Rozdział 15
Warszawa powitała ich hałasem, korkami oraz deszczową pogodą. O ile to ostatnie nie
przeszkadzało Michałowi, tak dwie pierwsze sytuacje doprowadzały go do szewskiej pasji.
Klął pod nosem, próbując się jakoś wyładować. Od godziny pas samochodów poruszał się
wolniej od ślimaka, a on znajdował się w centrum tego wszystkiego. Na domiar złego stracił
Darka z oczu. Prawie przez całą drogę jechali razem, ale tuż po wjeździe do stolicy inne
samochody ich rozdzieliły. Na szczęście znał dokładny adres, pod którym znajdowało się
mieszkanie Kilińskiego. Wypytał o niego wcześniej, w razie gdyby jeszcze coś zerwało ich
połączenie telefoniczne.
– Doprawdy nie wiem, co ty w tym widzisz dobrego – marudził do mikrofonu w
słuchawce założonej do jednego ucha. – Korki, korki i jeszcze raz cholerne korki. Do tego
ludzie nieustannie w biegu…
– Michał, przecież mieszkałeś w Warszawie przez dziesięć lat. – W słuchawce odezwał
się głos Darka.
– No właśnie. Dlatego wiem, o czym mówię. Dziwię się sobie, że przeżyłem tu aż tyle
lat. Nie śmiej się.
– Ty dobrze czujesz się w wiejskiej dżungli, ja w miejskiej. Gdybym w Utopii poszedł
gdzieś do lasu lub nawet na pola i straciłbym z oczu zabudowania, zgubiłbym się. W dużym
mieście czuję się jak ryba w wodzie.
– Dziwak z ciebie.
– Gdzie jesteś?
Sobolewski zerknął na GPS.
– System mówi mi, że za sto metrów mam skręcić w prawo, na ulicę Stawki.
– To jesteś niedaleko mnie, bo ja chwilę temu w nią wjechałem. Jesteśmy blisko.
– I dobrze, bo jeszcze trochę i zacznę wrzeszczeć.
– Trafiliśmy na godziny szczytu. Wszyscy wyszli z pracy.
– Mogli zaczekać z godzinę.
– Marudzisz, Sobolewski.
– A ty, Kiliński, masz ubaw.
– Żebyś wiedział. Słuchaj, Michał, rozłączamy się i zobaczymy się już na parkingu. Za
dziesięć, góra piętnaście minut będziemy na miejscu. Tam się spotkamy.
– Dobra. Mam nadzieję, że za te tortury dostanę buziaka.
– Może nie tylko buziaka. – Zaśmiał się Darek, przez co kąciki ust Michała uniosły się w
górę, łagodząc napięte mięśnie twarzy. Nawet pogoda poprawiła się, bo przestało padać i na
horyzoncie zaczęło się przejaśniać.
W końcu, po różnych perturbacjach, pisarz zajechał na parking przed rzędem
kilkupiętrowych bloków. Udało mu się zaparkować obok kochanka. Z przyjemnością wysiadł
z samochodu i przeciągnął się. Zasiedział się. W czasie podróży zrobili sobie tylko jeden
postój, by zjeść coś na stacji benzynowej i kupić wodę, której zapomnieli ze sobą wziąć.
Spojrzał na Darka opartego swobodnie o swoje auto i patrzącego na Michała w taki sposób,
że od razu robiło mu się od tego cieplej na sercu. Szkoda, że nie mógł go teraz pocałować, ale
nadrobi to.
– Mogę tu stać? To parking dla mieszkańców.
– Oba miejsca są moje. Tak jakby. Niekoniecznie te. To znaczy mam wykupione dwie
karty parkingowe. To po to, aby rodzice, kiedy mnie odwiedzają, mieli gdzie stanąć. – Podał
kochankowi plakietkę. Swoją już położył za szybą.
– Świetnie. W Utopii nie ma z tym problemów. Parkuję, gdzie chcę.
Darek przewrócił oczami. Sobolewski będzie wiecznie szukał porównań i zawsze
dowiedzie tego, że w jego ukochanym zakątku jest lepiej. Nie mógł powiedzieć, że sam nie
chciałby tam wrócić. Ale tylko z Michałem, do którego serce wciąż się wyrywało.
– Zabierzmy nasze rzeczy i pokażę ci mieszkanie.
– Przypomnij, na którym piętrze mieszkasz? – zapytał pisarz, otwierając bagażnik i
wyjmując rzeczy.
– Na piątym. To ta klatka naprzeciwko.
Dwupokojowe mieszkanie Darka z kuchnią o żywych kolorach, długimi firankami w
oknach i ciemnymi panelami oraz niewielką łazienką było prawie puste. Jak stwierdził Michał
po tym, jak je sobie obejrzał.
– Nie masz tu zbyt wiele rzeczy. W sypialni masz tylko łóżko.
– Wprowadzam się. Od pół roku. – Darek postawił kubki z kawą na niskim, podłużnym
stoliku. Dla siebie zrobił cappuccino, a dla kochanka czarny, mocny napój. – Nie śpieszę się z
urządzaniem. Wcześniej mieszkałem z rodzicami, potem wynajmowałem kawalerkę. W
końcu miałem tego dość i zacząłem zbierać pieniądze. Trochę dali rodzice, a resztę bank.
Tylko kawałek tego mieszkania należy do mnie. Nad resztą łapę trzyma bank. Dlatego tak
bardzo zależy mi na pracy. Nie mogę sobie pozwolić na niespłacanie kredytu.
Michał ugryzł się w język, zanim powiedział „Zamieszkaj ze mną, w Utopii, a to
wszystko zostaw”. Wątpił, aby Darek przytaknął temu pomysłowi.
– Najważniejsze, że jest łóżko i kanapa. – Opadł na sofę. – Telewizor też jest.
– Co tam telewizor. Najważniejsze, że jest łóżko. – Kiliński zbliżył się do kochanka i
usiadł okrakiem na jego udach. Ręce Sobolewskiego automatycznie znalazły się na jego
biodrach, podążyły na pośladki, potem na plecy i znów znalazły miejsce na biodrach. –
Jestem ci winny buziaka.
– Tylko jednego? – dopytywał starszy z kochanków.
– Na razie – szepnął, a później, ku frustracji Michała, pocałował go tylko w policzek. –
Co? Buziak to buziak.
– Nęcisz, kusisz i mam na tym poprzestać? – Wsunął ręce pod koszulkę Darka.
– Mhm. Powiedz lepiej, jak samopoczucie przed jutrem? – Odgarnął z jego twarzy włosy.
Podobało mu się to, że są coraz dłuższe. Michał mógł je już bez problemów wiązać i żaden
kosmyk się nie wydostawał.
– Względne. Wiesz, że ostateczną opinię podejmę dopiero po jutrzejszym spotkaniu.
Wyjdę, jeśli coś mi się nie spodoba. Tym razem nie pozwolę, aby inni decydowali za mnie.
Nie pozwolę, aby ktoś zniszczył moje życie, jak to zrobił Borowski.
– Nie denerwuj się. Lasek chce ciebie jako autora i wie, co ma wydać. Nie przeszkadza
mu tematyka.
– Ważne, że będzie miał pisarza, który już wyrobił sobie nazwisko. – Spojrzał poważnie
w oczy Dariusza. – Nie przejmuj się. Stres mnie dopada. – Odetchnął. – Lasek chce mnie jako
autora, a ty? – Umieścił ręce na środku pleców kochanka i przyciągnął go do siebie bliżej.
– Zgadnij. – Przytulił jego głowę do piersi i ucałował jej czubek.
Sobolewski nieznacznie odsunął się od jego torsu i zatapiając swoje oczy koloru
burzowego nieba w zielonych, uśmiechnął się. Nie potrzebował innej odpowiedzi od tej, którą
ujrzał. Ponownie się w nim zakochał. Wszystko to, co połączyło go z Darkiem, było istnym
szaleństwem, ale on nie miał nic przeciw temu i chciał zatapiać się w tym coraz głębiej. Czuł,
że wpadł w wir, który wciągał go w swe odmęty, a on się przed tym nie bronił. Chciał tego
mężczyzny, który wciąż siedział na jego kolanach, pozwalał się dotykać, a po chwili całować.
Miał nadzieję, że nie pożałuje, oddając mu siebie, ufając mu i otwierając serce na uczucia.
Samotność nie była dla niego. Zawsze chciał kogoś mieć. I chociaż po odejściu Andrzeja nie
zamierzał się wiązać, nie umiałby dotrzymać danego sobie słowa. Jego dusza to typ
związkowca, serce temu wtórowało, a jak jeszcze miał u boku kogoś takiego jak Darek, byłby
głupcem, gdyby się temu sprzeciwił. Może to jeszcze nie była miłość i wciąż mimo wszystko
istniały w nim obawy, to poddawał się tym uczuciom.
– Zależy mi na tobie – szepnął, pieszcząc wzrokiem jego twarz.
– A mnie na tobie – odparł Kiliński, czując w brzuchu trzepot skrzydeł motyli. Coś w
nim szalało i miał wrażenie, że znów jest nastolatkiem, który odkrywa, co oznacza
zakochanie, bo to jeszcze nie mogła być miłość, a może jednak już była. – Michał – szepnął,
całując kącik jego ust. – Michał – wypowiedział po raz kolejny i kolejny, za każdym razem
obcałowując twarz kochanka, szczęśliwy z tego, że pogodził się z pisarzem.
– Pocałujesz mnie w końcu porządnie? – zapytał Sobolewski i nie dając dojść do głosu
kochankowi, sam złączył ich wargi w namiętnym, przyprawiającym o zawrót głowy
pocałunku, który kochanek brutalnie przerwał.
– Kolacja. Trzeba zamówić kolację. – Dariusz cofnął się, kiedy Michał chciał go złapać.
– Później. Teraz powiedz, na co masz ochotę, poza mną, oczywiście.
Tego wieczoru zjedli chińszczyznę, siedząc na kanapie przed telewizorem. Musieli
obejść się bez romantycznych akcentów, bo te tak naprawdę nie były im potrzebne. Żartowali,
śmiali się i przegadywali nawzajem. Żaden nie ustępował temu drugiemu w docinkach, które
skończyły się wspólnym prysznicem i nocą, która ponownie zbliżyła ich intymnie. Natomiast
ranek powitał ich słońcem oraz nerwami jednego z nich. Michał stresował się przed
spotkaniem z właścicielem wydawnictwa Luna. Darek za to był tym razem uosobieniem
cierpliwości, próbując go uspokajać. Nic to jednak nie dawało, bo Sobolewski odsuwał się od
niego psychicznie, chcąc samemu sobie poradzić. W końcu młodszy mężczyzna nie
wytrzymał, odwrócił kochanka do siebie i stanowczo powiedział:
– Chcę ci pomóc, więc pozwól na to. Nie jesteś już sam. – Potem po prostu go przytulił,
tym samym pomagając przetrwać kochankowi i nie wiedział, że to właśnie „nie jesteś już
sam” sprawiło, że Michał odzyskał równowagę emocjonalną, będąc gotowym na wszystko.
Punktualnie o dziewiątej zostali zaproszeni do gabinetu Jerzego Laska. Właściciel podał
dłoń pisarzowi oraz swojemu pracownikowi, witając ich szerokim uśmiechem na ustach. Po
powitaniach i wymienieniu wszelkich uprzejmości poprosił, aby usiedli na kanapie, a sam
zamówił kawę, którą miała przygotować jego żona.
– Bardzo mnie cieszy, że Darek sprowadził pana tutaj. – Lasek zajął miejsce w fotelu
naprzeciwko mężczyzn. – Wierzyłem, że mu się uda, kiedy przydzielałem mu to zadanie.
– Potem groził mi pan zwolnieniem z pracy – przypomniał Kiliński.
– Wybacz, ale musiałem cię zmobilizować.
– Przejdźmy może do rzeczy – warknął pisarz. – Przyjechałem tutaj w konkretnym celu.
Nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia.
– Tak. – Szef wydawnictwa zmieszał się wyraźnie na te stanowcze słowa. – Jak pan wie,
będę dumny, mogąc podpisać z panem kontrakt…
– Nie powiedziałem, że cokolwiek podpiszę, a na pewno nie na czyichś warunkach. Albo
przyjmie pan to, co ja proponuję, albo możemy się pożegnać. Jest mnóstwo innych
wydawnictw, które na pewno zechcą podjąć ze mną współpracę. Nie jestem amatorem i znam
swoją wartość. Jestem pewny swoich tekstów oraz tego, że spod mojej ręki powstanie jeszcze
niejeden bestseller.
Darek słuchał kochanka, szczególnie wczuwając się w pełen pewności siebie ton jego
głosu. Nie zostało w nim już nic z porannej nerwowości. Tym razem jego Michała zastąpił
charyzmatyczny autor, który doskonale wiedział, czego mu potrzeba i chciał to
wyegzekwować od innych. Czy Sobolewski zawsze był taki, tego nie wiedział, ale jeśli tak, to
jak mocno został skrzywdzony, skoro do tej pory ten silny człowiek schował się przed
światem? Na szczęście teraz wyszedł z ukrycia i walczył o swoje. Nie wtrącał się do ich
rozmowy, bo on właściwie był tutaj dla towarzystwa, jako podpora i do niego należała tylko
poprawa tekstów, a nie zajmowanie się umowami.
Spotkanie trwało około godziny, dlatego nie obeszło się bez podania wszystkim kawy.
Zjawił się także adwokat z wydawnictwa, by omówić warunki, które proponowała Luna i
spisać to, czego żądał Sobolewski. Kolejną godzinę zajęło Michałowi czytanie umowy,
wyłapywanie kruczków prawnych – co, ku zaskoczeniu Darka, szło mu znakomicie – i
skreślaniu tego, co mu się nie podobało. W końcu oddał papiery adwokatowi, mówiąc:
– Jeśli te punkty nie zostaną zmienione, nie podejmę z państwem współpracy. Sprawy
finansowe też są ważne i nie pozwolę się okraść. Proszę się nad tym zastanowić. Daję panom
czas do jutra. I jeszcze jedno, to ja ostatecznie decyduję o każdym szczególe wydruku, jak
również o tym, kto będzie poprawiał moje teksty, a także kto narysuje okładkę. Moje słowo
jest tu najważniejsze. Jeśli się dowiem, że próbujecie ugrać coś na współpracy ze mną,
rezygnuję. Już raz tak zrobiłem, nie bacząc na konsekwencje zerwania umowy. Bez obaw, nie
stracicie na tym, co ja proponuję. Zyskacie, ale ja też. Nie będę jednym z tych autorów,
których okradacie i którzy muszą się was słuchać, panowie. Zwłaszcza pana, panie Lasek.
Czekam na telefon do jutra do południa i na nową umowę zawierającą punkty, które
wpisałem. Żegnam – zakończył, podawszy mężczyznom rękę i wyszedł, zadowolony, że
prawdopodobnie osiągnie to, czego chce.
– W życiu nie widziałem, żeby mój szef się rumienił. Nie wiedział, co powiedzieć –
rzucił Darek, dołączając do kochanka na korytarzu. – Wiesz, czego chcesz.
– Tak.
– Ta umowa naprawdę była taka zła?
– Nie. Jednak nie mogę sobie pozwolić na to, aby ponownie ktoś wszedł mi na głowę. –
Wsunął ręce w kieszenie, stając w swobodnej pozie. Patrząc na Dariusza, myślał tylko o tym,
że to dzięki niemu jest gotów walczyć o siebie. – Jak powiedziałem, Luna na tym nie straci.
– Nie martwię się o to. A co będzie, jak nie zechcą zmienić warunków?
– Zmienią je. Wiem to.
– Michał, podoba mi się ta twoja pewność siebie.
– Powiedz, że podnieca – szepnął, mrużąc oczy w wąską kreskę.
Kiliński wzruszył niby obojętnie ramionami, ale w jego oczach pojawił się błysk
pożądania.
– Lepiej zmieńmy temat. Idziesz na spotkanie z byłą żoną i synem?
– Tak. Zabieram Mikołaja do zoo i na lody, a potem coś wymyślę.
– Ja spotkam się z Agnieszką i odwiedzę swój mały pokoik.
– Następnym razem chcę zobaczyć, gdzie pracujesz. – Spojrzał na zegarek. – Lecę. Do
zobaczenia w twoim mieszkaniu.
– Spędź czas z synem. Odprowadzę cię do wyjścia.
– Kiliński, sądzisz, że zgubię się w tej plątaninie korytarzy?
– Po prostu krócej będę za tobą tęsknił – odparł żartobliwie Darek. – No chodź. Nadal nie
mogę wyjść z podziwu, że Lasek się zarumienił.
Michał zaśmiał się, a jego śmiech rozszedł się po korytarzach, zwracając uwagę
pracowników Luny.
Agnieszka roześmiała się, podgryzając landrynki.
– Kuba, jesteś niepoprawnym marzycielem.
– Jestem. Nie mów, że ty zawsze stoisz twardo na ziemi.
– Ostatnio nie. Od kiedy poznałam ciebie, wszystko się zmieniło. – Mimo tego wciąż
bała się radykalnych zmian w swoim życiu. Lecz czy do tej pory, bez miłości, nie było ono
puste? – Idę spać z myślą o tobie i wstaję, wciąż mając ciebie w głowie. – Każdego dnia za
nim tęskniła. – Wspominam nasze spacery, to jak się kochaliśmy tamtej nocy. – Był wtedy
taki delikatny, czuły, myślał o niej, by to jej było dobrze i patrzył na nią w taki sposób, jakby
była kimś bezcennym. Były narzeczony nigdy tak nie patrzył. A potem skurwiel uległ tej suce
Polanowskiej. Chociaż czy nie powinna jej podziękować? Dzięki niej mogła poznać
najwspanialszego mężczyznę pod słońcem.
– Aga, kochanie, jesteś tam jeszcze?
– Tak. Przepraszam, zamyśliłam się.
– Mam nadzieję, że o nas. Chciałbym cię zobaczyć.
– Dziś wieczorem porozmawiamy na Skype.
– Nie mogę cię wtedy dotknąć – szepnął.
– Kuba… – przerwała, bo usłyszała rumor w głośniczku smarfona i jęk. – Kuba? Kuba?
Nic ci nie jest? Kuba?!
– Nie… Nic… Po prostu zrzuciłem kilka książek. Jedna, taka ciężka, spadła mi na stopę.
– Biedaku ty mój.
– Widzisz, jesteś mi potrzebna.
Zabijał ją takimi słowami. Nie chciała mu zakazywać, by nie mówił, że tęskni, jak kocha,
bo to tak jakby spragnionemu odmówić szklanki wody. Zresztą chłonęła te słowa niczym
gąbka, mimo że serce ją bolało.
– Oj, Kubuś. Też jesteś mi potrzebny.
– To wróć i zostań.
– Kuba – szepnęła.
– Wiem, że wrócisz, kochana. Moje serce mi to mówi. – Usłyszała łagodny ton dzwonka,
który wisiał przy drzwiach w księgarni. – Muszę kończyć, bo mam klienta.
– Porozmawiamy wieczorem. Pa. Kocham cię. – Cmoknęła w mikrofon. Poczekała, aż
Kuba się rozłączy, a potem przycisnęła telefon do piersi. Rozmarzyła się.
– Pojedź do niego.
Kobieta podskoczyła, słysząc czyjś głos. Spojrzała w stronę drzwi.
– Darek, wystraszyłeś mnie. – Odłożyła smarfona i podeszła do mężczyzny. Uściskała go
mocno. – Dobrze znów cię widzieć.
– Co za powitanie. Pukałem, ale nie odpowiadałaś.
– Rozmawiałam z Kubą. – Wróciła do biurka i wzięła torebkę.
– Domyśliłem się.
– Jak spotkanie? – Otworzyła szafę i przejrzała się w lustrze zawieszonym na
wewnętrznej stronie drzwi.
– Ciekawie wypadło. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że z Michała jest taki twardy
negocjator. Trudno powiedzieć, czy umowa dojdzie do skutku. Co się tak pindrzysz przed
lustrem?
– Zabieram cię na ciacho i na porządną kawę. Potrzebuję pogadać. – Poprawiła jeszcze
rękaw białej bluzki i różową spódniczkę. Włosy ponownie wiązała w kucyk i tylko go
rozczesała. – A kto ci ukradł Michała?
– Pojechał na spotkanie z żoną… Byłą żoną i synem.
– To mam cię dla siebie. – Wzięła mężczyznę pod rękę, wyprowadzając ze swojego,
równie niewielkiego jak ten Dariusza, pokoju. Przynajmniej nie musiała spędzać dużo czasu
na sprzątaniu pomieszczeń. Zresztą dla niej samej nie trzeba było niczego więcej. –
Pogadamy sobie. Wyciągnę coś z ciebie, ty mnie wysłuchasz. Jak za starych czasów sprzed
Utopii.
Dał się jej poprowadzić do kawiarenki w Lunie. Uświadomił sobie, że od kilku tygodni
nie pił tutaj kawy. Musiał zaciągnąć tu Michała. Mężczyzna raz skosztuje tego cudownego
smaku wyśmienicie przyrządzanych, przeróżnych napojów z kawy i już nigdy nie będzie
chciał spróbować czegoś innego.
Agnieszka zajęła miejsce przy stoliku, a on zamówił dla siebie ukochane cafe latte, a dla
niej cappuccino i wielki kawałek ciasta bananowego, tak jak prosiła. Przyniósł wszystko do
stolika.
– A dla siebie nie chcesz nic słodkiego?
– Nie. Wiesz, że mnie nie ciągnie do ciast.
– To sama się po-delektuję. – Wbiła widelczyk w placek, a potem kawałek deseru
wsunęła sobie do ust. Zamruczała z rozkoszy. – Pyszne. To nowość tutaj. Gdy wczoraj tego
skosztowałam, to odleciałam. Właścicielka wiedziała, co robiła, zatrudniając cukiernika i
baristę w jednym. Trafił się jej prawdziwy skarb. Chłopak ma talent. Robi wyśmienite kawy,
piecze ciasta. Dobrze, że go tu mamy. Ale, ale powiedz, co tam pomiędzy tobą, a panem
dupkiem. Nadal taki jest?
– Nie dla mnie. Może czasami – dodał. – Jest sobą i odkryłem, że ma wielkie serce. Ale
nie zdradź mu, że to mówiłem.
– Będę cicho jak myszka pod miotłą. O nie, jeszcze jej tu brakowało.
Darek zmarszczył brwi i podążył wzrokiem w kierunku, w jakim patrzyła Lisiecka. W ich
stronę szła Elżbieta Polanowska z nieodłącznym uśmiechem udającym słodycz.
– Witam – przywitała się dziennikarka. – Mogę się przysiąść?
– Nie. Jadowitych żmij nie potrzebujemy – burknęła Agnieszka, odsuwając od siebie
ciasto. Straciła apetyt. Najchętniej to by rozkwasiła go na twarzy byłej, zdradzieckiej
przyjaciółki.
– Miła jak zawsze. – Elka usiadła i pochyliła się, kładąc łokcie na stoliku. – Słyszałam, że
Michał Sobolewski wrócił i miał spotkanie z waszym szefuńciem. Powiecie coś więcej?
Kiliński, dawno pana nie widziałam. Doszły mnie słuchy, że pojechał pan sprowadzić
naszego poczytnego autora do Warszawy.
– Masz bardzo długie uszy czy co? – zakpiła druga z kobiet. – Słyszysz to i owo. Aż
strach pomyśleć, co jeszcze ci do nich wlatuje. Nic nie wiemy o Sobolewskim.
– Dziwne, bo to twój przyjaciel był z nim widziany dzisiaj rano. Przyjechali osobnymi
samochodami, ale potem nie rozstawali się – drążyła wścibska dziennikarka. Jej pomalowane
na wściekłą czerwień usta podstępnie się uśmiechały, a może to Agnieszka miała takie
wrażenie ze względu na wielką antypatię, którą czuła do Polanowskiej.
– Bardzo dużo pani wie – wtrącił Darek. – Może ktoś po prostu pomylił pana
Sobolewskiego z kimś innym.
– Wątpię. Czy Sobolewski ma podjąć współpracę z Luną? To jakaś tajemnica?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Agnieszka zamrugała niewinnie powiekami. – A teraz
możesz odejść i pozwolić nam porozmawiać? Masz dwie sekundy, bo inaczej twoja buźka
spotka się z bananowcem. Pyszny jest.
– I ty się dziwisz, dlaczego wciąż jesteś sama? Mężczyźni wolą spokojne kobiety, a nie
wariatki gotowe kogoś pobić na środku ulicy. – Elżbieta podniosła się z gracją. – Ale
podobno każda potwora znajdzie swojego amatora, to może…
– Mówisz o sobie? Życzę szczęścia. – Lisiecka nie zwracając już najmniejszej uwagi na
byłą przyjaciółkę, przysunęła sobie talerzyk z ciastem. Poczekała, aż kobieta odejdzie, a
potem zapytała Dariusza: – Skąd ona to wie? Michał nienawidzi jej za to, jak obsmarowała go
w swoim artykule. Pamiętasz ten wywiad, o którym wspominałam? Nie chciał poruszać
prywatnego życia, a ta grzebała. Cholera jedna. – Ze złością wbiła widelczyk w placek.
– Raczej mu się nie spodoba, że ona tak drąży. Nie chce rozgłosu. Na pewno nie teraz.
Potem i tak tego nie uniknie. Poczekamy i zobaczymy, co z tego wyniknie. Na razie nie będę
go tym niepokoił.
– Mnie zastanawia to, kto jej o wszystkim doniósł. Dowiem się tego – powiedziała z
pewnością w głosie.
– Wierzę w ciebie.