Bottero Pierre Ewilan z dwóch światów 03 Wyspa przeznaczenia

background image

Bottero Pierre

Wyspa przeznaczenia

Ewilan z dwóch światów

przełożyła Barbara Wicher

- Młodzi ludzie...

Doume Fil' Battis położył pomarszczone dłonie na kamiennym pulpicie. Zapowiadało się niezbyt
dobrze...

-

Młodzi ludzie, czy moglibyście, proszę, usiąść i się uciszyć?

Ogłuszająca wrzawa w sali wykładowej nie ucichła. Żaden z kandydatów nie zwracał najmniejszej
uwagi na nauczyciela.

-

Proszę, żeby wszyscy usiedli i zamilkli...

Twarz Doumea Fil' Battisa, ukryta częściowo pod gęstą brodą, nagle poczerwieniała.

-

Siadać, psiakrew, i zamknąć się!

Wybuch gniewu mężczyzny, zaakcentowany gwałtownym uderzeniem pięścią w marmurowy pulpit,
podziałał na wszystkich jak huk pioruna. Zapanowała martwa cisza. Stary człowiek skinął z uznaniem
głową.

-

Tak lepiej - stwierdził, mierząc wzrokiem słuchających teraz z uwagą zebranych. —

Nazywam się Doume Fil' Battis, jestem kronikarzem Imperium, i jeżeli nie będziecie odpowiednio się
zachowywać, zadbam o to, żeby jedyną akademią, na którą będziecie mieli wstęp, była akademia
zamiataczy ulic w Al-Poll. Zrozumiano?

Mężczyzna podniósł rękę na znak, żeby nie odpowiadano na to retoryczne pytanie, po czym podjął:

-

Jak co roku tematem mojego pierwszego wykładu będzie Ewilan Gil' Sayan. Nie zrozumiecie

tej legendarnej postaci, jeżeli nie postaracie się wyobrazić sobie Gwendalaviru takiego, jaki ona
odkryła, i jeżeli nie skupicie się na trzech zasadniczych punktach. Chodzi mi o: niezwykłość, wojnę
oraz Sztukę Rysunku. Po pierwsze, niezwykłość, ponieważ żyjemy w innym świecie niż ten, z którego
przybyła Ewilan; w świecie, którego istnienia absolutnie nie podejrzewała, w pewnym sensie
równoległym*... Ewilan pochodziła z Gwendalaviru, jednak nie wiedziała o tym. Nie zachowała
żadnych wspomnień z wczesnego dzieciństwa i żyła, pod nazwiskiem Camille Duciel, w niezbyt

background image

kochającej rodzinie adopcyjnej, aż do dnia, w którym - w celu uniknięcia wypadku - przeniosła się
tutaj.

* Przygody, do których nawiązuje Doume Fil' Battis, zostały opisane w pierwszym tomie trylogii
Ewilan z dwóch światów. Wyprawa.

Kronikarz zamilkł na chwilę, sprawdzając, czy słuchano go uważnie. Tak właśnie było, jak na
większości jego wykładów. Usatysfakcjonowany, podjął:

-

Po drugie, wojna, gdyż walczyliśmy wtedy z najazdem naszych nieczłowieczych sąsiadów

Raisów, manipulowanych przez inną złowrogą rasę, Ts'żerców. Wartownicy, jedyni ludzie zdolni
zmienić przebieg wojny, byli więźniami Ts'żerców, ponieważ Elea Ril' Morienval, sama również
będąca Wartowniczką, zdradziła. Kiedy przybyła Ewilan, hordy Raisów zalewały Imperium, miażdżąc
stopniowo alavi-riańską armię. Sytuacja wydawała się rozpaczliwa, gdy...

-

A trzeci punkt?

Osobą, która przerwała wykładowcy, była smukła, młoda dziewczyna o figlarnym spojrzeniu i
płomiennie rudych włosach. Doume Fil' Battis postanowił nie zareagować wybuchem gniewu.

-

Zaraz do tego dojdę. Sztuka Rysunku jest narzędziem, które pozwoliło Ewilan zbudować

legendę, będącą dzisiaj tematem naszych studiów. Ta Sztuka nie jest znana w tamtym świecie i tylko
przypadkiem Ewilan odkryła, że jest w stanie, wyłącznie za pomocą woli, uczynić prawdziwym to, co
sobie wyobraziła, czy też przenieść się w jednej chwili z jednego miejsca w drugie, z jednego świata
do drugiego, wykonując tak zwane przejście w bok. Nadążacie za mną?

Ruda dziewczyna skinęła z szacunkiem głową i kronikarz uśmiechnął się. W sumie nie wszyscy ci
młodzi ludzie byli źle wychowani...

-

Postanowiłem rozpocząć opowieść o Ewilan w nietypowy sposób, przedstawiając najpierw

postać, o której właśnie wspomniałem: Elćę Ril' Morienval. Éléa była Wartowniczką, tak jak rodzice
Ewilan. Istniało dwunastu Wartowników, których zadaniem było nadzorować Wyobraźnię, wymiar
pozwalający rysownikom uczynić prawdziwym to, co sobie wyobrażą, jak również Zwoje, czyli
ścieżki, które przez nią przebiegają. Éléa Ril' Morienval była ambitna i pozbawiona skrupułów.
Zapragnęła zawładnąć Imperium. W tym celu nie zawahała się zawrzeć paktu z Ts'żercami oraz
bojownikami Chaosu, grupą satanicznych ludzi. Altan i Élicia Gil' Sayan...

-

Powszechnie wiadomo jednak, że bojownicy...

Tym razem odezwał się kandydat o pewnej siebie minie. Doume Fil' Battis zareagował niezwłocznie.

-

Jeszcze słowo i wyleci pan za drzwi! — zagrzmiał. - Może chce mi pan udzielić lekcji na

temat faktów historycznych, które badam od lat? Przemądrzały karaluch!

Chłopak, który spowodował wybuch gniewu wykładowcy, skulił się, a siedzący obok niego koledzy
na wszelki wypadek odsunęli się. Kronikarz zaczerpnął głęboko powietrza.

-

Altan i Elicia Gil' Sayan, jak mówiłem, byli jedynymi Wartownikami, którzy sprzeciwili się

Eléi Ril' Morienval. Wcześniej przedsięwzięli pewne środki ostrożności. Umieścili swoje dzieci,
Ewilan i Akira, w drugim świecie, dla bezpieczeństwa wymazując ich wspomnienia. Dobrze zrobili,
gdyż wkrótce ponieśli klęskę i zaginęli. Sytuacja wymknęła się jednakże spod kontroli Elei. Z kolei
ona została zdradzona przez Ts'żerców i uwięziona z dziewięcioma innymi Wartownikami na skrajnej

background image

północy Imperium, w opuszczonym mieście, legendarnym Al-Poll, stworzonym częściowo przez
Merwyna. Tajemniczy i budzący trwogę Strażnik miał za zadanie uniemożliwienie komukolwiek
zbliżenia się do nich. Następnie Ts'żercy zablokowali dostęp do Wyobraźni, zakładając zatrzask w
Zwojach, i hordy Raisów napadły na Imperium. Gwendalavir, pozbawiony wsparcia rysowników,
opierał się z wielkim trudem. Jakieś uwagi?

Nikt ze słuchających nie zareagował. Doume zmarszczył brwi. Z roku na rok kandydaci stawali się
bardziej tchórzliwi, zanikały tradycje. Mężczyzna z trudem powstrzymał pomruk rozczarowania i
podjął:

- Tak wyglądała sytuacja w momencie przybycia Ewilan i jej przyjaciela Salima. Ewilan natychmiast
została wciągnięta w wir rozbieżnych interesów. Posiadała właściwie nieograniczoną moc,
przewyższającą zdolności jakiegokolwiek rysownika. Świadomi tego Ts'żercy chcieli jej śmierci,
podczas gdy Elei Ril' Morienval, której udało się z nią skontaktować, zależało, aby dziewczyna
odnalazła swojego brata, który uwolniłby więzionych Skrzepłych Wartowników, co w jej mniemaniu
potrafił uczynić. Wrócimy jeszcze do tematu Skrzepłych i przestudiujemy rysunek Ts'żerców, który
zdołał unieruchomić elitę alaviriańskich rysowników i pozbawić ją władzy. Wiedzcie po prostu, że
zbudzenie Skrzepłych było zadaniem niesłychanie skomplikowanym, wymagającym wyjątkowej
mocy. Na szczęście Ewilan otoczona była przyjaciółmi. Edwin Til' Illan, generał alaviriaiískiej armii i
legendarny wojownik; Duom Nil' Erg, słynny analityk, który w tamtych czasach nie był już
młodzieńcem; Bjorn, rycerz o lojalnym sercu; Maniel, żołnierz o barkach tytana; jak również...

Kronikarz przerwał, widząc, że dziewczyna o rudych włosach podniosła rękę.

-

Słucham?

-

Czy Edwin Til' Illan, o którym pan mówi, to ten sam, który jako pierwszy pokonał Ts'żercę w

pojedynku?

-

Tak, to właśnie ten. Gratuluję bystrości.

-

I pięknych oczu... - szepnął ktoś z przekąsem.

Uwaga wywołała dyskretne śmiechy, które kronikarz,

jako doświadczony mówca, zignorował.

-

Nieco później do tej grupy dołączyła Ellana Caldin, tajemnicza i buntownicza kobieta

należąca do gildii cieniołazów. Wszyscy razem wyruszyli do Al-Jeit, naszej stolicy, stawiając czoło
tysiącu niebezpieczeństw. Mistrz Duom, chociaż przekonany o zdradzie Éléi Ril' Morienval, mimo
wszystko zgodził się z jej słowami. Akiro, starszy brat Ewilan, wydawał się najodpowiedniejszą osobą
do zbudzenia Skrzepłych. Należało umieścić Ewilan w bezpiecznym miejscu, do czasu, aż będzie w
stanie wyruszyć na jego poszukiwanie. Los Imperium spoczywał w jej rękach.

W sali rozległ się lekki szmer zaniepokojenia, świadczący o tym, że słuchano z uwagą. Doume
położył mu kres jednym chrząknięciem.

-

W czasie podróży - kontynuował - Ellana została ciężko ranna, ratując życie Ewilan. Ponieważ

Ewilan opanowała już wykonywanie przejścia w bok, postanowiła dłużej nie zwlekać. W
towarzystwie Salima opuściła nowo odkryty świat w celu odnalezienia Akira i przekonania go, żeby
uratował Gwendalavir. Niestety, ich wysiłek nie przyniósł zamierzonych efektów. Akiro nie miał
najmniejszej ochoty rzucić się w wir przygód i, co najistotniejsze, zdawał się posiadać tylko

background image

zalążkową moc, niewspółmierną do zadania, które zamierzano mu powierzyć. W zaistniałej sytuacji
Ewilan i Salim postanowili wrócić sami, żywiąc jednak w sercach nikłą nadzieję: Élicii Gil' Sayan
udało się nawiązać kontakt z córką. Matka Ewilan żyła.

Kronikarz zamilkł. Kandydaci wpatrywali się w niego zasłuchani, czekając w prawie nabożnej ciszy,
aż podejmie opowieść. Doume wypił niespiesznie szklankę wody, wytarł usta wierzchem dłoni i ze
swadą zamiłowanego mówcy rozpoczął drugą część historii:

-

Zadanie zbudzenia Wartowników i wyzwolenia Gwen-dalaviru przypadło teraz Ewilan.

Dziewczyna w otoczeniu przyjaciół wyruszyła w drogę do stolicy. Do podróżnych przyłączył się
marzyciel z Ondiany, Artis Valpierre, który dzięki swej uzdrowicielskiej mocy wielokrotnie uratował
uczestnikom wyprawy życie. Ts'żercy zdawali sobie sprawę, że jeżeli Wartownicy zostaną uwolnieni,
zniszczą niezwłocznie zatrzask założony w Zwojach, zmieniając w ten sposób przebieg wojny. Z tego
względu za nadrzędny cel postawili sobie wyeliminowanie Ewilan. Żeby to osiągnąć, nasłali na
uczestników wyprawy hordy Raisów. Na szczęście Ewilan i jej towarzysze zdołali im uciec. Kiedy
ostatecznie doszło do starcia, walczącym przyszli z pomocą Faélsi, osobliwy lud, żyjący na terenach
położonych za lasem Barai'1. Wtedy właśnie do wyprawy dołączył Faéls Chiam Vite. W Al-Jeit
wszyscy spotkali się z Sil' Afianem, Cesarzem Gwendalaviru, po czym wyruszyli w kierunku Al-Poll,
miasta, w którym przetrzymywani byli Wartownicy. Popłynęli statkiem w górę Pollimage, aż do
jeziora Chen. Tam Ewilan spotkała Damę, olbrzymiego wieloryba o niezwykłej mocy, który wyjawił
jej, że jest mu potrzebna, nie tłumacząc nic więcej. Później, kiedy Ewilan została zaatakowana przez
ghula, interwencja Damy ocaliła jej życie*.

Kronikarz pochylił się do słuchaczy i wiedząc, że wywoływało to dobry efekt, zniżył głos, jakby
przechodził do poufnych zwierzeń.

- W drodze do Marchii Północnej Ewilan stopniowo nabierała pewności, że jej rodzice żyją, i
przysięgła sobie, że gdy tylko będzie to możliwe, wyruszy na ich poszukiwanie. Dlatego przy okazji
spotkania z Elćą Ril' Morienval musia-

* O tym wyzwoleniu opowiada drugi tom Ewilan z dwóch światów. Granice lodu.

ła zdobyć najważniejszą informację: gdzie Altan i Elicia byli przetrzymywani.

Studenci podnieśli ręce, żeby zapytać o szczegóły, jednak Doume Fil' Battis zignorował ich i podjął
zwykłym tonem:

-

Wyprawa dotarła w końcu do Al-Poll. Tam okazało się, że Wartowników pilnuje Smok,

trzymany na uwięzi przez rysunek Ts'żerców. Ewilan zrozumiała, że jest on Bohaterem Damy i że
Dama oczekuje od niej, iż go wyzwoli. Dziewczyna dokonała tego, po czym uwolniła Wartowników.
Smok odwdzięczył się jej, przychodząc z pomocą Bjomowi, Manielowi i Chiamowi, którzy osłaniali
tyły wyprawy przed hordą Raisów. Wyswobodzeni Wartownicy udali się do Cytadeli
Przygranicznych, żeby wspomóc armię cesarską. Ewilan nie zdążyła wypytać Eleę Ril' Morienval o
los swoich rodziców, wiedziała jednak, że spotka Wartownicz-kę w Cytadeli oddalonej o kilka dni
marszu. Skrzepli byli wolni, Wyobraźnia znowu dostępna, a ludzie na drodze do zwycięstwa. Ewilan
ocaliła Gwendalavir!

Ruda studentka wstała.

-

Misja Ewilan na tym się nie kończy. Ona...

background image

Kronikarz uciszył ją uspokajającym gestem.

-

Spokojnie, młoda damo! Ewilan spełniła pokładane w niej nadzieje, lecz jej misja tak

naprawdę dopiero się zaczynała. Musiała teraz dotrzeć do Cytadeli, żeby spotkać się z Eleą Ril'
Morienval i z pewnością stawić jej czoło. Ufała, że powiedzie się jej w tym starciu, mimo to decyzja
Ellany przyćmiła jej radość. Młoda kobieta postanowiła opuścić grupę i udać się na południe, a Salim,
który przysiągł, że będzie jej towarzyszył, odjeżdżał wraz z nią! Nic nie zdołało zmienić decyzji
Ellany i Ewilan z ciężkim sercem ruszyła w dalszą drogę. Bez przyjaciela!

*Wilki północy: potężne i niezwykle inteligentne ssaki, polujące w stadach. Są groźniejsze od ogrów i
prawie tak niebezpieczne jak ghule. Na szczęście bardzo mało interesują się ludźmi i ich
poczynaniami. Chyba że są głodne...

Encyklopedia wiedzy i mocy

Bjorn, czy to normalne, że latem pada śnieg?

Rycerz podrapał się po podbródku z kilkoma włoskami na krzyż, które starał się przeistoczyć w brodę.

- Nie mam pojęcia, Ewilan - oświadczył w końcu. - Nie mam najmniejszego pojęcia! Wkraczamy do
Marchii Północnej, krainy Przygranicznych. Na temat tego regionu krąży wiele opowieści. Tutaj
pewne jest tylko jedno: nic nie jest takie, jak zazwyczaj!

Camille westchnęła. Przed jej ustami pojawił się obłoczek pary, który po chwili zdmuchnął zimny,
wiejący od gór wiatr. Dziewczyna opatulona była w grubą wełnianą pelerynę, na głowie miała kaptur
podbity futrem, a mimo to zimno przenikało ją na wskroś i była przekonana, że przy najmniejszym
uderzeniu jej palce rozbiłyby się na tysiąc kawałków.

Barwy traw i drzew zacierały się w oddali pod cienką warstwą na razie delikatnego, przezroczystego
śniegu. Niebo było zachmurzone, a słońce całkiem niewidoczne. Pierwsze płatki zaczęły prószyć
wczesnym popołudniem, dostrajając pejzaż do nastroju Camille.

Dziewczyna po raz kolejny przypomniała sobie rozstanie z Salimem i po raz kolejny zacisnęła szczęki,
żeby się nie rozpłakać.

Wyjechali wcześnie. Ellana nie chciała przedłużać bolesnego rozstania, pożegnali się więc szybko.
Mimo to w oczach wielu osób pojawiły się łzy, a Bjorn otwarcie płakał.

Salim, jak nigdy, prawie się nie odzywał. Spojrzenie miał nieobecne, jakby celowo uciekał od
niemożliwej do zniesienia rzeczywistości, i starannie unikał zbliżania się do Camille. Zarzucił torbę na
ramię, zdając się nié odczuwać szczególnych emocji, i dopiero po przejściu kilku kroków wybuchnął:

-

Trzy lata i ani dnia więcej! Przysięgam, Camille!

Następnie odwrócił się do Ellany:

-

Na co czekasz? Musimy jechać, już czas!

Młoda kobieta przeciągle westchnęła. Jej zachowanie świadczyło o wewnętrznym rozdarciu. Patrzyła
raz po raz to na Salima, to na Camille, zatrzymując czasami wzrok na Edwinie, który przyglądał jej się
uważnie.

background image

Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, lecz zmieniła zamiar i chwyciła wodze konia.

-

W drogę! - rzuciła niepewnym głosem.

Ellana i Salim powędrowali na południe, nie odwracając się, a Szmer podążył spokojnie za nimi.
Camille poczuła ból w piersi, jakby jej serce zgnieciono jak papierową kulkę.

Bjorn i Maniel również postanowili udać się do Cytadeli, aby dołączyć tam do cesarskiej armii.
Natomiast Artis Valpierre i Chiam Vite, nie zwlekając, ruszyli swoją drogą.

-

My musieć pokonać płaskowyż Astariul - wyjaśnił Faëls. — Wy nie być zdziwieni, że my

chcieć jechać szybko i wykorzystać jasność dnia...

-

Tak rzeczywiście będzie rozsądniej - przyznał Edwin. -Bądźcie ostrożni — dodał. - Ghule,

chociaż najniebezpieczniejsze, nie są jedynymi stworzeniami grasującymi na płaskowyżu.

Jednak Chiam tylko nonszalancko wzruszył ramionami.

Zanim się rozstali, Artis podszedł do Camille.

-

Do widzenia, panienko — rzekł. — Będę przy tobie myślami. Jestem przekonany, że

odnajdziesz swoich rodziców.

Camille pocałowała Marzyciela w oba policzki, co spowodowało, że mężczyzna się zaczerwienił.

Upłynęły trzy dni, a grupie nadal trudno było odzyskać równowagę. Nawet nadzieje związane z
powrotem Skrzepłych Wartowników nie były w stanie przeciwważyć rozpaczy Camille. Edwin także
był w dziwnie ponurym nastroju, a mistrz Duom, który powoził zaprzęgiem, stracił wszelką ochotę na
rozmowę. Bjorn i Maniel podejmowali nędzne próby, mające na celu rozbawienie towarzyszy,
przeważnie jednak bez rezultatu.

Camille nie potrafiła skupić myśli na czekającym ją zadaniu. Chociaż z całego serca pragnęła uwolnić
rodziców, prześladował ją obraz Salima. Przeżyli wspólnie tak wiele, że bez przyjaciela czuła się jak
okaleczona. Bardzo za nim tęskniła i wciąż sobie wyrzucała, że nie potrafiła go zatrzymać. Brakowało
jej wszechobecności Salima, jego słów, jego nieustających żartów...

Z ponurych rozważań wytrąciło ją zachowanie jej wierzchowca. Jabłkowita klacz była wyraźnie
zdenerwowana.

- Spokojnie, Akwarelo — zanuciła łagodnie Camille. -Spokojnie...

Po chwili ogiery Bjorna i Maniela zatupały niecierpliwie kopytami, a Kokoszka i Koszałka, konie
zaprzęgowe, potrząsnęły uprzężą. Pokrzywa, która podążała za grupą, przywiązana do wozu, zarżała
przeciągle.

Przy rozstaniu z Salimem i Ellaną wspólnie ustalili, że najlepiej będzie, jeśli dodatkowa klacz, która
towarzyszyła im od Al-Jeit, zostanie z większą częścią grupy. Salim nie umiał jeździć konno, a Maniel
i Bjorn potrzebowali konia na zmianę. Ellana zakończyła dyskusję, stwierdzając, że znajdzie
wierzchowca dla Salima, kiedy chłopiec będzie gotowy do podjęcia nauki jazdy konnej.

Edwin nie nalegał. Pokrzywa była narowistą klaczą, która łatwo się płoszyła, czemu właśnie dawała
dowód, wzmagając niepokój innych zwierząt.

background image

-

Dlaczego są takie pobudzone? - zapytała Camille, odwracając się do przyjaciół.

-

Wyczuwają coś, czego my nie dostrzegamy i co wzbudza w nich strach. Trudno stwierdzić,

co...

-

Patrzcie! - zawołał Bjorn, wyciągając ramię w kierunku pagórka porośniętego gęstą

roślinnością. — Wraca Edwin. Może on będzie wiedział coś więcej.

Konie żołnierzy, przyzwyczajone do posłuszeństwa, uspokoiły się, natomiast Pokrzywa stanęła
niespodziewanie dęba. Postronek, którym była przywiązana, zerwał się i klacz popędziła na południe.
Maniel chciał ruszyć za nią w pościg, lecz zatrzymał go okrzyk nadjeżdżającego galopem Edwina:

-Nie!

Fechtmistrz zatrzymał się gwałtownie koło wozu. Na jego twarzy malowało się napięcie.

-Wilki! - powiedział zdyszanym głosem. - Stado wilków północy! Sądząc po ich wyciu, są bardzo
głodne. Nie zawahają się zaatakować ludzi. Jesteśmy w niebezpieczeństwie...

Mężczyzna rozejrzał się uważnie dookoła, po czym wskazał skraj iglastego lasu, oddalony o kilkaset
metrów.

-

Tam się schronimy. Ruszajmy!

W czasie jazdy Camille odwracała się kilkakrotnie, jednak padający teraz gęsty śnieg zasłaniał widok.
Kiedy dotarli do drzew, Edwin zeskoczył na ziemię.

-

Wspinaj się! - polecił Camille, wskazując wysoką choinę.

-Ale...

-

Nie dyskutuj! Wilki północy są groźne jak ogry. Musimy schronić się w bezpiecznym

miejscu.

Camille zamilkła, uchwyciła się pierwszej gałązi, weszła bez przeszkód na wysokość, którą oceniła
jako wystarczającą, i stanęła na rozwidleniu gałęzi. Edwin rzucił jej trzy torby, które udało jej się
jakoś przymocować obok siebie. W tym czasie mistrz Duom z trudem wspinał się na pobliskie drzewo
o niskich gałęziach.

Bjorn i Maniel z kolei, wykonując rozkazy Edwina, wy-przęgli Kokoszkę i Koszałkę.

Edwin wydawał żołnierzom pospieszne polecenia.

-

Uwolnimy nasze wierzchowce i zaczekamy na ziemi. Sprowokujemy wilki do zaatakowania

nas, żeby dać koniom czas do ucieczki. Na mój znak natychmiast schronicie się na drzewach. Nie
mamy żadnej szansy w bezpośrednim starciu z tymi bestiami, chodzi tylko o to, by chwilowo je
zatrzymać. Zrozumiano?

Wprowadzając słowa w czyn, Edwin klepnął swojego konia. Zwierzę, które grzebało kopytami w
ziemi, coraz bardziej nerwowe, ruszyło galopem, a za nim podążyły dwa konie pociągowe i ogiery
żołnierzy. Akwarela podniosła łeb ku swojej pani, jakby wahała się, czy ją zostawić.

-

Uciekaj, Akwarelo, szybko! - zawołała Camille. - Wilki są tuż-tuż!

background image

Słowa Camille oraz uderzenie, które Edwin wymierzył w zad klaczy, spowodowały, że Akwarela
wyskoczyła do przodu. Nie zwlekając już, ruszyła w ślad za innymi.

Był najwyższy czas.

Camille usłyszała pierwszy odgłos wycia i poczuła w sercu lęk. Głosy drapieżnych zwierząt obudziły
w niej pierwotny strach, który spowodował, że miała ochotę się ukryć. Rozdzierające wycie przybrało
na sile, aż wypełniło całą przestrzeń, po czym stopniowo osłabło i ucichło.

Stojący pod drzewami Bjorn i Maniel ściskali niespokojnie broń, a Edwin starał się przeniknąć
wzrokiem gęstą zasłonę śniegu.

Niespodziewanie na wycie wilków nałożył się odgłos kopyt cwałującego konia.

Pole widzenia Camille, tkwiącej na drzewie, nie przekraczało trzystu metrów, niemniej to ona
pierwsza zauważyła dwóch jeźdźców, zbliżających się pędem na jednym wierzchowcu.

Za uciekającymi gnało stado ciemnych, zatrważających kształtów, które trudno było rozpoznać, takie
były masywne i szybkie. Wilki północy miały niewiele wspólnego z trzymanymi w niewoli
zwierzętami, które Camille widziała w dzieciństwie w zoo i które zawsze kojarzyły się jej z
wychudłymi, niemrawymi psami.

Przywódcą stada było zwierzę o sierści czarnej jak noc, mierzące ponad metr w kłębie. Wilk gnał tuż
za uciekinierami.

Camille z przerażeniem pomyślała, że jeszcze moment i jego kły niechybnie wbiją się w pęciny konia.
Zmrużyła oczy, starając się rozpoznać jeźdźców. Kiedy jej się to udało, z zaskoczenia omal nie spadła
z drzewa. Przytrzymała się w ostatniej chwili i wykrzyknęła: - To Salim! To Salim i Ellana!

*Czy porozumiewanie się za pomocą telepatii jest naprawdę ściśle związane ze Sztuką Rysunku?
Różne są w tej kwestii zapatrywania. Z jednej strony bezsporny jest fakt, że tylko rysownik wysokiego
szczebla jest w stanie skontaktować się w myślach z wybraną osobą, jednak z drugiej strony nie można
zaprzeczyć, że kiedy kontakt zostanie już nawiązany, każdy potrafi prowadzić w ten sposób rozmowę...
Elis Mil' Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit

Edwin wbił szablę w ziemię i trzymał łuk w gotowości.

Naciągnął cięciwę, zbliżając lotkę strzały do policzka, i czekał.

Ellana i Salim usłyszeli krzyk Camille i odbili w kierunku grupy. Koń Ellany, obciążony podwójnym
brzemieniem, wyprzedzał zaledwie o metr pierwszego wilka. Dzikie zwierzę skoczyło nagle do
przodu.

Edwin rozwarł palce. Był znakomitym strzelcem, a jego łuk stanowił zatrważającą broń.
Śmiercionośna strzała pomknęła tak szybko, że była prawie niewidoczna, a mimo to wilk, jakby
ostrzeżony szóstym zmysłem, uniknął jej, robiąc zdumiewający przewrót. Strzała wpadła w zarośla.

Dzięki akcji Edwina uciekinierzy zyskali jednak kilka cennych sekund. Znaleźli się przy wozie i
zeskoczyli na ziemię.

-

Przywiążcie konia! - nakazał im Edwin. - Jeżeli ucieknie, będzie po nim!

background image

Ellana i Salim natychmiast wykonali polecenie, jakby nigdy nie opuścili grupy, po czym młoda
kobieta rzuciła do Salima:

-

Wchodź na drzewo!

Salim wahał się tylko przez moment, po czym błyskawicznie wspiął się po gałęziach choiny rosnącej
nieopodal tej, na której schroniła się Camille.

Wilki się zatrzymały. Mogłoby się wydawać, że nagle przestały interesować się ludźmi. Oczywiście,
wcale tak nie było. Jakby wprowadzając w życie starannie opracowaną strategię, rozproszyły się i
bardzo szybko otoczyły swoje ofiary. Samiec przewodzący stadu znalazł się na wprost ludzi i
przypatrywał im się uważnie wzrokiem błyszczącym inteligencją.

Edwin znowu napiął łuk i wypuścił strzałę. Wilk uniknął jej z nie większym trudem niż poprzedniej.
Mężczyzna się skrzywił.

-

Paskudna sytuacja! Będziemy musieli schronić się na drzewach.

-

Nie zostawię Szmera na pastwę tych bestii! - zawołała Ellana. — To tylko wyrośnięte dzikie

psy.

-

Mylisz się — mruknął Edwin. - Mamy do czynienia z wilkami północy. Dobrze je znam. Nie

mamy żadnej szansy...

Tkwiąca na drzewie Camille zamierzała właśnie odezwać się do Salima, kiedy poczuła, że mistrz
Duom zaczyna rysować. Natychmiast przeklęła w myśli swoje rozkojarze-nie i podążyła za nim do
Wyobraźni.

Wyłoniła się już po sekundzie.

Doznanie było niewiarygodne. Znajdowała tylko jeden sposób na określenie tego, co czuła:
ześlizgiwała się jak po tafli lodu! Wznowiła próbę i ponownie została wyrzucona z Wyobraźni.

Mistrz Duom tupnął ze złością nogą na konarze.

-

Hiatus! Tylko tego nam brakowało!

-

Co się dzieje? - zaniepokoiła się Camille. — Nie udaje mi się rysować.

-

Marchia Północna to kraina szaleńców! - uniósł się stary analityk. - Jedynie tutaj tworzą się

Hiatusy! Te miejsca nie podlegają klasycznym prawom Rysunku! Moc w nich pulsuje: niekiedy jest
bardzo intensywna, a czasem, jak teraz, zupełnie zanika.

-

Ale dlaczego? - zapytała, nie rozumiejąc, Camille.

-

Często tłumaczy się to zjawisko przygranicznym pochodzeniem Merwyna. To uproszczone

wyjaśnienie, które mnie nie satysfakcjonuje, ale niech skrzepnę, jeśli istnieje inne!

U ich stóp Bjorn wydał ostrzegawczy okrzyk. Wilk o brunatnej sierści ruszył prosto na nich, lecz w
ostatniej chwili zwinnie wyminął ludzi i wycofał się, zostawiając miejsce innemu zwierzęciu, które
skoczyło z boku. Bjorn ledwie uniknął jego kłów, a cios toporem, który wymierzył bestii, nawet jej nie
musnął. Dzikie zwierzęta znowu oddaliły się miękkim krokiem poza zasięg broni.

background image

Camille jeszcze raz spróbowała wejść do Zwojów, jednak i tym razem jej się nie udało. Zaczęła
natomiast wyczuwać moc emanującą z lasu, w którym się schronili. W jej głowie rezonowały coraz
mocniejsze głuche uderzenia. Salim poruszył się niespokojnie.

-

Camille... - zaczął, po czym umilkł. Zadrżał, a jego stopa zsunęła się z gałęzi, na której stał.

Na czole chłopca pojawiły się wielkie krople potu. Camille krzyknęła alarmująco, lecz sytuacja stała
się krytyczna i nikt nie zwrócił na to uwagi.

Wilki już atakowały. Ludzie, którzy zostali na ziemi, ustawili się plecami do siebie, obok
przerażonego Szmera.

Atak wilków okazał się pozorny. Zalśniły kły, kłapnęły szczęki, nie popłynęła jednak krew. Ostrza
świsnęły w powietrzu, a wilki wycofały się nietknięte.

Musimy schronić się na drzewach! - zdecydował Edwin. - W przeciwnym razie przy

następnym ataku jeden z nas zginie. Koń jest stracony, nic nie możemy dla niego zrobić.

Nie czekając na odpowiedź, mężczyzna wyciągnął rękę do postronka, którym przywiązany był Szmer.
Ellana patrzyła na to w milczeniu, z rozdartym sercem.

W tej samej chwili Salim zawył i zeskoczył z drzewa. Wylądował miękko, przekoziołkował i znalazł
się w przysiadzie, o mniej niż krok od czarnego wilka.

Zwierzę obnażyło dziąsła, ukazując przerażające kły, a jego uszy stanęły w szpic. Już miał
zaatakować, kiedy Salim zaczął wydawać wibrujące, gardłowe dźwięki. Edwin znieruchomiał z
naciągniętym łukiem w dłoni.

Wilki, ignorując swoje potencjalne ofiary, zbliżyły się do dwóch przeciwników, formując wokół nich
krąg uważnych spojrzeń. Postawa czarnego samca stała się jeszcze bardziej agresywna, sierść na jego
karku się zjeżyła. W odpowiedzi wzmogło się warczenie Salima. Chłopak zaczął przemieszczać się
powoli w bok. Wilk podążył za tym ruchem i wkrótce Salim znalazł się twarzą do przyjaciół.

Camille powstrzymała okrzyk zdumienia. Oczy Salima lśniły dzikim blaskiem widocznym z
odległości kilku metrów. Były żółte!

Salim zdawał się nabierać mocy i ruszył prosto na przeciwnika. Wilk już nie warczał. Po chwili
niespodziewanie przywarł do ziemi z uszami przylegającymi do głowy. Stado poruszyło się
niespokojnie i kilka rozsierdzonych zwierząt obnażyło kły. Kiedy jednak Salim wydał głuchy pomruk,
uspokoiły się w jednej chwili. Chłopak położył rękę na łbie samca nadal leżącego na ziemi i pochylił
się nad nim. Camille przestała oddychać.

Kiedy jej przyjaciel wbił energicznie zęby w ucho czarnego wilka, nie udało jej się powstrzymać
krzyku.

Nie rozległ się żaden inny dźwięk.

Jak gdyby ugryzienie było potwierdzeniem porażki zwierzęcia, wielki samiec podniósł się i otrząsnął.
Jeden z pozostałych wilków przygotowywał się, żeby skoczyć mu na kark, jednak stary przywódca
przewrócił go bez trudu na grzbiet i złapał za gardło. Chwilę trzymał go na swej łasce, a kiedy miał już
pewność, że tamten się poddał, rozluźnił uścisk kłów.

background image

Przywróciwszy w ten sposób swoje zwierzchnictwo nad stadem, odwrócił się i odszedł drobnymi
krokami. Reszta wilków podążyła za nim, nie obdarzając ludzi nawet przelotnym spojrzeniem.

Salim runął na ziemię i już się nie poruszył.

Edwin i Ellana rzucili się do niego. Camille zeszła prędko z drzewa i pędem dotarła do przyjaciela.

- Co to... - zaczęła, po czym urwała, zdając sobie z czegoś sprawę. Jej oczy rozszerzyły się ze
zdumienia.

Salim spał głębokim snem.

Cóż takiego, do diabła, mógłbym wam zdradzić na temat Merwyna Ril' Avaiona, co do tej pory
jeszcze nie zostało powiedziane? Może pewną wątpliwość albo raczej podejrzenie, które zrodziło się
w moim umyśle kilkadziesiąt lat temu i które rosło, aż stało się przekonaniem: Merwyn nie był
rysownikiem! Był kimś znacznie więcej...

Mistrz Duom Nil' Erg, przemowa rozpoczynająca 345. posiedzenie zgromadzenia gildii analityków

Zapadła noc. Na polanie nieopodal skraju lasu paliło się ognisko. Zgromadzeni wokół płomieni
podróżni starali się ogrzać. Przychodziło im to z trudem. Wprawdzie śnieg przestał już padać, jednak
powietrze nadal było mroźne, a silny wiatr przenikał przez ubrania.

Przed nastaniem zmroku Bjorn i Maniel zdemontowali drabiny oraz ławkę wozu i użyli ich do
skonstruowania prymitywnych platform w koronach drzew.

- Nie sądzę, żeby wilki wróciły - stwierdził Edwin. -Mimo to lepiej nie ryzykować. Tę noc spędzimy
na wysokości.

Salim nadal spał. Bardzo mocno. Nie zdołali go obudzić. Owinęli więc go dwiema kołdrami, po czym
położyli w kręgu ciepła od ogniska.

-

Czy ktoś może mi wytłumaczyć, co przydarzyło się temu chłopcu? - zapytał Bjorn.

-

Efekt Merwyna... - odparł lakonicznie mistrz Duom.

-

To znaczy? - Bjorn nie dawał za wygraną.

-

W Marchii Północnej można zaobserwować dziwne zjawiska związane ze Sztuką Rysunku,

które analitycy od wieków na próżno starają się wyjaśnić. Wszystkie prowadzone badania wiodą w
ślepy zaułek, na którego końcu znajduje się Merwyn!

-

Nie rozumiem, jaki to ma związek z Salimem... - drążył Bjorn.

-

Zaraz do tego dojdę. Niektóre miejsca są dosłownie przesycone mocą Merwyna. Czy to

dlatego, że w nich przebywał, czy też dlatego, że miały dla niego szczególne znaczenie. Nazywa się je
Hiatusami. Wszystkie nie są znane, daleko od tego, i jeżeli niektóre są bardzo rozległe, to inne z kolei
można pokonać jednym krokiem. Rysowanie w Hiatusie często okazuje się niemożliwe i zawsze jest
ryzykowne. Zdarzają się w nich osobliwe rzeczy i Alavirianie zazwyczaj ich unikają. Co ciekawe, w
Cytadeli nie zauważono nigdy żadnego dziwnego wypadku, chociaż aura Merwyna jest tam niezwykle
silna. Mury, sale dosłownie się w niej pławią. Jak daleko sięga pamięć analityków, nikt tam nigdy nic
nie narysował.

background image

-

Pomijając Strażnicę... - uściślił Edwin.

-Tak, to prawda - przyznał mistrz Duom. - Strażnica jest wyjątkiem potwierdzającym regułę!

Bjorn podrapał się po podbródku.

-Jestem tylko nędznym rycerzem, który z pewnością zbyt wiele razy oberwał po głowie, ale nadal nic
nie rozumiem! Jak to się stało, że oczy Salima nagle stały się żółte? I dlaczego zaczął udawać wilka?

-

Jesteśmy w Hiatusie, Bjorn! - wykrzyknął stary analityk. - Coś musiało drzemać w duszy

chłopca. Moc Merwy-na wydobyłą to na powierzchnię i wywołała przemianę.

-

Salim przemieni się w wilka?

Mistrz Duom wzniósł oczy do nieba.

-

Prędzej ty przemienisz się w ropuchę! Salim tak naprawdę nie stał się wilkiem i jego

„przemiana" jest jedynie tymczasowa! Najprawdopodobniej, kiedy się obudzi, w ogóle nie będzie
pamiętał, co się wydarzyło. Hiatusy, nawet jeżeli są źródłem dziwnych zjawisk, nigdy nie wywołują
fatalnych skutków. Prawdę mówiąc, sądzę, że to sposób, który Merwyn znalazł, żeby na przestrzeni
wieków przychodzić ludziom z pomocą. Przypominam ci, że nieoczekiwana interwencja Salima
wybawiła nas z poważnej opresji.

Przez kilka minut ciszę przerywało jedynie trzaskanie palących się gałęzi, po czym Edwin splótł
dłonie na karku i się przeciągnął.

-

A więc? - zapytał lakonicznie, nie zwracając się do nikogo w szczególności, mimo to

wszystkie spojrzenia bezwiednie skierowały się na Ellanę.

Na twarzy młodej kobiety pojawił się uśmiech.

-

A więc brakowało nam was! Przepraszam, ale publiczne mówienie o uczuciach nie jest w

moim stylu i nie powiem nic więcej.

Bjorn pogłaskał się po zaczątkach brody i otworzył usta. Oczy śmiały mu się już na myśl o
żartobliwych słowach, które miał zamiar wypowiedzieć, Ellana jednak zepsuła jego plany:

-

Zanim coś powiesz, lepiej się zastanów! - poradziła z błyskiem w oczach. - Widzę, że

przydałoby ci się golenie, nie prowokuj mnie...

Bjorn machnął ręką z rezygnacją, a Maniel wymierzył mu przyjacielskiego szturchańca.

Edwin przypatrywał się uważnie młodej kobiecie. Kiedy to zauważyła, na jej policzki wypłynął
rumieniec.

-

Ogromnie się cieszę, że wróciliście... - powiedział.

Ellana wstała i kryjąc zmieszanie, podeszła do Salima

zwiniętego w kłębek pod przykryciami. Camille podążyła za nią. Chłopak cicho chrapał, oddychał
jednak głęboko i regularnie.

-

Dziękuję - szepnęła Camille, ujmując rękę Ellany.

background image

-

Nie powinnaś mi dziękować - odparła młoda kobieta. -Nie zrobiłam tego wyłącznie dla

ciebie...

Camille spojrzała znacząco na Ellanę.

-

O tym chyba wiedzą wszyscy...

Przyjaciółki wybuchnęły śmiechem. Po chwili Camille spoważniała.

-

Nie będziesz miała problemów z gildią? - zmartwiła się.

Ellana wzruszyła ramionami.

-

Przystępując do organizacji, cieniołaz akceptuje pewne zasady, których nigdy nie naruszy,

jednak poza tym jest całkowicie wolny. Salim zostanie wtajemniczony i do mnie należy wybór
odpowiedniego momentu, żeby to uczynić. Do tego czasu nadal będę go kształcić.

-

Dlaczego więc od nas odeszłaś? - zapytała ze zdumieniem Camilłe.

-

Być może bałam się uczuć, które sobie uświadomiłam i do których nie chciałam się przyznać.

-

Chodzi o Edwina?

-Tak. I o ciebie. I Bjorna. I nawet Maniela i mistrza Duoma! Opuszczenie was pozwoliło mi
zrozumieć, jak bardzo mi na was zależy.

Camille pochyliła się i pocałowała Ellanę w policzek.

-

Byłabym naprawdę idiotką, gdybym nie wróciła! - zakończyła Ellana.

Noc nie przyniosła podróżnym wytchnienia.

Było bardzo zimno, a spanie na desce umocowanej na drzewie nie należało do najprzyjemniejszych. O
świcie Camille obudziła się cała zdrętwiała. Przeciągnęła się niespiesznie. Poprzez gałęzie widziała,
jak niebo zabarwia się na idealny błękit. Nie dostrzegła na nim ani jednej chmurki.

Odwiązała linkę, która zabezpieczała ją w czasie snu, i ześliznęła się na ziemię. Maniel, który jako
ostatni pełnił wartę, spojrzał na nią zdziwiony, Camille jednak uspokoiła go, wskazując wymownie
najbliższe krzaki. Żołnierz zrozumiał, uśmiechnął się i odwrócił wzrok.

Pokryta szronem ściółka trzeszczała pod stopami. Camille zdumiała ilość śladów pozostawionych
przez nocne zwierzęta. Chwilę szła, po czym nagle zmarszczyła brwi.

Głuche uderzenia, które słyszała wczoraj, rozległy się znowu, bardziej intensywne, bardziej określone.
Camille zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nie były to realne dźwięki i że być może tylko ona je
wychwytywała. Zlokalizowała mniej więcej źródło pulsowania, odruchowo odsunęła niską gałąź i
zagłębiła się w zagajnik.

Drzewa o niebieskawych igłach rosły tu wyższe, bardziej strzeliste. Oszałamiająco zielone krzewy
jałowca pokryte były intensywnie czerwonymi jagodami. Pnie przerzedziły się i przed Camille
otworzyła się polana pachnąca żywicą, tchnąca spokojną, przyjemną atmosferą.

background image

Camille wydawało się najpierw, że polana jest pusta, jednak po chwili zdała sobie sprawę, że tętnienie,
które ją przyciągnęło, dochodziło z jej centrum. Na opadającej łagodnym stokiem ziemi leżała cienka
warstwa śniegu, poprzecinana gdzieniegdzie kępami trawy, która oparła się przymrozkowi.

Camille czuła się dobrze. Pławiła się w dobroczynnej harmonii. Dziwne uderzenia naśladowały rytm
jej serca.

Stopniowo na polanie zaczął materializować się kształt. Najpierw był przezroczysty, niemal
iluzoryczny, następnie stał się wyraźniejszy, aż wreszcie sięgnął granicy rzeczywistości.

Na oczach Camille rodził się rysunek, a ona nie rozumiała, dlaczego się pojawiał i skąd pochodził.

Był to tęczowy blok o zaokrąglonych rogach, wysokości prawie metra i szerokości dwóch metrów.
Spoczywał na różowym marmurowym cokole poprzecinanym białymi żyłkami. Promieniował mocą.
Obiekt był tak doskonały, że mógł być wieczny, nie znajdując się tak naprawdę tutaj, mógł pojawiać
się i znikać za sprawą mocy, której Camille nie pojmowała. Zagłębiał się tak daleko w rzeczywistość,
że polana organizowała się wokół niego jak ostryga wokół perły.

Dziewczyna bez obawy podeszła bliżej. Wiedziała, że nie jest intruzem, że gdyby jej obecność była
niepożądana, obiekt ukryłby się przed jej zmysłami.

Był to grobowiec.

Ponadczasowy hołd dla osoby, która w nim spoczywała, odgrodzona od świata kryształową płytą.

Kobieta była nadzwyczajnie piękna. Śmierć nie zdołała zatrzeć łagodności i szlachetności rysów ani
przyćmić olśniewającej cery. Masa złotych włosów spływała kaskadami wokół twarzy o idealnym
konturze i wzdłuż linii cudownego ciała.

Na grobowcu nie było żadnego napisu, jakby uroda spoczywającej w nim kobiety czyniła zbytecznymi
wszelkie wyjaśnienia.

Camille była wstrząśnięta. W kąciku jej oka pojawiła się łza, spłynęła po policzku, oderwała się i
rozbiła na kryształowym wieku, wydając czysty, wysoki dźwięk, który przekształcił się w
rozdzierające wołanie: Vivyana!

Imię długo rozbrzmiewało echem w sercu Camille.

Kiedy Edwin znalazł ją, klęczącą pośrodku pustej polany, Camille płakała i każda jej łza była
poematem ofiarowanym utraconej miłości Merwyna.

*Panie, Elea Ril' Morienval stanowi zagrożenie dla Imperium. Jeszcze większe niżTs'żercy, ponieważ
jest to niebezpieczeństwo zdrady i zagraża nam od wewnątrz... Mistrz Carboist, list do Sal HiP
Murana, pana miasta Al-Vor

Platformy zostały zdemontowane, wóz załadowany, W a Salim nadal spał. W nocy się nie poruszył.
Nie zareagował też, kiedy Maniel zdejmował go z drzewa.

Mistrz Duom zachowywał pogodę ducha, co uspokoiło Camille. Dziewczyna nadal czuła się
poruszona tym, co niedawno zobaczyła, mimo to nie potrafiła rozmawiać na ten temat z przyjaciółmi.
Dręczyło ją pytanie: czy to możliwe, że Merwyn był Merlinem z legend drugiego świata?

background image

Podczas długich, samotnych wieczorów w bibliotece państwa Ducielów Camille z przejęciem czytała
o przygodach rycerzy Okrągłego Stołu i Merlina. Doskonale znała historię wielkiej miłości
czarodzieja i wróżki Vivyany. Czy takie podobieństwo imion mogło być zwykłym zbiegiem
okoliczności?

Postanowiła, że wypyta dyskretnie mistrza Duoma. Tymczasem jednak mężczyzna prowadził
ożywioną dyskusję z Edwinem i Ellaną.

-

Nie uda nam się dotrzeć do Cytadeli pieszo! - stwierdził kategorycznie starzec.

-

Nie mamy innej możliwości - odparł Edwin. - Wyruszenie na poszukiwanie koni byłoby

błędem. Zmusiłoby nas do rozdzielenia się i podjęcia poważnego ryzyka.

-

Przecież Salim nadal śpi! - upierał się mistrz Duom. -Jak go zabierzemy?

-

Wozem - odezwała się Ellana. - Pozostał nam przecież Szmer. Nie będzie zachwycony rolą

konia pociągowego, ale ją przyjmie. Edwinie, czy Cytadela jest jeszcze daleko?

-

Przynajmniej o trzy dni marszu, a jeżeli pogoda się zepsuje, więcej.

-

Sądzicie, że ocalały? - zapytała Camille. — Chodzi mi o Akwarelę i inne konie...

Edwin rozłożył ręce w geście niewiedzy.

-

Trudno powiedzieć. Miały sporą przewagę nad wilkami i nic nie pozwala przypuszczać, że

wilki podjęły przerwane polowanie. Ale Marchia Północna jest dzikim regionem, obfitującym w
niebezpieczeństwa...

Camille poczuła w sercu ukłucie niepokoju. Wyobraziła sobie Akwarelę, schwytaną przez drapieżne
bestie, i zadrżała.

-

Nie martw się — powiedziała pocieszająco Ellana, zrozumiawszy jej obawy. — Twoja klacz

jest niesłychanie sprytna, z pewnością da sobie radę.

Maniel położył Salima na wozie, a mistrz Duom wziął w dłonie lejce. Grupa, znowu w komplecie,
wyruszyła w drogę.

Pejzaż był wspaniały. Niebo miało ciemnoniebieską, prawie granatową barwę. Jasne słońce odbijało
się na śniegu, który już zaczynał topnieć. Lasy odcinały się plamami głębokiej zieleni, a kilka
kilometrów na północ wznosił się Łańcuch Poll ze swymi dumnymi szczytami i niedostępnymi
przełęczami.

Szmer dzielnie ciągnął wóz. Rozmokła ziemia narzucała mu umiarkowane tempo, co pozwalało
idącym podążać za nim bez wysiłku.

Od czasu do czasu Camille przechylała się nad drabinkami, żeby popatrzeć na Salima. Odkąd Maniel
położył go na wozie, chłopiec się nie poruszył, a jego oddech nadal był regularny. Głośniejsze
chrapnięcie, które wydobyło się z jego ust, wywołało uśmiech na twarzy Camille.

-

Sądzi pan, że Salim wkrótce się obudzi? - zagadnęła mistrza Duoma.

-

Szczerze mówiąc, Ewilan, nie wiem. Słyszałem o podobnych przypadkach, ale nigdy z

żadnym nie miałem do czynienia. Jestem wszakże przekonany, że nie ma powodu do niepokoju.

background image

Merwyn Ril' Avalon pomagał ludziom, kiedy byli ciemiężeni przez Ts'żerców. Całe życie czynił
dobro. Nie wierzę, że jego dziedzictwo może mieć zgubne skutki.

-

Kim była Vivyana? - zapytała niespodziewanie Camille.

Mistrz Duom obrzucił dziewczynę zdumionym spojrzeniem.

-

Skąd o niej wiesz?

Camille zawahała się przez sekundę, po czym zdecydowała się mówić.

-

Dziś rano w lesie zmaterializował się rysunek. To znaczy, niezupełnie. Nie było tam nikogo,

kto by go stworzył, rysunek powstał jakby sam z siebie. Po prostu się pojawił. Był to grobowiec.
Spoczywała w nim bardzo piękna kobieta. Wyczuwałam wokół moc. Ogromną moc. Sądzę, że
przewyższającą potencjał wszystkich Ts'żerców razem wziętych. Prawie tak ogromną jak ta Damy i
Smoka. I wtedy usłyszałam wołanie, skargę, imię: Vivyana! Było w tym krzyku tyle siły, tyle
rozpaczy...

Przed udzieleniem odpowiedzi mistrz Duom pogrążył się na chwilę w rozmyślaniach. Kiedy w końcu
się odezwał, jego głos był spokojny:

-

Miałaś dużo szczęścia. Nikt nie zna dokładnie pochodzenia Merwyna albo przynajmniej go

nie pamięta. Przybył w momencie, gdy ludzkość przeżywała jeden z najczarniejszych okresów.
Przyniósł ze sobą nadzieję, a następnie zwycięstwo. Opowiadają o tym rozliczne legendy. Tylu jest
cesarzy, o których dzisiaj zapomniano, a pamięć o Merwynie trwa, chociaż zmarł tysiąc pięćset lat
temu. Wiesz już, jak Merwyn złamał zatrzask Ts'żerców. Jednak nie wiesz jeszcze, że niedługo po
tym, jak jaszczurzy wojownicy zostali wygnani ze Zwojów i zdali sobie sprawę, że nie pokonają
Merwyna w bezpośrednim starciu, postanowili pozbyć się go fortelem. Zjednoczyli siły, żeby
narysować żyjącą istotę.

-

Czy to możliwe?

-

Nie powinno być możliwe, a jednak oni to uczynili! Stworzyli byt, który miał zgubić

Merwyna.

-

Potwora?

-

Nie. Kobietę. Vivyanę!

-

Ale to niedorzeczne! - zaprotestowała Camille. - Widziałam ją. Jest taka piękna, taka słodka...

-Właśnie na tym polegała pułapka. Dzieło Ts'żerców musiało być doskonałe, żeby Merwyn uległ jego
urokowi!

-

Czy podstęp się udał?

-

Tak. Nie można było zobaczyć Vivyany, nie stając się jej niewolnikiem...

-

Ale przecież ona nie była człowiekiem!

-To bez znaczenia, zdawała się czymś więcej. Doskonałością wcieloną w kobietę!

background image

Camille, zasłuchana w słowa mistrza Duoma, emocjonowała się zdarzeniami, które miały miejsce
piętnaście wieków wcześniej.

-

Ts'żercy uknuli swoje plany, nie posiadali jednak mocy Merwyna - podjął analityk. - Kiedy

tylko Merwyn zobaczył Vivyanę, zrozumiał, kim ona jest i kto nią manipuluje. A jednak wpadł w
utkaną sieć jak mucha. Vivyana z ogromną łatwością rozpaliła jego serce i duszę.

-Ale...

-

Ale to był Merwyn Ril' Avalon! Wyrwał jaszczurzym wojownikom stworzone przez nich

dzieło. Zerwał więzi, za pomocą których manipulowali Vivyaną. Uwolnił ją i ofiarował jej swą
miłość.

-

To cudownie! - zawołała Camille.

-Tak. Merwyn i Vivyana przeżyli wspólnie dziesięć lat w tak absolutnym szczęściu, że jeszcze dzisiaj
sławi się ich związek jako niepowtarzalny przykład. Następnie dosięgła ich klątwa Ts'żerców...

-

Co się stało?

-

Vivyana nie była prawdziwą istotą ludzką. Została stworzona, nawet jeżeli Merwyn ofiarował

jej wolność. Oboje wiedzieli, że jej egzystencja tak naprawdę nie jest realna, że jej przeznaczeniem
jest zniknąć jak wszystkie rysunki.

-

Można wyobrazić sobie rzeczy wieczne! - zbuntowała się Camille. - Sam mi pan to

powiedział! Wieże Al-Jeit, Łuk, Szafirowa Brama, one też zostały narysowane...

-

To są przedmioty, Ewilan, nie żyjące istoty! Narysowanie człowieka jest właściwie

niemożliwe, pragnienie utrzymania go w rzeczywistości dłużej niż kilka dni jest ułudą!

-

Ale przecież powiedział pan, że przeżyli szczęśliwie dziesięć lat!

-

Tak, moc Merwyna i siła miłości umożliwiły ten cud. Następnie pewnego dnia Vivyana po

prostu przestała istnieć.

Camille poczuła, jak w jej brzuchu zawiązuje się supeł. Mogła powtarzać sobie, że ta historia
wydarzyła się przed piętnastoma wiekami, lecz nie powstrzymało to fali zalewającego ją smutku.

-

A Merwyn? - zapytała cicho. - Co się z nim stało?

-

Zniknął. Niektórzy utrzymują, że oszalał z żalu, że z jego łez powstało jezioro Chen, że jego

gniew spowodował uformowanie się Łańcucha Poll... To są legendy. Pewne jest jedno: już nigdy go
nie widziano.

Camille zamknęła oczy. Pod jej powieki napływały łzy. Nie chciała, żeby analityk je zobaczył i
pomyślał, że jest śmieszna.

-To niesprawiedliwe... - rzuciła, oddalając się.

Mistrz Duom nie odpowiedział.

background image

Camille potrzebowała ponad godziny, żeby odzyskać pogodę ducha. Nie żałowała, że nie
opowiedziała mistrzowi Duomowi legendy o Merlinie i Vivyanie. Wersja alaviriań-slca była o wiele
piękniejsza...

Cień księżyca, Piórko na wietrze, Miłość absolutna. Eilundril Chariakin, jeździec mgły

I przemieszczanie się pieszo irytowało Bjorna i Ma-W niela. Nie dość, że dźwigali własne kilogramy,
to jeszcze musieli nieść ciężką broń. Mocno przy tym sapali i zupełnie stracili poczucie humoru. Raz
po raz spoglądali z zazdrością na wóz, którym powoził mistrz Duom, i przeklinali brak koni.

Niedługo po południowym postoju Camille podeszła do Edwina.

-

A więc, Ewilan, przygotowujesz się do spotkania z Eleą Ril' Morienval? - zapytał mężczyzna.

-

Nie ma takiej potrzeby - odparła spokojnie Camille. -Czuję, że mogłabym przenieść góry, aby

odzyskać rodziców. Może wydam się pretensjonalna, ale nie przestraszy mnie jakaś Wartowniczka,
choćby najpotężniejsza!

-

Nie wątpię! - stwierdził Edwin. - Myślę, że Elea zdaje sobie z tego sprawę. Będziesz jednak

musiała mieć się na baczności.

Dziewczyna wzruszyła lekceważąco ramionami. Na wszelki wypadek postanowiła jednak zebrać
pewne informacje.

-Jak Elea dostała się do Cytadeli? - zapytała.

-

Duom ci nie powiedział?

-W ostatnich dniach byłam trochę roztargniona... -usprawiedliwiła się Camille.

Edwin skinął głową.

-

Rozumiem... - rzekł i rozpoczął wyjaśnienia: - Wraz z otwarciem Zwojów przywrócono

system komunikacji armii, dla którego pracuje Duom. Wszyscy otrzymali instrukcje, zwłaszcza
Wartownicy, którzy nie są aż tak głupi, żeby po raz drugi okazać nieposłuszeństwo. Udali się do
Cytadeli, żeby uczestniczyć w końcowej bitwie przeciwko Raisom. Teraz, kiedy Imperium odniosło
zwycięstwo, z pewnością wrócili na poprzednie stanowiska rozsiane po całym Gwen-dalavirze.
Zgodnie z ostatnimi wiadomościami w Cytadeli pozostało jedynie dwóch Wartowników. W tym
Elea...

Camille zsunęła z głowy kaptur. Słońce świeciło jasno, a ruch przyjemnie ją rozgrzewał.

-

Intryguje mnie jedna sprawa. Co rozumiesz przez system komunikacji?

-Jak to co? Pocztę!

-

Chyba sobie... - zaczęła Camille, ale urwała, widząc w oczach fechtmistrza błysk wesołości.

Jak wszyscy erudyci Gwendalaviru, Edwin posiadł solidną wiedzę na temat drugiego świata, którą
właśnie wykorzystywał, żeby sobie z niej zażartować.

-

Bardzo śmieszne! - zaburczała. - Ale ja mówiłam poważnie. Chyba mam pewien pomysł...

-

Dobrze, Ewilan. Nie obrażaj się. To rysownicy wysyłają depesze.

background image

-

Jak to robią?

-

Najczęściej polega to na zleceniu im narysowania wiadomości.

-

Ale przecież nie wiedzą, gdzie znajduje się adresat!

-

To prawda. Wiadomości docierają w miejsce wcześniej do tego wyznaczone i następnie

przekazywane są w klasyczny sposób. Wystarczy, że rysownicy znają dokładną lokalizację biur
dystrybucji.

-

Rozumiem. A drugi sposób?

-

Jest rzadziej stosowany, ponieważ rysownik musi dostać się wyżej w Zwoje, na poziom, na

który niewielu z nich potrafi dotrzeć, a ci, którzy to potrafią, zajmują się ważniejszymi sprawami niż
dostarczanie wiadomości. W tym przypadku rysownik zwraca się bezpośrednio do rozmówcy. System
ten zarezerwowany jest dla niezwykle pilnych depesz oraz rozkazów Cesarza. Elea Ril' Morienval
użyła go, żeby się z tobą skontaktować. Nie mogę powiedzieć ci nic więcej, nic z tego nie rozumiem!

Camille podziękowała Edwinowi i już miała zamiar się oddalić, kiedy mężczyzna ją zatrzymał.

-

Zapomniałem o szeptaczach... Używa się ich dość rzadko, zresztą tę metodę już znasz.

Dziwnie się uśmiechasz, nie knujesz czasem czegoś?

-

To zbyt niejasne, żebym o tym mówiła.

-

Jak chcesz, Ewilan.

Camille przyjrzała się mężczyźnie. Odkąd wróciła Ellana, Edwin był spokojniejszy. Zbudzenie
Wartowników uwolniło go od ogromnego ciężaru, jednak tylko w obecności młodej kobiety wydawał
się naprawdę szczęśliwy. Camille miała nadzieję, że Ellana to dostrzega, i obiecała sobie, że jeśli tak
nie jest, szepnie przyjaciółce słówko. Następnie zaabsorbowały ją własne sprawy.

Miała pewien pomysł, lecz żeby go zrealizować, musiała najpierw upewnić się, że są już poza
obszarem Hiatusu. Tak właśnie było i dziewczyna bez trudu wśliznęła się do Wyobraźni. Dalszy ciąg
okazał się bardziej skomplikowany.

Wysyłanie wiadomości było zupełnie inne od tego, co do tej pory próbowała. I naprawdę trudne!
Zmieniła w związku z tym opinię na temat niebezpieczeństwa, które stanowiła Elea Ril' Morienval.
Wartowniczka skontaktowała się z Camille w myślach, będąc unieruchomiona, co świadczyło o tym,
jak doskonale opanowała Sztukę Rysunku. Nie należało jej lekceważyć...

Camille stopniowo doszła do wniosku, że po to, by porozumieć się z kimś na odległość, należało
dogłębnie zrozumieć funkcjonowanie jego umysłu. Było więc jeszcze bardziej zdumiewające, że Elei,
która nie znała Camille, udało się z nią skontaktować. Nagle Camille wydało się, że jej poczynania są
niezwykle śmiałe!

Zawzięła się jednak, skupiając się maksymalnie na swoich możliwościach, i niespodziewanie kontakt
został nawiązany. Najpierw wątły, po chwili stał się zupełnie wyraźny.

-

Wracaj, moja piękna... - szepnęła Camille. - Niebezpieczeństwo minęło, nie obawiaj się.

Bardzo za tobą tęsknię.

background image

W odpowiedzi w jej umyśle rozbrzmiało radosne rżenie. Z ust dziewczyny wyrwał się okrzyk
satysfakcji. Zdumieni towarzysze popatrzyli na nią uważnie.

-

Jakiś problem? - zaniepokoił się Bjorn.

-

Wręcz przeciwnie! - odparła wesoło. - Listonosz właśnie dostarczył mi dobrą wiadomość.

Rycerz spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami, za to Edwin wychwycił aluzję.

-

Co knujesz? - zapytał, marszcząc brwi.

-

Nie domyślasz się?

-

Nie, i przyznam, że trochę mnie to niepokoi.

-

Wkrótce zrozumiesz! - zapewniła go Camille, uśmiechając się tajemniczo.

Konie wróciły tuż przed zachodem słońca.

Akwarela pojawiła się pierwsza, harcując na szczycie zaokrąglonego wzgórza. Po chwili przybiegły
ogiery, a za nimi Kokoszka i Koszałka. Brakowało tylko Pokrzywy.

Podążając za młodą klaczą, zwierzęta przykłusowały do ludzi, którzy powitali je radosnymi
okrzykami.

-

Dlaczego tak wrzeszczycie? Można by pomyśleć, że nigdy w życiu nie widzieliście koni!

Odwrócili się gwałtownie.

Salim, stojąc na wozie, patrzył na nich tak zaspanym wzrokiem, że wybuchnęli gromkim śmiechem.
Chłopiec ziewnął szeroko i przeciągnął się, co wzmogło ogólną wesołość. Kiedy już się uspokoili,
Bjorn w imieniu wszystkich podsumował sytuację:

-

Witaj, mój chłopcze - powiedział. - Kiedy spałeś, mieliśmy święty spokój. Muszę jednak

przyznać, że naprawdę nam ciebie brakowało!

*Przygraniczni są surowi, odważni i dzicy. Ich kodeks honorowy jest twardy jak stal, a prawo
wyklucza wszelką pobłażliwość. Są wiernymi strażnikami Imperium, gdyż nigdy żaden cesarz nie
próbował ingerować w ich zwyczaje... Hon Sil' Pulim, przemowa do kandydatów do Czarnej Legii

1 miałem żółte oczy?

-Tak!

-

Co ty opowiadasz, staruszko?! Wmawiasz mi, że na czworakach mierzyłem się z wilkiem

ogromnym jak krowa i miałem żółte oczy? I chcesz, żebym w to uwierzył? Przestań pić!

Camille i Salim ze spuszczonymi nogami siedzieli obok siebie z tyłu wozu. Ich towarzysze zajmowali
się rozbijaniem obozowiska, a Camille powierzono zadanie zrelacjonowania przyjacielowi zdarzeń
poprzedniego dnia.

-

Salim, ty skorupiaku, powiedziałam ci prawdę! Doskonale o tym wiesz, więc przestań się

idiotycznie zgrywać!

background image

-

Dobrze, dobrze, nie obrażaj się. Przyznaj jednak, że to szokujące, kiedy człowiek dowiaduje

się, że stał się właściwie wilkołakiem...

-

Naprawdę nic nie pamiętasz?

-

Nic! Wspiąłem się na drzewo, a chwilę później zobaczyłem, jak klaszczecie na widok

powracających koni.

Camille westchnęła.

-

Mogę ci zagwarantować, że w międzyczasie, oprócz tego, że przemieniłeś się w wilka,

sakramencko pospałeś.

-

Dobrze, przyjmuję to do wiadomości. Z trudem, ale przyjmuję.,

-Tak lepiej...

Salim odchrząknął i podjął niepewnym głosem:

-

Camille?

-Tak?

-

Nie pocałujemy się, żeby uczcić nasze spotkanie?

-

Niestety nie. Obawiam się, że przeszkadzałby ci zapach alkoholu! - odparła drwiąco Camille. -

Poza tym, wiesz, całować się ze skorupiakami...

Salim wzniósł oczy do nieba.

-

Mówiłem to dla żartu...

-

No to się śmiej!

Camille zeskoczyła na ziemię i poszła do reszty towarzyszy. Zatrzymała się koło stosu gałęzi, który
Maniel położył właśnie na środku obozowiska.

-

Mogę? - zapytała mistrza Duoma.

-

Proszę, Ewilan.

Camille wśliznęła się do Wyobraźni i narysowała płomień. Następnie przeniosła swoje dzieło do
rzeczywistości. Chrust niezwłocznie się zajął.

Ellana, która przyglądała się scenie, głośno zaklaskała.

-

Dobra robota! Ja wcale nie mam daru i zawsze zdumiewa mnie, kiedy widzę, jak ktoś rysuje.

-

Sądziłam, że wszyscy potrafią stworzyć płomień - powiedziała Camille.

-

To prawda - przyznała młoda kobieta. - Dla większości ludzi jest to jednak o wiele trudniejsze

niż dla ciebie. Jeżeli o mnie chodzi, już dawno postanowiłam używać zapalniczki...

-

Czy zrozumiał, co mu się przytrafiło? - zapytała Ellana, wskazując Salima, który nadal

siedział z tyłu wozu.

background image

-

Tak sądzę. Chociaż musiałam mu to długo tłumaczyć.

-

A teraz co robi? Jest obrażony?

-

Nie. Myśli - sprostowała Camille.

Powrót Ellany i Salima ponownie scalił grupę. Bjorn i Salim podjęli niekończące się sprzeczki,
którym z humorem sędziował Maniel; mistrz Duom zrezygnował z roli nauczyciela i prowadził z
Camille pasjonujące dyskusje o Sztuce Rysunku, a Edwin i Ellana nie odstępowali się na krok.

Ociepliło się. Przedwczesny atak zimy był już tylko złym wspomnieniem. Stopniowo królowanie
objęła złota jesień, promienna jak uśmiech Salima, kiedy jego wzrok krzyżował się ze wzrokiem
Camille.

Ludzie północy nie są lepszymi rysownikami niż pozostali Alavirianie. Niektórzy nawet pozbawieni
są daru. A jednak w ich żyłach z pewnością płynie krew Merwyna Ril' Avalona... Elis Mil' Truif,
mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit

Cytadela była niebotyczna.

Wznosiła się na szczycie góry dominującej nad równiną; jej wysokie mury stapiały się idealnie ze
skalnymi płytami, przedłużając je. Trzy potężne wieże strzelały ku chmurom, a czwarta, zwieńczona
kryształową kopułą, zdawała się ich sięgać.

Edwin wskazał kopułę oświetloną porannymi promieniami słońca.

— To Strażnica! - obwieścił. - Merwyn zadbał o to, żeby widać z niej było połowę Imperium.

Salim popatrzył w milczeniu na wieżę, następnie na fecht-mistrza. Nie potrafiąc odgadnąć, czy Edwin
mówi poważnie, powstrzymał się od uszczypliwych komentarzy.

Reprymenda, której udzieliła mu Camille przed kilkoma dniami, spowodowała, że chłopiec zmienił
swą nadmiernie ironiczną postawę i starał się zachowywać uprzejmiej.

-

Nie ma tu miasta? - zapytała zdziwiona Camille.

-

Znajduje się wewnątrz murów, z drugiej strony góry -wyjaśnił Edwin, po czym zawołał: -

Patrzcie! Ktoś jedzie nam na spotkanie!

Rzeczywiście, na szczycie pobliskiego wzniesienia pojawiła się grupa jeźdźców, którzy zdążali w ich
kierunku. Przygraniczni szybko pokonali odległość dzielącą ich od podróżnych, olśniewając Camille
mistrzowską jazdą konną.

Kiedy znaleźli się w pobliżu, rozdzielili się na dwa szeregi, które zamknęły się za wozem, następnie
wykonali zwrot i się zatrzymali. Mieli na sobie zbroje z ciemnej skóry, takie jak zbroja Edwina, a zza
ich ramion wystawały identyczne szable.

Przybysze czekali nieruchomo i w milczeniu. Porywisty wiatr dorzucał świszczącą nutę do tej
osobliwej sceny. Camille przebiegł dreszcz. Przygraniczni nie mieli atletycznej budowy mężczyzn z
Czarnej Legii, a ich uzbrojenie było niewyszukane. A jednak wydawali się Camille jeszcze bardziej
imponujący.

background image

Edwin podjechał na koniu o krok. Przygraniczny naprzeciw niego zrobił to samo. Camille otworzyła
szeroko oczy, dostrzegając jasny warkocz na jego plecach oraz harmonijne rysy twarzy. Dziki jeździec
był kobietą!

Edwin uniósł rękę. Wojowniczka mocno przyłożyła do niej swoją.

-

Honor i odwaga! - powiedzieli razem.

Formuła oznaczała z pewnością koniec przepisowego powitania, gdyż przybysze wydali radosne
okrzyki i zeskoczyli na ziemię. Niezwłocznie otoczyli Edwina i wykrzykując pochwały, ściągnęli go z
konia. Camille usłyszała kilkakrotnie, jak nazywają go księciem Marchii. Edwin Til' Illan był
uwielbiany przez swój lud, który zdawał się przekonany, że niespodziewany triumf nad Raisami jest
wyłącznie jego zasługą.

W końcu Edwin wykrzyknął:

-

Posłuchajcie przez chwilę! - A kiedy zapadła cisza, podjął: - Nie byłem sam! Moi towarzysze,

prawdziwi bracia broni, pomogli mi! Bez nich nic nie byłoby możliwe!

Znowu rozbrzmiały okrzyki, które Edwin uciszył jednym ruchem ręki.

-

Jednak ta, której najbardziej zawdzięczamy zwycięstwo; ta, która zbudziła Wartowników, po

tym, jak pokonała bojownika Mentai; ta, która uwolniła Strażnika Al-Poll, jest tutaj! Synowie i córki
Merwyna, oto Ewilan Gil' Sayan!

Wszyscy spojrzeli na Camille.

Dziewczyna się zaczerwieniła. Chciała się odezwać, lecz z jej gardła nie wydobyło się ani jedno
słowo. Wśród zebranych panowała cisza. Camille czuła na sobie dziesiątki intensywnych,
nieprzeniknionych spojrzeń i chociaż nie była nieśmiała, sytuacja ją przytłaczała.

Nagle wojowniczka, która powitała Edwina, uniosła ręce na wysokość twarzy i klasnęła w dłonie. Po
chwili zrobiła to ponownie, wyznaczając powolny rytm, i jeden po drugim Przygraniczni przyłączyli
się do niej. Rozbrzmiał głośny hołd, dziki i urzekający. Cisza, która po nim nastąpiła, wzmogła
jeszcze uroczystość chwili.

-

Chyba czekają na przemowę... - szepnął Salim do ucha przyjaciółki.

Camille poczuła, że jej serce zaczyna szybciej bić. Nawet gdyby miała ochotę na składanie deklaracji,
nie byłaby do tego zdolna.

-

Dalej, odwagi, staruszko... - ciągnął szeptem Salim. -Jesteś gwiazdą, ponieś konsekwencje...

Camille zmusiła się do głębokiego zaczerpnięcia powietrza i spojrzała błagalnie na Edwina.

-

Przyjaciele - rzekł mężczyzna. - Ewilan jest bohaterką, która uratowała Imperium, ale to także

młoda dziewczyna, która od dawna nie spała w prawdziwym łóżku. Jest zmęczona, a właściwie
wycieńczona. Czy ofiarujecie jej gościnę w Cytadeli?

Przygraniczni zareagowali natychmiast. Wskoczyli na konie, a młoda wojowniczka zbliżyła się do
Camille.

-

Czy sprawisz nam zaszczyt, przyłączając się do nas?

background image

Camille spojrzała pytająco na Edwina. Mężczyzna skinął

głową.

-

Dopiero niedawno nauczyłam się jeździć konno - odparła - i nie jestem jeszcze w stanie

naśladować waszych

wyczynów, mimo to z przyjemnością i dumą będę wam towarzyszyć.

Bjorn poklepał Salima po ramieniu.

-

Jak ona to robi, żeby zachować taką pewność siebie? -mruknął. - Gdybym ja miał

odpowiedzieć, pewnie wybą-kałbym coś od rzeczy...

-

Nie wiem - przyznał Salim. - Ja też bym sobie nie poradził...

-

To właśnie dlatego nie jesteście na jej miejscu! — rzuciła kpiąco Ellana, zbliżając się do nich

z szerokim uśmiechem. Nagle, niezadowolona, zmarszczyła brwi. Młoda wojowniczka, która zaprosiła
Camille, podeszła do Edwina i dotknęła go.

-

Cieszę się, że cię widzę - wyznała. - Miesiące rozłąki były dla mnie ciężką próbą.

-

Rozłąka była także trudna dla mnie - odrzekł mężczyzna. - Często o tobie myślałem, Siam, i

bardzo mi ciebie brakowało.

Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie. Pocałowała Edwina w policzek, po czym, nie używając
strzemienia, wskoczyła na siodło.

-

Naprzód, Ewilan z Gwendalaviru! - zwróciła się do Camille. - Czeka na nas pan Cytadeli.

Spieszno mu usłyszeć opowieści o twoich przygodach.

Siam wbiła pięty w boki wierzchowca, a Przygraniczni popędzili za nią. Wystarczyło, że Camille dała
Akwareli lekki znak kolanami i klacz wystrzeliła do przodu. Jeźdźcy szybko

się oddalili. W ciszy, która nagle zapadła, rozbrzmiały słowa Ellany:

- Nie wiem, co myślicie, ale moim zdaniem ta dziewczyna jest bezbarwna i pospolita!

Edwin udał, że nie słyszy, a pozostali przezornie powstrzymali się od komentarzy.

Nie lubię Raisów. Nie mają żadnego poczucia estetyki. Merwyn Rit' Avalon

Bjorn zrezygnował z zapuszczania brody i właśnie kończył się golić, wyjaśniając drwiącemu z niego
Sali-mowi:

-

Widzisz, mój chłopcze, zarost okropnie kłuje, tak naprawdę nie grzeje i szkodzi mojemu

wdziękowi, ukrywając dumne, męskie rysy twarzy...

Salim wybuchnął tak gromkim śmiechem, że rycerz się wzdrygnął i skaleczył policzek ostrzem
brzytwy.

-

Widzisz, co narobiłeś? - powiedział zrzędliwie. - Jak chcesz, żeby Przygraniczne panny

doceniły moją autentyczną wartość, jeżeli pokażę im się oszpecony?

background image

-

To bez znaczenia, Bjorn, to bez znaczenia! - wykrztusił Salim, nie potrafiąc się uspokoić. - Z

brodą czy bez brody, ze szramą czy bez niej, nie ma żadnej różnicy! Jesteś taki

brzydki, że dziewczynom z Cytadeli przez wieki będą się śniły koszmary.

Jesteś po prostu zazdrosny! - odciął się rycerz.

-Wolałem cię brodatego... - oświadczył Maniel, który

z uśmiechem przysłuchiwał się tej wymianie zdań, siedząc w fotelu, z nogami na niskim stoliku.

Tak?! - zdumiał się Bjorn.

Oczywiście! Im mniej widać coś szpetnego, tym lepiej dla wszystkich!

Bjorn, urażony, odwrócił się do przyjaciół plecami.

Zazdrośnicy, ot co... - mruknął pod nosem. - Przemądrzały krasnal i głupia chodząca szafa

dębowa...

Salim zamierzał odpowiedzieć, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Mistrz Duom, nie czekając na
zaproszenie, wszedł do pomieszczenia i usadowił się przed nimi. Wyglądał godnie w swych pięknych
szatach z zielonego aksamitu i trzymał się prosto jak litera „I".

Jak to?! — wykrzyknął. — Jeszcze nie jesteście gotowi? Przypominam wam, że Hander Til'

Illan udziela nam uroczystej audiencji przed przewidzianym bankietem z okazji uwolnienia
Wartowników i rychłego zwycięstwa. To legendarna postać, ustępująca znaczeniem jedynie
Cesarzowi. Spóźnienie, nawet jeżeli nie dziwi w przypadku takich gbu-rowatych niedźwiedzi jak wy,
będzie uznane za poważną zniewagę!

Bjorn wykorzystał przerwę, którą zrobił analityk dla zaczerpnięcia powietrza, i wykrzyknął:

-

Jesteśmy gotowi! Idziemy za panem!

Mistrz Duom zmarszczył brwi.

-

Ogoliłeś się - zauważył. — Dziwny pomysł. Sądzę, że z brodą byłeś mniej brzydki.

Salimowi wyrwało się radosne parsknięcie, co ściągnęło na niego rozwścieczone spojrzenie analityka.

-

Mam nadzieję, młody człowieku, że będziesz potrafił się zachować! - upomniał go. -

Przygraniczni przestrzegają surowych zasad i rygorystycznego kodeksu honorowego. Jeżeli będziesz
odgrywać impertynenta, wyzwą cię na pojedynek, zanim twój zanikający mózg zdąży pojąć, co się
dzieje. Zrozumiałeś?

-

Zrozumiałem, szefie! - odpowiedział wesoło Salim.

Mistrz Duom wzniósł oczy do nieba, następnie odwrócił

się do Maniela.

-

Masz najwięcej rozsądku z całej trójki. Powierzam ci zadanie pilnowania tych dwóch.

Martwię się ogromnie nieuniknioną konfrontacją między Ewilan i Eleą Ril' Morien-val. Nie mam
czasu zajmować się aroganckimi nicponiami. Chodźmy już!

background image

To powiedziawszy, mistrz Duom odwrócił się na pięcie i wyszedł na korytarz.

-

Pojedynek? - zapytał Salim, łapiąc Bjorna za rękaw. -Żartował, prawda?

-

Nie, chłopcze. Marchia Północna to dziki, niebezpieczny region, na obraz tych, którzy tutaj

żyją. Nie raz słyszałem, jak mówiono, że Przygraniczni mają nikłe poczucie

humoru i że często rozstrzygają nieporozumienia za pomocą szabli.

Salim cicho syknął.

-

Czy Camille może zostać wyzwana na pojedynek?

-

Eléa Ril' Morienval ma w Cytadeli przyjaciół. Ludzi, którym może się nie spodobać, że podaje

się w wątpliwość jej lojalność.

-

Ale to zdraj czyni! Wszyscy o tym wiedzą!

-

Otóż nie! Większość Alavirian nie ma o tym pojęcia! W dodatku, przywracając Wartownikom

ich funkcje, Sil' Afian dał jasno do zrozumienia, że wybacza im odstąpienie od obowiązków.
Przygraniczni nigdy nie pogodzą się z tym, że ktoś mógłby negować decyzje Cesarza.

Salim chciał zaprotestować, lecz Maniel wypchnął go za drzwi.

-

Chodź! Jeżeli się spóźnimy, mistrz Duom gotów powiedzieć, że to moja wina.

Trzej przyjaciele ruszyli korytarzami Cytadeli, uważając, by nie zboczyć ze znanej im drogi. Salim
miał wrażenie, że jest w jakiejś zabytkowej twierdzy, nawet jeżeli ogromne oszklone okna, metalowe
struktury i wystrój nie miały absolutnie nic wspólnego ze znanymi mu fortecami średniowiecznej
Francji. W budowli we wspaniały sposób mieszała się tradycja i fantastyka. Chłopiec był w siódmym
niebie.

Salim, Maniel i Bjorn spotkali przyjaciół w sali reprezentacyjnej. Pomieszczenie było wielkie jak
pokład okrętu. Sufit podpierały olbrzymie kolumny z różowego marmuru.

Podłoga, wykonana z litej kryształowej płyty, była przezroczysta. W dole, dziesięć metrów niżej,
widać było głęboki basen, napełniony przejrzystą wodą. Pływały w nim spokojnie różnokolorowe
ryby, niektóre mierzące ponad metr. Sa-limowi z trudem udało się oderwać od nich wzrok. Pomimo
obecności kilkudziesięciu osób podłoga była idealnie czysta i chodzącym wydawało się, jakby stąpali
w powietrzu.

W głębi sali znajdował się tron wyciosany ze szlachetnego drewna o złocistym unerwieniu,
podtrzymywany przez tygrysa z nefrytu. Na tronie siedział władca Cytadeli, Hander Til' Illan.
Mężczyzna był niezwykle podobny do Edwina, co ogromnie zdumiało Salima. Pan Cytadeli miał takie
same ostre rysy twarzy, takie same stalowe oczy, taką samą postawę. Hander Til' Illan miał na sobie
skórzaną zbroję, typową dla swego ludu, i chociaż wydawał się sędziwy, imponował siłą i charyzmą.

Camille i Edwin stali przed nim, a Ellana i mistrz Duom trochę dalej, pośrodku grupy
Przygranicznych.

Salim chciał dołączyć do przyjaciółki, Ellana jednak przeszkodziła mu w tym, chwytając go mocno za
ramię.

background image

- Zachowuj się poprawnie, mały potworze... - syknęła do niego groźnym tonem.

Hander Til' Illan wstał, a dwie postacie ukryte w cieniu tronu postąpiły krok naprzód.

-To ona... - szepnął Salim do ucha Ellany. - To kobieta, która zdradziła rodziców Camille! Mężczyzna
obok niej też jest Wartownikiem. Widziałem go w Al-Poll.

Camille także zauważyła Eleę Ril' Morienval.

Wartowniczka spojrzała na dziewczynę i na jej ustach z wolna pojawił się uśmiech. Było w nim tyle
wyższości, że Camille się wzdrygnęła. Poczuła wstręt do tej ohydnej istoty. Zacisnęła pięści, z żalem
przypominając sobie słowa Edwina. Cytadela była odpowiednikiem Hiatusu, Wyobraźnia nie była
tutaj dostępna. Gdyby nie to, Camille z ogromną przyjemnością narysowałaby wiadro lodowatej wody
i wylałaby ją na głowę Wartowniczki.

Władca Przygranicznych zakończył przemowę i w sali rozbrzmiały oklaski. Dopiero wtedy Camille
zdała sobie sprawę, że wcale nie słuchała. Rozejrzała się wokół i uspokoiła się, widząc, że nikt nie
oczekuje od niej, żeby zabrała głos.

Jakby dostrzegając jej zmieszanie, Elea Ril' Morienval uśmiechnęła się szeroko. Pochyliła się i
szepnęła coś do ucha swego sąsiada, który parsknął cichym śmiechem.

Edwina otoczył tłum. Każdy chciał mu osobiście pogratulować.

Salim natychmiast dołączył do Camille.

-Widziałeś, jak ta żmija na mnie patrzyła? - zapytała z oburzeniem Camille.

-

Nie przejmuj się nią! - powiedział uspokajająco Salim. -Już niedługo wyrównam z nią

rachunki.

-

Zaczynasz być zarozumiały - stwierdziła Camille. - Jak niby masz zamiar to zrobić?

-Jeszcze dokładnie nie wiem... - przyznał Salim. - Ale to żaden problem. Mogę znaleźć pięćdziesiąt
sposobów w dziesięć sekund. Nie zapominaj, że pobierałem lekcje u cieniołaza...

-

Przez trzy dni, a nie przez planowane trzy lata! Wydaje mi się, że Ellana, nawet mając do

czynienia z tak błyskotliwym uczniem jak ty, była zmuszona ograniczyć program nauczania...

-

Nie bądź taka sceptyczna! - zaprotestował Salim. - Zobacz... *

Chłopiec szybkim, łagodnym ruchem musnął ramię Camille, odczekał chwilę i otworzył dłoń.

-

Ale... To moja sakiewka! - zdumiała się Camille.

-

A więc, staruszko? - zaśmiał się Salim. - Nadal masz jakieś wątpliwości?

-Już żadnych! - odpowiedziała z przekonaniem Camille. - Zasługujesz na tytuł zawodowca, przyznaję!
Muszę cię jednak o czymś uprzedzić. W tej sakiewce znajduje się ts'żerski sferograf.

-

Nadal masz to paskudztwo?! - skrzywił się Salim. - Dlaczego jeszcze się go nie pozbyłaś? Jest

bezużyteczne...

-

Nigdy nie wiadomo, Salimie. Nigdy nie wiadomo...

background image

W tej chwili do nastolatków podszedł Bjorn, wziął ich pod ramiona i pociągnął za sobą.

-

Bankiet powitalny odbywa się w sali obok - poinformował. - Właśnie zrobiłem rozpoznanie

miejsca. Ewilan, będziesz miała zaszczyt usiąść z prawej strony Handera Xii' Illana. Znajdziesz się
daleko od nas, ale nie martw się, dopilnuję, żeby Salim nie jadł palcami... - Rycerz przerwał na chwilę,
po czym podjął, przyjmując dumną pozę: - Powiedz mi, młoda damo, jak ci się podobam bez brody?

-

Jesteś czarujący, Bjorn! Niezwykle czarujący!

Mężczyzna wybuchnął śmiechem i wymierzył Salimowi

cios łokciem, od którego chłopiec omal nie znalazł się na podłodze.

-

Widzisz, chłopcze! - zawołał. - Prawda zawsze w końcu wychodzi na wierzch!

Sala bankietowa zbliżona była wielkością do sali reprezentacyjnej. Na środku stał imponujący stół,
długości prawie dwudziestu metrów, zastawiony smakowitymi potrawami.

-To wyjątkowe święto - wyjaśnił nieco zakłopotany Edwin, podszedłszy do Camille. - Zazwyczaj
Przygraniczni są o wiele bardziej umiarkowani... - dodał usprawiedliwiająco.

Dziewczyna pokiwała ze zrozumieniem głową i ruszyła w kierunku miejsca, które jej wyznaczono,
żałując, że zmuszona jest oddalić się od przyjaciół. Jedynie Edwin siedział naprzeciw niej. Éléa Ril'
Morienval usiadła obok fechtmi-strza i posłała Camille przesadnie szeroki uśmiech. Dziewczyna
zadrżała. Co gorsza, drugi Wartownik usadowił się z prawej strony Camille. Edwin, chcąc dodać jej
otuchy, mrugnął do niej okiem, jednak pokrzepiło ją to tylko nieznacznie. Hander Til' Illan wykonał
szeroki ruch ręką i goście usiedli. Władca Cytadeli nadal stał i opierając się pięściami o stół, pochylił
się ku zgromadzonym.

-

Przyjaciele! - rzekł silnym głosem. - Świętujemy dzisiaj niecodzienne wydarzenie: triumf nad

Raisami, naszymi odwiecznymi wrogami. Przygraniczni wypełnili swój obowiązek. Walczyliśmy bez
wytchnienia i bez lęku. A jednak to zwycięstwo nie jest naszą zasługą. Zawdzięczamy je Ewilan Gil'
Sayan i naszym wiernym Wartownikom. Wznieśmy toast na ich cześć!

Dając przykład innym, patriarcha uniósł wysoko ciężki, szklany kufel. Współbiesiadnicy poszli jego
śladem, aprobując głośno jego słowa.

Kiedy ponownie zapanował względny spokój, Wartownik siedzący obok Camille lekko się podniósł i
przemówił:

-

Panie...

-

Holts Kil' Muirt! - zawołał patriarcha. - Udzielam ci głosu. Wysłuchamy cię, gdyż odznaczasz

się wielką mądrością i zawdzięczamy ci wolność.

Wartownik skinął głową. Zanim zaczął mówić, zaczekał, aż zapadnie zupełna cisza.

-

Przede wszystkim chciałbym panu podziękować - zaczął mężczyzna. - Pana wdzięczność

rozgrzewa nasze serca. Współpracować dla dobra Imperium z wojownikami tak dumnymi jak
Przygraniczni to zaszczyt, którego zazdrości nam wielu. Muszę jednak, z całą uniżonością, sprostować
pańskie słowa. Zasługa zwycięstwa przypada wyłącznie Przygranicznym. My, Wartownicy, ponosimy
częściowo odpowiedzialność za niebezpieczną sytuację, w której znalazł się Gwendalavir. Cesarz oraz

background image

ty, panie, wspaniałomyślnie wybaczyliście nam nasze niewłaściwe zachowanie. Chciałbym w tym
miejscu odnowić naszą przysięgę wierności.

Hander Til' Illan pokiwał głową, usatysfakcjonowany.

-

Mówił pan - podjął Holts Kil' Muirt - ogólnie o Wartownikach, jak gdyby oni wszyscy

uczestniczyli w bitwie. Niestety, to nieprawda. Jedynie dziesięciu z nich walczyło z Raisami. Jedynie
dziesięciu z nich przeciwdziałało ts'zerskim strategiom. Jedynie dziesięciu z nich stanęło u pańskiego
boku! Ku mojemu wielkiemu wstydowi, dwoje z nich okazało słabość. Uciekli przed walką i ukryli
się, ściągając na siebie hańbę! Ich córka uczestniczyła w ocaleniu Imperium, ale Altan i Élicia Gil'
Sayan są tchórzami, niegodnymi, by wymieniać tu ich imiona!

Rozległ się brzęk tłuczonego szkła.

Camille rozbiła właśnie ciężki kufel, który trzymała w zaciśniętej kurczowo dłoni, na kości
policzkowej Holtsa Kil' Muirta.

Mężczyzna runął w tył, wydając okrzyk bólu. Rozbrzmiały podniesione głosy i wiele osób wstało z
miejsc.

Mówca się podniósł. Na jego policzku widniało brzydkie rozcięcie, a mimo to się uśmiechał.

Hander Til' Illan wydał dziki okrzyk i wrzawa ucichła, ustępując miejsca niemal zupełnej ciszy. W sali
zagrzmiał nasycony nienawiścią głos Holtsa Kil' Muirta:

-

Mój honor został zbrukany! Oczyścić może go jedynie krew. Żądam pojedynku!

-

To niemożliwe! - zawołał Edwin z twarzą wykrzywioną złością. - Celowo znieważyłeś

Ewilan, urągając jej rodzicom! Nikt z pewnością nie wie, co wydarzyło się siedem lat temu, kiedy
zdradziłeś, niemniej lojalność Altana i Élicii Gil' Sayan jest poza wszelkim podejrzeniem! Jesteś
jadowitym wężem, ale twój perfidny plan skazany jest na niepowodzenie. Ewilan to dziecko. Nie
możesz wyzwać jej na pojedynek!

Eléa Ril' Morienval odezwała się głosem miękkim jak jedwab i ostrym jak brzytwa, wskazując
Camille:

-

Czy naprawdę można powiedzieć, że dziewczyna, która pokonała Strażnika Al-Poll i

unicestwiła bojownika Mentai, jest jeszcze dzieckiem?

Argument spadł na zebranych jak maczuga. Edwin zbladł i odwrócił się do Handera Til' Illana.

-

Ojcze?

Starzec wydawał się przygnębiony, kiedy jednak podniósł głowę, podjął już decyzję.

-

Altan i Élicia są prawymi ludźmi - powiedział, patrząc uważnie na syna. - Zgadzam się z tym,

Edwinie, i całkowicie potępiam ten pojedynek... Nie mogę jednak zabronić, żeby się odbył! Nasze
prawo jest bezapelacyjne. Chociaż słowa Holtsa Kil' Muirta mogą być podszyte fałszem, Ewilan
zareagowała na nie w niedopuszczalny sposób. Pojedynek odbędzie się dziś wieczorem na Górnej
Łące.

Rozległy się okrzyki, ale kiedy Edwin uderzył pięścią w stół, zapadła cisza. Absolutna. Fechtmistrz
wbił wzrok w Wartownika.

background image

-Jesteś podłą istotą! - wycedził. - Nikczemniejszą od Ts'żercy! Zginiesz od ostrza mojej szabli,
przysięgam ci to na pamięć mych przodków.

Słowa padły z siłą topora.

Holts Kil' Muirt zbladł, zachował jednak uśmiech. Spojrzenia zwróciły się na Camille. Dziewczyna
poczuła nagły spokój.

- Moi rodzice nie zdradzili! - oświadczyła jasnym, wysokim głosem. — Wiem to, tak jak i wy
wszyscy to wiecie. Jestem przekonana, że nadal żyją, chociaż nie mam pojęcia, gdzie się znajdują.
Chcę być godna miana ich córki i nie uchylę się od tego pojedynku. Bądźcie jednak świadomi, że
dajecie schronienie potworom, które nadal knują w mroku. Przygraniczni, miejcie się na baczności,
oni chcą waszej zguby!

*Jesteście elitą cesarskiej armii. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Nie zapominajcie jednak, co
spotkało dziesięciu mężczyzn z Czarnej Legii, którzy niechcący sprowokowali Przygranicznego i jego
żonę. A jeśli nie przypominacie sobie tego zdarzenia, poproście, żeby opowiedział wam o nim jedyny
pozostały przy życiu żołnierz... Edwin Til' Illan, przemowa do kandydatów do Czarnej Legii

Nic z tego nie rozumiem! - oznajmił Maniel. - Dlaczego chcą się pozbyć Camille? Dlaczego w ten
sposób? I dlaczego wybrali właśnie ten moment?

Maniel w prostych słowach podsumował zagadnienie, które intrygowało większość Przygranicznych.

Bankiet się nie odbył.

Hander Til' Illan, rozdarty między obowiązkiem i własnymi przekonaniami, wstał i opuścił salę.
Przyjaciele podbiegli do Camille.

Wśród zgromadzonych zapanowało niezwykłe poruszenie. Éléa i Holts skorzystali z okazji i
dyskretnie się wymknęli.

Edwin wyprowadził przyjaciół z sali bankietowej. Znajdowali się teraz w cichym salonie.

-A jednak to proste - stwierdził fechtmistrz. - Wartownicy zawiedli. Cesarz wybaczył im, gdyż sądzi,
że raczej niewłaściwie ocenili sytuację, niż świadomie zdradzili. Sprawa wyglądałaby inaczej, gdyby
dowiedział się, jakie w istocie były zamiary Morienval i Muirta, a Ewilan jest jedyną osobą, która
może jeszcze udowodnić ich wiarołom-stwo.

-

Ale jak? - nie rozumiał Bjorn.

-

Uwalniając moich rodziców! - odparła Camille. - Nie wiem, ani gdzie są, ani kto ich więzi, ale

zrozumiałam przed chwilą, że znajdują się poza zasięgiem tych obłudników. Eléa Ril' Morienval
obawia się, że ich odnajdę i że będą chcieli wyrównać z nią rachunki. Wie, że jestem do tego zdolna, i
chce się mnie pozbyć. Nie rozumiem natomiast, dlaczego tak niezręcznie wyzwali mnie na pojedynek,
ryzykując ściągnięcie na siebie potępienia Przygranicznych. Nie chcę być zarozumiała, ale szczerze
mówiąc, jestem przekonana, że posiadam więcej mocy niż tych dwoje razem wziętych. Jaki sens ma
ten pojedynek?

Edwin westchnął przeciągle.

background image

-

Rzecz w tym, Ewilan, że jeszcze wszystkiego nie wiesz... - odezwał się w końcu. - Górną

Łąką nazywa się dziedziniec Cytadeli, na którym Zwoje są niedostępne. Pojedynki Przygranicznych
odbywają się z użyciem szabli!

Bjorn rzucił wiązankę przekleństw, a Salim zerwał się z miejsca.

-Ależ to szaleństwo! - wykrzyknął. — Zorganizowane morderstwo! Camille nigdy nie miała w ręce
broni. Musimy coś zrobić!

-

Słyszałeś, co powiedział władca Cytadeli? - odparł Edwin przez zęby. — Dobrze znam

mojego ojca. Zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje, i zapobiegłby temu, gdyby tylko mógł. Ma
jednak związane ręce. Prawo jest po stronie Muirta!

-Tracimy czas na bezużyteczne rozmowy! - stwierdziła nagle Ellana. - Musimy podjąć szybkie
decyzje. Camille, czy zgadzasz się uciec, żeby uniknąć tego pojedynku?

-Nie.

-

Tak właśnie myślałam. Zajmę się więc tym przeklętym tchórzem! Nie będzie pojedynku i...

-

Nie licz na to - przerwał jej Edwin. - Holts Kil' Muirt zamknął się z Eleą w Strażnicy, jedynym

pomieszczeniu w Cytadeli, w którym można rysować. Znajdują się tam ich apartamenty. Mają tam
wstęp wyłącznie rysownicy najwyższego szczebla. Ewilan mogłaby dostać się tam bez trudu, ale
wątpię, żeby zgodziła się rozwiązać ten problem na twój sposób.

Ellana zamknęła oczy.

-W takim razie, Camille, będziesz walczyć - powiedziała po chwili. - Mamy przed sobą sześć godzin.
Edwin, potrzebujemy spokojnego miejsca na trening. Czy da się to załatwić?

Zanim fechtmistrz zdążył odpowiedzieć, rozległo się pukanie do drzwi.

Mistrz Duom poszedł otworzyć.

Na progu stała młoda jasnowłosa dziewczyna, która wyjechała im na spotkanie, kiedy zbliżali się do
Cytadeli.

-

Przyszłam zaproponować wam pomoc - oznajmiła.

Ellana zamierzała ją ofuknąć, ale Edwin już wstał i ruszył

w jej stronę.

-

Wejdź, Siam - powiedział. - Cieszę się, że przyszłaś.

Następnie odwrócił się do przyjaciół.

-

Nie miałem jeszcze okazji przedstawić wam swojej młodszej siostry, Siam.

Westchnienie ulgi, które wydała Ellana na wiadomość o tej więzi rodzinnej, zostało zauważone tylko
przez mistrza Duoma, który był zbyt taktowny, żeby pozwolić sobie na komentarze.

Siam trzymała w rękach długi przedmiot, zawinięty w fioletowy jedwab.

background image

-

Przyniosłam to dla Ewilan. To moja pierwsza szabla. Jest lekka, przystosowana do jej wzrostu

i wieku. Mogę także, jeżeli tego zechce, pomóc jej przygotować się do pojedynku.

-

Siam urodziła się z szablą w ręce - powiedział Edwin. -Nikomu nie życzyłbym, żeby

zmuszony był się z nią zmierzyć!

Camille słuchała rozmowy przyjaciół, jakby jej ona nie dotyczyła. Właśnie próbowała po raz czwarty
wejść do Wyobraźni. Na próżno! Odniosła przykre wrażenie, że sytuacja zupełnie wymyka się jej
spod kontroli. Zmusiła się jednak do uśmiechu.

-

Bardzo dziękuję - zwróciła się do młodej Przygranicznej. - Nie wiem, czy na coś się to zda,

ale jestem wdzięczna za propozycję.

-

Dosyć tych negatywnych myśli! - stwierdziła Ellana. -Zajmiemy się tobą, a dziś wieczorem

zrobisz mi przyjemność i potniesz ten pomiot Ts'żerców na kawałki. Do dzieła!

Ellana wzięła Camille za rękę i zmusiła ją, żeby wstała.

-

Mogłybyśmy wykorzystać małą zbrojownię - powiedziała Siam, zwracając się do brata. - Co o

tym sądzisz?

Edwin w odpowiedzi skinął głową.

Dwie młode kobiety i Camille opuściły pomieszczenie.

Salim popatrzył badawczo na Bjorna.

-

Naprawdę nauczą ją walczyć? - zapytał z nadzieją.

Rycerz westchnął i spojrzał uważnie na towarzyszy.

-

Nie, chłopcze... - odpowiedział ze ściśniętym gardłem. — Po prostu nie chcą bezczynnie

czekać. Nie można nauczyć się władać szablą w jedno popołudnie. Nawet w dwa, dziesięć czy sto.
Ewilan nie ma w tym pojedynku żadnej szansy!

*Wyobraźnia jest wymiarem; światem, który jednak nie jest zamieszkany. Tylko rysownicy odwiedzają
go na krótko, przemieszczając się w Zwojach. W każdym razie taka jest powszechna opinia, ale czy
jest prawdziwa? Czy nie jesteśmy jak ślepcy, którzy dotykając drzwi, sądzą, że napotkali ścianę?
Duom Nil' Erg, Osobiste zapiski

Camille omiotła wzrokiem Górną Łąkę. Był to rozległy taras bez balustrady, wznoszący się z trzech
stron nad licznymi budynkami i otwartymi przestrzeniami chronionymi przez imponujące mury
zewnętrzne. Nad tarasem górował balkon, czarny od ludzi.

Na krańcu dziedzińca stał nieruchomo Holts Kil' Muirt. Przyjaciele Camille wmieszali się w tłum.
Władca Cytadeli dopilnował, żeby nie mieli przy sobie broni i żeby znajdowali się w otoczeniu osób,
które miały zapobiec wszelkiej interwencji. Nawet Salimowi przydzielono obstawę dwóch
Przygranicznych, którzy w każdej chwili gotowi byli go powstrzymać.

Edwin wściekał się całe popołudnie, próbując przekonać ojca, żeby zakazał tego pojedynku. Na
próżno!

background image

Camille wyobraziła sobie fechtmistrza z mięśniami zawiązanymi w węzły i zaciśniętymi pięściami.
Strażnicy, którym powierzono zadanie pilnowania go, z pewnością nie czuli się pewnie...

Uśmiechnęła się gorzko, czując ból w przedramionach. Ellana i Siam urządziły jej niezły trening!

— Musisz zaskoczyć tego syna Ts'żerców! — stwierdziła z mocą Ellana. - Jest przekonany, że zabije
cię bez trudu, więc nie będzie miał się na baczności. Możesz go pokonać!

Camille zacisnęła mocno palce na rękojeści, tak jak ją nauczono. Szabla była doskonale wyważona.
Dziewczyna z mimowolną fascynacją spojrzała na tę piękną broń o niebezpiecznym ostrzu.

Czy naprawdę ma szansę?

Holts Kil' Muirt ruszył w jej kierunku zdecydowanym krokiem.

Camille postarała się nie myśleć o niczym i użyć całej swojej woli, żeby wejść do Wyobraźni. Została
stamtąd wygnana w niecałą sekundę. Ześlizgiwała się, jak w lesie w obliczu wilków.

Jednak tym razem nie dała za wygraną.

Ruszyła do ataku, starając się przeforsować sobie drogę. Przez krótką chwilę wierzyła, że jej się uda,
następnie powtórnie została stamtąd wyrzucona.

Holts Kil' Muirt znajdował się już zaledwie w odległości dziesięciu metrów. Jego twarz wykrzywiał
złowrogi uśmiech.

Przez umysł Camille przemknęły rady Siam i Ellany. Pozycja, postawa, centra, natarcie, sparowanie,
przeciwnatarcie...

Ponownie rzuciła się na podbój Zwojów.

-

Pracuję, psiakrew! Dajcie mi spokój!

Rozdrażniony głos rozległ się w umyśle Camille jak trzaś-

nięcie z bicza, jednak nie było w nim groźby.

Camille, zdumiona, prawie się wycofała i omal nie straciła kontaktu. W ostatniej chwili zebrała się w
sobie. Wiedziała, że za chwilę Holts Kil' Muirt zaatakuje. Mogła zrobić tylko jedno:

-

Potrzebuję pomocy! Szybko!— zawołała w myślach.

Nastąpiła chwila ciszy, która w odczuciu Camille trwała wieczność. Dziewczyna utrzymywała się w
niestabilnej równowadze na granicy Wyobraźni i rzeczywistości. Nadal nie miała prawa wstępu do
Zwojów. Ten głos był jej jedyną nadzieją. Rozbrzmiał znowu, tym razem bardziej przyjazny.

-

Hmm, widzę... Użyj sferografu. Ja zajmę się szablą.

Camille otworzyła oczy. Holts Kil' Muirt znajdował się

tuż przed nią. Dziewczyna upuściła broń na ziemię i włożyła rękę do kieszeni.

Mężczyzna uniósł szablę. Zamieszanie na balkonie, wzrastające od kilku minut, sięgnęło zenitu.
Ludzie rzucili się na siebie. Przez przerażającą sekundę Camille bała się, że nie zdoła odwiązać

background image

sznurków sakiewki. Jej palce poruszały się nerwowo i chaotycznie. Udało się jej w chwili, gdy szabla
przeciwnika opadała na jej szyję.

Dziewczyna zacisnęła zęby w oczekiwaniu na okropny ból.

Poczuła zaledwie lekkie uderzenie.

Holts Kil' Muirt wpatrywał się z ogłupiałą miną w kartonowy walec, który trzymał w dłoni. Nie
zastanawiając się dłużej, Camille przystąpiła do działania. Wyciągnęła ramię i przytknęła mocno
ts'żerski sferograf do czoła przeciwnika. Rezultat przeszedł jej najbardziej szalone wyobrażenia.

Dało się słyszeć obrzydliwe skwierczenie i rozeszła się ohydna woń. Mężczyzna zawył, rozłożył
ramiona i nadal krzycząc, runął na kolana. Camille odstąpiła o krok. Cała się trzęsła. Sferograf
wyleciał z jej dłoni i potoczył się po dziedzińcu. Holts Kil' Muirt już się nie podniósł. Kiedy jego
krzyk przebrzmiał, mężczyzna upadł twarzą na ziemię. Przez krótką chwilę wstrząsały nim drgawki,
po czym znieruchomiał.

Przez plecy Camille przebiegł długi dreszcz, a na jej czole i skroniach pojawiły się krople zimnego
potu. Myśl, że zabiła człowieka, wydawała jej się nieznośna, nawet jeżeli był to bezlitosny zabójca.
Poczuła narastające mdłości.

W jej umyśle powtórnie rozbrzmiał głos, tym razem zabarwiony pokrzepiającą wesołością:

-

Nie jest martwy, mała, po prostu zdziecinniał. I bardzo dobrze. Zmiana w warzywo stanowi w

jego przypadku niespodziewany postęp ewolucyjny!

-

Kto... kto mówi? - zapytała bełkotliwie Camille.

Nikt nie odpowiedział.

-

Camille!

Odwróciła się.

Salim zeskoczył z balkonu, podniósł się z trudem i ruszył w jej kierunku, utykając.

-

Co się stało? — wydyszał.

Camille uśmiechnęła się do niego. Ręce przestały jej drżeć, jednak nogi nadal miała jak z waty.

Wskazała bramę, która właśnie się otworzyła i przez którą wpadła Ellana, Edwin i tłum
Przygranicznych.

-

Tam są przecież schody, Salim. Zawsze musisz się popisywać... — urwała, gdyż przed jej

oczami zatańczyły czarne punkciki, po czym dokończyła szeptem: - To brzydka wada...

Jej twarz stała się biała jak papier i dziewczyna powoli osunęła się na ziemię. Salim zdążył jeszcze
wyciągnąć ramiona, żeby ją podtrzymać. Kiedy dobiegli pozostali, przyciskał ją do siebie.

-

Nic jej nie jest... - wyszeptał z wyrazem błogiego szczęścia na twarzy. - Tylko zemdlała.

Pollimage jest kręgosłupem Imperium, Wielki Ocean Południowy jego stopą, a Piraci aliańscy kolcem
w tej stopie. Od wieków! Wszelkie próby pozbycia się tego kolca spełzły na niczym. Zaledwie kilku

background image

rysowników zdołało wylądować na archipelagu. Nigdy ich już więcej nie zobaczono... Sal Hil' Murań,
pan miasta Al-Vor, Dziennik okrętowy

kiedy Camille odzyskała przytomność, leżała w wygodnym łóżku w pomieszczeniu, do którego przez
zaciągnięte zasłony sączyło się łagodne światło.

Kichnęła, czując cierpką woń drażniącą jej nozdrza. Podniosła powieki i zobaczyła twarz
pochylającego się nad nią starca. Mężczyzna się wyprostował. Był prawie łysy, miał długą białą brodę
i jasnoniebieskie, błyszczące inteligencją oczy.

-

Merwyn? - wyszeptała Camille.

Starzec roześmiał się, ukazując lśniące zęby.

-Jestem wprawdzie stary... - przyznał. — Ale nie aż tak bardzo!

-

Dziękuję, Thuy - rozbrzmiał głos Edwina. - Jak zwykle dowiodłeś, że można na ciebie liczyć.

-

Po prostu zemdlała... To nic groźnego, skoro do ocucenia jej wystarczyły sole. Gdyby jednak

przypadkiem okazało się, że jest jakiś problem, nie wahaj się mnie zawiadomić.

Camille usiadła na łóżku.

Jej przyjaciele byli w pomieszczeniu i patrzyli na nią jak na cudownie ocaloną. Salim wpatrywał się w
Camille okrągłymi oczami i, jak nigdy, nic nie mówił. Kiedy drzwi zamknęły się za uzdrowicielem,
Bjorn nie wytrzymał i wydał okrzyk radości, który spowodował, że mistrz Duom podskoczył,
przerażony.

-

Ty baranie! Chcesz, żebym umarł na atak serca?! - zawołał gderliwie, łagodząc gwałtowaną

reakcję niemal nie-zamaskowanym uśmiechem. Następnie zwrócił się do Camille głosem drżącym z
niecierpliwości: - Jak udało ci się tego dokonać?

-

Użyłam ts'żerskiego sferografu... — wyjaśniła Camille. -Rozumiem teraz, dlaczego nikt nie

jest w stanie go dotknąć! Ten klejnot...

-Ależ nie! - przerwał jej mistrz Duom. - Nie mówię o sferografie, chociaż sprytnie zrobiłaś, używając
go. Chcę się dowiedzieć, jak poradziłaś sobie z rysunkiem.

-

Z rysunkiem?

-

Tak, dobrze słyszałaś! - uniósł się starzec. - Rysowanie w Cytadeli jest niemożliwe, nie

wyczułem żadnego śladu użycia mocy, a jednak udało ci się przemienić szablę Holtsa. Jak to zrobiłaś?

Zapadła cisza.

Camille się zawahała.

Badawcze spojrzenie analityka sprawiło, że postanowiła milczeć. Sama nie wiedziała, co właściwie się
wydarzyło. Musiała się zastanowić, zebrać informacje; obawiała się, że ciekawość mistrza Duoma
będzie przeszkodą w jej dochodzeniu.

-

Nie mam pojęcia, jak to się stało... - skłamała.

Analityk wydał pomruk niezadowolenia.

background image

-

Mam dwie nowiny - odezwał się z kolei Edwin. — Kiedy byłaś nieprzytomna, Cytadela

zdążyła się uspokoić. Mogę więc cię zapewnić, że Przygraniczni przechodzą na twoją stronę, nawet
jeżeli paru zrzędom nie spodobało się, że pojedynek nie odbył się w tradycyjny sposób. Nikt nie dał
się oszukać intrygom Holtsa Kil' Muirta.

Camille uśmiechnęła się smutno.

-

Mam zatem sprzymierzeńców, którzy spokojnie czekali na moją egzekucję. Bardzo logicznie

myślą ci twoi Przygraniczni! - stwierdziła gorzko. Edwin wydał się zmieszany, więc Camille zmieniła
temat. - A jaka jest druga nowina? -zapytała.

-

Éléa Ril' Morienval zniknęła. Wykonała przejście w bok, co równa się otwartemu przyznaniu

się do winy. W Cytadeli głośno jest od komentarzy, które nie są jej przychylne.

Camille spojrzała na mistrza Duoma.

-

Potrafi ją pan zlokalizować?

-

Nie. Natomiast pozostali Wartownicy się określili. Przestają solidaryzować się z czynami Éléi

Ril' Morienval

i Holtsa Kil' Muirta. Korzystają z okazji, żeby pochwalić postawę twoich rodziców, zminimalizować
swoją odpowiedzialność i oświadczyć, że nie mają najmniejszego pojęcia, gdzie są zdrajcy!
Stanowisko, owszem tchórzliwe i budzące lekki wstręt, jednak bezpieczne.

Informacja nie zniechęciła Camille. Miała pewność, że jeżeli znajdzie odpowiedzi na pytania, które
kotłowały się w jej głowie, odkryje kryjówkę Elei Ril' Morienval. Ktoś pomógł jej w pojedynku...
Któż taki miał dość mocy, żeby rysować w Cytadeli? Czym zajmował się jej tajemniczy wybawca?

Camille nagle zwróciła uwagę na spuchniętą wargę Maniela i nabierający fioletowej barwy siniec
wokół oka Bjorna.

-

Co wam się stało? — zapytała zaniepokojona.

Mężczyźni wymienili spojrzenia.

-

Przed pojedynkiem zapanowało na balkonie niewielkie zamieszanie... - wyjaśnił Bjorn.

-

Skonfiskowano nam broń - podjęła Ellana. - Nie mieliśmy jednak zamiaru bezczynnie czekać

na twoją śmierć! Sporo Przygranicznych obudzi się z niezłym bólem głowy!

-

Oszaleliście?! - zawołała Camille. - Połowa Cytadeli wyzwie was na pojedynek!

-

Raczej nie... - odparł Maniel. - W przeciwnym razie najpierw będą musieli rozprawić się z

Edwinem. W końcu to on bił najmocniej...

Fechtmistrz wzruszył ramionami.

-

Możecie być spokojni. Przygraniczni powstrzymywali nas jedynie z poczucia obowiązku, nie

z przekonania. Znaleźli się dzisiaj na granicy swego kodeksu honorowego. Wielu z nich czuje wstyd z
powodu tego, co się wydarzyło.

Wszyscy zaczęli mówić równocześnie i Camille podniosła głos, żeby ją usłyszano:

background image

-

Chyba byłoby szkoda, gdybym wyszła cało z pojedynku tylko po to, żeby następnie umrzeć z

głodu!

-

Doskonała uwaga! - ryknął Bjorn. - Do stołu!

-Jest przecież noc... - zauważyła Ellana.

-

Nieważne! - zawołał rycerz. - Ewilan jest bohaterką. Ma ochotę coś zjeść i naszym

obowiązkiem jest urządzić jej przyjęcie.

-

I coś mi się zdaje, że ty będziesz dotrzymywać jej towarzystwa? - zakpił Salim.

-

Zgadłeś, synku! Emocje wzmagają apetyt. Na dzisiaj wystarczy mi już ekscytujących zdarzeń.

Muszę zająć się nieco swoim żołądkiem!

Wychodząc, Camille bez trudu przeszła koło Salima.

-

Przyjdź tutaj o pierwszej w nocy... - szepnęła mu do ucha.

-

Nie ma problemu, staruszko - odpowiedział w ten sam sposób, a na jego twarzy pojawił się

szeroki uśmiech. -Znowu będzie jak za starych, dobrych czasów!

*Niektórzy sądzą, że Sil' Afian zbyt szybko wybaczył Wartownikom. Oczywiście nie mają racji! Cesarz
wybrał jedyną możliwą drogę; jedyną gwarantującą przetrwanie Gwendalaviru. Niemniej nie ma
wątpliwości, że nie zapomniał... Mistrz Duom Nil' Erg, list do mistrza Carboisty, przełożonego
Ondiany

Camille przebudziła się i usiadła gwałtownie na łóżku.

Miała wrażenie, że zamknęła oczy zaledwie na dziesięć sekund, lecz kiedy spojrzała na zegar stojący
na komodzie, wydała stłumiony pomruk. Było dziesięć po pierwszej!

Odrzuciła kołdrę i starając się nie hałasować, postawiła stopy na podłodze. Spała w ubraniu, więc
włożyła tylko buty i już była gotowa. Poruszała się niemal bezszelestnie, a mimo to zanim dotarła do
drzwi, usłyszała głos całkowicie rozbudzonej Ellany:

-

Dokąd idziesz?

Camille przygryzła wargi. Dlaczego musiała akurat dzielić pokój z cieniołazem o zmysłach
niezawodnych jak radar! Zdecydowała się na półprawdę.

-

Umówiłam się z Salimem... — powiedziała.

-

No pięknie! - mruknęła Ellana, a po chwili dorzuciła: -Dobrze. Nic nie słyszałam... Ale nie

spędzaj nocy na dworze, bo obudzę mistrza Duoma, żeby poszedł cię szukać. Zrozumiano?

-

Zrozumiano! - obiecała dziewczyna, czując ulgę, że przyjaciółka pomyliła się co do jej

intencji.

Camille wymknęła się z pomieszczenia. Na korytarzu było ciemno, mimo to kamienne ściany
emanowały słabym blaskiem, który pozwalał jej przemieszczać się bez problemu. Camille nie
potrafiła określić, kiedy światło zostało narysowane. Może przed wiekami. Zastanawiała się, czy
stworzono je od razu przyćmione, czy też jego intensywność zmniejszyła się z upływem czasu.

background image

Szybko dotarła do pomieszczenia, w którym umówiła się z Salimem. Chłopiec siedział pod drzwiami.
Na jej widok się podniósł.

-

Tylko nie zrzędź! - odezwała się Camille, zanim zdążył coś powiedzieć. - To niewielkie

spóźnienie. Chodź, mamy mnóstwo rzeczy do zrobienia!

-

Doskonale, staruszko. Siedzę cicho, o niczym nie myślę, nie chce mi się spać i nie jest mi

zimno w tyłek... Od czego zaczynamy?

Camille zastanowiła się przez chwilę.

-

Od Strażnicy — zdecydowała.

-

Przecież Edwin powiedział, że trzeba być rysownikiem wysokiego szczebla, żeby do niej

wejść...! - zaprotestował Salim, ale jego słowa trafiły w próżnię.

Camille już się odwróciła i odchodziła. Chłopiec pobiegł za nią.

Mogłabyś przynajmniej mi zdradzić, czego szukamy... -powiedział gderliwie.

Nie czego szukamy, tylko kogo... — sprostowała Camille.

To kogoś szukamy? - zapytał zdziwiony Salim.

Tak, tego, który pomógł mi w pojedynku. Tego, który jest w stanie tutaj rysować, chociaż to

niemożliwe. Tego, którego obecności nikt nie jest świadomy i którego absolutnie muszę znaleźć!

-Ale...

Cicho, Salim. Strażnicy stoją wprawdzie na murach, a nie wewnątrz Cytadeli, lepiej jednak

zachować ostrożność. Wolałabym, żeby nas nie zauważyli. Trudno byłoby nam wytłumaczyć, co tutaj
robimy o tej porze.

Wieża Strażnicza wznosiła się pośrodku placu obsadzonego jabłoniami. Otwór wejściowy nie był
zabezpieczony drzwiami, nikt też nie strzegł kilku schodów, które do niego prowadziły.

Wnętrze budowli skąpane było w tym samym świetle, co korytarze Cytadeli. Camille i Salim zawahali
się na widok schodów. Długa poręcz wiła się wzdłuż zaokrąglonych ścian, a balustrada nie istniała.
Brak centralnego filara odsłaniał przyprawiającą o zawrót głowy perspektywę, chociaż nie sposób
było dostrzec szczytu budowli. Stopnie, szerokie na ponad dwa metry, wykonane były ze starannie
wyszlifo-wanych i dopasowanych kamieni.

-Ale wysoko! - zagwizdał cicho Salim. - Na pewno chcesz iść na górę?

Zamiast odpowiedzieć, Camille zaczęła wchodzić po schodach i Salimowi pozostało podążenie za
przyjaciółką. Wspinaczka zajęła im prawie dwadzieścia minut. Szli, trzymając się jak najbliżej ściany
i unikając patrzenia w dół.

Kiedy znaleźli się wreszcie na ostatnim stopniu, oddychali szybko i bolały ich mięśnie nóg.

Przed nimi znajdował się podest skąpany w niebieskawej poświacie, emanującej z łuku, który
prowadził do kolejnych schodów. Podeszli bliżej. Światło tworzyło niematerialną zasłonę całkowicie
zagradzającą przejście.

background image

-

To coś jest pod napięciem? - zapytał z niepokojem Salim.

-

Nie mam pojęcia - odparła Camille, wzruszając ramionami. - Wyciągnij rękę, to się

przekonamy.

-

Żartujesz, prawda?

-

Widzisz inne rozwiązanie?

-

Tak! Wracamy!

Camille pokręciła głową i postąpiła krok naprzód. Salim otworzył usta, żeby zaprotestować, jednak
dziewczyna już była po drugiej stronie świetlnej zasłony.

-

Wszystko w porządku! - oznajmiła. - Droga wolna.

Salim wzruszył ramionami i poszedł w ślad za przyjaciółką. A przynajmniej spróbował...

Odbił się od niebieskiego światła, jakby uderzył w mur, i mruknął niezadowolony, pocierając czoło.

-

Tak właśnie myślałam! - stwierdziła Camille.

-

Bardzo śmieszne! - prychnął Salim. — Mogłaś mnie ostrzec! Co to właściwie jest?

-

Rysunek - odrzekła Camille. - Wyczułam go, kiedy tu przyszliśmy. Wiedziałam, że nie jest

pod napięciem. W przeciwnym wypadku, wierz mi, puściłabym cię przodem! To musi być ekran
przeznaczony do filtrowania gości. Mogą się przez niego przedostać wyłącznie rysownicy wysokiego
szczebla.

-

Świetnie! - rzucił Salim. - Wyjaśnij mi teraz, po co jestem ci tutaj potrzebny?

-

Żeby na mnie zaczekać - odparła Camille. - W towarzystwie twoich dwóch dobrych

kompanów: Cierpliwości i Dobrego Humoru!

Salim westchnął zrezygnowany.

-

Dobrze, przyjmuję rolę niezdolnego do służby. Uważaj na siebie! Kiedy cię nie pilnuję, masz

skłonność do popełniania głupstw...

Camille nie odpowiedziała i odwróciła się plecami do przyjaciela.

Przed nią znajdowało się tylko dziesięć stopni, na które szybko się wspięła.

Znalazła się na szczycie wieży, pośrodku ogromnego kolistego pomieszczenia, oświetlonego blaskiem
księżyca i gwiazd. Przezroczysta kopuła zastępowała ściany i sufit, uwidaczniając wspaniałą
panoramę.

Na północy piętrzył się Łańcuch Poll z imponującymi, ośnieżonymi szczytami, a na południu
rozpościerała się pagórkowata równina, usiana mnóstwem skrzących się jezior. Na zachodzie
Pollimage rysował długą, wijącą się wstęgę, która w mroku nocy zdawała się biała.

Camille zbliżyła się do kopuły i przyłożyła dłoń do przejrzystego tworzywa. Zdziwiła się, nie
poczuwszy zimna, i utwierdziła się w przekonaniu, że nie jest to naturalny materiał. Przeniosła wzrok

background image

na południe w kierunku Al-Jeit i odruchowo cofnęła się o krok, gdyż nocny pejzaż jakby do niej
doskoczył. Ostrożnie ponowiła próbę.

Camille ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że kopuła pełni funkcję szkła powiększającego. Skupiła
uwagę na pewnym odcinku Pollimage i nagle wydało jej się, że rzeka jest tak blisko, jakby płynęła u
stóp Cytadeli. Kiedy przestała wpatrywać się w to miejsce, obraz wrócił do normy. Przez kilka minut
dziewczyna zabawiała się oglądaniem okolicy. Rezultat powiększenia był proporcjonalny do jej woli.
Przebiegła wzrokiem Granice Lodu, odnosząc wrażenie, jakby tam była, i obserwowała przez chwilę
harce dwóch białych lisów.

Camille doskonale rozumiała korzyść płynącą z podobnego wynalazku w regionie tak niebezpiecznym
jak Marchia Północna. Nic dziwnego, że Raisom nigdy nie udało się napaść znienacka na Imperium!

Z żalem oddaliła się od przezroczystej ściany i obrzuciła pospiesznym spojrzeniem koliste
pomieszczenie.

Umeblowanie było gustowne. Znajdowały się tam wygodne fotele, podwójne łóżko, niski kredens,
komody. Wszystko to pozwalało przypuszczać, że mieszkały tu dwie osoby, z pewnością para.
Camille wyobraziła sobie Eleę Ril' Morienval przechadzającą się po tych wnętrzach i zacisnęła
szczęki. Po raz pierwszy zrozumiała, jak łatwo jest kogoś nienawidzić!

Nie zauważyła natomiast żadnego śladu nieznajomego, którego przyszła tutaj szukać. Wśliznęła się do
Wyobraźni. Natychmiast odczuła siłę tego miejsca. Tak jak w Al-Jeit wszystko pławiło się w mocy i
rysunku. Dostrzegała jednak dużą różnicę w porównaniu ze stolicą Cesarstwa. Al-Jeit było tylko
dziełem, Cytadela była źródłem.

Camille ze wszystkich sił starała się określić pochodzenie tej mocy. Przed kilkoma dniami, kiedy
przywołała konie, odkryła nową zaletę swego daru. Posłużyła się nią, prosząc o pomoc w czasie
pojedynku. Była to zdolność porozumiewania się na odległość. Czy mogła wykorzystać ją, żeby
określić czyjeś miejsce pobytu? Mistrz Duom nigdy nie mówił jej o takiej ewentualności... Camille
doszła do wniosku, że niczego nie straci, jeżeli spróbuje. Przeczesała Cytadelę, starając się, by jej
umysł pozostawał jak najbardziej otwarty, przygotowany na przyjęcie najmniejszego niezwykłego
doznania. Próbowała przez prawie kwadrans.

Na próżno.

Zaczynała tracić nadzieję, kiedy w końcu szczęście się do niej uśmiechnęło. Zanim zrezygnowała z
wysiłków, chciała z ciekawości sprawdzić, czy potrafi zlokalizować Salima. Skupiła się na obszarze
pod nią i błyskawicznie uzyskała odpowiedź na swoje pytanie. Źródło mocy Cytadeli nie znajdowało
się w samej Strażnicy, lecz w fundamentach wieży. Miejsce promieniowało tak silną aurą, że Camille
nie była w stanie kontynuować dociekań. Musiała się tam udać!

Zbiegła ze stopni prowadzących do świetlnej, niebieskiej zasłony i przeszła przez nią.

Salim czekał na przyjaciółkę, chodząc nerwowo po podeście.

-

Nareszcie! - zawołał. - Co się stało? Usnęłaś?

-

Szukałam mojego nieznajomego.

-

I co? Znalazłaś go?

background image

-

Nie. Ale myślę, że już wiem, gdzie się ukrywa. Idziesz ze mną?

-

Jasne jak słońce! Idę z tobą. Jak zwykle...

Po drodze Camille opowiedziała Salimowi, co odkryła

i co wywnioskowała. Kiedy znaleźli się wreszcie u stóp imponujących krętych schodów,
podsumowała:

-

Teraz musimy tylko dostać się do podziemi.

Salim popukał się palcem w czoło.

-

Mam nadzieję, że przyniosłaś ze sobą łopatę, bo nie wiem, jak inaczej zejdziesz niżej niż na

parter.

-

Schodami! - odparła Camille. - Logiczne, nie?

-

Nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby się z tobą spierać. Sądzę jednak, staruszko, że

istnieje pewien problem ze schodami...

-Jaki?

-

Eee... Tutaj nie ma schodów!

Camille popatrzyła uważnie na przyjaciela.

-

A to? — zapytała zdumiona, wskazując palcem podłogę. - Co to według ciebie jest?

-

To duże kamienne płyty. A bo co?

Camille zrozumiała, że Salim nie żartuje. A jednak ona doskonale widziała schody ginące w
ciemności. Zbliżyła się do ich szczytu.

-

Na pewno nic nie widzisz?

-

Nic a nic!

-

A tutaj?

Camille postawiła stopę na pierwszym stopniu.

Salim wzdrygnął się, zaskoczony.

-

Naprawdę chcesz wiedzieć? - zapytał.

-Tak.

-

A więc twoja noga znika w płycie po kolano.

-

A teraz?

Camille zeszła jeszcze z dwóch stopni.

-

Przestań! - krzyknął Salim. - Napędzasz mi stracha tym zanurzaniem się w podłodze. Co ty

wyczyniasz?

background image

-

Tutaj są schody, Salimie. Nie możesz ich zobaczyć, to wszystko. No chodź.

-

Nie mogę ich zobaczyć, to wszystko...! Nic nadzwyczajnego! Mam wrażenie, że głupieję!

Oszczędź mnie, staruszko! — denerwował się Salim, niemniej postąpił ostrożnie krok do przodu. Jego
stopa oparła się na płytach, o których wiedział już teraz, że są złudzeniem... Znalazł jednak na nich
zupełnie realne oparcie. Nie zagłębił się nawet na milimetr.

-

A gdybyśmy zmienili program? — rzucił ironicznie. -Zapomniałem cię uprzedzić, że nie

umiem pływać w kamieniach.

Na poparcie swoich słów kilkakrotnie podskoczył w miejscu. Za każdym razem nad podłogą wznosiła
się chmurka kurzu.

Camille weszła z powrotem na szczyt schodów i ujęła przyjaciela za rękę.

-

Zamknij oczy! - poprosiła. - I zaufaj mi. Spróbujemy inaczej.

-To niesprawiedliwe... — jęknął Salim. - Dobrze wiesz, że kiedy grasz na moich uczuciach, jestem
zdolny bez wahania podążyć za tobą na koniec świata. A być może jeszcze dalej...

-

Innym razem pobawisz się w poetę... — powiedziała z uśmiechem Camille. - Idziemy.

Poprowadziła Salima powoli ku schodom i chłopiec ze zdumieniem poczuł pod stopami pierwszy
stopień, następnie drugi.

-

Nie otwieraj oczu. Jeszcze nie zeszliśmy pod poziom podłogi... - ostrzegła Camille. - Teraz już

dobrze, możesz popatrzeć.

Salim rozejrzał się dookoła. Znajdowali się w zupełnym mroku.

-

Nic tu nie widać... — stwierdził. - Światło, proszę...

Camille spróbowała dostać się do Zwojów. Tak jak wcześniej wieczorem odniosła wrażenie, że to
niemożliwe. Nadal wydawało jej się, że się ześlizguje. Teraz wiedziała już jednak, jak zareagować.
Podwoiła wysiłki i w końcu się udało: na opuszkach jej palców zatańczyło światło.

Schody, pogrążające się w mroku, były zbyt wąskie dla dwóch osób. Camille ruszyła przodem.

Po pokonaniu około trzydziestu stopni uderzyła w niskie drzwi ze spróchniałego drewna.

-

Jeszcze jeden rysunek? - mruknął Salim, bezskutecznie naciskając klamkę.

-

Chyba tak - szepnęła Camille. - I nie mam najmniejszego pojęcia, jak je otworzyć. W tym

miejscu Cytadeli Wyobraźnia jest tak dostępna, jak poczucie humoru mistrza Duoma, kiedy nadepnie
mu się na odcisk!

-

A jednak narysowałaś płomyk...

-

Z ogromnym trudem. Nie potrafię narysować nic więcej.

-

Możemy zawsze zastosować starą, wypróbowaną metodę... — zaproponował Salim.

-

Co masz na myśli? - nie zrozumiała Camille.

background image

Chłopak nie odpowiedział. Nabrał rozpędu i uderzył ramieniem w drzwi. Odbił się od nich z głuchym
dźwiękiem i jęknął. Drzwi zdawały się rozpadać ze starości, a mimo to były mocne jak żelbet.

-

Nic z tego... - stwierdził Salim, masując ramię. - Musimy zabrać się do tego inaczej...

-

Masz rację - przyznała Camille. - Ale jak?

A gdybyście zapukali? - rozbrzmiał wokół nich jakiś głos. - Słyszałem, że to przyjęty

zwyczaj...

Salim i Camille wzdrygnęli się, po czym popatrzyli na siebie z wahaniem. W końcu Camille
wyciągnęła rękę i delikatnie zapukała.

Drzwi otworzyły się, skrzypiąc.

*Sztukę Rysunku cechuje bardzo ludzki paradoks: stworzenie czegokolwiek trwałego wszystkim
sprawia ogromną trudność, niszczyć potrafi pierwszy z brzegu debiutant... Elis Mil' Truif, mistrz
rysunku Akademii w Al-Jeit

Camille i Salim spodziewali się zobaczyć wszystko oprócz widoku, który roztoczył się przed ich
oczami.

Wokół rozpościerał się las starych dębów o poskręcanych, węzłowatych konarach. Pod ich stopami
rosła krótka, intensywnie zielona trawa, usiana małymi białymi kwiatkami.

- Zawilce gaj owe - nie mogła powstrzymać się od stwierdzenia Camille.

Nad drzewami po doskonale błękitnym niebie płynęły leniwie kłębiaste chmury. Ciepły, lekki wiatr
niósł ze sobą zapach kwiatów, żywicy i morskiego jodu.

Około stu metrów dalej, w przerwie między drzewami, widać było gładką powierzchnię wody. W
koronach drzew rozbrzmiewał śpiew przeróżnych ptaków. Raz po raz migały rude kity dwóch
goniących się dla zabawy wiewiórek.

-To niewiarygodne... Nie możemy być na dworze! Jesteśmy przecież pod wieżą... - wybąkał Salim,
mrugając powiekami.

Nagle się odwrócił.

Za nimi rósł dąb. Potężniejszy od największego drzewa, jakie mieli okazję zobaczyć w
Gwendalavirze. Drzwi, przez które właśnie przeszli, znajdowały się w pniu, a w głębi widać było
wyraźnie pierwsze stopnie schodów.

-

Ale co... co to... - zaczął Salim.

-

Spokojnie - powiedziała Camille. - Nie rozumiem wszystkiego, jestem jednak przekonana, że

nic nam nie grozi.

Dziewczyna postąpiła krok w kierunku lasu, podziwiając jego piękno i panującą w nim dobroczynną
harmonię. Niespotykane krzewy uginały się pod ciężarem kiści apetycznych czerwonych owoców.
Krzewy nie miały kolców i nie było w nich słychać brzęczenia owadów.

background image

Nagle przez umysł Camille przemknęło niejasne wspomnienie. Czyżby kiedyś widziała już to
miejsce? Z pewnością nie w rzeczywistości. Takie rzeczy nie istnieją! To mogło być tylko we śnie,
lecz nie potrafiła sobie tego przypomnieć.

Zbliżyli się do skraju lasu.

W spokojnych wodach jeziora zanurzały się korzenie rosnących przy brzegu drzew. Pośrodku
znajdowała się dość duża wyspa, a na horyzoncie majaczył łańcuch gór o szczytach przykrytych
czapami śniegu.

Do wyspy prowadził bród z wielkich płyt różowego kamienia, których powierzchnia zrównana była z
poziomem wody.

-

Droga Olbrzymów... - szepnęła Camille. - Nie bardzo wiem, czego się spodziewać, i trochę

mnie to niepokoi.

-

Myślałem, że nic nam nie grozi... - bąknął Salim.

-

To prawda. Co mogłoby nam grozić w takim miejscu? Nie o to chodzi. Obawiam się jedynie,

że moje przekonania legną w gruzach.

-

Przykro mi, staruszko, ale nie kumam ani słowa z tego, co mówisz...

-

To nic, Salimie, to nic. Ta wyspa to Avalon.

-

Jak w legendzie o królu Arturze? Wyspa Merlina?

-Tak... No dobrze. Idziemy dalej.

Ruszyli po kamiennych płytach, które nie były śliskie i zdawały się ułożone tak, żeby ułatwić
przejście z jednej na drugą. Camille zatrzymała się na chwilę, żeby spojrzeć w głębię przejrzystych
wód.

-

Czego tam szukasz? - zapytał szeptem Salim, przytłoczony wspaniałością miejsca.

-

Wróżki... - odpowiedziała cicho Camille. - Ale sądzę, że znajdziemy ją raczej na wyspie.

Camille pierwsza postawiła stopę na brzegu. W głąb lądu prowadziła kręta ścieżka. Ruszyli nią.

Przez jakiś czas szli między dębami i brzozami, aż dotarli do polany. Pośrodku wznosiła się ogromna
biała skała, a przy niej stał niski domek z dachem krytym strzechą.

Przed drzwiami wejściowymi rosła jabłoń o rozłożystych gałęziach, uginających się pod ciężarem
owoców. Pod drzewem, opierając się plecami o pień, siedział mężczyzna. Uśmiechnął się na ich
widok.

-

Camille, a może powinienem raczej powiedzieć: Ewilan... Witaj na wyspie Avalon. Ty

również, Salimie.

Mężczyzna miał około czterdziestu lat, może trochę mniej. Ubrany był w jasną tunikę i zwykłe
płócienne spodnie z zielonymi plamami na kolanach. Jego sympatyczna twarz nie miała żadnych
znaków szczególnych, poza błyszczącym inteligencją spojrzeniem jasnobrązowych oczu oraz lekko
skrzywionym nosem.

background image

Zdumienie Salima wzrosło stukrotnie, kiedy Camille odpowiedziała:

-

Dziękuję, Merwynie, a może powinnam raczej powiedzieć: Merlinie...

Nieznajomy wybuchnął dźwięcznym śmiechem.

-

Brawo, młoda damo! Cieszę się, że pierwsza osoba, z którą rozmawiam od stuleci, jest taka

błyskotliwa.

-

Od stuleci...? - mruknął głucho Salim.

-

Nie wyglądam na swój wiek, co chłopcze?

Merwyn nie śmiał się już, jednak jego oczy nadal lśniły wesoło.

-Ale co pan tutaj robi? - zapytał Salim. - Dlaczego się pan tu ukrywa, nawet jeżeli to naprawdę piękne
miejsce? I dlaczego jeszcze pan...

-

2yje?

Salim, zmieszany, tylko skinął głową.

-

Nie mam czasu na umieranie. Czeka mnie jeszcze mnóstwo pracy. I to jest odpowiedź na

twoje pytania.

Merwyn odwrócił głowę do Camille. Nie wstał, więc to ona przykucnęła, żeby spojrzeć mu z bliska w
oczy.

-

Rysuje pan świat, prawda? Wszystko, co nas otacza, jest wieczne i pan to stworzył. Wszystko

pan sobie wyobraził. Drzewa, kwiaty, niebo, wodę, zwierzęta, góry. Jesteśmy w pana rysunku...

-Trafny wniosek! Nie żałuję, że pozwoliłem ci tutaj przyjść. Twój umysł jest wspaniały, nie ma w nim
żadnej skazy powodowanej złośliwością, nietolerancją czy uprzedzeniem. Wiem, co cię do mnie
sprowadza, i chętnie ci pomogę, ale najpierw pozwól mi jeszcze nacieszyć się trochę twoją
błyskotliwością...

-

Odgadłam, dlaczego pan to wszystko robi... - szepnęła Camille ze smutkiem. - Rozumiem,

dlaczego opuścił pan ludzi i dlaczego od wieków żyje pan w odosobnieniu...

Zapanowała pełna szacunku cisza. Merwyn już się nie uśmiechał. Był całkowicie nieruchomy. Jego
spojrzenie pogrążone w spojrzeniu Camille emanowało bezgraniczną rozpaczą. Camille w końcu
podjęła:

-

Wiem, kim jest kobieta, która spoczywa w chacie za panem, w grobowcu z kryształu. Wiem,

że rysuje pan dla niej. Wiem, że nie zgadzając się na własną śmierć, to jej śmierć chce pan
przezwyciężyć. Wiem, że kiedy zakończy pan swoje dzieło, Vivyan wróci. Myślę o panu i cierpię.

Camille zamilkła.

Jej oczy błyszczały z emocji i przez moment Salim myślał, że jego przyjaciółka się rozpłacze. Jednak
to po policzku Merwyna spłynęła łza. Jedna jedyna łza, która spadła w trawę.

Merwyn odezwał się łagodnym i zarazem smutnym głosem:

background image

-

Dziękuję ci, Ewilan. Twoje współczucie jest mi pomocne. O wiele bardziej, niż sądzisz. Twoi

rodzice żyją... Ale o tym już wiesz. Tak jak wiesz, że to Elea Ril' Morienval jest źródłem ich
problemów. Są więzieni na szczycie Iglicy Przeznaczenia, na największej z aliańskich wysp na
Wielkim Oceanie Południowym. Nie zagraża im żadne niebezpieczeństwo. Zmodyfikowali rysunek,
za którego pomocą Ts'żercy i Elea ich unieruchomili. W ten sposób znaleźli się poza zasięgiem
wrogów, którzy nawet wspólnymi siłami nie zdołali ich dosięgnąć. Niemniej twoi rodzice nie są w
stanie sami się wyzwolić. Ty musisz to zrobić. Jeżeli chcesz, żeby ci się udało, twój brat będzie musiał
przyłączyć się do twoich wysiłków. Znajdź go, nie odmówi ci, możesz mieć pewność. Nie wyruszaj
jednak po niego sama. Weź ze sobą Salima i Bjorna; będą filarami twojego sukcesu. To wszystko, co
mogę dla ciebie uczynić.

Upłynęło kilka sekund i kiedy Merwyn znowu się odezwał, jego głos nabrał mocy.

Teraz się rozstaniemy i nie zobaczymy się już nigdy więcej. Kiedyś naprawdę z chęcią

zaprzyjaźniłbym się z tobą, lecz w obecnej sytuacji nie mam już na to czasu. Przede mną cała
wieczność pracy.

Dziękuję, Merwynie - szepnęła Camille. - Ofiarował mi pan cudowny prezent. Mam

nadzieję... Nie. Wiem, że się panu uda.

Mężczyzna, będący legendą w dwóch światach, uśmiechnął się powściągliwie, już trochę nieobecnym
uśmiechem. Jego niewiarygodna siła woli ponownie skupiła się na dziele budowniczego świata.

Merwyn podniósł rękę i pogłaskał dziewczynę po włosach.

Niespodziewanie Camille i Salima oślepiło światło błyskawicy. Odruchowo zamknęli oczy. Kiedy je
otworzyli, byli w łóżkach, w swoich pokojach.

-Wszystko w porządku? - zapytała Ellana zaspanym głosem.

Tak — odparła Camille. Nie była w stanie powiedzieć nic więcej, słowa utonęłyby we łzach,

które spływały po jej policzkach.

Znałem Artura, Lancelota i Percewala... Było to jednak gdzie indziej, w innej historii. Mcrwyn Ril'
Avalon

kiedy nazajutrz Camille otworzyła oczy, słońce stało już niemal w zenicie. Spała bardzo głęboko i nie
pamiętała, żeby cokolwiek jej się śniło. Przeciągnęła się, po czym rozejrzała dookoła. Zobaczyła Siam
siedzącą w fotelu, z nogami przełożonymi przez oparcie. Dziewczyna czytała grubą księgę oprawioną
w skórę. Zamknęła ją, widząc, że Camille siada na łóżku.

-

Rzadko widziałam, żeby ktoś tak mocno spał! - zawołała. — Musisz być spokrewniona z

susłami, to jedyne wyjaśnienie!

-

Myślę, że byłam naprawdę zmęczona... Gdzie są pozostali?

-

Zjedli śniadanie na południowym tarasie, a kiedy zrozumieli, że nie masz zamiaru szybko

wstawać, poszli sobie.

-

Poszli sobie?

background image

Tak. Mój brat zarządził obowiązkowy dzień odpoczynku. O tej porze wszyscy na pewno są

nad jeziorem Loumia i właśnie przygotowują pieczeń z rusztu na dzisiejszy obiad. Obiecałam, że na
ciebie poczekam i że cię do nich zaprowadzę. Masz ochotę coś zjeść?

-

Dziesięć kotletów! - odparła Camille, patrząc przez okno na bezchmurne niebo o intensywnie

niebieskim, prawie fioletowym kolorze. - Myślisz, że zdążymy do nich dołączyć?

Siam skoczyła na równe nogi.

Oczywiście! Chodź!

Camille szybko się ubrała, po czym dziewczęta zbiegły po schodach prowadzących do stajni. Na
widok swojej pani Akwarela zarżała radośnie. Camille podrapała klacz pieszczotliwie za uszami, a
następnie osiodłała ją i wskoczyła na jej grzbiet, starając się zrobić to tak sprawnie jak Siam.

Wyjeżdżając przez bramę Cytadeli, dziewczęta pozdrowiły strażników i już po chwili zagłębiały się
we wspaniały las liściasty. Camille zaczerpnęła głęboko powietrza. Było czyste i rześkie. Spotkanie z
Merwynem przywróciło jej równowagę. Lubiła jasne sytuacje, a teraz nareszcie wiedziała, czego się
trzymać, i sprawa wydawała się jej o wiele mniej skomplikowana. Nadal głęboko współczuła
zrozpaczonemu rysownikowi. Równocześnie jednak odczuwała radość: w końcu dowiedziała się,
gdzie są jej rodzice i co należało zrobić, żeby ich odnaleźć.

Camille odwróciła się do Siam jadącej tuż obok z nieodłączną szablą Przygranicznych na plecach.

-

Nigdy się z nią nie rozstajesz? - zapytała, wskazując broń palcem.

-

Nigdy! - odparła zdecydowanie Siam. - Bez niej czuję się całkiem naga...

-

Mówisz jak Ellana! - zdumiała się Camille. - Mnie szabla tylko by przeszkadzała, a biorąc pod

uwagę moje zdolności w szermierce, do niczego by mi się nie przydała! To jedynie kawałek metalu,
nie ubranie...

-

A powiedz mi, jak ty byś się czuła, gdyby odebrano ci możliwość rysowania? — zapytała

Siam, niezmieszana.

Camille zastanowiła się przez chwilę.

-

Myślę, że czułabym się całkiem na... Już dobrze! Zrozumiałam, o co ci chodzi. Nie

przemyślałam tego wcześniej...

Siam wybuchnęła śmiechem. Miała z pewnością nie więcej niż osiemnaście lat, a kiedy się śmiała, w
jej policzkach tworzyły się dołki, przez co wyglądała jeszcze młodziej. Camille poczuła się jej bardzo
bliska. Dziewczęta w milczącym zrozumieniu spięły piętami wierzchowce. Chłodny wiatr uderzył w
ich twarze.

Camille zauważyła, że korony niektórych drzew zaczynały nabierać złotej barwy. Był to jedyny
zwiastun końca lata, który dostrzegła. Trakt, mimo że znajdował się w sercu dzikiej, wybujałej natury,
był dobrze wytyczony i Camille delektowała się jazdą.

Nagle na drogę wyskoczyło z wrzaskiem dwóch Raisów. Ocaleli z pewnością z ostatniej wielkiej
bitwy i zawdzięczali życie szybkiej ucieczce i wytrzymałości. Wojownicy wyglądali masywnie i
imponująco w swych naszpikowanych kolcami zbrojach. Dwa kły wystające z ich ryjów ociekały

background image

żółtą śliną; ich twarze były ohydne. Jeden trzymał w dłoni maczugę, nabijaną metalowymi ćwiekami;
drugi — ogromny wyszczerbiony bułat.

Akwarela stanęła dęba. Camille wysunęła stopy ze strzemion i wylądowała na ziemi cała i zdrowa,
jeżeli nie liczyć piekącego bólu pośladków. Siam, której zapanowanie nad wierzchowcem nie sprawiło
najmniejszego trudu, zeskoczyła na ziemię i podbiegła do Camille. Raisi ruszyli kołyszącym się
krokiem w kierunku dziewcząt, wydając groźne okrzyki.

Camille była bliska paniki, kiedy napotkała spojrzenie Siam. Ze zdumieniem zobaczyła w nim
wyraźną radość, zabarwioną entuzjazmem.

- Dzielimy się? - zaproponowała młoda Przygraniczna.

W mgnieniu oka Camille zrozumiała dwie rzeczy. Po pierwsze, Siam, na miarę swych wartości,
wyświadczała jej prawdziwą przysługę, gdyż było oczywiste, że najchętniej sama zajęłaby się dwoma
Rai'sami. Po drugie, ona, Camille, nie była już bezbronna i mogła doskonale poradzić sobie w tym
starciu.

Ts'żercy przestali ją ścigać, nie musiała ukrywać swojego daru i nie znajdowała się w Hiatusie. Mogła
rysować do woli i ta świadomość spłynęła na nią jak olśnienie.

-

Mam dosyć widoku trupów - odparła. - Możesz rozbroić twojego?

-

Jasne! A ty?

-

Mogę nawet rozebrać go do naga.

-

A więc do dzieła! - zawołała Siam, wyciągając szablę.

Zbliżył się pierwszy Rais i podniósł bułat, jednak szabla

Przygranicznej, jakby obdarzona własnym życiem, z wężowym sykiem zawinęła się wokół jego broni.
Bułat świńskiego wojownika odfrunął i wylądował w krzakach dziesięć metrów dalej.

Camille wśliznęła się w Zwoje. Przez myśl przemknęło jej kilka pomysłów, wybrała z nich jeden,
elegancki i skuteczny.

Drugi Rais zatrzymał się o trzy kroki od Camille, wpatrując się z głupią miną w bukiet kwiatów, który
pojawił się w miejscu jego maczugi. Następnie wydał pomruk zaskoczenia, gdy płaty, z których
składała się jego zbroja, zaczęły drżeć, a zmatowiały metal nabrał jaskrawych barw i w powietrze
wzbiło się ze dwadzieścia olbrzymich motyli.

Rais został w samych kalesonach i dziurawej koszuli. Kiedy jednak ta ostatnia zamieniła się w lekki
dymek, który szybko rozwiał wiatr, świński wojownik, zaszokowany, postanowił się wycofać.
Trzymając mocno w garści pozostające mu skąpe odzienie, wziął nogi za pas.

Siam również prawie skończyła rozprawiać się ze swoim przeciwnikiem.

Trzymała go na dystans, okładając płazem szabli, co zmuszało Raisa do tańczenia w miejscu, a
ostrzem rozcinała jeden po drugim skórzane rzemienie, utrzymujące razem różne części zbroi.
Dziewczyna działała z wirtuozerią prawdziwego chirurga, świetnie się przy tym bawiąc.

background image

Ostatnie cięcie szablą zakończyło przemienianie pancerza w stos bezużytecznego metalu u stóp Raisa.
Siam wykonała jeszcze dwa błyskawiczne ruchy i koszula dołączyła do zbroi. Świński wojownik
znieruchomiał. Popatrzył z ogłupiałą miną na dwie młode dziewczyny, następnie, zdjęty paniką,
odwrócił się na pięcie i uciekł.

Nie udało się... - stwierdziła z żalem Siam. - Nie był całkiem nagi!

-

Mój też nie - odparła Camille. - Myślę jednak, że tym lepiej! Pewnych okropieństw lepiej nie

oglądać...

Dziewczyny spojrzały na siebie porozumiewawczo i wy-buchnęły śmiechem.

Kiedy dołączyły do przyjaciół nad jeziorem Loumia, mistrz Duom i Bjorn przypalali właśnie kotlety z
biegacza, a Maniel uczył Salima, jak się łowi ryby. Edwin i Ellana siedzieli obok siebie na kamieniu i
dyskutowali spokojnie, mocząc stopy w wodzie.

Wyspałaś się, Ewilan? - zapytał analityk. - Przejażdżka była przyjemna?

-

Tak. I jeszcze raz: tak - odpowiedziała bez zakłopotania Camille, nic nie dorzucając.

-

Siam także nie wspomniała o Raisach. Dziewczyny czuły, że ten sekret będzie podwaliną ich

trwałej przyjaźni. Na widok Camille Bjorn pospieszył do swojego wierzchowca, z torby przytroczonej
do siodła wyciągnął sakiewkę, po czym wrócił biegiem.

-

Za późno! - krzyknął do niego Salim. - Mięso już jest zwęglone. Na obiad będziemy jeść

trawę!

Jednak to nie posiłek zaprzątał myśli rycerza.

Mężczyzna otworzył sakiewkę i wyjął z niej dwie tęczowe kulki, które zdawały się wykonane bardziej
ze światła niż z materii.

-

Podróżniczki! - wykrzyknął ze zdumieniem mistrz Duom. - Gdzie je znalazłeś?

-Wie pan, co to jest? — zapytał również zaskoczony Bjorn.

-

Oczywiście, potrójny ignorancie! - oburzył się starzec. -Mamy do czynienia z nadzwyczaj

rzadkimi cudami, które pochodzą z czasów Merwyna. W każdej z nich zawarty jest potencjalny
rysunek, de facto przejście w bok. Z pomocą podróżniczki można przenieść się w inne miejsce, jakby
było się rysownikiem wysokiego szczebla. Można wybrać się samemu lub zabrać kogoś ze sobą.
Niestety kulka działa tylko raz, następnie znika. Nie wiedziałem, że jakieś przetrwały do naszych
czasów...

-

A to ci dopiero! - wykrzyknął Bjorn. - Znalazłem je dzisiaj rano pod poduszką. Pomyślałem,

że zapytam o nie Ewilan.

-

Co takiego?! - uniósł się analityk. - Pod poduszką? Żartujesz?

-

Mistrzu Duom! - odezwała się głośno Camille.

Skierowały się na nią wszystkie spojrzenia.

background image

-

Bjorn znalazł te podróżniczki, ponieważ kiedy wykonuję przejście w bok, mogę zabrać ze

sobą tylko jedną osobę. -Wśród zgromadzonych rozległy się odgłosy zdziwienia. -Jeżeli uda nam się
ocalić część posiłku, chętnie coś bym zjadła... - podjęła Camille. - Umieram z głodu. A potem
opowiem wam pewną historię. Historię niewiarygodną i wspaniałą, szczególnie dla nas ważną, która
wskazuje na to, że nasze przygody jeszcze się nie skończyły!

Inspektor Franchina, prowadzący dochodzenie w sprawie zaginięcia Camille Duciel oraz Salima
Condo, w nieoficjalnym wywiadzie udzielonym lokalnej gazecie zasugerował, że bada obecnie nowe
poszlaki, pozwalające na postawienie hipotezy o równoczesnej ucieczce dzieci z domu, ucieczce, która
nie poszła po ich myśli...

amille długo zastanawiała się, gdzie powinni się udać.

Ostateczną decyzję pomogły jej podjąć słowa pani Boulanger, nadal rozbrzmiewające w jej pamięci:
„Mathieu od dwóch lat mieszka w Paryżu. Studiuje w Akademii Sztuk Pięknych. Przyjeżdża do domu
tylko w czasie wakacji".

Lato się kończyło i Camille nie miała pewności, czy Mathieu będzie jeszcze u siebie. Stwierdziła
jednak, że mimo wszystko to tam miała największe szanse go znaleźć.

Postanowiła, że najdyskretniej będzie, jeżeli wykonają przejście w bok wieczorem, i że sprowadzi ich
do parku nieopodal rzeki.

Kiedy zmaterializowali się za jednym z krzaków, Bjorn otworzył szeroko oczy ze zdumienia. Z
trudem przełknął ślinę, przeczesując równocześnie ręką włosy. Obciął je przed

Fragment dziennika telewizyjnego opuszczeniem Gwendalaviru. Bez warkoczy i zbroi był nie do
poznania.

-

Niewiarygodne... - wybąkał, wskazując ręką oświetlone budynki przewyższające drzewa.

Camille przytaknęła, gratulując sobie w głębi duszy, że oszczędziła przyjacielowi pobytu w Paryżu.
Rycerz bez wahania zgodził się jej towarzyszyć, ale trudno byłoby mu zrozumieć rzeczywistość
dużego miasta. Salim lekko zakaszlał.

-Wiesz... Muszę jednak zajrzeć do domu... Sam nie rozumiem dlaczego... Przecież właściwie nic nie
łączy mnie z rodziną. Może przez ciekawość...

Salim mówił słabym głosem, jakby obawiał się reakcji przyjaciółki. Kiedy skinęła głową, poczuł się
pewniej.

-

Ja także odwiedzę rodziców, to znaczy państwa Ducie-lów, ale ja wiem dlaczego... Winni mi

są wyjaśnienia i mam zamiar uzyskać odpowiedzi na kilka pytań!

Wyszli z parku. Zapadł już zmrok, lecz ulice były oświetlone i po chodnikach przechadzało się jeszcze
sporo ludzi.

-

Nie sądziłem, że kiedyś tutaj wrócę - wymamrotał Salim, rozglądając się wokół siebie.

-

Niezbyt ładnie tu pachnie... - skrzywił się Bjorn. - A te samochody, jak je nazywacie, są jak na

mój gust o wiele zbyt hałaśliwe.

background image

-

Odrobinę cierpliwości! Zobaczysz, że się przyzwyczaisz, i wkrótce nie będziesz chciał się stąd

ruszyć! - odrzekł żartobliwie chłopiec.

-

Dobrze - odezwała się Camille. - Od czego zaczynamy? Czy od razu idziemy do Mathieu?

Salim i Bjorn nie odpowiedzieli.

-

Przypominam wam, że jestem z nas najmłodsza - zaatakowała ich Camille, podparłszy się pod

boki. - Moglibyście się wysilić i nie zwalać na mnie wszystkich decyzji. Przypominacie dwa barany!

-

Nie martw się, Bjorn! - powiedział beztrosko Salim. -To ją bierze regularnie, ale robi postępy.

Jeszcze niedawno nazywała mnie skorupiakiem. A teraz, proszę, stałem się baranem. Może pewnego
dnia zacznie traktować mnie jak człowieka! Powiedz mi, staruszko - chłopiec zwrócił się do Camille -
co by to dało, gdybyśmy wyrazili swoje zdanie? Nigdy nie bierzesz pod uwagę tego, co ci się
proponuje! Przypuśćmy, że poradziłbym ci, żebyśmy poczekali do jutra ze składaniem wizyty
twojemu bratu. Jak byś zareagowała?

-Wysłuchałabym cię do końca - odparła spokojnie Camille - i powiedziałabym ci, że twój pomysł jest
głupi. Idziemy od razu. W drogę! Bjorn popatrzył na nią zdumiony. Salim pokiwał głową.

-

Zdumiewająca, nie?

Była dokładnie dwudziesta druga, kiedy Camille nacisnęła na przycisk dzwonka przy numerze 26.

Salim i Bjorn zostali z tyłu. Camille czuła, że nogi jej drżą jak za pierwszym razem, kiedy tutaj
przyszła. Spotkała brata tylko raz i widziała go za krótko, żeby naprawdę mogli się poznać. Miała
wtedy przekonać go, żeby wrócił do Gwen-dalaviru, jednak Mathieu nie wykazał najmniejszej chęci,
żeby jej towarzyszyć. Oby tym razem zareagował inaczej! Przecież chodziło mimo wszystko o jego
rodziców...

Drzwi otworzyła pani Boulanger. Popatrzyła na Camille z zaskoczoną miną i spojrzała na zegarek.

-Tak?

-

Przepraszam, że przeszkadzam - powiedziała Camille -muszę jednak koniecznie zobaczyć się

z Mathieu.

Kobieta zawahała się przez chwilę, po czym westchnęła.

-

Wejdź. Myślę, że skoro przychodzisz o tak późnej porze, masz ku temu ważny powód.

Camille podążyła za matką Mathieu korytarzem, w którym znajdowały się drzwi prowadzące do
salonu i kuchni. Pani Boulanger zatrzymała się przy schodach i zawołała:

-

Mathieu? Masz gościa.

Kiedy rozległy się kroki, pani Boulanger poszła do salonu.

Serce Camille zabiło mocniej. Pojawiły się nogi jej brata, następnie tułów i w końcu twarz.

-

To ty! - zawołał na jej widok.

background image

Zamiast odpowiedzieć, Camille zdobyła się na swój najbardziej ujmujący uśmiech. Na twarzy
Mathieu odmalowały się sprzeczne uczucia, nazbyt ulotne, żeby mogła je rozszyfrować. Chłopak
zszedł z trzech stopni, które ich dzieliły, i stanął w odległości kilkunastu centymetrów.

-

Mathieu... - zaczęła Camille. - Przyszłam, ponieważ...

-

Przepraszam... - przerwał jej łagodnie. - Naprawdę przepraszam. Zachowałem się jak idiota!

-Ale...

-

Nie. Pozwól mi mówić. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy spalałem się ze wstydu. Gdybyś

wiedziała, ile razy śniło mi się, że wróciłaś, że dajesz mi drugą szansę. Chciałbym ci pokazać, że
jestem inny, niż mogło ci się wydawać...

Camille poczuła ogromną ulgę.

-

To wspaniale! Musisz jednak wiedzieć, że jestem tutaj z konkretnej przyczyny. Jeżeli zgodzisz

się mnie wysłuchać, możesz zostać wciągnięty w niebywałą historię...

-

Miałem tego przedsmak w Paryżu, kiedy zaatakował cię ten szaleniec... Wszystko, co

opowiedziałaś mi tamtego dnia, jest prawdą?

-

Wszystko!

-

A moi... nasi rodzice?

-

Jestem tutaj z ich powodu.

Mathieu przeczesał palcami włosy.

-

To może usiądziemy i spokojnie porozmawiamy? - zaproponował.

-

Doskonały pomysł. Poczekaj chwilę.

Camille skoncentrowała się i wśliznęła się do Zwojów. Po raz pierwszy próbowała skontaktować się
telepatycznie z Salimem, mimo to nie sprawiło jej to żadnego trudu. Znała go tak dobrze...

Salim aż podskoczył, kiedy w jego głowie rozbrzmiał głos Camille.

Spokojnie, staruszku, to tylko ja! Spotkałam się z Akirem i wszystko dobrze idzie. Sądzę, że

bardzo się zmienił albo że źle go oceniłam. W sumie z pewnością i jedno i drugie! Rozmowa z nim
zajmie mi sporo czasu. Być może całą noc. Mógłbyś w tym czasie skoczyć z Bjornem do domu, jeżeli
nadal masz na to ochotę. Spotkamy się jutro o dziewiątej w parku. Całuję cię.

Kiedy głos ucichł, Salim stał chwilę, sparaliżowany z zaskoczenia. W końcu chwycił ramię przyjaciela
i potrząsnął nim.

-

Powiedz mi, Bjorn, czy ktoś kiedyś pocałował cię telepatycznie?

Mathieu patrzył z zaniepokojeniem na Camille, która przez moment wydawała się nieobecna, jakby
miała stracić przytomność.

-

Wszystko w porządku? - zapytał.

background image

Jak najbardziej! - zapewniła. - Wysłałam tylko wiadomość koledze. To właśnie jedna z rzeczy,

o której muszę ci opowiedzieć. Zabieramy się do dzieła?

Rodzeństwo weszło razem po schodach na piętro.

Szeptacz, który przycupnąwszy w cieniu, był świadkiem spotkania, wydał pisk zadowolenia i zniknął.

Wyniki Salima są poprawne, chociaż mogłyby być o wiele lepsze, gdyby pracował bardziej
systematycznie i z większym zaangażowaniem. Salim ma tendencje do gadatliwości i często myli
bezczelność z dowcipem. Pani Nicolas, wychowawczyni

Rozmowa z bratem zajmie Camille sporo czasu - wyjaśnił Bjornowi Salim. - Ściśle, do jutra rano.
Przeszedłbym się na osiedle Malarzy. To tam właśnie mieszkałem. Idziesz ze mną?

- Chętnie, pod warunkiem że najpierw coś zjemy! - zgodził się rycerz.

Przyjaciele ruszyli przed siebie. Gdy przechodzili przez most, Salim opowiedział Bjornowi, jak
kiedyś, po niefortunnym przejściu w bok, on i Camille znaleźli się na dnie rzeki. Następnie wyciągnął
rękę w kierunku dzielnicy z romańską wieżą, wyjaśniając, że to tam mieszkali adopcyjni rodzice
Camille. W końcu wyrosły przed nimi bloki osiedla Malarzy i Salim zamilkł.

Sporo dzieci bawiło się jeszcze na chodnikach oświetlonych wysokimi latarniami, a w ciemnych
kątach młodzież rozmawiała lub słuchała muzyki.

Bjorn przełknął ostatni kęs ogromnej kanapki z dwoma stekami i frytkami, którą kupił w centrum
miasta, wytarł usta wierzchem dłoni i rozejrzał się po okolicy.

-

Niezbyt urokliwe są te wieże! - ocenił.

Salim rozłożył ramiona w geście bezsilności.

-

Wiem. Marzyłem o tym, żeby opuścić to miejsce. Jednak teraz, kiedy do tego doszło, zdaję

sobie sprawę, że zostawiłem tutaj cząstkę siebie. Niczego nie żałuję, ale nie mogę zapomnieć...

W głosie Salima brzmiała niecodzienna, smutna nuta i Bjorn spojrzał na chłopca ze zrozumieniem.

-

Co masz zamiar zrobić? - zapytał.

-

Myślę, że po prostu popatrzę - odparł Salim. - Nie śmiem wyobrazić sobie reakcji matki,

gdybym niespodziewanie wrócił dziś wieczorem do domu... Jej wrzaski słychać by chyba było aż na
drugim krańcu miasta!

-

Wrzaski radości?

-

Żartujesz?! Wiesz... to nie jest moja prawdziwa matka... Moja umarła, kiedy byłem

niemowlakiem. Ojciec ożenił się z kobietą, która przybyła z Kamerunu. Urodziło im się pięć córek.
Ponieważ nie pojawiał się żaden syn i ponieważ przywoływałem za dużo złych wspomnień, ojciec dał
nogę. Przyjechało dwóch kuzynów i zacząłem czuć się obco. - Salim pociągnął Bjorna w kierunku
ławki, na której usiedli twarzą do bloku Picassa. - To tutaj się wychowałem. Na siedemnastym piętrze
tego budynku - ciągnął. - Nie dostawałem lania, ale nie darzono mnie też czułością. Właściwie nikt tak
naprawdę się mną nie zajmował. Gdybyś wiedział, ile razy marzyłem o tym, żeby mieć ojca albo
starszego brata, który obroniłby mnie, kiedy zaczepiano mnie na ulicy! Ale nie miałem. A więc

background image

nauczyłem się radzić sobie sam. Szybko biegać. W sumie, Bjorn, myślę, że gdybym nie spotkał
Camille, źle bym skończył...

Zapanowała długa chwila ciszy. Rycerz przyglądał się blokom, młodzieży, która przechadzała się bez
celu. W oknach o niezasuniętych zasłonach widział lśniące niebieskawo ekrany dziesiątek
telewizorów. Od czasu do czasu przejeżdżające samochody oświetlały na krótko mury, pokryte
niecenzuralnymi napisami. Nie rozumiał.

Obok niego Salim pogrążony był w rozmyślaniach.

Nagle chłopiec znowu zaczął mówić głosem zabarwionym lekką wesołością.

-

Ona jest wyjątkowa! - zwierzył się rycerzowi. - To dzięki niej nabrałem ochoty do różnych

spraw i zainteresowałem się ludźmi. To dzięki niej przyłożyłem się do nauki w gimnazjum, chociaż
moja droga zdawała się już wytyczona. Wszystko zawdzięczam właśnie jej...

-

Mylisz się! - zaprzeczył mocnym głosem Bjorn, patrząc Salimowi prosto w oczy. - Ewilan nie

wymyśliła twojej odwagi, twojej siły charakteru czy twojej lojalności! - ciągnął. - Nikt nie zmuszał
cię, żebyś jej pomagał, i to właśnie tobie, a nie jej, zawdzięczam życie! Wielu dorosłych powinno
naśladować twoją postawę, wierz mi. Możesz być dumny z tego, kim jesteś!

Salim pokiwał jedynie głową, po czym otrząsnął się z zamyślenia. Wstał.

-

Po raz ostatni odetchnę powietrzem dzieciństwa - zdecydował. - Zaczekasz tutaj na mnie?

Bjorn rozumiał, że Salim potrzebuje być sam. Nikt nie mógł przekreślić przeszłości, nie mając ochoty
obejrzeć się ostatni raz za siebie.

Nie ma problemu. Posiedzę tu sobie. Jest ciepło i mam pełny żołądek. Poczekam całą noc,

jeżeli będzie trzeba.

Salim podziękował przyjacielowi spojrzeniem i niepewnym krokiem przeszedł przez ulicę.

Rycerz widział, jak chłopak wchodzi na plac przed blokiem, jak pozdrawia uniesieniem ręki dzieci
zajęte rozmontowywaniem roweru, jak przechodzi przed grupą młodzieży siedzącej na stopniach
schodów i jak znika za oszklonymi drzwiami klatki schodowej.

Bjorn westchnął i wyciągnął przed siebie długie nogi. Spieszno mu było opuścić to miejsce, wracać do
Gwendalaviru. Okolica wydawała mu się odpychająca, a jeszcze bardziej zawadzało mu uczucie, że
nie jest u siebie. Był wystarczająco wykształcony, by wiedzieć, że jak wszyscy ludzie z jego świata,
jest potomkiem tych, którzy postanowili stąd odejść, i ten wybór pulsował w jego żyłach. Rozumiał
teraz, jak czuła się Camille, mieszkając w tym obcym miejscu przez lata.

Rozważania na temat Camille skierowały myśli Bjorna na Merwyna. Dlaczego, do diabła, ten
mityczny rysownik nalegał, żeby Bjorn towarzyszył nastolatkom, i dawał do zrozumienia, że od jego
obecności uzależnione jest powodzenie misji?

Z tych refleksji wyrwał Bjorna krzyk Salima. Chłopiec wzywał go na pomoc!

Rycerz zerwał się z miejsca i ruszył pędem, odruchowo szukając przy boku trzonka topora. Przebiegał
właśnie przez ulicę, kiedy zdał sobie sprawę, że nie jest uzbrojony. Zaklął. Nadjeżdżający motorower
wyminął go w ostatniej chwili. Bjorn wskoczył na chodnik po przeciwnej stronie ulicy.

background image

Salim stał przed grupą osobników o agresywnym wyglądzie. Rycerz, bez słowa ostrzeżenia, rzucił się
w sam jej środek!

Salim nie dotarł do swojego starego mieszkania.

Przechadzał się przez chwilę po klatce schodowej, przesuwając z roztargnieniem ręką po ścianach
pokrytych graffiti i po wybebeszonych skrzynkach na listy, na których nie sposób było odczytać
nazwisk... I tak wątpił, czy jego kiedykolwiek tam figurowało.

Kopnął niedbale gazetkę reklamową, która poniewierała się po posadzce, i uświadomił sobie
oczywisty fakt: nie przynależał już do tego miejsca.

Jego życie było teraz gdzie indziej, w innym świecie, z innymi ludźmi. Ta bezwzględna pewność
uspokoiła go, jakby jego przeszłość zdmuchnął oczyszczający wiatr. Odetchnął głęboko. Przesłał
nieme pożegnanie ku siedemnastemu piętru i wyszedł z wieżowca.

Przy drzwiach nadal stała banda młodzieniaszków od szesnastu do dwudziestu lat. Salim ich znał. Tak
naprawdę nie byli źli, ale dość agresywni, z silną tendencją do bezpodstawnej prowokacji. Salim już
kilkakrotnie miał z nimi problemy. Zaczepiali go, rzekomo mając do niego prośbę, która tak naprawdę
była zamaskowanym żądaniem haraczu: „Salim, nie masz dwa euro? Salim, mam do ciebie prośbę...".
Dyplomatycznie, ze spokojem i humorem, zawsze udawało mu się wyjść z tych sytuacji bez szwanku.
Czasem musiał ustąpić... Nazbyt często jak na jego gust...

Stopniowo nauczył się perfekcyjnej dyskrecji i wtapiania się w tło, zdobył umiejętność nierzucania się
w oczy tego typu bandom. Teraz jednak, kiedy wychodził z bloku, wyprostował się, a jego chód
wyrażał niezaprzeczalną pewność siebie. Zmienił się. Walczył z Raisami, stawił czoło wielu
niebezpieczeństwom, wyszedł cało z niezliczonych trudnych sytuacji. Widział fantastyczne miasta i
nawet spotkał smoka. Jego klatka piersiowa poszerzyła się, mięśnie stwardniały. Już się nie bał.

- Daj mi swoją czapkę!

Salim odwrócił głowę. Jeden z młodzieniaszków siedzących na schodach zwrócił się do
dziesięcioletniego chłopca, który popełnił błąd, spoglądając mu w oczy. Słowa zostały wypowiedziane
przyjemnym tonem, niemniej w oczywistej kpinie krył się rozkaz. Onieśmielony chłopiec usłuchał.
Salim zareagował bez zastanowienia.

Wyciągnął rękę i przechwycił czapkę, zanim zmieniła właściciela. Włożył ją na głowę chłopca i
pchnął go delikatnie w kierunku ulicy. Dzieciak niezwłocznie umknął, obrzuciwszy Salima
wdzięcznym spojrzeniem.

-Ty, dzwońcu, masz jakiś problem...?!

Młodzieniec, który zażądał czapki, wstał i zbliżył się do Salima.

Salim przypomniał sobie błyskawicznie wszystkie sytuacje, gdy spuszczał głowę w obliczu obelg.
Słowa popłynęły z jego ust, zanim zdążył je powstrzymać:

- Moim jedynym problemem jesteś ty, szczurzy łbie!

Nastolatek zamarł na ułamek sekundy, po czym zareagował.

Bardzo szybko.

background image

Jego lewa ręka chwyciła kołnierz Salima, a prawa, zaciśnięta w pięść, wystrzeliła w kierunku twarzy
chłopca krótkim, bezlitosnym łukiem. Atakujący miał doświadczenie w bójkach ulicznych, jednak
Salim okazał się od niego szybszy.

Zamiast zrobić unik, przybliżył się, szukając kontaktu z przeciwnikiem. Pięść, która miała trafić w
kość policzkową, zaledwie otarła się o kark, dając Salimowi krótkotrwałą przewagę, którą natychmiast
wykorzystał. Z całej siły wymierzył krawędziami dłoni cios w żebra napastnika. Wyrostek zgiął się
wpół, świszcząc jak przebity balon, po czym padł na kolana, starając się rozpaczliwie odzyskać
oddech. Salim w tym czasie cofnął się o krok.

Natychmiast doskoczyło do niego pięciu pozostałych. Salim uniknął pierwszego ciosu pięścią, kopnął
napastnika w piszczel i uśmiechnął się mimo woli, słysząc syk bólu.

- Bjorn! - wykrzyknął, zanim odebrał uderzenie w podbródek. Lekko przysiadł, żeby podciąć nogi
jednego z atakujących, nie udało mu się i otrzymał cios w głowę. Przed oczami zobaczył gwiazdy,
mimo to zdołał się uwolnić, zanim napastnicy zdążyli zmiażdżyć go swą masą. Ci ostatni
przeszkadzali sobie nawzajem w bójce, jednak Salim wiedział, że nie jest dobrze. Wymierzył
gwałtowny cios łokciem i jeden z młodych mężczyzn zgiął się wpół.

W tej właśnie chwili do akcji wkroczył Bjorn.

Pierwszy chłopak doszedł już do siebie i miał zamiar znowu włączyć się do bójki. Niespodziewanie
jednak poczuł uścisk, jakby jego kark znalazł się w imadle, następnie stalowa dłoń chwyciła go za
pasek spodni i odrzuciła w pobliskie krzaki. Zanim atakujący zrozumieli, że sytuacja się zmieniła,
drugiego młodzieńca spotkał taki sam los. Reszta przestała interesować się Salimem, żeby stawić
czoło nowemu przeciwnikowi.

Bjorn wyglądał imponująco, ale ich to nie zmieszało. Zaatakowali rycerza ze wszystkich stron.

Salim, który z trudem odzyskiwał równowagę, podniósł głowę, żeby zobaczyć, jak trzeci chłopak
szybuje w powietrzu. Bjorn, zdając sobie sprawę, że ma do czynienia z młodzieżą, a nie z dorosłymi,
nie wymierzał ciosów. Odparowywał jedynie te, które starano mu się zadawać, a kiedy miał taką
możliwość, z głuchym pomrukiem odrzucał kolejnego przeciwnika, nie siląc się na delikatność. Tym
sposobem mocno przerzedził szeregi wroga. Chuligani byli bliscy paniki, kiedy nagle scena rozbłysła.

-

Policja! Nie ruszać się! - rozbrzmiał mocny, władczy głos.

Banda rozproszyła się jak stadko wróbli. Na miejscu zostało dwóch chłopaków, którzy byli zbyt
oszołomieni, żeby uciekać. Bjorn, zdumiony, rozglądał się dookoła, a Salim podnosił się z trudem.

Naprzeciw nich znajdowało się czterech policjantów. Jeden trzymał latarkę o dużej mocy, inny
pochylał się przy samochodzie i mówił coś przez radio.

Rycerz zaczekał, aż Salim do niego dokuśtyka. Absolutnie nie wiedział, jak powinien się zachować, a
chłopiec nie przyszedł mu z pomocą.

-

Mam dość tych bójek ulicznych! - prychnął policjant, odkładając mikrofon. - Zabieramy ich!

background image

Powierzyłem naszym najlepszym Wartownikom zbadanie drugiego świata. Celem tych studiów jest
zdobycie wiedzy na temat naszych korzeni, jak również określenie, czy ten świat stanowi dla
Gwendalaviru zagrożenie... Sil' Afian, przemowa podczas zebrania Rady Imperium

Teraz wiesz już wszystko albo prawie wszystko.

Camille przeciągnęła się i oparła plecami o łóżko Ma-thieu. Rozmawiali od kilku godzin, opowiadając
sobie, co przeżyli, poznając się ze zdumiewającym zrozumieniem, najpierw ostrożnie, następnie
bardzo szybko.

Kiedy znaleźli się w pokoju Mathieu, usiedli pośrodku, na dywanie.

Camille szybko przyznała przed sobą, że źle oceniła brata.

-

Byłam przekonana, że jesteś zarozumiałym egoistą... -wyznała.

Mathieu uśmiechnął się z zakłopotaniem.

Z pewnością miałaś po części rację. Na swoją obronę powiem, że śmiertelnie bałem się

egzaminów i że byłem zupełnie wykończony. Marna wymówka, zgoda, ale może pozwoli ci trochę
lepiej zrozumieć moje zachowanie.

Rozmawiali następnie o swoim dzieciństwie. Mathieu, tak jak Camille, nie pamiętał niczego, co
wydarzyło się przed jego przybyciem do tego świata, jednak w przeciwieństwie do siostry nawiązał
silną więź emocjonalną z rodziną adopcyjną. Państwo Boulanger byli wzorowymi rodzicami i
pokochali go jak własne dziecko.

Rodzeństwo odsłoniło także przed sobą sekrety, poruszając osobiste sprawy, którymi ludzie rzadko się
dzielą. Camille opowiedziała o tym, czego doświadczyła, kiedy otarła się o śmierć, co bardzo
poruszyło Mathieu. Naszkicowała również portret Salima i słuchając jej, Mathieu domyślił się, jak
wiele znaczył dla niej ten chłopak.

Mathieu z kolei opowiedział siostrze o zamiłowaniu do malarstwa, rozpaczliwym dążeniu do
doskonałości, przygodach miłosnych i ciągłych rozczarowaniach. Z każdym niepowodzeniem
ulatywały nieco jego marzenia, mimo to wciąż niestrudzenie szukał tej, która miała być jego
doskonałym uzupełnieniem. Przyznał Camille, że tak jak ona często czuł, iż żyje na marginesie tej
rzeczywistości ... Wyobrażał sobie, jak wyglądałaby jego przyszłość gdzie indziej, w świecie, który
teraz gotowy był odkryć.

- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię odnalazłam! -oświadczyła z mocą Camille.

Mathieu się uśmiechnął. Ta młodsza siostra, która pojawiła się tak niespodziewanie, miała właśnie
zmienić jego życie. Słysząc pukanie do drzwi, chłopak bezwiednie odwrócił głowę.

-

Proszę - powiedział.

Pani Boulanger wślizgnęła się do pokoju. Na koszulę nocną założyła frotowy szlafrok. Jej czoło
przecinała zmarszczka, nadając jej twarzy zatroskany wyraz. Camille zdała sobie nagle sprawę, że jest
prawie trzecia w nocy. Adopcyjna matka Mathieu miała prawo być zdziwiona, że Camille jeszcze tu
jest.

Dziewczyna chciała ją przeprosić, ale nie zdążyła.

background image

-Jest już późno, Mathieu - stwierdziła pani Boulanger. - Jeśli chcesz, żeby twoja siostra tutaj spała,
weź z szafy materac i zrób jej posłanie koło łóżka.

Mathieu zrozumiał sekundę wcześniej od Camille.

-

To znaczy, że... Ale skąd wiesz...? - wybąkał.

Kobieta machnęła z rezygnacją ręką.

-

Skąd wiem, że ta dziewczyna jest twoją siostrą? Ślepy by to zauważył. Macie takie same

fiołkowe oczy, taki sam uśmiech, taką samą barwę głosu. Cały wasz wygląd świadczy o tym, że w
waszych żyłach płynie ta sama krew!

-Ale...

-

Zaczekaj, Mathieu. Od dawna wiedziałam, że nadejdzie ten dzień... Na długo przed pierwszą

wizytą twojej siostry. Szkoda, że nie ma tutaj twojego ojca. Będzie mu przykro, że nie mógł się z tobą
pożegnać.

-

Co ty opowiadasz? — wyszeptał Mathieu.

Pani Boulanger dotknęła opuszkami palców policzka syna i odwróciła się do Camille.

-

Jesteś Ewilan, prawda? I przybyłaś, żeby zabrać go do tego drugiego świata?

Mimo że zachowanie Maxime'a i Françoise Ducielów nie jest typowe, nie sądzę, że mają oni coś
wspólnego ze zniknięciem młodej Camille. To oczywiste, że jej nie kochają i że jej zaginięcie jest im
obojętne, jednak to nie wystarczy, żeby osądzić ich za przestępstwo. W każdym razie nie w obliczu
prawa...

*Inspektor Franchina, sprawozdanie dla sędziego śledczego odpowiedzialnego za dochodzenie w
sprawie zaginięcia Camille Duciel i Salima Condo

Podsumujmy. Twierdzi pan, że nazywa się Bjorn Wil W Wayard, dziwne nazwisko, tak na
marginesie, i że nie jest pan w stanie w żaden sposób udowodnić swojej tożsamości. Nie może pan
podać adresu ani wskazać miejsca pracy. Nikt, jak pan twierdzi, pana nie zna, i to jedynie przypadek,
że znaleziono pana w towarzystwie młodego Salima Condo, poszukiwanego od tygodni przez całą
francuską policję. Zgadza się?

Bjorn wzruszył ramionami.

-Nie.

Inspektor Franchina, siedzący za biurkiem, przeczesał palcami włosy i potrząsnął głową.

- To szaleństwo! - wykrzyknął w końcu. - Zupełne szaleństwo! I utrzymuje pan, że nic nie wie o małej
Duciel?

- Nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Mówiłem to już sto razy... - oświadczył znużony Bjorn.

Inspektor przesłuchiwał go już od dwóch godzin i rycerz nadal nie miał pojęcia, jaką strategię
zastosować, żeby wydostać się z tego gniazda os. A tak niewiele brakowało, żeby nic się nie
wydarzyło...

background image

Zatrzymanych odwieziono na posterunek, gdzie odnotowano ich nazwiska, nie zadając dodatkowych
pytań. Salim oraz dwaj młodzieńcy byli niepełnoletni i jeden z policjantów pomstował, że będzie
musiał odwieźć ich do domu. Przypadek Bjorna był trochę bardziej skomplikowany, gdyż mężczyzna
nie był w stanie przedstawić dowodu tożsamości. Było jednak jasne, że wkrótce i on zostanie
wypuszczony. Wskutek bójki jeden z nastolatków miał podbite oko, a drugi poturbowane żebra.
Żadnej ze stron nie można było zarzucić nic poważnego.

Niestety, na nieszczęście dla Salima i Bjorna, inspektor Franchina był tego wieczoru na służbie. Kiedy
przechodził przez komisariat, natychmiast rozpoznał chłopca, który zaginął na początku lata.

Sprawa porwania nabrała dużego rozgłosu i zwierzchnicy policjanta bardzo krytykowali sposób, w
jaki się nią zajmował. Dwoje nastolatków, którzy sami się uwolnili, a potem ponownie zniknęli - to
sprawiało złe wrażenie!

Kiedy inspektor Franchina zobaczył Salima na ławce zatrzymanych, pomyślał, że chyba śni. Mimo
wszystko szybko zareagował. Bjorn natychmiast został umieszczony pod nadzorem i stał się głównym
podejrzanym w aferze dotyczącej uprowadzenia.

-

Kłamie pan! - wykrzyknął policjant, uderzając gwałtownie pięścią w stół. - Kim pan jest? Co

pan zrobił z Camille Duciel?

Bjorn zamknął oczy. Kiedy je otworzył, było jasne, że postanowił milczeć. Założył ramiona i z
niewzruszoną miną wpatrzył się w muchę, która chodziła po stosie dokumentów.

Inspektor Franchina wstał z westchnieniem.

-Jak pan woli... - rzekł. - Ale niech się panu nie wydaje, że pana milczenie przeszkodzi mi w odkryciu
prawdy! Jeszcze z panem nie skończyłem.

Policjant podszedł do drzwi i je uchylił.

-

Przyprowadźcie młodego Condo - polecił.

Po chwili pojawił się Salim i Bjorn popatrzył na niego spojrzeniem pełnym nadziei.

-

Salim — zaczął inspektor. — Czy mógłbyś powtórzyć to, co mi wyznałeś?

-Ale ja...

-

Nie obawiaj się, chłopcze. Nic ci nie grozi - zachęcił go policjant. - Gwarantuję.

Salim wziął głęboki oddech i nie patrząc na Bjorna, wyrzucił z siebie:

-

To on! To on nas porwał...

*Nawet Lii' Kiptian, najbardziej autorytatywny z cesarzy Gwendalaviru, nigdy nie brał pod uwagę,
żeby zabronić Wartownikom zakładania rodzin. Nie z dobrego serca, lecz z troski o ich skuteczność.
Wiedział, że kiedy Wartownicy zakosztują szczęścia, będą go zaciekle bronić... Mistrz Carboist,
Kronika siódmego kręgu

Powiedziałaś za dużo, żeby się teraz wycofać...

Mathieu mówił cicho, lecz w jego głosie wyczuwało się napięcie.

background image

Pani Boulanger uśmiechnęła się smutno.

— Opowiem wam Wszystko, co wiem, ale najpierw chciałabym przygotować sobie filiżankę dobrej
kawy. Może zejdziemy do salonu i usiądziemy w fotelach? Wyrosłam już z siedzenia na podłodze.

Ostatnie zdanie było nikłą próbą rozluźnienia atmosfery, przyniosło jednak marny efekt. Camille i
Mathieu byli zbyt oszołomieni, żeby zareagować.

Nieco później pani Boulanger postawiła na niskim stoliku trzy parujące filiżanki. Następnie usiadła,
niespiesznie wypiła łyk kawy i zaczęła mówić spokojnym, niemal beztroskim głosem:

-

Musimy cofnąć się o dziesięć lat. Mój mąż Bernard i ja już wiedzieliśmy, że nie możemy mieć

dzieci. Myśleliśmy o adopcji, ale jeszcze nic w tej sprawie nie zrobiliśmy. Wiedliśmy intensywne
życie. Bernard był już wtedy cenionym reporterem i ciągle nosiło go po świecie. Towarzyszyłam mu
w większości podróży i zdawaliśmy sobie sprawę, że w rodzinie, którą tworzyliśmy, nie ma miejsca
dla niemowlęcia. Właśnie wróciliśmy z długiego pobytu w Brazylii, kiedy zadzwonił do nas Hervé,
który tak jak Bernard był fotografem i naszym oddanym przyjacielem. Był to wspaniały człowiek,
otwarty, o imponującej kulturze, który niestety trzy lata później miał zginąć w wypadku
samochodowym. Zaprosił nas do siebie, by uczcić nasz powrót. Zależało mu, żeby przedstawić nam
parę, którą poznał podczas naszej nieobecności. W ten sposób na drodze naszego życia pojawili się
Altan i Élicia.

Camille wzdrygnęła się, zaskoczona. Owszem, spodziewała się jakiejś rewelacji, jednak nie tego, że w
ustach pani Boulanger usłyszy imiona rodziców.

Oczywiście przedstawili się wtedy inaczej: Alain i Élise. Oczarowali nas od pierwszego

wejrzenia. Byli to najbardziej ujmujący ludzie, jakich kiedykolwiek spotkaliśmy. Posiadali ogromną
wiedzę, byli niezwykle otwarci i mieli wszechstronne upodobania. Interesowali się innymi, obcowanie
z nimi było czystą przyjemnością. Poza tym mieli w sobie coś tajemniczego, co sprawiało, że byli
bardzo pociągający. Mówili, że są pisarzami, jednak nie chcieli rozmawiać o swoich dziełach, a
niektóre, dla innych oczywiste, sprawy zdumiewały ich jak dzieci. Posiadali rozległą wiedzę z
dziedziny literatury czy muzyki, której mogliby pozazdrościć im najwięksi specjaliści, a równocześnie
bombardowali nas naiwnymi pytaniami na temat funkcjonowania instytucji politycznych... Bardzo
szybko się zaprzyjaźniliśmy. Nie widywaliśmy się jednak regularnie. Praca Bernarda wiązała się z
wyjazdami w odległe zakątki świata, często kilkutygodniowymi. Oni znikali nawet na jeszcze dłużej, a
my nie wiedzieliśmy, gdzie się udają. Pewnego wieczoru u Hervego Alain i Elise wyjawili nam
prawdę.

Pani Boulanger wypiła do końca kawę ze wzrokiem zagubionym we wspomnieniach i odstawiła
filiżankę.

- Doskonale pamiętam ten dzień. Po kolacji usiedliśmy w salonie i wspominaliśmy nasze podróże.
Bernard mówił o Nowej Gwinei i niezwykłych wrażeniach stamtąd. „Znam miejsce, które wydałoby
ci się o wiele bardziej osobliwe", oznajmił Alain. W ten właśnie sposób dowiedzieliśmy się o istnieniu
Gwendalaviru. Może wyda się wam to śmieszne, ale muszę przyznać, że nie byliśmy tak bardzo
zdumieni. Znaleźliśmy odpowiedzi na niewypowiedziane pytania, rzeczywistość ukazała nam się w
innym świetle i ją zaakceptowaliśmy:''Nasi przyjaciele byli bardzo niespokojni. Sytuacja w
Gwendalavirze pogarszała się, nie śmieli podejmować ryzyka pokazania nam swojego świata. To
dzięki ich opowieściom odkryliśmy miejsce, które nie widnieje na żadnej znanej mi mapie. Dzielenie
tego sekretu umocniło naszą przyjaźń. A jednak stopniowo zaczęliśmy widywać się rzadziej. Altan i

background image

Elicia nie pojawiali się już tak często, a kiedy mieliśmy okazję się zobaczyć, ich zmartwienia
przyćmiewały radość z tych spotkań. Pewnego dnia, osiem lat temu, zniknęli.

Nie zdając sobie z tego sprawy, Camille pochyliła się i słuchała z największą uwagą słów pani
Boulanger. Czy w końcu dowie się, co się wydarzyło?

- Przez sześć miesięcy nie mieliśmy od nich żadnych wieści. Byliśmy przekonani, że już nigdy ich nie
zobaczymy, aż pewnego wieczoru niespodziewanie pojawiła się Elicia. Była sama. Bardzo się
spieszyła. Wyznała nam, że ma do nas ogromną prośbę. Sprawy w Gwendalavirze przybierały zły
obrót i gdyby stało się najgorsze, chciała, żebyśmy zajęli się ich dziećmi. Mówili nam o was
wielokrotnie, mimo to nigdy niestety was nie poznaliśmy. Oczywiście zgodziliśmy się. Elicia
uprzedziła nas, że usunie wasze wspomnienia. Nie chciała, żebyście czuli się tutaj nieszczęśliwi.
Chodziło także o wasze bezpieczeństwo. Nigdy nie mieliście dowiedzieć się o łączącym was
pokrewieństwie ani się spotkać. Hervé miał zająć się tobą, Ewilan, a Bernard i ja mieliśmy podjąć się
obowiązku wychowania ciebie, Mathieu. Zgodziliśmy się, chociaż znaczyło to, że stracimy kontakt z
waszymi rodzicami. Elicia serdecznie nam podziękowała i pożegnała się z nami. Nigdy już jej nie
zobaczyliśmy. Kilka miesięcy później Hervé zginął w wypadku samochodowym. Był to dla nas trudny
moment, gdyż byliśmy bardzo do niego przywiązani. Wezwanie do sądu przyszło trzy dni po
pogrzebie. Altan i Élicia wszystko załatwili. Podpisaliśmy tylko jakiś dokument i w naszym życiu
pojawił się duży jedenastoletni chłopiec, który nie pamiętał niczego ze swojej przeszłości.

Pani Boulanger zamilkła i popatrzyła uważnie na Mathieu.

- Stałeś się naszym synem... Zawsze jednak wiedziałam, że pewnego dnia nas opuścisz...

Camille chłonęła każde z wypowiedzianych słów. Przez chwilę zmusiła się do milczenia, po czym nie
mogła dłużej się powstrzymać:

-A ja?

*Dar ujawnia się około osiemnastego roku życia, czasem trochę później, bardzo rzadko wcześniej i w
takim przypadku najczęściej pozostaje zalążkowy. A jednak cechą wspólną wszystkich największych
rysowników jest wczesne pojawienie się ich zdolności. Co więcej, dar, który dał o sobie znać na
początku okresu dorastania, czasami cechuje moc znacznie wykraczająca poza normę.

Czy to wyjątek potwierdzający regułę czy też paradoks?

Mistrz Duom Nil' Erg, przemowa rozpoczynająca 345. posiedzenie zgromadzenia gildii analityków

P ani Boulanger odwróciła się do Camille.

Miałaś mniej szczęścia niż Mathieu. A wszystko byłoby dobrze, gdyby Hervé nie zginął w

tym głupim wypadku...

Z pewnością - przyznała Camille. - Nie tłumaczy to jednak, jak to się stało, że adoptowali

mnie państwo Ducielowie...

Pani Boulanger nie odpowiedziała. Wstała, zdjęła ze ściany fotografię, przyglądała się jej przez
chwilę, po czym podała ją Camille.

background image

To jedno ze zdjęć, które zapewniło Hervému sławę -powiedziała. - Zrobił je w Korei jakieś

dwanaście lat temu.

Camille miała przed oczami czarno-białą fotografię przedstawiającą chłopca, który uginał się pod
ciężarem ogromnego worka. Fotografowi udało się uchwycić w oczach dziecka udrękę zbyt wczesnej
dojrzałości i brzemię rozpaczliwej nędzy.

Zdjęcie było znakomite, uwagę Camille przyciągnął jednak podpis widniejący w prawym dolnym
rogu: Hervé Duciel!

-

Hervé był bratem Maxime'a Duciela, twojego adopcyjnego ojca... - wyjaśniła pani Boulanger.

Jeden z ważnych kawałków układanki znalazł się na właściwym miejscu i Camille poczuła, jak z jej
ramion spada niewidzialny ciężar. To prawda, że rodzice postanowili umieścić ją poza rodzinnym
krajem, ale pragnęli wyłącznie jej bezpieczeństwa i szczęścia. Tylko dramatyczne zrządzenie losu
sprawiło, że trafiła do tak mało kochających ludzi.

-

Teraz rozumiem... - wyszeptała. — Ale dlaczego właśnie państwo Ducielowie? Zawsze

wiedziałam, że mnie nie kochają. Pomimo wszystkich moich wysiłków pozostałam dla nich obcą
osobą.

-

Prawda nie jest zbyt miła... - oświadczyła pani Boulanger. - Hervé był słynnym fotografem,

zdobył kilka nagród, w tym jedną prestiżową. Liczne gazety walczyły o jego usługi i świetnie zarabiał.
Jego brat był bardzo zazdrosny. Hervé wiedział, że podejmuje ryzyko, jeżdżąc w te wszystkie miejsca
globu, gdzie ludzie zachowują się jak szaleńcy. Kiedy zgodził się wziąć odpowiedzialność za twoje
wychowanie, chciał, żebyś była bezpieczna, gdyby coś mu się przytrafiło. Sporządził akt notarialny,
zapisując majątek bratu, pod warunkiem że zgodzi się adoptować cię w razie nieszczęścia. I stało się
najgorsze. Śmierć zadała cios nie w jakimś dalekim kraju, ale na zwykłej wiejskiej drodze. Po
niecałych dziesięciu dniach Maxime Duciel stał się oficjalnie twoim adopcyjnym ojcem. Dla
człowieka tego pokroju nie wchodziło w rachubę zrezygnowanie ze spadku po bracie, nawet jeżeli
stanowiłaś jego część...

Camille wahała się przez chwilę. Nie chciała ranić tej miłej kobiety, a jednak musiała zrozumieć. Do
końca.

-

Ale dlaczego Hervé Duciel powierzył mnie bratu? I dlaczego nic nie zrobiliście? Niech pani

nie sądzi, że mam zamiar cokolwiek pani wyrzucać, jednak tak często zadawałam sobie pytanie,
dlaczego znalazłam się właśnie w rodzinie państwa Ducielów...

-

Odpowiedzi na te dwa pytania są niestety proste. Jeśli chodzi o brata, Hervé nie potrafił

zdobyć się na obiektywizm. Wiedział, że Maxime i jego żona zawsze chcieli mieć dziecko. Był
przekonany, że przyjmą cię z otwartymi ramionami, że będziesz szczęśliwa. A poza tym ten testament
był jedynie środkiem ostrożności. Jak większość ludzi, nie spodziewał się, że zginie...

-

Dobrze — rzekł łagodnie Mathieu. — Ale dlaczego nic nie uczyniliście, kiedy zrozumieliście,

że państwo Ducielo-wie jej nie kochają?

-

Zapominasz o tym, co powiedziała nam Élicia i Altan. Wasze pojawienie się tutaj znaczyło, że

przydarzyło im się coś poważnego, że byliście w niebezpieczeństwie. Należało was rozdzielić. Nie
mieliśmy wyboru. Musieliśmy pogodzić się z tym, że nie będziemy mieć kontroli nad życiem Ewilan.

-

Rozumiem — szepnęła Camille. — Rozumiem.

background image

Czuła ukojenie. Siedem lat jej życia nabrało sensu. Ulga spowodowała, że poczuła się lekko, bardzo
lekko.

-

A teraz? - Mathieu zapytał matki.

-

Przypuszczam, że skoro Ewilan cię odnalazła, to znaczy, że sytuacja się zmieniła. Odejdziecie,

prawda?

Mathieu odwrócił się do siostry i Camille zrozumiała, że to pytanie skierowane jest do niej.

-

Tak - potwierdziła. - Odejdziemy. Już jutro rano. Sytuacja w Gwendalavirze wróciła do

normy, lecz nasi rodzice potrzebują pomocy.

-

Skąd możesz to wiedzieć? - zapytała zdziwiona pani Boulanger.

-

To naprawdę długa historia — odrzekła Camille. - Myślę, że będzie musiała pani poczekać, aż

wrócimy, żeby ją usłyszeć.

Twarz pani Boulanger pojaśniała.

-

Mathieu wróci? Naprawdę?

-

Oczywiście. Nikogo nie porywam! Nie sądzę, żebyśmy zdążyli na rozpoczęcie roku szkolnego

w Akademii Sztuk Pięknych, ale Mathieu, jakikolwiek kierunek obierze jego życie, zawsze będzie
mógł podróżować między dwoma światami.

W kąciku oka pani Boulanger pojawiła się łza szczęścia. Otarła ją niedbale wierzchem dłoni.

-

To wspaniale! - zawołała. - Wiedziałam, że nie powinnam go zatrzymywać, ale myśl, że nigdy

więcej miałabym go nie zobaczyć, była dla mnie nie do zniesienia.

-

Nigdy więcej mnie nie zobaczyć? Żartujesz?! - wykrzyknął Mathieu, który zdawał się równie

wzruszony, jak jego adopcyjna matka. - Naprawdę myślisz, że mógłbym się obejść bez twoich
naleśników i makaronu?

Pani Boulanger udała, że szczypie go w nos.

-Ty nieznośny chłopaku! - rzuciła ze śmiechem. Po chwili spoważniała. - Jeżeli macie wkrótce
wyruszyć w drogę, musicie trochę się przespać. Do łóżek! — zarządziła.

Czas zatrzymania wynosi dwadzieścia cztery godziny. Okres ten może zostać przedłużony do
czterdziestu ośmiu godzin, jeżeli prokurator Republiki zezwoli na to na piśmie. Francuski kodeks
prawa karnego

- Co? Co powiedziałeś?

- Mówię, że Bjorn jest w więzieniu lub przynajmniej zamknięty w komisariacie. Oskarżają go o
porwanie mnie i obarczają odpowiedzialnością za twoje zaginięcie. To ja go wrobiłem, bo nie
wpadłem na inny pomysł, jak wyjaśnić, co razem robiliśmy. I mam nadzieję, że zrozumiał, dlaczego
tak postąpiłem, w przeciwnym wypadku będzie na mnie przeraźliwie wściekły!

background image

Po tym jak Salim wydał przyjaciela, inspektor Franchi-na osobiście odwiózł chłopca do domu.
Powitano go inaczej, niż oczekiwał. Jego macocha udała radość, jednak było oczywiste, że właściwie
o nim zapomniała. Przyrodnie siostry i kuzyni także nie wyglądali na przejętych jego powrotem.

Ledwie Salim znalazł się w domu, myślał tylko o tym, żeby jak najszybciej stamtąd odejść. W nocy
spał czujnie, a o ósmej rano wymknął się, nikogo nie uprzedziwszy.

Camille i Mathieu przyszli na spotkanie nieco spóźnieni. Salim przywitał się z nimi krótko i szybko
opowiedział, co wydarzyło się zeszłego wieczoru.

-

Już miałem zamiar iść was obudzić w środku nocy, ale pomyślałem, że niewiele to zmieni. Co

zrobimy?

Salim patrzył wyczekująco na przyjaciółkę, zdając się nie wątpić, że jest w stanie znaleźć jakieś
rozwiązanie. Dziewczyna westchnęła, po czym jej twarz się rozjaśniła.

-W czym problem? Bjorn ma przecież drugą podróżniczkę! Może wrócić do Gwendalaviru, kiedy
tylko zechce!

Na twarzy Salima pojawił się grymas zakłopotania.

-To znaczy, że...

-

Że co? - zaniepokoiła się Camille.

Salim jeszcze bardziej się zmieszał.

-

Bjorn ciągle insynuował, że nauki Ellany są do kitu, że sprytu mam tyle, co niedojrzały

pomidor... Chciałem tylko zrobić mu kawał... - wybąkał usprawiedliwiająco, po czym włożył rękę do
kieszeni i wyciągnął z niej tęczową kulkę.

Camille uderzyła się dłonią w czoło.

-

Podróżniczka Bjorna! - wykrzyknęła. - Salim, jesteś nieodpowiedzialnym typem o ptasim

móżdżku! Kiedy zdecydujesz się używać fasolki, którą masz w czerepie? No kiedy?!

Salim wyglądał tak żałośnie, że Mathieu nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.

-

Nie śmiej się, proszę... — mruknęła Camille, obdarzając brata ponurym spojrzeniem. - Jeżeli

będzie sądził, że jest zabawny, stanie się nieznośny!

-

Naprawdę jest mi przykro... - wybąkał Salim. — Myślisz, że możemy coś zrobić?

-

Oczywiście, że coś zrobimy! - odrzekła Camille. -Nie chciałbyś chyba, żebyśmy wrócili bez

Bjorna?

-

Nie, jasne, ale...

-

Cicho bądź i pozwól mi się zastanowić! - fuknęła Camille. - Bjorn zamknięty jest w miejscu,

którego nie znam. Nie jestem w stanie się tam dostać za pomocą przejścia w bok. Mogę natomiast się
z nim skontaktować, przynajmniej tak mi się wydaje. Pozostaje nam tylko znalezienie sposobu, żeby
przekazać mu podróżniczkę. Salim i ja nie mamy najmniejszej szansy dyskretnego przekroczenia
progu komisariatu...

background image

-

Ja mogę tam pójść - zaproponował Mathieu.

-To jakieś rozwiązanie. Musimy jeszcze wymyślić, jak dostaniesz się do Bjorna.

-

Mówisz, że możesz się z nim porozumieć?

-

Chyba tak. Dlaczego pytasz?

-

Powiedz mu, żeby zadzwonił do adwokata albo przynajmniej, żeby udał, że to robi. W ten

sposób będę mógł dostać się do niego, nie wzbudzając podejrzeń...

-

Genialnie, staruszku! - zawołał Salim. - Przebierasz się za adwokata, wchodzisz do

komisariatu, dajesz kulkę Bjornowi i zmykamy! Łatwizna! Wiesz, Camille, masz sprytnego brata.
Prawie tak sprytnego jak ty!

Camille wzniosła oczy do nieba.

-

Masz rację. Tylko że ten plan jest beznadziejny!

-

Ale dlaczego? - jęknął Salim z nagle znużoną miną. -Mnie wydaje się bardzo dobry...

-

Ponieważ jesteśmy w prawdziwym życiu, a nie w amerykańskim serialu. O ile osoba

zatrzymana ma prawo skontaktować się z adwokatem, o tyle nie znaczy to, że byle kto może odegrać
tę rolę, zwłaszcza ktoś tak młody jak Mathieu! To odpada. Musimy wymyślić coś innego. Pozwólcie
mi się zastanowić.

Państwo Ducielowie jedli śniadanie.

Ciszę przerywał jedynie szelest odwracanych stronic gazety, którą czytał pan Duciel, mieszając kawę.
Kiedy wyciągnął roztargnionym gestem rękę w kierunku koszyczka z pieczywem, jego żona zakasłała.

-

Maxime, zjadłeś już dwa rogaliki! - stwierdziła z wyrzutem.

Pan Duciel zamierzał właśnie odpowiedzieć, kiedy za jego plecami rozbrzmiał znajomy głos.
Mężczyzna się wzdrygnął.

-

Ona ma rację. Tyje pan. Powinien pan przejść na dietę i trochę pobiegać!

Małżonkowie odwrócili się gwałtownie. Przewróciła się jedna z filiżanek z kawą, nieodwracalnie
plamiąc koronkowy obrus, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi.

-

Camille?!

O ile, pomimo zaskoczenia, pani Duciel udało się wypowiedzieć jedno słowo, o tyle jej mąż
przypominał złotą rybkę wyciągniętą z akwarium. Oczy miał wytrzeszczone, a jego usta otwierały się
i zamykały, lecz nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.

-

Tak, to ja - powiedziała Camille. - Cóż za przenikliwość! Cieszycie się, że wróciłam?

-Ale... Skąd się tu wzięłaś? - wybąkała pani Duciel. — Gdzie się podziewałaś? Myśleliśmy, że...

Camille podeszła bliżej. Po części zachwycona była tą sytuacją, która kilka miesięcy wcześniej byłaby
nie do pomyślenia. Zaskakiwała państwa Ducielów, szokowała ich nawet, nie odczuwając przy tym
najmniejszej obawy. Przyciągnęła wolne krzesło i usiadła.

background image

Pan Duciel w końcu odzyskał głos.

-

Ależ to niewiarygodne! - wykrzyknął. — Gdzie się, do diabła, podziewałaś?! Sądziłem, że

zostałaś porwana.

-

Ten bezmiar uczuć rozgrzewa moje serce... — rzekła Camille z gorzkim uśmiechem. - Nikt

mnie nie uprowadził. Sama odeszłam. Z własnej woli. A żeby zaoszczędzić wam wysuwania
bezużytecznych hipotez, powiem wam od razu, że znowu odejdę. Bezpowrotnie.

-

Mówisz od rzeczy, Camille! - żachnął się pan Duciel. -Myślę, że...

-

Niech mi pan tylko nie prawi kazań! - przerwała mu Camille. - Spieszę się i oczekuję, że

udzielicie mi wyjaśnień. Nigdy nie słyszałam, żebyście mówili o mojej przeszłości.

Nawet przed sędzią, kiedy uzyskaliście nade mną opiekę. Czy Hervé Duciel wyznał wam, skąd
pochodzę?

Pani Duciel zbladła. Jej mąż poczuł, że sytuacja zupełnie wymknęła mu się spod kontroli.

Hervé? Ale... Kto ci... Dlaczego... - wybąkał pan Duciel, przecierając dłonią oczy.

-

Widzicie - podjęła Camille - ja zadowoliłam się jednym pytaniem. A mam wiele innych, które

jeżeli pozostaną bez odpowiedzi, będą prawdopodobnie nękać mnie przez całe życie: czego ode mnie
oczekiwaliście? Co macie mi do zarzucenia? Dlaczego mnie nie pokochaliście?

-

Ponieważ nie jesteś naszą córką! - odezwała się pani Duciel. - Ponieważ to Hervé narzucił

nam tę adopcję! Ponieważ nigdy się do ciebie nie przyzwyczailiśmy! Ponieważ jesteś dziwna,
niepojęta...!

Camille odebrała tę tyradę wypowiedzianą z raniącą oziębłością jak cios w żołądek.

-To nieprawda! - zbuntowała się. — Byłam zagubioną, małą dziewczynką, rozpaczliwie potrzebującą
miłości. Mogliście być dla mnie wszystkim, zastąpić mi rodziców. Nie daliście mi żadnej szansy! -
Camille zmusiła się do głębokiego zaczerpnięcia powietrza i podjęła: - Odpowiedzcie jednak na moje
pytanie: czy Hervé wyjawił wam, skąd pochodzę?

Zapanowała krótka chwila ciszy, po czym rozbrzmiał głos pana Duciela, równie beznamiętny jak głos
jego żony:

Owszem. Znamy twoje korzenie... Mój brat opowiedział nam o nich, kiedy prosił nas,

żebyśmy zajęli się tobą w razie nieszczęścia. Biedny chłopak uważał, że twoja historia jest szalenie
pasjonująca. Trudno było nam w nią uwierzyć, jednak w końcu nas przekonał. I jak w tej sytuacji
chciałabyś, żebyśmy się do ciebie przywiązali? Przed wypadkiem Hervego baliśmy się rozpocząć
procedurę adopcji, gdyż nie chcieliśmy przyjmować do domu obcej osoby. Chcieliśmy dziecko takie
jak to, które sami moglibyśmy mieć, a dostaliśmy ciebie, Camille, bardziej obcą niż wszyscy obcy na
Ziemi. Czy można żądać od psa, żeby pokochał kota?

-Ale...

- Czekaj! Pozwól mi skończyć. Życzyłaś sobie odpowiedzi, więc je uzyskasz. To prawda, że nie ma
między nami miłości, być może pozór przywiązania, nic więcej. Ale to nie my jesteśmy
odpowiedzialni za tę sytuację. Kiedy znikłaś, bardzo szybko zrozumieliśmy, że nie zostałaś porwana,

background image

że wróciłaś tam, gdziekolwiek to jest. I nie utrzymuj, że nie jesteś obca albo że twój świat podobny
jest do naszego. Nie zapominaj, że omal przez ciebie nie zginąłem, kiedy wtargnął tutaj ten morderca!
A więc nie oczekuj, że załamiemy się na wieść, że ostatecznie nas opuszczasz!

Camille wysłuchała mężczyzny w spokoju.

Powinna być zbulwersowana, może przygnębiona. Na szczęście lojalni przyjaciele wypełniali teraz
rolę, której państwo Ducielowie nigdy nie przyjęli. Poczuła jednak, jak zrywa się ostatnia więź łącząca
ją z adopcyjną rodziną, i zabolało ją to.

Kiedy odzyskała wewnętrzną równowagę, przemówiła zdecydowanym głosem:

— Przynajmniej jesteście szczerzy. Doceniam to... - stwierdziła bez zgryźliwości. - Odejdę, tak jak
wam obiecałam, jednak zanim się rozstaniemy, pomożecie mi. Może po raz pierwszy, a z pewnością
ostatni, i nie wiem, jak moglibyście mi odmówić.

*Élicia Gil' Sayan musiała być wyjątkową rysowniczką, skoro potrafiła wykonać duże przejście w bok
z dwójką dzieci oraz wymazać ich wspomnienia. To, że była w stanie opuścić je, być może na zawsze,
dowodzi, że miała nadludzką siłę woli... Doume Fil' Battis, kronikarz Imperium

Bjorn spędził koszmarną noc.

On, rycerz Imperium, zatrzymany jak zwykły zbój, przesłuchiwany godzinami przez tego człowieka,
który przekonany był, że ma przed sobą potwora, pożeracza dzieci!

W dodatku Salim odwrócił się od niego jak tchórz, oskarżając go o porwanie siebie i Ewilan!
Oczywiście chłopiec zrobił to tylko po to, żeby odzyskać wolność, niemniej i tak Bjorn czuł się
zdradzony, co było bardzo przykre.

Jakby tego wszystkiego było mało, rycerz zauważył również, że jego podróżniczka zniknęła, a z nią
jedyna szansa ucieczki!

W końcu, po tym jak zmuszony był odpowiedzieć na tysiące pytań, wtrącono go do pomieszczenia,
którego skąpe umeblowanie nie kryło jego funkcji. Była to cela.

-Jutro rano zwrócimy się do prokuratora - oznajmił inspektor. - Nie wątpię, że przedłuży okres
zatrzymania. Może nawet natychmiast pana oskarży i w tym przypadku trafi pan do aresztu...

Prokurator, areszt... Bjorn nie wiedział, o co chodzi, jednak zdawał sobie sprawę, że jego sytuacja nie
jest godna pozazdroszczenia. Dlaczego Merwyn chciał, żeby brał udział w tej wyprawie?

Więzienna prycza była twarda jak deska, a marny posiłek, który mu podano, bez smaku. O świcie
Bjorn w bardzo złym humorze otworzył oczy. Mimo że łamał sobie głowę, nadal absolutnie nie miał
pojęcia, jak wydostać się z tej pułapki. Oby tylko Camille i Salim o nim nie zapomnieli...

O ósmej trzydzieści inspektor Franchina złożył mu wizytę.

-

Prokurator oczekuje pana przed południem. Jeżeli ma pan do powiedzenia coś, co przez

nieuwagę zapomniał pan wyznać nam wczoraj, jest to właściwy moment, żeby to zrobić. Jestem
przekonany, że przejaw dobrej woli z pana strony zachęci prokuratora do okazania panu życzliwości.
Może coś na temat małej Camille Duciel?

background image

Bjorn ogromnym wysiłkiem woli powstrzymał się od rzucenia policjantem o ścianę. Odetchnął
głęboko i cudem zdołał zachować spokój.

Tysiąc razy już wyjaśniałem, że nie znam tej dziewczynki! - żachnął się. - Dlaczego upiera się

pan, żeby wątpić w moją prawość?

Dziwny sposób wyrażania się podejrzanego, na który inspektor Franchina wielokrotnie zwróciła
uwagę w czasie przesłuchania, utwierdził go w przekonaniu, że Bjorn Wil' Wayard jest winny.
Należało tylko wydrzeć z niego prawdę! Franchina wyszedł, nie zadając sobie trudu, żeby
odpowiedzieć.

Nieco później jeden z policjantów odeskortował Bjorna z celi do biura inspektora. W drodze przez
moment rycerz zastanawiał się zimno, czy nie ogłuszyć strażnika i nie uciec, niemniej zwyciężył
rozsądek. Zupełnie nie znał tego świata. Gdyby, przypuśćmy, ucieczka się powiodła, gdzie by się
udał?

Inspektor siedział w towarzystwie osobnika, którego Bjorn nigdy wcześniej nie widział.

-

Chciałbym być obecny przy tej rozmowie - rzekł inspektor. — Nie jest pan z zawodu, może

pan przeoczyć jakiś istotny szczegół.

-To prawda. Jednak, jeżeli pan zostanie, on może zamknąć się jak ostryga. Niech mi pan da szansę,
chodzi o moją córkę...

Franchina wahał się chwilę, nie będąc przekonanym, po czym kręcąc głową, zwrócił się do Bjorna:

Panie Wil' Wayard, jeżeli to pana prawdziwe nazwisko, przedstawiam panu pana Duciela.

Nalegał, żeby porozmawiać z panem w cztery oczy. Chociaż regulamin niechętnie na to zezwala, nie
wiem, jak mógłbym mu odmówić. -Policjant otworzył drzwi. Zanim wyszedł, rzucił: - Macie dziesięć
minut. Karetka więzienna wkrótce tu będzie.

Drzwi zatrzasnęły się i Bjorn przeniósł uwagę na osobnika, który chciał się z nim widzieć. A więc to
jest adopcyjny ojciec Ewilan...

Nie podobał mu się!

Chociaż zdanie Ewilan bez wątpienia wpływało na jego opinię, Bjorn mógłby się bez niego obejść i
ocenić Maxime'a Duciela wyłącznie po wyglądzie. Emanowało od niego zadufanie i fałsz. Czego ten
typ mógł od niego chcieć?

Bjorn nie musiał długo czekać, żeby się tego dowiedzieć.

-

Co pan zrobił z moją córką?

O nie, znowu się zaczyna!

-

Brakuje nam jej. Jeżeli ma pan na jej temat jakieś informacje, musi pan...

-

Cześć, Bjorn, jak się masz?

Rycerz wytrzeszczył oczy. Duciel nadal mówił coś jękliwym tonem. Wyglądało na to, że nie usłyszał
tego głosu.

background image

Głos Ewilan!

-

Oczywiście! Kto inny miałby to być? Ts'żerca? No dobrze, teraz posłuchaj. Mój adopcyjny

ojciec, mało sympatyczny facet, który, a prioń, znajduje się naprzeciw ciebie, przekaże ci
podróżniczkę.

-

Podróżniczka! - Bjorn odezwał się głośno, prawie krzyknął.

Pan Duciel podskoczył.

-

Co? - wybąkał. - Co pan powiedział?

-

Nic! - zapewnił go rycerz. - Nic takiego. Proszę mówić dalej.

WyspA pRzeznAczeNiA

Maxime Duciel popatrzył na niego jak na szaleńca, jednak podjął swoje jęki.

-

Uzgodniliśmy, że nie powie ci nic ważnego. Policja z pewnością słucha waszej rozmowy.

Może nawet jesteście filmowani. Musicie być bardzo dyskretni, kiedy będzie podawał ci kulkę.

-

Ale... - zaczął Bjorn.

Pan Duciel znowu przerwał swój wywód.

-Tak?

-Ale... eee... to tragiczne... - rzekł rycerz.

-Tak, ma pan rację. Kiedy dowiedzieliśmy się, że... — mężczyzna ciągnął swój monolog.

—Jeśli masz coś do powiedzenia, mów w myślach - podjęła Camille. - Mój adopcyjny ojciec pomaga
nam, mniej lub bardziej z przymusu. Nie ufaj mu!

-

Nie miałem zamiaru się z nim zaprzyjaźnić...

-

Brawo, Bjorn! Słyszę cię doskonale. Teraz najistotniejsze. Kiedy odzyskasz podróżniczkę,

uciekaj, nie przejmując się nami!

-AAkiro?

—Jest gotowy do drogi. Salim też. Czekamy już tylko na ciebie.

Na twarzy rycerza odmalował się promienny, bezgłośny uśmiech, który upewnił jego rozmówcę w
przekonaniu, że ma do czynienia ze skończonym wariatem.

-

To najlepsza wiadomość, jaką ostatnio słyszałem... Zaraz jak...

Nie! Wolałabym, żebyś wykonał przejście w bok, kiedy już opuścisz komisariat.

Dlaczego?

Inspektor Franchina miał już z mojej winy dużo problemów. Nie chciałabym, żeby dodatkowo

zarzucono mu, że pozwolił ci uciec. To porządny człowiek, który wykonuje swoją pracę najlepiej jak
potrafi.

background image

Naprawdę?

-Proszę, Bjorn...

No dobrze, zgoda. Ale jak tylko stąd wyjdę, zwiewam. Zakosztowałem już wystarczająco

twojego świata!

Bjorn usłyszał w umyśle wybuch śmiechu i ostatnie zdanie:

Spotkamy się w Cytadeli.

Rycerz uświadomił sobie, że Duciel zamilkł. Wstał i podszedł do otyłego mężczyzny, który
bezwiednie się wzdrygnął.

Przykro mi! - oznajmił, wyciągając do niego rękę. - Nie mogę jednak panu pomóc. Nic nie

wiem o pana córce...

Duciel także wstał i uścisnął szeroką dłoń rycerza. Wyglądał na wystraszonego i kiedy drzwi się
otworzyły, odwrócił głowę do inspektora Franchiny, jakby prosząc go wzrokiem o pomoc.

I co? - zapytał policjant.

Nic. Zupełnie nic.

Duciel wyszedł szybko, nie oglądając się za siebie. Policjant obrzucił Bjorna surowym spojrzeniem:

Nie wzruszył więc pana ten biedny człowiek?

- Ten człowiek nie jest ani biedny, ani wzruszający! -parsknął rycerz, krzywiąc się. - Wie pan o tym
równie dobrze, jak ja...

-

Co pan chce przez to powiedzieć?

-

Nic więcej ponad to, co właśnie powiedziałem.

Inspektor przyjrzał się zatrzymanemu podejrzliwie, a ponieważ Bjorn milczał, odprowadził go do celi.
Kiedy rycerz znalazł się sam, wziął głęboki oddech. Podróżniczka, bezpieczna w jego zaciśniętej
mocno dłoni, szeptała mu, że jego nieszczęścia nareszcie się skończyły.

Niektórzy z naszych największych myślicieli utrzymują, że Sztuka Rysunku i technologia są
sprzeczne. Istnienie dwóch światów wynikałoby właśnie z tej sprzeczności. Elis Mil' Truif, mistrz
rysunku Akademii w Al-Jeit

Czy Bjorn na pewno dobrze odebrał wiadomość? - zapytał z niepokojem Salim.

Znajdował się z Camille i Mathieu na jednej z ulic centrum miasta, opierając się jak oni o ogrodzenie
teatru.

Camille uniosła radośnie kciuk.

-

Doskonale! - potwierdziła. - Wszystko na pewno się teraz ułoży.

-

Eee... Camille?

Dziewczyna spojrzała uważnie na przyjaciela. Salim, zazwyczaj taki wesoły, miał strapioną minę.

background image

-

Co ci jest? Wyglądasz, jakbyś się dławił...

-

Bjorn nie powiedział ci przypadkiem, czy się na mnie gniewa?

Camille zrobiła markotną minę.

-

Po prostu stwierdził, że kiedy cię złapie, zacznie od twoich uszu...

Salim, zrozumiawszy, że Camille sobie z niego żartuje, odetchnął swobodniej. Mathieu zauważył
jednak, że uspokoił się tylko połowicznie. Ruszyli w kierunku komisariatu. Camille nie miała zamiaru
wracać do Gwendalaviru, nie upewniwszy się, że Bjorn sobie poradził, i chciała być obecna przy jego
przejściu w bok. Wiedziała, że rycerz nie będzie zwlekał z użyciem podróżniczki. Należało się
spieszyć.

Mathieu objął ramieniem siostrę. Powoli zdawał sobie sprawę, że być może idzie tymi ulicami po raz
ostatni, i patrzył na nie rozemocjonowanym i zarazem wesołym wzrokiem. Camille miała wrażenie, że
czyta w jego myślach. Był szczęśliwy, a ona całym sercem dzieliła z nim to szczęście.

Usiedli na tarasie kawiarni. Od wejścia do komisariatu dzielił ich mały plac i mało ruchliwe o tej
porze dnia skrzyżowanie.

Zamówili dla wszystkich napoje oraz kanapkę dla Salima.

-Wczoraj wieczorem nic nie jadłem... - usprawiedliwił się chłopiec. - Dzisiaj rano też nie.
Wyobrażacie sobie, że są rzeczy, które potrafią pozbawić mnie apetytu?! Zdumiewające, nie?

-

Owszem - przyznał Mathieu.

-

W każdym razie nie potrafią odjąć ci mowy! - rzuciła kpiąco Camille.

Salim udał dotkniętego.

-

Nikt mnie nie rozumie... — jęknął. - Sieję wokół sztukę i piękno słowa, a zbieram jedynie

obojętność i rozdrażnienie ludzi zupełnie pozbawionych szlachetności duszy!

Mathieu zagwizdał z podziwem.

-

Ładne zdanie...

-1 bez najmniejszego związku z tematem rozmowy -ucięła Camille. - Patrzcie!

Chwyciła brata za przedramię i wskazała komisariat.

Chłopcy odwrócili głowy w chwili, gdy niebieska furgonetka o zakratowanych oknach wyjeżdżała na
drogę.

-

Myślicie, że to on? - zapytał Salim.

-To możliwe... - szepnęła Camille. - Bądźmy w gotowości...

Pojazd zatrzymał się na czerwonym świetle. Znajdował się zaledwie dziesięć metrów od tarasu
kafejki. Camille widziała doskonale dwóch policjantów, siedzących z przodu. Zapaliło się zielone
światło i samochód ruszył z miejsca nieregularnymi zrywami.

background image

Trojgu patrzącym wydało się najpierw, że przyczyną nierównej jazdy, której są świadkami, jest
problem z silnikiem, jednak szybko stało się oczywiste, że chodzi o coś innego. Tył półciężarówki
pustoszył jakiś tajemniczy kataklizm!

Kierowca, zaalarmowany hałasem, zatrzymał pojazd i wyskoczył z szoferki w momencie, gdy
podwójne drzwi z tyłu otwierały się z hukiem. Pojawił się w nich Bjorn o pogodnym wyrazie twarzy
Za nim widać było leżących trzech strażników.

-

Świeże powietrze! — ryknął rycerz i wyskoczył na ulicę.

Kierowca i jego kolega wydobyli z kabur broń i rzucili się

w jego stronę.

Camille zacisnęła szczęki. Dlaczego Bjorn nie zadowolił się dyskretnym zniknięciem? Jeszcze ktoś do
niego strzeli! Wśliznęła się do Wyobraźni.

Kiedy policjanci dopadli Bjorna, jeden zamiast rewolweru miał w ręce gazetę, a drugi suchą kiełbasę!
Rycerz chwycił ich delikatnie za karki i zderzył głowami. Rozległ się nieprzyjemny odgłos, po czym
mężczyźni upadli ciężko na ziemię.

Bjorn odwrócił się do sporej grupy przypatrujących się scenie ludzi, którzy natychmiast odsunęli się o
krok. Rycerz wybuchnął gromkim śmiechem i ukłonił się nisko.

-

Panie i panowie - rzucił donośnym głosem. — Moje uszanowanie!

Po czym nagle, po prostu już go tam nie było.

W tłumie rozbrzmiały krzyki, którym zawtórowała syrena policyjna.

-

Genialne! - zawołał Salim. - Cóż za artysta! Widzieliście to zejście ze sceny?

-

Tak myślałam, że ci się to spodoba - powiedziała zrzędliwie Camille. - Mało brakowało, a

zapłaciłby za to życiem! Dla ciebie to jest genialne!

-Ja- ,

-

Słuchajcie - wtrącił się Mathieu. - Myślę, że powinniśmy się stąd oddalić. Znajdujemy się w

pierwszej loży, lepiej, żeby ktoś, na przykład inspektor Franchina, was nie rozpoznał.

-

Masz rację - zgodził się Salim, zadowolony ze zmiany tematu. - Zmykajmy stąd!

Wstali i bez pośpiechu opuścili taras. Napływali ciekawscy i za chwilę miało zaroić się od policji.
Poszli do parku.

-

Wyruszamy? — zapytał Mathieu.

-

Tak — potwierdziła Camille. — Jesteście gotowi?

-

Jestem gotowy! — zapewnił Salim.

-

Ja też! - zawtórował mu Mathieu.

Camille weszła do Wyobraźni.

background image

Merwyn bez wątpienia przewidział, że Mathieu wróci z Bjornem dzięki drugiej podróżniczce.
Zabranie ze sobą dwóch osób wymagało mocy, której Camille nie posiadała. A jednak przejście w bok
okazało się zaskakująco łatwe. Prawie nie zdała sobie sprawy, że rysuje.

Zniknęli.

A Galaad miał serce Bjorna, siłę Maniela i władał bronią jak Edwin. Pozbawiony był jednak poczucia
humoru. To wielka wada! Merwyn RiP Avalon

Zmaterializowali się w bibliotece Cytadeli, której wygląd Camille wcześniej starannie zapamiętała.
Uzgodniono, że zawsze ktoś tam będzie na nich czekał, na wypadek gdyby potrzebowali pomocy.

Była tam Siam, zajęta wertowaniem manuskryptu oprawionego w skórę. Kiedy się pojawili, wstała i
podeszła do nich lekkim krokiem.

-

Ewilan! — zawołała. - Nareszcie! Zaczynaliśmy się już niepokoić.

Camille uśmiechnęła się szeroko. Polubiła tę młodą Przygraniczną i świadomość, że Siam martwiła
się o nią, wypełniła jej serce radością.

-

Ja też wróciłem... - mruknął niezadowolony Salim.

Siam skłoniła się wdzięcznie.

-

Przepraszam, młody gościu. Przyznam, że ponieważ nie błaznowałeś, nie zauważyłam cię!

Mam nadzieję, że mi wybaczysz... - powiedziała wesoło, po czym znowu zwróciła się do Camille. -
Przypuszczam, że ten młody człowiek to twój brat? - Siam spojrzała w oczy Mathieu i obdarzyła go
cudownym uśmiechem. - Jestem Siam, siostra Edwina.

Camille ponownie zdała sobie sprawę, że Siam jest naprawdę ładna, ze swoim jasnym warkoczem i
matową cerą, która podkreślała piękno dużych szarych oczu. Cała jej postać emanowała wdziękiem, a
szczupła sylwetka sprawiała wrażenie umięśnionej i silnej. Camille już miała odpowiedzieć, kiedy
nagle znieruchomiała.

Wyobraźnia otwierała się!

Zanim dziewczyna uświadomiła sobie, co się dzieje, w ręce Mathieu pojawił się bukiet pachnących
kwiatów! Camille z wrażenia opadła szczęka. Nie był to rysunek, kwiaty były prawdziwe! Jej brat,
ignorując niemożność rysowania w Cytadeli, użył Wyobraźni, żeby sprowadzić je, nie wiadomo skąd.
On, który rzekomo nie posiadał żadnego daru!

Nie zdążyła dłużej się nad tym zastanowić. Na twarzy Mathieu odmalował się wyraz zachwytu, jakby
znalazł się w raju i zobaczył anioła. Podał bukiet zdumionej Siam.

-

Tak, jestem Akiro - oznajmił rozmarzonym głosem. — Albo Mathieu. To bez znaczenia, sądzę

jednak, że wolę Mathieu. Nie przypuszczałem, że przybywając tutaj, odnajdę to, czego zawsze
szukałem...

-

A czego szukałeś? - zapytała Siam, wpatrując się w niego.

Wyspa prczezNACzeNia.

background image

-

Piękna... - odrzekł. - Lub raczej wdzięku. Lub doskonałości. Kobiecości. Absolutu. Z

pewnością wszystkiego równocześnie...

Młoda wojowniczka wybuchnęła perlistym śmiechem.

-

Ucz się, Salimie! - zawołała. - Oto chłopak, który potrafi zwracać się do dziewczyn.

Camille zauważyła, że chociaż Siam mówiła lekkim tonem, słowa Mathieu ją poruszyły. Uśmiechnęła
się w duchu. Aklimatyzacja jej brata w Gwendalavirze zapowiadała się lepiej, niż przypuszczała...

-

A Bjorn? - zapytała z niepokojem. - Wszystko z nim dobrze? Powinien już tu być, wyruszył

przynajmniej dziesięć minut przed nami.

-

Nie pojawił się - zapewniła Siam. - Jestem tutaj od ponad godziny.

-

O nie... — jęknął Salim. - Gdzież on znowu się podział?

Camille zastanowiła się przez chwilę.

-

Gdzie jest mistrz Duom? Trzeba go zawiadomić.

Wyszli z biblioteki i pospieszyli do skrzydła Cytadeli,

w którym mieszkał stary analityk oraz pozostali uczestnicy wyprawy. Po drodze minęli kilku
Przygranicznych, którzy pozdrowili ich z szacunkiem. Camille wiedziała, że ludzie północy cenią
Siam nie tylko z racji tego, że jest córką Handera Til' Illana, władcy tej krainy. Z radością przekonała
się również, że nawet jej okazywano poważanie. Po pojedynku z Holtsem Kil' Muirtem surowi
wojownicy Marchii

Północnej, walczący od lat za Imperium, przeszli na jej stronę. Ponad wszystko cenili odwagę i
zgadzając się na pojedynek, który z wielkim prawdopodobieństwem mogła przegrać, Ewilan dowiodła
w ich oczach swej wartości. Camille inaczej definiowała odwagę, było to już jednak jej własne
zdanie...

Mathieu podążał za siostrą, równocześnie przyglądając się zachłannie miejscu, chociaż liczne jego
spojrzenia przeznaczone były dla Siam. Cytadela była ogromną budowlą, stworzoną dzięki mocy
rysowników, wspartych pomysłowością i wiedzą znakomitych architektów. Wielkość i artyzm
konstrukcji nie mogły nie wywrzeć wrażenia na osobie o takim wyczuciu estetyki jak Mathieu.

Kiedy przechodzili przez wielki główny dziedziniec, zobaczyli Edwina i Ellanę idących im na
spotkanie.

-

Camille! - zawołała Ellana. - Salim! Nareszcie!

Widzisz, są ludzie, którzy pamiętają, że istnieję... - zaznaczył Salim, zwracając się do

Mathieu. Następnie, widząc wzrok, którym młody mężczyzna patrzył na Ellanę, podjął kpiącym
tonem: — Mam nadzieję, że nie zrobisz drugi raz numeru z kwiatami?

Jednak Mathieu bardziej niż wdziękiem samej kobiety zachwycił się pięknem młodej pary. Edwin i
Ellana doskonale do siebie pasowali. Oboje, silni i charyzmatyczni, ubrani byli w obszerne ciemne
ubrania.

background image

-Witaj, Akiro! Jakże się cieszę, że znowu cię widzę! -zawołał Edwin, kładąc dłonie na ramionach
chłopaka. -

Następnie zwrócił się do Camille: - Niepokoiliśmy się o ciebie, Ewilan. Nie było cię dłużej, niż
planowaliśmy!

-Jak zwykle zaszły nieprzewidziane okoliczności - odparła Camille. - Martwię się o Bjorna. Powinien
wrócić przed nami, ale Siam go nie widziała.

Edwin machnął uspokajająco ręką.

-

Nie martw się o niego. Jest tutaj. Maniel poinformował mnie, że z użyciem podróżniczki

przeniósł się bezpośrednio do kuchni Cytadeli. W tej chwili posila się, a raczej pustoszy zapasy
Przygranicznych. Wszystko jest w porządku.

Camille westchnęła z ulgą.

Ellana spojrzała z zaciekawieniem na bukiet, który Siam trzymała w ręce, i zapytała bez drwiny:

-

Odkąd to w bibliotece rosną kwiaty?

Na opalone policzki młodej dziewczyny wypłynął rumieniec. Siam zawahała się, po czym postanowiła
nie odpowiadać. Edwin obrzucił młodszą siostrę zaskoczonym spojrzeniem, lecz powstrzymał się od
komentarzy.

W tej właśnie chwili rozległ się ryk, który spowodował, że się odwrócili. Nadchodził Bjorn w
towarzystwie Maniela i mistrza Duoma.

-

Salim, zrobię z ciebie kotlety mielone! — wrzeszczał muskularny rycerz.

Na twarzy chłopca pojawił się nagle wyraz niepokoju.

-

Na pewno chcesz, żeby wszyscy o tobie pamiętali? — zapytała kpiąco Camille.

Każde dziecko w Gwendalavirze zna dzisiaj legendę o Ewilan Gil' Sayan. Niewiele z nich jednak
przypuszcza, że rzeczywistość była jeszcze piękniejsza! Doume Fil' Battis, kronikarz Imperium

athieu nigdy dotychczas nie uczestniczył w tak radosnym spotkaniu.

Bjorn rzucił się wielkimi susami w kierunku Salima. Chłopiec próbował uciec, lecz rycerz dopadł go,
uniósł nad głową i zakręcił, wykrzykując obelgi:

-

Ty zdrajco! Fałszywy bracie! Wstrętny egoisto, kłamco i łotrze! - Oraz groźby: - Zapłacisz mi

za to, co zrobiłeś! Kiedy z tobą skończę, będziesz przypominał szczura, który spadł z urwiska!

Mathieu, przestraszony, nie wiedział, jak pomóc Salimo-wi. Zaatakowanie olbrzyma nie było decyzją,
którą podejmuje się pochopnie.

-

Nie obawiaj się - uspokoiła go Ellana. - Oni się w ten sposób witają i okazują, że się za sobą

stęsknili.

Do Mathieu podszedł stary mężczyzna. Z opowieści Camille chłopak domyślił się, że jest to mistrz
Doum. Analityk promieniował silną aurą mądrości i zdawał się nie przejmować powietrznymi
akrobacjami Salima. Widać było, że ma ochotę zasypać Mathieu pytaniami, jednak nie zrobił tego.

background image

Mathieu poznał także Maniela, olbrzyma, który mógłby budzić przestrach, gdyby nie jego
dobroduszny wyraz twarzy i spokojny głos.

Po przywitaniu zdecydowano, że Mathieu powinien obejrzeć Cytadelę. W drodze spotkali Handera
Til' Illana, pana Marchii Północnej. Patriarcha przez chwilę mierzył Mathieu wzrokiem, po czym
położył rękę na jego ramieniu i powitał go serdecznie. Młody mężczyzna zaczynał czuć się jak u
siebie...

Bjorn i Maniel wkrótce zniknęli, żeby dokończyć posiłek, a Edwin i Ellana poszli zająć się Szmerem,
który lekko kulał.

-

Zobaczyłeś już większą część Cytadeli — podsumowała Camille. - Pozostaje nam Strażnica.

Mistrz Duom spojrzał na dziewczynę ze zdumieniem.

-

Przecież wiesz, że to niemożliwe - zaczął. — Sama mówiłaś, że...

-

Że mój brat nie posiada żadnego daru? Tak właśnie myślałam, wybacz mi, Mathieu, teraz

jednak jestem przekonana, że się pomyliłam. Prawda, Siam? - Camille mrugnęła do przyjaciółki
porozumiewawczo.

Siam skinęła głową, myśląc o kwiatach, które godzinę temu włożyła do wazonu.

-

Owszem, Akiro najprawdopodobniej ma pewne zdolności... — przyznała, nie uściślając,

dlaczego tak myśli.

-

Co to za Strażnica? - zapytał Mathieu.

-

Tak nazywa się pomieszczenie, znajdujące się na szczycie najwyższej wieży Cytadeli -

wyjaśnił mistrz Duom. - To miejsce Mocy, do którego dostęp mają wyłącznie rysownicy, i to najlepsi!
Znam wielu, którzy sądzili, że są dobrzy, a mimo to zabroniono im tam wstępu.

-Ja zupełnie nie znam się na rysunku... - oświadczył Mathieu i uśmiechnął się, zdając sobie sprawę z
tego, co powiedział. Gdyby słyszeli go koledzy z Akademii Sztuk Pięknych...! - W każdym razie na
tego rodzaju rysunku... -sprostował. - Camille opowiadała mi o tej sztuce i widziałem, jak rysuje, ale
jest mi to obce. Moja moc jest bardzo ograniczona, potrafię jedynie zmieniać barwy obrazów.
Uważałem, że to wspaniała umiejętność, dopóki nie poznałem mojej siostry. To nic przy jej
wyczynach! - zakończył bez cienia zazdrości.

-

Mistrzu Duom, nie sądzi pan, że należałoby mimo wszystko poddać Mathieu testowi? —

zapytała Camille.

-

Z pewnością... - przyznał analityk. — Chociaż po tym, co powiedziałaś, nie mam wielkiej

nadziei. A poza tym nie wziąłem ze sobą przyrządów.

-

To właśnie dlatego pomyślałam o Strażnicy! - nalegała Camille. - Wracając do Cytadeli, bez

trudu wykonałam przejście w bok, zabierając ze sobą dwie osoby. Może Mathieu pomógł mi, nie
zdając sobie z tego sprawy?

-

Nie wyolbrzymiajcie znaczenia rysunku! Ja nie umiem rysować i wcale mi to nie przeszkadza!

- wtrąciła Siam, a Mathieu obrzucił ją wdzięcznym spojrzeniem, które zabarwiło się niepokojem,

background image

kiedy dokończyła: — Zawsze udawało mi się pociąć szablą wrogów na kawałki, nawet jeżeli
niektórzy z nich byli rysownikami!

Mistrz Duom, nieświadom zmieszania młodego mężczyzny, podjął decyzję.

-

Masz rację - przyznał. - Chodźmy do Strażnicy! Tam szybko ustalimy, jak wygląda sytuacja.

Ruszyli na plac z jabłoniami. Na widok wieży Mathieu zagwizdał.

-

Ale wysoka!

-

Komu to mówisz! — burknął Salim. - Ty przynajmniej masz jeszcze szansę dostania się do

środka. Ja wejdę na sam szczyt, żeby zostać przy drzwiach. Może poczekamy na nich na dole, Siam?

-

Nie ma mowy! Chcę zobaczyć, co się stanie. Gdybyś wiedział, ile razy próbowałam w

dzieciństwie sforsować wejście do tej przeklętej Strażnicy! Ta myśl mnie prześladowała!
Zastosowałam tysiące sztuczek, ale nigdy mi się nie powiodło. Czasami wciąż mi się śni, że staram się
tam wejść, wyobrażasz sobie?

Zaczęli wchodzić po schodach, trzymając się blisko ściany i unikając patrzenia w coraz głębszą
pustkę, otwierającą się u ich stóp. Wspinaczka trwała prawie pół godziny, ponieważ mistrz Duom
domagał się licznych przystanków dla wyrównania oddechu. W końcu dotarli do podestu. W
odległości kilku metrów znajdował się łuk ze świetlną niebieską zasłoną.

-

Jesteśmy na miejscu? - zapytał Mathieu.

-Jeszcze nie. Strażnica to pomieszczenie nad nami — sprostowała Camille. - Ta zasłona ze światła
tworzy swego rodzaju drzwi. Wystarczy, że ją zignorujesz.

-

I uderzasz głową w mur! - dorzucił Salim.

Siam wybuchnęła śmiechem, jednak Camille wzruszyła ramionami.

-

Nie słuchaj go. Zobacz, to proste!

Ruszyła w kierunku świetlnej zasłony i przeszła przez nią bez najmniejszego trudu.

-

Widzisz, nic nie ryzykujesz! - rzekła, wracając.

Mathieu miał niepewną minę.

-

Pójdę pierwszy - stwierdził mistrz Duom. - Muszę was jednak uprzedzić, że mnie nigdy nie

udało się przejść z taką łatwością jak Ewilan.

Starzec zbliżył się do niebieskawej zasłony i zaczerpnąwszy głęboko powietrza, postąpił krok do
przodu.

Najpierw wydawało się, że nie zdoła przedostać się na drugą stronę, następnie stopniowo zaczął się
przesuwać. Poruszał się w zwolnionym tempie, jakby znajdował się w gęstym płynie, w końcu jednak
przeszedł na drugą stronę.

-

Nie myśl, że to łatwe! — zwrócił się do Mathieu. - Twoja siostra jest wyjątkiem. Poczekam na

was tutaj. Nie mam zamiaru chodzić w tę i z powrotem dla przyjemności.

background image

-

Nie chciałbym wyjść na tchórza - rzekł powoli Mathieu - ale to niebieskie światło przyprawia

mnie o dreszcze...

-

Naprawdę? - zdziwiła się Siam.

Młody mężczyzna obrzucił ją krótkim spojrzeniem, po czym szybko się wyprostował.

-

Nic takiego, nad czym nie mógłbym zapanować! -dodał. f

Zacisnął szczęki i ruszył w stronę starego analityka. Nie odczuł żadnego oporu i po chwili ze
zdumieniem stwierdził, że jest przy nim, po drugiej stronie świetlnej zasłony.

-

Udało mi się! - zawołał z niedowierzaniem.

Mistrz Duom patrzył na niego z troską i zarazem radością w oczach.

-

Niezupełnie... — oświadczył.

-

Jak to? Jestem przecież po dobrej stronie?

-

Tak, ale nie przeszedłeś przez zasłonę światła. Wykonałeś przejście w bok, co jest o wiele

trudniejsze...

Mathieu poszukał wzrokiem siostry na podeście, znajdowała się jednak już obok niego. Uścisnęła go z
dumą.

-

Jesteś genialny! - pogratulowała mu. - Byłam idiotką, że w ciebie wątpiłam.

Mistrz Duom odchrząknął.

-

Nie mam pewności, czy ten test jest całkiem wiarygodny, niemniej nie można zaprzeczyć, że

posiadasz moc.

Mathieu, chociaż bardzo uszczęśliwiony, starał się zachować trzeźwość umysłu.

-

Nie mam zamiaru krytykować tych, którzy założyli to zabezpieczenie, ale wydaje mi się, że

jeżeli można dostać się do Strażnicy, korzystając z przejścia w bok i jeżeli tym przejściem można
zabrać ze sobą, kogo chcemy, ten filtr już niczemu nie służy...

Przez krótką chwilę na twarzy analityka pojawiła się okropna wątpliwość, po czym starzec się
rozpogodził.

-

Twoje rozumowanie jest prawidłowe - przyznał. - Jednak nie wiesz jeszcze tego, co

najistotniejsze. Absolutnie niemożliwe jest wprowadzenie do Strażnicy osoby, która nie jest
rysownikiem. Za pomocą jakiegokolwiek środka.

Mathieu dyskretnie mrugnął okiem do siostry, po czym zniknął i pojawił się koło Siam.

-

Równie łatwo jest po prostu przejść, wiesz? - rzuciła Camille.

-

Każdy ma swój styl - odparł Mathieu. Następnie pochylił się i szepnął kilka słów do ucha

Siam.

background image

Dziewczyna wysłuchała go uważnie, po czym skinęła głową. Jej twarz jaśniała, chociaż malował się
na niej również cień niepokoju. Mathieu objął Siam w talii i po chwili już ich nie było.

-Ach, ci młodzi! - prychnął mistrz Duom. - Ledwie przekonają się, że coś potrafią, od razu popadają w
przesadę! Gdzie on ją, do diabła, zabrał?

Głos Mathieu rozbrzmiał ze szczytu stopni, które znajdowały się za nimi.

-

Jesteśmy tutaj. Siam marzyła, żeby zobaczyć Strażnicę.

-

Przecież powiedziałem ci, że to niemożliwe! — żachnął się analityk.

-

Znam pewną historię, która zaczyna się od słów: „Nie wiedzieli, że to niemożliwe, a więc to

zrobili!" - odparł pogodnie Mathieu. - Świetne, nie?

Camille, nie zwlekając, pokonała biegiem kilka schodów prowadzących do Strażnicy.

-

Wielkie nieba...! — szepnął analityk, obdarzając rodzeństwo pełnym podziwu spojrzeniem. -

Co za rodzina...

W dzień widok ze Strażnicy był jeszcze wspanialszy niż w nocy i Camille czuła się oszołomiona.
Mathieu nie przestawał okazywać entuzjazmu. Nawet mistrz Duom wyglądał na wzruszonego.

Najszczęśliwsza była jednak bez wątpienia Siam. Z zachwytem przyglądała się Granicom Lodu,
odwracała się z zapałem ku równinom i płaskowyżowi Astariul, szepcząc coś radośnie.

-

Patrzcie! - wykrzyknęła nagle. - Orzeł!

Odwrócili się i popatrzyli we wskazanym przez nią kierunku. Drapieżny ptak szybował dziesięć
metrów od Strażnicy, zupełnie ich ignorując.

-

Rety, jaki wielki! - zawołał Mathieu. - Nie przypuszczałem, że stworzenie tej wielkości może

latać.

-

Nie widziałeś jeszcze Bohatera Damy! - odparła Camille.

-

Kto to taki?

-

Smok.

-

Tak, to prawda, że opowiadałaś mi o nim, lecz trudno mi uwierzyć w jego istnienie... -

przyznał Mathieu. - To takie niesamowite, że...

Mistrz Duom wszedł mu w słowo:

-

Znam pewną historię, która zaczyna się od słów: „Nie wiedzieli, że Smok nie istnieje, a więc

go spotkali" — rzekł z przyjemnością, którą daje łatwy rewanż.

Mathieu uśmiechnął się przyjaźnie.

-

Odebrałem wiadomość! Od teraz będę uważał na to, co mówię.

Posługiwanie się powiększającymi właściwościami Strażnicy nie było związane z umiejętnością
rysowania i szybko stało się oczywiste, że Siam jest z pewnością najlepszą ob-serwatorką w grupie.

background image

Wszyscy skorzystali z jej doskonałej znajomości regionu, żeby odkryć Marchię Północną i delektować
się zachwycającym widokiem, oświetlonym jasnymi promieniami słońca.

Mistrz Duom z żalem oderwał się od czarującej panoramy.

-

W południe czekają na nas przy stole w Cytadeli -poinformował. - Nie wypada, żebyśmy się

spóźnili. Chodźmy już.

Mathieu pomógł Siam pokonać świetlną zasłonę przejściem w bok, a Camille i mistrz Duom dołączyli
do nich na podeście.

-

Do licha! - wykrzyknęła nagle Camille. - Salim! Zupełnie o nim zapomniałam.

Po chłopcu nie było śladu.

-

Jestem przeklętą egoistką! - stwierdziła ze złością Camille. - Nawet przez sekundę nie

pomyślałam, że został tutaj sam.

-

Ale dlaczego nas nie zawołał? - zapytał ze zdziwieniem Mathieu.

-

Ponieważ poczuł się dotknięty! - Camille rzuciła przez ramię. - Salim zawsze robi dużo

hałasu. Jeśli milknie, to znaczy, że jest z nim źle! - dodała, po czym popędziła w dół schodów.

Znalazła Salima na dziedzińcu, na którym odbył się pojedynek. Chłopiec siedział na murku. Słysząc
jej kroki, podniósł głowę, ale nic nie powiedział. Camille stała przez moment przed przyjacielem,
szukając właściwych słów, po czym zaczęła:

-

Przepraszam cię, Salim! Zachowałam się jak ostatnia egoistka. Proszę, wybacz mi.

-To niesprawiedliwe... - szepnął chłopiec.

-Wiem, Salim, ale...

-

Nie. Wiesz, co jest niesprawiedliwe? To, że nie jestem w stanie rzucić ci w twarz tych

wszystkich cierpkich słów, które sobie przygotowałem. Odchodzę, ponieważ o mnie zapomniałaś,
gniewam się, napawam się urazą, a kiedy się pojawiasz, nie mam już nic do powiedzenia. Jesteś tu i
czuję się szczęśliwy... To wszystko. I to jest niesprawiedliwe.

-

Ja... Ty... - wybąkała Camille.

-

Masz rację, staruszko! — zakończył Salim, zrywając się na nogi. - Chodźmy coś zjeść!

Chwycił Camille za rękę i pociągnął za sobą, a ona pozwoliła na to w milczeniu. Jej serce biło jak
szalone.

W nocy Camille wyrwało ze snu dziwne uczucie. Pewność, że wydarzyło się coś ważnego, a ona tego
nie dostrzegła. Coś bardzo istotnego. Odtworzyła kolejno wypadki dnia, starając się odnaleźć
wskazówkę, która jej umknęła, analizując fakty i gesty, aż nagle przypomniała to sobie: Mathieu
wykonał przejście w bok! Ale to nie wszystko... Wykonał je w miejsce, którego nie znał!

*Można zostać cieniołazem, akceptując po prostu propozycję jednego z członków gildii, jednak
właściwe przyjęcie do gildii odbywa się dopiero po trzyletniej inicjacji, okresie potrzebnym do
wtajemniczenia nowicjusza... Ellundril Chariakin, jeździec mgły

background image

W czasie posiłku Mathieu znajdował się w centrum uwagi. Altan i Elicia byli w Marchii Północnej
znanymi, cenionymi postaciami i powrót ich syna uważano za szczęśliwe wydarzenie. Dużo
rozmawiano na temat przejścia w bok, które umożliwiło osobie, niebędącej rysowniczką, dostanie się
do Strażnicy, i wszyscy zgodnie przyznali, że tak jak Ewilan, Mathieu odziedziczył talent po
rodzicach. Na nic zdały się protesty Mathieu, utrzymującego, że nie jest tak uzdolniony, jak to sobie
wyobrażano; jego słowa składano na karb skromności. W końcu pan Cytadeli rozparł się wygodnie na
krześle i założył ramiona.

-

A teraz jakie macie plany? - zapytał mocnym głosem.

-

Mathieu i ja wyruszamy jak najszybciej na południe -wyjaśniła Camille. - W towarzystwie

Salima, jeżeli oczywiście będzie chciał i jeżeli nie sprzeciwi się temu Ellana... Wiemy już, że nasi
rodzice więzieni są na Archipelagu Alian. Musimy ich uwolnić.

Hander Til' Illan skinął głową. Doskonale rozumiał tego rodzaju zobowiązania.

-

To szlachetna misja - przyznał. - Może jednak okazać się bardzo trudna. Na Wielkim Oceanie

Południowym panoszą się piraci aliańscy i nie bardzo wiem, jak moglibyście dostać się na Archipelag.
W dodatku żeby uratować waszych rodziców...

-

Spróbujemy! - oznajmił z mocą Mathieu.

Patriarcha ponownie skinął głową.

-

Dobrze powiedziane - rzekł. - Wartość człowieka mierzy się ważkością jego czynów, a nie

długością jego zdań. Skontaktowałem się z Cesarzem, żeby poinformować go o postawie Eléi Ril'
Morienval oraz o jej ucieczce, która zdaje się potwierdzać jej winę. Poprosił mnie, abym uczynił
wszystko, co w mojej mocy, żeby wam pomóc. Czy macie zamiar sami uczestniczyć w tej misji, czy
też zgodzicie się, żeby wam towarzyszono?

-

Niechby spróbowali obejść się bez nas! - wykrzyknął Bjorn, podkreślając swe słowa

uderzeniem pięścią w stół.

-

Jadę z nimi! - zawołał Maniel.

-

Ja też! - rzucił mistrz Duom.

Hander Til' Illan odwrócił się do Edwina.

-

A ty, mój synu?

-

Mamy wobec Ewilan dług... - oświadczył Edwin spokojnym głosem. - Teraz nadarza się

okazja, żeby go spłacić. Już ten powód wystarczyłby, żebym jej towarzyszył. Mam jednak dodatkowy:
zobowiązałem się wobec jej matki, że będę z Ewilan do końca.

Camille poczuła, jak z jej ramion spada ogromny ciężar. Edwin zawsze dawał do zrozumienia, że ją
wspomoże, jednak miało dla niej duże znaczenie, że potwierdził to wszem i wobec. Z Edwinem przy
boku przyszłość rysowała się w jaśniejszych barwach.

-

Ja także wybieram się na południe... - oznajmiła Ellana, mrugnąwszy porozumiewawczo

okiem do Camille. - Salim i ja jedziemy z wami. Później zastanowimy się nad przyszłością tego
nicponia.

background image

Camille odetchnęła z ulgą. Formował się skład grupy, wszystko szło dobrze.

Hander Til' Illan jednak jeszcze z nimi nie skończył.

-

Widzę, młodzi ludzie, że otaczać was będzie waleczna eskorta. Niemniej nie będzie ona

wystarczająca. Gwenda-lavir uniknął najgorszego, ale drogi nadal nie są bezpieczne. Wciąż grasują
maruderzy, którzy podążali za armią cesarską, żeby sycić się jej klęską. Wiedzą, że Imperium wkrótce
się nimi zajmie, i obawiam się, że kiedy poczują się przyparci do muru, podejmą się desperackich
czynów. Polecę zatem dwóm czy trzem Przygranicznym, żeby towarzyszyli wam do Al-Jeit.

Camille znała wartość wojowników Cytadeli. Eskorta, którą proponował Hander Til' Illan, była
gwarancją prawie absolutnego bezpieczeństwa.

-

Zaproponuję coś lepszego! - zawołała nagle Siam. - Zatrzymaj swoich ludzi, ojcze, ja pojadę z

Ewilan i Akirem!

Władca Cytadeli zmarszczył brwi.

-

Czy dobrze zastanowiłaś się nad swoimi słowami, córko? - zapytał podniesionym głosem.

-

Czyżbyś wątpił, że dorównuję w walce trzem twoim ludziom? - odparła Siam, niezmieszana. -

Jeżeli tak jest, powiedz im, żeby się ze mną zmierzyli, dobrze wiesz, że nie mają cienia szansy!
Przemyślałam swoje słowa. Nikt nie będzie mógł powiedzieć, że córka władcy Marchii Północnej nie
przyczyniła się do spłacenia długu swego ludu!

Patriarcha pogładził się w zamyśleniu po brodzie, po czym na jego ustach zagościł uśmiech.

-

Jak zwykle radzisz sobie, żeby osiągnąć swoje cele, organizując to tak, żebym nie mógł ci

odmówić. Władasz słowem równie dobrze jak szablą. Jestem z ciebie dumny! Możesz do nich
dołączyć.

Popołudnie poświęcono przygotowaniom do planowanego wyjazdu. Edwin i Ellana zajęli się końmi i
wozem, w którego przeglądzie aktywnie uczestniczył Salim.

Bjorn i Maniel zdecydowali, że obowiązek zadbania o prowiant spoczywa na nich, i zajęli się
plądrowaniem kuchni Cytadeli. Mistrz Duom musiał się aż rozgniewać, żeby okazali rozsądek i
zabrali wyłącznie to, co naprawdę niezbędne.

Siam poszła z Mathieu i Camille do stajni. Camille bardzo stęskniła się za Akwarelą, a Siam miała
wybrać wierzchowca dla Mathieu.

-Ależ ja nigdy nie siedziałem w siodle! - protestował młody mężczyzna. - Jakim sposobem mam
pokonać konno setki kilometrów?

-

Też tak myślałam, kiedy pierwszy raz zmuszona byłam wsiąść na konia - zapewniła go

Camille. — Wszystko jednak dobrze poszło. Sądzę, że z tobą będzie tak samo.

-

Dlaczego?

-

Matka wymazała nasze wspomnienia, żeby ułatwić nam aklimatyzację w drugim świecie. Ale

chociaż nasze umysły zapomniały, że umiemy jeździć konno, nasze ciała o tym pamiętają.

Siam pokazała Mathieu młodego ogiera srokatej maści.

background image

-

Nazywa się Pędzel. To przeznaczenie, nie? — rzekła z uśmiechem. — Ma spokojny charakter,

jestem przekonana, że będziecie świetnie się rozumieć.

Mathieu zdawał się w to wątpić, mimo to zrobił dobrą minę do złej gry. Wykonując instrukcje Siam,
osiodłał ogiera i wspiął się na jego grzbiet.

-

I co? - zapytała Camille, dosiadając Akwareli.

-

Wydaje mi się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku — przyznał zdziwiony. - Czuję

się swobodnie. Spróbujemy się trochę przejechać?

Siam pospiesznie przygotowała dla siebie konia, po czym wybrali się na krótką przejażdżkę, z której
wrócili nasyceni szybkością i przestrzenią.

Nieopodal stajni czekał na nich Salim. Odkąd wrócili do Gwendalaviru, zmuszał się, żeby okazywać
dobry humor, ale nie miał do tego serca. Camille spędzała czas z Mathieu, Bjorn i Maniel byli
nierozłączni, a Ellana nie podjęła jeszcze z nim lekcji. Siostra Edwina z łatwością znalazła dla siebie
miejsce w grupie, natomiast Salim miał wrażenie, że traci swoje. W tej sytuacji trudno było nie czuć
się osamotnionym...

Siam zauważyła zazdrosne spojrzenie, którym obrzucił ich chłopiec, i wyszła mu na spotkanie.

-

Mam do ciebie prośbę... - zaczęła.

-Tak?

-

Kilka miesięcy temu zakończyłam ujeżdżanie źrebaka. Teraz jest już prawie dorosły, ale z

powodu wojny przeciwko Raisom nikt nie miał czasu się nim zajmować. Wyświadczyłbyś mi
przysługę, gdybyś zgodził się jechać na nim do Al-Jeit...

Twarz Salima pojaśniała.

-

Na jego grzbiecie? - zapytał z błyszczącym wzrokiem.

-

Hmmm... Myślę, że tak będzie ci najwygodniej.

-

Szafa gra! - wykrzyknął entuzjastycznie. - Eee... To znaczy, zgadzam się!

Siam przyprowadziła młodego konia o jedwabistym kasztanowatym umaszczeniu, smukłych pęcinach
i inteligentnym spojrzeniu. Salim wsiadł na niego równie zręcznie jak Mathieu, chociaż jego reakcja
była o wiele bardziej żywiołowa.

-

To naprawdę genialne! — ryknął. — Mam wrażenie, że mógłbym polecieć z nim na Księżyc!

-

Jeżeli nie przestaniesz wrzeszczeć mu nad uszami, bardzo szybko wylądujesz raczej na

powierzchni Ziemi... -ostrzegła go Siam.

-

Zrozumiałem, szefowo... - Salim wymruczał gorliwie pod nosem. - Jak on się nazywa?

-

Na razie właściwie nie ma imienia. Chcesz mu je nadać? — zaproponowała Siam.

Salim zawahał się.

-

Blask Jedwabiu! Nazwę go Blask Jedwabiu.

background image

Mathieu dyskretnie skinął z uznaniem głową, a Camille

się uśmiechnęła. Była dumna z przyjaciela.

Późnym wieczorem Camille i Mathieu znaleźli się przez chwilę sami na tarasie. Wokół roztaczał się
wspaniały widok.

-

Czujesz się rozczarowana, że nie potrafię rysować? - zapytał Mathieu z nutką niepokoju.

-

Nie - stwierdziła Camille. - Absolutnie nie. Bardzo się cieszę, że tutaj jesteś. To mi wystarczy.

-

Wiem, że nie posiadam daru. A jednak narysowałem bukiet, kiedy tu przybyliśmy. Co to

znaczy?

-

Nie narysowałeś tych kwiatów - zaznaczyła Camille. -One były prawdziwe, dałabym sobie

rękę uciąć! Pojawiły się, ponieważ tego chciałeś, ale nie jestem w stanie wyjaśnić, jak to zrobiłeś. Z
pewnością posiadasz dar, ponieważ jesteś zdolny zrobić coś, czego nikt inny oprócz ciebie nie potrafi:
wykonać przejście w bok w miejsce, którego nie znasz. To ogromna moc. Może połączona jest z
innymi zdolnościami, o których jeszcze nic nie wiemy. Nawet mistrz Duom daleki jest od ogarnięcia
wszystkich możliwości Sztuki.

Mathieu wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że niespieszno mu je odkryć. Spojrzał w niebo,
które ciemniało na wschodzie, a na zachodzie barwiło się na złoto i czerwono.

Myślisz, że uda nam się odnaleźć rodziców? - zapytał zamyślony.

-

Nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości! - oświadczyła zdecydowanie Camille.

Wskazała palcem horyzont i dodała: — Są tam i odnajdziemy ich. Nic nas od tego nie powstrzyma!

*Wydaje się dzisiaj oczywiste, że odizolowanie i uwięzienie Altana i Élicii Gil' Sayan było skutkiem
ukartowanego działania Ts'żerców oraz Éléi Ril' Morienval, wspomaganej z pewnością przez Holtsa
Kil' Muirta. Altan i Élicia nie zginęli jedynie dlatego, że uczestniczyli we własnym uwięzieniu,
pozbawiając w ten sposób wrogów możliwości dosięgnięcia ich i pozbawienia życia. Doume Fil'
Battis, kronikarz Imperium

Trzy dni po opuszczeniu Cytadeli podróżni po raz pierwszy natknęli się na pole bitwy - rozległy
obszar porośnięty trawą i otoczony krągłymi wzgórzami, ukoronowanymi gęstym lasem; spokojne
miejsce, w którym powinny żyć stada zwierząt roślinożernych i kilka rodzin drapieżników.

Starły się tutaj armie Raisów i ludzi, bez litości i prawdopodobnie bez nadziei. Ziemia przesiąknięta
była krwią, a makabryczne resztki: kawałki zbroi, hełmy, połamana broń, a także ciała, z którymi ptaki
i padlinożercy jeszcze sobie nie poradzili, rozwłóczone były na rozległej przestrzeni.

Początek podróży był wszakże przyjemny. Uczestnicy wyprawy, przystosowani do życia w grupie,
wiedzieli już, jakie mają obowiązki w czasie postojów na posiłki oraz noclegi, i chętnie je wypełniali.
Mathieu i Siam z łatwością się zintegrowali.

Dla siostry Edwina nie była to pierwsza wyprawa. Od najmłodszych lat towarzyszyła wojownikom
Cytadeli w wypadach, dzięki czemu doskonale znała region. Mathieu natomiast, bardziej niż inny
świat, zdawał się poznawać styl życia oparty na przyjaźni i zaufaniu. Był pogodny, szczęśliwy... i
wyraźnie zakochany w Siam.

background image

Bjorn, pomimo karcących spojrzeń Camille, zaczął żartować sobie z Mathieu. Rycerz polubił tego
młodego mężczyznę i taki już miał charakter, że po prostu nie potrafił utrzymać języka za zębami.
Jednak po jego pierwszym dowcipie Ellana zbliżyła się do niego nonszalancko.

-

Mocno się to trzyma? - zapytała, chwytając go za ucho i wykręcając je gwałtownie.

Bjorn zawył z bólu, próbując się uwolnić. Resztę poranka spędził, masując nadwerężoną małżowinę.
Nikt więcej nie próbował komentować spojrzeń, którymi Mathieu obrzucał młodą Przygraniczną.

Teraz jednak nikt już nie myślał o żartach i nikomu nie było do śmiechu.

Camille kilkakrotnie zamykała oczy, przejeżdżając obok okaleczonych ciał. W końcu Edwin
postanowił wybrać dłuższą drogę, żeby ominąć środek równiny, gdzie miało miejsce największe
starcie.

-

Wojna zawsze jest straszna - skomentował. - Ale dla mnie najgorsi są oni! - pokazał palcem

postacie, które w dali krzątały się w trawie. - Łupieżcy, którzy są ludźmi tylko z nazwy! - rzucił z
pogardą. - Jak sępy podążają za armią i po bitwie ograbiają trupy, rabują bez skrupułów... Biada
rannemu, który przyciągnie ich uwagę. Zabijają dla pierścienia czy kawałka zbroi...

Maniel, który dużo czasu spędził na wojnie w służbie Imperium, wydał nieprzyjazny pomruk.

-

A gdybyśmy się z nimi rozprawili? - zaproponował. -Jest ich zaledwie z dziesięciu.

Bjorn przystał gorliwie, Edwin jednak sprzeciwił się ostro.

-

Nie ma mowy! Są liczniejsi, niż wam się wydaje, i mogą być groźni, jeżeli poczują się

przyparci do muru. Zadanie oczyszczenia regionu należy do cesarskich legionistów, nie do nas.

Ruszyli w dalszą drogę. Mathieu czuł silne mdłości. Telewizja i prasa w jego świecie zawsze
cenzurowały obrazy z wojen i masakr. Teraz miał przed oczami rezultat szaleństwa istot
zdecydowanych się zabijać i trudno było mu to znieść.

Zdziwiła go także postawa Siam.

Dziewczyna patrzyła, nie mrugnąwszy okiem, na najbardziej krwawe ślady bitwy, a kiedy Maniel
poddał myśl zaatakowania łupieżców, pogładziła rękojeść szabli z drapieżnym uśmiechem...

Mathieu zastanawiał się, czy jej wdzięk nie jest pułapką przeznaczoną do przyciągania nieostrożnych
zuchwalców w pobliże ostrza jej broni, czy Siam nie jest raczej dzikim zwierzęciem niż kobietą.

Dziewczyna, jakby czytając w jego myślach, odwróciła się w siodle i spojrzała mu głęboko w oczy, co
w ułamku sekundy spowodowało, że rozwiały się wszelkie jego wątpliwości i obawy. Zręcznie spiął
konia piętami i podjechał bliżej niej.

Okazało się, że Camille się nie pomyliła: wspomnienia Mathieu nadal pogrążone były w mroku, lecz
wyuczone odruchy pozostały. Młody mężczyzna zachowywał się w siodle jak doświadczony jeździec.

Salim miał więcej trudności.

Blask Jedwabiu był łagodnym wierzchowcem o spokojnym temperamencie i regularnym kroku. Nie
uchroniło to jednak Salima od dotkliwego bólu pośladków i mięśni ud. Po kilku godzinach jazdy

background image

chłopiec nie wiedział już, jaką pozycję przybrać, i pod koniec pierwszego dnia najchętniej
zrezygnowałby i przeniósłby się na wóz, gdyby nie jego duma.

Pierwszy poranek był dla niego koszmarem. Kiedy Ellana udzielała mu wskazówek, poważnie
zastanawiał się, czy nie zaprzestać dalszej nauki. Jednak śmiech Bjorna pomógł mu przezwyciężyć
cierpienie. Chłopiec, urażony do żywego kpinami rycerza, usiadł w siodle i zacisnął zęby. I tak się
trzymał.

Trzy dni później, chociaż nie czuł się jeszcze na koniu zupełnie swobodnie, nieźle już sobie radził, a
jego mięśnie się wzmocniły. Kiedy jednak Edwin zarządził wieczorny postój, odetchnął z ulgą.

-

Powiedz, staruszko, nie mogłaś nam zaproponować przejścia w bok do Al-Jeit? - zapytał,

podchodząc do Camille. - Moja... eee... moje pośladki byłyby ci bardzo wdzięczne.

-

Chyba nie potrafiłabym dokonać takiego wyczynu. Poza tym czuję, że nie powinnam

nadużywać daru. To kwestia równowagi. Kiedy rysuję, oszukuję rzeczywistość. Nie mogę podchodzić
do tego jak do zabawy. Rysuję, gdy zachodzi nagła potrzeba. Teraz jednak nie ma pośpiechu. Eléa Ril'
Morienval nadal knuje i dopóki pozostanie na wolności, dopóty będzie niebezpieczna. Merwyn
zapewnił mnie jednak, że moim rodzicom nic nie grozi. Mam do niego zaufanie, a więc jedziemy
konno, jak wszyscy. Rozumiesz?

-Tak, ja rozumiem... - skinął głową Salim. - Moje pośladki nie.

Camille wzniosła oczy do nieba, nie mogła jednak powstrzymać wybuchu śmiechu.

Wieczorem podróżni zgromadzili się wokół ogniska. Z jednego z wozów rozbitych w czasie bitwy
Bjorn przyniósł deski, które paliły się teraz jasno i wysoko, przyćmiewając światło gwiazd i
przepędzając chłód nocy.

Edwin ustalał właśnie kolejność pełnienia warty, kiedy nieopodal parsknął koń. Fechtmistrz położył
dłoń na rękojeści szabli.

-

Co to może... - zaczął Mathieu.

Siam już wyciągnęła broń.

Młoda wojowniczka zadziałała błyskawicznie. Świst stalowego ostrza wysuwającego się z pochwy
zmieszał się ze świstem strzały wytryskającej z ciemności. Szabla młodej Przygranicznej smagnęła
powietrze przed nosem Mathieu i strzała, przecięta na pół, spadła u stóp mężczyzny,
unieszkodliwiona.

-

Ognisko! - wrzasnął Edwin.

Ellana wyciągnęła dwa sztylety i rzuciła się naprzód. W wozie, o piędź od jej głowy utkwiła strzała, a
po niej dwie następne. Camille wśliznęła się do Wyobraźni.

Ognisko! Należało zgasić ognisko! Jego światło pozwalało napastnikom celować do nich, podczas gdy
sami korzystali z osłony ciemności. Serce Camille biło jak oszalałe. Zrealizowała pierwszy pomysł,
który przyszedł jej do głowy. Rozległ się trzask i na ziemię spadł potop.

Nie deszcz, nawet nie ulewa, a po prostu niewiarygodna ilość wody, spadła raptownie na obozowisko,
jakby wylana z niewidocznej, unoszącej się w powietrzu cysterny.

background image

Płomienie natychmiast zgasły. Siła uderzenia powaliła Camille i przygniotła do ziemi, która nagle
stała się błotnista, dzięki czemu bez wątpienia dziewczyna nie połamała sobie kości.

W zupełnej ciemności rozległy się krzyki, następnie szczęk stalowej broni.

Camille, mocno oszołomiona, usiadła z trudem.

Światło, psiakrew! - zagrzmiał Edwin.

Camille skrzywiła się i już miała powtórnie wejść do Wyobraźni, kiedy rozległ się głos mistrza
Duoma:

- Zostaw, Ewilan... Zajmę się tym...

Camille zlokalizowała analityka, kiedy ukształtował się rysunek. Starzec leżał płasko na brzuchu,
ubłocony od stóp do głów. Nie przeszkodziło mu to w skutecznym rysowaniu. Scena została
oświetlona. Atakowało ich około dwunastu mężczyzn. Skorzystali z ciemności, żeby zbliżyć się
ukradkiem, licząc na to, że efekt zaskoczenia przyniesie im zwycięstwo. Pomylili się!

Przed nimi znajdowało się pięciu bojowników, wprawdzie przemoczonych, jednak zatrważających,
którym nikt rozsądny z lekkim sercem nie stawiłby czoła.

Edwin działał z niewiarygodnie zimną krwią. Z tyłu Bjorn i Maniel posługiwali się swą bronią, jakby
kosili pszenicę, a po bokach Ellana i Siam rywalizowały w zabójczej śmiałości. Młoda Przygraniczna
władała szablą z taką samą maestrią jak jej brat. Napastnicy, którzy wybrali ją za cel ataku, zmyleni jej
wiekiem, wzrostem i płcią, szybko gorzko tego pożałowali. Już w pierwszej minucie starcia poległo
kilku wrogów, a Bjorn zaintonował dziki, wojenny śpiew.

Za walczącymi stanęli dwaj mężczyźni z łukami w rękach. Camille, która od przygody z wodą nadal
siedziała w błocie, zawahała się przed ponowną wyprawą w Zwoje. Jej interwencja nie była jednak
konieczna.

Mathieu zmaterializował się za plecami jednego z łuczników i zamachnął się którąś z ciężkich desek,
które Bjorn pozbierał na ognisko. Deska złamała się na pół, kiedy ze wszystkich sił spuścił ją na
głowę strzelca. Napastnik runął na ziemię. Jego towarzysz odwrócił się i strzelił do Mathieu z bardzo
bliska. Strzała poleciała jednak daleko i spadła na ziemię. Mathieu zniknął.

Łucznik szukał go wzrokiem, kiedy nagle do jego gardła doskoczył jakiś masywny kształt. Camille ze
zdumieniem rozpoznała w nim zwierzę. Pies? Skąd się, do diabła, tutaj wziął?

Starcie dobiegało końca. Dziesięć ciał nieprzyjaciół leżało już w błocie, a żaden z towarzyszy Camille
nie zdawał się ranny. Bardzo szybko ostatni napastnicy rzucili się do ucieczki.

Camille rozejrzała się wokół siebie. Edwin i jego przyjaciele wycierali broń, a Mathieu pomagał
podnieść się mistrzowi Duomowi. Analityk był cały ubłocony, jednak, co zdumiewające, nie
złorzeczył. Przeciwnie, na jego twarzy malował się szeroki uśmiech.

- Ewilan, nie masz przypadkiem trochę wody? - zapytał żartobliwie.

Camille poczuła, że czerwieni się ze wstydu. Chcąc wesprzeć przyjaciół, omal ich nie potopiła...!
Najchętniej schowałaby się w mysiej dziurze.

background image

Starając się ukryć zmieszanie, ruszyła w kierunku potężnego zwierzęcia o ciemnej, prawie czarnej
sierści, które przyszło im z pomocą.

Krzyk Edwina zatrzymał ją w miejscu.

-

Nie, Ewilan! Nie podchodź do niego!

-

Ale... - zaprotestowała Camille. - Bronił nas i...

Dwoma krokami Edwin znalazł się przy Camille. W ręce

nadal trzymał szablę.

-

To jest wilk, Ewilan. Wilk północy!

Na tę wiadomość żołądek Camille boleśnie się ścisnął. Odwróciła głowę, nagle zaniepokojona.

-

Salim! Gdzie jest Salim?

Nigdzie nie było widać chłopca, a nie mógł się przecież oddalić. W przebłysku świadomości Camille
pojęła to, co niepojęte. Ruszyła w kierunku wilka.

-

Cofnij się! - rozkazał Edwin, chwytając ją za ramię. -Ta bestia to nie szczeniak, którego

można głaskać.

Camille potrząsnęła z uporem głową.

-

To jest Salim!

-

Co powiedziałaś?! - wykrzyknął mistrz Duom.

-

Powiedziałam, że ten wilk to Salim!

Nastąpiła seria okrzyków. Camille skorzystała z ogólnego zaskoczenia, żeby wyzwolić się z uchwytu
Edwina. Mężczyzna spojrzał krótko na Ellanę. Młoda kobieta podbiegła do wozu, pochwyciła swój
łuk, nałożyła strzałę na cięciwę i stanęła w gotowości.

Światło stworzone przez mistrza Duoma zaczynało słabnąć, lecz wilk wciąż był dobrze widoczny.
Zwierzę było dość młode, o mocnej piersi i imponujących kłach. Siedziało na tylnych łapach i z
ciekawością, bez najmniejszej obawy, obserwowało ludzi.

Camille ruszyła w kierunku wilka, który początkowo nie zwracał na nią szczególnej uwagi, kiedy
jednak znalazła się bliżej, obnażył zęby i zaczął warczeć. Dziewczyna znieruchomiała.

-

Cofnij się... - powtórzył Edwin półgłosem. - Nie wykonuj gwałtownych ruchów...

Ellana przyciągnęła lotkę strzały do policzka. Kontrolowała oddech, gotowa do wypuszczenia
śmiertelnego pocisku.

-

Cofnij się! Słyszysz?! - naciskał Edwin.

Nie zwracając uwagi na jego słowa, Camille pomału przykucnęła, patrząc wilkowi prosto w oczy.

-

Salim? To ty? - szepnęła. Przypuszczenie zmieniło się w pewność. Jej przyjaciel był tutaj,

przed nią. - Salim... -podjęła. - Dlaczego przyjąłeś inną postać? Czy potrzebujesz pomocy?

background image

Wilk przestał warczeć, uszy położył po sobie, lecz nadal był nieufny. Przez kilka minut słuchał
uważnie Camille.

W tle pozostali ludzie, nie ruszając się, wymieniali cichym głosem komentarze, sądząc niewątpliwie,
że ich nie słyszy. Ich słowa rozbrzmiewały jednak w jego uszach tak głośno, jakby krzyczeli. Nie
interesowały go.

Głos dziewczyny natomiast brzmiał inaczej. Odbijał się w nim echem, przywołując mglisty obraz
przeszłości. Wspomnienia, których nie potrafił przełożyć na zapachy, jakby tak naprawdę do niego nie
należały. Przez moment starał się zrozumieć, co do niego mówiono.

Następnie znużyło go to.

Już nie odczuwał obawy. Przyzywała go noc. Nieodparta potrzeba wyruszenia na łowy wibrowała w
jego krwi. Podniósł się. Ludzka istota o fiołkowych oczach zamilkła. Spojrzał na nią po raz ostatni i
się odwrócił.

- Salim...!

Wilk zniknął w ciemności.

Kiedy Ewilan Gil' Sayan po raz drugi pojawiła się w Gwendalavirze, zmaterializowała się w pobliżu
Edwina Til' Ulana. Czy można uznać, że dwie tak wyjątkowe postacie spotkały się w ten sposób
jedynie przez przypadek? Niektórzy widzą w tym interwencję Merwyna, inni zwieńczenie woli Damy,
jeszcze inni, a wśród nich ja, znak, że pozostaje nam jeszcze wiele do odkrycia... Elis Mil' Truif,
mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit

Maprawdę sądzisz, że to był Salim? - zapytał z niedowierzaniem Mathieu.

Camille przytaknęła, rozdrażniona.

-

Oczywiście! Poza tym, jeżeli to nie był Salim, to gdzie on się podział? Zniknął w chwili, gdy

zaatakowali nas łupieżcy.

Mathieu nie wiedział, co odpowiedzieć, i zmieszany, zamilkł. Przemiana Salima spowodowała, że
prawie zapomnieli o napadzie. Mathieu spojrzał na strzałę, którą Siam przecięła szablą, ocalając mu w
ten sposób życie.

Nawet nie zauważyłem, że leci! — rzekł. - Jakim cudem zdołałaś tak szybko zareagować?

Młoda Przygraniczna uśmiechnęła się, usatysfakcjonowana podziwem malującym się na twarzy
mężczyzny.

-

Trening! - odparła. — Trening, trening i jeszcze raz trening! Ale ty też dobrze sobie

poradziłeś.

-

Zrobiłem, co mogłem, kiedy tylko udało mi się zebrać trochę w sobie. Na swoje

wytłumaczenie powiem, że nie jestem przyzwyczajony do tego rodzaju sytuacji. Prysznic, który
urządziła nam moja siostra, także nie pomógł mi najlepiej zareagować...

Siam poszukała wzrokiem Camille.

background image

Dziewczyna stała nieco na uboczu grupy, wpatrując się w ciemność. Nie odpowiedziała, kiedy Bjorn
zawołał ją na posiłek. Rycerz i Edwin wymienili zaniepokojone spojrzenia.

-

W ciemności nie zdołamy zobaczyć jego śladów - powiedział fechtmistrz. - Chodź do nas,

Ewilan. Jutro go poszukamy.

-

Nie jestem głodna - odparła Camille, nie odwróciwszy głowy.

Bjorn chciał zareagować, jednak Ellana go powstrzymała. Maniel objął pełnienie warty. Pozostali
zjedli posiłek w niemal zupełnej ciszy. Kiedy skończyli, mistrz Duom wstał, krzywiąc się.

-

Wyrosłem już z nocnych pikników na mokrej trawie — stwierdził zrzędliwie. - Moje kości

tutaj rdzewieją!

Po starciu przenieśli obozowisko, żeby oddalić się od martwych ciał łupieżców i opuścić teren zalany
przez Camille. Noc zrobiła się wilgotna i z tego powodu skarżył się stary analityk, chociaż do tej pory
nigdy się to nie zdarzało.

Kulejąc, podszedł do Camille, która nadal stała poza kręgiem światła rzucanym przez płomienie.

-

Nie powinnaś tak się martwić, Ewilan - zagaił, siadając obok niej.

Camille nie zareagowała.

-

To zdarzenie związane jest z Merwynem... - ciągnął starzec, niezrażony jej milczeniem. - To

nieoczekiwane przedłużenie tego, co się stało w drodze do Cytadeli. Jestem przekonany, że wszystko
się ułoży... Jak już mówiłem, z powodu Merwyna nigdy nie wydarzyło się nic złego.

-

Nie potrafię się z nim skontaktować - powiedziała bardzo cicho Camille, zagubiona w swoich

myślach. - Już wcześniej porozumiewałam się z nim na odległość — podjęła mocniejszym głosem. - Z
łatwością. Z ogromną łatwością. Znam go tak dobrze! Ale teraz nie udało mi się nawet musnąć jego
umysłu. Tak jakby zupełnie zniknął. Boję się, że już nigdy nie wróci!

Mistrz Duom odchrząknął.

-

Sądzę, że się mylisz, Ewilan. Naprawdę tak sądzę.

-To niezbyt przekonujący argument... - wymknęło się

jej. — Ale zawsze możemy mieć nadzieję...

Analityk nie odpowiedział.

Nie miał nic do dodania.

Noc minęła, a wilk się nie pojawił.

O świcie Edwin zajął się szukaniem śladów. Właściwie żadnych nie znalazł i podsumował
niepowodzenie w kilku słowach:

-

Tropienie wilka północy to absurd. Nie mamy żadnej szansy.

-

Ale nie możemy go tu zostawić! - wybuchnęła Camille. -Chodzi o Salima, nie o wilka!

background image

Odpowiedziała jej przykra cisza.

-

Nie wiemy nawet, w jakim kierunku mielibyśmy ruszyć na poszukiwania - wyjaśnił w końcu

Edwin. - Wilk może być za tym pagórkiem albo pięćdziesiąt kilometrów stąd, na północy, na południu
albo jeszcze gdzie indziej. Niewykluczone nawet, że...

-

A może... - wtrącił się Mathieu.

Wszystkie spojrzenia skierowały się na niego.

-

A może - podjął młody mężczyzna, patrząc uważnie na siostrę - nie zwróciłaś się do niego

odpowiednio.

-

Bez obrazy, Mathieu, ale zupełnie się na tym nie znasz! — odparła Camille, z trudem

powstrzymując się, żeby nie posłać brata do wszystkich diabłów. - Już kilka razy próbowałam
skontaktować się z Salimem i gdyby to miało zadziałać, to by mi się udało.

-

Jesteś zdolna i skuteczna, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Źle się wyraziłem.

Chodzi mi o to, że jeżeli Salim przemienił się w wilka, to może powinnaś spróbować porozumieć się z
wilkiem, a nie z człowiekiem. Opowiadałaś mi, jak z powodzeniem przywołałaś kiedyś zaginione
konie...

Camille doskoczyła do brata i ucałowała go mocno w policzek.

-Jesteś genialny, a ja jestem oślicą! - wykrzyknęła, po

czym odwróciła się i odeszła.

— Nawiązanie kontaktu telepatycznego to trudna operacja... - szepnął mistrz Duom w

odpowiedzi na nieme pytanie Mathieu. - Ewilan potrzebuje spokoju.

— Samo nawiązanie kontaktu nie wystarczy - dodał Edwin. — Zwierzęca natura Salima

wzięła górę nad człowieczą... Jeśli jej posłucha, wróci jako wilk.

Camille zatrzymała się o trzydzieści metrów od obozowiska i usiadła w trawie, ze wzrokiem

zagubionym w dali.

- Zwijamy obozowisko - polecił Edwin. - Bez względu na rezultat działań Ewilan nie możemy

siedzieć tutaj wiecznie...

Prawie skończyli załadunek wozu, kiedy ich uwagę przyciągnął okrzyk Camille. Dziewczyna

wstała i patrzyła na ciemny kształt, który zmierzał w jej kierunku.

- Zaczekaj, Ewilan! - wykrzyknął Edwin.

Za późno.

Camille biegła już w kierunku wilka, nic nie mogło jej zatrzymać. Edwin rzucił się pędem za

nią, chociaż nie miał żadnej szansy, żeby ją dogonić. Camille była za daleko i mknęła jak mogła
najszybciej.

Znajdowała się dziesięć metrów od wilka, kiedy potknęła się o korzeń, zamachała rękami, po

czym wykonała wspaniały przewrót i wylądowała na plecach.

background image

Edwin zaklął. Za plecami usłyszał galopującego Szmera, wiedział jednak, że Ellana nie zdąży

dojechać na czas.

Camille właśnie się podnosiła, kiedy wilk na nią skoczył.

Przytłoczona jego ciężarem, ponownie upadła na plecy.

Edwin wyciągnął szablę i pokonał ostatnie metry, które dzieliły go od Ewilan, wrzeszcząc, by
odwrócić uwagę zwierzęcia od ofiary. Na nic się to nie zdało.

Wilk przycisnął przednimi łapami ramiona Camille mocno do ziemi i lizał ją po twarzy. Dziewczyna
broniła się ze śmiechem.

- Przestań, Salim! - krzyczała. — Jesteś ciężki, śmierdzisz, a poza tym w ogóle nie wypada oblizywać
przyjaciół!

*Misja Ewilan! Legenda o niej, unoszona na fali radości zwycięstwa i ulgi, rozpowszechniła się w
całym Imperium. W ciągu kilku lat stała się filarem naszej kultury, na równi z epopeją Merwyna...
Doume Fil' Battis, kronikarz Imperium

Podróż przez rozległe Równiny Północy przebiegała spokojnie.

Wioski były tu nieliczne, a podróżnych przyjmowano w nich ciepło. Ludzie mieszkający w tym
regionie wiedzieli, że uniknęli inwazji Raisów dzięki odwadze Przygranicznych oraz interwencji
Ewilan, i najczęściej odmawiali przyjęcia od Edwina zapłaty za żywność.

Jedynie czarny wilk, który towarzyszył podróżnym, wzbudzał ich niepokój. Zwierzę było nieufne i z
trudem znosiło bliskość ludzi. Wszystko w nim świadczyło o dzikiej naturze. Niemniej młodej
dziewczynie o fiołkowych oczach udało się go oswoić. Był posłuszny i kiedy go o to prosiła,
zachowywał się spokojnie. To wystarczało, żeby uspokoić sprzedawców i oberżystów. Stało się także
pożywką dla opowieści, które później rozpowszechnili. W ten sposób prawdopodobnie zrodziła się
legenda, która obiegła wkrótce Gwendalavir...

Po dziesięciu dniach podróży, w czasie których nie zdarzyło się nic szczególnego i które pozwoliły
członkom grupy jeszcze lepiej się poznać, wyprawa dotarła nad brzeg głównego dopływu Pollimage.

Ponor był imponującą rzeką o wzburzonych wodach, która spływała z gór, niosąc ogromne pnie
drzew, wyrwane lasom na wschodzie.

-

Odbijemy teraz na zachód — wyjaśnił Edwin - i podążymy szlakiem północnym. Następnie

przejedziemy na drugi brzeg Ponoru przez most Chen.

-To moje rodzinne strony! - zawołał entuzjastycznie Bjorn. - Jeżeli znajdziemy się w pobliżu, pokażę
wam gospodarstwo moich dziadków i zatrzymamy się tam, żeby się zaopatrzyć. Moja babka
przygotowuje najlepsze potrawki w cieście w całym Gwendalavirze!

-Jakim cudem nie stałeś się jeszcze otyły? - zapytała Ellana. - Pochłaniasz tyle jedzenia, że już dawno
powinieneś pęknąć!

Rycerz tylko się roześmiał.

-

Nie myl tłuszczu z mięśniami, młoda damo! Taki przystojny mężczyzna jak ja musi

odpowiednio się odżywiać, jeżeli chce zachować wdzięk.

background image

Wszyscy z zaskoczeniem zdali sobie sprawę, że czekali na szybką replikę. Ktoś powinien teraz rzucić:
„Co jest, Salim, spisz: .

Spojrzenia skierowały się na Camille.

Dziewczyna stała nad brzegiem rzeki z Akwarelą przy lewym boku i wilkiem siedzącym przy
prawym. Zdawała się żeglować po sekretnym oceanie swych myśli. Spoważniała w czasie tej podróży,
jakby przemiana Salima wywarła wpływ na całe jej jestestwo.

Początkowo próbowała odwrócić proces, a mistrz Duom przyłączył się do jej wysiłków - wszystko na
darmo. Ani ona, ani analityk nie wyczuwali rysunku w tym, co przytrafiło się Salimowi, i byli bezsilni
wobec tego nieznanego im zjawiska.

Camille nie wyobrażała sobie, że ta metamorfoza może trwać wiecznie, mimo to pogodziła się z
myślą, że przez jakiś czas jej przyjaciel będzie przy niej pod inną postacią. Potrafiła porozumiewać się
z wilkiem, wyjawiła jednak El-lanie, że nie dostrzega w nim nic z Salima.

Towarzyszył jej wilk, prawdziwy dziki wilk, niemający w sobie nic ludzkiego, oprócz wiążącego ich
uczucia.

Wilk zachowywał się, jakby znał ją od zawsze, okazując jej dużo przywiązania. Nie lubił natomiast,
kiedy inni członkowie grupy zbliżali się do niego, chociaż nigdy nie był wobec nich agresywny.

Camille spędzała z nim dużo czasu, miała więc mniej okazji, żeby rozmawiać z przyjaciółmi. Tym
razem jednak słuchała wymiany zdań i odwróciła się do Bjorna z uśmiechem.

-

Ellana ma rację - przyznała. - Robisz się tłusty! Obawiam się, że temat twojego wdzięku jest

równie aktualny, jak kwestia pierwszego zęba mlecznego mistrza Duoma.

Rycerz otworzył szeroko oczy ze zdumienia.

-Tłusty? Pozbawiony wdzięku? Psiakrew, Ewilan, nie przebierasz w słowach! Czy na pewno nadal
jesteś moją przyjaciółką?

-

Oczywiście, Bjorn! Jeżeli przyjaciele nie powiedzą ci prawdy, kto za nich to zrobi? Ważysz

przynajmniej dziesięć kilogramów za dużo. Radzę ci się ich pozbyć. Poczujesz się lepiej i będziemy
mogli wrócić do tematu twojego wdzięku. Wiedz jednak, że nawet gdybyś stał się tak gruby, że nie
mieściłbyś się w drzwiach, nadal bym cię lubiła. To jest właśnie przyjaźń.

-

Nie martw się o moje zdrowie i urok osobisty! Obiecuję ci, że jeżeli pewnego dnia poczuję, że

jest ze mną źle, przejdę na dietę. Na razie nie wchodzi to w rachubę!

Ellana wzniosła oczy do nieba.

-

Daj sobie spokój, Camille - rzekła. — Bjorn ma żołądek w miejscu mózgu. Równie dobrze

mogłabyś próbować przemówić do kamienia! Albo raczej do pasztetu z termi-tów i smardzów!

Rycerz wybuchnął gromkim śmiechem, który stopniowo udzielił się pozostałym. Od wielu dni coś
takiego się nie przydarzyło i kiedy ruszyli w dalszą drogę, wydawało im się, że wróciła część
poprzedniej radosnej atmosfery. W głębi duszy Camille obiecała sobie, że nie będzie już zamykać się
w swoim niepokoju o Salima.

background image

Ponor przecinał Imperium na dwie bardzo różne części. Na północy rozciągała się dzika, mało
zaludniona kraina, usiana wioskami myśliwych i farmerów. Na południu leżały rozległe gospodarstwa
rolne, miasta - niektóre dość duże, a także huty szkła, stalownie czy wytwórnie tkanin.

Zmierzając do mostu, jechali brzegiem rzeki prawie do wieczora. W czasie tego jednego dnia
napotkali więcej podróżnych, niż odkąd opuścili Cytadelę. Wielkością i liczbą mieszkańców miasto
Al-Chen ustępowało tylko Al-Jeit.

Most Chen był smukłą konstrukcją spinającą brzegi Po-noru dwoma eleganckimi łukami. Po drugiej
stronie rzeki droga była szeroka, wybrukowana dużymi, płaskimi kamieniami. Wzdłuż niej ciągnęły
się ogromne pola uprawne, obsiewane pszenicą i jęczmieniem. O tej porze roku jednak, już po
żniwach, a jeszcze przed orką, zdawały się opuszczone. Na łąkach, starannie ogrodzonych
drewnianymi płotami, stada gwizdaczy skubały soczystą trawę.

Wilk zdawał się zaintrygowany tymi zwierzętami i Camille trzymała kciuki, żeby zdołał się
opanować. Dopóki szedł przy jej boku, ludzie właściwie nie zwracali na niego uwagi, biorąc go z
pewnością za wielkiego psa. Gdyby jednak zaczął interesować się bydłem, sytuacja mogłaby stać się
delikatna. Podczas postoju Camille podzieliła się obawami z Edwinem. Mężczyzna rozłożył ręce w
geście bezsilności.

Niewiele możemy zrobić, Ewilan — stwierdził. - Dobrze go pilnuj i czuwaj, żeby zawsze

najadł się do syta. Co do reszty, miejmy nadzieję, że oprze się pokusie...

Wilk nie miał imienia.

Nikt nie zdecydował się nazywać go Salimem, jednak nikt też nie potrafił zwracać się do niego
inaczej. Mówiono więc o nim: wilk.

Wilk prawie nie oddalał się od Camille. Czasem uciekał w nocy na godzinę czy dwie, żeby polować, i
wracał z pyskiem ubrudzonym krwią.

Łatwo powiedzieć... - westchnęła Camille. - Nie mogę przecież trzymać go na smyczy...

Maniel, który był świadkiem tej rozmowy, przyjrzał się imponującym szczękom zwierzęcia,
siedzącego spokojnie obok dziewczyny.

-

To jasne, że budzi respekt! - odezwał się.

-

A jednak musimy znaleźć jakieś rozwiązanie - powiedział mistrz Duom, przyłączając się do

rozmowy. — Jutro wjedziemy do Al-Chen i jego mieszkańcy nie będą tak tolerancyjni jakludzieze
wsi, których spotykaliśmy do tej pory.-Starzec zawahał się i podjął niepewnym głosem: - Nie ma
miejsca dla wilka w drugim co do wielkości mieście Imperium, możemy mieć przez niego tylko
kłopoty. Dlaczego nie zwrócić mu wolności...?

Słowa analityka zmroziły atmosferę i towarzysze wymienili zdziwione spojrzenia. Kąciki ust Camille
lekko zadrżały.

-To nie jest wilk... - wyartykułowała. - To jest Salim! Żeby zwrócić mu wolność, musimy pomóc mu
odzyskać poprzednią postać, a nie pozbyć się go! Ale jeżeli komuś przeszkadza jego obecność,
możemy się tutaj rozstać. Niech każdy idzie swoją drogą. Ja nie opuszczę Salima. Nigdy!

background image

Camille mówiła spokojnie, jednak włożyła w te słowa całą swoją siłę. Mathieu objął ją ramieniem,
pokazując w ten sposób, że ją wspiera. Dziewczyna podziękowała mu krótkim uśmiechem. Reakcja
pozostałych była podobna i mistrz Duom stał się adresatem siedmiu dezaprobujących spojrzeń.

-

Duom chciał z pewnością powiedzieć... - zaczął Edwin.

Starzec przerwał mu. Miał zawstydzoną minę, jakby zdał

sobie sprawę z tego, co przed chwilą zrobił.

-

Przepraszam, Ewilan. Nie zastanowiłem się nad tym, co mówię. Proszę, postaraj się o tym

zapomnieć, jeżeli potrafisz...

Camille skinęła głową. Wiedziała, że analityk jest szczery i że jego słowa wyprzedziły myśl.

-

Zapomnieć? O czym? - zapytała. - Niczego już nie pamiętam!

*Pollimage jest ogromną rzeką. Jednak tylko częściowo wyjaśnia to rozmiary jeziora Chen. Rzekę i
jezioro zasila gigantyczna podziemna sieć wód, pozwalając domyślać się istnienia odrębnego świata
pod powierzchnią Gwendalaviru. Encyklopedia wiedzy i mocy

Od rana droga pięła się systematycznie w górę poprzez rzadki las drzew iglastych i zielonych dębów.
Pogoda była przyjemna, chociaż chłodne powiewy wiatru świadczyły o tym, że nadeszła już jesień.

Wilk biegł truchtem koło koni, zapuszczając się czasami w gęstwiny. Kiedy jednak Camille go wołała,
wracał szybko i wpatrywał się w dziewczynę żółtymi oczami, które zdawały się na coś czekać.
Wierzchowce przyzwyczaiły się do jego obecności i nie reagowały, kiedy wyskakiwał z krzaków
prawie pod ich kopyta.

Przejechali przez skrzyżowanie, oznaczone stosem płaskich kamieni i drewnianym drogowskazem w
kształcie strzałki. Widniał na nim starannie wyryty napis: „Widok".

Na twarzy Bjorna pojawił się wyraz zadowolenia.

-Widok to jedna z najlepszych oberży w regionie! -oznajmił z entuzjazmem. - Zbliża się godzina
posiłku... Nie jesteś głodny, Mathieu?

Palec wskazujący młodego mężczyzny ozdobiony był wielkim opatrunkiem, co było rezultatem nauki
posługiwania się szablą u Siam.

Przygraniczna podjęła się wpojenia mu podstaw szermierki. Każdego wieczoru odbywała się lekcja, a
Siam odgrywała rolę nauczycielki. Poprzedniego dnia wyjaśniała swojemu uczniowi, dlaczego
szybkie wyciąganie i chowanie broni jest niezwykle istotne. Mathieu, który dobrze pamiętał atak
łupieżców, był o tym przekonany i starał się jak mógł.

- Nie zapomnij potrząsnąć szablą, zanim ją schowasz, w przeciwnym razie krew przyklei się do
pochwy. Przeciągnij też ostrzem po zgiętym palcu wskazującym.

Mathieu zawsze czuł się zmieszany, kiedy Siam mówiła o krwi, nie okazując specjalnych emocji.
Uważał jednak, że dziewczyna jest cudowna, i nie potrafił długo rozwodzić się nad tym szczegółem.
Ćwiczył więc odpowiedni ruch, aż stalowe ostrze szabli przecięło jego palec.

background image

Ból był ostry i krew popłynęła obficie. Mathieu posługiwał się szablą, którą jego siostra użyła w
pojedynku. Camille nie chciała jej zatrzymać. Broń była dla Mathieu trochę za krótka, jednak
wystarczająco niebezpieczna.

Siam nie przejęła się okrzykiem, który mu się wyrwał, i nieporuszona kontynuowała lekcję.

-

To zranienie jest bez znaczenia! - zawyrokowała. - Chyba że odwróci twoją uwagę od

przeciwnika. W takim przypadku następne może być śmiertelne. Wyprostuj się, przyjmij ponownie
pozycję do walki i wykonaj do końca ten ruch!

Mathieu posłuchał, wątpiąc, czy wciąż jest zakochany. Kiedy jednak później Siam go opatrywała,
poczuł, jak mięknie, i uśmiechnął się szeroko, słysząc, że mówi o jego postępach.

-

A więc, jesteś głodny?

Słowa Bjorna zadziałały natychmiast na jego żołądek. Odkąd przybył do Gwendalaviru, jadł za
dwóch, lecz w przeciwieństwie do rycerza nie tył. Spędzał czas na świeżym powietrzu, jego dni
wypełnione były jazdą konną i przygodami. Nigdy nie czuł się równie szczęśliwy i wszystkie te
zajęcia zwiększały dziesięciokrotnie jego apetyt.

Camille zauważyła, że jej bratu na myśl o posiłku cieknie ślinka.

-

Mathieu podąża szlakiem wytyczonym przez Bjorna! -powiedziała do Ellany. - Treningi Siam

chyba nie wystarczą. Może też byś się nim zajęła? Nie chciałabym, żeby zaczął przypominać fokę!

-

Co takiego? — żachnął się Bjorn. - Czy zdajesz sobie sprawę, zuchwała dziewczyno, że za

mniej obcinałem głowy?

Ellana, nie zwróciwszy najmniejszej uwagi na groźbę, odparła:

-

Przykro mi, ale mam już jednego ucznia. Na razie jest na wakacjach, lecz kiedy tylko będzie

dostępny, udzielę mu serii lekcji wyrównawczych, które zapamięta na długo!

Camille spojrzała na Ellanę z wdzięcznością. Wiedziała, że młoda kobieta podziela jej strapienie, tak
jak wszyscy pozostali, włącznie z mistrzem Duomem, który poprzedniego dnia w ramach przeprosin
oddał wilkowi połowę posiłku, jakby dzielił się z towarzyszem.

-

Nie martw się o Mathieu! - odezwała się Siam. - Czuwam nad jego linią...

Bjorn poklepał młodego mężczyznę przyjacielsko po ramieniu.

-

Strzeż się, Mathieu! Kiedy nie można walczyć, trzeba uciekać, i sądzę, że dla ciebie przyszedł

właśnie na to odpowiedni moment! - poradził mu, a widząc wymowne spojrzenie, którym Mathieu
obdarzył Siam, podjął dramatycznym tonem: - Za późno! Cóż za głupi pomysł, żeby się zakochać... -
Jego oczy powiększyły się ze strachu, uniósł ręce do uszu i jęknął błagalnie: - Nie, Ellano! Wycofuję
to, co powiedziałem!

I stwierdziwszy, że nigdy za wiele ostrożności, oddalił się kłusem.

Oberża stała na szczycie łagodnego wzgórza, z którego podróżni mogli podziwiać ogrom jeziora
Chen. Oprócz wielkiego cedru o niebieskozielonych igłach, który rósł na skraju drogi około dziesięciu
metrów od wejścia, nie było tu więcej drzew.

background image

Mathieu ściągnął wodze Pędzla i przyglądał się zapierającemu dech widokowi.

-

Już ocean! - zawołał. - Nic z tego nie rozumiem. Powinien być na południu, a nie na

zachodzie, i o wiele dalej...

Udzielenia wyjaśnień, jak nigdy, podjął się Maniel.

-

To nie jest ocean, tylko jezioro Chen. Jest tak ogromne, że nawet stąd nie widać drugiego

brzegu. Podobno żyją w nim wieloryby. Twoja siostra widziała jednego w czasie naszej poprzedniej
wyprawy.

-

Nie wieloryba, lecz Damę! — sprostowała Camille. -Damę Smoka...

Mathieu długo przypatrywał się bezkresnym wodom jeziora. Kiedy w końcu udało mu się oderwać od
nich wzrok, ruszył w towarzystwie Maniela i Camille do oberży.

Zatrzymało się tam wielu podróżnych; główna sala, chociaż duża, była prawie pełna. Zanim Camille
weszła do środka, pochyliła się do wilka.

-

Zostań przy mnie - powiedziała mu do ucha. - I nie ściągaj na siebie uwagi, dobrze?

Zwierzę spojrzało jej w oczy i podążyło za nią.

Bjorn znalazł wolny stół pod ścianą, w głębi sali i kiedy Camille zobaczyła tłum, który ich oddzielał,
jej serce zabiło szybciej. Większość ludzi przypatrywała się przybyłym, zdumiona widokiem czarnego
wilka, który szedł przy nodze dziewczyny. Camille zaczerpnęła głęboko powietrza.

- Idziemy... - szepnęła.

Cieszyła się, że Mathieu, a zwłaszcza Maniel byli przy niej, gdyż z trudem wyobrażała sobie, jak sama
zniosłaby ciężar tych badawczych spojrzeń.

Byli już w połowie drogi, kiedy Camille zauważyła siedzącego w kącie mężczyznę w ubraniu z
ciemnej skóry, o szczupłej, niemal wychudłej twarzy. Przypatrywał się jej uważniej niż inni.
Dziewczyna mimo woli wzdrygnęła się i nieprzyjemny dreszcz przebiegł jej po plecach.

Nagle rozległo się dzikie warczenie. Camille odruchowo popatrzyła w tamtą stronę.

Traper, siedzący przy stole z grupą towarzyszy, trzymał za obrożę psa o mocnej budowie, krótkich
łapach i obnażonych dziąsłach, którego pojawienie się wilka, odwiecznego wroga, najwidoczniej
wprawiło we wściekłość.

Psu prawie udało się wyrwać, kiedy wilk odwrócił głowę i wbił żółty wzrok w molosa. Uszy wilka
poruszyły się lekko, z jego gardła wydobył się głuchy pomruk, pokazały się przerażające kły. Efekt
był przerażający.

Klienci, znajdujący się najbliżej, cofnęli się pospiesznie, a pies przywarł do podłogi, jakby chciał pod
nią zniknąć. Właściciel psa wstał z ogromnym nożem w dłoni.

I znalazł się twarzą w twarz z Manielem.

background image

Poza bitwami, w których walczył zawzięcie, Maniel był mężczyzną dobrodusznym, dyskretnym,
prawie nieśmiałym i często zapominano, że miał ponad dwa metry wzrostu i ważył sto pięćdziesiąt
kilogramów... Traper, chociaż postawnej budowy, wydawał się przy nim wątły, niemal kruchy.

Maniel położył ogromną rękę na jego ramieniu.

-

Tak? - zapytał i nawet jego głos sprawiał imponujące wrażenie.

-

Ale... - wybąkał traper. - To jest... to jest wilk...!

-

Mylisz się! - odrzekł Maniel. - To nie jest wilk, to przyjaciel! Masz z tym jakiś problem?

Jedyną odpowiedzią, którą uzyskał, było niezrozumiałe burczenie.

-

Świetnie! - stwierdził Maniel. - Smacznego.

Maniel zwiększył nacisk ręki i traper pospiesznie usiadł. Jego towarzysze chwilę się wahali, po czym
oszacowawszy wielkość i skład grupy, która czekała na żołnierza, postanowili zapomnieć o całej
sprawie.

Wilk przestał interesować się psem. Camille pogłaskała go po boku i odetchnęła z ulgą. Przypomniała
sobie nagle mężczyznę w czerni i spojrzała w tamtą stronę. Miejsce było puste.

-

Chodźcie! - rzucił Maniel. - Obawiam się, że Bjorn na nas nie czekał i wszystko już zjadł.

*Niezniszczalny! Tak nazwano rycerza, towarzysza Percewala, który uchodził za prawie
nieśmiertelnego olbrzyma. Nie znano wtedy i w tym świecie Maniela... Merwyn Ril' Aval

on

W oberży nie zdarzył się już żaden incydent, chociaż Camille i jej towarzysze cały czas pozostali
przedmiotem ogólnej uwagi.

Wilk położył się obok krzesła dziewczyny, wygospodarowując wokół niej wygodną przestrzeń, i nie
obdarzył już otaczających go ludzi nawet przelotnym spojrzeniem.

Początkowo Camille miała ochotę wspomnieć o człowieku w czerni, jednak po zastanowieniu
zmieniła zdanie. Uderzające podobieństwo wydawało jej się teraz mniej oczywiste, nie miało sensu
bez powodu niepokoić przyjaciół.

Kiedy wyszli na zewnątrz, stwierdzili z nieprzyjemnym zaskoczeniem, że pogoda się zmieniła. Zerwał
się zimny wiatr, a na ciemniejącym z minuty na minutę niebie zbierały się ciężkie chmury.

Nie minęło pół godziny, kiedy spadły pierwsze krople, zapowiadając drobny deszcz, który stopniowo
przesłonił krajobraz szarą, zimną zasłoną.

Padało przez resztę dnia.

Camille założyła na głowę kaptur, spod którego wystawał zaledwie koniuszek jej nosa, mimo to drżała
od przenikającego ją na wskroś wilgotnego zimna.

Jej pole widzenia ograniczało się do kilku metrów, zdała więc sobie sprawę, że dojechali do Al-Chen,
dopiero kiedy pokonali zewnętrzne mury.

Miasto było ogromne: z szerokimi alejami i konstrukcjami przypominającymi budowle w Al-Jeit w
nieco mniej imponującym wydaniu. Minęli nielicznych przechodniów, spieszących, żeby schronić się

background image

przed deszczem, który przemienił się w silną ulewę, niemającą zamiaru szybko ustąpić. Pozostawanie
na zewnątrz stawało się dość niemądrym pomysłem.

Bjorn zaprowadził ich do znanego mu zajazdu, który położony był w spokojnej dzielnicy. Kiedy tam
dotarli, byli tak przemoczeni, jakby wpadli do jeziora. Westchnęli z ulgą, kiedy młody chłopak
otworzył drzwi stajni, umożliwiając im wreszcie schronienie się pod dachem.

Podróżni zajęli się najpierw końmi: wytarli je i wyczyścili zgrzebłami, następnie włożyli suche
ubrania i poszli do gospody. Było w niej mało ludzi i oberżystka, imponująca kobieta o ogniście
rudych włosach, powitała ich gorąco.

- Co to za zwierzę? - zapytała, zauważywszy wilka.

-

Pies, moje dziecko - poinformował Bjorn, uśmiechając się uprzejmie. - Dobrze wychowany

pies, który nie sprawi najmniejszego kłopotu.

-

A ja w takim razie jestem Ts'żercą! - odparła kobieta. -Nie ma mowy, żeby ta bestia

przebywała w mojej gospodzie.

Ellana pochyliła się do ucha Camille.

-

Wdzięk naszego przyjaciela nie działa! Chyba nieco zardzewiał...

Żart pozostał bez oddźwięku. Camille nie miała ochoty wracać na deszcz, zwłaszcza że ogień trzaskał
pokrzepiająco w kominku, a w powietrzu unosił się przyjemny zapach gulaszu. Skoro jednak Salim
nie mógł zostać...

Mistrz Duom wysunął się do przodu.

-

Może jednak dojdziemy do porozumienia... - zaczął. -Płacę za... psa, jak za każdego z moich

towarzyszy. Zostaje przy nas i jeżeli zrobi najmniejsze głupstwo, zobowiązuję się, że pokryję koszty
bez dyskusji.

Ten argument zdawał się interesować oberżystkę bardziej niż uśmiechy Bjorna. Zastanowiła się przez
chwilę, po czym podjęła decyzję.

-

Dobrze, ale wyłącznie we wspólnej sali. Nie ma mowy, żeby to zwierzę spało w pokoju.

Będzie musiało zadowolić się stajnią!

Mistrz Duom spojrzał pytająco na Camille. Dziewczyna skinęła w milczeniu głową.

-

Świetnie! — przystał. - Umowa stoi.

Po posiłku usiedli wygodnie przy kominku, omawiając dalszą podróż.

Późnym wieczorem rozmowa zeszła na Eleę Ril' Morienval. Zdania na jej temat były podzielone.
Edwin był przekonany, że już nigdy więcej jej nie zobaczą, natomiast mistrz Duom uważał, że
Wartowniczka nadal jest niebezpieczna.

-

Ucieczka nie przemawia na jej korzyść - rzekł. - Gdyby jednak Altan i Élicia już nigdy się nie

pojawili, Éléa mogłaby jak najbardziej odzyskać swoje miejsce w Imperium. Nie można zarzucić jej
nic więcej niż pozostałym Wartownikom. Zadbała o to, żeby Holts Kil' Muirt ponosił całą
odpowiedzialność za próbę zabójstwa Camille. Gdyby jej plan się powiódł, to jego poświęciłaby furii

background image

Edwina czy tej prawdopodobnej Cesarza. Zyskałaby wszystko, pozbywając się małej. Jeszcze o niej
usłyszymy!

Camille podzielała punkt widzenia analityka, nie wysunęła jednak argumentów. Éléa Ril' Morienval
rzucała na jej przyszłość cień, bez którego chętnie by się obeszła. Czuła, że wcześniej czy później
będzie musiała się z nią zmierzyć, ale starała się zawczasu o to nie martwić.

Pierwszy przeciągnął się Mathieu.

-

Nie pamiętam już, kiedy po raz ostatni spałem w łóżku! -powiedział. — Mam zamiar

skorzystać z wygód, które ofiarowuje nam ten cudowny zajazd. Dobranoc, przyjaciele.

Mrugnął okiem do siostry i odszedł. Pozostali jeden po drugim ruszyli w jego ślady, aż została tylko
Camille, Edwin i Ellana.

-

Pójdę spać do stajni, żeby pilnować wilka - oznajmiła Camille.

-

Idę z tobą - rzuciła natychmiast Ellana.

-

To miłe z twojej strony, ale nie ma takiej potrzeby.

-

Na pewno?

-

Jak najbardziej!

-

Ja chętnie zrezygnuję z łóżka - zaproponował Edwin. - Tak się już przyzwyczaiłem do spania

na ziemi, że jeden raz więcej czy mniej...

-

Dziękuję, ale to nie jest konieczne - oświadczyła Camille i dla potwierdzenia swojego

postanowienia wstała. Wilk, który drzemał od godziny przy kominku, otworzył oczy, przeciągnął się,
po czym stanął przy niej. - No chodź, głupolu! - rzuciła pod jego adresem Camille. -Obiecuję ci, że
kiedy odzyskasz normalną postać, zapłacisz mi za to!

W stajni było chłodniej niż w jadalni, kiedy jednak Camille umościła się w słomie z wilkiem
grzejącym ją swym ciałem, poczuła się prawie tak dobrze jak we własnym łóżku.

-

Dobranoc, staruszku... - szepnęła. - Mam nadzieję, że nie robisz tego cyrku tylko po to, żeby

przy mnie spać, bo w przeciwnym razie... - zamiast dokończyć, Camille uśmiechnęła się.

Zasnęła szybko, z lekkim sercem.

Po jakimś czasie otworzyła oczy w ciemności.

Noc była cicha i spokojna. Deszcz przestał padać. Słychać było jedynie oddechy koni.

Camille przebiegł dreszcz i zrozumiała, że obudziło ją zimno. Wyciągnęła rękę i pomacała słomę
dookoła siebie. Wilk zniknął!

*Imperium zagrażają dwa poważne niebezpieczeństwa: Alianie i bojownicy Chaosu. Chociaż nie są
oni tak potężni jak Ts'żercy, pokonanie ich będzie jeszcze trudniejsze. Dlaczego? To ludzie! Sil' Afian,
przemowa podczas zebrania Rady Imperium

Camille usiadła na słomie, owinęła się peleryną i rozej rżała wokół siebie.

background image

Drzwi były uchylone. Zaklęła w duchu na myśl, że wilk najprawdopodobniej opuścił stajnię. Wstała i
dla pewności sprawdziła, czy nie chowa się gdzieś w kącie. Narysowała płomień, który oświetlił
wystarczająco pomieszczenie, żeby mogła pozbyć się wszelkich wątpliwości. Wilka nigdzie nie było.

Camille fuknęła niezadowolona. Nie miała najmniejszej ochoty spędzać nocy na ulicach Al-Chen,
szukając przyjaciela, jednak nie wiadomo, na kogo mógł się natknąć albo raczej, kto mógł natknąć się
na niego.

Rozpogodziła się, uświadamiając sobie, że może się z nim skontaktować i nakazać mu wrócić.
Natychmiast!

Wślizgnęła się do Wyobraźni i skupiła na umyśle zwierzęcia. Połączyła się z nim w ułamku sekundy.
Wzdrygnęła się, odbierając falę doznań, którą przekazywał. Był ranny. Cierpiał.

Pod wpływem wstrząsu nieomal zerwała kontakt. Porozumiewanie się z wilkiem stanowiło
skomplikowane zadanie. Wiele czynników, zapachów, dźwięków istotnych dla niego, dla Camille
było nieosiągalnych. W dodatku ból sprawiał, że myśli zwierzęcia były jeszcze trudniejsze do
odczytania.

Spróbowała rozpaczliwie dokonać wyboru w zamęcie kłębiącym się w umyśle wilka i stopniowo
obraz stał się bardziej wyrazisty. Wilk nie znajdował się daleko, o mniej niż sto metrów, nie mógł się
jednak wydostać.

Camille skupiła się jeszcze bardziej, po czym westchnęła z ulgą. Jej przyjaciel był w szopie nieopodal.
Wpadł do dołu. Musiał zranić się lekko przy upadku. W kontakcie z nim wyczuwała o wiele bardziej
udrękę związaną z pozbawieniem wolności niż ból spowodowany poważną raną.

Camille pchnęła drzwi stajni.

— Już idę... - szepnęła. — Już idę.

Noc była rześka. Miriady gwiazd lśniły na bezchmurnym niebie. Ziemia była błotnista, a liczne kałuże
błyszczały w świetle księżyca. Dziewczyna z łatwością znalazła szopę, którą wilk postanowił
przeszukać. Znajdowała się na końcu uliczki, jeszcze ciemniejszej niż reszta miasta.

Camille narysowała płomyk. Drzwi, tak jak w stajni, były uchylone. Dziewczyna zajrzała do środka i
zawołała półgłosem:

-

Jesteś tutaj?

Odpowiedziało jej warknięcie.

-

Bardzo sprytnie! - stwierdziła Camille. - W jakie kłopoty znowu się wpakowałeś? Wcale nie

jesteś mądrzejszy jako wilk niż jako chłopak!

Pchnęła drewniane skrzydło drzwi i weszła do szopy.

Ku jej zdumieniu światło, które tańczyło na opuszkach jej palców, zgasło, jakby stłumione
niewidzialną ręką. Camille podskoczyła, po czym spróbowała narysować nowy płomień. Bez
powodzenia. Nie miała dostępu do Zwojów!

background image

Błyskawicznie przypomniała sobie jedyny raz, kiedy tego doświadczyła. Gumościer, na pół płaz, na
pół nagi ślimak, zablokował wtedy jej dar! Z obrazem gumościera Camille skojarzyła obraz
mężczyzny w czerni, którego widziała w oberży. Wszystko stało się dla niej oczywiste!

Krył się tutaj bojownik Chaosu!

Camille chciała odskoczyć do drzwi, kiedy na jej ramieniu z siłą imadła zacisnęła się dłoń. Nie mogła
powstrzymać krzyku, a wilk w dole zawył wściekle.

Broniła się ze wszystkich sił, zdając sobie sprawę, że nie ma szans. Ten, kto ją trzymał, był od niej o
wiele silniejszy. Spięła mięśnie, spodziewając się uderzenia, które nie nastąpiło.

Napastnik ciągnął ją bezceremonialnie przez kilka metrów, następnie zaszczękały łańcuchy i zimne
stalowe ogniwa zamknęły się wokół jej nadgarstków. Bojownik, który ją zaatakował, zdawał się nie
potrzebować światła, żeby poruszać się w ciemności, a jednak, kiedy ją puścił, usłyszała pstryknięcie
zapalniczki. Tuż przy niej wystrzelił płomyk.

Przywiązana była do drewnianego słupa metalowym łańcuchem, zapiętym na kłódkę. Przed nią
znajdował się dół, a na jego dnie kręcił się wilk. Na ten widok poczuła ulgę, lecz bardzo szybko jej
uwaga skupiła się na mężczyźnie, który stał naprzeciw niej.

Rzeczywiście był to nieznajomy, który przyglądał się jej poprzedniego dnia w oberży. W jego oczach
błyszczała taka sama nienawiść, jak w oczach dwóch bojowników, którzy wcześniej chcieli ją zabić.
Mężczyzna nosił na plecach szablę, której ostrze, jak wiedziała, było zakrzywione jak język węża. Nie
zobaczyła nigdzie gumościera, a jednak z pewnością nie był daleko, ponieważ nadal nie miała dostępu
do Zwojów. Bojownik zapalił pochodnię i włożył ją do ogniwa przytwierdzonego do ściany.

— A więc to ty jesteś gadem, którego zabił Arkamentai! -odezwał się bojownik głosem lodowatym i
ostrym jak sztylet. Camille zadrżała. - Widzisz... - podjął mężczyzna. -Wyeliminowałbym cię, nawet
gdyby mi za to nie płacono. Dobrze się jednak składa, gdyż twoja śmierć połączy przyjemne z
pożytecznym: pieniądze i zemstę! - Mężczyzna powoli strzelił stawami palców, po czym mówił dalej:
- Gu-mościery mają pewną wadę. Blokują dostęp do Wyobraźni nawet swym panom. Osoba, która tak
pragnie zobaczyć cię martwą, prosiła mnie, żebym się z nią skontaktował, kiedy znajdziesz się w
moich rękach. Opuszczam cię więc na chwilę, żeby ją zawiadomić, ale nie obawiaj się, szybko wrócę,
żeby się tobą zająć. Niedługo zacznie już świtać. Dużo czasu zabrało mi zwabienie tutaj twojego
wilka. Nie będę mógł za długo się z tobą bawić. Umrzesz szybciej, niżbym sobie tego życzył. Do
zobaczenia... - syknął, po czym wyszedł.

Mówiąc o gumościerze, bojownik mimowolnie wskazał ruchem podbródka ciemny kąt szopy. Camille
wyciągnęła szyję w kierunku dołu. Pomimo chłodu nocy po jej czole płynęła strużka potu.

-

Salim! - zawołała. - Salim!

Wilk znieruchomiał i nadstawił uszu.

-

Salim... - powiedziała błagalnie Camille. - Musisz wrócić. Jesteśmy w niebezpieczeństwie!

Wilk słuchał jej uważnie.

-

Salim - mówiła dalej Camille. — To jest bojownik! Zabije nas. Jeżeli się nie przeistoczysz,

umrę!

background image

Camille włożyła w swoje słowa cały lęk, który odczuwała, i oczy wilka zalśniły zrozumieniem.

Jednak to nie wystarczyło.

Camille przymknęła powieki. Zajrzała w głąb siebie...

Kiedy wróciła z tej wewnętrznej podróży, do słów, które zamierzała wypowiedzieć, dołączyła uczucie.
Uczucie, które nie miało nic wspólnego ze strachem, uczucie, które kryła, czekając na moment, gdy
rozkwitnie. To z pewnością to uczucie sprawiło różnicę.

-

Potrzebuję cię, Salim. Wróć...

Chociaż mówiła szeptem, jej słowa poleciały jak strzała, żeby utkwić w sercu wilka.

W sercu Salima.

Zwierzę zadrżało, jakby odrzucało realność tego, co mu się przytrafiało, i nagle zniknęło. Na jego
miejscu, kucając na dnie dołu, znajdował się Salim.

Chłopak podniósł wzrok na Camille.

-

Cześć, staruszko... — rzekł zachrypniętym głosem.

Po twarzy Camille popłynęły łzy, jednak o to nie dbała.

-

Pospiesz się, bezmózgi skorupiaku... - szepnęła. - Bojownik może wrócić w każdej chwili.

Krzywiąc się, Salim wyprostował się i wyszedł z dołu.

Podszedł do Camille.

-

Gdybyś wiedziała, co mi się śniło... - zaczął, szarpiąc się z kłódką.

-

Później, Salim, później!

Szybko stało się oczywiste, że bez odpowiednich narzędzi chłopiec nie zdoła uwolnić przyjaciółki.

-

Zostaw to! - poleciła Camille. — Musisz znaleźć gumościera. Zlikwiduj go, a ja zajmę się

resztą. Powinien być w tamtym kącie.

Pokazała podbródkiem ciemne miejsce, które wskazał bojownik. Salim wziął pochodnię i zaczął
szukać.

-

Szybko! - zaklinała go Camille. — On zaraz wró...

Drzwi szopy otworzyły się i pojawił się w nich bojownik.

Wzdrygnął się na widok Salima i położył dłoń na rękojeści szabli.

-

Co ty tutaj robisz?

Zabójca, uspokojony wyglądem chłopca, dał sobie czas, żeby zadać to pytanie. Dalszy ciąg pozbawił
go głosu.

I życia.

background image

Obraz chłopca zamazał się i w jego miejscu pojawił się wielki czarny wilk. Przez ułamek sekundy
zalśniły przerażające kły, a w następnej sekundzie mocne szczęki zwarły się na gardle bojownika.

Mężczyzna zginął, nie zrozumiawszy, co się stało.

Atak trwał zaledwie krótką chwilę. Camille zacisnęła powieki. Kiedy otworzyła je ponownie, wilk
siedział przy niej z głową przekrzywioną na bok i szelmowskim spojrzeniem. Byłby prawie komiczny,
gdyby nie strużka krwi spływająca z jego pyska.

-

Salim?

Wilk się nie poruszył. Oczy Camille zabłysnęły złowrogo.

-

Salim, liczę do trzech! - zagroziła twardym tonem. -Jeden... Dwa... Trz...

Obraz zwierzęcia zamigotał i w miejsce wilka pojawił się kucający Salim.

-

Straciłaś poczucie humoru, staruszko? - uśmiechnął się.

Kosztem znacznego wysiłku Camille udało się nad sobą

zapanować.

-

Czy możesz, proszę, znaleźć tego gumościera? - poprosiła, siląc się na spokój.

Salim, wyczuwając ostrzeżenie, podjął na nowo poszukiwania. Znalazł odpychające stworzenie za
starą skrzynią. Duża cegła przemieniła je w papkę i Wyobraźnia się otworzyła.

Łańcuchy skuwające Camille spadły na ziemię. Dziewczyna odetchnęła swobodniej.

-

Mam ci do opowiedzenia milion rzeczy! — zaczął z przejęciem Salim. - Gdybyś wiedziała, co

przeżyłem...

-

To może poczekać, Salim! - przerwała mu Camille.

-

Jak to może poczekać? - zapytał ze zdziwieniem chłopiec.

-

Myślę, że powinieneś zająć się pewną pilną sprawą... -nalegała Camille.

-

Chyba żartujesz! Wyobraź sobie, że...

-

Mówię serio, Salim. Naprawdę myślę, że masz coś istotnego do zrobienia.

-

Co takiego? - dał za wygraną Salim.

Camille popatrzyła na przyjaciela z bardzo poważną miną.

-

Na przykład znaleźć dla siebie jakieś ubranie...

Salim spojrzał w dół i nie zdołał powstrzymać okrzyku zgrozy.

Był zupełnie nagi.

*Ćlea Ril' Morienval była rysowniczką o rzadko spotykanej inteligencji, lecz jej nienasycona ambicja
wzięła górę nad rozwagą. Jak inaczej wytłumaczyć, że sprzymierzyła się z Ts'żercami, których

background image

celem było wytępienie ludzi, oraz z bojownikami Chaosu, których plany były jeszcze mroczniejsze?
Chciała nimi manipulować, a sama stała się pionkiem w ich rękach... Doume Fil' Battis, kronikarz
Imperium

Powrót Salima sprawił wszystkim niezwykłą radość. Kiedy tylko znaleźli się w zajeździe, Salim
owinął się zwykłą narzutą, którą zawiązał wokół bioder, i Camille obudziła całą kompanię.

Mistrz Duom polecił oberżystce, która wstała, żeby dowiedzieć się, co jest przyczyną takiego
poruszenia, przygotowanie uroczystego śniadania, a Bjorn i Maniel zamówili dodatkowo piwo, mięso
i wędliny. Zdumiona kobieta obsłużyła ich bez sprzeciwu i wkrótce siedzieli w jadalni przy obficie
zastawionym stole.

Salim, który zdążył się już ubrać, znajdował się w centrum radosnego zainteresowania. Długo
opowiadał o swojej niezwykłej przygodzie, chociaż większość jego wspomnień była zamazana, jakby
wszystko to mu się tylko przyśniło. Jego ludzka natura, zdominowana przez potok zwierzęcych
wrażeń, nie mogła oprzeć się przemianie. Rozpuściła się w duszy wilka. Salim nie był biernym
widzem ostatnich zdarzeń, przeżył je w pełni i próbował o nich opowiedzieć słowami, które nie były
do tego przystosowane.

-

Trudno to wyrazić... — podsumował. — To byłem ja, nie będąc mną... Czułem się

równocześnie wilkiem i człowiekiem. Rozumiecie?

Bjorn odstawił kufel, z którego jednym duszkiem wypił piwo.

-

Oczywiście! — rzekł lakonicznie.

Salim popatrzył na niego, zdziwiony.

-

Rozumiesz?! Rozumiesz, co mogłem odczuwać?

Rycerz zrobił wielkie, okrągłe oczy.

-

Nic a nic! - przyznał. — Ta historia mnie przerasta.

-Ale powiedziałeś: oczywiście!

-

Tylko tak mi się wyrwało, nic więcej... — usprawiedliwił się Bjorn, zaskoczony jego

zapalczywością.

-

Cóż... W sumie to mnie uspokaja. Przestraszyłem się, że cię przeobrażono podczas mojej...

nieobecności.

Salim wybuchnął śmiechem, lecz Ellana, która uważnie obserwowała go, odkąd wrócił, zrozumiała, że
niedawne przeżycia odcisnęły na chłopcu głębokie piętno. Zmienił się. Jego dusza odtąd
nierozerwalnie związana była z duszą wilka.

Salim odpowiedział na wszystkie pytania zaintrygowanego mistrza Duoma. Tak, może przemienić się,
kiedy chce. Nie, nie wykona demonstracji. Przeistaczanie się w wilka jest nazbyt silnym
doświadczeniem, żeby wznawiać je bez powodu.

Rozmowa zeszła następnie na nocne wydarzenia i wszyscy znowu spoważnieli.

background image

-

Dlaczego Cesarz nie wyeliminuje raz na zawsze tych przeklętych bojowników?! - uniósł się

Mathieu, uderzając pięścią w stół.

-

Ponieważ nie wiemy, gdzie zaatakować - wyjaśnił Edwin. - Możliwe, że bojownicy

rozproszeni są po całym Imperium jak gildia albo że mają własne miasto w Gwen-dalavirze lub gdzieś
indziej. Nikt nic o nich nie wie. Wierz mi, że gdyby mógł, Sil' Afian nie zwlekałby z pozbyciem się tej
plagi!

-1 mówisz, że ten bojownik został wysłany przez kogoś, kto chce cię zabić? - zapytała Ellana,
zwracając się do Camille.

-To właśnie dał do zrozumienia - potwierdziła Camille.

-

Przez Elćę Ril' Morienval! - zawołał mistrz Duom. -To może być tylko ona!

Salim spojrzał na analityka, przechylając lekko głowę w bok. Nagle wydał się Camille niezwykle
podobny do wilka, który towarzyszył im przez ostatnie dwa tygodnie.

- Naturalnie! - stwierdził. - Od dawna wiemy, że jest niebezpieczna. Trzeba się z nią ostatecznie
rozprawić! — oznajmił z mocą.

Camille się wzdrygnęła. Przez ułamek sekundy w ustach przyjaciela zobaczyła błysk kłów...

Odkąd istnieje podział między Alianami i Alavirianami? Albo raczej, czy kiedykolwiek tworzyli
zjednoczony naród? Mistrz Carboist, Kronika siódmego kręgu

Dotarcie do Al-Jeit zajęło uczestnikom wyprawy jeszcze tydzień.

Jesień na dobre zapanowała na południu Imperium i chociaż zachwycała cudownymi kolorami,
podróżni wielokrotnie zmokli na bardzo nieprzyjemnym zimnym deszczu.

Powrót Salima natchnął jednak grupę optymizmem, którego nie zdołały nadwerężyć silne ulewy.
Podróż odbywała się w dobrej atmosferze, ubarwianej ciągłymi utarczkami słownymi między
Bjornem i Salimem, którym sędziował zawsze bezstronny Maniel. A właściwie prawie bezstronny...

Salim znowu jechał konno. Już nie kosztowało go to tyle cierpień i z upływem dni stał się jeźdźcem o
doskonałej prezencji. Chłopiec podjął też przerwane lekcje z Ellaną, która zgodnie z obietnicą nie
oszczędzała swojego ucznia.

Mathieu z kolei kontynuował naukę szermierki pod czujnym okiem Siam. Zaczynał pozbywać się
zachowań debiutanta. Jego ruchy stały się bardziej płynne, szybsze i dokładniejsze. Studenci z
Akademii Sztuk Pięknych z pewnością nie poznaliby kolegi, widząc go w ubraniu ze skóry,
opalonego, pewnie trzymającego w ręce szablę.

Kiedy dotarli na szczyt wzgórza i ich oczom ukazała się stolica, Mathieu wydał okrzyk zdumienia.
Zatrzymał konia i siedział prosto jak skamieniały, z półotwartymi ustami i szeroko rozwartymi
oczami. Camille, która niecierpliwie czekała na tę chwilę, delektowała się jego zaskoczeniem.

Kaskada, znajdująca się przed Ametystową Bramą w odległości kilkuset metrów, rzucała na okolicę
nimb fioletowego, feerycznego światła. Z płaskowzgórza, na którym zbudowane było miasto,
spływała nieprzerwanie woda, wpadając do rzeki, która kpiąc sobie z praw fizyki, zataczała wokół
niego doskonałe koło.

background image

Za murami wznosiły się zawrotnie wysokie wieże Al-Jeit, odcinając się na tle nieba cudowną koronką
z kamienia i magii, a lśniące kopuły rywalizowały blaskiem ze słońcem. Mathieu potrzebował sporo
czasu, żeby oprzytomnieć. Camille zastanawiała się, czy taki sam wyraz błogiego podziwu malował
się na jej twarzy, kiedy pierwszy raz zobaczyła stolicę.

Wmieszali się w tłum podróżnych, którzy wjeżdżali do miasta. Mathieu zdołał zapanować nad
oszołomieniem, dopiero kiedy dotarli do cesarskiego pałacu.

Służąc przyniósł im lekki posiłek, a kiedy skończyli jeść, oficer oznajmił, że czeka na nich Sil' Afian,
najważniejsza osobistość Gwendalaviru.

Udali się do sali audiencyjnej. Cesarz wyszedł im na spotkanie i dał znak tym, którzy kłaniali się za
nisko, żeby przestali.

- Powiodło ci się, mój bracie! — zawołał, uścisnąwszy Edwina. - Powiodło ci się! Wygraliśmy wojnę!
- Cesarz cofnął się o krok, spojrzał na każdego z osobna, po czym podjął: - Dziękuję, przyjaciele!
Dziękuję, że ocaliliście Imperium! Moje słowa niewiele znaczą wobec waszych działań, jednak
pozwólcie mi wyrazić głęboką wdzięczność i dumę. Mam wobec was dług i nie spocznę, dopóki go
nie spłacę.

Camille stała w pobliżu Salima.

Doceniała w pełni komplementy Cesarza. Niepokoiło ją natomiast zachowanie przyjaciela. Wiedziała,
że w tym miejscu przemowy z pewnością trudno mu utrzymać język za zębami. Rzuciła na niego
pospiesznie okiem i zagryzła wargi. W oczach chłopca tańczył znajomy ognik, zapowiadając, że
zabierze głos nie w porę i powie coś nieodpowiedniego. Należało zmusić go do milczenia!

Podczas gdy Sil' Afian odmalowywał obraz ich heroicznych czynów, Camille przydepnęła gwałtownie
stopę Salima, patrząc na niego znacząco.

Niestety Ellana, która także miała oko na swojego ucznia, doszła do podobnego wniosku co Camille i
w tej samej chwili zmiażdżyła drugą stopę chłopca. Może Salimowi udałoby się nad sobą zapanować,
gdyby stojący za nim Bjorn i Maniel, nie umawiając się, nie uszczypnęli go w szyję, a mistrz Duom
nie wykonał półobrotu i nie wbił mu napastliwie palca wskazującego w brzuch.

-

...sukces zawdzięczacie doskonałemu zrozumieniu, które scaliło członków waszej grupy...

Salim wrzasnął przeraźliwie i podskoczył do sufitu, próbując równocześnie chwycić się za obie stopy,
wymasować szyję i zasłonić brzuch.

-

...wspaniałą przyjaźnią! - podsumował Cesarz.

- To nie moja wina! - poskarżył się Salim. - Co was naszło, żeby mnie atakować jak jakichś pięciu
dzikusów?

Znajdowali się w apartamentach, które Sil' Afian przeznaczył do ich dyspozycji.

Bjorn i Maniel zajmowali całą szerokość kanapy przewidzianej dla czterech osób. Siam, jak miała w
zwyczaju, przełożyła nogi przez boczne oparcie fotela. Pozostali siedzieli przy stole i pochylali się nad
mapą przedstawiającą południe Gwendalaviru.

background image

Cesarz zareagował uśmiechem na incydent, który zdarzył się w trakcie jego przemowy. Nieco później
zaprowadził ich do wygodnego salonu, gdzie zjedli doskonały posiłek w towarzystwie kilkunastu
najważniejszych osobistości Imperium.

Teraz był już wieczór i Salim starał się usprawiedliwić.

Camille spiorunowała go wzrokiem.

-

Twierdzisz, że nie miałeś zamiaru wejść w słowo Cesarzowi? — zapytała ostro.

-

Nie, ale... — odparł niepewnie Salim.

-

Zamierzałeś powiedzieć coś inteligentnego? - drążyła Camille.

-

No... - zająknął się chłopiec.

-A więc sprawa jest zamknięta! Chciałeś przerwać Sil' Afianowi i tak też się stało!

Salim zapragnął zmienić temat.

-

Dlaczego wyspy Alian są takie niewyraźne? - zapytał, podchodząc do stołu i wskazując

Wielki Ocean Południowy.

-

Ponieważ nikt nigdy stamtąd nie wrócił, żeby zaznaczyć je na mapie - wyjaśnił lakonicznie

Edwin.

-

I jak się tam dostaniemy? Wpław...?

Camille poklepała go po dłoni.

-

Może ty. Zwłaszcza jeżeli nadal będziesz tak się zachowywać. My popłyniemy statkiem, który

pożyczy nam Cesarz.

-

Statkiem? - podjął chłopiec. - Mam jak najgorsze przeczucia. Sądziłem, że wokół tych wysp, z

których nikt nie wraca, roi się od piratów. Właśnie przyszło mi do głowy, że istnieje związek między
tymi faktami...

-

Salim, jesteś niemożliwy! - uniosła się Camille. - Znamy mniej więcej położenie wysp i

musimy się do nich dostać najdyskretniej jak to możliwe. To wszystko! Masz jeszcze jakieś pytania?

-

Spokojnie, tylko żartowałem! Kiedy wyjeżdżamy?

-Jutro! - rzekł Edwin, wsuwając mapę do skórzanego etui. - Wyruszymy w kierunku południowo-
zachodnim. Dotarcie na wybrzeże zajmie nam trzy dni, będę więc miał dużo czasu, żeby się tobą
zająć, gdybyś przypadkiem nie zdecydował się uspokoić...

*Nieliczni żeglarze, którzy mijali z daleka Archipelag, donieśli o istnieniu ziem uprawnych. Wśród
Alian są więc najprawdopodobniej rolnicy, a być może także hodowcy. Ten fakt czyni z nich
społeczeństwo, a nie zwykłą hordę piratów żądną łupu. Nie moglibyśmy wyobrazić sobie bardziej
niekorzystnego dla Imperium scenariusza... Sal HiP Murań, pan miasta Al-Vor, list do Cesarza

- Nie, ale coś mi mówi, że wkrótce się dowiem...

background image

Chłopak po raz pierwszy nie zwrócił uwagi na ironiczną odpowiedź przyjaciółki. Siedzieli na skale
smaganej przez wiatr. Po ich prawej leżało Faranji, średniej wielkości miasto o białych murach,
zbudowane na stoku wzgórza. U ich stóp znajdował się port o kamiennym nadbrzeżu, wytartym
stopami pokoleń marynarzy. Przycumowano tam około dziesięciu małych kolorowych łodzi, a trzy
okręty zakotwiczono na pełnym morzu.

Wzdłuż straganów ustawionych tyłem do domów przechadzał się barwny tłum, kupując produkty
miejscowych rybaków oraz towary proponowane przez wędrownych kupców.

Wiesz co, staruszko? - odezwał się Salim.

Salim nie patrzył jednak ani na statki, ani na targ. Wzrok skupiony miał na oceanie, który rozpościerał
się przed nim aż po horyzont.

-

Nigdy wcześniej nie widziałem morza... - wyznał.

Powiedział to spokojnie, ale jego głos zdradzał głęboką

emocję, co spowodowało, że Camille postanowiła nie odpowiadać. Obdarzyła go uśmiechem, który
sprawił, że jej fiołkowe oczy zalśniły, po czym ujęła rękę przyjaciela. Siedzieli tak, nic nie mówiąc, aż
Bjorn wyrwał ich z zamyślenia.

-

Camille! Salim! Chodźcie obejrzeć nasze nowe apartamenty!

Rycerz stał pod skalną półką, na którą się wspięli, żeby mieć lepszy widok, i dawał im znaki, żeby
zeszli. Posłuchali go z westchnieniem żalu.

-

Edwin znalazł nasz statek? - zapytał Salim.

-

Tak. Tam jest zakotwiczony. Nazywa się „Algus Oyo". To ten z dwoma białymi, do połowy

zwiniętymi żaglami. Kapitan Hal Nil' Bround zszedł na ląd i nie mogliśmy go znaleźć, ale teraz
wszystko już jest załatwione. Bagaże są załadowane, a marynarze znajdują się na pokładzie.
Wypływamy jutro rano!

-

Edwin nie zmienił zdania co do koni? - chciała wiedzieć Camille.

-

Nie. Zostają w stajni. Na wyspie musimy zachowywać się dyskretnie, będziemy

przemieszczać się pieszo.

Statek, do którego dopłynęli szalupą, był o połowę mniejszy od „Perły Chenu". Do sterowania nim
wystarczało czterech mężczyzn.

Imperium posiadało niewielką flotę, a rybacy bardzo rzadko ryzykowali wypływanie daleko w morze
z obawy, że staną się obiektem ataku aliańskich piratów. W związku z tym łodzie rybackie były
przystosowane do pływania przy brzegu, a nie na pełnym morzu. Jeżeli chodzi o kupców, to od dawna
zrezygnowali z transportowania towarów drogą morską, pozostawiając piratom absolutne panowanie
na Wielkim Oceanie Południowym.

Zanim Ts'żercy zablokowali dostęp do Wyobraźni, wioski nadbrzeżne były strzeżone przez garnizony
cesarskiej gwardii, wspierane przez rysowników, którzy trzymali korsarzy na dystans. Od kilku jednak
lat Alianie, ciągnąc korzyść ze zdrady Wartowników, nasilili ataki. Nie wahali się zapuszczać daleko
w głąb lądu, grabiąc wszystko, co znajdowało się na ich drodze, siejąc zniszczenie i śmierć. Powrót

background image

Wartowników miał umożliwić Sil' Afianowi zapanowanie nad sytuacją. Mimo wszystko Cesarz nie
łudził się: czekało go trudne i czasochłonne zadanie.

- Dlaczego rysownicy Imperium nie potrafią poradzić sobie z piratami? - zapytała Camille, zwracając
się do mistrza Duoma.

Stary analityk stał na pokładzie ,Algusa Oyo", z ostrożności przytrzymując się parapetu. Nikt nie był
w stanie przekonać go, żeby został w Al-Jeit, a kiedy Edwin wciąż nalegał, pałac zawibrował od
monumentalnego wybuchu gniewu. Popędliwy starzec uparł się, że będzie brał udział w wyprawie do
końca, i nie miał zamiaru zmienić zdania. Wraz ze wszystkimi wsiadł więc na statek.

-

Piraci mają własnych rysowników - wyjaśnił mistrz Duom. - Niektórzy są nawet bardzo

zdolni. W dodatku posiadają mnóstwo statków i doskonale znają morze. Od wieków w tej dziedzinie
mają nad nami przewagę.

-

Przeprawa będzie niebezpieczna, prawda? Mistrz Duom wzruszył ramionami.

-

Powiedzmy, że nie będzie relaksującą wycieczką...

Na statku, oprócz ładowni, w której spali marynarze, były dwie kajuty, w tym jedna zarezerwowana
dla kapitana.

-

Siam, Camille i ja zajmujemy wolną kabinę! - zdecydowała Ellana.

-

Ale... - zaczął Bjorn.

-

Nie ma żadnego „ale"! - przerwała mu młoda kobieta. -Jako jedyne przedstawicielki słabej

płci, mamy prawo do względów. Nie sądzisz?

-

Słabej płci? To określenie zupełnie do ciebie nie pasuje. Nie rozumiem więc, dlaczego

miałabyś korzystać z wyjątkowych przywilejów. Udowodniłaś w ciągu ostatnich tygodni, że lepiej nie
wchodzić ci w drogę...

Ellana uśmiechnęła się do rycerza drapieżnie.

-

A jednak upierasz się, żeby mi się przeciwstawiać! - powiedziała, mrużąc oczy.

- Bjorn milczał przez chwilę, lustrując drobną postać młodej kobiety i kalkulując, jak daleko jest
zdolna się posunąć. Nie znajdując odpowiedzi na to istotne pytanie, wybrał drogę rozsądku.

-

Ładownia wydaje mi się całkiem przyjemnym miejscem... - oświadczył. - Zaniosę tam swoje

rzeczy. Do zobaczenia! -rzucił na pożegnanie, chwycił swój tobołek i zaczął schodzić po drabinie,
która pogrążała się we wnętrznościach statku.

Kiedy zniknął, Camille odwróciła się do Ellany:

-

Nie sądzisz, że przesadzasz? - zapytała.

-

Nie przejmuj się! - zawołała młoda kobieta, wybuchając śmiechem. - Bjorn dobrze wie, że jest

moim przyjacielem.

-

Ale jesteś wobec niego naprawdę ostra!

Ellana spoważniała i popatrzyła Camille głęboko w oczy.

background image

-

Bjorn jest żołnierzem! - stwierdziła. - Ma nawyki żołnierza i zachowania żołnierza, tak samo

jak Maniel. Jeżeli nie pokażę im, że jestem silna, pomyślą, że trzeba mnie chronić, pilnować, kierować
mną. W grę wchodzi moja wolność, Ewilan! Nie pozwolę jej zdeptać jakiemuś grubemu
niedźwiedziowi pod pretekstem, że przepełniają go dobre intencje...

Ellana rozmawiała z Camille jak z dorosłą osobą i dziewczyna to doceniała. Potrzebowała jednak
opinii kogoś innego i spojrzała pytająco na Siam. Młoda Przygraniczna chętnie przyłączyła się do
dyskusji.

-

Odkąd osiągnęłam twój wiek, spędzam czas na rozdawaniu cięgów chłopakom przekonanym,

że lepiej ode mnie wiedzą, czego potrzebuję - powiedziała. - Kilkakrotnie zmuszona byłam przelać
krew dobrych kolegów, którzy nie rozumieli, że sama decyduję o swoim życiu. Zgadzam się z Ellaną.
Musimy dbać o naszą wolność i dlatego mamy obowiązek być silne. I twarde!

Nazajutrz bardzo wcześnie rano zbudziło Camille trzeszczenie statku. Dziewczyna otworzyła oczy i
wstała.

Falowanie, które w nocy kołysało ją do snu, wzmogło się i musiała uczepić się stołu, żeby nie stracić
równowagi. Odwróciła się w kierunku koi towarzyszek. Ellana opuściła już kabinę, ale Siam nadal
skulona była pod kołdrą.

-

Podnieśliśmy kotwicę! - zawołała Camille.

-

Nie obchodzi mnie to... - mruknęła Siam. - Śpię.

Camille oparła się pokusie poskakania przyjaciółce po

brzuchu, błyskawicznie się ubrała i pospieszyła na zewnątrz.

Powietrze miało ostry smak, którego Camille nie znała. Niebo na wschodzie zabarwiało się na
pomarańczowo, zapowiadając majestatyczny wschód słońca. Ląd był już daleko i wielkie granatowe
fale rozbijały się o burty „Algu-sa Oyo", tryskając pióropuszami piany. Statek w dobrym tempie
płynął prosto na południe. Kapitan Nil' Bround rozwinął dwa białe żagle, które trzepotały na wietrze.
Marynarze krzątali się na masztach. Z pasażerów jedynie Edwin i Ellana byli na pokładzie. Pozostali z
pewnością jeszcze spali.

-

To wspaniałe, nie?! - zdążyła wykrzyknąć Camille, zanim obficie zbryzgała ją morska piana.

Dziewczyna przeszła na dziób statku i usiadła na parapecie z nogami w próżni i twarzą do wodnego
bezmiaru. Czuła się absolutnie wolna, szczęśliwa i rozluźniona, pomimo chłodu poranka, który ze
wzmożoną siłą przenikał przez jej wilgotne ubranie.

Wybrzeże Gwendalaviru stopniowo znikło w mgłach horyzontu.

Niewiele później na pokładzie pojawiła się reszta grupy. Z wynędzniałych min przyjaciół Camille
wywnioskowała, że spanie na dnie kołyszącego statku nie było szczególnie przyjemnym
doświadczeniem dla nowicjuszy. Salim wszedł na pokład ostatni, z ponurym wyglądem osoby, która
się nie wyspała. Kiedy zobaczył Camille tkwiącą na dziobie „Algusa Oyo", z nogami nad ciemną
tonią, gwałtownie do niej doskoczył.

-

Zejdź stąd! - wrzasnął. - Spadniesz!

background image

Camille zeskoczyła na pokład, popatrzyła przez chwilę na przyjaciela, po czym uśmiechnęła się do
niego szeroko.

-

Spokojnie, staruszku. Wiem, co robię i...

-

Nic nie wiesz! Trzeba być nieodpowiedzialnym, żeby tak się zachowywać! Wystarczyłoby,

żeby statek uderzył w dużą falę, a wpadłabyś do wody. Nie staraj się mi wmówić, że zastanawiasz się,
kiedy robisz coś tak idiotycznego! Lepiej od ciebie wiem, co jest niebezpieczne!

Pozostali, słysząc podniesione głosy, zbliżyli się i Camille popatrzyła na nich zdumiona. Jej wzrok
spotkał się ze wzrokiem Ellany i Siam. Salim wychodził z siebie, a obecność widzów zdawała się
jeszcze podniecać jego wściekłość.

-

Jak się czegoś nie potrafi, to się tego nie robi! Słyszysz?

Salim nigdy do tej pory nie odezwał się do niej takim tonem.

Camille błyskawicznie zadała sobie pytanie, czy jej przyjaciel zachowałby się w ten sposób, gdyby
byli sami, lecz nie był to moment do rozważań. Słowa Ellany i Siam nagle nabrały sensu.

Wykonała półobrót, zacisnęła prawą pięść i uderzyła Salima w szczękę.

Cios całkowicie zaskoczył chłopca. Pod jego wpływem upadł na pokład. Camille zabolała ręka, jednak
było wykluczone, żeby pozwoliła komukolwiek się tego domyślić. Zbliżyła się do Salima, który leżał
na plecach, patrząc na nią zaskoczonym wzrokiem, i rzuciła:

-

Robię, co chcę! Gdzie chcę, jak chcę i kiedy chcę! Zrozumiałeś?

Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się do Salima plecami i z uśmiechem zadowolenia przeszła
przez pokład na rufę.

-

Co naopowiadałaś tej małej? - zapytał Bjorn, obrzucając Ellanę podejrzliwym spojrzeniem.

Młoda kobieta zrobiła niewinną minę.

-

Nie mam pojęcia, o czym mówisz... - odparła, rozkładając ręce.

Bjorn pochylił się nad Salimem.

-

Chodź, przyjacielu - powiedział współczująco, pomagając mu wstać. - Muszę wyjaśnić ci

kilka rzeczy na temat kobiet...

Bjorn oddalił się, podtrzymując chłopca, który zerkał na Camille rozgorączkowanym wzrokiem.
Dziewczyna ponownie usiadła na parapecie i całkowicie zaabsorbowały ją sekrety morskich głębin.
Nie zwracała na Salima najmniejszej uwagi.

W południe uczestnicy wyprawy spotkali się w mesie na obiedzie. Wszyscy udawali, że zapomnieli o
incydencie, i tylko Salim czasami pocierał w zamyśleniu szczękę, co wywoływało na twarzach Siam i
Ellany dyskretne uśmiechy.

Kapitan Hal Nil' Bround dotrzymywał im towarzystwa i odpowiadał życzliwie na pytania.

-

Wszyscy wiedzą, jak dotrzeć na wyspy Alian. Wystarczy płynąć prosto na południe! Ja sam

raz czy dwa widziałem je nawet z daleka, ale żeby się do nich zbliżać, to inna sprawa! Piraci są

background image

znakomitymi żeglarzami i pływają na statkach, z którymi „Algus Oyo" z trudem może rywalizować.
Lepiej, żebyśmy się na nich nie natknęli, jeżeli nie chcemy znaleźć się na dnie oceanu jako karma dla
ryb.

-

A więc co ma pan zamiar zrobić? — zapytał niespokojnie Mathieu.

Kapitan wykonał uspokajający gest.

— Archipelag powinien stać się widoczny jutro wieczorem.

W nocy, ze zgaszonymi światłami, przybijemy do Wielkiej Wyspy, która jest celem waszej

podróży. Tam zejdziecie na ląd, a my rozwijamy żagle i uciekamy.

- Uciekacie? - podjął młody mężczyzna.

Mistrz Duom odchrząknął.

— Eee... Długo rozmawiałem z Cesarzem... Nie możemy żądać od kapitana Nil' Brounda,

żeby na nas czekał. To byłoby zbyt ryzykowne...

— Ale jak w takim razie wrócimy?

- Za pomocą przejścia w bok, Akiro! Wy dwoje potraficie je wykonać. Jeżeli odnajdziemy

Altana i Elicię, będzie was już czworo. To będzie dziecinna zabawa!

Mathieu nie wyglądał na przekonanego, mimo to nie ośmielił się dyskutować z analitykiem.

Kapitan wyjawił im następnie wszystko, czego dowiedział się o wyspach Alian w ciągu

licznych lat żeglugi. Nie było tego wiele! Chodziły słuchy, że na Wielkiej Wyspie leżało - miasto, nie
było jednak na to dowodów i równie dobrze mogła to być zwykła plotka. Istniało z pewnością miejsce,
w którym piraci gromadzili łupy, w którym budowali i naprawiali statki, lecz nikomu nigdy nie udało
się go zlokalizować.

Na koniec wiedzieli niewiele więcej, byli natomiast zdecydowanie bardziej niespokojni.

Popołudnie spędzili na pokładzie, odpoczywając i wpatrując się w ocean. Wiatr był nadal pomyślny i
„Algus Oyo" mknął szybko po falach.

Jedyną niespodzianką kolejnego dnia była latająca ryba, która wylądowała na brzuchu Bjorna, kiedy
ten drzemał na pokładzie.

Zaskoczony rycerz wydał przeraźliwy okrzyk, co wywołało wesołość patrzących. Bjorn z obrażoną
miną złapał trzepocącego się intruza i wściekłym ruchem wrzucił do morza, wzmagając śmiechy, do
których w końcu sam się przyłączył.

Dzień dobiegał końca, kiedy Hal Nil' Bround wyciągnął przed siebie rękę, krzycząc:

-

Wielka Wyspa na horyzoncie!

W dali rysowała się niewyraźna linia brzegu. Kapitan się rozluźnił. W ciągu ostatnich godzin jego
obawy ciągle wzrastały. Teraz jednak, kiedy jego misja dobiegała końca, rozpogodził się.

Okrzyk marynarza, stojącego na bocianim gnieździe, raptownie pozbawił go uśmiechu.

-

Piraci na sterburcie!

background image

*Jest wielce prawdopodobne, że Dama i Smok są nieśmiertelni, oraz pewne, że darzą się miłością,
która przekracza granice naszej wyobraźni... Mistrz Carboist, Kronika siódmego kręgu

Przez moment kapitan Nil' Bround miał nadzieję, że uda mu się zdystansować ścigających. „Algus
Oyo", korzystając z pomyślnego wiatru, mknął po falach i odległość od piratów stopniowo się
zwiększała. Następnie, kiedy słońce zaczęło dotykać horyzontu, dystans przestał się zwiększać. Jeden
z nieprzyjacielskich okrętów zaczął niechybnie się zbliżać. Kapitan rzucił wiązankę przekleństw.

-

Przed nocą nas doścignie! - warknął wściekle. - Ma więcej żagli od nas... Co za pech! Dwa

pozostałe udałoby nam się zgubić!

-

Mogę postarać się go spowolnić... — zaproponowała Camille.

Hal Nil' Bround ledwie na nią spojrzał.

-

Ty? - zapytał lekceważąco. - A jak masz zamiar to zrobić?

Jednak mistrz Duom zrozumiał, co Camille miała na myśli, i od razu zaaprobował ten pomysł.

-

Dobrze, Ewilan! Spróbuj, a ja wyjaśnię kapitanowi, o co chodzi.

Camille rzuciła się w Zwoje, nie mając jeszcze dokładnego planu. Zatopienie statku piratów nie
wchodziło w grę. Oni na jej miejscu nie zawahaliby się, lecz Camille wydawało się niedopuszczalne
uśmiercanie ludzi, kiedy nie było bezpośredniego niebezpieczeństwa. Wiatr! Powinna zająć się
wiatrem!

Szybko zdała sobie sprawę, że było to skomplikowane zadanie. Musiała narysować masę powietrza w
ruchu, równocześnie uważając, by nie zakłócić tej, która wiała w żagle „Algusa Oyo". Działając
sukcesywnie, stworzyła wiatr wystarczająco mocny, żeby przeciwstawił się temu, który pchał
nieprzyjacielski okręt, i wypuściła go całą siłą woli.

Okrzyk radości, który rozległ się za jej plecami, świadczył o tym, że jej się powiodło. Statek piratów
zwolnił, prawie się zatrzymał. Camille opuszczała właśnie Zwoje, kiedy poczuła, że rodzi się potężny
rysunek. Zanim zrozumiała, że ten, który go tworzy, znajduje się na pokładzie ścigającego ich okrętu,
stworzone przez nią dzieło rozprysło się. Złorzecząc, spróbowała je odtworzyć, poniosła jednak
klęskę. Rysownik przeciwstawiał się jej i chociaż był mniej utalentowany, znał lepiej morze i wiatr.
Nie miała przy nim cienia szansy.

-

Nie udaje mi się! - fuknęła zdenerwowana Camille.

-

A więc przedziurawią nasz statek dziobem i zatopią! -oznajmił kapitan. - Nie będziemy nawet

mogli bronić własnej skóry. Obawiam się, że to nasze ostatnie chwile...

-

Psiakrew! - zaklął Edwin. - Gdybyś tylko mogła mnie tam wysłać, Ewilan, pozbawiłbym ich

ochoty do zaczepek!

Camille rozłożyła ramiona w geście bezradności.

-

Nie potrafię wykonać przejścia w bok w miejsce, którego nie znam. Jestem...

Nagle urwała i odwróciła się do brata.

-

Mathieu! - wykrzyknęła. - Ty potrafisz!

background image

-

Ale ja nie wiem... - zaprotestował młody mężczyzna.

-

Przestań! - uciszyła go. - Musi ci się udać! Zabierz Edwina na okręt piratów, następnie wróć

po innych! To nasza jedyna szansa!

Mathieu westchnął przeciągle.

-

Dobrze - zgodził się. - Zawsze mogę spróbować...

Chwycił Edwina za ramię i skupił myśli. Przez jego twarz

przemknął wyraz zdumienia, a w następnej chwili obaj mężczyźni zniknęli.

-

Udało mu się! — ryknął Bjorn. — Piratów czeka nie lada niespodzianka! Kto będzie

następny?

-

Ja! - wykrzyknęły równocześnie Ellana i Siam.

Młode kobiety uśmiechnęły się do siebie, po czym odwróciły się do Camille.

-

Myślisz, że zdoła zabrać nas obie? — zapytała Ellana.

-

To niemożliwe! - oświadczył kategorycznie mistrz Duom.

-

Ależ oczywiście! — stwierdziła zdecydowanie Camille.

Zanim analityk zdążył odpowiedzieć, Mathieu zmaterializował się przed nimi z szeroko otwartymi
oczami.

-

Dużo ich jest! - wysapał. - Ze trzydziestu, może więcej!

-

A więc szybko, zabierz nas tam! - poleciła Siam.

Mathieu nie zadawał pytań, kiedy obie młode kobiety

chwyciły go za ręce i sekundę później cała trójka była już na statku piratów.

Edwin znajdował się w sercu bezładnej walki. Jego szabla wirowała tak szybko, że zdawała się prawie
niewidoczna. Około dziesięciu zarośniętych mężczyzn o nagich torsach pokrytych tatuażami
atakowało go ze zwierzęcą dzikością. Trzech innych leżało na pokładzie.

Chociaż padające ciosy toporów i mieczy nie zdołały na razie dosięgnąć Edwina, jego sytuacja była
zła. Mathieu powinien wrócić po Bjorna i Maniela, nie potrafił jednak opuścić Siam. Sparaliżowany
grożącym jej niebezpieczeństwem, patrzył, jak dziewczyna włącza się do walki.

Ellana skoczyła pierwsza. Jej pojawienie się nie pozostało niezauważone i jeden z rosłych piratów
rzucił się na nią z olbrzymim toporem w dłoni. Młoda kobieta zanurkowała w dół, przemykając pod
ostrzem wroga, przetoczyła się po pokładzie i podniosła się tuż przy włochatym torsie.

Pirat chciał cofnąć się o krok, żeby zrobić pole manewru dla swojej broni, jednak dwa sztylety Ellany
już uderzyły.

background image

Olbrzym runął, charcząc w agonii. Jego dwóch pobratymców, którzy spieszyli mu z pomocą, znalazło
się twarzą w twarz z Siam. Zawahali się przez moment, widząc je] blond warkocz, niewielki wzrost i
drobną sylwetkę. To ich zgubiło.

Szabla Siam świsnęła, otwierając brzydką ranę w brzuchu jednego z piratów, a jej lewy obcas przeciął
powietrze i uderzył w gardło drugiego.

Dziesięciu Alian, którzy czekali na okazję, żeby dostać się w pobliże Edwina, zaatakowało teraz dwie
młode kobiety. One jednak były niedosięgłe.

Ellana wirowała, skakała, nurkowała nad swymi przeciwnikami albo pod nimi, unosząc broń tylko po
to, żeby zadać krwawe cięcia, po czym wykonując jakąś akrobację, plasowała się poza zasięgiem
wroga. Siam posługiwała się szablą z diabelską skutecznością. Każdy z jej ruchów cechował się
dzikim wdziękiem, dziewczyna zdawała się prześlizgiwać po pokładzie, z elegancją odpierając ataki
masywnych przeciwników i zostawiając za sobą żniwo śmierci.

Mathieu był oszołomiony. Wdzięk jego dwóch przyjaciółek powodował, że niemal zapominał o
tryskającej zewsząd krwi.

Wzdrygnął się, „słysząc" głos Camille.

Mathieu, co się dzieje?!

Siostra nigdy jeszcze nie porozumiewała się z nim w myślach, niemniej chłopak instynktownie
zrozumiał, jak to funkcjonowało.

Wszystko w porządku! - odparł. - Już wracam.

Wykonał pospiesznie przejście w bok i znalazł się na pokładzie „Algusa Oyo", gdzie Bjorn i Maniel,
niecierpliwiąc się, czekali na niego z bronią z rękach.

Na twarzach żołnierzy nie rysował się już najmniejszy ślad uśmiechu czy uprzejmości.
Przygotowywali się do walki, w której w grę wchodziło ich życie. Bitwa zawsze jest śmiertelnie
poważna.

Nie zwlekając, Mathieu ujął ramię Bjorna i obaj zniknęli. Chłopak wrócił niemal natychmiast i
chwycił za rękę Maniela.

- Nie zapomnij o mnie! - zawołała za bratem Camille.

Zanim Mathieu się zdematerializował, zdążył jeszcze skinąć głową.

Po chwili sprowadził ją na statek piratów.

Salim, który w ostatnim momencie chwycił się paska Mathieu, znajdował się obok przyjaciółki.

Walka rozgorzała na dobre.

Bjorn i Maniel zajęli miejsca na pokładzie obok Edwina i wykorzystując swoją masywną budowę oraz
znajomość broni, oczyszczali obszar wokół siebie. Szczęk stalowych ostrzy wydawał się Camille
przerażający, chociaż i tak był nieporównywalny ze wściekłymi wrzaskami, które wydawali aliańscy
piraci. Po raz pierwszy wróg toczył z nimi walkę na ich okręcie! Śmiertelny afront zmyć mogła
jedynie krew, ich własne życie nie miało żadnego znaczenia.

background image

Mathieu wyjął szablę i rzucił się w wir walki, nie zwracając uwagi na ostrzegawczy krzyk siostry.
Natychmiast znalazł aliańskiego przeciwnika. Pirat władał bułatem. Mathieu ledwie udało się
odparować pierwszą serię ciosów. Krew zawrzała mu w żyłach. Wykorzystując wszystkie sztuczki,
których nauczyła go Siam, zaatakował zapalczywie, sprawiając, że pirat, chociaż o wiele od niego
roślejszy, musiał się cofnąć.

Camille zmusiła się, żeby odwrócić wzrok od starcia. Skupiła się na swoim zadaniu. Na okręcie
ukrywał się rysownik. Musiała zadbać o to, żeby nie szkodził jej przyjaciołom. Zlokalizowała go,
kiedy tylko wszedł w Zwoje.

Był to brodacz o nagim torsie i skórze pokrytej niebieskawymi tatuażami jak reszta Alian. Stał na
przednim mostku. Walka była jeszcze bezładna i pirat zwlekał z użyciem Sztuki Rysunku, obawiając
się zranić swych braci.

Jego pierwszy rysunek, ogromna żeliwna kula, zmaterializował się tuż nad Manielem. Naprawdę
właśnie to było potrzebne, żeby powalić olbrzyma, który zdawał się niezniszczalny jak skała. Rysunek
nie był majstersztykiem, jednak upadek kuli byłby śmiertelny.

Kula nie spadła.

Camille przywiązała ją do rei wielkiego żagla za pomocą solidnego, stalowego łańcucha. Aliański
rysownik stracił kilka cennych sekund, gapiąc się głupio na swoje dzieło, kołyszące się nad pokładem.
Camille wiedziała, jak to wykorzystać.

Kołysanie wzmogło się i nagle kula wystrzeliła prosto ku swemu stwórcy jak gigantyczne wahadło.
Pirat kpił sobie z wiatru i oceanu, jednak odchylenie trajektorii metalowej masy, ważącej pięćset
kilogramów, wykraczało poza jego kompetencje. Kula uderzyła go w tors, z obrzydliwym odgłosem
łamiąc żebra, i wyrzuciła za burtę.

Camille wróciła do rzeczywistości. Odgłosy bliskiego starcia spowodowały, że się wzdrygnęła. Kiedy
poruszała się w Wyobraźni, zbliżył się do niej jeden z piratów. Walczył teraz z czarnym wilkiem,
zdecydowanym go zabić. Mężczyzna i zwierzę tarzali się po pokładzie w walce na pierwszy rzut oka
bezładnej. Camille odgadła jednak, że wilk zyskiwał przewagę i że wkrótce wbije kły w gardło
przeciwnika. Odwróciła wzrok. To uratowało jej życie.

Rysunek był wyrachowany! Bardzo wyrachowany!

Nie poczuła, jak przenosi się do rzeczywistości, i gdyby nie zauważyła kątem oka ogromnej srebrnej
kosy, która śmigała w jej kierunku, zostałaby przecięta na pół.

Dziewczyna padła na deski, a ostrze, którego nikt nie trzymał, świsnęło tuż nad jej głową, ścinając
odstający kosmyk jej włosów. Camille przetoczyła się szybko na bok. Kiedy wstała, zobaczyła ją.

Stała tam, gdzie poprzednio znajdował się aliański rysownik.

Éléa Ril' Morienval!

W tej samej chwili kosa wróciła, zataczając po raz drugi śmiertelny łuk, lecz Camille była już gotowa.
Lśniące stalowe ostrze wyrwało się ze swej trajektorii i wirując, pomknęło w kierunku wiarołomnej
Wartowniczki. Na twarzy Éléi Ril' Morienval pojawił się wyraz kompletnego zdumienia. Kobieta w
ostatniej chwili zdążyła unicestwić swe dzieło, unikając ścięcia głowy.

background image

Wartowniczka szybko zapanowała nad sobą i cisnęła w Camille serią świetlistych kulek, lśniących
zielonym, podejrzanym światłem. Nie wiedząc, z czym ma do czynienia, Camille po prostu zmieniła
nadany im kierunek. Kulki przepadły w morzu.

Ogarnęła ją straszliwa złość.

- Zdrajczyni! - wrzasnęła.

Równocześnie rozległ się głośny trzask. Fokmaszt złamał się u podstawy i runął prosto na Elćę Ril'
Morienval. Wartowniczka narysowała podporę i maszt zatrzymał się mniej niż metr od jej twarzy.
Kobieta zaczerpnęła głęboko powietrza, jakby dla zebrania sił, ale drugi trzask, jeszcze
gwałtowniejszy od pierwszego, zapowiedział upadek grot-masztu. Starannie kierowany przez Camille,
upadł w tym samym miejscu, co pierwszy.

W spojrzeniu kobiety pojawił się przebłysk strachu. Maszt już miał ją zmiażdżyć, kiedy znikła.
Camille z żalem opuściła Zwoje. Éléa Ril' Morienval wykonała przejście w bok. Ostateczna
rozgrywka odbędzie się później...

Wilk zakończył swe zabójcze dzieło i stał czujnie przy nodze przyjaciółki. Walka dobiegała końca.
Ostatni pirat, chcąc uciec przed toporem Bjorna, poległ od szabli Edwina.

Zapanowała głęboka cisza.

Pokład okrętu zbrukany był krwią, a połamane maszty, zaplątane w rozdarte żagle, nadawały scenie
apokaliptyczny wygląd.

Mathieu, zaskoczony tym, że nadal żyje, nie mógł oderwać wzroku od ciała pirata, którego pokonał.
Żaden z przyjaciół nie został poważnie zraniony, jednak tylko Siam i Ellana wyszły z opresji bez
draśnięcia. Starcie ostatecznie przypieczętowało ich przyjaźń i młode kobiety padły sobie w ramiona.

Głos Mathieu położył kres ich radości.

-

Zbliżają się dwa pozostałe okręty! Co robimy?

Pospieszyli na rufę.

Pirackie statki znajdowały się w odległości kilkuset metrów.

-

Mathieu! — zawołał Bjorn. - Musisz nas sprowadzić na ,Algusa Oyo"! Szybko!

-

Po co? Nadrobili opóźnienie i są od nas o wiele szybsi! -stwierdził Edwin.

-

Chcesz walczyć? - odezwała się Ellana, wycierając sztylety w rozdarty żagiel. - A więc niech

najmłodsi się oddalą! -rzuciła twardym głosem. - Nie mamy najmniejszej szansy!

Statki płynęły niemal burta w burtę. Zredukowały ożaglowanie, przygotowując się do abordażu. Na
pokładach widoczna była oszałamiająca liczba piratów.

Camille mimo woli pomyślała, że okręty są piękne.

-

Wierz mi, istnieją na tym świecie rzeczy o wiele ładniejsze.

Słowa rozbrzmiały w głowie Camille. Dziewczyna się

background image

wzdrygnęła.

-

Kto to? - zapytała głośno.

Zwróciły się na nią zaskoczone spojrzenia przyjaciół.

A kto miałby to być? To ja, oczywiście! - padła lakoniczna odpowiedź.

Przez moment Camille nie rozumiała, następnie jej umysł się rozjaśnił.

-

Dama! - wykrzyknęła. - Dama przybywa!

Nikt nie zdążył o nic zapytać. Morze uniosło się, jakby w głębinach nastąpił wybuch wulkanu, i
pojawiła się Dama.

Szary, lśniący, wrzecionowaty kształt był dłuższy niż dziesięć zakotwiczonych koło siebie okrętów.
Dama uniosła się ponad wysokie fale, wywołane jej przybyciem, ociekając tysiącem wodospadów.
Wyglądała jak prawdziwa bogini oceanów. Na chwilę zawisła nad piratami, wysoka i majestatyczna
jak największa z wież Al-Jeit, po czym opadła z tytanicznym hukiem.

Ogromna fala spowodowana uderzeniem wstrząsnęła statkiem, na którym znajdowała się Camille i jej
przyjaciele. Musieli mocno się przytrzymać, żeby nie wypaść za burtę.

Do zobaczenia wkrótce, Ewilan. Życzę ci powodzenia!

Przez dłuższą chwilę ocean był wzburzony. Kiedy w końcu się uspokoił, Dama zniknęła.

Po Alianach nie został najmniejszy ślad.

*Zważajcie, żeby zawsze mądrze posługiwać się darem! Rysowanie zakłóca porządek rzeczywistości i
może zostać powzięte jedynie wtedy, gdy wasze działanie nacechowane jest szacunkiem. Szacunkiem
dla natury, dla innych, szacunkiem dla was samych... Elis Mil' Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-
Jeit

Moc była dość ciepła, a księżyc w pełni wystarczająco rozświetlał mrok, żeby Camille i jej towarzysze
mogli z łatwością przemieszczać się po wyspie. Kapitan Nil' Bround wysadził ich na ląd na
opustoszałej plaży, po czym wrócił na pokład „Algusa Oyo".

-

Cenię was — oświadczył. — Zwłaszcza po tym, czego dokonaliście, ale muszę przede

wszystkim zadbać o statek. Zbyt wielu ludzi tutaj miałoby ochotę posłać go na dno! Życzę wam
powodzenia w dalszej wyprawie i szczęśliwego powrotu. Niechaj Dama nadal nad wami czuwa!

Szalupa kapitana oddaliła się i stopniowo znikła w ciemności.

Czy ktoś wie, jaki powinniśmy obrać kierunek? — zapytała Ellana.

-

Niezupełnie... - przyznała Camille. - Merwyn mówił o tej wyspie i o Iglicy Przeznaczenia, ale

nie wiem nic więcej...

-

Szczyt Przeznaczenia może być tylko górą - odezwał się Edwin. — Nie znajdziemy jej tutaj.

W drogę.

Przez godzinę szli brzegiem oceanu, po czym wybrzeże stało się skaliste i zaczęli wspinać się na
górujące nad wodami płaskowzgórze. Roślinność przypominała bardzo tę z samego południa

background image

Gwendalaviru. Rosły tu nieliczne drzewa o wąskich, kłujących liściach oraz wonne, gęste krzewy. Nie
zauważyli żadnej aktywności ludzkiej, zaledwie kilka śladów mniejszych zwierząt.

Kiedy znaleźli się w najwyższym punkcie, w dole ze zdziwieniem odkryli zatokę wcinającą się daleko
w ląd, wokół której leżało znacznych rozmiarów miasto. Mimo późnej pory w wielu domach paliło się
światło i wydawało się, że na ulicach panuje spory ruch.

Edwin zagwizdał.

-

Może to jest właśnie mityczna stolica Alian! - zawołał. — Wspominają o niej liczne

opowieści, lecz nigdy nie została zlokalizowana. To bardzo cenna informacja dla Sil' Afiana.

W porcie zakotwiczona była imponująca liczba statków. Camille pomyślała, że w interesie Cesarza
było zbudowanie floty wartej tego miana, jeżeli chciał spacyfikować Wielki Ocean Południowy.

-

Z tak charakterystyczną nazwą Iglica Przeznaczenia musi być znana wśród Alian - stwierdziła

Ellana. - A gdybyśmy zapytali o drogę ludzi, którzy tutaj mieszkają? - zasugerowała, wskazując
podbródkiem odosobnioną posiadłość na wzniesieniu.

-

Żartujesz? - zapytał zdumiony Bjorn.

-

Wcale nie! Nie będziemy przecież wspinać się na wszystkie góry na wyspie. Nie możemy

również oczekiwać, że ktoś będzie na tyle miły, aby wskazać nam właściwy kierunek. Jeżeli
mieszkańcy tego domu posiadają potrzebne nam informacje, sądzę, że jestem w stanie je uzyskać -
oświadczyła zdecydowanie.

Nikt nie śmiał podawać jej słów w wątpliwość. Zbliżyli się najciszej jak potrafili do posiadłości
składającej się z dwóch niskich budynków oraz kwadratowej wieży. W środku paliło się światło.
Ellana wskazała otwarte okno dziesięć metrów nad ziemią.

-

Oto moje drzwi wejściowe... - szepnęła.

Dom otoczony był metalowym ogrodzeniem, którego pokonanie było dla młodej kobiety dziecinną
zabawą. Już po chwili zniknęła między krzewami, a pozostali czekali na nią na zewnątrz, ukryci pod
niskimi gałęziami odosobnionego drzewa.

-Jak ona sobie poradzi? — zapytała zaniepokojona Camille.

-

Cieniołazy posiadają niezwykłe umiejętności... - uspokoił ją Edwin. - Jak wiesz, mogą

unieruchomić ludzi za pomocą śpiewu. I to jeszcze nie wszystko! Słyszałem, że najzdolniejsze są w
stanie zahipnotyzować swoje ofiary i uzyskać od nich potrzebne informacje. Nie wątpię, że Ellana do
nich należy...

Zaczęło się długie oczekiwanie. Absolutną ciszę zakłócały jedynie głosy nocnych ptaków i z rzadka
szepty towarzyszy.

Edwin i Siam obserwowali uważnie budynek, gotowi w każdej chwili pospieszyć młodej kobiecie na
pomoc.

Camille zauważyła, że Bjorn trzyma rękę na trzonku topora, Maniel ma naprężone mięśnie, a Mathieu
i Salim zdeterminowane miny. Nie było wątpliwości, że w razie niebezpieczeństwa wszyscy rzuciliby
się przyjaciółce na ratunek.

background image

Zaszumiała trawa i raptem pojawiła się Ellana.

-

I już! - oznajmiła, delektując się ich zaskoczeniem.

-

Co już? - zapytał mistrz Duom.

-

Już wszystko wiem, oczywiście! Iglica Przeznaczenia jest skalnym szczytem, który wznosi się

na pustynnym obszarze oddalonym o niecały dzień marszu w kierunku południowym. Jest znana,
ponieważ od siedmiu lat niewidzialna bariera nikomu nie pozwala się do niej zbliżyć...

Przemowa Ellany zdumiała jej przyjaciół.

-

Ale jak to zrobiłaś? - chciał wiedzieć Bjorn.

-

Bez obrazy, ale nie sądzę, żebyś był w stanie to zrozumieć - odpowiedziała łagodnie Ellana. -

Nie było krwi ani bólu, nikogo nie zabiłam, nie wyważyłam żadnych drzwi ani nie obezwładniłam
strażników. Po prostu uzyskałam potrzebną informację, używając do tego odpowiedniego środka.

-

Ale... - wybąkał rycerz.

-

Subtelność, Bjorn. Subtelność! Nie przejmuj się, brakuje jej wielu ludziom, zwłaszcza

umięśnionym wojownikom...

-

Jesteś genialna! - zawołała Camille.

-To prawda... - potwierdziła nieskromnie młoda kobieta. - Teraz jednak musimy już ruszać w drogę.
Ktoś tam na górze nie będzie w doskonałym humorze, kiedy odzyska w pełni świadomość...

Maszerowali przez znaczną część nocy, zagłębiając się w okolicę o skąpej roślinności, usianą
skalnymi białymi blokami i rumowiskami. W końcu Edwin zarządził postój.

-

Zgodnie z tym, czego dowiedziała się Ellana, Iglica Przeznaczenia nie powinna być już zbyt

daleko. Odpocznijmy. Jutro musimy być w dobrej formie.

Zjedli szybko zimny posiłek, następnie Edwin jako pierwszy objął pełnienie warty. Camille
zrozumiała, że nie ma zamiaru spać, ale jej to nie zaniepokoiło. Edwin nigdy nie okazywał
najmniejszego śladu senności czy wyczerpania. Można by pomyśleć, że jest odporny na zmęczenie!
Ułożyła się do snu pod krzakiem, rosnącym nieopodal wielkiej skały o opływowych kształtach, i
zamknęła oczy. Za kilka godzin odnajdzie rodziców...

Natrętny promień słońca wyrwał Camille z głębokiego snu. Usiadła i rozejrzała się wokół siebie. Nie
było jeszcze zupełnie jasno, ale wystarczająco, żeby wyspa przybrała inny wygląd: bardziej dziki,
kamienisty, niegościnny.

Pozostali członkowie wyprawy zbudzili się jeden po drugim pod lekko kpiącym spojrzeniem Edwina,
który siedział wysoko na ogromnym bloku białego wapienia.

-

Chodź tutaj! - rzucił do Camille. - Czeka na ciebie niespodzianka.

Camille przeciągnęła się, po czym wspięła się na skałę. Spojrzała w kierunku wskazanym przez
Edwina i zobaczyła szczyt, który poranne światło zabarwiało na przejmująco pomarańczowy kolor.
Wznosił się nie dalej niż dziesięć kilometrów od miejsca, w którym spędzili noc.

background image

-

Czy to Iglica Przeznaczenia? - zapytała Camille.

-

Na to wygląda - odparł Edwin.

-

Chodź zobaczyć, Mathieu! — Camille zawołała brata, który zaledwie się obudził i tarł oczy. -

Jesteśmy prawie na miejscu!

-

Sądzisz, że są tam jacyś strażnicy? - zapytał Mathieu, kiedy do nich dołączył.

Edwin wzruszył ramionami.

-

Dlaczego mieliby być? Altan i Élicia nie znajdują się tam z powodu piratów. Alianie nie mają

żadnego powodu, żeby od siedmiu lat pilnować skały.

-

Zapominasz, że wczoraj Éléa Ril' Morienval była na jednym z ich okrętów! - przypomniała

Camille.

-

To prawda - przyznał Edwin. - Zbliżenie się do Iglicy Przeznaczenia może nie być takie

proste, jak myślałem, ale jest tylko jeden sposób, żeby się o tym przekonać...

Wyspa pKzezNACzema

Mathieu stał nieruchomo. Iglica, która wznosiła się niebu jak obietnica, przekonała go ostatecznie, że
to, przeżywa, dzieje się naprawdę.

*Éléa Ril' Morienval stała się częścią legendy jako zdrajczyni. Była podstępna, ambitna i pozbawiona
skrupułów. To jednak ona jako pierwsza nawiązała stosunki z Alianami... Doume Fil' Battis, kronikarz
Imperium

Zjedli obfite śniadanie, nie rozpalając ogniska, gdyż wszyscy zgodzili się, że tak będzie ostrożniej,
następnie zwinęli obozowisko. Poruszanie się po wyspie okazało się łatwiejsze, niż sądzili. Ścieżki, z
pewnością wydeptane przez dzikie gwizdacze, pozwalały im pokonywać skalne wały, a rumowiska
były bardziej widowiskowe z daleka niż z bliska. Poranek dobiegał końca, kiedy ich oczom ukazała
się depresja.

Był to ogromny lej zbudowany całkowicie z piasku o mocno żółtej barwie, przechodzącej w
ciemnopomarańczową, prawie czerwoną. Lej poprzecinany był tysiącami rowków, wyżłobionych
przez wodę deszczową.

Pośrodku, w odległości około stu metrów, wznosiła się imponująca skalna iglica o zwichrowanych
kształtach.

Na jej szczycie widniał ciemny otwór wejściowy jaskini. Camille poczuła, że jej oddech staje się
szybszy.

Zamierzała właśnie się odezwać, kiedy przy jej stopach zmaterializował się niewielki kształt i zaczął
popiskiwać.

-

Szeptacz! - wykrzyknęła ucieszona. - Wrócił!

Pochyliła się, żeby podnieść szarą futrzaną kulkę, która

background image

cicho zamruczała.

-

Przyniosłeś mi jakąś wiadomość, czy przybyłeś, żeby mnie powitać? - zapytała Camille.

Jej przyjaciele słyszeli już o zwierzątku i zbliżyli się, żeby mu się przyjrzeć. Wtedy, jakby czekał,
żeby audytorium znalazło się w komplecie, szeptacz zaczął rysować. Nawet ci, którzy nie mieli daru,
zauważyli, co się dzieje.

-To wiadomość od mojej matki... - szepnęła Camille.

Słowa, które przyniósł szeptacz, właśnie miały przenieść się do rzeczywistości, kiedy zwierzątko
wydało przenikliwy pisk. Jego łapki wyprężyły się, zaczęło wykręcać się w dłoniach Camille, a w
kąciku pyszczka pojawiła się szkarłatna kropla. W końcu szeptacz znieruchomiał z nóżkami ze-
sztywniałymi w krótkiej, lecz okropnej agonii.

Camille, wstrząśnięta, przypatrywała mu się przez chwilę, po czym spojrzała na przyjaciół oczami
zamglonymi od łez.

-

Co się stało? — wymamrotała.

Ellana wyjęła martwe zwierzątko z jej rąk, a mistrz Duom odezwał się głosem zabarwionym
niepokojem:

-

Tuż przed tym, jak zginął szeptacz, wyczułem inny rysunek. To źle wróży...

Niemal równocześnie Edwin i Siam wyciągnęli szable i zakreślili ich ostrzami pełny okrąg. Okolica
była całkiem opustoszała, ciszę zakłócał jedynie śpiew ptaków.

-Jakiś rysownik zabił szeptacza? - zaniepokoił się Mathieu. - Myślicie, że to Morienval?

-

Nie mogę tego stwierdzić z całą pewnością - odrzekł analityk. - Ale to bardzo

prawdopodobne...

-

W zasięgu wzroku nie widzę nic podejrzanego - oznajmił Edwin. - Chociaż, co prawda, cała

armia mogłaby się ukryć za tymi skałami, nie zwracając na siebie uwagi. Ruszajmy w dalszą drogę!

Z posępnymi minami zaczęli schodzić na dno leja. Ślizgali się na piasku i szybko pokrył ich kurz
barwy ochry. Siam i Edwin, obawiając się ataku, nie schowali broni. Maniel i Bjorn wyciągnęli swoją.
Dotarli jednak bez przeszkód do podstawy skalnej iglicy.

-Jesteśmy na miejscu... - powiedział Salim. Wyciągnął rękę, żeby dotknąć skały, ale przeszkodził mu
w tym niewidzialny ekran, podobny do tego, który zamykał Strażnicę.

-

To na pewno zabezpieczenie, o którym wam mówiłam -stwierdziła Ellana, której także nie

udało się zbliżyć do skały. - Tutaj kończy się nasza podróż.

-

Tutaj kończy się wasze życie! - rozbrzmiał potężny głos, wzmocniony jak przez megafon, i

wszyscy podskoczyli gwałtownie, rozglądając się uważnie dookoła.

Najpierw nikt się nie pokazał, następnie na szczycie skarpy, z której właśnie zeszli, pojawiła się jakaś
postać.

background image

-

Morienval! - prychnęła Camille. - Rozpoznałabym ten żmijowaty wygląd z odległości

kilometra!

-

Zgadza się! - odparła Wartowniczka.

Kobieta znajdowała się daleko od iglicy, a jednak jej głos dobiegał do nich wyraźnie i ona również
dobrze ich słyszała. Camille ogarnęła wściekłość. Rzuciła się w Zwoje...

...i natychmiast została z nich wyrzucona!

-

Lekcja numer jeden! - syknęła szyderczo Éléa Ril' Morienval. - Przybycie tutaj twoich

rodziców było rezultatem dość zdumiewającej mieszanki mocy Ts'żerców, ich własnej woli oraz
mojego osobistego wsparcia. Zwoje zostały mocno zakłócone i rysowanie stało się w tym miejscu
niemożliwe.

Przez chwilę Camille starała się utorować sobie drogę do Wyobraźni, jednak w końcu musiała
zrezygnować. Wartowniczka mówiła prawdę.

Jakby usłyszawszy, że dziewczyna przyznała jej rację, Éléa Ril' Morienval podjęła:

-

Lekcja numer dwa: tutaj, gdzie się znajduję, można rysować. Wasza przygoda wkrótce

dobiegnie końca, a dla jednego z was kończy się już teraz!

Wartowniczka wykonała ruch ręką i mniej niż pięć metrów od piersi Edwina pojawiła się strzała,
mknąca z oszałamiającą prędkością, nie do uniknięcia. Edwin zdążył jedynie mrugnąć, ale Ellana
skoczyła tak szybko, że jej ruchy wydawały się prawie zamazane, i udało się jej stanąć przed
Edwinem. Krzyknęła, kiedy strzała wbiła się w jej piersi.

Uderzenie odrzuciło ją w tył i przewróciła się w ramiona mężczyzny, który podtrzymał ją i położył na
ziemi najdelikatniej, jak umiał.

Rozbrzmiał dziki, pogardliwy śmiech Élei Ril' Morienval.

Mam z tobą rachunki do wyrównania, Przygraniczny... Ale los urządził to jeszcze lepiej!

Jestem przekonana, że cierpisz bardziej, niż gdyby strzała dosięgła ciebie! - mówiła jadowicie
Wartowniczka, lecz Edwin jej nie słuchał. Pochylał się nad Ellaną.

Młoda kobieta oddychała płytko. Twarz miała spiętą z bólu, w kąciku jej ust pojawiła się różowa
piana.

Trzy... - wyartykułowała z trudem. — Trzykrotnie uratowałam ci życie. Zawsze dotrzymuję

słowa...

-

Szszsz, nic nie mów... - chciał uciszyć ją Edwin.

Ellana podniosła drżącą rękę do jego policzka i przesunęła

po nim opuszkami palców.

-Jeżeli teraz nie będę mówić, już nigdy mnie nie usłyszysz... - wyszeptała, krzywiąc się. - Przybliż się,
to jeszcze coś ci powiem.

background image

Edwin tak mocno zacisnął zęby, że zaznaczyły się mięśnie jego żuchwy. Pochylił się i zbliżył ucho do
ust młodej kobiety.

Nikt inny nie usłyszał, co wyjawiła mu Ellana, kiedy jednak się wyprostował, jego oczy błyszczały.

-

Ja też - odpowiedział krótko. - Ja też!

Młoda kobieta uśmiechnęła się, jej twarz rozjaśniła się, po czym zamknęła powoli powieki.

-

Nie! Nie! Ty potworze! Zapłacisz za to! - wrzasnął Bjorn i rzucił się w kierunku Elei Ril'

Morienval, wymachując toporem.

-

Zaczekaj! - krzyknęła Siam.

Rycerz jednak nie miał zamiaru nikogo słuchać. Oślepiony złością, miał tylko jedno pragnienie: zabić
Wartownicz-kę. Pokonał połowę odległości, kiedy obok kobiety pojawiły się dziesiątki uzbrojonych
postaci.

-

Lekcja numer trzy - rzekła rysowniczka. - Wrogowie moich wrogów są moimi przyjaciółmi...!

Alianom nie spodobało się, że zniszczyliście ich statki i pałają żądzą zemsty.

Wydając wojenne okrzyki, brodaci wojownicy ruszyli pędem w dół zbocza w kierunku Bjorna.

-

Na krew Skrzepłych! - zaklął Maniel i pobiegł wspomóc przyjaciela.

Nie zdążył do niego dotrzeć.

Imponujący podmuch wzbił nagle w powietrze chmury piasku i niewiarygodna masa, wielka jak dom,
wylądowała obok Bjorna.

-

Bohater Damy! - wykrzyknęła Camille. - Smok!

Stworzenie przykucnęło pośrodku leja, ze skrzydłami złożonymi przy tytanicznym ciele, z długą
gadzią szyją wyciągniętą w kierunku piratów.

Alianie zatrzymali się serią katastrofalnych poślizgów. Podniosły się niedowierzające krzyki
przerażenia i dzicy wojownicy zawrócili w panice bliskiej histerii.

Z ogłuszającym rykiem Smok otworzył paszczę szeroką jak wrota stodoły. Wytrysnął z niej snop
płomieni długi na dwadzieścia metrów, który musnął głowy uciekinierów, co przyspieszyło jeszcze
ich bieg. W ciągu kilku sekund piraci zniknęli za wzniesieniem, pociągając ze sobą Eleę Ril'
Morienval.

Smok spojrzał w dół na Bjorna.

Rycerz wydawał się bardzo mały pod wiszącą nad nim przytłaczającą masą. Pomimo cechującej go
odwagi mężczyzna poczuł się jak mucha przy tygrysie. Z trudem przełknął ślinę.

Olbrzymie złotawobrązowe oczy przygważdżały go do miejsca, nie pozwalając mu rzucić się do
ucieczki, czego życzyłby sobie ponad wszystko. Głos, który rozbrzmiał w jego głowie, spowodował,
że podskoczył.

-

Tak więc po raz drugi mój ogień ratuje ci życie, maty człowieczku!

background image

Nigdy jeszcze nikt nie nazwał Bjorna małym człowieczkiem, mimo to rycerz nie miał zamiaru się
obrażać. Uśmiechnął się blado.

-

Dziękuję, eee... panu... - wybąkał.

Maniel, który zatrzymał się w pół kroku, kiedy Smok wylądował, przyglądał się scenie ze
zdumieniem. Nie miał już najmniejszej ochoty spieszyć przyjacielowi z pomocą.

-

Nie dziękuj mi. Spełniłem życzenie mej Damy.

Jakby wypowiedział fundamentalną prawdę i jakby wszelka dyskusja stawała się bezużyteczna,
tytaniczna istota podniosła się. Kolosalne mięśnie łap naprężyły się, skrzydła rozwinęły się do połowy,
omal nie miażdżąc Bjorna, który musiał cofnąć się o trzy kroki.

Smok najwyraźniej przygotowywał się do odlotu, kiedy zatrzymał go okrzyk.

-

Zaczekaj! - zawołała Camille, biegnąc w jego kierunku.

Smok odwrócił głowę.

Dziewczyna zbliżyła się do olbrzymiego stworzenia i położyła rękę na jego mocnej jak pergamin
skórze.

-

Poznaję cię, mała śmiertelna istoto. Pomogłaś mi, kiedy nieba były mi zakazane. Cieszę się, że

cię widzę...

-

Teraz ja bardzo potrzebuję pomocy - powiedziała z naciskiem Camille.

-

Mów.

-

Moja przyjaciółka jest ranna. Umiera.

-

Życie ludzkie jest krótkie...

-

NIE! - wykrzyknęła Camille.

W oczach Smoka mignął żółty błysk.

-

Nie! - powtórzyła Camille. - Ona nie powinna umrzeć! Dama ocaliła mi życie, kiedy byłam jej

potrzebna. Dzisiaj powinna spłacić dług. Musi przyjść z pomocą Ellanie!

Zalśniły kły, długie jak szable, parzący oddech omiótł twarz Camille.

-

Nikt nie mówi Damie, co ma robić! Pomogła wam wczoraj, a ja pomogłem wam dzisiaj. Nie

ma już długu!

Do oczu Camille napłynęły łzy.

-

Bardzo o to proszę... - szepnęła. - Bardzo proszę...

Przez długą minutę Smok pozostał nieruchomy. Cały wszechświat zdawał się uwięziony w otoczce
milczenia i oczekiwania. Następnie długi ogon uderzył o piasek.

-

Niech jeden z was umieści twoją przyjaciółkę na moim grzbiecie i mocno ją trzyma. Zabieram

ją do Damy.

background image

Camille ledwie udało się powstrzymać okrzyk radości.

-

Bjorn! - zawołała. - Idź po Ellanę. Szybko!

Rycerz zareagował natychmiast. Ruszył biegiem i wrócił pospiesznie w towarzystwie Edwina, który
trzymał w ramionach Ellanę z taką ostrożnością, jakby była ze szkła.

Ellana miała zamknięte oczy; słaby oddech unosił jej klatkę piersiową; strzała nadal tkwiła między jej
żebrami.

Camille wyjaśniła pokrótce propozycję Smoka.

-

Musisz zabrać Ellanę, Edwinie! - oznajmiła. - Najlepiej będzie, jeżeli to ty się nią

zaopiekujesz.

Edwin zawahał się, rozdarty między dwiema sprzecznymi powinnościami.

-Ale to niemożliwe, obiecałem, że będę przy tobie do końca...

-

Nie martw się o mnie! - powiedziała z naciskiem Camille. - Nic nam już nie grozi, jesteśmy w

stanie sobie poradzić.

Edwin podziękował Camille wymownym spojrzeniem i odwrócił się do Smoka. Nie wzdrygnął się,
kiedy głos stworzenia rozbrzmiał w jego umyśle.

-

Moja Dama może ją uratować, ale musimy się do niej zbliżyć. Czy masz wystarczająco

odwagi, żeby wsiąść na mój grzbiet? Wiedz, że nigdy jeszcze żaden człowiek nie usłyszał takiej
propozycji...

Gdyby było trzeba, stanąłbym z tobą do pojedynku! Ale Ellana jest poważnie ranna, obawiam

się, że nie zniesie podróży, którą proponujesz.

-

Mogę zadbać o to, żeby jej stan się nie pogorszył. Moja moc jest potężna, nawet jeżeli nie

równa się mocy Damy. Nie umrze na moim grzbiecie, zaufaj mi.

-

Ufam ci. Wiedz jednak, że nie można tutaj rysować i że zależy mi na Ellanie, jak tobie na

Damie.

Smok uniósł paszczę ku niebu i ryknął kilkakrotnie ogłuszająco, po czym zionął imponującym snopem
płomieni.

Bjorn cofnął się pospiesznie. Edwin i Camille nie poruszyli się. Zrozumieli, co się dzieje. Smok się
śmiał.

Nie mów podobnych głupstw, śmiertelniku! Nie masz pojęcia, co łączy mnie z Damą. A

ograniczenia ludzkich rysowników mnie nie dotyczą. Żyję w Zwojach, nie używam ich. Twierdzenie,
że mogłyby być dla mnie niedostępne, nie ma żadnego sensu. Wsiadaj teraz! Twoja towarzyszka
umiera.

Smok rozwinął lewe skrzydło i położył się na piasku. Edwin postawił stopę na grubej skórze
stworzenia. Niosąc nieprzytomną Ellanę, przeszedł po skrzydle Smoka na grzbiet. Udało mu się usiąść
za kostnym grzebieniem przy podstawie szyi i przycisnął młodą kobietę do siebie.

background image

Kiedy Smok miał już pewność, że jego pasażerowie są dobrze usadowieni, wystrzelił w powietrze jak
pocisk. Chociaż Camille widziała już, jak startował, ponownie zdumiała ją dzika moc jego lotu. Nic
dziwnego, że był w stanie przebić dach Akademii w Al-Poll!

Po kilku sekundach stworzenie było już tylko punktem na niebie, po czym zupełnie znikło.

Towarzysze spojrzeli na siebie w milczeniu, następnie skierowali się ku Iglicy Przeznaczenia. Chociaż
słowa Smoka dawały im nieco nadziei, mrożący lęk o Ellanę ciążył im jak stalowy płaszcz.

- Lekcja numer cztery! Alianie mogą być tchórzami, ale ja nigdy się nie poddaję!

Właśnie dotarli do skalnej iglicy i odwrócili się gwałtownie. Elea Ril' Morienval stała w tym samym
miejscu co wcześniej. Wykonała ruch ręką i znowu pojawiła się strzała, mknąc prosto w stronę
Camille.

Tym razem Siam była przygotowana.

Wprawdzie pocisk leciał z dużą prędkością, jednak szabla Przygranicznej okazała się jeszcze szybsza.
Strzała upadła u stóp dziewczyny, przecięta na pół. Drugą spotkał ten sam los, trzecią również.

Kolejne strzały nadleciały tak błyskawicznie, że były prawie niewidoczne. Mimo to Siam przecięła je
wszystkie, jakby jej bronią kierował szósty zmysł.

Młoda Przygraniczna działała po mistrzowsku i Camille wątpiła, czy ktokolwiek inny byłby zdolny
dokonać podobnego wyczynu. Było jednak oczywiste, że nie mogła tego robić bez końca.

Éléa Ril' Morienval ze śmiechem wysyłała strzałę za strzałą, celując po kolei w każdego z towarzyszy.
Nie byliby w stanie ich uniknąć. Pozostawali przy życiu wyłącznie dzięki Siam. Ich próby schronienia
się były bezskuteczne, zawsze pojawiała się strzała, pod nieoczekiwanym kątem, w niemożliwej
pozycji, wysłannik śmierci.

Za każdym razem Siam interweniowała i neutralizowała ją z powodzeniem. Wojowniczka wirowała
przed przyjaciółmi, jak prawdziwy żywy ognik, jej szabla tworzyła zaporę, której Wartowniczce nie
udało się jeszcze przebić. Była to jednak kwestia minut, może mniej...

Siam pozbyła się ostatniej strzały płazem szabli i korzystając z krótkiej przerwy, spojrzała prosto w
oczy Mathieu. Dokonała się błyskawiczna wymiana, możliwa dzięki więzi, która utworzyła się między
nimi w ciągu ostatnich dni. Więzi silniejszej, niż mogli to sobie wyobrazić...

Mathieu zrozumiał, czego Siam od niego oczekuje, i wiedział, że jest do tego zdolny. Przysunął się do
dziewczyny i położył rękę na jej ramieniu. Ciąg dalszy nastąpił jakby w zwolnionym tempie.

Kiedy Él éa Ril' Morienval uniosła rękę do ponownego strzału, Siam uniosła szablę. W momencie gdy
opuszczała broń, Mathieu wykonał przejście w bok.

Nie rozumiał funkcjonowania Zwojów. Wiedział po prostu, że może przenieść się, gdzie chce i kiedy
chce. Był to jego jedyny dar, nie miał jednak żadnych ograniczeń.

Wartowniczka zobaczyła, jak młody mężczyzna znika, i przez ułamek sekundy poczuła się
zdezorientowana. Nikt nie mógł rysować u podstawy Iglicy Przeznaczenia... W następnej sekundzie
szabla Siam przecięła jej ciało od ramienia po biodro.

Elea Ril' Morienval runęła na ziemię.

background image

*Moc, którą daje Sztuka Rysunku, jest ograniczona. Miłość natomiast jest nieskończona. Merwyn Ril'
Avalon

Jeżeli udało ci się wykonać tutaj przejście w bok, to chyba możesz też zabrać nas tam na górę... -
powiedziała Camille i z niepokojem czekała na reakcję brata.

Mathieu i Siam wrócili do towarzyszy, trzymając się za ręce, jakby to, co się wydarzyło, zatwierdziło
ich związek.

- Ruszajmy! - odrzekł lakonicznie Mathieu.

Camille chwyciła ramię brata i pozwoliła się ponieść.

Zmaterializowali się na szczycie Iglicy Przeznaczenia, przed wejściem, które widzieli z dołu. Camille
natychmiast zauważyła, że na tej wysokości znowu ma dostęp do Wyobraźni. Narysowała swój
ulubiony płomyk, po czym weszli do groty.

Jama była dość płytka, wyścielona drobnym piaskiem. Powietrze było suche. Unosił się w nim zapach
mięty, zupełnie niepasujący do tego miejsca.

Altan i Elicia znajdowali się w głębi, stojąc nieruchomo obok siebie, z tajemniczymi uśmiechami na
ustach.

Pokrywała ich cienka warstwa kurzu, jedyny znak czasu, który upłynął, odkąd skamienieli. Ich twarze
były spokojne i pomimo mrożącej ich sztywności nacechowane bezgraniczną pogodą ducha.

Przez ciało Altana nie przebiegł dreszcz, kiedy jego syn położył delikatnie rękę na jego piersi, a Elicia
nie zareagowała, kiedy Camille odsunęła jasny kosmyk, który wiatr przesunął na środek jej twarzy.

Równie dobrze mogliby być martwi. Ale nie byli. Czekali.

Od wielu lat.

Czekali właśnie na nich, na swoje dzieci...

Więzy, które trzymały jej rodziców w niewoli, zostały założone przez najbardziej przerażające istoty.
Były zagmatwane, prawie niezniszczalne, nie miało to jednak żadnego znaczenia. Camille zdała sobie
sprawę, że od lat podążała niewidzialną drogą, która zaprowadziła ją do tej groty. Zrozumiała, że
nigdy nie była sama. Jej rodzice zawsze znajdowali się przy niej. Rysunek, który stworzyła, był na
obraz miłości, którą zawsze ją darzyli.

Potężny.

Nieodparty.

Bezgraniczny.

Altan i Elicia byli wolni.

Siedem lat rozłąki nagle stało się przeszłością.

Siedem lat unieruchomienia skończyło się w wybuchu czystego szczęścia.

background image

Ewilan i Akiro padli w ramiona rodziców.

Długo stali nieruchomo, przytuleni do siebie, nic nie mówiąc.

Następnie Elida zrobiła krok w tył, odsuwając się od dzieci, żeby móc lepiej im się przyjrzeć. Camille
zwróciła się do niej i z jej ust wydobyło się słowo. Słowo, które tak rozpaczliwie miała nadzieję
pewnego dnia wypowiedzieć:

-

Mamo...

Oczy Camille zaszły mgłą i łzy popłynęły po policzkach.

-

Mamo! - wykrzyczała. Okropny niepokój ściskał jej żołądek. Miała przyspieszony oddech.

Prawie nadprzyrodzona siła, która pozwoliła jej pokonać tyle przeszkód, uciekała z niej przez tysiące
szczelin, pozostawiając ją słabą jak nowo narodzone dziecko. Elicia zauważyła, że jej córka zbladła, i
zareagowała, jak reagują wszystkie matki, kiedy ich dziecko się boi.

Wzięła ją w ramiona i przycisnęła do serca, szepcąc do ucha czułe słowa. Poczekała, aż łzy, które
teraz płynęły strumieniami, wyczerpią się, i kiedy, długo później, Camille wreszcie się uspokoiła,
nadal łagodnie ją kołysała.

-Jestem tu, moja malutka, jestem. I już nigdy cię nie opuszczę.

Siedem lat unieruchomienia skończyło się w wybuchu czystego szczęścia.

Ewilan i Akiro padli w ramiona rodziców.

Długo stali nieruchomo, przytuleni do siebie, nic nie mówiąc.

Następnie Elicia zrobiła krok w tył, odsuwając się od dzieci, żeby móc lepiej im się przyjrzeć. Camille
zwróciła się do niej i z jej ust wydobyło się słowo. Słowo, które tak rozpaczliwie miała nadzieję
pewnego dnia wypowiedzieć:

-

Mamo.j.

Oczy Camille zaszły mgłą i łzy popłynęły po policzkach.

-

Mamo! - wykrzyczała. Okropny niepokój ściskał jej żołądek. Miała przyspieszony oddech.

Prawie nadprzyrodzona siła, która pozwoliła jej pokonać tyle przeszkód, uciekała z niej przez tysiące
szczelin, pozostawiając ją słabą jak nowo narodzone dziecko. Elicia zauważyła, że jej córka zbladła, i
zareagowała, jak reagują wszystkie matki, kiedy ich dziecko się boi.

Wzięła ją w ramiona i przycisnęła do serca, szepcąc do ucha czułe słowa. Poczekała, aż łzy, które
teraz płynęły strumieniami, wyczerpią się, i kiedy, długo później, Camille wreszcie się uspokoiła,
nadal łagodnie ją kołysała.

-Jestem tu, moja malutka, jestem. I już nigdy cię nie opuszczę.

*Koniec wojny z Raisami oznacza dla Imperium początek nowej ery. Za długo pozostawaliśmy
zamknięci wewnątrz naszych granic. Nadszedł czas, żeby odkryć świat...! Sil' Allan, przemowa podczas
zebrania Rady Imperium

background image

Wszystko w porządku, znaleźli ich!

Po słowach mistrza Duoma zapanowała ogólna radość.

-

Jest pan pewien? - zapytał Salim.

Analityk się uśmiechnął.

-

Właśnie otrzymałem wiadomość od przyjaciela, którego nigdy już nie spodziewałem się

usłyszeć: Altana, ojca Ewilan i Akira. Zaraz do nas zejdą. Na razie chcą przez chwilę pobyć razem.
Wielkie nieba, jakże jestem szczęśliwy!

Starzec chwycił Siam i ucałował ją soczyście w oba policzki. Następnie złapał Maniela, który
uśmiechał się szeroko, i ruszył z nim w diabelskie tany. Siam wybuchnęła śmiechem, który wzmógł
się, kiedy Bjorn porwał Salima i zaczął się kręcić, przyciskając go do serca.

Camille, Mathieu i ich rodzice dołączyli do nich, kiedy słońce pokonało już znaczną część swojej
codziennej drogi. Przez dłuższą chwilę rozbrzmiewały tylko krzyki radości i odgłosy pocałunków.
Następnie Camille podjęła się przedstawienia swoich towarzyszy.

-

Duom jest naszym starym przyjacielem - powiedział Altan, uśmiechając się. - Znamy też

Siam. Była jednak o wiele młodsza, kiedy widzieliśmy ją ostatni raz. I mniej urocza... - zakończył,
obserwując syna.

Mathieu nie zdołał nad sobą zapanować i lekko się zaczerwienił. Nic nie odpowiedział, jednak
spojrzenie, którym obdarzył młodą Przygraniczną, było o wiele bardziej wymowne niż słowa.

-

A to Bjorn i Maniel - zaczęła Camille. - Najmężniejsi przyjaciele, jakich można by sobie

życzyć. Bez nich nie dalibyśmy rady. Są odważni, lojalni, uczynni...

Dwaj żołnierze przestępowali z nogi na nogę, zakłopotani potokiem komplementów. Altan zauważył
ich zmieszanie i uścisnął ich serdecznie.

-

Dziękuję za wszystko, co zrobiliście dla naszych dzieci i dla nas.

Bjorn wybąkał coś niezrozumiałego, a Maniel, któremu emocje odebrały mowę, ograniczył się do
skinienia głową.

-

A ty jesteś Salim... - odezwała się Elicia, zbliżając się do chłopca.

Salim poczuł, że zalewa go fala uczuć.

Kobieta, która do niego mówiła, miała takie same oczy jak Camille, fiołkowe, ogromne, świetliste.
Była jeszcze piękniejsza, niż to sobie wyobrażał, i w jej twarzy było tyle słodyczy, że nagle zachciało
mu się płakać.

-

Wiele o tobie słyszałam w czasach, gdy sny były moim jedynym kontaktem z rzeczywistością

- podjęła Elicia. - Jesteś taki, jak miałam nadzieję, że będziesz. Jestem szczęśliwa, że moja córka cię
wybrała.

Salim z trudnością przełknął ślinę. Nie potrafił oderwać wzroku od Elicii. Była tym wszystkim, czego
nigdy nie znał, tym wszystkim, za czym zawsze tęsknił... Zdał sobie sprawę, że nie był w stanie

background image

przypomnieć sobie twarzy własnej matki, i to odkrycie przybiło go jeszcze bardziej. Jakby czytając w
jego myślach, Elicia pogładziła go po policzku.

-Teraz masz nas...

O ile pozostali nie wiedzieli, co miała na myśli, o tyle Salim doskonale zrozumiał i jego przyszłość
nabrała ciepłych barw.

Już wcześniej, kiedy jeszcze byli w grocie, Camille opowiedziała rodzicom o tym, co spotkało Ellanę.
Była przekonana, że Dama ocaliła młodą kobietę, odczuwała jednak nieodpartą potrzebę upewnienia
się o tym. Ponaglała więc przyjaciół, chcąc jak najszybciej wyruszyć w drogę.

-

Żeby rysować, musimy najpierw wyjść z tej muszli klozetowej! - przypomniał mistrz Duom.

Wyrażenie, niecodzienne w jego ustach, wywołało uśmiech na twarzach wszystkich obecnych.

Szybko dotarli do miejsca, z którego po raz ostatni atakowała ich Éléa Ril' Morienval.

Nie było tam jej ciała.

Siam, zaniepokojona, wyciągnęła szablę, było to jednak zbyteczne.

W miejscu, w którym upadła Wartowniczka, zaczynała się krwawa smuga, prowadząc do białej skały,
oddalonej o kilka metrów. Éléa Ril' Morienval opierała się o nią. Nadal żyła. Na widok Altana i Élicii
jej twarz wykrzywił nienawistny grymas.

-

Przeklęci! - rzuciła wściekle. — Jesteście zatem wolni...

Zbliżyli się, zachowując ostrożność.

Éléa była ciężko ranna, lecz pulsująca w niej potężna moc utrzymywała ją nadal przy życiu, będąc
prawdopodobnie w stanie ją ocalić.

-

Éléa, po co to całe szaleństwo? - zapytał półgłosem Altan, przyklękając. - Po co to całe

zamieszanie?

-

Zamilcz! Twoja ckliwa mina i współczujące słowa przyprawiają mnie o mdłości... - wysyczała

Wartowniczka. -Chciałam zapanować nad Imperium! Chciałam wyruszyć na podboje, jakich jeszcze
nie było! Czy wiecie, biedni głupcy, że zadowalacie się miernością, że Gwendalavir jest zaledwie
znikomą częścią świata, w którym żyjemy? Bogate ziemie czekają na nas po drugiej stronie gór, z
drugiej strony oceanu. Są zamieszkane, niektóre nawet przez ludzi.

Podbiłabym je na czele armii cesarskiej. Byłabym najpotężniejsza...!

Elea Ril' Morienval zamilkła na chwilę, jakby dla zebrania sił. Jej wzrok padł na Camille, zabarwiając
się bezgraniczną wrogością.

-

Zepsułaś wszystko, mała, pretensjonalna, plugawa zarazo...!

Altan wstał.

-

Chodźcie! - rzucił. - Nic już tu po nas.

Jego towarzysze ruszyli w krok za nim i odeszli, nie patrząc za siebie.

background image

Za ich plecami rozbrzmiał okrzyk:

-

Zemszczę się! Ewilan zapłaci mi za to, co zrobiła!

Elicia przystanęła. Jej twarz była napięta, usta zaciśnięte.

Zadźwięczała stal i kobieta wyciągnęła z futerału ukrytego przy łydce cienki sztylet. Jej wzrok
wyrażał zimną determinację. Odwróciła się.

-

Dokąd idziesz? - zapytała Camille, przytrzymując ją za ramię.

Elicia nie odpowiedziała. Camille wyczuwała pod palcami mięśnie, które powzięta decyzja czyniła
twardymi jak stal. Siam zagrodziła kobiecie drogę. Zrozumiała, co postanowiła Elicia, i jej kodeks
honorowy zmusił ją do interwencji.

-

Nie może pani tego zrobić! - wykrzyknęła. - Ona jest umierająca!

-

Przeżyje, jeżeli jej nie zabiję... - przemówiła niewzruszonym głosem Elicia.

-

Ale ona nie jest już niebezpieczna, to byłoby morderstwo!

Élicia odwróciła się powoli w stronę Przygranicznej i spojrzała jej głęboko w oczy.

-

Jesteś za młoda - powiedziała. - Za młoda, żeby zrozumieć, że matka tysiąc razy woli być

morderczynią niż patrzeć, jak jej dziecku wygraża żądny krwi szaleniec. Pewnego dnia zrozumiesz, na
razie pozwól mi wybrać swoją drogę.

W głosie kobiety, która przed nią stała, było tyle przekonania, że Siam, mimo woli, odsunęła się.

W tej chwili wszyscy ci, którzy posiadali dar, odwrócili się w kierunku Éléi Ril' Morienval.

Wartowniczka, używając ostatnich sił, rysowała przejście w bok.

-

Co... - zaczęła Camille.

Jednak Éléa Ril' Morienval już zniknęła, zostawiając za sobą, jak przekleństwo, wielką plamę krwi na
białej skale. Nikt już się nie odzywał. Słychać było jedynie lekki świst wiatru, akcentowany odgłosami
nielicznych, niewidocznych owadów.

Élicia zamknęła oczy. Otworzyła je dopiero po długiej minucie.

-

Kości zostały rzucone... - szepnęła. - Jeszcze się zobaczymy, Éléa...

Następnie ostentacyjnie odwróciła się plecami do skały, barykadując niepokój w sekretnym zakątku
serca.

-

Chodźmy! - podjęła spokojnym głosem. - Mamy spotkanie z Damą!

epiLoG

- Dziękuję!

- Istniejącej między nami więzi nie sposób wyrazić w słowach, młoda ludzka istoto. Niepotrzebne są
nam słowa, a jeszcze mniej podziękowania. Nasze ścieżki znowu się spotkają, wiem o tym, i dzień, w
którym cię spotkam, będzie dla mnie pięknym dniem.

background image

Camille stała na skalnym przylądku, wybiegającym daleko w ocean, w najdalej wysuniętym na
południe miejscu Gwendalaviru.

Opuścili Archipelag Alian za pomocą przejścia w bok. Każdy z rysowników, potrafiących je wykonać,
zabrał ze sobą jedną osobę. Camille nie zawahała się nawet przez chwilę, wybierając miejsce
przeznaczenia. Wiedziała, gdzie na nią czekano, tak jak wiedziała, że Ellana została ocalona.

U jej stóp rozpościerała się woda, spokojna, ciemna, niezgłębiona. Wrzecionowaty grzbiet Damy
muskał zaledwie powierzchnię, jednak jej głowa wznosiła się wysoko ponad nią. Camille patrzyła w
olbrzymie oczy Damy i przebiegał między nimi prąd absolutnego zrozumienia. Smok, siedzący na
urwistym brzegu w doskonałym bezruchu, obserwował scenę. Rodzina i przyjaciele Camille stali
dziesięć metrów za nią, a Edwin i Ellana znajdowali się na plaży na dole. Dama zanurzyła się powoli,
nie powodując najmniejszej fali, i znikła w głębinach.

Wtedy Smok rzucił się z urwistego brzegu. Kiedy wydawało się, że zaraz uderzy w powierzchnię
oceanu, rozwinął skrzydła i wzbił się spiralnie ku niebu, lecąc w kierunku zachodzącego słońca.
Oślepieni światłem, nie mogli dalej śledzić jego lotu.

Edwin i Ellana dołączyli do nich wąską ścieżką.

Kiedy dotarli na kraniec przylądka, Altan i Edwin ściskali się długo i serdecznie.

-

Co za szczęście być znowu z wami! — zawołał Edwin.

Następnie odsunął się i odwrócił do Elicii. Kobieta

z uśmiechem wyciągnęła do niego ramiona, a on uścisnął jej dłonie. Zazwyczaj nieprzenikniony wyraz
twarzy mężczyzny teraz pozwalał domyślać się silnej emocji.

-

Mój przyjacielu - odezwała się Elicia. - Jak podziękować ci za to wszystko, co zrobiłeś dla

moich dzieci?

-

Nie zrobiłem nic ponad to, co ty zrobiłabyś dla moich...

Na jego ustach tańczył zagadkowy uśmiech, który nie zmylił Elicii. Postąpiła krok w kierunku Ellany.

-

Tobie również dziękuję. Wiem, jaką odegrałaś rolę. Bez ciebie nie bylibyśmy wolni.

Czy to za sprawą krwi płynącej w jej żyłach, czy to wzrastającej wciąż mocy, w każdym razie Camille
usłyszała także inne słowa wypowiedziane przez Elidę. Te, które skierowane były wyłącznie do Ellany
i które młoda kobieta odebrała bezpośrednio w swym umyśle.

-

Masz dużo szczęścia. To mężczyzna o niezwykłych zaletach. Mam nadzieję, że będziesz

umiała uczynić go szczęśliwym. Gdybyś wiedziała, jak bardzo na to zasługuje...

-

Wiem.

Camille otworzyła szeroko oczy. Ellana odpowiedziała jej matce, nie wahając się ani sekundy, jakby
stale używała delikatnej techniki milczącej rozmowy. Jakie jeszcze skrywała sekrety? -

-

Długo znajdowałaś się w centrum jego marzeń... — podjęła Ellana.

-

Teraz ty mnie zastąpiłaś!

background image

-

Rzadko nie osiągam tego, czego chcę...

Ku zaskoczeniu pozostałych, nieświadomych odbywającej się wymiany myśli, Elicia wybuchnęła
śmiechem.

-

Nie wątpię! - stwierdziła głośno. — Życzę ci wszystkiego najlepszego!

Bjorn sądził, że mówiła o cudownym wyzdrowieniu Ellany, i klasnął w dłonie.

-

Rodzice, którzy wracają po latach wygnania! - zawołał. -Przyjaciółka, wyrwana ze szponów

śmierci! Myślę, że należy to uczcić wielkim bankietem!

Zapadła noc.

Za powszechną zgodą zdecydowali, że nie udadzą się natychmiast do Al-Jeit. Uprzedzili Sil' Afiana,
że przed powrotem do stolicy chcą uczcić pomyślne zakończenie misji. Bjorn i Maniel narąbali
drewna, którego wystarczyłoby do upieczenia wołu, i za pomocą dostępnych środków przygotowywali
zapowiadający się zachęcająco posiłek.

Camille i Salim siedzieli w trawie na szczycie wzniesienia.

-

Dziwnie jest pomyśleć, że wszystko się skończyło... - zauważył cicho Salim.

-

Tak... — przyznała Camille. - Tylko że tak naprawdę nic nigdy się nie kończy.

-

A innymi słowy, staruszko, co to znaczy?

-

Przede wszystkim to, że będziemy musieli przyzwyczaić się do mieszkania w tym samym

domu, z tymi samymi rodzicami i że tylko to już stanowi przygodę...

-

Miło mi to słyszeć...

-

Nie obrażaj się, Salim, dobrze wiesz, co chciałam powiedzieć!

-

No dobrze, ale to nie to samo co Raisi, Ts'żercy, bojownicy, zdrajcy, piraci, ghu...

-

Zrozumiałam, Salim!

-

Ghule, ogry, tygrysy, gumościery...

-Wilki?

-To nie jest zabawne, staruszko... - mruknął Salim.

Camille uśmiechnęła się do niego.

-Jeżeli naprawdę zatęsknimy za przygodami — podjęła - zawsze możemy zająć się tym, co ujawniła
nam Éléa Ril' Morienval...

-

Zbadaniem nieznanych lądów?

-

Dlaczego nie? Dała do zrozumienia, że poza Imperium też żyją ludzie. Byłoby ciekawie

wyruszyć na ich poszukiwanie. Ale najpierw będziemy mieć mnóstwo okazji do świętowania.

-

Co masz na myśli?

background image

-Te wszystkie pary, które utworzyły się lub odnalazły w ciągu ostatnich miesięcy. Moi rodzice, Edwin
i Ellana, Mathieu i Siam.

-

I kto jeszcze? - zapytał z naciskiem Salim.

-

To już wszyscy.

-

Wszyscy?

-

No tak. To już i tak sporo, nie?

Zapanowała przykra cisza. Salim z trudem krył rozczarowanie. Westchnął i Camille wybuchnęła
śmiechem. Poklepała go po ramieniu.

-

Salim, ty skorupiaku, trzeba umieć czytać w oczach dziewczyny, nie tylko słuchać jej słów!

Salim podskoczył.

-

Chcesz przez to powiedzieć, że...

Dobiegł ich głos Bjorna:

-

Posiłek gotowy, zakochana paro!

-

Widzisz, nawet Bjorn to zauważył! No i co na to powiesz? Nie wystarczy ci to jako przygoda?

Salim skoczył na równe nogi.

-

Staruszko, jesteś jedyną przygodą, na której tak naprawdę mi zależy! Wiesz o tym, zawsze

wiedziałaś i nigdy się to nie zmieni!

Ręka w rękę zbiegli ze wzniesienia ku obozowemu ognisku i wspólnej przyszłości.

Słownik

f

Akiro Gil' Sayan

Alaviriańskie imię i nazwisko Mathieu Boulangera. Akiro opuścił Gwendalavir w wieku jedenastu lat
i nie zachował stamtąd żadnych wspomnień. Wychowali go przybrani rodzice - państwo
Boulangerowie. Akiro ma obecnie osiemnaście lat, pasjonuje go malarstwo, studiuje sztuki piękne w
Paryżu.

Alavirianie (fr. Alaviriens) Mieszkańcy Gwendalaviru.

Alianie (fr. Alines)

Alianie to piraci żyjący na Archipelagu Alian na Oceanie Południowym. Alianie od wieków łupią
Gwendalavir i uniemożliwiają Imperium swobodne korzystanie z dostępu do morza.

Altan Gil' Sayan

Jeden z najpotężniejszych Wartowników Gwendalaviru. Ojciec Ewilan i Akiro. Zaginął, próbując
udaremnić spisek przeciwko Imperium.

background image

Artis Valpierre

Marzyciel z bractwa Ondiany. Artis jest mężczyzną bardzo nieśmiałym, nieprzyzwyczajonym do
obcowania z niema-rzycielami.

Jak wszyscy z jego gildii posiada dar uzdrawiania.

Bałamutka hulmska (fr. enjôleuse d'Hulm) Roślina owadożerna, wabiąca ofiary śpiewem.

Biegacze (fr. coureurs)

Nielotne ptaki o wysokości około pięćdziesięciu centymetrów. Biegacze żyją na alaviriañskich
równinach, gdzie wygrzebują głębokie jamy. Z ich mięsa przyrządza się w Gwen-dalavirze wyborne
dania.

Bjorn Wil'Wayard

Kiedy po raz pierwszy spotyka Ewilan, ma trzydzieści dwa lata.

Bjorn spędził większą część swego życia na poszukiwaniu bohaterskich przygód oraz unikaniu
kłopotliwych pytań. Nie przeszkadza mu to być rycerzem, owszem chełpliwym, ale także szlachetnym
i szczodrym.

Bjorn jest specjalistą od topora wojennego oraz obfitujących w alkohol biesiad.

Bojownicy Chaosu (fr. Mercenaires du Chaos) Bojownicy Chaosu żyją w ukryciu. Nienawidzą
wszelkich form prawa różniącego się od ich własnego. Najwyższym celem bojowników Chaosu jest
unicestwienie Porządku i Życia.

Stanowią jedno z wielkich zagrożeń dla bezpieczeństwa Imperium.

Camille Duciel

Zobacz: Ewilan Gil' Sayan.

Chiam Vite

Chiam jest Faëlsem, niedoścignionym łucznikiem oraz uszczypliwym, pełnym werwy towarzyszem.
Uwielbia kpić sobie z ludzi, zwłaszcza z ich ociężałości. Daje jednak dowód bezgranicznej
solidarności z alaviriańskimi przyjaciółmi.

Cieniołazi (fr. marchombreś)

Cieniołazi rozwinęli zdumiewające zdolności fizyczne, których podstawą jest szczególna giętkość oraz
zwinność. Mimo iż cechuje ich zamiłowanie do wolności oraz odrzucanie wszelkich autorytetów,
przestrzegają rygorystycznego wewnętrznego kodeksu.

Czarna Legia (fr. Legion Noire) Doborowe wojsko Imperium.

Damy (fr. dames)

Gigantyczne wieloryby królujące w wodach Gwendalaviru to damy. Jeden z nich, zwany Damą, jest
olbrzymim szarym wielorybem, posiadającym moc przewyższającą tę ala-virianskich rysowników.

background image

Duom Nil' Erg

Analityk słynący ze swego kunsztu oraz trudnego charakteru. Duom Nil' Erg poddał testom pokolenia
rysowników, określając ich predyspozycje oraz pomagając im najlepiej je wykorzystać.

Jego rozwaga i lotny umysł często wpływały na politykę Imperium.

Edwin Til' Illan

Jeden z nielicznych Alavirian, który za życia został wpisany do Wielkiej księgi legend. Edwin Til'
Illan uważany jest za mistrza sztuki wojennej. Mimo kolekcji tytułów (Fecht-mistrz Cesarza, Generał
Alaviriañskiej Armii, Dowódca Czarnej Legii) oraz bohaterskich czynów Edwin pozostaje osobą
bardzo skrytą.

Éléa Ril' Morienval

Wartowniczka Éléa Ril' Morienval, o mocy równającej się tej, jaką posiadają Élicia i Altan Gil' Sayan,
jest postacią mroczną. Cechuje ją nadmiar ambicji i pragnienie władzy. Brak zasad moralnych czyni z
niej groźną przeciwniczkę.

Élicia Gil' Sayan

Élicia jest matką Ewilan.

Jej uroda i inteligencja sprawiły, że omal nie została Cesarzową Gwendalaviru, wolała jednak poślubić
Altana. Élicia i Altan zaginęli, próbując udaremnić spisek przeciwko Imperium.

Elis Mil' Truif

Mistrz rysunku i profesor, znany jako autor obszernej rozprawy naukowej, przeznaczonej dla
studentów rysunku Akademii w Al-Jeit.

Ellana Caldin

Młoda kobieta cieniołaz, buntownicza i niezależna. W swej gildii Ellana uważana jest za geniusza,
idącego śladami Ellundrila Chariakina, mitycznego cieniołaza.

W przeciwieństwie do innych członków gildii Ellana zachowała jednak pogodę ducha.

Ewilan Gil' Sayan

Alaviriańskie nazwisko Camille Duciel. Camille jest niezwykle uzdolniona, ma duże fiołkowe oczy
oraz silną osobowość. Adoptowana, ku swemu utrapieniu, przez państwa Duciel, jest w rzeczywistości
córką Altana i Élicii. Ewilan posiada absolutny Dar Rysunku. To od niej zależy wybawienie Imperium
Gwendalaviru od zagrażających mu Ts'żerców.

Faëlsi (fr. Faëls)

Faëlsi, sprzymierzeńcy Imperium, mieszkają na zachód od Lasu Barail. Cechuje ich zamiłowanie do
wolności i indywidualizm. Niskiego wzrostu, słynni ze zwinności i szybkości, są zaciekłymi
bojownikami, odwiecznymi wrogami Raisów.

Françoise Duciel

background image

Przybrana matka Camille. Françoise Duciel jest osobą egocentryczną, zmanierowaną i zarozumiałą.

Gumościery (fr. gommeurs)

Stawopłazy przypominające skrzyżowanie ropuchy z nagim ślimakiem. Ich zdolność blokowania
dostępu do Zwojów Wyobraźni wykorzystywana jest przez bojowników Chaosu.

Ghule (fr. goules)

Istoty człekokształtne, wrogie i niemal niepokonane, żyjące na płaskowyżu Astariul. Chociaż spotyka
się je rzadko, są tematem wielu mrocznych legend Gwendalaviru.

Gwendalavir

Główne, zamieszkane przez ludzi terytorium równoległego świata. Jego stolicą jest Al-Jeit.

Gwizdacze (fr. siffleurs)

Zwierzęta kopytne wielkości danieli żyjące w stanie dzikim, ale także hodowane dla mięsa i skór
przez Alavirian.

Hal Nil' Bround

Kapitan statku „Algus Oyo".

Hander Til' Illan

Druga najważniejsza osobistość Imperium. Władca Przygranicznych, ojciec Edwina i Siam. Hander
Til' Illan obdarzony jest niezwykłą charyzmą. Rządzi Marchią Północną żelazną ręką.

Hans

Żołnierz Imperium, pod dowództwem Sai' Hil' Murana, pana miasta Al-Vor.

Hervé Duciel

Zmarły przyjaciel państwa Boulangerów. Hervé Duciel był słynnym fotografem, bratem Maxime'a
Duciela, adopcyjnego ojca Camille.

Holts Kil' Muirt

Alaviriański Wartownik i towarzysz Éléi Ril' Morienval.

Iaknillsi (fr. Iaknills) Zwani również Ognistymi Istotami. Iaknillsi żyją w podziemiach Gwendalaviru.
Za ich sprawą doszło do masakry, która zakończyła się ewakuacją miasta Al-Poll.

Ilian Polim

Mistrz żeglugi. Kapitan „Perły Chenu".

Inspektor Franchina

Inspektor policji, któremu powierzono śledztwo w sprawie zaginięcia Camille i Salima.

Ivan Wouhom

background image

Alaviriański handlarz zbożem, mieszkający w pobliżu Al-Vor.

Maniel

Żołnierz Imperium, pod dowództwem Sai Hil' Murana, pana miasta Al-Vor.

Maniel jest olbrzymem o łagodnym, towarzyskim usposobieniu.

Mathieu Boulanger

Zobacz: Akiro Gil' Sayan.

Marzyciele (fr. rêveurs)

Marzyciele żyją w męskich bractwach i specjalizują się w Sztuce Uzdrawiania, wywodzącej się z
Rysunku, która może dokonywać cudów.

Maxime Duciel

Przybrany ojciec Camille. Maxime Duciel jest zadufanym w sobie, egoistycznym biznesmenem.

Mentaï

Wysoka ranga w hierarchii bojowników Chaosu. Mentaï posiadają Dar Rysunku.

Merwyn Ril' Avalon

Merwyn to najsłynniejszy z rysowników. Położył koniec Wiekowi Śmierci, niszcząc pierwszy
zatrzask Ts'żerców w Wyobraźni i przyczyniając się do narodzin Imperium. Jest bohaterem licznych
alaviriañskich legend.

Mistrz Carboist

Mistrz marzycieli. Przełożony bractwa Ondiany. Jak wszyscy marzyciele wysokiego szczebla, mistrz
Carboist odgrywa ważną polityczną rolę. Jest doradcą pana miasta Al-Vor.

Ogry (fr. ogres)

Dwunożne, mięsożerne ssaki, na pół inteligentne i agresywne, mogące mieć trzy metry wzrostu. Żyją
w klanach i są niebezpieczne.

Pani Boulanger

Przybrana matka Mathieu.

Pani Nicolas

Nauczycielka francuskiego Camille i Salima. Paul Verran

Paryski włóczęga, który uwielbia czytać książki. Piechurzy (fr. marcheurs)

Pająkowate stworzenia mające ponad metr wysokości, jadowite i agresywne, zdolne do wykonania
przejścia w bok. Żyją w paśmie gór Poll. Ts'żercy powierzają im czasem zadania.

Mistrz Carboist

background image

Mistrz marzycieli. Przełożony bractwa Ondiany. Jak wszyscy marzyciele wysokiego szczebla, mistrz
Carboist odgrywa ważną polityczną rolę. Jest doradcą pana miasta Al-Vor.

Ogry (fr. ogres)

Dwunożne, mięsożerne ssaki, na pół inteligentne i agresywne, mogące mieć trzy metry wzrostu. Żyją
w klanach i są niebezpieczne.

Pani Boulanger

Przybrana matka Mathieu.

Pani Nicolas

Nauczycielka francuskiego Camille i Salima. Paul Verran

Paryski włóczęga, który uwielbia czytać książki. Piechurzy (fr. marcheurs)

Pająkowate stworzenia mające ponad metr wysokości, jadowite i agresywne, zdolne do wykonania
przejścia w bok. Żyją w paśmie gór Poll. Ts'żercy powierzają im czasem zadania.

Polykacze Cieniowe (fr. Gobeurs d'Ombreuse) Jaszczurki o chwytnych językach, żywiące się
owadami.

Raïsi

Nazywani przez Alavirian również świńskimi wojakami, są zawziętymi wrogami Imperium. Rasa
nieczłowiecza, manipulowana przez Ts'żerców. Raïsi zaludniają olbrzymie królestwo na północy
Gwendalaviru. Znani są z głupoty, nieżyczliwości i dzikości.

Saï Hil' Murań

Pan miasta Al-Vor. Saï Hil' Murań dowodzi wojskami Imperium walczącymi z Raïsami na Nizinach
Północy.

Salim Condo

Przyjaciel Camille. Salim pochodzi z Kamerunu. Jest pogodnym, niezwykle żywym chłopcem,
doskonałym gimnastykiem.

Gotowy jest podążyć za Camille na kraniec tego albo innego świata...

Siam Til' Illan

Młoda Przygraniczna, siostra Edwina. Siam jest znakomitą wojowniczką, której czarujący uśmiech
skrywa mistrzowskie posługiwanie się szablą i nieustraszoność w walce.

Sil' Afian

Cesarz Gwendalaviru. Sil' Afian jest przyjacielem Edwina oraz rodziców Ewilan. Jego pałac znajduje
się w Al-Jeit, stolicy Imperium.

Szeptacze (fr. chuchoteurs)

background image

Szeptacze to gryzonie, niewiele większe od myszy, zdolne wykonać przejście w bok. Używane są
przez wykształconych rysowników do przekazywania wiadomości.

Thuy

Sędziwy Przygraniczny, uzdrowiciel w Cytadeli. Ts żercy (fr. Ts'liches)

Wróg! Rasa nieczłowiecza licząca zaledwie kilku przedstawicieli. Stworzenia przerażająco złowrogie.

Tygrys preriowy (fr. tigres des prairies)

Drapieżny ssak z rodziny kotowatych, którego ciężar może

przekraczać dwieście kilogramów.

Żeglarze (fr. navigateurs)

Żeglarze wykorzystują swe umiejętności na parowcach kołowych, wielkich okrętach, które pływają po
alavirianskich rzekach, zwłaszcza po Pollimage.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Bottero Pierre Ewilan z dwóch światów 02 Granice lodu
Bottero Pierre Ewilan z dwóch światów 01 Wyprawa
Na styku dwóch światów Opus Dei Etnografia organizacji
Spotkanie dwóch światów. Kobieta i mężczyzna-kapłan, Duchowieństwo
Feist Raymond E Wojna Światów 03 Srebrzysty Cierń
Cornwell Patricia Judy Hammer 03 Wyspa psów
Dodd Christina Akademia Guwernantek 03 Moc przeznaczenia
Feist Raymond E Opowieść o Wojnie Światów 03 Srebrzysty Cierń
Hobb Robin Żywostatki 03 Statek Przeznaczenia 01
Andrews Amy Medical Duo 479 Wyspa przeznaczenia
Pierres Marianne Parrish Plessis 03 Totalna Awaria Systemu
Kochankowie z Dwóch Światów( 18)
Dodd Christina Akademia guwernantek 03 Moc przeznaczenia
Nauka swiatowa i polska[1] Rozdzial 03
Historia filozofii nowożytnej, 03. renesansowa filozofia przyrody, renesansowa filozofia przyrody -
03 57 zmiana szczegółowych warunków przeznaczania wpływó (1)
03 57 szczegółowe warunki przeznaczania wływów z opłat

więcej podobnych podstron