Bo Yin Ra
Księga
Miłości
lub
Pięć Lekcji o Miłości z Himavatu
Przekład
Marceli Tarnowski
1
Spis treści
Słowo wstępne / 3
1. Największy Miłujący / 7
2. O praogniu miłości / 21
3. Światło zbawienia / 32
4. Siła twórcza miłości / 39
5. Ślubowanie / 50
2
Słowo wstępne
W czasach, gdy zamulone fale nienawiści plugawią
wszystkie niwy ludzkości, książka ta ma ci mówić o Mi-
łości! Ty, który chcesz przeżyć samego siebie, znaleźć
masz tutaj najwyższą wolność! Tę wolność, której po-
trzeba ci, jak płucom twoim potrzeba powietrza do od-
dychania, dać ci może tylko miłość, zaś bez miłości
zemrze w tobie zarodek życia, z którego powstać masz
do wzrostu, nie znającego w sobie końca.
Będzie tu mowa o sile, władającej wszelkiemi siłami
tej ziemi, o sile, którą bardzo niewielu tylko ludzi prze-
żywa w sobie, gdy inni znają wprawdzie wiele rzeczy,
które nazywają „miłością”, ale zbyt łatwo się zadowala-
ją, na zbyt małem przestają, nie wnikając w najgłębsze
głębie… Atoli ten tylko, kto wniknie w głębie najgłęb-
sze w sobie, znajdzie tam uzasadnienie owych mądrych
nauk miłości, które kryją w sobie święte księgi i teksty
starożytne, które on wprawdzie „zna”, o ile dosięgnąć
go mogły, słowa tych ksiąg, lecz które rzadko tylko poj-
muje w duchu, bowiem nie przeczuwa, że w naukach
tych prawo staje się objawieniem, przed którem kłonić
3
się musi najpotężniejszy nawet człowiek, jeśli nie chce,
mimo całej swej mocy, wcześniej czy później ulec roz-
biciu. Gdyby wiedziano, czem jest w istocie miłość, te-
dy oblicze ziemi dawno by się zmieniło, a wszelkie ży-
cie dawno wyzwoliłoby się z coraz to odnawiającej się
męki.
Słowa mądrości boskiej, traktujące o miłości, są dziś
jeszcze, jak niegdyś, przesłonięte gęstemi zasłonami,
a z rzadka tylko i rzadkim wybrańcom udawało się
unieść zasłony, dla poznania swego. To, co poznawał ta-
ki człowiek, nie było już ową „miłością”, którą przed-
tem poznać zamierzał, bowiem objawiała mu się prasiła,
która dreszczem przenikała go do szpiku kości, która
wprawiała go w drżenie w najwewnętrzniejszem prze-
życiu i czyniła go władcą tam, gdzie był pierwej niewol-
nikiem!
Taką miłość wieścić ci ma ta książka!
Do tej miłości wieść ona ma twą duszę!
Z tej miłości żyje ten, kto ci tutaj o tej miłości prawi!
Ten tylko, kto żyje z tej miłości, dać może świadec-
two o miłości… Niejeden istniał człowiek, co mniemał,
iż żyje w miłości, bowiem nie umiał nienawidzieć. Ato-
li ta niezdolność nie jest jeszcze poręką, że się zna mi-
łość!
Nienawiść jest biegunem przeciwnym miłości, jest
tą samą siłą w jej odwrocie, a kto nie jest zdolny niena-
widzieć, choć poznał z dawna, że głupota jeno poddaje
się nienawiści, ten nigdy też nie znajdzie w sobie owej
miłości, o której rzekł niegdyś pewien miłujący:
„Chociażbym mówił językiem ludzi i aniołów, a nie
miałbym miłości, podobien byłbym do spiżu grzmiące-
go i dźwięczącego dzwonu”.
4
Z pewnością nie pojmie on też sensu owej legendy,
opowiadającej o Shakya-Muni (Śakyamauni), iż razu
pewnego jakiś nieprzyjaciel mędrca poszczuł nań rozju-
szonego słonia, zaś światły mędrzec ku powszechnemu
zdumieniu zwyciężył zwierzę, tak iż uklękło przed nim
drżąc, bowiem skierował przeciw niemu siłę miłości,
jaką nosił w sobie… Zarówno legenda ta, jak i słowa
„nauczyciela ludów”, pozwalają głębiej wnikającemu
człowiekowi przeczuwać, że w istocie mowa tu nie tyl-
ko o „uczuciu”, że idzie tu raczej o wysoką siłę, która,
jak powiedziałem na początku: panią jest wszystkich sił
ziemi!
Różnoraką jest forma objawienia tej siły w życiu
ziemskiem. Odnajdziesz ją w każdej roślinie i w każ-
dem zwierzęciu, a wszelki instynkt zachowania gatunku
jest świadectwem jej wszechmocy… Atoli w ten sposób
odnajdziesz ją jedynie na najniższym szczeblu jej dzia-
łania i z pewnością nie rozpoznasz tu jej najwyższej for-
my działania, aczkolwiek i tu już znacznie więcej wy-
stępuje, niż dotąd zdołałeś może podpatrzeć. Gdybyś
kiedykolwiek dopatrzył się już w tej najniższej formie
miłości świadectwa dreszczu twórczego wszelkiego po-
pędu do zachowania gatunku, tedy dawno już pojąłbyś,
iż taka prapotęga potrafi z pewnością więcej, niż pło-
dzić ziemskie z ziemskiego! Dawno pojąłbyś zarazem,
że ten dreszcz twórczy właściwy musi być i najwyższej
formie miłości, i z pewnością nie uległbyś owemu miłe-
mu złudzeniu, które sprawia, iż łagodne uczucie przy-
chylności i zbożnej czułości wydaje ci się już dostatecz-
nem, aby nie być wedle słów owego mędrca „dzwonem
dźwięczącym” i „grzmiącym spiżem”.
Wszystko to, co miłujący mówi jeszcze o miłości, są
to tylko oznaki, które towarzyszyć będą miłości tam,
5
gdzie się ona w najwyższej postaci objawia. Atoli ty
uważałeś te oznaki za miłość samą i oto usiłujesz wy-
wołać te oznaki, które same przez się stałyby się twym
udziałem, gdybyś posiadał miłość! Będę cię musiał ule-
czyć z niejednego błędu, aby uczynić cię zdolnym do
miłości… Jesteś jeszcze, od wczesnej, młodości, wplą-
tany w obłęd tysiącoletni! Ci, co cię niegdyś mieli nau-
czać, sami to samo słyszeli, co dawali tobie. Gniewać
się o to na nich byłoby z twej strony złą głupotą! Dali
oni tobie to, co im dano, tak jak ja oto daję ci teraz, co
mnie niegdyś dano. Może poznasz, iż nie jest to obojęt-
ne, z jakiego źródła czerpią puchary nauczających! Jeśli
znasz już nauki, które dane mi było wypowiedzieć w
innych swych książkach, będziesz wiedział, iż dla mnie
płynęły najgłębsze źródła skalne. Błogo ci, gdy cię
orzeźwią „żywe” wody tych źródeł!
6
1. Największy Miłujący
Jeśli oczom twym ukazać się ma tutaj świetlana siła
miłości, tedy koniecznem jest, abyśmy na sam przód
wspomnieli największego Miłującego z pośród wszyst-
kich, co kiedykolwiek nosili na ziemi oblicza ludzkie.
Możesz być sam jego wyznawcą, lub też dalekim być
od owych form wiary, które na podłożu jego nauki wy-
kwitły
w biegu stuleci i kryją w sobie jego naukę często-
kroć
tylko w pełnych sprzeczności obrazach nauki z ruin
dawnej świątyni; atoli nie przejdziesz obojętnie obok
niego, kiedy ci obraz jego życia objawi naukę jego.
Prawda, wieść o życiu jego jest w znacznej mierze
skażona i niewiele tylko słów znaleźć w niej będziesz
mógł w ich pierwotnej czystości, tak jak je niegdyś
Mistrz do uczniów swych powiedział: „Atoli, nawet w
tem skażeniu błyszczy jeszcze dość prawdziwego, a jeśli
przygotowałeś się wewnętrznie do odróżniania tego, co
prawdziwe, tedy pył starych kultów ani sposób rozumie-
nia starych pisarzy tych oznajmień nie potrafi ci wypa-
czyć prawdziwego obrazu Mistrza.” Ponieważ nie wa-
żono się tykać owej starej wieści, w której nauka, dana
ustami Mistrza, już od najwcześniejszych czasów w ob-
cem się znajdowała ujęciu, tedy wszelka ułuda wiary,
która chciała sobie naukę tę na swój sposób tłumaczyć,
7
miała wolną drogę, tak iż dzisiaj daremnym jest trudem
pytać powstałych w ten sposób wierzeń o ostateczną
prawdę tej nauki.
Głębiej będziesz tu musiał ryć, jeśli chcesz znaleźć,
a kiedy wreszcie znajdziesz, będziesz mógł dopiero dać
wierzeniu, które się wiodło od najwcześniejszej młodo-
ści, ową głębię, dającą uzasadnienie. Dalekiem jest ode
mnie radzić ci, abyś uciekał z kręgów swej wiary, i błę-
dnie tłumaczyłbyś naukę, którą wieszczę, gdybyś miał
sądzić, że zamierzam, nową wiarę rozpowszechniać.
Nic nie jest bardziej ode mnie odległe, jak głupie i próż-
ne pragnienie, aby stare wierzenia pomnożyć jeszcze
o jakieś nowe wierzenie! Chcę i muszę wedle ciążącego
na mnie obowiązku – dać tylko wszelkiej wierze pogłę-
bienie, które jest jej potrzebne, chociażby, pewna swej
wartości, nazywała siebie „jedyną prawdziwą” wiarą…
To, co ma ci do ofiarowania głoszona przeze mnie
nauka, znajdziesz u podstaw wszelkiej religii, jeśli raz
to poznałeś, tam, gdzie formy twojej wiary religijnej są
ci zaufanymi pomocnikami. Prastara to mądrość oznaj-
mia ci się przeze mnie, i najgłębsza zasada wszystkich
„zasad wiary” objawi ci się tutaj.
Nie bądź zbyt porywczy w swym sądzie, którym na-
tchnęli cię inni, tak iż dziś wydaje ci się, jakoby pocho-
dził on od ciebie samego! Zaufaj sobie samemu, jeśli
chcesz zbudzić się do zdolności sądzenia! Niechaj cię
nie wprowadza w błąd to, co powiedzieli inni, jeśli pra-
gniesz się sam zbliżyć do prawdy! Tylko w swej własnej
prawdzie odróżnić możesz światło prawdy od złudnego
blasku i omamu! Szukajmy tedy obrazu Mistrza, o ile
odsłonić nam go jeszcze może owa wieść, która pomie-
szała „ludzką, arcyludzką” świętość z własnem mnie-
maniem!
8
Mądry Nauczyciel, kroczący tam oto po kraju swo-
im, jest Żydem i chce być na sam przód przez Żydów
pojętym. Jako Żyd musi on czerpać ze skarbu duchowe-
go swego ludu, jeśli dobro prastarej mądrości dostęp-
nem się ma stać dla ludzi, których chce być Nauczycie-
lem. To dało już zarodek pierwszego błędu, gdyż słu
chacze pojmować go usiłowali jako nauczyciela ich
wiary i każde słowo, dosięgające ich prosto, naginali do
wiary swych ojców. W nieustannym trudzie usiłuje on
przeciwstawić się temu błędowi, atoli on sam jest już
zbyt daleki od ich cieśni (ciasnoty), aby mógł pojąć sto-
pień „głuchoty” swych słuchaczów. Przez mowy jego
przebija często skarga, że lud jego nie potrafi go „słu-
chać”. Przeklina on lud, który „uszy ma, iżby nie sły-
szał”, i który sam stacza się w swój upadek. A kiedy
koniec jego życia zbliża się doń w przeczuciu, załamuje
się cała jego wysoka odwaga w skardze – opłakuje on
Jeruzalem, iż nie poznało za dni jego, co chciał ludowi
swemu dać…
Nieliczni, których sobie wszelako wybrał, muszą
często słyszeć twarde słowa gwoli ciasnoty swych serc,
a rzadko zawierza on ich sile pojmowania. Dokłada
wszelkich starań, by być właściwie zrozumianym przez
oddanych
na pozór uczniów, ażeby wnet w bólu i współ-
czuciu ujrzeć, jak dalekie były jednak te serca od jego
nauki. Tak tedy wędruje przez ziemie Palestyny, prze-
mawia w szkołach, aby wykazać ślady mądrości w sta-
rych pismach, przemawia do ludu w mowie ludu, aby
budzić serca, powierza przyjaciołom tajemnicę, której
nie potrafią wyjaśnić i przez nikogo, prócz tego, „kogo
miłował”, nie jest rozumiany.
Mówi on o „Ojcu” (Abw) swoim, a oni myślą, że
mówi o Bogu ich plemienia, aczkolwiek dobitnie i wy-
9
raźnie wyrzeka się służby owego „Boga zemsty”, który
przemawiał
do
„starych”, co więcej, unicestwia siłą swe-
go ducha jego przykazania, nauczając: „Atoli ja wam
powiadam…” Mówi o swem wysokiem posłannictwie,
a oni sądzą, iż chce on odbudować na nowo zewnętrzne
panowanie ich ziemskiego państwa, aczkolwiek dawno
już obwieścił im, że jest królem królestwa, które potęgę
swą zawdzięcza mocy „nie z tego świata”. Mówi o tem,
co stało się w nim „ciałem i krwią”, i naucza uciele-
śnienia ducha – oni zaś rozumieją, iż ciało jego, które
mu niegdyś ziemia dała, stać się ma ich ziemską potra-
wą. Tylko owi ubodzy, których leczyć potrafił z kalec-
twa mocą uzdrawiającą, właściwą jego ciału ziemskie-
mu i prawie nie dotyczącą duchowości, którą uznawał
za swój prawdziwy byt – tylko oni ufali mu jako swemu
pomocnikowi, atoli nie domyślali się oni, że taką samą
pomoc mógłby im dawać, nawet gdyby nie był tem,
czem był.
Czyż można mu za złe poczytać, że ziemskość jego
stała się łupem chwili słabości, tak iż zaufał wołaniu
„hosannah”, które obiecywało mu moc ziemską, acz-
kolwiek on chciał ją jeno na dobro dusz zużyć?! To było
jego krótkotrwałe uwikłanie się w winie, której nawet to
życie uniknąć nie mogło, bowiem nikt z tych, kogo zie-
mia ta kiedykolwiek nosiła, nie jest wolny od winy!
Prawda, iż szukał on śmierci z rąk ludzkich, bowiem
tylko w takiej śmierci mógł dać wszystko, co miał do
oddania; ale zaiste, śmierć ta zbyt wcześnie nań przy-
szła i największej mocy trzeba było, aby ją przyjąć do-
browolnie. I prosi on „Ojca” swego z całej duszy, aby
inaczej losem zechciał pokierować „jeśli to jest możli-
we”. „Wiele” miał on jeszcze swym uczniom do powie-
dzenia w przyszłości, gdyż wówczas, jak widział że
10
autor ich opierał się na „pismach mistrzów” i chciał tyl-
ko powiązać z niemi ułomki wiedzy, jakie pozatem jesz-
cze posiadał.
Z tego, co się przypisuje uczniowi, którego Mistrz
„miłował”, nic nie jest wprawdzie jego ręką pisane, atoli
rodzaj pism, którym nadaje się jego imię, jest bardzo
bliski tego, co mógłby on napisać, gdyby był pisał. Atoli
wszystkie te pytania ważne są dla tych jedynie, co chcą
z zewnątrz pojąć to, co tylko z wewnątrz da się pojąć.
Oni to tylko pytają, kto dał niegdyś wysokiemu Mist-
rzowi naukę, oni to chętnem uchem dają posłuch baś-
niom, głoszącym, iż w czasie, o którym wieść milczy,
był Mistrz w Indiach, albo znowu, że posiadł wtajemni-
czenie w Egipcie. Nic z tego nie jest prawdą! Wpraw-
dzie ojciec jego szukał niegdyś w Egipcie, gdzie dobrze
wynagradzano rzemiosło, pracy, aby wyżywić swą ro-
dzinę i z pozostałym dorobkiem powrócić do ojczyzny,
jak czynią dziś jeszcze rzemieślnicy włoscy; jednakże
w czasie
owym
ten, komu później jego świetlane przyro-
dzenie miało się ukazać, był jeszcze dzieckiem, niedoj-
rzałem zaprawdę do znalezienia doskonałości ziemskiej.
[Prawda jest niestety taka, że dopiero po śmierci
Bo Yin Ra zaczęto głębiej badać sprawę podróży Jeho-
szuah do Indii, Persji, Egiptu czy Tybetu i rzeczywiście
znaleziono dużo śladów wskazujących na przynajmniej
dwa pobyty mędrca Jehoszua w Indii i Tybecie, a nawet
w Bengalu, ale o tym autor nie mógł wiedzieć].
Do Indii zaś nie potrzebował zaiste kierować swych
kroków, bowiem to, co miało doń przyjść z Indii, przy-
szło doń, a owo cudowne podanie o „mędrcach wschod-
nich”, o królach, co dostrzegli „jego gwiazdę” i dary
mu przynieśli. To, co oznajmia ci jeszcze wieść o wyda-
11
rzeniach, jakie zaszły po śmierci tego największego
Miłującego, jest z historycznego punktu widzenia
mitem, atoli mit ten zawiera w sobie najgłębszą prawdę.
Wprawdzie Mistrz „powstał” istotnie z grobu, lecz ciało
ziemskie nie mogłoby mu już służyć przy tem. Wpraw-
dzie „młodzieniec w białej szacie” nie był złudzeniem
przerażonych niewiast, atoli bacz na wątek prawdy, któ-
rej pisarz tej starej wieści nie mógł zatrzeć i którą zapi-
sać musiał wbrew swej woli, jakkolwiek się potem sta-
rał zatrzeć ją!
Co prawda nie uczniowie nauki jego zabrali jego
zwłoki ziemskie, tak iż kronikarz słusznie mógł utrzy-
mywać, że otrzymano tu wieść fałszywą... Atoli Mistrz
spotykał często za swych dni ziemskich zdała od siedzib
ludzkich, w samotności gór i innych ludzi, którzy nie
pochodzili z jego ludu, lecz byli jemu podobni, zjedno-
czeni z nim w owej Społeczności Światła, której był
Bratem… Kiedy owego razu zabrał trzech z pośród
swych dwunastu uczniów na górę, gdzie pragnął się
„modlić” i kiedy ci ujrzeli go potem w „przemienie-
niu” jego postaci duchowej, tedy sądzili wierni ucznio-
wie, ujrzawszy owych mężów, iż muszą to być z pewno-
ścią dwaj z pośród starych proroków, „Mojżesz”
i „Eljasz”,
tak
iż Mistrz, spostrzegłszy z rozczarowaniem
ich pomyłkę, zabronił im mówić o tem komukolwiek.
Ujrzał on, iż cała nauka jego nie zdoła ich wyzwolić
z ciasnoty wiary ich plemienia, i że chcąc błędy wyja-
śniać, siać będzie tylko pomieszanie. Atoli mężowie owi
i „młodzieniec”, którego dojrzały niewiasty u grobu, nie
byli sobie obcy, a że nie chcieli, aby wokół ciała wyso-
kiego Brata powstał kult religijny, tedy uczynili to, co
wedle obyczaju ich kraju i dziś jeszcze czyni się ze
szczątkami ziemskiemi człowieka. Mówię tu pouczony
12
przez tego, kto mógł o sobie zaprawdę powiedzieć, iż
pozostanie przy ludziach „aż do końca świata” –
pouczony przez tych, których wolno mi nazywać swymi
wysokimi Braćmi, a którzy owej nocy sami pogrążyli
strażników w śnie głębokim, aby przezornie wypełnić
wolę Brata, która była zarazem ich własną.
Wiem dobrze, iż wielu zarzuci mi, że ja to sam się
mylę, iż co gorsza nawet skierowane mogą być przeciw
mnie słowa o „ślepym przewodniku ślepców”. Wiem
dobrze, że poruszam tu sprawy, które niejednemu wyda-
ją się „nietykalne”, atoli zbawcza nauka największego
Miłującego bardziej będzie przez prawdę wyjaśniona,
niżeli przez stary, tym, co go stworzyli, nieświadomy
omam! Podobnież owo ukazanie się tłumowi, które mia-
ło miejsce w Jerozolimie podczas „Zielonych Świątek u
Żydów”, nie było w stanie zdjąć zasłony z dusz tych, co
oto uwierzyli w Mistrza, „widząc” go znowu po śmierci.
Zbyt ciasno związane były te dusze, ażeby „duch praw-
dy”, przyobiecany im niegdyś przez Mistrza, mógł je
sam przez się napełnić. A ów prawdziwie miłujący, któ-
rego zwie się „nauczycielem narodów”, a który niegdyś
w najgłębszem drżeniu istotnie przeżył w sobie „ducha
prawdy” i wiedział odtąd, kim był wysoki Mistrz, – ów
miłujący ciężki miał los, spotykając tych, co mogli się
mienić uczniami „Pomazańca”!
A jednak i on nie był zupełnie wolny od uprzedzeń
i w dobrej wierze dołączył z biegiem czasu do nauki
Mistrza niejedną starą i znaną mu prawdę, aczkolwiek
patrzył on znacznie jaśniej, niżeli ci inni, co nazywali
siebie „posłami” nauki, o której niegdyś mówił sam
Mistrz jako o „radosnej nowinie”. Ten, kogo – wedle
słów starej wieści – Mistrz „miłował”, żył w ciszy i cisi
garnęli się do niego. On tylko posiadał to, co mu nie-
13
gdyś Mistrz sam własnoręcznie napisał, a później
dopiero pozwolił uczynić z tego odpisy nielicznym
uczniom, którzy zdawali mu się tego godni. Zarówno
pierwowzór, jak i odpisy zostały później – o czem już
w innem miejscu wspominałem – zniszczone przez tych
samych, co posiedli w tych pismach mistrzów swój
skarb najwyższy, zniszczone z obawy, że świętość
mogłaby ulec zbezczeszczeniu. I ten fakt wyjawiony mi
został przez tych, co jedynie mogą tu coś wiedzieć, atoli
może się zdarzyć, że przyszłe pokolenia wpadną na śla-
dy, które pozwolą im i zewnętrznie stwierdzić prawdę
moich słów…
Pewne ślady widzialne są dla wszystkich w owej czę-
ści starej wieści, która przypisywana jest temu, kogo
Mistrz niegdyś „miłował”. Braki tej części starej wieści
staną się wnet zrozumiałe, gdy się pojmie, zostało tylko
przeniesione do czasu wczesnego dzieciństwa, gdyż
piszący sami mieli tu jedynie wieści niejasne, przytem
ten sposób przedstawienia rzeczy odpowiadał bardziej
cudowności, jaką chcieli sprząc z dzieciństwem Mistrza.
Atoli lata dziecięce Mistrza nie zawierały nic „cudow-
nego”. Był on dzieckiem, jak wszyscy jego współtowa-
rzysze zabaw, a kiedy posiadł dość sił, aby pomagać
ojcu w ciężkiem jego rzemiośle, nauczył się rzemiosła,
jak każdy cieśla.
Atoli rozwój wewnętrzny pozostał ukryty, jak u każ-
dego, kto jest jednego z nim rodu duchowego i nie prze-
szkadzał mu bynajmniej w jego życiu zewnętrznem.
Jako człowiek ziemi nauczył się on pojmować swą moc
duchową, która dojrzała była na długo przedtem, zanim
ciało matki dało mu szatę ziemską, ale nie stronił od
życia, bowiem nigdy nie mógłby był osiągnąć wysokie-
go celu, pozostając obcym życiu. Był on rzemieślni-
14
kiem, póki nie nadeszła dlań godzina, która powołała go
do czego innego, w której pokazać miał, iż lepiej niż
„uczeni w piśmie” potrafi „pismo” „czytać”, acz nigdy
się go jak oni nie „uczył”.
Cudów, jakie przypisują mu kronikarze, nie spełnił
nigdy, atoli niejeden z przypisywanych mu „cudów” jest
głęboko pojętym symbolem, zatem prawdą, podczas gdy
wrodzona mu moc uzdrawiania pozwoliła mu dokonać
niejednego czynu, który w oczach otoczenia uchodził za
wielki „cud”. Gdyby on sam, który istotnie wiedział, co
należy do ciała, a co do ducha, miał się na „cudy” swoje
powoływać, żądając przeto wiary w swoje słowa, było-
by to dlań niesłychaną hańbą i tylko naiwna niewiedza
przypisać mu mogła te słowa, przez które udowodnić
chciano prawdę jego nauki.
W ten sposób popełniono niewypowiedziany grzech
wobec jego nauki gwoli połowu ludzi, a dziś jeszcze
działają te grzechy szerzycieli przeinaczonej nauki i nie
widać końca tego błędu! Oby mi się udało nieco to roz-
jaśnić tym, co są jeszcze „dobrej woli”! Ubóstwo wiary
tych wielu, co znają naukę Mistrza tylko w tem znie-
kształceniu, a przez zewnętrzne badanie starej wieści w
coraz nowe popadają zwątpienia, jest zaiste od dawna
już tak nieznośne, że potrzeba wreszcie wyjaśnienia,
którego oczekiwać można jedynie od tych, co sami zna-
ją głosiciela tej nauki, żyjącego wplecionego w ich krąg,
ten krąg, z którego był wyszedł, wysłany przez „Ojca”
i do którego powrócił, gdy jego dzieło ziemskie zostało
dokonane! Stąd tylko wychodząc, może się stać teraź-
niejszość i przyszłość rozwiązaniem niejednej zagadki,
zaś nauka odnajdzie kiedyś to, co może odnaleźć, aby to
rozwiązanie uczynić wiarogodnem i dla tych, którzy co
jedynie potrafią pojąć, co się daje „zrozumieć”.
15
Jakże fałszywie pojęli wysoką naukę tego mędrca ci,
co dopatrują się w niej owego wątłego uczucia, się
powszechnie zwie „miłością ludzi”! Trudno było im
częstokroć wyjaśnić postępowanie Mistrza, jak je poda-
je wieść, tak, aby zgodne było z ich mniemaniem. Wiele
rzeczy nie zgadza się ze sobą, gdy się chce wpleść
w legendę tkliwą czułość pobożnych kazań… Nauczy-
ciel pełen mocy, który mimo całego wyinaczenia legen-
dy żyje w niej jeszcze, nie daje się upodobnić do
mdłych obrazów, które sobie bezsilna wiara, słaba i czu-
ła, wymarzyła na własną miarę… Niejedno słowo
„pisma” wówczas dopiero daje się z takiemi obrazami
pogodzić, kiedy rozliczne skrupuły wypaczą w „wyja-
śnieniu” to „słowo pisma” wedle własnej potrzeby, aż
zniknie ta resztka prawdy, jaka się zachowała w legen-
dzie.
Bluźnierczą wydałaby się takiemu czułemu wyja-
śniaczowi „pisma” myśl, że Mistrz mógł w swem życiu
odczuwać w sobie tę siłę miłości, którą „sługa” jego
odczuwa wprawdzie w swem ciele, bez względu na to,
czy jest mu ona dozwolona wedle mniemania jego wia-
ry, czy nie, a którą musi jednakże nazwać „grzeszną”,
gdyż nie wie nic o jej boskości! Bluźnierstwem wydaje
mu się, że ta forma miłości płynąć ma z tej samej siły,
która stwarza ową najwyższą miłość, co stała się
w życiu wysokiego Mistrza nauką i czynem, co dała mu
moc do czynu miłości, przez który ukoronował on całą
ludzkość na krzyżu! A jednak, przyjacielu mój, nie znaj-
dziesz nigdy tej miłości, którą znał Mistrz, jeśli budzić
w sobie będziesz tylko mdłe uczucia, zaś swą życzli-
wość dla ludzi łącznie ze współczuciem nazywać
będziesz miłością!
16
Nie zgadza się z tym obrazem bezsiły jako „miłości”
Mistrz, który w otoczeniu swych uczniów kręci powro-
zy, aby wypędzić ze świątyni kalających ją przekup-
niów, który depcze złoto lichwiarzy, a kapłanom swego
ludu rzuca owe złe słowa, których mu w mściwości
swej nigdy nie przebaczą! Aby uzgodnić to postępowa-
nie z własnem niepowołaniem, trzeba było wynaleźć
słowa o „gniewie Bożym”, nie zawahano się przypisać
Bogu Mistrza owej nieprawości, cechującej ponurego
Boga plemiennego, którego pokonał niegdyś Mistrz
swomi grzmiącemi słowami: „Atoli ja wam powia-
dam…!”
Ach nie, jeśli chcesz, aby miłość spłodziła w tobie
rzeczywistość i życie, innemi musisz iść drogami, niż
te, które ci ukazano! Czyż nie rozumiesz, że siła miłości
na swym najwyższym szczeblu z pewnością nie okaże
się w słabszych przejawach, niż tam, gdzie w niskiej już
postaci tak potęguje twe myśli i czyny, iż często zry-
wasz więzy, które wydawały ci się niezmożonemi?!?
Tylko gdy szukać będziesz w sobie czegoś, co i w naj-
wyższej duchowości te same siły budzi i rządzi wszyst-
kiem, co cię trzyma w więzach, będziesz mógł znaleźć
w sobie miłość, którą żył Mistrz! Wówczas osiągniesz
wolność „Dzieci Światła” i ów „pokój, którego świat
nie może dać”! W słowach wieści prastarej nie wolno ci
widzieć jeno „przykazań”! Wierz mi i nie daj się
zwieść spaczonym wieściom: Mistrz nie użył nigdy sło-
wa „przykazanie” i nigdy „przykazań” nie dawał!
Nawet „przykazania” miłości, które podaje wieść, nie
sformułował nigdy! Tylko przywiązanie uczniów jego
do „przykazań” i „spełniania przykazań” stworzyło taką
formę jego nauki!
17
Nie potrafili oni rad jego rozumieć inaczej, niż jako
„przykazania”! Wierni starym zwyczajom żydostwa, po-
trzebowali oni przykazań i groźby kary za pogwałcenie
przykazania! Jeśli Mistrz mówił o szczęśliwości, oni
tworzyli
wedle
słów
jego
„receptę”
szczęśliwości. (Ufam,
że wybaczysz mi tutaj ten wyraz?!) To, co zawiera ta
stara wieść już w najwcześniejszych rękopisach, jest tyl-
ko oddźwiękiem nauki Mistrza… Występnem przedsię-
wzięciem byłoby czynić ducha wieczności odpowie-
dzialnym za takie zapisanie nauki, przy którem pisarze
sami, opanowani już przez obłęd dawnej nauki o Bogu,
przenikającej ich epokę, i nie wyzwoleni z pod panowa-
nia okrutnego Boga plemienia, usiłowali odtworzyć na
nowo z własnego skażonego poznania naukę Mistrza,
która słabo żyła w ich pamięci, i nie mogli nawet spo-
strzec, jak bardzo ją przeinaczają!
Nigdy
nie
dawał
wysoki
Mistrz
uczniom
swoim „przy-
kazań”, inaczej bowiem nie byłby Świecącym, którym
był i jest! Nauka jego była: „Błogo ci!” i „Biada ci!” –
jak nauka wszystkich tych, co są jego Braćmi. Umiał on
błogosławić i umiał potępiać, ale daleki był od „rozka-
zywania”! Jako Świecący wiedział aż nadto dobrze, że
z „przykazań” nie może nigdy płynąć błogosławień-
stwo, i że szczęście osiągnąć można tylko pożądając go
z wolnego wyboru. Chcąc sobie w ten sposób uratować
naukę Mistrza ze starej wieści będziesz musiał odrzucić
niejedno, co od młodości stało ci się drogie i cenne!
Strzeż się, abyś nie odrzucił zbyt wiele jako błędne!
Czekaj pierw chwilę, aż prawdziwy sens moich słów
zbudzi w tobie własne przekonanie! Dałem ci wszystkie
kryteria prawdziwych „słów Pana”! „Kyrios” = „Pan”,
tak i dziś jeszcze nazywają wszędzie, gdzie mówią po
grecku, człowieka, który nie jest żebrakiem! „Kyrie
18
Eleyson” – „błaga cię żebrak”! Niechaj cię to pouczy,
abyś z fałszywej trwogi nie tłumaczył sobie błędnie sło-
wa: „Pan” w owej starej wieści!
„Rabbi” nazywali uczniowie Mistrza swego, a i ten
wyraz spowodować może błędne tłumaczenie bowiem
tytuł ten nosi dziś jeszcze przed wszystkimi kaznodzieja
synagogalny. Muszę ci jednak powiedzieć, że dziś jesz-
cze w gminie żydowskiej nazywa się biegłego w piśmie
honorowem imieniem „Rabbi”, choćby zajmował się on
rzemiosłem lub handlem. Nie inaczej też używał tego
tytułu cieśla, który był Mistrzem wysokiego Światła,
członkiem świetlanej Gminy na tej ziemi, o której dana
ci była wieść, jako o „Białej Loży”!
[W rzeczywistości w czasach życia Mistrza, tytuł
Rabbi stosowano tylko i wyłącznie do Kapłanów Izra-
ela, o czym autor w czasie pisania dzieła nie wiedział,
zatem Mistrz był członkiem owej kasty kapłańskiej].
Ci, którzy są jego Braćmi w Zjednoczeniu Ducho-
wem, nazywają go „wielkim Miłującym”, bowiem nikt
przed nim nie spełnił tak wielkiego czynu miłości, jak
on, który się z wolnej woli poświęcił na ofiarę, i nikt po
nim nie spełni czynu, któryby można porównać z jego
czynem, przez który po wszystkie czasy i dla wszyst-
kich ludzi zmieniła się „aura” duchowa tej ziemi. Świa-
dom jestem, że słowa moje nie mogą ci powiedzieć,
czem jest owa miłość, która się stała życiem w tym naj-
większym Miłującym, jakiego kiedykolwiek nosiła zie-
mia… Mogę ci tylko wskazać, jak znaleźć możesz ślad
tego życia, mimo wszelkich zasłon, pod jakiemi ukryta
jest wieść, oznajmiająca ci o tem życiu. Obyś odczuł
nieskazitelnie w swem wnętrzu życie tej nauki, iżby
Mistrz znalazł w tobie godnego ucznia! Lecz wiedz, że
19
i to wszystko, co ja ci mogę dać, pochodzi z tego same-
go źródła, z którego niegdyś czerpał Jehoszuah, jako
Świecący Praświatła!
Nie ma ani słowa, które powiedział niegdyś „wielki
Miłujący”, a którego i ja nie mógłbym w tej samej mie-
rze powiedzieć, gdyby tego było trzeba… Pod jednym
jednak względem muszę przed nim skłonić głowę, a że
wiem o tem istotnie, tedy wiem także, iż niema pośród
mych Braci nikogo, kto by pod tym względem nie
musiał przed nim kornie głowy schylić. Mam tu na
myśli miarę miłości, która dokonała się w nim i w jego
dziele! Z jego miłości przyjdzie i dla ciebie życie, jeśli
potrafisz pojąć, co staram ci się we wszystkich swych
pismach obwieścić! Błogo ci, jeśli nie będziesz się
„gniewał” na moje słowa, gdyż stał się on „Bogiem” dla
ciebie!
20
2. O praogniu miłości
Nie mów, iż posiadasz miłość, póki nosisz jeszcze
w sobie troskę o siebie samego! Podobnie „liljom pol-
nym”, co rosną dziko na dalekich przestrzeniach
Wschodu i „ptakom niebieskim” podobnie, nie wolno
ci znać więcej troski o siebie samego, jeśli chcesz się
stać zdolnym do miłości w jej najwyższej postaci! Póki
dręczy cię jeszcze troska o siebie i swój los ziemski,
zaiste, nie wiesz jeszcze nic o miłości, której nauczał
niegdyś wysoki Mistrz, o tej miłości, która jedynie zdol-
na jest obdarzyć cię wolnością. Sam oddajesz się w nie-
wolę trosk swoich i nic wobec nich zdobyć nie możesz!
Boska siła
leży
w tobie odłogiem, bowiem nie umiesz
jej używać! A może „kochasz z całego serca” wszyst-
kich,
co
ci są „drodzy”, których nigdy w tem życiu ziem-
skiem nie chciałbyś utracić, może stworzyłeś w sobie
„powszechną miłość do ludzi”, ba, może „kochasz”
zwierzęta i rośliny, może „kochasz” wszystko, co tylko
widzisz? Zdziwisz się, gdy ci powiem, że mimo to nie
żyjesz jeszcze w miłości!!! Gdy o człowieku, którego
„kochasz” na swój sposób, powiadasz: „kocham go”,
zawarte jest w tem pewne uczucie posiadania. Do tego
właśnie „posiadania” i do zadowolenia z „posiadania”
sprowadza się wszystko w twojej „miłości”, – choćby to
21
„posiadanie” polegało jeno na tem, że go widzisz i sły-
szysz!
Atoli miłość, o której mówi nauka „wielkiego Miłu-
jącego”, miłość, którą wieścić ci ma ta książka, jest siłą
praświatów, która tak cię powinna przeniknąć, jak prze-
nika cię w dreszczu wszechmożnym niższa postać tej
samej
siły, kiedy płoną w tobie ognie miłosne twej ziem-
skiej zwierzęcości! W tej „ziemskiej” miłości pożądasz
jeszcze, bowiem tu miłość pragnie przedmiotu miłości;
atoli w jej „niebiańskiej” postaci staje się ona sama so-
bie
przedmiotem miłości, tak iż wszelkie pożądanie opu-
szcza cię! W „ziemskiej” postaci jest miłość pożąda-
niem, żądaniem, chwytaniem w zewnętrzności i ściąga
niem
ku
sobie;
w
postaci
„niebiańskiej”
staje
się
ona świa-
tłem wewnętrznem, promieniowaniem i darowaniem
ciepła, wypływem z wnętrza ponad wszelką zewnętrz-
nością. Dopiero ta wysoka postać miłości sprawia wszy-
stkie prawdziwe cuda duchowe wewnętrznego przebu-
dzenia, powoduje, iż „samo przez się” powstaje w tobie
wszystko to, o zdobycie czego teraz tak się starasz.
Twa życzliwość dla ludzi i duchowe pragnienie po-
siadania, które nazywasz „miłością”, nigdy nie mogą
cię obdarzyć mocą, która zaiste „silniejsza jest niż
śmierć”! Lecz wszystko to, co dotąd określałeś wyra-
zem „miłość”, nie myśląc tylko o najniższym szczeblu
miłości, gdzie pożądają się ciała, wszystko to wówczas
dopiero udoskonali się prawdziwie, gdy ty sam napeł-
niony zostaniesz praogniem miłości!
Z całej twej istoty będzie wówczas wypływać to, co
teraz usiłujesz jeszcze z trudnością urzeczywistnić. Co
dzisiaj jest dla ciebie „obowiązkiem” lub „cnotą”, sta-
nie ci się wówczas zrozumiałem dopełnieniem twego
bytu! Nie możesz rozpłomienić w sobie praognistej siły
22
miłości, nie wylewając z siebie w ciągłym potoku jej
promieni, a wszystko, co ci jest bliskie, odczuwać bę-
dzie to ciągłe promieniowanie. Lecz jeśli chcesz zapło-
nąć słonecznym ogniem najwyższej miłości, wymagane
jest od ciebie nawrócenie wewnętrzne.
Będziesz musiał chcieć się zmienić, jeśli chcesz wi-
dzieć się zmienionym! Dotąd byłeś nawet w sferze
duchowości żądającym, lecz dać można ci to tylko, cze-
go jeszcze nie posiadasz. Że jednak posiadasz w sobie
wysoką siłę miłości, o której mówię, tedy nie trzeba ci
jej dopiero dawać i od ciebie tylko zależy, czy zechcesz
jej używać! Musisz chcieć stać się „słońcem”, „słoń-
cem”, które świeci samo z siebie, a wnet zapłoniesz
w najwyższej miłości! Odczuwasz jeszcze zbyt wielką
trwogę przed tem zapłonięciem! Odczuwasz może w
sobie umiarkowane ciepło i zadawalasz się tem, a potem
dziwisz się, że promienie tego słabego ciepła nie zdołają
zdziałać nic w tobie ani na zewnątrz, że nawet w twym
losie ziemskim są zupełnie bezsilne!
Nie przeczuwasz jeszcze, jaką Moc promieniowania
mógłbyś osiągnąć, gdybyś chciał zamienić się sam
w „słońce”, a nie oczekiwać tylko gnuśnie promieni
innych słońc! Wszystko w tobie musi chcieć stale da-
wać, jeśli pragniesz otrzymać z siebie najwyższe, co
w tobie samym jest zawarte! Choćby to, co masz do
oddania, wydawało ci się szczupłem, jednak wystarczy
to, aby cię doprowadzić do stanu promieniowania. O
pewnym księciu indyjskim głosi podanie, iż zapytał on
razu pewnego yogina, jakie są uczucia człowieka dosko-
nałego (siddha). Atoli yogi odparł, iż podobnie pytano
go kiedyś o uczucia miłującego, on zaś mógł odpowie-
dzieć tylko:
„Dowiesz się o tem, gdy będziesz miłującym”.
23
Tak i ja mogę tu mówić o najwyższej formie miłości,
jako wieczystej mocy praświatów, jedynie obrazowo,
bowiem tak samo nie mogę ci „wyjaśnić” w słowach tej
„niebiańskiej” miłości, jak nie potrafiłbym ci w słowach
uprzystępnić owej innej postaci miłości, którą – że
w ziemskim tylko bycie się objawia – zwie się miłością
„ziemską”. W obydwu wypadkach musisz zapłonąć
miłością, jeśli chcesz wiedzieć, czem jest w rzeczywi-
stości miłość w tej czy innej postaci!
Podobnie jak nosisz w sobie „ziemską” postać miło-
ści, choć żar jej chwilowo może cię jeszcze nie przeni-
ka, tak jest też w tobie każdej chwili i owa „niebiań-
ska” postać tej samej siły, która w działaniu swem
wykracza daleko poza ten byt ziemski i daje ci na ziemi
wolność boską, bowiem wszystko, co cię może spotkać,
musi jej być posłuszne.
O takiej miłości i jej wszechmocy mówił niegdyś ów
wysoki Mistrz z Nazaretu, a i on sam czerpał całą swą
potęgę z takiej miłości… O takiej miłości mówił ów
miłujący, który był największym głosicielem nauki
Mistrza, taką miłość miał on na myśli powiadając o
sobie: „Gdybym nie miał w sobie miłości [greckie: aga-
pe], byłbym spiżem grzmiącym lub podobien byłbym do
dźwięczącego dzwonu!” I jedno i drugie wydaje dźwięk
pod uderzeniem zewnętrznem, ale jednemu i drugiemu
brak wewnętrznego życia, któreby zdolne było spłodzić
z siebie dźwięk.
Jak długo jeszcze zamykać ma człowiek ziemi swe
serce przed taką miłością [Agape]?! Nieliczni tylko wie-
dzieli
o
niej,
nieliczni
tylko
stali się jej naczyniem z po-
śród
wszystkich
pokoleń, które darzyło światłem to słoń-
ce ziemskie.
Siły zewnętrznej przyrody ziemskiej z daw
na nauczyły się uznawać człowieka za władcę, atoli
24
w swem królestwie wewnętrznem zadawała się on bez-
silnemi próbami paktowania ze swemi siłami, bowiem
nie zna w sobie wysokiej mocy, dzięki której mógłby
nie tylko stać się panem wewnętrznych sił swej natury
fizycznej, ale mocen byłby wywierać najwyższy wpływ
na zewnątrz. Gdziekolwiek dusze budziły się z ciemno-
ści, gdziekolwiek dokonywał się czyn wysoki, gdziekol-
wiek zwierzę w człowieku poddawać się musiało czło-
wiekowi ducha, tam budziła się w jednostkach owa moc
dostojna i płynęła ku innym, aby ich rozpłomienić…
Podobnie i dla tych dni obłędnej nienawiści, gdy
wzrasta znowu w moc „Bóg zemsty”, obezwładniony
niegdyś przez naukę wielkiego Miłującego z Nazaretu,
dla tych dni babilońskiego pomieszania umysłów, jado-
witego szału zniszczenia, przeciwstawiającego się woli
twórczej, dla tych dni, co jak ciosy młota piekielnego
obłędnych szatanów spadają na biedną ludzkość, aby
zamienić w chaos barbarzyński, w gruz plugawy to, co
zbudowało światło ducha w walce z ciemnotą zwierzę-
cą, i dla tych dni koniec nastanie wówczas dopiero, gdy
wszechmoc miłości koniec ten przyniesie. Wzbierającej
pożogi, co śle dziś na lądy i morza czarno opary duszą-
cych dymów zatrutych, nie zgaszą upusty wodne wiel-
kich mówców.
Zielone listowie, co tli się oto, pragnęło ciepła sło-
necznego, a nie znajdując „słońca” w dniach dzisiej-
szych, stało się w tęsknocie swej do światła i ciepła:
łupem podziemnych pożarów. Błogo temu, kto nie musi
tu wyznać o sobie samym: „I ja byłem kiedyś jednym
z tych, co odmówili ciepła słonecznego temu młodemu
lasowi, który teraz niszczeje w ogarniającym świat po-
żarze lasu!”… Teraz nie czas już „gasić” tego, co spło-
nąć musi samo w sobie; ale niechaj się nikt nie łudzi:
25
tęsknota do światła i ciepła nie opuści i serc tych, co nie
stali się ofiarami tej pożogi, bowiem tęsknotę tę zbudzi-
ła pragłęboka wola, a żadna moc ziemi nie przeszkodzi
woli tej, aby się spełniła! [Owa tęsknota na Wschodzie
zwana jest Mumukshu].
To, co płonie, jest oczywiście stracone, a z niem
i dobro drogocenne, co stało się niegdyś udziałom ludz-
kości, atoli młoda zieleń ziemi nie ulegnie po raz drugi
zniszczeniu, nie stanie się na nowo chciwie zdobytym,
pożądanym żerem ognia podziemnego! I tutaj czynni są
zaiste wysocy strażnicy, choć nie wolno im było prze-
szkodzić, aby uległo zniszczeniu to, co nosiło w sobie
samem wolę zniszczenia… A ci wysocy strażnicy, co tu
są czynni, potrafią rozumnie uchronić przed ogniem
zniszczenia ową młodą zieleń, i jako prawdziwi przyja-
ciele ludzi, pełni zrozumienia i pełni rady, we współczu-
ciu odeślą na powrót do grobów chrzęszczące kościotru-
py, co niby potworne nietoperze ogromnym płaszczem
zakrywają słońce, a światło słoneczne będzie mogło
wreszcie dać wszelkiemu życiu całe ciepło swych pro-
mieni. Nie wobec upadku Zachodu stoi teraz ludzkość,
jak mniemają niektórzy, lecz najwyższe jego wzniesie-
nie się zażądało ofiary, którą opłakuje dziś trzeźwy czło-
wiek Zachodu!!!
„Kto uszy ma, iżby słyszał – niechaj słucha!”
Znaki czasu obecnego zaiste inaczej należy tłuma-
czyć,
niż
chce mędrkujący sceptycyzm, żonglujący akro-
batycznie kulami myśli i czyhający na poklask tłumu!
Potrzebna tu jest „cierpliwość i wiara świętych”! Nie
tych, co uważają się za „świętych”, bowiem na podo-
bieństwo gadów pełzających wykręcają się od wszelkie-
go uwikłania się w winę, lecz tych, co jako prawdziwi
26
synowie ziemi śniąc o szczęściu, byli po wsze czasy
„solą ziemi”!
Już wnuki nasze nie będą znać więcej tych dni ślepe-
go obłędu, kłoniących się ku końcowi, choć ostateczny
koniec wydawać się może jeszcze daleki. Co więcej, nie
potrafią oni już zrozumieć tego stanu chorobliwego
umysłów, na modłę których odbywają się dziś tańce
obłędne. Tych umysłów, co w uwikłaniu ciemnych
mocy, którym się same oddały, otwierają głupocie drzwi
i wrota, jak gdyby „człowiek” był tylko biednem zwie-
rzęciem ziemi, znacznie biedniejszem, niż wszystkie in-
ne zwierzęta ziemi, do których sam się zalicza, póki nie
wie, że jest furtą zbawienia dla człowieka ducha, że
najwyższa postać miłości dała mu moc cudowną, co
może tak odmienić oblicze tej ziemi, iż wszelkie zło,
spotykające człowieka na ziemi – choroba, nędza i ból,
zniknąć z niej będą musiały, jak znikły owe potwory,
przed któremi pierwotne zwierzę człowiecze początko-
wo uciekało, a potem nauczyło się je pokonywać.
My, nad głowami których ciąży cień śmierci tych dni
ponurych, jesteśmy grabarzami starego czasu, a zara-
zem płodzicielami nowego życia, co ziemię tę kiedyś
ma ożywić! Od nas zażąda odpowiedzialności ludzkość,
którą ziemia ta kiedyś nosić bodzie, gdy owo kosmicz-
ne: „Stań się!” zagrzmi poprzez wszystkie sfery, które
się stały schroniskiem człowieka ducha, kiedy się nie-
gdyś sam pozbawił Boskości i skazał na nieprzeczuwa-
ny los tułaczy! My to zmienimy oblicze ziemi, albo też
staniemy się hamulcem dla tej zmiany, acz późniejsze
dopiero pokolenia zebrać będą mogły plon naszego sie-
wu!
Nie sądź jednak, jakobyśmy my sami już nie mogli
ujrzeć spełnienia naszego czynu, choćby nam dane było
27
tylko kwitnienie, tam gdzie nasi spadkobiercy zbierać
będą owoce! Im wcześniej skłonimy siebie samych do
trzeźwego czynu, tem pewniej ujrzymy pąki kwietne,
rozwierające się z tego czynu, który jest czynem serca;
pąki kwietne, co kiedyś staną się owocami dla naszych
następców!
Los powierzył woli naszej w tych dniach po-
ważnych
coś
niepojęcie
wielkiego
i zaiste: „rozkoszą jest
żyć” w takich czasach dla każdego, kto potrafi trzeźwo
i odpowiedzialnie ocenić wartość swego jednostkowego
życia dla całej przyszłości nadchodzących pokoleń!
I gdzież są owi głupcy, co wierzyli niegdyś, że dzieło
ich mózgów tworzy wieczne trwanie! Znikając jak osta-
tni żebrak, którego imienia nie zachowała żadna wieść,
zamiera dzieło ich w nowym okresie, którego oni, mimo
całej swej opiłości wiedzą, nie mogli nawet przeczuć,
którego przyjścia nie potrafili dojrzeć, bowiem wierzyli,
iż jaźń ich myśli świecić będzie wszystkim przyszłym
pokoleniem. Tak i dziś jest pośród nas wielu próżnych
głupców, co uważają się za mądrych i zadowolenie
znajdują w wielkim geście mądrych wiedzących.
Nie wszyscy wiedzą, że się mylą, a niejeden wierzy,
iż jest sługą prawdy, atoli w dzisiejszych dniach prze-
wartościowania wszystkich wartości stworzył czas na-
zbyt wielu ludzi, którym już „sumienie” przeszkodzić
nie
może tam, gdzie opętał ich szał ich złudzenia i przez
naukę swą pociągają tysiące ludzi ku zgubie, oszołomie-
ni mocą tej nauki, mocą uwodzenia dusz, i otoczeni
obłokiem próżności na widok mnogości słuchaczy, zdą-
żających za ich sztandarem. „Atoli przyjdą fałszywi
pomazańcy i fałszywi prorocy…” Jak nie powierzysz się
znachorowi, gdy idzie o życie twego ciała ziemskiego,
podobnie nie wolno ci powierzać swej duszy każdemu,
kto twierdzi, iż potrafi zachować życie twej duszy!
28
A jeśli nawet w niewielu tylko sprawach czujesz się
pewny, posiadasz jednakże w sobie pewność, która cię
nigdy nie opuści, gdy iść będzie o zachowanie twego
biednego ciała ziemskiego! Taką samą pewność posia-
dasz, gdy idzie o życie twej duszy, ale, że możesz utra-
cić duszę bez szkody dla życia ciała ziemskiego, tedy
prawie nie zwracasz już uwagi na znaki ostrzegawcze,
które powstają w twem wnętrzu, ilekroć życie twej
duszy popada w niebezpieczeństwo. Lecz jak powstaje
w tobie wnet nieufność, gdy w przypadku niedoli twego
ciała zbliża się do ciebie niepowołany, tak też uczujesz
ostrzeżenie, gdy w niedoli twej duszy zaofiaruje ci się
nauczyciel, który zaprawdę sam bardziej potrzebowałby
nauki, niż ty, który wezwałeś go na pomoc, nie wiedząc
nic o innej pomocy!
Nie jesteś przeto bynajmniej bez winy, gdy ufnie po-
wierzasz się błędnym naukom, bowiem praprzyroda
dała
ci
zdolność
rozpoznawania,
i tylko własna twa opie-
szałość jest winna, jeśli nie rozpoznajesz wnet, że pod-
dałeś swą duszę „przewodowi”, któryby sam jeszcze
potrzebował przewodu! W tych dniach poważnych wi-
nieneś podwójnie być przezornym, bowiem wiesz, iż
postępowanie twe pchnąć może lub zahamować niezli-
czone przyszłe pokolenia! [Autor pisząc te słowa miał
na myśli szerzącą się w owych czasach zarazę księży i
pastorów, którzy co chwila ogłaszali nową interpretację
Biblii, Ewangelii i jedynie prawdziwą naukę mistrza
Jehoszuah, a stworzyli w sumie kilka tysięcy nowych,
zwalczających się zborów i kościołów, a każdy bardziej
pomylony od poprzednich].
Praogień miłości chce się stać w tobie życiem, aże-
by życie jego, płodząc dalej z ciebie, stworzyło kiedyś
nowe życie. Jeśli nie stałeś się sam z miłości życiem,
29
jakże chcesz się stać źródłem nowego życia? Dlatego
musiałem ci tu pokazać, czem jest miłość, ta miłość,
o której powiada ci stara wieść, co daje ci oznajmienie
o miłujących w najwyższym sensie. Dlatego musiałem
odsłonić ci życie owego „wielkiego Miłującego”, który,
dokonał niegdyś najpotężniejszego czynu miłości. W
ostatecznem dokonaniu swej miłości z łatwością zerwał
on owe pęta, co od czasu, gdy człowiek ducha wcielił
się w postać zwierzęcia ziemi, żelaznemi skręty otaczają
wszelki byt człowieczy. Atoli on nauczał:
„Kto chce być uczniem moim,
niechaj pójdzie za mną!”
Śmiesznie głupimi są owi marzyciele, co sądzą, iż
wystarczy im naśladować w sprawach zewnętrznych
tryb postępowania prapotężnego Mistrza, aby być prze-
zeń uznanymi za wyznawców, za „uczniów”, w tym
sensie, w jakim mówi o tem pismo. Gdyby mogli domy-
śleć się, kim był on i jest, zaprawdę, zarzuciliby swą
głupotę. Atoli ty, do którego tu mówię, nie bądź również
powolnym słuchaczem takiego obłędu! Zaiste, dość już
jesteś pouczony! Jeśli chcesz się istotnie okazać god-
nym cieśli, który był Świecącym Praświatła, podobnie
jak ten, komu te słowa zawdzięczają swe ukształtowa-
nie, tedy bądź gotów zbudzić w sobie wysoką miłość,
która musi cię strawić, jeśli chce ciebie samego zamie-
nić na nowy byt!
Wówczas dopiero będziesz naprawdę jego uczniem,
jego wyznawcą! Wówczas dopiero będzie on znał ciebie
w swej miłości, jak znał siebie samego w miłości swego
„Ojca”! Wówczas dopiero będzie on mógł uznać cię za
jednego z tych, kogo miłuje „Ojciec”, bowiem znaleźli
oni dokonanie w „Synu”… Wówczas dopiero stanie ci
30
się Jehoszuah, cieśla z Nazaretu, o którym opowiada ci
stara wieść, a który obcym ci się stał z winy głosicieli
starych legend o bogach, co go w swą złudę udrapowali,
gdyż zdawał im się zbyt bliskim ludzkości, wówczas
dopiero stanie ci się on bliski, i wówczas dopiero bę-
dziesz mógł w prawdzie powiedzieć: „Wiem, iż zbawi-
ciel mój żyje!” żyje „Syn” człowieczy, co niegdyś mógł
był powiedzieć swym uczniom, iż zostanie przy nich
„aż do końca świata”!
[Opisana idea Praognia Miłości bardzo dobrze
odpowiada wschodniej idei Kundalini Śakti, także opi-
sanej jako Słoneczna Moc i Siła Praświatła, Moc czy
Siła w swej naturze ognista, ciepła, słoneczna i miłosna]
31
3. Światło zbawienia
Ci, co w czasach dzisiejszych czytają te słowa, są
wyznawcami rozmaitych wierzeń, i trudno jest skiero-
wać ich serca do owego jedynego celu najwyższego, z
którego wiecznie płyną, w świat, dusz jasne promienie
miłości, wyzwalając, co było związane, aby potem
powrócić do praźródła wszelkiej miłości, które szafuje
miłością, bowiem samo jest tylko miłością.
Znajdzie się niejeden „wierzący”, co z uśmieszkiem
wyższości wyrzeknie się takiej nauki… A inni, których
dawno już nie krepują więzy jakiejkolwiek wiary, w śle-
pem podejrzeniu bronić się będą chcieli, jak gdyby
nauka, którą głosi tu słowo moje, była jeno zmartwych-
wstaniem starego obłędu ludzkości, przekształconego
w nowem błędnem wierzeniu, które, gdyby tak było –
z pewnością roztoczyłoby nowe ciemności nad duszami.
Atoli ja daję tu jednemu jak i drugiemu tylko uzasadnie-
nie jego własnego poznania, tego bowiem uzasadnienia
ostatecznego brak wszelkiej wierze, która nie dosięga
najgłębszych podstaw swej nauki, a wszelka wiedza
wówczas tylko jest uzasadniona, gdy zapuści korzenie
w głębiny skalne, zawdzięczające swe powstanie wiecz-
ności…
32
Światłem wyzwolenia jest owa wysoka miłość, którą
rozniecić chcą w tobie słowa moje, bez względu na to,
czy żyjesz pobożnie wedle starych dogmatów, czy też
stworzyć chcesz sobie własne dogmaty. A kiedy świad-
czę ci o owym „Wielkim Miłującym”, o którym ciasna
wiara sądzi, iż dla niej jedynie zmartwychwstał, acz
w czynach jej dość często służył obraz jego za tarczę
nienawiści, tedy świadectwo moje jest dziełem jego
własnej woli. Bowiem w ostatnim swym czynie miłości
przed śmiercią ziemią dał on święcenia całej ludzkości
i stał się „zbawicielem” dla wszystkich, wyzwalając lu-
dzkość z więzów, które zerwać mógł tylko miłujący, co
przewyższył wszystkich, żyjących na tej ziemi w miło-
ści, pod względem rozwoju siły ognia miłości.
On, który w doskonałości świetlanej darował nie-
gdyś siebie samego całej ludzkości, acz pierwej chciał
tylko dać szczęście ludowi, z którego pochodziło jego
ciało ziemskie, bliski jest wszystkim, co go wzywają,
a jeśli szukasz go w jego miłości, znajdziesz go, czy
praktykujesz stare obrzędy, kryjące w sobie tak wiele
wysokiej mądrości, której cześć winieneś oddawać, gdy
ci ją duch twój odsłoni, czy też, wedle swego usposo-
bienia, czujesz się obcy takim obrzędom, a tylko w tęsk-
nocie swego serca na swój sposób go wzywasz.
Z tymi, w których krąg Świetlany był wpleciony, za-
nim jeszcze otrzymał ciało ziemskie, żyje on tutaj
w duchowej dziedzinie ziemi w całej rzeczywistości du-
chowego ukształtowania, które stało się jego udziałem,
gdy dusza jego z powrotem oddała się w ręce „Ojca”.
Powiedziałem ci już w innej książce – o ile daje się to w
słowach powiedzieć – że ten „Ojciec” wszystkich Świe-
cących Praświatła jest owym wiecznie z prasłowa świe-
tliście płodzonym człowiekiem ducha, sam „słowem
33
w słowie” i „Bogiem u Boga” – „wielkim Starcem”,
który jest w „początku”, który stanowi sam pierwsze
samoukształtowanie prasłowa „człowiekiem wieczno-
ści”, trwającym wieczyście w swem pierwszem spło-
dzeniu, pojmowanym w starej nauce jako najwyższy
z „aniołów”, koroną owej hierarchji duchów, która
stworzyła sobie tu na ziemi w Świecących Praświatła
„budowniczych” owego „wielkiego mostu”, wiodącego
człowieka ziemi z królestwa zwierzęcia, tak iż może on
odnaleźć swą ojczyznę duchową, którą utracił był przed
eonami.
W każdym ze Świecących Praświatła jest „Ojciec”
ten w istocie, wiecznie płodząc dalej „Syna” swego,
Świecącego, zjednoczony z jego świetlanem przyrodze-
niem, dla którego to ciało ziemskie jest tylko zewnętrz-
nym
wehikułem,
występującym w ziemsko-człowieczem
życiu
po
to
jeno, aby móc oddziaływać po ziemsku na to,
co wymaga ziemskiego ukształtowania. Tak więc mógł
zaprawdę powiedzieć Mistrz z Nazaretu do uczniów
swoich: „Kto widzi mnie, widzi i Ojca mego” i „Nikt
nie dotrze do „Ojca”, jeno przeze mnie”.
Chętni pomocnicy dani ci są tak oto w twym bycie
ziemskim, zawsze bliscy duchowi twemu, jeśli czynem
potrafisz ich „wzywać”! „Nie ten, kto mówi do mnie:
Panie, Panie! przyjęty będzie do Królestwa Niebieskie-
go, lecz ten kto czyni Wolę mego Ojca”, kto czuje
w sobie tę wolę i spełnia ją w swym czynie!
[Słowo „Pan”, „Panie”, jest bardzo niefortunne szcze-
gólnie w Polsce, gdyż jest wezwaniem imienia greckiego
demona, satyra lubieżnego o imieniu PAN właśnie, co
jest wielce szkodliwe i niszczące dla każdej osoby, dlate-
go zaleca się jakieś inne słowo zamiast Pan, Panie!].
34
Nic ci nie pomoże samo tylko pragnienie; będziesz
musiał „wzywać” całem swem postępowaniem w życiu,
całym czynem i działaniem, a niejeden biedny i niepo-
zorny człowiek, który spełniał tylko wiernie dzieło
swych rąk, lepiej „wzywał” częstokroć niż inny, dostoj-
ny, który znał wszystkie pisma i z dawna uważał się za
godnego, aby się doń pomocnik „musiał” zbliżyć, doda-
jąc
mu przez to więcej jeszcze „dostojeństwa” w oczach
innych! Rozum ludzki wymyślił teleskop, w którym
zawarty jest układ rozmaitych szkieł i luster, sprawiają-
cych łącznie w swem mądrem uporządkowaniu, iż naj-
odleglejsze dale wydają się oku bliskie i cielesne.
Używając takiego teleskopu, musisz patrzeć tylko
przez małą soczewkę, którą przeznaczył wynalazca na
to, aby była najbliższa twemu oku. Promienie świetlne
ze świata zewnętrznego dotrą do ciebie wówczas w taki
sposób, iż dal stanie ci się bliską. Tak i w duchowości
pojąć możesz Boskość wówczas jedynie, gdy zwrócisz
się na sam przód do tych, kogo wieczyste Praświatło
samo przeznaczyło do tego, aby byli dla ciebie pośred-
nikami jego promieni.
W Świecącym będziesz widział jedynie pierwiastek
boski, on zaś sam znikać będzie przytem, podobnie jak
kiedy patrzysz przez teleskop, nie widzisz soczewki
jako takiej, lecz przedmiot, którego szukasz w oddali.
Jak jednak soczewka teleskopu, która najbliższa jest dla
oka twego, sama przez się nie mogłaby ci pomóc, gdyby
w teleskopie nie były zawarte inne systemy szkieł i
luster, tak i Świecący nie mógłby ci pomóc, gdyby nie
było pomiędzy nim a najwewnętrzniejszym Prabytem
Boga, o zrozumienie którego idzie, owej wysokiej hie-
rarchii ducha. Kiedy objawia ci się Świecący Praświa-
35
tła, patrzysz poprzez całą tę hierarchję w najwewnętrz-
niejszą Boskość.
W obrazie tym może ci się stać zrozumiałem niejed-
no słowo Mistrza z Nazaretu, nauczysz się też w ten
sposób odróżniać, co mówił on niegdyś od siebie, jako
człowiek ziemski swego czasu, a gdzie na innych miej-
scach znika zupełnie jako człowiek, i głosi ci tylko naj-
wewnętrzniejszą treść Boskości, pra-słowo,bowiem co
w obrazie tym dotyczy widzenia, z łatwością możesz też
sobie zastosować do słyszenia…
A oto inny obraz, aby ci coś innego wyjaśnić: Jak ze
studni o wielu rurach ujściowych z każdej rury płynie
stale ta sama woda z tego samego źródła, a jednak jedna
rura nadać może strumieniowi wody wedle swego
kształtu odmienną postać, niż inna, która z kolei
odmiennej udziela mu postaci wedle własnego kształtu,
tak też i każdy z oddzielna z pośród owej Społeczności
Światła, w imieniu której przemawiam, dawać ci będzie
stale tę samą mądrość, tę samą naukę, acz zewnętrznie,
zgodnie z właściwościami nauczającego, może ona
nosić postać nader różnoraką.
Jest dla ciebie rzeczą wielkiej wagi pamiętać o tem,
abyś nauczył się znajdować pod najrozmaitszemi posta-
ciami zewnętrznemi zawsze tę samą, jedyną Wieczną
Prawdę, która może się podporządkować wszelkim wła-
ściwościom jej głosiciela, a jednak nigdy się nie odmie-
ni. Tak więc wszelka nauka, czerpiąca ode mnie swą
postać zewnętrzną, z pewnością nie da ci nic innego,
jeno to, co płynęło z nauki Jehoszuah, „wielkiego Mi-
łującego”, i nauczysz się tu rozmaitych rodzajów czer-
pania strawy z tego samego źródła…
Co więcej, nauczysz się dopiero prawdziwie tłuma-
czyć potężne słowo tego „wielkiego Miłującego”, gdy
36
poznasz moją naukę, moją zaś naukę zrozumiesz aż do
głębi ostatecznej, jeśli pojmiesz, jego słowa tak, jak je
pojąć musisz, o ile nie chcesz sobie wskutek uzupełnień
wszystkich wieków stworzyć takiego obrazu Mistrza, iż
nic w nim nie będzie go przypominało takim, jakim był
i jest.
Człowiekowi czasów dzisiejszych (a w takim charak-
terze muszę występować), trudno jest zaiste utorować
drogę dla prawdy i rozjaśnić mroki tysiącoletnie, atoli
trudniej jest usunąć wszystkie „zewnętrzne obsłonki
własnego przyrodzenia i ukazać byt swego życia ducho-
wego w nagiej prostocie sępim oczom, których niepo-
dobna uniknąć tam, gdzie się na ziemi tej ukazuje praw-
da, zanim wysoka miłość nie rozpromieniła wszystkich
dusz w żarze światła miłosnego”. Spełniono tu najcięż-
szy i najboleśniejszy obowiązek, a nikt nie może przed-
stawić sobie walk, jakie stoczyć tu musiała wewnętrz-
ność z zewnętrznym człowiekiem, aby zmusić go do
wyznania o sobie samym.
Oczywiście nauka, która stać się miała przeze mnie
udziałem ludzkości, pod żadnym względem nie przesta-
łaby być świadectwem prawdy, gdybym ani słowem nie
wspomniał o sobie, jako przynależnym do owej wielo-
jedności duchowej, z której czerpał niegdyś naukę
„wielki Miłujący”. Atoli prawo wymagało tu spełnienia
i zaiste powstałaby z tego gra w ciuciubabkę czy w cho-
wanego, gdybym chciał powiedzieć, co musiałem po-
wiedzieć, nie wspominając przytem nic o własnej moż-
liwości sądu, o prapewnej wiedzy z siebie samego, jako
danem założeniu swej nauki.
Nazbyt wiele tego, co ciemne i co długo trzymało
dusze w błędzie, zostanie przez wyznanie me wyjaśnio-
ne, aby życzeniu memu mogło się stać zadość, aby wol-
37
no mi było ukryć starannie tajemnicę istoty swojej.
Musiałem więc być posłusznym nakazowi… Atoli nie
na wszystkich mych Braci nałożony jest taki obowiązek
wyznania, dzieje się to tam tylko, gdzie wymaga tego
prawo miłości. To, co mam dać światu w słowach swej
nauki, świecić winno najodleglejszym jeszcze czasom,
gdy wyczerpie się z dawna to, co dzisiaj widzi dla siebie
niebezpieczeństwo w takiej nauce.
Jak
ów „wielki Miłujący”, tak muszę i ja wyznać: nie
nauczam zaprawdę „z siebie samego”, ze swego pozna-
nia ziemskiego, lecz daję wam to, co mnie dał „Ojciec”,
któremu służę w miłości! Jest to najświętsze dziedzictwo
wszystkich tych, co są w świetle spłodzonymi „Synami”
„Ojca”! Tako was nauczam z pełni „słowa”, jak każe
mi
nauczać
„Ojciec”,
i
wieszczę
wam
zbawienie w wyso-
kiej miłości! Błogo tym, co naukę mą nie tylko czytają,
lecz pozwalają jej w sobie osiągnąć spełnienie, tak iż
rozjaśnić ona może sens ich życia i zapłodnić ich czyny!
Znajdą oni wnet miłość, a rozgorzawszy w miłości, kie-
dyś wieczyste osiągną Światło!
38
4. Siła twórcza miłości
Z prapotężną mocą objawia się miłość (greckie: Aga-
pe) już w swej ziemskiej niższej postaci i tu już ukazuje
się ona jako siła twórcza, tak iż kulty prastare sądziły,
że znajdą już w tej niższej postaci miłości tajemnicę
ostateczną… Kulty takie zachowały się aż do czasów
dzisiejszych, a błędne nauki przyswoiły sobie urojenie,
rozpowszechniając je i w Krainie Zachodu. Fatalne siły
niszczycielskie, wysłane z czarnych sklepień świątyn-
nych satanicznych Azjatów [Babilon, Anunnaki], szuka-
ją w ten sposób ofiar wśród białej rasy! Atoli biedni
oszukani, nie widzą ani tego, że wodzeni są na pasku
niewidzialnym, ani że zbliżają się w ten sposób do celu,
do któregoby zaprawdę nie dążyli, gdyby go znali.
Wierzą, iż są na tropie rozwiązania zagadki wszyst-
kich zagadek, i pozwalają sobie wmawiać przez oszuku-
jących samych siebie „adeptów”, że na tej drodze osią-
gnąć mogą boską wolność. W istocie zaś lecą nieświa
domie naprzeciw zgrai piekielnych „psów otchłani”,
którym już ślina ciecze z pysków, tak pali ich żądza roz-
szarpania ich dusz, podobnie jak rozszarpały już dusze
tych, którzy się tym nieświadomym ludziom wydają
świętymi, w ich szatańsko skażonem wierzeniu.
Wprawdzie Fallus i Yoni (Macica) były od najdaw-
niejszych czasów świętemi symbolami, a oba te bieguny
39
przeciwne tworzą świętą kotwicę najgłębszych mister-
jów w życiu ziemskiem, ale kto chciałby tu szukać, za-
nim jego będą szukali, niechaj się strzeże, aby nie po-
mieszał regjonów działania i nie wyciągnął z głębi
zamiast
„świętej kotwicy” wężów oślizgłych! Zaiste, nie
ma zakresu sił okultywnych, któryby taką dawał możli-
wość omyłki, jak dziedzina misterjów seksualnych.
Biada tym, co chcą tutaj znaleźć, czego szukają!
W najlepszym razie zbudzą oni swe somnambuliczne
siły, które chętnie obdarzą ich każdym omamem, żywią-
cym ich złudę, aż uroiwszy sobie w tem uwikłaniu, iż są
znowu „jako bogowie”, za późno, kiedy zbawienie ich
będzie już niemożliwe, odkryją kiedyś w zwątpieniu, iż
dawali posłuch „wężowi rajskiemu” (Asmodeuszowi).
Kto wie, iż jest na tych drogach, niechaj się spiesznie
wyrwie z więzów, przykuwających go do dróg tych,
bowiem niebezpieczeństwo jest nienazwanie wielkie!
Atoli kto nie potrafi porzucić w potrzebie wszystkiego,
co mu było miłe, gwoli „Królestwa Niebieskiego”, ten
zaiste nie jest godzien „Królestwa”. Nie zdoła on zapo-
biec temu, iż wyrzucony zostanie „w ciemności najgłęb-
sze”, jeśli nie na trwałe zniszczenie, to jednak na nie-
skończenie długą, ponurą mękę w świadomości własnej
winy!
Wszystko, co mówią wysokie, często niejasne słowa
o tej tajemnicy, otaczającej ziemską siłę płodzenia i jej
organy, wtedy dopiero może być pojęte w prawdzie,
kiedy się wie, że ukryte tu siły udzielają się w swej bło-
goczynnej postaci tylko dokonanym Praświatła, i tylko
jako nieoczekiwany skutek dokonania! Kto jednak nie
należy do tych, co osiągnęli najwyższą godność „Mist-
rzów”, zanim zrodzili się na ziemi, niechaj nie szuka
40
niczego w tej dziedzinie, gdyż tego, co pragnie znaleźć,
nie znajdzie nigdy, co zaś może znaleźć, uczyniłoby go
tylko łupem mocy ponurych, w sieci których popadły
z praczasów tysiące i tysiące tysięcy.
Częstokroć podziwiani za życia jako prawdziwi
„adepci”, służyli oni swym niszczycielom za przynętę
dla dalszych ofiar. Nie potrzebuję chyba dodawać, że
znam wszystkie tajemne „metody”, zdolne rozpętać
takie domniemane „siły duchowe”. Atoli znam też los
tych, co je rozpętali i dlatego obowiązkiem mym jest
ostrzegać wszystkich, co chcą się pozwolić ostrzegać.
„Kto uszy ma, iżby słyszał, niechaj słucha!”
Ci, których to dotyczy, nie będą mogli podnieść za-
rzutu, że nie podkreśliłem dość dobitnie, czego nie
chciałbym dobitniej jeszcze podkreślać. Zasie wam
wszystkim, którzy szukacie światła i oświecenia i nie
chcielibyście poddać się złudnym siłom zwodniczym,
mogącym wam dać to jedynie, co nagromadzone zostało
w komórkach waszego ciała przez długie szeregi przod-
ków – wam wszystkim chcę ukazać siłę twórczą miło-
ści, która was już na tej ziemi może napełnić, chcę wam
ją ukazać przy pracy tam, gdzie może się ona stać wa-
szym udziałem bez najmniejszego niebezpieczeństwa, w
owem wysokiem „niebiańskiem” oznajmieniu wieczy-
stej miłości, wlewającej w was żywe światło i świecący
ogień słoneczny
[kundalini śakti], tak jak w „ziemskiej”,
niższej postaci roznieca tylko płomień zmysłów, aby
zachować wasz gatunek i dać wam w tym żarze prze-
czucie, że potrafi ona i coś wyższego zdziałać.
I w niższej jej postaci można zaiste znaleźć pierwia-
stek boski, jeśli się pojęło już, iż ta postać miłości i naj-
wyższa jej postać są w istocie swej jednakie, różnią się
41
zaś jedynie w sposobie działania. Ludzie, którzy to
pojęli, nie będą oczywiście szukali w „ziemskiej” miło-
ści „sił okultywnych”, mogą jednakże znaleźć w niej,
gdy odczuwanie duszne przewyższy zjednoczenie ciele-
sne, pierwsze przeczucie, które powiedzie ich wzwyż do
najwyższej postaci miłości, gdzie staje się ona „niebiań-
ską”, bowiem działanie jej wznosi się wysoko ponad to
życie ziemskie, ponad najodleglejsze gwiazdy, w czyste
królestwo świetlane wiecznego kształtowania się, które
staje się udziałem tych tylko, co są „czystego serca”.
Atoli nie jest ci konieczną na ziemi „ziemska” miłość,
abyś mógł osiągnąć najwyższą „niebiańską” postać tej
samej siły!
Wprawdzie nie masz oczywiście potrzeby uciekać
przed „ziemską” postacią miłości, gdy chce się ona zbli-
żyć do ciebie we wzniesieniu duszy, gdybyś ją mógł
jednakże znaleźć jedynie jako pożądanie cielesne, tedy
i ja radzę ci powściągliwość, chociaż zaprawdę daleki,
daleki jestem od tego złudzenia, jakoby powściągliwość
w stosunku do miłości „ziemskiej” była koniecznym
warunkiem wyższego rozwoju duchowego. Raczej jed-
nak winieneś w świadomej woli wyrzec się jednej z
możliwości szczęścia ziemskiego, niż gdybyś w żądzy
zwierzęcej bezcześcić miał święty płomień.
Najwyższa „niebiańska” postać miłości odsłonić ci
się może nawet w twej najbłahszej pracy codziennej.
Niejeden z tych, co siedzieli przy warsztacie tkackim
lub szli za pługiem, posiadł ją w całej jej prostocie, pod-
czas gdy inni głosili ją przez całe swe życie z wysokich
kazalnic, a jednak nigdy jej w sobie nie znaleźli. Nawet
tam, gdzie sądzisz, że istotnie spełniasz tylko swą mo-
zolną pracę powszednią, może się ona w tobie twórczo
rozwinąć… Znacznie silniej jeszcze odczuwa ją przy
42
pracy każdy, kto czuje się powołany do pracy twórczej,
kto tworzy to, do czego prze go duch.
Żadne wielkie dzieło sztuki nie powstało tu na ziemi
bez twórczej siły miłości, która przenikała artystę! Atoli
błędem byłoby, gdyby artysta mniemał, iż on sam tylko
doznaje takiej łaski… Wiele istnieje dzieł ludzkich
w tem życiu ziemskiem, przy których w inny sposób,
mniej widocznie, napełnić musi siła twórcza miłości
człowieka działającego, jeśli dzieło jego życia nosić ma
najwyższe święcenia. A niejedno dzieło, dalekie od
zakresu sztuki, może z wyższego punktu widzenia
wykazać objawienie tych samych praw pierwotnych,
które się objawiają w sposób łatwo dostrzegalny w dzie-
le artysty. Nie ma dla człowieka dzieła ziemskiego, któ-
rego by siła twórcza miłości nie mogła wyzwolić z cie-
śni jego więzów! Atoli, jeśli chcesz poznać siłę twórczą
„niebiańskiej” miłości w jej cudownem działaniu, tedy
musisz siebie samego ofiarować jej jako materjał do
kształtowania!
Na próżno usiłować będziesz z siebie samego zna-
leźć tę najwyższą postać, póki nie pragniesz chętnie,
aby cię zmieniła siła twórcza miłości [kundalini śakti]!
Na próżno usiłować będziesz z dnia na dzień wygładzać
się i szlifować, póki przeszkadzasz sile twórczej „nie-
biańskiej” postaci miłości w kształtowaniu z ciebie
samego obrazu Bożego, który duch twój ukazać musi
ucieleśniony w tobie, a który pod wpływem twojej tylko
siły twórczej nigdy nie może się ukształtować, acz siła
twórcza miłości potrzebuje do swego dzieła sił twego
działania, które ci sama dała!
Nie znaczy to oczywiście, abyś się miał stać gnu-
śnym, a własne twe siły tylko przez ciągłe ćwiczenie
mogą się stać do tyla potężne, by posłużyły istotnie
43
wysokiej sile twórczej miłości za narzędzie przy kształ-
towaniu ciebie samego; atoli narzędzie to powierzyć
możesz mistrzowskim tylko rękom, jeśli chcesz ujrzeć
siebie samego w najwyższej postaci! I wówczas jeszcze,
póki życia twego na ziemi, niejeden pierwiastek zew-
nętrzny nie będzie się chciał stale poddawać najwyższe-
mu kształtowaniu. Ciągle więc utrzymywać musisz w
napięciu to narzędzie, aby udzielona ci postać wysoka
nie znikła, pozostawiając jeno bolesne wspomnienie
o tem, co było niegdyś.
Każdemu, kto na tej ziemi udoskonalony został przez
siłę twórczą miłości, groziły wiecznie żywe siły nisz-
czycielskie tego życia ziemskiego zburzeniem jego
wysokiej postaci, a jeśli sądzisz, iż Świecący Praświatła
wolni są pod tym względem od obaw, tedy pozwól sobie
powiedzieć, że i oni, jak każdy, kto usiłuje zjednoczyć
życie
zwierzęcia ze swym pierwiastkiem wiecznym, cią-
gle muszą się mieć na baczności, jeśli nie chcą wypaść
z wysokiego światła, jak gwiazda, spadająca nagle
w otchłań i rozsypująca się tam na atomy!
Musisz się nauczyć widzieć i w Świecącym Praświa-
tła brata człowieczego, który zaiste nie jest wolny od
błędów człowieka ziemi i walczyć musi jak ty, aby
z walki światła z ciemnością, wyjść jako zwycięzca, gdy
się kiedyś jego życie ziemskie dokona. Nauczono cię
uważać owego wysokiego Świecącego, którego my
nazywamy „wielkim Miłującym”, za bezgrzesznego
„Boga”, pozbawionego wszelkiej zdolności winy i to
właśnie zaciemniło twój sąd i rzuciło Cię w głębie kró-
lestwa niemocy i nędzy, w którem radzi cię widzą ci, co
potęgę swą znajdują w tem jedynie, iż narzuciwszy
duszy twej nędzę niewolniczą, uchodzić mogą za panów
jej losu.
44
Wprawdzie nie wszyscy, co cię tak nauczają, są świa-
domi swego postępowania. Większość sądzi, iż wiodą
cię do szczęścia, do wiecznego zbawienia. Nie widzą
oni jeszcze dzisiaj znikomości pychy ludzkiej, która
w biegu stuleci dawno stała się przyzwyczajeniem,
i wierzą istotnie, iż zbawienie twej duszy jest zagrożo-
ne, ilekroć chcesz się od nauk ich odwrócić, gdyż w naj-
głębszem przeczuciu prawdy w sercu twem jasnem się
wreszcie stało, że nauki te są błędne.
Proszę cię, nie żądaj, aby tacy łudzący samych siebie
nauczyciele ponosić mieli karę za błędy ich nauki, któ-
rej służą w dobrej wierze! Z pewnością potrafią ci oni
dobrze przewodzić na lepszych drogach, gdy tylko sami
znajdą lepsze drogi, bowiem przenika ich wysoka wola
pomagania ci. Skieruj ich ty sam na lepsze drogi,
a wnet okaże się, czy należą oni istotnie do prawdziwie
czystych, czy też oszołomieni są jedynie przez moc, któ-
rą im dała ich nauka.
Kto prawdziwie dba o duszę twą i duszy twej wiecz-
ne zbawienie, nie zabroni ci próbować wszelkich dróg,
które znalazłeś bez niego, bowiem z dawna zna on już
przecież ciężkie jarzmo odpowiedzialności, które nań
wkłada urząd jego. Ten tylko, kim kieruje pycha, kto boi
się, iż dzięki twemu poznaniu utraci swą moc, zarzuci
cię „w gniewie” potokiem słów, płynących „z góry”,
wymieni ci tysiąc „powodów”, aby cię skłonić do po-
wrotu w więzy tak drogiej mu nauki, o jednym tylko
powodzie nie wspomni, choć ten jest istotną pobudką
tego, że pragnie on zatrzymać cię tam, gdzie stałeś,
zanim dosięgnąć cię zdołała prawda z miłości. Zaiste,
z dawna pozbawiony on jest siły twórczej miłości! Istot-
nie nie widzi on, iż dawno już wykopano grób dla owej
45
błędnej nauki, którą on zuchwale uważa za tak ugrunto-
waną, że poważył się szydzić z prawdy!
Nie chodź za nim w labirynty, wymyślone mądrze
przez niego i jemu podobnych, wymyślone dla wszyst-
kich, co chcą wyzwolić się z mocy cennej dla tych, któ-
rzy ją posiadają, nawet gdy oni sami, jako ci „potężni”,
w głębi swych serc wiedzą dobrze, że moc ich polega
jedynie na nieświadomości ich niewolników. Ci, co za-
kosztowali raz szału takiej mocy, zgubieni są dla święte-
go głosu prawdy, zgubieni są dla nieubłaganego nakazu
prawdy! Ale i na nich nie wolno ci się oczywiście gnie-
wać, jeśli chcesz, aby siła twórcza miłości pomocną ci
była w twem własnem, najwyższem kształtowaniu!
Stworzyłbyś bowiem hamulec, któryby ci w twem
kształtowaniu siebie wielkie szkody musiał wyrządzić!
O ty, który pragniesz światła i świecenia, naucz się
być miłosiernym nawet dla tych, którzy radzi by cię
utrzymać w swych ciemnościach! W najczęstszych
wypadkach nie są oni sami winni temu, że musieli się
stać takimi, jakimi są dzisiaj, a dla wielu jest rzeczą
nader trudną wyzwolić się ze straszliwych więzów, któ-
re częstokroć były dla nich jedynym ratunkiem przed
upadkiem w głębsze jeszcze ciemności. Czuli oni aż
nazbyt dobrze, że tylko najsilniejsze więzy mogły ich
jeszcze powstrzymać.
Ludzkość winna w nich opłakiwać jeno ofiary za
„grzechy” dawnych ojców, zaś winić nieszczęsnych za
to, że dźwigają więzy przeszłości, byłoby to dodawać
nową winę do starych! Ci, co mogą jeszcze dopomóc
tym nieszczęsnym, jednego dnia zadziwią świat, a niko-
go z nich nie zabraknie przy dziele! W ciszy przygotują
oni sobie dzień, w którym zerwą ich więzy, nie zbez-
czeszczając dawnych świętości! Nie zniosą oni dłużej
46
„zgrozy zniszczenia na świętych miejscach” i na nowo
zbudują „świątynię”! Nie uwierzą tym, co im powiedzą:
tam i ówdzie jest „pomazaniec”, a niejednego, co przy-
szedł „w jego imię”, pozbawią zdobytego rozgłosu! Za-
iste, nie będą oni burzyli, a jednak to, co zgrzybiałe,
odnowi się, bowiem prześwietlą oni dopiero starą formę
pełnią wszelkiego życia, jakie może ona w sobie
zawrzeć!
Daj nauczycielom swym czas do szukania, a kiedy
znajdą, lub zgoła sami zostaną znalezieni, z pewnością
inaczej cię poprowadzą, niżeli to potrafią dzisiaj. Naj-
lepsi z nich wyznają sami, że i oni szukają jeszcze tego,
o czem niegdyś sądzili, iż znaleźli, kiedy w świętym
zapale wzięli na siebie brzemię swego zawodu. Nie sądź
też, iż znajdziesz nieskazitelny ślad świetlanej prawdy
w jakiejkolwiek innej gminie na tej ziemi, choćby się
ona głęboko ukryła w znoszonym płaszczu starej misty-
ki i z gestem wieloznaczącym oznajmiała ci, że ona jed-
na tylko strzeże prastarej „tajemnicy”!
Wprawdzie i tam jest wielu poważnych poszukiwa-
czy przy pracy, szukając w hieroglifach starych rękopi-
sów świątynnych owego słowa, co może ich kiedyś zba-
wić, ale i tu wszyscy świadomi wiedzieli z dawna, że
otworzyć się muszą nowe drogi, jeśli tłumy poszukiwa-
czy nie mają zbłąkać się w ciemnych kryptach, co ciągle
na nowo obiecują „światło” ostateczne, a jednak na koń-
cu drogi gotują poszukującemu jeno rozczarowanie…
I tu szuka już niejeden wątpliwej namiastki, gdyż
nieświadom wzniosłego planu budowy wysokich hal
świątyni, mniema, iż złoty skarb, ukryty w jej wnętrzu,
jest, nie do znalezienia. Ale i tu nadejdzie odnowienie
przez siłę twórczą miłości w jej najwyższej „niebiań-
skiej” postaci, chociaż tu pewno dobudowane hale bocz-
47
ne są już podryte przez ową naukę, co szuka ostateczne-
go rozwiązania wszelkiej zagadki w dziedzinie niższej,
z ziemią związanej postaci miłości… Kogo to dotyczy,
ten mię zrozumie, a dla kogo mowa tu jest o rzeczach
obcych, niechaj wie, iż tych ostatnich słów nie napisa-
łem dla niego. To, co daję w tej książce, ma wszystkim
dać światło na ich drodze, a każdy niechaj tu szuka tego,
co jego drodze może być przydatne!
Nikt nie będzie szukał na próżno, a każdy może swo-
je znaleźć. Atoli siła twórcza miłości [kundalini śakti]
dozwoli stać się światłem i życiem wszystkiemu, co tu
mogłem tylko wypowiedzieć w słowach, aby tym, co w
dniach dzisiejszych znajdują się jeszcze w ciemno-
ściach, wskazać ślad światła, na którym życie może się
z promienną jasnością rozwinąć w szczęście i radość.
Ci, co żyją ze mną, z „Ojca” w miłości, uznali, że chwi-
la dojrzała już do przyjęcia takiej nauki. Nie wypowie-
działem tu ani słowa, którego by nie mógł pochwalić
każdy z mych dostojnych Braci, a oni tylko zdolni są
ocenić, czy wywiązałem się z nałożonego mi zadania
tak, jak mi nakazano, czy nauczałem tak, jak kazał mi
nauczać „Ojciec”.
Oby ludzie, którym wysokie zrządzenie – zwane
przez nich „przypadkiem” – da książkę tę to ręki, po-
zwolili słowom moim skierować siebie do najwyższej
miłości!
Oby światło, co wedle zbożnej legendy zaświeciło
niegdyś pasterzom podczas straży nocnej, dosięgło serc
wszystkich, i przyniosło w ten sposób po tych dniach
pełnych walk pokój dla wszystkich, co są w tych cza-
sach pełni „dobrej woli”!
Wysoka siła twórcza miłości [kundalini śakti] nauczy
potem tak przebudzonych tworzenia nowych form dla
48
życia! Dalecy będą oni wówczas od urojenia, iż dostoj-
na świątynia ludzkości zbudować się da tylko z gruzów,
a każdy poświęci siebie samego na „kamień budowla-
ny”, gdy tylko pozna, że najwyższa świątynia życia
zbudowana być; może tylko z tego, co żywe!
49
5. Ślubowanie
O Ty, Nieogarniony, Prapotężny , który zsyłasz świe-
tlane gwiazdy Twoich słów w mój mrok nieświadomo-
ści, spraw by wdzięczność moja dla Ciebie, niby dym
kadzideł wabiła się i wypaliła bezkres Świątyni Twojej.
Zaprawdę nie wiem, jak mam zwać Ciebie, chyba by
Imię Twoje – uświęcone Bytem Twoim – było to samo,
którym sam zwę siebie, gdy wchodzę w siebie i mówię:
JA.
Ty Prawieczne Ja , Pra-Światło , Pra-Słowo jesteś
Pra-Przyczyną mego istnienia.
Tyś sam uczył duszę moją – zwać mnie odblaskiem
i obrazem Twego Imienia.
Światło Twoje, przyćmione różnymi zasłonami prze-
ze mnie samego stworzonymi, mającymi ukryć mnie
przed Tobą , przenikało jednak do mnie.
Jako
„Lucyfer”,
jako nosiciel Światła Twojego, byłem
Ci niegdyś bliski , zanim sam siebie pogrążyłem w prze-
rażające ciemności powziąwszy dumne o sobie mniema-
nie , że tym ŚWIATŁEM jestem ja sam.
50
A teraz dla mego zbawienia sam tworzysz w bliźnich
moich niepojęcie wzniosłą siłę przetwarzającą miłości
Twojej, aby we mnie mógł się narodzić – z dziewiczego
łona duszy poczęty – „Christos” Pan: Twoje SŁOWO
i doprowadzić mnie z mąk piekielnych i z mroków
świata z powrotem do Ciebie.
Ty,
praprzyczyno mojego życia, sam mi się objawiasz
pouczasz mnie w słowach ludzkich: jak Cię odnaleźć
i wskazujesz mi, że utajona w Tobie Łaska, wyższa od
wszelkiej samowoli , jest prawem i wymaga spełnienia,
by dusza moja mogła ją osiągnąć.....
O, jakże dalecy byliśmy od Ciebie ci, którzy mi pra-
wili o „łasce” tak, jako byś Ty wzorem zmiennych sy-
nów ziemi mógł mi według kaprysu winę odpuścić lub
mnie nią obciążyć.
Teraz sam przyszedłeś do mnie pouczać mię i pozna-
ję Cię, chociaż oczy moje są jeszcze olśnione promien-
ną jasnością Twojego Światła.
Teraz wiem, żem jest jeno odbiciem Twojego żywota
i że wszystko, com przypisywał sobie , było wyłącznie
i jedynie działaniem Wszechpotęgi Twojej.
Ku Tobie, Ty najwewnętrzniejsze moje Życie, ma się
odtąd kierować dusza moja.
Jeno w Tobie ukryta może przebywać w pokoju.
Tylko od Ciebie może oczekiwać zbawienia.
Tylko od Ciebie może przyjść dla niej ratunek.
Ach, czemuż wcześniej nie poznałem, jak mogę osią-
gnąć zbawienie, a wciąż wyglądałem nowych zbawicie-
51
li, podczas gdy w samym sobie taiłem Ciebie, swego
zbawcę.
Zaprawdę , nie chcę już teraz narzekać i uskarżać się
na swój los.
Dziś, w tym dniu, spotkało mnie szczęście.
Niechaj na wieki będą pochwalone dzień i godzina,
kiedy Ty, najskrytsza jaźń moja, zechciałeś zwrócić się
do mnie.
Nigdy bym się nie mógł od Ciebie oderwać, choć-
bym nawet nigdy nie zwrócił się ku Tobie.
W mrokach pogrążony, gubiąc siebie samego, nawet
bezwiednie pozostaję jednak odblaskiem cudu nad cu-
dami, którym po wieki wieków jesteś Ty sam.
Ale teraz, kiedyś sam mnie wezwał, zaiste nie chcę
być głuchym na Twoje wołanie.
Ach, wszak lata całe z gorącym upragnieniem czeka-
łem na Twoje wezwanie.
O Ty, który mieścisz w sobie moją duszę, kieruj mną
przez ową siłę przetwarzającą, którą tworzysz w kształ-
tach ducha ludzkiego , abym poznając mógł przejrzeć
wzorem tych, których stworzyłeś sobie do pomocy me-
go dobra.
Patrz, oto jestem cały Twój i nie ma nic już we mnie,
co by mogło rościć sobie prawo do mnie.
Należę tylko do Ciebie i nie mam w sobie już nic ,
co by nie pragnęło byś je ogarnął w Tobie.
Tylko w Tobie pragnę znaleźć swoje zbawienie
i szczęśliwość swoją.
52
Odtąd wielbić Cię będzie każde tchnienie moje.
Ku Tobie tylko kierować się ma każda myśl moja.
Tylko przez Ciebie chcę kiedyś osiągnąć żywot
wieczny.
TY
Którym
JESTEM JA SAM
K O N I E C
53