background image

 
 
 
 
 
 

Broadrick Annette 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Miłość po teksasku 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Chłodna woda lekko dotknęła jego bosych stóp. Po 

chwili  fala  cofnęła  się,  odsłaniając  mokry  piasek. 
Jasne  promienie  wschodzącego  słońca  łagodnym 
blaskiem  rozświetlały  szeroki  horyzont  i  niebo 
rozciągające się nad Zatoką Meksykańską.

 

Najbardziej  lubił  tę  porę  o  świcie,  kiedy  kolejny 

nowy dzień budził się do Ŝycia. Zapatrzył się w słoń-
ce, z wolna wyłaniające się znad południowego skraju 
niedalekiej  wyspy.  śadne  z  widzianych  w  Ŝyciu 
miejsc nawet nie mogło równać się z tym zakątkiem.

 

Po  raz  pierwszy  od  bardzo  dawna  poczuł,  Ŝe 

ogarnia  go  spokój.  Z  kaŜdą  chwilą  malało  napięcie, 
powoli  rozluźniały  się  ściągnięte  mięśnie  karku  i  ra-
mion.

 

Stał  nieruchomo,  zafascynowany  obserwowaną 

przez  siebie  grą  światła  i  kolorów.  Niebo  z  kaŜdą 
chwilą  jaśniało,  zmieniało  się  bezustannie.  Słońce 
podnosiło się coraz wyŜej, jego promienie rozświetlały 
wznoszące się ponad horyzontem chmury, oblewały je 
płomiennym  blaskiem.  RóŜowopomarańczowe  i  łoso-
siowe barwy przechodziły w Ŝółć, mieniły się złotem. 
Po chwili całe niebo płonęło.

 

Kolejne fale uderzały o brzeg, chłodny dotyk wody 

koił  zmęczone  stopy.  Czasami  jakaś  fala  podchodziła 
wyŜej i, rozbijając się na tysiące spienionych kropel,

 

background image

6

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

dochodziła mu aŜ do kolan, mocząc wizytowe spodnie, 
Cole nawet tego nie zauwaŜał, całkowicie pochłonięty 
pięknem rozgrywającego się wokół niego widowiska,

 

Powoli  intensywność  barw  wygasała,  Ŝywe  kolory 

przechodziły w łagodne pastele, bladły tym szybciej, im 
wyŜej wznosiło się słońce. Uspokojone fale mieniły się 
zielenią  i  błękitem,  migotliwie  odbijały  złote  promie-
nie.

 

Lekka  bryza  unosiła  się nad  wodą.  Cole  westchnął 

głęboko,  napełnił  płuca  rześkim  porannym  powiet-
rzem.  Poczuł,  jak  wstępuje  w  niego  nowa,  oŜywcza 
energia.

 

Rozkoszował się tą chwilą. By przeŜyć coś takiego, 

warto  było jechać  przez  noc  z  oddalonego  o  osiemset 
kilometrów Dallas.

 

Tu  był  sam  na  sam  z  naturą,  doświadczał  jej  jak 

nigdzie indziej. Z tego miejsca mógł spojrzeć na swoje 
Ŝ

ycie z innej perspektywy, na nowo odnaleźć zagubio-

ny gdzieś spokój.

 

Kiedy  tak  stał  na  brzegu  morza,  zmieniały  się 

proporcje,  wszystkie  sprawy  i  dręczące  go  problemy 
traciły  na  znaczeniu.  To  miejsce  miało  na  niego 
magiczny wpływ, tu wracał, kiedy potrzebował ukoje-
nia.

 

JuŜ wczoraj czuł, Ŝe musi oderwać się choć na kilka 

godzin  od  tego,  co  robi.  Wykończyły  go  ostatnie 
tygodnie,  te  ciągnące  się  w  nieskończoność  narady  i 
nocne  telefoniczne  konsultacje  z  pracownikami  za-
granicznych  przedstawicielstw.  Wprawdzie  kiedy  tyl-
ko  mógł,  starał  się  przerzucać  odpowiedzialność  na 
innych, ale zawsze pozostawały decyzje, które tylko on 
mógł podjąć.

 

Czuł  się  zmęczony.  Nie  pamiętał,  kiedy  ostatnio 

przespał całą noc czy zjadł spokojnie posiłek.

 

Nie miał na to czasu. Zwykle, by załatwić jak

 

MIŁOŚĆ PO TEK5ASKC

 

7

 

najwięcej  spraw,  ograniczał  się  do  słuŜbowych  obia-
dów  i  kolacji.  Nie  byłby  w  stanie  przypomnieć  sobie, 
kiedy  miał  jakiś  dzień  dla  siebie.  Zresztą  nawet  nie 
dzień,  a  choćby  kilka  godzin.  Zaczynał  się  czuć  jak 
zwierzę  uwięzione  w  klatce,  coraz  szybciej  i  szybciej 
poruszające się w labiryncie bez wyjścia.

 

Wczorajsze  zebranie  przepełniło  czarę.  Przyglądał 

się  urzędnikom  i  dyrektorom,  zaŜarcie  walczącym  ze 
sobą o władzę i pozycję, wysłuchiwał ich wzajemnych 
oskarŜeń  i  pretensji,  ich  nie  kończących  się  kłótni,  i 
zastanawiał  się,  co  on  tutaj  robi.  Naraz,  nieoczekiwa-
nie dla samego siebie zrozumiał, Ŝe to wszystko w ogóle 
go nie obchodzi.

 

Wtedy  po  prostu  wyszedł.  Wsiadł  do  swojego 

sportowego samochodu i ruszył prosto na południe, do 
Austin, gdzie miał apartament w jednym z wieŜowców. 
Po pięciu godzinach jazdy minął miasto i jechał dalej. 
W  pierwszej  chwili  myślał  o  leŜącym  na  południowy 
zachód od San Antonio rodzinnym ranczu, ale zmienił 
zdanie.  Zamiast  tego  dalej  jechał  na  południe,  coraz 
dalej  w  noc.  Tylko  on  i  potęŜny  silnik  ukryty  pod 
maską, który uwoził go w dal.

 

Uciekał, zostawiał wszystko za sobą. Świetnie o tym 

wiedział,  ale  było  mu  to  obojętne.  Miał  dość  takiego 
Ŝ

ycia,  musiał  się  stamtąd  wyrwać.  Za  szybą  migały 

kolejne  mijane  miasteczka.  Wreszcie  dotarł  do  Port 
Isabel. Dopiero tu zwolnił.

 

Była  czwarta  rano.  Szerokie  ulice  były  zupełnie 

puste. Zatrzymał się na parkingu przed domem, w któ-
rym  miał  mieszkanie.  Dziesięć  lat  temu,  w  czasie 
boomu  gospodarczego,  jedna  z  jego  kompanii  wybu-
dowała na brzegu wyspy ten wieŜowiec z luksusowymi 
apartamentami.

 

Zostawił w samochodzie marynarkę i krawat, ściąg-

nął buty i skarpetki. Boso ruszył w stronę wody. Szedł,

 

background image

8

 

M1LOSC PO TEKSASKU

 

dopóki nie minął zaparkowanych przy nabrzeŜu samo-
chodów,

 

Teraz był zupełnie sam. Tylko woda, piasek, poroś-

nięte  morską  trawą  wydmy  i  wschodzące  słońce, 
oblewające świat złotym blaskiem i zmieniające go w 
cudowny  sposób  jak  za  dotknięciem  czarodziejskiej 
róŜdŜki.

 

Morska  bryza  targała  mu  włosy.  Opadały  na  oczy, 

przypominając, Ŝe juŜ dawno powinien wybrać się do 
fryzjera.  Przygładził  je.  To  prawda,  najwyŜszy  czas, 
Ŝ

eby coś z nimi zrobić. I nie tylko z włosami. Musi teŜ 

coś zmienić w swoim Ŝyciu.

 

Do tej pory zgadzał się na odgrywanie roli, jaką los 

mu  wyznaczył.  Nigdy  nie  protestował,  choć  czasami 
nie  mógł  unieść  ciąŜącej  na  nim  odpowiedzialności. 
Dopiero wczoraj wieczorem, kiedy wstał i wyszedł bez 
słowa,  poczuł,  Ŝe  juŜ  dłuŜej  nie  da  rady.  Miał  dość 
wszystkiego  -  interesów,  rancza,  swoich  dwóch  braci, 
ciotki  -  starej  panny  -  tego,  co  spoczywało  na  jego 
barkach, od chwili kiedy skończył dwadzieścia lat.

 

Od ponad piętnastu lat był głową rodziny, kierował 

wszystkimi firmami Callawayów, Tyle lat, wydaje się, 
Ŝ

e całe Ŝycie. I tyle lat Ŝył samotnie.

 

Przez  chwilę  widział  obraz  tego  wszystkiego,  co 

utracił. Czarne, nieco skośne oczy, wpatrzone w niego. 
Widział je tyle razy. Były tak róŜne... Czasem skrzące 
się figlarnie, czasami pełne miłości i oddania, czasem 
płonące  ogniem.  Jej  usta...  skrzywione,  wygięte  w 
uśmiechu, drŜące z rozpaczy.

 

Allison.  Serce  mu  się  ścisnęło  na  samo  przypo-

mnienie  jej  imienia.  Minęło  tyle  lat,  a  ona  nadal  była 
ideałem. Do niej porównywał kaŜdą poznaną kobietę.

 

Kiedyś  juŜ  niewiele  brakowało,  by  kogoś  poślubił. 

Rozmyślił się, kiedy zdał sobie sprawę, Ŝe nie powinien 
tego  robić.  Ze  względu  na  nią  i  na  siebie,  bo  tak 
naprawdę to chciał tylko tego, by tamta kobieta

 

MIŁOŚĆ TO TEKSASKU

 

9

 

zastąpiła  mu  Allison.  Ale  nawet  teraz  widok  kaŜdej 
drobnej  czarnowłosej  kobiety  o  jasnej  karnacji  budził 
w  nim  nigdy  nie  gasnącą  nadzieję.  Na  krótką  chwilę, 
dopóki  nie  okazało  się,  Ŝe  to  nie  Allison,  serce 
podchodziło mu do gardła.

 

Niestety, nigdy jej nie spotkał.

 

Allison zniknęła z jego Ŝycia w czasie, kiedy najbar-

dziej  jej  potrzebował.  Jak  mógłby  o  tym  zapomnieć? 
Jak  miałby  jej  to  wybaczyć?  ChociaŜ  zdarzały  się 
chwile,  takie  jak  teraz,  kiedy  czuł,  Ŝe  wybaczyłby  jej 
wszystko, gdyby tylko znów pojawiła się przy nim.

 

Pochłonięty tymi  myślami,  mimowolnie sięgnął do 

kieszeni  po  papierosa.  Osłonił  go  stuloną  dłonią  i 
odwrócił  się  tyłem  do  kierunku  wiatru.  Zaciągnął  się, 
dym wypełnił mu płuca. Natychmiast zaczął kaszleć.

 

Do  diabła!  Ze  złością  potrząsnął  głową  i  wrzucił 

papierosa do wody. Za duŜo palił, drapało go w gardle.

 

Zatrzymał  się  na  brzegu.  Cofnął  się  myślą  do 

wydarzeń  ostatnich  dni.  Szkoda,  Ŝe  na  wczorajszym 
zebraniu nie było jego brata Camerona, który nie raz juŜ 
mu  pomógł.  Potrafił  spojrzeć  na  sprawy  z  właściwej 
perspektywy.  Cole  ufał  jego  sądom  i  zawsze  mógł  na 
niego  liczyć.  Miał  w  nim  oparcie  i  gdyby  nie  to,  juŜ 
dawno  dałby  sobie  spokój  z  tym  wszystkim,  tak  jak 
Cody, ich najmłodszy brat. Cody od razu oświadczył, Ŝe 
nie chce mieć nic wspólnego z interesami i naleŜącymi do 
rodziny firmami. śył swoim Ŝyciem i nie poczuwał się do 
Ŝ

adnych obowiązków. MoŜe to dlatego Cole bywał na 

niego  taki  wściekły.  Nie  przyznawał  się  do  tego,  ale 
chyba podświadomie zazdrościł bratu swobody i moŜli-
wości decydowania o sobie. Nie wiedział, czy Cody się 
tego  domyślał;  czy  czuł,  Ŝe  nie  dorósł  do  oczekiwań, 
jakie pokładał w nim najstarszy brat.

 

Zamyślony,  potrząsnął  głową.  Cody  miał  zaledwie 

dziesięć  lat,  kiedy  zginęli  ich  rodzice.  Dla  takiego 
dziecka ich utrata była zbyt bolesnym ciosem. Cole

 

background image

10

 

MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU

 

starał się zastąpić braciom rodziców, ale nie zawsze do 
końca  to  mu  się  udawało.  Dobrze,  Ŝe  przynajmniej 
Cameronowi ułoŜyło się Ŝycie. W wieku trzydziestu lat 
miał  juŜ  Ŝonę  i  małą  córeczkę.  Skończył  studia  pra-
wnicze i ekonomiczne, co czyniło z niego niezastąpio-
nego doradcę w sprawach firmowych.

 

Ruszył w stronę samochodu. Na plaŜy pojawiło się 

juŜ parę osób. Niedaleko przed nim trójka nastoletnich 
chłopców ze śmiechem i krzykiem grała w piłkę.

 

Uświadomił  sobie,  Ŝe  w  wielu  szkołach  właśnie 

rozpoczęły  się  tygodniowe  ferie  wiosenne.  Patrząc  na 
chłopców,  zazdrościł  im  Ŝywiołowej  energii  i  roz-
pierającej  ich  radości  Ŝycia.  Jak  to  jest,  kiedy  nic  na 
człowieku nie ciąŜy, kiedy Ŝycie jest tylko po to, by bez 
umiaru czerpać z niego przyjemności? Czy jemu kiedyś 
zdarzyły się takie chwile?

 

Znów cofnął się myślą do przeszłości. MoŜe dlatego 

wspomnienia  związane  z  Allison  były  dla  niego  tak 
cenne?  Z  nią  wiązały  się  najlepsze  lata,  okres,  kiedy 
dorastał, kiedy Ŝyli rodzice, a Ŝycie jaśniało olśniewają-
cym blaskiem.

 

Powoli  szedł  w  stronę  chłopców,  ukradkiem  przy-

glądając  się  ich  grze.  Zatrzymał  się,  kiedy  piłka 
poleciała  w  kierunku  najbliŜej  stojącego  chłopca. 
Pchnięta  wiatrem  poszybowała  ponad  jego  wyciąg-
niętymi  w  górę  rękami  i  znalazła  się  tuŜ  przy  Cole'u. 
Pochwycił ją zręcznie z jakąś dziwną radością.

 

Pozostali  chłopcy  wybuchnęli  śmiechem.  Biegając 

po  wodzie,  wykrzykiwali  słowa  uznania. Trzeci  gracz 
z uśmiechem na ustach ruszył w jego stronę. Cole zdał 
sobie sprawę, Ŝe musi wyglądać zabawnie, chodząc po 
plaŜy  w  eleganckim  garniturze,  mokry  po  kolana,  ale 
wcale  się  tym  nie  przejął.  Wydawało  mu  się,  Ŝe  ten 
radosny poranek jakoś połączył go z tymi chłopcami.

 

- Bardzo pana przepraszam    -    zdyszanym głosem

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

11

 

zaczął chłopiec - jakoś mi przeleciała ta piłka. Bardzo 
dziękuję...

 

Plusk  fal  zagłuszył  jego  słowa.  Cole  popatrzył  na 

chłopca. Nie mógł oderwać od niego oczu. Miał płowe, 
przeplatane  złotymi  pasemkami  włosy  i  czarne  roze-
ś

miane  oczy.  Gdyby  nie  te  oczy,  dałby  głowę,  Ŝe  ma 

przed  sobą  najmłodszego  brata,  kiedy  miał  tyle  samo 
lat.  Ten  kształt  twarzy,  wyraz  oczu,  uśmiech,  kolor 
włosów... Tak samo wyglądał niegdyś Cody.

 

Nie,  to  niemoŜliwe.  Cody  był  za  młody  na  takiego 

syna, nawet gdyby przypadkiem jakaś jego dziewczyna 
zaszła w ciąŜę.

 

Bez słowa oddał mu piłkę. Chłopiec jeszcze raz się 

uśmiechnął,  odwrócił  się  i rzucił  piłkę  kolegom.  Cole 
zawołał za nim:

 

-  Hej, synu, jak się nazywasz?

 

Dopiero gdy te słowa ucichły, zdał sobie sprawę z tonu 

swojego  głosu.  Przywykł  do  wydawania  rozkazów  i 
egzekwowania  poleceń.  Chciał  złagodzić  złe  wraŜenie, 
przeprosić, ale nie wiedział, jak zacząć. Nie zdziwił się, Ŝe 
chłopiec zamarł w bezruchu. Po chwili odwrócił się.

 

-  Tony - odrzekł krótko.

 

Cole  pospiesznie,  zanim  chłopiec  zdąŜył  znów  się 

odwrócić, z uśmiechem wyciągnął do niego rękę.

 

-  Miło mi cię poznać, Tony. Jestem Cole Callaway. 
Tony juŜ odchodził, ale na dźwięk jego nazwiska

 

stanął jak wryty. Popatrzył z niedowierzaniem i powoli 
podszedł bliŜej. Wyciągnął rękę.

 

-

 

Jest  pan  tym  Cole'em  Callawayem?  -  zapytał  z 

przejęciem i ciekawością. 

-

 

Nie znam nikogo o tym imieniu i nazwisku. 

-

 

Tym,  który  ma  zamiar  kandydować  na  guber-

natora? Tym, co... - urwał zmieszany. 

Miał  mocny,  męski  uścisk.  Cole  popatrzył  na  jego 

dłoń, jakby za duŜą i za silną na takiego chłopca. Puścił 
ją z dziwnym ociąganiem.

 

background image

12

 

MIŁOŚĆ PO TEKSAS0KU

 

-

 

Moje  polityczne  plany  jeszcze  nie  są  jeszcze  do 

końca  sprecyzowane.  Ale  to  nie  przeszkadza  środkom 
przekazu snuć róŜnych spekulacji. 

-

 

Och! To wspaniale, Ŝe mogłem pana poznać! 

-

 

Ja  teŜ  się  cieszę,  Tony  -  uśmiechną!  się  Cole  i 

dodał,  starając  się,  by  zabrzmiało  to  obojętnie:  -  A 
jakie ty nosisz nazwisko? 

-

 

Alvarez, proszę pana. Tony Alvarez. 

Poczuł się jak uderzony obuchem. Przez chwilę nie 

mógł dojść do siebie.

 

Tony 

Alvarez. 

Nazwisko 

przywołane 

przeszłości...  i  teraz  naleŜące  do  kogoś,  kto 
przypomina Callawaya.

 

Przymknął oczy, Ŝeby nieco ochłonąć. Nie! Nie! To 

niemoŜliwe!  To  niemoŜliwe!  -  ale  w  głębi  duszy  juŜ 
wiedział, Ŝe odkrył prawdę.

 

-  Czy coś się stało, panie Callaway? - zapytał ze 

zdziwieniem Tony.

 

Cole potrząsnął głową, próbując się opanować.

 

-  Nie, synu. Nic się nie stało. Po prostu zaskoczyłeś 

mnie. Dawno temu znałem kogoś, kto teŜ się tak 
nazywał.

 

Chłopiec uśmiechnął się jeszcze szerzej.

 

-  Naprawdę? MoŜe to był mój dziadek? To po nim 

tak się nazywam. Umarł, zanim się urodziłem, i mama 
nadała mi jego imię.

 

Jeszcze tylko ostatnie pytanie.

 

-

 

Ile masz lat? Wyglądasz na jakieś szesnaście czy 

coś takiego. 

-

 

Wszyscy tak myślą - roześmiał się Tony. - Jestem 

duŜy  jak  na  swój  wiek.  Mam  czternaście  lat.  W  lipcu 
zacznę  piętnasty  rok.  Zawsze  wyglądałem  na  star-
szego. 

A więc to prawda. Cole czuł się jak ogłuszony.

 

-  Mieszkasz tutaj? - zapytał dopiero po chwili 

zmienionym głosem, idąc w kierunku zdziwionych 
przeciągającą się rozmową chłopców.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

13

 

-  Nie, proszę pana. Przyjechaliśmy tu tylko na kilka 

dni. Mieszkamy razem z mamą w Mason, małym 
miasteczku w środkowym Teksasie. Mama ma tam 
galerię  -  dodał  z  dumą  w  głosie.  -  Jest  artystką, 
zajmuje się rzeźbą. Zdobyła wiele nagród, a kilka jej prac 
znajduje  się  w  Cowboy  Artists  of  America  Museum  w 
Kerrville.

 

Stanęła  mu  przed  oczami  niewielka  rzeźba,  jaką 

ostatnio  zakupił  do  swojego  biura.  Uchwycone  w  pę-
dzie, biegnące w dół skalnego zbocza mustangi z roz-
wianymi grzywami i płynącymi w powietrzu kopytami. 
Zachwyciła  go  ta  praca,  tak  pełna  Ŝycia  i  dzikiej 
swobody. Była podpisana: „A. Alvarez".

 

-  Allison — powiedział głośno.

 

Sam  się  tym  zdumiał.  Po  raz  pierwszy  od  tylu  lat 

wypowiedział  na  głos  jej  imię.  Przez  ten  cały  czas 
mieszkała w Teksasie, niecałe dwieście kilometrów od 
Austin.

 

-

 

Tak, moja mama ma tak na imię. Zna ją pan? 

-

 

Ostatnio  kupiłem  jej  rzeźbę  -  odrzekł,  pomijając 

milczeniem ostatnie pytanie. 

-

 

Naprawdę?  To  wspaniale!  Muszę  jej  o  tym 

powiedzieć.  -  Zerknął  na  oczekujących  go  kolegów  i 
znów  popatrzył  na  Cole'a.  -  Opowiem  jej,  Ŝe  pana 
poznałem. 

Nie wiedział, co powinien na to odpowiedzieć, Ŝeby 

nie urazić chłopca.

 

O BoŜe! Co teraz zrobić, jak przeŜyć ten szok i nie 

dać  nic  po  sobie  poznać?  Musi  zostać  sam,  przynaj-
mniej przez kilka godzin. Musi to wszystko spokojnie 
przemyśleć.

 

-

 

Będziesz w tej okolicy przez jakiś czas? - zapytał 

z udaną obojętnością. 

-

 

Tak. Przyjechaliśmy dopiero wczoraj i zostajemy 

do końca tygodnia. 

-

 

W  takim  razie  pewnie  się  jeszcze  spotkamy  - 

zakończył  Cole,  dziękując  w  duchu  za  darowany  mu 
czas. 

background image

14

 

MIEOSCPOTEKSASKU

 

Pochłonięty  myślami  wszedł  do  budynku,  wjechał 

windą  na  górę  do  swojego  apartamentu  na  najwyŜ-
szym piętrze. Musiał się czegoś napić. Od razu skiero-
wał się do barku.

 

Rzadko pozwalał sobie na drinka, wolał mieć jasną 

głowę. Ale teraz potrzebował czegoś, by poradzić sobie 
z szokiem, jaki właśnie przeŜył.

 

Rozległ  się  dźwięk  telefonu.  To  ktoś  z  rodziny. 

Numer  był  zastrzeŜony  i  znali  go  tylko  najbliŜsi. 
Musiało  się  coś  stać,  skoro  tu  go  szukają.  PrzecieŜ 
nikomu  nie  powiedział,  dokąd  się  wybiera.  Zresztą 
sam tego do końca nie wiedział. Podniósł słuchawkę.

 

-

 

Cole!  Dzięki  Bogu,  Ŝe  jesteś!  Wszędzie  cię  szu-

kam.  Wiedziano  tylko,  Ŝe  wyszedłeś  w  połowie  ze-
brania  i  zniknąłeś  z  Dallas.  JuŜ  miałem  się  poddać, 
kiedy  przypomniałem  sobie  o  tym  apartamencie  obok 
plaŜy. 

-

 

W porządku, Cody, znalazłeś mnie. Co się stało? 

-

 

Słuchaj, niestety mam złe wiadomości. Wolałbym 

nie dzwonić, ale... 

-

 

Coś z ciotką Letty? 

Wprawdzie  była  dopiero  po  pięćdziesiątce,  ale 

Cody był tak wstrząśnięty, Ŝe z pewnością musiało się 
stać coś złego.

 

-

 

Nie, Cole. Chodzi o Camerona i Andreę. 

-

 

Co?!  -  Poczuł  ciarki  na  plecach.  -  O  czym  ty 

mówisz? Co się stało? 

-

 

Wczoraj  w  nocy jechali  na  ranczo,  Ŝeby  odebrać 

Trisha  od  ciotki  Letty.  Mieli  wypadek.  Nie  wiadomo 
dokładnie,  co  się  stało.  MoŜe  sarna  wyskoczyła  na 
drogę? Znaleziono ich koło północy, 

-

 

Co z nimi? Mów natychmiast! 

-

 

Cole,  Andrea  nie  Ŝyje.  Camerona  od  razu  wzięli 

na salę operacyjną, do tej pory tam go trzymają. Jest w 
stanie krytycznym. 

-

 

Gdzie teraz jesteś? 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

15

 

-

 

W Methodist Hospital w San Antonio. 

-

 

W  takim  razie  natychmiast  powiadom  Pete'a. 

Niech przylatuje po mnie helikopterem. 

OdłoŜył  słuchawkę  i  osunął  się  na  kanapę.  Popat-

rzył  na  obficie  zaopatrzony  bar  po  drugiej  stronie 
pokoju.  Przed  chwilą  chciał  się  napić,  bo  nie  potrafił 
poradzić sobie z tym, co tak niespodziewanie na niego 
spadło.  A  teraz  okazuje  się,  Ŝe  jego  brat jest  w  stanie 
krytycznym,  a  bratowa  zginęła.  śaden  drink  nic  mu 
nie pomoŜe.

 

Powlókł się do sypialni, ściągnął ubranie. Nie mógł 

sobie  przypomnieć,  kiedy  ostatnio  kładł  się  do  łóŜka. 
Zresztą  teraz  to  i  tak  nie  miało  Ŝadnego  znaczenia. 
Musi natychmiast jechać do Camerona i być przy nim. 
Inne sprawy muszą poczekać.

 

Jest  jeszcze  dziecko.  Całkiem  zapomniał  zapytać 

brata, co dzieje się z Trishą.

 

O BoŜe. PrzecieŜ Trisha ma niespełna rok. Straciła 

matkę, być moŜe straci ojca. TeŜ w wypadku. W takim 
samym,  w  jakim  piętnaście  lat temu  zginęli jej  dziad-
kowie.

 

Co  się  dzieje?  Czy  nad  ich  rodziną  ciąŜy  jakieś 

przekleństwo? Czy historia znów się powtarza?

 

Cole  wysiadł  z  windy  na  oddziale  chirurgicznym. 

Niemal od razu wpadł na Cody'ego, przechadzającego 
się po niewielkiej poczekalni. Dołączył do niego.

 

-

 

Wiadomo juŜ coś? 

-

 

Nic. 

-

 

Cholera! Kiedy przyjechałeś? 

-

 

Natychmiast  jak  się  o  wszystkim  dowiedziałem. 

Policja mnie zawiadomiła. Jakiś motocyklista zobaczył 
rozbity samochód, próbował udzielić pomocy i wezwał 
patrol drogowy. Policja twierdzi, Ŝe Andrea zginęła na 
miejscu. 

Cole nerwowo potarł nos końcami palców.

 

background image

16

 

MHOSĆ po TEKSASKU

 

-

 

To straszne! A co z Cameronem? 

-

 

Stracił  przytomność.  MoŜe  to  nawet  lepiej.  Ma 

złamaną  rękę  i  nogę,  nie  wykluczają  wewnętrznych 
obraŜeń.  Jest  w  szoku.  Operacja  jeszcze  się  nie  skoń-
czyła. Myślę, Ŝe to dobry znak. 

-

 

Nie  odzyskał  choć  tyle  przytomności,  Ŝeby  po-

wiedzieć, co się wydarzyło? 

-

 

Nie.  Policja  po  śladach  hamowania  sądzi,  Ŝe 

próbował  ominąć  coś  na  szosie  i  stracił  kontrolę  nad 
samochodem.  MoŜliwe,  Ŝe  to  była  sarna,  w  tych 
stronach ich nie brakuje. 

-

 

Czy  było  coś,  co  świadczyło,  Ŝe  potrącił  jakieś 

zwierzę? 

-

 

W raporcie policji nic o tym nie ma. 

Cole  zaczął  przemierzać  poczekalnię.  Cody  przy-

glądał mu się badawczo.

 

-

 

Musimy  wziąć  się  w  garść  -  wymamrotał 

wreszcie Cole, przerywając ciszę. 

-

 

Wiem,  co  czujesz,  Cole.  Odkąd  tu  jestem,  wy-

deptałem  juŜ  swoją  ścieŜkę.  Cały  czas  zastanawiałem 
się,  gdzie  moŜesz  być,  wydzwaniałem  wszędzie.  Zo-
stawiłem  dla  ciebie  wiadomości  chyba  w  całym  Tek-
sasie. 

Cole  zatrzymał  się  i  przenikliwie  popatrzył  na 

młodszego brata. Wyglądał fatalnie.

 

-  Kiedy ostatnio spałeś?

 

Cody nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami.

 

-

 

Wyciągnij  się  chociaŜ  na  chwilę  na  tej  kozetce. 

Obudzę cię w razie czego. 

-

 

Nie mogę - Cody potrząsnął głową. - Kiedy tylko 

zamknę  oczy,  od  razu  widzę  to,  co  zostało  z  samo-
chodu Camerona. Akurat jechałem do miasta, kiedy go 
zabierali.  Ten  cholerny  zagraniczny  samochodzik 
wyglądał jak zgnieciony przez olbrzyma! - Z rozpaczą 
znów  potrząsnął  głową.  -  Zawsze  mu  mówiłem,  Ŝe 
powinien jeździć czymś bezpieczniejszym, ale nie chciał 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

17

 

mnie słuchać. Przez całe Ŝycie tylko się ode mnie 
opędzał...

 

-

 

Nic  mu  nie  będzie  -  Cole  próbował  uspokoić 

Cody'ego.  Podszedł  i  usiadł  obok  brata.  -  On  jest 
twardy,  nie  da  się.  Chyba  wiesz  o  tym.  Nikt  nas  nie 
powstrzyma.  Nie  pamiętasz,  Ŝe  jesteśmy  jak  trzej 
muszkieterowie? 

-

 

Tak  -  Cody  skinął  głową.  -  Opowiadałeś  mi  tę 

historię, kiedy byłem dzieckiem. 

-

 

Jeden  za  wszystkich  i  wszyscy  za  jednego.  To 

motto  Callawayów.  Cameron  się  nie  da.  Będziemy 
przy nim tak długo, jak długo będzie to konieczne. 

Z  udanym  spokojem  popatrzył  na  brata.  Usiadł  na 

krześle.  W  tym  momencie  nic  nie  mógł  zrobić  dla 
Camerona. Jego Ŝycie było w rękach lekarzy.

 

Teraz  przede  wszystkim  musi  jakoś  uspokoić 

Cody'ego, oderwać jego myśli od tego, co się dzieje z 
Cameronem.  Wprawdzie  sam  nadal  był  poruszony 
nieoczekiwanym odkryciem i jeszcze nie ochłonął, ale 
chciał podzielić się wiadomościami z bratem.

 

-  Dziś rano, tuŜ przed twoim telefonem dowiedzia-

łem się o czymś - zaczął powoli. - I teraz moje Ŝycie 
nabrało nowego sensu.

 

Cody  przyglądał  się  swoim  zaciśniętym  dłoniom, 

ale coś w głosie brata sprawiło, Ŝe nagle podniósł oczy.

 

-  Właśnie się dowiedziałem, Ŝe mam czternastolet-

niego syna, o którego istnieniu dotąd nie miałem 
pojęcia.

 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

-  Allison, umiesz dochować tajemnicy?

 

Teraz,  kiedy  Cole  zaczął  chodzić  do  szkoły  i  co-

dziennie opuszczał ranczo, czuł się juŜ całkiem dorosły. 
Ale  tak  naprawdę  to  brakowało  mu  jego  czteroletniej 
przyjaciółki, z którą od dziecka całymi dniami uganiał 
się  wokół  domu.  Kiedy  po  południu  wrócił  ze  szkoły, 
Allison  juŜ  na  niego  czekała.  On  teŜ  nie  mógł  juŜ  się 
doczekać, by powiedzieć jej o odkryciu, jakiego doko-
nał z samego rana.

 

Dziewczynka  była  ubrana  tak  jak  on  -  w  dŜinsy, 

koszulę i podniszczone botki. Splecione w warkoczyki 
włosy obijały się jej o ramiona, kiedy starała się zanim 
nadąŜyć. Czarne, przesłonięte grzywką oczy płonęły z 
ciekawości.

 

-  No  jasne,  Ŝe  umiem  -  oznajmiła  tonem  świad-

czącym o uraŜonej godności.- Powiedz mi.

 

Szedł  w  stronę  stajni,  do  której  rano  zakradł  się, 

ś

cigając kota.

 

-  Zaraz zobaczysz - uśmiechnął się tajemniczo. 
Weszli do środka. Cole zatrzymał się przy drabinie

 

prowadzącej na górę, gdzie suszyło się siano, i połoŜył 
palec na ustach.

 

Allison  w  milczeniu  skinęła  głową.  Cole  zręcznie 

wspiął się na górę. Rozejrzał się i odwrócił, czekając na 
pojawienie się dziewczynki.

 

Allison, przezwycięŜając strach, zagryzła wargi i za-

częła  wspinać  się  po  drabinie.  Wreszcie  dotarła  na 
górę. DrŜała z wysiłku, ale nie poskarŜyła się ani słowem.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

19

 

Cole  na  czworakach  powoli  zbliŜał  się  do  ściany. 

Allison ruszyła za nim. Wreszcie znieruchomiał i ges-
tem  wskazał  jej  coś  w  samym  rogu.  Dziewczynka  z 
lękiem  spojrzała  mu  przez  ramię.  Po  chwili  na  jej  buzi 
odmalowało  się  zdumienie  i  zachwyt.  Warto  było 
zdradzić jej sekret. Cole uśmiechnął się zadowolony.

 

-

 

Ile ich jest? - wyszeptała Allison. 

Uniósł w górę trzy palce. 
-

 

A gdzie jest ich mama? 

-  Nie mam pojęcia. Ale gdyby wiedziała, Ŝe je 

znaleźliśmy, to na pewno by je stąd zabrała.

 

Wycofali  się  w  milczeniu.  Cole  zatrzymał  się  przy 

drabinie  i  upewnił  się,  Ŝe  droga  jest  wolna.  Oboje 
doskonale  wiedzieli,  Ŝe  wspinanie  się  na  górę  jest 
surowo  zabronione.  Cole  szybko  zsunął  się  na  dół  i 
poczekał na dziewczynkę.

 

Kiedy  wreszcie  Allison  znalazła  się  na  dole,  aŜ 

zatańczyła z radości.

 

-  Mamy małe kotki! — zawołała z zachwytem. 
Cole skinął głową. Rozpierała go duma, Ŝe to on

 

wpadł na ich trop.

 

-  Dotykałeś ich?

 

Cole przecząco potrząsnął głową.

 

-

 

Ich  mama  od  razu  by  poczuła  inny  zapach.  One 

chyba dopiero co się urodziły. 

-

 

Och, tak bym chciała mieć jednego kotka! 

-

 

MoŜe rodzice pozwolą ci wziąć jednego. To byłby 

prezent na urodziny.. 

-

 

Naprawdę tak myślisz? - Allison klasnęła w dło-

nie 

-

 

Dowiem się. 

Trochę później zapytał tatę, czy mógłby dać Allison 

jednego kociaka na jej piąte urodziny. Ojciec najpierw 
zgromił  go  za  wspinanie  się  na  górę,  a  potem  nakazał 
mu  poprosić  o  zgodę  Toma  i  Kathleen,  rodziców 
dziewczynki. Tony zarządzał ranczem i ojciec zawsze

 

background image

20

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

nazywał  go  swoją  prawą  ręką.  Cole  uwielbiał  tego 
małomównego męŜczyznę. Doskonale wiedział, Ŝe był 
to  jeden  z  najlepszych  kowbojów.  Przepadał  teŜ  za 
mamą  Allison,  wiecznie  roześmianą  i  Ŝyczliwą  lu-
dziom.  Uśmiechnięta  Kathleen  od  razu  przyznała  mu 
rację, Ŝe dla Allison kotek będzie najlepszym i najbar-
dziej upragnionym urodzinowym prezentem.

 

Wybrała prąŜkowanego jak tygrysek kociaka, który 

potem wyrósł na potęŜnego kocura. Allison nazwała go 
Crybaby.  Kiedy  Cole  podrósł  i  stał  się  dziesięciolat-
kiem, miał na głowie waŜniejsze rzeczy niŜ szwendanie 
się  z  dziewczyną,  choćby  to  była  nawet  Allison. 
Któregoś upalnego popołudnia zamierzał wymknąć się 
z  domu,  gdy  niespodziewanie  zobaczył  podąŜającą  za 
nim dziewczynkę. Odwrócił się niezadowolony.

 

-

 

Dlaczego zawsze musisz się za mną włóczyć? 

-

 

Bo  chcę  -  odrzekła  przekornie  dziewczynka.  - 

Zresztą chyba idziesz tam, gdzie jest mój tata. - Wsunęła 
ręce w kieszenie. - A ja właśnie chcę go znaleźć. 

-

 

Jeśli  pójdziesz  za  mną,  to  na  pewno  go  nie 

znajdziesz!  -  zawołał  Cole.  -  Razem  z  moim  tatą 
pojechali samochodem. 

Allison nic nie odpowiedziała. W milczeniu wpatry-

wała się w niego swymi czarnymi, wyrazistymi oczami. 
Nigdy nie mógł wytrzymać tego jej spojrzenia. Od razu 
czuł się winny. Dobrze wiedział, Ŝe poza nim nie miała 
nikogo innego, z kim mogłaby się bawić. Cameron nie 
miał jeszcze pięciu lat. Allison nudziła się tak samo jak 
on. Kathleen musiała wypoczywać, a jego mama ciągle 
była  zajęta  Cameronem  i  przygotowaniami  do  naro-
dzin  kolejnego  dziecka.  Poza  tym  zarządzała  domem. 
Jego  ciotka,  Letty,  wiecznie  gderała  i  zrzędziła.  Stale 
upominała  go,  Ŝeby  nie  hałasował  i  nie  zadawał  zbyt 
wielu  pytań.  Dlatego  wolał  wychodzić  z  domu.  Teraz 
teŜ  zrobił  sobie  plany  na  resztę  dnia,  a  tu  Allison  nie 
daje mu spokoju i męczy, by ją zabrał ze sobą.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

21

 

-

 

No,  dobrze  -  powiedział  niechętnie  -  chodź.  Ale 

musisz  obiecać,  Ŝe  nikomu  nie  zdradzisz,  dokąd  idzie-
my. To jest moje sekretne miejsce i nikt o nim nie wie. 

-

 

Pojedziemy tam konno? 

-

 

Nie.  Zapomniałaś  juŜ,  Ŝe  mój  tata  zabronił  nam 

dosiadać koni, jeśli nie pilnuje nas twój tata? 

Dziewczynka uśmiechnęła się.

 

-  To  dlatego,  Ŝe  mój  tata  jest  najlepszym  jeźdźcem 

na całym świecie. Ma mnóstwo nagród i medali.

 

Teraz,  kiedy  Cole  był  juŜ  starszy,  stał  się  nieco  mniej 

nieśmiały  w  stosunku  do  Antonio  Alvareza,  choć  nadal 
darzył go podziwem. Z zachwytem oglądał kolekcję jego 
medali zdobytych w rodeo, zanim ojciec zatrudnił go na 
ranczo.  Było  to  na  kilka  lat  przed  przyjściem  Cole'a  na 
ś

wiat.

 

Wiedział  od  mamy,  Ŝe  ojciec  i  Tony  poznali  się  i 

zaprzyjaźnili  w  czasie  wojny  w  Korei.  Ich  Ŝony  teŜ  się 
polubiły.

 

Najbardziej  Ŝałował,  Ŝe  Allison  nie  jest  chłopcem. 

Wtedy  miałby  się  z  kim  bawić.  ChociaŜ,  jak  na 
dziewczynę,  to  i  tak  nie  była  zła  -  potrafiła  biegać  i 
wyciągać  swój  pistolet-zabawkę  równie  szybko  jak  on. 
Niczego  się  nie  bała.  Tylko  jeden  raz  widział,  jak 
płakała  -  wtedy,  gdy  powiedział  jej,  Ŝe  nie  będzie  się 
bawić z dziewczyną i Ŝeby dała mu spokój.

 

Na  widok  jej  łez  poczuł  się  okropnie.  Właściwie 

wcale  tak  nie  myślał.  Był  tylko  zły,  bo  ciotka  Letty 
zrobiła mu awanturę.

 

Po tym zdarzeniu uwaŜał na swoje słowa.

 

-

 

No to jak, idziesz ze mną, czy nie? 

-

 

Ale dokąd? 

-

 

Popływać. 

-

 

Naprawdę? - Oczy jej zapłonęły. Gdzie? - zapytała, 

rozglądając się wokół. 

-

 

Mam takie miejsce. Oprócz mnie tylko mój tata je 

background image

22

 

MILOSC PO TEK5ASKL

 

zna. Czasami mnie tam zabiera. Jesteś pewna, Ŝe 
chcesz iść?

 

Z zapałem potrząsnęła głową.

 

-  To dosyć daleko. Zwykle jeździmy tam z tatą 

konno. - Cole wyciągnął rękę i wskazał kierunek. 
-Widzisz drzewa w pobliŜu wzgórz? Tam jest jeziorko. 
Tata powiedział, Ŝe pewnie kiedyś była powódź i woda 
juŜ tam została. Teraz jest to świetne miejsce do 
pływania. - Popatrzył na nią i nagle zmarszczył czoło, 
jakby jakaś niespodziewana myśl przyszła mu do 
głowy. - Chyba umiesz pływać, co?

 

ś

arliwie potrząsnęła głową, ale unikała jego wzroku. 

Cole westchnął cięŜko.

 

-  Allison, powiedz prawdę.

 

Opuściła  głowę  i  zapatrzyła  się  w  ziemię.  Uff. 

Rzadko  zdarzało  mu  się  widzieć  ją  w  takim  stanie. 
Musiała  być  zdenerwowana.  śeby  tylko  znów  nie 
zaczęła płakać.

 

-  Jak chcesz, to mogę cię nauczyć - zaproponował. 
Raptownie podniosła głowę i popatrzyła na niego

 

z rozjaśnioną buzią.

 

-

 

Nauczysz mnie? Naprawdę? 

-

 

Jasne. Mnie tata nauczył. To nic trudnego. 

-

 

Ale będzie fajnie! - AŜ podskoczyła z radości. Im 

dłuŜej o tym myślał, tym bardziej podobał mu się 

ten pomysł. Czeka ich wspaniała przygoda i wszystkim 
zejdą z oczu.

 

-  Wiesz co - odezwał się, pochłonięty juŜ przygoto-

waniem do wycieczki - zakradnę się do kuchni, tak 
Ŝ

eby ciotka mnie nie zobaczyła, i poproszę Conchitę, 

Ŝ

eby przygotowała nam jedzenie na piknik. Po kąpieli 

męŜczyzna robi się głodny - wyjaśnił, naśladując głos 
i słowa ojca. - Dziewczyna pewnie teŜ. Poczekaj tu na 
mnie. Wrócę najszybciej, jak się da.

 

Kiedy  dotarli  do  jeziorka,  oboje  byli  spoceni, 

zmęczeni i głodni.

 

MŁOSĆ PO TEKSASKL

 

23

 

-

 

Tata mówi, Ŝe nie moŜna pływać zaraz po jedzeniu - 

wyjaśnił Cole, gdy tylko usiedli w cieniu starego dębu. - 
MoŜe cię złapać skurcz. 

-

 

Co to jest skurcz? 

-

 

To chyba coś, co Ŝyje w wodzie. 

 

-

 

Coś takiego jak krab? Cole 

kiwnął głową. 
-

 

Chyba tak. 

Allison pochyliła się nad powierzchnią wody.

 

-

 

Ale skąd to coś wie, czy juŜ jadłeś, czy nie? 

-

 

Nie mam pojęcia. Ale tata mi tak powiedział. 

-

 

Aha - odrzekła z rozczarowaniem w głosie. 

 

-

 

Ale chyba moŜemy się czegoś napić - zaproponował 

Cole. 

-

 

Och, to dobrze. 

Chłopiec  wyjął  z  chlebaka  dwie  puszki  soku,  zapa-

kowane  przez  Conchitę  razem  z  kanapkami,  chipsami  i 
ciasteczkami.

 

-  Trzymaj. Napijemy się i odpoczniemy przez 

chwilę, dobrze?

 

Kiedy  skończyli  picie,  Allison  popatrzyła  na  niego  z 

wyczekiwaniem.

 

-  To co teraz zrobimy?

 

-  Najpierw musimy się rozebrać. 
Dziewczynka popatrzyła na swoją koszulę, dŜinsy

 

i buty.

 

-  Ze wszystkiego? - zapytała niepewnie.

 

-  No jasne, Ŝe tak. PrzecieŜ chyba nie kąpiesz się 

w ubraniu, co?

 

Allison potrząsnęła przecząco głową.

 

-  Pływanie to podobna rzecz, tylko o wiele bardziej 

przyjemna - oświadczył Cole, siadając i zdejmując buty.

 

Allison zrobiła to samo.

 

Cole rozpiął suwak dŜinsów i ściągnął je.

 

Dziewczynka powoli zrobiła to samo.

 

background image

24

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

Cole podniósł się i zdjął koszulę.

 

Ona tak samo.

 

Stali oboje w samej tylko bieliźnie i skarpetkach, i 

patrzyli na siebie.

 

Wreszcie Cole wzruszy! ramionami i odwróci! się do 

dziewczynki  tyłem.  Szybko  zdjął  slipki  i  skarpetki, 
połoŜył  je  razem  z  resztą  ubrania  i  zdecydowanym 
krokiem ruszył w stronę wody.

 

Allison zachichotała.

 

Cole obejrzał się zaskoczony.

 

-  Co z tobą?

 

Zakryła  usta  ręką,  ale  nie  potrafiła  opanować 

ś

miechu.

 

-

 

Bo tak śmiesznie wyglądasz. 

-

 

Nie śmieszniej niŜ ty. 

-

 

Jesteś cały brązowy, tylko pupę masz białą. Ale 

te dziewczyny są głupie, 

-  To  dlatego,  Ŝe  się  kąpałem.  Wchodzisz  w  końcu 

do wody czy nie?

 

Szybko zrzuciła resztę rzeczy i niepewnie podeszła 

do niego. Cole wziął ją za rękę i ostroŜnie wprowadził 
do jeziorka.

 

-

 

Jaka zimna woda! - wykrzyknęła, kiedy dotknęła 

jej stopą. 

-

 

Właśnie  taka  musi  być  -  powiedział  ze  złością 

Cole.  -  Dlatego  w  gorące  dni  jest  tu  tak  przyjemnie. 
Tak  mówi  mój  tata.  -  Pociągnął  ją  za  sobą,  aŜ  woda 
poczęła  sięgać  im  do  pasa.  -  Dobra,  tyle  wystarczy. 
Teraz, Allison, połóŜ się na plecach, tak jakbyś leŜała 
w łóŜku. 

-

 

AleŜ, Cole! Utonę! 

-

 

Co ty  mówisz, głuptasie! PrzecieŜ będę cię trzy-

mać.  -  Ukląkł  obok  niej  i  wyciągnął  wyprostowane 
ręce. - Nie dam ci utonąć. 

-  Przysięgnij. 
Popatrzył jej prosto w oczy.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

25

 

-  Przysięgam.

 

Allison ostroŜnie pochyliła się do tyłu. Oczy jej się 

rozszerzyły. Cole trzymał ją przez cały czas. W wodzie 
była  bardzo lekka.  W  końcu  ośmieliła się  i rozluźniła 
mięśnie. Unosiła się na wodzie.

 

-

 

Widzisz, Ŝe to nic trudnego? 

-

 

Nic  trudnego,  bo  mnie  trzymasz  -  uśmiechnęła 

się. 

-

 

JuŜ  nie.  Mam  ręce  cały  czas  pod  wodą,  Ŝeby  w 

razie czego cię złapać, ale nawet cię nie dotykam. 

-

 

Nie dasz mi utonąć? 

-

 

Nie. - Poczekał chwilę, aŜ bardziej się rozluźniła. 

-Teraz  odwróć  się  na  brzuch,  tak  Ŝeby  twarz  była  w 
wodzie. 

-

 

Nie!  -  Gwałtownie  stanęła  na  nogi,  z  hałasem 

rozpryskując wodę. 

Cole wziął się pod boki.

 

-  Allison. Chcesz, Ŝebym nauczył cię pływać, czy 

nie?

 

Skinęła głową.

 

-

 

W takim razie musisz mieć do mnie zaufanie. 

-

 

PrzecieŜ ci ufam - zapewniła go. 

-

 

Więc rób to, co ci mówię. PrzecieŜ nie chcę, Ŝeby 

stała ci się krzywda. Dobrze o tym wiesz. 

Uśmiechnęła  się  do  niego  tak,  Ŝe  zapamiętał  ten 

uśmiech na całe lata.

 

-

 

Wiem, Cole. 

-

 

Hura! Allison! - Cole wybiegł z domu z radosnym 

okrzykiem.  -Tata  właśnie  zadzwonił  ze  szpitala.  Mam 
drugiego brata! Będzie miał na imię Cody. 

 

-

 

Masz,  co  chciałeś  -  Allison  uśmiechnęła  się  do 

niego z zadumą. - Chciałeś brata. 

-

 

No, siostra teŜ by nie była zła - przyznał. 

-

 

A  co  powiedział  Cameron,  kiedy  się  o  tym 

dowiedział? 

background image

26

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TKKSASKIJ

 

-  Byt rozczarowany - Cole skrzywił się w uśmiechu. 

- Cały czas miał nadzieję, Ŝe moŜe urodzi się szczenia- 
czek.

 

Roześmieli się oboje.

 

-  Naprawdę masz szczęście, Cole. Tak bym chciała 

mieć brata albo siostrę.

 

Cole lekko dotknął jej ramienia.

 

-

 

MoŜe  nadejdzie  dzień,  kiedy  twoje  marzenie  się 

spełni. 

-

 

Wątpię  -  Allison  potrząsnęła  głową.  -  Kiedyś 

pytałam mamę. Powiedziała, Ŝe miała problemy, kiedy 
ja się urodziłam, i Ŝe juŜ nie moŜe mieć więcej dzieci. 

-

 

Och, Allison, tak mi przykro. 

-

 

Mnie teŜ. 

Była  tak  przygnębiona,  Ŝe  musiał  natychmiast  coś 

wymyślić, Ŝeby poprawić jej humor. Od razu wpadł na 
ś

wietny pomysł.

 

-

 

Masz ochotę popływać? 

-

 

Teraz? - zapytała, patrząc w stronę wzgórz. 

-

 

Dlaczego  nie?  Tata  jeszcze  długo  nie  wróci,  a 

ciotka  Letty  tylko  się  ucieszy,  Ŝe  przestanę  jej  się 
plątać pod nogami. 

-

 

Dobra  -  kiwnęła  głową.  -  Polecę  po  kostium  i 

zaraz się spotkamy. 

Upierała  się  przy  noszeniu  kostiumu,  co  tylko  go 

ś

mieszyło, bo przecieŜ i tak widział ją na golasa. Jego 

teŜ  zmusiła,  Ŝeby  nakładał  kąpielówki.  Kto  zrozumie 
dziewczyny?

 

Cole  był  zadowolony  z  jej  postępów.  Całe  lato, 

kiedy  tylko  mogli,  wykradali  się  nad  staw.  Allison 
oswoiła się z wodą, przestają się jej bać, chociaŜ nadal 
nie lubiła zanurzać twarzy.

 

Później siedzieli na brzegu i wrzucali do wody kamyki.

 

-  Wiesz co, Cole - odezwała się Allison. - Cieszę 

się, Ŝe mam ciebie. Jesteś dla mnie jak brat, którego tak 
mi brakuje.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

27

 

-

 

A ty dla mnie jak siostra, której nie mam. 

-

 

Wiesz, zawsze będę myśleć, Ŝe jesteś moim bra-

tem. 

-

 

I zawsze, kiedy będziesz w potrzebie, moŜesz na 

mnie liczyć. Pamiętaj o tym. 

Cole  miał  juŜ  czternaście  lat,  kiedy  któregoś 

wieczora ojciec zatrzymał go po kolacji.

 

-  Synu, muszę z tobą pomówić. Chodźmy do biura. 
Cole popatrzył na mamę i resztę zgromadzonej przy

 

stole rodziny. Nikt nie wyglądał na zaskoczonego.

 

-  Coś się stało, tato? - zapytał Cole ze zdziwieniem, 

ale ojciec tylko potrząsnął głową i podniósł się od 
stołu.

 

Mama  bez  słowa  zabrała  się  do  zbierania  naczyń. 

Cole  wzruszył  ramionami  i  podąŜył  za  ojcem.  Weszli 
do biura. Ojciec gestem dłoni wskazał mu fotel stojący 
przy kominku.

 

-

 

Wiesz, synku - zaczął, kiedy obaj usiedli. - Czasa-

mi  w  Ŝyciu  zdarzają  się  rzeczy,  które  trudno  wy-
tłumaczyć. 

-

 

Co  się  stało,  tato?  -  przeraził  się  Cole.  -  O  co 

chodzi? 

-

 

Tony  i  Kathleen  otrzymali  dzisiaj  bardzo  złą 

wiadomość.  Lekarze  stwierdzili  u  niej  raka,  którego 
nie da się operować. Dają jej tylko kilka tygodni Ŝycia. 

Cole patrzył na niego jak skamieniały.

 

-

 

Czy to znaczy, Ŝe mama Allison umrze? 

-

 

Tak,  synu,  na  to  niestety  wygląda.  Wiem,  Ŝe 

przyjaźnisz  się  z  Allison. Mieli  zamiar  powiedzieć jej 
o  tym  dzisiaj  i  prosili,  Ŝeby  powiedzieć  to  równieŜ 
tobie. Łatwiej wtedy zrozumiesz, co ona przeŜywa. 

Cole poczuł, Ŝe coś zaczyna dławić go w gardle. Nie 

mógł przełknąć śliny.

 

-

 

I lekarze nic na to nie mogą poradzić? 

-

 

Niestety, juŜ jest na to za późno. Kathleen juŜ od 

background image

28

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

jakiegoś  czasu  nie  czuła  się  dobrze.  MoŜe  gdyby 
wcześniej  poszła  na  badania,  dałoby  się  jeszcze  coś 
zrobić. Ale nikt tego nie wie na pewno.

 

Cole  był  zdruzgotany.  Tak  bardzo  lubił  panią 

Alvarez.  Zawsze  była  dla  niego  taka  miła,  nigdy  na 
niego nie krzyczała. Łzy napłynęły mu do oczu.

 

-

 

Wiem,  Ŝe  cięŜko  ci  się  z  tym  pogodzić,  ale 

powinieneś  się  o  tym  dowiedzieć.  Allison  będzie  po-
trzebna bratnia dusza. Ktoś, w kim ma przyjaciela. 

-

 

Zawsze będę jej przyjacielem, tato. Zawsze. 

-

 

Co ty widzisz w tym Rodneyu Snyderze? 

Cole  siedział  pod  drzewem  przy  drodze  prowadzą-

cej do rancza. Podniósł się, gdy tylko dostrzegł odjeŜ-
dŜającego  chłopaka  i  zbliŜającą  się  sylwetkę  Allison. 
Szła  do  domu,  w  którym  nadal  mieszkała  razem  z 
ojcem.

 

Nie mógł się nadziwić, Ŝe Tony pozwalał jej spoty-

kać  się  z  kimś  tak  duŜo  od  niej  starszym.  PrzecieŜ 
Rodney był w jego wieku.

 

Allison drgnęła na dźwięk jego głosu. Nie dostrzeg-

ła Cole'a wcześniej.

 

-

 

A  co?  On  przynajmniej  mnie  zauwaŜa  i  umawia 

się ze mną na randki. 

-

 

Co  chcesz  przez  to  powiedzieć?  Ja  przecieŜ  teŜ 

ciebie zauwaŜam. 

Allison odwróciła się i zaczęła iść w stronę domu.

 

-  No powiedz, nie zauwaŜam cię? -powtórzył, idąc 

za nią.

 

Zerknęła na niego przez ramię.

 

-

 

Jak  mógłbyś  mieć  chwilę  czasu  dla  mnie,  skoro 

spotykasz się z tyloma dziewczynami? Całe szczęście, 
Ŝ

e twoja mama nie ma pojęcia, z kim się umawiasz. 

-

 

Nie mówimy teraz o mnie, ale o tobie. 

-

 

A  ja  wcale  nie  mam  ochoty  z  tobą  rozmawiać  - 

odrzekła, nie zatrzymując się. 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

29

 

-  Wiem o tym od sześciu miesięcy, chociaŜ nie mam 

pojęcia,  dlaczego.  Co  ja  ci  takiego  zrobiłem?  Myś-
lałem, Ŝe jesteśmy przyjaciółmi!

 

Zatrzymał się. Znajdował się teraz kilka kroków za 

nią. Allison odwróciła się do niego. Jasne światło księŜyca 
wyraźnie oświetlało ich twarze. Cole stał nieruchomo, 
w lekkim rozkroku, z rękami zwisającymi po bokach.

 

Allison powoli podeszła do niego.

 

-  Nie przychodzi ci do głowy, dlaczego, co? - zapy-

tała po chwili milczenia.

 

Potrząsnął przecząco głową.

 

-

 

Znam ciebie, odkąd sięgam pamięcią i wydaje mi 

się, Ŝe wiem o tobie wszystko. Ale ty nie znasz mnie ani 
trochę - powiedziała wreszcie. 

-

 

To  nieprawda.  Wiem  o  tobie  więcej  niŜ  ktokol-

wiek inny. - Umilkł na chwilę i dodał: - Chyba Ŝe nadal 
pływasz  na  golasa  z  kaŜdym  chłopakiem,  jakiego 
poznasz. 

-

 

Przestań. Miałam wtedy osiem lat. Nie dasz mi o 

tym zapomnieć? 

-

 

Chyba nie -uśmiechnął się. -To najlepszy sposób, 

Ŝ

eby cię rozzłościć. Trudno się oprzeć takiej pokusie. 

Znów  ruszyła  do  przodu.  Zatrzymała  się  przy 

drewnianym płocie zagrody.

 

-

 

Nie wiesz nic o tym, co czuję i co myślę. Ciągle 

jestem  dla  ciebie  małą  trzpiotką,  dziewczynką,  która 
jak piesek włóczyła się za tobą po podwórku. 

-

 

A  więc  o  to  ci  chodzi?  UwaŜasz,  Ŝe  wcale  nie 

doceniałem tego, Ŝe Ŝyliśmy w przyjaźni? 

-

 

Takt  Nie!  Och,  juŜ  sama  nie  wiem.  Chodzi  o 

wszystko.  Mam  juŜ  dość  tych  dziewczyn,  które 
wychodzą  ze  skóry,  Ŝeby  się  ze  mną  zaprzyjaźnić  w 
nadziei,  Ŝe  je  tu  zaproszę.  Ty  jesteś  kimś  -  starostą  roku, 
kapitanem druŜyny futbolowej, najlepszym uczniem. Nie 
dość,  Ŝe  jesteś  Callawayem  z  t  y  c  h  Callawayów,  to 
jeszcze musisz być najlepszy we wszystkim! 

background image

30

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

-

 

Co w tym złego? 

-

 

Nic! Po prostu tacy powinni być Callawayowie. 

-

 

Więc nie widzę problemu. 

-

 

Ty nie widzisz, oczywiście. 

-

 

W  takim  razie  moŜe  spróbujesz  mi  wszystko 

wyjaśnić tak, Ŝebym zrozumiał. 

Odwróciła się i popatrzyła na pole.

 

-

 

Dlaczego na mnie czekałeś? 

-

 

Bo martwiłem się o ciebie. 

-

 

Dlaczego? - zapytała, nie patrząc na niego. 

-

 

Bo ten Snyder ma kiepską reputację, jeśli chodzi 

o dziewczyny. Nie chciałem, Ŝeby posunął się z tobą za 
daleko. 

Popatrzyła mu prosto w oczy.

 

-

 

W twoich ustach to brzmi naprawdę śmiesznie. 

-

 

Co chcesz przez to powiedzieć? 

-

 

Myślisz,  Ŝe  tylko  Rodney  ma  taką  opinię?  To 

przecieŜ  o  tobie  jest  głośno.  A  ja  muszę  wysłuchiwać 
róŜnych  historii  opowiadanych  szeptem  przez  starsze 
dziewczyny.  A  młodsze  umierają  z  ciekawości,  czy 
dobrze całujesz. 

-

 

Co takiego? 

-

 

Dziś  wieczorem  Rodney  teŜ  mnie  o  to  zapytał, 

kiedy  kazałam  mu  trzymać  ręce  przy  sobie.  Skoro 
pozwalam  tobie,  to  dlaczego  jemu  odmawiam.  -Unio-
sła wyŜej głowę i w świetle księŜyca błysnęły ślady łez 
na policzkach. 

-

 

Allison, nie płacz - poprosił, biorąc ją w ramiona 

i przyciągając do siebie. - Znajdę tego sukin... - urwał 
na moment. - Jutro go złapię i zieję na kwaśne jabłko. 
Jak on śmiał tak powiedzieć! 

-

 

PrzecieŜ wszyscy uwaŜają, Ŝe śpimy ze sobą, nie 

wiesz  o  tym?  -  wykrztusiła  stłumionym  głosem.  - 
Sądzą,  Ŝe  taka  po  prostu  jest  moja  rola.  Mój  tata  jest 
zarządcą, a ty synem właściciela. To dogodny układ. 

MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU

 

31

 

-

 

Kto  to  powiedział?  Muszę  to  wiedzieć.  Poroz-

mawiam z kaŜdym z nich na osobności. Wyjaśnię im... 

-

 

Nikt ci nie uwierzy, Cole. Nie rozumiesz? Nikt nie 

uwierzy w ani jedno twoje słowo, bo dobrze wiedzą... 
wiedzą, co ja do ciebie czuję. Wszyscy oprócz ciebie. 

Zamarł ze zdumienia, popatrzył z góry na czubek jej 

głowy  przytulonej do jego piersi.  Nie, to niemoŜliwe, 
Ŝ

eby to powiedziała. Z pewnością...

 

-  Allison?

 

Nie odpowiedziała.

 

-  Popatrz na mnie, proszę.

 

Powoli  podniosła  głowę  i  spojrzała  na  niego.  Łzy 

płynęły jej po policzkach.

 

Przepełniło  go  nagłe  uczucie  ogromnej  tkliwości. 

PrzecieŜ to Allison - dziewczynka z włosami związany-
mi w kucyki, ubrana w dŜinsy i kowbojki, która przez 
tyle  lat  chodziła  za  nim  krok  w  krok.  Allison  -  jego 
przyjaciółka i jego ukochana.

 

-

 

Och,  dziecko,  a  ja  nic  nie  wiedziałem  -  wydusił 

głosem zdławionym z przejęcia. 

-

 

To  nie  ma  znaczenia  -  odrzekła,  odwracając 

wzrok. 

-

 

Nie ma znaczenia - zaśmiał się cicho. 

-

 

Jasne, Ŝe nie. 

-

 

Posłuchaj,  nieprzystępna  panno  Alvarez.  Dla 

mnie to ma ogromne znaczenie. Dlaczego wcześniej mi 
o tym nie powiedziałaś? 

-

 

Bo byłeś zbyt zajęty innymi dziewczynami. 

-

 

Czy dobrze wydaje mi się, Ŝe jesteś zazdrosna? 

-

 

Nie! 

-

 

Co w takim razie będzie, jeśli ci powiem, Ŝe Ŝadna 

z tych dziewczyn ani trochę się dla mnie nie liczy? Jeśli 
powiem,  Ŝe  jest  tylko  jedna,  która  ma  dla  mnie 
znaczenie i z którą zawsze chciałem dzielić Ŝycie? 

Znów popatrzyła na niego wzrokiem pełnym napięcia.

 

-  Cole, przestań się ze mną droczyć, proszę. Jeśli

 

background image

32

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

nasza przyjaźń kiedykolwiek dla ciebie coś znaczyła, to 
nie wykorzystuj jej teraz przeciwko mnie.

 

Pochylił się i delikatnie musnął jej usta. To był ich 

pierwszy  pocałunek.  Allison  na  moment  zamarła,  po 
chwili drgnęła i gwałtownie się od niego odsunęła.

 

-

 

Co się stało? Nie chciałaś, Ŝebym cię pocałował? 

-

 

Przestań  mnie  pocieszać,  jakbym  nadal  była 

dzieckiem.  Dobrze  wiem,  Ŝe  traktujesz  mnie  jak 
siostrę. 

-

 

Ach, o to chodzi - uśmiechnął się. - Nie podobał 

ci się mój braterski pocałunek. A co powiesz na ten? 

WłoŜył  w  niego  wszystkie  uwodzicielskie  umiejęt-

ności,  jakie  zdobył  w  ciągu  dwóch  ostatnich  lat. 
Początkowo  starał  się  pilnować,  Ŝeby  nie  spłoszyć 
Allison,  ale  kiedy  tylko  dotknął  jej  ust,  stopniała  w 
jego  objęciach.  Kiedy  w  końcu  złapał  oddech,  oboje 
drŜeli.

 

-

 

Teraz  juŜ  lepiej  idź.  Tony  zacznie  się  martwić  o 

ciebie. 

-

 

Ale, Cole... 

-

 

Naprawdę,  idź  juŜ.  Musimy  się  mieć  na  baczno-

ś

ci,  Ŝeby  nie  posunąć  się  za  daleko,  zanim  nadejdzie 

pora.  Przede  mną  są  jeszcze  cztery  lata  w  szkole  na 
Wschodzie.  Ty  teŜ  musisz  skończyć  szkołę  i  iść  do 
college'u. Dopiero potem... 

-

 

Cole, o czym ty mówisz? 

-

 

O tym, Ŝe od dziś jesteś moją dziewczyną. Jesteś 

moja. Nie chcę, Ŝeby ktoś inny cię tknął, ale sam teŜ nie 
wykorzystam  twojego  braku  doświadczenia.  Słuchasz 
mnie? Jesteś jeszcze za młoda. Poza tym mamy przed 
sobą duŜo czasu. Przed nami całe Ŝycie. 

-

 

Czy to znaczy, Ŝe mówisz powaŜnie? 

-

 

Tak, to właśnie znaczą moje słowa. 

-

 

I juŜ nie będziesz się więcej spotykać z Darlene ani 

Peggy Sue, ani z Jennifer? 

Cole uśmiechnął się.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

33

 

-

 

Nie miałem pojęcia, Ŝe o tym wiesz. 

-

 

Wiem o wszystkim, co robisz. 

-

 

Trudno  mi  w  to  uwierzyć,  ale  niech  tak  będzie. 

Czy zechcesz pójść ze mną na bal maturalny? 

-

 

Naprawdę? Jasne! 

-

 

Wspaniale. Teraz juŜ idź do domu. 

Szybko musnął wargami jej policzek, okręcił się na 

pięcie  i  pognał  do  swojego  domu.  Trudno  było  się 
oprzeć pokusie, jaką było całowanie się z Allison. Ale 
musi  poczekać.  Do  chwili  aŜ  ta  mała  zostanie  jego 
Ŝ

oną.  JuŜ  i  tak  czekał  na  nią  tyle  czasu.  Co  przy  tym 

znaczy jeszcze kilka lat?

 

To był najczarniejszy dzień jego Ŝycia.

 

Wyszedł z domu tylnym wyjściem. Nie chciał niko-

go widzieć, z nikim rozmawiać. Od razu po powrocie z 
cmentarza  zdjął  czarny  garnitur.  WłoŜył  spłowiałe 
dŜinsy,  starą  koszulę  i  zniszczone  kowbojskie  buty. 
Poszedł do stajni, gdzie miał swojego konia, czterolat-
ka,  którego  dostał  od  ojca  dwa  lata  temu,  po  skoń-
czeniu  szkoły  średniej.  Osiodłał  go  wprawnie,  wsko-
czył na niego i ruszył przed siebie.

 

Miał  juŜ  dosyć  tych  wszystkich  ludzi,  powtarzają-

cych  na  okrągło  te  same  rzeczy.  Nie  mógł  patrzeć  na 
pełne  bólu  i  niedowierzania  buzie  Camerona  i 
Cody'ego.  Nie  mógł  dłuŜej  znieść  ciotki  Letty,  bez 
przerwy  powtarzającej,  jak  to  ciągle  upominała  brata, 
Ŝ

eby nie jeździł tak szybko, ale on nigdy jej nie słuchał.

 

Sam nie wiedział, ile czasu spędził w siodle. MoŜ-

liwe, Ŝe kilka godzin. Gdyby go ktoś zapytał, gdzie był, 
nie potrafiłby odpowiedzieć. To była ostatnia przejaŜ-
dŜka z ojcem.

 

 

-  Tato, jak mogłeś mi to zrobić? - pytał na głos. 

- Tak bardzo jesteś mi teraz potrzebny. Zawsze 
mogłem na ciebie liczyć, zawsze byłeś przy mnie. 
Pamiętasz, jak jeździliśmy konno, tak jak teraz, tylko

 

background image

34

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

ty  i  ja?  Odpowiadałeś  na  wszystkie  pytania,  jakie  ci 
zadawałem,  nawet  te  całkiem  głupie.  Nauczyłeś  mnie 
być dumnym z naszego dziedzictwa, z naszej ziemi, z 
tego, Ŝe jestem przedstawicielem dynastii Callawayów.

 

Nie  zapłakał,  kiedy  ciotka  zatelefonowała  do  col-

lege^  na  Wschodzie,  gdzie  uczył  się  od  dwóch  lat,  i 
powiedziała  mu  o  wypadku.  Nie  uronił  łzy,  kiedy 
przyjechał  do  domu  i  zobaczył  zdruzgotaną  rodzinę  i 
pracowników  rancza.  Teraz  on  był  głową  rodziny. 
Przyjął  setki  osób,  które  przybyły,  Ŝeby  złoŜyć 
kondolencje  po  śmierci  ojca,  legendarnej  postaci 
Teksasu.  Niewzruszony  stał  przy  podwójnym  grobie 
rodziców  i  w  milczeniu  patrzył,  jak  układają  ich  na 
wieczny spoczynek.

 

Czuł się dojmująco samotny, mimo obecności braci, 

stojących obok niego, mimo zgromadzonego na cmen-
tarzu tłumu.

 

Cios  spadł  na  niego  znienacka.  Nie  był  na  to 

przygotowany. Ojciec był w swoich najlepszych latach, 
nic nie zapowiadało jego śmierci. Nie powinien umie-
rać. Nie teraz. Cole nie chciał zajmować jego miejsca. 
Nie chciał być głową rodziny. Zostało mu jeszcze dwa 
lata  do  ukończenia  college'u,  potem  studia.  Jego 
kariera  została  starannie  zaplanowana,  wszystko  było 
obmyślone. Był pupilkiem ojca i chciał iść w jego ślady. 
Ale jeszcze nie teraz, na Boga! Jeszcze nie teraz!

 

Wierzchowiec zatrzymał się nad strumieniem. Cole 

rozejrzał  się  wokół.  To  było  dawne  sekretne  miejsce, 
gdzie przychodził się kąpać. To tutaj, kiedy był małym 
chłopcem, przywiózł go ojciec. Tu nauczył go pływać i 
tłumaczył mu, na swoim przykładzie, co to znaczy być 
męŜczyzną.

 

Teraz to była zamknięta karta. Mógł liczyć juŜ tylko 

na siebie.

 

Zeskoczył na ziemię. Był juŜ październik, ale dzień 

był wyjątkowo ciepły. Usiadł na brzegu, zdjął buty

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

35

 

i  skarpetki.  Chciał  tylko  zanurzyć  stopy,  by  je  ochło-
dzić,  ale  zmienił  zdanie.  Szybko  ściągnął  ubranie  i 
wskoczył do wody.

 

W  ciągu  ostatnich  lat  razem  z  ojcem  pogłębili  i 

poszerzyli  jeziorko.  Stało  się  zbiornikiem  wody,  gdzie 
czasami  przyprowadzano  bydło.  Teraz  wspomniał 
dawne  szczęśliwe  chwile,  kiedy  bywał  tu  z  ojcem...  i 
Allison.

 

Widział  ją  na  pogrzebie.  Przyszła  razem  ze  swoim 

ojcem. Nie mieli okazji do rozmowy. Z trudem przeŜył 
rozstanie z nią, kiedy w sierpniu wyjeŜdŜał do szkoły. 
Był za to zły na siebie. Nie chciał, by ktokolwiek miał 
wpływ na jego Ŝycie. Nawet ona.

 

To  dlatego  nie  zabrał  jej  teraz  na  tę  przejaŜdŜkę. 

Czuł  się  bezbronny,  rana  była  zbyt  świeŜa,  by  mógł 
panować nad swoimi uczuciami.

 

Pływał  zapamiętale  aŜ  do  chwili,  kiedy  poczuł  się 

zupełnie wyczerpany. Nie miał juŜ siły. Powoli ruszył 
do brzegu.

 

Dopiero  wtedy  dostrzegł  Allison.  Siedziała  przy 

jego ubraniu i patrzyła na niego.

 

-  Pomyślałam sobie, Ŝe moŜe tutaj cię znajdę

 

-  odezwała się cicho, kiedy zatrzymał się na jej widok.

 

-

 

Co ty tu robisz? 

-

 

Martwiłam się o ciebie. 

-

 

Niepotrzebnie,  -  Nie  ruszył  się  z  miejsca,  stojąc 

po pas w wodzie. - Sam dam sobie radę. 

-

 

Nigdy nie mówiłam, Ŝe nie dasz sobie rady 

-  powiedziała, nie szykując się do odejścia.

 

Uniósł ręce, odgarnął do tyłu włosy.

 

-

 

Allison,  posłuchaj  mnie.  Darujmy  sobie  na  razie 

tę  rozmowę.  Nie  jestem  odpowiednio  ubrany.  MoŜe 
spotkamy się później, w domu? 

-

 

Nie  zaskoczysz  mnie  niczym,  czego  bym  wcześ-

niej nie widziała - uśmiechnęła się lekko. 

Nie był w nastroju do Ŝartów.

 

background image

36

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

- W porządku - powiedział i ruszył w jej stronę.

 

Dobrze  wiedział,  jak  wyglądał.  ZmęŜniał  w  ciągu 

ostatnich  dwóch  lat.  Nie  pracował  fizycznie,  więc 
zaczął  chodzić  na  gimnastykę,  Ŝeby  być  w  dobrej 
formie. Nie zdziwił go widok jej nagle rozszerzonych ze 
zdumienia  oczu  -  doskonale  wiedział,  Ŝe  nie  jest  juŜ 
dziesięcioletnim  dzieckiem,  a  dwudziestoletnim  męŜ-
czyzną.

 

Allison  pospiesznie  odwróciła  wzrok,  spojrzała  na 

otaczające  ich  drzewa.  Cole  poczekał  chwilę,  Ŝeby 
przeschnąć, włoŜył dŜinsy i wyciągnął się na trawie obok 
niej. PodłoŜył pod głowę ramiona i zamknął powieki.

 

Chyba  zasnął,  bo  kiedy  znów  otworzył  oczy,  na 

jeziorko  zaczynały  kłaść  się  cienie,  a  lekki  wiatr 
łagodnie kołysał liśćmi na drzewach.

 

Allison  leŜała  obok  niego  pogrąŜona  we  śnie.  JuŜ 

kilka razy w Ŝyciu widział ją śpiącą. Zazwyczaj było to 
wtedy, kiedy ojcowie zabierali ich ze sobą pod namiot. 
Obaj  lubili  wyjeŜdŜać,  a  dzieciaki  przepadały  za  tymi 
wyprawami.

 

Od tamtych wyjazdów minęło parę lat. Teraz śpiąca 

obok  niego  Allison  w  niczym  nie  przypominała  umo-
rusanej dziewczynki z kucykami.

 

Wpatrywał się w nią uwaŜnie. Miała jasną, podobną 

do płatka magnolii cerę, ciemne, lekko uniesione brwi, 
które 

nadawały 

jej 

twarzy 

wyraz 

łagodnego 

zdziwienia. Drugie czarne rzęsy ocieniały zaróŜowione 
policzki.  Z  trudem  zwalczył  pokusę,  by  przesunąć 
koniuszkiem palca po linii jej nosa.

 

Pełne  usta  miały  barwę  malin.  Na  pamięć  znał  ich 

smak.  W  ciągu  dwóch  ostatnich  lat,  odkąd  pocałował 
ją po raz pierwszy, spędzili wiele godzin na niewinnych 
pieszczotach,  cudownym,  pełnym  uniesienia  wzajem-
nym  poznawaniu  się  i  oswajaniu  ze  sobą.  Nigdy  nie 
wykorzystał swojego  doświadczenia.  Zawsze  wiedział, 
kiedy się zatrzymać.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

37

 

Nagle  przepełniło  go  jakieś  nieokiełznane  prag-

nienie, by znów poczuć smak jej ust. Pochylił się nad 
nią i lekko, z czułością, dotknął jej warg.

 

Poruszyła  się.  Cole  popatrzył  na  jej  pełne  piersi. 

Była  piękną  dziewczyną.  Przesunął  wzrokiem  po 
bujnych błyszczących czarnych włosach, wąskiej talii, 
krągłych  biodrach.  Miała  nogi  wąskie  w  kostkach,  o 
pięknie wysklepionych stopach.

 

Tak bardzo jej pragnął.

 

Znów ją pocałował. Kiedy oderwał usta od jej warg, 

z trudem złapał oddech.

 

Allison  uniosła  się  lekko  i,  nie  otwierając  oczu, 

objęła go mocno. Przyciągnął ją do siebie. Westchnęła, 
kiedy zaczął ją całować. Na moment rozluźnił uścisk, 
by mogli zaczerpnąć powietrza.

 

Otworzyła  oczy  i  popatrzyła  na  niego.  Wydało  mu 

się, Ŝe w ich głębi odbija się jej dusza.

 

-  Och, Cole, tak bardzo mi ciebie brakowało 

- wyszeptała, przesuwając dłonią po jego piersi.

 

Jej dotyk palił go Ŝywym ogniem.

 

-

 

Zimno ci - stwierdziła Allison. 

-

 

Nie, cały płonę. 

-

 

Udowodnij mi to - odrzekła z uśmiechem. 

Oboje wiedzieli, Ŝe dzisiaj będzie inaczej. Dziecińst-

wo zostało za nimi. Rozpiął jej bluzkę i stanik, połoŜył ' 
głowę na jej piersi. Słyszał oszalałe bicie serca dziew-
czyny, zdyszany oddech.

 

Zamarł, kiedy sięgnęła do zamka jego dŜinsów.

 

-

 

Allison? Jesteś pewna? 

Przycisnęła mocniej jego głowę. 
-

 

Tak, Cole. Jak nigdy dotąd. 

Nie padło ani jedno słowo. Oswobodzili się z krępu-

jących ich ubrań, przywarli do siebie, świat wokół nich 
zawirował. Allison była jak Ŝywe srebro w jego ramio-
nach. To zatracała się w pieszczotach, to znów umyka-
ła, kiedy do głosu dochodziła nieśmiałość.

 

background image

38

 

MIŁOŚĆ PO TKKSASKIJ

 

Z rozjaśnioną twarzą popatrzyła mu prosto w oczy, 

kiedy  uniósł  się  nad  nią.  Przyciągnęła  go  do  siebie, 
oplotła  nogami.  Cofnęła  się,  ale  nie  pozwoliła  mu 
odejść.  Znów  z  mocą  przyciągnęła  go  do  siebie. 
NaleŜała  do  niego.  Po  raz  pierwszy  w  Ŝyciu  była 
naprawdę jego dziewczyną. Jego ukochaną, jedyną.

 

Poddała się mu, płynęli razem w szaleńczym rytmie, 

aŜ  do  ostatecznego  spełnienia,  aŜ  do  bólu,  do  nie-
przytomnej  radości  przemieszanej  ze  smutkiem,  po-
czuciem jedności i nagłą samotnością.

 

Przez kilka chwil rozkoszował się niespodziewanym 

szczęściem,  zapomniał  o  wszystkim.  Dopiero  kiedy 
powrócił  na  ziemię,  znów  przepełnił  go  ból,  przed 
którym uciekał.

 

PołoŜył  się  na  boku,  przyciągnął  dziewczynę  do 

siebie. Nie mógł juŜ powstrzymać płynących po twarzy 
łez. Nie miał juŜ sił dłuŜej walczyć ze sobą.

 

Bolesne  łkanie  wstrząsało  jego  ciałem.  Mocno  ob-

jęci  leŜeli  na  brzegu.  Allison  przytuliła  go  do  siebie, 
dzieląc z nim jego ból.

 

Zaczynało zmierzchać, kiedy Cole nieco doszedł do 

siebie. Popatrzył na Allison, leŜącą w jego ramionach.

 

-  Tak  mi  przykro,  kochanie  -  wyszeptał.  -  Prze-

praszam cię. Nie powinienem...

 

PołoŜyła mu palec na ustach.

 

-

 

Cii...  Nie  mów  tak.  Nigdy  nawet  tak  nie  myśl. 

Oboje tego chcieliśmy. Dzisiaj. Jest dobrze. 

-

 

Ale przyrzekłem, Ŝe poczekamy i... 

-  Wiem. Ale wszystko się zmieniło. Wszystko. 
Ból, który dławił go i ani na moment nie opuszczał,

 

nagle złagodniał. Zdawało mu się, Ŝe jakoś łatwiej 
oddycha. Teraz da sobie radę.

 

-

 

Allison, tak bardzo cię kocham. 

-

 

Ja teŜ cię kocham. 

-

 

Jesteś moim najlepszym przyjacielem. Bez ciebie 

nie mógłbym tego przeŜyć. 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

39

 

-  Zawsze będę przy tobie, Cole. Zawsze będę na 

ciebie czekać, kiedy tylko przyjedziesz do domu.

 

Powoli ubrali się, pomagając jedno drugiemu, doty-

kając się czule i całując.

 

-

 

Wiesz, moŜe pobierzmy się, zanim jeszcze skoń-

czę  szkołę.  PrzecieŜ  wiele  osób  tak  robi.  W  maju  ty 
skończysz swoją szkołę. Nie ma na co czekać. 

-

 

Porozmawiamy o tym w czasie BoŜego Narodze-

nia,  dobrze?  -  uśmiechnęła  się  do  niego.  -  Teraz  nie 
jest dobry moment na robienie planów. 

-

 

Chcę,  Ŝebyś  była  ze  mną,  Allison.  Potrzebuję 

ciebie. 

Wspięła się na palce i mocno pocałowała go w usta.

 

-  Porozmawiamy o tym w grudniu.

 

Trzymał  ją  w  objęciach,  kiedy  wracali  do  domu. 

Właściwie nic się nie zmieniło, ale Cole czuł, Ŝe w nim 
zaszła  jakaś  przemiana.  JuŜ  wiedział,  co  ma  robić.  W 
lecie  oŜeni  się  z  Allison.  To  juŜ  postanowione  i  tak 
będzie.

 

Kiedy po pogrzebie rodziców wracał do szkoły, ani 

przez myśl mu nie przeszło, Ŝe juŜ nigdy więcej jej nie 
zobaczy.

 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

 

Cole  pozostał  w  szpitalu,  czekając  na  jakiś  sygnał, 

Ŝ

e stan zdrowia brata zaczyna się poprawiać. Usiadł w 

pogrąŜonym  w  cieniu  rogu  pokoju  na  oddziale 
intensywnej  opieki.  Z  tego  miejsca  miał  dobry  widok 
na  leŜącego  Camerona  i  monitorujące  go  urządzenia. 
Znów poddał się fali napływających wspomnień.

 

Cody'ego wysłał do domu, Ŝeby się trochę przespał, 

choć  w  głębi  duszy  wątpił,  czy  ten  uparciuch  go 
posłucha. Pewnie skończy się na tym, Ŝe zatrzyma się 
w  jakimś  pobliskim  motelu.  Sam  obiecał  mu,  Ŝe  teŜ 
spróbuje  odpocząć,  ale  nie  mógł  zasnąć.  Zbyt  wiele 
myśli i wspomnień kłębiło się w jego głowie.

 

Na  szczęście  operacja  zakończyła  się  pomyślnie. 

Cameron miał rękę i nogę w gipsie, w dodatku nogę tę 
umocowano  mu  na  wyciągu.  Wprawdzie  pas  bez-
pieczeństwa prawdopodobnie uratował mu Ŝycie, ale w 
miejscu,  w  którym  przylegał  do  ciała,  powstały 
wewnętrzne  obraŜenia.  Operacja  trwała  wiele  godzin. 
Musiano  usunąć  mu  śledzionę.  Cameron  leŜał  nieru-
chomo,  omotany  jakimiś  rurami  i  przewodami.  Od-
dychał tak płytko, Ŝe chwilami Cole nie był pewien, czy 
jego klatka piersiowa w ogóle się porusza.

 

-  Cameron,  nie  umieraj  -  prosił  szeptem  Cole,  - 

Stary,  nie  daj  się.  Nie  mogę  stracić  takŜe  ciebie. 
Wszyscy po kolei odchodzą. Nie zostawiaj mnie.

 

Odchylił  głowę  na  miękkie  oparcie  krzesła.  To  on 

nastawał,  by  przy  Cameronie,  kiedy  po  raz  pierwszy 
odzyska przytomność, był ktoś z rodziny. Gdyby był

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

41

 

na  jego  miejscu,  teŜ  by  tego  oczekiwał.  Miałby  tyle 
pytań.

 

Przymknął piekące ze zmęczenia oczy. Mason w Te-

ksasie. Tam mieszka Allison. Ona i jego syn. Mieszkają 
niecałe dwieście kilometrów od jego domu w Austin, a 
on nie miał o tym pojęcia.

 

Chłopiec  powiedział,  Ŝe  dziadek  zmarł  przed  jego 

przyjściem  na  świat.  Jak  to  moŜliwe?  Pamiętał 
Tony'ego  jako  nadzwyczaj  sprawnego  męŜczyznę  w 
sile  wieku.  Był  wściekły,  kiedy  ciotka  Letty 
zawiadomiła  go,  Ŝe  Tony  zrezygnował  z  pracy,  gdy 
tylko  dowiedział  się,  Ŝe  ojciec  zostawił  mu  spadek. 
Oznajmił  wtedy,  Ŝe  teraz  juŜ  nie  musi  pracować; 
zamierza się stąd wynieść i kupić farmę w Kolorado.

 

Kiedy  Cole  przyjechał  do  domu  na  BoŜe  Narodze-

nie, dowiedział się tylko, Ŝe Tony i Allison juŜ wyjecha-
li.

 

CzyŜby  Callawayowie  tak  mało  dla  nich  znaczyli? 

Jak  Tony  mógł  tak  po  prostu  wyjechać,  wiedząc,  jak 
bardzo ojciec na nim polegał?

 

Serce  mu  się  ścisnęło  na  to  wspomnienie.  Czy  to 

dlatego Allison nie chciała rozmawiać z nim na temat 
ś

lubu tego dnia, kiedy widzieli się po raz ostatni? Czy juŜ 

wtedy  wiedziała,  Ŝe  lada  moment  stąd  wyjedzie?  Czy 
naprawdę  postanowiła  wymazać  z  pamięci  te 
osiemnaście  lat,  które  tu  przeŜyła,  zapomnieć  o 
wszystkim?

 

Jej  odejście  było  kolejnym  ciosem,  jaki  na  niego 

spadł.  Teraz,  po  piętnastu  latach,  okazało  się,  Ŝe 
zdarzyło  się  coś  więcej  -  Allison  była  w  ciąŜy  i  nie 
powiedziała mu o tym.

 

Jakiś  ledwie  słyszalny  dźwięk  przywrócił  go  do 

rzeczywistości. Otworzył oczy i zerwał się z miejsca. Po 
chwili był juŜ przy łóŜku brata.

 

Cameron  jęknął  cicho,  poruszył  powiekami.  Cole 

wziął go za rękę.

 

- Cam, jestem    tutaj.    Wszystko    będzie dobrze,

 

background image

42

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

słyszysz? - powiedział drŜącym ze wzruszenia głosem. 
-  Wyjdziesz  z  tego,  zobaczysz.  A  ja  będę  przy  tobie 
przez cały czas.

 

Cameron powoli otworzył oczy, popatrzył na niego.

 

-

 

To ty, Cole? 

-

 

Tak, Cam. To ja. 

Znów  zamknął  powieki,  znieruchomiał.  Cole  od-

czekał kilka chwil, po czym poszedł do pielęgniarek.

 

-

 

Brat mnie rozpoznał - oznajmił. - Wymówił moje 

imię. 

-

 

To  wspaniale  -  uśmiechnęła  się  pielęgniarka. 

Wstała. - Pójdę go zobaczyć. 

Cole  poszedł  za  nią.  W  milczeniu  patrzył,  jak 

sprawdzała wskazania monitorujących brata urządzeń, 
poprawiła coś przy kroplówce i aparacie tlenowym.

 

-

 

Teraz  wypoczywa  -  stwierdziła.  -  Z  pewnością 

bardzo pomogła mu pana obecność. 

-

 

Mam nadzieję! 

-

 

Panie  Callaway,  teraz  pan  powinien  trochę  od-

począć. Wygląda pan gorzej niŜ pański brat. 

Cole odwrócił się bez słowa. Coś dławiło go w gard-

le, nie mógł z siebie wydusić ani słowa. Więc z Camero-
nem  będzie  wszystko  dobrze.  Odezwał  się  do  niego, 
poznał go. Nie umrze.

 

Ruszył  korytarzem, do  końca nie wiedząc, co teraz 

powinien  zrobić.  Nadjechała  winda,  otworzyły  się 
drzwi i wysiadł z niej Cody.

 

-  Co z nim? - zapytał z miejsca. 
Cole uśmiechnął się do brata.

 

-

 

Na  chwilę  odzyskał  przytomność,  poznał  mnie. 

Zwrócił się do mnie po imieniu. 

-

 

Och, to dobrze. - Cody sięgnął do kieszeni, wyjął 

klucz  i  podał  go  Cole'owi.  -  Wynająłem  pokój  w 
motelu,  parę  ulic  stąd.  Idź  coś  zjeść  i,  na  litość  boską, 
prześpij  się  trochę.  Wyglądasz,  jakbyś  zaraz  miał 
umrzeć. 

MILOSĆ PO TEKSASKU

 

43

 

-

 

Dzięki za komplement. 

-

 

Dobrze  wiesz,  o  co  mi  chodzi.  Stary,  dwie  takie 

wiadomości, jedna po drugiej... Daj sobie teraz trochę 
luzu, co? 

-

 

Rozmawiałeś z rodzicami Andrei? 

-

 

Tak.  Zajęli  się  przygotowaniami  do  pogrzebu. 

Odbędzie  się  jutro.  UwaŜają,  Ŝe  nie  ma  sensu,  Ŝeby 
przekładać go na później. 

-

 

Jasne. Cameron jeszcze długo nie będzie w takiej 

formie, by mógł wziąć w nim udział. 

Cody połoŜył rękę na ramieniu brata,

 

-  Cole, wiem, Ŝe wy dwaj zawsze byliście sobie 

bliscy. To zrozumiałe, między wami jest mniejsza 
róŜnica wieku. Ale pamiętaj, Ŝe masz jeszcze mnie. 
Zawsze moŜesz na mnie liczyć.

 

Cole skinął głową.

 

-

 

Dzięki,  Cody.  Naprawdę  to  doceniam,  bardziej 

niŜ myślisz. 

-

 

Teraz juŜ idź. 

-

 

Dobrze. 

Nazajutrz,  zaraz  po  przebudzeniu,  Cole  zadzwonił 

do szpitala.

 

-

 

Jak  tam  Cameron?  -  zapytał,  kiedy  tylko  w  słu-

chawce rozległ się głos Cody'ego, 

-

 

Kilka razy odzyskiwał przytomność. Na początku 

chyba  mnie  poznał,  chociaŜ  nic  nie  powiedział.  Za 
drugim razem pytał o Andreę. 

-

 

Z  tym  będzie  najtrudniej.  Chyba  powinniśmy 

poczekać na razie o niczym mu niemowie. Dopiero jak 
się trochę wzmocni... 

-

 

Lekarz teŜ tak uwaŜa. 

-

 

Wracasz teraz do motelu? 

-

 

Nie,  na  razie  nie. MoŜe  byś  przyniósł  mi  coś  do 

jedzenia i trochę mocnej kawy? 

-

 

Załatwione. Dzwoniłeś do ciotki Letty? 

background image

44

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASSU

 

-

 

Tak, z samego rana. Trisha czuje się świetnie. 

-

 

Biedne  maleństwo.  Jest  za  mała,  Ŝeby  pojąć,  co 

się stało. 

-

 

MoŜe to nawet lepiej. 

-

 

To  juŜ  nie  ma  znaczenia.  Spotkamy  się  za  pół 

godziny. 

Cole wykąpał się, ogolił i ubrał. Przez cały czas jego 

myśli krąŜyły wokół Allison. A więc znów ją zobaczy. 
ChociaŜ moŜe jeszcze nie teraz.

 

Musi  zostać  przy  Cameronie.  Będzie  przy  nim  tak 

długo, aŜ brat naprawdę lepiej się poczuje.

 

Powinien zadzwonić na ranczo. Do tej pory z pew-

nością  poszukiwało  go  mnóstwo  ludzi.  Choć  dałby 
sobie głowę uciąć, Ŝe ciotka nie omieszkała ich poinfor-
mować o tym, co się wydarzyło.

 

Nie. Interesy mogą poczekać. PrzecieŜ się nie roze-

rwie, nie moŜe zajmować się wszystkim naraz. W tym 
momencie najwaŜniejszy jest Cameron.

 

Dopiero gdy brat poczuje się lepiej, odszuka Allison 

Alvarez. Ma z nią do załatwienia sprawy, które dręczą 
go od piętnastu lat.

 

Allison  westchnęła,  kiedy  rozległ  się  dzwonek  u 

frontowych drzwi galerii. Musi sama wyjść do klienta. 
Suzanne,  jej  pomocnica,  właśnie  poszła  po  najlepsze 
w  okolicy  hamburgery.  Allison  pozwoliła  jej  wyjść, 
pod warunkiem, Ŝe dziewczyna przyniesie jednego dla 
niej.

 

Właśnie  wykańczała  gliniany  model  niewielkiej 

rzeźby. Pracowała nad nią cały tydzień. W poniedzia-
łek  powinna  odlać  ją  w  brązie.  Obiecała  wykonać 
rzeźbę  w  umówionym  terminie,  a  miała  na  to  mało 
czasu.

 

-

 

Mamo! Mamo, jesteś tutaj? Jest tu ktoś? Sue? 

-

 

Tony!  -  wykrzyknęła  Allison,  wycierając  ręce,  i 

wybiegła zza zasłony z koralików, oddzielającej 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

45

 

pracownię  od  galerii.  -  Wróciłeś!  -  Chwyciła  chłopca 
w  objęcia  i  uścisnęła  z  radością.  -  Myślałam,  Ŝe 
przyjedziesz dopiero dzisiaj w nocy!

 

-  Bo tak miało być, ale postanowiliśmy wstać 

skoro świt i przyjechać wcześniej.

 

Obrzuciła go zachwyconym spojrzeniem. WciąŜ nie 

posiadała  się  ze  zdumienia,  Ŝe  to  ten  sam  malutki 
człowieczek z czerwoną buzią, którego po raz pierwszy 
przytuliła  do  siebie  tak  niedawno.  Syn  rósł  jak  na 
droŜdŜach, w oczach wyrastał z ubrań i butów. JuŜ był od 
niej wyŜszy.

 

-  Ale się opaliłeś. Chyba przez cały czas siedziałeś 

na słońcu.

 

Jego  smagła  twarz  i  czarne  oczy  przypomniały  jej 

ojca.  RóŜnili się tylko  kolorem  włosów.  Latem  włosy 
syna płowiały na słońcu, stawały się niemal miodowe, 
mieniły  się  rudawymi  kosmykami.  Jej  mama  była 
rudowłosa. I jego ojciec miał takŜe takie pasemka. Ale 
po co takie rzeczy sobie przypominać,

 

-

 

Gdzie jest Sue? 

-

 

Poszła  po  hamburgery.  Jak  cię  znam,  pewnie 

jesteś głodny, co? 

-

 

Umieram z głodu. 

-

 

To  biegnij  za  nią  i  poproś,  Ŝeby  kupiła  jednego 

lub dwa dla ciebie. Ja muszę brać się do pracy. 

Odwróciła się i ruszyła do pracowni. JuŜ znikała za 

zasłoną, kiedy zatrzymał ją głos syna.

 

-  Och,  mamo,  poczekaj.  Zapomniałem  ci  powie-

dzieć. Wiesz, kogo spotkałem na plaŜy? Nie uwierzysz! 
Ale facet! Chłopaki mi zazdrościli. Tylko ja z nim 
rozmawiałem!

 

Jej myśli krąŜyły juŜ wokół rzeźby. Rozbawił ją jego 

entuzjazm.

 

-  Kto to był? - zapytała z uśmiechem.

 

-  Cole Callaway. Właśnie szedł sobie po plaŜy... 
Nagle słowa chłopca przestały do niej docierać.

 

background image

46

 

MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU

 

Patrzyła  na  jego  poruszające  się  usta,  gestykulujące 
ręce, kiedy opisywał przebieg spotkania, ale w uszach 
słyszała tylko przeraźliwe, zagłuszające wszystkie Inne 
odgłosy dzwonienie. Poczuła, Ŝe robi się jej słabo. Musi 
usiąść.  Powoli  dotarła  do  krzesła,  osunęła  się  na  nie, 
opuściła nisko głowę, by zwiększyć dopływ krwi.

 

Jak  to  się  stało,  Ŝe  w  tym  ogromnym  Teksasie 

doszło do całkiem przypadkowego spotkania?

 

Taka  moŜliwość  nigdy  nawet  nie  przyszła  jej  do 

głowy. Odkąd Tony przyszedł na świat, nie ruszyli się 
z  Mason.  Przebywali  w  całkiem  innych  kręgach  niŜ 
Callawayowie, Tony mógł przeŜyć całe Ŝycie i ani razu 
nie zetknąć się z ojcem.

 

Dlaczego? BoŜe, dlaczego?

 

Powoli zaczęła słyszeć głos Tony'ego.

 

-  No i wtedy zaczęliśmy rozmawiać, no wiesz, 

o tym, jak się nazywam, gdzie mieszkam i o takich tam 
rzeczach...

 

Nie!  Nie  powiedziałeś  mu  tego!  Nie!  Proszę,  po-

wiedz, Ŝe nie!

 

-  Opowiedziałem mu o twojej galerii i nagrodach, 

jakie zdobyłaś. Wprawdzie nie wspomniał, Ŝe Tony 
Alvarez,  którego  kiedyś  znał,  mógł  być  moim  dziad-
kiem, ale i tak miło było go poznać. On jest naprawdę 
super!

 

A więc to tak. Teraz Cole na własne oczy zobaczył 

syna. NajwaŜniejsze w tej chwili było to, jak zamierza 
wykorzystać otrzymane od Tony'ego informacje. Tony 
jest  tak  uderzająco  podobny  do  Callawayów,  Ŝe  nie 
sposób,  by  Cole  tego  nie  zauwaŜył.  Przez  lata  za-
stanawiała się, czy moŜe kiedyś ciekawość nie skłoni go 
do ujrzenia własnego dziecka, ale czas mijał i przestała 
o  tym  myśleć.  Teraz  poczuła  się  jak  uderzona  obu-
chem.

 

Tony odsunął zasłonę i zerknął do pracowni.

 

-  Jak myślisz, czy...

 

M1LOSC PO TEKSASKU

 

47

 

-  Chyba przed chwilą umierałeś z głodu? - zapyta-

ła, mając nadzieję, Ŝe odwróci jego uwagę.

 

— Ach, tak! JuŜ pędzę! - pomachał jej ręką i wybiegł 

z galerii.

 

Spokój.  Potrzeba  jej  tylko  ciszy  i  spokoju,  by 

pozbierać  myśli.  Popatrzyła  na  glinianą  bryłę,  mimo-
wolnie ugniataną w dłoniach. Musi ją odłoŜyć, inaczej 
nic z niej nie będzie.

 

Poszła do galerii, wyjrzała przez okno wychodzące 

na  plac,  na  którym  koncentrowało  się  Ŝycie  miastecz-
ka.

 

Po  śmierci  ojca  pozostała  w  Mason.  Sama  nie 

wiedziała,  gdzie  ma  się  podziać.  Polubiła jego  miesz-
kańców, przypominali jej ludzi, wśród których wyros-
ła. Tu czuła się duŜo lepiej niŜ w San Antonio. Zajęła 
się wychowaniem dziecka. Miała dopiero dziewiętnaś-
cie lat.

 

Ojciec  rozpowiedział  wszystkim,  Ŝe  jej  mąŜ  zginął 

kilka  tygodni  po  ślubie.  Biedny  tata.  Jej  ciąŜa  była 
kroplą,  która  przepełniła  czarę  goryczy.  Wszystkie 
wydarzenia  ostatniego  roku  Tony  przypłacił  atakiem 
serca.

 

Jego kłamstwo dotyczące śmierci zięcia było błogo-

sławieństwem dla wnuka. Tony wyrósł, nie wiedząc, Ŝe 
jest  nieślubnym  dzieckiem.  Sąsiedzi  zaopiekowali  się 
Allison, kiedy na krótko przed rozwiązaniem zmarł jej 
ojciec.  Bez  ich  pomocy  i  duchowego  wsparcia  nie 
dałaby sobie rady.

 

A  teraz  budowane  z  takim  trudem  Ŝycie  mogło 

legnąć  w  gruzach.  Jeśli  Cole  zechce  ją  odszukać,  nie 
napotka  na  Ŝadne  problemy.  Wszyscy  wiedzą,  gdzie 
mieszka i gdzie ma galerię. Cole pewnie się nawet nie 
domyśla,  Ŝe  mógłby  wyrządzić  im  krzywdę.  Teraz, 
kiedy  na  własne  oczy  zobaczył  syna,  moŜe  zechce  go 
odzyskać.

 

Kiedy Sue i Tony wrócili do galerii, myśli chłopca

 

background image

48

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

były zaprzątnięte planowanym na weekend udziałem w 
rodeo. By! urodzonym sportowcem i uwielbia! jeździć 
konno.  Pieczołowicie  chronił  zdobyte  przez  dziadka 
trofea  i  nagrody,  nawet  własnoręcznie  skonstruował 
drewnianą półkę, by je wyeksponować,

 

Allison bolała głowa, kiedy zamykała galerię. Przed 

sobą miała jeszcze stresujący telefon do klienta -  mu-
siała go powiadomić, Ŝe nie ukończy rzeźby na czas.

 

Tony był u kolegi kilkanaście kilometrów za  mias-

tem.  Chciał  jeszcze  poćwiczyć  jazdę  i  rzucanie  liną. 
Ostatnio  rzadko  go  widywała.  Gwałtownie  dorastał,  a 
ona nie chciała stawać mu na drodze. Sama miała takie 
cudowne  dzieciństwo...  Miała  tyle  niczym  nie 
ograniczonej  swobody,  tyle  rzeczy  do  zrobienia...  i 
Cole'a... Tony teŜ potrzebował swobody, by dorosnąć i 
nauczyć się Ŝycia.

 

Wzięła  aspirynę  i  połoŜyła  się  do  łóŜka.  Musi 

zasnąć  i  o  wszystkim  zapomnieć.  Ale  kłębiące  się 
myśli nie dawały jej spokoju.

 

Nazywała się Allison Alvarez. Razem z mamą i tatą 

mieszkała na ranczu. Tata był bardzo waŜny, zarządzał 
ranczem.  Kierował  wieloma  ludźmi.  Wszyscy  musieli 
go słuchać z wyjątkiem Callawayów. Oni mieszkali w 
DuŜym  Domu.  Ich  znakiem  była  litera  „C".  Tak 
znaczyli konie i bydło.

 

Cole Callaway był jej najlepszym  kolegą. JuŜ cho-

dził do szkoły.  Ona zacznie naukę w przyszłym roku. 
Będzie  jeździć  Ŝółtym  autobusem  szkolnym,  który 
zatrzymuje  się  przy  skrzyŜowaniu  autostrady  i  drogi 
prowadzącej  na  ranczo.  Cote'a  zawsze  ktoś  tam  pod-
rzuca. W przyszłym roku ją teŜ będą podwozić.

 

Cole  miał  młodszego  brata,  Camerona.  Chłopczyk 

liczył  sobie  dopiero  niecałe  dwa  lata.  Bardzo  lubiła 
przychodzić  do  DuŜego  Domu  i  bawić  się  z  nim.  Ale 
mogła to robić tylko wtedy, kiedy ciotka Cole'a gdzieś

 

MIŁOSC PO TEKSASKU

 

49

 

wyjechała. Panna Letty jej nie lubiła. Zawsze robiła się 
zła na jej widok. Ale kiedy jej nie było, mama Cole'a 
zapraszała  ją  do  środka  i  wtedy  razem  bawili  się  z 
małym  Cameronem.  On  był  taki  śmieszny.  Ale 
najbardziej ze wszystkiego lubiła bawić się z Cole'em.

 

Cole  był  bardzo  silny.  Pomagał  przy  róŜnych  pra-

cach wokół domu. Czasami mu przy tym towarzyszy-
ła.  Ale  zazwyczaj  chodziła  za  nim  krok  w  krok,  Cole 
sam tak  mówił. Czasami chciał, Ŝeby dała mu spokój, 
ciągnął ją  za  warkoczyk  albo  stroił  miny.  Wtedy  było 
jej  bardzo  przykro.  Starała  się  powstrzymać  łzy,  nie 
chciała, Ŝeby widział, jak płacze. Nie zawsze jej się to 
udawało.

 

To on wszystkiego ją nauczył. Pokazał jej, jak rzucać 

i  łapać  piłkę,  jak  trzymać  kij  baseballowy,  jak  bez 
zatrzymywania się gonić go do stajni i z powrotem.

 

Cole Callaway był jej najlepszym przyjacielem.

 

-

 

Wiesz,  mamo,  mama  Cole'a  urodziła  dziecko. 

Chłopczyka. 

-

 

Och, to wspaniale! Czy Cole się cieszy? 

-

 

Tak. 

-

 

Wiem, kochanie. Ty teŜ byś chciała mieć bracisz-

ka albo siostrzyczkę, prawda? 

-

 

Niekoniecznie. Cole jest dla mnie jak brat, 

-

 

Cole nie jest twoim bratem, jest Callawayem. 

-

 

To co z tego? To nie ma znaczenia. 

-

 

Teraz moŜe nie. Ale kiedyś będzie miało. 

-

 

Nie rozumiem. 

-

 

Tata  Cole'a  jest  bardzo  waŜnym  człowiekiem  w 

Teksasie.  Ma  ogromną  władzę.  MoŜe  o  wszystkim 
decydować. 

-

 

I dlatego jest zły? 

-

 

Nie, skądŜe. Ale władza moŜe być niebezpieczna, 

kochanie.  Kiedy  ktoś  ma  do  niej  prawo,  korzysta  z 
tego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. 

background image

50

 

MIŁOŚĆ PO TEKKASKU

 

-

 

Nic z tego nie rozumiem. 

-

 

Wiem,  Ŝe  nie.  Ale  zapamiętaj  sobie,  Ŝe 

Callawayowie to bardzo bogaci i bardzo waŜni ludzie. 
Twój tatuś dla nich tylko pracuje. 

-

 

Ale  tata  i  pan  Callaway  są  przyjaciółmi.  Sama 

słyszałam, jak to mówili. 

-

 

Ja  teŜ.  Są  bardzo  zaprzyjaźnieni.  To  między 

innymi  dlatego  twój  tata  zgodził  się  tu  przyjechać  i 
prowadzić  ranczo.  Dzięki  temu  ojciec  Cole'a  moŜe 
więcej  czasu  spędzać  wmieście.  On  ma  zaufanie  do 
twojego tatusia. 

-

 

Tak jak ja do Cole'a? 

-

 

Tak samo. 

-

 

I mogę mu wierzyć tak jak bratu, prawda? 

-

 

Och,  kochanie,  mam  nadzieję,  Ŝe  tak.  Mam 

nadzieję. 

-

 

Cole, i co ja mam teraz zrobić? Wczoraj wieczo-

rem powiedzieli mi, Ŝe moja mama jest bardzo chora i 
lekarze nic na to nie mogą poradzić. 

Siedzieli  na  brzegu  strumyka,  wpadającego  do 

jeziorka,  w  którym  pływali.  Allison  nie  poszła  do 
szkoły, ale nie mogła wysiedzieć w domu. Serce się jej 
ś

ciskało, kiedy patrzyła na cierpiącą mamę i nie mogła 

jej  w  niczym  pomóc.  Chciała  być  sama.  Pobiegła  nad 
jeziorko.  Nie  wiedziała,  jak  Cole  ją  tu  znalazł.  Nie 
wiedziała teŜ, dlaczego jej szukał.

 

Cole leŜał na boku, z głową opartą na ręce. Bawił się 

niewielkimi kamykami.

 

-

 

Wiem,  Allison  -  odezwał  się  cicho.  -  Wczoraj 

wieczorem tata mi o tym powiedział. 

-

 

Co  ja  mam  zrobić?  Chcę  mieć  mamę.  Zawsze 

myślałam,  Ŝe  będzie  ze  mną  jeszcze  bardzo  długo, 
dopóki  nie  stanie  się  okropnie  stara.  Dlaczego  ona 
musi umrzeć? 

-

 

Nie  wiem,  Allison,  nie  wiem.  Ja  teŜ  nie  umiem 

wyobrazić sobie Ŝycia bez swoich rodziców. 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

51

 

-

 

Ja teŜ - wyszeptała. - Ja teŜ nie. 

-

 

Masz jeszcze mnie. Zawsze o tym pamiętaj. 

Odwróciła się i popatrzyła na niego z uwagą. Jego 

twarz, widziana w tym momencie, na zawsze wryła się 
w jej pamięć: drobne piegi na nosie, niebieskozielone 
oczy,  spłowiałe  od  słońca,  jaśniejące  złotymi  i  srebr-
nymi pasemkami brązowe włosy.

 

W jego oczach było tyle współczucia i zrozumienia, 

Ŝ

e nie mogła juŜ dłuŜej powstrzymać cisnących się do 

oczu  tez.  Cole  usiadł, objął ją  ramieniem  i  przygarnął 
do  siebie.  Przytulił  jej  głowę  do  swojej  szczupłej, 
kościstej piersi. Trzymaj ją tak w milczeniu, łącząc się 
z nią w bólu, pozwalając się jej wypłakać.

 

Przez  następne  tygodnie,  kiedy  stan  zdrowia 

Kathleen  stale  się  pogarszał,  Cole  nie  odstępował 
Allison  na  krok.  Był  przy  niej,  kiedy  któregoś  dnia 
Tony  przyjechał  po  nią  do  szkoły  i  powiedział,  Ŝe 
mama  odeszła.  Stał  obok  niej  na  pogrzebie  i  tak  jak 
Tony  trzymał  ją  za  rękę,  jakby  obaj  chcieli  dodać  jej 
sił.

 

Właściwie  powinna  się  cieszyć,  Ŝe  Cole  wreszcie 

skończył szkołę w miasteczku i zniknie z jej Ŝycia.

 

Tym lepiej dla niej!

 

Miała  juŜ  dosyć  wysłuchiwania  tych  opowieści  na 

jego  temat.  Wszystkie  dziewczyny  miały  do  niego 
słabość. Jedna przez drugą starały się z nią zaprzyjaź-
nić, w nadziei Ŝe zaprosi je na ranczo. Ale ona szybko 
przejrzała ich grę. Chodziło im tylko o Cole'a.

 

On sam był tak zajęty, Ŝe niemal go nie widywała. 

JuŜ  nie  jeździł  szkolnym  autobusem.  DojeŜdŜał  do 
szkoły  starą  furgonetką,  którą  dostał  od  ojca,  kiedy 
skończył  szesnaście  lat.  Po  lekcjach  chodził  grać  w 
piłkę i jeszcze na jakieś zajęcia.

 

Wracał  do  domu  późno,  zjadał  coś  i  znów  wy-

chodził. Ciągle umawiał się z dziewczynami. Niektóre 
z nich nie miały najlepszej opinii, ale jego rodzice się do

 

background image

52

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

tego  nie  wtrącali.  Teraz  Cameron  i  Cody  przejęli 
obowiązki,  jakie  on  wykonywał  przez  wiele  lat.  Cole 
uczy!  się  bardzo  dobrze,  więc  nikt  nie  miał  do  niego 
pretensji.

 

Zapomniał o niej całkiem. Wprawdzie uśmiechał się 

i machał ręką, kiedy mijali się na szkolnym korytarzu, 
ale cóŜ z tego! Zwykle nie był sam.

 

Zresztą  co  ją  to  obchodzi?  Ona  teŜ  przestała  być 

małą dziewczynką. Chłopcy, którzy jeszcze w zeszłym 
roku  nie  zwracali  na  nią  uwagi,  teraz  zaczęli  ją 
zaczepiać.  Niektórzy  chcieli  się  z  nią  umówić,  ale 
mieszkała daleko i nie miała prawa jazdy, więc nie było 
to łatwe.

 

W kaŜdym razie było jej przyjemnie, Ŝe ją zauwaŜa-

ją-

 

Czasami  tata  pozwalał  jej  w  piątek  przenocować  u 

koleŜanki w miasteczku. W takie wieczory chodziła do 
kina.  Miała  swoje  Ŝycie.  Ale  nie  miała  juŜ  nic 
wspólnego z Callawayami.

 

Mama przestrzegała ją przed tym, ale wtedy była za 

mała,  Ŝeby  cokolwiek  zrozumieć.  Była  tylko  córką 
zarządcy,  przyjaciółką  Cole'a  z  dzieciństwa.  JuŜ  daw-
no o niej zapomniał.

 

Była  zachwycona,  kiedy  Rodney  zaprosił  ją  do 

kina.  Był  w  wieku  Cole'a,  grał  w  futbol  i  miał 
powodzenie u dziewcząt. Nie wierzyła własnemu szczę-
ś

ciu. Rodney miał samochód i w ogóle był niezły.

 

Randka  rozczarowała  ją.  Czuła  się  źle  w  jego 

towarzystwie. Sama nie wiedziała, dlaczego. Zachowy-
wał  się  jakoś  dziwnie.  Po  filmie  poszli  na  oranŜadę  i 
Rodney  ciągle  obejmował  ją  ramieniem.  Starała  się  go 
odepchnąć, ale wtedy śmiał się i obejmował ją jeszcze 
mocniej.

 

Jego kumple zaczęli robić jakieś dwuznaczne uwagi.

 

- UwaŜaj, Rod - powiedział jeden z nich. - Igrasz z 

ogniem. To własność Callawaya.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

53

 

Wszyscy wybuchnęli śmiechem, jakby to był świet-

ny Ŝart. PrzecieŜ to, Ŝe jej tata pracuje dla Callawayów, 
wcale nie znaczy, Ŝe Alvarezowie są ich niewolnikami! 
Ona do nikogo nie naleŜy!

 

Wyskoczyła z samochodu, zanim Rodney na dobre 

go zatrzymał.

 

-

 

Dziękuję,  Rod,  świetnie  się  bawiłam  -  skłamała, 

wiedząc, Ŝe powinna podziękować. 

-

 

Poczekaj, dokąd się tak spieszysz? Dlaczego nie... 

-

 

Muszę  juŜ  wracać.  Mój  tata  będzie  się  dener-

wował. 

To  wtedy  Rodney  pozwolił  sobie  na  tę  obrzydliwą 

uwagę o niej i o Cole'u. Odwróciła się bez słowa. Nie 
chciała  okazać,  jak  bardzo  ją  dotknął.  Nic  ją  to  nie 
obchodzi,  co  on  sobie  myśli!  Co  oni  wszyscy  sobie 
myślą!

 

Rodney  odjechał  z  piskiem  opon.  Z  pewnością  był 

wściekły. Tym gorzej dla niego.

 

Celowo poprosiła, by zatrzymał się koło stajni. Nie 

chciała, Ŝeby odgłos samochodu obudził ojca. Ruszyła 
drogą  w  kierunku  domu.  Nagle  dostrzegła  jakąś 
wynurzającą się z cienia sylwetkę.

 

-

 

Kto to? - krzyknęła. - Kto tu jest? 

-

 

To ja. 

Cole  wyszedł  na  drogę.  Jasne  światło  księŜyca 

oświetliło  jego  twarz.  Allison  nie  posiadała  się  ze 
zdumienia.  Nie  widziała  go  juŜ  od  wielu  tygodni,  nie 
licząc  tych  przypadkowych  spotkań  na  szkolnym 
korytarzu czy drodze prowadzącej na ranczo.

 

-

 

Co ty tu robisz? 

-

 

Czekałem, Ŝeby z tobą porozmawiać. 

-

 

JuŜ  jest  późno  -  odrzekła,  ruszając  z  miejsca.  - 

Muszę wracać do domu. 

-

 

Allison? 

-

 

O co ci chodzi? - zapytała, nie zwalniając kroku, 

-

 

Nie chcę, Ŝebyś umawiała się z Rodem. 

background image

54

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

Zatrzymała się i powoli odwróciła do niego.

 

-

 

To nie twój interes, z kim się spotykam - powie-

działa dobitnie. 

-

 

Mam zamiar to zmienić. 

Znów ruszyła w stronę domu. Pochwycił ją za ramię 

i odwrócił twarzą do siebie.

 

-

 

Nigdy  nie  odchodź,  kiedy  mówię  do  ciebie, 

słyszysz? 

-

 

Och,  przepraszam,  panie  Callaway.  Pan  kaŜe, 

sługa musi, prawda? 

-

 

Do diabła, o czym ty mówisz? 

-

 

Nie odzywaj się do mnie w ten sposób! 

-

 

JuŜ  dobrze,  nie  będę.  Chcę  tylko  wiedzieć,  co  ci 

się stało. Za kaŜdym razem, kiedy widzę cię w szkole, 
zadzierasz nos i omijasz mnie jak coś śmierdzącego. 

-

 

MoŜliwe. 

-

 

Co  ci  się  stało?  Co  ja  ci  zrobiłem?  Byliśmy 

przyjaciółmi, a ty teraz tak mnie traktujesz! 

-

 

Ja ciebie źle traktuję? Wiesz, to naprawdę zabaw-

ne.  Stale  jesteś  tak  zajęty  co  ładniejszymi  dziew-
czynami, Ŝe zupełnie zapomniałeś o moim istnieniu! 

Wybuchnął śmiechem. Chciała się wyrwać, ale nie 

pozwolił jej.

 

-

 

Jesteś  zazdrosna  -  stwierdził  z  radosną  satysfak-

cją. 

-

 

Wcale nie jestem! 

-

 

Jasne, Ŝe jesteś. I to jest bardziej zabawne, niŜ się 

domyślasz. 

Próbowała się uwolnić, ale przyciągnął ją do siebie 

i  objął  mocno.  JuŜ  bardzo  dawno  nie  była  tak  blisko 
niego. Przez ostatnie miesiące Cole wyrósł i zmęŜniał. 
Ledwie sięgała mu do ramienia. Musiała unieść głowę, 
Ŝ

eby na niego spojrzeć. Wtedy ją pocałował,

 

Jeszcze  nigdy  nikt  jej  tak  nie  całował.  To  nie  był 

nieśmiały całus kolegi z klasy czy nieprzyjemnie wilgo-
tny pocałunek Rodneya. Cole był doświadczony jak

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

55

 

dorosły męŜczyzna. Kiedy się odsunął, kolana jej 
drŜały.

 

-

 

Allison, kochanie. Zostań moją dziewczyną. 

-

 

Naprawdę? 

-

 

Tak. 

-

 

Mówisz powaŜnie? 

Uśmiechnął się. 
-

 

Całkiem powaŜnie. 

Serce  biło  jej  tak  mocno,  jakby  zaraz  miało  wy-

skoczyć  z  piersi.  Cole  Callaway  chciał,  Ŝeby  została 
jego dziewczyną. Wcale o niej nie zapomniał, wcale nie 
była  dla  niego  tylko  córką  zarządcy.  Wyszeptała  jego 
imię, zarzuciła mu ręce na szyję i wspięła się na palce, 
by sięgnąć jego ust.

 

-

 

JuŜ  dobrze,  kochanie,  wystarczy.  Jestem  tylko 

człowiekiem. Mamy przed sobą duŜo czasu. 

-

 

Co chcesz przez to powiedzieć? 

-

 

Najpierw  musimy  skończyć  szkołę.  Mamy  czas. 

Chciałem tylko, Ŝebyś wiedziała, co do ciebie czuję i jak 
bardzo  było  mi  przykro,  Ŝe  przez  tyle  miesięcy  nie 
raczyłaś mnie zauwaŜać. 

-

 

Och, Cole, mnie teŜ było przykro. Strasznie. 

-

 

Więc pójdziesz ze mną na bal maturalny? 

-

 

Na  bal  maturalny?  -  Udział  w  balu  był  marze-

niem kaŜdej dziewczyny. 

-Tak.

 

-

 

Och, Cole, jasne, Ŝe pójdę! 

-

 

To dobrze. A teraz juŜ idź do domu, zanim zrobię 

coś, czego potem oboje będziemy Ŝałować. 

Od tamtych dni minęły lata. Allison wpatrzyła się w 

sufit.  Znów  pogrąŜyła  się  we  wspomnieniach.  Cole 
dotrzymał słowa. Widywali się w czasie świąt i letnich 
wakacji, kiedy przyjeŜdŜał do domu ze szkoły. Nauczył 
ją wiele, ale przez cały czas miał się na baczności. Nigdy 
nie posunął się za daleko, nalegał, by poczekali do ślubu.

 

background image

56

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

Tylko, niestety, to się nie udało. Cole miał do siebie 

o to taki Ŝal, Ŝe pozwolił jej zniknąć ze swojego Ŝycia. 
Nie próbował nawiązać z nią kontaktu, nawet po tym, 
jak napisała mu, Ŝe jest w ciąŜy. To były najczarniejsze 
miesiące  jej  Ŝycia.  Były  gorsze  od  chwil  po  śmierci 
mamy.  Jeszcze  nigdy  nie  wstydziła  się  tak  jak  wtedy. 
Zawiodła ojca, była kompletnie załamana.

 

Wtedy przysięgła sobie, Ŝe nigdy nie dopuści, by jej 

dziecko kiedyś przeŜyło podobne rozczarowanie.

 

Przez czternaście lat była dla niego najlepszą matką. 

Wpoiła  mu  zasady  i  wartości,  jakich  nauczyli  ją 
rodzice.  Zapomniała  o  nich  tylko  ten  jeden  raz,  kiedy 
Cole potrzebował miłości i ciepła.

 

Co  on  teraz  moŜe  zrobić,  kiedy  po  raz  pierwszy 

stanął twarzą w twarz ze swoim synem?

 

Wiele razy czytała artykuły na jego temat. Pisano o 

jego  związkach  z  pięknymi  i  znanymi  kobietami. 
Nigdy  się  nie  oŜenił.  Nawet  sama  się  temu  dziwiła. 
MoŜe obawia się małŜeństwa.

 

To nie jest jej sprawa. Ale jeśli teraz zechce zostać 

przyjacielem dziecka, którym do tej pory wcale się nie 
przejmował, szybko pozbawi go złudzeń. Swoją decy-
zję podjął dawno temu. I nic tego nie zmieni.

 

ROZDZIAŁ CZWARTY

 

-

 

Musimy  porozmawiać.  -  Cody  zatrzymał  brata 

przy windzie. 

-

 

Coś  się  stało?  Myślałem,  Ŝe  z  Cameronem  jest 

coraz lepiej. 

-

 

Jest lepiej. JuŜ nawet mówili, Ŝe wkrótce go wypiszą. 

-

 

W takim razie, o co chodzi? 

-

 

Rozmawiałem  z  nim  o  wypadku.  Pytałem,  czy 

moŜe pamięta, co się wtedy wydarzyło. 

-

 

I co? 

-

 

Powiedział,  Ŝe  droga  była  całkiem  pusta.  Nagle 

tuŜ przed sobą zobaczył światła. Ktoś pędził prosto na 
niego. Cameron próbował go wyminąć i wtedy poczuł 
silne uderzenie w bok auta. Od razu wpadł w poślizg. 
Samochód zaczął się obracać. 

-

 

O  BoŜe!  CzyŜby  ktoś  próbował  zepchnąć  ich  z 

drogi i celowo doprowadzić do wypadku? 

-

 

Nie  wiem,  ale  chciałbym  się  tego  dowiedzieć  - 

odrzekł Cody i zamilkł na chwilę. - Wiesz, jest jeszcze 
coś, co nie daje mi spokoju. Byłem wtedy dzieckiem, ale 
dobrze pamiętam, Ŝe kiedy zginęli nasi rodzice, nikt do 
końca  nie  potrafił  wyjaśnić  przyczyn  wypadku.  Snuto 
tylko  róŜne  domysły.  Nie  było  Ŝadnych  świadków. 
Teraz, gdyby Cameron nie przeŜył, byłoby podobnie. 

Cole wbił wzrok w brata.

 

-

 

Chcesz  powiedzieć,  Ŝe  te  wypadki  mają  ze  sobą 

coś wspólnego? 

-

 

Sam  tego  nie  wiem.  Dręczą  mnie  tylko  jakieś 

dziwne przeczucia. Za wiele tu podobieństw. Pomyśl 

background image

58

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

tylko.  Nie  znaleziono  Ŝadnej  zabitej  sarny,  nie  było 
ruchu na drodze, nie ma świadków wypadku. Piętnaś-
cie lat temu nie przeprowadzono dochodzenia w tamtej 
sprawie.  Jeśli  ktoś  był  winien  morderstwa,  to  uniknął 
kary  przed  sprawiedliwością.  To  go  mogło  ośmielić  i 
zdecydował  się  powtórzyć  sprawdzony  scenariusz. 
Zwłaszcza jeśli nienawidzi Callawayów.

 

Cole  milczał,  rozwaŜając  w  duchu  przypuszczenia 

brata.

 

-

 

Nigdy  nie  brakowało  nam  wrogów  -mruknął  po 

chwili. - Odkąd pamiętam, zawsze tak było. 

-

 

Właśnie.  To  jeszcze  jeden  powód,  dla  którego 

zacząłem się nad tym zastanawiać. Nie chcę siedzieć z 
załoŜonymi  rękami  i  czekać  na  kolejny  rzekomy 
wypadek, w którym znów zginie ktoś z rodziny. 

-

 

Masz jakiś pomysł? 

-

 

Znam  kogoś,  kto  ma  dostęp  do  akt.  Spróbuję 

zerknąć do raportu sprzed piętnastu lat i dowiedzieć się 
dokładnie,  co  zdarzyło  się  tamtej  nocy,  kiedy  zginęli 
nasi rodzice. MoŜe znajdę jakieś podobieństwa miedzy 
tamtym  wypadkiem  i  tym,  co  spotkało  Camerona. 
MoŜliwe,  Ŝe  nie  wpadnę  na  Ŝaden  trop  i  niczego 
takiego  nie  spostrzegę.  Ale  jeśli  znajdę  coś  istotnego, 
zajmiemy się tą sprawą. 

-

 

Cody,  jeśli  przeczucia  cię  nie  mylą,  to  kiedy 

zaczniesz  zadawać  pytania  i  dochodzić  prawdy,  nara-
zisz się na powaŜne niebezpieczeństwo. Bądź ostroŜny. 

-

 

Postaram  się.  JeŜeli  rzeczywiście  między  tymi 

wypadkami  jest  jakiś  związek,  to  ktoś  wykazał  się 
ogromną  cierpliwością,  czekając  tyle  lat  na  ponowne 
zadanie  ciosu.  W  tej  sytuacji  wszyscy  musimy  być 
czujni, kaŜdy z nas jest potencjalnie zagroŜony. 

-

 

Wspominałeś coś o tym Cameronowi? 

-

 

Jeszcze nie. 

-

 

To dobrze. I tak nie jest mu lekko. Daj mi znać, 

jeśli na coś wpadniesz. 

MJŁOSC PO TEKSASKli

 

59

 

-  Jasne. - Cody poklepał brata po plecach. - Do 

zobaczenia.

 

Cole w milczeniu patrzył za wchodzącym do windy 

Codym. Drzwi zamknęły się za nim bezszelestnie.

 

Właściwie  mógłby  zlecić  przeprowadzenie  docho-

dzenia w kilku innych sprawach, jakie miały miejsce w 
przeciągu  ostatnich  lat.  Im  dłuŜej  się  nad  tym 
wszystkim  zastanawiał,  tym  bardziej  skłaniał  się  do 
przyznania  racji  podejrzeniom  Cody'ego.  Najbardziej 
niepokoiło  go  podobieństwo  obu  wypadków.  Nigdy 
nie wierzył w prześladującego Callawayów pecha.

 

Szybkim krokiem przemierzył korytarz i wszedł do 

pokoju, do którego kilka dni temu przeniesiono Came-
rona.

 

-

 

Jak  się  czujesz?  -  zapytał  podchodząc  bliŜej  i 

zatrzymując się obok łóŜka brata. 

-

 

Chyba juŜ niedługo mnie wypiszą. 

-To  mnie  wcale  nie  dziwi  -  uśmiechnął  się  Cole.  - 

Pewnie  juŜ  mają  cię  dosyć  i  nie  mogą  się  doczekać, 
kiedy się ciebie pozbędą.

 

ś

aden z nich do tej pory nie poruszył tematu śmierci 

Andrei.  Lekarz  poinformował  Camerona  o  wszystkim, 
kiedy uznał, Ŝe jego stan na to pozwala, ale okazało się to 
błędem. Nastąpiło wyraźne pogorszenie stanu jego zdro-
wia. Teraz Cole i Cody czekali, aŜ brat sam zacznie o tym 
mówić. Cole przysunął sobie krzesło i usiadł koło łóŜka.

 

-  Co myślisz o tym, Ŝeby zamieszkać na ranczu? 
Obawiał się zadać to pytanie.

 

-

 

To  chyba  sensowne  wyjście  -  powoli  odrzekł 

Cameron.- Przynajmniej na razie. 

-

 

Takiej  odpowiedzi  się  spodziewałem.  Letty 

bardzo przywiązała się do Trishy. Tęskniłaby za nią. 

-

 

Zaskakujesz  mnie.  Nie  przypuszczałem,  Ŝe  ta 

wiedźma moŜe się do kogokolwiek przywiązać, 

-

 

Cam!  Co  ty  mówisz?  To  do  ciebie  zupełnie 

niepodobne! 

background image

60

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

-

 

W  takim  razie  albo  mnie  nie  znasz,  albo  zbyt 

długo  zachowywałem  tylko  dla  siebie  swoje  zdanie  i 
opinie na róŜne tematy. MoŜe dopiero wówczas, kiedy 
otrzesz się o śmierć, inaczej patrzysz na Ŝycie. 

-

 

Co masz przeciwko tej biednej kobiecie? 

-

 

Biedna  Letty,  dobry  BoŜe!  Ta  jędza  sterroryzo-

wała wszystkich wokół siebie. 

-

 

Cam, a gdyby jej nie było? Kto wtedy by się zajął 

tobą i Codym? 

-

 

Miałeś  szczęście  nie  mieszkać  z  nami,  gdy  za-

rządzała naszym ranczem. Mógłbym przysiąc, Ŝe kara-
nie  nas  za  najmniejsze  uchybienia  i  odstępstwa  od 
ustalonego przez nią porządku sprawiało tej wiedźmie 
przyjemność. 

-

 

Nie miałem o tym pojęcia. 

-

 

Wiem. Nigdy ci o tym nie mówiłem. Nie chciałem 

zostawiać  Trishy  pod  jej  opieką,  ale  Andrea  uwaŜała, 
Ŝ

e moje zastrzeŜenia są śmieszne. Jej rodzice zupełnie 

się  nie  nadawali  do  powierzenia  im  dziecka.  Sami 
prawie nie zajmowali się córką. 

-

 

Dzwonili  do  Letty.  Proponowali,  Ŝe  zaopiekują 

się dzieckiem, ale ciotka odmówiła. 

Cameron  uniósł  się  nieco,  jakby  szukając  wygod-

niejszej pozycji. Cole popatrzył na niego przenikliwie.

 

-

 

Słuchaj, co ona takiego ci zrobiła? 

-

 

Nie  chodzi  mi  o  nic  konkretnego,  raczej  o  jej 

stosunek  do  wszystkich.  Zwłaszcza  do  Alvarezów. 
Zawsze  źle  ich  traktowała,  ale  po  śmierci  rodziców 
było jeszcze gorzej. 

-

 

PrzecieŜ odejście Tony'ego wszystkich zaskoczy-

ło. 

-

 

Właśnie  o  tym  mówię.  Nie  chodzi  mi  o  to,  co 

potem  na  ten  temat  opowiadała  Letty.  Nigdy  nie 
wierzyłem,  Ŝe  Tony  czy  Allison  naprawdę  chcieli 
wyjechać. 

Cole podszedł bliŜej i przysiadł na łóŜku.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

61

 

-

 

Co chcesz przez to powiedzieć? 

-

 

Cole,  byłem  wtedy  na  miejscu.  Ty  zaś  byłeś 

daleko.  Widziałem  Tony'ego,  kiedy  wyszedł  z  daw-
nego gabinetu ojca po rozmowie z ciotką. Był komplet-
nie zdruzgotany. Przeszedł obok mnie, jakby mnie nie 
dostrzegł.  Potem,  kiedy  dowiedziałem  się,  Ŝe 
Alvarezowie  wyjeŜdŜają,  poszedłem  do  nich.  Allison 
strasznie 

płakała. 

Nigdy 

nie 

słyszałem 

tak 

rozpaczliwego szlochania. 

Cole poczuł, Ŝe coś dusi go w piersi, dławi oddech.

 

-

 

Myślisz, Ŝe Letty powiedziała im coś takiego, Ŝe 

postanowili wyjechać? 

-

 

Zawsze  tak  podejrzewałem,  ale  nie  miałem  Ŝad-

nych  dowodów.  Po  odejściu  Tony'ego  przejęła  rządy 
nad  ranczem  i  kaŜdy  musiał  się  jej  podporządkować. 
Tyranizowała nas, wszystko musiało być tak, jak jej się 
podobało. 

-

 

Jak to się stało, Ŝe ja nigdy tego nie dostrzegłem? 

-

 

Bo nigdy nie zwracałeś na nią szczególnej uwagi. 

Poza  tym  przy  tobie  miała  się  na  baczności.  Dopiero 
gdy  wyjeŜdŜałeś,  wszystko  zaczynało  się  na  nowo. 
Zresztą  przypomnij  sobie:  przez  kilka  ostatnich  lat 
byłeś rzadkim gościem na ranczu. Właściwie wcale się 
nim nie interesowałeś. 

To  była  prawda.  Tak  wciągnęły  go  interesy  i  tak 

wiele musiał się jeszcze uczyć, Ŝe kupił mieszkanie w 
Austin,  skąd  łatwiej  było  dojeŜdŜać  do  Dallas  czy 
Houston. Musiał zająć się interesami, nie mając o tym 
zielonego pojęcia, a mógł liczyć na pomoc i Ŝyczliwość 
zaledwie kilku osób.

 

-  Uff, Cameron. Muszę ci coś powiedzieć. Dopiero 

wówczas kiedy tak mało brakowało, bym cię na zawsze 
utracił, zdałem sobie sprawę, jak wiele dla mnie 
znaczysz. Ufam tylko niewielu ludziom. A ty, oprócz 
tego, Ŝe jesteś moim bratem, stałeś się teŜ moim 
doradcą i przyjacielem.

 

background image

61

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

Cameron lekko zmruŜył oczy.

 

-

 

Miło słyszeć, ze mnie doceniasz. Co się stało? 

-

 

Właśnie dowiedziałem się o czymś, co w zupełnie 

innym świetle stawia odejście Alvarezów. 

-

 

O czynimy mówisz? 

      -  Kiedy wyjeŜdŜali, Allison była w ciąŜy. 
Cameron usiadł na łóŜku. Jęknął, gdy nagłe poruszenie 
sprawiło mu ból. Opadł na poduszkę.

 

-

 

Co takiego? 

-

 

Rano,  nazajutrz  po  twoim  wypadku,  zanim  jesz-

cze  Cody  mnie  odszukał,  spacerowałem  po  plaŜy. 
Zobaczyłem chłopca, który wyglądał dokładnie tak jak 
Cody,  kiedy  miał  czternaście  lat.  Z  wyjątkiem  oczu. 
Miał  czarne  oczy  o  głębokim,  aksamitnym  blasku, 
takie  same,  jak  Tony  i  Allison.  Zatrzymałem  się  i 
zapytałem,  kim  jest.  Powiedział,  Ŝe  nazywa  się  Tony 
Alvarez i mieszka z mamą, Allison Alvarez w Mason, 
miasteczku  połoŜonym  jakieś  dwieście  kilometrów 
stąd  na  południowy  zachód.  Nosi  nazwisko  po  dziad-
ku, który zmarł przed jego urodzeniem. 

-

 

I myślisz, Ŝe... 

-

 

Wiem,  Ŝe  to  mój  syn.  Nie  mam  co  do  tego 

najmniejszych wątpliwości. 

-

 

O BoŜe! Cole! I co teraz chcesz zrobić? 

- Sam nie wiem. Próbowałem to sobie przemyśleć, 

oswoić się z tym. Jednocześnie cały czas martwiłem się 
o  ciebie.  A  teraz  dowiaduję  się,  Ŝe  powody  wyjazdu 
Alvarezów nie są zupełnie jasne.

 

-

 

Sądzisz, Ŝe ciotka wiedziała, Ŝe Allison spodziewa 

się dziecka? 

-

 

Jest tylko jeden sposób, Ŝeby się tego dowiedzieć. 

-

 

Myślisz, Ŝe ciotka powie ci prawdę? 

To  zastanowiło  Cole'a.  Popatrzył  z  napięciem  na 

brata.

 

-

 

UwaŜasz,    Ŝe moŜe mnie okłamać? 

-

 

Zapewniam cię, Ŝe nie byłby to pierwszy raz. 

MIŁÓŚĆ PO TEKSAŃSKU

 

63

 

- Cameron wzruszył ramionami. - Ciotka zawsze 
potrafiła wybronić się z jednego kłamstwa następnym 
jeszcze perfidniejszym.

 

 

Na Boga, Cameron, chyba naprawdę przesadzasz. 

        Ty zawsze widzisz tylko to, co chcesz zobaczyć. 
Niektórych rzeczy po prostu nie zauwaŜasz. Stale masz 
na względzie rodzinną lojalność. A skoro Letty naleŜy 
do rodziny, automatycznie jesteś przeświadczony ojej 
doskonałości i prawości.

 

Zbił go z tropu tymi słowami.

 

-

 

Dlaczego  tak  mówisz?  PrzecieŜ  stanowimy  rodzinę, 

mamy  majątek.  I  to  wcale  nie  najgorszy.  Kiedy  dziadek 
Caleb przybył po raz pierwszy do Teksasu... 

-

 

Do  diabła,  Cole,  nie  zaczynaj  od  dziadka  Caleba.  I 

ty,  i  ojciec  zawsze  uwaŜaliście  go  niemal  za  świętego.  A 
przecieŜ  me  był  nikim  więcej  niŜ  rewolwerowcem,  który 
po wojnie nie mógł wysiedzieć w domu w Ohio 

w  poszukiwaniu  przygód  ruszył  do  Teksasu.  Tu  udało 

mu  się  zrobić  fortunę,  w  upiększony  z  biegiem  lat 
sposób zawładnąć tym ranczem...

 

-

 

PrzecieŜ je kupił! Nie ukradł, kupił! 

-

 

Jasne,  Ŝe  tak.  Tyle  Ŝe  za  jedną  czwartą  jego 

wartości,  a  dotychczasowy  właściciel  tej  posiadłości 
cieszył się, Ŝe uszedł z Ŝyciem! 

-

 

Skąd ty o tym wiesz? 

-

 

Dzięki lekturze. Zawsze interesowałem się historią, 

zwłaszcza  historią  naszego  rodu.  Nigdy  nie  mogłem 
wyjść ze zdumienia, jak to się stało, Ŝe biorąc pod uwagę 
nasze  skromne  początki,  teraz  jesteśmy  tak  zamoŜną  i 
powszechnie szanowaną rodziną. 

-

 

Gdzie o tym wyczytałeś? 

-

 

Na  strychu  znalazłem  sporo  starych  listów  i  ma-

gazynów.  Podczas  kiedy  ty  zajmowałeś  się  ranczem,  ja 
czytywałem się w soczyste opisy dawnych skandali. 

-

 

I nigdy mi o tym nie powiedziałeś? 

-

 

Nie. Zresztą wątpię teŜ, czy nasz tata coś o tym 

background image

64

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

wiedzie. Bezkrytycznie wierzył w kaŜde słowo swojego 
ojca, zupełnie jak ty.

 

-

 

I co w tym złego? 

-

 

Nic.  Poza  tym,  Ŝe  ojciec  nie  zawsze  miał  stu-

procentową  racje.  Był  tylko  człowiekiem.  RównieŜ 
popełniał błędy. Ale ty ich nie dostrzegałeś. Dla ciebie 
był  chodzącą  doskonałością.  A  skoro  ciotka  jest  jego 
siostrą, więc i ona jest doskonała. Cody i ja, jako twoi 
bracia, równieŜ. 

-

 

Tak  daleko  się  nie  posuwam  -  uśmiechnął  się 

Cole. 

-

 

I  dzięki  Bogu,  bo  w  takim  razie  jest  dla  ciebie 

jeszcze jakaś nadzieja. Kiedy opowiadałem ci o ciotce, 
nagle poczułem się jak sadysta, przekonujący dzieci, Ŝe 
wcale nie ma Świętego Mikołaja. 

-

 

Cameron, przecieŜ nie jestem naiwnym dzieckiem. 

-

 

Jesteś, kiedy rzecz dotyczy naszej rodziny. Teraz 

dowiedziałeś się, Ŝe masz syna, wiesz, gdzie on miesz-
ka, ale nie zrobiłeś nic, by się spotkać z Allison. Kogo 
chcesz chronić, Cole? Czy chociaŜ raz w Ŝyciu zrobiłeś 
coś  tylko  dla  siebie?  Czy  sprawy  rodziny  i  jej  opinia 
zawsze będą dla ciebie na pierwszym miejscu? 

Cole  nie  wiedział,  co  na  to  odpowiedzieć.  Usiadł  i 

w milczeniu patrzył na brata. W jego głowie kłębiły się 
niespokojne  myśli.  Zawsze  robił  to,  czego  od  niego 
oczekiwano. A teraz Cameron twierdzi, Ŝe to był błąd.

 

-

 

Cole? Zrobisz coś dla mnie? 

-

 

Jasne. O co chodzi? 

-

 

No  widzisz?  -  uśmiechnął  się  Cameron.  -  Wy-

szedłbyś ze skóry, choćbym nie wiem czego chciał. 

-

 

To jasne. PrzecieŜ jesteś moim bratem i... 

-

 

Wiem, świetnie wiem. Ale to, o co cię poproszę, 

nie będzie dla ciebie łatwe. 

-

 

To nie ma znaczenia. Ja... 

-

 

Chciałbym, Ŝebyś teraz wyszedł ze szpitala i juŜ tu 

nie wracał. 

MIŁOSC PO TEKSASKU

 

65

 

-

 

Co? 

-

 

Cody  zabierze  mnie  do  domu.  Wypiszą  mnie 

chyba  jutro,  najdalej  pojutrze.  Zapomnij  o  mnie  na 
kilka dni, dobrze? 

-

 

AleŜ, Cameron... 

-

 

Chciałbym,  Ŝebyś  sam  sobie  zadał  pytanie,  co  w 

tym  momencie  jest  dla  ciebie  najwaŜniejsze.  To  nie 
będzie proste, wiem. Nie spiesz się. Jedź do domu albo 
zostań  tu,  gdzie  się  teraz  zatrzymałeś.  Siedziałeś  przy 
mnie po szesnaście godzin dziennie. Jakoś udało ci się 
na ten czas zapomnieć o interesach. Te parę dni cię nie 
zbawi.  Zastanów  się,  co  jest  dla  ciebie  najwaŜniejsze. 
A potem zacznij działać. O to cię proszę. Powiedziałeś, 
Ŝ

e  zrobisz  dla  mnie  wszystko.  Więc  właśnie  o  to  cię 

proszę. 

-

 

PrzecieŜ ty sam nie wiesz, jak powinienem postąpić. 

-

 

Oczywiście, Ŝe wiem  - uśmiechnął się Cameron. 

- Ale ty nie wiesz, a mówimy o tobie. 

-

 

Skoro  jesteś  taki  mądry,  to  moŜe  oszczędź  mi 

trudu i od razu mi powiedz. 

-

 

Nie.  Sam  musisz  do  tego  dojść.  To  waŜne,  bo 

wtedy będziesz przekonany, Ŝe robisz to, co powinieneś. 

Dwa  dni  później  Cole  był  w  drodze  do  Mason. 

Posłuchał rady Camerona i pozwolił, by Cody przejął 
opiekę nad bratem.

 

Uwagi Camerona zachwiały jego pewnością siebie. 

Zwłaszcza  opinia  brata  na  temat  ciotki  Letty.  Był  nią 
poruszony  do  głębi.  TakŜe  rewelacjami  o  dziadku 
Calebie,  swoim  bezkrytycznym  stosunkiem  do  ojca, 
niedostrzeganiem istotnych spraw, jakie miały miejsce 
w  domu.  Jak  to  moŜliwe?  Tak  doskonale  prowadził 
odziedziczone po ojcu firmy, podwoił, a w niektórych 
przypadkach potroił uzyskiwane dochody. PrzecieŜ nie 
był  marionetką,  zawdzięczał  to  sobie.  A  jednak  nie 
dostrzegł tak wielu rzeczy.

 

background image

66

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

Rodzina była dla niego najwaŜniejsza.

 

Tony teŜ do niej naleŜał. Dopiero teraz, kiedy miał 

czas  się  nad  tym  zastanowić,  naprawdę  dotarło  do 
niego, Ŝerna syna. Uświadomienie sobie tego było tak 
bolesne, Ŝe niemal zbiło go z nóg. Jak to się stało, Ŝe 
przez  te  wszystkie  lata  nawet  o  tym  nie  wiedział? 
Dlaczego nawet tego nie przeczuwał?

 

A Allison? Co powinien o niej myśleć? Musi znaleźć 

odpowiedź  na  dręczące  go  pytania.  A  przede  wszyst-
kim dowiedzieć się, dlaczego ukryła przed nim fakt, Ŝe 
jest w ciąŜy.

 

Czy  powiedziała  o  tym  ojcu?  MoŜe  on  poinfor-

mował o tym Letty?

 

Początkowo  zamierzał  wypytać  ciotkę,  ale  przypo-

mniał  sobie  słowa  Camerona.  MoŜe  rzeczywiście  nie 
powie mu prawdy?

 

Był pewien, Ŝe Allison nie ucieknie się do kłamstwa. 

Przez tyle lat nigdy go nie okłamała. AŜ do chwili kiedy 
odgrodziła się od niego tym największym kłamstwem.

 

Allison  zajmowała  się  klientami,  którzy  przejeŜ-

dŜając  obok  galerii,  postanowili  wstąpić  na  chwilę, 
kiedy  zobaczyła  wjeŜdŜający  na  plac  duŜy  luksusowy 
samochód.

 

Podobne samochody często przejeŜdŜały przez mia-

steczko,  ale  od  razu  poczuła,  Ŝe  tym  razem  stanie  się 
coś  waŜnego/Natychmiast  obudził  się  w  niej  instynkt 
osaczonego zwierzęcia.

 

Z dziwnym poczuciem nieubłaganej nieuchronności 

patrzyła na auto, podjeŜdŜające na parking przed galerią.

 

A więc Cole przybył.

 

Zwróciła się do klientów:

 

- Te wszystkie prace zostały wykonane przez miejs-

cowych artystów.

 

Odwróciła się, słysząc skrzypniecie drzwi.

 

Lata zmieniły jego wygląd. Wydawał się wyŜszy,

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

67

 

potęŜniejszy.  Był  ubrany  zwyczajnie  -  w  kowbojską 
koszulę, wysokie buty i znoszone dŜinsy, podkreślające 
jego muskularne nogi. Poznałaby go zawsze, ale jednak 
jakoś  dziwnie  się  zmienił.  Zniknął  gdzieś  dawny 
uśmiech,  rysy  nabrały  surowego  wyrazu.  ZwęŜone 
oczy lekkim blaskiem rozjaśniały jego mroczną twarz.

 

-  Cześć, Cole. Dawno się nie widzieliśmy.

 

Nie  wiedział,  czego  powinien  się  spodziewać,  ale 

stojąca przed nim kobieta w niczym nie przypominała 
tamtej nastolatki, którą widział po raz ostatni. Promie-
niowała od niej stanowczość i pewność siebie.

 

Zachowała  długie  włosy.  Splecione  w  warkocz, 

spadały jej na ramię. Miała na sobie szeroką róŜnobarw-
ną  spódnicę,  dopasowaną  do  niej  bluzkę,  miękkie 
mokasyny i opaskę z koralików. Jej jak dawniej jasna 
cera stanowiła zaskakujący kontrast z czarnymi oczami 
i włosami.

 

-  To  strój  indiański?  -  zapytał,  mierząc  ją  spo-

jrzeniem od stóp do głów.

 

Jeden z klientów roześmiał się w głos.

 

-

 

Mogę w czymś pomóc? - zwróciła się do Cole'a, 

patrząc na niego surowo. 

-

 

Dobre pytanie. Zastanowię się - odrzekł i zajął się 

oglądaniem eksponatów. 

Allison podeszła do pozostałych klientów,

 

-

 

Kochanie, nie będziemy odrywać pani od pracy - 

odezwała  się  jedna  z  kobiet.  -  Sami  wszystko 
obejrzymy. 

-

 

Bardzo proszę - uśmiechnęła się Allison. - W ra-

zie  gdybyście  państwo  mieli  jakieś  pytania,  jestem  w 
pracowni na zapleczu. 

Odgarnęła zasłonę z paciorków, podeszła do biurka 

i usiadła. W porządku. Przyjechał. To jeszcze nie jest 
koniec świata. Przeczuwała, Ŝe Cole ją odnajdzie. Ale 
ona  nie  jest  juŜ  taka  jak  kiedyś.  Przestała  być  dziec-
kiem. Ma trzydzieści dwa lata i sama wychowała

 

background image

68

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

czternastoletniego syna. Ma dobry zawód, jest niezale-
Ŝ

na.  Nie  onieśmieli jej teraz  Ŝaden  męŜczyzna,  nawet 

Callaway.

 

Usłyszała  skrzypnięcie  drzwi  i  podniosła  się,  Ŝeby 

sprawdzić, czy nie przyszli kolejni klienci.

 

-

 

Spokojnie.  -  Cole  rozchyli!  zasłonę  i  wszedł  do 

pracowni. - Wszyscy właśnie wyszli. Często tak przy-
chodzą, Ŝeby tylko pooglądać eksponaty? 

-

 

Zdarza się. 

-

 

Dla galerii to Ŝaden interes, co? 

-

 

Zdziwisz  się.  To,  co  tu  zobaczyli,  pobudzi  ich 

wyobraźnię.  Bardzo  moŜliwe,  Ŝe  kiedy  następny  raz 
będą  tędy  przejeŜdŜać,  nie  oprą  się  pokusie,  znów  tu 
przyjdą i wtedy coś kupią. 

-

 

A jeśli do tego czasu sprzedasz to, co im wpadło 

w oko? 

-

 

Sami decydują się na takie ryzyko. 

-

 

Tak.  Cieszę  się,  Ŝe  cię  widzę,  Allison.  Próbowa-

łem sobie wyobrazić, jak wyglądasz, ale po tylu latach 
to nie było łatwe. 

-

 

Nie spodziewałeś się Indianki, co? 

-

 

Nie - uśmiechnął się. 

-

 

Ubieram  się  tak,  bo  po  pierwsze,  to  bardzo 

wygodny  strój,  a  po  drugie,  ludzie  oczekują  od  artys-
tki, by była nieco ekscentryczna. 

-

 

Rozumiem, to twoja technika marketingu. 

-

 

Właśnie. 

-

 

Gdzie jest Tony? 

Do tej pory siedziała na krześle i nie zaproponowała 

mu, by usiadł. Nie przejął się tym. Oparł się o framugę 
i skrzyŜował ręce w niedbałej pozie.

 

Allison  wyprostowała  się  powoli.  Zaskoczył  ją  tak 

niespodziewaną zmianą tematu.

 

-

 

Dlaczego pytasz? 

-

 

Z ciekawości. 

-

 

Jest teraz u kolegów. 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

69

 

-

 

U tych samych, z którymi był nad morzem? 

-

 

Tak. 

-

 

Mieszkają gdzieś w pobliŜu? 

-

 

Tak. 

Westchnął i wyprostował się powoli.

 

-

 

O której zamykasz galerię? 

-

 

Za jakieś piętnaście minut - odrzekła, zerkając na 

zegarek. 

-

 

To dobrze. Moglibyśmy gdzieś porozmawiać? 

-

 

Jest  parę  miejsc.  Wystarczy  jednak  się  w  nich 

pokazać, a za parę dni będzie o tym mówić całe miasto. 
Na tym polega urok małych miejscowości. Wszyscy się 
znają. 

-

 

Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności. 

Popatrzyła na niego uwaŜnie. Tak bardzo się zmie-

nił, ale chyba nadal pozostał uparty jak dawniej. Po co 
przyjechał  do  Mason?  śeby  z  nią  porozmawiać?  Nie 
odjedzie, póki tego nie uczyni.

 

-  MoŜe pojedziemy do mnie - zaproponowała.

 

-

 

O której Tony wróci do domu? To 

nie jego sprawa. 
-

 

Wystarczy nam czasu - odrzekła tylko. 

O wpół do szóstej opuściła roletę na wystawie.

 

-  Mam samochód za sklepem. Zaraz tu podjadę.

 

Przytrzymała  otwarte  drzwi.  Popatrzył  na  nią  po-

dejrzliwie. Uśmiechnęła się do niego. CzyŜby obawiał 
się, Ŝe go wystrychnie na dudka? Czy przypuszczał, Ŝe 
spróbuje  uciec?  Zamknęła  za  nim  drzwi,  włączyła 
nocne oświetlenie. Zabrała z szuflady torebkę i wyszła.

 

Wąską  uliczką  za  domem  dojechała  do  głównej 

ulicy  i  skręciła  w  prawo.  Cole  juŜ  siedział  w  samo-
chodzie.  Patrzył  na  nią.  Zatrąbiła  i  wyminęła  go.  Od 
razu ruszył za nią.

 

Na  rogu  skręciła  w  lewo  i  skierowała  się  w  stronę 

otaczających  miasto  wzgórz.  Podjechała  pod  zbudo-
wany z cegły, utrzymany w stylu rancza budynek. Po

 

background image

70

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

drodze  przykazała  sobie,  Ŝeby  pod  Ŝadnym  pozorem 
nie zdradzić swoich uczuć.

 

Przez  wiele  lat  Cole  Callaway  był  w  jej  Ŝyciu 

najwaŜniejszą  osobą,  ale  teraz  juŜ  nic  dla  niej  nie 
znaczył.  Po  prostu  nie  istniał.  Miał  swoje  powody, 
które skłoniły go do odszukania jej, i z pewnością zaraz 
je  wyłoŜy.  Dopóki  to  się  nie  stanie,  będzie  traktować 
go uprzejmie, jak kaŜdego innego gościa. Jak obcego.

 

Zaparkowała  przed  garaŜem.  I  tak  musi  jeszcze 

pojechać  po  zakupy.  Jednocześnie  wysiedli  z  samo-
chodów.

 

-

 

Masz ładny dom -stwierdził Cole, rozglądając się 

po spokojnej okolicy, skąd roztaczał się piękny widok 
na leŜące w dolinie miasteczko. 

-

 

MoŜna stąd nawet zobaczyć zegar na wieŜy. 

-

 

Jak długo tu mieszkasz? 

-

 

Niemal dziesięć lat. 

Nie odezwał się na to ani słowem.

 

Podprowadziła go do frontowego wejścia, z którego 

oboje  z  Tonym  rzadko  korzystali.  Otworzyła  zamek  i 
pchnęła  drzwi.  Cole  przepuścił  ją  przed  sobą.  Nie 
chciała  się  upierać,  weszła  pierwsza.  Korytarzem  od-
dzielającym salon i jadalnię poszła do pokoju połączo-
nego  z  kuchnią.  Za  szklaną  taflą  drzwi  prowadzących 
na  patio  rysowały  się  oświetlone  zachodzącym  słoń-
cem wzgórza.

 

-

 

MoŜe posiedzimy na dworze? Czego się napijesz? 

-

 

Masz piwo? 

-

 

Sprawdzę.  -  Kuchnię  oddzielał  od  pokoju  tylko 

niewielki barek. Patrzył, jak podchodziła do lodówki i 
zaglądała do środka. - Masz szczęście. 

Postawiła na blacie butelkę, sobie nalała lemoniady.

 

-

 

Podać ci szklankę do piwa? 

-

 

Raczej  nie.  -  Uśmiechnął  się  do  niej.  -  Jakoś 

nikomu nie udało się ucywilizować mnie do tego stopnia. 

Popatrzyła na niego zadziornie.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

71

 

-  Wątpię, czy w ogóle ktokolwiek próbował tego 

dokonać.

 

Podała mu piwo, wzięła szklankę i wyszła na patio. 
Słońce było juŜ nisko, na ziemię kładły się pierwsze 
wieczorne cienie. Usiedli w wygodnych fotelach.

 

-

 

I jak, podoba ci się to miejsce? - zapytała 

pogodnie. 
-

 

Zachowujesz się tak, jakby moja wizyta wcale cię 

nie zaskoczyła. 

-

 

Dlaczego  miałaby  mnie  zaskoczyć?  Tony  opo-

wiedział  mi  o  waszym  spotkaniu.  Przypuszczałam,  Ŝe 
moŜesz  się  pojawić,  jeśli  nie  z  innych  powodów,  to 
choćby z ciekawości. 

-

 

UwaŜasz,  Ŝe  to  dlatego  przyjechałem?  -  zapytał, 

marszcząc gwałtownie brwi. -śe skłoniła mnie do tego 
tylko ciekawość? 

-

 

Po prostu nic innego nie przychodzi mi do głowy. 

Ale jeśli jest inny powód, to chętnie go poznam. 

Upił łyk piwa. Próbował pozbierać myśli. Spodzie-

wał się róŜnych rzeczy — złości, buntu, prób obrony, 
nienawiści. Z tym wszystkim jakoś by sobie poradził.

 

Ale  to?  Niczego  nie  pojmował,  nie  mógł  jej  zro-

zumieć.

 

-  Myślę, Ŝe przyjechałem tutaj, bo chciałbym zna 

leźć odpowiedź na parę pytań - powiedział w końcu.

 

Popatrzyła na niego ze zdumieniem.

 

-

 

O co chcesz pytać? 

-

 

O wszystko. Dlaczego razem z ojcem opuściliście 

ranczo, dlaczego nie powiedziałaś mi o tym, Ŝe zamie-
rzacie  wyjechać,  a  najwaŜniejsze:  dlaczego  ukryłaś 
przede  mną  fakt,  Ŝe  spodziewasz  się  dziecka.  Czy 
potrafisz sobie wyobrazić, co przeŜyłem, kiedy przypa-
dkiem spotkałem Tony'ego i nieoczekiwanie odkryłem, 
Ŝ

e  jestem  ojcem?  Staram  się  to  wszystko  zrozumieć  i 

nie potrafię. Noc w noc leŜę w łóŜku i zastanawiam się. 
Stale wyrzucam sobie to, co stało się tamtego dnia nad 
jeziorem. PrzecieŜ dobrze wiedzia- 

background image

72

 

MIŁOŚĆ PO TEK5ASKU

 

łern,  Ŝe  nie  powinienem  tego  robić.  Ani  razu  nie 
pomyślałem  o  moŜliwych  konsekwencjach.  Ani  razu. 
Ale kiedy wyjeŜdŜałem, wiedziałaś, Ŝe przyjadę do domu 
na BoŜe Narodzenie. Miałaś mój adres. Czy nie mogłaś 
mi wybaczyć? Czy miałaś do mnie aŜ taki Ŝal, Ŝe uznałaś, 
Ŝ

e nie zasługuję, by wiedzieć, Ŝe będziemy mieć dziecko? 

Allison  wpatrywała  się  w  niego  z  rosnącym  niedo-
wierzaniem.  Kiedy  umilkł,  przez  chwilę  nie  mogła 
znaleźć słów.

 

-  Próbujesz mi wmówić, Ŝe nie wiedziałeś, dlaczego 

opuściliśmy ranczo? śe nie miałeś pojęcia, Ŝe byłam 
w ciąŜy? Jeśli to prawda, to martwię się o ciebie. To był 
dla ciebie rzeczywiście bardzo trudny okres, pewnie 
najtrudniejszy w Ŝyciu. Ale nie mogę uwierzyć, Ŝe 
próbując uśmierzyć cierpienie, wymazałeś z pamięci 
wszystko, co wtedy zaszło.

 

Mówiła  cichym,  uspokajającym  tonem,  który  go 

rozdraŜnił. Zacisnął usta.

 

-

 

Niczego nie zapomniałem, Allison. Niczego! 

-

 

Nie  mogę  w  to  uwierzyć.  Ale  jeśli  chcesz,  od-

ś

wieŜę ci pamięć. Ojciec i ja wyjechaliśmy z rancza w 

tydzień  po  pogrzebie  twoich  rodziców  z  bardzo 
prostego  powodu:  twoja  ciotka  zwolniła  go  z  pracy, 
dając  mu  czterdzieści  osiem  godzin  na  spakowanie 
rzeczy i wyniesienie się z domu. 

Popatrzył na nią ze zdumieniem.

 

-

 

NiemoŜliwe! Nie mówisz tego serio! 

-

 

Tak było. 

-

 

Ale dlaczego? CzyŜby dowiedziała się... nie, oczy-

wiście, Ŝe nie. PrzecieŜ wtedy nawet ty sama jeszcze o 
tym nie wiedziałaś... 

-

 

O  dziecku?  Och,  dopiero  by  się  ucieszyła!  Nie, 

wtedy nie mogła o tym wiedzieć. 

-

 

Powiedziała mi, Ŝe kiedy twój tata dostał spadek 

po  ojcu,  zrezygnował  z  pracy,  bo  zamierzał  przenieść 
się do Kolorado. 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

73

 

Allison potrząsnęła głową.

 

-

 

Twoja  ciotka  nie  mogła  się  doczekać,  by  nas 

wyrzucić z rancza. Kiedy zwolniła ojca, nie wiedzieliś-
my  nic  o  spadku.  Gdyby  nie  to,  Ŝe  tata  zawczasu 
poprosił o przesyłanie korespondencji na nowy adres, z 
pewnością  nigdy  byśmy  się  o  tyra  nie  dowiedzieli.  To 
adwokat napisał do nas. 

-

 

Do Kolorado? 

Popatrzyła na niego ze zdumieniem.

 

-

 

AleŜ  skąd!  Nie  wiedzieliśmy,  dokąd  jechać  i  na 

początku  zatrzymaliśmy  się  w  San  Antonio.  Tata  nie 
mógł  dojść  do  siebie  po  śmierci  twojego  ojca.  Był  w 
kiepskim  stanie.  Myślę,  Ŝe  to  wszystko  się  na  to 
złoŜyło  -  szok  po  śmierci  przyjaciela,  wyrzucenie  z 
rancza.  Przez  kilka  tygodni  był  jak  nie  z  tego  świata. 
Potem  przypadkiem  spotkał  dawnego  znajomego, 
jeszcze  z  czasów,  kiedy  brał  udział  w  rodeo.  Ten 
człowiek miał tu dom i zaprosił nas do siebie. Przyje-
chaliśmy  na  weekend.  Tacie  zaproponowano  pracę  na 
ranczu. Zgodził się. 

-

 

PrzecieŜ  mając  spadek  juŜ  nie  musiał  pracować. 

Powinno mu wystarczyć na spokojne Ŝycie. 

-  Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o spadku. 
Allison zapatrzyła się na pogrąŜone w mroku

 

wzgórza. Odezwała się po długiej ciszy.

 

-  To wiadomość o tym, Ŝe jestem w ciąŜy, zabiła go. 

Powoli zaczynał dochodzić do siebie, pogodził się 
z tym, Ŝe musiał opuścić ranczo. Czasami nawet myślę, 
Ŝ

e był zadowolony, Ŝe tak się stało. Tam codziennie 

myślałby o twoim ojcu, poza tym oboje woleliśmy 
zapomnieć o twojej ciotce. Tata zaczynał się czuć tutaj 
u  siebie,  nawet  znalazł  małą  posiadłość,  którą  zamie-
rzał kupić. Wtedy powiedziałam mu, Ŝe jestem w ciąŜy. 
Nie mogłam juŜ dłuŜej czekać. Kiedy się o tym 
dowiedział, stał się jakoś dziwnie wyciszony. Z nikim 
nie chciał rozmawiać. Kiedy mój stan zaczaj być

 

background image

74

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

widoczny, rozpowiedział wokół, Ŝe kilka tygodni po 
ś

lubie mój    mąŜ zginął, a ja powróciłam do panieńs-

kiego nazwiska, nie wiedząc, Ŝe jestem w ciąŜy. Nie 
patrzyła na niego.

 

-

 

Często  przesiadywał  tu  wieczorami  i  patrzył  na 

mnie  spojrzeniem  tak  pełnym  smutku,  Ŝe  nie  mogłam 
tego  znieść.  Tylko  ja  mu  pozostałam  i  tak  go  roz-
czarowałam. Pewnego wieczoru połoŜył się i więcej nie 
obudził. Myślę, Ŝe nie chciał Ŝyć. - Jej głos stawał się 
coraz cichszy. 

-

 

Allison,  dlaczego  mi  nie  dałaś  znać,  Ŝe  jesteś  w 

ciąŜy? 

Popatrzyła  na  niego  tak,  jakby  zdziwiła  ją  jego 

obecność.

 

-

 

Wolisz  to  tak  pamiętać,  Cole?  Czy  tak  jest  ci 

łatwiej?  Zawsze  zastanawiałam  się,  jak  usprawied-
liwiasz swoje zachowanie przed samym sobą. 

-

 

O czym ty mówisz? 

-

 

Posłuchaj, Cole. Teraz jesteśmy sami, tylko ty i ja. 

Nie musisz kłamać, bronić się czy usprawiedliwiać. To 
było dawno temu. Ale nie udawaj, Ŝe nie czytałeś tych 
wszystkich listów, które do ciebie pisałam. Na począt-
ku  wysyłałam  je  codziennie.  Potem,  kiedy  nie  od-
powiadałeś,  raz  na  tydzień.  Później  napisałam  ci  o 
dziecku.  Nie  odpisałeś  mi  ani  na  jeden.  I  to  wystar-
czyło za odpowiedź. 

ROZDZIAŁ PIĄTY

 

-  Allison! Co ty mówisz? Nigdy nie dostałem od 

ciebie Ŝadnego listu. Nie pamiętasz juŜ? PrzecieŜ nie 
znosiłaś pisania listów. Przez pierwszy rok w szkole na 
Wschodzie, kiedy nie mogłem się pozbierać i tak 
tęskniłem za domem, ciągle cię prosiłem, Ŝebyś napisa-
ła do mnie chociaŜ słowo. Wysłałaś mi wtedy kartkę na 
Dzień Zakochanych. I na tym się skończyło.

 

Miał  rację,  nie  lubiła  pisać.  Zresztą,  pochłonięta 

szkołą  i  swoimi  zajęciami,  nie  miała  na  to  czasu. 
Dopiero kiedy opuścili ranczo, musiała podzielić się z 
kimś  swoimi  uczuciami  i  tęsknotą  za  miejscem,  w 
którym  się  wychowała.  Dopiero  wtedy  zrozumiała, 
dlaczego Cole tak błagał ją o listy. Ten pierwszy rok w 
szkole,  z  daleka  od  bliskich  i  wszystkiego,  co  tak 
dobrze znał, musiał być dla niego straszny. Ale wcześ-
niej to do niej nie docierało.

 

-  Pisałam do ciebie później, jak juŜ opuściliśmy 

ranczo. Podałam ci nasz adres w San Antonio, a potem 
numer naszej skrytki pocztowej w Mason.

 

Pochylił się ku niej. Był teraz całkiem blisko.

 

-  Nie dostałem od ciebie ani jednego listu, słyszysz? 

Ani jednego. Nie miałem pojęcia o waszym wyjeździe 
z rancza. Dowiedziałem się o tym dopiero, kiedy 
przyjechałem do domu na BoŜe Narodzenie. Byłem 
przekonany, Ŝe jesteście w Kolorado.

 

Wezbrała w niej złość.

 

-  Nigdy nie byliśmy w Kolorado! I nie obchodzi 

mnie, co powiedziała twoja walnięta ciotka!

 

background image

76

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

-

 

Nie mów o niej w ten sposób!- Cole poderwał się 

z miejsca. , 

-

 

No  tak,  oczywiście.  -  Allison  równieŜ  wstała.  - 

NaleŜy do Callawayów, więc nie moŜna powiedzieć o 
niej złego słowa. 

-

 

Nigdy tak nie mówiłem. 

-

 

Nie  musiałeś,  Cole.  Świetnie  wiem,  jaki  masz 

stosunek  do  swojej  rodziny.  Z  ciotką  jest  coś  nie  w 
porządku.  Nienawidzi  całego  świata  i  kaŜdego  z 
osobna,  a  zwłaszcza  nie  mogła  znieść  nikogo  z  mojej 
rodziny. Zawsze tak było. I nie udawaj, Ŝe tego teŜ nie 
pamiętasz! 

-

 

Niczego nie próbuję udawać. 

Odwróciła się i odeszła od niego o parę kroków.

 

-  Dobrze. Nie udajesz - powiedziała, nie patrząc na 

niego. - Twierdzisz, Ŝe nigdy nie dostałeś ode mnie 
Ŝ

adnej wiadomości. Ala ci powtarzam, Ŝe wysłałam do 

ciebie przynajmniej tuzin listów... a juŜ z pewnością 
ten, w którym donosiłam ci, Ŝe zostaniesz ojcem.

 

Stanął za nią, połoŜył ręce na jej barkach.

 

-

 

Allison, kochanie, naprawdę myślisz, Ŝe gdybym 

dostał  taki  list,  nie  wróciłbym  do  ciebie  najbliŜszym 
samolotem? 

-

 

Nie - odrzekła stanowczo. 

-

 

Dlaczego tak uwaŜasz? - zapytał ze zdumieniem. 

-

 

Dlatego,  bo  ciągle  pisałam  do  ciebie,  ale  ty  nie 

przyjechałeś, 

Obrócił ją twarzą do siebie.

 

-  Myślisz, Ŝe cię okłamuję?

 

Popatrzyła mu prosto w oczy. Płonęły z gniewu, ale 

musiała  uwierzyć  w  jego  szczerość.  Po  raz  pierwszy 
przemknęło jej przez myśl, Ŝe chyba mówi prawdę.

 

To by wszystko zmieniało. MoŜe naprawdę jej listy 

do niego nie dotarły. To by stawiało w innym świetle 
całe  dotychczasowe  Ŝycie,  zwłaszcza  ten  najgorszy 
okres, kiedy oboje stracili rodziców.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

77

 

Przepełnił  ją  nagły  smutek.  Uniosła  do  ust  drŜące 

palce, by uciszyć na nowo obudzony ból.

 

-

 

Ale  jak  to  moŜliwe?  -  wyszeptała  po  długim 

milczeniu. 

-

 

Nie  mam  pojęcia.  Nic  z  tego  nie  rozumiem,  ale 

stanę  na  głowie,  Ŝeby  to  wyjaśnić. Kiedy  w  paździer-
niku wyjeŜdŜałem do szkoły, umówiliśmy się, Ŝe pod-
czas  świątecznych  ferii  omówimy  plany  związane  z 
naszym  ślubem.  Obmyśliłem  wszystko,  nawet  podróŜ 
poślubną,  ale  kiedy  przyjechałem  do  domu,  okazało 
się, Ŝe wyjechaliście, zostawiając ciotkę i moich braci 
na łasce losu. Nie miał kto prowadzić rancza. Połowa 
pracowników  odeszła.  Wszystko  było  w  rozsypce. 
Chciałem zostać, ale ciotka przekonała mnie. Ŝe muszę 
wracać do szkoły, Ŝe wykształcenie jest najwaŜniejsze. 

Patrzyła  na  niego  z  przeraŜeniem  i  niedowierza-

niem. To, co mówił, miało sens.

 

-

 

W jaki sposób wysyłałaś listy? 

-

 

Słucham? - zdumiała się. 

-

 

Pytam cię, jak wysyłałaś te listy. Czy 

on zwariował? O co mu chodzi? 

-  Wysyłałam je tak jak kaŜdy. Wrzucałam je do 

skrzynki na poczcie.

 

-  Ty je wrzucałaś? Osobiście? 
Zastanowiła się przez chwilę.

 

-  Właściwie nie wiem. Myślę, Ŝe dawałam je ojcu, 

kiedy jechał do miasta... - urwała nagle.

 

Oboje  milczeli.  Cole  nie  wiedział,  co  powiedzieć. 

Czy  mógł  oskarŜyć  Tony'ego,  Ŝe  nie  wysyłał  listów? 
Jakie  miałby  powody?  Przyjaźnił  się  z  jego  ojcem, 
dobrze  wiedział  o  łączącej  jego  i  Allison  sympatii. 
Wprawdzie nie rozmawiał z nim o tym wprost, zresztą 
ze  swoim  ojcem  teŜ  nie,  ale  przecieŜ  obaj  o  tym 
wiedzieli. Allison i Cole byli jeszcze dziećmi i mieli całe 
Ŝ

ycie  przed  sobą.  AŜ  do  dnia,  kiedy  ich  świat  legł  w 

gruzach.

 

background image

78

 

MIŁOŚĆ PO TEK5A5KU

 

Allison  gorączkowo  starała  się  przypomnieć  sobie 

tamte  tygodnie.  Chyba  jednak  wysiała  sama  przynaj-
mniej  kilka  listów?  ChociaŜ...  Był  to  czas,  kiedy  tata 
był  w  marnej  formie.  Namawiała  go  na  spacery  po 
mieście.  MoŜe  aby  go  do  tego  nakłonić,  prosiła  o 
wrzucenie  po  drodze  listu?  A  potem,  kiedy  juŜ 
mieszkali w Mason? Zwykle rano spotykał się na kawie 
ze  znajomymi.  Czy  to  nie  jest  oczywiste,  Ŝe  właśnie 
wtedy zabierał ze sobą jej list?

 

-

 

Nie mogę w to uwierzyć - wyszeptała wreszcie, z 

trudem tłumiąc gniew. 

-

 

Ja  teŜ  nie.  Nie  potrafię  doszukać  się  w  tym 

jakiegoś sensu. - Milczał przez chwilę. - Czy twój tata 
zostawił jakieś listy czy papiery? 

Potrząsnęła przecząco głową.

 

-

 

Pieniądze  ze  spadku  włoŜył  do  banku  na  ter-

minowy rachunek. Zamierzał kupić dom. Kiedy zmarł 
tak nagle, nie wiedziałam, co robić. Tony urodził się w 
niecały miesiąc po jego śmierci. 

-

 

Jak dałaś sobie radę? 

-

 

Przeprowadziłam  się  do  miasteczka,  wynajęłam 

domek koło poczty. Sąsiedzi mi pomogli. Kiedy Tony 
podrósł i mógł zostawać z nianią, zaczęłam pracować z 
miejscową  rzeźbiarką.  Po  kilku  latach  mogłam  juŜ 
kupić galerię. Zdobyłam parę nagród, wyrobiłam sobie 
nazwisko i moje prace powoli znajdowały nabywców. 
Dzięki temu mogłam kupić ten dom. 

-

 

Jednym słowem, odniosłaś sukces. 

-

 

Tak. 

Zawdzięczała go tylko sobie. Zaparła się, Ŝe pokaŜe 

Callawayom,  iŜ  potrafi  tego  dokonać,  Ŝe  nie  są  jej 
potrzebni. I ona, i Tony świetnie sobie radzili.

 

-

 

Allison? 

-

 

Słucham. 

-

 

Czy Tony wie, kim jestem? 

MTŁOSĆ PO TEKSASKU

 

79

 

Pospiesznie starała się powrócić do teraźniejszości. 

Cofnęła się.

 

-

 

Nie. Nie wie niczego na temat Callawayów. Wie 

tylko,  Ŝe  wychowałam  się  na  ranczu  w  południowym 
Teksasie, a do Mason przeprowadziliśmy się na krótko 
przed jego narodzeniem. 

-

 

Ale przecieŜ musiał cię pytać o ojca. 

-

 

Tylko  na  początku.  Powiedziałam  mu,  Ŝe  jego 

ojciec  był  sierotą,  dlatego  nie  mamy  Ŝadnej  rodziny. 
Potem  znalazł  sobie  ludzi,  którzy  zastąpili  mu  ojca, 
pokazali  Jak  prowadzić  ranczo,  wprowadzili  w  tajniki 
rodeo. 

-

 

Rodeo? Jest tym zainteresowany? 

-

 

Uwielbia rodeo. W ogóle kocha Ŝycie. 

-

 

Pozwolisz mi go poznać? 

-

 

W naszej sytuacji to byłoby raczej niewskazane. 

-

 

Do  diabła,  Allison,  skończmy  z  tym  wreszcie. 

Zaczynam  rozumieć,  Ŝe  nie  wszystko  było  tak,  jak  to 
sobie  wyobraŜałem.  Oboje  błędnie  ocenialiśmy  to,  co 
się  wydarzyło,  ale  teraz  spróbujmy  znaleźć  jakieś 
rozwiązanie... 

-

 

Nie chcę niczego zmieniać, Cole. Nie potrzebuje-

my ciebie. Wiem, czym to by się skończyło. Nie chcę, 
byś  znów  wyrządził  mi  krzywdę.  Callawayowie  juŜ 
dosyć nam dopiekli. 

-

 

Ja  miałbym  cię  skrzywdzić?  Co  ty  opowiadasz, 

przecieŜ kochałem cię! Nigdy nie mógłbym cię skrzyw-
dzić, wiesz o tym! 

W  mroku  nie  widziała  jego  twarzy.  Nawet  nie 

spostrzegli, kiedy zapadła noc. Powinna zapalić świat-
ło  albo  zaprosić  go  do  środka.  A  najlepiej by  zrobiła, 
gdyby kazała mu stąd odejść. Mogła spróbować, ale w 
głębi duszy coś ją przed tym ostrzegało.

 

Najgorsze, Ŝe całkiem  zbił ją z tropu. Zachowywał 

się  tak,  jakby  to  on  został  oszukany  i  pokrzywdzony. 
AŜ  nie  mogła  w  to  uwierzyć,  biorąc  pod  uwagę,  Ŝe 
sama zawsze była...

 

background image

80

 

MILO

 

SC

 

PO

 

TEKSASKU

 

Osunęła się na krawędź krzesła.

 

-  Nie wiem, co robić - wyznała na głos. 
Usiadł obok niej.

 

-

 

Proponuję,  Ŝebyśmy  teraz  coś  zjedli.  Nie  wiem 

jak  ty,  ale  ja  od  rana  nie  miałem  nic  w  ustach,  a  jak 
mam pusty Ŝołądek, to nie mogę myśleć. 

-

 

Och, ty zawsze byłeś ciągle głodny. ZałoŜę się, Ŝe 

zamiast  Ŝołądka  masz  worek  bez  dna...  -  urwała 
gwałtownie,  nieoczekiwanie  uświadamiając  sobie,  Ŝe 
mimowolnie powróciła do ich dawnego przekomarzania 
się. Zupełnie jakby nie było tych piętnastu lat.- Chodź-
my do środka, poszukam czegoś do jedzenia. 

Poszedł  za  nią.  Usiadł  na  barowym  stołku  i  przy-

glądał: się, jak wyjmowała z lodówki szynkę, jarzyny i 
resztki sałatki owocowej,

 

-

 

Tony juŜ chyba niedługo przyjdzie? -  zapytał po 

chwili, 

-

 

Nie wraca dzisiaj na noc. 

-

 

Jak to? 

Kusiło  ją,  Ŝeby  oznajmić  mu,  Ŝe  taki  ojciec  jak  on 

nie  ma  Ŝadnego  prawa  dopytywać  się  o  syna,  ale  nie 
mogła  się  na  to  zdobyć,  A  gdyby  to  ona  była  na jego 
miejscu? Jak by się zachowała, gdyby nagle dowiedzia-
ła się o istnieniu dziecka, o którym nie miała pojęcia?

 

Cole  i  tak  panował  nad  sobą  lepiej,  niŜ  ona  by 

potrafiła  w  podobnej  sytuacji.  W  ogóle  był  bardziej 
powściągliwy niŜ kiedyś.

 

-  Został na noc u kolegi na ranczu pod miastem. 

Codziennie po szkole trenują jazdę konną. Dzisiaj jest 
piątek, więc pozwoliłam mu przenocować.

 

-

 

Aha. Teraz juŜ wie. 

-

 

A twoje plany na wieczór? – zapytał ostroŜnie 

Cole. 
-

 

Jakie moje plany? 

-  Pewnie w weekendy zwykle gdzieś wychodzisz. 

MoŜe ci przeszkodziłem?

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

81

 

-

 

Nie,  nie  przeszkodziłeś.  Prawdę  mówiąc,  mój 

przyjaciel akurat musiał wyjechać. 

-

 

Ach, tak. 

Oboje umilkli. Nie wiedział, co powiedzieć, Ŝeby nie 

wyglądało to na wścibstwo. W końcu chrząknął.

 

-  Wiem, Ŝe to moŜe zabrzmi nieco dziwnie, ale 

naprawdę bardzo bym chciał, Ŝebyśmy znów zostali 
przyjaciółmi.

 

Allison  szykowała  talerze,  sztućce  i  szklanki.  Od-

powiedziała od razu. Nie patrzyła na niego.

 

-

 

Nie sądzę, Ŝeby to był dobry pomysł. 

-

 

Ale, na miłość boską, dlaczego? 

-

 

Dlatego, Ŝe to nic nie da. Stale bym czuła, Ŝe mnie 

obserwujesz  i  oceniasz,  czy  wychowałam  Tony'ego 
tak, jak ty byś sobie tego Ŝyczył... 

-

 

Zaraz,  Allison,  poczekaj.  Jeśli  jeszcze  tego  nie 

powiedziałem,  to  wiedz,  Ŝe  jestem  dla  ciebie  pełen 
uznania.  Tony  jest  wspaniałym  dzieckiem  -  ciepły, 
przyjaźnie  nastawiony  do  ludzi,  dobrze  wychowany. 
Potrafi  się  zachować,  nie  jest  ani  nieśmiały,  ani  zbyt 
swobodny.  Oczarował  mnie.  Chyba  nie  sądzisz,  Ŝe 
przyjechałem  tutaj,  Ŝeby  spowodować  jakieś  kłopoty. 
Allison,  przecieŜ  to  ja,  Cole.  Znasz  mnie  od  dziecka. 
Kiedy zmieniłem się w potwora? 

Nie  odpowiedziała  na  to  -  wystarczył  wyraz  jej 

twarzy.

 

Westchnął i przesunął rękami po włosach.

 

-

 

Ach, juŜ rozumiem. Wówczas, gdy nie odpisałem 

na twoje mityczne listy. 

-

 

Nie były mityczne. Były prawdziwe. 

-

 

Wiem, Chodziło mi tylko o to... do diabła, sam juŜ 

nie wiem, o co mi chodziło. Cały czas próbuję znaleźć coś, 
na czym moglibyśmy od nowa zbudować naszą znajo-
mość. 

-

 

Nie chcę Ŝadnej znajomości. 

-

 

No dobrze, ja chcę. To jest dla mnie bardzo 

background image

82

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

waŜne. Rodzina jest dla mnie naprawdę najistotniej-
sza.

 

Ustawiła  półmiski  na  barze  i  usiadła  na  wprost 

niego.

 

-

 

Myślisz,  Ŝe  o  tym  nie  wiem?  Rodzina  jest  dla 

ciebie  najwaŜniejsza.  Ale  ja  nie  jestem  dla  ciebie 
rodziną. Pamiętaj o tym. A Tony jest moim synem. 

-

 

Tony jest Callawayem. 

-

 

Spróbuj to udowodnić. 

-

 

PrzecieŜ wystarczy tylko na niego spojrzeć... 

 

-

 

To nie jest Ŝaden dowód. Popatrzył 

na nią ze zdumieniem. 
-

 

Myślisz o rozprawie sądowej? 

-

 

A ty nie? 

 

-

 

Oczywiście,  Ŝe  nie.  Nie  chcę  ci  stwarzać  prob-

lemów. 

-

 

JuŜ to zrobiłeś. Nawet twój przyjazd jest dla mnie 

problemem. Jeśli Tony się o tym dowie, zasypie mnie 
pytaniami.  Będzie  chciał  wiedzieć,  czy  dobrze  się 
znamy, dlaczego mu o tobie nie wspomniałam, dlacze-
go nigdy u nas nie byłeś i... 

-

 

Dobrze,  juŜ  dobrze.  Ale  przecieŜ  moŜemy  coś  z 

tym zrobić. Chciałbym go poznać. Co w tym złego? 

Nie chciała widzieć niepokoju malującego się w jego 

oczach, słyszeć bólu w jego głosie. A nade wszystko nie 
chciała znów ulec jego urokowi. JuŜ i tak nieopatrznie 
raz  się  jej  coś  wyrwało,  tak  łatwo  podjęła  ich  dawny 
sposób przekomarzania się ze sobą. Odnowioną znajo-
mość moŜe przypłacić jedynie kolejnym zawodem. Nie 
mówiąc  juŜ  o  tym,  jaką  katastrofą  mogłoby  się  to 
okazać dla Tony'ego.

 

-

 

Masz  jakiś  pomysł?  -  zapytała  w  końcu,  bawiąc 

się jedzeniem na talerzu. 

-

 

Mhm...  -  Najwyraźniej  zaskoczyła  go  tym  pyta-

niem.  -  Za  parę  tygodni  zaczną  się  wakacje.  MoŜe 
byście przyjechali na ranczo, na... 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

83

 

-

 

To wykluczone. 

-

 

Dlaczego? 

-

 

Nie  mam  zamiaru  znaleźć  się  w  pobliŜu  twojej 

ciotki. 

-

 

Och, Allison, nie bądź taka uparta. 

-

 

Nie ma mowy. 

-

 

Dobrze.  A  jeśli  wyślę  ją  na  jakąś  wycieczkę,  co 

wtedy? Zgodzisz się przyjechać? 

-

 

Nie wiem. 

-

 

Cameron i Cody mieszkają na ranczu. Nie mówi-

łem  ci,  ale  tego  dnia,  kiedy  spotkałem  Tony'ego, 
Cameron  i  jego  Ŝona  mieli  wypadek.  Ona  zginęła  na 
miejscu, a mój brat został cięŜko ranny. 

-

 

Och, nie! To okropne! 

-  Ma małą córeczkę, Trishę. Nie ma jeszcze roku. 
Powstrzymywane dotąd łzy raptownie napłynęły jej

 

do oczu. Teraz mogła sobie na nie pozwolić.

 

-

 

Gdybyś  zgodziła  się  przyjechać,  to  Cameron 

miałby na co czekać. 

-

 

Muszę to jeszcze przemyśleć. 

-

 

Zgoda.  Nie  musisz  się  spieszyć.  Chciałbym  teŜ, 

Ŝ

ebyś  porozmawiała  z  Tonym  i  powiedziała  mu  o 

mnie. 

-

 

Powiedzieć mu, Ŝe jesteś jego ojcem? - przeraziła 

się. 

-

 

Niech się  przynajmniej dowie,  Ŝe  wychowaliśmy 

się  razem.  -  Poczuła  ciarki  na  plecach  pod  jego 
stanowczym spojrzeniem. - Niech wie, Ŝe zawsze byłaś 
dla mnie waŜna. 

-

 

Jeśli zdecyduję się przyjechać, to zrobię to tylko 

po  to,  Ŝebyś  mógł  go  poznać.  Ze  mną  to  nie  będzie 
miało nic wspólnego. 

-

 

Skoro tak chcesz. 

-

 

Tak. 

-

 

Twój  przyjaciel  nie  będzie  mieć  nic  przeciwko 

temu? 

background image

84

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

-  To  nie  jego  sprawa-    odrzekła,  wzruszając 

ramionami. -    Nie jestem od nikogo zaleŜna. I zawsze 
tak będzie.

 

Podała kawę. Kiedy ją wypili, odprowadziła go do 

drzwi.

 

-

 

Chciałem, Ŝebyś pozdrowiła ode mnie Tony'ego, 

ale to chyba nie najlepszy pomysł, co7 

-

 

Chyba nie. 

-

 

Nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę, Ŝe po 

tylu latach udało mi się ciebie odnaleźć. Wydaje mi się, 
Ŝ

e zwrócono mi młodość. 

Zmierzyła  go  uwaŜnym  spojrzeniem.  Budzący  za-

ufanie, zdecydowany męŜczyzna, który wkrótce będzie 
kandydował na gubernatora stanu. Potrząsnęła głową.

 

Nie wiedziała, co o tym myśleć. Zachowywał się tak, 

jakby  odnalezienie  Tony'ego  i  jej  było  najwaŜniejszą 
rzeczą w jego Ŝyciu.

 

-

 

Cole? Dlaczego się nie oŜeniłeś? 

-

 

Bo  jest  tylko  jedna  kobieta,  którą  chciałbym 

poślubić. —  Lekko  musnął  palcem  jej  policzek.  -  Za-
dzwonię do ciebie w sprawie waszego przyjazdu. 

-

 

Nie licz zbytnio, Ŝe się zgodzę. Muszę się nad tym 

zastanowić. 

-

 

Nie będę tracić nadziei i wierz mi, nie skończy się 

na tym... 

Zanim się zorientowała, pochylił się i pocałował ją 

w  usta.  W  tym  pocałunku  zawarł  wszystko:  dręczący 
go niepokój, zdenerwowanie, pragnienie... Kiedy ode-
rwał usta od jej warg, przez długą chwilę w milczeniu 
patrzył Allison prosto w oczy.

 

Potem odwrócił się i odszedł.

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY

 

Kiedy  Cole  wreszcie  dotarł  do  San  Antonio,  był 

zupełnie wyczerpany. Cały czas starał się panować nad 
sobą. Teraz płacił za to. Miał przed sobą jeszcze dwie 
godziny jazdy, jeśli chciał dojechać dzisiaj na ranczo. 
Po krótkim zastanowieniu zatrzymał się na noc w hote-
lu.

 

Nazajutrz obudził się wcześnie, zanim jeszcze pierw-

sze nieśmiałe promienie porannego słońca rozświetliły 
miasto. Chciał zdąŜyć na śniadanie.

 

Nie  mógł  przestać  myśleć  o  Allison.  Pamiętał  ją 

jako zachwycającą młodą dziewczynę. Teraz wygląda-
ła  cudownie,  jej  egzotyczna  uroda  przyciągała  wzrok 
jeszcze bardziej niŜ wtedy, gdy była nastolatką. Gdyby 
została  modelką,  zrobiłaby  majątek,  ale  zamiast  tego 
sama wynajmowała modeli.

 

W  drodze  do  Mason  starał  się  zachować  obojęt-

ność, ale wystarczyło mu jedno spojrzenie na Allison, 
by zrozumieć, Ŝe próbował oszukać samego siebie.

 

Kochał  ją  tak  bardzo.  W  całym  swoim  Ŝyciu 

podobnie silnych uczuć doświadczył jedynie w przypa-
dku  kilku  osób.  Teraz,  kiedy  znów  znalazł  się  obok 
niej, wszystko na nowo odŜyło.

 

Popełnił  błąd,  całując  ją.  Wprawdzie  zaledwie  do-

tknął jej ust, ale to wystarczyło, by rozniecić ogień. Tak 
było  i  wcześniej,  ale  oboje  byli  zbyt  młodzi  i 
niedoświadczeni, by to pojąć. Teraz to rozumiał, ale nie 
chciał tego.

 

Jego Ŝycie i tak było dostatecznie skomplikowane.

 

W oddali zamajaczyły ceglane kolumny przy wjeź-

 

background image

86

 

MIŁOŚĆ PO TEXSASKU

 

dzie  do  rancza.  Cole  zaczął  zwalniać.  Parę  lat  temu 
pokryli drogę asfaltem. Jej ciemna wstęga prowadziła 
do potęŜnej bramy z kutego Ŝelaza z wyraźną z daleka 
literą „C" na środku.

 

Kochał kaŜdy skrawek tej okolicy. Rosnące tu drzewa 
i  kaktusy,  sarny,  jaszczurki,  węŜe  i  pancerniki,  upał, 
pchły i muchy. Kochał łagodnie zaokrąglone wzgórza 
z  jaśniejącymi  gdzieniegdzie  wapieniami  i  granitami. 
To  jego  rodzinne  strony.  Tutaj  przyszedł  na  świat. 
Tutaj umrze. Jest u siebie.

 

Zabudowania  były  oddalone  od  autostrady  prawie  o 
dziesięć  kilometrów.  Droga  wiła  się  miedzy  wzgórzami, 
miejscami ciągnęło się wzdłuŜ niej ogrodzenie z kolczaste-
go  drutu.  Cole  zatrzymał  się  na  ostatnim  wzniesieniu. 
Przed nim rozciągał się widok na leŜące w dolinie ranczo. 
Dom  pochodził  z  końca  ubiegłego  wieku.  NaleŜał  do 
bogatego  Meksykanina.  Frontowa  część  była  niŜsza, 
boczne  skrzydła  wznosiły  się  na  dwa  piętra.  Między 
nimi  mieściło  się  wewnętrzne  patio  ozdobione 
fontanną  i  obsadzone  roślinnością.  Białe  ściany  z  su-
szonej na słońcu cegły lśniły w porannym słońcu.

 

Z  tej  odległości  moŜna  było  dostrzec  pozostałości 
dawnego  muru,  który  kiedyś  chronił  dom  przed  In-
dianami i banitami. Do tej pory jego resztki zachowały 
się  od  strony  wjazdu,  a  nad  drogą  nadal  wznosił  się 
wysoki  łuk.  Z  biegiem  lat  ranczo  rozrastało  się, 
zajmowało  coraz  więcej  miejsca.  Stopniowo  rozbiera-
no  boczne  ściany  ogrodzenia,  aŜ  wreszcie  pozostała 
jedynie  niewielka  część  muru  na  zapleczu  budynków. 
Z  daleka  widział  stojące  w  rzędzie  domy  dla  rodzin 
pracowników  rancza  i  niewielkie  domki  przeznaczone 
dla  osób  samotnych.  Dostrzegł  fragment  dachu  domu 
zarządcy.

 

Zapalił silnik i ruszył w stronę Wielkiego Domu. 

Miał dziś przed sobą duŜo do zrobienia.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU

 

87

 

Zatrzymał  się  przed  potęŜnymi,  rzeźbionymi 

drzwiami  frontowymi.  Wysiadł  z  auta  i  rozprostował 
się. Podjazd był ocieniony rosnącymi wokół wysokimi 
drzewami.  Lekki  wietrzyk  delikatnie  poruszał  liśćmi 
drzewek bawełnianych. Ten znajomy szelest oznaczał, 
Ŝ

e jest w domu.

 

Wszedł  do  środka  i  zatrzymał  się  w  przestronnym, 

wysokim na dwie kondygnacje holu, ciągnącym się aŜ 
do  połoŜonego  z  tyłu  domu  patio.  WyłoŜona  kafel-
kami  podłoga  lśniła  w  słońcu,  odbijała  wpadające  do 
ś

rodka światło.

 

Ruszył przed siebie, zaglądając po drodze do mija-

nych  pokoi.  Naraz  zatrzymał  się  raptownie,  coś  ścis-
nęło go za serce.

 

Rozradowana Trisha siedziała w swoim kojcu i z ro-

ześmianą  buzią  wyrzucała  z  niego  zabawki.  Rosie, 
jedna  z  pracujących  na  ranczu  kobiet,  ze  śmiechem 
zbierała je i wrzucała z powrotem do środka.

 

Ten  etap  Ŝycia  Tony'ego  przeminął  dla  Cole'a 

bezpowrotnie.  Widok  zwyczajnej  domowej  sceny  po 
raz  pierwszy  tak  boleśnie  uświadomił  mu,  co  utracił, 
czego go pozbawiono.

 

Zatrzymał się i powoli wszedł do pokoju.

 

-  Dzień dobry, maleńka. Przywitasz się z wujkiem?

 

Trisha  obejrzała  się  na  dźwięk  jego  głosu.  Zoba-

czyła go. Zaczęła radośnie podskakiwać i wyciągać do 
niego rączki.

 

-  Uff, tak właśnie myślałem. - Pochylił się i wziął 

dziewczynkę na ręce. Chwyciła go za kołnierzyk i zaczęła 
tarmosić guzik. Delikatnie gładził miękkie, przesycone 
zapachem pudru ciałko, jedwabistą skórę na karku. 
Przez moment mało nie zapłakał nad niesprawiedliwoś-
cią, jaka go spotkała. Powstrzymał się wysiłkiem woli.

 

Trisha gaworzyła, opowiadała mu coś po swojemu, 

ś

ciskając go jedną ręką za nos, a drugą lekko uderzając 

po policzku.

 

background image

88

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

-  Jesteś śliczna, wiesz? - powiedział z pełnym 

wzruszenia uśmiechem. - Kiedyś będziesz prawdziwą 
pięknością.

 

Z ociąganiem włoŜył ją do kojca. Dziecko od razu 

złapało gumową Ŝyrafę i rzuciło w niego zabawką.

 

-  Nieźle potrafisz rzucać! - zachichotał Cole. 
Wyszedł z pokoju i podąŜył na piętro. Chciał

 

zobaczyć Camerona. Cicho otworzył drzwi. Brat leŜał 
w łóŜku ze wzrokiem utkwionym w okno,

 

-

 

Masz  ochotę  na  towarzystwo?  -  zapytał  miękko 

Cole. 

-

 

Owszem.  -  Cameron  odwrócił  się  w jego  stronę. 

-1  tak  nie  mam  nic  do  roboty.  Rano  dzwoniłem  do 
biura. Podobno zabroniłeś im wysyłać do mnie cokol-
wiek, 

-

 

Myślisz, Ŝe cię nie znam? - uśmiechnął się Cole. 

-  Wiedziałem,  Ŝe  to  będzie  pierwsza  rzecz,  jaką  zro-
bisz. 

Cameron uniósł się niecierpliwie.

 

-

 

Ale przynajmniej miałbym się czym zająć, trochę 

się oderwać od swoich myśli. PrzecieŜ w tym stanie nic 
nie mogę zrobić. 

-

 

Za jakieś dziesięć dni zdejmą ci ten gips i załoŜą 

taki,  w  którym  będziesz  mógł  się  poruszać.  Od  razu 
poczujesz się lepiej. 

-

 

Rozmawiałeś z Allison? 

Cole podszedł do okna i zapatrzył się w przestrzeń.

 

-

 

Tak. Rozmawiałem z nią. 

-

 

Coś się wyjaśniło? 

-

 

Trochę.  ChociaŜ  nie  powiem,  Ŝebym  był  za-

chwycony tym, czego się dowiedziałem. 

-

 

Nie spodziewałeś się tego, co? 

          - Raczej nie - odparł ze wzruszeniem ramion Cole.

 

-  Opowiedz mi o wszystkim.

 

Cole  odwrócił  się  i  podszedł  do  stojącego  obok 

masywnego łoŜa fotela.

 

MIŁOŚĆ PO TEKKA5KU

 

89

 

-

 

JuŜ i tak masz dosyć swoich problemów. Nie chcę 

zawracać ci głowy moimi. 

-

 

Właśnie  dlatego  pytam.  Wolę  myśleć  o  twoich 

sprawach. 

-

 

Dobrze. Skoro chcesz... - Usiadł wygodnie w fo-

telu, wyciągnięte nogi oparł o krawędź łóŜka. - Allison 
powiedziała mi, Ŝe jej ojciec został zwolniony i dano mu 
czterdzieści osiem godzin na wyniesienie się z rancza. 

-

 

Na Boga! Cole! A więc się nie myliłem. 

-

 

Na  to  wygląda.  Poza  tym  dowiedziałem  się,  Ŝe 

pisała  do  mnie.  Wysłała  co  najmniej  z  tuzin  listów. 
Poddała się, kiedy na Ŝaden nie dostała odpowiedzi. 

-

 

Listy, które nigdy do ciebie nie dotarły, tak? 

-

 

Właśnie.  Nigdy  wcześniej  nie  przyszło  mi  do 

głowy,  Ŝe  mogła  do  mnie  pisać.  Zawsze  nienawidziła 
pisania listów. 

-

 

Co się z nimi stało? 

-

 

Pewnie  nigdy  się  tego  nie  dowiemy.  Allison 

twierdzi, Ŝe dawała je ojcu do wysłania. 

-

 

AleŜ to zupełnie bez sensu! Dlaczego stary Tony 

miałby ich nie wysyłać? 

-

 

Kto  to  moŜe  wiedzieć?  Bardzo  przeŜył  utratę 

pracy  i  konieczność  opuszczenia  rancza.  Był  roz-
Ŝ

alony. Umarł kilka miesięcy później. Kto wie, co mu 

mogło przyjść do głowy? 

-

 

Masz zamiar porozmawiać z Letty? 

-

 

Jasne,  nie  daruję  jej.  Zaprosiłem  Allison  na 

ranczo, kiedy skończy się rok szkolny. 

-

 

I co ona na to? 

-

 

Powiedziała,  Ŝe  nie  przyjedzie,  jeśli  Letty  tu 

będzie. 

-

 

A ty co na to? 

 

-

 

Zapewniłem ją, Ŝe pozbędę się ciotki na jakiś czas. 

Cameron wybuchnął śmiechem. 
-

 

No myślę! Dobrze to załatwiłeś, stary! 

-

 

Rozmawiałeś z Codym? 

background image

90

 

MIŁOSC PO TBCSASKU

 

-

 

O czym? 

-

 

Miał się zorientować, czy wiadomo coś więcej na 

temat twojego wypadku. 

-

 

Nie,  nie  rozmawialiśmy  o  tym.  To  musiał  być 

jakiś  pijak,  który  niczego  nawet  nie  pamięta.  Im 
szybciej o tym zapomnimy, tym lepiej. 

-

 

Chyba  masz  rację  -  rzekł  z  ociąganiem  Cole. 

Wolał w tej chwili nie mówić o swoich podejrzeniach. 
- Czy wiesz, gdzie teraz moŜe być Cody? 

-

 

Cody jest panem samego siebie i robi, co mu się 

Ŝ

ywnie podoba. Zresztą sam o tym wiesz. 

Cole z westchnieniem przyznał mu rację.

 

-

 

Mam wraŜenie, Ŝe za mało się nim zajmowałem. 

Chyba czuje się trochę opuszczony. Nigdy nie miałem 
czasu,  Ŝeby  się  do  niego  bardziej  zbliŜyć.  Za  bardzo 
pochłaniała mnie praca. 

-

 

To samo mogę powiedzieć o sobie. 

-

 

Ale jeŜeli Letty traktowała go w taki sam sposób 

jak ciebie... 

-

 

MoŜesz  być  tego  pewien. Ta  kobieta  potrafi  być 

konsekwentna. 

-

 

Muszę porozmawiać z Codym na ten temat. 

-

 

Powodzenia. M oŜe uda ci się lepiej niŜ mnie. Nigdy 

nie chciał mnie słuchać. Ale ty zawsze byłeś dla niego 
uosobieniem bohatera, więcmoŜe przed tobą się otworzy. 

-

 

O co ci chodzi z tym bohaterem? 

Cameron uśmiechnął się, ale oczy nadal miał smutne.

 

-

 

Ś

wietnie  pasujesz  na  bohatera.  Czy  jakakolwiek 

kobieta mogłaby ci się oprzeć? 

-

 

Człowieku,  co  się  z  tobą  dzieje?  -  Cole  wypros-

tował  się  w  fotelu.  -  Naprawdę  się  ucieszę,  kiedy 
będziesz mógł wstać. 

-

 

A ja wtedy, kiedy dopuścisz mnie do pracy. 

-

 

JuŜ dobrze, postawiłeś na swoim. Zaraz zadzwo-

nię  i  powiem,  Ŝeby  przysłali  ci  wszystko,  czego  zaŜą-
dasz. W najgorszym razie skończy się tym, Ŝe znów 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

91

 

wylądujesz w łóŜku. - Podniósł się i stanął obok brata. 
- Trzymaj się, stary. JuŜ się prawie wylizałeś.

 

-

 

Jasne. 

-

 

Widziałeś dzisiaj Trishę? 

Po twarzy brata przebiegł gwałtowny grymas bólu.

 

-

 

Nie...  nie  mogę.  Jeszcze  nie  teraz.  Za  bardzo 

przypomina mi... - głos uwiązł mu w gardle. 

-

 

Nie mogę ci niczego radzić, Cam, ale uwaŜani, Ŝe 

popełniasz błąd. Powinieneś być wdzięczny losowi, Ŝe 
ją masz, Ŝe moŜesz z nią być. 

Cameron popatrzył na niego ze zrozumieniem.

 

-  Wiem, o czym mówisz, i jestem pewien, Ŝe masz 

rację, ale za kaŜdym razem, kiedy ją widzę, nie potrafię 
myśleć o niczym innym tylko o Andrei. - Ostatnie 
słowa wymówił szorstko.

 

u

  Rób  jak  uwaŜasz  -  odrzekł  łagodnie  Cole.  -  Ro-

zumiem cię.

 

Wyszedł z pokoju. Teraz chciał porozmawiać z Let-

ty. Znalazł ją w warzywniku, donośnym głosem strofu-
jącą ogrodnika, Ŝe nie usłuchał jej zaleceń.

 

Letitia  Callaway  była  kobietą  średniego  wzrostu, 

szczupłej budowy ciała, choć w ostatnich latach przy-
było  jej  parę  kilogramów.  Brązowe,  lekko  posiwiałe 
włosy  nosiła  upięte  z  tyłu  w  kok.  Upływ  czasu  i  jej 
gderliwy  charakter  odcisnęły  swoje  piętno  na  jej  nie-
gdyś ładnej twarzy.

 

-

 

Letty! - zawołał Cole, idąc w jej stronę. - Chciał-

bym z tobą pomówić. 

-

 

Czego chcesz, Cole? Nie widzisz, Ŝe jestem zajęta? 

-

 

Widzę, Ŝe odciągasz człowieka od pracy. Dlacze-

go nie dasz mu spokoju? 

Odwróciła się na pięcie i podeszła do bratanka. Jak 

zwykle  była  w  dŜinsach,  koszuli  i  wysokich  butach, 
zupełnie  jakby  za  chwilę  zamierzała  wskoczyć  na 
siodło. Jak daleko sięgał pamięcią, nigdy nie widział jej na 
koniu.

 

-  Nie robi tego, co mu kazałam - oznajmiła.

 

background image

92

 

MIŁOŚĆ PO TEESASHJ

 

-

 

Alfredo od lat zajmuje się warzywnikiem i zawsze 

sobie świetnie radził. Wątpię, by potrzebował twoich rad. 

-

 

Ale ja kazałam mu... 

-

 

Chodźmy. Chcę z tobą pogadać. 

-

 

JuŜ  to  mówiłeś.  Nie  wiem,  co  masz  takiego 

waŜnego, Ŝeby nie mogło zaczekać. A w ogóle, co ty tu 
robisz? Cody twierdził, Ŝe przyjedziesz najwcześniej za 
tydzień.  Co  tam  się  dzieje  w  Austin?  Czy  ci  idioci 
wreszcie  się  zdecydowali,  czego  chcą?  AŜ  wprost  nie 
moŜna uwierzyć, Ŝe... 

-

 

Letty! 

-

 

Co takiego? 

-

 

Pozwól  politykom  zajmować  się  rządzeniem  bez 

twojej pomocy, przynajmniej przez jakiś czas, dobrze? 

Parsknęła  ze  złości,  odwróciła  się  i  wyprostowana 

ruszyła do kuchni.

 

Cole  potrząsnął  głową.  Jak  to  się  stało,  Ŝe  ciotka 

była  tak  zgorzkniała  i  wszystko  wszystkim  miała  za 
złe?  Właściwie  zawsze  była  taka.  Nie  przejmował  się 
tym. Nauczył się traktować ją tak jak ojciec - z pobłaŜ-
liwością i tolerancją.

 

Wszedł za nią do kuchni. Letty wyjęła dwie szklanki 

i napełniła je mroŜoną herbatą.

 

-  Jak leci, Angie? - zawołał Cole do kucharki 

krojącej warzywa w drugiej części kuchni.

 

Angie odwróciła się i rozjaśniła na jego widok.

 

-

 

Och,  Cole,  nie  miałam  pojęcia,  Ŝe  przyjechałeś! 

Co  byś  powiedział  na  ciasteczka?  -  Zanim  odpowie-
dział,  nałoŜyła  kilka  na  niewielki  talerzyk.  -  Dopiero 
co upieczone. 

-

 

Dziękuję  ci  ślicznie,  Angie.  Dobrze  wiesz,  czym 

skusić męŜczyznę. 

Usłyszał  za  sobą  parsknięcie  ciotki.  Angie  podała 

mu  tacę.  Cole  postawił  na  niej  talerzyk  z  ciastkami, 
szklanki z herbatą i wyszedł z kuchni.

 

-  Dokąd z tym idziesz? — usłyszał wołanie ciotki.

 

MIŁOSC PO TEK5ASKU

 

93

 

-  Do  gabinetu!  -  krzyknął  przez  ramię,  nie  zwal-

niając kroku.

 

Zanim weszła, Cole zdąŜył juŜ rozsiąść się w fotelu 

za  biurkiem  i  połoŜyć  nogi  na  jego  błyszczącym 
blacie.

 

-

 

Cole!  Natychmiast  zdejmij  nogi  z  biurka!  Jak  ty 

siedzisz! O BoŜe... 

-

 

Uspokój się, Letty - powiedział Cole, sięgając po 

ciastko. - Usiądź. Musimy porozmawiać. 

Podeszła bliŜej i sztywno wyprostowana przysiadła 

na brzegu stojącego przed biurkiem krzesła.

 

-

 

Proszę bardzo, moŜemy rozmawiać. 

-

 

Co  masz  do  powiedzenia  na  temat  Tony'ego 

Alvareza? 

Zamarła  i  spojrzała  na  niego  tak,  jakby  usłyszała 

coś nieprzyzwoitego,

 

-

 

Słucham? 

-

 

Słyszałaś, co powiedziałem. 

-

 

O co ci chodzi? 

-

 

Chcę, Ŝebyś opowiedziała mi o Alvarezie - wyce-

dził dobitnie. 

-

 

Nie mam nic do powiedzenia. 

-

 

Letty,  od  piętnastu  lat  Ŝelazną  ręką  rządzisz 

ranczem.  To  moja  wina,  Ŝe  dopuściłem  do  tego. 
Wprawdzie  mam  na  swoje  usprawiedliwienie  fakt,  Ŝe 
byłem  bardzo  młody,  zrozpaczony  i  przeraŜony  od-
powiedzialnością,  która  na  mnie  tak  niespodziewanie 
spadła.  Chciałem  dokończyć  naukę  i jednocześnie  nie 
zaniedbać  obowiązków...  zresztą,  nazwij  to,  jak 
chcesz. Teraz chcę,  Ŝebyś wytłumaczyła  mi,  dlaczego 
tak zachowywałaś się przez te lata. 

Letty  chciała  wstać,  ale  powstrzymał  ją  spojrze-

niem,  które  ją  zmroziło.  Powoli  opadła  na  krzesło. 
Odezwała się głosem, jakiego nie słyszał od dziecińst-
wa.

 

-  Cole, co się stało? Co ci jest? Powiedz mi.

 

background image

94

 

M1ŁOSC PO TEKSASKU

 

Zapewne kiedyś była czułą, zdolną do współczucia 

kobietą.  Mówiło  mu  o  tym  to  coś  w  jej  głosie.  Ale 
twarz ciotki nadal pozostała kamienna.

 

      -  Letty, nie mówimy teraz o mnie. 
Wytrzymała jego spojrzenie przez parę minut, wre-
szcie spuściła oczy.

 

-

 

Letty, dlaczego zwolniłaś Tony'ego Alvareza? 

Gwałtownie potrząsnęła głową. 
-

 

Nigdy... 

Uniósł rękę, jakby chciał ją powstrzymać.

 

-

 

Letty, chcę znać prawdę. Całe lata wysłuchiwałem 

twoich kłamstw. Nadszedł czas na poznanie prawdy. 

-

 

Nie mam pojęcia, o czym ty... 

-

 

Letty...  -  Coś  w  głosie  Cole  sprawiło,  Ŝe  zapew-

nienia  o  niewinności  uwięzły  jej  w  gardle.  -  Zaraz  po 
pogrzebie  rodziców  wezwałaś  Tony'ego  tutaj  i  oznaj-
miłaś,  Ŝe  zwalniasz  go  z  pracy.  Dałaś  mu  czterdzieści 
osiem godzin na spakowanie i wyniesienie się z rancza. 
Chcę wiedzieć, dlaczego to zrobiłaś. 

-

 

Jakie to teraz ma znaczenie? To było dawno 

temu. 
-

 

Dla mnie to ma znaczenie. I wyciągnę to z ciebie, 

choćbyśmy mieli tu siedzieć nie wiem jak długo. Wiec 
decyduj. 

-

 

Tony Alvarez był nic niewart. Nie wiem, co ojciec 

w nim widział, i nigdy nie mogłam tego zrozumieć. 

Cole sięgnął po papierosa i zapalił go niespiesznie.

 

-

 

Jeśli chcesz wiedzieć, to powiem ci. Tylko dzięki 

niemu  ojciec  uszedł  z  Ŝyciem  w  Korei.  Był  ranny  i 
zostawili  go.  Tony  wrócił  po  niego  i  jakimś  cudem 
udało mu się go wynieść w bezpieczne miejsce. 

-

 

Bzdura! To Tony tak twierdził? 

-

 

Nie. Wiem  o tym  od  ojca.  Tony  dostał  medal  za 

odwagę,  ale  nikt  tutaj  nawet  nie  miał  o  tym  pojęcia. 
Wymógł na ojcu, by zachowa! to w tajemnicy. 

-

 

W  takim  razie,  dlaczego  ojciec  ci  o  tym  powie-

dział? 

MILOSC PO TEKSASKU

 

95

 

-

 

Któregoś  dnia  wypytywałem  tatę  o  Tony'ego  i 

wtedy  stwierdzi!,  Ŝe  gdyby  nie  on,  nie  byłoby  nas  na 
ś

wiecie  -  mnie,  Camerona  i  Cody'ego.  Nigdy  byśmy 

się nie urodzili. 

-

 

To do niego pasuje. Zawsze lubił dramatyzować. 

-

 

Nie  tylko  on  miał  takie  skłonności.  Przez  te  lata 

teŜ  odegrałaś  parę  niezłych  scen,  za  które  mogłabyś 
ś

miało otrzymać nagrody. 

Popatrzyła na niego z niekłamanym zdumieniem.

 

-

 

Cole,  jak  moŜesz!  Nigdy  taki  nie  byłeś!  Zawsze 

odnosiłeś się do mnie z szacunkiem i przywiązaniem. Co 
ci się stało? Czy to przez ten wypadek Camerona? Ja... 

-

 

A  więc  postanowiłaś  pozbyć  się  stąd  Tony'ego  i 

Allison  natychmiast  po  śmierci  ojca.  Dlaczego?  Czy 
chciałaś od razu wypróbować potęgę swojej władzy? 

-

 

On nie był tu do niczego potrzebny. 

-

 

Wręcz  przeciwnie.  Kiedy  na  BoŜe  Narodzenie 

przyjechałem do domu, wszystko się waliło. 

-

 

Ale jakoś to przeŜyliśmy. 

-

 

Nie chodzi o przeŜycie. Chcę wiedzieć, co miałaś 

przeciwko memu, Ŝe kazałaś mu się wynosić. 

-

 

JuŜ ci powiedziałam. Był śmieciem... oportunistą. 

Zawsze  próbował,  a  nuŜ  mu  się  uda...  zalecał  się  i 
czarował,  ciągle  strzelał  tymi  swoimi  czarnymi  ocza-
mi, jakby był kimś nadzwyczajnym. 

-

 

Co  ty  opowiadasz!  Tony  był  ogromnie  oddany 

Kathleen  i  Allison.  Nie  spotkałem  człowieka  bardziej 
kochającego swoją rodzinę. 

-

 

Tak, ale to było później, kiedy się ustatkował. Nie 

zdajesz  sobie  sprawy,  jaki  był  przed  Ślubem.  Był 
bezczelny. Był... 

-    Kochałaś się w nim, co? - zapytał cicho Cole z 

nagłym olśnieniem.

 

-  Nie  bądź  śmieszny!  MoŜliwe,  Ŝe  uratował  Gran-

towi Ŝycie, ale dla mnie był nikim! Jak mógł pomyśleć, 
Ŝ

e panna z rodziny Callawayów spojrzy na niego, Ŝe

 

background image

96

 

IWILOSĆ PO TEKSASKU

 

przyjmie jego  zaloty,  zapomni  o  swoim  pochodzeniu. 
To było cpś absolutnie niemoŜliwego. I tak mu oświad-
czyłam.

 

Strzał Cole'a był celny. Dobitnie świadczyły o tym 

czerwone plamy na policzkach i szyi Letty.

 

-

 

Kiedy mu to powiedziałaś? 

-

 

Tego popołudnia, kiedy pojechaliśmy na przejaŜ-

dŜkę.  W  jakimś  momencie  zaproponował,  Ŝebyśmy 
zatrzymali się nad strumieniem. Zgodziłam się, było mi 
gorąco.  To  był  upalny  dzień.  Pojechałam  z  nim,  bo 
chciałam  na  kilka  godzin  wyrwać  się  z  domu,  nic 
więcej.  Nie  przypuszczałam,  Ŝe  Tony  zrozumie  to 
inaczej.  Byłam  młoda.  Zbyt  młoda.  Nie  znałam  męŜ-
czyzn. Nigdy wcześniej nikt nie zwrócił na mnie uwagi. 
Wiedziałam, Ŝe nie jestem piękna, ale nie przejmowa-
łam  się  tym.  Kiedy  mnie  pocałował,  nie  miałam 
pojęcia, co robić. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, 
A on nie przestawał mnie całować. To było okropne! 

-

 

Okropne? 

-

 

To, co się ze mną stało. Zupełnie zapomniałam o 

boŜym  świecie,  o  swojej  reputacji.  Byłam  jak  rozpust-
nica,  która  pragnie  jedynie,  Ŝeby  męŜczyzna...-urwała 
nagle, jakby dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, 
co mówi, i z przeraŜeniem popatrzyła na Cole'a. 

-

 

Uwiódł cię? 

-

 

Nie! Ale naopowiadał mi masę bzdur, jak bardzo 

mnie kocha, Ŝe chce się ze mną oŜenić. Stek kłamstw. 
Dobrze wiedziałam, Ŝęto same kłamstwa. Wyśmiałam 
go. Powiedziałam, Ŝe jest kompletnym idiotą, jeśli choć 
przez  moment  sądził,  Ŝe  Letitia  Callaway  wyjdzie  za 
niego. Był nikim, kompletnym zerem. Wskoczyłam na 
siodło i pognałam do domu. Dostałam nauczkę. Od tej 
pory  juŜ  nigdy  nie  wsiadłam  na  konia.  Nigdy  nie 
uległam pokusie, by znów się przejechać. Znienawidzi-
łam to. Tak samo jak Tony'ego Alvareza! 

Cole patrzył na siedzącą przed nim kobietę, jakby

 

MIŁOŚĆ PO TEISASKU

 

97

 

widział  ją  po  raz  pierwszy.  Bezsensowna  duma  nie 
pozwoliła jej cieszyć się Ŝyciem, tymi prostymi radoś-
ciami, jakie daje obcowanie z drugą osobą. Sama sobie 
tego zabroniła. W rezultacie stalą się karykaturą starej 
panny, zgorzkniałej i pełnej pretensji do całego świata.

 

Jak  to  się  stało,  ze  nie  widział  tego  wcześniej? 

Dlaczego dopuścił, by to ona zajęła się wychowaniem 
jego młodszych braci?

 

Wyrzuciła na bruk Tony'ego, bo jego obecność stale 

przypominała jej o  własnej naturze.  Czuł,  Ŝe  nigdy  mu 
nie  zdradzi,  co  właściwie  powiedziała  wtedy 
Tony'emu,  MoŜe  kazała  mu  się  wynosić,  nie  podając 
Ŝ

adnego powodu. Więc odszedł, rozŜalony i pogrąŜo-

ny w rozpaczy nie tylko po stracie najlepszego przyja-
ciela, ale i swojego dotychczasowego Ŝycia na ranczu.

 

Co czuł, kiedy dowiedział się, Ŝe Allison spodziewa 

się dziecka? Z pewnością najbardziej zraniło go, Ŝe to 
dziecko Callawaya. Nic dziwnego, Ŝe nie chciał dopuś-
cić do nawiązania kontaktu z Cole'em - miał wszelkie 
dane, by uwaŜać, Ŝe teŜ ma takie podejście jak Letty, Ŝe 
wyśmiałby pomysł ślubu z Allison.

 

O BoŜe!

 

Letty patrzyła na niego niepewnie.

 

-

 

Rozumiesz teraz, Cole? To juŜ naprawdę nie ma 

Ŝ

adnego  znaczenia.  Wszystko  zdarzyło  się  tak  dawno 

temu. 

-

 

Tak sądzisz? W takim razie muszę cię rozczaro-

wać. Kiedy Allison stąd wyjeŜdŜała, oboje nie wiedzie-
liśmy, Ŝe nosi moje dziecko. 

Zbladła.  Krew  odpłynęła  jej  z  twarzy.  Siedziała  w 

milczeniu i wpatrywała się w niego z przeraŜeniem.

 

-

 

Przez tę twoją głupią dumę i nienawiść, przez to 

niedorzeczne 

przeświadczenie 

wyŜszości 

Callawayów, na czternaście lat pozbawiłaś mnie syna. 

-

 

Och,  Cole,  nie  -  wyszeptała,  zaciskając  palce  i 

przyciskając je do ust. 

background image

98

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

-  Dopiero kilka tygodni temu dowiedziałem się 

o tym, Ŝe mam syna, który mieszka niecałe dwieście 
kilometrów ode mnie. Wczoraj byłem u Allison. 
Rozmawialiśmy o tym, co się wtedy wydarzyło. Kiedy 
kazałaś Tony'emu odejść, zabiłaś go. Równie dobrze 
mogłabyś go zastrzelić. Umarł w niecały rok później.

 

Wydała cichy okrzyk, ale nie zwrócił na to uwagi.

 

-  Ironią losu mój syn nosi imię i nazwisko Tony

ł

ego. 

Mój syn, który powinien urodzić się tutaj, syn, który 
odziedziczy pomnie wszystko, co posiadam, nazywa się 
jak męŜczyzna, którym gardziłaś i którego stąd wygnałaś.

 

Łzy pociekły jej po twarzy.

 

-

 

Cole, ja nie wiedziałam. Skąd mogłam wiedzieć? 

PrzecieŜ nigdy... PrzecieŜ wiesz, Ŝe gdybym wiedziała, 
nigdy by do tego nie doszło! 

-

 

Letty,  po  tym,  czego  dowiedziałem  się  o  tobie 

ostatnio, juŜ nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć. 

Przez  chwilę  przypatrywał  się  jej  w  milczeniu. 

Wyglądała, jakby postarzała się o dziesięć lat. Siedzia-
ła  zgarbiona,  zwykle  władczo  uniesiona  głowa  teraz 
opadła jej bezwładnie.

 

Musi  teraz  Ŝyć  ze  świadomością  tego,  co  zrobiła. 

Tak jak on, tyle Ŝe on nigdy nie miał wyboru.

 

Wstał i podszedł do drzwi.

 

-  Zaprosiłem Allison i Tony'ego na ranczo, kiedy 

skończy się rok szkolny. Chciałbym, Ŝebyś na ten czas 
wyjechała stąd. Najlepiej do innego stanu albo za 
granicę. Wszystko mi jedno, dokąd. Pokryję wszelkie 
koszty. Chcę, Ŝeby w lecie ciebie tu nie było. Kiedy 
wrócisz we wrześniu, porozmawiamy jeszcze. Potrze-
bujemy czasu, Ŝeby wszystko sobie przemyśleć. Chcę 
odzyskać syna. Nie wiem, czy Allison zdoła mi wyba-
czyć, Ŝe pozwoliłem ci wyrzucić stąd ją i Tony'ego. Nie 
wiem, czy sam potrafię to sobie wybaczyć. Ufałem ci, 
bo jesteś siostrą mojego ojca. W efekcie tego ty 
pozbawiłaś mnie rodziny, o której zawsze marzyłem.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASSU

 

99

 

Otworzył  drzwi  i  wyszedł,  zamykając  je  za  sobą 

bezgłośnie.  Ruszył  do  stajni  i  osiodłał  konia.  Jeśli  w 
ogóle  moŜe  osiągnąć  spokój,  to  znajdzie  go  tylko  na 
wzgórzach.

 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

 

-

 

Mamo? 

-

 

Tak, kochanie? 

-

 

Czy coś się stało? 

Allison  spojrzała  na  Tony'ego,  siedzącego  na 

wprost niej przy kuchennym barku.

 

-

 

Nie, skądŜe. Co ci przyszło do głowy? 

-

 

Nie  wiem.  MoŜe  dlatego,  Ŝe  odkąd  przyszedłem 

do domu, wcale się nie odzywasz. W galerii wszystko 
w porządku? 

-

 

Tak. Przepraszam, zamyśliłam się. 

-

 

Brakuje ci Eda, co? - zapytał domyślnie Tony. 

-

 

Kogo? 

-

 

Eda.  PrzecieŜ  spotykasz  się  z  nim  juŜ  od  ponad 

roku! A kogo by innego? 

Poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Powinna mu 

wszystko wytłumaczyć, ale nie wiedziała, od czego zacząć 
i  jak  daleko  się  posunąć.  Nic  dziwnego,  Ŝe  Tony  od 
razu zauwaŜył, Ŝe coś jest nie tak. Byli bardzo ze sobą 
zŜyci.

 

-  Zgadnij,  kto  dzisiaj  przyszedł  do  galerii  -  ode-

zwała się z oŜywieniem.

 

Popatrzył na nią podejrzliwie. Jej ton najwyraźniej go 
nie zwiódł. -Kto?

 

-  Cole Callaway.

 

Tony wbił widelec w spaghetti na talerzu i popatrzył 

na nią z niedowierzaniem.

 

-  Chcesz powiedzieć, Ŝe t e n Callaway? Ten sam, 

którego poznałem nad morzem? Ten...

 

MIŁOSC PO TEKSASKU

 

101

 

-

 

Tak, Tony. Cole Callaway. 

-

 

Hura!  W  końcu  przyjechał  do  Mason!  Dlaczego 

do  mnie  nie  zadzwoniłaś?  Mógłbym  przyjechać  do 
miasta i zobaczyć się z nim. MoŜe byśmy poszli z nim 
na kolację albo... 

-

 

Nie miał za duŜo czasu - przerwała mu Allison. 

-  PrzejeŜdŜał tędy, zobaczył galerię i przypomniał 
sobie o tobie. Wpadł na chwilę, Ŝeby się przywitać.

 

-

 

Czy to znaczy, Ŝe ty go znasz? 

-

 

Tak, znam go. 

-

 

To dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś? 

-

 

Nie przyszło mi to do głowy, Tony. Nie przypusz-

czałam, Ŝe wiesz, kim jest. 

-

 

Nie wiedziałem do jesieni - stwierdził rzeczowo. 

-  Ale potem śledziliśmy w gazetach artykuły na jego 
temat, kiedy wprowadzano te nowe przepisy dotyczące 
wydobycia ropy. Miałem w szkole wystąpienie na ten 
temat.

 

Teraz ona z kolei się zdumiała.

 

-  Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? 
Zerknął na nią z łobuzerskim uśmiechem.

 

-

 

Jakoś  nie  przyszło  mi  to  do  głowy  -  odrzekł  ze 

słodyczą w głosie. - Nie przypuszczałem, Ŝe wiesz, kim 
jest. 

-

 

W porządku. Jeden zero. 

-

 

To  powiedz  mi,  skąd  go  znasz?  -  dociekał  dalej, 

kiedy przełknął kolejny kęs. 

-

 

Wychowaliśmy się razem. 

-

 

Naprawdę? 

-

 

Uhm. Twój dziadek zarządzał ranczem jego ojca. 

-

 

Ach,  więc  to  chodziło  o  dziadka!  Mówił  mi,  Ŝe 

znał kiedyś Tony'ego    Alvareza. To niesamowite! 

-

 

Zaproponował,  Ŝebyśmy  przyjechali  do  mego  na 

ranczo,  kiedy  skończy  się  rok  szkolny  -  dodała  Alli-
son, starając się mówić najbardziej obojętnym tonem. 

-

 

Mówisz serio? - zapytał z niedowierzaniem. 

background image

102

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASU U

 

-

 

Jak Boga kocham - odrzekła powaŜnie. 

-

 

Mamo! - wrzasnął Tony, zrywając się z krzesła. - 

Mówisz  prawdę!  Zaprosił  nas  do  siebie!  Chce,  Ŝebyśmy 
do  niego  przyjechali!  Chce...  -  urwał  w  połowie  i 
popatrzył  na  nią.-  Ale  dlaczego?  –  zapytał 
podejrzliwie. 

Nabrała  powietrza  w  płuca,  odetchnęła  głęboko  i 

uśmiechnęła się do niego.

 

-  Dlatego, bo na tyle lat urwał się między nami 

kontakt. Cole uwaŜa, Ŝe to przeznaczenie, Ŝe tak

 

    przypadkowo  wpadł  na  ciebie  i  dowiedział  się,  gdzie 

mieszkamy.  Jeśli  tam  pojedziemy,  to  opowiemy  sobie 
o tym, co zaszło przez te lata, a ty byś zobaczył miejsce, 
w którym się wychowałam.

 

-

 

Myślałem, Ŝe mieszkałaś w San Antonio. 

-

 

Przez jakiś czas tam mieszkaliśmy. 

-

 

Jak to się stało, Ŝe nigdy nie powiedziałaś mi, Ŝe 

wychowałaś się na ranczu? 

-

 

Chciałam zapomnieć o przeszłości. Mam za duŜo 

bolesnych  wspomnień.  Nie  chciałam  sobie  tego  na 
nowo przypominać. 

Tony usiadł i pokiwał głową.

 

-  Tak, wiem. Najpierw umarła twoja mama, potem 

mój tata, później dziadek. To musiało być dla ciebie 
okropne.

 

Allison spuściła głowę.

 

-

 

Tak... tak, to prawda. 

-

 

To jak, pojedziemy? 

-

 

Jeśli zechcesz. 

-

 

Jasne, Ŝe chcę. Kiedy wyjeŜdŜamy? 

-

 

Jeszcze się nie umówiliśmy. Cole ma zadzwonić 

za parę dni i wtedy wszystko ustalimy. 

-

 

Będę mógł z nim porozmawiać, jeśli zadzwoni? 

-

 

Jeśli akurat będziesz, to czemu nie? 

Cole zatelefonował w następny piątek, kiedy Tony 

był w szkole. Allison od razu poznała go po głosie.

 

-  Przepraszam, Ŝe nie dzwoniłem wcześniej - za-

 

MELOSC PO TEKSASKU

 

103

 

czął,  kiedy  tylko  się  przedstawił  -  ale  miałem  parę 
spraw,  które  okazały  się  bardziej  skomplikowane,  niŜ 
przypuszczałem.

 

-

 

Nic nie szkodzi, nie umawialiśmy się konkretnie. 

-

 

To prawda, ale chciałem skontaktować się z tobą 

jak najszybciej. Zastanowiłaś się nad moją propozycją? 

-

 

Nawet  więcej...  powiedziałam  o  niej  Tony'emu. 

Teraz  juŜ  nic  nie  mogę  zrobić.  Kiedy  się  o  tym 
dowiedział, po pięciu minutach był spakowany i goto-
wy do wyjazdu. 

Zaległa  głęboka  cisza.  Chyba  był  zaskoczony.  Po 

jego głosie poznała, Ŝe się nie myliła. Najwyraźniej nie 
sądził,  Ŝe  chłopiec  tak  łatwo  zaakceptuje  jego  za-
proszenie.

 

-

 

Jak  on  to  przyjął?  To  znaczy...  chodzi  mi  o  po-

wód wizyty. 

-

 

Nie powiedziałam mu. Sama jeszcze nie wiem, co 

powinnam zrobić. Jest przeświadczony, Ŝe jego ojciec 
nie Ŝyje. Na razie nie ma powodu, Ŝeby cokolwiek mu 
tłumaczyć. 

-  Rozumiem. 
Znów zapadła cisza.

 

-

 

Posłuchaj  mnie,  Cole.  Wiem,  Ŝe  to  dla  ciebie 

trudne. Dla mnie teŜ to nie jest łatwa sytuacja. Dopiero 
teraz  dowiedziałam  się,  Ŝe  nie  dostałeś  moich  listów. 
Potrzeba mi trochę czasu, Ŝeby się z tym oswoić. Przez 
całe  lata  myślałam,  Ŝe  nic  cię  nie  obchodzimy.  Naraz 
okazuje się, Ŝe wszystko było inaczej. 

-

 

Allison,  jestem  w  takim  samym  połoŜeniu.  Nie 

mogę zmruŜyć oka, zastanawiam się, co wtedy mogłem 
zrobić. Mogłem zlecić, Ŝeby cię ktoś odszukał, zmusić 
Letty, Ŝeby powiedziała mi, gdzie jesteś. Te niewczesne 
Ŝ

ale odbierają mi całą energię. 

-

 

Wiem coś o tym. 

-

 

Zapomnijmy  o  tym,  co  się  stało  i  spróbujmy 

zacząć wszystko od nowa. ZałóŜmy, Ŝe spotkałem 

background image

104

 

MIŁOSC PO TEKSAS KU

 

piękną  wdowę  z  czternastoletnim  synem  i  chcę  ich 
lepiej poznać.

 

Serce podeszło jej do gardła, biło jak oszalałe.

 

-

 

Wiesz, Cole, to chyba nie jest najlepszy pomysł. 

Rozumiem,  Ŝe  chcesz  poznać  Tony'ego,  to  normalne. 
Tak  samo  jak  on  chciałby  poznać  ciebie.  Nie  uwie-
rzysz,  ale  jesienią  miał  w  szkole  wystąpienie  na  twój 
temat. To dobrze rokuje na przyszłość. Ale jeśli chodzi 
o  mnie,  to  juŜ  przebrzmiała  sprawa.  Spotykam  się  z 
Edem i... 

-

 

Ed? Kto to jest Ed? 

Uśmiechnęła się, słysząc irytację w jego głosie.

 

-  Spotykam się z nim od roku. Pamiętasz, mówiłam 

ci o nim, kiedy byłeś u mnie. Wtedy akurat wyjechał.

 

-  Chcesz powiedzieć, Ŝe to coś powaŜnego? 
Chciała zaprzeczyć, ale powstrzymała się. Z Edem

 

czuła się bezpieczna. Niczego nie chciał, lubił być z nią, 
kiedy  raz  na  miesiąc  zaglądał  do  miasta.  Ale  czy 
naprawdę chce, by Cole o tym wiedział?

 

-  Mówię tylko, Ŝe ty i ja przyjaźniliśmy się dawno 

temu. Spróbujmy, czy będziemy w stanie wskrzesić tę 
przyjaźń, zgoda?

 

Cole zagryzł usta, by powstrzymać słowa, które juŜ 

miał  na  końcu  języka.  Wcale  nie  chciał  jedynie  od-
nowienia  starej  przyjaźni.  Chciał  czegoś  więcej.  Raz 
dał się oszukać, ale tym razem będzie walczyć o swoje 
do upadłego.

 

-  Zgoda - powiedział zamiast tego. - Będzie jak 

zechcesz.

 

Usłyszał, Ŝe odetchnęła z ulgą.

 

-

 

Dziękuję, Cole. Potrafię to docenić. 

-

 

Nie  ma  sprawy.  Przy  okazji  -  dzisiaj  odwiozłem 

ciotkę  do  Austin.  Razem  ze  znajomą  wybiera  się  na 
lato  do  Europy.  Opłyną  statkiem  Szkocję  i  Riwierę. 
Kiedy do nas przyjedziecie, będzie tu tylko trzech braci 
Callawayów. 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

105

 

-

 

A jak się ma Cameron? 

-

 

Dochodzi do siebie. Nie daje się. Jestem pewien, 

Ŝ

e bardzo ucieszy się na twój widok. 

-

 

Tak sądzisz? - zapytała zaciekawiona. 

-

 

Nie sądzę, wiem. 

Tylko  Ŝeby  przypadkiem  nie  zechciała  się  nim 

zaopiekować!

 

Przeszli  do  ustalania  szczegółów  wyjazdu.  Allison 

zawczasu  umówiła  się  z  Suzanne,  Ŝe  ta  poprowadzi 
galerię. Ostatecznie stanęło na tym, Ŝe Cole przyjedzie 
po nich do Mason.

 

Cole  uśmiechnął  się  zadowolony,  kiedy  odkładał 

słuchawkę.  Wprawdzie  przez  następne  kilka  tygodni 
będzie  musiał  pracować  od  rana  do  nocy,  Ŝeby  na 
początku  czerwca  mieć  trochę  wolnego  czasu,  ale  to 
nic. Nie cofnie się przed niczym, byle tylko sprowadzić 
ją na ranczo.

 

Allison zawsze była uparta, ale to tylko dodawało jej 

uroku. Właściwie miał sporą przewagę nad tym Edem 
- znał ją jak nikt inny. Wiedział, jak z nią postępować.

 

Miał tylko nadzieję, Ŝe gdzieś w głębi duszy nadal go 

kocha.  Ta  nadzieja  pozwoli  mu  przetrwać  najbliŜsze 
tygodnie.

 

Allison  od  razu  oznajmiła,  Ŝe  siada  z  tyłu.  Cole 

starannie ukrył uśmiech, kiedy to powiedziała.

 

Nie  minęło  nawet  pół  godziny,  kiedy  zrozumiał,  o 

co  jej  chodziło.  Tony  zasypał  go  gradem  pytań,  na 
które trudno było znaleźć odpowiedź.

 

-  Od kiedy znasz moją mamę? - zapytał na wstępie. 
Cole zerknął w tylne lusterko. Allison przerzucała

 

kartki  ilustrowanego  tygodnika.  W  porządku.  Z  przy-
jemnością poda synowi wszystkie fakty, które chłopca 
interesują.

 

-  Od urodzenia, chociaŜ tego okresu właściwie nie 

pamiętam — odrzekł, spoglądając w tył i licząc na jakieś

 

background image

106

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TEKSA5KU

 

wsparcie.  -  Miałem  wtedy  dwa  i  pół  roku.  Pamiętam 
tylko, Ŝe twoja mama chodziła za mną wszędzie krok 
w krok.

 

-

 

Chciałbym to zobaczyć! - roześmiał się Tony. 

-

 

Muszę  przyznać,  Ŝe  nie  poddawała  się  łatwo. 

Odkąd tylko potrafiłem sam się ubrać, miałem mnóst-
wo  róŜnych  obowiązków.  Allison  zawsze  była  przy 
mnie, zawsze gotowa do pomocy. 

Tony popatrzył przez ramię na matkę.

 

-

 

Teraz  juŜ  wiem,  dlaczego  tak  pilnuje,  Ŝebym 

wypełniał swoje. Pewnie myśli, Ŝe to kształtuje charak-
ter - dodał z lekkim niesmakiem. 

-

 

MoŜliwe - potwierdził Cole, kryjąc uśmiech. 

-

 

To  dlaczego  straciliście  ze  sobą  kontakt,  skoro 

byliście takimi przyjaciółmi? 

Uff.  Ten  dzieciak  nieomylnie  dotyka  najtrudniej-

szych spraw.

 

Cole  znów  zerknął  w  lusterko.  Allison  patrzyła  na 

niego,  czekając  na  to,  co  odpowie  Tony'emu.  Pewnie 
najchętniej usłyszałaby prawdę, ale jeszcze było na to 
za wcześnie. To byłby dla chłopca za duŜy szok.

 

-

 

Tak  się  złoŜyło,  Ŝe  niemal  w  tym  samym  czasie 

oboje  przeŜywaliśmy  cięŜkie  chwile.  Byliśmy  wtedy 
niewiele  starsi  od  ciebie.  -  Dopiero  teraz  odczuł 
znaczenie  tych  słów.  O  BoŜe!  PrzecieŜ  Allison,  kiedy 
zaszła w ciąŜę, była starsza od Tony'ego tylko o jakieś 
trzy  lata!  Była  jeszcze  dzieckiem!  -  Przebywałem 
wtedy  w  coIlege'u  na  Wschodzie.  Moi  rodzice  mieli 
wypadek samochodowy. Oboje zginęli. 

-

 

Ojej, to okropne. Tak mi przykro. 

-

 

Dziękuję. Wiesz, nigdy nie jest łatwo pogodzić się 

ze śmiercią najbliŜszych, ale jest jeszcze trudniej, kiedy 
odchodzą  tak  nagle,  tak  gwałtownie.  -  Umilkł  na 
chwilę,  wracając  myślą  do  tamtych  chwil.  -   
Umierałem  z  rozpaczy.  Dopiero  po  jakimś  czasie 
dowiedziałem 

MIŁOŚĆ PO TEK3ASKU

 

107

 

się, Ŝe twoja mama i dziadek opuścili ranczo. Nigdy 
potem nie miałem od nich Ŝadnej wiadomości.

 

-

 

Znałeś mojego ojca? 

-

 

Twojego ojca? - wykrztusił Cole i odchrząknął. 

-

 

Tak.  Mama  nigdy  o  nim  nie  mówi.  Myślę,  Ŝe 

nawet po tylu latach nie moŜe się pogodzić z tym, Ŝe go 
straciła.  Są  chwile,  kiedy  zastanawiam  się,  czy  moŜe 
trochę  go  przypominam.  Czasami  mama  patrzy  na 
mnie  jakoś  dziwnie,  zupełnie  jakby  tak  właśnie  było. 
Jak  byłem  młodszy,  to  często  ją  wypytywałem,  ale 
wtedy wpadała w zły nastrój, więc przestałem. 

-

 

Hmm, nie pamiętam go -wydusił w końcu Cole. - 

Chyba poznali się juŜ po wyjeździe mamy z rancza. 

-

 

Ach,  to  zresztą  nie  ma  znaczenia.  Jasne,  Ŝe 

przykro mi, Ŝe nie Ŝyje i w ogóle, ale i tak się cieszę. 
PrzecieŜ gdyby nie on, nie byłoby mnie na świecie! 

-

 

To prawda. 

-

 

I tak sobie myślę, Ŝe tak naprawdę to nie są waŜne 

początki, jeśli człowiek wie, dokąd zmierza. 

-

 

Masz bardzo filozoficzne podejście do Ŝycia. Czy 

to znaczy, Ŝe ty juŜ znasz swój cel? 

-

 

Chyba  tak.  Mama  nalega,  Ŝebym  najpierw  skoń-

czył college i pewnie ma rację, ale ja najbardziej bym 
chciał  przez  jakieś  kilka  lat  zajmować  się  rodeo.  Tak 
jak  mój  dziadek.  Człowieku!  Musisz  zobaczyć  jego 
trofea i nagrody! Mam nadzieję, Ŝe uda mi się zdobyć 
tyle nagród, Ŝe odłoŜę z tego na kupno rancza. 

-

 

Chciałbyś mieć ranczo i z tego Ŝyć? 

-

 

Wiem -uśmiechnął się Tony. - Zaraz mi powiesz, 

Ŝ

e ranczo nie da mi duŜych pieniędzy. Całe Ŝycie słyszę 

takie opinie. Tylko Ŝe wszyscy, którzy tak się wypowia-
dają, jakoś wcale nie rezygnują z prowadzenia swoich 
gospodarstw. 

-

 

Najlepiej rozwijać działalność w róŜnych kierun-

kach. 

-

 

Co to znaczy? - Tony zrobił zdziwioną minę. 

background image

108

 

JWIŁOSĆ

 

PO

 

TEKSASKU

 

-

 

To znaczy, Ŝe czerpiesz jakieś dochody z ranczą, 

oprócz  tego  inwestujesz  w  nieruchomości,  zajmujesz 
się  trochę  wydobyciem  ropy,  moŜe  wchodzisz  teŜ  w 
jeszcze jakiś interes, albo... 

-

 

Ach,  rozumiem.  To  tak  jak  ty.  Tylko  Ŝe  twoja 

rodzina  juŜ  sporo  zrobiła  przed  tobą,  prawda?  Nie 
musiałeś  własnymi  rękami  zaczynać  wszystkiego  od 
początku. 

Tylko  czternastolatek  potrafi  tak  rzucić  człowieka 

na kolana!

 

-

 

Owszem,  to  prawda.  Ale  dzięki  mnie  nasze 

interesy  stały  się  o  wiele  bardziej  dochodowe,  zwięk-
szyłem hodowlę bydła... 

-

 

Wprowadziłeś w Ŝycie te nowe przepisy dotyczące 

wydobycia  ropy,  co  teŜ  ci  pomogło  -  podpowiedział 
Tony. 

Cole  kącikiem  oka  zerknął  na  siedzącego  obok. 

zapatrzonego w mijane krajobrazy chłopca. Skąd on to 
wszystko  wie?  Spojrzał  w  tylne  lusterko.  Twarz 
Allison była przesłonięta czytanym magazynem.

 

-

 

Nie  jesteś  głodny?  -  desperacko  próbował  zmie-

nić temat. 

-

 

Zawsze  jestem  głodny  -  uśmiechnął  się  Tony.  - 

Mama mówi, Ŝe zamiast Ŝołądka mam worek bez dna. 

-

 

W takim razie zatrzymajmy się, Ŝeby coś przeką-

sić.  To  jest  niezłe  miejsce.  Nigdzie  nie  jadłem  równie 
pysznych wędzonych Ŝeberek jak tutaj. A przepisu na 
swój sos strzegą jak oka w głowie! 

-

 

To  super  pomysł!  -  zawołał  Tony,  z  radosnym 

oczekiwaniem  patrząc  na  Cole'a  błyszczącymi  czar-
nymi oczami. 

To  była  chwila,  kiedy  syn  ostatecznie  zawładnął 

jego sercem.

 

ROZDZIAŁ ÓSMY

 

-  Oczywiście, Ŝe cię pamiętam, Allison. - Oparty 

o kule Cameron uśmiechnął się. Od kilku tygodni mógł 
juŜ samodzielnie się poruszać. Tydzień temu zdjęto mu 
gips z ręki. - Kochałem się w tobie. Byłaś dla mnie 
ideałem kobiety.

 

Cole  i  Tony  stali  w  holu  obładowani  bagaŜami. 

Cameron  doprawdy  mógł  sobie  darować  te  swoje 
uwagi,  pomyślał  Cole.  Przeniósł  wzrok  na  Allison. 
Słowa Camerona lekko ją zmieszały. Wyglądała przez 
to jeszcze bardziej atrakcyjnie. To teŜ było niepotrzebne.

 

-  Dziękuję, Cam - roześmiała się Allison. 
Cameron westchnął tylko.

 

-

 

Coś w tym jest, Ŝe faceci zwykle mają słabość do 

starszych od siebie kobiet. - Udał, Ŝe osłania się przed 
jej wyimaginowanym ciosem. Zwrócił się do chłopca: 
- Cześć! Ty pewnie jesteś Tony. Jestem Cameron, brat 
Cole'a. Jego duŜo młodszy brat. 

-

 

JuŜ  dobrze,  wystarczy  -  Cole  odwrócił  się  do 

swoich  gości.  -  Cameron  jest  całkiem  niemoŜliwy, 
odkąd  siedzi  w  domu.  Ma  za  duŜo  wolnego  czasu.  Z 
utęsknieniem czekam, kiedy wreszcie będę mógł znów 
go wysłać do pracy. 

Tony popatrzył na Camerona.

 

-

 

Cieszę się, Ŝe pana poznałem. 

-

 

No,  nareszcie  zjawił  się  ktoś,  kto  potrafi  okazać 

człowiekowi trochę szacunku. 

-

 

Słuchaj,  Cameron,  moŜe  byś  podzielił  się  z 

Tonym swoimi przemyśleniami na temat wyŜszości in- 

background image

110

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

westowania  w  nieruchomości  i  ropę  nad  hodowlą 
bydła?  -  zaproponował  Cole  z  miną  niewiniątka.  -  Ja 
zaś  przez  ten  czas  pokaŜe  Allison  przygotowane  dla 
nich  pokoje.  -  Pociągnął  Allison  za  sobą  na  schody, 
Ŝ

ałując  w  duchu,  Ŝe  nie  mógł  uwiecznić  na  zdjęciu 

zdumionej  twarzy  brata,  kiedy  Tony  natychmiast 
podchwycił  zaproponowany  przez  niego  temat.  Cole 
obserwował to z rozbawieniem.

 

-

 

Wygląda na to, Ŝe Cameron nieźle zniósł to, co się 

stało, prawda? - zauwaŜyła Allison. 

-

 

Nie daj się zwieść. On wszystko tłamsi w sobie. 

Boję  się,  Ŝe  niedługo  nadejdzie  dzień,  kiedy  nie  wy-
trzyma tego dłuŜej i wybuchnie. 

-

 

Pamiętam,  Ŝe  zawsze  był  bardzo  spokojny  i  na-

prawdę nieśmiały. 

-  W to nie wątpię, zwłaszcza kiedy ty byłaś w pobliŜu. 
Potrząsnęła głową, nie chcąc wdawać się w dyskusję

 

na ten temat.

 

Zatrzymał  się  przed  wejściem  do  pokoju,  postawił 

torbę

;

 na podłodze i otworzył drzwi.

 

-

 

Wybrałem dla ciebie tę sypialnię. Powinno ci być 

tu wygodniej, bo jest połączona z łazienką.  - Wstawił 
do środka bagaŜe i ruszył dalej korytarzem. - Tony'ego 
umieścimy  tutaj.  Kiedyś  to  był  pokój  Cody'ego.  - 
Odwrócił  się  ku  niej.  -  Czy  wiesz,  Ŝe  między  nim  i 
Tonym  jest  taka  sama  róŜnica  wieku  jak  między 
Codym a mną? Mogliby być braćmi. 

-

 

Ale nie są. 

Nie  patrząc  na  Allison,  połoŜył  torbę  w  nogach 

łóŜka. Kiedy znów na nią spojrzał, dostrzegł cierpienie 
w jej oczach. Podszedł do niej, objął w talii i przytulił 
do siebie.

 

-  Wszystko się ułoŜy, zobaczysz. Będzie dobrze. 

Tak się cieszę, Ŝe przyjechaliście.

 

Wyciągnęła  ręce,  objęła  go,  opierając  palce  na 

szlufkach jego paska.

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TEKSASKU

 

111

 

-

 

To wszystko jest takie dziwne. Odchylił się 

nieco, by spojrzeć na jej twarz. 
-

 

Co masz na myśli? 

 

-

 

Mam  wraŜenie,  Ŝe  nie  powinnam  wchodzić  na 

górę.  Przez  tyle  lat  mieszkałam  tutaj,  ale  ani  razu  nie 
byłam  na  górze.  Mogłam  wchodzić  do  niektórych 
pokoi na dole, ale nigdy tutaj. Czuję się nieswojo. 

-

 

AleŜ kochanie, co ty opowiadasz. Kto zabronił ci 

tu przychodzić? 

-

 

Nikt nigdy nie powiedział mi tego wprost, Ale od 

dziecka wiedziałam, Ŝe tak jest. 

-

 

NajwyŜszy czas, Ŝebyś wybiła sobie z głowy takie 

pomysły,  zgoda?  Chodź,  oprowadzimy  Tony'ego  po 
okolicy. Tobie teŜ chcę pokazać, co się tu przez te lata 
zmieniło. 

Bolała ją głowa, kiedy wieczorem dotarła do swoje-

go  pokoju.  Miała  wraŜenie,  Ŝe  czas  zatrzymał  się  w 
miejscu,  Ŝe  wcale  nie  było  tych  piętnastu  lat.  Nie 
wyjechała z rancza, ojciec nie umarł i wszystko było jak 
dawniej.  A  potem  patrzyła  na  Tony'ego,  zadającego 
nieskończoną  ilość  pytań,  zafascynowanego  tym,  co 
widzi, chłonącego wszystko jak gąbka.

 

Tak  bardzo  było  jej  go  Ŝal.  To  wszystko  powinno 

być  częścią  jego  dzieciństwa.  Czy  zdobędzie  się  na 
wyznanie mu prawdy? Jak zdoła mu to wytłumaczyć? 
Nigdy  w  Ŝyciu  nie  słyszał  o  Letty  Callaway  i  miała 
szczerą nadzieję, Ŝe uniknie spotkania z tą wiedźmą.

 

Nawet teraz, w tej duŜej sypialni, przydzielonej jej 

przez Cole'a, czuła się nieswojo. Jakby podświadomie 
obawiała  sie,  Ŝe  nagle  wpadnie  tu  Letty  i  kaŜe  się  jej 
wynosić.

 

Co za bzdury. Jest po prostu zmęczona. Poprzedniej 

nocy niemal nie zmruŜyła oka. Nie mogła przyzwycza-
ić  się  do  myśli,  Ŝe  znów  wraca  do  przeszłości,  którą 
starała się wymazać z pamięci. Kiedy skręcili z auto-

 

background image

112

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

strady na drogę prowadzącą na ranczo, zrozumiała, Ŝe 
ten powrót przysporzy jej znacznie więcej cierpień, niŜ 
mogła przypuszczać.

 

Od razu dostrzegła wszystkie wprowadzone zmiany 

i  innowacje.  Nowy  dach  z  daleka  jaśniał  w  promie-
niach  słońca,  stanowiąc  jaskrawy  kontrast  ze  świeŜo 
pomalowanymi, oślepiająco białymi ścianami z suszo-
nej cegły.

 

Tym razem nie skręcili w stronę domów dla pracow-

ników, ale zatrzymali się na podjeździe przed wysoki-
mi  frontowymi  drzwiami.  Teraz  jest  tu  gościem-goś-
ciem Callawayów.

 

Przypomniała sobie to wszystko, rozglądając się po 

sypialni.  Skoro  tak,  to  postara  się  wykorzystać  jak 
najlepiej swój nowy status.

 

Podeszła  do  drzwi  prowadzących  do  łazienki  i  za-

jrzała  do  środka.  Była  to  największa  i  najbardziej 
luksusowo urządzona łazienka, jaką w Ŝyciu widziała. 
Niemal  połowę  jej  powierzchni  zajmowała  ogromna 
wanna  z  jacuzzi.  Wchodziło  się  do  niej  po  kilku 
stopniach.  Przy  ścianie  znajdowała  się  podwójnej 
wielkości  kabina  prysznicowa  z  gładkich  szklanych 
tafli. W długi blat były wpuszczone dwie umywalki. W 
umieszczonym  nad  nimi  lustrze  odbijało  się  drugie, 
zajmujące całą przeciwległą ścianę.

 

Jeszcze nigdy nie widziała czegoś podobnego, rów-

nie ekstrawaganckiego i jednocześnie kuszącego. Z ra-
dosnym  chichotem,  na  jaki  nie  pozwoliła  sobie  od 
dzieciństwa, podbiegła do wanny i odkręciła kurki.

 

Na  półkach  umieszczonych  nad  wanną  była  cała 

masa  olejków  do  kąpieli,  mydełek  i  innych  kosmety-
ków. Wróciła do sypialni po piŜamę. Okazało się, Ŝe jej 
rzeczy  juŜ  ktoś  rozpakował.  W  szufladzie  komody 
znalazła swoją złoŜoną koszulkę.

 

Wanna  była juŜ  pełna  wody.  Dostrzegła  stojącą  na 

półce szeroką świecę i leŜące obok zapałki. Bez za-

 

MIŁOSĆ PO TEKSASKU

 

113

 

stanowienia zapaliła ją i zgasiła górne światło. W jed-
nej  chwili  znalazła  się  w  innym  świecie.  Lustra  po-
chwyciły  drgające  światło  świecy,  zwielokrotniły  je, 
skąpały  całe  wnętrze  w  łagodnym  blasku.  Allison 
zrzuciła ubranie i wślizgnęła się do wody.

 

Od razu poczuła się cudownie. Gorąca woda uspo-

kajała jej  zmęczone  ciało. Nacisnęła  guzik,  Ŝeby  włą-
czyć  podwodny  masaŜ.  Poruszona  silnikami  woda 
zawirowała wokół niej, falowała niosąc ulgę napiętym 
mięśniom,  kojąc  znękany  umysł.  Oparła  głowę  na 
wyściełanym oparciu wanny i zamknęła oczy.

 

Naraz  dobiegł  ją  jakiś  cichy  dźwięk,  jakby  ktoś 

delikatnie  uchylił  drzwi.  To  przecieŜ  niemoŜliwe,  po-
myślała, unosząc lekko powieki. Oczy rozszerzyły się 
jej ze zdumienia. Po drugiej stronie łazienki w otwar-
tych  drzwiach stał  Cole,  ubrany  w jasnozielony  szlaf-
rok.

 

Powierzchnia  wzburzonej wody  była  pokryta  gęstą 

pianą, ale Allison i tak zanurzyła się aŜ po szyję.

 

-

 

Co ty tu robisz? - zaczęła, ale woda, która nalała 

się  jej  do  ust,  zagłuszyła  ostatnie  słowa.  Cole  uniósł 
brwi. 

-

 

Och,  czyŜbym  ci  nie  powiedział?  -  zapytał  ze 

zdziwieniem. - Nasze sypialnie mają wspólną łazienkę. 

-

 

Nie powiedziałeś - odrzekła zduszonym głosem. 

-  Zapomniałeś o tym istotnym fakcie.

 

-  Och. - Rozejrzał się wokół i znów spojrzał na nią.

 

-  To dla mnie najlepsza część dnia, kiedy mogę 
zapomnieć o wszystkim i nareszcie odpocząć. Widzę, 
Ŝ

e znalazłaś świecę. Tak jest przyjemniej, prawda?

 

Sięgnął do paska szlafroka.

 

-  Co ty chcesz zrobić? 
Zrobił zdziwioną minę.

 

-  Chyba nie będziesz mieć nic przeciwko temu, jeśli 

skorzystam z wanny razem z tobą? Jest tak duŜa, Ŝe 
oboje się w niej zmieścimy.

 

background image

114

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TKKSASKU

 

Nie  zdąŜyła  zaprotestować,  kiedy  zdjął  szlafrok  i 

wszedł do wanny.

 

Zaparło  jej  dech  na  widok  jego  potęŜnego,  ob-

naŜonego ciała. Głos uwiązł jej w gardle.

 

Do tej pory nie widziała nagiego męŜczyzny, dopie-

ro  teraz  to  sobie  uświadomiła.  Zerknęła  na  jego 
szeroką,  owłosioną  pierś,  potęŜne  ramiona  i  barki, 
biodra i uda... z całej siły zacisnęła powieki. Spieniona 
woda z pluskiem uderzyła o ściany wanny, kiedy się w 
niej zanurzył.

 

Cole  miał  rację.  W środku  było  rzeczywiście  duŜo 

miejsca,  ale  nie  dla  dwojga.  Ze  zdumiewającą  non-
szalancją ujął jej stopy i połoŜył je z obu stron swojego 
ciała. Westchnął głęboko.

 

-

 

No  i  czy  to  nie  jest  cudowne?  Urządziliśmy  tę 

łazienkę  zeszłej  zimy.  Było  z  tym  trochę  kłopotów  i 
wydatków,  ale  warto  było.  Taka  kąpiel  kaŜdemu 
ś

wietnie robi. 

-

 

Cole,  nie  powinieneś  tu  przychodzić  i  dobrze  o 

tym  wiesz.  Co  Tony  by  sobie  pomyślał,  gdyby  nas  tu 
zobaczył? 

-

 

Chyba nie musi o tym wiedzieć? 

-

 

Oczywiście, Ŝe nie, ale... 

-

 

To  twoja  prywatna  sprawa,  co  robisz  w  swojej 

łazience, czy tak? 

-

 

Chodzi mi o to, Ŝe... 

-

 

Chodzi  o  to,  Ŝe  powinnaś  się  zrelaksować,  a  za-

miast  tego jesteś  okropnie spięta  -  odrzekł,  przeciąga-
jąc  dłońmi  po  jej  udach  i  łydkach,  uciskając  lekko 
mięśnie. 

-

 

Cole! Przestań! 

-

 

Rozluźnij  się,  kochanie.  Nie  mam  zamiaru  cię 

napastować. 

-

 

A jak myślisz, co przed chwilą robiłeś? Ulokowa-

łeś mnie w pokoju, który ma wspólną łazienkę z twoją 
sypialnią, i zapomniałeś mnie o tym uprzedzić. Po- 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

115

 

czekałeś, aŜ wejdę do wanny i wtedy mnie zaskoczyłeś. 
Ty... - zabrakło jej słów.

 

-

 

Słucham - powiedział usłuŜnie, podnosząc brwi. 

-

 

Czy  byłbyś  łaskaw  wyjść  stąd  i  poczekać,  aŜ 

skończę się kąpać? 

-

 

Nie. Jeszcze coś? - zapytał z uśmiechem. 

-

 

Dobrze. W takim razie ja wyjdę, a ty się kąp... - 

dopiero  teraz  zdała  sobie  sprawę,  Ŝe  nie  moŜe  tego 
zrobić, jeśli nie chce stanąć przed nim naga. 

Znów zanurzyła się po szyję w wodzie.

 

-  Rozluźnij się i odpocznij. Zapewniam cię, Ŝe nie 

gryzę. - Uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Chyba Ŝebyś 
mnie zachęciła. - Sięgnął po mydło i zaczął się 
namydlać.

 

Udała, Ŝe nie słyszy jego słów. Przyglądała się jego 

ruchom,  patrzyła,  jak  pokryte  pianą  gęste  włosy  na 
jego piersi podnoszą się nieco i skręcają.

 

Znów  poczuła  delikatny,  przyjemny  dotyk  wirują-

cej  wokół  niej  wody.  Właściwie  nie  powinna  się  tak 
unosić. PrzecieŜ nic jej nie grozi.

 

Jednak  coś  nie  dawało  jej  spokoju.  Sama  nie 

wiedziała,  co  o  tym  myśleć.  Pierwszy  raz  w  Ŝyciu 
kąpała się razem z męŜczyzną.

 

-  Cole, dlaczego ty to robisz? 
Popatrzył jej w oczy.

 

-  Przez ostatnie kilka tygodni nie mogłem myśleć 

o niczym innym niŜ o waszym przyjeździe. Cały czas 
zastanawiałem  się,  jak  to  będzie.  Wreszcie  zrozumia-
łem. Chciałbym, Ŝebyśmy znów stali się sobie bliscy, 
tak jak kiedyś. Wiem, Ŝe nie moŜemy tak po prostu 
wymazać z pamięci tego, co się stało, zapomnieć o tych 
piętnastu latach, ale spróbujmy to przezwycięŜyć. Nie 
chciałbym,  Ŝeby  ta  wizyta  pozostała  jedynie  uprzej-
mym gestem. PrzecieŜ dzisiaj prawie nie rozmawialiś-
my ze sobą, ani przez chwilę nie byliśmy sami. Myślę, 
Ŝ

e oboje chcemy czegoś więcej. - Wyciągnął do niej

 

background image

116

 

MIŁOSC PO TEKSASKL'

 

pokryte pianą dłonie. - Teraz mamy okazję, Ŝeby się 
lepiej poznać.

 

-

 

Nie  będę  się  z  tobą  kochać  -  oznajmiła  stanow-

czo. 

-

 

Dzięki za informację, kochanie, ale wcale cię o to 

nie prosiłem. 

Poczuła, Ŝe się rumieni.

 

-

 

Przynajmniej nie będzie niedomówień. 

-

 

Skoro  juŜ  wszystko  wiemy,  to  chodź,  umyję  ci 

plecy  -  powiedział,  przyciągając  ją  do  siebie  i  od-
wracając tyłem. 

Zaczął  masować  jej  kark,  uspokajając  ją  szeptem. 

Powoli  przesuwał  dłonie  coraz  niŜej,  wprawnie  ucis-
kając  napięte  mięśnie.  Zaczęła  się  rozluźniać,  oparła 
się wygodniej o niego. Dopiero po jakimś czasie zdała 
sobie sprawę, Ŝe juŜ nie masuje jej pleców. Delikatnie 
obejmował ją w talii.

 

Wiedziała, Ŝe powinna zaprotestować, ale ogarnęła 

ją jakaś dziwna senność. Czuła się ocięŜała, nie miała 
siły  się  ruszyć.  Głowa  opadła  jej  na  ramię  Cole'a. 
Zamknęła  oczy  i  westchnęła  cicho.  Teraz  było  jej 
dobrze.

 

-

 

Allison. 

-

 

Mhm. 

-

 

Chciałbym,  Ŝebyś  przez  następne  tygodnie  za-

stanowiła się nad czymś i potem dała mi odpowiedź. 

-

 

Nad czym? - wymruczała sennie. 

-

 

Czy  zgodzisz  się  wyjść  za  mnie,  Ŝebyśmy  juŜ 

zawsze byli razem we trójkę, nie tylko po parę dni od 
czasu do czasu? 

Obudziła  się  w  niej  czujność.  Spróbowała  się  wy- 

prostować.

 

-  Poczekaj, nic na razie nie mów. Chciałbym, Ŝebyś 

to sobie przemyślała, Ŝebyś wiedziała, czego pragnę 
i do czego zmierzam. Nie przypominaj mi, Ŝe nie byłem 
przy tobie w chwili, kiedy najbardziej tego potrzebo-

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

117

 

wałaś.  Wiem  o  tym.  Teraz  chodzi  mi  o  coś  innego  - 
chcę,  Ŝebyś  uwierzyła,  Ŝe  juŜ  nigdy  cię  nie  opuszczę, 
Ŝ

e zawsze będę przy tobie. Nie tylko dlatego, Ŝe moŜesz 

mnie potrzebować. To ja ciebie potrzebuję, bez ciebie 
moje Ŝycie nigdy nie będzie pełne. Wytrwałem piętnaś-
cie  lat,  ale  nie  chcę  juŜ  tak  Ŝyć  dłuŜej.  -  Delikatnie 
odchylił  na  bok  jej  głowę,  dotknął  ustami  szyi.  -  Ko-
chanie,  pomyśl  nad  tym,  dobrze?  Wrócimy  do  tego, 
zanim wyjedziesz.

 

Odsunął  ją  lekko  i  podniósł  się,  Allison  obronnym 

gestem  uniosła ręce,  osłaniając się  przed  ociekającą  z 
niego  wodą.  Colą  wyszedł  z  wanny,  osuszył  się 
ręcznikiem i włoŜył szlafrok.

 

- Tylko się nie utop, słyszysz?  - uśmiechnął się do 

niej  i  cicho  zamknął  za  sobą  drzwi,  zostawiając  ją 
samą.

 

W  nagłej  ciszy,  przerywanej  tylko  cichym  szem-

raniem falującej wody, Allison zamrugała gwałtownie 
powiekami.  Czy  to  wszystko  zdarzyło  się  naprawdę? 
Drgający płomień świecy odbijał się w lustrach, w jego 
łagodnym blasku wszystko wydawało się nierzeczywis-
te jak senne marzenie.

 

Czy Cole naprawdę tu był? Co on zrobił? Nawet nie 

przypuszczała,  Ŝe  moŜe  aŜ  tak  odczuć  jego  obecność. 
Wprawdzie  gdy  podjęła  decyzję  o  przyjeździe  na 
ranczo,  zdawała  sobie  sprawę,  Ŝe  będzie  musiała  się 
mieć  przed  nim  na  baczności,  ale  była  pewna,  Ŝe 
przynajmniej w swojej sypialni i łazience jest bezpiecz-
na.

 

Co  teraz  zrobić?  Poprosić  o  inny  pokój?  Zamykać 

się na klucz? A moŜe poczekać na rozwój wypadków?

 

Uśmiechnęła się do siebie.

 

Właściwie  dlaczego  nie  skorzystać  z  pobytu  tutaj, 

pogodzić się z przeszłością i spojrzeć na Ŝycie inaczej, 
nacieszyć się nim?

 

Z ociąganiem wyłączyła urządzenie do masaŜu.

 

background image

118

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

Woda uspokoiła się. Allison wyszła z wanny przepeł-
niona jakimś nowym, radosnym podnieceniem.

 

Osuszyła  się ręcznikiem,  ciesząc  się jego  przyjem-

nym,  miękkim  dotykiem.  Powoli  przeciągała  nim  po 
rozgrzanej skórze. Naraz zadrŜała.

 

-

 

Niemal  zapomniałem...  -  usłyszała  za  sobą  głos 

Cole'a.  Dostrzegła  w  lustrze  jego  odbicie.  Stał  na 
progu.  Chyba  przyglądał  się  jej  od  dłuŜszej  chwili. 
Serce  jej  gwałtownie  zabiło.  Spotkała  w  lustrze  jego 
wzrok, szybko osłoniła rękami piersi. 

-

 

Allison, jesteś piękna. 

Poczuła  na  karku  dotyk  jego  ust.  Musnął  włosami 

jej  policzek.  Bezwolnie  odwróciła  się  do niego,  lekko 
uniosła głowę i wspiąwszy się na palce, dotknęła jego 
ust.  Były  takie  gorące.  Całowała  go  namiętnie.  Cole 
jęknął cicho i, nie odrywając warg od ust Allison, wziął 
ją na ręce.

 

Przywarła do niego mocniej, objęła rękami za szyję. 

Teraz on był całym jej światem.

 

Pod plecami poczuła miękki dotyk cienkich przeście-

radeł.  Cole  przytłaczał ją swoim  cięŜarem.  Na  chwilę 
oderwał od niej usta, oboje łapczywie nabrali powietrza. 
Lekko  przesunął  rękami  po  jej  ciele,  jakby  odnajdując 
je  na  nowo.  Allison  poddawała  się  jego  pieszczotom, 
oboje zatracali się w nich, zapominali o przeszłości, o 
wszystkim, znów liczyli się tylko oni dwoje.

 

-  Allison, nie mogę juŜ dłuŜej... -jęknął nagle Cole, 

ale ona juŜ tego prawie nie usłyszała. Ten jeden raz, 
kiedy przeŜyła coś podobnego, był tak dawno temu, Ŝe 
tamto wspomnienie zblakło. Wszystko było nowe 
i nieznane -jego cudowna obecność, sposób, w jaki jej 
dotykał, męski zapach, urwany oddech, smak jego 
skóry.

 

Nie mogli juŜ dłuŜej czekać. Splątane ciała zadrŜały 

w  szaleńczym  rytmie.  Cole  krzyknął  cicho,  objął  ją 
jeszcze mocniej, aŜ do bólu, aŜ do stłumionego szlochu.

 

MIŁOŚĆ PO TKSASKU

 

119

 

Allison przywarła do niego z całej siły. JuŜ nigdy go 

nie  opuści,  nigdy  nie  pozwoli  mu  odejść.  Cole  wes-
tchnął  głęboko,  obrócił  się  na  bok.  LeŜeli  mocno 
objęci.  Allison  popatrzyła  na  jego  wilgotną  twarz. 
Miał  zamknięte  oczy.  Uśmiechnęła  się  i  leciutko 
dotknęła  jego  policzka.  Otworzył  powieki,  popatrzył 
na nią z bliska.

 

-

 

To nie było zamierzone - wymruczał przeprasza-

jąco. 

-

 

Naprawdę? 

-

 

Naprawdę.  Chciałem  tylko  uświadomić  ci  swoją 

obecność. 

-

 

I to ci się udało. 

-

 

Chciałem tylko obudzić w tobie pragnienie. Prze-

bić  ten  mur,  jaki  nas  dzielił  od  mojego  przyjazdu  do 
Mason. 

-

 

To teŜ ci się udało. 

-

 

Wydawało mi się, Ŝe potrafię nad sobą panować. 

Nie przypuszczałem, Ŝe posuniemy się aŜ tak daleko. 

-

 

Ach  tak.  Chciałeś  mnie  roznamiętnić  i  odejść, 

tak? 

-

 

Mniej więcej - przyznał z bladym uśmiechem. 

-

 

To nie świadczy o tobie najlepiej. 

-

 

MoŜliwe. 

-

 

To, co się stało, niczego jeszcze nie dowodzi, Cole. 

-

 

W  kaŜdym  razie  potwierdza,  Ŝe  dobrze  nam  ze 

sobą w łóŜku, 

-

 

Ale to jeszcze za mało, Ŝeby podjąć decyzję. 

-

 

UwaŜam, Ŝe to bardzo dobry początek. 

-

 

Cole, wtedy oboje byliśmy dziećmi i nie mieliśmy 

pojęcia, czego chcemy od Ŝycia. 

-

 

Mów  za  siebie.  Ja  zawsze  świetnie  wiedziałem. 

Pod tym względem nic się nie zmieniło. 

-

 

Ja się zmieniłam, Cole .JuŜ nie jestem tamtą małą 

dziewczynką, która deptała ci po piętach. 

Pogładził delikatnie jej ciało.

 

background image

120

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TESSASKU

 

-

 

To prawda, Ŝe trochę się zmieniłaś, ale nie widzę 

w tym nic złego. 

-

 

Cole,  od  dawna  jestem  zdana  tylko  na  siebie. 

Nauczyłam się niezaleŜności, cenię swoją wolność. 

-

 

PrzecieŜ nie chcę, Ŝebyś z tego rezygnowała. 

-

 

Naprawdę? 

-

 

Oczywiście,  Ŝe  nie.  Jestem  dumny  z  tego,  Ŝe 

potrafiłaś  dać  sobie  radę,  wyrobiłaś  sobie  nazwisko, 
odkryłaś  swoje  zdolności.  Chcę  tylko,  Ŝebyś  stała  się 
częścią mojego Ŝycia. 

-

 

Chodzi ci o mnie... czy o Tony'ego? 

-

 

O czym ty mówisz? 

Przez dłuŜszą chwilę patrzyła na niego w milczeniu.

 

-  Sama nie wiem. Przez tyle lat nie zrobiłeś nic, 

Ŝ

eby mnie znaleźć, chociaŜ nie ukrywałam się przed 

tobą. Dopiero kiedy spotkałeś Tony'ego. Rozumiem 
to, Ŝe chcesz poznać syna, ale nie musisz mnie teŜ brać 
pod uwagę. To nie musi być transakcja wiązana.

 

ZmruŜył  oczy  i  odsunął  się.  Sięgnął  po  papierosa, 

zaciągnął  się  dymem.  Popatrzył  na  nią  dopiero  po 
chwili.

 

-  Wiesz, nie mówmy teraz ani o Tonym, ani o tobie. 

Jeśli myślisz, Ŝe kochałem się z tobą tylko dlatego, to 
rzeczywiście masz rację - jednak cię nie znam. Ani, co 
jest tak samo waŜne, ty nie znasz mnie.

 

JuŜ nie był czułym kochankiem. Jej serce przepełniła 

rozpacz. Wspomniała minione smutne lata. Jak mogła 
sądzić,  Ŝe  powrót  do  przeszłości  nie  przyniesie  cier-
pienia?

 

Sięgnęła po pogniecioną podomkę, okryła się i wstała.

 

-

 

Widzisz, Cole? Seks niczego nie rozwiązuje- po-

wiedziała, odwracając się w stronę drzwi. 

-

 

Dla  ciebie  to  nie  było  nic  więcej?  Tylko  chwila 

przyjemności?  Chciałaś  zapomnieć  o  wszystkim  i  iść 
sobie?  W  takim  razie  nie  dziwię  się,  dlaczego  jesteś 
sama. 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

121

 

Allison zatrzymała się i popatrzyła na niego.

 

-

 

Nie oskarŜaj mnie, Cole. Ciebie teŜ przez piętnaś-

cie lat nie ciągnęło do ołtarza. 

-

 

Masz rację. Na własnej skórze doświadczyłem, Ŝe 

nie naleŜy wierzyć słowom kobiety. 

-

 

To zabawne - odrzekła z uśmiechem Allison. - Ja 

dowiedziałam  się  tego  samego  o  męŜczyznach.  MoŜe 
więc mamy ze sobą więcej wspólnego, niŜ na początku 
sądziłam. Dobranoc, Cole. 

Odwróciła się i wyszła, zostawiając go wpatrzonego 

w dzielące ich zamknięte drzwi.

 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

 

-  Cole, jak moŜesz mieszkać gdzieś indziej niŜ tu?

 

-  zapytał Tony, kiedy nazajutrz wybrali się na przejaŜ-
dŜkę.

 

Cole  miał  za  sobą  bezsenną  noc.  Ten  wypad  za-

planowali z Tonym juŜ wczoraj. To dlatego ponownie 
wszedł  wieczorem  do  łazienki  -  chciał  zaproponować 
Allison, by im towarzyszyła.

 

Allison  teŜ  chyba  nie  zmruŜyła  oka.  Kiedy  rano 

zeszła  na  śniadanie,  miała  spuchnięte  powieki  i  pod-
krąŜone oczy. Jeździli juŜ od jakiegoś czasu, ale jeszcze 
nie odezwała się ani słowem. Tony wychodził ze skóry, 
Ŝ

eby podtrzymać rozmowę.

 

-  Masz rację, to nie jest łatwe - odezwał się Cole

 

-  ale oprócz rancza mam jeszcze kilka interesów, 
którym teŜ muszę poświęcać trochę czasu. Dlatego 
sprawy rancza zostawiłem innym.

 

-

 

Cameronowi i Cody'emu? 

-

 

Cameron  pracuje  razem  ze  mną.  A  Cody?  No 

cóŜ,  on  chyba  sam  jeszcze  dokładnie  nie  wie,  czym 
chciałby  się  zajmować.  Bywa  tu  od  czasu  do  czasu. 
Ma własne sprawy. 

-

 

W takim razie, kto kieruje ranczem? 

-

 

Zatrudniamy  zarządcę  i  kilku  pracowników, 

oczywiście jest jeszcze moja ciotka... -Do diabła, stało 
się. 

-

 

Twoja ciotka? 

-

 

Tak. Zajmuje się głównie prowadzeniem domu. 

-

 

Dlaczego jeszcze jej nie widziałem? 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

123

 

-

 

Nie ma jej tu teraz -powiedział, unikając wzroku 

Allison. - Wyjechała. 

-

 

Wróci przed naszym wyjazdem? 

-

 

Wątpię. 

Letty stanowiła kolejny trudny problem. Do diabła, 

miał juŜ dość tego ciągłego roztrząsania, czy przypad-
kiem  nikt  nie poczuje  się uraŜony.  W  końcu  teraz juŜ 
nie  jest  waŜne,  co  Letty  kiedyś  zrobiła.  NaleŜy  do 
rodziny.  To  ona  zajęła  się  wszystkim  po  śmierci 
rodziców.  Musi  doprowadzić  do  tego,  by  Allison 
pogodziła się z jej obecnością.

 

Po  wczorajszej  nocy  miał  złe  przeczucia.  Allison 

chyba  była  bardziej  skłonna  przebaczyć  ciotce  niŜ 
jemu. Jak mógł dopuścić, by sprawy wymknęły mu się 
spod  kontroli?  Jak  mógł  tak  się  zachować?  Był  zbyt 
pewny  siebie,  sądził,  Ŝe  potrafi  nad  sobą  zapanować. 
Dostał gorzką naukę.

 

-  Cole?

 

Otrząsnął się z tych rozwaŜań. Tony juŜ kilka razy 

powtórzył jego imię.

 

-

 

Przepraszam, zamyśliłem się - uśmiechnął się do 

jadącego obok niego chłopca. 

-

 

Nie  szkodzi.  Mojej  mamie  to  teŜ  się  często 

zdarza. Jestem przyzwyczajony. Zastanawiałem się, w 
którym  miejscu  kończy  się  twój  teren.  Jeździmy  juŜ 
tyle godzin i natykamy się tylko na bydło i wiatraki. 

Cole rozejrzał się wokół. Odjechali juŜ kawał drogi 

od zabudowań. Wskazał ręką na ciągnące się w oddali 
wzgórza.

 

-

 

Tamte góry ograniczają naszą ziemię od północy. 

Na południe posiadłość ciągnie się niemal do granicy z 
Meksykiem na Rio Grandę. 

-

 

PrzecieŜ to jest ogromny obszar! -wykrzyknął ze 

zdumieniem Tony. 

-

 

To prawda. 

background image

124

 

MIŁOŚĆ

 PO TEKSASKU

 

-  Och! - Odwróci! się do Allison. - Wiedziałaś, Ŝe 

to ranczo jest takie wielkie?

 

Twarz Allison była osłonięta rondem kapelusza, na 

oczach  miała ciemne  okulary.  Trudno  było  odgadnąć, 
co myśli.

 

-  Nie  chcę  psuć  wam  zabawy  -  powiedziała  skru-

szona - ale juŜ bardzo dawno nie jeździłam konno. 
Jeśli zaraz nie wrócimy, to przez następne dni będę 
siedzieć na poduszce.

 

Tony roześmiał się i spojrzał na Cole'a.

 

-  W takim razie chyba musimy zostawić ją w do 

mu, co?

 

Nigdy!  zarzekł  się  w  duchu  Cole.  Cameron  tylko 

czeka,  Ŝeby  ją  zabawić.  Przypomniał  sobie  Cody'ego. 
Do  tej  pory  z  pewnością  juŜ  się  czegoś  dowiedział  o 
wypadku. Gdzie on się teraz podziewa?

 

-  Właściwie ja teŜ powinienem wracać. O jedenas-

tej będę miał waŜny telefon.

 

Nie  potrafił  pozbyć  się  bezsilnej  złości.  Było  tyle 

rzeczy,  które  chciał  powiedzieć  Allison  na  osobności, 
miał  tyle  do  powiedzenia  Tony'emu  i  nie  mógł  tego 
zrobić. Przynajmniej nie teraz, póki chłopiec nie pozna 
prawdy.  Chwilami  zdawało  mu  się,  Ŝe  jest  w  sytuacji 
bez wyjścia.

 

Po raz pierwszy w Ŝyciu nie potrafił zapanować nad 

tym, co się działo. Źle się czuł w takiej roli. Zerknął z 
ukosa  na  Allison.  Od  rana  nawet  na  niego  nie 
spojrzała.

 

Właściwie  sam  sobie  był  winien.  Pięknie  się  za-

chował  wczoraj  wieczorem.  Nie  powinien  się  nawet 
łudzić, Ŝe jego przeprosiny mogłyby coś zmienić.

 

Dopiero o pierwszej przestał zajmować się urzędo-

wymi sprawami. Kiedy wyszedł ze swojego gabinetu, 
Tony i Cameron grali w pokera.

 

-  Gdzie jest twoja mama? – zapytał Cole z pozorną 

obojętnością w głosie.

 

MIŁOŚĆ  PO  TEKSAS KU

 

125

 

-  Poszła do siebie na górę. - Tony oderwał się od 

gry i popatrzył na niego. - Jazda dała jej w kość 
- wyjaśnił z szerokim, typowym dla Callawayów 
uśmiechem. — Chyba nie było jej z nami lekko.

 

Cameron podniósł oczy na brata.

 

-  Kiepsko wyglądasz, stary. Idź się zdrzemnąć. Ja 

się zajmę Tonym.

 

Weszła Rosie z tacą zastawioną szklankami z lemo-

niadą i ciasteczkami.

 

-

 

MoŜe zostawiłaś coś dla mnie na lunch? - zapytał 

ją Cole. 

-

 

Jasne. Przynieść ci tutaj? 

-

 

Nie,  Wystarczy,  jeśli  powiesz,  gdzie  mogę  to 

znaleźć. 

-

 

Na przykrytej tacy, w lodówce. 

Poszedł  do  kuchni,  zerkając  po  drodze  do  wy-

dzielonego z części patio oszklonego pokoju, gdzie w 
dziecinnym  łóŜeczku  spała  Trisha,  otoczona  swoimi 
zabawkami.

 

Oddałby  wszystko,  by  mieć  taką  córeczkę,  którą 

oboje z Allison mogliby razem wychowywać...

 

Nagle  przeszyła  go  gwałtowna  myśl.  O  BoŜe,  nie! 

Nie,  tylko  nie  to!  Otworzył  lodówkę,  wyjął  talerz  z 
sałatką  i  kanapkami.  Przysiadł  na  brzeŜku  stołka  przy 
kuchennym  barku.  Musiał  zaspokoić  głód,  choć 
szkoda  mu  było  czasu  na  jedzenie.  Musi  natychmiast 
porozmawiać  z  Allison.  Musi  się  dowiedzieć...  Ale  z 
niego bezmyślny idiota. Dlaczego nie pomyślał...

 

Odstawił  talerz  do  zlewozmywaka,  opróŜnił  drugą 

szklankę  mleka  i  pognał  po  schodach  na  górę.  Drzwi 
do  pokoju  Allison  były  zamknięte.  MoŜe  spała?  Jeśli 
tak,  nie  będzie  jej  budzić.  Wszedł  do  swojej  sypialni, 
ś

ciągnął ubranie. Po tej porannej przejaŜdŜce prysznic 

dobrze  mu  zrobi.  Wszedł do  łazienki.  Od  razu  poczuł 
lekki zapach perfum Allison. Na półce nad umywalką

 

background image

126

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

leŜała jej szczotka do włosów i grzebień. Uśmiechnął 
się na ten widok.

 

Kończył  zapinać  koszule, kiedy  wydało  mu  się,  Ŝe 

słyszy jakiś dźwięk. Boso podszedł do drzwi, uchylił je 
bezgłośnie  i  zajrzał  do  jej  pokoju.  Allison  leŜała  na 
brzuchu, z zamkniętymi oczami i skrzywioną twarzą.

 

-  Co ci jest? - zapytał szeptem, nie chcąc jej budzić, 

w razie gdyby spała.

 

Otworzyła oczy i popatrzyła na niego.

 

-

 

Czy ty nigdy nie pukasz? 

-

 

Bałem się, Ŝe mogę cię obudzić. 

-

 

Za bardzo jestem obolała, Ŝebym mogła zasnąć. 

-

 

Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś? 

-

 

ś

eby  wam  popsuć  przyjemność?  Tony  był  za-

chwycony jak nigdy. Nie widziałam go w takim stanie 
od ostatniego koncertu jego ulubionego piosenkarza. 

-

 

Poczekaj chwilę. 

Wszedł  do  łazienki  i  wyjął  z  szafki  z  lekarstwami 

jakąś buteleczkę. Wrócił i usiadł na brzegu łóŜka.

 

-

 

Co ty chcesz zrobić? 

-

 

Chcę ci trochę ulŜyć — uśmiechnął się. 

-

 

O tak! Z pewnością! 

-    Źle  mnie  zrozumiałaś  -  zaprzeczył  i  zaczął  pod-

ciągać jej koszulkę.

 

Allison z jękiem uniosła się na łokciu.

 

-  Cole, natychmiast mnie zostaw. Nie wykorzystuj 

tego, Ŝe nie mogę się ruszyć. Idź sobie, proszę.

 

Wybuchnął śmiechem.

 

-  Zobaczysz, Ŝe to nie tylko będzie przyjemne, ale 

i pupa przestanie cię boleć.

 

Odciągnął  aŜ  do  talii  jej  koszulę,  zwilŜył  dłonie 

odrobiną  płynu  z  butelki  i  przemawiając  do  niej 
uspokajająco, rozpoczął masaŜ.

 

Powoli  napięte  mięśnie  zaczęły  się  rozluźniać. 

Wprawnymi  ruchami  masował  jej  pośladki  i  uda. 
Allison początkowo jęczała z bólu, ale po chwili

 

MIŁO

 

SC

 

PO

 

TEKSASKL

 

127

 

uspokoiła  się,  oddychała  coraz  równiej,  wreszcie  za-
mknęła oczy i usnęła.

 

Cole wstał po cichutku, zabrał butelkę i schował ją 

na miejsce. Zerknął na prysznic, zastanawiając się, czy 
ostudziłaby go zimna woda.

 

Musi  zająć  myśli  czym  innym.  Wrócił  do  siebie, 

skończył się ubierać i zaczął schodzić na dół. Dobiegły 
go głosy Camerona i Tony'ego.

 

-  Wiesz, ciągle nie mogę zrozumieć - mówił Tony 

- dlaczego mama nigdy mi nie powiedziała, Ŝe was 
zna. PrzecieŜ jesteście sławni, co chwila piszą coś na 
wasz temat. A ona nigdy nie wspomniała o Ŝadnym 
z was ani słowem. Czy to nie jest dziwne?

 

Cole zatrzymał się, ciesząc się, Ŝe tym razem to nie 

on musi znaleźć odpowiedź.

 

-

 

Chyba  musisz  zapytać  o  to  swoją  mamę.  Wiesz, 

kaŜdy ma swoje powody. Nie ma co zgadywać. 

-

 

Racja. Ale wiesz co, zaczynam podejrzewać, Ŝe za 

tym coś się kryje. 

-

 

Co masz na myśli? 

-

 

Wydaje  mi  się,  Ŝe  mama  i  Cole  kiedyś  się 

pokłócili...  moŜe  to  była  sprzeczka  zakochanych  czy 
coś takiego. 

Cole  nie  ruszył  się  z  miejsca.  Chciał  usłyszeć  od-

powiedź Camerona.

 

-

 

Dlaczego tak sądzisz? 

-

 

Oni czasami tak dziwnie na siebie patrzą. Wtedy, 

kiedy  myślą,  Ŝe  nikt  tego  nie  widzi.  -  Cameron 
roześmiał  się.  -  Wiesz,  jakoś  nie  mogę  się  oswoić  z 
myślą, Ŝe mama moŜe się kimś interesować- z ociąga-
niem dodał Tony. 

-

 

Chyba mówiłeś wcześniej, Ŝe się z kimś spotyka. 

-

 

Tak,  ale  to  co  innego.  Ed  przyjeŜdŜa  do  miasta 

raz czy dwa razy w miesiącu. Oni właściwie tylko się 
przyjaźnią.  Przy  nim  mama  się  nie  denerwuje  ani  nie 
rumieni, tak jak w obecności Cole'a. 

background image

128

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TEKSASKU

 

-

 

Naprawdę? To ciekawe. 

-

 

Jak myślisz, czy oni się pokłócili? 

-

 

Nawet jeśli tak było, to nic mi o tym nie wiadomo. 

Bytem wtedy dzieckiem. 

-

 

Znałeś mojego tatę? 

Zapadła  głęboka  cisza.  Cole  uśmiechnął  się  do 

siebie. Chyba juŜ powinien wybawić brata z opresji.

 

-

 

Nie, chyba nie, 

-

 

Widzisz?  To  kolejna  dziwna  sprawa.  Jak  to 

moŜliwe, Ŝe nikt go nie pamięta? Wydaje mi się... 

-

 

No  i  kto  wygrywa?  -  zapytał  Cole,  wchodząc  do 

pokoju  i  zbliŜając  się  do  nich.  Cameron  spojrzał  na 
niego  jak  tonący,  któremu  w  ostatniej  chwili  podano 
pomocną dłoń. 

-

 

Cameron - odrzekł Tony. 

Wszyscy trzej popatrzyli na rozłoŜone karty.

 

-  MoŜesz zagrać za mnie - zaproponował Cameron, 

sięgając  po  swoje  kule.  -  Chyba  pójdę  się  zdrzemnąć. 
Trochę się dzisiaj zmęczyłem. - Zerknął na Tony'ego, a 
potem znacząco spojrzał na Cole'a.

 

Cole zajął jego miejsce.

 

-

 

Czy  Cameron  powiedział  ci,  dlaczego  chodzi  o 

kulach? - zapytał chłopca, kiedy zostali sami. 

-

 

Tak,  wspomniał  mi  o  wypadku.  To  naprawdę 

straszne, stracił Ŝonę i został ranny. 

-

 

Widziałeś jego córeczkę? 

-

 

Och,  tak!  -  Twarz  Tony'ego  rozjaśniła  się  w 

uśmiechu,-  Rosie  przyniosła  ją  tutaj,  kiedy  mała  się 
przebudziła. Jest bardzo fajna. 

-

 

TeŜ tak myślę. 

-

 

Cole,  dlaczego  się  nie  oŜeniłeś?  Jesteś  przecieŜ 

głową  rodziny.  Nie  chciałbyś  mieć  dzieci,  którym 
kiedyś mógłbyś to wszystko zostawić? 

BoŜe,  dlaczego  ten  dzieciak  nie  mówi  o  samo-

chodach  czy  dziewczynach,  albo  zespołach  muzycz-
nych, tak jak inni chłopcy w jego wieku?

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

129

 

-

 

Nigdy  nie  myślałeś  o  zajęciu  się  w  przyszłości 

dziennikarstwem? - zapytał Cole, sięgając po papierosa. 

-

 

Dlaczego pytasz? - zdziwił się Tony. 

-

 

Bo świetnie sobie radzisz z wyciąganiem informacji. 

-

 

Chcesz powiedzieć, Ŝe jestem wścibski? 

-

 

Po  prostu  nigdy  nie  wiem,  czego  się  po  tobie 

spodziewać. 

-

 

Ale jak mogę się czegoś dowiedzieć, jeśli nie będę 

pytać? 

-  No tak. Wracając do sprawy małŜeństwa... 
Frontowe drzwi trzasnęły z hałasem i w holu rozległ

 

się dźwięk czyichś szybkich kroków.

 

-

 

Jest tu kto? - zawołał ktoś głośno, 

-

 

Tu  jesteśmy,  Cody!  -  odkrzyknął  Cole  z  uśmie-

chem, puszczając oko do Tony'ego. 

Podniósł się na powitanie brata. Cody zatrzymał się 

w  pół  kroku  na  widok  wstającego  z  podłogi  chłopca. 
Popatrzył  na  niego,  potem  przeniósł  zdumiony  wzrok 
na Cole'a.

 

-

 

Cody,  poznaj  Tony'ego  Alvareza.  Tony,  to  mój 

najmłodszy brat, Cody. 

-

 

Cieszę się, Ŝe mogę cię poznać - powiedział Tony, 

wyciągając rękę. 

Cody  nie  mógł  oderwać  od  niego  wzroku.  Podo-

bieństwo  do  Callawayów  było  wprost  uderzające. 
Mocno uścisnął jego dłoń.

 

-

 

Ja teŜ się cieszę. Nie wiedziałem o twoim przyjeź-

dzie. 

-

 

Przyjechaliśmy z mamą wczoraj. 

-

 

Allison  teŜ  tu  jest?  -  Cody  popatrzył  na  brata  ze 

zdumieniem. 

-

 

Wiedziałbyś  o  tym  wcześniej,  gdybyś  tu  wpadł 

czy dał jakiś znak Ŝycia. 

Cody skrzywił się, słysząc jego ton.

 

-  Przepraszam, ale nie przywykłem opowiadać się 

z tego, co robię.

 

background image

130

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TEKSASKU

 

-

 

Widzę,  Ŝe  Letty  nie  miała  na  ciebie  aŜ  takiego 

wpływu, jak się obawiałem. 

-

 

Masz  rację  -  uśmiechnął  się  Cody,  -  Zawsze 

twierdziła,  Ŝe  jestem  niepoprawny.  A  wiec  -  znów 
spojrzał na Tony'ego - jak długo tu zostajecie? 

-

 

Parę tygodni. 

-

 

To świetnie. Musimy się gdzieś razem wybrać czy 

coś sobie zaplanować, Ŝeby się lepiej poznać. 

-

 

Skąd  wiedziałeś,  Ŝe  moją  mamą  jest  Allison 

Alvarez? 

-

 

Bo tylko ona mogła dać ci takie imię i nazwisko - 

bez zastanowienia odrzekł Cody. 

Ta  odpowiedź  nie  zadowoli  go  na  dłuŜszą  metę, 

pomyślał  Cole.  Musi  jak  najszybciej  porozmawiać  z 
Allison.

 

Wieczorem,  kiedy  wyszła  z  łazienki,  zastukał  do 

niej.  Tym  razem  poczekał,  aŜ  zaprosi  go  do  środka. 
Siedziała przy toaletce i szczotkowała włosy.

 

-

 

Musimy porozmawiać. 

-

 

W takim razie mów - odrzekła krótko. 

-

 

Musimy pomówić o Tonym. 

Przestała czesać włosy i spojrzała na jego odbicie w 

lustrze.

 

-

 

O co chodzi? 

-

 

Posłuchaj - odezwał się Cole i zaczął przemierzać 

pokój. - On jest bardzo bystry. Zaczyna układać sobie 
wszystko w całość i zadawać pytania. JuŜ to robi, A ja 
nie chcę go oszukiwać. 

-

 

Jakie pytania? 

-

 

Między  innymi  na  temat  swojego  ojca.  MoŜe 

pamiętasz, mnie teŜ wczoraj o to pytał. Dzisiaj przypa-
dkiem  usłyszałem,  jak  wypytywał  Camerona.  -  Od-
wrócił  się  i  popatrzył  na  nią.  -  Allison,  musimy 
powiedzieć mu prawdę. 

Opuściła wzrok na swoje dłonie.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

131

 

-  To pierwszy krok, Ŝeby zmienić go w Callawaya, 

tak?

 

Podszedł bliŜej i ukląkł przed nią.

 

-

 

Kochanie, przecieŜ sama to rozumiesz. Czy tego 

chcesz  czy  nie,  kocham  cię.  Zawsze  cię  kochałem  i 
zawszę  będę  cię  kochać.  Wczoraj  wieczorem  powie-
działem,  Ŝe  chcę  się  z  tobą  oŜenić.  Naprawdę  tego 
pragnę. Czy nie widzisz, Ŝe powinniśmy usiąść razem 
z nim i wszystko mu wytłumaczyć? 

-

 

OskarŜając mojego ojca i twoją ciotkę? 

-

 

Zapomnijmy o winnych. Powiedzmy mu prawdę. 

Popełniliśmy błąd, to prawda. PrzecieŜ jesteśmy tylko 
ludźmi.  Tony  musi  to  zrozumieć.  -  Wyciągnął  ręce  i 
przytulił ją do siebie, opierając głowę na jej piersi. 

Powoli  połoŜyła  dłonie  na  jego  głowie,  zanurzyła 

palce  w  miękkich  włosach.  Przypomniała  sobie,  Ŝe 
często tak samo tuliła do siebie syna. Kochała ich obu. 
Sama  nie  wiedziała,  co  robić.  Z  jednej  strony  chciała 
oszczędzić  chłopcu  cierpień,  ale  nie  chciała  odbierać 
mu jego dziedzictwa.

 

-

 

Masz  rację  -  westchnęła  w  końcu.  -  Nie  mogę 

dłuŜej  ukrywać  przed  nim  prawdy,  zwłaszcza  teraz, 
kiedy cię poznał. 

-

 

Powiem mu, Ŝe się pobieramy, dobrze? 

-

 

Nie! - Wyprostowała się gwałtownie. - Jeszcze za 

wcześnie, Ŝeby o tym mówić. 

-

 

Dlaczego?  Czy  pomyślałaś,  Ŝe  moŜe  wczoraj 

poczęliśmy  nowe  Ŝycie?  Chyba  Ŝe  stosujesz  jakieś 
zabezpieczenia. 

Popatrzyła na niego z przeraŜeniem.

 

-

 

Widzisz, a więc jest taka moŜliwość - powiedział, 

kiedy ciągle milczała. 

-

 

Och, Cole - wyszeptała wreszcie. - W ogóle mi to 

nie  przyszło  do  głowy.  Ani  przez  chwilę.  Nie  mogę 
wprost  uwierzyć,  jak  mogłam  być  taka  nieodpowie-
dzialna. Zwłaszcza po tym, co przeszłam z Tonym. 

background image

132

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKL

 

-  Wczoraj wieczorem Ŝadne z nas nie było zbyt 

rozsądne. To moja wina.

 

Łzy pociekły jej po policzkach.

 

-

 

Nigdy  nie  chciałam,  Ŝebyś  oŜenił  się  ze  mną 

dlatego, bo musisz! 

-

 

Kochanie,  o  czym  ty  mówisz?  Nigdy  tak  nie 

myślałem. Nie rozumiesz? PrzecieŜ ja cię kocham. Jak 
mam cię o tym przekonać? 

W milczeniu otarła załzawione oczy. Znów nie 
panował nad tym, co się działo. Nie cierpiał tego.

 

-

 

MoŜe jutro z nim porozmawiamy, co? Moglibyś-

my wybrać się we trójkę na piknik. 

-

 

Nie  ma  mowy,  przez  najbliŜsze  dni  nawet  nie 

podejdę do konia. 

-

 

MoŜemy  pojechać  furgonetką.  Sami.  Nikt  nam 

nie będzie przeszkadzać. Wtedy mu wszystko wyjaśnię. 
Co ty na to? 

-

 

Chyba  nie  mam  innego  wyjścia.  Muszę  się  zgo-

dzić. 

Wstał,  wziął  ją  za  rękę  i  przyciągnął  do  siebie. 

Przytulił ją czule.

 

-  Kochanie, to twój syn. Jest dzielny i wraŜliwy. 

Zrozumie, jestem tego pewien.

 

Bezskutecznie próbowała się uśmiechnąć.

 

-

 

Jest teŜ twoim synem. Jest gwałtowny i nieopano-

wany. Nie pogodzi się z tym, Ŝe go okłamaliśmy, Cole. 
Wiem o tym. 

-

 

Zobaczymy. Ale chyba nas wysłucha? 

-

 

Mam nadzieję. MoŜe będzie tak bardzo chciał się 

wszystkiego  dowiedzieć,  Ŝe  zanim  ucieknie,  wysłucha 
do końca, co mamy mu do powiedzenia. 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

-  Wymyśliliście to sobie, tak? - zapytał Tony, nie 

spuszczając oczu z Allison i Cole’a.

 

Właśnie skończyli jedzenie i odpoczywali pod drze-

wem  nad  jednym  z  niezbyt  odległych  od  domu  jezio-
rek.

 

-  Zrobiliście tak, bo nie chcecie, Ŝebym poznał 

prawdę o moim ojcu - chrapliwie dodał Tony, zanim 
jeszcze Cole zdąŜył coś powiedzieć. Odwrócił się do 
matki. Oczy miał pełne łez. - Nigdy nie chciałaś 
o nim mówić, no przyznaj. On był zły, wstydziłaś się 
go. To dlatego razem z Cole'em obmyśliliście sobie 
to kłamstwo.

 

Allison spojrzała na Cole'a.

 

-

 

Tony,  nigdy  nie  wstydziłam  się  twojego  ojca, 

nigdy. To twój dziadek wymyślił tę historyjkę o moim 
nieszczęśliwym,  krótkotrwałym  małŜeństwie.  Nie 
wiem,  czy  to  był  dobry  pomysł,  czy  nie.  W  kaŜdym 
razie  nigdy  nie  próbowałam  tego  w  jakiś  sposób 
zmienić,  nawet  po  jego  śmierci.  Wydawało  mi  się,  Ŝe 
tak  będzie  lepiej  dla  ciebie.  Nie  chciałam  wracać  do 
przeszłości, byłam pewna, ze wszystko juŜ pozostało za 
mną, Ŝe to skończona sprawa. Nigdy nawet przez myśl 
mi  nie  przeszło,  Ŝe  kiedykolwiek  ponownie  zobaczę 
Cole'a.  Uznałam,  Ŝe  tak  naprawdę  to  nie  ma  Ŝadnego 
znaczenia, kto jest twoim ojcem. 

-

 

Nie  ma  znaczenia!  -  wykrzyknął  z  rozpaczą 

Tony.  -  Jak  mogłaś  tak  myśleć?  Przez  tyle  lat  byłem 
pewny, Ŝe mój ojciec nie Ŝyje, Ŝe mam tylko ciebie. 

background image

134

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

A  teraz...  -  Popatrzył  na  Cole'a  oskarŜycielsko.  -  Jeśli 
to prawda, Ŝe jesteś moim ojcem, to dlaczego dowiadu-
ję się o tym dopiero teraz?

 

-  Bo nie miałem pojęcia o twoim istnieniu. AŜ do 

tego dnia, kiedy spotkaliśmy się na plaŜy. Tony, uwierz 
mi, gdybym o tobie wiedział, nigdy by nie doszło do 
tego, Ŝe przez tyle lat nie byliśmy razem.

 

Chłopiec zwrócił się do matki.

 

-  Dlaczego mu nie powiedziałaś? Dlaczego on nic 

o  mnie  nie  wiedział?  Dlaczego  zrobiłaś  z  tego  tajem-
nicę?

 

Allison wzięła głęboki oddech.

 

-

 

Przez cały czas myślałam, Ŝe on wie. Dopiero teraz 

okazało się, Ŝe Cole nie dostał ode mnie Ŝadnego listu. 
Nie  miał  pojęcia  o  tym,  Ŝe  spodziewam  się  dziecka, 
Powiedziano mu tylko, Ŝe razem z dziadkiem opuściliś-
my ranczo. Nie wiedział, gdzie jestem, jak mnie znaleźć. 
W niewielkim odstępie czasu zdarzyło się wówczas wiele 
spraw, których wcześniej nie mogliśmy przewidzieć. 

-

 

Tyle razy mi powtarzałaś, Ŝe kaŜdy powinien być 

odpowiedzialny  za  swoje  czyny,  tłumaczyłaś,  jakie  to 
jest waŜne, mówiłaś o bezpiecznym seksie i tak dalej, a 
teraz  nagle  dowiaduję  się,  Ŝe  ty...  -  Urwał  i  z  trudem 
przełknął  ślinę.-  Nie  wierzę  w  to!  To  wszystko  jest 
niemoŜliwe. Wpadam na kogoś na plaŜy i okazuje się, 
Ŝ

e...  -  Potrząsnął  głową  z  niedowierzaniem  i  wstał 

gwałtownie. - Cale Ŝycie mnie okłamywałaś! Przez cały 
czas mówiłaś, Ŝe mój ojciec nie Ŝyje, chociaŜ to wcale 
nie była prawda! Okłamałaś mnie! 

Odwrócił się na pięcie i jak szalony pognał przed 
siebie, w stronę drogi, którą tu dotarli. Allison 
poderwała się na równe nogi.

 

-

 

Tony! Poczekaj! Tony! 

-

 

Zostaw go teraz - powiedział cicho Cole. - Dajmy 

mu  czas.  Musi  oswoić  się  z  tym,  co  usłyszał.  To  dla 
niego szok. 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

135

 

-

 

Ale  on  mnie  znienawidzi  -  wykrztusiła  Allison 

łamiącym się głosem. 

-

 

Dlaczego tak myślisz? 

-

 

Bo go okłamałam. Nie powiedziałam mu o tobie. 

Tyle razy  mu powtarzałam, Ŝe uczciwość jest najwaŜ-
niejsza, Ŝe zawsze naleŜy mówić prawdę, nawet jeśli to 
przysporzy kłopotów. On świetnie to pamięta. - Z roz-
paczą  zacisnęła  palce.  -  Teraz  zobaczy,  Ŝe  sama  nie 
przestrzegałam zasad, które chciałam mu wpoić. 

Czulą się tak fatalnie, Ŝe juŜ sama nie wiedziała, co 

zrobić. Coraz mocniej splatała ręce.

 

-  Nie chciałam, Ŝeby cierpiał. PrzecieŜ to jeszcze 

dziecko! Chciałam, Ŝeby wiedział, jak bardzo go 
kocham i Ŝe to dlatego nie powiedziałam mu prawdy.

 

Cole podniósł się i przyciągnął ją do siebie,

 

-

 

Allison, on wie, Ŝe ty go kochasz. Uwierz mi. Ale 

teraz musi sam sobie poradzić z tym, co usłyszał. Nie 
rozumiesz?  Nadszedł  czas,  Ŝe  musisz  przestać  go 
chronić.  ZasłuŜył  sobie  na  to,  by  znać  prawdę.  Teraz 
sam zdecyduje, co z tym zrobić. Potrzebuje czasu, Ŝeby 
to wszystko przemyśleć, Ŝeby się z tym pogodzić. MoŜe 
musi się wypłakać, moŜe pragnie krzyczeć?- Rozejrzał 
się wokół. - Tu jest najlepsze miejsce na takie rzeczy, 
gdzie mógłby sobie na to pozwolić? 

-

 

A jeśli się zgubi? 

-

 

Nie martw się, tutaj się nie zgubi, jesteśmy blisko 

domu.  Dajmy  mu  trochę  czasu.  Pamiętasz,  co  powie-
dział mi wczoraj w samochodzie? śe najwaŜniejszy dla 
niego jest cel, do którego zdąŜa? 

Skinęła głową, w milczeniu otarła łzy płynące jej po 

policzkach.

 

-  Teraz sam się przekona, ile są warte jego poglądy 

- ciągnął cicho Cole. - PrzecieŜ on nadal jest tą samą 
osobą. Tak naprawdę to nic się nie zmieniło, poza tym, 
Ŝ

e teraz patrzy na siebie inaczej. Musi się z tym oswoić, 

ale da sobie radę. Wiem, Ŝe tak będzie.

 

background image

136

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TKKSASKU

 

Allison pochyliła się i zaczęła wkładać do koszyka 

pozostałości po pikniku.

 

-

 

On czuje się teraz zdradzony. 

-

 

Bo tak jest, Z tobą i ze mną było tak samo. Teraz, 

z  innej  perspektywy,  widzę,  Ŝe  wszystko  mogło 
potoczyć  się  zupełnie  inaczej.  Mogłaś  zadzwonić  do 
mnie,  kiedy  nie  odpisałem  na  twoje  listy... Ja  mogłem 
być  bardziej  dociekliwy.  Ale  w  tamtym  czasie 
robiliśmy  to,  co  mogliśmy.  Teraz  szkoda  naszych  sił i 
zdrowia  na  niewczesne  Ŝale.  Chciałem,  Ŝeby  Tony 
poznał prawdę. Dla mnie to teŜ było trudne i tak samo 
bolesne,  jak  dla  ciebie  i  dla  niego.  Ale  trzeba  było  to 
zrobić.

 

 

ZłoŜył  koc,  wziął  koszyk  i  schował  wszystko  do 

samochodu.

 

-  Dajmy mu czas, dobrze? Mam przeczucie, Ŝe 

niedługo wróci. Ale teraz przynajmniej zna prawdę.

 

Ruszyli w stronę domu.

 

-

 

Wiesz - odezwała się po chwili Allison. - Wyda-

wało  mi  się,  Ŝe  juŜ  pogodziłam  się  z  przeszłością. 
Dopiero kiedy tu przyjechaliśmy...  Znów odŜyły daw-
ne wspomnienia. 

-

 

Mam nadzieję, Ŝe nie tylko te złe. 

-

 

Nie,  ale  to  jest  bolesne.  JuŜ  nie  jestem  tą  młodą 

dziewczyną, jaką kiedyś byłam, a teraz wydaje mi się, 
Ŝ

e znów jestem taka jak dawniej, i od nowa odbieram 

wszystko  tak  jak  kiedyś.  -  Odwróciła  się  i  popatrzyła 
na  jego  profil.  -  Nie  jest  mi  z  tym  łatwo.  Byłam 
zadowolona  z  Ŝycia.  Miałam  Tony'ego  i  swoją  pracę. 
Spokój ducha. To dla mnie waŜne. 

-

 

Nie  chcę  ci  tego  odbierać.  Chcę  tylko  stać  się 

częścią twojego Ŝycia. Od ciebie zaleŜy, czy tak w przy-
szłości będzie. 

Popatrzyła  na  swoje  zaciśnięte  ręce.  Spróbowała 

rozluźnić palce.

 

-  Zobaczymy - szepnęła tylko, wiedząc, Ŝe stało się

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

137

 

coś nieodwołalnego i jej Ŝycie juŜ nigdy nie będzie takie 
jak do tej pory.

 

Cole  nie  ruszył  się  z  gabinetu.  Nie  chciał  zakłócać 

spokoju  Allison,  jeśli  chciała  skorzystać  ze  wspólnej 
łazienki.  Poza  tym  chciał  poczekać  na  Tony'ego. 
Zawsze  istniała  moŜliwość,  Ŝe  chłopiec  moŜe 
zabłądzić.  Postanowił  zaczekać  jeszcze  godzinę.  Jeśli 
do tej pory Tony się nie pokaŜe, pójdzie go szukać.

 

Allison  zdenerwowała  się,  kiedy  syn  nie  wrócił  na 

kolację. Cole uspokajał ją, zapewniał, Ŝe Tony z pew-
nością trafi do domu. Podświadomie czuł, Ŝe chłopiec 
wróci  dopiero  wtedy,  gdy  będzie  mógł  stanąć  z  nimi 
twarzą w twarz.

 

Minęło niemal pół godziny, kiedy z holu dobiegł do 

niego  cichy  szmer  otwieranych  i  zamykanych  drzwi. 
Cole  odłoŜył  trzymany  w  ręku  ołówek  i  wyjrzał  na 
korytarz. Odetchnął z ulgą na widok Tony'ego skrada-
jącego się na palcach po schodach.

 

-  Pomyślałem sobie, Ŝe moŜe będziesz głodny. 

- Tony zamarł w miejscu na dźwięk cichego głosu 
Cole'a. - Poprosiłem Angie, Ŝeby zostawiła coś dla 
ciebie. Chodź, podgrzejemy to trochę.

 

Powoli  Tony  odwrócił  się  w  jego  stronę.  Miał 

czerwone,  spuchnięte  od  płaczu  oczy,  umorusaną 
twarz.  Widać  było,  Ŝe  jest  wykończony,  ale  jego 
spojrzenie  było  twarde  i  stanowcze.  Miał  za  sobą 
cięŜkie chwile.

 

Przez  moment  wyglądał  jak  męŜczyzna,  którym 

wkrótce się stanie.

 

Cole  nie  oglądając  się  za  siebie,  ruszył  do  kuchni. 

Modlił się w duchu, by Tony podąŜył za nim. Wyjął z 
lodówki talerz i wstawił go do kuchenki mikrofalowej.

 

-  Czego się napijesz?

 

background image

138

 

MELOSC

 

PO

 

TEKSASKU

 

Przepełniło  go  gwałtowne uczucie ulgi,  kiedy  usły-

szał głos chłopca:

 

-  Mleka, jeśli jest.

 

Postawił  przed  nim  gorące  jedzenie  i  szklankę  z 

mlekiem.  Poszedł  do  spiŜarni  po  ciasto.  Ukroił  dwa 
kawałki,  połoŜył  je  na  deserowych  talerzykach  i  za-
niósł  do  kuchni.  Tony  pochłaniał  jedzenie.  Cole  nalał 
sobie mleka i usiadł na wprost niego.

 

W milczeniu jadł ciasto. Tony z apetytem opróŜnił 

talerze.  Cole  ukrył  uśmiech.  W  jego  wieku  teŜ  był 
wiecznie głodny.

 

-

 

Chyba  powinienem  cię  przeprosić  za  to,  Ŝe  tak 

uciekłem - odezwał się w końcu Tony ochrypłym grosem. 

-

 

Twoja mama zdenerwowała się, kiedy nie wróci-

łeś na kolację. Powiedziała, Ŝe to do ciebie niepodobne, 
Ŝ

ebyś nie stawił się na posiłek. 

Tony skrzywił się w nieśmiałym uśmiechu. Podniósł 

oczy na Cole'a.

 

-

 

Tak. Dobrze mnie zna. 

-

 

Wiesz, niema w tym nic dziwnego. Szybko rośniesz, 

twoje ciało ciągle się zmienia. JuŜ jesteś prawie dorosły. 

-

 

To  musiał  być  dla  ciebie  szok,  kiedy  się  dowie-

działeś, Ŝe masz syna, co? 

A więc pomyślał teŜ o tym, co inni czują. To dobry 

znak.

 

-

 

Tak, to prawda. 

-

 

Pamiętam, jak się wtedy zachowałeś. Jak się tego 

domyśliłeś? 

Cole uśmiechnął się na wspomnienie tamtej chwili.

 

-  Wyglądałeś dokładnie tak samo jak Cody, kiedy 

był w twoim wieku. To było zupełnie tak, jakbym to 
jego zobaczył.

 

Tony  skinął  głową,  zapatrzył  się  w  stojący  przed 

nim talerz.

 

-  Mama mówiła mi czasem, Ŝe jestem podobny do 

taty. Ale ja chyba nie jestem do ciebie podobny.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSA5KU

 

139

 

-

 

Tak myślisz? MoŜe to raczej rodzinne podobieńs-

two. 

-

 

Czy to dlatego nas do siebie zaprosiłeś, Ŝe jestem 

twoim synem? 

-

 

Poniekąd  tak  -  przyznał  Cole.  -  Chciałem  cię 

lepiej poznać, co do tego nie ma dwóch zdań. Poza tym 
chciałem pobyć trochę z twoją mamą. 

Tony  skinął  głową,  popatrzył  na  Cole'a  i  odwrócił 

wzrok.

 

-

 

Tak myślałem. 

-

 

Ona wiele przeszła i to nie ze swojej winy. 

-

 

Tak, wiem. 

-

 

Pewnie  się  nie  zdziwisz,  jeśli  ci  powiem,  Ŝe 

bardzo  ją  kocham.  Zawsze  ją  kochałem.  To  był  dla 
mnie prawdziwy cios, kiedy ją utraciłem. Kolejny cios, 
z  którym  wtedy  musiałem  sobie  poradzić.  To  był 
najgorszy  okres  w  moim  Ŝyciu.  MoŜe  dlatego  nie 
zrobiłem  nic,  Ŝeby  ją  odszukać.  Byłem  przeświad-
czony, Ŝe postanowiła mnie opuścić, Ŝe nie chce być ze 
mną.  Uznałem,  Ŝe  nie  mam  wyjścia,  Ŝe  muszę  się  z 
tym  pogodzić.  -  Wypił  łyk  mleka.  -  Teraz,  kiedy  juŜ 
wiem,  Ŝe  było  inaczej,  chciałbym  jej  jakoś  wyna-
grodzić  to,  co  przeszła.  Sprawić,  by  Ŝycie  stało  się 
łatwiejsze. 

Tony znów skinął głową.

 

-

 

Moja mama jest niezaleŜna, chyba wiesz- powie-

dział rzeczowym tonem. 

-

 

Tak, wiem - odrzekł Cole równie powaŜnie. 

-

 

Do wszystkiego musiała dochodzić sama. 

-

 

Wiem. 

-

 

Zawsze miałem poczucie winy, Ŝe to przeze mnie 

musi tyle pracować, Ŝeby mnie utrzymać. 

-

 

Teraz  juŜ  nie  musi.  Allison  bardzo  cię  kocha. 

Wczoraj  powiedziała  mi,  Ŝe  nie  wie,  jak  przetrwałaby 
te  wszystkie  lata,  gdyby  nie  ty.  Bez  ciebie  byłaby 
zupełnie sama. 

background image

140

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TEKSASKU

 

Tony milczał przez dłuŜszą chwilę, wreszcie uśmie-

chną! się blado.

 

-

 

Byłem dla niej najlepszym towarzystwem, co? 

-

 

Byłeś dla niej rodziną, Tony. Rodzina jest dla niej 

czymś bardzo waŜnym. Tak jak dla mnie. 

Tony popatrzył na niego badawczo.

 

-

 

Masz zamiar się z nią oŜenić? 

-

 

Niczego więcej nie pragnę. 

-

 

Powiedziałeś jej? 

-

 

Tak. Ale jeszcze nie jest na to zdecydowana. 

-

 

Jeśli się pobierzecie, to będziemy tu mieszkać? 

-

 

Przypuszczam,  Ŝe  częściowo  tu,  a  częściowo  w 

Austin, gdzie jest centrala firmy. 

Tony rozejrzał się po kuchni,

 

-  To ranczo juŜ chyba od dawna naleŜy do Cal- 

lawayów?

 

-    Tak.

 

-

 

Chciałbym dowiedzieć się o nim czegoś więcej. 

-

 

Zapytaj  wujka  Camerona,  chętnie  ci  wszystko 

opowie. 

-

 

Czy twoi bracia wiedzą, Ŝe jestem Callawayem? 

-

 

Tak. 

-

 

Nie mają nic przeciwko temu? 

-

 

Są zachwyceni — uśmiechnął się Cole. 

-

 

Wiesz  co?  -  powiedział  Tony  z  błyszczącymi 

oczami.  -  Myślę,  Ŝe  chciałbym  naleŜeć  do  twojej 
rodziny. 

Cole poczuł, Ŝe coś ściska go w gardle. Odchrząk-

nął.

 

-  Cieszę się, synu - odparł. - Bardzo się cieszę.

 

Allison stała przy oknie i przyglądała się zamiesza-

niu  przy  stajni.  Słońce  wstało  dopiero  niedawno,  ale 
Cole i Tony juŜ byli gotowi do wyjazdu.

 

W ciągu ostatnich dwóch tygodni stali się nierozłą-

czni. Tony mimowolnie naśladował ojca, jego ruchy

 

MILOSĆ

 

PO

 

TEKSASKU

 

141

 

i  sposób  bycia.  W  szybkim  tempie  zmieniał  się  w 
Callawaya.  JuŜ  jej  nie  potrzebował.  MoŜe  zawsze 
brakowało mu ojca, tylko ukrywał to przed nią?

 

Cole  dotrzymał  słowa.  Ani  razu  nie  wszedł  do  jej 

pokoju  ani  do łazienki. W stosunku  do  niej  zachowy-
wał  się  przyjaźnie,  ale  widywali  się  bardzo  rzadko. 
Większość  czasu  spędzał  z  synem  poza  domem.  Przy 
kolacji Tony z błyszczącymi oczami opowiadał o wy-
darzeniach  dnia,  bezustannie  powtarzając:  „Cole  mó-
wi",  „Cole  uwaŜa",  „Cole  sądzi".  Allison  zagryzała 
usta,  z  trudem  powstrzymując  słowa,  które  miała  na 
końcu języka.

 

Zresztą  przecieŜ  mogła  się  tego  spodziewać.  Cole 

kochał syna, a od niej powinien trzymać się z daleka. 
Tak wyglądałoby jej Ŝycie, gdyby zgodziła się wyjść za 
niego.  Byłaby  jedynie  tłem.  MoŜe  piętnaście  lat  temu 
byłoby inaczej, ale nie była juŜ taka jak wtedy. Stała się 
niezaleŜna  i  juŜ  nie  mogłaby  być  jedną  z  kobiet 
Callawayów.  Ma  swoją  pracę  i  znane  nazwisko.  Naj-
wyŜszy czas, by wróciła do siebie.

 

Dobiegły  ją  głosy  Cole  i  Tony'ego.  Wrócili  na 

lunch. Allison odłoŜyła czytany tygodnik i wyjrzała na 
korytarz.

 

-  Cześć, mamo! Szkoda, Ŝe nie pojechałaś z nami. 

Znaleźliśmy malutkie pancerniki!

 

Cole podszedł do niej.

 

-  Zajrzałem do ciebie, ale tak smacznie spałaś, Ŝe 

nie miałem serca cię budzić.

 

Kiedy był tak blisko, myśli się jej mąciły. Nie mogła 

odgonić od siebie obrazów, które wciąŜ podsuwała jej 
pamięć: Cole razem z nią w łazience, leŜący obok niej...

 

-

 

Rano dzwoniłam do Suzanne i powiedziałam jej, 

Ŝ

e dzisiaj wracamy - zwróciła się do syna. 

-

 

AleŜ mamo... 

-

 

Myślałem... 

background image

142

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

Obaj urwali i popatrzyli po sobie, potem zaś na nią.

 

-

 

Przepraszam  -  odezwał  się  pierwszy  Cole.  -  Zu-

pełnie zapomniałem o galerii. Brakuje ci jej, co? 

-

 

Tak. 

-

 

Ale, mamo, Cole powiedział, Ŝe... 

-

 

Tony,  wiem,  co  powiedziałem.  Chyba  straciłem 

poczucie  czasu.  Skoro  twoja  mama  chce  wracać, 
musimy to uszanować. 

Allison podniosła na niego oczy.

 

-

 

Ty pewnie teŜ masz sporo zajęć. 

-

 

To  prawda,  ale  większość  spraw  da  się  załatwić 

przez telefon. 

Tony zwiesił głowę.

 

-  Przepraszam, zachowałem się jak egoista, licząe, 

Ŝ

e moŜecie przez cały czas być ze mną.

 

W jego głosie było tyle Ŝalu i ukrytego cierpienia, Ŝe 

Allison juŜ się nie zastanawiała.

 

-  Jeśli Cole się zgodzi, to mógłbyś jeszcze zostać tu 

do końca wakacji. Z pewnością macie wiele planów.

 

Dwie pary oczu wpatrywały się w nią z napięciem.

 

-

 

Ojej! Naprawdę? - zawołał chłopiec. - Naprawdę 

mógłbym tu zostać? 

-

 

Jeśli Cole się na to zgodzi. 

-

 

Jesteś pewna, Ŝe tego chcesz? - Cole popatrzył na 

nią uwaŜnie. 

-

 

Nie chodzi o to, czy ja tego chcę. Widzę, Ŝe Tony 

chciałby zostać, a ja muszę wracać. To propozycja. 

-

 

Pozwól mi zostać - błagalnie poprosił chłopiec. 

-

 

Poczekaj,  Tony.  Muszę  jeszcze  o  tym  poroz-

mawiać  z  twoją  mamą  -  pohamował  go  Cole,  nie 
odrywając oczu od Allison. 

-

 

Dobrze,  nie  ma  sprawy  -  odparł  chłopiec,  wy-

czuwając  narastające  między  nimi  napięcie.  Zostawił 
ich samych. 

-

 

Powiedz, co się stało? - Chciał dotknąć jej twarzy, 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

143

 

ale opuścił rękę. - Jesteś na mnie zła? UwaŜasz, Ŝe 
spędzam z nim za duŜo czasu?

 

-

 

Pomyślałam, Ŝe będzie wam lepiej beze mnie. 

-

 

Allison... 

-

 

Jeśli  to  ci  nie  sprawi  kłopotu,  to  odwieź  mnie 

dzisiaj do Mason. 

-

 

Allison, musimy porozmawiać. O nas. 

-

 

Nie mamy o czym mówić, Cole. Wszystko skoń-

czyło  się  piętnaście  lat  temu.  Teraz  jesteśmy  innymi 
ludźmi. I nie zamierzam zmieniać mojego Ŝycia. 

-

 

Nie  chcę,  Ŝebyś  z  czegokolwiek  rezygnowała. 

MoŜemy kupić galerię w Austin, poszukać większego 
mieszkania, Ŝebyś miała pracownię. Chciałbym, Ŝebyś 
była szczęśliwa. 

-

 

W takim razie odwieź mnie do domu. 

Bez słowa skinął głową. Poszedł do gabinetu, usiadł 

i  niewidzącym  wzrokiem  zapatrzył  się  w  blat  biurka. 
Tak  bardzo  ją  kochał.  Nie  mógł  dopuścić  do  siebie 
myśli, Ŝe nie zechce za niego wyjść i być z nim juŜ na 
zawsze.

 

Zamknął  oczy.  Wiedział,  dlaczego  Allison  ucieka. 

Boi się, Ŝe znów moŜe zostać skrzywdzona, Ŝe zatraci 
swoją toŜsamość, Ŝe znów popełni błąd.

 

Czy naprawdę nie wie, Ŝe on to wszystko rozumie? 

ś

e przeŜywa podobne rozterki?

 

Nie  moŜe  jej  zatrzymać,  choć  to  najtrudniejsza 

decyzja, jaką kiedykolwiek musiał podjąć.

 

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

 

Sezon polowań na jelenie byt w pełni. Całe miastecz-

ko  było  oblęŜone  przez  myśliwych.  Interesy  w  galerii 
szły  świetnie.  Allison  sprzedała  trochę  zdjęć,  sporo 
niewielkich  rzeźb  i  ledwie  nadąŜała  z  zamówieniami. 
Z utęsknieniem czekała na nadchodzący weekend.

 

Dziś wieczorem miał się odbyć mecz, w którym bral 

udział Tony.

 

Uśmiechnęła się do siebie na myśl o nim. Chłopiec 

rósł w oczach. W lipcu Cole dzwonił do niej z propozy-
cją, by wspólnie uczcić urodziny syna w San Antonio. 
Zachowała  się  jak  tchórz  i  odmówiła.  Tony'emu 
obiecała wtedy, Ŝe zrobią to jesienią, po jego powrocie. 
Przyjął to bez słowa komentarza. Dobrze wiedziała, Ŝe 
terazmusi oswoić się z tym, Ŝe czasami będzie widywać 
się z Cole'em. Ale juŜ sam dźwięk jego głosu sprawiał, 
Ŝ

e serce zaczynało jej Ŝywiej bić, a krew szybciej krąŜyć 

w Ŝyłach. Skończyło się tym, Ŝe w ogóle nie podnosiła 
słuchawki.  Cole  telefonował  z  zadziwiającą  regular-
nością.  Na  szczęście  Tony  powstrzymywał  się  od 
jakichkolwiek uwag.

 

Nie  było  jej  lekko,  ale  juŜ  podjęła  ostateczną 

decyzję.  Po  prostu  potrzeba  jej  trochę  czasu,  Ŝeby  się 
pogodzić  z  nową  sytuacją.  Dziękowała  Bogu,  Ŝe 
szczęśliwie  nie  była  w  ciąŜy.  W  takim  przypadku 
musiałaby  pomyśleć  o  małŜeństwie!  Przez  piętnaście 
lat  była  pewna,  Ŝe  Cole  nie  chciał  jej,  kiedy  po  raz 
pierwszy spodziewała się dziecka.

 

W końcu wszystko się jakoś ułoŜyło. Miała swoją

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

145

 

pracę, swoje Ŝycie. Kiedy we wrześniu Tony wrócił do 
domu,  rozpowiedział  swoim  znajomym,  Ŝe  zaprzyjaź-
nił  się  z  Callawayem  i  spędził  u  niego  wakacje. 
Ciekawe,  jak  by  zareagowali,  gdyby  dowiedzieli  się 
prawdy?

 

Trochę  przemarzła  w  ten  listopadowy  poranek. 

Szybko otworzyła drzwi pracowni i weszła do środka. 
Zajęła  się  wykończeniem  rzeźby,  nad  którą  ostatnio 
pracowała  -  stojącym  nad  urwiskiem,  zapatrzonym  w 
dal dzikim mustangiem. Praca pochłonęła ją całkowicie, 
dzięki  niej  odnajdywała  jakiś  dziwny  spokój.  Szło  jej 
ś

wietnie,  była  naprawdę  zadowolona.  Niemal  nie 

myślała o Cole'u. Od dawna nie czuła się tak odpręŜona.

 

Kiedy  wieczorem  wróciła  do  domu,  Tony  juŜ 

szykował się do wyjścia.

 

-  Mamo, juŜ muszę pędzić! - Pocałował ją w poli-

czek. - Do zobaczenia na meczu.

 

Zjadła  resztki  wczorajszego  obiadu  i  poszła  się 

przebrać. Rozpuściła włosy, Ŝeby zapleść je w warkocz.

 

Naraz ktoś zadzwonił do drzwi.

 

Kto to mógł być? W miasteczku wszyscy wiedzieli 

o dzisiejszym meczu. Otworzyła drzwi i zamarła.

 

Na progu stał Cole.

 

-  Cześć, Allison. Mogę wejść?

 

Zdumiona  cofnęła  się  i  wpuściła  go  do  środka. 

Wszedł pewnym krokiem.

 

-

 

Wspaniale  wyglądasz  -  powiedział,  odwracając 

się do niej. - Jak leci? 

-

 

Dziękuję. 

On  sam  wyglądał  fatalnie.  Schudł  z  dziesięć  kilo-

gramów,  zmizerniał, włosy na skroniach przyprószyła 
siwizna.

 

-  Pewnie się dziwisz, Ŝe przyjechałem, chociaŜ 

prosiłaś, Ŝebym się nie pokazywał - zaczął, zdejmując 
z półki zdjęcie Tony'ego ze szkoły. - Kiedy to było 
zrobione?

 

background image

146

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

-

 

Jakieś trzy tygodnie temu. Dla ciebie teŜ ma takie 

zdjęcie. 

-

 

Cieszę się - uśmiechną! się. 

Ten  uśmiech  ją  rozbrajał.  Był  czymś  tak  bardzo 

znajomym.  PrzecieŜ  Cole  był  częścią  jej  Ŝycia.  Jak 
mogła sądzić, Ŝe zdoła wymazać go z pamięci?

 

-  Poczekaj chwilę. Proszę, to dla ciebie.

 

Cole  delikatnie  ujął  zdjęcie  i  przez  kilka  chwil 

wpatrywał się w nie z napięciem.

 

-

 

Dziękuję - wydusił wreszcie, nie patrząc na nią. 

-

 

Cole, po co przyjechałeś? 

-

 

Mam  ci  coś  do  powiedzenia  -  podniósł  na  nią 

zwilgotniałe  oczy  -  i  wolałbym  to  zrobić  osobiście. 
ChociaŜ, mówiąc szczerze, to chyba tylko pretekst. Nie 
mogłem juŜ dłuŜej czekać. - Odwrócił się znów w stro-
nę  wychodzących  na  patio  drzwi.  -  Musiałem  cię 
zobaczyć. Przekonać się, czy jesteś zdecydowana. Czy 
naprawdę nie chcesz być moją Ŝoną. Setki razy chwyta-
łem  za  słuchawkę,  chciałem  cię  upewnić,  Ŝe  myślę  o 
tobie.  Zdałem  sobie  sprawę,  Ŝe  właściwie  w  ogóle  nie 
powinienem odchodzić od telefonu. 

-

 

Cole, przestań -poprosiła cicho. 

-

 

Przestać?  -  zapytał,  odwracając  się  ku  niej.  - 

Mam  przestać  myśleć?  Przestać  odczuwać?  Przestać 
pragnąć tego, by znów wziąć cię w ramiona? Czy wiesz, 
Ŝ

e nie mogę spać, Ŝe ciągle marzę, byś była przy mnie, 

by móc z tobą rozmawiać, móc cię dotknąć, kochać się 
z tobą? - Odwrócił wzrok. - Zaprenumerowałem nawet 
waszą  lokalną  gazetę,  Ŝeby  wiedzieć,  co  się  tu  dzieje. 
Przeczytałem  o  dzisiejszym  meczu  i  postanowiłem 
przyjechać.  Tony  zapraszał  mnie  wcześniej,  ale 
odmówiłem.  Bałem  się  spotkania  z  tobą.  Ale  gdybym 
cię  nie  ujrzał,  byłoby  mi  jeszcze  trudniej.  Dlatego 
jestem. 

Przygryzła  usta.  Wystarczyło  brzmienie  jego  głosu 

i wyraz twarzy, by zrozumieć, jak bardzo cierpiał.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

147

 

-

 

Myślałam, Ŝe skoro juŜ masz Ton’ego... 

-

 

Kocham  cię,  chcę  mieć  was  oboje.  Nie  moŜesz 

tego zrozumieć? Czego tak bardzo się obawiasz? 

-

 

Nie wiem - westchnęła. - Wiele o tym myślałam. 

Chyba boję się, Ŝe zatracę swoją toŜsamość. 

-

 

Słuchaj,  przecieŜ  nie  zamierzam  ci  niczego  od-

bierać.  Przyjechałem  teŜ  dlatego,  bo  chciałbym  za-
prosić  was  na  ranczo  na  BoŜe  Narodzenie.  Cameron 
czuje się coraz lepiej, zaczął nawet pracować, Letty juŜ 
wróciła,  ale  całkowicie  się  zmieniła.  Nie  poznasz  jej. 
Niemiała pojęcia, Ŝe byłaś w ciąŜy. Zdaje sobie sprawę, 
jaki błąd popełniła. Przekonasz się. 

-

 

Sama nie wiem, Cole. Muszę to przemyśleć. 

-

 

Dobrze, zastanów się. A teraz chodźmy na mecz. 

Chciałbym  być  tam  z  tobą  i  kibicować  Tony'emu 
razem z innymi rodzicami. Zgadzasz się?- Zdziwił się, 
kiedy nie zaprotestowała. 

-

 

Od  dawna  wiem,  Ŝe  nie  warto  się  z  tobą  kłócić, 

kiedy  sobie  juŜ  coś  postanowisz.  Poczekaj  chwilę, 
zaplotę włosy, 

-

 

Wyglądasz  na  szesnaście  lat  -  powiedział,  poda-

jąc jej płaszcz, kiedy wróciła. 

-

 

Całe  szczęście,  Ŝe  tak  nie  jest.  Nie  chciałabym 

jeszcze raz przeŜywać tego samego. 

-

 

MoŜe  tym  razem  byłoby  inaczej.  Czegoś  juŜ  się 

nauczyliśmy. -Wziął jej rękę, połoŜył ją sobie na udzie 
i  nakrył  swoją  dłonią.  -  Chciałbym  cię  o  coś  zapytać. 
Zaproponowano  mi  kandydowanie  w  najbliŜszych 
wyborach na urząd gubernatora. Zamierzam się z tego 
wycofać. 

-

 

Dlaczego? - popatrzyła na niego ze zdumieniem. 

-

 

Bo wtedy kaŜdy mógłby grzebać w mojej przeszło-

ś

ci, a Tony byłby szczególnie smakowitym kąskiem. 

-

 

Nikt nie jest w stanie niczego ci udowodnić. 

-

 

Nie  rozumiesz  mnie.  Nie  mam  zamiaru  zaprze-

czać, Ŝe Tony jest moim synem. Jestem z niego dumny. 

background image

148

 

MILO

 

SC

 

PO

 

TEKSASKU

 

-

 

To byłoby polityczne samobójstwo. PrzecieŜ sam 

mówiłeś... 

-

 

Wiem. Dlatego muszę z tobą o tym porozmawiać, 

poznać  twoje  zdanie  na  ten  temat.  Wszyscy  mierzą  w 
tego,  kto  jest  na  świeczniku.  Nie  chcę,  Ŝebyście 
ucierpieli  z  tego  powodu.  Nie  zaleŜy  mi  na  tym 
stanowisku  i  zaszczytach,  mogę  to  sobie  zrekompen-
sować  w  innych  dziedzinach.  NajwaŜniejsza  jest  dla 
mnie twoja decyzja. 

-

 

Och, Cole, sama nie wiem. To ty musisz się na coś 

zdecydować.

 

 

-

 

Allison,  naprawdę  jest  ci  wszystko  jedno?  Chcę 

być z tobą, tylko to się dla mnie liczy. Wszystko inne 
nie ma znaczenia. Dałem ci kilka miesięcy na podjęcie 
decyzji. Trudno mi dłuŜej czekać, 

To chyba znaczy, Ŝe nie pogodził się z jej wcześniej-

szą  odmową.  Dlaczego  więc  tak  bardzo  się  boi  przy-
stać na jego propozycję?

 

-

 

Nie wiem - wyszeptała. 

-

 

Czego  nie  wiesz?  Nie  wiesz,  czy  mnie  kochasz? 

Nie jesteś pewna, czy chcesz za mnie wyjść? 

-

 

Boję się - przyznała się wreszcie. 

-

 

Ja teŜ się boję, Ale jeszcze bardziej boję się tego, Ŝe 

resztę Ŝycia musiałbym przeŜyć bez ciebie. 

Dojechali  na  parking.  Zajęli  miejsca.  DruŜyny 

wybiegły na boisko i zaczęły rozgrzewkę. Podekscyto-
wany tłum przyglądał się zawodnikom.

 

Allison przedstawiła Cole'a paru osobom. Niektórzy 

rozpoznawali  go  i  usiłowali  wciągnąć  w  rozmowę. 
Gdyby  nie  kurczowy  uścisk  jego  palców  na  dłoni 
Allison,  nigdy  by  się  nie  domyśliła,  jak  bardzo  był 
spięty.

 

Dostrzegła  Tony'ego  na  boisku  i  pomachała  mu 

ręką.  Rozjaśnił  się  i  uśmiechnął  jeszcze  szerzej  na 
widok  Cole'a.  Porozumiewawczym  gestem  uniósł  w 
górę splecione dłonie.

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TEKSASKU

 

149

 

-

 

Chyba  się  ucieszył  na  mój  widok  -  zaśmiał  się 

Cole. -Prawdę mówiąc, trochę obawiałem się spotkania z 
tobą. 

-

 

Powiedziałeś to Tony'emu? 

-

 

Chyba mu o tym wspomniałem. 

-

 

Coś mi się wydaje, Ŝe razem to ukartowaliście 

-  mruknęła  w  zamyśleniu,  przyglądając  się  uśmiech-
niętemu synowi. Zerknęła na CoIe'a. Miał identyczny 
wyraz twarzy. - Jesteście tacy sami.

 

-  Naprawdę? – zapytał z wyraźnym zadowoleniem.

 

-  Myślisz, Ŝe jesteśmy podobni?

 

-  Kogo chcesz oszukać? Oczywiście, Ŝe tak. Im 

Tony jest starszy, tym bardziej robi się podobny do 
ciebie. Wystarczy, byś spojrzał w lustro, a pozbędziesz 
się najmniejszych wątpliwości.

 

Cole aŜ promieniał z dumy. Ściskał mocno jej rękę. 

Zdała sobie sprawę, Ŝe jeszcze nigdy nie kochała go tak 
jak teraz. Jak mogła myśleć, Ŝe pozwoli mu odejść? Był 
częścią jej  Ŝycia  i  zawsze  tak  będzie.  Serca  nie  da  się 
oszukać.

 

Nagle  na  boisku  zakodowało  się,  sędzia  zaczął 

gwizdać.  Kibice  zerwali  się  na  równe  nogi.  Po  chwili 
zawodnicy podnieśli się, tylko jeden pozostał na ziemi. 
Tony.  Allison  zaczęła  przedzierać  się  w  jego  stronę, 
tuŜ  za  nią  biegł  Cole.  Zanim  dotarli  do  chłopca, 
zabrano go na noszach do karetki.

 

-

 

Stracił  przytomność  -  oznajmiono  jej.  -  Na 

wszelki wypadek zabierzemy go do szpitala. 

-

 

Kochanie,  jedź  z  nim  -  zarządził  Cole  -  a  ja 

pojadę za wami samochodem. 

Była  przeraŜona.  Wprawdzie  Tony  nie  raz  nabijał 

sobie  guza,  ale  nigdy  nie  zdarzyło  się  coś  takiego  jak 
teraz. Poczuła się tak bardzo samotna.

 

Jechali  przez  noc,  szpital  był  dopiero  w  drugim 

miasteczku,  jakieś  sześćdziesiąt  kilometrów  stąd.  Na-
raz uświadomiła sobie, Ŝe juŜ nie jest sama, jest z nią 
Cole. JuŜ nigdy nie będzie sama.

 

background image

150

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

Tony  odzyskał  przytomność,  zanim  dojechali  do 

szpitala. Zabrano go na badanie i prześwietlenie.

 

-  Mam  nadzieję,  Ŝe  to  nic  powaŜnego  -  poinfor-

mowała Allison, kiedy Cole wpadł do izby przyjęć.

 

-  W karetce Tony odzyskał przytomność i odpowiadał 
na pytania.

 

-  Dzięki Bogu - wyszeptał z ulgą Cole. 
Tak, dzięki ci BoŜe, za wszystko.

 

Pozwolono  im  zabrać  chłopca  do  domu.  Kiedy 

wyszedł z gabinetu, od razu rzucił się w ramiona ojca. 
Cole przytulił go do siebie z oczami pełnymi łez.

 

-  Wiesz - odezwał się Tony, uśmiechając się blado

 

-  kiedy cię zapraszałem na mecz, wcale nie planowa-
łem czegoś takiego.

 

Cole i Allison wybuchnęli śmiechem.

 

-  Chodźcie, odwiozę was do domu - powiedział 

Cole, nie puszczając syna. Spojrzał na Allison. - Goto-
wa?

 

Popatrzyła na nich. Czego tak bardzo się bała?

 

-  Tak... chyba tak.

 

Nim  dotarli  do  Mason,  Tony  usnął  na  tylnym 

siedzeniu.  Prawie  nie  protestował,  kiedy  Cole  pomógł 
mu wysiąść i poprowadził go do wejścia. Dopiero teraz 
zobaczyła,  jak  bardzo  chłopiec  urósł.  Był  juŜ  niemal 
wzrostu Cole'a. Serce się jej ścisnęło na myśl, Ŝe jej syn 
przestaje być dzieckiem. Jak szybko minęły te lata!

 

-

 

Dziękuję,  Ŝe  przyjechałeś,  Cole  -  powiedział 

Tony, zatrzymując się na schodach. - Dobranoc, mamo 
- dodał i poszedł się połoŜyć. 

-

 

MoŜe zanim wyjedziesz, napijesz się kawy? 

-

 

Czy to znaczy, Ŝe będziesz nalegać, Ŝebym sobie 

pojechał? 

Allison zastanowiła się szybko. Właściwie miała mu 

coś do powiedzenia i chciała to zrobić jak najszybciej.

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TEKSASKU

 

151

 

-

 

Jeśli chcesz, moŜesz przenocować w pokoju goś-

cinnym. 

-

 

Chcę - uśmiechnął się. 

Zaparzyła  kawę.  Uśmiech  Cole'a  zawsze  ją  roz-

brajał i rozpraszał.

 

-

 

Wiesz  nie  potrafię  opisać,  ile  to  dla  mnie 

znaczyło, Ŝe dziś wieczorem byłeś ze mną - odwróciła 
się i popatrzyła na niego. - Nie pamiętam juŜ, kiedy tak 
bardzo się bałam. Czułam  się taka bezradna... i samo-
tna. 

-

 

Wiem. 

Przez  chwilę  wpatrywali  się  w  siebie  z  napięciem. 

Wreszcie Allison podeszła do niego i objęła go ramio-
nami.

 

Serce  zabiło  mu  mocniej.  Owionął  go  jej  słodki, 

upojny zapach. Przytulił ją mocno.

 

-  Kocham  cię  -  wyszeptał  .-  Kocham  cię  tak 

bardzo,  Ŝe  bywają  chwile,  kiedy  myślę,  Ŝe  tego  nie 
przeŜyję.

 

Westchnęła radośnie, oparła głowę o jego ramię.

 

-  Ja teŜ juŜ nie mam sił dłuŜej z tym walczyć- Cole, 

kocham cię. Jak mogłam myśleć, Ŝe jest inaczej? Na 
twoje podobieństwo wychowałam nowego Callawaya. 
I ciągle nie posiadam się ze zdumienia, jak bardzo jest 
do ciebie podobny.

 

Zamierzał ją tylko lekko pocałować, ale gdy ledwie 

musnął  jej  usta,  natychmiast  poczuł  ogarniający  go 
płomień. Przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej, z całej 
siły.  Pragnął  jej  tak  rozpaczliwie,  Ŝe  nie  wiedział,  jak 
zdoła to przeŜyć.

 

Allison  promieniała  ze  szczęścia,  kiedy  w  końcu 

przerwał pocałunek i popatrzył na nią.

 

-  Czy to znaczy, Ŝe wyjdziesz za mnie? - wyszeptał. 
Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. 
Pochwycił ją w ramiona, pocałował Ŝarliwie. Teraz,

 

kiedy zgodziła się zostać jego Ŝoną, nie wiedział, czy 
zdoła ją puścić. OdwaŜył się na kolejne pytanie.

 

background image

152

 

MILOSC

 

PO

 

TEKSA5KU

 

-  Chciałabyś mieć więcej dzieci?

 

Otworzyła oczy i popatrzyła na niego uwodzicielsko.

 

-  Oczywiście, Zawsze o tym marzyłam. Przydałoby 

nam się kilkoro, jak myślisz?

 

Z  radosnym  okrzykiem  porwał  ją  na  ręce  i  zaniósł 

na kanapę. Posadził ją sobie na kolanach.

 

-

 

Myślę, Ŝe nic nie stoi na przeszkodzie. Kiedy? 

-

 

Chyba  wiesz,  Ŝe  to  zwykle  trwa  jakieś  dziewięć 

miesięcy i...

 

 

-

 

AleŜ nie chodzi mi o to! Pytam o ślub. Kiedy się 

pobierzemy? 

-

 

Nie  wiem  —  potrząsnęła  głową.  —  Nie  mam 

pojęcia. 

-

 

Ale ja mam. Co powiesz na BoŜe Narodzenie? 

-

 

Tak szybko? 

-

 

Szybko? PrzecieŜ to dopiero za sześć tygodni! 

-

 

Ale ja mam tyle rzeczy do zrobienia! 

-

 

MoŜemy urządzić cichy ślub w naszej posiadłości. 

Boję  się,  Ŝe  Cameron  jeszcze  nie  czuję  się  na  tyle 
dobrze, by uczestniczyć w hucznych imprezach. 

-

 

Masz rację. - Oparła się o niego czołem.  - MoŜe 

zaczekajmy z tym jeszcze kilka miesięcy. 

-

 

Kochanie,  czekałem  piętnaście  lat.  Cam  to  zro-

zumie - powiedział Cole, przesuwając lekko dłonią po 
jej piersi, aŜ zaparło jej dech. 

-

 

Cole, teraz nie moŜemy. Nie dzisiaj. Nie tutaj. 

-

 

Masz  rację  -  westchnął.  -  Wiem.  To  dlatego,  Ŝe 

tak bardzo cię pragnę. 

-

 

Pomyśl lepiej o tym, co nas czeka - uśmiechnęła 

się. 

-

 

Jeśli  jakoś  przeŜyję  zimne  prysznice  -  jęknął  i 

pocałował ją tak, Ŝe rozwiał resztkę jej wątpliwości. 

EPILOG

 

Cały  dom  tonął  w  świątecznych  dekoracjach.  Po-

wietrze  było  przesycone  przyjemnym  aromatem  palo-
nego  w  kominkach  drewna.  Radosne  gaworzenie 
Trishy  mieszało  się  z  dźwiękiem  kolęd  i  gwarem 
rozmów osób witających w holu Allison i Tony'ego.

 

Allison od razu dostrzegła Letitię Callaway. Bardzo 

się postarzała. Całkiem posiwiała, wydawała się stara i 
zmęczona Ŝyciem. Patrzyła na nią nieśmiało.

 

Allison podeszła do niej razem z synem.

 

-  Letty, poznaj Tony'ego.

 

Letty wzdrygnęła się na dźwięk jego imienia, ale nie 

odwróciła wzroku.

 

-  Ale ty jesteś duŜy! - powiedziała nieco drŜącym 

głosem.- Wyglądasz zupełnie jak twój ojciec, kiedy 
był w twoim wieku. Z wyjątkiem oczu, oczywiście 
- głos jej się łamał. - Te piękne oczy masz po dziadku.

 

Stojący obok Cameron z córeczką na ręku i przeko-

marzający  się  z  Rosie  Cody  zamilkli  i  popatrzyli  na 
nich. Tony uścisnął wyciągniętą rękę Letty.

 

-

 

Nie znałem mojego dziadka. 

-

 

To  był  wspaniały  człowiek.  -  Letty  pokiwała 

głową. - Powinieneś być z niego dumny. Nie przynieś 
wstydu jego nazwisku. 

-

 

Postaram się - uśmiechnął się chłopiec. 

Cole  nadszedł  dopiero  w  tej  chwili.  Wstrzymał  od-

dech, nie wiedząc, co się dzieje. Odetchnął z ulgą, kiedy 
kolejne osoby zaczęły się witać z nowo przybyłymi.

 

background image

154

 

MIŁOŚĆ

 

PO

 

TEKS

 

A5K1J

 

Ulokował  Tony'ego  w  tym  samym  pokoju  co 

poprzednio, Rzeczy Allison zaniósł do siebie. W końcu 
za parę dni biorą ślub.

 

W czasie świątecznej wieczerzy wszyscy rozmawiali 

z  oŜywieniem.  Ostatnio  rzadko  się  widywali.  Cody 
przepadł gdzieś na dwa miesiące i pojawił się dopiero 
teraz.  Cameron  coraz  więcej  czasu  spędzał  w  San 
Antonio.  Trishę  zostawiał  na  ranczu.  Dziecko  było 
rozpieszczane przez wszystkich, ale Cole martwił się o 
Camerona. Brat cierpiał i dusił to w sobie.

 

-

 

Powiedziałem,  Ŝeby  poszukali  kogoś  innego,  po-

niewaŜ  mam  inne  plany  -  odrzekł  Cole  na  pytanie 
Camerona, kiedy siedzieli juŜ przy kawie i deserze. 

-

 

O czym mówicie? - wtrąciła się Letty. 

-

 

Cole’owi  proponowano  kandydowanie  na  guber-

natora - wyjaśnił Cameron. 

Cole porozumiewawczo uśmiechnął się do Allison. 

Tony'emu zaokrągliły się oczy.

 

-

 

Będziesz  kandydować  na  stanowisko  gubernato-

ra? - dopytywał się. 

-

 

Nie, wycofałem się. 

-

 

Ale dlaczego? - dociekał chłopiec, wyraźnie zdu-

miony. 

-

 

Mam  waŜniejsze  sprawy  -  odrzekł  Cole,  znów 

spoglądając na Allison. 

Z  pomocą  pospieszył  mu  Cameron,  który  natych-

miast opowiedział zabawną historyjkę. Więcej nie wrócili 
do tego tematu. Reszta wieczoru upłynęła na rozmowach 
i opowieściach przy kominku. Allison zdumiała się, kiedy 
po wejściu do pokoju, w którym mieszkała w lecie, nie 
znalazła swoich rzeczy. Zajrzała do sypialni Cole'a.

 

Na łóŜku leŜał jej szlafrok, nocna koszula, obok stały 

kapcie.  Poczuła,  Ŝe  robi  się  jej  gorąco.  Co  on  sobie 
wyobraŜa? Nawet nie stara się zachować pozorów...

 

Drzwi otworzyły się. Na progu stanął Cole. Uśmie-

chnął się do niej.

 

MIŁOŚĆ PO TEKSASKU

 

155

 

-  Cole, jak...

 

Podszedł i wziął ją w ramiona.

 

-

 

Allison... 

-

 

Dobrze wiesz, Ŝe nie mogę tu zostać. Jak... 

-

 

Tylko mi nie mów, Ŝe martwisz się tym, co sobie 

ludzie pomyślą. To jest tylko nasza sprawa. Poza tym, 
nikt  o  niczym  nie  wie.  To  ja  przyniosłem  tu  i  roz-
pakowałem twoje rzeczy. A zresztą, nawet jeśli ktoś się 
o tym dowie, to co z tego? I tak za parę dni bierzemy 
ś

lub. 

-

 

To nie o to chodzi. Boję się, Ŝe Tony by tego nie 

zrozumiał i... 

-

 

Wręcz przeciwnie, on to świetnie rozumie. Wczo-

raj wieczorem odbyliśmy męską rozmowę. Powiedzia-
łem  mu,  jak  długo  na  ciebie  czekałem,  jak  bardzo 
zaleŜy mi na tym, byśmy stali się rodziną. Zapytał mnie 
tylko, dlaczego tak długo musiałem cię przekonywać! 

-

 

Och,  Cole!  –  Znów  się  z  nią  droczył.  –  Tak 

bardzo cię kocham! 

-

 

Miło  mi  to  słyszeć  -  mruknął,  przyciągając  ją 

mocniej do siebie. - Mogłabyś powtarzać to częściej? 

-

 

Trochę się boję - szepnęła, dotykając ustami jego 

policzka. 

-

 

Boisz się? Ale czego? 

-

 

To wszystko jest dla mnie takie nowe. Nauczyłam 

się  niezaleŜności.  A  teraz  muszę  się  nauczyć,  co  to 
znaczy być Ŝoną. 

-

 

Nie musisz się o to martwić - powiedział, gładząc 

delikatnie  jej  policzek.  -  Kocham  cię  bez  względu  na 
wszystko. 

Rozpiął zamek jej sukienki.

 

-  Nie przeŜyję kolejnej samotnej nocy. I tak wyka-

załem się niesamowitą cierpliwością, przyznaj to. Nie 
zasnę, wiedząc, Ŝe jesteś w sąsiednim pokoju.

 

DrŜącymi palcami sięgnęła do guzików jego koszu-

li. Dobrze wiedziała, o czym mówił. Wczoraj sama nie

 

background image

156 

MIŁOSC PO TEKSASKU

 

mogła zmruŜyć oka, kiedy spali pod jednym dachem 
Dzisiaj juŜ nie muszą się o nic martwić.

 

Uniosła głowę i popatrzyła mu prosto w oczy

 

-

 

Co tylko zechcesz, kochany - wyszeptała, kładąc 

atonie na jego piersi. 

-

 

Jeszcze  nigdy  nie  byłaś  taka  uległa  -  roześmiał 

się Cole. - i o mi się zaczyna podobać. 

-

 

Więc  się  ciesz,  póki  moŜesz  -  z  uśmiechem 

pociągnęła go w stronę łóŜka. - Mam parę pomysłów 
co z tobą zrobić.

 

             

-

 

Kochanie, jestem twój. Zawsze będę. 

Lekko popchnęła go na łóŜko, dotknęła klamry 

przy pasku.

 

 

-

 

Cole? 

-

 

Mhm? 

-

 

Kiedy chcesz się zabrać do powiększania 

rodziny? 

- Jeśli o mnie chodzi, to im wcześniej, tym lepiej 

- odrzekł me spuszczając z niej oczu.

 

-

 

Ile dzieci chciałbyś? 

-

 

Kochanie, ile tylko zechcesz, choćby tuzin 

-

 

Niezłe, nawet jak na Teksańczyka - uśmiechnęła 

się promiennie.       

 

 

Przyciągnął ją do siebie, oplótł ramionami.

 

- Kochanie, chcę tego, co ty, teraz i zawsze 

Pocałowała go. DrŜała w jego objęciach, przepełniona 
miłością i czułością.

 

-  W takim razie przez najbliŜsze kilka tygodni nie 

wypuszczę cię z łóŜka - zaśmiała się, kiedy wreszcie 
oderwała usta od jego spragnionych warg.

 

Oczy  mu  lśniły,  jak  boŜonarodzeniowe  światełka 

porozwieszane wokół domu.

 

-  Co  tylko  zechcesz,  kochana  -  uśmiechnął  się  z 

czułością,  odsuwając  w  przeszłość  te  wszystkie  lata 
które  przeŜyli  bez  siebie.  NajwaŜniejsze  było  przed 
nimi