Johansen Iris W polu rażenia

background image

Iris Johansen W POLU RAŻENIA

Rozdział 1

Arapahoe Junction,
Kolorado, 15 października

Wiem, że się spóźniam, do cholery! - Alex Graham ściskała w dłoni telefon komórkowy. - Zrobię te zdjęcia,

jak tylko będę mogła.

- Już byś je dawno miała, gdyby nie to, że się tak bezsensownie wdałaś w te prace na rumowisku. Miałaś

fotografować ratowników w akcji, a nie sama w niej uczestniczyć - powiedział sarkastycznym tonem Jim Karak.
- Stare niusy to żadne niusy, Alex. Ta cholerna tama przerwała się już prawie tydzień temu, a nasz magazyn
wychodzi za dwa dni.

- Zrozum, tam nadal wygrzebują spod osuniętej ziemi żywych ludzi.
- Dlatego powinnaś robić optymistyczne zdjęcia bohaterskich akcji, zamiast machać szpadlem. Łamiesz jedną

z podstawowych zasad. Za bardzo się angażujesz.

- Tam nadal mogą być żywi ludzie... - Nie, to nie ma sensu. Dla Karaka liczy się tylko jedno i w tym cały

problem. - Dostaniesz te zdjęcia. - Rozłączyła się i z rezygnacją oparła o ścianę, pocierając zmęczone skronie.
Boże, ależ jest wykończona. Będzie miała szczęście, jeśli Karak nie wezwie jej do siebie i nie oznajmi, żeby
szukała sobie innego pisma. Jej zachowanie pozostawiało wiele do życzenia i z pewnością nie było
profesjonalne. Gdyby nie miała poważnych osiągnięć, Karak już dawno by ją zwolnił.

- Jakieś problemy? - W drzwiach przyczepy stała Sara Logan z psem Montym.
- Drobne. - Alex skrzywiła się i wstała z krzesła. - Wygląda na to, że nie wykonuję swojej pracy i nie skupiam

się na tym, co istotne.

- Prawie mnie nabrałaś. - Sara napełniła wodą miskę dla Monty’ego i usiadła na podłodze obok psa, który

zaczął łapczywie chłeptać. - Dziś rano znaleźliśmy żywe niemowlę w tej piekielnej dziurze. Moim zdaniem to
dość istotne zajęcie.

- Też tak uważam - uśmiechnęła się Alex. - Pieprzyć Karaka.
Sara nie odwzajemniła uśmiechu.
- Nie chcę, żebyś straciła pracę, Alex. Wiem, ile ona dla ciebie znaczy. Mamy wielu innych wolontariuszy,

którzy pomagają kopać.

Alex uniosła brwi.
- O, czyżbyście mieli za dużo pomocników?
- Wiesz, że to nieprawda. W katastrofach takich jak ta trzeba działać najszybciej jak się da, inaczej... No dobra,

masz rację. Jesteś nam potrzebna. Nie chciałabym tylko, żebyś sobie zaszkodziła. Bóg wie, że na tym świecie
jest już wystarczająco dużo cierpienia.

A Sara Logan doświadczyła go w dużej mierze na własnej skórze, pomyślała Alex. Razem ze swoim golden

retrieverem Montym pracowała w brygadzie ratunkowo-poszukiwawczej i Alex spotykała ją wielokrotnie przy
okazji różnych katastrof w ciągu ostatnich pięciu lat. Ich przyjaźń zrodziła się w obliczu tragedii, jakie potrafi
zgotować natura albo sam człowiek.

- Nic mi nie będzie - rzuciła.
- Twój wydawca ma rację. To nie jest zajęcie dla ciebie. - Sara pokręciła głową. - Spójrz na siebie. Cała jesteś

brudna. Dłonie ci krwawią od ciągłego machania szpadlem i nie spałaś od dwudziestu czterech godzin.

- A ty spałaś?
Sara puściła mimo uszu jej pytanie.
- Nie tylko dłonie ci krwawią. Alex, wycofaj się. To cię wykończy. Uwierz mi, wiem, co mówię.
- Mówisz tak, jakbym nigdy nie była na miejscu katastrofy.
- Ale nigdy nie byłaś tak zaangażowana. Robiłaś zdjęcia i pomagałaś w namiocie pierwszej pomocy. Nie

odkopywałaś ciał ludzi w nadziei, że będą jeszcze żywi.

Sara nie chciała myśleć o tych ciałach. Zbyt wiele ich widziała w ciągu kilku ostatnich dni.
- Ty przecież ciągle to robisz - zauważyła Alex. - Mogłabyś zostać w domu i wieść spokojne życie, ale za

każdym razem, kiedy do ciebie zadzwonią, ty i Monty natychmiast stawiacie się na miejscu kolejnej katastrofy.
Dziwi mnie, że twój mąż jeszcze to wytrzymuje.

- Nie lubi tego, ale rozumie. - Sara spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi. - Ale nie rozmawiamy teraz o

mnie. Obserwowałam cię przy pracy i uważam, że jesteś w tym świetna. Kochasz to, co robisz, i setki razy sama
mi mówiłaś, że twoją pasją jest opowiadanie historii. Więc nie zbaczaj z wyznaczonego szlaku.

- Przecież nie zbaczam. Zrobię te zdjęcia. - Pochyliła się i pogłaskała puszystą sierść Monty’ego. - Ja tylko nie

mogę... Zrobię te zdjęcia.

Sara przyglądała się jej z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Wydaje mi się, że nie powinnaś już więcej brać takich zleceń. Już od czasów Ground Zero to narastało, a

teraz jest jeszcze gorzej. Alex... zmieniłaś się.

Stal, beton i ten duszący pył, który zdawał się pokrywać cały świat niczym całun.
- Ground Zero zmieniło nas wszystkich.

1

background image

Sara i Monty czołgający się pośród rumowiska, podczas gdy Alex stała i patrzyła na wszystko bezradnie.
Sara i Alex tulące się rozpaczliwie do siebie z twarzami zalanymi łzami.
- Ale ja miałam do kogo wrócić do domu, żeby się po tym wyleczyć. Powinnam była i ciebie zmusić, żebyś ze

mną pojechała - stwierdziła Sara.

- Życie toczyło się dalej i ja też musiałam sobie radzić. - Alex wzruszyła ramionami. - Jeśli nawet noszę jakieś

brzemię tamtych wydarzeń, to widocznie tak musiało być. Zwykle nic mi nie jest. Tylko teraz jest mi trochę
ciężej. Te wydarzenia wywołują zbyt wiele wspomnień.

- Ale to nie to samo - przekonywała łagodnie Sara. - Tutaj udało nam się znaleźć ocalałych ludzi. Jak na razie

mamy siedemdziesiąt dwie uratowane osoby.

- Ale to za mało - szepnęła Alex. - Ciągle za mało. Nie potrafię trzymać się od tego z dala i pozwalać... -

Chrząknęła i nagle zmieniła temat. - Masz teraz przerwę?

- Nie. Musiałam tylko dać Monty’emu wody. Moja manierka była już pusta. Mamy jeszcze kilka godzin pracy,

zanim zrobi się ciemno. Dla Monty’ego jest znacznie bezpieczniej, kiedy jest jasno i wyraźnie widzi, gdzie
wchodzi. - Przerwała na chwilę. - Ale, ale omal nie zapomniałam, że mamy dwie dobre wiadomości. W
przyszłym tygodniu przyjedzie tu prezydent.

- Najwyższy czas. Wiceprezydent Shepard był tu dzień po przerwaniu tamy.
- Tak, byłam pod wrażeniem. Musi się pokazać sam prezydent, żeby FEMA

i wszystkie organizacje przyszły z

większą pomocą.

- To dobrze. Może uda mi się przekonać Karaka - Alex skrzywiła się - że czekałam ze zdjęciami do przyjazdu

Andreasa, żeby pokazać jego rolę w tej historii? - Pokręciła głową. - Nie, nie potrafię dobrze kłamać. Poza tym
prezydent jest teraz tak otoczony przez ochronę, że nie zbliżyłabym się do niego nawet na kilometr.

- A ja się w ogóle dziwię, że zamierza tu przyjechać. Zeszłej nocy wybuchła bomba w ambasadzie w Nowym

Meksyku.

- Ta sama organizacja terrorystyczna?
- Przyznała się do tego Matanza - przytaknęła Sara. - Na trawniku przed ambasadą zostawili płonącą kukłę

Andreasa.

- Sukinsyny. - To był już trzeci atak na amerykańską ambasadę, jakiego dokonała gwatemalska organizacja

terrorystyczna w ciągu pół roku. Jak nie Środkowy Wschód, to Gwatemala albo Wenezuela. Juan Cordoba i
jego organizacja Matanza stanowili zawsze element radykalny i rewolucyjny w swoim kraju, ale teraz, zasileni
pieniędzmi z narkotyków i wspierani przez Al Kaidę, urośli w taką siłę, że na swój cel wzięli Andreasa i jego
rząd, który działa na rzecz stabilizacji. Alex nie potrafiła już sobie wyobrazić, że kiedyś były czasy, kiedy jej
krajowi nie groził terroryzm i przemoc. Z drugiej zaś strony pamiętała swoje dzieciństwo przepełnione
zaufaniem, niewinnością i wiarą w to, że nic złego nie może jej spotkać. Te wspomnienia wywołały w niej tylko
frustrację, złość i ogromny smutek.

- Mam nadzieję, że twoja druga dobra wiadomość jest lepsza od pierwszej.
- Musisz nauczyć się przyjmować gorycz ze stoicyzmem. Przynajmniej Andreas nie pozwala, żeby ktokolwiek

zastraszył go na tyle, by zaczął ignorować ludzi, którzy go potrzebują. Prawdopodobnie będzie bezpieczny,
odwiedzając to miejsce. Wszystkie dowody świadczą, że to, co się tu wydarzyło, to katastrofa wywołana przez
siły natury. - Sara uśmiechnęła się. - A ze wstępnego raportu o stanie gruntu po drugiej stronie tamy wynika, że
jest raczej stabilny. Jutro rano mają tam przysłać ekipę, która przeprowadzi ostateczną ekspertyzę. Kiedy
osunięcie ziemi zniszczyło ten teren, obawiali się, że po drugiej stronie tamy będzie to samo.

- Jezu. Tylko tego by jeszcze brakowało! Następne osunięcie ziemi.
- Ewakuowali wszystkich z tego obszaru, tak na wszelki wypadek. Ale wygląda na to, że ludzie będą mogli już

wrócić do domów. - Sara pogłaskała Monty’ego po głowie. - Czas wracać do pracy, kolego. - Wstała i ruszyła w
kierunku drzwi. - A dla ciebie to pora, żeby zrobić w końcu jakieś zdjęcia.

- Ależ ty potrafisz być apodyktyczna! - Alex poszła za nią i zatrzymała się w otwartych drzwiach, przyglądając

się obrazowi katastrofy. Za każdym razem, kiedy patrzyła na rumowisko, robiło jej się niedobrze. Tama
Arapahoe runęła pięć dni temu, a woda spłynęła w dół doliny, zabijając sto dwadzieścia osób. Teraz zmagali się
ze skutkami osunięć ziemi, spowodowanych potężną siłą wody wdzierającej się w dolinę. Tony skał zasypały
domy i całą infrastrukturę Arapahoe Junction, a grunt był nadal na tyle niestabilny, że nie można było
wprowadzić ciężkich maszyn do odgruzowywania, trzeba było wszystko wykonywać ręcznie.

Chryste, Alex cieszyła się, że przynajmniej nie będzie następnej katastrofy na tym już zrujnowanym obszarze.
- Przestań się gapić! - zawołała Sara. - Zacznij wreszcie fotografować.
Jasne, fotografować i ignorować fakt, że pod tymi skałami mogą się nadal znajdować żywi ludzie.
- Obiecaj mi, że się tym zajmiesz - nalegała Sara.
- Obiecuję. Zrobię te cholerne zdjęcia i wyślę je jeszcze dzisiaj. - Alex chwyciła szpadel, który stał oparty o bok

przyczepy. Tak jak mówiła Sara, było jeszcze widno, a pracy po tej stronie wąwozu było co nie miara. - Ale nie
teraz. Nie mogę się tym teraz zajmować...

FEMA - Federal Eraergency Management Agency - Federalna Agencja Dowodzenia w Sytuacjach Zagrożenia, zajmuje się

łagodzeniem następstw kataklizmów oraz planowaniem akcji pomocowych (przyp. tłum.).

2

background image

Było już późne popołudnie, kiedy Alex przerwała pracę i wróciła do przyczepy, żeby wziąć aparat.
Pracowała oczywiście na tyle długo, że teraz będzie musiała się nieźle spieszyć, żeby zdążyć ze zdjęciami przed

zmrokiem. Cóż, jeśli nie zrobi wszystkich, jakie są jej potrzebne, to najwyżej będzie improwizować.

Kilkaset metrów od przyczepy, nad namiotem pierwszej pomocy, podchodził do lądowania helikopter. Alex

pomachała w stronę pilota, Kena Nadera, kiedy ten wysiadł z kabiny.

Mężczyzna odwzajemnił pozdrowienie.
- Przywiozłem ci te obiektywy, o które prosiłaś - zawołał.
- Dzięki. W tej chwili ich nie potrzebuję. Wpadnę do ciebie później, żeby je odebrać. - Odwróciła się i ruszyła

w górę po zboczu wąwozu.

Całe wzgórze nadal było pełne ludzi, którzy ostrożnie i pieczołowicie odgruzowywali kamień po kamieniu.

Przez tydzień pracy z nimi poznała już kilkoro z nich. Janet Delsey mieszkała w miasteczku, które zostało
przysypane przez skały. Pracowała w lokalnej bibliotece, ale w dniu tragedii była w Denver. Jej rodziców nadal
nie odnaleziono.

Alex nastawiła ostrość i zrobiła zdjęcie.
Bill Adams, kierowca ciężarówki, przejeżdżał w pobliżu, kiedy dowiedział się o tamie. Zaparkował swojego tira

i przyłączył się do akcji ratunkowej.

Aparat Alex uchwycił go przy pracy.
Carey Melway był idealistą i pełnym wielkich nadziei uczniem college’u, który przyjechał tu z Salt Lake City.

W ciągu tych kilku dni Alex dostrzegła, jak chłopak z dziecka zmienił się w dorosłego mężczyznę.

Zrobiła mu zdjęcie.
Przez następną godzinę wypstrykała cztery rolki filmów. Wolontariusze, ekipy ratunkowe z psami, zasypany

wąwóz.

- Trochę późno zabrałaś się do fotografowania. - Sara ostrożnie schodziła po nasypie skalnym, a za nią Monty.

- Masz wystarczająco dużo zdjęć?

- Za dużo. - Alex spojrzała na Janet Delsey. - Myślisz, że ona ma jakieś szanse na odnalezienie swoich

rodziców żywych?

- Szansa istnieje, jeśli dotrzemy do nich na czas. Co innego, gdyby to była lawina błotna, a nie osunięcie skał.

Między odłamkami skalnymi tworzą się szczeliny, przez które dociera powietrze. - Sara wskazała na Monty’ego.
- Muszę zejść na dół, nakarmić go i dać mu witaminy. A ty już kończysz?

Alex pokręciła głową.
- Zrobiłam już większość ujęć ludzi, ale potrzebuję jeszcze zdjęć, które przedstawią całą operację ratunkową.
- Powodzenia. Przyda ci się - powiedziała Sara i pomachała na pożegnanie.
Miała rację, uważając, że trudno będzie ogarnąć całą głębię tej tragedii, kiedy jest się na jej wierzchołku.
Na wierzchołku.
Wzrok Alex powędrował wzdłuż zbocza wąwozu. Wypatrzyła na nim czerwoną skałę, z której prawdopodobnie

rozciągał się widok na całą zalaną dolinę i ekipy pracujące w dole na rumowisku skalnym. Sara mówiła jej, że
na dziewięćdziesiąt procent grunt w tamtym miejscu jest bezpieczny.

Gdyby udało jej się wspiąć po zboczu.
Nie mogła jednak tam dojść ani przepłynąć. Pozostawała więc tylko jedna możliwość.
Odwróciła się i zbiegła w dół zbocza do namiotu pierwszej pomocy.

Helikopter zatoczył koło, a potem zbliżył się do drzew.
- Jeśli grunt będzie wyglądał choć trochę niestabilnie, nie pozwolę ci wysiąść - powiedział stanowczo Ken

Nader. - Masz już zdjęcia z lotu ptaka, więc to powinno ci wystarczyć. Naprawdę sam nie wiem, dlaczego dałem
ci się w to wciągnąć.

- Bo jesteś dobrym kolegą i wiesz, że muszę zrobić te zdjęcia. I sam widzisz, że będę tu bezpieczna. Najgorsze,

co mi się może przydarzyć, to zsunięcie się z tego zbocza do wody, która zalała dolinę. - Alex uśmiechnęła się
szeroko i schowała aparat do plecaka. - I jeśli okażę się taką niezdarą, to znaczy, że zasłużyłam na utonięcie.
Wracaj do stacji pierwszej pomocy na wypadek, gdyby było jakieś zgłoszenie, a za godzinę przyleć tu po mnie.

- Lepiej, żebyś tu na mnie czekała! - Ken posadził helikopter na polanie między drzewami. - Oj, Alex, wcale mi

się to nie podoba.

- Wszystko będzie dobrze. Nie jestem głupia, nie będę się niepotrzebnie narażać. - Wyskoczyła z helikoptera. -

Dzięki, Ken. - Wzięła plecak z ekwipunkiem, pomachała do Kena i odsunęła się od maszyny. - Za godzinę...

Piętnaście minut zajęło jej wydostanie się z lasu, żeby mogła wreszcie zacząć wspinać się na wierzchołek

ogromnej czerwonej skały, którą wypatrzyła z drugiej strony wąwozu.

Słońce schodziło coraz niżej, niebawem zapadnie zmierzch.
Szybko. Byłe dostać się na szczyt, zanim się ściemni.
Pospiesznie wkładała film i poprawiała ustawienia aparatu, przemierzając ostatnie metry dzielące ją od

wierzchołka.

Teraz, jeśli tylko będzie miała wystarczająco dużo światła...
O mój Boże!

3

background image

Przed jej oczami rozpościerała się cała dolina. Dachy zatopionych domów, ruchome punkciki światła

rozrzucone po wszystkich zboczach zasypanej skałami doliny. Mężczyźni i kobiety wyglądający bezradnie,
niczym mrówki próbujące powstrzymać śmierć i zagładę.

Wzięła głęboki oddech, drżącymi rękoma uniosła aparat do twarzy i zrobiła zdjęcie.
Potem jeszcze jedno, i następne.
Nie mogła przestać fotografować, dopóki nie zrobiło się zupełnie ciemno i widziała już tylko światła latarek.
Ile czasu tu spędziła? - zastanawiała się, pakując akcesoria fotograficzne i ruszając w dół zbocza. Pewnie za

dużo, ale nie słyszała helikoptera Kena, więc nadal miała czas, żeby dotrzeć do polany, na której ją wysadził. I
tak przecież na nią poczeka. Wbrew swoim groźbom, nie zostawiłby jej tutaj.

Przyspieszyła kroku, kiedy usłyszała odgłos silników śmigłowca. To dziwne, bo nie widziała świateł

helikoptera, kiedy obserwowała wąwóz. Pomyślała, że może zataczał koła i teraz nadlatuje ze wschodu, ale...

- Jest już Powers. Pospiesz się, na miłość boską! - Męski głos, szorstki i brutalny, dobiegał zza zakrętu ścieżki

przed nią.

Alex zatrzymała się zaskoczona. Co u diabła? To nie mógł być żaden turysta, ale może to jeden z inżynierów

albo naukowców, którzy sprawdzali szczątki tamy? Powoli zaczęła zbliżać się do polany.

- O to chodzi. Zaraz się stąd zabierzemy - zabrzmiał inny głos, niższy, gardłowy.
- Świeć latarką, żeby naprowadzić go na nas.
Odgłos helikoptera stał się głośniejszy, schodził do lądowania, niemal nad jej głową. A mimo to nie miał

włączonych żadnych świateł.

Najwyraźniej coś tu było nie tak.
Trzymając się blisko drzew, podeszła do ściany lasu. Dwóch mężczyzn stało na polanie, gdzie wcześniej

zostawił ją Ken. Obaj świecili latarkami, a helikopter właśnie dotykał płozami ziemi.

Kiedy wylądował, jasne światło przecięło ciemność. Alex spojrzała w niebo i zobaczyła helikopter Kena. Ten

drugi śmigłowiec był tak blisko, że nie usłyszała, jak nadlatywał Ken.

Ale teraz widziała go dobrze. Ken zbliżył się do polany i strumieniem światła rozjaśnił stojący na niej

helikopter oraz mężczyzn na ziemi. Alex nie tylko mogła wyraźnie zobaczyć ich twarze, ale także malujący się
na nich strach i wściekłość.

Jeden z mężczyzn krzyczał coś do pilota. Nie słyszała słów, ale zobaczyła, że pilot unosi do góry karabin.
O mój Boże! On mierzy do...
Niebo rozświetlił wybuch, kiedy kula karabinu dosięgnęła zbiornika paliwa w śmigłowcu Kena.
- Nie! - Nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzyknęła, dopóki wyższy mężczyzna nie odwrócił twarzy w stronę

drzew, za którymi się ukrywała.

Zaczęła uciekać.
Usłyszała przekleństwo, a potem odgłos łamanych gałęzi.
Kluczyła między drzewami.
Nie może biec ścieżką na szczyt. Stamtąd nie będzie miała żadnej drogi ucieczki.
Lepiej zbiec po zboczu do zalanej wodą doliny.
Kula karabinu przemknęła ze świstem obok jej ucha.
Zbliżali się do niej.
Z trudem łapała oddech.
Zbocze było w tym miejscu bardzo strome, po chwili straciła równowagę i zaczęła zsuwać się w dół.
- Nie mamy czasu. Powers kazał nam się stąd zabierać. Wracajmy do helikoptera, a tę sukę niech zasypie.
Kiedy się zatrzymała, wstała i zaryzykowała spojrzenie za siebie. Mężczyźni już zawrócili i właśnie wspinali się

w górę po skarpie. Po chwili straciła ich z pola widzenia.

Nie mogła uwierzyć, że tak po prostu zrezygnowali z pogoni za nią. Uznała, że lepiej będzie, jeśli zejdzie

jeszcze niżej, do samych stóp zbocza i spróbuje przedostać się wpław przez zalaną dolinę.

Ale dlaczego pozwolili jej uciec? Dlaczego tak się spieszyli?
„A tę sukę niech zasypie”.
Zasypie.
Niech ją zasypie...? Jezu Chryste!
Ziemia zadrżała, a potem usunęła się jej spod nóg. Alex spojrzała na szczyt wzgórza. Ogromne głazy toczyły się

po zboczu prosto na nią.

Kamienna lawina, osunięcie się ziemi!
Za kilka sekund dotrze do niej! Nie ma czasu!
„A tę sukę niech zasypie”.
Niedoczekanie. Nie pozwoli się zasypać.
Ściągnęła plecak, pobiegła do krawędzi stoku i rzuciła się dziesięć metrów w dół do wody.

Szpital św. Józefa
w Denver, Kolorado

4

background image

Gdy tylko otworzyła oczy, wiedziała już, gdzie się znajduje.
Boże, nienawidziła szpitali! Przypominały jej tamtą noc, kiedy ojciec...
- Już najwyższy czas, żebyś się obudziła. - Patrzyła na nią uśmiechnięta twarz Sary Logan. - Jak się czujesz?
Jak się czuła? Wszystko ją bolało, a Sarę widziała jak przez mgłę.
- Oszołomiona.
- Nic dziwnego. Doznałaś poważnego wstrząsu. Znaleziono cię na jednym z dachów zatopionych domów,

przygniecioną kamieniami. Byłaś nieprzytomna prawie dwadzieścia cztery godziny.

- W wodzie?
- Nie pamiętasz?
Ale starała się pozbierać myśli mimo bólu, jaki odczuwała. Płynęła. Tak, płynęła wpław. W brudnej wodzie.

Próbowała wspiąć się na najwyższą gałąź zatopionego drzewa, ale gałąź się pod nią złamała. Niewyraźnie
pamiętała, jak usiłowała wdrapać się na jeden ze sterczących nad wodą dachów.

- Tylko jakieś skrawki. Nie pamiętam, żeby mnie coś uderzyło w głowę. Czy tylko takie mam obrażenia?
- Masz pełno siniaków i zadrapań. Musiałaś spędzić w wodzie kilka godzin, zanim wypatrzyli cię na tamtym

dachu. Ogólnie jesteś poturbowana. - Sara wzięła ja za rękę. - I będziesz musiała wyjaśnić władzom, jak do tego
doszło. Helikopter Kena Nadera eksplodował i rozbił się o zbocze po drugiej stronie tamy. Wiesz coś o tym?

Karabin wycelowany w helikopter Kena. Eksplozja, która rozświetliła niebo.
- Zestrzelili go.
Sara zamarła.
- Co? Kto go zestrzelił?
- Tam było trzech mężczyzn. Wydaje mi się... że to pilot do niego strzelał. Zrobili to... Nie mogłam w to

uwierzyć. - Zamknęła oczy.

Biegła. Zsuwała się po zboczu.
„A tę sukę niech zasypie”.
Uniosła powieki.
- Osunięcie się ziemi. Było kolejne osunięcie, prawda? Czy ktoś jeszcze ucierpiał?
- Nikt nie ucierpiał, ale cały obszar jest teraz przysypany górą kamieni.
- Chcieli zasypać dolinę. Zrobili coś...
- Co?
- Nie wiem. Może podłożyli dynamit? Nie, nie było słychać wybuchu. Poczułam tylko jakieś drżenie, a potem

zobaczyłam toczące się głazy... Nie wiem, jak to zrobili.

- Nikt nie słyszał wybuchu. W każdym razie nie po rozbiciu się helikoptera.
- Oni to zrobili. Wiem, że to oni - upierała się Alex.
- Nie twierdzę, że tak nie było. Ja tylko mówię, że nikt nie słyszał eksplozji.
- Ale wierzysz mi?
- Boję się w to uwierzyć. Mam nadzieja, że zaraz zaśniesz i kiedy się ponownie obudzisz, powiesz mi, że to był

tylko zły sen. Jeśli jednak tak nie powiesz, wtedy ci uwierzę. - Poklepała Alex po dłoni. - Muszę iść. Teraz moja
zmiana. A ty odpocznij. Kiedy się to wszystko skończy, chcę, żebyś wróciła ze mną do domu i tam odzyskała
siły. Spodoba ci się nasz dom. Stoi nad brzegiem oceanu w bardzo spokojnym miejscu.

- A jak przebiega akcja ratunkowa?
- Sprawnie. Wczoraj przyłączyły się trzy kolejne ekipy ratunkowe z psami i bardzo przyspieszyły prace. - Sara

nagle zawiesiła głos. - Znaleźliśmy rodziców Janet Delsey. Oboje nie żyją.

- Cholera. - Alex poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. - Boże, tak mi przykro.
- Wszystkim nam przykro.
Przełknęła ślinę, żeby pozbyć się uczucia ściśniętego gardła.
- Muszę wrócić do pracy. Kiedy będę mogła stąd wyjść?
- Za dzień lub dwa. Najpierw jednak będziesz musiała porozmawiać z policją. Chcą na tej podstawie

przygotować raport z wypadku śmigłowca.

- Morderstwa. To było morderstwo, a nie wypadek.
- Więc powiedz to im. - Sara pochyliła się i pocałowała ją w czoło. - Cieszę się, że jesteś cała. Napędziłaś mi

niezłego strachu.

- Chciałabym teraz porozmawiać z policją.
- Poproszę ich, jak wyjdę. Chociaż uważam, że powinnaś poczekać z tym jeszcze kilka godzin.
- Już i tak zbyt dużo czasu upłynęło. - Alex zacisnęła usta. - Ken by żył, gdybym go nie poprosiła o zawiezienie

mnie na tamten szczyt i o zabranie potem stamtąd. Chcę, żeby złapali tych bandziorów jak najszybciej. Nie
pozwolę, żeby im to... - Przerwała gwałtownie, jakby nagle coś sobie uświadomiła. - Jeśli wywołali to osunięcie
się ziemi, to czy nie mogą być odpowiedzialni za poprzednie, które zburzyło całe miasto?

Sara skinęła ponuro głową.
- Dość niemiła perspektywa. Ale nie znaleziono żadnych śladów sabotażu. Mam nadzieję, że się mylisz.
- Chciałabym się mylić. Dlaczego ktokolwiek chciałby...? - Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie potrafię

tego zrozumieć. To nie ma sensu.

5

background image

- Odpocznij. Nadal jesteś mocno osłabiona. Powiedz tylko policji, co się wydarzyło, i zostaw im poskładanie

tego w logiczną całość.

I tak nie byłaby w stanie zrobić więcej. Cały czas dudniło jej w głowie, a oczami wyobraźni widziała tylko

eksplodujący helikopter Kena.

- Dziękuję, że przyszłaś mnie odwiedzić - uśmiechnęła się do Sary.
- Przecież jesteśmy przyjaciółkami. Ty na moim miejscu też byś przyszła. Czy oprócz tego mogę coś jeszcze dla

ciebie zrobić? - spytała Sara.

- Aparat... Zgubiłam aparat... Załatwiłabyś mijałaś? I obiektywy, do czasu aż sama sobie coś kupię?
- Jasne. Wiem, czego używałaś. I może uda mi się zrobić ci dobrą przysługę i wybiorę aparat, który zechcesz

sobie zatrzymać. - Sara podeszła do drzwi. - Muszę już iść i zabrać Monty’ego od ochroniarza w sklepie z
pamiątkami, zanim całkiem go rozpuszczą. Wszyscy w tym sklepie aż się rwali do głaskania i drapania go po
brzuchu. - Spojrzała jeszcze przez ramię. - Wrócę tu jutro rano. Jeśli będziesz mnie potrzebowała, dzwoń na
komórkę.

- Wiem, ile masz pracy. Nie musisz przychodzić.
Sara uśmiechnęła się.
- Ja niczego nie muszę robić. Do zobaczenia jutro.

- Niezła historia - skwitował detektyw Dań Leopold. - Czy to wszystko, panno Graham?
- A nie wystarczy? - Detektyw był uprzejmy, ale niewzruszony, kiedy Alex opowiedziała mu, co wydarzyło się

przy tamie. - Na miłość boską, oni zamordowali Kena Nadera! Mogą być odpowiedzialni za osunięcie ziemi,
które zasypało miasto! Nie wierzy mi pan?

- Spokojnie. Nie miałem zamiaru pani denerwować. - Po chwili zapewnił ją z powagą: - Myślę, że zawsze

istnieje szansa na znalezienie dowodów potwierdzających pani wersję wydarzeń. Jest pani fotoreporterem,
widziała pani wiele i przywykła do dokładnego relacjonowania tego, co zobaczyła. Chodzi tylko o to, że
będziemy mieli pewne problemy z weryfikacją.

- Jakie problemy?
- Po pierwsze, nikt nie widział drugiego helikoptera w okolicy.
- Mówiłam już panu, że nie był oświetlony.
- A po drugie, helikopter Nadera rozbił się o zbocze i jeśli były tam dowody obecności drugiego śmigłowca, to

pożar po eksplozji zniszczył je. Po trzecie, nie znaleźliśmy przyczyny eksplozji - przerwał wyliczanie. - Nie
znaleziono żadnej kuli.

- Szukaliście jednej?
- Nie, łapie mnie pani za słówka. Nasza ekipa dochodzeniowa to nie banda głupków. Szukali wszelkich

możliwych śladów. Oczywiście powiem im, żeby wrócili na miejsce zdarzenia i sprawdzili jeszcze raz, czy aby
nie przeoczyli czegoś, co potwierdziłoby pani zeznania.

- Do cholery! Ja to widziałam!
Skinął głową.
- Sądzi pani także, że ci sami sprawcy spowodowali osunięcie się ziemi. Po co mieliby to robić?
- A skąd, u licha, ja mam to wiedzieć?
- Eksperci mówili nam, że tę skalną lawinę spowodował wstrząs następczy i że obszar był już niestabilny.
- Co takiego? Przecież dopiero co wydali raport, w którym zapewniali, że na dziewięćdziesiąt procent obszar

jest stabilny.

- Ale nie na sto procent. Przyznali, że mogli się mylić. Nie znaleźliśmy żadnych śladów materiałów

wybuchowych.

- Poszukajcie jeszcze raz. I przyjrzyjcie się Arapahoe Junction.
- Oczywiście. Ja tylko mówię pani, jak wygląda sytuacja. - Ściągnął ponuro usta. - To jasne, że zbadamy tę

sprawę na wszelkie sposoby, skoro dotyczy ona tragedii tych rozmiarów. Od czasu katastrofy World Trade
Center wszyscy są wyjątkowo ostrożni i skrupulatni. Ale byli tu ludzie z FBI, politycy, inżynierowie i różni
naukowcy, i wszyscy starali się dowieść, co spowodowało przerwanie tamy, a w następstwie tego osunięcie
ziemi. Nikt nie natrafił na żadne ślady sabotażu. Odczyty z sejsmografów w San Francisco wykazały
prawdopodobieństwo trzęsienia ziemi o sile czterech i dwóch dziesiątych na tym obszarze w nocy, kiedy pękła
tama.

- Tak było - powiedziała Alex przez zaciśnięte zęby. - Nie wiem nic o tamie czy Arapahoe Junction, ale wiem,

że drugie osunięcie ziemi było wywołane przez tych samych ludzi, którzy zabili Kena Nadera.

- W takim razie jestem pewien, że znajdziemy dowody na potwierdzenie pani słów. Mówiła pani, że pilota

nazywali Powers? Postaramy się go namierzyć. Sprawdzę wszystko, czego się od pani dowiedzieliśmy. - Wstał. -
Obiecuję, że zrobię, co w mojej mocy. Chciałbym, żeby przyszła pani jutro do komisariatu przejrzeć kartotekę i
bazę podejrzanych o terroryzm. Będzie pani mogła?

- Jasne, że przyjdę.
- Proszę jednak nie robić sobie wielkich nadziei. Będzie pani musiała mieć sporo szczęścia, żeby ich

zidentyfikować.

6

background image

- Muszę spróbować. - Spojrzała detektywowi w oczy. - Wy też musicie spróbować. Nie możecie dopuścić, żeby

uszło im to płazem. Pan mi chyba jednak nie wierzy, prawda?

- Jestem pewien, że pani wierzy w to, co mówi. - Pokręcił głową ze znużeniem. - Niech pani spojrzy na to z

mojego punktu widzenia. Jest pani w szpitalu od dwóch dni i leczy się ze wstrząśnienia mózgu. Czy nie jest
prawdopodobne, że nie pamięta pani wszystkiego dokładnie tak, jak było? Takie rzeczy zdarzały się już
świadkom z urazami głowy.

- Nie, to niemożliwe.
Uśmiechnął się.
- W porządku. To i tak nie robi większej różnicy. Wykonam swoją pracę. Chodź, Jerry, zabierajmy się stąd.
Chudy, młody sierżant, który siedział w kącie i podczas przesłuchania nie odezwał się ani jednym słowem,

podniósł się.

- Dobranoc, panno Graham. Życzę pani szybkiego powrotu do zdrowia.
- Dziękuję.
- Do zobaczenia jutro w komisariacie - powiedział detektyw.
- Oczywiście, przyjdę.

- Zwariowana sprawa - powiedział Jerry Tedworth do Leopolda, gdy tylko wyszli z pokoju szpitalnego. -

Wierzysz jej?

- Trudno mi nie wierzyć. Jest inteligentna, silna i wierzy w to, co mówi.
- Tak jak wspomniałeś, doznała poważnego urazu głowy.
- Myślenie życzeniowe. Mam wielką nadzieję, że ona nie ma racji.
- Dlaczego?
- Ponieważ jeśli Arapahoe Junction i tama stanowiły czyjeś cele, to byłoby to równoznaczne z masowym

morderstwem. A kto popełnia masowe zbrodnie? Takie rzeczy robią specyficzni kryminaliści. Czubki.
Socjopaci. Terroryści. A my nie chcemy mieć do czynienia z takimi sprawami. - Wcisnął guzik windy. - Miejmy
nadzieję, że to halucynacje.

Oddychać głęboko. Uspokoić się.
Bolała ją głowa i z trudem zmusiła się do rozluźnienia zaciśniętych pięści. Całe te nerwy niczemu nie pomogą.

Detektyw Leopold nie ukrywał, że podejrzewają o to, że ma nierówno pod sufitem, ale przynajmniej wysłuchał
jej i obiecał, że sprawdzi wszystko, co mu powiedziała. Nie opuściły jej, niestety, złość i frustracja.

Złość, frustracja i ten natarczywy sterylny zapach szpitala.
Ojciec...
Szybko zablokowała przypływ wspomnień. Nie myśleć o tacie. Jezu, trzeba się stąd jak najszybciej wydostać.

Nie może znowu rozrywać starych ran. Jutro pójdzie do komisariatu i zobaczy, czy uda jej się rozpoznać kogoś
w ich kartotece.

Jeśli zobaczy tam którąkolwiek z ich twarzy, rozpozna ją natychmiast. Każdy szczegół i rys na stałe wrył się jej

w pamięć.

- Wypuszczą ją jutro - powiedział Lester, kiedy Powers odebrał telefon. - Dziś było u niej dwóch detektywów.
Powers zaklął pod nosem.
- Trzeba się było do niej dostać, kiedy była jeszcze nieprzytomna.
- Mówiłem ci już, że jej pokój jest tuż obok dyżurki pielęgniarek. Nie dałbym rady nic zdziałać niezauważony.

Znajdę jakiś sposób, żeby dopaść ją jutro.

- Lepiej, żeby tak było. Gdybyś się nie spóźnił, nie musiałbym schodzić do lądowania tym helikopterem. Do

diabła, ona może mnie rozpoznać!

Nie przejmuje się faktem, że kobieta może także rozpoznać ich dwóch, jego i Deckera, pomyślał Lester.
- Może nie trzeba było się dołączać?
- I zaufać wam, że wykonacie dobrze robotę? Musiałem mieć pewność. To zbyt poważna sprawa. To ja

odpowiadam za to przed Betworthem.

Gnojek.
- Ale w tej kwestii możesz mi zaufać. Dam ci znać, kiedy ona przestanie być dla nas problemem.
Lester rozłączył się. Oparł się o ceglany mur i spojrzał w górę na siódme piętro szpitala. Szkoda, że nie udało

mu się dopaść tej Graham przed rozmową z policją.

No cóż, był już przyzwyczajony do naprawiania spartaczonych akcji.

Następnego dnia, późnym popołudniem, Sara czekała na Alex przed komisariatem. Nadal była w roboczym

stroju, co wskazywało, że przyjechała prosto z miejsca kataklizmu.

- Udało się?
Alex ponuro pokręciła głową.
- Wygląda na to, że mają tam chyba tysiące twarzy... Ale wszystkie zlewały mi się w jedną. Jeszcze tu wrócę.

7

background image

- Domyślam się. - Sara otworzyła samochód i przepędziła Montiego na tylne siedzenie. - Kiedy?
- Jutro. - Alex zajęła miejsce pasażera. - Muszę zabrać z Arapahoe Junction samochód, który wynajęłam.

Możemy tam teraz pojechać?

Sara kiwnęła głową.
- Po to przyjechałam. Pomyślałam, że może zechcesz wrócić. - Zjechała z krawężnika. - Zdrzemnij się teraz

trochę. Jak cię znam, pewnie jeszcze nie powinnaś wychodzić ze szpitala.

- To ty powinnaś się wyspać. - Alex spojrzała do tyłu na golden retrievera, który rozłożył się na całą długość

tylnego siedzenia. - Tak jak Monty.

- On potrzebuje snu. To on wykonuje całą robotę. Ja tylko za nim chodzę.
- Tak, jasne - powiedziała Alex, niewidzącym wzrokiem spoglądając przez okno. - Leopold nie ma pewności,

czy sobie tego wszystkiego nie wymyśliłam. Mówi, że nie ma żadnych dowodów na moją wersję. A ty czy mi
wierzysz, Saro?

- Oczywiście, że ci wierzę. Zadzwoniłam do Johna, gdy wczoraj od ciebie wyszłam. Postara się wpłynąć na

ekipę FBI, która została wydelegowana do zbadania sprawy tamy.

Jeśli ktokolwiek mógł w ten sposób zadziałać, to tylko mąż Sary, John Logan, pomyślała Alex. Był

miliarderem, którego wpływy rozciągały się od politycznych elit Waszyngtonu po Wall Street.

- To dobrze. Chociaż naprawdę nie wiem, co mogliby znaleźć przy tamie, na co wcześniej nie natrafili.

Przeczesali cały teren bardzo dokładnie. - Potarła skronie. - Ale może chociaż uda im się zidentyfikować pilota i
helikopter?

- Możliwe. - Sara zerknęła na nią kątem oka. - Przestań już o tym rozmyślać i zdrzemnij się chwilę.
- Co jeszcze mówił Logan?
- Niewiele - skrzywiła się Sara. - Kazał mi wracać do domu. Powiedział, że wystarczy mu, że pracuję w

miejscach katastrof, i nie ma zamiaru pozwalać mi na narażanie się jakimiś bydlakom, którzy wysadzają tamy. I
tak wciąż się o mnie martwi.

- I co ty na to?
- Nic. Nie spodziewał się, że się poddam. Powiedziałam mu, że wrócę do domu, kiedy skończę pracę. - Sara

spochmurniała. - Co może nastąpić już lada dzień. Zdaje mi się, że planują jutro zmienić status akcji w
Arapahoe z ratunkowej na usuwanie skutków katastrofy. Mówią, że nie ma już większych szans na znalezienie
kogoś żywego.

- Cholera.
- No właśnie. - Sara wzięła głęboki oddech. - Ale nawet jeśli skończy się praca tutaj, nie zamierzam zostawiać

cię samej. Jeśli nie pojedziesz ze mną do domu, ja zostanę z tobą tutaj.

- Nie. Twój mąż ma rację, martwiąc się o ciebie. Masz już i tak zbyt wiele na głowie, żeby się jeszcze mną

przejmować.

- Zamknij się - powiedziała Sara. - Już o tym rozmawiałyśmy.
- Nie jesteś za mnie odpowiedzialna.
Sara milczała.
Boże, ależ ona jest uparta! - pomyślała Alex.
Uparta, lojalna i odważna, a do tego najlepsza przyjaciółka, jaką można sobie wyobrazić. I dlatego właśnie

trzeba ją zmusić, żeby wróciła do domu i męża, i zostawiła Alex z jej problemami. Ale w tej chwili nie miała siły
się z nią sprzeczać. Była tak zmęczona, że z trudem mówiła. Oparła głowę na zagłówku.

- Porozmawiamy później.
Sara zachichotała.
- Dokładnie to samo powiedział mi John. I tym samym tonem. - Włączyła światła mijania. - I powiem ci, co ja

mu na to odpowiedziałam. Nie zadzieraj ze mną, bo poszczuję cię moim psem.

Alex uśmiechnęła się pod nosem.
- Porozmawiamy później - powtórzyła.
- Śpij spokojnie. Przed nami jeszcze godzina jazdy na miejsce katastrofy.
Alex wątpiła w to, że uda jej się zasnąć i w milczeniu przyglądała się mijanym wzgórzom. Pięknie tu.

Purpurowe cienie, białe szczyty gór w oddali, cudowna przyroda. W miejscach tak pięknych jak to nie powinny
się dziać tak straszne rzeczy...

Rozdział 2

Ocknęła się nagle w całkowitych ciemnościach.
Monty szczekał i skakał po siedzeniu, próbując dostać się do tylnej szyby.
Potrząsnęła głową, żeby się dobudzić.
- Co mu jest?
- Nie wiem. - Sara patrzyła we wsteczne lusterko. - Może nie podoba mu się ten dupek, który siedzi mi na

ogonie?

Alex spojrzała za siebie na dwa błyszczące reflektory samochodu jadącego za nimi.
- Monty jest mądrym psem, ale wątpię, żeby znał się na wykroczeniach drogowych.

8

background image

- Nigdy nie wiadomo - powiedziała Sara, marszcząc czoło. - To niepodobne do niego tak... - Odprężyła się. -

Dzięki Bogu, ten dureń postanowił mnie wyprzedzić. Niech sobie jedzie. Nie wiem, czemu tak się spieszy.
Przecież jadę z maksymalną dozwoloną tu prędkością. Można by pomyśleć, że... - Monty rzucił się do bocznej
szyby, a jego szczekanie stało się jeszcze bardziej przeraźliwe, kiedy obcy samochód zrównał się z ich autem. -
Uspokój się, piesku. Wszystko jest w porządku.

Ale to nie była prawda. Alex kątem oka zauważyła błysk metalu w dłoni człowieka jadącego drugim

samochodem. O Boże, to broń!

- Schyl się! - krzyknęła, rzucając się na Sarę i przyciskając ją do drzwi.
Szyba rozleciała się w drobny mak, a Sara jęknęła, kiedy dosięgła jej kula. Opadła na kierownicę, a na jej

plecach pojawiła się plama krwi.

Dżip wpadł w poślizg i zaczął kręcić się w kółko.
Alex chwyciła kierownicę, szukając równocześnie stopą pedału hamulca, kiedy samochód wypadł z górskiej

drogi.

Śmierć.
Zaraz zginą.
Dżip runął w dół skalnego zbocza w czekającą na niego ciemność.

Samochód zatrzymał się gwałtownie. Oszołomiona Alex zorientowała się, że uderzył w drzewo.
Na tylnym siedzeniu Monty kręcił się i rozpaczliwie skomlał, próbując dostać się do Sary.
Sara leżała wciśnięta między kierownicę a drzwi, z jej rany nadal spływała krew.
- Sara... - Trzeba ją koniecznie wydostać z samochodu i zatamować krwawienie.
Alex otworzyła drzwi od swojej strony i chciała wysiąść, ale nagle zobaczyła, że pod jej stopami nic nie ma.
Spojrzała w dół i przełknęła z trudem ślinę, kiedy dotarła do niej groza sytuacji. Dżip zwisał ze sterczącej

skały, setki metrów nad przepaścią. Na krawędzi skały rosła cherlawa sosna i to właśnie ona powstrzymywała
samochód przed runięciem w dół. Nie było szansy na wydostanie się z auta od strony pasażera. Alex sięgnęła
ponad nieprzytomną Sara i pchnęła jej drzwi. Ustąpiły, ale nie otworzyły się wystarczająco szeroko.

Otworzyła więc okno.
- Wyskakuj, piesku.
Monty się jednak nie ruszył.
- Wyłaź, do diabła! Muszę ją stąd wydostać!
Monty przyglądał jej się przez chwilę, po czym wyskoczył przez okno.
Alex przeczołgała się ponad Sara. Monty siedział pod samochodem i skomlał, kiedy gramoliła się przez okno.
- Wiem, wiem. Zaraz ją wyciągniemy. - Pociągnęła drzwi, zapierając się o karoserię, ale ustąpiły zaledwie na

kilka centymetrów. Pociągnęła jeszcze raz, wkładając w to całą swą siłę. Drzwi uchyliły się o kolejnych
kilkanaście centymetrów. To powinno wystarczyć.

Chwyciła Sarę pod ręce i pociągnęła. Ciężko jej szło. Była taka niezdarna. Pociągnęła znowu. A co będzie, jeśli

tym szarpaniem sprawi, że Sara będzie jeszcze mocniej krwawić? Lepiej o tym nie myśleć. Co innego może
zrobić w tej sytuacji? Jeśli ta sosna nie wytrzyma naporu samochodu, dżip może w każdej chwili spaść w
przepaść.

Byle tylko wydostać Sarę z samochodu i umieścić ją w bezpiecznym miejscu.
Zajęło jej to kilka długich minut, ale w końcu udało jej się wydostać przyjaciółkę z dżipa i odciągnąć ją od

krawędzi przepaści.

Monty usiadł obok nieprzytomnej Sary i wpatrywał się w Alex błagalnym wzrokiem.
- Wiem, piesku. Postaram się jej pomóc. - Rozpięła Sarze sweter, potem bluzkę. Rana postrzałowa była dość

wysoko i nie krwawiła tak bardzo, jak się obawiała. - Zostań przy niej, Monty.

Wróciła do dżipa, wyciągnęła torbę Sary, a z niej telefon komórkowy.
Zadzwonić na pogotowie i wezwać pomoc.
Żeby tylko przyjechali jak najszybciej i uratowali Sarę.
Operator w centrali był szybki i sprawny, ale Alex nie potrafiła podać mu żadnych konkretnych informacji.
- Nie wiem, gdzie jestem. Gdzieś na autostradzie numer 30 między Denver a Arapahoe Junction. Mówiłam

już panu, że obudziłam się i...

Ktoś świecił latarką w ich stronę.
Alex zauważyła sylwetkę mężczyzny na tle świateł samochodu stojącego przy szosie.
Monty zawarczał.
Serce zaczęło jej łomotać. Tylko spokój. Nie panikować. Ten człowiek nie zdołałby się do nich dostać, nawet

jeśli próbowałby zejść po zboczu. A z tej odległości i pod takim kątem celny strzał byłby praktycznie
niemożliwy.

- Nie będę się rozłączać - powiedziała do operatora. - Postarajcie się mnie namierzyć. Może przynajmniej uda

wam się zawęzić pole poszukiwań do najbliższej stacji bazowej mojej sieci telefonicznej. - Przyciągnęła
Monty’ego pod ścianę nawisu skalnego, pod którą leżała Sara, i skryła się tam w nadziei, że ten bydlak na
drodze nie zobaczy ich z góry.

9

background image

Co będzie, jeśli jednak spróbuje tu zejść? Nie miała żadnej broni. Zostawiła pistolet w przyczepie. Boże, czuła

się tak bezbronna, jak kaczka wystawiona na odstrzał.

Do diabła, wcale nie była bezbronna. Usłyszy gnojka, jak będzie się skradał, i podejmie z nim walkę. Zaatakuje

go i zepchnie z tej cholernej skały. Pobiegła do dżipa i wyciągnęła i bagażnika apteczkę i koc. Broń. Czego
mogłaby użyć jako broni? Może saperki, którą Sara zawsze wozi w samochodzie? chwyciła saperkę i pobiegła z
powrotem do leżącej Sary.

Opatrzyła ranę przyjaciółki i przykryła ją kocem. Słodki Jezu, czemu ona nie odzyskuje przytomności?

Przysunęła się bliżej Sary i objęła ją ramieniem. Drugą dłoń zacisnęła na trzonku saperki.

Arapahoe Junction

Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna wyszedł z pokoju Sary, kiedy na korytarzu szpitalnym pojawiła się

Alex.

- Panna Graham? Nazywam się John Logan - przedstawił się.
Rozpoznała go ze zdjęć, które pokazywała jej kiedyś Sara. Nie oddawały one jednak jego dominującej

osobowości. Wpadł w furię, kiedy Alex zadzwoniła do niego parę godzin temu, gdy obie z Sara znalazły się w
szpitalu. Teraz był już opanowany i chłodny, nawet bardzo chłodny. Nie może jednak mieć do niego żalu,
pomyślała z rezygnacją. Pewnie winił ją za wypadek Sary i miał rację.

- Lekarze mówią, że nic jej nie będzie. Za kilka dni ją wypiszą, chociaż będzie musiało upłynąć parę miesięcy,

zanim całkowicie wyzdrowieje.

- Wiem. - Jego odpowiedź była szorstka i lakoniczna. - Za to nie wiem, w jaki sposób mam zapewnić jej spokój

i czas na pełną rekonwalescencję.

- Nie rozumiem co pan ma na myśli.
- Sara mówiła mi, że jest pani dobrą przyjaciółką, więc powinna pani wiedzieć, że misją jej życia jest

ratowanie innych. Ona musi pomagać innym. - Zacisnął usta. - I wygląda na to, że obecnie przedmiotem jej
troski jest pani.

- Mówiłam jej, że nie chcę, żeby się angażowała.
- Posłuchała? Oczywiście, że nie. Pani nie tylko wpadła w tarapaty, ale jest też jej przyjaciółką. - Ton jego

głosu stał się jeszcze bardziej szorstki. - Więc proszę zachować się jak przyjaciółka i zniknąć na jakiś czas z życia
Sary.

Alex skinęła głową.
- Porozmawiam z nią jeszcze raz.
- Czy pani mnie słucha? Nie o to chodzi. Pani musi zostać ulokowana w jakimś bezpiecznym miejscu, żeby

Sara mogła w spokoju dochodzić do siebie i nie martwić się o panią. Dociera to do pani?!

Pokręciła głową.
- Nie. Nie wiem, o czym pan, u diabła, mówi!
- Mówię o tym, że nie może się pani wałęsać i narażać na to, że znowu ktoś będzie do pani strzelał.
- Zapewniam pana, że sama też bym chciała tego uniknąć - powiedziała cierpko.
- To dobrze. A więc zrobimy tak. Ja zadzwonię do FBI załatwię, żeby umieścili panią w bezpiecznym miejscu,

a sami najęli się dochodzeniem w sprawie tego rozbitego helikoptera i próby zabójstwa pani i Sary. Zapewnią
pani wygodę i bezpieczeństwo, i w ten sposób rozwiążemy... - Przerwał, kiedy zobaczył jej minę. - Dlaczego, u
diabła, nie?!

- Ja też mam coś do załatwienia. Nie mogę się ukrywać. Będę ostrożna i przyjmę nadzór FBI, ale nie

zamierzam chować się w mysiej dziurze i pozwalać, żeby te sukinsyny mnie zastraszyły.

- Wydaje się pani, że ta sprawa jest warta ryzyka?
- Uważam, że warte ryzyka jest odnalezienie ludzi, którzy skrzywdzili moją przyjaciółkę. A jeśli do tego są

odpowiedzialni za przerwanie tamy, to tym bardziej nie ma o czym mówić. Nie sądzę, żeby pan pozwolił się
zamknąć gdzieś z dala od tej sprawy.

- Zrobiłbym wszystko, żeby zapewnić bezpieczeństwo Sarze. - Spojrzał Alex prosto w oczy. - W innych

okolicznościach prawdopodobnie podziwiałbym pani zaangażowanie, ale nie pozwolę, żeby pani wszystko
zrujnowała. Kocham żonę i nie dopuszczę, żeby ktoś znowu ją skrzywdził.

- Nic jej się nie stanie. Obiecuję. Nie zgodzę się, żeby się do mnie zbliżyła.
- To nie wystarczy. - Zaklął pod nosem. - Myśli pani, że ja nie zamierzam dopaść tych sukinsynów, którzy

postrzelili Sarę? Nie nie mogę się tym teraz zająć. Najpierw muszę zapewnić jej bezpieczeństwo i warunki do
wyzdrowienia. Niech pani mnie pozostawi działanie.

Pokręciła głową.
Wziął głęboki oddech.
- Proszę to przemyśleć i rozważyć spokojnie. Zabieram Sarę do naszego domu nad oceanem. Kiedy

wydobrzeje na tyle, żeby móc zadawać pytania, chciałbym jej powiedzieć, że jest pani całkowicie bezpieczna.

- Przykro mi, ale uważam, że nie ma sensu dłużej o tym rozmawiać. Nie mogę tego zrobić.
Na twarzy Logana malowały się mieszane uczucia, kiedy patrzył, jak Alex otwiera drzwi do pokoju Sary.

10

background image

- Niech mi pani wierzy, że mnie także jest przykro. - Odwrócił się i podszedł do policjanta stojącego na straży

w końcu korytarza.

To zabrzmiało niemal jak groźba, pomyślała Alex. Logan najwyraźniej lubił działać po swojemu i bardzo

troszczył się o Sarę. Ale ona też martwiła się o przyjaciółkę. Całą drogę do szpitala była przerażona i dopiero
zapewnienie lekarzy, że Sara z tego wyjdzie, ją uspokoiło.

Sara leżała z zamkniętymi oczami, ale musiała wyczuć obecność przyjaciółki, bo uniosła powieki, gdy tylko

Alex podeszła do jej łóżka.

- Cześć.
- Jak się czujesz?
- Słabo. Nafaszerowali mnie jakimiś chemikaliami. - Sara mówiła cicho i niewyraźnie. - Wydaje mi się... Czy

był tu John?

- Tak.
- To dobrze. Zawsze chciałam, żebyś go poznała.
- Wolałabym, żeby to nastąpiło w innych okolicznościach.
- Gdzie jest Monty?
- Leży pod twoim łóżkiem. Rozpętałam tu istne piekło, żeby pozwolili mu tu zostać. Pomógł dopiero

argument, że jesteś członkiem ekipy ratunkowej. Ty i inni ratownicy jesteście dla nich bohaterami.

- Brednie. Ale dzięki za Monty’ego... - Sara ziewnęła. - Jestem śpiąca.
- Zaraz sobie pójdę. Chciałam tylko zobaczyć... Chciałam się upewnić, że nic ci nie jest.
- Jestem cała... - Oczy Sary zamykały się. Nagle się ocknęła. - Kto to zrobił? Kto chciał cię zabić?
- Nie wiem. Uciekł przed przyjazdem straży pożarnej.
- Powiedz Johnowi. Mogłaś... To się może znowu zdarzyć.
- Nie przejmuj się, nic mi nie będzie. Leopold zadzwonił do FBI i załatwią mi ochronę. - Alex odgarnęła włosy

z czoła przyjaciółki. - W końcu to ciebie postrzelono.

- Słabo celował?
- Myślę, że celował do ciebie, bo chciał, żeby samochód wypadł z drogi, rozbił się o skały i eksplodował. Wtedy

nie zostałoby zbyt wiele dowodów. - Pochyliła się i pocałowała Sarę w policzek. - Przestań się tym zamartwiać i
zaśnij. Wszystko będzie dobrze. Pójdę już. Detektyw Leopold chce, żebym porozmawiała z Bobem Jurgensem,
jakimś agentem z FBI.

- Dobrze. Ale porozmawiaj z Johnem... - Sara znowu zapadała w sen spowodowany lekami. - On to załatwi.

John jest dobry w załatwianiu takich spraw.

Nagle Alex przypomniała sobie wyraz twarzy Logana, kiedy powiedziała mu, że nie zamierza postąpić, tak jak

on sobie życzy.

- Nie wątpię, że tak jest - mruknęła, ruszając do wyjścia. - Wyobrażam sobie, że jest też całkiem niezły w

psuciu takich spraw.

Sara spała.
Logan siedział obok niej na krześle i trzymał rękę na jej dłoni. Boże, wygląda tak bezbronnie.
Nie panikować. Lekarz powiedział, że nic jej nie będzie.
Oby miał rację. Logan nie zniósłby, gdyby coś takiego odebrało mu Sarę...
Ale lepiej o tym nie myśleć. Sara wyjdzie z tego.
Monty pisnął, podniósł się i oparł pysk na jego kolanach.
- Szszsz. - Pogłaskał psa po głowie. - Musimy pozwolić jej się wyspać. Teraz musimy się nią opiekować,

piesku.

Tak, zaopiekuje się Sara. Nic takiego już się jej więcej nie przydarzy. Nie pozwoli, żeby ktoś ją skrzywdził.

Posiedzi z nią jeszcze przez chwilę, trzymając ją za rękę i ciesząc się faktem, że żyje i nadal z nim będzie. A
potem zadzwoni do Galena.

Biały Dom, godz. 3.35

- Panie prezydencie, mogę z panem chwilę porozmawiać?
Andreas opadł na oparcie fotela i potarł oczy. Boże, jest taki zmęczony. Chyba się starzeje.
- Jeśli tylko nie zamierzasz poinformować mnie, że znowu był zamach bombowy, Keller. W tej chwili chyba

nie zniósłbym następnego.

Pracownik tajnych służb uśmiechnął się słabo, ale pokręcił głową.
- Pozwolę sobie nie zgodzić się z panem. Znam pana już tak długo, że wiem, iż w stanach zagrożenia

natychmiast wraca pan do formy.

- Twoja odpowiedź jest bardzo uprzejma - skwitował Andreas. - Ale całkowicie nietrafiona. Z czym

przyszedłeś, Keller?

- Chodzi o pańską wizytę w Arapahoe Junction. Niepokoją mnie pewne doniesienia z tamtych stron.

Chciałbym odwołać pański wyjazd.

11

background image

Andreas wyprostował się.
- Jakie doniesienia?
- Mówiłem panu o ostatnim osunięciu się ziemi. Tam nie jest bezpiecznie.
- Bzdury. - Andreas przyjrzał się uważnie twarzy Kellera. - Mówiłeś mi, że katastrofa z tamą była

najprawdopodobniej wywołana trzęsieniem ziemi. A to drugie osunięcie ziemi było wynikiem wstrząsu
następczego. Czy coś się zmieniło w tej kwestii?

- Nie, to najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie. Nie pojawiło się nic podejrzanego.
- A zatem chcę tam pojechać i przekonać się o wszystkim na własne oczy.
- Sir, przecież nie narażalibyśmy się na kompromitację.
- Kompromitacja? Co za gładkie i delikatne słowo, kiedy mówimy o śmierci ponad stu osób. - Spojrzał w oczy

Kellerowi. - Z tym, że wydarzają się kataklizmy naturalne, muszę się pogodzić. Ale nie godzę się na to, że nie
sprawdzamy wszystkich ewentualności i nie badamy dokładnie, co się wydarzyło.

- CIA zapewniła mnie, że nie ma absolutnie żadnych śladów zaangażowania terrorystów w wypadki przy tamie

w Arapahoe. Ben Danley twierdzi, że Cordoba i jego grupa terrorystyczna Matanza byli zbyt zajęci
przygotowywaniem zamachu na ambasadę w Mexico City. Nawet jeśli rozszerzyli swoją działalność, to
musieliby zaangażować niesamowite środki, żeby zaatakować nas na naszym terenie. Ich dotychczasowe
modus operandi było inne.

- Co wcale nie znaczy, że go nie zmienili. Może przechodzą do wyższej ligi?
- Mexico City to już całkiem wysoka liga, sir - zauważył spokojnie Keller. - Zginęło dwóch pracowników

ambasady. Wiem, że to mało w porównaniu z Arapahoe Junction, ale uważam, że Matanza wkracza na...

- Już dobrze. Wiem, o co chodzi - przerwał mu Andreas. - Po prostu nie myślałem. - Był tak zmęczony, że miał

problemy z koncentracją. - Powiedz mi zatem, jaki jest prawdziwy powód, dla którego nie chcesz, żebym jechał
do Arapahoe?

Keller zawahał się.
- Nie chodzi tylko o ten wyjazd. Uważam, że nie powinien pan się ruszać z Białego Domu przez kilka miesięcy.

Dowiodłem już, że tutaj potrafię zapewnić panu bezpieczeństwo. Od czasu wyborów udało nam się zapobiec
dwóm próbom zamachu na pańskie życie.

- I jestem wam bardzo wdzięczny. - Prezydent skrzywił się. - Szczególnie wdzięczny jestem za to, że udało

wam się uchronić Chelsea przed atakami.

- Nie oczekuję specjalnych podziękowań za to, co należy do moich obowiązków, sir. Ja tylko mówię, że próby

zamachów Matanzy na pańskie życie stają się coraz groźniejsze i częstsze. Nadejdzie moment, w którym
Cordoba i jego ludzie będą musieli w końcu skuteczniej zadziałać albo się wycofać, ale wtedy stracą twarz w
oczach swoich towarzyszy. Myślę, że ten moment jest bardzo bliski.

- Ja też tak sądzę.
- Więc niech pan tam nie jedzie. W tę podróż może wybrać się wiceprezydent. Zaoferował się, że może

pojechać wszędzie tam, gdzie podejrzewamy zamach na pana.

- I zgodziłem się, żeby Shepard wystąpił w moim imieniu w dwóch bardzo niestabilnych politycznie

miejscach.

- Ale wysłanie go teraz do Arapahoe byłoby nawet logiczne. Był tam z wizytą w towarzystwie agentów służb

bezpieczeństwa wewnętrznego, tuż po przerwaniu tamy. Mógłby mu pan dać całkowite pełnomocnictwo.

- Nie wiemy, czy w Arapahoe istnieje jakieś realne zagrożenie. Nie pozwolę, żeby Matanza zmieniała mój plan

wizyt. Byłem uległy, poddawałem się twoim zakazom, mimo że mi się to nie podobało. Ale teraz, skoro nie masz
dowodów, pojadę do Arapahoe, tak jak planowałem. - Prezydent uśmiechnął się, pochylając się nad biurkiem. -
To twoja działka, żeby mnie chronić. Jeśli coś mi się stanie, zapewniam, że moja żona cię dopadnie.

Keller westchnął głośno.
- Nawet przez chwilę w to nie wątpiłem, panie prezydencie.

Ben Danley wstał, kiedy Keller wyszedł z gabinetu Andreasa.
- Nie udało się?
Keller pokręcił głową.
- Zamierza jechać. - Jego twarz wykrzywił grymas. - Miałbym szansę go powstrzymać, gdyby nie to, że ty i

twoi koledzy z CIA zapewniacie, że Matanza nie ma nic wspólnego z uszkodzeniem tamy. Może jednak chcesz
zmienić zdanie?

Danley wzruszył ramionami.
- Muszę mówić, tak jak jest. Dopóki nie pojawią się nowe dowody, zamierzam trzymać się wersji z raportu

mojego wywiadu.

- Cóż, twój wywiad mógł być nieco sprawniejszy w przypadku zamachu w Mexico City.
- Nie muszę wysłuchiwać takich uwag od ciebie, Keller - powiedział lodowatym tonem Danley. - Nie masz

pojęcia, z czym musimy się zmagać.

- Gdybym miał, pewnie potrafiłbym lepiej was ocenić. W służbach bezpieczeństwa wszyscy powinniśmy być

jak jedna wielka rodzina. - Podniósł rękę, żeby powstrzymać Danleya, który już otwierał usta. - Nie obchodzi

12

background image

mnie, co robi CIA, jeśli tylko nie włazi mi w drogę. - Kciukiem wskazał za siebie na drzwi gabinetu Andreasa. -
Lubię tego upartego sukinsyna i zamierzam upewnić się, że jego życiu nic nie zagraża.

- W jaki sposób, skoro nawet nie możesz go odwieść od pomysłu jeżdżenia po całym kraju? - Danley, nie

czekając na odpowiedź, ruszył do wyjścia. - Dam ci znać, jeśli sytuacja się zmieni.

Dopiero kiedy jechał Pennsylvania Avenue, Danley zdecydował się zadzwonić do Betwortha.
- Prezydent przyjedzie do Arapahoe. Dopóki nie będzie żadnych dowodów sabotażu, Kellerowi nie uda się go

przekonać, żeby zrezygnował z podróży.

- Tak też myślałem - przyznał Betworth. - Oczywiście Andreas mógłby coś podejrzewać. I chociaż wskazania

sejsmografów trochę uśpiły te podejrzenia, to jednak wiadomo... - Zamilkł na chwilę, zastanawiając się nad
czymś. - Niepokojąca jest ta sprawa z Alex Graham. Zdaje się, że będziemy musieli wprowadzić pewne
poprawki do naszego planu. Będziemy w kontakcie. - Rozłączył się.

Stokton w stanie Maine

Judd Morgan zesztywniał, czując, że ktoś go obserwuje przez otwarte okno jego domu.
Może to Runne?
Pochylił się nad płótnem, nasłuchując.
Nie, to nie Runne.
Ciągle za mało fioletu w załamaniach płaszcza mężczyzny, którego malował. Pociągnął kilka razy

najmniejszym pędzelkiem i zawołał:

- Galen, co ty tu, u diabła, robisz?
- Skąd wiesz, że to ja?
Morgan odwrócił się w stronę okna.
- Rozpoznałem twój chód.
Galen zachichotał.
- Pewnie dlatego zostawiłeś niezamiecione te wszystkie liście pod swoim oknem. - Podciągnął się na parapet i

przełożył nogę do mieszkania. - Skrzyp, chrup, chrzęst. Szeleściłem wystarczająco głośno?

- Wiesz dobrze, że tak. - Sean Galen, kiedy się postarał, potrafił być cichy i śmiercionośny jak pantera. -

Hałasowałeś niczym hipopotam.

- Pomyślałem, że mądrze będzie uprzedzić cię, że nadchodzę. Widziałem, jak reagujesz na nieoczekiwanych

gości, a Elena chciałaby mnie jeszcze zobaczyć w jednym kawałku.

- Co u niej słychać?
- W porządku. Jest silna i piękna.
- I zabójcza.
- Tylko wtedy, kiedy ktoś ją zdradzi. Masz szczęście, że cię nie wyśledziła i nie poderżnęła ci gardła.
Judd wzruszył ramionami.
- Zrobiłem to, co musiałem. Starałem się, żeby nikt nie ucierpiał.
- I uciekłeś z trzydziestoma milionami w prochach.
- Potrzebowałem ich. - Odłożył pędzel. - Dlatego tu przyszedłeś? Chcesz zaoszczędzić Elenie kłopotu rewanżu?
Galen pokręcił głową.
- Nie byłaby mi za to wdzięczna. Ucieszy cię pewnie fakt, że Elena nie roztrząsa już przeszłości, tylko patrzy w

przyszłość.

- Cieszę się. - Judd uśmiechnął się. - I ulżyło mi. Lubię Elenę. - Uśmiech zniknął mu z twarzy. - Ciebie, Galen,

też ciebie. Przykro mi, że was zawiodłem. Wiesz, po co były mi te pieniądze.

- Potrzebowałeś ich na łapówkę dla grupy uderzeniowej CIA, która miała na ciebie zlecenie. Do cholery,

próbowałem różnych sposobów, żeby cię oczyścić z zarzutów. Czemu nie poczekałeś jeszcze trochę?

- To trwało zbyt długo. Może przez jakieś trzy miesiące by się udało, ale w końcu by mnie dopadli.

Potrzebowali kozła ofiarnego, a w takiej sytuacji jakieś zwłoki są bardzo przydatne.

- Cóż, najwyraźniej pieniądze nie pomogły, inaczej nie ukrywałbyś się w tych lasach.
- Spokojna głowa. Mój człowiek dotarł już do samej góry w sprawie tej sankcji północnokoreańskiej.
- Chyba że sami cię znajdą, zanim ty dorwiesz ich z ukrycia. - Galen przerwał. - Tak jak ja to zrobiłem - dodał

po chwili.

Judd uśmiechnął się słabo.
- Ale ty jesteś w tych sprawach szczególnie uzdolniony.
- Nie było łatwo. Przeprowadzałeś się cztery razy w ciągu ostatniego miesiąca.
- To jak mnie znalazłeś?
- Przez twoją nową obsesję. - Galen spojrzał znacząco na płótno stojące na sztalugach. - Mieszkałeś parę

miesięcy na moim ranczu. Wiedziałem, że będziesz potrzebował farb, płótna, a wyjątkowo lubisz dobrej jakości
farby od tego sprzedawcy w Nowej Szkocji.

Judd pokiwał głową z uznaniem.
- Bardzo dobrze. A kolejne pytanie brzmi, po co mnie szukałeś?

13

background image

- Mam dla ciebie pracę.
Judd zamarł.
- Domyślam się, że nie chcesz mnie zatrudnić do namalowania portretu Eleny.
- No co ty!
- W takim razie muszę odmówić. Już w tym nie robię.
- Wynagrodzenie jest bardzo atrakcyjne.
- Galen, ja nie potrzebuję pieniędzy.
- Nawet o tym nie pomyślałem. Zwłaszcza, że zabrałeś pieniądze Chaveza. Za to potrzebujesz, żeby ktoś zdjął z

ciebie tę sankcję, a ja znam człowieka, który może to zrobić.

- W zamian za...? - Judd wykrzywił usta. - Kogo chce sprzątnąć?
Galen zaprzeczył ruchem głowy.
- Trzeba ochronić czyjeś życie. - Galen usiadł ciężko na krześle i wyciągnął przed siebie nogi. - Mógłbym się

napić kawy z tego dzbanka? Cholernie zmarzłem idąc pieszo od szosy.

- Nikt cię do tego nie zmuszał. - Judd przeszedł przez pokój, napełnił filiżankę i podał ją Galenowi. - Jeśli twój

człowiek chce mi zapłacić za ochronę czyjegoś życia, to znaczy, że nie będzie to wcale łatwa sprawa.

- Niełatwa - przyznał Galen.
- Kto to?
- Alex Graham.
- Nigdy o nim nie słyszałem.
- O niej. Jest fotoreporterką robiącą zdjęcia w Arapahoe Junction.
Judd zastanowił się.
- Arapahoe Junction?
- Nawet jeśli wypadłeś z obiegu, musiałeś słyszeć o tej katastrofie.
- A, tak. Słyszałem. I?
- Ta kobieta twierdzi, że widziała, jak ktoś wywołał osunięcie ziemi po drugiej stronie tamy.
- Myślałem, że pęknięcie tamy było wypadkiem.
- Nie ma żadnych dowodów na to, że było inaczej, ale FBI nie chce ryzykować. Dwa dni temu ktoś próbował

zabić Graham. Zamiast niej, postrzelili jej przyjaciółkę, Sarę Logan.

Uniósł brwi.
- Logan?
- Tak, żonę Johna Logana. Nic jej nie będzie, ale John jest zaniepokojony. Chce mieć pewność, że Alex

Graham nie zbliży się do jego żony dopóki ta afera się nie wyjaśni.

- Ta kobieta stała się celem, bo była świadkiem? To dlaczego policja albo FBI nie umieszczą jej w jakimś

bezpiecznym miejscu?

- Ona się na to nie zgodziła. Logan próbował ją namówić, ale się uparła.
- Więc jak ja mam zapewnić jej bezpieczeństwo, skoro ona woli być na widoku?
Galen uśmiechnął się.
- Nie pomyślałbym, że zechcesz się wykręcić z powodu drobnych utrudnień. Zrobisz, co będzie konieczne.

Mówiłem ci, że Logan chce mieć pewność.

- A Logan załatwi, żeby zdjęli ze mnie tę sankcję? - Judd pokręcił głową z niedowierzaniem. - Już wcześniej

próbował pociągnąć za jakieś sznurki, ale nic z tego nie wyszło.

- Nie dałeś mu wystarczająco dużo czasu. Od czasu, jak jest w służbach bezpieczeństwa wewnętrznego, ma

dostęp do prezydenta. Jedyne, co musisz zrobić, to zapewnić bezpieczeństwo Alex Graham do czasu, kiedy FBI
dowie się, co naprawdę wydarzyło się w Arapahoe Junction.

- Jak rozumiem, nie otrzymam mojego „wynagrodzenia”, dopóki tej kobiecie będzie coś zagrażać?
- Właśnie.
- To absurd. Jeśli wyjdę z ukrycia i będę odgrywał ochroniarza, zaraz mnie dopadną i wyeliminują.
- Może uda ci się w jakiś sposób to obejść? Wynagrodzenie jest tego warte.
Wolność. Tak, ona jest warta niemal każdego ryzyka. Zamyślił się nad tym. Propozycja była kusząca. Logan to

uczciwy facet i dotrzyma słowa. Judd nie przyznałby się Galenowi, ale jego własne starania kupienia sobie
wolności spełzły na niczym. Z drugiej strony, dostrzegał też pewne niebezpieczeństwa grożące mu w sytuacji,
kiedy pracowałby w cieniu FBI.

Arapahoe Junction...
- Nie, to nie moja sprawa. - Pokręcił głową. - Swoje problemy rozwiążę po swojemu.
- Posłuchaj, ta robota jest dla mnie ważna. Logan to mój przyjaciel. Właściwie to do mnie zwrócił się z prośbą

o wykonanie tej roboty.

- Więc dlaczego się nie zgodziłeś?
- Obiecałem, że będę się trzymał blisko domu i nie chcę niepokoić Eleny. - Przerwał, a jego twarz rozjaśnił

uśmiech. - Jest w ciąży.

- Gratuluję.

14

background image

- Bardzo się cieszymy. - Uśmiech zniknął. - Więc przychodzę odebrać dług. Już by cię pewnie dawno

wyeliminowali, gdybym nie znalazł dla ciebie kryjówki, kiedy nałożyli tę sankcję. Jesteś mi to winien, Judd.

- Dlaczego myślisz, że to cokolwiek dla mnie znaczy?
- Tak jak mówiłem, znam ciebie.
- Mylisz się.
- Elena powiedziała, że kiedyś jej groziłeś, że jeśli wpędzi mnie w kłopoty, to ją wyeliminujesz.
- Łatwo jest pogrozić.
- Ale tak naprawdę nie miałeś tego na myśli?
Owszem, mówił wtedy poważnie. Nie pozwalał sobie na jakiekolwiek zażyłości z ludźmi, ale Galen wdarł się w

jego życie i stał się jego przyjacielem.

- Może.
- Ciężko było to przyznać, co?
Judd uśmiechnął się słabo.
- Zawsze dobrze o mnie myślałeś. Dlaczego? Nie chcesz się przyznać, że się myliłeś?
- Być może. To by zburzyło moje poczucie własnej wartości. Powinieneś się cieszyć, że nie uważam cię za

dupka, tak jak Elena. Nie wierzę, że mógłbyś nas sprzedać za pieniądze.

- Ale to zrobiłem.
- Niezupełnie. - Galen przerwał. - Gdybyś to zrobił, już ja bym dopilnował, żebyś nie namalował więcej

żadnego obrazu. - Dopił kawę i wstał. Z kieszeni kurtki wyciągnął dużą szarą kopertę i rzucił ją na stolik do
kawy. - Dossier Alex Graham. Pomyślałem, że zechcesz je przejrzeć. Ja się zmywam, a ty przemyśl tę
propozycję.

- Już ją odrzuciłem.
- Ale to było, zanim poruszyłem w tobie łagodną strunę. - Galen ruszył do wyjścia, zatrzymał się jednak w pół

drogi i spojrzał na obraz stojący na sztalugach. Przedstawiał on szczupłego, brodatego mężczyznę w stroju
renesansowym, wychodzącego zza zasłony. - Naprawdę jest dobry. Wyraz jego twarzy jest... wyjątkowy.
Szyderczy, chociaż... - zamyślił się - udręczony.

- Takie jest życie, nieprawdaż? Wszyscy jesteśmy czymś udręczeni.
- Jest w nim jeszcze jakieś napięcie... Ten człowiek wygląda złowrogo. Kim on jest?
Judd wzruszył ramionami.
- To nikt konkretny. Pewnego ranka obudziłem się i po prostu zacząłem go malować.
Galen nadal przyglądał się obrazowi i nagle pstryknął palcami.
- Wiem, to zabójca. Renesansowy zabójca.
- Tak myślisz?
- A nie?
- Pewnie mógłby nim być. - Judd uśmiechnął się lekko. - Ale zapewniam cię, że nie miałem zamiaru malować

autoportretu.

- Niezwykłe... - Galen podszedł do drzwi. - Zadzwoń do mnie - rzucił w progu.
Judd z powrotem wziął do ręki pędzel. Nie zadzwoni do niego. Nie dość, że sprawa dotyczy Arapahoe

Junction, to w ogóle błędem byłoby wplątanie się w tego typu robotę. Nie jest żadnym ochroniarzem, a ostatnią
rzeczą, na jaką ma ochotę, to ochranianie tej kobiety. Wystarczająco dużo problemów ma z chronieniem siebie.
Wykluczone, żeby dał się przekonać z uwagi na jakieś sentymenty.

Poza tym chce dokończyć ten obraz. Prześladuje go, od kiedy zaczął go malować w zeszłym tygodniu. Nie ma

czasu na żadne przerwy.

Pochylił się nad płótnem.
Dodać więcej cieni w ubraniu.
Więcej ozdób przy aksamitnym kubraku.
I więcej udręki w twarzy zabójcy.

Dopiero po przekroczeniu granicy stanu Massachusetts Galen wystukał numer Logana.
- Znalazłem Morgana i złożyłem mu propozycję - powiedział, kiedy uzyskał połączenie. - Jest szansa.
- Jesteś pewny, że to właściwy człowiek? On może być nawet bardziej niebezpieczny od naszego strzelca.
- Zapewne. Dlatego to jego potrzebujesz.
- To wolny strzelec - zauważył Logan. - Wcześniej, kiedy mi mówiłeś, że został potraktowany

niesprawiedliwie, nie zadawałem ci pytań. Ale teraz pytam. To śmierdząca sprawa. Mówi się, że facet postąpił
wbrew rozkazom i nieomal spowodował konflikt dyplomatyczny. Że zlecenie na tego północnokoreańskiego
generała zostało odwołane, a on mimo to je wykonał.

- W tym rzecz, że nie zostało odwołane. Dopiero po fakcie uznano, że to był błąd.
- On tak uważa.
- A ja mu wierzę. Zrobił to, co mu zlecono, do czego wyszkolił go rząd Stanów Zjednoczonych. - Słychać było

rosnącą irytację w głosie Galena. - Boże, mam już serdecznie dosyć tej hipokryzji! Nie można mieć wszystkiego.
Werbują do wojska dzieciaki z potencjałem i robią im pranie mózgów, ta gadka o patriotyzmie i służbie

15

background image

ojczyźnie, a potem wysyłają ich na wojnę, żeby mordowali. Jeśli mają refleks i mocne nerwy, mogą ich nawet
wcielić do oddziałów powietrzno-desantowych, jak to zrobili z Morganem. Nauczyli go, jak zabijać, wysadzać w
powietrze wszystko w zasięgu wzroku i nagradzali go za to. A kiedy dowiódł, że jest w tym naprawdę dobry,
podnieśli stawkę i wysłali go na Środkowy Wschód, żeby w pojedynkę eliminował wroga na tyłach jego
oddziałów. Wiesz, ilu terrorystów zabił w ciągu ostatnich kilku lat? Ale wybitny znaczy także skazany na
stracenie. Morgan stał się za dobry, więc CIA podeszła go w brudny sposób i rozpętała się afera.

Logan nie odzywał się przez pewien czas.
- Lubisz go - rzekł wreszcie.
- Tak, zawsze go lubiłem. Bóg jedyny raczy wiedzieć dlaczego. I nie poleciłbym ci go, gdybym nie sądził, że

poradzi sobie z tym zadaniem. Morgan ma świetne kwalifikacje. Potrafi uciekać, ukrywać się i usuwać wszelkie
przeszkody na swojej drodze.

Po drugiej stronie znowu zapadła cisza.
- Zawsze mnie zastanawiały te komplikacje, na które natrafiałem, próbując dotrzeć do ludzi mogących

odwołać to zlecenie na Morgana.

- Komplikacje? - zdziwił się Galen.
- To powinno być łatwiejsze. Nie jestem amatorem w kontaktach z politykami i biurokracją, ale kiedy tylko

wspomniałem jego nazwisko, zaraz napotykałem mur.

- Próbowali chronić swoje tyłki.
- Może tak, a może nie.
- Posłuchaj, chcesz go zatrudnić czy nie?
Znowu zapanowała cisza.
- Skoro uważasz, że jest najlepszy do tej roboty. Kiedy będę wiedział, że podjął się zadania?
- Kiedy ja się o tym dowiem.
- A myślisz, że na to pójdzie?
- Trudno powiedzieć. Judd był zawsze nieprzewidywalny. Mam przeczucie, że... Chociaż nie wiem. Muszę dać

mu trochę czasu do namysłu. Zadzwonię do ciebie. - Galen rozłączył się. Nie chciał niczego obiecywać
Loganowi. Instynkt podpowiadał mu, że przekonał Judda, ale równie dobrze mógł on odrzucić tę propozycję.

To był wyłącznie instynkt. Podczas rozmowy twarz Judda była niewzruszona niczym granit. Ten facet był

całkowicie nieprzewidywalny. Elena mogłaby to potwierdzić. Pewnie nigdy nie wybaczy mu tej akcji z
Chavezem.

Elena. Na myśl o niej mocniej docisnął pedał gazu. Lepiej zapomnieć o Juddzie, Alex Graham i całej reszcie.

Jeśli uda mu się złapać samolot z Bostonu, to jeszcze dziś wieczorem będzie w domu, razem z Elena.

Skończył.
Był wykończony. Oparł stopy na stoliku do kawy i potarł oczy. Musi dochodzić już trzecia nad ranem,

pomyślał. Od chwili wyjścia Galena pracował nad obrazem bez przerwy parę bitych godzin.

Nie potrafił jednak ocenić czy to, co namalował, jest dobre. Na pewno jest najlepsze, co mógł stworzyć z tymi

umiejętnościami. Jeszcze rok temu nie mógłby porwać się na taki obraz. Od lat szkicował twarze, ale kiedy
opuścił firmę i zajął się wyłącznie malarstwem, nie potrafił namalować niczego poza pejzażami i martwą
naturą. Dopiero ostatnio zaczął przedstawiać postaci ludzkie, a teraz portrety stały się jego obsesją.
Zafascynowało go zgłębianie ludzkiej natury, zaglądanie pod powierzchnie i odnajdywanie prawdy o
osobowości. Niewielu ludzi było takimi, jakimi wydawali się z zewnątrz, a malowanie ich było niczym
odkrywanie nowych terytoriów. Judd spojrzał w oczy zabójcy ze swojego obrazu. Zaprzeczył kiedy Galen
zasugerował, że malowanie tego obrazu to rodzaj terapii, ale to było kłamstwo. Uniósł kubek z kawą w geście
toastu i mruknął pod nosem.

- Witaj, bracie.
Skrzywił się. Kawa była zimna i gorzka. Trzeba zrobić świeżą. Odstawił kubek na stolik obok koperty, którą

zostawił Galen.

Tama w Arapahoe.
Lepiej zignorować tę kopertę i jej zawartość. Ważniejsze jest zadbanie o własne bezpieczeństwo.
Arapahoe Junction...
Po diabła się przejmować jakąś dumą babą, której wydaje się, że zdoła wygrać walkę z wiatrakami? Już

przecież podjął decyzję, że w żadnym wypadku nie zamierza otwierać tej puszki Pandory. Miał wystarczająco
dużo własnych problemów.

Co ona takiego widziała przy tamie w Arapahoe?
A niech to! Otworzył kopertę i wyciągnął z niej dossier i trzy fotografie. Nie spojrzy na zdjęcia. Wiedział z

doświadczenia, że jeśli nie oglądał twarzy ludzi, potrafił zachować dystans do sprawy i nie poddawał się
emocjom.

Przejrzał pobieżnie pierwszy akapit tekstu, przybliżającego wydarzenia, które skłoniły Logana do złożenia

oferty, a potem wczytał się w samo dossier.

16

background image

Alex Graham miała dwadzieścia dziewięć lat. Urodziła się w Westacre, w stanie New Jersey. Jej rodzice

pochodzili z klasy średniej i rozwiedli się, kiedy miała trzynaście lat. Jej matka, Ellen, była specjalistką od
komputerowych systemów informatycznych w IBM, a ojciec, Michael, był strażakiem w Newark. Rozwód wzięli
za porozumieniem stron. Matce przyznano całkowitą opiekę nad córką, ale Alex każdy weekend spędzała u
ojca. W wieku szesnastu lat wygrała konkurs fotograficzny sponsorowany przez National Goegraphic i została
nagrodzona stypendium na wydziale dziennikarstwa uniwersytetu Columbia. Zrezygnowała ze studiów, kiedy
była na trzecim roku i wyjechała fotografować straszliwe skutki trzęsienia ziemi w Tybecie. Zdjęcia, które tam
zrobiła, otworzyły jej drogę do pracy w Newsweeku. Od tego momentu pięła się w górę po stopniach kariery
fotoreportera. Obecnie pracuje jako wolny strzelec, ale głównie współpracuje z World Life.

Jej matka zmarła na rozedmę płuc trzy lata po tym, jak Alex opuściła szkołę. Ojciec zginął w ataku na World

Trade Center kilka lat później. Była raz zaręczona, ale nigdy nie wyszła za mąż.

To takie stereotypowe, pomyślał Judd. Czytało się ten tekst jak nekrolog. Jeśli Alex Graham nie będzie bardzo

ostrożna, to niewykluczone, że ten tekst stanie się jednak nekrologiem.

Ale to nie jego problem. Rzucił dossier z powrotem na stolik. Niech Galen znajdzie sobie kogoś innego do tej

roboty.

Ale Galen tak nie powiedział, kiedy Judd był w tarapatach. On wkroczył do akcji, wydostał go z opałów i

znalazł dla niego schronienie na parę miesięcy.

Trudno, trzeba o tym zapomnieć. Tego typu zlecenie jest ostatnim, jakie powinien podjąć. Przecież to może

być pułapka. Nie może sobie pozwolić na takie ryzyko. Wziął do ręki zdjęcia i zaczął wpychać je z powrotem do
koperty. Nie spojrzy na nie. Nie może pozwolić na to, żeby Alex Graham stała się dla niego realną osobą. Nie
jest Galenem i nie będzie idealistycznym dupkiem, który udaje, że jest kimś innym niż tym, czym uczyniło go
życie. Zrobi to, co dla niego najlepsze, i pieprzyć...

O, cholera...
Fotografia Alex Graham była zwrócona do góry i twarz młodej kobiety spoglądała teraz na Judda.
Mój Boże, co za niezwykła twarz! Nie była kobietą piękną, chyba że dla kogoś, kto uważał za piękno siłę.

Sczesane do tyłu, krótkie lśniące brązowe włosy, wyraźne kości policzkowe i szerokie zmysłowe usta. Głęboko
osadzone brązowe oczy promieniały energią i witalnością. Zdjęcie zrobiono gdzieś w górach, a ona wpatrywała
się przekornie w coś poza kadrem.

Dlaczego?
Spojrzał na pozostałe fotografie. Jedna była wyraźnie zdjęciem paszportowym, ale drugą zrobiono na miejscu

katastrofy, a ona wyglądała na nim na wycieńczoną i przygnębioną. Jednak jej oczy... W jej spojrzeniu była ta
sama przekora i nieufność. Co kryło się za tą maską, którą przywdziewała?

To tylko twarz. Nie może pozwolić, żeby ciekawość wpływała na chłodną ocenę sytuacji. Nie może pozwolić,

żeby stała się dla niego realną postacią. To głupie i nierozważne...

Do diabła! Już i tak za późno.
W porządku, stała się dla niego kimś konkretnym, ale w takim razie trzeba obrócić tę sytuację tak, żeby mógł z

niej wyciągnąć korzyści. Wiedział, jak pozostać niewidzialnym. Mógłby więc przyjąć tę robotę i nikt, nawet
sama Alex Graham, nie dowiedziałby się, że Judd jest w pobliżu. Mógłby nadal trzymać się z dala, ale mieć nad
wszystkim kontrolę.

Zadzwonił telefon.
- Halo? - odezwał się Judd.
- Tu Galen. Skończyłeś już obraz?
- Tak. I dlatego dzwonisz do mnie o czwartej nad ranem?
- Niezupełnie. Ale nie chciałem, żeby cokolwiek cię rozpraszało, kiedy weźmiesz tę robotę.
- Już ci mówiłem, że...
- Sądziłem, że może to jeszcze przemyślisz.
Judd spojrzał na fotografię Alex Graham.
- Judd?
- Może.
Galen przez chwilę nic nie mówił.
- W jaki sposób mogę zmienić twoje „może” w „tak”?
- Ty i Logan musicie dać mi całkowicie wolną rękę. Jeśli będę musiał zdjąć rękawiczki, nie chcę, żeby

ktokolwiek wchodził mi w drogę. A ty dopilnujesz, żebym miał czyste pole do działania.

- Logan nie zgodzi się, żeby zdjąć z ciebie sankcję już teraz.
- Ja nie mówię o przeszłości, tylko o teraźniejszości.
- Co masz na myśli?
- Nie chcesz tego wiedzieć. Ty i Elena macie teraz ważniejszą rzecz, która was absorbuje. Po prostu bądź

gotowy do wkroczenia do akcji, kiedy będę cię potrzebował.

- Dobrze. Zadzwonię do Logana. Jeśli będą jakieś problemy, to cię powiadomię.

17

background image

- Jeszcze dziś w nocy. Skoro mam się tego podjąć, muszę zacząć natychmiast. Jeśli to była robota

profesjonalistów, Graham może zginąć w każdej chwili. Nie zamierzam marnować czasu na planowanie akcji
dla martwej kobiety.

- Ona jeszcze nie jest martwa. Jeśli nie odezwę się do ciebie w ciągu godziny, zaczynaj akcję. - Powiedziawszy

to, Galen rozłączył się.

Jezu, chyba powinien sobie przebadać głowę, pomyślał Judd. Po co się w to wpakował? Alex Graham nic dla

niego nie znaczy.

Dlatego, że jest zły i już zmęczony świadomością, że ciągle jest celem? Dlatego, że ostatnio miewał nawet chęć

po prostu zatrzymać się w jednym miejscu i poczekać, żeby Runne go znalazł?

Oparł głowę o zagłówek fotela, a jego wzrok powędrował do drwiącej twarzy zabójcy z jego obrazu.
- Racja. Może to nie jest najmądrzejsza decyzja mojego życia...

Rozdział 3

Denver w stanie Kolorado

Żadnego z nich tu nie ma. - Alex znużona opadła na oparcie krzesła i spojrzała na Leopolda, siedzącego po

drugiej stronie biurka. - Ma pan więcej zdjęć podejrzanych?

- Żadnych, które pasowałyby do pani opisu. Właśnie po to mamy bazy danych. Gdyby miała pani sprawdzać

po kolei wszystkich przestępców, musiałaby pani spędzić na tym krześle jeszcze okrągły rok.

- Oni musieli być już kiedyś notowani. Ludzie, którzy robią takie rzeczy, nie przechodzą przez życie bez

konfliktu z prawem.

- Zgadzam się. Dlatego umówiłem panią na spotkanie w lokalnej siedzibie FBI jutro z samego rana. Oni mają

znacznie większą bazę danych. - Leopold napełnił filiżankę kawą i podał Alex. - Jeśli oczywiście ma pani ochotę.

- Jasne, że mam. - Przełknęła łyk kawy. - Muszę mieć ochotę. Nie pozwolę, żeby uszło im to na sucho.
- W takim razie znajdziemy ich. Jeśli bazy danych FBI nie pomogą, zawołamy policyjnego rysownika, który

przygotuje portret pamięciowy zgodnie z pani wskazówkami.

- Boże drogi, czemu nie zrobiłam im zdjęć tamtego pechowego wieczoru? Nawet o tym nie pomyślałam.

Zobaczyłam, jak zestrzelili Kena i... - Jej głos zaczął drżeć. - Potrafiłam tylko krzyczeć. Czy to nie głupie?
Zamiast zrobić coś pożytecznego, ja krzyczałam.

- Nawet gdyby pani zrobiła te zdjęcia, to przecież aparat został pogrzebany gdzieś tam pod skałami.
- Mam wrażenie, że gdybyście byli przekonani, że przerwanie tamy było akcją sabotażową, nic by was nie

powstrzymało. Ściągnęlibyście tu potrzebny sprzęt specjalistyczny i federalnych z całego kraju. Prawda?

- Prawda. - Leopold uśmiechnął się. - Ale nie zrobiła im pani zdjęć, a wszyscy eksperci nadal twierdzą, że nie

było żadnego sabotażu. Nie znaleźliśmy dowodu na to, że ktoś zestrzelił helikopter Nadera. Jedyne, co mamy,
to fakt, że ktoś próbował panią zabić. - Uniósł dłoń, jakby chciał ją powstrzymać przed komentarzem. - Nie
zamierzam tu umniejszać powagi tego faktu. Rozumie mnie pani?

- Tak. - Leopold był dobrym człowiekiem i w ciągu ostatnich kilku dni okazywał jej tyle współczucia i pomocy,

ile tylko mógł. - Dowody muszą być tutaj.

- Więc może ci z FBI je znajdą? - Zadzwonił telefon, Leopold podniósł słuchawkę. Po chwili podał ją Alex. - O

wilku mowa. To Bob Jurgens. Chce z panią rozmawiać. Pamięta go pani? Przedstawiłem go pani jeszcze w
szpitalu.

- Oczywiście, że go pamiętam. Nie byłam aż tak nieprzytomna. - Pamiętała Jurgensa bardzo dobrze.

Spokojny, uprzejmy i bardzo niezadowolony.

Ton głosu Jurgensa potwierdził tylko jego dezaprobatę wobec Alex, kiedy ta przejęła słuchawkę.
- Jak rozumiem, nie idzie pani najlepiej rozpoznawanie mężczyzn, którzy panią zaatakowali. Dlatego uważam,

że powinna pani lepiej przemyśleć naszą propozycję i oddać się naszej ochronie. Najlepszym rozwiązaniem
będzie umieszczenie pani w bezpiecznym miejscu. Jest taki dom, gdzie...

- Nie, nie i jeszcze raz nie. - Zacisnęła dłoń na słuchawce. - Czemu on jej nie zostawi w spokoju? - Może nie

wyraziłam się jasno. Arapahoe Junction nie różni się tak bardzo od tego, co wydarzyło się w WTC. Ulegacie
takim ludziom i pozwalacie im zmieniać wasze życie, a oni wygrywają. Ja na to nie pozwolę.

- Przykro mi, że pani tak uważa. Mam nadzieję, że Leopold zdoła panią przekonać do zmiany zdania.

Będziemy w kontakcie.

Oddała słuchawkę Leopoldowi.
- Chce mnie zamknąć na jakimś odludziu, żebym siedziała bezczynnie i czekała, aż sam dokończy śledztwo.
- Zrozumiałe. Osobiście nie przepadam za tymi wymuskanymi agencikami z FBI, ale ten wydaje się

kompetentny i wysłał całą ekipę swoich ludzi, żeby przeczesywali teren wypadku helikoptera.

- Powiedział, że ma nadzieję, że uda się panu mnie przekonać do odsunięcia od sprawy. Czy jest pan od niego

zależny?

Leopold pokręcił głową.
- Staramy się razem pracować, ale każdy ma swoją działkę. Przyznaję, że dzwonił do mnie i sugerował próbę

wpłynięcia na pani decyzję. Bezpieczna kryjówka nie jest takim złym pomysłem.

18

background image

- To bardzo zły pomysł. - Podniosła się. - I pewnie autorstwa Johna Logana. - Pokręciła z niedowierzaniem

głową, kiedy dostrzegła lekki grymas na twarzy Leopolda. - I pański?

- Rozmawiał ze mną. Spodziewałem się, że nie zechce się pani zastosować do naszych sugestii. Powiedziałem

mu, że już się zajęliśmy pani ochroną.

- A więc to pan kryje się za tą nieoznakowaną niebieską toyotą, która śledzi mnie od chwili, kiedy wyszłam

dziś rano z hotelu?

- Zdemaskowany. - Uśmiechnął się. - Ale skąd pani wie, że to nie ktoś groźniejszy ode mnie?
- Dlatego właśnie o tym panu mówię. Czy to pańska toyotą?
Kiwając głową, sięgnął po słuchawkę i wystukał numer.
- Jakiego koloru i jaki model samochodu wysłaliśmy do obserwacji Alex Graham? - Chwilę słuchał. - A numer

rejestracyjny? - Zapisał numer w notesie. - Dzięki. - Podał Alex wyrwaną kartkę z notesu. - Ten jest od nas. Jeśli
będzie pani podejrzewała, że śledzi panią ktoś inny, proszę natychmiast do mnie zadzwonić.

- Bez obaw. - Wsunęła kartkę do portmonetki. - Jeśli zauważę choćby cień zagrożenia, będę wrzeszczeć.

Trzeba pozwolić policji zapracować na pensje z naszych podatków. A szczególnie jestem za tym, kiedy od ich
pracy zależy moje zdrowie. Dziękuję za wszystko, detektywie - powiedziała na pożegnanie.

- I ja dziękuję. - Leopold wyprowadził ją z biura. - Będę towarzyszył pani do samochodu. Muszę jakoś zarobić

na te pieniądze z podatków.

Skręcając w uliczkę i podjeżdżając do Golden Nugget Hotel, Alex spojrzała we wsteczne lusterko.
Niebieska toyota nadal za nią jechała, utrzymując dyskretną odległość jednej przecznicy.
Skręciła w lewo, zjechała w dół do podziemnego parkingu i zatrzymała auto tuż przy wejściu do windy. Zanim

wysiadła z samochodu i nacisnęła guzik przy windzie, dobrze się dokoła rozejrzała.

Zesztywniała, gdy zobaczyła inny samochód wjeżdżający na rampę parkingu.
Drzwi windy otworzyły się, więc szybko wskoczyła do środka i nacisnęła guzik siódmego piętra.
Winda nie drgnęła.
Znowu przycisnęła guzik.
Samochód zbliżał się, mijając ostatni zakręt krętej rampy.
Wsunęła dłoń do torebki, żeby wymacać swoją trzydziestkę ósemkę. Do cholery, czemu te drzwi się nie

zamkną...

Walnęła pięścią w przycisk.
Samochód na rampie znalazł się w polu jej widzenia.
To była niebieska toyota.
Odetchnęła z ulgą i zdjęła dłoń z rewolweru, żeby pomachać do mężczyzny za kierownicą.
Odpowiedział jej kiwnięciem dłoni. Zatrzymał samochód w niedużej odległości, a Alex po raz trzeci nacisnęła

guzik.

Drzwi windy wreszcie się zasunęły.

Lester zaklął i rzucił urządzenie zdalnego sterowania na siedzenie obok siebie. Co się, u diabła, stało? Decker

obiecał, że drzwi windy się zablokują, kiedy przyciśnie ten cholerny włącznik. Powinien był wiedzieć, że ufać
można tylko sobie. Pieprzony nieudacznik. Teraz będzie musiał znaleźć jakiś sposób, żeby dostać się do pokoju
hotelowego Graham.

Wysiadł z niebieskiej toyoty i podszedł do windy. Musi działać szybko. Nacisnął guzik przywołujący windę.

Nie wiedział, ile czasu mu zostało, zanim...

Drzwi windy stanęły otworem.
- Przepraszam bardzo - urwał. Odwrócił się i zobaczył mężczyznę zbiegającego po schodach. - Niestety muszę

panu przeszkodzić - powiedział łagodnym tonem nieznajomy. - Ale naprawdę nie mogę pozwolić, żeby wsiadł
pan do tej windy.

Cholera! Gliniarz?
Dłoń Lestera powędrowała błyskawicznie pod kurtkę do kabury z glockiem.
- Za późno. - Morgan strzelił mu prosto w głowę.

Alex miała właśnie zadzwonić do Sary, kiedy usłyszała alarm pożarowy na korytarzu.
Zamarła. To zbyt oczywiste. Pożar to najlepszy sposób na wykurzenie kogoś z pokoju hotelowego. Wybrała

więc numer recepcji. Zajęte.

Zadzwoniła do komisariatu, do Leopolda.
- W moim hotelu włączył się alarm pożarowy. Możecie sprawdzić, czy jest uzasadniony?
- Już się tym zajmuję. - Rozłączył się.
Jeśli alarm jest uzasadniony, nie będzie tu przecież czekać, aż spłonie. Zdążyła przynieść z sypialni walizkę i

sprzęt fotograficzny, kiedy zadzwonił telefon.

- Straż pożarna już tam jedzie. Z hotelu zadzwonili do straży i zgłosili pożar samochodu na parkingu

podziemnym - powiedział Leopold, kiedy podniosła słuchawkę. - Płomienie objęły bak z paliwem i wóz

19

background image

eksplodował. Dym dostał się do przewodów wentylacyjnych. Obawiają się kolejnej eksplozji tam na dole, więc
ewakuują cały hotel.

Spojrzała na drzwi.
- W takim razie wynoszę się stąd.
- Dobry pomysł. Wysyłam oficera, który spotka się z panią przy recepcji.
Na korytarzu było niewiele dymu, ale za to pełno ludzi pędzących do schodów ewakuacyjnych w głębi.
- Tędy. - Popchnął ją jakiś nastolatek. - Proszę się nie bać. To tylko siedem pięter. Zdążymy uciec.
Uśmiechnęła się i kiwnęła głową.
- Jestem pewna, że nam się uda. - Ruszyła w dół po betonowych schodach. - Idź przodem. Nic mi nie będzie.
- Nie, zostanę z panią.
- Joseph. - Kobieta w średnim wieku złapała chłopca za rękaw. - Nie możemy się rozdzielać.
Chłopak wyrwał się.
- Mamo, ale ta pani jest sama. Może będzie potrzebowała pomocy.
Miły dzieciak, pomyślała Alex.
- Idź - odezwała się do chłopca. - Ja też idę i obiecuję, że nie będę panikować.
- Joseph. - Głos matki chłopaka brzmiał ostro. Ludzie zbiegający w dół po schodach popychali ją na ścianę.
- Dobrze, już dobrze. - Nagle Joseph chwycił Alex za rękę i pociągnął za sobą. - No, dalej! Musi pani iść z

nami.

- Naprawdę? Nic mi nie będzie. Nie musisz... - Przestała się jednak sprzeczać. Teraz najważniejsze było, żeby

się stąd wydostać.

Piąte piętro.
Tutaj dym był gęstszy.
Czwarte piętro.
Z trudem przesuwała się w tłumie.
Trzecie piętro.
- Proszę przejść na jedną stronę. Musimy się dostać na górę. - To był strażak, próbujący przedrzeć się pod

prąd po schodach. - Było zgłoszenie kolejnego pożaru na czwartym piętrze.

Alex przysunęła się do ściany, tak jak inni ludzie na klatce schodowej.
Widziała strażaka przed sobą, ale kiedy ją mijał, zatrzymał się nagle. Miał zimne niebieskie oczy i mocne rysy

twarzy, ale jego wzrok wyrażał zatroskanie.

- Wszystko w porządku, proszę pani? Czuje pani pieczenie w płucach? Wygląda pani na zaczadzoną.
- Kiedy ja prawie wcale...
Wyciągnął rękę i chwycił ją za nadgarstek.
Ciepło. Siła. Bezpieczeństwo.
Jego palce zatrzymały się na wewnętrznej stronie nadgarstka.
- Pani tętno szaleje. Ma pani astmę albo inne kłopoty z oddychaniem?
- Nie. Nic z tych rzeczy...
Chryste. Czuła się oszołomiona. Zaczęły uginać się pod nią kolana...
Strażak w porę ją złapał.
- Proszę się nie martwić. Zajmę się panią.
Zimne niebieskie oczy.
Nie, nie zimne oczy, oczy lodowate...

Muzyka.
Mimo oszołomienia poznała, że to Ravel. Lubiła Ravela. Jej ojciec też go lubił. Nie był może melomanem, ale

mówił, że muzyka Ravela jest pełna burz...

Tak jak teraz jej głowa. Rany, ale straszny ból.
- Otwórz oczy. Mam coś, co ci pomoże.
Powoli uniosła powieki.
Niebieskie oczy. Strażak z niebieskimi oczami.
- To tylko aspiryna. - Podał jej szklankę wody i dwie tabletki. - Zmniejszy ból głowy.
- Tego mi najbardziej trzeba. - Popiła tabletki wodą i oddała mu szklankę.
Nie miał już na sobie stroju strażaka. Był ubrany w czerwoną flanelową koszulę i dżinsy, ale nadal roztaczał tę

samą aurę pewności siebie i kompetencji, która zrobiła na niej tak duże wrażenie tam, na schodach.

Schody. Natychmiast odzyskała pełną świadomość. Już nie znajdowała się na schodach, tylko leżała na

kanapie. Za mężczyzną zauważyła kominek z tańczącymi płomieniami, od którego biegła toporna rura ginąca w
belkowanym suficie.

Zdecydowanie to nie był pokój hotelowy.
- Gdzie ja jestem?
Odstawił szklankę.
- W domku myśliwskim w górach.

20

background image

- Co?
- Sytuacja się zaostrzyła i musiałem panią na jakiś czas ukryć.
Usiadła.
- A kim pan, u licha, jest?
- Judd Morgan. Bez obaw. Nie stanowię dla pani zagrożenia.
I ona ma mu uwierzyć? Nawet na pół przytomna, zdawała sobie sprawę z... No właśnie, z czego? Z chłodu,

pewności siebie i obezwładniającej siły?

Skinął głową, kiedy zobaczył wyraz jej twarzy.
- Biorąc pod uwagę to. z kim miała pani ostatnio do czynienia, nie dziwi mnie pani podejrzliwość. Ale jeśli

zamierzałbym panią skrzywdzić, to miałem mnóstwo czasu na zrobienie tego, kiedy pani spała.

- A dlaczego zasnęłam? Czułam się zupełnie normalnie. Nie powinnam była zapaść w...
- To tylko łagodny środek uspokajający, który dał mi tyle czasu, ile go potrzebowałem. Musiałem panią

stamtąd zabrać i umieścić w bezpiecznym otoczeniu, a to był najskuteczniejszy sposób.

- Środek uspokajający? Pan mnie uśpił?
Wzruszył ramionami.
- Tak jak mówiłem, to był najlepszy znany mi sposób osiągnięcia celu. A ból głowy zaraz przejdzie.
- Czemu pan to zrobił? - Nagle do niej dotarło. - Bezpieczne otoczenie? - Szok szybko ustępował złości. - Mój

Boże, pan pracuje dla policji czy FBI? Mówiłam im, że nie pozwolę się odsunąć... - Mężczyzna pokręcił głową. -
Więc po diabła pan to zrobił?

- John Logan złożył mi propozycję nie do odrzucenia.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Zapłacił panu za porwanie mnie?
- Niezupełnie. Nie kazał mi pani porywać. Chciał tylko, żebym zapewnił pani bezpieczeństwo, żeby jego żona

była spokojna. - Uśmiechnął się. - Tak się złożyło, że nie mogłem zrobić jednego bez drugiego.

- Ty sukinsynu! Porwanie jest przestępstwem federalnym.
- Też tak słyszałem - przytaknął. Przeszedł przez pokój w stronę małej kuchenki. - Mam gulasz na kuchni. Za

kwadrans powinien być gotowy. Może zechce się pani odświeżyć?

- Nie będę się odświeżać. Wynoszę się stąd.
Pokręcił głową.
- Przykro mi, ale to niemożliwe. Nie wie pani, gdzie jesteśmy, a poza tym to ja mam kluczyki do land rovera,

który stoi na zewnątrz. Mogłaby pani pójść pieszo, ale zaczął padać śnieg i zanim zdołałaby pani dotrzeć do
jakiejkolwiek cywilizacji, dostałaby pani hipotermii. - Rzucił okiem na jej torebkę leżącą na niskim stoliku. -
Aha, i wyjąłem broń i telefon z pani torebki. Nie wiedziałem, że fotoreporterzy noszą przy sobie broń palną, ale
domyślam się, że pani praca zaprowadziła panią już nieraz w gorące miejsca. - Podszedł do kuchni. - Piętnaście
minut.

Patrzyła na Morgana z wściekłością połączoną z bezradnością. Miała ochotę go zabić.
- Będą pana szukać. Leopold wysłał oficera, który miał na mnie czekać przy recepcji.
Morgan tylko przytaknął.
- Nie zamierzam tego tolerować. Nie pozwolę, żeby więził mnie jakiś sukinsyn, który chce zarobić parę dolców

- wściekła się.

Morgan nie odpowiedział.
Nagle przyszło jej coś innego do głowy.
- O Boże, to pan podpalił hotel, prawda?
- Tylko pani wynajęty samochód na parkingu podziemnym. Przestawiłem go na tyle daleko, żeby inne

samochody nie zajęły się ogniem i żeby zminimalizować zniszczenia.

- Tak po prostu? Zminimalizować zniszczenia? - Próbowała się dowiedzieć, jak do tego doszło. - Wszystko to

pan zaplanował. I to pewnie pan zadzwonił po straż pożarną. Miał pan nawet przygotowany mundur strażacki.
Dlaczego?

Judd nie podniósł głowy znad gulaszu, który mieszał na kuchni.
- Uważam, że trzeba być zawsze przygotowanym. Pani ojciec był strażakiem. Wiedziałem, że wobec

kogokolwiek innego byłaby pani zbyt podejrzliwa, za to instynktownie zaufałaby pani człowiekowi w mundurze
strażackim.

Alex przeszedł dreszcz, kiedy przypomniała sobie, jak bezpiecznie się poczuła, kiedy ten mężczyzna dotknął jej

nadgarstka na schodach hotelowych. Przemyślał sobie to wszystko i wpadł na taki pomysł, którym podszedł ją,
kiedy była zupełnie bezbronna.

Pokręciła głową.
- Nadal nie mogę jakoś uwierzyć w to, że Logan zezwolił na porwanie.
- Już mówiłem, że niezupełnie na to przyzwolił. Po prostu zaznaczyłem w umowie, że on zgodzi się na

wszelkie akcje, które uznam za stosowne, żeby ochronić pani życie. - Wzruszył ramionami. - Była nawet taka
szansa, że wcale by się pani nie dowiedziała, że jestem w pobliżu. Ale kiedy zobaczyłem, że sytuacja robi się
poważna, wiedziałem, że będę musiał panią stamtąd zabrać.

21

background image

- Nie potrzebuję pańskiej ochrony. Mam ochronę policji.
Judd tylko pokręcił głową.
- Niech pan zadzwoni do detektywa Leopolda. On panu powie. Siedzą mnie od dwóch dni.
- Wiem. Niebieska toyota. Dwóch oficerów.
- Jeden z nich nawet śledził mnie dziś w drodze do hotelu.
- Niestety obydwaj zostali zdjęci z posterunku na parkingu, naprzeciwko komisariatu, kiedy pani była w

środku dziś po południu. Piętnaście minut po tym jak pani weszła do komisariatu, toyota wyjechała z parkingu,
ale za kierownicą siedzieli już inni ludzie. Pojechali do hotelu i kierowca zostawił tam swojego partnera, żeby
tamten zastosował pewne modyfikacje w pracy windy. Potem kierowca wrócił na parking przy komisariacie i
czekał na pani wyjście.

- Co takiego?!
- Obaj byli bardzo dobrze wyszkoleni. Profesjonaliści. Byłem pod wrażeniem ich roboty.
Wpatrywała się w Morgana szeroko otwartymi oczami.
- Twierdzi pan, że zamordowali oficerów, którzy mnie śledzili, i zajęli ich miejsca?
Przytaknął.
- Nie mieli czasu ani możliwości, żeby pozbyć się ich ciał, więc pewnie nadal są w bagażniku toyoty.
- Nie wierzę panu - powiedziała Alex, kręcąc głową.
- Ale uwierzy pani. Tylko musi pani trochę ochłonąć. Zresztą po co miałbym kłamać?
- Nie wiem. Tak samo jak nie wiem, dlaczego miałby mi pan mówić prawdę.
Spojrzał na gulasz.
- Jeszcze dziesięć minut - powiedział pogodnie. - Pani sypialnia jest w końcu korytarza po lewej stronie. Nie

mam żadnych damskich ubrań, więc do bieliźniarki włożyłem kilka swoich rzeczy. Będzie sobie pani musiała z
nimi jakoś poradzić. W tej kwestii jestem trochę nieprzygotowany. Nie planowałem takiego obrotu sprawy.

Powoli wstała z kanapy.
- Obrzydzę panu życie tak, że jeszcze się panu odechce! Pożałuje pan swojej fatygi.
- Może i ma pani rację. Już narobiła mi pani więcej problemów, niż można sobie wyobrazić.
- To świetnie. - Wzięła torebkę i torbę z aparatem, poszła korytarzem i zatrzasnęła za sobą drzwi do sypialni.

Po chwili obmywała twarz w sąsiadującej z pokojem łazience. Wytarła twarz ręcznikiem i wróciła do pokoju,
gdzie zatrzymała się, wpatrując w sypiący za oknem śnieg. Przez panującą ciemność i śnieg z trudem
dostrzegała zarys gór.

Zwątpiła w to, że zimna woda pomoże jej odzyskać ostrość umysłu i zdolność radzenia sobie. Nadal czuła się

skołowana przez ten piekielny środek uspokajający. Co takiego jej zaaplikował?

W porządku, trzeba się skupić. Cała ta historia pachniała kiepskim filmem. Podeszła do łóżka i zajrzała do

torebki. Nie ma broni ani telefonu. Niczego, co mogłoby posłużyć za broń, chyba że brać pod uwagę długopis.

Ale w kuchni powinny być noże.
Zawsze wzdragała się na myśl o ranach zadanych nożem. A może nie będzie musiała używać broni? Morgan

jest na tyle inteligentny, że przewidział pewnie tego typu zagrożenie. Będzie więc musiała inaczej rozegrać
sytuację.

Logan. To on wynajął Morgana i to on może go zwolnić. Trzeba sprawdzić tę możliwość.
Niczego nie zwojuje, chowając się w sypialni. Trzeba stawić mu czoło, wyciągnąć z niego jak najwięcej

informacji, a potem znaleźć sposób na wydostanie się stąd.

Decker obserwował, jak dwaj pracownicy kostnicy zamykają ciało Lestera w czarnym worku.
Co tu się, do cholery, stało?
Poczuł zimny dreszcz. Nieważne, co się stało. Kobieta zniknęła, Lester nie żyje, a policja prawdopodobnie

zidentyfikuje go w ciągu godziny. Powers będzie wściekły.

Trzeba szybko coś wymyślić. Zminimalizować straty. Znaleźć jakiś haczyk, sposób na uniknięcie nagany i

kary. Za wszelką cenę trzeba kryć swój tyłek.

Znaleźć haczyk.
Pospiesznie wrócił do hotelu.

- Proszę usiąść. - Morgan postawił talerz z gorącym gulaszem na podkładce na stole w kuchni. - Pewnie jest

pani głodna. Nie dałem pani zbyt wiele czasu na zjedzenie obiadu, zanim uruchomiłem alarm w hotelu,

- To było kompletnie nieodpowiedzialne. Ktoś mógł przecież ucierpieć.
- To był przejaw rozsądku. Istniało znacznie większe prawdopodobieństwo, że to pani ucierpi, jeśli jej stamtąd

nie wydostanę. - Usiadł po drugiej stronie stołu. - Więc wydostałem panią z hotelu. A teraz proszę jeść gulasz.

- Skąd mam wiedzieć, że nie dodał pan czegoś do niego?
- Pani ryzyko - mruknął z uśmieszkiem.
Ale nie było raczej takiego zagrożenia. Tak jak powiedział, mógł ją zabić w każdej chwili, kiedy była

nieprzytomna. Wzięła łyżkę i zanurzyła w talerzu.

- Jak długo byłam nieprzytomna?

22

background image

- Nie tak długo. - Podsunął jej koszyk z bułkami. - Nie zamierzam zdradzać, ile czasu minęło, bo od razu

zacznie pani kalkulować jak daleko od Denver się znajdujemy. Im mniej pani wie, tym lepiej dla mnie.

- Ucieknę stąd. - Uśmiechnęła się przez zaciśnięte zęby. - I wtedy dopilnuję, żeby pan i Logan zostali ukarani.
- Logan też? Ale czy to nie zraniłoby pańskiej przyjaciółki Sary?
- On nie miał prawa... - Nigdy w życiu nie skrzywdziłaby Sary. Wzięła głęboki oddech. O Loganie pomyśli

później. - Nie mam nawet pewności, że to Logan pana zatrudnił.

- Wiem. Dlatego zamierzam pozwolić pani na rozmowę z nim po kolacji.
- Co takiego?
- Ta sytuacja jest i tak wystarczająco skomplikowana. Będzie lepiej, jeśli oboje uwierzycie, że jestem tu po to,

żeby panią chronić, a nie wyrządzić krzywdę. - Zjadł łyżkę gulaszu. - Złość jest zrozumiała, ale nie chcę, żeby się
pani mnie bała. Strach jest zły.

- Nie boję się pana.
- Boi się pani. - Spojrzał na nią spokojnie. - Nie cały czas. To przychodzi i odchodzi, ale tkwi w pani.
- A kim pan jest, żeby tak analizować... - Przerwała kiedy zobaczyła jego spojrzenie. - Musiałabym być idiotką,

żeby nie być nieufną wobec człowieka, który mnie porwał.

- Proszę nie ufać. Nieufność jest bardzo mądrą rzeczą. - Uśmiechnął się lekko. - A pani jest mądra.
- Skąd pan to wie? - Przypomniała sobie wzmiankę o ojcu strażaku. - Zdobył pan moje dossier?
- Tak - potwierdził. - I lektura okazała się bardzo interesująca.
- Cieszę się, że miał pan rozrywkę moim kosztem.
- Rozrywka nie jest najlepszym słowem. Pani kariera wystawiała panią nieraz na poważne starcia. To cud, że

udało się pani wyjść cało z niektórych opresji. - Wstał od stołu po dzbanek z kawą. - Na przykład ta historia,
kiedy postrzeliła pani terrorystę w Iranie. Byłbym gotów się założyć, że nie zdoła pani wyjechać z tego kraju
żywa. Popełniła pani wszystkie możliwe błędy, starając się ocalić swoją głowę.

- Na przykład jakie?
- Zaufała pani komuś z ambasady, kto miał zorganizować wywiezienie pani z Iranu. Ambasada jest zbyt

widoczna. Czekała pani aż dwa dni, żeby ruszyć do granicy. Grupa terrorystów powinna w tym czasie zdążyć
panią zlokalizować i dopaść. Musieli mieć wyjątkowo tępego przywódcę. - Nalał kawy do jej kubka. - I nie zabiła
pani swojego celu.

- Nie jestem mordercą. Pojechałam tam, żeby ukazać historię, a Al Habima postrzeliłam w obronie własnej.
- I dlatego że nie zabiła go pani, podążył za panią aż do Kairu. Gdyby CIA nie wzięła pani pod swoją opiekę,

już pewnie przeszłaby pani do historii.

- Dlaczego sądzi pan, że musieli mnie chronić? Myśli pan, że jestem głupia? Wiedziałam, że Al Habim będzie

mnie szukał. Pomyślałam, że CIA zechce go złapać i zdoła wyciągnąć z niego jakieś informacje.

- Doskonale. - Uśmiechnął się. - Ale najwyraźniej firma miała swoje powody, by chcieć jego śmierci. Więc

równie dobrze mogła pani zaoszczędzić wszystkim kłopotów i strzelić do niego celniej.

- Pan by tak postąpił?
- Każda sprawa jest inna, ale mam pewną skłonność do chronienia własnego życia i zdrowia. CIA zawsze jest

niewiadomą. Zbyt wielu polityków ma wpływ na zbyt wiele różnych departamentów i potrafią te wpływy
wykorzystywać.

- Mówi pan tak, jakby coś wiedział.
- Dobrze ich poznałem. - Podniósł kubek do ust. - Mam wielki szacunek dla wielu ich agentów, ale odkryłem

jednocześnie, że nikt lepiej ode mnie nie zadba o mój tyłek i życie.

- Wyobrażam sobie dlaczego - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- Chodzi o moją gorycz? Czy jest pani tolerancyjna wyłącznie wobec terrorystów?
- Nie mam tolerancji wobec ludzi, którzy próbują wpływać na moje życie i ograniczają moją wolność. -

Odsunęła się na krześle. - A teraz chciałabym porozmawiać z Johnem Loganem. Proszę do niego zadzwonić.

- Cokolwiek sobie pani życzy. Jestem zaskoczony, że tak długo pani z tym zwlekała. - Wyciągnął telefon

komórkowy i wystukał numer. - Logan? Tu Judd Morgan. Pani Alex Graham chce z tobą porozmawiać. - Podał
jej telefon, a sam wstał od stołu i zaczął zbierać naczynia. - Niech mu pani da popalić. Nie tylko ja muszę to
znosić.

Zignorowała jego słowa.
- Logan?
- Alex, proszę o wybaczenie. Nie chciałem tego robić.
Rozpoznała jego głos. Do tej chwili nie dowierzała Morganowi.
- Jasne. Powiedz temu skurczybykowi, żeby mnie uwolnił.
- Nie mogę. Już mówiłem, co jest dla mnie najważniejsze. Sara musi być bezpieczna, a jeśli ty nie będziesz

działać rozsądnie, trzeba cię będzie...

- Porwać?
- Ulokować w bezpiecznym miejscu i uchronić przed sobą samą.
- I sądzisz, że zniosę to, ot tak, bez problemu? Zamierzam się stąd wydostać, a kiedy to zrobię, będziesz tego

gorzko żałował i dopilnuję, żebyś mnie popamiętał.

23

background image

- Z pewnością. Ale mam nadzieję, że do tego czasu FBI usunie już wszelkie zagrożenia wobec Sary. Poruszę

niebo i ziemię, żeby się dowiedzieć, kim są ci ludzie z Arapahoe Junction.

- A ja mam tu siedzieć zamknięta z tym dupkiem, kiedy ty próbujesz dokonać czegoś, co się nie udało FBI?
- Mam szansę. Jeden z moich przyjaciół specjalizuje się w dostarczaniu tego typu informacji.
- Następny kryminalista pokroju Morgana?
- Nie, nie taki jak Morgan. Zdaje mi się, że Morgan ma inne uzdolnienia.
- Tak, porywanie.
- Porwania nie było w planach. Morgan wyjaśnił mi, że sytuacja wymagała bardziej drastycznych środków, niż

początkowo zakładał.

- Ale ty się na to zgodziłeś.
- Po fakcie. Powiedział mi, że tylko w ten sposób mógł ocalić ci życie, a utrzymanie cię przy życiu to jedyna

metoda na zapewnienie bezpieczeństwa Sarze. A tylko to się dla mnie liczy.

- Mój Boże. Za kogo ty się uważasz?
- Za człowieka, który kocha Sarę - odparł. - Tak jak i ty, Alex.
- Mówiłam ci, że nie zrobię niczego, co mogłoby sprowadzić niebezpieczeństwo na Sarę. A to, co ty zrobiłeś,

jest całkowicie nie do przyjęcia. - Spojrzała na Morgana krzątającego się w kuchni. - Nasłałeś na mnie tego...
tego rzezimieszka.

Morgan uniósł brwi ze zdziwienia.
- Rzezimieszka? - mruknął pod nosem. - Czy to nie jakieś mocno przestarzałe słowo?
- Logan, każ mu mnie uwolnić - zażądała Alex.
- Nie mogę. Nie martw się, upewniłem się, że przy nim będziesz całkowicie bezpieczna. On nie stanowi

zagrożenia.

Zaśmiałaby się na te słowa, gdyby tylko nie była tak wściekła. Nie wiedziała, kim naprawdę jest Judd Morgan,

ale stanowił zagrożenie takie samo jak przyczajony grzechotnik.

- Nie będzie dla mnie zagrożeniem, kiedy znajdzie się tysiące kilometrów ode mnie albo za kratkami.
- Wierz mi, gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości co do twojego bezpieczeństwa, nie wchodziłbym w układ z

Morganem. Przecież gdyby coś ci się stało przeze mnie, Sara nie dałaby mi spokoju.

- Sara będzie tak samo wściekła na ciebie, jak ja jestem teraz.
- Możliwe, ale przynajmniej będzie żyła - odparł. - I ty też będziesz żyła. Cel uświęca środki.
- Do diabła z nim!
- Widzę, że nie możemy dojść do porozumienia. Masz mi jeszcze coś do powiedzenia?
- Pozwól mi stąd odejść.
- Coś jeszcze?
- Nie, do cholery! Chcę, żebyś... - To nie miało sensu. Wzięła głęboki oddech. - Jak się czuje Sara?
- Świetnie. Już chciałaby wstać z łóżka. Próbuje ze mnie wyciągnąć informację o tym, gdzie cię przetrzymuje

FBI, żeby mogła cię odwiedzić.

- A niech cię licho porwie! - Wyłączyła telefon i spojrzała na Morgana. - I ciebie też, Morgan!
- To musi być bardzo frustrujące. - Podszedł do niej i zabrał telefon. - Wygląda na to, że Logan nie zdołał cię

przekonać, że jestem Lancelotem, a nie Kubą Rozpruwaczem.

- Nie.
- Ale już wierzysz w to, że mój układ z Loganem nie obejmuje żadnego wyrządzania krzywdy?
- Może...
- I że to Logan jest tu szefem, i byłby bardzo zawiedziony, gdybym naruszył warunki umowy?
- Możliwe...
- Więc spójrz na to w ten sposób. Gdybym cię zabił i zakopał w śniegu, Logan dopadłby mnie i zastrzelił. Nie

daje ci to choć odrobiny poczucia bezpieczeństwa?

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- A powinno?
Westchnął.
- Pewno nie. Ale próbowałem. - Włożył naczynia do zmywarki. - Wydaje mi się, że jesteś już spokojniejsza niż

przed rozmową z Loganem. Kawy?

- Nie. - Wstała z krzesła. - Nie chcę od ciebie niczego poza wolnością.
- Istnieje pewna możliwość, że dostaniesz to, czego chcesz.
- Słucham?
- Muszę to przemyśleć. Sprawy nie wyglądają tak, jak myślałem. Zamierzałem pozostać w cieniu, ale

schrzaniłem robotę w hotelu.

- To prawda.
- Nie. Nie mówię tu o tym, że zabrałem ciebie. To akurat było konieczne. Ale w całym hotelu jest pełno kamer.

Odłączyłem te w parkingu podziemnym, ale nie miałem czasu zająć się kamerami na schodach.

- Świetnie. Więc twoja twarz pojawi się na listach gończych w całych Stanach.
- Mogłem się spodziewać takiej twojej reakcji. Ale to nie policji obawiam się w tej chwili.

24

background image

- Nie chcesz, żeby ci bandyci wzięli i ciebie na celownik? Dobrze by ci to zrobiło.
- Zasłużenie, czy nie, nie zmienia to faktu, że mam problem.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- I byłbyś skłonny zdradzić Logana, żeby ten problem rozwiązać?
- Powiedzmy raczej, że mógłbym wprowadzić pewne odnośniki do naszej umowy.
Alex dostrzegła światełko w tunelu.
- Pozwól mi odejść, a ja zapomnę, że cię w ogóle widziałam.
W odpowiedzi pokręcił głową.
- Ale ja naprawdę dotrzymuję danego słowa - zapewniła.
Przyjrzał się jej badawczo i uśmiechnął się.
- Nie wątpię - odparł.
- Więc pozwól mi odejść - powtórzyła. - Nie chcesz mieć kłopotów, a ja jestem tylko jednym wielkim

kłopotem.

- Obiecujesz?
- Tak. - Uśmiech towarzyszący tej deklaracji daleki był od radości.
Judd roześmiał się głośno.
- O mój Boże. Powinnaś poznać się z Eleną. Zdaje mi się, że przypadłybyście sobie do gustu.
- Nie zamierzam poznawać żadnych twoich przyjaciół.
- Tak tylko mówię. Ostatnio, kiedy się widzieliśmy, chciała poderżnąć mi gardło. Wolałbym nie użerać się z

wami dwiema jednocześnie.

Zacisnęła dłonie w pięści.
- No to jak? Pozwolisz mi odejść?
Uśmiech znikł z twarzy Morgana.
- Muszę to przemyśleć. Już dawno nauczyłem się, że każda akcja pociąga za sobą efekt domina. Wiedziałem,

że nie powinienem był brać tego zlecenia. Teraz, jeśli pozwolę ci odejść, a ktoś cię zabije, na mnie spadnie
główna odpowiedzialność. Po pierwsze, Logan zażąda mojej głowy. Po drugie, ci, którzy chcą dopaść ciebie,
mogą pomyśleć, że ja też jestem elementem tego równania, i wezmą mnie na celownik. Po trzecie, policja może
uznać, że to ja jestem odpowiedzialny za twoją śmierć, i oni też będą chcieli mnie aresztować. W tych
okolicznościach Logan nie będzie już chciał interweniować w mojej sprawie, a to postawi mnie w bardzo
niekorzystnej sytuacji, której wolałbym...

- Och, na miłość boską!
- Nie mieszaj do tego Boga. Tu chodzi wyłącznie o mnie. Właśnie to próbuję ci wytłumaczyć. Zawsze staram

się wybrać wyjście najlepsze dla siebie.

- Jakoś mnie to nie zaskakuje.
- Nie wszyscy musimy być bohaterami, którzy rzucają się do płonących budynków.
- Nigdy nie popełniam takich błędów.
- Właśnie popełniłaś.
Dym wypełniający klatkę schodową. Jego ręka chwytająca Alex za nadgarstek. Uczucie bezpieczeństwa.
- Podszedłeś mnie z zaskoczenia.
- Ponieważ chcesz wierzyć w bohaterów.
- Bo tacy ludzie istnieją. Kilku znałam osobiście.
- Takich jak twój ojciec.
- Jak mój ojciec. - Spojrzała mu prosto w oczy. - Nie wybaczę ci tego, że się przebrałeś i udawałeś kogoś, kim

nie jesteś.

- Nie spodziewałem się, że mi wybaczysz. Wiedziałem, że prawdopodobnie w twoich oczach będzie to

największy grzech. - Wzruszył ramionami. - Ale są grzechy i grzechy. Nauczyłem się oczekiwać przebaczenia
win w przyszłości. - Odwrócił się do zmywarki. - Na przykład, wielkim grzechem byłoby dopuścić, żeby tak
błyskotliwego i utalentowanego faceta jak ja dopadły nikczemne typy, które zniszczyły tamę w Arapahoe.
Muszę mieć pewność, że do tego nie dojdzie.

- Bez względu na to, kto przy tym ucierpi.
- Tego nie powiedziałem. - Uśmiechnął się. - Nigdy tak nie mów, Alex. Świat nie jest czarno-biały. - Odwrócił

się. - A teraz, jeśli nie masz już więcej pytań, pójdę do siebie popracować.

- Będziesz planował następny skok?
- Możliwe. A może będę rozmyślał o efekcie domina.
- Posłuchaj... - W jej głosie zabrzmiała prośba. - Muszę się stąd wydostać. Ci faceci zamordowali niewinnych

ludzi. Nie mogę pozwolić im się wyłgać. Nie pozwolę, żeby im się upiekło. Widziałam ich. Mogę być jedyną
osobą, która jest w stanie sprawić, by zostali ukarani.

- To nie twój obowiązek. Pozwól, żeby policja i FBI się tym zajęły.
- To mój obowiązek. Kiedy wydarzają się takie katastrofy, wszyscy ponosimy odpowiedzialność. Nie można

trzymać się z boku i mieć nadzieję, że ktoś inny... - Przerwała i spojrzała na niego z rezygnacją. - Może ty tak

25

background image

potrafisz. Jesteś tak cholernie zimny. Wyobrażam sobie, jak chowasz się w cieniu, obawiając się podejść bliżej,
żeby cię coś nie dotknęło.

- Chcesz, żebym temu zaprzeczył? Bardzo dobrze czuję się, pozostając na uboczu. I tu zamierzam pozostać. -

Odwrócił się. - Wszystkie te emocje musiały cię zmęczyć. Proponuję, żebyś poszła do swojego pokoju i
zdrzemnęła się. Pewnie nadal jesteś trochę otumaniona przez ten środek uspokajający.

- Zaczekaj. - Zwilżyła wargi. - Jakie są szanse na to, że zmienisz zdanie co do swojego układu z Loganem?
Zastanowił się.
- Prawdopodobnie niezbyt duże - odparł z namysłem Morgan. - Ale zawsze istnieje taka możliwość.
Bezradnie patrzyła, jak wychodzi z pokoju i kieruje się do swojej pracowni.
Nie, nie będzie bezradna. Nie wolno jej tak myśleć.
Przeszła przez kuchnię i odsunęła szufladę ze sztućcami.
Na jej dnie leżała kartka z jednym słowem.
„Wybacz”.
A niech go szlag!

Rozdział 4

Tu jest taśma. Zdobyłem ją, zanim ekipa policyjna zaczęła swoje poszukiwania. - Decker rzucił pudełko na

biurko przed Powersem. - Chociaż nie wiem, na ile będzie pomocna. Kamera uchwyciła go jedynie od tyłu, jak
wchodził po schodach, a potem, kiedy wynosił Graham z drugiego piętra, twarz tego dupka zasłonił hełm
strażacki.

- Lepiej dla ciebie, żeby ta taśma nam pomogła - powiedział spokojnie Powers. - Spieprzyłeś robotę.

Straciliśmy Graham, a ty zostawiłeś ciało Lestera, żeby je znalazło FBI.

- Miało mnie tam nie być - powiedział Decker obronnym tonem. - Swoją działkę wykonałem dobrze.
- W takim razie to ktoś inny nawalił. Co na jedno wychodzi. - Powers wziął do ręki taśmę. - Wyślę ją do

Waszyngtonu, żeby sprawdzili. A ty się módl, żeby udało im się zidentyfikować tego strażaka. On jest kluczem
do znalezienia Graham. - Otworzył klapkę telefonu. - Betworth zrobi mi niewyobrażalne piekło za to wszystko. I
możesz być pewien, że nie wezmę całej odpowiedzialności na siebie.

Decker uniósł buńczucznie głowę.
- Nie boję się go.
- Nie? - Powers wystukał na klawiaturze numer Betwortha. - A co z Runnem? - Kiwnął głową, kiedy zobaczył

zmieniony wyraz twarzy Deckera. - To zupełnie inna sprawa, prawda? Boisz się Runne’ego, aż ci się gacie
trzęsą.

- Nie boję się. Tylko że on jest... dziwny.
- Cóż, Betworth może go na ciebie nasłać, więc na twoim miejscu nie stawiałbym się zanadto. - Betworth

odebrał telefon i Powers zmienił ton na radosny i przyjacielski. - Dobre wieści. Jesteśmy na najlepszej drodze,
żeby znaleźć Graham.

Idioci!
Charles Betworth zaklął pod nosem, odkładając słuchawkę.
Od samego początku ta tama w Arapahoe była koszmarem. Nie udało się osiągnąć zamierzonego celu, a teraz

to całe zacieranie śladów to już totalna porażka. Powers miał być kompetentnym profesjonalistą, ale po
wydarzeniach ostatnich paru tygodni Betworth nie mógł tego o nim powiedzieć. Nadszedł czas, żeby wykonać
ruch, którego starał się uniknąć.

Szybko wystukał numer Danleya.
- Musimy się spotkać dziś wieczorem. Trzeba coś zrobić w sprawie, o której rozmawialiśmy. Obawiam się, że

będziemy musieli nasilić działanie i przejść do realizacji planu B.

- Czy to aby rozsądne?
Betworth stłumił irytację. Danley panikował przez ostatnie dwa tygodnie i wciąż musiał uspokajać sukinsyna.
- Obawiam się, że nie mamy wyboru - powiedział. - Do zuchwałych świat należy. Nic się nie stanie, dopóki ty i

Jurgens będziecie wydawać odpowiednie rozkazy i upewniać się, że są one wykonywane. Wieczorem o tym
pogadamy.

W tej sytuacji trzeba zadziałać zuchwale i nie ma powodów, dlaczego miałoby to nie poskutkować. Wszystkie

przygotowania zostały już poczynione. Oczywiście będzie jeszcze musiał zadzwonić do Gwatemali i upewnić się,
że Cordoba...

Delikatne pukanie do drzwi poprzedziło ich otwarcie.
- Przepraszam, że panu przeszkadzam...
Podniósł wzrok i zobaczył Hannah Carter, swoją sekretarkę, nieśmiało zaglądającą do gabinetu.
- O co chodzi?
- Za dziesięć minut ma pan spotkanie w Białym Domu z wiceprezydentem i sekretarzem spraw

wewnętrznych. Obawiałam się, że pan zapomniał...

- Zapomniałem. - Zmusił się do uśmiechu i wstał z fotela. - Ale zawsze mogę liczyć na to, Hannah, że uratujesz

mój tyłek z opresji.

26

background image

- Zadzwonię do sekretarki wiceprezydenta i powiem, że zatrzymali pana ludzie od ochrony środowiska. -

Hannah odwzajemniła uśmiech. - Przez ostatnie dwa miesiące wice miał z nimi poważne problemy, żeby
przekonać ich do poparcia ostatniego projektu rozwoju infrastruktury.

- Genialne. To ty powinnaś wykonywać tę robotę, nie ja. Już idę.
Zarumieniła się tak, jak się spodziewał. Zawsze opłacało się poświęcić kilka minut dziennie na to, żeby ludzie

wokół ciebie poczuli się ważni. Komplementowanie było najlepszym sposobem na utrzymywanie nad nimi
kontroli. Hannah pracowała dla niego od dziesięciu lat i nie mógłby sobie wymarzyć bardziej oddanej
sekretarki. Pochlebstwa zwykle sprawdzały się też w przypadku Danleya. Nęcił go pochwałami i dobrym
słowem, a kiedy ten się już do czegoś zobowiązał, zatrzaskiwał za nim drzwi.

Ale wobec Powersa nie zamierzał stosować tej metody. Szczególnie że Powers popełnił zbyt wiele błędów.
Być może będzie zmuszony wysłać Runne’ego, żeby trochę zmobilizował chłopaków. Pod warunkiem jednak,

że uda mu się zlokalizować tego aroganckiego sukinsyna. Runne nie odbierał jego telefonów już od dwóch dni,
a nawet gdyby się udało z nim skontaktować, nie ma pewności, że zgodzi się zrobić to, co mu zleci Betworth.
Gdyby nie był tak przydatny, Betworth powiedziałby Powersowi, żeby pozbył się go i znalazł kogoś innego do tej
roboty.

Nie, Runne był najlepszy. Wybrał go ze względu na jego zaciekłość i fanatyzm. Betworth wytrzyma jeszcze z

nim, dopóki robota nie zostanie wykonana. Nie ma sensu pozbywać się go, jeśli Runne jest tak bardzo opętany
obsesją polowania.

Stokton w stanie Maine

Dom wyglądał na opuszczony.
Ale Morgan był przebiegły. To mogła być pułapka.
Runne poruszał się szybko i bezszelestnie mimo jesiennych liści leżących pod oknem. Udało mu się już

odłączyć system alarmowy i tylko chwilę zajęło mu wycięcie kawałka szyby i otwarcie okna.

Ciemność.
Jesteś w środku, Morgan?
Zatrzymał się, czekając.
Cisza. Pustka.
Morgana nie było. Wyczuwał to. Poczuł rozczarowanie.
Podciągnął się na parapet i wszedł do pokoju.
Obrazy. Płótna. Pracownia Morgana. Taka sama jak pracownie w dwóch innych domach, w których nie udało

mu się złapać Morgana.

Rozejrzał się dokoła rozgoryczony i sfrustrowany.
Morgan nawet się nie wysilił, żeby spakować i zabrać swoje płótna, chociaż wiedział, że Runne znajdzie tę

kryjówkę, tak jak i poprzednie. Wiedział, że Runne nie zniszczy obrazów.

Zniszczyć człowieka, tak.
Zniszczyć jego duszę, tak.
Ale nigdy nie niszczyć piękna.
Nie włączy światła. Nie spojrzy na obrazy. Ich widok zbyt mocno go ranił.
Ale wiedział, że szkic będzie gdzieś na widoku, żeby mógł go znaleźć. Morgan zawsze starał się, żeby Runne

tego nie przeoczył.

I jest tu. Przy oknie.
Nie chce go oglądać.
Nieprawda. Chce.
W tej chwili niczego tak mocno nie pragnął, jak obejrzeć ten szkic. Powoli do niego podszedł. Kiedy się zbliżał,

zauważył, że tym razem to nie był tylko jeden rysunek. Było ich kilka. Wziął je do ręki i obejrzał jeden po
drugim w świetle księżyca.

Wynaturzone. Straszne. Zapamiętałe.
Na każdym szkicu była twarz Runne’ego. Każda kolejna podobizna bardziej zbliżona do oryginału. Ich widok

sprawił, że Runne poczuł się obnażony, wściekły... i smutny. Czuł, jak łzy spływają mu po policzkach.

Żebyś sczezł w piekle, Morgan!
Tak dalej być nie może. To nie do zniesienia. Nie może stale polować na Morgana, który wymyka mu się w

ostatnim momencie.

On musi zginąć!

Alex ostrożnie otworzyła drzwi sypialni.
Było już po trzeciej w nocy. W szczelinie między podłogą a drzwiami pracowni widziała światło, ale żadnego

ruchu. Już czwarty raz sprawdzała pracownię i za każdym razem zastawała ją taką samą.

Do diabła, może Morgan usiadł na krześle albo kanapie i zasnął?
Niemożliwe.

27

background image

Pewnie nasłuchiwał i wyczekiwał jej ruchu.
A właśnie, że go wykona! Co ma do stracenia? Morgan nie chce jej śmierci, więc jeśli ją złapie, to przecież jej

nie zastrzeli. Najpierw sprawdzi land rovera i zorientuje się, czy uda jej się go uruchomić, zwierając kable na
krótko. Ostatnie godziny spędziła na wydłubywaniu mosiężnego rantu z marmurowego kominka w swoim
pokoju, żeby posłużył jej jako krótki łom do wyważenia drzwi. Jeśli cała akcja się nie powiedzie, zbiegnie w
dolinę i spróbuje odnaleźć światła najbliższego domostwa. O ile dobrze się orientowała, Denver musiało być
oddalone zaledwie o kilka mil stąd.

Jedno było pewne, nie może tu już dłużej siedzieć. Musi coś zrobić.
Zamknęła drzwi swojego pokoju i podeszła do okna, które otworzyła już parę minut temu. Śnieg padał bez

przerwy i na parapecie utworzyła się gruba kołderka.

Opatuliła się mocniej kurtką i wyskoczyła.

Udało jej się uruchomić land rovera.
Judd uśmiechnął się i odłożył pędzel, kiedy usłyszał pomruk silnika.
Sprytna kobieta. Zastanawiał się, jak jej się udało otworzyć drzwi.
Usłyszał skrzypienie opon na śniegu, kiedy wyjechała z garażu i pomknęła w dół górską drogą. Wstał z krzesła

i podszedł do szafy, wyjął kurtkę i rękawiczki. Chwilę później przedzierał się przez śnieg, mając przed oczami
tylne światła samochodu daleko przed sobą.

Nie przeszedł nawet dziesięciu metrów, kiedy pośliznął się i stracił równowagę. Udało mu się uchronić przed

upadkiem, ale to nie z powodu zimna poczuł przeszywający go dreszcz.

Lód.
Niech to szlag!

Cholera!
Śnieg sypał tak gęsto, że Alex ledwie widziała zarys drogi przed sobą.
Zdjęła nogę z gazu i lekko zahamowała. Nawet tak delikatne naciśnięcie hamulca sprawiło, że land rover

wpadł w poślizg na oblodzonej drodze.

Rozpaczliwie szarpnęła kierownicą i zdołała naprowadzić auto z powrotem na drogę.
Boże, nieszczęście było tak blisko. Kilkanaście centymetrów dzieliło ją od wypadnięcia z drogi i runięcia w

przepaść.

Wzięła głęboki oddech, próbując opanować nerwy.
To nic takiego. Po prostu musi jechać dużo wolniej. Ten samochód to maszyna zaprojektowana właśnie

dojazdy w trudnych warunkach. Szkoda tylko, że jest taka słaba widoczność. Żeby tylko udało jej się zjechać z
tej góry, wtedy będzie...

Z ciemności przed maską wozu wyłoniły się zaśnieżone gałęzie drzewa tarasującego drogę.
- Nie! - Obróciła kierownicą, ale było już za późno. Auto wpadło w poślizg i zderzyło się z drzewem, a gałąź

przebiła przednią szybę.

- Jezu!
Judd rzucił się biegiem, kiedy minął zakręt. Ślizgał się, potykał, padał i znowu wstawał, pędząc do samochodu.
Przednie światła land rovera rozcinały ciemność, jego koła buksowały w miejscu, a cały przód był wbity w

zwalone drzewo. Duża gałąź, która przebiła przednią szybę, wdarła się do wnętrza auta niczym ostrze noża.

Ostrze, które wbiło się w ciało Alex i przytwierdziło ją do fotela.
- To będzie bolało.
O czym on mówi? Już ją boli jak jasna cholera, pomyślała oszołomiona Alex.
- Słyszysz mnie? Nie mogę czekać. Muszę cię stąd wydostać. Muszę złamać tę gałąź i uwolnić cię z dżipa.

Postaram się zrobić to szybko, ale nie możesz się ze mną siłować, bo porani cię jeszcze bardziej. Słyszysz, co do
ciebie mówię, Alex?

- Tak... słyszę. - Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą jego twarz.
Lodowato niebieskie oczy. Wszędzie lód: Dokoła niej rozbite drobinki przedniej szyby migotały niczym kostki

lodu.

Jego dłoń zbliżyła się do gałęzi.
Zesztywniała, kiedy dotarło do niej, co zamierza zrobić.
- Nie!
- Muszę to zrobić. Muszę cię zanieść do domku. Nie mogę zostawić cię na mrozie i czekać na pomoc.

Zamarzniesz tu.

- Boli...
- Wiem. - Pogłaskał ją delikatnie po głowie. - I będzie bolało jak diabli. Ale tylko przez chwilę. A potem już

przestanie boleć. Zajmę się tobą.

Bezpieczeństwo. Dym. Ojciec...
Nie, to nie on. Jej ojciec nie żyje.

28

background image

Boże, ale za nim tęskniła...
- Alex, postaraj się nie szarpać, dobrze? - Spojrzał jej głęboko w oczy. - Zajmę się tobą. Obiecuję, że cię

wyratuję. Obiecuję, że przeżyjesz, jeśli tylko mi pomożesz.

- Tato...
- Alex, to nie twój ojciec.
Ale jej ojciec tu był.
Gryzący dym, psy ratownicze i Sara podtrzymująca ją.
Życie jest najważniejsze. Musi o tym pamiętać, bo inaczej znaczyłoby to, że śmierć ojca była bezsensowna.
Skinęła głową.
- Zrób to.
Śmierć.

- Galen, potrzebny mi lekarz - powiedział Morgan, kiedy tylko Galen odebrał telefon. - Jakiś dobry i szybki

lekarz, który potrafi trzymać język za zębami.

- Dlaczego?
- Wydarzył się wypadek.
- Nie podoba mi się to.
- Alex jest ranna.
- A niech to! Powiedz, że to nie ty spowodowałeś ten „wypadek”.
- Nie mogę. Myślę, że wyjdzie z tego, ale muszę się upewnić, że żaden nerw nie został uszkodzony. Nie chcę,

żeby była kaleką. Potrzebny mi lekarz, żeby oczyścił i zaszył ranę. Taki, który nie będzie nalegał, żeby ją wieźć
do szpitala.

- Coś ty jej zrobił?
- Nic, z czego się nie wyliże... kiedyś.
- O mój Boże. Logan cię zabije.
- Będzie musiał to jakoś znieść. To co z tym lekarzem?
- Daj mi kwadrans.
Morgan wrócił do sypialni i spojrzał na Alex. Była blada, nadal nieprzytomna, ale przynajmniej jej puls był

regularny. Powinien ten czas oczekiwania wykorzystać na powrót do samochodu i uporządkowanie miejsca
wypadku, żeby lekarz mógł dojechać do domku.

Boże, ależ ona blada...
Pieprzyć to, co powinien zrobić. Nigdzie się teraz nie ruszy. Zaczeka przy niej tyle, ile będzie trzeba.

Judd Morgan siedział na krześle obok łóżka.
Już go tam wcześniej widziała, uświadomiła sobie w półśnie. Ile razy? Pięć? Sześć? Nie pamiętała. Ale był tu.

Szkicował coś w notesie tak jak teraz.

- Co... robisz?
Podniósł wzrok i odłożył notes.
- Chyba już się lepiej czujesz, skoro przemawia przez ciebie ciekawość.
- Lepiej?
- Przez ostatnie dwa dni miałaś gorączkę i dreszcze. Lekarz powiedział, że twój organizm walczy z infekcją.
- Lekarz?
- Nie pamiętasz go? Doktor Kedrow. Ściągnąłem go tutaj, aby zajął się twoją wyjątkowo paskudną raną.
Jej prawe ramię było całe w bandażach.
Gałąź ostra jak nóż, wbijająca się w jej ciało.
- Teraz już sobie przypomniałaś. - Przyglądał się jej twarzy. - Nic ci nie będzie. Gałąź przebiła ci ramię bardzo

wysoko. Nie ma żadnych trwałych uszkodzeń, ale być może będziesz potrzebowała operacji plastycznej, żeby
pozbyć się blizny.

- To... boli.
- Myślę, że zbyt łagodnie to wyraziłaś. Jesteś dzielna. Byłem pod wrażeniem.
- Nie chcę, żebyś był pod wrażeniem... - Miała kłopot z wypowiadaniem słów. Jakby jej uciekały. - Chcę, żebyś

mnie wypuścił.

- O tym pogadamy później.
- Chcę teraz.
- Jeszcze jesteś półprzytomna. Później. - Wziął do ręki ołówek. - Spróbuj znowu zasnąć. Nic ci nie będzie.

Jesteś bezpieczna...

Obiecuję, że będziesz bezpieczna.
Tata.
Nie, nie tata.
To Judd Morgan, ostatni człowiek, któremu powinna wierzyć czy ufać...

29

background image

- Co szkicujesz?
Podniósł głowę i uśmiechnął się.
- A więc znowu do mnie wróciłaś. Jak się czujesz?
Zastanowiła się chwilę.
- Lepiej. Jestem silniejsza.
- I wściekła jak diabli?
- Jestem pewna, że i to przyjdzie. Teraz nie mam jeszcze na to sił.
- Pozwól, że pomogę ci osiągnąć ten stan. - Spuścił wzrok na swój szkic i coś na nim zakreślił ołówkiem. - To ja

jestem odpowiedzialny za to, co ci się stało.

- Oczywiście, że ty. Nie byłoby mnie tutaj, gdybyś mnie nie porwał... - Pokręcił głową, więc przerwała. - Coś

jeszcze?

- To ja ściąłem tę sosnę, żeby zatarasować drogę.
- Co? - Spojrzała na niego z przerażeniem w oczach.
- Pomyślałem, że to bardzo prawdopodobne, że spróbujesz ucieczki. Z tego, czego się o tobie dowiedziałem,

wywnioskowałem, że zatrzymywanie cię nie odniosłoby żadnego skutku. Musiałaś sama zrozumieć, że ucieczka
jest niemożliwa.

- Więc próbowałeś mnie zabić, pozwalając mi się rozbić na tym cholernym drzewie?
- Nie, to był zwykły błąd w obliczeniach. Nie spodziewałem się, że rozbijesz się na tym drzewie. Powinnaś

mieć wystarczająco dużo czasu, żeby dostrzec drzewo na drodze i zatrzymać się. Nie wziąłem pod uwagę lodu.

- Błąd w obliczeniach?
- Teraz jesteś na mnie zła.
To było oczywiste. Była tak wściekła, że czuła, jakby jej miała zaraz eksplodować głowa.
- Żebyś wiedział, że jestem zła. Ciekawe, co byś zrobił, gdybym w porę zatrzymała samochód i ruszyła dalej

pieszo?

- Poszedłbym za tobą. Jestem bardzo dobry w tropieniu.
Siedział przed nią całkowicie odprężony, ale potrafiła sobie wyobrazić go w lesie, jak porusza się szybko,

zwinnie, niczym drapieżnik. Taka wizja tylko zwiększyła jej furię.

- Upolowałbyś mnie jak zwierzę?
Nie odpowiedział od razu.
- Przepraszam. Nie chciałem cię skrzywdzić.
- Ale to zrobiłeś. Niech cię szlag trafi!
Pokiwał głową.
- Jestem ci coś winien. Nie jest to dla mnie wygodna sytuacja, ale możesz to wykorzystać na swoją korzyść.
- Ty sukinsynu!
- Zdaje się, że pora, bym wyszedł. Potrzebujesz czasu, żeby ochłonąć. - Morgan wstał z krzesła. - Przyniosę ci

coś do jedzenia.

- Nic od ciebie nie wezmę.
- W porządku, jak chcesz. Przez ostatnie dwa dni wepchnąłem w ciebie wystarczająco jedzenia, żeby brak

jednego posiłku ci zaszkodził.

Miała mętne wspomnienie Judda siedzącego obok niej i karmiącego ją czymś ciepłym i płynnym.
- Gdybym miała wtedy dość siły, to...
- Ciiii. Wiem. Splunęłabyś mi tym prosto w twarz. I zasłużyłbym na to. Zwykle nie zdarzają mi się tak duże

błędy. Ale teraz będziesz mogła to wykorzystać, żeby osiągnąć to, czego pragniesz.

- Teraz to ja mam ochotę zepchnąć cię z tej góry w jakąś przepaść.
- W ten sposób osiągniesz jedynie przejściową satysfakcję. Jestem pewien, że uda ci się wymyślić cel bardziej

długofalowy. - Otworzył drzwi, ale zatrzymał się i spojrzał na nią. - Może pocieszy cię świadomość, że w tej
chwili kostki domina padają w twoim kierunku.

- Co masz na myśli? - spytała.
- To znaczy, że muszę się jakoś zrehabilitować. Nie przestrzegam w swoim życiu zbyt wielu kodeksów, ale to,

co się stało, podlega jednemu z nich. A to znaczy, że muszę teraz obmyślić, w jaki sposób dać ci to, czego chcesz,
a jednocześnie zapewnić bezpieczeństwo.

Odszedł, zanim zdążyła zadać mu jakiekolwiek pytanie. O czym on mówi? Czy myślał, że ona uwierzy mu w to,

że teraz ma wyrzuty sumienia z powodu obrażeń, których doznała? Musiałaby być łatwowierną idiotką. To
porywacz, płatny zabójca i nie wiadomo co jeszcze. Jest bezwzględny, wyrachowany i bez...

Ale jednak w jakiś sposób mu wierzyła. Nie podejrzewała go o wyrzuty sumienia, ale ten mężczyzna był dość

skomplikowany, więc i jego struktura moralna mogła być zagmatwana. Większość silnych ludzi musi mieć
pewne zasady, według których postępuje w życiu. Może fakt, że z jego winy została ranna, poruszył jakieś
pokłady ludzkich uczuć pod tą lodowatą maską?

A może nie. Może próbował znaleźć kolejną metodę kontrolowania jej?
Tylko w jeden sposób mogła się o tym przekonać. Sprowokować go. Poddać testowi.
Niestety w tej chwili nie czuła się na siłach stawić czoło nawet dziecku.

30

background image

Czyli trzeba koniecznie zwalczyć tę słabość. Do dzieła!
Powoli i ostrożnie usiadła na łóżku.
Poczuła piekielny ból w ramieniu i zrobiło jej się słabo.
Dostać się do łazienki i obmyć twarz zimną wodą.
Tak, jasne...
Oparła się na stoliku nocnym i stanęła o własnych siłach.
Ciemność.
Zajęło jej to pewnie ze dwie minuty, ale nadal stała i czekała, aż wrócą jej siły. Oddychała głęboko i starała się

skupić na czymś innym niż pokusa powrotu do łóżka.

Zobaczyła notes, który Morgan zostawił na podnóżku, kiedy wstawał z fotela. I chociaż leżał bokiem,

rozpoznała na nim rysunek twarzy.

Bezbronna. Słaba. Zbolała.
To była jej twarz.
Czy tak ją widział? W takim razie będzie się musiał jeszcze paru rzeczy o niej dowiedzieć. Nie była ani słaba,

ani bezbronna. Poczuła przypływ energii towarzyszący skokowi adrenaliny. Odsunęła się od stolika i pewnie
ruszyła w stronę łazienki.

Leżała z powrotem w łóżku i przeglądała notes Morgana, kiedy ten wszedł do pokoju z tacą w ręku.
- Naruszenie mojej prywatności? - powiedział lekkim tonem i postawił tacę na stoliku nocnym. - Mógłbym cię

pozwać.

- Ale te wszystkie szkice przedstawiają mnie. Nie sądzę, żeby ci to coś dało. - Spojrzała na niego lodowatym

wzrokiem. - Musisz się bardzo nudzić.

- Nie byłaś szczególnie rozrywkowym towarzyszem. Musiałem sobie znaleźć jakieś zajęcie.
- To nie ja. - Zamknęła szkicownik. - Zrobiłeś ze mnie... słabeusza.
- Nie wydaje mi się. Nie widzę w tobie żadnej słabości. Ale to dość częste, że ludzie w swoich portretach widzą

to, czego się boją.

- Ja się nie boję. Widzę to, co narysowałeś.
Otworzył szkicownik na pierwszym rysunku.
- Jesteś chora i bezbronna. - Wskazał linię jej ust. - Ale siła jest tutaj. A zauważyłaś napięcie widoczne w linii

szczęki? To determinacja. Nie odpuszczasz sobie nawet w malignie. Byłaś bardzo interesującym modelem.

Był zbyt blisko niej. Nie dotykał jej, ale czuła ciepło jego ciała i instynktownie się spięła.
- I nie czułeś się winny, rysując mnie, kiedy byłam bezbronna?
Uśmiechnął się.
- Wiesz, jaki ze mnie bezwzględny sukinsyn. Wykorzystuję każdą daną mi szansę.
- I niedaną też.
- Prawda. Ale nigdy nie myślałem o tobie jako o osobie bezbronnej. - Wyjął jej z rąk szkicownik i podał mały

talerzyk. - Przestań już rozmyślać i zjedz kanapkę z szynką.

Cofnął się o krok, a ona odetchnęła z ulgą. To było strasznie głupie, taka fizyczna świadomość jego obecności.
To z pewnością dlatego, że została ranna i straciła siłę.
Uśmiechnął się.
- Pomyślałem sobie, że będziesz wolała kanapkę od rozlewającej się zupy, którą mogłabyś się zachlapać.
Rzeczywiście wolała kanapkę. Czuła się wystarczająco niezdarna i słaba bez... Nagle sobie coś uświadomiła.
- Mam na sobie twoją koszulę! Jak to się stało?
- Ja ją założyłem. - Usiadł w fotelu, układając nogi na podnóżku. - To nie należało do obowiązków lekarza, a

nie chciałem go dodatkowo obarczać. Przepraszam, jeśli cię to dotknęło.

- Nie czuję się urażona. To ostatnia rzecz, jaką mogłabym się martwić. - Ugryzła kęs kanapki. - Po prostu

byłam ciekawa.

- Powinienem był się domyślić. Kobieta, która potrafi uruchomić samochód, zwierając kable, nie będzie się

przejmowała nagością.

- Można być nagim nie tylko fizycznie. - Wskazała szkicownik. - To mnie bardziej martwi. Naruszyłeś moją

prywatność.

- Masz interesującą twarz, ale obiecuję, że nie zrobię tego więcej bez twojej zgody.
Wierzyła mu.
- Jesteś bardzo dobry... jak na kryminalistę.
Roześmiał się głośno.
- Osobliwy komplement. Cieszę się, że cię nie rozczarowałem.
- Nie mógłbyś mnie rozczarować. Nie spodziewam się po tobie niczego dobrego.
- To dobrze. Mamy czystą sytuację. - Skrzywił się. - A przynajmniej mam taką nadzieję.
- Jesteś dobrym rysownikiem. Co zdaje się jeszcze gorsze wobec faktu, że marnujesz swój talent, żeby robić

rzeczy, które wyrządzają krzywdę innym ludziom. - Wzruszyła ramionami. - Prawdę mówiąc, niewiele mnie to
obchodzi. Rób, co chcesz, i bądź sobie, kim chcesz.

31

background image

- Dziękuję.
Zignorowała ironię w jego głosie.
- Jeśli i mnie dasz ten sam przywilej i pozwolisz mi działać tak, jak tego chcę. - Spojrzała mu prosto w oczy. -

Więc udowodnij mi, że nie skłamałeś, i uwolnij mnie.

- To nie takie proste. Wszystkie przeszkody na drodze, które wcześniej przygotowałem, są tam nadal. - Chciała

wpaść mu w słowo, ale powstrzymał ją, unosząc dłoń. - Nie powiedziałem, że nie chcę znaleźć sposobu obejścia
ich. Jestem w trudnym położeniu. Mam umowę z Loganem, której nie chcę złamać.

- Boisz się go?
- Nie - odparł spokojnie. - Boję się ciebie. Ponieważ jest duże prawdopodobieństwo, że przez ciebie mnie

zabiją.

- Nie chcę sprowadzać na nikogo śmierci. Chcę tylko dopaść tych ludzi, którzy spowodowali śmierć tylu

niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci w Arapahoe Junction.

- Wiem. Nie poddasz się, dopóki ich nie znajdziesz i nie będziesz bezpieczna, dopóki to się nie skończy. -

Odwrócił się. - A ja obiecałem, że zapewnię ci bezpieczeństwo. Więc nie mam wyboru. Muszę znaleźć tych ludzi
i ich usunąć.

- Myślisz, że ci uwierzę, że chcesz mi pomóc w znalezieniu tych bydlaków?
- I w pozbyciu się ich. Kiedy tak się stanie, mój dług wobec ciebie będzie spłacony i będziesz wolna. Skończ

kanapkę i popij mlekiem. Czeka nas robota.

- Co takiego?
- Czas rekonwalescencji dobiegł końca. Jak rozumiem, nie udało ci się zidentyfikować żadnego z tych facetów

od tamy w policyjnych kartotekach?

Skinęła głową.
- A portret pamięciowy?
- To miał być kolejny krok.
- W takim razie tu go zrobimy. Ty opiszesz mi ich rysy, a ja spróbuję je oddać na papierze. Jak będziemy mieli

twarze, dowiemy się, kim są ci ludzie.

Wpatrywała się w niego, podejrzewając podstęp.
- Mówisz serio?
Usiadł w fotelu i otworzył szkicownik.
- Jak cholera - zapewnił.

- Dłuższe baki? - dopytywał się.
- Nie, ale miał szersze czoło i bardziej cofniętą linię włosów.
Ołówek Morgana poruszał się szybko po szkicowniku.
- Jakieś pieprzyki, blizny?
- Nie pamiętam.
- To nie do przyjęcia.
- Widziałam go zaledwie przez kilka sekund - broniła się. - Większą uwagę zwróciłam na mężczyzn

czekających na helikopter.

- Ale udało ci się zapamiętać ich twarze.
- Ten siedział w helikopterze. Panował półmrok...
Helikopter Kena wybuchający w wielką kulę ognia.
- Nie chcesz pamiętać.
- Pieprz się.
Zignorował to.
- Mówiłaś, że to on strzelił do śmigłowca. Przypomnij sobie ten moment, kiedy podnosił broń do góry i

mierzył z niej.

- Nie pamiętam.
- Jaka to była broń?
- Nie wiem.
- Jaki rozmiar? Magnum? Trzydziestka ósemka?
- Karabin...
- W porządku. Więc unosi do góry karabin. Spróbuj przesunąć wzrok z lufy na rękojeść. Widzisz to?
Jasne światło wybuchające z helikoptera Kena.
- Widzisz to? - nalegał.
- Tak. Widzę.
- Więc musisz też widzieć jego twarz. Usta?
- Wąskie.
- Kości policzkowe?
- Wysokie.
- Jak bardzo?

32

background image

- Jego twarz jest... jak wyciosana z kamienia.
- Dobrze. Brwi?
Zmrużone oczy, kiedy celował.
- Krzaczaste.
- Kolor oczu?
- Nie widzę ich. Ciemne. Tak sądzę...
- A nos?
- Prosty. Krótki. Lekko uniesione nozdrza.
- W porządku. Mamy już jakiś punkt zaczepienia. Daj mi minutę, a potem pokażę ci, co narysowałem, i

wspólnie naniesiemy poprawki. - Pochylił się nad szkicownikiem.

Tak wyglądał cały ich wieczór. Morgan ją przepytywał i starał się naprowadzać na szczegóły, o których

zapomniała. Praca nad pierwszymi dwoma szkicami nie była łatwa, ale dopiero przy trzecim Alex zdała sobie
sprawę, jaką białą plamą jest dla niej twarz tego mężczyzny.

Morgan jednak nie pozwolił, żeby tak pozostało.
Był niezmordowany i nieugięty, a przy pracy nad ostatnim szkicem wyjątkowo skupiony.
- A jaką miał szyję? Może podwójny podbródek?
- Nie. Miał ostre i mocne rysy... Coś nie tak?
Morgan zamarł z ołówkiem w dłoni, wpatrując się w na szkicowany portret.
- Nic. Tylko upewniam się, czy wszystko mam. - Jego ołówek znowu zaczął śmigać po szkicowniku.
Kilka minut później podniósł wzrok na Alex.
- Dobrze się spisałaś.
- Ty mnie do tego zmusiłeś.
- Czujesz się urażona?
- Nie. No, może w pewnym sensie. Ale to było konieczne, żebym sobie przypomniała. Nieważne, jak bardzo to

bolało. Musiałam to zrobić. - Usiadła na łóżku i zebrała się w sobie. - Gotów, żeby pokazać mi szkic?

- A ty jesteś gotowa, żeby go zobaczyć? - Uśmiechnął się słabo. - Widzę, że jesteś. - Odwrócił do niej

szkicownik. - Oto strzelec.

Dorysował karabin przytknięty do twarzy mężczyzny.
Wzdrygnęła się, ale zaraz zmusiła się do skoncentrowania na twarzy.
- Wygląda zbyt... gładko. Miał szczupłą twarz, ale kiedy mrużył oczy, pojawiały się wokół nich zmarszczki.
Morgan odwrócił szkicownik do siebie i zaczął poprawiać.
- A co z uszami?
- Przylegające. Tak mi się zdaje. Nie widziałam... Karabin był...
- Zastanów się dobrze. - Jego głos był szorstki, natarczywy. - Pamiętałaś o bakach, więc musisz pamiętać, jakie

miał uszy.

- Przypomnę sobie. Chwilę.
- Po prostu wyrzuć to z siebie. Jesteś na tropie.
- Na miłość boską, daj mi odpocząć.
Podniósł na nią wzrok.
- Naprawdę tego chcesz?
Nieugięty. Zimny. Bezlitosny.
Nie, nie chciała od niego odpoczywać. Chciała dokładnie tego, co jej zapewniał w tej chwili. Mądrości.

Poświęcenia uwagi. Determinacji.

- Jasne, że nie.
- Tak też myślałem.
Zamknęła oczy, żeby sobie przypomnieć.
- Miał uszy przylegające do głowy, a płatki uszu były duże, prawie pulchne...

- Myślę, że zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. - Podniósł się z fotela. - Przejrzymy szkice jeszcze raz, kiedy się

zdrzemniesz.

- Nie potrzebuję drzemki. Teraz mogę na nie popatrzeć.
- Możesz popatrzeć, ale nic w nich nie zobaczysz. Już siedem godzin nad nimi siedzimy i jesteś przemęczona.

A ja nie byłem dla ciebie zbyt wyrozumiały.

- Nie. - Wpatrywała się w szkicownik. - Słuchaj, Morgan, podobieństwo jest bardzo duże. Wyślemy te portrety

Leopoldowi?

- Może.
- Co?
- Nie wściekaj się. Zidentyfikujemy ich. Są inne, może nawet szybsze, źródła informacji. - Podniósł się z

krzesła. - Zdrzemnij się, a ja w tym czasie zrobię porządek. Pogadamy później.

- Ale ja chcę pogadać teraz. Nie po to się wysilałam, żebyś mógł narysować te portrety, żeby teraz trafiły nie

tam, gdzie trzeba. Musimy wysłać je do kogoś, kto potrafi zidentyfikować tych mężczyzn.

33

background image

- Tożsamość jednego już znamy.
Otworzyła szeroko oczy.
- O czym ty mówisz?
Pokazał jej drugi portret, nad którym pracowali.
- To George Lester. Facet, który kierował niebieską toyotą i próbował cię dopaść w hotelu.
- Skąd wiesz, kim on jest?
- Zadzwoniłem do znajomego, który dowiedział się, że policja przeprowadziła identyfikację na podstawie

odcisków palców i karty dentystycznej. Bez wątpienia to George Lester z Detroit. Paskudny typek, ale samotnik,
co niestety utrudni nam sprawę.

- Identyfikacja dentystyczna? Mówisz, jakby... Czy on nie żyje?
Morgan wzruszył ramionami.
- Nie sądziłem, że będzie nam do czegoś potrzebny.
- Zabiłeś go?
- Śledził cię. Prędzej czy później by cię dopadł. Wydawało mi się rozsądną rzeczą uprzątnięcie go.
- Zabijanie nigdy nie jest rozsądne - zaoponowała.
- Ośmielę się nie zgodzić. Chociaż tym razem może i nie było to mądre. Interesowało mnie tylko to, żeby

usunąć tego gościa z twojego otoczenia, a nie sprawdzałem jego powiązań. Teraz będziemy musieli cofnąć się
do punktu wyjścia.

- Dlaczego mi o nim nie powiedziałeś?
- Tylko byś się rozzłościła. Masz za dobre serce. Sama nie zabiłaś Al Habima, chociaż miałaś możliwość i

wydawało się to najlepszym rozwiązaniem. Przecież ten człowiek polował na ciebie.

Zwykłe i zimne kalkulowanie w jego stylu.
Otworzył drzwi i spojrzał przez ramię.
- Masz rację - powiedział, jakby czytał w jej myślach. - Kawał sukinsyna ze mnie. Ale tacy faceci jak ja są

potrzebni. Jeszcze pewnie zdołasz się o tym przekonać, zanim dobrniemy do końca tej sprawy.

Patrzyła na drzwi, które się za nim zamknęły.
Była zaszokowana, pełna sprzecznych uczuć i złych przeczuć.
Tacy faceci jak ja są potrzebni...
Alex nie znała nikogo, kto ośmieliłby się skorzystać z usług kogoś takiego jak Judd Morgan.
No dobrze. Trzeba wypocząć, przemyśleć wszystko i przeanalizować sytuację. I zdecydować, czy może choć

trochę zaufać człowiekowi, który zabił kogoś dlatego, że uznał to za rozsądne rozwiązanie.

Rozdział 5

Cholera! - Powers wyciągnął kartkę z faksu, przejrzał go i natychmiast wystukał numer Betwortha. - Właśnie

przyszedł raport z Quantico o tym facecie ze schodów w hotelu.

- Morgan?
- Skąd pan to... - Czasem zdawało mu się, że ten skurczybyk to jakiś jasnowidz. - Tak. Musieli mieć kłopoty z

filmem, skoro ta identyfikacja przyszła tak późno. Domyślał się pan, że to on?

- Zawsze istniało takie prawdopodobieństwo. Nie rozważaliśmy ewentualności, że Morgan się w to wplącze,

ale najwyraźniej się przeliczyliśmy. A zgodnie z tym, co o nim wiemy, nigdy nie można przewidzieć, gdzie się
pojawi. Ale prędzej bym się go spodziewał tuż po przerwaniu tamy. Nawet przygotowałem CIA, żeby go zdjęli,
gdyby zdecydował się na jakieś przeszpiegi. Obawiałem się powiązań Logana z Graham.

- Logana?
- Tak. Próbował poruszyć wszelkie możliwe kontakty, żeby umieścić Graham w bezpiecznym miejscu po tym,

jak postrzelono jego żonę. I to Logan parę miesięcy temu próbował zdjąć sankcję nałożoną na Morgana. Ten
facet ma duże wpływy. Musiałem się nieźle postarać, żeby go zablokować.

- Obserwujemy Logana od czasu, jak zniknęła Graham. Jest w swoim domu w Kalifornii i nie próbował się z

nią kontaktować.

- Udało wam się monitorować jego rozmowy telefoniczne?
- Nie. To było bez szans. On korzysta z najwyższej jakości systemu zabezpieczeń.
- W takim razie sugeruję, żebyś znalazł czym prędzej jakiś sposób na uzyskanie potrzebnych nam informacji.

Domyślam się, że Logan bardzo się teraz troszczy o żonę. Do widzenia, Powers.

- Mam portrety pamięciowe pozostałych dwóch mężczyzn, których widziała Alex w Arapahoe Junction -

powiedział Judd, kiedy Galen odezwał się po drugiej stronie linii. - Muszę wiedzieć, kim oni są.

- Alex ci ich opisała? Wiesz, że pamięć często płata figle. Ufasz jej?
- Tak.
- Nie masz żadnych wątpliwości?
- Żadnych.
- Możesz przefaksować te portrety?
- Myślę, że lepiej będzie, jeśli przyjedziesz po nie osobiście.

34

background image

- Ale przecież jesteś na jakimś odludziu. Po co?
- Możesz być mi tu potrzebny. Mam złe przeczucia... Mówiłeś Loganowi, że Alex jest ranna?
- Jeszcze nie.
- To dobrze. Nie chcę, żeby Logan wchodził mi w paradę. Jak szybko zdołasz tu dotrzeć?
- Już ruszam. - Galen rozłączył się.
Morgan usiadł przy stole w kuchni i wyciągnął szkicownik. Odsunął na bok dwa szkice i przyjrzał się

trzeciemu, portretowi strzelca. Wziął głęboki wdech, a potem wolno wypuścił powietrze. Mało brakowało, a
wszystko by zepsuł. Mimo ogromnego zmęczenia Alex zauważyła jego reakcję. Musi być bardziej ostrożny.

Ostrożny? Śmiechu warte. Dobrze wiedział, że przestali być bezpieczni w chwili, gdy skończył rysować ten

portret. Do tego czasu była jeszcze szansa, że to zniszczenie tamy nie miało nic wspólnego z Z-3.

W porządku. Zawsze jeszcze może się wycofać i zniknąć. Może znaleźć inny sposób, żeby zapewnić Alex

bezpieczeństwo.

Alex.
Co u diabła? Musi dać sobie trochę czasu. Teraz, kiedy Alex śpi, on ukończy szkice, nadając im ostatni szlif,

zanim pokaże je Galenowi. Jego przyjazd powinien być tylko kwestią paru godzin. Galen nigdy nie tracił czasu,
kiedy wkraczał do akcji.

- Nie powinnaś jeszcze wstawać. - Morgan podniósł się z fotela i podszedł do Alex. - Czemu mnie nie

zawołałaś? Pomógłbym ci.

- Nic mi nie jest. - Otarła się o niego, idąc w kierunku kominka. - Tylko trochę zmarzłam.
- Potrzebujesz czasu, żeby wyzdrowieć, a ja dałem ci dzisiaj niezły wycisk. To pewnie z przemęczenia spadła ci

temperatura. Powinnaś pospać trochę dłużej.

Wyciągnęła dłonie do ognia.
- W ogóle nie zamierzałam zasypiać. - Sądziła, że jest na tyle poruszona, że będzie leżała całymi godzinami bez

zmrużenia oka, ale niemal natychmiast zapadła w sen. - Co w tym czasie robiłeś?

- Kończyłem szkice. Czekałem na Galena.
- Galena?
- To przyjaciel. Przyjedzie tu po portrety pamięciowe, a także żeby się upewnić, że nie okaleczyłem cię za

bardzo.

- A co mu do tego, nawet jeśli to zrobiłeś?
- Czyżby teraz taka postawa nie odpowiadała twojej filozofii? Czy nie powinno być tak, że wszyscy jesteśmy

dla siebie braćmi i siostrami?

- W idealnym świecie, tak. Ale ten świat nie jest doskonały. Dlaczego ten Galen martwi się o mnie?
- To on polecił mnie Loganowi.
- Czyli działa we własnym najlepiej pojętym interesie.
- Niezupełnie. Galen jest w porządku. Tak w ogóle to cyniczny sukinsyn, ale jest podobny do ciebie, ma

ambicję naprawiania świata. Nawet próbował naprawić zło, które mnie wyrządzono. - Uśmiechnął się blado. -
Każdy popełnia błędy.

- Jeśli jest twoim przyjacielem, to nie nazwałabym tego błędem.
- Przyjaciele są różni.
- A co to niby ma znaczyć? Nie, nic nie mów. Nie zbliżyłbyś się z nikim na tyle, żeby się naprawdę

zaprzyjaźnić.

- Celowo, nigdy. Ale nawet ja nie jestem doskonały.
- Czym zajmuje się Galen? Jest kryminalistą, tak jak ty?
- Jest specem od informacji. Ma kontakty na całym świecie. Organizuje, załatwia pewne rzeczy i przeciera

szlaki.

- Legalnie?
- Czasem. - Podał jej szkicownik. - Obejrzyj je. Powiedz, jeśli coś za bardzo pozmieniałem.
Przyjrzała się portretom.
- Według mnie wyglądają dobrze. Nie widzę w nich niczego, co należałoby zmienić. Naprawdę jesteś w tym

dobry. Nie mam pojęcia, jak... Chwileczkę. Tego tu nie było. - Patrzyła na portret strzelca. - Dorysowałeś mu
maleńką bliznę na lewym policzku.

- A nie mówiłaś, żebym ją narysował?
Pokręciła głową.
- Jestem pewna, że... A może tak powiedziałam? Byłam taka zmęczona.
- To zrozumiałe. Byłaś wykończona.
- Tak trudno sobie przypomnieć... Wygląda dobrze...
- Mogę ją usunąć.
- Nie. Pozwól mi się zastanowić.
- Jak sobie życzysz. - Wziął od niej szkicownik. - Przyczepię je do ściany. Postawiłem twój aparat na tym

krześle. Chciałbym, żebyś zrobiła kilka zdjęć tym portretom, zanim oddamy je Galenowi.

35

background image

- Dobry pomysł - powiedziała z aprobatą. - Nadal jednak uważam, że powinniśmy dać te portrety Leopoldowi.

Może ty ufasz temu Galenowi, ale ja nie.

- W porządku. W takim razie ty zajmiesz się fotografiami, dobrze? Galen ma kontakty w sferach, o których

istnieniu twój Leopold nie ma zielonego pojęcia. Logan zatrudnił go do zbierania informacji od czasu postrzału
twojej przyjaciółki Sary.

- Domyślam się, że i on jest kryminalistą.
- Niezupełnie. - Zakończył wieszanie szkiców na ścianie. - A co do Leopolda... Śmierć Lestera skomplikowała

moje relacje z policją. Nie ma znaczenia fakt, że ten facet był kanalią i mordercą. Nie miałoby też dla nich
znaczenia to, że próbował cię zabić. To ja wylądowałbym w więzieniu na rok albo dwa, czekając, aż sąd zajmie
się moją sprawą. Policja nie rozumie pojęcia własnoręcznego wymierzania sprawiedliwości.

- Ani ja. - Ustawiła ostrość na pierwszym portrecie. - Mogłeś wezwać policję, zamiast zabijać Lestera.
- Zbyt wiele procedur policyjnych. Ludzie często giną z ich powodu.
Pokręciła głową z dezaprobatą.
- Popatrz na to z tej strony - przekonywał ją. - A gdybyś na ruinach World Trade Center natknęła się na

wspólnika jednego z tych pilotów kamikadze? Wezwałabyś policję i zaufała, że wymiar sprawiedliwości
uśmierci go za ciebie?

Dym, łzy, ból i gniew płynący z bezradności.
Zrobiła zdjęcie.
- To nie to samo.
- Jeśli coś rani ci serce, łatwo znaleźć wyjątek od reguły, którą sami dla siebie ustanowiliśmy. Pamiętasz, jak

się wtedy czułaś?

- Ani przez chwilę o tym nie zapominam. - Zrobiła ostatnie zdjęcie i odwróciła się. - Skończyłam. Możesz

zebrać szkice i dać je swojemu przyjacielowi.

- Czy to oznacza, że pozwalasz mi pomóc sobie w dopadnięciu tych łajdaków?
- Wygląda na to, że jednego z nich już sam dopadłeś.
- Uchylasz się od odpowiedzi.
- Bo nie o to tu chodzi. Nie ufam ci. Powiedziałeś, że znajdę sposób, żeby się tobą posłużyć. Gdybyś mnie

wcześniej puścił, Leopold zorganizowałby dla mnie spotkanie z policyjnym rysownikiem. Więc nie jestem ci nic
winna.

- Nie powiedziałem, że jesteś mi coś winna. To ja mam dług do spłacenia. - Wzruszył ramionami. - I nie czuję

się z tym dobrze. Im szybciej się z nim uporam, tym lepiej.

- Zawieź mnie z powrotem do Denver i będziemy kwita. Nie chcę twojej pomocy, a tym bardziej twojego

towarzystwa.

- A dasz radę znieść jeszcze przez chwilę moje towarzystwo, kiedy będę sprawdzał, jak wygląda twoja rana?

Jeszcze nie jesteś w stanie tego zrobić sama.

Już otworzyła usta, żeby powiedzieć „nie”, ale się powstrzymała. Zamiast tego usiadła na krześle i rozpięła

koszulę, którą nosiła w roli góry od piżamy.

- Czemu nie? - powiedziała zaczepnie. - W końcu to twoja zasługa.
- To mi się podoba. Chrześcijańska cnota przebaczenia. - Odwinął bandaże i zajrzał pod opatrunek. - Lekarz

spisał się bardzo dobrze. Ładne szwy. Sam bym lepszych nie zrobił.

- Jesteś nie tylko malarzem, ale i lekarzem, tak? - spytała ironicznie. - To niesamowite.
- Nie bądź złośliwa. Mam wiele talentów. Może nie uszczęśliwiłoby mnie wydłubywanie drzazg z twojej rany i

jej oczyszczanie, ale doświadczenia zdobyte na polu walki pozwoliłyby mi na zgrabne założenie szwów.

Żałowała, że pozwoliła mu na zmianę opatrunku. Jej ciało drżało pod dotknięciem jego palców. Nie tak bardzo

jak wtedy, na schodach w hotelu. Tym razem nie czuła otuchy i bezpieczeństwa. Teraz jego dotyk był... bardziej
zmysłowy... niepokojący.

Musiał wyczuć w niej to napięcie, bo przeniósł wzrok na jej twarz. Jego dłonie znieruchomiały na chwilę, a

potem przyłożył na ranę nowy opatrunek.

- Wygląda na to, że całkiem dobrze się goi. - Zaczął bandażować jej ramię. - Nie zapomnij tylko brać

antybiotyków i tabletek przeciwbólowych.

- Oczywiście. Nie jestem masochistką. - Zapięła koszulę. - Zamierzam dojść do siebie najszybciej, jak to tylko

możliwe.

- Żeby się na mnie zemścić, tak jak na tamtych ludziach od tamy?
- Trudno znaleźć między wami jakieś różnice. - Ruszyła w kierunku sypialni. - Idę się jeszcze raz zdrzemnąć.

Obudź mnie, kiedy przyjedzie Galen.

- Zrobię to. Nie chciałbym pozbawiać cię możliwości poznania go. To niezły oryginał.
Tak jak i ty, pomyślała Alex, zamykając drzwi. Twardy niczym diament i nieodgadniony.
Tak, to jedno się nie zmieniło od czasu ich spotkania w hotelu na schodach ewakuacyjnych. Był dla niej

zagadką. Nie miała zielonego pojęcia, jaki będzie jego kolejny ruch.

Ani czym spowodowany.

36

background image

Podeszła do łóżka i wśliznęła się pod kołdrę. Będzie szczęśliwa, kiedy odzyska siłę. Była na nogach nie dłużej

niż przez pół godziny, a czuła się kompletnie osłabiona i roztrzęsiona. Może to te tabletki...

Tabletki?
Nie. Nie podejrzewała, żeby Morgan faszerował ją prochami w innym celu, niż tylko uśmierzenie bólu. Gdyby

chciał ją otępiać, mógł to robić już wtedy, kiedy przywiózł ją z hotelu. Chociaż... Cóż, jedyne, co mogła zrobić, to
cierpliwie poczekać, aż jej się polepszy, a do tego czasu przyjmować wszelką pomoc, jaką jej zaoferuje. Niech
sobie będzie tajemniczy jak egipski sfinks, nic jej to nie obchodzi. Dopóki mu nie ufa, nie ma znaczenia, czy on
próbuje ją oszukać.

Oszukać.
Nagle jej powieki uniosły się gwałtownie.
- O Jezu!

- Co się, u diabła, dzieje? - spytał oschle Galen, kiedy Judd odebrał telefon. - Kiedy wylądowałem, dopadł

mnie Logan i nie daje mi spokoju. Mówi, że jeśli ja ciebie nie odnajdę, on to zrobi. Miałeś zapewnić jej
bezpieczeństwo.

- Jest bezpieczna.
- Gówno prawda.
- Co cię tak wkurzyło? Mówiłem ci, że rana nie jest zbyt poważna.
- Rana? - Galen zamilkł na chwilę. - Masz tam u siebie telewizor?
- Mam.
- To włącz sobie CNN. Właśnie odebrałem wynajęty samochód na lotnisku Stapleton. Zadzwonię do ciebie

znowu, kiedy będę na szosie. Powinienem dojechać w ciągu godziny. - Rozłączył się.

Niedobrze. Galen nie wkurzał się bez powodu.
Judd włączył telewizor.

Morgan otworzył drzwi do sypialni Alex.
- Myślę, że powinnaś tu przyjść i to zobaczyć.
Usiadła na łóżku.
- Przyjechał Galen?
- Jeszcze nie. Ale może tu być lada moment. - Stanął z boku. - Ale powinnaś obejrzeć najnowsze wiadomości,

zanim on tu przyjedzie.

- Wiadomości? - Alex spuściła nogi na podłogę. - Co się dzieje? - W jej głosie słychać było lęk. - Czy coś się

stało Sarze?

- Nie. Coś się stało tobie. Chodź.
- Co to za wiadomości? - spytała, idąc za nim do salonu. - Dowiedzieli się, że Logan zapłacił ci za porwanie

mnie?

- Wolałbym takie wieści. - Ruchem głowy pokazał jej telewizor. - Cholera, znowu reklamy.
- A niech lecą! Ty mi powiedz, co się dzieje.
- Lepiej będzie, jeśli zobaczysz to na własne oczy. Pewnie mi nie uwierzysz. - Wzruszył ramionami, widząc jej

minę. - No dobrze. Mówią, że jesteś poszukiwana przez FBI za udział w prawdopodobnym sabotażu na tamie w
Arapahoe.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Chyba żartujesz.
Pokręcił głową.
- Dziś rano Jurgens wydał oświadczenie. FBI rozesłała list gończy za tobą.
Kolana się pod nią ugięły, opadła na krzesło.
- Przecież to bez sensu. To ja przekonywałam wszystkich dokoła, żeby zbadać sprawę uszkodzenia tamy.
- Według Jurgensa służby wewnętrzne miały już wcześniej podejrzenia, że przerwanie tamy nie było

wypadkiem. Nie chcieli jednak ujawniać tego do czasu, aż znajdą dowody sabotażu. Mają prawie całkowitą
pewność co do tego, że autorem tej roboty była Matanza, a ty dwa lata temu byłaś w Gwatemali, w ich bazie.
CIA uważa, że wtedy zostałaś przez nich zwerbowana. FBI już miała wydać w tej sprawie oświadczenie, kiedy
zabito Kena Nadera. Byłaś podejrzana od chwili, kiedy znaleziono cię na miejscu zdarzenia.

Była oszołomiona. Nie mieściło jej się w głowie to, co usłyszała.
- Przecież mogłam zginąć w tym osunięciu się ziemi - argumentowała.
- I nikt by nie podejrzewał, że ofiara mogła być wplątana w morderstwo Nadera.
- A co z tym facetem, który jechał za nami do Arapahoe i postrzelił Sarę?
- Ciebie nawet nie drasnął. To przecież bardzo prawdopodobne, że twoi wspólnicy zaaranżowali atak, żeby

odsunąć od ciebie podejrzenia współudziału w zabójstwie Nadera.

- To jakieś szaleństwo.
- Raczej bardzo sprytna akcja.

37

background image

- Nie rozumiem. Dlaczego FBI miałaby... - Wzięła głęboki oddech. - Muszę się z nimi skontaktować i wyjaśnić

tę sprawę.

- Kiepski pomysł. Założę się, że wtedy zginiesz w ciągu dwudziestu czterech godzin.
- Bzdura. Mówimy o agencji zajmującej się egzekwowaniem prawa. Mogą mnie wsadzić do więzienia do czasu,

aż uda mi się wyjaśnić to nieporozumienie, ale nikt mnie nie zestrzeli.

- Nie. Prawdopodobnie znalazłabyś jakiś sposób na popełnienie samobójstwa w celi, jeśli udałoby ci się

przeżyć tak długo. Bardziej prawdopodobne, że zostałabyś zabita podczas zatrzymania. Szybko i bez świadków.

- Sugerujesz, że FBI jest w zmowie z tymi ludźmi od tamy? - Zasłoniła dłonią usta. - I mówiłeś też coś o CIA...

Po prostu nie mogę w to uwierzyć.

- Spisek niekoniecznie musi sięgać tak głęboko w struktury obydwu agencji, ale uważam, że ktoś na samej

górze pociąga za sznurki i wymyśla scenariusze, które mają doprowadzić do zniszczenia ciebie.

- Nie chcę w to wierzyć. Mówisz o Amerykanach, którzy pracują każdego dnia nad ochroną naszego kraju.
- Jasne. Następni bohaterowie?
- Tak - powiedziała już mniej pewnie.
- Bohaterowie mogą być zmanipulowani. Dowody można sfałszować. Założę się, że każde następne

wiadomości będą, jak kolejne odcinki opery mydlanej, powoli odsłaniały prawdę o winie Alex Graham.

- Boże, ale ty jesteś cyniczny.
- Byłem tam. Wiem, jak to działa. - Odwrócił się. - Zrobię kawę. Po obejrzeniu do końca wiadomości CNN

będziesz potrzebowała czegoś, co cię postawi na nogi.

Po upływie piętnastu minut wiedziała, że kofeina jej nie wystarczy. Było jej niedobrze. Chryste, nawet

fotografie, które uzyskali od agencji prasowych, ją obciążały. Rozpoznała jedno zdjęcie, które musieli jej zrobić
na lotnisku w Gwatemali, a które wyglądało jak zdjęcie zatrzymanej.

- Co? Mało udane ujęcie? - Morgan podał jej kubek kawy. - Pewnie będą je pokazywali we wszystkich stacjach

telewizyjnych.

- Ale nadal nie wymyślili powodu, dla którego miałabym zrobić coś takiego.
- Stacja Fox ma kilka teorii na ten temat. Gorycz po śmierci twojego ojca w WTC jest na pierwszym miejscu

ich listy. Kilkoro ludzi słyszało, jak mówiłaś, że rząd powinien był przywiązywać większą wagę do doniesień
sprzed 11 września.

- Bo to prawda.
- A przyjaciele i współpracownicy mówią, że zmieniłaś się po śmierci ojca.
- Czyż nie wszyscy zmieniliśmy się po 11 września?
- Ale mówimy o tobie - powiedział z naciskiem.
- To niedorzeczne. - Zwilżyła usta. - Jestem dziennikarką i znam ludzi mojego zawodu. Oni nie dają się tak

łatwo nabrać. Będą starali się dociec całej prawdy.

- Ale do tego czasu możesz już być martwa. Myślisz, że będą narażali swoje tyłki, żeby znaleźć dowody na

twoją niewinność?

- Może.
- A może nie. Każdy kolejny dzień to nowe wiadomości. Lepiej zastanów się nad... - Przerwało mu pukanie do

drzwi. - Nareszcie. - Podszedł do drzwi. - Galen?

- Jasne, kurde. Wpuść mnie.
Morgan otworzył drzwi i cofnął się, przepuszczając gościa.
- Długo jechałeś.
- To ty wpadłeś na pomysł przeprowadzki na odludzie. - Galen przeniósł wzrok z Morgana na Alex. - Cześć,

jestem Sean Galen.

Wyglądał na trzydzieści kilka lat. Miał krótkie, ciemne włosy i ciemne, żywe oczy. Cała jego sylwetka i ruchy

były przepełnione energią.

- Słyszałem, że przez tego idiotę jesteś cała zabandażowana. Jak się czujesz?
- Czułam się lepiej, zanim dowiedziałam się, że jestem w pewnym sensie zbiegiem.
- Tak. Dla nas to także był szok. - Zdjął kurtkę i rzucił ją na krzesło. - Logan jest wściekły jak cholera.
- Niech, w takim razie, skieruje część tej złości na Jurgensa - powiedziała Alex. - Jeśli Logan jest tak

wpływowy, to niech mnie teraz wyciągnie z tej afery.

- Wierz mi, że się stara. - Spojrzał na kubek, który Alex trzymała w dłoniach. - Powiedzcie mi, że to gorąca

kawa. - Nie czekał jednak na potwierdzenie, tylko ruszył do części kuchennej. - Elena nie była zachwycona, że
musiałem teraz gdzieś polecieć. Powiedziała, że obydwoje powinniśmy brać udział w przyjściu na świat naszego
dziecka. Dlatego nie ucieszył mnie twój telefon, Judd.

- Rana Alex to moja wina, ale w kwestii całej reszty jestem niewinny. Poza tym Elena cię nie potrzebuje.

Świetnie radzi sobie ze wszystkim, a to dziecko będzie dla niej jak bułka z masłem.

Elena? Alex miała niejasne wrażenie, że Morgan wspomniał już przy niej to imię. Kobieta, która chciała

poderżnąć mu gardło... Cwana babka.

- A co robi Logan, żeby wyprostować te pomówienia?

38

background image

- Zadzwonił do Jurgensa i jest w kontakcie ze służbami wewnętrznymi. Jak do tej pory nie są zbyt chętni do

współpracy.

- Oni muszą sobie uświadomić, że to pomyłka - wtrąciła się Alex.
Galen spojrzał na Morgana.
- Pomyłka?
- Raczej intryga.
- Też tak sądzę. A to by znaczyło, że rząd maczał palce w przerwaniu tamy.
Morgan przytaknął.
Obaj ją ignorowali.
- A może jednak to pomyłka, którą udałoby mi się wyjaśnić, gdybym tylko znalazła kogoś, kto zechce

wysłuchać mojej wersji wydarzeń? Może jakieś mądrale od federalnych już badają tę teorię na mój temat i zaraz
dowiemy się czegoś zgoła innego?

Obaj mężczyźni spojrzeli na nią.
Zacisnęła dłonie w pięści.
- Do cholery! Przecież to nie musi być spisek - wykrzyknęła z irytacją.
- Nie, ale to ma więcej sensu niż jakiś biurokratyczny bałagan - powiedział Morgan. - Galen, nie wiesz, czy

wypuścili wszystkie psy do nagonki?

- Według Logana zorganizowali istne polowanie na czarownice i nikt nie chce go wysłuchać.
- CIA też jest w to wplątana. Wiesz jak dalece?
- To Danley poinformował o najświeższych odkryciach dotyczących powiązań Alex z Matanzą. Wyżej od niego

już wielu nie pozostało. Znasz Danleya?

- Nie. Moim kontaktem w CIA był Al Leary. Ale Leary był piekielnie ambitny i założę się, że Danley ma go w

kieszeni. - Zastanowił się nad tym przez chwilę. - Co może okazać się dla nas nie takie złe. On może wiedzieć... -
Pokręcił głową. - Ale to później. Teraz nie mamy czasu. Tak jak ci mówiłem przez telefon, musimy zabrać stąd
Alex. Ten lekarz, którego do niej wezwałem, raczej pęknie w tych okolicznościach. Jak tylko zobaczy zdjęcie
Alex w wiadomościach, zaraz zadzwoni na policję i będziemy mieli ich na karku. Znalazłeś jakieś lokum dla niej
i załatwiłeś helikopter?

Galen skinął głową.
- Zadzwoniłem po niego jeszcze z samochodu.
- Chwileczkę. - Alex zerwała się na równe nogi. - Wy mnie w ogóle nie słuchacie. Której części mojej

wypowiedzi nie rozumiecie? Nigdzie nie zamierzam uciekać ani się chować.

Mężczyźni wymienili spojrzenia.
- Spodziewałem się tego - powiedział Morgan, wzruszając ramionami. - Niestety ona jest idealistką. Chce

wierzyć w to, że dobrzy ludzie pozostają takimi na zawsze.

- To miłe - przyznał Galen, uśmiechając się do Alex. - Też chciałbym w to wierzyć. Ale nigdy dość ostrożności.
- A to co ma znaczyć?
- Pozwól, że zawieziemy cię w bezpieczniejsze miejsce i wtedy zaczniesz swój dialog z FBI.
Zawahała się.
- Czemu nie? - przekonywał Galen. - Jeśli jesteśmy w błędzie, będziesz mogła utrzeć nam nosa za nasze

bzdurne podejrzenia. A jeśli mamy rację, wtedy przynajmniej będziesz żywa i zdrowa. I będziesz mogła wziąć
odwet. - W jego oczach błysnęło rozbawienie. - Miejmy nadzieję, że nie na nas.

Sytuacja była na tyle dziwna, że może rzeczywiście lepiej będzie zachować ostrożność.
- W porządku. Zbiorę tylko swoje rzeczy i możemy się stąd wynosić.
- Świetnie. Galen, zadzwoń po helikopter i powiedz, że jesteśmy gotowi do odlotu. Pójdę w dół drogi i będę

obserwował - powiedział i zniknął w swojej pracowni.

- Mówisz, jakbyśmy byli oblężeni - skomentowała sarkastycznie Alex. - O ile mi wiadomo, to tylko środki

ostrożności. Nic złego się nie... - Morgan wyszedł z pracowni z karabinem w ręku. - Co ty robisz? Wyglądasz,
jakbyś wybierał się na wojnę. Nie chcę, żeby ktokolwiek ucierpiał, i nie zamierzam uczestniczyć w żadnym akcie
przemocy.

- Nikt cię nie zaprasza. - Morgan ruszył zdecydowanym krokiem do drzwi wyjściowych. - I jeśli to sprawi, że

poczujesz się lepiej, obiecuję, że postaram się nikogo zanadto nie uszkodzić. Nie będę też pierwszy, wszczynać
walki.

- Bierzesz land rovera? - spytał Galen.
- Nie, pójdę pieszo. Zostawimy włączone światła w domu i samochód na podjeździe. Chcę, żeby dom wyglądał

na zamieszkany. Wrócę tu, jak tylko zobaczę nadlatujący helikopter. Zaopiekuj się nią, Galen.

- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział Galen do Alex, kiedy drzwi zatrzasnęły się za Morganem. -

Daj mi znać, jeśli będziesz potrzebowała pomocy przy ubieraniu.

- Dzięki. - Chyba zwariowała, że się w to wplątała, pomyślała, idąc do sypialni. Nie znała Galena, nie ufała

Morganowi, a dla Logana była jedynie pionkiem w grze. Nie wierzyła w to, że ktokolwiek w FBI mógłby knuć
coś przeciwko niej. Więc dlaczego, u licha, uległa ich argumentom?

Waco. Ruby Ridge. WTC.

39

background image

Agencje rządowe, które popełniają błędy, mogą doprowadzać do nieodwracalnych tragedii. W obecnej sytuacji

najrozsądniej będzie unikać wszelkich konfrontacji do czasu, aż znajdzie się w takim położeniu, że zdoła
udowodnić wszystkim, jak idiotyczne były te podejrzenia w stosunku do niej.

Włożyła buty, na ramiona zarzuciła szal w szkocką kratę i sięgnęła po kurtkę. Galen będzie musiał pomóc jej

przy wkładaniu pozostałych części garderoby. Ramię dokuczało jej wystarczająco mocno, żeby go dodatkowo
nie nadwerężać.

Kiedy wyszła z sypialni, zastała go przy przeglądaniu szkiców.
- To bardzo szczegółowe portrety. Musisz mieć świetną pamięć.
- Tych twarzy nigdy nie zapomnę. Poza tym to zasługa Morgana, który dopilnował, żebym przypomniała sobie

wszystkie najmniejsze detale. Męczył mnie tak długo, że już miałam tego dość. - Po chwili niechętnie dodała: -
Ale wykonał kawał świetnej roboty. Jest wyjątkowo utalentowany.

- To prawda. We wszystkich dziedzinach. Jest specem od wszystkiego.
- Łącznie z zabijaniem. Powiedział mi, że zabił George’a Lestera.
- Zanim George’owi Lesterowi udało się zabić ciebie.
Przypomniał jej się ten dreszcz przerażenia, który poczuła, kiedy zobaczyła Morgana wychodzącego z

pracowni z karabinem w ręku. Wyglądał na obytego z bronią, tak jakby była przedłużeniem jego ciała.

- Ale uważam, że przyszło mu to zbyt łatwo. Życie ludzkie jest cenną rzeczą. Niszczenie go powinno być

trudne, jeśli nie niemożliwe. - Przeszła przez salon i stanęła przy Galenie. - Pomożesz mi włożyć tę koszulę?

- Jasne. - Odłożył szkice, pomógł jej włożyć koszulę i szybko ją zapiął. - Przykro mi z powodu tej rany. Jestem

pewien, że Judd nie miał zamiaru wyrządzić ci...

- To bez znaczenia, jakie miał zamiary. Stało się i koniec. Ale nie byłoby tego, gdyby mnie tu nie przywiózł. -

Zmierzyła go wzrokiem. - Jesteś tak samo winny, bo ty to zaaranżowałeś.

Udał, że drży z zimna.
- Temperatura spadła o kilka stopni. Pomogę ci włożyć kurtkę.

- Sukinsyn! - Morgan zaklął siarczyście, kiedy dostrzegł przez lornetkę kawalkadę samochodów w dolinie.

Dopatrzył się dwóch wozów policyjnych eskortujących przynajmniej cztery oznakowane auta.

Szybko wystukał numer Galena.
- Wynoście się stamtąd jak najszybciej. Za późno na helikopter. Już tu jadą. Sześć samochodów.
- Powiadomię helikopter, żeby nas zabrał z doliny. Już idziemy do samochodu. Za parę minut będziemy koło

ciebie.

- Jadąc z góry, wpakujecie się prosto na nich. Jakąś milę drogi od domku jest gęsty zagajnik. Schowajcie się

tam do czasu, aż was miną.

- A ty gdzie będziesz?
- Będę osłaniał wam tyły.

- Sześć samochodów? - Alex powtórzyła jak echo, kiedy wtoczyli się do zagajnika. - Żeby mnie złapać?
- Najwyraźniej jesteś bardzo niebezpieczną osobą. - Galen, nieco rozkojarzony, właśnie wyciągał telefon. -

Zmiana planów, Dave - powiedział do aparatu zaraz po wystukaniu numeru. - Wyślij helikopter w dolinę i daj
nam piętnaście minut. - Potem rozłączył się i odezwał do Alex: - Nie ma problemu.

Jednak sama dostrzegała kilka potencjalnych problemów.
- Gdzie jest Morgan?
Galen ruchem głowy pokazał na otaczające ich sosny.
- Gdzieś tam. Ma duże zamiłowanie do wspinania się na drzewa. Chociaż sosny nie są jego ulubionymi

drzewami. Nie dają wystarczającej osłony.

- Nie zamierza jechać z nami?
- Prawdopodobnie.
- Co masz na myśli? Albo zamierza, albo...
- Jadą - przerwał jej Galen, wpatrując się w drogę. - Wyglądają, jakby jechali w dobrze znanym kierunku, nie

sądzisz?

Bez wątpienia tak było, pomyślała oszołomiona Alex. Kawalkada samochodów pędziła pewnie pod górę, w

stronę domku myśliwskiego. Tyle samochodów napawało ją lękiem. Co tu się dzieje?

Samochody zbliżyły się do nich, poczym minęły zagajnik, w którym się ukryli.
- Damy im jeszcze kilka minut. - Galen włączył silnik. - Ale wyglądali na mocno skupionych na swojej misji.
Jezu, i to ona była tą misją! To zbyt makabryczne, żeby mogło być prawdziwe.
- Dobra, zmywamy się. - Galen wrzucił bieg i wyjechał spośród drzew. - Jeśli zamierzają rozegrać sprawę po

bożemu, to powinniśmy zdążyć zjechać z gór, zanim dostaną się do środka.

- A co to znaczy „po bożemu”?
- To, że zaczną od wezwania do poddania się, otoczą domek, rzucą parę granatów z gazem łzawiącym, żeby

wykurzyć ofiary. To wszystko zabiera sporo czasu.

40

background image

- Gaz łzawiący? Na Boga, przecież to śmieszne. Nie stanowię takiego zagrożenia, żeby uzasadnione było

użycie...

Wstrząs, który odczuli, nastąpił sekundę przed odgłosem eksplozji. Spojrzała we wsteczne lusterko. Domek

myśliwski stał w płomieniach.

Galen wcisnął mocniej pedał gazu.
- Najwyraźniej postanowili nie działać po bożemu.
Nie mogła oderwać przerażonego wzroku od płomieni.
- Gdybym była w środku, nie miałabym szansy wyjść, żeby się poddać.
- Czy coś ci to mówi?
Nie mogła wykrztusić więcej ani słowa. Patrzyła tylko bezradnie, jak płomienie pochłaniają resztki domku.

- Jurgens, na miły Bóg, czemu nie zaczekałeś? - Leopold patrzył z przerażeniem na płonący budynek. - Nie

dałeś jej żadnych szans.

- Słyszałeś, że wołałem, żeby się poddała - odparł Jurgens. - Nie widziałeś tego karabinu wymierzonego w nas

z okna na prawo od drzwi?

- Nie.
- A ja widziałem. Od lekarza, który przekazał nam informacje, mieliśmy potwierdzenie, że jest z nią

przynajmniej jeden sprawca. Nie wiadomo, ilu ich tu jeszcze było.

- Więc walnąłeś w nich pociskiem rakietowym?
- Musiałem mieć pewność. Nie mamy tu żadnego zaplecza i jesteśmy wystawieni na atak niczym kaczki do

odstrzału. Musiałem to zrobić.

- Powinieneś był dać jej szansę.
- A czy ona dała szansę tym ludziom z Arapahoe Junction?
- Czyli osądziłeś ją bez możliwości najmniejszego przesłuchania w sądzie?
- Jeśli jest w środku, nie będziemy musieli ponosić kosztów procesu. - Jurgens zmarszczył czoło. - Ale trochę

czasu upłynie, zanim będziemy mogli wejść do środka i to sprawdzić. Więc lepiej będzie przeszukać teren teraz,
żeby upewnić się, że nie uciekli.

- Żebyś mógł na nią zapolować i ją odstrzelić?
- Wykonuję tylko swoje obowiązki. - Jurgens uśmiechnął się cynicznie. - Ostatnio nasz kraj poczuł, jak bardzo

jest bezbronny, i ludziom się to nie spodobało. Żądają odwetu, kiedy czują się skrzywdzeni. Jak myślisz, po
czyjej stronie opowie się przeciętny Amerykanin, kiedy wszystkie szczegóły dotyczące zbrodni Graham ujrzą
światło dzienne?

- A skąd wiesz, że ujrzą?
- To pewne. Mamy więcej dowodów niż te, które przekazaliśmy już mediom.
- I policji.
- Podzielilibyśmy się tymi wiadomościami, gdyby Graham się poddała. - Zwrócił się do agenta stojącego obok.

- Weź czterech ludzi i przeszukajcie drogę i zarośla. Nie ryzykujcie. To kryminaliści, którzy... A to co, u diabła?

Łoskot silników poprzedził widok helikoptera, który przeleciał nad ich głowami. Śmigłowiec zniżył pułap, a

potem wzniósł się i zaczął zmierzać do doliny.

- Nie podoba mi się to. - Jurgens podbiegł do samochodu. - Leopold, niech jeden z twoich samochodów tu

zostanie, a ty chodź z nami. Możemy cię potrzebować... Reszta do samochodów i zjeżdżamy do doliny!

- Pieprz się - powiedział Leopold. - Nie wykonuję rozkazów sukinsyna nadużywającego broni i

przekraczającego kompetencje...

- Rób, jak uważasz. - Jurgens wskoczył do samochodu i uruchomił silnik, po czym ruszył ostro, wzniecając

tuman śniegu.

- Pędzą za nami jak jakieś piekielne nietoperze. - Galen spojrzał przez ramię na cztery samochody mknące z

góry na dół. W ciągu paru sekund dotrą do doliny. - Już dojeżdżamy.

Helikopter lądował na zaśnieżonym polu pół mili przed nimi. Alex zdawało się, że to strasznie daleko.
- Uda nam się? - spytała.
- Zdążymy, tylko że z ich arsenałem start śmigłowca może być ryzykowny.
Helikopter Kena. Eksplozja. Płomienie.
- Albo i nie... - mruknął Galen, spoglądając we wsteczne lusterko. - Chyba Judd wkroczył do akcji.
- Co? - Obejrzała się za siebie akurat, gdy pierwszy samochód gwałtownie skręcił i rozbił się na drzewie.
W następnym eksplodowała przednia opona i kierowca rozpaczliwie starał się zapanować nad samochodem,

ale wypadł z drogi, a trzeci wóz wjechał w niego.

- Jeszcze jeden, Judd - powiedział Galen, zatrzymując samochód obok helikoptera. - Jeszcze jeden.
Przednia opona czwartego samochodu także eksplodowała, ale kierowca zdołał się zatrzymać, zanim wpadł na

dwa poprzedzające go auta.

- Strzał w dziesiątkę. - Galen wyskoczył z samochodu i pobiegł do helikoptera. - Wynośmy się stąd!
Alex była tuż za nim.

41

background image

- A co z Morganem? Tak po prostu go zostawimy?
- Powiedział, że skontaktuje się z nami później. - Galen otworzył drzwi helikoptera i podsadził ją. - Myślę, że

nie mamy się o co martwić. Wygląda na to, że Judd kontroluje sytuację.

- Tylko, że on jest pieszo i udało mu się przestrzelić opony w czterech wozach FBI. Nie uważam, że to jest

sytuacja, w której to on ma kontrolę. Dopadną go.

- Ma nad nimi przewagę. - Machnął do pilota, żeby wystartował. - Tyle mu wystarczy.
- Ale on jest pieszo. Dogonią go.
- W Afganistanie też nie miał samochodu, kiedy załatwił przywódcę rebeliantów, który dawał schronienie

terrorystom z Al Kaidy. Musiał przebyć siedemdziesiąt mil przez terytorium wroga, zanim zdołał zorganizować
sobie ewakuację drogą powietrzną.

- On ci to opowiedział?
- Judd nie mówi dużo o sobie. Ale jest swego rodzaju legendą wśród komandosów.
Wyjrzała przez okno. Z samochodu, który rozbił się na drzewie, wysiadł jeden mężczyzna i zaczął iść w

kierunku innych aut. Trzymał się za ramię, po policzku spływała krew. Było w nim coś znajomego, ale miał
opuszczoną głowę, więc nie mogła go zidentyfikować. Ale wyraźnie rozpoznawała w jego ruchach gniew i
napięcie.

Ten gniew mógł być wymierzony w Morgana, który osłaniał im tyły, żeby mogli bezpiecznie uciec.
- Zadzwoń do niego - poprosiła Galena. - Ustal miejsce spotkania gdzieś w pobliżu. Nie możemy go tu

zostawić.

- Kazał mi cię zabrać w bezpieczne miejsce. FBI mogła już wezwać helikoptery i posiłki. Poza tym

prawdopodobnie nie ma go już w okolicy karambolu. Ostrzelał samochody, wykonał swoje zadanie i ulotnił się.

- Zadzwoń do niego - nalegała.
Galen uśmiechnął się.
- Jak sobie życzysz. - Wyciągnął komórkę i wybrał numer. Po chwili potrząsnął głową. - Ma wyłączony telefon.

To dość logiczne. Nie chciałby, żeby zadzwonił w najmniej pożądanym momencie. Czy możemy już odlecieć?

- Wygląda na to, że nic innego nie możemy zrobić. - Spojrzała ponownie na miejsce kolizji na zboczu. Z

samochodów powysiadali następni agenci. Rozmawiali przez telefony komórkowe, a mężczyzna, który jako
pierwszy wysiadł z auta, stał teraz i przyglądał się helikopterowi.

- O mój Boże, to Jurgens!
- Zaskoczona? To on wydał rozporządzenie o wysłaniu za tobą listu gończego.
- Wiem... tylko że... Zdaje mi się, że to, co mi o nim mówiliście, nie docierało do mnie do momentu, kiedy na

własne oczy zobaczyłam go tam na dole. - Jej usta wykrzywiły się ironicznie. - To on mówił mi, że chciałby
umieścić mnie w jakimś bezpiecznym miejscu.

Galen spojrzał na zgliszcza domku myśliwskiego.
- W takim razie muszę przyznać, że dobrze zrobiłaś, odrzucając jego propozycję.
Wzrok Alex powędrował w to samo miejsce. Nie ma już bezpiecznego schronienia, tylko śmierć i zniszczenie.
Nigdzie nie będzie bezpieczna.

Rozdział 6

Morgan zadzwonił do Galena dopiero, kiedy helikopter wylądował na małym lotnisku na północ od Denver.
- Już jadę. Wynająłem samochód w Kolorado Springs. Dokąd mam jechać?
- Na lotnisko w Fort Collins. Właśnie wysadziłem Dave’a i sam usiadłem za sterami na resztę lotu. Pokręcimy

się tu i wylądujemy po ciebie, kiedy dojedziesz.

- Niezbyt mądrze. Lepiej powiedz mi, jaki jest ostateczny cel podróży.
- Mam bunt na pokładzie. Alex ma poczucie winy, że zostawiliśmy cię tam, w górach. Powiedziałem jej, że

świat będzie szczęśliwszy bez ciebie, ale ona nie chce słuchać.

- Serio? To dziwne. W porządku, powinienem dojechać do Fort Collins w ciągu dwóch godzin.
Galen rozłączył się i odwrócił się do Alex.
- Judd jest już w drodze.
- Okłamałeś go. Wcale nie mam poczucia winy. Po prostu porządek musi być.
- To bardzo pokrzepiające.
- Dokąd polecimy, kiedy do nas dołączy?
- Na ranczo w pobliżu Sibley. To małe miasteczko niedaleko Jackson Hole w stanie Wyoming.
- A dlaczego akurat tam?
- To najbliższe znane mi miejsce, w którym mam kontakty, i gdzie ty i Judd będziecie mogli bezpiecznie

wylądować. Polowanie na ciebie jest potężne, a nabierze jeszcze większych rozmiarów. Dlatego musimy cię jak
najszybciej zabrać z pola widzenia.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nic z tego nie pojmuję. To jakiś koszmar.
- Aha. A jedyną metodą pozbycia się koszmaru jest przebudzenie. - Spojrzał na nią. - To, co wydarzyło się w

domku, jest straszne. Do tej pory myślałem, że może rzeczywiście istnieje cień nadziei na to, że masz rację, że to
zwykła pomyłka.

42

background image

- Morgan tak nie myślał.
- Od czasu, jak sam ma z nimi na pieńku, nie uważa już, że agencje rządowe są uczciwe.
- A w jaki sposób nasza legenda komandosów wpakowała się w takie kłopoty?
- Przez patriotyzm i ufność. Podejrzewam, że kiedyś Judd był takim samym idealistą jak ty.
- Niemożliwe.
- Bywa, że ludzie najbardziej zaangażowani, kiedy się rozczarują, stają się największymi cynikami.
Jakoś nie mogła w to uwierzyć.
- Nie twierdzę, że to źle, że nie masz o Morganie dobrego zdania. W końcu cię porwał - dodał Galen.
- Cóż za wyrozumiałość - powiedziała oschle. - W moich oczach ty też nie jesteś żadnym mężem

opatrznościowym. I jak na razie to się nie zmienia.

- Może jeszcze uda nam się zasłużyć na twoją sympatię?
- Wątpię.
- Jednak tak byłoby dla ciebie lepiej, bo wygląda na to, że jesteśmy jedynymi ludźmi, na których możesz teraz

liczyć. Oczywiście masz zaufanie do Sary Logan, ale pewnie nie chciałabyś jej w to wplątywać.

- Z pewnością tego nie zrobię. Poza tym jest jeszcze kwestia Jonna Logana.
- Czasem sprawy stają się klarowniejsze, jeśli je rozdzielisz, by potem na nowo połączyć. Pomyśl o tym. Kto

wie, może jeszcze uznasz, że spotkanie z Juddem jest najlepszą rzeczą, jaka przytrafiła ci się od czasu śmierci
Nadera?

- Nonsens.
- Tylko sugestia. - Zmienił temat: - Jak tam twoje ramię?
- W porządku.
- Co znaczy, że pewnie boli. Może się zdrzemniesz, zanim dolecimy do Fort Collins?
Zdrzemnąć się? Wiedziała, że jeśli tylko zamknie oczy, zaraz pod powiekami pojawią się obrazy płonącego

domku. Nadal czuła ucisk w żołądku za każdym razem, kiedy przypominała sobie tę pierwszą chwilę szoku.

- To kiepski pomysł.
Galen skinął głową, przyglądając się Alex.
- To może spróbuj się odprężyć. Poruszamy się dość szybko, więc prawdopodobnie jesteśmy już poza

zasięgiem. - Uśmiechnął się. - Chociaż, jeśli zobaczysz jakiegoś F-15 na naszym ogonie, to zapomnij, co przed
chwilą powiedziałem.

- Jasne. W końcu jestem poważnym zagrożeniem dla bezpieczeństwa tego kraju, prawda? - Jeszcze raz

pokręciła z niedowierzaniem głową. - To szaleństwo. Wszystko to jakieś straszne szaleństwo - powtórzyła
szeptem.

Morgan stał na pasie startowym, czekając, aż helikopter wyląduje.
Miał uniesioną głowę, a w ręku trzymał karabin. Alex znowu doznała tego dziwnego uczucia, że broń stanowi

przedłużenie jego ciała. Zimny wiatr z silników śmigłowca targał jego włosami i kurtką, przyciskając ją do ciała.

Wojownik. Natychmiast przyszło jej do głowy to słowo. Dlaczego nie? W końcu Galen opowiedział jej właśnie

o doświadczeniach Morgana z czasów służby w oddziale komandosów.

Nie, w tym było coś więcej. Wyczuwała w nim...
- W górę - powiedział Morgan, otwierając drzwi i wskakując do śmigłowca. - To kompletne wariactwo.

Powinieneś pozwolić mi działać zgodnie z moim planem.

- Pogadaj o tym z Alex - odparł Galen, podnosząc helikopter do lotu. - Nie mogłem jej przekonać. Powiedziała,

że tak ma być i koniec.

- A zagrożenie? - spytał Morgan. - Nie można poświęcać misji dla jednego człowieka.
- Nie można zostawić na pastwę losu kogoś, kto ci pomaga - powiedziała Alex. - Więc daruj sobie te wszystkie

wojskowe brednie.

Najpierw zamrugał powiekami ze zdziwienia, a potem uśmiechnął się słabo.
- Wybacz, nie chciałem cię zanudzać. Przesiąkłem tymi bredniami. To moja druga natura.
- Galen już mi powiedział. - Odwróciła od niego twarz. - Ale to nie jest Afganistan. Miałeś jakieś kłopoty?
- Zrobiłem parę uników.
Nie zamierzał nic więcej mówić. To dobrze, bo Alex nie chciała nic więcej wiedzieć.
- W tym pierwszym samochodzie, który załatwiłeś, był Bob Jurgens.
- Znałaś go?
- To agent FBI, który mnie przesłuchiwał.
- On też chciał umieścić ją w bezpiecznym miejscu - dodał Galen.
Morgan gwizdnął pod nosem.
- Ciekawe.
- Dla mnie to bardziej niż ciekawe - powiedziała Alex. - To przewraca cały mój świat do góry nogami.

Wydawało mi się, że... Myślałam, że zaczynał mi wierzyć.

- Na pewno tak było.
- Teraz nie jestem już niczego pewna - odparła.

43

background image

Oprócz tego, że mogła dziś zginąć, gdyby Morgan nie był po jej stronie. Ten fakt był tak samo

nieprawdopodobny jak wszystko inne, co jej się ostatnio przydarzyło.

- To normalne, że czujesz się zagubiona - odezwał się łagodnie Morgan. - Nieufność wobec władzy jest

sprzeczna z twoim instynktem. Ty pragniesz wierzyć władzy.

- Nie jestem pewna, że jej nie wierzę.
- Już nie wierzysz. Wsłuchaj się w siebie.
Nie mogła tego zrobić. Głos wewnętrzny podpowiadał jej, żeby uciec i ukryć się, a to było rozwiązanie, z

którym nie mogłaby żyć.

Ranczo znajdowało się dwadzieścia mil od Sibley i jakieś trzy mile od drogi. Z powietrza wyglądało

sympatycznie. Mały drewniany wiejski domek, otoczony tarasem. Galen posadził helikopter na łące na
południe od zabudowań.

- Wy dwoje idźcie do środka, a ja znajdę jakiś sposób na zakamuflowanie śmigłowca. Obok ganku powinien

leżeć sztuczny kamień, pod nim znajdziecie klucz.

- Świetne zabezpieczenie - mruknął Morgan z przekąsem.
- To tego rodzaju miejscowość. Większość ludzi nie zamyka tu domów na noc.
- Zawsze chciałam mieszkać w takim miejscu - stwierdziła Alex, idąc w stronę domu. - Parady na 4 lipca, na

których każdy zna każdego. Pikniki, lokalne zespoły muzyczne, które występują na estradzie w parku.

- To brzmi interesująco - zgodził się Judd. - Ale pozwolę sobie zauważyć, że jednak zamiast tego zdecydowałaś

się spędzić życie, podróżując dokoła świata.

- Tak się złożyło. Początkowo byłam po prostu ciekawa wszystkiego. Po śmierci ojca... potrzebowałam jak

najwięcej zajęć. Wyjeżdżałam tam, dokąd mnie wysyłali. Tam, gdzie byłam potrzebna.

- Ale nadal chciałabyś zamieszkać w małym miasteczku, gdzie nie zamyka się drzwi na noc?
- Mam takie ciągoty. Powrót do takich rzeczy, jakie były pięćdziesiąt lat temu, do łóżka z pierzynami czy

tłuczonych ziemniaków na obiad, to jest kuszące. Daje poczucie bezpieczeństwa.

- Ale teraz daleko nam do poczucia bezpieczeństwa. - Wyprzedził ją, podszedł do kamienia i wyjął klucz. -

Więc zaczekaj na zewnątrz, dopóki nie sprawdzę wszystkiego w środku.

- Galen powiedział, że to miejsce jest bezpieczne.
- Większość żołnierzy ginie wtedy, kiedy sądzą, że są bezpieczni. - Otworzył drzwi. - Ups, wybacz. Znowu

wojskowe bzdury. - Zniknął wewnątrz, ale po chwili wrócił. - Wszystko w porządku.

- Galen by się zdenerwował, gdyby było inaczej - powiedziała Alex, wchodząc do środka. Wewnątrz było pełno

perkalowych narzut i sosnowych szafek. W kącie stał nawet fotel na biegunach. - Wydaje mi się, że odczuwa
dumę z faktu, że może nas przerzucać z miejsca na miejsce, niczym pionki na szachownicy.

- Jest dumny z tego, że jest dobry w tym, co robi. - Morgan przykucnął przy kominku, żeby rozpalić ogień. -

Ale nie ma ochoty rozgrywać niczego pionkami na szachownicy. Podobnie jak ja. Zbyt wielu ludzi w moim życiu
próbowało wywierać na mnie wpływ. Jedyne, czego pragnę, to żeby zostawili mnie w spokoju.

- Ale najwyraźniej to ty sam podjąłeś decyzję o porwaniu mnie.
Wzruszył ramionami.
- Zaangażowałem się w ochronę ciebie, bo nie miałem wyboru. - Zmienił temat. - Pójdę pomyszkować w

kuchni. Może znajdę kawę albo coś do jedzenia. Te troje drzwi, wychodzących z salonu, prowadzą do trzech
sypialni. Może wybierzesz sobie któryś pokój i pójdziesz się odświeżyć?

- Dobrze. - Idąc w stronę pierwszych drzwi, zauważyła telewizor stojący w rogu salonu. - A może ty byś

sprawdził, czy są jakieś nowe wiadomości? Chciałabym zobaczyć, czy nie jestem poszukiwana dodatkowo za
zabójstwo któregoś z tych agentów FBI, których postrzeliłeś.

- Na ile było to możliwe, zachowałem ostrożność. Celowałem do nich, kiedy byli już prawie na samym zjeździe

w dolinę, i strzelałem w opony. Mówiłaś, że nie chcesz, żeby ktokolwiek ucierpiał.

- Jurgens, kiedy wysiadł z samochodu, trzymał się za ramię. Myślę, że miał złamaną rękę.
- Aha, więc nie jestem idealny. Może jeszcze powinienem był celować do prędkościomierzy samochodów? To

by dopiero był wyczyn. Naprawdę dotychczas nikt nie żądał ode mnie, żebym strzelał do samochodów zamiast
do ludzi. - Otworzył szafkę nad zlewozmywakiem. - O, jest kawa. Jeśli chcesz się zdrzemnąć, obiecuję, że nie
wypiję całego dzbanka.

- Nie zamierzam drzemać. Czemu wciąż nakłaniasz mnie do spania? Musimy porozmawiać.
Spojrzał na nią przez ramię.
- Zabrzmiało mi to złowrogo.
- To, co się stało zeszłej nocy, było złowrogie. Przeraziłam się nie na żarty. - Otworzyła drzwi do sypialni. - Nie

lubię się bać. Nie lubię czuć się bezbronna. A jeszcze bardziej nie podoba mi się świadomość, że jestem na
celowniku. Muszę wiedzieć, co się dzieje. - Nie czekając na jego odpowiedź, zamknęła za sobą drzwi i oparła się
o nie. Boże, była kompletnie wyczerpana. Naprawdę potrzebowała snu. Ramię jej dokuczało i ogólnie czuła się,
jakby przeżyła wojnę.

Morgan znał się na wojnie. Wojna to jego chleb powszedni.

44

background image

Alex jednak czuła się nieswojo. Nie znosiła przemocy, a fakt, że musiała bronić się przed ohydnymi

oszczerstwami, przyprawiał ją o kolejne mdłości.

Sięgające nieba płomienie, trawiące domek myśliwski.
Nie, jej nawet nie dano szansy, żeby mogła się bronić.
Więc nie ma mowy o żadnym drzemaniu. Musi przemyśleć całą tę sytuację i zastanowić się, jak wybrnąć z

tych tarapatów.

Kiedy godzinę później wyszła z sypialni, Morgan nadal siedział sam w salonie.
- Zmieniłaś zdanie co do drzemki? - spytał. - Właśnie zamierzałem do ciebie zajrzeć i zobaczyć, czy wszystko w

porządku.

- Nie. Potrzebowałam trochę czasu, żeby wszystko przemyśleć. Gdzie jest Galen?
- Nie mamy jedzenia. Pojechał do miasteczka po zakupy.
- Jak? Sądziłam, że Sibley jest oddalone o dwadzieścia mil.
- W stodole stał stary ford pickup. Nic nadzwyczajnego, ale sprawny.
- Zadaję głupie pytania. Galen potrafi sprostać wszystkim wyzwaniom.
- I dzięki Bogu. - Morgan wstał i podszedł do szafki. - Przyniosę ci kawę. To już drugi dzbanek. Z pierwszym

uporaliśmy się obaj z Galenem.

- Przyda mi się kofeina. - Usiadła na kanapie przed telewizorem. - Było coś w wiadomościach na temat ataku

na domek w górach?

Morgan skinął głową.
- Ty i twoi wspólnicy stawialiście opór podczas aresztowania, więc musieli otworzyć do was ogień i podpalić

domek. Niestety dotychczas nie udało im się wejść do zgliszczy, żeby zebrać ślady DNA, ale są niemal pewni, że
uciekłaś. Potwierdza to także zasadzka, w jaką wpadły siły pilnujące prawa i porządku, kiedy goniły podejrzany
pojazd.

- Stawiałam opór przy aresztowaniu? Przecież nikogo nie było w domku.
- Może to były złe duchy? - Podał jej kubek. - Zidentyfikowali mnie jako jednego z twoich wspólników. Tylko

czekałem, kiedy mnie wezmą na celownik.

- Pewnie już do tego przywykłeś. To znaczy do tego, że jesteś celem.
- Tak. Powinno cię ucieszyć, że obrażenia, które spowodowałem, okazały się naprawdę niegroźne. Jurgens ma

złamaną rękę, a jeden z jego ludzi lekkie wstrząśnienie mózgu.

- Nie wiem, czy się z tego cieszyć.
Spojrzał na nią, unosząc brwi.
- Może i się cieszę. - Upiła łyk kawy. - Ja tylko nie wiem... Nadal trudno mi uwierzyć w to, że ściga mnie FBI.
- W takim razie powinnaś sobie uświadomić, że takie organizacje, jak FBI i CIA są tak rozbudowane i

tajemnicze, że czasami jeden departament nie ma pojęcia, co robi inny. Orientują się mniej więcej, czym
zajmują się inni. To był podstawowy zarzut wobec nich po jedenastym września. - Nalał sobie kawę. - Bardzo
możliwe, że zwyczajnie trafiło nam się jedno robaczywe jabłko w całym zdrowym sadzie.

- Masz na myśli Jurgensa?
- Tak. Trzeba też mieć świadomość, że on może jednak nie działać w pojedynkę.
- I szlag trafia twoją teorię.
- W ataku na ciebie użyto całkiem sporych sił. Media wspomniały coś o służbach bezpieczeństwa

wewnętrznego.

- Na litość boską! Teraz mi mówisz, że wszyscy są w to zaangażowani? Może jeszcze sam prezydent? -

przeraziła się Alex.

- Mam nadzieję, że nie. Lubię Andreasa. A przy okazji, jego wizyta przy tamie została przesunięta na wniosek

służb bezpieczeństwa do czasu aż tajne służby wykluczą zagrożenie ze strony Matanzy.

- Albo z mojej strony?
- Albo z twojej. Jedyne, co chcę przez to powiedzieć, to to, i że służby bezpieczeństwa zostały zaangażowane,

bo FBI, CIA czy ktoś inny wpływowy musiał dostarczyć im dowodów.

- Nie ma żadnych poważnych dowodów przeciwko mnie. Ja niczego nie zrobiłam.
- Poza tym, że byłaś w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. - Uśmiechnął się blado. - A potem

odmówiłaś usunięcia się z drogi i puszczenia wszystkiego w niepamięć. Jesteś bardzo upartą kobietą.

- Upartą? Przecież byłam w Arapahoe Junction. Kopałam bez wytchnienia i cały czas wierzyłam...- Musiała

opanować drżenie głosu. - A właściwie masz rację. Jestem uparta.

- Ja cię nie krytykuję. Podoba mi się w tobie ta cecha. Co jest może trochę zaskakujące, zważywszy na

problemy, które na mnie ściągnęłaś.

- Nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba, czy nie. Przez ostatnie kilka tygodni moje życie zamieniło się w

koszmar. O mały włos nie zginęłam w osuwającej się ziemi, musiałam się ratować, skacząc do wody, potem do

45

background image

mnie strzelano, a samochód, którym jechałam, wypadł z drogi, a teraz jeszcze to. Na miły Bóg, to jak z filmu o
niebezpiecznych przygodach Pauliny

.

- Nikt cię jeszcze nie przywiązał do torów kolejowych.
- To też pewnie czeka mnie w najbliższej przyszłości. Boże, jedyne, czego pragnę, to znaleźć sposób wyplątania

się z tego szaleństwa. - Spojrzała mu w oczy. - A ty musisz mi w tym pomóc.

- Mówiłem ci już, że znajdę ludzi, którzy próbowali cię zabić.
- Sytuacja komplikuje się coraz bardziej. I będzie jeszcze gorzej, dopóki się nie dowiem, co wydarzyło się w

Arapahoe Junction. - Wzięła głęboki wdech. - Dlatego będziesz przy mnie przez cały czas.

- Doprawdy?
- Tak.
- Dlaczego?
- Ponieważ jeśli nie będziesz, a oni mnie złapią, powiem im, że wszystko, o co mnie oskarżają, zrobiłam na

twoje polecenie.

Morgan przyglądał jej się przez chwilę, po czym odchylił głowę i wybuchnął śmiechem.
- O mój Boże, jesteś wprost cudowna! Prawdziwa Lukrecja Borgia.
- Walczę o własne życie.
- I masz rację, nie ufając mi w tej kwestii. Nie powinnaś ufać nikomu w sprawie czegoś tak cennego jak własne

życie. Zbyt łatwo można je stracić. - Usiadł w fotelu. - A zatem o co konkretnie ci chodzi w tym szantażu?

- Po pierwsze, załatw, żeby Galen i Logan dowiedzieli się, kto stoi za tym całym polowaniem na czarownice.

Nie umiem się temu przeciwstawić, skoro nie wiem, kto się za tym kryje. Po drugie, chcę wiedzieć, co się stało
tamtej nocy przy tamie. Nie było żadnego wybuchu. Nie wiem, co oni takiego zrobili, ale to było jak... -
Próbowała sobie przypomnieć. - Jak jakiś łoskot, drżenie.

- Coś jeszcze?
- O tak. - Zamyśliła się na moment. - Chcę, żebyś mi wyjaśnił, skąd i co wiesz na temat ostatniego mężczyzny,

którego szkicowałeś wczoraj.

- Słucham?
- Mówię o pilocie helikoptera. Nie powiedziałam ci wcale, że miał bliznę. Nie pamiętałam o tym, dopóki nie

zobaczyłam szkicu. Ale ty ją narysowałeś. Później się zastanowiłam i zdałam sobie sprawę, że wcale nie byłam
tak zmęczona. Pamiętałabym, gdybym rzeczywiście to ja mówiła o tej bliźnie. W pierwszej chwili pomyślałam,
że może jesteś z nimi w zmowie. Ale potem przypomniałam sobie twoją reakcję, kiedy rysowałeś ten portret.
Byłeś zaszokowany. Szybko się pozbierałeś, ale zauważyłam, że nie spodziewałeś się, że tę właśnie twarz
narysujesz.

- To tylko podejrzenia.
- To prawda. Ale odpowiedz mi na jedno pytanie. Dlaczego pomyślałeś, że będę na tyle łatwowierna, żeby dać

się nabrać na ten tekst, że byłam „zbyt zmęczona, żeby pamiętać”?

- Nie pomyślałem tak. Musiałem spróbować. Tylko w ten sposób mogłem dokończyć szkice ze wszystkimi

detalami, żeby mocje dać Galenowi. Musiałem tak postąpić, żeby dowiedzieć się, kim jest ten sukinsyn.

- A nie wiesz?
- Widziałem go tylko raz, a okoliczności nie sprzyjały wymianie grzeczności czy wzajemnej prezentacji.
- Dlaczego?
Nie odpowiedział.
- Do cholery! Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać?
- Zawsze byłem zwolennikiem zasady, żeby dzielić się tylko koniecznymi informacjami. - Uniósł dłoń. - Wiem.

Znowu wojskowe bzdury.

- Ale ja muszę to wiedzieć.
- Nie bądź zachłanna. Już i tak uległem twojemu szantażowi w pozostałych kwestiach. Potrzebuję trochę czasu

do namysłu, czy wyjawić epizod, który może nie mieć nic wspólnego z tą sprawą. Jestem po prostu ostrożny.

Przypomniał jej się Morgan stojący na płycie lotniska z karabinem w dłoni, kiedy helikopter zniżał się do

lądowania.

- Nie zauważyłam. Za to powiedziałeś, że ten epizod „może nie mieć nic wspólnego z tą sprawą”. Skoro nie

jesteś pewien, to mi bardziej powinnam wiedzieć... - Morgan kręcił głową. - Do diabła! To nie fair. Zmuszasz
mnie, żebym ci zaufała w sytuacji, kiedy nie znam wszystkich szczegółów, a od tego przecież zależy moje życie.

- I tak mi ufasz. Nie bezgranicznie, ale już sama sobie wszystko przemyślałaś i doszłaś do wniosku, że jednak

stoję po dobrej stronie.

- Na razie.
- Nie zmienię zdania.
- Czułabym się o wiele pewniej, gdybyś powiedział mi, gdzie widziałeś tego faceta z rysunku.
- Niestety wszyscy musimy żyć w niepewności.

„The Perils of Pauline” - niemy serial amerykański z 1914 roku, którego bohaterka w każdym odcinku popada w najdziwniejsze
tarapaty i szczęśliwie wychodzi z nich bez szwanku. Z filmu tego pochodzi słynna scena z pociągiem pędzącym wprost na bohaterkę,
przywiązaną do torów (przyp. tłum.).

46

background image

Nie zamierzał się przed nią ugiąć. Postanowiła więc na razie zrezygnować z tej bitwy i powrócić do

umacniania zdobyczy, które już miała.

- Naprawdę zgadzasz się na pozostałe warunki?
- Jasne. Posypuję głowę popiołem i pozwalam się ciągnąć za twoim rydwanem.
- Daruj sobie te głupoty. Po prostu obiecaj mi, że jeśli zrobi się goręcej, nie przejdziesz na stronę przeciwnika.
Uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Musiałaś rozmawiać z Galenem.
- Nie wiem, co masz na myśli.
Przyjrzał się uważnie jej twarzy.
- Może i nie rozmawiałaś. - Dokończył kawę. - Nie lubię składać obietnic. Zbyt ograniczają.
- Dlatego właśnie chcę, żebyś mi złożył jedną.
- Zaufałabyś mi, gdybym dał ci słowo?
Zastanowiła się.
- Myślę, że... tak.
Zachichotał.
- Co za entuzjazm!
- Nie potrafię cię rozszyfrować. Nigdy nie wiem, o czym myślisz. Muszę się więc zdać na intuicję.
- To może być przerażające. Wiem, że przytrafiło ci się całe mnóstwo przerażających rzeczy. - Wstał z fotela i

wyjął jej z rąk kubek. - Jeśli to poprawi ci samopoczucie, masz moje słowo, że nie przeskoczę na stronę wroga.

Rzeczywiście to stwierdzenie poprawiło jej samopoczucie. Za to zupełnie nielogiczne było, że dźwięk jego słów

sprawił, że zrobiło jej się gorąco i poczuła jakieś dziwnie pokrzepiające ciepło.

To samo ciepło poczuła, kiedy dotknął jej nadgarstka na schodach w hotelu.
Ale wtedy było inaczej. Tamto było z jego strony podstępem i zamierzoną manipulacją. A skoro wiedziała już,

do czego Morgan jest zdolny, dlaczego teraz dawała wiarę jego słowom?

- Zastanawiasz się, dlaczego mi ufasz? - rzucił przez ramię, idąc do kuchni. - Sam też się nad tym

zastanawiam.

Najwyraźniej czytał w jej myślach bez trudu, jak w otwartej księdze. To nie fair.
- Ale najwyraźniej dobrze się z tym czujesz - mówił dalej, wstawiając kubki do zmywarki. - Tak jak z wizją

łóżek z pierzynami i smaku tłuczonych ziemniaków.

- Żarty sobie ze mnie stroisz?
- Nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. - Podniósł na nią wzrok. - Chyba że sądziłbym, że mi się to upiecze.
- Nie licz na to, bo...
Wielkie nieba... Szybko odwróciła od niego wzrok. Do czego to doszło? Przed chwilą była zdenerwowana, a

teraz czuła na sobie jego wzrok. Było tak samo jak wtedy, kiedy dotknął jej, gdy zmieniał opatrunek.

- Jak myślisz, ile czasu zajmie Loganowi dowiedzenie się czegokolwiek o tej aferze?
Nie odpowiedział od razu.
- To zależy - odparł w końcu. - Jestem przekonany, że już próbuje się czegoś dowiedzieć. Twoja przyjaciółka

Sara musi być bardzo przekonującą osobą. Długo się znacie?

- Tak. - Sara to był bezpieczny temat. Lepiej zapomnieć tej dziwnej, intymnej chwili. - Od lat. Spotkałyśmy się

przy sprawie pierwszego trzęsienia ziemi niedaleko Istambułu, które fotografowałam. Byłam kompletnie
zielona, a ona uratowała mnie przed postrzałem przez jednego z żołnierzy, który pilnował miejsca katastrofy. A
potem pomagała mi się nie rozkleić, kiedy widziałam kolejne, wydobywane spod gruzów ciała. Nie umiałam
sobie z tym poradzić. Do dziś nie mogę się z tego otrząsnąć.

- Więc czemu do tego wracasz?
- Ponieważ mogę pomóc. Nie można przerzucać odpowiedzialności na innych tylko dlatego, że samemu się

cierpi.

Zwierzenia. Znowu wkraczają na intymny teren. Trzeba to przerwać. Alex wstała i ruszyła do swojego pokoju.
- Może położę się na chwilę. Zawołaj mnie, kiedy wróci Galen.
- Dobrze, ale przyjdę do ciebie za jakiś czas sprawdzić opatrunek.
- Jest w porządku - odparła pospiesznie.
Spojrzał jej w oczy i z namysłem pokiwał głową.
- Jak uważasz...
Oblizała wargi.
- Arapahoe Junction. To nie był wybuch. Wiem, że to nie był wybuch.
- Wierzę ci. - Odwrócił się od niej. - Odpocznij sobie.

- Twierdzi, że to nie był wybuch - powiedział Morgan obserwując Galen, jak ten przygotowuje kolację. - Jest

tego pewna.

- A zatem co spowodowało osunięcie się wzgórza? Trzęsienie ziemi?
- Takie było jedno z możliwych wyjaśnień FBI. Ale kto by, u licha, był w stanie wywołać trzęsienie ziemi? Nie,

nie mam pewności, co to było.

47

background image

Galen podniósł wzrok znad kurczaka, którego polewał sosem.
- Ale masz jakiś pomysł.
- Tego nie powiedziałem.
- Nie mówisz większości tego, o czym myślisz, ty łajdaku. - Galen wziął naczynie żaroodporne i podszedł z nim

do piekarnika. - To cud, że nie straciłem do ciebie cierpliwości.

- To prawda. Powinieneś był, i to już dawno. Dlaczego więc tu jesteś?
- Jestem masochistą. - Zamknął drzwiczki piekarnika. - Ale nie takim, żeby jeszcze dłużej być z dala od Eleny.

Teraz, kiedy już przestałem odgrywać superbohatera, zamierzam zostawić was samych sobie i wrócić do domu.
- Uśmiechnął się szeroko. - Uwielbiam być pod pantoflem żony.

- Tak, to prawdziwa hetera.
- Poczuję jej pazurki na własnej skórze, jeśli dalej będzie się sama borykała z ciążą. Muszę przy niej być. Nie

może mnie to ominąć. - Podszedł do kuchenki i zaczął mieszać warzywa. - Będziecie za mną tęsknić, chociaż
kupiłem wam masę mrożonego żarcia.

- Damy sobie radę. Opuszczasz nas na dobre? - upewnił się Morgan
- Będę do waszych usług, ale tylko przez telefon. Jeśli będziecie potrzebowali moich kontaktów, wszystko

załatwię, tyle że na odległość. Zacznę od zidentyfikowania facetów z tych dwóch szkiców. Teraz od Eleny
odciągnie mnie jedynie informacja, że tobie albo Alex grozi utonięcie albo poćwiartowanie. I to też wyłącznie za
zgodą Eleny.

Morgan skrzywił się.
- Mało prawdopodobne - mruknął.
- Nie wiem. Może złagodniała w ciąży? - Galen zachichotał. Pokręcił głową. - Nieee.
- Też tak sądzę.
- Załatwię wam transport. Załatwię wam doświadczonych ludzi do pomocy. Użyję mojego błyskotliwego

umysłu i daru perswazji, żeby przetrzeć wam każdy szlak. Zrobię wszystko, o ile nie będzie to wymagało, żebym
odszedł na więcej niż pięćdziesiąt metrów od Eleny.

- Dobrze, już dobrze. Zrozumiałem. Kiedy wyjeżdżasz?
- Jutro rano. Wyjadę, zanim się obudzicie.
- Nie, nie zrobisz tego.
Galen uśmiechnął się.
- Jasne. Będziesz siedział na straży, co?
- Zamierzam pozostać przy życiu. I ona także.
- Dlaczego pozwoliłeś jej sądzić, że uległeś jej szantażowi? Twoje stosunki z rządem już nie mogą być gorsze.
- To nie ma znaczenia. Dzięki temu poczuła, że ma większą kontrolę. Te skurczybyki pozbawiły ją praktycznie

wszystkiego, w co wierzyła. Musiała poczuć, że robi coś pozytywnego.

- I szantaż uważasz za coś pozytywnego? Zresztą nieważne. Wszystko zależy od sytuacji. - Galen spojrzał na

zegar na ścianie. - Kurczak będzie gotowy za piętnaście minut. Chcesz ją zbudzić?

- Za chwilę. Może teraz, zanim zaczniesz serwować dania, zadzwonisz do Logana?
- I co mu powiem?
- Że wyjeżdżasz, a ja oczekuję, że teraz on zapełni lukę po tobie. A jeśli tego nie zrobi, dorwę mu się do tyłka.
Galen gwizdnął przeciągle.
- Z Loganem nie można gadać w ten sposób.
- W takim razie przekaż mu to, jakkolwiek chcesz. Grunt, żeby sens pozostał ten sam.
- Żadnych gróźb. On też chce ocalić życie Alex, więc z pewnością będzie współpracował.
- Z tobą. A musi współpracować ze mną. - Zastanowił się chwilę. - Może spróbować łapówki?
- Na miły Bóg, przecież on jest miliarderem.
- Są różne formy łapówki. Powiedz mu, że mogę wyjawić mu pewną bardzo wartościową dla niego informację.
- Co? Dobra, nie mów mi. Ale nie zamierzam oferować Loganowi łapówki. - Po chwili dodał: - Ani tobie.
Morgan zaśmiał się.
- Galen, przecież zaproponowałeś mi łapówkę, żeby wciągnąć mnie w tę sprawę.
- Cóż, to było co innego.
- Jasne. Jesteś niezmordowany w osłanianiu mnie.
- Pewnego dnia przestanę to robić. - Galen wyjął z kieszeni telefon komórkowy. - Załatwię sprawę z Loganem.

Chcesz, żebym przekazał mu coś jeszcze?

- Nie. Ale jest coś, co chciałbym, żebyś ty dla mnie zrobił. Wyślij kogoś do Fairfax w stanie Teksas. To

staroświeckie miasteczko niedaleko Brownsville. Upewnij się, że to ktoś bardzo sprawny i ostrożny.

- I?
- Na obrzeżach miasta jest zakład włókienniczy. Niech ten człowiek powęszy dokoła i zobaczy, czego zdoła się

dowiedzieć.

- A czego się spodziewasz?
- Nie jestem pewien. Może czegoś... niezwykłego.

48

background image

- Załatwione. - Galen wystukał numer Logana. - Jesteśmy bezpieczni, odsapnęliśmy i mam kurczaka w

piecyku. - Wzdrygnął się. - Chciałem się tylko dowiedzieć, czy masz jakieś wskazówki. Uspokój się... - Wyszedł
na ganek, mówiąc do słuchawki coraz szybciej.

Najwyraźniej Logan nie był zadowolony z przebiegu wydarzeń. Cóż, żadne z nich się z tego nie cieszyło,

pomyślał Morgan. Utrzymanie się przy życiu będzie nie lada zadaniem.

Mógł odejść. Nie przewidział, że pętla zacznie zaciskać się na jego szyi.
Bzdura. Już wcześniej miał podejrzenia, że jest jakieś powiązanie między sprawą Arapahoe Junction i Fairfax.

Zaangażował się w tę sprawę nie dlatego, że Logan mu coś obiecał. Nie chodziło też o dossier Alex Graham i jej
fascynującą twarz, która tak go urzekła.

Wykorzystał Alex jako pretekst, by wyjść z ukrycia i stanąć twarzą w twarz z tym, co wydarzyło się w Fairfax.

- Żadnych śladów po niej? - spytał Betworth. - Przecież nie mogła tak zwyczajnie zniknąć. Połowa sił

porządkowych w Kolorado ją ściga.

- Złapiemy ją - odparł Jurgens. - Pracujemy nad numerem helikoptera. Samochód, który porzucili, został

wynajęty na lotnisku przez Dave’a Simmonsa z Baltimore. Oczywiście podejrzewamy, że te dane są fałszywe.
Ale jego opis nie zgadza się z tym, co mówił ten lekarz, kiedy opisywał mężczyznę, który sprowadził go do
rannej Graham. Więc to nie mógł być Morgan.

- Co za niespodzianka.
- Robię, co mogę. Proszę posłuchać, ryzykowałem własną głową, kiedy puściłem z dymem tamten dom w

górach. Było ze mną dwóch miejscowych detektywów, którzy byli wściekli jak cholera.

- Więc zajmiemy się nimi.
- Powers?
- Nie, żadnej przemocy. Zadzwonię do Tima Rolfe’a ze służb bezpieczeństwa i spytam go, czy nie uważa, że

zakaz publicznego wypowiadania się na temat sprawy Graham, nie byłby mądrym posunięciem.

- Pójdzie na to? - spytał Jurgens
- Jak dotychczas się zgadzał. To ambitny facet, który wie, kto dzierży władzę. Chce być po mojej stronie. -

Betworth przerwał. - Tak jak i ty, Jurgens. Wykonałeś dobrą robotę, ale będę od ciebie potrzebował czegoś
więcej. Musisz działać szybciej. Za bardzo zbliżamy się do Z-3. Nie mogę pozostawiać żadnych niewyjaśnionych
sytuacji.

- Może mógłby pan to odłożyć na później?
- Po czterech latach przygotowań? Nie, Jurgens. Muszę kuć żelazo, póki gorące. Może nie będę miał więcej

takiej okazji. A to znaczy, że i ty nie będziesz jej miał. - Po chwili dodał łagodniejszym tonem: - Jesteś bardzo
sprytny i wiem, że zrobisz wszystko, co będzie konieczne. Po prostu znajdź i pozbądź się ich, żebyśmy mogli się
skupić na tym, co dla nas istotne.

Rozdział 7

Cieszę się, że smakował ci mój kurczak. Zresztą nie spodziewałem się innej reakcji - powiedział Galen, wstając

od stołu i zbierając naczynia. - Pomyślałem, że zasłużyłaś na porządny posiłek, zważywszy na spore braki
Morgana w tej dziedzinie.

- Był pyszny. - Alex też się podniosła. - Pomogę ci w zmywaniu.
- Zwykle zostawiam to Morganowi. Porządne zmęczenie jest oczyszczające, a Bóg jeden wie, że teraz by mu się

to przydało.

Morgan utkwił wzrok w Alex.
- Dziś odmawiam współpracy. Wydaje mi się, że ona ma ochotę na coś więcej niż tylko zmywanie. Dlatego

pójdę zwiedzić okolicę.

Skubaniec jest spostrzegawczy, pomyślała Alex, niosąc naczynia do kuchni.
Galen zaczął wstawiać talerze do zmywarki.
- Czy on ma rację? Chcesz ze mną o czymś porozmawiać?
- Tak. Morgan mi powiedział, że jutro rano wyjeżdżasz.
- Tak. Ale nie zniknę i nie zostawię was na pastwę losu.
- To samo powiedział Judd. Ale to znaczy, że będę musiała mu całkowicie zaufać. A to dla mnie bardzo trudne.
- Nie powinnaś tak myśleć. W wielu dziedzinach jest ode mnie dużo mądrzejszy. Chociaż przyznaję to z

bólem. - Przerwał. - Nie, zapomnij, co powiedziałem. My po prostu zdobywaliśmy doświadczenia w innych
dziedzinach.

Uśmiechnęła się niechętnie. Trudno było nie uśmiechać się do Galena. Morgan miał rację, że to prawdziwy

oryginał.

- Nie obchodzą mnie jego doświadczenia. Interesuje mnie jego charakter. Nie potrafię go rozgryźć.
- I nie ufasz mu?
- Do diabła! Ten facet zabija ludzi!
- Tak, to prawda.
- Czy to nie wystarczy, żeby nabrać podejrzeń?
- Czy, od kiedy go znasz, zabił kogoś, kto na to nie zasługiwał?

49

background image

- Nie o to chodzi.
- Jeśli to cię uspokoi, on już nie działa w tym biznesie. Jest na emeryturze. A tę robotę wziął ze względu na

mnie.

- A co jeszcze mogłoby go skusić do powrotu do tak zwanego biznesu?
- Nie wiem. Judd Morgan to zagadka.
- Też mam takie wrażenie. Ale nie mogę teraz bawić się w quizy... Muszę wiedzieć... Muszę mu ufać.
- Już nie mogę ci pomóc.
- Ale ty mu ufasz?
- Tak, ale to zawsze była kwestia instynktu. Wolę mieć go po swojej stronie, podobnie jak żonę.
- Morgan mówił, że kiedyś chciała poderżnąć mu gardło.
- Tak. Elena nie wybacza i nie zapomina.
- Czy jest coś, co powinna mu wybaczyć?
- O tak.
- Ale ty się z nią nie zgadzasz?
- Niezupełnie.
- Nie chcesz o tym opowiedzieć?
- Ta historia raczej nie wzbudzi w tobie większego zaufania do Judda. - Włączył zmywarkę. - A co powiesz,

jeśli zamiast tego zrelacjonuję ci wszystko, co wiem o przeszłości Judda?

- Cóż, wezmę, co mi dają.
Galen zaczął wycierać blat kuchenny.
- No dobrze. W takim razie powinienem zacząć od tej niefortunnej operacji w Korei Północnej...

Kuchnia była już wysprzątana, a zmywarka buczała w kolejnym cyklu zmywania, kiedy Galen skończył

opowiadać. Uśmiechnął się do Alex przewrotnie.

- I to wszystko, co ci się uda ze mnie wyciągnąć. Możesz mnie torturować, zrywać paznokcie i łamać palce, a

nie powiem...

- Już dobrze, Galen. - Alex starała się przeanalizować to wszystko, co jej powiedział. - Niestety nadal nie

wiem, jaki jest jego sposób rozumowania. Nie możesz powiedzieć mi czegoś więcej?

- Zastanówmy się. Podobno pochodzi z rodziny związanej z siłami powietrznymi i dorastał w różnych

miejscach świata. Posługuje się płynnie sześcioma językami. Sądzę, że wstąpienie do agencji było dla niego
oczywistym krokiem. - Galen odwrócił się do niej. - Masz rację. To wszystko ci nie pomoże. Będziesz chyba
musiała zawierzyć własnemu instynktowi, tak jak ja.

- To przerażające.
- To zależy od instynktu. - Uśmiechnął się. - Zadzwonię do Eleny, a potem kładę się spać. Kiedy wróci Judd,

powiedz mu, że zwierzałem ci się ze swoich sekretów. Nie chciałbym, żeby sobie pomyślał, że robię coś za jego
plecami.

Obserwowała go, jak wychodzi z kuchni, a sama skierowała się do drzwi wyjściowych. Poczuła zimny powiew

powietrza.

- Powinnaś włożyć kurtkę, jeśli chcesz dłużej zostać na zewnątrz - stwierdził Morgan, idąc w jej stronę. -

Chyba jest przymrozek.

- Myślałam, że czaisz się gdzieś na tarasie.
- Ja się nie czaję. Robiłem to, co mówiłem, że zamierzam zrobić. Musiałem poznać dokładniej okolicę. -

Wszedł po schodkach i otworzył drzwi do domku. - Nigdy nie wiadomo, kiedy ci się może przydać taka wiedza.
Chodź do środka. I tak jesteś osłabiona i wychłodzona.

- Już nie. Nic mi nie jest - odparła Alex, ale posłuchała jego rady. Ogarnęło ją miłe ciepło. - Galen kazał ci

przekazać, że wywnętrzył się przede mną całkowicie.

- Niezbyt zgrabne sformułowanie. - Zdjął kurtkę i powiesił ją w szafie. - I mało przyjemne zajęcie. Ale

spodziewam się, że wyciągnęłaś z niego, co się dało. - Odwrócił się do niej. - Pewnie wiedział, że na dłuższą
metę to i tak nic nie da.

- Dlatego zostawiłeś nas samych? - domyśliła się.
- Tak. Czujesz się teraz lepiej?
- A dlaczego miałabym się czuć lepiej? Jestem zła, bo nie mam na ciebie żadnego haka.
- Przykro mi. - Przyglądał jej się chwilę. - Co mogę zrobić, żeby ci to jakoś ułatwić?
Wbiła w niego wzrok, a potem zaśmiała się sceptycznie.
- I ja mam uwierzyć, że chcesz mi ułatwić?
- Naprawdę tak myślę. Chciałbym, żebyś czuła się dobrze w moim towarzystwie.
- W takim razie opowiedz mi o tym mężczyźnie z rysunku. Opowiedz mi o człowieku, który zestrzelił Kena.
Nie od razu się odezwał.
- Wpadłem na niego parę miesięcy temu w Fairfax, w stanie Teksas. Zostałem tam wysłany z pewnym

zleceniem i widziałem go tamtej nocy.

- Jesteś pewien, że to był on?

50

background image

- Tak. Tamta noc bardzo dokładnie wryła mi się w pamięć.
- Widziałeś któregoś z pozostałych mężczyzn?
- Nie. Ale to wcale nie znaczy, że ich tam nie było. Roiło się tam od ludzi.
- To znaczy?
- To były laboratoria. Wydało mi się to bardzo dziwnym miejscem dla Moralesa.
- Moralesa?
- Mojego celu. Juan Morales, sporego kalibru diler narkotyków i handlarz bronią. Wtedy wydawało mi się, że

zakład w Fairfax zajmuje się oczyszczaniem heroiny albo produkcją cracku lub ecstasy.

- Wtedy? A teraz jesteś innego zdania?
- Chcesz kawy?
- A czy będę jej potrzebowała?
Pokręcił głową.
- Nie. Tamtej nocy nie wydarzyło się nic strasznego. Chociaż, może ty będziesz miała inne zdanie. Dostałem

rozkaz zdjęcia Moralesa w hotelu i dostarczenia aktówki, z którą się nie rozstawał. Miało być w niej pełno forsy.
Nie zdołałem go dopaść Moralesa, więc pojechałem za nim do tego małego zakładu włókienniczego na
przedmieściach. W bramie powitał go twój strzelec ze szkicu. Było mnóstwo ochroniarzy, więc zaczekałem na
zewnątrz. Kiedy wyszedł, śledziłem go w drodze powrotnej do miasta i wtedy nadarzyła się okazja do strzału,
którą wykorzystałem.

- Zabiłeś go?
- Nie pudłuję. Ponieważ nie udało mi się załatwić go przed wizytą w fabryce, pomyślałem sobie, że lepiej

sprawdzić zawartość aktówki, na wypadek gdyby okazało się, że na przykład dał te pieniądze facetowi, który
witał go przy bramie wjazdowej.

- No i?
- Nie było w niej pieniędzy. Zamiast nich znalazłem trzy komplety planów inżynieryjnych z dość

interesującymi notatkami. Zaznaczono na nich strategiczne miejsca do umieszczenia ładunków wybuchowych,
żeby doszczętnie zburzyć konstrukcję. Nawet były tam pewne sugestie co do rodzaju materiałów wybuchowych.

- Co to za plany?
- Nie wiem. Nie miały nazw. Oznaczone były jedynie symbolami Z-1, Z-2 i Z-3.
- Co z nimi zrobiłeś?
- Zrobiłem to, co mi kazano. Dostarczyłem aktówkę Alowi Leary’emu, mojemu kontaktowi w CIA, i

powiedziałem, że zadanie wykonane, ale zamiast pieniędzy w walizce są plany. Muszę przyznać, że nie był
zachwycony, że ją otwierałem, ale niemal natychmiast ukrył niezadowolenie. Dwa dni później zostałem wysłany
do Korei Północnej. Reszta to już historia. Nawet nie łączyłem ze sobą tych dwóch zleceń, dopóki nie
zobaczyłem, co wydarzyło się w Arapahoe Junction.

Zesztywniała.
- Jak to?
- Dwa plany przedstawiały wielopiętrowe budynki, ale trzeci to była tama. Z-1.
- O Boże.
- Ale raporty z przerwania tamy mówiły, że nie było żadnych śladów sabotażu, a szczególnie ładunków

wybuchowych. To mógł być zbieg okoliczności.

- Więc nic nie zrobiłeś.
- Ukrywam się. Miałem pojechać do Kolorado i zacząć prowadzić śledztwo w sprawie kataklizmu, który

prawdopodobnie był spowodowany czynnikami naturalnymi?

- Mogłeś o tym komuś powiedzieć, zadzwonić...
- Do kogo? Do CIA? Jeśli tama w Arapahoe była Z-1, to może fakt, że obejrzałem te plany, był powodem, dla

którego FBI wydała na mnie tę sankcję? Zbyt ryzykowne. W dzisiejszych czasach obie agencje dość blisko ze
sobą współpracują. - Spojrzał na nią. - Zdecydowałem nie nadstawiać karku. Nie jestem jednym z twoich
bohaterów. Przez całe lata wykonywałem najbrudniejszą robotę na ziemi, żeby umacniać swego rodzaju mur,
dzielący nasz kraj od całej ohydy reszty świata. I w dowód wdzięczności ktoś wbił mi nóż w plecy. Dlatego się
wycofałem. Jeśli ci się to nie podoba, trudno.

- Nie możesz się wycofać. To niczego nie rozwiązuje.
- Ale rozwiązało sprawę, czy przeżyję, czy nie.
- Czas przeszły. Czy to znaczy, że już nie zamierzasz się wycofywać?
- To kwestia dyskusyjna. Zostałem w to wciągnięty i musiałem zacząć jakoś działać.
Kaszlnęła znacząco.
- Chcesz coś powiedzieć?
- Nie próbuj mi wciskać kitu - wybuchnęła. - To był twój wybór i doskonale o tym wiesz. Przyjąłeś robotę,

którą zlecił ci Logan, bo chciałeś dowiedzieć się, czy Z-1 to tama w Arapahoe. Po prostu nie chcesz się do tego
przede mną przyznać.

- A niby dlaczego?

51

background image

- Nie wiem. Może boisz się, że pomyślę sobie, że nie jesteś takim cynikiem, jakiego udajesz? Nie obawiaj się,

nie popełnię tego błędu. Każdy ma prawo do potknięcia. Nawet ty.

Wykrzywił usta w uśmiechu.
- Cieszę się, że nie zniszczyłem swojej reputacji. Powiedz mi, kiedy zauważysz, że zaczynam znowu odgrywać

bohatera, jak ci godni naśladowania ludzie, wśród których dorastałaś.

- Masz to jak w banku - zapewniła, odwzajemniając uśmiech. Morgan wyglądał przyjaźnie i nagle zapragnęła

wyciągnąć do niego rękę i go dotknąć. Szybko odwróciła wzrok. - Jak długo będziemy musieli tu zostać?

- Prawdopodobnie nie dłużej niż kilka dni. Przy takiej obławie bezpieczne schronienia nie na długo są

naprawdę bezpieczne. Chciałbym zostać tu do czasu otrzymania raportu od Galena na temat Fairfax. Ma wysłać
tam człowieka, który trochę powęszy. Kiedy się stąd ruszymy, chciałbym już mieć jakieś ustalone miejsce i
powód, dla którego się tam przeniesiemy.

- I myślisz, że to zajmie tylko kilka dni?
- Lepiej, żeby trwało krócej. Nie mamy zbyt wiele czasu.
Poczuła przypływ paniki. Jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak zaszczuta. Nawet wtedy, w Iranie, kiedy

uciekała, nie miała takiego poczucia osaczenia ze wszystkich stron.

- Wszystko będzie dobrze. - Morgan patrzył jej w oczy. - To duży kraj. Łatwiej jest zgubić się w kraju tych

rozmiarów. I ludzie nie są tak podejrzliwi. Lubią cię i chcą wierzyć, że wszyscy są dobrzy.

- A ty uważasz, że to naiwne.
- Tak, ale uważam też, że to dość pokrzepiające. - Uśmiechnął się. - Popatrz no, a dopiero co ustaliliśmy, że

jestem lodowatym sukinsynem. - Nagle jego spojrzenie nabrało intensywności. - Potrzebuję każdego ciepła,
jakie mogę dostać.

Nie mogła odwrócić od niego wzroku. Wcale nie był lodowaty. Czuła falę gorąca, która ogarniała jej ciało,

gdy... Uciekła spojrzeniem. O czym oni w ogóle rozmawiają?

- Pragnienie dostrzeżenia dobra w ludziach wcale nie jest naiwne. - Oblizała wargi. - Co będziemy robić do

czasu, gdy Galen się z nami skontaktuje?

A niech to! Żałowała, że nie może cofnąć tego pytania. Głupia! Głupia!
Ale Morgan nie odpowiedział w dwuznaczny sposób tak, jak się spodziewała.
- Przypuszczam, że pozwolisz mi, żebym dostrzegł w tobie dobro.
- Co takiego?
- Mówiłem, że nie będę cię rysował bez twojego pozwolenia.
- I nie dostaniesz go. Nie znoszę siedzieć nieruchomo.
- Więc nie siedź. Ale i tak jesteś jeszcze na tyle osłabiona, że od czasu do czasu będę miał okazję przyłapać cię

na odpoczynku. Poświęcisz mi trochę czasu, a ja będę cię codziennie zabierał ze sobą na zwiad po okolicy. To
powinno trochę nam urozmaicić pobyt tutaj.

- A nie boisz się, że nie będę za tobą nadążać?
- Może. Ale wtedy po prostu zwolnię. Nie zamierzam cię zostawiać tu samej.
- Oddaj mi moją broń.
- Jest w mojej kurtce. Weź ją, kiedy tylko chcesz. Ale jaki będziesz miała użytek z broni wobec takiego pocisku

rakietowego, jaki Jurgens wymierzył w domek w górach? Jeśli nas tu znajdą, jedyną naszą szansą będzie wojna
partyzancka.

- A nie ucieczka i ukrycie się?
- Ucieczka, ukrywanie się, atak, znowu ucieczka. Czy taki styl walki nie odpowiada ci bardziej?
Już miała mu zaprzeczyć, ale uznała, że on jednak ma rację.
- Jeśli to jedyny sposób, żeby przetrwać. Nie chcę zostać złapana jak szczur w pułapkę. Jednak moim zdaniem

to nie fair.

- Co masz na myśli?
- Ta umowa między nami jest trochę niesprawiedliwa. Jeśli chcesz mnie rysować, to ja chcę, żebyś

wyświadczył mi przysługę.

Gwałtownie pokręcił głową.
- Żadnych zdjęć - powiedział stanowczo.
- Nawet bym nie próbowała. Nie jesteś aż tak atrakcyjny.
- I całe szczęście.
Ale jego twarz skrywała wiele tajemnic i byłaby fascynującym obiektem, gdyby udało jej się je uchwycić.
- Prawdopodobnie skończyłabym ze zdjęciem przedstawiającym coś, co przypominałoby kamienny mur. Nie.

Kiedyś powiedziałeś mi, że gdybym ci uciekła, potrafiłbyś mnie wytropić. No więc właśnie pomyślałam sobie, że
mógłbyś nauczyć mnie, jak to robić.

- Po co?
- Parę razy byłam w sytuacji, kiedy takie umiejętności mogły mi się przydać. Nie jestem zupełnie zielona w tej

dziedzinie. Od najmłodszych lat ojciec zabierał mnie na polowania. Znam się na lesie.

- Ale po co ci tropienie?

52

background image

- Pamiętam, jak parę lat temu w Turcji mała dziewczynka oddaliła się od wioski, kiedy fotografowałam jej

rodziców. Cztery dni zajęło nam poszukiwanie jej. Ale kiedy ją znaleźliśmy, już nie żyła. Spadła ze skarpy do
rzeki. Gdybyśmy byli w stanie znaleźć ją szybciej, może nie doszłoby do tragedii.

- Powinienem był się domyślić, że chodzi o kolejny sposób na ratowanie świata.
- Nie. Tylko trzyletniej dziewczynki. Umowa stoi?
- W ciągu kilku dni nie uda ci się nauczyć zbyt wiele. Ja miałem nauczyciela z plemienia Apaczów, który

poświęcił mi kilka miesięcy, a i tak...

- Nauczę się tyle, ile zdołam. Każda wiedza będzie dla mnie pomocna. Umowa stoi?
Uśmiechnął się.
- Stoi.
- W takim razie idę spać. - Odwróciła się, żeby wyjść. - Do zobaczenia rano.
- Dobry pomysł. Miałaś dzień pełen wrażeń.
- Paskudny dzień.
- Chciałbym ci powiedzieć, że najgorsze masz już za sobą. Ale nie mogę. - Zapewniał jej bezpieczeństwo, ale

nie kosztem uczciwości.

- Nie prosiłam cię o to. Dobranoc.
Nie włączyła światła w pokoju, kiedy zdejmowała spodnie. Rana na ramieniu nie pozwalała jej na rozebranie

się z koszuli, ale była zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować. Nakryła się kołdrą i uklepała poduszkę.

Tak jak powiedziała Morganowi, to był paskudny, przerażający dzień. Dzień, w którym poczuła prawdziwy

strach, rozczarowanie, dezorientację. Ale ten dzień zbliżył ją z Morganem bardziej, niż tego chciała.

Nie powinna być tym zaskoczona. W sytuacjach zagrożenia życia często na pierwszy plan wysuwała się

seksualność. Kiedyś czegoś takiego doświadczyła z pewnym młodym lekarzem w czasie powodzi w
Bangladeszu. Czar prysł, gdy tylko zniknęło zagrożenie.

Ale tamto nie było tak silne jak to, co pojawiło się teraz.
To bez znaczenia, przekonywała samą siebie. Powinna się temu oprzeć. Najwyraźniej Morgan nie zamierza

podtrzymywać tej intymności, jaka się między nimi wytworzyła. Jezu, jest naprawdę zawiedziona, uświadomiła
sobie z niesmakiem. Jeszcze tylko tego jej brakowało, żeby iść do łóżka z kimś takim jak Morgan.

Tylko że Morgan jest niezwykły. Nigdy nie spotkała kogoś tak skomplikowanego. Im więcej o nim wiedziała,

tym mniej argumentów miała przeciwko niemu. Jego sposób myślenia i działania różnił się bardzo od jej
filozofii życiowej, ale ciężko było winić człowieka, który...

Lepiej już przestać o nim rozmyślać. Jeśli ma spędzić noc bez zmrużenia oka, to lepiej pomyśleć w tym czasie

o czymś, co pomoże jej wyplątać się z tej sytuacji.

Z-1... Nie, sprawa jest znacznie poważniejsza. Poważniejsza i groźniejsza. Jeśli Z-1 było tamą w Arapahoe i ten

cel został już zniszczony...

Czy to znaczy, że następny będzie Z-2?

- Jakie są postępy w sprawie Z-2? - spytał Betworth. - Nie zostało ci już dużo czasu, Powers.
- Nie ma problemu. Wyrobimy się.
- Ale z jakim rezultatem?
- Myślę, że powinno panu wystarczyć, że postępuję zgodnie z wytycznymi. Jeśli mamy jakieś opóźnienie, to

wyłącznie z powodu pańskiego zlecenia, żebym zajął się tą Graham.

- Ale teraz to dla mnie żadna wymówka. Przekazałem tę sprawę Jurgensowi.
- I jemu też się nie powiodło, prawda?
- Dopadnie ją. A ty skup się na Z-2. - Rozłączył się i oparł w fotelu. Zachować spokój. Wszystko pójdzie

zgodnie z planem. Ma wszystko pod kontrolą, jak zawsze. Jurgens znajdzie Graham i Morgana, i zlikwiduje ich.
Wszystko będzie...

Zadzwonił telefon.
- Betworth, nie mogę go znaleźć.
To był głos Runne’ego.
- Na miłość boską, czemu nie odbierasz moich telefonów? - zirytował się Betworth.
- Muszę go odnaleźć. Zgubiłem trop. Daj mi jakiś namiar.
Betworth wziął głęboki oddech. Nie do wiary. Żadnego tłumaczenia się, przeprosin. Za to ten arogancki,

fanatyczny skurczybyk mu rozkazuje!

- Może gdybyś odpowiadał na moje telefony, to mógłbym ci pomóc - warknął.
- A teraz możesz?
Betworth miał ochotę się rozłączyć, ale to byłby błąd. Runne był nieprzewidywalny, ale on miał wobec niego

plany. Poza tym można go wykorzystać do pozbycia się Morgana.

- Parę dni temu był w Kolorado. Może być tam nadal, ale wątpię w to. Gdziekolwiek się ukrywa, jest z nim

kobieta, Alex Graham.

- Jesteś pewny?
- Tak.

53

background image

- A mógłbyś przesłać mi jej zdjęcie?
- Nie ma takiej potrzeby. Kup sobie gazetę. Nie czytasz gazet, nie oglądasz telewizji?
- Nie.
- Zrobiło się wokół niej gorąco. Więc nie ma sensu, żebym dał ci jakiekolwiek adresy czy numery telefonów.
- To jaki będę miał z niej pożytek?
- To oczywiste, że Morgan nie zamierza jej opuszczać, a to znaczy, że ona będzie dla niego ciężarem. Będzie go

opóźniać. Więc go bez trudu dopadniesz, prawda?

- Racja, ale mimo wszystko prześlij mi faksem informacje o niej. Zadzwonię do ciebie i podam ci numer faksu

w mieście, w którym teraz jestem. Może uda mi się przepytać jej znajomych, żeby zdobyć jakieś dodatkowe
informacje.

- Mówiłem ci już, że jest poszukiwana przez wszystkich.
- To nie ma znaczenia. Uciekinierzy muszą się kiedyś zatrzymać albo popełnić jakiś błąd. Człowiek osaczony

waha się i zastanawia, a ja mam przewagę, bo nie mam skrupułów. - Po tych słowach rozłączył się.

- W porządku. - Judd spojrzał w stronę gór. - Dam ci piętnaście minut. Ty pójdziesz i ukryjesz się przede mną.

No to do dzieła.

- Zamierzasz mnie tropić? - spytała Alex. - To jak ja się czegokolwiek nauczę?
- Zostawisz trop, a potem razem przejdziemy po twoich śladach i zobaczymy, jakie błędy popełniłaś.
- Jakie błędy popełniłam?
- Przepraszam. Złe sformułowanie. Przyzwyczaiłem się do takiej zwierzyny łownej, która nie chce zostać

odnaleziona. To jedyny sposób nauczania, jaki znam. Więc albo to akceptujesz, albo nie.

- Zgoda, niech i tak będzie. - Alex ruszyła biegiem w dół zbocza.

- Mam cię. - Judd wyciągnął Alex z krzaków. - Chyba jesteś już trochę zmęczona. Tym razem byłaś bardzo

niezdarna.

- Wielkie dzięki. - Skrzywiła się. - To trzeci raz i już mnie to wkurza. Jeśli tropienie jest takie proste, dlaczego

nie udało nam się znaleźć tamtej małej dziewczynki?

- To wcale nie jest proste, wymaga praktyki. Bardzo wiele czynników może wpłynąć na to, że nie zobaczysz

śladów, albo zostaną one zatarte. Może ta dziewczynka przez jakiś czas brodziła po płyciźnie rzeki? Jej ślady
mógł zmyć deszcz. Dzieci niewiele ważą, więc ich stopy nie odciskają się zbyt wyraźnie na trawie. Jeśli długo
szła po błocie, na bucikach mogło się go zebrać bardzo dużo i utworzyć błotne poduszki. W takiej sytuacji
ludzkie ślady stają się niemal nie do zidentyfikowania. Poza tym jakieś duże zwierzęta mogły przejść po jej
śladach i je zatrzeć. Albo po prostu byliście w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.

- Co to znaczy?
- Mówię o kącie padania światła. - Przyjrzał się jej twarzy. - Jesteś już zmęczona. Przeanalizujemy wszystkie

twoje błędy i wracamy do domu. - Odwrócił się i ruszył pod górę wzniesienia. - Zobacz. Tutaj przesunęłaś
kamienie. - Wskazał jakieś miejsce w trawie. - Kiedy ruszyłaś biegiem w dół zbocza, przydeptałaś trochę ziemię
w tym miejscu i ma ona nieco inny kolor. - Znowu wskazał jakieś miejsce. - Złamałaś łodyżkę tej rośliny, kiedy
wchodziłaś w krzaki. - Przykucnął na ziemi. - A tutaj zostawiłaś wyraźny odcisk stopy.

- Dla mnie wcale nie jest on wyraźny.
- Spójrz na tę linię, to miejsce, w którym twój duży palec zagłębił się w ziemi.
- To jak uczenie się nowego języka - powiedziała, kiwając głową.
- Po prostu musisz wytrenować oczy w wypatrywaniu śladów. Są cztery rzeczy, na które powinnaś zwracać

uwagę. Wgniecenia, gdzie ziemia, kamienie lub gałązki zostały wciśnięte w grunt, na skutek ciężaru
postawionej stopy. Regularność, która jest efektem prostych linii lub geometrycznych kształtów czegokolwiek,
co zwykle nie występuje w naturze. Zmiany kolorystyczne, które wyróżniają się w otoczeniu o jakimś
konkretnym kolorze czy teksturze. Wszelkie zaburzenia, czyli zmiany, które powstały niedawno. - Ruszył przed
siebie. - Chodź, przejdziemy się do pierwszego miejsca, w którym się schowałaś, i tam przeanalizujemy ślady.

Przyspieszyła, żeby dotrzymać mu kroku.
- Mogłam równie dobrze zostawić celowo ślady wskazujące, że ukryłam się w tamtym miejscu.
- Owszem. Ale nie musiałem patrzeć w ziemię, kiedy zbliżyłem się do tamtych krzewów.
- Dlaczego?
- Wyczułem twój zapach.
Aż się potknęła z wrażenia.
- Co takiego?
- Dezodoranty, pasta do zębów, szampon to zapachy cywilizacji. Ale natura daje każdemu jego własny,

indywidualny zapach.

- Twierdzisz, że śmierdzę?
Spojrzał na nią.
- Nie. Pachniesz intensywnie kobieco. Wyjątkowo atrakcyjnie.
Szybko odwróciła od niego wzrok.

54

background image

- Albo po prostu dość wyraźnie, w sposób możliwy do identyfikacji - skorygowała go.
- Wyczułbym twoją obecność w ciemności.
Gwałtownie nabrała powietrza i pospiesznie szukała w myślach czegoś, co mogłaby powiedzieć.
- Czy to twój przyjaciel Apacz przeszkolił twój nos tak samo jak oczy?
- Nie, to talent. Musiałem go tylko udoskonalić.
- Monty, pies Sary, ma świetny węch.
Morgan wybuchnął śmiechem.
- Porównujesz mnie do psa?
Z ulgą zauważyła, że napięcie między nimi zniknęło.
- Cóż... To bardzo wyjątkowy pies.
- W takim razie domyślam się, że powinienem potraktować to jak komplement. - Ukląkł i wskazał jej punkt

oddalony o jakieś czterdzieści metrów przed nimi. - W tamtym miejscu natrafiłem na twój pierwszy ślad.
Widzisz ten połysk?

Kucnęła obok niego.
- Tak. Jak ja to zrobiłam?
- Twoja stopa odcisnęła się w ziemi, a to wgłębienie ma gładszą powierzchnię niż reszta terenu, no i odbija

światło. Ale można to dostrzec tylko pod bardzo niskim kątem.

- Jako połysk?
- Pewnie, gdybyś stała w tamtym miejscu i patrzyła na nie z góry, nic byś nie zauważyła. Dlatego pomocne jest

patrzenie z odległości.

- Najwyraźniej jesteś ekspertem na odległość.
- Kiedy jestem na górze, też sobie radzę całkiem nieźle.
Tym razem nie popełniła tego błędu i nie spojrzała na niego. Szybko się podniosła.
- Chodźmy dalej. Nie mogę się już doczekać, kiedy dowiem się, jakie jeszcze błędy popełniłam.

- Jesteś niesamowity w terenie. - Patrzyła w ogień płonący w kominku, popijając gorącą czekoladę. - Jak

poznałeś tego Indianina, który nauczył cię tropienia?

- Armia mnie do niego wysłała. To była część mojego szkolenia. - Ołówek Morgana poruszał się płynnie po

szkicowniku. - Nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz musiał kogoś wytropić. Właściwie to nabranie wprawy zajęło
mi więcej czasu niż powinno. Początkowo nie lubiłem polowania. Musiałem nauczyć się nie myśleć o
końcowym strzale i skoncentrować się na pościgu jako takim. Wiesz, naprawdę bardzo ładnie wyglądasz w
świetle kominka...

- Lepiej się pospiesz z tym rysowaniem. Przez to ciepło robię się śpiąca.
- Tylko jeszcze chwilę... Mówiłaś, że chodziłaś z ojcem na polowania. Trochę mnie to zaskoczyło. Nie potrafię

wyobrazić sobie ciebie ze strzelbą.

- Nie braliśmy ze sobą strzelb. Mój ojciec nie lubił zabijania zwierząt. Braliśmy aparaty fotograficzne.
- Teraz wszystko jasne. To bardziej w twoim stylu.
- Czy większość ludzi w twoim zawodzie ma problemy z opanowaniem umiejętności...- szukała odpowiedniego

słowa - polowania?

- Zabijania. Powiedz to. - Nie odrywał wzroku od rysunku. - Niektórzy je mają, inni nie. Czasem znajduje się

ktoś, kto to uwielbia. Kocha polowanie. Kocha zabijać.

- Ale ty nie?
- Nie.
- Ale poznałeś kogoś, kto to kocha?
Przytaknął.
- I przez pewien czas nawet zaraził mnie swoim entuzjazmem.
- Był tak samo dobry jak ty?
- Nie, ale niewiele mu brakowało. - Morgan odłożył szkicownik na stół obok siebie. - Idź do łóżka.

Najważniejsze już naszkicowałem. Jutro zajmę się szczegółami.

Nie chciał odpowiadać na więcej pytań. Pewnie nie powinna już o nic pytać. Nie wiedziała, które chwile były

bardziej intymne. Czy ten czas spędzony w mroźnych górach, czy może godziny przed kominkiem?

Wstała z kanapy.
- Wydaje mi się, że ty lepiej wyjdziesz na naszej umowie. Podejrzewam, że nie będę dobra w tropieniu.
- Będziesz. Jesteś spostrzegawcza. Jesteś bystra i szybko się uczysz. Jutro będziesz pamiętać o wszystkim, co

ci dziś powiedziałem, i będzie mi dużo trudniej cię znaleźć.

- Chyba że podejdziesz mnie na tyle blisko, że mnie wywąchasz. Nadal nie jestem pewna, czy mi się to podoba.
- Nauczyciel musi mieć jakieś korzyści. Pojutrze to ty przeprowadzisz mnie po swoich śladach i powiesz mi,

jak cię wytropiłem.

- Już? Tak prędko?
- Tak jak mówiłem, masz dobre oczy.
Tak jak on. Lodowato błękitne... Ale teraz nie były wcale zimne...

55

background image

- Dobranoc. - Ruszyła do swojego pokoju. - Jutro postaram się postawić cię przed większym wyzwaniem.
- Nie staraj się za bardzo. Wierz mi, jesteś dla mnie nieustannym wyzwaniem, Alex.

Gdzie jest Morgan?
Alex zaczęła podskakiwać w miejscu, żeby poprawić krążenie w nogach. W ciągu ostatniej godziny mocno się

ochłodziło i była już gotowa do powrotu na ranczo. Przez noc napadało sporo śniegu i Morgan odwołał lekcję
tropienia, bo sypiący nadal śnieg zatarłby każdy ślad. Zaskoczyło ją to, że była zawiedziona, kiedy podał jej
aparat i zostawił ją samą na zboczu wzgórza. Poczuła się... porzucona.

Boże, co za patetyczne stwierdzenie.
Trzeba zapomnieć o mrozie. Zapomnieć o Morganie.
Uniosła aparat i złapała ostrość na spowitych mgłą szczytach gór Teton.
- Gotowa?
Odwróciła się i zobaczyła za sobą Morgana. Powinna go była usłyszeć w tym skrzypiącym śniegu, ale nie

usłyszała.

- Gdzie byłeś?
Gestem ręki pokazał porośnięte drzewami wzgórze na południu.
- Musiałem się trochę poruszać.
- A ja cię spowalniałam, tak?
- Tak. - Minął ją i ruszył w stronę rancza. - Ale całkiem dobrze sobie radziłaś przez ostatnie dni, biorąc pod

uwagę twoje obrażenia. I tak cię nieźle przegoniłem.

- Biorąc pod uwagę moje obrażenia? Cóż za łaskawość. - Uśmiechnęła się. - Nawet jeśli to prawda, to daj mi

parę tygodni, a zobaczysz, że dotrzymam ci kroku.

- Nie mamy aż tyle czasu.
- Wiem.
Ostatnie dni były niesamowicie spokojne. Tak, jakby zostali złapani w pętlę czasu. Może to dlatego, że

otaczała ich tak piękna przyroda? Albo dlatego, że bardzo pragnęła uciec od zgiełku, w jaki przemieniło się jej
życie.

- Galen po nas nie przyjedzie, prawda? - Spojrzała na Morgana uważnie.
- Tak ustaliliśmy. Mówiłem ci już, że wczoraj dzwonił i powiedział mi, że wysłał do Teksasu Ralpha Scotta. Dał

mu kopie szkiców pamięciowych mężczyzn od tamy. Najdalej dziś wieczorem powinien mieć już jakieś
informacje.

- Wiesz coś o tym Scotcie?
- Tylko tyle, że Galen go wybrał. A to dla mnie wystarczająca informacja. - Spojrzał na Alex. - Ale nie

zamierzam tkwić tutaj i zamartwiać się tym, czy odezwie się do nas, czy nie. Już i tak jesteśmy tu zbyt długo.

- Nie sądziłam, że aż tyle wytrzymasz w bezczynności. Nie robisz wrażenia nazbyt cierpliwego. Dziwię się, że

nie byłeś bardziej zniecierpliwiony.

- Ależ byłem. - Odwrócił od niej wzrok. - I to bardzo...
Cholera. Znowu poczuła tę falę gorąca. To nie była pierwsza jego uwaga, w której odczytywała wyraźny

podtekst seksualny. Było obecne między nimi napięcie seksualne. Pojawiało się jak przypływ i znikało jak
odpływ, kiedy je ignorowali, ale było stale obecne.

Teraz Morgan nie chciał go ignorować. Chciał, żeby o tym wiedziała, żeby stało się jawne.
- W porządku. - Znowu spojrzał na nią w ten sposób. - Nie bój się. Nie zamierzam się na ciebie rzucić. Po

prostu... pragnę tego. I myślę, że ty także.

- Nie zawsze dostaje się to, czego się pragnie.
- Ja dostaję. Od pewnego czasu staram się żyć tak, jakby każdy dzień był moim ostatnim. Nigdy nie wiesz, co

się za chwilę stanie.

- To prawda. - Zwilżyła wargi. - Ale ja nie chcę tak żyć. Życie jest darem i zamierzam je pielęgnować.
- Pielęgnować, powiadasz? Ale ja nie zamierzam się rozczulać i niczego rozpamiętywać. Po prostu chcę pójść z

tobą do łóżka. Spodoba ci się, mnie też i to wszystko. Nie będę cię nękał, kiedy zechcesz odejść. - Wszedł po
schodkach na ganek i otworzył drzwi. - Tylko tyle chciałem powiedzieć. Co chcesz na kolację?

- Słucham?
Uśmiechnął się pod nosem.
- Jedzenie nie jest tak satysfakcjonujące jak seks, ale za to jest koniecznością. Co powiesz na omlet? Usmażę

go, ale ty będziesz musiała pokroić cebulę. Rozklejam się przy krojeniu cebuli jak baba.

Wycofywał się, jak zawsze w ciągu kilku ostatnich dni, ale było już za późno. Słowa zostały powiedziane i ona

nie zdoła ich zapomnieć. Prawdopodobnie o to mu właśnie chodziło. Chciał, żeby o nich myślała i żeby je
wspólnie zrealizowali... w łóżku.

I będzie o tym rozmyślała. A niech go szlag!
Wzięła głęboki oddech i minęła go, wchodząc do domku.
- Musisz kroić cebulę pod strumieniem zimnej wody. Pokażę ci jak.
Wszedł za nią i powiesił kurtkę w szafie.

56

background image

- Jak to miło czerpać korzyści z czyjegoś doświadczenia. Nauczysz mnie?
- Nie sądzę, żebyś potrzebował, by ktokolwiek czegokolwiek cię uczył.
- Więc podziel się doświadczeniem. - Wszedł do kuchni. - To zawsze daje przyjemność.

Morgan rozbijał akurat jaja do omletu, kiedy zadzwonił telefon.
- Właśnie skontaktował się ze mną Scott - odezwał się po drugiej stronie Galen. - Uzyskał informacje w hotelu

w Fairfax. Recepcjonista rozpoznał obydwu facetów ze szkiców. Strzelec to Thomas Powers, a drugi gość to
Calvin Decker.

- Na pewno?
- Jakieś półtora roku temu, przez pewien czas, Powers i Decker pojawiali się w miasteczku niemal co tydzień.

Mówili wszystkim, że są projektantami i pracują dla zakładu włókienniczego. Miejscowi w to nie wierzyli, ale
dostawali forsę, więc przymykali oko.

- Podejrzewali, że robią w narkotykach?
- Wiele było teorii na temat tego, co robią w fabryce. Fairfax jest bardzo blisko granicy. Przepływ narkotyków

w południowym Teksasie jest niezwykle rozwinięty.

- Czy recepcjonista widział Powersa od tamtego czasu?
- Nie - odparł Galen. - Ale za dwa ostatnie tygodnie pobytu w hotelu zapłacił kartą kredytową. Scott przekupił

recepcjonistę, ten przeszukał wpisy i podał mu numer karty. Sprawdzam ją teraz. Scott wybiera się dziś w nocy
do zakładów, żeby się rozejrzeć.

- Mają tam bardzo solidną ochronę.
- Już nie. Sześć miesięcy temu zakład został zamknięty. Pilnuje go tylko jeden strażnik nocny. Scott obiecał, że

zadzwoni do mnie z fabryki.

- A ty od razu zadzwoń do mnie.
- W porządku. Jak tam Alex? Wytrzymuje z tobą?
- Ledwo. Muszę już kończyć. Robię omlet.
- Ty?
- Odkrywam różnego rodzaju umiejętności i cechy, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Daj mi znać, jak

tylko sam się czegoś dowiesz. - Rozłączył się i odwrócił do Alex. - Strzelec nazywa się Thomas Powers. Drugi
facet to Calvin Decker. Galen sprawdza kartę kredytową Powersa.

Twarz Alex aż zarumieniła się z podekscytowania.
- Mamy trop! - wykrzyknęła, ale po chwili zmarkotniała. - To może być fałszywe nazwisko. I tak pewnie jest.
- Albo i nie. W każdym razie mamy punkt zaczepienia.
- Racja. Nareszcie coś toczy się po naszej myśli. Już traciłam nadzieję.
- Ja nadal jestem zniechęcony.
- Dlaczego? - spytała niepewnie.
Uśmiechnął się.
- Nie pokroiłaś cebuli i obawiam się, że chcesz mnie zmusić, żebym ja to zrobił.

- Ja zaparzę kawę, a ty włącz telewizor - powiedział Morgan po kolacji. - Musimy zobaczyć, czego dowiedzieli

się nasi przeciwnicy.

- Nie mogę się już doczekać. - Alex poszła do salonu i włączyła telewizor. - Od tego na pewno dostanę

niestrawności. - Podniosła wzrok na Morgana, który właśnie wchodził do salonu, niosąc tacę z filiżankami i
dzbankiem kawy. - Nadal przeczesują cały stan Kolorado. Mają problem ze zidentyfikowaniem helikoptera, bo
numery były fałszywe.

Nalał jej kawy.
- Wyobrażam sobie. Coś jeszcze?
- Nie o nas. Był kolejny zamach bombowy na ambasadę. Tym razem w Quito. To samo modus operandi co w

poprzednim zamachu w Mexico City. Czyli organizacja terrorystyczna Matanza. Te same pogróżki pod adresem
prezydenta Andreasa. - Pokręciła z niedowierzaniem głową. - Czy to się wreszcie skończy? Kiedyś czułam się
taka bezpieczna, a teraz stale oglądam się za siebie. Ciekawe, jak się czuje Andreas? On nadstawia karku przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę i siedem dni w tygodniu.

- Ma ciężką robotę. - Judd usiadł naprzeciw niej. - Ale poradzi sobie. Założę się, że ma jeszcze dość odwagi.
- Pamiętam, jak mówiłeś, że go lubisz.
- Uważam, że jest uczciwy. A to cecha, bardzo rzadko spotykana wśród polityków. - Wypił łyk kawy. - Może się

okazać, że będziemy musieli poprosić Logana, by się do niego zwrócił. Nie wiem, komu innemu moglibyśmy
zaufać.

- Do prezydenta? - spytała, otwierając szeroko oczy.
- Galen twierdzi, że Logan ma do niego dojście.
- Ale bez dowodów nic nie zdziałamy.
- Racja. - Zabrał jej pilota i wyłączył telewizor. - Wystarczy już tych wiadomości. Tylko ci psują humor. Oprzyj

się wygodnie w fotelu, a ja wezmę szkicownik.

57

background image

- O Boże, masz już chyba wystarczająco dużo moich portretów.
- Podoba mi się twoja twarz. - Usiadł z powrotem na swoim fotelu i zaczął szkicować. - To bardzo wyjątkowa

twarz.

- Podobają ci się słabeusze?
- Ja tego nie widzę w moich szkicach. - Przerwał rysowanie i spojrzał na nią. - Dlaczego tak się boisz tego, że

mógłbym zobaczyć w tobie słabość?

- Nie boję się. Tylko że ty rysujesz mnie jako... - Zamilkła na chwilę. - Myślę, że boję się, że gdzieś tam w głębi

rzeczywiście taka jestem. Staram się nie być mięczakiem. A co, jeśli jestem...?

- Nonsens.
- Nigdy nie wiesz, jak zareagujesz w danej sytuacji. Kiedyś się całkiem rozsypałam. Może mi się to przydarzyć

ponownie.

- World Trade Center?
- Byłam bezradna. Nic nie mogłam zrobić. Nie było go tam. Nigdzie nie było mojego ojca. Jeździłam po

szpitalach. Rozwieszałam wszędzie jego zdjęcia. - Poczuła pieczenie pod powiekami. - Nie mogłam go znaleźć.
Nigdy go nie odnaleziono. Zawodziłam i szlochałam jak wariatka. - Z trudem przełknęła napływające łzy. - Tak,
boję się, że znowu będę tak samo bezradna. Nie mogę na to pozwolić.

- Więc przesadzasz w drugą stronę?
- No i dobrze. - Odchrząknęła. - A ty lepiej nie staraj się, żebym wyglądała na tych portretach tak jak wtedy.

Miałeś jeszcze wymówkę, kiedy byłam ranna, ale nie teraz.

- A chcesz zobaczyć ten szkic?
- Jasne, że chcę.
Obserwowała go, jak podnosi się z fotela i zbliża do niej. Nie powinna była mu się zwierzać. Może nie poczuła

się z tego powodu bardziej bezbronna, ale wyraźnie zbliżyła się do niego. Bóg jeden wiedział, że nie chciała
zbliżać się do Morgana.

Uklęknął obok niej i położył jej szkicownik na kolanach.
- Alex.
Jej imię było nagryzmolone u góry strony.
Siła. Czujność. Inteligencja.
Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.
- Jestem... zdruzgotana.
- To dobrze.
- Czy taką mnie widzisz?
Uśmiechnął się szeroko.
- Ależ skąd! To tylko podstęp, żeby zaciągnąć cię do łóżka. Zawsze tak robię z dziewczynami. - Nagle

spoważniał. - Znasz mnie już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że jestem z tobą szczery. Nawet jeśli wcześniej nie
byłem, to wiesz, że w sztuce jestem szczery. Sztuka zawsze musi być szczera i prawdziwa. - Jego palce delikatnie
przesunęły się po jej policzku. - Nie ma w tobie wad. Widziałem to od początku.

Nie mogła oddychać. Jego palce były ciepłe i zaledwie ją muskały, ale zdawało jej się, że każdym nerwem

swego ciała odczuwa jego dotyk. Ta twarz i te oczy... skupione i zdeterminowane.

Powoli uniosła dłoń i dotknęła jego ust.
Zamarł. A po chwili przysunął się tak, żeby jego usta przylgnęły całą powierzchnią do jej dłoni.
Alex zesztywniała. Poczuła, jak oblewa ją fala gorąca. Jezu, jej ciało było już gotowe.
Zadrżała, kiedy językiem dotknął wnętrza jej dłoni. Ale nagle Morgan podniósł się i czar prysł.
- Nie - powiedział.
Patrzyła na niego oszołomiona. Co miał na myśli, mówiąc „nie”? Była tak podniecona, że gotowa się całkiem

rozpłynąć.

- To nie fair - odezwał się po chwili. - Wzruszyłaś się, opowiadając o ojcu, a potem jeszcze ten rysunek. -

Skrzywił usta. - I zrobiłem to celowo. Zachowałem się nagannie. Pragnąłem cię i chciałem cię zdobyć za wszelką
cenę.

- Słucham?
- To manipulacja. Tylko że zapomniałem, że wobec ciebie nie mogę sobie już pozwolić na ten luksus. -

Skierował się do swojej sypialni. - Jeśli mnie pragniesz, możesz do mnie przyjść.

Siedziała bez ruchu, gdy drzwi sypialni zamknęły się za nim. Co u diabła? Czuła się, jakby wskoczyła do

krateru wulkanu, który po chwili przemienił się w lodowiec. Nie, nie w lodowiec. Była w szoku, ale nadal była
tak samo podniecona, jak wtedy, gdy jej dotknął.

Próba zmanipulowania jej była niegodziwa. Tego można się było spodziewać po mężczyźnie jego pokroju.
Ale to było generalizowanie, a w przypadku Morgana nie można było generalizować. Sam wyznaczał dla siebie

prawo. Kto wie, co zrobi za chwilę?

„Jeśli mnie pragniesz, możesz do mnie przyjść”.
A niech to szlag!

58

background image

Podniosła się z fotela, ruszyła do jego sypialni i otworzyła szeroko drzwi. Stał na środku pokoju i rozpinał

koszulę.

- Czy powinnam być ci wdzięczna za zmuszenie mnie do wykonania kolejnego ruchu? A więc nie jestem. To

cholernie trudne. - Odetchnęła głęboko. - Pragnę cię. I przyszłam po swoje. A teraz twoja kolej. Żądam choć
odrobiny uwodzenia.

- Jesteś tego pewna?
Podeszła do niego i oparła głowę na jego piersi. Miał ciepłą, gładką skórę, którą porastały na piersi krótkie

kręcone włosy. Potarła o nie policzkiem i poczuła, że jego ciało przeszedł dreszcz, a mięśnie brzucha napięły się
gwałtownie.

- Nie chcę, żebyś mnie chronił przed sobą. Potrafię sama się bronić.
- Najwyraźniej nie idzie ci to najlepiej.
- Czy to nie ty mówiłeś, że trzeba żyć tak, jakby każda chwila była naszą ostatnią?
- Ale przecież ty się nie zgadzasz z taką filozofią.
- Dzisiejszej nocy się zgadzam - szepnęła. - Z tym przeklętym ramieniem całe wieki będę zdejmować tę bluzkę.

Czy możesz przestać tak stać i mi pomóc?

Powoli ją objął i przytulił.
- O tak. Pomogę ci. Jak tyko chcesz, na wszelkie sposoby. Tylko powiedz mi...

- Sprawiłem ci ból?
Zachichotała.
- Kiedy? Czy to nie trochę za późno na wyrzuty sumienia?
- Nie. Powiedz, czy cię bolało.
Udała, że zastanawia się nad odpowiedzią.
- Wydaje mi się, że coś mnie zabolało w ramieniu za trzecim razem, ale szybko mi przeszło. - Drocząc się z

nim, ugryzła go w ramię. - Och! Zabolało cię?

- Nie. Tylko mnie pobudziłaś. Chcesz jeszcze raz?
- Za chwilę. - Wtuliła się w niego. - Boże, ależ ty jesteś niewyżyty! Muszę trochę odsapnąć.
- W porządku. - Usiadł na łóżku. - Pójdę po szkicownik.
- Ani mi się waż! - Pociągnęła go z powrotem ku sobie. - Nie zamierzam pozować nago.
- Narysuję tylko twoją twarz - szepnął i pocałował ją. - Chcę zapamiętać ten wyraz twojej twarzy. Ty...

promieniejesz.

Przełknęła ślinę, bo poczuła, że coś ściska ją w gardle.
- Jasne. I pewnego dnia, kiedy będę się tego najmniej spodziewać, zobaczę swój portret w jakiejś galerii.
- Nie. Gdybym narysował cię nago, zachowałbym ten szkic tylko dla siebie. Jestem bardzo zaborczy. -

Pocałował zagłębienie na jej szyi. - Tylko twoją twarz...

- Może później. - Przyciągnęła jego głowę do piersi. - Nagle poczułam, że wcale nie jestem zmęczona...

Rozdział 8

Fairfax w stanie Teksas

Jeśli miał szukać czegoś niezwykłego na terenie fabryki, to najwyraźniej jego wyprawa skończy się fiaskiem.
Scott bezszelestnie poruszał się wzdłuż korytarza, zatrzymując się co jakiś czas, by zajrzeć do pomieszczeń,

które mijał. Żadnych chemikaliów, za to jakieś urządzenia elektroniczne i wykresy...

Wszedł do jednego z laboratoriów i przyjrzał się takiemu wykresowi. Nic konkretnego. Żadnych nazw, miejsc,

same numery, rysunki i dane liczbowe. Nic dziwnego, że zostawiono tu te papiery, kiedy zamykano zakład. One
kompletnie nic nie mówiły człowiekowi z zewnątrz. Galen będzie zawiedziony, pomyślał.

Wybrał numer jego telefonu.
- Nic z tego. Żadnych chemikaliów. Jakieś urządzenia elektroniczne i parę wykresów, które nic nie mówią.
- Sprawdziłeś już całą fabrykę?
- Parter i pierwsze piętro. - Otworzył drzwi i ruszył w dół. - Teraz schodzę do piwnicy.
- A co ze strażnikiem?
- Nie ma po nim śladu. Stale go wypatruję, ale jak na razie nie wydaje mi się, żeby był tu potrzebny. - Doszedł

do podestu schodów i zaczął schodzić dalej. - Długie schody, czyli głęboka piwnica...

- Czy na pulpitach były jakieś notatki albo dokumenty?
- Nie. A szuflady wyglądały, jakby je ktoś wypucował ajaxem. - Doszedł do drzwi i nacisnął klamkę. - Zaczekaj.

Drzwi do piwnicy są zamknięte. Muszę je otworzyć.

Wyciągnął klucze uniwersalne i po kolei próbował każdy, zanim natrafił na właściwy.
- Udało się. - Uchylił drzwi. - A teraz zobaczmy... A niech to! - Uskoczył do tyłu. - Omal nie zleciałem.
- Zleciałeś? Gdzie?
- Nie wiem. Poczułem, że zaraz spadnę. - Zapalił latarkę i oświetlił mrok piwnicy. - O w mordę!
- Mów.

59

background image

- To bardzo dziwne. Tu nie ma podłogi. Piwnica jest ogromna. Prawdopodobnie zajmuje powierzchnię całej

fabryki i terenu wokół niej. Widzę tylko ziemię i dziury, głębokie dziury, które chyba prowadzą do samych Chin.
- Poświecił na ściany dokoła. - Tylko tyle tu jest. Piach i te dziury, jak jakieś kanały. Rzekłbym, że to kwalifikuje
się do rzeczy niezwykłych. Zrobię kilka zdjęć i sam będziesz mógł...

Nagle eksplodował w nim palący ból.
- Chryste!
Powinien być czujny i pilnować też tego, co dzieje się za jego plecami. Tylko amatorzy... Powinien był...

Alex ocierała się policzkiem o zagłębienie w ramieniu Morgana.
- Kto to jest Runne?
Zesztywniał.
- Co?
- To musi być ktoś bardzo dla ciebie ważny, skoro mówisz o nim przez sen.
Rozluźnił się.
- Usłyszałaś jego imię, kiedy je wypowiadałem?
- A niby gdzie miałam usłyszeć?
- Runne czasami zdaje się wszechobecny. - Pocałował ją w czubek głowy. - To ktoś, kogo kiedyś znałem.
- A to znaczy, że nie zamierzasz mi powiedzieć nic więcej.
- Może kiedyś. To paskudna historia, a nie mam ochoty psuć dobrego nastroju. - Położył dłoń na jej piersi. -

Lepiej zająć się czymś przyjemniejszym.

O tak, to, co robili, było przyjemne. Nigdy wcześniej nie odczuwała tego tak silnie, do głębi i bosko. Było

między nimi napięcie i szaleńcze pożądanie połączone z czułością. Nigdy nie wyobrażała sobie Morgana jako
kogoś czułego, ale właśnie się dowiedziała, że zawsze po burzy zmysłów stawał się delikatny i tkliwy.

- Podobało mi się.
Zaśmiał się.
- Byłaś wniebowzięta. Pewnie chcesz, żebym w ogóle nie opuszczał mojego miejsca?
- A które to jest twoje miejsce? Za każdym razem, kiedy się obracałam, zabierałeś się do dzieła i zdobywałeś

kolejne terytoria, więc już sama nie wiem, którą pozycję masz na myśli.

- Ale te terytoria są takie intrygujące. - Pieścił ustami jej sutek. - A ty wyraźnie nie masz nic przeciwko temu,

żebym się jeszcze trochę popanoszył... - Na szafce nocnej zadzwonił telefon. - Cholera. Lepiej, żeby Galen nie
dzwonił tylko po to, żeby nam powiedzieć, że nie ma żadnych informacji. - Wziął telefon i odebrał połączenie. -
Co się dzieje, Galen?

- Myślę, że Scott nie żyje.
Morgan wyprostował się.
- Skąd wiesz?
- Nie wiem. Rozmawiałem z nim przez telefon i usłyszałem wystrzał.
- Pozbądź się swojego telefonu. Mogą próbować cię namierzyć.
- Wątpię. Ale i tak już się go pozbyłem. Dzwonię z innego aparatu. Scott powiedział, że w zakładach są

różnego rodzaju urządzenia elektroniczne, ale wszystkie dokumenty zostały zabrane. Urządzenia pewnie nic
nam nie powiedzą, skoro je tam zostawili. Ale po zejściu do piwnicy Scott natrafił na coś interesującego.
Piwnica rozciągała się nie tylko pod całym budynkiem fabryki, ale także pod terenem wokół niej. I pełno w niej
było wielkich dziur. Scott powiedział, że wyglądały, jakby ktoś chciał się przekopać do Chin.

- Coś jeszcze?
- Nic. Jeśli zobaczył coś więcej, to nie miał już szansy mi o tym powiedzieć. Skurczysyny.
- Przykro mi z powodu Scotta. Był twoim przyjacielem?
- Nie, ale to ja go tam wysłałem. Był jednym z moich kontaktów. To się staje coraz bardziej osobiste.
- Dziury...
- Bardzo głębokie. Masz jakiś pomysł?
- Nie w kwestii piwnicy. Ale musimy znaleźć kogoś, kto może z nami porozmawiać. Jakieś wieści na temat

karty kredytowej Powersa?

- Nie. Zadzwonię, jak coś będę miał. Lecę następnym samolotem do Brownsville. Muszę się upewnić, że mam

rację co do Scotta - Rozłączył się.

- Co się stało? - spytała Alex.
- Prawdopodobnie Scott nie żyje. - Morgan wstał z łóżka. - Wezmę prysznic i zrobię kawę. Nie sądzę, żeby

którekolwiek z nas mogło zasnąć tej nocy.

- Powiedz mi, co się stało. Co takiego znalazł?
- Dziury. Głębokie dziury.

- To idiotyczne. - Alex upiła łyk kawy. - Co oni tam robili w tej piwnicy?
- Jakieś eksperymenty, biorąc pod uwagę całe to wyposażenie elektroniczne laboratoriów. - Morgan usiadł

wygodnie w fotelu. - Eksperymenty wymagające elektroniki, a nie chemikaliów.

60

background image

- Znów za mało informacji.
- I tak będziemy musieli to zbadać, nawet jeśli nie mamy wystarczających danych. Znasz się na wyszukiwaniu

informacji i ich zestawianiu?

- Całkiem nieźle. W końcu jestem dziennikarką. Co konkretnie masz na myśli?
- Coś zburzyło tamę i spowodowało osunięcie się ziemi. I nie był to ładunek wybuchowy. Chyba że oszukali

opinię publiczną. Ale nie sądzę. Zbyt wielu naukowców pojawiło się na miejscu zdarzenia i badało jego
przyczyny.

- W takim razie czego mam szukać?
- Czegoś innego. Jakiegoś wynalazku, osiągnięcia technologicznego... Może czegoś zupełnie nowego, a może

starego, tyle że zapomnianego. Jakiegoś ziarenka, z którego mogło wykiełkować duże drzewo. Nie wiem...

- Ja też nie mam pojęcia. - Zacisnęła usta. - Ale jeśli to gdzieś jest, znajdę te informacje.
- Czego będziesz potrzebowała?
- Komputera chronionego hasłem, z możliwością dostępu do internetu, żebym mogła zacząć od przeszukania

zasobów systemu LexisNexis. Trochę czasu i sporo szczęścia.

- Komputer i programy nie są problemem. Ale o czas i szczęście musimy sami zadbać.
- A ty co zamierzasz robić?
- Jak tylko dostanę informacje od Galena, zamierzam dopaść Powersa. Sądzę, że jak go złapiemy, nic więcej

nie będzie nam potrzebne. Powers wyśpiewa nam wszystko, co chcemy wiedzieć.

- Wyśpiewa, jak zechce.
- Nie. Wyśpiewa. - Zapewnił spokojnie. - Już ja ci to obiecuję.
Zatrzymała kubek w pół drogi do ust i poczuła chłód przeszywający ciało. Czterdzieści minut temu była w

łóżku z Morganem, ciepłym, czułym i bardzo podnieconym. Teraz siedzi naprzeciwko niej zupełnie inny,
onieśmielający ją mężczyzna.

- Chcesz, żebym udawał kogoś, kim nie jestem? - Morgan przyglądał się jej uważnie. - Powers może nas

naprowadzić na właściwy trop. I zapewniam cię, że to zrobi.

- A jeśli nie, to...?
- Złamię go. Powoli i w potwornych męczarniach. Nie sądzę, żeby wytrwał w milczeniu dłużej niż godzinę.
- Mój Boże.
- A co? Mam być łagodny i pozwolić jemu i tym jego kolesiom, żeby spowodowali następne Arapahoe

Junction? Może lubisz spacerować po rumowiskach skalnych i wygrzebywać z nich ciała niewinnych ludzi...?

- Nie!
- Tak też myślałem. - Skrzywił się. - Ale widzę, że znowu masz problem z moim wizerunkiem. To zabawne. Dla

niektórych kobiet zapach śmierci jest niczym afrodyzjak.

- Co?
Podniósł do góry dłoń.
- Powiedz mi, co widzisz?
- Wiesz, co widzę.
- Widzisz śmierć? Jest tu. Czeka. Palec na spuście, nieruchoma dłoń i celne oko.
- Przestań tak mówić. Przez ciebie czuję...
- Co? Że się za bardzo zbliżasz? Nikt nie chce podchodzić za blisko. Nikt nie lubi poznawać najgorszych

szczegółów. Ale kiedy ci zlecają taką robotę, to wcale nie mają wyrzutów sumienia. Zachowują dystans i nic ich
to nie obchodzi. Nie chcą wiedzieć, jak to jest zabijać. Zamykają na to oczy i uszy. Prędzej czy później da się o
tym zapomnieć.

Patrząc na jego twarz, Alex uświadomiła sobie, że Morgan nigdy o tym nie zapominał. Miał nieprzejednany

wyraz twarzy, ale pod spodem, pod tą maską był... Jaki? Nie wiedziała i w tej chwili była zbyt zdenerwowana,
żeby analizować motywy jego działania. Mówi się, że nikt nie zna tak dobrze mężczyzny jak kobieta, która z nim
spała. Ona spała z Morganem i odkryła w nim namiętność, delikatność i łagodność. Niewątpliwie był
najlepszym kochankiem, jakiego miała. Ale teraz odsłonił przed nią inną stronę swojego charakteru, która nie
miała nic wspólnego z tym mężczyzną, który się z nią tej nocy kochał.

- Kuba Rozpruwacz? - odezwał się szyderczym tonem. - Czy może bardziej Attyla, wódz Hunów? Kogo ci

przypominam?

- Nie bądź śmieszny.
- Ulżyło mi. - Wstał i zaniósł do zlewu filiżankę. - Ale już straciłaś ochotę na ponowne pójście ze mną do

łóżka?

- A czego się spodziewałeś? Może i nie jesteś Kubą Rozpruwaczem, ale całkiem nieźle wychodzi ci rola

Doktora Jekylla i Mister Hyde’a. - Przyjrzała mu się badawczo. - A może to było celowe? To wspaniały sposób,
żeby mnie od siebie odsunąć. Czy to nie jest twoje modus operandi? Utrzymanie dystansu w każdych
okolicznościach? - Podniosła się. - Chyba ci się udało. W tej chwili nie mam ochoty na obcowanie z kimś o
podwójnej osobowości. Załatw mi komputer, to wezmę się do pracy.

61

background image

- Zadzwonię do Galena i każę mu go jak najszybciej wysłać. - Podszedł do drzwi wyjściowych. - Ale to i tak nie

nastąpi w ciągu kilku najbliższych godzin. Galen jest teraz w drodze do Brownsville. Chodź na spacer. Oboje
musimy ochłonąć.

- Ty idź. Ja zostanę.
- Nie ma mowy. O ile mi wiadomo, w kwestii bezpieczeństwa nic się nie zmieniło. Jesteśmy ze sobą związani.
Nie tak byli ze sobą związani tej nocy. Do diabła, czemu to wspomnienie pojawiło się w jej głowie akurat teraz,

kiedy próbowała zachować chłód? Ponieważ miała zamęt w głowie i cierpiała, a jej ciało nadal go pragnęło.
Musi stłumić w sobie te emocje, tak jak on to zrobił.

- Masz rację. Nic się nie zmieniło. Wezmę kurtkę - powiedziała.
Byli na zewnątrz niewiele ponad godzinę, kiedy zadzwonił telefon.
- Nie spodziewałem się wieści od ciebie tak szy... O cholera! - Przez chwilę słuchał w milczeniu. - W porządku,

rozumiem. Nie, nie wysyłaj już nikogo innego. Wchodzę w to. - Rozłączył się i zwrócił do Alex. - Galen dzwonił z
lotniska w Houston. Ma międzylądowanie i właśnie dowiedział się o eksplozji.

- Eksplozji?
- W zakładach włókienniczych w Fairfax. Specjaliści ze straży pożarnej nie będą mogli wydać raportu o

przyczynie wybuchu pewnie jeszcze przez parę tygodni. Nadal nie mogą ugasić pożaru.

- Zacierają ślady?
- Tak. Poza tym to rewelacyjny sposób na pozbycie się zwłok.
Zwłoki. Nigdy nie poznała Scotta, ale mówienie o nim w sposób tak rzeczowy wydało jej się bezduszne.
- Sądzisz, że zostawili go, żeby spłonął w pożarze?
- Najprawdopodobniej. Jeśli słyszeli jego rozmowę telefoniczną z Galenem, to musieli uznać, że pozostawienie

fabryki będzie zbyt ryzykowne. A teraz nie ma ani fabryki, ani Scotta. - Zawrócił w stronę domu. - Kiedy
fabryka całkiem się wypali, nie będzie już żadnych piwnic z ich dziwacznymi kanałami do Chin.

Przyspieszyła, żeby dotrzymać mu kroku.
- Powiedziałeś Galenowi, że w to wchodzisz. Wybierasz się do Houston?
- Nie. Udało mu się ustalić adres na podstawie transakcji kartą kredytową Powersa. Jadę do Indiany. Ale

najpierw zawiozę cię do domu twojej przyjaciółki Sary na wybrzeżu. Logan poradzi sobie z ochroną, chociaż
pewnie będzie wściekły, że nie może trzymać cię z dala od swojej żony. Cóż, żadne z nas nie spodziewało się, że
znajdziemy się w takiej sytuacji.

- Nigdzie mnie nie wywieziesz. Nie zamierzam być przerzucana z miejsca na miejsce jak worek kartofli. I jeśli

sądzisz, że podejmę ryzyko i ściągnę Sarze na głowę całą tę aferę, to jesteś szurnięty. Do Indiany, ale konkretnie
dokąd?

- Do Terre Haute.
- Myślisz, że jest szansa, że informacje z karty są prawdziwe?
- Niewielka. Jeśli nie są prawdziwe, to może uda mi się jakoś złapać inny trop. Możliwe, że zadziałam jak

przynęta.

- Nie rozumiem.
- Jeśli Powers dowie się, że ktoś próbuje go namierzyć, może sam zacznie polowanie.
- I dlatego wybierasz się tam sam? Ponieważ chcesz złapać myśliwego?
- Właśnie.
- Przyszło ci do głowy, że on może czekać na ciebie w zasadzce? I to nie sam?
- W takiej sytuacji wycofam się i spróbuję jeszcze raz następnego dnia. - Przyspieszył kroku. - Ale i tak będę

dla niego zagrożeniem, bo znajdę się dużo bliżej.

- Lepiej przyzwyczaj się do liczby mnogiej. My znajdziemy się bliżej.
- Nie uda mi się ciebie przekonać, żebyś ze mną nie jechała?
- Nawet nie próbuj. Tylko powiedz mi, w jaki sposób dopniemy się do Terre Haute, żeby nas nie rozpoznano?
- Z tym problemem damy sobie radę. - Zmarszczył czoło. - Alex, proszę cię, pozwól mi zawieźć cię do Logana.
Minęła go i weszła na taras.
- Jak załatwić fałszywe dokumenty i karty kredytowe?
- Przez Galena - odparł z rezygnacją w głosie i pokręcił głową.
- Ciągle ten Galen. - Zaczekała, aż otworzył drzwi. - W takim razie powiedz mu, żeby koniecznie dostarczył mi

do Terre Haute laptop z tymi programami, o których mówiłam.

- Fairfax zostało zniszczone? - powtórzył jak echo Powers. - Ale mówiłeś, że możemy potrzebować tego

miejsca, żeby przeprowadzić więcej eksperymentów po Arapahoe. Sam mogłem je wysadzić w powietrze.
Trzeba mi było tylko powiedzieć słówko.

- Więcej byłoby z tego kłopotów niż pożytku, po tym jak Kimble natknął się w piwnicy na Scotta. Facet

rozmawiał przez telefon i nie wiadomo, kto jeszcze dowiedział się o Fairfax. - Betworth przerwał. - I o tobie.
Scott wypytywał o ciebie w hotelu. Jak się domyślam, użyłeś karty kredytowej, chociaż założę się, że prosiłem,
byś płacił gotówką.

- Tylko dwa razy posłużyłem się Visą. Zabrakło mi gotówki i potrzebowałem...

62

background image

- Daruj sobie tłumaczenia - przerwał mu spokojnie Betworth. - Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, nie

byłoby żadnych problemów z takim drobnym potknięciem. Ale w tej sytuacji musimy się upewnić, czy nie
narobi nam to większych kłopotów.

- Dla kogo pracował Scott?
- Jurgens to sprawdza. Próbowaliśmy dowiedzieć się, do kogo dzwonił, ale nic z tego nie wyszło. Scott to

detektyw do wynajęcia, wolny strzelec, bardzo dobry i bardzo dyskretny. W jego biurze nie znaleźliśmy żadnych
śladów mówiących, dla kogo pracował. - Betworth bezmyślnie gryzmolił w notesie szubienicę. - Założę się, że to
Morgan. Tylko on miał informacje na temat Fairfax. Co ty o tym sądzisz?

- Brzmi sensownie.
- Scott miał twój portret pamięciowy. Alex Graham wie jak wyglądasz, więc pewnie nadal jest z Morganem. -

Dorysował postać wisielca. - Na jaki adres naprowadzi Morgana ta twoja karta kredytowa?

- Do Terre Haute. Ale to mu nic nie da. Nie mieszkam tam już od pięciu lat. Wyrobiłem ją, kiedy jeszcze byłem

z moją eks żoną. Po rozwodzie ustaliłem z nią, że nie będę likwidował karty, a ona będzie mi przesyłać wyciągi
na adres skrytki pocztowej. To powstrzyma każdego przed szukaniem mojego aktualnego adresu. Ale mogę
zatrzeć ślady - dodał szybko. - Wyślę Mae na miłe i kosztowne wakacje. Kupi to.

- Po co to robić? Ta sytuacja jest dla nas okazją. Możesz wrócić do swojej drogiej, kochanej żonki i

przygotować pułapkę na Morgana. Może uda się nam w ten sposób złapać też Graham?

- Jak sobie życzysz...
- Tego właśnie od ciebie wymagam. Zadzwoń do mnie, kiedy objawi się Morgan. Oczywiście wyślę tam

Jurgensa, żeby czekał w pogotowiu, gdyby coś poszło nie tak.

- Wszystko będzie dobrze.
- Mam do ciebie pełne zaufanie. - Narysował pętlę wokół szyi wisielca. - Informuj mnie - powiedział na

zakończenie i rozłączył się.

Szybko ponownie wystukał numer. Ku jego zaskoczeniu natychmiast uzyskał połączenie.
- Gdzie jesteś, Runne?
- W Fort Collins. To już za długo trwa. Potrzebuję więcej informacji.
- Dlatego właśnie dzwonię. Być może mogę ci pomóc. Wysłałem pewnego dżentelmena, Thomasa Powersa, do

miasta na środkowym zachodzie. Judd Morgan wybiera się tam, żeby go dopaść, a on zamierza złapać tam
Morgana.

- Nie!
- Spodziewałem się, że tak zareagujesz. Nie obawiaj się, nie chcę cię wyrolować. Powers będzie pewnym

utrudnieniem całej operacji, ale może uda mu się wyciągnąć Morgana z ukrycia. Musisz zrobić dla mnie dwie
rzeczy w zamian za adres Powersa.

- Co takiego?
- Chcę, żebyś dał mi słowo, że wykonasz zadanie w Z-3.
Runne nie odpowiedział.
- Byłem wobec ciebie bardzo cierpliwy. Teraz musisz się zobowiązać. Mówiłeś mi, że na niczym ci nie zależy

tak bardzo jak na schwytaniu Morgana. Udowodnij to.

- Tamto zadanie może stanąć mi na przeszkodzie.
- Przyrzeknij. Twój ojciec byłby dumny, że dostałeś tak zaszczytne zadanie.
- Może.
- Jeśli nie, to życzę miłego pobytu w Kolorado.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
- Zrobię to - powiedział po chwili Runne.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Gdzie jest Morgan?
- Jeszcze jedna rzecz. Chcę, żebyś usunął też Powersa.
- Zrobione. - W głosie Runne’ego nie było wahania. - Powiedz mi, gdzie on jest.
- W Terre Haute w Indianie, 1372 Oak Place.
Betworth usłyszał sygnał przerwanego połączenia.
Tym razem grubiaństwo Runne’ego wcale go nie raziło. Był zbyt zadowolony z siebie. Czystą radością było dla

niego pociąganie za sznurki i obserwowanie, jak kukiełki podskakują.

Wysłać wilka, żeby ścigał tygrysa, a potem wypuścić kobrę, żeby pozbyła się wilka.
Uśmiechnął się, dorysowując dwie linie wyobrażające otwartą klapę w podłodze pod szubienicą.

- Do diaska, nie mogę mówić - wybełkotała Alex. - całe usta mam zapchane.
- Wybacz. Nie mogłem znaleźć niczego lepszego niż plastikowe torebki. - Morgan szybko zrobił jej przedziałek

na środku głowy i zaczesał włosy na gładko. - Powiedziałem Galenowi, żeby załatwił dla nas potrzebne zestawy
do zmiany wyglądu i zostawił je w skrytce na dworcu autobusowym w Des Moines. Ale zanim tam dojedziemy,
nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi.

- A jak się tam dostaniemy?

63

background image

- Pojedziemy do Des Moines starym pickupem, który stoi w stodole. Potem awionetką przelecimy do Terre

Haute. Masz jakiś podkład do makijażu?

Pokręciła głową.
- Zwykle maluję tylko usta i używam pudru. Reszta to za dużo zachodu.
- No tak. Z taką cerą nie potrzebujesz podkładu. Ale w tej chwili to dość niekorzystne. - Wyszedł na chwilę z

pokoju, a potem wrócił i podszedł do kominka, z którego wyjął całą garść popiołu. - To pomoże nadać ziemisty
kolor twojej cerze. - Podszedł do niej i natarł jej twarz popiołem, a nadmiar strzepał. Potem resztę popiołu
wtarł jej we włosy. Z kieszeni wyciągnął mały kamyk. - Weź to. Zdejmij lewy but i włóż do środka ten kamyk.

- Po co?
- Masz bardzo dystyngowany chód. Swobodny i pewny siebie. A to pomoże zmienić go na mniej dostojny.
Skrzywiła się.
- Chcesz, żebym kulała, bo to będzie mnie uwierało w bucie?
- Tylko trochę. - Cofnął się i przekrzywiwszy głowę, przylizał się jej krytycznie. - Może być. Dodatkowo

zamaskuje cię szeroka zimowa kurtka. Nie będziemy robić żadnych postojów w drodze do Des Moines oprócz
koniecznego tankowania na stacjach.

Alex wstała i podeszła do lustra w łazience. Jej twarz wyglądała na pulchniejszą, szarą i przynajmniej dziesięć

lat starszą. Przedziałek na środku i wypchane policzki całkowicie zmieniły zarys jej twarzy.

- Pamiętaj, żeby pilnować policzków. Jeśli nie będą wypchane równo, będą wyglądać dziwnie. - Morgan stał

obok niej z pudełkiem na szkła kontaktowe w ręku. Jego skóra miała ten sam ziemisty odcień co jej. - Będzie
łatwiej, kiedy dostaniemy profesjonalne zestawy. Wypełniacze policzków są dużo wygodniejsze, takie same jak
te, których używają aktorzy teatralni.

- Już się nie mogę doczekać - rzuciła oschle. - A jakie inne akcesoria dla mnie przewidujesz?
- Wkłady do nosa, żeby poszerzyć ci nozdrza. Jakiś samoopalacz. Peruka o innym kolorze włosów i fryzurze. -

Mówiąc to, wkładał sobie do oka brązowe szkło kontaktowe. - Niedobrze, kiedy charakteryzacja jest zbyt
skomplikowana. Jeśli jest ci niewygodnie, zaraz to po tobie widać i w ten sposób przyciągasz uwagę. Czasem
można też zapomnieć coś na siebie włożyć, a to bywa fatalne w skutkach.

- Sporo wiesz o przebieraniu się.
- Czasem jest to bardzo pomocne.
- Skąd masz te szkła kontaktowe?
- Noszę je ze sobą. Są małe i nie zajmują wiele miejsca. A moje błękitne oczy bardzo zwracają uwagę. Nieraz

już wpakowały mnie w kłopoty, a nigdy nie wiadomo, kiedy będę potrzebował choć odrobiny kamuflażu.

- No tak, to nie w twoim interesie.
Odwrócił się i spojrzał na nią.
- Racja, to nie w moim interesie. - Schował pudełko po szkłach do kieszeni. - Ruszajmy w drogę.

Biały Dom

Andreas występuje publicznie jak zawsze, pomyślał Betworth, z zazdrością obserwując prezydenta, jak z

uroczą pierwszą damą przechodził wzdłuż szpaleru gości. Roztaczał dokoła siebie urok i każdy mężczyzna w
pomieszczeniu mógł śmiało powiedzieć, że to człowiek opiekuńczy niczym ojciec i oddany jak rodzony brat.
Taka mieszanka, zaprawiona jeszcze odrobiną seksapilu, dostrzeganego przez kobiety, i prezydent był niemal
nie do pokonania.

Ale Betworth potrafi go pokonać. Był tak samo szarmancki i finezyjny jak Andreas. To tylko niewidzialna aura

władzy, która otacza każdego prezydenta, sprawiała, że dla ludzi wokół Andreas był Supermanem.

Niestety Betworthowi nigdy nie udało się pokonać drogi do najbliższego grona współpracowników Andreasa.

Sukinsyn zawsze trzymał go na dystans i wszyscy wpływowi ludzie Waszyngtonu o tym wiedzieli. Cóż,
przezwycięży tę przeszkodę.

- Facet z jajami, prawda?
Obejrzał się za siebie i zobaczył Hanka Ellswytha, lidera większości parlamentarnej, z podziwem

wpatrującego się w Andreasa.

- Można byłoby pomyśleć, że po takich groźbach skierowanych pod jego adresem odwoła tego typu spotkanie.

- Ellswyth uniósł szklankę z koktajlem w geście toastu. - Jego zdrowie.

- W Białym Domu, z całą ochroną, raczej nie powinien czuć się zagrożony. - Betworth uśmiechnął się. - Ale

może masz rację. Dyskrecja jest teraz najcenniejsza.

- Nie powiedziałem, że to błąd z jego strony - szybko sprostował Ellswyth. - Nie możemy dać się zastraszyć

terrorystom.

- Ty nigdy byś się nie dał - powiedział Betworth. - Wszyscy wiedzą, na jakie stanowisko kandydujesz, Hank.

Wszyscy w ciebie wierzymy. A Andreas najbardziej.

Prezydent zatrzymał się przy dystyngowanym starszym mężczyźnie z siwą grzywą i arystokratycznymi rysami

twarzy. Po chwili obaj wyszli na taras.

64

background image

- Ciekawe, jaką sprawę ma prezydent do Sheparda? - mruknął Ellswyth. - Zwykle nie mają sobie zbyt wiele do

powiedzenia.

- Nie wiadomo. - Betworth wzruszył ramionami. - Może stara się pokazać wszystkim, że tworzą z

wiceprezydentem wspólny front?

- To Shepard ostatnio jest na pierwszej linii tego frontu. Przemówienie, które wygłosił w Arapahoe Junction,

było świetne. Nie wiedziałem, że stać go na coś takiego. Jego notowania skoczyły gwałtownie w górę.

- W tych czasach wszyscy musimy podejmować takie wyzwania.
- Ciekawe, na jakie wyzwanie teraz namawia go prezydent? - mruknął Ellswyth.
- Kto wie... Shepard potrafi czasem być tajemniczy. Nie tak jak ty, Hank. Wszyscy doceniamy twoją otwartość.
Ellswyth uśmiechnął się.
- Jestem zwykłym gościem z Missouri, który wykonuje swoją robotę.
Bzdura. Ellswyth nie był zwyczajnym gościem. Kombinował na wszystkie sposoby, byle tylko wyrobić sobie

pozycję i wystartować w następnych wyborach prezydenckich. Betworth nie miał co do tego wątpliwości.
Ambitni ludzie byli łatwiejszym celem manipulacji niż idealiści. Wystarczy obiecać im świat, a podążą za tobą
wszędzie.

- Myślę, że pójdę teraz złożyć wyrazy uszanowania naszej pierwszej damie - powiedział Ellswyth, odstawiając

drinka. - Nie miałem okazji z nią porozmawiać dzisiejszego wieczoru.

Chelsea Andreas stała niedaleko szklanych drzwi prowadzących na taras, za którymi zniknął prezydent z

Shepardem - Ellswyth wprost umierał z ciekawości, żeby dowiedzieć się o czym mężczyźni rozmawiali.

Betworth także. Ale nigdy nie popełniłby tego błędu i nie okazałby ciekawości. I tak się dowie. Cierpliwości.

We wszystkim trzeba zachowywać cierpliwość.

- Shepard, mam do ciebie prośbę. - Andreas rzucił okiem na ogród. - To bardzo ważne dla mnie.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy, panie prezydencie. - Carl Shepard uśmiechnął się. - Jestem zaszczycony.

Pierwszy raz od tylu lat osobiście mnie o coś prosisz. Już zaczynałem podejrzewać, że może żałujesz, że
wybrałeś mnie na swojego zastępcę.

Nie on go wybrał, pomyślał ponuro Andreas. Partia dała mu dwie kandydatury do rozważenia i Shepard był

tym, wobec którego miał mniejsze obiekcje. Jak na gust Andreasa jego zastępca był za bardzo w stylu
emerytowanego doradcy. Kraj gotował się do zmian, a jego przywódcy musieli być na nie gotowi. Chociaż, może
był zbyt surowy wobec niego, pomyślał Andreas. Shepard robił wszystko, co się dało, żeby sprostać wyzwaniom
- podróżował, wygłaszał przemówienia, odwiedzał pogrążone w żałobie rodziny pracowników ambasad, którzy
zginęli w ostatnich zamachach.

- Zaledwie przez parę dni w miesiącu obaj jednocześnie jesteśmy w Białym Domu. Nadeszły takie czasy, że

musimy chodzić różnymi ścieżkami.

Shepard zaśmiał się.
- Niektórzy reporterzy, piszący o Białym Domu, zaczęli nazywać mnie człowiekiem zagadką. - Spoważniał. -

Nie przeszkadza mi to. Jeśli dla kraju jest lepiej, kiedy znajduję się poza Waszyngtonem, to tak musi być. Zdaję
sobie sprawę, że tu chodzi o politykę, a nie o twoje osobiste preferencje.

- Racja. - Prezydent zwrócił się twarzą do Sheparda. - Ale teraz mam do ciebie osobistą prośbę. Chcę, żebyś

pomógł mi wydostać moją żonę z Białego Domu.

Shepard spojrzał na Chelsea, która stała wewnątrz i rozbawiała z Ellswythem.
- To nie będzie łatwe. Prawie się nie znamy.
- Twoja żona jest przewodniczącą Fundacji na rzecz Molestowanych Dzieci. Chelsea jest zaangażowana w tę

organizację od lat i bardzo się tym przejmuje. Poproś ją, żeby wygłosiła przemówienie na jakiejś konferencji
albo odwiedziła ośrodek gdzieś w kraju. Nieważne, co wymyślisz. - Głos Andreasa stał się szorstki i stanowczy. -
Tylko zabierz ją gdzieś daleko ode mnie.

Przez chwilę Shepard się nie odzywał.
- Chodzi o groźby ze strony terrorystów, którzy są odpowiedzialni za zamachy bombowe na ambasady?
- A jak myślisz? Trzy ambasady zostały zaatakowane, a do tej pory nie udało się znaleźć żadnych realnych

poszlak. To nie są zwyczajne zagrania. Oni są sprytni, muszą mieć mnóstwo pieniędzy i spore kontakty. Nie
mogę mieć pewności, że nie zbliżają się do mnie.

- Jak dotychczas Keller zapewnia ci bezpieczeństwo.
- Racja, ale i tak dawka cyjanku przedostała się do mojej kuchni, a jeszcze wcześniej na terenie wokół mojej

siedziby znaleziono materiały wybuchowe ze sprzętem detonującym.

- Najważniejsze, że je znaleziono. A poza tym to było już jakiś czas temu. Jestem pewien, że Keller przetrząsa

każdą najmniejszą dziurę w Białym Domu.

- Ja też. Nie poprosiłem cię tutaj, żebyś mnie pocieszał. - Prezydent zacisnął usta. - Rozumiem, kiedy groźby

są kierowane pod moim adresem. Tego można się spodziewać, bo jest to wpisane w ryzyko mego stanowiska.
Ale nie pozwolę, żeby celem gróźb stała się Chelsea, tylko dlatego że stoi przy moim boku. - Przerwał i spojrzał
na żonę, po czym dodał już spokojniej: - A ona jest zawsze przy mnie. W każdej sytuacji.

- Zrobię, co będę mógł. Porozmawiam z Nancy jeszcze dziś wieczorem. Kiedy ma ją stąd zabrać?

65

background image

- Wczoraj, dzisiaj, jak się da najszybciej. Dzieci już wysłałem do ich siostry przyrodniej, do San Diego. Została

tylko Chelsea, która nie chce mnie odstąpić. - Poklepał Sheparda po ramieniu. - Mam wobec ciebie dług
wdzięczności.

- To dla mnie zaszczyt, panie prezydencie. Nadeszły takie czasy, że wszyscy musimy trzymać się razem.
To prawda, pomyślał ponuro Andreas, otwierając szklane drzwi z tarasu. Musimy trwać zjednoczeni. Ale w tej

chwili trzeba odsunąć Chelsea. Dla jej własnego dobra.

Zatrzymał się w drzwiach i rozejrzał po sali. Nie było możliwości, żeby się wymknął z tego przyjęcia

niezauważony, ale wszyscy goście udawali, że nie dostrzegli jego wyjścia na taras.

Wszyscy oprócz Betwortha. Ten uśmiechnął się i lekko skłonił, zanim powrócił do rozmowy z ministrem

pracy. Bezczelny typek o wyjątkowo silnej osobowości.

Andreas chłodno skinął mu głową, jednocześnie obejmując ramieniem Chelsea i składając pocałunek na jej

skroni.

- Wszystko w porządku? - spytał.
- Tak. - Uśmiechnęła się promiennie do Ellswytha. - Senator opowiadał mi o St. Louis, ale jestem pewna, że

dużo bardziej go interesuje to, o czym rozmawiałeś z wiceprezydentem Shepardem. - Wypiła łyk soku
pomarańczowego. - Prawda, senatorze?

Ellswyth zamrugał powiekami.
- Nic podobnego. Nie miałem...
- Nie? W takim razie musiałam się pomylić. - Wsunęła ramię pod rękę Andreasa. - Myślę, że już czas, żebyśmy

zrobili małą rundkę i przywitali się z ministrem spraw zagranicznych. Jutro rano masz wizytę w szkole dla
dzieci niepełnosprawnych. - Uśmiechnęła się do Ellswytha w sposób, który pozwolił mu zapomnieć o
zakłopotaniu, jakiego przed chwilą doświadczył. - Wybaczy nam pan? - Nie czekając na odpowiedź, delikatnie
pociągnęła Andreasa za sobą. - Co ty wyprawiasz? - szepnęła. - Wszyscy na tej sali zastanawiają się, o czym
rozmawiałeś z Shepardem.

- To niech się zastanawiają.
- Ale nie ja. Ja należę do wtajemniczonych.
- Może to ściśle tajne?
Przyjrzała się jego minie i pokręciła głową.
- Nie sądzę.
Powinien był się spodziewać ciekawości, a zarazem podejrzliwości z jej strony. Znali się nawzajem bardzo

dobrze. Od wielu lat byli przyjaciółmi, partnerami i kochankami.

- Chelsea - odezwał się łagodnie - zostaw to.
Znowu przyjrzała mu się badawczo i wzruszyła ramionami.
- I tak się dowiem. - Uśmiechnęła się promiennie do ministra. - Jak to miło, że zaszczycił nas pan swoją

obecnością dzisiejszego wieczoru...

Rozdział 9

Terre Haute

Morgan i Alex zameldowali się w hotelu tuż przed siódmą wieczór. Zanim udali się do swoich pokoi,

zatrzymali się jeszcze w małym sklepiku hotelowym, gdzie kupili kanapki na wynos i przybory toaletowe.

- Pokoje sąsiadują ze sobą - powiedział Morgan, podając jej klucz. - Zamknij drzwi wejściowe do swojego i

podstaw pod klamkę krzesło. Będziemy wchodzić i wychodzić przez mój pokój. Muszę teraz zadzwonić, więc
może ty weź prysznic, a potem przyjdziesz do mnie i zjemy coś razem.

Skinęła ze znużeniem głową.
- Nie spiesz się. Muszę zmyć z włosów ten popiół, którym mnie natarłeś.
- Potrzebujesz pomocy?
- Dam sobie radę. Po prostu potrzebuję więcej czasu. Do kogo będziesz dzwonić?
- Poprosiłem Galena, żeby przysłał agenta tajnych służb do Terre Haute, do obserwacji hotelu. Muszę mu

powiedzieć, że już tu jesteśmy.

- A po co on obserwuje nasz hotel?
- Bo nie chcę zostawiać cię samej.
- A żebyś wiedział, że mnie nie zostawisz. - Nie podobało jej się to, co powiedział Morgan, ale nie miała teraz

siły na sprzeczanie się. Weszła do swojego pokoju i zamknęła drzwi na klucz. Przez chwilę stała bez ruchu.
Czuła się kompletnie wyczerpana, co potwierdzał jej wygląd.

Poczuje się lepiej, gdy weźmie prysznic, chociaż pewnie będzie się musiała nieźle nagimnastykować, żeby nie

zamoczyć opatrunku na ramieniu. Cieszyła się, że Morgan nie narzucał się zbytnio z pomocą. Nie chciała
prowokować intymnej sytuacji w chwili, kiedy musiała się uporać z unieruchomioną ręką.

Wykąpanie się i umycie włosów zajęło jej ponad godzinę i kiedy skończyła, była bardziej wyczerpana niż przed

całym zabiegiem. Owinęła się ręcznikiem, usiadła w fotelu obok stołu i zamknęła oczy. Odsapnie sobie przez
chwilkę. Nie za długo. Może tylko...

- Dobrze się czujesz?

66

background image

Otworzyła oczy i zobaczyła Morgana, który stał w przejściu między pokojami.
- Tak. Nic mi nie jest. Jestem tylko trochę zmęczona. - Zasłoniła się szczelniej ręcznikiem. - Ubiorę się i

przyjdę do ciebie za chwilę. Przygotujesz dla mnie laptop?

- Nie. - Wszedł do jej pokoju, rozsunął suwak w torbie i wyciągnął z niej swoją szarą koszulę, której Alex

używała do spania. - Zjesz, pogadamy trochę, zaplanujemy wszystko, a potem pójdziesz spać. Możesz wstać o
świcie i wtedy usiąść do komputera. Ale najpierw musisz odpocząć, bo nie będzie z ciebie żadnego pożytku. -
Pociągnął ją, żeby wstała, zdjął z niej ręcznik i zaczął wkładać jej przez głowę koszulę. - Włosy. - Wziął ręcznik i
zaczął je osuszać.

- Poradzę sobie. - Alex zabrała mu ręcznik.
- Oczywiście. Nie wątpię w to. - Odwrócił się do wyjścia. - Zawołaj, jeśli będziesz mnie potrzebowała, i przyjdź

za dziesięć minut.

Boże, jaki on despotyczny. Miała ochotę powiedzieć mu, żeby sobie poszedł do diabła i samej zabrać się do

wyciągania komputera i...

Ale Morgan doskonale wiedział, co robi. Zirytował ją swoim zachowaniem, przez co poczuła przypływ

adrenaliny, który postawił ją na nogi. Jak długo pozostanie w niej ta energia, tego nie potrafiła ocenić, ale lepiej
ją wykorzystać, póki jest.

Szybko osuszyła włosy ręcznikiem i wkroczyła do jego pokoju.
- No dobrze, co dalej, Neronie?
Morgan wzdrygnął się.
- Nie przeszkadza mi porównanie do cesarza rzymskiego, byle nie do takiego, który stracił rozum. - Wskazał

gestem stół. - Siadaj i zjedz kanapkę. Od naszego przystanku w St. Louis nic nie jadłaś.

- Nie jestem głodna. - Usiadła i sięgnęła po kanapkę z tuńczykiem. - Chociaż może i jestem. Wygląda bardzo

apetycznie. - Odgryzła kęs. - A więc pogadajmy. Co robimy z Powersem?

Usiadł naprzeciwko niej.
- Nic, dopóki nie przeprowadzę małego zwiadu jego domu i okolic. Chcę się upewnić, że nie wdepnę w

pułapkę.

- Cały czas mówisz w liczbie pojedynczej. Przestań.
- Nie, bo tak właśnie będzie. - Jego głos był chłodny i stanowczy. - Nie przekonasz mnie, żebym zmienił

zdanie. Nie pozwolę, żebyś pokrzyżowała moje plany. Nie chcę, żebyś spieprzyła mi robotę.

- Twoją robotę? Nie uważasz, że powinnam poczuć się dotknięta tym, co... - przerwała jednak. Dość tych

bzdur. Morgan jest profesjonalistą, a ona nie. Zbyt wiele razy widziała amatorów, którzy w dobrej wierze
powodowali nieodwracalne szkody w miejscach katastrof. I Bóg jeden raczy wiedzieć, czy ta sytuacja nie okaże
się katastrofą. - W jaki sposób mogę pomóc?

- Zostań w hotelu i popracuj na komputerze.
- Nie wymyśliłeś dla mnie tego zadania, żeby odsunąć mnie od działania?
- Przyszło mi to do głowy. Ale uważam, że i tak ktoś musi tym zająć. Co o tym sądzisz?
A niech go szlag! Zadając to pytanie, odwrócił kota ogonem. Skrzywiła się.
- Gdybym nie uważała, że to ma jakikolwiek sens, to bym się tego nie podjęła. Nie znoszę takiego szperania w

poszukiwaniu informacji. Za to mam talent do czego innego. Jestem piekielnie dobrym fotografikiem i mam ze
sobą obiektywy, przez które, nawet z odległości stu metrów, można dokładnie policzyć paski na odwłoku
pszczoły. Nie musiałbyś podchodzić zbyt blisko domu, a ja mogłabym wywołać film w ciągu pół godziny od
powrotu do hotelu.

Przez chwilę milczał.
- Nie będziemy fotografować pszczółek.
- Ale mam rację. - Patrzyła mu prosto w oczy - Przyznaj.
- Tak, do cholery. - Skończył swoją kanapkę. - W porządku. Ale sam przeprowadzę wstępny zwiad i znajdę

odpowiednie miejsce, z którego będziesz mogła robić swoje zdjęcia.

Na samą myśl o tym serce jej podskoczyło. Udało jej się wynegocjować tak dużo, że nie chciała się z nim

więcej kłócić.

- Kiedy?
- Dziś w nocy. - Wstał z krzesła. - Muszę się tylko przyjrzeć temu zestawowi do charakteryzacji, który

dostaliśmy od Galena, i przymierzyć perukę i parę innych gadżetów, które dobrze zakamuflują moją
niezapomnianą twarz.

Żartował, ale jego twarz rzeczywiście była niezapomniana. Gdyby miała go nigdy więcej nie zobaczyć i tak

zapamiętałaby jego rysy. Chryste, ta myśl przyszła do niej nie wiadomo skąd i śmiertelnie ją przestraszyła.
Trzeba ją zignorować i, broń Boże, nie dać nic po sobie poznać. Oparła się na krześle.

- Jaką masz perukę?
- Zaraz się przekonamy. - Otworzył torbę i wyciągnął rudo-brązową perukę przyprószoną siwizną na

skroniach. - Niezbyt modna, ale przynajmniej daleka od mojego własnego koloru włosów. A to zaleta. - Wyjął
potem dżinsową kurtkę i trampki. - No, nie sposób zarzucić Galenowi, że nie wie, co to eklektyzm. - Rzucił
ubrania na łóżko. - Mam nadzieję, że dla ciebie postarał się nieco lepiej.

67

background image

- Wydaje mi się, że moja peruka też jest ruda i kędzierzawa niczym włosy Sierotki Ani

. Może powinniśmy

udawać rodzeństwo? - Spoważniała. - Naprawdę podejrzewasz, że to może być zasadzka?

Skinął głową.
- Musieli się dowiedzieć, że dotarliśmy do karty kredytowej. Nie trzeba wiele rozumu, żeby wywnioskować, co

możemy z tą informacją zrobić. Ja bym tak postąpił w podobnych okolicznościach.

- Więc musisz być ostrożny. - Odsunęła się na krześle i wstała. - Zapukasz do mnie, kiedy wrócisz?
- Pewnie będziesz już spała.
- Nie żartuj. Nie zasnę. Jakim cudem mogłabym zasnąć, kiedy ty będziesz... - Opanowała się. - Zapukaj do

mnie, kiedy wrócisz, to opowiesz mi, co się stało, bo inaczej będziesz miał ze mną na pieńku.

Uśmiechnął się.
- W takim razie możesz liczyć na to, że z pewnością się zamelduję, jak tylko wrócę. Jeszcze mi życie miłe.
- I niech ta myśl ci przyświeca. - Wyszła z jego pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Idiotka. Znała Morgana

bardzo krótko, a poznali się w dość nietypowych okolicznościach spała z nim tylko raz. Był pewnie
najostrożniejszym człowiekiem, jakiego znała, i nie ulegał żadnym pokusom oprócz pociągu seksualnego.
Zamartwianie się o niego było szczytem głupoty. Nie powinna się tak czuć, ale naprawdę się o niego martwiła.
Chryste, trzeba się natychmiast wziąć w garść.

Głupia, czy nie, wiedziała, że i tak nie zaśnie, dopóki Morgan nie wróci ze zwiadu. Żeby nie zwariować, trzeba

się czymś zająć. Może przygotować dla niego na jutro listę potrzebnych jej chemikaliów do wywoływania
filmów? Po chwili uświadomiła sobie, że przecież może teraz usiąść do komputera i poszperać w sieci.

Po trzeciej w nocy usłyszała, jak zamknęły się drzwi do pokoju Morgana.
Siedzenie przy komputerze znużyło ją i nawet nie zauważyła, kiedy zamknęła oczy. Teraz jednak była w pełni

rozbudzona.

Dzięki Bogu. Właśnie otwierała drzwi dzielące ich pokoje, kiedy Morgan zastukał w nie od swojej strony.
- I co?
- Nic. Powęszyłem dokoła i nie zauważyłem niczego podejrzanego. Mały ceglany domek przy spokojnej ulicy.

Na podjeździe stary samochód. Nie jakiś wynajęty, bo miał tablice rejestracyjne z Indiany i nie wyglądał na
specjalnie zadbany. Może należeć do byłej żony Powersa. Co wcale nie znaczy, że wszystko nie jest dobrze
przygotowaną zasadzką. - Spojrzał na laptop stojący na stole. - Widzę, że pracowałaś. Trafiłaś na coś?

- Rzeczywiście to będzie przypadek, jeśli coś znajdę. Nie mam pojęcia, gdzie szukać. Zaczęłam od materiałów

wybuchowych, a teraz przeszukuję dane o ciśnieniu cieczy. - Potarła oczy. - Już prawie oślepłam. Znalazłeś
dom, z którego mogłabym zrobić zdjęcia?

- Tak. Dom wystawiony na sprzedaż przecznicę dalej. Dwupiętrowy, pusty, z dobrym widokiem na dom

Powersów z narożnej sypialni. Okna mają okiennice, więc z zewnątrz nie będzie widać aparatu.

- Jak się dostałeś do środka? - Po chwili machnęła dłonią. - Zresztą nieważne. Głupie pytanie. Po prostu

kolejna specjalność twojej profesji, prawda?

- Prawda. Jutro w nocy wpuszczę cię do tego domu. A teraz, czy mogę ci zasugerować, żebyś już to zostawiła i

położył się spać?

- W porządku. Jutro do tego wrócę. - Zaczęła zamykać drzwi, ale się zatrzymała. - Naprawdę niczego nie

widziałeś?

- Niczego - odpowiedział i odwrócił się.

Morgan rozebrał się, położył na łóżku i przykrył się prześcieradłem.
Powiedział jej prawdę. Niczego nie widział.
Ale tam w środku ktoś był i czekał na niego. Podpowiadał mu to instynkt i każdy nerw jego ciała, wyczulony

na takie sytuacje. Za długo pracował w tym fachu, żeby nie wyrobić sobie własnego radaru. Dlatego półtorej
godziny spędził na jeżdżeniu dokoła miasta, zanim wrócił do hotelu.

Rząd?
Prawdopodobnie nie. Agenci CIA zwykle na takie zlecenia wybierali się we dwóch lub trzech. Morgan w

swoim życiu spotkał zaledwie kilku takich, którzy działali w pojedynkę i których nie od razu zauważał.

Może to Powers?
Bardziej prawdopodobne.
A może Runne?
To też możliwe. Wszystko zdawało się na siebie zachodzić. Runne mógł przecież zaproponować swoje usługi.
Dobrze byłoby wiedzieć, kim są wrogowie, żeby dostosować do nich metody działania. Ale prawdopodobnie

Morgan będzie musiał działać w ślepo i ufać własnemu instynktowi, dopóki nie zobaczy jasno, z kim ma do
czynienia.

Pozostaje mu mieć nadzieję, że operacja się powiedzie, a on i Alex uciekną, zanim rozpęta się prawdziwe

piekło.

The Little Orphane Annie - postać komiksowa stworzona w 1924 roku Przez Harolda Gray’a (przyp. tłum.).

68

background image

- Ile czasu potrzebujesz na zrobienie zdjęć? - spytał Morgan, prowadząc Alex po schodach na drugie piętro.
- To zależy od odległości i od tego, co będę miała do fotografowania - odparła, ostrożnie poruszając się w

ciemności. - Możemy włączyć latarkę?

- Nie. Mogą przecież obserwować wszystkie opuszczone domy w okolicy. W tym oknie powinniśmy być

bezpieczni, bo nie jest zbytnio na widoku. Ja bym pewnie skupił się na tym budynku na sprzedaż po drugiej
stronie ulicy.

Poczuła dreszcz, jak zawsze, kiedy przypominała sobie o profesji Morgana.
- Miejmy nadzieję, że nie jest zbyt daleko. - Uklękła przy oknie i otworzyła torbę ze sprzętem fotograficznym. -

Który dom?

- Ten biały, ceglany, obok narożnego.
Zaczęła pstrykać zdjęcia. Po kolei każde okno, potem ganek, piętro, śmietniki stojące przy płocie na

podwórku. Później obfotografowała szczegółowo każdy, będący w zasięgu obiektywu dom na tej ulicy.

- Zrób jeszcze zdjęcie drzewa na podwórzu.
- Drzewa?
No tak, Morgan lubi drzewa, przypomniała sobie słowa Galena. Najwyraźniej Morgan podejrzewał, że ktoś

może mieć podobne do niego zamiłowanie.

Złapała ostrość i zrobiła kilka zdjęć drzewa na tyłach domu, a potem drugiego, mniejszego, rosnącego na

trawniku przed domem.

- Zadowolony?
- A ty?
Potrząsnęła głową.
- Daj mi jeszcze godzinę. Musi nam się udać, a im więcej czasu na to poświęcimy, tym większe będziemy mieli

szansę coś odkryć.

- Wolałbym, żebyśmy się już stąd zabrali.
- Jeszcze tylko godzinkę - poprosiła, wkładając nowy film do aparatu.
Wymamrotał jakieś przekleństwo i przysunął się do okna, bacznie przypatrując się budynkom i ulicy.
- A teraz? - spytał dokładnie po upływie godziny.
Skinęła głową w milczeniu i schowała aparat do torby.
- Obfotografowałam teren bardzo dokładnie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że coś uchwyciłam.
- Jeśli ci się nie udało, to i tak tu nie wrócisz. - Wziął od niej torbę ze sprzętem fotograficznym i wyprowadził

Alex z budynku. - To wszystko.

- Mam coś - zawołała Alex z łazienki, w której urządziła prowizoryczną ciemnię. - Jeszcze nie wyschły, ale

pomyślałam, że chciałbyś już rzucić na nie okiem.

Morgan wsunął się do łazienki i podszedł do kuwet.
- Wielkie nieba, ale dużo ich napstrykałaś! Co najmniej godzinę będziemy się przez nie przekopywać.
- Większość z nich przejrzałam w czasie naświetlania. - Wskazała mu zdjęcie śmietników stojących przy

wysokim płocie na podwórzu. - Tutaj jest coś ciekawego. Na zdjęciu, które zrobiłam godzinę później, śmietniki
stoją w nieco innym miejscu. Pomyślałam, że może to jakiś pies... ale nie zostały przewrócone. Wyglądają tak,
jakby je ktoś delikatnie przesunął.

Kiwał głową, ale wydawał się nieobecny, a jego oczy przeskakiwały z jednej fotografii na drugą.
- Coś jeszcze?
Pokazała mu zdjęcie okna na parterze.
- Kobieta i mężczyzna. Są ledwo widoczni w cieniach po lewej stronie.
- Ja tu nic nie widzę. Jesteś pewna?
- Przywykłam do wnikliwego oglądania fotografii. Tak, jestem pewna. - Postukała palcem w zdjęcie

przedstawiające garaż przy budynku naprzeciwko ceglanego domu. - A tu jest cień, który mogła rzucić czyjaś
sylwetka... - Wzruszyła ramionami. - Ale niestety nie mogę mieć co do tego pewności. To równie dobrze może
być gra świateł.

- Pokaż mi zdjęcia dębu. A zresztą sam już je widzę. Które z nich było zrobione jako pierwsze?
Wskazała mu jedno.
- A to godzinę później. - Wskazała drugie.
Przyjrzał się uważnie obydwu.
- Na pierwszym zdjęciu jest cień, którego nie ma na drugim.
- Nieznaczny - powiedziała, biorąc szkło powiększające i przyglądając się z bliska fotografii. - To mógł być

ruch gałęzi spowodowany wiatrem. Kiedy wieje, drzewo zmienia kształty.

- Może. - Morgan nie odrywał wzroku od fotografii. - A może nie. - Odwrócił się na pięcie. - Idę tam. A ty

zostań w pokoju i zamknij drzwi.

- Co takiego?

69

background image

- To zasadzka, ale nie tylko na mnie. - Ruszył w stronę wyjścia. - Jak myślisz, co się robi z facetem, który za

dużo wie i popełnia błędy? - Morgan wyraźnie się wściekł. - Cholera jasna, przecież nie pozwolę, żeby pozbyli
się Powersa. Jest mi potrzebny.

Alex złapała torbę i wybiegła za nim do samochodu.
- Jadę z tobą.
- W żadnym... - Otworzył drzwi jednym szarpnięciem. - Nie mam czasu się z tobą wykłócać. Jeśli chcesz ze

mną jechać, to musisz mnie słuchać. Jasne?

- Jasne. - Wskoczyła na siedzenie obok.
- Tak, już to widzę.

- Nie podoba mi się to - stwierdziła Mae Powers z dezaprobatą. - Pięć lat temu już ci powiedziałam, że nie

chcę mieć nic wspólnego z tobą ani z twoją brudną robotą.

- Ale przyjmowanie moich pieniędzy ci nie przeszkadzało, co? - Powers zbliżył się do okna, na tyle jednak,

żeby nie zobaczono go z ulicy. - Tym razem dostaniesz mały bonus za współpracę. Wziąłem ze sobą tłumik, żeby
twoi sąsiedzi nie dowiedzieli się, że nie jesteś taka święta, jaką udajesz. - Nie zauważył niczego niepokojącego
na ulicy przed domem. Zostawił Deckera w uliczce naprzeciwko, ale w tej chwili go nie widział. Wystarczy, żeby
zadzwonił, a Decker pojawi się tu w sekundę. Nie ma więc powodu, żeby tak się denerwować. Wszystkie drzwi i
okna były zamknięte, ale Powers nadal czuł się niespokojny. Sporo słyszał na temat Morgana. To twardy
skurczybyk, który potrafi przedostać się nawet przez zamknięte drzwi.

Ale on jest twardszy niż Morgan, pomyślał Powers. Spojrzał na swój pistolet z dokręconym tłumikiem.

Jedyne, co musi zrobić, to siedzieć tu i czekać, a potem odstrzelić łeb temu sukinsynowi.

- Co to? - Mae poderwała się na równe nogi, patrząc w stronę kuchni. - Słyszałam jakiś hałas. Myślałam, że

zamknąłeś tylne wyjście. Mówiłam ci, że nie chcę...

Powers już popędził korytarzem w stronę kuchni, mijając schody wiodące na pierwsze piętro, trzymał w

pogotowiu pistolet.

Usłyszał skrzypnięcie na schodach i obrócił się.
Nie usłyszał krzyku Mae, kiedy ostry nóż wdarł się w jego klatkę piersiową.
Cholera.
Co za ból. Ciemność.
Ktoś schodzi po schodach.
Zabić go. Zabić go.
Uniósł pistolet.

- Zostań tu. - Morgan zatrzymał samochód na krawężniku w odległości przecznicy od ceglanego domu. - Bez

kłótni. Nie chcę, żebyś wchodziła mi w paradę.

- W ten sposób tylko mnie... - Alex z przyzwyczajenia nie dawała za wygraną, jednak za chwilę spotulniała. -

Dobrze, nie będę ci wchodzić w paradę. Chyba że zobaczę coś, co mi się nie podoba.

Zaklął pod nosem, zanim ruszył biegiem w stronę podwórka za domem Powersów. Zbyt niebezpiecznie

wchodzić tam od frontu. Lepiej wejść na dąb i z drzewa dostać się na piętro.

Tak jak sylwetka, której obecności Alex nie była pewna.
Wspiął się na drzewo, a potem przeszedł po gałęzi do okna.
W szybie był wycięty okrągły otwór.
Bezgłośnie zeskoczył z gałęzi na parapet i wsunął się do sypialni.
Drzwi były otwarte. Wyciągnął pistolet i przemknął do schodów, gdzie przylgnął do ściany i czekał.
Żadnych odgłosów.
Nie, mylił się.
Jęk?
Zrobił dwa kroki w stronę schodów.
Nie, to nie jęk, raczej skomlenie.
Wychylił się przez poręcz.
Zobaczył sylwetkę mężczyzny leżącego na plecach u stóp schodów. To Powers? W końcu korytarza leżała

skulona kobieta w czerwonej bluzce.

Może był tu ktoś jeszcze, kto czaił się w cieniu na Morgana, żeby go zaszlachtować?
Zawahał się. Tylko w jeden sposób będzie się mógł o tym przekonać. Trzeba rzucić trochę światła na sytuację.
Uderzył we włącznik na ścianie i w tym samym momencie upadł na podłogę z pistoletem wycelowanym w

korytarz na dole.

Nic. Żadnego ruchu. Żadnego dźwięku.
Ostrożnie uniósł się, nie spuszczając wzroku z końca korytarza. Był na widoku i mógł stać się celem. Może nie

najlepszym, ale wystarczającym, żeby wymierzyć do niego z broni.

Nic.
Powers znowu jęknął.

70

background image

Trzeba zaryzykować i dostać się do niego, zanim ten sukinsyn zdechnie na jego oczach.
Morgan przeskoczył przez poręcz i jednym susem znalazł się na korytarzu. Natychmiast poderwał się do

biegu.

Nikogo w kuchni. Odwrócił się i przebiegł nad kobietą w stronę salonu.
Pusty.
Sprawdził, co z kobietą. Nie żyła. Miała poderżnięte gardło. Dość paskudnie. Jakby ktoś działał w ślepym

szale.

Przyklęknął przy Powersie, i zobaczył głęboką ranę ciętą w jego piersi.
- Ratuj... mnie. - Bąbelki krwi zebrały się na ustach Powersa. - Nie pozwól mi umrzeć.
- Niby dlaczego? - spytał Morgan. - Co mi po tobie?
Powers spojrzał na niego.
- Morgan? To ty?
Skinął głową.
- Kto ci to zrobił?
- Betworth... Pieprzony skurczybyk. Przysłał Runne’ego. Znajdź go i strzel mu w łeb.
- Gdybyś ty go dopadł pierwszy, to teraz on by tu leżał.
- Zastrzel go. Boli... Zadzwoń po lekarza.
- Jak powiesz mi to, czego chcę się dowiedzieć. Gdzie jest Z-2?
- Ty bydlaku! Ja umieram!
- Więc lepiej szybko gadaj, żebym zdążył zadzwonić na pogotowie. Gdzie jest Z-2?
- Pieprzony drań...
- Gdzie to jest?
- W Zachodniej... Wirginii. Nieważne... Z-3. Z-3...
- Z-3 jest ważne? Nie Z-2?
- Z-2... to... To wszystko są... ssschr... - Wygiął się w łuk, jakby nadszedł moment agonii. - Sukinsyn. Pieprzyć

go - wydusił z siebie, a oczy mu się zaszkliły. - Pieprzyć Z-3.

Powers bredził. Morgan postanowił wyciągnąć z niego, co się dało.
- Co się działo w Fairfax?
- Kanały... Cholerna strata czasu. Nie mogliśmy tego porządnie zrobić... po tym, jak straciliśmy Lontanę.

Wezwij... pogotowie...

- Kim był Lontana?
- Brazylijczyk... Betworth dał całe pieniądze. Nie mogliśmy tego dobrze zrobić.
- Kto to... - Powers znowu odpływał. - Co się stało w Arapahoe Junction?
- Zła strona. Nie potrafiliśmy. Straciliśmy Lontanę. - Zacisnął pięści. - Proszę... Nie chcę umierać.
- Nikt nie chce. Z-3. Posłuchaj mnie. Powiedz mi o Z-3, a ja zadzwonię po karetkę.
- Dopadną go tam. Nie ma wyboru. Z-3...
- Co tu się dzieje? - W drzwiach wejściowych ukazała się Alex, trzymając w dłoni pistolet. Weszła do środka i

stanęła obok Morgana.

- Powers... - szepnęła zaszokowana.
Morgan nie zwracał na nią uwagi, cały czas wpatrzony w Powersa.
- Gdzie jest Z-3?
Powers nie odpowiadał, czepiając się życia resztkami sił.
Morgan złapał go za koszulę i uniósł do góry.
- Gadaj. Gdzie jest Z-3?
- Kettle... - Ciało Powersa zesztywniało, a po chwili wstrząsnęły nim konwulsje. Jego usta otworzyły się

szeroko w niemym krzyku.

- Nie żyje... - wyszeptała Alex. - Kto...
- To nie ja. Wierz mi. Ja bym wyciągnął z niego wszystkie potrzebne nam informacje, zanim bym go pchnął

nożem. - Przeglądał kieszenie Powersa. - A tak okazał się prawie zupełnie bezużyteczny.

- Słyszałam, jak mówiłeś, że wezwiesz pogotowie, jeśli powie ci, co to jest Z-3.
- Kłamałem. On już i tak nie miał szans. Ale dzięki temu zyskałem argument, żeby wyciągnąć z niego

informacje. - Zobaczył wyraz jej twarzy i skrzywił się. - A czego się po mnie spodziewałaś?

- Nie wiem. On... umierał.
- Czy to czyni go świętym? To zły człowiek i gdyby się z tego wykaraskał, nadal byłby zły. Zasłużył sobie na to,

co mu zrobił Runne. Miałem szczęście, że Runne nie wykonał swojego zadania profesjonalnie, jak zawsze, tylko
zostawił mi coś, nad czym mogłem popracować.

- Runne. Powiedział, że on to zrobił?
Przytaknął, chowając portfel Powersa do kieszeni, i wstał z klęczek.
- Chodźmy stąd. Sądzę, że nie mamy zbyt wiele czasu. - Złapał Alex za rękę i pociągnął w stronę drzwi

kuchennych. - Dlaczego tu przyszłaś?

71

background image

- Mówiłam ci, że zostanę w samochodzie, chyba że zobaczę coś, co mi się nie spodoba. Zobaczyłam kogoś

wybiegającego z domu frontowymi drzwiami. Miał krew na całej twarzy. Nie podobało mi się to.

- Wyobrażam sobie. Dokąd pobiegł?
- Tą ulicą, a potem skręcił za rogiem. To Runne?
- Prawie na pewno.
- Będziesz mógł to zweryfikować na sto procent, kiedy wywołam film.
- Zrobiłaś mu zdjęcie?
- Oczywiście. Do dziś nie mogę sobie darować, że nie zrobiłam zdjęcia Powersowi przy tamie, tylko

wrzeszczałam jak idiotka. Tym razem nie krzyczałam. - Przebiegła obok niego przez podwórze i wydostała się
na uliczkę. - Dlaczego nie mamy zbyt wiele czasu?

- Ponieważ zasadzka była zbyt dobrze przygotowana, żeby nie było zaplanowanego wsparcia. - Szybko

otworzył drzwi samochodu. - Wrócimy do hotelu, zabierzemy rzeczy, a ja zadzwonię do Galena i powiem mu,
żeby nas stąd zabrał. Nie mam autostradom wyjazdowym z tego miasta.

- A dokąd pojedziemy?
Zastanowił się przez chwilę, szybko analizując strzępy informacji, które wyciągnął z Powersa.
- Do Zachodniej Wirginii.

Chryste.
Runne dotarł do samochodu, zdjął z siebie bawełnianą koszulkę i przycisnął ją do zakrwawionego policzka.

Nie mógł powstrzymać krwawienia. Wyczuwał dziurę... Gdyby się nie cofnął i nie odwrócił głowy, kula z
pistoletu Powersa zrobiłaby większe spustoszenie na jego twarzy. Zamiast tego, drasnęła go w policzek i urwała
kawałek ust.

Przeklęte trzeszczące schody.
Na piętrze w sypialni Runne znalazł kapeć, który rzucił do kuchni, żeby odwrócić uwagę Powersów. Wszystko

byłoby dobrze, gdyby ten schodek nie zatrzeszczał...

Wykręty. Już jako dziecko nauczył się na treningach, żeby nigdy się nie tłumaczyć. Nieoczekiwane rzeczy mają

prawo się zdarzać i trzeba w takiej sytuacji natychmiast wprowadzić poprawki do pierwotnego planu.

Runne wprowadził poprawki. Dotrzymał umowy z Betworthem. Powers nie przeżył dłużej niż kilka minut.
Ale Morgan...
Poczuł przypływ złości i żalu. Miał usunąć Powersa i jego żonę, i zaczekać w ich domu, aż Morgan znajdzie ten

adres.

Może nie jest jeszcze za późno?
Trzeba znaleźć lekarza, żeby powstrzymał krwawienie. A potem wrócić i zaczekać na moment, kiedy Morgan

wejdzie do tego domu.

Znaleźć lekarza...

- Powers i jego żona nie żyją. Znaleźliśmy też ciało Deckera nieopodal w uliczce - powiedział Jurgens, kiedy

Betworth odebrał telefon. - Ani śladu Morgana. Nie ma też Graham. Runne musiał spieprzyć akcję.

- Runne?
- Najwyraźniej. Mówiłeś, że lubi pracować nożem z bliskiej odległości. Decker miał poderżnięte gardło,

Powers miał ranę ciętą w klatce piersiowej, a jego żona została zaszlachtowana.

- W takim razie musiał mieć poważny powód, żeby nie zapolować na Morgana. Może ruszył za nim w pościg?

Od jak dawna Powers nie żyje?

- Niezbyt długo. Wysłaliśmy samochód w tę okolicę, kiedy Powers nie zameldował się telefonicznie, choć miał

to robić co dwie godziny. I co teraz?

- Oczyśćcie miejsce zbrodni i pozbądźcie się ciał Deckera i Powersów. A potem zainstalujcie ekipę wokół

domu, żeby czekała na ewentualne pojawienie się Morgana.

- I?
- Czy ja muszę wam wszystko mówić? Upewnijcie się, że każdy samochód, który wyjeżdża z miasta, zostanie

zatrzymany przez policję.

- Co mam powiedzieć policji?
- Cokolwiek. Tylko dopilnuj, żeby ustawili skuteczne blokady.

Rozdział 10

W drodze powrotnej do hotelu Alex poczuła, jak opada jej adrenalina. Trzymała ręce ściśnięte na kolanach,

żeby Morgan nie zauważył, że drżą. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden wieczór. Nie potrafiła zapomnieć widoku
Powersa leżącego na podłodze z rozpłataną piersią, i Morgana, klęczącego przy nim, uparcie i bezlitośnie
przepytującego go. Ale czy Powers zasługiwał na litość? On nie miał żadnych skrupułów wobec Kena tamtej
nocy przy tamie, kiedy zestrzelił jego helikopter. Mimo to nadal była zaszokowana brutalnością Morgana.

Morgan rzucił na nią okiem, kiedy zbliżali się do hotelu.
- O czym myślisz? - spytał.

72

background image

- Co według ciebie stało się żonie Powersa? Wyglądała...
- Jakby jakieś zwierzę rozszarpało jej gardło? - dokończył. - Słyszałem, że Runne jest zwykle bardziej schludny

w robocie. Wydaje mi się, że coś nie poszło po jego myśli i Powersowi udało się go zranić. Wybiegał, żeby
opatrzyć swoje rany, a ona stanęła mu na drodze. Zbyt cierpiał, żeby działać elegancko. Po prostu chciał się jej
pozbyć.

- Mówisz tak, jakbyś go doskonale rozumiał.
- O tak. - Zatrzymał samochód na miejscu parkingowym przed wejściem do hotelu i otworzył drzwi. -

Zostawiam uruchomiony silnik. Nie staraj się zostawić porządku. Po prostu zbierz wszystko, co się nawinie, do
torby. Zadzwonię szybko do Galena, ale chciałbym, żebyśmy w ciągu pięciu minut opuścili hotel, a po
dwudziestu byli już poza miastem.

Skinęła szybko głową.
- Pospieszę się. - Zostawiła aparat w samochodzie i ruszyła za Morganem do hotelu. - Co ci powiedział

Powers?

- Opowiem ci, kiedy wyjedziemy na drogę. - Otworzył drzwi i złapał swoją torbę, do której zaczął wrzucać

wszystko, co mu wpadło w ręce. - Weź komputer.

- Blokada drogi. - Morgan skręcił w lewo na pierwszym zakręcie, kiedy zobaczył sznur samochodów ciągnący

się przez dwie przecznice w przód. Zatrzymał auto na parkingu. - Wysiadaj. Musimy wydostać się z miasta na
piechotę. Zabierz torbę z aparatem, a ja wezmę twój bagaż.

- Dobrze. - Alex szła równo z nim. - Podejrzewam, że wiesz, jak mamy się stąd ulotnić.
- Kiedy się pakowałaś, zadzwoniłem do Galena. Powiedział, że z Fort Wayne ciężarówką przeprowadzkową

jedzie jego człowiek. Mamy się z nim spotkać na postoju pięć mil za miastem.

- Samochód do przeprowadzek?
- Łatwo będzie się ukryć między meblami, jeśli zostaniemy zatrzymani. Kierowca będzie miał dokumenty

mówiące, że z Fort Wayne wiezie meble do Charleston w Zachodniej Wirginii. Jeśli dokumenty wyglądają
wiarygodnie, większości gliniarzy nie chce się już wchodzić na pakę i wszystko sprawdzać. To za dużo fatygi. -
Skręcił w prawo, przyspieszając kroku. - Za jakieś pięć przecznic powinniśmy być już za miastem i wtedy
wejdziemy w las.

- Już się nie mogę doczekać.
- W lesie jest bezpieczniej.
- Nie przeczę. Mam tylko jedno pytanie.
- Co takiego?
- Jeśli mam przejść taki kawał drogi, to czy mogę wyrzucić ten cholerny kamień z buta?

Kierowca ciężarówki nazywał się Chuck Fondren i był wyraźnie zdenerwowany.
- Wsiadajcie. - Otworzył gwałtownie tylne drzwi ciężarówki. - Zatrzymali mnie już raz na tej drodze, ale to nie

znaczy, że mogę być spokojny. Przejdźcie po tym materacu i przykucnijcie za kanapą.

Gdy tylko znaleźli się na pace, zamknął za nimi z hukiem drzwi.
Ciemność.
Morgan wrzucił najpierw za kanapę ich bagaże.
- Chodź. „Przykucniemy” za kanapą. - Przeszedł po materacu do kanapy, a potem wyciągnął rękę do Alex,

żeby i ją przeprowadzić. Razem usadowili się w kryjówce.

Ciężarówka zatrzęsła się, wyjeżdżając z postoju. Alex oparła się o ścianę naczepy. Powinna czuć się

bezpieczniej, niż kiedy biegli przez las, ale tak nie było. Ciemność była klaustrofobiczna i sprawiała, że czuła
się... całkowicie bezbronna.

- Jakby nas ktoś zamknął w metalowym pudle - powiedział cicho Morgan. - Ale to pudło to przecież nie

trumna. Zawsze coś jeszcze możesz zrobić.

Jak zwykle świetnie odczytywał jej stan emocjonalny, jakby miał jakiś szczególny zmysł.
- Co na przykład? - spytała.
Zaśmiał się pod nosem.
- Sam chciałbym wiedzieć. Pomyślałem tylko, żeby poprawić ci samopoczucie. Powinienem się domyślić, że

zaraz złapiesz mnie za słówko.

Uśmiechnęła się. Rzeczywiście poczuła się lepiej. Dzięki jego szczerości czuła, że stanowią zespół i nie jest już

sarna.

- Sugerujesz, że nie wiedziałbyś, jak się stąd wydostać gdybyśmy musieli to zrobić?
- Nie. Mówię tylko, że musiałbym trochę pogłówkować i potrzebowałbym twojej pomocy. - Oparł się o ścianę

obok niej. - Więc miejmy nadzieję, że nic takiego się nie wydarzy, i spróbujmy o tym nie myśleć. Chcesz się
kochać?

Zamarła.
- Nie. Tak myślałem - mruknął pod nosem.

73

background image

- Aha. To znaczy, że uznałeś, iż bezpiecznie ci będzie wyjść z taką propozycją, wiedząc jednocześnie, że to nie

miejsce ani czas na to, żebym się zgodziła?

- Och, nie wiem. I ty też tego nie wiesz. - Sięgnął do jej torby, wyciągnął laptopa i podał go jej. - Zamierzam

przeanalizować moją rozmowę z Powersem. Jestem przeszkolony do tego, żeby zapamiętywać wszystkie
szczegóły, ale chcę zobaczyć je zapisane czarno na białym. - Otworzył laptop i szare światło rozświetliło
ciemność. - Ty zapisuj, a ja będę mówił. Słowo po słowie. Zaczynamy. - Zamknął oczy i chwilę milczał. -
Pierwszą rzeczą, jaką mi powiedział, było: „Ratuj mnie... Nie pozwól mi umrzeć.”

Przez kolejne pięć minut Alex szybko zapisywała, sporadycznie przerywając, żeby zadać jakieś pytanie, ale

pamięć Morgana wydała jej się wprost niewiarygodna. Pamiętał wszystko, łącznie z pauzami w toku rozmowy.

Kiedy przerwał, spojrzała na niego.
- To wszystko?
- Nie za wiele, prawda? - powiedział z grymasem na twarzy.
- Więcej, niż mieliśmy. - Zapisała dokument tekstowy. - Czyli dlatego jedziemy do Zachodniej Wirginii.

Myślisz, że tan! coś się wydarzy.

- Nie wiem. Wydaje mi się, że Powers uznał wszystkie inne wydarzenia za mało istotne, w porównaniu z Z-3.

Uważał też, że Arapahoe Junction było pomyłką.

- Zatem w Zachodniej Wirginii może być następne Arapahoe Junction?
- A jeżeli Arapahoe Junction było tylko przygrywką, to znaczy, że Z-3 będzie... - Zamknął oczy. - Do

Zachodniej Wirginii jeszcze kawał drogi. Zastanów się nad tym. Dziury w ziemi. Lontana. Z-2...

Bez wątpienia będzie o tym myślała. W głowie kołatały się jej wszystkie informacje, przeplatane wizją

potwornej śmierci Powersa. Wyłączyła komputer i poświata ekranu zgasła.

Zapanowała duszna ciemność.
Nagle poczuła obejmujące ją ramię Morgana, który przytulił ją do siebie tak, że mogła oprzeć głowę na jego

ramieniu.

- Ciiii. Nie jesteś sama. Ja tu jestem. I nigdzie nie odejdę.
Pokrzepiające słowa, choć nieprawdziwe. Jednak nie miało to teraz znaczenia. W ciemności mogła udawać, że

to prawda. Ciemność przynosiła jej ulgę i ukojenie.

W tych czasach i okolicznościach nic nie trwało wiecznie. W każdej chwili niebo mogło się otworzyć i spuścić

na nią ogień, a ziemia zadrżeć pod jej stopami i rozstąpić w przepaść.

Zawsze, to tylko słowo.

- Zamknęliśmy wszystkie drogi - powiedział Jurgens. - Zebraliśmy odciski palców w domu Powersów. Był tam

Morgan i założę się, że Graham także. Znaleźliśmy nóż pod ciałem żony Powersa. Ale odciski palców z noża nie
należą do Morgana.

- To Runne.
- Tak. Morgan musiał przyjść przed lub po Runnem.
- Gdyby przyszedł przed Runnem, to właśnie jego odciski palców byłyby na nożu. Nie pozwoliłby Powersowi

przeżyć. Pytanie tylko, ile czasu po Runnem pojawił się w domu Powersów. I czy Powers jeszcze żył i był w
stanie mówić.

- Wątpliwe. Rana była...
- Potrzebuję czegoś więcej niż domysłów.
- W takim razie najlepiej zapytać samego Runne’ego, prawda?
Jasne, że tak, gdyby udało mu się skontaktować ze skurczybykiem. Jak zwykle Runne nie odpowiadał na jego

telefony-

- Jak tylko się z nim skontaktuję.
Jurgens milczał chwilę.
- Na ganku, przed drzwiami frontowymi była krew. Ani Powers, ani jego żona nie mogliby się tam znaleźć.
- Sądzisz, że Runne został ranny?
- Policja mówi, że ze szpitala niedaleko domu Powersa zniknął miejscowy lekarz internista, Richard Dawson.

Jego samochód został na parkingu szpitalnym, ale lekarz nie pojawił się na dyżurze. - Kolejna pauza. - Więc
może Runne nie jest tak dobry, jak sądziłeś?

- A może jest. - Betworth nie zamierzał przyznać się Jurgensowi do własnych wątpliwości. - Nie dopadł

Morgana, ale udało mu się usunąć Powersa. Tobie też nie udało się dopaść Morgana.

- Gdybyś to nam pozwolił przygotować pułapkę, nie byłoby żadnego problemu.
- Musiałem pozwolić Runne’emu zająć się tym. Chciałem, żeby miał wobec mnie dług wdzięczności.
- Uwierzyłeś mu, że dotrzyma słowa?
- Jego profil psychologiczny wskazuje, że prędzej dałby się spalić żywcem, niż złamał dane słowo. To wynik

prania mózgu, które przeszedł w obozie. Poza tym to praca, do jakiej był przygotowywany bez przerwy od
momentu, kiedy skończył piętnaście lat.

- Może i ma chęci, tylko zabrakło mu umiejętności. Spieprzył tę robotę.

74

background image

- Ocenę pozostaw mnie. - Udało mu się pohamować złość w głosie. - Chyba że zgłaszasz się na ochotnika, żeby

przejąć zadanie Runne’ego w Z-3?

- Nie ma mowy - odparł Jurgens. - Dam ci znać, kiedy kapiemy Morgana. - Rozłączył się.
Nie, Jurgens nie miał ochoty przejmować tego zlecenia, Betworth nie potępiał go za to. Tylko obsesyjny

skurczybyk taki jak Runne mógł się tego podjąć. Pod warunkiem, że Betworth będzie nadal przekonany, że
Runne temu podoła. Pozbycie się Powersa nie przebiegło gładko, a przecież Z-3 wymagało większego
profesjonalizmu.

Profesjonalizmu i bezwzględności.

Profesjonalizm. To powinna być czysta robota.
Runne wturlał ciało młodego internisty do dołu, który wykopał, i zaczął je zasypywać ziemią. Chryste, ale go

bolała twarz. Wziąłby środki przeciwbólowe, które lekarz dał mu po zakończeniu zszywania, ale ból
przypominał mu o jego porażce. A powinien o niej pamiętać, żeby już nigdy więcej nie popełnić takiego błędu.
Błędy są niedopuszczalne. Nieostrożność jest podstawowym grzechem. Wstyd, że nie udało mu się gładko
pozbyć Powersa, był prawie nie do zniesienia. Coś takiego nie może się już nigdy więcej powtórzyć i nikt nie
może się o tym dowiedzieć.

Całe szczęście to zabójstwo było czyste. Nikt go nie widział, jak porywał młodego internistę ze szpitala. Nikt

nie widział śmierci lekarza. Teraz należy tylko wygładzić grób i przykryć go liśćmi.

Cholerny doktorzyna był za wolny. Runne zastraszył go, więc zaczęły mu się trząść ręce i nie mógł działać

szybko. Teraz było już za późno, żeby wracać do domu Powersa i liczyć na spotkanie z Morganem. Ale gdyby
udało mu się oszukać Betwortha, nie dopuścić, żeby dowiedział się o jego błędzie, wtedy może dostałby kolejną
szansę.

Zignorować ból. W końcu sobie na niego zasłużył.
Zakopać głęboko ciało. Wygładzić ziemię i przykryć ją liśćmi...

- Wychodźcie - powiedział Chuck Fondren, otwierając tylne drzwi ciężarówki. - Chcę się stąd jak najszybciej

zmyć.

- Gdzie jesteśmy? - spytała Alex, kiedy Morgan pomagał jej zejść z naczepy.
- W Prescott, w Zachodniej Wirginii. Czterdzieści mil od Huntington. - Kierowca wskazał gestem rozpadający

się drewniany domek przy drodze. - To wasz cel podróży. Tutaj miałem was dowieźć. - Rzucił ich torby na
ziemię. - Powodzenia. Ja się odmeldowuję.

- Dziękujemy - powiedziała Alex. Nie mogła go winić za to, że cieszył się, że się ich pozbywa. Bardzo wiele

ryzykował, podwożąc ich tutaj. Ludzie Galena reagowali natychmiast, kiedy dostawali od niego sygnał.
Spojrzała na rozsypujący się domek. - Zauważyłeś, że nasze kwatery są coraz gorsze? Musisz chyba
porozmawiać z Galenem.

- Ciężko znaleźć dobre schronienie w tych czasach. - Morgan ruszył naprzód. - Osobiście będę szczęśliwy, jeśli

nie czeka na nas żaden komitet powitalny. - Nagle zamarł, chwycił ją za ramię i pchnął w krzaki. - Chyba się
pospieszyłem. Kto to, u licha...

Spojrzała w stronę domku i zobaczyła mężczyznę, który wyszedł na ganek. Odetchnęła z ulgą.
- To Logan. Nie poznajesz go?
- Rozmawiałem z nim przez telefon, ale nigdy się nie spotkaliśmy. - Morgan nadal był spięty. - I nie jestem

wcale pewien, czy podoba mi się, że tu jest. Wygląda dość groźnie. - Wyszedł z krzaków. - Ale i tak musimy się
dowiedzieć, czego od nas chce. Wątpię, żeby ściągnął tu policję. - Morgan wytrzymał spojrzenie Logana,
zbliżając się do niego. - Logan, co za niespodzianka! - zawołał, podchodząc do domku. - A ja myślałem, że
porzuciłeś nas na pastwę losu.

- Zrobiłbym to z największą przyjemnością. - Logan przerósł spojrzenie na Alex. - Dobrze się czujesz? Galen

mi mówił, że miałaś wypadek.

- Już mi lepiej. A co z Sarą?
- Jest wściekła. Gotowa stoczyć wojnę z FBI i mediami. - Skrzywił się. - I ze mną. Zwłaszcza ze mną. Po tym,

jak wyszły na jaw te brednie na temat twojego uczestnictwa w organizacji terrorystycznej, musiałem ją
zapewnić, że jesteś pod dobrą opieką. - Ponownie spojrzał na Morgana. - Chociaż sam nie miałem pewności,
czy to prawda.

- Poprosiłeś mnie, żebym zapewnił jej bezpieczeństwo i proszę, jest żywa. - Morgan zatrzymał się przed

Loganem. - A teraz zamierzasz mi docinać czy nam pomożesz? Trzeba zająć się czymś bardzo nieprzyjemnym.

- Słyszałem już o tym od Galena. A jak myślisz, po co tu przyjechałem? Należy to wyjaśnić, ale nie dałoby się

tego zrobić na odległość. - Obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi frontowych. - Nie ucieszy was fakt, że ta psia
buda w środku wygląda jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Ale wejdźcie, to pogadamy.

- Betworth? - powtórzył powoli Logan. - Powers wspomniał Betwortha?
- Znasz go? - spytała Alex.
- Charles Betworth to kongresmen z Teksasu. Zasiada w Kongresie od piętnastu lat.

75

background image

- Czyli nie rzuca się zbytnio w oczy - stwierdziła Alex. - Nie przypominam sobie, żebym cokolwiek o nim

słyszała.

- Obecnie woli pracować za kulisami. Przepycha jakieś małe ustawy dotyczące ochrony środowiska i

publicznej służby zdrowia. Trzynaście lat temu był wielką nadzieją Partii Demokratycznej, ale został przyłapany
na skandalu finansowym podczas kampanii. Mówi się sporo na temat jego charyzmy i osobowości, które
pomogły mu dwukrotnie przezwyciężyć piętno kanciarza i zdobyć fotel kongresmena. - Logan skrzywił się. - Ale
z taką plamą na przeszłości nie ma szansy, żeby partia kiedykolwiek wysunęła go w wyborach prezydenckich.
Jestem pewien, że ciężko mu przełknąć tę gorzką prawdę.

- Na tyle ciężko, że mógłby być zdolny do zaplanowania katastrofy w Arapahoe Junction?
- Tylko wtedy, gdyby zyskał na tym coś więcej niż tylko zemstę. Betworth jest piekielnie ambitny.
- A nie zachłanny na pieniądze?
Logan pokręcił głową.
- Wydaje mi się, że w tym skandalu, dotyczącym kampanii, bardziej chodziło o manipulację i władzę niż o

pieniądze. Betworth wywodzi się z rodziny potentatów naftowych. Dzięki temu udało mu się w kolejnych
wyborach zatuszować plamę na życiorysie. - Przerwał i zamyślił się. - Nie, to musi być sprawa ambicji.

- Ale w jakim celu?
- Nie mam pojęcia. Ale zdaje się, że mógłbym się tego dowiedzieć. - Wstał. - Pojadę do Waszyngtonu i

zobaczę, co uda mi się uzyskać. Macie rację, szykuje się coś paskudnego. - Zacisnął usta. - I najbardziej złości
mnie fakt, że zagrożenie wypływa od naszych własnych ludzi. Nie wystarczy już, że musimy zmagać się z
wariatami spoza naszych granic?

- Sądzisz, że Jurgens i jacyś inni ludzie w CIA są w to zaangażowani? - spytał Morgan. - Byłem pewien, że w to

nie uwierzysz. Alex nie potrafiła.

- Uważam, że każdy, kto jest zaangażowany w walkę o władzę na taką skalę, musi zabiegać o wsparcie agencji.

Wydaje mi się, że wystarczy przeciągnąć na swoją stronę kilka kluczowych postaci, żeby móc dysponować
całością. Chodzi tu o zdobycie wpływowych ludzi i manipulowanie nimi. Niepokoi mnie fakt, że w całym tym
bagnie pojawia się nazwisko Betwortha.

- Sporo o nim wiesz.
- Zaciekawił mnie. Byłem przekonany, że pod towarzyską ogładą kryło się coś więcej. Widziałem go kiedyś, jak

wchodził na przyjęcie i natychmiast zdobywał ogólny poklask. Niemal hipnotyzował ludzi, którzy się z nim
stykali. To mogło być wykalkulowane, ale sprawiało wrażenie spontanicznego. Ten facet ma potężną siłę. -
Logan ruszył do wyjścia. - Taki sam był Stalin. - Zatrzymał się, otwierając drzwi. - Przywiozłem torbę
zjedzeniem i parę koców. Leżą tam, pod oknem. Galen powiedział, że się wam tutaj przydadzą.

- Pewnie nie na długo. Powers mówił, że Z-2 jest już przygotowane. Mam nadzieję, że uda nam się dowiedzieć,

gdzie to się stanie, zanim... - Morgan wzruszył ramionami. - Musimy się tego dowiedzieć. Nie ma innego
wyjścia.

- Zadzwonię, kiedy będę coś miał - powiedział Logan. - Ochraniaj Alex. Gdyby coś jej się stało, Sara by mi nie

wybaczyła.

- Boże uchowaj, żebyśmy rozzłościli Sarę - mruknął Morgan.
- Właśnie - powiedział Logan.
Alex poszła za nim do beżowego saturna, zaparkowanego na tyłach domu.
- Logan.
Zatrzymał się i spojrzał na nią.
- Powiedz Sarze, że nic mi nie jest, że wszystko będzie dobrze.
- Musi być dobrze. Siedzę w tym po uszy. - Przyjrzał się jej badawczo. - Naprawdę nic ci nie jest? Morgan jest

bardziej nieokrzesany, niż się spodziewałem. Czy on cię dobrze traktuje?

- Tak. Ale źle go oceniasz. On nie jest nieokrzesany. To prawdziwy skarb wśród zabójców. - Próbowała się

uśmiechnąć. - Dopóki jest po mojej stronie, nie mam nic przeciwko temu. I naprawdę traktuje mnie dobrze.
Pozdrów ode mnie Sarę - zawołała na odchodnym.

Logan zawahał się, zanim się odezwał.
- Musiałem to zrobić, Alex. I nie żałuję.
- Nie sądziłam, że mógłbyś żałować. Po prostu trzymaj Sarę z dala od tego wszystkiego.
- To trudne. Musiałem jej obiecać, że pozwolę jej porozmawiać z tobą przez telefon, kiedy tylko ochrona

będzie miała pewność, że linia jest bezpieczna. Inaczej nie zgodziłaby się zostać w domu

- Nie pozwól jej do mnie dzwonić. Nie chcę ryzykować. Nie mogę jej wciągać w moje problemy.
- To samo jej mówiłem, ale nic to nie dało. - Uśmiechnął się. - Więc lepiej będzie, jak się z tym wszystkim

uporamy, zanim Sara wkroczy do akcji. - Usiadł za kierownicą i pomachał do niej, odjeżdżając w stronę drogi.

Zadrżała, obserwując, jak za zakrętem znikają tylne światła jego wozu. Logan nie był jej przyjacielem, ale jego

obecność w jakiś sposób dodawała jej otuchy. Roztaczał wokół siebie aurę władzy, kompetencji i przez krótki
moment przebywania w jego towarzystwie Alex czuła się bezpieczna.

- Miałem nadzieję, że pojedziesz z nim.
Odwróciła się i zobaczyła Morgana w drzwiach.

76

background image

- Nic z tego. Moje miejsce jest tutaj.
- Gówno prawda - burknął. - Twoje miejsce jest gdzieś za murami, z całą armią ochroniarzy, którzy będą cię

bronić.

- Właśnie do tego zostałeś wynajęty. - Uśmiechnęła się słabo. - Pamiętasz?
- Pamiętam wszystko. - Odwrócił od niej wzrok. - I wiem, że kłamałaś jak z nut, mówiąc Loganowi, że traktuję

cię dobrze.

- Nie powinieneś podsłuchiwać.
- To jeden z moich mniejszych grzeszków. Sama poznałaś już większe.
- Patrząc z perspektywy czasu, to... naprawdę dobrze mnie traktowałeś. Galen powiedział, żebym

przeanalizowała to Czystko, co mi się przytrafiło od czasu Arapahoe Junction. I że prawdopodobnie sama
uznam, że spotkanie ciebie nie było wcale takie złe.

- Jasne. Może przeanalizujemy to razem. Nafaszerowałem cię prochami, porwałem, wbiłem gałąź w ramię, a

potem cię przeleciałem.

Poczuła przeszywający ból.
- A przeleciałeś mnie? To wstrętne słowo, a ja nie uważam, żebyśmy robili coś wstrętnego. A ty?
- Wszystko, czego się dotknę, zamienia się w coś wstrętnego. Wszystko, oprócz mojej pracy. Nie mam prawa...

- Dostrzegł wyraz jej twarzy i zrobił gwałtownie krok w jej stronę, ale zatrzymał się. - Nie, to nie było wstrętne.
Do diabła, to było piękne. Ty byłaś... - Zamilkł, a po chwili uśmiechnął się szyderczo. - Milczysz. Jesteś zbyt
wielkoduszna. Czekam na ogłuszający cios prosto w szczękę.

- To sobie możesz długo czekać. Jestem zmęczona walką. - Pokręciła ponuro głową. - W czasie jazdy tą

ciężarówką miałam sporo czasu na przemyślenia. Zbyt wiele mi się przytrafiło, żebym się teraz miała
przejmować dumą albo własnym ego. Myślę, że może i masz sporo problemów, ale mogę wziąć je na siebie.

- Nigdy cię o to nie prosiłem.
- Ale ja nie jestem taka jak ty. Nie potrafię trzymać się na dystans. Muszę wskakiwać do tej wody i w niej

pływać. Podobało mi się to, co zrobiliśmy. Sprawiłeś, że poczułam się...

- Kochana?
- Bałam się powiedzieć to głośno. - Spojrzała mu w oczy. - I możesz sobie drwić, ile ci się podoba, ale tak,

poczułam się kochana. I nie mógłbyś tego sprawić, gdybyś sam niczego nie czuł. Nie jesteś mężczyzną, którego
bym wybrała, żeby się z nim kochać, ale tak się stało. Więc zamierzam ci się dobrze przyjrzeć.

- Na twoim miejscu nie próbowałbym zaglądać zbyt głęboko. Lepiej prezentuję się na odległość. Z bliska

jestem...

- Lepiej już się zamknij. Nie sądzę, żebyś sam wiedział, jakim człowiekiem jesteś.
- Doskonale wiem, kim jestem. - Uśmiechnął się. - I nie jestem bohaterem. Nie znajdziesz we mnie swojego

ojca, ale...

- Ale mój ojciec nie był bohaterem przez cały czas. Nie potrafił utrzymać swojego małżeństwa. Był w tej

kwestii raczej niedojrzały. Zapomniał nawet o moim rozdaniu dyplomów i poszedł sobie na mecz Metsów. -
Przełknęła ślinę, żeby pozbyć się ucisku w gardle. - Ale był kochany i dobry, i tylko to się liczyło. Wiedziałam, że
w każdej naprawdę poważnej sprawie on będzie przy mnie. - Minęła go, wchodząc do domku. - Nie wydaje mi
się, żebyś miał chociaż jedną z jego cech, ale jeśli tak jest, to uważaj. Zaskoczyłeś mnie tym, że mnie odrzuciłeś.
Ale ja się tak szybko nie zniechęcam.

- Alex... nie chodzi o...
- Nie chcę już więcej na ten temat rozmawiać. Po prostu musiałam to z siebie wyrzucić. Nie potrafię

funkcjonować, kiedy całe moje życie jest w rozsypce, a to jest jedyna sfera, nad którą mogę mieć jakąkolwiek
kontrolę. - Poklepała go po ramieniu. - Nie przejmuj się, na razie jesteś bezpieczny. Gdzie jest moja torba?
Muszę podłączyć komputer. Chciałabym poczytać zapis twojej ostatniej rozmowy z Powersem i przeanalizować
ją.

- No, wreszcie się odezwałeś, Runne - powiedział Betworth. - Gdzie ty, u diabła, byłeś?
- Musiałem coś załatwić. Zrobiłem, co mi kazałeś. Powers nie żyje. Nie udało mi się dopaść Morgana. Będziesz

musiał pomóc mi go znowu znaleźć.

- Och, doprawdy?
- Pomożesz mi. Obiecałeś, że to zrobisz.
- Ale to było, zanim narobiłeś bałaganu przy Powersie.
- Zabiłem go. Tego przecież chciałeś.
- Chciałem czystej roboty, bez żadnych niedopracowanych szczegółów. Ale rozumiem, że Morgan i Alex

Graham byli w tym domu tamtej nocy. Czy Powers mógł im coś powiedzieć?

Runne poczuł gorącą falę wstydu i gniewu. Betworth nie może się dowiedzieć, że nawalił. Niewiele brakuje,

żeby odebrał mu to zlecenie, a bez tego sukinsyna, Betwortha, nie bajdzie Morgana.

- Ja nie popełniam błędów. Morgan nie widział się z Powersem przed moim przyjściem.
- A Powers nie żył, kiedy wychodziłeś?
- Tak, nie żył.

77

background image

- Świetnie. Może nie doskonale, ale możemy zminimalizować straty.
- Powiedz mi, dokąd pojechał Morgan.
- Jeszcze tego nie wiemy. Ale jest spora szansa, że pojawi się w Z-3. Próbował się dowiedzieć czegoś o tym

miejscu, więc pewnie trafisz tam na niego.

- Chcę go dopaść już teraz.
- Ale teraz już nie liczy się to, czego ty sobie życzysz, Runne - powiedział łagodnym tonem Betworth. - Dałem

ci szansę zabicia Morgana, a ty ją zmarnowałeś. Więc teraz będziesz pracował zgodnie z moim planem.

Runne poczuł przypływ złości.
- W takim razie mogę go sam znaleźć.
- Do tej pory jakoś ci się nie udawało. A ja nie mogę dłużej dawać ci wolnej ręki. Morgan stał się zbyt

niebezpieczny. Będę musiał nasłać na niego Jurgensa i jego ludzi.

- Nie! Oni mi pokrzyżują szyki. Obiecałeś mi Morgana. - Runne wziął głęboki oddech, żeby się opanować. -

Nie wysyłaj Jurgensa, a ja zaczekam do czasu roboty w Z-3.

- Co za niezwykła oznaka cierpliwości z twojej strony. Ale nie będziesz musiał czekać zbyt długo.
- A ile?
- Osiem dni. Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie. - Po chwili dodał: - Ale nie będę tolerował braku kontaktu z

tobą, Runne. Mamy coraz mniej czasu. Jeśli nie będziesz odbierał moich telefonów, będę zmuszony przemyśleć
na nowo swoją decyzję.

- Sukinsyn - mruknął Runne, kiedy Betworth się rozłączył. Pozbawia go niezależności i robi z niego swoją

kolejną kukłę.

Ale trzeba to jeszcze przez jakiś czas znosić. Jeszcze tylko osiem dni.
Jedno zlecenie i Betworth da mu Morgana.
A wtedy on dopadnie również Betwortha.
Ale może wcale nie będzie musiał zależeć od Betwortha, żeby znaleźć Morgana. Betworth powiedział, że ta

kobieta nadal jest przy nim, a ona z pewnością będzie łatwiejszą zdobyczą niż Morgan.

Runne wyciągnął zdjęcie i dossier Alex Graham, które dostał od Betwortha. Była delikatna, słaba, o sercu

przepełnionym chęcią naprawiania świata. Jeśli przestudiuje dokładniej jej przeszłość, może uda mu się
przewidzieć, jaki będzie jej kolejny ruch.

Czy Morgan da się złapać w pułapkę, jeśli Runne porwie Graham i zacznie ją torturować? Runne nie

popełniłby takiego błędu, ale Morgan wyrósł w innej kulturze i może nie uda mu się przezwyciężyć wrodzonych
słabości.

Trzeba się będzie o tym przekonać. Ale po kolei.
Najpierw należy znaleźć kobietę.

- Wyglądasz na podekscytowaną.
Alex oderwała wzrok od komputera i spojrzała na Morgana stojącego w drzwiach.
- Za wcześnie, żeby się ekscytować, ale myślę, że mogę być na właściwym tropie.
- Z-2?
- Nie. Nie mam pojęcia, gdzie może być Z-2. - Potarła kark, bo wiele godzin spędziła w jednej pozycji przed

komputerem i zaczęła już boleśnie odczuwać każdy mięsień. - Kanały. Myślałam o tych głębokich dziurach w
piwnicach fabryki w Fairfax. One muszą mieć coś wspólnego z tym, co mówił Powers. Więc jakiego to rodzaju
kanały? Mechaniczne, metalowe, wentylacyjne... - Spojrzała z powrotem na ekran komputera. - Ale jest jeszcze
jeden rodzaj kanałów. Kanały termiczne.

- Co to takiego?
- Są to szczeliny w skorupie ziemskiej, którymi na powierzchnię ziemi przedostaje się para i ciepło z jądra

ziemi. Najczęściej spotyka się je w głębinach oceanów i na obszarach wulkanicznych. W przypadku wulkanów
takimi kanałami termicznymi mogą wydobywać się także stopione skały, czyli lawa. Jądro ziemi utrzymuje
temperaturę prawie pięciu tysięcy stopni Celsjusza.

Morgan gwizdnął przeciągle.
- Nieźle.
- To źródło energii. Ale dotychczas ludzkości nie udało się wykorzystać ani jądra, ani jego ciśnienia na jakąś

większą skalę. W dziejach ludzkości wykorzystywaliśmy naturalną energię geotermalną w bardzo
ograniczonym zakresie. Rzymianie, Islandczycy i niektóre plemiona północnoamerykańskie używały takich
kanałów do kąpieli, ogrzewania albo przygotowywania posiłków. Dziś mamy też rośliny, które wykorzystują
energię do produkcji pary, która ogrzewa domy i obraca turbiny. Organizacje ochrony środowiska walczą o
każdą możliwość wykorzystywania sił geotermalnych do ogrzewania, ponieważ to czyste i tanie źródło energii.

- A jaki to ma związek z Arapahoe Junction?
- Nie wiem. Nadal czegoś szukam. Idź, a ja jeszcze popracuję. Wydaje mi się, że jestem na tropie.
- Mogę coś dla ciebie zrobić?
- Powers, zdaje się mówił o Lontanie, prawda? Stracili Lontanę i wszystko poszło nie tak.
Morgan skinął głową.

78

background image

- Prawdopodobnie to o nim Powers powiedział, że to Brazylijczyk? Przekazałem już to nazwisko Galenowi,

żeby zlecił poszukiwania.

- Spróbuję sama coś znaleźć. Jeśli Lontana miał powiązania z Fairfax i Arapahoe Junction, powinien też mieć

coś wspólnego z kanałami. Wpiszę te nazwy w wyszukiwarce i zobaczymy co z tego wyniknie... - Zmarszczyła
brwi, kiedy na ekranie pojawi ty się wyniki. - Nic. Spróbuję poszukać według innego klucz

Morgan obserwował ją przez kilka minut, ale wiedział, że zapomniała już o jego obecności. Wyszedł na ganek i

usiadł wpatrzony w drogę. Irytowało go, że jego udział w tym zadaniu ograniczał się do oczekiwania. Nie znosił
bierności, chciał coś robić.

Ale zmiany nadejdą. Czuł, że się zbliżają.
A do tego czasu będzie obserwował, czekał... i ochraniał.

- Logan jest w mieście - powiedział Betworth, idąc z Benem Danleyem w stronę Kapitelu. - Zadaje pytania,

węszy, ale nie agresywnie. Jak zwykle musimy mieć na niego oko. To, co Logan robi jawnie, zwykle jest tylko
czubkiem góry lodowej.

- O co pyta?
- Nie denerwuj się. Pytał o śledztwo FBI w sprawie Alex Graham. To zupełnie logiczne, w końcu ta kobieta

przyjaźni się z jego żoną - powiedział zdenerwowany.

- On może coś wiedzieć Danley.
- Może najwyżej coś podejrzewać - uspokoił go Betworth. - Nikt nic nie wie, a za siedem dni to i tak nie będzie

już mieć znaczenia. Więc skup się na swojej pracy. Powiedziałem ci o tym tylko po to, żebyś nie dowiedział się
od kogoś innego i nie zaczął panikować.

- Ja nie panikuję. Jestem tylko zaniepokojony. Nigdy mnie nie doceniasz. To ja załatwiłem Matanzę. Mam

prawo być zaniepokojony.

- Oczywiście. - Nagły bunt Danleya zaskoczył Betwortha. - Niepokój jest na miejscu. Wyostrza czujność.

Zbytnia pewność siebie może być fatalna w skutkach. Kto został wyznaczony do zajmowania się Matanzą?

- Sądziłem, że sam tam pojadę - rzucił Betworth.
- Nie, będziesz mi potrzebny przy Z-3. Poza tym jesteś za bardzo na świeczniku. Możesz być potrzebny

Andreasowi i zacznie o ciebie wypytywać.

- W takim razie wyślę Ala Leary’ego. Jest kompetentny i to on rozpracował układ pomiędzy Moralesem a

Matanzą w Fairfax.

- Śmierć Moralesa zachwiała nieco wiarę w organizacji.
- Nie muszą mieć wiary. Zapewniamy im wszystko, czego chcą, a oni dają nam to, czego my chcemy. Jeśli nie

będziesz potrzebował mnie tu na miejscu, to w środę pojadę do Z-3.

Betworth był już wyraźnie podekscytowany. Niebawem to się wydarzy. Przez lata nad tym pracował i

zaplanował wszystko w najdrobniejszych szczegółach, a teraz realizacja była już o krok.

- Jedź. Jeśli będzie potrzeba, to cię wezwę.
- Lepiej, żeby nie było żadnej nagłej potrzeby.
Zabrzmiało to niemal jak groźba. Cóż, zajmie się tym później. Miał w zanadrzu jeszcze wiele sposobów na to,

żeby utrzymać przy sobie Danleya. W tej chwili należało mu trochę pokadzić.

- Dzięki tobie wszystko idzie gładko. To niesamowite, ile może osiągnąć jeden inteligentny człowiek. - Wszedł

na schody Kapitelu. - A teraz uśmiechnij się i pomachaj mi na pożegnanie.

Danley spojrzał na szczyt schodów, gdzie stał Car! Shepard otoczony kongresmenami.
- A co on tutaj robi? - zdziwił się.
- Próbuje zyskać poparcie dla Andreasa i jego ustawy o ochronie środowiska. Pewnie mu się nie uda. On nie

jest Andreasem.

- Może i masz rację, ale słyszałem, że wykonuje kawał niezłej roboty, żeby ulepszyć służby bezpieczeństwa

wewnętrznego.

- To bułka z masłem. Wszyscy mają teraz na uwadze kwestie bezpieczeństwa. Ochrona środowiska jest dziś

trudniejszy tematem. Tylko ja potrafię pozyskać poparcie w tej kwestii. A zaraz pójdę się przywitać z
Shepardem i będę mu schlebiał, złożę gorące podziękowania za poświęcenie mi uwagi zacnego wiceprezydenta.
A potem wtopię się w tłum moich kolegów kongresmenów.

- Marne szanse. - Danley odwrócił się i oddalił się w stronę parkingu.
Miał rację, pomyślał Betworth. Jego gwiazda dopiero wschodziła. Ale nie zamierzał pozwolić, by przygasła.

Rozdział 11

Chyba coś znalazłam. - Alex rzuciła papiery na stół przed Morganem.
- Brzmi bardzo zachęcająco. - Wziął do ręki papiery. - Lontana?
- Philip Lontana. Brazylijski oceanograf. Bardzo znany i szanowany w swojej profesji. Zajmował się tym

wszystkim: przygotowywał raporty na temat degradacji rafy koralowej, poszukiwał zaginionych miast,
opracowywał wykresy nieodkrytych obszarów podmorskich. Jednym z jego koników było badanie oceanicznych
kanałów termicznych.

79

background image

- I dokąd to nas prowadzi?
- Dwa lata temu napisał artykuł, który opublikowano w „Nautiliusie”. To typowo branżowe pismo i dlatego tak

dużo czasu zajęło mi jego znalezienie. W artykule jest mowa o możliwości wykorzystywania potencjału
energetycznego z głębin ziemi, poprzez stworzenie kanałów, które byłyby kontrolowane technologią
dźwiękową. Wymagałoby to zastosowania skomplikowanych formuł matematycznych przy każdorazowym
wwiercie, ale był pewien, że jest już na właściwym tropie. Opracowywał właśnie urządzenie. - Na chwilę
zamilkła, zastanawiając się. - Był bardzo podekscytowany tym, że istnieje szansa na wykorzystanie
nieograniczonego źródła energii. To by kompletnie zrewolucjonizowało życie na ziemi.

- Albo sposób, w jaki byśmy umierali. Nie myślał o możliwości zastosowania tego jako broni?
- W zasadzie pominął tę kwestię, tak jak inne ujemne strony pomysłu, kładąc nacisk na to, że takie źródło

energii może uratować planetę. Uznał, że tym zagadnieniem mogłoby się zająć ONZ.

- A nie rząd brazylijski?
- Najwyraźniej nie miał z nim najlepszych relacji. Na wczesnym etapie kariery naukowej udało mu się

zlokalizować zatopiony hiszpański galeon i musiał połowę swojego wynagradzania ze znaleziska oddać rządowi.
Całkiem sporo artykułów Lontana poświęcił właśnie tematowi wynagrodzenia za uratowanie dziedzictwa
światowego i o prawie do niego osób niezależnych. Wygląda mi na ekscentryka.

- Albo na szaleńca.
- Może utalentowanego szaleńca? Jednak środowisko naukowe nie traktowało go poważnie. Jego raport

spotkał się z kilkoma odpowiedziami i polemikami ze strony innych oceanografów. Twierdzili, że to, co
proponuje, jest niemożliwe, ponieważ jądro ziemi jest położone prawie sześć tysięcy kilometrów w głąb.

- Znalazłaś coś jeszcze?
- Nie, ale jeśli wszyscy w jego środowisku potraktowali jego pomysł z pogardą, to czy nie byłoby logiczne, że

próbował znaleźć jakiegoś wpływowego entuzjastę?

- Jak na przykład Betworth, który znany jest jako jeden z największych działaczy na rzecz ochrony środowiska

w Stanach Zjednoczonych? Więc zatrudnił Lontanę do pracy w laboratoriach w Fairfax.

- Ale Powers przed śmiercią mówił, że stracili Lontanę. Wszystko poszło nie tak, bo go stracili.
- Musimy go odnaleźć, jeśli jeszcze w ogóle żyje. - Morgan wystukał numer do Galena. - Sprawdzę, czy te

nowe informacje coś nam pomogą.

- To wszystko są domysły.
- Ale pasujące do siebie. - Wyszedł na ganek, gdzie zdał Galenowi telefonicznie raport z ich własnych

poszukiwań. - Udało wam się znaleźć coś więcej na jego temat? - spytał na koniec.

- Nie trafiliśmy na ten artykuł w Nautiliusie, ale wiemy, że Lontana nie mieszka już w Rio. Pracuje pod

Nassau na Wyspach Bahama. Nie udało nam się z nim skontaktować. Wysłałem naszego człowieka do Nassau.

- Lontana może już nie żyć. Kiedy Powers powiedział, że go stracili, mógł mieć na myśli, że musieli go zlikwi-

dować.

- Nie bądź takim pesymistą. Dla mnie to nie jest jednoznaczne.
- W takim razie mam dla ciebie coś, co wprawi cię w jeszcze bardziej optymistyczny nastrój. Chciałbym, żebyś

zaczął śledzić Ala Leary’ego i zorientował się, co u niego.

- Leary...? A, twój stary kontakt w CIA? Czego chcesz się dowiedzieć?
- Wszystkiego. Łącznie z jego aktualnym numerem telefonu komórkowego.
- Po co? - dopytywał Galen.
- Powers nie był tak pomocny, jak oczekiwałem.
- Myślisz, że Leary będzie gadał?
- O tak. Jeszcze mu nie zapomniałem tego, że odsunął mnie po akcji w Fairfax. Będziemy mieli o czym

pogadać.

- Biorąc pod uwagę, że ma świadomość twoich umiejętności, to rzeczywiście jest szansa, że się przed tobą

otworzy. Co powinienem o nim wiedzieć?

- Jest sprytny, wykształcony i jest gejem. Nadal działa z ukrycia, ponieważ sądzi, że dla ambitnego człowieka

w CIA to korzystniejsze.

- Niebezpieczny?
- Na pewno, jeśli zapędzisz go do narożnika.
- W takim razie tobie zostawimy zapędzanie go do narożnika. - Galen zmienił temat: - Jak poszło z Loganem?
- Tak, jak się można było spodziewać. Przynajmniej próbuje się czegoś dowiedzieć, chociaż trzęsie się o swój

tyłek. Miałeś od niego jakieś wieści?

- Tak. Powiedział, że ludzie nie chcą z nim gadać. To może wynikać z faktu, że jest spore napięcie

spowodowane atakami na ambasady, ale on twierdzi, że napotyka mur milczenia.

- Cholera.
- Znowu pesymizm. Logan nie znosi takich murów. Ma w zwyczaju przebijać w nich dziury. Powiedział, że

zadzwoni do ciebie, jeśli się czegoś dowie. Spodziewaj się więc sygnału od niego. - Galen zamilkł na chwilę. -
Kanały termiczne... To chyba dość trudny temat do zbadania.

80

background image

- Nie trudniejszy niż próba dotarcia do jądra ziemi. Kto, u licha, wie, co z tego wyniknie? Ta cała magma... Co

u Eleny?

Galen zaśmiał się.
- Lawa kojarzy ci się z Eleną?
- Zauważam pewne podobieństwa. Ale tak naprawdę chciałem się dowiedzieć, czy będziesz osiągalny, gdybym

cię potrzebował.

- Może. Czemu sam jej o to nie spytasz?
- Mówię poważnie. Być może będę chciał przywieźć do was Alex. Ona nie pojedzie z Loganem, bo wie, że zaraz

by ją gdzieś zamknął i postawił przy niej całodobową straż.

- Ale ja nie zamierzam narażać Eleny, Morgan.
- Spytaj ją. Ona wie, jak to jest, kiedy musisz uciekać.
- A myślisz, że Alex zgodziłaby się na to? - powiedział po chwili milczenia Galen.
- Może nie od razu, ale nieuchronnie nadchodzi czas, kiedy będę dla niej większym zagrożeniem niż Betworth

i Jurgens razem wzięci. Ona nie może ze mną zostać.

- Spytam Elenę, ale niczego nie obiecuję.
Żadnych obietnic, ale Morgan przeczuwał, że Galen by się zgodził. Elena to inna kwestia. Ona jest twarda,

zaborcza wobec Galena i serdecznie nienawidzi Morgana. Trzeba więc będzie poczekać.

- Lontana mieszka w Nassau - oświadczył, wchodząc z powrotem do domu. - Galen wysłał tam swojego

człowieka, żeby go zlokalizował.

- To dobrze. - Alex odwróciła się znowu do komputera. - Ciekawe, czy uda mi się wejść na następną stronę i

sprawdzić...

- Nie - powiedział stanowczo. - Już wystarczająco dużo zrobiłaś. Odpocznij.
- Jestem za bardzo podekscytowana.
- W takim razie mam pomysł, jak mogę cię inaczej wykorzystać. - Poszedł do kąta i przyniósł jej torbę. - Jeśli

zorganizuję ci prowizoryczną ciemnię, wywołasz to zdjęcie, które zrobiłaś mężczyźnie uciekającemu z domu
Powersów?

- Ale przecież już chyba wiesz, kto to, prawda?
- Chcę mieć pewność. Zrobisz to dla mnie?
- Tak. Przygotuj sprzęt.

- Nie wiem, czy zdołasz go rozpoznać. - Alex wytarła ręce. - Całą twarz ma we krwi.
Morgan spojrzał na zdjęcie.
- Wiem, kto to.
Spojrzała badawczo na Morgana.
- To Runne?
- Tak, ale masz rację, że komuś innemu trudno byłoby go rozpoznać. A ty w tej chwili powinnaś wiedzieć, jak

on wygląda. - Wyciągnął szkicownik i błyskawicznie narysował podobiznę. - Tak wygląda Runne.

Spojrzała na portret przystojnego młodego mężczyzny o spojrzeniu przenikliwym i zmysłowych ustach, oraz

tak udręczonym wyrazie twarzy, że niemal wydawał się rzeczywisty.

- Narysowałeś go w zaskakująco krótkim czasie.
- Mógłbym to zrobić z zamkniętymi oczami. Przywykłem do rysowania go. Można powiedzieć, że był moim

ulubionym modelem. - Morgan uśmiechnął się. - Oczywiście do momentu, kiedy ty się pojawiłaś.

- Ma nieco skośne oczy. Czy to Azjata?
- W pół Koreańczyk, pół Amerykanin.
- Wygląda na... udręczonego.
- Bo tak jest. - Zabrał szkic. - Ale teraz wygląda nieco inaczej. Zdaje się, że został ranny w policzek i wargę.

Prawdopodobnie ma szwy na twarzy. - Podniósł szkic, żeby porównać go ze zdjęciem. - Tyle mogę zrobić. Jeśli
zobaczysz kogoś podobnego do niego, uciekaj ile sił w nogach.

- Czy to przed nim sam uciekasz?
Skinął w milczeniu głową.
- Boisz się go?
- Tak.
Przyjrzała mu się badawczo.
- Nie wierzę ci.
- Poluje na mnie od bardzo długiego czasu. Dlaczego inaczej bym się przed nim ukrywał?
- To ty mi powiedz. - Uśmiechnęła się przebiegle. - Ale ty mi nie powiesz, prawda? Bo to by oznaczało, że

zmniejszysz dystans między nami. - Odwróciła się i podeszła do kuchenki turystycznej. - Zamierzam zrobić
sobie kawę. Chcesz?

- Poproszę.
Wodził za nią wzrokiem, kiedy krzątała się w części kuchennej. Minęło kilka minut, zanim wreszcie się

odezwał.

81

background image

- On ma tylko dwadzieścia dwa lata.
- Słyszałam, że grzechotniki mają jad od urodzenia. - Podała mu kubek. - Widziałam, co zrobił żonie Powersa.

Nie uwiężę, że się nad nim litujesz.

- Nie lituję się. To raczej empatia. Patrzę na niego i widzę siebie. Wiem. jaki będzie jego następny ruch, mój

byłby taki sam. - Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w kubek z kawą. - Nazywa się Runne Shin. Jest
nieślubnym synem Ki Ho Shina, północnokoreańskiego generała i amerykańskiej prostytutki.

Alex zamarła.
- Północnokoreańskiego generała, którego miałeś zabić? - upewniła się.
- Generała, którego zabiłem. - Uniósł kubek do ust. - Nie miałem problemów z przyjęciem tego zlecenia. Shin

był antyamerykański, tak jak tylko oni potrafią być. Był zaangażowany w kilka przypadków pogwałcenia praw
człowieka i kierował ośrodkiem szkolenia terrorystów w pobliżu Pyongyang. Runne uczestniczył w szkoleniu od
chwili ukończenia piętnastu lat do niemal dziewiętnastego roku życia. Wcześniej mieszkał w Tokio z matką. Nie
wolno jej było kontynuować swojej profesji, skoro została matką syna Shina, ale nie miała wiele wspólnego z
generałem. Najwyraźniej Shin kontrolował ją, dostarczając narkotyki do czasu, aż przedawkowała. To się stało,
kiedy Runne miał piętnaście lat. Przyjazd ojca był dla chłopaka najważniejszym wydarzeniem w jego życiu i
kiedy Shin zdecydował się zabrać Runne’ego do Korei Północnej na szkolenie, chłopak był wniebowzięty. -
Morgan uśmiechnął się szyderczo. - Stał się ulubieńcom, a zdolnego pupilka trzeba jakoś wykorzystać. Kiedy
skończył dziewiętnaście lat, jego ojciec zadecydował, że chłopak powinien pojechać do Tokio na amerykański
uniwersytet, żeby poznał nieco naszą kulturę, zanim przerzucą go do Stanów. Runne tak przesiąkł propagandą i
politycznym entuzjazmem w obozie szkoleniowym, że w Ameryce wyróżniałby się jak czarna owca w białym
stadzie.

- Polityczny entuzjazm? Masz na myśli terroryzm?
- Tak. Wyrósł na świetną maszynę do zabijania. Doskonale zna się na materiałach wybuchowych i jest

mistrzem w posługiwaniu się karabinem. W wieku szesnastu lat miał już na swoim koncie cztery zlecenia. Ale
preferuje operowanie nożem z bliskiej odległości.

- Skąd wiesz tyle na jego temat?
- Nie mogłem dotrzeć do jego ojca. Był za dobrze chroniony. Musiałem więc znaleźć jakiś sposób na

przedostanie się przez tę ochronę. Pojechałem do Tokio, na uniwersytet, gdzie studiował Runne, i zapisałem się
na ten sam kurs malarstwa, na którym on się uczył.

- Malarstwo?
Morgan wzruszył ramionami.
- Wykazywał do tego duży zapał. Jego ojciec miał jedną z największych kolekcji dzieł sztuki na Wschodzie i

przypuszczam, że syn chciał naśladować ojca we wszystkich dziedzinach. Chłopak był kiepskim malarzem, ale
wydawało mu się, że jest świetny. Utwierdzałem go w tym. To niesamowite, jak szybko mogą powstać więzi
oparte na podbudowywaniu ego.

- A on był pod wrażeniem twoich umiejętności?
- Nie mówiłem, że chodziło tylko o jego ego. Runne był młodym zapaleńcem i przypominał mi mnie samego z

czasów, kiedy wstąpiłem do służby. Do diabła... Polubiłem tego chłopaka.

- Ale posłużyłeś się nim.
- Tak. Dowiedziałem się, że Runne wraca do Korei Północnej odwiedzić ojca. Mieli jechać na polowanie, i

Runne był bardzo przejęty. Jego ojciec czasami organizował dość specyficzne polowania w swojej posiadłości
na wsi.

- Specyficzne?
- Na więźniów politycznych, czyli, w swoim mniemaniu, na kogoś bezwartościowego. W Korei nikt się o nich

nie upomni.

Alex zrobiło się niedobrze.
- Urocze - mruknęła z odrazą.
- Dowiedziałem się, gdzie i kiedy mieli się spotkać. Pojechałem tam przed nimi i wykonałem moje zadanie.

Nigdy więcej nie widziałem Runne’ego.

- Mój Boże.
- To była moja praca - powiedział zachrypniętym głosem. - Musiałem znaleźć sposób dotarcia do celu.
- Ale nie zabiłeś Runne’ego.
- On nie był moim zleceniem.
Alex pokręciła głową.
- Sądzę, że nie to było powodem.
- Myślisz, że czułem się winny, że go zdradziłem?
- Może w pewnym sensie? A ty jak uważasz?
- Wydaje mi się, że to było trochę bardziej egoistyczne. Tak jak mówiłem, widziałem w nim siebie sprzed lat.

Gdybym go zabił, to by było jak popełnienie samobójstwa.

- Ale ty nie jesteś taki jak on.
- Skąd wiesz? Sama mówisz, że nie dopuszczam cię do siebie.

82

background image

- Sama do ciebie docieram. To tylko kwestia wysiłku. Czy to Runne’ego miałeś na myśli, mówiąc o kimś, kto

kocha zabijać?

- Tak. Parę razy poszedłem z nim na polowanie, ale nie na jego ulubioną zwierzynę.
Wypiła łyk kawy.
- W jaki sposób Runne dowiedział się, że to ty zabiłeś jego ojca?
- Domyślam się, że Betworth wysłał kogoś z CIA, kto mu o tym powiedział, kiedy uciekłem z pułapki, którą na

mnie zastawili. Prawdopodobnie to Al Leary przywiózł Runne’ego do Stanów, załatwił mu dokumenty i
przydzielił zadanie. Był dla nich świetnym narzędziem. Miał wszelkie konieczne umiejętności, a do tego
kierowała nim nienawiść i obsesyjne pragnienie zabicia celu.

- A teraz Runne pracuje dla Betwortha.
- Tylko że Runne nie lubi pracować pod czyjeś dyktando. To arogancki typek. - Morgan uśmiechnął się. - Parę

razy prawie mu się udało mnie złapać. Ale za to ja rozwinąłem pewien zmysł dotyczący Runne’ego. Potrafię go
wyczuć.

Alex zadrżała.
- Chyba jednak nie można na nim za bardzo polegać?
- Czasami to jedyna rzecz, na jakiej można polegać. - Postukał palcem w szkicownik. - Zapamiętaj go. On nie

zrezygnuje. Nie zawaha się przed niczym. Nie pozwoli, żeby cokolwiek stanęło mu na drodze.

- Tak jak ty?
- Tak jak ja - odparł cichym głosem. - Teraz masz szerszy obraz sytuacji.
- Chcesz, żebym tak myślała. Nie mam pojęcia, jakie pokrętne więzi was łączą, ale nie sądzę, żeby to było

cokolwiek z tego, co mi powiedziałeś. Może podświadomie chcesz ocalić tego łajdaka?

- Nie jestem miłosierny, Alex.
- I nie jesteś też Runnem. Nie jesteś dzieciakiem, który wstąpił do służb, żeby zobaczyć kawałek świata. Nie

jesteś człowiekiem, który zabił Ki Ho Shina. Zmieniłeś się.

Uśmiechnął się przebiegle.
- Wydajesz się bardzo tego pewna.
- Jestem pewna. - Podeszła do niego, oparła mu głowę na ramieniu i odezwała się szeptem: - Muszę być

pewna.

Znieruchomiał.
- Nie rób mi tego - powiedział. Pogłaskała go.
- Ty to zacząłeś. Żyj każdą chwilą, jakby...
- Zmieniłem zdanie.
- Za późno.
Ujął ją za ramiona i odsunął od siebie.
- Posłuchaj. Ja się już w to nie bawię.
- A ja próbuję temu zaradzić.
- Do diabła, Alex! Chcę twojego bezpieczeństwa. - Jego głos przybrał szorstkie brzmienie. - Przy mnie nie

jesteś bezpieczna. Ja sam nigdy nie byłem bezpieczny ani dla siebie, ani dla innych.

- Każdy musi sobie sam zapewniać bezpieczeństwo. - Pocałowała go w policzek. - Pieprzyć bezpieczeństwo.

Jedyne, czego pragnę od ciebie, to partnerstwo i trochę fantastycznego seksu. Resztą zajmę się sama.

- Nieprawda. To nie wszystko, czego ode mnie chcesz. Chcesz czegoś, czego nigdy ode mnie nie dostaniesz. Ty

chcesz bohatera. Jego właśnie szukasz od czasu śmierci swojego ojca. Dlatego staram się... A niech to. - Objął ją
mocno. - Popełniasz błąd. Zranię cię.

Przyciągnęła bliżej jego głowę.
- Nie, jeśli będziesz żył...

- Dlaczego? - Morgan wpatrywał się w ciemność. - To ogromny błąd, Alex.
- Nie myślałeś tak, kiedy pierwszy raz przekonywałeś mnie, że pójście z tobą do łóżka będzie najrozsądniejszą

rzeczą, jaką mogę zrobić.

- Na miłość boską, przecież jestem facetem. Nie powinnaś była mnie słuchać.
- Wtedy ominęłoby mnie sporo przyjemności. - Potarła policzkiem o jego ramię. - I tak bym cię nie

posłuchała, bo sama tego chciałam.

- To nie jest trwałe. To tylko...
- Jest cudownie. I przestań mnie bez przerwy ostrzegać. Cieszmy się tym, nawet jeśli to tylko chwila. - Oparła

się na łokciu i spojrzała na niego z góry. - Dobrze nam ze sobą. Dlaczego się nie zrelaksujesz i nie zaczniesz
czerpać z tego radości?

- Ponieważ nie jesteś... Będziesz cierpiała. Zaopiekowałem się tobą i wiem, jak potrafisz być bezbronna. Nie

zniosę, jeśli..-

- Robisz się nudny. - Przetoczyła się na niego. - A mnie męczy własna agresja. To nie moja natura.
Przez chwilę patrzył na nią z troską, a potem się lekko uśmiechnął.

83

background image

- Jasne, że nie. - Przewrócił ją i znalazł się nad nią. - Nudny? To wyzwanie? Zaraz pokażę ci, jaki jestem

nudny...

Galen zadzwonił następnego dnia rano.
- Lontana jest gdzieś na środku Oceanu Atlantyckiego.
- Martwy?
- Nie. Na swoim cholernym szkunerze, „Last Home”. Mój człowiek, Coleman, mówi, że parę miesięcy temu

Lontana przyjechał z Fairfax prosto do Nassau i jeszcze tego samego dnia podniósł kotwicę. Bardzo się spieszył
i od tamtej pory nikt go nie widział.

- Ma kontakt radiowy?
- Tak, ale go nie używa. Wygląda mi to na ucieczkę. Nie można go potępiać za to, że wyrwał się na szerokie

morze.

- A co z załogą?
- Zwykle zatrudnia trzech ludzi, ale o nich też nie ma żadnych wieści. Są z nim od wielu lat, więc mało

prawdopodobne, żeby chcieli na niego zakapować.

- Lontana nie ma żadnych przyjaciół ani krewnych? Nikt nic nie mówi?
- Nie jesteśmy pierwszymi, którzy przyjechali go szukać. Ale z pewnością jesteśmy najmniej brutalni. Kilku

przyjaciół Lontany zostało potraktowanych dość okrutnie i teraz nikomu nie ufają i nie chcą rozmawiać. Ale
Coleman ma jeden trop. Lontana ma przybrane dziecko, córkę. Melis Nemid. Zwykle pracują razem, ale
Coleman słyszał, że wróciła na ich wyspę na Małych Antylach.

- Więc Lontana może być z nią?
- Możliwe. Albo po prostu ona coś wie.
- Gdyby wiedziała, Betworth by ją zabił. Jeśli Coleman się czegoś dowiedział, to zakładam, że ludzie

Betwortha wcześniej do tego dotarli.

- To wcale nie musiało być takie łatwe. Ta wyspa, na której mieszkają, jest prywatną własnością Lontany.

Kupił ją za pieniądze zarobione na odkryciu tamtego hiszpańskiego galeonu. Na pewne trudności z dostaniem
się tam. Wyspa jest otoczona kałami z wyjątkiem jednej zatoki, ale ta jest za to zagrodzona datkami.

- Czym?
- Jego córka bada i tresuje delfiny. Potrzebuje siatek, żeby odgrodzić się od ewentualnych drapieżników,

pływających w tych wodach.

- Ludzie są bardziej niebezpieczni od naszych rybich przyjaciół. Lontana nie powinien był wplątywać się w te

świństwa, jeśli nie chciał użerać się z prawdziwymi drapieżnikami. - Morgan zamilkł na chwilę. - Czy ona ma
telefon?

- Tak, satelitarny, ale pozwala tylko na nagrywanie wiadomości na pocztę głosową.
- Daj mi ten numer. - Zanotował go w notesie. - Zadzwonię i przekonam się, czy uda mi się zostawić jej taką

wiadomość, żeby skłonić ją do oddzwonienia.

- Powodzenia. A przy okazji, powiem Colemanowi, żeby dalej węszył.
- Kogo chcesz skłonić, żeby do ciebie oddzwonił? - spytała Alex, kiedy Morgan wyłączył telefon.
- Przybraną córkę Lontany, Melis Nemid. Jest na jakiejś wyspie na Antylach, gdzie zajmuje się tresurą

delfinów.

- A jej ojciec może być z nią?
Morgan wzruszył ramionami.
- Kto wie? Jeśli widziała go, zanim wsiadł na ten szkuner po powrocie z Fairfax, to może jest tam teraz z nią. A

może po prostu wie coś o Lontanie, co by się nam przydało?

- Ja do niej zadzwonię.
- Dlaczego ty?
- Nie napędzę jej takiego strachu jak ty.
Uśmiechnął się.
- Zawsze jesteś taka łagodna dla ludzi, których nie znasz?
- Pozwól mi spróbować.
- A niech to. A już myślałem, że będę miał tutaj coś do roboty. - Podał jej telefon i notes z numerem. - Proszę

uprzejmie. Galen ostrzegł, że odpowiada tylko automatyczna sekretarka. Co zamierzasz powiedzieć?

- Prawdę. Powiem, co wydarzyło się w Arapahoe Junction i czego się teraz obawiamy. A co innego mogę

powiedzieć? Jeśli ją to choć trochę obchodzi, to oddzwoni. Jeśli ma to gdzieś, nic więcej nie zdołamy zrobić.

- Oprócz szturmu na wyspę i porwania jej delfinów.
- Widzę, że porwania to twój żywioł. - Wystukała numer. - Mam jednak przeczucie, że nie wybierzemy takiego

rozwiązania.

Cztery godziny później Alex otrzymała telefon od Melis Nemid.
- Wygląda na to, że coś ją to jednak obchodzi. Mam taką nadzieję - powiedział Morgan, podając jej telefon.
- Tu Alex Graham - odezwała się do słuchawki.

84

background image

- Nie możecie obwiniać Phila - zaczęła Melis prosto z mostu. - On nie wiedział, co zamierzają zrobić. Nie miał

o niczym pojęcia.

- Phil?
- Philip Lontana. On o niczym nie wiedział. Nikt nie może mieć do niego pretensji za... Oczywiście oni się jego

czepiają. Nikt mu teraz nie uwierzy. Próbują go wykończyć.

- Czy Lontana jest z panią?
- A myśli pani, że powiedziałabym prawdę, gdyby tu był? Skąd mam wiedzieć, że nie zatrudnił pani Betworth?
- Jeśli oglądała pani wiadomości, to musi wiedzieć, że się ukrywam.
- Nie oglądam wiadomości. A pani mogła się z nimi dogadać.
- To prawda. Ale tak nie jest. Jeśli nam pani nie pomoże, to będzie odpowiedzialna za to, co się niebawem

wydarzy.

- Niech pani nie próbuje wzbudzić we mnie poczucia winy. Jedyne, czego chcę, to, żeby wszyscy zostawili

mnie w spokoju.

- Tego samego chcieli ci wszyscy ludzie w Arapahoe Junction.
- To nie była wina Phila.
W ten sposób donikąd nie dojdzie. Trzeba znaleźć inną metodę.
- Potrafię sobie wyobrazić, jak się pani czuje. Jest pani naukowcem, prawda? Prowadzi badania na delfinach?
- Tak.
- Mam przyjaciółkę, Sarę, która ma psa ratownika. Monty jest wspaniały. Czasami wydaje mi się, że lubię go

bardziej niż większość ludzi. Może pani czuje to samo?

- Czy ta gadka miała mnie zmiękczyć? - Melis zamilkła na moment. - Jeśli chce pani ze mną dłużej rozmawiać,

to nie przez telefon. Zapraszam na wyspę.

- Jak sobie pani może wyobrazić, podróżowanie jest dla nas dość kłopotliwe w tych okolicznościach. To chyba

nie będzie realne.

- W takim razie proszę zapomnieć o rozmowie. Dla mnie to też trudna sytuacja. Nie obchodzą mnie wasze

problemy. Martwię się o Phila. Żeby dalej rozmawiać, muszę was zobaczyć.

- A jak, u licha, mamy się do pani dostać? Nie mamy swobody ruchu.
- Przyjedźcie na wyspę - powiedziała i rozłączyła się.
- Chce, żebyśmy do niej przyjechali. A mnie się zdaje, że warto się tam pofatygować. Nie zdradziła, czy

Lontana jest z nią, była bardzo ostrożna. Jest jakiś sposób dostania się do niej, żeby nas po drodze nikt nie
złapał?

- To dość ryzykowne.
- Wiem, że to ryzykowne. Myślisz, że jestem idiotką? Powiedz, czy uda nam się to zrobić.
Zastanowił się przez chwilę.
- Z pomocą Galena i Logana mamy szansę przedostać się na tę wyspę. Ale nadal uważam, że tu, gdzie

jesteśmy, będziemy o niebo bezpieczniejsi.

- I będziemy sobie siedzieć w bezpiecznym miejscu, a on w tym czasie wysadzą w powietrze następną tamę i

zabiją więcej ludzi. Załatw nam transport. Jeśli ona wie cokolwiek i może nam pomóc, to warto zaryzykować. -
Zacisnęła usta na moment. - Pamiętasz, co mi mówiłeś o swoich przeczuciach, o tym, że Runne jest blisko?
Właśnie to samo odczuwam w tej chwili w związku z Z-2 i Z-3. To jest już blisko. Coś się wydarzy, i to niedługo.

- Myślisz, że o tym nie wiem? Ja tylko przedstawiam ci możliwy scenariusz. Może powinienem pojechać tam

sam? - dodał po chwili. - Ty mogłabyś zostać z Galenem i Eleną i...

- Nie.
Morgan westchnął.
- Tego się spodziewałem. Zadzwonię do Galena.

Biały Dom

- Nic nie jesz. - Andreas uśmiechnął się do Chelsea, siedzącej naprzeciwko niego przy stole oświetlonym

świecami. - Fred będzie niepocieszony i to mnie się dostanie. Uważa, że to zawsze moja wina, kiedy ty nie masz
apetytu.

- Nie dziwi mnie to. Dlaczego i tym razem nie miałoby to być prawdą?
Powoli odłożył widelec i oparł się na krześle.
- Zechcesz wyjaśnić mi tę uwagę?
- Niekoniecznie. - Upiła łyk wina. - Też muszę mieć swoje tajemnice. Czemu mielibyśmy się sobie ze

wszystkiego zwierzać? W końcu jesteśmy małżeństwem zaledwie dekadę albo coś koło tego.

Była wściekła, kąśliwa i lepiej było zachować ostrożność.
- Chcesz, żebym ci przypomniał, ile dokładnie czasu minęło od naszego ślubu? Potrafię to obliczyć co do

minuty. - Patrzył jej prosto w oczy. - Ponieważ każda minuta z tobą jest dla mnie najcenniejszym skarbem.

Odwróciła od niego wzrok.
- A niech cię. Dlaczego jesteś tak cholernie szczery? To nie fair.

85

background image

- Jesteś na mnie zła. Mogę spytać dlaczego?
- Nie spodziewałam się, że tak będzie, kiedy ubiegałeś się o fotel prezydenta. Wiedziałam, że będzie ciężko i że

będę wielokrotnie odsuwana na boczny tor. Ale nie spodziewałam się, że cały kraj będzie uznawał cię za
jakiegoś boga. - Machnęła ręką. - Andreas wyciąga rękę i na niebie pojawia się błyskawica. Dotyka dziecka i
znika głód.

- O co ci chodzi?
- A jak myślisz? - W jej oczach błyszczały łzy. - Jestem śmiertelnie przerażona. Od czasu jedenastego września

zbyt wiele znaczysz dla zbyt wielu ludzi. Dlatego Matanza jest tak zdeterminowana, żeby cię zabić. Zabijając
ciebie, mogą wzniecić rewolucję w całym kraju.

- Jedynym zagrożeniem jest Cordoba. A ja już znam jego metody i potrafię się bronić.
- Ale on się zbliża. Gdyby tak nie było, nie próbowałbyś napuszczać na mnie Nancy Shepard.
- Słucham?
- Nawet nie próbuj udawać. Doskonale wiesz, o czym mówię. Poprosiłeś ją, żeby zaproponowała mi jakiś

dumy wykład w Pittsburghu w Fundacji na rzecz molestowanych dzieci. Sądziłeś, że się nie domyśle?

- Nie, ale sądziłem, że może będziesz udawać, że się nie domyślasz.
- Dlaczego?
- Ponieważ tak byłoby lepiej dla nas obojga.
- Nigdzie nie zamierzam jechać. Powiedziałam jej, żeby znalazła sobie kogoś innego.
Andreas pokręcił głową z dezaprobatą.
- Pojedziesz do tego Pittsburgha.
- Nie zostawię cię.
- Pojedziesz. - Uśmiechnął się. - Ponieważ jeśli nie chcesz, to powiem Nancy Shepard, że rezygnuję z pomocy

jej męża. Sam zacznę jeździć po całym kraju. Odwiedzę każde większe miasto na północnym wschodzie. Będę
przemawiał, gdzie się da, na trasie objazdu. Będę się osobiście witał ze wszystkimi...

- Nie!
- Wybór należy do ciebie. Albo ty, albo ja.
- Tutaj jesteś bezpieczniejszy.
- Nigdzie nie jestem w pełni bezpieczny, Chelsea.
- W porządku, wiem o tym. Jak myślisz, dlaczego nie spierałam się z tobą, kiedy odesłałeś dzieci? Ale uważam,

że tutaj jesteś bezpieczniejszy niż gdziekolwiek indziej. Keller potrafi zapewnić ci ochronę, jeśli tylko nie
wykraczasz poza sferę swojej zwykłej działalności.

- Ty czy ja?
- A niech cię! - Odetchnęła głęboko. Była wściekła i poruszona. - Ja.
- Kochanie, wykonasz doskonałą robotę.
- Tak. - Jej głos zabrzmiał chropowato. - Nie waż się im pozwolić, żeby cię zabili i zrobili z ciebie męczennika,

kiedy mnie tu nie będzie. Wiesz, że w czerni wyglądam upiornie.

Rozdział 12

Między brzegami zatoki była rozciągnięta ogromna sieć, sięgająca półtora metra nad powierzchnię wody.
- Co teraz zrobimy? - mruknęła Alex. - Przetniemy siatkę?
Morgan pokręcił głową.
- Zaczekamy. - Wyłączył silnik ślizgacza. - Zadzwoniłaś i zostawiłaś jej wiadomość, że przyjedziemy. Pora na

jej ruch.

- To może potrwać. - Jej wzrok zatrzymał się na małym domku zbudowanym z kamieni i drewna, i

przytulonym do skał. Chryste, jak tu pięknie. Błękitna woda, zielone góry, tropikalna bryza kołysząca
drzewami. Wyglądało to jak zdjęcie z katalogu biura podróży. - Nie widzę żadnych oznak życia. Może
powinniśmy krzyknąć albo w jakiś inny sposób dać znać... O, tam ktoś jest!

Zza domku wyłoniła się kobieta i ruszyła w stronę pomostu. Z tej odległości trudno było z pewnością

powiedzieć, że to kobieta, ale Alex się tego domyślała. Ubrana była w krótkie spodenki w kolorze khaki i w
podkoszulek. Miała bose stopy. Była drobnej budowy, a jej jasne włosy lśniły tak jak włosy małych dzieci. Ale w
sposobie, w jaki się poruszała, czy wskakiwała do motorówki, nie było niczego dziecinnego. Kiedy skierowała
łódź w ich stronę, z jej sylwetki emanowała siła, kompetencja i zdecydowanie.

Zatrzymała się po drugiej stronie siatki i przyjrzała się im.
Jest oszałamiająca, pomyślała Alex. I nie ma w niej nic z dziecka. Mogła liczyć około dwudziestu pięciu lat.

Miała wielkie ciemne oczy, a na jej niezwykłej twarzy malowała się delikatność i zuchwałość równocześnie. W
zimnym spojrzeniu, którym obrzuciła Alex, z pewnością dominowała zuchwałość.

- Alex Graham? - zawołała.
Alex skinęła głową.
- Nie wygląda pani jak na zdjęciu, które pokazują w CNN.
- Mam taką nadzieję. Jak rozumiem. Melis Nemid?
Teraz kobieta potaknęła.

86

background image

- Więc skąd pani wie, jak wyglądam w CNN? Wydawało mi się, że nie ogląda pani wiadomości.
- Nie oglądam. Ale musiałam się upewnić, że jest pani tym, za kogo się podaje.
- Zadowolona?
- Że pani to Alex Graham, która wpakowała się w tarapaty po samą szyję? Tak. - Spojrzała podejrzliwie na

Morgana. - Ale może obraca się pani w kiepskim towarzystwie.

- Miałabym o wiele większe problemy, gdyby go przy mnie nie było. Można mu zaufać.
- Och, w końcu słyszę coś o zaufaniu - mruknął Morgan.
- Nie ufam żadnemu z was. - Przez chwilę Melis Nemid milczała, a potem wzruszyła ramionami. - Ale nie

mam zbyt dużego wyboru. - Uruchomiła silnik motorówki, powoli podpłynęła do siatki i zaczęła ostrożnie
przesuwać się wzdłuż niej, aż znalazła punkt oddalony kilka metrów od miejsca, gdzie zatrzymali się Alex i
Morgan. Przechyliła łódź na bok i po chwili dziesięciometrowy fragment siatki obniżył się do powierzchni
wody. - Uruchomcie motor, a potem wyłączcie go, kiedy będziecie przepływać nad siatką - zawołała.

Morgan postąpił zgodnie ze wskazówkami i po chwili znaleźli się po drugiej stronie. Melis Nemid zamocowała

z powrotem siatkę, naciągając linę, która uniosła ją na poprzednią wysokość. Potem odwróciła łódź i
pospiesznie popłynęła w stronę brzegu.

- Domyślam się, że to znaczy, że mamy płynąć za nią - powiedział Morgan, uruchamiając silnik. -

Najwyraźniej tak. Co za ciepłe powitanie! Można by pomyśleć, że przypłynęliśmy tu bez zaproszenia.

Melis Nemid już przycumowała motorówkę i ruszyła w stronę domku, kiedy Alex i Morgan dopłynęli do

pomostu. Spojrzała na nich przez ramię.

- Pospieszcie się. Nie mogę spędzić tu całego dnia. Mam sporo rzeczy do zrobienia.
- Proszę o wybaczenie. - Morgan pomógł Alex wysiąść z łodzi. - Nie obrazimy się, jeśli zacznie pani bez nas.
Obrzuciła ich lodowatym wzrokiem.
- To nie jest zabawne. Ani trochę.
- Doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Być może nawet bardziej niż pani. - Alex spojrzała jej prosto w oczy.

- I nie pozwolimy zniechęcić się albo zastraszyć nieuprzejmością czy złymi manierami. Przyjechaliśmy tu z
ważnej przyczyny, a pani najwyraźniej chce podzielić się z nami jakimiś informacjami, bo inaczej nie
wpuściłaby nas do zatoki. Możemy już z tym skończyć, panno Nemid?

Melis zamrugała powiekami, a potem na jej ustach pojawił się lekki uśmieszek.
- Może i wam ufam... trochę. Przynajmniej nie próbujecie mnie nabrać. Mówcie do mnie Melis. - Odwróciła

się i otworzyła drzwi do domku. - Zapraszam na mrożoną herbatę.

- Wolelibyśmy porozmawiać - powiedział Morgan, kiedy wchodzili za nią do środka. - A Philip Lontana?
- Będziecie zawiedzeni. Nie mówiłam wcale, że on tu jest. - Poszła do kuchni i otworzyła lodówkę. - Więc

proszę się częstować mrożoną herbatą. Z powrotem do Tobago jest kawał drogi i do tego upał.

- Dziękuję - powiedziała Alex. Nie zamierzała rezygnować z żadnej możliwości uzyskania informacji, nawet

najmniejszej. - Skoro go tu nie ma, to gdzie jest?

- Gdzieś na Azorach, jak sądzę. - Nalała herbatę i postawiła szklanki na blacie przed Morganem i Alex. - A

może na Wyspach Kanaryjskich? W każdym razie nie można się z nim skontaktować. Zapomnijcie o tym.

- Nie możemy o tym zapomnieć - powiedział Morgan. - On może wiedzieć coś, co jest nam potrzebne.
- Nie możecie się z nim zobaczyć - powtórzyła Melis. - Porozmawiajcie ze mną. Kazałam mu się ukryć na

pewien czas. Phil zwykle nie słucha moich rad, ale tym razem było inaczej. Napędzili mu niezłego strachu w
Fairfax.

- Dlaczego?
- A jak sądzicie? Siedział w tym po same uszy. Sądził, że pracuje nad ratowaniem całego świata, a dowiedział

się, że go okłamywano. To cud, że w ogóle wydostał się stamtąd żywy. Phil całe życie był czysty jak łza.

- Dowiedział się o Arapahoe Junction?
- Nie. Żadne z nas nie wiedziało, że aparatura termiczno-dźwiękowa została gdziekolwiek użyta. Dopiero

wiadomość, którą zostawiliście na poczcie głosowej, nam to uświadomiła. Phil domyślił się, że jego urządzenie
od początku miało służyć celom militarnym, a nie pozyskiwaniu energii geotermalnej.

- Podobno naukowcy twierdzili, że sejsmografy wykazały trzęsienie ziemi w okolicach tamy w Arapahoe

Junction. Czy mogło ono być wywołane aparaturą Lontany?

- Teoretycznie. - Nagle pokręciła głową. - Nie, tego słowa Phil używa, kiedy nie chce spojrzeć prawdzie w oczy.

Na pewno tak. To urządzenie mogło spowodować trzęsienie ziemi. Na tyle silne, żeby zburzyć tamę. Nawet nie
wiem, ile razy Phil mi powtarzał, jak ostrożnie musi postępować podczas prób technicznych, które w każdej
chwili mogłyby wymknąć się spod kontroli.

- Najwyraźniej nie był jednak tak ostrożny w Fairfax.
- Przez długi czas był tak bardzo zajęty badaniami, że nie zwracał uwagi na to, co działo się wokół niego. Po

pewnym czasie zaczął stopniowo tracić zaufanie do Betwortha, Powersa i innych ludzi, którzy przyjeżdżali od
czasu do czasu do fabryki. Pewnej nocy, trzy miesiące temu, zabrał swoje notatki, zniszczył prototypy, które
stworzył w Fairfax, i uciekł.

- Dziwi mnie, że mu pozwolili.

87

background image

- Był sprytniejszy, niż sądzili. Phil jest trochę ekscentryczny i wielu ludzi się na to nabiera. Postrzegają go jako

typowego, nieobecnego myślami profesora. Błyskotliwego, ale oderwanego od rzeczywistości. W pewnym
sensie mają rację. Phil zawsze zatraca się w swoim świecie.

- Założę się, że ty tego nie robisz. Dlaczego nie powstrzymałaś go przed wyjazdem do Betwortha?
- To jego życie. Nie chcę się narzucać z... - Wzruszyła ramionami. - Nie przyznał mi się. Wiedział, że nie

pochwalę tego, więc zniknął bez słowa. To nie było znowu takie nietypowe. Phil często wypływał na wyprawy
poszukiwawcze beze mnie. Potem pojawiał się podekscytowany lub załamany i zostawał ze mną aż do
następnego razu, do kolejnej wyprawy. Nie miałam pojęcia, gdzie jest, dopóki do mnie nie zadzwonił i nie
powiedział, że chce się ze mną spotkać w Nassau, i poprosił mnie, żebym przygotowała jego szkuner „Last
Home”.

- W takim razie czemu tu jesteś?
- Nie zostawiłam go na lodzie - powiedziała Melis obronnym tonem. - Nigdy nie zostawiłabym Phila bez

pomocy.

- Musimy się z nim zobaczyć.
- Nie. On już jest poza tą sprawą. Kazałam mu trzymać się z daleka do czasu, aż go powiadomię, że jest już

bezpiecznie. Jeśli będzie musiał, to potrafi pozostać na morzu przez całe lata. - Zacisnęła usta. - I być może
będzie musiał tak zrobić. Wszystko przez tych sukinsynów. Jeśli go nie zabiją, to go wrobią, prawda?

- Prawdopodobnie tak - przyznał Morgan. - Ale obstawiałbym to pierwsze.
- Nie dopuszczę do tego. Jak wam się wydaje, dlaczego tu jesteście? Nie mogę ufać rządowi. Betworth ma za

duże wpływy. Warn również nie mogę w pełni ufać, ale wy też jesteście w tarapatach i chcecie szybko działać,
żeby dopaść Betwortha i go wykończyć. Prawda?

- Tak.
- Nie mogę was skontaktować z Philem, ale macie mnie. Zmusiłam Phila, żeby mi opowiedział o wszystkim, co

się wydarzyło w Fairfax, na wypadek gdyby coś mu się stało. Co chcecie wiedzieć?

- Co to jest Z-2 i Z-3? - spytał Morgan.
Patrzyła na niego, najwyraźniej nic nie rozumiejąc.
- W porządku. Spróbujmy więc inaczej. Kiedy prowadzono eksperymenty, czy skupiano się szczególnie na

jakichś obszarach?

- Góry Skaliste. Obszar kopalni węglowych w Zachodniej Wirginii. Podmorskie kanały wodne w pobliżu

Baltimore.

- Podmorskie?
- Tak. Phil właśnie takimi się najbardziej interesował. Zawsze intrygowały go zjawiska podmorskie.
- Góry Skaliste - powtórzyła Alex. - Arapahoe Junction...
- Nie wiedział nic o tym - zapewniła szybko Melis. - Mówię wam, że jego praca to były wyłącznie

eksperymenty naukowe. On by nigdy nie skrzywdził...

- Już dobrze. Wiemy. - Morgan uniósł dłoń, żeby powstrzymać jej potok słów. - Gdzie znajdują się te kopalnie

węgla w Zachodniej Wirginii?

- Phil tego nie wiedział. Gdzieś na południu stanu, tak myślał. Kazali mu przygotować bardzo dokładne

obliczenia matematyczne dla tego obszaru. - Skrzywiła usta. - Myślał, że to cudownie, że skupili się na tak
biednym regionie, żeby od siego zacząć stosowanie energii geotermalnej.

- Jasne. Betworth ma złote serce. A co z tymi kanałami wodnymi w pobliżu Baltimore?
- Porzucili prace nad nimi w połowie wstępnych pomiarów.
- Dlaczego? Nie nadawały się?
- Phil twierdził, że z trzech lokalizacji te kanały były najbardziej obiecujące. Ale Betworth powiedział, że nie

będą dobre, że nie uda im się osiągnąć efektu, na jaki liczył. Powiedział Powersowi, że będą musieli
skontaktować się z człowiekiem o nazwisku Morales, ponieważ potrzebują większej skuteczności.

- A co konkretnie mieli na myśli?
- Phil nie miał pojęcia. Ale im dłużej w tym tkwił, tym bardziej go wkurzała cała operacja. Niestety nie na tyle,

żeby porzucić pracę. Przestał się wykłócać i skoncentrował się na Zachodniej Wirginii.

- A oni wezwali Moralesa?
- Tak. Phil widział go parę razy w fabryce, zanim zostali sobie przedstawieni. Twierdził, że Morales nie

zachowywał się jak naukowiec, ale to nie był jego interes. Nie musiał z nim pracować. Morales przez większość
czasu chodził z Powersem i Betworthem.

- Morales pojawiał się tam często?
- Tak, ale przyjeżdżał i wyjeżdżał. Był kimś w rodzaju dojeżdżającego konsultanta.
- Można by to tak określić - mruknął pod nosem Morgan.
- Tak czy siak, Morales najwyraźniej przejął kierownictwo nad operacją w Baltimore, co się nie spodobało

Philowi. Według niego to nie miało żadnego sensu. Phil nie chciał, żeby ktokolwiek przejmował jego aparaturę,
a Betworth wyraźnie dążył do przekazania Moralesowi ukochanego projektu Phila.

- Więc Phil się wycofał?

88

background image

- Nie. Wtedy jeszcze nie. Nadal był zainteresowany badaniami, a po pewnym czasie Betworth jakby stracił

zaufanie do Moralesa, bo ten po paru miesiącach przestał się pojawi w fabryce.

- I w ten sposób Lontana znów stał się numerem jeden.
- Widzę, że zaczynacie to rozumieć. Nie chodziło tylko o zazdrość zawodową. Phil był zaniepokojony faktem,

że coraz więcej mówiło się o efekcie trzęsienia ziemi czy erupcji wulkanu, a mniej o pozyskiwaniu energii z
zasobów termicznych ziemi. Phil ma swoją dumę, ale mocno zaangażował się w ten projekt i nie chciał, żeby
jego praca poszła na marne.

- W jaki sposób udało im się przeprowadzić ten sabotaż w Arapahoe Junction bez udziału Phila?
- Nie wiem. Powiedział, że zabrał ze sobą wszystkie prototypy oprócz jednego, który był u Betwortha w

Waszyngtonie. Wydawało mu się, że bez obliczeń matematycznych, których przedstawienia im odmówił, nie
będą mieli pożytku z tej aparatury.

- Najwyraźniej mimo to wypróbowali sprzęt w Arapahoe Junction - zauważył Morgan. - Powers powiedział, że

nie poszło im dobrze. Że stracili Lontanę i dlatego akcja się nie powiodła.

- Co się nie powiodło? - spytała Alex. - Przecież zniszczyli tamę w Arapahoe Junction.
- A skąd niby Phil miał to wiedzieć? - Melis wytrwale broniła przybranego ojca. - Nie miał pojęcia, w jaki

sposób te sukinsyny zamierzają użyć jego aparatu dźwiękowego.

- I nigdy nie słyszał o Z-2 i Z-3?
- Nie.
- Żadnych wzmianek o miejscach lub datach?
Melis zamyśliła się, marszcząc czoło.
- Żadnych miejsc oprócz tych, o których już wam powiedziałam. Ale Phil mówił, że naciskali na niego, żeby

szybciej pracował. Betworth miał wyznaczony termin, do którego musieli odnieść sukces, żeby móc przedstawić
go w Kongresie.

- Jaki to termin?
- Dwunasty listopada.
Dziś jest ósmy listopada, uświadomiła sobie Alex i poczuła zimny dreszcz na plecach.
- Dzień rozpoczęcia operacji? - zastanowił się Morgan.
- Ale stracili Lontanę - wtrąciła się Alex. - Może zmienili plany?
- Albo nie. - Morgan zwrócił się do Melis. - Muszę dowiedzieć się czegoś więcej na temat przyczyn obecności

Moralesa w Fairfax. Czy Lontana mówił o nim coś jeszcze?

- Tylko tyle, że go nie lubił. Ale Phil jest bardzo ambitny i nie polubiłby nikogo, kto odebrałby mu jego

ukochany projekt. - Wyraźnie coś sobie jeszcze przypomniała. - Mówił też, że obiło mu się o uszy coś o walizce.

- A mogło chodzić o aktówkę? - spytała Alex. - Morgan wspomniał, że Morales miał przy sobie aktówkę tej

nocy, kiedy go widział.

Melis spojrzała na Morgana.
- Widziałeś Moralesa? Spotkałeś się z nim?
- To było bardzo krótkie spotkanie. Alex ma rację, że miał wtedy przy sobie aktówkę, a nie walizkę.
- Sądzę, że to mogła być aktówka. Phil bywa czasem mało precyzyjny w odniesieniu do spraw spoza swojej

dziedziny. - Melis wzruszyła ramionami. - Spytam go, kiedy będę z nim rozmawiać. - Spojrzała na zegarek. -
Czy to już wszystko? Pora, żebym podała Susie lekarstwo.

- Chyba że jeszcze coś sobie przypominasz.
Melis pokręciła głową.
- Albo pozwolisz nam porozmawiać z Lontana. - Morgan nie dawał za wygraną.
- Już mówiłam, że nikt nie może się skontaktować z Philem.
Alex uśmiechnęła się.
- Chronisz go.
- Ktoś musi się o niego troszczyć. To dobry człowiek. Nie jego wina, że wydaje mu się, że wszyscy są tak samo

dobrymi ludźmi jak on.

- To brzmi dość znajomo - stwierdził Morgan. - Zdaje mi się, że znam kogoś jeszcze, kto jest podobnie

skażony.

Melis spojrzała pytająco na Alex.
- Chodzi o ciebie? W takim razie współczuję ci. Znacznie mniej byś cierpiała, gdybyś nie ufała tak ludziom.
- Jestem przekonany, że tobie to nie grozi - odezwał się Morgan. - Możemy już iść? Obserwowałem cię i

wydaje mi się, że uda mi się opuścić siatkę na zatoce.

- Jeśli nie zabierzesz się do odczepiania jej we właściwej kolejności, to porazi cię solidny prąd. Popłynę z wami

i was wypuszczę. - Otworzyła lodówkę i wyjęła jakieś zawiniątko. - Ale najpierw zadbam o Susie. - Przeszła
przez pokój i otworzyła przesuwane szklane drzwi, żeby wyjść na lanai

. - Zajmie mi to pięć minut.

- Wolelibyśmy się przyłączyć - powiedział Morgan. - Nie znaczy to, że ci nie ufamy. W pełni rozumiemy twoje

postępowanie.

Lanai - taras lub zadaszone patio; nazwa regionalna używana na Hawajach (przyp. tłum.).

89

background image

- Chodźcie. Nie mam nic przeciwko temu. - Przeszła przez lanai i skręciła za dom.
Poszli za nią i zastali ją siedzącą już na krawędzi pomostu, który wychodził w morze. Bose stopy zwisały jej do

wody, w ręku trzymała paczuszkę z lodówki.

- Zachowujcie się cicho. Zwykle nie jest płochliwa, ale ostatnio chorowała. Susie! - zawołała podniesionym

głosem.

Żadnego odzewu.
- Susie! Nie bądź dzieckiem. To lekarstwo z twoją ulubioną rybą.
Półtora metra od pomostu pojawiła się szara głowa i usłyszeli wysoki pisk.
- Nie ciebie wołałam, Pete, ty obżartuchu. Przyprowadź tu Susie.
- Galen wspominał nam, że pracujesz z delfinami - odezwała się Alex.
- Ja nie pracuję, tylko tyram - odparła Melis. - A te niewdzięczne stworzenia nawet nie chcą przypłynąć, kiedy

je wołam. Susie!

Dwa jasne nosy wyłoniły się spod wody pół metra przed Melis.
- No, najwyższy czas. - Wzięła część ryby i rzuciła ją mniejszemu delfinowi. Zwierzę złapało i przełknęło. -

Dobra dziewczynka. - Rzuciła drugą część drugiemu delfinowi. - Dzięki, Pete.

Obydwa delfiny podpłynęły bliżej i zaczęły czule ocierać się o jej bose stopy, wydając przy tym radosne

odgłosy.

Melis pogłaskała samicę po głowie.
- Też cię kocham - szepnęła. - Ale musisz brać lekarstwo, kochana. Nie chowaj się przede mną, dobrze?
Delfin pisnął, kiwając głową i zniknął pod wodą.
Melis westchnęła.
- Tak, jasne. Pete, miej ją na oku.
Drugi delfin pomknął za samicą.
Melis patrzyła za nimi z czułością i troską. Jej sposób bycia różnił się zasadniczo od twardego, szorstkiego i

obronnego zachowania, jakie zaprezentowała wobec Alex i Morgana.

- Co dolega Susie? - spytała Alex.
- Ma pasożyty w przewodzie pokarmowym. Na szczęście nic poważnego, czego nie dałoby się wyleczyć. - Melis

wstała z pomostu. - Jeśli tylko uda mi się zmusić ją do przyjmowania lekarstwa. Nie lubi go. Maskowałam jego
smak już na wiele różnych sposobów, ale i tak, kiedy ją wołam, to w połowie przypadków nie chce wcale do
mnie przypłynąć.

- To co wtedy robisz?
- Zakładam akwalung i płynę jej szukać. - Melis przeszła obok nich i skierowała się do domu. - Jak tylko

skontaktuję się z Philem, zadzwonię do was i przekażę, jeśli coś mu się przypomni. - Spojrzała przez ramię i
przybrała na powrót lodowaty ton. - Pomogłam wam. A teraz wracajcie do swoich spraw i zróbcie coś, żeby Phil
był bezpieczny.

- Gdyby chodziło ci tylko o Lontanę, nigdy byś do mnie nie oddzwoniła - stwierdziła Alex. - Wierzę, że masz

świadomość, że jeszcze wielu innych ludzi jest zagrożonych. Ten świat jest wielki. Melis.

- Nie mój świat. - Wskoczyła do motorówki. - Mój świat jest tutaj. - Uruchomiła silnik. - Popłynę pierwsza i

obniżę siatkę.

- Jesteś zupełnie sama na tej wyspie? - spytał Morgan. - To dość ryzykowne. Dziwię się, że Betworth nie wysłał

tu paru swoich ludzi.

- Wysłał. Dwie łodzie pełne dupków. Potraktowałam ich prądem.
- Prądem?
- Mówiłam wam, że Phil jest bardzo pomysłowy. Siatka jest pod napięciem, takim, które odstrasza rekiny i

inne drapieżniki morskie. Ale ja mogę je zwiększyć. - Uśmiechnęła się szyderczo. - Mówiłam im, że Phila tu nie
ma, a oni nadal próbowali przeciąć siatkę, bo chcieli się przekonać na własne oczy. Po tym, jak kilku z nich
dosłownie się usmażyło, uznali, że jednak mówię prawdę. Przez parę tygodni widywałam kogoś w oddali, kto
obserwował mój dom przez lornetkę, ale ostatnio już nie.

- Mogą tu jeszcze wrócić.
- Niech próbują. Tak jak zauważyliście, ta wyspa jest niedostępna.
- Od strony morza.
- Jest tak gęsto porośnięta drzewami i tropikalną roślinnością, że nie ma gdzie posadzić helikoptera. Poza tym

natychmiast wiedziałabym, że się zbliżają, a jestem uzbrojona. Mogę ich odpowiednio powitać. - Odwróciła
wzrok w stronę siatki na zatoce.

Alex obserwowała Melis płynącą z powrotem do domku na Wyspie. Powierzchnia wody falowała i migotała w

słońcu, a jej sylwetka rozpływała się w złotej poświacie.

- Piękna...
- Rzeczywiście, to piękna kobieta.

90

background image

- Nie miałam na myśli... Oczywiście, że ona jest piękna. Ale ja myślałam o wyspie, morzu i delfinach. Ciekawa

jestem, jak by to było tak mieszkać na wyspie i odizolować się od wszystkich i wszystkiego, tak jak ona to
zrobiła.

- Nie udało jej się odizolować od nas. Musiała nas do siebie dopuścić. Musi sprowadzać z zewnątrz lekarstwa

dla delfinów, więc na pewno ma kogoś, kto jej pomaga kontaktować się ze światem.

- Ale to już jej wybór.
- Gdyby ludzie Betwortha nie mieli pewności, że Lontana odpłynął na morze swoim szkunerem,

prawdopodobnie musiałaby się zmagać ze znacznie groźniejszą ekipą. I w takiej sytuacji nie miałaby wielkiego
wyboru. Koncepcja bezludnej wyspy jest miła, ale rzadko się sprawdza. Nie można się całkiem odciąć od
cywilizacji albo od emocji.

- Chciałabym jednak kiedyś tego spróbować.
Pokręcił głową.
- To nie dla ciebie. Jesteś za bardzo uzależniona od szybkiego tempa życia. Po miesiącu już byś chciała z

powrotem nadstawiać karku w Strefie Gazy, albo przekopywać się przez jakieś rumowiska z Sarą i jej psem.

- Ale ty byś mógł się tak odciąć. Potrafiłbyś trzymać się na uboczu życia i obserwować mijający czas.
- Jasne, że bym potrafił. - Spojrzał na nią, a jego usta zacisnęły się w wąską linię. - Różnimy się od siebie,

Alex. Właśnie to próbuję ci cały czas uświadomić.

Odwróciła szybko wzrok i spojrzała na wyspę, żeby ukryć, jak bardzo ją to zabolało.
- Melis i Lontanę musi łączyć naprawdę dziwny stosunek. To raczej ona wygląda na troskliwego rodzica.

Pewnie zostawia ją tu samą, na tym bezludziu, na długie miesiące.

- Ja bym się tam o nią nie martwił. Ona nie jest typem ofiary.
- Nie powiedziałam, że się martwię. Po prostu nie podoba mi się, że ktokolwiek żyje sam w takiej izolacji. -

Skrzywiła się. - Nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele, prawda? Jedynie o tych kopalniach węgla. Ile ich może być w
Zachodniej Wirginii?

- Nie wiem, ale lepiej, żebyśmy się szybko tego dowiedzieli - odparł ponuro Morgan.
Alex także czuła, że muszą się spieszyć. Wyglądało na to, że zrobili maleńki krok naprzód, ale czas

nieubłaganie uciekał.

- Czuję się, jakbym układała puzzle, ale brakuje mi połowy klocków.
- Stopniowo udaje nam się odnajdywać brakujące puzzle. Wiemy już, że Betworth zatrudnił początkowo

Lontanę, ponieważ sądził, że zna niezawodny sposób na osiągnięcie swoich celów bez wpadki. Najwyraźniej
jednak pojawiły się jakieś powody, dla których uznał, że aparatura dźwiękowa nie sprawdzi się w ostatnim
projekcie w Baltimore. Więc ściągnął do współpracy Moralesa, żeby ten zagwarantował powodzenie operacji,
na wypadek gdyby technologia Lontany się nie sprawdziła.

- A kiedy już uzyskali od Moralesa to, czego chcieli, wezwali ciebie, żebyś sprzątnął gościa, żeby ten nie mógł

ich wydać - kontynuowała Alex. - A kiedy Lontana uciekł na pełne morze i zburzył ich scenariusz, musieli się
cofnąć i oprzeć swoje działania na planie Moralesa.

- Widzisz, robimy jednak jakieś postępy.
- Tak, jakieś. Nie wiemy dlaczego, kiedy i gdzie. Na dziennikarstwie uczono mnie, że odpowiedzi na te trzy

pytania są podstawą budowania każdej historii.

- Na razie wiemy tylko kto. Betworth. Reszta jakoś się poukłada.
Miała nadzieję, że poukłada się na czas.
- Sądzisz, że Lontana jest tak niewinny, jak ona uważa?
- Możliwe. Wycofał się jeszcze przed Arapahoe Junction. Czy coś podejrzewał? Niewykluczone. Ale Betworth

wyraźnie uważa, że Lontana nie ma zbyt wielu ważnych informacji, inaczej nigdy nie pozwoliłby mu wyjechać
żywym z Fairfax. - Morgan zmarszczył czoło w namyśle. - To, co mnie zastanawia, to udział Moralesa w
projekcie dotyczącym Baltimore. Logicznie rozumując, to powinno być nasze Z-3. Ale plany z aktówki Moralesa
wyglądały bardziej na wieżowiec niż coś znajdującego się pod wodą. A Morales robił w biznesie narkotykowym i
handlu bronią. Betworth nie zaufałby mu na tyle, żeby dopuścić go w jakikolwiek sposób do tej aparatury
dźwiękowo-termicznej. Morales musiał mieć inną robotę do wykonania w Baltimore.

- Jaką?
- Nie wiem, a on nam tego nie powie. Ale może ktoś inny. Handlarze bronią zwykle nie pracują w pojedynkę.

Transakcje są zbyt skomplikowane i wymagają większej liczby ludzi. Mają więc partnerów albo przynajmniej
kontakty.

- Morales miał kontakty?
- Nie przeprowadziłem żadnego głębszego dochodzenia przed zlikwidowaniem Moralesa. To miała być prosta

robota. Bez żadnych komplikacji. - Morgan wyciągnął telefon z kieszeni. - Powiedziałem Galenowi, żeby
poszukał czegoś o Moralesie, ale może czas go nieco pogonić. - Kiedy Galen odebrał telefon, zrelacjonował mu,
czego się dowiedzieli od Melis Nemid. - Wydaje mi się, że odnalezienie kopalni jest teraz priorytetem. Ale nie
podobają mi się te informacje o Moralesie. Nie zdawałem sobie sprawy, że był tak bardzo zaangażowany w cały
projekt. Być może te jego plany to tylko czubek góry lodowej.

91

background image

- W takim razie postaram się odnaleźć resztę tej góry - odpowiedział Galen. - Załatwiliśmy wam transport z

Tobago, ale nie musicie wracać do kraju. Chyba lepiej by było, gdybyście zostali za granicą. Byłoby bezpieczniej.
Albo mógłbyś zostawić tam Alex.

- Nie ma mowy. Już z nią o tym rozmawiałem, nie mogłaby zamieszkać sama na jednej z tych wysp. Więc

raczej wspólnie wybierzemy się w tę podróż. - Rozłączył się i zwrócił do niej. - Chociaż osobiście uważam, że
Galen ma rację i byłabyś bezpieczniejsza tutaj, w tym raju. Poza tym tu jest dużo piękniej niż w tamtej chatce w
Zachodniej Wirginii.

- To już nie potrwa długo.
- Ale rozumiem, że odpowiedź brzmi „nie”?
Spojrzała za siebie na wyspę, która już niemal zniknęła z pola widzenia. Zmęczona ucieczką i walką,

pomyślała z tęsknotą o spokojnym miejscu, w którym by wypoczęła i wyleczyła wszystkie rany. Pomysł był
piękny, ale niestety nie do zaakceptowania.

- Odpowiedź brzmi „nie”.

Galen oddzwonił, kiedy dojeżdżali zakurzoną drogą na prywatne lotnisko w Tobago.
- Znalazłem Ala Leary’ego.
- Gdzie jest?
- W Gwatemali.
- Co takiego?
- Wyjechał z Waszyngtonu dwa dni temu, a my śledziliśmy go aż do Gwatemali. Jest teraz w małej

miejscowości na południe od stolicy. Zatrzymał się w hotelu Rio, kryjówce Matanzy. Jedna z dziwek Juana
Cordoby tam mieszka i Leary korzysta z jej gościnności.

Morgan czuł na sobie spojrzenie Alex, więc postarał się, żeby jego twarz pozostała nieporuszona.
- Jesteś tego pewien?
- Nie mam wątpliwości. I nie wydaje mi się, żeby Leary pojechał tam łapać przestępców. Gdyby tak było, już

dawno by nie żył. Według mnie to śmierdząca sprawa. Pojedziesz za nim?

- Tak.
- Potrzebujesz transportu?
- Oczywiście.
- Nie chcesz teraz o tym rozmawiać, prawda? - domyślił się Galen. - Zadzwoń do mnie, jak tylko będziesz

mógł. Umówię Marco Salazara, żeby odebrał cię na lotnisku w Gwatemali. Postara ci się pomóc, ale to będzie
twoja własna akcja. Całe miasto znajduje się praktycznie w rękach Matanzy. - Zamilkł na moment. - A do tego
sam Leary jest dość arogancki. Zaskakująco łatwo było go znaleźć. Bądź ostrożny.

- Wiesz, że będę. - Rozłączył się.
- Co się stało? - spytała Alex.
- Logan nadal jest w Waszyngtonie, ale niczego się nie dowiedział. Żadnych innych wieści. - Schował telefon. -

Jest i lotnisko. Mam nadzieję, że wiatr nieco ucichnie, bo ten samolocik nie wygląda mi na taki, który wytrzyma
mocne bujanie.

Don Garver, pilot, który przywiózł ich z Miami, uśmiechnął się do nich szeroko, otwierając drzwi na pokład.
- Mieliście dobrą podróż? Nie będzie już tak gorąco, ale lot może być nieco męczący.
- To może nie powinniśmy lecieć? - zaniepokoiła się Alex.
- Nie. Nie narażałbym takiej ślicznej kobiety. - Wrócił do kokpitu. - Ale niestety nie mogę obiecać, że nie

będzie drobnych turbulencji, przy których żołądek może trochę podskakiwać.

- Przeżyjemy to. - Morgan pomógł Alex wejść do samolotu i usiąść w fotelu. - Po to są pasy bezpieczeństwa.
- Mów za siebie - burknęła Alex. - Ja nie lubię latać w taką pogodę.
- Obiecuję, że nawet nie poczujesz, jak minie cały lot - Morgan uśmiechnął się. - Zaufaj mi.
- O, to jakaś nowość. - Odwzajemniła uśmiech. - Ostatnio próbowałeś mnie przekonać, że nie można ci ufać.
Nachylił się do niej i czule położył dłoń na jej szyi.
- Nikt nie mówił, że jestem konsekwentny.
- Dobrze, bo ufam... - Jej oczy rozszerzyły się. - Co ty... - Opadła nieprzytomna na siedzenie.
- Nie będziesz już miała do mnie zaufania, kiedy się obudzisz. Śpij dobrze. - Pocałował ją w czoło i odwrócił się

do Garvera, który patrzył na niego zaskoczony. - Zawieź ją do Miami i nie pozwól jej wysiąść z samolotu, dopóki
Galen po nią nie przyjedzie.

- Co jej zrobiłeś? Ogłuszyłeś ją?
- Coś w tym stylu. A kiedy się obudzi, będzie wściekła jak cholera. Na twoim miejscu wolałbym już mieć za

sobą te turbulencje, kiedy będziesz musiał się z nią użerać. - Morgan odwrócił się do wyjścia. - Powiedz jej, że to
było konieczne. Nie miałem wyboru. Galen jej wszystko wytłumaczy.

Biały Dom

92

background image

- Panie prezydencie, musimy porozmawiać - zawołał Keller.
- Nie teraz. Jestem już spóźniony. - Andreas szedł szybkim krokiem przez korytarz. - Miałem być na

odsłonięciu tego pomnika w Pentagonie już dziesięć... - Zatrzymał się, widząc minę Kellera. - Boże, co się stało?

- Plummock Falls. Mamy wiadomość, że... był wypadek.
- Mówiłeś, że to się więcej nie powtórzy - wybuchnął Andreas. - Mówiłeś, że nie ma zagrożenia.
- Bo takie zapewnienia otrzymałem zarówno od FBI, jak i CIA.
- Zapewnienia. Boże, jestem już tym wszystkim zmęczony. Czy ktoś ucierpiał?
- Ucieszy pana wiadomość, że dzięki pana decyzjom, nasi ludzie nie...
- Czy ktoś został ranny?
- Niestety eksplozja wywołała wstrząsy w najbliższym otoczeniu i zasypało trzydziestu czterech górników. Nie

wiemy, czy są jeszcze jakieś ofiary śmiertelne.

- Trzydziestu czterech... - Prezydentowi zrobiło się słabo i zdał sobie sprawę z tego, że przerażenie musi być

widoczne na jego twarzy. Musiał na chwilę zaszyć się w jakimś mniej publicznym miejscu. Jest prezydentem,
nie wolno mu okazywać strachu, przerażenia ani tym bardziej bezradności. Jest symbolem. Boże, to też go
strasznie męczyło.

Cóż, trudno. Taki urząd piastował. Pociągnął Kellera za sobą, wchodząc do Zielonego Pokoju.
- A teraz mów mi, co się wydarzyło.

Miami na Florydzie

- Co się stało? - Alex patrzyła na Galena, który pomagał jej wysiąść z samolotu. - Gdzie jest Morgan? Chyba go

zabiję!

- Nie dziwię ci się. - Galen wziął od niej torbę i zaprowadził do samochodu zaparkowanego przy hangarze na

prywatnym lotnisku. - Ale ja jestem niewinny. Nie uprzedził mnie o tym, że zamierza się ciebie pozbyć.
Zadzwonił do mnie, kiedy twój samolot już wystartował.

- Ale spodziewałeś się tego, prawda? Co mu powiedziałeś, kiedy do niego dzwoniłeś?
- Że Al Leary zadaje się w Gwatemali z Cordobą, przywódcą Matanzy.
- Leary... - Musiała się chwilę zastanowić, zanim ułożyła sobie wszystko w głowie. - To agent CIA, który wysłał

Morgana do Korei Północnej.

- I zorganizował usunięcie Moralesa. Morgan poprosił mnie, żebym zlokalizował Leary’ego.
I nie wspomniał jej o tym ani jednym słowem. Była wściekła, sfrustrowana i... zwyczajnie przerażona.
- Pojechał dopaść Leary’ego?
- Tak podejrzewam.
- Doskonale wiesz, że on tam pojechał - powiedziała drżącym głosem. - Morgan myśli, że dowie się czegoś od

Leary’ego i nie obchodzi go, że ten sukinsyn jest tam w towarzystwie tych szurniętych rzeźników i morderców
i... - Musiała przerwać, żeby się opanować. - Nie chciał, żebym z nim pojechała, bo uważa, że byłabym dla niego
przeszkodą. Nie jestem taka tępa. Nigdy bym nie... - Wzięła głęboki oddech. - Powiedział, że do mnie zadzwoni,
ale bardziej prawdopodobne, że zatelefonuje do ciebie. Na pewno nie będziesz próbował obwiniać go, więc
chociaż daj mi znać, kiedy się z tobą skontaktuje. Nie chcę już żadnych tajemnic.

- W porządku. Wcale nie zamierzałem się z tobą spierać, zwłaszcza że jesteś już nieźle zirytowana. - Otworzył

przed nią drzwi samochodu. - A tymczasem obiecałem Morganowi, że zabiorę cię do siebie do domu do czasu,
aż...

- Nie ma mowy. Twoja żona jest w ciąży. Nie zamierzam ściągać jej na głowę dodatkowych problemów.

Wystarczą jej własne. Możesz mnie ulokować w tej chacie w Prescott, gdzie zaczekam na jakieś informacje... -
Przerwała, bo zadzwonił telefon Galena.

Morgan?
Galen zaprzeczył ruchem głowy, jakby odpowiadał na jej niewypowiedziane pytanie i odezwał się do

słuchawki.

Alex była tak mocno zawiedziona, że musiała się odwrócić, żeby ukryć swoje uczucia. A czego się spodziewała?

Morgan mógł jeszcze wcale nie dotrzeć do Gwatemali.

Galen cicho zaklął, więc spojrzała na niego. Był ponury. Bardzo ponury.
- Co się dzieje? - spytała, kiedy skończył rozmowę. - To była twoja żona?
- Tak. Ale z nią wszystko w porządku. Była tylko ciekawa, czy słyszałem o Plummock Falls.
- O czym?
- To kopalnia węgla na południe od Huntington w Zachodniej Wirginii. Wybuchł tam gaz i zasypało

trzydziestu czterech górników.

Alex zamarła.
- Nie - szepnęła.
- Też tak myślę.
- To Z-2?
- Może tylko zbieg okoliczności?

93

background image

- Nie sądzę. - Trzydziestu czterech górników uwięzionych w ciemnościach pod ziemią. - Jakie są szanse na

wydostanie ich żywych?

- To zależy od tego, jak bardzo zostały naruszone stropy i cała konstrukcja kopalni, oraz na ile czasu starczy

im powietrza.

- Powinniśmy byli szybciej działać. Trzeba było dowiedzieć się, gdzie miało dojść do kolejnej katastrofy.
- Ale jak? Dopiero co dowiedzieliście się o tym, że kolejnym celem może być kopalnia. Myślisz, że jesteś

jasnowidzką?

- Raczej nie. - Alex zrobiło się głupio. Myślała tylko o tych ludziach przysypanych w kopalni. - Dlaczego?

Dlaczego ktoś miałby to robić?

Galen w milczeniu pokręcił głową.
- Galen, ja muszę to wiedzieć. Nie byłeś w Arapahoe Junction. Ci wszyscy ludzie... tylu zginęło. To nie może

się powtórzyć... - Zacisnęła usta, żeby powstrzymać drżenie. - Nie pozwolę na to. To się musi wreszcie skończyć.

Galen położył jej dłoń na ramieniu.
- Pojedź ze mną do domu. Rozmawiałem z Eleną. Nie ma nic przeciwko temu.
- Nie. Jadę do Plummock Falls.
- To nie jest dobry pomysł. Jeśli doszło tam do sabotażu, to zjadą się przedstawiciele wszystkich służb. A już

udało nam się ustalić, że niektórzy ze stróżów prawa nie są tak czyści, jak powinni. Prawdopodobnie będą na
ciebie czekać.

- Nic mnie to nie obchodzi - żachnęła się. - Jadę. Nawet jeśli będzie trzeba, żebym przeszła operację

plastyczną, żeby mnie nikt nie rozpoznał. Muszę tam być.

Przez chwilę przyglądał się jej, a potem skinął głową.
- W porządku. Rób, co ci każę, a znajdziemy sposób, żebyś się tam znalazła. Zadzwonię do Logana i poproszę

go o pomoc. - Uśmiechnął się. - Może tym razem obejdzie się bez operacji plastycznej. Możesz nadal używać
tych samych gadżetów do charakteryzacji. Szkoda byłoby zmieniać skalpelem taką twarz.

Rozdział 13

Plummock Falls... W porządku, tu nie chodzi o określenie miejsca, tylko początek rozdziału.
Runne patrzył w zamyśleniu na zdjęcia z wypadku w kopalni nadawane w CNN. Betworth dobrze się spisał.

Na żadnym kanale nikt nie wspomniał o jakichkolwiek podejrzeniach. Byli przekonani, że wypadek został
wywołany wybuchem gazu. Jacyś przedstawiciele organizacji ochrony środowiska wygłaszali tyrady pełne
frazesów, ale wyraźnie nie mieli żadnego tropu. Jedyne, co wiedzieli, to...

Psy!
Wyprostował się podekscytowany, kiedy kamera telewizyjna uchwyciła w kadr ratowników z psami, stojących

przy wejściu do kopalni. Na to właśnie czekał. Przez większość swego dorosłego życia Graham pracowała ramię
w ramię z ratownikami i ich psami. Nawet jeśli tylko podejrzewała, że Plummock Falls mogło być Z-2, to
wątpił, żeby zrezygnowała z przyjazdu na miejsce zdarzenia, żeby pomóc.

Poza tym Runne już się postarał, żeby znaleźć sposób na zwabienie Alex Graham na miejsce katastrofy.

- Jak to jesteś w Plummock Falls? - wykrzyknął Logan do słuchawki. - Na miłość boską, Sara, jeszcze nie

jesteś gotowa, żeby wrócić do pracy. Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie przed wyjazdem?

- Dzwonię teraz - odparła Sara. - I nie masz prawa narzekać na brak informacji z mojej strony. Nadal nie

dowiedziałam się od ciebie, gdzie jest Alex.

- Jest bezpieczna.
- Jasne. Posłuchaj, nie dzwonię, żeby się z tobą kłócić. Mam robotę i wygląda to dość podle. Nadal nie

dopuszczają nas do szybu kopalni. Za dużo gruzów i zbyt wiele ścian wymaga podparcia.

- Więc tym bardziej nie powinnaś się tam zbliżać. Twoja ekipa nie powinna była prosić cię o udział w akcji.
- To nie ja tu jestem gwiazdą. Miejscowy oddział służb ratowniczych wystosował do zarządu specjalną prośbę

o przysłanie Monty’ego.

- Co?
- No wiesz, Monty ma najlepszego nosa wśród psów w ekipie ratunkowej.
- Tak. - Ale Loganowi nie spodobała się ta specjalna prośba. Nie w tych okolicznościach. - Posłuchaj, Saro,

zostań tam, gdzie jesteś, ale niech zawsze ktoś przy tobie będzie. Nawet na minutę nie możesz być sama.

Po drugiej stronie zapadła cisza.
- O czym ty mówisz? - spytała po chwili.
- Mówię o tym, że nie chcę, żebyście ty czy Monty zostali oddzieleni od grupy nawet na chwilę. - Przerwał. - A

jeśli otrzymasz telefon od Alex, nie idź na spotkanie z nią. Właśnie mi powiedziała, że nie będzie się z tobą
kontaktować.

- A co będzie, jeśli zmieni zdanie?
- Nie idź na spotkanie z nią - powtórzył z naciskiem Logan.
- John, co się dzieje?

94

background image

- Cholera, po prostu chciałbym, żebyś wróciła do domu. - Ale wiedział, że ona tego nie zrobi i że trzeba ją

ostrzec. - Nie mamy pewności, że Plummock Falls był wypadkiem.

Usłyszał, jak gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Kolejne Arapahoe Junction?
- Możliwe. W każdym razie musimy być bardzo ostrożni.
- A to skurwysyny!
- No właśnie. Wrócisz do domu?
- Nie.
- W takim razie czy będziesz ostrożna?
- Na tyle ostrożna, na ile mi Monty pozwoli. Musimy wydostać tych górników. - Chwilę milczała. - Powiedz mi

dlaczego? To się musi wreszcie skończyć, John.

- Pracuję nad tym. Podobnie jak twoja przyjaciółka, Alex. A ty zajmij się swoją pracą. Zadzwonię do ciebie

jutro. Kocham cię.

- Też cię kocham.
Logan wyłączył telefon i usiadł, wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Chryste, to za duży zbieg okoliczności,

żeby ktoś specjalnie wzywał Monty’ego do tej akcji. Gdzie jechał Monty, tam jechała Sara. Jeśli to pułapka, to
mógł ją zastawić tylko jeden cwany bydlak.

Znowu sięgnął po telefon i wystukał numer do Alex Graham, którą Galen umieścił w przyczepie mieszkalnej

pod Huntington.

- Sara i Monty są na miejscu zdarzenia - powiedziała Alex do Galena, kiedy skończyła rozmowę telefoniczną z

Loganem. - Logan właśnie dzwoni do miejscowego oddziału służb ratowniczych, żeby sprawdzić, czy
rzeczywiście ktoś specjalnie prosił o ich przyjazd. Podejrzewa, że mogli zostać tam ściągnięci w charakterze
przynęty.

- To możliwe. Betworth i jego ludzie nie mają pewności co do tego, jak dużo wiesz, ale zdają sobie sprawę, że

Morgan widział plany Moralesa. Ta katastrofa jest tego samego rodzaju co Arapahoe Junction. - Przerwał i
spojrzał jej w oczy. - Jesteś pewna, że nie chcesz wracać ze mną do domu? Co tutaj możesz robić? Nie możesz
pomagać w odgruzowywaniu, jak przy tamie.

- Nie wiem, ale jestem tu, gdzie toczy się akcja. Nie byłabym w stanie niczego zrobić, siedząc i trzymając twoją

żonę za rękę.

Galen zaśmiał się.
- Nawet nie wiesz, jak zabawnie to zabrzmiało. - Wstał. - Ale mam polecenie od Eleny, żeby ulokować cię

blisko, jeśli odmówisz przyjazdu do nas. Nigdy nie sprzeciwiam się życzeniom damy. Czy mogę coś jeszcze dla
ciebie zrobić?

- Nie, dziękuję. Wieczorem będę pracować na komputerze.
- Nad czym konkretnie? Jakieś poszukiwania?
- Nie. Zamierzam przeanalizować ostatnie słowa Powersa, jedno po drugim. Jestem już zmęczona

wczytywaniem się w nie, ale Bóg jeden raczy wiedzieć, czy nagle nie odkryję w nich czegoś, co dotąd mi
umykało. - Zacisnęła usta. - Spróbuję znaleźć odpowiedzi na pytania: gdzie, kiedy i dlaczego.

Ekran komputera robił się szary i niewyraźny.
Alex potarła oczy i ponownie spróbowała skupić wzrok. Powinna przerwać i zdrzemnąć się przez chwilę. W

tym stanie z pewnością niczego mądrego nie wymyśli.

Przez całą noc ślęczała nad słowami Powersa i rozkładała każde zdanie na części, a potem składała je z

powrotem. Wymyśliła co najmniej kilka możliwych wyjaśnień dla każdego słowa, które wypowiedział. Żadne z
nich nie miało sensu.

A może miały sens, tylko że była zbyt zmęczona, żeby to wyłapać. Może Morgan ma więcej szczęścia w

znalezieniu odpowiedzi.

Instynktownie uciekała od tego rodzaju myśli. Starała się nie myśleć o Morganie albo o tym, że nie zadzwonił

ani do niej, ani do Galena.

Może był zbyt zajęty? Może znalazł się w sytuacji, w której niebezpiecznie byłoby...
Do diabła, gnojek powinien był zadzwonić! Czy nie wie, co jej w ten sposób robi? Kiedy tylko wróci, już ona

mu...

Jeśli wróci.
Wróci. Musi wrócić.
Przestać o nim myśleć. Skupić się na tym piekielnym ekranie komputera.
- Kettle? - powtórzyła Alex. - Co to, u licha, mogło znaczyć? - Może nic nie znaczyło. Może to majaczenie

umierającego człowieka?

Ale powiedział, że Z-2 jest w Zachodniej Wirginii, i to okazało się prawdą. Nie kłamał też, mówiąc o Lontanie.
Powiedział też, że Z-2 nie jest ważne. Jeśli to nie było takie ważne, to czemu zasypali tych nieszczęsnych

górników?

95

background image

Zadzwonił telefon.
Morgan?
Poderwała się na równe nogi.
- Halo?
- Jakieś postępy? - spytał Galen.
Poczuła rozczarowanie. Starała się jednak nie dać tego po sobie poznać.
- Na razie żadnych. Miałeś jakieś wieści od Morgana?
- Nie, ale dzwonił Salazar. Powiedział, że Morgan działa zgodnie ze swoim planem i jutro wieczorem zamierza

skontaktować się z Learym.

- Skontaktować się?
- Może niezupełnie tego słowa użył. Powiedział, że Morgan to kawał twardego skurczybyka i wolałby nie

znaleźć się na miejscu Leary’ego.

Przynajmniej wiedziała, że Morgan nadal żyje. Powinna być za to wdzięczna.
- Wydaje mi się, że nie z tego powodu zadzwoniłeś do mnie w środku nocy.
- Nie. Chciałem cię ostrzec. Logan sprawdził już to specjalne wezwanie dla Monty’ego. Było fałszywe.
Nie zdziwiło jej to.
- Czyli tak, jak ostrzegał Sarę. Pewnie zadzwonił do niej zaraz po tym, jak potwierdziły się jego podejrzenia. -

Potarła dłonią kark. - A teraz, jeśli pozwolisz, postaram się zastanowić, dlaczego Z-2 było nieważne. Dlaczego
było... - Skoczyła na równe nogi. - Mój Boże.

- Alex? - odezwał się Galen.
- Rozłącz się, Galen. Muszę zadzwonić do Logana.
- Co się dzieje?
- Oddzwonię do ciebie. - Rozłączyła się i wystukała numer Logana. Ściskała mocno telefon, a jej dłoń była

lodowato zimna. Słuchała sygnału i niecierpliwie czekała na głos Logana.

Proszę, odbierz. John, na miłość boską, odbierz telefon!

Morgan zadzwonił do niej następnego ranka o szóstej.
- Przyszło mi do głowy, że możesz zrobić coś głupiego tylko dlatego, że jesteś na mnie zła. Więc postanowiłem

pozwolić ci, żebyś sobie ulżyła.

Słodki Jezu, jednak żyje. Alex zrobiło się słabo i jednocześnie poczuła ulgę.
- A ty nadal jesteś przekonany, że będę reagować jak idiotka? - odezwała się zaczepnie. - Czy kiedykolwiek tak

robiłam?

- Trafiony.
- Ale to nie znaczy, że nie skorzystam z możliwości nawrzucania ci, kiedy już się zgłosiłeś na ochotnika. Ty

łajdaku, jak śmiałeś mnie okłamać?

- Nie mogłem zabrać cię ze sobą.
- Więc zabawiłeś się w Jamesa Bonda i ogłuszyłeś mnie jakimś tajemniczym ciosem?
- Właściwie to był tybetański cios, którego nauczyłem się od mnicha, który...
- Mało mnie to interesuje. To był błąd i zapłacisz mi za to. - Wzięła głęboki oddech. - Kiedy tylko znajdę wolną

chwilę, bo na razie jestem zajęta kombinowaniem, gdzie może być to cholerne Kettle.

- Kettle?
- Pamiętasz, jak Powers mówił o tym na samym końcu? To musi być jakaś nazwa topograficzna. Poprosiłam

Logana, żeby postarał się porozmawiać o tym z prezydentem. On może wiedzieć. Ale Logan nie może się do
niego dostać. A komu innemu można zaufać, jeśli to właśnie FBI i CIA próbują kopać dołki pod...

- Spokojnie. Dlaczego prezydent miałby coś na ten temat wiedzieć?
- Schrony. On na pewno wie o schronach.
- O schronach?
- Pamiętasz, jak Powers powiedział: „To wszystko są ssschr...” i nie dokończył, tylko jakoś tak zacharczał.

Myśleliśmy, że on dalej chciał mówić, że to nieważne, że to wszystko jakieś bzdury. Ale on przerwał z bólu, a
chciał powiedzieć „schrony”. To wszystko są schrony. Arapahoe Junction, Plummock Falls i to miejsce
nazywane Kettle. - Przerwała i oblizała wargi. - Po jedenastym września wyszło na jaw, że istnieją schrony,
które mają zapewnić możliwość dalszej pracy amerykańskiemu rządowi, na wypadek gdyby Waszyngton
znalazł się w bezpośrednim zagrożeniu. Pierwsze tego typu projekty zrodziły się w czasach zagrożenia
nuklearnego, dlatego te schrony czy bunkry są konstrukcjami podziemnymi.

- Przypominam sobie, że słyszałem coś o takim kompleksie w Greenbrier. Ale to chyba był pomysł, który

zarzucono już parę lat temu.

- Ale pomysł schronów nie został wcale zarzucony. Kiedy na konferencji prasowej rzeczniczka rządu została

przyparta do muru, niechętnie przyznała, że jest więcej niż jeden taki bunkier. Żaden urzędnik rządowy nie
powie więcej, bo to ściśle tajne. Później pojawił się w prasie wywiad z anonimowym urzędnikiem niższej rangi,
który opowiedział o tym, jak co miesiąc personel rządowy jest przenoszony do schronów i nie wolno im
powiedzieć, nawet najbliższej rodzinie, dokąd są wywożeni. Mogą się kontaktować jedynie za pośrednictwem

96

background image

numeru 800. Schrony są stale utrzymywane przez co najmniej pięćdziesięcioosobowy personel, ale najczęściej
do ich obsługi deleguje się pracowników niższej rangi. Na ile im wiadomo, to wszystko działa w ramach
wolontariatu. Jedynie jeden członek gabinetu rządu pracuje tam bez przerwy.

- Po co trzy schrony?
- Może jest ich nawet więcej. Ale nie sądzę. Potrzebują jednego w pobliżu Zachodniego Wybrzeża, na wypadek

gdyby prezydent przebywał w tej części kraju w czasie ataku. Jeden w Zachodniej Wirginii, która jest blisko
Waszyngtonu, ale nie za blisko. I kolejny... Nie wiem, może w Baltimore? Te kanały wodne, o których
wspomniała Melis, znajdują się w pobliżu Baltimore.

- A Baltimore jest praktycznie tuż obok Waszyngtonu. Eksperymenty z podmorskimi kanałami wodnymi

mogłyby mieć bezpośredni wpływ na Waszyngton.

- O Boże.
- Ale Betworth potrzebował mocniejszego uderzenia, więc skontaktował się z Moralesem. - Morgan zastanowił

się nad czymś. - A co mógł mu dać Morales w tej kwestii?

Alex aż bała się zgadywać.
- Mam nadzieję, że ty się tego dowiesz. Dziś wieczorem spotykasz się z Learym?
- Jeśli mi się poszczęści. Mam jeszcze wiele innych pytań do niego w sprawie tych schronów. Będzie ostro.

Bardzo ostro.

- Może więc powinieneś zadzwonić do mnie przed spotkaniem?
- Nie, wolę się nie rozpraszać. Muszę się przygotować na najgorsze. Zadzwonię do ciebie, jak już skończę z

Learym.

Powoli odłożyła telefon, chociaż wcale nie chciała się roztaczać. Może nie powinna była atakować? Co będzie,

jeśli już nigdy go nie zobaczy...?

Nie. Powinna była go ochrzanić. Źle postąpił. Był na tyle uczciwy, żeby to sobie uświadomić, i spodziewał się

od niej...

Dobry Boże, tak bardzo jej go brakowało.
Nie myśleć o tym. Lepiej skupić się na tym cholernym Kettle. Pomyśleć o schronach i dlaczego zostały

zniszczone.

Mocniejsze uderzenie...
Chryste.

- Sprawdzałem twoje schrony, Alex - powiedział Logan. - Nikt w Kongresie nie chciał o tym ze mną

rozmawiać, ale udało mi się znaleźć jedno tajne źródło informacji. Kiedy gość się zorientował, że już wiem o
istnieniu schronów i tylko potrzebuję poparcia tej teorii, wreszcie puścił parę z ust. Bunkier był nie w Arapahoe
Junction, ale po drugiej stronie tamy. Czyli tam, gdzie poleciałaś robić zdjęcia.

- Powers mówił, że spieprzyli akcję. Nie mieli odpowiedniej technologii. - Westchnęła z goryczą. - Wysadzili

tamę i pogrzebali całe miasteczko. Brak mi słów, żeby nazwać to, co zrobili. Ci wszyscy ludzie...

- Mój kontakt nic nie wiedział o żadnym z pozostałych schronów. Poza tym, że wszystkie znajdują się pod

ziemią. Według niego bunkier w Plummock Falls praktycznie sąsiaduje z kopalnią. Wybór lokalizacji wymagał,
żeby miejsce było dość zaludnione, żeby kongresmeni mogli przyjeżdżać i wyjeżdżać, nie zwracając na siebie
uwagi.

- A Plummock Falls to całkiem spore miasto górnicze.
- Więc wysadzili bunkier i przy okazji kopalnię.
- Jakieś wieści o Z-3?
- Nie. Wygląda na to, że każdy wie o swoim bunkrze, do którego jest przydzielony, ale nic o pozostałych. Z

punktu widzenia bezpieczeństwa to jest nawet sensowne. Wybacz, będę węszył dalej.

- Już i tak trochę się dowiedziałeś. Przynajmniej jedno się wyjaśniło.
- Nie tylko jedno. Sara do mnie zadzwoniła i powiedziała, że zlokalizowali górników.
- Żywych?
- Przynajmniej niektórzy żyją. Słychać było stukanie.
- Dzięki Bogu. A udało ci się dotrzeć do Andreasa?
- Jeszcze nie. Ostatnio ochrona wokół niego jest nie do forsowania. Ale będę próbował. Dzwonił do ciebie

Morgan?

- Od rana nie miałam od niego telefonu. Powiedział, że zadzwoni, kiedy będzie mógł.
- Daj mi znać, jak to zrobi.
- Dobrze. - Jeśli to zrobi... Zaczynała się już zastanawiać, czy... Przestań o tym myśleć. Przestań gdybać -

nakazała sobie. Musi wierzyć w to, że Morgan się z nią skontaktuje wtedy, kiedy będzie mógł. On ma swoją
robotę do wykonania, a ona swoją.

Spojrzała na otwarty atlas leżący na stoliku przed nią.
Kettle...

97

background image

Gwatemala City

Morgan pociągnął duży łyk burbona, wpatrując się w telewizor wiszący nad barem. Wiadomości z Plummock

Falls.

Kamery pokazywały twarze ludzi zgromadzonych przed ogrodzeniem, przy wejściu do kopalni. Ból,

niedowierzanie, strach i nadzieja.

- To straszne - powiedział barman, kręcąc głową. - Ale przynajmniej niektórych z nich uratują. Umrzeć

pogrzebanym żywcem to najgorszy koszmar.

- Tak. - Morgan oderwał wzrok od telewizora. To nie był odpowiedni moment, żeby się dekoncentrować.

Cieszył się, że Alex jest na tyle zajęta szukaniem lokalizacji Z-3, że nie wpadła na pomysł, żeby pojawić się przed
kopalnią. Zwrócił się do Marco Salazara: - Jesteś pewien, że Leary przyjdzie sam?

- Na pewno nie pojawi się w towarzystwie nikogo z Matanzy - Salazar wzruszył ramionami. - Cordoba nie

akceptuje gejów. Ten bar to miejsce spotkań homoseksualistów z całej Gwatemala City. Leary był tu wczoraj i
wyszedł do domu z kimś, kogo tu poznał. Prawdopodobnie wróci tu dziś. Nie zrobił na mnie wrażenia osoby
szczególnie wiernej.

- Bo nie jest. Pamiętam, jak przez parę tygodni byliśmy w San Francisco. Zaliczył praktycznie wszystkie lokale

w mieście. - Morgan wstał ze stołka. - Pora, żebym się usunął z widoku. Wracam do mojego stolika w rogu.
Kiedy Leary przyjdzie, daj mi znać.

Salazar skinął głową, nie odrywając wzroku od telewizora i górników, których wydobywano z kopalni.
Dziesięć minut później do baru wszedł Al Leary.
Morgan nie musiał czekać na sygnał od Salazara, żeby wiedzieć, że Leary pojawił się w lokalu. Wkroczył do

środka z dumnie wypiętą piersią i natychmiast zaczął rozmowę z barmanem.

Wyszedł na polowanie, pomyślał Morgan. Widział go w akcji w wielu miastach na świecie i wszędzie Leary

działał według tego samego schematu. Najpierw kontakt z barmanem, któremu dawał do zrozumienia, że jest
wolny, a potem uderzanie do najatrakcyjniejszego faceta w lokalu.

Zauważył, że Leary wybrał sobie Salazara. Pewnie dlatego, że Salazar to przystojny typ latynoski. Leary

szczerzył zęby w uśmiechu i silił się na szarmanckie gesty, kiedy siadał obok niego przy barze.

Po kwadransie Morgan wstał od stolika i ruszył do toalety w końcu lokalu. Nikogo w niej nie było, ale nigdy

nie wiadomo, jak długo to potrwa. Uchylił drzwi na salę, żeby widzieć mężczyzn przy barze.

No dalej, Salazar! Zaczynaj nasze przedstawienie.
Salazar jakby go usłyszał, zszedł ze stołka barowego i dotykając ramienia Leary’ego, powiedział mu coś na

ucho. Obaj ruszyli w kierunku toalety.

- To dobry towar - powiedział Salazar, otwierając drzwi do łazienki. - Daje niezłego kopa, ale nie wpływa na...
Morgan rzucił się od tyłu na Leary’ego i zacisnął ramię na jego szyi, pociągając go za sobą.
Leary próbował krzyczeć, ale tylko zarzęził, chwytając spazmatycznie powietrze.
- Wychodzimy - powiedział mu do ucha Morgan. - Wyjdziemy tylnym wyjściem, a potem wsiądziemy do

samochodu w uliczce. Kiedy będziemy opuszczać toaletę, będę cię obejmował, a dłoń czule oprę na twojej szyi.
Jeśli nie będziesz się odpowiednio mile zachowywał, to przestanę być dla ciebie czuły i uderzeniem shuto w
kark zabiję cię na miejscu. To nastąpi tak szybko, że nawet się nie spostrzeżesz. Już widziałeś kiedyś, jak to
robiłem.

Leary miał szeroko otwarte z przerażenia oczy i próbował coś wykrztusić.
- Salazar, idź uruchomić samochód. - Morgan rozluźnił uścisk wokół szyi Leary’ego. - Za chwilę do ciebie

dołączymy.

- Morgan - powiedział ochrypłym głosem Leary. - Nie zabijaj mnie. To nie była moja...
- Spokojnie, kolego. To nie pora i miejsce. - Objął go ramieniem. - A teraz chodźmy. Salazar zorganizował dla

nas miejsce na małą pogawędkę.

Rozdział 14

10 listopada, godz. 20.45

Danley twierdzi, że jesteś już na pozycji - powiedział Betworth do Runne’ego.
- Oczywiście. W końcu dobiliśmy targu.
- Zameldowałeś się w Z-3 zeszłej nocy, ale od tamtej pory nikt cię nie widział.
- Gdyby mnie ktokolwiek widział, to nie mógłbym wykonać swojej roboty, prawda?
- Chcę, żebyś jutro też złożył raport Danleyowi. Muszę mieć pewność, że jesteś gotowy. To nie znaczy, że ci nie

ufam.

- Załatw helikopter, żeby był gotowy do zabrania mnie stamtąd, a ja zajmę się resztą.
- Zamelduj się jutro Danleyowi, bo inaczej nie będzie helikoptera.
- Nie blefuj. Tak samo jak i mnie zależy ci, żeby mnie stamtąd zabrać. Kiedy dostanę Morgana?
- Nadal go nie namierzyliśmy. Kto wie? Może wpadniesz na niego w Kettle? - Betworth rozłączył się.

98

background image

A może nie wpadnę, pomyślał Runne. Nadal to kobieta była pewniejszym celem. Czuł się zawiedziony, że

Graham nie pojawiła się w kopalni. Czas uciekał. Przez ostatnich kilka dni jeździł w tę i z powrotem między
kopalnią a Z-3, żeby uspokoić Betwortha i Danleya, ale teraz zostały już tylko dwa dni.

Jeśli zamierzał stworzyć okazję do złapania Morgana, to powinien do tego zaangażować większe siły.
Sięgnął po telefon.

Godzina 21.05

Gdzie, do cholery, jest to Kettle? Alex tak usilnie wpatrywała się w atlas północno-wschodniej części Stanów

Zjednoczonych, że myślała, że oślepnie. Żadnych nazw na tym obszarze, które w jakimkolwiek stopniu mogłyby
pasować. Żadnych jezior, gór, które mogłyby...

Pieprzyć to.
Zadzwonił telefon.
- Alex, tu Sara. - Przyjaciółka terkotała jak karabin maszynowy. - Mam tylko minutę na rozmowę, bo nie mam

pewności, czy nie znalazł jakiejś metody, żeby namierzyć rozmowę. Do diabła, nawet nie wiem, jak udało mu
się zdobyć mój numer. Musiał podejść kogoś w głównym dowództwie ratowników.

- On?
- Jakiś facet, który nazywa się Runne Shin. Powiedział, że prawdopodobnie będziesz wiedziała, kim jest.
Alex zadrżała.
- O tak.
- Posłuchaj, nie zamierzałam wcale do ciebie dzwonić, ale zdecydowałam, że nie mam prawa zachowywać dla

siebie tej informacji. Na twoim miejscu nie chciałabym trwać w niewiedzy.

- W niewiedzy?
- Powiedział, że wydarzy się następna katastrofa, o wiele gorsza od Plummock Falls, jeśli ty tego nie

powstrzymasz. Kazał mi przekazać ci, że on nie dba o plany Betwortha. Jemu zależy tylko na Morganie.

- A jak ja mam niby powstrzymać tę kolejną katastrofę? - spytała wstrząśnięta Alex
- Powiedział, żebyś do niego zadzwoniła, i dał mi swój numer. - Sara podyktowała numer i na chwilę zamilkła.

- A teraz, kiedy już przekazałam ci wiadomość od psychopaty, dam ci radę. Nie bądź głupia. Nie możesz zostać
pociągnięta do odpowiedzialności za działania tego łajdaka. Trzymaj się od niego z daleka.

- To może być dość trudne.
- Kończę. Nie chcę więcej ryzykować. Ale zadzwonię do Johna i powiem mu o tym Runnem Shinie.
- On już o nim wie.
- Ale nie wie, że ten łotr szykuje się na ciebie - powiedziała ponuro Sara i rozłączyła się.
Sara ma rację. Alex byłaby głupia, gdyby nie zdawała sobie sprawy z tego, że Runne zrobi wszystko, żeby

ściągnąć Morgana.

Jednocześnie, jeśli nie zadzwoni teraz do Runne’ego, to pozbawi się możliwości powstrzymania kolejnej

tragedii i być może, znalezienia rozwiązania dla tej chorej sytuacji. Wpatrywała się w numer, który zanotowała
na marginesie atlasu.

Ale Morgana nie dostanie. Ona nie ma zamiaru go sprzedać.
Tyle że Runne wcale nie musi tego wiedzieć. Szybko wystukała numer, który dostała od Sary.
- Jaka katastrofa? - spytała krótko, kiedy się odezwał.
- Alex Graham? Bardzo chciałem cię poznać, od kiedy dowiedziałem się, że zbliżyłaś się mocno z naszym

wspólnym znajomym. Jestem pewien, że Morgan opowiedział ci o mnie.

- Owszem.
- Tak myślałem. Musicie być w bardzo zażyłych stosunkach.
- To nie twój interes.
- Znam Morgana na tyle, żeby wiedzieć, że nie zostałby przy tobie ani na chwilę, gdyby go coś z tobą nie

łączyło. I powiem szczerze, że czuję się zawiedziony. Po tym, jak zabił mojego ojca, zacząłem studiować jego
akta i coraz bardziej podziwiałem jego chłodną osobowość. Zamierzałem oprzeć mój styl życia na jego wzorcu,
kiedy już poderżnę mu gardło. Ale teraz nie jestem już tego taki pewien. Zepsułaś jego wizerunek.

- Wielka szkoda. Gdzie jest Kettle?
Zachichotał.
- Całkiem sporo już wiesz. Zaimponowałaś mi.
- To Z-3, prawda? Co ma się tam wydarzyć?
- A jak myślisz?
- Kolejne Arapahoe Junction?
- Nic tak katastroficznego. Morgan i ja nie mamy w zwyczaju angażować się w masowe morderstwa.

Oszczędzamy się na specjalne zadania. Ale podejrzewam, że ty uznasz to konkretne zlecenie za prawdziwą
katastrofę.

- Nie powiesz mi, co to będzie?
- Powiem ci, gdzie to nastąpi. No, może niezupełnie ci powiem. Zabiorę cię tam dziś w nocy.

99

background image

- Widziałam, co zrobiłeś żonie Powersa. Myślisz, że ci zaufam?
- Oczywiście, że nie. Ale jesteś tego typu kobietą, która nie potrafi oprzeć się pokusie ratowania cierpiących.

Sama już znajdziesz jakiś sposób na uciszenie swoich obaw, żeby tylko to zrobić.

- A ty wykorzystasz mnie, żeby dopaść Morgana?
- Jeśli się uda. Dam mu większe szanse, niż on dał mojemu ojcu. W pobliżu Kettle jest dwustu akrowy las i

góry. Dam mu trochę czasu, zanim ruszę jego tropem. To przypomni stare dobre czasy i będzie znacznie
bardziej satysfakcjonujące niż szybkie zadanie śmierci. Zbyt długo czekałem na ten moment, żeby dokonać
dzieła w pośpiechu. - Znowu się zaśmiał. - I jestem pewien, że będziesz próbowała wykorzystać mnie, żeby
uratować Morgana i cel, który mam zlikwidować za dwa dni.

- Gdzie jesteś?
- Bardzo blisko Plummock Falls. Ale za dwie godziny wyjeżdżam, więc daj mi znać. - Rozłączył się.
Jezu.
Nie może tego zrobić. Nie może przecież dać zrobić z siebie przynęty w pułapce zastawionej na Morgana.
Zaczęła trząść się ze strachu.
Prawdziwa katastrofa...
Słodki Jezu...

Gwatemala City

- Wyjaśnijmy to sobie, Leary. Potrzebuję odpowiedzi na konkretne pytania - powiedział Morgan. - gdzie,

kiedy i dlaczego.

- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - odparł Leary i nerwowo oblizał wargi. - Zostałem tu przysłany w

tajemnicy. Całe zamieszanie w Białym Domu to robota Matanzy, więc Danley przysłał mnie tutaj, żebym
udawał zdrajcę, który... - Leary wygiął się z bólu, kiedy Morgan nacisnął nerw na jego szyi. - Mówię ci, że nic
nie wiem...

- Wiesz. - Głos Morgana był wyprany z emocji. - I powiesz mi wszystko. To tylko kwestia tego czy przed, czy

po. Pamiętasz tego bydlaka z Al Kaidy, którego mieliśmy znaleźć w Indiach? Był bardzo uzdolniony. Nikt tak
nie torturuje jak fanatycy. Przypominasz sobie, jak wyglądał jego zakładnik, kiedy wydostał się z niewoli?

- Tak.
- A pamiętasz, co ja zrobiłem, kiedy wyśledziłem tego sukinsyna i go dopadłem?
Leary z trudem przełknął ślinę.
- Tak.
- Wtedy byłem bardzo wkurzony, ale to nic w porównaniu z tym, jaki jestem teraz zły. Dociera to do ciebie?
- Nie uda ci się z tego wymigać. Cordoba zaangażuje cała Matanzę, żeby mnie odnaleźć. Jestem dla nich

cenny.

- Nie, jeśli Salazar załatwi, żeby doszło do nich, że wyjechałeś na weekend za miasto ze swoją najnowszą

zdobyczą.

- Skontaktuję się z Danleyem. A Danley przyśle... - Wrzasnął, kiedy Morgan znowu nacisnął czuły punkt. -

Niech cię szlag trafi. Mówiłem im, że trzeba cię było zabić zaraz po Fairfax. Ale ten dupek Danley nie chciał
ryzykować podejrzeń, które mogłyby paść na Firmę. - Leary znowu krzyknął z bólu. - Pieprz się. Nie będę gadał.

- Wyśpiewasz mi wszystko - powiedział spokojnie Morgan. - Wierz mi, Leary, zrobisz to.

Godzina 22.15

Alex wyjechała trzydzieści mil na południe od Huntington, zanim zadzwoniła do Runne’ego.
- Pomyślałam, że pora z tym skończyć, i zdecydowałam, że pozwolę ci popilotować się do Z-3.
- Mówiłem, że cię tam zawiozę, a nie popilotuję.
- Ale to by znaczyło, że mam się oddać całkowicie w twoje ręce. Musiałabym być głupia, żeby w ogóle brać to

pod uwagę. Czy będę w stanie rozpoznać to miejsce jako Kettle, kiedy je zobaczę?

- Oczywiście.
- W takim razie, kiedy się tam znajdziemy, ja odjadę, a ty spróbujesz mnie złapać. Jeśli ci się uda, będziesz

miał swoją przynętę na Morgana. Wiem, że to na nim najbardziej ci zależy, ale ja mogę okazać się nie tak
łatwym celem, jak to sobie wyobrażasz. Jestem na stacji benzynowej na skrzyżowaniu autostrad numer 5 i 22.
Jakim samochodem jedziesz?

- Ciemną toyotą 4 Runner.
- A zatem, kiedy się zbliżysz, wyjadę ze stacji i udam się za tobą. Jestem pewna, że poradzisz sobie ze

sprawdzeniem, czy oprócz mnie nikt nie będzie za tobą jechał. Ale mam przy sobie broń i jeśli spróbujesz
zwieść mnie na złą drogę, dosłownie i w przenośni, nie zawaham się przed strzałem.

- Czyli masz większe szanse. Dlaczego miałbym przystać na taki układ?

100

background image

- Ponieważ nie jestem profesjonalistką. Nie wiem, jak się poluje i zabija ludzi. Morgan powiedział mi, że jesteś

w tym ekspertem. Nie sądzisz, że kiedy dojedziemy do Kettle, będziesz mógł odwrócić role, mając do czynienia
z taką amatorką jak ja?

- Tak, to prawda. Z pewnością tak będzie.
Poczuła dreszcz, słysząc w jego głosie pewność.
- A kiedy już mnie złapiesz, myślisz, że uda ci się zmusić mnie, żebym zadzwoniła do Morgana i błagała go,

żeby przyjechał?

- To nie zabierze zbyt dużo czasu.
- W takim razie spróbuj mnie złapać.
- Jest jeden problem. Mam tylko jeden dzień na schwytanie Morgana, bo później muszę się zająć innym

zleceniem. Ta mała gierka z tobą zabiera mi czas.

- Ale przecież jesteś taki pewny, że schwytasz mnie w mgnieniu oka. A poza tym mówiłeś, że dopadniecie

Morgana jest dla ciebie najważniejszą sprawą.

Runne milczał.
- A co zamierzasz w ten sposób osiągnąć? - spytał po namyśle.
- Mam nadzieję, że uda mi się ciebie zabić.
Zaśmiał się głośno.
- Zwierzyna łowna polująca na myśliwego?
- Albo przynajmniej mam nadzieję utrzymać się przy życiu na tyle długo, żeby Morgan miał szansę zabicia

ciebie.

- To już odrobinę bardziej prawdopodobne.
- Zadzwonię do Morgana, kiedy dotrzemy do Kettle, i powiem mu, gdzie to jest. On nikomu nie powtórzy, bo

będzie się obawiał, że mnie zabijesz. - Przerwała na moment. - Przyjedzie mi na ratunek. Czy nie tego właśnie
pragniesz?

- Tak, to bardzo kuszące. - Zastanowił się przez chwilę. - Pod jednym warunkiem. Daj mi numer telefonu do

Morgana, żebym to ja mógł się z nim skontaktować. To ja do niego zadzwonię z Kettle i powiem mu, gdzie ma
się zjawić. A ty zadzwoń teraz do Morgana i powiedz mu, jak się bardzo dla niego poświęcasz. I nie myśl, że
jestem na tyle głupi, żeby nie przewidzieć, że twój samochód może być na podsłuchu, by można było cię
namierzyć. Jest takie proste urządzenie, które wykrywa tego rodzaju sygnał, i zamierzam go użyć.

- Nie miałam czasu, żeby zorganizować coś tak wymyślnego.
- W takim razie chcę widzieć, jak wyjeżdżając ze stacji benzynowej, wyrzucasz przez okno samochodu telefon i

broń, o której wspomniałaś. Nie zamierzam ryzykować, że zadzwonisz do kogoś innego i podasz lokalizację Z-3.
Przyjrzę się, czy to, co wyrzucasz, to na pewno telefon i broń. Jeśli nie będzie broni, zniknę i będziesz sobie
musiała sama poszukać Z-3.

Bez telefonu. Bez broni. Jeśli to zrobi, będzie całkowicie odizolowana od świata i bezbronna, bez możliwości

wezwania pomocy.

Nie ma się jednak o co spierać. To tylko jeszcze jeden czynnik zagrożenia w sytuacji, która i tak jest w zasadzie

czystym samobójstwem.

- Zadzwonię teraz do Morgana. - Rozłączyła się i wzięła głęboki oddech, zanim wystukała numer.
Bez odpowiedzi.
Wreszcie odezwała się jego poczta głosowa.
Nie! Do cholery!
Wyłączyła telefon i kompletnie załamana, oparła głowę o kierownicę.
Chwileczkę. Trzeba zachować spokój. Dziś wieczorem Morgan miał się spotkać z Learym. Z pewnością nie

chciał, żeby mu przeszkadzano. W końcu odsłucha nagranie z poczty głosowej.

Tylko że wtedy może już być za późno.
Spróbowała jeszcze raz.
Znowu poczta głosowa.
- Morgan, tu Alex. - Opanowała drżenie głosu. - Musisz mnie bardzo uważnie wysłuchać. Nie mam zbyt wiele

czasu...

Godzina 23.05

Morgan odsłuchał swoją pocztę głosową w drodze na lotnisko.
- Morgan, tu Alex. Musisz mnie bardzo uważnie wysłuchać. Nie mam zbyt wiele czasu.
Zamarł. Pierwszych paru minut wiadomości słuchał z dłońmi zaciśniętymi tak mocno na kierownicy, że aż mu

zbielały kostki.

- Wątpię, żeby udało mi się go zabić. Nie będę miała broni. Jeśli jest tak dobry, jak mówiłeś, pewnie mi się nie

uda. Do diabła, nawet gdyby nie był dobry, to i tak miałabym problemy. Więc wygląda na to, że muszę starać
się jak najdłużej mu uciekać i liczyć na to, że tobie uda się tu dotrzeć na czas. To nie będzie łatwe. On jest dużo
sprawniejszy ode mnie. Ale postaram się zrobić, co w mojej mocy. I jeśli nie przyjedziesz na czas, znajdę jakiś

101

background image

inny sposób, żeby sobie poradzić. - Zrobiła krótką przerwę. - I nie przeklinaj mnie za to, że wciągnęłam nas w
ten bajzel. Musiałam to zrobić. To, co powiedział mi o pracy, w jakiej się obaj specjalizujecie, nagle mi coś
uświadomiło. Boże, gdybym nie była tak skupiona na znalezieniu Z-3 i zapobiegnięciu kolejnej katastrofie,
może bym się zastanowiła nad tym, dlaczego ktoś miałby niszczyć rządowe schrony. Runne zamierza zabić
Andreasa. To prezydent jest jego celem. Ściągnęli tu Runne’ego, żeby wykonał to zlecenie w zamian za pomoc w
znalezieniu ciebie. Andreas jest teraz otoczony kordonem ochrony nie do przedarcia, więc jak się do niego
dostać? Najlepiej spowodować taki incydent, który każe mu przenieść się z bezpiecznego Białego Domu do
bunkra. Ale trzeba się jeszcze upewnić, że prezydent trafi do właściwego schronu, w którym będzie czekała na
niego zasadzka. Więc dla pewności trzeba zlikwidować pozostałe bunkry. Próbowali, żeby w Arapahoe Junction
wyglądało to na trzęsienie ziemi, ale nagle sprawa stała się jawna, kiedy natknęłam się na ich próbę zatarcia
śladów. Z Matanzy zrobili sobie kozła ofiarnego. Logan powiedział, że bardzo prawdopodobne, że ludzie, którzy
utrzymują bunkry, wiedzą tylko o istnieniu własnego. Nikt nie mógł więc połączyć faktów, oprócz kogoś, kto ma
ogląd całej sytuacji. - Wzięła głęboki wdech i słychać było drżenie w jej głosie. - Ale możemy pokrzyżować plany
tym sukinsynom. Nie zamordują Andreasa, jeśli my powstrzymamy Runne’ego. Mamy jeden dzień, Morgan. -
Kolejna chwila ciszy. - Muszę wyrzucić swój telefon, więc to ostatni raz, kiedy mogę się z tobą skontaktować.
Ale przetrwam to. Nie pozwolę Runne’emu, żeby mnie zabił albo zrobił ze mnie jakiś użytek. Niech ci to nawet
przez myśl nie przejdzie. I nie zamierzam mówić niczego ckliwego w stylu: kocham cię. - Zachrypła. - Ale muszę
ci powiedzieć, że myślałam o tym i zdecydowałam, że jednak masz zadatki na uczciwego człowieka,
prawdziwego bohatera. I mogę nie chcieć pozwolić ci odejść z mego życia.

Morgan odsłuchał wiadomość do końca i zamknął oczy. Był przerażony.
Alex też była przerażona. A jednak nie powstrzymało to jej przed wkroczeniem do akcji i próbą ratowania

świata. Miał ochotę potrząsnąć nią z całej siły. Nie miała pojęcia, w co się wdaje, kiedy wystawiała się na
kontakt z Runnem.

Nie, jednak wiedziała. Dlatego jest tak przerażona. Zrobiło mu się słabo na myśl o tym, że Alex jest sama i boi

się.

Trzeba się szybko pozbierać i zorganizować. Co najmniej cztery godziny drogi dzielą go od miejsca akcji, więc

musi zacząć myśleć i działać, zamiast siedzieć bezczynnie jak spłakany dzieciak na pierwszym pogrzebie w
rodzinie.

Zadzwonił do Galena.
- Jestem w drodze. Salazar załatwił mi transport. Gdzie u licha, podziewa się Logan? Próbowałem się do niego

dodzwonić, kiedy opuściłem Leary’ego.

- Był zajęty. Wyłoniło się tu kilka problemów.
- To nic w porównaniu z tym, co się wydarzy - powiedział Morgan. - Potrzebuję Logana, żeby wkroczył ostro

do akcji Nie jestem pewien, ile czasu nam zostało.

- Czasu na co? Zmusiłeś Leary’ego do gadania?
- Tak. Ale on znał tylko część historii. To pewnie modus operandi Betwortha. Część historii Leary’ego okazała

się dość paskudna. Przekonanie go, że żadna kawaleria nie przyjedzie po niego, by go uratować, zajęło mi
znacznie więcej czasu, niż myślałem. Betworth zapewnił go, że będzie szychą w nowym układzie, kiedy przejmą
władzę.

- Nie spytałeś mnie, jakiego rodzaju problemy mamy tutaj, na miejscu - wtrącił się Galen. - A może już wiesz?
- Wiem. Alex ze mną rozmawiała.
- Jest bezpieczna?
- Na razie. - Boże, miał nadzieję, że mówi prawdę.
- Logan dzwonił do Alex pół godziny po tym, jak Sara przekazała jej swoją wiadomość. Już nie odebrała

telefonu. Tajny agent, którego wysłałem, żeby ją obserwował, zgłosił się do mnie dwadzieścia minut później,
mówiąc, że wskoczyła do samochodu i odjechała. Zgubił ją. Nie chciała, żeby ktoś ją śledził. Od tamtej pory
wszędzie jej szukamy.

- Nie mam do was pretensji. Nie udałoby się wam jej wstrzymać. Myślę, że i mnie by się nie udało.
- Co się dzieje, Judd?
- Nic, w czym mógłbyś teraz pomóc. Może później. wystarczająco do roboty w Waszyngtonie. Zadzwoń do

Logana i powiedz mu, że Keller jest w porządku. Leary wyznał, z procentach pewny, że Keller nie należy do
ekipy Betworth’a i powiedz mu, żeby skontaktował się z nim i przekazał, że piekło rozpęta się pojutrze.

Andreas i Keller są w Camp David. Andreas pracuje nad Paktem Środkowowschodnim i nie przyjmuje teraz

nikogo.

- Cholera. - Kolejna przeszkoda. Czy to zbieg okoliczności, że prezydent jest teraz odcięty od informacji? Czy

też zakulisowe manipulacje Betwortha?

- Co się wydarzy pojutrze?
- Morales sprzedał Betworthowi bombę walizkową, w ramach swoich usług. Dość paskudne urządzenie, bo

radioaktywne.

- Chryste.

102

background image

- Wybuchnie gdzieś w Białym Domu. Leary nie potrafił powiedzieć kiedy ani gdzie dokładnie. Powiedział, że

Danley będzie wiedział. Więc złap sukinsyna i wyduś to z niego.

- Jeśli uda nam się go teraz znaleźć. Kilka dni temu zniknął nam z pola widzenia. - Galen przerwał na

moment. - Jak paskudna jest ta bomba?

- Jest mała, ale zawiera wystarczająco dużo materiałów radioaktywnych, żeby skazić niezły obszar.
- Jakim cudem zamierzają dostarczyć ją do Białego Domu? - Przerwał i zmienił temat. - Alex dowiedziała się,

gdzie jest Z-3, prawda? Powiedziała ci?

- Nie.
- Ale zamierzasz się dowiedzieć? Zadzwoń do mnie, do diabła! Musimy to wiedzieć. Tym razem to nie jest

tylko twoja sprawa, Judd.

- Więc znajdź jakiś sposób, żeby skontaktować się z Kellerem, ale każ mu się trzymać z dala od Z-3, dopóki nie

wrócę po ciebie. Inaczej Alex zginie. Zostało mało czasu. Niewiele ponad dwadzieścia cztery godziny. Nic nie
powinno się wydarzyć do dwunastego listopada. - Ale oni nie będą się przejmować Alex. Tajne służby poświęcą
każdego, jeśli chodzi o bezpieczeństwo prezydenta.

Morgan nie zamierzał jej poświęcać. Niech Logan i Galen zajmą się ratowaniem Andreasa i całego kraju.

Dostali swoją szansę.

On musi odnaleźć Alex.

Kolejne wzgórze...
Wspięła się na nie.
W mroźnym nocnym powietrzu jej oddech zamieniał się w parę.
Spojrzała za siebie. Jasna poświata księżyca. Być może będzie ją jeszcze przeklinała, przed końcem nocy.
Nie ma Runne’ego. Dziesięć minut temu wysiadła z samochodu i zaszyła się w lesie. Dlaczego nie widziała go

tuż za sobą?

A może był gdzieś przed nią?
Nie myśleć o tym.
Uciekać.
Może i jest dobry, ale nikt nie jest perfekcyjny.
Miała swoją szansę.
Byle nie przerywać ucieczki...

11 listopada, godz. 00.40

Telefon zadzwonił tuż przed wejściem Morgana na pokład samolotu.
- Cześć, Morgan - odezwał się Runne. - Czekałeś na mój telefon? Ja też czekałem na tę chwilę od bardzo

dawna. Koniec jest bliski.

- Cieszę się. Już jestem trochę zmęczony tym organizowaniem ci pościgu. Nie było to dla mnie żadnym

wyzwaniem. Więc fakt, że wydaje ci się, że mnie pokonasz, jest naprawdę śmiechu wart. Tropiłem i
namierzałem ofiary, kiedy ty jeszcze nosiłeś w zębach pieluchę.

- Nie sprowokujesz mnie. Jeśli jest coś, czego nauczyłem się od ciebie, to panowanie nad emocjami.
- Dom Powersów nie wyglądał, jakbyś panował nad emocjami. To było jak robota nastoletniego nożownika.
- Byłem ranny. Nie mogłem... - Przerwał nagle. - Nie zamierzam się przed tobą tłumaczyć. Teraz mam pełną

kontrolę nad sytuacją.

- Nie masz kontroli, dopóki nie dostaniesz Alex Graham. A na razie jej nie złapałeś, prawda?
- Jeszcze nie. Daję jej godzinne wyprzedzenie. Czyż to nie szlachetne z mojej strony? Po takim czasie na

wolności będzie pełna nadziei na sukces. Obaj wiemy, jak łatwo można złamać ofiarę, odbierając jej nadzieję.
Przewiduję, że w ciągu dwudziestu minut od rozpoczęcia polowania dopadnę ją. Mam ci powiedzieć, co
zamierzam z nią potem zrobić?

- Nie baw się ze mną w te gierki. Najpierw ją złap. Powiesz mi, gdzie jesteście czy będziesz tylko tak

powarkiwał jak tani opryszek?

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
- Oczywiście, że powiem - odezwał się w końcu Runne. - Po to przecież zadzwoniłem. A ona zapłaci za tę

nieprzyjemną uwagę, Morgan. Chcę, żebyś to sobie zapamiętał. Z Waszyngtonu wyjedź na obwodnicę i jedź
autostradą 270 na północ. Po czterdziestu milach miniesz Frederick, potem Maryland i wtedy wjedź na 15 na
północ. Skręć w lewo w Matthew Parkway, a potem w prawo na pierwszym skrzyżowaniu. Z-3 znajduje się dwie
mile dalej. Po prawej stronie będzie tablica reklamowa Copper Kettle Restaurant w Baltimore. Sześć mil za
tablicą zobaczysz urwisko. Za nim jest zalesiona dolina o powierzchni dwustu akrów, która należy do jakiejś
instytucji, ale jest nie używana od lat. Kiedy przyjedziesz?

- To może mi zająć nawet kilka godzin. Ale pojawię się, kiedy będziesz się tego najmniej spodziewał -

zapewnił.

- Pospiesz się. Mogę się zniecierpliwić i poderżnąć jej gardło.

103

background image

- Wtedy nie miałbym powodu, żeby się dalej bawić w to polowanie. Na co mi martwa kobieta?
- Może dla zemsty?
- Zemsta jest dobra dla fanatyków takich jak ty. Wiesz dobrze, że w pracy nie angażuję się emocjonalnie.
- Tak, nauczyłem się tego od ciebie, kiedy posłużyłeś się mną, żeby zabić mojego ojca. Wiesz, że nigdy nie

miałem przyjaciela, ale myślałem, że znalazłem go w tobie. Myślałem... myślałem, że czułeś to samo.

- Nie, byłeś dla mnie tylko środkiem do osiągnięcia celu.
- Ty sukinsynu. - Głos Runne’ego był przepełniony bólem i wściekłością. - I właśnie tym samym jest dla mnie

twoja Graham. Środkiem do celu. Do twojego końca, Morgan. Przyjedź i odnaleź nas.

„Kiedy przyjedziesz?” To pytanie napełniło go strachem i frustracją. Nie miał szans dotrzeć do Z-3 wcześniej

niż zapięć godzin. Czy Alex zdoła przetrwać tak długo i nie dać się złapać? Na pewno nie podda się łatwo, a to
znaczy, że Runne będzie musiał użyć siły, a użycie siły może być śmiertelne...

Musi teraz zachować spokój i rozumować chłodno. Tego nauczył się przez lata pracy w tej bezlitosnej profesji.
Ale tym razem to nie była tylko kolejna gra. Tu chodziło o Alex.

- Dziesięć minut temu zadzwonił do mnie Runne, żeby złożyć raport - powiedział Danley do Betwortha, kiedy

ten odebrał telefon. - Skurwiel był niemal szczęśliwy. To mi daje do myślenia.

- Powinien być szczęśliwy. W końcu robi to, co najbardziej lubi - odparł Betworth. - Wiesz może, skąd

zamierza oddać swój strzał?

- Ze szczytu urwiska.
- A ty będziesz tam, żeby go natychmiast zdjąć? Nie życzę sobie żadnych błędów.
- Tak, zrobię to osobiście. Dziesięć sekund po oddaniu strzału Runne będzie trupem. Czy u ciebie wszystko

idzie zgodnie z planem?

- W miarę. Myślę, że Logan może się dość niebezpiecznie zbliżać, ale kiedy wreszcie złapiemy wiatr w żagle,

nie będzie już dla nas przeszkodą. - Przerwał, bo uznał, że czas na komplementy. - A przy okazji, wóz
techniczny, który zainstalowałeś w pobliżu Camp David, spisuje się świetnie. Dobra robota.

- Dzięki. - Danley zawahał się. - Nie miałem dziś wieści od Leary’ego.
- To niepokojące?
- Chyba nie. Cordoba powiedział, że od przyjazdu do Gwatemali Leary włóczy się po barach. Po prostu

chciałem go mieć na miejscu, żeby wiedzieć, czy Matanza nie posuwa się za daleko.

- Mówiłeś, że można mu ufać. Poza tym Cordobie też zależy na naszym sukcesie. Nie martwiłbym się o to, że

nie będzie współpracował. - Betworth spojrzał na zegarek. - Jest w pół do trzeciej w nocy, Danley. Jeszcze tylko
jeden dzień i ruszamy pełną parą. Nawet nie wiesz, jaką ulgą jest dla mnie fakt, że mam przy sobie kogoś tak
zdolnego jak ty. Dopiero jutro do ciebie dołączę. Nie mogę stąd wyjechać, dopóki nie ustawię wszystkiego jak
trzeba. Zadzwoń do mnie, jeśli będziesz miał jakiekolwiek problemy. - Rozłączył się i rozparł w fotelu. Czuł
napływającą falę podniecenia, niczym ciepło rozchodzące się po ciele po wypiciu kieliszka dobrego wina.
Uczucie pełnej władzy działało jak narkotyk. Być może ktoś inny na jego miejscu byłby teraz podenerwowany
albo zaniepokojony.

Ale nie on. Tylko on miał w sobie tyle odwagi, żeby przeprowadzić zamach stanu.

Godzina 5.05

- Nigdzie nie ma Danleya - powiedział Logan. - I, cholera, nie mogę się dostać do Camp David. Próbuję od

paru godzin i nic. Stale dostaję odpowiedź, że ani prezydent, ani Keller nie odbierają telefonów.

- A próbowałeś dotrzeć do Chelsea Andreas?
- Dzwoniłem do Pittsburgha, ale Andreas zapewnił swojej żonie równie potężną ochronę. Niewielkie szanse.
- To dziwne - stwierdził Galen. - Rozumiem, że Andreas nie odbiera telefonów, ale Keller? To by znaczyło, że

ignoruje informacje. Tajne służby zawsze sprawdzają każdą najmniejszą informację, która do nich dociera. To
żelazna zasada od czasu zabójstwa Kennedy’ego.

Logan potarł skroń.
- Nie wiem. Może później mi się poszczęści. Jest dopiero piąta rano.
- Dla Kellera pora nie powinna grać żadnej roli. - Galen ruszył do wyjścia. - Wezmę paru ludzi i się przejdę.

Może uda mi się czegoś dowiedzieć.

- Uważaj na siebie. Ostatnio to oni najpierw strzelają, a dopiero potem zadają pytania.
- Nie martw się. Nie pozwalam sobie na nieostrożność. Elena by mnie zabiła. - Przerwał. - Ile zamierzasz

jeszcze czekać, zanim powiadomisz policję i media?

- Wyobrażasz sobie, jaką panikę bym tym wzbudził? Tłum uciekający w popłochu sam siebie tratuje. To

będzie ostatnia deska ratunku, jeśli nie uda mi się dotrzeć do Andreasa. Morgan powiedział, że do jutra nie
powinno się nic wydarzyć. Mamy więc trochę czasu. - Skrzywił się. - Pod warunkiem, że uda mi się
porozmawiać z prezydentem.

- Sądzę, że mogę być pomocny w tej kwestii. Zadzwoni? i dam ci znać.

104

background image

Zacierać ślady.
Wykorzystać wszystko, czego nauczył ją Morgan.
Wzięła gałąź i starannie zatarła swoje ślady przed wejściem do strumienia. Jeśli będzie szła po wodzie kolejną

milę, to może na jakiś czas zmyli myśliwego.

Kiedy tylko postawiła pierwszy krok, lodowata woda wdarła się jej natychmiast do butów.
Przed chwilą nie mogła złapać tchu i było jej gorąco, a teraz czuła, jak zimno przenika całe jej ciało.
Nie zwracać na to uwagi.
Byle tylko iść przed siebie.
Nadal nie ma Runne’ego.
Dziesięć minut temu, w pobliżu urwiska zdawało jej się, że słyszała za sobą skrzypnięcie, ale chyba się myliła.
Jeśli nie, to by znaczyło, że bawi się z nią w kotka i myszkę.
Sama ta myśl działała na nią obezwładniająco. Nie wolno poddawać się takim emocjom.
Zerknęła na zegarek. Nadal było zbyt ciemno, żeby cokolwiek zobaczyć między gałęziami drzew. Ostatnim

razem, kiedy sprawdzała czas, miała za sobą już cztery godziny ucieczki. Każdą minutę odczuwała w boleśnie
napiętych mięśniach łydek i ud.

Ale Runne nadal jej nie złapał.
Ile czasu jeszcze upłynie, zanim pojawi się Morgan?
Zbyt dużo.
Nie, już niedługo. Uda jej się.
Byle tylko się nie zatrzymywać.

Wóz techniczny stał zaparkowany w lesie co najmniej siedem mil od Camp David.
Galen spojrzał na licznik w swoim samochodzie.
Muszą mieć silny nadajnik, żeby wysłać sygnał na taką odległość.
- Znalazłeś go? - spytał Kelly.
Galen skinął głową.
- Wracaj do samochodu i zawołaj chłopaków. - Sam ruszył w stronę lasu. - Zobaczę, czy są jacyś wartownicy,

którymi musimy się przejmować.

Godzina 5.40

Niebo powoli zaczynało szarzeć, a za urwiskiem wschodziło słońce. Światło dnia mogło okazać się dla Alex

śmiertelnie niebezpieczne, pomyślał Morgan.

Jeśli nadal żyła.
Wysiadł z samochodu, chwycił karabin i naboje, i klucząc, ruszył w zarośla. Znajdował się cztery mile na

południe od miejsca, które określił mu Runne, ale to wcale nie znaczyło, że ten bydlak nie czeka tu gdzieś z
zasadzką.

Żadnych strzałów. Żadnych odgłosów.
Zatrzymał się i nasłuchiwał. Nic niezwyczajnego. Odetchnął głęboko. Żadnego zapachu mydła lub potu.
Ruszył w górę wzniesienia.

- Próbuj teraz - odezwał się Galen, kiedy Logan odebrał jego telefon. - Myślę, że uda ci się dodzwonić. To był

wóz techniczny, który filtrował i monitorował przychodzące rozmowy.

- Był?
Galen spojrzał na dymiące resztki pojazdu.
- Musiałem mieć pewność, że nie zdążą nikogo zawiadomić. To by nie było mądre. Spróbuj teraz zadzwonić.

- Keller, przestań się wykłócać. Ja muszę się zobaczyć z Andreasem - powiedział Logan. - I to natychmiast.
- I myślisz, że ci uwierzę, tak? - odparł Keller. - Zdaję sobie sprawę z tego, kim jesteś i jaki miałeś wkład w

kampanię prezydencką, ale teraz to bez znaczenia. Twoja żona ma bezpośredni związek z Alex Graham, która
jest ścigana przez FBI za powiązania z Matanzą. Musiałbym być chory, żeby ci zaufać.

- Nie musisz mi ufać. Po prostu rób to, co umiesz najlepiej, żeby ochronić Andreasa. I wyślij ekipę, żeby

znalazła tę bombę walizkową.

- Która może wcale nie istnieć.
- Jeśli jej nie będzie, możesz wszystkim powiedzieć, że chciałeś przeprowadzić test gotowości. - Logan

przerwał. - Chyba że wolisz zaczekać, aż eksploduje i wtedy będziesz się musiał tłumaczyć.

- Nie boję się roli kozła ofiarnego.
To prawda. Logan czuł, że Keller to porządny facet, który stara się jak najlepiej wypełnić swoje obowiązki.

Przez co, być może, będzie jeszcze trudniej się z nim uporać.

- Posłuchaj, wiem, że teraz mamy więcej znaków zapytania niż odpowiedzi. Ale musimy znaleźć te odpowiedzi

bardzo szybko. - Czuł, że jednak w ten sposób nie przekona tego upartego gościa. Postanowił spróbować z innej

105

background image

strony. - Miałem problemy, żeby się do ciebie dodzwonić, ponieważ w odległości siedmiu mil od Camp David
stacjonował wóz techniczny, który przechwytywał i filtrował twoje rozmowy telefoniczne. Czemu to miało
służyć?

- Niemożliwe. Wiedzielibyśmy o tym.
- Nie, jeśli zrobił to ktoś, kto potrafi obejść wasze zabezpieczenia. Ktoś taki jak Ben Danley. Jeśli nie wierzysz

w istnienie tego wozu, wyślij swoich ludzi, żeby obejrzeli sobie jego szczątki. Uznaliśmy, że najlepiej będzie go
zniszczyć.

- Bardzo radykalny krok jak na spokojnego biznesmena.
- Pozwolisz mi na spotkanie z Andreasem czy nie?
Zapadła chwila ciszy.
- Porozmawiam z nim. Kiedy możesz się tu pojawić?
- Już jestem w drodze. Za piętnaście minut powinienem być razem z Galenem w pierwszym punkcie

kontrolnym.

Rozdział 15

Po raz trzeci Runne zgubił trop.
Dwadzieścia minut zajęło mu odkrycie, że oblepiła sobie buty błotem, żeby podeszwy nie zostawiały

wyraźnych śladów.

Poczuł przypływ złości, kiedy obrzucił uważnym wzrokiem ziemię w poszukiwaniu nowych tropów. Była

niezła, a jej upór był wprost imponujący. Sądził, że do tej pory już dawno ją złapie i będzie tylko czekał na
Morgana w przygotowanej dla niego zasadzce. Zamiast tego, spędził całe godziny na śledzeniu tej suki.

Wziął głęboki oddech. To nie może się tak długo ciągnąć. Ostatnie ślady stóp, które wytropił, wskazywały, że

jest mocno zmęczona i powłóczy nogami. A to znaczy, że niebawem popełni jakiś błąd. Zmęczona ofiara zawsze
w końcu popełnia jakiś błąd.

Ale w tej chwili Runne był także zmuszony do patrzenia za siebie. Ten sukinsyn Morgan mógł już tu dotrzeć.
Jeśli w ogóle się tu pojawi. Może zdecydował, że kobieta wcale nie jest warta takiego ryzyka? Runne właśnie

tak by postąpił. Nie ryzykowałby dla żadnej kobiety.

Ale przez ten krótki czas, który spędzili razem, zauważył, że Morgan miał inne niż on podejście do kobiet. To

była jego słabość, którą teraz zamierzał wykorzystać.

Ślad stopy!
Próbowała go zatrzeć, ale najwyraźniej zrobiła się już mniej uważna.
Ruszył szybko przed siebie, czując narastające podniecenie.
Znaleźć kobietę.
Przygotować zasadzkę.
Zabić Morgana.

Camp David, godz. 6.35

Andreas nie odezwał się ani słowem, dopóki Logan nie skończył.
- Sir, to naprawdę jakaś niewiarygodna historia - powiedział Keller. - Pomysł, żeby Matanza współpracowała

w próbie zamachu stanu jako przykrywka dla kogoś wewnątrz? To by znaczyło, że Danley siedzi w tym
wszystkim po same uszy.

- A przecież był przy mnie od lat. - Andreas nie odrywał wzroku od płomieni w kominku. - Ufałem mu.
- Czas przeszły? - spytał Logan.
- Może. - Prezydent potarł dłonią kark. - Ostatnio trudno jest zaufać komukolwiek, a jeszcze trudniej przestać

ufać komuś, kogo się od dawna darzyło zaufaniem. Muszę się zastanowić. Wiem, że Betworth korumpuje ludzi
wokół siebie. On jest jak biblijny wąż w raju. Różnica jest jednak taka, że owoc, którym kusi, nie jest owocem
poznania, lecz ambicji. Moim głównym problemem jest to, że nie rozumiem, dlaczego Betworth uważa, że moja
śmierć może mu się do czegoś przydać. Nie wchodziłem mu w paradę przy żadnej z większych ustaw, które
forsował. Nie ma szans, żeby dostał nominację prezydencką po mojej śmierci. Logan, to nie ma sensu.

- To prawda - zgodził się Logan. - I z żalem to przyznaję. Jedyne co mogę powiedzieć, to tyle, co wiem, a są to

informacje, które mnie przerażają.

Andreas podziwiał ludzi, którzy potrafili przyznać się do strachu. I zawsze słyszał o Loganie same dobre

rzeczy. Zawahał się.

- Keller, masz listę naszych czcigodnych kolegów, którzy zostali desygnowani do Z-3?
- Mam w aktówce, sir. - Keller podszedł do biurka. - Pomyślałem, że zechce pan na nią rzucić okiem.
- Dlaczego nie zamknęliście schronu w Plummock Falls po tym, co stało się w Arapahoe? - spytał Galen.
- Wywieźliśmy wszystkich ludzi z bunkra w Arapahoe, kiedy przerwała się tama, i zarządziłem wstrzymanie

rotacji personelu do schronu w Plummock. Miałem nadzieję, że mówiono mi prawdę - powiedział Andreas - że
nie może być kolejnego naruszenia bezpieczeństwa, że to się nie powtórzy. Utrzymywaliśmy wszystkie bunkry
oddzielnie. Dlatego wprost niemożliwe wydaje się, żeby Matanza zdobyła o nich informacje. - Zacisnął usta. -

106

background image

Naprawdę żałuję, że w ogóle mamy te schrony. Ale mamy je, ponieważ rząd musi dysponować takim
zabezpieczeniem i bez niego moglibyśmy popaść w anarchię. Nie pozwolę tym sukinsynom, żeby zwyciężyli.

- Może trzeba było także zamknąć Z-3?
- Rozważaliśmy to - odparł Keller. - Ale musi być chociaż jedno bezpieczne schronienie na wypadek ataku

nuklearnego. Zdecydowaliśmy, że nie możemy dopuścić nawet do tymczasowego braku takiej możliwości.
Wysłaliśmy do Z-3 specjalną ekipę do sprawdzenia, czy nie szykuje się tam sabotaż, i okazało się, że miejsce jest
czyste. - Otworzył aktówkę i wyjął z niej dwa dokumenty. - Tak wygląda bunkier. - Rozłożył na stole pierwszy
plan i wskazał na ścianę skalną. - Jest częściowo wbudowany w skałę góry. Półtorej metrowej grubości stalowe
drzwi i winda, która zjeżdża siedem pięter w dół. To był ostatni wybudowany bunkier i wykorzystaliśmy przy
jego wzniesieniu doświadczenia z Arapahoe i Plummock Falls. Nie znaczy to, że dwa poprzednie bunkry nie są
perfekcyjnie zabezpieczone. Tyle tylko, że nowoczesna technologia zastosowana w Z-3 sprawia, że ten bunkier
jest niezniszczalny. Helikoptery lądują w odległości około kilometra od schronu. Śmigłowce muszą przelecieć
przez tę przełęcz, żeby wylądować, czyli lecą nisko i są niewidoczne dla strzelców. - Podał Andreasowi drugi
dokument. - A to jest lista personelu, sir. Na górze są wyszczególnieni ochotnicy.

Andreas uśmiechnął się gorzko, kiedy przejrzał nazwiska.
- Betworth. Nic dziwnego. - Nagle uśmiech znikł z jego twarzy. - Życie w tych schronach wcale nie jest

luksusowe, więc jasne było, że ciężko będzie znaleźć ochotników wśród wyższych rangą urzędników. Ale widzę,
że są tu Ellswyth, Johnson, Cornwall, Waterson, czyli całe towarzystwo wzajemnej adoracji Betwortha. Zapełnił
schron tłumem swoich własnych graczy. Nolan, Thorpall... - Andreas podniósł nagle wzrok. - Shepard?
Myślałem, że w razie problemów on jedzie do Plummock Falls. Zmienił zdanie po eksplozji w kopalni?

- Nie, po Arapahoe Junction. Z-3 jest obiektem trwalszym i bezpieczniejszym od Plummock Falls. - Keller

przerwał. - To Danley powiedział, że w Z-3 wiceprezydent będzie bezpieczniejszy.

- Ciekawe.
- A potem przyszedł do mnie Shepard i zasugerował, że czułby się lepiej, gdyby go przenieść do

najmocniejszego schronu. - Keller znowu przerwał i zamyślił się. - Co może wcale nic nie znaczyć, sir.

- Ale może też znaczyć bardzo dużo - wtrącił Logan. - Gdzie jest teraz Shepard?
- Dowiem się - mruknął Keller i wyjął z kieszeni telefon.
- To by wyjaśniało naszą historię i wypełniało jej białe plamy - powiedział Logan. - Mamy powód, dla którego

Betworth wszczyna tak ryzykowną konspirację.

- Logan, nie rozpędzaj się. Muszę to sobie w spokoju przemyśleć. - Andreas przeszedł przez pokój i stanął przy

oknie. Noc była naprawdę zimna, na szybach zostały resztki mrozu. Czuł wewnętrzną pustkę i chłód. Nie
codziennie człowiek się dowiaduje, że ktoś zaplanował jego śmierć za niecałe dwadzieścia cztery godziny. -
Mówisz, że ten człowiek, Morgan, jest teraz w Z-3?

- Tak zrozumiałem słowa Galena.
- Jest dobry w tym, co robi?
- Tak, najlepszy - potwierdził Logan. - Nie można o nim powiedzieć, żeby był graczem zespołowym, ale Galen

ma do niego zaufanie.

- Panie prezydencie?
Andreas odwrócił się, by zobaczyć, jak Keller wyłącza telefon.
- Co takiego?
- Wiceprezydent Shepard jest w Z-3. Zgodnie z grafikiem ma spędzić teraz kilka dni w bunkrze.
- Co za zbieg okoliczności. Cały i zdrowy, a przede wszystkim bezpieczny i z dala od perfidnych podejrzeń.
- Wierzy pan, że Shepard jest wplątany w ten spisek?
- Jeśli spisek istnieje.
- Co jeszcze mam zrobić, żeby pana przekonać?! - wybuchnął Logan. - Nie mamy zbyt wiele czasu.

Najmniejszy nasz ruch może spłoszyć Betwortha. Cholera, jeśli dowiedzą się o zniszczeniu ich wozu
technicznego, to może wywołać...

- Mówiłem już, żeby na mnie nie naciskać - powiedział Andreas. - W porządku, Shepard może być w to

wmieszany. Ostatnio często przebywał w świetle reflektorów, zajmując moje miejsce, pełniąc moją funkcję i do
tego działając dużo agresywniej, niż bym się po nim spodziewał. Ale to nie musi od razu wiązać go z...

- Ustawa o rozwoju infrastruktury - odezwał się nagle Keller.
- O co chodzi? - spytał Logan.
- To ustawa, którą Shepard starał się przepchnąć przez ostatni rok - wyjaśnił Andreas. - Chodzi o rozwój i

wzmocnienie słabszych obszarów i ich infrastruktury, żeby nie stały się celami sabotażu, bądź żeby uchronić je
przed zagrożeniem katastrofami naturalnymi. To dość ogólny projekt i nie tak pilny jak inne, ale zniszczenie
tamy w Arapahoe wykreowało Sheparda na bardzo mądrego i przewidującego polityka.

- A prezydentura? - podsunął Galen. - Jest pan prawdopodobnie najpopularniejszym prezydentem, jakiego

mieliśmy. Shepard musiał się napracować, żeby przysłonić pański wizerunek. Betworth nie tylko zapełnił Z-3
swoimi ludźmi i zaplanował zniszczenie pozostałych bunkrów, ale wykorzystał to do podniesienia notowań
Sheparda.

107

background image

- Logan, mówiłeś, że bomba ma zostać przeszmuglowana na teren Białego Domu. - Andreas pokręcił głową z

niedowierzaniem. - To niemożliwe. Każdy, kto wchodzi do środka, zostaje dokładnie przeszukany.

- Oprócz pana, panie prezydencie. - Logan zwrócił się do Kellera. - Wiceprezydenta też raczej nie obrażacie

rewizją, prawda?

- On mógłby to zrobić - powiedział ostrożnie Keller.
- A jeśli wnosił ją w kawałkach i Betworth wyśle człowieka, który będzie odpowiedzialny za jej złożenie i

później...

- Możliwe jest także, że uczestniczył w dwóch poprzednich zamachach na moje życie - mruknął Andreas. - Ale

ty, Keller, okazałeś się za dobry. Zapewniłeś mi pełną ochronę i zadbałeś o to, żeby nikt nie mógł ingerować w
żaden aspekt mojego życia. Musieli się zdenerwować, kiedy ich przyłapałeś na gorącym uczynku, więc
postanowili zmienić sposób działania.

- Wierzy nam pan? - spytał Logan.
- Gdybym zginął, Shepard zostałby prezydentem - powiedział Andreas. - Prezydentura to najwyższa władza, a

Betworth pragnie jej od wielu lat. Wydaje mi się, że Shepard może być człowiekiem, który pozwoli się
kontrolować komuś tak przebiegłemu jak Betworth. Shepard przejmuje prezydenturę, obwinia Matanzę o moje
zabójstwo i rozpętuje krucjatę przeciwko terroryzmowi, którą natychmiast odzwierciedla wzrost poparcia
społecznego. Tymczasem Betworth stoi za nim i pociąga za sznurki, mając przy tym podobne marionetki w FBI
i CIA. Matanza zyskuje sławę, Shepard prezydenturę, Betworth władzę. - Andreas skrzywił się. - A ja dostaję
kulkę w łeb. Nie mogę powiedzieć, żeby podobał mi się ten scenariusz.

- Sir, to są nadal tylko domysły - zauważył Keller.
- W takim razie proponuję, żebyś zadzwonił do swoich ludzi w tajnych służbach, którzy zajmują się ochroną

Sheparda, i dowiedział się, czy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy nie nastąpiło wzmożenie kontaktów między
wiceprezydentem a Betworthem. Natychmiast załóżcie podsłuchy na telefony Betwortha i Sheparda. I
zainstalujcie wóz techniczny w pobliżu siedziby Betwortha, żeby monitorował i nagrywał wszystkie jego roz-
mowy telefoniczne.

- Na początek bomba - powiedział Logan, a potem dodał grzecznościowo: - sir.
Arogancki typek, ale spodobał się Andreasowi.
- Keller, zacznij poszukiwania. Ale dyskretnie. Bardzo dyskretnie. Nie chcemy, żeby te sukinsyny zaczęły coś

podejrzewać i, nie daj Boże, przyspieszyły rozpoczęcie akcji. - Zwrócił się do Logana. - Zadowolony?

- Bardzo. Ostrożność jest jak najbardziej na miejscu.
- Cieszę się, że się zgadzamy. Ale i tak bym to zrobił. To, co mi powiedzieliście, może okazać się bzdurami, a ja

nie chciałbym stresować społeczeństwa tak wątłymi dowodami, jakie mi przedstawiliście. Przez ostatnich kilka
lat ludzie już i tak bardzo dużo przeszli. - Pokręcił ponuro głową. - A jeśli będziemy musieli aresztować
Betwortha i Sheparda za usiłowanie zamachu stanu, byłoby to kolejnym szokiem dla opinii publicznej. To by
zachwiało zaufanie do rządu. Ludzie tego nie chcą.

- Nie chcą też bomby w Białym Domu - rzucił oschle Logan.
- Coś jeszcze, sir? - spytał Keller.
- Oczywiście. Upewnij się, czy moją żonę i dzieci umieszczono w jakimś bezpiecznym miejscu. - Andreas

ruszył do drzwi. - I to natychmiast.

Alex słyszała go za plecami.
Wspinała się na drzewo, by ukryć się w gęstwinie gałęzi sosnowych. Nastał już dzień i potrzebowała każdej

osłony.

Modliła się, żeby z drzewa nie poderwał się żaden ptak albo zwierzę, które zdradziłoby jej kryjówkę.
Nie wydawać żadnych dźwięków.
Najlepiej nawet nie oddychać.
Był tuż pod nią.
Nie, poszedł w dół wzgórza.
Bała się nawet odetchnąć z ulgą. Zostać tu, gdzie jest, jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie będzie miała

pewności, że go zgubiła.

Minęło piętnaście minut.
Dwadzieścia minut.
Dwadzieścia pięć minut.
Zeszła z drzewa.

Runne uśmiechnął się.
Kobieta odwróciła się i ruszyła z powrotem w stronę urwiska.
Być może wpadła w panikę i chciała jak najszybciej dostać się do drogi?
A może próbowała spotkać się z Morganem?
A gdzie, u diabła, on się podziewał?

108

background image

Przez ostatnią godzinę czuł w sobie narastającą irytację. Nie wiedział, czy zdąży złapać kobietę, żeby zaczekać

z nią na Morgana. Zraniła jego dumę, a tego nie mógł znieść. Trzeba dać jej nauczkę i zrobi to z przyjemnością.

Rozpłata ją od pępka po samo gardło.

Nie słyszała go, ale wiedziała, że jest blisko. Serce waliło jej jak młotem, kiedy biegła. Nie było już sensu starać

się zachować ciszę.

Uciec.
Ale jest zbyt zmęczona...
Biec, nie ustawać.
Zacisnęła dłoń na gałęzi, którą chwyciła, kiedy zeszła z drzewa. Nie była to może najlepsza broń, ale Alex była

zbyt zmęczona, żeby się nad tym zastanawiać. Niedługo nie będzie miała innego wyjścia, jak stawić mu czoło.

Jeszcze nie teraz. Ścieżka wiodąca na urwisko była już tuż przed nią. Morgan mógłby...
Nagle ziemia uciekła jej spod nóg.
To koniec!
Był na niej, jego dłonie zacisnęły się na jej gardle i ustach.
- Szzz.
Ugryzła go w dłoń i próbowała zamachnąć się gałęzią.
- Alex, do cholery - wyszeptał.
Morgan!
Zrobiło jej się słabo.
- Nic ci nie jest?
- Nie. - Łzy spływały jej po policzkach. - Jestem zmęczona, jest mi zimno i jestem przerażona, a ten bydlak nie

ustaje. Nie spieszyłeś się z przyjazdem.

Delikatnie dotknął jej policzka.
- Przykro mi, ale akurat nie było z Gwatemali ponaddźwiękowego jumbo jeta.
- A powinno ci być przykro. - Próbowała usiąść. - Złaź ze mnie. Musimy się ukryć. Nie wiem, jak daleko on

jest.

- Ale ja wiem. Mamy mało czasu. - Podniósł się na kolana i zaczął ją obmacywać. - Chryste, jesteś cała mokra.
- Szłam kilkoma strumieniami. Pomyślałam, że to może ukryje mój zapach. Chyba pomogło. Albo on nie ma

tak dobrego węchu jak ty. - Morgan przytulił ją do siebie. - Nie rób tego. Jestem jak sopel lodu. Zamoczysz się.
Nic mi nie jest.

- Cieszę się, że jesteś cała, i robię to dla siebie, nie dla ciebie - powiedział zachrypniętym głosem.
Nie poruszyła się. Był ciepły, silny i chciała zostać w jego ramionach na zawsze. Sama go objęła i przytuliła, ale

po chwili odsunęła od siebie.

- Dość. Po tym, co przeszłam tej nocy, nie zamierzam ryzykować. Musimy przeżyć. - Chwiejnie podniosła się z

ziemi. - Uciekajmy stąd.

- Jesteś wyczerpana. Lepiej będzie, jak ukryjesz się w zaroślach, a ja dalej poprowadzę Runne’ego na urwisko.
- Dlaczego tam?
- Muszę go tam zaprowadzić.
- Musisz? - Przyjrzała mu się badawczo. - A dlaczego nie tutaj?
- Nie spieraj się. Nie mamy czasu. Idź w tamte krzaki.
- Ani mi się śni. Nie wiem, dlaczego, u licha, tak ci zależy na wyprowadzeniu go na wzgórze, ale to ja go tam

zawiodę. Teraz to już pewnie tak bardzo pragnie mnie złapać, że aż się ślini. - Podniosła gałąź i zatarła ślady na
ziemi. - Ty zaczekaj w zaroślach, a potem idź za nim. - Odrzuciła gałąź i ruszyła w górę ścieżką. - Ale tym razem
się tak nie ociągaj, dobrze?

- Alex, do diabła!
Nie słuchała go. Chodzenie było dla niej nie lada wysiłkiem.
Byle dostać się na szczyt urwiska. Uda jej się.
Po pięciu minutach mozolnej wspinaczki dotarła tam wreszcie, ale była kompletnie zdrętwiała i wyczerpana.

Dowlokła się do występu skalnego i usiadła, opierając się o niego.

No, dalej, Runne!
Chodź tu do mnie. Daj się zwabić w pułapkę.
Zbliżał się.
Każdy mięsień jej ciała zamarł, kiedy zobaczyła go na szczycie urwiska.
Uśmiechał się z lodowatą satysfakcją.
- Nieźle mnie przegoniłaś po lesie, ty dziwko.
- Nie jesteś taki dobry jak Morgan. On by mnie wytropił w piętnaście minut.
Uśmiech znikł z jego twarzy.
- Spójrz na siebie. - Zbliżył się do niej. - Jakaś ty żałosna. Zupełnie jak moja matka, ladacznica. Po prostu

słaba kobieta

- Pieprz się.

109

background image

- Odważne słowa. Sądzisz, że Morgan przybędzie ci na ratunek, co? - Pokręcił głową. - Nic z tego. Jesteś

zupełnie sama. Zabiłem go.

Zdrętwiała.
- Kłamiesz.
Znów pokręcił głową.
- Zabiłem go - powtórzył. Dzieliła ich odległość zaledwie sześciu metrów i nagle Runne wyciągnął nóż. - A

zatem, nie ma już powodu, żeby oszczędzić twoje życie. Nawet nie wiesz, ile radości sprawi mi zamordowanie
ciebie.

Godzina 9.45

- Betworth, do jasnej cholery, wszystko się sypie! - Głos Sheparda drżał ze zdenerwowania. - Właśnie

dostałem telefon od Andreasa z Camp David. Kazał mi zostać tam, gdzie jestem. W Ogrodzie Różanym
znaleziono paczkę z wąglikiem. Teraz przeszukują dokładnie cały Biały Dom. Do diabła, przecież znajdą to!

- Uspokój się. - Ale Betworth też nie był spokojny. W głowie kłębiły mu się setki różnych myśli. Puszka z

wąglikiem? To za duży zbieg okoliczności. - Czy są podejrzenia co do tego, kto za tym stoi?

- Hamas.
- Rozłącz się. Zaraz to sprawdzę.
- Nie musisz sprawdzać. Wszystko dają w CNN. Właśnie oglądam wiadomości. Odpalmy tę bombę, zanim ją

znajdą.

- Spokojnie. Poradzimy sobie z tym.
- To twoja wina. Wiedziałem, że to się wymknie spod kontroli.
- Za to ty miałeś za mało odwagi, żeby zająć się bezpośrednio i osobiście Andreasem, więc ja to załatwiłem.

Zrobiłem z ciebie ważnego człowieka i teraz musisz okazać siłę. Pogadam z Danleyem. - Kiedy Danley odebrał
telefon, Betworth zadał mu jedno pytanie: - Co wiesz na ten temat?

- Zadzwoniłem do Jurgensa, jak tylko się dowiedziałem. On twierdzi, że to autentyczna sprawa z tym

wąglikiem. Wstępny raport specjalistów tajnych służb potwierdza obecność wąglika w paczce.

- Nie podoba mi się to - mruknął Betworth.
- W takim razie po co Andreas miałby dzwonić do Sheparda? A zresztą kto wie? Może... Cholera!
- Co się dzieje?
- W CNN... Pokazują jakąś potężną eksplozję. Biura Sheparda, tak sądzę. Ogień, mnóstwo dymu.
Betworth włączył u siebie telewizor. Przez kłęby dymu ledwie było widać Biały Dom.
- A niech mnie! - Nagle zaczął się śmiać. - A to idioci! Sami odpalili bombę. - Strażacy w uniformach

ochronnych biegli w stronę Białego Domu. - Danley, za parę minut potwierdzą, że bomba była radioaktywna.
Zadzwoń do Camp David i upewnij się, że Keller postępuje zgodnie z procedurami i wysyła Andreasa do Z-3.

- Nadal trzymamy się planu?
- Teraz nie zamierzam się wycofywać. Mamy szansę zgarnąć całą pulę. Tylko tchórz by się zawahał. Kiedy

Shepard dostanie władzę, będziemy mogli kontrolować każde śledztwo. Jeśli nawet były jakieś ślady
wskazujące na nas, to te dumie je zatarły, wywołując eksplozję. Jeśli akcja z wąglikiem jest prawdziwa, Harnaś i
Matanza mogą rywalizować między sobą o to, kto zamordował Andreasa. Im więcej zamieszania, tym lepiej dla
nas. Wychodzę teraz. Jeśli uda ci się potwierdzić, że Andreas bierze helikopter i leci do Z-3, to możemy
kontynuować nasz plan. Zawiadom Runne’ego.

- Sprawy się skomplikowały i musimy działać - powiedział Danley do słuchawki. - Runne, zajmij pozycję.
- Już jestem na pozycji. Ile mam czekać?
- Prezydent opuścił Camp David pięć minut temu. Najwyżej piętnaście.
- Będę gotowy.

Pięć minut później przyleciał helikopter Betwortha. Danley czekał na niego na płycie lotniska, a kiedy

Betworth wysiadł, ruchem ręki kazał odlecieć pilotowi śmigłowca.

- Jest w drodze. - Danley wskazał na urwisko. - Runne jest tam, za skałą. Scenariusz jest następujący. Ty i

Shepard wyjdziecie na spotkanie prezydentowi, gdy przyleci jego helikopter. Kiedy Andreas wyląduje, obaj
rzucicie się na ziemię. Zaczekacie, aż usłyszycie drugi strzał. To będzie mój strzał do Runne’ego. Wstaniecie i
pobiegniecie do Andreasa. Zagracie rozdzierającą scenę na użytek pilota i Kellera.

- Dobrze. Poza jedną kwestią. Chciałbym, żebyś mnie postrzelił.
- Co?
- Zamierzam czołgać się w stronę Andreasa w desperackiej próbie uratowania go. Ty mnie postrzelisz.

Wszyscy będą myśleli, że to Runne. Celuj w ramię lub rękę, byle rana nie była za poważna, a wystarczyła do
tego, by pozyskać mi współczucie i odrobinę chwały. Mogę tego potrzebować, kiedy stanę przy boku Sheparda,
gdy przejmie władzę.

- Jak sobie życzysz.

110

background image

- I strzelaj celnie, Danley. - Betworth skierował się do wejścia schronu. - Wyciągnę zaraz Sheparda i zorientuję

się czy zgodzi się na lekki postrzał. A ty ruszaj na to urwisko.

- Nadlatuje - mruknął Betworth, dostrzegając helikopter tuż nad przełęczą. - Keller go pilotuje. Shepard, nie

uśmiechaj się. Musisz wyglądać na strapionego. Mamy w kraju stan wyjątkowy.

- Jestem zaniepokojony - wycedził przez zęby Shepard. - Nie lubię, kiedy sprawy idą nie tak, jak zaplanowano.
- Chcesz się wycofać? - spytał Betworth. - Jeszcze masz czas. Powiedz tylko jedno słowo. Kto chce mieć

największą władzę na świecie? Możesz się wycofać i schować w swojej norze na resztę kadencji, a potem liczyć
tylko na ciepłą państwową emeryturkę.

- Nie powiedziałem, że chcę się wycofać. Chcę tylko, żeby już nie żył i żeby wszystkie te nieprzyjemne

szczegóły były... - Przerwał, kiedy zobaczył, jak otwierają się drzwi helikoptera i pojawia się w nich Andreas. -
Chodź. Zróbmy z tym koniec. - Ruszył w stronę helikoptera. - Tędy, panie prezydencie. Musimy zabrać pana do
środka, żeby zapewnić bezpieczeństwo.

Andreas stanął na ziemi.
- Shepard, nie powinieneś był wychodzić na zewnątrz. Nie wiadomo co...
Strzał.
Ale Andreas wcale nie upadł, uświadomił sobie Betworth.
Cholera. Czyżby Runne spudłował?
Następny strzał.
Andreas padł na ziemię.
Nareszcie.
- Na ziemię! - krzyknął Betworth do Sheparda. - Prezydent dostał. - Rzucił się na ziemię. - Keller, na miłość

boską, zrób coś. Prezydent został...

Keller nawet nie drgnął, żeby pomóc Andreasowi.
Shepard też się nie ruszał. Wiceprezydent leżał skulony na ziemi, kilka metrów od niego. W jego skroni widać

było mały okrągły otwór.

Betwortha ogarnęła wściekłość. Co za dupek z tego Runne’ego! Jaki będzie miał pożytek ze śmierci Andreasa,

jeśli Shepard też nie żyje? Wszystkie jego plany szlag trafił przez...

- Danley, zabij tego skurwysyna! - wrzasnął. - Zabij go natychmiast!
Kolejny strzał.
Ból rozdarł jego plecy.
Jezu. Przecież mówił Danleyowi, żeby nie zranił go zbyt poważnie. Miał celować w rękę...
Żeby wyszedł na bohatera...
Zrobiło mu się zimno. Poczuł smak krwi w ustach.
Umieram, uświadomił sobie z niedowierzaniem.
- Nie!

Logan, Galen i Keller wyskoczyli w pośpiechu z helikoptera, ale to Keller pierwszy dobiegł do Andreasa.
- Nic panu nie jest, sir? Mówiłem, że to istne szaleństwo. Dlaczego nie pozwolił mi pan działać po mojemu?
- Bo jestem już zmęczony siedzeniem w tej wieży z kości słoniowej i poleganiu wyłącznie na innych. - Andreas

wstał i otrzepał spodnie z kurzu. - Gdybym miał większą kontrolę nad tym, co działo się pod moim nosem,
może Betworthowi nie udałoby się zapanować nad schronami. - Spojrzał na ciała Betwortha i Sheparda. - Nie
żyją?

Galen przykląkł obok Betwortha i sprawdził puls.
- Tak. - Podniósł wzrok na urwisko. - Naprawdę trudny kąt do strzału, ale trafił w dziesiątkę.
- Nie mówiłem, że chcę ich śmierci. - Andreas zacisnął usta. - Ściągnij tu Morgana.
Galen wstał i otworzył klapkę telefonu.
- Judd, zejdź tu do nas. Jak zwykle świetnie się spisałeś. - Rozłączył się i zwrócił do Andreasa: - Nie mam

pewności, że będzie chciał słuchać pańskich rozkazów. Może się ulotnie. Ostatnio w podobnej sytuacji zrobili z
niego kozła ofiarnego.

- Już mi to opowiadaliście - powiedział Andreas. - Ale to nie znaczy, że ma prawo do samowolnego zabicia

wiceprezydenta Stanów Zjednoczonych. - Spojrzał na ciało Sheparda. - Poza tym zabił go jako pierwszego. Jeśli
to miał być zamach stanu, to wydawało mi się, że Betworth powinien być pierwszym celem.

- Jestem pewien, że Morgan miał ku temu jakiś powód - powiedział Logan. - On nie jest...
- Już jestem. - Morgan szedł ścieżką w ich stronę. - Nie tłumacz się za mnie, Logan. Sam potrafię mówić.
- Siedź cicho, Morgan. - Alex szła za nim. - Niech się za tobą wstawi. Musisz wykorzystać każdą pomoc.
Morgan zwrócił się do Logana.
- Wiem, że nie powinno jej tu być, ale nie chciała zostać na urwisku. - Zatrzymał się przed Andreasem. -

Jakikolwiek układ zawrzemy, musi on uwzględniać wolność dla niej.

- Układ? Ja nie wchodzę w żadne układy, Morgan.
- Jak to nie? Jako prezydent, jest pan wytrawnym graczem w tej dziedzinie.
- Poleciłem Galenowi, żeby ci przekazał, że masz usunąć ewentualnego zabójcę z urwiska.

111

background image

- I dokładnie to mi przekazał Galen.
- Nikt ci nie kazał zabijać Betwortha i Sheparda. Keller mógł ich aresztować i stawić ich przed sądem. W ten

sposób załatwia się w naszym kraju takie sprawy.

- Ale nie tego pan chciał. Nie chciał pan przecież, żeby Amerykanie stracili zaufanie do własnego rządu. Już

wystarczająco dużo przeżyli w ostatnich latach. Osądzenie tych zdrajców rozciągnęłoby się w wieloletni proces,
który byłby tylko solą w oku dla każdego.

- To mu powiedziałeś, Galen? - spytał Andreas.
- Mogłem wspomnieć, że jest pan nieco zasmucony całą sytuacją.
- Nieprawda - zaprotestował Morgan. - Nie mówił mi tego. Wyłącznie moja własna intuicja mi to

podpowiedziała. A intuicja to bardzo ważna rzecz. Galen powiedział mi o tym, jak zlokalizowaliście bombę w
Białym Domu i rozbroiliście ja a potem zainscenizowaliście eksplozję w biurze Sheparda. Wtedy intuicja kazała
mi się zastanowić, dlaczego tak postąpiliście. A potem Galen powiedział mi o założeniu podsłuchu na telefon
Sheparda, żebyście mogli nagrać każdą obciążającą go rozmowę z Betworthem. Po co chciał pan zwabić tu
Betwortha? Dlaczego nie wezwał pan oddziałów marines, żeby otoczyły to miejsce?

- Sugerujesz więc, że zabiłeś Sheparda, żeby mi pomóc?
- To nie ja zabiłem Sheparda i Betwortha. - Morgan patrzył prosto w oczy Andreasa. - To robota Runne’ego.

Kule, które wyjmiecie z ich ciał, pochodzą z jego karabinu. Fantastyczny strzelec, nieprawdaż? - Uśmiechnął
się. - Sam bym tego lepiej nie zrobił.

- Jestem w stanie to sobie wyobrazić - wycedził Andreas.
- Oczywiście to także Runne odebrał telefon od Danleya, który kazał mu przygotować się do zastrzelenia pana,

sir. Ale, niestety, Runne zastrzelił także pańskiego oddanego człowieka z CIA, Danleya. Znajdziecie jego ciało
na urwisku. Jaka szkoda! Ale czego się spodziewać, kiedy terroryści tacy jak Matanza wysyłają wynajętych
zabójców? Miałeś szczęście, Keller, że udało ci się odkryć spisek na czas.

- A co z Runnem?
- To nie Keller zaszedł go od tyłu? Nie wiem, w takim razie, skąd u niego ten skręcony kark.
Andreas przeniósł spojrzenie na Alex.
- Pani też tam była?
- Tak.
- I potwierdza pani wersję Morgana?
Spojrzała na Morgana i powoli skinęła głową.
- Kule zostały wystrzelone z karabinu Runne’ego.
- A wy dwoje po prostu przechodziliście obok, jak się domyślam? - powiedział sarkastycznie Andreas. - Mój

Boże, wygląda pani, jakby porwało ją tornado.

- I tak też się czuję. - Alex zbliżyła się do Morgana, udzielając mu milczącego wsparcia. - Ale nie udałoby mi

się przez to przejść, gdyby nie ktoś, komu ufałam. Panie prezydencie, może mieć pan do niego pełne zaufanie.

- On nie musi mi ufać - powiedział Morgan. - Może ze mną zrobić, co zechce. Oddaję się w jego ręce. -

Przerwał. - Ale nie Alex. Ją niech pan oczyści z zarzutów i uwolni. Takie są moje warunki.

- Nie decyduj za mnie - wtrąciła się Alex. - Kiedy się wreszcie tego nauczysz?
Morgan nie zwracał na nią uwagi, patrząc prosto w oczy Andreasa.
- Jestem pewien, że uda się panu tak to zaaranżować, żeby zyskał pan to, czego chce dla kraju. Shepard może

zginąć śmiercią męczeńską. Ludziom zawsze przyda się następny bohater. Niech pan spyta o to Alex. - Morgan
uśmiechnął się podstępnie. - I może pan też wykorzystać mnie, jeśli będzie taka konieczność.

- A ja myślałam, że miałeś już dość wykorzystywania cię - powiedziała Alex. - Nie zamierzam do tego

dopuścić. I wydaje mi się, że prezydent też tego nie chce. Więc może zamkniesz się i pozwolisz mu decydować?

- Dziękuję - powiedział sucho Andreas. - Jak miło mieć jednak coś do powiedzenia.
Alex uśmiechnęła się.
- Gdybym panu nie ufała, nie dałabym panu wyboru. Porządek musi być.
- Lubi to powiedzenie - odezwał się Galen. - Ale zwykle po nim robi się uparta jak osioł.
Andreas w milczeniu patrzył na Alex.
- To bardzo mądre zdanie - mruknął wreszcie i zwrócił się do Kellera. - Lepiej idź jeszcze raz na szczyt tego

urwiska i upewnij się, że żadne ślady nie zostaną zatarte.

- Jeszcze raz? - powtórzył Keller.
Andreas skinął głową.
- Muszę cię pochwalić, Keller. Nie wiedziałem, że nadal jesteś tak sprawny, żeby załatwić takiego zabójcę jak

Runne. Jesteś prawdziwym bohaterem.

Keller uśmiechnął się słabo.
- Stanąłem na wysokości zadania, sir. - Odwrócił się i ruszył w stronę ścieżki prowadzącej na szczyt urwiska. -

Upewnię się, czy wszystko jest tak, jak być powinno.

- Ufam, że Morgan załatwił wszystko bardzo schludnie, ale teren zostanie poddany skrupulatnym oględzinom.

- Andreas zwrócił się do Morgana. - Na jakiś czas powinieneś zniknąć. Zniknąć z widoku i z pamięci.

112

background image

- Jak pan sobie życzy. - Odwrócił się i także ruszył na urwisko. - Zostawiłem na górze karabin. Pójdę po niego i

upewnię się, że Keller dobrze zrozumiał scenariusz. Zaraz wrócę.

- Trochę czasu zajmie nam oczyszczenie pani, panno Graham - odezwał się Andreas. - Musimy jakoś

wyprostować tę historię z Matanzą, jeśli chcemy utrzymać resztę w tajemnicy. Betworth nieźle się postarał,
żeby panią oczernić. Najpierw jednak damy sobie trochę czasu, a dopiero potem ujawnimy dowody pani
niewinności. Ale zrobimy to.

- Nie wątpię. Już zgodziliśmy się co do tego, że porządek musi być. Więc oczyści pan z zarzutów także

Morgana?

Morgan już był na szczycie urwiska. Jego sylwetka odznaczała się na tle nieba. Wyglądał na twardego i

zwinnego, ale także... samotnego.

Słodki Jezu...
- To będzie nieco trudniejsze - odpowiedział Andreas. - Jego przeszłość jest zdecydowanie bardziej mroczna.

Ale postaramy się... Dokąd pani idzie?

Pobiegła śladem Morgana.
- On tu nie wróci. Skłamał. Zbyt wiele razy się zawiódł, żeby uwierzyć w to, że... Skoro nie wrócił, to nie mogło

mu się wydawać, że dobił z panem targu. A niech to!

Morgan zniknął z pola widzenia.
- Morgan, wracaj! - krzyknęła. - Nie daruję ci tego!
Wbiegła na szczyt urwiska. Keller klęczał przy zwłokach Runne’ego, ale Morgana nigdzie nie było widać.
- Gdzie on jest? - spytała.
Keller ruchem głowy wskazał na północną stronę urwiska.
Pobiegła do jego krawędzi.
Nigdzie nie widać Morgana.
Zacisnęła dłonie w pięści, a oczy napełniły jej się łzami.
- Nie rób mi tego, Morgan! Ty sukinsynu! To nie fair! - krzyknęła.
Nie było odpowiedzi. Żadnego dźwięku.
Morgan zniknął.

Epilog

Trinidad

Na drobnym piasku nie było słychać jej kroków. Jednak wiedziała, że on zdaje sobie sprawę z jej obecności.

Nie oderwał wzroku od płótna, ale zauważyła lekkie spięcie mięśni na jego plecach.

- Nie powinnaś była przyjeżdżać, Alex.
Podeszła do niego.
- Skąd wiedziałeś, że to ja?
- Twój zapach cię zdradził. Nigdy nie zapomnę twojego zapachu. Nawet jeśli miałbym żyć jeszcze sto lat.
- Ja także nigdy nie zapomnę twojego zapachu. - Stanęła obok niego. - Chociaż mogę mieć problem z

rozpoznaniem go z odległości pięciu metrów.

- Jak mnie znalazłaś?
- Galen. Trochę mu to zajęło, ale wreszcie cię namierzył. Udałoby się to wcześniej, gdybyś tak często nie

zmieniał miejsca pobytu.

- Nie powinnaś była tu przyjeżdżać.
- Już to mówiłeś.
- Ale widocznie muszę powtórzyć. Andreas oczyścił cię z zarzutów, więc żyj własnym życiem.
- Właśnie to robię. Przyjechałam tutaj.
- Być może będę musiał zostać na tej wyspie bardzo długo. Andreas musi być ostrożny w próbach oczyszczenia

mnie. Może paść zbyt wiele kłopotliwych pytań. A my już kiedyś o tym rozmawialiśmy, że nie jest to życie dla
ciebie.

- To prawda. Ale teraz nie mam wyboru. Moje życie jest tam, gdzie ty jesteś - powiedziała drżącym głosem. -

Gdzie będziesz ty, tam będę i ja. Musisz do tego przywyknąć. Może teraz mnie jeszcze nie kochasz, ale
pokochasz. Dopilnuję tego.

- To żaden problem - mruknął, nie odrywając wzroku od obrazu.
Zesztywniała.
- To najgłupszy sposób wyznania uczuć, jaki kiedykolwiek słyszałam. Zasługuję na coś lepszego.
- To nie wyznanie. Wracaj do domu.
- Ani mi się śni. - Złapała go za ramię i szarpnęła nim, żeby odwrócił się do niej twarzą. - Posłuchaj mnie

uważnie. Przyjechałam tu i zamierzam zostać. Nie wyjadę tylko dlatego, że wydaje ci się, że będzie mi lepiej bez
ciebie. Utknąłeś tu ze mną. Mogę żyć na wyspie. Mogę się ukrywać. Mogę mieszkać gdziekolwiek, byle z tobą.
Jeśli zacznie mi się tu nudzić, zawsze mogę pojechać do Melis, pomagać jej w ratowaniu delfinów albo w
czymkolwiek innym. A teraz odłóż ten pędzel i chodź gdzieś, gdzie będziemy mogli się kochać. Zbyt dużo czasu
upłynęło...

113

background image

Spojrzał na nią.
- Nie wyjedziesz?
- Nie.
- Nigdy?
- Wybij to sobie z głowy. Nie pozbędziesz się mnie. Prędzej piekło zamarznie. Masz to jak w banku, Morgan.
Uśmiech rozjaśnił mu twarz, kiedy odkładał pędzel. Otoczył ją ramionami.
- Dzięki Bogu.

114


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Johansen Iris W polu rażenia
Iris Johansen W polu rażenia
Johansen Iris Mroczny tunel
Johansen Iris Eve Duncan 05 Mroczny tunel
Johansen Iris Zabójcze sny
Johansen, Iris Eve Duncan 04 Wszystkie kłamstwa
Johansen Iris 02 Złoty barbarzyńca
Johansen Iris Morze ognia
Johansen Iris Morze ognia
Johansen Iris Eva Duncan 03 Morderczy zywiol (czyt)
Johansen Iris A wtedy umrzesz
Johansen Iris Nieoczekiwana piesn
Johansen Iris A wtedy umrzesz
Johansen Iris Eve Duncan 03 Morderczy żywioł 2
Johansen Iris Zabójcze sny
Johansen Iris Ostateczny cel

więcej podobnych podstron