Pedersen Bente Roza znad Fiordów 04 Cień czarownicy

background image

background image

Pedersen Bente

Roza znad Fiordów 04

Cień czarownicy





Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, ale Roza nie

potrafi się nimi cieszyć. Z żalu za zmarłą córeczką
zamknęła się w sobie, zapadła w pustkę. Wie jednak, że
nosi w sobie niezwykły dar, że są ludzie, którym może
pomóc. Nie wolno jej więc się poddać. Ale kto wesprze

Rozę? Czy będzie to Mattias, od którego bije ciepło
niczym od ogniska w mroźne jesienne noce?
Niezawodny Mattias będzie jej siłą, ale czy da jej
miłość?





background image

Rozdział 1
- Najgorsze, że ona nie płacze - powiedział do Mattia-sa udręczony Ole. -
Ta jej milcząca żałoba zżera mnie od środka. Mam ochotę mocno nią
potrząsnąć, uderzyć ją, aż wyrzuci z siebie wszystko to, co zabija również
nas.' Chciałbym, żeby się do końca wypłakała, żeby z tym wreszcie
skończyła i mogła iść naprzód!
Był rzeczywiście zrozpaczony. Roza od czterech tygodni niemal
całkowicie milczała o wszystkim, co ważne. Rozmawiała jedynie o
powszednich sprawach, mówiła tylko o tym, co nie miało znaczenia.
Synneve nawet nie wspomniała.
Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Roza krzątała się po domu,
pochłonięta przygotowaniami jak większość kobiet znad fiordu.
Zamknęła w sobie swój żal za córeczką, za małą Synneve, którą zdążyli
pochować, jeszcze nim ziemia zamarzła na tyle, by nie dało się w niej
kopać.
Mattias wraz z kilkoma kolegami z kopalni własnoręcznie wykopał mały
grób dla dziecka. Ta gromadka silnych mężczyzn na co dzień zmagała się
ze skałą, zmarznięta ziemia nie mogła więc stawiać im oporu. Zrobili to
dla Mattiasa, ponieważ był ich przyjacielem. Ponieważ ci twardzi
mężczyźni o mocnych dłoniach, mężczyźni, którzy sami nie posiadali
dzieci, właśnie dzieci cenili ponad życie.
Również ich poczynania Roza obserwowała w milczeniu.
- Ona idzie naprzód - powiedział cicho Mattias. Przed oczami stanęła mu
jej skamieniała, pełna smutku twarz. Zawsze, gdy nie było jej przy nim,
widział ją właśnie ta-

background image

ką. - Lecz być może nie potrafi z tym skończyć. Możliwe, że ja i ty, Ole,
nie potrafimy tego zrozumieć. Była matką. Jens zrobił to przeciwko niej,
przeciwko Synneve. Mimo wszystko był ojcem tego dziecka, a dla Rozy
był tym, kim był. My stoimy na zewnątrz...
- My również kochaliśmy Synneve! - wybuchnął Ole. - Ja ją kochałem!
Tego dziecka nie dało się nie kochać. Ja również noszę w sercu żałobę,
ale czuję się trochę tak, jakbym nie miał do tego prawa. Jak gdybym
musiał udawać, że to mi nie sprawia żadnego bólu. Tylko dlatego, że
Roza zmaga się z tym na swój sposób. Mnie nie wolno zwyczajnie
pogrążyć się w żałobie, ponieważ Roza tego nie robi! A ja nie potrafię
odczuwać tak jak ona. Ona się zachowuje tak samo jak ojciec. Bardzo jest
pod tym względem do niego podobna. A ja nie jestem taki! Tymczasem
oni zmuszają mnie, żebym im się poddał. Zmuszają mnie do wejścia w
ich milczenie. Ja nie potrafię tak rozpaczać!
- Ona nie robi tego specjalnie...
- Nic mnie nie obchodzi, czy ona to robi specjalnie, czy nie! - wykrzyknął
Ole. Był bliski płaczu. - Wszystko jedno, czy tego chce, czy nie, ale tak
właśnie jest. Roza nie potrafi wydobyć się z siebie. Zamknęła się w sobie
i nie widzi, że niszczy zarówno siebie, jak i wszystkich, którzy ją
otaczają. Tak strasznie jest pod tym względem podobna do ojca, że aż mi
ciarki przechodzą po plecach.
- Ona raczej nie jest w stanie się zmienić...
Ole westchnął. Uśmiechnął się ze smutkiem, a potem roześmiał, ale w
tym śmiechu nie było radości. Wolno pokręcił jasną głową.
- Ty też nie potrafisz inaczej? - spytał, wzdychając. -Nie potrafisz nie
trzymać jej strony, prawda, Mattiasie? Musisz jej bronić. Zawsze
dostrzeżesz w naszej Rozie ziarenko dobra. Skąd ci się to bierze? Przecież
ona nie bardzo się stara zyskać sympatię wśród ludzi, prawda? To
dlaczego trzymasz jej stronę? Dlaczego wciąż się o nią troszczysz?




background image

Zdarzały się chwile, w których Mattias niemalże się cieszył z tego, że Ole
nie widzi. Brat Rozy był młodym człowiekiem, lecz potrafił myśleć
bystrzej niż wielu starszych od niego. Chociaż Ole oczy miał ślepe, to
jednak mimo wszystko widział zaskakująco wyraźnie.
- Widocznie potrzebuję kogoś, o kogo mogę się troszczyć - odparł w
końcu Mattias.
Trudno było mu znaleźć odpowiedź zgodną ź prawdą. Sam nie
zastanawiał się do tej pory, dlaczego wciąż tkwi w życiu Rozy.
...było tak wiele możliwych powodów...
Nie powiedziałby, że ją kocha. Tak przecież nie było. Oczywiście czuł
coś do Rozy, inaczej nie przychodziłby stale do Samuelsborg, położonego
na samym krańcu fiordu, lecz z pewnością nie powodowała nim miłość.
A przynajmniej nie to, co większość ludzi określała miłością.
Mattias wiedział też, że ludzie na ogół żenią się bardziej z rozsądku
aniżeli z miłości i że to wcale nie musi oznaczać, iż dom przez nich
stworzony będzie gorszy. Ale on nie pragnął Rozy w ten sposób.
Dobrze było tu przychodzić. Dobrze było poczuć inne życie niż to, które
wiódł w baraku. Dobrze było zobaczyć się z innymi ludźmi, nie tylko z
tymi, wśród których pracował i wśród których spał. Miło zobaczyć
kobiety, nie tylko samych mężczyzn. Dobrze było być blisko kobiety,
móc z nią rozmawiać, czuć jej zapach, a od czasu do czasu pochwycić w
objęcia. To sprawiało przyjemność, ale nie wiązało się z zobowiązaniami.
Mattias lubił przychodzić do Samuełsborg. Lubił brata Rozy. Zdołał
polubić nawet Wielkiego Samuela. Stary był naprawdę wyjątkowy i
chociaż uparty i trudny we współżyciu, to jednak miał w sobie coś, co
pociągało Mattiasa. Krótkie rozmowy, jakie Mattias prowadził z
Samuelem, stanowiły pożywkę dla myśli. Samuel mówił wyłącznie to, co
konieczne.

background image

Z Olem było łatwiej. Ciche godziny, które razem spędzali w kuchni, stały
się dla Mattiasa bardzo cenne. Często siadywali we troje, Roza, Ole i
Mattias. Rozmawiali na ogół mężczyźni. Roza odzywała się niewiele,
miała szybkie stopy i jeszcze szybsze ręce. Pracowała niemal przez cały
czas, zachowując milczenie.
- Ty jesteś z takich, co powinni się ożenić - stwierdził Ole, gwałtownie
przywołując Mattiasa do rzeczywistości.
- Nie - odparł Mattias z naciskiem.
- Nigdy o tym nie myślałeś? - ciągnął Ole, nie zwracając uwagi na
sprzeciw Mattiasa, i dalej żuł twarde suszone i wędzone mięso. Słony
smak jak gdyby pomagał mu trzymać się rzeczywistości.
- Nie - odpowiedział Mattias prędko.
Odetchnął głęboko. Jego twarz miała ostre, wyraziste rysy. Szczęki
ciężko pracowały. Ale tego Ole nie mógł zobaczyć, lecz jedynie usłyszeć.
- A zresztą, owszem - poprawił się Mattias na tyle szybko, by Ole nie
próbował wnikać w sprawę głębiej. Chciał uciąć ten wątek, by sam nie
musiał dłużej się nad nim zastanawiać. - Tak, pewnie, tak - podjął lekkim
tonem, by Ole właściwie zrozumiał jego intencje. - Może rzeczywiście o
tym myślałem. Musiało mi to kiedyś przyjść do głowy. Chyba wszyscy o
tym myślą, prawda?
- Ale nie było konkretnej dziewczyny, którą chętnie widziałbyś jako
swoją żonę?
- Nie - odparł Mattias, czując ulgę, że może odpowiedzieć szczerze. - Tak
nigdy nie było, Ole. Nigdy nie miałem na myśli żadnej konkretnej
dziewczyny. Żadna nie wyróżniała się spośród innych.
-Jesteś już dorosły, a nigdy nie spotkałeś takiej, dla której straciłbyś
głowę i nie chciałbyś, żeby dostał ją kto inny? - dziwił się Ole.
- Nie - odpowiedział Mattias.
- Wybacz mi, Mattiasie, ale ja w to nie wierzę!
- Wszystko jedno, to i tak prawda - zapewnił Mattias,



background image

mocno mrugając oczami, by odpędzić wszystkie przykre wspomnienia.
Wszystkie obrazy, których nie chciał wpuścić pod powieki. - Zanim
dorosłem na tyle, by móc żywić do kogoś silne uczucia, uniemożliwiłem
już sobie związanie się z kimkolwiek. A kiedy ktoś już raz się zdecyduje
na to, żeby nic do nikogo nie czuć, Ole, to nie potrafi później tego
zmienić.
- To jakaś historia, której nie chcesz opowiedzieć?
- Tak, to historia, o której nie chcę mówić.
Ole nie naciskał. Na coś takiego nie było miejsca między przyjaciółmi, a
Mattias był jego przyjacielem. Szanowali nawzajem granice, które sobie
wyznaczali. Mattias nie chciał wchodzić za płot, którym otoczył się Ole.
Ole zaś również szanował granice wytyczone przez przyjaciela.
Rozmawiali już tylko na bezpieczne tematy, dopóki Roza nie wróciła z
obory. Odrzuciła propozycję Mattiasa, który zaofiarował jej pomoc. Roza
radziła sobie sama.
Przypadkiem Roza zadała Mattiasowi niemal to samo pytanie, gdy mieli
już kuchnię tylko dla siebie, a światło lampy zmieniło się w zaledwie
maleńki krążek na środku stołu. Cienie skrywały ich przed sobą, chociaż
siedzieli po tej samej stronie. Roza cerowała koszule. Mattias miał
wrażenie, że zajmuje się tym nieustannie. Nie mógł pojąć, jak Samuel i
Ole, całymi dniami przebywający w domu, mogą tak niszczyć odzież, ale
Roza zawsze znalazła jakiś powód, żeby dłubać przy ich ubraniach.
Zawsze znajdowała sobie jakieś zajęcie.
- Siedzimy tu jak stare małżeństwo - powiedziała Roza, uśmiechając się
przelotnie.
Mattiasowi dech zaparło w piersiach. Nie pamiętał, żeby Roza od śmierci
Synneve bodaj raz uśmiechnęła się naprawdę. Ten cień uśmiechu,
właściwie jego wspomnienie, sprawił mu wielką radość.
- Myślałeś kiedyś o tym? - spytała już w następnej

background image

chwili, gdy rozdzieliła ich cisza gęsta jak dym, który nie pozwalał
oddychać.
Mattias powtórzył swoje „nie".
Wówczas jej ręce znieruchomiały. Mattias zauważył, że zmarszczyła
brwi. Przysunął się bliżej, tak blisko, że mógł teraz widzieć wyraźnie
twarz Rozy, a ona wcale się nie odsuwała. Były już wieczory, kiedy nie
chciała, by jej dotykał. Przeżyli razem wiele różnych wieczorów, mało
który był podobny do drugiego.
A ten wieczór zapowiadał się również na zupełnie inny.
We wzroku Rozy pojawiła się czujność. Przypominała teraz jastrzębia,
myszołowa, orła. Widziała wszystko jasno i wyraźnie z góry, spod
pogodnego nieba.
- Za tym kryje się kobieta - stwierdziła, wypuszczając z rąk koszulę,
której łataniem się zajmowała.
Robota została jej na kolanach. Roza opuszkami palców dotknęła blizn na
szyi Mattiasa. Tych przypominających wstążkę, podwójną kolię,
podwójny łańcuch wokół szyi i karku. Potem w taki sam sposób powiodła
palcami po wąskiej szramie na policzku Mattiasa, ze zdziwieniem i wciąż
tak, jakby znała prawdę.
Patrzyła na niego z taką samą pewnością jak wtedy.
- Chodziło o kobietę - powiedziała z jeszcze większą mocą.
Sprawiała wrażenie, jak gdyby już przez samo dotykanie blizn
uzyskiwała pełniejszą wiedzę. A przecież nie mogła wiedzieć! Przecież
nikt nie wiedział!
Nikt nie mógł o tym wiedzieć.
...nie tutaj...
Ale je go wargi potwierdziły to, co powiedziała Roza. Od tego Mattias nie
mógł się powstrzymać. Coś w środku podszeptywało mu, że nic złego się
nie stanie, jeśli ona się dowie. Roza potrafi dotrzymać tajemnicy.
- Rzeczywiście chodziło o kobietę.
Koniuszki jej palców przesuwały się po bliźnie na szyi. Ten ruch, niemal
mimowolny, był pieszczotą, niebezpiecz-

background image

ną pieszczotą. Mattias oddychał już za prędko, w piersiach go ściskało.
Nie lubił się tak czuć.
- Musiałeś być bardzo młody - stwierdziła Roza cicho, niemal szeptem.
Mattias wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby. Złapał Rozę mocno za
nadgarstek, niemal siłą odsunął jej rękę od swoich blizn. Nie mógł
pozwolić, by dalej go dotykała...
- Skąd ty tyle wiesz? - wyszeptał, czując ból w szyi. ...tak jak wtedy...
Jak gdyby właśnie poczuł zaciskający się na szyi sznur. Nie byłby w
stanie mówić teraz normalnym głosem, choćby nie wiadomo jak się
starał.
- Czy wszystko to, co mówię, się zgadza? - upewniała się Roza.
- Owszem, zgadza się.
W lampie wciąż było dużo oleju. Wystarczyłoby, żeby Mattias wyciągnął
rękę i podkręcił knot. Płomień zrobiłby się większy, rozjaśniłby ciemność
wokół nich, nie siedzieliby pogrążeni w półmroku.
Nie uczynił tego jednak. Nic na świecie nie zdołałoby w tej chwili
nakłonić Mattiasa, by puścić Rozę. Musiał pozwolić palcom zaciskać się
wokół jej szczupłego nadgarstka. Musieli nadal patrzeć sobie w oczy, jak
gdyby się ze sobą zmagali.
Żadne nie mogło oderwać wzroku od tego drugiego.
- Jak bardzo byłeś młody? - spytała, ledwie poruszając przy tym ustami.
Po wypowiedzeniu tych kilku słów jej wargi zastygły niby w pocałunku.
Mattiasowi drgnęły kąciki ust.
- Nie chcę, żebyś pytała - szepnął.
Pulsowało mu w skroniach jak zawsze, gdy o tym myślał. Ostatnio
zdarzało się to coraz rzadziej. Zaczął już zapominać.
- Nigdy mi o tym nie opowiesz, jeśli nie będę pytać -odszepnęła.
Chyba raczej odczytywali nawzajem ruchy warg niż

background image

naprawdę słyszeli swoje głosy. Jak gdyby nosili we własnym wnętrzu
słowa tego drugiego. Jak gdyby myśli swobodnie wędrowały między
nimi bez głosu, nawet bez konieczności poruszenia wargami.
- Być może opowiem - obiecał. - Być może czekam na okazję, by móc ci o
tym opowiedzieć.
- Czy to będzie teraz? Mattias nie wiedział.
- Tego nie można opowiedzieć komuś, kto nic dla mnie nie znaczy -
oświadczył w końcu bardzo niechętnie, wyraźnie przymuszony.
- Czy ja znaczę dla ciebie dość?
- A czy ty chcesz dla kogoś znaczyć aż tyle? - usłyszała. Mattias puścił jej
nadgarstek i znów mogli oddychać
zwyczajnie. Mogli oderwać od siebie spojrzenia. Jedno nie trzymało już
drugiego w pułapce.
Byli wolni, lecz mimo wszystko tak związani, że nie mogli się wymknąć.
Roza sięgnęła po robótkę. Przeszyła kilka ściegów, lecz dłonie nie chciały
jej słuchać. Mrugnęła kilkakrotnie i niemalże udało jej się wmówić sobie,
że to z braku światła nie może szyć.
Mattias widział, że ręce jej drżą, i nie chciał nawet myśleć o tym, że to on
jest tego przyczyną. Nie powinni mieć dla siebie aż takiego znaczenia...
Powinni być przyjaciółmi, kimś więcej aniżeli tylko dobrymi
przyjaciółmi, lecz między nimi nie powinna zagościć owa paraliżująca
mieszanka głębszych uczuć, tych podwodnych prądów, które mogą
rozsądnego człowieka znieść na mieliznę i rzucić na ukryte skały.
- Znaczymy chyba dla siebie tyle, ile mamy śmiałość znaczyć -
powiedziała Roza ściszonym głosem i rzuciła szycie do koszyka, który
stał u jej stóp.
Dookoła panowała taka cisza. Powietrze było gęste i cieple, ciemne.
Mattias chętnie przykręciłby lampę jeszcze bardziej, gdyby przez to czar
mógł się powiększyć.




background image

Bał się tego, co się działo między nimi, lecz jednocześnie pragnął, by to
trwało. Chciał to przeciągać, sprawiać, by stało się jeszcze bardziej
rzeczywiste, i po dwakroć mocniej przestraszył się własnych myśli, bo
przy Rozie wydawały się niestosowne.
...ty będziesz siłą Rozy...
Uważał, że ona jest od niego silniejsza. To raczej on potrzebował siły
Rozy, by móc posuwać się naprzód.
Wyciągnęła do niego rękę. Przysunęła się tak blisko, że zetknęli się
kolanami. Koniuszki jej palców na podłużnej bliźnie biegnącej ukosem
przez jego policzek były gładkie i chłodne. Przesuwały się po niej w
zdziwieniu, a on tym razem nie chwycił Rozy za nadgarstek, nie podjął
nawet próby, by ją powstrzymać. Jej dotyk był lekki i przyjemny,
łaskotał.
Przymknął oczy i pozwolił jej palcom przesuwać się po skórze. Poczuł
jeszcze, że robi mu się coraz bardziej gorąco. Na czole, u nasady włosów,
wystąpił mu pot. Czuł, że oddycha ciężej, że pierś podnosi mu się i opada
niemal równie zmysłowym ruchem jak te, którymi Roza z namysłem i
nieznośnie powoli błogosławiła go rękami.
Mattias oparł się o ścianę i całą siłą woli starał się siedzieć nieruchomo.
Pragnął dotknąć Rozy, lecz wstrzymywał się przed tym z takim
wysiłkiem, że aż szczęki mu drżały, a ręce zacisnęły się w pięści.
Roza przysunęła się jeszcze bliżej. Biodrem odepchnęła stół, aż lampa
przez moment groźnie się zachwiała. Chlapnął olej, a płomień
niebezpiecznie wystrzelił, lecz tylko po to, by zaraz zamigotać i opaść,
niemal całkiem zniknąć, pochłonięty sam przez siebie. W końcu uspokoił
się i powoli leciutko powiększył, dawał teraz spokój i światło.
Roza usiadła na ławie i przełożyła jedną nogę przez uda Mattiasa. Druga
kołysała się nad podłogą, kolanem ocierając się o jego kolana. Roza
dłońmi obejmowała policzki Mattiasa, a koniuszkami palców gładziła
ostre rysy jego twarzy.

background image

Bez słowa rozwiązała chustkę, którą nosił na szyi. Mat-tias jej na to
pozwolił. Wszystko w nim krzykiem powtarzało, że powinien ją
powstrzymać. Nigdy dotychczas nie pozwalał żadnej kobiecie pieścić
tych blizn...
Chustka opadła na ziemię lekko jak deszcz, a Mattias czekał teraz na
chłodne palce Rozy. Spiął się cały, wyobrażając sobie, jakie to uczucie.
Wierzył, że będzie w stanie przyjąć od niej również tę pieszczotę. Nie
chciał jej tego zabraniać.
Tymczasem dotknęły go jej wargi. Usta Rozy prześlizgnęły się po
podwójnej bliźnie na jego szyi. Miękkie, ciepłe usta pieściły nierówności
śladów pozostawionych przez sznur. Jej oddech był gorący jak noce
późnego lata, jak ognisko w mroźne, pogodne wieczory jesienią.
Przesunęła wargami po jego bliźnie, a on z trudem przełknął ślinę.
Śmiech Rozy dotarł do niego jak śpiew ptaków na wiosnę. Pocałowała tę
bliznę, obsypywała ją pocałunkami, coraz to wilgotniej szymi, a oddech
miała gorętszy niż ogień.
Mattias otworzył oczy i jednocześnie objął Rozę. Wykorzystując swoją
siłę, wciągnął ją sobie na kolana. Popatrzył jej w oczy i dostrzegł w
spojrzeniu wesołość.
Śmiech i żar...
Przełykając ślinę, zadał sobie pytanie, czy kiedykolwiek wcześniej
widział u niej takie połączenie. U Rozy zawsze przeważała desperacja.
Zawsze jakby zmagała się z samym życiem. Wiele w tym było bólu,
przed którym Roza nie uciekała. Często mogło się wręcz wydawać, że go
szuka.
Mattias przesunął rękami po jej plecach w stronę bioder, powiódł nimi po
jej bokach, skierował się ku piersiom miękko przyciskającym się do jego
torsu. Ich usta się spotkały i poczuł, że wargi Rozy nie niosą już teraz
chłodu. Jej pocałunki były równie gorące jak te, które on jej ofiarował.
Rękoma objęła go za kark, pociągnęła za włosy, które, jak wiedział, za
bardzo już urosły. Sprawiło mu to ból, lecz jednocześnie przyjemność.

background image

Nie mieli czasu na to, by się starannie rozebrać. Nie mieli czasu na to, by
się od siebie oddalić. Obydwoje zmienili się w głodne, mokre usta,
pulsującą krew, poszukujące, chciwe dłonie i rozpalone, gorące ciała.
Roza ściągnęła Mattiasowi spodnie, śmiejąc się przy tym głośno, bo
urwane guziki odbiły się od ściany i posypały się na podłogę. Mattias
ledwie to słyszał. Jęknął od dotyku jej dłoni, a sam rękami już szukał
drogi pod jej spódnicę. Z jej ubraniem obszedł się delikatniej. Tasiemki i
guziki pozwoliły się otworzyć, nic się nie oderwało. Wiedział jednak, że
gdyby mu to zajęło więcej czasu, poszarpałby na strzępy wszystko, co
teraz tak spokojnie opadało wzdłuż gładkich łydek Rozy.
Uniósł ją, zwracając do siebie twarzą, a potem opuścił i poczuł, jak
otoczyła go ściśle i gorąco. Jak napięła się wokół niego i śmiała się do tej
rozkosznej udręki, którą czytała w jego twarzy.
Położył jej ręce na biodrach, lecz wcale nie musiał narzucać jej swego
rytmu, gdyż był to również jej rytm. Roza przyciskała miękkie uda do
jego kanciastych bioder. Otoczyła go ramionami, objęła całym ciałem.
Mattias całował jej szyję. Całował pulsującą żyłę pod uchem, świadczącą
o tym, że również Rozę ogarnęła ta sama dzika namiętność. Miękkie
piersi ocierały się o jego twarz, lecz on oparł się pokusie, by ich dotykać,
napełnić nimi dłonie, ścisnąć tak, aby Roza zaniosła się krzykiem, by
naprężyły się i zapraszająco skłoniły do jego ust...
Oparł się temu.
To było coś innego...
Ona go ujeżdżała. Objęła go i poruszała się w jego rytmie, lecz później
rytm ten stał się bardziej gwałtowny i gorętszy niż jego, coraz bardziej
dziki. Mattias ciężko oparł się o ścianę, napawając się widokiem Rozy,
widokiem ekstazy bijącej z jej twarzy, drżących warg, czerwonych,
nabiegłych krwią i półotwartych. Roza odchyliła głowę w tył, a jej włosy
opadły niczym miedzianorudy wodospad.

background image

Naga twarz Rozy odzwierciedlała wszystkie jej uczucia. Z gardła wydarł
się krzyk. Wydostał się spomiędzy wilgotnych warg, kiedy jej ciało
przeszło drżenie...
Ciągnęła go za włosy. Koniuszki palców zostawiały ślady na jego skórze,
a on prawie tego nie czuł. Przytrzymywał jej biodra, gotów poprowadzić
ją jeszcze dalej, aby samemu dojść tam, gdzie ona, lecz Roza się nie
zatrzymała, chociaż zaspokojenie przelało się przez nią jak lawina, jak
trzęsienie ziemi. Nie przerywała tego samego oszalałego, dzikiego rytmu
aż do chwili, gdy Mattias nie czuł już nic innego poza czarną jak noc
rozkoszą.
Później długo siedzieli razem, odpoczywając wtuleni w swoje mokre od
potu ciała. Gorąco przeniknęło wilgocią przez wszystkie warstwy ubrań.
Mattias pieścił kark Rozy. Bawił się rudą, jedwabistą pajęczyną włosów.
Całował w skronie, jakby przytulone do jego ust.
- Zmarzniesz, jak będziesz wracał do domu - powiedziała cicho.
Kiwnął głową w jej stronę.
- Muszę ci przyszyć guziki... Znów kiwnął głową.
- Zostaniesz na noc? - spytała. - Jutro niedziela. Zostań tylko na dzisiejszą
noc.
- Żeby to się nie stało zwyczajem - zastrzegł.
- Nie ma mowy o zwyczaju. Tylko na dzisiejszą noc!
Niczego nie obiecywał jej słowami, ale chyba kiwnął głową. Ona zaś
wtuliła się w jego pierś i tak odpoczywała, dopóki nie odzyskała
normalnego, spokojnego oddechu.
Rozebrali się, nie wstydząc się siebie. Ubrania rozwiesili na sznurkach
rozpiętych nad piecem. Sznurki w ciągu mijających lat zmieniano, lecz
haki, na których wisiały, były te same, które wbił Wielki Samuel, kiedy
dzieci urosły już na tyle, że stale wracały w przemoczonych ubraniach. W
miarę upływu lat pojawiało się więcej gwoździ i coraz więcej sznurków.




background image

Obmyli się w lekko ciepłej wodzie, starannie i nie wstydząc się swojej
nagości. Wszystko wydawało się całkiem naturalne.
Mattias napalił w piecu tak mocno, by ciepło utrzymało się przez całą
noc. A potem ułożył się w wysuwanym łóżku razem z Rozą. Leżał za jej
plecami i obejmował ją. Wtulili się w siebie jak dwie łyżki w szufladzie.
Roza oddychała spokojnie, lecz nie spała. Niczego też nie udawała.
Wobec Mattiasa nie musiała niczego udawać. I to ją przerażało. Roza nie
chciała odepchnąć od siebie świadomości, że tak jest dobrze, że ogarnęło
ją niezwykłe, dziwne i dobre uczucie. Lecz było ono również przeraża-
jące.
Nie wiedziała, kim Mattias się przez to staje. Nie wiedziała, jak go od tej
pory nazywać. Nie wiedziała, co on dla niej znaczy.
...nie wiedziała, co sama chciałaby znaczyć dla niego...
- Możesz już spać - szepnął cicho w jej włosy.
Czuła ruchy jego warg. Prawie ją łaskotały. Mocniej złapała go za ręce
ułożone przy jej piersiach, wplotła w nie własne palce. Jej ciało
ogrzewało się od jego ciepła.
Od tak dawna nie było jej tak ciepło.
Spokojnie.
Roza wiedziała, że może teraz spać, że jest bezpieczna. Wierzyła, że gdy
zaśnie u boku Mattiasa, nic jej się nie przyśni.
Nie będzie żadnych koszmarów o lodowatym chłodzie, który wdziera się
pod skórę, paraliżując, odrętwiając i sprawiając ból, nim wreszcie zacznie
przynosić ukojenie i zgasi iskrę życia.
Nie będzie snów, które nie pozwolą jej spać, bo w uszach wciąż nie
ustanie krzyk wystraszonej Synneve. Żadnych godzin spędzonych na
czuwaniu z szeroko otwartymi oczami, byle tylko nie zasnąć i nie słyszeć
płaczu córeczki.
...Synneve musiała bać się Jensa...

background image

...płakała...
- Opowiedz - poprosiła Roza. - Opowiedz mi o tej, która kryje się za
twoimi szramami, Mattiasie!
Przytulił ją mocniej. Wiedział, że teraz nie może odmówić. Być może
naprawdę czekał tylko na okazję, by móc o wszystkim opowiedzieć.
- Byłem wstrętnym, młodym chłopakiem - zaczął bez cienia uśmiechu. -
Wydawało mi się, że wolno mi robić to, co mi się podoba, i że mogę
wziąć sobie wszystko, czego mi się zachce.
- Byłeś piękny - stwierdziła z mocą. Mattias kiwnął głową w jej włosy.
- Pochodzę z małej osady - ciągnął. - Moja rodzina jest porządna. Jestem
najstarszym synem. W mojej rodzinie ojciec być może niewiele
pozostawia synowi, na ogół jednak jest to kawałek ziemi i łódź.
Urodziłem się dla tego kawałka ziemi. Dla morza. Ono było półmiskiem z
jedzeniem. Urodziłem się też po to, by odziedziczyć Biblię, którą zawsze
dostawał najstarszy syn. Ten, któremu nadawano imię Mattias...
- Musiałeś być bardzo przystojny - przerwała mu Roza. - I z pewnością
zaliczałeś się też do tych szczęściarzy, którzy nie muszą najpierw
wyglądać jak pająki, żeby zmienić się w mężczyznę. Ty na pewno byłe.ś
jakby od razu skończony. Od razu przystojny. Stałeś się mężczyzną, gdy
tylko głos ci ściemniał...
- Zdaje mi się, że naprawdę jesteś czarownicą - powiedział z czymś w
rodzaju uśmiechu albo może nawet się roześmiał. - Byłem rozpieszczony.
Nawet starsze kobiety wodziły za mną oczami. Miałem wszystkie te
dziewczyny, których zapragnąłem. Te w moim wieku i te trochę starsze.
Mogłem się nimi częstować, jak mi tylko przyszła ochota. I w końcu stało
się to nudne.
Roza zaśmiała się cichutko.
- Pochodzę z małej osady - powtórzył Mattias. - Ale przynajmniej
mieliśmy tam pastora. Pewnej wiosny od-




background image

wiedziła go siostra. Może nie była wcale najpiękniejszą ani
najczarowniejszą kobietą na świecie, no, ale była siostrą pastora...
Roza domyślała się, jak wielkie mogło to być wyzwanie.
- Zaszła w ciążę - oznajmił Mattias krótko, nie chcąc przypominać sobie
dokładnie, jak do tego doszło. - Mego ojca wezwano na plebanię. Wrócił
stamtąd strasznie blady. Miałem ożenić się z tą dziewczyną. Taką decyzję
podjęto, a ponieważ stwierdzono, że mam całkiem nieźle w głowie,
postanowiono wysłać mnie do Kopenhagi, żebym studiował i został kimś.
Zaplanowali mi całe życie. Siostra pastora musiała mieć męża,
posiadającego odpowiednie stanowisko i wykształcenie. O niczym innym
nie mogło być mowy.
- I dlaczego tak się nie stało? - spytała Roza, gdy Mattias ucichł, a ich
dłonie się rozplotły. Roza wskazującym palcem powiodła po podwójnej
szramie na szyi.
Mattias ujął ją za rękę i mocno pocałował koniuszki palców. Potem
przytulił dłoń Rozy do policzka tak, by jej ciepło przenikało widoczną na
nim bliznę.
Oboje mieli swoje znamiona. I on, i Roza.
- Zbuntowałem się - wyznał. - Uparłem się i oświadczyłem, że nie chcę tej
kobiety.
Roza zadrżała, śmiejąc się lekko.
- Nie wmawiaj mi, że to pastor próbował powiesić cię na gałęzi! -
powiedziała. - Nigdy nie uwierzę, że pobożny człowiek mógłby zrobić
coś takiego.
- Nie miałem jeszcze szesnastu lat - podjął Mattias. -Właściwie piętnaście
i pół, mówiąc szczerze. Kiedy twierdzę, że miałem szesnaście, to próbuję
upiększyć tę historię. Ale ty musisz znać całą prawdę. Usłyszeć, jak
naprawdę było. Być może niewiele się różniłem od innych bezczelnych,
młodych chłopaków, którzy uważają, że mogą sobie brać wszystko na
świecie i nie muszą za to płacić.
Dotknął włosów Rozy. Oplótł palce lokiem.

background image

- Ona była inna - mówił dalej. - Wtedy nie znałem takich słów, ale teraz
mógłbym ją chyba nazwać elegancką. A taki prostak jak ja nigdy
wcześniej nie miał z kimś podobnym do czynienia. Wślepiałem się w
zwykłe dziewczyny i zwykłe dziewczyny brałem pod ścianą obory i w pu-
stych szopach na łodzie. A ona przybyła z wielkiego świata i oglądała
rzeczy, jakich nie potrafiłem sobie nawet wyobrazić. Przyjechała wiosną.
Miała trefione włosy, prowadziła szkółkę niedzielną dla dzieciaków, a
one wszystkie ją kochały. - Zaśmiał się krótko. - Miała trzydzieści lat i
była bardziej elegancka niż piękna. Tak naprawdę to wyglądała dość
szaro i postarzała się już na tyle, że nie bardzo dawało się wydać ją za
mąż. Ludzie nazywali ją starą panną. Malowała obrazy. To ja woziłem ją
łodzią, kiedy chciała być bliżej natury i namalować jej dzikość. Nikomu
nie przyszło do głowy, że potrzebna jej przyzwoitka, bo przecież była
siostrą pastora, elegancką panną. Elegancką s t a r ą panną, a ja - zaledwie
chłopakiem. Ale rzeczywiście zbliżyliśmy się do natury, a ona z czasem
zaczęła tracić swoją elegancję. Wydaje mi się, że uważała to, co się stało,
za coś w rodzaju smutnej piosenki o niemożliwej miłości. Nie wiem, czy
zdawała sobie sprawę z tego, że to rzeczywiste. Ale już w połowie lata
przestała być dziewicą i daleko jej było do pobożności...
Mattias westchnął i podjął dopiero po chwili:
- Nie chciałem jej. Sama pewnej nocy zabrała łódź, wypłynęła na morze i
utopiła się. Zaczęły krążyć plotki, a one potrafią prędko biegać. Ten i ów
ojciec uznał, że ma ze mną do pogadania, chociaż mogę przysiąc, że
żadnej innej dziewczynie nigdy nie zrobiłem dziecka. Później również.
Gdy woda wyrzuciła ją na brzeg, była w oczach ludzi świętsza niż Maryja
Dziewica. Wdałem się w bójkę z jednym, który naznaczył mnie nożem.
On i jego towarzysz po pijaku uznali, że muszę zapłacić życiem za te ist-
nienia, których śmierci, ich zdaniem, byłem winny. Obaj służyli na
plebanii. To pastor zjawił się w odpowiedniej




background image

chwili i zdążył mnie odciąć. Nie zawisłem na drzewie, Rozo, tylko na
belce stropowej w stajni na probostwie. Pastor splunął mi w twarz i
oświadczył, że powinienem jak najprędzej opuścić rodzinne strony. I tak
też zrobiłem.
- Już wtedy?
- Jeszcze tej samej nocy - odparł Mattias. - Nawet nie zajrzałem do domu.
Od tamtej pory nie oglądam się wstecz. To jedyne miejsce, do którego
nigdy nie będę mógł wrócić...
Roza długo milczała.
- Przynajmniej sprowadziło cię to tutaj - stwierdziła w końcu i zasnęła.
Ale Mattias jeszcze długo czuwał.


Rozdział 2
Był poniedziałkowy wieczór, mała wigilia. W powietrzu czuło się chłód i
Roza drżała, przytrzymując lampę Mattiasowi. Wiatr z łatwością
przeciskał się przez nieszczelne ściany drewutni, lecz musiało być tu
trochę przewiewu, bo inaczej drewno nie utrzymałoby się suche.
- Powinnam sama dać sobie z tym radę - powiedziała Roza, świadoma
tego, że się powtarza. Mówiła to, odkąd Mattias przyszedł.
- Oczywiście, że byś sobie poradziła - odparł, lecz Roza za beztroskimi
słowami wychwyciła ton lekkiej urazy. Jak gdyby Mattias pragnął, by
potrzebowała go choć odrobinę bardziej.
- Ty potrafisz dać sobie radę ze wszystkim, Rozo. Ale dobrze by było,
gdybyś od czasu do czasu pozwoliła, żeby inni pomogli ci w
drobnostkach i nie złościła się przy tym ani na siebie, ani na nich. Od tego
nie staniesz się wcale bardziej bezradna, moja kochana...

background image

- Cieszę się, że mi pomagasz - odparła, świadoma, że nie zabrzmiało to
wcale przekonująco. Po prostu lubiła wszystko robić sama i już.
- Dobrze, że oszczędzam twoje palce - powiedział Mat-tias z uśmiechem,
zamachnąwszy się kilkakrotnie w powietrzu siekierą, nim wreszcie
opuścił ją i wbił między kości jagnięcych żeberek. - Mówią, że
czarownicom przepada gdzieś ich moc, kiedy stracą palec czy dwa -
dodał, śmiejąc się, i dalej dzielił żeberka.
Roza mocniej zacisnęła dłoń na uchwycie lampy. Ciężko przełknęła ślinę
z nadzieją, że Mattias nie zauważy, jak nagle przycichła. Nie chciała teraz
odpowiadać na żadne pytania. Nie chciała się tłumaczyć, dlaczego to, co
od niego usłyszała, trafiło ją niczym uderzenie prosto w pierś. Mattias
dotknął jednej z najdelikatniejszych kwestii w dawnych historiach. Nie
wiedział, nie mógł wiedzieć, lecz posypał solą ranę, nie będącą nawet jej
raną.
Spojrzenie Rozy śledziło ruchy siekiery. Miała błyszczące ostrze. Mattias
wyszlifował ją w domu przy piecu, żeby była ostra, gdy będzie rąbał
drewno na święta, i nie bardzo się stępiła nawet po tym, jak napełnił
drewnem całą skrzynię. Teraz dzielił wędzone jagnięce żeberka, które
miały znaleźć się na świątecznym stole w Wigilię.
Roza powiesiła je do suszenia jesienią. Dawny gospodarz Olego z
Alteidet przysłał mu dwie jagnięce tusze. Udźce i jeden bok postanowiła
ususzyć i uwędzić. Udźce jednak wcześniej posoliła, żeberek natomiast
solić nie należało.
Zdołała coś zrobić nawet tej najczarniejszej jesieni ze wszystkich, jakie
przeżyła. Nie każdy dzień zmarnowała.
- Jak to smakuje? - spytał Mattias. - Nigdy czegoś takiego nie jadłem.
- Przynosisz wstyd swoim przodkom - powiedziała Roza z czymś na
kształt uśmiechu. - Są bardzo dobre. Jagnięce żeberka upieczone na żarze
to jedna z najpyszniejszych rzeczy na świecie. Zawsze były u nas na
Wigilię. I chleb




background image

namoczony w wywarze z rolady z boczku w małą wigilię.
- Westchnęła. - Dzisiaj tego nie będzie. Ugotowałam tylko zupę. Ojciec
nic na to nie powie. Ale jego milczenie będzie gorsze, niż gdyby okrasił
wieczerzę złośliwościami...
- Będzie musiał zadowolić się zupą - stwierdził Mattias beztrosko. - Czy
przyszło ci do głowy, Rozo, że on być może milczy po to, by tobie było
lżej? Na ogół przyjmujesz wszystko, co Samuel robi i mówi, w najgorszej
wierze. On nie chce cię ranić, Rozo. Bardzo się tobą przejmuje. Kocha cię
ponad wszystko na świecie...
- A cóż ty możesz wiedzieć o tym, co myśli mój ojciec!
- odparła ostro, kończąc tym samym rozmowę.
Mattias nie potrafił powiedzieć jej nic, co mogłoby ją skłonić do zmiany
przekonań. Milczał więc. Dzielił żeberka.
Nie mógł pojąć, co takiego szczególnego jest w tej rodzinie. Wszystkie
rodziny miały swoje tajemnice, sprawy, o których nigdy nie mówiono.
Lecz tutaj, na Samuelsborg, wydawało się, że wszystko, co tylko można
nazwać słowami, może ściągnąć katastrofę. Przekonywał się o tym
bardziej, im bardziej zbliżał się do Rozy.
- Masz ochotę użyć na mnie siekiery? - spytała nagle Roza ze śmiechem,
w którym dała się słyszeć rezygnacja.
Mattias popatrzył na nią, wzruszył ramionami i ściągnął kąciki ust.
- Jeszcze nie - odparł. - Lecz i to może się zdarzyć. Ale wydaje mi się, że
potrafię się oprzeć podobnym chętkom, jeśli masz co do tego jakieś
wątpliwości. Wielokrotnie musiałem się im opierać, Rozo.
Jego ręce poruszały się tak pewnie. Uśmiechał się, przecinając mięso
pomiędzy żeberkami.
- Wyobrażasz sobie różne rzeczy - stwierdził Mattias ze śmiechem.
Jeszcze w nieodległej przeszłości uważałby, że śmiać się wspólnie z Rozą
jest czymś wręcz nieprzy-

background image

zwoitym. Nawet teraz Mattias czuł się dziwnie, gdy sobie na to pozwalał.
Nie odpowiedziała, zebrała tylko podzielone żeberka w fartuch i ze
spokojem ruszyła w stronę domu, swoim zachowaniem wyraźnie
wskazując, iż oczekuje, że Mattias pójdzie za nią. Wbił więc siekierę w
pieniek i wyszedł z drewutni. Taki był jej sposób proszenia go o coś. Roza
nigdy nie prosiła słowami.
Nie zdążyli nawet dojść do schodów, gdy pojawiła się Liisa. Biegła,
wyraźnie jej się śpieszyło. Biały fartuch, którym przepasała spódnicę,
powiewał, a szary, robiony na drutach sweter był krzywo zapięty.
Kuchenna chustka jaśniała bielą na włosach. Zdyszana dziewczyna
zatrzymała się przed Rozą.
Roza przystanęła przed schodami. W fartuchu wciąż trzymała wędzone
mięso, ale na twarzy miała wyraz oczekiwania. Mattias na widok Liisy
podbiegł, lecz myślał przede wszystkim o Rozie. To za nią stanął i
położył jej ręce na ramionach.
- Dzięki Bogu, że tu jesteś! - powiedziała Liisa, z trudem łapiąc oddech.
Gołymi rękami sięgnęła do górnych guzików swetra, nie mogła sobie z
nimi poradzić, bo guzików było więcej niż dziurek, lecz Liisa tego nie
widziała.
Mattias powoli zdawał sobie sprawę, że to do niego zwraca się
dziewczyna, a nie do Rozy. Nawet Roza wyglądała na zaskoczoną.
Patrząc na niego, podciągnęła do góry prawą brew.
- Szukałam cię w baraku - ciągnęła Liisa i teraz nie było już żadnych
wątpliwości. Zwracała się do Mattiasa i to na nim zawisło jej spojrzenie. -
Pomyślałam, że możesz być tutaj...
- Co się dzieje? - przerwał jej wyraźny głos Rozy. Teraz, gdy Roza
poczuła się bezpieczna i wiedziała, że nikt jej nie potrzebuje, nie
próbowała już się chować.
- Ten stary z twojej brygady urządził prawdziwe piekło w The House. -
Liisa wyrzucała z siebie słowa z błyskawi-



background image

czną szybkością. - Nikogo z państwa nie ma teraz w domu - dodała
równie prędko. - To prawdziwe szczęście od Boga, że madam Klerck
wydaje przyjęcie świąteczne. Tak jej było żal tych Anglików, którzy są tu
bez swoich kobiet, że zaprosiła ich do siebie. Wyjechali już dzisiaj. Ale
my i tak mamy co robić, bo paru z nich ma wrócić pierwszego dnia świąt.
No i nie wiadomo, kiedy dokładnie się zjawią, przecież służby o tym nie
informują. Oni jakby świętują głównie pierwszego dnia, chociaż to się
może wydawać dziwne...
- Co to za awantura? - spytał Mattias, zachodząc w głowę, w co też mógł
wdać się Magnus.
Kolega zaliczał się do najspokojniejszych ludzi, jakich Mattias potrafił
sobie wyobrazić, lecz ciemność panująca w kopalni wespół z trwającym
miesiącami zimowym mrokiem potrafiły wyprawiać z ludźmi dziwne
rzeczy. Poza tym święta bywały szczególnie trudne dla tych, którzy nie
mieli rodzin. Podczas świąt pojawia się tak wiele różnych myśli. Każdy w
te dni powinien znaleźć się wśród bliskich.
- Jak wychodziliśmy z kopalni, wszystko było z nim w porządku - dodał.
- Wiesz chyba o Dinie? - spytała Liisa.
Mattias wysoko uniósł brwi. Dina była pokojówką w The House. Jej
ojciec pracował w kopalni. Rodzina, jak wiele innych, przybyła z
południa. Dina była już bardzo posunięta w latach jak na niezamężną
pannę, lecz jednocześnie za młoda na to, by nikt nie zwracał na nią uwagi.
Taki krzyż musiała dźwigać. Poza wszystkim poruszała się lekko, miała
też cięty język i dawno już doszła do wniosku, że nie może umrzeć jako
stara panna.
- Dina już od pewnego czasu wpuszczała Magnusa do alkierza -
powiedziała Liisa, krzywiąc przy tym kącik ust. - Teraz straciła głowę dla
tego Rosjanina, który przyjechał jesienią. A przybiegłam tu dlatego, że
Magnus śledził Aleksandra i zobaczył go z Diną. Wdarł się do domu i
groził,

background image

że wyważy drzwi do jej pokoju. Potem Sander tak strasznie krzyczał po
rosyjsku, to brzmiało tak okropnie, że musiałam cię odszukać. Żaden z
nich nie jest trzeźwy. Mają noże. Poprosiłam paru chłopów z baraku,
którzy jeszcze się nie spili, żeby tam pobiegli, ale pomyślałam, że on
może raczej ciebie posłucha...
Mattias nie potrafił wyobrazić sobie spokojnego, opanowanego Magnusa
walczącego na noże o kobietę. W ogóle trudno mu było wyobrazić sobie
Magnusa z jakąkolwiek kobietą. Mimo wszystko jednak natychmiast
puścił się biegiem w stronę The House.
- Wejdź głównymi drzwiami! - krzyknęła za nim Liisa. Nie było wcale
oczywiste, że zwykły, prosty człowiek pomyśli o tym sam z siebie.
Liisa popatrzyła na Rozę.
- Może i ty powinnaś tam pójść - powiedziała spokojnie, lecz z wyrazem
twarzy, którego Roza nie miała ochoty rozumieć. Pamiętała tylko, że
Liisa mówiła o nożach.
Mattias czuł, jak serce mocno wali mu w piersi, gdy dotarł do drogi
prowadzącej do The House. W brzozowej alei nagie gałęzie wyciągały się
do nieba, zaledwie odrobinę ciemniejsze niż ten grudniowy wieczór,
wieczór poprzedzający wigilię świąt Bożego Narodzenia. Na okrągłym
gazonie naprzeciwko schodów, nad którymi rozpościerał się daszek
wsparty na kolumienkach, jakieś krzewy rosły tak gęsto jak w lesie.
Latem wyglądało to pięknie, lecz teraz Mattias nie miał czasu się
zastanawiać nad urokami pańskiej siedziby.
W ogromnym, wspaniałym dworze świeciło się w wielu oknach, lecz
widać było, że państwa nie ma w domu. Wielkie sale pogrążyły się w
ciemności.
Mattias strząsnął śnieg z butów jeszcze na schodach, nim otworzył
ciężkie drzwi i wszedł do środka. Miał dostatecznie dużo szacunku dla
dyrektora i tego domostwa, by o tym pamiętać. Gdy jednak znalazł się już
w środku,



background image

ze skrzydła dla służby dotarły do niego odgłosy, które prędko przekonały
go, że Liisa nie przesadzała.
Słychać było przekleństwa, i po norwesku, i po rosyjsku. Dobiegały też
kobiece głosy, które prosiły i błagały, a za chwilę przeklinały tak jak
mężczyźni. Towarzyszyły temu głuche uderzenia ciał o ścianę i podłogę.
Mattias nie przyglądał się ani jedwabnym tapetom, ani żyrandolom
rodem jakby z baśni, ani też złotym amor-kom wieńczącym tralki przy
schodach. Kierując się za odgłosami, szedł pogrążonymi w półmroku
korytarzami, momentami podbiegał i mało się nie potknął o walczących,
tak nagle okazało się, że dotarł we właściwe miejsce. Ujrzał przed sobą
plątaninę rąk i nóg, błysnęła stal.
W końcu korytarza, koło półotwartych drzwi stała kobieta ubrana prawie
w samą koszulę. Twarz miała bielszą niż do połowy rozsznurowana
bielizna, tyle zdążył zauważyć Mattias.
Ostrożnie podszedł do zmagających się ludzi. Błysnęły ostrza dwóch
noży. Mężczyźni mieli twarze wykrzywione złością. Przemawianie do
nich na nic by się nie zdało, Mattias wiedział, że i tak by go nie usłyszeli.
Po prostu nic do nich nie docierało. Był zdania, że nie słyszeli również
krzyku Diny, a przecież jej wrzaski dobiegły go jeszcze w alei
prowadzącej do The House.
Aleksander był w jego wieku. Pojawił się wraz z grupą innych Rosjan
ostatniej jesieni i choć żaden z nich nie ukrywał, że nie ma zbyt wielkiego
doświadczenia w pracy w kopalni, pozwolono im zostać. Przynajmniej na
ich zapał do pracy nikt nie mógł powiedzieć złego słowa.
Rosjanin był niższy od Mattiasa. Nie dorównywał też wzrostem
Magnusowi, lecz zdecydowanie przewyższał go siłą mięśni i Magnus
wyłącznie dzięki własnemu zacietrzewieniu nie został pokonany od razu.
Ubrany był w czerń jak na nabożeństwo, lecz słowa wychodzące z jego
ust raczej nie nadawały się do powtórzenia ani w niedzielę, ani tym
bardziej w Boże Narodzenie.

background image

...powinien być u Rozy, pomóc jej uporać się z pracami, które należało
wykonać wieczorem w małą wigilię...
Magnus zacisnął prawą dłoń na rękojeści swojego noża, lecz Rosjanin
utrzymywał go na odległość wyciągniętej ręki, usiłując jednocześnie
uderzyć własnym nożem. Magnus lewą ręką ściskał prawy nadgarstek
Aleksandra. Mattias domyślał się, że Magnus próbuje złamać Rosjani-
nowi rękę. Aleksander trzymał swój nóż wysoko, gotów do zadania ciosu,
gdyby tylko udało mu się przysunąć dostatecznie blisko, Magnus
natomiast tak, jakby chciał coś ukroić.
Mattias nie wiedział, co było lepsze. On sam nigdy podczas bójki nie
sięgnął po nóż. Nigdy też nie przekroczył wyznaczonej sobie granicy.
- Zrób coś! - krzyknęła Dina.
Te słowa przeniknęły do jego myśli, już w nich tkwiły. A może tylko
wyobraził sobie, że krzyknęła. Okrzyk taki doskonale pasował do obrazu,
w który wkroczył.
Korytarz, częściowo tylko oświetlony lampami umieszczonymi na
ścianach po obu stronach, był pogrążony w półmroku. Tu, w skrzydle dla
służby, odległości pomiędzy lampami były większe aniżeli u państwa,
służący mieli tu bowiem jedynie spać. Podłoga była drewniana, nie
osłaniały jej żadne dywany czy chodniki i dlatego odgłosy bójki niosły się
po całym budynku. Walczący rzucali się od jednej ściany pod drugą.
Było to doprawdy niezwykłe przedstawienie.
Aleksander walczył w zszarzałej, wełnianej bluzie, niedbale wsuniętej w
spodnie, szelki wisiały mu z tyłu, głośno chłoszcząc podłogę i ściany za
każdym razem, gdy Ma gnus wkładał więcej siły w swoje pchnięcia.
Magnus natomiast ubrany był w samodziałowe spodnie i kurtkę, w
najlepszy strój, jaki miał. Wyglądał jak kaznodzieja. Nogami w długich,
skórzanych butach z okuciami wymierzał kopniaki w łydki Aleksandra.
Rosjanin był bosy i chociaż nie stanowił dla Magnusa większego
zagrożenia, to jednak



background image

okazał się zwinniejszy. Aleksandrowi łatwiej było uniknąć dzikich
ataków ciężkich butów z noskami okutymi żelazem, nie mógł natomiast
wymierzyć kopniaka przeciwnikowi, musiał odwołać się do noża. Mattias
ocenił ich możliwości.
Skakać pomiędzy nich byłoby szaleństwem, jakby proszeniem się o to, by
obaj zaatakowali go jednocześnie. Zdaniem Mattiasa walczący nie
zdawali sobie sprawy z tego, co dzieje się wokół nich.
Widzieli jedynie siebie.
Zapewne mieli świadomość, że Dina również jest gdzieś w korytarzu,
lecz także jej obecność nie miała dla nich żadnego znaczenia. Walczyli
zażarcie, to była walka na śmierć i życie.
Mattias machnięciem ręki kazał Dinie wejść do swojego pokoju.
Odetchnął z pewną ulgą, gdy usłyszał trzask zamka w drzwiach, zgrzyt
obracanego w nim klucza. Przynajmniej o nią nie musiał się martwić...
Łatwiej by było, gdyby nie mieli noży. Poradziłby sobie wtedy z
obydwoma. Poczuł na udzie stuknięcie pochwy od własnego noża.
Również Mattias nosił zawsze nóż, lecz nigdy nie używał go do walki z
ludźmi.
Blizna na policzku zapiekła...
Nie miał tak solidnych butów jak Magnus, ale wiedział, że wytrzyma
uderzenia żelaznych okuć w łydki. Z pewnością go nie powalą, może
zranią, ale takimi drobiazgami Roza będzie umiała się zająć. Roza
potrafiła obchodzić się z ranami.
...aż dziwne, jak wiele zdołał przemyśleć w ciągu tej jednej chwili,
trwającej ledwie tyle, by zaczerpnąć oddechu...
Mattias podjął decyzję. Ze wzrokiem wbitym w nóż Rosjanina ugiął
kolana. Wiedział, że musi dosięgnąć jego ręki. Aleksander znał go
jedynie z widzenia, Magnus natomiast sypiał w sąsiednim łóżku, można
więc było przynajmniej liczyć na to, że nawet oszołomiony bójką rozpo-
zna kolegę. Trzeba było mieć nadzieję, że Magnus zdoła

background image

się w czas opanować i nie rzuci się ani na Mattiasa, ani na Rosjanina.
Mattias zaczerpnął powietrza i skoczył pomiędzy walczących, starając się
mieć oko na oba noże.
Ręce Mattiasa zamknęły się na nadgarstku Rosjanina. Odchylił jego rękę
w tył i cal po calu zginał ją coraz mocniej. Czekał tylko, by ogorzała dłoń,
zaciśnięta na rękojeści, wreszcie się otworzyła. Czekał, aż palce się
wyprostują i nóż upadnie na podłogę, a on będzie mógł wreszcie puścić
tego człowieka, bo nie był przecież jego wrogiem.
Nieoczekiwanie jednak poczuł ostry ból przeszywający bark, kiedy zaś
spojrzał w lewo, z niedowierzaniem zobaczył przed sobą czubek noża.
Ta chwila nieuwagi wystarczyła, by zwolnił uścisk. Rosjanin wyrwał mu
się z krzykiem dobywającym się z głębi gardła. Podskoczył ku
Mattiasowi, ostrze jego noża przejechało przez ramię Mattiasa, błysnęło i
zniknęło z pola widzenia. Mattias mógł jedynie zgadywać, że Aleksander
zaatakował teraz Magnusa. Jednak w chwilę później poczuł kolejne
szarpnięcie w barku, zakręciło mu się w głowie, zaczął zapadać się,
porwany jakimś wirem bez dna, i wtedy zrozumiał, że to Magnus
wyciągnął nóż z jego ciała...
- Do czarta, co wy wyprawiacie! - rozległ się jasny głos Rozy
Samuelsdatter.
Tych kilka słów wystarczyło, by Rosjanin zamarł w pół ruchu. Potem
opuścił rękę trzymającą nóż. Palce nie zaciskały się już na rękojeści tak
kurczowo. Magnus jednak nie zdołał utrzymać równowagi, poleciał w
stronę Aleksandra, a jego nóż wbił się w brzuch Rosjanina, który nie
spodziewał się już ataku. W krzyku rannego słychać było przede
wszystkim zdumienie.
- Puść nóż, Magnus! - nakazała Roza.
Jej głos wciąż brzmiał nieskończenie spokojnie. Niemal przerażająco
spokojnie, zwłaszcza że wokół niej rozgrywały się tak okropne sceny.
Na środku korytarza leżał nieprzytomny Mattias.


background image

Wcześniej prawą ręką usiłował sięgnąć do lewego barku, lecz nie zdążył
dotknąć rany, z której tryskała krew, barwiąc na czerwono jego kurtkę i z
przodu, i z tyłu. Spływała też czerwienią na jasną, drewnianą podłogę.
O ścianę z lewej opierał się Magnus. Dyszał ciężko, na jego twarzy
malowało się osłupienie. Wydawało się, że dopiero teraz zobaczył to, co
miał przed sobą. Jak gdyby dopiero teraz dotarło do niego, co się tak
naprawdę stało. W dużej mierze sam był za to odpowiedzialny. Z lewej
ręki ciekła mu krew.
Pod ścianą z prawej stał Aleksander. Wypuścił z ręki nóż. Leżał przy jego
bosych stopach jak martwy owad. Rosjanin obie ręce przyciskał do rany
w brzuchu. Okrągła czerwona plama na wełnianej koszuli robiła się coraz
większa, rozchodziła się jak kręgi na wodzie. Twarz pod jasną grzywką
była bardzo blada. Rosjanin wyglądał tak, jakby nie wierzył w to, co się
stało. Jak gdyby przebudził się z długiego snu i nie mógł pojąć, gdy
otworzył oczy, że to, co działo się we śnie, rozegrało się również w
rzeczywistości.
Nóż Magnusa upadł na podłogę. Rękojeść uderzyła głucho o deski.
- To już koniec - oświadczył Magnus zachrypniętym głosem i osunął się
na kolana, chowając twarz w dłoniach.
- Rzeczywiście, można tak powiedzieć - stwierdziła Roza i wyminęła go,
nie poświęcając mu nawet spojrzenia. Przykucnęła przy Mattiasie.
Sprawnymi palcami rozpięła mu kurtkę. Ręka nawet jej nie drgnęła.
Każdy, kto by ją ujrzał w tej chwili, bez trudu by uwierzył, że jest
pozbawiona wszelkich uczuć.
On krwawi tak, że się o niego boję. Jest strasznie blady. Ręce mam mokre
od jego krwi i takie czerwone. Naciskam tę ranę o równych brzegach, a
gdy próbuję go podnieść, krew spływa również na tę rękę, którą trzymam
pod jego plecami. Omiatam spojrzeniem Magnusa, ale on na mnie nie
patrzy. Gdy tylko usiłuję pochwycić jego spojrzenie,

background image

umyka oczyma. Ale on wie, on również to wie, że Mattias pomiędzy
ścięgnami karku a ramieniem ma ranę zadaną nożem. I pozycja, w jakiej
Mattias leży, świadczy o tym, że to Magnus musiał zadać mu ten cios. Ja
to wiem, ponieważ to widzę. A Magnus wie, że widzę to i rozumiem.
Dlatego między nami nie pada ani jedno słowo. Boję się o Mattiasa, lecz
wygląda na to, że ten Rosjanin jest jeszcze ciężej ranny. Chyba gorzej z
nim niż z Mattiasem i powinnam raczej zrobić coś dla niego. Jeśli w ogóle
potrafię...
Ale nie mogę zostawić Mattiasa, bo on ciągle krwawi. Mamroczę jego
imię. Usta mam suche. Niemal zlepione. Dolna warga pęka mi, gdy
otwieram usta i formuję dźwięki jego imienia. Wypowiadam je
półgłosem.
Uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, kiedy on się urodził, i przez to
jeszcze bardziej się boję, bo powinnam to wiedzieć. Muszę znać datę jego
urodzenia, żeby użyć zaklęć babki Lei, a niczemu innemu nie ufam. Gdy
chodzi o Mattiasa, nie ufam temu, co jest we mnie. Mimo to wypowiadam
te wersy, których babka nauczyła mnie na pamięć, na długo nim zaczęłam
się domyślać, iż w ogóle posiadam jakiś dar, którym mogę
rozporządzać...
- ...Nie płyń, krwi, skrzepnij, krwi, jak woda zastygła przed Noem! Nie
płyń, krwi, ustań, krwi, jak Jezus stał w Jordanie!
Roza mówiła ściszonym głosem, ledwie odrobinę mocniejszym niż szept.
Raz po raz powtarzała te same słowa. Za każdym razem, gdy odmówiła
wers, wypowiadała imię Mattiasa. Ogromnie przy tym żałowała, że nie
zna jego daty urodzenia. Powinna to wiedzieć, żeby wszystko mogło się
udać!
- Kiedy on się urodził? - spytała nagle, wbijając wzrok w Magnusa.







background image

Magnus, siedzący pod ścianą, drgnął.
- Magnus - powtórzyła Roza. - Kiedy Mattias się urodził?
Magnus pokręcił głową.
Roza przyłożyła ręce do rany Mattiasa. Przyciskała dłonie pod koszulą do
nagiej, lepkiej, zakrwawionej skóry.
- Ustań, krwi! - poprosiła z mocą. W głosie zabrzmiała niemal złość. -
Skrzepnij, krwi!
Schyliła głowę i wyszeptała pobielałymi wargami:
- Stań, krwi, tak jak Jezus stał w piekle! Krew nie przestawała płynąć.
Roza nabrała oddechu.
- Niech ta krew stanie w imię tych, co są w niebiosach.
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Jak Bóg zatrzymał rzekę Jordan,
tak ta krew ma przestać płynąć, w imię tych, co są w niebiosach, w imię
Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Roza na moment umilkła i jeszcze mocniej przycisnęła ręce do rany, a
potem zaczęła odmawiać „Ojcze nasz". Modląc się, przymknęła oczy, nie
miała siły patrzeć na Mattiasa i być może doznać rozczarowania, być
może zobaczyć, że krew wciąż cieknie...
Ręce miała tak mokre od krwi, że nie poczuła, kiedy strumień stał się
słabszy. Dalej zaciskała oczy.
- Mattias z tego wyjdzie - odezwał się Magnus po chwili, która zdawała
się wiecznością. - Zajmij się teraz Rosjaninem. Nie wygląda najlepiej...
Roza ośmieliła się otworzyć oczy. Delikatnie zsunęła ciało Mattiasa ze
swoich kolan na podłogę. Wyciągnęła rękę spod jego barku, a gdy już
leżał, delikatnie odjęła od niego również drugą rękę. Obie dłonie miała
zakrwawione, ale Mattias wciąż oddychał. Serce waliło jej jak osza-

background image

lale. Musiała spojrzeć na ranę. Musiała obrzucić ją spojrzeniem. Ziała
otwarta różowymi brzegami niczym usta pozbawione warg. Lecz krew
już z niej nie tryskała.
Nie sączyła się nawet po kropelce.
Roza poczuła zdumienie ogarniające całe ciało. Popatrzyła na swoje
dłonie, a potem, drżąc, wstała. Kolana jej się trzęsły. Prędko obróciła się
do Rosjanina. Siedział pod ścianą z rękami przyciśniętymi do rany w
brzuchu. Szarobiała koszula nasiąkła krwią na całym przodzie.
Poświęciła tyle czasu Mattiasowi...
Powinna była zacząć od Rosjanina...
Roza dała krok ponad ciałem Mattiasa, starając się nie myśleć o tym, że
on wciąż jest nieprzytomny. Powinien już odzyskać świadomość. Ale
przestał wreszcie krwawić i oddychał, wciąż jeszcze żył...
Rosjanin przewrócił oczami, zobaczył ją i na jej widok drgnął
przestraszony. Sprawiał wrażenie, jakby próbował przeniknąć przez
ścianę, byle tylko się od niej oddalić.
Roza nie wzięła sobie tego do serca. Przyzwyczaiła się już, że obcy cofali
się przed nią, a ten człowiek miał wszelkie powody, by bać się
nieznajomych.
- Siedź spokojnie, ty wariacie! - powiedziała Roza najłagodniejszym
głosem. - Spróbuję zakląć tę twoją krew, zanim całkiem wypłynie z
twojego grzesznego truchła, rozumiesz? - spytała.
Rosjanin pokręcił jasną głową. Jego szaroniebieskie spojrzenie
zmartwiało na widok strasznej, gruzłowatej twarzy, znajdującej się tak
blisko.
Roza przykucnęła, nie przejmując się za bardzo tym, że jej nie zrozumiał.
W takim stanie i tak niewiele by pojął, nawet gdyby znał język. Nie traciła
czasu na pytanie, czy bardzo cierpi. Wyraz jego twarzy mówił sam za
siebie. Grymas wykrzywił jego piękne oblicze do tego stopnia, że Rozie z
trudem mieściło się w głowie, iż Dina mogła słać za nim tęskne
spojrzenia. Ale przecież i Magnusowi


background image

poświęciła trochę czasu, przeleciało Rozie przez myśl, a to znaczy, że dla
tej dziewczyny liczy się nie tylko powierzchowność.
Roza popchnęła Rosjanina na podłogę tak, by leżał przed nią. Nie był w
stanie się jej opierać. Potem ujęła go za obie ręce, wręcz siłą musiała
odciągać je od rany. Wydawało się jednak, że Aleksander przynajmniej
rozumie jej poczynania i powód, dla którego przy nim jest, bo w końcu
jego ciało wyraźnie się rozluźniło. Roza podwinęła przesiąkniętą krwią
koszulę.
Ta rana była głęboka.
Nie znała pełnego imienia Rosjanina, nie wiedziała, kiedy się urodził, i
nie mogła liczyć na to, że zdoła wydobyć z niego rozsądną odpowiedź.
Nie wiedziała nawet, jakiego wyznania jest ten człowiek, ani czy w ogóle
wyznaje jakąś wiarę. Ufność mogła pokładać jedynie w zaklęciach.
Być może na Mattiasa podziałała wyłącznie jej własna moc, wcale nie
zaklęcia, lecz żadnej pewności mieć nie mogła. Nie mogła tego wiedzieć i
nie mogła aż tak bardzo wierzyć w siebie.
Odetchnęła głęboko kilka razy i pomyślała, że być może Rosjanina w
ogóle nie da się uratować, być może potrzebny mu lekarz, lecz nawet co
do tego nie było żadnej pewności. A poza wszystkim doktor zapewne
również był w Bossekop.
- Nie płyń, krwi, ustań, krwi,
tak jak ten, co buty czyścił.
W Wielki Piątek poszedł na ting
i złożył przysięgę.
Faus, Paus, Belzebub,
wykop swój grób, piekielny grób,
tam będziesz tkwił do sądnego dnia.
Odetchnęła głęboko również po wypowiedzeniu zaklęcia. Babka Lea
bardzo niechętnie nauczyła ją tych linijek

background image

wraz z innymi zaklęciami. Magicznymi słowami wolno się było
posługiwać jedynie w najtrudniejszych sytuacjach. Nie każdy mógł
wzywać ciemne moce, ale w przypadku tego Rosjanina Roza nie
wiedziała, jak inaczej zaradzić. Zwykle zaklęcia należało wykorzystywać
wtedy, gdy ten, kto krwawił, wcześniej osobiście przeklął, wzywając
diabla. Roza nie wiedziała, czy Rosjanin to zrobił. Nie rozumiała jego
języka i nie mogła go o to spytać. Zakładała jednak, że ludzie są ludźmi,
bez względu na to, skąd pochodzą, a gdyby któryś ze znajomych
mężczyzn krwawił tak jak ten, z pewnością by przeklinał.
Dla wszelkiej pewności Roza dodała jeszcze kolejne zaklęcie
przywołujące inne moce:
- Stań, krwi, jak prawdziwy Zbawiciel świata, Pan Jezus Chrystus, który
stanął w rzece Jordan, gdy przyjął chrzest od świętego Jana Chrzciciela.
Stań, krwi, w imię Ojca, Syna Bożego i Ducha Świętego.
Zamrugała powiekami. Z rany w brzuchu Rosjanina sączył się tylko
przezroczysty płyn. I znów Roza musiała spojrzeć na swoje dłonie. Nie
pojmowała, jak to możliwe, by były w stanie uczynić coś podobnego. Nie
rozumiała, skąd bierze się w nich ta obca moc, lecz akurat w tej chwili
ogromnie się cieszyła z jej posiadania.
Przez dłuższą chwilę w korytarzu panowała zupełna cisza. Potem Magnus
zaczął wzywać Dinę. Wśród ścian wąskiego korytarza zabrzmiało to jak
przeciągła pieśń.
- Dina!
Dziewczyna wyszła w bluzce zapiętej pod samą brodę, ale policzki jej
pałały i starała się odwracać oczy. Widać było wyraźnie, że bardzo
wstydzi się tego, co zaszło.
Liisa deptała Rozie po piętach. W półmroku stała za nią i była milczącym
świadkiem wszystkich wydarzeń. Teraz jej spódnica zaszeleściła po
podłodze. Również parę innych, zamkniętych dotychczas drzwi uchyliło
się i wy-


background image

jrzały zza nich przestraszone, dziewczęce twarze. Służące, które
wcześniej pochowały się w swoich pokoikach, teraz ośmieliły się z nich
wychylić.
Roza nie przejmowała się nikim. Stała wśród mężczyzn i miała na rękach
ich krew, która ściekała jej z palców na podłogę, lecz ona ledwie to
dostrzegała. Szukała wzrokiem, aż znalazła piwne spojrzenie Diny.
- Tu trzeba szyć - oznajmiła krótko. - Masz mocną nitkę? Będę też
potrzebowała lepszego światła.
- W kuchni jest jasno - wtrąciła się Liisa.
- Nie mogę ich przenieść - odparła ostro Roza. Była zmęczona i
roztrzęsiona. Ogarniała ją jakaś słabość, rozchodząca się powoli aż po
koniuszki palców. Musiała jak najszybciej zrobić to, co należało, nim
ogarnie ją całkowity paraliż.
- Przynieście światło! - powiedziała Dina władczym głosem, który być
może wyjaśniał co nieco, dlaczego mężczyźni walczyli o jej łaski,
posługując się nożem.
Dina nie wypadła sroce spod ogona.
Magnus wyglądał, jakby sam chciał wziąć nogi za pas, lecz obie, i Roza, i
Dina, przytrzymały go wzrokiem, nie pozwalając mu ruszyć się z miejsca.
- Zostaniesz tutaj! - oświadczyła Roza sucho. Dziewczyny przyniosły
lampy ze swoich pokoików.
Ustawiły je pod ścianą w pobliżu Aleksandra i Mattiasa. Płomienie
podkręciły najbardziej, jak się tylko dało, ciasny korytarz wyglądał
niczym oświetlony na święta. Dina przyniosła szpulkę grubych, czarnych
nici i grubą igłę, którą wręczyła Rozie.
- Robiłaś to już kiedyś? - spytała.
- Czy szyłam?
- Tak, czy szyłaś.
Roza przytaknęła. Miała ochotę dodać, że za każdym razem było jej to
równie wstrętne, lecz się wstrzymała. To nie czas na zwyczajne babskie
pogaduszki przy kawie.

background image

- Wódka - powiedziała krótko, nawlekając igłę. - W tym domu znajdzie
się chyba trochę wódki?
Dina musiała mocno potrząsnąć Magnusem, żeby oddał jej piersiówkę,
którą nosił w wewnętrznej kieszeni. Ale na dnie został ledwie mizerny
łyk.
- Państwo mają trochę wódki w salonie - powiedziała Liisa i zaraz
zniknęła.
Na twarzy Diny nie było żadnego wyrazu, gdy siadała za Rosjaninem i
układała sobie jego głowę na kolanach. Nie patrzyła na niego, nie
odrywała wzroku od Rozy.
- Może powinnam przytrzymać go za ręce?
- Zostań, gdzie jesteś - uznała Roza. - Przypuszczam, że do każdej ręki
trzeba jednej osoby. To nie będzie ani trochę przyjemne, a w dodatku rana
jest duża.
Nie powiedziała, że być może w ogóle nie powinna go zszywać. Być
może odniósł obrażenia wewnątrz ciała. Ten człowiek potrzebował
lekarza, ale w Kaf jorden lekarza nie było. A gdyby nawet przyszedł, to za
nim - wszak rana została zadana nożem - zjawiłby się również lensman, a
to mogłoby mieć przykre konsekwencje i dla Magnusa, i dla Mattiasa, a
być może również dla Diny.
Dina kazała pozostałym służącym usiąść na rękach Rosjanina. Zrobiły,
jak im kazano, lecz mimo całej powagi sytuacji z trudem tłumiły chichot.
Rosjanin wśród jęków zadawał pytania w dziwacznej mieszaninie
szwedzkiego, rosyjskiego i norweskiego, lecz Dina chyba go zrozumiała,
bo odpowiedziała coś ściszonym głosem. Gładziła go po włosach i czole,
przemawiała spokojnie.
Roza polała ranę wódką, Rosjanin zwinął się z bólu. A ona, korzystając z
tego, że on i tak bardzo cierpi, wbiła igłę w ciało tuż przy brzegu rany.
Ręce miała spokojne. Zawiązała pierwszy szew i obcięła nitkę.
Potem zrobiła kolejne.
Rosjanin krzyczał aż do ósmego szwu. Dopiero wtedy zemdlał. Rozie
było wszystko jedno, ale od jego krzyków przynajmniej Mattias się
przecknął. Nie bacząc na przej-

background image

mujący ból, przesunął się pod ścianę do Magnusa i nie spuszczał wzroku
z rąk Rozy, zszywającej ranę Rosjanina. Wiedział, że jest następny w
kolejce.
Nie musieli o tym ze sobą rozmawiać. Mattias sam wyjął z rąk Liisy
butelkę z koniakiem i wziął głęboki łyk. A potem sam, uśmiechając się
krzywo, polał ranę z przodu.
- Mnie nikt nie musi trzymać - oświadczył, gdy dziewczęta z wielkim
zapałem rzuciły się, by i jego unieruchomić.
Roza uniosła tylko prawą brew, ale nic nie powiedziała. Mattias objął ją
ręką w pasie, gdy uklękła przy nim z gotową igłą. Ścisnął ją mocno, gdy
wbiła mu igłę w ciało, ale zdołał powstrzymać się od krzyku. Nie
krzyczał, gdy szyła go od przodu i od tyłu, ale pot wprost się z niego lał. A
kiedy po zabiegu próbował podnieść się na nogi, zakręciło mu się w
głowie, nie mógł wstać.
W kąciku ust Rozy wciąż igrał uśmieszek.
- Chyba musisz tu zostać, Mattiasie - powiedziała. -Dzisiejszej nocy w
The House będzie bardzo tłoczno!
Włożyła szpulkę ze starannie wpiętą w nią igłą w ręce Diny i odeszła,
nawet się nie oglądając.


Rozdział 3
- Ja tego nie chciałem!
Magnus stał przy samych drzwiach i najchętniej wcale by nie patrzył na
osłabionego Mattiasa, leżącego w łóżku, które odstąpiła mu jedna ze
służących. Dziewczęta przy wtórze głośnego chichotu pokładły się po
dwie tak, żeby zarówno Mattias, jak i Aleksander mogli przynajmniej
przez kilka godzin odpocząć w prawdziwym łóżku. Rosjaninowi
potrzebna była cała noc albo i więcej. Musieli zanieść go do ciasnego
alkierza. Mattias natomiast doszedł

background image

do łóżka o własnych siłach, lecz osłabł przy tym tak bardzo, że w pewnej
chwili miał wrażenie, iż podłoga sama podnosi mu się do oczu.
- Przysięgam, nie wiedziałem, że to ciebie uderzam! Magnus zdążył
powtórzyć to już kilka razy, a Mattias
słuchał go i nie słuchał. Starszy kolega przyszedł do niego, gdy tylko
opatrzono mu zranioną rękę, ale w porównaniu z obrażeniami Mattiasa i
Rosjanina jego rana zupełnie się nie liczyła.
- Nigdy w świecie nie zaatakowałbym kolegi!
Mattias podciągnął kąciki ust, udając uśmiech. W barku bolało go
nieludzko. Bolał go również kark i plecy, a nawet gdzieś ponad uchem z
tej strony, z której został zraniony. Zastanawiał się, jakie cierpienie
musiałby znieść, gdyby spróbował się roześmiać.
Starczyło mu wyobraźni na tyle, by nie podejmować takich prób.
- Czy dlatego, że nigdy nie chciałbyś zmniejszenia zarobków brygady? -
spytał, krzywiąc się.
Magnus odczytał ten grymas jako uśmiech i wyglądał teraz tak, jakby
odczuł pewną ulgę. Jak gdyby doczekał się odpuszczenia grzechów i
mógł stąd odejść jako nowy człowiek.
- Nigdy, przyjacielu - oświadczył.
- Nie powinieneś był rzucać się na niego z nożem - powiedział Mattias.
Magnus pod jego spojrzeniem pobladł.
- Wpadłem w złość - odparł. - W piekielną złość. Nie wiem, co mnie
ugryzło. Nagle w oczach mi poczerniało. On przyszedł tutaj, wiedziałem,
że wybrał się do niej. Wiedziałem, że idzie do Diny. Wcześniej
widywałem ich razem. I ona już mnie nie chciała. Śmiała mi się w twarz i
mówiła, że niczego mi nie obiecywała. Powtarzała, że dostałem już to, za
co zapłaciłem. Wiesz, jak to bywa, Mat-tiasie. W oczach mi pociemniało,
jak zobaczyłem, że ten Rosjanin tu idzie. Poszedłem za nim. Głupio
zrobiłem, ale




background image

tak się stało. Baby potrafią namieszać człowiekowi w głowie. Wiesz, jak
to jest, prawda?
- Nie wiem - odparł Mattias i zamknął oczy.
Nie chciał dłużej patrzeć na Magnusa. Nie chciał wysłuchiwać jego
tłumaczeń, chociaż byli kolegami.
- Nie, Magnus, nie wiem, jak to jest.
Magnus niewiele więcej mógł na to powiedzieć. Nie mógł inaczej prosić
o wybaczenie, nie poniżając się przy tym, a na to był już za stary. Mattias
ze swej strony nie chciał odgrywać wobec niego roli litościwego i
wielkodusznego, to by tylko popsuło stosunki między nimi. Jeden stałby
się nagle większy od drugiego, a ten drugi tym samym mniejszy. To by
było złe, nieprawdziwe. Poza tym nadchodziło Boże Narodzenie. Pora
wzajemnych wybaczeń.
- Jak na razie masz wiele szczęścia, Magnusie - powiedział Mattias tylko.
- Oby na tym się skończyło!
- On wciąż jeszcze może umrzeć - zauważył Magnus.
- Roza poszła. Widocznie uważała, że wszystko jest w porządku.
- Zatrzymała krew, odmówiła zaklęcia i zeszyła go. -W głosie Magnusa
dało się rozpoznać zmęczenie. - Ja to wszystko widziałem i słyszałem.
Nie było w tym nic, czego nie widziałbym i nie słyszał wcześniej.
Oglądałem znachorów i mądre babki w każdym zakątku i nad każdą od-
nogą fiordu, którą mijałem w podróży. Jeśli coś się dzieje w środku, oni
nigdy nie potrafią temu zaradzić. Nie wierzę, żeby Roza potrafiła więcej
niż oni, Mattias. Przykro mi tak mówić, jeśli sądziłeś, że sypiasz z
czarownicą. Ona ma świetną pamięć i szybko się uczy, ale nic więcej nie
ma. Po mojemu ten Rosjanin wciąż jeszcze może umrzeć.
Mattias westchnął. Chciał, żeby kolega już sobie poszedł. Obrażenia
rwały i szarpały, czuł się słabo, miał mdłości. Prawdę powiedziawszy, bał
się, że w rany wda się zakażenie. Również on nie uważał Rozy za
czarownicę, a choroba była w tej chwili czymś, czego najmniej po-
trzebował.

background image

- Jeśli on umrze, będę musiał się zgłosić - ciągnął Magnus. - Wtedy ty
pokierujesz brygadą, Mattias.
- Nie bardzo będzie czym kierować - stwierdził Mattias. - Idź już. I dobrze
zabezpiecz pochwę od noża. Zakorkuj jak butelkę i zapomnij, że w ogóle
masz nóż!
Mattias z wysiłkiem odwrócił się do ściany. Nie było to ani trochę proste,
lecz przynajmniej dał Magnusowi do zrozumienia, że naprawdę powinien
odejść.
Niezbyt długo pozwolono mu zostać samemu. Pojął, że zawiasy w tej
części domu dobrze naoliwiono, bo usłyszał zaledwie leciutki trzask
zamka, kiedy zamknęły się drzwi. Poza tym wejściu Diny nie towarzyszył
żaden inny odgłos.
Usiadła na brzegu łóżka.
- Poszedł - powiedziała z lekkim westchnieniem. -Mógł go zabić, gdybyś
ty nie przybiegł. Obaj mogliby się pozabijać. Bardzo ci dziękuję!
-Nie mnie dziękuj - mruknął Mattias. - Tylko Liisie. To jej należą się
podziękowania. To ona miała dość rozumu, by sprowadzić pomoc...
Chłodna ręka dotknęła jego czoła, odgarnęła do tyłu mokre od potu
włosy. Mattias zdawał sobie sprawę, że są za długie, ale nosił je takie jak
chciał. Sam był sobie panem. Nikt mu nie będzie mówił, jak ma żyć, a już
na pewno jaką powinien nosić fryzurę.
Dina miała smukłe, długie palce. Wąskie dłonie. Twarz też miała
szczupłą, może odrobinę zbyt pociągłą, lecz w piwnych oczach widać
było wiele ciepła. Usta może nieco zbyt małe, drobne zęby jak perełki na
sznurku, gdy się uśmiechała. Ale patrzyło się na nią bez przykrości.
- A co z tym Rosjaninem? - spytał, gdy nie przestawała gładzić go po
czole. Nie wiedział, czy ma poprosić, żeby przestała. Nie wiedział, czy
chce, żeby przestała. Ten jej dotyk budził w nim mieszane uczucia. Był
zbyt zmęczony, by stwierdzić, które dominuje, które odbija się w nim
najgłośniejszym echem.


background image

- Z Aleksandrem? - westchnęła Dina. - Leży w gorączce, zlany potem. I
mówi coś po rosyjsku, ale rana nie krwawi. Cieknie z niej coś żółtego,
rzadkiego jak woda. On krzyczy...
Mattias go słyszał.
- Ale nie kaszle krwią - ciągnęła Dina. - Nie wypluwa krwi, być może
więc nie jest aż tak źle, jak wyglądało. Byłam przekonana, że wyzionie
ducha. Od ciosu nożem w brzuch się umiera. Myślałam już, że i ty nie
żyjesz. Wyobrażałam już sobie wszystko, co będę musiała wyjaśniać
Anglikom, kiedy wrócą świętować Boże Narodzenie. Krew w
korytarzach i wynoszone stąd trupy. Równie dobrze mogłabym sama
popłynąć do Anglii pierwszym lepszym statkiem. Do Anglii albo do
Rosji, w zależności od tego, dokąd zmierzałby ten pierwszy.
- Jeszcze nie umarliśmy - szepnął Mattias i otworzył oczy. - Żaden z nas!
- Roza Samuelsdatter to piekielna kobieta! - stwierdziła Dina, w jej głosie
słychać było wyraźnie podziw. - Ręka nawet jej nie drgnęła, jak was
szyła. Nigdy w życiu nie widziałam, żeby ktoś tak obchodził się z igłą. A
przecież służę angielskim paniom, które tak pięknie haftują. Nigdy jednak
nie widziałam, żeby ktokolwiek z taką pewnością zajmował się robótką
jak Roza dziś wieczorem przy tym marnym świetle w korytarzu -
zażartowała gorzko.
Mattias musiał się uśmiechnąć, widząc oczyma wyobraźni obrazy, które
Dina przed nim malowała. Cieszył się, że Dina tak pięknie mówi o Rozie.
Przecież ludzie rzadko miewali dla niej dobre słowo. A jeszcze rzadziej
padały z ust kobiety. Żałował, że Roza sama nie może tego usłyszeć.
- I taka jest zazdrosna - dodała Dina z niemal identycznym żarem w
głosie. - Nigdy nie widziałam tyle lodu w zaledwie jednym spojrzeniu.
Sama bym nie umiała tak spojrzeć, i to żebym nie wiem jak się starała.
- Zazdrosna? - powtórzył Mattias przekonany, że na

background image

chwilę stracił przytomność albo że się przesłyszał. Przecież wydawało
mu się, że Dina twierdzi, iż Roza jest zazdrosna.
- Tak, zazdrosna - zaśmiała się Dina wesoło. - Miałam wrażenie, jak
gdyby nagle ściana się przewróciła, a do środka wtargnął nocny mróz,
gdy przed wyjściem omiotła mnie spojrzeniem. - Westchnęła i
przyciągnęła ręce do siebie. - Ale i z ciebie też prawdziwy mężczyzna,
Mattia-sie Mattiassenie. Gdybyś był moim chłopem, to nie wiem, czy
bym ci pozwoliła nocować pod tym samym dachem, co cała gromada
pozbawionych sumienia dziewczyn z The House!
Mattias teraz naprawdę poczuł, jak wielki ból sprawia mu śmiech.
-Ja nie jestem jej chłopem! - powiedział, żałując, że nie jest w stanie
mocniej zapewnić Dinę o tym, jak bardzo się myli. Wszystko to tylko jej
się przywidziało!
- Ty może o tym nie wiesz - stwierdziła Dina, wzruszając ramionami. -
Ale Roza Samuelsdatter uważa cię za swego.
Wstała i popatrzyła na niego z uśmiechem.
- Boję się dłużej tu siedzieć - zażartowała - bo widziałam, do czego ona
jest zdolna. Jak będzie ci czegoś trzeba, to nas zawołaj. Ale chyba
najlepiej zrobisz, jak spróbujesz prędko stanąć na nogi i dojść do tego
łóżka, w którym czeka na ciebie miejsce...
Mrugnęła znacząco i wyszła, zostawiając drzwi uchylone.
Roza nawet Olemu nie powiedziała, co się stało.
Ponieważ odwróciła się na pięcie i opuściła The House jak najśpieszniej,
ręce miała zakrwawione aż po łokcie. Zatrzymała się na schodach przed
głównym wejściem i popatrzyła na swoje dłonie, oświetlone słabym
światłem sączącym się przez szybki po obu stronach, i wybuchnęła
śmiechem.





background image

To było jak wyjęte wprost ze snu. Ciekawe, co Crowe i jego madame
powiedzieliby, gdyby ją teraz zobaczyli. I gdyby usłyszeli, co przed
chwilą wydarzyło się pod ich dachem.
Nikt im tego nie powie.
...jeśli wszystko dobrze się skończy...
...Nawet Rosjanin musi przeżyć...
Zeszła z The House nad morze. Uklękła nad brzegiem fiordu i zmyła
krew. Słona woda była lodowata, lecz Roza płukała ręce, dopóki prawie
nie straciła w nich czucia aż do łokci. Dopiero wtedy odwinęła rękawy
bluzki i swetra i, drżąc z zimna, skierowała się w drogę do Samuelsborg.
- Gdzie byłaś? - spytał ją brat, gdy znalazła się z powrotem w domu,
wnosząc ze sobą zapach morza i czegoś, czego Ole nie bardzo potrafił
nazwać.
- W Kopalni - odpowiedziała.
- Po co?
- Coś trzeba było załatwić - odparła Roza.
- A Mattias?
- On tu przecież nie mieszka, prawda? - odezwała się ostro. -
Przypuszczam, że jest w baraku, tam gdzie jego miejsce. Nie jestem jego
strażniczką.
- Myślałem, że będzie u nas w święta - powiedział Ole, ani trochę nie
chcąc ustąpić.
- Nic nie poradzę na to, co sobie myślisz.
- Pokłóciłaś się z Mattiasem, i to w małą wigilię, Rozo? Czy ty w ogóle
nie masz serca, dziewczyno? Możesz się z nim kłócić i droczyć każdego
dnia w roku, ale nie podoba mi się, że robisz to akurat w święta! Co ten
biedaczysko teraz pocznie? Pójdzie pić z innymi? Co to będą dla niego za
święta? Czy ty w ogóle nie masz sumienia, Rozo?
- Nie pokłóciłam się z Mattiasem - prychnęła ze złością ze środka izby. -
A jeśli już o niego chodzi, to jest bardziej dorosły i starszy od ciebie. Z
całą pewnością więc wie, czym ma wypełnić świąteczne dni. Nie
będziemy o tym decydować ani ja, ani ty, Ole Samuelsen!

background image

Brat wreszcie się poddał, podnosząc ręce do góry. Wnętrze dłoni
pokojowo skierował w jej stronę. W głębi ducha pomyślał, że tym razem
nieporozumienie musiało być naprawdę poważne, i mógł jedynie
zastanawiać się, jak Mattias zamierza ułagodzić Rozę.
Słyszał, że siostra szuka czegoś w kufrze z ubraniem, i gwałtownie
zapragnął móc widzieć. Coś się stało. Coś takiego, przez co Roza musiała
się przebrać.
- Kładziesz się już? - spytał niewinnie. - Może oporządziłaś oborę, zanim
wróciłaś?
Roza nie odpowiedziała, ale Ole słyszał, że się przebiera. Właściwie
całkiem, łącznie z bielizną. Nie chciał przy tym wierzyć, że Mattias
poważył się na coś niesłychanego, że poszarpał na niej ubranie. Mattias
nie musiał brać siłą tego, co mógł dostać bez proszenia.
Roza niczego nie tłumaczyła.
Ugotowała zupę i zaniosła ją ojcu. Drzwi zostały uchylone, Ole słyszał
więc, o czym rozmawiali. Również ojciec dopytywał się, gdzie była tak
długo, a Roza odpowiadała mu tym samym tonem. Oświadczyła, że
musiała iść do Kopalni coś załatwić.
Ojciec nie wspomniał, że Roza wygląda inaczej niż zwykle, a więc nie
mogło to być nic takiego, stwierdził Ole. Był jednak pewien, że ojciec
czegoś nię zauważył.
On by to dostrzegł i zrozumiał!
...a był jedyną osobą, która nie mogła tego zrobić...
Roza nalała zupy sobie i bratu. W milczeniu zjedli ją w kuchni,
nasłuchując odgłosów z alkierza. Ojciec już zasnął, wcześniej z
wysiłkiem odczytał fragment norweskiej Biblii, pozostałej po Nannie. Na
głos, tak jak zwykł robić co wieczór. Jak gdyby chciał mieć pewność, że
to czy inne słowo boże spadnie również na jego zbłąkane dzieci. Potem
łóżko zatrzeszczało, gdy odwracał się z trudem, używając wyłącznie siły
rąk, a wreszcie, kiedy Roza i Ole wstrzymali oddech, zapadł w sen.
Słyszeli teraz jego nierówne jak zazwyczaj chrapanie.



background image

Taki swojski odgłos.
- Nie ma rosołu na mięsie ani sosu - powiedziała Roza. Ani ojciec, ani Ole
nie wspomnieli o tym przez cały wieczór.
- Jedzenia nie brakuje - zauważył brat.
- Ale to nie to samo...
Słowa zawisły między nimi w powietrzu.
- Babka Lea na pewno wszystko przyrządziła - ciągnęła Roza. - I rosół, i
sos. W całej kuchni u niej pachnie wywarem z mięsa, a chłopcy na
wyścigi pochłaniają najpierw gorący rosół, potem dostają dolewkę i na
pewno dość jest chleba, który można namoczyć...
- Nie dręcz się - poprosił Ole.
- Ale ty też myślałeś o rosole - wyrwało się Rozie. -Nie zaprzeczaj! Wiem
o tym, poznałam to po tobie! Widziałam to po ojcu...
- Oczywiście, że o tym myśleliśmy - przyznał Ole. -Oczywiście, że
myśleliśmy o mamie. Tak samo jak ty o niej myślisz. Ale niczego nie
możemy zmienić i właściwie to bez znaczenia, że nie wszystko jest jak
kiedyś. Dobrze, że są jakieś różnice. Nie chcę, żeby było tak jak wtedy,
gdy ona żyła. Nie powinniśmy robić wszystkiego tak samo jak ona. To
byłoby niesprawiedliwe wobec nas wszystkich.
- Nie będzie żadnych świąt! - uniosła się Roza. - Nie chcę, żeby były
święta!
Nakryła się swetrem i wyszła, rzucając jeszcze przez ramię kilka słów
wyjaśnienia o tym, że musi iść do obory nakarmić zwierzęta, bo zrobiło
się późno.
- Oczywiście, że będą święta - mruknął Ole do siebie. - Będą święta
niepodobne do żadnych innych świąt. Ciekaw jestem, jak je
zapamiętamy...
Po obrządku w oborze Roza wcześnie zarządziła spoczynek. Wyjęła
świecę Trzech Króli i postawiła ją w oknie, w miejscu, w którym stać
powinna, lecz jej nie zapaliła. Tylko ona widziała, że świeca się nie pali.
Ludzie i tak nie

background image

powiedzą o tym ojcu, a to, co gadali między sobą, Rozy nie obchodziło.
No a Ole niczego nie widział.
Chciała się nią radować sama. Chciała zapalić ją wcześniej w wigilijny
poranek, posiedzieć przed nią przez chwilę w nastroju uniesienia, a potem
wyjść na spotkanie świętom Bożego Narodzenia.
Roza myślała o pięknej, białej świecy z trzema ramionami. Wiedziała, że
ma się na co cieszyć. Że może liczyć na przyjemne uczucia.
To będzie coś, co powstrzyma ją od myślenia o matce. Coś, co
powstrzyma ją od myślenia o małej Synneve.
Nadeszła noc Bożego Narodzenia. Dom nad morzem był oświetlony.
Zimowe sztormy tego roku atakowały mocniej niż zazwyczaj.
Rybacy rozpoczęli już święta.
Wiatry od strony lodowatego morza nie świętowały. 2 domu nad
brzegiem rozległ się ochrypły dziecięcy płacz.
Maleńka, rudowłosa dziewczynka przyszła na ubogi zmarznięty świat.
Matka pokochała ją już w chwili, gdy wzięła dziecko w ramiona. To była
najtrudniejsza ze wszystkich ciąż. Przez trzy ostatnie miesiące chorowała.
Zrobiła się olbrzymia i bezkształtna, leżała w łóżku. Ale ludzie z wioski
pokazali, że nie są bez serca. Wszyscy ci, którzy wcześniej patrzyli na nią
spod oka, teraz okazywali jej więcej ciepła. Wspólnota przyjęła ją z
otwartymi ramionami.
Polubili ją, ponieważ jej potrzebowali.
Nie rozumieli jej, lecz się nią opiekowali. Ktoś musiał to robić, skoro jej
mąż ot, tak po prostu zniknął.
Ona twierdziła, że o niczym nie wie i że on na pewno wróci.
Ludzie sądzili o tym, co im się podobało. Ona nie wątpiła.







background image

Trzymała swą maleńką córeczkę w ramionach i wiedziała, że to dziecko
nie jest ani trochę do niej podobne.
Oczy dziewczynki będą zielone. Nos miała inny niż ona, lekko zadarty,
jak w rodzinie jej ojca.
Słusznie postąpiła, prosząc, by wyjechał.
- Damy sobie radę - szeptała w główkę dziecka. - Na pewno sobie
poradzimy. Twoje siostry, twój brat, ty i ja. Damy radę, skarbie. I nawet
się nie obejrzymy, jak nastanie jesień, a jesienią on wróci. Ten, do którego
jesteś tak bardzo podobna. Twój tatuś.
Nadała dziecku imię.
Dziecko miało zielone oczy, kontrastujące z ogniście rudymi włosami.
Dołeczki w policzkach i uśmiech ojca.
Matka zastanawiała się, czy jej mąż znienawidzi ją za to, że milczała.
Nie mogła jednak postąpić inaczej.
On nie wiedział, że ten rok wolności drogo kosztował.
Był wolny.
Ale miał wrócić.
Obudziła się ze snu z płaczem. Ręce miała ułożone tak, jak gdyby
obejmowała nimi nowo narodzone dziecko. W łydkach trzymał ją skurcz,
musiała je teraz prostować i przycisnąć stopy do poprzeczki w nogach
łóżka, aby przestały boleć. Była zlana potem i czuła ból w lędźwiach.
Jak gdyby właśnie urodziła...
Roza pogłaskała się po brzuchu. Czuła, że jest dokładnie taki sam jak
wtedy, gdy się kładła. Nie tak sprężysty jak przed urodzeniem Synneve,
ale też i nie obwisły.
Czuła to w każdym kawałeczku ciała. W każdym mięśniu i ścięgnie czuła
zmęczenie i ból. W ustach miała smak krwi, wargi obolałe, jak gdyby
gryzła je, wstrzymując się od krzyku. Palce jej zesztywniały, zdrętwiały,
jakby je zaciskała na brzegu łóżka lub splatała z bezsilności, kiedy
skurcze szarpały jej ciałem...
...gdy rodziła...

background image

Mattiasa obudził jej głos. Usiadł w obcym łóżku, a uczynił to tak
gwałtownie, że lewy bark przeszył mu ogień. Sięgnął do niego prawą
ręką, lecz to wcale nie zmniejszyło bólu.
Zdezorientowany rozejrzał się po pokoju, bardzo skromnym, prawie
pustym. Zobaczył zasłony z najtańszego materiału w kratkę. Znał się
trochę na materiałach, na ich cenach, nasłuchał się kobiet
rozprawiających o tym.
Wiedział, gdzie jest.
Właśnie dlatego tak dziwny był powód jego przebudzenia. Znajdował się
przecież w The House. Leżał w prostym łóżku jednej z tych
rozchichotanych dziewczyn służących u dyrektora. Patrzył na cztery gołe
ściany i na czarną noc za oknem. Drzwi prowadzące na wąski korytarz
były zamknięte.
Ktoś w regularnych odstępach czasu wchodził tu i zaglądał do niego.
Mattias czasami na poły się budził, ale niektóre z tych troskliwych wizyt z
całą pewnością przespał. Kilkakrotnie, kiedy udawał, że śpi, zaglądała do
niego Dina. Poznał jej zapach i jej kroki. Potem przyszła inna
dziewczyna. Mattias nie wiedział, która. Nie rozpoznałby ich, nawet
gdyby je zobaczył. Nie chciało mu się na nie patrzeć, w żadnej z nich nie
zauważył niczego szczególnego. Nie pamiętał nawet, jak wyglądała ta,
która powinna teraz leżeć w tym łóżku zamiast niego.
Tymczasem obudził go głos Rozy.
To było niemożliwe.
Roza wyszła stąd ogarnięta niemal złością. Dina twierdziła, że odezwała
się w niej zazdrość, ale w to akurat Mattias nie wierzył.
W skroniach mu bębniło. Bolało nad oczami i nic nie pomagało
rozcieranie palcami bolącego miejsca. Pulsowanie w tym samym rytmie
co w ranach nie ustawało. Lewy bark wydawał się dwa razy większy niż
zwykle.
Mattias ostrożnie przełożył nogi poza krawędź łóżka. Zawirowało mu
przed oczami, lecz gdy pooddychał głę-


background image

boko, z brzucha, i siedział spokojnie, nieruchomo, zaciskając prawą rękę
na krawędzi łóżka, pomogło. Zaciskał rękę tak mocno, że aż go rozbolała.
Musiał poczuć ten ból, musiał sprawić, by był tak duży, żeby zagłuszyć
ból zranionego barku.
Miał wrażenie, że upłynęło wiele godzin, lecz pewnie minęło zaledwie
kilka minut, zanim znów mógł otworzyć oczy i wyprostować się. Wokół
niego panowała cisza, musiał więc być środek nocy. Nawet Rosjanin nie
krzyczał, a przez pierwsze godziny zawodził aż do ochrypnięcia. Teraz
nic nie było już słychać. Może umarł.
Mattiasowi stanęła przed oczami twarz Magnusa. Miał nadzieję, że nie
jest aż tak źle.
Podniósł się bardzo powoli. Od najmniejszego ruchu ból przeszywał bark,
a w głowie tkwiła mu jedna tylko myśl, jakby wczepiła się w nią mocno,
zahaczyła.
Jeśli w ranę miałoby się wdać zapalenie, gdyby cokolwiek miało się
pogorszyć, to wolał być w Samuelsborg, u Rozy, niż tutaj. Jeśli
ktokolwiek mógł na to coś zaradzić, to tylko ona.
Wcale jednak nie ta myśl go obudziła. Mattias wiedział, że to niemądre,
ale wierzył, że Roza go potrzebuje. Ostrożnie przykręcił lampę, która
stała na komodzie pod ścianą naprzeciwko łóżka. Pochylenie się i
wykonanie tej drobnej czynności sprawiło mu ogromny ból. Musiał
potem oprzeć się o ścianę zdrową stroną, lecz ból przylgnął do niego
ciasno, nie przetaczał się jednak już falami i nie groził, że zbije go z nóg.
Mattias tłumaczył sobie, że musi stać nieruchomo i czekać, aż oczy
przyzwyczają się do ciemności. Nie chciał niepotrzebnie hałasować, a po
ciemku łatwo na coś wpaść. Nie chciał budzić pozostałych ludzi śpiących
w tym skrzydle. I tak wszyscy dość już przeżyli w ten dziwny wieczór.
Nie tylko on potrzebował snu.
Po cichu wymknął się z małego alkierza, zostawiając drzwi otwarte. Na
korytarzu było ciemno, pogaszono

background image

wszystkie lampy. Mattiasowi to nie przeszkadzało. Całe dnie pracował
przecież w niemal zupełnej ciemności. Większość życia mijała mu po
ciemku. A teraz jego oczy przyzwyczaiły się już do wełnistego półmroku,
do czarodziejskiego zmierzchu. Ostrożnie i prawie bezszelestnie szedł
korytarzem tego zbyt wielkiego domu.
Wymknął się tylnym wyjściem. Skłoniła go do tego pewna niemal
niemądra myśl. Nie chciał zostawiać głównych drzwi do The House
otwartych w taki sposób, by do środka mógł dostać się każdy. Chociaż od
tylu dostęp był równie łatwy, to przynajmniej Mattias odnosił wrażenie,
że nie postąpił źle.
Było bardzo zimno, pod nogami mu skrzypiało. Mattias pil nocne
powietrze, czując w piersiach jego ostrość Nad głową świeciły mu
gwiazdy. Tworzyły obrazy, które mógłby odczytać, gdyby mu się chciało,
ale tej nocy nie miał na to ochoty.
Mróz potęgował ból w barku. Mattias zadawał sobie pytanie, jak znów
zdoła zejść do kopalni. Jutro miał wolne, nie pracowali też pierwszego ani
drugiego dnia świąt, potem jednak znów wrócą powszednie dni, a ani
jego, ani reszty brygady nie stać było na chorobę. W brygadzie musiało
ich być czterech. Nie mogli wybrać sobie wyrobiska z mniejszą
zawartością miedzi i pogodzić się z myślą, że będą pracować przy
łatwiejszej skale. Nie mieliby z tego żadnego zarobku. Wszyscy liczyli na
to, ze będą pracować w najtrudniejszych warunkach. Mieli wchodzić do
sztolni, gdzie skały mogły być zwietrzałe. Mieli wchodzić tam, gdzie
groziło niebezpieczeństwo, lecz gdzie w kamieniu było dużo miedzi. To
przynosiło więcej pieniędzy.
Żaden z nich nie pracował dla zabawy. Nikomu nie potrzeba człowieka,
który radzić sobie może tylko jedną ręką.
Ale Magnus nie mógł ot, tak kazać Mattiasowi zabierać się z brygady...
Mattias zacisnął zęby ze świadomością, że do Kopalni




background image

i jego baraku jest o wiele bliżej niż do małego domku Samuela nad
fiordem.
Nie chciał jednak wracać do baraku.
Roza ciągle siedziała, kiedy do drzwi rozległo się ciężkie pukanie. Sen
zdążył wiele razy przelecieć jej przez głowę. Oglądała wszystko raz po
raz od nowa. Odkrywała nowe szczegóły. Poznawała, co czuła ta druga
kobieta. Wiedziała, co musiała myśleć. Myśli tamtej stały się jej myślami.
W nieznajomej nie było już nic, co by mogło zaskoczyć Rozę.
Nie zaskoczyło jej też pukanie. Całe ciało bolało ją, gdy niemal siłą woli
wstawała z łóżka. Od podłogi pod bosymi stopami ciągnęło chłodem. Nie
spytała, kto przyszedł, tylko przekręciła klucz w zamku i odciągnęła
antabę. Uchyliła drzwi, pozostawiając jedynie wąską szparę. Mattias
musiał dosłownie wślizgnąć się do środka, uważał przy tym bardzo, by
nie urazić zranionego barku.
Roza wpuściła go do kuchni. Zamknęła za nim drzwi na klucz. I stopy
zmarzły jej jeszcze bardziej, gdy szła po jego śladach. Śnieg topniał pod
jej skórą. Zaczekała, aż Mattias usiądzie na łóżku, dopiero wtedy
rozsznurowała mu buty. Rozebrała go. Powiodła palcami po opatrunku i
nawet tu, w skąpym świetle spostrzegła, że już nie krwawił.
- Potrzebowałam cię - powiedziała Roza z twarzą wtuloną w jego pierś.
- Wiem - odparł Mattias, obejmując ją prawą ręką. Nie obchodziło go w
tej chwili, że wszystkie diabły z piekła postanowiły usiąść na lewym
barku. Wędrówka się opłaciła. Właśnie w tym miejscu powinien się teraz
znaleźć.

background image

Rozdział 4
- To tak, jakby ona nigdy nie istniała - mówiła Roza w noc matowym
głosem.
Leżała na boku, Mattias w wysuwanym łóżku zajął miejsce bliżej ściany.
Roza wyciągnęła je najdalej jak się dało, by mógł ułożyć się na plecach,
nie dotykając przy tym niczego zranionym barkiem.
To była niezwykła noc.
Noc przed Bożym Narodzeniem.
- Zamykam oczy - podjęła - i widzę ją dokładnie taką, jaka była. Słyszę ją,
wdycham jej zapach i wciąż czuję jej ciężar w moich ramionach. Słyszę
jej oddech, kiedy się budzę nocą. Jest dla mnie rzeczywista. Wiem, że
istniała, lecz może tylko ja ją pamiętam. Może dla wszystkich innych już
jej nie ma. Nie mogę wiedzieć tego z całą pewnością, prawda? Nie mogę
zajrzeć im do głowy. Nie wiem, co jest w ich myślach, i nie chcę, żeby
Synneve po prostu wszystkim zniknęła. Ona istniała!
- Oczywiście, że istniała - powiedział Mattias cicho. -Ja ją pamiętam,
Rozo. Pamiętam Synneve, tego małego aniołka. Jest w moich myślach
każdego dnia. Zawsze w nich będzie. Wydaje mi się, że Synneve była
czymś najpiękniejszym z tego, co przeżyłem.
- Myślałam, że umrzesz! - wyrwało się Rozie. Wyciągnęła rękę i
roztargnionym gestem dotknęła kosmyka włosów nad uchem Mattiasa. -
Teraz, już po wszystkim, wiem, że powinnam była zająć się najpierw tym
Rosjaninem - powiedziała, z trudem przełykając ślinę, jak gdyby słowa
paliły ją w ustach. - Ale bałam się, że umrzesz, Mat-










background image

tias - przyznała bardzo cicho. - Tylko o tym myślałam.
0 tym, że to się nie może stać. Wzruszyło go to wyznanie.
Wywołało w nim rozmaite uczucia. Wywołało w nim całe mnóstwo
uczuć. Wcale nie obietnice czy nazwane tęsknoty. Do tego między nimi
nigdy nie dojdzie. Lecz te słowa były ze strony Rozy najbliższe
wyznaniu, że jest jej bliski.
- Wciąż nad nim czuwali, gdy wychodziłem - powiedział Mattias,
przypominając sobie smugę światła, wydobywającą się spod drzwi
pokoiku, w którym ułożono Rosjanina. - Z pewnością więc wciąż tliło się
w nim życie.
I ja też nie umarłem, chociaż cholernie mnie boli.
- Chcesz, żebym zdjęła z ciebie ten ból? - spytała.
Mattias cały aż zadrżał, słysząc ton, jakim zadała pytanie. Powiedziała to
równie beztrosko, jak ktoś inny spytałby, czy ma zabrać jedzenie ze stołu.
- Nie, jeśli masz przy tym odmawiać długie zaklęcia i wzywać Boga i
diabła - odparł i uśmiechnął się w ciemność, chociaż ona zapewne nie
mogła tego dostrzec. To zresztą i tak nie miałoby żadnego znaczenia.
Uśmiechy tego rodzaju nie działały na Rozę.
- Może dałoby się to załatwić inaczej - powiedziała, gładząc wnętrzem
dłoni opatrunek. Leżała nieruchomo i oddychała tak spokojnie, że Mattias
prawie się o nią przestraszył. Miał wrażenie, jakby jej oddech nagle
zupełnie zanikł.
Czuł jednak bijące od niej ciepło.
Mattias długo tak leżał i czuł tylko, że ciało wokół ran robi się coraz
gorętsze. Czuł ciepło rozprzestrzeniające się przez skórę i mięśnie,
wnikające w ciało tak, jak wniknąć musiał nóż, jak przypominałby sobie
to wrażenie, gdyby dostatecznie się wysilił.
Teraz myśli uciekały od tego wspomnienia. Wiedział, że będzie musiał
stawić mu czoło, lecz na razie wciąż jeszcze było za bliskie. Nie chciał go
do siebie dopuścić.

background image

- Jak ty to robisz? - spytał, czując napływające zmęczenie i rozleniwienie.
Chociaż wciąż cierpiał, to jednak Rozie udało się sprawić, że ogarnęła go
senność. Bardzo chciał wiedzieć, jak to się dzieje.
- Pst - szepnęła, naprawdę zmuszając go do milczenia. Mattias zasnął z
rękami Rozy spoczywającymi na jego
ranie.
To był sen bez snów. Gdy Mattias się obudził, wokół niego było ciepło,
lecz łóżko okazało się puste. Zrozumiał, że Roza musiała wstać w nocy i
napalić w piecu. Cenił ją za tę jej troskliwość, chociaż Roza zawsze
starała się stłumić wszystko to, co w niej dobre. Bardziej podkreślała
swoje mroczne strony, wyraźnie ukazywała je ludziom, odpychając ich
przez to od siebie.
Może celowo.
Roza wstała, a więc musiało już nastać coś w rodzaju poranka, chociaż
ciemność wydawała się taka sama jak wówczas, gdy przyszedł tu z The
House w środku nocy. Obrócił głowę i znalazł Rozę przed jedynym
oknem w małej kuchni, służącej jej również za sypialnię.
- Powinienem był się domyślić - powiedział zachrypniętym głosem, a
Roza powoli obróciła się w jego stronę. - Powinienem był wiedzieć, że
siedzisz i patrzysz w niebo.
- W ciemność - odparła zmęczonym głosem. - Nie w niebo, Mattiasie,
tylko w ciemność.
Jej biała nocna koszula przyciągała wzrok. Pewnie nie zauważyłby Rozy
od razu, gdyby nie to ubranie. Grudniowe poranki nad K&fjorden nie
były jasne, nawet te świąteczne, takie jak ten. Wprawdzie ogień tańczył
czerwono za drzwiczkami pieca, ułatwiając oczom Mattiasa dostrzeżenie
czegokolwiek, lecz mimo wszystko cieszył się, że zdołał po ciemku ją
odnaleźć.
Włosy Rozy spływały w dół po obciągniętych bielą ramionach i wzdłuż
prostych pleców. Mattias na ten widok nie mógł się powstrzymać od
myśli o aniołach. Przez gło-


background image

wę przemknęło mu, że nigdy nie widział żadnego z tak bliska. Tą myślą
nie mógł się podzielić z Rozą; pewnie by go wyśmiała.
- Czy to już rano? - spytał.
- Krowa jeszcze się nie skarży - odparła Roza.
Trudno było mu wstać. Musiał wprost walczyć o każdy cal, o jaki zdołał
unieść ciało z siennika. Odczuwał ból, lecz nie mógł przecież leżeć, skoro
ona wstała i mówiła do niego pustym, samotnym głosem. Nie mógł
pozwolić, by sama zmagała się z czernią i pustką, i z myślami, które jej
tam towarzyszyły. Na to stała mu się zbyt bliska. Był jej chyba winien coś
więcej.
Mattias podniósł się z łóżka, nie używając lewej ręki. Roza zareagowała
lekkim uniesieniem kącika ust, ale mu nie pomogła.
- Tatusiowi dobrze zrobi, jak się dziś trochę wcześniej obudzi -
stwierdziła, gdy Mattias stanął na nogi. - Olemu także. Człowiekowi nie
potrzeba więcej snu tylko dlatego, że jest niewidomy. Nie krępuj się,
Mattiasie, naprawdę nic nie szkodzi, jeśli ich obudzisz.
Mattias milczał. Pewnie potraktowała słowa jako żart, lecz jemu nie było
do śmiechu. Śmiech w tej chwili wydawał mu się czymś nie na miejscu.
Stanął przy łóżku. Oczywiście kręciło mu się w głowie, lecz nie na tyle,
by nie zdołał utrzymać się na nogach. Czuł, że nie upadnie po zrobieniu
pierwszego kroku. Potrafił zacisnąć zęby i wytrzymać.
Znów mógł chodzić i uważał, że to zasługa Rozy.
Podłoga pod stopami wydawała się ciepła, a więc sporo czasu musiało już
upłynąć, odkąd wstała i po cichutku napaliła w piecu. Nie rozumiał, w
jaki sposób udało jej się to zrobić, nie budząc go. Był przy niej, nim
zdążyła powiedzieć coś więcej. Objął ją zdrową ręką, lecz nawet to lekkie
poruszenie odzywało się echem bólu w ranie pomiędzy karkiem a
ramieniem.
Wyjrzał ponad jej głową. Zobaczył tę samą ciemność.

background image

- Śni mi się, że ją rodzę - powiedziała.
- Synneve?
Roza pokręciła głową.
- Jest noc Bożego Narodzenia, a to się zgadza z tym wszystkim, co o niej
wiemy - mówiła, dalej zapatrzona w to, co nie było jeszcze w pełni nocą
ani w pełni porankiem. - To jest w starych papierach, zapisane w nich
dokładnie tak, jak opowiada o tym babka Lea. Ona jest sama, jej mąż
wyjechał, zostawiając ją i dzieci, a ona jest wśród obcych. Może liczyć
wyłącznie na siebie. Dziecko przychodzi na świat w samą Wigilię.
Dziewczynka z rudymi włosami. Nie jest do niej ani trochę podobna.
Wszystkie rysy małej pochodzą od ojca. I to jakby zgadza się z Syn-neve.
Moja Synneve nie była ani trochę podobna do mnie. Była podobna do
Jensa. Gdyby historia miała się powtórzyć, to ona powinna być tym
dzieckiem, które przekaże wszystko dalej. One lubią, żeby tak było,
prawda? Chcą, by wszystko było podobne do czegoś, co same przeżyły.
Zaczęłam to teraz rozumieć. Teraźniejszość ma przypominać coś, co one
już znają. I rzeczywiście tak się stało. Synneve wyglądała jak jej ojciec. I
to dziecko, urodzone w Boże Narodzenie, było podobne do swego ojca. I
właśnie przez nie wszystko dalej trwało. To ona była gałązką, której
pozwolono się rozrosnąć.
- O czym ty mówisz, Rozo? - spytał spokojnie Mattias, któremu śledzenie
jej słów sprawiało wyraźną trudność.
Domyślał się, że Roza nawiązuje do opowieści o swoim rodzie, lecz on
nie znał tych historii tak jak Roza. Nie był po imieniu ze wszystkimi
kobietami z jej rodziny. Nie zapamiętał długiego ciągu imion. Nie
przypuszczał, że będzie musiał obcować z nimi na co dzień.
- Ta maleńka została matką Natalii - tłumaczyła Roza cierpliwie, choć na
ogół nie lubiła niczego powtarzać. Teraz jednak to zrobiła, w dodatku z
uśmiechem na ustach. Mattias nie był pewien, czy ją poznaje.
- Znam to z opowiadań. Nikt nie zna tych historii o nas



background image

równie dobrze jak ja. Znałam je jeszcze, zanim zaczęły do mnie
przemawiać. Ona mi się śni. Ta, która nie odzywa się do mnie w innych
snach, tych snach, które są teraz. Pozwala mi przeżywać swoje dni.
Zabiera mnie pod swoją skórę, w swoje myśli. Śni mi się, że rodzę jej
dziecko.
Mattias nie wiedział, co odpowiedzieć. Ucałował włosy Rozy i czule
uścisnął ją za ramię, lecz ona wciąż przy nim drżała.
- Powinna płonąć zorza polarna - powiedziała Roza. Mattias przypomniał
sobie noc, kiedy urodziła się Syn-
neve, i zadrżał. Przygarnął Rozę nieco mocniej do siebie, a przed oczami
stanęło mu niebo nad Kafjorden, które zdawało się wtedy żyć.
Jaskrawozielone płomienie przelatywały nad ich głowami, niemal liżąc
szczyty gór. Miało to w sobie coś przerażającego. Łatwo było uwierzyć,
że zorza polarna ma własne myśli, własną wolę.
Podszedł wówczas do okna w alkierzu małego domku, który Jens i Roza
zajmowali w Kopalni, i podniósł nowo narodzoną dziewczynkę do szyby,
do tego płonącego gwałtownie światła zorzy, rozjaśniającej noc na
zewnątrz. Niezwykłe czarodziejskie światło jakby pobłogosławiło
maleńką.
- Wydaje mi się, że to nie zorza polarna o tym decyduje - powiedział. - To
jest w was. Zorza polarna staje się w was piękna i cudowna, ponieważ
pozwalacie, by tak się stało. I przydajecie jej wartość i znaczenie,
istniejące jedynie dla was. To sprawia, że stajecie się wtajemniczone. I
chcecie, żeby tak właśnie było.
Roza odchyliła głowę w tył. Stała tak blisko Mattiasa, jak by robiła,
gdyby naprawdę do siebie należeli, jak gdyby istnieli dla siebie.
- Twierdzisz, że to nic nie znaczy?
- Może i tak. Roza westchnęła.
- Możliwe, że masz rację, Mattiasie. Ja już nie wiem, co jest rzeczywiste,
a co znajduje się wyłącznie w moich myślach.

background image

Jej oczy otwarły się szerzej. Źrenice powiększyły się, ostro kontrastując z
tęczówką o barwie wody z górskiego potoku. Roza przekrzywiła głowę i
popatrzyła na Mattia-sa. Szukała w nim oparcia.
- Krew jest gęsta, Mattiasie. - Zatarła ręce, jak gdyby je myła. - Wciąż
czuję to na dłoniach, to jest jak pajęczyna, której nie mogę zetrzeć. I mam
wrażenie, że to się weżre w moją skórę, we mnie, wymiesza się z moją
własną krwią. Czy to głupio brzmi?
Mattias pokręcił głową.
-Ale na pewno nie brzmi mądrze - stwierdziła Roza.
Mattias nie mógł powstrzymać się od uśmiechu i nagle przypomniał
sobie, że ona ma zaledwie siedemnaście lat. Roza nie powinna zmagać się
z takimi myślami. Miała o wiele więcej wspomnień, niż powinna
dźwigać.
Mogła być rozchichotaną, młodą dziewczyną, której jedynym
brzemieniem byłaby surowa matka i ojciec obdarzony zbyt dobrym
słuchem. Skrzypiące zawiasy w oknie, niepozwalające nocnym
zalotnikom dostać się do środka tak, by nikt ich nie usłyszał.
Mogłaby być młodą żoną i mieć męża, który by ją szanował. Mieszkać we
własnej niewielkiej chatce ze spłachetkiem ziemi i może nawet krową w
obórce.
Zycie Rozy ułożyło się jednak inaczej.
- Nie było mądre to, co wczorajszego wieczoru wydarzyło się w The
House - stwierdził Mattias. - Może to grasowały jakieś duchy pory
ciemności, które wyrwały się na wolność? Nigdy dotychczas nie
widziałem Magnusa w takim stanie. To najspokojniejszy człowiek ze
wszystkich, jakich znam. Nie mogło mu się pomieszać w głowie przez
kobietę.
- Dina jest bardzo ładna.
- Niewiele więcej niż przeciętna - oświadczył Mattias, bo naprawdę tak
myślał.
- Ciekawa jestem, jak byś opisał mnie! - odezwała się z goryczą. - Jakich
słów byś użył? O wiele brzydsza niż przeciętna?

background image

- To, jak ja ciebie widzę, Rozo, to wyłącznie moja sprawa - rzekł Mattias
z powagą. - Nie jest to dla mnie temat do żartów. Twój obraz w moich
oczach to coś, czego nie mogę przekazać nikomu. I nikt też nie jest w
stanie go zmienić. Nawet ty, Rozo. I nikt inny. - Odetchnął głęboko. - Nie
wystawiaj mnie na próbę, Rozo!
- Wcale tego nie chciałam! - odparła prędko urażonym tonem, podszytym
ostrością. Być może rzeczywiście miała powody do rozgoryczenia.
Mattias wsunął jej kosmyk włosów za ucho. Koniuszkami palców
popieścił gładką, miękką skórę. Wiedział, że jego palce są w dotyku
szorstkie i chropawe, ale Roza się nie skarżyła. Przychyliła głowę do jego
dłoni, poddając się pieszczocie.
- Nie chcę cię zranić, Rozo! - powiedział z czułością. -Nie zmuszaj mnie
do tego. Nie naciskaj i nie wymuszaj ze mnie słów, które mogłyby
zabrzmieć fałszywie, dając ci przy tym okazję, by mnie od ciebie
odepchnąć.
- Ja taka nie jestem - szepnęła Roza. I teraz w jej głosie zabrzmiała niemal
udręka.
- Nie jesteś - przyznał Mattias, żałując, że nie potrafi mniej się nią
przejmować. Oczywiście, że Roza jest wrażliwa, lecz teraz to ona go
zraniła.
- Ale czasami tak się wydaje, Rozo.
Za każdym razem, gdy czuł ogarniającą go czułość dla niej, miał już na
końcu języka „moja Rozo". Do tej pory za każdym razem zdołał ugryźć
się w język, lecz pewnego dnia się zapomni, słowo wyrwie się z jego ust,
spotka się z jej nagą twarzą. Mattias bał się, że to jedno krótkie słowo
wypchnie go na zimno.
Roza nie znosiła, by ktokolwiek wysuwał wobec niej bodaj najmniejsze
żądanie, nie chciała, by z kimkolwiek łączono ją w taki sposób. Wszystko
w niej przeciwko temu protestowało.
- Każdy, kto się do mnie zbliży, zaraz mnie rani - powiedziała tylko.

background image

Rozie nie przyszło do głowy, że tym krótkim wyrokiem naznacza również
Mattiasa. Nie myślała w ten sposób. To, co powiedziała, brało się z
doświadczeń gorzkich i dostatecznie dla niej prawdziwych.
- Nie mam siły ściągać na siebie więcej bólu, Mattiasie. Czy tak trudno to
zrozumieć? Myślę, że wkrótce będzie lepiej, że wkrótce musi być lepiej.
Powtarzam sobie, że niemożliwe, aby było jeszcze gorzej. Ale za każdym
razem, gdy samotność tak mocno mnie szarpie, za każdym razem, gdy
cierpię tak, że lepiej byłoby umrzeć, to za każdym razem jest gorzej.
Dzieje się coś, co jeszcze to pogarsza. Mam wrażenie, jakby ktoś grał mi
na nosie i śmiał się z tego, że się pomyliłam. Oczywiście, że może być
gorzej!
Zapadła między nimi cisza.
- Przestałam wierzyć, że ma mi być dobrze. Nie wierzę już, że ma mnie
spotkać coś dobrego. Nie urodziłam się po to, aby być szczęśliwa.
- Nie myśl teraz o tym - poprosił ją cicho Mattias i przycisnął wargi do jej
skroni.
Nawet taki drobny ruch sprawiał mu ból, lecz Mattias zdławił jęk
wydobywający mu się z gardła. Zatrzymał go za zaciśniętymi zębami i
Roza niczego nie zauważyła.
- Są święta, Rozo. Zostaw te przykre myśli.
Wyglądało na to, że Roza go usłuchała. W twarzy zwróconej ku niemu
nie widać było cienia bólu. Na dworze mrok zaczął przybierać bardziej
niebieskawy odcień, nie wydawał się już tak nieprzenikniony. Właściwie
nie dało się tego zobaczyć, lecz można było wyczuć, jeśli ktoś chciał
wyjść światu na spotkanie również innymi zmysłami.
- Zapalisz ze mną świecę Trzech Króli? - spytała, a w jej głosie dała się
słyszeć dziecinna radość.
Mattias mógł jedynie skinąć głową. Pozwolił jej skrzesać iskrę, a potem
wielką, mocną dłonią objął jej drobną i razem zapalili trzy ramiona białej
świecy, stojącej na parapecie. Mattias nigdy wcześniej nie zapalał takiej
świecy, a coś podpowiadało mu, że Roza nigdy wcześniej nie ro-


background image

biła tego wspólnie z kimś. Zapalanie świecy było zadaniem kobiet - albo
zajmowały się tym osobiście, albo też zlecały to dzieciom.
Trzy małe płomyki odbijały się od lekko nierównego szkła szyby. Ich
cienie, niepodobne do niczego innego, tańczyły. Trzy małe płomyki
naprzeciw wielkiej nocy, pory ciemności.
- Proszę, proszę! - powiedział Ole, gdy wszedł do kuchni zaraz po tym,
jak Roza pośpieszyła do obory. - Jeśli o mnie chodzi, trudno mówić o
widzeniu, ale przynajmniej słyszę, że tu jesteś, Mattiasie.
Odszukał swoje krzesło i przysunął je aż do stołu. Wiedział dokładnie, w
którym miejscu powinien się zatrzymać, żeby znaleźć się w odpowiedniej
odległości, i nie musiał nawet badać przestrzeni rękami.
- Czy to oznacza, że ty i moja siostra zawarliście pokój? Czyżbyś mimo
wszystko zamierzał spędzić z nami święta, staruszku? Wczoraj miałem co
do tego wątpliwości, bo moja siostra była bardziej zła niż stary byk
gospodarza z Alteidet. A to był prawdziwy diabeł, nie zwierzę. Nikt
dobrowolnie nigdy by się do niego nie zbliżył. Zył, dopóki nie zdechł sam
z siebie. Nie było człowieka, który chciałby zarżnąć tę złośliwą kreaturę!
Niejednemu, który próbował, rozpłatał skórę rogami.
Ole roześmiał się pod nosem. Mattias milczał.
- O co się pokłóciliście tym razem? Mattias opowiedział, co się stało.
- Wydaje ci się, że tyle się tu u nas dzieje, co? - spytał nadęty Ole, gdy
Roza weszła do kuchni w samych skarpetkach, zostawiwszy na schodach
buty, w których chodziła do obory. Zdjęła roboczy fartuch i rzuciła go na
skrzynię z drewnem, a potem włożyła i zapięła codzienny sweter.
- Nie uznałaś za konieczne opowiedzieć bratu o tym,

background image

co się stało w Kopalni, chociaż to jeden z jego kolegów z pracy leżał w
The House ugodzony nożem? Nie musiałem o tym wiedzieć? Czy nie tak
właśnie myślałaś, siostrzyczko? Nie widzę, więc nie muszę również o
niczym słyszeć, tak właśnie uważasz? Czy tak mnie ocenia moja rodzona
siostra? Czego więc mogę spodziewać się od innych, skoro własna
rodzina rzuca mi coś takiego w twarz?
- Nie musiałeś o tym wiedzieć - odparła ostro.
Mattias dziwił się, że Roza może być tak twarda wobec Olego. Była
ostrzejsza niż słona woda, a Ole wcale na to nie zasługiwał.
- To mnie nie dotyczyło?
- Nie dotyczyło cię.
- A powiedziałabyś mi, gdyby Mattias umarł? - spytał Ole ze ściągniętą
twarzą. Dłonie leżące na blacie stołu zacisnęły się w pięści, lecz na tym
się skończyło. W nic nie uderzył. Usiłował zapanować nad sobą, aż
mięśnie grały mu pod skórą.
- Tak się nie stało - powiedziała Roza. - Wiedziałam, że do tego nie
dojdzie. Nie trzeba było nic mówić. Zresztą o wszystkim usłyszałeś.
Mattias ci opowiedział. Był w samym środku wydarzeń, miał chyba
więcej do powiedzenia, niż ja bym potrafiła. Ja przyszłam później.
Złapała fartuch, który wkładała do obory, i skierowała się do
wyjściowych drzwi.
- Napaliłam w saunie - rzuciła z progu. - Na pewno jest już dla was
dostatecznie ciepło. Nie wiem, czy to mądrze, żeby Mattias szedł do łaźni.
Tak czy owak, nie powinien zdejmować opatrunku i niech nie czeka, aż
zrobi się strasznie gorąco.
- A ty? - spytał Mattias. Nie podobało mu się, że ktoś mówi o nim tak,
jakby go przy tym nie było. Jak gdyby jakiś dorosły opiekował się nim i
Olem, jakby właśnie do tej odpowiedzialnej osoby zwracała się Roza, a
nie wprost do nich. Nie mógł pojąć, co takiego zrobili, żeby wywołać w
niej tak wielki gniew.



background image

- Idę do The House - odparła. Najwyraźniej zakładała, że on zrozumiał. -
Nie wiem, co się dzieje z tym Rosjaninem.
- Była taka sama, już kiedy dorastaliśmy - powiedział Ole z
westchnieniem, któremu towarzyszyło wzruszenie ramion. - Tak
przeklęcie wyniosła, że człowiek miał przede wszystkim ochotę ją
uderzyć.
Mattias pomyślał o Jensie i mocno zacisnął usta. Nic nie powiedział, a
Ole nie zorientował się, że dość nieszczęśliwie dobrał słowa.
Pod wieloma względami oboje, i brat, i siostra, byli do siebie bardzo
podobni. Mattias znał niewielu ludzi, którzy do tego stopnia żyliby we
własnym świecie jak Roza i Ole, a żadnego z nich tego nie uczono. To
przyszło samo z siebie.
Ludzie dość mieli własnych zajęć w wigilijne przedpołudnie i nikt nie słał
Rozie Samuelsdatter zdziwionych spojrzeń, gdy wędrowała bezlistną
aleją do The House z równą oczywistością i dostojeństwem, jak gdyby
sama tu mieszkała.
Roza kiedyś uważała, że to dziwne uczucie iść tędy, patrzeć, jak biały
dom z dwoma bocznymi skrzydłami wyrasta nagle przed oczami, i
kierować się właśnie do niego.
To przez jej matkę stało się to tak oczywiste, ponieważ doskonale
gotowała i zaczęły chodzić słuchy o umiejętnościach, jakimi wykazuje się
przy garnkach. Słuchy, .które dotarły aż do pani dyrektorowej. Stało się
więc tak, że Nanna, matka Rozy, dostała zajęcie w kuchni The House.
Nanna była niezastąpiona aż do chwili, gdy jej zabrakło. Już następnego
dnia jej miejsce zajął ktoś inny.
Nanna chyba nigdy nie przestała snuć marzeń. Zawsze nosiła w sobie
nadzieję. Z jej jedyną córką było inaczej. Roza nigdy do końca nie
wierzyła, dopóki nie ujrzała czegoś na własne oczy, i nawet wtedy miała
swoje wątpliwości.
Tego dnia zatrzymała się przed głównymi drzwiami,

background image

ale zaraz z powrotem zeszła po schodach. Obróciła się plecami do
smukłych kolumienek, podtrzymujących niewielki daszek przed
wejściem. Nie podziwiała pięknych malowanych rzeźbień wzdłuż skraju
daszku, wszystko to już kiedyś widziała.
Wczorajszego wieczoru tak łatwo było po prostu otworzyć drzwi i wejść
do środka. Zaszeleścić spódnicami po podłodze, tak jakby była to podłoga
w jej własnym domu. Wczorajszego wieczoru po prostu biegła, nie
zastanawiając się nad tym, kim jest, i kto tak naprawdę tu mieszka.
Główne drzwi były wtedy jedynie drzwiami.
Teraz były drzwiami do The House.
A ona była Rozą Samuelsdatter z Krety.
W niczym nie pomagał fakt, że zarówno dyrektor, jak i jego żona bawili
poza domem. Roza nie potrafiła się przemóc, żeby wejść głównym
wejściem, jak gdyby była jedną z państwa lub ich znajomych. Ojcu
spodobałoby się takie zachowanie, nauczył ich znać swoje miejsce. Roza
nie chciała udawać, że jest kimś więcej, niż była w rzeczywistości. Nikt
jej tego nie zarzuci i nie ma znaczenia, czy ktokolwiek ją obserwuje, czy
nie.
Teraz, zimową porą, żywopłot otaczający ogród siedziby dyrektora stał z
nagimi gałęziami. Gęste liście, okrywające żywopłot podczas zbyt
krótkiego lata, chroniły spore części ogrodu przed oczami tych, którzy
znajdowali się na zewnątrz, a liczne ściany gęstych krzewów osłaniały
właścicieli przed ciekawskimi spojrzeniami mieszkańców Kopalni i
osady nad fiordem. Nic dziwnego, że pospólstwo interesowało się
wszystkimi dziwacznymi angielskimi zwyczajami, które dyrektor
przywiózł do Kafjorden, takimi jak kręgle i tenis, lecz co najmniej równie
zrozumiałe było, że państwo i ich goście odczuwali całe to za-
interesowanie ze strony mieszkańców znad fiordu jako coś męczącego.
Zimową porą niewiele jednak kryło The House przed spojrzeniami
ciekawskich i Roza zawsze zachowywała się



background image

tak, jak gdyby ktoś na nią patrzył. Wszystko jedno, co robiła, musiała
znieść, że ktoś będzie o tym rozmawiał.
Wybrała wejście dla służby, bardziej pasowało do takich ludzi jak ona. Tu
niczego nie musiała udawać, a przynajmniej nie bardziej niż zwykle.
Na szczęście w kuchni zastała Liisę, która miała policzki zarumienione od
ciepła panującego w środku. Służby zostało niewiele, ale i roboty było
dużo mniej niż podczas obecności państwa. Należało jednak dokończyć
pewne przygotowania na pierwszy dzień świąt, pewne było bowiem, że
przynajmniej dwóch Anglików powróci już wieczorem.
- Ach, dlaczego nie mogą zostać w Bossekop! - mruknęła Liisa, patrząc
ponuro. - Mówię to wprost. Modliłam się o złą pogodę od samego rana,
kiedy tylko wstałam, o

śnieżycę i wichurę, tak żeby musieli zostać w

Bossekop i nie wracali tutaj z awanturą, dopóki się ze wszystkim nie
uporamy!
- A więc on jeszcze żyje? - spytała Roza.
Liisa wytarła ręce o biodra i poprawiła chustkę. Dziewczęta pracujące w
kuchni wymieniły spojrzenia. Liisa niemal uroczystym tonem poprosiła
Rozę, by za nią poszła. Mała jasnowłosa Finka jak generał prowadziła
Rozę Samuelsdatter przez The House, przez jego liczne zakątki, trochę
może niepotrzebnie, niemalże jakby po to, by pokazać jej wszystkie
cudowności tego domu. Tak przynajmniej podejrzewała Roza. W końcu
dotarły do wąskiego korytarzyka, który Roza miała okazję widzieć już
poprzedniego wieczoru.
- Szorowałyśmy podłogę tak długo, aż zaczęła wyglądać jak bita śmietana
- oznajmiła Liisa z dumą. - Taka biała! Deski w podłodze wchłonęły
krew, ale nie została nawet plamka. - Pokazała Rozie swoje dłonie. -
Gdyby było więcej plam, nie miałabym już skóry na rękach! Ale teraz
przynajmniej nikt nie powie, że cokolwiek się tutaj stało.

background image

Roza pokiwała głową.
Liisa cicho otworzyła jakieś drzwi i niemal wepchnęła Rozę do środka.
Sama gdzieś zniknęła. Roza stała, czując, jak klamka wbija jej się w
krzyż. Pokoik przypominał inne pokoje służących: łóżko, komoda i
toaletka. Okno z zasłonkami z taniego materiału, dywanik ze szmatek na
podłodze, a przy łóżku krzesło z oparciem ze szczebelków. Nie pasowało
ono do reszty umeblowania tego pokoju. Roza wiedziała, że Dina musiała
je wziąć skądinąd.
Dina siedziała na krześle, a w łóżku leżał Rosjanin, otulony kilkoma
warstwami okryć. Pocił się straszliwie, twarz miał wręcz zlaną potem, ale
oddychał.
Roza wydała westchnienie ulgi. Bardzo się o niego niepokoiła. Nie
wiedziała, co by się stało, gdyby umarł. Tyle różnych rzeczy musiałoby
wyjść na jaw.
- Przeżyje - oświadczyła Dina swoim charakterystycznym, lekko
zachrypniętym głosem. - Nie miał wewnętrznego krwotoku. Podawałam
mu dzisiaj wodę. Nie jest jeszcze zupełnie przytomny, ale od czasu do
czasu wlewam mu do ust po kilka kropli. Woda po prostu w niego spływa.
Wcale nie kaszle.
- To dobrze - powiedziała Roza.
- I twój mąż też wyzdrowieje - dodała Dina.
- On nie jest moim mężem - oświadczyła Roza z mocą. Dina uśmiechnęła
się wszechwiedząco.
- Bardzo jesteś skromna, ale nie widzisz tego, co masz tuż pod nosem.
Chyba jesteś na to zbyt młoda. Ale na pewno wszystko jakoś się ułoży. Ile
masz lat?
- Siedemnaście - odparła Roza.
- Jestem od ciebie prawie o dziesięć lat starsza - oznajmiła Dina, udając
jeszcze dojrzalszą. - Mnie też zabrało to sporo czasu.
- Nie rozumiem, jak to możliwe, że on żyje - powiedziała Roza,
skinieniem głowy wskazując na bladego mężczyznę w prostym łóżku. -
Nikt nie przeżywa rany zadanej nożem w takie miejsce.


background image

- Zastanawiałaś się nad tym? - uśmiechnęła się Dina. Zmarszczyła brwi, a
w oczach pojawiły jej się iskierki
wesołości. Roza nie mogła pojąć, jak Dina może żartować, gdy jej
kochanek ledwie wciąż trzyma się życia. Nie mogła pojąć, skąd ta druga
kobieta czerpie taką pewność.
- Powiedzmy sobie, że Aleksander miał mimo wszystko niesłychane
szczęście - stwierdziła Dina. - Mattias także. Właściwie obaj już
wczorajszego wieczoru powinni wykrwawić się na śmierć. To, że
przeżyli, nie jest wcale naturalną rzeczą, i ty o tym dobrze wiesz, Rozo
Samuelsdatter!
- Ja ich nie mogłam uratować! - wyrwało się Rozie. -To były tylko słowa!
- Może nie tylko ty jedna je wypowiadałaś - powiedziała Dina. - Może nie
wszystko jest takie, na jakie wygląda.
- Ty? - zdziwiła się Roza.
Nie otrzymała jednak odpowiedzi.
- Zobaczyłaś już Aleksandra - oświadczyła natomiast Dina krótko. - On
wydobrzeje. Nie jesteś nam potrzebna. Możesz już odejść.


Rozdział 5
- Myślałeś o tym, żeby wziąć świąteczną kąpiel, Samuelu? - zapytał
Mattias swobodnym tonem i odciągnął zasłonę z okna alkierza, w którym
leżał ojciec Rozy.
W odpowiedzi z łóżka rozległo się jedynie burknięcie. Dobiegło zza
niebieskiej zasłony, stanowiącej ochronę Samuela przed wszystkim, co
nieoczekiwane, zarówno przed tym, co mogło ucieszyć, jak i przed tym,
co mogło być groźne.
- Mówię poważnie - dodał Mattias, stając na środku izby.

background image

Wiedział, że prawdopodobnie powinien raczej siedzieć cicho, aniżeli
drażnić ojca Rozy, lecz siedzieć cicho Mat-tias nie bardzo potrafił.
Satysfakcję dawało mu też przekraczanie granic swoich możliwości.
Przecież nie mdlał, chociaż każdy najmniejszy ruch sprawiał mu ból.
Momentami ogarniały go mdłości i kręciło mu się w głowie, ale tak czy
owak, jakoś trzymał się na nogach. Mattias lubił takie zwycięstwa nad
swoimi słabościami.
- Tyś chyba rozum postradał! - stwierdził Wielki Samuel.
- Poza tym przydałoby ci się golenie - ciągnął Mattias.
- Chyba nie chcesz, żeby wigilijny wieczór tak bardzo cię zaskoczył i
zastał nieogolonego. W dodatku zanim zdążysz się pozbyć zimowego
brudu. To by oznaczało, że źle wszystko zaplanowałeś, a sądziłem, że
utrzymujesz swoje sprawy w większym porządku.
- Wszystko jedno, czy jest wieczór wigilijny, czy jakiś inny - odparł
Samuel. - Mnie to bez różnicy.
- Roza napaliła w saunie - powiedział Mattias, podnosząc brwi. - Wyszła
teraz z domu. Pomyślałem, że wolałbym zrobić to, co jest do zrobienia,
zanim wróci.
Samuel w łóżku zaśmiał się zardzewiałym śmiechem.
- W każdym razie bardzo jest z tobą wesoło, Mattiasie.
- Zaraz jednak dodał ostrzej: - Ale to wcale nie znaczy, że i ja dam się
wciągnąć w te twoje zabawy. Ja nie mam nóg, Mattiasie. Zamierzam
zostać tutaj.
- Dobrze wiem, że nie masz nóg - odparł Mattias z kamienną twarzą. -
Zdaję sobie z tego sprawę, Samuelu. Ale to jeszcze nie powód, żeby leżeć
tu i zarastać brudem. Nie ma też powodu wierzyć, że mieszkasz w
samotności, i nazywać łóżko swoim domem. Wciąż masz rodzinę i jest
Boże Narodzenie. Roza napaliła w saunie. Na świąteczny obiad
przygotowała jagnięce żeberka. Uwarzyła piwa na święta. Ważne jest dla
niej, co o tym myślisz, Samuelu, i bez względu na to, jak bardzo nie masz
nóg, nie daje ci to prawa ranić innych ludzi, a winą za to obarczać te łydki,
których ci brakuje. O ile wiem, serce nie tkwi ani w sto-

background image

pach, ani w mięśniach łydek. Nie masz żadnego wytłumaczenia dla
dalszego leżenia, Samuelu.
- Zamierzasz może zanieść mnie do sauny? - odezwał się Samuel.
Nie zdołał całkiem ukryć, że podoba mu się to dorosłe zdecydowanie
Mattiasa. Ludzie na ogół zgadzali się z Wielkim Samuelem we
wszystkim, mało było takich, którzy odważyli mu się sprzeciwić. Nawet
teraz.
- A może wolałbyś, żebym pełzł na brzuchu przez podwórze jak wąż w
ogrodach rajskich?
- To byłby niezły widok - stwierdził Mattias i pokusił się o leciutki
uśmiech kącikiem ust.
Miał wielką ochotę usiąść, bo czuł się tak słaby, że w oczach mu
wirowało. Obrazy stały się zamglone, niewyraźne, jak gdyby patrzył na
świat przez woal.
- Ale aż takiej zabawy dla wszystkich nie planowałem - stwierdził. -
Zanieść cię też nie mogę, bo wczoraj wieczorem wbili mi nóż w bark.
- Biłeś się o Rozę?
Mattias pokręcił głową. Teraz już na pewno musiał stać. Teraz chodziło o
to, by pokazać ojcu Rozy, ile, do diabła, ma w sobie z mężczyzny.
- Ona zatrzymała krew - oświadczył krótko. - Tyle z tym miała
wspólnego.
- Nie zamierzasz mi o tym opowiedzieć?
- To chyba taka sprawa, o której dobrze by było pogadać w saunie -
stwierdził Mattias. Cały czas nie tracił nadziei, że wkrótce będzie mógł
usiąść, inaczej mogło z nim być źle. - Gorąca para i chłodne piwo
rozwiązują języki, wiesz, Samuelu. A kiedy ostatnio byłem w twojej
saunie, to wciąż wisiało tam jeszcze kilka gałązek, którymi da się zedrzeć
starą skórę z pleców. Dawno już nie chłostałeś krzyża brzozową miotełką.
Nie wmawiaj mi, że jest inaczej!
Wyraźnie było widać, że Samuel zmaga się z pokusą. Mattias dostrzegał
prawie tęsknotę w tych niebieskich

background image

oczach, tak bardzo podobnych do oczu Rozy. Usiłował sobie wyobrazić,
jak zmieniło się życie Samuela. Po wypadku stało się strasznie inne i
samotne. Trudno było nie użalać się nad tym człowiekiem, lecz Samuel
nie życzył sobie współczucia.
- Nie będę pełzł przez podwórze - oświadczył Samuel.
- To cię ominie - obiecał Mattias, nic więcej nie mówiąc.
Wyszedł z alkierza, zamykając za sobą drzwi, nim Samuel zdążył zadać
kolejne pytania.
- Co ty, u diabła, wymyśliłeś? - wykrzyknął Ole. - Pozwalasz mu wierzyć,
że pójdzie do sauny?
- Bo pójdzie do sauny - oświadczył Mattias zdecydowanie.
- Chciałbym odzyskać wzrok, żeby móc to zobaczyć! - prychnął Ole. -
Masz zamiar zanieść go do sauny na skrzydłach? Owszem, dla mnie i dla
ciebie to niedaleko, ale dla niego dojście tam jest niemożliwe.
Mattias popatrzył na podłogę wyszorowaną przez Rozę do białości i
stwierdził w duchu, że będą musieli ją poświęcić. Roza na pewno
ogromnie się rozsierdzi, lecz jak sądził, wybaczenie przyjdzie jej łatwo.
- Teraz ślepy powiedzie kulawego - powiedział ze śmiechem.
Miał nadzieję, że Roza zabawi dłużej w The House.
- Ja wprawdzie nie kuleję, ale nie bardzo mnie stać na wysiłek. Ty jesteś
młody, trzymasz się na nogach. Dobrana z nas para, Ole. Naprawdę
dobrana!
Ole skłonny był zgodzić się z Mattiasem aż do chwili, gdy stanęli w
alkierzu, a Samuel na ich widok podniósł głos i wrzasnął:
- Co to ma znaczyć?
Wcześniej przez dłuższą chwilę panowało milczenie.
- Masz silne ręce - powiedział Mattias, starając się, żeby jego głos
zabrzmiał bardziej beztrosko, niż czuł się w rze-





background image

czywistości. - Wydaje mi się, że z pewną pomocą Olego zdołasz
przemieścić się na sanki.
Ustawił je tuż przy łóżku, przód sanek wskazywał wprost na drzwi.
- Natarliśmy płozy łojowymi świecami, żeby nie zostawiały zbyt
wyraźnych śladów na podłodze.
- Ale tak czy owak widzę, że ci się śpieszy. - Samuel popatrzył na niego
spod zmrużonych oczu. - Chciałbyś wyprowadzić je z domu, zanim moja
córka wróci?
Mattias nie miał ochoty przyznawać mu racji, lecz rzeczywiście nie było
to dalekie od prawdy. Wolał nie myśleć o tym, co by się stało, gdyby
Roza teraz wróciła i zastała w alkierzu wielkie sanki, których używała do
wożenia worka z drewnem z drewutni do domu.
- Przyznaj tylko, że masz ochotę na wyprawę do sauny - powiedział
Mattias.
Słaniał się na nogach, ale nie chciał pozwolić, by Samuel w czymkolwiek
się zorientował, i całą siłą woli zmuszał się do obojętności. Z czoła jednak
spływał mu pot i piekł w oczach, tak wielki stanowiło to wysiłek.
- Skoro włożyłeś już tyle trudu - odparł Samuel - to rzeczywiście, źle by
było, gdybym nie wziął udziału w tej zabawie. Ale robię to głównie po to,
żeby usłyszeć, co będziesz miał do powiedzenia mojej córce, kiedy
odkryje te psikusy. Roza potrafi być ostra, odziedziczyła to po mnie!
Mattias doskonale zdawał sobie sprawę zarówno z tego, że Roza umie
być ostra, jak i z tego, po kim to odziedziczyła. Teraz, by zrealizować
swój plan, musiał wszystkim pokierować. Poinstruował Olego, jak ma
podeprzeć ojca, kiedy Samuel, uchwyciwszy się wielkimi dłońmi kra-
wędzi łóżka, przesunął ciało i usiadł na brzegu. Ten manewr Samuel
dobrze opanował, bo samodzielnie przenosił się na wiadro ustępowe.
Jedynie na samym początku pomagał mu Ole.
Teraz Samuel potrzebował pomocy do przeniesienia się z krawędzi łóżka
na sanki. Mattias, choć bardzo osła-

background image

biony, trochę go podpierał, i znów poczuł, jakby nóż po raz kolejny wbijał
mu się w ciało. Wiedział, że nie może się zanadto przesilić.
Olemu przyszło dźwigać największy ciężar, ale Samuel też się nie
oszczędzał. Mięśnie rąk wspartych o ramę łóżka drżały. Od wypadku ich
nie używał, lecz dawniej był prawdziwym siłaczem.
- Ścięgna nie gniją od razu - stwierdził zadowolony, gdy już siedział na
sankach, i ze świstem wypuścił oddech przez zęby.
Mattias ściągnął z łóżka jeden z koców i starannie owinął nim Samuela.
Musiał do tego używać obydwu rąk, a to nie było ani trochę przyjemne,
lecz nie mógł dopuścić do tego, by Wielki Samuel zmarzł. Przecież ten
człowiek całe dnie i noce spędzał w bezruchu w łóżku. Nie wychodził na
powietrze, odkąd wniesiono go do alkierza po wypadku w kopalni, kiedy
to zwaliła się na niego skała i by ratować mu życie, obcięto mu obie nogi.
- No, teraz rzeczywiście wystawiłem się na śmiech -stwierdził Wielki
Samuel, spoglądając w dół na swoje ciało. - Teraz naprawdę czekam, co
się później stanie. Omija cię wielka rzecz, Ole, ponieważ nie widzisz.
Twój ojciec leży na sankach jak wór rzepy, a twarz ma równie żółtą jak jej
bulwa.
- To nie jest pora roku na rzepę - stwierdził Ole. - Przekonasz się, że nikt
cię z rzepą nie pomyli.
- Oprócz mnie żadna żywa dusza cię nie zobaczy - zapewnił Mattias z
gorącą nadzieją, że mówi prawdę. Bo jeśli nie, mogło to się stać jednym z
wielkich wydarzeń w Kopalni i wokół całego Kafjorden. W te święta
ludzie o niczym innym by nie gadali.
Podniósł sznurek od sanek i włożył go Olemu w ręce.
- Dalej, kolego! - nakazał.
Ole kilkakrotnie owinął sznurkiem rękę i bez większego wysiłku
zaciągnął sanki aż pod drzwi. Mattias kierował nim po drodze tak, by na
nic nie wpadł. Zatroszczył się




background image

też o to, żeby płozy przejechały przez próg. Sprawną ręką pochwycił
sznur razem z Olem, policzyli do trzech, a potem wspólnymi siłami
dźwignęli sanki przez progową deskę pomiędzy alkierzem a kuchnią.
Samuel zerknął przez ramię.
- Tak, tak - powiedział cierpko. - Metal w płozach zostawia tylko tłuste
plamy i czarny ślad. Być może moja córka rzeczywiście aż tak bardzo się
nie rozzłości.
- Może przykryć je chodnikiem - zaproponował Ole. Mattias nogą
odsunął kuchenne chodniczki na bok
i poprowadził Olego ku wyjściowym drzwiom. Ole napiął mięśnie i
szarpnął za sznurek. Łój, którym nasmarowali płozy, w większości zdążył
się już zetrzeć w alkierzu, i teraz płozy zgrzytały żałośnie o kuchenne
deski. Ale sanki posuwały się naprzód.
Nie tylko Samuel zerkał na ślady płóz na podłodze kuchni, zaniepokoiły
one również Mattiasa. Gorąco wierzył jednak, że to zostanie mu
wybaczone, kiedy tylko Roza dowie się, skąd się wzięły. Roza potrafiła
myśleć rozsądnie.
- Musisz mieć do zaproponowania mojej córce niezłe lekarstwo, skoro
uważasz, że będzie umiała spojrzeć na to łaskawym okiem - powiedział
Samuel, śmiejąc się pod nosem.
Ole otworzył wejściowe drzwi i Samuel z rozkoszą wciągnął świeże,
przedpołudniowe powietrze. Zamknął oczy, pozwalając, by wiatr kłuł go
w policzki, i poczuł, jak bardzo za tym tęsknił, nawet za takimi
chłodnymi, przesyconymi wilgocią, zimowymi dniami, jak bardzo
pragnął wyjść na powietrze, na podmuchy wiatru.
Ale nic o tym nie powiedział.
- Trzymaj się mocno! - nakazał Mattias.
Musiał zacisnąć zęby, pomagając Olemu na poły pchać, a na poły unosić
sanki ponad progiem na schody. Z oczu trysnęły mu łzy, ale pilnie baczył,
żeby znaleźć się za Samuelem, by ojciec Rozy niczego nie dostrzegł.
Teraz po-

background image

sunęli się już za daleko na to, by się poddać. Kiedy znaleźli się na
zewnątrz, można było powiedzieć, że pokonali już ponad połowę
trudności.
- Ole musi zejść na sam dół, zanim cię pociągnie, inaczej źle się to
skończy dla was obu. Jeszcze, nie daj Bóg, sanki wpadną na Olego i
połamią mu nogi!
- Czy ty naprawdę potrafisz śmiać się ze wszystkiego? - spytał Samuel,
usiłując pochwycić spojrzenie Mattiasa. Udało mu się to ledwie w
połowie, lecz i tak Samuel miał wrażenie, że czyta w oczach młodego
człowieka, którego coraz bardziej lubił, głęboką powagę.
- Potrafię się śmiać z większości rzeczy - przyznał Mat-tias. - Nie zawsze
jest to równie mądre, ale przynajmniej lepiej się wtedy czuję.
- Nie rezygnuj z tego, synu! - powiedział Samuel.
Ole szarpnął sznurkiem i pobiegł naprzód niemal równo z sankami, które
ześlizgnęły się z trzech stopni drewnianych schodów. Usunął się przy tym
nieco w bok i dzięki temu sanki wyminęły go, zamiast obetrzeć mu pięty.
Śmiech Wielkiego Samuela zabrzmiał zgrzytliwie, ale wyrwał się z głębi
serca. Ojciec Rozy jedną ręką trzymał się mocno sanek, drugą złapał się
za brzuch, wełniany koc spadł i zimowe wiatry mogły mu się zakraść aż
do skóry, lecz on i tak nie zdołał powstrzymać się od śmiechu.
Mattias, stojący na szczycie schodów, przełknął kulę w gardle. Z
wysiłkiem zszedł na dół powoli, stopień po stopniu. Zarówno z uwagi na
dojmujący ból, jak i przez to, że potrzebował czasu. Było coś niezwykle
wzruszającego w tym obrazku, który malował się przed nim w słabym
niebieskawym dziennym świetle, gdzie ojciec i syn wspólnie przeżywali
coś dobrego.
Ole stał, ściskając sznur w dłoni, i ledwie ważył się na uśmiech, mógł
bowiem jedynie słyszeć, co się dzieje, a Samuel najwidoczniej od dawna
już nie śmiał się tak serdecznie. Nie należało się spodziewać, że Ole da się
porwać chwili. Dzieci z Samuelsborg nauczone były odczekać ja-



background image

kiś czas, by przekonać się, jak ojciec naprawdę przyjmie to, co się dzieje,
nim odważały się ulec własnym uczuciom.
Mattias poprawił szary, gęsto tkany, wełniany koc w taki sposób, by znów
otulał Samuela, dopiero potem poklepał Olego po plecach, zapewniając
go, że jak dotychczas wszystko idzie zgodnie z planem. Nogą nakierował
sanki na saunę, a potem złapał mocno pod ramię Olego, który pociągnął
sanki do drewna z ojcem, samym Wielkim Samuelem, zasiadającym na
nich dumnie niczym król na swoim tronie, do małej, niepozornej sauny z
drewnianych bali, z której unosił się ku pogodnemu niebu szary, gęsty
dym.
- Czy ta dziewczyna pali mokrym drewnem? - spytał Samuel, węsząc w
powietrzu.
- Pali pewnie tym, co znajdzie - stwierdził Mattias i postarał się, żeby jego
głos zabrzmiał dokładnie tak szorstko, jak sobie tego życzył.
Nie spodobał mu się wyrzut wobec Rozy, który, jak mu się wydawało,
wychwycił w krótkiej uwadze Samuela.
- Nazbierała na brzegu trochę drewna wyrzuconego przez morze.
Nanosiła do domu gałęzi, których nikt nie chciał. Przyniosła też torf z
bagna na skraju twojego pola. Sądzę więc, że możemy powiedzieć, że
Roza zadbała o opał najlepiej, jak umiała, a może nawet jeszcze staran-
niej. Nie musiała też kupować węgla, a wiesz chyba, że nie wszyscy
mężczyźni z okolicy mogą się pochwalić tym samym, nim zima
dobiegnie końca.
- Byle tylko w saunie było porządnie ciepło! - westchnął Samuel, udając,
że nie słyszy, iż Mattias przywołuje go do porządku. A Mattias ze swej
strony też się nad tym dłużej nie rozwodził.
- Sanki nie zmieszczą się w saunie - stwierdził Ole, opierając się o ścianę.
- Wniesiesz go do środka na plecach - powiedział Mattias.

background image

- Co? - zdumieli się jednocześnie ojciec i syn. Mattias wzruszył
ramionami i zwrócił się do Samuela.
- Stoimy tuż pod drzwiami. Zatrzymasz się tu i powiesz, że mimo
wszystko nie chcesz kąpieli tylko dlatego, że jesteś zbyt dumny, by
dźwigał cię rodzony syn? - Nabrał powietrza. - Ile razy ty sam go nosiłeś?
Przecież jesteś jego ojcem, a on twoim synem! Kto jest wam bliższy? Nie
możecie sobie nawzajem pomagać tak, by żaden przy tym nie umniejszał
drugiego? Od kogo należy przyjmować pomoc, jeśli nie od własnej
rodziny? Od własnej krwi i kości? Od swego rodzonego syna, Samuelu?
- Wnieś mnie do środka! - oświadczył Samuel z ponurą miną.
Mattias podprowadził Olego do przodu sanek i tam kazał mu przykucnąć.
Samuel na rękach przesunął się najdalej jak mógł. Burknął tylko, gdy
Mattias chciał wyjaśnić mu, co ma robić.
- Ciągle mam jeszcze oczy w głowie - oświadczył i przybliżył się do
pleców syna. Mattias natomiast nogą nacisnął sanki od tyłu, żeby się nie
przewróciły.
Samuel zarzucił synowi ręce na szyję, a Mattias nie musiał prosić Olego,
by wyprostował kolana i zrobił te dwa kroki, jakich było trzeba, by wejść
do sauny. Tam Ole znał każdy cal i zdołał bez pomocy Mattiasa posadzić
ojca na jednej z ław.
- Ale tu gorąco! - stwierdził Samuel z drugiej półki i zaczął rozpinać
koszulę pod szyją.
- Mówiłem przecież Olemu - rzucił Mattias beztrosko. - Mówiłem mu, że
naprawdę dobrana z nas para!
Roza nie zwróciła uwagi na ślady widniejące na podłodze w kuchni. W
głowie wirowało jej zbyt wiele myśli. Nie chciała zrozumieć tego, o czym
napomknęła Dina.
Dina nie kryła w sobie nic szczególnego! Skoro tak długo pozostawała
panną, to teraz, jeśli w ogóle miała jakąś nadzieję na małżeństwo, i tak nie
mogła liczyć, że dosta-



background image

nie jej się najlepszy kąsek. A ponieważ urządziła się tak, jak się urządziła,
nie może dłużej przebierać i wybierać. Ci, którzy z nią baraszkowali, na
pewno nie zechcą się z nią związać przysięgą małżeńską. Na to zbyt wielu
zaglądało jej pod spódnicę.
Roza nie chciała słyszeć o tym, że Dina może coś w sobie mieć.
W domu panowała taka cisza.
Natychmiast zwróciła na to uwagę, kiedy zaczęła się przysłuchiwać. Było
stanowczo zbyt cicho. No, ale przecież prosiła mężczyzn, żeby poszli się
wykąpać, by później mogła ogarnąć dom jeszcze po raz ostatni przed
piątą, gdy dzwony oznajmią nadejście Bożego Narodzenia. Wówczas
wszystko już musi być w jak najlepszym porządku. Tak było zawsze.
Drzwi do alkierza nie powinny być otwarte.
Roza weszła do środka i ujrzała puste łóżko. Ten widok był sprzeczny z
wszelkimi wyobrażeniami o tym, co możliwe. Podeszła do łóżka, choć
wiedziała już, że nie zobaczy w nim ojca. Nikt przecież nie mógł ukryć
się za zasłoną, ściągniętą aż do samej ściany w głowach łóżka.
Nagle jednak jej spojrzenie padło na sinoczarne ślady na podłodze i w
jednej chwili zrozumiała, co tu musiało zajść. Wybiegła do kuchni i
zobaczyła chodniki skłębione przy stole i jeszcze paskudniejsze ślady
prowadzące równolegle, jeden obok drugiego, od drzwi alkierza do wyj-
ściowych.
Od razu pomyślała, że powinna natychmiast pobiec do sauny i porządnie
zrugać Mattiasa. Nie miała bowiem wątpliwości, że to jego sprawka. Ole
nigdy w życiu nie wpadłby na taki pomysł, w dodatku samodzielnie nie
byłby w stanie go zrealizować, ojca zaś nie posądzała o takie wybryki.
Ale gniew jej minął jak zdmuchnięty, równie szybko jak zapłonął.
Nie mogła powstrzymać się od śmiechu, wpatrzona

background image

w tory, pozostawione na podłodze przez sanki. Stwierdziła, że ma wielką
ochotę na własne oczy zobaczyć, jak ten dziwaczny orszak będzie wracał,
bo nie wyobrażała sobie, żeby ojciec zgodził się na coś takiego bez
namowy.
W tym czasie ściągnęła pościel z jego łóżka i wywiesiła ją za okno.
Trudno, nic nie poradzi na to, że jest Wigilia. Większość ludzi i tak
uważała ją za nieobliczalną, z pewnością więc kolejny wybryk nikomu
nie sprawi żadnej różnicy. Stwierdziła w duchu, że nie będzie to rzecz,
która zadecyduje o jej opinii w osadzie.
- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - powiedziała, trzepiąc
poduszki, które zaraz również wywiesiła w otwartym oknie.
Zręcznymi rękami położyła na łóżko ojca świeże prześcieradło. Kilka dni
wcześniej zmieniła pościel Olemu, ale ojcu to wtedy nie odpowiadało.
Skoro postanowił, że w tym roku nie będzie żadnych świąt, to nie musiał
mieć też świeżej pościeli, dopóki ta, w której spał, porządnie się nie
zabrudzi. Oświadczył, że jest mu w niej całkiem przyjemnie. Żartował
sobie, że wszy na razie go nie wypatrzyły, może więc zostać jak jest.
- Zawsze tak diabelnie uważałeś na brud i byłeś zdania, że wszędzie
powinno aż świecić czystością - burczała pod nosem, wsuwając rogi
prześcieradła pod siennik. - A teraz bez różnicy dla ciebie, czy sam leżysz
w brudzie. Ale przynajmniej raz Mattias pomógł mi tymi swoimi
wybrykami. Obaj możecie się mieć z pyszna!
Była bardzo zadowolona z siebie, gdy ułożyła wreszcie koce i poduszki,
świeżo obleczone i wywietrzone, na łóżku ojca.
- Ale podłogi za nic nie będę myła! - przyrzekła na głos, choć przecież
winowajcy nie mogli jej usłyszeć.
- Opatrunek ci przesiąkł - stwierdził Samuel, przyglądając się Mattiasowi
spod zmrużonych powiek.
Otaczała ich para tak gęsta, że trudno było oddychać.




background image

Mattias wybrał środkową ławkę razem z ojcem Rozy, lecz Ole wspiął się
na samą górę i oparł o ścianę, choć mało nie spalił sobie skóry na plecach.
- Wcale nie widzę gorzej, chociaż pot mi oczy zalewa - zachichotał spod
dachu, chłoszcząc się na wpół wyschniętymi, brzozowymi gałązkami.
Mattias mniej się wysilał. Siedział z zamkniętymi oczami i starał się
oddychać spokojnie, lecz serce robiło swoje, by go ogłuszyć. W uszach
rozbrzmiewały prędkie uderzenia młota. W głowie szumiało. Samuel nie
musiał mu mówić, że krwawi. Mattias i tak o tym wiedział. Czuł ból i
rozprzestrzeniające się ciepło, zwłaszcza z przodu.
Za bardzo się przesilił.
Ale dobrze było ruszyć Samuela z łóżka. Dobrze było wyprowadzić go z
dusznego alkierza na dwór, na świeże powietrze, do sauny, którą Samuel
wybudował własnymi rękami. Z drzew, które sam ściął w dolinie rzeki
Alty.
Naprawdę dobrze!
- To minie - Mattias odpowiedział Samuelowi zachrypniętym głosem,
uznając, że jest w stanie nad nim zapanować. Człowieka takiego jak
ojciec Rozy niełatwo oszukać, ale Mattias nie chciał, by Samuel się o
niego martwił. Nic nie powinno zakłócić Samuelowi przyjemności.
- Na pewno możesz ściągnąć te szmatki - oświadczył Samuel, nie
ustępując. - Opatrunek i tak niewiele już przyjmie, a chyba niezdrowo jest
mieć na ranach wilgotny i lepki bandaż.
- Nie wiem, czy dam radę go zdjąć - powiedział Mattias. - Musiałbym
bardzo się wyginać, żeby dosięgnąć do supłów, a to okropnie boli.
Wydaje mi się, że równie dobrze może zostać tak, jak jest.
- Pozwól mnie to zrobić - powiedział Wielki Samuel proszącym głosem,
głosem tego, który kiedyś nie musiał krzyczeć, by być słyszanym i
usłuchanym.
Mattias przysunął się do ojca Rozy i pochylił w przód. Samuel był bardzo
zręczny jak na człowieka o tak wiel-

background image

kich dłoniach. Rozwiązał supły, które zacisnęły się jeszcze mocniej, niż
zrobiły to dziewczęce ręce, i odwinął cały bandaż z Mattiasa.
- Równie dobrze można to wszystko spalić!
Mattias usłuchał Samuela i wrzucił opatrunek do pieca. Dołożył jeszcze
kilka patyków, bo nie chciał, by ogień całkiem zgasi, zanim wykąpie się
również Roza. Jak dla mego było już dość gorąco, zarówno jednak
Samuel, jak i Ole sprawiali wrażenie, że zniosą, a wręcz pragną więcej
ciepła, a on nie chciał im go odmawiać.
Odpocząć będzie mógł później.
Samuel uważnie obejrzał ranę Mattiasa.
- Miałeś szczęście, że w ramię źle wcelował! Mattias kiwnął głową,
zgadzał się z Samuelem. Ta rana
nie była groźna, choć krew leciała z niej solidnie i wyglądała znacznie
gorzej niż tamta druga, na lewym ramieniu. Zdarte miał trochę skóry, lecz
zranienie było powierzchowne i ani on, ani Roza zbytnio się nim nie
przejęli. Roza właściwie ledwie na nie spojrzała.
- Miałeś też cholerne szczęście, że nie drasnął cię w tętnicę szyjną -
stwierdził Samuel, usiłując obliczać odległość rany do pulsu w szyi. - O
mały włos, a nie siedziałbym dzisiaj w saunie - dodał w końcu.
- Złego diabli nie biorą - odezwał się Ole z górnej ławy.
- To, co mówisz, świadczy o tym, żeś głupi - odparł ojciec, lecz bez
surowości w głosie.
Wielki Samuel był naprawdę w świetnym humorze.
- I to Roza cię wylatała? Mattias kiwnął głową.
- A więc dziewczynie mimo wszystko nie pomieszało się w głowie -
stwierdził ojciec Rozy z uznaniem, kiwając głową ze źle skrywaną dumą.
- Ona nie jest zła, ani trochę. No, ale jest też ta przeklęta gromada kobiet,
które żyły przed nią. Tak, tak, ja wierzę w te bajki Lei! - Westchnął. - Dla-
czego miałbym nie wierzyć? Lea nie jest ot, taką sobie zwy-




background image

czajną starą babą. Miałem okazję trochę zobaczyć, czym się zajmuje. To
kobieta obdarowana łaską z innego świata. I żyłem przecież z Nanną.
Widzę też Rozę. Nietrudno wyobrazić sobie resztę tej gromady, kiedy
widziało się je wszystkie trzy. Może to i jest błogosławieństwo, nie wiem.
- Albo wprost przeciwnie - powiedział Mattias cicho, mając w pamięci
Rozę.
- Albo przekleństwo - dokończył ojciec Rozy.
- Albo baśń - dopowiedział Ole z góry. Nikt go nie poprawił.
- Piękne ściegi zakłada dziewczyna - stwierdził Samuel po upływie
jeszcze jednej chwili. - Nanna też ładnie szyła. Nie widziałem
piękniejszych koszul od tych, które wyszły spod jej ręki. Ludzkim okiem
nie dało się zobaczyć ściegów, które zostawiała w materiale. Wyglądało
to tak, jakby wszystko trzymało się samo z siebie, jak gdyby z łaski Boga.
A przecież widziałem, jak siedziała i szyła.
- To chyba takie rzeczy, jakich matka uczy córkę - powiedział Mattias,
żeby w ogóle się odezwać.
- Roza nigdy nie pozwalała, żeby ktokolwiek czegokolwiek ją nauczył -
wybuchnął Samuel. - Jeżeli w ogóle, to uczyła się czegoś tylko od Lei.
Babki dziewczyna słuchała, lecz nigdy nikogo innego. Zawsze chodziła
swoimi ścieżkami i kierowała się własną wolą, odkąd tylko mogła się
utrzymać na tych swoich cienkich nóżkach. Dzieciak wbijał we mnie
niebieskie oczy, nie ustępował pod spojrzeniem i mówił „nie". Wszystko
jedno, o co się ją poprosiło, powtarzała „nie" i „nie". W końcu musiałem
użyć pasa, diabeł wie, ile wtedy mogła mieć, ale nie była duża, może ze
trzy lata. - Westchnął. - Strasznie wcześnie zaczęła chodzić. Była taka
mała i drobna, że nie stanowiła żadnego ciężaru dla nóg. Mała Roza
przypominała trochę motyla i mówić też zaczęła wcześniej niż wszyscy
chłopcy...
- Roza była dzieckiem z łaski Boga - odezwał się Ole, który najwyraźniej
słyszał te pochwalne pieśni na cześć siostry już wiele razy wcześniej.

background image

- Była bystrzejsza niż którykolwiek z was - odparł zagniewany Samuel. -
Mówiła czysto i wyraźnie, nim skończyła osiemnaście miesięcy. Mogła
więc mieć zaledwie dwa lata, kiedy stała przede mną jak skała i
sprzeciwiała mi się prosto w twarz. Nanna się wtedy rozpłakała, ale ro-
zumiała, że dzieciaka trzeba nauczyć porządku. Moi rodzice zawsze
potrafili utrzymać nas w ryzach. Lea też miała dla Nanny surową rękę, ale
tego nie da się porównać. Nanna wiedziała, że będę wymagał
posłuszeństwa od dzieci, które mi urodzi. Skoro sama nie mogła ich tego
nauczyć, ja musiałem wziąć się do roboty. W dniu, kiedy Roza się
urodziła, za drzwiami zawisła rózga. Sam poszedłem wyciąć ją z brzozy
rosnącej najbliżej chaty. Rózga wisiała tam przez wszystkie te lata, wisi
do dzisiaj.
- Roza spaliła ją tego dnia, gdy wróciłeś do domu bez nóg - wtrącił Ole.
Samuel jakby go nie słyszał.
- A kiedy rózga nie pomagała, to miałem swój skórzany pas. Ci
najbardziej oporni musieli posmakować sprzączki. Ale dzieci z
Samuelsborg były najlepiej wychowane. Dało się to zauważyć i w domu,
i jak poszły między ludzi - stwierdził Samuel nie bez dumy.
Mattiasowi przed oczami ukazało się dziecko-motyl o niebieskich
oczach. Usłyszał jasny głosik,. który mówi „nie". Dobiegł go świst pasa
przecinającego powietrze.
...i zapadł się w miłosierną ciemność, przesyconą ciepłem i parą wodną...












background image

Rozdział 6
- Sprowadź Rozę! - nakazał Samuel.
Ole ześlizgnął się z najwyższej ławki, niepewny, co właściwie się stało.
Mattias nagle umilkł, za to ojciec mówił do niego. Kilkakrotnie wymienił
jego imię.
- On w ogóle nie powinien był iść do sauny - mruknął zakłopotany
Samuel. Jego ręce pozostawały spokojne, chociaż serce uderzało mu
szybciej. - Zemdlał - wyjaśnił synowi, którego wyraz twarzy świadczył o
tym, że niczego nie rozumiał. - Podaj mi spodnie - dodał jednym tchem. -
Leżą tuż za drzwiami. Zdaje mi się, że Mattias zawinął moje ubranie w
koc. Znajdziesz je? A sam wiesz, gdzie położyłeś swoje łachy?
Ole kiwnął głową. Na szczęście znał saunę na tyle, żeby nie wpaść na
rozpalony piec. Wśród swojej ciemności odnalazł drzwi. Mróz uderzył w
nagie ciało, lecz Ole nie zwracał na to uwagi. Przykucnął w szparze w
drzwiach. Rękami obmacał framugę, miał wrażenie, że palce u stóp
przymarzną mu do progu. Był mokruteńki, a mróz, uczepiony dachu,
drwił z niego, ponieważ okazał się na tyle głupi, by stanąć golusieńki w
drzwiach sauny. Ole czuł się rozdarty pomiędzy nadzieją, że nikt nie
będzie akurat przechodził i go nie zobaczy, i tą, że ktoś właśnie będzie
przechodził i go zobaczy, zdejmie przy tym z jego barków ten straszny
ciężar odpowiedzialności...
Wymacał wreszcie koc.
Wciągnął go do środka, nie zważając na to, że przemoczy się na
podłodze, nad którą unosiła się najgęstsza pa-

background image

ra. Drewniana podłogowa kratka była wprawdzie mniej wilgotna, lecz
wełna i tak chłonęła wodę. Wyczuwając koc łydkami, wyciągnął się na
nim i dalej szukał za drzwiami. Znalazł coś, co wziął za węzełek z
własnym ubraniem. Znalazł parę długich butów.
Nie wiedział, czy to jego własne buty, czy też Mattiasa, ale nie tracił
czasu na to, żeby przekonać się, jak jest. Po prostu potrzebował butów.
Mattias miał być może większe stopy niż on, lecz to było bez żadnego
znaczenia, dopóki nie musiał boso wychodzić na mróz.
Z ulgą cofnął się w ciepło i zamknął drzwi, odcinając się od chłodu.
- Zimny powiew nie pomógł Mattiasowi - oznajmił Samuel i chrząknął,
nim wypowiedział kilka słów uznania. - Znalazłeś to, co miałeś znaleźć,
mój synu.
Ole z całych sił starał się nie uśmiechnąć. Nie chciał się wygłupić. Ojciec
nie może sobie pomyśleć, że zmienił się w dzieciaka tylko dlatego, że
stracił wzrok. Przecież nie stracił samego siebie!
Złapał za koc, podniósł go do góry, ruszył, kierując się głosem, w stronę
gdzie, jak wiedział, musiał znajdować się ojciec. W końcu położył mu
zawiniątko z ubraniem prosto na kolana. Samuel zamruczał zadowolony.
- No, ubieraj się i sprowadź Rozę! - powtórzył.
Ole cieszył się, że ojciec nie spytał, czy jest w stanie to zrobić. Obmacał
kupkę ubrań, należących do niego, po kolei rozpoznawał kolejne części
garderoby, a potem oparł się o drzwi, żeby nie wywrócić się na piec, gdy
wciągał ubranie na mokre ciało. Słyszał, jak ojciec się wysila, i nie mógł
powstrzymać się od uśmiechu z tych prób przyzwoitego ubrania się przed
przyjściem Rozy. Ole wiedział też, że nie może zaproponować ojcu
pomocy.
Mattias mógłby to zrobić.
On nie.
Istniała różnica pomiędzy synem a kimś, kto nie należał do rodziny.




background image

- Niech ona natychmiast tu przyjdzie! - nakazał jeszcze ojciec, nim Ole
otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz. Ole nie powiedział tego, o czym
myślał: Nie było wcale pewne, że Roza wróciła do domu. Nie spytał, co
powinien robić, gdyby rzeczywiście tak się okazało. O wielu rzeczach nie
miał ochoty myśleć.
Trzymał się ściany, dotykał jej dłonią aż do chwili, gdy potknął się i spadł
z jednego wysokiego stopnia, poczuł pod stopami ziemię. Szedł obok
wydeptanej wąskiej ścieżki prowadzącej do sauny. Nie był to ten z
budynków, z którego najczęściej korzystano w zimowe dni. Teraz, gdy
tylko Roza troszczyła się o zdobycie opału, nie marnowali drewna na
rozpalanie w saunie w każdy świąteczny dzień.
Podwórze stanowiło koło, wokół którego wzniesiono poszczególne
budynki. Chata stała od strony drogi. Sauna była tym z budynków
najbardziej od niej odległym i znajdowała się mniej więcej naprzeciwko
domu mieszkalnego. Po lewej ręce Ole miał najpierw sporą kępę zarośli,
których ojciec zdecydował się nie karczować, ponieważ stanowiły jako
taką ochronę przed wiatrem. Najbliżej chaty stała obora i stodoła. Po
prawej ręce od sauny była drewutnia, a bardziej w głąb podwórza studnia,
fińska studnia z żurawiem, którą ojciec wykopał własnymi rękami.
Studnię niewiele kroków dzieliło od spichlerza, a stamtąd już tylko
kawałek do ściany chaty.
Ole musiał ustawić się ukosem do rogu sauny i starać się poprowadzić
kroki tak, by wejść prosto na drewutnię. Nabrał powietrza i puścił się
ściany, żegnając się z poczuciem bezpieczeństwa, jakie mu ona dawała.
Stanął w śniegu do pół łydki i czuł, jak topnieje on od dotyku jego roz-
grzanej skóry, a woda cieknie do butów. Nie zasznurował ich, przede
wszystkim dlatego, żeby ojciec nie widział, jak grzebie się przy czymś, co
było przecież takie proste. Nie chciał, by mu się nie powiodło na oczach
ojca.
A teraz ojciec kazał mu sprowadzić Rozę.

background image

Ole brodził w sypkim śniegu i nie mógł pozbyć' się wrażenia, że pokonuje
całe płaskowyże. Pod wpływem wiatru jego ociekające wodą włosy
zmieniły się w lód. Czuł, jak grzywka sztywno uderza o czoło. Wyszedł
wprost na ścianę drewutni. Uderzył w nią najpierw głową, bo pochylał się
nieco w przód, by stawić opór wiatrowi. Poczuł ciepło u nasady włosów i
nie musiał nawet sprawdzać, żeby wiedzieć, że zranił się w głowę. Potem
ruszył wzdłuż ściany i mało nie upadł na nos, bo schodki pojawiły się
kilka kroków wcześniej, niż zakładał. W każdym razie wzdłuż ściany
przeszedł odpowiednią liczbę kroków.
Na studnię nie zamierzał się kierować. Było zbyt wiele możliwości
pomyłki. Już wcześniej przydarzyło mu się, że kręcił się po otwartym
placyku, nie wiedząc, w którą stronę powinien iść. Takie przeżycia
wyryły w nim ślad i wyraźnie dały mu do zrozumienia, że sam nie ma
czego szukać na dworze.
Teraz szedł z rękami wyciągniętymi do przodu i niemal widział samego
siebie, jak idzie po omacku. Potrafił sobie wyobrazić, jak wygląda, jaki
jest śmieszny i bezradny. 2 oczu mało nie trysnęły mu łzy. Spichlerz stał
tam, gdzie miał stać. Ole odetchnął głęboko i poczuł przypływ odwagi.
Posuwanie się wzdłuż ściany nie sprawiło mu najmniejszych trudności,
nie śpieszył się też i tym razem postawił nogę na schodku, nie uderzył w
niego czubkiem buta. Ruszył nieco na ukos od spichlerza i wreszcie
poczuł pod nogami ścieżkę wydeptaną w śniegu. Mógł się nią teraz
posuwać. Roza utrzymywała tę ścieżkę przez całą zimę. Po obu stronach
ścieżki miał mur ze śniegu, nie mógł więc źle skręcić i zabłądzić.
Dziwnie było tak iść po otwartej przestrzeni, lecz mimo to piersi
rozsadzało mu przyjemne uczucie, które utrzymywało go w przekonaniu,
że teraz nie może już się pomylić.






background image

Rozpoznał okno alkierza i poczuł falę ciepła przeszywającą ciało, gdy
dłoń wymacała, że jest otwarte. A więc Roza wróciła do domu!
2aczął ją przywoływać.
Głos Olego dobiegł jakby z alkierza. Roza ściągnęła brwi, strofując się w
myślach, że teraz koniecznie musi już przestać wmawiać sobie takie
dziwactwa. Nie może przecież w koło słyszeć jakichś dźwięków i głosów,
których tak naprawdę wcale nie ma. Ponieważ jednak taką już miała
naturę, kierując się poczuciem obowiązku, weszła do alkierza i zobaczyła
męską dłoń przytrzymującą się okiennej ramy.
Nie traciła czasu na pytania. 2aledwie parę chwil zajęło jej wybiegnięcie z
domu i sprowadzenie brata w ciepło przy ogniu.
Roza zmierzwiła mu zlodowaciałą grzywkę i ściągnęła z niego mokrą
koszulę.
- Musisz tam iść - powiedział Ole, szczękając zębami tak mocno, że z
trudem dawało się go zrozumieć.
- Ojcu i Mattiasowi w saunie jest ciepło - odparła Roza. - A ty, mój
kochany, potrzebujesz suchego ubrania!
- Sam dam sobie radę - wyjąkał, gdy zaczęła ściągać mu buty. - Sam też
potrafię się ubrać. Nie potrzebuję pomocy.
- 2 całą pewnością - odparła Roza. - Ale mnie już wcześniej zdarzyło się
oglądać mężczyzn bez portek. I z pewnością się nie zgorszę, jeśli i ciebie
zobaczę bez spodni. Doprawdy, nie masz nic takiego, co by mnie za-
skoczyło, braciszku! A ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję, to twoja choroba!
Była bezlitosna. Ściągnęła z niego spodnie, nie dając mu najmniejszych
szans, by je zatrzymać, chociaż Ole próbował tego z całych sił, dopóki
jego zdrętwiałe palce się nie poddały.
Roza nie poświęciła mu nawet spojrzenia. Czym prę-

background image

dzej wybiegła do alkierza po wełniany koc, który rzuciła mu na kolana.
- To dla przyzwoitości - oświadczyła cierpko. - Siedź tu spokojnie i
spróbuj się wysuszyć, dopóki nie przyprowadzę tych dwóch
żartownisiów.
Ole kiwnął głową, lecz Roza tego nie widziała. Już była na podwórzu.
- Nie śpieszyłaś się - oświadczył Samuel, gdy Roza weszła do sauny.
Upłynęła już dobra chwila, odkąd ostatnio podkładano do pieca,
największe gorąco ustąpiło. Ze ścian płynęła woda, a ojciec siedział
częściowo ubrany w rzeczach mokrych od pary i potu. Mattias pół
siedział, pół leżał na ławce obok Wielkiego Samuela.
Roza już była przy nim. Odgarnęła mu włosy do tyłu i palcami wymacała
puls na szyi. Był bardzo spokojny, wprost niebezpiecznie spokojny, a
skóra pod dotykiem jej dłoni wydawała się zimna, choć przecież w saunie
wciąż było gorąco.
- Ole musiał się rozebrać z mokrego ubrania - wyjaśniła krótko. - Nie
potrzeba mi przeziębienia ani zapalenia płuc w samą najczarniejszą zimę.
- Westchnęła. - Pozwól, że zgadnę. To był pomysł Mattiasa.
Samuel zaśmiał się ze swojej ławki, na której siedział w krzywo włożonej
wełnianej koszuli i spodniach przyzwoicie zapiętych, z paskiem
zasznurowanym tak starannie, jak gdyby była to sprawa życia i śmierci.
- Wszystko szło jak najlepiej, dopóki on tak po prostu nie zemdlał.
Podoba mi się ten chłop. Wiele w nim cech, które chętnie bym widział u
rodzonych synów. - Wbił niebieskie spojrzenie w Rozę. - Być może
powinno mi wystarczyć, że ty masz to wszystko aż z nawiązką, ale to nie
dość. Bardzo chciałbym, żeby któryś z chłopców choć trochę
przypominał mnie. Ale moi synowie nie są do mnie podobni, wszyscy
wrodzili się w jej rodzinę.






background image

- Muszę cię stąd wynieść - powiedziała Roza, odmawiając skierowania
się myślą w tę stronę, w którą błądziły myśli ojca.
- Nie zabierzesz stąd najpierw jego?
- Tu mu przynajmniej ciepło, a wygląda na to, że ty dostatecznie już się
wyszorowałeś na te święta. Najpierw muszę mieć pewność, że tobie i
Olemu nic nie grozi.
Jej ojciec kiwnął głową i nie wzbraniał się, kiedy Roza zaczęła ustawiać
się przed ławką tak, by mógł zarzucić jej ręce na barki.
- Jestem dla ciebie za ciężki - wróżył tylko z ponurą miną.
- Cicho bądź! - poprosiła.
Rzeczywiście był ciężki. Pod Rozą ugięły się kolana, ale zęby miała
mocne, wolę silną, a ciało sprężyste. Zazgrzytała zębami i wypuściła
gorący oddech przez nos. Miała wrażenie, że w czole wzbierają jej
bąbelki, rozsadzają głowę, a przed oczami pojawiła się czerwona,
brudnawa mgła. Puls uderzał jej tak, że nie słyszała, co mówił ojciec,
chociaż czuła jego urywany oddech przy uchu. Mógł do niej wrzeszczeć,
a ona i tak nie pojęłaby jego słów. Do drzwi były dwa kroki.
Pokonała je, lecz łydki jej się trzęsły, a jego uścisk na szyi o mało jej nie
zadusił. Samuel mógłby pomóc, gdyby oparł uda o jej biodra, lecz tego
nie zrobił. Roza bardziej domyślała się, niż rozumiała, że to przez jakieś
poplątane pojęcie przyzwoitości ojciec nie przytrzymywał się udami,
ponieważ łączyłoby się to z takim dotykiem, jaki, jego zdaniem, nie
przystoi pomiędzy ojcem a córką.
Śmiać jej się chciało, tak bardzo ją to rozbawiło.
Pozostawał jeszcze krok przez próg, musiała przy tym kolejno podnieść
obie nogi, to było niemal ponad jej siły, lecz w każdym razie udało jej się
w końcu stanąć na schodach w świetle dnia, a sanki czekały tuż obok.
Teraz pozostawał jeszcze krok w dół.
Dwa ruchy.

background image

Najpierw prawa noga, potem lewa. Schody były za wysokie. Nie mogła
wyprostować raz ugiętych kolan, poleciała w przód z ojcem na plecach,
ale jej ręce nie puściły go, choć krzyczał, że ma to zrobić.
Leżała na kolanach z twarzą w śniegu, a na plecach wciąż miała ciało
ojca.
- Do wszystkich diabłów, puść mnie wreszcie, dziewczyno! - zawołał
Samuel ze złością.
Roza usłuchała.
Na ogół była mu posłuszna. Czasami prostowała kark i sprzeciwiała mu
się, zarówno w dzieciństwie, jak i w okresie młodzieńczym, niekiedy
jednak opłacało się robić tak, jak mówił.
Stoczył się teraz z jej pleców i na rękach podciągnął się przez śnieg na
sanki. Ułożył się na nich na brzuchu.
Roza stanęła na nogi. Zachowała dostatecznie dużo przytomności, żeby
zamknąć drzwi parowej łaźni. Potem pociągnęła sanki przez podwórze,
głucha na mamrotanie ojca, rozbrzmiewające za jej plecami.
- Otwórz drzwi wejściowe i wciągnij te przeklęte sanie po schodach! -
nakazał ojciec pod domem. Dzwonił zębami w przemoczonym, lepiącym
się do skóry ubraniu.
Roza usłuchała. Zacisnęła zęby, przerzuciła sznur przez ramię i
pociągnęła obydwiema rękami. Kiedy płozy zaśpiewały na progu i sanie
ciężko stuknęły o kuchenną podłogę, wargi miała pogryzione do krwi, a
w ustach jej smak.
Ole stał na środku kuchni ubrany do połowy.
Ojciec stoczył się z sanek i z podłogi popatrzył na Rozę. Leżał na brzuchu
i musiał zadzierać głowę, by mógł pochwycić jej spojrzenie.
Roza całą siłą powstrzymała się od łez. Gdyby się teraz rozpłakała,
zrozumiałby, jak bardzo jest jej go żal, i nigdy by jej tego nie wybaczył.
- Dam sobie radę - oznajmił Wielki Samuel z dostojeństwem, jakie w nim
wciąż tkwiło, z tym, z którym przyszedł na świat. - Zajmij się teraz
Mattiasem!

background image

Roza kiwnęła głową, nic nie mówiąc. Głos i tak by jej nie usłuchał. Byłby
gruby i zardzewiały i z pewnością rozpłakałaby się, gdyby próbowała
wypowiedzieć coś rozsądnego.
Pociągnęła sanki za sobą z powrotem przez podwórze do sauny. Weszła
w kłęby pary do Mattiasa, czując gniew i tkliwość dla niego.
- Ty przeklęty wariacie! - powiedziała z czułością, obejmując jego
nieprzytomne ciało. - Ty przeklęty, nieprzytomny wariacie!
Wargami powiodła po mokrym czole.
Delikatnie ułożyła go na ławie na boku. Przynajmniej oddychał, chociaż
powolny puls mógł przestraszyć. Mattias wyglądał tak, jakby spał.
Roza dołożyła drewna do pieca. Ze stosu pod ścianą wciąż została jeszcze
połowa. Nanosiła tu drewna, zanim śnieg zakrył wszystko, i to tyle, by
starczyło go na wszystkie zimowe kąpiele. Tej strasznej jesieni Roza
nieustannie musiała wynajdować sobie jakieś zajęcie.
Gdy siedziała z założonymi rękami, napływały myśli.
A myśleć nie chciała.
- Urządziłeś sobie niezłą świąteczną kąpiel, Mattiasie! - powiedziała,
siadając przy nim, zdjąwszy uprzednio całe ubranie. - Chyba
jednocześnie mogę wyparzyć się do czysta, siedząc tu przy tobie -
stwierdziła i zajęła miejsce na najniższej ławie.
Oparła się o ścianę i przesunęła rękami po jego twarzy, po czole i
policzkach, po zamkniętych oczach, po ostrym nosie i pełnych wargach.
Palce pogładziły szramę pozostawioną przez nóż na policzku, a potem
zbiegły się przy podwójnym łańcuchu, którego nigdy nie zdejmował z
szyi.
Trzymała dłonie na jego ranach, aż przestały krwawić, i ściszonym
głosem powtórzyła wszystkie zaklęcia, jakie znała. Odmawiała je raz po
raz, właściwie bez wiary w ich magię.
Być może nie łączy się z nimi żadna siła...

background image

...Nie chcę stracić Mattiasa. Nie chcę stracić Mattiasa! Dosyć już
straciłam w ciągu tego roku i nie chcę, aby ktoś odebrał mi również jego!
Nikt nie potrafi podtrzymać mnie na duchu, tak jak on to robi. Gdyby nie
on, już dawno rzuciłabym się do fiordu. Wiem, że nie okazuję, jak jest mi
bliski, ale to silniejsze ode mnie. Nie potrafię sobie radzić z takimi
uczuciami, a Mattias nie musi nic o nich wiedzieć. To tylko utrudni
sytuację między nami. Wszystko stanie się niemożliwe. Mamy być
przyjaciółmi, nie może istnieć coś, co nie pozwoli nam na przyjaźń.
On tego nie chce.
Nie prosiłby mnie, żebym powiedziała mu, co czuję, gdyby to widział i
wiedział. Wolałby nieświadomość...
Jeśli coś się z nim stanie - by wystawić mnie na próbę - to nie chcę tego!
Nie chcę, żeby to dotknęło Mattiasa!
Nie chcę, żeby to dotykało kogokolwiek!
A już najmniej jego...
Wypróbujcie mnie, niech to ugodzi we mnie, jeśli już jest konieczne.
Niech zachoruję! Niech umrę! W porównaniu z nim jestem tak bardzo do
niczego nieprzydatna...
Nie wierzę, że mam siły, które mogą mu pomóc, które mogą sprowadzić
go stamtąd, gdzie teraz przebywa. Nie wierzę, by moje zaklęcia miały
jakąś wartość.
Wszystko to tylko przypadki, zbiegi okoliczności i baśnie. Mogłam w nie
wierzyć, ponieważ byłam głupią dziewczynką, która chciała być kimś
więcej niż inni.
...która chciała być kimś...
Nie jestem niczym więcej niż inni ludzie. Nie potrafię więcej. Nie istnieje
nic takiego, jak potężne siły i czarownice. Nie istnieją czarnoksiężnicy,
którzy potrafią czynić dobro i zło wyłącznie siłą własnej woli.
Nie istnieją. To tylko moje myśli odzywają się w głowie. Nie istnieją
tacy, których wola silniejsza by była od życia i śmierci, dlatego też we
mnie tego nie ma.



background image

...moc...
Nie istnieje. Nie istnieje...
Roza długo leżała przy Mattiasie, a on wciąż pozostawał nieprzytomny.
Nic nie mogła zrobić. Raz wyszła i przyniosła śniegu w gorących
dłoniach. Natarła nim twarz Mattiasa, ale i to nie pomogło. Może ledwie
dostrzegalnie poruszył wargami, lecz Roza nie wiedziała, czy naprawdę
zobaczyła ten ruch, czy tylko bardzo chciała go zobaczyć.
Nagle w tak wiele przestała wierzyć.
Ogarnęły ją wątpliwości.
Roza nie przywykła do szukania pomocy u innych. Przecież to inni
przychodzili do niej. To ona potrafiła zdziałać więcej, aniżeli mogli
zrobić lekarze.
To do niej się zwracali, gdy wszelkie inne sposoby zostały już
wypróbowane i okazały się bezskuteczne. Roza miała marne
doświadczenie w zginaniu karku i w pokornym proszeniu o pomoc
innych ludzi.
Zawsze dawała sobie radę sama.
Była to jedna z pierwszych rzeczy, jakich nauczył ją ojciec. Musiała
radzić sobie sama.
Nie wolno ufać innym, bo inni się do tego nie nadawali. Zwracać się
mogli jedynie do rodziny, bo choć pokazywali sobie wszystkie swoje
słabości, to nie wynieśliby ich poza ten krąg, do którego sami należeli,
jednak pozostawali rodziną. Wszystkich innych należało się wystrzegać.
Nie było rodziny, na której mogłaby się wesprzeć.
Nie było przyjaciół...
I nagle ukazały jej się piwne oczy Diny. Usłyszała jej mroczny głos,
zawsze odrobinę schrypnięty, mówiący, że Roza być może nie jest
jedyna...
Być może takie moce nie istnieją...
Może istnieją...
I może nie była w tym osamotniona...

background image

Roza zerwała się i narzuciła sobie na ramiona kurtkę Mattiasa, żeby nie
wracać do domu po własne okrycie.
Świadomość, że ma jego rzecz, stanowiła pewną pociechę.
Nie chciała przyznać się do tego przed sobą, lecz czerpała z tej
świadomości jakąś moc. Nie wystarczała wiara we własne siły i wiara w
to, że jej plecy są dostatecznie wyprostowane. W kurtce utkwiło nieco
siły Mattiasa, Roza wmawiała sobie, że może ona przeniknąć w nią.
Powiodła palcami po jego policzkach. Takiej czułości nigdy u niej nie
widział. Być może też nigdy jej nie zobaczy.
Ale to wcale nie znaczyło, że Roza jej w sobie nie ma.
- Niedługo wrócę - powiedziała cicho i lekko pocałowała go w usta.
A potem pobiegła nad fiordem, ciesząc się, że zapadła już ciemność.
Dopiero by ludzie gadali, gdyby zobaczyli ją, w samą Wigilię gnającą
drogą niczym roczne cielę na wiosenne pastwisko w obiadowej porze.
- Nie śpieszyłaś się - stwierdziła Dina, osobiście otwarłszy drzwi Rozie.
Tym razem skromność nie przeszkodziła Rozie dobijać się do głównego
wejścia. Była zdyszana, a zimne powietrze kłuło w piersi. Teraz, gdy się
zatrzymała, pot lał się z niej tak, że wprost oślepiał. Nie bardzo rozumiała
to, co widzi.
Dina stała w wierzchnim ubraniu. Wełnianą chustkę miała zawiązaną na
głowie, a ręce w rękawiczkach wsunięte pod skrzyżowane na piersi
krańce chusty.
- Wejdź - powiedziała Dina, niemalże wciągając Rozę do środka, żeby
móc zamknąć drzwi. - Przypuszczam, że mu się pogorszyło - dodała
krótko, odchodząc od Rozy. Zrobiła to w sposób tak zdecydowany, że
Roza ruszyła za nią, nie pytając o nic, tylko ślepo słuchając.
Weszły do skrzydła dla służby.






background image

- Nie powinien był się tak wysilać - stwierdziła Dina. Roza nie pytała,
skąd tamta wie, co się stało.
- Ale - powiedziała Dina zamyślona - on chyba nie jest z tych, którzy
lubią, by się im mówiło, co mają, a czego nie mają robić.
- Właśnie - odparła Roza.
Dina pchnęła drzwi do jednego z alkierzy i obie weszły do środka.
Rosjanin leżał z półprzymkniętymi oczyma, blady, z zapadniętymi
policzkami. Roza nie całkiem pojmowała, co w nim mogło zauroczyć.
Ona na pewno nie strzelałaby za nim oczami.
Dina zerknęła na nią z boku. Uśmiechnęła się szeroko.
- On ma w sobie więcej niż to, co można zobaczyć gołym okiem, Rozo
Samuelsdatter.
Roza zaczerwieniła się, a jednocześnie wystraszyła. To było dziwne.
Wiedziała, że z jej twarzy niewiele da się wyczytać, przynajmniej tyle
dobrego wynikało z jej zniekształconego policzka. Innym ludziom
trudno-było odgadnąć, co myśli.
- Trzeba go zabrać ze dworu - powiedziała Dina. - Oni wrócą dziś
wieczorem. Przynajmniej niektórzy z tych, którzy pojechali do Bossekop.
Jak gdyby nie mogli tam zostać jeszcze przez kilka dni!
Roza zrozumiała, o czym tamta myśli.
- Mamy tylko tyle miejsca, ile sami potrzebujemy!
- O ile dobrze pamiętam, jeszcze zeszłego roku było was znacznie więcej
- odparła Dina cierpko. - Sama nie mogę go zabrać do domu, bo ojciec... -
Odetchnęła głęboko i westchnęła, przytrzymując Rozę spojrzeniem. - No
cóż, on nie wie wielu rzeczy.
- Czy wolno go przenosić? - spytała Roza.
- Nie powinno się - odparła Dina. - Ale trzeba. I on to na pewno przeżyje!
Roza uniosła brwi w milczącym pytaniu.
- Nie pozwolę mu umrzeć - powiedziała po prostu Dina. - Aleksander to
mężczyzna, którego pragnę - dodała.

background image

- Wiedziałam o tym, gdy tylko go zobaczyłam. Myślisz, że pozwoliłabym
mu umrzeć, skoro już go znalazłam?
0 nie, on przetrzyma...
Roza zaakceptowała te słowa. Ona, która tak niedawno zwątpiła we
wszystko, pozwoliłaby Dinie wmówić sobie każdą bzdurę. Może zresztą
sama również by tak uważała, gdyby głębiej się nie zastanowiła.
- On, twój mąż, też przetrzyma - oznajmiła Dina z wielką pewnością.
- On nie jest moim mężem! - zaprotestowała Roza, lecz jakiekolwiek
próby przeczenia Dinie były skazane na niepowodzenie. Wyraźnie było
widać, że tamta wierzy w to, w co chce wierzyć.
- Pozostałe dziewczyny pomogą nam go przenieść na sanie - powiedziała
Dina, przystępując do działania. - Wyłożyłam je skórami i kocami. Nie
będzie mu zimno. A Lii-sa sprowadziła z domu konia.
Dina zaśmiała się cicho.
- Koń jest czarny i niełatwo go zauważyć. Zresztą tak czy owak, nikt i tak
nas nie zatrzyma i nie spyta, co robimy. Przecież nie ma zakazu wybrania
się na przejażdżkę nawet w Wigilię!
Roza tylko pokiwała głową.
Rosjanin ułożony na wełnianym kocu trzymał Dinę za rękę, podczas gdy
cztery kobiety przenosiły go przez wielki dom aż do pogrążonego w
całkowitej ciemności holu. To Dina wygasiła wszystkie światła, żeby nikt
nie zobaczył, jak dźwigają rannego w dół po schodach i prawie rzucają na
sanie, do których zaprzężony był nieduży, silny konik ojca Liisy.
Rosjanin jęknął, a Dina natychmiast przyskoczyła do niego ze swoimi
gorącymi dłońmi. Uspokoił się tak prędko, że Rozie na myśl o tym robiło
się na zmianę zimno
i gorąco.
Dina podziękowała za pomoc i Liisa wraz z tą drugą dziewczyną
wemknęły się z powrotem do domu. Roza



background image

również wsiadła do sań. Dina cmoknęła na konia i strzepnęła lejcami.
Wkrótce były już w połowie alei. Dopiero wtedy w The House powoli
zapaliły się światła. Dina zaśmiała się zadowolona.
Trudniej było przenieść Aleksandra do Samuelsborg. Roza musiała iść po
Olego, żeby im pomógł.
- Co to ma znaczyć, u licha? - spytał, gdy kobiety zarzuciły mu na barki
rękę obcego człowieka.
Dina podpierała go z drugiej strony, a Roza, dźwigając nogi Rosjanina,
szła przodem.
- Jeszcze jeden gość w Wigilię - odparła Dina krótko.
- Do alkierza - zakomenderowała Roza. - Potrzebne mu będzie twoje
łóżko, Ole.
Ułożyli go tam i Dina z podniesioną głową, uśmiechnięta, patrzyła na
Samuela, który znalazł się już we własnym łóżku, we własnej czystej,
wywietrzonej pościeli.
- Ma rany od noża w brzuchu - wyjaśniła. - Anglicy wkrótce wracają i on
nie może zostać w The House.
Wyjątkowo Samuel nie potrafił znaleźć odpowiedzi.
Dina otuliła Rosjanina kocami i mruknęła mu coś prosto do ucha.
Wyraźnie się od tego rozluźnił.
Wyszła. Roza deptała jej po piętach. Ole stał pomiędzy alkierzem i
kuchnią, nie będąc w stanie tak naprawdę pojąć, co się wokół niego
dzieje.
Dina podjechała saniami pod samą łaźnię. Roza już wcześniej weszła do
sauny. Piwne oczy Diny bacznie przyjrzały się Mattiasowi, z uznaniem
mrugnęła do Rozy.
- Mogę powiedzieć jedynie, że cię rozumiem - powiedziała z
rozbawieniem w głosie. - On jest naprawdę piękny. I ma wszystko, czego
potrzeba.
Pochyliła się i pomogła Rozie wciągnąć Mattiasowi spodnie, bo tyle
przynajmniej musiał mieć na sobie. Dina jednak uważała, że lepiej nie
muszą go ubierać.
- Łatwiej będzie otulić go w koc - stwierdziła.
Roza zrozumiała, że tamta ma rację. Otuliły więc cięż-

background image

kim, wilgotnym kocem nagi tors Mattiasa. Podparły go wspólnymi
siłami.
- Można by sobie teraz życzyć, by był mniej postawny - powiedziała
Dina. - Ale my nie z tych, co się poddają, żadna z nas. Trzeba go tylko
wynieść stąd i załadować do sań, a potem podnieść z nich i wnieść do
domu. Z tym sobie poradzimy. On jest dla ciebie wart takiego wysiłku,
chociaż stale powtarzasz, że nie jest twoim mężem.
- Bądź już cicho i bierz go! - odparła Roza.


Rozdział 7
...otaczały go przyjazne dłonie...
Widział maleńkie dziecko z dołeczkiem w lewym policzku, spoglądające
poważnie niebieskimi oczami, i wiedział, dlaczego spojrzenie
dziewczynki ma tysiąc lat. Chciał z nią rozmawiać, wziąć w ramiona i
pocieszać, lecz ona, chociaż zwracała ku niemu twarz, nie widziała go.
A potem mu zniknęła...
Samuel otrzymał wyjaśnienie, lecz to nie przeszkodziło mu pienić się ze
złości. Nie podobało mu się, że w jego domu znalazł się nagle jakiś obcy
człowiek, w dodatku Rosjanin wątpliwej reputacji, i to jako towarzysz w
jego alkierzu.
Ole przyjął to znacznie spokojniej. Chichotał, gdy rozkładali nowy
siennik na podłodze, i był zdania, że nic mu się nie stanie, jeśli kilka nocy
prześpi na twardym posłaniu.
- Te święta będzie się przynajmniej długo pamiętało -stwierdził, kiedy
Roza wreszcie zaczęła przyrządzać jagnięce żeberka. - Przeżyliśmy sporo
spokojnych i pobożnych Wigilii, o których nie bylibyśmy w stanie opo-






background image

wiadać, nawet gdyby nam za to płacono, Rozo. Te święta przynoszą
przynajmniej jakąś odmianę. I staruszek się wykąpał, to naprawdę duża
sprawa! Znów zachichotał pod nosem.
- Nie ma się z czego śmiać! - zganiła go Roza. - Mat-tias leży
nieprzytomny i nie wiadomo, czy nie umrze. Chociaż jesteś ślepy, to
wcale nie znaczy, że wolno ci się śmiać ze wszystkich i ze wszystkiego.
Ole śmiał się z niej jeszcze głośniej.
Roza z wściekłością obracała żeberka, żeby nie przypaliły się na żarze.
Poparzyła sobie natomiast palce i z ust wyrwało jej się kilka słów, nie
mających zbyt wiele wspólnego ze świętami.
- Od kilku godzin jest Boże Narodzenie - powiedział Ole. - Uważaj więc,
co mówisz. Może powinnaś się też przebrać. Ten twój fartuch nie jest
zbyt świąteczny, siostrzyczko.
Roza nie była w nastroju do żartów.
- W tym domu święta zaczynają się dopiero wtedy, gdy tatuś przeczyta o
narodzinach Jezusa - odparła krótko.
- A ty mu nie dałaś Bibliił - spytał Ole.
Chociaż nie mógł tego zobaczyć, to wiedział, że Roza usunęła Biblię
Nanny ze stolika przy łóżku Samuela. Położyła ją na półce nad drzwiami
wejściowymi. Święta zaczną się, kiedy Roza będzie gotowa, nie
wcześniej, a ona wciąż jeszcze piekła wędzone żeberka.
Rozpacz wczepiła się w nią na dobre.
- Jedzenie też jeszcze nie gotowe - powiedziała.
...znajdował się wśród łagodnych wiatrów...
Nic mu nie groziło. Wokół niego panował spokój, całym sobą wiedział,
że byłoby zupełnie inaczej, gdyby o jego życie naprawdę toczyła się
walka.
Dochodził do niego zapach letniej łąki. Gdyby nie czuł się tak straszliwie
zmęczony, byłby w stanie rozpoznać zapach wielu poszczególnych
kwiatów. Być może nie potra-

background image

fiłby ich nazwać, lecz stanęłyby mu przed oczyma. Znał je z łąk, z których
się do niego uśmiechały, z przydrożnych rowów, w których trwały
leniwie.
Słyszał głosy, lecz nie był w stanie przedrzeć się przez miękką mgłę,
która go otaczała, w której objęciach się kołysał. Nie potrafił rozróżnić
słów. Wiedział jedynie, że to głosy kobiet i że z pewnością jest ich więcej.
Wiedział też, że jest lato. Miękka trawa, zapach kwiatów i letni, łagodny
wietrzyk. Dookoła rozbrzmiewał śpiew ptaków, które przylatują latem, a
ciepło złotego, letniego słońca pieściło jego skórę.
Wiatr, słońce i kobiece ręce...
Roza siedziała na stołku w alkierzu, a ojciec jasnym, wyraźnym głosem
odczytywał bożonarodzeniową ewangelię. Każdą sylabę wymawiał ze
zbędną wyrazistością. Przy każdej kropce brał głęboki oddech i robił
uroczystą pauzę. Zawsze tak było. Lecz Roza zwróciła na to uwagę po raz
pierwszy. Wcześniej nigdy nie doprowadzało jej to do tak bezgranicznej
irytacji.
Siedziała jednak posłusznie z rękami złożonymi na po-dołku i ze
spuszczonym wzrokiem, dopóki ojciec nie skończył czytać. Nie zerkała
nawet w bok na Olego, który postanowił stać.
- Coś przynajmniej jest tak, jak być powinno w taki wieczór - powiedział
Wielki Samuel, znacząco kiwając głową w stronę krótszej ściany.
Wydawało się, że Rosjanin śpi. Leżał na plecach z ręką zarzuconą na oczy
i oddychał spokojnie. Nie bardzo dawał znać o sobie.
- Przyniosę ci jedzenie - powiedziała Roza i poszła po żeberka, które
trzymała na skraju pieca, żeby nie wystygły. Na półmisku znalazły się
również inne rodzaje wędzonego mięsa, żytni chleb i masło, a za
następnym razem przyniosła też dzban piwa i kubek Samuela, tak żeby
sam mógł sobie nalać, ile chce.





background image

- Coś jest tak, jak być powinno - powtórzył Samuel zadowolony,
spróbowawszy gorących, wędzonych żeberek. Oblizał palce i skinął
głową na Rosjanina. - A ten biedaczysko nie dostanie jeść? W święta nie
wolno okazywać niegościnności. Zjawił się wprawdzie nieproszony, ale
to wcale nie znaczy, że wolno wam zagłodzić człowieka.
- Dostanie - powiedziała Roza. - Teraz śpi. Nie zamierzam go budzić
tylko po to, żeby wepchnąć mu jedzenie do gardła. To nie bydlę!
Westchnęła i wyszła z powrotem do kuchni, gdzie Ole zasiadł już do stołu
i w nabożnej samotności spożywał świąteczną wieczerzę.
- Zdaje mi się, że byłabyś niezłą żoną dla jakiegoś wariata - stwierdził
pomiędzy jednym a drugim kęsem. -Nieźle gotujesz, Rozo Samuelsdatter.
To nie twoja kuchnia odstrasza od ciebie mężczyzn. Wątpliwości dotyczą
innych twoich stron. Ale to zapewne ma związek z rzeczami, nad którymi
brat nie powinien się zastanawiać.
Roza nie miała siły nawet na to, żeby mu odpowiedzieć. Nalała sobie
zimnego piwa, a potem gładką powierzchnią kubka chłodziła policzki i
czoło.
- Ciągle jeszcze się nie przebrałaś - zauważył Ole.
- Skąd wiesz?
- Mam przecież uszy - przypomniał. - Usłyszałbym. Czekałem tylko na tę
chwilę, kiedy stary to zauważy i każe ci wziąć się w garść. Przecież mimo
wszystko jest Wigilia. Spodziewałem się lekcji szacunku, ale wygląda na
to, że nasz stary ojciec trochę się w tym wszystkim pogubił. Prawie mnie
to rozczarowało. Mimo wszystko to większa rozrywka słuchać, jak inni są
besztani, niż samemu znaleźć się pod ostrzałem. Zresztą na mnie on już
nie będzie się złościć. Jestem ślepym biedakiem, który nie może mu
zrobić nic złego.
- Ten ślepy biedak ma przynajmniej ciągle jeszcze gębę na właściwym
miejscu - stwierdziła Roza i popiła pi-

background image

wa. Zimny napój schłodził jej gardło. - Mówisz tak tylko po to, żeby mnie
rozzłościć?
- Mówię tak, żebyś nie stała nad nim przez cały wieczór - powiedział Ole
zgodnie z prawdą. - Mam doskonały słuch, Rozo. Wiem, kiedy skradasz
się po cichu po podłodze i stajesz nad jego łóżkiem. Sam też rozumiem,
że nie ma żadnej zmiany. Słyszę jego oddech. Cały czas jest taki sam. Nie
poprawi mu się od tego, że będziesz szalała.
Roza westchnęła i odsunęła talerz. Jedzenia nie tknęła. Myśl o tym, że
miałaby coś przełknąć, wywoływała mdłości.
- Nie jesteś wcale taki najgorszy, Ole - powiedziała. -Jak na brata!
Uśmiechnął się.
- Bardzo go lubisz, prawda?
Nie odpowiedziała. Wstała prędko i zgarnęła ze stołu na podłogę okruchy
chleba, który sama rozkruszyła. Jej brat i tak tego nie zobaczy. Nikt tego
nie zobaczy, a zresztą tylko ona będzie musiała posprzątać tutaj trzeciego
dnia.
- Lepiej chyba będzie, jak pójdę do obory - starała się, żeby jej głos
zabrzmiał zwyczajnie. - Zwierzęta też czekają na obrządek. One również
powinny poczuć, że są święta.
Ole jednak, przywykły do słuchania, wychwycił, że głos jej drży.
Dłonie dotykały jego ran...
Głosy rozbrzmiewały tak blisko. Otaczały go. Czuł zapach ciał.
Kobiecych ciał i włosów. Nie rozumiał, jak jego zmysły mogą być tak
ostre, tak niewiarygodnie wyostrzone.
Coś łaskotało go w pierś. Zrozumiał, że to kobiece włosy. Bardziej
miękkie niż jedwabne nitki. Chciał unieść ręce i pochwycić tę istotę,
znajdującą się tak blisko niego, dotykającą go, lecz nie był w stanie nawet
drgnąć. Nie zdołał poruszyć żadnym członkiem.





background image

Pragnął otworzyć oczy i popatrzeć na nią, lecz powieki nie pozwoliły się
dźwignąć.
Słyszał śmiech, śmiało się kilka kobiet. Musującym, szemrzącym
śmiechem, który płynął jak małe strumyki na wiosnę, dźwięczał jak
uderzające o siebie kamyczki. Śmiech przypominał ptasi śpiew samczyka
poszukującego żony, który zaznacza obszar należący do niego i wabi
samiczkę. Perlisty, ćwierkający, lżejszy od chmur mknących po niebie.
Wesoły i cudowny.
Wiedział, że śmieją się z niego.
Nie słyszał jednak, co o nim mówią.
Potem zapadł się w mgłę...
Myślał, że znów odnajdzie to małe dziecko o pucołowatych policzkach.
Szukał go. Chciał uchronić je od niebezpieczeństwa, lecz nie pamiętał, co
mu groziło.
Wiedział jedynie, że jego obowiązkiem jest chronić małą.
Przez moment zastanawiał się, czy dziewczynka jest jego rodzonym
dzieckiem, lecz nie odniósł takiego wrażenia. Wiedziałby, gdyby miał
dziecko.
To było po prostu nieszczęśliwe stworzenie, potrzebujące kogoś, kto by
go bronił. Uparta, niesforna mała, z rodzaju tych, które dorosłym często
tak trudno jest kochać. Mały aniołek z czupurnym usposobieniem, który
w opinii ludzi wywodzi się z zupełnie innego miejsca aniżeli to, gdzie
przebywają aniołowie.
Nie znalazł jej.
Znalazł natomiast dorastającą dziewczynkę o talii tak wąskiej, że dałoby
się ją objąć dwiema dużymi, męskimi dłońmi. Uśmiechnął się, wiedząc,
że ta dziewczynka wkrótce będzie musiała uciekać przed rękami
sięgającymi po nią, gotowymi, by ją pochwycić, objąć i przytulić.
Miała rysy przywołujące coś w jego wspomnieniach, lecz to odsunął od
siebie. Nie warto pamiętać wszystkiego.
Jej ręce szybkimi, zręcznymi ruchami zagniatały ciasto na chleb.
Formowały z niego okrągłe placki, które dziewczyna układała w wielkim
piecu.

background image

Brzegi fartucha zachodziły jej na siebie aż na plecach, a troczki
opasywały ją, krzyżując się z przodu, potem znów biegły na plecy i
dopiero tam były porządnie związane. Tak wąska była w talii. Jej biodra
już zaczęły nabierać łukowatości i doszedł do wniosku, że będą bardzo
bujne, gdy upłynie jeszcze kilka lat. Dziewczęta znad fiordu często tak się
rozwijały. Były stworzone do rodzenia licznej gromadki dzieci, a do tego
nie można mieć wąskich bioder.
Biust już się jej zaokrąglił i był w pewnym sensie zbyt dorosły w stosunku
do dziecinnego wyrazu ślicznej buzi. Policzki miała okrągłe i miękkie,
usta pełne. Zagniatając ciasto, dolną wargę wysuwała do przodu. W
delikatnych nadgarstkach było jakby zbyt dużo siły.
Nie mógł nazwać jej dobrym materiałem na żonę, bo chyba nigdy w życiu
nie widział nikogo, kto mniej zasługiwał na takie określenie, choć
jednocześnie wyraźnie było widać, że ma doskonałą rękę do pieczenia.
Zagniatała ciasto, jak gdyby nigdy w życiu nie robiła nic innego, a na
czole zostawały jej białe smużki mąki, gdy ocierała je ręką.
Zsunęła nieco chustkę na czoło, otarła nią pot i z powrotem przesunęła na
włosy. Na proste, wysokie czoło opadł rudy kosmyk.
Dopiero wtedy Mattias ją poznał. Dopiero wtedy dostrzegł piękny kształt
serca, jaki miała ta twarz. Błyszczące, niebieskie, zdecydowane oczy i
dołeczek w lewym policzku. Jak gdyby ktoś kciukiem wycisnął go na
nim, gdy dziewczyna była jeszcze dzieckiem. Dopiero wtedy zrozumiał,
kim jest. A potem przyszedł Samuel.
I Mattias widział, jak to się dzieje. To, o czym nigdy nie chciała z nim
rozmawiać. To, o czym nigdy nie wspomniała ani słowem. Zaniósł się
krzykiem, lecz chociaż gardło go od niego rozbolało, z ust nie wydobył
mu się żaden dźwięk.
...ty będziesz siłą Rozy...




background image

Roza myślała o nim. Myślała o wszystkim, co przydarzyło się w jej życiu,
odkąd pojawił się w nim Mattias, i przykro jej było, ponieważ nie
wiedziała z całą pewnością, kiedy się to stało.
Nie pamiętała ani ich pierwszego spotkania, ani ich pierwszej rozmowy.
Nie pamiętała, co o nim wtedy myślała.
Pierwszym wspomnieniem, jakie się z nim wiązało, była niechęć.
Świadomość, że jest przyjacielem Jensa. Najlepszym przyjacielem. I od
dawna czuła, że on nie pochwala tego, co dzieje się między nią a Jensem.
To wystarczyło, by go nie lubić.
Pierwszym dobrym wspomnieniem była jego twarz, na poły skryta we
mgle tamtej nocy, gdy urodziła się Synne-ve. Tamtej nocy, gdy Jens pobił
ją niemalże na śmierć. Wydobyła się wówczas z jeziora szalonego bólu,
przedostała w półprzytomną mgłę, w której twarz Mattiasa była jedyną
rzeczą, na której mogła zatrzymać wzrok.
Pamiętała też, że po raz pierwszy odczuła do niego sympatię, gdy
patrzyła, jak Mattias idzie z Synneve do okna i podnosi maleńkie ciałko
jej dziecka, pokazując je zorzy polarnej.
Czy coś by było inaczej, gdyby to do Mattiasa skierowała się cała jej
miłość? Czy jej życie powędrowałoby innymi ścieżkami, gdyby to na nim
skupiła się cała jej tęsknota?
Roza nie wiedziała, bo na takie pytania nie ma odpowiedzi.
To niewłaściwe pytania, bo życie jest takie, jakie jest. Nie ma się na nie
wpływu. Lecz gdyby ktoś ją spytał, czy sama chciałaby coś w nim
zmienić, odpowiedziałaby, że tak.
To oznaczało, że zrezygnowałaby z Synneve, i choć ta myśl wydawała jej
się niemożliwa do przyjęcia, to wolałaby raczej, by jej cudowne dziecko
nigdy się nie urodzi-

background image

ło i pozostało jako jeden z płatków śniegu wśród wieczności, aniżeli
zmieniło się w dziecko zmarłe przedwcześnie, jakim była teraz Synneve.
- Zrezygnowałabym z Jensa - powiedziała do ciepłego boku krowy. -
Zrezygnowałabym z niego, gdybym mogła jeszcze raz przeżyć swoje dni.
Zamykałabym oczy, żeby nie padło na niego moje spojrzenie, i wszystko,
co we mnie dobre, zwróciłabym raczej ku Mattiasowi.
Roza usiłowała wyobrazić sobie jego dziecko.
To bolało.
Ta myśl była prawie niemożliwa. Nie potrafiła myśleć o innym dziecku,
nie wspominając jednocześnie Synneve. To rozrywało ją od środka.
Rozszarpywało całą siłę, którą, jak jej się zdawało, zdołała zgromadzić.
Bodaj myśl o

innym dziecku wydawała jej się zdradą wobec Synneve. Jak

gdyby przez to mniej ją kochała.
Mattias byłby zupełnie innym ojcem niż Jens. Tam, gdzie Jens dostrzegał
tylko siebie, Mattias widział innych. Mattias kochał Synneve jak rodzoną
córkę. Był dla tego dziecka ojcem bardziej niż Jens. Jens nawet nie
próbował być dla Synneve takim ojcem jak Mattias.
Sam mówił, że Synneve wciąż żyje w jego myślach. Niewielu mężczyzn
mogłoby powiedzieć coś takiego.
Być może jej ukochane dziecko wciąż pozostawało w myślach Olego i
Samuela, lecz oni nic o tym nie mówili. Gdy Ole wspominał małą, to
zawsze powtarzał, że ona nie żyje. A o tym Roza nie chciała myśleć. I tak
dobrze wiedziała, że jej mały aniołek umarł.
Wolała myśleć o żywej Synneve.
Wolała myśleć o życiu, jakie przypadło w udziale jej dziecku. Pragnęła
wyjmować te chwile jedną po drugiej
i przyglądać się im po kolei.
Razem z kimś...
Być może z Mattiasem...
Nikt inny zdawał się jej nie rozumieć. Inni ludzie mówili o tym, że
Synneve odeszła, i że ona, Roza, musi się


background image

z tym pogodzić. Mówili, że to bardzo bolesne i straszne, używali słów
przywołujących noc i chłód.
A Synneve nigdy nie była nocą i chłodem.
Mała Synneve była w jej życiu słonecznymi dniami. Była kwitnącymi
łąkami, lekkimi falami, marszczącymi się w słońcu.
Dni Synneve przypominały kwiatki na lipcowej łące. I właśnie wśród
nich Roza chciała wędrować, po kolana brodząc w soczystej zieleni.
Pragnęła zatrzymywać się przy każdym najmniejszym kwiatuszku,
bacznie mu się przyglądać i wspominać wszystkie radości, jakie się z nim
łączyły.
- Mattias nie może umrzeć - powiedziała do siebie półgłosem.
Nie chciała wspominać w samotności, to za bardzo bolało. Kwietne
wspomnienia nie chciały się wtedy otwierać. Przypominałoby to zresztą
błądzenie w tej nocy, którą wszyscy przed nią roztaczali, rozmawiając z
nią o żałobie i o jej strasznym cierpieniu, gdy straciła maleńkie dziecko w
tak okrutny sposób.
Roza przyłapała się na mówieniu do siebie. Nie mogła powstrzymać się
od uśmiechu. To doprawdy niesłychane, ale przynajmniej zdołała
wyrzucić z głowy kilka zasupła-nych myśli.
Kiedy wyszła z obory, w głowie miała jedno: musi zajrzeć na grób małej
Synneve.
Było już ciemno, wieczór późny, lecz nie mogła zrezygnować ze swego
zamiaru. Doszła do wniosku, że raczej nie spotka nikogo po drodze o tej
porze, a w dodatku w ten właśnie wieczór.
Nie musiała tam wcale iść, lecz coś ją poganiało. Nowa myśl nie dawała
jej spokoju. W oborze zrobiła wszystko, co należało. Na niektóre
czynności poświęciła więcej czasu niż zazwyczaj. Przemawiała do krowy
i do owiec, przytuliła policzek do pyska konia i poważnie rozmawiała z
nim o świątecznej nocy i o wszystkich członkach ro-

background image

dziny. Zwierzę sprawiało wrażenie, jakby rozumiało każde jej słowo, ale
też i był to wyjątkowo mądry koń.
Gdy zamknęła drzwi obory, uderzył ją mróz. Gdyby miała dość'
rozsądku, pobiegłaby czym prędzej do domu, przebrała się i zapomniała o
wszystkich niemądrych myślach. Zajrzałaby do Mattiasa, a potem
pobożnie złożyła ręce do modlitwy i prosiła, by Mattiasa nie spotkało nic
złego.
...nic złego nie może go spotkać... Ale stopy same niosły ją drogą ku
zachodowi. Nad fiord. Było już tak ciemno, że nie dawało się dostrzec
własnej ręki, lecz wbiła sobie do głowy, że nie może jeszcze odpocząć i
że nie zazna prawdziwego spokoju, jeśli nie zobaczy białego krzyża,
zaznaczającego grób jej dziecka.
Nie czuła zimna, chociaż policzki miała zdrętwiałe. Stopy poruszały się
same, jak gdyby wcale o tym nie myślała. I tak wiedziały, dokąd mają iść.
W ten późny wieczór nad wioską Kafjorden panował niezwykły spokój.
Za małymi szybkami w domach migotało światło trójramiennych świec
Trzech Króli i lamp, które paliły się dużym płomieniem, korzystając z
obfitości oleju, tylko w ten wieczór, tylko przez kawałek tej nocy.
Widziała powódź światła, wylewającą się z The House. I Roza
zrozumiała, że najwyraźniej z Bossękop wrócili Anglicy, którzy chcieli
urządzić swoje własne, zwyczajne angielskie Boże Narodzenie jako
dodatek do norweskiego. Zastanawiała się, co to za różnica, dlaczego
świętują w różne dni.
Roza pomyślała o Dinie i w duchu zadała sobie pytanie, czy dziewczyna
się zjawi, kiedy już upora się ze wszystkimi swoimi obowiązkami.
Przypuszczała, że Dina ma wiele sympatii dla Rosjanina.
...kochała go...
To było takie wielkie słowo.
Roza szła w butach, które zwykle zakładała do obory, i czuła, że
zdrętwiały jej palce u stóp. Włożyła wprawdzie



background image

grube pończochy, lecz nie miały one służyć bieganiu nad fiordem w mróz.
Miały wystarczyć jedynie na przejście przez podwórze, zaraz przecież
wchodziła w przytulne ciepło obory.
Ole będzie się zastanawiał, co się z nią stało.
Nie pierwszy raz jednak spędzała długi czas na obrządku. Brat dobrze
wiedział, że Roza lubi rozmawiać ze zwierzętami. Na pewno pomyśli, że
znów wylewa swoje żale wśród ścian obory. Ole ją znał, właściwie jej nie
znając.
Kiedy Mattias się obudzi, ona już będzie przy nim.
Nie jeśli, lecz kiedy.
Powinna tam być również, gdy przecknie się Rosjanin. Powinien dostać
coś do jedzenia. Dina powierzyła go jej, a Dina lubiła tego człowieka. Był
dla niej całym życiem. Roza miała szacunek dla takich uczuć. Sama
ledwie ich dotknęła i właściwie nie wiedziała, czy może uważać je za
rzeczywiste.
Kochała Jensa.
A potem go nienawidziła.
Oba te stany poruszyły w niej olbrzymie siły. Nie wiedziała, czy
kiedykolwiek zdoła czuć równie mocno. Nie wiedziała, czy chce jeszcze
tak czuć.
Plot wokół cmentarza niemal zupełnie zasypał śnieg. Furtkę otwarto
przed prawdziwymi zimowymi opadami. Dawno nikt tutaj nie chodził.
Ludzie odwiedzali groby latem, niewielu zadawało sobie trud, gdy trzeba
było brodzić w śniegu po kolana.
Sama nie odwiedzała tego miejsca od czasu, gdy śnieg sięgał po kostki.
To przyniosłoby jej jeszcze większy ból, a ona nie chciała odczuwać bólu.
Dziś wieczorem nie bolało. Powoli stawiała kroki. W pewnym miejscu
trafiła na zlodowaciałą warstwę, a ponieważ była taka lekka, śnieg ją
utrzymał. To dobrze, nie musiała zapadać się do pół uda. Spódnica
rozpościerała się na śniegu niczym żagiel.
Czerń na bieli.

background image

A wokół niej panowała ciemność'.
Stopy wiedziały, dokąd się kierować. Odnalazły drogę do prostego krzyża
z imieniem jej dziecka. Śnieg niemal całkiem go przysypał. Roza musiała
udeptać wokół niego dołek, zrobiła miejsce dla obydwu stóp i dla
spódnicy i mogła stać wygodnie, nie narażając się na skurcze w łydkach.
Przykucnęła i starła śnieg z krzyża na tyle, by jej oczy mogły odczytać
litery widoczne na białym drewnie. „Synneve Natalia Jensdatter"
Synneve.
Takie krótkie życie.
Za dziesięć lat niewielu ludzi będzie ją pamiętało. Na to Synneve przeżyła
zbyt mało dni. Nie zdążyła urosnąć na tyle, by zdołała coś osiągnąć. Nikt
nie wiedział, co mogłaby zdobyć w życiu, gdyby dożyła dorosłości. Nikt
nie mógł wiedzieć, na jakiego człowieka by wyrosła ani jak wyglądałaby
jako młoda kobieta. Jedynie Roza to przeczuwała. Klęczała na grobie
swego dziecka i płakała. W końcu się podniosła. Członki miała ociężałe,
w ciele pustkę. Trochę tak jakby doznała oczyszczenia, jakby tu, wśród
ciemności, otrzymała podarunek. Jak gdyby ktoś wyjął z niej ostrze bólu.
Oczywiste, że później również będzie tęsknić za Synneve, lecz swoją
żałobę będzie mogła nosić w spokoju. Dała już upust swemu żalowi i
gniewowi.
Dzięki temu mogła obrócić się do tego małego krzyża plecami. Mogła
stąd odejść z podniesioną głową.
Wracała po własnych śladach. Wiedziała, że będą widoczne w pierwszy
dzień świąt i że ludzie zaczną gadać, iż najwyraźniej całkiem pomieszało
jej się w głowie, skoro chodzi na grób dziecka zimą, w dodatku w Wigilię.
Ale tym się nie przejmowała... Pożegnała się z Synneve.
Roza czuła się o wiele lżej, gdy jej kroki skierowały się z powrotem w
stronę Krety. Miała powrócić do Samuels-






background image

borg, przebrać się w niedzielne ubranie i nakarmić Rosjanina...
A potem usiądzie przy Mattiasie i będzie czekać, aż on się obudzi...
On się na pewno obudzi.
Koło kościoła natknęła się na Dinę. Z początku tamta była jedynie
mrocznym cieniem na tle jeszcze ciemniejszego wieczoru, potem
zmieniła się w postać, którą Roza poznała. Być może Dina
porozumiewała się z nią myślą, przecież już wcześniej wykazała się
niezwykłą zdolnością odczytywania niewypowiedzianych słów Rozy.
- Byłaś u nas? - spytała Roza, ponieważ Dina wyraźnie kierowała się ku
Kopalni i sprawiała wrażenie, jakby przychodziła znad fiordu.
- Nie - odparła Dina.
- On spał, kiedy wychodziłam - powiedziała Roza. -Wyglądało na to, że
nic bardziej mu nie dokucza.
- Musi przeżyć!
Roza wychwyciła gorące uczucia tej drugiej kobiety i prawie jej ich
pozazdrościła. Być może te uczucia były jeszcze silniejsze od tych, która
sama miała dla Jensa.
- Będą go ścigać - powiedziała Dina przyciszonym, dobitnym głosem. -
Ale ty musisz mu pomóc tak, żeby wrócił do domu!
- Raczej twojej pomocy będzie potrzebował - stwierdziła Roza.
- Obiecaj, że mu pomożesz! Roza wzruszyła ramionami.
- Mogę to obiecać.
Dina westchnęła z ulgą. Wokół nich zrobiło się j akby jaśniej. Roza nie
potrafiła tego wytłumaczyć. Być może wszystko to sobie tylko
wmawiała.
- Twój mąż też z tego wyjdzie - powiedziała Dina, a Roza tym razem nie
próbowała niczego wyjaśniać. - On czerpie siły - dodała Dina. - Czerpie
też wiedzę.
Roza nawet nie udawała, że rozumie. Trzęsła się z zim-

background image

na i mocniej owinęła się kurtką, którą wkładała do obory. Życzyła Dinie
spokojnych świąt i obróciła się do niej plecami.
Potem nie oglądała się już w tył. Usłyszała to tylko. Usłyszała szum w
powietrzu.
Ciemność była tak gęsta, że Roza ledwie widziała, gdzie stawia stopy, i
nie umiała wytłumaczyć, skąd wziął się ów niezwykły szum.
Przypominał trzepot tysięcy skrzydeł.
Szum.
Jakby walka.
Lecz ona wolała nie wierzyć własnym uszom.
Nosiła w sobie zbyt wiele historii. Nie chciała w nie wierzyć. Nie chciała
ich nawet pamiętać. Dlatego się nie odwróciła. To nie mogło być nic
niezwykłego.
Przecież Dina też tu była.
Szum przycichł.
Potem zrobiło się całkiem cicho.
Roza biegła, aż poczuła w ustach smak krwi.
Biegła, aż ujrzała światła domu. Dopiero wtedy się uspokoiła i ostatnie
metry dzielące ją od podwórza i chaty pokonała wolniejszym krokiem.
Zaczekała jeszcze w półmroku, dopóki nie odzyskała spokojnego
oddechu.
Potem weszła do środka, żeby dalej świętować Wigilię.


Rozdział 8
Kiedy Roza wróciła do Samuelsborg, pojawił się nieoczekiwany
problem. Wiedziała, że jest bardzo późno, dlatego starała się zachowywać
jak najciszej. Buty zrzuci-




background image

ła już na schodach, a kurtkę, w której chodziła do obrządku, powiesiła na
zewnątrz na gwoździu tuż przy drzwiach wejściowych, chociaż była
Wigilia i domy powinny wyglądać porządnie.
Za kilka godzin miał nastać pierwszy dzień świąt, lecz zwierzęta przecież
należało karmić w świątek, piątek i w Boże Narodzenie, zdecydowała
więc, że zostawi tam okrycie. Sąsiedzi mogliby je zobaczyć, gdyby
chciało im się zaglądać, Roza sądziła jednak, że będą mieli inne tematy do
rozmowy niż jej roboczy strój.
Tymczasem wewnątrz czekał na nią brat. Razem z nim przy kuchennym
stole siedział Rosjanin.
Roza niemal cofnęła się aż na schody i musiała wchodzić po raz drugi, tak
bardzo ją to zaskoczyło. Gdy szła do obory, ten blady mężczyzna
wyglądał raczej na umarłego niż na żywego, a teraz siedział przy jej stole,
jadł jagnięce żeberka i wydawało się, że bardzo mu smakują.
- Co, u licha? - zdumiała się, podchqdząc do stołu. Ole chichotał.
- Ja wprawdzie nie widzę - powiedział ze śmiechem -lecz zaledwie kilka
godzin temu przekonaliście mnie, że ten człowiek krąży gdzieś na granicy
pomiędzy życiem a śmiercią i że dlatego muszę mu odstąpić własne
łóżko.
- Bo to była prawda - odparła Roza, nie spuszczając wzroku z Rosjanina.
Jadł z apetytem, oblizując przy tym palce, nim wreszcie wyprostował się i
popatrzył w pytające oczy Rozy. W jego oczach widać było rozbawienie.
Roza przez moment zastanawiała się, czy to wszystko nie było udawa-
niem. Czy ktoś ich nie oszukał? Ale przecież widziała go krwawiącego w
korytarzu The House. Widziała to na własne oczy i nie ona jedna była
świadkiem zajścia.
- Nie wyglądał wcale na śmiertelnie chorego, kiedy tu wszedł - oznajmił
Ole.
- Co ty powiesz? - odparła Roza.
- Czuję się dobrze - oznajmił Rosjanin, rozkładając

background image

ręce. - Rana też za bardzo mnie nie boli. Nie potrzebuję już łóżka.
Roza pokiwała głową, lecz w oczach wciąż malowało jej się
powątpiewanie.
- Mogę ci pokazać tę ranę.
Aleksander już podwinął koszulę, obnażając opatrunek. Zaczął go
rozplątywać, zanim Roza zdążyła powiedzieć, że to niepotrzebne.
Przyszło jej do głowy, że skoro już tak koniecznie chce jej pokazać
obrażenia, to ona równie dobrze może na nie zerknąć. Ten człowiek nie
powinien żyć, powinien umrzeć, gdy wbito mu nóż w brzuch. Musiał
mieć nadzwyczajne szczęście i nadzwyczaj silny organizm, skoro to
przeżył.
- Nie powinieneś być w ogóle na nogach - powiedziała do niego.
Aleksander tylko uśmiechnął się szeroko. A wtedy objawiło się w nim coś
pociągającego, choć Roza w dalszym ciągu miała trudności z
doszukaniem się czegoś interesującego w jego twarzy lub charakterze.
Czegoś, co potrafiło sprawić, by kobieta tak mogła go pokochać jak Dina.
Aleksander zsunął większą część płótna, którym obłożono mu ranę. Ktoś
chyba do tego celu podarł prześcieradło.
Wystawił brzuch tak, by Roza mogła wszystko dokładnie obejrzeć. Nie
potrafiła powstrzymać się od westchnienia. Musiała okrążyć stół i
uklęknąć przed Rosjaninem, by bacznie przyjrzeć się ranie, i nawet wtedy
nie mogła uwierzyć własnym oczom.
- To niemożliwe! - wykrzyknęła.
- Rana jest w porządku - uśmiechnął się zadowolony Aleksander.
Roza koniuszkami palców przesunęła po wypukłości skóry na brzuchu.
Poznawała własne ściegi, to ona go zszyła. Dobrze pamiętała, że tak było.
Pamiętała igłę, którą wbijała w ciało, i nitkę, którą przeciągała po obu
stro-





background image

nach rany, a potem zawiązywała na supeł. Szwów było wiele, policzyła
je, wszystkie pozostały na miejscu.
- Czy on ma jakieś takie specjalne ciało, co się samo zrasta? - spytał Ole.
- Rzeczywiście, można tak powiedzieć - stwierdziła Roza i wstała, lecz
cały czas nie odrywała wzroku od Rosjanina. Wprawiał ją w coraz
większe zdumienie. - Nigdy nie widziałam czegoś podobnego - dodała. -
Tę ranę zeszyłam wczoraj. On powinien mieć dziurę niemalże na wylot
od brzucha aż do pleców, lecz najwyraźniej w środku nic się nie
uszkodziło. Ta wielka kłuta rana w brzuchu od wczorajszego wieczoru do
dzisiaj całkiem się zrosła.
- Widocznie trafił się dobry dzień - powiedział Ole, uważając to
najwidoczniej za niezły żart.
- Rana wygląda dobrze, muszę więc stąd odejść - powiedział Rosjanin.
- Na tyle zdrowy chyba jeszcze nie jesteś - odparł Ole, uśmiechając się
szeroko. - Wcale cię nie wyrzucam z łóżka, rozumiesz chyba? Chociaż
okazało się, że rana się zrosła szybciej, niż powinna. Jest Wigilia, a ja
mam wielkie, szczodre serce. Chętnie prześpię się na podłodze jedną noc
czy dwie. Moja siostra całkiem nieźle gotuje, miałeś zresztą już okazję
spróbować. Roza ma swoje gorsze strony, ale przynajmniej karmi nas
przyzwoicie.
Rosjanin posłał Rozie szeroki, ciepły uśmiech. Uświadomiła sobie, że on
jakby w ogóle nie zauważa jej brzydoty. Jak gdyby w ogóle nie dostrzegał
oszpeconej części jej twarzy. Przez cały czas zwracał się do tego, co w
niej piękne, do jej kobiecości.
- Twoja siostra ma wiele dobrych stron - stwierdził ze śmiertelną powagą.
- Ocaliła mi życie i dalej musi je ratować, bo to przyrzekła.
Rozę przeszły ciarki.
On o tym nie mógł wiedzieć. Przecież spotkała się z Diną całkiem
niedawno, a niemożliwe, żeby Rosjanin póź-

background image

niej się z nią porozumiał. Poza tym Dina powiedziała, że wcale nie
przychodzi z Samuelsborg.
- On chyba nie czuje się aż tak dobrze - powiedział Ole z
niedowierzaniem. - Nie może czuć się aż tak dobrze, żeby stąd odejść,
Rozo?
- Rana się zrosła - odparła sztywnymi wargami.
Ole jej nie wierzył. Rozy wcale to nie zdziwiło. Ona również by nie
wierzyła, gdyby nie zobaczyła tego na własne oczy.
- Potrzebne mi ubranie - powiedział Rosjanin.
- Za późno już, żeby przynieść coś z baraku - uprzedziła go Roza, nim
zdążył dodać coś jeszcze. Nie zamierzała odwiedzać baraku robotników
w Wigilię.
- Pożyczyć - powiedział z dziwnym błyskiem w oku. -Coś starego - dodał.
- Może starą kurtkę taty - podsunął Ole. - Staruszkowi nie będzie jej
bardzo brakowało, już od paru lat nie pokazywał się w niej wśród ludzi.
Rosjanin może ją oddać, kiedy zechce. My też nie będziemy za nią
tęsknić.
Roza przyniosła kurtkę z alkierza. Musiała skradać się na palcach, żeby
nie zbudzić ojca. Miała dziwne przeczucie, że tej kurtki już nigdy więcej
nie zobaczą. Nie powiedziała tego jednak Olemu. Jej brat nie zauważał
kilku elementów tego, co się działo, po prostu dlatego, że nie widział.
Rosjanin ucieszył się z kurtki. Wciągnął ją i mało się w niej nie utopił,
lecz to jego zdaniem w niczym nie przeszkadzało.
- Dobrze, że rękawy są takie długie, skoro nie mam rękawiczek -
oznajmił.
Roza zrozumiała przymówkę. Wyciągnęła onuce i rękawice z jednym
palcem, a także czapkę, która została po Hansie, kiedy przeniósł się do
dziadków na wyspę. Babka Lea na pewno i tak już się zatroszczyła, żeby
cała gromadka miała wszystko, co potrzebne na zimę. Hansowi nie będzie
brakować tej czapki.



background image

- Nie możesz pozwolić mu wyjść tak po nocy - Ole wciąż nie posiadał się
ze zdziwienia.
- Zdaje mi się, że i tak nie zdołam go powstrzymać -stwierdziła trzeźwo
Roza. - Rany mu się zagoiły, Ole, i chyba zabierze ze sobą trochę
jedzenia. Myślę, że więcej nie chcę wiedzieć.
- Zakradnę się na pokład jakiegoś statku - powiedział Rosjanin. - Na
przykład tego, którym przypłynęli Anglicy. Ma wrócić do Bossekop.
Dostanę się do Hammerfest, a potem do domu.
- Zamierzasz wrócić do Rosji? - spytała Roza zaskoczona. Nie takiej
odpowiedzi się spodziewała. Poczuła rozczarowanie.
- Do domu - odparł Aleksander, patrząc, jak Roza pakuje w płótno chleb i
mięso dla niego. Przyjmował to bez najmniejszego sprzeciwu, co również
zdziwiło Rozę.
- A co z Diną? - spytała Roza ostro. Nie potrafiła już dłużej ukrywać,
czyją stronę trzyma. - Czy Dina o tym wie? Rozmawiałeś z nią o swoich
planach? Myślisz, że ona nie chciałaby ci czegoś powiedzieć? Może
powinieneś ją spytać, czy nie chce wyjechać razem z tobą?
Wszelkie myśli nagle jakby zniknęły z jego twarzy. Stała się kompletnie
pozbawiona wyrazu. W spojrzeniu pojawiła się jakaś bezbronność.
Rosjanin siedział przy stole w starej, za dużej na niego kurtce Wielkiego
Samuela i miał wyraz twarzy tonącego na morzu. Oczy, dla których nie
było już nadziei.
- Dina - powiedział, czyniąc z imienia dziewczyny pieszczotę. - Dina nie
może przyjść. Dina chce, żebym wyjechał. Chce, żebym wrócił do
swoich. - Przerwał na chwilę. - Prosiła cię, żebyś mi pomogła, prawda?
Roza bez słowa przytaknęła. Mogłaby teraz powiedzieć, że nie kiwnęłaby
palcem, gdyby nie Dina i to dziwne wrażenie łączącej ich więzi. Nigdy
wcześniej tego nie czuła, choć przecież widywała Dinę dostatecznie
często, by wyrobić sobie o niej zdanie. Nigdy nic ich nie łączyło

background image

aż do wieczora w małą wigilię w ciasnym, ciemnym korytarzu The
House.
- Nie rozumiem jej - powiedziała Roza jako pożegnanie i włożyła
zawiniątko z jedzeniem w ręce mężczyzny, którego przez kilka godzin
gościła pod swoim dachem. -Ciebie również nie pojmuję - dodała.
Aleksander uśmiechnął się znów jednym z tych swoich przelotnych
uśmiechów. Jego twarz otworzyła się, przypominała teraz bardziej
chłopięcą, lecz wciąż wyglądał jak człowiek, w którym Roza nie mogłaby
się dopatrzyć jakiejkolwiek wartości.
- Zrozumiesz - powiedział, wychodząc na nocny mrok. - Może
zrozumiesz. Jeśli ktokolwiek w ogóle jest w stanie to pojąć, to właśnie ty.
Jesteś do niej podobna. - Umilkł na chwilę, a potem powiedział: - To była
miłość większa ponad wszystko. Miłość, dla której warto żyć i umrzeć.
Kocham ją do szaleństwa. A to, że byli inni, sprawiło, że jeszcze bardziej
oszalałem. I ona również mnie tak kocha, ponad wszelkie wyobrażenie.
Roza pokiwała głową. Wierzyła mu. Mimo wszystko miała uczucie, jak
gdyby nie do końca wiedziała, o czym on mówi. Zabrzmiało to trochę jak
swego rodzaju przeprosiny, lecz w takim razie ona nie była właściwym
człowiekiem, do którego należało je skierować. Znacznie lepiej by było,
gdyby to do Diny zaadresował te słowa.
- Dziękuję - powiedział jeszcze, nie podając jej ręki. A potem zniknął w
ciemności.
Miękkie ręce gładziły go po twarzy. Bał się otworzyć oczy, bał się tego,
co może zobaczyć. Wydawało mu się, że nie chce teraz dowiadywać się
więcej o Rozie, nie był na to gotowy.
To była ona - z przeszłości - z czasów, kiedy on jeszcze nie istniał.
Mattias miał tę świadomość i znów poczuł, że to nienaturalne. Nie chciał
przyjąć, że ona przychodziła i odchodziła z jego myśli. Nie należała do
nich, nigdy




background image

jej tam nie zapraszał, a czyjaś inna pamięć nie mogła się wkraść w jego ot,
tak sobie. To nie było naturalne.
- To nie jest twoja myśl - powiedziała tak łagodnie, jak tylko ona potrafiła
przemawiać. - To inna rzeczywistość. Moja rzeczywistość. Nie wszystko
kręci się wokół ciebie, przyjacielu. Nie wszystko też kręci się wyłącznie
wokół Rozy, lecz ona wciąż jest ważna. Wciąż jest dla nas naj-
ważniejszym człowiekiem. Na szczęście nigdy nie zrozumie, jak bardzo
jest nam potrzebna. 1 ty też nigdy tego nie pojmiesz. Nikt tego nie
zrozumie. Jak my wszystkie, ona także będzie jedynie imieniem pośród
wszystkich innych imion. Ogniwem łańcucha.
Nie wiedział, czy chce tego słuchać.
- Również ciebie ocalimy, Mattiasie synu Mattiasa syna Mattiasa...
Uśmiechnęła się ze smutkiem, mogła również dokończyć ten łańcuch
imion. Lecz tego nie zrobiła.
- Ratujemy cię, ponieważ jej potrzebujemy. A ty jesteś z nią
nierozerwalnie związany. Oboje będziecie z tym walczyć, lecz nie ma
sposobu, żeby jedno uwolniło się od drugiego.
Chciał otworzyć usta i spytać ją, czy to jest właśnie to,
co ludzie łatwo ulegający wpływom nazywają losem, lecz wargi miał
odrętwiałe, głos nie był w stanie wypowiedzieć żadnej myśli.
- Wiele mówią o takich, którzy są stworzeni dla siebie - powiedziała. - O
tym, że ten i ta są dla siebie urodzeni. Właśnie tak jest z wami. Możesz to
zaakceptować lub nie, lecz jeśli w ogóle ktoś rodzi się dla kogoś, to
właśnie prawda ta dotyczy ciebie i Rozy.
...miękkie dłonie na jego twarzy...
Ole zrezygnował z prób zrozumienia. Nie miał pewności, czy wierzy w
to, co opowiedziała mu Roza, lecz nawet ojciec zaklinał się, że Rosjanin
naprawdę wyglądał na półżywego, gdy wnieśli go do alkierza.

background image

Wielkiego Samuela obudziło zamieszanie i nie było innego wyjścia, jak
opowiedzieć mu o ostatnich wydarzeniach.
- Wyczuwało się powiew chłodu, kiedyście go wnosili - rzekł Samuel z
powagą. - Aż tak źle z nim było. Pomyślałem, że umarł, gdy zobaczyłem,
że nie ma go w łóżku.
Roza ów powiew chłodu bagatelizowała. Takie rzeczy przypominają się
ludziom, kiedy jest już po wszystkim, nikt natomiast nie wspomina o
czymś takim w chwili, gdy to rzekomo następuje. Nie wierzyła w takie
rzeczy, a sama nic podobnego nie wychwyciła i mimo wszystko, jak
powiedziała, to ona z nich wszystkich obcowała z Rosjaninem najbliżej.
- A Mattias? - spytał Wielki Samuel.
- Wygląda na to, że śpi - odparła Roza z pewną niechęcią.
- Śpi - orzekł Ole, który również zaglądał do wysuwanego łóżka i
nasłuchiwał.
- Z nieprzytomności przeszedł w sen - stwierdził Samuel z ulgą. - To
dobrze. Wygląda na to, że otaczają go potężne moce. - Wbił niebieskie
oczy w córkę. - Nie tylko ty maczasz w tym palce, Rozo. Opiekuje się nim
jakaś potężniejsza moc. Ten chłopak to nie byle kto. Mam nadzieję, że
zdajesz sobie z tego sprawę. Zasługuje na wiele więcej, niż dostaje. Takie
jest moje zdanie. On został jakby przeznaczony do czegoś wielkiego.
- Otrzyma to, co mu przyniesie los - orzekła Roza z gniewem. Nie chciała
rozmawiać o Mattiasie. Nie z ojcem. Z nikim.
- Ta Wigilia wygładziła blizny - stwierdził Samuel. -Mam zamiar
wreszcie iść spać.
Roza nie była śpiąca. Siedziała po ciemku. Piec dawał dostatecznie dużo
światła. Napaliła w nim, mimo że o tak późnej porze było to właściwie
zbędne, i chociaż ciągnęło tak dobrze, że większość ciepła wylatywała
przez ko-






background image

min razem z dymem, zostawiła drzwiczki pieca szeroko otwarte.
Tęskniła za snem, lecz on jakby dla niej nie istniał. W miarę upływu czasu
ogarniały ją coraz większe wątpliwości. Nadpełzały nie wiadomo kiedy,
nie zwróciła wcześniej na nie uwagi. Tyle było w jej sercu tęsknoty, z
której wykiełkował strach, jakby narastał na jej brzegach i wydawał się
przewyższać tęsknotę. Kradł siły.
Pragnęła tak wiele zrobić. Chciała, by ludzie dostrzegali ją, nie widząc
oszpeconego policzka, nie zastanawiając się, jak brzydka jest ani też
jakimi ludźmi się otacza, z kim przebywała i co robiła. Żeby nie myśleli o
tym, czyją jest córką.
Pragnęła móc przyjąć dar, zadbać o niego i czynić dobro. To jednak
niosło wielkie wymagania w stosunku do niej. A przecież ofiary
przewyższyły już wszystko, co ktokolwiek byłby w stanie sobie
wyobrazić.
Od nikogo innego nie wymagano aż tyle. Żadna inna nie została
ograbiona aż do gołej skóry jak ona.
Roza była rozgoryczona.
Pragnęła być czarownicą, nie będąc nią. Bez całej tej paskudnej
samotności, która towarzyszyła darowi. Bez lęków, mroku i bólu.
Roza nie wiedziała jednak, czy można dostać jedno, rezygnując
jednocześnie z tego drugiego.
- Roza?
Z trudnych myśli wyrwał ją głos Mattiasa. Poderwała się na równe nogi
jak wiatr. Pożeglowała przez podłogę i uklękła przy wysuwanym łóżku.
- Czy to noc? - spytał.
Potwierdziła i pozwoliła mu złapać się za rękę. Nie zamierzała mu o tym
mówić, ale nie kładła się przez niego. To również chciała zachować w
tajemnicy.
- W saunie straciłeś przytomność - szepnęła. - Ale wszyscy trzej jesteście
czyści jak złoto.
Mattias uśmiechnął się w ciemności.

background image

- To na pewno było niemądre z mojej strony.
- Niemądre.
- Co mówił Samuel? - spytał, przypominając sobie urywki ze snu o Rozie
i jej ojcu.
Mógł o tym wiedzieć, lecz nie mógł o tym mówić. Jeśli Roza zechce mu
opowiedzieć, musi to zrobić z własnej woli. Może nigdy nie obdarzy go
takim zaufaniem, by mu się zwierzyć. Będzie musiał z tym żyć.
I będzie musiał lubić takiego Samuela, jakim ten był teraz w jego oczach,
chociaż po tym niezwykłym śnie na jawie stanie się to o wiele trudniejsze.
- Wydaje mi się, że ucieszył się z wizyty w saunie - powiedziała Roza. -
Czy ktoś mówił ci kiedyś, że prawdopodobnie jesteś szalony, Mattiasie
Mattiassenie?
Mattias pokręcił głową.
- Ty mi możesz to powiedzieć. Jeśli uważasz, że to warte zachodu. Nie
wiem, czy coś się przez to zmieni. Jestem już za stary, żeby się zmieniać.
Słyszałaś porzekadło o starych psach, prawda? O tym, jak trudno nauczyć
je nowych sztuczek...
- Głodny? - spytała. Mattias zastanowił się.
- Żeberka niech poczekają do rana - stwierdził. - Ale może masz coś do
picia?
Roza przyniosła naczynie z piwem, które chłodziła w wodzie. Napaliła
jednak tak mocno, że i woda, i piwo trochę się zagrzały, choć postawiła je
jak najbliżej drzwi. Żałowała, że ojciec, stawiając dom, nie zbudował
wiatro-łapu. Przydałby się w różnych sytuacjach. Ale jej ojciec,
mężczyzna, nie dostrzegał korzyści płynących z posiadania takiego
pomieszczenia.
Patrzyła, jak Mattias opróżnia kubek. Podniósł się z wysiłkiem i teraz
półleżał na poduszkach. Krzywił się trochę, a ona, widząc to, poczuła, że
na sercu robi jej się lżej.
- Wciąż cię boli? - spytała.



background image

- A jak, u licha, sobie wyobrażasz? - wyrwało mu się. - Przecież wczoraj
dźgnęli mnie w bark! Myślisz, że to minie w ciągu jednej nocy?
Roza uśmiechnęła się w ciemności, a Mattias me mógł pojąć, jak w ogóle
może jej przyjść do głowy, żeby się z tego śmiać. ,
- Nie będę mógł iść do kopalni, kiedy święta się skończą. Zaczynam mieć
tyle nieobecności w robocie, że moja praca wkrótce zawiśnie na cienkim
włosku.
- Magnus powinien wiedzieć, jak cię kryć - stwierdziła Roza krótko. -
Przecież to przez jego głupotę wszystko się zaczęło. Jeśli nie zrobi, co
będzie mógł, żebyś zachował miejsce w brygadzie, to tego pożałuje.
Pogładził ją jednym palcem po nierównym policzku.
- Lubię, kiedy pragniesz zemścić się za moją krzywdę - uśmiechnął się. -
Lubię, kiedy ci się wydaje, że musisz mnie bronić. Na ogół jednak
trzymam się na własnych nogach... .
Podała mu następny kubek napoju, ale potem zakorkowała dzban. , .
- Nie chcę, żebyś się jeszcze na dodatek upił! - oświadczyła.
- Jak to? - spytał, spijając pianę z wierzchu. - Masz jakieś plany wobec
mnie, Rozo Samuelsdatter? Nie jestem pewien, czy mógłbym teraz
sprostać twoim wymaganiom. Chcę ci przypomnieć, że jestem rannym
człowiekiem. Mam rany zadane nożem. Padłem ofiarą szaleńca!
Roza wyjęła mu pusty kubek z rąk i zamknęła drzwiczki pieca tym
samym ruchem, którym stawiała kubek na stole. Wsunęła się do łóżka
obok niego. Przytuliła się i uśmiechnęła, gdy usłyszała, że jęknął. To
dobrze.
Bałaby się o niego, gdyby rany go nie bolały. Rozprułaby założone przez
siebie szwy, gdyby okazało się, ze jego zranienia już się zrosły.
- Chcę tylko spać przy tobie - powiedziała cicho.
- A więc trochę się o mnie bałaś mimo wszystko? - spy-

background image

tal Mattias, a w jego głosie brzmiało takie zadowolenie, że Roza prawie
szturchnęła go tam, gdzie miał ranę.
- Co ty sobie, u diabła, wyobrażasz? - warknęła w odpowiedzi, lecz
Mattias nie wierzył w jej gniew. Śmiał się, otaczając zdrową ręką jej
ramiona i mocniej przyciągając ją do siebie.
- Dobrze, że się o mnie martwisz - powiedział z uśmiechem w głosie. - A
jak się miewa ten Rosjanin?
Roza nabrała powietrza.
- To - powiedziała - to już zupełnie inna historia...
- Statek w każdym razie odpłynął - oznajmiła Roza, wróciwszy z obory
po obrządku pierwszego dnia świąt. -A w nocy napadało niewiarygodnie
dużo śniegu. To właściwie dziwne, bo wieczorem w powietrzu nie czuło
się śniegu. Tymczasem nasypało go tyle, że musiałam wydeptać drogę do
obory, a właściwie powinnam odśnieżyć.
Przez głowę przeleciała jej myśl, że świeżo spadły śnieg ukrył jej ślady
pozostawione poprzedniego wieczoru. Teraz nikt już nie mógł zobaczyć,
że była na grobie Syn-neve.
- To znaczy, że on albo wyjechał, albo zamarzł na śmierć. - Ole starał się,
żeby jego słowa zabrzmiały beztrosko. - Nam to właściwie wszystko
jedno..
- Ale Dinie nie wszystko jedno - powiedziała Roza ostro.
- Skoro w nocy spadł śnieg, to znaczy, że mróz trochę zelżał - zauważył
Mattias.
W pierwszych godzinach poranka opowiedzieli mu o Rosjaninie. Mattias
nie miał pewności, czy powinien im wierzyć. Podejrzewał jednak, że w
tej historii musi tkwić jakieś ziarnko prawdy, skoro zarówno Roza, jak i
Ole tak się przy tym upierali.
- A więc uciekł - powiedziała Roza takim tonem, jakby uważała, że
powinien był zostać. - Bóg jeden musi wiedzieć, dlaczego tak mu się
śpieszyło. W głowie miał tylko




background image

to, że musi stąd odejść. I ona, Dina, także. Była bardzo zdecydowana...
- Wszyscy mamy swoje powody, które nami kierują -stwierdził Mattias,
pieszcząc jej twarz wzrokiem.
Roza poczuła to i się zawstydziła. Uciekła spojrzeniem, patrzyła gdzieś w
innym kierunku. To powiedziało Mat-tiasowi, że nie jest jej obojętny.
Nawet w najmroźniejszą zimę mogło więc coś wykieł-kować zielono.
Na śniadanie pierwszego dnia świąt jedli podgrzane żeberka. Siedzieli
jeszcze przy stole, kiedy drzwi otworzyły się, choć wcześniej nikt do nich
nie pukał. W otworze stała Liisa. Spódnicę miała obsypaną śniegiem aż
do połowy. Na okrągłych policzkach wykwitły jej rumieńce, ręce miała
gołe.
- Muszę rozmawiać z Rozą - oświadczyła.
- Wejdź - powiedziała Roza.
Liisa zawahała się, ale weszła. Zamknęła drzwi za sobą, lecz nie chciała
siadać, chociaż podsunięto jej krzesło. Stała oparta plecami o drzwi.
Upłynęła dość długa chwila, zanim jej oddech odzyskał normalne tempo.
Najwyraźniej musiała biec.
- Dina nie żyje - oznajmiła.
Roza odłożyła nóż i kawałek chleba. Ręce roztrzęsły jej się tak, że nie
była w stanie niczego w nich utrzymać. Grudka masła jaśniała jak żółty
kwiat na czubku noża.
W piersiach ścisnęło ją jakieś dziwne, obce uczucie.
- Po tym, jak przewiozłyście Rosjanina tutaj, znalazłam konia w stajni -
powiedziała Liisa, wyraźnie starając się z całym wysiłkiem nad sobą
panować. - Dina wyprzęgła go z sań i oporządziła. Dostał nawet jeść.
Więcej o tym nie myślałam, chociaż koń był niespokojny, kiedy prowa-
dziłam go do domu. Odkąd wyniosłyśmy Rosjanina, nie widziałam Diny.
Pomyślałam, że została tutaj. Taka była w nim zakochana...

background image

Roza kiwnęła głową, wspominając żar, z jakim mówiła Dina, kiedy
spotkały się pod kościołem.
- Ale dzisiaj rano nie przyszła - oświadczyła Liisa. -A Margret
powiedziała, że w ich korytarzu czuć jakiś nieprzyjemny zapach.
Zajrzałyśmy więc do niej.
Umilkła na dłuższą chwilę.
- I zobaczyłyśmy, że leży nieżywa.
- Nieżywa? - powtórzył Mattias.
- Zakłuta nożem - dodała Liisa.
- Co za diabeł?! - wykrzyknął Ole. - Wyszedł stąd w nocy, pewnie
poleciał do The House i ją zabił! I jeszcze udało mu się uciec. Było w nim
coś nienaturalnego. Wyczuwałem to prawie na węch. Pamiętasz, Rozo,
jak ojciec mówił, że zrobiło się chłodno, kiedy wnosiliśmy go do
alkierza?
Roza pamiętała.
Ale to wszystko mądrość po szkodzie.
- Ona nie żyła już znacznie dłużej - powiedziała Liisa, bardzo teraz blada,
kiedy z policzków zniknęły jej rumieńce, które namalował na nich mróz i
świeże powietrze.
- Rozmawiałam z nią wczoraj wieczorem - odezwała się Roza, lecz
powiedziała to ściszonym głosem, bez przekonania. Dostrzegła coś we
wzroku Liisy. Coś, co odbijało jej własne przeczucia.
Dostrzegła ten sam lęk.
- Ona cuchnęła - powiedziała Liisa. - Krew całkiem zakrzepła. Widziałam
to na własne oczy. Nie wiem, co o tym myśleć, ale nakłoniłam Margret,
żeby przysięgła mi, że ani słowem nie zdradzi, co się wydarzyło w małą
wigilię i wczoraj. Dziewczyny w kuchni też będą milczały. Nikomu nic
dobrego nie przyjdzie z gadania o tym. Z Magnusem też porozmawiam.
Wierzę, że wy również nikomu tego nie powtórzycie. Nie trzeba o tym
mówić.
- Co ty właściwie próbujesz nam powiedzieć? - z namysłem spytał Ole.
- Mówię - oświadczyła Liisa zdecydowanym głosem -że Dina nie żyje już
od dawna.

background image

- Rozmawiałem z nią jeszcze wczoraj – zaprotestował Ole.
- Mówię, że Dina nie żyje co najmniej od paru dni -
powtórzyła Liisa.
- Rozmawiałem z nią zaledwie wczoraj! - zaprotestował Ole jeszcze raz.
- Ty jesteś niewidomy - powiedziała jego siostra. - Możesz się mylić.
- No, a ty? - upierał się Ole. - Ty też się pomyliłaś? Wydaje'mi się, że
pamiętam, że też z nią rozmawiałaś!
- Ja jej nigdy dobrze nie znałam - odparła Roza lekko. - Może to wcale nie
była ona, tylko ktoś zupełnie inny. Może wszyscy się pomyliliśmy. W
korytarzu The House
było ciemno...
- Wszystkie poszalałyście! - jęknął Ole.
- On mówił, że to miłość silniejsza niż życie i śmierć -przypomniała Roza.
- Nie uwierzę w to! - wybuchnął Ole. - Nie zamierzam
w to wierzyć!
- Ale milczał będziesz? - spytała Liisa. - W The House nikt niczego nie
słyszał ani nie widział. I na tym się skończy, nawet jeśli sprowadzą
lensmana. Ale to wymaga, aby wszyscy inni również milczeli o tym, co
wiedzą.
- Będziemy trzymać gęby na kłódkę - obiecał Mattias
zdecydowanie.
- Mnie i tak nikt nie uwierzy - stwierdził Ole. - Ale tak czy owak, moim
zdaniem, on wyszedł stąd i ją zabił. A stało się to dzisiejszej nocy.
- Co ty o tym myślisz? - spytała Liisa, gdy razem z Rozą stały na środku
podwórza wśród szarawej niebieskości, jaką przyniosła najjaśniejsza
godzina grudniowego dnia.
Roza pokręciła głową.
- On, wychodząc stąd, nie miał przy sobie noza. Objęły się ramionami,
lecz mimo to marzły. Roza my-

background image

ślała o miłości tak wielkiej, że jest zdolna przejść w szaleństwo. O miłości
potężniejszej niż życie i śmierć. I o wybaczeniu, przechodzącym wszelkie
ludzkie pojęcie.
- Nie wszystko musimy zrozumieć - stwierdziła Roza.
- Nie wszystko musimy zrozumieć - powtórzyła Liisa. Dzień wciąż był
niebieski i nic nie rzucało na nie żadnych dziwnych cieni.


Rozdział 9
Była sama. Musiała być sama.
Ciemność była identyczna. Równie nieprzenikniona. Mimo to jednak
czuła się obserwowana. Nie wiedziała, że istnieje taka samotność. Czy
upłynęło wiele dni? Nie wiedziała.
Nikt o niczym jej nie powiedział.
To jej zadawano pytania.
Od kogo nauczyła się czarów?
Od jak dawna je uprawiała?
Jakich czarnych grzechów się dopuściła?
Ile osób jeszcze wyuczyła?
Co dał jej diabeł w zamian za to, że mu służyła? Jak często spotykała się z
nim na Łysej Górze? Czy zatapiała łodzie?
Czy twierdziła z pychą, że jest w stanie decydować o życiu i śmierci?
Czy zdawała sobie sprawę, że bluźni przeciwko Bogu?
Czy wie, co czeka bluźnierców i czarownice najgorszego rodzaju, takie
jak ona?
Budowali już dla niej stos...






background image

Nie wstawała. Nie miała siły wstać. Gdy tylko się poruszyła, czuła, jak
boli ją całe ciało. Jak pieką rany w miejscach, gdzie żywe mięso stykało
się z wilgotnym, szorstkim materiałem ubrania.
Gdy natomiast leżała nieruchomo, ból się rozpływał. Nie była wówczas w
stanie nic poczuć.
Otuliła się mocniej strzępkami ubrania. To był zwykły codzienny strój,
nic odświętnego. Zwykłe ubranie łudzi, którzy pracują. Teraz zostały z
niego tylko łachmany.
Zerwali jej ubranie z ciała. Wśród doznanego upokorzenia wyczuła, że
prześladowcom sprawiło to swego rodzaju zadowolenie.
Pamiętała triumf bijący z oczu młodego kapitana. Feldt, tak się do niego
zwracali. Taki młody i taki surowy. Nieludzki.
Przystawił rozżarzone żelazo do jej skóry. Wsłuchiwał się w syk, gdy
przypalało jej skórę i wtapiało się w ciało. Wpatrywał się w nią szeroko
otwartymi oczyma, naciskając żelazo jeszcze mocniej. Widział jej ból i
czekał na krzyk, lecz tej przyjemności go pozbawiła...
Powiodła językiem po wargach. Zabolało. Całe spuchły.
Pogryzła wargi tak, że w pewnej chwili miała wrażenie, że pije krew, ale
krzyk zdołała powstrzymać.
Związali jej ręce w nadgarstkach i nogi w kostkach, a potem rozciągali ją
na tym straszliwym instrumencie, który nazywali łożem tortur.
Czuła, jak ciało rozciąga się do ostateczności na tyle, by nic w nim nie
pękło.
Widzieli, co robią. Widzieli i rozciągali ją jeszcze trochę mocniej.
Jego oczy wciąż błyszczały. Lodowate, skute lodem, na wskroś
niebieskozielone oczy błyszczały jak gwiazdy na niebie w mroźną noc.
Zdarli z niej ubranie. Nie tracili czasu na rozpinanie żadnego guzika. Po
prostu je z niej zdarli.
Ich oczy wprost żarzyły się, gdy oglądali każdy skra-

background image

wek jej ciała. Z obrzydzeniem obserwowała ich pożądanie. Jej strach
mieszał się z ich czarną żądzą.
Gwałcili ją wzrokiem i to zdawało się jeszcze gorsze niż fizyczne
upokorzenie.
Kapitan był mroczniejszy, czarniejszy, bardziej szalony od pozostałych.
Zauważyła to, a on wiedział, że ona to widzi.
Od tego momentu stał się jeszcze bardziej brutalny, twardszy, bardziej
bezlitosny. I domyślała się, że on nie przyznaje się do tego, co ona
dostrzegła. Za to również ją karał.
Był w mocy to zrobić. Miał moc, by decydować o jej życiu. A ona
przygryzła dolną wargę, wbiła paznokcie w dłonie, ale powstrzymała się
od krzyku. Tak było za pierwszym razem. On doznał zawodu. Nie był z
niej zadowolony.
Brutalnie zaciągnęli ją z powrotem do czarnej jamy. Nie dali nic do
jedzenia ani do picia.
Gdy znów ją stamtąd zabrali, pojawiło się dwóch nowych żołnierzy.
Dwóch nowych pomocników.
I pastor.
Przybył kapitanowi Feldtowi na pomoc, bo teraz łatwiej ją było przekląć.
Pastor z uczuciem prawił o jej czarnej duszy i słowami malował obrazy
miejsca, do którego trafi, jeśli się nie przyzna. Twierdził, że diabli już
czekają na nią w siarkowym jeziorze. Gdyby jednak wyznała im
wszystko, co wie, i gdyby zwróciła się ku Panu, On być może potrafiłby
znaleźć dla niej łaskę.
- Tak czy owak, spłoniesz - oznajmił kapitan, uśmiechając się krzywo
kącikiem ust. To, co się działo, sprawiało mu wyraźną przyjemność.
Nic nie powiedziała.
Dopiero gdy spytali ją o imię. Przeszyła ją radość, gdy uświadomiła
sobie, że go nie znają. Mogła więc przynaj-



background image

mniej sądzić, że dzieci są bezpieczne. Długo milczała. Na tyle długo, że
naturalne wydawało się, iż w końcu się załamała i zdradziła swoje imię. -
Ritva. Nazywam się Ritva... Więcej z niej nie wyciągnęli.
Usiłowali wypytywać ją na wszystkie sposoby. Krzyki i rozkazy
następowały po jedwabiście łagodnych upomnieniach. Rzucali jej w
twarz rozmaite wymysły, dwuznaczne aluzje, budowali ze słów labirynty,
w których miała zabłądzić i zdradzić samą siebie, a chętnie pociągnąć za
sobą również innych, i to najzupełniej nieświadomie.
Bili ją.
Uderzali otwartą dłonią i pięściami. Kopali ją twardymi skórzanymi
butami, kiedy ręce miała związane z tyłu i była całkowicie bezbronna.
Jeden z prześladowców był zaledwie chłopcem. Napotkała jego
spojrzenie, gdy podniósł nogę, zamierzając się do kopniaka, i w oczach
otoczonych gęstymi rzęsami dostrzegła łzy. Ale wykonał rozkaz.
Wyciągnęli rozpalone obcęgi. Kapitan zamierzał użyć ich własnoręcznie.
Uśmiechał się. Oblizywał usta, kiedy przypiekał jej piersi siarką. Na
widok bezdennego zła w jego oczach musiała odwrócić spojrzenie. To te
jego oczy bardziej niż ból skłoniły ją do krzyku.
Wydawało im się, że w tarczy powstało pęknięcie. Tak bardzo byli pewni,
że już niedługo wyzna swoje grzechy. Obcęgi jeszcze szerzej otworzyły
skórę. Wypalały rany. Rozszedł się zapach siarki i palonej skóry.
Z całych sił starała się zachować przytomność. Ból mówił przynajmniej,
że żyje. Szeptał, że ma jakąś kontrolę. Nie mogła przeszkodzić temu, co
jej robili. Wciąż jednak decydowała o tym, co mówi. Nie byli w stanie
wyciągnąć z niej więcej, niż chciała powiedzieć.
To ją utwierdzało w przeświadczeniu, że wciąż jest od nich silniejsza.

background image

Związali ją, torturowali. Odebrano jej wszelką ludzką godność, lecz
wciąż decydowała o tym, do czego ją zmuszą. Była od nich silniejsza.
Silniejsza niż kapitan Feldt.
Wypalone rany piekły, kiedy rzucili ją na lawę do rozciągania. Nikt na to
nie zważał. Ich ręce dotykały ran. Wiedziała, że kapitan Feldt robi to
celowo. Co do młodych żołnierzy nie miała takiej pewności. Wolała
myśleć, że po prostu wypełniają rozkazy...
Ale trudno wierzyć w ludzi, gdy ich ręce zadają cierpienie, które sobie
nawet trudno wyobrazić.
Pastor dał jej bardziej duchową karmę.
Jego duchowości nie była taka pewna. Wydawało jej się, że wygląda na
równie rozpalonego jak kapitan, gdy znów ściągnięto z niej ubranie.
Miała wrażenie, że mówił z wysiłkiem, zdyszany, lecz być może się
pomyliła.
W uszach jej szumiało. Nie widziała już wyraźnie. Kapitan oznajmił jej,
że jest bardziej rozpustna niż wszystkie rozpustne kobiety razem wzięte.
Że jest najnikczem-niejszą istotą, z jaką kiedykolwiek się zetknął, i że
zniszczy ją, nawet gdyby miało to trwać całe jego życie.
Twierdził, że ma czas. Że może czekać, aż ona wreszcie zgodzi się
mówić. O tym, jak długo to potrwa, decyduje ona, prawda?
To ona podejmie decyzję, na ile bólu się narazić. Wszystko zależy
wyłącznie od niej. Z czasem diabeł na pewno przestanie jej pomagać.
Musi przestać wierzyć, że jest mu do czegokolwiek potrzebna. Czy nie
poczuła, że jego zła moc już jej nie wspiera?
To oni zapanowali nad jej zdolnościami. To oni je pokonali. Żadne
zaklęcie już jej nie pomoże.
Tu przestała zupełnie się liczyć.
Kazali ją rozciągać.
Słowa boże i przekleństwa padały na przemian, gdy jej umęczone ciało
poddawano kolejnym torturom.
Ukochany, ukochany! myślała. Jej krzyk wzleciał w ciemność na
skrzydłach, których nikt nie widział.


background image

Dotarł do jego duszy.
Dodaj mi sił! Podziel się ze mną swoją siłą! Pozwól mi wytrzymać! Ja
umrę. Pewna jestem, że umrę. Ale zawsze cię kochałam, najdroższy.
Wszystko jedno, co się ze mną działo, liczyłeś się tylko ty...
Widziała już śmierć, uśmiechającą się do niej blado. Czuła się ważona i
mierzona. Czuła lepkie ręce ślizgające się po jej ciele. Czekała tylko na tę
chwilę, gdy koścista dłoń wysunie się i pociągnie ją za sobą...
Przez kilka krótkich chwil, gdy ból był tak nieznośny, że jej własny krzyk
ją ogłuszał, tęskniła za tym.
Nie słyszała rechotu zadowolonych oprawców. Nie widziała uśmiechu
tego, który zadawał jej cierpienia.
Śmierć... Czy można za nią tęsknić?
Chciała usiąść, lecz to było niemożliwe. Miała związane ręce i nogi.
Rozciągnęli ją bardziej, niż zdołały wytrzymać więzadła stawów.
Ból ją sparaliżował.
Nie wiadomo skąd pojawiła się siła.
Jeszcze jeden jej krzyk wzniósł się pod ten dach, którego nie widziała.
Łzy całkiem ją oślepiły, w końcu jednak zdołała zagryźć i tak już
zakrwawione, pogryzione wargi. Jeszcze raz udało jej się milczeć.
Sprzeciwić się.
Najdroższy...
Najdroższy...
Dziękuję!
Było rano. Jeszcze nie pora, żeby wstawać, lecz Roza nie potrafiła
odnaleźć drogi do snu. Usiadła na łóżku z podciągniętymi kolanami i
oplotła je ramionami. Ale nie mogła się rozgrzać, chociaż otuliła się
starannie kocem jak płaszczem.
Równy oddech Mattiasa był jedyną rzeczą, jaka przydawała jej czegoś w
rodzaju spokoju i wystarczała, by trzymać się rzeczywistości, by
uchwycić się tego, że jest zwykły poranek i że właściwie nic nie jest tak
bardzo bolesne.

background image

Lecz sen utkwił w niej jak ciężki kamień.
Podobne sny miewała od śmierci Synneve. Sny, które miały inny smak,
bardziej gorzki. Wiedziała też, że nie jest to tylko sen, był bowiem zbyt
wyraźny. Czuła ból, chłód i ogień, gdy skórę przypiekano żelazem.
Budziła się od krzyku, który niemal ją dusił, i czuła, że to ona sama
chciała krzyczeć.
Krzyk jednak wciąż tkwił w jej gardle. Niewypowiedziany.
Wydobywający się z jakiegoś innego czasu, z czasu, gdy czarownice
palono na stosach...
To musiała być rzeczywistość i Roza wiedziała, która z nich to przeżyła.
Była o tym mowa w historiach opowiadanych przez babkę Leę, lecz
babka nigdy nie malowała tego takimi barwami.
...zapachami...
Rozie zebrało się na wymioty, lecz dalej siedziała nieruchomo, w
milczeniu. Nie chciała budzić Mattiasa. Potrzebował snu, żeby rany mu
się goiły. Święta przejdą w końcu w niekończący się szereg zwykłych
roboczych dni. Nie chciała też budzić ojca ani brata tak wcześnie.
Dlaczego jej to pokazały?
Czy po to, by pragnęła umieć jeszcze więcej? Czy dlatego, że zaczęła się
domyślać, jakie dary jej przekazały i do czego mogła ich użyć?
Chyba jednak nie, przecież ten sen był niczym wykrzyczane ostrzeżenie.
Pokazywał, co się może stać, jeśli człowiek zaplącze się w tę sieć
zdolności, niezwykłych talentów i wyuczonych sztuczek, jeśli człowiek
zaplącze się w to i przestanie nad tym panować...
Roza zadrżała, zdjęta chłodem, jak gdyby padł na nią prawdziwy cień
czarownicy. Mogła teraz chodzić między ludźmi, wśród których żyła, i
pozwalać, by tak ją nazywali, teraz jednak nie przypaliliby jej żelazem ani
nie grozili, że spłonie żywcem. Odpychali ją od siebie inaczej.
...a mimo to została naznaczona ogniem...
Nie wiedziała, czy ten sen utkwił w niej tak mocno, po-



background image

nieważ rozpoznała ból, jaki zadaje rozpalone żelazo. Roza wcale nie
musiała go sobie wyobrażać. On w niej tkwił naprawdę. W każdej chwili
mogła wydobyć go z pamięci. Piec w piekarni był równie gorący jak
żelazo, którym tamci źli ludzie dotykali obnażonego ciała kobiety ze snu.
Policzek Rozy płonął i piekł, jak gdyby jej oparzenie było świeże.
Zacisnęła oczy, lecz poczuła, że nie jest w stanie powstrzymać strumienia
łez. Przygryzanie dolnej wargi w niczym nie pomagało. Nie było sposobu
na powstrzymanie płaczu. Mogła jedynie starać się, by szlochać jak
najciszej.
Łzy potoczyły jej się po policzkach. Nie przeszkadzała im. Wytarła
potem twarz szorstkim, wełnianym kocem i była gotowa na spotkanie
nowego dnia. W pewnym sensie.
Wspomnienie tego snu miało jednak utkwić w niej jeszcze na jakiś czas.
Nie był to sen z rodzaju tych, od których się po prostu ucieka, które
spycha się w niepamięć i przywołuje dopiero znacznie później.
Ten sen przypominał ranę. Przede wszystkim dlatego, że był czymś
więcej niż snem. I dlatego, że Roza nie wiedziała, czy może się nim
podzielić z kimś jeszcze.
Nawet Mattias trzymał się na odległość, kiedy się zamykała. Nie napierał,
gdy wyznaczała swoje granice. A Roza nie wiedziała, czy chciałaby, aby
był bardziej natarczywy. Tak bardzo pragnęła uwierzyć, że on jej potrze-
buje. Bardzo chciałaby wiedzieć z całą pewnością, dlaczego został.
Roza siedziała w pogrążonej w ciszy izbie i wiedziała, że drugim
powodem, dla którego tak mocno tkwiła w tym śnie, w tym wspomnieniu,
w tym lustrzanym odbiciu zdarzeń i człowieka, przekazanym jej poprzez
pokolenia, w sposób, którego Roza nie pragnęła poznać, jest niezwykle
silna miłość.
Wśród bólu, wśród zimna i strachu, i wszystkiego tego, co straszne -
rozpalonego żelaza, sznurów ocierają-

background image

cych skórę aż do krwi na nadgarstkach i kostkach, tej potwornej ławy,
batów, kijów, gradu uderzeń, głosów, śmiechu, spojrzeń i wszystkiego, co
dało się wyczuć wśród wilgoci, zimna i gorąca, wśród tego wszystkiego
istniała miłość tak silna, że Rozie wprost odbierało dech w piersiach.
Miłość jako siła.
Jak więzy...
Jak światło...
Nieskończone poczucie ciepła. Bezpieczna świadomość, że nic nie może
zaszkodzić, ponieważ ktoś kocha bezgranicznie. Bez stawiania żadnych
warunków.
Roza wiedziała, że nigdy nikogo tak nie kochała. Nigdy nie widziała
takiej miłości. Nie wierzyła, by ktokolwiek, kogo znała, mógł
kiedykolwiek kochać tak mocno, tak czysto i tak bezgranicznie. Gdyby
ktoś jej opowiedział o uczuciu takim jak to, nie uwierzyłaby. To
wydawało się jakby rodem z innego świata.
...teraz być może jednak wiedziała lepiej...
Jeśli ktoś potrafił tak kochać drugiego człowieka, to być może wszystko
jest możliwe. Wciąż drżała, próbując przywołać owo silne uczucie, które
pojawiło się pod koniec snu. Kiedy ból drgał, zmierzając ku
cieniusieńkiej jak włos linii rozdzielającej to, co człowiek może znieść,
od tego, czego nikt już nie może wytrzymać, to właśnie wtedy to wielkie
ciepło spadło jak błyskawica. Otoczyło kobietę ze snu, dało jej odwagę do
dalszej walki, moc, by opierać się i walczyć nawet wówczas, gdy walka
oznaczała jeszcze więcej bólu, jeszcze głębsze upokorzenie.
Owinęło ją ciepłym płaszczem, płaszczem miłości.
...była w stanie oprzeć się wszystkiemu...
Roza wiedziała o tym, chociaż jej sen skończył się, zanim całe to zło
miało swój koniec. Wiedziała o tym, ponieważ historie niezliczoną ilość
razy krążyły wokół tej kobiety, wokół wszystkich znanych chwil jej
życia. Jedynie o chwilach takich jak ta nikt za wiele nie wiedział. Być
może dlatego, że ona sama nie uznała za słuszne, by o nich


background image

opowiadać. I sen ten skończył się być może dlatego, że Roza nie
zdołałaby już więcej wytrzymać. Być może było to zbyt bolesne i za
bardzo brutalne.
Roza widziała tego mężczyznę już w pierwszym przebłysku snów
opowiadających o życiu innych ludzi. To było jednak coś zupełnie innego
niż spotykanie ich na krętych ścieżkach snu. Zupełnie inne niż wówczas,
gdy drwiący śmiech Natalii dźwięczał Rozie w uszach.
Widziała tego mężczyznę i nie potrafiła zrozumieć oddania, jakie miała w
sobie kobieta ze snu.
W tym mężczyźnie nie było nic szczególnego, przynajmniej na tyle, na ile
Roza zdążyła się zorientować. Oczywiście, miał dość niezwykłe oczy,
lecz samo to nie wystarczało, by związać czyjeś serce na całe życie. Na
całą wieczność.
Nawet śmierć ich nie rozdzieliła.
Roza zmrużyła oczy, starając się to sobie wyobrazić Nawet wtedy, gdy
błogosławiła ziemię, po której stąpał Jens, nie chciała wiązać się z nim na
tak długo, na całą wieczność. Nie wydawało jej się to słuszne. Nie
brzmiało wiarygodnie.
Chciała kochać Mattiasa, lecz nie wierzyła, że on będzie w stanie
towarzyszyć jej w drodze przez wszystkie furtki. Gdyby on był tym
mężczyzną, już by to teraz wiedziała. Inaczej być nie może: człowiek
musi wiedzieć o tym od razu, gdy ujrzy tego drugiego. To, co wielkie,
powinno być wielkie, nierzeczywiste i nieporównywalne z niczym już od
samego początku.
Dla niektórych tak właśnie było.
To niezwykłe odczucie, stanowiące lustrzane odbicie uczuć tej drugiej
osoby, wciąż łaskotało ją po kręgosłupie. Koniuszki palców jej
zdrętwiały, wargi wydawały się pełne życia. Krew stawała się gorętsza,
gdy o tym myślała. Na ustach zarysował się uśmiech.
...czuć tak mocno...
Kochać kogoś tak mocno... To musiało być dziwne. Ko-

background image

chać kogoś bardziej niż siebie samego. Roza czuła tak jedynie wobec
Synneve.
To, czego ledwie dotknęła koniuszkami palców podczas tej ulotnej
chwili, było nie z tego świata. Było inne. Roza domyślała się, że
pomiędzy tych dwoje nikt nie zdołałby wkroczyć. Nawet dzieci. Nie
istnieje nic potężniejszego od takiej miłości.
Niezwykłe musi być przeświadczenie, że jest się tak kochanym.
I to cud, że dwoje ludzi będących w stanie odczuwać tak mocno zwraca te
uczucia właśnie do siebie nawzajem. O wiele łatwiej dla obojga byłoby
znaleźć zwykłych ludzi. Takich, którzy czują zwyczajnie, nie poruszając
świata w posadach.
Roza zastanawiała się, czy przepaście między nimi były równie głębokie
jak bliskość nierozerwalna. Nie zawsze przecież pokazywali sobie
nawzajem tylko te dobre strony. O tym mówiły historie. Istniały chwile,
gdy ta, którą nazywano czarownicą, ledwie darzyła go sympatią.
Istniały chwile, gdy on jej nie rozumiał. Gdy okazywała się inna niż
pragnął, inna niż jego zdaniem powinna być. Ponieważ nie przyjmowała
od niego wszystkiego, co jej ofiarował. Były chwile, gdy ją zawodził, i
chwile, gdy ona zawiodła jego.
Żadne z nich nie było wierne drugiemu, chyba że w duszy. W myślach, w
duszy i w sercu zachowywali to miejsce przeznaczone wyłącznie dla tego
drugiego. W życiu rezygnowali z siebie, być może dlatego, iż wiedzieli,
że należeć do nich będzie wieczność. Roza westchnęła.
Miała ochotę jeszcze popłakać, lecz powstrzymała łzy. Ojciec
zauważyłby, że płakała, i najprawdopodobniej dopytywałby się,
dlaczego. Niełatwo mu było przyjmować słabości, a Rozie zawsze
udawało się być przed nim silną.
Mattias by nie pytał. Miałby nadzieję, że ona mu






background image

o wszystkim opowie sama. A gdyby nie potrafiła, byłoby mu przykro.
Tak trudno jest z ludźmi.
Trudno dopuścić ich tak blisko.
Łatwo zostać zranionym. Roza chyba bardziej bała się tego, niż ranić
innych. Nauczyła się uważać na siebie. Nie-przyzwyczajona była do tego,
by troszczyli się o nią inni.
Nie rozumiała wszystkich uczuć, jakie pozostawił w niej ów sen. Nie
potrafiła wyobrazić sobie mężczyzny, który wywołałby w niej tak
niezmiernie silne uczucia...
Skoro nie był nim Jens...
Gdzieś musi istnieć jakaś tajemnica, doszła Roza do wniosku. Wydawało
jej się, że owa wspaniałość pojawi się, gdy dostanie to, czego pragnie.
Dokładnie to, czego pragnie. Pragnęła Jensa i w pewnym sensie go
dostała.
Być może okazałoby się to prawdą, gdyby Jens był inny. Lub gdyby
dotyczyło to kogoś innego niż akurat Jensa. Nie wzięła pod uwagę jego
mrocznych stron. Jakże zresztą mogła je przewidzieć? Nawet ci, którzy
znali go lepiej, niczego się nie domyślali.
...nawet Mattias...
Jej myśli zatrzymały się na Mattiasie. Mattias był odważny, i to w sposób,
który bardzo do Rozy przemawiał. Miała wrażenie, że wiele głosów każe
jej się do niego zbliżyć, dlatego nabrała podejrzeń. Dlatego wszystko w
niej się opierało.
Mattias nie zaliczał się do tych, na których sama zwróciłaby uwagę. I nic
nie pomagał tu fakt, że był przystojny w sposób trudny do opisania
słowami. Miał coś w oczach. Coś było w jego sposobie patrzenia na ludzi.
Również na nią.
Roza nie bardzo lubiła ludzi sprawiających wrażenie, że potrafią
przejrzeć ją na wskroś, a właśnie taki był Mattias. Miał w oku błysk, który
mówił jej, że nic go nie zaskoczy. Potrafił się z tego śmiać, jak gdyby
wszystko przewidział, i wszystko, co się działo, dopełniało porządku,
który znal tylko on.

background image

To ona chciała być taka.
Mattiasa nie da się oszukać. Roza wiedziała, że nigdy nie będzie nawet
próbować. Źle się czuła pod spojrzeniem Mattiasa, gdy jego oczy
zmieniały się w dwie brunatne, lekko skośne kreski w mocnej, kanciastej
twarzy.
Rozie wydawało się, że nie podobają jej się mężczyźni o ciemnych
włosach i ciemnej cerze.
Na pewno ta jej rezerwa wobec Mattiasa brała się właśnie stąd. Po prostu
nie podobali jej się ciemni mężczyźni. Mężczyźni powinni być
jasnowłosi i niebieskoocy. Tacy jak Jens...
Również z tego powodu nie rozumiała tej kobiety ze snu - jej ukochany
był ciemniejszy od wszystkich grudniowych nocy razem wziętych. Roza
u nikogo nie widziała włosów równie czarnych jak u tego mężczyzny
pojawiającego się na moment w jej snach na jawie. Oczywiście wszystko
to mogła sobie wmówić, lecz tak również nie chciała myśleć. Stała jakby
w cieniu czarownicy rzucanym od niemal stu lat.
Światło, za którego sprawą ów cień powstał, musiało być niezwykle
potężne, skoro zdołało przenieść go poprzez tyle lat. I postać rzucająca
cień również musiała być niezwykła...
Dla kobiety ze snu, dla tej sprzed tak bardzo dawna, największą miłością
życia była jej pierwsza miłość. Podróżowała dalej niż jakakolwiek
kobieta spośród zwyczajnych ludzi, i to nawet jeszcze w czasach Rozy,
mogła choćby pomarzyć. Miejsce kobiet było w chatach. Nie działo się
wcale inaczej, gdy żyła ta kobieta ze snu, lecz jej dane było rozpostrzeć
skrzydła tak szeroko, że inni nie potrafili sobie nawet tego wyobrazić.
Spotkała wielu mężczyzn. Wielu ją kochało, lecz mimo wszystko nikt nie
był jej bliższy niż ten pierwszy, niż jej pierwsze zakochanie, najpierwsza
miłość.
Rozie dziwnie było o tym myśleć.
Trochę to również przerażało.


background image

Ona nigdy nie będzie podróżować. Roza wiedziała o tym. Wszystkie
młode dziewczęta i wszystkie kobiety znad Kafjorden mogły powiedzieć
tak o sobie z całą pewnością. Nigdy nie będzie podróżować.
Nad fiordem, nad którym mieszkała Roza, było więcej mężczyzn niż nad
większością innych fiordów wzdłuż wybrzeży Finnmark. Lecz Roza nie
potrafiła dostrzec wśród nich żadnego, który mógłby się stać dla niej tym,
czym stał się ów czarnowłosy mężczyzna sprzed wielu lat dla jej równie
ciemnowłosej prababki.
Roza poczuła w sobie pustkę.
Tamto uczucie było takie potężne i piękne. Chętnie sama by takiego
zaznała, lecz musiałoby być prawdziwe. Odwzaj emnione.
Nie pragnęła wcale przeżywać jeszcze raz tego, czego doświadczyła z
Jensem. Wszystko między nimi było ułomne i kulawe. Od samego
początku wiedziała, że tak będzie, lecz to wcale jej nie przestraszyło, bo
chciała właśnie jego. Pragnęła go tak gorąco, że sądziła, iż sam fakt jego
zdobycia przesłoni wszystko, co nie było najlepsze. Wszystko to, czego
nie mogła zmienić.
Być może potrafiłaby z nim żyć, gdyby Jens był choć trochę inny. Roza
zadrżała ze świadomością, że wciąż ma w sobie żal, że nie ułożyło się
inaczej. Przynajmniej częściowo. Coś w niej wciąż wierzyło w te kilka
miłych słów, jakie Jens dla niej miał. Żałowała, że nie dane jej było
wspólne życie z nim, chociaż miała pełną świadomość ciemnych stron ich
związku. To było zniekształcone i bezgranicznie różniło się od tego, o
czym śniła. Uczucia, jakie miała dla Jensa, przypominały raczej atak
jakiejś choroby. Nie miały w sobie ani krztyny rozsądku.
Jens był człowiekiem.
Zasługiwał na to, by ktoś go kochał. Lecz nie potrafił przyjąć zwykłej,
codziennej miłości, a ona być może nie była w stanie kochać go
naprawdę. Być może była równie zepsuta jak on...

background image

Czasami uważała, że tak właśnie jest.
Jakaś jej część wciąż była w nim zakochana. Tak mała odległość dzieliła
owo szaleństwo zakochania od stanu, który nazywała miłością. Dało się
przemieszać te uczucia ze sobą i poczuć obydwa naraz.
Właściwie Roza nigdy nie myślała o kobiecie ze snu jako o osobie, z którą
mogłaby się porównywać. Tamta wznosiła się ponad wszystkich. Była
jedyną w ich rodzinie, do której żadna nie mogła być tak naprawdę
podobna. I żadnej z kobiet z pokoleń, jakie przyszły po niej, nie wpadło
do głowy wyobrażać sobie, że w jakiś sposób się do niej zbliża.
Teraz Roza pragnęła ją zrozumieć. Poprzez ból tamtej, który wyczuła tak
jasno, równie wyraźnie jak gdyby to był jej własny ból, Roza dotarła do
niej. Łączyło je coś wspólnego. A ponieważ dane jej było otrzeć się o to
uczucie, w które nie wierzyła, uznała, że rozumie jeszcze więcej. Lecz nie
dosyć.
Wszystkie inne odzwierciedlały sobą jakąś część tej, którą nazywały
pierwszą. Sama Roza również stanowiła coś w rodzaju obrazu wszystkich
pozostałych, jej także.
Być może musiała ją zrozumieć, aby mogła otworzyć swe serce w taki
sam sposób, jak zrobiły to inne. Wszystkie kochały tak gwałtownie.
Niektóre z nich kochały źle. Inne - szczęśliwie.
Roza nie wierzyła, by którakolwiek z nich posiadła równie mocne uczucia
jak to, które przez chwilę dane jej było oglądać. Kryło się w nim
bezgraniczne zaufanie. A Roza przypuszczała, że nikomu nie jest łatwo
tak się otworzyć, odsłonić się, odkryć do naga, by takie zaufanie mogło
się zrodzić.
Ona nikomu tak nie ufała.
Wszystkie kobiety, które istniały przed nią, miały jedynie siebie. Żyły z
wieloma mężczyznami, lecz rzadko znalazł się wśród nich ktoś, na kim
mogły się oprzeć, gdy hulały zbyt silne wiatry. Same musiały stawić
czoło wichurze.




background image

Były osamotnione, podobnie jak ona.
Roza westchnęła i rozprostowała członki. Mattias wciąż spał. Był piękny,
lecz nie wiedziała, czy jest jej przeznaczony. Myśl o wieczności zmieniła
się w kamień i trudno było wyobrazić sobie wszystkie dni do końca życia
razem z nim. Ale był przyjacielem. A nawet kimś o wiele więcej niż
przyjacielem i Roza cieszyła się, że zdecydował się spędzić u nich te
święta.
Potrzebowała go.
Wciąż wiele rzeczy pozostało do zrobienia i dopóki domownicy nie
zakłócali jej porannego spokoju, ze wszystkim upora się szybciej.
Była odpowiedzialna...
...i miała sny...
Roza zapięła spódnicę i kilkakrotnie poruszyła mocno palcami stóp w
pończochach. Od podłogi po nocy ciągnęło chłodem. Aż nadto dawało się
wyczuć, że jest zima. Zadrżała, myśląc o tym, ale mroczny sen
przynajmniej odsunął się bardziej w głąb jej pamięci. Pogładziła dłońmi
żytni chleb i maselniczkę.
Nie może dłużej zajmować się snuciem marzeń o miłości większej niż
życie, śmierć i wieczność. O miłości większej niż sama miłość.
Lecz ziarnko tęsknoty pozostało w niej...
Miało powoli rosnąć w mroku...

background image

Rozdział 10
- Martwię się o ciebie.
Mattias musnął ją końcami palców. Popieścił gładki policzek Rozy tak
lekko, że ledwie to poczuła. Trochę tak, jak gdyby bał się jej dotknąć, jak
gdyby bał się odrzucenia i bólu, jaki mu to sprawi.
- Nie uważasz na siebie, Rozo. Chyba się roześmiała.
Ole, słysząc to, podniósł głowę. Roza zawsze się dziwiła, jak długo stare
przyzwyczajenia pozostają w człowieku. Jej brat już nie widział, lecz jego
gesty, ten język, który nie był związany ze słowami, a jedynie z ciałem i
ruchem, wciąż jeszcze się nie zmieniły. Jego ciało mówiło tak, jak
mówiłoby ciało osoby widzącej. Ole odwracał się w stronę, z której
dochodziły dźwięki. Kierował się według głosów, jak gdyby po to, żeby
się do nich zbliżyć. Jak gdyby naprawdę mógł wtedy bodaj przez ułamek
chwili dostrzec czyjąś twarz, jej wyraz, i więcej dzięki temu zrozumieć.
Jak gdyby widział. Rozie serce krwawiło, gdy na niego patrzyła.
Wiedziała, jak bardzo Ole nienawidźi tego, kim się stał.
Niewidomym.
Kaleką.
A tymczasem oni tak niepokoili się o nią! Przecież ona miała ręce i nogi,
wzrok i mocny kręgosłup, który zdoła udźwignąć ciężar tego życia, jakie
przypadło jej w udziale. Ból barków da się wytrzymać, a i z tęsknotą za
Synneve na pewno jakoś sobie poradzi. Nie potrzeba jej ani ich
niepokoju, ani współczucia. Niekiedy zadawała sobie pytanie, czy w
ogóle ich potrzebuje.









background image

- A kto utrzyma tę łajbę na wodzie, jeśli nie ja? - spytała, rozkładając ręce,
jak gdyby obejmowała nimi całą niewielką chatę.
Jej oczy dostrzegały kurz i brud. Bez względu na to, jak gruntownie
sprzątała, zawsze zostawało coś do zrobienia. Irytowało ją to. Sprawiało,
że czuła się podwójnie bezradna, a uczucie bezradności było tym, czego
w tej chwili najmniej potrzebowała.
- Nie mogę zająć się sobą, Mattiasie - oświadczyła. -Nie mam na to czasu.
- Nie będziesz mogła zajmować się innymi, jeśli nie zadbasz najpierw o
siebie - powiedział cicho. - Kto przejmie twoje obowiązki, kto je wykona
za ciebie, Rozo?
Nie wiedziała.
Myśl ta utkwiła jej w głowie niczym wbity w ciało haczyk. Nie było
kogoś takiego, kto mógłby przejąć jej obowiązki. Taki przypadł jej los.
Takiego losu musi się trzymać. Była bezradna. Niewiele miała w sobie z
czarownicy.
Ze łzami cisnącymi się do piekących oczu wybiegła z domu.
- Obora czeka - oznajmiła jeszcze. - Nie mogę dłużej rozmawiać.
Zwierzęta same się nie obrządzą!
- Chętnie bym ci pomógł! - zawołał za nią Mattias. -Ale teraz nie mogę!
- Później też ci nie pozwoli - wróżył Ole, kiedy za Rozą zatrzasnęły się
drzwi. - Uważa to za swój obowiązek. Czuje się za nas odpowiedzialna.
Jesteśmy jej zranionymi pisklętami. Musi się o nas troszczyć, bo na kogo
innego możemy liczyć? - Jego głos wprost ociekał sarkazmem. -A jeśli ty
zostaniesz, Mattiasie, też będziesz jednym z jej pisklaków. Czy na tym
właśnie ci zależy?
Ole uśmiechnął się do obrazu, który tylko on widział. Obramowanego
ciemnością, którą również nie mógł się z nikim podzielić.
- Wydawało mi się, że jesteś rozsądniejszy, kolego. Miałem cię za o wiele
mądrzejszego. Ciągle jeszcze możesz

background image

uciec. Odejść. Niewykluczone, że wciąż jeszcze możesz być tylko
przyjacielem. Lecz jeśli zostaniesz, już się nie wykręcisz. Ona cię
naznaczy.
Brat Rozy zaśmiał się cicho, nim dodał:
- Miałem już na końcu języka, że naznaczy cię rozżarzonym żelazem.
- To nie na miejscu!
Ole uśmiechnął się, słysząc ostrość w głosie Mattiasa. Chłonął atmosferę
panującą w izbie. To, co czuł, zdawało się go bawić.
- Może nie da się już ciebie uratować, Mattiasie. Może już czujesz to
żelazo na skórze. Może już nosisz jej piętno. A jeśli nie na skórze, to
przynajmniej na duszy. Moja siostra zostawia ślady. Nie bardzo wiem,
jakim sposobem, lecz wiem, że to robi.
Obrządek nie zajmował dużo czasu, lecz panujący w oborze półmrok i
ciepło zatrzymały tam Rozę dłużej, niż naprawdę musiała zostać.
Przerażała ją świadomość, że Mattias miał rację. Roza nie lubiła, żeby
inni lepiej niż ona sama wiedzieli o czymś, co dotyczyło jej życia i jej
samej.
Czuła się nie w porządku, że on tak się o nią martwi. Miała wrażenie, że to
trochę tak, jak gdyby próbowała powstrzymać wielki kamień, toczący się
w dół stromego zbocza. Walczyła z nim przez całą drogę, lecz siła
naciskająca na nią była większa niż ta, którą sama posiadała, i powoli
traciła kontrolę.
To ona dopuściła Mattiasa do swego życia. To ona ustąpiła mu miejsca w
łóżku, chociaż ostrzegała go przed angażowaniem tak wielkich uczuć,
nad którymi żadne z nich nie będzie w stanie zapanować.
To, co ich łączyło, mówiło, że nie powinni za bardzo troszczyć się o
siebie nawzajem. Nie powinni sparzyć się o siebie. Ona tego nie chciała, a
sądziła, że on czuje podobnie. Gdzieś, w którymś miejscu po drodze, byli
co do tego zgodni, lecz teraz Roza nie miała już pewności.





background image

Nie potrafiła zaakceptować, że to on ma być jej siłą.
On wcale o tym nie wspominał. Dobierał słów i mówił tylko, że Roza na
siebie nie uważa. Lecz to dopiero początek. Czuła to. To musiało mieć
następstwa, dokładnie tak jak wiosna przychodzi po zimie, a lato z kolei
po wiośnie.
Mattias wkrótce powie, że potrzebny jej ktoś, kto będzie o nią dbał, a
zaraz potem znów, że on się tym zajmie. Jej tego nie potrzeba.
Nie chciała takiego Mattiasa.
Z oczu popłynęły jej łzy, lecz się przed tym nie wzbraniała. Oczywiście
Roza nie lubiła płakać, lecz mniejszy ból odczuwała, płacząc w
samotności, w ukryciu, nie pozwalając, by na twarzy zostały ślady łez, niż
gdyby ktoś inny miał ją zobaczyć. Słabości nie należy wystawiać na
pokaz. Powtarzano jej to już wtedy, gdy ledwie odrosła od ziemi. Tak
brzmiała jedna z pierwszych prawd, wpajana przez Wielkiego Samuela
swoim dzieciom. Przyswojenie sobie tej prawdy było równie ważne jak
modlitwy, teksty psalmów i imiona Jezusowych apostołów.
Roza nigdy o tym nie zapomniała.
Nie była słaba!
Była silna i wytrwała jak wierzbówka. Dobrze wiedziała, że słona woda
nie stanowi pożywki dla niczego, co żyje. Dlatego na jej łzy mogło się
znaleźć miejsce jedynie po ciemku i w chwilach samotności.
Wypleni ten zdradziecki kiełek powątpiewania, który w sobie nosi, albo
też podleje go łzami, żeby sam umarł.
Te niezwykłe, tak rzeczywiste sny sprawiły, że Roza zaczęła się
zastanawiać. Zadawać sobie pytanie, czy i jej mogą być dane uczucia
wielkie jak drzewa, nagie jak noworodki, niszczące jak ogień, bezdenne
jak wielkie morza i szerokie jak same niebiosa.
Roza zadawała sobie pytanie, czy może istnieć ktoś dla niej, ktoś, kto
sprawi, by poczuła dokładnie tak jak kobieta ze snów. Nie mogła opędzić
się od tej myśli. Ktoś, ko-

background image

mu cała by się oddała, komu by ufała i miała pewność, że ten człowiek
nigdy nie wyrządzi jej żadnej krzywdy. Ktoś, komu mogłaby powierzyć
swoje życie. Ktoś, kto by ją objął i wespół z nią pociągnął ciężki ładunek.
Ktoś, z kim dzieliłaby swoje dni.
A jednocześnie ów szaleńczy ogień i tęsknotę, ową gwałtowność, której
zaledwie ułamek poznała we śnie.
Niemożliwe, by coś takiego istniało w rzeczywistości.
Wątpliwości Rozy trafiły na podatny grunt. Wszystko, czego
doświadczyła, wszystko, co przeżyła, było niczym cegły w murze,
rzucającym wyłącznie cienie. Roza stała w chłodnym mroku tych cieni i
nie wiedziała, czy światło jest prawdziwe, czy też to tylko wspomnienie z
czasów, kiedy nie cierpiała.
To obora.
Wydaje mi się, że to obora. Czuję zapach zwierząt. Słyszę uderzenia
kopyt wokół mnie, parskanie konia.
Słucham. Koni jest więcej. A więc to stajnia, nie obora. Wiatr zawodzi,
ale ściany nie skrzypią. Słyszę zgrzyt zawiasów. Słyszę powiewy wiatru,
ale ich nie czuję. Nie jest mi zimno, a siedzę wygodnie.
Ciało mam ciężkie.
Członki mnie bolą i trudno mi wstać. Wszystko jest nierzeczywiste. Nie
wiem, co robię w stajni, cała ubrana na czarno jak wrona. Moje miejsce
nie jest tutaj.
Ubrana na czarno.
W żałobie?
Jak mogłam zostać wdową? Mam męża i go nie mam. Jeśli on umrze, i tak
się o tym nie dowiem. Jeśli już umarł, nie wiem o tym. Nie dla niego
noszę tę czerń. Nie czuję żadnej żałoby.
Ciało mam ciężkie.
To ciężar dziecka.
Przesuwam dłońmi po brzuchu. Czuję jego łuk. Niewiele czasu już mi
pozostało. I nie wiem, czy czuję coś dla


background image

tego życia, które tkwi we mnie, które we mnie rośnie i musi być moje. Jak
mogę coś dla niego czuć? ...dla niego...
Jestem sama i boję się. Zamykam oczy i oddaję się ciemności, która mnie
otacza. To się wydaje najprostszym wyjściem. Nie słynęłam z wyboru
takich rozwiązań, lecz teraz decyduję się właśnie na to. Może to tylko
jeden z tych moich najdziwniejszych snów. Może to wszystko odpłynie
jak poranna mgła...
Gdy się budzę, nie jestem sama.
Nie boję się go.
On się uśmiecha, jakby mnie znał. Ma uśmiech drapieżnika. Lisi. Nawet
w półmroku widzę, że za duży nos nie pasuje do reszty rysów. Policzki
ma zapadnięte, jak gdyby nieraz zaznał głodu. Brwi proste niczym
krawędź dachu domu. Falujące włosy są długie, mają w sobie złoto i
miedź. A może światło oszukuje? Nie wiem, czy ma jasne włosy, czy
ciemne. Słaby blask lampy stojącej gdzieś za nim maluje wszystko
swoimi własnymi, humorzastymi odcieniami. Nie jest ubrany jak bogacz,
lecz ma w sobie coś wielkiego, budzącego szacunek. To człowiek, za któ-
rym wielu ruszyłoby bez wahania.
Spogląda na mnie tak, jak gdyby mnie znał. Odzywa się do mnie, lecz
jego słowa nic mi nie mówią. Toczą się jakby i wypadają z jego ust.
Podobne dźwięki słyszałam jedynie, gdy schodziła kamienna lawina.
Smukłe palce gładzą mnie po twarzy. Jego dłonie nie boją się dotykać
mojej gruzłowatej skóry, oszpeconego policzka.
...wydaje mi się, że jestem piękna... Własnymi palcami dotykam lewego
policzka. Nie jest tak samo gładki jak ten drugi. Nie jest w dotyku
przyjemny jak kłębek wełnianki. Jest brzydki jak zawsze, czekam więc,
by ten człowiek odwrócił się z pogardą lub obrzucił mnie taksującym
spojrzeniem i uznał, że muszę brać te okruchy, które mi się rzuci.

background image

...nawet we śnie nie wolno mi być ładną... On mnie pieści.
Spogląda na mnie z tym ogniem, który poznaję z jej życia. Z życia tej
naznaczonej piętnem czarownicy, jeszcze bardziej samotnej niż ja. Z
życia tej, do której tak bardzo pragnę być podobna, lecz do której nigdy,
przenigdy nie zdołam się nawet zbliżyć. Do tej, od której wszystko się
zaczęło.
On patrzy na mnie tak, jakby mnie kochał. Lecz to się nie zgadza, bo
przecież się nie znamy. On mnie nie zna. Ja nie wiem, kim on jest. Nie jest
z tych, za którymi spoglądałabym z tęsknotą. Ma w sobie ciepło, lecz
pozbawiony jest tej rzucającej się w oczy urody, do której mam taką
słabość.
Patrzy na mnie tak, jakby mnie znał.
Jakbyśmy tylko się zagubili, a teraz na powrót odnaleźli. Coś się we mnie
budzi. Coś takiego jak strach, a może wspomnienie.
On coś do mnie mówi, a potem znika.
Ale we mnie nie ma niepokoju, bo jestem pewna, że on nie zniknął z
mojego życia. Jestem pewna, że zawsze był w moich myślach. Jestem
pewna, że jeszcze kiedyś go zobaczę.
Nigdy nie widziałam takich oczu jak jego. Ma oczy jak sadza.
- Roza pielęgnuje sny, historie i baśnie opowiadane przez babkę -
oświadczył Ole twardo. - Tego powinieneś obawiać się najbardziej,
Mattias, jeśli chodzi o moją siostrę. Tego, że w nich utonie.
Mattias milczał.
- Tak jak w tej historii z Diną - dodał Ole.
Mattias nie przypominał Olemu, że wszystkie dziewczyny z The House
przysięgłyby, że Roza mówiła prawdę. Nawet rozsądna Liisa z Krety tak
samo przedstawiłaby tę historię.







background image

- Roza chce wierzyć w takie rzeczy.
- Może, wierząc w coś, czuje się mniej samotna -stwierdził Mattias.
- Mogłaby iść do kościoła, jeżeli brak jej czegoś, w co mogłaby uwierzyć
- ciągnął Ole niewzruszony. - Wpychano nam słowo boże do gardeł,
odkąd osiągaliśmy taki wiek, że mogliśmy siedzieć bez niczyjej pomocy.
Te słowa nie powinny być dla niej obce.
- Może właśnie dlatego nie znajduje w nich pociechy.
- Wydawało mi się, że najgorsze jest to, iż ona nie płacze, że tak naprawdę
nie dopuszcza do siebie żałoby - westchnął Ole, jakby nie słyszał
Mattiasa. - Widzę, że to, co dzieje się z nią teraz, jest jeszcze gorsze. Mam
wrażenie, jakby wisiał nad nią jakiś olbrzymi cień, a ona jeszcze go
rozciąga, tak, abyśmy wszyscy poczuli jego chłód.
- Cień czarownicy? - spytał Mattias, uśmiechając się kącikiem ust.
- Właśnie - powiedział Ole. - Właśnie. Właśnie taki cień. Nie pozwól, by
się w nim zagubiła, Mattiasie - poprosił z wielką powagą. - Nie pozwól,
żeby zginęła w tej ciemności!
- A co ja mogę zrobić, żeby ją powstrzymać? Ole uznał, że nie ma
powodu odpowiadać.
W głowie Mattiasa rozległ się inny głos, nie należący do żadnej z osób
znajomych mu, przynajmniej w tym życiu, które nazywał rzeczywistym,
swoim:
...ty będziesz siłą Rozy...
Jak gdyby ona komuś na to pozwoliła.
- Najmądrzejsze byłoby - podjął Ole - gdybyś zabrał ją stąd i wyjechał.
Kafjorden nie jest dobre dla Rozy. Ludzie stąd nigdy nie zapomną ani
słowa, jakie zostało powiedziane na jej temat. Bez względu na to, ile
dobrego zrobi, w niczym jej to nie pomoże. Nie będzie miało naj-
mniejszego znaczenia, ilu dożyje lat, i to, że przez resztę swoich dni
będzie cnotliwa jak ksiądz. Ludzie i tak będą pamiętać. Roza odcisnęła tu
swój ślad. Wiadomo, jaka jest.

background image

Mattias milczał. Nie miał dokąd jechać, a już z całą pewnością z takim
obciążeniem, jakie stanowiła kobieta. Jego życiem był niekończący się
szereg kopalni. Nie spotkał jeszcze takiego miejsca, gdzie chciałby się
zestarzeć. Przygotował się już na to, że gdyby to miało nastąpić, to
wyjdzie na spotkanie starości samotnie. U jego boku nie będzie żony ani
też nie zostanie po nim dziecko. Długi szereg Mattiasów Mattiassenów
skończy się na nim.
- Ona nie mogłaby was opuścić - powiedział tylko.
- No właśnie - westchnął Ole i powtórzył słowa Rozy niemal dokładnie
tak, jak ona je powiedziała. Lecz w przeciwieństwie do niej w jego głosie
zabrzmiała gorycz: - Kto by się nami zajął? Ojciec i ja jesteśmy jej
krzyżem, który musi dźwigać. To trochę tak, jakby bezlitosny los siedział
gdzieś w kącie i śmiał się pod nosem, jak gdyby właśnie tak miało być
przez cały czas. Gdyby było inaczej, to dlaczego ona miałaby być taka...
taka... że żaden mężczyzna nie zechce jej za żonę tak naprawdę...
Ole wyczuł, że Mattiasowi nie podoba się jego sposób myślenia.
- Tak naprawdę - powtórzył brat Rozy - nikt nie zaproponował jej
małżeństwa, kierując się zwykłymi powodami. Zalotnicy nie napływali
strumieniem, żeby prosić ją o rękę, dopiero Pederowi zrobiło jej się
porządnie żal. A Jens... sam diabeł tylko wie, o czym myślał Jens.
- Jestem jeszcze ja - dodał Mattias.
- I ty - zgodził się z nim Ole. - Nie jestem taki pewny, czy i ciebie
rozumiem. I nie mam ochoty słuchać twojej odpowiedzi, jeśli zamierzasz
się wahać. Lub jeśli odpowiedź leży w łóżku, w którym śpicie razem.
- Może powinienem milczeć - stwierdził Mattias - ale mnie obchodzi jej
los.
- To nie wystarczy. Nie uciekniesz razem z nią tylko dlatego, że obchodzi
cię jej los!
- Masz rację - przyznał Mattias. - Do tego nigdy nie dojdzie.




background image

Z alkierza rozległo się stukanie w ścianę. Gniewne uderzenia kułakiem w
mocne drewno, wypieszczone przez upływający czas.
- Nie ma jej w domu! - zawołał Ole, a znacznie zniżonym głosem,
przeznaczonym wyłącznie dla uszu Mattia-sa uzupełnił, że ojciec teraz, w
okresie świątecznym, nie może się już doczekać kolacji.
- Pewnie on też czuje się samotny - stwierdził Mattias.
- Nie o Rozę mi chodzi! - zawołał Samuel zachrypniętym głosem. - Chcę
rozmawiać z Mattiasem!
Mattias mógł jedynie unieść brwi, gdy to usłyszał, ale w Samuelu wciąż
pozostało coś, co kazało mu natychmiast wstać, by spełnić polecenie
wyraźnie brzmiące w głosie tamtego. Mattias dowiedział się o Samuelu
czegoś nowego, co podpowiadało, iż powinien zachować do ojca Rozy
dystans, lecz mimo wszystko nie zmieniło to jego stosunku do tego
człowieka. Samuel był na swój sposób wielki, był panem swojej twierdzy.
Mattias poprawił więc koszulę, wsunął jej poły w spodnie. Uraził się przy
tym w zranione miejsce, lecz zacisnął zęby, licząc na to, że nie zacznie
znów krwawić. Zresztą nawet gdyby tak się stało, Roza być może znów
zdołałaby zatamować krew.
Wszedł do alkierza i kolejny raz poczuł się jak mały chłopiec, wezwany
przed oblicze dyrektora szkoły. Zapragnął, żeby dało się zmienić zapach
panujący w alkierzu. Roza wietrzyła tak często jak tylko mogła, lecz
panująca tu duchota zdawała się tkwić w ścianach. Czuć było chorobą i
Mattias nie miał najmniejszej wątpliwości co do tego, że już sam ten
zapach zdolny jest popsuć umysł człowieka, który pragnie wyzdrowieć.
Wśród zapachu choroby nie było innego wyjścia, jak tylko dalej
chorować. Czuł, że Samuel powoli także temu ulega.
- Ona jeszcze nie wróciła?
- Nie - odparł krótko Mattias. Wielki Samuel najbardziej lubił ludzi,
którzy potrafią wyrazić jak najwięcej, jednocześnie nie marnując przy
tym słów.

background image

- Zamierzam powiedzieć, co mam do powiedzenia -oświadczył starszy
mężczyzna w łóżku.
Wyblakł w ciągu jesieni i zimy. Świeże kolory, jakie miała niegdyś jego
skóra, znikały coraz bardziej z każdym dniem, żółkły, pojawiła się w nim
jakaś szarość. Jak gdyby nabierał barwy ze swej siwiejącej brody. Ale
oczy wciąż miał tak niebieskie jak Roza. I płonął w nich ten sam zde-
cydowany blask. Samuel, nawet bezradnie przykuty do łóżka, wciąż
układał plany.
- Nie możesz się z nią ożenić. -Nie.
- Nie mam nic przeciwko temu, że zostaniesz. Ona ma skłonność do tego,
żeby to, co ma tu w środku - palcem wskazującym Samuel stuknął się w
głowę - całkiem przejęło nad nią władzę. A taka sytuacja, jaka jest teraz,
nie służy absolutnie nikomu.
Mattias milczał i czekał.
- Ole i ja jesteśmy od Rozy uzależnieni.
Mattias domyślał się, jak wiele Samuela musi kosztować już samo
dopuszczenie tej myśli do świadomości, a nie potrafił sobie nawet
wyobrazić, jak trudno mu powiedzieć to na głos, w dodatku patrząc w
oczy młodszemu mężczyźnie. Komuś, kto wciąż zachowuje cielesną siłę i
kto być może nigdy nie mógłby się mierzyć z Wielkim Samuelem, gdy
ten był w pełni sił.
- Nie chcę patrzeć na jej szaleństwo. Nie stać nas na to, żeby postradała
rozum.
Mattias czekał. Czekał na to, by Samuel powiedział, że za mocno kocha
Rozę, by spokojnie patrzeć, jak córka niszczy samą siebie, lecz takiego
wyznania nie usłyszał.
- Chciałbym, żeby miała o czym myśleć. O czymś, co by przytrzymywało
ją tu, na miejscu. O czymś, co mogłoby ją pocieszyć...
Mattias nie mógł nagle zapomnieć o nocach spędzonych z Rozą i w duchu
zadawał sobie pytanie, do jakiego stopnia powinien się tego wstydzić.
Miał nadzieję, że bę-


background image

dzie mógł odmówić w jakiś ładny sposób, nie urażając dumy leżącego
przed nim człowieka, którego Roza mimo wszystko tak bezgranicznie
kochała.
- Chciałbym, żebyś dał jej dziecko.
Mattias ze zdumienia aż otworzył usta. Gdy wreszcie zdołał je zamknąć,
musiał kilkakrotnie przełknąć ślinę, nim w końcu uzyskał pewność, że
głos go nie zawiedzie. Język kleił się do podniebienia. Nie odzywał się,
bo wiedział, że i tak trudno mu będzie mówić.
- Drugi raz cię o to nie poproszę - oświadczył Wielki Samuel, szarpiąc
lekko za spraną niebieską zasłonę, którą mógł odgrodzić się od reszty
świata. Była ona trochę jak wyblakłe niebo, oddzielające go od rodziny i
wszystkich innych, którzy chcieli nieproszeni wtargnąć w jego świat. -
Więcej nawet o tym nie wspomnę. Nie potrzeba mi żadnej odpowiedzi od
ciebie. I tak się dowiem, jeśli moja prośba się spełni. Nie wszystko udaje
im się przede mną ukrywać, chociaż starają się najlepiej jak potrafią. Są
pewne tajemnice, których ukryć się nie da. - Chrząknął i popatrzył na
Mattiasa z wielką surowością. - Możesz teraz odejść - powiedział. - Nie
mam już żadnej niezałatwionej
sprawy z tobą.
Mattias postał jeszcze przez chwilę. Głównie po to, by przekonać siebie,
że nie jest niczyim niewolnikiem. Był panem siebie i nikt nie rozkazywał
mu, co ma robić. Sprzedawał pracę swoich rąk, jak wszyscy inni podobni
do niego ludzie. Bycie robotnikiem nie przyniosło nikomu wstydu.
Uważał siebie za szlachcica znoju.
Zachował swoją godność, życząc Samuelowi dobrej nocy, i pozostawił
ojca Rozy w ciasnym alkierzu z dusznym powietrzem i marnym
światłem.
W kuchni czekali już Rozą i Ole. Pomiędzy nimi panowała nieprzyjemna
cisza, a drżące w powietrzu napięcie wcale się nie rozładowało, gdy
Mattias stanął między nimi i nie odpowiadał na pytania, które oni bali się
zadać. Ole spytałby, gdyby nie było przy tym jego siostry,

background image

ale Roza nigdy by nie zapytała. Nie pozwoliłaby jej na to duma. Mattias
czul jednak po sobie, że gdyby pozostali tylko we dwoje, być może
opowiedziałby jej o wszystkim. Z Olem natomiast nie chciał się tym
dzielić. Nawet z nim.
- Zaniosę mu jedzenie - oświadczyła Roza napiętym głosem.
Mattias wyciągnął łóżko tak, by było dostatecznie szerokie dla nich
obojga. Robił to co wieczór, gdy zamierzał spędzić noc razem z Rozą. Na
razie nie zajmował się liczeniem ich wspólnych nocy, lecz gdyby ona
zaczęła chłodnieć, na co mógł akurat teraz wskazywać jej wzrok, być
może powinien zacząć to robić. Możliwe, że niewiele takich nocy było
mu przeznaczone. Ole zachichotał gdzieś za jego plecami, lecz Mattias
nie miał siły patrzeć na brata Rozy. Zdjął spodnie i złożone ułożył na
krześle pod ścianą. Na gołych nogach poczuł ciepło panujące w
pomieszczeniu. Jakby w złości ściągnął skarpety. Ole nie mógł wiedzieć,
z czego się rozbiera, co najwyżej sobie to wyobrażał. Słuch brata Rozy
nie stał się jeszcze na tyle wyczulony, żeby mógł to wiedzieć z całą
pewnością. Ole tak długo widział i trzeba było jeszcze wielu lat, by słuch
wyostrzył mu się na tyle, by choć częściowo zastąpić to, co utracił, kiedy
oślepł.
- Spieszy ci się, żeby zadowolić starego, jak słyszę - napomknął Ole z
chichotem. Czasami zdarzały mu się takie przebłyski dawnego humoru.
Potrafił być ostry jak wówczas, gdy blask nie zniknął jeszcze z jego oczu.
- Zamknij się! - powiedział Mattias i zabrał koce pod piec. Trzymał je
rozłożone przed sobą, jeden po drugim, zeby je ogrzać i żeby przyjemnie
im było zasypiać. Wciąż odczuwał ból, gdy podnosił coś za wysoko albo
za długo trwał w jednej pozycji, ale zmusił się, by przezwyciężyć tę
słabość. Wiedział, że trudno mu będzie dalej żyć, jeśli nie nauczy się
znosić bólu. Ból stanowił część życia, tego, że się jest człowiekiem.





background image

- Chyba nie będzie mi wolno tu zostać, nawet jeśli zamknę gębę na
kłódkę? - spytał Ole.
Mattias nic nie odparł, bo wiedział, że przyjaciel żartuje. Ole często
posuwał się w żartach za daleko, ale coraz rzadziej zdawał sobie z tego
sprawę. Kiedyś tylko delikatnie przesuwał granice, teraz deptał je w
ciężkich butach. Nie obchodziło go, że może kogoś zranić.
- Idę stąd - oświadczył Ole i ruszył, biorąc kurs na alkierz tak
zdecydowanie, że doprawdy trudno było pojąć, iż nie widzi.
Roza usunęła się na bok, robiąc mu przejście. Zarówno Roza, jak i
Mattias dobrze wiedzieli, ile wysiłku kryje się w tym z pozoru prostym
przejściu Olego z pomieszczenią do pomieszczenia. Kiedyś widzieli, że
liczył kroki. Patrzyli, jak nawiguje przez cały dom, posługując się ko-
niuszkami palców, dłońmi i długością stóp niczym igłami kompasu.
Tylko że tutaj nie było żadnych map morskich, Ole wszystkiego musiał
sam nauczyć się ha pamięć.
- Słyszałam go - powiedziała Roza, rozsznurowując fartuch.
Pogasiła lampy. Tylko ogień w piecu rzucał słabą poświatę na kuchnię.
Barwił wszystko ciepłym, czerwonym odcieniem.
Mattias przyglądał się Rozie. W tym świetle wyglądała, jakby stała wśród
pożaru, otoczona przezroczystymi jęzorami ognia, które, liżąc ją,
wyciągały się w górę, dotykały jej skóry, lecz nie mogły wyrządzić jej
żadnej krzywdy, czyniły natomiast jeszcze piękniejszą.
- Nie mogłem go powstrzymać - powiedział Mattias, który wcześniej z
ogromnym wysiłkiem starał się nie słuchać, co mają sobie do
powiedzenia Roza i jej ojciec.
- Powiedziałam mu, że przestał już decydować o moim życiu - ciągnęła
Roza, zsuwając pończochy z szarawej, cienko uprzędzonej wełny. W jej
głosie brzmiała niezwykła pewność siebie, niemal jakby była Rozą, której
wcale nie znał. Przez chwilę wydało mu się, że Roza jest

background image

silnym wojownikiem, tak jak pojawiała się w jego snach, lecz kiedy
obróciła się w jego stronę, rozpinając bluzkę, Mattias zobaczył tylko tę
Rozę, która wciąż spuszczała wzrok i nie podnosiła głosu, kiedy ojciec
kazał jej coś zrobić.
Mattias wcześniej nie słyszał jej protestów. Prawdę mówiąc, nie słyszał
ani słowa z tych, które padły pomiędzy ojcem a córką, ale też i za wszelką
cenę starał się nie być świadkiem tej rozmowy. Pewnych rzeczy lepiej jest
nie wiedzieć.
- Nie jesteś jeszcze w stanie spłodzić dziecka - stwierdziła Roza,
zrzucając resztkę ubrania. Sięgnęła potem po nocną koszulę i zakryła nią
ciało jaśniejące niczym biały kwiat w świetle księżyca w pełni.
Wsunęła się blisko niego pod ogrzane koce. Mattias ją objął. Wtuliła się
w niego, bezwstydnie kradnąc jego ciepło, a jednocześnie szczodrze
obdarzając własnym. Policzek oparła o jego bark, a jej rude włosy
spłynęły na jego ramię i pierś. Zasnęła na długo przed nim, Mattias
bowiem walczył ze snem. Nie miał ochoty zapaść się w senne marzenia o
dziecku, które mógłby spłodzić razem z nią. Nie miał ochoty śnić o tej
ślicznej dziewczynce z niebieskimi kwiatkami w ręku. Wcale nie chciał
myśleć o dzieciach. Gdyby to zależało tylko od niego, nigdy żadnego by
nie spłodził.


Rozdział 11
Dziecko nigdy nie widziało światła. Nie mam pojęcia, skąd to wiem. Po
prostu wiem. Młoda kobieta, którą znam, trzyma w ramionach chłopca.
Widzę ją.








background image

Nie jestem nią.
Nie wiem, gdzie się znajduję, ale widzę ją, słyszę, znam jej uczucia. Jest
taka młoda, niewiele więcej niż zbyt wcześnie dorosłe dziecko, lecz ma w
sobie silną wolę życia. Wiem, że otrzymała imię od kwiatu. Trzyma
chłopczyka przy piersi, a ja czuję radość, która wypełnia ją na myśl, ze
jest jego matką. Wyczuwam jednak również brak nadziei.
Wydaje się, że oni siedzą w jaskini.
Czyżby weszli do kopalni?
Kto zabiera dziecko do wnętrza góry? Do groty? Co to za pora? Powietrze
jest wilgotne i zimne, ani trochę nieodpowiednie dla dziecka. Ono może
się nabawić wszelkiego rodzaju chorób, to małe ciałko będzie wdychać
zimną wilgoć góry, a przecież wiem, że to nie jest silne dziecko.
...urodzone za wcześnie...
Ona mówi na niego Olav. Nie wiem, skąd wzięła to imię. Nie jest ono
zwyczajne w mojej rodzinie, ale tak właśnie mówi do chłopca. Nuci mu
piosenki o świetle, o dniu i blasku słońca, a ja wiem z całą pewnością, że
to dziecko nigdy nie czuło gorących słonecznych promieni na małym
ciałku.
Co to za matka, która zabiera ze sobą swoje dziecko do czarnego wnętrza
góry? Przed kim ucieka?
Nie jest sama. W ciemności wyczuwam inne postacie. Są jak wełniste
cienie, ale ich nie rozpoznaję. Rozmawiają ściszonymi głosami, nie daje
się usłyszeć, co mówią, chociaż skała wychwytuje wszystkie dźwięki i
jeszcze je powiększa. Ci ludzie zwracają się do niej. Jest wśród nich
ważną osobą pomimo swego młodego wieku. Nawet starsi zwracają się
do niej jak do przełożonej.
Nosi imię jak nazwa kwiatu, lecz nie wiem, którego. Czuję, że ona krąży
po wielkiej ciemności. Chodzi tu nie tylko o górę. Weszła do niej
dobrowolnie. Wyczuwam jej odwagę, przekazuje ją pozostałym. Otacza
ją lęk, lecz ona dalej oddaje swoją siłę, całą swoją siłę nagromadzoną
przez lata.

background image

Jest słońcem w tej ciemności, która otacza ją i wszystkich, których kocha.
Jest spokrewniona ze światłem. Świeci równie mocno i wyraźnie jak
zorza polarna, która wije się po północnym niebie nocą, w zimne noce
pory ciemności.
Jest zorzą polarną, która niesie nadzieję w niekończącej się porze mroku.
Chodzi ubrana jak mężczyzna, w spodniach, ale jest drobna, ma ciało
delikatne i miękkie. Wiem, że nosi w sobie moją krew. I jego. Krew
Mattiasa.
Obudził ją. Przytrzymywał delikatnymi dłońmi, gdy walczyła ze snem.
Gdy mamrotała swoje „nie, nie" czemuś, w czym nie mógł uczestniczyć.
Przytrzymywał ją, dopóki całkiem się nie uspokoiła.
- Nie będziemy mieć żadnego dziecka - oświadczyła, jeszcze zanim
otworzyła oczy. - Nie chcę mieć więcej dzieci. One mi przynoszą jedynie
ból.
Mattias nie wierzył, że Roza myślała o poleceniu ojca. Być może słowo
„polecenie" nie było właściwym określeniem. „Prośba" brzmiało lepiej.
Miało przynajmniej trochę słodszy smak. Trzymał ją łagodnie, gładząc
dłońmi po piecach. Roza drżała pod jego dotykiem. Koniuszkami palców
wyraźnie wyczuwał kręgosłup. Gdyby chciał, zdołałby policzyć jej żebra.
Straszliwie schudła. Bolała go myśl, że jest jej źle.
- Coś ci się śni - szepnął jej we włosy, ciesząc się z panujących ciemności.
Nie każdy wyraz twarzy powinien być odczytany przez innych. Nie chciał
wiedzieć, jak bardzo Roza cierpi. To byłoby jak wkraczanie na ziemię na-
leżącą wyłącznie do niej.
Przykro było słuchać, jak z trudem łapie oddech. Przykro było czuć
drżenie jej ciała, gdy usiłowała powstrzymać płacz. Mattias czuł, że Roza
walczy ze łzami. Całym sobą wiedział, że nie powinien był obracać w żart
prośby Samuela. Skoro Roza również ją usłyszała, należało z nią





background image

porozmawiać. Powinni stawić temu czoło z otwartymi oczami i ustalić,
jaki oboje mają do tego stosunek.
Powinien był sprzeciwić się ojcu Rozy jeszcze wówczas, gdy przed nim
stał. Ona tylko to by zaakceptowała. To była jedyna rzecz, jaka
powstrzymałaby ją przed zabłąkaniem się w tym bezimiennym bólu.
- To są sny, Rozo - powiedział, całując ją w czoło. Na wargach poczuł
smak soli. - Wyrzuć to z siebie! - poprosił.
Zgnębiona, pokręciła głową, a Mattiasowi wydało się, że dodatkowo
zaciska jeszcze oczy najmocniej jak potrafi. Nastała naj mroczniej sza
pora nocy, ogień jedynie szeptał w piecu. W resztkach polan, które
dorzucili tuż przed pójściem spać, ledwie się żarzyło. Było jednak za
ciepło, żeby znów karmić piec drewnem. Musieli przecież jeszcze
oddychać, a powietrze i tak już było gęste i duszne.
- Śni mi się zarówno przeszłość, jak i przyszłość - szepnęła Roza
zrozpaczona. Gorąca para jej oddechu osiadała mu na szyi.
- To tylko sny - szepnął Mattias z mocą, starając się, by zabrzmiało to
przekonująco.
- Naprawdę tak sądzisz? - spytała. - Moje sny zawsze oznaczają coś
więcej, Mattiasie. Nigdy nie są wyłącznie snami.
Nic nie powiedział.
- Ze wszystkich ludzi na świecie chociaż ty powinieneś mi wierzyć!
Miała rację. Mattias wprawdzie nie mówił o tym głośno, lecz sam
przyjmował niektóre ze swoich snów z powagą. To również była jedna z
rzeczy, która zmieniła się, odkąd Roza Samuelsdatter weszła w jego
życie. Wcześniej sny były jedynie snami.
- Uważasz, że jestem głupia, prawda?
Wcześniej również to byłoby słusznym przypuszczeniem. Teraz Mattias
tylko mocniej zacisnął zęby i szeroko otwartymi oczyma zapatrzył się w
ciemność. W różne

background image

rzeczy można uwierzyć, gdy się nie widzi, gdy nie wie się nic na pewno.
- Wcale nie uważam cię za głupią.
- Wszyscy tak myślą.
- Nie uważają, że jesteś głupia.
- Boją się mnie.
- To co innego - szepnął, życząc sobie w duchu, żeby ci, którzy
opowiadają o niej przerażające historie, znali ją równie dobrze jak on.
Żałował, że nie mogą zobaczyć, jaka w rzeczywistości jest mała, słaba i
wystraszona. Zawstydziliby się, że tak ją potraktowali.
- Oni ciebie nie rozumieją, Rozo.
- Sama siebie nie rozumiem - rzekła cicho niemal samym oddechem. -
Nie mogę od nich wymagać, żeby mnie rozumieli, skoro sama niczego
nie pojmuję. Dlaczego mi się to zdarza?
Mógł jej tłumaczyć, że nawiedza ją jej własny strach, lecz Mattias nie był
wcale pewien, że jest to jedyny powód, a poza tym nie chciał okłamywać
Rozy. Stała się dla niego zbyt cenna, by ją na coś takiego narażać.
- To była ostatnia rzecz, o której rozmawialiśmy, zanim zasnęłaś -
powiedział. - Zezłościłaś się na ojca...
Mógł dodać, że nie chciała ranić Samuela. Że nie lubi sprawiać mu
zawodu. Bez względu na to,, co zrobił jej Wielki Samuel, bez względu na
to, jak twardym ojcem się okazał, Roza zawsze pragnęła go zadowalać.
Największą nagrodą dla niej był jego uśmiech.
- Zezłościłaś się też na mnie - dodał z uśmiechem i powiódł wargami po
jej gruzłowatej skroni, spoczywającej tak blisko jego ust. - Twoje własne
sny drwią z ciebie, Rozo Samuelsdatter.
- To była młoda kobieta - powiedziała Roza. - Podobna do ciebie. Miała
twoje piwne, wąskie oczy, twoje ciemne włosy z przebłyskami czerwieni.
A może wyglądało to tak tylko dlatego, że w jaskini mieli coś w rodzaju
paleniska. Nie było lamp, może nie mieli do nich oleju. Nic




background image

o tym nie wiem, nie mogłam tego zrozumieć. Ta kobieta nosiła męskie
ubranie, a dziecko było owinięte w coś, co przypominało worki na mąkę z
grubego płótna, białego, tkanego w niebieskie pasy. To dziwne okrycie
dla maleńkiego dziecka.
- To był sen - powiedział Mattias, kołysząc ją w objęciach.
Roza ledwie to poczuła. Jej głos wciąż malował obrazy ze snu, a Mattias
jej na to pozwalał. W ten sposób mogła zyskać spokój, oderwać się od
tego, co tak ją nawiedzało. Chciał, by mogła wygadać się aż do pustki, tak
by mogła znów zasnąć. Roza potrzebowała tyle odpoczynku, na ile tylko
mogła sobie pozwolić. Święta wkrótce się skończą, powszednie dni
czekały już rządkiem, stojąc po kolana w resztkach zimowego śniegu.
- 01av - powiedziała. - Czy ktoś w twojej rodzinie nazywa się 01av?
Mattias pokręcił głową.
- To przypomina imię twego brata. To zresztą królewskie imię - dodał, bo
wyczuł jej rozczarowanie, a przecież Mattias tak bardzo chciał ją
radować.
- Nie pasuje do takiego małego, słabowitego dziecka -stwierdziła Roza. -
Nie rozumiem, co ona robi z maleństwem we wnętrzu góry.
- Kim ona jest? - spytał.
Zrozumiał, że Roza nie oderwie się od tego snu, dopóki nie zwierzy mu
się ze wszystkiego. Musiał pozwolić jej mówić. I wbrew własnej woli
porwał go żar Rozy i jej szepczący głos. Roza ze swoich snów stwarzała
życie. I to niejedno, nie tylko kobietę, lecz również to dziecko.
- Ona nosi imię od nazwy jakiegoś kwiatu, ale nie mogę go uchwycić.
- Kim ona jest? - powtórzył pytanie.
- Wydaje mi się, że to nasza córka - powiedziała Roza, a Mattias, słysząc
to, zaniemówił.
Objął ją z pragnieniem zatarcia wszystkich snów, jakie się

background image

jej przyśniły. Żałował, że nie znał jej wcześniej. Na długo przed tym, nim
poznała ból. Lecz wiedział, że ta myśl nie ma w ogóle prawa żyć. Był
przecież o osiem lat od niej starszy.
Roza miała dwanaście lat, gdy została oszpecona.
On był wtedy dwudziestoletnim młodzieńcem.
Zanim jej śliczna dziewczęca twarzyczka została zniszczona, Roza nigdy
nie zaznała prawdziwego zła. I nawet teraz, pięć lat później, nie potrafiła
spojrzeć prawdzie w oczy. Nie rozumiała, że to ojciec sprowadził na nią
zło. Ból wciąż mieszała z oddaniem. Wciąż mgliła sobie oczy miłością do
ludzi, nie wartych jej gorących uczuć.
Mattias nie wierzył, by kiedykolwiek miało do tego dojść, lecz przez jakiś
czas gotów był udawać, że będą mieli razem dziecko. Córeczkę, której
nadadzą imię przypominające nazwę kwiatu.
- W każdym razie nie nazwiesz jej dzwoneczkiem ani jaskrem -
powiedział, próbując żartować.
Roza odsunęła się od niego, nieco rozczarowana.
- Wybacz mi - poprosił prędko. Szeptem. Gorąco. Przytrzymał ją
mocniej, lecz nie zamykał objęć, chciał,
by czuła, że w każdej chwili może się z nich wycofać. Nie narzucał się jej.
Nigdy nie użyłby wobec niej siły. Nie chciał jej rozczarować. Pragnął być
wart jej zaufania. Mattias nie wiedział, czy jest tak bardzo niepodobny do
innych, którzy ją obejmowali, był tylko mężczyzną. Pragnął jednak
zasługiwać na jej bezgraniczne zaufanie. Nie chciał się wstydzić za
każdym razem, gdy jej ślepa wiara zalewała go jak fala przypływu.
- Na kocyku chłopca jest ptaszek - uśmiechnęła się Roza w ciemności. -
To do nas pasuje, prawda? To pasuje do tych kobiet, z których się
wywodzę. Towarzyszy nam lecący ptak. Wydaje mi się, że to się zaczęło
od kruka. Od kruka unoszącego się na skrzydłach wysoko pod letnim
niebem. Potem kruk zmienił się w złotego ptaka...
- To dobrze skończyć jako złoty ptak, kiedy przyszło się na świat jako
kruk - szepnął.



background image

- To jest orzeł - powiedziała Roza.
Mattias mógł dostrzec białka jej oczu, tak szeroko je otworzyła, jak gdyby
obrazy stawały się wyraźniejsze, gdy intensywnie wpatrywała się w
otaczającą ich noc.
- To dumny ptak, Mattiasie. Są tam też inne wzory, wtkane niebieską
nitką. Może ona umie tkać. Wiele moich prababek potrafiło. Orzeł na
kocyku naszego wnuka...
Delikatnie pocałował ją w czoło.
- Na razie nie mamy nawet jeszcze dziecka, Rozo - powiedział. - Czy nie
za wcześnie zajmować się wnukiem? Masz zaledwie siedemnaście lat,
moja kochana.
- Czuję jej ból.
W to Mattias nie wątpił. Wierzył w to, co czuła Roza. Lecz chociaż
wierzył w niektóre sny, nie wszystkie uznawał za prawdziwe.
- Nie chcę, żeby tak cierpiała, Mattiasie!
Scałował jej łzy z oczu, gęste firanki rzęs poruszały się, łaskocząc go w
wargi. Czułość dla niej rosła w nim niczym góra. Nie było żadnego
rozsądnego powodu, by tak czuł, lecz pragnął stanąć pomiędzy nią a
złem. Roza nie będzie musiała narażać się na drwiny i ataki, na nic, co
było w mocy ją zranić.
- Nie chcę, żeby moje dziecko tak cierpiało - zaszlochała Roza i wbiła
palce w jego barki tak mocno, że zostawiły na nich ślady.
Mattias zacisnął zęby i wytrzymał.
- Nie chciałam też, żeby cierpiała Synneve...
Płacz nie miał końca. Roza oddychała, szlochając, łapała powietrze,
łykała je i płakała. Łzy rozcierała mu na policzku, na szyi, próbując
zbliżyć się do niego najmocniej jak tylko mogła. Gdyby to było możliwe,
wcisnęłaby się Mattiasowi pod skórę.
- Nikt nie chciał krzywdy małej Synneve - zapewnił ją Mattias. - Nawet
jej ojciec, Rozo. Nikt nie chciał skrzywdzić tego małego aniołka, a już na
pewno nie ty...
- Wszystkich, których kocham, spotyka zły los...

background image

- To bzdura!
- Nie jestem dobra dla nikogo - upierała się Roza. - Dla ciebie też nie.
Powinieneś mieć taką, która kochałaby cię naprawdę...
Mattias nie chciał żadnej. Powiedział to Rozie.
- Nie chcę takiej, dla której byłbym całym życiem -oświadczył krótko. -
Ty mnie znasz, moja kochana, nie wytrzymałbym.
- Potrafiłbyś tak bardzo kochać dziecko? - spytała Roza, a Mattias poczuł,
jak pułapka znów się za nim zatrzaskuje. Roza zastawiła ją, nie zdając
sobie z tego sprawy. On sam też tego nie zauważył. Wszedł prosto w nią.
Zacisnęła się teraz na jego kostkach.
- Nie wiem, jakie to uczucie - odparł w końcu. Mówił szczerze. - Wydaje
mi się, że człowiek nie potrafi sobie tego wyobrazić, moja Rozo.
- Czułeś cud - szepnęła, nie chcąc go uwolnić. - Czułeś cud wtedy, gdy po
raz pierwszy trzymałeś Synneve, prawda?
Mattias pamiętał tamtą niezwykłą noc, gdy wziął w ramiona maleńkie
dziecko, którego głowę okrywał rudy puch. Jeszcze nigdy ręce nie
wydawały mu się takie wielkie. Nigdy nie czuł się bardziej niezdarny i
niepotrzebny niż wtedy, gdy trzymał w dłoniach tamto małe ciałko.
Ale Roza oczywiście miała rację!
Oczywiście wiedziała, o czym mówi. Wiedziała, że na to pytanie istnieje
tylko jedna odpowiedź. Oczywiście, że czuł ten cud, jakim jest każde
nowo narodzone dziecko. Nigdy wcześniej nie trzymał w objęciach
równie małego człowieka. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że noworodki
są takie maleńkie. Taka świadomość stanowiła tę część życia, o jakiej
Mattias Mattiassen nigdy wcześniej nie musiał myśleć.
- To ty ją pokazałeś - szepnęła Roza. - To ty dzieliłeś ze mną tę chwilę. A
ja wtedy nie wiedziałam, że twoje dni tak się splotą z moimi. Nie mogłam
tego wiedzieć. Ty





background image

mnie wtedy nie zauważałeś, Mattiasie. Miałeś wtedy dla mnie jedynie
pogardę.
Umilkła na moment, a potem powiedziała dwa słowa:
- A gdyby...
Mattias bawił się tą samą myślą. On jednak zrobił to, czego nie ośmieliła
się Roza. Dokończył, co ona zaczęła:
To mógł być on. To mogło być jego dziecko. Synneve mogła być jego
córką, a nie dzieckiem Jensa. Mógł wcześniej zobaczyć w Rozie
człowieka.
Był jednak równie ślepy jak wszyscy inni.
On dostrzegał tylko Rallarrozę.
- Ja świata nie widziałam poza Jensem - powiedziała Roza trzeźwo, jak
gdyby decyzja należała wyłącznie do niej. Jak gdyby za jej sprawą
wszystko to się stało.
Mattias wolałby, żeby nie brała na siebie całej odpowiedzialności. Rozie
wydawało się, że sama tworzy cały swój świat. Że stanie się wszystko,
czego sobie zażyczy.
- Życie nas naznacza - powiedział.
- Nie rozumiem cię - szepnęła Roza zamyślona i spróbowała przyjrzeć mu
się w nocnym mroku. Było to prawie możliwe. Dostrzegali się nawzajem.
- Różne rzeczy się dzieją - wyjaśnił Mattias. - Nie zawsze ty o nich
decydujesz. Czasami po prostu się zdarzają, czy tego chcesz, czy nie.
- Jeśli to prawda, to co z moimi snami?
Mattias westchnął. Powinien był zrozumieć, że Roza nie odrzuci swoich
snów. Odwracały do góry nogami zbyt wiele elementów, na których
budowała całe swoje życie.
- Chcesz w nie wierzyć?
- Już w nie wierzę - wyjaśniła szeptem, przekręcając się tak, by mogła
leżeć na plecach.
Mattias oparł się na łokciu. Ciężko mu było pozostawać w takiej pozycji,
ale ból go otrzeźwiał, nie pozwalał zasnąć, a tego teraz właśnie
potrzebował.
- Nie chcę w nie wierzyć, w tym tkwi różnica. One po prostu okazują się
prawdziwe, ponieważ to, co mi się śni-

background image

ło, to, co widziałam, wydarza się naprawdę. Albo też widzę coś, co się
naprawdę zdarzyło.
Mattias słyszał upór w jej głosie. Nie wspomniał, że rzadko ktoś mógł
potwierdzić, iż te przebłyski, nazywane przez nią przeszłością,
rzeczywiście ukazywały prawdę. Nikt nie mógł z całą pewnością
stwierdzić, że wizje Rozy są zakorzenione w jakiejś rzeczywistości. Ich
jedyną kotwicą była wiara Rozy i historie, które babka przekazała jej jako
coś w rodzaju dziedzictwa.
Mattias nie uważał tego za dowód.
- Co jeszcze ci się śniło? - spytał, próbując odciągnąć jej myśli od tego
dziecka, które stworzyła w swojej własnej głowie. I od Synneve.
Przypuszczał, że tak naprawdę ból Rozy ma związek z Synneve, że
właściwie stanowi kontynuację żałoby.
- Nic - odparła zbyt gwałtownie i za szybko. Ale on nie naciskał. Po
prostu go to zdziwiło. Zastanawiał się, jakie też obrazy Roza mogła utkać
za zamkniętymi powiekami, skoro tak bardzo zależało jej, by je przed nim
ukryć.
- Nie myśl o małej Synneve - poprosił. - Jej się nie dzieje krzywda. Mały
aniołek bawi się w niebie - stwierdził z wielkim przekonaniem, a jego
gorące, bezpieczne dłonie odnalazły policzki Rozy. Przytulił je leciutko,
kciukami ścierał łzy, które nie przestawały płynąć. Robił to tak delikatnie,
jak gdyby Roza była z kruchego szkła.
Roza nie myślała o Synneve. Miała wręcz wyrzuty sumienia, że Mattias
pociesza ją z tego smutku, dla którego nie miała już łez. To było coś
zupełnie innego. Coś, co miało związek zarówno z młodą kobietą i
dzieckiem we wnętrzu góry, lecz także z mężczyzną o oczach jak mokra
sadza. Wszystkim im towarzyszył ból. Roza była pewna, że ich ból brał
się z niej. To ona ściągnęła żal na nich wszystkich.
- Drżysz, moja kochana - szepnął.
Nie mogła zaprzeczyć. Rzeczywiście drżała. Trochę po-



background image

magało to, że kradła jego ciepło. Pomagało też to, że do końca już się
obudziła.
- Nie daję ci spać - powiedziała przepraszająco.
- Nic nie szkodzi - zapewnił ją Mattias.
Podniósł jej brodę, Roza dostrzegła błysk jego zębów, a więc się
uśmiechał. Czuła, że nie śmieje się z niej, lecz razem z nią. Zaczęła
oddychać szybciej. Mattias był dobry. Na tę myśl policzki jej zapłonęły,
ale dzięki życzliwej ciemności on tego nie widział.
- Powinieneś spać - szepnęła. - Musisz wyzdrowieć, zanim święta się
skończą. Masz przecież wrócić do kopalni. Ranny mężczyzna nie zdoła
wynieść z wnętrza góry talarów. Koledzy z twojej brygady będą obwiniać
mnie, jeśli nie wydobrzejesz na po świętach.
Mattias pomyślał o Magnusie.
- Koledzy z brygady cholernie dobrze wiedzą, dlaczego zostałem
zraniony nożem - powiedział. - Wiedzą tez, że to nie twoja wina.
- Naprawdę? - spytała cienkim głosem, gładząc rękami jego twarz.
Koniuszki palców zapoznawały się ze szramami otaczającymi jego szyję,
które zwykle ukrywał pod spłowiałą chustką. Gładziły kanciaste, niemal
wychudzone policzki, odnalazła długą ukośną szramę.
- Tyle razy posmakowałeś już noża - westchnęła. Mattias nic na to nie
odpowiedział, ale szczęki mu się
napięły. To było coś, o czym nie chciał rozmawiać. Ani z nią, ani z nikim
innym. Zamiast tego przesunął wargami po skroni Rozy. Od jej
odpowiedzi dech zaparło mu w piersiach. Odwróciła do niego twarz i
poczuł, że jej ciało jest rozluźnione. Nie broniła się. Czuła się bezpieczna
przy nim, bezpieczna, chociaż był tak blisko. Bezpieczna właśnie dlatego,
że był tak blisko.
- Być może już jestem zdrowszy, niż ci się wydaje -rzekł ochrypłym,
gardłowym głosem.
Roza odetchnęła głęboko.
- Naprawdę tak uważasz?

background image

Mattias kciukiem pieścił jej dolną wargę. Ruch ten był powolny, lecz
równie zmysłowy jak pocałunek.
- Chcesz się przekonać, jaki jestem zdrowy? - spytał. -Chcesz poczuć, czy
mnie wyleczyłaś?
Próbowała pochwycić go spojrzeniem. Widziała białka jego oczu.
Wydawało jej się, że czuje jego wzrok niczym pieszczotę w ciemności.
Noc była taka cicha, z alkierza nie dochodziły żadne odgłosy. Mattias
miał właściwie pewność, że ani Samuel, ani Ole jeszcze się nie obudzili.
- Nawet jeśli krew znów zacznie płynąć - mruknął -możesz ją zatrzymać.
Wierzę, że to potrafisz.
- Może powinnam raczej być dla ciebie delikatna? -spytała Roza,
przykładając ręce do jego policzków. Kciukami sięgnęła do brody
Mattiasa i przyciągnęła jego twarz do swojej.
- Pocałuję cię - oznajmiła.
- Pocałuj - mruknął. - Całuj, a nie tylko mów o tym. Przez krótką chwilę
leżeli całkiem nieruchomo, jakby
w tym czasie skamienieli. Potem Roza przesunęła mu rękę na kark, palce
wplotła w za długie włosy, pociągnęła za nie i otworzyła dla niego usta.
Mattias jęknął i wysunął język poza gorące wargi, tak mocno zespolone z
jej wargami, że lepiej już nie dałoby się tego zrobić. Dłonie przesuwały
się po jej ciele z czułością i niecierpliwością. Były gorące i napotkały
równie gorącą skórę, gdy uwolnił ją od koszuli z cieniutkiej wełny.
Zsunęła się na podłogę, gdzie mogła się trochę schłodzić.
Ręce Rozy gładziły twardy tors Mattiasa. Bardzo uważała przy bandażu,
lecz w innych miejscach nie okazywała aż tyle delikatności. Barki
Mattiasa były jak wyrzeźbione w kamieniu, a ścięgna pod skórą niczym
ruchome grube liny. Dłonie Rozy lubiły się po nich przesuwać, czuć
gładkość, ciepło skóry i siłę mięśni. Mogła wierzyć, że go jednocześnie
poskramia, a także drażni jego dzikość. To sprawiało, że czuła się silna.
Kiedy wreszcie puścił jej usta, ukryła twarz na jego



background image

piersi. Pachniał gorącem, namiętność miała własny zapach. Jego
namiętność przemawiała do niej. Roza zmieniła się w gwałtowny wiatr,
którego porywy uderzały o brzeg, gdy stykała się z tym niepojętym
gorącem.
- Rzeczywiście wydajesz się dostatecznie zdrowy -stwierdziła szeptem.
Mattias zaśmiał się gardłowo. Z uśmiechem całował jej policzki, cienką
skórę na skroniach, szybki puls za uszami, a jego dłonie pieściły jej piersi
niemal aż do bólu. Roza odchyliła głowę w tył, ofiarowując mu wszystko,
co miała, a jego czułe wargi posunęły się w ślad za rękami. Pieścił ją
ustami i językiem. Jego ciało ciężko się na niej opierało, Roza z trudem
łapała powietrze, lecz nie potrafiła się przemóc i poprosić go, by przestał.
Wszystko, co z nią robił, było na to zbyt cudowne.
Mattias jedną ręką otworzył spodnie, a ona pozwoliła mu się do siebie
przyciągnąć. Szczupłe palce dotykały jej lekko jak tchnienie wiatru.
Jęknęła, gdy dłońmi przesunął w dół płaskiego, sprężystego brzucha.
Uwielbiała go, czciła go dłońmi aż do chwili, gdy odepchnął ją od siebie
niemal siłą.
- Już więcej nie - poprosił z jękiem i obrócił ją tak, by mogli leżeć
przytuleni do siebie jak dwie łyżeczki ułożone w szufladzie. Kolanami
wpasował się w zagłębienie jej kolan, lecz nie uleżeli długo w spokoju.
Jedno kolano Mattiasa wsunęło się pomiędzy jej nogi. Roza czuła jego
pulsowanie na pośladkach, a palce Mattiasa odszukały miejsce, gdzie
była szczególnie gorąca. Podsunęła się do tyłu, do niego, pomogła mu,
wślizgnęła się na niego i zamknęła wokół niego tak prędko, że nie
wiedzieli już, za czyją właściwie przyczyną tak się stało.
Dłonie Mattiasa ułożyły się na jej biodrach. Ona wysunęła ręce do tyłu,
odnalazła jego uda. Karmili nawzajem swoją własną żądzę i namiętność.
Na wargi Rozy, na jej kark i koniuszki uszu spadł deszcz pocałunków.
Mattias całował ją zmysłowo, podczas gdy ich biodra uderzały o siebie
niczym morskie fale.

background image

Byli bliscy, rozgrzani i senni. Również potem. Nie było powodu, żeby
wysuwać się ze swoich objęć. Mattias wciąż ją obejmował, również gdy
drżenie w ich ciałach ustąpiło. Również po tym, jak wyszedł z niej i puls
obydwojga odzyskał normalny rytm.
- Dobrze mi - szepnęła.
Nie zabrzmiało to przekonująco. Mattias czuł się prawie jak
niegodziwiec, jak gdyby pobił ją, a nie kochał.
- Naprawdę jest mi dobrze - powtórzyła.
Teraz poczuł się lepiej. 2 policzkiem na poduszce, z twarzą zakopaną w
jej jedwabiste włosy, czując ciepło innego ciała tak blisko swojego, nie
mógł lepiej spać. W gojącej się ranie pulsowało mocniej, lecz nie widział
powodu, by się skarżyć.
- Mnie też jest dobrze - zapewnił. Usłyszał jej uśmiech.
- Może daliśmy jej teraz życie - powiedziała Roza sennym głosem. -
Może stworzyliśmy ją, Mattiasie. Naszą córkę...
Mattias zamknął oczy i zacisnął zęby, ale się jej nie sprzeciwiał. Mattias
nie chciał zranić Rozy.


Rozdział 12
Było jej zimno. Wszystko było zimne, a na zewnątrz panowało lato.
Usiłowała sobie wyobrazić, jak to jest.
Słońce wśród rozleniwionych chmur. Łagodne wiatry bawiące się z
małymi ludzkimi dziećmi. Bieganie na bosaka po bezkresnym
płaskowyżu. Wrzos kłujący w podeszwy stóp, przez całą zimę
uwięzionych w kumagach.
Uwięzionych...
Powróciła do rzeczywistości i musiała wykorzystać ca-






background image

łą swą siłę woli, by zmusić się do powrotu w świat fantazji.
Małe górskie kwiatki. Takie pulchne w palcach, które je zrywały. 2apach
ogniska, zapach lata. Lato. Ciepło.
Jakież to wszystko dalekie.
Tkwiła w nicości i nie mogła się stąd wyrwać.
To było gorzkie i bezsensowne. Śmierć jej nie chciała. On też jej nie
chciał. Ale to działo się dawno temu. Czyżby wiedział, że była zła?
Czy wszyscy to zauważyli z wyjątkiem jej samej? Czy ona rzeczywiście
miała w sobie coś złego?
Czy była taka, jak mówili?
Nie! Nie!
Nie wolno jej poddać się ich kłamstwom. Nie wolno! Przez cały czas
musi pamiętać, kim jest. Kim była.
Wypowiedziała na głos swoje imię.
Musiała mieć pewność, że nie zrobiła żadnej z tych strasznych rzeczy, o
które ją pytali. Nie mogła ich zrobić.
Chcieli ją zmusić do przyznania się do czegoś, co sami zmyślili. Dlatego
posłużyli się wszelkimi środkami. Nie wolno jej o tym zapominać.
On był zły, ten kapitan z oczami jak lód. Nie wiedziała, dlaczego tak jej
nienawidzi, lecz zdawała sobie sprawę, jak niebezpieczne jest skamienieć
wśród takich uczuć.
Nie była czarownicą.
Mogli ją spalić na stosie, lecz i tak nigdy nie przyzna się przed nimi, że
jest czarownicą. Wiedźmą...
Nie wolno jej tracić otuchy. Musi myśleć o rzeczach, które sprawiają
radość. Które mogłyby dodać jej sił.
Dzieci...
Nie! O nich nie, bo tylko się rozpłacze. Bóg jeden wie, czy kiedykolwiek
jeszcze dane jej będzie je zobaczyć. To zbyt bolesne.
Jak zawsze zwróciła się do niego, do tego jedynego.

background image

Ukochany... ukochany... gdybym tylko mogła cię dosięgnąć...
Lecz nie mogłabym pozwolić, byś się o tym dowiedział.
Potrzeba mi twojej siły, lecz nie możesz się dowiedzieć, że upadłam tak
nisko. Że zostałam tak upokorzona i tak jestem niepodobna do tej, którą
znasz i kochasz. Twoja najdroższa chce żyć i potrzebuje twojej siły.
Obudziła się i wydawało jej się, że umarła. Kołysało nią tak przyjemnie.
Kochane ramiona obejmowały tak mocno. Słyszała miękki głos
szepczący słowa, należące do innego świata.
Najwidoczniej umarła.
Kapitan nareszcie osiągnął to, czego pragnął. Załamała się. Umarła.
Lecz czyż nie miała trafić w morze ognia i siarki? Czyż nie to jej wróżyli
i kapitan, i pastor? Z niezmąconą pewnością wmawiali jej, że trafi w
morze płomieni. Gdyby się nie przyznała, skazana byłaby na wieczne
udręki piekieł.
Czyżby się przyznała?
Chyba nie...
Nie, proponowali jej morze. Utopiła się. Wrzucili ją w morze i utonęła.
Albo...?
Czyż nie rozpoznała swojego męża? Czy to nie mąż ją obejmował? Czy to
nie była twarz ukochanego, którą widziała tak wyraźnie? Twarz tego
jedynego, który zapewniał ją, że jest bezpieczna...
Jego imię zmieniło się w pytanie na jej wargach.
Jego głos brzmiał tak łagodnie. Przemawiał do niej w języku, który
pamiętała ze szczęśliwych, odległych lat. Słowa były wyraźne, miały
sens. Poznała jego głos.
- Ukochana, najdroższe dziecko, nikt więcej już nie wyrządzi ci żadnej
krzywdy. Zabiję wszystkich, którzy będą próbowali cię zranić, moja
najdroższa!
Ktoś gładził ją po policzkach, pieścił miejsca, gdzie została pobita.




background image

Ktoś przycisnął gorące wargi do jej czoła. Odsunął z niego pasmo
włosów.
Słowa pełne miłości nie ustawały. Powoli wracała do przytomności. Nie
umarła. To nie było żadne nieziemskie niebo. Najwyraźniej sobie na nie
nie zasłużyła.
Ale to było jeszcze lepsze. Żyła. Żyła naprawdę, a w tych ramionach
gotowa była umrzeć. Teraz jednak pragnęła jedynie żyć.
Otworzyła oczy, zmrużyła je do światła. Napotkała jego czułe spojrzenie.
Uśmiechał się.
- Budzisz się - szepnął. - Witaj z powrotem, moje dziecko.
- Ukochany...
Wargi miała zdrętwiałe. Mówienie sprawiało jej ból, lecz musiała
wypowiedzieć jego imię.
W najgorszych, przesyconych beznadzieją chwilach w lochu dla
czarownic nie wierzyła, że kiedykolwiek jeszcze wypowie je przy nim.
- Ukochany, naprawdę tu jesteś!
Uniosła dłoń, poczuła, że drży, lecz musiała go dotknąć, dotknąć jego
twarzy.
Delikatnie, niemal ze zdziwieniem pogładziła go po policzkach i czole.
Dotykała brwi i warg, leciutko powiodła palcami po powiekach.
Pogładziła po sztywnej grzywce.
Potem zamknęła oczy i opadła na jego pierś. Szczupłe ramiona drżały.
Płakała w ramię tego mężczyzny, dla którego jej serce biło najmocniej
przez całe jej życie.
Roza czekała, aż Mattias pójdzie. Wymknął się z przytulnego ciepła
wysuwanego łóżka. Słyszała, jak się ubiera, a zawiasy w drzwiach
zajęczały, chociaż starał się otworzyć je bezgłośnie. Trochę hałasował,
kiedy napychał paszczę pieca drewnem i dmuchał w żar, aż w końcu
ukazał się z sykiem mały płomyk. Prawie się wtedy zdradziła. Trudno
było zachować powagę i dalej udawać, że śpi, lecz

background image

czuła, że pragnie być sama. Mattias nie chciał, żeby zbudziła się przed
jego wyjściem.
Trochę zabolało, że tak po prostu poszedł.
Ale też przyniosło pewną ulgę.
W dodatku Mattias nie opuścił jej bez czułości. Wszak w samym fakcie,
że napalił w piecu, zanim zniknął w niebieskim poranku, kryła się troska i
uczucie. Jego pożegnanie było zupełnie inne, niż gdyby ją porzucił.
Mattias później spojrzy jej w oczy. Nie był z tych, co tylko naciągają
spodnie, a potem odwracają się do niej plecami.
Sen nie był zaskakujący. Pozostawił w niej pewność, którą w sobie nosiła,
chociaż nigdy nie przeżyła tego, o czym opowiadał ten sen.
Nikomu o nim nie powie.
Nawet Mattiasowi. On bowiem również uważałby, że to jej własna
fantazja snuje obrazy, które pojawiają się, gdy tylko zamknie powieki.
Namawiał ją do opowiadania i słuchał cierpliwie, lecz tak naprawdę w to
nie wierzył. To bardzo piękne i troskliwe z jego strony, że nie rozszarpuje
na strzępy tego, w co ona wierzy - jak robili ojciec i Ole. Lecz Mattias
wcale przez to nie wierzył jej bardziej.
Oczywiście, że to wszystko mogą być wytwory jej własnych myśli. Nie
niosły w sobie nic nowego. W opowieści o prababce jej prababki było
jeszcze więcej barw i jeszcze więcej uczuć. Osoba posiadająca zdolność
Rozy do tkania snów umiałaby bez trudu to sobie wyobrazić.
Z wyjątkiem tego jednego, pomyślała, chowając się za zamkniętymi
powiekami i obejmując się sama w ciemności. W izbie wciąż było
chłodno po nocy. Ciepło, jakie Mattias tak troskliwie dla niej rozpalił, nie
zdążyło jeszcze rozejść się po małej kuchni. Roza wciąż jeszcze kryła się
pod kocami. Wciąż przyjemnie je grzało. Poduszka w miejscu, gdzie
spoczywała jego głowa, nie zdążyła jeszcze się wychłodzić. Roza wtuliła
policzek w to zagłębienie. Chłonęła zapachy pozostawione przez
Mattiasa, my-




background image

śląc o tym, że zapach człowieka jest niemal jak jego ślady na śniegu.
Nigdy nie potrafiłaby wyobrazić sobie tych uczuć. Tej ogromnej siły
uczuć pomiędzy mężczyzną a kobietą ze snu.
Tego gorąca, jakie otaczało każdą najdrobniejszą nawet myśl o tym
drugim.
Roza nigdy nie potrafiłaby sobie tego wyobrazić, nigdy bowiem nawet
nie przypuszczała, że może istnieć tak rozpalone gorąco. Nie wiedziała
też, czy w to wierzy. Łatwiej było sądzić, że to coś wyjątkowego, coś, co
istniało wyłącznie pomiędzy tamtymi dwojgiem. Że zwykli ludzie nigdy
nie zaznają czegoś tak bolesnego i tak cudownego. Chłodziła trochę
świadomość, że większość, przeważająca większość ludzi nigdy nawet
nie zbliży się do czegoś podobnego.
Przez tę świadomość czuła się mniej samotna. Nie tak bardzo
rozczarowana. I prawie zwyczajna.
...Pragnę to czuć. Chcę odczuwać tak mocno. Nie szkodzi, jeśli mnie to
zniszczy. Już jestem dzieckiem, które się sparzyło. To nie może
przewyższać tego bólu, którego już zaznałam. Jeśli może w tym być tak
wielka radość, pragnę poczuć również ją.
Czuję cienie jej ogromnej radości.
Czuję pianę z tych fal, które niosły jego szalone, bezgraniczne
uwielbienie.
Po raz pierwszy zaczynam pojmować czar tego jednego słowa, które
nazywają miłością. Domyślam się, że wypowiadałam słowo „kochać",
nie mając pojęcia, o czym mówię. Domyślałam się, że mieści się w tym
ból, rezygnacja z wielu rzeczy, tęsknota i pragnienie. Nie przeczuwałam
jednak tej wielkiej radości, szczęścia i ekstazy, które również mogły się z
tym wiązać. Nie przypuszczałam, jak bardzo musujące i oszałamiające
może być to uczucie. Nie

background image

przeczuwałam, jak może być wielkie. Nie wiedziałam, że może wypełnić
całe niebo i zlać się z nim w jedno.
A przecież widziałam jedynie zarys tego, co oni nazywają miłością!
Nie muszę jej pytać, czy właśnie to chciała mi pokazać. To zbędne. Bez
względu na wszystko, teraz i tak na to za późno. Nie mogą tego cofnąć.
Moje oczy już widziały. Jej wspomnienia pozostawiły ślady w moim
umyśle, w moim sercu. Rozumiem teraz, czego mam szukać. Rozumiem,
że chyba nie wystarczy zadowolić się tym, co prawie najlepsze.
Chyba że ona chciała mi pokazać, iż jedynie nieliczni mogą tego zaznać.
Ze również ona znajdowała ciepło gdzie indziej. Również u tych, którzy
nie wypełniali jej rozgwieżdżonym niebem i wiecznością.
To one przyniosły mi Mattiasa. To one wybierają go dla mnie raz po raz.
Nie ja. To one zsyłają mi wizje tego dziecka, które jest naszym
dzieckiem. Jego i moim. To one zsyłają na mnie sny o bolących
lędźwiach, bólach porodowych i biodrach, które ustępują i otwierają się
na nowe życie.
One...
Śpiewają mi obietnice o tym dziecku. Sprawiają, że go pragnę. Nie ja.
Wciąż jest we mnie rana, krzyk tak dziki, że mnie przeraża, gdy tylko
ocieram się o niego myślą. To boli i krwawi.
Nie chcę tego dla siebie. To nie jest myśl, z którą igrałabym tylko po, by
sprawić przyjemność memu ojcu. Wydaje mi się, że on też tego nie
pragnie. Nie mówi tego głośno, lecz on także kochał małą Synneve,
mojego małego aniołka.
Mój ojciec chce dobrze.
Wierzy, że nowe dziecko sprawi, iż o niej zapomnę. Ze zapomnę, że żyła.
Zapomnę o tych miesiącach, gdy swym uśmiechem wnosiła szczęście w
moje życie.





background image

Była najwspanialszą rzeczą, jaka mi się przydarzyła. Moje piękne
dziecko.
Ojciec nie może mnie do tego zmusić. To prośba większa, niż mogłabym
ją spełnić, gdyby nie ta tęsknota, która tkwi we mnie samej.
To one ją we mnie zasiały.
Nie powinny były jednak pokazywać mi równocześnie tamtego
mężczyzny. Nie powinny były dopuścić do tego, by patrzył na mnie
oczyma czarnymi jak sadza. Nie powinny były pozwolić mu odcisnąć
ślad w moich snach. To, czego ode mnie żądają, staje się wręcz
niemożliwe.
Dziecko, które będzie córką Mattiasa.
I tęsknota za miłością. Za tym wielkim i wspaniałym, czego, jak wiem,
nie może mi dać Mattias. Jesteśmy przyjaciółmi. Potrzebujemy siebie
nawzajem nie bardziej, niż potrzebujemy samego życia.
- Nie powinnaś była mi pokazywać, jak bardzo go kochasz - mówię
szeptem.
Nikt mi nie odpowiada. Jest cisza. Tylko cisza.
- Masz czas, żeby zajrzeć do baraku - stwierdził Magnus, siadając na
pryczy Mattiasa. - Myślałem, że już tu nie mieszkasz. Sądziłem, że
możemy oddać twoje łóżko komuś innemu.
- Niech to łóżko zostanie - odparł Mattias.
- Ach, tak? Wyrzucili cię? Źle się dziś spisywałeś w nocy na sienniku,
kolego? Wyobrażam sobie, jaka ona potrafi być wymagająca...
- Zamknij się! - warknął Mattias.
Drugi mężczyzna więcej się nie odzywał. Ale nie wstydził się tego, co
powiedział. Nie był z tych, co to owijają słowa w bawełnę. Mattias
przedtem nie przejmował się takim gadaniem, a Magnus nie wierzył, że ta
kobieta tak całkiem zdołała go odmienić. Wszystko jedno, czy była
czarownicą, czy też nie. Mattias Mattiassen był zbyt sil-

background image

nym mężczyzną, by kobieta potrafiła aż tak na niego wpłynąć.
- Nie pozwól żadnej złej babie się oślepić - powiedział Magnus, krzywo
uśmiechając się z wyższością. - Bo to się kończy tylko tym, że wbijasz
nóż w ludzi, których lubisz.
- To mają być przeprosiny za to, że próbowałeś pociąć mnie na paski? -
spytał Mattias.
Magnus uśmiechnął się.
- Może i tak - odparł.
- Wobec tego usłyszałem je - powiedział Mattias. - Nie usłyszałem
natomiast tego, co miałeś do powiedzenia o złej kobiecie. Ani też tego
kawałka, który robi ze mnie kłaczek wełny, który pierwsza lepsza baba
może ugnieść w gorącej wodzie z mydłem i nadać mu taki kształt, jaki
tylko zechce.
- Gadasz teraz jak ten Mattias, którego znam - westchnął Magnus z
oczywistą ulgą.
Mattias uśmiechnął się do niego.
- Sam byłem głupi - przyznał Magnus, wpatrując się w swoje dłonie
złożone między kolanami.
Kamienny pył wbił się we wszystkie pory. Siarka wżar-ła się w skórę,
żółcąc ją w niektórych miejscach wśród szarości. Ręce Magnusa nigdy
nie będą miały innego koloru. Zszarzeją jeszcze bardziej, nim ktoś złoży
mu je na piersiach i dobije gwoździami pokrywę. Będzie to trumna
ubogiego człowieka.
- W piękną kobietę łatwo jest zapatrzyć się aż do oślepnięcia. Łatwo
zatonąć w oczach, które się do ciebie śmieją. W porze ciemności nawet
rozsądny mężczyzna marzy o tym, żeby mieć coś więcej, niż tylko
wychłodzone koce na twardej pryczy. W porze ciemności pojawiają się
marzenia, Mattiasie.
- Dina była chyba za młoda - stwierdził Mattias.
Marna to była pociecha dla Magnusa, nie wiedział jednak, co innego
powiedzieć. Z całą pewnością nie mógł wspomnieć o tym, w co wierzyły
Roza i Liisa. O tym,


background image

o czym pogadywali między sobą w Samuelsborg i o tym,
0

czym dziewczyny pracujące w The House milczały, choć na ogół były

bardzo gadatliwe. Nie nadawało się to na temat rozmów, a już z
pewnością nie z Magnusem, który zanadto otworzył swoje serce przed
Diną. Takie gadanie nie niosło ze sobą pociechy, byłoby paskudne i
nieodpowiedzialne. Nie mógł zrobić czarownicy z niewinnej kobiety,
która na dodatek nie żyła.
- Była starsza, niż mógłbyś się spodziewać - stwierdził Magnus, a Mattias
zdziwiony aż podniósł brwi. - Czasami w jej oczach widywałem całą
wieczność - wyjaśnił Magnus - a wtedy łatwo było uwierzyć, że jest
starsza niż ja. Innym razem wydawała się tylko nieodpowiedzialna
1 młoda, stanowczo zbyt młoda jak dla mnie. To stanowiło mieszankę,
której nie potrafiłem się oprzeć. Ona była w pewnym sensie wszystkimi,
wszystkimi kobietami w jednym ciele.
Mattias pomyślał o Rozie.
Czasami sam ją tak postrzegał, lecz nie potrafił tego nazwać słowami
nawet dla siebie. Dopiero Magnus zrobił to za niego. Jak wszystkie
kobiety w jednej.
Może właśnie to w niej tkwiło.
- Dina była piekielnie gorąca - Magnus leciutko się zaczerwienił, jak
gdyby zwierzał się Mattiasowi z czegoś, co nie powinno zostać
wypowiedziane.
Mattias ledwie powstrzymał się od śmiechu. Ściany tego pomieszczenia
słyszały o wiele wulgarniejsze wypowiedzi, a nikt z tego powodu nie czuł
się zakłopotany.
- A pod koniec zimna jak lód - dodał Magnus. - Zimna jak śmierć. -
Urwał. - Chyba stało się najlepiej jak mogło - odezwał się wreszcie,
mówiąc bardziej do siebie niż do Mattiasa.
Sprawiał wrażenie, jak gdyby powtarzał to sobie co dzień, jak gdyby
prawie zdołał przekonać samego siebie.
- Na pewno stało się najlepiej jak mogło, Mattiasie. Bardzo marni ojcowie
rodzin są z nas, tych, którzy tyle

background image

czasu mieszkali przy kopalniach. Nie twierdzę, że to dotyczy wszystkich,
niektórzy tak czy owak, pozostają sobą. Łatwiej jest, jak człowiek jest
młody. Ja byłem za stary, zanim ona się zjawiła. Zanim ją znalazłem.
Byłem już za stary, Mattiasie, ale ty jesteś jeszcze młody, możesz rzucić
to niespokojne życie. Nic chyba cię nie szarpie, kiedy za długo już
siedzisz w jednym miejscu, prawda?
Mattias pokręcił głową. Wiedział jednak dobrze, o czym mówi Magnus.
Znał to. Obserwował to u wielu innych.
- Może mógłbyś osiąść gdzieś na stałe - zastanawiał się Magnus. - To
wcale nie jest złe miejsce. Zimą zimno tutaj, ale gdzie, u diabla, nie jest
zimą zimno? Na południu wcale nie było lepiej. Wydaje mi się, że
pamiętam jeszcze ostrzejsze zimy... Ale może to tylko pomieszane myśli
starego człowieka. Może Magnus się myli.
- Nie mylisz się - odparł Mattias. Kolega miał rację pod wieloma
względami.
- Czy ona naprawdę jest dla ciebie? - spytał Magnus. -Czy to dlatego do
niej wracasz? Czy Roza Samuelsdatter jest dla ciebie jedną i wszystkimi
naraz?
-Być może - powiedział Mattias, niechętny, by samemu wykopywać dół i
zapuścić w nim korzenie. - Może i tak, Magnusie.
W jego głowie rozległa się piosenka na dwa różne tony.
Niech Roza nią będzie!
Na miłość boską, niech nią nie będzie!
Gdy jednak nadszedł wieczór, Mattias wrócił na Samuelsborg, a
mieszkańcy tego domu powitali go, jakby należał do nich. Zarówno brat
Rozy, jak i jej ojciec. Nie pytali go, gdzie był, nie pytali go też, dlaczego
wrócił.
Nie spytali go jednak również, jak długo ma zamiar zostać.
- Roza jest w oborze - oznajmił Ole bez wyrazu.
Mattias znów wyszedł, zanim ciepło zdążyło go osłabić. Ziemia pod
nogami skrzypiała, mróz zagościł już na dobre.


background image

W pierwszej chwili sądził, że obora jest pusta. Wkrótce jednak zdał sobie
sprawę, że świeci lampa. Światło padało z góry. Nie wołał Rozy, tylko
wszedł po drabinie na stryszek do siana. Mattias wiedział, że to wysiłek,
na jaki nie powinien był się narażać, lecz zacisnął zęby i wytrzymał. Nie
mógł przecież spocząć na łożu śmierci przez jedno drobne zadrapanie.
Wkrótce miał wrócić do pracy. O wiele ciężej będzie wydobywać miedź z
czarnego wnętrza góry, niż pod dachem wspinać się po drabinie na stry-
szek do siana za dziewczyną.
- Masz zamiar spalić oborę? - spytał, wysuwając głowę przez otwór w
podłodze.
Roza siedziała na suchym sianie, ale lampa wisiała na haku w belce ponad
jej głową. Sklepienie było nisko i Mattias musiał się zgarbić, gdy już
wszedł na górę. Rzucił się na miękkie posłanie tuż przy niej.
- Nie zimno ci? - spytał. Bo choć w oborze palili trochę ze względu na
zwierzęta, to jednak panował tu znacznie większy chłód aniżeli wręcz
zabójcze ciepło w domu.
- Nie bardzo - odparła. - Zresztą przynajmniej mi to przypomina, że żyję.
- Nie musisz marznąć, żeby o tym pamiętać - uśmiechnął się i sięgnął po
źdźbło, którym połaskotał ją w policzek. Obrysował całą jej twarz.
Roza uśmiechnęła się lekko, przelotnie, jakby spadła gwiazda.
Lampa świeciła słabo. W jej blasku rysy Rozy były nieco zamglone,
łagodne. Nikt nigdy nie nazwałby jej madonną z obrazu, Roza nie była
kobietą, które malowano na obrazach. Coś w niej jednak przywiodło
Mattiasowi na myśl właśnie malowidło. Powinna zostać oprawiona we
wzorzyste złoto, tak w tej chwili widziały ją jego oczy.
Roza uniosła brwi.
- Co się stało? - spytała.
- Patrzę na ciebie - odparł.
- Po co? Nie ma na co patrzeć.

background image

- Pozwól, że o tym ja będę decydował. Pozwól mi patrzeć, Rozo. Pozwól
mi tworzyć swoje własne wspomnienia.
- Jeśli masz z tego jakąś radość...
Uśmiechnął się, przyciągając wbrew woli Rozy jej spojrzenie. Poczuła się
głupio, bo przecież dobrze wiedziała, jak wygląda Mattias, potrafiła
wyraźnie odwzorować go w swoich myślach. Wystarczyło, by zamknęła
oczy. Nie zmienił się, odkąd opuścił jej łóżko o wczesnym poranku.
Mimo wszystko jednak patrzyła dalej.
Wąskie, lekko skośne oczy przydawały mu niemal cudzoziemskiego
wyglądu. Tak właśnie jako dziecko wyobrażała sobie pogan opisywanych
w Biblii. Zastanawiała się, co on widzi, gdy jego wzrok tak jak teraz
wolniutko przesuwa się po jej twarzy.
Jej spojrzenie szukało jego ust. Wargi były zbyt miękkie, zbyt
pociągające. Stanowczo zbyt piękne. Już od samego patrzenia na nie
ogarnęła ją tęsknota, a zarazem gniew. Zadrżała, uświadamiając sobie, że
pragnie, by się do niej zbliżył. Chciała oprzeć się o niego, chciała zamk-
nąć ramiona za jego plecami, poczuć jego objęcia wokół własnego ciała,
chłonąć bijące od niego ciepło.
Potrzebowała tego.
Jego bliskość kradła jej siły. Dlatego musiała wejść w ogień, dlatego
musiała być tak blisko, żeby nie liczyła się już utrata własnych sił. Tak
blisko, by jednocześnie mogła kraść jego ciepło, by mogła odebrać sobie
to, co za jego sprawą traciła.
Cisza panująca między nimi mieściła o wiele więcej niż tylko spojrzenia.
Mattias podczas swej nieobecności w domu Rozy przebrał się. Spodnie,
jakie nosił, nie były niedzielnym ubraniem, na tyle potrafiła się
zorientować, lecz nie włożył też roboczych portek. Te, które miał na
sobie, były wprawdzie dość znoszone, lecz opinały jego długie nogi tak
mocno, że prawie wręcz nieprzyzwoicie.




background image

Nie mogła zaprzeczyć, że ją to ucieszyło. Że sprawiło radość jej oczom.
Roza miała wielką słabość do wszystkiego, co piękne. Tę prawdę dawno
już odkryła. Być może czyniła ona z niej jeszcze bardziej grzesznego
człowieka, lecz lubiła napawać się pięknem.
Mattias miał też czystą jasnoszarą koszulę, jak zawsze nie zapiął jej aż do
samej szyi. Przez to wyglądał trochę nieporządnie. Przypominał
włóczęgę wałęsającego się po kraju albo marynarza z któregoś z tych
cudzoziemskich statków, które wpływały na fiord i znów odpływały, nie
pozostawiając po sobie żadnego śladu, nie pozostawiając po sobie nic.
Na szyi nosił przewiązaną, wyblakłą chustkę. Skrywała blizny. Choć
Mattias miał na sobie czarną kurtkę, grubą i ciepłą, Roza widziała jednak,
że trochę drży z zimna. Chłodno było tak siedzieć nieruchomo w zimowy
wieczór.
Jej serce uległo jego bliskości. Oddziaływał na nią również jego widok,
poczuła się trochę tak, jakby wypiła zbyt dużo miodu. Zaszumiało jej w
głowie, zawirowało przed oczami. Miała ochotę się śmiać. Zrobiło jej się
gorąco, chociaż ciągle marzła. To niemądre, wręcz śmieszne.
Mattias wyciągnął rękę i dotknął jej. Delikatnie złapał ją za ramię i
przysunął do siebie. Jego twarz zatrzymała się nad nią spowita
ciemnością i Rozie przebiegło przez głowę, że to ona powinna znaleźć się
na wierzchu. To jej rysy powinny być czarne, skryte przed światłem.
Powinna ustawić się dokładnie pod lampą, przesłaniając jej blask, tak by
on nie widział jej wyraźnie. Mógłby wtedy przynajmniej wyobrażać
sobie, że trzyma w ramionach piękną kobietę.
- Boisz się mnie? - spytał. Wtedy Roza się roześmiała.
- Może powinnaś się mnie bać? - mruknął Mattias, osuwając się na nią, i
zaczął całować ją tak, że nie miała już czasu myśleć o lampach, świetle i
pięknych kobietach.
Gdy się od niej odsunął, między brwiami rysowała mu

background image

się głęboka zmarszczka. Miał je właściwie dwie, lecz jedna była znacznie
głębsza od drugiej. Bardziej wyraźna. Coś, czego nie przemógł się
nazwać imieniem, przemknęło mu przez głowę, kiedy wargi płonęły przy
jej ustach, gdy odczuwał coraz większe pragnienie jej pocałunków.
Przebłysk.
Obraz.
Ulotny obraz.
Pożar i jej ręce wokół jego ciała...
...Roza zamknięta w jego objęciach i ogień, który go pochłania...
Mattias wyrzucił to ze świadomości.
- Nigdy nie będziesz dla mnie niebezpieczny - oświadczyła Roza z
pełnym spokojem.
To jej zaufanie wzruszyło go najbardziej. Uśmiechnął się trochę jak
drapieżnik. Kiedy obejmował ją i mościł im jeszcze wygodniejsze
posłanie, przez moment przypominał wilka.
- Nigdy? - spytał, rozpinając górne guziki jej bluzki. Śmiech Rozy
dzwonił mu w uszach jak dzwoneczki.
- Nigdy. Nie sparzę się o twoje pieszczoty.
Nie mógł jej wspomnieć o śnie, który właściwie nie był nawet snem. Nie
mógł jej powiedzieć, że to on się boi, iż spłonie od jej pieszczot, lecz że
mimo wszystko nie potrafi się bez nich obyć. Wciąż nic z tego nie
rozumiał. To nie była miłość. On jej nie kochał. Do diabła, wcale nie
chciał jej kochać!
W jego życiu nie było na to miejsca. Nie było na to czasu. Nie chciał
utknąć w jednym miejscu, przykuty przez kobietę i swoje własne uczucia.
Lecz jego dłonie i palce wielbiły ją.
Wolnym ruchem pociągając ją za sobą, obrócił ich tak, że wysunęli się z
małego kręgu światła, rzucanego przez lampę pośród mroku. Pociągnął ją
w cienie, gdyż tylko tam mogli w sobie utonąć.




background image

- To teraz zamierzasz mi dać tę córkę? - spytała Roza, szepcząc mu słowa
lekkie jak wiatr prosto do ucha.
- Może i tak - odparł Mattias, nie mając pojęcia, co jej obiecuje. - Może i
tak, Rozo...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 04 Cień czarownicy
Pedersen Bente Roza znad fiordów 16 Dziedziczka
Pedersen Bente Roza znad fiordów 07 Nadzieja
Pedersen Bente Roza znad fiordów 12 Diabelski taniec
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 22 Płomienie w nocy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 19 Pokrewne dusze
Pedersen Bente Roza znad fiordów 01 Uwiedziona
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 16 Dziedziczka rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 15 Echo przeszłości rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 17 Pora kruków rtf
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 02 Najsłabsze ogniwo
Pedersen Bente Roza znad fiordów 06 Roza z Anglii
Pedersen Bente Roza znad fiordów 15 Echo przeszłości
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 11 Droga Łez
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 01 Uwiedziona
Pedersen Bente Roza znad fiordów 03 Czarodziejskie więzy
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 21 Czarny łabędź
Pedersen Bente Roza znad fiordów 17 Pora kruków
Pedersen Bente Roza znad Fiordów 10 Ulubieniec Elfów

więcej podobnych podstron