeróżnymi papierami. Duże zakratowane okno, 
również zaopatrzone w dzwoneczki, wychodziło na dobrze utrzymany ogród o nielicznych, 
mocno przerzedzonych i poprzycinanych krzewach i drzewach.

- Pan Hunt chce się z panią widzieć, proszę pani. Madeline podniosła się zza ciężkiego 

dębowego biurka.

- Dziękuję ci, Latimer. Proszę wejść, panie Hunt. Miała na sobie modną czarną suknię o 

21

background image

wysokiej talii. Tym razem jej twarzy nie zasłaniała woalka. Gdy Artemis spojrzał na nią, 
pomyślał, że Henry miał rację, przypuszczając, że jest nią mocno zainteresowany. 
Zainteresowanie to wykraczało daleko poza ciekawość i graniczyło z fascynacją. 
Zastanawiał się, czy Madeline Deveridge jest świadoma wrażenia, jakie na nim wywiera.

- „  W jej niebieskich oczach dostrzegł zaskakującą mieszaninę inteligencji, zdecydowania i 

niepokoju. Czarne, rozdzielone przedziałkiem włosy upięła w zgrabny węzeł z tyłu głowy. 
Usta miała pełne, mocny podbródek wskazujący na upór, co Artemis uznał za subtelne 
wyzwanie dla wszystkiego, co było w nim męskie.

- Czy jestem jeszcze potrzebny?
- zapytał Latimer, stojąc w drzwiach.
- Nie, dziękuję - odparła Madeline.
- Możesz nas zostawić.
- Tak, proszę pani.
- Służący wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Proszę usiąść, panie Hunt - powiedziała gospodyni.
- Dziękuję.
- Artemis usiadł na wskazanym mu ciemnym rzeźbionym fotelu. Jedno spojrzenie na cenny 

dywan, kosztowne zasłony i eleganckie rzeźbione biurko wystarczyło, by potwierdzić opinię 
Leggetta o stanie finansów pani Deveridge. Dom był niewielki, ale urządzony z wyjątkową 
elegancją.

- Mam nadzieję, że odzyskał pan już słuch.
- Madeline wróciła na swoje miejsce za biurkiem.
- Dzwoni mi jeszcze w uszach, ale z przyjemnością mogę pani oznajmić, że wszystkie moje 

zmysły powróciły całkowicie do normy.

- Dzięki Bogu. Przykra byłaby dla mnie myśl, że jestem odpowiedzialna za pana kontuzję.
- Tak się złożyło, że ani ja nie doznałem trwałych obrażeń, ani... - uniósł lekko brwi - ten 

bandyta, którego chciała pani zastrzelić. Madeline zacisnęła usta, ale po chwili odezwała 
się spokojnie: - Strzelam nie najgorzej, sir, lecz powóz był w ruchu, było ciemno, no i pan 
złapał mnie za rękę, nie pamięta pan? Myślę, że wszystko to wpłynęło na celność mojego 
strzału.

- Proszę mi wybaczyć. Dodam tylko, że od czasu do czasu zdarzają się tego rodzaju 

radykalne rozstrzygnięcia, ale ja z zasady wolę unikać zbyt gwałtownych działań.

- Wydaje mi się to nieco zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę pańskie przygotowanie - 

powiedziała, mrużąc oczy.

- Jeśli wie pani cokolwiek o dawnych sztukach walki i filozofii Vanza, musiała pani słyszeć o 

tym, że szczególny nacisk kładzie się w niej na spryt i wyrafinowanie. Gwałtowność ma 
niewiele wspólnego z wyrafinowaniem. W trudnych sytuacjach należy precyzyjnie określić 
strategię działania i przeprowadzić akcję w taki sposób, by nie zostawić śladów 
prowadzących wprost do jej uczestników. Madeline skrzywiła się.

- Jest pan prawdziwym ekspertem filozofii Vanza, panie Hunt. Rozumuje pan w sposób 

rozsądny, przebiegły i zawiły.

- Fakt, że jestem wyznawcą tej filozofii, niewątpliwie nie przydaje mi walorów w pani oczach, 

ale proszę wziąć pod uwagę, że zastrzelenie tego mężczyzny na ulicy mogłoby 

22

background image

doprowadzić do szeregu komplikacji, które dzisiaj uznalibyśmy za wysoce dla nas 
niekorzystne.

- Nie rozumiem pana.
- Spojrzała na niego z wyrazem zaskoczenia w oczach.
- Pomagał mi pan w ratowaniu młodej kobiety. Któż mógłby mieć w związku z tym jakieś 

obiekcje?

- Wolę nie zwracać na siebie powszechnej uwagi, pani Deveridge.
- Tak, oczywiście.
- Na twarzy Madeline pojawił się rumieniec.
- Niewątpliwie obawiał się pan, że mogłyby wyjść na jaw pańskie związki z Pawilonami 

Marzeń. Proszę się nie martwić. Nie powiem o tym nikomu ani słowa.

- Doceniam pani lojalność. Tak się składa, że ostatnio ‘jestem zaangażowany w bardzo ważne 

sprawy.

- Nie zamierzam wnikać w pańskie... - . interesy. Artemis znieruchomiał na moment. Co wie ta 

kobieta?  zastanawiał się. Czy to możliwe, żeby się dowiedziała o moich  starannie 
przygotowywanych planach zemsty?

- Nie zamierza pani wnikać w moje sprawy, tak to mam rozumieć?
- Och, na Boga, sir.
- Machnęła ręką.
- Pańskie plany znalezienia sobie żony w najwyższych sferach wcale mnie nie interesują. 

Niech pan poślubi, kogo chce. I życzę szczęścia.

- Uspokoiła mnie pani, pani Deveridge.
- Doskonale rozumiem, że plany dobrego ożenku mogłyby zostać poważnie zagrożone, gdyby 

wyszło na jaw, że zajmuje się pan tego rodzaju interesami.

- Przerwała i jej twarz przybrała wyraz zatroskania.
- Tylko czy jest pan pewny, że ukrywanie faktów, których ujawnienie już po ślubie mogłoby 

zostać uznane za oszustwo, jest rozsądne?

- Z tego punktu widzenia nie rozważałem tej sprawy odparł Artemis nieco ironicznym tonem.
- Co pan zrobi, kiedy prawda wyjdzie na jaw?
- W tonie głosu Madeline było coś więcej niż dezaprobata.
- Sądzi pan, że pańska żona po prostu przejdzie do porządku dziennego nad tym faktem?
- Pozwoli pan, że udzielę mu pewnej rady, sir.
- Madeline nachyliła się ku swemu rozmówcy.
- Jeśli zamierza pan zawrzeć małżeństwo oparte na wzajemnym szacunku i uczuciu, powinien 

pan być szczery wobec przyszłej małżonki, i to od początku.

- Ponieważ nie zamierzam w najbliższej przyszłości zawierać małżeństwa, nie sądzę, bym 

koniecznie musiał wysłuchiwać pani pouczeń. Madeline zamrugała. Splotła dłonie i opadła 
na oparcie fotela.

- Wielki Boże! Czyżbym próbowała pana pouczać?
- Takie odniosłem wrażenie.
- Proszę mi wybaczyć, panie Hunt.
- Oparła łokcie na biurku i opuściła głowę na splecione dłonie.
- Przysięgam, nie wiem, co mnie podkusiło. Nie mam prawa wtrącać się do pana poczynań. 

23

background image

Chyba mój umysł nie funkcjomuje zbyt sprawnie. Jedyne, co mnie może usprawiedliwić, to 
fakt, że ostatnio źle sypiam i... - .- Przerwała, uniosła głowę i skrzywiła się.

- Znów zaczynam mówić bez sensu.
- Proszę się tym nie przejmować - rzekł Artemis i po chwili dodał: - Chciałbym tylko, aby pani 

wiedziała, że byłbym bardzo niezadowolony, gdyby ktoś zaczął zajmować się moimi 
osobistymi sprawami. Proszę wziąć pod uwagę to, że ostatnio jestem bardzo zajęty 
pewnymi szczególnie delikatnymi problemami.

- Ależ tak, oczywiście. Wyraził się pan zupełnie jasno. Nie ma powodu, by mi grozić.
- Nie wydaje mi się, żebym pani groził.
- Sir, pan jest Wanzagarianinem. Swoich ostrzeżeń nie musi pan wyrażać słowami. 

Zapewniam pana, że są dla mnie całkiem oczywiste. Z jakichś powodów zaczęła go 
irytować niechęć tej kobiety do wszystkiego, co miało związek z filozofią Vanza.

- Jest pani dość zuchwała jak na osobę, która ubiegłej nocy uciekła się do szantażu, chcąc 

skłonić mnie do udzielenia jej pomocy.

- Szantaż? Jej wzrok wyrażał oburzenie.
- Nie dopuściłam  się niczego w tym rodzaju!  - Dała mi pani jasno do zrozumienia, że zna 

pani moje powiązania z Pawilonami Marzeń i jest pani świadoma, że nie życzę sobie plotek 
na ten temat. Proszę mi wybaczyć, jeśli źle zrozumiałem pani intencje, ale odniosłem 
wrażenie, że wykorzystała pani swoją wiedzę o mnie do wymuszenia pomocy.

- Ja tylko wspomniałam o pańskich zobowiązaniach w tej sprawie - powiedziała Madeline, 

rumieniąc się.

- Jakkolwiek pani to nazwie, dla mnie był to szantaż.
- Och! Oczywiście ma pan prawo do własnej opinii.
- Tak. Dodam jeszcze, że szantaż nie jest moją ulubioną salonową grą.
- Żałuję, że byłam zmuszona.
- .- . ; Zakłopotanie, jakie Artemis dostrzegł w oczach rozmówczyni, było dla niego 

wystarczająco satysfakcjonujące. Machnięciem ręki przerwał jej dalsze wyjaśnienia.

- Jak czuje się dzisiaj pani pokojówka? - zapytał. Madeline wydawała się zaskoczona nagłą 

zmianą tematu rozmowy. Z wysiłkiem usiłowała zebrać myśli.

- Nellie czuje się nieźle, chociaż porywacze zmusili ją do wypicia sporej dawki laudanum. 

Nadal jest nieco senna i ma kłopoty z pamięcią.

- Latimer wspomniał, że niewiele pamięta z tego, co się wydarzyło.
- Jedyne, co sobie przypomina dość wyraźnie, to kłótnia dwóch mężczyzn o cenę, jaką mieli 

za nią uzyskać. Odniosła wrażenie, że porywacze zostali przez kogoś wynajęci, ale potem 
jeden z nich chciał ją sprzedać komuś innemu. Madeline wzruszyła ramionami.

- Z przerażeniem myślę o tym, że właściciele domów publicznych bezkarnie kupują i sprzedają 

młode kobiety. Nie tylko kobiety. Handlują również młodymi chłopcami. To przerażające. 
Można by oczekiwać, że władze...

- .- . Władze niewiele mogą na to poradzić.
- Dzięki Bogu, odnaleźliśmy Nellie w samą porę. Madeline spojrzała Artemisowi w oczy.
- Gdyby nie pana pomoc, utraciłabym ją. W nocy nie miałam okazji panu podziękować. 

Pozwoli pan, że zrobię to teraz.

- Wdzięczność może mi pani okazać, odpowiadając na moje pytania - powiedział uprzejmie. : 

24

background image

W jej oczach pojawił się niepokój. Chwyciła się krawędzi biurka, jak gdyby chciała dodać 
sobie odwagi.   - Oczekiwałam tego. Ma pan prawo do pewnych wyjaśnień. Przypuszczam, 
że przede wszystkim ciekawi pana, skąd dowiedziałam się o pańskich powiązaniach z 
Pawilonami Marzeń.

- Muszę przyznać, iż moja ciekawość jest tak silna, że nie pozwoliła mi spać przez pół nocy.
- Naprawdę? Cierpi pan na bezsenność?
- Jestem pewny, że będę spał jak zabity, jeśli tylko uzyskam odpowiedzi na moje pytania - 

odparł z uśmiechem. Drgnęła na słowo zabity, ale natychmiast się opanowała.

- Tak, oczywiście. Przypuszczam, że powinnam zacząć od poinformowania pana o tym, że 

mój ojciec był członkiem Towarzystwa Vanzagarian.

- O tym wiedziałem. Wiem również, że osiągnął stopień wtajemniczenia mistrza.
- Tak. Głównie interesowały go jednak zagadnienia naukowe filozofii Vanza, a nie 

metafizyczne teorie i ćwiczenia fizyczne. Przez wiele lat studiował antyczny język wyspy 
Vanzagara.  W Towarzystwie uważany był za eksperta w tej dziedzinie.

- Wiem.
- W związku ze swoją pracą ojciec nawiązał liczne kontakty z uczonymi vanzagarianami w 

Anglii, na kontynencie, nawet w Ameryce. Tutaj, w Londynie, spotykał się często z samym 
Ignatiusem Lorringiem. Oczywiście, zanim ten zachorował i zerwał wszelkie kontakty ze 
starymi przyjaciółmi i kolegami.

- Jako wielki mistrz Towarzystwa Lorring wiedział więcej niż ktokolwiek inny o jego członkach. 

Chce pani powiedzieć, że jej ojciec rozmawiał z nim o ich prywatnym życiu?

- Z przykrością muszę wyznać, że nie ograniczali się wyłącznie do spraw osobistych członków 

Towarzystwa. Pod koniec życia gromadzenie informacji o dżentelmenach związanych z 
Towarzystwem stało się obsesją Lorringa. Można powiedzieć, że stał się wielkim mistrzem 
dziwactwa w Towarzystwie Ekscentryków.

- Darujmy sobie pani osobiste refleksje na temat członków Towarzystwa Vanzagarian.
- Przepraszam. Nie sprawiała wrażenia skruszonej, raczej zirytowanej tym, że przerwał jej 

wywód.

- Rozumiem, że ma pani wyrobiony pogląd w tych sprawach, ale obawiam się, że jeśli zechce 

pani opisać wszystkich członków Towarzystwa, to przed nocą nie zakończymy tej rozmowy.

- Może ma pan rację - odparła.
- Bądź co bądź, nie brakuje podstaw do krytykowania Towarzystwa, prawda? Żeby przejść do 

rzeczy, powiem krótko, że Lorring zlecił mojemu ojcu przechowanie notatek dotyczących 
członków Towarzystwa.

- Jakiego rodzaju notatek?  Zawahała się, jak gdyby nie była zdecydowana, co zrobić. Nagle 

wstała.

- Pokażę je panu - oznajmiła. Zdjęła z szyi złoty łańcuszek. Zauważył zawieszony na nim mały 

kluczyk. Podeszła do niewielkiej szafki zamkniętej na mosiężny zamek. Otworzyła ją i 
wyjęła duży notatnik oprawiony w ciemną skórę. Potem podeszła do biurka i ostrożnie 
położyła go przed Huntem. Artemis poczuł dreszcz niepokoju. Wstał, otworzył stary 
dziennik i spojrzał na pierwszą stronę. Od razu zorientował się, że jest to rejestr nazwisk 
członków Towarzystwa, sięgający pierwszych dni jego istnienia. Powoli odwracał strony. 
Zauważył, że pod każdym nazwiskiem znajduje się obszerny komentarz. Uwagi nie 

25

background image

ograniczały się do daty wstąpienia do Towarzystwa i stopnia wtajemniczenia, jaki członek 
stowarzyszenia uzyskał, ale zawierały informacje o sprawach osobistych oraz komentarze 
na temat jego charakteru, a nawet całkiem intymnych skłonności. Artemis zdał sobie 
sprawę, że materiał zawarty w notatniku mógłby wywołać niejeden skandal. Pewne 
informacje mogły posłużyć szantażowi. Zatrzymał się dłużej przy notatkach poświęconych 
jemu. Nie znalazł nic na temat swojego romansu z Catherine Jensen ani wzmianki o trzech 
mężczyznach, których zamierzał zniszczyć. Plany zemsty wydawały się w tym momencie 
bezpieczne. Niemniej znalazł zbyt wiele informacji o swoich osobistych sprawach. 
Zmarszczył czoło, czytając dopisane u dołu strony zdanie: „Hunt jest prawdziwym mistrzem 
Vanza. Myśli i działa w iście szatański sposób”.

- Kto wie o istnieniu tej księgi?
- zapytał. Madeline cofnęła się o krok. Zaniepokoiła ją nie treść pytania, ale ton głosu 

rozmówcy.

- O istnieniu tych notatek wiedzieli tylko Ignatius Lorring i mój ojciec - odparła.
- Obaj nie żyją.
- Zapomina pani o sobie, pani Deveridge. - Artemis uniósł wzrok znad strony poświęconej jego 

osobie.

- Wydaje mi się, że jest pani kobietą w najwyższym stopniu żywą. Madeline zamrugała, 

uśmiechnęła się niewyraźnie i znacząco odchrząknęła.

- Tak, oczywiście, ale nie powinien się pan przejmować tym drobnym faktem, że jestem w 

posiadaniu tej starej księgi.

- Szkoda, że nie mam pewności w tej sprawie.
- Artemis zamknął notatnik.
- Och, może pan Być absolutnie pewny.
- To się okaże w przyszłości.
- Wziął księgę i zaniósł ją na szafkę.
- Stare dokumenty związane z Towarzystwem Vanzagarian mogły być niebezpieczne. Nie tak 

dawno krążyły pogłoski, że z pewnym starożytnym tekstem wiąże się tajemnicze 
morderstwo. Usłyszał dziwny odgłos, jak gdyby coś ciężkiego upadło na dywan, oraz 
stłumiony okrzyk. Nie zareagował. Umieścił książkę na swoim miejscu i starannie zamknął 
szafkę. Dopiero wtedy odwrócił się i spojrzał na Madeline. Schylona obok biurka, w 
pośpiechu podnosiła srebrną figurkę, która przed chwilą upadła na podłogę. Zauważył, że 
drżą jej palce, kiedy stawiała ją koło kałamarza.

- Czy ma pan na myśli plotki o tak zwanej Księdze Tajemnic, sir?
- zapytała w miarę spokojnie.
- Kompletna bzdura.
- Niektórzy członkowie Towarzystwa są innego zdania.
- Chyba nie muszę panu mówić, że wielu członków Towarzystwa ma różne dziwne pomysły. 

Księga Tajemnic, jeśli w ogóle kiedykolwiek istniała, spłonęła w pożarze pewnej willi we 
Włoszech.

- Można tylko mieć nadzieję, że tak było - stwierdził Artemis. Podszedł potem do okna i patrzył 

przez chwilę na ogród. Zauważył, że nie ma w nim wysokich drzew, żywopłotów czy 
krzewów, w których mógłby ukryć się intruz.

26

background image

- Jak już wspomniałem, notatnik, który pani posiada, może być niebezpieczny. Proszę mi 

powiedzieć, czy zamierza pani wykorzystać zawarte w nim informacje do szantażowania 
kogoś? W takim przypadku muszę panią ostrzec, że wiąże się z tym pewne ryzyko.

- Czy mógłby pan w naszej rozmowie nie nadużywać słowa szantaż? - powiedziała ostrym 

tonem. - Jest to nad wyraz irytujące. Spojrzał na nią przez ramię. Wyraz niezadowolenia na 
Jej twarzy mógłby być w innej sytuacji nawet zabawny.

- Proszę mi wybaczyć, ale przyjmując, że moja przyszłość jest w pani rękach, odczuwam 

potrzebę uzyskania od pani uspokajających zapewnień.

- - Już panu mówiłam, że nie miałam żadnych złych intencji, sir - odezwała się Madeline przez 

zaciśnięte zęby.

- - Ubiegłej nocy musiałam sięgnąć po nadzwyczajne środki, ale nie sądzę, żeby taka sytuacja 

miała się powtórzyć. Artemis spojrzał na dzwoneczki wiszące przy zakratowanym oknie.

- - Wydaje mi się, że wbrew temu, co pani mówi, nie jest pani o tym aż tak bardzo przekonana. 

Zapadło dłuższe milczenie. Artemis odszedł od okna i stanął przed Madeline.

- - Proszę mi powiedzieć, pani Deveridge, kogo, albo czego, się pani obawia?
- Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, sir.
- - Rozumiem, że jako mistrz Vanza jestem w pani oczach ekscentrykiem, jeśli nie kompletnym 

wariatem, ale proszę nie odmawiać mi elementarnych zdolności do logicznego 
rozumowania. Sprawiała wrażenie stworzonka zapędzonego w ciasny kąt.

- - Co pan ma na myśli?
- Zatrudnia pani uzbrojonego stangreta, który pełni rolę osobistego strażnika. Zaopatrzyła pani 

okna w żaluzje i kraty, uniemożliwiające przedostanie się do wnętrza. Pani ogród jest 
przerzedzony tak, by nikt ukradkiem nie mógł zbliżyć się do domu. No i nauczyła się pani 
posługiwać pistoletem.

- Londyn to niebezpieczne miasto, sir.
- To prawda. Myślę jednak, że czuje się pani bardziej zagrożona niż przeciętny mieszkaniec. - 

Spojrzał jej w oczy. Czego się pani boi?  Przez dłuższą chwilę wytrzymała jego wzrok. 
Potem wróciła za biurko i usiadła w fotelu.

- - Moje prywatne sprawy nie powinny pana obchodzić, panie Hunt - oświadczyła spokojnie. 

Jej twarz wyrażała dumę i odwagę.

- - Każdy ma jakieś marzenia, pani Deveridge. Myślę, że marzy pani, aby uwolnić się od 

strachu.

- - Czyżby mógł pan coś zrobić w mojej sprawie, sir? Popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
- - Kto wie?
- Uśmiechnął się.
- - Bądź co bądź jestem Sprzedawcą Marzeń, więc może mógłbym sprawić, by spełniło się 

pani marzenie.

- - Nie jestem w stosownym nastroju do żartów.
- - Zapewniam panią, że i ja nie jestem w tym momencie zbytnio rozbawiony. Zacisnęła dłoń 

na mosiężnym przycisku do papierów i wpatrywała się weń. ~ Nawet jeśli prawdąjest to, co 
pan powiedział, że naprawdę mógłby mi pan pomóc, to podejrzewam, że musiałabym 
zapłacić za tę przysługę. ~ Wszystko ma swoją cenę.

- - Wzruszył ramionami.

27

background image

- - Czasem warto ją zapłacić, a czasem nie. Zamknęła na chwilę oczy, a kiedy je otworzyła, jej 

wzrok był spokojny i zdecydowany. ~ Muszę przyznać, że wczorajszej nocy, po powrocie do 
domu, przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Złapała przynętę, pomyślał.  Cóż to za 
pomysł? - zapytał.

- Wiele czasu spędziłam na rozmyślaniach o dwóch dawnych powiedzeniach. - Odłożyła 

przycisk na biurko.

- - Pierwsze mówi o tym, że najlepiej ogień zwalczać ogniem. Drugie, że do ścigania złodzieja 

trzeba wynająć złodzieja.

- - Do licha, to są przysłowia Vanza, prawda?
- Możliwe. Nie jestem pewna.
- - O czym pani myśli? Chce pani wynająć jakiegoś mistrza Vanza do rozwiązania spraw 

związanych z tym środowiskiem?! O to pani chodzi?

- Coś w tym rodzaju. Tak. Nadal się nad tym zastanawiam, ale przyszło mi do głowy, że pan 

ma wyjątkowe kwalifikacje, by pomóc mi w uporaniu się ze sprawami, które przysparzają mi 
sporo kłopotów.

- - Rozumiem, że chce pani wykorzystać moje umiejętności mistrza do rozwiązania pani 

problemów.

- - Jeśli dojdziemy do porozumienia - odezwała się po chwili zastanowienia - to widziałabym 

naszą współpracę jako stosunek pracodawcy z zatrudnionym pracownikiem. Oczywiście, 
zapłaciłabym za pomoc.

- - To zaczyna być interesujące. Tylko jak zamierza mnie pani wynagrodzić? Zanim pani 

odpowie, chciałbym, aby jedno było jasne. Jak pani wie, prowadzę pewne interesy, które 
idą całkiem dobrze. Nie potrzebuję ani nie chcę pani pieniędzy.

- - Może i nie, ale myślę, że mam coś, na czym panu zależy, sir. Artemis spojrzał na nią 

chłodno.

- - Czyżby? Muszę przyznać, że oferta jest interesująca. Pomyślał o zakładach, jakie 

zawierano w klubach.

- - Szczególnie, gdy mowa o wynagrodzeniu.
- - Nie rozumiem pana. Wyraz jej twarzy świadczył o tym, że nic nie wie o zakładach.
- - Nieczęsto zdarza się okazja do nawiązania kontaktów z Niebezpieczną Wdową. Proszę mi 

powiedzieć, czy mam szansę przeżyć ten eksperyment? Czy pani kochankowie narażeni są 
na takie samo ryzyko jak mąż? Dostrzegł błysk furii w oczach kobiety.

- - Jeśli zdecyduję się pana zatrudnić, panie Hunt, to będzie się z tym wiązać zapewne jakieś 

ryzyko, ale ono nie ma nic wspólnego z moją osobą.

- - Nie chciałbym sprawiać wrażenia naiwnego, ale jeśli chodzi o moje wynagrodzenie...
- ?  Madeline spojrzała znacząco na szafkę, w której spoczywały notatki o członkach 

Towarzystwa Vanzagarian.

- - Z wyrazu pańskiej twarzy wywnioskowałam, że nie jest pan zachwycony tym, że ta księga 

zawiera tak wiele informacji o pana prywatnych sprawach.

- - Ma pani rację. Zupełnie mi się to nie podoba.
- - Pomyślał, że w taki czy inny sposób ten notatnik powinien znaleźć się w jego rękach. 

Spojrzał na dzwoneczki przy oknach i uznał, że przy jego umiejętnościach nie powinny 
stanowić większej przeszkody.

28

background image

- - Jeśli dojdziemy do porozumienia, sir - powiedziała Madeline poważnie, patrząc mu w oczy - 

to pańskim wynagrodzeniem za stracony czas i kłopoty będzie ta książka.

- - Czy mam rozumieć, że ją otrzymam, jeśli pani pomogę?
- Tak.
- - Zawahała się i po chwili dodała: - Najpierw muszę się jednak zastanowić, czy pana 

zatrudnić. Podjęcie decyzji będzie wymagać trochę czasu. Sprawa jest bardzo poważna.

- - Radziłbym, dla pani dobra, nie wahać się zbyt długo.
- - Kolejna groźba? - zapytała, unosząc brwi.
- - Niezupełnie. Rozmyślałem o tym, jak ufortyfikowała pani swój dom... - Ruchem głowy 

wskazał okna.

- - Jeśli wchodzi tu w grę któryś Vanzagarian, to obawiam się, że te dzwoneczki mogą 

zadzwonić zbyt późno. Madeline pobladła i zacisnęła dłonie na poręczach fotela.

- - Myślę, że moglibyśmy zakończyć tę rozmowę, sir. Zawahał się, a potem uprzejmie skinął 

głową.

- - Jak pani sobie życzy. Wie pani, gdzie można mnie znaleźć, gdy podejmie pani decyzję.
- - Dam panu znać, kiedy... - . Przerwała, bo drzwi biblioteki otworzyły się niespodziewanie. 

Spojrzała w ich stronę.

- Ach, ciocia.
- Wybacz, moja droga. - Bemice spojrzała na Artemisa. Nie wiedziałam, że nadal rozmawiasz 

ze swoim gościem.

- .- . Nie! przedstawisz nas?
- Oczywiście - mruknęła Madeline. Szybko i raczej oschle dokonała prezentacji. Artemis nie 

śpieszył się z odejściem. Bemice Reed wywarła na nim korzystne wrażenie. Była to 
elegancka filigranowa kobieta, ubierająca się modnie i z gustem. Spodobał mu się błysk 
humoru w jej jasnoniebieskich oczach. Ukłonił się i został nagrodzony wdzięcznym 
uśmiechem, który świadczył o tym, że tej kobiecie nieobce są sale balowe.

- - Wiem od bratanicy, że mamy wiele powodów, by okazać panu wdzięczność za pomoc 

udzieloną nam ubiegłej nocy powiedziała. - Jest pan w tym domu bohaterem dnia. - 
Dziękuję, panno Reed. Wysoko cenię sobie pani wdzięczność. - Zerknął na Madeline i 
dodał: - Pani Deveridge dała mi co prawda do zrozumienia, że nie byłem, ściśle biorąc, 
bohaterem w tej sprawie. Wypełniłem tylko swoje obowiązki jako właściciel posiadłości, 
obok której nastąpiło porwanie. Madeline skrzywiła się, co dostarczyło Artemisowi pewnej 
satysfakcji. Bemice patrzyła na nią z wyrazem oburzenia na’ twarzy. - Wielkie nieba, 
kochanie, trudno mi uwierzyć, że powiedziałaś panu Huntowi coś takiego. Przecież on 
zrobił znacznie więcej, niż wymagało poczucie odpowiedzialności. Zresztą nie rozumiem, 
jak mogłaś uważać, że jest do czegokolwiek zobowiązany. Nellie została porwana poza 
terenem ogrodów. - Wyraźnie dałam panu Huntowi do zrozumienia, że doceniam jego 
przysługę - powiedziała Madeline przez zaciśnięte zęby. - To prawda - wtrącił Artemis. - 
Istotnie, okazałem się na tyle użyteczny, że pani Deveridge zastanawia się teraz, czy nie 
zatrudnić mnie do następnego zadania. Do czegoś, co ma związek z powiedzeniem: 
„Złodziej powinien ścigać złodzieja”. Przynajmniej tak to zrozumiałem. - Nazwała pana 
złodziejem, sir?

- jęknęła zdumiona Bernice. - Mówiąc.

29

background image

- .- . - zaczął Artemis. - Nigdy nie powiedziałam czegoś takiego, sir! - zawołała Madeline, 

unosząc ręce. - To prawda - zgodził się. Potem, zwracając się do jej ciotki, dodał: - Istotnie, 
pani siostrzenica nigdy nie nazwała mnie złodziejem. - Mam nadzieję. - Bemice odetchnęła. 
Madeline jęknęła głucho. - Jako człowiek zajmujący się interesami - jestem wielce 
podekscytowany perspektywą stałego zatrudnienia. - Artemis uśmiechnął się do starszej z 
kobiet i ruszył ku drzwiom. Między nami mówiąc, panno Reed, liczę na to, że obejmę tę 
posadę. Nie ma zbyt wielu równie wykwalifikowanych kandydatów, rozumie pani. Wyszedł 
do holu, zanim obydwie panie ochłonęły na tyle, by coś powiedzieć. On jest mistrzem 
Vanza, a to oznacza, że prowadzi jakąś ukrytą grę - powiedziała Madeline. - Wynajęcie go 
do pomocy może się wiązać z pewnym ryzykiem. - Nie sądzę, żeby właściwe było 
używanie takich słów jak wynajęcie czy zatrudnienie, kiedy rozmawiamy o ewentualnym 
namówieniu pana Hunta do udzielenia nam pomocy. - Bernice wydęła wargi. - Trudno 
wyobrazić go sobie jako płatnego pracownika, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. - 
Przeciwnie, traktowanie go jako płatnego pracownika jest jedynym sensownym sposobem 
współpracy z nim. - Madeline nachyliła się nad biurkiem i wpatrywała w przycisk do 
papierów. jak gdyby była to wyrocznia. - Jeśli zamierzamy realizować mój plan, to musimy 
być pewne, że on zna swoje miejsce. Ciotka wypiła łyk herbaty, którą podała im Nellie. - 
Najbardziej boję się tego, że nie mamy w tej sprawie innego wyjścia - mówiła dalej 
Madeline. - Nie rozumiem cię. - Bemice zamrugała nerwowo. - On wie o notatniku ojca.

- Och, moja droga!  - Masz rację, popełniłam błąd, pokazując mu tę księgę. Madeline wstała 

zza biurka. - Powiedziałam mu o niej, wyjaśniając, skąd wiem o jego powiązaniach z 
Pawilonami Marzeń. Pomyślałam, że się uspokoi, gdy zrozumie, że go nie szpiegowałam. - 
Teraz, kiedy już wie, że pewne jego tajemnice zostały spisane, zrobi wszystko, by zdobyć 
ten notatnik - zauważyła ponurym tonem Bernice. - Obawiam się, że masz rację. - Madeline 
patrzyła na ogród. - Widziałam błysk zainteresowania w jego oczach, gdy natrafił na 
stronicę poświęconą swojej osobie. Od razu zrozumiałam, że popełniłam poważny błąd. - I 
wtedy zaproponowałaś mu umowę. - Ciotka skinęła głową. - Niezły pomysł. Przypuszczam, 
że i on z zadowoleniem [przyjął twoją ofertę. - Z nieco zbyt wielkim, jeśli chcesz wiedzieć, 
ale teraz nie pozostaje mi nic innego, jak trzymać się tego. Nie wątpię, że  ten człowiek 
mógłby się okazać przydatny. Widziałam go w akcji wczoraj w nocy. Sposób, w jaki 
wydostał Nellie z tej tawerny, okazał się bardzo sprytny i skuteczny. I niósł ją na ramionach 
ładny kawałek drogi. Wydaje się całkiem sprawny fizycznie, jak na mężczyznę w jego 
wieku. - W końcu nie jest staruszkiem. - Nie, oczywiście, że nie - zgodziła się szybko 
Madeline. Chciałam tylko podkreślić, że nie jest młodzieńcem. - To prawda. - Niejest też 
stary, jak to zauważyłaś. Można by powiedzieć, że jest dokładnie we właściwym wieku. 
Dojrzały, ale jeszcze nadal młodzieńczo zręczny. - Dojrzały, ale młodzieńczy - powtórzyła 
Bemice. - Tak, myślę, że to go dobrze charakteryzuje.

- Mam pewne wątpliwości co do twoich przypuszczeń dotyczących powodów, dla których pan 

Hunt stara się ukryć fakt, że jest właścicielem Pawilonów Marzeń. - Naprawdę?

- Nie jestem wcale pewna, czy powodem tego jest chęć znalezienia bogatej, dobrze urodzonej 

żony. Ciotka wydawała się zaskoczona. - Dlaczego? Związanie się z jakąś dobrą rodziną 
wydaje mi się logiczne w przypadku tak ambitnego dżentelmena. - Nie ulega wątpliwości, 
że pan Hunt jest ambitny, ale wątpię, czyjego celem jest zawarcie dobrego małżeństwa. 

30

background image

Cos mi mówi, że gdyby naprawdę miał taki cel, już dawno by go zrealizował. - Słuszne 
spostrzeżenie. - Gdyby tak było, na pewno słyszałybyśmy o zaręczynach, krążyłyby na ten 
temat plotki, znałybyśmy nazwisko wybranej przez niego damy. - To prawda. - Bemice 
zamyśliła się. - Rzeczywiście, nie padło dotąd żadne nazwisko. Co o tym myślisz?

- Trudno mi cokolwiek powiedzieć, gdyż mamy do czynienia z mistrzem Vanza. Madeline 

zaczęła niespokojnym krokiem przemierzać bibliotekę. - Coś się kryje w tym człowieku. - 
Coś, co cię intryguje?

- Tak. - Madeline szukała właściwych słów, by wyrazić to, co podpowiadała jej intuicja. - Z 

pewnością nie jest typowym dżentelmenem. Jest w nim coś, czego nie mają przeciętni 
ludzie z wyższych sfer. Jest sokołem pośród wróbli. - Dojrzały, ale nadal młodzieńczy sokół 
pośród wróbli. -  Błysk rozbawienia ożywił oczy Bemice. - Cóż za interesujące ! porównanie. 
Takie poetyckie, a może i metafizyczne w swojej wymowie.

- Czyżby takie scharakteryzowanie pana Hunta wydawało ci się zabawne?
- Moja droga, słysząc „je, poczułam się znacznie spokojniejsza. Madeline zatrzymała się 

raptownie. - Co przez to rozumiesz?

- Po twoich doświadczeniach z Renwickiem Deveridge’em zaczęłam się obawiać, że nigdy nie 

wróci ci zainteresowanie osobnikami rodzaju męskiego. Teraz widzę, że nie miałam 
powodów do niepokoju. Zaskoczona Madeline zamilkła. Kiedy wreszcie przyszła do siebie, 
nadal nie potrafiła powiedzieć niczego sensownego. - Ciociu Bemice! Doprawdy...

- .- . - Od roku nie utrzymujesz kontaktów ze światem. Po tym, co przeszłaś, jest to w pełni 

zrozumiałe. Byłoby jednak prawdziwą tragedią, gdybyś nigdy nie odzyskała naturalnej 
kobiecej wrażliwości. W tej sytuacji twoje wyraźne zainteresowanie panem Huntem 
uważam za dobry znak. - Na litość boską, ciociu, ja nie jestem nim zainteresowana. A w 
każdym razie nie w tym sensie, o jakim myślisz. Wiem jednak, że teraz, kiedy dowiedział 
się o notatniku ojca, byłoby bardzo trudno się go pozbyć. Wobec tego powinnyśmy go 
wykorzystać, jeśli rozumiesz, co przez to chciałam powiedzieć. ~ Mogłaś po prostu dać mu 
ten notatnik - stwierdziła cierpko Bemice. ~ Chyba nie przypuszczasz, że o tym nie 
pomyślałam. Madeline zatrzymała się przed półką z książkami. - Ale?  ~ Ale potrzebujemy 
jego pomocy. Dlaczego nie wykorzystać Jego umiejętności? Dwie pieczenie na jednym 
ogniu - powiedziała i pomyślała, że chyba zbyt często posługuje się przysłowiami.

- To prawda. Dlaczego by nie?
- Bemice zamyśliła się na moment. - Nie mamy zbyt wielkiego wyboru. - Owszem, nie mamy. - 

Madeline spojrzała na dzwoneczki przy oknach. - Podejrzewam, że jeśli nie damy panu 
Huntowi tej księgi w zamian za jego usługi, to on złoży nam którejś nocy wizytę i sam ją 
sobie weźmie. Następnego ranka Madeline odłożyła pióro służące jej do robienia notatek i 
zamknęła cienką, oprawioną w skórę książeczkę, której nie potrafiła rozszyfrować. Tak, 
rozszyfrować to właściwe słowo. Książeczka, bardzo stara i zniszczona, zawierała rękopis, 
będący zawiłym splotem najwyraźniej pozbawionych sensu zdań, na ile potrafiła się 
zorientować, napisanych dziwną mieszaniną greki, egipskich hieroglifów i dawnego, 
martwego już języka Vanzagara. Została jej dostarczona po długiej i pełnej przygód 
podróży z Hiszpanii i zaintrygowała ją, więc natychmiast przystąpiła do pracy nad nią. Jak 
dotąd rezultaty nie były impomujące. Z greką radziła sobie nieźle, ale przetłumaczone 
słowa nie układały się w sensowny tekst. Najwięcej kłopotów sprawiały jej hieroglify. Co 

31

background image

prawda Thomas Joung opracował podobno, opierając się na tekście wyrytym na kamieniu z 
Rosetty, interesującą teorię dotyczącą egipskiego pisma, ale nie opublikował jeszcze 
wyników swoich badań. Jeśli chodzi o starożytny język Vanzagara, zdawała sobie sprawę, 
że może się zaliczyć do tego nielicznego grona specjalistów, którzy mają szansę 
przetłumaczyć napisany w tym języku tekst. Poza jej rodziną wiedziało o tym niewiele osób. 
Studiowanie filozofii i języka Vanza uważano za domenę dżentelmenów. Kobiet nie 
przyjmowano do Towarzystwa i związana z tym wiedza była dla nich niedostępna. Nawet 
gdyby członkowie Towarzystwa Wanzagarian wiedzieli o tym, że Winton Reed całą swą 
wiedzę próbował przekazać córce, i tak nie uwierzyliby, że kobieta zdolna jest zrozumieć 
całą złożoność języka starych ksiąg. Madeline pracowała nad tą książeczką w wolnych 
chwilach już od paru dni. Trudne i wymagające wiele wysiłku zadanie traktowała jako 
sposób na oderwanie się od bieżących kłopotów, ale tego ranka praca nie przyniosła 
spodziewanych efektów. Raz po raz zerkała na zegar i z irytacją uświadomiła sobie, że liczy 
minuty i godziny, które upłynęły od momentu, gdy wysłała list do Artemisa Hunta, ale nie 
potrafiła się  powstrzymać. - Jest już! - dobiegł z dołu radosny głos ciotki.

- Co, u licha?! - Madeline spojrzała na zamknięte drzwi   biblioteki. ; Usłyszała odgłos kroków, 

potem drzwi otworzyły się i Bemice  triumfalnie wkroczyła do pokoju, wymachując 
trzymanąw dłoni  białą kartką. - Och, jakie to ekscytujące! - zawołała. - Co to jest? - 
zapytała Madeline, patrząc na kartkę. - Oczywiście odpowiedź pana Hunta na twój list. 
Madeline odetchnęła z ulgą. Wstała i podeszła do ciotki. - Pokaż mi ją. Bemice gestem 
magika wyciągającego królika z kapelusza wręczyła bratanicy kartkę. Ta rozłożyła ją i 
szybko przeczytała widniejący na niej tekst. W pierwszej chwili pomyślała, że coś źle 
zrozumiała, więc przeczytała list jeszcze raz. Nadal wydawał się jej bezsensowny. Odłożyła 
go na biurko i spojrzała na ciotkę. - O co chodzi, moja droga?

- zapytała Bemice. - Wysłałam do pana Hunta list informujący go, że chciałabym omówić z nim 

szczegóły ewentualnej umowy, a on przysłał mi to...

- . - Co takiego? - Bemice założyła na nos okulary, wzięła list i przeczytała go głośno: - Będę 

wielce zaszczycony, jeśli pozwoli mi Pani towarzyszyć sobie na balu maskowym, który 
odbędzie się w najbliższy czwartek na terenie Pawilonów Marzeń. Ależ, kochanie, to jest 
zaproszenie. - Spojrzała na bratanicę rozradowanym wzrokiem. - Przecież widzę. - 
Madeline wyrwała list z ręki ciotki i jeszcze raz spojrzała na tekst napisany śmiałym męskim 
pismem. - O co mu, u licha, chodzi?

- Doprawdy, Madeline, jesteś zbyt podejrzliwa jak na kobietę w twoim wieku. Cóż w tym 

dziwnego, że szanowany dżentelmen zaprasza cię na bal?

- To nie jest żaden szanowany dżentelmen, to jest Artemis Hunt. Mam wszelkie podstawy, 

żeby być nieufna. - Stajesz się nieco przewrażliwiona, moja droga. - Bemice zmarszczyła 
czoło. - Czyżbyś znów miała kłopoty ze snem ? Nie zapomniałaś zażyć mojego eliksiru?

- Ależ wypiłam go. Jest bardzo skuteczny. Nie widziała powodu, by wyznać ciotce prawdę. Tak 

jak każdej nocy wylała eliksir do nocnika, gdyż nie miała odwagi go wypić. Niczego nie bała 
się tak jak zasypiania. Sny stawały się coraz koszmarniejsze. - Jeśli to nie brak snu tak 
osłabia ci nerwy, to może jest;  jakaś inna przyczyna - powiedziała zatroskana Bemice.   - 
Moja reakcja na zaproszenie pana Hunta nie wynika z osłabionych nerwów. To sprawa 
zdrowego rozsądku. Pomyśl tylko: informuję tego człowieka, że chcę go zaangażować za 

32

background image

specjalną opłatą, a on przysyła mi w odpowiedzi zaproszenie na bal maskowy. Cóż to za 
odpowiedź?

- Bardzo interesująca, jeśli chcesz znać moje zdanie. Tym bardziej że przysłał ją dojrzały, ale 

nadal młodzieńczy dżentelmen.   - Nie. - Madeline spojrzała na nią groźnie. - Obawiam się 
że jest to odpowiedź w stylu Vanza. On celowo chce mnie wprawić w zakłopotanie. Musimy 
się tylko zastanowić  dlaczego.

- Widzę tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać, moja   droga. Jaki? Musisz przyjąć 

zaproszenie. Czy ty oszalałaś?

- Madeline spojrzała na ciotkę. - Iść  na bal maskowy z Huntem? Co za niedorzeczny pomysł?
- Masz do czynienia z mistrzem Vanza - powiedziała Bemice. patrząc na nią wymownie. - 

Musisz postępować z nim mądrze i rozsądnie. Nie bój się. Mam do twoich zdolności 
bezgraniczne zaufanie. Poradzisz sobie. - Hmm. - Zresztą pójście na taki bal dobrze ci 
zrobi - dodała ciotka. - Potrzebna ci odrobina rozrywki. Powoli stajesz się równie 
ekscentryczna i skryta jak ci dżentelmeni z Towarzystwa Wanzagarian.

Widzę, że Glenthorpe przebrał miarę wcześniej niż zwykle. - Lord Belstead obrzucił 
niechętnym spojrzeniem mężczyznę siedzącego niedbale w fotelu ustawionym przed 
kominkiem. - Jeszcze nie ma dziesiątej, a on jest już kompletnie zamroczony. - Może 
powinniśmy mu zaproponować partyjkę - powiedział Sledmere, nie odrywając wzroku od kart. 
- Glenthorpe jest durniem, zwłaszcza kiedy za wiele wypije. Można by dzisiaj wygrać od niego 
sporą sumkę. - To zbyt łatwe - odezwał się Artemis. - Cóż to za przyjemność grać z pijanym 
głupcem?
- Nie mówiłem o przyjemności - sprostował Sledmere. Rozważałem tylko możliwe zyski. 

Artemis położył karty na stoliku. - Jeśli o tym mowa, to ja właśnie swoje powiększyłem. - 
Wygląda na to, że moim kosztem - mruknął Belstead. patrząc na leżące na stoliku karty. - 
Ma pan piekielne szczęście. sir. Artemis popatrzył w stronę Glenthorpe’a, który odstawił 
szklankę i z trudem podniósł się z fotela. - Myślę, że dzisiejszego wieczoru nie powinienem 
tego szczęścia wystawiać na dalsze próby. Wybaczcie mi, panowie, ale nie chcę się 
spóźnić na spotkanie. Belstead zachichotał. - Kim jest ta szczęśliwa dama, Hunt?

- Jej imię wyleciało mi jakoś z pamięci - odparł Artemis, wstając. - Nie wątpię, że przypomnę je 

sobie w odpowiednim momencie. Dobranoc, panowie. Sledmere roześmiał się. - Uważaj, 
żebyś sobie przypomniał właściwe imię. Z jakichś powodów kobiety czują się obrażone, 
jeśli ktoś przez pomyłkę, zwracając się do nich, użyje innego imienia. - Dziękuję ci za cenną 
radę - odparł Artemis, potem wyszedł do holu, gdzie odebrał od portiera płaszcz, kapelusz i 
rękawiczki. Glenthorpe, chwiejąc się lekko, stał przy wyjściu. - Widzę, że już pan wychodzi, 
Hunt. - Tak. - Może moglibyśmy odjechać razem?

- Glenthorpe wyjrzał przez okno. - Trudno znaleźć dorożkę w taką noc. Mgła jest tak gęsta, że 

można by ją kroić nożem. - Proszę bardzo. - Artemis narzucił na siebie płaszcz i wyszedł na 
zewnątrz. - Wspaniale. - Wyraz ulgi na twarzy Glenthorpe’a był niemal komiczny. Szybko 
wyszedł za Artemisem na zasnutą mgłą ulicę. - Bezpieczniej jest poruszać się we dwóch. W 
taką noc można się natknąć na bandytów i złodziei. Tak mówią. Artemis zatrzymał dorożkę. 
Gdy Glenthorpe niezdarnie wgramolił się do niej i usiadł, zajął drugie miejsce i zamknął 
drzwi.

33

background image

- Takiej mgły na początku lata nigdy nie widziałem mruknął Glenthorpe. Dorożka ruszyła. 

Artemis uważnie patrzył na towarzyszącego mu mężczyznę, który wyglądał na ulicę. Wydał 
mu się dziwnie niespokojny. W jego oczach widać było napięcie. - To oczywiście nie moja 
sprawa - Artemis rozparł się wygodnie na siedzeniu - ale zauważyłem, że jest pan dzisiaj 
trochę nieswój. Jakieś zmartwienie?  Glenthorpe zaciągnął zasłonkę w oknie i odwrócił się 
w stronę Artemisa. - Nigdy nie miał pan wrażenia, że jest pan śledzony, sir?

- śledzi mnie ktoś?
- Mnie, nie pana. - Glenthorpe wcisnął się głębiej w ciemny kąt dorożki. - Ostatnio mam 

dziwne uczucie, że ktoś za mną chodzi. Odwracam się wtedy, ale nikogo nie zauważam. 
Bardzo to denerwujące. - Dlaczego miałby pana ktoś śledzić?

- Skąd, u diabła, mam to wiedzieć?! - powiedział zbyt głośno i zbyt gwałtownie Glenthorpe. 

Sam przestraszył się brzmienia swojego głosu i dokończył znacznie ciszej: - Ale ktoś to 
robi. Wyczuwam go. - A jak pan sądzi, kto to może być?

- zapytał obojętnym tonem Artemis. - Nie uwierzy pan, ale myślę, że jest to... - . - Glenthorpe 

przerwał.

- Kto?
- Trudno to wyjaśnić. - Glenthorpe kurczowo zacisnął dłonie na poduszce siedzenia. - To ma 

związek z czymś, co zdarzyło się parę lat temu. Coś, co dotyczyło pewnej młodej kobiety.

- Ach, tak. - Wie pan, ona była aktorką. Nikim ważnym. - Glenthorpe nerwowo przełknął ślinę - 

Och, to było okropne. Nigdy nie przypuszczałem, że do tego dojdzie. Tamtych to bawiło, 
sądzili, że ona tylko się z nami drażni, prowadzi jakąś grę, ale ona potraktowała to 
poważnie, rozumie pan. - Co się stało?

- zapytał spokojnie Artemis. - Zawieźliśmy ją w pewne odludne miejsce. - Glenthorpe potarł 

nos grzbietem dłoni. - Myśleliśmy, że będzie dobra zabawa, ale ona... - . ona się broniła. 
Uciekła. To nie nasza wina, że... - . Mniejsza z tym. Chodziło o to, że nie miałem nic 
wspólnego z tym, co się stało. Tamci tak, ale kiedy przyszła moja kolej, nie mogłem... - . 
jeśli rozumie pan, co mam na myśli. Może zbyt dużo wypiłem, a może ten jej wzrok, kiedy 
na mnie patrzyła.

- .- . - Jak patrzyła?
- Jak gdyby była czarownicą, która rzuca klątwę. Powiedziała, że wszyscy za to zapłacimy. To 

nonsens, oczywiście. Ale zrozumiałem, że oni się mylili. Ta dziewczyna nie żartowała. Ona 
nie chciała żadnego z nas i ja... . - . ja po prostu... po prostu nie mogłem. - Ale był pan tam, 
owej nocy.

- Tak, ale tylko dlatego, że mnie tam zaciągnęli. Wie pan, że nie lubię takich rzeczy. Nie 

jestem... Jak by to powiedzieć... nie mam takich skłonności jak inni mężczyźni. - Glenthorpe 
znów nerwowo zacisnął dłonie. - Tak czy inaczej wycofałem się. Tamci śmiali się ze mnie, 
ale nie przejmowałem się tym. Chciałem odejść. Dziewczyna uwolniła się. Wybiegła w noc. 
Potem był wypadek. Spadła ze skały. - A co pan zrobił?

- Ja? - Glenthorpe sprawiał wrażenie przerażonego. - Dlaczego.
- .- .- ? Nic. W ogóle nic. Właśnie to próbuję wyjaśnić. On nie ma żadnego powodu, żeby mnie 

prześladować. Nie dotknąłem jej nawet. - Kto pana prześladuje?

- Ona powiedziała... Glenthorpe zwilżył językiem wargi i znów potarł dłonią nos. - Ona 

powiedziała, że jej kochanek zniszczy nas za to, co zrobiliśmy. Ale minęło pięć lat. Pięć 

34

background image

długich lat. Myślałem, że to wszystko dawno minęło, zostało zapomniane. - A teraz nie jest 
pan już tego pewny. Glenthorpe zawahał się, a potem sięgnął do kieszeni i wyjął z niej 
niewielki grawerowany wisiorek do dewizki. - Przysłano mi to przed paroma miesiącami. 
Ktoś to zostawił przy wejściu do domu. Artemis spojrzał na złoty wisiorek z 
wygrawerowanym ogierem stającym dęba. - Co to ma znaczyć?

- Myślę, że on mi to przysłał. Ten, który ma ją pomścić. - Dlaczego przysyłałby coś takiego? 

Glenthorpe potarł nos. - Mam wrażenie, jak gdyby się ze mną drażnił. Jak kot z myszą, 
rozumie pan. Ale to nie jest w porządku. - Czyżby?

- Przecież z nas trzech tylko ja jej nie skrzywdziłem. Tylko ja jej nie dotknąłem. - Ale był pan z 

nimi tamtej nocy, prawda?

- Tak, ale.
- .- . - Dość tych wyjaśnień, Glenthorpe. Nie interesują mnie. Może przydadzą się temu, który, 

jak się wydaje, pana śledzi.  Artemis stuknął w dach dorożki, by zwrócić uwagę woźnicy. 
Proszę wybaczyć, lecz zostawię pana samego. Wolałbym resztę drogi przebyć bez 
towarzystwa. - Ale bandyci.

- .- . - Każdy ma prawo wyboru towarzystwa. Dorożka zatrzymała się. Artemis wysiadł i 

zamknął za sobą drzwi. Nie oglądając się, szybko ruszył i zniknął w kłębiącej się mgle.

Zdawał sobie sprawę, że tej nocy złamał wszystkie reguły, jakimi się kierował. Zasady, które 
sobie narzucił w ostatnich latach, były nieliczne, ale sztywne i niepodważalne. Sprzedawał 
marzenia, lecz nigdy nie popełnił błędu, by w nie wierzyć. Zarabiał na handlu złudzeniami, ale 
sam zawsze odróżniał fantazję od rzeczywistości. Przekonywał się, że te kilka walców z 
Niebezpieczną Wdową to tylko element strategii, sprytny sposób, by zwabić ją w sidła. Ta 
dama zbyt wiele o nim wiedziała. Zdawał sobie sprawę, że musi uzyskać nad nią przewagę, 
zgodnie ze starą vanzagariańską zasadą wyrażoną w przysłowiu: „Niebezpiecznego człowieka 
należy poznać, zanim zyska się nad nim przewagę”. Madeline rzuciła mu zniecierpliwione 
spojrzenie poprzez otwory w ozdobionej piórami masce. - Najwyższy czas, żeby przejść do 
interesów, sir - powiedziała. Tylko tyle po uwodzicielskim walcu.
- Miałem nadzieję, że zanim do nich przystąpimy, pozwoli sobie pani na odrobinę 

przyjemności. - Przyciągnął ją mocniej do siebie i zmusił do wykonania kolejnego obrotu na 
zatłoczonym parkiecie. - Nie wiem, jaką prowadzi pan grę, panie Hunt, ale ja nie przyszłam 
tu po to, żeby tańczyć i się bawić. - Muszę pani powiedzieć, Madeline, że nie potwierdza się 
pani reputacja uwodzicielskiej kobiety, zdolnej zwabić każdego mężczyznę w swoje sidła. 
Przyznaję, że jestem nieco rozczarowany. - Czuję się załamana, słysząc, że nie okazałam 
się dla pana dostatecznie atrakcyjna, ale nie jestem zaskoczona tym. że dostrzega pan 
moje niepowodzenie pod tym względem. Właśnie wczoraj moja ciocia powiedziała mi, że 
staję się samotnicą i dziwaczką jak wielu członków Towarzystwa Yanzagarian. - Proszę się 
tym nie przejmować. Wydaje mi się, że od niedawna zacząłem gustować w żyjących w 
odosobnieniu ekscentrycznych kobietach. Zanim zdumiona Madeline zdążyła wyrazić 
swoje, słuszne zresztą, oburzenie jakąś ciętą uwagą, pociągnął ją do następnej figury 
walca. Fałdy jej czarnego domina powiewały szeroko. Artemis był zdecydowany co najmniej 
część tego wieczoru przetańczyć z tą kobietą. Wyczuwał, że dobrze się czuje w jego 
ramionach. Jej zapach działał na niego mocniej niż egzotyczne pachnidła. Beztroski nastrój 

35

background image

nie opuszczał go od dnia wizyty w jej bibliotece. Nie bacząc na ryzyko, postanowił mu 
dzisiaj ulec. Okrążyli w połowie salę, zanim Madeline przyszła do siebie. - Dlaczego, na 
Boga, upiera się pan przy tych śmiesznych sztuczkach z walcem?

- zapytała. - To nie są żadne sztuczki. Po prostu tańczymy, jeśli pani   tego dotąd nie 

zauważyła. W przeciwieństwie do wielu rozrywek oferowanych w Pawilonach, w naszym 
tańcu nie ma ni z iluzji. Zobaczy pani, jak oboje będziemy po nim zmęczeni. 

- Pan dobrze wie, co mam na myśli, sir. - Sprzedaję marzenia i złudzenia - powiedział z 

uśmiechem. - Pani jest moją klientką. Jak każdy doświadczony handlarz chcę pani 
przedstawić próbkę moich towarów, zanim przejdziemy do szczegółów umowy. Nie 
czekając na odpowiedź, zmusił partnerkę do kontynuowania walca. Pomyślał, że po tak 
żywym tańcu zabraknie jej sił, by rozmawiać o interesach. Chociaż przez chwilę. Wiedział 
oczywiście, że w końcu muszą się porozumieć. Chciał przed tym, żeby rozmowa odbyła się 
tutaj, na jego terenie, a nie w miejscu wybranym przez nią. Takie szczegóły mają duże 
znaczenie. Kiedy prowadzi się interesy z damą, o której mówisz że zamordowała męża, 
należy z góry ustawić się w mocnej pozycji. Wirując z Madeline na parkiecie, nie zapomniał 
o tym, by okiem gospodarza obserwować otoczenie. Z satysfakcją zauważył, że wszystkie 
sale i gabinety w Złotym Pawilonie są zapełnione. Bal maskowy, wydawany w każdy 
czwartek w letnich miesiącach, należał do najbardziej popularnych atrakcji w jego 
ogrodach. Był dostępny dla każdego, kto mógł sobie pozwolić na bilet wstępu. Jedynym 
warunkiem było posiadanie maski. Zbyt demokratyczny charakter niektórych oferowanych 
tu rozrywek raził pewnych ludzi, ale bal maskowy uważany był przez bardziej 
tolerancyjnych dżentelmenów z wytwornych’ sfer za zabawny. Lekki posmak skandalu 
otaczający ogrody był wyraźnie pociągający. W każdy czwartek na tanecznym parkiecie 
spotykali się dandysi, oficerowie, kupcy, młodzi rozpustnicy i prowincjonalni dżentelmeni z 
aktorkami, damami i całą gromadą różnego rodzaju łobuzów. Tańczyli w salach 
ozdobionych imitacjami zabytków starożytnego Egiptu i Rzymu. Przyćmione światło 
odbijało się od rzeźbionych kolumn, obelisków i posągów. W jednym rogu obszernej sali 
zbudowano uproszczoną wersję egipskiej świątyni, uzupełnioną miniaturą sfinksa. W 
przeciwległym rogu widniała rzymska fontanna, otoczona kolumnami, których kapitele 
leżały w płytkiej sadzawce. Tu i ówdzie ustawione były imitacje mumii, potężne trony i 
mnóstwo malowanych urn W zacisznych ciemnych alkowach stały kamienne ławy, na 
których mogły usiąść dwie osoby. Kiedy przed trzema laty Artemis nabył upadające ogrody, 
miał już gotową wizję tego, co chce stworzyć. Henry Leggett zadbał o ścisłe przestrzeganie 
jego zaleceń. To on pertraktował z architektami i dekoratorami. Wkrótce rozległy teren 
nabrał egzotycznego, okazałego, a zarazem tajemniczego charakteru. Nikt nie potrafi tak 
docenić powabu marzeń jak człowiek, który nigdy nie oddaje się marzeniom. Muzyka 
ucichła, tańczące pary znieruchomiały. Fałdy czarnego domina Madeline zastygły w 
bezruchu. Jej oczy patrzyły na niego wyzywająco poprzez otwory w masce. - Czy teraz, 
kiedy już dostatecznie się pan ubawił, żartując sobie ze mnie, możemy przystąpić do 
interesów, sir?  Ach, tak. Wiedział przecież, że nie mogą przetańczyć całej nocy. - 
Oczywiście, pani Deveridge, możemy porozmawiać o interesach, ale nie tutaj. Takie 
nieeleganckie sprawy omawia się w odosobnieniu. - Dlaczego nieeleganckie, sir?

- W oczach ludzi z wyższych sfer nie ma nic bardziej prostackiego niż interesy. Wziął ją pod 

36

background image

rękę i przez szerokie drzwi wyprowadził na  oświetlony lampionami teren Pawilonów 
Marzeń. Ciepła letnia  noc przyciągnęła tłumy żądne nieco skandalicznych przygód i 
rozrywek oferowanych w ogrodach. Starannie zaprojektowane oświetlenie potęgowało 
wrażenia jakich dostarczały imitacje łuków triumfalnych, rzeźb, przed stawiających mityczne 
sceny, i antycznych ruin, rozstawionych wzdłuż krętych, obsadzonych drzewami ścieżek. 
Wysoko, nad ich głowami, akrobata spacerował po rozciągniętej linie; na dole grupa 
elegantów obserwowała sztuczki magika ubranego w orientalny płaszcz. Wszędzie 
spacerowali ludzie zajadając paszteciki sprzedawane w pobliskim barze. Mężczyźni i 
kobiety flirtowali w cienistych ogrodowych altanach, potem znikali w ciemnych alejkach. 
Towarzyszyły temu wszystkiemu muzyka śmiechy, nagłe wybuchy aplauzu. Madeline 
spojrzała na grupkę hałaśliwych młodych ludzi  tłoczących się przy wejściu do jaskini. - Ta 
jaskinia sprawia wrażenie prawdziwej. - O to właśnie chodzi, pani Deveridge. Przycisnął 
mocniej jej ramię i poprowadził w odległy kraniec ogrodu. Panowały tu prawie całkowite 
ciemności. Mineli wejście do Kryształowego Pawilonu, gdzie widzowie mieli okazję obejrzeć 
poruszane mechanizmami figurki żołnierzy  walczących na polu bitwy. Z sąsiedniego 
pawilonu dobiegały głośnie okrzyki zadowolenia. Madeline odwróciła się, by spojrzeć na 
oświetlone wejście. - Jakie przedstawienie odbywa się tutaj?

- zapytała. - To jest Srebrny Pawilon. Wynająłem mesmerystę, żeby dał kilka pokazów. - Ach, 

tak, oczywiście. To właśnie na ten pokaz wybrały się Nellie i Alice tamtego wieczoru. - 
Spojrzała na niego pytająco. - Czy wierzy pan w mesmeryzm, sir? Artemis słuchał przez 
chwilę entuzjastycznych odgłosów dobiegających z pawilonu. - Wierzę informacjom o 
liczbie sprzedanych biletów. Mesmerysta spisuje się całkiem dobrze. Po jego ironicznej 
odpowiedzi na twarzy Madeline pojawił się wyraz pewnego napięcia. - W teoriach Vanza są 
pewne elementy, które można by określić terminem mesmeryzm. - Nie będę się z panią 
spierał. Umysł jest dla nas nadal czymś nieznanym. Ta tajemnica leży u podstaw filozofii 
Vanza. Wysypana żwirem alejka prowadziła do ciemniejszej części ogrodu. Spotykali coraz 
mniej przechodniów. - Dokąd idziemy?

- zapytała zaniepokojona Madeline. - Do tej części ogrodu, która nie jest jeszcze udostępniona 

publiczności. Tam będziemy sami. Przy okazji pokażę pani najnowszą atrakcję. - Cóż to 
takiego?

- Nawiedzany Dwór. - Nawiedzany?
- Chyba nie boi się pani duchów - powiedział zaskoczony tonem jej głosu. - Nie uwierzyłbym w 

to. Nie odpowiedziała, ale czuła jakieś wewnętrzne napięcie. Duchy?  Kiedy doszli do 
żywopłotu zamykającego tę część ogrodów, Artemis zdjął maskę. - Tutaj nie musi pani 
obawiać się, że ktoś nas zobaczy. Ten teren jest zamknięty dla publiczności. Zawahała się, 
a potem i ona zdjęła maskę. Jej czarne włosy lśniły w blasku księżyca. - Nawiedzany Dwór 
jest jeszcze w budowie. - Artemis otworzył bramę i podniósł niezapaloną latarnię 
postawioną  obok niej. Otwarcie jest w przyszłym miesiącu. Przypuszczali’.

- , że spodoba się młodym ludziom i flirtującym parom. Madeline milczała, gdy jej towarzysz 
zapalał latarnię i prowadził ją ścieżką pomiędzy wysokimi żywopłotami. Minęli drzwi budynku i 
stanęli przed kamienną bramą. - To nowy labirynt - wyjaśnił Artemis, omijając bramę. Będzie 
otwarty razem z Dworem. Sam go zaprojektowałem. wykorzystując wzory Vanza. Myślę, że 
przysporzy nieco kłopotów moim klientom. - Nie wątpię. Ojciec zawsze twierdził, że labirynty 

37

background image

Vanza są wyjątkowo zawiłe. Uśmiechnął się, słysząc ton dezaprobaty w jej głosie. - Nie lubi 
pani labiryntów?
- Gdy byłam mała, zachwycały mnie. Później zbyt mocno kojarzyły mi się z praktykami 

vanzagarian. - Przestały więc panią bawić. Rzuciła mu enigmatyczne spojrzenie, ale nie 
odpowiedziała. Minęli następny róg budynku. Gotycka fasada Nawiedzanego Dworu 
majaczyła w świetle księżyca. Ciemne, wąskie okna budziły niepokój. Madeline przez 
dłuższą chwilę przyglądała się imponującej budowli. - Wygląda dokładnie tak jak zamek w 
jednej z powieści grozy pani York. Przysięgam, że dwa razy pomyślałabym, zanim 
weszłabym do wnętrza. - Traktuję to jako komplement. Spojrzała na niego zaskoczona, po 
chwili uśmiechnęła się. - Założę się, że i w projektowaniu tego budynku brał pan udział, 
podobnie jak w przypadku labiryntu. - Tak. Myślę, że to miejsce wywoła dreszcz emocji u 
moich najbardziej żądnych przygód gości. - Pawilony Marzeń są dla pana czymś więcej niż 
tylko źródłem dochodów, prawda?   - Przyznam się pani do czegoś, o czym nie mówiłem 
nikomu, pani Deveridge - odezwał się Artemis po chwili zastanowienia, nadal przyglądając 
się budynkowi. - Kupiłem te ogrody, bo wierzyłem, że są dobrą lokatą kapitału. 
Zamierzałem zbudować tu domy i sklepy. Zapewne zrobiłbym to w końcu, ale odkryłem, że 
bardziej odpowiada mi planowanie i projektowanie różnych atrakcji. Sprzedawanie marzeń 
to zresztą lukratywne zajęcie. - Rozumiem. Czy zamierza pan nadal je prowadzić, kiedy 
znajdzie pan sobie odpowiednią żonę?

- Nie podjąłem jeszcze decyzji. - Oparł nogę na niskim kamiennym murku, ograniczającym 

ścieżkę prowadzącą do Dworu. - Już drugi raz pyta mnie pani o zamiary związane z 
ożenkiem. Wyraźnie leży pani na sercu, żebym był szczery w stosunku do swej przyszłej 
żony. - Gorąco polecam szczerość. - A co zrobić, jeśli będzie miała zastrzeżenia do mojego 
sposobu zarobkowania?  Madeline stała z rękami założonymi do tyłu. Wydawała się 
zafascynowana tym gotyckim pawilonem. - Radzę, by był pan szczery, sir, i to od początku. 
- Nawet jeśli będzie się z tym wiązać ryzyko, że ją utracę?

- Z doświadczenia wiem, że obłuda nie jest dobrą podstawą małżeństwa. - Mam przez to 

rozumieć, że pani związek był oparty na tego rodzaju fundamencie?

- Mój mąż okłamywał mnie od pierwszego dnia, kiedy go spotkałam. Lodowaty ton, jakim to 

powiedziała, zmroził go na moment. - W czym panią okłamał?

- We wszystkim. Okłamywał mojego ojca i oszukiwał mnie. Zbyt późno zorientowałam się, że 

nie mogę wierzyć żadnemu jego słowu. Do tej pory usiłuję oddzielić fakty od zmyśleń. - 
Niemiła sytuacja. - Gorsza, niż pan sobie wyobraża - powiedziała szeptem. Położył dłoń na 
jej ramieniu. - Zanim przystąpimy do interesów, pani Deveridge, proponuję przyjęcie 
pewnego układu. - Słucham pana. - Obiecajmy sobie, że w trakcie naszej współpracy nie 
będziemy się wzajemnie okłamywać. Mogą być sprawy, o których nie chcemy rozmawiać. 
Oboje możemy mieć własne tajemnice, każdy ma prawo do prywatności. Ale nie będziemy 
kłamać, dobrze? - Łatwo zawrzeć taki pakt, sir, ale jak można mieć pewność że druga 
strona nie kłamie?   - Znakomite pytanie, pani Deveridge. Nie znam na nie odpowiedzi. 
Powiem tylko tyle: to sprawa zaufania. - Mówią o mnie, że jestem szalona, i podejrzewają 
mnie o morderstwo. Jest pan pewny, że może zaufać takiej osobie?

- Wszyscy mamy jakieś słabostki. Każdemu można coś zarzucić, nieprawdaż?
- Wzruszył ramionami. - Jeśli dojdzie do umowy, pani też będzie musiała przymknąć oczy na 

38

background image

pewne fakty związane ze mną. Na moją przynależność do vanzagarian i ten fatalny sposób 
zarobkowania. Spojrzała na niego, a potem parsknęła śmiechem. - Doskonale, sir. Ma pan 
moje słowo, cokolwiek jest ono warte. Nie będę pana okłamywać. - Ja też nie będę tego 
robił. - Interesująca umowa, prawda? Pakt szczerości pomiędzy kobietą posądzaną o 
zamordowanie męża a mężczyzną, który ukrywa przed światem prawdę o sobie. - Jestem 
nią usatysfakcjonowany. A teraz, kiedy zawarliśmy wstępną umowę, może dowiem się, 
czego pani ode mnie oczekuje, pani Deveridge. - Proszę się nie niepokoić, sir. Nie chcę od 
pana niczego więcej ponad to, czego rozsądny człowiek może się spodziewać po szalonej 
kobiecie. Chcę, żeby mi pan pomógł w odnalezieniu ducha - dokończyła, cały czas patrząc 
na fasadę budynku. Artemis potrzebował dłuższej chwili, zanim dotarło do niego  znaczenie 
tych słów. ‘ - Nie mogę sobie wyobrazić, żeby dama o pani intelekcie i wykształceniu 
wierzyła w zjawy. - A ja jestem bliska uwierzenia w to szczególne zjawisko powiedziała 
przez zaciśnięte zęby. - Czy ten duch jakoś się nazywa?

- O, tak - odparła. - Renwick Deveridge. Może w tych plotkach było coś z prawdy? Może ona 

naprawdę była szalona? Artemis uświadomił sobie nagle, że powietrze jest chłodne. Mgła 
unosząca się znad Tamizy otulała ogrody. - Czy pani naprawdę wierzy, że pani zmarły 
małżonek wrócił zza grobu, żeby panią dręczyć?

- zapytał ostrożnie. - Na krótko przed śmiercią w pożarze mój mąż przysiągł, że wymorduje 

całą moją rodzinę. - Wielki Boże!  - Udało mu się zamordować mojego ojca. - Winton Reed 
zmarł podobno na atak serca. - Artemis przyglądał się jej uważnie. - To była trucizna, panie 
Hunt. Moja ciotka próbowała go ratować, ale ojciec był już starym człowiekiem. Miał słabe 
serce. Zmarł kilka godzin po pożarze. - Rozumiem - powiedział, starając się panować nad 
głosem. - Nie sądzę, aby miała pani jakiś dowód na potwierdzenie tego faktu. - 
Nie,żadnego. - Hmm. - Nie wierzy mi pan, prawda?

- Rozłożyła ręce. - Nie mam panu tego za złe. Ci, którzy uważają, że zamordowałam męża, 

niewątpliwie sądzą, iż poczucie winy musiało doprowadzić mnie do tego, że widuję duchy. - 
Widziała pani jego ducha?

- Nie. - Zawahała się. - Ale znam kogoś, kto widział. Szalona? A może sprytna morderczyni, 

próbująca wykorzystać mnie do jakiś mrocznych celów? zastanawiał się. Tak czy inaczej, ta 
rozmowa na pewno nie jest nudna. - Co to wszystko, zdaniem pani, znaczy?

- Wiem, że to brzmi niedorzecznie, ale ostatnio zaczynam wątpić w to, czy mój mąż naprawdę 

zginął w pożarze. - O ile wiem, jego zwłoki zostały znalezione na pogorzelisku. - Tak. 
Doktor go zidentyfikował, ale.

- .- . - A jeśli się pomylił? To chciała pani powiedzieć?
- Tak. Powiedziano, że zwłoki spłonęły, lecz zidentyfikowanie ich było możliwe. Niemniej mogła 

zajść pomyłka. Odwróciła się nagle twarzą do swego rozmówcy. Jej oczy lśniły w blasku 
latarni. - Tak czy inaczej, muszę poznać prawdę, i to szybko. Jeśli mój mąż żyje, mam 
powody przypuszczać, że wrócił po to, żeby się zemścić na mojej rodzinie. Muszę 
przedsięwziąć jakieś środki, żeby ocalić ciotkę i siebie. Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. 
- A jeśli się okaże, że jest pani ofiarą wybujałej wyobraźni? spytał w końcu. - Co wtedy?

- Proszę mi udowodnić, że się mylę, wierząc w powrót Renwicka zza grobu. Proszę mi 

udowodnić, że jestem obłąkana. Obiecuję panu, sir, iż łatwo pogodzę się ze świadomością, 
że cierpię na nerwowe zaburzenia. - Uśmiechnęła się kwaśno. Bądź co bądź, będę mogła 

39

background image

się leczyć. Moja ciotka jest biegła w sporządzaniu leków na takie dolegliwości. - A może 
powinna” pani zwrócić się do detektywów z Bon Street? Może któryś z nich będzie w stanie 
pani pomóc?

- Nawet gdybym przekonała jakiegoś detektywa, że nie jestem szalona, nie miałby szansy 

poradzić sobie z ekspertem w sztuce walki Vanza. - Deveridge był ekspertem?

- Tak. Nie był mistrzem, chociaż bardzo tego pragnął, ale wiem, że miał wielkie umiejętności. 

Muszę panu powiedzieć, sir, że po przejrzeniu notatek mojego ojca doszłam do wniosku, że 
poza panem istnieje tylko jedna osoba, której mogłabym się poradzić. Niestety, ten człowiek 
jest w tej chwili nieosiągalny. Z jakichś powodów zirytowała go informacją, że rozważała 
możliwość zaangażowania kogoś innego. - Kim jest ten człowiek, który mógłby sprostać 
pani wymaganiom?

- Pan Edison Stokes. - Przebywa w tej chwili poza Anglią mruknął Artemis. Ożenił się 

niedawno i o ile wiem, ogląda z małżonką rzymskie ruiny. - Tak. To ograniczyło mój wybór. - 
Zawsze jest mi miła świadomość, że znalazłem się na początku listy, choćby nawet za 
sprawą zbiegu okoliczności. Madeline spojrzała mu w oczy. - No dobrze, sir. Czy pomoże 
mi pan w moich dociekaniach w zamian za dziennik ojca?  Nie widział w jej oczach 
szaleństwa, jedynie zdecydowanie i odrobinę rozpaczy. Jeśli jej nie pomogę, pomyślał, to 
albo zdecyduje się działać samotnie, albo poprosi o pomoc któregoś  zdziwaczałych 
członków Towarzystwa Vanzagarian. Jeśli  jej obawy były uzasadnione, to każda z tych 
dróg mogła się okazać wielce ryzykowna, i Jeśli były uzasadnione.  Miał wiele powodów, by 
nie wiązać się z tą kobietą, ale wolał o nich w tej chwili nie myśleć.   - Spróbuję się czegoś 
dowiedzieć - powiedział. Zauważył,  że chce zaprotestować, ale powstrzymał ją gestem 
ręki. - Jeżeli  potwierdzą się pani obawy, porozmawiamy ponownie. Więcej  nie mogę 
obiecać.   Uśmiechnęła się do niego w taki sposób, że światło latarni  w porównaniu z tym 
uśmiechem wydało mu się całkiem blade.

- Dziękuję panu, sir. Zapewniam pana, że po zakończeniu współpracy przekażę panu dziennik 

ojca. - Tak. Będę go miał. W ten czy inny sposób, pomyślał. - Przypuszczam, że teraz 
zechce mi pan zadać parę pytań.   - Bardzo wiele pytań.  - Podejrzewam, że to, co powiem, 
zabrzmi dla pana co najmniej dziwnie.   - Nie wątpię, i  - Zapewniam pana, że mam 
dostateczne powody, by się  niepokoić. - Prawdę mówiąc...

- Słucham?
- spojrzała na niego pytająco. - Skoro uzgodniliśmy, że będziemy wobec siebie szczerzy, 

powinna pani wiedzieć, że uważam panią za bardzo atrakcyjną kobietę.  Po dłuższej chwili 
Madeline odezwała się tonem pełnym rezygnacji. - Czyżby? To fatalne. - Nie wątpię, ale tak 
jest. - Miałam nadzieję, że unikniemy tego rodzaju komplikacji. - Ja też. - Tak czy inaczej, 
mogę chyba oczekiwać, że zachowa się pan rozsądniej „niż dżentelmeni podobnie 
zauroczeni. - Zauroczeni.. Tak, to właściwe słowo. - Z pewnością nie jest pan jedynym 
mężczyzną dotkniętym tym szczególnym zainteresowaniem moją osobą. - Niewątpliwie 
powinienem doznać ulgi, wiedząc, że nie jestem odosobniony. - Trudno to zrozumieć, ale 
tak już jest. W minionym roku otrzymałam sporo listów i bukietów od dżentelmenów, 
próbujących nawiązać ze mną romans. - Rozumiem. - Wydaje mi się to dziwne, ale ciocia 
Bemice tłumaczy to tym, że pewnych panów pociągają wdowy. Najwidoczniej 
przypuszczają, że dama w mojej sytuacji ma już jakieś obycie w świecie i mężczyzna nie 

40

background image

musi kłopotać się jej. Hmm.

- .
- . Brakiem doświadczenia, jeśli tak można to określić. - Innymi słowy, nie musi zważać na jej 

niewinność. - Właśnie tak. Jak mówi ciocia Bemice, wdowy mają w sobie coś, co pociąga 
mężczyzn. - Hmm. - Mogę nawet się domyślać, że tym czymś jest doświadczenie. - Hmm. - 
Należałoby jednak przypuszczać, że okoliczności, w jakich zostałam wdową, powinny 
zniechęcać dżentelmenów. - Owszem. - Rozumiem, że doświadczenie może być 
pociągające, ale przyznam się, że nie mogę pojąć, dlaczego mężczyźni interesują się 
kobietą, o której się mówi, że z zimną krwią zamordowała męża. - Różne są gusta. 
Postanowił nie wspominać o zawieranych w klubach zakładach. Tysiąc funtów nagrody dla 
mężczyzny, który spędzi z nią noc, dostatecznie wyjaśniało wszystkie te bukiety i 
zaproszenia, które otrzymywała. Mogłaby jednak poczuć się dotknięta. - Chciałam dać 
panu tylko jedną radę: proszę skorzystać z wszystkich swoich vanzagariańskich talentów, 
żeby zabezpieczyć się przed jakimikolwiek próbami nawiązania ze mną romantycznych 
związków. Ujął jej twarz i powiedział:  - Z przykrością muszę stwierdzić, że nawet moje 
umiejętności mistrza nie wystarczą, by pokonać pragnienie nawiązania z panią bliższych 
kontaktów. - Naprawdę?

- Naprawdę. Nerwowo przełknęła ślinę. To bardzo dziwne. - Nieprawdaż? Ale już wcześniej 

dała mi pani do zrozumienia, że dżentelmeni z Towarzystwa Vanzagarian są dziwakami. 
Nachylił się i pocałował ją, zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć. Wyczuł, że jest 
zaskoczona i zakłopotana, ale nie próbowała go odsunąć. Objął ją i mocno przytulił do 
piersi. Była teraz bliżej, znacznie bliżej niż w tańcu. Ogarniało go coraz mocniejsze 
podniecenie. Oszałamiał go jej subtelny zapach. Mruknęła coś cicho i nagle jej wargi się 
rozchyliły. Wsunął dłoń pod domino, tuż poniżej stanika sukni. Delikatne dotknięcie jej piersi 
sprawiło, że krew mocniej zaczęła krążyć w jego żyłach. Wdowy coś w sobie mają, 
pomyślał. W jej reakcji na pocałunek wyczuwał jednak pewne skrępowanie. Uświadomił 
sobie, że ta kobieta od roku jest wdową, a jej małżeństwo najwyraźniej nie było 
satysfakcjonujące. Zdumiała go natomiast reakcja własnego ciała. Umiał przecież panować 
nad sobą, nawet w kontaktach z kobietami. Poza wszystkim nie był już mężczyzną 
pierwszej młodości. Mocniej zacisnął ręce na szczupłym ciele Madeline i ustami dotknął 
delikatnej skóry jej szyi. Drżała w jego ramionach. Wplotła palce w jego włosy. Tak, wdowy 
mają coś w sobie. A przynajmniej ta, utwierdził się w tym przekonaniu. - Artemisie - 
szepnęła. Zdawało jej się, że jakaś tama pękła gdzieś wewnątrz niej. Ogarnęła go fala 
pożądania. Od lat nie doznał tak gwałtownych uczuć. Bronił się przed nimi, obawiając się, 
że pozbawią go władzy nad sobą. Teraz jednak poddał się im. - Myliłem się - szepnął. - Jest 
pani bardziej niebezpieczna, niż sądziłem. - Nie. - Tak. - Może jest to jedynie zauroczenie, o 
którym mówiłam przed chwilą. - Być może, ale wcale nie byłbym pewny. Próbował zebrać 
myśli, nadal ją całując. Nie było to łatwe, ale jedno wiedział z całą pewnością: nie mógł 
kochać się z nią tutaj, na mokrej trawie. Wziął ją na ręce i ruszył w stronę schodów 
Nawiedzanego Dworu. - Na Boga! - Madeline oderwała wargi od jego ust i znieruchomiała. 
Wpatrywała się w fasadę budynku szeroko otwartymi oczami. - Okno!  - Co takiego?

- Przywrócony do rzeczywistości tonem jej  głosu, Artemis postawił ją na ziemi i powiódł 

wzrokiem po rzędach wysokich sklepionych okien. - Co pani zobaczyła?

41

background image

- Tam ktoś jest. - Wpatrywała się w ciemne okno na pierwszym piętrze. - Widziałam, jak się 

poruszył. Przysięgam.  - Wierzę pani - mruknął Artemis. - Ale kto? - zapytała. - Mój młody 
przyjaciel Zachary albo któryś z jego pomocników. Ostrzegałem ich wielokrotnie, aby 
trzymali się z dala;  od tego budynku, dopóki nie zostanie dokończony, ale te cholerne małe 
diabły były zbyt zaciekawione atrakcjami, jakie mogą tu znaleźć. Sami zresztą podpowiadali 
Henry’emu różne sztuczki. - Artemisie, zaczekaj! - zawołała, gdy ruszył w stronę schodów, 
- Proszę tu zostać. - Uniósł latarnię i otworzył frontowe drzwi. - To nie potrwa długo. Zaraz 
przegonię tych chłopców  - Nie podoba mi się to. Proszę, odejdźmy stąd. Niech pan przyśle 
któregoś ze swoich pracowników, żeby zaprowadził porządek. Jej niepokój wydał mu się 
całkiem bezpodstawny. Z drugiej strony ta kobieta bała się przecież ducha zamordowanego 
męża. Pomyślał o kratach, żaluzjach i dzwoneczkach zainstalowanych w jej domu. Cóż za 
fatalny los rzucił mnie w jej ręce, pomyślał. Teraz jednak nie mógł się już wycofać i to tylko z 
powodu notatnika jej ojca. - Proszę się uspokoić powiedział łagodnie. - Za chwilę, wrócę. 
Wszedł do wnętrza. Światło lamp odbijało się od ścian ho i prowadzących na górę 
kręconych schodów. Przestrzeń za nimi pozostawała w głębokim cieniu. - Do licha, jak 
można być tak upartym! - Madeline uniosła lekko spódnicę i wbiegła za Artemisem do holu. 
- Naprawdę widziałam kogoś w oknie. - Mówiłem już, że pani wierzę. - Proszę mnie nie 
rozśmieszać, sir. Jest pan teraz moim pracownikiem. Jeśli koniecznie chce pan spotkać 
tego intruza, to czuję się w obowiązku towarzyszyć panu. Szybko doszedł do wniosku, że 
nie zmusi jej, żeby zawróciła. Wyraźnie była zbyt przejęta tym, co zobaczyła w ciemnym 
oknie. Pozostawienie jej na ścieżce przed budynkiem spotęgowałoby jeszcze ten niepokój. 
Zresztą wydawało się nieprawdopodobne, żeby intruz, jeśli w ogóle istniał, mógł stanowić 
prawdziwe zagrożenie. - Skoro się pani upiera.

- . - Ruszył wąskimi schodami w górę. Światło latarni tańczyło na ścianach, stwarzając 

niesamowity nastrój. - Proszę się nie obrażać, ale ja nie dałabym nawet pensa, żeby 
zobaczyć te wszystkie zaplanowane tu atrakcje. - Wygląda to efektownie, prawda?

- Wskazał palcem zbielałe kości wiszące we wnęce. - A co pani myśli o tym szkielecie?
- Absolutnie przerażający. - To wkład Małego Johna w dekorację wnętrza. Kiedy już wszystko 

zostanie ukończone, będzie tu więcej takich szkieletów, duchów i korpusów bez głów 
zwisających z sufitu. Jeden z chłopców zaproponował, żeby taką zakapturzoną zjawę 
ustawić u szczytu schodów. ~ Artemisie, na litość boską! To nie czas na zwiedzanie. Tu 
gdzieś kryje się ten intruz. Być może czeka, żeby nas zaatakować. ~ To mało 
prawdopodobne. Zachary i jego przyjaciele dobrze wiedzą, że nie lubię takich kawałów. - 
Bardzo nie lubię, pomyślał. Jeśli wpadnie mi w ręce ten łobuz, który przerwał  mi intymne 
spotkanie z Madeline, przekona się, jak bardzo źle postąpił. - Na ogół ci chłopcy są w 
porządku, ale niekiedy.

- Przerwał nagle, gdyż jego uwagę zwrócił jakiś ruch u szczytu schodów. W świetle lampy 

dostrzegł brzeg płaszcza, ale tajemnicza postać zdążyła się oddalić. Niemal bezgłośna 
pobiegła w głąb długiego korytarza. - Artemisie - szepnęła Madeline. Nie zwracając na nią 
uwagi, ruszył za uciekającym intruzem.

- Po chwili usłyszał, że Madeline biegnie za nim. Żałował, że pozwolił, by mu towarzyszyła. 

Przez moment widział uciekającego, ale mógł tylko stwierdzić, że jest to dorosły mężczyzna 
nie chłopiec,  Na końcu korytarza trzasnęły drzwi. Artemis zatrzymał się przed nimi, 

42

background image

postawił latarnię i nacisnął klamkę. Drzwi jednak nie ustąpiły. - Ten drań przesunął pod nie 
coś ciężkiego - powiedział do Madeline. Nachylił się i mocno popchnął je ramieniem. - 
Pomogę panu. - Oparła ręce na drewnianych drzwiach. Artemis poczuł, jak ustępują, a 
podłożony pod nie ciężki  przedmiot przesuwa się po podłodze. Usłyszał jakiś szelest  w 
głębi pomieszczenia. - Co on tu robi, u wszystkich diabłów! - mruknął. Jeszcze raz 
popchnął drzwi. Uchyliły się na tyle, że mógł już przez nie przecisnąć się do ciemnego 
wnętrza, Proszę tu zostać - powiedział do Madeline tonem, który nie budził wątpliwości, że 
jest to rozkaz. - Na litość boską, niech pan uważa. Artemis, zgięty wpół, wślizgnął się do 
pomieszczenia i natychmiast odsunął się na bok w głęboki cień, by uniknąć ewentualnego 
ciosu. Szybko jednak zorientował się, że przybył zbyt późno. W powiewie chłodnego 
powietrza, wpadającego przez okno ‘ wychodzące na niewielki balkon, kołysały się wiszące 
u sufitu, . oświetlone światłem księżyca, sztuczne pajęczyny. > Cholerny idiota, pomyślał 
Artemis. Wydawało mu się, że umknie tą drogą. Jeśli nie wybrał ryzykownego skoku z tej 
wysokości na ziemię, to znalazł się w pułapce. Zwierzę w pułapce jest często wyjątkowo 
niebezpieczne. Okrążył świeżo pomalowaną makietę grobowej krypty i ostrożnie zbliżył się 
do okna. Widział stąd cały balkon. Był  pusty. - Nikogo nie ma szepnęła Madeline, stojąca 
na środku pokoju. - Zniknął. - Miał wielkie szczęście, jeśli nie skręcił karku, skacząc z 
balkonu. - Nie słyszałam żadnego hałasu. Miała rację. Artemis wyszedł na balkon i spojrzał 
w dół. Nie zobaczył skulonej postaci leżącej na trawie. Nie widział nikogo, kto biegłby 
pomiędzy drzewami w stronę rzadko używanej południowej bramy. - Uciekł - szepnęła 
Madeline. - To niemożliwe, żeby skacząc z tej wysokości, nie skręcił sobie nawet nogi. - 
Cofnął się i spojrzał w górę. - Dach?

- Nie wchodzi w rachubę. Miałby problem z opuszczeniem tej kryjówki... - Artemis przerwał, 

gdyż czubkiem buta dotknął jakiegoś miękkiego przedmiotu. Spojrzał pod nogi. - Do diabła! 
- Co to jest?

- zapytała Madeline, gdy schylił się, by podnieść przedmiot. - To jest wyjaśnienie, dlaczego ten 

intruz nic sobie nie zrobił, opuszczając balkon przed paroma minutami. - Artemis wyciągnął 
rękę, w której trzymał linę ze skomplikowanym    węzłem zasupłanym na końcu. - 
Skorzystał z niej, żeby wejść do budynku i go opuścić. Madeline westchnęła. - Teraz 
przynajmniej uwierzył mi pan, że nie widziałam ducha. - Przeciwnie. Nie sądzę, żebyśmy 
mogli być tego całkowicie pewni.   - Co chce pan przez to powiedzieć?

- zapytała Madeline nieruchomiejąc, Artemis obracał w palcach grubą linę.  - To jest węzeł 

Vanza.  Proszę opowiedzieć mi wszystko od początku powiedział Artemis.

Madeline z rękami splecionymi za plecami stała przy oknie, patrzyła na ogród i próbowała 
zebrać myśli. W skupieniu się przeszkadzała jej świadomość, że Artemis, niedbale oparty o 
biurko, czeka na wyjaśnienie. !’ Ubiegłej nocy, zaraz po incydencie w Nawiedzanym Dworze, 
odprowadził ją do domu, sprawdził zamki przy oknach ‘obiecał przysłać kogoś, kto będzie 
obserwować dom przez resztę nocy. - Teraz trzeba się odprężyć - powiedział, żegnając się z 
nią. - Muszę przemyśleć pewne sprawy. Wrócę rano i ustalimy plan działania. [ Niemal przez 
całą noc Madeline zastanawiała się, jaką część prawdy ma ujawnić.
- Mówiłam panu, że Renwick otruł mojego ojca - zaczęła, starannie dobierając słowa. - Gdy go 

znalazłam, jeszcze żył. Bemice próbowała go ratować, ale nawet jej najsilniejsze    odtrutki 

43

background image

okazały się nieskuteczne. Powiedziała, że mój mąź użył jakiegoś vanzagariańskiego 
specyfiku. - Proszę mówić dalej. Z tonu głosu Artemisa nie potrafiła wywnioskować, czy jej 
wierzy. - Już wcześniej wszyscy wiedzieliśmy, że Renwick nie jest normalny. Potrafił to 
świetnie ukrywać przez wiele miesięcy, na tyle długo, że udało mu się oszukać mojego 
ojca, mnie i innych. W końcu jednak stało się to dla nas oczywiste. - W jaki sposób 
zorientowała się pani, że mąż jest szaleńcem?  Madeline zawahała się. - Zaraz po ślubie 
okazało się, że coś z nim nie jest w porządku. Długie godziny spędzał w swoim pokoju na 
poddaszu. Nazywał go laboratorium. To pomieszczenie zawsze było zamknięte. Nie 
pozwalał nikomu tam wchodzić. Któregoś dnia jednak, kiedy oddawał się medytacjom, 
wykradłam mu klucz,  - Przeszukała pani ten pokój? . - Tak. - Opuściła wzrok na swoje 
dłonie. - Uważa pan zapewne, że posłuszna żona nie powinna tak postępować. Artemis 
zignorował tę uwagę. - Co pani znalazła?

- Dowody na to, że Renwick poważnie zajmuje się ciemnymi stronami filozofii Vanza - odparła, 

patrząc mu w oczy. - Jaki rodzaj dowodów?

- Pisma, książki, notatki. Takie alchemiczne nonsensy, którymi mój ojciec zawsze gardził. 

Uważał, że ten rodzaj wiedzy nie ma nic wspólnego z prawdziwą filozofią Vanza. Z moich 
własnych badań wiem, że zawsze istniał w tej filozofii ciemny nurt magii i alchemii. - 
Cholerne okultystyczne bzdury. Mnisi z Garden Temples nie nauczają tego. Ta wiedza jest 
zakazana. - Zakazana wiedza jest dla wielu ludzi szczególnie pociągająca - powiedziała 
Madeline unosząc brwi. - Pani mąż, jak się domyślam, zaliczał się do nich. - Tak. To był 
prawdziwy powód, dla którego nawiązał kontakt z moim ojcem i wkręcił się do naszego 
domu. Posunął się nawet do tego, że poślubił mnie, licząc na to, że ojciec nauczy go tego, 
co było mu potrzebne. Uważał, że jeśli zostanie członkiem rodziny, teść nie będzie miał 
przed nim tajemnic. - Jakie tajemnice Deveridge chciał poznać?

- Po pierwsze, zamierzał nauczyć się archaicznego języka Vanza, w którym napisane są stare 

księgi dotyczące alchemii . magii. - A po drugie?

- Renwick chciał zostać mistrzem Vanza. Obsesyjnie tego pragnął. - A pani ojciec nie 

zamierzał przekazać mu wiedzy niezbędnej, by znaleźć się w tych najwyższych kręgach, 
prawda? Madeline odetchnęła głęboko. - Tak. Zorientował się w końcu.

- .- . zbyt późno, że Renwick [ jest złym człowiekiem. Mój mąż uważał, że jeśli rozszyfruje 

tajemnice zawarte w okultystycznych tekstach Vanza, stanie  się wszechwładnym magiem. 
~ Musiał być szalony, jeśli w to wierzył.   Gorzej niż szalony. Miał mordercze instynkty. Na 
krótko  przed śmiercią ojciec ostrzegł swoją siostrę i mnie, że Renwick  Przysiągł, iż zabije 
nas wszystkich. Ten człowiek zamierzał  zniszczyć całą naszą rodzinę dlatego tylko, że 
ojciec nie chciał  mu przekazać wiedzy niezbędnej do rozszyfrowania starych, 
okultystycznych ksiąg. - Na szczęście zginął z ręki włamywacza, zanim zdołał dokonać tej 
zemsty - rzekł spokojnie Artemis. - Tak. - Madeline napotkała jego uważny wzrok. - Moja 
ciotka uważa, że jedynym wytłumaczeniem tego jest zżądzenie losu. - Hmm.

- .- . - Artemis skinął głową. - Zrządzenie losu zawsze wygodne wytłumaczenie tego rodzaju 

zdarzeń, prawda? Madeline odchrząknęła nerwowo. - Nie wiem, co by się stało, gdyby 
Renwick żył. śmierci ojca nikt już nie mógł obronić przed nim ciotki i mnie. - Jeśli to, co pani 
powiedziała, jest prawdą, to zaczyna rozumieć pani kłopotliwe położenie. Zamknęła na parę 
sekund oczy, próbując się uspokoić. - Pan mi nie wierzy?

44

background image

- Powiedzmy, że wstrzymuję się z ostateczną opinią w tej sprawie. - Wiem, że brzmi to 

niedorzecznie, sir, ale to jest prawda.  Nerwowo splotła dłonie i mówiła dalej: - Przysięgam, 
że nie jestem obłąkana. To, co powiedziałam, nie jest wytworem wybujałej wyobraźni. 
Proszę mi wierzyć. Artemis przyglądał jej się przez chwilę, potem bez słóv podszedł do 
stolika, na którym stała ciężka kryształowa karafka z brandy, napełnił kieliszek i wrócił do 
biurka. - Proszę to wypić - rzekł, kładąc dłoń na ramieniu Madeline. Czuła na palcach chłód 
szkła. Spojrzała na zawartość kieliszka. - Jest dopiero jedenasta rano. O tej porze nie pije 
się brand  - Byłaby pani zaskoczona, gdybym powiedział, co niektór ludzie robią o tej porze. 
- Jest pan podobnie uparty jak ciocia Bernice ze swoi! miksturami. - Wypiła łyk trunku. 
Uczucie ciepła w przełyl  podziałało na nią zaskakująco dobrze. Tak dobrze, że 
zdecydowała się na drugi łyk. - A teraz spróbujmy ocenić sytuację - zaproponował Artemis. - 
Minął rok od śmierci pani męża. Co takiego, poza incydentem w Nawiedzanym Dworze, 
zdarzyło się w tym czasie, że nabrała pani przekonania, że Renwick Deveridge wrócił, by 
zemścić się na pani i jej bliskich?

- Proszę mnie źle nie zrozumieć, sir. - Odstawiła kieliszek na biurko. - Znane są mi plotki, że 

ulegam chorobliwym przewidzeniom, ale mam dostateczne powody, by obawiać się, że 
dzieje się coś dziwnego. - Widzę, że brandy korzystnie działa na pani umysł. Artemis 
uśmiechnął się. - Proszę mi opowiedzieć o duchu Renwicka Deveridge’a. Splotła ręce na 
piersiach i zaczęła spacerować po pokoju. - Na pewno nie wierzę w to, że Renwick w jakiś 
sposób wstał z grobu i wrócił, żeby nas nękać. Jeśli jest gdzieś między ludźmi, to znaczy, 
że nie zginął w pożarze. Prosiłam pana o pomoc w polowaniu na ducha, ale tak naprawdę 
to nie wierzę  w zjawy. - Tak też przypuszczałem. - Artemis, oparty o półkę z książkami, 
uważnie przyglądał się Madeline. - Pozwoli pani, że inaczej sformułuję moje pytanie. Czy 
ostatnio zdarzyło się coś, co sprawiło, że boi się pani Renwicka Deveridge’a?  Wyjaśnienie 
tego nie będzie łatwe, pomyślała. - Przed tygodniem otrzymałam list od dżentelmena, który 
był kolegą mojego ojca. On również, w pewnym stopniu, jest specjalistą od dawnych 
języków i studiował antyczny język vanzagara. - Co było w tym liście?  - Napisał, że widział 
ducha Renwicka w swojej bibliotece.  Uważał, że powinien poinformować mnie o tym 
zdarzeniu.  - O, do diabła!  Madeline westchnęła. - Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, 
sir, ale musi pan to, choć w części, potraktować poważnie, jeśli w ogóle mamy coś z tym 
zrobić. - Kim był ten uczony, który twierdzi, że widział duchal  - Lord Linslade. - Linslade?

- Artemis spojrzał na nią z niedowierzaniem Wszyscy wiedzą, że to wariat. Od lat widuje 

duchy. Słyszałem, że podobno regularnie rozmawia ze swą zmarłą żoną. - Wiem. - 
Madeline przerwała spacerowanie i usiadła na najbliższym krześle. - Proszę mi wierzyć, że 
chociaż list mnie zaskoczył, to nie przywiązywałam do niego wagi, dopóki.

- .- . - Dopóki co?
- Dopóki przed czterema dniami nie otrzymałam listu pana Pitneya. - Batona Pitneya?
- Zna go pan?
- Spotkałem go kilka razy przed laty. On również specjalizuje się w starożytnych językach. - 

Owszem. - O ile wiem, stał się ostatnio takim samym dziwakiem jak Linslade. - Tak, jest 
zbyt dziwaczny nawet jak na członka Towarzystwa Vanzagarian. Od lat uważa, że śledzą 
go zjawy, które nazywa Obcymi. Podobno w ciągu tego roku zwolnił całą służbę, żeby 
Obcy, udając służących, nie zakradli się do jego domu. - Czy Pitney też twierdzi, że widział 

45

background image

ducha Renwickae Deveridge’a?  - Nie, panie Hunt. - Madeline stukała palcami o oparcie 
krzesła, starając się uzbroić w cierpliwość. - W swoim liście nie wspomniał ani słowem o 
duchach. - Co wobec tego pisał?  Wstała, zdjęła z szyi łańcuszek i z zawieszonym na nim 
kluczykiem podeszła do tej samej szafki, w której przechowywała notatki ojca o członkach 
Towarzystwa Vanzagarian. Otworzyła drzwiczki, wyjęła list, przez chwilę patrzyła na tekst, 
napisany drobnym nieczytelnym pismem, i bez komentarza wręczyła list Artemisowi. Ten 
przeczytał go głośno:  Droga Pani D. Jako dawny kolega Pani szanownego ojca, czuję się 
zobowiązany powiadomić Panią, że jeden z Obcych, po latach dyskretnego obserwowania 
mnie, stał się na tyle zuchwały, że starał się wedrzeć do mojej biblioteki. Na szczęście 
zapobiegły temu zamki i inne zabezpieczenia. Niemniej faktem jest, że ten Obcy próbował 
znaleźć dojście do moich książek i notatek, a to nasuwa mi przypuszczenie, że może być 
groźny dla innych znawców starych języków. Pani ojciec wspomniał kiedyś, że przekazał 
Pani wiedzę na temat języka vanzagara. Wiem również, że nadal posiada Pani księgi i 
papiery Wintona Reeda. Uznałem, że powinienem Panią ostrzec, że ktoś, być może, 
poszukuje tego rodzaju materiałów. Jak Pani wie, krążyły ostatnio pogłoski o starym tekście 
Vanza zwanym Księgą Tajemnic. To czysty nonsens, oczywiście, ale te pogłoski mogły 
sprawić, że Obcy zdecydowali się wyjść z cienia, by zdobyć tę księgę.

- .- . Artemis złożył list i się zamyślił. Madeline uznała to za dobry znak. - Rozumiem, że to 

niewiele wnosi do sprawy - powiedziała. - List o duchu od dżentelmena, który rzekomo 
widuje je regularnie, i ostrzeżenie o zjawie, która, być może, usiłowała dostać się do 
biblioteki innego dżentelmena od lat nawiedzanego przez zjawy. Mimo to nie mogę zmusić 
się do zignorowania tych listów od Linslade’a i Pitneya. - Nie musi mi pani tego wyjaśniać, 
Madeline - rzekł spokojnie Artemis. - Teraz już rozumiem, że może pani czuć się 
zaniepokojona. - Widzę, że dostrzega pan związek pomiędzy tymi dwoma! listami, sir - 
powiedziała z wyraźną ulgą. - Naturalnie. Każdy z nich, potraktowany oddzielnie, można by 
uznać za dzieło wariata, ale razem zaczynają coś znaczyć.

- !  - No właśnie. Wyraźnie zaczyna mnie rozumieć, pomyślała. Jest w końcu mistrzem Vanza. 

Zdolność dostrzegania tego, co kryje się za pozornie banalnymi faktami, była jedną z 
podstawowych zasad tej filozofii. - Najbardziej interesujące jest w tym to, że Linslade jes( 
przekonany, że nie spotkał jakiejś tam zjawy, ale ducha nieżyjącego pani męża - podkreślił 
Artemis. - Rozumie pan, dlaczego uznałam za konieczne zastosować pewne środki 
ostrożności i dowiedzieć się czegoś więcej w tej sprawie. - Całkiem słusznie. 
Przypuszczam, że chciałaby pani zacząć od Linslade’a. - Moglibyśmy odwiedzić go dzisiaj 
po południu, jeśli to panu odpowiada. - Muszę przyznać, że intryguje mnie ta sprawa. Nigdy 
nie próbowałem nawiązywać bliższych kontaktów z człowiekiem który regularnie rozmawia 
z duchami. Jak to miło, że pani mnie odwiedziła, pani Deveridge. - Lord Linslade uśmiechał 
się radośnie, wskazując Madeline krzesło. Mogła przysiąc że jego ptasie oczy skrzyły się z 
zadowolenia, gdy zwrócił się do Artemisa. - Cieszę się, że znów pana widzę, Hunt. Minęło 
sporo czasu od naszego ostatniego spotkania, nieprawdaż?

- Kilka lat, jak mi się wydaje - odparł Artemis. - Tak. Tak. - Starszy pan pokręcił głową i usiadł 

za biurkiem. - Zbyt długo, sir. O ile wiem, studiował pan w Garden Temples i jest pan teraz 
mistrzem dawnych sztuk walki. Madeline przyglądała się portretowi lady Linslade, 
wiszącemu na ścianie za biurkiem lorda. Obraz ukazywał tęgą kobietę z obfitym biustem, 

46

background image

która za życia musiała mocno górować wzrostem nad drobnym małżonkiem. Ubrana była w 
wieczorową suknię z dużym prostokątnym dekoltem, ozdobioną etruskimi i greckimi 
wzorami. Takie suknie modne były w czasach, kiedy zmarła, dwanaście lat temu. Madeline 
wiedziała, że Linslade’owie zawsze przywiązywali wagę do modnego stroju, a teraz lady 
Linslade została na zawsze przykuta do sukni sprzed dwunastu lat. Mąż jej jednak nadążał 
za bieżącą modą. Tego dnia miał na sobie dobrze uszyty garnitur z różową satynową 
kamizelką i fular zawiązany w najmodniejszy, raczej skomplikowany sposób. - Muszę pani 
powiedzieć, moja droga, że odbyłem niezwykle interesującą rozmowę z pani ojcem - 
powiedział starszy pan, patrząc na Madeline promiennym wzrokiem. Na moment zamarła. - 
Rozmawiał pan z moim ojcem?

- zapytała wreszcie. - Owszem. - Linslade uśmiechnął się. - Muszę przyznać, że lepiej 

rozumiałem go teraz niż wtedy, gdy był żywy. Madeline zauważyła błysk rozbawienia w 
oczach Artemisa, ale próbowała to zignorować.

- O czym rozmawiał pan z moim ojcem? - zapytała uprzejmie  - Zwykle nasze rozmowy 

dotyczyły badań nad dawnym językiem vanzagara - odparł Linslade. - Winton Reed dzielił 
się ze mną bardzo interesującymi spostrzeżeniami. Zawsze byłem zdania, że on i Ignatius 
Lorring to najwyższe europejskie autorytety w tej dziedzinie. - Rozumiem. - Madeline 
spojrzała niepewnie na swego towarzysza. Nie wiedziała, o co teraz zapytać. - Proszę mi 
powiedzieć odezwał się Artemis czy w ostatnich dniach rozmawiał pan też z Lorringiem?

- Lorring nie uznał za stosowne zjawić się u mnie od kilku miesięcy, to znaczy od czasu, jak 

umarł. Nie dziwi mnie to zresztą. - Starszy pan wzruszył ramionami. - Zawsze był 
wyjątkowo arogancki i pewny siebie. Uważał się za największy autorytet we wszystkim, co 
dotyczy wiedzy Vanza. Wątpię, czy jego śmierć cokolwiek zmieniła. - To on odkrył wyspę 
Vanzagara - przypomniał Artemis. Lorringowi zawdzięczamy to, że poznaliśmy filozofię i 
sztuki walki Vanza. Był założycielem i pierwszym wielkim mistrzem Towarzystwa 
Vanzagarian. Wydaje się, że jego wysokie mniemanie o sobie było uzasadnione. - Tak, tak, 
wiem o tym. - Linslade machnął ręką. - Nik’ nie kwestionuje jego pozycji jako odkrywcy 
Vanzagary, jednak mówiąc szczerze, miałem nadzieję, że odwiedzi mnie po śmierci. Pod 
koniec życia poważnie chorował, jak pan wie Nie przyjmował gości. Nigdy nie miałem okazji 
zapytać go. co sądzi o pewnych pogłoskach, które krążyły na krótko przed jego śmiercią. - 
O jakich pogłoskach pan mówi?

- zapytał Artemis. - Pan też je zapewne słyszał, sir. Przed paroma miesiącami członkowie 

Towarzystwa Vanzagarian byli bardzo poruszeni plotkami o kradzieży pewnej starej księgi.

- Księgi Tajemnic - podpowiedział Artemis. - Tak, dotarły do mnie te plotki, ale nie 

przywiązywałem do nich wagi. - Nie, oczywiście, że nie - rzucił pośpiesznie Linslade. 
Kompletna brednia, ale ciekawiłaby mnie opinia Lorringa w tej sprawie. Zgodnie z tym, co 
słyszałem - Artemis zastanawiał się przez moment - Księga Tajemnic, jeśli w ogóle istniała, 
zginęła w pożarze willi Farrella Blue we Włoszech. Tak, wiem o tym. - Linslade westchnął. - 
Niestety, Blue też nie porozumiał się ze mną po śmierci, nie mogłem więc go o to zapytać. 
Ta rozmowa donikąd nie prowadzi, pomyślała Madeline postanowiła się do niej włączyć. - 
Milordzie, wspomniał pan w swoim liście, że widział się pan niedawno z moim zmarłym 
mężem. - Właśnie tutaj, w mojej bibliotece. - Twarz starszego pana przybrała wyraz 
zatroskania. - Było to dla mnie zaskakujące. Spotkałem go kilka razy, kiedy studiował u pani 

47

background image

ojca, ale nigdy nie zawiązało się pomiędzy nami coś, co można by nazwać przyjaźnią. - 
Uważał go pan za kolegę?

- zapytał Artemis. - Na pewno łączyły nas wspólne zainteresowania, ale Deveridge nie cenił 

sobie moich teorii i opinii. Prawdę mówiąc, dał mi wyraźnie do zrozumienia, że uważa mnie 
za starego głupca. Wydawał mi się raczej grubiański. - Linslade przerwał nagle i spojrzał na 
Madeline. - Proszę mi wybaczyć, moja droga, nie chciałem wyrazić się źle o pani zmarłym 
mężu. - Jestem przekonana, że wie pan dobrze Jak bardzo nieudane było nasze 
małżeństwo. - Madeline uśmiechnęła się chłodno. - Przyznam, że słyszałem plotki na ten 
temat. - Oczy Linslade’a wyrażały współczucie. - Bardzo to tragiczne. Szkoda, że nie 
zaznała pani takiej bliskości fizycznej i metafizycznei jakiej moja żona i ja mieliśmy 
szczęście doświadczyć. - Taki rodzaj małżeństw nie jest zbyt częsty, sir - powiedziała 
Madeline. - Wróćmy jednak do pana spotkania z moim mężem. Czy mógłby pan powtórzyć 
nam rozmowę z nim?

- Oczywiście. - Starszy pan wydął wargi. - Nie trwała długo. Prawdę mówiąc, niewiele 

brakowało, a nie spotkalibyśmy się. To był czysty przypadek. - Co pan przez to rozumie?

- Artemis spojrzał na niego wyraźnie zaciekawiony. - Było już bardzo późno, gdy pan 

Deveridge pojawił się tu, w bibliotece. Wszyscy już spali od paru godzin. Gdyby nie to. że 
tamtej nocy miałem kłopoty z zaśnięciem i zszedłem na dół, żeby wziąć jakąś książkę, 
prawdopodobnie rozminąłbym się z nim. - Co on panu powiedział, sir?

- zapytała Madeline, pochylając się ku niemu. - Niech pomyślę. - Linslade ściągnął brwi. - 

Wydaje mi się, że on odezwał się pierwszy. Wymieniliśmy zwykłe uprzejmości. 
Powiedziałem, że jestem zaskoczony, widząc go u siebie Wspomniałem, że słyszałem o 
jego śmierci w pożarze przed rokiem. - Co on na to?

- zapytał Artemis. - Wyznał, że było to wielce kłopotliwe. - Kłopotliwe?
- Madeline poczuła chłodny dreszcz na plecach. - Takiego słowa użył?
- Tak, jestem pewny. - Linslade niespokojnie poruszył się na krześle i rzucił Madeline 

przepraszające spojrzenie. - Jak wspomniałem, gawędziliśmy przez chwilę. Oczywiście, nie 
poruszyłem tematu plotek związanych ze szczegółami jego.

- .- . hmm.  .- . zgonu. - Oczywiście. Bardzo to uprzejme z panastrony, że nie  wspomniał pan 

o tych nieszczęsnych plotkach, które kiedyś krążyły. - Zawsze staram się być delikatny w 
rozmowach ze zmarłymi - zapewnił starszy pan. - Oni to doceniają. Uważam, że to, co 
dzieje się pomiędzy mężem a żoną, jest ich prywatną sprawą. - Jak zareagował Deveridge, 
kiedy zwrócił się pan do niego?

- zapytał Artemis. - Wydawał się nieco zaskoczony. - Linslade uniósł brwi. Zupełnie jak gdyby 

nie oczekiwał, że mnie spotka. Nie mam pojęcia dlaczego. W końcu to on przyszedł do 
mnie i znajdował się w mojej bibliotece. - Istotnie. O czym jeszcze rozmawialiście?

- Zapytałem go, czy nadal zajmuje się studiowaniem starych języków. Powiedział, że tak. 

Potem wspomniał o plotkach na temat Księgi Tajemnic. Pytał, czy słyszałem ostatnie 
pogłoski w tej sprawie. O jakie pogłoski mu chodziło?

- Artemis silił się na obojętny ton. - Coś o tym, że jakaś część Księgi Tajemnic ocalała. 

Powiedział, że niektóre informacje zawarte w niej nie są napisane w starym języku, ale 
zaszyfrowane pewnego rodzaju kodem, bardzo skomplikowanym nawet dla 
najwybitniejszych Językoznawców. Żeby je rozszyfrować i przetłumaczyć, potrzebne są, 

48

background image

jego zdaniem, jakieś specjalne środki. - Ciekawe, co pan na to powiedział?

- wtrąciła Madeline. Linslade skrzywił się lekko.  - Powiedziałem mu, że wszystkie rozmowy o 

Księdze Tajemnic należy traktować jako bezsensowne plotki.

- Czy mówił coś jeszcze?
- Madeline zauważyła, że głos jej drży, i zacisnęła zęby. Nic ważnego. Gawędziliśmy jeszcze 

chwilę, a potem poszedł. - Starszy pan spojrzał na Madeline. - Przekazał pozdrowienia dla 
pani. Powiedział coś w tym sensie, że nie chce, żeby pani o nim zapomniała. Dlatego 
napisałem do pani. Madeline na kilka sekund straciła oddech. Nie była w stanie poruszyć 
nawet palcem. Wyczuwała, że Artemis patrzy na nią, ale nie mogła odwrócić głowy, żeby 
napotkać jego wzrok. Wpatrywała się w Linslade’a. Ten człowiek regularnie rozmawiał z 
duchami. Był z pewnością chory psychicznie, lecz przecież nie sprawiał wrażenia 
obłąkanego. Ile z tego, co powiedział, było prawdą, a ile wytworem fantazji? Jak oddzielić 
fakty od fikcji?  Spojrzała na portret lady Linslade, ubranej w suknię sprzed dwunastu lat, i 
nagle pewna myśl przyszła jej do głowy. - Milordzie - powiedziała. - Ciekawi mnie pewna 
sprawa. Jak ubrany jest duch pańskiej żony, kiedy się pan z nim  spotyka?

- Jak ubrany? W elegancką suknię, oczywiście. - Linslade uśmiechnął się radośnie. - Moja 

żona zawsze miała znakomity  gust. Madeline pochwyciła spojrzenie Artemisa. Widocznie 
zrozumiał jej intencje, gdyż z aprobatą skinął głową. - Czy pojawiająca się lady Linslade 
nadąża za obecną modą?

- Madeline wstrzymała oddech. . Starszy pan wydawał się zaskoczony. - Obawiam się, że nie - 

rzekł z nutą żalu w głosie. „ Zawsze zjawia się w tej pięknej sukni, którą widzi pani na 
portrecie. Była przywiązana do greckiego i etruskiego  stylu. - Rozumiem.

- .- . A mój ojciec? Jak był ubrany, gdy zobaczył  pan jego ducha? Linslade rozpromienił się.   - 

Dokładnie tak, jak spotkałem go po raz ostatni. Miał na  , sobie granatowy płaszcz, w 
którym zawsze przychodził na zebrania Towarzystwa, i raczej źle dobraną żółtą kamizelkę. 
Na pewno pani pamięta. - Tak, przypominam ją sobie. A co pan powie o moim mężu? 
Pamięta pan, w co był ubrany jego duch tamtej nocy? - Nawet całkiem dobrze. Kiedy go 
zobaczyłem, pomyślałem, że wygląda wyjątkowo modnie. Miał na sobie ciemny płaszcz, 
uszyty według ostatniej mody, i fular zawiązany w węzeł typu S „serenada”. Wie pani 
zapewne, że wszyscy dandysi tak ostatnio wiążą fulary. - Wiem - szepnęła Madeline. - Och, 
jeszcze coś sobie przypominam. Miał laskę z piękną złotą rączką, wyrzeźbioną w kształcie 
głowy sokoła. Bardzo  elegancką. Włosy zjeżyły się na głowie Madeline. Dziesięć minut 
później Artemis pomógł jej wsiąść do powozu. Zajął miejsce obok niej i zamknął drzwiczki. 
Nie podobał mu się wyraz napięcia w jej oczach. Była spokojna, ale wyjątkowo blada. - Źłe 
się pani czuje?

- zapytał, gdy pojazd ruszył. - Ależ nie - odparła Madeline i nerwowo splotła dłonie na 

kolanach. - Wygląda na to, że Linslade zastał w bibliotece nie  ducha, ale nieproszonego 
gościa. i - Intruza, który na tyle przypominał pani zmarłego męża, że Linslade wziął go za 
jego ducha. - Artemis oparł się wygodnie na siedzeniu. - Interesujące. A propos, muszę pani 
powiedzieć, Madeline, że wyjątkowo mądrze pokierowała pani  rozmową. Powinienem był 
sam pomyśleć o tym, żeby zapytać  o wygląd tych duchów. - Dziękuję, sir - powiedziała 
zaskoczona komplementem.

- Wygląda na to, że z zasady duchy odwiedzające Linslade’a mają na sobie to, co nosili za 

49

background image

życia. Tylko duch Renwicka ubrany był według ostatniej mody. - Linslade to wyjątkowy 
dziwak - przypomniała mu niepewnie Madeline. - Nie przeczę. Niewykluczone, że 
przywiązujemy zbyt wielką wagę do jego relacji. Ten człowiek ulega najdziwniejszym 
złudzeniom. Być może w jego wyobraźni powstał taki właśnie obraz Deveridge’a, gdyż nie 
pamiętał, jak ubierał się pani mąż, kiedy ostatni raz widział go za życia. - Rozumiem, co 
pan ma na myśli - powiedziała Madeline po chwili zastanowienia. - Nie wątpię, że jego 
lordowska mość jest prawdziwym dżentelmenem i nie wyobraziłby sobie nagiego ducha. - 
Nagi duch. Interesująca wizja. Spojrzała karcąco na swego towarzysza i pokręciła głową. - 
Trudno wprost wyobrazić sobie, że tak spokojnie rozmawiamy o strojach, w jakich 
występują zjawy. Gdyby ktoś nas podsłuchał, byłby przekonany, że oboje uciekliśmy z 
przytułku dla obłąkanych. - Z pewnością. - Muszę panu coś powiedzieć. - Słucham. - Lord 
Linslade wspomniał, że duch miał.

- .- . laskę. - Co w tym dziwnego? Ostatnio posługiwanie się nimi stało się modne. Ja nie 

noszę laski tylko dlatego, że uważam to za zbyt kłopotliwe. - Rzecz w tym, że z opisu 
Linslade’a wynika, że nie była to jakaś zwykła laska. - No tak. Złota rękojeść w kształcie 
głowy drapieżnego ptaka. Czy to ma jakieś znaczenie?

- Dla mnie ten przedmiot jest nie tylko niezwykły, ale  przerażająco znajomy. Renwick zawsze 

nosił dokładnie taką laskę, jak opisał ją Linslade. - Czy jest pani tego absolutnie pewna?

- zapytał zaniepokojony Artemis. - Tak. - Wyraz przerażenia pojawił się w oczach Madeline, 

ale natychmiast się opanowała. - Tak, jestem tego całkiem pewna. Kiedyś powiedział mi, że 
dostał ją w prezencie od swojego ojca. Artemis przez dłuższą chwilę przyglądał się swej 
towarzyszce. - Myślę, że dopóki ta sprawa się nie skończy, najlepiej będzie, jeśli zamieszka 
pani wraz z ciotką u mnie - powiedział wreszcie. - Przeprowadzić się do pana?

- Spojrzała na niego zaskoczona. - Ależ to niedorzeczne. Dlaczego miałybyśmy zrobić coś 

takiego?

- Ponieważ uważam, że pani ogromny stangret i maleńkie dzwoneczki przy oknach mogą 

okazać się bezużyteczne przeciwko duchowi Renwicka Deveridge’a. - Ależ, sir.

- .- . - Wplątała mnie pani w tę sprawę. Niech tak będzie. Wiąże nas umowa. Złapię dla pani 

tego ducha, ale z pani strony oczekuję przestrzegania moich rad w sprawie waszego 
bezpieczeństwa.  - Poleceń, chciał pan powiedzieć. - Zerknęła na niego  podejrzliwie. - Jeśli 
pani chce, możemy posłużyć się tym terminem, ale sprawami takimi jak ta musi kierować 
jedna osoba. Narazi pani na ryzyko swoich domowników, jeśli przy każdej okazji będzie się 
pani sprzeciwiać moim propozycjom. - Ja tylko kwestionuję ich słuszność. - To wystarczy - 
rzekł. - Natomiast ja uważam to za sprzeciw. - Jest pan nieco przewrażliwiony na punkcie 
swego autorytetu, sir. - Madeline poruszyła się niespokojnie. - Jestem wyjątkowo 
przewrażliwiony. Aż tak, że rzadko pozwalam go komukolwiek kwestionować. - Nie może 
pan oczekiwać, że zgodzę się na to, by decydował pan o wszystkim. - Czy znów muszę 
przypominać, że to pani zwróciła się do mnie o pomoc? Pani zaproponowała umowę, a ja ją 
zaaprobowałem. Zawarliśmy pakt. - Nie może pan tracić z oczu innego pańskiego celu, sir. 
Przez moment myślał, że Madeline w jakiś sposób dowiedziała się o jego planach 
pomszczenia śmierci Catherine. - Innego celu?

- Wiadomo, że szuka pan stosownej kandydatki na żonę. Dał pan jasno do zrozumienia, że 

ujawnienie pańskich interesów mogłoby w tym przeszkodzić. - Cóż to ma do rzeczy?

50

background image

- Muszę panu powiedzieć, że nie tylko to może okazać się przeszkodą mówiła dalej. - Wielu 

osobom z wyższych sfer mógłby nie spodobać się fakt, że zaprasza pan do swojego domu 
Niebezpieczną Wdowę. - Tej możliwości nie brałem pod uwagę. - Artemis uniósł brwi. - Czy 
naprawdę sądzi pani, że ktoś z tych sfer miałby zastrzeżenia do sposobu, w jaki wybieram 
sobie gości?

- Tak uważam. - Och, byłoby to takie małostkowe z ich strony. - Widzę, że pan nie chce albo 

nie potrafi mnie zrozumieć. Zapewniam pana, że wielu damom, które są na pańskiej liście 
ewentualnych małżonek, nie spodobałoby się to, że zamieszkałam z panem pod jednym 
dachem. - Madeline, kiedy ostatni raz przespała pani całą noc?  Spojrzała na niego szeroko 
otwartymi ze zdumienia oczami, ale szybko się opanowała. - A jak pan sądzi? „  - 
Rozmawiałem z człowiekiem, który ubiegłej nocy miał na oku pani dom. Powiedział mi, że 
lampa w pani pokoju paliła się aż do świtu. Podejrzewam, że nie był to wyjątkowy 
przypadek. Odwróciła głowę, by wyjrzeć na ulicę przez okno powozu. - Z pewnych 
powodów przypuszczam, że jeśli on wróci, to nocą. To był człowiek ciemności. - Deveridge?

- Tak. Wyglądał jak anioł, ale był demonem. Mam wrażenie, że jeśli ktokolwiek lub cokolwiek 

wróci, by go pomścić, z pewnością wybierze noc jako właściwą porę. Artemis nachylił się i 
ujął jej dłonie. Czekał, aż Madeline się odwróci, by spojrzeć jej w oczy. - To brzmi rozsądnie 
- przyznał. - Ci, co praktykują okultyzm związany z ciemnym nurtem filozofii Vanza, znani 
są z tego, że wolą działać nocą. Sądzę jednak, że nie powinna pani traktować tego jako 
sztywnej zasady. Fakt, że najprawdopodobniej oczekuje go pani nocą, może skłonić tego 
człowieka do wybrania innej pory dnia. - To wszystko jest tak niesłychanie skomplikowane - 
szepnęła. - Żałuję, że mój ojciec związał się z filozofią Vanza. Żałuję, że i ja dowiedziałam 
się o niej czegokolwiek. Wolałabym nie mieć do czynienia z ludźmi, którzy ją studiowali. - 
Madeline.

- .- . Zacisnęła drobne dłonie w pięści. - Przysięgam, że kiedy to się skończy, nie będę miała 

żadnych kontaktów z nikim i niczym, co wiąże się z tą przeklętą filozofią. Wystarczająco 
jasno przedstawiła mi pani swoje nasta 120  121  wienie. Jak postąpi pani po zakończeniu 
naszej współpracy, to pani sprawa. Na razie zatrudniła mnie pani jako eksperta i oczekuję, 
że posłucha pani moich rad. Jeśli nie myśli pani o swoim bezpieczeństwie, to proszę wziąć 
pod uwagę ciotkę. Chce ją pani narazić na ryzyko?  Patrzyła przez dłuższą chwilę na 
spokojną twarz Artemisa. Logika jego wypowiedzi była obezwładniająca. Logika 
vanzagarianina. Znał jej odpowiedź, zanim cokolwiek powiedziała  - Nie, oczywiście, że nie. 
Ma pan rację. Muszę zapewnić bezpieczeństwo cioci Bemice. Powinnyśmy przeprowadzić 
się do pana jeszcze dzisiaj. - Mądra decyzja. ,  - Nie zauważyłam, żebym podjęła 
jakąkolwiek decyzję Wydaje mi się, że pan zrobił to za mnie. - Hmm. - Być może, jeśli 
będziemy ostrożni i dyskretni, to przy odrobinie szczęścia nikt z towarzystwa nie zauważy, 
że ma pan gości - powiedziała z namysłem. - A jeśli zauważy to mnie nie rozpoznają.   - 
Hmm.

- .- .  Postanowił i tym razem nie wspomnieć o zakładach, przyjmowanych we wszystkich 

eleganckich londyńskich klubacH

51

background image

9
O drugiej nad ranem Artemis położył karty na stole i spojrzał na swego partnera. - Wygląda na 
to, Flood, że jest mi pan winien pięćset funtów. - Bez obawy, Hunt, dostanie pan te cholerne 
pieniądze pod koniec miesiąca. - Corwin Flood skreślił swoje nazwisko na kwicie i rzucił go na 
stół. Artemis, biorąc do ręki skrawek papieru, uniósł jedną brew. - Dopiero pod koniec 
miesiąca spłaci pan dług? Mam przez to rozumieć, że teraz jest pan bez środków?
- Niezupełnie. - Flood sięgnął po butelkę stojącą na stole, napełnił kieliszek czerwonym winem 

i wypił go jednym długim łykiem. - Cały majątek ulokowałem w pewnym interesie, takim, 
który trafia się człowiekowi raz w życiu. Za wszystko, co miałem, kupiłem udziały. Dużej 
gotówki spodziewam się za dwa tygodnie. Wtedy spłacę dług. - Czekam wobec tego 
niecierpliwie na dzień, w którym przypłynie pański statek. - To nie żaden statek. - Flood 
skrzywił się. - Nigdy nie  wyłożyłbym większych pieniędzy na coś takiego. Zbyt ryzykowne. 
Statki toną, znikająna morzu. Napadająna nie piraci. Oparł ręce na stole i mówił dalej 
półgłosem: - W mojej inwestycji nie ma ryzyka, sir, a zysk jest znacznie większy niż z 
udziałów w statku. - Uśmiechnął się. - Chyba że statek wiezie czyste złoto. - Przyznam, że 
to mnie zaciekawiło. Nic ludzi tak nie pociąga jak złoto. Flood nagle przestał się uśmiechać. 
Zorientował się, że powiedział zbyt wiele. - Żartowałem tylko, sir. - Rozejrzał się i znów 
napełnił sobie kieliszek. - Taki drobny żart, nic więcej. Artemis leniwie podniósł się z krzesła. 
- Mam nadzieję, że nie wszystko było żartem i naprawdę będzie pan miał pieniądze pod 
koniec miesiąca. Czułbym się zawiedziony, gdyby pan nie uregulował długu. Bardzo 
zawiedziony. - Dostanie pan swoje pieniądze, Hunt - powiedział ze złością Flood. - Cieszę 
się, że to słyszę, ale czy na pewno nie może mi pan nic zdradzić na temat tej korzystnej 
inwestycji? Może i ja byłbym nią zainteresowany. - Wybaczy pan, ale wszystkie udziały 
zostały sprzedane. Nie powinienem był w ogóle o tym mówić. Udziałowcy zostali 
zobowiązani do zachowania tajemnicy. - Floyd spojrzał zaniepokojony na Artemisa. - Mam 
nadzieję, że nie powie pan o tym nikomu. - Oczywiście. Ma pan moje słowo. W 
najmniejszym stopniu nie chciałbym popsuć tych interesów - powiedział Artemis, 
uśmiechając się. Jego rozmówca znieruchomiał, jak gdyby coś w uśmiechu Artemisa 
wprowadziło go w trans. Po chwili zamrugał i potrząsnął głową. - Dla wyjaśnienia. We 
własnym interesie powinien pan (zachować dyskrecję. Jeśli coś mi przeszkodzi, nie zwrócę 
pieniędzy. - Doskonale rozumiem. , Artemis odwrócił się, by wyjść z głównej sali. Drogę 
odgrodzili mu trzej młodzi, modnie ubrani mężczyźni, wyraźnie podchmieleni. Jeden z nich 
wysunął się do przodu i ukłonił teatralnym gestem. - Ho, ho, przyjaciele, kogóż my tu 
widzimy? Ależ to najodważniejszy, najdzielniejszy, najbardziej nieustraszony mężczyzna w 
całej Anglii. Oto Hunt. - Hunt, Hunt, Hunt! zakrzyknęli pozostali dwaj. - Spójrzcie na to 
szlachetne oblicze. Przyjrzyjcie mu się dobrze, bo możemy go już nigdy nie zobaczyć w 
naszym pięknym klubie. - Hunt, Hunt, Hunt!  - Już jutro nasz odważny Hunt będzie 
bogatszy o tysiąc , funtów albo.

-- . - Hunt, Hunt, Hunt!  - Albo opuści ten ziemski padół i przeniesie się do innego świata, i to 

za sprawą nie kogo innego, jak sławnej Niebezpiecznej Wdowy. - Hunt, Hunt, Hunt!  - 
Życzymy mu wszystkiego najlepszego, a przynajmniej, żeby nie zawiódł go jego kogucik, 
żeby mógł w pełni nacieszyć się ostatnią nocą na tej ziemi. - Hunt, Hunt, Hunt!  Artemis 

52

background image

zdecydowanie ruszył w stronę trzech młodych zuchów. Roześmiali się hałaśliwie i kłaniając 
się teatralnie rozpierzchli na boki, wykrzykując jeszcze:  - Hunt, Hunt, Hunt!  Przeszedł 
przez salę, ale zatrzymał się przy drzwiach i odwrócił w stronę młodzieńców. Wszyscy 
obecni zamarli w oczekiwaniu. Artemis wyjął z kieszeni zegarek, otworzył kopertę 
sprawdził, która jest godzina, po czym spokojnie schował do kieszeni. - Dzisiejszej nocy 
muszę wyjść nieco wcześniej. Są pewne sprawy, które wymagają mojej obecności. Mam 
nadzieję, , rozumiecie to doskonale. Trzej młodzieńcy parsknęli śmiechem, stłumiony chich 
dobiegł też od stolików karcianych. - Ale jutro.

- .- . - Artemis pozwolił sobie na efektowną pauzę.
- ;  Zakładając, że przeżyję tę noc.
- .- . - Czy to nie nadmiar optymizmu, sir? No więc, co pan zrobi jutro?
- wtrącił jeden z dandysów. - Jutro będę czekał, by ustalić szczegóły spotkania o świcie z 

każdym mężczyzną z tego klubu, który jest na tyle nierozważny, by obrazić mojego gościa. 
Trzej młodzi mężczyźni patrzyli na niego szeroko otwartymi oczami. W sali zapadła 
kompletna cisza. Usatysfakcjonowany wrażeniem, jakie wywarły jego słowa Artemis 
wyszedł do holu. Włożył płaszcz i rękawiczki, ] czym ruszył w stronę wyjścia. Był JUŻ na 
ulicy, gdy usłyszał czyjeś kroki. - Niech pan zaczeka, Hunt! - zawołał Flood. Moglibyśmy 
odjechać razem tą samą dorożką. - Nie widzę żadnej w pobliżu. - Artemis wskazał ulicę. - 
Pójdę pieszo do placu. Myślę, że tam coś znajdę. - Nie ma dorożek?

- Flood rozejrzał się niepewnie. Zawsze czekają pod klubem. - Dzisiaj nie, zapewne z powodu 

mgły. Może powinien pan zaczekać w klubie, aż się jakaś pojawi. - Artemis odwrócił się do 
niego plecami i ruszył. - Chwileczkę, Hunt, pójdę z panem! - zawołał Flood. - Na placu 
może stać jakaś dorożka, a będzie bezpieczniej, jeśli  pójdziemy tam razem. Jak pan sobie 
życzy. * Ulice są niebezpieczne o tej porze. Dziwi mnie, że boi się pan chodzić po tych 
ulicach. O ile wiem, spędził pan wiele czasu w dzielnicach cieszących się nie najlepszą 
opinią. Ta część miasta jest z całą pewnością mniej groźna. - Ja się nie boję. Po prostu 
kieruję się rozsądkiem. Słuchając drżącego głosu Flooda, Artemis uśmiechnął się. ‘ Ten 
człowiek wyraźnie się bał. - O co chodziło w tej całej awanturze w klubie? odezwał się po 
chwili Flood, zerkając kątem oka na Artemisa. - Czy pan naprawdę zamierza wyzwać na 
pojedynek każdego, kto pozwoli sobie na jakąś uwagę o pani Deveridge? Nie. Tak też 
myślałem. Wyzwę tylko tych, których uwagi uznam za obraźliwe. Do diabła, będzie pan 
ryzykował życie z powodu kogoś  takiego jak Niebezpieczna Wdowa?! Pan oszalał? 
Przecież ona jest.

- .- . Artemis zatrzymał się i odwrócił w stronę Flooda. - Słucham?
- Do licha, Hunt, każdy wie, że ona jest morderczynią. - Nikt tego nie udowodnił, a wiadomo, 

że nie można nikogo oskarżać bez dowodu. - Ale wszyscy wiedzą, że.

- .- . - Co wiedzą?  Flood poruszył ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Patrzył na 

Artemisa stojącego bez ruchu, wreszcie cofnął się o krok. W bladym świetle pobliskiej 
latarni gazowej na jego zniszczonej latami rozpusty twarzy widać było skrywany lęk. - 
Chciał pan jeszcze coś na ten temat powiedzieć?

- spytał Artemis. - Nie, nie. - Flood niedbałym gestem przygładził płaszcz. Nic nie chciałem 

dodać. Po prostu pytałem. - Zna pan już odpowiedź - uciął Artemis i ruszył dalej. Jego 
towarzysz zawahał się na moment, ale widać doszedł do  wniosku, że nie może ryzykować 

53

background image

samotnego powrotu do klubu,  pośpieszył więc za nim. Przez pewien czas szli w milczeniu. 
Odgłos kroków Flooda  rozlegał się w ciemności, Artemis natomiast posuwał się  niemal 
bezszelestnie. - Powinienem był wziąć ze sobą latarnię. - Flood obejrzał się niespokojnie 
przez ramię. Te cholerne gazowe lampy przy takiej mgle są bezużyteczne. - Ja, jeśli mogę 
tego uniknąć, wolę nie nosić przy sobie latarni. Jej światło ułatwia bandycie atak. - Do licha! 
- Flood znów się obejrzał. - Nigdy o tym nie pomyślałem. Z wąskiej przecznicy dobiegł ich 
jakiś hałas. Flood złapał swego towarzysza za rękaw. - Słyszał pan coś?

- Z pewnością szczury. - Artemis spojrzał wymownie dłoń, zaciśniętą na jego rękawie. - 

Gniecie mi pan ubranie Flood. - Przepraszam. - Flood natychmiast cofnął rękę. - Wygląda 
na to, że jest pan trochę niespokojny. Może powinien pan brać jakieś lekarstwo na 
wzmocnienie nerwów. - Do licha, Hunt, powinien pan wiedzieć, że nerwy mam jak ze stali. 
Artemis wzruszył tylko ramionami. Znów usłyszał szelest, jak gdyby chrobotanie butów na 
wybrukowanym chodniku. Z odległego krańca ulicy dobiegł ich stukot końskich kopyt. - 
Może to dorożka?

- ucieszył się Flood. Powóz oddalił się jednak. - Powinienem zostać w klubie - mruknął. - 

Dlaczego jest pan dzisiaj taki niespokojny?

- Jeśli już musi pan wiedzieć.
- .- . - Flood wahał się przez moment. - Przed paroma miesiącami grożono mi. - Coś 

podobnego?

- Artemis uważnie przyglądał się świecy ustawionej w oknie domu, do którego się zbliżali. - Kto 

panu  groził?

- Nie znam jego nazwiska. - Ale na pewno potrafi go pan opisać. - Nie. - Flood znów przerwał. 

- Rzecz w tym, że nigdy go nie widziałem. - Jeśli nigdy nie spotkał pan tego człowieka, to 
dlaczego, na Boga, miałby panu grozić?

- Nie wiem - jęknął Flood. - Właśnie dlatego to wszystko jest takie dziwne. - Zupełnie nie ma 

pan pojęcia, dlaczego ten obcy człowiek grozi właśnie panu?

- Przysłał mi.
- .- . - Flood przerwał i cicho krzyknął, gdy przed ich nogami przemknął kot. - Do wszystkich 

diabłów! Co to było?

- To tylko kocur - powiedział Artemis i po chwili dodał: Naprawdę potrzebne jest panu 

lekarstwo na nerwy. Co ten człowiek panu przysłał?

- Wisiorek. Taki, jaki przyczepia się do dewizki. - Dlaczego miałaby to być groźba?
- To.
- .- . To trudno wytłumaczyć. - Kiedy już Flood zaczął mówić, widać było, że nie powstrzyma 

się przed powiedzeniem wszystkiego. - Wiąże się to z czymś, co wydarzyło się przed 
pięciu laty. Razem z dwoma przyjaciółmi zabawiliśmy się nieco z pewną aktoreczką. Ta 
durna dziewczyna uwolniła się i uciekła. Było ciemno. Działo się to na wsi i doszło do 
wypadku. Ona.

- .- . och, drobiazg. Rzecz w tym, że przysięgła, iż jej kochanek ją pomści. - Więc myśli pan, że 

to on na pana nastaje?

- To niemożliwe. - Flood znów obejrzał się przez ramię. ~ Wykluczone, żeby to był ten 

człowiek, o którym mówiła. Jeśli nawet ta dzierlatka miała kochanka, to dlaczego właśnie 
teraz miałby się trudzić tropieniem nas? Bądź co bądź, była tylko aktoreczką i od jej śmierci 

54

background image

minęło pięć lat. - Zna pan chyba takie stare powiedzenie: „Zemsta to danie, które najlepiej 
podawać chłodne”. - Ale myśmy jej nie zabili - powiedział Flood podniesionym głosem. - 
Uciekając w ciemnościach, spadła z jakiejś skały i się zabiła. - Spadła, uciekając przed 
panem i pana przyjaciółmi. - Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby się z nim porozumieć.

- .- . kimkolwiek jest. Wyjaśnię mu, że nie chcieliśmy jej skrzywdzić. Tylko trochę zabawy. To 

nie nasza wina, że ta durna.

- .- . - Proszę się uspokoić, Flood. Nie ma powodu, żeby się pan przede mną tłumaczył. Nie 

chcę słuchać tych wyjaśnień. Prostytutka w oświetlonym świecą oknie uśmiechnęła się 
zachęcająco. Z jej ramion zsunął się szal, odsłaniając obfity biust. Artemis spojrzał na nią 
bez zainteresowania. - Minęło parę miesięcy. - Flood uparcie powracał do przerwanej 
rozmowy. - Może to był tylko złośliwy żart?

- Jeśli tak, to ten mężczyzna ma nieco dziwne poczucie humoru. Kątem oka Artemis zauważył, 

że za jego plecami coś się zmieniło. Nie wiedział co, ale nagle zrozumiał. - Do diabła! - 
mruknął. - Zgasiła świecę. - Ta dziwka?

- Flood obejrzał się. - No i co z tego? prawdopodobnie.
- .- . - Przerwał, widząc, że jego towarzysz przywarł plecami do kamiennego muru budynku. 

Atakujący człowiek nie wyskoczył z bocznej uliczki ani zaciemnionej bramy domu, ale 
zsunął się na ulicę z wysokiego ciemnego okna niemal tuż nad głową Artemisa. Czarna 
peleryna powiewała wokół niego, ale Artemis dostrzegł w świetle gazowej latarni 
niepokojący metaliczny błysk. Zapewne sztylet, pomyślał. W sztuce walki Vanza rzadko 
używana jest broń, ale zdarzały się wyjątki. Artemis odrzucił poły płaszcza, by ubranie nie 
krępowało mu ruchów, czego oczekiwał napastnik, i odskoczył w bok na tyle szybko, by 
uniknąć groźnego ciosu nogą. Mężczyzna zgrabnie wylądował na bruku i stanął przed 
Artemisem. Twarz miał zamaskowaną. Błysnęło ostrze sztyletu. Artemis odchylił się. 
Wiedział już, że manewr napastnika się nie powiódł, ale musiał działać błyskawicznie, 
zanim przeciwnik przyjmie inną strategię walki. Zamaskowany mężczyzna zorientował się, 
że chybił, ale szybko odzyskał utraconą na moment równowagę. Artemis kopnął go w ramię 
i sztylet z hałasem upadł na bruk. Widząc, że stracił przewagę, nieznajomy zrezygnował z 
walki. Rzucił się do ucieczki. Peleryna powiewała na nim jak ogromne czarne skrzydła. 
Artemis zdołał pochwycić jej brzeg i się na niej uwiesił. Nie był zaskoczony, gdy strój został 
mu w ręce. Uciekinier zdołał odpiąć zapinkę. Zniknął w ciemnej bocznej uliczce. Słychać 
było jeszcze Jego kroki. Artemis został z wełnianą peleryną w ręce. - Do diabła, człowieku! 
Flood patrzył na niego zaskoczony. - On rzucił się prosto na pana. Ten drań chciał panu 
Poderżnąć gardło.

- Na to wygląda - powiedział Artemis, spoglądając na pelerynę trzymaną w dłoni. - Muszę 

przyznać, że wspaniale pan sobie z nim poradzij Nigdy nie widziałem takiego stylu walki. 
Całkiem niezwykły  - Miałem szczęście. To było ostrzeżenie. Artemis spojrzał na ciemne 
okno, w którym przed atakiem stała zapalona świeca. - To nie było przeznaczone dla mnie, 
ale nie ma znaczenia. - Ci cholerni bandyci stają się coraz bardziej zuchwali stwierdził 
Flood. - Wkrótce człowiek nie będzie mógł wyjść na ulicę bez stróża prawa za plecami. 
Artemis dotknął liny zwisającej z okna. Wystarczyło jedno spojrzenie na zawiązany na niej 
skomplikowany węzeł W Londynie wielu jest bandytów i złodziei, ale mało prawdopodobne, 
by któryś z nich znał dawną sztukę walki Vanza 

55

background image

10
Płomienie strzelały wysoko. Na razie objęły tylko laboratorium na poddaszu, ale rzucały 
piekielny blask na długi korytarz na pierwszym piętrze. Kłębił się dym tak czarny, jak gdyby 
zapowiadał przybycie legionu demonów z głębi piekieł. Stała nachylona przy drzwiach 
sypialni. Ciężki żelazny klucz splamiony był jego krwią. Właśnie miała wsunąć go w zamek, 
gdy martwy mężczyzna roześmiał się. Klucz wyślizgnął się z jej palców...
Madeline obudziła się przerażona i drżąca. Usiadła na łóżku, z trudem łapiąc oddech. Miała 
nadzieję, że nie krzyczała. Całe jej ciało było wilgotne od potu. Nocna koszula przylegała do 
pleców i piersi. Przez parę sekund nie mogła uświadomić sobie, gdzie jest. Ogarnęła jąnowa 
fala lęku. Zerwała się z łóżka, a kiedy nagimi stopami dotknęła zimnej podłogi, przypomniała 
sobie nagle,  że jest w sypialni w ogromnej rodzinnej rezydencji Artemisa Hunta. Dobrze 
strzeżonej, pomyślała. Palce Madeline drżały tak samo jak w sennym koszmarze, ale udało jej 
się zapalić świecę. Mały płomyk rzucał delikatny blask na kolumienki łóżka, umywalkę i kufry 
stojące w rogu pokoju, pełne w pośpiechu zapakowanych książek. Spojrzała na zegar i 
stwierdziła, że dochodzi trzecia nad ranem. Przespała pełne dwie godziny, zanim obudził ją 
koszmar. Była tym zaskoczona. Rzadko udawało jej się zasnąć przed świtem. Tym razem 
udało jej się to pewnie dlatego, że wiedziała, jak dobrze strzeżony jest ten dom, a ogrodu 
pilnuje potężny brytan. Podeszła do drzwi i uchyliła je ostrożnie. Korytarz był ciemny, lecz 
zauważyła na schodach lekki poblask od świateł w holu na parterze. Usłyszała stłumione 
głosy. Artemis wrócił do domu. Najwyższy czas, pomyślała. Powiedział jej, że zamierza 
porozmawiać z różnymi ludźmi w klubach i jaskiniach gry. Ciekawa była, czego się dowiedział. 
Gdzieś na dole trzasnęły zamykane drzwi. Zapadła cisza. Czekała przez parę minut, ale 
gospodarz nie pokazał się na schodach. Pomyślała, że zapewne poszedł do biblioteki. 
Podeszła do łóżka, włożyła szlafrok, starannie zawiązała tasiemki i wsunęła nogi w pantofle. 
Czepek zsunął jej się z głowy w czasie snu. Odszukała go i włożyła na potargane włosy. 
Potem, usatysfakcjonowana swoim przyzwoitym strojem, wyszła z sypialni i ruszyła ciemnym 
korytarzem w stronę szerokich schodów wyłożonych miękkim dywanem. Pokonała je 
bezszelestnie. Szybko przeszła przez hol i zawahała się przed zamkniętymi drzwiami 
biblioteki. Przyszło jej na myśl, że być może gospodarz nie życzy sobie towarzystwa, że mógł 
wrócić do domu niezupełnie trzeźwy. Zmarszczyła czoło. Trudno było wyobrazić sobie 
Artemisa Hunta podpitego. Otaczała go aura samokontroli właściwa ludziom, którzy nie 
ulegają tego rodzaju słabościom. Zapukała lekko. Nie było odpowiedzi. ; Wahała się jeszcze 
przez chwilę, potem ostrożnie uchyliła [ drzwi. Jeśli on istotnie jest pijany, to porozmawiam z 
nim rano, pomyślała. Zajrzała przez uchylone drzwi. Na kominku  płonął ogień, ale 
gospodarza nie było. Może wcale nie  poszedł do biblioteki, tylko dlaczego rozpalono mu w 
kominku ogień?   - Domyślam się, że to pani, Madeline. - Niski głos dobiegał  z ciemnego 
fotela stojącego przed kominkiem. - Tak. i Ten głos niewątpliwie wskazywał na to, że Artemis 
jest trzeźwy. Uspokojona, weszła do biblioteki, zamknęła  za sobą drzwi i nadal trzymając rękę 
na klamce, powiedziała:  - Słyszałam, jak pan wrócił do domu, sir.  - I natychmiast zeszła pani 
na dół po raport, chociaż jest dopiero trzecia nad ranem. - W jego głosie wyczuwało się 
odrobinę ironii. - Obawiam się, że będzie pani wyjątkowo wymagającym pracodawcą, pani 
Deveridge.  Nie jest pijany, ale i w nie najlepszym nastroju, pomyślała.  Zacisnęła wargi i 

56

background image

ruszyła w jego stronę. Gdy spojrzała na twarz i przygarbioną sylwetkę tkwiącą w ogromnym 
fotelu, od razu zrozumiała, że stało się coś złego. ? Dostrzegła jakiś ponury błysk w jego 
oczach. Zdjął już ! surdut, fular luźno zwisał mu z szyi. Koszulę miał częściowo rozpiętą na 
piersi. Widziała porastające ją kręcone włosy. W jednej ręce trzymał kieliszek wypełniony 
brandy, w drugiej dłoni zaciskał jakiś przedmiot, którego nie widziała. - Panie Hunt. - Patrzyła 
na niego z rosnącym napięciem.
- Artemisie, czy pan źle się czuje?
- Nie. - Podejrzewam, że zdarzyło się coś niemiłego. Co to było, sir?
- Mój znajomy i ja zostaliśmy napadnięci na ulicy. - Wielki Boże! Przez kogo? Zostaliście 

obrabowani? Tknięta nagłą myślą, przyjrzała się jego twarzy. - Czy nie odnieśliście jakichś 
ran?

- Nie. Napastnikowi nie powiódł się atak. - Dzięki Bogu - odetchnęła z ulgą. - Jakiś bandyta, 

przypuszczam. Ulice w dzielnicach rozrywki są niebezpieczne Powinien pan być 
ostrożniejszy, sir. - Napad nie miał miejsca w dzielnicy rozrywki. To się zdarzyło w pobliżu 
jednego z moich klubów. - Przerwał, by wypić łyk brandy, a kiedy opuścił rękę, dokończył: - 
Nie wiem, kto na nas napadł, ale z całą pewnością był to vanzagarianin. Madeline poczuła, 
że cierpnie jej skóra. - Jest pan pewny?

- Tak. - Czy byłby pan w stanie.
- .- . - Przerwała i po chwili spróbowała jeszcze raz: - Czy widział go pan?
- Nie. Był zamaskowany. Po krótkim starciu uciekł. Podejrzewam, że w przeprowadzeniu 

napadu pomogła mu prostytutka, która dała sygnał, gdy zobaczyła nas na ulicy. Jutro 
spróbuję ją odszukać. Może dowiem się od niej czegoś, co pozwoli zidentyfikować 
napastnika. Madeline miała wrażenie, że kurczy się jej żołądek.  - Myśli pan, że to kolejna 
wizyta wysłannika ducha Renwicka Deveridge’a?

- Muszę przyznać, że”nie jestem biegły w metafizyce, ale z tego, co wiem, duchy na ogół nie 

posługują się sztyletami. - On miał sztylet?

- Tak. Dał znakomity pokaz sprytnej strategii ataku w stylu człowieka pająka. - Artemis bawił 

się kieliszkiem z brandy. Na szczęście nie wykorzystał elementu zaskoczenia, gdyż 
zauważyłem, że prostytutka zgasiła świecę. - Czy pana przyjaciel nie został ranny?

- Ten pan, z którym szedłem, nie jest moim przyjacielem. - Rozumiem. - Usiadła na 

najbliższym krześle i próbowała zebrać myśli. - Człowiek, który gra rolę ducha Renwicka, 
chce się teraz pozbyć pana. Widocznie wie, że ja i ciocia zamieszkałyśmy tutaj. Być może 
domyśla się, że pan mi pomaga. Nie zdawałam sobie sprawy.

- .
- . - Madeline, proszę się uspokoić. Wyprostowała się i spojrzała na niego. - On niewątpliwie 

zamierzał pana zabić. Musimy założyć, że ponowi próbę. - Być może - rzekł Artemis, jak 
gdyby to spostrzeżenie nie wywarło na nim żadnego wrażenia. - Następnym razem wykaże 
więcej ostrożności. Wie, że po dzisiejszej nocy będę się miał na baczności. - Napastnik wie 
teraz coś więcej. Pan z nim walczył. Przekonał się więc, że ma do czynienia z człowiekiem, 
który zna sztukę walki Vanza. - Tak. - Artemis uśmiechnął się. - A jako że został pokonany, 
zrozumiał, że jestem bieglejszy w tej sztuce. Przypuszczam, że w przyszłości będzie działał 
mniej lekkomyślnie.  - Co pan powiedział swojemu znajomemu? Czy coś mu pan wyjaśnił? 
- Nie musiałem. On uważa, że był to zwykły bandycki napad. Nie wyprowadzałem go z 

57

background image

błędu. - Z pana tonu domyślam się, że nie lubi pan człowiekaj który panu towarzyszył, 
Artemis nie odpowiedział. Wypił jeszcze jeden łyk brandy Madeline zdecydowała się 
zmienić temat rozmowy,  - Czy dowiedział się pan czegoś w klubach albo w tychą 
jaskiniach hazardu?   - Niewiele. Nie dotarły tam żadne plotki o duchach, pojawiających się 
w bibliotekach dżentelmenów z towarzystwa. - Na ogół ci dżentelmeni niechętnie przyznają 
się do spotkań z duchami - zauważyła. - To prawda. - Artemis wypił jeszcze jeden łyk 
trunku. - W czasie pana nieobecności zjawił się ten młody człowiek który zbiera dla pana 
informacje. - Zachary? Jakie miał dla nas wiadomości?

- Powiedział, że Baton Pitney jest nieuchwytny od paru dnij Sąsiedzi przypuszczają, że 

wyjechał do swojego majątku na wsi. Gosposię, która przychodzi do niego dwa razy w 
tygodniu zawiadomił, że będzie mu potrzebna dopiero w przyszłyn miesiącu. - Interesujące. 
- Artemis wypatrywał się w płomienie. - Też tak sądzę. Madeline zawahała się. Nie wien czy 
to właściwa pora, żeby omawiać dalsze kroki w nasz akcji, ale po rozmowie z Zacharym 
przemyślałam pewn sprawy. Otóż wydaje mi się dziwne, że pan Pitney akun teraz opuścił 
miasto. Ostatnio rzadko podróżował, a mimo to krótko po wysłaniu listu do mnie 
zdecydował się wyjechać. - Owszem, to dziwne. Można by nawet powiedzieć, że wysoce 
podejrzane - przyznał Artemis tonem nieco teatllnym. - Pan ze mnie żartuje, sir?

- Nigdy bym sobie na to nie pozwolił - odparł, uśmiechając się nieznacznie. - Proszę mówić 

dalej. - Przyszło mi do głowy, że pan Pitney mógł opuścić dom z powodu jakiegoś nowego 
incydentu. Może intruz wrócił i go przestraszył. W tej sytuacji doszłam do wniosku, że 
istnieje tylko jeden logiczny sposób działania. - Jaki?

- zapytał z niebezpiecznie ironicznym błyskiem w oczach. Madeline milczała przez chwilę, 

obawiając się, że znów narazi się na kpiny. Potem jednak nachyliła się ku swemu 
rozmówcy i półgłosem, chociaż nikt nie mógł ich podsłuchać, powiedziała:  - Proponuję, 
żebyśmy przeszukali dom pana Pitneya w czasie jego nieobecności. Może znajdziemy coś 
interesującego. Coś, co nam wyjaśni, dlaczego wyjechał?  Ku jej zaskoczeniu, Artemis 
skinął głową. - Świetny pomysł. To samo przyszło mi do głowy dzisiaj wieczorem. - Słyszał 
pan o tym, że wyjechał z miasta?

- W klubie ktoś o tym wspomniał. - Rozumiem. Widać z tego, że podobnie wnioskujemy. 

Bardzo mnie to cieszy. Czy czuje się pan tym usatysfakcjonowany?  Rzucił jej 
enigmatyczne spojrzenie. - Może bardziej odpowiadałby mi inny rodzaj więzi. Madeline 
postanowiła zignorować tę uwagę. On jest naprawdę fcW dziwnym nastroju, pomyślała. Ale 
w końcu nie znam go  dobrze. Może ma po prostu taki skomplikowany charakter. 
Zdecydowała się nie odstępować od rozmowy o interesach. - Myślę, że powinniśmy dostać 
się do jego domu nocą. - I ryzykować, że sąsiedzi zauważą światło w oknach? Nie, to nie 
jest rozsądny plan. - Proponuje pan włamanie w biały dzień? Czy to nie jest zbyt 
niebezpieczne?

- Ogród Pitneya otacza bardzo wysoki mur. Kiedy się za nim znajdę, nikt mnie nie zobaczy. 

Minęło parę sekund, zanim do Madeline dotarło znaczenie tych słów. - Zaraz, zaraz, sir. Nie 
pójdzie pan tam sam. To jest mój plan i to ja mam zamiar go zrealizować. - Zajmę się tą 
sprawą. Pani zostanie tutaj, a ja w tym czasie przeszukam dom Pitneya. Tego było już za 
wiele. Arogancja Artemisa przyprawiła ją niemal o atak furii. Zerwała się na równe nogi. - 
Będę panu towarzyszyć, sir. - Pani zwyczaj spierania się ze mną na każdym kroku staje się 

58

background image

irytujący, Madeline. - Odstawił zdecydowanym ruchem pusty kieliszek. - Zaangażowała 
mnie pani, a teraz kwestionuje każdą moją decyzję. - To nieprawda. - To prawda i staje się 
to męczące. Podparła się pod boki. - Zapomina pan o swojej pozycji, sir. Twarz Artemisa 
nie drgnęła nawet, ale Madeline zorientowała się, że popełniła poważny błąd. - Mojej 
pozycji?

- powtórzył przerażająco spokojnym tonem. - Przypuszczam, że trudno pani uznać mnie za 

równego sobie. W końcu zajmuję się handlem.  - Miałam na myśli umowę, sir - wyjaśniła. - 
Nie kwestionuję pana pozycji jako dżentelmena tylko dlatego, że.

- .
- . hmm.
- .
- . - Że jestem Sprzedawcą’*Marzeń? Wstał, poruszając się przy tym jak kot, który dostrzegł w 

ogrodzie małego ptaszka. - Pańskie zaangażowanie w handlowe interesy nie ma dla mnie 
żadnego znaczenia. - Miała nadzieję, że zabrzmiało to przekonująco. - Cieszą mnie pani 
słowa. Madeline usłyszała delikatne brzęknięcie i zorientowała się, że Artemis rzucił na stół 
niewielki przedmiot, który cały czas trzymał w dłoni. Z miejsca, w którym stała, nie widziała 
go dokładnie, ale wydawało jej się, że dostrzega błysk złota. Gdy podszedł do niej, uniosła 
wzrok. - Artemisie?

- Bardzo to miłe, że przymyka pani oczy na moje powiązania z handlem. - Uśmiechnął się 

chłodno. - Ale z drugiej strony nie miała pani zbyt wielkiego wyboru, prawda?  Cofnęła się o 
krok i stanęła oparta plecami o ścianę obok narmurowego kominka. - Sir, sądzę, że nie jest 
to najlepsza pora do kontynuowania naszej rozmowy. Rozsądniej będzie, gdy wrócę teraz 
na górę, a o naszych planach przeszukania domu pana Pitneya porozmawiamy przy 
śniadaniu. Podszedł do niej bardzo blisko i oparł swoje mocne dłonie o ścianę po obu 
stronach głowy Madeline. - Przeciwnie - rzekł - Naprawdę myślę, że powinniśmy 
przedyskutować pani punkt widzenia na moje właściwe, pani, miejsce. Może innym razem, 
sir.  - Teraz. - Jego uśmiech był chłodny, ale oczy płonęły. Uważam, że nie ma pani prawa 
zbyt surowo mnie oceniać. Bądź co bądź, mówią, że zamordowała pani swojego męża i 
podpaliła jego dom, żeby ukryć zbrodnię. - Och, Artemisie.

- .- . - Przyznam, że nawet pani szczególna reputacja nie przeszkadza, by zajmowała pani w 

towarzystwie pozycję nieco wyższą niż dżentelmen trudniący się handlem, ale na pewno 
niewiele wyższą. Odetchnęła głęboko i natychmiast zrozumiała, że popełniła następny błąd. 
Zapach Artemisa - mieszanina potu, brandy i czegoś właściwego tylko jemu - wprawił w 
drżenie jej  zmysły. - Sir, jest pan wyraźnie nieswój. Podejrzewam, że to spotkanie z 
napastnikiem spowodowało, że ma pan rozstrojone nerwy. - Tak pani sądzi?

- Jest to jedyne wytłumaczenie - zapewniła go. Jeśli Renwick na pana napadł, miał pan wiele 

szczęścia, że pan  przeżył. - To nie było spotkanie z duchem. Nie chciałbym być 
nieskromny, muszę jednak przypomnieć pani, że nie tylko uszedłem z życiem, ale zmusiłem 
napastnika do ucieczki. Niemniej jestem nieco zdenerwowany. - Moja ciotka ma cudowne 
lekarstwa na tego rodzaju nerwowe przypadłości. Pobiegnę na górę i przyniosę panu 
buteleczkę takiego napoju. - Znam tylko jedno lekarstwo. Nachylił się i pocałował ją. Był to 
długi, namiętny pocałunek, który całkowicie pozbawił ją resztek rozsądku. Dreszcz 
podniecenia wstrząsnął jej ciałem. Natychmiast wiedziała, że wyczuł jej reakcję. Mruknął 

59

background image

coś cicho i pocałował ją jeszcze raz. Ogarnęło ją  takie samo uczucie,jakiego doznała, gdy 
całował ją pod  nawiedzanym Dworem. - Madeline - szepnął. - Do diabła, kobieto, nie 
powinnaś mi przychodzić tutaj. Poczuła się nagle beztroska. Zdawało jej się, że mogłaby 
uwać, gdyby tylko przyszło jej to do głowy. Jest Sprzedawcą Marzeń, ostrzegła się w 
myślach. Ten >dząj złudzeń jest towarem, który sprzedaje. Ale wart jest wysokiej ceny, 
pomyślała. - To była moja decyzja, Artemisie. - Objęła go i przytuliła się do niego. - Sama 
chciałam tu przyjść. Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy. - Jeśli pani zostanie, będziemy się 
kochać. To oczywiste. Nie jestem dzisiaj w nastroju stosownym do jakichś gier. Ogień, który 
w nim płonął, był gorętszy niż ten w kominku. W Madeline ożyło coś, co od dawna uważała 
za martwe. W jednej tylko sprawie musiała się upewnić. - Te skłonności, którym pan ulega, 
sir.

- .- . - Zapewniam, że pragnienie, by kochać się z panią, to coś więcej niż tylko przelotna 

skłonność. - Rozumiem, tylko czy nie jest tak dlatego, że wdowy mają coś, co.

- .- ? Naprawdę, nie mogłabym znieść myśli, że.
- .
- . - To w pani coś jest, Madeline. - Pocałował ją znów namiętanie. - Na Boga, jest w pani coś, 

co.

- .
- . Ton jego głosu obudził w niej głęboko skrywane, czysto kobiece emocje. Zakręciło jej się w 

głowie. Położyła dłoń na ramieniu Artemisa. Pod cienką tkaniną koszuli wyczuła twarde 
mięśnie. Uśmiechnęła się i spojrzała na niego spod lekko opuszczonych powiek. A jednak 
wdowy mają coś w sobie, pomyślała. Coś, co sprawia, że dzisiejszej nocy pozwoliła sobie 
na tak śmiałe zachowanie. - Czy jest pan pewny, że chce pan podjąć aż takie ryzyko, by 
kochać się z Niebezpieczną Wdową?

- zapytała łagodnym głosem. - Czy być pani kochankiem jest równie niebezpiecznie jak 

mężem?

- zapytał. - Trudno mi powiedzieć. Nigdy nie miałam kochanka. Musi pan zaryzykować. - 

Chciałbym pani przypomnieć, że ma pani do czynienia z mężczyzną, który kiedyś zarabiał 
na życie w jaskiniach hazardu. - Zsunął czepek z jej głowy i wplótł palce we włosy. Jestem 
gotów podjąć każde ryzyko, jeśli stawka jest odpowiednio wysoka. Wziął ją na ręce i zaniósł 
na szeroką, pokrytą fioletową tkaniną kozetkę. Położył ją na poduszkach i odwrócił się. 
Patrzyła na niego, jak podchodzi do drzwi i przekręca klucz w zamku. Dreszcz oczekiwania 
wstrząsnął jej ciałem. Miała wrażenie, że stoi na skraju opadającej ku morzu przepaści i 
patrzy na głęboką wodę. Pragnienie, by skoczyć, było nie do opanowania. Artemis szedł w 
jej stronę, rozpinając koszulę. Zanim znalazł się obok kozetki, koszula leżała na podłodze. 
W blasku płomieni z kominka zauważyła niewielki tatuaż na jego piersi. Rozpoznała kwiat 
Vanza, ale nie wzbudził w niej dawnych lęków i wspomnień. Całą jej uwagę pochłaniała 
potężna pierś Artemisa. Siła, jaka w niej drzemała, była. zarówno przerażająca, jak i 
pociągająca. Poruszała jej zmysły.

- ‘  Usiadł na poduszce przy jej nogach i zdjął buty. Jeden po drugim stuknęły o podłogę. 

Zabrzmiało to dla niej jak ostrzegawczy dzwon. Uspokoiła się jednak nieco, widząc jego 
szerokie ramiona, które w blasku płomieni nabrały złocistej barwy. Artemis był szczupły, 
mocny i nieodparcie męski. Ten widok przyprawił ją o zawrót głowy, silniejszy niż wywołany 

60

background image

najmocniejszymi eliksirami, przyrządzanymi przez ciotkę Bernice. Madeline wyciągnęła 
rękę i dotknęła jego ramienia. Artemis ujął jej dłoń i całował delikatną skórę na 
nadgarstkach. , Potem nachylił się nad nią, wciskając ją w poduszki kozetki. ; Miał na sobie 
tylko spodnie, ale nie maskowały one jego podniecenia. Wsunął jedną nogę pomiędzy jej 
uda i rozpiął szlafrok. Cienka koszula nocna nie stanowiła przeszkody dla jego dłoni, gdy 
dotknął piersi Madeline. Była bliska szaleństwa. Całował jej piersi, najpierw jedną, potem 
drugą. Jego dłonie powędrowały w dół ku krzywiźnie bioder. Delikatnie dotykał jej ud. 
Krzyknęła cicho, gdy poczuła pierwszą falę wilgoci pomiędzy udami. Przycisnęła dłonie do 
nagich muskularnych pleców Artemisa. Czuła na udzie jego twardy członek. Wsunął dłoń 
pomiędzy jej nogi i dotknął gorącego, wilgotnego, szczególnie wrażliwego miejsca. Jej 
podniecenie narastało. - Artemisie...

- Warto było podjąć pewne ryzyko - odezwał się niskim tłumionym głosem.
- - Doszłam do podobnego wniosku, sir. Od dłuższej chwili Madeline trudno było oddychać w 

normalnym rytmie, ale kiedy podsunął koszulę nocną aż do talii, wydawało jej się, że nie 
potrafi już złapać powietrza. Odsunął się na chwilę, by rozpiąć spodnie, a zaraz po tym 
poczuła na dłoni jego twardy członek. Zacisnęła na nim palce. Zauważyła, że Artemis 
wstrzymuje oddech. Zadowolona zjego reakcji, wzmocniła uścisk. Znieruchomiał.

- - Jeśli pani nie przestanie, to oboje będziemy rozczarowani. Zaskoczona Madeline uwolniła 

go natychmiast.

- - Przepraszam, nie chciałam pana skrzywdzić.
- - Zapewniam panią, że nie odczuwam bólu, ale nie chciał bym zakończyć tego zbyt szybko.
- - Ani ja. Chętnie spędziłabym w ten sposób resztę nocy - powiedziała nieśmiało.
- - Jeśli takie tortury byłaby pani gotowa znosić przez parę godzin, to mogłaby pani udzielać 

lekcji opanowania mistrzon Vanza.

- - Wielkie nieba, czy naprawdę czuje się pan tak udręczony?
- Tak - odparł i pocałował ją w szyję.
- - Nie miałam pojęcia. Nie chciałabym, żeby pan cierpiaŁ, Artemisie. Roześmiał się.
- - Jest pani dla mnie zbyt dobra, a ja wykorzystam uprzejmość. Uniósł się lekko, tak że jego 

członek dotknął gorącego wilgotnego miejsca pomiędzy jej nogami.

- - Artemisie - szepnęła Madeline.
- - Zbliża się kres panowania nad sobą, prawda? To dobrze najdroższa. Ja też nie mogę dłużej 

czekać. Jednym mocnym pchnięciem znalazł się w niej. Wiedziała na tyle dużo o takich 
sprawach, by spodziewać się lekkiego bólu, nie była jednak przygotowana na to, co się 
stało.

- ; - Artemisie - szepnęła prawie niedosłyszalnie. Znieruchomiał nagle...
- Do diabła! - Czy mógłbyś... - . wycofać się? Wydaje mi się, że pojawiły się jakieś kłopoty.
- - Madeline. „Uniósł się na łokciach. Wszystkie mięśnie (Spięte miał jak łuk.
- - Dlaczego mi nie powiedziałaś? Jak to możliwe? Przecież miałaś męża?
- Ale nigdy nie byłam prawdziwą żoną.
- - Ach tak. Adwokaci, unieważnienie... - . Nie przypuszczałem. może to być oparte na faktach. 

Zacisnęła zęby i oparła dłonie na jego ramionach.

- - Zdaję sobie sprawę, że to moja wina, ale na usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, iż 

nie sądziłam, że tak do siebie nie pasujemy. Bądź tak dobry i się wycofaj.

61

background image

- - Nie - powiedział, kiedy się pod nim poruszyła.
- - Proszę cię, nie wierć się tak.
- - Chciałabym, żebyś się natychmiast wycofał.
- - To nie to samo co wyrzucić mnie z twojego salonu. Madeline, ostrzegam cię, nie ruszaj się.
- - Ile razy mam powtarzać, że nie przyjmuję poleceń od pana, sir? - Wierciła się, próbując 

uwolnić się od jego ciężaru i uczucia wypełnienia. Wydawało się, jakby ustąpił, zaczął się 
wycofywać, lecz nagle coś się zmieniło. Jego ciało drgnęło konwulsyjnie, a z ust wydobył 
się cichy stłumiony jęk. Zaniepokojona, wbiła palce w jego ramiona. Nie odważyła Się 
poruszyć. Po chwili osunął się na nią i zapadła cisza.

- - Do wszystkich diabłów! - mruknął po chwili ze złością.
- - Artemisie?
- No i co teraz? Ostrzegałem panią, że tej nocy moje nerwy nie wytrzymają następnego szoku. 

Kto wie, czy nie przydałaby się ta mikstura pani cioci. - Och, naprawdę nic się nie stało. - 
Zwilżyła językiem wargi. - Chciałam panu powiedzieć, że nawet nie czuję się już w tej 
pozycji tak niewygodnie jak przed chwilą. Znieruchomiał na moment, potem uniósł głowę i 
spojrzał na nią. - Niezupełnie rozumiem - powiedział. - Wszystko jest już w porządku, 
naprawdę. - Zdobyła się na niewyraźny uśmiech. - Odnoszę wrażenie, że jednak pasuje 
pan do mnie całkiem dobrze. Artemis prawie niedosłyszalnie zaklął. - Może chciałby pan 
spróbować jeszcze raz?

- spytała Madeline. - Wszystko, czego chcę, to paru wyjaśnień - wycedził przez zaciśnięte 

zęby. Odwrócił się od niej i wstał. Zawiedziony i nienasycony zaczął zapinać spodnie. 
Potem bez słowa wręczył jej dużą białą chustkę. Madeline mogła być tylko zadowolona, że 
jej gruby szlafrok wchłonął dowody ich aktywności. Przynajmniej nie narazi się na 
wymowne spojrzenie pokojówki. Ogarnęła się tak szybko, jak potrafiła, i wstała. Zrobiła to 
zbyt energicznie. Nogi ugięły się pod nią i musiała oprzeć się o kozetkę. Artemis podtrzymał 
ją z zaskakującą delikatnością. - Źle się pani poczuła?

- zapytał.  - Ależ nie. ;  Złość i duma pomogły jej przyjść do siebie. Zawiązała tasiemki 

szlafroka. Nadal trzymała w ręce chustkę, którą jej podał, a kiedy na nią spojrzała, 
zauważyła, że jest poplamiona krwią. Zakłopotana, szybko wcisnęła ją do kieszeni. Artemis 
podszedł do kominka, oparł rękę na jego obramowaniu i wpatrywał się w płomienie.  - 
Słyszałem, że pani ojciec podjął pewne kroki, by anulować  pani małżeństwo - powiedział 
po chwili. - Teraz wiem, że  Jtoiały poważne podstawy. - Tak. Chociaż, prawdę mówiąc, 
zgodziłabym się na każdy  sposób rozwiązania tego związku. - Deveridge był impotentem?

- zapytał, patrząc na nią. - Trudno mi powiedzieć. - Włożyła dłonie w rękawy szlaf a. - Wiem 

tylko, że nie interesował się mną. Niestety, nie  ryłam tego przed nocą poślubną. - Dlaczego 
ożenił się z panią, skoro nie mógł wypełniać  [stawowych małżeńskich obowiązków?

- Już panu chyba wyjaśniłam, że mnie nie kochał. Nie peresowało go małżeństwo. Jedyne, 

czego chciał, to poznać ligłębsze, najmroczniejsze tajemnice filozofii Vanza. Sąfił, że mój 
ojciec umożliwi mu to, ucząc go dawnego języka. Artemis zacisnął dłoń na półce nad 
kominkiem. - Tak, oczywiście. Nie potrafię dziś jasno myśleć. Proszę p wybaczyć. - Ma pan 
za sobą ciężką noc.  Można by tak powiedzieć. r Mogę przynieść jakiś lek mojej cioci. - Nie 
ręczę za siebie, jeśli jeszcze raz wspomni pani o tej olemej miksturze. - Spojrzał na nią 
groźnie. Chciałam tylko panu pomóc - stwierdziła z wyraźną  acją w głosie. Proszę mi 

62

background image

uwierzyć, że jak na jedną noc zrobiła pani  Izo wiele. lilczała przez chwilę, a potem 
postanowiła podzielić z nim swymi spostrzeżeniami na temat zachowania Ren AUA\’DA 
QL’ICK  - Mówiłam panu kiedyś, że przeszukałam jego laboratorium.  - Tak.   - Miałam 
okazję przeczytać pewne jego notatki. Wynikała z nich, że za przyczynę swej impotencji 
uważa całkowitej poświęcenie się filozofii Vanza. Napisał, że całą życiowa energię kieruje 
na studiowanie dawnych alchemicznych taj jemnic.  - Rozumiem. Czy przed ślubem nic nie 
wskazywało na toJ że nie jest zainteresowany wypełnianiem małżeńskich obowiąz ków? 
Nic pani nie zauważyła?

- Wiem, że to trudno zrozumieć, sir. - Westchnęła. - Prósz mi uwierzyć, że często wracam 

myślami do czasów sprze zawarcia małżeństwa i zapytuję siebie, jak mogłam być ta 
naiwna. - Madeline.

- .
- . - Mogę tylko powiedzieć, że Renwick był szalonym demc nem o wyglądzie anioła. Sądził, 

że potrafi oczarować wszysN kich, i udawało mu się to przez pewien czas. - Zakochała się 
pani w nim? Madeline potrząsnęła głową. - Patrząc na to z perspektywy czasu, byłabym 
gotowa uwierzyć, że ten człowiek użył jakichś magicznych sztuczek żeby ukryć prawdę o 
sobie. To jednak zbyt proste wyjaśnienia Mówiąc szczerze, Renwick dokładnie wiedział, jak 
mni zwieść. - Oczywiście, nie próbował wzbudzić w pani pożądania Tak przynajmniej 
przypuszczam. - Nie, z całą pewnością, nie. Namiętność ma swoje dóbr strony, jak myślę, 
ale nie byłam tak młoda i naiwna, popełnić błąd, nie odróżniając jej od prawdziwej miłości. 
Dzisiaj też, zapewne, nie popełniła tego błędu, pomyślał. - To oczywiste. Żadna kobieta z 
pani temperamentem i jasnością umysłu nie pozwoliłaby, aby takie drobiazgi jak 
namiętność zakłóciły zdrowy rozsądek i zdolność logicznego  rozumowania.  - Otóż to. 
Mówiłam już panu, że mam wiele zastrzeżeń do (filozofii Vanza i że jej nie aprobuję. - Dała 
mi to pani jasno do zrozumienia. - Ale jak pan wie, wychowałam się w domu, w którym 
kierowano się zasadami tej filozofii, i muszę przyznać, że Iprzejęłam zawartą w niej niechęć 
do kierowania się silnymi lamiętnościami. - Zawahała się na moment, potem dodała: 
Renwick był na tyle mądry, że to rozumiał. Uciekł się do innej iktyki niż budzenie pożądania. 
- Cóż, u licha, może być bardziej pociągające niż pożąanie kobiety o pani temperamencie? 
Bardzo jestem tego ciekaw. - Sir, nie rozumiem pana tonu. Czyżby był pan na mnie zły?

- Nie wiem - odparł zaskakująco szczerze. - Proszę odowiedzieć na moje pytanie. - No 

dobrze. On udawał, że jest oczarowany moją inteligenteją i wiedzą. - Teraz rozumiem. 
Innymi słowy, próbował panią przekonać, e kocha panią dla jej umysłu. - Tak, a ja idiotka 
mu uwierzyłam. - Zamknęła na chwilę czy. - Myślałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. 
Bliźniacze Musze w metafizycznym związku, który łączy nas na wyższym oziomie. - Jest to 
piekielnie silna więź. - W rzeczywistości okazała się złudzeniem. ~ Jeśli choćby połowa 
tego, co pani powiedziała, jest  AMANDA Q(JICK  prawdą, to Renwick Deveridge naprawdę 
był szaleńcem. Artemis znów wpatrywał się w płomienie. - Jak powiedziałam, potrafił to 
początkowo ukrywać, ale po naszej nocy poślubnej powoli zaczynałam rozumieć, że co& 
jest nie w porządku. - Szalony czy nie, ten człowiek nie żyje i został pochowany. - Artemis 
nadal patrzył w ogień. - Jednak wydaje się, jął gdyby ktoś chciał, żebyśmy uwierzyli, iż 
wrócił zza grobu. - Jeśli to nie jest duch Renwicka, to musi być ktoś, kto zna mojego męża 
na tyle dobrze, by go naśladować. Ktoś, kto jes również znawcą filozofii i sztuki walki 

63

background image

Vanza. - Powinniśmy zapoznać się z przeszłością Deveridge’a. Rano poproszę Henry’ego 
Loggetta, żeby tym się zajął. - Artemisj odwrócił się od kominka i stanął przed Madeline. - A 
tymczasemj musimy uporać się z sytuacją, która zaistniała pomiędzy nami. - Co pan przez 
to rozumie?  - Pani dobrze wie co. - Spojrzał w stronę kozetki, a potem wrócił wzrokiem do 
Madeline. - Oczywiście, jest zbyt późno, by przeprosić panią za to, co zaszło w tym pokoju.

- .
- .   - Nie ma potrzeby przepraszać - przerwała mu. - A jeślij już, to ja powinnam to zrobić. - 

Tym razem nie będę się spierał. - Rzecz w tym, sir, że w zasadzie nic się nie zmieniło. - 
Nic?

- Chciałam powiedzieć, że nadal jestem wdową o nie najlepszej reputacji. Mieszkam pod pana 

dachem. Jeśli ludziej dowiedzą się o tym, niewątpliwie będą przypuszczać, że wiążej nas 
romans.   - I tak bardzo nie będą się mylić.  Zacisnęła mocniej tasiemki szlafroka i spojrzała 
na niego unosząc głowę. - Słusznie czy nie, jak powiedziałam, między nami nic się nie 
zmieniło. Wiąże nas podobna zależność jak przed tym, co.

- .
- . (hmm, zdarzyło „się na tej kozetce.  - Niezupełnie - rzekł Artemis, podchodząc do niej. - Ale 

dzisiaj nie będziemy już o tym rozmawiać. Jak na jedną noc byłoby to zbyt wiele. - Ale, 
Artemisie.

- .
- . - Pomówimy o tym innym razem. - Wziął ją pod rękę. Prześpijmy się teraz i przemyślmy 

wszystko. Chodźmy, Madeline. Najwyższy czas, żeby pani wróciła do łóżka. - Ależ 
powinniśmy ustalić pewne plany - upierała się. Jest sprawa przeszukania domu pana 
Pitneya.

- .
- . - Później, Madeline. Mocniej ścisnął jej ramię i poprowadził do drzwi. Gdy nijali stolik stojący 
obok fotela, jej uwagę zwrócił mały śniący przedmiot, którym Artemis się bawił, kiedy weszła 
„o biblioteki. Zanim zdołała zapytać, co to jest, znalazła się przy drzwiach. - Dobranoc, 
Madeline. - Spojrzał na nią łagodnie. Proszę ostarać się zasnąć. Wydaje mi się, że już od 
dłuższego czasu nie sypia pani dobrze, a to źle działa na nerwy. Pani ciocia t pewnością by to 
potwierdziła. Pocałował ją zaskakująco delikatnie, a potem zamknął jej Irzwi przed nosem. 
Przez chwilę patrzyła na nie, wreszcie uszyła na górę. Układając się do snu, myślała o 
maleńkim przedmiocie eżącym na stoliku. Była prawie pewna, że jest to złoty wisiorek 
dewizki. 11 ^ Sprawdziły się najgorsze przeczucia. Obcy wszedł do domu. Przysłali kogoś, 
żeby mu przeszkodzić. Od lat wiedział, żejest obserwowany przez Obcych, wiedział, że jest 
śledzony. Już dawno zrezygnował z tłumaczenia przyjaciołom, dlaczego nikomu nie może 
ufać. Uważali go za szalonego, ale on znał prawdę. Obcy nękali go, gdyż wiedzieli, że jest 
bliski zgłębienia tajemnic vanzagariańskiej filozofii. Czekali tylko, aż dotrze do źródeł wiedzy 
skrywanej przez dawnych uczonych. Zamierzali zdobyć te tajemnice, kiedy już je pozna. Fakt, 
że jeden z nich zakradł się tej nocy do jego domu, stanowił dowód, żejest bliski, nawet bardzo 
bliski, dokonania najważniejszego odkrycia. W drżących dłoniach mocno ściskał starą księgę, 
którą studiował w momencie, kiedy wykrył obecność intruza. Z uchem przyciśniętym do ściany 
stał nieruchomo w tajemnym przejściu zbudowanym przed laty, zaraz po śmierci żony. Był 
wtedy znacznie młodszy i sprawniejszy. Wszystko, oczywiście, zrobił \  sam. Nie mógł zaufać 

64

background image

cieślom i murarzom. Mogli być przecież szpiegami Obcych. Już wtedy przeczuwał, że dokona 
wielkiego odkrycia w starożytnych tekstach Vanza. Rozumiał, że będzie je musiał chronić. 
Obcy zaczęli się nim interesować bardzo dawno. Początkowo tylko sporadycznie wyczuwał, 
że jest obserwowany, ale stopniowo stawało się to coraz częstsze. Wtedy rozpoczął 
przygotowania. Teraz nadszedł czas, by to, co wykonał, spełniło swoje zadanie. Stał bez ruchu 
w ciemnym przejściu, podporządkowując swój umysł strategii niewidzialności. Mieszkał sam w 
starej murowanej rezydencji. Od pewnego czasu gosposia przychodziła do niego tylko dwa 
razy w tygodniu, ale wtedy nawet na minutę nie spuszczał z niej oka. Przede wszystkim dbał o 
to, żeby nie zapuszczała się w podziemia domu. Gotował sobie sam. Oczywiście, nie jest to 
zajęcie dla dżentelmena, lecz kiedy człowiek jest śledzony przez Obcych, trzeba zrezygnować 
z przestrzegania konwenansów. Należy robić to, co się musi. Wielki cel, jakim było 
rozszyfrowanie tajemnej wiedzy leżącej u podstaw filozofii Vanza, był znacznie ważniejszy niż 
godność dżentelmena. Zaskrzypiały deski podłogi w holu po drugiej stronie ściany. Obcy 
widocznie był przekonany, że w domu nie ma nikogo, gdyż hałasował bardziej, niż można by 
oczekiwać po człowieku, kierującym się strategią Vanza. Eaton Pitney uśmiechnął się ponuro. 
Najwidoczniej udał się podstęp, by przekonać sąsiadów, że wyjeżdża na wieś, chociaż nie 
wszystko przebiegło tak, jak zakładał. Miał nadzieję, że Obcy spróbują odszukać go w jego 
wiejskim majątku, a on zyska odrobinę spokoju. Oni jednak przysłali kogoś, by przeszukał jego 
dom. Dobiegł go jakiś stłumiony dźwięk, a potem następny. Po  chwili zorientował się, że Obcy 
znajduje się na piętrze. Pozwolił sobie na złośliwą satysfakcję. Czy on uważa, że jestem tak 
głupi, by zostawić swoje notatki tam, gdzie łatwo je znaleźć?  Młode pokolenie vanzagarian 
wiele mogło się jeszcze nauczyć od starszych. Słyszał skrzypienie otwieranych i zamykanych 
szuflad. Trzeszczała podłoga nad jego głową. Dobiegły go stłumione odgłosy kroków, 
trzaskania, stukania. Eaton oparł się o ścianę i czekał. Zachowanie spokoju nie przychodziło 
mu łatwo. Od lat działał w niezwykłym napięciu; jego nerwy nie były już tak mocne jak dawniej. 
Znów przycisnął ucho do ściany i nasłuchiwał. Miał nadzieję, że intruz nie odkryje tajemnych 
podziemi domu. Wydawało mu się, że upłynęły długie godziny, zanim się zorientował, że Obcy 
idzie schodami na dół. Wstrzymał oddech, gdy usłyszał dźwięk świadczący o tym, że intruz 
otwiera drzwi prowadzące do podziemi. Potem dobiegły odgłosy z pomieszczenia będącego 
składem rupieci, ale wkrótce zorientował się, że Obcy wrócił na parter. Starszy pan zamknął 
na chwilę oczy i pozwolił sobie na westchnienie ulgi. Intruz nie znalazł ukrytego pokoju. Po 
chwili wszelkie hałasy ucichły. Eaton odczekał jeszcze pół godziny, żeby mieć całkowitą 
pewność, że Obcy opuścił dom. Kiedy nabrał już przekonania, że jest sam, wyprostował się. 
Mięśnie zesztywniały mu od przebywania w jednej pozycji. Odprężył się nieco i podszedł do 
wyłożonej boazerią ściany, w której ukryte były drzwi do tajemnego przejścia. Zanim je 
otworzył, nasłuchiwał jeszcze przez chwilę. Nic nie słyszał. Otworzył drzwi i wyszedł do 
ciemnego korytarza. Tu zatrzymał się i znów nasłuchiwał. Cisza była tak gęsta jak mgła 
otulająca dom. Eaton pośpieszył korytarzem ku schodom prowadzącym do podziemi. Zapalił 
świecę i ruszył nimi w dół. Pewny był, że nikt nie dotarł do jego tajemnego gabinetu. Minął 
obszerny skład rupieci, otworzył zamaskowane drzwi i zszedł do pomieszczenia, które 
dawnym właścicielom domu służyło jako piwnica i droga ucieczki w razie napadu. Kiedy przed 
laty odkrył te podziemia, nikomu o nich nie powiedział. Dokonał w nich pewnych ulepszeń i 
urządził wygodny gabinet oraz laboratorium, gdzie mógł prowadzić ważne badania, ukryty 

65

background image

przed oczami Obcych. Zadał sobie trud, by opierając się na wzorach Vanza, sprytnie 
zabezpieczyć dojście do tajemnego gabinetu. Zszedł w dół starymi kamiennymi schodami, 
odsunął fragment boazerii i właśnie szykował się do wejścia do najlepiej zamaskowanej 
kryjówki w swoim domu, gdy usłyszał nagle szelest kroków na podeście schodów. Serce 
zamarło mu na moment. Odwrócił się zbyt szybko, tak że noga, na którą utykał, ugięła się pod 
nim. Upuścił świecę, by przytrzymać się krawędzi drzwi. - Myślałeś, stary durniu, że ukryjesz 
przede mną swoje tajemnice? Wiedziałem, że muszę tylko czekać. - Leżąca na podłodze 
świeca migotliwym blaskiem oświetlała ściany i schody. - Wiedziałem też, że każdy, wcześniej 
czy później, po wyjściu intruza, chce sprawdzić, czy to, czego strzeże, jest nadal bezpiecznie 
ukryte. Łatwo to przewidzieć. Chociaż świeca jeszcze nie zgasła, Eaton nie widział twarzy 
Obcego, stojącego na podeście, dostrzegł tylko błysk światła na lufie pistoletu i złotą rękojeść 
laski w jego dłoni. Starszy pan z przerażeniem zauważył, że Obcy podnosi pistolet i starannie 
w niego celuje. - Nie - szepnął i cofnął się o krok. Dlaczego nie wziąłem broni, pomyślał. - Nie 
potrzebuję już żadnej pomocy, żeby dotrzeć do twoich tajemnic. Sam otworzyłeś mi drzwi. 
Bardzo to uprzejme z twojej strony. Eaton uskoczył do tyłu, gdy dostrzegł, że Obcy naciska 
spust. Nagły ruch, chociaż wywołał silny ból w nodze, stwarzał szansę ocalenia. Starszy pan 
zobaczył błysk światła. Ogłuszający huk wystrzału odbił się echem od kamiennych ścian. 
Poczuł uderzenie pocisku. Zachwiał się, ale nie upadł. Nie jestem JUŻ tak szybki jak dawniej, 
pomyślał. Płomień leżącej na podłodze świecy zamigotał jeszcze raz i zgasł. Zapanowała 
nieprzenikniona ciemność. - Do wszystkich diabłów! - mruknął Obcy, wyraźnie zirytowany. 
Eaton zdumiony był tym, że jeszcze żyje. Pocisk trafił go w ramię, nie w serce. Zapewne Obcy 
źle wycelował w migocącym świetle gasnącej świecy. Starszy pan zdawał sobie sprawę, że 
zyskał parę sekund, by się uratować. Słyszał, jak intruz, klnąc cicho, usiłuje zapalić następną 
świecę. Przycisnął dłoń do zranionego ramienia, by nawet kropla krwi nie spadła na podłogę. 
Drugą dłonią poszukał najbliższej ściany. Jej powierzchnia była gładka, szklista. Poruszając 
się po omacku, dotarł do pierwszego załomu muru i skręcił za róg, kierując się wyłącznie ‘ 
zmysłem dotyku.  Dostrzegł za sobą przyćmione światło, ale się nie obejrzał.  Przed sobą nic 
nie widział, lecz pod palcami czuł gładką ścianę.  Tylko to było mu potrzebne.   Sam 
zaprojektował ten labirynt. Znał na pamięć jego tajemnice,  - Co, u diabła?! - dobiegł go spoza 
kamiennej ścianyj stłumiony głos Obcego. - Wyjdź, Pitney. Daruję ci życie, jeślij zaraz 
wyjdziesz. Słyszysz mnie? Daruję ci życie. Potrzebny mij tylko ten cholerny klucz. Eaton 
zignorował te pełne furii słowa. Mocniej przycisnął rękę do rany. Liczył na to, że krew wsiąknie 
w surdut. Gdyby kapała na podłogę, zostawiłaby ślad umożliwiający Obcemu pościg. Musiał 
dotrzeć do gabinetu, gdzie w biurku spoczywał pistolet. - Wracaj, stary durniu! Nie masz 
żadnej szansy! Eaton jeszcze mocniej zacisnął ranę i zagłębił się w ciemnym labiryncie. 
Artemis i Zachary stali w niewielkim ponurym pokoju i wyglądali przez okno na wąską uliczkę. 
- Tutaj się ukrył. - Artemis powiódł dłonią po obdrapanym parapecie. - Zostały ślady po 
kotwicy, do której przywiązał linę. Zachary pokręcił głową. - Dobrze, że zauważył pan, że ta 
dziwka zgasiła świecę. - Wiesz już, jak się nazywa ta kobieta?
- Lucy Denton. Przed rokiem wynajęła pokój na parterze i pracowała tu aż do dzisiaj. - Wiesz 

coś więcej o niej?

- Jeszcze nie. Zniknęła gdzieś w podejrzanych dzielnicach. Mały John mówi, że jeden z jego 

kumpli coś tam na jej temat słyszał, ale na razie nikt jej nie widział. Artemis zauważył, że 

66

background image

Zachary jest dziwnie zatroskany. Typowa dla niego zadziomość zniknęła gdzieś bez śladu. 
Zachary był dzieckiem ulicy. Miał jakieś nazwisko, ale zwyczajem młodych włóczęgów 
rzadko go używał. Pracował dla Artemisa od ponad trzech lat. Znajomość zawarli, kiedy 
chłopiec z kierowanej przez Zachary’ego bandy młodocianych złodziejaszków usiłował 
pozbawić Artemisa złotego zegarka. Śmiała próba nie powiodła się; Artemis złapał łobuza 
za  AMANDA QU!CK  kołnierz. Zachary, który stał na uboczu i obserwował całą akcję, nie 
opuścił swojego wspólnika, tylko podjął desperacką próbę uwolnienia dzieciaka. Wyskoczył 
z bocznej uliczki, grożąc Artemisowi nożem. Ten jednym ruchem pozbawił go broni, ale 
młodzieniec nie zrezygnował i rzucił się na niego z pięściami. Postawa Zachary’ego, jego 
zapał w obronie młodszego kolegi, spodobała się Artemisowi. Kiedy już uporał się z 
napastnikiem, wziął go na bok i powiedział:  - Jesteś sprytnym, dzielnym chłopcem. Mam 
robotę dla kogoś, kto jest tak lojalny. Jeśli chcesz mieć pracę dającą stałe dochody, to zgłoś 
się do mnie. Trzy dni później Zachary czekał na niego pod klubem. Chłopak był nieufny, ale 
zdecydowany. Porozmawiali przez dłuższą chwilę i doszli do porozumienia. Początkowo ich 
wzajemne stosunki były chłodne, jak pomiędzy chlebodawcą a pracownikiem, ale po 
pewnym czasie przerodziły się w przyjaźń opartą na szacunku i lojalności. Artemis ufał 
Zachary’emu bardziej niż niektórym dżentelmenom z wyższych sfer. - Nie przejmuj się. 
Znajdziemy ją w końcu. - Poklepał Zachary’ego lekko po ramieniu. Na razie zajmiemy się 
czymś innym. Zachary nadal był niespokojny, bardziej, niż można było oczekiwać. - To był 
vanzagarianin, panie Hunt. - Tak jak ja. - Artemis uśmiechnął się. - No tak. Teraz on wie o 
tym, a przez to jest jeszcze bardziej niebezpieczny. Będzie ostrożniej szy, kiedy spróbuje 
następnej sztuczki,  - Myślisz o tym, że nie jestem już młody. To prawda, ale i wiek ma 
swoje zalety. Ja też nauczyłem się paru sztuczek. - Wiem o tym lepiej niż inni. A może 
przydałbym się panu jako taki.

- .
- . przyboczny strażnik?
- Bardziej potrzebny nil jesteś tu, na ulicach, zbierając informacje. Sam potrafię się obronić. 

Zachary zawahał się, a potem skinął głową. - Tak, sir - mruknął. Artemis w zamyśleniu 
rozglądał się po pokoju. - Na pewno dobrze zapłacił tej Lucy. Na tyle dobrze, że będzie 
mogła ukrywać się przez dłuższy czas. - Znajdziemy ją, sir, ale to może potrwać. Zna pan 
dzielnicę, w której się ukryła. To prawdziwy labirynt. - Po jakimś czasie skończą się jej 
pieniądze i wyjdzie z ukrycia, żeby znaleźć sobie klientów. Wtedy na nią natrafimy. - Oby 
nie było to dla nas za późno - powiedział ponurym tonem Zachary. - Mimo to odnalezienia 
jej nie uważam za najważniejszą sprawę. Zapamiętaj sobie stare przysłowie Vanza: „Kiedy 
szukasz odpowiedzi, warto rozejrzeć się tam, gdzie nie oczekujesz, że jest ukryta”. Poza 
dzielnicą rozpusty mamy jeszcze inne miejsca do przeszukania. - My, w naszej dzielnicy, 
też mamy pewne powiedzenie, panie Hunt: „Nie wychodź na ciemną ulicę, jeśli nie masz 
pistoletu w ręce i przyjaciela za plecami”. - Dobra rada. Zapamiętam ją. Madeline obudziła 
się, by stwierdzić, że tak długo i tak głęboko nie spała od dawna. Najważniejsze, że nie 
dręczyły jej koszmary o pożarze, krwi i śmiechu martwego mężczyzny. W radosnym 
nastroju wstała z łóżka. Gdy wyjrzała przez okno, spostrzegła, że miasto znów jest otulone 
gęstą szarą  AMANDA QU!CK  mgłą, ale nie popsuło to jej humoru. Czuła się pełna energii, 
gotowa do podjęcia najtrudniejszych zadań, prowadzących do rozwiązania zagadki ducha 

67

background image

Renwicka. Nagle uświadomiła sobie, że przy śniadaniu może spotkać Artemisa, i jej 
entuzjazm gwałtownie zgasł. Łatwiej byłoby jej stanąć twarzą w twarz ze zjawą niż z tym 
mężczyzną. Spojrzała na odbicie swej zaspanej jeszcze twarzy w lustrze stojącym na 
toaletce. Co innego zmusić go szantażem do zaangażowania się w poszukiwania 
zaginionej pokojówki i ściganie mściwego ducha nieżyjącego męża, a co innego prowadzić 
z nim obojętną rozmowę nad smażonymi jajkami i tostami, po tym jak pozwoliła mu się 
uwieść. Ten nieoczekiwany niepokój zirytował ją. Dlaczego tak się przejmowała spotkaniem 
z nim? Przecież dała mu wyraźnie do zrozumienia, że nic się nie zmieniło. Nadal była 
Niebezpieczną Wdową, tak samo jak wczoraj. Przecież na jej reputację w oczach Artemisa 
nie mogło wpłynąć odkrycie, że jest wdową dziewicą. Dlaczego wszystko wydaje mi się 
dzisiaj tak szalenie skomplikowane, pomyślała, zaciskając dłonie na krawędzi stolika. 
Spojrzała jeszcze raz na swoje odbicie w lustrze i z irytacją stwierdziła, że na policzkach 
pojawił się rumieniec. Z jakiego powodu miałaby się czuć zażenowana? Artemis nie miał 
prawa pokpiwać z niej i być arogancki. Był, bądź co bądź, dżentelmenem, chociaż zajął się 
interesami. Przy odrobinie szczęścia mogło się okazać, że jeszcze śpi. A może należy do 
tych ludzi, którzy wstają bardzo wcześnie i zjadają śniadanie, zanim obudzą się pozostali 
domownicy? Jej ojciec miał taki zwyczaj. Nalała chłodnej wody do dużej białej miednicy. 
Ochlapała najpierw twarz, a potem szybko umyła się gąbką. Następnie  włożyła elegancką 
suknię z czarnej krepy, ozdobioną na brzegach szarymi satynowymi kwiatuszkami, 
odetchnęła głęboko, otworzyła drzwi i odważnie ruszyła w stronę jadalni. Szczęście jej nie 
sprzyjało. Artemis nie sypiał długo, ale nie miał też zwyczaju zrywać się o świcie i potem 
dyskretnie znikać w bibliotece. Siedział przy stole, przyjaźnie gawędząc z Bemice, jak 
gdyby w nocy nie zdarzyło się nic niezwykłego. Bo tak było, pomyślała. Nic się nie zmieniło. 
- Dzień dobry, kochanie. - W niebieskich oczach Bernice, gdy spojrzała na Madeline, widać 
było zadowolenie. - Och. wyglądasz dzisiaj świeżo jak stokrotka, moja droga. Widzę, że mój 
nowy eliksir świetnie działa. Muszę przygotować ci na wieczór następną porcję. Madeline 
dostrzegła błysk rozbawienia w oczach Artemisa. Rzuciła mu karcące spojrzenie i 
zwracając się do Bernice, przywitała się grzecznie:  - Dzień dobry, ciociu. Jakiś dziwny 
wyraz pojawił się w oczach Bernice. ale natychmiast zniknął. Madeline podeszła do 
kredensu i udawała, że z zaciekawieniem ogląda potrawy ułożone na srebrnych talerzach. 
Ku jej przerażeniu ciotka nadal nie przestawała radośnie szczebiotać. - Słowo daję, 
Madeline, już dawno nie wyglądałaś tak ładnie. Prawda, panie Hunt, że sprawia wrażenie 
cudownie wypoczętej?

- Nic nie robi tak dobrze, jak głęboki nocny sen - odparł  Artemis. Madeline, wbrew 

postanowieniu, że będzie zachowywać się tak, jak gdyby nic się nie stało, marzyła tylko o 
tym, by ziemia rozstąpiła się pod jej nogami i pochłonęła ją na zawsze. AMANDA QU/CK  - 
Pan Hunt poinformował mnie o niezwykłych zdarzeniach, óre miały miejsce dzisiejszej nocy 
- oznajmiłaBemice. - Powiedział ci?

- Madeline upuściła widelec, który trzymała dłoni, i odwróciła się do niej. - Naprawdę 

powiedział ci, co iło się w nocy?

- Tak, oczywiście, moja droga. Muszę przyznać, że byłam j głębi wstrząśnięta. - No tak.
- .
- . Mogę wyjaśnić.

68

background image

- .
- . - Madeline rozejrzała się ;zradnie. - Pani ciocia jest bardzo zaniepokojona - wtrącił się 

Armis. - Mam pełne prawo, by się niepokoić! - zawołała Bemice. ipad na ulicy, w 
sąsiedztwie klubu. To straszne. Ci bandyci iją się coraz bardziej zuchwali. Madeline poczuła 
ulgę, ale drżenie rąk jeszcze nie ustąpi. Usiadła na najbliższym krześle i zwróciła się do Ar 
nisa:  - Ma pan jakieś nowe wiadomości?

- Wczesnym rankiem widziałem się z Zacharym - odparł. yraz rozbawienia nie zniknął jeszcze 

z jego twarzy. - Znaleźmy pokój, w którym ukrył się napastnik, ale z żalem muszę vierdzić, 
że nie wniosło to nic nowego do sprawy. Mam dzieję, że Zachary i jego pomocnicy wkrótce 
dowiedzą się egoś, co naprowadzi nas na trop tego wojowniczego vangarianina. Madeline 
była zaskoczona. Zanim wstała z łóżka, on już ążył spotkać się ze swoim informatorem, 
przeszukać dom, sy którym został napadnięty, i wrócić na śniadanie. Wyjątwo pilnie zajął 
się sprawami, do których go zaangażowała. No właśnie. Zachowywał się tak, jak gdyby nic 
się nie stało. W godzinę później Bemice zastała bratanicę w jej sypialni. Nie bawiąc się we 
wstępy, przystąpiła wprost do rzeczy. - Jesteś bliska zakochania się w panu Artemisie, 
prawda? Madeline upuściła pióro, którym sporządzała jakieś notatki. - Wielkie nieba! Cóż ty 
opowiadasz, ciociu. - Och, moja droga, to jest bardziej poważne, niż sądziłam. Bemice 
sprawiała wrażenie zafrasowanej. Usiadła na brzegu łóżka. - Zaczyna się pomiędzy wami 
romans. - Ciociu!  - Od samego początku zauważyłam, że podobacie się sobie. - Skąd takie 
dziwne przypuszczenia?  Bemice podniosła dłoń i zaczęła liczyć na palcach. - Po pierwsze, 
poprosiłaś go, żeby pomógł ci w twoich kłopotach. Po drugie, on zgodził się na to. - I z tego 
wywnioskowałaś, że coś nas łączy?

- Tak. - To jest najbardziej dziwaczne, śmieszne i nonsensowne przypuszczenie, z jakim się 

spotkałam. Jak mogłaś wyciągnąć taki wniosek z tak mizernych przesłanek?

- Czyżbym się myliła?
- Poprosiłam go o współpracę, gdyż potrzebna mi była pomoc człowieka, który zna sposób 

rozumowania vanzagarian. Pan Hunt zgodził się, bo chce wejść w posiadanie dziennika 
mojego ojca. To była zwykła handlowa umowa, nic więcej. - Jest tak, jak sądziłam. Masz z 
nim romans. Madeline postukała palcami o blat sekretarzyka. - To nie jest takie proste, jak 
sądzisz, ciociu. - Moja droga, jako wdowa jesteś kobietą światową, niezależnie od tego, czy 
czujesz się nią, czy nie. Nie zamierzam ci nic doradzać. - Sama dobrze wiesz, że się przed 
tym nie powstrzymasz. - Masz rację. Jak powiedziałam, nie zamierzam udzielać ci rad, 
chciałabym jednak, żebyś zwróciła uwagę na jeden fakt. - Cóż takiego?

- Stwierdziłaś, że przyjął twoją ofertę, bo chce mieć dziennik Wintona. - Tak. - On jest 

mistrzem Vanza. - Dlatego właśnie go zatrudniłam. Ciotka spojrzała na bratanicę z 
przyganą. - Doprawdy, Madeline, jesteś inteligentną kobietą. Jak mogłaś przeoczyć coś tak 
oczywistego?

- Co jest aż tak oczywiste?
- Pan Hunt nie musiał wiązać się z tobą umową, żeby wejść w posiadanie tego dziennika. 

Pamiętasz chyba, co sama mi powiedziałaś. Przy jego zdolnościach zdobycie go 
przyszłoby mu bez trudu. - Ha! - zawołała triumfująco Madeline. - I tu się mylisz. 
Przemyślałam dobrze tę sprawę. Pan Hunt doskonale wie, że wykradzenie dziennika 
wiązałoby się z poważnym ryzykiem. - Jakim ryzykiem?

69

background image

- Takim, że mogłabym ujawnić jego powiązania z Pawilonami Marzeń. Nie może ryzykować, 

by w wyższych sferach zaczęto mówić o tym, że zajmuje się interesami. Rozumiesz? Nie 
miał wyboru. Musiał zawrzeć ze mną układ. Bemice przyglądała jej się przez dłuższą 
chwilę, ale milczała. - No i co teraz. Co o tym myślisz?

- zapytała Madeline. - Wiesz równie dobrze jak ja, że gdyby chciał to zrobić, to znalazłby 

sposób, żeby zmusić cię do milczenia. Madeline znieruchomiała. Poczuła, że skóra cierpnie 
jej na plecach. Patrzyła na cieniutki tomik oprawiony w cielęcą skórę, leżący na 
sekretarzyku. W jej myślach zapanował chaos. Ciotka miała rację. Z JA W A  Madeline po 
chwili opanowała się i spojrzała jej w oczy. - Może masz rację, że on nie pomaga nam 
wyłącznie  dlatego, by zdobyć dziennik. Jeśli tak, to sprawa wydaje się  jeszcze bardziej 
skomplikowana. , - Dlaczego tak sądzisz, kochanie?

- Skoro nie pomaga nam z powodu tego dziennika, to  ‘ dlaczego to robi?  i - Och, 

powiedziałam ci już, moja droga. Podobasz mu się.  Myślę, że sprawia mu przyjemność 
odgrywanie roli bohatera. - Jeśli go nawet pociągam, to nie ma to nic do rzeczy 
oświadczyła stanowczo Madeline. - To wcale nie wyjaśnia, dlaczego nam pomaga. Poza 
wszystkim mistrzowie Vanza ćwiczą się w tym, by nie ulegać uczuciom. - Nie 
przypuszczam, żeby takie ćwiczenia zawsze były skuteczne. Namiętności bywają niekiedy 
bardzo silne. Madeline potrząsnęła głową. - Artemis nigdy nie pozwoli na to, by kierowały 
nim namiętności. Jeśli nie pomaga nam ze względu na dziennik ojca ani dlatego, że chce 
zmusić mnie do milczenia, oznacza to. że • miał jakieś inne powody, dla których przystał na 
naszą umowę. - Jakież to mogą być inne powody?

- Któż to wie. On jest mistrzem Vanza. - Moja droga.
- .
- . - Naprawdę nie chciałabym o tym rozmawiać, ciociu. - Rozumiem. - Bemice przez chwilę 

milczała, a potem się spytała: - Dobrze się czujesz?

- Oczywiście. Dlaczego miałoby mi coś dolegać?
- Nie chciałabym być niedelikatna, ale zdaję sobie sprawę, że tej nocy zdarzyło się coś, co 

było dla ciebie całkiem nowym  doświadczeniem. - Nie było to dokładnie to, czego 
oczekiwałam, ale nie stało  się nic złego - odrzekła Madeline. - Niezupełnie to, czego 
oczekiwałaś?

- Bemice wydęła wargi. - To dziwne. Wydawało mi się, że pan Hunt powinien być równie biegły 

w sztuce kochania jak we wszystkim innym. - Doprawdy, ciociu, myślę, że dość jasno 
dałam do zrozumienia, że nie chcę rozmawiać o tych sprawach. - Oczywiście, kochanie. - 
Ale jeśli już musisz wiedzieć, to pan Hunt okazał się taki właśnie, jakim określiłam go na 
początku naszej znajomości. Dojrzały, ale jednak młodzieńczy. 12  JlVtoś go śledził. 
Artemis zatrzymał się przy najbliższej bramie i nasłuchiwał. 0dgłos kroków był cichy, 
stłumiony gęstą mgłą, lecz on wyczuwał ich rytm.  Kroki ucichły.  Wysunął się z bramy i 
ruszył dalej. Po chwili znów je usłyszał. Śledzący go człowiek nie zbliżał się, ale i nie 
astawał zbyt daleko w tyle. Artemis wiedział, że jeśli się dwróci, nie zobaczy nic poza 
niewyraźną sylwetką, majaczącą ‘ gęstej mgle. Przez dłuższy czas hałas na ulicy był na tyle 
duży, że nie yszał odgłosu kroków, ale nawet wtedy czuł, że jest śledzony Na najbliższym 
rogu skręcił w lewo. Po przeciwnej stronie ulicy był park. Widział potężne szkielety drzew, 
otulone mgłą. lica przejechał wolno powóz. Skorzystał z turkotu kół i chrzęsi uprzęży, by 

70

background image

przeskoczyć do następnej bramy. Czekał. Gdy zapadła cisza, znów usłyszał kroki, tym 
rzem wolniejsze. A M ANO A QUICK  Śledzący go człowiek domyślił się zapewne, że on 
gdzieś się ukrył. Po kilku sekundach zrezygnował widać z akcji, gdyż szybkim krokiem 
ruszył wzdłuż ulicy. Zakapturzona postać przeszła tuż przed nim. Artemis wysunął się z 
bramy i bezszelestnie podszedł do niej. - Piękna pogoda na popołudniowy spacer, prawda?

- powiedział spokojnie. - Artemis! - krzyknęła Madeline. Zatrzymała się i odwróciła w jego 

stronę. - Na Boga, sir. Nie powinien mnie pan tak straszyć. To źle działa na moje nerwy. - 
Co pani tu robi? Powiedziałem, że sam przeszukam dom i Pitneya.   - A ja dałam panu 
wyraźnie do zrozumienia, że na to nie > pozwolę. To był mój pomysł, jeśli pan pamięta. 
Przyglądał się jej spod lekko opuszczonych powiek. Na’ pewno była zirytowana, ale 
podejrzewał, że złość służy tylko  zamaskowaniu innych - głębszych i mocniejszych - 
uczuć. • Pamiętał przecież o tym, że chociaż jest wdową, i to podejrzaną:  o zamordowanie 
męża, aż do ubiegłej nocy była kobietą niewinną. Pamiętał, jak rumieniła się przy śniadaniu. 
- Jak się pani dzisiaj czuje?

- zapytał uprzejmie,  - Cieszę się znakomitym zdrowiem, sir, jak zawsze - od powiedziała 

zniecierpliwionym tonem. - A pan?   - Jestem zdruzgotany poczuciem winy.   - Winy?

- Zatrzymała się i spojrzała na niego. - Jaki pan ma powód, żeby czuć się winnym?  - Szybko 

zapomniała pani o wczorajszej nocy. Przykro mi słyszeć, że wywarłem na pani tak słabe 
wrażenie. - Ależ nie zapomniałam. Zapewniam pana tylko, że nie m pan najmniejszego 
powodu, by cierpieć z poczucia winj w związku z tym, co stało się w bibliotece. - Była pani 
niewinną dziewicą. Z A W A  - Nonsens. Byłam dziewicą, ale niezupełnie niewinną. 
Poprawiła nerwowo rękawiczki. - Może pan być pewny, że żadna kobieta, która przeszła 
przez to, co ja przeżyłam po .

- ślubie z Renwickiem Deveridge’em, nie pozostałaby niewinna. - Myślę, że rozumiem panią. - 

Tak jak powiedziałam w nocy, nic się nie zmieniło. - Hmm. - Poza tym wcale nie wywarł pan 
na mnie tak słabego wrażenia. - Dziękuję. Nawet nie domyśla się pani, ile dla mnie znaczy 
ten miły komplement. Moja męska duma nie cierpi już tak bardzo. , - Taka udawana pokora 
nie bardzo do pana pasuje, sir. Może pan sobie oszczędzić wysiłków. - Skoro pani nalega. - 
Jeśli już mowa o poczuciu winy, to powinien pan mieć wyrzuty sumienia, że wymknął się 
pan z domu, nic mi o tym nie mówiąc. Artemis rozejrzał się po zasnutej mgłą ulicy. Ludzi 
spotykali niewielu i było mało prawdopodobne, by ktoś zwrócił uwagę ‘na Madeline. Jeśli 
zastosuję pewne środki ostrożności, to ‘potrafię zapewnić jej względne bezpieczeństwo, 
pomyślał. Inna sprawa, że nie miał wyboru. Jeśli nie zgodziłby się tlą jej towarzystwo, to 
mógł zrezygnować z przeszukania domu Pitneya. - Dobrze. - Wziął ją pod rękę i 
przyśpieszył kroku. - Może pani pójść ze mną, ale pod warunkiem, że kiedy znajdziemy się 
już w tym domu, będzie pani słuchać moich poleceń. Czy iło zrozumiałe?  Nie mógł widzieć, 
jak Madeline wznosi oczy ku niebu, bo Jej twarz zasłaniał kaptur, ale był pewien, że tak 
właśnie ‘zareagowała na jego słowa. - Doprawdy, sir, doprowadza mnie pan do rozpaczy. 
Czy naprawdę nie jest pan w stanie zrozumieć tej prostej prawdy, że to pan powinien 
słuchać moich poleceń, a nie odwrotnie? Jest pan zaangażowany w tę sprawę wyłączne 
dlatego, że’ zaproponowałam panu umowę. Gdyby nie ja, wcale nie wie i działby pan, że 
istnieje problem ducha Renwicka.   - Proszę mi wierzyć, nigdy nie zapominam, że to 
wszystko dzieje się z pani winy. Wysoki mur, otaczający ogrody na tyłach ogromnej! 

71

background image

rezydencji Eatona Pitneya, nie stanowił przeszkody dla Ar temisa. Madeline trzymała w 
ręku niewielką, niezapaloną jeszcze lampę i patrzyła, jak jej towarzysz wspina się po 
kamiennym murze. Kiedy znalazł się na szczycie, opuścił! kawałek liny z zawiązaną na niej 
pętlą, i  Madeline wsunęła w nią but, uchwyciła się liny i Artemis, zdawało się bez wysiłku, 
wciągnął ją na mur. Po chwili zniknęli w otulonym mgłą ogrodzie. - To wszystko jest całkiem 
zabawne - powiedziała. - Obawiałem się, że tak to pani potraktuje - zauważył ponuro. : 
Mgła była tak gęsta, że dom widziany od strony ogrodu! wydawał się ogromną bezkształtną 
bryłą. Artemis znalazł’ kuchenne wejście i nacisnął klamkę. - Zamknięte - powiedział. - 
Można się było tego spodziewać, skoro właściciel przebywa na wsi. - Madeline przyglądała 
się zabezpieczonym okiennicami oknom. - Jestem pewna, że potrafi pan otworzyć, ten 
zamek. - Skąd u pani taka pewność?

- Jest pan mistrzem Vanza. - Wzruszyła ramionami. Wiem z doświadczenia, że mężczyźni 

wyćwiczeni w dawnych sztukach walki radzą sobie z każdymi zamkniętymi  drzwiami. - 
Oczywiście, nie pochwala pani tych umiejętności. Wyjął z kieszeni płaszcza komplet 
wytrychów. W umyśle Madeline pojawiły się sceny z nocnych koszmarów. Zobaczyła siebie 
pod drzwiami sypialni, próbującą otworzyć drzwi kluczem, który wyślizgiwał się jej z palców. 
- Muszę przyznać, że są one użyteczne i nie kwestionuję ich również u pana. Mój ojciec też 
radził sobie z zamkami, a nawet uczył mnie.

- .
- . Drobiazg. To nie ma teraz znaczenia. Artemis zerknął tylko na nią i przystąpił do pracy. Po 

irugiej nieudanej próbie otworzenia zamka Madeline zaczęła się niepokoić. - Czy coś jest 
nie w porządku?

- Wygląda na to, że Pitney w obawie przed Obcymi, którzy go podobno prześladują, kazał 

zainstalować specjalne zamki. Takiego jak ten nie kupi się u przeciętnego ślusarza. 
Madeline obserwowała kolejne próby. - Poradzi pan sobie?

- Może. - Nachylił się niżej nad dużym żelaznym żarnikiem. - Jeśli nie będzie pani rozpraszać 

mojej uwagi. - Przepraszam - mruknęła. Artemis pracował jeszcze przez chwilę. - Mam go - 
powiedział wreszcie. - Sprytny mechanizm party na klasycznym wzorze Vanza. Muszę 
zapytać Pitneya, to mu go zrobił. - Ciekawe, jak go pan o to zapyta, nie przyznając się do 
Włamania do jego domu - zauważyła ironicznie Madeline. - Dziękuję za zwrócenie mi uwagi 
na to drobne przeoczenie. - Artemis schował wytrychy do kieszeni i otworzył drzwi. Patrzyli 
przez chwilę w wąski ponury korytarz. Nie pojawił  się nikt, by zażądać wyjaśnień, nie 
rozległ się żaden sygnał alarmowy. Madeline ostrożnie przekroczyła próg. - Dom wydaje się 
pusty. Ciekawe, gdzie naprawdę wyjechał Pitney. - Przy odrobinie szczęścia znajdziemy 
coś, co wskaże nam miejsce jego pobytu. - Artemis wszedł za Madeline do wnętrza domu i 
zamknął drzwi. Stał przez chwilę, uważnie rozglądając się w ciemnym korytarzu. - Jeśli coś 
tu znajdziemy, to wyślę do niego Leggetta, żeby zadał mu parę pytań. Chciałbym’ wiedzieć, 
dlaczego Pitney uznał za stosowne opuścić miasto.

- ;  - Tak, ja.
- .
- . - Madeline zatrzymała się przy drzwiach kuchennych i patrzyła na leżący na stole kawałek 

sera i niedojedzoną;  kromkę chleba.  - Co tam jest?

- Artemis stanął za swą towarzyszką i ponad jej głową patrzył na niedokończony posiłek. - 

72

background image

Rozumiem. Madeline weszła do kuchni i wzięła do ręki kromkę chleba.

- ‘  - Pan Pitney musiał opuścić dom w pośpiechu, i to całkiem;  niedawno. Chleb jest świeży. , 

Artemis ściągnął brwi.   - Chodźmy. Musimy działać szybko. Wolałbym nie spędzaćj tu 
więcej czasu, niż jest konieczne. Ruszył korytarzem w głąb domu i po chwili znalazł si w 
holu. Madeline dogoniła go, gdy zatrzymał się przy otwartych dużych dębowych drzwiach. - 
Biblioteka?

- zapytała, zatrzymując się obok niego. - Tak. - Artemis nie poruszył się. Uważnie oglądał 

pokój. Albo Pitney pilnie potrzebuje gospodyni, albo ktoś tu by przed nami. - Co ma pan na 
myśli, sir?

- Madeline stanęła na palcach zajrzała ponad jego ramieniem do biblioteki i wstrzymali oddech 

na widok rozrzuconych na dywanie papierów i książek. ‘ Wielkie nieba! Pitney z całą 
pewnością nie narobiłby takieg  bałaganu, mimo że jest dziwakiem. Zresztą ekscentryczni i 
yanzagarianie do przesady lubią porządek. Bałagan ich roz prasza. - Ciekawe 
spostrzeżenie - powiedział Artemis, potem cofnął się i zaczął przeszukiwać hol. - 
Chwileczkę! - zawołała cicho Madeline. - Nie zamierza pan przeszukać biblioteki?

- Szkoda na to czasu. Jeśli było tu coś interesującego, to ten, co zjawił się przed nami, z 

pewnością to znalazł. - Artemisie, może Pitney miał rację. Może naprawdę ktoś go śledził?

- Niewykuczone - odparł wymijająco. Dreszcz niepokoju wstrząsnął Madeline. - Uważa pan, że 

nie zrobili tego ci wyimaginowani Obcy? To był duch Renwicka?  ‘ - Proponuję, żebyśmy nie 
nazywali tego kogoś duchem. ; Kimkolwiek jest, to człowiek z krwi i kości. - vanzagarianin. 
Artemis bez słowa ruszył na dalsze poszukiwania. Madeline podążyła za nim. Zatrzymała 
się jeszcze raz, gdy  stanął przy drzwiach salonu. Meble przykryte były pokrowcami, okna 
zasłonięte ciężkimi kotarami. - Wydaje mi się, że Pitney niezbyt często przyjmował gości - 
zauważył Artemis. i - Bardzo dziwny człowiek. Ale w końcu jest.

- .
- . ‘ - Proszę nie kończyć. To nie najlepszy moment, by przypominać mi o pani uprzedzeniach 

w tych sprawach. Madeline zamilkła. Wspólnie przejrzeli pomieszczenia na piętrze. 
Wszędzie panował chaos. Ubrania wyrzucono z szaf, komody były Opróżnione, kufry 
otwarte. Jak pan myśli, czego ten ktoś szukał?

- zapytała. - Tego samego, co próbował znaleźć w bibliotece Linslade’a Może Księgi Tajemnic, 

choć nie rozumiem, jak zdrowy n, umyśle człowiek może uwierzyć w jej istnienie. - O ile 
dobrze pamiętam, wspomniałam już, że Renwici Deveridge nie był człowiekiem normalnym. 
- Tak, powiedziała pani coś takiego. Przy końcu korytarza natrafiła na wąskie, kręte schody. 
- Możemy tędy wrócić - zdecydował Artemis. - A co z podziemiami? Tam z całą pewnością 
jest par pomieszczeń z mnóstwem gratów. - Madeline ruszyła za swyr towarzyszem 
schodami w dół. - Może duch.

- .
- . to znaczy ta intruz nie pomyślał o przeszukaniu ich. - Podejrzewam, że był na tyle 

skrupulatny, ale warto i tan się rozejrzeć. W korytarzu na parterze, za kuchnią, Artemis 
otwór drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące piwnic. Zatrzymał się na chwilę, 
by zapalić latarnię, a poter ruszył w dół. Po chwili znaleźli się w zakurzonym pomiesz* 
czeniu, pełniącym rolę składu rupieci. Madeline patrzyła na skrzynie i zamknięte kufry. - 
Nawyraźniej intruz nie trudził się, by tu czegoś szukać. Może nie odkrył wejścia do piwnic? 

73

background image

Artemis zatrzymał się obok schodów i uniósł latarnię. - Był tutaj - stwierdził. - Dlaczego pan 
tak uważa?

- Ślady stóp na zakurzonej podłodze. - Pochylił lampę. Jedne kończą się tu, przy ścianie, 

drugie prowadzą do tyct schodów. Byli tu niedawno dwaj ludzie, ale tylko jeden wyszedtj 
Madeline patrzyła na miejsce, gdzie kończyły się ślady. - Wygląda na to, że któryś z nich 
potrafi przenikać pr ściany. - Hmm.

- .
- . Artemis podszedł do kamiennej ściany i przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Potem 

powiódł palcami wzdłuż niewidocznej niemal rysy. W pewnym momencie rozległ się cichy, 
stłumiony zgrzyt. Madeline podbiegła do niego. - Ukryty mechanizm?

- Tak. Jeden z kamieni odchylił się na bok, ukazując solidny żelazny zamek. Artemis odstawił 

latarnię i sięgnął po komplet wytrychów. - Mamy szczęście, że Pitney trzyma się 
klasycznych wzorów ‘ Vanza - powiedział po chwili. - Warto przestrzegać tradycji. Po chwili 
odetchnął z satysfakcją. W ścianie znów zazgrzytały cicho dobrze naoliwione mechanizmy. 
Madeline patrzyła zafas; cynowana, jak odchyla się fragment muru o rozmiarach drzwi. ; - 
Następne schody - szepnęła. - Muszą tam być jakieś i pomieszczenia.  - Ta część domu 
jest bardzo stara. - Artemis przyjrzał się • kamiennym schodom prowadzącym w dół i 
znikającym w cał kowitych ciemnościach. - Schody prowadziły prawdopodobnie  do 
pomieszczeń, które pełniły rolę piwnicy. To mogła być również droga ucieczki. Takie 
podziemne przejścia często  budowano w starych zamkach i fortecach.  - Może Pitney 
skorzystał z niego, by uciec przed intruzem - zauważyła Madeline, wpatrując się w ciemną 
przestrzeń. ( Artemis zamyślił sę.  - Wrócę tu później, żeby sprawdzić, dokąd prowadzą te 
schody - powiedział. - Po tym jak odprowadzi mnie pan do domu, tak? A wła śnie, że nie! - 
Znieruchomiała na moment, gdy spostrzegła  leżące na podłodze świece. - Chodźmy. Nie 
możemy tracić czasu. - Madeline, widzę, że tym razem muszę być twardy. Groźnie zmierzył 
ją wzrokiem. - Proszę się nie trudzić, nie przekona mnie pan. - Podniosła jedną ze świec i 
zapaliła ją. - Jeśli nie chce mi pan towarzyszyć, pójdę sama. - Przez chwilę zdawało jej się, 
że Artemis zaprotestuje, ale uniósł latarnię i ruszył schodami w dół. - Czy ktoś pani 
powiedział, że większość dżentelmenów uważa upór za mało pociągającą cechę damy?

- zapytał, siląc się na obojętny ton. Skrzywiła się. Nie mogła zaprzeczyć, że jego słowa nieco 

ją dotknęły. - Nie uważam tego za istotny problem, jako że w tym momencie nie poszukuję 
męża. A skoro mowa o uporze, to wydaje mi się, że pod tym względem doskonale do siebie 
pasujemy. - Nie zgodzę się z tym. Pierwszeństwo przypisywałbym pani. - Nagle przerwał. - 
O! Co my tu mamy?  Zatrzymał się na ostatnim stopniu schodów, tak że niewiele 
brakowało, a wpadłaby na niego. Stanęła o jeden stopień wyżej i zerknęła mu przez ramię. 
Przez chwilę nie mogła wyjść ze zdumienia. W świetle latami zobaczyła coś, co na 
pierwszy rzut oka przypominało ciasny korytarz obwieszony klejnotami, które tworzyły 
zawiły wzór o kształcie diademu. Dopiero po chwili zrozumiała, że patrzy na wąskie wejście 
do wnętrza sali. której wszystkie ściany wyłożone są niewielkimi, gładkimi płytkami. - Po co 
Pitney zadał sobie tyle trudu, by urządzić takie wnętrze?

- zapytała. - On musi być naprawdę wyjątkowym dziwakiem. - Myślę, że co do tego jesteśmy 

zgodni. - Aretmis ruszył;  w kierunku wyłożonego płytkami pomieszczenia. - Tylko że]  przy 
tym jest mistrzem Vanza, o czym mi pani często przypomina. Madeline patrzyła przed 

74

background image

siebie z rosnącym zdumieniem. Światło latami, odbijające się w setkach płytek ułożonych w 
dziwne wzory, wywoływało w oczach patrzącego niezwykłe wrażenia. Rzędy równoległych, 
różnej grubości smug biegły wzdłuż ścian, przecinały sufit i ginęły po przeciwległej stronie. 
W pewnym miejscu szereg niewielkich kwadratów zdawał się znikać w nieskończoności. 
Zdumiona i lekko oszołomiona, przyglądała się fragmentowi ściany, na której dostrzegła 
wzór składający się z większych i mniejszych trójkątów. Gdy spojrzała wyżej, zobaczyła 
niekończący się ciąg kół tworzących jak gdyby tunel, na tyle duży, że można było weń 
wejść. Złudzenie było aż tak wyraźne, że wyciągnęła w tę stronę rękę. ale pod palcami 
wyczuła tylko gładką płytkę. - To są wzory Vanza - szepnęła. - Oglądałam je w jakiejś starej 
księdze. - Tak - Artemis uważnie oglądał wzór, który sprawiał, że w miejscu, gdzie była tylko 
płaska ściana, widziało się dużą salę. - Te ilustracje znajdują się w księdze pod tytułem 
„Strategia iluzji”. Niektóre wzory wykorzystałem w Pawilonach Marzeń. Artemis doszedł do 
końca korytarza, skręcił w prawo i nagle zniknął, jak gdyby wszedł w jedną ze ścian. Razem 
z nim zniknęło światło latami. Madeline została ze świecą w ręce. Ogarnął ją dziwny 
niepokój. - Artemisie! zawołała cicho. Pojawił się na końcu korytarza, a wraz z nim światło. - 
To jest labirynt. - Cały wyłożony tymi płytkami?

- Najwidoczniej. - Bardzo dziwne. - Powiedziałbym raczej, że jest to sprytny sposób, by 

zamaskować tajemne wyjście.

- .
- . a może coś innego. - Czy Pitney mógł tu ukryć coś bardzo ważnego?
- Coś, co jest szczególnie cenne dla człowieka tak ekscentrycznego jak Eaton Pitney, nie musi 

być aż takie ważne dla kogokolwiek innego - zauważył Artemis. - To prawda, ale skoro i tak 
nie wiemy, czego szukamy, to może warto się rozejrzeć. - Zgadzam się. Potrzebny nam 
będzie sznurek. - Sznurek? Och, tak, oczywiście. Do zaznaczenia drogi przez labirynt. 
Myślę, że znajdziemy jakiś w kuchni. Artemis ruszył w stronę wyjścia. Był o krok od niej, 
gdy zauważyła, że nagle nieruchomieje ze wzrokiem wbitym w schody, którymi zeszli do 
podziemia. - Do diabła! - mruknął. Zgasił nagle latarnię i zdmuchnął świecę. Ogarnęła ich 
nieprzenikniona ciemność. - Co się stało?

- zapytała szeptem. - Ktoś stoi na podeście schodów - odpowiedział bardzo cicho. - Pitney?
- Nie wiem. Nie widziałem jego twarzy. Idziemy. - Wziął ją za rękę i pociągnął w głąb labiryntu. 

Poczuła narastający lęk. Myśl, że ma się w nim zagłębić, wywoływała w niej paniczny 
strach. Oddychała z trudem. Na szczęście przypomniała sobie, że mają latarnię. Poczuła 
podmuch powietrza, a potem usłyszała głuche stuknięcie. - Co to było?

- Ten drań zamknął drzwi u szczytu schodów. Usłyszeli jeszcze stłumiony odgłos zgrzytania 

metalu o metal. - Teraz przekręcił klucz w zamku - dodał Artemis. - Na nic lepszego nie 
zasłużyłem za to, że pozwoliłem pani przyjść tutaj. - Założę się, że to był Pitney. - Złość, 
którą nagle poczuła, złagodziła nieco lęk ściskający jej gardło. - Prawdopodobnie sądzi, że 
zaskoczył tak zwanych Obcych w swoim labiryncie. - Bo zaskoczył obcych. - Artemis zapalił 
latarnię. - Nas, mówiąc ściśle. - Może powinniśmy go zawołać. Wyjaśnić, że nie mamy 
złych zamiarów. - Wątpię, czy zdołalibyśmy się porozumieć przez te potężne drzwi. Nawet 
gdyby to było możliwe, nie sądzę, żebyśmy go przekonali. Bądź co bądź, przyłapał nas w 
swoich podziemiach. - Artemis zamyślił się na chwilę. - Poza wszystkim istnieje możliwość, 
że to nie Pitney zamknął nas tutaj. - Myśli pan, że mógłby to być ten intruz, który 

75

background image

przeszukiwał dom, zanim przyszliśmy?

- Być może. Artemis wyjął pistolet z kieszeni, sprawdził go, a potem zaczął z 

zainteresowaniem wpatrywać się w sufit. Albo podziwia swoje odbicie w płytkach nad 
głową, albo modli się o wskazówki z niebios, pomyślała Madeline. Była jednak pewna, że 
na szybką pomoc nie ma co liczyć. - Artemisie, nie chciałabym panu przeszkadzać, ale nie 
możemy tu tkwić w nieskończoność. - Hmm? Nie, oczywiście, że nie. Kucharka będzie 
niezadowolona, jeśli nie wrócimy na kolację, nie mówiąc już o pani cioci. - Zmartwi się nie 
tylko kucharka i ciocia. - Madeline rozejrzała się. - Ja też zacznę się niepokoić, jeśli będę 
zmuszona przebywać tu przez dłuższy czas. Chciałam panu przypomnieć, że nie mamy ze 
sobą żadnego z eliksirów mojej ciotki. - Następnym razem, udając się na taką wyprawę, 
powinniśmy pamiętać, by zabrać ze sobą choć jedną buteleczkę. Do licha, sir, wydaje mi 
się, że zaczyna się pan świetnie ć. Szukam tylko zabawnych stron naszej sytuacji. - Nadal 
rywał się w sufit. - Zresztą to pani stwierdziła, że włamanie  omu Pitneya może być całkiem 
zabawne. To już przestaje być śmieszne, sir. Jak długo, pana  iem, ten człowiek może 
pilnować wejścia?  Nie mam pojęcia ani nie zamierzam tego sprawdzać.  Tlis uśmiechnął 
się do niej. - Chodźmy, musimy stąd  c, bo spóźnimy się na kolację. Co to wszystko 
znaczy? Dokąd chce pan iść?  To jest labirynt Vanza. Tak, wiem o tym. I co z tego?  Musi 
mieć drugie wyjście. - Skręcił w bok i zniknął. Artemisie! Niech pan się ze mną nie drażni. - 
Uniosła  ; spódnicy i pośpieszyła za nim. - O co panu chodzi?  Chcę znaleźć drugie wyjście, 
to wszystko. Ciekawe, jak pan to zrobi?  Idąc po śladach. Jakich śladach?

- Madeline usiłowała nie patrzeć na  nicze, rozpraszające uwagę wzory, jakie tworzyły płytki. 

nisie, jeśli prowadzi pan jakąś dziwaczną grę w stylu  a, to muszę powiedzieć, że nie 
wydaje mi się ona zabawna. ‘ejrzał się przez ramię; w jego uśmiechu dostrzegła  ącą 
pewność siebie. Droga przez labirynt jest wyraźnie zaznaczona. zejrzała się, ale widziała 
tylko linie, które zbiegały się  - w oddali, i figury tworzące fałszywe otwory w ścianach. Mię 
widzę żadnych znaków. :emis ręką wskazał sufit. Początkowo widziała tylko  aszające 
uwagę geometryczne wzory, lecz po chwili  ‘egła słabe ślady sadzy, widoczne na 
jaśniejszych płytkach. Zrozumiała, że zostawiły ją świece i oliwne lampki, przenoszone tędy 
przez Batona Pitneya, kiedy niezliczone razy przemierzał swój labirynt. Ufga, jakiej doznała, 
była tak ogromna, że Madeline gotowa była wybaczyć swojemu towarzyszowi złośliwe 
demonstrowanie zadowolenia z siebie. - Wykazał pan wiele sprytu i inteligencji, zauważając 
te ślady - powiedziała. - Proszę zachować ostrożność z takimi pochwałami. Nie wyobraża 
sobie pani, jak na mnie działają. - Skręcił w następny korytarz, pokryty jeszcze bardziej 
niesamowitymi wzorami. Przysięgam, że pani słowa przyprawiły mnie o zawrót głowy. 
Skrzywiła się. Nie mógł tego widzieć, gdyż szła za jego plecami. Postanowiła zmienić temat 
rozmowy. - Biedny pan Pitney. Musi się bardzo bać tych mitycznych Obcych, skoro 
zdecydował się działać w ten sposób. Nie do wiary, że zamknął nas w tym strasznym 
labiryncie. Kiedy się stąd wydostaniemy, postaram się z nim porozmawiać. - Boję się, że to 
nic nie da. - Mam duże doświadczenie w postępowaniu z takimi szalonymi przyjaciółmi 
mojego ojca. Jestem pewna, że jeśli uda mi się osobiście porozmawiać z panem Pitneyem, 
to będę w stanie się z nim porozumieć. - Żywię taką nadzieję, bo i ja mam do niego parę 
pytań. Artemis zatrzymał się nagle. Tym razem wpatrywał się w podłogę. - Wygląda na to, 
że nie trzeba będzie go szukać w metafizycznej sferze, żeby z nim porozmawiać. Madeline 

76

background image

spojrzała na brązową plamkę, widoczną na jasnożółtych płytkach. - Krew?  Artemis 
przykucnął, żeby lepiej przyjrzeć się śladowi na podłodze. - Tak, i to nie tak dawno 
zakrzepła. Coś się tutaj wydarzyło  w ciągu paru ostatnich godzin. - Podniósł się i spojrzał w 
stronę, z której przyszli. - Aż do tego miejsca nie było widać krwi na podłodze. Albo ktoś 
został zraniony tutaj, albo w innym miejscu labiryntu i zdołał zapobiec krwawieniu, zanim 
nie znalazł się dostatecznie daleko. Madeline była wstrząśnięta. - Myśli pan, że Pitney 
postrzelił kogoś, kto wdarł się do labiryntu? Trudno mi w to uwierzyć. Wiadomo, że jest 
dziwakiem, ale zawsze wydawał mi się miłym, łagodnym starszym panem. - Może i jest 
miły, ale wcale nie musi być taki łagodny mimo podeszłego wieku. - Gotowa jestem zgodzić 
się z panem w tej sprawie. - Nie wiemy jeszcze, czy to on był ofiarą, czy napastnikiem 
zauważył Artemis. - Proszę zaczekać tutaj, a ja pójdę dalej. - Ale, Artemisie.

- .
- . Spojrzał na nią tak groźnie, że zamilkła. Uświadomiła sobie, iż po raz pierwszy ujawnił tę 

stronę swojego charakteru. Wiedziała jednak, że potrzebuje jego pomocy jako człowieka 
doświadczonego. Postanowiła pozwolić mu działać samodzielnie. Skinęła głową, by 
potwierdzić, że zrozumiała. Artemis, wyraźnie usatysfakcjonowany, trzymając gotowy do 
strzału pistolet, ruszył niemal bezszelestnie w głąb labiryntu. Skręcił za najbliższym rogiem i 
zniknął. Drżącymi palcami zapaliła świecę i nasłuchiwała. Starała się oddychać powoli, 
rytmicznie, jak w czasie medytacji. Nie potrafiła powiedzieć, w jakim momencie poczuła w 
powietrzu lekki, prawie niewykrywalny zapach. Po chwili wyczuła ostrosłodką woń. 
Kadzidło? Nie potrafiła nazwać tych ziół, lecz była niemal pewna, że z tym zapachem 
zetknęła się już przy jakiejś okazji. Stawał się coraz mocniejszy. Z zakamarków pamięci 
wyłonił jej się nagle obraz sprzed wielu lat: stoi w drzwiach pokoju ciotki, zwanego 
laboratorium, i przygląda się, jak ta rozciera w moździerzu jakieś vanzagariańskie zioła. „L 
czym tym razem eksperymentujesz, ciociu Bemice?” - przypomniała sobie swoje pytanie i 
nagle odżyły jej w pamięci jakieś fragmenty odpowiedzi: „Podobno w małych ilościach te 
zioła wywołują halucynacje, a w większej dawce są silnym środkiem usypiającym, nawet 
dla najbardziej.

- .
- .
- „. Szok sprawił, że Madeline zamarła na kilka sekund. Potem nastąpił przypływ wielkiej 

energii i ruszyła biegiem w kierunku, w którym poszedł jej towarzysz. - Artemisie! Gdzie pan 
jest? Dzieje się coś strasznego!  - Tędy - usłyszała jego głos. - Proszę się kierować 
plamami krwi, są dobrze widoczne. Pobiegła krętym korytarzem, wypatrując na podłodze 
tych przerażających brązowych plam. Potem skręciła w prawo i znalazła się w niewielkim 
pokoju urządzonym jak miniaturowa biblioteka. Widok był zaskakujący. Zimna kamienna 
podłoga pokryta była pięknym dywanem. Pośrodku stało stare mahoniowe biurko, za nim 
fotel, a obok niego dwie niezapalone lampy. Trzy oszklone szafy, zapełnione oprawionymi w 
skórę tomami, stały pod ścianami wyłożonymi płytkami, tworzącymi wzór z trójkątów. 
Gabinet dżentelmena w sercu labiryntu. Nic dziwnego, pomyślała, jeśli wziąć pod uwagę, 
że ten człowiek jest vanzagarianinem i wobec tego ma naturalne skłonności do dziwactw. 
Potem zobaczyła Artemisa, przykucniętego za biurkiem. Okrążyła solidny mebel i zamarła 
na widok Batona Pitneya. Leżał na podłodze. Na dywanie, obok jego bezwładnej, 

77

background image

zakrwawionej dłoni, dostrzegła pistolet. W ranę w lewym ramieniu wciśnięty miał fular. - 
Panie Pitney! - Przykucnęła obok niego i dotknęła jego ręki. Nie poruszył się, nie otworzył 
oczu, ale oddychał, chociaż słabo. - Dzięki Bogu, żyje - szepnęła. - To wyjaśnia nam jedną 
z dwóch zagadek - powiedział Artemis. - Wiemy, że to nie on zamknął nas w labiryncie. 
Madeline oderwała wzrok od poszarzałej twarzy rannego. - Przed chwilą poczułam 
niepokojący zapach. Wiem, że pochodzi od pewnych ziół, które wywołują halucynacje, a 
potem senność. Ktoś celowo zatruł powietrze w labiryncie. Artemis wciągnął powietrze 
przez nos i potrząsnął głową. - Nie czuję żadnego niezwykłego zapachu. - Zapewniam 
pana, że mam świetny węch i czuję zapach usypiających ziół. Ciocia kiedyś 
eksperymentowała z nimi. Powinniśmy jak najszybciej się stąd wynosić. - Wierzę pani. - 
Musi pan znaleźć to drugie wyjście. - Wydaje mi się, że jest gdzieś tutaj, w sercu labiryntu 
powiedział Artemis, znów patrząc w sufit. - Skąd to przypuszczenie?

- Siady sadzy na suficie są tutaj mocniejsze i nie ciągną się dalej w żadnym kierunku. Zresztą 

Pitney postąpiłby rozsądnie, umieszczając awaryjne wyjście obok swego gabinetu. Wyjął z 
pochwy sztylet, który nosił pod płaszczem, i podszedł do najbliższej ściany. Wsunął ostrze 
w szparę pomiędzy płytkami, ale nie znalazł głębszej szczeliny. Spróbował w następnej 
szparze, ale i tu ostrze się nie zagłębiło. Madeline niecierpliwie patrzyła, jak Artemis 
metodycznie sprawdza szczeliny pomiędzy płytkami. Po skontrolowaniu wszystkich ścian 
ukląkł i zajął się podłogą. Zapach ziół stawał się mocniejszy. - Żałuję, że nie zabrałam 
sztyletu, który dostałam od ojca. We dwoje szybciej sprawdzilibyśmy wszystkie szpary. 
Następnym razem będę o tym pamiętała. - Z przykrością muszę pani powiedzieć, Madeline, 
że przyszłego męża, bardziej niż pani upór, zniechęcić może fakt, że chętnie posługuje się 
pani pistoletem, sztyletem i podobnymi przedmiotami. - Kiedy zacznę znów szukać męża, 
postaram się znaleźć takiego mężczyznę, któremu nie będą przeszkadzać tego rodzaju 
drobiazgi. - Ach tak, tylko obawiam się, że będzie on należał do kategorii ekscentryków, o 
których ma pani nie najlepszą opinię. - Artemis odetchnął głęboko i zmarszczył czoło. - Ma 
pani rację z tym zapachem. Teraz i ja go czuję. - Proszę przewiązać twarz fularem, to osłabi 
działanie ziół. - Nakryła sobie usta i nos chusteczką. Nadal czuła niepokojący zapach, ale 
nie był już tak mocny. Artemis sporządził prowizoryczną maskę na twarz i wrócił do 
przerwanej pracy. Odchylił róg dywanu i ostrzem sprawdzał kolejne spoiny pomiędzy 
płytkami. Madeline zaczęła powątpiewać, czy jego teoria o drugim wyjściu jest prawdziwa, 
ale ponieważ nie miała lepszego pomysłu, milczała. Patrząc na wzory na ścianie, odniosła 
wrażenie, że się poruszają. Zamknęła na moment oczy, próbując pozbyć się tego 
złudzenia, ale gdy znów spojrzała na ścianę, poruszyły się jeszcze mocniej. - Artemisie, 
zaczynają się halucynacje. Mamy coraz mniej czasu. Odchylił dywan nieco szerzej i 
przystąpił do sprawdzania kolejnej szpary. Ostrze zagłębiło się po rękojeść. - Myślę, że 
znaleźliśmy wyjście - powiedział i schował sztylet do pochwy. Teraz już palcami wyczuł 
lekkie zagłębienie i uniósł brzeg płytki. Madeline usłyszała zgrzyt zawiasów. Fragment 
podłogi odchylił się ku górze, odsłaniając ciemny korytarz, do którego prowadziły wąskie 
kamienne schodki. Strumień chłodnego wilgotnego powietrza wdarł się do pokoju. Papiery 
leżące na biurku poruszyły się. Artemis spojrzał na swoją towarzyszkę. - Jest pani gotowa?

- Tak, tylko co z Pitneyem? Nie możemy go tu zostawić. - Ja go będę niósł, a pani musi 

prowadzić - powiedział, wstając. Madeline wzięła lampę i zeszła do ciemnego korytarza pod 

78

background image

podłogą labiryntu. Artemis podniósł Pitneya z zakrwawionego dywanu i przerzucił go sobie 
przez ramię. Ruszył za Madeline do kamiennego tunelu. Zatrzymał się tylko na moment, by 
zamknąć ruchomą klapę w podłodze. 13  Kana jest czysta. - Bemice zawiązała końce 
bandaża, opasującego szczupłe ramię Eatona Pitneya. - Nie widzę żadnych oznak infekcji, 
sir. Miał pan wyjątkowe szczęście. - Jestem pani ogromnie zobowiązany. - Twarz starszego 
pana wykrzywił grymas bólu, ale spojrzenie wyrażało głęboką wdzięczność. Powoli opadł 
na poduszki. - Przechowywałem w biurku pewne lecznicze zioła i zdołałem je zażyć, zanim 
straciłem przytomność. - Bardzo to rozsądne, że miał je pan pod ręką - powiedziała 
Madeline stojąca w nogach łóżka. - Mój gabinet jest w pełni przygotowany na takie 
nadzwyczajne okoliczności - powiedział Pitney. - Mam zapasowe naboje do pistoletu, wodę, 
żywność. Zawsze wiedziałem, że któregoś dnia przyjdzie mi schronić się w swoim 
labiryncie. Obcy musieli zaatakować wcześniej czy później. AMADA QUICK  Ten stary 
człowiek jest może szalony, pomyślał Artemis, ale niewątpliwie miał dość rozsądku i 
odwagi, by ukryć się w labiryncie przed napastnikiem, który do niego strzelał. Spojrzał na 
Madeline i pomyślał, że ona również wykazała wiele odwagi i opanowania w labiryncie i 
tunelu, którym wydostali się na zewnątrz. Nie mógł nie odczuwać podziwu. Po powrocie z 
niebezpiecznej wyprawy Madeline wykąpała się i przebrała w szarą perkalową suknię. 
Włosy, uczesane z przedziałkiem, układały się we wdzięczne fale po obu stronach głowy, 
tylko niewielkie loczki opadały na uszy. Gdyby nie skupiony wyraz twarzy, można by 
pomyśleć, że całe popołudnie spędziła, przyjmując gości. O tym, jak wiele musiała przeżyć 
w minionych latach. świadczył fakt, że potrafiła tak spokojnie potraktować wydarzenia tego 
popołudnia. Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze. Ukryte w podłodze wyjście 
prowadziło do długiego, wykutego w skale tunelu, którego wylot znajdował się w 
opuszczonej szopie. Zabłoceni i dźwigający nieprzytomnego Pitneya, wydostali się na ulicę. 
Tu pojawił się kłopot z zatrzymaniem jakiejkolwiek dorożki. W końcu dotarli do domu. 
Bemice, słuchając chaotycznych wyjaśnień, zajęła się energicznie rannym. W rezultacie jej 
zabiegów odzyskał wreszcie przytomność i wkrótce zorientował się, gdzie jest. Szybko 
rozpoznał Bemice. - Czy może nam pan powiedzieć, co się wydarzyło? zapytał Artemis. - 
Obawiam się, że nie jestem już taki sprawny jak niegdyś powiedział Pitney. - Obcy 
zaskoczył mnie. Dawniej nic takiego nie mogłoby się zdarzyć. Madeline uśmiechnęła się 
dyskretnie i Artemis nie mógł jej mieć tego za złe. Rozmowa z Pitneyem nie będzie łatwa, 
pomyślał. Ten człowiek najwyraźniej całą winę przypisuje istotom, które sobie wymyślił. - 
Czy pan wie, kim był ten.

- .
- . Obcy, który strzelał do pana? zapytała Madeline. - Nie. Twarz miał przewiązaną chustką, 

kapelusz nasunięty nisko na czoło. - Może jednak potrafi pan coś o nim powiedzieć - 
nalegała. Coś, co mogłoby nas naprowadzić na jego ślad. Pitney zmarszczył czoło. - Mogę 
tylko powiedzieć, że poruszał się jak młody człowiek, z pewnością niedotknięty 
reumatyzmem. No i miał w ręku laskę ze złotą rączką. Artemis zauważył, że Madeline 
mocniej zacisnęła dłonie na oparciu fotela. - Laskę, powiada pan - powtórzyła. - Owszem. 
Wydało mi się to dziwne. Nie była to laska. jaką nosiłby w tej sytuacji mężczyzna 
wyćwiczony w sztukach walki Vanza. - Pitney przerwał na moment. - Z drugiej strony 
człowiek ten przyszedł z ulicy i był zamaskowany. Laska pasowała do jego wyglądu, 

79

background image

chociaż wydała mi się raczej niezwykła. Madeline wymieniła spojrzenie z Artemisem, a 
potem znowu zwróciła się do Pitneya:  - Czy może pan jeszcze coś o nim powiedzieć?

- Nie sądzę. Nie rozpoznałem jego głosu, a słuch mam dobry. Jak mówiłem, był to Obcy. 

Artemis podszedł bliżej do łóżka. - Rozmawiał z panem? Niechże pan wyjawi, co panu 
powiedział. Ostry ton pytania wyraźnie zaniepokoił starszego pana. Madeline skarciła 
wzrokiem Artemisa, potrząsnęła głową, a potem odezwała się uspokajająco:  AMANDA 
OUICK. - Pan Hunt bardzo chciałby zidentyfikować tego Obcego, sir. Lepiej nie myśleć, co 
stałoby się z nami wszystkimi, gdyby skutecznie odurzył nas tymi ziołami. Najdrobniejszy 
szczegół może nam pomóc w odszukaniu go. - Dobrze. Jeśli chodzi o jego słowa, to nie 
pamiętam ich dokładnie. Mówił coś o wskazaniu mu drogi do moich tajemnic. Żądał klucza.

- .
- . chyba do biurka, co wydaje mi się nonsensowne. Oczywiście, wiem doskonale, po co tam 

przyszedł. - Po co?

- zapytał Artemis. - Naturalnie po moje notatki. - Pitney zerknął podejrzliwie w stronę drzwi, jak 

gdyby się obawiał, że ktoś może ich podsłuchiwać. - Pracowałem nad nimi przez lata. 
Jestem bliski odkrycia tajemnic i oni o tym wiedzą. - Tajemnice?

- Artemis spojrzał na Madeline. - Mówi pan może o vanzagariańskiej Księdze Tajemnic? Tym 

tomie, który podobno w zeszłym roku został wykradziony z Garden Temples?

- Nie, nie, nie. - Starszy pan skrzywił się z niesmakiem. Księga Tajemnic to tylko stary zbiór 

przepisów na alchemiczne eliksiry i trucizny. Zupełnie bez wartości. Moje badania sięgają 
samego serca filozofii Vanza. Poszukuję tych wielkich naukowych tajemnic, odkrytych przez 
starożytnych i utraconych w ciągu wieków. Artemis powstrzymał się, by głośno nie jęknąć. 
Próba wydobycia czegoś z tego człowieka wydawała się beznadziejna. Pitney spojrzał na 
Madeline. - Przykro mi z powodu pani małżeństwa, moja droga. Muszę jednak przyznać, że 
doznałem ulgi na wiadomość o śmierci Deveridge’a w tym pożarze. Znakomite rozwiązanie 
niezwykle niekorzystnej sytuacji. - Czy znał pan Renwicka Deveridge’a?

- zapytał Artemis. - Nigdy go nie spotkałem, ale na krótko przed jego śmiercią  zaczęły do 

mnie docierać pewne pogłoski. Nie wątpię, że on był Obcym. Oni potrafią się świetnie 
maskować. Artemis siłą woli starał się opanować zniecierpliwienie. - Jakie plotki dotarły do 
pana, sir? Pitney spojrzał na Madeline. - Na krótko przed śmiercią pani ojciec rozesłał do 
swoich najbliższych znajomych listy ostrzegające przed Renwickiem Deveridge’em. 
Przypuszczał, że może nas wypytywać o stare teksty Vanza. Radził nie ulegać urokowi 
swego zięcia. Wiedziałem już, że Reed wydał córkę za Obcego. Artemis wahał się przez 
chwilę, ale odważył się na decydujący krok. - Linslade uważa, że którejś nocy duch 
Deveridge’a złożył mu wizytę w jego bibliotece. Pitney parsknął lekceważąco. - Och, 
Linslade wiecznie mówi o duchach. To wariat. Wszyscy o tym wiedzą. Artemis zastanawiał 
się, czy łatwiej jest rozpoznać szaleństwo u innych, jeśli samemu jest się kandydatem do 
zakładu dla obłąkanych. - Czy nie sądzi pan, że Deveridge mógł przeżyć pożar i teraz jest 
na usługach.

- .
- . Obcych i pomaga im w poszukiwaniu dawnych tajemnic Vanza?
- Wątpię - mruknął Pitney. - Madeline jest nieodrodną córką swego ojca. Ta dama nie jest 

naiwna. - Co pan ma na myśli?

80

background image

- zapytał Artemis. Starszy pan uśmiechnął się życzliwie do Madeline. - Jestem przekonany, że 

wykazała dość zdrowego rozsądku, by zanim dom spłonął, upewnić się, że Deveridge jest 
całkowicie martwy. Czyż nie tak, moja droga?  W jej oczach pojawił się wyraz zaskoczenia i 
oburzenia. - Doprawdy, sir, zdumiewa mnie pan. Nigdy bym nie  przypuszczała, że uwierzy 
pan w plotki o tym, że zamordowałam męża. - Wielkie nieba! Pitney, jak mógł pan uwierzyć 
w takie oszczerstwa! - zawołała oburzona Bemice. - Tak, tak, to tylko pomówienia w 
kiepskim stylu. - Starszy pan mrugnął porozumiewawczo do Artemisa. - Nigdy nie 
przywiązywałem wagi do takich pogłosek. A co pan o nich sądzi, sir?  Artemis zauważył, że 
Madeline patrzy na niego wyczekująco. Pomyślał o nieprzerwanym strumieniu plotek i 
wyrywkowych informacji, spływających na jego biurko dzięki Zachary’emu i jego 
pomocnikom. - Zwykłe plotki uważam za niesłychanie nużące - rzekł. Został nagrodzony 
spojrzeniem Madeline wyrażającym ulgę. Powiedział prawdę. Interesowały go tylko 
niezwykłe plotki. Henry Leggett zamknął notatnik i szykował się do wyjścia. - Wygląda na 
to, że mieliście oboje całkiem ładną przygodę. - Można to i tak określić - zauważył Artemis. 
- Eaton Pitney miał ogromne szczęście. Chociaż umknął przed tym intruzem, mógł się 
wykrwawić na śmierć. - On jest twardy. - To prawda, ale jednak byłoby z nim mamie. Gdyby 
nie ona.

- .
- . - Henry przerwał i milczał przez chwilę. - Muszę przyznać, że jest to interesująca kobieta. 

Artemis nalał sobie następną filiżankę kawy i podszedł z nią do okna. Patrząc na ogród, 
przywołał w myślach obraz Madeline. Przyszło mu to bez trudu. - Tak - powiedział. - Bardzo 
interesująca. - I o takim żywym umyśle. - Owszem. - Przy tym zdecydowana. Uważam 
rozmowę z nią za bardzo pobudzającą. - To prawda. Ona potrafi być.

- .
- . pobudzająca. - Długo z nią dzisiaj gawędziłem. Muszę przyznać, że tego rodzaju kobiet nie 

spotyka się często. - Masz rację. - Wychodzę już - oznajmił Henry, ruszając ku drzwiom. 
Żałuję, że jak dotąd nie zdobyłem zbyt wielu informacji o Renwicku Deveridge’u, ale będę 
działał nadal. Dzisiaj jeszcze wybiorę się do paru sklepów, w których sprzedają nietypowe 
laski. Może dowiem się czegoś o tej ze złotą rączką, którą nosi twój prześladowca. - 
Dziękuję ci. Henry. Zawiadom mnie natychmiast, jeśli się czegoś dowiesz. - Tak, 
oczywiście. - Henry otworzył drzwi. Artemis odwrócił się w jego stronę. - Henry!  - Słucham?

- Cieszę się, że zacząłeś przychylniej patrzeć na panią Deveridge. Wiem, że miałeś o niej nie 

najlepsze zdanie z powodu krążących plotek. Henry patrzył na niego przez chwilę, jak 
gdyby nie docierało do niego to, co usłyszał. Potem wyraz jego twarzy zmienił się. - Ja nie 
mówiłem o pani Deveridge. Mówiłem o jej ciotce, pannie Reed. Wyszedł i starannie 
zamknął za sobą drzwi. TT godzinę później Artemis pracował jeszcze, siedząc za biurkiem, 
gdy do biblioteki weszła Bemice. Witając ją uprzejmie, zauważył wyraz determinacji na jej 
twarzy. - Czym mogę pani służyć?

- Chcę z panem porozmawiać w pewnej delikatnej sprawie. - Proszę usiąść. Bemice usiadła 

po przeciwnej stronie biurka i patrzyła mu w oczy. - Jestem pewna, że wie pan, z jakiego 
powodu przyszłam. Instynktownie zaczął szukać jakiegoś sposobu, by uniknąć  tej 
rozmowy. Domyślał się, że nie będzie przyjemna. Spojrzał w stronę drzwi. - Gdzie jest 
Madeline?

81

background image

- zapytał. - Na górze, z panem Pitneyem. Przypuszczam, że chce zasięgnąć jego opinii o 

pewnej starej książce, którą niedawno przysłał jej z Hiszpanii jeden z dawnych kolegów 
Wintona. A więc z tej strony nie mógł oczekiwać ratunku. - Rozumiem. - Artemis usiadł. - 
Skoro mowa o Pitneyu, muszę powiedzieć, panno Reed, że pani medyczne umiejętności 
wywarły na mnie ogromne wrażenie. Madeline ma rację. Świetnie zna się pani na ziołach. - 
Dziękuję. Kilka lat temu Winton przyniósł parę tomików notatek o ziołach i innych roślinach 
rosnących na wyspie Vanzagara. Wiele czasu poświęciłam studiowaniu tego tematu. Ale 
nie o tym chciałam z panem rozmawiać. - Tego się obawiałem. - Artemis wziął wisiorek od 
dewizki,  leżący na biurku, i zaczął się nim bawić. - Chodzi o Madeline, prawda?

- Tak. Przez parę sekund Artemis wpatrywał się w wisiorek, potem podnosi głowę. - Ciekawi 

panią, jakie są moje zamiary?

- Trafił pan w sedno, sir. - Bemice uniosła brwi. - Sam poświęciłem wiele czasu zastanawianiu 

się nad tą kwestią. W jasnoniebieskich oczach Bemice pojawiła się iskierka gniewu. - Tak 
przypuszczałam. W końcu jeśli dżentelmen uwiedzie damę.

- .
- . - Ona pani powiedziała, że ją uwiodłem? Bemice machnęła ręką. - Nie było potrzeby. 

Wiedziałam, że coś się stało, gdy tylko zobaczyłam was razem przy śniadaniu. Zdaję sobie 
sprawę, że niektórzy dżentelmeni romans z wdową traktują zbyt lekko, ale nigdy bym nie 
przypuszczała, że pan wykorzysta moją bratanicę w taki sposób. Musi pan wiedzieć, że 
mimo swojego wdowieństwa Madeline nie ma dużego doświadczenia w kontaktach z 
mężczyznami. - Jestem tego świadomy - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Nie wątpię. - 
Chwileczkę, droga pani. - Artemis odłożył wisiorek i splótł dłonie na biurku. - Nie należę do 
osób, na które można w ten sposób wywierać presję. To pani bratanica nie chce we 
właściwy sposób spojrzeć na sytuację, która zaistniała. Próbowałem rozmawiać z nią o tym, 
zanim poszliśmy do domu Pitneya, ale ona nie chce mnie słuchać. - Jeśli ma pan 
szlachetne zamiary, to pana obowiązkiem jest właściwe pokierowanie sprawą. - Moje 
zamiary? To ona twierdzi, że nic się nie zmieniło po tym, co między nami zaszło. Robi 
wszystko, żeby mnie o tym przekonać. - Nonsens! Wiele się zmieniło. Łączy was romans. - 
Ona utrzymuje, że wszystko jest tak, jak było. Uważa, że nadal w oczach świata jest 
Niebezpieczną Wdową, tak samo jak była nią wcześniej. - Tak, tak, mnie również wbijała w 
głowę te nonsensy, ale to jest śmieszne. W mojej rodzinie nie przywiązuje się wagi 
AMANDA QU!CK  do opinii towarzystwa. Liczymy się tylko z faktami. - Bemice spojrzała na 
niego groźnie. - Niezaprzeczalnym faktem jest, że moja bratanica wczoraj była niewinną 
młodą kobietą, a dzisiaj nie jest już niewinna, i to wyłącznie z pana winy. - Proponuję, żeby 
pani powiedziała to jej, panno Reed. Mnie na pewno nie będzie chciała wysłuchać. Prawdę 
mówiąc, podejrzewam, że ona próbuje mnie wykorzystać dla własnych celów. - 
Wykorzystać pana?

- zapytała zdumiona Bemice. - Właśnie tak. Potrzebny jej jestem wyłącznie do znalezienia 

tego cholernego ducha, który ją prześladuje. Jestem dla niej wynajętym pracownikiem, a 
nie kochankiem. - Och, rozumiem, co pan ma na myśli. - Bemice wydęła wargi. - Tak, 
istnieje problem ducha Renwicka. Czekał przez moment, ale ona nie próbowała podważać 
jego wniosku. Wstał i podszedł do okna. - Nie sądzę, żeby darzyła mnie jakimiś 
cieplejszymi uczuciami. - Próbował pan ją o to zapytać?

82

background image

- Nie było potrzeby. Pani bratanica dała mi wyraźnie do zrozumienia, że odnosi się nieufnie do 

dżentelmenów mających związek z filozofią Vanza. Nie można zaprzeczyć, że ja się do 
nich zaliczam. Zapadła cisza. Po chwili Artemis odwrócił się i spojrzał na Bemice. Ze 
zdziwieniem zauważył, że przygląda mu się w zamyśleniu. - Wydaje mi się, sir, że nie 
całkiem rozumie pan tę sytuację - odezwała się wreszcie. - Czyżby? Czego to ja, u licha, 
nie rozumiem?

- To nie dżentelmeni związani z filozofią Vanza niepokoją Madeline. - Przeciwnie! Przy każdej 

okazji stara się wykazać wady  tych, którzy są związani z tą filozofią. Jej zdaniem, 
członkowie Towarzystwa Yanzagarian to w najlepszym przypadku wariaci, tacy jak Linslade 
i Pimey, a w najgorszym niebezpieczni  bandyci. - Proszę mnie posłuchać, sir. Madeline 
wyrzuca sobie. że pozwoliła się usidlić Renwickowi Deveridge’owi. Uważa, że gdyby mu nie 
uległa i za niego nie wyszła, jej ojciec  żyłby do dziś. Artemis znieruchomiał. - To nie 
dżentelmenom z Towarzystwa Yanzagarian nie potrafi zaufać - mówiła dalej Bemice. - Ona 
nie ufa swojej intuicji i kobiecej wrażliwości. 14  \Jswynn, w towarzystwie swojego nowego 
znajomego, chwiejnym krokiem wyszedł na ulicę z zadymionego klubu karcianego. Usiłował 
dojrzeć dorożkę, która miała na nich czekać. Z niewiadomych powodów nie mógł jej 
wypatrzeć, chociaż słyszał stukanie kopyt konia i brzęk uprzęży. Skupił się i dopiero wtedy 
dostrzegł niewyraźny kształt pojazdu. Wypił tego wieczoru sporo alkoholu, ale przecież nie 
więcej niż zwykle. Nigdy dotąd nie cierpiał na zaburzenia wzroku, nawet jeśli był mocniej 
wstawiony. To na pewno ta mgła zmąciła mi ostrość widzenia, pomyślał. Potrząsnął głową, 
by trochę oprzytomnieć, i poklepał swojego towarzysza po ramieniu. Złotowłosy mężczyzna 
przedstawił się jako poeta. Ładna twarz i gracja, z jaką się poruszał, potwierdzały te słowa. 
A przy tym był modnie ubrany. Fular zawiązany miał w wielce skomplikowany sposób, 
płaszcz wyróżniał się świetnym krojem. Zwracała uwagę niezwykła  raczej laska. Jej złota 
rączka miała kształt głowy drapieżnego ptaka. Poeta o twarzy człowieka światowego, 
wyrażającej skrywaną pod niewyraźnym uśmiechem pogardę dla innych, z pewnością nie 
należał do mężczyzn gotowych tracić czas na rozmowy z tymi, którzy ich nudzą. Fakt, że 
ten złotowłosy dżentelmen zainteresował się nim, Oswynn potraktował jako dowód na to, że 
został uznany za człowieka należącego do światowej elity, który gustuje tylko w najbardziej 
egzotycznych uciechach. - Na dzisiaj mam już dość wina i kart - oznajmił. - Chętnie 
wybrałbym się teraz do pewnego domu przy Rosę Lane. Pójdzie pan ze mną?

- Mrugnął porozumiewawczo. - Słyszałem, że stara rajfurka, która nim zarządza, ma dzisiaj na 

zbyciu świeży towar sprowadzony z prowincji. Poeta rzucił mu spojrzenie wyrażające 
bezgraniczne znudzenie. - Pewno takie gąski o pulchnych kształtach. Mleczarki prosto ze 
wsi. - Może ma i mleczarzy. - Oswynn zachichotał, zachwycony swoim dowcipem. - Pani 
Bird chlubi się tym, że potrafi zaspokoić różne gusty. Poeta zatrzymał się na chodniku i 
unosząc brwi, spojrzał na Oswynna. - Zaskoczony jestem, że dżentelmena o pańskim 
doświadczeniu może zaspokoić taka oferta. Cóż to za przyjemność zabawiać się z tępą, w 
dodatku oszołomioną dawką laudanum wieśniaczką. - No, nie.

- .
- . - A jeśli chodzi o chłopców, to wiadomo, że pani Bird wyszukuje ich w dzielnicy rozpusty, 

gdzie wyćwiczyli się doskonale w opróżnianiu kieszeni klienta. Protekcjonalny ton poety 
mógł być nieco drażniący, ale Oswynn wiedział, że jest on dżentelmenem o wyrafinowanej 

83

background image

wrażliwości. Wiadomo było powszechnie, że ludzie tego typu  AMANDA QU/CK  dolni są do 
najbardziej niezwykłych ekscesów. Przypuszczał, 3 ma to jakiś związek z tym, że parają się 
piórem. O eskapadach yrona do dzielnicy rozpusty krążyły legendy. Oswynn próawałjednak 
bronić swojej propozycji. - Rzecz w tym, że najbardziej podobają mi się takie iłodziutkie 
panienki, a pani Bird na ogół oferuje całkiem vieżutkie kąski. - Osobiście preferuję bardziej 
rozbudzone i wyszkolone. - Wyszkolone?

- Zapewniam pana, że istnieje zadziwiająca różnica pomięty dziewczyną, która została 

odpowiednio przeszkolona  sztukach erotycznych, a pana zwykłymi dojarkami, które zybyły 
do miasta na wozie z jarzynami. - Przeszkolona, powiada pan. - Oswynn z 
niedowiarzaniem itrzył na swego jasnowłosego towarzysza, idącego w stronę  rożki. - Ano 
właśnie. Ja na ogół wybieram takie, które wyćwione są w chińskich metodach, ale czasami, 
gdy mam chęć jakieś urozmaicenie, wybieram dziewczynę biegłą w tech;e egipskiej. - Tylko 
czy te dziewczyny, o których pan mówi, są odwiednio młode?

- zapytał Oswynn podążając za nim. - Naturalnie. - Poeta otworzył drzwiczki dorożki i uśmiechł 

się zapraszająco. - Za odpowiednią cenę można mieć ładną lilutką dziewczynę, która zna 
większość erotycznych technik, lo tego jest jeszcze dziewicą. Moim zdaniem, nie ma nic 
szego niż dobrze wyuczona dziewica. Zaintrygowany Oswynn oparł dłoń na drzwiczkach 
pojazdu. - Dziewice ćwiczone są w tych zagranicznych praktykach?

- Nie powie mi pan, że nigdy nie próbował pan uciech, .
- ie oferuje Świątynia Erosa. - Muszę przyznać, że nie. - Wobec tego zapraszam tam pana 

dzisiaj. - Poeta zgrabnie wskoczył do dorożki i usiadł. - Przedstawię pana właścicielowi. 
Przyjmuje tylko klientów rekomendowanych przez stałych  gości. - To bardzo miłe z pana 
strony - powiedział Oswynn. Niezgrabnie wszedł do pojazdu i usiadł nieco zbyt pośpiesznie. 
Przez parę sekund miał wrażenie, jak gdyby wnętrze dorożki wirowało wokół niego. - Źle 
się pan poczuł?

- zapytał poeta i przyjrzał mu się  uważnie. - Nie, nie. - Oswynn potarł dłonią czoło. - Chyba 

wypiłem dzisiaj więcej niż zwykle, ale świeże powietrze dobrze mi zrobi. - Znakomicie. Nie 
chciałbym, żeby ominęły pana te atrakcje, które chcę panu dzisiaj pokazać. Niewielu 
mężczyzn potrafi docenić takie rzadkie egzotyczne rozrywki. - Zawsze lubiłem takie rzeczy. 
- Czyżby?

- Poeta wyraźnie powątpiewał w to, co usłyszał. Oswynn zamknął oczy i oparł głowę o 

poduszki. Próbował skupić myśli na pewnej eskapadzie sprzed lat, która mogła wywrzeć 
wrażenie na poecie, ale nie mógł się skoncentrować. Nie było jeszcze późno, lecz z jakichś 
powodów czuł się bardzo zmęczony. - Przed paru laty z kolegami założyliśmy klub, by 
zapewnić sobie najbardziej niezwykłe, erotyczne przeżycia. - Słyszałem o nim. Poza panem 
należeli do niego Glenthorpe i Flood, prawda? O ile pamiętam, mówiliście o sobie Trzej 
Jeźdźcy. Oswynn z wysiłkiem otworzył oczy. - Skąd pan wie o Jeźdźcach?

- zapytał, czując, że plącze mu się język. - To tu usłyszy się jakiś okruch plotki, to tam. - Poeta 

uśmiechnął się. - Dlaczego rozwiązaliście swój klub?  Oswynn zaczął odczuwać niepokój. 
Żałował, że w ogóle wspomniał o tym cholernym klubie. Po tamtych zdarzeniach sprzed 
pięciu laty przysięgli sobie, że nigdy nie będą o tym mówić. Śmierć aktorki przestraszyła 
ich. Wydawało mu się, że łatwo uwolni się od pamięci o kobiecie, która przysięgła, że jej 
kochanek wróci, by ją pomścić. Jeszcze rok po tym zdarzeniu nękały go ataki lęku, 

84

background image

sprawiające, że nocą budził się zlany potem. Powoli jednak nerwy wracały do normy. 
Wmawiał w siebie, że nic mu już nie grozi. Jednakże przed trzema miesiącami otrzymał list, 
w którym nie było nic poza dobrze mu znanym wisiorkiem do dewizki. Wróciły nocne 
napady lęku. Idąc ulicą, nieustannie oglądał się za siebie. Nic się jednak nie zdarzyło. 
Przypuszczał, że list z wisiorkiem to po prostu głupi żart Flooda albo Glenthorpe’a. 
Wydawało się nieprawdopodobne, by mógł zjawić się ten mityczny kochanek mściciel. W 
końcu ona była aktorką, kobietą z niskich sfer, bez rodziny. Kochanek, jeśli faktycznie 
istniał, na pewno dawno o niej zapomniał. Żaden dżentelmen nie poświęciłby wiele uwagi 
durnej aktoreczce, której przydarzyło się coś złego. - Klub Trzech Jeźdźców szybko nam 
się znudził. - Oswynn próbował lekceważąco machnąć ręką, ale nie potrafił ruszyć nawet 
palcem. Zająłem się bardziej interesującymi sprawami. Wie pan, jak to jest. - O, tak. - Poeta 
uśmiechnął się. - Przekleństwem ludzi o wysokiej wrażliwości jest to, że ciągle muszą 
poszukiwać nowych podniet. - Natura.

- .
- . naturalnie tak. - Oswynn uświadomił sobie, że mówi coraz niewyraźniej i coraz trudniej jest 

mu zebrać myśli. Kołysanie dorożki działało na niego usypiająco. Spojrzał na poetę spod 
opuszczonych powiek i zapytał: Gdzie oni.

- .
- . gdzie my jedziemy?
- Do następnej jaskini rozpusty, oczywiście - odparł złotowłosy mężczyzna. Wszyscy widzowie 

wstrzymali oddech, gdy stojący na scenie wysoki siwy mężczyzna zwrócił się do młodej 
kobiety, siedzącej na krześle:  - Na jaki sygnał chce się pani obudzić, Lucindo?

- zapytał podniesionym głosem. - Na dźwięk dzwonka - odpowiedziała kobieta spokojnym 

tonem. Stojący w głębi sali Zachary nachylił się ku Beth i szepnął jej do ucha:  - Teraz 
będzie najlepszy moment. Patrz uważnie. Beth była przejęta widowiskiem, ale uśmiechnęła 
się do Zachary’ego. Na scenie mesmerysta pomachał ręką przed twarzą Lucindy. - Czy 
pamięta pani, że w czasie transu wygłosiła pani monolog z „Hamleta”?

- Nie. Mesmerysta wziął dzwoneczek i zadzwonił. Lucinda drgnęła i otworzyła oczy. Rozejrzała 

się ze zdumieniem. - Co ja tu robię na scenie?

- zapytała. Wydawała się szczerze zaskoczona, gdy patrzyła na widownię, gdzie przed chwilą 

siedziała. Rozległ się pomruk aplauzu i głośne oklaski. Lucinda zarumieniła się i spojrzała 
na mesmerystę. Siwy mężczyzna uśmiechnął się do niej. - Proszę nam powiedzieć, 
Lucindo, czy czytała pani dzieła Szekspira?

- Nie, w każdym razie od czasu, gdy skończyłam szkołę. Znacznie bardziej podobają mi się 

wiersze Byrona. Widzowie roześmiali się. Ta dziewczyna ma taki sam gust jak ja, pomyślał 
Zachary. Akurat czytał „Korsarza”, którego dostał od pana Hunta. Podobała mu się ta 
książka. Interesująca akcja, przygody. - Czy kiedyś uczyła się pani na pamięć monologów z 
„Hamleta”, Lucindo?

- zapytał mesmerysta. - Guwernantka kazała mi deklamować niektóre fragmenty, ale było to 

dawno. Nie pamiętam żadnego. - To bardzo interesujące, ponieważ pięknie wyrecytowała 
pani fragment pierwszej sceny z drugiego aktu tej sztuki! oznajmił mesmerysta. - Co pan 
mówi! To niemożliwe. Nie pamiętam ani słowa, przysięgam. - Lucinda patrzyła na niego 
zdumiona. Entuzjastyczny aplauz widowni mesmerysta skwitował głębokim ukłonem. - 

85

background image

Zadziwiające - szepnęła Beth do Zachary’ego. Uśmiechnął się, zadowolony z jej reakcji. - 
Jeśli chcesz, to pokażę ci coś jeszcze bardziej zadziwiającego - powiedział. Wziął ją pod 
rękę i wyprowadził ze Srebrnego Pawilonu. Noc była chłodna. Zbliżała się pora zamknięcia 
ogrodów. Grupki roześmianych gości kierowały się w stronę bram. - Chyba powinieneś już 
odprowadzić mnie do domu powiedziała Beth. - To był piękny wieczór. - A może chciałabyś 
przed odejściem zobaczyć Nawiedzany Dwór?

- Mówiłeś, że nie jest jeszcze dostępny dla publiczności - przypomniała mu, zerkając spod 

ronda zgrabnego kapelusika. Zachary roześmiał się. - Mam tutaj pewne przywileje i mogę 
wprowadzić cię do  środka. - Spojrzał na nią znacząco. - Ale ostrzegam cię, zobaczysz tam 
dziwne i przerażające rzeczy. - Czy ten dwór naprawdę jest nawiedzany?

- Nie bój się. Będę cały czas z tobą. Beth zachichotała. Zachary mocniej przycisnął jej rękę. 

Lubił, kiedy się śmiała. Ten słomkowy kapelusz stanowi odpowiednią oprawę dla ej twarzy i 
niebieskich oczu, pomyślał. Beth zawsze nosiła ładne kapelusze. Niewątpliwie był to 
uboczny efekt tego, że pracowała u modystki. Wiedział, że się jej podoba. Już trzeci raz 
zaprosił ją do Pawilonów Marzeń, a ona przyjęła z radością jego propozycję. Na szczęście 
mógł wprowadzać tu swoich przyjaciół, nie ponosząc żadnych kosztów. Tego wieczoru był 
pełen optymizmu. Miał nadzieję, że przy odrobinie szczęścia uda mu się pocałować Beth. 
Jego plan opierał się na przewidywanym efekcie, jaki wywrze na niej duch, którego 
pojawienie się przygotował tego popołudnia. Beth na pewno krzyknie z wrażenia i rzuci mu 
się na szyję. - Bardzo mi się podobał ten pokaz mesmeryzmu - powiedziała, czekając, aż 
Zachary otworzy bramę prowadzącą do nieczynnej części ogrodów. - Pozwoliłbyś się 
wprowadzić w trans?

- Żaden mesmerysta nie potrafiłby mnie zahipnotyzować. Na moment uwolnił jej rękę, by 

zamknąć bramę i zapalić latarnię. - Mam zbyt mocny umysł. - Naprawdę? Taki mocny?

- O, tak. - Uniósł latarnię, by oświetlić ścieżkę. - Studiuję ostatnio pewną tajemną filozofię, 

która daje umysłowi niezwykłą siłę i zdolność koncentracji. - Tajemną filozofię! Jakie to 
ciekawe. Zachary był zadowolony z reakcji dziewczyny. - Z tą filozofią wiążą się też pewne 
fizyczne ćwiczenia. :zę się różnych sprytnych sposobów, żeby bronić ciebie iebie przed 
bandytami i wszelkimi napastnikami. - To bardzo ciekawe i wierzę ci, że nie pozwoliłbyś się 
lipnotyzować, ale musisz przyznać, że ten pokaz robi ażenie. Trudno wyobrazić sobie, że 
deklamowała całe gmenty ze sztuki, a potem nic nie pamiętała. - Tak, to było zadziwiające - 
zgodził się. (ego zdaniem, mesmerysta nieźle zapłacił Lucindzie, żeby  ypomniała sobie 
monolog Hamleta. Daleki był jednak od  estionowania autetyczności pokazu. Zawsze 
podziwiał takie  ytne sztuczki i wiedział, że pana Hunta cieszą tłumy  yciągane do ogrodów 
przez pokazy mesmeryzmu. ‘a rogiem budynku zatrzymali się. Zachary podniósł latarnię,  y 
Beth mogła zobaczyć wyłaniającą się z mgły fasadę  viedzanego Dworu. Patrzyła 
podekscytowana, szeroko ot tymi oczami. O Boże! To jest przerażające miejsce. Wygląda 
jak zamek jwej książki pani York. „Ruiny”?  Tak, to piękna powieść. Czytałeś ją?  Osobiście 
wolę Byrona. /prowadził ją na schody i zatrzymał się, by otworzyć kie drzwi. Zawiasy 
zgrzytnęły niesamowicie, tak jak ‘kiwał. Powoli uchylał drzwi do obszernego holu. eth 
zawahała się na progu. Czy jesteś pewny, że nic nam nie grozi tam w środku?  Nie obawiaj 
się. - Uniósł nieco latarnię, by oświetlić nie wnętrze. - Jestem przy tobie. Dzięki Bogu. eth 
ostrożnie weszła do holu. Zachary szedł tuż za nią. Czekał na jej okrzyk, gotowy wziąć jaw 

86

background image

ramiona, gdy zobaczy ducha. Dziewczyna zatrzymała się nagle. Stała przez chwilę 
nieruchomo, potem krzyknęła, ale nie był to pisk przestraszonej panienki, tylko prawdziwy 
przeraźliwy okrzyk grozy, który echem odbił się od ścian holu. Zachary postawił latarnię i 
przyłożył ręce do uszu. - Co, u licha?! - skrzywił się. - Przecież to nie jest prawdziwy duch. 
Beth nie słuchała go. Odwróciła się na pięcie. W bladym świetle zobaczył jej rozszerzone z 
przerażenia oczy. Nie rzuciła mu się na szyję, jak oczekiwał, tylko odepchnęła go i pobiegła 
w stronę wyjścia. Złapał ją za rękę. - Beth, zaczekaj, to tylko stare prześcieradło. - Zejdź mi 
z drogi!  - On ci nic nie zrobi. - Próbował ją siłą zatrzymać. - To jest straszne. Jak mogłeś 
zrobić coś takiego. Pozwól mi wyjść! - Desperacko usiłowała się uwolnić. - Puść mnie! 
Zachary nie wiedział, co robić. W końcu ją uwolnił. - Beth, na litość boską, nie ma się czego 
bać. Przysięgam, to tylko prześcieradło!  Dziewczyna była już jednak na zewnątrz. Zbiegła 
ze schodów i po chwili zniknęła za zakrętem ścieżki prowadzącej do dostępnych dla 
publiczności ogrodów. I tyle zostało z mojego wspaniałego planu, pomyślał Zachary. 
Zastanawiał się, czy nie porozmawiać z panem Huntem na temat zachowania kobiet. A i 
jemu potrzebne były dobre rady. Przez ostatnie trzy lata nauczył się cenić zdanie pana 
Hunta w różnych ważnych sprawach. Odwrócił się, żeby zobaczyć, dlaczego jego duch nie 
wywołał spodziewanego efektu. Wtedy dopiero jego wzrok padł na to, co przed chwilą 
zobaczyła Beth. AMANDA QU!CK  Duch, którego zawiesił u belki nad schodami, chwiał się 
lesamowicie w strumieniu powietrza wpadającego przez twarte drzwi. Ale z otworów 
wyciętych w prześcieradle, które nały udawać puste oczodoły, patrzyły na niego martwe 
rawdziwe oczy. Białe płótno ociekało krwią, a on przecież le nasączył go żadną farbą. 15 
Dlask płomieni z głębi korytarza stawał się coraz jaśniejszy. Przerażające syczenie i trzaski 
ognia, przypominające odgłosy wydawane przez potężną bestię pożerającą świeżą 
zdobycz, świadczyły o zbliżaniu się pożaru. Nie miała czasu do stracenia. Podniosła 
zakrwawiony klucz i próbowała wetknąć go w zamek w drzwiach sypialni. Kątem oka 
zobaczyła błysk złota. Spojrzała w dół i spostrzegła laskę Renwicka, leżącą obok jego ciała. 
Zmusiła się do skupienia całej uwagi na zakrwawionym kluczu. Ku jej przerażeniu znów 
wyślizgnął się jej z drżących palców. Kiedy się schyliła, by go podnieść, zdawało jej się, że 
słyszy głos Renwicka, ale gdy na niego spojrzała, stwierdziła, że leży nieruchomy, martwy. 
Podniosła klucz i jeszcze raz spróbowała wsunąć go w zamek. Znów wypadł jej z dłoni. 
Ogarnęło ją obezwładniające uczucie lęku i zawodu. Musiała przecież otworzyć te drzwi. 
Zobaczyła nagle, że Renwick porusza palcami. Sparaliżowana lękiem, widziała, jak sięga 
po klucz.

- .
- . lV.
- ladeline,jak zwykle po tym sennym koszmarze, obudziła ę zlana potem. Odrzuciła kołdrę, 

zapaliła świecę i spojrzała zegar. Wskazywał kwadrans po pierwszej. Po raz drugi od ‘asu 
wprowadzenia się do domu Artemisa przespała całe dwie jdziny, zanim się pojawił ten 
straszny sen. Tutaj mogła reszcie trochę odpocząć. Z doświadczenia wiedziała jednak, że 
nie warto próbować mowne zasnąć. Prawdopodobnie będzie czuwać aż do /itu. Sięgając 
po szlafrok, rzuciła okiem na leżącą na kretarzyku niewielką książkę. Poczuła zniechęcenie. 
Pozedniego dnia pokazała ten tomik Pitneyowi. Przejrzał i z uwagą, ale nie dowiedziała się 
od niego niczego ciewego. Udzielił jej natomiast odpowiedzi na inne pytanie, które gczyło ją 

87

background image

od pewnego czasu. - Przypuszczam, że ubawią pana moje domysły, sir - zwróa się do 
niego - ale jest pan specjalistą w dziedzinie ukowych aspektów filozofii Vanza, więc 
zdecydowałam się sięgnąć pańskiej opinii. Czy istnieje możliwość, że ta mała ążkajest 
Księgą Tajemnic? Tą, o której mówią, że spłonęła pożarze przed paroma miesiącami?

- Z pewnością nie - odparł z absolutnym przekonaniem. ięga Tajemnic, jeśli przyjąć, że 

kiedykolwiek istniała, była jisana, jak twierdzą, w starym języku vanzagara, a nie iszaniną 
greki i egipskich hieroglifów jak ta książeczka. ;sztą Księga Tajemnic to podobno obszerna 
praca, a nie ły tomik. adeline była zadowolona z werdyktu Pitneya, ale z jakichś vodów nie 
satysfakcjonował jej w pełni. Wsunęła stopy aantofle, wzięła świecę i zdecydowanie ruszyła 
w stronę wi. Jeśli mam nie spać do rana, to muszę sobie przynieść ;uchni coś do zjedzenia, 
pomyślała. Kawałek sera albo  pozostawiony z kolacji plaster pieczeni pomoże mi 
zapomnieć o koszmarnym śnie. Naciskając klamkę, przypadkowo dotknęła klucza 
tkwiącego w zamku. Zawahała się, czując pod palcami chłód metalu. W jej wyobraźni 
pojawił się zakrwawiony klucz, leżący na podłodze. Otrząsnęła się szybko i wyszła na 
korytarz. Niemal bezszelestnie zeszła do holu i skierowała się do ciemnej kuchni. Postawiła 
świecę na stole i rozpoczęła poszukiwania. Wyczuła czyjąś obecność w drzwiach za sobą, 
akurat w momencie, gdy znalazła resztki ciasta z jabłkami. Zaskoczona postawiła talerz na 
stole i odwróciła się. W drzwiach stał Artemis. Dłonie miał wciśnięte głęboko w kieszenie 
czarnego jedwabnego szlafroka, włosy w nieładzie. - Wystarczy dla dwóch osób?

- zapytał. Najwyraźniej właśnie wstał z łóżka. Ciepłe spojrzenie jego oczu mówiło, że ucieszył 

się, widząc ją tutaj. Odżyło w jej pamięci wspomnienie intymnego spotkania w bibliotece. 
On zna mnie jak nikt inny, pomyślała. Jego bliskość działała na nią obezwładniająco. - Tak, 
oczywiście. - Wiele wysiłku kosztowało ją, by sięgnąć po nóż. - Przypuszczam, że nie może 
pani spać po przeżyciach w domu Pitneya - powiedział, siadając przy stole. - Nie. Obudził 
mnie sen, który powtarza się od czasu.

- .
- . sen, który często miewam. Przyglądał jej się uważnie, gdy kroiła ciasto i układała je na 

talerzykach. - Pani ciocia uznała za stosowne złożyć mi wizytę w mojej bibliotece. - Wielkie 
nieba! - jęknęła, siadając po przeciwnej stronie stołu. - Czego, u licha, chciała od pana?!  - 
Dać mi do zrozumienia, że nie umknął jej uwagi fakt, że istaję na pani niewinność. Niewiele 
brakowało, by Madeline udławiła się kawałkiem asta, który właśnie włożyła do ust. - Pan 
nastaje na moją niewinność?

- Tak. Starałem się jej wytłumaczyć, że, pani zdaniem, nic ? nie zmieniło. Tłumaczyłem jej, że 

jest pani wdową i tak  lej, i tak dalej, ale ona nie była skłonna zgodzić się z moim fwodem. - 
Wielkie nieba! - Madeline patrzyła na Artemisa. Nie trafiła wymyślić żadnej sensownej 
odpowiedzi, więc jęknęła izcze raz: - Wielkie nieba!  - Ona oczywiście uważa, że 
wykorzystałem panią. - Niczego takiego pan nie zrobił, sir. - Madeline wbiła delczyk w 
ciasto. - W końcu nie jestem naiwną panienką. oczach ludzi, nie.

- .
- . Przerwał jej gestem dłoni. - Będę zobowiązany, jeśli nie będzie pani tego powtarzała. 

‘szałem już te słowa wielokrotnie. - Ależ to prawda i oboje jesteśmy tego świadomi. Nic się 
zmieniło. - Może pani mówić tylko za siebie. Proszę nie przypisywać swojej opinii. - Pan 
sobie żartuje ze mnie, sir. - Spojrzała na niego surowo. - Nie, Madeline, nie żartuję z pani. 

88

background image

Dla mnie coś się jednak ieniło. Dobry Boże! Podejrzewam, że dokucza panu teraz poczucie 
y, prawda? Ciągle wydaje się panu, że ma wobec mnie es honorowe zobowiązania, bo 
odkrył pan, że byłam ;wicą. Zapewniam pana, że jest to bez znaczenia. Nie do pani należy 
ocena moich honorowych zobowiązań. Do licha, sir. Jeśli myśli pan o czymś tak 
absurdalnym jak  zaproponowanie mi małżeństwa z powodu tego.

- .
- . incydentu na kanapie, to proszę o tym zapomnieć. - Zaskoczyło ją to, że mówi piskliwym, 

wysokim głosem jak handlarka ryb, ale nie potrafiła temu zapobiec. Już raz poślubiłam 
mężczyznę, który chciał wykorzystać małżeństwo dla własnych celów. Drugi raz nie 
popełnię takiego błędu. - Uważa pani, że małżeństwo ze mną byłoby podobne do tamtego, 
pierwszego? To, że mam związek z vanzagarianami, wystarczy, żebym był podobny do 
pani męża? Czy tak pani uważa?

- Wielki Boże, nie, oczywiście, że nie. W niczym nie przypomina pan Renwicka Deveridge’a. 

Pan dobrze wie, że nie to miałam na myśli. - A więc co pani miała na myśli?

- Chciałam powiedzieć jedynie to, że nie zamierzam wyjść za mąż tylko z powodu pana 

śmiesznego poczucia honoru. - Uważa pani, że nie jest to wystarczający powód do 
zawarcia małżeństwa?

- W pewnych okolicznościach bywa wystarczający, ale nie w tym przypadku. Zaryzykuję, żeby 

powiedzieć jeszcze raz:  nic się.

- .
- . - Nie odpowiadam za siebie, jeśli pani dokończy. Zamilkła. Powoli jego wzrok łagodniał. - 

Najlepiej będzie, jeśli zmienimy temat rozmowy - odezwał się po chwili. - Proszę 
opowiedzieć mi sen, który panią obudził. Poczuła chłodny dreszcz. Wolałaby rozmawiać o 
wszystkim, byle nie o powracającym sennym koszmarze. Z drugiej strony, w ten sposób 
mogła uniknąć równie irytującego tematu małżeństwa. - Próbowałam go raz czy dwa 
opowiedzieć cioci Bemice, ale odkryłam, że gdy o nim mówię, staje się mniej wyraźny 
powiedziała z namysłem. - Od jak dawna prześladują panią te sny?  Zawahała się, ale 
doszła do wniosku, że nic się nie stanie, iii ujawni część prawdy. - To się zaczęło wkrótce 
po śmierci ojca. - Rozumiem. Pojawia się w nich pani ojciec? Zaskoczył ją tym pytaniem. - 
Nie. Pojawia się mój.

- .
- . - Pani mąż - dokończył za nią. - Powiada pani, że ten i powracał wielokrotnie w minionym 

roku. Czy w miarę tywu czasu coś się w nim zmienia? Dochodzą jakieś nowe ;zegóły? 
Ddłożyła widelczyk, a kiedy uniosła głowę, napotkała ażny wzrok Artemisa. - Nie - 
odpowiedziała krótko. - Dlaczego nie chce mi go pani opowiedzieć?

- Po co panu szczegóły tego wyjątkowo przykrego koiaru?  Bo próbujemy rozwiązać zagadkę i 

może w pani snach je się coś istotnego. Nie sądzę, by było to możliwe. Sny często niosą 
jakieś przesłanie - rzekł spokojnie. że i z pani snów dowiemy się czegoś. W końcu szukamy 
wieka, który udaje ducha Renwicka Deveridge’a. Może c warto zająć się nimi bliżej. Wiem, 
że vanzagarianie przywiązują wagę do snów, ale, m zdaniem, tego, co dzieje się we śnie, 
nie potrafimy yidłowo zinterpretować. Proszę niczego nie interpretować. Po prostu proszę 
mi ystko opisać, od początku do końca. ladeline odstawiła talerzyk i splotła dłonie na stole. 
Czyżby kryło się w tych snach? Prawdę mówiąc, starała się nie lyślać o nich. - Zawsze 

89

background image

zaczyna się w tym samym miejscu - powiedziała. - Stoję pod drzwiami sypiabii. Wiem, że 
dom płonie. Muszę dostać się do pokoju, ale drzwi są zamknięte. Nie mam klucza, więc 
próbuję użyć spinki do włosów. - Proszę mówić dalej - zachęcił ją łagodnie. Madeline przez 
chwilę oddychała głęboko. - Widzę rozciągnięte na dywanie ciało Renwicka. Klucz do 
sypialni leży obok niego. Podnoszę go i próbuję otworzyć nim drzwi, ale klucz jest wilgotny, 
wyślizguje mi się z palców. - Dlaczego jest wilgotny?

- Jest zakrwawiony. Artemis milczał przez chwilę, nie spuszczając z niej wzroku. - Co dalej?
- Za każdym razem, kiedy próbuję wsunąć go do zamka, słyszę śmiech Renwicka. - Wielki 

Boże!  - Tak, to jest bardzo.

- .
- . niepokojące. Klucz wypada mi z ręki. Odwracam się, patrzę na niego, ale on jest 

nieruchomy, martwy. Podnoszę klucz i znów próbuję otworzyć drzwi. - Czy na tym kończy 
się sen?

- Tak. Zawsze jest to samo. Uświadomiła sobie nagle, że ostatnio było nieco inaczej. Martwe 

palce Renwicka sięgnęły po klucz. To było nowe. - Proszę opowiedzieć mi o wszystkim, co 
widać tam, na korytarzu. - Artemis wyciągnął rękę, by dotknąć dłoni Madeline. - O każdym 
szczególe. - Mówiłam panu, że widzę zwłoki Renwicka. - Jak jest ubrany? Ściągnęła brwi. - 
Nie.

- .
- . chwileczkę, coś sobie przypominam. Ma na sobie  białą koszulę.
- .
- . zakrwawioną. Spodnie, buty. Koszula jest częściowo rozpięta, bo widzę na jego piersi 

wytatuowany kwiat Vanza. - Co jeszcze?  Usiłowała przywołać w pamięci obraz ze snu. - 
Jego laskę. Leży na podłodze obok niego. Widzę złotą rękojeść. - Czy Renwick ma na 
sobie kamizelkę czy fular?

- Nie. - Nie ma płaszcza, kapelusza, fularu, a jednak ma przy sobie laskę?
- Była dla niego ważna. Dostał ją od swego ojca. - Tak. - Artemis zamyślił się. - Czy widzi pani 

jakieś przedmioty w tym korytarzu?

- Przedmioty?
- Stolik albo krzesło, może lampę? Kinkiet na ścianie? Po co mu takie szczegóły, zastanawiała 

się. - Jest stolik z dwoma srebrnymi lichtarzami, które dostałam od Bemice w prezencie 
ślubnym. - Ciekawe. Czy widzi pani jakiś.

- .
- . Przerwało mu głośne stukanie do drzwi. Madeline drgnęła i odwróciła się. - Mleczarka albo 

dostawca ryb - powiedział spokojnie Artemis. - Jest zbyt wcześnie - szepnęła. - Jeszcze nie 
świta. - Włamywacz, jeśli udałoby mu się przemknąć obok strażnika i psa, na pewno by nie 
pukał. - Artemis wstał i podszedł do drzwi. Znieruchomiał z ręką na klamce. - Kto tam?

- zapytał. - To ja, Zachary, sir rozległ się ochrypły od napięcia głos. - Mam dla pana 

wiadomość. Bardzo ważną. Madeline przyglądała się, jak gospodarz otwiera ciężkie 
dębowe drzwi. Na schodkach stał pobladły Zachary z wyjątkowo ponurą miną. ,  - Dzięki 
Bogu, jest pan w domu, sir. Bałem się, że poszedł pan do któregoś z klubów i będę musiał 
tracić czas, żeby pana odnaleźć. - Co się stało?

- zapytał Artemis. - Tam jest trup. W Nawiedzanym Dworze. - Zachary, jeśli jest to twój kolejny 

90

background image

zmyślny dowcip, to ostrzegam cię, że nie jestem w odpowiednim nastroju do żartów. - To 
nie jest żart, sir. - Przybysz otarł rękawem spocone czoło. - Przysięgam, sir. Tam jest 
nieboszczyk i jeszcze coś. - Co jeszcze?

- Kartka zaadresowana do pana. Fawilony Marzeń w zwykły dzień, kiedy nie było balu 

maskowego, zamykano zaraz po północy. Idąc w stronę Nawiedzanego Dworu, Artemis 
zerknął na zegarek. W świetle niesionej przez Zachary’ego latami zobaczył, że dochodzi 
druga nad ranem. - Jesteś pewny, że ten człowiek nie żyje? Nie jest pijany albo chory?

- Niech mi pan wierzy, sir. Jest absolutnie nieżywy. Przyznam się, że mnie przestraszył. 

Jakbym zobaczył ducha. - A ta kartka? Gdzie ona jest?

- Przypięta do jego płaszcza. Nie dotykałem jej. Ogrody rozrywki o tej porze wyglądały całkiem 

inaczej niż w godzinach otwarcia. Wszystko wokół pogrążone było w mroku, który 
pogłębiała jeszcze gęsta mgła. Majaczyły w nim pawilony o ciemnych oknach. AMANDA 
QU/CK  Artemis zatrzymał się przy bramie, przez którą wchodziło się do niedokończonej 
części ogrodów. Zachary uniósł latarnię tak, by mógł odsunąć zasuwkę. Wreszcie ruszyli 
krętą drogą w stronę Dworu. Pod drzwiami Zachary zawahał się. - Daj mi latarnię - 
powiedział Artemis. - Nie ma potrzeby, żebyśmy obaj wchodzili do środka. - Nie boję się 
żadnego nieboszczyka - zaprotestował Zachary. - Zresztą już go widziałem. - Wiem, ale 
lepiej zostań tutaj i miej oko na wszystko. Zachary wyraźnie odetchnął. - Ma pan rację, sir. 
Zostanę. - Jak myślisz, co Beth będzie o tym opowiadać?

- Okropnie się przestraszyła i jest na mnie zła, ale myśli, że była to jedna z atrakcji. Nie 

powiedziałem jej, że trup był prawdziwy. - Bardzo dobrze. Artemis otworzył drzwi i wszedł 
do wnętrza. Welony ze sztucznych pajęczyn musnęły mu ramię. Ustawione na 
postumentach czaszki szczerzyły zęby. Podszedł do schodów, przy których Zachary chciał 
zawiesić sztucznego ducha, i zobaczył zwłoki. Leżały na podłodze z twarzą zwróconą ku 
ścianie. W świetle latami dostrzegł eleganckie spodnie i ciemny płaszcz. Zauważył plamy 
krwi na koszuli nieboszczyka, ale nie było ich na podłodze. Ten człowiek nie został 
zastrzelony tutaj, pomyślał, ale morderca zadał sobie trud, by go tu przenieść. Oświetlił 
twarz martwego mężczyzny. Oswynn. Ogarnęła go fala gniewu. Zacisnął dłoń na rączce 
latami. Poplamiona krwią kartka była tam, gdzie powiedział Zachary:  przypięta do płaszcza 
nieboszczyka. Obok niej leżał wisiorek od dewizki z wygrawerowaną sylwetką ogiera. 
Ostrożnie, by nie dotknąć zakrzepłej krwi, Artemis wziął kartkę i ją rozłożył. Szybko 
przeczytał krótki tekst:  Możesz potraktować to jako przysługa, a zarazem ostrzeżenie. 
Trzymaj się z dala od moich spraw, a ja będę trzymał się z dala od Twoich. Przy okazji bądź 
tak dobry i pozdrów moją żonę. 16  Słyszała, jak wrócił na krótko przed świtem. Dotarły do 
niej odgłosy kroków na schodach, stłumione rozmowy służących, potem zapadła cisza. 
Czekała długo, ale w końcu nie mogła już znieść niepewności i wyszła na korytarz. 
Zatrzymała się i nasłuchiwała. Z kuchni nie dobiegały żadne hałasy. Służba jeszcze spała, 
poza dwoma lokajami, którzy przemknęli przez hol i też zniknęli. Ostrożnie poszła na 
przeciwległy kraniec korytarza i zapukała do drzwi Artemisa. Nie było odpowiedzi. Ma 
prawo do odrobiny snu, pomyślała. Jest z pewnością bardzo zmęczony. Zawiedziona, 
odwróciła się i ruszyła z powrotem. Trudno, muszę czekać do rana, żeby się czegoś 
dowiedzieć. Drzwi otworzyły się bez ostrzeżenia. Stał w nich Artemis z włosami jeszcze 
mokrymi po kąpieli. Zdążył jednak zmienić spodnie i koszulę, na które narzucił czarny 

91

background image

szlafrok. Domyśliła się, że hałasy na schodach miały związek z jego kąpielą lokaje nosili 
gorącą wodę. Nie dziwiła się, że urządził sobie  kąpiel o takiej porze. W końcu wywołany 
został z domu po to, by zająć się zwłokami znalezionymi w jego Pawilonach. - Domyśliłem 
się, że to pani, Madeline. Zatrzymała się na tyle długo, by móc rozejrzeć się po korytarzu. 
Obyczaje w domu Hunta były raczej nietypowe, ale to nie znaczy, że służący nie zaczną 
plotkować, jak zobaczą ją wchodzącą do sypialni ich pana. Nie zauważyła nikogo, 
wślizgnęła się więc do jego pokoju. Wanna, z której przed chwilą korzystał, stała jeszcze 
przed kominkiem, częściowo przysłonięta parawanem. Zwisały z niego mokre ręczniki. Na 
stole stała taca, a na niej dzbanek z herbatą, filiżanka i talerzyk z chlebem i serem. 
Zauważyła, że Artemis nie zjadł jeszcze posiłku. Znieruchomiała na widok palącej się na 
stole świecy w kształcie stożka. Natychmiast rozpoznała w niej świecę Vanza, używaną 
przy medytacjach. Topiący się wosk rozsiewał delikatny charakterystyczny zapach 
odpowiednio dobranych vanzagariańskich ziół. Artemis był mistrzem Vanza, a każdy mistrz 
sporządzał dla siebie specjalną mieszankę ziół, różniącą się zapachem od innych. 
Usłyszała odgłos zamykanych za jej plecami drzwi. Odwróciła się szybko. Czuła się coraz 
bardziej zakłopotana. Twarz Artemisa wydawała jej się ponura i ściągnięta. Domyślała się, 
że znał zamordowanego. Nie dostrzegała jednak żalu w jego oczach, lecz tłumioną furię. 
Patrząc na niego, uświadomiła sobie, że mimo tego, co razem przeżyli, nic jej nie powie o 
tym mężczyźnie. - Przykro mi, że przeszkodziłam panu w medytacjach powiedziała i 
ruszyła w stronę drzwi. - Zostawię pana samego. Możemy porozmawiać później. - Proszę 
zostać. Czy pani chciała tego, czy nie, zawierając  ze mną umowę, w jakiś sposób wplątała 
się pani w moje sprawy. Czuję się zobowiązany wyjaśnić teraz to i owo. - Ale pana 
medytacje.

- .
- . - Mówiąc prawdę, bezskuteczne działania. - Podszedł do stołu i zgasił świecę. - Kim był ten 

mężczyzna? - zapytała po chwili. - Nazywał się Charles Oswynn. - Artemis wpatrywał się w 
smużkę dymu, unoszącą się nad zgaszoną świecą. - Był jednym z trzech mężczyzn 
winnych śmierci Catherine Jensen. Porwali ją którejś nocy i zgwałcili. Zginęła, próbując 
uciec. Jej zwłoki po trzech dniach znalazł jakiś wieśniak, szukający zaginionej owcy. 
Spokojny ton jego głosu potęgował wrażenie, jakie te słowa wywarły na Madeline. - Była 
pana przyjaciółką?

- zapytała. - Więcej niż przyjaciółką. Wiele nas łączyło. Oboje byliśmy samotni. Catherine 

straciła matkę w dzieciństwie. Wychowywali ją dalecy krewni, którzy traktowali ją jak 
bezpłatną służącą. Uciekła z ich domu i została aktorką. Poznałem ją pewnej nocy po 
przedstawieniu w Bath. Marzyliśmy o wspólnej przyszłości. - Byliście kochankami?

- Przez pewien czas. - Artemis nie odrywał wzroku od zgaszonej świecy. - Byłem wtedy bez 

środków do życia. Nie potrafiłem zapewnić jej bezpieczeństwa. - Co dalej?

- Poznałem pewnego mistrza Vanza. Miałem szczęście, zainteresował się mną. Umożliwił mi 

studiowanie w Garden Temples. Miałem popłynąć na wyspę Yanzagara. Przed wyjazdem 
obiecałem Catherine, że kiedy ukończę studia i zdobędę pieniądze, ożenię się z nią. 
Każdego lata przyjeżdżałem do Anglii, żeby się z nią zobaczyć, ale kiedy przyjechałem 
ostatni raz, ona już nie żyła. - W jaki sposób dowiedział się pan, kto jest winien jej  śmierci?

- Odwiedziłem wieśrtiaka, który znalazł jej ciało. Pomógł  mi przeszukać okolicę. Znalazłem 

92

background image

domek, do którego ją uprowadzili. - Przerwał, podszedł do biurka, otworzył szufladę i wyjął 
z niej niewielki przedmiot. - W tym domku, na podłodze, znalazłem to. Przypuszczam, że 
zgubił go któryś z nich, szamocząc się z Catherine. Potem odszukałem rzemieślnika na 
Bond Street, który go wykonał. Madeline podeszła do Artemisa i wzięła do ręki wisiorek od 
dewizki z wygrawerowaną na nim sylwetką ogiera. - Rzemieślnik zdradził panu, kto go 
nabył?

- Powiedział, że dostał zamówienie na trzy takie wisiorki dla trzech dżentelmenów z wyższych 

sfer: Oswynna, Glenthorpe’a i Flooda. Wkrótce dowiedziałem się, że ci trzej dżentelmeni 
byli przyjaciółmi i utworzyli niewielki klub miłośników, jak to określili, szczególnie 
wyrafinowanych  rozkoszy. - Poprzysiągł pan zemstę. - Madeline oderwała wzrok od 
wisiorka. - Początkowo zamierzałem ich po prostu zabić. Madeline przełknęła z trudem 
ślinę. - Wszystkich trzech?

- Tak, ale doszedłem do wniosku, że byłoby to zbyt łatwe. Zdecydowałem się zniszczyć ich 

towarzysko i finansowo. Chciałem, żeby zakosztowali „szczególnych rozkoszy” pogrążania 
się w nędzy. Chciałem, żeby zobaczyli, jak się czuje człowiek wykluczony z towarzystwa ze 
względu na swoją niską pozycję, żeby w jakimś stopniu zrozumieli, co to znaczy znaleźć się 
w sytuacji takiej, jaka była udziałem Catherine. - A co dalej po osiągnięciu tego celu? Co 
chciał pan potem  zrobić?  Artemis milczał, ale ona i tak znała odpowiedź. Położyła wisiorek 
na stole obok zgaszonej świecy. - A więc dlatego utrzymywał pan w tajemnicy swoje 
powiązania z Pawilonami Marzeń. To nie dlatego, że bał się pan odrzucenia przez wyższe 
sfery. Nie dlatego, że szuka pan żony. - Tak. - Dbał pan o zachowanie tajemnicy, bo chciał 
pan mieć dostęp do świata, w którym obracał się Oswynn i dwaj pozostali, żeby móc 
przeprowadzić swój plan zemsty. - I do tej pory funkcjonował on bez zarzutu. Dochody z 
ogrodów pozwalały mi spotykać Oswynna i jego przyjaciół na ich własnym gruncie. Wiele 
miesięcy zajęło mi przygotowanie finansowych operacji, które mają doprowadzić ich do 
ruiny. - Artemis wziął pustą filiżankę i obracał ją w palcach. A teraz on pozbawił mnie 
jednego z moich celów. Madeline wyciągnęła rękę do niego. - Artemisie.

- .
- . - Ten cholerny drań! Jak śmiał ingerować w moje sprawy. Bez ostrzeżenia cisnął filiżanką o 

ścianę. - Pięć lat pracowałem nad tym planem. Pięć długich lat. Madeline zamarła, patrząc, 
jak delikatna porcelana rozpryskuje się na setki okruchów. Ale nie to najbardziej nią 
wstrząsnęło, tylko widok Artemisa targanego gwałtownymi emocjami. W całym okresie ich 
znajomości był tak opanowany, tak konsekwentnie kontrolował swoje zachowanie. Nawet 
wtedy, kiedy się z nią kochał, jego panowanie nad sobą było zdumiewające. - Pięć lat - 
powtórzył, patrząc na szczątki filiżanki takim wzrokiem, jak gdyby spoglądał w otchłań 
piekielną. Nie mogła znieść jego bólu. Zbyt mocno przypominał jej  własne rozterki. 
Podbiegła do niego, objęła go i przytuliła twarz do jego ramienia. - Obwinia pan siebie 9 jej 
śmierć - szepnęła. - Zostawiłem ją samą. - Stał nieruchomo w jej objęciach, zimny jak głaz. 
- Nie miała nikogo, kto by ją obronił. Powiedziała mi, że jest kobietą samodzielną, że sama 
potrafi się o siebie troszczyć, ale w końcu.

- .
- . - Rozumiem. - Przytuliła się mocniej do niego, pragnąc swoim ciepłem ogrzać jego ciało. - 

Wiem, jak czuje się człowiek zmuszony żyć z myślą, że jego decyzja przyczyniła się do 

93

background image

czyjejś śmierci. Wielki Boże, jak ja to dobrze  rozumiem. - Madeline - szepnął i przycisnął 
do piersi jej głowę. - Niekiedy myślałam, że oszaleję - mówiła, tuląc twarz do jego czarnego 
szlafroka. - Gdyby nie Bemice, już dawno trafiłabym do zakładu dla obłąkanych. - Cóż za 
dobraną parę tworzymy - powiedział cicho. - Ja żyłem tylko pragnieniem zemsty, a pani 
przeklinała siebie za  śmierć ojca. - A teraz wniosłam taki zamęt w pana życie, że zagroził 
on temu, co dla pana najważniejsze, planom zemsty. - Starała się powstrzymać 
napływające do oczu łzy. - Bardzo mi przykro,  Artemisie. - Proszę tak nie mówić. - Ujął jej 
twarz i odchylił głowę tak, by patrzeć jej w oczy. - Przysięgam, że nie winie pani za  to, co 
stało się dziś w nocy. - Ale to jednak moja wina. Gdybym nie szukała u pana pomocy, nic by 
się nie zdarzyło. - Sam podjąłem decyzję w tej sprawie. ~ To nieprawda. Wszystko zaczęło 
się w chwili, kiedy szantażem zmusiłam pana do udzielenia mi pomocy w odnalezieniu 
Nellie.

- - Dość tego.
- - Pocałunkiem zmusił ją do milczenia. Pożądanie, które w nim wyczuwała, wprawiło ją w 

rozterkę. Instynktownie chciała go pocieszyć, ale teraz sama poczuła się zagubiona w 
obezwładniającym pragnieniu. Pociągnął ją na łóżko. Przywarła do niego, cały czas czując 
jego usta. Rozchylił szlafrok i całował jej szyję. Jego gwałtowne pożądanie udzieliło się 
Madeline. Wsunęła dłonie pod szlafrok Artemisa i pieściła jego szczupłe muskularne ciało. 
Mruknął coś niewyraźnie, gdy go objęła i mocniej do niego przywarła. Poczuła pod nocną 
koszulą dotknięcie jego dłoni na wewnętrznej stronie ud. Otwierała się dla niego, a on był 
gotów przyjąć to, co mu oferowała. Zatracona w narastającym podnieceniu, dotykała jego 
ciała, wreszcie natrafiła palcami na twardy, nabrzmiały członek i zaczęła go delikatnie 
pieścić. Jęknął cicho, przewrócił się na plecy i pociągnął ją na siebie. Objęła go kolanami i 
krzyknęła, gdy jego palce poruszyły się pomiędzy jej nogami. Patrzyła na Artemisa, a jego 
wzrok mówił jej wszystko. Nie potrzebowała słów, by zrozumieć, że w tym momencie 
jedyne, co ma dla niego znaczenie, to zaspokojenie pożądania, które widziała w jego 
oczach. Silne męskie dłonie zacisnęły się na jej biodrach. Uniosła się nieco, by znaleźć się 
nad nim, ale gdy poczuła jego dotknięcie, odruchowo zareagowała niespodziewanym 
napięciem mięśni. Pozostał jej jakiś uraz po ich poprzednim intymnym spotkaniu.

- - Powoli - powiedział niskim, stłumionym głosem.
- - Tym razem zrobimy to powoli, delikatnie. Wolno, ostrożnie wsunął się w nią i znieruchomiał. 

Oddychała miarowo, starała się odprężyć. Tym razem nie czuła bólu, tylko narastające 
pragnienie spełnienia. Kciukiem dotknął jej najwrażliwszego miejsca. Wstrzymała oddech, 
potem zacisnęła palce na jego ramionach. - Artemisie - szepnęła.

- „  - Tak, właśnie tak. Zaczął się w niej poruszać. Odchyliła głowę do tyłu. Narastało w niej 

napięcie, a równocześnie jej ciało niecierpliwie oczekiwało odprężenia, które musiało 
wreszcie nastąpić. Poruszał się nadal, wolno, w nieprzewidywalny sposób. Miała ochotę 
krzyczeć. Mocniej ścisnęła jego ramiona i sama przejęła inicjatywę. Nie wiedziała, czego 
tak rozpaczliwie pragnie, ale wyczuła, że ta magiczna chwila jest już blisko. Artemis 
uśmiechnął się i w tym momencie zdała sobie sprawę, że on celowo chce doprowadzić ją 
niemal do szaleństwa. Niespodziewanie pękła w niej jakaś tama. Artemis przyciągnął ją do 
siebie i właśnie gdy miała krzyknąć, przywarł wargami do jej ust. Potem sam jęknął cicho, a 
jego napiętym ciałem wstrząsnął dreszcz. Oboje byli nasyceni i wyczerpani. Po kilku 

94

background image

minutach Artemis ocknął się ze słodkiego letargu. Gniew, który pulsował mu w żyłach przez 
ostatnie kilka godzin, zniknął bez śladu. To dzięki Madeline, pomyślał. Jej namiętność 
spełniła rolę łagodzącego opatrunku na jego stare rany, które dzisiaj dały o sobie znać. 
Wiedział teraz, że nigdy  się nie zabliźniły. Madeline poruszyła się, usiadła i zamrugała. 
Sprawiała wrażenie oszołomionej, ale szybko przyszła do siebie. Przez chwilę, w skupieniu, 
przyglądała się Artemisowi. - Zapewne bardzo pan ją kochał - szepnęła. - Była mi bliska. 
Czułem się za nią odpowiedzialny. Byliśmy  łchankami. Nie wiem, czy można to nazwać 
miłością, Jest  uczucie trudne do określenia, lecz wiele dla mnie znaczyła. - Tak. Czuł na 
sobie jej wzrok i szukał słów, którymi mógłby jej izystko wyjaśnić. - Uczucie, które nas 
wiązało, przybladło przez te pięć lat jej śmierci. Nie dręczy mnie pamięć o niej, ale 
przeświad;nie, że ją zdradziłem. Przysiągłem jej duchowi, że ją mszczę, i wiem, że tylko to 
mogę dla niej zrobić. - Rozumiem. - Madeline uśmiechnęła się smutno. - Żył i tylko myślą o 
zemście, a teraz wszystkie plany spełzły na zym. Przepraszam, Artemisie. - Madeline.

- .
- . Wielkie nieba, zrobiło się bardzo późno! - Poruszyła się, kajać tasiemek szlafroka. - Muszę 

wracać do mojej sypialni. caźdej chwili może tu ktoś wejść. Nikt nie wejdzie do tego pokoju 
bez mojego pozwolenia. Choćby któraś z pokojówek. - Wstała i pośpiesznie upo Ikowała na 
sobie ubranie. - Byłoby to wysoce niezręczne nas obojga. Madeline, musimy porozmawiać. 
Tak, wiem. Może po śniadaniu. afnęła się, potrącając przy tym toaletkę. Oparła się o nią 
jdzyskania równowagi i przypadkowo dotknęła palcami  który Artemis odpiął od płaszcza 
Oswynna. Zauważył, lojrzała na tę karteczkę. Może pani to przeczytać powiedział, siadając 
na krawędzi  Jest adresowany do pana. Zostawił go morderca. Napisał list do pana? 
ostrzeżenie, bym trzymał się z dala od jego spraw.  Wstał, podszedł do toaletki, wziął 
poplamiony krwią arkusik, rozłożył go i podał Madeline. Przeczytała szybko, a on bez trudu 
mógł powiedzieć, kiedy doszła do ostatniego zdania. Palce drżały jej lekko, gdy dokończyła 
głośno:  - „Przy okazji bądź tak dobry i pozdrów moją żonę”. Uniosła głowę. - Wielki Boże! 
To prawda! Renwick żyje!  - Nie. - Wyjął list z jej ręki i przycisnął ją do siebie. - Tego nie 
wiemy. - Ale wspomniał o mnie. - W jej głosie brzmiał skrywany lęk. - „.

- .
- .
- pozdrów moją żonę”. - Niech pani pomyśli, Madeline. Znacznie bardziej prawdopodobne jest, 

że ktoś chce, byśmy uwierzyli, że on żyje rzekł Artemis. - Ale dlaczego?

- Widać odpowiada to jego planom. - Nie widzę w tym żadnego sensu. - Przyłożyła dłonie do 

skroni. - Co tu się dzieje? O co tu chodzi?

- Nie wiem jeszcze, ale obiecuję, że odkryjemy prawdę. Potrząsnęła smutno głową. - Żałuję, 

że wplątałam pana w tę sprawę. Jeszcze dzisiaj, ja i moja ciotka, musimy wyprowadzić się 
z tego domu. - Chyba nie chce pani zmusić mnie do tego, bym obstawił strażnikami cały 
pani dom, żeby zapewnić wam bezpieczeństwo. Byłoby to bardzo kłopotliwe - powiedział, 
unosząc brwi. - Sprawy zaszły zbyt daleko, Artemisie. Ten list jest ostrzeżeniem. Kto wie, co 
on teraz zrobi?

- Wątpię, czy pokusi się o to, by wyprawić na tamten świat następnych dwóch dżentelmenów. - 

Ale jednego już zabił. - Oswynn był łatwym celem. Nie ma rodziny, która przejęłaby się jego 
śmiercią. Znając jego reputację, nikt nie będzie  :askoczony, gdy się dowie, że zginął z ręki 

95

background image

rzezimieszka v drodze do domu z jakiejś jaskini gry. Zamordowanie Flooda Glenthorpe’a 
byłoby znacznie bardziej ryzykowne. Jestem irzekonany, że nasz prześladowca jest na tyle 
sprytny, by o tym /iedzieć. - Ale ciało Oswynna zostało znalezione na terenie Pawiloów. To z 
pewnością wplącze pana w poważny skandal. - Nie - rzekł spokojnie Artemis. - Zwłoki 
zostaną znaleione w Tamizie. Zająłem się tym razem z Zacharym. - Rozumiem.

- .
- . ale to nie rozwiązuje naszego problemu. lorderca najwyraźniej wie o pana powiązaniach z 

Pawilonami dlatego tam je zostawił. - Tak. - Wie również o pana planach zemsty. - 
Owszem. - I może przysporzyć panu wiele kłopotów - powiedziała [adeline, patrząc na 
niego z zatroskaniem. - Jeśli tak, to jakoś sobie z nimi poradzę. - Ależ, Artemisie.

- .
- . - Proszę posłuchać - objął ją ramieniem. - Niezależnie od s,o, co się zdarzy, będziemy 

działać wspólnie. Jest zbyt iźno, by zmieniać plany. Patrzyła na niego przez chwilę, potem 
bez słowa położyła 3wę na jego ramieniu. Obejmował ją czule. Blade światło świtu 
rozjaśniło już okna pialni. 17  JTrzysięgam, że chybabym oszalała, gdyby nie udało się nam 
chociaż na chwilę wymknąć z domu Hunta - powiedziała Bemice, wyglądając na ulicę przez 
okno powozu. - Tylko nie zrozum mnie źle, doceniam jego troskę o twoje bezpieczeństwo, 
ale, szczerze mówiąc, zaczynam się czuć jak w pułapce. - Nasza wolność dzisiejszego 
ranka jest raczej iluzoryczna zauważyła Madeline. Powoził Latimer, ale nie był sam. Obok 
niego, na koźle, siedział Zachary uzbrojony w pistolet. Przyszedł akurat do domu w chwili, 
kiedy Madeline i Bemice kazały przygotować powóz. Uparł się, że musi im towarzyszyć. - 
Masz rację. Wygląda to tak, jakbyśmy podróżowały z uzbrojoną eskortą - zgodziła się 
Bemice. - Mimo wszystko dobrze jest wyrwać się z domu, nawet w taki mglisty dzień. - O, 
tak. - Szkoda, że nie było pana Leggetta, kiedy wyjeżdżałyśmy. Zaproponowałabym mu, 
żeby nam towarzyszył. - Chciałabyś, żeby pojechał z nami?

- zdziwiła się Madeline. - Odbyłam z nim interesującą rozmowę w tym czasie, kiedy ty i pan 

Hunt byliście w domu pana Pitneya. Miałam okazję bliżej go poznać. Jest to bywały w 
świecie dżentelmen. - Naprawdę?

- W czasie wojny spędził wiele czasu na kontynencie. Madeline była zdziwiona tą nagłą 

zmianą tematu rozmowy. - Nie wiedziałam. Co on tam robił?

- zapytała. - Niewiele mówił na ten temat, ale odniosłam wrażenie, że przysyłał raporty o 

systemie zaopatrzenia wojsk napoleońskich. Jego informacje bardzo pomogły 
Wellingtonowi. - Na Boga! W czasie wojny pan Leggett pełnił rolę tajnego agenta?

- Oczywiście, nie powiedział tego wyraźnie, ale mógł nim być. Jest w końcu dżentelmenem, a 

ci nie mówią o takich sprawach. A w ogóle jest uroczym mężczyzną, nie sądzisz?  Madeline 
nigdy dotąd, chociaż znała ciotkę od dzieciństwa, nie zauważyła w jej oczach tak 
szczególnego wyrazu. Zakasłała, żeby ukryć zakłopotanie. - Owszem, jest czarujący. - A 
jaki sprawny jak na swój wiek! Madeline uśmiechnęła się. - Dojrzały, a nadal młodzieńczy, 
chciałaś powiedzieć. Ku zaskoczeniu bratanicy, Bemice zarumieniła się. Potem, 
uśmiechając się nieśmiało, powiedziała:  - Tak, to prawda. Powóz zatrzymał się, 
przerywając rozmowę o urokach i dokonaniach pana Leggetta. Zachary otworzył drzwiczki i 
pomógł Bemice, a potem Madeline zejść na chodnik. Twarz miał zatroskaną. Rozejrzał się i 
poprowadził je do wejścia do niewielkiego sklepu. - Nie będziemy tam długo - powiedziała 

96

background image

starsza z pań. Możesz zaczekać tutaj. - Tak, proszę pani. Będę przed sklepem, na wypadek 
gdybym okazał się potrzebny. Madeline weszła za ciotką do mrocznego wnętrza apteki 
pani Moss. Niewiele zmieniło się tu w ciągu ostatnich lat. Egzotyczne zapachy kadzideł i 
ziół obudziły w pamięci Madeline wspomnienia z dzieciństwa. Ojciec był tu częstym 
klientem, podobnie jak wielu dżentelmenów z Towarzystwa Yanzagarian. Augusta Moss 
prowadziła jedną z nielicznych aptek sprzedających  vanzagariańskie zioła. - Panna Reed! 
Pani Deveridge! Jak to miło, że zajrzały panie do mnie. - Augusta Moss, wysoka, 
dystyngowanie wyglądająca kobieta, ubrana w szeroki fartuch zasłaniający niemal całą 
suknię, wyłoniła się ze składziku na tyłach apteki. - Cieszę się, że panie widzę. Sporo czasu 
minęło od ostatniej wizyty, nieprawdaż?

- W rzeczy samej - odparła Bemice, uśmiechając się uprzejmie. - Tak się złożyło, że potrzebne 

są mi pewne zioła, więc pomyślałyśmy, że warto do pani wpaść. - Znakomicie. Jakich ziół 
pani potrzebuje?

- Moja bratanica ostatnio źle sypia. - Och, to bardzo przykre. - Twarz pani Moss przybrała 

wyraz wskazujący na zrozumienie i współczucie. - Dobry, mocny sen to najważniejszy 
czynnik zdrowia i stanu nerwów. - Z całą pewnością. - Bemice ucieszyła się, słysząc taką 
opinię w sprawach, którym poświęcała się od dawna. - Dawałam jej różne tradycyjne 
środki, ale bez większego skutku. Pomyślałam o pewnych vanzagariańskich ziołach, z 
którymi kiedyś eksperymentowałam. Spalanie ich wywołuje senność. Ma pani może coś 
takiego?

- Wiem, o jakich ziołach pani mówi. Są bardzo rzadkie. Dostaję je dwa lub trzy razy do roku. 

Niestety, w tej chwili nie mam ich na składzie. AMANDA QillCK  - Och, Boże! Jakże mi 
przykro. W całym mieście jest tylko kilka aptek, w których można kupić zioła z Vanzagary. 
Odwiedziłyśmy już wszystkie, ale żadna nie miała ostatnio świeżych dostaw. - Szkoda, że 
nie przyszłyście panie przed dwoma tygodniami. Otrzymałam wówczas dużą dostawę. - 
Pani Moss spojrzała na wysoki pusty słój stojący na półce. - Pewien dżentelmen, członek 
Towarzystwa Vanzagarian, kupił wszystko, co miałam. Madeline zaparło dech. 
Powstrzymała się, by nie wymienić spojrzeń z ciotką. Bemice uniosła brwi. - Powiada pani, 
że ten klient kupił cały zapas? Widocznie ma bardzo poważne trudności ze snem. Pani 
Moss potrząsnęła głową. - Nie sądzę, żeby miał kłopoty z bezsennością. O ile wiem, 
prowadzi pewne eksperymenty z wywoływaniem halucynacji. - Zastanawiam się, czy ten 
dżentelmen nie odstąpiłby nam małej ilości tych ziół - powiedziała z namysłem Bemice. 
Może wiedząc, jak bardzo potrzebne są mojej bratanicy, byłby tak uprzejmy i podzielił się z 
nami. - Przypuszczam, że nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby go panie o to spytały. 
- Pani Moss wzruszyła ramionami. - Kupił te zioła lord Clay. zy pan Hunt już wrócił?

- zapytała Madeline lokaja, wbiegając za ciotką do domu. - Nie musicie mnie szukać, panie - 

odezwał się Artemis, pojawiając się na schodach. - Właśnie przed chwilą przyszedłem. 
Gdzie byłyście, u licha?!  Jego głos zabrzmiał jak zapowiedź nadciągającej burzy, jeszcze 
nie groźny, ale już budzący niepokój. - Jak to dobrze, że jest pan w domu, sir - rzekła 
Madeline. - Odbyłyśmy niezwykle owocną wyprawę. Madeline ma panu wiele do 
opowiedzenia, sir - dorzuciła Bemice, kierując ku niemu promienne spojrzenie. - Czyżby?

- Artemis, idąc w dół po schodach, nie odrywał wzroku od Madeline. - Proszę przyjść do mnie 

do biblioteki, pani Deveridge. Chciałbym dowiedzieć się czegoś bliższego o tej owocnej 

97

background image

ekspedycji. Tak oficjalnie? Pani Deveridge? Madeline nie miała wątpliwości, że Artemis jest 
w nie najlepszym humorze. - Nie ma powodu zwracać się do mnie takim tonem 
powiedziała, zamykając za sobą drzwi biblioteki. - Jeśli jest to skutek wydarzeń minionej 
nocy, to radziłabym skorzystać z którejś z mikstur mojej ciotki. - Pozostanę przy brandy. - 
Sir, mogę panu wyjaśnić.

- .
- . - Wszystko?
- Uniósł brwi. - Liczę na to, gdyż mam wiele pytań. Zacznijmy od najważniejszego. Jak 

śmiałyście, panie, opuścić dom bez mojej wiedzy i do tego nie informując, dokąd się 
udajecie?

- Sir, pana ton staje się irytujący. Staram się być cierpliwa i wyrozumiała, bo jak już 

wspomniałam, wydarzenia minionej nocy mogły nadszarpnąć panu nerwy, jednakże jeśli 
nadal zamierza pan zachowywać się tak, jak gdyby był pan.

- .
- . - Jak gdybym był kim, moja droga?
- Oparł dłonie na biurku i patrzył groźnie. - Jak gdybym miał powód, żeby się niepokoić? Jak 

gdyby pani wykazała upór, samowolę i bezmyślność?  Tego już było za wiele. Madeline 
wybuchła:  - Chciałam powiedzieć, jak gdyby pan był moim mężem. AMANDA QillCK 
Zapadło milczenie. Wydawało się nawet, że zegar się zatrzymał. Madeline dałaby 
wszystko, żeby cofnąć te stówa, ale było za późno. - Pani mężem - powtórzył wreszcie 
Artemis obojętnym tonem. Skoncentrowała całą uwagę na zdejmowaniu rękawiczek. - 
Proszę mi wybaczyć, sir. Posunęłam się nieco zbyt daleko w tym porównaniu. 
Dowiedziałam się dzisiaj czegoś  ważnego i nie powinniśmy tracić czasu na niepotrzebne 
spory. Artemis zignorował jej słowa i zapytał lodowatym tonem:  - Czy naprawdę zachowuję 
się tak jak pani mąż? Wydawało mi się, że określiła go pani jako skończonego łajdaka o 
morderczych skłonnościach. - Och, niech pan nie będzie śmieszny, sir. Oczywiście nie 
porównywałam pana do Renwicka. On był absolutnym draniem bez honoru. Zupełnym 
przeciwieństwem pana. - Dziękuję przynajmniej za to - wycedził przez zęby. - Jak pan wie, 
nie mam dobrych wspomnień po swoim małżeństwie - mówiła dalej, mocując się z 
rękawiczką. Możliwe, że zareagowałam zbyt gwałtownie, gdy zaczął pan na mnie krzyczeć. 
- Wcale nie krzyczałem. - To prawda. Ma pan rację. Nie krzyczał pan. Nawet nie podniósł 
pan głosu. To było zbyteczne. Jest pan zdolny zmrozić każdego jednym słowem. - Nie wiem 
nic o zmrażaniu kogokolwiek, ale mogę panią zapewnić, że kiedy wróciłem do domu i 
dowiedziałem się, że  opuściłyście dom, to ta wiadomość mnie zmroziła do szpiku kości. - 
Czyżby gospodyni nie poinformowała pana, że zabrałyśmy ze sobą Latimera i 
Zachary’ego?

- Tak i tylko to powstrzymało mnie przed wysłaniem ludzi na poszukiwanie pań. Upuściła 

rękawiczkę i przez parę sekund nie odrywała od niej wzroku. Potem podniosła wzrok na 
Artemisa. Próbowała odgadnąć uczucia kryjące się w spojrzeniu jego błyszczących oczu. 
Nie łudziła się, że przyjdzie jej to łatwo. Był mężczyzną, który już dawno nauczył się 
ukrywać emocje przed światem. Żył swoim wewnętrznym życiem za zamkniętą bramą i 
wysokim murem, ale we wszystkim, co robił, kierował się zasadami uczciwości i honoru. W 
przeciwieństwie do Renwicka nie był pięknisiem, który troszczy się tylko o siebie. Rozumiał, 

98

background image

czym jest prawdziwa odpowiedzialność. Wystarczyło spojrzeć na Henry’ego Leggetta i 
Zachary’ego czy innych, którzy mu służyli ze szczerym oddaniem, by poznać prawdę o tym 
człowieku. A nade wszystko, tak jak i ona, wiedział, czym jest poczucie winy. - Proszę mi 
wybaczyć, sir. - Zapomniała o leżącej na podłodze rękawiczce i podeszła do biurka. - Nie 
potrafiłam się opanować. Wszystko, co kojarzy mi się z małżeństwem, to dla mnie drażliwy 
temat. - Dała mi to pani jasno do zrozumienia. - Latimer i Zachary byli uzbrojeni, a ja 
miałam pistolet i sztylet. Nie jestem naiwna. - Nie, oczywiście, że nie jest pani naiwna. Jest 
pani inteligentną, zaradną kobietą, przywykłą do decydowania w swoich sprawach. - 
Wyprostował się gwałtownie i odwrócił w stronę okna. - To ja zbyt nerwowo zareagowałem. 
- Artemisie.

- .
- . - Przeciąganiem tej rozmowy nic nie osiągniemy. - Założył ręce za plecami i wpatrywał się 

w ogród. - Przejdźmy do  rzeczy. Proszę mi powiedzieć, jaka to ważna sprawa wywabiła 
panie z domu. On jest chyba najbardziej upartym mężczyzną na świecie, pomyślała. 
Uniosła wzrok, ale wiedziała, że niebiosa nie pośpieszą jej z pomocą w trudnej rozmowie z 
tym człowiekiem. - Słusznie, sir. Porozmawiajmy o mniej drażliwych sprawach. Zawsze 
uważałam, że nic nie poprawia tak nastroju jak miła rozmowa o morderstwach i groźnych 
spiskach. Artemis obejrzał się przez armię. - Jedna rada: niech pani nie igra z losem. 
Przywykła pani do decydowania o sobie, ale zapewniam panią, że jestem nie mniej 
przywiązany do rządzenia we własnym domu. A w tym momencie mieszka pani u mnie. - 
Pięknie pan to wyłożył, sir. Ma pan pełne prawo wydawać tu polecenia. Obiecuję panu, że 
nie oddalę się ponownie bez poinformowania o tym, dokąd się udaję. - Myślę, że to mi musi 
wystarczyć. Proszę teraz opowiedzieć o dzisiejszej wyprawie. - Dobrze. Krótko mówiąc, 
pomyślałam, że niewiele jest w mieście aptek sprzedających vanzagariańskie zioła, a tylko 
niektóre z nich oferują większe ich ilości. Człowiek, który zadymił labirynt Pitneya, żeby nas 
uśpić, musiał dysponować raczej pokaźną ilością tych ziół. Artemis milczał przez chwilę, 
wyraźnie doceniając logikę jej rozumowania. - Postanowiła pani zatem znaleźć aptekę, w 
której zostały nabyte te zioła, prawda?  Madeline była zadowolona, że tak szybko docenił 
znaczenie jej planu. - Tak, chociaż nie wiedziałam, od której zacząć. Odwiedziłyśmy więc 
razem z ciocią te, które sprzedają zioła leczące  bezsenność - powiedziała. Zauważyła, że 
Artemis odwrócił się w jej stronę i słucha z zainteresowaniem. - Proszę mówić dale’5 - 
ponaglił ją. - Jak już wspomniałam, takie apteki są nieliczne, a w dodatku jeden z aptekarzy 
został przed kilkoma miesiącami zamordowany. - Słyszałem o tym. Krążyły plotki, że miało 
to związek  z Księgą Tajemnic. - Tak, tylko że te plotki przycichły po śmierci Ignatiusa 
Lorringa. - Zastanawiałem się w swoim czasie, czy nie istnieje  związek pomiędzy 
samobójstwem Lorringa a plotkami o Księdze Tajemnic - powiedział Artemis. - Był on 
jednym z nielicznych mężczyzn w Europie, który potrafiłby ją rozszyfrować. - Jeśli można 
wierzyć lordowi Linslade, jest to jeszcze jedna pogłoska związana z tą przeklętą księgą - 
powiedziała Madeline, wzruszając ramionami. - Tak czy inaczej, zdecydowałyśmy się 
odwiedzić aptekę pani Moss i zapytać ją o te zioła. - Znam tę aptekę i kiedy jeszcze sam 
przygotowywałem sobie świece do medytacji, u niej kupowałem zioła. - Klientami jej sklepu 
było wielu vanzagarian. Nawet Lorring się u niej zaopatrywał. Tym razem powiedziała nam, 
że zabrakło jej tych usypiających ziół, gdyż cały zapas kupił pewien dżentelmen, członek 

99

background image

Towarzystwa Vanzagarian. Artemis był coraz wyraźniej zainteresowany relacją Madeline. 
Odszedł od okna i stanął przy biurku. - Cóż to za dżentelmen?

- Lord Clay. Artemis sprawiał wrażenie zaskoczonego, ale po chwili się  zasępił. - Spotkałem 

tego człowieka kilka razy. Sympatyczny pan,  ale nieco zdziwaczały. Mówiąc pani językiem, 
kolejny wariat  ‘. Towarzystwa Vanzagarian. Na ile wiem, nie interesuje się tarożytnymi 
językami. Trudno sobie wyobrazić, żeby pozukiwał czegoś takiego jak Księga Tajemnic. - 
Wszystko jednak wskazuje na to, że jest posiadaczem viększej ilości vanzagariańskich ziół 
usypiających. Artemis wziął nóż do otwierania listów i w zamyśleniu stukał iim o biurko. - 
Niewiele z tego wynika - mruknął. - A potrafi pan zaproponować coś lepszego?

- Nie. Spróbujmy pójść tym tropem - powiedział, odkładając lóż. - Tylko jak? Nie możemy 

przeszukać jego domu. Nie est pusty tak jak dom Pitneya. Dniem i nocą pełno tam łużby. - 
Zgodnie z vanzagariańskim powiedzeniem, nadmiernie :atłoczona twierdza jest równie 
łatwa do zdobycia jak pusta. - Nigdy nie słyszałam tego przysłowia. - Zapewne dlatego, że 
je przed chwilą wymyśliłem. Wpatrywała się w płomień, dopóki nie wypełnił jej całego >ola 
widzenia. Delikatny zapach spalonej świecy nasycał iowietrze w sypialni. Pokój tonął w 
mroku. Przed paroma minutami zamknęła lokładnie drzwi i zasłoniła okno, tak że docierały 
do niej tylko [tłumione hałasy z wnętrza domu i ulicy. Medytacji nauczył ją przed wielu laty 
ojciec, ale świece ze ipecjalną mieszaniną ziół sporządzała jej ciotka. Aromat był agodny, 
uspokajający. Podobnie jak zapachy w sklepie pani 4oss, wywoływał wspomnienia 
przeszłości. Ulotny obraz jojawił się w jej wyobraźni: ojciec nachylony nad nią, objaśliający 
trudniejsze ustępy starych tekstów. Nigdy nie pojawiał się obraz matki, która zmarła rok po 
jej urodzeniu, natomiast często widywała postać Bemice. Ciotka sprowadziła siłg do domu 
starszego brata, by opiekować się nim i jego małą córeczką. To jej pogoda, ciepło i miłość 
ożywiały dom opustoszały po śmierci Elizabeth Reed. Bemice obdarzała bratanicę niemal 
matczyną miłością. Kierowała domem, wspierała brata załamanego po śmierci żony. W tych 
krytycznych chwilach to właśnie ona uratowała rodzinę, a nie, jak się zdawało, studiowanie 
przez ojca filozofii  Vanza, pomyślała Madeline. Powoli rozpłynęły się wspomnienia i obrazy 
z przeszłości, a w jej pamięci pojawiły się sceny z powtarzającego się sennego koszmaru. 
Uważała, że powinna zastanowić się nad nimi jeszcze raz. W ostatnim śnie było coś 
nowego, wymagającego wyjaśnienia. Czas mijał. Pogrążyła się tak głęboko w 
wywoływanych  w pamięci wizjach, że zdawało jej się, jak gdyby słyszała trzaskanie 
płomieni, czuła zimne dotknięcie żelaznego klucza trzymanego w dłoni, jakby znów kątem 
oka widziała błyszczący  złoty przedmiot leżący na dywanie. Poczuła chłód, podobnie jak 
we śnie. Palce jej drżały, ale nie chciała odsunąć od siebie przykrych wizji. Pomysł, by w 
czasie medytacji przeanalizować sceny z sennych koszmarów, przyszedł jej do głowy po 
rozmowie z Artemisem, przerwanej nagłym przybyciem Zachary’ego. Przez cały dzień 
miała uczucie, że nie powiedziała mu czegoś  ważnego. Artemisa najbardziej interesowała 
laska, ale był to stały  element jej snów. Elegancka laska była ważna, lecz stanowiła jedynie 
wyraz próżności Renwicka. Uwaga Madeline tym razem skierowana była na klucz. 
Powtarzający się od wielu  liesięcy sen zawsze nasycony był lękiem, że nie uda jej się 
tworzyć drzwi sypialni. Sny różniły się od siebie w drobnych szczegółach, ale apiero w 
ostatniej wersji widziała rękę Renwicka sięgającą 3 klucz, który wysunął się z jej palców. 
Zapach świecy i koncentracja związana z medytacją sprawiły, ; scena ta wydała jej się 

100

background image

niezwykle wyraźna. Płomienie, dym, szystkie szczegóły odżyły w jej wyobraźni. Klucz 
wypadł jej z raki. Nachyliła się, by go podnieść. enwick roześmiał się. Odwróciła głowę, by 
na niego spojrzeć. Martwą dłonią sięgnął po klucz. rV sypialni rozległ się przeraźliwy krzyk. 
Płomyk świecy migotał i zgasł. W pokoju zapanowała nagle ciemność. Ledwie zdołała sobie 
uświadomić, że to ona krzyknęła, zgasiła świecę, gdy usłyszała odgłos kroków na 
schodach, zaraz potem głośne stukanie do drzwi. - Madeline! Proszę natychmiast otworzyć! 
Zlana zimnym potem, z trudem łapiąc oddech, zerwała się równe nogi, podbiegła do drzwi i 
otworzyła je. Artemis padł do pokoju tak gwałtownie, że niewiele brakowało, by przewrócił. - 
Co tu, u diabła.

- .
- .
- ! - Zatrzymał się i szybko rozejrzał po /pialni. - Wszystko w porządku - uspokoiła go. - 

Przepraszam za ; krzyki. Podszedł do okna i odsunął zasłonę, potem spojrzał na gaszoną 
świecę. - Medytowałam - wyjaśniła. - Próbowałam przypomnieć jbie obrazy z sennych 
koszmarów. W otwartych drzwiach pojawiła się ciotka. - Co tu się, na Boga, dzieje?

- zapytała. - Czy coś się stało?
- Za plecami Bemice stał Eaton Pitney z ręką na temblaku. - Czy tu był Obcy?
- Nie, nie, nie - odparła Madeline, potem jęknęła cicho na widok Nellie i gospodyni, które 

również ukazały się na korytarzu. - Medytowałam i coś mnie przestraszyło. Naprawdę nie 
ma powodu do niepokoju. - Sam się tym zajmę - powiedział Artemis do gospodyni. Proszę 
poinformować służbę, że wszystko jest w porządku. - Tak, sir. - Pani Jones skinęła głową i z 
wyrazem ulgi na twarzy oddaliła się razem z Nellie. Artemis odczekał chwilę i zapytał:  - Co 
się tu, u diabła, stało?!  - Mój sen. - Spojrzała na Eatona Pitneya i zwracając się do niego, 
powiedziała: - To długa historia, sir. Powiem panu tylko, że miewam pewien powtarzający 
się senny koszmar. Ostatniej nocy pojawiła się w nim pewna zmiana. Chodzi  o klucz. - 
Klucz?

- Starszy pan pochylił głowę. - Ma pani na myśli  klucz do drzwi?
- Co z tym kluczem?
- zapytał Artemis. - Zawsze jest w moim śnie. Ostatniej nocy też upuściłam ten klucz, ale 

zamiast podnieść go tak jak zwykle.

- .
- . - Przerwała i znów zwróciła się do Pitneya: - Sir, wczoraj powiedział mi pan, że ta niewielka 

książka, którą panu pokazałam, nie może  być Księgą Tajemnic. - To niemożliwe. Ona nie 
jest nawet napisana poprawnym  językiem. - Rozważaliśmy jednak możliwość, że może to 
być pewien  rodzaj kodu. - Tak, ale co to ma do rzeczy?  Madeline głęboko odetchnęła. - 
Lord Linslade rozmawiał z intruzem, którego wziął za ducha mojego nieżyjącego męża. 
Powiedział nam, że rozmawiał z tą zjawą o Księdze Tajemnic. Duch Renwicka zwrócił 
uwagę na fakt, że nawet jeśli zostanie ona odnaleziona, to potrzebne będą dodatkowe 
środki, by ją przetłumaczyć, gdyż tylko nieliczni uczeni znają starożytne języki. - To prawda 
- zgodził się z nią Pitney. - A pan powiedział, że Obcy, który zaskoczył pana w labiryncie, 
żądał klucza. - Do czego pani zmierza?

- Wyobraźmy sobie, że Księga Tajemnic nie spłonęła powiedziała spokojnie Madeline. - Że 

ktoś ją ma i szuka kodu potrzebnego do rozszyfrowania jej tajemnic. Wyobraźmy sobie, że 

101

background image

ta dziwna książeczka jest właśnie kluczem do Księgi Tajemnic. I co wy na to?  18  \_/zekał 
za zasłoną odzielającą sąsiednie pomieszczenie i patrzył przez niewielki otwór 
zamaskowany haftem. Do elegancko urządzonej jadalni weszli dwaj modnie ubrani 
mężczyźni. Każdy z nich zaskoczony był widokiem drugiego, chociaż szybko to ukryli, 
wymieniając zwyczajowe grzeczności. Nie potrafili jednak zamaskować zaniepokojenia. 
Rozglądając się po pokoju, unikali się wzrokiem. Stół zastawiony był dla czterech osób. 
Srebra i kryształy skrzyły się w blasku świec. Grube aksamitne zasłony zawieszone na 
wysokim oknie oddzielały pokój od zamglonych ogrodów rozrywki, dobiegały do niego 
jedynie przytłumione dźwięki muzyki i gwar tłumów. Odgłos kroków dwóch mężczyzn tłumił 
gruby dywan. W prywatnym salonie, pełniącym dziś rolę jadalni, panowała  cisza. Milczenie 
przerwał Glenthorpe. - Nie spodziewałem się zastać cię tutaj. Domyślam się, że i ty jesteś 
udziałowcem w tej inwestycji. Czy tak?

- Masz na myśli kopalnię?
- Flood wziął butelkę czerwonego wina i napełnił sobie kieliszek. - Zaangażowałem się w ten 

interes od początku. Liczę na szybki zysk. - O ile wiem, tylko kilku dżentelmenów miało 
okazję włączyć się w to intratne przedsięwzięcie. - Tak. Tylko na specjalne zaproszenie. - 
Flood opróżnił do połowy kieliszek i sponad niego patrzył na Glenthorpe’a. A więc i ty 
znalazłeś się w gronie wybranych. - Znasz mnie, Flood. - Glenthorpe roześmiał się głośno. 
Zawsze należałem do tych, którzy potrafią skorzystać z dobrej okazji. - Tak, znam cię. I ty 
znasz mnie. A obaj znaliśmy Oswynna. Interesujące, prawda?

- Słyszałeś już o tym?
- O tym, że dzisiaj rano wyłowiono z rzeki jego zwłoki? Słyszałem. - Napadł na niego jakiś 

bandyta - powiedział Glenthorpe. Wiesz, jak się prowadził. Nie przepuścił żadnej okazji. 
Zbyt wiele czasu spędzał w najbardziej niebezpiecznych dzielnicach. Dziwne, że już dawno 
nikt go nie zastrzelił ani nie skręcił mu karku. - Tak - zgodził się Flood. - Dziwne. A teraz już 
go nie ma. Zostali tylko dwaj członkowie naszego małego klubu. - Na litość Boską, Flood. 
Przestań wreszcie gadać o tym Oswynnie. - Zostaliśmy tylko my dwaj i dziwnym zbiegiem 
okoliczności obaj zostaliśmy zaproszeni tutaj, żeby się dowiedzieć o zyskach z naszych 
inwestycji. - Chyba już jesteś mocno wstawiony - powiedział Glenthorpe, podchodząc do 
kominka. - Może nie powinieneś więcej pić, dopóki nie załatwimy naszych interesów. - 
Naszych interesów - powtórzył w zamyśleniu Flood. - O,  tak, nasze interesy. Powiedz mi, 
czy nie dziwi cię, że dotąd  nie pojawił się nikt poza nami?  Glenthorpe wyjął z kieszeni 
zegarek i otworzył kopertę. - Jest dopiero kwadrans po dziesiątej. - Byliśmy zaproszeni na 
dziesiątą. - I co z tego?

- Glenthorpe schował zegarek do kieszeni. Ogrody są dzisiaj zatłoczone. Pozostali udziałowcy 

mogą się  spóźnić. - Nie ma ich zbyt wielu. - Flood spojrzał na stół zastawiony  dla czterech 
osób. Glenthorpe również zerknął w tym kierunku. - Przynajmniej jeszcze dwóch - 
powiedział. - Jeśli założymy, że jedno miejsce zajmie organizator tego przedsięwzięcia, to 
poza nami pozostaje tylko jeden inwestor. Najwyraźniej to my trzej zostaliśmy zaproszeni, 
żeby się  dowiedzieć o uśmiechu fortuny. - Nie rozumiem tego. - Glenthorpe nerwowo bawił 
się breloczkiem od dewizki. - Co to za człowiek, który spóźnia się na spotkanie, na którym 
ma się dowiedzieć o swoich  zyskach?  Spoza zasłony wyszedł Artemis. - Martwy człowiek 
- powiedział spokojnie. Flood i Glenthorpe odwrócili się w jego stronę. - Hunt - mruknął ten 

102

background image

pierwszy. - O co tu, u diabła, chodzi?! - zawołał drugi. Jego twarz wyrażała lęk i 
zakłopotanie. - Dlaczego ukrywał się pan za zasłoną, a nie pokazał się zaraz po naszym 
przybyciu? Nie przyszliśmy tu, żeby bawić się w chowanego. - Zgadzam się z panem - 
powiedział Artemis. - Nie będzie  żadnych zabaw. - Co miał pan na myśli, mówiąc o 
martwym człowieku?  zapytał obcesowo Glenthorpe. AMANDA QU/CK  - Jesteś głupi, 
Glenthorpe - powiedział Flood nie odrywając wzroku od Artemisa. - Zawsze byłeś głupcem. 
- Do diabła, jak śmiesz nazywać mnie głupcem! - wybuchnął Glenthorpe. - Nie masz prawa 
mnie obrażać. - Hunt nie jest trzecim inwestorem powiedział z namysłem Flood. - To on nas 
zaprosił. Czy nie mam racji, sir?

- On to zorganizował?
- Glenthorpe patrzył przez chwilę na zastawiony stół, potem zwrócił się do Artemisa. - Wobec 

tego, kto jest tym trzecim?  Flood skrzywił się z niechęcią. - Podejrzewam, że Oswynn był 
tym trzecim inwestorem, który zdecydował się ulokować cały swój majątek w tym 
przedsięwzięciu. - I tym razem ma pan rację. Zawsze był pan najmądrzejszy z waszej trójki. 
- Proszę wobec tego powiedzieć nam, sir, jaką część zainwestowanych sum straciliśmy, 
angażując się w ten interes? Artemis podszedł do stołu i napełnił kieliszek winem. - Obaj 
straciliście wszystko. - Cholerny drań! - szepnął Flood. - Wszystko?

- Glenthorpe znieruchomiał z otwartymi ustami. - Ależ to niemożliwe! Co z naszymi zyskami? 

Mieliśmy zrobić majątek na tej inwestycji. - Niestety, wasze zyski i zainwestowane 
pieniądze zniknęły w szybie tej wyimaginowanej kopalni złota na którejś z wysp 
południowych mórz - powiedział Artemis. - Chce pan powiedzieć, że ta kopalnia nie 
istnieje?

- Tak, Glenthorpe. Właśnie to powiedziałem. - Ale.
- .
- . ale ja zastawiłem swoją posiadłość, żeby zdobyć pieniądze na tę kopalnię. - Glenthorpe 

przytrzymał się oparcia krzesła. - Będę zrujnowany. - Wszyscy trzej zainwestowaliśmy 
znacznie więcej, niż  mogliśmy sobie pozwolić. - Flood z nienawiścią patrzył na Artemisa. - 
Daliśmy się otumanić, ulegliśmy złudzeniu, a magikiem ukrytym za sceną był Hunt. 
Glenthorpe zachwiał się. Twarz mu pobladła, przycisnął dłoń do piersi; przez chwilę ciężko 
oddychał, wreszcie wyprostował się i zapytał:  - Dlaczego? Dlaczego nas to spotkało? 
Artemis przeszył go wzrokiem. - Z powodu Catherine Jensen. Glenthorpe pobladł jeszcze 
bardziej. Podszedł do krzesła  i usiadł ciężko. - Do diabła! To pan przed trzema miesiącami 
przysłał nam trzy wisiorki. Pan to zrobił, prawda?

- Chciałem wam dać trochę czasu, żebyście mogli zastanowić się nad przeszłością. - Jest pan 

zimnym draniem, Hunt - powiedział Flood. Powinienem się wcześniej tego domyślić. - Nie. - 
Glenthorpe wierzchem dłoni otarł czoło. - Nie, to niemożliwe. Przecież to wszystko zdarzyło 
się pięć lat temu. Artemis obrzucił go tylko krótkim, niechętnym spojrzeniem. Z tych dwóch 
niebezpieczny mógł być Flood. - Terminu zemsty się nie wyznacza. - To był wypadek - 
stwierdził Glenthorpe podniesionym głosem. - To z jej winy doszło do tego zamieszania. Kto 
mógł przewidzieć, że ta dzierlatka będzie się tak bronić? Uciekła, próbowaliśmy ją złapać, 
ale się nie udało. Była ciemna bezksiężycowa noc. To nie nasza wina, że spadła  z urwiska. 
- Dla mnie wy jesteście winni - powiedział Artemis. - Pan,  Oswynn i Flood. - Wobec tego 
chce pan nas zamordować tak jak Oswynna?  zapytał cicho Flood. - Jesteś głupi, 

103

background image

Glenthorpe - powiedział Flood nie odrywając wzroku od Artemisa. - Zawsze byłeś głupcem. 
- Do diabła, jak śmiesz nazywać mnie głupcem! - wybuchnął Glenthorpe. - Nie masz prawa 
mnie obrażać. - Hunt nie jest trzecim inwestorem - powiedział z namysłem Flood. - To on 
nas zaprosił. Czy nie mam racji, sir?

- On to zorganizował?
- Glenthorpe patrzył przez chwilę na zastawiony stół, potem zwrócił się do Artemisa. - Wobec 

tego, kto jest tym trzecim?  Flood skrzywił się z niechęcią. - Podejrzewam, że Oswynn był 
tym trzecim inwestorem, który zdecydował się ulokować cały swój majątek w tym 
przedsięwzięciu. - I tym razem ma pan rację. Zawsze był pan najmądrzejszy z waszej trójki. 
- Proszę wobec tego powiedzieć nam, sir, jaką część zainwestowanych sum straciliśmy, 
angażując się w ten interes? Artemis podszedł do stołu i napełnił kieliszek winem. - Obaj 
straciliście wszystko. - Cholerny drań! - szepnął Flood. - Wszystko?

- Glenthorpe znieruchomiał z otwartymi ustami. - Ależ to niemożliwe! Co z naszymi zyskami? 

Mieliśmy zrobić majątek na tej inwestycji. - Niestety, wasze zyski i zainwestowane 
pieniądze zniknęły w szybie tej wyimaginowanej kopalni złota na którejś z wysp 
południowych mórz - powiedział Artemis. - Chce pan powiedzieć, że ta kopalnia nie 
istnieje?

- Tak, Glenthorpe. Właśnie to powiedziałem. - Ale.
- .
- . ale ja zastawiłem swoją posiadłość, żeby zdobyć pieniądze na tę kopalnię. - Glenthorpe 

przytrzymał się oparcia krzesła. - Będę zrujnowany. - Wszyscy trzej zainwestowaliśmy 
znacznie więcej, niż  mogliśmy sobie pozwolić. - Flood z nienawiścią patrzył na Artemisa. - 
Daliśmy się otumanić, ulegliśmy złudzeniu, a magikiem ukrytym za sceną był Hunt. 
Glenthorpe zachwiał się. Twarz mu pobladła, przycisnął dłoń do piersi; przez chwilę ciężko 
oddychał, wreszcie wyprostował się i zapytał:  - Dlaczego? Dlaczego nas to spotkało? 
Artemis przeszył go wzrokiem. - Z powodu Catherine Jensen. Glenthorpe pobladł jeszcze 
bardziej. Podszedł do krzesła i usiadł ciężko. - Do diabła! To pan przed trzema miesiącami 
przysłał nam trzy wisiorki. Pan to zrobił, prawda?

- Chciałem wam dać trochę czasu, żebyście mogli zastanowić się nad przeszłością. - Jest pan 

zimnym draniem, Hunt - powiedział Flood. Powinienem się wcześniej tego domyślić. - Nie. - 
Glenthorpe wierzchem dłoni otarł czoło. - Nie, to niemożliwe. Przecież to wszystko zdarzyło 
się pięć lat temu. Artemis obrzucił go tylko krótkim, niechętnym spojrzeniem. Z tych dwóch 
niebezpieczny mógł być Flood. - Terminu zemsty się nie wyznacza. - To był wypadek - 
stwierdził Glenthorpe podniesionym głosem. - To z jej winy doszło do tego zamieszania. Kto 
mógł przewidzieć, że ta dzierlatka będzie się tak bronić? Uciekła, próbowaliśmy ją złapać, 
ale się nie udało. Była ciemna bezksiężycowa noc. To nie nasza wina, że spadła z urwiska. 
- Dla mnie wy jesteście winni - powiedział Artemis. - Pan, Oswynn i Flood. - Wobec tego 
chce pan nas zamordować tak jak Oswynna? zapytał cicho Flood. Glenthorpe zamarł na 
moment. - To pan go zabił?

- Kurczowo złapał się krawędzi stołu. Nie zrobił tego bandyta?
- To jasne, że Hunt zabił Oswynna - wtrącił Flood. - Kto inny mógł to zrobić?
- Tak się składa, że nie ja go zabiłem - rzekł Artemis. - Nie wierzę panu - mruknął Flood. - To 

pańska sprawa, oczywiście, ale jeśli cały czas zerkał pan przez ramię, by sprawdzić, czy 

104

background image

nie idę za panem, mógł pan nie zauważyć prawdziwego mordercy, atakującego z przodu. - 
Tak jak nie zauważyliśmy, że zmierzamy prosto do ruiny finansowej - odburknął Flood. 
Artemis uśmiechnął się. - No właśnie. Mogę wam tylko radzić, żebyście wystrzegali się 
nowych znajomości. - Nie. - Glenthorpe oddychał płytko i nierówno. - Nie, to nie może się 
zdarzyć. - Jeśli nie Hunt zamordował Oswynna, to kto to zrobił? zapytał Flood przez 
zaciśnięte zęby. - Dobre pytanie. - Artemis wypił łyk wina. - Mam nadzieję wkrótce znaleźć 
na to odpowiedź. Tymczasem musimy założyć, że morderca zechce zaatakować któregoś z 
was, a możliwe, że obu. Dlatego zaprosiłem was tutaj. Chciałem, żebyście wiedzieli, że 
Catherine Jensen została pomszczona. - Ale dlaczego ten człowiek chce nas zamordować? 
Glenthorpe bezradnie potrząsnął głową. - Z tego samego powodu, dla którego zamordował 
Oswynna. Chce odwrócić moją uwagę od innych spraw, w które jestem poważnie 
zaangażowany - odparł Artemis. - Muszę przyznać, że do pewnego stopnia osiągnął swój 
cel. Nie mogłem sobie pozwolić na przedłużanie moich rozliczeń z wami. - W co jest pan 
tak poważnie zaangażowany?

- zapytał Flood. - To nie pańska sprawa. Na razie powinniście zadowolić się tym, że z wami 

wszystko załatwiłem. Okoliczności zmusiły mnie do przyśpieszenia akcji. Na razie 
wystarczy mi to, że wierzyciele, może już jutro rano, pojawią się w waszych domach. - 
Jestem zrujnowany - jęknął Glenthorpe. - Kompletnie zrujnowany. - Tak. - Artemis ruszył w 
stronę drzwi. - To, oczywiście, nie równoważy tego, co zrobiliście przed pięciu laty, ale 
przynajmniej będziecie mieli o czym pomyśleć w czasie długich bezsennych nocy, 
zakładając, że człowiek, który zabił Oswynna, nie zajmie się i wami. - Bodaj cię piekło 
pochłonęło, ty cholerny draniu - warknął Flood. - Nie ujdzie ci to na sucho. - Jeśli uważa 
pan, że w jakiś sposób ugodziłem pański honor, proszę przysłać do mnie swoich 
sekundantów. Flood poczerwieniał ze złości, ale nie odezwał się ani słowem. Artemis 
wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi. Usłyszał jeszcze łoskot, jak gdyby jakiś ciężki 
przedmiot uderzył w ścianę. Butelka z winem, pomyślał. Zszedł na dół tylnymi schodami i 
po chwili znalazł się na zewnątrz budynku. Gęsta mgła nie zniechęciła bywalców ogrodów, 
ale większość gości wybierała atrakcje demonstrowane pod dachem. Kryształowy Pawilon 
lśnił światłami. Artemis ruszył prosto wąską żwirową ścieżką, wijącą się pomiędzy drzewami 
oświetlonymi kolorowymi lampionami. Wreszcie miał to za sobą. Zakończyły się pięcioletnie 
przygotowania i obmyślanie strategii. Oswynn nie żył, a Flood i Glenthorpe byli zrujnowani i 
im również groziła śmierć z ręki tajemniczego mordercy, który przybrał postać ducha 
Renwicka  Deveridge’a. To wystarczy. Uświadomił sobie, że czeka na coś, co się nie 
pojawiło. Gdzie uczucie satysfakcji? Radość z dokonania aktu sprawiedliwości? Odzyskany 
spokój?  Słyszał głośne okrzyki i oklaski, dobiegające ze Srebrnego Pawilonu. Zakończył 
się występ mesmerysty. Artemisowi przyszło do głowy, że przez ostatnie pięć lat znajdował 
się w pewnego rodzaju transie. Może Madeline miała rację, twierdząc, że stał się 
dziwakiem? Jaki zdrowy na umyśle człowiek poświęciłby tyle czasu na planowanie zemsty? 
Znał odpowiedź na to pytanie: taki, który poza zemstą nie ma innego celu w życiu. 
Uświadomienie sobie tego faktu pogrążyło go w melancholii, równie dokuczliwej i 
beznadziejnej jak gęsta mgła, ale daleko bardziej przygniatającej jego duszę. Wyszedł 
przez zachodnią bramę i ruszył w stronę najbliższej z długiego rzędu czekających dorożek. 
Nagle zobaczył mały czarny powozik, stojący po przeciwległej stronie ulicy. Jego wnętrze 

105

background image

tonęło w ciemności, tylko zewnętrzna lampa majaczyła we mgle. - Do diabła!  Pustkę, którą 
przed chwilą odczuwał, zastąpił gniew. Nie wolno jej było tu przyjeżdżać. Podszedł do 
powozu. Siedzący na koźle Latimer przywitał 2,0 uprzejmie. - Proszę wybaczyć, panie 
Hunt, próbowałem panią przekoiać, że nie powinna pana śledzić, ale nic to nie dało. - O 
tym, kto wydaje ci polecenia, porozmawiamy później. Artemis otworzył drzwi pojazdu i 
wskoczył do nieoświetonego wnętrza. - Artemisie! - Głos Madeline zawierał potężny 
ładunek smocji, których nie potrafił natychmiast rozpoznać. - Spotkał >ię pan z tymi dwoma 
mężczyznami, Floodem i Glenthorpe’em. ‘roszę nie próbować zaprzeczać. Usiadł 
naprzeciwko niej. Na twarzy miała gęstą woalkęjak tamtej nocy. Dłonie splotła na kolanach. 
Nie widział jej dobrze, ale wyczuwał napięcie Madeline. - Nie mam zamiaru zaprzeczać - 
powiedział. - Jak pan śmiał zrobić coś takiego? Jej gniew zmroził go na parę sekund. - O co 
chodzi, u licha?

- Nie był pan nawet na tyle uprzejmy, by poinformować mnie o swoich planach na dzisiejszy 

wieczór. Gdyby Zachary nie wspomniał, że wysłał pan listy do dwóch mężczyzn, z którymi 
wiążą pana interesy, wcale nie wiedziałabym, co się dzieje. Jak pan mógł nie poinformować 
mnie o tym?

- Moje spotkanie z Floodem i Glenthorpe’em to nie pani sprawa. - Powiedział im pan o 

czekającej ich ruinie, prawda?

- Tak. - Do licha, sir. Oni mogli pana zabić. - Mało prawdopodobne. Cały czas panowałem nad 

sytuacją. - Na Boga, Artemisie! Ujawnił pan swoje plany wobec dwóch największych 
wrogów i nawet nie wziął pan ze sobą Zachary’ego, żeby panu pomógł w razie potrzeby. - 
Zapewniam panią, że nie było to konieczne. - Nie miał pan prawa tak ryzykować. A jeśli coś 
poszłoby źle? Co by było, gdyby Flood czy Glenthorpe wyzwali pana na pojedynek?  Jej 
furia była nieco irytująca. Jest wyraźnie przewrażliwiona, pomyślał. - Ci dwaj panowie nie 
należą do takich, którzy byliby gotowi zaryzykować pojedynek. Gdyby tak było, już dawno 
bym ich wyzwał. Madeline, proszę się uspokoić. - Uspokoić się! Jak można coś takiego 
mówić. A gdyby któryś z nich wyjął pistolet i zastrzelił pana?

- Byłem na to przygotowany - powiedział uspokajająco. Wolałbym pani nie przypominać o 

swoich wadach, ale jednak jestem mistrzem Vanza. Niełatwo zabić takiego człowieka. - 
Pańskie cholerne, vanzagariańskie umiejętności nie zabezpieczają przed kulą, sir. Renwick 
Deveridge znał doskonale sztukę walki Vanza, a ja wzięłam pistolet i zastrzeliłam go w jego 
własnym domu. towóz był już w ruchu, lecz cisza, która zapadła, była tak głośna, że 
zagłuszyła stukot kopyt konia i turkotanie kół po bruku. Madeline wsłuchiwała się w echo 
własnych słów i zastanawiała się, czy nie oszalała. Po tylu miesiącach dochowywania 
tajemnicy, której ujawnienie mogło zaprowadzić ją na szafot, wyjawiła ją w zwykłej 
sprzeczce. - A więc plotki i domysły były prawdziwe. Pani go zastrzeliła - odezwał się 
Artemis po dłuższej chwili. - Tak - potwierdziła. Siedziała nieruchomo z dłońmi splecionymi 
na kolanach. - A ten senny koszmar jest dokładnym powtórzeniem wydarzeń z tamtego 
dnia?

- Tak, tylko nie opowiedziałam pierwszej jego części. - Tych scen, w których strzela pani do 

Renwicka. - Tak. Artemis nie odrywał od niej wzroku. - Nie usłyszałem również, dlaczego 
pani tak rozpaczliwie próbowała otworzyć drzwi sypialni, chociaż dom już płonął. - Tam była 
ciotka Bemice. - Do diabła! - Artemis zamyślił się na chwilę. - Jak do tego doszło, że została 

106

background image

zamknięta w tym pokoju?

- zapytał wreszcie. - Renwick uprowadził ją tej nocy po otruciu ojca. - Madeline  zacisnęła 

dłonie w pięści tak mocno, że odczuwała ból. Zaciągnął jądo swojego domu, związał, 
zakneblował i zostawił w zamkniętym pokoju, by tam spłonęła,  - W jaki sposób ją pani 
odnalazła?

- Ojciec jeszcze żył, gdy się na niego natknęłam. Powiedział mi, że Renwick zabrał ciotkę 

Bemice i obiecał wrócić po mnie. Powiedział mi jeszcze, że jedynym ratunkiem jest szybka, 
zdecydowana akcja. Kazał mi pamiętać o wszystkim, czego mnie nauczył przy ćwiczeniach 
Vanza. - Co pani zrobiła?

- Natychmiast udałam się do domu Renwicka. Zanim tam przybyłam, zdążył już podłożyć 

ogień w laboratorium, potem zamierzał jeszcze wzniecić pożar w kuchni. Wchodząc do 
ogrodu, zobaczyłam w oknie sypialni twarz ciotki. Udało jej się podczołgać do okna, ale 
ręce miała związane. Nie mogła go otworzyć, a ja nie miałam drabiny, żeby się do niej 
dostać. - Weszła więc pani do domu. - Tak. Nie miałam wyboru. - Zamknęła oczy, 
przywołując w pamięci tamte straszne chwile. - Renwick był jeszcze w kuchni. Nie słyszał 
mnie. Pobiegłam na górę, potem korytarzem w stronę sypialni. Było ciemno, drogę oświetlał 
mi tylko blask płomieni od strony tylnych schodów. - Wtedy okazało się, że sypialnia jest 
zamknięta. Madeline skinęła głową. - Próbowałam otworzyć zamek spinką od włosów. 
Słyszałam syk płomieni. Wiedziałam, że mam mało czasu. Potem nagle okazało się, że on 
jest na korytarzu. Musiał zauważyć, jak wbiegałam na schody. - Czy powiedział coś?

- Roześmiał się, widząc mnie przykucniętą pod drzwiami. W ręku trzymał klucz. Śmiał się. 

„Wiem, że to ci jest potrzebne”, rzekł. Nie odpowiedziałam. - Patrzyła na Artemisa przez 
gęstą  woalkę. Po chwili milczenia zaczęła mówić dalej: - Pistolet leżał na podłodze obok 
mnie, osłonięty fałdami mojego alaszcza. Renwick go nie widział. Ojciec powiedział mi, se 
nie mogę się wahać, bo mój mąż zna sztuki walki Vanza. Nic nie mówiąc, sięgnęłam po 
pistolet i zabiłam p jednym strzałem. Był nie dalej niż dwa kroki ode mnie. Ubliżał się. Śmiał 
się jak demon. Nie mogłam chybić i nie ;hybiłam. Artemis patrzył na nią z podziwem. - A 
potem podniosła pani klucz, otworzyła drzwi i uratowała ;iotkę. - Tak. - Jest pani naprawdę 
nieprawdopodobną kobietą. - Nigdy w życiu nie byłam tak przerażona jak wtedy 
powiedziała Madeline, patrząc na niego. - I to właśnie jest najbardzej zdumiewające, 
rozumie pani. ie chciałbym przeciągać rozmowy o tych sprawach bardziej, liż jest to 
konieczne, ale chcę pani zadać jeszcze jedno pytanie. ‘ani i panna Bemice byłyście 
ostatnimi osobami, które widziały .

- enwicka przed śmiercią. Czy jesteście całkiem pewne, że nie ‘ył, gdy opuszczałyście płonący 

dom?

- Ciotka zatrzymała się przy nim, żeby się upewnić. Poyiedziała, że nie wolno nam się 

pomylić, bo to był szalony niebezpieczny człowiek. - Przy tym niezwykle sprytny. Madeline 
spojrzała surowo na Artemisa. - Niemal tak mądry i sprytny jak pan, a mimo to nie iniknął 
kuli. - Doceniam pani opinię i dziękuję za troskliwość. - Do licha, Artemisie, proszę mnie nie 
traktować, jakbym jyła lekkomyślną idiotką. Wiem, jakie spustoszenie czyni jocisk 
wystrzelony z małej odległości. Z A W A  - Dlaczego wybrała pani taki moment, żeby 
powiedzieć mi  o tym, co stało się tamtej nocy?

- Zapewniam pana, że nie miałam zamiaru przyznać się do  morderstwa. - W samoobronie. - 

107

background image

Oczywiście, ale nikt by w to nie uwierzył. - Ja wierzę. - Proszę mi wybaczyć, sir, ale traktuje 
pan informację  o tym, że jestem morderczynią, nieco.

- .
- . obojętnie. Artemis uśmiechnął się. - Może dlatego, że nie jest to dla mnie niespodzianka. 

Od pewnego czasu byłem całkowicie pewny, że Deveridge’a zastrzeliła albo pani, albo pani 
ciotka. Z pań dwóch stawiałbym na panią. Panna Bemice posłużyłaby się raczej trucizną 
niż  pistoletem. - Rozumiem. - Madeline spojrzała na swoje dłonie, nadal  zaciśnięte w 
pięści. - Doprawdy, nie wiem, co na to powiedzieć. - Nie ma potrzeby, by cokolwiek mówić. 
- Artemis zamilkł  na chwilę, a potem dodał: - Jeśli chodzi o sposób, w jaki  wyznała pani 
prawdę.

- .
- . - Zupełnie nie rozumiem, co mi się stało. Chyba straciłam rozum. - Zmarszczyła czoło. - 

Nie, nie straciłam rozumu, ale panowanie nad sobą. Jak pan mógł tak nierozsądnie 
ryzykować?

- Dlaczego jest pani na mnie aż tak zła?
- zapytał. Czy dlatego, że gdybym dał się zastrzelić, straciłaby pani  pomocnika?  Madeline 

poczuła, że ogarnia ją furia. - Do diabła, Artemisie, pan wie, że to nieprawda! Jestem zła, 
bo nie mogę znieść myśli, że mogło się panu coś złego  przydarzyć. - To znaczy, że 
przywiązała się pani do mnie, i to mimo  mojej vanzagariańskiej przeszłości? Jest pani 
gotowa nawet przymknąć oczy na moje powiązania z handlem?

- Nie jestem w nastroju do tego rodzaju żartów, sir. - Ja też nie. - Bez ostrzeżenia schwycił ją 

w ramiona. Proszę powiedzieć, dlaczego nie może pani znieść myśli, że mógłbym zginąć?

- Niech pan nie udaje naiwnego - wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Doskonale pan wie, 

dlaczego nie chcę, żeby został pan ranny albo żeby zdarzyło się coś jeszcze gorszego. - 
Jeśli nie chodzi o to, że musiałaby pani szukać innego eksperta Vanza, to zapewne 
dlatego, że nie potrafiłaby pani jeszcze raz uporać się z poczuciem winy. Czy z tego 
powodu troszczy się pani o mnie?

- Do licha, Artemisie!  - Obawia się pani, że gdyby coś mi się przydarzyło teraz, gdy jestem 

pani pomocnikiem, czułaby się pani za to odpowiedzialna, podobnie jak po tym, co spotkało 
pani ojca, nieprawdaż?  Uświadomiła sobie nagle, że on również kipi złością. - Tak, to jest 
jakaś część prawdy - przyznała. - Nie chcę się czuć winna w jeszcze większym stopniu. - 
Pani nie jest za mnie odpowiedzialna - oświadczył lodowatym tonem. - Czy to jest 
zrozumiałe?

- Sama wiem, za co odpowiadam. - Nie, nie wie pani. - Ostrożnie uniósł woalkę kapelusza i 

odrzucił na tył głowy. - Jesteśmy oboje zaangażowani w tę sprawę i musimy wspólnie 
doprowadzić ją do końca. - Artemisie, gdyby naprawdę coś się panu stało, to ja bym 
oszalała - szepnęła. Ujął jej twarz. - Proszę posłuchać uważnie. Sam podjąłem decyzję. Nie 
ma żadnego powodu, by czuła się pani winna, gdyby w jej  rezultacie stało mi się coś złego. 
Nie jestem człowiekiem, za którego pani odpowiada. - Wobec tego kim pan jest?

- Na Boga, jestem pani kochankiem. Proszę o tym pamiętać. Popchnął ją na poduszki 

siedzenia i pocałował. Czuła na sobie ciężar jego ciała. - Artemisie!  - Przed paroma 
minutami, kiedy wyszedłem z Pawilonu Marzeń, czułem się tak, jak gdybym dotąd żył w 
transie. Transie, który trwał pięć długich lat. Przy życiu utrzymywały mnie wyłącznie plany 

108

background image

zemsty. Nagle po raz pierwszy zrozumiałem, że jest w moim życiu coś nieskończenie 
ważniejszego. - Co takiego, Artemisie?  Ty. Nachylił głowę i zamknął jej usta gorącym, 
gwałtownym pocałunkiem. Przywarła do niego i odwzajemniła pocałunek równie gorąco, 
równie namiętnie. Usta Artemisa powędrowały ku jej szyi. - Jestem twoim kochankiem - 
powiedział ponownie. - Tak. Tak. Uniósł jej suknię aż do talii. Czuła dotknięcie jego 
gorących dłoni na nagiej skórze ponad podwiązkami. Jego pieszczoty budziły w niej trudne 
do opanowania pożądanie. - Reagujesz na moje dotknięcia, jak gdybyś za mną szalała 
odezwał się stłumionym głosem. Wyczuła jego podniecenie; zorientowała się, że w jakiś 
sposób zdołał rozpiąć spodnie. Potem, jedną po drugiej, zarzucił sobie jej nogi na ramiona. 
Zaplątana w fałdy sukni i płaszcza, w całkowitej ciemności, w której nie mógł jej widzieć, 
czuła się całkowicie obnażona i bezbronna, ale to uczucie potęgowało tylko podniecenie. 
Wreszcie jednym mocnym ruchem wsunął się w nią i poczuła się całkowicie wypełniona. 
Zanim zdążyła ochłonąć, zaczął poruszać się szybko, pewnie, nieubłaganie. Narastające 
napięcie nagle rozładowało się w serii pulsujących drgnień, które ogarnęły całe jej ciało. 
Potem usłyszała stłumiony pomruk satysfakcji i poczuła, że ciało Artemisa sztywnieje pod 
jej dłońmi. On też osiągnął szczyt rozkoszy. YTodzinę po ułożeniu się do snu Artemis 
zrezygnował z prób zaśnięcia. Odrzucił kołdrę, wstał i włożył czarny szlafrok. Podszedł do 
niskiego stoliczka, zapalił świecę i usiadł na dywanie. Zamknął oczy i wdychając woń 
spalanych ziół, próbował uspokoić rozbiegane myśli. Przez długi czas analizował każdy 
plan, każdą czynność, którą dotąd wykonał, szukał słabych stron swoich działań, 
najdrobniejszych potknięć. Kiedy wreszcie doszedł do wniosku, że zrobił wszystko, co mógł 
w istniejącej sytuacji, jego myśli znów wróciły do Madeline. Muszę zapewnić jej 
bezpieczeństwo, pomyślał. To ona wyrwała mnie z beznadziejnego długotrwałego transu. 
19  l\Jyształowe kandelabry ciepłym blaskiem oświetlały długą salę balową. Każdy, kto był 
kimś, został zaproszony na dzisiejszy wieczór do domu lorda Claya i jego szanownej 
małżonki. Madeline, mimo że wiedziała, w jakim celu tu przyszła, była nieco oszołomiona. 
Przed ślubem rzadko bywała w domach ludzi z wyższych sfer, a po ślubie wcale. Był to dla 
niej inny świat, równie iluzoryczny jak Pawilony Marzeń. Stała razem z Bemice przy 
otwartym oknie i patrzyła na wystrojone damy, tańczące walca w ramionach eleganckich 
dżentelmenów. Pomiędzy parami krążył ubrany w liberię lokaj ze srebrną tacą, na której 
stały kieliszki z szampanem i lemoniadą. Odgłosy rozmów i śmiechy zdawały się toczyć 
bitwę z dźwiękami muzyki. Bemice przyjrzała się uważnie bratanicy i uśmiechnęła  z 
zadowoleniem. - Mogłabyś rywalizować tutaj z każdą damą, moja droga. Madeline 
spojrzała na swoją jasnożółtą atłasową suknię  i skrzywiła się. - Dzięki tobie. - Hmm. To 
raczej zasługa Hunta. To on wymusił na tobie ‘ezygnowanie z czerni. Muszę przyznać, że 
nadszedł czas, ;byś zaczęła nosić stroje odpowiednie dla młodej kobiety. Żółta suknia 
pojawiła się w domu tego popołudnia nieiodziewanie,jak za sprawą magika, w dodatku 
razem z biegłą waczką, która dopasowała ją do figury Madeline, oraz osownymi 
rękawiczkami i pantofelkami. Bemice tak była z siebie zadowolona, że bratanica nie miała 
ątpliwości, że i ona maczała w tym palce. Jednakże o tym, ‘ nadszedł czas, by zakończyć 
żałobę po śmierci ojca, zekonało ją spojrzenie Artemisa. To on wpadł na pomysł, by 
wykorzystać fakt, że tego ieczoru rezydencja Claya będzie pełna gości. Uważał, że jest 
znakomita okazja, by przeszukać gabinet lorda i dowiedzieć ;, co zrobił z pokaźną ilością 

109

background image

usypiających ziół nabytych aptece pani Moss. Madeline niespokojnie zerknęła w stronę 
szerokich schodów. temis zniknął na nich pół godziny temu i wszelki ślad po n zaginął. - 
Bardzo długo nie wraca - powiedziała cicho, nachylając ; do Bemice. - Nie ma powodu do 
niepokoju. Jest zbyt mądry, żeby dać  - przyłapać na przeszukiwaniu gabinetu Claya. - Nie 
martwię się o to, że go złapią. Jestem zła, bo dla  bie dziś wieczór wybrał najłatwiejsze 
zadanie. Mnie zostawił co jest trudniejsze. - O czym ty mówisz?

- Nie widzisz tego? To ja muszę znosić te wszystkie ujrzenia i wymieniane ukradkiem uwagi. 

Nie zauważyłaś, :ie poruszenie wywołało nasze pojawienie się na sali balowej? łożę się, że 
ci ludzie nie mówią o niczym innym jak tylko  Z A W A  Q tym, że Artemis Hunt zjawił się na 
balu z Niebezpieczną Wdową. Bemice roześmiała się. ‘  - Masz rację, kochanie. Nikt nie 
znalazłby lepszego tematu do rozmowy. Twój związek z Huntem wzbudził powszechne 
zainteresowanie towarzystwa. - Traktują mnie jak jedną z atrakcji w Pawilonach Marzeń. 
Należałoby zmusić ich do wykupienia biletów. - Och, nie jest aż tak źle. Nie przejmuj się. - 
To ja powinnam przeszukiwać gabinet Claya, a wtedy Artemis byłby wystawiony na te 
zaciekawione spojrzenia. - Ludzie z wyższych sfer szybko nudzą się plotkami. Twój 
związek z Huntem wkrótce im spowszednieje. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. - Bemice! 
Ostry nieznajomy głos przerwał im rozmowę. Jak to miło znów cię widzieć. Madeline 
odwróciła się i zobaczyła kobietę w średnim wieku, ubraną w różową jedwabną suknię. 
Dama uważnie przyglądała się jej przez lorgnon. - Pani Deveridge, prawda?

- upewniła się kobieta. - Byłyśmy sobie kiedyś przedstawione?
- zapytała Madeline. Nieznajoma nie podobała jej się. - Znam pani ciocię. Ona zapewne 

przedstawi nas sobie. - Lady Standish - mruknęła Bemice. - Moja siostrzenica, Madeline. - 
Niebezpieczna Wdowa. - Lady Standish uśmiechnęła się chłodno. - Należy podziwiać hart 
ducha pana Hunta. Nie każdy dżentelmen byłby tak odważny, żeby zaprosić do swojego 
domu damę o pani reputacji. Madeline zaniemówiła, słysząc bezczelną uwagę nowej 
znajomej, natomiast jej ciotka nie straciła głowy. - Artemis Hunt nie jest bojaźliwy - 
stwierdziła. - W prze ciwieństwie do pani syna, Endicotta, który, jak się wydaje, gustuje w 
bardziej pospolitym towarzystwie, pan Hunt ceni inteligencję i charakter. - Lubi też 
ryzykowne zakłady - powiedziała lady Standish, wyraźnie urażona. - O czym pani mówi?

- zdziwiła się Madeline. - Och, droga pani Deveridge, czyżby pani nie wiedziała o związanych 

z panią zakładach, przyjmowanych we wszystkich klubach w mieście? Stawka wynosi 
tysiąc funtów dla tego, kto przeżyje jedną noc z panią. Przypuszczam, że pan Hunt odebrał 
już wygraną. Madeline milczała, kompletnie zaskoczona. - Proszę się nie martwić - mówiła 
dalej lady Standish. Może uda się go namówić, żeby podzielił się z panią wygraną. 
Madeline nadal milczała, natomiast Bemice spojrzała na lady Standish wzrokiem generała, 
który z chłodną pogardą patrzy na polu bitwy na przeciwnika. - Najwyraźniej nie słyszała 
pani, że pan Hunt w swoim klubie publicznie oznajmił, że wyzwie na pojedynek każdego, 
kto o mojej bratanicy wyrazi się w sposób, który uzna za obraźliwy. Powinna pani ostrzec 
młodego Endicotta. Jeśli dobrze pamiętam, jest pani jedynym spadkobiercą. Szkoda 
byłoby, żeby stracił życie w pojedynku o honor mojej bratanicy. Tym razem zaniemówiła 
lady Standish. - Ja nigdy.

- .
- . - wyjąkała po chwili, po czym odwróciła się i odeszła. Tymczasem Madeline zdołała dojść 

110

background image

do siebie. - O czym ty mówiłaś, ciociu?

- zapytała. - Czy to prawda, że on chce się pojedynkować z każdym, kto mnie obrazi?
- Nie przejmuj się, moja droga. Nikt nie będzie tak nierozsądny, żeby mu się narazić. - Nie o to 

mi chodzi. - Madeline z trudem panowała nad  ogarniającą ją furią. - Wielki Boże! Nie mogę 
pozwolić, żeby ryzykował życie w tak niemądry sposób. I dlaczego nikt mi nie powiedział o 
tych zakładach?

- Zdenerwowałabyś się tylko, moja droga. - Ciotka poklepała ją po ręce. - I tak masz ostatnio 

dość kłopotów. - Ale skąd ty się o tym dowiedziałaś?

- Jak mi się wydaje, wspomniał o tym pan Leggett - odparła Bemice. - Przysięgam, że on 

usłyszy ode mnie parę słów na ten temat - mruknęła Madeline przez zaciśnięte zęby. - Pan 
Leggett?

- Nie. Artemis. Artemis usłyszał zgrzyt klucza w zamku akurat w momencie, gdy zakończył 

przeszukiwanie ostatniej szuflady w biurku Claya. Szybko zgasił świecę i ukrył się za 
aksamitną kotarą zasłaniającą okno. Skrzypnęły drzwi, ktoś wszedł do biblioteki. Artemis 
widział błysk świecy, ale nie wiedział, kto ją trzyma. - Jesteś tutaj, Alfredzie?

- odezwał się ktoś z korytarza. Czekają na ciebie w kuchni. - Powiedz im, że zaraz tam będę. 

Kończę już obchód. Wiesz, jak naszemu panu po tej kradzieży sprzed paru dni zależy na 
tym, żeby mieć oko na wszystko. Prosił, żebym był szczególne czujny dzisiaj, kiedy dom 
jest pełen ludzi. - Hmm. Trudno to nazwać kradzieżą. Jedyne, co zginęło, to słój z ziołami, 
które w ubiegłym tygodniu kupił w aptece. Niewielka strata, moim zdaniem. - Nikt cię nie 
pyta o zdanie, George. Oto odpowiedź na najważniejsze pytanie, pomyślał Artemis, 
nasłuchując odgłosu zamykanych drzwi i kroków oddalających się lokajów. Usypiające zioła 
zostały ukradzione. Kolejna  nocna wizyta tajemniczego ducha. Lord Ciay nie był wplątany 
w tę sprawę. Artemis wyszedł zza zasłony, wyślizgnął się z biblioteki i ruszył korytarzem w 
stronę schodów. Parę minut później kroczył przez zatłoczoną salę, kierując się ku oknu, 
przy którym stały Madeline i Bemice. Rozpromienił się na widok tej pierwszej. Wygląda 
wspaniale, pomyślał. Przyćmiewa wszystkie obecne tu kobiety, i to nie tylko dlatego, że jest 
najpiękniejszą, ale i najbardziej interesującą damą. Nie mógł oderwać od niej wzroku. 
Doszedł do wniosku, że miał rację, wybierając dla niej jasnoźółtą suknię. Barwa słońca to 
zdecydowanie jej kolor. - Dobry wieczór, drogie panie. - Zatrzymał się za Madeline. - 
Dobrze się bawicie?  Madeline odwróciła się. Ze zdumieniem zauważył, że jej oczy płoną 
gniewem. - Jak pan śmiał zrobić coś tak idiotycznego! - wybuchnęła. Co pan sobie myśli? 
Czy kompletnie stracił pan rozum? Jak pan mógł tak głupio się zachować?  Artemis spojrzał 
na Bemice, ale ona uniosła brwi, wzruszyła ramionami i zajęła się obserwowaniem 
tańczących par. A więc muszę sam sobie poradzić, pomyślał. Spojrzał w zagniewane oczy 
Madeline. - Chciałbym.

- .
- . - Czy liczył pan na to, że nie odkryję prawdy?
- Ja.
- .
- . - Nie mogę wprost uwierzyć. - W co uwierzyć?zapytał nieśmiało. Jeśli chodzi o 

przeszukanie gabinetu Claya, to wiedziała pani, że zamierzam.

- .

111

background image

- . - Pan dobrze wie, że nie o to mi chodzi - warknęła. Artemis rozejrzał się i zauważył grupkę 

pań stojących w pobliżu. Wziął Madeline pod rękę i rzekł:  - Proponuję, żebyśmy wyszli do 
ogrodu i odetchnęli świeżym powietrzem. - Niech się panu nie’wydaje, że tak łatwo zmieni 
pan temat rozmowy, sir. - Najpierw muszę wiedzieć, jaki jest ten temat, a potem dopiero 
pomyślę, jak go zmienić - powiedział, prowadząc ją przez szerokie drzwi na taras. - Proszę 
nie udawać, że pan nie wie. - Zapewniam panią, że niczego nie udaję. - Zatrzymali się w 
cieniu, na skraju tarasu. - A teraz, Madeline, proszę mi powiedzieć, o co chodzi. - Chodzi o 
to, co, jak mi powiedziano, zdarzyło się w pańskim klubie. - Och, ktoś wspomniał o tych 
zakładach jęknął Artemis. - Nic mnie nie obchodzą te idiotyczne zakłady. Takimi bzdurami 
zajmują się tylko dumie, którzy nie mają nic innego do roboty i są gotowi zakładać się o 
wszystko, od muchy na ścianie do meczu bokserskiego. - Jeśli to nie zakłady tak panią 
zirytowały, to, na Boga, co?

- Zostałam poinformowana, że rzucił pan wyzwanie wszystkim dżentelmenom w pańskim 

klubie. Czy to prawda?

- Kto pani o tym powiedział?
- zapytał, unosząc brwi. - Czy to prawda?
- Madeline.
- .
- . - Chcę panu przypomnieć, ,sir, że obiecaliśmy sobie nie okłamywać się nawzajem. Czy to 

prawda, że zamierza pan wyzwać na pojedynek każdego mężczyznę, który mnie obrazi?

- Wydaje mi się mało prawdopodobne, by ktoś obraził panią w mojej obecności - powiedział 

uspokajająco. - Tak więc nie ma się o co martwić. Madeline podeszła do niego bliżej. - 
Artemisie, przysięgam, że jeśli zaryzykuje pan życie,  wplątując się w coś tak głupiego jak 
pojedynek w obronie mojego honoru, to nigdy, przenigdy panu nie wybaczę. - Nigdy?

- Uśmiechnął się. - Słyszał pan. Artemis poczuł jakieś dziwne ciepło rozlewające się w okolicy 

serca. - Madeline, czy mam przez to rozumieć, że jednak odrobinę mnie pani kocha?

- Kocham pana bardziej, niż kogokolwiek w moim życiu kochałam, ty wariacie. I nie będę 

tolerować żadnych takich idiotyzmów z pana strony. Czy to jasne?

- Absolutnie jasne. - Przytulił ją mocno i pocałował, zanim zdążyła sobie uświadomić, co 

powiedziała. 20  lYl.

- ały John ciaśniej okręcił szyję ciepłym wełnianym szalikiem, który dostał od pana Hunta, i 

patrzył na dwóch mężczyzn wychodzących z tawerny. Jegomość po lewej był tym, którego 
śledził przez cały dzień. Zachary powiedział mu, że nazywa się Glenthorpe. - Niech to 
diabli! Czuję się nieco dziwnie. - Glenthorpe zachwiał się, schodząc po schodach. - Nie 
sądzi pan, że wypiłem zbyt wiele?

- Może przesadził pan odrobinę, przyjacielu - powiedział mężczyzna o złocistych włosach i się 

roześmiał. - Nie ma się czym martwić. Odwiozę pana do domu. - To miło z pana strony. 
Bardzo miło. Mały John zauważył, że Glenthorpe zatoczył się u dołu schodów i byłby 
zapewne upadł, gdyby jego towarzysz, trzymający w ręku laskę, go nie podtrzymał. 
Chłopiec uśmiechnął się z zadowoleniem. Cieszyła go perspektywa dodatkowego 
wynagrodzenia. Zachary powiedział  y szczególną uwagę zwracał na dżentelmenów 
towach Glenthorpe’owi. ‘yzna z laską wszedł do tawerny parę minut po pie, ale teraz 
zachowywali się jak dobrzy znajomi. hn nie spuszczał ich z oka. Jeszcze przed chwilą, się 

112

background image

kupionym od ulicznego sprzedawcy pasztecikiem i, zastanawiał się, czy nie wrócić do 
swojej izby nad :tórą dzielił z kilkoma kolegami, ale teraz był zadoże wytrwał na posterunku. 
;lmen, który towarzyszył Glenthorpe’owi, zatrzymał jment, by włożyć kapelusz. Mały John 
był zdumiony jego włosów, lśniących w blasku ulicznej latarni jak oto. Mocniej jednak jego 
uwagę przyciągała laska. dobrze by za nią zapłacił. Niestety, zdobycie jej nie 3 się łatwe. 
Glenthorpe był pijany, ale mężczyzna ch włosach wyglądał na czujnego i sprawnego. Mały 
iział zresztą, że tego rodzaju dżentelmeni mają często e pistolet. Ił do wniosku, że nie warto 
ryzykować. Od pana ważne informacje dostanie nie mniej, niż dałby mu za laskę. Poza tym 
pan Hunt nigdy nie zwleka za usługi. Lepiej być w dobrych stosunkach z klien/ regularnie 
płaci rachunki. ‘zna o złocistych włosach uniósł laskę, by zatrzymać yącą dorożkę. Pomógł 
Glenthorpe’owi wsiąść do jej >otem podszedł do woźnicy. jhn wychylił się z bramy, by 
wysłuchać polecenia. rooktree Lane, dobry człowieku - rozległ się mocny, ‘ głos. sir. jhn nie 
czekał dłużej. Znał dobrze Crooktree Lane, ‘kę w pobliżu rzeki. O tej porze było to ciemne 
niebezpieczne miejsce, w którym kręcił się najgorszy rodzaj szczurów: ten, który porusza 
się na, dwóch nogach. lYladeline nie spała. Siedziała w sypialni, pochylona nad małą 
książeczką, ale nie mogła skupić uwagi na dziwnych znakach zagadkowego tekstu. Nie 
potrafiła myśleć o niczym innym poza tym, w jaki sposób wyznała Artemisowi miłość. 
Pocieszała się, że jest on prawdziwym dżentelmenem i nie wspomni nigdy o tej sprawie. 
Zapewne był nie mniej niż ona zaskoczony jej nierozważnymi słowami. Być może wcale nie 
chciał ich usłyszeć. Mówił co prawda, że jest moim kochankiem, pomyślała, ale przecież 
nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Rozległo się pukanie do drzwi. Madeline uniosła 
głowę, zadowolona, że ktoś przerwał jej rozmyślania. Spojrzała na zegar i zorientowała się, 
że minęła już północ. - Proszę wejść! - zawołała. W drzwiach ukazała się Nellie, ubrana w 
nocną koszulę i czepek. - Przepraszam, proszę pani, ale przyszedł jakiś chłopiec i chce się 
koniecznie widzieć z Zacharym albo panem Huntem. Niestety, obaj jeszcze nie wrócili. 
Artemis wyszedł wieczorem do klubu, by wysłuchać nowych plotek i zebrać jakieś 
informacje, a Zachary towarzyszył mu przebrany za stangreta. - Chłopiec, powiadasz?

- Tak, proszę pani. Jeden z tych, którzy zawsze kręcą się obok Zachary’ego i pana Hunta. 

Mówi, że ma ważną sprawę. Musi przekazać wiadomość o mężczyźnie, którego śledzi od 
dwóch dni. - On śledził Glenthorpe’a. - Madeline zerwała się na równe  jgi. - Powiedz 
chłopcu, żeby zaczekał w kuchni. Ubiorę się zaraz tam zejdę. - Tak, proszę pani. - Nellie 
odwróciła się, by odejść. - Zaczekaj! - zawołała Madeline. - Obudź Latimera i każ u 
sprowadzić dorożkę. O tej porze powinien złapać jakąś na icy. Pośpiesz się, Nellie. - Nie 
chce pani, żeby zaprzągł konia do pani powozu? ipytała Nellie. - Nie. Ktoś mógłby go 
rozpoznać. Służąca spojrzała na nią wraźnie przejęta. - O Boże! Zanosi się na coś 
niebezpiecznego!  - Możliwe. Biegnij szybko, Nellie. Madeline ubrała się pośpiesznie i 
ruszyła ku drzwiom. połowie drogi zatrzymała się, podeszła do stojącego pod Lnem kufra, 
uniosła wieko i wyjęła pistolet z nabojami. Potem szcze wzięła ukryty tam sztylet, który 
dostała kiedyś od ojca. Wyszła wreszcie z pokoju, zbiegła ze schodów i zdyszana padła do 
kuchni. Natychmiast rozpoznała chłopca. Zapamięta jego oczy, wyglądające na znacznie 
starsze niż twarz. - Mały John. Jak się miewasz?

- Całkiem nieźle, psze pani - odpowiedział niewyraźnie, lyż nie zdążył jeszcze przełknąć 

ciastka, którym go poczęswano. - Przyszedłem z raportem do Zachary’ego albo do .

113

background image

- na Hunta. - Nie ma ich w domu. Są prawdopodobnie w jednym klubów pana Hunta. Powiedz 

mi szybko, czego się dowie;iałeś. - A co z moją zapłatą?

- zapytał, patrząc podejrzliwie na adeline. - Na pewno ją dostaniesz. Zapewniam cię. Chłopiec 

skrzywił się, milczał przez chwilę, ale w końcu  idjął decyzję. Z A W A  - Widziałem, jak 
Glenthorpe wsiada do dorożki z pewnym mężczyzną. Glenthorpe był pijany jak szewc, ale 
ten drugi wyglądał na trzeźwego. Powiedział Glenthorpe’owi, że odwiezie go do domu, ale 
woźnicy kazał jechać na Crooktree Lane. - Gdzie to jest?

- Nad rzeką. Niedaleko południowej bramy Pawilonów. Od dwóch dni mam oko na 

Glenthorpe’a i wiem, że on tam nie  mieszka. W drzwiach pojawił się Latimer. - Co się stało, 
proszę pani?

- Sprowadziłeś dorożkę?
- zapytała Madeline, odwracając  się w jego stronę. - Tak, ale skąd taki pośpiech?
- Musimy znaleźć pana Hunta w którymś z klubów i natychmiast pojechać na Crooktree Lane. 

Glenthorpe udał się tam w towarzystwie człowieka, który może być.

- .
- . - Przerwała, nie chcąc użyć słowa morderca, żeby nie przestraszyć Małego Johna, chociaż 

wątpiła, czy taki ulicznik może się czegokolwiek bać. - Zabrał go tam mężczyzna, który 
może być niebezpieczny - dokończyła. - Pani mówi o tym człowieku, który załatwił tego 
dżentelmena wrzuconego potem do rzeki. Zachary wszystko mi opowiedział - wtrącił Mały 
John, a potem sięgnął po następne  ciastko. - Pan Hunt wspomniał, że coś takiego może 
się powtórzyć wyjaśniła Madeline. - Powiedział, że daje mu to szansę, żeby złapać tego 
bandytę. Musimy go natychmiast zawiadomić. Ty, chłopcze, możesz zostać tu do naszego 
powrotu. - Proszę się nie martwić. Nie ruszę się nigdzie, dopóki nie dostanę zapłaty. - Mały 
John sięgnął po kolejne ciastko. Artemis, zapinając płaszcz, szedł szybko w stronę swojego 
>wozu. Pomyślał, że to nie pierwszy raz Madeline wywabia j z klubu. Widocznie weszło jej 
to w nawyk. Otworzył drzwi pojazdu i wskoczył do wnętrza, a Zachary jął miejsce na koźle 
obok Latimera. Dorożka, którą Madeline >djechała pod klub, zniknęła już we mgle w 
poszukiwaniu jlejnego pasażera. - Artemisie! Jak to dobrze, że tak szybko pana znaleźliśmy 
>wiedziała Madeline. - Co się stało?

- zapytał, gdy powóz ruszył. - Mały John zobaczył Glenthorpe’a w towarzystwie jakiegoś 

:entelmena. Pojechali na Crooktree Lane, małą nędzną uliczkę id rzeką. - Nie jest to 
elegancka część miasta - zgodził się Artemis. przy tym dogodnie położona, blisko 
południowej bramy lwilonów. - Dogodnie?

- Na tyle blisko, że łatwo stamtąd przenieść do ogrodów jgoś martwego. Nie byłbym 

zaskoczony, gdybym się dowie;iał, że Oswynn właśnie tam został zabity, zanim jego zwłoki 
lalazły się w Nawiedzanym Dworze. - Najpierw Oswynn, teraz Glenthorpe. Nie rozumiem, 
dlaego on to robi. Przecież to nie ma sensu. - Nie rozumie pani?

- zdziwił się, zaskoczony jej uwagą. ajwyraźniej chce, żebym przestał się zajmować naszą 

sprawą. ‘idocznie uważa mnie za poważną przeszkodę. - Dlaczego miałby to uzyskać, 
zabijając pana wrogów?

- Kiedy nie powiodła się próba zamachu na mnie, doszedł [pewne do wniosku, że nie może 

ponownie ryzykować, szuka ięc innych sposobów rozwiązania tego problemu. - Co pan ma 
na myśli?

114

background image

- Przypuszczam, że śmierć Oswynna miała być ostrzeże niem. Tym razem duch niewątpliwie 

będzie chciał skuteczniej mi zagrozić. Być może uważa, że jeśli Pawilony Marzeń zostaną 
uwikłane w skandal z morderstwem, narobi mi dość kłopotów, by odwrócić moją uwagę od 
innych spraw. - Tak, oczywiście. Pańskie interesy mocno by ucierpiały, gdyby na terenie 
ogrodów znaleziono martwego człowieka. - Może tak, a może nie. Z doświadczenia wiem, 
że tego rodzaju mrożące krew w żyłach atrakcje pociągają publiczność. Kto wie, czy 
morderstwo w ogrodach rozrywki nie zwiększyłoby ich popularności. - Cóż za przerażające 
spostrzeżenie. Czyżby naprawdę tak było?

- Podejrzewam, że jego celem nie jest zaszkodzenie moim interesom. - Co jeszcze mógłby 

zyskać, zabijając Glenthorpe’a? Artemis zawahał się, ale postanowił powiedzieć całą 
prawdę. - Możliwe, że prawdziwym jego celem jest wplątanie mnie w proces o morderstwo. 
- Pana?

- Madeline spojrzała na swego towarzysza oczami rozszerzonymi zdumieniem. - Wielki Boże, 

Artemisie, czy naprawdę wierzy pan, że jeśli zwłoki zostałyby znalezione na terenie 
Pawilonów, pan, jako właściciel, byłby podejrzany o popełnienie zbrodni? Ależ to 
nieprawdopodobne. - Wcale nie takie nieprawdopodobne, jeśli weźmie się pod uwagę, że 
zamordowany był moim śmiertelnym wrogiem i to ja doprowadziłem go do ruiny - odparł 
Artemis. - Tak, teraz rozumiemszepnęła Madeline. - Ten morderca najwyraźniej zna 
wszystkie pana tajemnice, jak gdyby naprawdę był duchem potrafiącym przenikać przez 
ściany. - Próbuje wyłączyć mnie z tej sprawy, żeby zająć się panią. Widocznie podejrzewa, 
że pani jest w posiadaniu klucza do rozwiązania jego zagadki. JLzięki doświadczeniu 
Latimera i znajomości podejrzanych dzielnic, jaką zdążył zdobyć Zachary, szybko dotarli na 
miejsce. Artemis kazał Latimerowi zatrzymać powóz w bocznej uliczce, w pobliżu 
południowej bramy. - Dlaczego stajemy tutaj?

- zapytała Madeline. - Na wszelki wypadek. - Artemis otworzył drzwi powozu i wyskoczył na 

ulicę. - Posłuchaj uważnie, Latimer. Ty i pani Deveridge zostaniecie tutaj. Stąd będziecie 
dyskretnie obserwować bramę. - Dlaczego musimy tu zostać?

- Madeline wysunęła głowę z okna powozu. - Dlatego, że gdybyśmy nie zdołali zapobiec 

morderstwu, zabójca najprawdopodobniej będzie chciał wnieść zwłoki Glenthorpe’a na 
teren Pawilonów Marzeń przez tę właśnie bramę. - Rozumiem. - Madeline grzebała przez 
chwilę w torebce, wreszcie wyjęła z niej mały pistolet. - Ja i Latimer mamy zatrzymać 
mordercę, jeśli rozminie się z panem i Zacharym?

- Nie! Nie próbujcie go zatrzymywać. - Artemis podszedł do okna. - Proszę posłuchać 

uważnie. Musicie tylko obserwować, w jakim kierunku idzie po wejściu do parku, ale nie 
wolno wam się do niego zbliżyć. Czy to jasne?

- Ależ, Artemisie.
- .
- . - Ten człowiek jest groźny, Madeline. Nie wolno pani ryzykować życia swojego i Latimera. 

Musicie go tylko śledzić, nic więcej. - A co wy zamierzacie zrobić? To znaczy pan i 
Zachary?

- Spróbujemy go złapać, zanim zrobi coś złego. - Artemis spojrzał na swego informatora. - 

Jesteś gotowy?

- Tak, sir - odparł Zachary i zeskoczył z kozła. Madeline wychyliła się z okna. - Artemisie, musi 

115

background image

mi pan obiecać, że będziecie bardzo, bardzo ostrożni. - Oczywiście, będziAny. Uśmiechał 
się do siebie, oddalając się od powozu. Ani ona, ani on nie wspomnieli przez cały dzień o 
gorącym wyznaniu miłości, które wygłosiła ubiegłej nocy. Odnosił wrażenie, że Madeline 
próbuje udawać, iż nic takiego nie zaszło, a on, na razie, był zadowolony z tej gry. 
Widocznie sama musi przyzwyczaić się do myśli, że mnie kocha, pomyślał. Wyznanie to 
niewątpliwie było dla niej szokiem i nawet nie domyślała się, jaki jest to cenny dar dla jego 
duszy. - Chodźmy tędy - zwrócił się do Zachary’ego. Poszli wąską uliczką, prowadzącą w 
stronę Crooktree Lane. Zachary kroczył przy jego boku jak milczący cień. Przebijające się 
przez mgłę światło księżyca ułatwiało znalezienie drogi. Stojące w mijanych bramach 
domów prostytutki podnosiły latarnie i przywoływały ich. Bez kłopotów dotarli do 
przecinającej im drogę wąskiej krętej ulicy. - To jest Crooktree Lane - oznajmił Zachary. - 
Dawniej bywałem tu często. W pobliżu ma swój sklep Red Jack, odbiorca naszych towarów. 
Dobry handlarz, ale kupuje tylko cenniejsze łupy. Artemis przystanął na rogu i się rozejrzał. 
- Miałem nadzieję, że zdążymy przybyć, zanim dorożkarz dowiezie tu tych panów, ale 
wygląda na to, że zjawiliśmy się zbyt późno. Nie widzę dorożki.

- .
- . - Przerwał, gdy z oddali usłyszał stukot kopyt konia. - Tam - szepnął Zachary. Zza zakrętu 

ukazał się wolno jadący pojazd. Woźnica, wymachując batem, bezskutecznie usiłował 
zmusić konia do kłusa. - Szybciej, stary leniu! pokrzykiwał ochrypłym głosem. fo nie jest 
odpowiednie miejsce dla nas, zwłaszcza o tej porze. Artemis wyszedł na jezdnię i zatrzymał 
dorożkę. - Jedna chwilka, sir. - O co chodzi?

- Woźnica ściągnął lejce i spojrzał niepewnie la Artemisa. Uspokoił się nieco, widząc 

elegancko ubranego łżentelmena. - Potrzebna panu dorożka, sir?

- Potrzebna mi pewna informacja, i to pilnie. - Artemis iodał mężczyźnie monetę. - Czy 

przywiózł pan tu jakichś iasażerów?

- Tak, sir. - Woźnica z zawodową zręcznością schował lonetę do kieszeni. - Dwóch. Jeden z 

nich był tak pijany, że sdwie trzymał się na nogach. Drugi, trzeźwy, nieźle mi zapłacił. - 
Gdzie wysiedli?

- Zaraz za rogiem, pod dwunastką. Artemis dał mu następną monetę. - Za fatygę - powiedział. 

- Żaden kłopot, sir. Podwieźć pana?

- Dzisiaj nie. Woźnica westchnął i szarpnął lejcami. Dorożka potoczyła ę ulicą. - Może jeszcze 

zdążymy - powiedział Artemis i wyjął kieszeni pistolet. - Musimy się jednak śpieszyć. - Tak, 
sir. - Zachary sprawdził swoją broń i ruszyli. Artemis szedł przodem. Gdy zorientował się, że 
jego pomock porusza się równie bezszelestnie jak on, poczuł pewien dzaj niemal 
ojcowskiej dumy. Ten młodzieniec poważnie iktował lekcje Vanza. Nasunęło mu to 
niespodziewanie myśl, ‘ byłby szczęśliwy, mając własnego syna. A może córkę, ora miałaby 
oczy matki. Oczy Madeline.

- .
- . Teraz jednak miał przed sobą pilniejsze sprawy. - Po co, u licha, przywiózł mnie pan na tę 

obskurną ulicę, sir?  Artemis znieruchomiał. To był głos Glenthorpe’a. Odpowiedział mu 
inny, męski, ale tak cicho, że trudno było zrozumieć słowa, chociaż wyczuwało ię w nich 
zniecierpliwienie. Zachary zatrzymał się również i spojrzał na Artemisa, oczekując poleceń. 
Usłyszeli odgłos kroków, a po chwili znów odezwał się Glenthorpe:  - Nie chcę tam iść. 

116

background image

Powiedział pan, że jedziemy do tawerny, ale ja tu nie widzę żadnych świateł, a powinny 
być. Artemis uniósł pistolet i ostrożnie wyjrzał za róg przecznicy, z której dobiegały głosy. W 
słabym świetle latami, którą trzymał w ręku towarzysz Glenthorpe’a, zobaczył sylwetki 
dwóch mężczyzn ubranych w płaszcze i kapelusze. - Tak, Glenthorpe, na pewno powinny 
być światła! - zawołał Artemis. Mężczyzna z latarnią odwrócił się raptownie. Z tej odległości 
trudno było go rozpoznać, ale Artemis dostrzegł pociągłą twarz i lśniące oczy. - Co to 
znaczy?

- Glenthorpe, usiłując zachować równowagę, przytrzymał się ramienia swego towarzysza. - 

Kto tu jest?  Drugi mężczyzna błyskawicznie rzucił latarnię na ziemię, uwolnił się od 
Glenthorpe’a i pobiegł w głąb uliczki. - Do diabła! - Artemis rzucił się w pościg. - Niech pan 
uważa! On ma pistolet! - zawołał Zachary. Po chwili Artemis zauważył, że uciekający 
wyciąga rękę w jego kierunku. W słabym świetle błysnęła lufa pistoletu i rozległ się huk 
wystrzału. Artemis zdążył rzucić się na śliski bruk i niemal równocześnie wystrzelił. Wiedział 
jednak, że, podobnie jak jego przeciwnik, chybił. Z tej odległości pistolety były zawodne. 
Zerwał się natychmiast i ruszył w pogoń, ale uciekający mężczyzna wspinał się już po 
sznurowej drabince, zwisającej  okna budynku zamykającego uliczkę. Poły jego płaszcza 
owiewały jak ogromne czarne skrzydła. Artemis zrozumiał, że ten drań wcześniej, zanim 
przywiózł i Glenthorpe’a z zamiarem zamordowania go, przygotował obie drogę ucieczki na 
wypadek jakichś nieprzewidzianych omplikacji. Poły czarnego płaszcza zafalowały jeszcze 
raz i mężczyzna niknął w otwartym oknie. Artemis schwycił zwisającą drabinkę, ale okazało 
się, e została już odczepiona. Upadła na bruk u jego stóp. jiewielka kotwiczka stuknęła o 
kamienie. Artemis wiedział, e zanim zdąży znów ją zaczepić, napastnik będzie już laleko. - 
Drań - mruknął. Nie zdążył nawet mu się przyjrzeć. Ale widział go Glenthorpe, przypomniał 
sobie. I widział go tlały John. Nim nadejdzie świt, będę miał dokładny opis tego lucha. 
Wreszcie jakieś konkretne informacje. To już jest pewien postęp. Odwrócił się i szybkim 
krokiem poszedł ku wylotowi uliczki, gdzie czekał Zachary, podtrzymując słaniającego się 
na nogach Glenthorpe’a. - lood twierdzi, że chciał pan nas tylko przestraszyć. Jlenthorpe 
siedział na krześle w bibliotece Artemisa i wpatrywał się w dywan. - Powiedział, że nie ma 
żadnego tajemniczego mordercy. Jego zdaniem, Oswynna zamordował jakiś rzezimieszek, 
tak jak napisali w gazetach. Mówił też, że pan nie miałby powodu, żeby nas zabić, bo ;hce 
pan, żebyśmy dotkliwie odczuli skutki finansowej •uiny. Glenthorpe wypił ogromne ilości 
herbaty podanej przez Bemice, ale minęła godzina, zanim wreszcie zaczął składnie  mówić. 
‘”  - Flood miał rację, jeśli chodzi o mnie, ale myli się co do mordercy. Sam go pan dzisiaj 
spotkał. To nie jest zwykły rzezimieszek. Proszę opowiedzieć mi, jak pan go poznał. Proszę 
sobie przypomnieć każde słowo z rozmowy z nim. Glenthorpe skrzywił się i potarł dłonią 
czoło. - Nie pamiętam zbyt wiele. Za dużo wypiłem, rozumie pan. Chciałem zapomnieć o 
stanie moich finansów. Przysiadł się do mojego stolika. Pamiętam, że coś mówił o 
inwestycji,  w którą chce się zaangażować. - Jakiego rodzaju inwestycji?

- zapytała Madeline. - Coś związanego z budową kanału dla barek. Nie pamiętam szczegółów. 

Wypiliśmy przy rozmowie parę kieliszków wina. Wspomniał, że i dla mnie mogłaby to być 
okazja, żeby  powetować sobie straty w kopalni złota. - W jaki sposób nakłonił pana do 
tego, że pan z nim  poszedł?

- zapytał Artemis. - Nie pamiętam dokładnie. Mówił coś o znalezieniu miejsca,  gdzie 

117

background image

moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy. Widocznie powiedziałem mu, że interesują mnie 
akcje tego kanału. Wiem, że potem siedzieliśmy w dorożce, a wreszcie szliśmy tamtą ulicą. 
- Glenthorpe uniósł głowę i mętnym wzrokiem spojrzał na swego rozmówcę. - 
Zorientowałem się, że coś jest nie w porządku, ale nie wiedziałem, co zrobić. Byłem 
oszołomiony. - Musiał panu dosypać czegoś do wina - odezwała się  Bemice. - Może 
powiedział, gdzie mieszka - próbował podpowiedzieć Artemis. - Do jakiej kawiarni chodzi? 
Wspomniał może  nazwę domu publicznego albo tawerny?

- Nie przypominam sobie.
- .
- . - Glenthorpe przerwał i zmarsz żył czoło. - Zaraz.
- .
- . Wydaje mi się, że coś powiedział, kiedy lijaliśmy tawernę. - Opadł na oparcie krzesła i 

zastanawiał się rzeź chwilę. - Pamiętam, jak wspomniałem, że cieszę się naszej 
znajomości, bo rozglądam się za jakąś dobrą inwestycją, a co on powiedział, że wie o 
moich kłopotach. Zapytałem skąd. - Jak to wyjaśnił?

- Artemis nachylił się ku niemu. - Wyglądał przez okno. Widząc światła tawerny, powiedział, e 

wiele można się dowiedzieć, zaglądając do najmamiejszych najp w Londynie. - Mówił coś 
jeszcze? Wymienił nazwę jakiejś tawerny? loże wspomniał, gdzie mieszka?

- Nie. Nie podał żadnego adresu. Po co zresztą miał to jbić? Ale kiedy przejeżdżaliśmy przez 

niewielki park, wspoiniał, że wychował się w tej dzielnicy miasta. Madeline pochwyciła 
spojrzenie Artemisa. Potem zwróciła lę do Glenthorpe’a:  - Co jeszcze mówił o swojej 
przeszłości? Glenthorpe znów zaczął wpatrywać się w dywan. - Niewiele. Wspomniał coś o 
tym, że w tym właśnie parku awił się ze swoim przyrodnim bratem. Ałociste włosy, 
niebieskie oczy. Cechy dokładnie pasujące o wizerunku romantycznego poety. - Madeline 
zatrzymała się rzed kominkiem. - Bawił się w parku ze swoim przyrodnim ratem. - To by 
wyjaśniało rodzinne podobieństwo, które sprawiło, i Linslade wziął go za Renwicka. - 
Artemis przerwał, by apełnić kieliszek brandy. - Tłumaczy też fakt, dlaczego unika 
szpośredniego spotkania z panią. Jest może podobny do enwicka, ale nie byli bliźniakami. 
Mówi pani, że Renwick igdy nie wspominał o przyrodnim bracie?

- Nie. - Potrząsnęła głową. - Wie pan już, że on od początku mnie okłamywał. Powiedział nam, 

że wychowywał się we Włoszech i że jest sierotą. - Najwyraźniej był mocny w strategii 
okłamywania. Wymyślił sobie całkiem nową przeszłość. Musiał być sprytnym łgarzem, żeby 
oszukać pani ojca i panią. - To był mój błąd. - Madeline zacisnęła dłonie w pięści. Gdybym 
nie uległa tak szybko chwilowemu impulsowi, który wzięłam za trwałe uczucie, w porę 
zorientowałabym się, że jest szarlatanem. - Istotnie, takie pochopne impulsy zawsze 
wywołują mnóstwo kłopotów. - Bawi pana moja naiwność, sir?

- Zerknęła na Artemisa z irytacją. - Jest pani dla siebie zbyt surowa, Madeline - powiedział, 

uśmiechając się do niej. - Była pani naiwną, niedoświadczoną kobietą, przeżywającą swój 
pierwszy poważny romans. Każdy z nas wtedy ulega takim impulsom. - Nieliczni tylko płacą 
za to tak wysoką cenę - szepnęła. - Nie przeczę, ale też niewiele młodych kobiet ma do 
czynienia z tak sprytnym draniem jak Deveridge. - Mogą się uważać za szczęśliwe - 
szepnęła, patrząc w ogień. Artemis odstawił kieliszek, podszedł do niej, wziął w ramiona i 
odwrócił twarzą do siebie. - Najważniejsze jest to, że nie pozwoliła pani się zastraszyć i 

118

background image

zwodzić dłużej temu człowiekowi. Podjęła pani akcję, by się uwolnić z jego szponów. 
Walczyła pani odważnie i zdecydowanie. - Tak jak Catherine?

- Tak. - Przytulił ją mocno. -1 w końcu zabiła pani smoka. - Tylko przykro mi, że Catherine 

zginęła w swojej walce. Wtuliła twarz w koszulę Artemisa. - A ja dziękuję Bogu, że pani 
przeżyła. Przez chwilę trwała w bezruchu w jego ramionach, łykając łzy. Potem 
wyprostowała się, wytarła rękawem sukni oczy i zdobyła się na nieśmiały uśmiech. - Jedno 
jest pewne, jeśli chodzi o naszą zjawę - powiedziała. - Podziela zamiłowanie Renwicka do 
dramatycznych rozwiązań. - Owszem. - Artemisie, nie możemy dłużej czekać. Musimy 
działać. Zabił już jednego człowieka, dzisiaj próbował zabić drugiego i strzelał do pana. 
Trudno przewidzieć, na co się teraz zdecyduje  - Zgadzam się. On wie, że depczemy mu po 
piętach. Prawdopodobnie jest mocno zaniepokojony tym, że tak niewiele brakowało, a 
zostałby złapany. Będzie teraz działał desperacko. - Mój ojciec często powtarzał stare 
przysłowie Yanzaganan„Desperacja rodzi pośpiech, a ten jest ojcem błędów”. - Musimy 
uderzyć, póki jest wyprowadzony z równowagi tym, co stało się dzisiejszej nocy - 
powiedział Artemis. Mamy w ręku przynętę. - Tę małą książeczkę?

- Tak. Trzeba tylko zastawić sidła. Madeline oparła się o półkę nad kominkiem. - Ma pan jakiś 

plan?

- Po to mnie pani zatrudniła. - Uniósł jedną brew. - Mistrz Vanza ma obmyślić sposób złapania 

ducha Vanza. - Artemisie, to nie jest dobra pora, by wracać do starych sporów. - Zgadzam 
się. Mój plan nie jest do końca gotowy, ale jeśli nasza zjawa jest zaniepokojona i 
rozwścieczona, to istnieje szansa, że akcja się powiedzie. - Proszę mi zdradzić ten plan. - 
Sukces zależy od dwóch czynników. Pierwszy to założenie,  że ten drań powiedział 
Glenthorpe’owi prawdę, kiedy wspomniał, że zbiera informacje w tawernach. - A drugi 
czynnik?

- Założenie, że zjawa podziela skłonności swojego przyrodniego brata do popełniania 

pewnego fatalnego błędu. - Jakiego?

- Niedoceniania kobiet. lVlały John zachował się zupełnie nietypowo, płacąc ulicznemu 

sprzedawcy za pasztecik z mięsem. Chęć, by schować monetę, a wieczorny posiłek starym 
zwyczajem skraść, była wprost obezwładniająca, ale w końcu zwyciężyła myśl o 
perspektywie przyszłego zarobku. Pan Hunt dokładnie wyjaśnił mu, jakie jest jego zadanie, 
i nakazał ściśle stosować się do tych poleceń. Zapłacił więc za pasztecik, co miało tę 
dodatkową zaletę, że nie musiał natychmiast uciekać i kryć się w zakamarkach uliczek. 
Mógł spokojnie wdać się w rozmowę ze sprzedawcą i wymienić najświeższe plotki. 
Chłopiec, który sprzedawał paszteciki, był niewiele starszy od Małego Johna. Miał swoją 
grupę przyjaciół, z którymi spotykał się często i rozmawiał w czasie długich godzin 
spędzanych na ulicy. Tego wieczoru nie tylko Mały John otrzymał parę monet i obietnicę 
następnych za ścisłe wypełnienie instrukcji. Przez cały wieczór pomocnicy Zachary’ego 
kręcili się po londyńskich uliczkach. Rozmawiali z kucharzami i ich pomocnikami 
wychodzącymi na ulicę, by zaczerpnąć trochę powietrza po pracy w gorących kuchniach 
tawern. Nawiązali kontakt z dorożkarzami, kieszonkowcami, prostytutkami. Każdy z nich 
miał za zadanie rozsiewanie pogłoski, że pewna miła starsza pani, która boi się duchów, 
jest gotowa  AMANDA QU!CK  pozbyć się niebezpiecznej niewielkiej książeczki, napisanej 
w dziwnym obcym języku. - To jest jakaś przeklęta książka - tłumaczył Mały John 

119

background image

sprzedawcy pasztecików, a potem innym przypadkowym rozmówcom. - Warta jest grubych 
pieniędzy, ale ugania się za nią ten duch, rozumiesz. Ta kobieta jest śmiertelnie 
przerażona. Chciałaby znaleźć jakiś sposób, by oddać książkę tej zjawie, zanim ktoś z 
domowników straci życie. Pauł, który zajmował się pilnowaniem koni w czasie, gdy 
dżentelmeni odwiedzali domy publiczne, odniósł się sceptycznie do tych informacji. - W jaki 
sposób ona chce zawiadomić zjawę o tym, że jest  gotowa oddać jej książkę, zanim 
zostanie uduszona w swoim łóżku?

- Nie wiem, ale ona twierdzi, że jej nerwy nie wytrzymają tego dłużej. Już teraz co parę godzin 

łyka jakieś uspokajające leki - powiedział Mały John. 21  Wiadomość dotarła do Bemicejuż 
następnego dnia. Jakiś ulicznik potrącił ją przy wejściu do księgami, w której zamierzała 
kupić najświeższą powieść pani York, a po chwili znalazła liścik wciśnięty do jej torebki. Tak 
bardzo była podekscytowana tym odkryciem, że zaczęła się obawiać o stan swoich 
nerwów, ale przypomniała sobie, że w domu Hunta czeka na nią pełna buteleczka 
uspokajającego eliksiru. Zawróciła w stronę powozu i poleciła Latimerowi zawieźć się do 
domu tak szybko, jak tylko jest to możliwe. - Gdzie jest moja bratanica?

- zapytała gospodynię, gdy przekroczyła próg drzwi wejściowych. - Pani Deveridge jest w 

bibliotece razem z panem Huntem i panem Leggettem - odpowiedziała pani Jones. 
Wymachując listem, Bemice wpadła do biblioteki. - Plan okazał się skuteczny! - zawołała. - 
Ten łajdak przekazał mi wiadomość. Siedzący za biurkiem Artemis spojrzał na nią z chłodną 
satysfakcją myśliwego, który wie, że zdobycz jest w zasięgu  i. Reakcja Madeline też 
świadczyła o tym, że bratanica jest sszona. Ale serce Bemice najbardziej poruszył wyraz 
ania na twarzy Henry’ego. Moje gratulacje, panno Reed - powiedział. - Pani działalć w 
ostatnich dniach była wprost nadzwyczajna. Gdybym wiedział, że jest pani osobą niezwykle 
opanowaną, obawiał”i się o pani nerwy. Cieszę się, że mogłam włożyć odrobinę własnej 
inwencji ealizację planu - zauważyła skromnie Bemice. Była pani wspaniała. - Henry patrzył 
na nią z podziwem. iolutnie wspaniała. Znakomity był plan pana Hunta. - Czuła się w 
obowiązku :azać na ten drobny fakt. Ale bez pani udziału nie byłby tak skuteczny - nie 
spował Henry. irtemis i Madeline wymienili spojrzenia. Madeline chrząki znacząco. Może o 
zasługach poszczególnych osób porozmawiamy niej. Teraz, ciociu, przeczytaj ten list. Tak, 
oczywiście, moja droga. - Świadoma, że nadszedł moment chwały, Bemice rozłożyła arkusz 
papieru. - List krótki, ale zawiera dokładnie to, czego oczekiwał pan Hunt. Szanowna Pani 
Jeśli chce Pani wymienić książką za życie bliskiej Pani osoby, proszą dzisiaj wieczorem 
wybrać się do teatru i zabrać ze sobą torebkę, w której będzie ten tomik. Proszę nic nie 
mówić Huntowi ani bratanicy. Na pewno uda się Pani pozostać na chwilę samą w tłumie 
widzów. Odszukam Panią,  Jeśli nie wykona Pani ściśle tych poleceń, życie mojej drogiej 
żony będzie zagrożone. Z A W A  - Interesujące. - Artemis opadł na oparcie fotela i 
wyciągnął przed siebie nogi. - Chce się ukryć w tłumie po tym, jak odbierze od pani książkę. 
Połączenie strategii rozproszenia  i strategii zamieszania. - Jeśli będzie w przebraniu i 
okaże się dostatecznie sprytny, to możemy mieć kłopoty z rozpoznaniem go i 
pochwyceniem w tłumie wypełniającym teatr - powiedziała Madeline. - Przystąpi do akcji po 
przedstawieniu, kiedy pójdę po powóz - stwierdził Artemis z zaskakującą pewnością siebie. 
- Skąd pan to wie?

- zdziwiła się Bemice. - Tylko wtedy mu to umożliwię. Wcześniej nie zostawię pani i Madeline 

120

background image

samych nawet na moment. Tym razem gra potoczy się według moich reguł. Artemis 
przewidział wszystko poza jednym drobiazgiem, który okazał się wyjątkowo irytujący, 
pomyślała Madeline, gdy przedstawienie dobiegało końca. Wcześniej była zbyt przejęta 
szczegółami jego planu, by zauważyć, że stała się obiektem powszechnego 
zainteresowania. Okazało się, że jest jeszcze gorzej niż na balu u lorda Claya. Gdy 
zapłonęły światła, zauważyła, że dziesiątki oczu uzbrojonych w teatralne lornetki 
skierowane są na lożę, którą zajmowała z Artemisem i Bemice. Z irytacją stwierdziła, że jej 
towarzysz traktuje te ciekawskie spojrzenia obojętnie. Podejrzewała, że nie zaskoczyło go 
zainteresowanie widowni i się nim nie przejmował. Swobodnie komentował grę aktorów i 
nie zwracał uwagi na inne loże. Pod każdym względem zachowywał się w stosunku do 
swoich gości  jak jak świetnie wychowany dżentelmen. - No, a czego ty oczekiwałaś?

- mruknęła Bemice, kiedy parę minut później stały w zatłoczonym holu, czekając na Artemisa, 

który oddalił się, by sprowadzić powóz. - Bądź co  AMANDA QL!ICK  ż, jesteś 
Niebezpieczną Wdową, a co więcej, zamieszkałaś amu obcego mężczyzny. To wszystko 
ma posmak skandalu. Mówiłaś, że towarzystwo szybko przestanie się interesować mi 
powiązaniami z Artemisem. Widocznie nie wystarczyło pojawienie się na balu i jedna yta w 
teatrze, żeby ludzie znudzili się tą sprawą. Coś mi się wydaje, ciociu, że bawi cię ta 
sytuacja. Muszę przyznać, moja droga, że bawię się doskonale. iję tylko, że Henry nie mógł 
być z nami dziś wieczór. Artemis mówił mi, że on jest na posterunku przed teatrem ‘patruje 
tego łotra. Zachary w pojedynkę mógłby sobie nie idzić. Tak, wiem. Taki nieustraszony 
dżentelmen.

- .
- . Artemis? Tak, to prawda. Nawet jak na mój gust nieco nieustraszony. Wolałabym, żeby nie 

był tak.

- .
- . Miałam na myśli pana Leggetta, moja droga. Ach, tak, oczywiście. - Madeline starała się 

ukryć iech. rgnęła gwałtownie, gdy ktoś potrącił ją łokciem. Odwróciła ale zobaczyła tylko 
matronę w różowym kapeluszu, która ciskała się ku wyjściu, nie zwracając na nią uwagi. 
łan Artemisa był prosty. Zakładał, że ich przeciwnik >vie Bemice torebkę przy wyjściu z holu 
i ucieknie na ulicę >czoną powozami. Zachary i Henry mieli obserwować >cie, a potem 
śledzić tego łotra w tłumie aż do momentu, y zajmie się nim Artemis. Był to typowy manewr 
Vanza. Zastanawiam się, czy.

- .
- . - Madeline przerwała, gdyż poa ostre ukłucie u dołu pleców. Nic nie mów, moja droga 

bratowo. - Usłyszała niski (i głos, przypominający nieco głos Renwicka. - Proszę adnie robić 
to, co pani powiem, pani Deveridge. Mój irzysz pilnuje w powozie pewnego dokuczliwego 
ulicznika  ZJA WA  o imieniu Mały John i jeśli pani nie pójdzie, i to szybko, do tego powozu, 
to poderżnie temu chłopcu gardło. Madeline zamarła z przerażenia. - Kim pan jest?

- zapytała. - Och, przyznam, że nie poznaliśmy się jeszcze. Renwick zginął, zanim zdążył 

przedstawić pani całą swą rodzinę. Rozumie pani, że nie byliśmy zbytnio do siebie 
przywiązani. Nie nazywamy się zresztą Deveridge, jak sugerował to Renwick. Nasze 
nazwisko brzmi Keston. Ja nazywam się Graydon Keston. - Madeline?

- Bemice odwróciła się, by spojrzeć na bratanicę. - Czy coś jest nie w porządku?

121

background image

- Jej wzrok padł na mężczyznę stojącego za nią. - Wielki Boże! - jęknęła. - Proszę oddać 

książeczkę swojej bratanicy. Bemice oburącz przycisnęła torebkę do siebie. - Zrób to, ciociu 
- szepnęła Madeline. - Oni złapali Małego  Johna. - Mam w ręce nóż - poinformował 
Keston. - W tym tłoku  mogę go wbić między żebra pani Deveridge i zniknąć, zanim 
ktokolwiek zauważy, że upadła na podłogę. Bemice spojrzała na bratanicę. Cały dobry 
nastrój, który ożywiał ją jeszcze przed chwilą, zniknął bez śladu. - Madeline.

- .
- . - szepnęła drżącym głosem. - Nie. - Nic mi się nie stanie. - Madeline wyciągnęła rękę i 

wzięła  od ciotki torebkę. - Doskonale. - Keston, nie odrywając ostrza sztyletu od pleców 
Madeline, popchnął ją w kierunku drzwi. - Teraz wyjdziemy. Przysporzyła mi pani 
wystarczająco dużo kłopotów. Ruszyła ku wyjściu, ale znieruchomiała, widząc przed sobą 
Zachary’ego, stojącego ze wzrokiem wbitym w napastnika. - Zapewne osobista ochrona - 
powiedział spokojnie Keston. - Spodziewałem się tego. Odsuń się na bok albo zabiję ją tu, 
na twoich oczach. achary, musisz go posłuchać - szepnęła Madeline. - On  ałego Johna. 
;hary zawahał się. ‘roszę mu powiedzieć o sztylecie dotykającym pani  N, droga bratowo. 
;hary zacisnął zęby. Cofnął się o krok i niemal natychmiast  ł w tłumie. ‘rzypuszczam, że 
pobiegł poinformować swojego pana,  any na dzisiejszy wieczór uległy zmianie. - Keston 
wadził Madeline na zamgloną ulicę. - Czy Hunt naprawdę  , że może mną tak łatwo 
manipulować? Nie tylko on  wał dawną sztukę strategii. ichnął ją w stronę hałaśliwego 
tłumu, kłębiącego się  liżu powozów. Czuła jego dłoń na ramieniu. Poprowadził  niędzy 
kilkoma ciasno stojącymi dorożkami. Woźnice  /kiwali. Konie strzygły uszami. deline 
zawahała się, ale natychmiast poczuła ostrze  tu na plecach. Zachwiała się i oparła o zad 
zaprzężonego  wozu konia. Potężne zwierzę położyło uszy po sobie  owało stanąć dęba. 
Rozległ się trzask bata. Jważaj, durniu! - warknął Keston pod adresem woźnicy. ląwszy 
niespokojnego konia, poprowadził Madeline przez  it powozów, wokół których miotali się 
woźnice i gromady  :ów, próbujących zarobić parę monet za sprowadzenie  (i tym 
dżentelmenom, którzy nie przyjechali do teatru  /mi powozami. ominięciu pojazdów Keston 
zatrzymał się przy stojącym  jczu powozie. Drzwi otworzyły się. lasz ją, jak widzę. - Z 
powozu wysunęła się potężna  wciągnęła Madeline do nieoświetlonego wnętrza. inka 
Hunta. To stwarza pewne nowe, interesujące moż ZJA W A  Madeline wyczuła zapach 
brandy w oddechu mężczyzny. Mocno ściskając jej ramię, popchnął ją na miejsce obok 
siebie. Nogą dotknęła czegoś miękkiego leżącego na podłodze. Spojrzała w dół. Przez 
okno powozu wpadało dość światła, by mogła rozpoznać znajomą twarz chłopca. - Mały 
John! Nic ci się nie stało? Spojrzał na nią przerażonym wzrokiem, ale skinął głową. 
Zauważyła, że jest skrępowany i zakneblowany. Keston zatrzymał się obok powozu, by 
wydać polecenie  woźnicy. - Zaraz ruszamy. Dostaniesz suty napiwek, jeśli szybko 
zawieziesz nas na miejsce. Bat świsnął złowieszczo i konie ruszyły. - Mam nadzieję, że to 
dobry stangret - powiedział Keston, siadając naprzeciw Madeline. Odchylił połę płaszcza i 
wsunął sztylet do pochwy przytroczonej do nogi. Potem wyjął z kieszeni pistolet i skierował 
go na Madeline. Powinniśmy już za chwilę znaleźć się w miejscu przeznaczenia. - Jeśli ma 
pan odrobinę rozsądku, powinien pan uwolnić  Małego Johna i mnie i uciec z kraju, zanim 
Hunt wpadnie na pana trop - rzekła ze złością. - Jeśli skrzywdzi pan jego lub mnie, on nie 
spocznie, dopóki pana nie znajdzie. Mężczyzna obok niej poruszył się. - Ona ma rację. Ten 

122

background image

cholerny drań nigdy nie ustąpi. Kto  by pomyślał, że po tylu latach.

- .
- . - Zamknij się, Flood - rzucił Keston. Madeline odwróciła głowę, by spojrzeć na potężnego 

mężczyznę, siedzącego obok niej. - Pan nazywa się Flood?

- Do usług. - W ironicznym uśmiechu błysnęły zęby. Przez chwilę myślałem, że to pani będzie 

do moich usług. AMANDA QU/CK  - Więc to Flood był dla pana źródłem informacji - 
zwróciła się Madeline, zwracając się do Kestona. - Jednym z wielu. - Wzruszył ramionami. 
-1 tylko w ostatnich dniach. Większość zebrałem w tawernach, a niektóre uzyskałem od 
mojego przyrodniego brata. - Pozwolił się pan wykorzystać - stwierdziła Madeline, patrząc z 
niechęcią na Flooda. - Nie uważa pan, że jest to z pana strony ryzykowny krok?

- On mnie nie wykorzystał. Jesteśmy partnerami w tym samym przedsięwzięciu. Keston 

uśmiechnął się. - Flood był mi bardzo użyteczny. Obiecałem mu sowitą nagrodę, a tak się 
składa, że z winy Hunta bardzo potrzebuje pieniędzy. - Po skończonej akcji nie tylko 
dostanę pieniądze - Flood uśmiechnął się lubieżnie - ale i pani będzie częścią mojej 
nagrody. - O czym pan mówi?

- Keston zgodził się oddać mi panią, kiedy już wszystko załatwimy - wyjaśnił Flood. - To będzie 

moja drobna zemsta za to, co zrobił mi Hunt. Zabawię się z panią całkiem ładnie. Tak jak z 
tą jego aktoreczką. - Bardzo dziwne - mruknęła Madeline. - I pomyśleć, że on zawsze 
uważał, iż jest pan najinteligentniejszy z jego trzech wrogów. Widzę, że się mylił. Przez 
chwilę wydawało się, że Flood nie zrozumie, iż został obrażony. Potem wykrzywił się ze 
złością i z całej siły uderzył jaw twarz. Głowa Madeline odskoczyła do tyłu. Zacisnęła zęby. - 
Zobaczymy, czy będziesz tak samo rezolutna, kiedy już się z tobą zabawię. Może też 
skoczysz w przepaść jak tamta dziwka, co? To byłoby nawet zabawne. - Dość tego - 
odezwał się Keston. - Nie mamy czasu na  takie zabawy. Otwórz torebkę, którą trzyma w 
ręku. Powinna tam być książka. Niewielki tomik oprawiony w czerwoną skórę. *  Flood 
wyrwał torbę Bemice z rąk Madeline i ją otworzył. Sięgnął do wnętrza i wyjął niewielki 
pakunek. - Nadal nie rozumiem, po co wplątujesz się w takie cholerne kłopoty z powodu tej 
książki. - To cię nie powinno obchodzić - rzekł cierpko Keston. Rozpakuj tomik i podaj go 
mi. Chcę się upewnić, czy nie zostałem oszukany. Madeline usłyszała szelest 
rozdzieranego papieru. - Oto twoja przeklęta książka. - Flood wręczył tomik Kestonowi, 
potem znów zaczął grzebać w torebce. - A co my tutaj mamy?  Madeline zobaczyła, że 
trzyma w ręku niewielką butelkę. - To należy do mojej ciotki. Zawsze nosi przy sobie 
buteleczkę brandy. Korzysta z niej w razie potrzeby. Ma bardzo słabe nerwy. - Brandy?

- Flood wyjął korek z butelki i powąchał jej zawartość. - Założę się, że to jeden z najlepszych 

trunków Hunta - dodał i wypił zawartość butelki jednym haustem. Keston patrzył na niego z 
niechęcią. - Nic dziwnego, Flood, że Hunt tak łatwo doprowadził cię do ruiny. Nie potrafisz 
panować nad swoimi zachciankami. Flood obtarł usta rękawem i spojrzał na niego ze 
złością. - Wydaje ci się, że jesteś taki cholernie mądry, a co byś zrobił bez mojej pomocy?

- Wyrzucił butelkę przez okno. Nic byś się zrobił. Nie zapominaj o tym. Madeline nie zwracała 

na niego uwagi. Powóz pędził z ogromną szybkością. Po jakimś szczególnie mocnym 
wstrząsie zorientowała się, że Mały John przewrócił się na bok, twarzą w stronę jej stóp. 
Potrąciła go czubkiem buta, usiłując zwrócić  AMANDA QutCK  3 uwagę na siebie. Do nogi, 
pod suknią, miała przymocowany ty sztylet. - A więc o to było tyle zamieszania - mruknął do 

123

background image

siebie  ston, przeglądając książeczkę. yladeline wyczuła jego podekscytowanie. - To jest 
klucz, którego pan szukał. - Przesunęła nogę, tak jej kostka znalazła się przy dłoniach 
Małego Johna.  wiele panu z niego przyjdzie bez Księgi Tajemnic. Jedna żka bez drugiej 
jest bezużyteczna. - Widzę, że słyszała pani plotki o tej starej księdze viedział Keston. - Nic 
dziwnego. Od śmierci Lorringa zyscy o tym mówią. - Ale tylko najbardziej ekscentryczni 
członkowie Towarzysi Vanzagarian wierzą w jej istnienie. - Ekscentryczni czy nie, ale są 
tacy, którzy byliby gotowi iłacić fortunę za ten mały tomik. Wielu członków Towarzysijest 
przekonanych, że Księga ocalała z pożaru we Włoszech. gotowi poświęcić całe życie na 
odszukanie jej. Na razie ;tnie, za grube pieniądze, kupią klucz do jej odczytania, ii sądzą, że 
w ten sposób znajdą się o krok bliżej do odkrycia atecznych tajemnic Vanza. - Pan też chce 
dotrzeć do tych tajemnic? eston roześmiał się. - Nie jestem takim szaleńcem jak mój 
przyrodni brat, pani veridge. Nie jestem też wariatem, jak ci starzy durnie ‘owarzystwa 
Vanzagarian. - Od początku więc chodziło panu o pieniądze? Nie przybył  i do Londynu, 
żeby pomścić brata?  chichot Kestona zabrzmiał jak upiorny śmiech demona. - Droga pani 
Deveridge. Czyżby obca była pani filozofia nza? Nie wie pani, że wszelkie silne uczucia są 
niebezpieczj Zemsta należy do tych uczuć, które potrafią przyćmić  umysł i skłonić 
człowieka do irracjonałych działań. W przeciwieństwie do Renwicka nie kieruję się 
namiętnościami i na pewno nie zrezygnuję ze swoith celów, żeby pomścić głupca. - On był 
pana bratem. - Przyrodnim. Mieliśmy tylko wspólnego ojca. - Keston spoważniał nagle. 
Jego oczy lśniły w mroku. - Kiedy ostatni raz spotkałem Renwicka, zromumiałem, że padł 
ofiarą podobnego szaleństwa, jakiemu uległ nasz ojciec. - Ale obaj studiowaliście filozofię 
Vanza. - Bo nasz ojciec był z nią mocno związany. - Keston przyglądał się przez chwilę 
złotej rękojeści swojej laski. Patrząc teraz wstecz, rozumiem, że ojciec od dawna był 
szalony. Wierzył, że największe tajemnice świata można znaleźć w alchemicznych 
przepisach zawartych w sekretnych księgach Vanza. Renwick uległ tej samej obsesji. W 
końcu ta fascynacja doprowadziła go do zguby. Powóz podskoczył na jakimś wyboju i się 
zachwiał. Madeline poczuła, że palce Małego Johna zacinęły się na jej kostce. Znalazł 
wreszcie sztylet. Żaden z mężczyzn nie zwracał uwagi na chłopca, ale dla bezpieczeństwa 
dyskretnie zarzuciła na  niego połę płaszcza. Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl. - To 
pan porwał moją pokojówkę tamtej nocy, prawda?

- Świetnie, moja droga. - Keston uśmiechnął się z aprobatą. - Jak na kobietę, zaskakująco 

logicznie pani rozumuje. Tak, liczyłem na to, że dowiem się od niej, czy pani biblioteka nie 
wzbogaciła się aby o jakąś książkę. Kiedy jednak moje wysiłki poszły na mamę, 
postanowiłem skoncentrować się na innych poszukiwaniach. Straciłem sporo czasu, zanim 
się przekonałem, że ta książeczka musi być  w pani posiadaniu. Flood zachwiał się i 
wyciągnął rękę, szukając jakiegoś  ‘cia. Potrząsnął głową. Madeline robiła, co mogła, by 
trzymać konwersację. Zauważyłam, że nosi pan laskę identyczną z tą, którą ugiwał się 
Renwick. O, tak. - Keston uśmiechnął i mocniej zacisnął dłoń na ękojeści. - To prezent od 
naszego szalonego ojca. Proszę •owiedzieć, pani Deveridge, co naprawdę stało się tej 
nocy, y zginął Renwick? Muszę przyznać, że jestem ciekawy. ino mi uwierzyć, że zginął z 
ręki zwykłego włamywacza. Pokonało go własne szaleństwo - szepnęła Madeline. Do licha! 
- W głosie Kestona wyczuwało się nutę żalenia. - A więc plotki były prawdziwe. Pani go 
zabiła. 3wóz znów się zachwiał i niebezpiecznie przechylił na ecie. Madeline wyczuła, że 

124

background image

Mały John wysunął sztylet ‘chwy. Przeklęty stangret - wybełkotał Flood. - Przewróci nas, 
nie będzie uważał. Chce uczciwie zapracować na sowity napiwek. - Keston trzymał się 
krawędzi drzwi, ale pistolet w jego ręce nawet drgnął. ‘ood stracił równowagę i runął na 
przeciwległe siedzenie. Cholerny dureń na ‘koźle - stęknął, wciskając się z po:em w swój 
kąt. - Jedzie za szybko. Co się dzieje z tym iem? Każ mu zwolnić, Keston - bełkotał. Ile 
wina wypiłeś dzisiaj wieczór?

- zapytał Keston, patrząc iego badawczo. Tylko dwa kieliszki dla uspokojenia nerwów. Żaden 

pożytek z pijanego pomocnika. ood obtarł ręką czoło. Nie martw się. Zrobię, co do mnie 
należy. Niczego ziej nie pragnę niż obiecanej nagrody. Hunt mi zapłaci. iiabła, zapłaci. - 
Wkrótce będziesz miał okazję się na nim zemścić, zakładając, że zrobisz to, co powinieneś. 
- Keston wyjrzał przez okno. - Jesteśmy już blisko cełu. - Co pan zamierza zrobić? 
Madeline nie czuła już ręki Małego Johna na swojej nodze. Miała nadzieję, że zajął się 
teraz sznurem krępującym mu nogi. Keston uśmiechnął się ironicznie. - Najpierw 
zatrzymamy się przy południowej bramie Pawilonów Marzeń. Tam zostawię ostatnie 
przesłanie dla Hunta. - Rozumiem - powiedziała Madeline. - Chce pan zamordować Flooda 
i zostawić jego ciało, żeby znalazł je Hunt, podobnie jak zwłoki Oswynna. Flood drgnął i 
rozejrzał się niespokojnie. - Co to ma znaczyć? Kto tu mówi o zamordowaniu mnie?

- Uspokój się, Flood. - Keston był wyraźnie rozbawiony. To nie twoje zwłoki chcę zostawić na 

terenie Pawilonów. Hunt znajdzie tam ciało chłopca. Madeline poczuła, jak zimny pot 
spływa jej po plecach. - Nie może pan go zabić. Nie ma żadnego powodu. On nie może 
zrobić panu nic złego. - To ma być nauczka dla Hunta. Madeline zerknęła na Flooda, który 
wiercił się na swoim siedzeniu. Musiała w jakiś sposób wywołać zamieszanie. Jedyne, co 
mogła zrobić, to go rozdrażnić i nastawić wrogo  do Kestona. - Dlaczego nie powie pan 
prawdy panu Floodowi? Przecież  to jego zamierza pan zamordować. - Co takiego?

- Flood przymrużył oczy, jak gdyby miał kłopot z ostrością widzenia. - Dlaczego ta duma baba 

mówi tu o morderstwie? Jestem wspólnikiem. Zawarliśmy układ. Madeline zauważyła, że 
powóz zwalnia. - Nie rozumie pan? Teraz nie jest pan mu już potrzebny. - Nie może mnie 
zabić! - Flood usiłował zachować równovagę, gdy pojazd nagle się zatrzymał, ale znów 
runął do >rzodu, lądując tym razem twarzą na przeciwległym siedzeniu. ‘sunął się przy tym 
tak, że przycisnął Małego Johna do  •odłogi. - Jesteśmy wspólnikami - wybełkotał jeszcze, 
po :zym znieruchomiał. - Gratuluję, pani Deveridge. - Keston uniósł brwi i przyglądał się 
uważnie Floodowi. - Co było w tej buteleczce, którą yjął z torebki pani ciotki?

- Bemice umie przyrządzać różne ziołowe leki. - Madeline  •atrzyła na niego, starając się 

zatrzymać na sobie jego wzrok, ak żeby nie spojrzał na Małego Johna. - Liczyła na to, że 
ten, :to odbierze od niej torebkę, skusi się na łyk brandy. - W butelce była trucizna. No, no, 
przebiegłość jest widoczlie waszą rodzinną cechą. Najpierw pani zdołała zabić Renyicka, a 
teraz pani ciotka postąpiła podobnie z moim tak wanym wspólnikiem. Tworzycie wyjątkowo 
dobraną parę. - Flood został uśpiony, nie otruty. - Szkoda. Liczyłem na to, że oszczędziła 
mi kłopotu z pobyciem się go. Teraz sam będę musiał się tym zająć. Łeston machnął 
pistoletem. - Proszę otworzyć drzwi. Szybko, ie chcę tracić więcej czasu. Hunt domyśli się, 
że zechcę ostawić mu pamiątkę w jego cennych ogrodach. Madeline zawahała się, potem 
powoli otworzyła drzwi owozu. - Ja wychodzę pierwszy - powiedział Keston. - Potem pani 
/yjdzie i wyciągnie chłopca. Proszę nie szukać pomocy  stangreta. On wie, że to ja płacę za 

125

background image

jego usługi, i z pewnością ie zechce mieszać się do naszych spraw. Keston, z pistoletem 
wycelowanym w Madeline, przesunął ię ku otwartym drzwiom. Zeskoczył zręcznie na ulicę i 
szybko odwrócił się w jej stronę. Potem sięgnął do wnętrza powozu po niezapaloną 
latarnię. - Teraz proszę powoli wysiąść, pani Deveridge. - Zapalił  latarnię. Madeline 
nachyliła się nad Małym Johnem. Zauważyła, że chłopiec nie ma już związanych nóg, ale 
jest unieruchomiony pod bezwładnym ciałem Flooda. Zastanawiała się, jak stworzyć  mu 
okazję do ucieczki. - Proszę mi powiedzieć, panie Keston, czy naprawdę liczy pan na to, że 
uniknie spotkania z Huntem?

- zapytała, Może uda się to panu przez jeden lub dwa dni. - Sam wybiorę miejsce i czas 

spotkania z tym draniem. A kiedy się spotkamy, zabiję go. Najpierw jednak musi się 
przekonać, że został pokonany. Jest mistrzem Vanza, ale to  nie wystarcza.

- .
- . Nagle czarna chmura zakłębiła się nad głową Kestona. Obszerny czarny płaszcz opadł na 

niego i oplatał go szerokimi  fałdami. - Co to.

- .
- .
- ! - Gniewny okrzyk stłumiła okrywająca jego  głowę i ramiona czarna tkanina. Keston 

szamotał się dziko, by  ją z siebie zrzucić. - Na ziemię, Madeline! - zawołał Artemis. Obaj 
mężczyźni runęli na bruk. Rozległ się huk wystrzału, gdy Keston w furii nacisnął na spust. 
Pocisk poszybował gdzieś w przestrzeń, ale przerażone konie stanęły dęba i szarpały się 
gwałtownie. Madeline odwróciła się w stronę powozu. Przeczuwając, co  się może zdarzyć, 
rozpaczliwie próbowała wyciągnąć chłopca z jego wnętrza. On też usiłował się wydostać, 
ale ruchy utrudniał mu przygniatający go ciężarem swego ciała, nieprzytomny Flood. 
Madeline zdawała sobie sprawę, że za moment przerażone  lie ruszą galopem. Zdołała 
chwycić chłopca za ramiona, ale  była w stanie wyciągnąć go spod Flooda. Aafy John 
patrzył na nią bezradnie, z przerażeniem w oczach. też zdawał sobie sobie sprawę, co 
czeka pasażera powozu nionego przez spłoszone konie. ie zwracając uwagi na 
zmagających się na bruku mężczyzn, deline wskoczyła do powozu. Wiedziała, że za chwilę 
konie za, ale działała jak w transie. Opierając się o siedzenie, bowała nogami zepchnąć 
Flooda. ‘owóz ruszył. ‘ebrała resztkę sił i popchnęła jeszcze mocniej. Ciało Flooda nęło i 
Mały John zdołał się spod niego wysunąć. Madeline gła go mocnym uściskiem i oboje 
wytoczyli się przez arte drzwi powozu na ziemię. Ionie z łoskotem kopyt pędziły coraz 
szybciej wąską zką. Na zakręcie gwałtownie skręciły w lewo. Ciężki /óz zachwiał się i runął. 
Konie zerwały uprząż i oszalałe ‘zerażenia pognały w ciemność, zostawiając leżący na 
boku izd. Przez chwilę jeszcze jego koła obracały się bez celu. ‘rzymąjąc Małego Johna za 
rękę, Madeline odwróciła się iorę, by zobaczyć, że Keston uwolnił się z rąk Artemisa. 
/puszczała, że ucieknie, ale on z okrzykiem furii podniósł emi swoją laskę. ladeline 
pomyślała, że spróbuje uderzyć nią przeciwnika, : on jednym ruchem ręki przekręcił 
rękojeść i wtedy, wietle latami, zobaczyła długie, groźne stalowe ostrze. Artemisie! - 
krzynęła. ile on już był w akcji. Na wpół leżąc na bruku, krótkim, ym ruchem kopnął Kestona 
w udo. Ten z okrzykiem bólu dł na ziemię, a Artemis rzucił się na niego. Och, Boże, sztylet! 
- szepnęła. lały John objął ją wpół i ukrył twarz w jej płaszczu. Walka zakończyła się 
niespodziewanie szybko. Obaj mężczyźni znieruchomieli. Artemis leżał pod Kestonem. - 

126

background image

Artemisie! - krzyknęła Madelien. - Artemisie!  - Do diabła! - Mały John odwrócił głowę i 
wstrząśnięty patrzył na leżących mężczyzn. - Do diabła!  Po chwili, która wydała się 
wiecznością, Artemis uniósł się i zsunął z siebie nieruchomego Kestona. Krew lśniła w 
świetle latami. Madeline odruchowo zarzuciła połę płaszcza na głowę chłopca, starając się 
oszczędzić mu przerażającego widoku. Artemis wstał i spojrzał na nią. Zdawał się nie 
zauważać krwi kapiącej ze sztyletu, który trzymał w dłoni. - Nic ci się nie stało?

- zapytał ochrypłym głosem. - Nie. - Spojrzała na sztylet. - Artemisie, czy tobie.
- .
- . Patrzył przez chwilę na ostrze, potem spojrzał na Kestona. - Nic mi nie jest - powiedział 

cicho. Mały John wychylił głowę spod płaszcza Madeline i zapytał cicho:  - On nie żyje?

- Tak. - Artemis rzucił sztylet na bruk. 22  - I kto by przypuszczał, że Flood jest w to wplątany 

powiedziała Bemice. - A mnie się wydawało, że jestem taka jrytna, chowając w torebce 
butelkę z usypiającą miksturą. łysiałam, że wypije ją Keston, a nie Flood. - Co za różnica?

- Artemis spojrzał na kieliszek, który ‘łaśnie napełnił brandy. - Jeśli o mnie chodzi, to teraz 

całkiem laczej będę patrzył na ten trunek. Muszę pani znów poziękować. I pani, Madeline, 
za uratowanie Małego Johna pędzącego powozu. Okazało się, że ja niewiele miałem do 
„obienia. - Niech pan nie mówi takich rzeczy. - Madeline skarciła 3 wzrokiem. - Mógł pan 
stracić życie. - Skoro o tym mowa - wtrąciła Bemice - to mam nadzieję, ; nie jest pan zbyt 
zawiedziony śmiercią Flooda w rozbitym wozie. Wiem, że zależało panu, żeby dotkliwie 
odczuł stratę .

- ajątku. - Przestałem się pasjonować planami zemsty. - Artemis srknął na Henry’ego. - 

Doszedłem do wniosku, że często  prowadzą do licznych komplikacji i nieprzewidzianych 
rezultatów. - Mądra decyzja - stwierdził .

- Henry. - W najbliższym czasie będziesz miał ciekawsze sprawy do załatwienia. - Tak. - 

Artemis spojrzał na Madeline. - Z całą pewnością. Madeline uniosła głowę znad książeczki, 
którą studiowała. - A co z usypiającymi ziołami?

- zapytała. - Przeszukując dziś rano mieszkanie Kestona, znalazłem resztkę tych, które ukradł 

z domu lorda Claya - odparł Artemis. - Były tam też niewielkie ilości innych ziół, które 
prawdopodobnie podsuwał swoim ofiarom. - Czy było tam jeszcze coś interesującego?

- Dziennik Kestona. Dowiedziałem się z niego, że poszukiwał książki zawierającej klucz do 

odczytania Księgi Tajemnic od momentu, gdy przed paroma miesiącami dowiedział się o 
jego istnieniu. Szybko zorientował się, że trzeba go szukać u określonych ludzi w Londynie. 
Ograniczył się do tych dżentelmenów z Towarzystwa Vanzagarian, którzy byliby w stanie 
przetłumaczyć ten skomplikowany tekst. Potem zaczął systematycznie przeszukiwać ich 
biblioteki. - Musiał być chyba bardzo wstrząśnięty, gdy Linslade odkrył jego obecność w 
swojej bibliotece - powiedziała Madeline. - Tak, ale to podsunęło mu pomysł, żeby udawać 
swego przyrodniego brata, który wrócił zza grobu. Wykorzystał to, by przerazić panią, po 
tym jak zrozumiał, że pani może być w posiadaniu tej małej książeczki. - Na szczęście pani 
Deveridge była już bezpieczna w pańskim domu - wtrącił Henry. - I wtedy próbował się 
mnie pozbyć. - Dlatego zaatakował pana na ulicy - powiedziała Madeline. Artemis wypił łyk 
brandy i skinął głową. AMANDA QU!CK  - Kiedy zamach się nie powiódł, zrozumiał, że 
moja osoba noże przysporzyć mu kłopotów. Próbował zmusić mnie do ivycofania się z tej 
sprawy, ingerując w moje plany dotyczące 3swynna, Flooda i Glenthorpe’a, i dlatego 

127

background image

podrzucił zwłoki 3swynna na teren Pawilonów Marzeń. - Co miało doprowadzić do 
ujawnienia, że jest pan właścicielem tych ogrodów rozrywki - zauważyła Bemice. - Był 
przekonany, że zrobię wszystko, by ukryć moje iowiązania z handlem. Sądził, że 
przywiązuję ogromną wagę io swej pozycji w wyższych sferach. - Podczas gdy pana 
interesowało jedynie zrealizowanie jlanów zemsty - stwierdziła Madeline. - Nie wiedział, że 
nagle straciłem zainteresowanie tą spravą. - Artemis wymownie spojrzał jej w oczy. - Jest 
pan naprawdę niezwykłym człowiekiem. - Madeline iśmiechnęła się. - Chociaż jestem 
mistrzem Vanza?

- Nie każdy członek Towarzystwa Vanzagarian jest kompletnym wariatem - odparła 

wielkodusznie. - Dziękuję pani. Bardzo to pocieszające, że w pani oczach yyrosłem ponad 
poziom ludzi niespełna rozumu. Henry roześmiał się. Bemice również wydawała się 
rozjawiona. Madeline spłonęła rumieńcem. - A co pan powie na temat tego klucza, sir?

- zapytała jodnosząc małą książeczkę. - Musimy zdecydować, co z nią ‘robić. - Z całą 

pewnością. Tyle że ona jest bezużyteczna bez Csięgi Tajemnic, a może nam przysporzyć 
dalszych kłopotów. - Zgadzam się z panem, ale zawiera jednak wiedzę i świaiome jej 
zniszczenie byłoby sprzeczne z tym, czego nauczał nnie ojciec. Kto wie, czy nie okaże się 
cenna dla tych, którzy jrzyjdą po nas?

- Co wobec tego pani proponuje?
- Księga Tajemic, jeśli kiedykolwiek zostanie odnaleziona, powinna być własnością Garden 

Temples na wyspie Vanzagara. Uważam, że klucz do jej tekstu też powinien się tam 
znajdować. - Chyba ma pani rację - przyznał po namyśle Artemis. - Słuszne rozumowanie - 
poparł propozycję Henry. - Moim zdaniem, im dalej ta książeczka znajdzie się od Anglii, tym 
lepiej - powiedziała z przekonaniem Bemice. - Istnieje tylko problem, w jaki sposób przesłać 
ją na wyspę Vanzagara. Artemis uśmiechnął się. - Nie widzę bezpieczniejszego sposobu 
niż wysłanie jej na którymś ze statków Edisona Stokesa. Zawijają one regularnie na tę 
wyspę. Niech oni pilnują jej w drodze. Cokolwiek się zdarzy, my zostaniemy uwolnieni od tej 
przeklętej książki. 23  Artemis postanowił nie odkładać tego do następnego dnia. Siedział, 
że albo dziś otrzyma odpowiedź, albo zacznie się achowywać jak ci szaleńcy z 
Towarzystwa Vanzagarian. Nie potrafił jednak zadać zasadniczego pytania tutaj, w domu. 
tyć może miało to związek z jego vanzagariańską naturą, ale izmowę mógł przeprowadzić 
tylko pod osłoną ciemności. Madeline skrzywiła się, gdy zaproponował jej spacer po 
grodzie. - Czy pan oszalał?

- zapytała. - Jest zimno i do tego iglisto. Przeziębimy się. - Obiecuję, że nie będziemy 

spacerować długo. Otworzyła usta, by wysunąć następne zastrzeżenia, ale nagle dojrzała 
na niego, odłożyła książkę i wstała. - Proszę chwileczkę zaczekać. Włożę płaszcz 
powiedziała wyszła na korytarz. Czekając na nią, ubrał się, a kiedy zeszła do holu, razem 
oszli w stronę drzwi wyjściowych i po chwili znaleźli się na worze. Gęsta mgła otulała ogród, 
ale noc nie była tak chłodna, jak przewidywał. Być może rozgrzewała go myśl o czekającej 
ich rozmowie. „  - Sądzę, że ciocia i pan Leggett świetnie się bawią w teatrze powiedziała 
Madeline, wyraźnie siląc się na swobodny ton. Tworzą czarującą parę, nie sądzi pan? Kto 
mógłby to przewidzieć?

- Hmm. Artemis z całą pewnością nie miał zamiaru rozmawiać o rozkwitającym nagle uczuciu 

pomiędzy Bemice a Leggettem. Głowę zaprzątał mu własny romans. - Przypuszczam, że 

128

background image

chce się pan dowiedzieć, kiedy wyprowadzimy się z pana domu, prawda, sir?

- Madeline nasunęła kaptur na głowę. - Naprzykrzałyśmy się panu już dość długo. 

Zapewniam, że spakujemy się jutro rano. - Nie ma pośpiechu. Moi domownicy świetnie 
przystosowali się do obecności pań. - Cieszę się, Artemisie, niemniej wyprowadzimy się z 
pana domu jutro jeszcze przed południem. - Nie zaprosiłem pani na spacer, żeby 
rozmawiać o waszej wyprowadzce. Chciałem.

- .
- . - Obie jesteśmy panu ogromnie wdzięczne, sir. Nie wiem, co byśmy zrobiły bez pańskiej 

pomocy. Mam nadzieję, że jest pan zadowolony z wynagrodzenia. - Tak, jestem 
zadowolony z dziennika pani ojca, dziękuję rzekł wyraźnie zirytowany. - I nie są mi 
potrzebne żadne wyrazy wdzięczności. - Póki tu jeszcze jestem, chciałam pana przeprosić 
za to, że przy kilku okazjach pozwoliłam sobie zauważyć, że jest pan osobą nieco.

- .
- . ekscentryczną. - Jestem ekscentrykiem i to prawdopodobnie w dość znacznym stopniu. Z 

pewnością nigdy nie uważałam pana za kompletnego lata - oświadczyła z przekonaniem. - 
Prawdę mówiąc, ‘łam ostatnio do wniosku, że i ja, podobnie jak moja ;ina, nie jestem wolna 
od pewnej ekscentryczności. Hmm. Cieszę się, że uświadomiła mi pani ten fakt. 
Wolałabym, żeby pan nie zgadzał się ze mną aż tak apliwie. Na początku naszej 
znajomości wspomniała pani, że Iczanie ognia ogniem jest mądrą zasadą czy też po•zanie 
złodziejowi łapania złodzieja. Co by pani poiziała, gybyśmy rozszerzyli tę zasadę na 
stwierdzenie, skscentrykowi łatwo przyjdzie uporać się z ekscentką?  Nie wiem, co pan ma 
na myśli. - Rzuciła mu niespokojne rżenie. Przyjmując pani tok rozumowania, można by 
dojść do jsku, że małżeństwo dwojga notorycznych ekscentryków szansę okazać się 
satysfakcjonujące dla obu stron. Małżeństwo?  Zakładając oczywiście, że dziwactwa tych 
osób uzupełniają  pasują do siebie. Naturalnie - odpowiedziała z odrobiną wahania w 
głosie. Jestem zdania, że pani dziwactwa doskonale pasują do ;h, a mam podstawy, by 
wierzyć, że i pani jest podobnego lia. [adeline znieruchomiała. Zauważyła, że i on 
wstrzymał ;ch. Wielkie nieba, Artemisie! Czy pan przypadkiem nie proponuje mi 
małżeństwa? Jak pani zauważyła, mam pewne poważne wady jako kandydat na męża. 
Jestem mistrzem Vanza, jestem ekscentrykiem, jestem zaangażowany w interesy.

- .
- . - Tak, tak, to wiem, ale nigdy nie uważałam tego za poważną przeszkodę. Jeśli chodzi o 

pana związki z filozofią Vanza i ekscentryczny charakter, to.

- .
- . Nie ustępuję panu pod tym względem, prawda? Nie mam więc prawa wytykać tego panu. - 

A jednak robiła to pani. - Doprawdy, Artemisie, jeśli zamierza pan wykorzystywać przeciwko 
mnie wszystko, co mogłam przypadkowo powiedzieć.

- .
- . - Poza pani stosunkiem do Yanzagarian istnieje jeszcze parę innych problemów. Przeżyłem 

w samotności wiele lat, pochłonięty wyłącznie myślą o zemście. Obawiam się, że zostawiło 
to jakiś ślad w moim charakterze. - Wszyscy nosimy w sobie ślady przeszłości. - Nie jestem 
już młodym człowiekiem, obdarzonym młodzieńczą lekkością umysłu. - Przerwał na chwilę, 
a potem dokończył: - Nie jestem zresztą pewien, czy zaznałem kiedykolwiek tego, co 

129

background image

nazywa się radością życia. - Och, nie jest pan przecież starym człowiekiem. Prawdę 
mówiąc, widzę w panu doskonałe połącznie dojrzałości i młodzieńczości. - Dojrzałość i 
młodzieńczość?

- Tak. A przy tym tak się składa, że i ja nie byłam obdarzona cechą, którą nazywa się 

młodzieńczą lekkością ducha. Jak pan widzi, pod tym względem pasujemy do siebie. - 
Wyjdzie pani za mnie, Madeline? Nie odpowiedziała. - Madeline?

- zapytał z wyraźną rozpaczą w głosie. Milczała nadal. - Na litość boską, Madeline, czy 

zostanie pani moją żoną? Uważam, że najpierw powinnam usłyszeć, że pan mnie kocha. 
Artemis chwycił ją za ramiona i powiedział: Niech to diabli, kobieto, to dlatego waha się pani 
i niemal rowadza mnie do ataku serca? Dlatego, że zapomniałem /iedzieć, że panią 
kocham?  To nie jest drobne przeoczenie, sir. Jak pani w ogóle może wątpić w to, że 
kocham panią tak, nigdy nikogo dotąd nie kochałem? ladeline uśmiechnęła się. Być może 
dlatego, że zapomniał pan o tym wspomnieć. Do licha, więc mówię to teraz. - Przytulił ją 
mocno całował gorąco. Kiedy już straciła oddech w jego ramionach, 5sł głowę i zapytał: - 
Wyjdzie pani za mnie, Madeline?  Oczywiście, poślubię pana. - Zarzuciła mu ramiona na ię 
i uśmiechnęła się. - Dojrzały, ale nadal młodzieńczy ntelmen powinien zdawać sobie 
sprawę, że kobieta w mojej iacji nie może pozwolić sobie na fochy. ipojrzał w jej kochające 
oczy i poczuł się szczęśliwy. To dla mnie wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności /iedział. 
Jjęła jego twarz i pocałowała go tak, że serce zabiło mu iłtownie, a krew zaczęła szybciej 
krążyć w żyłach. Kocham cię, Artemisie. jbjął ją mocniej. Poczuł oszałamiające podniecenie 
i nie/kłą radość. Jedno tylko musi pan dla mnie zrobić - zaczęła poważnie. Wszystko, 
najdroższa. Nie będzie żadnych pojedynków. Czy to jasne?

- Mówiłem już pani, że jest wysoce nieprawdopodobne, by zaryzykował.
- .
- . Potrząsnęła gwałtownie głową. - Nie, musi mi pan obiecać, Artemisie. Absolutnie żadnych 

pojedynków. Trudno. Zawsze znajdzie się sposób, żeby uporać się z tego rodzaju 
problemami, jeśli się pojawią, pomyślał. Zgadzam się. Żadnych pojedynków. Roześmiała 
się. Jej radosny śmiech, jasny jak szczęście i promienny jak miłość, wypełnił ogród. 
KONIEC   * * *  Księgarnia MDM Warszawa, ul Piękna 31/37 tel (0-22) 628-85-38, 622-50-
75

KONIEC

130


Document Outline