MEG CABOT
KSIĘŻNICZKA NA DWORZE
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 4
Walterowi Schretzmanowi i wielu innym osobom,
które jak Nowy Jork długi i szeroki
okazują ludziom wielką szczodrość.
Niech wam się nie wydaje, że tego nie doceniamy
- z podziękowaniami
- Gdybym była księżniczką - szepnęła do siebie - mogłabym szczodrze
obdarowywać ubogich. Ale nawet jeśli tylko udaję, że nią jestem, i tak mogę
wymyślać różne drobne dobre uczynki. Będę udawała, że spełnianie tych dobrych
uczynków to szczodre obdarowywanie ludzi.
Frances Hodgson Burnett
Mała księżniczka
przekład Wacława Komarnicka
Czwartek, 1 stycznia, północ,
książęca sypialnia w Genowii
MOJE POSTANOWIENIA NOWOROCZNE
NAPISALA KSIĘŻNICZKA AMELIA MIGNONETTE
GRIMALDI THORMPOCIS RENALDO
WIEK: 14 I 8 MIESIĘCY
1. Przestanę obgryzać paznokcie, ze sztucznymi włącznie.
2. Przestanę kłamać. Grandmére i tak wie, kiedy kłamię, a wszystko przez ten
mój nos, a właściwie moje zdradzieckie nozdrza, które mi się rozszerzają,
ile razy zmyślam, więc w sumie nie ma sensu nawet próbować mówić
cokolwiek poza szczerą prawdą.
3. Nigdy nie odejdę od ustalonego tekstu orędzia w czasie oficjalnego
wystąpienia telewizyjnego przed narodem Genowii.
4. W obecności dam dworu przestanie mi się wyrywać mérde.
5. Przestanę prosić Francois, mojego genowiańskiego ochroniarza, żeby mnie
uczył przeklinać po francusku.
6. Przeproszę Genowiańskie Stowarzyszenie Hodowców Oliwek za ten numer
z pestką.
7. Przeproszę pałacowego kucharza za to, że podsunęłam psu Grandmére
tamten kawałek foie gras (chociaż wielokrotnie informowałam pałacową
kuchnię, że nie jadam wątróbki).
8. Przestanę pouczać genowiańskich dziennikarzy na temat zagrożeń
związanych z paleniem tytoniu. Jeśli wszyscy mają ochotę nabawić się
raka płuc, to mają do tego pełne prawo.
9. Osiągnę samorealizację.
10. Przestanę tyle myśleć o Michaelu Moscovitzu.
Nie, zaraz. Przecież już mogę myśleć o Michaelu Moscovitzu, BO TERAZ
TO JEST MÓJ CHŁOPAK!!!!!!!!
MT + MM = WIELKA MIŁOŚĆ
Piątek, 2 stycznia, 14.00,
książęca sypialnia w Genowii
Wiecie, podobno mam ferie. Poważnie. To znaczy, w końcu to jest moja
przerwa semestralna. Powinnam się bawić, naładować sobie mentalne akumulatory na
nadchodzący semestr, który wcale nie zapowiada się lekko, bo zacznę zajęcia z
algebry, stopień II, nie wspominając już o zdrowiu i zasadach bezpieczeństwa.
Wszyscy w szkole mówili: „Och, ty to masz szczęście, spędzisz Gwiazdkę w pałacu,
a wszyscy ci będą usługiwać”.
No cóż, po pierwsze, mieszkanie w pałacu to żadna frajda. Zgadnijcie, czemu?
Bo w takich pałacach wszystko jest naprawdę stare. No dobra, nie żeby pałac został
zbudowany w czwartym roku naszej ery, czy kiedy tam moja przodkini, księżna
Rosamunda, rozpoczęła swoje panowanie. Tak czy inaczej, postawiono go chyba w
XVII wieku i pozwólcie, że wam przypomnę, czego ludzie w XVII wieku nie mieli:
1. kablówki
2. stałych łączy internetowych
3. toalet
Co nie znaczy, że nie ma tu teraz talerza telewizji satelitarnej, ale zaraz! - to w
końcu dom mojego taty; jedyne kanały, jakie sobie zaprogramował, to CNN, CNN
Serwis Finansowy i kanał golfowy. A gdzie MTV2, ja się pytam? Gdzie Kanał
Filmowy dla Pań Lifetime?
Co w zasadzie nie ma większego znaczenia, bo i tak przez cały czas mnie tu
poganiają jak wołu roboczego. Nie zdarza się, żebym znalazła jedną wolną chwilę dla
siebie, mogła wziąć pilota do ręki i zacząć się zastanawiać: „Hm - hm, ciekawe, czy
nie leci teraz akurat jakiś film z Tracey Gold?”
No, a toalety?... Pozwólcie tylko, że wam powiem jedno: w XVII wieku nie
znali się za dobrze na kanalizacji. Więc teraz, prawie czterysta lat później, jeśli
wrzucisz do muszli chociaż o jeden listek papieru toaletowego za dużo i próbujesz go
spuścić, wywołujesz, małe domowe tsunami.
To by było na tyle. Tak wygląda moje życie w Genowii.
Wszystkie inne znane mi dzieciaki spędzają ferie w Aspen na nartach albo
opalają się w Miami.
A ja? Co JA robię w czasie ferii?
No cóż, oto wpisy z nowego terminarza spotkań, który Grandmére dała mi w
prezencie na Gwiazdkę (no bo która dziewczyna nie chciałaby dostać pod choinkę
terminarza spotkań, prawda?), gdzie zanotowałam sobie, co robiłam do tej pory.
Niedziela, 21 grudnia,
książęca sypialnia w Genowii
Przyjechałam do Genowii. Ponieważ podczas lotu zjadłam całą dużą paczkę
skittles, omal nie puściłam pawia w kierunku oficjalnego genowiańskiego komitetu
powitalnego, który pojawił się na lotnisku, żeby powitać mnie zaraz po wyjściu z
samolotu.
Minął już cały jeden dzień, odkąd po raz ostatni widziałam Michaela.
Usiłowałam dodzwonić się do domu jego dziadków w ? ??? Baton, bo Moscovitzowie
pojechali tam do nich na ferie zimowe, ale nikt nie odpowiadał, może ze względu na
różnicę czasu, gdyż w Genowii jest tak ze sześć godzin wcześniej niż na Florydzie.
Poniedziałek, 22 grudnia
książęca sypialnia w Genowii
Podczas zwiedzania genowiańskiego krążownika marynarki wojennej HMS
„Książę Filip” potknęłam się o kotwicę i niechcący zepchnęłam admirała Pepina do
wody. Ale nic mu się nie stało. Wyłowili go z genowiańskiej portówki za pomocą
harpuna.
Tylko dlaczego jestem jedyną osobą w tym kraju, która uważa kwestie
ochrony środowiska za istotne? Jeżeli ludzie mają dalej cumować swoje jachty w
genowiańskim porcie, naprawdę powinni zacząć zwracać uwagę na to, co wyrzucają
za burtę. Morświnom nosy więzną w plastikowych opakowaniach po sześciopakach z
piwem. Zwierzęta głodzą się na śmierć, bo nie mogą nawet otworzyć pysków, żeby
coś zjeść. Wystarczyłoby rozrywać te opakowania, zanim się je wyrzuca, i nic złego
by się nie działo.
No cóż, dobra, niezupełnie NIC złego, bo w końcu od tego się zaczyna, że nie
powinno się wyrzucać śmieci za burtę.
Po prostu nie mogę stać bezczynnie i przyglądać się, kiedy bezbronne morskie
stworzenia giną przez hordy turystów uzależnionych od Bain de Soleil, którzy
pielgrzymują tutaj w poszukiwaniu idealnej śródziemnomorskiej opalenizny.
Dwa dni, odkąd po raz ostatni widziałam Michaela. Dwa razy usiłowałam się
do niego dodzwonić. Za pierwszym razem nikt nie odebrał. Za drugim razem
odebrała babcia Michaela i powiedziała, że właśnie się z nim minęłam, bo przed
sekundą wyszedł do apteki wykupić dla dziadka talk do stóp robiony na receptę. To
takie do niego podobne, on zawsze najpierw myśli o innych, a dopiero potem o sobie.
Wtorek, 23 grudnia
książęca sypialnia w Genowii
Podczas śniadania z członkami Genowiańskiego Stowarzyszenia Hodowców
Oliwek oświadczyłam, że nietypowa dla tej pory roku susza, która nawiedziła obszar
Morza Śródziemnego, to „na pewno pestka”. Nikt nie uznał tego stwierdzenia za
specjalnie zabawne, a już zwłaszcza członkowie Genowiańskiego Stowarzyszenia
Hodowców Oliwek.
Trzy dni, odkąd po raz ostatni widziałam Michaela. Nie mam czasu dzwonić
ze względu na kontrowersje związane z użyciem słowa „pestka” przy hodowcach
oliwek.
Środa, 24 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Wygłosiłam telewizyjne orędzie gwiazdkowe do narodu Genowii. Troszkę
odeszłam od ustalonego tekstu, wymieniając wysokość dochodów z parkometrów w
pięciu gminach Nowego Jorku, i wyraziłam nadzieję, że zainstalowanie parkometrów
w Genowii przyczyniłoby się znacznie do rozwoju gospodarczego kraju, a przy okazji
zniechęciłoby zbyt oszczędnych turystów do jednodniowych wypadów w nasze
granice. Nie mam pojęcia, czemu Grandmére tak się na mnie wściekła. Parkometry w
Nowym Jorku WCALE nie są obrzydliwymi gargamelami psującymi uliczny
krajobraz. Przez większość czasu i tak się ich nie zauważa.
Cztery DOORWM (Dni Odkąd Ostatni Raz Widziałam Michaela).
Czwartek, 25 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
NARESZCIE ROZMAWIAŁAM Z MICHAELEM!!!!!! W końcu udało mi
się do niego dodzwonić. Niestety, rozmowa trochę nam się nie kleiła, bo mój tata,
babka i kuzyn René siedzieli w pokoju, z którego dzwoniłam, a rodzice, dziadkowie i
siostra Michaela siedzieli w pokoju, w którym on odebrał telefon.
Zapytał mnie, czy dostałam coś fajnego pod choinkę, a ja mu powiedziałam,
że nie, że dostałam tylko terminarz spotkań i książęce berło. A tak naprawdę chciałam
dostać telefon komórkowy. Zapytałam Michaela, czy on dostał coś fajnego z okazji
Chanuki, a on stwierdził, że nie, że dali mu tylko kolorową drukarkę. To i tak o wiele
lepszy prezent niż mój, moim zdaniem. Chociaż berło znakomicie nadaje się do
odsuwania skórek przy paznokciach.
Tak bardzo mi ulżyło, że Michael nie całkiem o mnie zapomniał. Zdaję sobie
sprawę, że mój chłopak znacznie przewyższa wszystkich pozostałych przedstawicieli
swojego rodzaju - to znaczy innych facetów. Ale każdy przecież wie, że faceci są
podobni do psów - ich pamięć krótkoterminowa praktycznie nie istnieje. Mówisz
takiemu, że twoją ulubioną bohaterką filmową jest Xena, Wojownicza Księżniczka, a
za pięć minut słyszysz, jak komuś opowiada, że twoją ulubioną bohaterką filmową
jest Xica z Telemundo. Chłopcy po prostu nic nie mogą na to poradzić, a trzeba wziąć
jeszcze pod uwagę, że i tak mają już mózgi przesadnie pozapychane informacjami na
temat modemów, Star Treka Voyagera, Limp Bizkit i tym podobnych rzeczy.
Michael nie stanowi tutaj żadnego wyjątku od reguły. Och, wiem, że jest
drugim uczniem w swojej klasie i osiągnął rewelacyjne wyniki na egzaminie SAT, i
że został jeszcze przed terminem przyjęty na jeden z najbardziej prestiżowych
uniwersytetów w całym kraju. Ale sami wiecie, że zajęło mu jakieś pięć milionów lat,
zanim wreszcie się przyznał, że mnie lubi. I to dopiero po tym, jak wysłałam mu całą
stertę anonimowych listów. Które potem okazały się wcale nie anonimowe, bo od
początku wiedział, że są ode mnie, dzięki wszystkim moim przyjaciółkom, wliczając
w to jego młodszą siostrę, i ich wrodzonej, niebywałej gadatliwości.
No, ale nieważne. Ja tylko mówię, że pięć dni to dużo czasu, żeby obyć się
bez jednego znaku życia od swojego ukochanego. To znaczy, chłopak Tiny Hakim
Baba, Dave Faroq El - Abar, czasami potrafi do niej przez tyle czasu nie zadzwonić, a
Tina zawsze dochodzi wtedy do wniosku, że Dave spotkał jakąś dziewczynę, która
jest ciekawsza od niej. Wreszcie nie wytrzymała i skonfrontowała się z nim na ten
temat, mówiąc mu, że go kocha i cierpi, kiedy on do niej nie dzwoni... Co tylko
sprawiło, że nie zadzwonił już do niej ani razu, bo Dave okazał się typowym,
niezdolnym do głębszego zaangażowania uciekaczem.
Michaelowi byłoby bardzo łatwo spotkać dziewczynę, która jest ciekawsza
ode mnie. To znaczy, na świecie muszą chyba żyć miliony dziewczyn, które mają
jakieś rzeczywiste zalety poza tym, że są księżniczkami, i które w czasie wakacji nie
są zamykane na cztery spusty w pałacu, z szaloną babką i jej dziwacznym łysym
pudlem.
I chociaż wszystkie mówimy: „Och, nieprawda”, kiedy Tina twierdzi, że Dave
ją rzucił, zaczynam chyba rozumieć, co ona czuje.
Rozmawiałam z mamą i panem Gianinim. U nich obojga w porządku, chociaż
mama nadal nie chce pozwolić swojemu lekarzowi, żeby jej powiedział czego się
spodziewa - chłopca czy dziewczynki. Mama mówi, że nie życzy sobie wiedzieć, bo
jeśli to chłopiec, podczas porodu nie będzie parła, ponieważ nie chce sprowadzać na
świat jeszcze jednego ciemięzcy z chromosomem Y (pan G. mówi, że to tylko zwykłe
hormonalne gadanie, ale ja nie byłabym taka pewna. Mama potrafi być ostro anty - Y
- chromosomalna, kiedy się uprze). Dali mi Grubego Louie do telefonu, żebym mu
mogła życzyć wesołych świąt, a on zawarczał ze złością, więc wiem, że też ma się
dobrze.
5 DOORWM.
Piątek, 26 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Musiałam się przyglądać, kiedy tata i kuzyn René grali w charytatywnym
turnieju golfowym przeciwko Tigerowi Woodsowi. Tiger wygrał (też mi
niespodzianka), bo tata jest w średnim wieku, a książę René przyznał, że
poprzedniego wieczoru brał udział w imprezie, na której delektowano się grappą.
Jedyny sport nudniejszy od golfa to polo. Będę musiała patrzeć, jak tata i kuzyn René
grają w TO w przyszłym miesiącu - chociaż praktycznie rzecz biorąc, René trudno
nazwać moim kuzynem. To jakaś stutysięczna woda po kisielu.
I mimo że jest księciem, włoskie prawo nie zezwala mu już na postawienie
stopy na jego ojczystej ziemi, a to przez socjalistów, którzy wygnali wszystkich
członków włoskiej rodziny królewskiej za granicę. Pałac przodków biednego René
należy teraz do słynnego projektanta butów, który urządził w nim sanatorium dla
bogatych Amerykanów. Przyjeżdżają tam na weekendy, sami sobie gotują makaron i
sączą przy tym dwustuletni ocet balsamiczny...
René chyba jest wszystko jedno, bo tu, w Genowii nadal wszyscy zwracają się
do niego „Wasza Wysokość, książę René” i przyznaje mu się wszelkie przywileje
należne członkowi rodu panującego.
Ale i tak, mimo że René ma cztery lata więcej ode mnie i jest na pierwszym
roku jakiejś francuskiej szkoły biznesu, to jeszcze nie znaczy, że wolno mu traktować
mnie protekcjonalnie. To znaczy, moim zdaniem hazard jest czymś moralnie
nagannym, więc się denerwuję, widząc, że René spędza tyle godzin przy stole do
ruletki, zamiast spożytkować czas jakoś sensowniej.
Wspomniałam mu o tym. Wydaje mi się po prostu, że René musi sobie jeszcze
zdać sprawę z tego, że życie składa się z czegoś więcej niż z jeżdżenia z szaloną
prędkością alfa romeo albo pływania w pałacowym krytym basenie wyłącznie w
skąpych czarnych speedos, które tu w Europie są bardzo modne (zaapelowałam do
taty, żeby, na litość boską, trzymał się zwykłych kąpielówek, co na szczęście i tak
robi).
No i dobra, René po prostu mnie wyśmiał.
Ale przynajmniej mogę teraz spać spokojnie, wiedząc, że zrobiłam wszystko,
żeby wykazać pewnemu niezwykle egoistycznemu księciu błąd, jakim jest jego
pasożytniczy żywot.
6 DOORWM.
Sobota, 2 7 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Przygnębiający dzień, bo to dwudziesta piąta rocznica śmierci dziadka.
Musiałam złożyć wieniec na jego grobie, nosić czarny woal itd. Woal przylepił mi się
do błyszczyku na ustach, nie udało mi się odkleić go podmuchiwaniem, wreszcie
musiałam go ściągnąć, a przy okazji kapelusz wpadł mi do portowej zatoki. Książę
René go wyłowił z pomocą kilku życzliwych turystek w toplesie, ale kapelusz już
chyba nigdy nie będzie się do niczego nadawał.
7 DOORWM.
Niedziela, 28 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Książę René został przyłapany na zabawianiu w pałacowym basenie
życzliwych turystek w toplesie. Potężna awantura ze strony taty, który uważa, że w
wieku osiemnastu lat René powinien zdawać sobie sprawę ze swojej reputacji
„księcia Williama Europy kontynentalnej minus klejnoty koronne”, jako że rodzina
René ma już tylko tytuły i nie towarzyszy im żaden majątek, i że te dziewczyny go
tylko wykorzystywały. René mówi, że nie ma nic przeciwko temu, żeby go w ten
sposób wykorzystywać, a skoro JEMU to nie przeszkadza, to czemu miałoby
przeszkadzać tacie? Ale tatę to tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło. Powinnam była
ostrzec René , że niebezpiecznie jest sprzeciwiać się tacie, kiedy ta żyłka na środku
czoła zaczyna mu pulsować, lecz nie zdążyłam.
Próbowałam dodzwonić się do Michaela, ale przez całe godziny był tylko
zajęty sygnał. Musiał siedzieć w sieci. Wysłałabym mu maila, ale jedyne komputery
w pałacu z dostępem do Internetu stoją w biurze administracji, a drzwi były
zamknięte.
8 DOORWM.
Poniedziałek, 29 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Spotkałam się z dyrekcją genowiańskiego kasyna. Zniechęcił mnie ich upór
przy utrzymaniu bezpłatnego parkowania dla stałych klientów. Wyjaśniałam im, jak
znacząco mogą wzrosnąć dochody księstwa dzięki płatnym parkometrom, ale mnie
zakrzyczeli.
Poprosiłam tatę o klucze do biura administracji, żebym mogła wysyłać maile
do Michaela, ile razy mam na to ochotę, ale on też mnie zgasił, przez René , którego
złapano w biurze administracji w zeszłym tygodniu. Siedział na kopiarce i robił sobie
ksero dolnej połowy pleców. Zapewniłam tatę, że mnie nigdy coś tak głupiego nie
przyszłoby do głowy, bo nie jestem pękającym od testosteronu, bezdomnym księciem
w kąpielówkach Speedos, ale najwyraźniej mówiłam do ściany.
Dziewięć dni, odkąd ostatni raz widziałam Michaela, i myślę, że niedługo
OSZALEJĘ!!!!!!!!!!!!!!!
Wtorek, 30 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
WIADOMOŚĆ OD MICHAELA, którą przekazały mi pałacowe telefonistki.
Brzmi tak: „Mia, tęsknię za tobą, spróbuję zadzwonić do ciebie o bon nuit”. Pytałam
pałacowe telefonistki, czy na pewno dokładnie to powiedział Michael, a one twierdzą,
że tak. Tyle że ta wiadomość nie ma sensu. Bon nuit to „dobranoc” i nie oznacza
konkretnej godziny. Może jest jakieś słowo w języku Klington, które brzmi jak bon
nuit? Niestety, sama nie mam czasu, żeby zadzwonić do Michaela, bo przez cały
dzień miałam na głowie genowiańskiego ministra obrony narodowej i uczyłam się,
jak postępować w przypadku mało prawdopodobnego ataku militarnego ze strony
wrogich sił zbrojnych.
10 DOORWM.
Środa, 31 grudnia
Rozkład książęcych zajęć
Pozowałam do książęcego portretu. Polecono mi nie ruszać się, a zwłaszcza
się nie uśmiechać. Ale było mi bardzo trudno tego nie robić, bo Rommel,
miniaturowy pudel Grandmére, kręcił się przy nas w takim plastikowym kołnierzu,
który mu założono na szyję, żeby nie wylizywał sobie resztek futerka. Rommel to
jedyny znany mi pies z obsesyjno - kompulsywnym zaburzeniem osobowości, które
sprawia, że wylizuje sobie futro do gołej skóry. Wszyscy weterynarze w Ameryce
uważali, że Rommel wyłysiał wskutek jakiejś alergii. A potem, kiedy przyjechaliśmy
do Genowii, nadworny weterynarz wykrzyknął:
- Alors! Ależ oui! To typowe OKZO!
Nie mam zamiaru kpić sobie z cierpień jakiejkolwiek czworonożnej istoty, ale
Rommel był po prostu śmieszny, bo zasłonięto mu część pola widzenia i ciągle
wpadał na jakieś zbroje czy inne takie.
Książęcy portrecista mówi, że doprowadzam go do rozpaczy. Zwolnił mnie z
pozowania wcześniej, żebym mogła pójść na sylwestra do pałacowej sali balowej.
Przyjęcie było beznadziejne, bo nie było tam Michaela i nie miałam kogo pocałować
o północy. Usiłowałam się do niego dodzwonić, ale Moscovitzowie najwyraźniej
wyszli na jakąś imprezę na plaży albo przy basenie, bo nikt nie odebrał.
Wiecie, czego jest pod dostatkiem na Florydzie? Imprez na plaży albo przy
basenach. A wiecie, kto chodzi na takie imprezy na plaży albo przy basenach?
Dziewczyny ubrane w bikini. Zupełnie jak te z filmu Blue Crush. Jak tamta, jak jej
tam, Kate Bosworth, która miała jedno oko niebieskie, a drugie brązowe i nosiła
obcisłe szorty. Taa, właśnie takie jak ona. Jakim cudem człowiek ma konkurować z
dziewczyną - surferką z jednym okiem niebieskim, a drugim brązowym, może ktoś mi
łaskawie powiedzieć???
René usiłował mnie pocałować o północy, ale powiedziałam mu, żeby raczej
już poszedł i pocałował Grandmére. Zdążył wypić tyle szampana, że faktycznie to
zrobił. Grandmére uderzyła go po głowie ozdobą półmiska w kształcie łabędzia
wyrzeźbionego w ananasie.
11 DOORWM.
Czwartek, 1 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
DOSTAŁAM MAILA OD MICHAELA!!!!!!! René ukradł klucz do biura
administracji, bo jak twierdził, musiał „wyszukać parę rzeczy” na Netszkapie (tak
naprawdę oceniał zdjęcia ludzi na Are You Hot or Not - sama go na tym
przyłapałam), a ja akurat przechodziłam obok biura w drodze na pałacowy kryty
basen, więc zażądałam, żeby mnie wpuścił. René miał zbyt dużego kaca po tym
całym szampanie, którego wypił wczoraj wieczorem, żeby się ze mną w tej sprawie
wykłócać.
No więc weszłam na sieć, a tam czekał na mnie mail od Michaela!!!!!!!!!!!!!
Okazuje się, że wczoraj wieczorem wcale NIE BYŁ na żadnej imprezie z
dziewczynami w stylu Kate Bosworth.
Mia
- pisał -
przepraszam, że nie było mnie, kiedy dzwoniłaś,
byłem z moimi dziadkami na noworocznej imprezie klubu emeryta
(puszczali Rickiego Martina i wydawało im się, że bardziej na
czasie już być nie mogą) . Przekazali Ci moją wiadomość? No
cóż, tak czy inaczej, szczęśliwego Nowego Roku. Naprawdę za
Tobą tęsknię i tak dalej.
PS Czy oni Cię tam zamknęli na jakiejś wysokiej wieży,
czy co? Bo nawet w więzieniach wolno czasem korzystać z
telefonów. Czy muszę pojechać do Genowii i wspiąć się na tę
wieżę po Twoim warkoczu, żeby Cię uwolnić, czy jak?
Czy ktokolwiek dostał kiedyś BARDZIEJ romantyczny list? Naprawdę za
mną tęskni I TAK DALEJ! A wiecie, co znaczy: I TAK DALEJ. Miłość. Racja? Czy
nie to właśnie znaczy: I TAK DALEJ?
Zrobiłam błąd, bo spytałam o to René . Stwierdził, że mężczyzna, który nie
chce jasno przelać na papier prawdziwych uczuć do kobiety, w ogóle nie jest godzien
miana prawdziwego mężczyzny.
Powiedziałam mu, że Michael nie pisał na papierze, tylko na zwykłym
kompie, a to różnica.
Prawda?
Przez cały dzień odwiedzałam pacjentów Genowiańskiego Szpitala Ogólnego.
Bardzo przygnębiające, nie ze względu na pacjentów, ale przez tego klowna, którego
szpital zatrudnił do rozśmieszania chorych dzieci. JAK JA NIENAWIDZĘ
KLOWNÓW! !!! Strasznie się ich boję, odkąd przeczytałam książkę Stephena Kinga
To, którą potem przerobili na film telewizyjny. Grał w nim ten facet z The Waltons.
To po prostu okropne, że pisarz potrafi wziąć na tapetę jakieś zupełnie niewinne
stworzenie, na przykład klowna, i zrobić z niego uosobienie zła! Przez cały czas
spędzony w szpitalu usiłowałam schodzić temu klownowi z oczu, na wypadek gdyby
miał się okazać pomiotem szatana.
12 DOORWM.
No i teraz, 2 stycznia, siedzę sobie właśnie na galerii dla gości, obserwując
sesję parlamentu Księstwa Genowii i udaję, że uważnie słucham, jak ci wszyscy
podstarzali panowie w perukach rozwodzą się bez końca na temat parkowania.
Właściwie nie mam wątpliwości, to wyłącznie moja wina. No bo zacznijmy od
tego, że gdybym w ogóle nie puściła pary z ust na temat parkowania, nic z tego by się
teraz nie działo.
Ale czy oni nie zdawali sobie sprawy, że jeśli nie zaczniemy pobierać opłat za
parkowanie, to tylko zachęcimy w ten sposób jeszcze liczniejsze grupy Francuzów i
Włochów do przekraczania naszej granicy samochodem zamiast pociągiem, przez co
robią się korki na już i tak bardzo zatłoczonych genowiańskich ulicach, i niszczy się
nasza już i tak ledwie zipiąca infrastruktura?
Pewnie powinno mi pochlebiać, że tak poważnie potraktowali mój pomysł. No
bo faktycznie, jestem księżniczką Genowii, ale co ja niby WIEM? Pochodzę
wprawdzie z książęcej rodziny, a przy okazji w Liceum imienia Alberta Einsteina
włączono mnie do programu zajęć z rozwoju zainteresowań, ale to wszystko jeszcze
nie znaczy, że naprawdę mam jakieś zainteresowania albo że jestem osobą
utalentowaną. W gruncie rzeczy jest dokładnie odwrotnie. Z całą pewnością NIE
JESTEM utalentowana, skoro mam średnie wyniki w każdej dziedzinie, która by wam
przyszła na myśl, no może z wyjątkiem rozmiaru stóp, bo tu akurat natura aż za
dobrze mnie wyposażyła. W sumie nie mam też żadnych zainteresowań. Prawdę
mówiąc, skierowali mnie na rozwój zainteresowań tylko dlatego, że zawalałam
algebrę i wszyscy uznali, że przyda mi się dodatkowy czas na naukę.
Więc jak się nad tym dobrze zastanowić, to bardzo ładnie ze strony posłów do
parlamentu Genowii, że w ogóle zastanawiają się nad czymś, co JA miałam do
powiedzenia.
Nie potrafię jednak czuć wobec nich żadnej specjalnej wdzięczności, skoro
każda chwila, jaką tutaj spędzam, jest tylko kolejną chwilą, której nie mogę poświęcić
mojej jedynej prawdziwej miłości. To znaczy, minęło już trzynaście dni i osiemnaście
godzin, odkąd ostatni raz widziałam Michaela. To prawie dwa tygodnie. I przez całe
te dwa tygodnie zaledwie raz rozmawiałam z nim przez telefon, wszystko przez
różnicę czasu między Genowią a Stanami Zjednoczonymi i przez ten mój
NIENORMALNY, kompletnie NIEREALISTYCZNY rozkład obowiązków. Bo
kiedy ja w tym nawale zajęć mam znaleźć czas, żeby zadzwonić do swojego
chłopaka? No, kiedy?
Mówię wam, już samo to wystarczy, żeby doprowadzić do łez prawie
piętnastoletnią dziewczynę. Przeznaczenie po prostu działa przeciwko mnie i
Michaelowi. Nawet nie miałam czasu kupić mu prezentu na urodziny, a zostały tylko
trzy dni.
Jestem jego dziewczyną zaledwie od trzynastu dni, a już go chyba zaczynam
rozczarowywać.
No cóż, będzie musiał po prostu zaczekać na swoją kolej. Zgodnie z tym, co
mówi Grandmére - a ona powinna mieć o tym jakie takie pojęcie - wszystkich
rozczarowuję: Michaela, obywateli Genowii, tatę, ją, kogo tam sobie chcecie.
Naprawdę nie rozumiem. Na litość boską, przecież chodzi o najzwyczajniejsze
w świecie PARKOMETRY.
Trzynaście dni i dziewiętnaście godzin, odkąd ostatni raz widziałam Michaela.
Sobota, 3 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 9.00
Śniadanie z olimpijską reprezentacją hippiczną
Genowii
Słowo daję, nie mam nic przeciwko koniarzom, bo konie są totalnie świetne. Ale CO
KONKRETNIE pracownicy kuchni pałacowej mają przeciwko keczupowi?
Poważnie, odkąd dałam sobie spokój z dietą bez jajek i nabiału, ponieważ nie umiem
wyrzec się sera, a MacDonald's zaczął po ludzku traktować kury, które znoszą jajka, z
których robi się McMuffinki, żadne śniadanie nie smakuje mi lepiej niż omlet z
serem. ALE JAK MA MI SMAKOWAĆ OMLET Z SEREM BEZ KECZUPU????
Następnym razem, kiedy będę jechała do Genowii, zabiorę ze sobą butelkę heinza,
przysięgam.
9.30 - 12.00
Otwarcie nowego skrzydła Muzeum Sztuk Pięknych
Księstwa Genowii
Chwila! To już JA maluję lepiej niż niektórzy z tych baranów, a przecież
jestem kompletnym beztalenciem. Tyle dobrego, że wystawili jeden obraz mojej
mamy (Portret córki artystki w wieku lat pięciu, kiedy odmawia zjedzenia hot doga),
więc się nie będę czepiać.
12.30 - 14.00
Lunch z ambasadorem Genowii w Japonii
Dorno arigato.
14.30 - 16.30
Sesja parlamentu Genowii
ZNOWU???? Całą sesję spędziłam, rozmyślając o Michaelu. Kiedy Michael
się uśmiecha, czasem jeden kącik jego ust unosi się wyżej niż drugi. Poza tym ma
bardzo ładne wargi. I bardzo ładne ciemne oczy. Oczy, którymi potrafi zajrzeć w głąb
mojej duszy. Tak strasznie za nim tęsknię!!!!!!! Po prostu beznadzieja. Powinnam
zadzwonić do Amnesty International - TO TAKA STRASZNA I
NIESPRAWIEDLIWA KARA, ŻEBY PRZETRZYMYWAĆ MNIE Z DALA OD
MĘŻCZYZNY, KTÓREGO KOCHAM OD TAK DAWNA!!!
17.00 - 18.00
Herbatka w Genowiańskim Towarzystwie Historycznym
W sumie mieli mnóstwo ciekawych rzeczy do opowiedzenia o niektórych
moich krewnych. Szkoda tylko, że książę René pojechał do Monte Carlo kupić sobie
nowego kuca do gry w polo. Też mógłby się tego czy owego dowiedzieć.
19.00 - 22.00
Oficjalna kolacja z członkami
Genowiańskiej Izby Handlowej
Dobra, miał szczęście, że przynajmniej TO mu się upiekło.
14 DOORWM.
Chyba tego dłużej nie zniosę.
WIERSZ DLA M.M.
Za głębokim i błękitnym oceanem
Jest daleko ten mój Michael ukochany.
Chociaż wcale się nie zdaje tak daleko,
Mimo całych tych czternastu dni rozłąki,
Bo w swym sercu wciąż na niego wiernie czekam,
I tam kwitną róż miłości wieczne pąki.
Coś czuję, że będę musiała poważnie popracować, jeśli mam złożyć mojemu
ukochanemu poetycki hołd godny jego osoby.
Niedziela, 4 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
9.00 - 10.00
Msza w genowiańskiej kaplicy pałacowej
Myślałam, że chodzenie do kościoła powinno przynosić człowiekowi
duchowe wsparcie i otuchę. Tymczasem mnie się tylko zachciało spać.
10.30 - 14.00
Jacht książęcej rodziny Genowii
Wycieczka z rodziną książęcą z Monako
Dlaczego jestem najmniej opaloną osobą w całej Genowii? I co takiego ma w
sobie René w tych swoich speedos? To znaczy, naprawdę widać, że on uważa się za
Bóg wie kogo. A te wszystkie dziewczyny, które w porcie wywrzaskują jego imię,
tylko go w tym utwierdzają. Ciekawa jestem, czy nadal by tak za nim szalały, gdyby
im ktoś powiedział, że przyłapałam René , kiedy wyśpiewywał piosenki Enrique
Iglesiasa przed lustrzaną ścianą sali balowej, udając, że moje berło to mikrofon?
16.30 - 19.00
Lekcja etykiety z Grandmére
Nawet w Genowii te tortury nie mają końca. Jakbym sama doskonale nie
wiedziała, czemu wszyscy dostali kociej mordy na temat tego całego mojego orędzia.
No bo przecież już przysięgłam, że nigdy więcej nie odejdę od przygotowanego
tekstu, kiedy będę wygłaszała przemowę do narodu Genowii. Czemu ona dalej
MARUDZI?
19.00 - 22.00
Oficjalna kolacja z premierem Francji i jego rodziną
René zniknął gdzieś na cztery godziny z dwudziestoletnią córką premiera.
Mówili potem, że po prostu pojechali zagrać w ruletkę, ale skoro to prawda, czemu
bez przerwy chichotali między sobą po powrocie? Jeśli René nie zacznie uważać, to
zanim się obejrzy, dorobi się własnego Małego Księcia, którym będzie musiał się
opiekować.
15 DOORWM.
Dzisiaj dwa razy usiłowałam się do niego dodzwonić. Za pierwszym razem
odebrała babcia Michaela i powiedziała, że Michael poszedł do sklepu
komputerowego kupić nową kasetkę z tonerem do drukarki. Potem odebrał jego tata i
powiedział, że Michael i Lilly poszli z dziadkami na tani seans do kina, obejrzeć
ostatniego Jamesa Bonda. A to szczęściarze!!!!!!!!!!!!!!!
Poniedziałek, 5 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 9.00
Śniadanie z Zespołem Baletowym Księstwa Genowii
Po raz pierwszy byłam świadkiem, że René potrafi wstać przed dziesiątą rano.
9.30 - 12.00
Zajęcia klasy baletu, prywatny spektakl Śpiącej Królewny
Nie wiem, czy Lilly ma rację, twierdząc, że balet jest totalnie seksistowski. No
bo faceci też muszą nosić trykoty. Co w sumie dostarcza widzom aż za wiele
informacji, jeśli wiecie, co przez to chcę powiedzieć.
12.30 - 14.00
Lunch z genowiańskim ministrem turystyki
Czy nikt nie przyzna, że mój pomysł z parkometrami ma trochę sensu? A poza
tym cały ruch pieszy generowany przez turystów, który schodzą z pokładów statków
wycieczkowych cumujących w genowiańskim porcie na jednodniowe zwiedzanie,
niszczy niektóre z naszych najbardziej wartościowych historycznie mostów, takich
jak Pont des Vierges (czyli most Dziewic), nazwany tak na cześć mojej
praprapraprapraprapraprababki Agnes, która wolała się z niego rzucić, niż zostać
zakonnicą, czego z kolei żądał jej ojciec (nic jej się nie stało: okręt książęcej
marynarki wojennej wyłowił ją z wody i skończyło się na tym, że uciekła z
kapitanem, co wprawiło całą rodzinę Renaldich w potężną konsternację). Nie
obchodzi mnie, jaka część dochodu narodowego brutto Genowii pochodzi z tych
jednodniowych wycieczek turystycznych. Oni WSZYSTKO tu zrujnują!
14.30 - 16.30
Wysłuchać, jak tata udziela wywiadu lokalnym mediom
na temat roli Genowii jako globalnej potęgi w bieżącym
międzynarodowym układzie sił ekonomicznych
Nieważne. Bardziej już chyba nie mogłabym się nudzić! Michaelu! Och,
Michaelu! Gdzie jesteś, mój Michaelu?!
17.00 - 18.00
Herbatka z Grandmére
i członkiniami Genowiańskiego Koła Pomocy Pań
Wylałam herbatę na nowe atłasowe pantofle, które były ufarbowane pod kolor
sukienki odpowiedniej na okazję takiej popołudniowej herbatki.
Teraz buty mają kolor herbaty.
19.00 - 23.00
Oficjalna kolacja z bardzo sławnym
byłym sowieckim przywódcą i jego żoną
René miał status Zaginionego w Akcji przez prawie całą kolację. Znaleziono
go po deserze w ogrodzie pałacowym, gdzie przy fontannie emablował primabalerinę
zespołu baletowego Księstwa Genowii. Tata bardzo zmartwiony. Próbowałam ukoić
jego stargane nerwy, rozmawiając uprzejmie z dziewczyną, którą zaprosił na kolację -
z tą Miss Republiki Czech - żeby czuła się zaakceptowana przez naszą rodzinę, w
razie gdyby co.
16 DOORWM.
Jeśli to potrwa jeszcze trochę dłużej, prawdopodobnie dostanę afazji, jak ta
dziewczyna z Firestarter, i zacznę mylić własnego ojca z kapeluszem.
Wtorek, 6 stycznia,
apartament Księżnej Wdowy, pałac w Genowii
ZADZWONIŁ DO MNIE!!!!!!!!!!!!!!!!!
Tyle że mnie oczywiście nie było w pobliżu (jak zwykle). Byłam w gmachu
Genowiańskiej Opery i oglądałam durny spektakl Cyganerii, który nawet mi się
podobał, ale tylko do momentu, kiedy większość sympatycznych bohaterów
UMARŁA.
Zostawił wiadomość u pałacowych telefonistek. Wiadomość brzmiała: „Hej”.
HEJ! Michael powiedział: „Hej”!
Chciałam do niego oddzwonić, oczywiście, kiedy tylko dorwałam się do
telefonu, ale wszyscy Moscovitzowie wybrali się właśnie do Le Crabbe Shacque,
korzystając ze zniżki dla emerytów na młody drób... To znaczy wszyscy poza doktor
Moscovitz (PANIĄ doktor Moscovitz), która musiała zostać w apartamencie, bo
jeden z jej klientów potrzebował nadzwyczajnej sesji terapeutycznej (jakiś
zakupoholik, który właśnie na nowo popadł w nałóg wskutek licznych
poświątecznych wyprzedaży).
Pani doktor Moscovitz powiedziała, że na pewno przekaże Michaelowi
wiadomość, którą dla niego zostawiłam. Wiadomość brzmiała: „Hej”.
No cóż... Wolałabym powiedzieć mu coś bardziej romantycznego, ale
naprawdę trudno jest mówić o miłości matce swojego chłopaka, jak się właśnie
przekonałam.
O mój Boże, Grandmére znów się na mnie wydziera. Przez cały dzień prawiła
mi kazania na temat tego głupiego balu, który się właśnie zbliża - mojego balu
pożegnalnego, lego, który wydadzą tu dla mnie w przeddzień mojego powrotu do
Ameryki.., i do ukochanego.
Problem w tym, że książę William będzie na balu, bo i tak przyjeżdża do
Genowii na charytatywny mecz polo, w którym zagrają mój tata i książę René , a
Grandmére bez przerwy się martwi, że popełnię taką samą straszliwą towarzyską gafę
w obecności księcia Williego, jaką popełniłam, wygłaszając orędzie do narodu
Genowii.
Jakbym w ogóle miała zamiar sterczeć tam i opowiadać księciu Williamowi o
parkometrach. Ale nieważne.
- Naprawdę nie mam pojęcia, co się z tobą dzieje - mówi Grandmére. - Bujasz
myślami w obłokach, odkąd tylko wyjechaliśmy z Nowego Jorku. Jeszcze bardziej
niż zazwyczaj. - Przymruża oczy i przygląda mi się, co zawsze mnie przeraża, bo
Grandmére ma wokół całych powiek wytatuowane czarne kreski, żeby poranki móc
spędzać na goleniu sobie brwi i rysowaniu nowych, zamiast babrać się z tuszem i
eyelinerem. - Chyba nie myślisz o TYM CHŁOPAKU, prawda?
Grandmére tym określeniem nazywa Michaela, odkąd oświadczyłam, że żyję
wyłącznie dla niego. Pomijając mojego kota, Grubego Louie, naturalnie.
- Jeśli mówisz o Michaelu Moscovitzu - odparłam swoim najbardziej
królewskim tonem - to owszem, jak najbardziej o nim myślę. Nigdy o nim na długo
nie zapominam, bo jest radością mojego serca.
Za całą odpowiedź Grandmére parsknęła pogardliwie.
- Cielęca miłość - stwierdziła. - Zobaczysz, że szybko ci przejdzie.
Och, wybacz, Grandmére, ale totalnie się mylisz. Kocham się w Michaelu od
mniej więcej ośmiu lat, wyjąwszy może ten dwutygodniowy okres, kiedy wydawało
mi się, że się zakochałam w Joshu Richterze. Osiem lat to więcej niż połowa mojego
życia. Namiętności tak głębokiej i długotrwałej jak moja nie uda ci się w ten sposób
podważyć, nie zdołasz też jej zdefiniować za pomocą swojego ubogiego słownictwa
na temat ludzkich uczuć.
Nic z tego nie powiedziałam jednak głośno, biorąc pod uwagę, że Grandmére
ma naprawdę ostry język, którym potrafi „przypadkowo” ranić ludzi.
Chociaż i tak, mimo że Michael stanowi sens mojego życia i radość mojego
serca, nie sądzę, żebym miała zacząć ozdabiać swoje zeszyty do algebry serduszkami,
kwiatkami i napisami: „pani Michaelowa Moscovitz”, tak jak Lana Weinberger
dekorowała swoje (chociaż ona pisała „pani Joshowa Richter”, oczywiście). Nie tylko
dlatego, że robienie takich rzeczy to kompletny idiotyzm, a poza tym nie zależy mi na
tym, żeby pozbywać się własnej tożsamości przez przyjmowanie nazwiska męża, lecz
także dlatego, że jako książę małżonek księżnej Genowii, to Michael będzie musiał
przyjąć moje nazwisko. Ale nie Thermopolis, tylko Renaldo. Michael Renaldo. Na
dobrą sprawę brzmi to całkiem, całkiem.
Jeszcze trzynaście dni, zanim znów ujrzę światła Nowego Jorku i ciemne oczy
Michaela. Proszę Cię, Boże, pozwól mi dożyć tej chwili.
JKW Michael Renaldo
M. Renaldo, Książę Małżonek
Michael Moscovitz Renaldo z Genowii
Siedemnaście dni, odkąd ostatni raz widziałam Michaela.
Środa, 7 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
Na temat dzisiejszego dnia mam do powiedzenia tyle, że jeśli ci ludzie CHCĄ,
żeby infrastruktura tego państwa została zniszczona przez spaliny wytwarzane przez
sportowe samochody, którymi jeżdżą niemieccy turyści, to mają do tego
nienaruszalne prawo. Kim jestem, żeby stawać im na drodze?
Och, przepraszam, jestem tylko księżniczką tego kraju.
18 DOORWM.
Czwartek, 8 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 9.00
Śniadanie z ambasadorem Genowii w Hiszpanii
Wciąż nie ma keczupu!!!
9.30 - 12.00
Ostatnie poprawki do książęcego portretu
Nie wolno mi zobaczyć gotowego obrazu, dopóki nie zostanie odsłonięty
podczas pożegnalnego balu. Mam nadzieję, że malarz nie uwzględnił wielkiego
pryszcza, który zaczął mi się robić na brodzie. To by było nieco żenujące.
12.30 - 14.00
Lunch z genowiańskim ministrem finansów
NARESZCIE! Wreszcie ktoś się ze mną zgadza co do zalet parkometrów z
punktu widzenia fiskusa. Minister finansów to WŁAŚCIWY CZŁOWIEK NA
WŁAŚCIWYM MIEJSCU!
Co mnie jednak smuci, Grandmére nadal nie jest przekonana. A to ona, w o
wiele większym stopniu niż tata czy parlament, jest siłą, która ma największy wpływ
na opinię publiczną.
14.30 - 16.30
Kolejny wykład na temat tego, co wolno,
a czego nie wolno mi mówić w towarzystwie
księcia Williama, kiedy go spotkam
Przykład:
„Bardzo mi miło poznać księcia”. - Okay.
„Czy ktoś ci już mówił, że wyglądasz jak Heath Ledger?” - Nie okay.
René wpadł w sam środek moich korepetycji po drodze do pałacowej siłowni i
zasugerował, żebym zapytała Williego, co tak naprawdę zaszło między nim a Britney
Spears. Grandmére mówi, że jeśli to zrobię, zostawi Rommla pod moją opieką, kiedy
następny raz wybierze się do Baden - Baden na złuszczanie naskórka. Ugh! Robi mi
się niedobrze na myśl i o opiece nad Rommlem, i o złuszczaniu naskórka. I na myśl o
René też, skoro już o nim mowa.
19.00 - 23.00
Oficjalna kolacja z największym importerem
genowiańskiej oliwy z oliwek
A może eksporterem? I tak nie mam nic do powiedzenia.
19 DOORWM.
Piątek, 9 stycznia, 3.00
książęca sypialnia w Genowii
Właśnie mi to przyszło do głowy:
Kiedy Michael powiedział, że mnie kocha tamtego wieczoru podczas
Bezwyznaniowego Zimowego Balu, mógł mieć na myśli miłość w sensie
platonicznym. Nie miłość w sensie oceanu płomiennej namiętności. No wiecie, może
on mnie kocha tak, jak się kocha przyjaciela.
Tylko że przyjaciołom na ogół nie wkłada się języka w usta, prawda?
No cóż, może tu w Europie tak się robi. Ale nie w Ameryce, na litość boską.
Tyle że Josh Richter używał języka, kiedy mnie pocałował przed szkołą, a on
z całą pewnością nigdy nie był we mnie zakochany! !!!!!!!!
Bardzo się zmartwiłam. Poważnie. Rozumiem, że jest środek nocy i
powinnam przynajmniej próbować zasnąć, skoro jutro mam przeciąć wstęgę,
otwierając nowy Genowiański Książęcy Dom Dziecka.
Ale jak mam spać, kiedy mój chłopak może właśnie siedzieć na Florydzie i
kochać mnie tak, jak się kocha przyjaciela, i może nawet dokładnie w tej minucie
zakochuje się w Kate Bosworth? No bo, w przeciwieństwie do mnie, Kate jest w
czymś naprawdę dobra (w surfowaniu). To Kate należy się miejsce na zajęciach z
rozwoju zainteresowań, NIE MNIE.
Dlaczego jestem taka głupia? Dlaczego nie zażądałam, żeby Michael się
określił, kiedy mi powiedział, że mnie kocha? Dlaczego nie powiedziałam: „A jak
mnie kochasz? Jak przyjaciela? Czy jak partnera na całe życie?”
Jestem idiotką.
Teraz już za nic nie zdołam zasnąć. No bo jak mam spać, wiedząc, że
mężczyzna, którego kocham, prawdopodobnie uważa mnie po prostu za przyjaciółkę,
którą miło jest całować po francusku?
Mogę zrobić tylko jedną rzecz: muszę zadzwonić do jedynej osoby, która
będzie w stanie mi pomóc. A mogę do niej teraz zadzwonić, bo:
1. tam, gdzie ona jest, dopiero dochodzi siódma wieczór;
2. na Gwiazdkę dostała komórkę, więc chociaż teraz jest na nartach w Aspen,
wciąż mogę ją złapać telefonicznie, nawet jeśli jest na wyciągu
narciarskim czy gdzieś tam.
Dzięki Bogu, że mam w swoim pokoju telefon. Mimo że I TAK muszę
wykręcać 9, żeby przełączyć się na linię zewnętrzną.
20 DOORWM.
Piątek, 9 stycznia, 3.05 w nocy,
książęca sypialnia w Genowii
Tina odebrała po pierwszym sygnale! Totalnie nie było jej na wyciągu
narciarskim. Wczoraj na stoku skręciła sobie nogę w kostce. O, dzięki Ci, Boże, że
sprawiłeś, żeby Tina skręciła sobie nogę w kostce, dzięki czemu mogła być pod ręką i
służyć mi wsparciem w godzinie potrzeby.
Zresztą nic jej nie jest, bo mówi, że boli ją tylko wtedy, gdy się rusza.
Kiedy zadzwoniłam, Tina siedziała w swoim pokoju w domku narciarskim i
oglądała Kanał Filmowy Lifetime. Chciała wiedzieć tylko jedno: co powiem, kiedy
przedstawią mi księcia Williama. Usiłowałam jej wyjaśnić, że według Grandmére nie
powinnam do księcia Williama mówić nic poza: „Miło mi cię poznać”. Najwyraźniej
babka obawia się, że mogłabym zapuścić się w wykład na temat parkometrów, co
wydaje jej się niepożądane.
Poza tym, jakie to ma znaczenie? Cokolwiek do niego powiem, moje serce
należy już do innego.
Ta odpowiedź wydała się Tinie zdecydowanie niezadowalająca.
- No to - powiedziała - przynajmniej mogłabyś zdobyć dla mnie adres
mailowy księcia Wiliama. To znaczy, nie każdy znajduje się w takim emocjonalnie
satysfakcjonującym związku ja ty, Mia.
Odkąd tylko zaczęła z nim chodzić, chłopak Tiny, Dave, ucieka od
zaangażowania, twierdząc, że mężczyzna nie może nakładać sobie więzów, dopóki
nie ukończy szesnastu lat. Zatem, mimo iż Tina twierdzi, że Dave to jej Romeo w
bojówkach, ma oczy otwarte i szuka jakiegoś miłego faceta, który gotów byłby się
zaangażować. Chociaż mnie się wydaje, że książę William jest dla niej za stary.
Zaproponowałam, żeby wzięła się raczej do jego młodszego brata Harry'ego, który -
jak słyszę - jest też naprawdę bardzo fajny, ale Tina powiedziała, że wtedy nigdy nie
miałaby szansy na koronę. Mogę nawet zrozumieć takie poglądy, chociaż wierzcie
mi, los koronowanej głowy ma w sobie o wiele mniej blasku, kiedy go już
doświadczysz.
- Okay - powiedziałam. - Zrobię, co się da, żeby zdobyć dla ciebie adres
mailowy księcia Williama. Ale teraz mam co innego na głowie. Na przykład, że
istnieje całkiem realna możliwość, że Michael lubi mnie wyłącznie jak przyjaciółkę.
- Co takiego? - Tina była zszokowana. - Ale mnie się wydawało, że mówiłaś,
że w wieczór Bezwyznaniowego Balu Zimowego użył słowa na K.
- Bo użył - odparłam. - Tylko że on mi nie powiedział, że się we mnie
zakochał. Powiedział tylko, że mnie kocha.
Na szczęście nie musiałam wyjaśniać tego dokładniej. Tina przeczytała
wystarczająco wiele romansów, żeby idealnie zrozumieć, do czego zmierzam.
- Faceci nie mówią słowa na K, chyba że naprawdę tak myślą, Mia -
powiedziała. - WIEM to. Dave nigdy nie używa tego słowa wobec mnie. - W jej
głosie pojawiła się nuta smutku.
- Tak, wiem - odparłam ze współczuciem. - Ale ja pytam o to: CO miał na
myśli Michael? No bo słyszałam już, jak mówił, że kocha swojego psa. Ale przecież
nie jest w swoim psie ZAKOCHANY.
- Chyba rozumiem, o co ci chodzi - powiedziała Tina, chociaż niezbyt
pewnym tonem. - No więc, co zamierzasz zrobić w tej sprawie?
- Właśnie dlatego do ciebie dzwonię! - powiedziałam. - To znaczy, jak
sądzisz, powinnam go o to spytać?
Tina wydała bolesny okrzyk. Myślałam, że uraziła sobie skręconą kostkę, ale
ona tylko strasznie się przeraziła tego, co jej powiedziałam.
- Oczywiście, że nie możesz tak po prostu zwrócić się z tym do niego i go o to
spytać! - zawołała. - Nie możesz go stawiać pod ścianą. Musisz zagrać subtelniej.
Pamiętaj, to jest Michael, co oczywiście ustawia go znacznie powyżej innych
facetów... Ale to nadal facet.
O tym nie pomyślałam. Najwyraźniej o wielu rzeczach nie myślę. W głowie
mi się nie mieściło, że ja tu sobie marzę o niebieskich migdałach, cała szczęśliwa, że
Michael mnie choćby lubi, gdy przez cały ten czas on się może właśnie zakochuje w
jakiejś innej, bardziej intelektualnie pociągającej albo lepiej fizycznie rozwiniętej
dziewczynie.
- No cóż - westchnęłam. - Może po prostu powinnam powiedzieć coś w
rodzaju: „Lubisz mnie jak przyjaciółkę, czy lubisz mnie jako swoją dziewczynę?”
- Mia... - odezwała się Tina - naprawdę uważam, że nie powinnaś pytać o to
Michaela prosto z mostu. Może się przestraszyć i uciec, jak przerażona gołębica.
Chłopcom się to zdarza, sama wiesz. Oni nie są tacy jak my. Nie lubią mówić o
swoich uczuciach.
To takie smutne, że chcąc dostać jakąś sensowną radę na temat facetów,
muszę dzwonić do kogoś, kto jest tysiące kilometrów stąd. Dzięki Bogu za Tinę
Hakim Baba, tylko tyle mogę powiedzieć.
- Więc co twoim zdaniem powinnam zrobić? - spytałam.
- No cóż, trudno ci będzie zrobić cokolwiek - odparła Tina - dopóki tu nie
wrócisz. Jedyny sposób, żeby się przekonać, co chłopak do ciebie czuje, to popatrzeć
mu w oczy. Przez telefon nic z niego nie wyciągniesz. Chłopcom rozmowy
telefoniczne nie wychodzą.
To racja, czego dowodem jest mój były chłopak Kenny.
- Mam! - dodała Tina takim głosem, jakby wpadła na świetny pomysł. -
Czemu nie zapytasz Lilly?
- Nie wiem - odparłam. - Trochę dziwnie się czuję, wplątując ją w to, co jest
między mną a Michaelem...
Mówiąc prawdę, Lilly i ja jak dotąd nawet nie rozmawiałyśmy o tym, że ja
lubię jej brata, a jej brat lubi mnie. Zawsze myślałam, że ona się za to jakoś na mnie
wścieknie. W końcu jednak okazało się, że Lilly nawet nam w jakiś sposób pomogła
dojść do porozumienia, bo powtórzyła Michaelowi, że to ja wysyłam do niego
anonimowe listy miłosne.
- Po prostu ją spytaj - powiedziała Tina.
- Ale tam jest naprawdę późna pora - odparłam.
- Późna? Na Florydzie jest teraz zaledwie dziewiąta!
- Taa, a o tej właśnie porze dziadkowie Lilly i Michaela kładą się spać. Nie
chcę tam dzwonić i ich budzić. Będą mnie nienawidzili do końca świata.
CO STWORZY NIEZRĘCZNĄ SYTUACJĘ PODCZAS CEREMONII
ŚLUBNEJ. Ale głośno tego nie powiedziałam. Chociaż pewnie mogłam, bo Tina by
mnie zrozumiała.
- Oni się nie przejmą, że ich obudziłaś, Mia - stwierdziła Tina. - Przecież w
końcu dzwonisz z innej strefy czasowej. Zrozumieją to. I pamiętaj, że masz do mnie
oddzwonić po rozmowie z Lilly! Chcę wiedzieć, co powiedziała.
Muszę przyznać, że kiedy wybierałam numer, palce mi się trzęsły. Nie tyle
dlatego, że bałam się, że obudzę starszych państwa Moscovitzów, a oni mnie
znienawidzą do końca życia, ale dlatego, że istniała pewna szansa, że Michael
odbierze telefon. Co powinnam powiedzieć, jeśli on się odezwie? Nie miałam pojęcia.
Wiedziałam na pewno tylko tyle, że nie zamierzam spytać: „Lubisz mnie jak
przyjaciółkę, czy jak swoją dziewczynę?”, bo Tina zakazała mi to mówić.
Lilly odebrała po pierwszym sygnale. Nasza rozmowa przebiegła następująco:
Lilly:
Wow! To ty.
Ja:
Czy nie dzwonię za późno? Nie obudziłam twoich
dziadków, prawda?
Lilly:
No cóż, owszem. W pewnym sensie. Ale dojdą do siebie.
No więc, jak leci?
Ja:
Znaczy, w Genowii? Hm, chyba nieźle.
Lilly:
Och, jasne. Jestem pewna, że nieźle, skoro usługują
ci tam we wszystkim, służba jest na każde twoje zawołanie, a
przez cały czas na głowie nosisz diadem.
Ja:
Diadem jest trochę niewygodny. Słuchaj, powiedz mi całą
prawdę, Lilly. Czy Michael znalazł sobie inną dziewczynę?
Lilly:
Inną dziewczynę? O czym ty mówisz?
Ja:
Wiesz, o co mi chodzi. Jakąś dziewczynę z Florydy,
która umie surfować. Jakąś Kate albo Annę Marie, z jednym
okiem brązowym, a drugim niebieskim. Po prostu mi powiedz,
Lilly. Przysięgam, zniosę prawdę.
Lilly:
Po pierwsze, żeby Michael mógł spotkać inną
dziewczynę, musiałby oderwać się raz na jakiś czas od laptopa
i wyjść z naszego apartamentu, co mu się zdarza, odkąd tu
jesteśmy, tylko przy posiłkach i wtedy, kiedy chce dokupić
jeszcze jakieś części do komputera. Jest tak samo nieopalony
jak zawsze. Po drugie, on nie umawia się z żadną Kate, bo lubi
CIEBIE.
Ja (prawie płacząc z ulgi):
Naprawdę, Lilly? Przysięgasz? Nie
kłamiesz po to, żebym poczuła się lepiej?
Lilly:
Nie, nie kłamię. Chociaż nie wiem, jak długo jego
przywiązanie do ciebie przetrwa, skoro nawet nie pamiętałaś o
jego urodzinach.
Poczułam, że coś mnie chwyta za gardło. Urodziny Michaela! Zapomniałam o
urodzinach Michaela! Zapisałam je sobie w moim nowym terminarzu spotkań, ale to
wszystko, co się tutaj działo...
- O mój Boże, Lilly! - wrzasnęłam. - Na śmierć zapomniałam!
- Tak - odparła. - Zapomniałaś. Ale nie martw się. Jestem pewna, że nie
spodziewał się kartki od ciebie, czy czegoś takiego. W końcu wyjechałaś pełnić
obowiązki księżniczki Genowii. Jak można oczekiwać, że będziesz pamiętała o
czymś tak mało ważnym, jak urodziny twojego chłopaka?
Wydało mi się to strasznie nie fair. Michael i ja chodzimy ze sobą zaledwie od
dwudziestu dwóch dni, a przez dwadzieścia jeden z tych dni byłam naprawdę bardzo
zajęta. To znaczy, dobrze jest Lilly żartować, ale nie zauważyłam, żeby zaprzątało jej
głowę chrzczenie okrętów marynarki wojennej albo prowadzenie krucjaty na rzecz
publicznych płatnych parkometrów. Może nikomu to nigdy nie przyszło na myśl, ale
rola księżniczki to ciężka praca.
- Lilly... - szepnęłam. - Czy mogę z nim pomówić? To znaczy z Michaelem?
- Jasne - odparła. A potem wrzasnęła: - Michael! Telefon!
- Lilly! - krzyknęłam. - Twoi dziadkowie!
- Daj spokój - powiedziała. - Zasłużyli sobie na to za trzaskanie drzwiami o
piątej rano, kiedy idą podnieść z trawnika „Timesa”.
Trwało to dosyć długo, zanim wreszcie usłyszałam jakieś kroki i Michael
powiedział do Lilly: „Dzięki”. A potem wziął słuchawkę i odezwał się nieco
zaciekawionym głosem, bo Lilly nie powiedziała mu, kto dzwoni: „Halo?”
Wystarczyło usłyszeć jego głos, żebym zapomniała, że jest po trzeciej rano i
że czuję się podle i nienawidzę swojego życia. Nagle poczułam się tak, jakby była
druga po południu, a ja bym leżała na jednej z tych plaż, o których zachowanie w
stanie nienaruszonym i niezatrutym przez turystów tak uparcie walczę, a nade mną
świeciłoby ciepłe słońce i ktoś podawałby mi zimną jak lód oranginę na srebrnej tacy.
Sam głos Michaela sprawił, że właśnie tak się poczułam.
- Michael - powiedziałam - to ja.
- Mia... - odparł takim tonem, jakby szczerze się cieszył, że mnie słyszy. I to
chyba nie była moja wyobraźnia. Naprawdę brzmiało to tak, jakby było mu miło, i
wcale nie tak, jakby szykował się do rzucenia mnie dla Kate Bosworth. - Co u ciebie?
- W porządku - powiedziałam. A potem, żeby mieć to jak najszybciej za sobą,
dodałam: - Słuchaj, Michael, w głowie mi się nie mieści, że przegapiłam twoje
urodziny. Wierzyć mi się nie chce, że mogłam tak skrewić. Jestem najobrzydliwszą
osobą, jaka kiedykolwiek chodziła po tej ziemi.
A wtedy Michael zrobił coś cudownego. Roześmiał się... Roześmiał się! Jakby
zapomnienie o jego urodzinach nie było niczym istotnym!
- Och, nie ma sprawy - powiedział. - Wiem, że jesteś bardzo zajęta. A poza
tym jest jeszcze różnica stref czasowych i tak dalej. No więc jak leci? Grandmére
wybaczyła ci numer z parko - metrami, czy nadal cię prześladuje?
O mało się nie rozpłynęłam na środku mojego książęcego łoża, ze słuchawką
przytkniętą do ucha. Trudno mi było uwierzyć, że on jest dla mnie taki miły po tym
moim okropnym postępku. Wcale nie było tak, jakby minęło już dwadzieścia dni.
Było tak, jakbyśmy nadal stali przed moją klatką schodową, kiedy padał śnieg i białe
płatki odznaczały się na ciemnej czuprynie Michaela, a Lars wściekał się pod
drzwiami, bo nie mogliśmy przestać się całować, a on marzł i chciał już wejść do
środka.
W głowie mi się nie mieściło, że mogłam w ogóle pomyśleć, że Michael mógł
zakochać się w jakiejś surferce z Florydy o różnokolorowych oczach. To znaczy
nadal nie byłam do końca pewna, czy on jest we mnie zakochany, czy nie. Ale byłam
całkiem pewna, że mnie LUBI.
I właśnie wtedy, o trzeciej rano, kiedy siedziałam sama w swojej książęcej
sypialni w Genowii, to mi zupełnie wystarczało.
Potem zapytałam go o jego urodziny, a on mi powiedział, że poszli do Red
Lobster, a Lilly dostała alergii na koktajl z krewetek i musieli skrócić obiad i lecieć
na ostry dyżur, bo Lilly spuchła jak Violet w Karolu i fabryce czekolady, i że teraz
musi nosić przy sobie strzykawkę z adrenaliną na wypadek, gdyby kiedykolwiek
jeszcze przez niedopatrzenie zjadła owoce morza. I że rodzice kupili Michaelowi
nowego laptopa z okazji jego przyszłych studiów uniwersyteckich, i że kiedy wróci
do Nowego Jorku, będzie się zastanawiał nad założeniem zespołu muzycznego, bo ma
kłopoty ze znalezieniem sponsorów dla swojego webzina „Crackhead”, odkąd
wygłosił na nim expose na temat Windowsów - że są do bani, a on używa wyłącznie
Linuxa.
Najwyraźniej wielu byłych subskrybentów „Crackhead” boi się gniewu Billa
Gatesa i jego popleczników.
Byłam taka szczęśliwa, słuchając głosu Michaela, że nawet nie zauważyłam,
która to godzina i jak bardzo zaczyna mi się chcieć spać, dopóki on nie powiedział:
- Hej, czy u ciebie nie jest teraz jakaś, zaraz... czwarta rano? Bo do tej pory
zrobiła się już czwarta. Mnie jednak było wszystko jedno, bo byłam taka szczęśliwa,
że mogę z nim porozmawiać.
- Tak - odparłam sennie.
- No to lepiej wskakuj do łóżka - powiedział Michael. - Chyba że możesz
dzisiaj pospać dłużej. Ale założę się, że od rana masz pełen grafik, mam rację?
- Och - odparłam, nadal zagubiona w - tej rapsodii, jaką brzmiał dla mnie głos
Michaela. - Mam tylko ceremonię przecinania wstęgi w szpitalu. I lunch z
Genowiańskim Towarzystwem Historycznym. A potem zwiedzanie genowiańskiego
zoo. I kolację z ministrem kultury i jego żoną.
- O mój Boże - powiedział Michael przerażonym głosem. - Czy ty codziennie
tak musisz?
- Yhm - potwierdziłam, żałując, że nie ma mnie tam razem z nim, żebym
mogła popatrzeć zakochanym wzrokiem w śliczne brązowe oczy, słuchając uroczego,
głębokiego głosu i w ten sposób przekonać się, czy on mnie kocha, skoro to był,
według Tiny, jedyny sposób, żeby się przekonać, jak to jest z chłopakami.
- Mia... - powiedział nieco naglącym tonem. - Lepiej się trochę prześpij. Masz
przed sobą kolejny przeładowany dzień.
- Dobrze - odparłam radośnie.
- Mówię serio, Mia - powtórzył. Czasami potrafi być taki władczy, zupełnie
jak Bestia w Pięknej i Bestii, moim ukochanym filmie wszech czasów. Albo tak mnie
rozstawiać po kątach jak Patrick Swayze rozstawiał Baby w Wirującym seksie. To
bardzo przyjemne. - Odłóż słuchawkę i kładź się do łóżka.
- Ty odłóż pierwszy - powiedziałam.
Niestety, od razu przestał być władczy. Zamiast tego zaczął mówić głosem,
który wcześniej słyszałam u niego tylko raz, a działo się to na schodach przed domem
mojej mamy w wieczór Bezwyznaniowego Balu Zimowego, kiedy się tak długo
całowaliśmy.
Co, prawdę mówiąc, jeszcze bardziej na mnie podziałało niż rozstawianie po
kątach.
- Nie - powiedział. - Ty odłóż pierwsza.
- Nie - odparłam, a nogi mi miękły. - Ty odłóż.
- Nie - powtórzył. - Ty.
- Oboje odkładać mi te słuchawki! - powiedziała Lilly niegrzecznym tonem,
włączając się z drugiej linii. - Muszę zadzwonić do Borysa, zanim zadziała jego
wieczorna tabletka nasenna.
Więc oboje bardzo prędko powiedzieliśmy dobranoc i rozłączyliśmy się. Ale
jestem niemal pewna, że Michael powiedziałby mi, że mnie kocha, gdyby Lilly nie
wisiała na linii.
Dziesięć dni zanim znów go zobaczę. Nie mogę się DOCZEKAĆ!!!!!!!
Piątek, 9 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
13.00 - 15.00
Lunch z Genowiańskim Towarzystwem Historycznym
Grandmére potrafi być okropnie wredna. Poważnie. Wyobraźcie sobie, że
mnie uszczypnęła tylko dlatego, że myślała, że na parę sekund zasnęłam podczas
lunchu! Przysięgam, będę miała siniaka. Dobrze, że nie mam czasu chodzić na plażę,
bo gdybym się opalała i ktoś zobaczyłby ślad, jaki mi zostawiła, pewnie zadzwoniłby
do Genowiańskiego Towarzystwa Opieki nad Dziećmi, czy czegoś takiego.
W dodatku wcale nie spałam. Tylko dałam oczom przez moment odpocząć.
Grandmére mówi, że to bezmyślność ze strony TEGO CHŁOPAKA, żeby
mnie przetrzymywać do tak późnej pory, szepcząc mi do ucha słodkości. Mówi, że
książę René nigdy by nie potraktował żadnej swojej dziewczyny tak beztrosko.
Poinformowałam ją bardzo stanowczo, że w gruncie rzeczy Michael KAZAŁ
mi iść spać, bo bardzo o mnie dba, i że to JA przedłużałam rozmowę. I że wcale nie
szeptaliśmy sobie do uszu słodkości, tylko prowadziliśmy poważną dyskusję na temat
sztuki i literatury oraz monopolu Billa Gatesa w przemyśle sofware'owym.
Na co Grandmére odparła:
- Pfuit!
Ale widać, że jest totalnie zazdrosna, bo sama chciałaby mieć chłopaka, który
jest taki mądry i myślący jak mój. Ale to się nigdy nie zdarzy, bo Grandmére jest za
wredna, pomijając już to, co sobie robi z brwiami. Chłopcy lubią dziewczyny, które
mają prawdziwe brwi, a nie namalowane.
Dziewięć dni, zanim znajdę się w ramionach ukochanego.
Sobota, 10 stycznia,
książęca sypialnia w Genowii
Jestem taka podekscytowana! Tina, nie mogąc dołączyć do swojej rodziny na
stoku narciarskim, cały dzień spędziła w kafejce internetowej w Aspen, sprawdzając
horoskopy wszystkich swoich przyjaciół. Wczoraj mi przefaksowała horoskopy dla
mnie i dla Michaela! Wklejam je tutaj do mojego terminarza spotkań, żeby ich nie
zgubić. Tak się zgadzają z prawdą, że aż mi ciarki chodzą po plecach.
Michael - data urodzenia: 5 stycznia
Koziorożec to przywódca wszystkich znaków ziemskich. Oto
siła stabilizacji, jeden z najpracowitszych znaków Zodiaku.
Koziorożec jest obdarzony wielką zdolnością koncentracji, ale
nie w sensie egoistycznym. Osoby spod tego znaku znajdują o
wiele więcej pewności siebie w tym, co robią, niż w tym, jakie
są. Koziorożec potrafi bardzo wiele osiągnąć! Jednak
pozbawiony jest równowagi w działaniu. Może stać się zbyt
surowy i za bardzo się skupić na osiągnięciach. Wtedy zapomina
o małych radościach, jakie niesie życie. Kiedy Koziorożec
wreszcie się zrelaksuje i zacznie cieszyć życiem, wychodzą na
jaw jego przeurocze skrywane cechy. Nikt nie jest obdarzony
przyjemniejszym poczuciem humoru niż Koziorożec. Och, żeby
tylko pozwolił nam się pławić w cieple swojego uśmiechu!
Mia - data urodzenia: 1 maja
Pozostający pod władzą pełnej miłości Wenus Byk odznacza
się wielką emocjonalną głębią. Przyjaciele i ukochani mogą
polegać na jego cieple i uczuciowej dostępności. Byk
reprezentuje stałość, lojalność i cierpliwość. Skupiony na
sprawach ziemskich, może stać się zbyt sztywny i bać się
ponosić konieczne w życiu ryzyko. Czasami Bykowi zdarza się
utknąć po uszy w kłopotach. Może nie chcieć spróbować
wykorzystać całego swojego potencjału i stawić czoło wyzwaniu.
Czy jest uparty? Bardzo! Byk umie zawsze postawić na swoim.
Energia jin tego znaku staje się czasem zbyt silna, a wtedy
Byk potrafi być bardzo, bardzo bierny. Jednak nie można
wymarzyć sobie lepszego kochanka czy bardziej lojalnego
przyjaciela.
Michael + Mia
Te dwa pełne odwagi, ambitne ziemskie znaki wydają się
dla siebie stworzone. Oboje cenią sobie karierę i łączy ich
głębokie umiłowanie piękna i rzeczy trwałych, klasycznie
solidnych. Ironia, jaką obdarzony jest Koziorożec, potrafi
oczarować Byka, natomiast niezwykła zmysłowość Byka odrywa
Koziorożca od jego obsesji na tle kariery. Lubią ze sobą
rozmawiać i świetnie się dogadują. Zwierzają się sobie, a
jedno jest w stanie obiecać, że nigdy drugiego nie zrani, ani
nie zawiedzie. Mogą stworzyć idealną parę.
Widzicie? Jesteśmy dla siebie stworzeni! Ale niezwykła zmysłowość? U
MNIE? Hm, nie wydaje mi się.
A jednak... jestem taka szczęśliwa! Cudownie! Lepiej niż idealnie już być nie
może!
Niedziela, 11 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
9.00 - 10.00
Msza w genowiańskiej kaplicy pałacowej
O mój Boże, jestem dziewczyną Michaela zaledwie od dwudziestu czterech
dni, a już jestem w tym do niczego. To znaczy w byciu jego dziewczyną. Nie umiem
się nawet zdecydować, co mu dać na urodziny. Jest miłością mojego życia, powodem,
dla którego chodzę po tej ziemi. Można by oczekiwać, że będę wiedziała, co facetowi
podarować.
Ale nie. Nie mam zielonego pojęcia.
Tina mówi, że jedyną rzeczą, którą możesz dać chłopakowi, z którym
oficjalnie nie chodziłaś jeszcze przez cały miesiąc, jest sweter. I mówi, że to już i tak
naciąganie struny, skoro Michael i ja nawet nie byliśmy jeszcze razem na oficjalnej
randce - więc, technicznie rzecz biorąc, jak można powiedzieć, że ze sobą chodzimy?
No ale SWETER? To takie nieromantyczne. Taki prezent dałabym swojemu
tacie - gdyby rozpaczliwie nie potrzebował poradników na temat radzenia sobie ze
złością, bo właśnie to sprezentowałam mu pod choinkę. Z całą pewnością kupiłabym
sweter dla swojego ojczyma.
Ale dla CHŁOPAKA?
Trochę się zdziwiłam, że Tina mogła zasugerować coś tak banalnego, jako że
na ogół w naszej małej grupce pełni rolę specjalisty od spraw romansowych. Ale Tina
twierdzi, że zasady rządzące wyborem prezentów dla chłopców są w gruncie rzeczy
bardzo surowe. Mama jej te zasady wyłożyła. Mama Tiny była kiedyś modelką,
obracała się w bogatym międzynarodowym towarzystwie i umawiała się z pewnym
sułtanem, więc chyba wie, co mówi. Zasady dotyczące prezentów dla facetów,
według pani Hakim Baba, wyglądają następująco:
Czas chodzenia ze sobą Odpowiedni
prezent
1 - 4 miesiące sweter
5 - 8 miesięcy woda
kolońska
9 - 12 miesięcy zapalniczka
1 rok i dłużej zegarek
Ale to i tak lepiej wygląda niż lista prezentów odpowiednich dla chłopaka,
którą Grandmére przedstawiła mi wczoraj, kiedy wspomniałam jej o moim
straszliwym faux pas, czyli zapomnieniu o urodzinach Michaela. Oto jej lista:
Czas chodzenia ze sobą Odpowiedni
prezent
1 - 4 miesiące słodycze
5 - 8 miesięcy
książka
9 - 12 miesięcy
lniana chusteczka
do nosa
1 rok i dłużej rękawiczki
Chusteczki do nosa? Kto jeszcze daje komuś w prezencie chusteczki do nosa?
Chusteczki do nosa są kompletnie niehigieniczne.
A słodycze? Dla FACETA???
Ale Grandmére twierdzi, że w przypadku dziewczyn i chłopaków obowiązują
te same reguły. Michaelowi też nie wolno podarować mi na urodziny niczego poza
słodyczami albo ewentualnie kwiatami!
W sumie myślę, że wolę już listę pani Hakim Baba.
A jednak cała ta kwestia z dawaniem prezentów jest okropnie trudna! Każdy
mówi ci coś innego. Na przykład, wczoraj wieczorem zadzwoniłam do mamy i
spytałam ją, co powinnam dać Michaelowi, a mama powiedziała, że srebrne jedwabne
bokserki.
Ale ja przecież nie mogę dać Michaelowi BIELIZNY!!!!!!! Wolałabym, żeby
mama się pospieszyła i wreszcie urodziła to dziecko, bo wtedy przestanie
zachowywać się tak dziwnie. W obecnym stanie braku równowagi hormonalnej do
niczego mi się nie przydaje.
Z czystej desperacji zadzwoniłam do taty i spytałam, co powinnam dać
Michaelowi, a tata stwierdził, że pióro wieczne, żeby Michael mógł do mnie pisywać,
kiedy będę w Genowii, bo wtedy nie będę do niego przez cały czas wydzwaniała i
rujnowała skarbu państwa Genowii.
I co jeszcze, tato? Jakby w dzisiejszych czasach ktoś jeszcze pisał piórem
wiecznym.
W dodatku w Genowii będę spędzać wyłącznie Boże Narodzenie i letnie
wakacje, zgodnie z umową, którą spisaliśmy we wrześniu.
Pióro wieczne. Akurat. Czy jestem jedyną osobą w tej rodzinie, która ma w
sobie odrobinę romantyzmu?
Ups, muszę przestać pisać. Ojciec Christoff patrzy w moją stronę. Ale to jego
własna wina. Nie pisałabym pamiętnika podczas mszy, gdyby jego kazania były choć
trochę inspirujące. Albo przynajmniej wygłaszane po angielsku.
12.00 - 14.00
Lunch z dyrektorem
Książęcej Genowiańskiej Opery
i czołową mezzosopranistką
Myślałam, że to JA wybrzydzam przy jedzeniu, ale okazuje się, że
mezzosopranistki są o wiele bardziej wybredne niż księżniczki.
Mimo zaaplikowania pasty do zębów wczoraj przed pójściem do łóżka mój
pryszcz urósł do niebotycznych rozmiarów.
15.00 - 17.00
Spotkanie z Genowiańskim Stowarzyszeniem
Właścicieli Nieruchomości
Można by pomyśleć, że przynajmniej Stowarzyszenie Właścicieli
Nieruchomości będzie po mojej stronie w kwestii parko - metrów. Przecież w końcu
to przed ICH domami ciągle parkują turyści. Wydawałoby się, że będą chcieli
uzyskać nieco więcej funduszy na naprawy chodników. Ale NIEEE.
Przysięgam, nie wiem, jak tata znosi to na co dzień. Naprawdę nie mam
pojęcia.
17.00 - 22.00
Oficjalna kolacja z ambasadorem Genowii w Chile i jego żoną
Wielka afera związana z tym, że René „pożyczył sobie” kabriolet porsche
ambasadora - i żonę ambasadora - i skoczył po deserze do Monte Carlo. Parę
uciekinierów znaleziono wreszcie przy grze w tenisa na pałacowych kortach.
Niestety, to był tenis rozbierany.
Za osiem dni znów go zobaczę. O radości! O szczęście!
Poniedziałek, 12 stycznia, 1.00 w nocy,
książęca sypialnia w Genowii
Właśnie skończyłam rozmowę z Michaelem. MUSIAŁAM do niego
zadzwonić. Właściwie nie miałam wyboru. Musiałam się dowiedzieć, co chce dostać
na urodziny. Wiem, że to oszustwo - PYTAĆ kogoś, co chce dostać - ale naprawdę
nie mam pojęcia, co mu kupić. Oczywiście, gdybym była taką Kate Bosworth, na
pewno już dawno znalazłabym idealny prezent, na przykład czarującą bransoletkę
przyjaźni, którą sama uplotłabym z wodorostów, czy coś takiego.
Ale nie jestem Kate Bosworth. Nawet nie wiem, jak się plecie bransoletki. O
MÓJ BOŻE, JA NAWET NIE WIEM, JAK SIĘ PLECIE BRANSOLETKI Z
WODOROSTÓW!!!!!!!!!!!
MUSZĘ znaleźć dla niego coś NAPRAWDĘ odpowiedniego, skoro już
zapomniałam - o jego urodzinach. No i dochodzi jeszcze to, że wylądował z
księżniczką, dziwolągiem i beztalenciem, zamiast chodzić z jakąś atrakcyjną
dziewczyną w typie Kate Bosworth, która potrafiłaby surfować i pleść bransoletki, i
osiągnęłaby samorealizację, a poza tym nigdy by nie dostawała pryszczy i tak dalej.
Muszę dać mu coś tak wspaniałego, że zapomni, że jestem tylko niepotrafiącą
surfować, obgryzającą paznokcie pierwszoklasistką, której przytrafiło się urodzić w
książęcej rodzinie.
Oczywiście Michael mówi, że nie chce nic dostawać, że tylko mnie potrzebuje
(gdybym mogła w to uwierzyć!!!!!!!!!), i że zobaczy mnie za osiem dni, i że to jest
najpiękniejszy prezent, jaki mógłby od kogokolwiek dostać.
To chyba wskazuje, że istotnie może być we mnie zakochany, a nie kochać
mnie jak jakiegoś przyjaciela. Będę, rzecz jasna, musiała naradzić się z Tiną i
przekonać się, co ona na to powie, ale osobiście stwierdzam, że w tym przypadku
wskazówka pokazała na TAK!
Oczywiście, on tylko tak mówi. To znaczy o tym, że nie chce żadnego
prezentu na urodziny. Muszę mu COS kupić. Coś naprawdę fajnego. Tylko co?
W każdym razie naprawdę miałam powód, żeby do niego zadzwonić. Nie
zrobiłam tego tylko dlatego, że chciałam usłyszeć jego głos. Jeszcze tak mnie nie
pogięło.
No dobra, może i pogięło. Co na to poradzę? Kocham się przecież w Michaelu
chyba od zawsze. Uwielbiam sposób, w jaki wymawia moje imię. Uwielbiam, jak się
śmieje. Uwielbiam, kiedy mnie pyta o zdanie, jakby naprawdę go obchodziło, co
myślę (Bóg jeden wie, że nikt z mojego otoczenia tak mnie nie traktu - ' je. No bo
niech tylko poddam jakiś pomysł - na przykład, że można by oszczędzić wodę,
wyłączając w nocy fontannę przed pałacem, kiedy i tak nikogo nie ma w pobliżu - a
wszyscy zaczynają się zachowywać, jakby jedna ze zbroi z Wielkiej Sieni zaczęła
gadać).
No cóż, nie wszyscy, bo mój tata jest inny. Ale ja go tutaj w Genowii widuję
jeszcze rzadziej niż w domu, bo jest zajęty posiedzeniami parlamentu, prowadzeniem
swojego jachtu w różnych regatach i włóczeniem się po okolicy z Miss Republiki
Czech.
Nieważne. Lubię rozmawiać z Michaelem. Czy to źle? W końcu on JEST
moim chłopakiem.
Gdybym tylko była go bardziej warta! To znaczy, biorąc pod uwagę, że nie
pamiętałam o jego urodzinach, że nie jestem w stanie wymyślić, co mu kupić, i że tak
naprawdę w niczym nie jestem dobra, i wszystko, co on sobą reprezentuje, to cud
boski, że w ogóle się mną zainteresował!
Właśnie mówiliśmy sobie bardzo miłe do widzenia po absolutnie uroczej
rozmowie na temat Genowiańskiego Stowarzyszenia Hodowców Oliwek i zespołu,
który Michael próbuje założyć (on jest taki utalentowany!), i czy „Frontalna
Lobotomia” będzie zniechęcającą nazwą dla zespołu, i właśnie zbierałam się na
odwagę, żeby mu powiedzieć: „tęsknię za tobą” albo „kocham cię”, zostawiając mu w
ten sposób wolną drogę, żeby mógł odpowiedzieć czymś podobnym i w ten sposób
raz na zawsze rozwiązać dylemat: czy on mnie kocha jak przyjaciela, czy jest we
mnie zakochany, kiedy usłyszałam w tle głos Lilly, która domagała się rozmowy ze
mną.
- Odwal się - powiedział Michael, ale Lilly nadal wrzeszczała:
- Ja muszę z nią pomówić, właśnie sobie przypomniałam, że muszę ją o coś
zapytać!
Wtedy Michael powiedział:
- Ale nie mów jej O TYM.
A mnie serce zadrżało, bo pomyślałam, że Lilly nagle sofcie przypomniała, że
mimo wszystko Michael spotyka się za moimi plecami z jakąś dziewczyną o imieniu
Annę Marie. Zanim zdążyłam powiedzieć chociaż słowo, Lilly wyrwała mu
słuchawkę (usłyszałam, że Michael jęknął, chyba z bólu, widocznie musiała go
kopnąć czy coś) i natychmiast zaczęła:
- O mój Boże, zapomniałam cię spytać. Widziałaś to?
- Lilly... - rzekłam z wyrzutem, bo nawet z odległości kilkunastu tysięcy
kilometrów mogłam poczuć, jak Michaela zabolało. Lilly mocno kopie! Wiem, bo w
ciągu dziesięciu lat przyjaźni oberwało mi się od niej parę kopniaków. - Rozumiem,
że przywykłaś mieć mnie tylko dla siebie, ale będziesz musiała nauczyć się mną
dzielić ze swoim bratem. I nawet jeśli to oznacza, że będziemy musiały wyznaczyć
naszej przyjaźni pewne granice, wydaje mi się, że trzeba je będzie ustalić. Nie wolno
ci tak wyskakiwać spod ziemi i wyrywać Michaelowi słuchawki z ręki, kiedy może
mieć mi coś bardzo ważnego do po...
- Przestań wreszcie gadać o tym moim świętym bracie. WIDZIAŁAŚ TO?
- Co miałam widzieć? O czym ty mówisz? - Pomyślałam sobie, że może znów
ktoś usiłował wskoczyć na wybieg niedźwiedzia polarnego w zoo w Central Parku.
- Och, tylko o filmie - odparła Lilly. - Opartym na twojej biografii. Tym, który
dali w telewizji wczoraj wieczorem. A może nie słyszałaś, że historia twojego życia
leciała jako film tygodnia?
Nie zdziwiłam się zbytnio, słysząc te słowa. Już mnie ostrzegano, że powstaje
film oparty na mojej biografii. Ale biuro prasowe pałacu zapewniało mnie, że film nie
zostanie wyemitowany przed festiwalami, które odbywają się w lutym. Chyba
zrobiono nas w konia.
Nieważne. Już i tak w obiegu są cztery moje nieautoryzowane biografie. Jedna
trafiła nawet na moment na listę bestsellerów. Przeczytałam ją. Nie była wcale dobra.
Ale może to tylko dlatego, że wiedziałam, czym to się wszystko skończyło.
- No i? - spytałam. Byłam trochę wściekła na Lilly. No bo jak to, odepchnęła
Michaela od telefonu, żeby mi opowiadać o jakimś durnym filmidle?
- O filmie mówię - ciągnęła. - O twoim życiu. Przedstawiono cię jako osobę
nieśmiałą i niezręczną.
- JESTEM nieśmiała i niezręczna - przypomniałam jej.
- Pokazali twoją babkę jako uosobienie troski i osobę pełną współczucia dla
twojego trudnego losu - dodała Lilly. - Wyjątkowo bezczelne zniekształcanie faktów.
Wszędzie tego pełno od czasu, kiedy w Zakochanym Szekspirze usiłowano
przedstawić Barda jako seksownego chłopaka z sześciopakiem piwa i pełnym
uzębieniem.
- To okropne - powiedziałam. - A czy teraz mogę dokończyć rozmowę z
Michaelem? Bardzo proszę.
- Nawet nie zapytałaś, jak przedstawili mnie - rzuciła Lilly oskarżycielskim
tonem. - Twoją najlepszą przyjaciółkę.
- No więc, jak cię przedstawili, Lilly? - spytałam, patrząc na wielki ozdobny
zegar na szczycie marmurowego gzymsu nad kominkiem. - I pośpiesz się, proszę, bo
dokładnie za siedem godzin mam śniadanie, a potem przejażdżkę konną z
Genowiańskim Towarzystwem Hippicznym.
- Pokazali mnie jako osobę, która bynajmniej cię nie wspierała w trudach
związanych z podjęciem książęcej roli! - Lilly prawie wrzeszczała w słuchawkę. -
Wymyślili, że zaraz po tym, jak sobie głupio obcięłaś włosy, zaczęłam ci dokuczać,
że jesteś płytka i starasz się nadążyć za modą!
- Taa - mruknęłam, czekając, aż dotrze do sedna swojej tyrady. Bo
rzeczywiście, Lilly nie wspierała mnie zanadto ani w kwestii uczesania, ani w kwestii
książęcej roli.
Ale okazało się, że ona już dotarła do sedna swojej tyrady.
- Ja cię nigdy nie wspierałam w obowiązkach księżniczki?! - wrzeszczała do
słuchawki, zmuszając mnie, żebym odsunęła ją od głowy w celu uchronienia bębenka
przed uszkodzeniem. - Przez cały ten czas byłam pierwszą i jedyną osobą, która cię
wspierała!
To była taka oczywista nieprawda, że w pierwszej chwili pomyślałam, że Lilly
sobie żartuje, i zaczęłam się śmiać. Ale kiedy przyjęła mój wybuch śmiechu
lodowatym milczeniem, zdałam sobie sprawę, że ona mówiła całkiem poważnie.
Najwyraźniej Lilly jest obdarzona jedną z tych wybiórczych pamięci, które pozwalają
człowiekowi pamiętać wszystkie dobre uczynki, ale żadnych złych. Trochę tak jak
politycy.
Bo przecież, gdyby było prawdą, że tak dzielnie mnie wspierała, nigdy nie
zaprzyjaźniłabym się z Tiną Hakim Baba, z którą zaczęłam siadać podczas lunchu w
październiku tylko dlatego, że Lilly przestała się do mnie odzywać ze względu na ten
cały numer z książęcym pochodzeniem.
- Mam nadzieję - warknęła Lilly - że śmiejesz się na samą myśl, że ktoś wpadł
na pomysł, że mogłabym kiedykolwiek nie być wobec ciebie w pełni lojalną
przyjaciółką, Mia. Wiem, że zdarzały się lepsze i gorsze chwile, ale jeśli
kiedykolwiek byłam wobec ciebie twarda, to tylko wtedy, kiedy miałam wrażenie, że
sama nie jesteś wobec siebie uczciwa.
- Hm - mruknęłam. - W porządku.
- Mam zamiar napisać list - ciągnęła Lilly - do studia, które wyprodukowało
tego kłamliwego gniotą, i zażądać pisemnych przeprosin za nieodpowiedzialny
wydźwięk scenariusza. A jeśli mi nie odpiszą i nie opublikują tego listu na całej
stronie w „Variety”, wytoczę im proces. Nic mnie nie obchodzi, że sprawa pewnie się
oprze o Sąd Najwyższy. Te typki z Hollywood uważają, że mogą filmować wszystko,
co im przyjdzie do łbów, a publiczność i tak im będzie jadła z ręki. No cóż, może w
przypadku klasy robotniczej to jest prawda, ale JA zamierzam walczyć o uczciwe
przedstawianie prawdziwych ludzi i wydarzeń. Człowiek MNIE nie powstrzyma!
Spytałam, jaki człowiek, bo wydawało mi się, że miała na myśli reżysera czy
kogoś takiego, ale ona zaczęła tylko wrzeszczeć: „No, człowiek! Człowiek!”, jakbym
była niedorozwinięta umysłowo.
A wtedy Michael dorwał się znów do telefonu i wyjaśnił mi, że „człowiek” to
figura stylistyczna, aluzja odnosząca się do władzy, i że w podobny sposób jak
freudyści za wszystko obarczają winą „matkę”, muzycy bluesowi w całej historii tego
gatunku muzycznego przypisywali swoje cierpienia „człowiekowi”. Zgodnie z
tradycją, poinformował mnie, „człowiek” to zwykle mężczyzna białej rasy,
odnoszący sukcesy finansowe, w średnim wieku i cieszący się pozycją dającą mu
znaczną władzę nad innymi ludźmi.
Zastanawialiśmy się nad nazwaniem zespołu Michaela „Człowiek”, ale w
końcu zrezygnowaliśmy ze względu na lekko mizoginistyczny wydźwięk takiej
nazwy.
Dopiero za siedem dni znów znajdę się w ramionach Michaela. Och, gdybyż
te godziny mogły przefrunąć prędko jak gołębica o chyżych skrzydłach!
Właśnie zdałam sobie z tego sprawę - „człowiek” Michaela brzmi zupełnie jak
opis mojego taty! Chociaż wątpię, żeby ci wszyscy muzycy bluesowi mówili o
księciu Genowii. O ile się orientuję, tata nawet nie był nigdy w Memphis.
Poniedziałek, 12 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
20.00 - 24.00
Filharmonia Księstwa Genowii
Ile razy zaczyna mi się wydawać, że rzeczy zaczną się toczyć zgodnie z moimi
oczekiwaniami, zawsze zdarza się coś, co te oczekiwania rujnuje.
I zwykle macza w tym palce Grandmére.
Chyba musiała się zorientować, że przez całą noc gadałam z Michaelem, bo
dziś znów byłam strasznie niewyspana. No więc dziś rano, między moją przejażdżką
konną z Towarzystwem Hippicznym a spotkaniem ze Stowarzyszeniem Rozwoju
Przestrzennego Wybrzeża Genowii, Grandmére kazała mi usiąść i palnęła mi kazanie.
Tym razem nie chodziło jej o odpowiednie prezenty urodzinowe dla chłopaka.
Zamiast tego mówiła o Właściwych Wyborach.
- Wszystko pięknie, Amelio - powiedziała. - Nie mam nic przeciwko temu,
żebyś lubiła TEGO CHŁOPAKA.
- No, mam nadzieję! - zawołałam ze świętym oburzeniem. - Zwłaszcza że
nigdy go nie spotkałaś! Co ty w ogóle wiesz o Michaelu? Nic!
Grandmére tylko rzuciła mi złe spojrzenie.
- Niemniej - ciągnęła - wydaje mi się, że niedobrze robisz, pozwalając, by
uczucie do tego Michaela zaślepiło cię na tyle, że nie dostrzegasz innych, bardziej
odpowiednich kandydatów na księcia małżonka, takich jak...
Przerwałam Grandmére, by jej powiedzieć, że jeśli wymieni imię księcia
Williama, rzucę się do wody z mostu Dziewic.
Grandmére odparła, żebym nie ośmieszała się bardziej niż zwykle i że i tak
nigdy nie mogłabym wyjść za mąż za księcia Williama, bo on należy do Kościoła
anglikańskiego. Istnieją jednak inni, nieskończenie bardziej odpowiedni kandydaci do
romantycznych uczuć księżniczki z panującego rodu Renaldich niż taki Michael.
Dodała, że byłoby jej szalenie przykro, gdybym przegapiła możliwość poznania tych
innych młodych ludzi tylko dlatego, że wydaje mi się, że jestem zakochana w
Michaelu. Zapewniła mnie, że gdyby odwrócić okoliczności i gdyby to Michael był
dziedzicem korony i znacznej fortuny, bardzo wątpi, czy byłby mi tak wierny, jak ja
jestem wierna jemu.
Bardzo ostro sprzeciwiłam się takiej ocenie charakteru Michaela.
Poinformowałam Grandmére, że gdyby kiedykolwiek zadała sobie tyle trudu, żeby go
poznać, zdałaby sobie sprawę, że w każdym aspekcie swojego życia, od pełnienia roli
redaktora naczelnego nieco teraz podupadłego webzinu „Crackhead” do pełnienia
funkcji skarbnika Klubu Komputerowego - wykazywał się nieposzlakowaną
uczciwością i lojalnością. Wyjaśniłam jej również, z największą cierpliwością, na
jaką mogłam się zdobyć, że boli mnie, kiedy słyszę, jak mówi coś złego o człowieku,
któremu oddałam swoje serce.
- Właśnie w tym problem - powiedziała Grandmére, przewracając tymi
swoimi przerażającymi oczami. - Jesteś zdecydowanie za młoda, żeby komukolwiek
oddawać serce. Myślę, że to bardzo niemądre, byś w wieku czternastu lat
decydowała, z kim chcesz spędzić resztę życia. Chyba że chodziłoby o kogoś
naprawdę, ale to naprawdę wyjątkowego. Kogoś, kogo i ja, i twój tata dobrze znamy.
BARDZO, bardzo dobrze. Kogoś, kto, choćby WYDAWAŁ się jeszcze nieco
niedojrzały, prawdopodobnie potrzebowałby jedynie, aby odpowiednia kobieta
pomogła mu się ustatkować. Dziewczęta dojrzewają znacznie szybciej niż młodzi
mężczyźni, Amelio...
Przerwałam Grandmére, żeby ją poinformować, że za cztery miesiące skończę
piętnaście lat, a poza tym Julia miała czternaście lat, kiedy wyszła za mąż za Romea.
Na co Grandmére odparła:
- I bardzo pięknie się ten związek zakończył, nie ma co!
Najwyraźniej w świecie Grandmére nigdy nie była zakochana. Co więcej, w
ogóle nie potrafi docenić uroku tej romantycznej tragedii.
- W każdym razie - dodała Grandmére - jeśli masz zamiar utrzymać przy sobie
TEGO CHŁOPAKA, fatalnie zabierasz się do rzeczy.
Pomyślałam sobie, że to naprawdę strasznie dołujące, żeby Grandmére
sugerowała mi, że mając prawdziwego chłopaka od zaledwie dwudziestu pięciu dni,
w ciągu których rozmawiałam z nim przez telefon dokładnie trzy razy, już znalazłam
się w niebezpieczeństwie jego utraty na rzecz jakiejś dziewczyny o różnokolorowych
oczach. Powiedziałam jej to.
- No cóż, Amelio, przykro mi - odparła Grandmére. - Ale jeśli naprawdę
chcesz utrzymać przy sobie tego młodego mężczyznę, to nie mogę powiedzieć, żebyś
zabierała się do tego jak należy.
Przysięgam, że nie wiem, co mnie w tym momencie opętało. Ale chyba
właśnie w tamtej chwili całe napięcie, które we mnie narastało - sprawa z
parkometrami, tęsknota za Michaelem i mamą, i Grubym Louie, problem z tym, co
mam mówić do księcia Williama, mój pryszcz - wszystko to się przelało i usłyszałam,
jak wyrzucam z siebie:
- Oczywiście, że chcę go przy sobie utrzymać! Ale jak ja mam to osiągnąć,
skoro jestem pozbawioną poczucia samorealizacji, talentów, biustu, w niczym
niepodobną do Kate Bosworth księżniczką - DZIWOLĄGIEM???
Grandmére zrobiła taką minę, jakby zaskoczył ją mój wybuch. Wydawało się,
że nie wie, do której sprawy odnieść się najpierw - mojego braku uzdolnień czy braku
biustu. Wreszcie zdecydowała się powiedzieć:
- Mogłabyś zacząć od tego, że nie będziesz wisiała na telefonie, gadając z nim
do wczesnych godzin rannych. Nie zostawiasz mu cienia wątpliwości co do twojego
zaangażowania.
- Oczywiście, że nie - odparłam zdumiona. - Dlaczego miałabym to robić?
Przecież ja go kocham!
- Ale nie musisz mu o tym mówić! - Grandmére wyglądała, jakby miała
ochotę cisnąć we mnie kieliszkiem swojego przedpołudniowego sidecara. - Czy ty
jesteś kompletną idiotką? NIGDY nie pozwalaj mężczyźnie być pewnym twoich
uczuć! Początkowo szło ci tak dobrze, kiedy zapomniałaś o jego urodzinach. Ale
teraz wszystko psujesz, bez przerwy do niego wydzwaniając. Jeśli TEN CHŁOPAK
zorientuje się, co do niego naprawdę czujesz, przestanie o ciebie zabiegać.
- Ale Grandmére... - Byłam nieco zagubiona. - Przecież wyszłaś za mąż za
dziadka. Na pewno musiał się zorientować, że go kochasz, skoro zgodziłaś się wyjść
za niego.
- Za Grandpere, Mia, bardzo cię proszę, nie za „dziadka”. Wy Amerykanie
upieracie się przy takich wulgarnych określeniach... - Pociągnęła nosem i zrobiła
urażoną minę. - Twój Grandpere z całą pewnością nie „orientował się”, jakie uczucia
żywię do niego. Zadbałam o to, by żył w przekonaniu, że wyszłam za niego dla
pieniędzy i tytułu. A chyba nie muszę ci przypominać, że spędziliśmy potem ze sobą
czterdzieści lat w niezmąconym szczęściu. I to bez osobnych sypialni - dodała nieco
złośliwym tonem - w przeciwieństwie do kilku innych królewskich par, które
mogłabym wymienić.
- Zaczekaj chwilę... - Gapiłam się na nią oszołomiona. - Przez czterdzieści lat
spałaś w jednym łóżku z Grandpere, ale ani razu nie powiedziałaś mu, że go kochasz?
Grandmére dopiła resztkę sidecara i czułym gestem pogłaskała Rommla po
łebku. Od czasu powrotu do Genowii i zdiagnozowania u Rommla obsesyjno -
kompulsywnego zaburzenia osobowości jego futerko zaczęło odrastać po
zastosowaniu tego plastikowego kołnierza. Cały pokrył się delikatnym puchem,
podobnym do puchu na maleńkim kurczątku. Ale wcale nie wyglądał dzięki temu
mniej obrzydliwie.
- Dokładnie to - powiedziała Grandmére - właśnie usiłuję ci wyjaśnić.
Sprawiłam, że Grandpere chodził koło mnie na paluszkach, i w dodatku cały czas go
to uszczęśliwiało. Jeśli chcesz utrzymać przy sobie tego Michaela, sugeruję, żebyś
postępowała tak samo. Przestań wydzwaniać do niego co noc. Przestań trzymać się z
dala od innych chłopców. Przestań obsesyjnie rozmyślać, co mu dać na urodziny. To
ON powinien obsesyjnie rozmyślać, co ma ci kupić, żebyś była nim wciąż
zainteresowana, a nie odwrotnie.
- Ale moje urodziny są dopiero w maju! - Nie chciałam jej mówić, że już
wymyśliłam, co dać Michaelowi. Nie chciałam mówić, bo w zasadzie ukradłam to z
magazynu genowiańskiego muzeum pałacowego.
Cóż, nikt inny tego nie używał, więc nie wiem, czemu nie miałabym sobie
tego zabrać. W końcu jestem księżniczką Genowii i wszystko w tym muzeum jest
moje. A przynajmniej należy do rodziny książęcej.
- A kto powiedział, że mężczyzna ma kupować kobiecie prezenty wyłącznie z
okazji urodzin? - Grandmére patrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby poważnie
wątpiła, czy należę do gatunku homo sapiens. Uniosła nadgarstek. Otaczała go
bransoletka, którą bardzo lubi nosić, z diamentami dużymi jak jednocentowe monety
euro. - Dostałam to od Grandpere piątego marca, jakieś czterdzieści lat temu. Piąty
marca to nie data moich urodzin ani żadne inne święto. Grandpere dał mi ją tego dnia
wyłącznie dlatego, że uznał, że ta bransoletka jest, podobnie jak ja, wyjątkowa. -
Znów położyła dłoń na łebku Rommla. - I w taki właśnie sposób, Amelio, mężczyzna
powinien traktować ukochaną kobietę.
Biedny Grandpere, pomyślałam. Nie miał zielonego pojęcia, co sobie bierze
na głowę, kiedy zainteresował się Grandmére, i która w młodości była niezłą laską,
zanim wytatuowała sobie kreski wokół oczu i zaczęła golić brwi. Jestem pewna, że
dziadzio raz na nią spojrzał poprzez salę balową, kiedy on był młodym, czarującym
następcą tronu, a ona bystrą młodą debiutantką, i zamarł jak grafficiarz złapany w
krąg świateł policyjnego radiowozu, ani przez chwilę nie podejrzewając, jaki los go
czeka...
Lata subtelnych gierek i mieszania sidecara w shakerze.
- Nie sądzę, żebym umiała tak postępować, Grandmére - powiedziałam. - To
znaczy nie chcę, żeby Michael dawał mi diamenty. Chciałabym tylko, żeby mnie
zaprosił na swój bal maturalny.
- Nie zrobi tego - odparła - jeśli nie będzie podejrzewał, że możesz spotykać
się z innymi chłopakami.
- Ależ Grandmére! - Byłam oburzona. - Przecież ja z nikim innym nie
poszłabym na bał maturalny, tylko z Michaelem!
Nie sądziłam, by była jakaś szansa, że kto inny mnie zaprosi, ale czułam, że to
nie ma tu nic do rzeczy.
- Ale nie musisz mu tego mówić, Amelio - oświadczyła Grandmére surowym
tonem. - Musisz natomiast podtrzymywać w nim wątpliwość co do stałości twoich
uczuć, żeby ciągle musiał o ciebie zabiegać. Widzisz, mężczyźni cenią sobie
polowanie, a kiedy już dopadną zdobyczy, na ogół tracą całe zainteresowanie. Proszę.
Przeczytaj to. Ta książka odpowiednio zilustruje to, co usiłowałam ci przekazać.
Wyjęła z torby od Gucciego książkę i wręczyła mi ją. Spojrzałam na okładkę.
- Dziwne losy Jane Eyre? - Nie wierzyłam własnym oczom. - Widziałam ten
film. I nie obraź się, ale był okropnie nudny.
- Film! - prychnęła Grandmére. - Przeczytaj książkę, Amelio, i przekonaj się,
czy nie nauczysz się z niej tego czy owego na temat związków, jakie powinny łączyć
kobiety i mężczyzn.
- Grandmére... - Nie bardzo wiedziałam, jak jej powiedzieć, że nie nadąża za
współczesnymi czasami. - Moim zdaniem ludzie, którzy chcą się nauczyć, jak mają
wyglądać związki damsko - męskie, powinni sięgnąć po Mężczyźni są z Marsa,
kobiety z Wenus.
- PRZECZYTAJ TO! - wrzasnęła Grandmére tak głośno, że wystraszony
Rommel uciekł jej z kolan i schował się za donicą z geranium.
Przysięgam, nie wiem, czym sobie zasłużyłam na taką babkę jak moja. Babka
Lilly totalnie uwielbia jej chłopaka, Borysa Pelkowskiego. Wiecznie mu wysyła
plastikowe pojemniki z ciastkami i innymi smakołykami. Nie wiem, dlaczego mnie
przypadła w udziale babka, która próbuje mnie zmusić do zerwania z facetem, z
którym chodzę od zaledwie dwudziestu pięciu dni.
Za siedem dni, sześć godzin i czterdzieści dwie minuty zobaczę go znowu.
Wtorek, 13 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 10.00
Śniadanie z członkami Genowiańskiego Książęcego
Towarzystwa Szekspirowskiego
Dziwne losy Jane Eyre są bardzo nudne - na razie nic, tylko sierocińce,
kiepskie fryzury i mnóstwo kaszlu.
10.00 - 16.00
Sesja parlamentu Genowii
Dziwne losy Jane Eyre nieco się rozkręcają - dostała pracę jako guwernantka
w domu pewnego bardzo bogatego człowieka, pana Rochestera. Pan Rochester jest
strasznie władczy, bardzo mi przypomina Wolverine'a albo Michaela.
17.00 - 19.00
Herbatka z Grandmére i żoną premiera Francji
Pan Rochester jest naprawdę świetny. Ląduje na mojej liście Dziesięciu
Gorących Facetów między Hugh Jackmanem a tym chorwackim chłoptasiem z
Ostrego dyżuru.
20.00 - 22.00
Oficjalna kolacja z premierem Wielkiej Brytanii
i jego rodziną
Jane Eyre to totalna idiotka! Przecież to nie była wina pana Rochestera!
Dlaczego ona jest dla niego taka niemiła?
A Grandmére nie powinna wrzeszczeć na mnie za to, że czytam przy stole. W
końcu to ona dała mi tę książkę.
Jeszcze sześć dni, jedenaście godzin i dwadzieścia dwie minuty, i zobaczę
swojego ukochanego.
Środa, 14 stycznia, 3.00,
książęca sypialnia w Genowii
Zdaje się, że rozumiem, o co Grandmére chodziło z tą książką. Chociaż cała ta
część, w której pani Fairfax ostrzega Jane, żeby nie zaprzyjaźniała się za bardzo z
panem Rochesterem przed ślubem, miała sens tylko dlatego, że w tamtych czasach
nie znano środków antykoncepcyjnych.
Jestem raczej pewna - będę się jednak musiała skonsultować w tej kwestii z
Lilly - że nie ma sensu stosować się do rad fikcyjnej postaci, zwłaszcza z książki
napisanej w 1846 roku.
Mimo to docierają do mnie główne założenia rad pani Fairfax, które
sprowadzają się do tego: „Nie lataj za chłopakami. Latanie za chłopakami jest
niemądre. Latanie za chłopakami może prowadzić do bardzo złych rzeczy, na
przykład do pożarów domów, amputacji rąk i ślepoty. Miej trochę szacunku dla siebie
i nie pozwól, żeby sprawy zaszły za daleko przed ślubem”.
Rozumiem. Och, jak ja to dobrze rozumiem.
ALE CO MICHAEL SOBIE POMYŚLI, JEŚLI OT TAK PRZESTANĘ DO
NIEGO DZWONIĆ??? Przecież on może pomyśleć, że ja go już w ogóle nie
kocham!!! A ja wcale nie mam aż tak wielu punktów na swoją korzyść. To znaczy,
jako jego dziewczyna właściwie do niczego się nie nadaję. W niczym nie jestem
dobra, zapominam o urodzinach, no i jestem KSIĘŻNICZKĄ.
Chyba o to chodziło Grandmére. W taki sposób mamy sobie zapewniać, że
chłopcy będą koło nas skakać.
Sama nie wiem. Ale w przypadku Grandmére to zadziałało. No i zadziałało
dla Jane. Chyba mogłabym spróbować.
Ale nie będzie łatwo. Na Florydzie jest właśnie dziewiąta wieczorem. Kto wie,
co teraz robi Michael? Mógł pójść na spacer po plaży i spotkać jakąś przepiękną
bezdomną muzyczkę, która mieszka na molo i żyje ze śpiewania dla turystów pieśni
folkowych przy akompaniamencie stratocastera. Ja nawet w TENISA nie umiem grać,
co dopiero mówić o grze na instrumentach muzycznych.
Założę się, że nosi ciuchy z frędzelkami i ma duży biust i błyszczące zęby,
zupełnie jak Jewel. Żaden chłopak nie mógłby przejść spokojnie koło takiej
dziewczyny.
Nie. Grandmére i pani Fairfax mają rację. Muszę stawiać opór. Muszę stawić
opór chęci zadzwonienia do niego. Kiedy jesteś mniej dostępna, mężczyźni zaczynają
za tobą szaleć, zupełnie jak w Dziwnych losach Jane Eyre.
Chociaż wydaje mi się, że wyjeżdżanie gdzieś daleko, żeby zamieszkać pod
przybranym nazwiskiem z dalekimi krewnymi, tak jak to zrobiła Jane, jest lekkim
przegięciem. Jednak z drugiej strony, to całkiem kuszące.
Pięć dni, siedem godzin i dwadzieścia pięć minut, zanim znów go zobaczę.
Środa, 14 stycznia
Rozkład książęcych zajęć
8.00 - 10.00
Śniadanie z Genowiańskim Towarzystwem Medycznym
Jestem tak strasznie zmęczona. Po raz ostatni przesiedziałam pół nocy,
czytając dziewiętnastowieczną literaturę piękną.
10.00 - 16.00
Sesja parlamentu Genowii
Obstrukcja parlamentarna ministra finansów! Mówi, że poświęci własne życie,
a Genowia będzie miała parkometry!
17.00 - 19.00
Sesja parlamentu Genowii
Obstrukcja parlamentarna trwa. Chciałabym się wymknąć i napić oranginy,
ale boję się, że to by wyglądało, jakbym go nie popierała.
20.00 - 22.00
Sesja parlamentu Genowii
Dłużej tego nie zniosę. Ta obstrukcja parlamentarna jest okropnie nudna. Poza
tym René właśnie wsunął głowę do naszej loży i uśmiechnął się do mnie kpiąco. A
niech się śmieje. ON nie będzie musiał któregoś dnia rządzić tym krajem.
Czwartek, 15 stycznia
Oficjalna kolacja w sąsiednim Monako
Grandmére wreszcie zauważyła mój pryszcz. Pewnie nie mogła znieść samej
myśli, że spotkam się z księciem Williamem przyozdobiona olbrzymim pryszczem na
brodzie, bo wyraźnie zwariowała. Mówiłam jej, że sytuacja jest pod kontrolą, ale
Grandmére najwyraźniej nie wierzy w pastę do zębów jako środek na piękną cerę.
Wysłała po nadwornego dermatologa. Dermatolog zrobił mi jakiś zastrzyk w brodę, a
potem zakazał dalej smarować twarz pastą do zębów.
Wygląda na to, że nawet z pryszczem nie umiem sobie sama poradzić. Jak ja
kiedykolwiek zdołam rządzić całym krajem?
DO ZAŁATWIENIA PRZED WYJAZDEM Z GENOWII
1. Znaleźć bezpieczne miejsce i schować prezent dla Michaela tak, żeby NA
PEWNO nie znalazła go Grandmére ani wścibskie damy dworu, które
będą pakować moje rzeczy (w czubku glana?).
2. Powiedzieć do widzenia pracownikom kuchni i podziękować im za te
wszystkie wegetariańskie posiłki.
3. Upewnić się, że zarządca portu powiesi po parze nożyc przy każdej boi
cumowniczej dla turystów na jachtach, którzy nie mają własnego sprzętu
do rozcinania sześciopaków z piwem.
4. Zdjąć śmieszny nos z okularami z posągu Grandmére w Sali Portretowej,
zanim ona je zauważy.
5. Poćwiczyć moją mowę powitalną do księcia Williama. A także mowę
pożegnalną do księcia René .
6. Pobić rekord Francois w ślizganiu się w skarpetkach po posadzce
Kryształowego Holu, który wynosi sześć metrów i dwadzieścia
centymetrów.
7. Wypuścić na wolność wszystkie gołębie z pałacowego gołębnika (jeśli będą
chciały wrócić, to w porządku, ale powinny mieć możliwość wyboru).
8. Dać do zrozumienia Tante Jean Marie, że mamy już dwudzieste pierwsze
stulecie i kobiety nie muszą dłużej żyć z przekleństwem ciemnego
owłosienia na twarzy (zostawić jej swoją tubkę veeta).
9. Przekazać ukradkiem ministrowi finansów informacje o producentach
parkometrów, które udało mi się ściągnąć z sieci.
10. Odebrać księciu René swoje berło.
Piątek, 16 stycznia, 23.00,
książęca sypialnia w Genowii
Wczoraj Tina przez cały dzień czytała Dziwne losy Jane Eyre, które jej
poleciłam i zgadza się ze mną, że coś jest w tym całym nieganianiu za chłopakami, w
przeciwieństwie do ganiania za nimi. Postanowiła zatem nie dzwonić i nie pisać maili
do Dave'a (chyba że on pierwszy zadzwoni albo wyśle maila).
Lilly natomiast odmówiła wzięcia udziału w tym spisku, bo mówi, że podobne
gierki są dziecinne i że jej związek z Borysem nie poddaje się ocenom z punktu
widzenia zwykłych współczesnych psychoseksualnych praktyk dobierania się w pary.
Według Tiny (nie mogę zadzwonić do Lilly, bo Michael mógłby odebrać telefon i
pomyśleć, że za nim ganiam), Lilly twierdzi, że Jane Eyre była jednym z pierwszych
manifestów feministycznych, i że ona z całego serca aprobuje nasze przyjęcie tej
książki jako modelu dla naszych związków z mężczyznami. Chociaż wysłała mi przez
Tinę ostrzeżenie, że nie powinnam oczekiwać, że Michael poprosi mnie o rękę,
dopóki nie zrobi przynajmniej jednego doktoratu i nie zdobędzie stanowiska w jakiejś
firmie, która płaci co najmniej dwieście tysięcy rocznie, nie licząc corocznej premii
za osiągnięcia.
Dodała również, że tylko raz widziała Michaela jadącego konno i wyglądał
wtedy szalenie nieromantycznie, nie powinnam więc robić sobie nadziei, że będzie w
najbliższej przyszłości skakał przez jakieś przełazy, jak pan Rochester.
Ale mnie nie chce się w to wierzyć. Jestem pewna, że w siodle Michael
wyglądałby znakomicie.
Tina wspomniała, że Lilly nadal jest przykro ze względu na ten film o moim
życiu, który puszczali parę dni temu. Tina też go obejrzała i uważa, że nie było tak
źle, jak twierdzi Lilly. Powiedziała, że aktorka, która grała dyrektor Guptę, była
prześmieszna.
Tina nie znalazła się w filmie, a to dlatego, że jej tata dowiedział się o nim
zawczasu i zagroził producentom sądem, jeśli choćby wspomną imię jego córki. Pan
Hakim Baba bardzo się martwi, że Tinę mógłby porwać jakiś rywalizujący z nim
szejk naftowy. Tina mówi, że nie miałaby nic przeciwko porwaniu, jeśli rywalizujący
z jej tatą szejk naftowy byłby seksowny i chętny do podjęcia długoterminowych
emocjonalnych zobowiązań, i pamiętałby o tym, żeby na walentynki kupić jej
diamentowy wisiorek w kształcie serduszka od Kay Jewelers.
Tina twierdzi, że dziewczyna, która grała Lane Weinberger w tym filmie,
zrobiła świetną robotę i powinna dostać nagrodę Emmy. Uważa też, że Lana nie
będzie uszczęśliwiona tym, jak została przedstawiona, to znaczy jako zazdrośnica,
która sama chciałaby być księżniczką, a nie jest.
Facet, który grał Josha, też był podobno słodki. Tina usiłuje zdobyć jego adres
mailowy.
Tina i ja przysięgłyśmy sobie, że jeśli którąkolwiek z nas najdzie kiedyś
ochota, by zadzwonić do swojego chłopaka, to zamiast tego będziemy dzwoniły do
siebie. Niestety, ja nie mam komórki, więc nie zanosi się, żeby Tina mogła mnie
złapać, jeśli będę akurat w trakcie pasowania kogoś na rycerza czy czegoś takiego.
Ale twardo zamierzam przyprzeć jutro tatę do muru, żeby mi kupił motorolę. Jestem
w końcu dziedziczką tronu. W najgorszym razie powinnam mieć pagera.
Notatka do samej siebie: wyszukać w słowniku słowo „przełaz”.
Cztery dni, dwanaście godzin i pięć minut, aż wreszcie znów zobaczę
Michaela.
Sobota, 17 stycznia
Mecz polo księstwa Genowii
Czy może być nudniejszy sport niż polo? Oczywiście, pomijając golfa. Nie
sądzę.
Poza tym nie sądzę, żeby koniom służyło całe to wymachiwanie kijami tuż
obok ich głów. No bo weźmy Srebrnego, konia Samotnego Jeźdźca. Samotny
Jeździec bez przerwy strzelał ze swojej strzelby tuż przy uchu Srebrnego. Nic
dziwnego, że biedaczek ciągle stawał dęba.
Poza tym René WCALE A WCALE nie rywalizuje z księciem Williamem...
Wciąż tylko zajeżdża mu drogę i zabiera biednemu facetowi piłkę przy każdej
możliwej okazji... A przecież są podobno w jednej drużynie!
Przysięgam, jeśli drużyna René wygra, a on zacznie udawać Mię Hamm i
wymachiwać nad głową swoją koszulką, będę wiedziała, że robi to tylko po to, żeby
się popisać przed obecnymi tutaj hordami fanek księcia Williama. Co pewnie można
by nawet zrozumieć. Widocznie działa mu na nerwy, że Willie jest o tyle
popularniejszy od niego. A przecież René ma całkiem imponujące bicepsy.
Gdyby tylko te dziewczyny wiedziały o udawaniu Enrique Iglesiasa przed
lustrem...
Za trzy dni, siedemnaście godzin i sześć minut znów zobaczę Michaela. Nic
mi nie mówcie o imponujących bicepsach...
Sobota, 17 stycznia, 23.00,
książęca sypialnia w Genowii
Grandmére naprawdę nie ma kontaktu z rzeczywistością. Dzisiaj odbył się
pożegnalny bal - no wiecie, dla uczczenia zakończenia mojej pierwszej oficjalnej
wizyty w Genowii w roli następczyni tronu.
Grandmére marudziła o tym balu od tygodni: że to moja wielka szansa, żeby
się zrehabilitować po tej całej aferze z parkometrami. Nie wspominając już o osobie
księcia Williama. W gruncie rzeczy, przy tej całej gadaninie, jakoby Michael nie był
odpowiednim materiałem na księcia małżonka, dała mi tak w kość, że przypisuję jej
całkowitą odpowiedzialność za pojawienie się pryszcza - mimo że pryszcza już nie
ma dzięki cudom współczesnej dermatologii. Biorąc pod uwagę nacisk, jaki
wywierała na mnie Grandmére, i niepokój wynikający z przeświadczenia, że właśnie
teraz mój chłopak może brać lekcje surfingu u jakiejś pozbawionej pryszczy panny w
typie Kate Bosworth, to i tak cud, że moja cera nie zaczęła przypominać cery tego
faceta, którego trzymano zamkniętego w piwnicy w filmie Goonies.
No, nieważne. Tak więc Grandmére robiła strasznie dużo zamieszania wokół
moich włosów (które odrastają i znów zaczynają przyjmować kształt trójkąta, ale kto
by się tym przejmował; podobno chłopcy wolą długowłose dziewczyny od dziewczyn
krótkowłosych - czytałam o tym we francuskim „Cosmopolitanie”), nie mniejsze
zamieszanie robiła wokół moich paznokci (no i dobra, mimo wszystkich
noworocznych postanowień nadal je obgryzam; powieście mnie za to), a jeszcze
większe zamieszanie robiła wokół tego, co mam powiedzieć do księcia Williama.
A potem, po tym wszystkim, wchodzimy na tę głupią salę balową, ja
podchodzę do Williego (który, muszę to przyznać - mimo że moje serce nadal należy
do Michaela - wyglądał w smokingu całkiem apetycznie) i szykuję się, żeby
powiedzieć: „Bardzo miło mi cię poznać”, aż tu nagle stało się tak, że w ostatniej
sekundzie zapomniałam, z kim właściwie rozmawiam, bo spojrzał na mnie tymi
swoimi chłodnymi jak lód niebieskimi oczami i totalnie mnie zmroziło, dokładnie tak
jak kiedyś w towarzystwie Josha Richtera, który uśmiechnął się do mnie w drogerii
Bigelow's. Poważnie, zupełnie jakbym nie mogła sobie przypomnieć, gdzie jestem ani
co tam robię. Tylko patrzyłam w te błękitne oczy i myślałam: „O mój Boże, one mają
dokładnie kolor morza za oknem mojej książęcej sypialni w Genowii”.
A potem książę William powiedział: „Bardzo miło mi cię poznać”, i uścisnął
mi rękę, a ja tylko się na niego gapiłam, chociaż przecież on mi się wcale w ten
sposób nie podoba. KOCHAM SWOJEGO CHŁOPAKA.
Ale pewnie tak to już jest z tym facetem. Ma w sobie taką charyzmę jak, nie
przymierzając, Bill Clinton (Clintona jednak nigdy nie spotkałam, tylko czytałam o
nim).
No, nieważne, to już wszystko. Tak się skończyło moje spotkanie z brytyjskim
księciem Williamem! Odwrócił się potem ode mnie, żeby odpowiedzieć na czyjeś
pytanie na temat wyścigów koni pełnej krwi, a ja powiedziałam coś w rodzaju: „Och,
popatrzcie, pieczone kapelusze pieczarek!”, żeby czymś pokryć potworne zmieszanie,
i rzuciłam się w pogoń za lokajem, który je serwował. I to wszystko, koniec.
Nie muszę chyba mówić, że nie zdobyłam jego adresu mailowego. Tina będzie
musiała nauczyć się żyć z tym rozczarowaniem.
Ale wieczór na tym się nie skończył. Wcale nie. Pojęcia nie miałam, co mnie
jeszcze może czekać, kiedy Grandmére zaczęła mnie ni stąd, ni zowąd wpychać w
ramiona księcia René , żebyśmy zatańczyli przed reporterem „Newsweeka”, który
przyjechał do Genowii, żeby napisać artykuł o przejściu naszego księstwa na euro.
PRZYSIĘGAŁA potem, że tylko o to jej chodziło - o fotografię.
Ale kiedy już zatańczyliśmy (w czym, nawiasem mówiąc, jestem
beznadziejna... To znaczy w tańcu. Umiem tańczyć na dwa, jeżeli patrzę pod nogi i
cały czas w myślach liczę kroki, ale wiecie co? Oni tu w Genowii nie tańczą na dwa...
Przynajmniej nie w pałacu), widziałam, że Grandmére chodziła po sali i pokazywała
nas ludziom palcami, i było tak wyraźnie widać, co przy tym mówiła, że nie muszę
nawet umieć czytać z ust, żeby zgadnąć: „Czy to nie jest świetnie dobrana para?”
UGH!!!!!!
No więc potem, kiedy tańce się skończyły, podeszłam do Grandmére i na
wszelki wypadek - żeby nie robiła sobie jakichś nadziei - powiedziałam do niej:
- Grandmére, mam wprawdzie zamiar przystopować nieco z telefonami do
Michaela, ale to jeszcze nie znaczy, że zamierzam zacząć chodzić z księciem René ...
Który zaraz potem spytał mnie, czy nie miałabym ochoty wyjść na chwilę na
taras i zapalić papierosa.
Oczywiście odpowiedziałam mu, że nie palę, i że on też nie powinien, bo w
samych tylko Stanach Zjednoczonych tytoń odpowiada za śmierć przynajmniej pół
miliona osób rocznie, ale on zaczął się ze mnie śmiać, niczym James Spader w
Dziewczynie w różowej sukience.
No to powiedziałam mu, żeby sobie niczego nie wyobrażał, bo ja już mam
chłopaka, i może on nie widział filmu zrealizowanego na podstawie mojej biografii,
ale ja doskonale wiem, jak sobie radzić z facetami, którzy kręcą się wokół mnie tylko
ze względu na moje klejnoty koronne.
Wtedy René powiedział, że jestem urocza, a ja odparłam:
- Na litość boską, daj już spokój tym tekstom w stylu Enrique Iglesiasa.
A potem podszedł do mnie tata i spytał, czy nie widziałam gdzieś premiera
Grecji, a ja mu powiedziałam:
- Tato, wydaje mi się, że Grandmére chciałaby mnie wydać za René ...
Wtedy tata zacisnął mocno wargi i wziął Grandmére na bok „na słówko”.
Tymczasem książę René wymknął się, żeby się obściskiwać z jedną z sióstr Hilton.
Grandmére później podeszła do mnie i powiedziała, żebym nie była śmieszna,
że ona chciała, żebym zatańczyła z księciem René tylko po to, żeby można było
zrobić ładne zdjęcie dla „Newsweeka”, i że może napiszą o nas jakiś artykuł, który
przyciągnąłby do Genowii jeszcze więcej turystów.
Na co odparłam, że biorąc pod uwagę rozpadającą się infrastrukturę, większa
liczba turystów jest dokładnie tym, czego temu krajowi najmniej potrzeba.
Przypuszczam, że gdyby jakiś projektant obuwia kupił na pniu należący do
mnie pałac, też byłabym zdesperowana, ale nie wybierałabym dziewczyny, na której
barkach spoczywa odpowiedzialność za los całego narodu - i która poza tym już MA
chłopaka.
Dla własnego pocieszenia powiem tylko, że jeśli „Newsweek” opublikuje to
zdjęcie, może Michael zacznie robić się zazdrosny o René , tak jak pan Rochester w
kwestii tego całego St. Johna, i stanie się wobec mnie jeszcze bardziej władczy!!!
Za dwa dni, osiem godzin i dziesięć minut znów zobaczę Michaela.
NIE MOGĘ SIĘ JUŻ DOCZEKAĆ!!!!!!!!!!!!
Poniedziałek, 19 stycznia,
15.00 czasu genowiańskiego,
książęcy genowiański odrzutowiec
na wysokości 15 000 metrów n.p.m.
Nie mogę uwierzyć, że:
A. Tata wolał zostać w Genowii, żeby spróbować rozwiązać kryzys związany
z problemem parkometrów, niż wracać ze mną do Nowego Jorku.
B. On naprawdę uwierzył Grandmére, kiedy mu powiedziała, że w związku z
tym, jak słabo wypadłam w Genowii, powinnam kontynuować lekcje
etykiety.
C. Ona (nie mówiąc już o Rommlu) wraca ze mną do Nowego Jorku.
TO NIE FAIR. Ja dotrzymałam swojej części umowy. Odbyłam każdą lekcję
etykiety, jaką Grandmére raczyła mi zaordynować. Zdałam algebrę. Wygłosiłam to
swoje głupie orędzie do narodu Genowii.
Grandmére mówi, że cokolwiek sobie wyobrażam, i tak muszę się jeszcze
mnóstwo nauczyć o sztuce rządzenia. Tyle że ona strasznie się myli. Wiem, że wraca
do Nowego Jorku wyłącznie po to, żeby się nade mną znęcać. To stało się dla niej
czymś w rodzaju hobby. W gruncie rzeczy - z tego, co widzę - może to być jej
wrodzony talent, wręcz dar od Boga.
Przynajmniej ma tyle szczęścia, że w ogóle dostał jej się jakiś talent. Ale to i
tak okropnie nie fair.
No i dobra, zanim wyjechałam, tata wsunął mi do ręki sto euro i powiedział,
żebym się nie przejmowała Grandmére, bo on mi to pewnego dnia wynagrodzi.
Ale przecież nic nie zdoła zrobić, żeby mi wynagrodzić to, co się będzie
działo TERAZ. Nic.
Mówi, że to tylko nieszkodliwa starsza pani i że powinnam starać się cieszyć
jej towarzystwem, póki mogę, bo pewnego dnia zabraknie jej wśród nas. Popatrzyłam
na niego tylko, jakby zwariował. Nawet on nie zdołał utrzymać obojętnej miny.
- No dobra - powiedział - przeznaczę dwieście dolców dziennie na
Greenpeace, jeśli dzięki tobie na jakiś czas będę miał ją z głowy.
Co jest o tyle śmieszne, że tacie już nic na głowie nie zostało. To znaczy jest
łysy.
Dwieście dolców to dwa razy tyle, ile już przekazywał w moim imieniu na
rzecz mojej ulubionej organizacji. Mam szczerą nadzieję, że Greenpeace docenia
niewyobrażalny wysiłek, jaki podejmuję dla ich dobra.
No więc Grandmére wraca do Nowego Jorku ze mną i ciągnie ze sobą tego
tchórza Rommla. W dodatku właśnie wtedy, kiedy dopiero co zaczęło mu odrastać
futerko. Biedulek.
Powiedziałam tacie, że wytrzymam jeszcze jeden semestr lekcji etykiety, ale
żeby lepiej z góry wyjaśnił z Grandjnere jedną sprawę, a mianowicie: mam teraz
chłopaka, i to na poważnie. Niech Grandmére nie próbuje sabotować tego związku
albo wyobrażać sobie, że może mnie próbować swatać z jakimiś kolejnym książętami
René . Nie obchodzi mnie, ile tytułów arystokratycznych będzie miał ewentualny
kandydat, moje serce należy do Szanownego Pana Michaela Moscovitza.
Tata mi powiedział, że zobaczy, co się da zrobić. Ale nie jestem pewna, czy w
ogóle słuchał, co mówię, bo kręciła się koło nas Miss Republiki Czech i machała
swoją szarfą jakoś tak niecierpliwie.
W każdym razie przed chwilą sama powiedziałam Grandmére, żeby nic nie
kombinowała w sprawie Michaela.
- Nie chcę więcej słyszeć ani słowa o tym, że podobno jestem jeszcze za
młoda, żeby się zakochiwać - powiedziałam przy lunchu (łosoś gotowany na parze
dla Grandmére, sałatka z trzech odmian fasoli dla mnie) podanym nam przez
genowiańskie stewardesy. - Jestem wystarczająco dorosła, żeby wiedzieć, co się
dzieje w moim sercu, a to znaczy, że jestem wystarczająco dorosła, żeby komuś to
serce oddać, jeśli będę miała ochotę.
Grandmére mruknęła, że w takim razie powinnam być też gotowa na sercowe
rozczarowanie, ale ją zignorowałam. To, że jej własne życie uczuciowe po śmierci
dziadka stało się niezupełnie satysfakcjonujące, jeszcze nie znaczy, że może się
cynicznie odnosić do mojego.
No bo niewiele jej widać przyszło ze spotykania się z magnatami prasowymi,
dyktatorami i innymi cudakami. Tymczasem mnie i Michaela czeka wielka miłość,
zupełnie taka, jaka połączyła Jane i pana Rochestera. Albo Jenifer Aniston i Brada
Pitta.
A przynajmniej mamy na to szansę, jeśli w końcu uda nam się pójść na jakąś
randkę.
Został mi jeden dzień i czternaście godzin do spotkania z nim.
Poniedziałek, 19 stycznia,
dzień pamięci Martina Luthera Kinga,
poddasze - nareszcie
Jestem taka szczęśliwa, że omal nie eksploduję jak ten bakłażan, którego
kiedyś zrzuciłam z okna sypialni Lilly na szesnastym piętrze.
Jestem w domu!!!!!!! Nareszcie w domu!!!!!!!
Nawet nie wiem, jak wam opowiedzieć, jak świetnie się czułam, patrząc przez
okno samolotu na światła Manhattanu. Łzy mi się zakręciły w oczach, kiedy zdałam
sobie sprawę, że znów jestem w powietrzu nad moim ukochanym miastem.
Wiedziałam, że pode mną taksówkarze potrącają biedne staruszki (szkoda, że nie
moją Grandmére...), właściciele spożywczaków oszukują klientów przy wydawaniu
reszty, bankierzy inwestycyjni nie sprzątają po swoich psach, a w całym mieście
bezduszni producenci, dyrektorzy, agenci, wydawcy i choreografowie rozwiewają do
cna nadzieje różnych ludzi na karierę w zawodach piosenkarza, aktora, muzyka,
pisarza czy tancerza.
Tak, znów znalazłam się w moim ukochanym Nowym Jorku. Wreszcie
wróciłam do domu.
Zdałam sobie z tego sprawę szczególnie wyraźnie, kiedy wysiadłam z
samolotu, a tam czekał na mnie Lars, gotów zastąpić w obowiązkach ochroniarza
Francois, faceta, który opiekował się mną w Genowii i nauczył mnie wszystkich
francuskich przekleństw.
Lars wyglądał wyjątkowo groźnie, a to ze względu na ciemną opaleniznę po
miesięcznym urlopie. Ferie zimowe spędził na Belize w towarzystwie Wahima,
ochroniarza Tiny Hakim Baba. Nurkowali z maskami i polowali na dzikie świnie. Na
pamiątkę swojej podróży podarował mi kawałek kła dzikiej świni, chociaż ja
oczywiście nie popieram zabijania zwierząt dla rozrywki, nawet dzikich świń, które
nic nie mogą poradzić na to, że są takie paskudne i wredne.
Potem, po sześćdziesięciu pięciu minutach opóźnienia, dzięki korkom na Belt
Parkway znalazłam się w domu.
Tak dobrze było znów zobaczyć mamę!!! Już zaczyna mieć widoczny
brzuszek. Nie chciałam jej nic mówić, bo chociaż mama twierdzi, że nie obchodzą jej
standardy piękna obowiązujące w zachodnim świecie i że nie ma nic złego w tym, że
kobieta nosi rozmiar większy niż ósemka, jestem całkiem pewna, że gdybym
powiedziała coś w rodzaju: „Mamo, jesteś wielka”, nawet w formie komplementu,
zaczęłaby płakać. Mimo wszystko zostało jej do końca ciąży jeszcze sporo czasu.
Powiedziałam zatem:
- To dziecko to będzie chłopiec. A jeśli nie, będziesz miała dziewczynkę tak
wysoką jak ja.
- Och, mam nadzieję - powiedziała mama i otarła z twarzy łzy radości. A
może płakała dlatego, że Gruby Louie strasznie gryzł ją po kostkach, usiłując dostać
się bliżej mnie. - Przydałaby mi się jakaś kopia ciebie na te okazje, kiedy jesteś
daleko. Tak bardzo za tobą tęskniłam! Nikt mnie nie karcił za zamawianie z Number
One Noodle Son pieczonej wieprzowiny i zupy wonton.
- Ja próbowałem - zapewnił mnie pan Gianini.
Pan G. też wygląda świetnie. Zapuszcza sobie kozią bródkę. Udałam, że mi się
podoba.
A potem pochyliłam się i podniosłam Grubego Louie, który aż warczał, żeby
zwrócić moją uwagę, i uściskałam go mocno. Może się mylę, ale chyba schudł
podczas mojej nieobecności. Nie chcę nikogo oskarżać o umyślne głodzenie go, ale
zauważyłam, że jego miseczka na suche jedzenie nie była pełna po brzegi. W gruncie
rzeczy wyglądała na pełną zaledwie do połowy. Ja sama zawsze napełniam miseczkę
Grubego Louie po wrąbek, bo nigdy nie wiadomo, kiedy na Manhattanie zapanuje
nagła zaraza i zabije wszystkich poza kotami. Gruby Louie nie może sam sobie
nasypać jedzenia, jako że kocie łapki są pozbawione kciuków, więc trzeba mu
wsypywać trochę jedzenia na zapas, na wypadek gdybyśmy wszyscy umarli i w
pobliżu nie byłoby nikogo, kto by mógł otworzyć mu torbę z kocimi chrupkami.
Ale poddasze wygląda rewelacyjnie!!! Pan Gianini wiele rzeczy odnowił,
kiedy mnie nie było. Pozbył się choinki - to pierwszy taki wypadek w historii rodziny
Thermopolis, że choinka zniknęła z poddasza przed Wielkanocą - i założył nam stałe
łącze internetowe. Więc teraz można mailować albo wchodzić na sieć w każdej
chwili, nie blokując telefonu.
To jak cud boski.
A to jeszcze nie wszystko. Pan G. zupełnie przerobił ciemnię, która nam
została po czasach, kiedy mama przechodziła swoją fazę Ansel Adams. Usunął
okiennice i pozbył się wszystkich toksycznych chemikaliów, które walały się tam, ho
mama i ja bałyśmy się ich dotykać. Teraz ciemnia będzie pokojem dziecinnym! Jest
taki słoneczny i jasny. A przynajmniej BYŁ, zanim mama zaczęła malować na
ścianach (jajecznymi temperami, naturalnie, żeby nie narażać na szwank zdrowia
swojego nienarodzonego dziecka!) scen o wielkiej wadze historycznej, takich jak
przesłuchanie Winony Ryder albo zaręczyny J. Lo i Bena Afflecka, żeby, jak mówi,
dziecko zyskało zrozumienie wszelkich problemów, przed jakimi staje nasz naród
(pan G. zapewnił mnie na osobności, że przemaluje pokój, gdy tylko mama zostanie
przyjęta na porodówkę. Kiedy już endorfiny zrobią swoje, nawet się nie zorientuje.
Mogę powiedzieć tylko jedno - dzięki Bogu, że tym razem w celach reprodukcyjnych
mama wybrała mężczyznę obdarzonego zdrowym rozsądkiem).
Ale najlepsze ze wszystkiego czekało mnie na automatycznej sekretarce.
Mama puściła mi tę wiadomość z dumą niemal w tej samej chwili, w której
przekroczyłam próg.
TO BYŁA WIADOMOŚĆ OD MICHAELA!!! MOJA PIERWSZA
NAGRANA WIADOMOŚĆ OD MICHAELA, ODKĄD ZOSTAŁAM JEGO
DZIEWCZYNĄ!!!!!!!!!!!
Co oczywiście oznacza, że musiało podziałać. To znaczy, to moje
niedzwonienie.
Wiadomość brzmiała tak:
Cześć, Mia. Taa, tu Michael. Zastanawiałem się właśnie,
czy byś nie mogła, hm, no, zadzwonić do mnie, kiedy odsłuchasz
tę wiadomość. Bo dawno cię nie słyszałem. I tylko chciałem się
upewnić,: czy, hm, no, wszystko w porządku u ciebie. I czy
bezpiecznie dotarłaś do domu. I czy nic się nie stało. No
dobra. To na tyle. Cóż. To pa. Aha, mówił Michael. A może już
to mówiłem. Nie pamiętam. Dzień dobry, pani Thermopolis. Dzień
dobry, panie G. No dobra. To ja spadam. Zadzwoń do mnie, Mia.
Cześć.
Wyjęłam taśmę z sekretarki i schowałam ją w szufladzie mojej nocnej szafki
razem z:
A. kilkoma ziarenkami ryżu z worka, na którym siedzieliśmy z Michaelem
podczas Balu Wielu Kultur, na pamiątkę pierwszego razu, kiedy
zatańczyliśmy wolny taniec,
B. zasuszonym kawałkiem grzanki z Rocky Horror Picture Show, bo to wtedy
byliśmy z Michaelem na pierwszej randce, tylko że to nie była prawdziwa
randka, bo poszedł też z nami Kenny, i
C. śnieżynkę wyciętą z papieru z Bezwyznaniowego Zimowego Balu, na
pamiątkę naszego pierwszego pocałunku.
Ta wiadomość to był najlepszy prezent gwiazdkowy, jaki mogłam dostać.
Nawet lepszy niż stałe łącze.
Potem poszłam do swojego pokoju i rozpakowałam się, i na swoim
magnetofonie odegrałam tę wiadomość jeszcze chyba z pięćdziesiąt razy, a mama co
chwilę wchodziła, żeby znów mnie uściskać i zapytać, czy mam ochotę posłuchać jej
nowego kompaktu Liz Phair, i chciała mi pokazywać swoje rozstępy. A potem, kiedy
do mnie weszła tak gdzieś za trzydziestym razem, a ja znów słuchałam wiadomości
od Michaela, zapytała:
- Kochanie, czy ty jeszcze do niego nie oddzwoniłaś?
A ja powiedziałam:
- Nie.
Na co mama spytała:
- Dlaczego?
A ja powiedziałam:
- Bo usiłuję postępować jak Jane Eyre.
I wtedy mama zmrużyła oczy, tak jak robi to zawsze, kiedy na C - SPAN
odbywa się debata na temat subsydiowania sztuk pięknych.
- Jane Eyre? - powtórzyła. - Chodzi ci o tę książkę?
- Dokładnie - odparłam, wyciągając spod Grubego Louie malutkie wysadzane
brylancikami uchwyty do serwetek, które dostałam na gwiazdkę od premiera Francji.
Gruby Louie położył się w mojej walizce, bo chyba wydawało mu się, że ja się
pakuję, a nie rozpakowuję, i chciał mnie powstrzymać przed kolejnym wyjazdem. -
Widzisz, Jane nie latała za panem Rochesterem, tylko pozwoliła mu latać za sobą.
Więc Tina i ja obiecałyśmy sobie, że będziemy postępować tak jak Jane.
W przeciwieństwie do Grandmére mama wcale nie ucieszyła się na te słowa.
- Ależ Jane Eyre była dla pana Rochestera po prostu wredna! - zawołała.
Nie wspomniałam, że mnie się też tak wydawało... z początku.
- Mamo - powiedziałam bardzo stanowczym tonem. - A co powiesz o tym
całym zamknięciu Berty na strychu?
- Przecież ona była szalona - zauważyła mama. - A w tamtych czasach nie
mieli psychotropów. Zamknięcie Berty na strychu było łagodniejszym rozwiązaniem
niż wysłanie jej do szpitala wariatów, biorąc pod uwagę, jak te instytucje wyglądały
w tamtych czasach. Tam ludzi przykuwano do ścian łańcuchami. Doprawdy, Mia, nie
mam pojęcia, skąd ci się bierze choćby połowa tych pomysłów. Jane Eyre? Skąd
wytrzasnęłaś Jane Eyre?
- Hm... - mruknęłam, usiłując zyskać na czasie, bo wiedziałam, że moja
odpowiedź mamie się nie spodoba. - Grandmére mi ją dała.
Mama tak mocno zacisnęła usta, że wargi zupełnie jej znikły.
- Powinnam była się domyślić - powiedziała. - No cóż, Mia, uważam, że to
chwalebne, że razem z przyjaciółką postanowiłyście nie uganiać się za chłopakami.
Ale jeśli jakiś chłopak zostawia miłą wiadomość na twojej automatycznej sekretarce,
tak jak Michael właśnie to zrobił, trudno uznać za ganianie za nim, gdybyś zachowała
się, jak nakazuje uprzejmość i oddzwoniła.
Zastanowiłam się nad tym. Mama prawdopodobnie miała rację. Przecież to nie
tak, jakby Michael trzymał na strychu szaloną żonę. Apartament przy Piątej Alei,
gdzie mieszkają Moscovitzowie, nawet nie ma strychu, o ile mi wiadomo.
- Okay - powiedziałam, odkładając ubrania, które chciałam odwiesić do szafy.
- Chyba mogę do niego zadzwonić.
Serce mi rosło na samą myśl. Za minutę - za mniej niż minutę, jeśli uda mi się
pozbyć mamy z pokoju dość szybko - będę rozmawiała z Michaelem! Nie będzie już
tego dziwnego poszumu, który pojawia się zawsze, kiedy dzwonisz przez ocean. Bo
nie ma już między nami żadnego oceanu! Tylko park Washington Square. I nie będę
się musiała martwić, że mógłby żałować, że zamiast Mią Thermopolis nie jestem
jakąś Kate Bosworth, bo na Manhattanie nie ma dziewczyn w tym typie..; A jeżeli
nawet są, to muszą się w coś ubierać, zwłaszcza zimą.
- Odpowiadanie na telefony nie liczy się jako uganianie - powiedziałam. -
Chyba mogę tak zrobić.
Mama, która siedziała na krawędzi łóżka, tylko potrząsnęła głową.
- Mia... - westchnęła. - Wiesz, że nie lubię sprzeciwiać się twojej babce... - To
było największe kłamstwo, jakie usłyszałam od czasu, gdy René powiedział mi, że
cudownie tańczę walca, ale puściłam je mimo uszu, ze względu na stan mamy. - Ale
stanowczo uważam, że nie powinnaś stosować wobec chłopaków jakichś gierek.
Zwłaszcza w przypadku chłopaka, na którym ci zależy. A już szczególnie w
przypadku takiego chłopaka jak Michael.
- Jeśli chcę spędzić z nim resztę życia, to będę musiała stosować wobec niego
różne gierki - wyjaśniłam jej cierpliwie. - Z całą pewnością nie mogę powiedzieć mu
prawdy. Gdyby kiedykolwiek dowiedział się o sile mojego uczucia do niego, uciekłby
jak spłoszona gołębica.
- Jak co? - Mama zrobiła zaskoczoną minę.
- Jak spłoszona gołębica - tłumaczyłam. - Widzisz, Tina powiedziała swojemu
chłopakowi, Dave'owi Faroukowi El - Abarowi, co do niego naprawdę czuje, a on
zachował się wobec niej zupełnie jak David Caruso.
- Jak kto? - Mama zamrugała.
- Jak David Caruso - powtórzyłam. Zrobiło mi się żal mamy. Najwyraźniej
udało jej się złapać pana Gianiniego przez przypadek. W głowie mi się nie mieściło,
że nie wie takich podstawowych rzeczy. - No wiesz, zniknął, i to na długo. Dave
pojawił się dopiero wtedy, kiedy Tinie udało się zorganizować bilety na
Wrestlemanię do Garden. A i od tamtej pory, jak mówi Tina, nie układa im się.
Skończyłam rozpakowywanie, wypędziłam Grubego Louie z walizki,
zamknęłam ją i postawiłam na podłodze. A potem usiadłam obok mamy na łóżku.
- Mamo... - powiedziałam - NIE CHCĘ, żeby to samo przytrafiło się mnie i
Michaelowi. Kocham Michaela bardziej niż kogokolwiek na świecie, wyjąwszy
ciebie i Grubego Louie.
Tę drugą część dodałam tylko po to, żeby nie było jej przykro. Chyba kocham
Michaela bardziej niż mamę. Brzmi to okropnie, lecz nic na to nie poradzę, tak po
prostu czuję.
Ale nigdy i nikogo nie pokocham tak, jak kocham Grubego Louie.
- Dalej nie rozumiesz? - spytałam. - Nie chcę schrzanić tego, co łączy mnie i
Michaela. On jest moim Romeo w czarnych dżinsach. - Nigdy nie widziałam
Michaela w czarnych dżinsach, ale jestem pewna, że ma takie. Po prostu w szkole
musimy nosić szkolne mundurki, więc na ogół widuję go w szarych flanelowych
spodniach, które stanowią część tego mundurka. - A rzecz sprowadza się do tego, że
Michael mógłby trafić dużo lepiej zamiast na mnie. Muszę więc szczególnie uważać.
Mama zamrugała oczami i popatrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem.
- Mógłby trafić lepiej? Mia, na miłość boską, o czym ty mówisz?
- No cóż - odparłam - ja przecież nie jestem dobrą partią. Tak naprawdę nie
jestem wcale ładna ani nic, a chyba obie wie - I my, jak ciężko musiałam pracować,
żeby zdać algebrę, i to w pierwszej klasie. W zasadzie w niczym nie jestem dobra.
- Mia! - Mama patrzyła na mnie z oburzeniem. - Co ty wygadujesz?! Mnóstwo
rzeczy świetnie ci idzie! Mój Boże, wiesz przecież chyba wszystko o ochronie
środowiska i o Islandii, i o tym, co leci na Lifetime Channel...
Próbowałam uśmiechnąć się do niej z otuchą, jakbym naprawdę uważała, że te
rzeczy można potraktować jako wrodzone talenty. Nie chciałam, żeby mama winiła
się za to, że nie przekazała mi żadnych swoich artystycznych uzdolnień. Co w sumie
nie jest jej winą, po prostu DNA gdzieś się poplątało, i tyle.
- Taaa... - powiedziałam. - Ale widzisz, mamo, to nie są prawdziwe
uzdolnienia. Michael jest świetny i inteligentny, i umie grać na kilku instrumentach, i
pisze piosenki, i radzi sobie ze wszystkim, do czego się weźmie, i to tylko kwestia
czasu, zanim złapie go jakaś naprawdę śliczna dziewczyna, która umie surfować, czy
coś...
- Zupełnie nie wiem - odparła mama - czemu uważasz, że tylko dlatego, że
musiałaś przyłożyć się do algebry trochę bardziej niż inni ludzie w twojej klasie, to
ma od razu znaczyć, że w niczym nie jesteś dobra albo że Michael rzuci cię dla
dziewczyny, która będzie umiała surfować. Ale uważam, że jeśli' nie widziałaś
chłopaka przez miesiąc, a on zostawia dla ciebie wiadomość, to zwykłą
przyzwoitością byłoby oddzwonić do niego. Jeśli tego nie zrobisz, gwarantuję ci, że
on cię w końcu rzuci. I wcale nie będzie wyglądał jak spłoszona gołębica.
Popatrzyłam na mamę i pomyślałam, że ma rację. I zrozumiałam wtedy, że
plan Grandmére - no wiecie, że faceta, którego się kocha, zawsze należy utrzymywać
w niepewności co do swoich uczuć - ma pewne słabe punkty. Na przykład on mógłby
po prostu uznać, że faktycznie go nie lubisz, i pójść w swoją stronę, może nawet
zakochać się w jakiejś innej dziewczynie, której miłości mógłby być pewien, takiej
jak Judith Gershner, prezeska Klubu Komputerowego, stanowiąca stałe zagrożenie,
mimo że podobno umawia się z jakimś chłopakiem z Trinity, ale przecież nigdy nie
wiadomo, to mogła być zmyłka, żebym nabrała fałszywego poczucia, że Michaelowi
nic nie grozi ze strony klonujących muszki owocowe paluszków Judith...
- Mia - zagaiła mama, patrząc na mnie z wielkim niepokojem. - Nic ci nie
jest?
Usiłowałam się uśmiechnąć, ale nie mogłam. Jak, zastanawiałam się,
mogłyśmy z Tiną przeoczyć tę bardzo poważną wadę naszego planu? Nawet teraz
Michael mógł rozmawiać przez telefon z Judith albo jakąś inną równie inteligentną
dziewczyną o kwazarach czy fotonach, czy o czym tam rozmawiają intelektualiści.
Co gorsza, mógł wisieć na telefonie i gadać z Kate Bosworth o surfowaniu na
wysokiej fali.
- Mamo - oznajmiłam, wstając. - Musisz teraz wyjść. Chcę do niego
zadzwonić.
Byłam zadowolona, że paniki, która mnie ogarniała, nie było przynajmniej
słychać w moim głosie.
- Och, Mia - powiedziała mama, robiąc zadowoloną minę. - Naprawdę dobrze
zrobisz. Charlotte Bronte jest wprawdzie znakomitą pisarką, ale musisz pamiętać, że
napisała Jane Eyre w latach czterdziestych dziewiętnastego wieku, a wtedy świat
wyglądał nieco inaczej...
- Mamo... - powiedziałam lekko zniecierpliwionym głosem.
Rodzice Lilly i Michaela, państwo doktorostwo Moscovitz, mają
nienaruszalną zasadę dotyczącą dzwonienia po jedenastej w dni powszednie.
Verbotten i już. Była prawie jedenasta, a mama nadal tam stała i odmawiała mi
prywatności, której potrzebuję, żeby wykonać ważny telefon.
- Och - westchnęła i uśmiechnęła się.
Chociaż jest w ciąży, nadal wygląda jak totalna laska z tymi swoimi długimi
czarnymi włosami, które ślicznie się kręcą. Ja najwyraźniej odziedziczyłam włosy po
tacie, choć tak właściwie nigdy włosów taty nie widziałam, bo odkąd go pamiętam,
zawsze był łysy.
DNA bywa takie niesprawiedliwe.
W każdym razie mama WRESZCIE wyszła - ciężarne kobiety ruszają się tak
powoli; słowo daję, ewolucja powinna była raczej dodać im prędkości, żeby mogły
uciekać przed drapieżnikami czy czymś tam, ale najwyraźniej nie dała - a ja rzuciłam
się do telefonu, a serce biło mi jak szalone, bo NARESZCIE miałam porozmawiać z
Michaelem, i nawet moja mama powiedziała, że to w porządku, że moje dzwonienie
do niego nie liczy się jako ganianie za nim, skoro to on dzwonił pierwszy...
I właśnie kiedy miałam wziąć do ręki słuchawkę, telefon zadzwonił. Moje
serce wykonało taki dziwny podskok, jaki robi za każdym razem, kiedy widzę
Michaela. Wiedziałam, że to on. Po prostu wiedziałam. Odebrałam po drugim
dzwonku - wprawdzie nie chcę, żeby mnie rzucił dla jakiejś bardziej gorliwej
dziewczyny, ale nie chcę też, żeby sobie myślał, że siedzę i wyczekuję na jego telefon
- i powiedziałam swoim najbardziej wyszukanym tonem:
- Helou?
Ucho wypełnił mi zachrypnięty od papierosów głos Grandmére.
- Amelia? Czemu tak dziwnie mówisz? Przeziębiłaś się?
- Grandmére... - No, to się w głowie nie mieści. Była dziesiąta pięćdziesiąt
dziewięć! Została mi dokładnie jedna minuto na telefon do Michaela bez ryzyka
popadnięcia w niełaskę u jego rodziców. - Nie mogę teraz rozmawiać. Muszę gdzieś
zadzwonić.
- Pfuit! - Grandmére wydała ten swój odgłos dezaprobaty. - A do kogóż to
zamierzasz dzwonić o takiej porze, bo sama pewnie się nie domyśle?
- Wszystko w porządku. - Dziesiąta pięćdziesiąt dziewięć i trzydzieści sekund.
- On dzwonił pierwszy. Ja tylko oddzwaniam. Tak nakazuje grzeczność.
- Jest za późna pora, żebyś wydzwaniała do TEGO CHŁOPAKA -
oświadczyła Grandmére.
Jedenasta. Moja szansa minęła. Dzięki, Grandmére.
- Zresztą i tak zobaczysz się z nim jutro w szkole – ciągnęła - a teraz daj mi do
telefonu swoją matkę.
- Moją matkę? - Byłam zdumiona. Grandmére nigdy nie rozmawia z moją
mamą, jeśli tylko może tego uniknąć. Nie układa im się, odkąd po zajściu w ciążę ze
mną mama odmówiła wyjścia za mąż za tatę, bo nie chciała pozwolić, żeby jej
dziecko zostało narażone na nabycie wad rodowej arystokracji.
- Tak, twoją matkę - powiedziała Grandmére. - Chyba wiesz, o kim mówię.
No więc wyszłam z pokoju i przekazałam słuchawkę mamie, która siedziała w
salonie z panem Gianinim i oglądała Anna Nicote Show. Nie mówiłam jej, kto
dzwoni, bo gdybym to zrobiła, kazałaby mi powiedzieć Grandmére, że jest pod
prysznicem, i sama musiałabym nadal rozmawiać z babką.
- Halo - powiedziała mama zadowolonym tonem, przekonana, że to któraś z
jej przyjaciółek dzwoni, żeby skomentować wygłupy Howarda K. Sterna i Bobby
Trendy. Wymknęłam się jak najszybciej. W pobliżu sofy leżało kilka ciężkich
przedmiotów, które mama mogła cisnąć w moją stronę, gdybym została w zasięgu
strzału.
Wróciłam do pokoju i zaczęłam rozmyślać o Michaelu. Co mu powiem, kiedy
jutro Lars i ja zatrzymamy limuzynę, żeby podrzucić jego i Lilly do szkoły? Że
zrobiło się za późno na telefony? A jeśli on zauważy, że nozdrza mi latają, bo łżę?
Nie wiem, czy już się zorientował, że tak się dzieje zawsze, kiedy kłamię, ale wydaje
mi się, że wspomniałam o tym Lilly, bo przecież dolega mi kompletna nieumiejętność
trzymania buzi na kłódkę i nierozpowiadania rzeczy, które powinnam zatrzymać dla
siebie. Mogła mu to powtórzyć. I co wtedy?
A potem, kiedy siedziałam przygnębiona na łóżku, mocno już senna, bo w
Genowii była teraz jakaś piąta rano, nagle wpadłam na genialny pomysł. Mogłam
sprawdzić, czy Michael jest zalogowany w sieci, i przesłać mu wiadomość na ICQ!
Mogłam to zrobić, mimo że mama rozmawiała przez telefon z Grandmére, bo
przecież mieliśmy teraz stałkę!
Podeszłam więc do komputera i zrobiłam właśnie to. A on był w sieci!
Michael
- pisałam -
Cześć, to ja! Jestem już w domu! Miałam
do Ciebie zadzwonić, ale jest po jedenastej i nie chcę, żeby
Twoi rodzice się wściekli.
Michael zmienił sobie nicka, odkąd „Crackhead” zaczął podupadać. Już nie
pisze jako CracKing. Teraz używa nicka Linux - Rulz, żeby zaprotestować przeciwko
tłamszeniu przemysłu software'owego przez Microsoft.
LinuxRulz:
Witaj w domu! Dobrze Cię znów tu mieć. Martwiłem
się, że umarłaś, czy coś.
Więc zauważył, że przestałam dzwonić! A to znaczy, że wymyślony z Tiną
plan działał bez zarzutu. Przynajmniej do tej pory.
GrLouie:
Nie, nie umarłam. Tylko jestem non - - stop
zajęta. No wiesz, los arystokracji spoczywa na moich barkach i
tak dalej. Czy mamy z Larsem wpaść po Ciebie i Lilly jutro
przed szkołą?
LinuxRulz:
Byłoby fajnie. A co robisz w piątek?
Co robię w piątek? On mnie zaprasza NA RANDKĘ? Ja i Michael pójdziemy
w końcu na randkę? Nareszcie???
Usiłowałam pisać od niechcenia, żeby nie widział, jak jestem
podekscytowana. Już zdążyłam wystraszyć Grubego Louie, bo tak podskakiwałam na
krześle przy komputerze, że o mało nie fiknął koziołka.
GrLouie:
Nic specjalnego, jak do tej pory. A czemu pytasz?
LinuxRulz:
Chcesz iść na kolację do Screening Room? Będą
wyświetlali pierwszą część Gwiezdnych Wojen.
O MÓJ BOŻE!!! ON MNIE ZAPROSIŁ NA RANDKĘ!!! Na kolację i na
film. Wszystko w jednym, bo w Screening Room siedzi się przy stole i je kolację,
podczas gdy na sali wyświetlany jest film. A przecież Gwiezdne Wojny to jeden z
moich ulubionych filmów, obok Wirującego seksu. Czy na świecie jest jakaś
dziewczyna szczęśliwsza ode mnie? Nie, nie sądzę. Britney, możesz mi skoczyć.
Palce mi drżały, kiedy odpisywałam.
GrLouie:
Chyba możemy tak się umówić. Będę musiała jeszcze
spytać mamę. Mogę dać Ci odpowiedź jutro?
LinuxRulz:
OK. Zatem do zobaczenia jutro. Około 8.15?
GrLouie:
Jutro, 8.15.
Chciałam dodać jeszcze coś o tym, że tęskniłam albo że go kocham, ale sama
nie wiem, po prostu dziwnie się czułam i nie mogłam tego zrobić. Bo przecież to
trochę żenujące mówić osobie, którą kochasz, że ją kochasz. Nie powinno tak być, ale
tak jest. Poza tym wydawało mi się, że Jane Eyre nie zrobiłaby czegoś takiego. Chyba
że, no wiecie, właśnie odkryłaby, że facet, którego kocha, oślepł podczas bohaterskiej
próby wyratowania swojej szalonej żony piromanki z płonącego piekła, które sama
roznieciła.
Ale zaproszenie mnie na kolację i film wydało mi się bohaterskim czynem.
A potem Michael dopisał:
LinuxRulz::
Mała, przeleciałem tę galaktykę | z jednego
krańca na drugi...
Co jest moim ulubionym tekstem z pierwszej części Gwiezdnych Wojen. Więc
odpisałam...
GrLouie:
Tak się składa, że lubię miłych mężczyzn.
...przeskakując od razu do Imperium kontratakuje, na co Michael odpisał:
LinuxRulz:
Ja jestem miły.
A to nawet lepsze niż mówić, że się kogoś kocha, bo zaraz po tym, jak Han
Solo to mówi w filmie, zaczyna całować się z księżniczką Leią. O MÓJ BOŻE!!! To
naprawdę jest tak, jakby Michael był Hanem Solo, a ja księżniczką Leią, bo Michael
jest świetny w naprawianiu różnych rzeczy, na przykład napędów CD, a ja jestem
bardzo wyczulona na sprawy społeczne, jak księżniczka Leia, i tak dalej.
Poza tym pies Michaela, Pawłów, w pewnym sensie przypomina Chewbaccę.
To znaczy, gdyby Chewbacca był owczarkiem.
Nawet gdybym próbowała, nie umiałabym sobie wymarzyć fajniejszej randki.
No i mama na pewno mnie puści, bo Screening Room jest całkiem niedaleko, a poza
tym idę przecież z Michaelem. Nawet pan Gianini lubi Michaela, a on nie przepada za
wszystkimi chłopakami z Alberta Einsteina - mówi, że w większości są chodzącymi
bombami testosteronowymi.
Ciekawe, czy księżniczka Leia czytała kiedykolwiek Jane Eyre. Ale może
Jane Eyre nie istniała w jej galaktyce.
Teraz już na pewno nie zasnę. Jestem za bardzo nakręcona. ZOBACZĘ GO
ZA OSIEM GODZIN I PIĘTNAŚCIE MINUT.
A w piątek będę siedziała obok niego w zaciemnionej sali. Zupełnie sam na
sam. I nikogo dokoła. No, pomijając kelnerki i innych ludzi oglądających seans.
Moc jest ze mną.
Wtorek, 20 stycznia,
pierwszy dzień szkoły po feriach
Godzina wychowawcza
Dziś rano ledwie zwlokłam się z łóżka. W gruncie rzeczy udało mi się
wygrzebać spod kołdry - i spod Grubego Louie, który przez całą noc leżał mi na
brzuchu i mruczał jak traktor - tylko ze względu na perspektywę spotkania z
Michaelem po raz pierwszy od trzydziestu dwóch dni.
To totalne okrucieństwo, żeby zmuszać osobę w moim delikatnym wieku,
kiedy powinna sypiać przynajmniej dziewięć godzin na dobę, żeby podróżowała
między dwoma mocno odległymi strefami czasowymi, nie dając jej nawet dnia
wypoczynku między jedną a drugą. Nadal jestem strasznie zmęczona po podróży i
pewna, że to źle wpłynie nie tylko na mój rozwój fizyczny (nie tyle w kwestii
wzrostu, bo już jestem dość wysoka, ale pod względem gruczołów piersiowych, które
są szalenie wrażliwe na wszelkie zakłócenia rytmu snu i czuwania), lecz i umysłowy.
A teraz zaczynam przecież drugi semestr pierwszej licealnej, więc moje
stopnie zaczną się poważnie liczyć. Nie żebym zamierzała iść na studia, czy coś
takiego. Przynajmniej nie od razu. Ja, podobnie jak książę William, zamierzam zrobić
sobie rok przerwy między szkołą a studiami. Ale mam nadzieję, że spędzę go,
rozwijając jakiś talent czy zainteresowanie, a jeśli żadnego do tej pory nie znajdę,
będę pracowała jako wolontariusz dla Greenpeace - mam nadzieję, że na jednym z
tych statków, które krążą w pobliżu japońskich i rosyjskich wielorybników. Nie
sądzę, żeby Greenpeace przyjmował ochotników, którzy mają średnią poniżej 3,0.
W każdym razie wstawanie dziś rano było męką, zwłaszcza że kiedy wyjęłam
już szkolny mundurek, zdałam sobie sprawę, że w szufladzie z bielizną nie ma moich
majtek z królową Amidalą. Muszę mieć na sobie majtki z królową Amidalą
pierwszego dnia nowego semestru, inaczej będę miała pecha przez całą resztę roku.
No bo miałam je na sobie w wieczór Bezwyznaniowego Zimowego Balu, kiedy
Michael powiedział, że mnie kocha.
Nie powiedział że JEST WE MNIE ZAKOCHANY. Powiedział, że mnie
kocha. Miejmy nadzieję, że jednak nie jak przyjaciela.
Muszę włożyć majtki z królową Amidalą pierwszego dnia nowego semestru,
tak samo jak muszę je wysłać do pralni przed piątkiem, żebym mogła je mieć na sobie
w czasie randki z Michaelem. Bo w ten wieczór przyda mi się każdy dodatkowy łut
szczęścia, jeżeli mam konkurować ze wszystkimi Kate Bosworth tego świata o jego
uczucie... No i skoro w ten wieczór zamierzam wręczyć Michaelowi prezent
urodzinowy. Prezent, który, mam nadzieję, tak bardzo mu się spodoba, że jeśli się
jeszcze we mnie nie zakochał, to natychmiast to zrobi.
Musiałam więc pójść do pokoju mamy, tego, który dzieli z panem Gianinim, i
obudzić ją (na szczęście pan G. był pod prysznicem, bo przysięgam na Boga, że
gdybym musiała oglądać ich razem w łóżku w stanie, w jakim się wtedy
znajdowałam, skończyłabym tak samo jak Annę Heche). Zapytałam:
- Mamo, gdzie są moje majtki z królową Amidalą?
Mama, która śpi jak kamień, nawet kiedy nie jest w ciąży, odparła tylko:
- Szurnowog.
A to nawet nie jest ludzki język.
- Mamo - powtórzyłam - potrzebne mi są moje majtki z królową Amidalą.
Gdzie one są?
Ale mama mruknęła tylko:
- Kapukin.
Wtedy wpadłam na pomysł. Nie żebym naprawdę uważała, że mama zabroni
mi pójść na kolację z Michaelem, po tym jak ładnie mówiła o nim wczoraj
wieczorem. Ale żeby się upewnić, że nie mogła się wycofać, zapytałam:
- Mogę pójść z Michaelem na kolację i na film do Screening Room w piątek
wieczorem?
A ona, przewracając się z boku na bok, sapnęła:
- Taa, taaa, skuniper.
Więc sprawę uważam za załatwioną.
Ale i tak musiałam pójść do szkoły w zwyczajnej bieliźnie, co lekko mnie
zdenerwowało, bo nie ma w niej nic specjalnego, jest po prostu biała i nudna.
Trochę się rozchmurzyłam, kiedy wsiadłam do limuzyny, bo cieszyłam się, że
za moment zobaczę Michaela.
Ale wtedy zaczęłam się zastanawiać, co się> u licha, może stać, kiedy już
zobaczę Michaela. Bo jeśli się nie widziało własnego chłopaka przez trzydzieści dwa
dni, to nie wystarczy po prostu powiedzieć: „Cześć, jak się masz?”, kiedy już go
widzisz. Musisz go chyba uściskać czy coś.
Ale jak mam go uściskać w samochodzie? Na oczach wszystkich?
Przynajmniej nie musiałam się martwić o ojczyma, bo pan G. stanowczo odmawia
jeżdżenia do szkoły limuzyną ze mną, Larsem, Lilly i Michaelem, chociaż przecież
jedziemy w to samo miejsce. Pan Gianini twierdzi, że woli metro. Mówi, że tylko
wtedy może posłuchać muzyki, którą lubi (mama i ja nie pozwalamy mu puszczać
Blood, Sweat and Tears na poddaszu, więc musi ich słuchać na discmanie).
Ale co z Lilly? Przecież ona tam będzie. Jak mogę obejmować Michaela przy
Lilly? No dobra, po części to dzięki niej Michael i ja w ogóle się zeszliśmy. Ale to nie
znaczy, że czuję się swobodnie, biorąc udział w publicznych demonstracjach naszych
wzajemnych uczuć NA JEJ OCZACH.
Gdybyśmy byli w Genowii, mogłabym bez zażenowania pocałować go w
policzki, bo tak tam wygląda standardowe powitanie.
Ale to jest Ameryka, gdzie nawet ręce ściska się ludziom z rzadka, chyba że
jest się, powiedzmy, burmistrzem.
A dochodziła jeszcze cała ta sprawa z Jane Eyre. To znaczy Tina i ja
postanowiłyśmy, że nie będziemy ganiać za naszymi chłopakami, ale nic nie
ustaliłyśmy w kwestii powitań z nimi po trzydziestodwudniowej nieobecności.
Miałam właśnie spytać Larsa, co jego zdaniem powinnam zrobić, kiedy
doznałam olśnienia - dokładnie w chwili, gdy przystawaliśmy przed
apartamentowcem Moscovitzów. Hans, kierowca, miał wysiąść i otworzyć drzwi
Lilly i Michaelowi, ale powiedziałam:
- Ja to zrobię.
I wyskoczyłam z samochodu.
A tam stał w śniegu Michael i był taki wysoki, przystojny i męski, a wiatr
burzył te jego ciemne włosy. Na sam jego widok serce zaczęło mi walić w tempie
chyba tysiąca uderzeń na minutę. Czułam się, jakbym miała się rozpłynąć...
Zwłaszcza kiedy uśmiechnął się na mój widok uśmiechem rozjaśniającym mu
oczy, które były tak ciemnobrązowe, jak to sobie zapamiętałam, i pełne tej samej
inteligencji i poczucia humoru jak wtedy, kiedy ostatni raz w nie spojrzałam,
trzydzieści dwa dni wcześniej.
Nie mogłam tylko stwierdzić jednego: czy były, czy nie były pełne miłości.
Tina twierdziła, że powinnam rozpoznać, patrząc w oczy Michaela, czy mnie kocha,
czy nie. Ale prawda jest taka, że patrząc Michaelowi w oczy, mogłam tylko
stwierdzić, że nie wydaję mu się kompletnie odpychająca. Gdybym się wydawała
odpychająca, pewnie by odwrócił wzrok, tak jak ja, kiedy widzę w szkolnej stołówce
tego faceta, który zawsze wyciąga kukurydzę ze swojego chilli.
- Cześć - powiedziałam głosem, który nagle zrobił się piskliwy.
- Cześć - powiedział Michael głosem wcale nie piskliwym, ale naprawdę
głębokim i przypominającym głos Wolverine'a.
A potem staliśmy tam i nie mogliśmy oderwać od siebie oczu, a oddech nam
zamarzał i tworzył małe obłoczki białej pary, a wokoło nas na Piątej Alei śpieszyli się
ludzie - ludzie, których prawie nie dostrzegałam. Ledwo do mnie dotarło, że Lilly
powiedziała:
- Och, na litość boską...
I minęła nas, żeby wsiąść do limuzyny.
A potem Michael powiedział:
- Naprawdę dobrze znów cię widzieć.
A ja odparłam:
- Ja też się cieszę.
Ze środka limuzyny Lilly powiedziała:
- Ej, na zewnątrz jest poniżej zera, może byście się tak pośpieszyli i już
wsiedli?
A ja wtedy powiedziałam:
- Chyba powinniśmy...
A Michael dodał:
- Taaa...
I położył dłoń na klamce drzwi, żeby je dla mnie przytrzymać. A kiedy
zaczęłam się schylać, żeby wsiąść, drugą dłoń położył na moim ramieniu, a gdy się
obróciłam, żeby zobaczyć, czego chce (chociaż i tak właściwie wiedziałam),
powiedział:
- No i jak, możesz się ze mną spotkać w piątek wieczorem?
A ja odparłam:
- Yhym.
A wtedy on jakoś tak przyciągnął mnie za ramię zupełni w stylu pana
Rochestera, więc musiałam podejść do niego o kro” a on takim szybkim ruchem,
jakiego jeszcze u niego nie widzi łam, pochylił się i pocałował mnie prosto w usta, na
oczach odźwiernego i całej reszty Piątej Alei!
Muszę przyznać, że odźwierny Michaela i wszyscy przechodnie, włączając
pasażerów autobusu linii Ml, który mijał nas dokładnie w tej chwili, wcale nie
zwrócili specjalnej uwagi na to, że oto na ich oczach całuje się księżniczka Genowii.
Ale JA zauważyłam. I czułam się z tym świetnie. Poczułam się tak, jakby całe
moje zamartwianie się o to, czy Michael kocha mnie jak przyjaciółkę, czy jak
życiowego partnera, było trochę głupie.
Bo przyjaciół tak się nie całuje.
Tak mi się wydaje.
No więc potem wślizgnęłam się na tylne siedzenie limuzyny obok Lilly z tym
szerokim, głupawym uśmiechem na twarzy, totalnie pewna, że ona się będzie ze mnie
śmiała, ale nic na to nie mogłam poradzić, bo byłam taka szczęśliwa, że mimo braku
majtek z królową Amidalą mój semestr już się dobrze zaczyna, a przecież nie trwał
jeszcze nawet kwadransa!
A wtedy Michael usiadł koło mnie, zatrzasnął drzwi i Hans ruszył, a Lars
powiedział do Lilly i Michaela:
- Dzień dobry.
A oni też się z nim przywitali i nawet nie wiedziałabym, że Lars się
podśmiewał nad swoją kawą latte, gdyby Lilly nie powiedziała mi o tym, kiedy już
wysiedliśmy z limuzyny pod szkołą.
- Bo niby - wyjaśniła - nic nie wiedzieliśmy o tym, co wy robicie tam na
zewnątrz...
Ale powiedziała to bez złośliwości.
Byłam taka szczęśliwa, że prawie do mnie nie docierało, co mówi Lilly po
drodze do szkoły, a mówiła cały czas o tym filmie opartym na mojej biografii.
Powiedziała, że wysłała list polecony do producentów i do tej pory nie otrzymała
odpowiedzi, chociaż minął już ponad tydzień.
- To jest - oświadczyła - kolejny przykład na to, że hollywoodzkie typki sądzą,
że wszystko ujdzie im na sucho. No cóż, jestem tu po to, żeby im uświadomić, jak
bardzo się mylą. Jeśli nie dostanę odpowiedzi do jutra, pójdę z tym do prasy.
Udało jej się zwrócić moją uwagę.
- Masz zamiar zwołać konferencję prasową? - spytałam.
- A czemu nie? - Lilly wzruszyła ramionami. - Ty zrobiłaś to samo, a do
niedawna trudno ci było sklecić jedno zdanie przed kamerą. Więc czemu miałabym
sobie nie poradzić?
Wow. Lilly naprawdę się wkurzyła tym filmem. Chyba będę musiała go
obejrzeć i przekonać się, czy rzeczywiście jest tak ile. Innym dzieciakom w szkole
niespecjalnie się podobał. No ale wszyscy byli w St. Moritz albo w swoich domkach
zimowych w Ojai, kiedy został wyemitowany. Byli za bardzo zajęci jeżdżeniem na
nartach albo leżeniem na plaży, żeby przejmować się jakimś głupim filmem
telewizyjnym nakręconym na podstawie życia ich koleżanki ze szkoły
Sądząc po ilości gipsów, jakie mieli na sobie ludzie - Tina wcale nie była
jedyną osobą, która sobie coś w czasie ferii nadwerężyła - wszyscy bawili się dużo
lepiej niż ja. Nawet Michael mówi, że większość czasu spędził na balkonie
apartamentu dziadków, pisząc piosenki dla swojego nowego zespołu.
Chyba jestem jedyną osobą, która całą przerwę świąteczną przesiadywała na
obradach parlamentu i usiłowała negocjować opłaty za parkowanie przed kasynem w
stolicy Genowii.
Ale i tak się cieszę, że już jestem z powrotem. Dobrze było wrócić, bo po raz
pierwszy w czasie mojej całej szkolnej kariery jakiś facet naprawdę mnie lubi - a
może nawet kocha - tak jak ja kocham jego. I będę się z nim widywać w przerwach
między lekcjami i na zajęciach z RZ...
O mój Boże! Na śmierć zapomniałam! Przecież zaczął się nowy semestr!
Dadzą nam zupełnie nowy plan lekcji! Zostanie rozdany pod koniec godziny
wychowawczej, po ogłoszeniach. A co, jeśli Michael i ja nie będziemy już mieć
razem RZ? Przecież ja nawet nie powinnam chodzić na RZ, biorąc pod uwagę, że
zainteresowań nie mam żadnych. Skierowali mnie na te zajęcia dopiero wtedy, kiedy
okazało się, że nie radzę sobie z algebrą, więc przyda mi się trochę czasu na naukę
indywidualną. Z założenia miałam mieć o tej porze wychowanie techniczne.
WYCHOWANIE TECHNICZNE! ONI TAM KAŻĄ LUDZIOM ROBIĆ STOJAKI
NA PRZYPRAWY!
W drugim semestrze na tej godzinie przypada gospodarstwo domowe. JEŚLI
W TYM SEMESTRZE KAŻĄ MI CHODZIĆ NA GOSPODARSTWO DOMOWE
ZAMIAST NA RZ, TO CHYBA UMRĘ!!!!!!!
Bo skończyło się na tym, że na koniec pierwszego semestru z algebry
dostałam pięć mniej. Nie wyznaczają ci czasu na naukę indywidualną, jeśli masz z
tego przedmiotu pięć mniej. Pięć mniej to dobry stopień. No, chyba że jest się jakąś
Judith Gershner.
O Boże, wiedziałam, że tak będzie, Po prostu WIEDZIAŁAM, że stanie się
coś złego, jeśli nie włożę majtek z królową Amidalą.
No więc, jeśli nie trafię na RZ, będę się widywać z Michaelem wyłącznie
podczas lunchu i na przerwach. Bo on jest w ostatniej klasie, a ja zaledwie w
pierwszej, więc nie zanosi się na to, żebyśmy mieli wspólne zajęcia z
zaawansowanego rachunku różniczkowego albo że on trafi do mnie na francuski.
A przecież może się zdarzyć i tak, że nawet podczas lunchu go nie zobaczę!
Może być tak, że nasze przerwy na lunch nie będą wypadać w tym samym czasie!
A nawet gdyby wypadały o tej samej porze, jakie jest prawdopodobieństwo,
że Michael będzie chciał siadać ze mną podczas lunchu? Ja zawsze jadam z Lilly i
Tiną, a Michael zawsze siadał z Klubem Komputerowym i ludźmi z czwartej klasy.
Czy teraz przyjdzie i usiądzie przy mnie? Przecież JA w żaden sposób nie mogę pójść
i usiąść przy jego stoliku. Ci wszyscy faceci cały czas mówią o rzeczach, o których
nie mam pojęcia, na przykład o tym, jaki beznadziejny jest Steve Jobs i jak łatwo jest
włamać się do systemu obrony narodowej Indii...
O Boże, rozdają nam właśnie nowy plan lekcji. Proszę, nie kierujcie mnie na
Gospodarstwo Domowe. PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, PROSZĘ, FROSZĘ, PROSZĘ,
PROSZĘ.
Wtorek, 20 stycznia
Algebra
HA! Może i zginęły mi majtki z królową Amidalą, ale Moc i tak jest ze mną.
Mój plan lekcji jest dokładnie taki sam jak w zeszłym semestrze, tyle że jakimś
cudem teraz mam na trzeciej godzinie biologię zamiast historii cywilizacji (O Boże,
nie pozwól, żeby Kenny, mój dawny partner na biologii i eks - chłopak, też został
przeniesiony na biologię na trzeciej godzinie). Historię cywilizacji mam teraz na
siódmej, a zamiast WF - u na czwartej wszyscy mamy zdrowie i przepisy
bezpieczeństwa.
I nie ma żadnego wychowania technicznego ani gospodarstwa domowego,
BOGU NIECH BĘDĄ DZIĘKI!!!!! Nie wiem, kto wmówił szkolnej administracji, że
jestem uzdolniona i mam zainteresowania, ale ktokolwiek to był, zaskarbił sobie moją
wdzięczność na wieki i z całej siły postaram się dorosnąć do tych oczekiwań.
I tak się składa, że wiem, że Michael nie tylko też ma RZ na piątej godzinie,
ale i przerwę na lunch o tej samej porze co ja. Wiem to, bo kiedy przyszłam na
algebrę, usiadłam i wyciągnęłam zeszyt i książkę „Algebra dla klas pierwszych i
drugich”, do klasy wszedł Michael!
Tak, wszedł do klasy, w której pierwsza licealna uczy się u pana Gianiniego
algebry, jakby tu było jego miejsce czy coś, a wszyscy zaczęli się na niego gapić,
włącznie z Laną Weinberger, bo wiecie, maturzyści zazwyczaj nie wchodzą tak po
prostu do klas pierwszaków, chyba że mają akurat dyżur w pokoju nauczycielskim i
przynoszą komuś jakąś przepustkę czy coś takiego.
Ale Michael nie miał dyżuru w pokoju nauczycielskim. Zajrzał do klasy pana
G. tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć. Wiem to, bo podszedł prosto do mojego
stolika ze swoim planem lekcji w ręku i spytał:
- W której grupie masz lunch?
A ja mu odpowiedziałam, że w A, na co on powiedział:
- To tak samo jak ja. A potem masz RZ?
- Tak - powiedziałam, a on stwierdził:
- No to cool, zobaczymy się na lunchu.
A potem odwrócił się i wyszedł. Był taki wysoki i dorosły z tym swoim
plecakiem JanSport i w butach New Balances.
A sposób, w jaki wychodząc z klasy, powiedział: „Cześć, panie G.” do pana
Gianiniego, tak od niechcenia - bo pan Gianini siedział jarzy swoim biurku z kubkiem
kawy w rękach i uniesionymi wysoko brwiami...
No cóż, bardziej luzacko to wszystko nie mogło już wyglądać.
I przyszedł tutaj zobaczy - się ze mną. ZE MNĄ. Z MIĄ THERMOPOLIS. Do
niedawna najmniej popularną osobą w całej szkole, z wyjątkiem tego faceta, który nie
lubi kukurydzy w swoim chilli.
Więc teraz wszyscy, którzy nie widzieli, jak ja i Michael całowaliśmy się
podczas Bezwyznaniowego Zimowego Balu, wiedzą, że ze sobą chodzimy, bo nie
wchodzi się do czyjejś klasy podczas przerwy, żeby patrzeć - na czyjś plan lekcji,
chyba że się z tą osobą. chodzi.
Nawet kiedy zadzwonił dzwonek, niemal czułam, że przewiercają mnie
spojrzenia wszystkich współtowarzyszy algebraicznej niedoli, włącznie z Laną
Weinberger. Praktycznie słychać było, że każdy myśli: „To ON chodzi z NIĄ?”
Rozumiem, że trudno w to uwierzyć. To znaczy w końcu SAMA ledwie
wierzę, że to prawda. Bo oczywiście, jest publiczną tajemnicą, że Michael to trzeci z
kolei najprzystojniejszy facet w szkole, po Joshu Richterze i Justinie Baxendale'u
(chociaż jeśli mnie spytacie o zdanie, stwierdzam, bo widziałam Michaela,
wielokrotnie bez koszuli, że obaj ci faceci wyglądają przy nim jak ten głupek
Quasimodo), więc co on niby robi ze MNĄ, beztalenciem i dziwadłem o stopach
rozmiaru nart, zupełnie pozbawionym biustu i z nozdrzami, które falują, kiedy
kłamię?
Poza tym jestem tylko marną pierwszoklasistką, a Michael jest maturzystą,
którego jeszcze przed terminem przyjęto na uczelnię na Manhattanie należącą do
prestiżowej Ivy League. Plus to, że Michael jest drugim uczniem w swojej klasie, ma
same szóstki, podczas gdy ja ledwie przebrnęłam przez algebrę poziom I. Plus to, że
Michael zawsze angażuje się w jakieś zajęcia pozalekcyjne, włącznie z Klubem
Komputerowym, Klubem Szachowym i Klubem Fizyków. Zaprojektował szkolną
stronę internetową, potrafi grać chyba na dziesięciu instrumentach, a teraz zakłada
własny zespół.
A ja? Ja jestem księżniczką. I to by było na tyle.
I to też od niedawna. Zanim odkryłam, że jestem księżniczką, byłam tylko
beznadziejnym wyrzutkiem, który zawalał algebrę i wiecznie miał pełno kociej sierści
na szkolnym mundurku.
Więc chyba można powiedzieć, że mnóstwo ludzi lekko się zdziwiło, widząc,
jak Michael Moscovitz podchodzi do mojego stolika w klasie algebry, żeby porównać
nasze plany lekcji. Czułam, że oni wszyscy się na mnie gapią, kiedy on już wyszedł, a
dzwonek zadzwonił, i słyszałam, jak o tym między sobą szepczą. Pan G. usiłował
wszystkich uspokoić, mówiąc:
- No dobra, przerwa się skończyła. Wiem, że dawno się nie widzieliście, ale w
ciągu najbliższych dziewięciu tygodni czeka nas masa roboty.
Tyle że, oczywiście, nikt nie zwracał uwagi na niego, tylko na mnie.
W ławce przede mną Lana Weinberger już wisiała na komórce - tej nowej, za
którą musiałam zapłacić, bo zniszczyłam jej poprzednią, roznosząc ją w drobny pył w
niemal psychotycznym ataku złości w zeszłym miesiącu - i mówiła:
- Shel? W żaden sposób nie uwierzysz, co się przed chwilą stało. Znasz tę
dziwaczną dziewczynę z waszych lekcji łaciny, tę, co ma program telewizyjny i
płaską twarz? Taa, no więc jej brat był tu przed chwilą i porównywał swój plan lekcji
z planem Mii Thermopolis...
Lana ma jednak tego pecha, że pan Gianini cierpi na jakiś uraz do korzystania
z telefonów komórkowych podczas lekcji. Normalnie rzucił się na nią, wyrwał jej
telefon, przytknął go do ucha i powiedział:
- Panna Weinberger nie może w tej chwili rozmawiać, bo jest zajęta pisaniem
eseju na tysiąc słów na temat niestosowności korzystania z telefonów komórkowych
podczas lekcji.
A potem wrzucił ten telefon do szuflady biurka i powiedział jej, że może go
odebrać pod koniec dnia, kiedy wręczy mu swój esej.
Szkoda, że pan G. nie dał telefonu Lany mnie. Już ja bym umiała korzystać z
tego telefonu lepiej niż ona.
Ale nawet jeśli nauczyciel jest twoim ojczymem, nie może tak po prostu
konfiskować rzeczy innym uczniom i oddawać ich tobie.
Wielka szkoda, bo mnie by się naprawdę przydał telefon komórkowy.
Przypomniało mi się właśnie, że nie zapytałam mamy, czego chciała Grandmére,
kiedy dzwoniła wczoraj wieczorem.
O kurczę. Liczby całkowite. Muszę się skupić.
B = (x: x jest takie, że x > 0)
Definicja: Kiedy liczbę całkowitą podniesie się do kwadratu, nazywa się go
kwadratem idealnym.
Wtorek, 20 stycznia
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
Straszne nudy – MT
I ty mi to mówisz? Ile razy w czasie naszej uczniowskiej kariery będą nam
opowiadać, że seks bez zabezpieczenia może się skończyć niechcianą ciążą albo
AIDS? Czy oni myślą, że po pierwszych pięciu tysiącach razy nie dotarło? - LM
Najwyraźniej. Hej, widziałaś, jak pan Wheeton otworzył drzwi do pokoju
nauczycielskiego, popatrzył na Mademoiselle Klein, a potem wyszedł? On jest
ewidentnie w niej zakochany.
Wiem, wyraźnie to widać, zawsze przynosi jej kawę z mleczkiem z
delikatesów Ho. A co to oznacza, jeśli nie miłość? Wahim będzie zrozpaczony, jeżeli
oni zaczną się umawiać.
Tak, ale dlaczego miałaby woleć pana Wheetona od Wahima? Wahim ma
przynajmniej muskuły. Nie mówiąc już o broni.
Kto zdoła przejrzeć tajemnice ludzkiego serca? Ja nie. O mój Boże, popatrz,
przechodzi do kwestii bezpieczeństwa w ruchu drogowym. Czy może być coś
BARDZIEJ nudnego? Zróbmy sobie jakąś listę. Ty zaczynasz.
Dobra.
*NOWA UZUPEŁNIONA*
LISTA DZIESĘCIU GORĄCYCH FACETÓW
ZEBRAŁA MIA THERMOPOLIS
Z KOMENTARZAMI LILLY MOSCOVITZ
1. Michael Moscovitz (To zrozumiale, że nie mogę się zgodzić - ze względu na
genetyczny związek z tym indywiduum. Przyznam jedynie, że nie jest
obrzydliwie zdeformowany).
2. Ioan Griffud z serialu Horatio Hornblower (Zgoda. Może mną potrząsać, ile
razy mu przyjdzie ochota).
3. Facet ze Smalhille (Aha - szkoda tylko, że nie pozwolili mu dołączyć do
szkolnej drużyny pływackiej, bo powinien w każdym odcinku częściej
zdejmować koszulę).
4. Hayden Christiensen (Znów - aha. To samo odnośnie drużyny pływackiej.
Musi się jakaś znaleźć dla rycerzy Jedi. Nawet takich, którzy przeszli na
Ciemną Stronę).
5. Pan Rochester (Postać fikcyjna, ale owszem, zgadzam się, że emanuje
pewną szorstką męskością).
6. Patrick Swayze (Hm, niech będzie, może w Wirującym seksie, ale widziałaś
go ostatnio? Ten facet wygląda starzej niż twój tata!).
7. Kapitan von Trapp z Dźwięków muzyki (Christopher Plummer to był facet
extraordinaire gorący. W każdej chwili postawiłabym na niego przeciwko
całej bandzie nazistów).
8. Justin Baxendale (Zgoda. Słyszałam, że jakaś trzecioklasistka chciała się
dla niego zabić. Bo, na nią popatrzył. Poważnie. Jakby oczami tak
hipnotyzował, że dostała kręćka niczym Sylwia Plath. Teraz chodzi na
psychoterapię).
9. Heath Ledger (Ooooch, w filmie o księciu rock and rolla, absolutnie. Ale już
nie tak samo w Four Feathers. W tym drugim filmie jego gra była jakaś
taka nieświeża. Poza tym za rzadko zdejmował koszulę).
10. Bestia z Pięknej i Bestii (Moim zdaniem jeszcze komuś tu przydałaby się
terapia).
Wtorek, 20 stycznia
RZ
Mam straszną depresję.
Wiem, że nie powinnam. Przecież wszystko tak mi się świetnie w życiu
układa.
Pierwsza Świetna Rzecz; Chłopak, w którym się kocham jak wariatka,
praktycznie przez całe swoje życie, też mnie kocha, a przynajmniej naprawdę lubi, i
wybieramy się w piątek na naszą pierwszą prawdziwą randkę.
Druga Świetna Rzecz: Wiem, że to dopiero pierwszy dzień nowego semestru,
ale jak na razie niczego jeszcze nie zawalam, włącznie z algebrą.
Trzecia Świetna Rzecz: Nie jestem już w Genowii, najnudniejszym miejscu na
całej planecie, może z wyjątkiem algebry i lekcji etykiety u Grandmére.
Czwarta Świetna Rzecz: Kenny już nie jest moim partnerem na zajęciach z
biologii. Moim nowym partnerem jest Shameeka. Co za ulga. Wiem, że to
tchórzostwo (żeby czuć ulgę, nie musząc już siedzieć przy Kennym), ale jestem
całkiem pewna, że Kenny uważa mnie za okropną osobę, która przez wiele miesięcy
go zachęcała, a przez cały czas podobał jej się ktoś inny (chociaż wcale nie ten ktoś,
kogo podejrzewał Kenny). W każdym razie fakt, że nie będę musiała znosić
niechętnych spojrzeń Kenny'ego (chociaż on ma już nową dziewczynę, dziewczynę z
naszych zajęć biologii ściśle mówiąc - trzeba przyznać, że nie tracił czasu),
prawdopodobnie wpłynie pozytywnie na moje stopnie z tego przedmiotu. Poza tym
Shameeka jest naprawdę niezła w naukach ścisłych, a to dlatego, że jest zodiakalną
Rybą. Ale tak jak i ja, nie ma ŻADNEGO POJEDYNCZEGO KONKRETNEGO
TALENTU, co czyni ją moją duchową siostrą, jeśli się nad tym zastanowić.
Piąta Świetna Rzecz: Mam naprawdę luzackich przyjaciół, którzy chcą się ze
mną spotykać, i to wcale nie tylko dlatego, że jestem księżniczką.
Ale widzicie, jest jeden problem. Dzieją się w moim życiu te wszystkie
świetne rzeczy i powinnam być totalnie szczęśliwa. Powinnam skakać pod niebo z
radości.
I może tylko tak gadam pod wpływem zmęczenia podróżą samolotową -
jestem taka nieprzytomna, że oczy same mi się zamykają - albo zaczyna mi się PMS -
bo z pewnością mój wewnętrzny zegar rozregulował się po tych wszystkich lotach
transkontynentalnych - ale nie mogę się pozbyć uczucia, że jestem...
No, po prostu beznadziejna.
Zaczęłam sobie zdawać z tego sprawę dzisiaj podczas lunchu. Siedziałam tam
jak zwykle z Lilly i Borysem, i Tiną, i Shameeką, i Ling Su, a wtedy podszedł
Michael i usiadł z nami, co oczywiście wywołało sensację w całej stołówce, bo
zazwyczaj siada z Klubem Komputerowym, o czym wie cała szkoła.
A ja byłam totalnie zażenowana, ale oczywiście także dumna i zadowolona,
bo Michael NIGDY nie siadał przy naszym stoliku, kiedy on i ja byliśmy tylko
przyjaciółmi, więc to, że z nami usiadł, MUSI znaczyć, że jest przynajmniej trochę
we mnie zakochany, bo to przecież spore poświęcenie porzucać intelektualne
rozważania przy stoliku, przy którym normalnie siada, na rzecz pogaduszek, które
odchodzą przy naszym stole, a które sprowadzają się na ogół do, na przykład,
szczegółowych analiz wczorajszego odcinka Czarodziejek albo uwag, jak słodki był
ten top, który miała na sobie Rosę McGowan, czy innych takich.
Ale Michael totalnie się do tego dostosował, chociaż uważa, że Czarodziejki
to dziecinada. A ja naprawdę starałam się kierować rozmową tak, żeby dotyczyła
spraw, którymi interesują się faceci, na przykład Buffy - postrachu wampirów albo
Milli Jovovich.
Tyle że się okazało, że wcale nie musiałam, bo Michael jest jak jedna z tych
ciem żywiących się porostami, o których uczyliśmy się na biologii. No wiecie, tych,
co zrobiły się całe czarne, kiedy podczas rewolucji przemysłowej mech, którym się
żywiły, poczerniał od sadzy. On potrafi przystosować się do każdej sytuacji i czuć się
na luzie. To niesamowity talent, który sama chciałabym posiadać. Może gdybym go
miała, nie czułabym się tak strasznie nie na miejscu podczas spotkań Genowiańskiego
Towarzystwa Hodowców Oliwek.
W każdym razie dziś przy stole podczas lunchu ktoś zaczął mówić o
klonowaniu i wszyscy mówili, kogo chcieliby sklonować, gdyby to było możliwe, i
każdy mówił, że Alberta Einsteina, żeby mógł do nas wrócić i wyjaśnić nam sens
życia i tak dalej, albo Jonasa Salka, żeby wynalazł lekarstwo na raka, i Mozarta, żeby
dokończył swoje requiem (to, oczywiście, był pomysł Borysa), albo markizę
Pompadour, żeby mogła nam udzielić wskazówek na temat romansów (Tina), lub
Jane Austen, żeby mogła opisać swoim ostrym piórem bieżący klimat polityczny, a
my skorzystalibyśmy z jej sarkastycznego poczucia humoru (Lilly).
A potem Michael powiedział, że on by sklonował Kurta Cobaina, bo to był
geniusz muzyczny, który umarł zbyt młodo. I wtedy zapytał mnie, kogo JA bym
sklonowała, a ja nie mogłam niczego wymyślić, bo nie ma takiej nieżyjącej osoby,
którą chciałabym znów sprowadzić na świat, może wyjąwszy Grandpere, ale to już by
było dziwactwo. A Grandmére na pewno dostałaby kociej mordy. Więc powiedziałam
po prostu, że Grubego Louie, bo bardzo go kocham i chętnie miałabym przy sobie
dwa takie koty.
Tylko że nie zrobiło to wrażenia na nikim poza jednym Michaelem, który
powiedział:
- To miłe.
Ale pewnie powiedział tak tylko dlatego, że jest moim chłopakiem.
W każdym razie jakoś to zniosę. Totalnie przywykłam do tego, że jestem
jedyną znaną mi osobą, która potrafi obejrzeć od początku do końca Empire Records
za każdym razem, kiedy puszczają to na TBS, i która uważa, że to jeden z najlepszych
filmów wszech czasów - po Gwiezdnych Wojnach i Wirującym seksie, i Powiedz coś,
i Pretty Woman, naturalnie. Och, i jeszcze Wstrząsach i Twisterze.
Jestem skłonna utrzymywać w sekrecie, że co roku oglądam wybory Miss
Ameryki, chociaż dobrze wiem, że to bardzo degradujące dla kobiet i wcale nie ma
nic wspólnego z fundowaniem komuś stypendiów, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę,
że do konkursu nie dostaje się żadna dziewczyna, która nosi większy rozmiar niż
dziesiątkę.
To znaczy, dobrze znam siebie od tej strony. Po prostu taka już jestem i
chociaż próbowałam się rozwijać, oglądając takie nagradzane filmy jak Przyczajony
tygrys, ukryty smok czy Gladiator, to jakoś mi się nie spodobały. Wszyscy na koniec
umierają, a poza tym nie ma tam wcale tańca ani wybuchów, więc bardzo trudno mi
się przy nich nie rozpraszać.
Usiłuję zaakceptować te swoje cechy. Po prostu taka już jestem. Na przykład,
jestem dobra z angielskiego, ale już nie taka dobra z algebry. I wszystko.
Ale dopiero kiedy poszliśmy dzisiaj po lunchu na rozwój zainteresowań i Lilly
zaczęła pracować nad listą ujęć do odcinka swojego programu Lilly mówi prosto z
mostu na ten tydzień, a Borys wyjął skrzypce i zaczął grać jakiś koncert (niestety, już
nie w szafie na materiały biurowe, bo ciągle jeszcze nie wstawili do niej drzwi), a
Michael włożył słuchawki i zaczął pracować nad nową piosenką dla swojego zespołu,
wtedy to mnie uderzyło:
Nie ma ani jednej rzeczy, w której byłabym szczególnie dobra. W gruncie
rzeczy gdyby nie to, że jestem księżniczką, byłabym najzwyczajniejszą osobą na
świecie. Nawet nie chodzi o to, że nie potrafię surfować czy pleść bransoletek
przyjaźni. Ja NIC nie potrafię.
No bo wszyscy moi przyjaciele mają niesamowite osiągnięcia: Lilly wie
wszystko na każdy temat i nie boi się powiedzieć tego przed kamerą. Michael nie
tylko potrafi grać na gitarze i na chyba jeszcze pięćdziesięciu innych instrumentach,
włącznie z pianinem i perkusją, ale umie też napisać program komputerowy. Borys,
odkąd skończył mniej więcej jedenaście lat, daje koncerty skrzypcowe w Carnegie
Hall przy pełnej sali. Tina Hakim Baba potrafi czytać książki w tempie jednej
dziennie, zapamiętuje, co przeczytała, i może to cytować praktycznie co do słowa, a
Ling Su jest niezmiernie uzdolniona plastycznie. Jedyną osobą przy naszym
lunchowym stoliku pozbawioną jakichś szczególnych uzdolnień jest Shameeka, i ta
myśl pocieszyła mnie na jakąś minutę, ale potem przypomniałam sobie, że Shameeka
jest przecież niesamowicie bystra i piękna, zbiera same szóstki, a ludzie pracujący dla
agencji modelek wiecznie ją zaczepiają, na przykład w Bloomingdale's, kiedy robi
zakupy z mamą, i pytają, czy mogliby ją reprezentować (chociaż tata Shameeki
twierdzi, że jego córki nie będą nigdy pracować jako modelki, i w ogóle po jego
trupie).
A ja? Nie mam pojęcia, czemu Michael w ogóle mnie lubi, jestem takim
beztalenciem i nudą. To w sumie dobrze, że mój los jako następczyni tronu całego
księstwa został już przypieczętowany, bo gdybym musiała ubiegać się gdziekolwiek o
pracę, na pewno bym jej nie dostała, skoro w niczym nie jestem dobra.
No więc siedzę sobie tutaj, na rozwoju zainteresowań, i nijak nie mogę
odwracać się plecami od tej podstawowej prawdy:
Ja, Mia Thermopolis, nie mam ani zainteresowań, ani talentów.
CO JA TUTAJ ROBIĘ????? TO NIE MOJE MIEJSCE!!! MOJE MIEJSCE
JEST NA WYCHOWANIU TECHNICZNYM!!!! ALBO NA GOSPODARSTWIE
DOMOWYM!!!! POWINNAM ROBIĆ KLATKI DLA PTAKÓW ALBO
ZAPIEKANKI!!!!
Właśnie to pisałam, kiedy Lilly nachyliła się do mnie i powiedziała:
- O mój Boże, a tobie CO się znów stało? Wyglądasz, jakbyś przed chwilą
zeżarła skarpetkę.
Właśnie tak mówimy obie do kogoś, kto ma bardzo przygnębioną minę, bo tak
zawsze wygląda Gruby Louie, kiedy przypadkowo zeżre jedną z moich skarpet i musi
iść do weterynarza na chirurgiczne usunięcie tejże.
Na szczęście Michael tego nie słyszał, bo miał na uszach słuchawki. Nigdy nie
zdołałabym się przy nim przyznać do tego, do czego przyznałam się wtedy jego
siostrze, to znaczy że jestem jednym wielkim beztalenciem, bo wtedy zorientowałby
się, że w niczym nie przypominam Kate Bosworth, i by mnie rzucił.
- A na RZ kazali mi chodzić tylko dlatego, że zawalałam algebrę -
przypomniałam jej.
Wtedy Lilly powiedziała coś, co mnie strasznie zdziwiło.
- Masz pewien talent.
Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami, chyba pełnymi łez.
- Ach tak? Ciekawe jaki?
Naprawdę się bałam, że się rozpłaczę. To chyba rzeczywiście musi być PMS
czy coś, bo praktycznie byłam gotowa głośno się rozbeczeć.
Ale ku mojemu rozczarowaniu Lilly powiedziała tylko:
- No cóż, jeśli sama tego nie czujesz, ja ci tego nie powiem. - A kiedy
zaczęłam protestować, dodała: - Część podróży ścieżką samorealizacji polega na tym,
że sama ją musisz odnaleźć, bez pomocy czy rad innych ludzi. Inaczej nie będziesz
miała poczucia, że coś osiągnęłaś. A masz to przecież przed samym nosem.
Rozejrzałam się, ale nie mogłam się zorientować, o czym ona mówi. Nie
miałam przed nosem niczego, co bym potrafiła zauważyć. Nikt na mnie nie patrzył.
Borys zawzięcie machał smyczkiem, Michael szybko (i wściekle) uderzał w klawisze
keyboardu, ale to by było wszystko. Cała reszta pochylała się nad swoimi książkami
do powtórek albo patrzyła w okno, albo robiła rzeźby z wosku czy inne takie.
Nadal nie mam pojęcia, o czym Lilly właściwie mówiła. Nie mam żadnego
talentu - poza tym, że umiem odróżnić widelec do ryby od zwykłego obiadowego.
W głowie mi się nie mieści, że uważałam, że w celu osiągnięcia
samorealizacji potrzeba mi tylko wzajemności ze strony mężczyzny, któremu
oddałam serce. Teraz, kiedy wiem, że Michael mnie kocha - a przynajmniej naprawdę
lubi - czuję się jeszcze gorzej. Bo jego niesamowite uzdolnienia sprawiają, że moje
beztalencie jeszcze bardziej rzuca się w oczy.
Szkoda, że nie mogę pójść do gabinetu pielęgniarki i zdrzemnąć się tam. Ale
nie pozwolą mi, chyba że miałabym temperaturę, a ja jestem całkiem pewna, że to
tylko zmęczenie po podróży.
Wiedziałam, że to nie będzie dobry dzień. Gdybym miała na sobie majtki z
królową Amidalą, nigdy bym nie musiała stanąć twarzą w twarz z tą prawdą o sobie.
Wtorek, 20 stycznia
Historia cywilizacji
Wynalazca
Wynalazek
Korzyść społeczna
Koszt społeczny
Samuel EB. Morse
Telegraf
Łatwiejsze
porozumiewanie się
Zakłócona
perspektywa (druty)
Thomas A. Edison
Oświetlenie
elektryczne
Łatwiejsze włączanie
światła, tańsze niż
świece
Nieufność
społeczeństwa (z
początku
niepopularne)
Ben Franklin
Piorunochron
Mniejsze szanse
trafienia pioruna w
dom
Brzydota
Eli Whitney
Maszyna
przędzalnicza
Mniej pracy
Mniejsze zatrudnienie
A. Graham Bell
Telefon
Łatwiejsze
porozumiewanie się
Zakłócona
perspektywa (druty)
Elias Howe
Maszyna do szycia
Mniej pracy
Mniejsze zatrudnienie
Christopher Sholes
Maszyna do pisania
Łatwiejsza praca
Mniejsze zatrudnienie
Henry Ford
Samochód
Szybsze poruszanie
się
Zatrucie środowiska
Ja niczego nigdy nie wynajdę, ani pożytecznego, ani szkodliwego społecznie,
bo jestem wyrzutkiem i beztalenciem. Nawet nie mogłam zmusić kraju, którym
pewnego dnia będę rządzić, do zainstalowania PARKOMETRÓW!!!!!!!!!!!
PRACA DOMOWA
Algebra: pytania na początku rozdziału 11 (nie ma powtórki,
bo pan G. zachorował na anginę - zresztą semestr dopiero się zaczął
i nie ma jeszcze czego powtarzać. Poza tym ja już nie zawalam
algebry!!!!!).
Angielski: zaktualizować dziennik (Jak spędziłam ferie
zimowe - 500 słów)
Biologia: rozdział 13
Zd
i i
i
b
i
ń t
t ć
d i ł 1 T
RZ: odkryć swój ukryty talent
Francuski: Chapitre Dix
Historia cywilizacji: rozdział 13 Nowy wspaniały świat
Wtorek, 20 stycznia, w limuzynie,
w drodze na lekcję etykiety
u Grandmére
LISTA RZECZY DO ZROBIENIA
1. Znaleźć majtki z królową Amidalą.
2. Przestać obsesyjnie rozmyślać nad tym, czy Michael mnie kocha, czy też
tylko lubi. Pamiętać, że wiele dziewczyn w ogóle nie ma chłopaka. Albo
mają naprawdę paskudnych chłopaków bez przednich zębów, takich jak
Maury Povich.
3. Zadzwonić do Tiny i porównać spostrzeżenia na temat działania zasady
nieuganiania się za chłopakami.
4. Odrobić wszystkie lekcje. Nie rób sobie zaległości pierwszego dnia!!!
5. Zapakować prezent dla Michaela.
6. Dowiedzieć się, o czym Grandmére rozmawiała z mamą wczoraj
wieczorem. O Boże, spraw, żeby nie chodziło o coś dziwacznego, na
przykład pomysł zabrania mnie na polowanie na kaczki. Nie chcę strzelać
do żadnych kaczek.
7. Przestać obgryzać paznokcie.
8. Kupić żwirek dla kota.
9. Odkryć swój ukryty talent. Jeśli Lilly go zna, musi być dość oczywisty, bo
przecież sama nie odkryła nawet prawdy na temat moich nozdrzy.
10. ODESPAĆ WRESZCIE TROCHĘ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Chłopcom nie
podobają się dziewczyny z wielkimi fioletowymi sińcami pod oczami,
zupełnie nie w stylu Kate Bosworth. Nawet takim idealnym chłopakom jak
Michael.
Wtorek, 20 stycznia, nadal w limuzynie,
w drodze na lekcję etykiety
u Grandmére
Brudnopis pracy do dziennika na angielski:
JAK SPĘDZIŁAM FERIEZIMOWE
Ferie zimowe spędziłam w Genowii, która ma pięćdziesiąt tysięcy
mieszkańców. Genowia to księstwo leżące na Lazurowym Wybrzeżu między Włochami
i Francją. Genowia eksportuje przede wszystkim oliwę. Importuje zasadniczo
turystów. Ostatnio jednak Genowia zaczęła cierpieć z powodu znaczących ubytków
infrastruktury wskutek wzmożonego ruchu pieszych turystów, bo w porcie cumuje
bardzo wiele statków wycieczkowych i
-
-
-
-
-
-
-
-
-
Środa, 21 stycznia
Godzina wychowawcza
O mój Boże! Wczoraj musiałam być bardziej zmęczona, niż mi się wydawało.
Zasnęłam w limuzynie w drodze do Grandmére i Lars nie mógł mnie dobudzić na
lekcję etykiety! Mówi, że kiedy próbował, pacnęłam go i nazwałam brzydkim
francuskim słowem (no, to już wina Francois, nie moja).
Tak więc Lars kazał Hansowi zawrócić i odwieźć mnie z powrotem na
poddasze, a potem zaniósł mnie na trzecie piętro do mojego pokoju (niełatwa sprawa,
ważę mniej więcej tyle co pięciu Grubych Louie), a mama położyła mnie do łóżka.
Nie obudziłam się na kolację, ani nic. Spałam aż do siódmej dziś rano! Całe
piętnaście godzin.
Wow. Chyba musiałam być nieco wyczerpana po całym tym ożywieniu
powrotem do domu i spotkaniem z Michaelem.
Albo naprawdę cierpiałam na zmęczenie po długiej podróży samolotem, a to
wczorajsze zamartwianie się brakiem jakiegokolwiek talentu wcale nie brało się z
niskiej samooceny, ale z zachwianej wskutek braku fazy REM podczas snu
równowagi chemicznej. No wiecie, mówi się, że ludzie pozbawieni snu zaczynają po
jakimś czasie cierpieć na halucynacje. Był taki DJ, który nie spał przez jedenaście dni
z rzędu, co jest najdłuższym udokumentowanym okresem bezsenności u człowieka, a
potem zaczął puszczać wyłącznie Phila Collinsa, i wtedy ludzie się domyślili, że
trzeba wezwać do niego karetkę.
Tyle że po piętnastu godzinach snu nadal czuję się jak kompletne beztalencie.
Ale dzisiaj przynajmniej nie wydaje mi się, że to taka straszna tragedia. Chyba sen
przez piętnaście godzin pozwolił mi zobaczyć wszystko w odpowiedniej
perspektywie. No bo nie każdy może być takim supergeniuszem jak Lilly albo
Michael. Tak jak nie każdy może być wirtuozem skrzypiec jak Borys. Na pewno jest
COŚ, w czym jestem dobra. Muszę tylko domyślić się, co to jest. Spytałam dzisiaj
przy śniadaniu pana G., w czym jego zdaniem jestem dobra, a on powiedział, że jego
zdaniem czasem ciekawie się ubieram.
Ale Lilly nie mogła tego mieć na myśli, bo wtedy, kiedy mówiła o moim
tajemniczym talencie, miałam na sobie szkolny mundurek, który raczej nie
pozostawia miejsca na twórczość własną.
Uwaga pana G. przypomniała mi, że jeszcze nie znalazłam majtek z królową
Amidalą. Ale nie miałam zamiaru wypytywać ojczyma, czy ich nie widział. UGH! Ja
usiłuję nawet nie patrzeć na bieliznę pana Gianiniego» kiedy wraca z pralni
równiutko poskładana, i z wdzięcznością przyznaję, że on mi się odwzajemnia taką
samą uprzejmością.
Mamy też zapytać nie mogłam, bo dziś rano znów była martwa dla świata.
Ciężarne kobiety potrzebują chyba tyle samo snu co nastolatki i DJ - e.
Ale naprawdę muszę je znaleźć przed piątkiem, inaczej moja pierwsza randka
z Michaelem okaże się kompletnym niewypałem. Po prostu to wiem. Na przykład, on
rozpakuje swój prezent i powie: „No tak. Ale przecież liczą się intencje...”
Chyba powinnam była pójść za radą pani Hakim Baba i kupić mu sweter.
Ale Michael to nie jest taki typ, który nosi swetry! Zdałam sobie z tego
sprawę, kiedy zatrzymaliśmy się dziś rano przed ich apartamentowcem. Stał tam, taki
wysoki i męski, i taki podobny do Heatha Ledgera... Tyle że włosy ma ciemne, a nie
jasne.
I szalik tak jakoś powiewał mu na wietrze, a ja widziałam część jego szyi, no
wiecie, dokładnie między jabłkiem Adama a miejscem, gdzie otwiera się kołnierzyk
koszuli. To takie miejsce, powiedział mi kiedyś Lars, że jeśli się uderzy dość mocno,
można kogoś sparaliżować. Szyja Michaela wyglądała tak ładnie, była taka gładka i
zaokrąglona, że mogłam myśleć wyłącznie o panu Rochesterze, kiedy jechał na
swoim koniu Mesrourze i rozmyślał o swojej wielkiej miłości do Jane...
I wiedziałam, po prostu wiedziałam, że miałam rację, nie kupując Michaelowi
swetra. To znaczy Kate Bosworth nigdy by nie dała swetra swojemu przyjacielowi,
rozgrywającemu drużyny. UGH.
W każdym razie Michael mnie wtedy zobaczył i uśmiechnął się, i już przestał
wyglądać jak pan Rochester, bo pan Rochester nigdy się nie uśmiechał.
Wyglądał po prostu jak Michael. A mnie serce podskoczyło w piersi, jak
zawsze kiedy go widzę.
- Nic ci nie jest? - spytał, gdy tylko wsiadł do limuzyny.
Te jego oczy, takie brązowe, że niemal czarne - zupełnie jak trzęsawiska,
które mijał pan Rochester, jadąc po wrzosowiskach, bo jeśli się wpadnie w takie
trzęsawisko, to można w nim zatonąć z głową i nikt o człowieku więcej nie usłyszy...
a to się właśnie zdarza za każdym razem, kiedy spoglądam w oczy Michaelowi:
spadam, spadam i jestem całkiem pewna, że już nigdy się nie wydostanę, ale nie mam
nic przeciwko temu, bo uwielbiam tam być - spojrzały teraz głęboko w moje oczy.
MOJE oczy są zaledwie szare, mają kolor nowojorskich chodników. Albo
parkometrów.
- Dzwoniłem do ciebie wieczorem - powiedział Michael, kiedy siostra
zepchnęła go w kąt limuzyny, bo sama też chciała wsiąść. - Ale twoja mama
powiedziała, że po prostu padłaś...
- Byłam strasznie zmęczona - odparłam, zachwycona faktem, że najwyraźniej
martwił się o mnie. - Spałam piętnaście godzin bez przerwy
- No i dobrze - powiedziała Lilly. Najwyraźniej nie interesowały jej szczegóły
moich cykli snu. - Odezwali się do mnie producenci tego twojego filmu.
- Naprawdę? - zdziwiłam się. - I co napisali?
- Zaprosili mnie na spotkanie przy śniadaniu - powiedziała Lilly takim tonem,
jakby nie chciała się chwalić. Tyle że raczej jej się nie udało. Totalnie słychać było w
jej głosie dumę. - W piątek rano. Więc nie będę potrzebowała limuzyny.
- Wow - byłam pod wrażeniem. - Spotkanie przy śniadaniu? Naprawdę?
Podadzą bajgle?
- Bardzo możliwe - odparła Lilly.
Zaimponowała mi. Mnie jeszcze nigdy nie zaproszono na poranne spotkanie z
producentami filmowymi przy śniadaniu. Tylko na śniadanie z ambasadorem
Genowii w Hiszpanii.
Zapytałam Lilly, czy już zrobiła listę żądań do producentów, a ona odparła, że
tak, ale że mi nie powie, co to za żądania.
Chyba będę musiała obejrzeć ten film i przekonać się, co ją tak rozwścieczyło.
Mama ma go na kasecie. Powiedziała, że to jeden z najśmieszniejszych filmów, jakie
widziała w życiu.
Ale z drugiej strony moja mama zaśmiewa się podczas całego Wirującego
seksu, nawet podczas tych scen, które wcale nie miały być śmieszne, więc nie wiem,
czy ona jest tu właściwym sędzią.
Oho. Jedna z cheerleaderek (niestety, nie Lana) zerwała sobie ścięgno
Achillesa, ćwicząc Pilates podczas przerwy. Więc właśnie ogłosili, że będą
organizować konkurs na zastępczynię, jako że dublerka tej dziewczyny przeniosła się
do szkoły dla dziewcząt w Massachusetts wskutek zorganizowania zbyt szalonej
imprezy podczas wyjazdu rodziców na Martynikę.
Mam nadzieję, że Lilly za bardzo zajęła się protestami wobec filmu opartego
na mojej biografii, żeby teraz protestować jeszcze przeciw wyborom nowej
cheerleaderki. W zeszłym semestrze zmusiła mnie do spacerowania z tym wielkim
plakatem z napisem: CHEERLEADING JEST SEKSISTOWSKI I TO ŻADEN
SPORT, a ja nawet nie jestem pewna, czy faktycznie ma rację, skoro na ESPN
odbywają się zawody mistrzowskie cheerleaderek. Ale to fakt, że dla damskich
sportów uprawianych w naszej szkole nie ma drużyny cheerleaderów. I na przykład,
Lana i jej banda nigdy nie pojawiają się na meczach damskiej drużyny koszykówki, a
nie zdarza im się opuścić żadnego meczu męskiej drużyny. Więc coś się kryje w tym
zarzucie o seksizm.
O Boże, jakiś palant właśnie przyniósł mi przepustkę z zajęć. Przepustkę dla
mnie! Wzywają mnie do gabinetu dyrektorki! A przecież nic nie zrobiłam! No cóż,
przynajmniej tym razem.
Środa, 21 stycznia, gabinet dyrektor Gupty
W głowie mi się nie mieści, że to zaledwie drugi dzień nowego semestru, a ja
już siedzę tu, pod gabinetem dyrektorki. Może i nie skończyłam odrabiać pracy
domowej, ale mam przecież usprawiedliwienie napisane przez ojczyma. Przekazałam
je do biura administracji szkolnej, pierwsza rzecz z samego rana. Brzmi tak:
Proszę usprawiedliwić Mii nieodrobienie pracy domowej zadanej we wtorek
20 stycznia. Mia cierpiała na dolegliwości związane z międzykontynentalną podróżą
lotniczą i nie była w stanie wczoraj wieczorem wywiązać się ze swoich obowiązków.
Oczywiście dzisiaj nadrobi zaległości.
Frank Gianini
Trochę to beznadziejne, kiedy ojczym jest jednocześnie twoim nauczycielem.
Ale czemu dyrektor Gupcie coś się nie podoba? To znaczy zdaję sobie sprawę,
że jest dopiero drugi dzień nowego semestru, a ja już mam zaległości. Ale nie AZ
TAKIE.
I nie widziałam dzisiaj Lany, więc nie chodzi o to, że mogłam coś zrobić jej
albo jej rzeczom.
O MÓJ BOŻE. A jeśli oni zdali sobie sprawę, że popełnili pomyłkę, znów
kierując mnie na rozwój zainteresowań? No bo przecież ja nie mam zainteresowań.
Ani talentów. A jeśli skierowali mnie na te zajęcia tylko dlatego, że komputer się
pomylił, a teraz oni odkryli pomyłkę i każą mi chodzić na wychowanie techniczne
albo na gospodarstwo domowe, gdzie jest moje miejsce? Będę musiała zrobić stojak
na przyprawy!!! Albo, co gorsza, omlet w stylu zachodniego wybrzeża!!!
I już nigdy nie zobaczę Michaela! No dobra, będę go widywać po drodze do
szkoły i podczas lunchu, i po szkole, i w weekendy, i w czasie wakacji, ale to
wszystko. Zabierając mnie z RZ, pozbawią mnie całych pięciu godzin w towarzystwie
Michaela tygodniowo! Podczas lekcji wcale tak dużo ze sobą nie gadamy, bo Michael
jest naprawdę utalentowany, w przeciwieństwie do mnie, i potrzebuje godziny
dziennie, żeby szlifować swój talent, a nie douczać mnie z algebry, na czym na ogół
się kończy wskutek mojego braku zdolności matematycznych. No ale przynajmniej
jesteśmy wtedy RAZEM.
O Boże, to straszne! Jeśli naprawdę mam jakiś talent - w co wątpię - CZEMU
Lilly po prostu mi nie powie, co to jest? Wtedy mogłabym to cisnąć dyrektor Gupcie
prosto w twarz, kiedy będzie mnie usiłowała skierować na wychowanie techniczne.
Zaraz... A czyj to głos? Ten, który dochodzi z gabinetu dyrektorki? Jest
dziwnie znajomy. Brzmi zupełnie jak głos...
Środa, 21 stycznia, limuzyna Grandmére
To już szczyt wszystkiego, co Grandmére wyprawia. No bo co za osoba robi
TAKIE RZECZY? Ot tak zabiera nastolatkę ze szkoły?
Przecież podobno jest dorosła. Powinna dawać mi dobry przykład.
A co robi zamiast tego?
No cóż, najpierw opowiada grubymi nićmi szyte KŁAMSTWA, a potem
zabiera mnie ze szkoły pod fałszywym pretekstem.
Mówię wam, jeśli mama albo tata dowiedzą się o tym, Klaryssa Renaldo może
sobie szykować trumnę.
I nie chodzi o to, że mało nie dostałam przez nią ataku serca. Na szczęście
poziom cholesterolu mam bardzo niski dzięki wegetariańskiej diecie, bo w
przeciwnym razie mogłabym zapaść na poważne niedomagania układu krążenia, tak
okropnie się wystraszyłam, kiedy wyszła z gabinetu dyrektor Gupty, mówiąc:
- Owszem, modlimy się wszyscy o jego szybki powrót do zdrowia, ale wie
pani, jak to bywa w podobnych przypadkach...
Poczułam, że cała krew odpływa mi z twarzy na jej widok. I to nie tylko
dlatego, że ze wszystkich ludzi akurat Grandmére rozmawiała z dyrektor Guptą, ale
ze względu na te słowa.
Wstałam prędko, a serce biło mi tak mocno, że myślałam, że. mi wyskoczy z
piersi.
- Co się stało? - spytałam spanikowana. - Coś złego z tatą? Znów ma raka? O
to chodzi? Możesz mi powiedzieć, zniosę wszystko.
Byłam pewna, sądząc z tego, co Grandmére mówiła do dyrektor Gupty, że tata
ma remisję raka jądra i że znów będzie musiał odbyć całe leczenie...
- Wyjaśnię ci w samochodzie - odpowiedziała Grandmére sztywno. - Chodź ze
mną.
- Nie, proszę - błagałam, idąc za nią. Za mną z kolei dreptał Lars. - Powiedz
mi już teraz. Wszystko zniosę, przysięgam ci, że zniosę. Czy tata dobrze się czuje?
- Nie martw się lekcjami, Mia! - zawołała dyrektor Gupta, kiedy
opuszczałyśmy gabinet. - Masz myśleć tylko o swoim ojcu!
A więc to prawda! Tata BYŁ chory!
- Czy to znów rak? - spytałam Grandmére, kiedy wyszłyśmy ze szkoły i
skierowałyśmy się do jej limuzyny, zaparkowanej dokładnie pod kamiennym lwem,
który strzeże schodów prowadzących do budynku Liceum imienia Alberta Einsteina.
- Czy to się da wyleczyć? Może potrzebuje transplantacji szpiku? Bo wiesz, pewnie
mogłabym być dawcą, sądząc z tego, że odziedziczyłam po nim włosy. A
przynajmniej jego włosy musiały wyglądać tak jak moje, kiedy jeszcze ich trochę
miał.
Dopiero gdy znalazłyśmy się w bezpiecznym wnętrzu limuzyny, Grandmére
spojrzała na mnie z wyraźną niechęcią i powiedziała:
- Nic złego nie dzieje się twojemu ojcu. Ale coś jest nie tak z tą twoją szkołą.
Wyobraź sobie, że nie zezwalają na nieobecność ucznia z innego powodu niż
choroba. Śmieszne! Czasami człowiek potrzebuje wolnego dnia. Dzień dla siebie, tak
się to chyba określa. No cóż, Amelio, dzisiaj będziesz miała dzień dla siebie. Siedząc
w kącie limuzyny, patrzyłam na nią i mrugałam oczami. Nie bardzo rozumiałam, o co
jej chodzi.
- Czekaj chwilę - powiedziałam. - Mówisz, że... tata nie zachorował?
- Pfuit! - parsknęła Grandmére, unosząc swoje domalowane brwi. - Wydawał
się zdrowy, kiedy rozmawiałam z nim dziś rano.
- No to dlaczego... Dlaczego powiedziałaś dyrektor Gupcie, że...
- Bo inaczej nie zwolniłaby cię z lekcji - odparła Grandmére, spoglądając na
złoty zegarek wysadzany brylantami. - A już i tak jesteśmy spóźnione. Naprawdę nie
ma nic gorszego niż nadgorliwy pedagog. Im się wydaje, że pomagają ludziom,
tymczasem w rzeczywistości jest wiele rodzajów nauki. I nie każda odbywa się w
szkolnej klasie.
Wreszcie zaczynałam rozumieć. Grandmére nie wyciągnęła mnie ze szkoły w
środku dnia dlatego, że zachorował ktoś z rodziny. Nie, zabrała mnie ze szkoły w
środku dnia, bo chce mnie czegoś nauczyć.
- Grandmére! - zawołałam, ledwie wierząc w to, co właśnie usłyszałam. - Nie
możesz tak sobie przyjeżdżać i zabierać mnie ze szkoły, ile razy ci się spodoba. I nie
wolno ci opowiadać dyrektor Gupcie, że mój tata jest chory, kiedy nic mu nie jest!
Jak w ogóle mogłaś COŚ TAKIEGO powiedzieć?! Czy nigdy nie słyszałaś o
samosprawdzających się przepowiedniach? No bo jeśli zaczniesz bez przerwy
opowiadać takie rzeczy, to one się mogą naprawdę zdarzyć...
- Nie bądź śmieszna, Amelio - przerwała mi. - Twój ojciec nie będzie musiał
wracać do szpitala tylko dlatego, że powiedziałam jedno niewinne kłamstewko
szkolnej dyrektorce.
- Nie wiem, skąd ta pewność - odparłam gniewnie. - I dokąd mnie zabierasz?
Przecież wiesz, że nie mogę sobie pozwolić, by znikać ze szkoły w środku dnia. Nie
jestem aż tak zdolna jak wszystkie inne dzieciaki w mojej klasie i mam mnóstwo do
nadrobienia, bo wczoraj musiałam położyć się wcześniej spać...
- Och, JAKŻE mi przykro - powiedziała Grandmére sarkastycznym tonem. -
Wiem, jak uwielbiasz lekcje algebry. Jestem pewna, że to dla ciebie wielka przykrość,
że jedną dzisiaj opuścisz...
Nie mogłam odmówić jej racji. Przynajmniej częściowej. Bo chociaż wcale
mnie nie zachwycała metoda, jaką to osiągnęła, wcale nie zamierzałam rozpaczać nad
tym, że zabrała mnie z algebry. Liczby całkowite to nie moja specjalność.
- No cóż, gdziekolwiek byśmy jechały - powiedziałam surowo - lepiej wróćmy
na lunch. Inaczej Michael będzie się zastanawiał, gdzie się podziałam...
- Tylko nie znów TEN CHŁOPAK! - mruknęła Grandmére, podnosząc wzrok
na sufit limuzyny.
- Owszem, właśnie TEN CHŁOPAK - rzekłam. - Tak się składa, że kocham
tego chłopaka ciałem i duszą. Gdybyś tylko miała okazję go poznać, tobyś wiedziała,
że...
- Jesteśmy na miejscu - powiedziała z pewną ulgą, kiedy kierowca zwolnił. -
Nareszcie. Amelio, wysiadamy.
Wysiadłam z limuzyny, a potem rozejrzałam się wkoło, żeby zobaczyć, dokąd
przywiozła mnie Grandmére. Ale zobaczyłam tylko duży magazyn Chanel na
Pięćdziesiątej Siódmej. Przecież nie mogło chodzić o ten butik. A może?
Kiedy Grandmére udało się rozplatać smycz Rommla, postawić psa na ziemi i
ruszyć zdecydowanym krokiem w stronę wielkich szklanych drzwi, przekonałam się,
że faktycznie przyjechałyśmy do sklepu Chanel.
- Grandmére! - zawołałam, biegnąc za nią. - Chanel? Zabrałaś mnie ze szkoły,
żeby robić ZAKUPY?
- Potrzebujesz sukienki - powiedziała Grandmére i pociągnęła nosem. - Na
czarno - biały bal hrabiny Trevanni na ten piątek. Na wcześniejszy termin nie
zdołałam cię umówić.
- Czarno - biały bal? - powtórzyłam, kiedy Lars wprowadzał nas do cichego,
jasnego wnętrza sklepu Chanel, najbardziej ekskluzywnego butiku na świecie. Zanim
zostałam księżniczką, bałabym się nawet nogę postawić w takim sklepie... Chociaż
nie mogę tego samego powiedzieć o swoich przyjaciołach, bo Lilly nakręciła kiedyś
cały odcinek swojego programu telewizyjnego we wnętrzu przymierzalni u Chanel.
Zabarykadowała się w środku i mierzyła ostatnie kreacje od Karla Lagerfelda, dopóki
ochrona nie wyłamała drzwi i nie wyrzuciła jej na ulicę. To był odcinek na temat
tego, że projektanci haute couture dyskryminują ludzi ze względu na rozmiar, bo nie
sposób znaleźć skórzanych spodni w rozmiarze większym niż noszona przez Miss
Ameryki dziesiątka. - Jaki znów czarno - biały bal?
- Matka na pewno ci już mówiła - powiedziała Grandmére, kiedy wysoka
rudowłosa kobieta podeszła do nas z okrzykiem: „Wasza Wysokość! Jak dobrze znów
panią widzieć!”
- Matka nie mówiła mi o żadnym balu - odparłam. - Powtórz mi, kiedy to ma
być?
- W piątek wieczorem - powtórzyła. A do sprzedawczyni powiedziała: - Tak.
Zdaje mi się, że odłożono u państwa kilka sukienek dla mojej wnuczki. Chodziło mi
konkretnie o białe suknie. - Znów zwróciła się do mnie. - Jesteś za młoda na czerń. I
nie chcę słyszeć żadnych sprzeciwów.
Sprzeciwów co do czego? Jak mogę się sprzeciwiać czemuś, czego nie
rozumiem?
- Oczywiście - powiedziała sprzedawczyni z szerokim uśmiechem. - Proszę za
mną, Wasza Wysokość.
- W piątek wieczorem?! - zawołałam, bo przynajmniej to jedno zaczynało do
mnie docierać. - Grandmére, ja w piątek wieczorem nie mogę iść na żaden bal. Już się
umówiłam z...
Ale Grandmére tylko położyła mi dłoń na plecach i pchnęła mnie naprzód.
A ja, potykając się, poszłam za sprzedawczynią, która nawet nie mrugnęła
okiem, jakby księżniczki w glanach wiecznie się potykały, idąc za nią do
przymierzalni.
A teraz siedzę w limuzynie Grandmére i wracam do szkoły, i myślę wyłącznie
o tym, że swoją obecną sytuację zawdzięczam kilku osobom. Przede wszystkim
mamie, która zapomniała mi powtórzyć, że już pozwoliła Grandmére zaciągnąć mnie
na ten bal; hrabinie Trevanni, która wymyśliła ten czarno - biały bal; sprzedawcom od
Chanel, którzy są wprawdzie bardzo mili, ale tak naprawdę tylko rozwijają w
ludziach złe skłonności, bo umożliwili Grandmére ubranie mnie w białą, zdobioną
dżetami suknię balową i zaciągnięcie mnie gdzieś, gdzie wcale nie mam ochoty iść;
mojemu ojcu, który puszczą moją matkę samopas na tym beznadziejnym
Manhattanie; no i oczywiście samej Grandmére, która kompletnie rujnuje mi życie.
Bo kiedy jej powiedziałam, podczas gdy ludzie od Chanel wkładali na mnie te
metry materiału, że nie mogę pójść w piątek na czarno - biały bal do hrabiny
Trevanni, bo właśnie na ten wieczór Michael i ja umówiliśmy się na naszą pierwszą
randkę, zareagowała długim wykładem na temat tego, że księżniczka przede
wszystkim ma obowiązki względem narodu. Sprawy jej serca, utrzymuje Grandmére,
muszą zawsze znaleźć się na drugim miejscu.
Usiłowałam jej wyjaśnić, że tej randki nie da się odwołać ani przełożyć, bo
Gwiezdne Wojny będą pokazywać w Screening Room tylko w ten wieczór, a potem
znów będą wyświetlali tylko Moulin Rouge, którego nie chcę oglądać, bo słyszałam,
że tam ktoś na końcu umiera.
Ale Grandmére nie chce zrozumieć, że moja randka z Michaelem może być
tak samo ważna, jak czarno - biały bał hrabiny Trevanni. Najwyraźniej hrabina
Trevanni jest szalenie aktywną towarzysko osobą z książęcej rodziny Monako, w
dodatku naszą dość odległą kuzynką (a kto nie jest?). Jeżeli nie pojawię się na czarno
- białym balu, zrobię jej afront, którego książęcy ród Renaldich już nigdy nie mógłby
naprawić.
Zaznaczyłam, że niepojawienie się na Gwiezdnych Wojnach z Michaelem
stanowiłoby taki afront, którego mój związek mógłby nie wytrzymać. Ale Grandmére
powiedziała tylko, że jeśli Michael mnie naprawdę kocha, to zrozumie, że musiałam
odwołać spotkanie z nim.
- A jeśli nie zrozumie - powiedziała Grandmére, wydychając obłok szarego
dymu z gitane'a, którego trzymała w zębach - to w ogóle nigdy nie będzie się nadawał
na księcia małżonka.
Grandmére łatwo tak mówić. ONA nie była zakochana w Michaelu od
pierwszej klasy podstawówki. ONA nie spędza jednej godziny za drugą, usiłując
pisać wiersze miłosne godne jego osoby. ONA nie ma pojęcia, co to znaczy kochać,
bo jedyna osoba, którą Grandmére kochała w całym swoim życiu, to ona sama.
No cóż, to prawda.
A teraz zatrzymujemy się już pod szkołą. Właśnie zaczyna się przerwa na
lunch. Za minutę będę musiała wejść do środka i wyjaśnić Michaelowi, że nie mogę
iść na naszą pierwszą randkę, bo wywołam międzynarodowy skandal, z którego kraj,
którym mam pewnego dnia rządzić, może się nigdy nie podnieść.
Dlaczego zamiast tego wszystkiego Grandmére nie wysłała mnie po prostu do
szkoły dla dziewcząt w Massachusetts?
Środa, 21 stycznia
RZ
Nie mogłam mu powiedzieć.
No bo niby jak? Zwłaszcza że był dla mnie taki miły podczas lunchu. Już
chyba wszyscy w całej szkole wiedzieli, że Grandmére przyjechała i zabrała mnie z
godziny wychowawczej. W pelerynie z szynszyli, z tymi brwiami i Rommlem u boku,
czy mogła przemknąć się niezauważona? Ona się rzuca w oczy jak Cher.
Wszyscy się bardzo przejęli, no wiecie, rzekomą chorobą mojego ojca.
Zwłaszcza Michael. Zaczął się dopytywać:
- Czy mogę ci w czymś pomóc? Odrobić algebrę czy coś? Wiem, że to
niewiele, ale chociaż tyle mógłbym zrobić...
Jak miałam mu wyjawić prawdę - że mój tata nie jest chory, a babka
wyciągnęła mnie ze szkoły w środku lekcji na ZAKUPY? Żeby mi wybrać sukienkę
na bal, na który Michael nie został zaproszony, a który ma się odbyć dokładnie
wtedy, kiedy mieliśmy wybrać się na kolację i kosmiczną fantasy rozgrywającą się w
odległej galaktyce?
Nie mogłam. Nie mogłam mu tego powiedzieć. Nikomu nie mogłam
powiedzieć. Po prostu przesiedziałam cały lunch w milczeniu. Ludzie brali moje
milczenie za objaw wielkiego zmartwienia. W zasadzie BYŁAM bardzo zmartwiona,
tylko z innego powodu, niż sądzili. Przez cały czas, kiedy tam siedziałam, myślałam:
NIENAWIDZĘ MOJEJ BABKI, NIENAWIDZĘ MOJEJ BABKI, NIENAWIDZĘ
MOJEJ BABKI, NIENAWIDZĘ MOJEJ BABKI, NIENAWIDZĘ MOJEJ BABKI.
Ja jej naprawdę strasznie, ale to strasznie nienawidzę.
Kiedy tylko lunch się skończył, wymknęłam się do jednego z automatów
telefonicznych przy drzwiach auli i zadzwoniłam do domu. Wiedziałam, że mama
będzie na poddaszu, a nie w pracowni, bo nadal pracuje nad pokojem dziecinnym.
Doszła już do trzeciej ściany, na której tworzy wysoce realistyczny obraz upadku
Sajgonu.
- Och, Mia - westchnęła, kiedy zapytałam ją, czy czasem nie zapomniała mi
czegoś przekazać. - Bardzo cię przepraszam. Twoja babka dzwoniła podczas Anny
Nicole. Wiesz, co się ze mną dzieje, kiedy leci Anna Nicole.
- Mamo... - wycedziłam przez zęby - dlaczego jej powiedziałaś, że ja mogę iść
na tę głupią imprezę? Obiecałaś mi wcześniej, że na ten wieczór mogę się umówić z
Michaelem!
- Naprawdę? - Mama strasznie się zdziwiła. Bo i czemu się miała nie zdziwić?
Najwyraźniej nie pamiętała raczej rozmowy na temat mojej randki z Michaelem...
Głównie dlatego, że spała w tym czasie jak kamień. No ale tego nie musiałam jej
mówić. Zależało mi tylko, żeby poczuła się jak najbardziej winna ohydnej zbrodni,
jaką popełniła. - Och, kochanie. Tak bardzo mi przykro. No cóż, będziesz po prostu
musiała odwołać spotkanie z Michaelem. On zrozumie.
- Mamo! - zawołałam. - To miała być nasza pierwsza poważna randka! Musisz
coś zrobić!
- Jestem trochę zdziwiona - powiedziała mama nieco uszczypliwym tonem -
że tak się tym martwisz, kotku. No wiesz, biorąc pod uwagę wszystkie twoje
deklaracje o nieganianiu za Michaelem. Odwołanie pierwszej randki zdecydowanie
pasowałoby do tych założeń.
- Bardzo śmieszne, mamo - odparłam. - Ale Jane wcale by nie odwołała randki
z panem Rochesterem. Ona by tylko do niego nie wydzwaniała ani nie pozwoliła mu
dotrzeć do drugiej bazy.
- Aha - odparła.
- Posłuchaj - powiedziałam. - To jest poważna sprawa. Musisz mnie jakoś
wykręcić od tego głupiego balu!
Ale mama stwierdziła tylko, że pogada o tym z tatą. Wiedziałam, co to znaczy.
W żaden sposób nie wymigam się od balu. Tata nigdy w życiu nie przedłożył miłości
ponad obowiązek. Przypomina w tym księżniczkę Małgorzatę.
No więc teraz siedzę tutaj (i usiłuję odrobić algebrę, jak zwykle, bo przecież
nie jestem utalentowana ani nie mam zainteresowań), wiedząc, że w jakimś
momencie będę musiała powiedzieć Michaelowi, że odwołuję naszą randkę. Tylko
jak? Jak mam to zrobić? A co, jeśli on się tak wścieknie, że nigdy więcej się do mnie
nie odezwie?
Albo, co gorsza, poprosi jakąś inną dziewczynę, żeby poszła z nim na
Gwiezdne Wojny? Jakąś dziewczynę znającą wszystkie teksty, które trzeba
wykrzykiwać, kiedy leci film? Na przykład wtedy, kiedy Ben Kenobi mówi: „Obi -
Wan? Tego imienia dawno nie słyszałem”, trzeba zawołać: „Jak dawno?”, a wtedy
Ben mówi: „Bardzo dawno”.
Są miliony dziewczyn, które to wiedzą. Michael każdą z nich mógłby zaprosić
zamiast mnie i bawić się rewelacyjnie. Beze mnie.
Lilly nie daje mi spokoju i dopytuje się, co jest nie tak. Ciągle podsuwa mi
karteczki, bo pokój nauczycielski jest właśnie odkażany i pani Hill siedzi tu dziś
razem z nami, udając, że sprawdza prace z informatyki czwartej klasy. Ale tak
naprawdę wybiera sobie rzeczy, które chce zamówić z katalogu Gamet Hill.
Widziałam, że ma go pod pracami.
Czy twój tata jest bardzo chory?
- napisała Lilly na ostatniej karteczce. -
Będziesz musiała lecieć z powrotem do Genowi!?
Nie - odpisałam.
Czy to rak?
- chce wiedzieć Lilly. -
Ma nawrót?
Nie - odpisuję.
No to o co chodzi? -
pismo Lilly staje się spiczaste, to pewny znak, że
zaczynam jej działać na nerwy. -
Dlaczego nie chcesz mi nic powiedzieć?
BO - chcę odpisać wielkimi literami - PRAWDA DOPROWADZI DO
TRAGICZNEGO KOŃCA MOJEGO ZWIĄZKU Z TWOIM BRATEM, A JA TEGO
BYM NIE ZNIOSŁA! CZY TY NIE WIDZISZ, ŻE ŻYĆ BEZ NIEGO NIE MOGĘ?
Ale tego nie piszę, bo jeszcze się nie poddałam. Czy nie jestem wszak
księżniczką z panującego rodu Renaldich? Czy księżniczki z panującego rodu
Renaldich poddają się, ot tak, kiedy w grę wchodzi coś tak dla nich ważnego, jak
Michael ważny jest dla mnie?
Nie, one tak nie robią. Spójrzcie tylko na moje przodkinie, Agnes i
Rosagundę. Agnes skoczyła z mostu, żeby dostać to, czego chciała (czyli nie zostać
zakonnicą). A Rosagunda udusiła faceta własnymi włosami (żeby nie musieć się z
nim przespać). Czyja, Mia Thermopolis, pozwolę, żeby taki drobiazg jak czarno -
biały bal hrabiny Trevanni stanął na drodze mojej pierwszej randce z mężczyzną,
którego kocham?
Nie, nie pozwolę.
Może więc to jest mój talent. Niezłomność odziedziczona po księżniczkach z
rodu Renaldich.
Uderzona tą obserwacją, napisałam kartkę do Lilly:
Czy moim talentem jest to, że podobnie jak moje przodkinie jestem
niezłomna?
Czekałam bez tchu na odpowiedź. Chociaż nie wiedziałam jasno, co zrobię,
jeśli ona odpisze, że tak. Bo co to niby za talent niezłomność? Pieniędzy się tym nie
zarobi w taki sposób, jak można spieniężyć talent do gry na skrzypcach, do pisania
piosenek czy do produkowania programów telewizji kablowej.
Ale i tak miło byłoby wiedzieć, że sama odkryłam swój talent. No wiecie, jako
część tej wspinaczki po pniu jungowskiego drzewa samorealizacji.
Odpowiedź Lilly strasznie mnie rozczarowała:
Nie, twoim talentem nie jest niezłomność, kretynko. Boże, czasami bywasz
głupsza, niż ustawa przewiduje. Co złego dzieje się z twoim ojcem?????
Westchnęłam i zdałam sobie sprawę, że nie mam innego wyjścia - muszę jej
odpisać.
Nic. Grandmére chciała tylko zabrać mnie do Chanel, więc zmyśliła całą tę
chorobę taty.
Boże
- odpisała Lilly -
nic dziwnego, że znów wyglądasz, jakbyś zeżarła
skarpetkę. Twoja babka to kawał wariatki.
Sama nie mogłabym tego lepiej ująć. Gdyby tylko Lilly wiedziała, jak bardzo
ma rację.
Środa, 21 stycznia, klatka schodowa
Szósta lekcja
Nadzwyczajne posiedzenie klubu dziewczyn radzących sobie z chłopakami
metodą Jane Eyre. Naturalnie w każdej chwili grozi nam wpadka, ponieważ
urwałyśmy się z francuskiego, żeby zebrać się tutaj, na klatce schodowej prowadzącej
na strych (drzwi strychu są oczywiście zamknięte; Lilly mówi, że w filmie
nakręconym na podstawie mojej biografii dzieciaki bez przerwy wychodzą na dach
szkoły; kolejny przykład na to, że sztuka naprawdę nie naśladuje życia) i udzielić
duchowego wsparcia jednej z sióstr, która znalazła się w potrzebie.
No właśnie. Okazuje się, że nie jestem jedyną, dla której ten semestr zaczyna
się pechowo. Nie dość, że Tina skręciła nogę w kostce na stoku w Aspen - w czasie
przerwy po piątej lekcji dostała też na swoją nową komórkę SMS - a od Dave'a
Farouqa El - Abara. Wiadomość brzmiała: NIE RACZYŁAŚ ODDZWO - NIĆ. NA
MECZ RANGERSÓW ZABIERAM JASMINE. ŻYCZĘ POWODZENIA.
W życiu nie widziałam, żeby ktoś napisał coś równie bezdusznego jak ten
SMS. Przysięgam, krew mi się ścięła w żyłach, kiedy to czytałam.
- Seksistowskie bydlę - warknęła Lilly, kiedy to zobaczyła. - Nie bierz sobie
tego do serca, Tino. Znajdziesz lepszego faceta niż ten typek.
- J - ja nie chcę n - nikogo l - lepszego - szlochała Tina. - Ja c - chcę D -
Dave'a!
Serce mi się kraje, kiedy patrzę, jak ona cierpi - i to nie tylko emocjonalnie, bo
niełatwo było jej wdrapać się na trzecie piętro o kulach. Jako wierna przyjaciółka
obiecałam, że posiedzę przy niej, kiedy będzie się próbowała uporać ze swoją
zgryzotą. Lilly przeprowadza ją przez pięć faz żalu towarzyszącego zerwaniu (według
Elisabeth Ktibler - Ross): Zaprzeczenie - „Nie chce mi się wierzyć, że on mi zrobił
coś takiego”; Gniew - „Jasmine to pewnie krowa i całuje się po francusku na
pierwszej randce”; Targowanie się - „Może, jeśli mu obiecam, że będę dzwoniła do
niego codziennie wieczorem, zechce mnie z powrotem”; Depresja - „Już nigdy
nikogo nie pokocham”; Akceptacja - „No cóż, chyba jednak BYŁ trochę samolubny”.
Oczywiście siedząc tutaj razem z Tiną zamiast na francuskim, ryzykuję zawieszenie
w prawach ucznia, bo taka jest kara za zerwanie się z lekcji w naszym Liceum
imienia Alberta Einsteina.
Ale co jest ważniejsze, mój stopień z zachowania czy przyjaciółka?
Poza tym na dole schodów stoi na czatach Lars. Jeśli nadejdzie pan Kreblutz,
główny woźny, Lars zagwiżdże hymn narodowy Genowii, a my przyciśniemy się do
ściany za starymi materacami z sali gimnastycznej (które, nawiasem mówiąc, mocno
śmierdzą i stanowią zagrożenie przeciwpożarowe).
Bardzo mi smutno ze względu na Tinę, nie mogę jednak zaprzeczyć, że ta
historia dała mi niezłą nauczkę: radzenie sobie z facetami metodą Jane Eyre
niekoniecznie stanowi najlepszy sposób na utrzymanie ich przy sobie.
Choć z drugiej strony, zdaniem Grandmére, która zdołała utrzymać przy sobie
męża przez czterdzieści lat, najszybszą metodą zniechęcenia faceta jest latanie za
nim.
No i z pewnością Lilly, która ma za sobą najdłuższy z nas wszystkich stażem
związek, nie lata za Borysem. Jeśli ktoś tutaj lata, to raczej ON. Ale to
prawdopodobnie dlatego, że Lilly jest zbyt zajęta licznymi procesami sądowymi i
akcjami społecznymi, żeby zwracać na niego uwagę częściej niż to konieczne.
Gdzieś między tymi dwoma metodami postępowania - Grandmére i Lilly -
musi się kryć tajemnica tworzenia prawdziwie udanych związków z mężczyznami.
Będę musiała ją odkryć, bo powiem wam jedno: gdybym kiedykolwiek miała dostać
od Michaela takiego SMS - a, jakiego dostała właśnie Tina od Dave'a, rzuciłabym się
do wody z Tappan Zee i bardzo wątpię, czy jakiś seksowny kapitan straży
przybrzeżnej przyszedłby mi na ratunek i mnie wyłowił - a przynajmniej nie w
jednym kawałku. Most Tappan Zee jest o wiele wyższy niż Pont des Vierges.
No i oczywiście wiecie, co to znaczy - ten cały numer z Tiną i Dave'em. To
znaczy, że nie mogę odwołać randki z Michaelem. W żaden sposób i nie ma zmiłuj.
Nic mnie nie obchodzi, czy Monako zacznie wymierzać rakiety Scud w budynek
parlamentu Genowii - ja nie idę na ten czarno - biały bal. Grandmére i hrabina
Trevanni będą się musiały uporać z tym rozczarowaniem.
Bo kiedy chodzi o naszych mężczyzn, my, kobiety z rodu Renaldich, nie
ryzykujemy. Gramy ostrożnie.
PRACA DOMOWA
Algebra: pytania wstępne na pocz. rozdziału 11 PLUS...???
Nie wiem, dzięki Grandmére
Angielski: uaktualnić dziennik (Jak spędziłam ferie zimowe -
500 słów) PLUS...??? Nie wiem, dzięki Grandmére
Biologia: rozdział 13 PLUS...??? Nie wiem, dzięki
Grandmére
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: rozdział 1 Ty i twoje
środowisko PLUS...??? Nie wiem, dzięki Grandmére
RZ: odkryć swój ukryty talent
Francuski: Chapitre Dix PLUS...??? Nie wiem, dzięki
Grandmére
Historia cywilizacji: rozdział 13 Nowy wspaniały świat,
zebrać aktualne informacje o tym, jakie koszty społeczne powoduje
rozwój technologii
Środa, 21 stycznia, w limuzynie,
w drodze powrotnej do domu
od Grandmére
Chociaż może nigdy się nie przekonam, co tak naprawdę jest moim ukrytym
talentem - nawet jeśli jakiś posiadam - to talent Grandmére jest aż nadto oczywisty.
Klaryssa Renaldo ma absolutny dar totalnego rujnowania mi życia. Jest dla mnie teraz
ewidentne, że właśnie o to jej chodziło od samego początku. Wszystko zaś sprowadza
się po prostu do tego, że Grandmére nie może ścierpieć Michaela. Oczywiście nie
dlatego, żeby kiedykolwiek coś jej zrobił. Nigdy nie zrobił jej nic złego, poza tym, że
uczynił jej wnuczkę najszczęśliwszą osobą na ziemi. Przecież ona go nawet nigdy nie
spotkała.
Nie, Grandmére nie cierpi Michaela, bo Michael nie należy do żadnej
królewskiej rodziny.
Skąd to wiem? No cóż, stało się to dla mnie całkiem jasne, kiedy dzisiaj
weszłam do jej apartamentu na lekcję etykiety i patrzę, a tu kto właśnie wrócił z
meczu squasha w Nowojorskim Klubie Atletycznym i potrząsał swoją rakietą,
wyglądając zupełnie jak Andre Agassi? Och, nikt inny, tylko książę René .
- Co TY tu robisz? - zapytałam tonem, za który Grandmére później mnie
zbeształa (powiedziała, że moje pytanie było całkiem nie na miejscu, zupełnie jakbym
podejrzewała René o coś brzydkiego; co, oczywiście, zgadzało się z prawdą; w
Genowii musiałam dać mu w łeb, żeby odzyskać swoje berło).
- Cieszę się urokami waszego pięknego miasta - odparł René.
A potem przeprosił i powiedział, że musi iść pod prysznic, bo, jak to ujął, po
meczu nieco trąci kozłem.
- Doprawdy, Amelio - odezwała się Grandmére z dezaprobatą. - Tak się wita
własnego kuzyna?
- A czemu on nie siedzi w tej swojej szkole? - zapytałam.
- Skoro już musisz wiedzieć - odparła - tak się składa, że ma przerwę w
zajęciach.
- W dalszym ciągu? - Wiem, że to zabrzmiało, jakbym była bardzo
podejrzliwa. No bo co to za szkoła biznesu, nawet francuska, w której przerwa
gwiazdkowa trwa do lutego?
- W szkołach takich jak szkoła René - wyjaśniła mi Grandmére - zimowa
przerwa jest tradycyjnie dłuższa niż w amerykańskich, żeby uczniowie mogli w pełni
wykorzystać sezon narciarski.
- Nie widziałam przy nim nart - zauważyłam podstępnie.
- Pfuit! - Grandmére tylko tyle miała mi do powiedzenia na ten temat. - René
dość już czasu spędził w tym roku na stokach. Poza tym on uwielbia Manhattan.
No cóż, TO bym pewnie mogła zrozumieć. Nowy Jork JEST przecież
najpiękniejszym miastem na ziemi. Nie dalej niż wczoraj pewien robotnik budowlany
znalazł na Czterdziestej Drugiej szczura, który ważył dziesięć kilo! To tylko dwa i
pół kilo mniej niż mój kot! W Paryżu ani w Hongkongu nie uświadczy się
dziesięciokilogramowych szczurów, tego jestem pewna.
Potem zajęłyśmy się lekcją etykiety - to znaczy Grandmére udzielała mi
informacji na temat wszystkich, których spotkam na czarno - białym balu, łącznie z
tegorocznym zestawem debiutantek, córek osób z tak zwanej amerykańskiej szlachty,
które w tym roku „wchodzą” do Towarzystwa przez duże T i będą szukały mężów
(chociaż jeśli chcecie znać moje zdanie, powinny raczej rozejrzeć się za dobrym
programem studiów magisterskich i może jeszcze za pracą na pół etatu, na przykład
uczeniem niepiśmiennych ludzi czytania i pisania; ale to tylko moja opinia), kiedy ni
stąd, ni zowąd przyszło mi do głowy rozwiązanie mojego problemu.
Czemu Michael nie miałby pójść ze mną na czarno - biały bal do hrabiny
Trevanni jako osoba towarzysząca?
No dobra, przyznaję, to nie Gwiezdne Wojny. I owszem, musiałby się wbić w
smoking i tak dalej. Ale przynajmniej bylibyśmy razem. I mogłabym mu wręczyć
prezent urodzinowy w otoczeniu, które znajduje się poza wybetonowanym terenem
Liceum imienia Alberta Einsteina. Przynajmniej nie musiałabym zupełnie odwoływać
randki. Przynajmniej stan stosunków dyplomatycznych między Genowią i Monako
nie przekroczyłby poziomu pomarańczowego alertu..
Jak zdołam, zastanawiałam się, namówić na to Grandmére? Przecież ona nic
nie wspomniała, że hrabina pozwoliła mi przyjść z osobą towarzyszącą.
Ale co z tymi wszystkimi debiutantkami? Czy one nie przyprowadzają ze sobą
chłopaków? Czy nie po to istnieje Wojskowa Akademia Westpoint? Zęby debiutantki
miały z kim chodzić na bale? Więc jeśli te dziewczyny mogą przyprowadzać ze sobą
chłopaków, a nawet nie są księżniczkami, to dlaczego ja miałabym nie móc?
Tylko jak miałam namówić Grandmére, żeby mi pozwoliła przyprowadzić
Michaela na czarno - biały bal, po tych naszych długich dyskusjach, w których padały
wnioski, że nie wolno pozwolić, by obiekt twoich uczuć w ogóle się orientował, że go
lubisz? Zanosiło się na sporą przeszkodę do pokonania. Stwierdziłam, że spróbuję
posłużyć się wobec Grandmére dyplomacją i taktem, których uczyła mnie z takim
trudem.
- I proszę cię, Amelio, cokolwiek byś robiła - mówiła właśnie Grandmére,
rozczesując szczoteczką rzadkie futerko Rommla, zgodnie z zaleceniami nadwornego
weterynarza Genowii - nie gap się zbyt długo na efekty liftingu u hrabiny. Wiem, że
to może okazać się trudne. Wygląda tak, jakby chirurg strasznie ją naciągnął. Ale
Elena dokładnie tak chciała wyglądać. Najwyraźniej zawsze marzyła o twarzy okonia
z rozbieżnym zezem...
- Słuchaj, Grandmére, ja jeszcze w sprawie balu - wtrąciłam subtelnie. - Jak
sądzisz, czy hrabinie zrobiłoby to jakąś różnicę, gdybym z kimś przyszła?
Grandmére spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- O co ci chodzi? - spytała. - Wątpię, żeby twoja matka dobrze się czuła na
czarno - białym balu hrabiny Trevanni. Po pierwsze, nie będzie tam żadnych
hipisowskich radykałów...
- Nie chodzi mi o mamę - przerwałam, zdając sobie sprawę, że byłam chyba
ZA BARDZO subtelna. - Myślałam raczej, no wiesz, o osobie towarzyszącej płci
męskiej.
- Ależ ty już masz osobę towarzyszącą - powiedziała Grandmére, nadal, jak
zauważyłam, nie patrząc mi w oczy. - Książę René był tak uprzejmy i zgodził się
towarzyszyć ci na balu. Na czym to ja skończyłam? Aha, tak. Mówiłam o guście
hrabiny w doborze strojów. Myślę, że do tej pory dość się już nauczyłaś, żeby to
wiedzieć. Nie wolno ci komentować, przynajmniej przy niej, tego, co ma na sobie
gospodyni przyjęcia. Ale powinnam cię chyba uprzedzić, że hrabina ma słabość do
strojów, które są dla niej nieco za młodzieńcze, a ukazują...
- RENÉ będzie moją osobą towarzyszącą? - Wstałam, omal nie przewracając
przy tym sidecara Grandmére. - René zabiera mnie na ten bal?
- No cóż, tak - odparła Grandmére z niewinną miną; trochę zanadto niewinną
jak na mój gust. - Jest przecież gościem w tym mieście. W tym kraju, tak na dobrą
sprawę. Spodziewałabym się raczej, Amelio, że wręcz się ucieszysz, mogąc sprawić,
że poczuje się tutaj jak w domu...
Popatrzyłam na nią zwężonymi oczami.
- Co się tutaj dzieje? - spytałam. - Grandmére, czy ty usiłujesz wyswatać mnie
z René?
- Ależ skąd - odparła. Wydawała się szczerze zaszokowana taką sugestią. No
ale miny Grandmére już nieraz mnie zmyliły. Zwłaszcza takie, jakie przybiera, kiedy
chce, bym myślała, że jest tylko bezradną staruszką. - Wyobraźnię na pewno
odziedziczyłaś po swojej rodzinie ze strony matki. Twój ojciec nigdy nie bujał w
obłokach tak jak ty, za co mogę tylko dziękować Bogu. Wpędziłby mnie
przedwcześnie do grobu, jestem o tym przekonana, gdyby był choć w połowie tak
kapryśny, jak to zdarza się tobie, młoda damo.
- A co niby mam sobie myśleć? - zapytałam. Trochę się zawstydziłam swoim
wybuchem. Mimo wszystko pomysł, że Grandmére chce mnie, zaledwie
czternastolatkę, wyswatać z jakimś księciem i wydać za niego za mąż, BYŁ przecież
nieco szalony. Nawet jak na możliwości Grandmére. - Zmusiłaś nas, żebyśmy ze sobą
zatańczyli...
- Do zdjęcia w czasopiśmie. - Grandmére pociągnęła nosem.
- ...no i nie lubisz Michaela...
- Nigdy nie powiedziałam, że go nie lubię. Z tego, co o nim wiem, to na
pewno uroczy chłopiec. Ja tylko chciałabym, Amelio, żebyś realistycznie podeszła do
faktu, że nie jesteś taka sama jak inne dziewczęta. Jesteś księżniczką i musisz myśleć
o dobru własnego kraju.
- ...a potem René pojawia się tu znienacka, a ty mi oświadczasz, że ma ze mną
pójść na czarno - biały bal...
- Czy to źle, że chcę, żeby ten biedny chłopiec zaznał trochę rozrywki podczas
pobytu w tym mieście? Ma za sobą tyle trudnych przeżyć, stracił dom swoich
przodków, nie mówiąc już o własnym królestwie...
- Grandmére - powiedziałam. - René jeszcze nie było na świecie, kiedy ich
rodzinę wyrzucono z ...
- Tym bardziej - przerwała mi - powinnaś być wrażliwa na jego cierpienia.
Świetnie. No i co mam teraz zrobić? To znaczy, z Michaelem? Nie mogę
zabrać i jego, i księcia René na bal. I tak już dziwacznie wyglądam, z tymi na wpół
odrośniętymi włosami i moją bezpłciowością (chociaż, sądząc z opisu Grandmére, ta
hrabina wygląda jeszcze dziwaczniej niż ja) bez sprowadzania ze sobą dwóch osób
towarzyszących ORAZ ochroniarza.
Żałuję, że nie jestem księżniczką Leią zamiast sobą, księżniczką Mią.
Wolałabym, żeby nad głową wisiała mi Gwiazda Śmierci niż ten czarno - biały bal.
Środa, 21 stycznia, poddasze
No cóż, rozmowa mojej mamy z moim tatą o balu u hrabiny Trevanni na razie
nie doszła do skutku. Najwyraźniej debata parlamentarna w sprawie parkometrów
wymknęła się spod kontroli. Minister turystyki zorganizował własną obstrukcję
parlamentarną, w odpowiedzi na obstrukcję zorganizowaną przez ministra finansów, i
żadne głosowanie nie może się odbyć, dopóki on nie przestanie gadać i nie usiądzie.
Na razie gada od dwunastu godzin i czterdziestu pięciu minut. Nie wiem, czemu tata
po prostu nie każe go aresztować i wtrącić do lochu.
Naprawdę zaczynam się bać, że nie uda mi się wymigać od tego całego balu.
- Lepiej zawiadom Michaela. - Mama wsunęła głowę do mojego pokoju i cała
jest chętna do pomocy. - Powiedz mu, że nie dasz rady spotkać się z nim w piątek.
Amelio, czy ty znów piszesz ten swój pamiętnik? Nie powinnaś czasem odrabiać
teraz lekcji?
Usiłując zmienić temat rozmowy (przecież jak najbardziej odrabiam lekcje, a
teraz tylko zrobiłam sobie małą przerwę), odezwałam się:
- Nic nie powiem Michaelowi, dopóki nie odezwie się tata. Nie ma sensu,
żebym ryzykowała, że Michael ze mną zerwie, skoro tata może w każdej chwili
stwierdzić, że wcale nie muszę iść na ten głupi bal.
- Mia - powiedziała mama - Michael nie zerwie z tobą tylko dlatego, że masz
zobowiązania rodzinne, od których nie możesz się wykręcić.
- Nie byłabym taka pewna - odparłam ponuro. - Dave Farouq El - Abar zerwał
dzisiaj z Tiną, bo nie odpowiedziała na jego telefon.
- To co innego - stwierdziła mama. - Nieodpowiadanie na czyjeś telefony to
zwykła niegrzeczność.
- Ależ mamo - zaprotestowałam. Zaczynałam już czuć się zmęczona tym, że
ciągle muszę coś jej tłumaczyć. Dla mnie to cud boski, że ona w ogóle znalazła
jakiegoś faceta, a co dopiero dwóch, skoro najwyraźniej o sztuce umawiania się na
randki nie ma zielonego pojęcia. - Jeśli jesteś zbyt dostępna, facet może uznać, że
polowanie przestało go już pociągać. Mama spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Nic nie mów. Pozwól mi zgadnąć. Babka ci to powiedziała?
- Hm - odparłam. - Tak.
- No cóż, pozwól zatem, że i ja ci dam radę, jaką kiedyś dostałam od swojej
własnej matki - powiedziała mama.
Zdziwiłam się. Mama na ogół nie dogaduje się za dobrze z własnymi
rodzicami, więc raczej rzadko wspomina któreś z nich jako autora rady wartej
przekazania młodszemu pokoleniu.
- Skoro twoim zdaniem zachodzi możliwość, że będziesz musiała odwołać
piątkową randkę z Michaelem - ciągnęła - to lepiej zacznij mu opowiadać historię o
kocie na dachu.
Byłam zrozumiale zaskoczona tym stwierdzeniem.
- O kocie na czym?
- O kocie na dachu - powtórzyła. - Musisz zacząć go powoli przygotowywać
na rozczarowanie. Gdyby coś się stało Grubemu Louie podczas twojego pobytu w
Genowii... - Musiała mi chyba opaść szczęka, bo mama dodała szybko: - Nie martw
się, nic mu się nie stało. Ja tylko mówię, że gdyby coś mu się stało, nie
powiedziałabym ci o tym tak po prostu, przez telefon. Zaczęłabym powoli cię
przygotowywać na ewentualną przykrość. Może bym powiedziała: „Mia, Gruby
Louie uciekł przez okno twojego pokoju i siedzi teraz na dachu, i nie możemy go z
niego ściągnąć”.
- Oczywiście, że mogłabyś go ściągnąć - zaprotestowałam. - Mogłabyś wyjść
na schodki przeciwpożarowe i wziąć ze sobą poszewkę na poduszkę, a kiedy byś się
do niego zbliżyła, mogłabyś zarzucić ją na niego i wnieść go z powrotem do domu.
- Tak - przyznała mama - ale wyobraź sobie, że powiedziałabym ci, że właśnie
to spróbuję zrobić. A następnego dnia zadzwoniłabym i powiedziałabym, że to nie
zdało egzaminu. Gruby Louie uciekł na sąsiedni dach i...
- Powiedziałabym, żebyś poszła do sąsiedniego domu, zadzwoniła i poprosiła,
żeby ktoś cię wpuścił na klatkę, a potem weszłabyś na sąsiedni dach. - Naprawdę nie
wiedziałam, do czego mama zmierza. - Jak w ogóle mogłabyś być tak nierozsądna,
żeby pozwolić Grubemu Louie wyjść na zewnątrz? Tyle razy ci mówiłam, że musisz
trzymać w mojej sypialni zamknięte okno. Przecież wiesz, jak on lubi patrzeć stamtąd
na gołębie. Louie nie ma żadnych umiejętności, które by mu pozwoliły przetrwać na
wolności...
- Więc nie spodziewałabyś się, że uda mu się przeżyć dwie noce poza domem
- powiedziała mama.
- Nie. - Prawie zapłakałam. - Nie spodziewałabym się.
- Właśnie. Więc byłabyś mentalnie przygotowana, gdybym zadzwoniła do
ciebie trzeciego dnia i powiedziała, że mimo wszystkich naszych wysiłków Gruby
Louie nie żyje.
- O MÓJ BOŻE! - Złapałam Grubego Louie, który leżał na łóżku obok mnie. -
Uważasz, że powinnam zrobić coś takiego biednemu Michaelowi? Przecież on ma
psa, nie kota! Pawłów nigdy w życiu nie wdrapie się na dach!
- Nie o to mi chodzi - powiedziała mama. Miała znużoną minę. I cóż w tym
dziwnego? Jej soki życiowe powoli spija nienasycony płód, który się w niej rozwija. -
Mówię, że powinnaś przygotować Michaela na rozczarowanie, jakim dla niego będzie
odwołanie przez ciebie piątkowej randki, jeśli faktycznie będziesz ją musiała
odwołać. Zadzwoń do niego i powiedz mu, że być może z jakiegoś powodu nie
będziesz mogła pójść. To wszystko. Opowiedz mu o kocie na dachu.
Puściłam Grubego Louie. Nie dlatego, że wreszcie zrozumiałam, o czym
mówi mama, ale dlatego, że usiłował mnie ugryźć, żebym przestała go trzymać w
kurczowym uścisku.
- Och - westchnęłam. - Myślisz, że jeśli to zrobię, jeśli zacznę go powoli
przygotowywać na to, że nie dam rady spotkać się z nim w piątek, to on mnie nie
rzuci, kiedy mu w końcu powiem, że nie mogę iść?
- Mia - odparła mama - żaden chłopak nie rzuci cię dlatego, że odwołałaś
jedną randkę. A jeśli to zrobi, to w ogóle nie był wart twojego zainteresowania. Tak
jak Dave Tiny, odważę się dodać. Najprawdopodobniej dla niej to tylko lepiej. A
teraz bierz się do lekcji.
Ale kto mógłby oczekiwać, że zabiorę się do lekcji po otrzymaniu takiej
informacji?
Zamiast tego weszłam na sieć. Miałam zamiar wysłać wiadomość do Michaela
na ICQ, ale przekonałam się, że Tina już zdążyła wysłać wiadomość do mnie.
IluvRomance:
Cześć, Mia. Co porabiasz?
W tym brzmiał taki smutek! Nawet kolor liter zmieniła na niebieski!
GrLouie:
Odrabiam biologię. A co u Ciebie?
IluvRomance:
Chyba nieźle. Tylko tęsknię za nim tak
strasznie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Szkoda, że kiedykolwiek
usłyszałam o tej głupiej Jane Eyre.
Pamiętając, co powiedziała moja mama, odpisałam:
GrLouie:
Tina, jeśli Dave chciał zerwać z Tobą tylko
dlatego, że nie odpowiadałaś na jego telefony, to nie jest
Ciebie wart. Znajdziesz sobie nowego chłopaka, takiego, który
Cię doceni.
IluvRomance:
Naprawdę tak myślisz?
GrLouie:
Absolutnie.
IluvRomance:
Ale gdzie jaw LI - AE znajdę chłopaka, który
mnie doceni? Wszyscy chłopcy, którzy chodzą do naszej szkoły,
są beznadziejni. Oczywiście poza MM.
GrLouie:
Nie martw się, znajdziemy Ci kogoś. Muszę teraz
szybko skontaktować się z tatą...
Nie chciałam jej mówić, że tak naprawdę muszę napisać do Michaela. Nie
chciałam popisywać się przed nią tym, że ja mam chłopaka, a ona nie. Poza tym
miałam nadzieję, że ona nie pamięta, że w Genowii, gdzie mieszka tata, jest teraz
czwarta rano. Ani że pod względem udogodnień technologicznych Palais de Genovia
nie nadąża tak bardzo za współczesnością.
GrLouie:
No to narka.
IluvRomance:
Ok., pa. Jeśli potem będziesz miała ochotę
pogadać, to ja tu cały czas siedzę. Nie mam nic innego do
roboty.
Biedna, słodka Tina! Jest tak wyraźnie pogrążona w rozpaczy. Naprawdę,
kiedy pomyśleć nad tym dłużej, dobrze, że się pozbyła tego Dave'a. Jeśli tak bardzo
chciał zostawić ją dla tej całej Jasmine, mógł zrobić to delikatniej, najpierw trochę jej
opowiadając o kocie na dachu. Gdyby był choć trochę dżentelmenem, toby tak zrobił.
Ale teraz widać jak na dłoni, że Dave dżentelmenem nie jest.
Cieszę się, że mój chłopak jest inny. A przynajmniej mam nadzieję, że jest
inny. Nie, chwila - oczywiście, że jest inny. Jest przecież MICHAELEM.
GrLouie:
Cześć!
LinuxRulz:
Hej, mała! Gdzie się podziewałaś?
GrLouie:
Lekcja etykiety.
LinuxRulz:
To Ty jeszcze nie wiesz wszystkiego, co tylko
się da na temat bycia księżniczką?
GrLouie:
Najwyraźniej nie. Grandmére zajęła się
dopracowaniem szczegółów. Przy okazji, czy jest w ten piątek
jakiś późniejszy seans Gwiezdnych Wojen niż siódma?
LinuxRulz:
Tak, jest seans o jedenastej . A co?
GrLouie:
Och, nic.
LinuxRulz:
NO CO?
Ale widzicie, tutaj nadeszła ta część zadania, której nie mogłam wykonać.
Może przez te wielkie litery albo może dlatego, że jeszcze na świeżo miałam w
głowie rozmowę z Tiną. Z niczym nieporównywalny smutek jej niebieskich liter był
dla mnie po prostu nie do zniesienia. Wiem, że powinnam była zwyczajnie się
ujawnić i powiedzieć mu wszystko o balu, tu i teraz, ale po prostu nie mogłam się na
to zdobyć. Mogłam myśleć tylko o tym, jak niesamowicie zdolny i utalentowany jest
Michael, a jakim żałosnym beztalenciem jestem ja sama, i jak łatwo byłoby mu
znaleźć kogoś, kto byłby bardziej godzien jego uwagi.
Więc zamiast tego napisałam:
GrLouie:
Zastanawiałam się nad nazwami dla twojego zespołu.
LinuxRulz:
Ale co to ma wspólnego z tym, czy jest jakiś
późniejszy seans Gwiezdnych Wojen w piątek wieczorem?
GrLouie:
No cóż, chyba nic. Ale co powiesz na MICHAEL AND
THE WOOKIES?
LinuxRulz:
Myślę, że znów bawiłaś się kulką kocimiętki
Grubego Louie.
GrLouie:
Ha, ha. No to co powiesz na THE EWOKS?
LinuxRulz:
THE EWOKS? Dokąd zabrała Cię twoja Grandmére,
kiedy wyciągnęła Cię z godziny wychowawczej? Na terapię
elektrowstrząsami?
GrLouie:
Ja tylko staram się pomóc.
LinuxRulz:
Wiem, przepraszam. Tylko że naprawdę nie wydaje
mi się, żeby chłopaki chcieli być porównywani do małych
tłustych futrzaków z planety Endor. Wiem, że gra z nami Borys,
ale i on przy Ewokach chyba by się zdenerwował. Mam nadzieję.
GrLouie:
BORYS PELKOWSKI GRA W TWOIM ZESPOLE????
LinuxRulz:
Taa. A co?
GrLouie:
Nic.
Mogę powiedzieć tylko jedno - gdybym zakładała zespół, nie wzięłabym do
niego Borysa Pelkowskiego. To znaczy wiem, że on jest utalentowanym muzykiem i
tak dalej, ale przede wszystkim jest człowiekiem, który oddycha przez usta. Myślę, że
to wspaniale, że jemu i Lilly układa się tak świetnie, i czasami potrafię nawet nieźle
się z nim dogadać i miło spędzić czas w jego towarzystwie. Ale nie pozwoliłabym mu
wejść do swojego zespołu. Chyba że przestałby wsadzać sweter w spodnie.
LinuxRulz:
Borys nie jest taki beznadziejny, kiedy się go
lepiej pozna.
GrLouie:
Wiem. Tylko on się nie wydaje takim typem, który
się nadaje do jakiegoś zespołu. Cały ten Bartok.
LinuxRulz:
On gra całkiem znośny bluegrass, wiesz? Nie
żebyśmy w naszym zespole zamierzali 1 grać bluegrass...
To była nieco pocieszająca wiadomość.
LinuxRulz:
A więc? Twoja babka wypuści Cię na czas?
Nie miałam zielonego pojęcia, o czym on mówił.
GrLouie:
Co???
LinuxRulz:
W piątek. Masz lekcję etykiety, prawda? To
dlatego pytałaś, czy będzie jakiś późniejszy seans filmu,
prawda? Martwisz się, że babka nie wypuści Cię na czas?
No i tu skrewiłam. Widzicie, sam podsunął mi najlepszą wymówkę -
wystarczyło powiedzieć: „Tak” i byłaby szansa, że on by wtedy powiedział: „Okay,
no to umówmy się na inny termin”.
ALE CO, JEŚLI NIE PRZYSŁUGUJE MI ŻADEN INNY TERMIN????
Co, jeśli Michael, tak jak Dave, po prostu wypnie się na mnie i znajdzie sobie
jakąś inną dziewczynę do chodzenia do kina????
No więc zamiast tego napisałam:
GrLouie:
Nie, wszystko będzie okay. Myślę, że uda mi się
wyjść na czas.
DLACZEGO JESTEM TAKA GŁUPIA???? CZEMU TO NAPISAŁAM????
Przecież nie zdołam wyrwać się wcześnie, bo będę na tym głupim czarno - białym
balu DO PÓŹNEJ NOCY!!!!!
Przysięgam, jestem taką idiotką, że w ogóle nie zasługuję na chłopaka.
Czwartek, 22 stycznia
Godzina wychowawcza
Dziś rano przy śniadaniu pan G. zapytał:
- Czy ktoś widział moje brązowe sztruksy?
A moja mama, która nastawiła budzik, żeby wstać wcześnie i w miarę
możliwości złapać mojego ojca w przerwie posiedzenia parlamentu (zero szans),
odparła:
- Nie, ale może ktoś widział moją koszulkę z napisem „Uwolnić Winonę
Ryder”?
Wtedy powiedziałam:
- No cóż, ja nadal nie znalazłam swoich majtek z królową Amidalą.
I w tej chwili wszyscy zorientowaliśmy się, że ktoś nam ukradł pranie.
To jedyne wyjaśnienie tej całej sytuacji. No bo oddajemy pranie do pralni na
Thompson Street, a oni piorą nasze rzeczy i odnoszą je poskładane. A że nie mamy
odźwiernego, torby po prostu stoją w holu, aż ktoś się zlituje i zatarga je trzy piętra w
górę na poddasze.
Tyle że najwyraźniej nikt nie wie, gdzie podziała się torba, którą oddaliśmy do
pralni na dzień przed moim wyjazdem do Genowii! Chyba jako jedyny członek tej
rodziny przejmuję się takimi drobiazgami jak pranie - najwyraźniej dlatego, że jestem
osobą pozbawioną talentu i nie potrafię myśleć o rzeczach poważniejszych niż czysta
bielizna.
A to może oznaczać tylko jedno: któryś z tych dziwacznych reporterów (oni
regularnie przetrząsają nasze torby ze śmieciami, co okropne denerwuje pana Molinę,
naszego dozorcę) dorwał się do naszego prania i lada moment możemy oczekiwać
przełomowych wieści na pierwszej stronie „The Post”: WYPADŁO Z TORBY: CO
NOSI KSIĘŻNICZKA MIA I CO TO ZDANIEM NASZYCH EKSPERTÓW
OZNACZA.
A WTEDY CAŁY ŚWIAT SIĘ DOWIE, ŻE NOSZĘ MAJTKI Z KRÓLOWĄ
AMIDALĄ!
A przecież wcale nie rozpowiadam wkoło, że mam bieliznę z Gwiezdnych
Wojen ani w ogóle, że mam jakieś majtki, które przynoszą mi szczęście. Właściwe
powinnam była zabrać te majtki z królową Amidalą do Genowii, żeby przyniosły mi
szczęście podczas wygłaszania gwiazdkowego orędzia do narodu. Gdybym tak
postąpiła, może nie wplątałabym się w tę parkometrową aferę.
Ale nieważne. Tak się zajęłam Michaelem, że na śmierć zapomniałam.
No i teraz wygląda na to, że ktoś znalazł moje szczęśliwe majtki i zanim się
obejrzycie, będzie je można kupić w eBuy! Poważnie! Kto mi wmówi, że moje majtki
nie sprzedawałyby się jak gorące bułeczki? Zwłaszcza że to majtki z królową
Amidalą.
Po prostu przepadłam.
Mama już zadzwoniła na Szósty Komisariat i zgłosiła kradzież, ale ci faceci są
zbyt zajęci tropieniem prawdziwych przestępców, żeby zacząć poszukiwać złodzieja
toreb z praniem. Praktycznie wyśmiali mamę przez telefon.
Jej ani panu G. nic złego się nie dzieje, zgubili tylko zwyczajne ciuchy. Tylko
mnie zginęła bielizna. Co gorsza - bielizna, która przynosi mi szczęście. Rozumiem,
że mężczyźni i kobiety, którzy w tym mieście walczą ze zbrodnią, mają na głowie
ważniejsze sprawy niż szukanie moich majtek.
Ale biorąc pod uwagę wszystko, co się ostatnio dzieje, potrzebuję każdego
łutu szczęścia, jaki mogę sobie zapewnić.
Czwartek, 22 stycznia
Algebra
DO ZAŁATWIENIA
1. Poprosić ambasadora Genowii przy ONZ, żeby zadzwonił do CIA.
Sprawdzić, czy mogą oddelegować paru agentów do odszukania mojej
bielizny (jeśli wpadnie w nieodpowiednie ręce, może się to skończyć
międzynarodową aferą).
2. Kupić jedzenie dla kota!!!!!
3. Sprawdzić, czy mama bierze odpowiednią dawkę kwasu foliowego.
4. Powiedzieć Michaelowi, że nie uda mi się pójść na naszą pierwszą randkę.
5. Przygotować się na to, że mnie rzuci.
Definicja: Pierwiastek kwadratowy z idealnego kwadratu jest jedną z
dwóch identycznych liczb.
Definicja: Dodatni pierwiastek kwadratowy nazywa się podstawowym
pierwiastkiem kwadratowym. Liczby ujemne nie mają pierwiastków.
Czwartek, 22 stycznia
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
Widziałaś to? Spotykają się w Cosi na lunch!
Tak. On ją bardzo kocha.
To takie urocze, kiedy nauczyciele się zakochują.
Denerwujesz się jutrzejszym spotkaniem przy śniadaniu?
Wcale. To ONI powinni się denerwować.
Idziesz tam zupełnie sama? Mama i tata z tobą nie idą, prawda?
Och, błagam. Sama umiem sobie dać radę z bandą producentów filmowych,
wielkie mi co. Jak oni mogą tak rok po roku pchać nam w gardła podobnie infantylną
papkę? Im się zdaje, że do nas jeszcze nie dotarła informacja o tym, że tytoń zabija?
Hej, zrobiłaś wczoraj lekcje, czy przez cały wieczór siedziałaś z moim bratem na
ICQ?
I jedno, i drugie.
Jesteście tacy rozkoszni, że aż mi się rzygać chce. Prawie tak rozkoszni jak
pan Wheeton i Mademoisełle Klein.
Zamknij się.
Boże, umrę z nudów. Chcesz zrobić jeszcze jedną listę?
Dobra, ty zaczynasz.
PRZEWODNIK LILLY MOSCOVITZ:
CO WARTO OBEJRZEĆ W TV.
A CO MOŻNA SOBIE DAROWAĆ
(z komentarzami Mi Thermopolis)
Siódme niebo
Lilly: Kompleksowe spojrzenie na walkę, jaką toczy pewna rodzina, usiłując
przestrzegać chrześcijańskich wartości we wciąż zmieniającym się współczesnym
społeczeństwie. Nawet niezła gra aktorska i od czasu do czasu wzruszające sceny.
Ten serial ma tendencje moralizatorskie, ale z zadziwiającym realizmem przedstawia
problemy, przed jakimi stają współczesne rodziny, i tylko czasami zalatuje
czułostkowością.
Mia: Chociaż tata jest pastorem, a każdy przed końcem odcinka musi się
czegoś nauczyć, jest to całkiem niezły serial. Mocny punkt: kiedy gościnnie
występowali w nim bracia Olsen. Słaby punkt: kiedy serialowy kostiumolog kazał
wyprostować włosy najmłodszej dziewczynki.
Idol
Lilly: Żałosna próba grania na najniższych instynktach. W tym programie
młode talenty poddaje się upokarzającemu publicznemu „przesłuchaniu”, a potem
robi się zbliżenia, kiedy przegrani płaczą, a wygrani się puszą.
Mia: Biorą grupę atrakcyjnych osób, które potrafią śpiewać i tańczyć, i każą
im wziąć udział w castingu. Można wygrać miejsce w grupie rockowej i czasem ktoś
je zdobywa, a czasem nikt, a ci, którzy wygrywają, natychmiast robią się sławni i
mogą się wtedy popisywać, na ogół przez cały czas nosząc ciekawe i zazwyczaj
ukazujące pępek ciuchy. Jak można mówić, że to zły program?
Sabrina - nastoletnia czarownica
Lilly: Chociaż to serial oparty na komiksie, jest zdumiewająco udany i czasem
nawet zabawny. Niestety, prawdziwych praktyk Wicca w nim nie pokazują. Serial
mógłby zyskać, gdyby przeprowadzono najpierw pewne studia w zakresie starej jak
świat religii, która przez całe wieki dawała moc milionom ludzi, głównie kobiet.
Bardzo podejrzany jest gadający kot: do tej pory nie czytałam jeszcze o żadnych
poważnych badaniach, które podtrzymywałyby możliwość istnienia transfiguracji.
Mia: Totalnie świetny, kiedy mowa o czasach szkoły średniej, czyli o czasach
Harveya. Znika Harvey = znika dobry serial.
Słoneczny patrol
Lilly: Infantylna bzdura.
Mia: Najwspanialszy serial wszech czasów. Wszyscy są w nim przystojni,
można nadążyć za treścią każdego odcinka, nawet jeśli się jednocześnie wysyła
wiadomości na ICQ, i jest mnóstwo zdjęć plaż, które są takie piękne, kiedy na
Manhattanie zapadają właśnie ciemne, przygnębiające lutowe wieczory. Najlepszy
odcinek: kiedy Pamelę Anderson porwał półczłowiek, półpotwór, który po operacji
plastycznej został profesorem na UCLA. Najgorszy odcinek: za każdym razem, kiedy
Mitch adoptuje syna.
Powerpuff girls
Lilly: Najlepszy serial telewizyjny.
Mia: Patrz wyżej. Nic dodać, nic ująć.
Roswell
Lilly: Obecnie, niestety, już wycofany z dalszej produkcji, serial ten
prezentował intrygujące spojrzenie na możliwość mieszkania wśród nas przybyszów
z innych planet. Fakt, że mogą być nastolatkami, i to w dodatku niezwykle
atrakcyjnymi fizycznie, nieco naciąga prawdopodobieństwo serialowych sytuacji.
Mia: Seksowni faceci o sile pozaziemskich istot. Czego więcej można by
pragnąć? Mocny punkt: Max, za każdym razem, kiedy się z kimś ściskał. Słaby
punkt: kiedy pojawiła się ta paskudna Tess. No i to, że już nie robią nowych
odcinków.
Buffy - postrach wampirów
Lilly: Feministyczna siła w całym rozkwicie, a przy tym znakomita rozrywka.
Bohaterka to szczupła, twarda, sprawna maszyna do mordowania wampirów, która
nie mniej martwi się o swoją nieśmiertelną duszę, co o nieskazitelną fryzurę. Niezły
wzór do naśladowania dla młodych kobiet - nie, dla ludzi każdej płci i w każdym
wieku, bo wszyscy mogą wzbogacić się duchowo, oglądając ten serial. Cała telewizja
powinna mieć ten poziom. To, że do tej pory serial był ignorowany przez ludzi
przyznających nagrodę Emmy, zakrawa na śmieszność.
Mia: Gdyby tylko Buffy mogła znaleźć sobie chłopaka, który nie musi pić
czerwonych krwinek, żeby przeżyć. Mocny punkt: za każdym razem, kiedy się całują.
Słaby punkt: brak.
Kochane kłopoty
Lilly: Przemyślany portret samotnej matki, która usiłuje wychować nastoletnią
córkę, na tle małego miasteczka z północno - wschodniego wybrzeża.
Mia: Wielu, wielu, wielu, wielu, wielu, wielu bardzo fajnych chłopaków. Plus
fajnie jest widzieć samotne matki, które, sypiając z nauczycielem ich córek, dostają
brawa, a nie pouczenia od Organizacji Obrońców Moralności Publicznej.
Czarodziejki
Lilly: Chociaż ten film faktycznie przedstawia pewne typowe praktyki Wicca,
zaklęcia, które zwykle rzucają w nim dziewczyny, są kompletnie nierealistyczne. Na
przykład, nie da się podróżować w czasie czy między różnymi wymiarami, nie
tworząc szczelin w kontinuum czasoprzestrzeni. Gdyby te dziewczyny naprawdę
miały się przenieść do siedemnastowiecznej purytańskiej Ameryki, zjawiłyby się tam
z przełykami wywróconymi na lewą stronę, a nie w porządnie zesznurowanych
gorsetach, bo nikt nie może przeżyć podróży przez dziurę w czasie i zachować
całkowitej integralności. To proste prawo fizyki. Albert Einstein przewraca się w
grobie.
Mia: Wow, czarownice w seksownych sukienkach. Jak Sabrina, a nawet
lepiej, bo chłopcy są przystojniejsi, a czasami znajdują się w niebezpieczeństwie i
dziewczyny muszą ich ratować.
Czwartek, 22 stycznia
RZ
Tina jest strasznie wściekła na Charlotte Bronte. Mówi, że Jane Eyre
zrujnowała jej życie.
Oświadczyła to przy lunchu. Przed samym nosem Michaela, który nie
powinien się dowiedzieć o radzeniu sobie z facetami metodą Jane Eyre, no ale
nieważne. Przyznał, że nigdy nie przeczytał tej książki, więc myślę, że można
bezpiecznie uznać, że nie miał pojęcia, o czym mówiła Tina.
Ale to i tak smutne. Tina mówi, że przestaje czytać romanse. Rzuca je, bo
doprowadziły do rozpadu jej związku z Dave'em!
Bardzo nas zmartwiła ta wiadomość. Tina UWIELBIA romanse. Czyta mniej
więcej jeden dziennie.
Ale teraz mówi, że gdyby nie powieści o miłości, to ona, a nie Jasmine
szykowałaby się na mecz Rangersów z Dave'em Faroukiem El - Abarem w najbliższą
sobotę.
A moja uwaga, że przecież ona i tak nie lubi hokeja, wcale nie pomogła.
Obie z Lilly zdałyśmy sobie sprawę, że to jest punkt zwrotny w nastoletnim
rozwoju Tiny. Należało zwrócić jej uwagę na fakt, że to Dave, a nie Jane Eyre,
położył kreskę na ich związku... Oraz na to, że kiedy spojrzeć na sprawę obiektywnie,
ona na tym tylko zyska. To śmieszne, żeby Tina miała obwiniać romanse o swoje
uczuciowe kłopoty.
Tak więc Lilly i ja natychmiast spisałyśmy następującą listę, z nadzieją że
Tina dostrzeże swój błąd w myśleniu:
LSTA ROMANTYCZNYCH BOHATERÓW
I CENNYCH LEKCJI, JAKICH NAM UDZIELAJĄ
ZEBRANA PRZEZ MIĘ I LILLY
1. Jane Eyre z Dziwnych losów Jane Eyre:
Trwaj przy swoich przekonaniach, a wszystko się ułoży.
2. Lorna Doone z Lorny Doone:
Prawdopodobnie tak naprawdę jesteś księżniczką i dziedziczką wielkiej
fortuny, tylko nikt ci jeszcze o tym nie powiedział (patrz przykład Mii
Thermopolis).
3. Elizabeth Bennet z Dumy i uprzedzenia: Chłopcy lubią wygadane
dziewczyny.
4. Scarlett O'Hara z Przeminęło z wiatrem: To samo,
5. Lady Marion z Robin Hooda:
Umiejętność strzelania z łuku bardzo się w życiu przydaje.
6. Jo March z Małych kobietek:
Zawsze zachowuj kopię swoich manuskryptów, na wypadek gdyby mściwa
młodsza siostra miała spalić ci ostatnią wersję.
7. Ania Shirley z Ani z Zielonego Wzgórza:
Tylko jedno słowo: Clairol.
8. Marguerite St. Just ze Scarlet Pimpernel:
Sprawdź, czy twój narzeczony nie ma obrączki, zanim za niego wyjdziesz.
9. Catherine z Wichrowych wzgórz:
Nie wyobrażaj sobie za wiele na swój temat, inaczej skończysz po śmierci,
wędrując po wrzosowiskach w samotnej rozpaczy.
10. Tessa z Tessy d'Urberville:
To samo.
Tina po przeczytaniu naszej listy przyznała ze łzami w oczach, że miałyśmy
rację, literackie bohaterki romansów naprawdę są jej przyjaciółkami i nigdy nie
potrafiłaby z całą świadomością się ich wyrzec. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą (to
znaczy poza Michaelem i Borysem - oni zajęli się grą na Game - Boyu Michaela),
kiedy Shameeka złożyła nagle oświadczenie, które nas zaskoczyło jeszcze bardziej
niż słowa Tiny:
- Będę startowała w konkursie na nową cheerleaderkę.
Zatkało nas. Nie dlatego, że z Shameeki byłaby zła cheerleaderka - jest
najbardziej z nas wygimnastykowana, a poza tym najatrakcyjniejsza i wie niemal tyle
samo co Tina o modzie i makijażu.
Ale chodziło o to, co najprościej ujęła w słowa Lilly:
- Dlaczego chcesz zrobić COŚ TAKIEGO?
- Dlatego - wyjaśniła Shameeka - że jestem zmęczona pozwalaniem na to,
żeby Lana i jej przyjaciółki mną pomiatały. Jestem tak samo dobra jak każda z nich.
Dlaczego nie miałabym spróbować dostać się do drużyny, nawet jeśli nie obracam się
w ich kółku? Mam taką samą szansę trafienia do drużyny cheerleaderek jak każdy.
Lilly odparła:
- To, co mówisz, jest niezaprzeczalną prawdą, ja jednak muszę cię ostrzec,
Shameeko. Jeśli staniesz do konkursu na cheerleaderkę, może się zdarzyć, że
dostaniesz się do drużyny. Czy jesteś gotowa narażać się na takie upokarzające
doświadczenie, jakim staje się cheerleading, kiedy dopingujesz Josha Richtera, który
gania za piłką?
- Cheerleading przez wiele lat cierpiał, nosząc stygmat głębokiego seksizmu -
powiedziała Shameeka. - Ale moim zdaniem środowisko cheerleaderskie wielkimi
krokami zbliża się do przeobrażenia w szybko rozwijającą się dziedzinę sportu
atrakcyjnego tak samo dla mężczyzn, jak i dla kobiet. To dobry sposób na utrzymanie
formy fizycznej i aktywności ruchowej, a poza tym łączy dwie sprawy, które są dla
mnie bardzo ważne: muzykę i gimnastykę. I będzie znakomicie wyglądać na moim
podaniu o przyjęcie na wyższą uczelnię. To oraz fakt, że George W. Bush sam był
cheerleaderem. A zresztą nie wolno mi będzie chodzić na żadne imprezy po meczach.
W tę część nie wątpiłam. Pan Taylor, tata Shameeki, jest okropnie surowy.
Ale jeśli chodzi o całą resztę, nie byłam już taka pewna. Poza tym jej
przemowa brzmiała tak, jakby ją sobie wcześniej przećwiczyła, no i mówiła nieco
obronnym tonem.
- Czy to znaczy, że jeśli dostaniesz się do drużyny - zapytałam - przestaniesz
jeść z nami lunch i będziesz siadała tam?
Wskazałam długi stół po przeciwnej stronie stołówki, gdzie siedziała Lana i
Josh, i cała banda ich niezwykle dobrze ostrzyżonych, pełnych entuzjazmu dla
szkolnego życia popleczników. Myśl, że stracimy Shameekę, która zawsze była taka
elegancka, a przy tym rozsądna, na rzecz Ciemnej Strony, sprawiła mi prawdziwą
przykrość.
- Oczywiście, że nie - odparła Shameeka z oburzeniem. - Jeśli dostanę się do
drużyny cheerleaderek Liceum imienia Alberta Einsteina, nie zmieni to mojej
przyjaźni z wami wszystkimi ani na jotę. Nadal będę kamerzystką przy twoim
programie - tu skinęła głową w stronę Lilly - i twoją partnerką na biologii - to do
mnie - i twoją konsultantką w dziedzinie szminek - do Tiny - i twoją modelką do
portretów - do Ling Su. - Może tylko nieco mniej czasu będziemy spędzać razem,
jeśli przyjmą mnie do drużyny.
Siedzieliśmy tam wszyscy i zastanawialiśmy się nad wielką zmianą, która
może nas spotkać. Gdyby Shameeka dostała się do drużyny, toby, oczywiście, było
świetną zemstą za wszystkie inteligentne dziewczyny całego świata. Ale przy Okazji
pozbawiłoby nas też towarzystwa Shameeki, która musiałaby cały swój wolny czas
poświęcać na ćwiczenie szpagatów i łapanie autobusu do Westchester na wyjazdowe
mecze podczas Rye Country Day.
I chodziło w tym jeszcze o coś więcej. Gdyby Shameeka dostała się do
drużyny, toby znaczyło, że jest w czymś dobra - NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ dobra
w czymś, nie tylko troszkę dobra we wszystkim, co już i tak o niej wiemy. Gdyby
miało się okazać, że Shameeka jest NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ w czymś dobra, to
ja byłabym JEDYNĄ osobą przy naszym lunchowym stoliku, która nie ma żadnego
zauważalnego talentu.
I przysięgam, że nie tylko z tego jednego powodu miałam rozpaczliwą
nadzieję, że Shameece nie uda się dostać do drużyny. To znaczy naprawdę chciałam,
żeby jej się powiodło, jeśli tego właśnie pragnęła.
Tylko że... Tylko że ja NAPRAWDĘ nie chcę być jedyną osobą pozbawioną
jakiegoś talentu!!! NAPRAWDĘ, NAPRAWDĘ tego nie chcę!!!!!!!
Ciszę przy stole dałoby się kropić nożem... No cóż, poza tym głośnym bing -
bing - bing elektronicznej gry Michaela. Chłopcy, nawet tacy idealni jak Michael, są
najwyraźniej odporni na takie rzeczy jak ogólny nastrój.
Ale ja wam mówię: nastrój tego semestru jak do tej pory jest dość słaby. W
gruncie rzeczy, jeśli się nie polepszy w najbliższym czasie, będę musiała spisać na
straty cały semestr jako nieudany.
Nadal nie mam pojęcia, co jest moim ukrytym talentem. Jedno, czego jestem
całkiem pewna, to że NIE JEST to psychologia. Wyperswadowanie Tinie rzucenia
tych jej książek było ciężką pracą! I nie udało nam się przekonać Shameeki, że nie
powinna zostawać cheerleaderką. Chyba zaczynam rozumieć, dlaczego może jej na
tym zależeć - to znaczy, w tym może być JAKAŚ frajda.
Chociaż to, że ktokolwiek chciałby z własnej woli spędzać tyle czasu z Laną
Weinberger, już przekracza moje zrozumienie.
Czwartek, 22 stycznia
Francuski
Mademoiselle Klein NIE JEST uszczęśliwiona, że wczoraj Tina i ja
urwałyśmy się z lekcji.
Powiedziałam jej, że nie urwałyśmy się, tylko wystąpiła konieczność
interwencji medycznej, która wiązała się z wyjściem do delikatesów Ho po tampaksy,
ale nie jestem pewna, czy Mademoiselle Klein nam uwierzyła. Można by pomyśleć,
że będzie odczuwała pewien rodzaj kobiecej solidarności z całym tym surfowaniem
na szkarłatnej fali, lecz widocznie nie odczuwa. Ale przynajmniej nic nam nie
wpisała. Puściła nas z ostrzeżeniem i wyznaczyła nam do napisania esej na pięćset
słów (oczywiście po francusku) na temat linii Maginota.
Ale ja wcale nie o tym chcę pisać. Chcę napisać o czymś innym:
MÓJ TATA RZĄDZI!!!!!
I to nie tylko jakimś krajem. Totalnie wyplątał mnie z tej całej afery z czarno -
białym balem!!!
Oto co się stało - przynajmniej według pana G., który złapał mnie przed
chwilą na korytarzu i zdał mi relację: obstrukcja parlamentarna w sprawie
parkometrów została wreszcie przerwana (po trzydziestu sześciu godzinach) i mojej
mamie wreszcie udało się dodzwonić do taty (ci, którzy byli za zainstalowaniem
parkometrów, wygrali. To zwycięstwo środowiska naturalnego, jak i moje własne.
Ale i tak nie zostałam jeszcze pomszczona za tortury, jakie zniosłam w rękach
Grandmére po moim orędziu gwiazdkowym do obywateli Genowii, bo przecież
prawdziwym zwycięzcą w tej całej batalii jest jednak infrastruktura księstwa).
W każdym razie mój tata otwarcie powiedział, że nie muszę iść na bal do
hrabiny. Nie tylko to, ale także, że nigdy w życiu nie słyszał czegoś równie głupiego,
i że jedyna różnica zdań między rodziną książęcą z Monako a naszą to ta, którą
stwarza Grandmére. Najwyraźniej ona i hrabina rywalizują ze sobą od czasów szkoły
średniej i Grandmére chciała się tylko popisać wnuczką, o której piszą książki i kręcą
filmy. Ewidentnie jedyna wnuczka hrabiny też będzie na balu, ale o niej nigdy nie
nakręcono żadnego filmu i w gruncie rzeczy jest jakąś nieudacznicą, która wyleciała z
ekskluzywnego internatu dla dziewcząt w Szwajcarii, bo nie umiała nauczyć się
porządnie jeździć na nartach, czy coś takiego.
A więc jestem wolna! Mogę spędzić jutrzejszy wieczór z moim ukochanym!
Zupełnie niepotrzebnie opowiadałam Michaelowi jakieś historie o kocie na dachu!
Wszystko będzie dobrze, tyle tylko, że nadal nie mam swojej szczęśliwej bielizny.
Czuję w kościach, że to mi może przynieść pecha.
Jestem taka szczęśliwa, że znów mam ochotę napisać jakiś wiersz. Jednak
spróbuję ukryć to przed Tiną, bo wydaje mi się, że to nie na miejscu popisywać się
własną radością, kiedy ktoś inny czuje się tak strasznie przygnębiony (Tina
dowiedziała się, kto to jest Jasmine. To dziewczyna, która chodzi z Dave'em do
Trinity. Jej ojciec też jest szejkiem naftowym. Jasmine ma aparat ortodontyczny w
kolorze akwamaryny i używa nicka Iluvjustin2345).
PRACA DOMOWA
Algebra: pytania na końcu rozdziału 11
Angielski: opisać w dzienniku swoje uczucia związane z
lekturą wiersza Johna Donne'a Przynęta
Biologia: nie wiem. Shameeka odrobi ją za mnie
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: rozdział 3 Ty i
zagrożenia środowiskowe
RZ: odkryć swój ukryty talent
Francuski: Chapitre Onze, écrivez une narratif, 300
Historia cywilizacji: w 500 słowach opisz powstanie
amerykańskiego konfliktu
WIERSZ DLA MICHAELA
Och, Michael,
Niedługo zaparkujemy
Przed Grand Moff Tarkin,
Ciesząc się wegetariańskim moo shu
Przy śmiesznych piskach R2D2
I może nawet trzymając ręce
Złączone, patrząc na piaski Tatooine,
Wiedząc, że nasza miłość na razie
Więcej ma Mocy niż Gwiazda Śmierci.
I chociaż nasza planeta może
W powietrze wylecieć,
A każde żywe stworzenie zginąć,
My jak Leia i Han, w gwiazdach na niebie.
Bo naszej miłości nigdy nie zniszczą.
Niczym Sokół Milenium w hiperprzestrzeni,
Nasza miłość będzie trwać na wieki.
Czwartek, 22 stycznia, w limuzynie,
w drodze powrotnej do domu od Grandmére
Tylko osoba dużego formatu jest w stanie się przyznać, że popełniła błąd - to
Grandmére mnie tego nauczyła.
A jeśli to prawda, jestem nawet osobą większego formatu, niżby na to
wskazywało moje metr siedemdziesiąt pięć wzrostu. Bo myliłam się. Myliłam się co
do Grandmére. Przez cały ten czas, kiedy wydawało mi się, że jest nieludzka i może
nawet została zesłana tu z macierzystego statku istot pozaziemskich, żeby przyjrzeć
się życiu na naszej planecie, a potem zdać relację swoim przełożonym. Otóż okazuje
się, że Grandmére jest człowiekiem, zupełnie jak ja.
Skąd o tym wiem? Jak odkryłam, że księżna wdowa z Genowii mimo
wszystko nie zaprzedała swojej duszy Księciu Ciemności, jak to często zakładałam?
Dowiedziałam się tego dzisiaj, kiedy weszłam do apartamentu Grandmére w
hotelu Plaża, w pełni gotowa, żeby odbyć z nią batalię w sprawie tej całej imprezy u
hrabiny Trevanni. Miałam zamiar powiedzieć twardo: „Grandmére, tata mówi, że nie
muszę tam iść, i wiesz co? Ja nie zamierzam się tam wybrać”.
Dokładnie to zamierzałam jej powiedzieć.
Tyle że kiedy weszłam do środka i ją zobaczyłam, słowa praktycznie uwięzły
mi w gardle! Bo Grandmére wyglądała tak, jakby ktoś przejechał się po niej walcem
drogowym! Poważnie. Siedziała tam po ciemku - zarzuciła takie purpurowe szale na
abażury lamp, bo, jak powiedziała, światło raziło ją w oczy - i nawet nie była
porządnie ubrana. Miała na sobie purpurowy aksamitny szlafrok i jakieś kapcie, i
przykryła sobie kolana kaszmirowym pledem, a włosy miała nakręcone na lokówki, i
gdyby jej eyeliner nie był wytatuowany, przysięgam, że byłby rozmazany. Nawet nie
popijała sidecara, swojego ulubionego drinka, ani nic. Siedziała tam bez ruchu, a na
jej kolanach trząsł się Rommel. Jak śmierć na chorągwi. To znaczy Grandmére tak
wyglądała, nie pies.
- Grandmére! - Nie zdołałam powstrzymać okrzyku, kiedy ją zobaczyłam. -
Czy ty się dobrze czujesz? Jesteś chora czy co?
Ale Grandmére powiedziała tylko, głosem zupełnie niepodobnym do jej
normalnego głosu, więc prawie nie mogłam uwierzyć, że należy do tej samej osoby:
- Nie, nic mi nie jest. Przynajmniej nic mi nie będzie. Kiedy już uporam się z
tym upokorzeniem.
- Upokorzeniem? Jakim upokorzeniem? - Podeszłam i uklękłam obok jej
fotela. - Grandmére, czy ty na pewno nie jesteś chora? Nawet nie palisz!
- Nic mi nie będzie - powiedziała słabym głosem. - Za parę tygodni zdołam
jakoś pokazać swoją twarz publicznie. W końcu jestem Renaldo. Jestem silna, jakoś
dam sobie radę.
Właściwie to Grandmére jest Renaldo tylko przez małżeństwo, ale w tej chwili
nie zamierzałam się z nią o to spierać, bo widziałam, że coś jest poważnie nie w
porządku - na przykład macica jej wypadła pod prysznicem albo coś takiego (to się
kiedyś zdarzyło jednej pani na osiedlu emeryckim w Boca, gdzie mieszkają
dziadkowie Lilly i Michaela; no i często przytrafia się to krowom we Wszystkich
stworzeniach dużych i małych).
- Grandmére - powiedziałam, rozglądając się ukradkiem, czy jej macica nie
leży gdzieś na podłodze. - Chcesz, żebym wezwała lekarza?
- Żaden lekarz nie uleczy mnie z tego, co mi dolega - zapewniła mnie
Grandmére. - Cierpię wyłącznie dlatego, że wstydzę się, bo mnie własna wnuczka nie
kocha.
Nie miałam pojęcia, o czym ona mówi. No pewnie, że czasami nie znoszę
Grandmére. Czasami nawet myślę, że jej nienawidzę. Ale to nie znaczy, że jej nie
kocham. Chyba. Przynajmniej nigdy jej tego nie powiedziałam otwarcie.
- Grandmére, ale o czym ty mówisz? Oczywiście, że cię kocham...
- To dlaczego nie chcesz pójść ze mną na czarno - biały bal do hrabiny
Trevanni? - chlipnęła Grandmére.
Mrugając ze zdumienia, wykrztusiłam tylko:
- C - co?
- Twój ojciec powiedział, że nie chcesz iść na bal - rzuciła Grandmére. -
Mówi, że sobie tego nie życzysz!
- Grandmére - powiedziałam. - Wiesz przecież od dawna, że ja tam nie chcę
pójść. Wiesz, że Michael i ja...
- TEN CHŁOPAK! - krzyknęła Grandmére. - ZNÓW ten chłopak!
- Grandmére, przestań o nim tak mówić - poprosiłam. - Doskonale wiesz, jak
ma na imię.
- I pewnie ten Michael - pociągnęła nosem Grandmére - jest dla ciebie
ważniejszy niż JA. Pewnie uważasz, że w tej sprawie JEGO uczucia są ważniejsze niż
MOJE.
Odpowiedzią na to pytanie mogło być tylko jednoznaczne: TAK. Ale nie
chciałam być niegrzeczna. Powiedziałam:
- Grandmére, jutro wieczorem mamy naszą pierwszą randkę. To znaczy ja i
Michael. To dla mnie naprawdę ważne.
- I jak przypuszczam to, że DLA MNIE ważna była twoja obecność na tym
balu, nie ma żadnego znaczenia? - Kiedy Grandmére tak siedziała i patrzyła na mnie
zrozpaczonym wzrokiem, przez moment wydawało mi się nawet, że ma łzy w oczach.
Ale to pewnie tylko złudzenie wywołane przyćmionym światłem. - To, że Elena
Trevanni, odkąd byłam małą dziewczynką, zawsze się wywyższała, bo pochodziła ze
starszej i lepszej rodziny niż ja? Że dopóki nie wyszłam za twojego dziadka, zawsze
miała ładniejsze sukienki, buty i torebki niż te, na które stać było moich rodziców? Że
nadal uważa się za osobę lepszą ode mnie, bo wyszła za HRABIEGO, który nie miał
żadnych obowiązków ani ziem, tylko nieskończone bogactwo, podczas gdy ja
musiałam sobie ręce urobić po łokcie, żeby Genowia stała się kwitnącym rajem
turystycznym, którym jest dzisiaj? I że miałam nadzieję, że ten jeden raz, pokazując
jej, jaką mam uroczą i dobrze ułożoną wnuczkę, zdołam się jej odwdzięczyć?
Zatkało mnie. Nie miałam pojęcia, dlaczego ten głupi bał jest dla niej taki
ważny. Myślałam, że to dlatego, że ona chce doprowadzić mnie i Michaela do
zerwania albo zmusić mnie, żebym polubiła księcia René zamiast niego, żebyśmy
mogli któregoś dnia połączyć nasze rodziny świętym węzłem małżeńskim i stworzyć
rasę superkrólewską. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogą tu zachodzić jakieś
inne, ukryte okoliczności łagodzące...
Takie jak to, że hrabina Trevanni jest, mówiąc ściśle, Laną Weinberger mojej
Grandmére.
Bo na to mi wyglądało. Zupełnie jakby ta Elena Trevanni znęcała się nad
Grandmére i dokuczała jej tak bezlitośnie, jak mnie zamęczała i torturowała Lana od
wielu lat.
Zastanawiałam się, czy Elena, jak Lana, kiedykolwiek zasugerowała
Grandmére, żeby sobie przylepiła plastry z opatrunkiem na biuście zamiast stanika.
Jeśli powiedziała coś takiego do Klaryssy Renaldo, to jest o wiele odważniejszą
osobą niż ja.
- A teraz - dodała Grandmére bardzo smutnym głosem - muszę jej powiedzieć,
że moja wnuczka nie kocha mnie na tyle, żeby na jeden wieczór rozstać się ze swoim
chłopakiem.
Z bólem serca zdałam sobie sprawę, co trzeba zrobić. To znaczy, wiedziałam,
co czuje Grandmére. Gdyby istniał jakiś sposób - jakikolwiek sposób - żebym mogła
odpłacić Lanie - no wiecie, poza umówieniem się z jej chłopakiem, co już i tak
zrobiłam, tylko że to w efekcie upokorzyło MNIE znacznie bardziej niż Lane - to ja
bym to zrobiła natychmiast. Wszystko jedno co by to było.
Bo kiedy ktoś jest tak wredny i okrutny, i po prostu do głębi paskudny jak
Lana - i to nie tylko wobec mnie, ale wszystkich dziewczyn z Liceum imienia Alberta
Einsteina, które nie zostały obdarzone taką urodą i szkolnym wzięciem jak ona - w
pełni zasługuje na to, żeby utrzeć mu nosa.
Tylko tak dziwnie było pomyśleć, że ktoś taki jak Grandmére, na pozór
niesamowicie pewny siebie, może mieć w swoim życiu własną Lane Weinberger. To
znaczy ja sobie zawsze wyobrażałam, że gdyby Lana Weinberger zamiotła długimi
blond włosami stolik Grandmére, babka z miejsca zamieniłaby się w Przyczajonego
Tygrysa i walnęłaby ją w twarz butem od Ferragamo.
Ale może istniał ktoś, kogo nawet Grandmére nieco się obawiała. I może tą
osobą była właśnie hrabina Trevanni.
I chociaż to nieprawda, że kocham Grandmére bardziej niż Michaela - ja
nikogo nie kocham bardziej niż Michaela poza, oczywiście, Grubym Louie - to
bardziej żal mi było w tamtej chwili Grandmére niż samej siebie. No wiecie, jeśli
skończy się na tym, że Michael ze mną zerwie, bo odwołałam naszą randkę. To brzmi
niewiarygodnie, ale mówię prawdę.
No więc powiedziałam, chociaż sama nie wierzyłam do końca, że te słowa
wychodzą z moich ust:
- Dobrze, Grandmére. Pojawię się na tym twoim balu.
Grandmére uległa cudownemu przeobrażeniu. W jednej chwili się
rozchmurzyła.
- Naprawdę, Amelio? - powiedziała, chwytając mnie za ręce. - Naprawdę
zrobisz to dla mnie?
Wiedziałam, że stracę Michaela na zawsze. Ale jak kiedyś powiedziała moja
mama, jeśli on tego nie zrozumie, to pewnie w ogóle nie jest mnie wart.
Jestem popychadłem. Ale ona miała taką szczęśliwą minę. Zrzuciła
kaszmirowy pled - i Rommla - i zadzwoniła na pokojówkę, zażądała sidecara i
papierosów, a potem przeszłyśmy do naszej dzisiejszej lekcji - to znaczy, jak zapytać
o numer telefonu do najbliższej korporacji taksówkowej w pięciu różnych językach.
A ja tylko chcę wiedzieć: CO.
To znaczy nie pytam o to, czemu miałabym kiedykolwiek zamawiać taksówkę
w hindi.
Chodzi mi o to, co - CO???? - powiem Michaelowi? No bo poważnie, jeśli on
mnie teraz nie rzuci, to coś z nim jest nie w porządku. A skoro wiem, że z nim
wszystko jest w porządku, to wiem również, że zostanę porzucona.
I mogę na to wszystko powiedzie tylko jedno: NIE MA
SPRAWIEDLIWOŚCI NA TYM ŚWIECIE.
Ponieważ jurto rano Lilly ma swoje spotkanie przy śniadaniu z producentami
telewizyjnego filmu opartego na mojej biografii, przekaże mu tę nowinę właśnie
wtedy. W ten sposób Michael zdąży mnie rzucić przed godziną wychowawczą. Może
uda mi się potem przestać płakać, zanim Lana zobaczy mnie na algebrze na drugiej
lekcji. Nie sądzę, żebym mogła znieść jej kpiny po tym, jak już serce zostanie
wyrwane mi z piersi i ?? - śnię te na posadzkę holu. Nienawidzę samej siebie.
Czwartek, 22 stycznia, poddasze
Widziałam ten film o moim życiu. Mama nagrała go dla mnie, kiedy byłam w
Genowi i. Myślała, że potem pan G. nagrał na nim mecz Jetsów, ale okazało się, że
nie.
Facet, który grał Michaela, był po prostu rewelacyjny. W filmie on i ja
schodzimy się na koniec.
Szkoda, że w prawdziwym życiu on mnie jutro rzuci... Chociaż Tina tak nie
uważa.
To bardzo ładnie z jej strony i tak dalej, ale fakt pozostaje faktem, on to na
pewno zrobi. No bo to naprawdę kwestia dumy. Jeśli dziewczyna, z którą chodzisz
przez pełne trzydzieści cztery dni, odwołuje waszą pierwszą randkę, to naprawdę nie
masz wyboru, tylko musisz z nią zerwać. To znaczy, ja totalnie rozumiem. SAMA
bym ze sobą zerwała. Przecież teraz to takie ewidentne, że nastolatki z królewskich
rodzin nie są normalnymi nastolatkami. To znaczy, dla ludzi takich jak ja czy książę
William obowiązek będzie zawsze stał na pierwszym miejscu. Kto zdoła to
zrozumieć, a co dopiero dostosować się do tego?
Tina mówi, że Michael zdoła i że się dostosuje. Tina mówi, że Michael nie
zerwie ze mną dlatego, że on mnie kocha. Ja mówię, że owszem, zerwie, bo kocha
mnie wyłącznie jak przyjaciela.
- Michael wyraźnie kocha cię bardziej niż jak przyjaciela - powtarza mi Tina
bez przerwy przez telefon. - To znaczy, przecież wyście się całowali!
- Tak - mówię. - Ale z Kennym też się całowaliśmy, a wcale nie lubiłam go
bardziej niż jak przyjaciela.
- To zupełnie inna sprawa - mówi Tina.
- Jak to?
- Bo ty i Michael jesteście sobie przeznaczeni! - Tina ma już w głosie
desperację. - Wasze horoskopy to mówią! Ty i Kenny nigdy nie byliście dla siebie
stworzeni, bo on jest Rakiem.
Pomijając astrologiczne przepowiednie Tiny, nie ma żadnego dowodu na to,
że Michael interesuje się mną bardziej niż taką Judith Gershner. To prawda, napisał
dla mnie wiersz, w którym pojawiło się słowo na K. Ale to było cały miesiąc temu. A
ja cały ten ostatni okres spędziłam poza granicami kraju. Od czasu mojego powrotu
nie powtarzał podobnych wyznań. Myślę, że to wielce prawdopodobne, że jutrzejszy
dzień przyniesie ze sobą tę słomkę, która przeważy ciężar dźwigany na plecach przez
tego seksownego chłopaka. No bo dlaczego Michael miałby tracić czas na
dziewczynę taką jak ja, która nawet nie umie się postawić własnej babce? Jestem
pewna, że gdyby babka Michaela powiedziała do niego: „Michael, musisz iść ze mną
w piątek do salonu bingo, bo Olga Krakowski, moja rywalka z dzieciństwa, będzie
tam i ja się chcę tobą przed nią popisać”, to on by po prostu odparł: „Wybacz, babciu,
ale to się nijak nie da zrobić”.
Nie, ja jestem pozbawiona kręgosłupa.
I jestem jedyną osobą, która musi ponieść tego konsekwencje.
Zastanawiam się, czy nie jest już za późno na to, żeby zmienić szkołę. Bo ja
naprawdę nie zniosę chodzenia z Michaelem do tej samej szkoły, kiedy on już ze mną
zerwie. Jeśli mam go widywać na korytarzach, przy lunchu i na RZ, wiedząc, że
kiedyś był cały mój, a potem go straciłam, to mnie to przecież zabije.
Ale czy jest jakaś inna szkoła na Manhattanie, która przyjmie takie
beztalencie, takiego wyrzutka bez charakteru? Wątpię.
DLA MICHAELA
Och, Michaelu, jedyna moja miłości,
Czekały nas nowe, tak liczne radości,
Straciłam Cię jednak, nie starczyło mi siły.
I przez łata będę płakać po Tobie, mój miły.
Piątek, 23 stycznia
Godzina wychowawcza
No cóż. Po wszystkim. Powiedziałam mu.
Nie rzucił mnie. Na razie. W gruncie rzeczy zachował się w tej całej sprawie
bardzo fajnie.
- Naprawdę, Mia - powiedział tylko - rozumiem. Jesteś księżniczką.
Obowiązek rzecz święta.
Może po prostu nie chciał rzucać mnie w szkole, na oczach wszystkich?
Powiedziałam mu, że jeśli zdołam, spróbuję wyrwać się z tego balu wcześniej.
On stwierdził, że jeśli mi się uda, mam wpaść. To znaczy, do apartamentu
Moscovitzów.
Ja oczywiście wiem, co to oznacza:
Zamierza mnie rzucić, kiedy tam przyjdę.
O MÓJ BOŻE, CO JEST ZE MNĄ NIE TAK???? Znam Michaela od tylu lat.
To NIE jest taki typ chłopaka, który rzuci dziewczynę tylko dlatego, że ona ma jakieś
rodzinne zobowiązania i musi je postawić na pierwszym miejscu przed randką z nim.
TO NIE JEST TAKI CHŁOPAK. DLATEGO WŁAŚNIE GO KOCHAM.
Ale czemu nie mogę przestać myśleć, że nie rzucił mnie w tym momencie
jedynie dlatego, że nie mógł tego zrobić, siedząc w mojej limuzynie, na oczach
mojego kierowcy i ochroniarza? No bo Michael nie ma przecież pojęcia, czy Lars nie
został przeszkolony w sprawianiu lania chłopakom, którzy mogliby próbować mnie
rzucić w jego obecności.
MUSZĘ PRZESTAĆ. MICHAEL TO NIE DAVE FA - ROUQ EL - ABAR.
On mnie NIE RZUCI z takiego błahego powodu.
No to dlaczego czuję się tak, jak wiem, że musiała czuć się Jane Eyre, kiedy
dowiedziała się prawdy o Bercie w dzień swojego ślubu? Nie, Michael nie ma żony,
tego jestem pewna. Ale jest bardzo możliwe, że mój związek z nim, tak jak związek
Jane z panem Rochesterem, dobiega końca. I nie potrafię wymyślić żadnego sposobu
pod słońcem, żeby to naprawić. No bo czy to możliwe, że dzisiaj wieczorem, kiedy
pojadę do Moscovitzów, dom zastanę w płomieniach i będę miała okazję dowieść, że
jestem warta Michaela, nie myśląc o sobie, tylko ratując z płomieni jego matkę, a
może jego psa, Pawłowa?
Poza tym nie widzę możliwości naszego ponownego zejścia się. Oczywiście,
dam mu prezent urodzinowy, skoro zadałam sobie już taki trud, kradnąc go.
Ale wiem, że to nic nie zmieni.
Ale CO jest ze mną nie tak???? Lepiej, żeby to był PMS. Bo jeśli miłość cały
czas tak wygląda, to ja już wcale nie chcę być zakochana!!!!!!!!!!!
Piątek, 23 stycznia
Nadal godzina wychowawcza
Właśnie ogłoszono nazwisko najnowszej członkini zespołu cheerleaderek
drużyny juniorów Liceum imienia Alberta Einsteina. Jest nią Shameeka Taylor.
Świetnie. Po prostu świetnie. No i tyle. Jestem teraz już oficjalnie jedyną
znaną mi osobą, która nie posiada żadnego widocznego talentu.
POD KAŻDYM WZGLĘDEM jestem wyrzutkiem.
Piątek, 23 stycznia
Algebra
Michael nie zajrzał tutaj w przerwie między lekcjami. To pierwszy dzień w
tym tygodniu, żeby nie wpadł tu na moment powiedzieć mi „cześć” po drodze na
swoje zajęcia z zaawansowanego angielskiego, trzy klasy dalej.
Totalnie staram się nie wziąć tego do siebie osobiście, ale ten mały
wewnętrzny głosik wciąż mi szepcze: NO I MASZ! JUŻ PO WSZYSTKIM! ON CIĘ
WŁAŚNIE RZUCA!
Jestem pewna, że Kate Bosworth nie ma w sobie takiego wewnętrznego
głosiku. DLACZEGO nie mogłam urodzić się taką Kate Bosworth zamiast Mią
Thermopolis? •
Żeby jeszcze pogorszyć sprawę - jakbym kiedykolwiek mogła przejmować się
czymś tak trywialnym - Lana właśnie obróciła się do mnie i syknęła:
- Nie myśl sobie, że skoro twoja przyjaciółka dostała się do zespołu,
cokolwiek się między nami zmieni, Mia. Ona jest tak samo żałosna jak ty. Pozwolili
jej dołączyć do nas tylko po to, żeby podwyższyć poziom geniuszowatości w
drużynie.
A potem znów zamiotła głową - ale zrobiła to za wolno. Bo całkiem spora
część jej włosów nadal leżała na moim blacie.
I kiedy z całej siły zamknęłam książkę do algebry, poziom I i II - bo to
właśnie zrobiłam natychmiast - dość spora część tych jedwabistych, pachnących
awapuhi loków dostała się między strony 210 i 211.
Lana wrzasnęła z bólu. Pan G., który stał przy tablicy, obrócił się, zobaczył,
skąd dochodzą te wrzaski, i westchnął.
- Mia - powiedział zmęczonym głosem. - Lana. Co znowu?
Lana wytknęła mnie palcem.
- Ona zatrzasnęła książkę na moich włosach!
Wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Nie zauważyłam, że jej włosy tkwiły w mojej książce. A w ogóle, czy ona
nie może trzymać swoich włosów przy sobie?
Pan Gianini zrobił znudzoną minę.
- Lana - powiedział - jeśli nie jesteś w stanie zapanować nad fryzurą, zalecam
zaplatanie warkoczy. Mia, nie zatrzaskuj książki. Powinna być otwarta na stronie
dwieście jedenaście, z której przeczytasz nam ustęp drugi. Głośno.
Przeczytałam głośno ustęp drugi, ale z pewną satysfakcją w głosie. Po raz
pierwszy zemściłam się na Lanie i NIE TRAFIŁAM do gabinetu dyrektorki. Słodka,
słodka zemsta.
Nie wiem nawet, czemu muszę uczyć się tych rzeczy. Nie sądzę, żeby pałac w
Genowii był pełen nadgorliwych pracowników umierających z chęci mnożenia za
mnie ułamków.
Wielomiany
Składnik: zmienna (zmienne) pomnożone przez współczynnik
Jednomian: wielomian z jedną zmienną
Dwumian: wielomian z dwoma zmiennymi
Trójmian: wielomian z trzema zmiennymi
Stopień wielomianu = stopień składnika o najwyższym stopniu
Zachwycona zemstą nad wrogiem, prawie zapomniałam o tym, że mam
złamane serce. Muszę pamiętać, że Michael mnie rzuci po czarno - białym balu dziś
wieczorem. Czemu nie mogę się SKUPIĆ???? To pewnie ta miłość. Mam jej już
powyżej uszu.
Piątek, 23 stycznia
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
Dlaczego wyglądasz, jakbyś zeżarła skarpetkę?
Wcale nie. Jak twoje spotkanie przy śniadaniu?
Owszem, wyglądasz. Spotkanie poszło REWELACYJNIE.
Naprawdę? Zgodzili się umieścić sprostowanie na całą stronę w „Variety”?
Nie, nawet lepiej. Czy coś zaszło między tobą a moim bratem? Bo widziałam
go przed chwilą w holu z bardzo podejrzaną miną.
PODEJRZANĄ? Jak to podejrzaną? Jakby rozglądał się za Judith Gershner,
żeby ją zaprosić na randkę dziś wieczorem???
Nie, raczej tak jakby rozglądał się za automatem telefonicznym. Dlaczego
miałby się umawiać z Judith Gershner? Ile razy mam ci powtarzać, że on lubi ciebie,
a nie J.G. ?
Chciałaś powiedzieć, że mnie LUBIŁ. Zanim zostałam zmuszona odwołać
naszą dzisiejszą randkę, bo Grandmére zmusza mnie do pójścia na bal.
Bal? Doprawdy. Ugh. Ale wybacz mi, Mia. Michael nie poprosi innej
dziewczyny, żeby z nim chodziła, tylko dlatego, że ty nie możesz iść dziś na randkę.
On naprawdę cieszył się na tę randkę z tobą. I nie tylko z powodu pożądliwości.
NAPRAWDĘ???
Tak, ty beznadziejo. A co myślałaś? Przecież wy ze sobą chodzicie.
Ale właśnie o to chodzi. Że nawet nie chodzimy. Na randki. To znaczy jeszcze
nie.
I co z tego? Kiedyś wreszcie pójdziecie, kiedy nie będziesz miała żadnego
balu w perspektywie.
Nie uważasz, że on ma zamiar mnie rzucić?
Raczej nie, chyba że coś ciężkiego spadło mu na głowę między chwilą, kiedy
widziałam go po raz ostatni, a chwilą obecną. Facetów z uszkodzonym mózgiem
trudno obciążać odpowiedzialnością za to, co robią.
Dlaczego coś ciężkiego miałoby mu spaść na głowę?
To była taka krotochwila. Chcesz usłyszeć o moim spotkaniu czy nie?
Chcę. Co się działo?
Powiedzieli mi, że interesuje ich opcja na mój program.
Co to znaczy?
To znaczy, że rozprowadzą Lilly mówi prosto z mostu w swoich sieciach,
żeby zobaczyć, czy ktoś tego nie kupi. Wtedy to byłby prawdziwy program. Na
prawdziwym kanale. Nie na kablówce ogólnego dostępu. Na przykład w ABC albo
Lifetime, albo VH1 czy czymś takim.
Lilly!!!! ALEŻ TO REWELACJA!!!
Tak, wiem. Ups, musimy przestać pisać. Wheeton się na nas gapi.
Notatka do samej siebie: sprawdzić słowa „pożądliwość” i „krotochwila”.
Piątek, 23 stycznia
RZ
Lunch był dzisiaj bardzo uroczysty. Wszyscy mieli jakiś po wód do
świętowania:
• Shameeka, bo udało jej się dostać do drużyny cheerleaderek i w ten sposób
zemścić się za wszystkie wysokie, bardzo inteligentne dziewczyny całego
świata (chociaż, oczywiście, Shameeka wygląda jak supermodelka i może
sobie obie nogi założyć na szyję, ale co tam).
• Lilly, bo jest zainteresowanie opcją na jej program.
• Tina, bo wreszcie zdecydowała się rzucić Dave'a, a nie romanse jako takie, i
dalej żyć normalnie.
• Ling Su, bo udało jej się zamieścić rysunek Joego, tego kamiennego lwa, na
szkolnej wystawie rysunkowej.
• Borys, bo - no cóż, jest Borysem. Borys zawsze jest szczęśliwy.
Zauważcie, że nie wymieniłam Michaela. To dlatego, że nie mam pojęcia, w
jakim nastroju był Michael w czasie lunchu - czy był szczęśliwy, czy smutny; czy
doskwierała mu pożądliwość, czy coś innego. To dlatego, że Michael na lunchu się
nie pokazał. Tuż przed czwartą lekcją, kiedy przebiegał koło mojej szafki, rzucił
tylko:
- Mam parę rzeczy do załatwienia. Zobaczymy się na RZ, okay?
PARĘ RZECZY DO ZAŁATWIENIA.
Powinnam go, oczywiście, po prostu o to zapytać. Powinnam najzwyczajniej
powiedzieć: „Słuchaj, czy ty masz zamiar zerwać ze mną z tego powodu?” Bo
naprawdę chciałabym już wiedzieć. Wóz albo przewóz.
Jednak nie mogę tak po prostu podejść do Michaela i zapytać go, jak stoją
sprawy między nami, bo właśnie teraz jest zajęty i omawia z Borysem jakieś sprawy
związane ze swoim zespołem. Zespół Michaela składa się (jak na razie) z Michaela
(gitara basowa), Borysa (skrzypce elektroniczne) i takiego wysokiego Paula z Klubu
Komputerowego (klawisze), z faceta z orkiestry dętej LIAE o imieniu Trevor (gitara)
i Feliksa, tego przerażającego typka z czwartej klasy z kozią bródką, która jest jeszcze
obfitsza niż bródka pana Gianiniego (perkusja). Nadal nie mają jeszcze nazwy dla
zespołu ani miejsca na próby. Ale chyba myślą, że pan Kreblutz, główny woźny,
będzie ich wpuszczał w weekendy na salę prób orkiestry dętej, jeżeli mu załatwią
bilety na Westminster Kennel Show w przyszłym miesiącu. Pan Kreblutz jest wielkim
fanem strzyżonych pudli.
Sam fakt, że Michael jest w stanie skoncentrować się na sprawach związanych
z zespołem, kiedy nasz związek właśnie się rozpada, dowodzi, że jest prawdziwym
muzykiem, kompletnie poświęcającym się swojej sztuce. Ja, będąc dziwadłem i
beztalenciem, oczywiście nie umiem myśleć o niczym innym, tylko o moim
złamanym sercu. Zdolność Michaela do skoncentrowania się mimo wszelkiego
osobistego żalu, jaki może właśnie odczuwać, pokazuje, że jest prawdziwym
geniuszem.
Albo to, albo w ogóle nigdy go specjalnie nie obchodziłam.
Wołałabym wierzyć, że to pierwsze.
Och, żebym miała jakieś ujście, takie jak muzyka, coś, co by mi pomogło
poradzić sobie z tym cierpieniem, które właśnie odczuwam! Ale niestety - nie jestem
artystką. Muszę tylko siedzieć tu i cierpieć w milczeniu, kiedy wszędzie wkoło mnie
szczodrzej obdarzone istoty wyrażają swoje najdokuczliwsze bolączki poprzez
piosenkę, taniec i kinematografię.
No cóż, dobra, wyłącznie poprzez kinematografię, bo nie ma żadnych
piosenkarzy ani tancerzy na RZ na piątej godzinie lekcyjnej. Zamiast tego mamy
Lilly, która konstruuje właśnie, jak to określiła, kluczowy odcinek Lilly mówi prosto z
mostu. Przyjrzy się w nim oślizgłemu podbrzuszu amerykańskiej instytucji znanej
jako Starbucks. Lilly stwierdziła, że Starbucks, poprzez wprowadzenie karty
Starbucks (za której pomocą ludzie uzależnieni od kofeiny mogą płacić elektronicznie
za swoją małą czarną) jest w gruncie rzeczy agendą CIA, która śledzi poruszenia
amerykańskiej inteligencji - pisarzy, reżyserów i innych znanych agitatorów sprawy
liberalnej - poprzez ich konsumpcję kawy.
A co mnie to. Ja nawet nie lubię kawy.
Och, kurczę. Dzwonek.
PRACA DOMOWA
Algebra: a kogo to obchodzi?
Angielski: mam wszystko gdzieś
Biologia: mam dość życia
Zdrowie i zasady bezpieczeństwa: pan Wheeton też jest
zakochany. Powinnam go ostrzec, żeby dał sobie spokój, póki
jeszcze jest czas
RZ: nawet nie powinno mnie tu być
Francuski: i po co ten język w ogóle istnieje? Przecież i tak
wszyscy mówią po angielsku
Historia cywilizacji: co to ma za znaczenie? Wcześniej czy
później i tak umrzemy
Piątek, 23 stycznia, 18.00,
apartament Grandmére w hotelu Plaża
Grandmére kazała mi przyjść tutaj prosto ze szkoły, żeby Paolo mógł zacząć
nas czesać na bal. Nie wiedziałam, że Paolo przyjmuje również zlecenia na wizyty w
prywatnych mieszkaniach, ale najwyraźniej właśnie tak jest. Wyłącznie od członków
rodzin panujących, jak mnie zapewnił, i od Madonny.
Wyjaśniłam mu, że teraz zapuszczam włosy, bo chłopcy wolą dziewczyny
długowłose od krótkowłosych, a Paolo zaczął cmokać pod nosem, ale potem użył
kilku lokówek, usiłując się pozbyć tego trójkątnego kształtu, i to chyba podziałało, bo
moje włosy wyglądają całkiem nieźle. W ogóle cała wyglądam całkiem nieźle. To
znaczy, przynajmniej z zewnątrz.
Szkoda tylko, że wewnątrz jestem cała niepoukładana.
Usiłuję jednak tego nie okazywać. No bo wiecie, chciałabym, żeby Grandmére
myślała, że się dobrze bawię. No bo ja przecież robię to tylko dla niej. Dlatego, że
ona jest starą kobietą, moją babką, i że walczyła z nazistami i tak dalej, za co
właściwie ktoś powinien dać jej jakiś medal.
Mam tylko nadzieję, że ona to pewnego dnia doceni. To znaczy, moje
niezwykłe poświęcenie. Ale wątpię, czy to się kiedykolwiek stanie.
Siedemdziesięcioparoletnie damy - zwłaszcza jeśli są księżnymi wdowami - chyba
nigdy nie pamiętają, jak to jest mieć czternaście lat i być zakochaną.
No cóż, chyba już na nas pora. Grandmére włożyła seksowną czarną kieckę,
całą połyskującą. Wygląda jak Diana Ross. Tylko bez brwi. I starsza. I biała.
Mówi, że wyglądam jak śnieżynka. Hmmm, właśnie tego zawsze pragnęłam,
wyglądać jak śnieżynka...
Może to jest ten mój ukryty talent. Wykazuję się zadziwiającym
podobieństwem do śnieżynki.
Moi rodzice pękną z dumy.
Piątek, 23 stycznia, 20.00,
łazienka w apartamencie hrabiny Trevanni
na Piątej Alei
Tia. Łazienka. Znów siedzę w łazience. Wydaje się, że przy okazji każdej
imprezy ląduję na koniec w łazience. Ciekawe dlaczego.
Łazienka hrabiny jest trochę za bogata. Ładna jest i tak dalej, ale nie wiem,
czy sama wybrałabym kinkiety ze świecami jako część wystroju własnej łazienki. No
bo nawet w naszym pałacu nie mamy kinkietów ze świecami na ścianach. Chociaż
wyglądają szalenie romantycznie i tak bardzo w stylu Ivanhoe, i tak dalej, to nadal
stanowią dość poważne zagrożenie pożarowe, poza tym że chyba nie są bezpieczne
dla zdrowia, biorąc pod uwagę, ile substancji rakotwórczych muszą wydzielać.
No, ale nieważne. Przecież nie chodzi tutaj o to, czemu ktokolwiek miałby
chcieć wieszać kinkiety ze świecami na ścianach łazienki. Tak naprawdę chodzi o to,
że skoro podobno pochodzę od tych wszystkich silnych kobiet - no wiecie,
Rosagundy, która udusiła tamtego woja swoim warkoczem, i Agnes, która skoczyła z
mostu, nie mówiąc już o Grandmére, która podobno powstrzymała nazistów od
zrównania z ziemią całej Genowii, przyjmując na herbatce Hitlera i Mussoliniego - to
czemu jestem takim popychadłem?
Pytam poważnie. Totalnie dałam się nabrać na ten numer Grandmére, która
jakoby chciała pochwalić się przed Eleną Trevanni ładną i dobrze ułożoną - i
owszem, wyglądającą jak śnieżynka - wnuczką. Miałam dla Grandmére masę empatii,
nie zdając sobie wtedy sprawy - tak jak zdaję ją sobie teraz - że Grandmére jest
całkowicie pozbawiona ludzkich uczuć i wszystko to miało mnie tylko
wmanewrować w pojawienie się na balu, żeby mogła się mną popisywać jako NOWĄ
DZIEWCZYNĄ KSIĘCIA RENÉ!!!!!!!!!!!!
Na korzyść René muszę przyznać, że on chyba nic o tym nie wiedział. Był tak
samo zdumiony jak ja, kiedy Grandmére przedstawiała mnie swojej rzekomo
największej rywalce, która dzięki umiejętnościom chirurga plastycznego wygląda
mniej więcej trzydzieści lat młodziej niż Grandmére, chociaż obie są podobno w tym
samym wieku.
Ale mnie się wydaje, że hrabina nieco z tą chirurgią przedobrzyła - trudno
nawet powiedzieć, w którym miejscu i jak. To znaczy, popatrzcie tylko na biednego
Michaela Jacksona - bo ona naprawdę, dokładnie tak jak mówiła Grandmére,
przypomina okonia z rozbieżnym zezem. Jej oczy są tak jakby za szeroko rozstawione
od zbyt mocnego naciągnięcia otaczającej je skóry.
Kiedy Grandmére mnie przedstawiła: „Hrabino, chciałabym pani przedstawić
wnuczkę, księżniczkę Amelię Mignonette Grimaldi Renaldo” (zawsze opuszcza
nazwisko Thermopolis) - myślałam, że wszystko będzie dobrze. No cóż, może nie
wszystko, bo byłam przygotowana na to, że po balu pojadę spędzić wieczór w domu
mojej najlepszej przyjaciółki, gdzie jej brat najprawdopodobniej mnie rzuci. No ale
rozumiecie, myślałam, że na balu będzie okay.
Ale wtedy Grandmére dodała:
- No i oczywiście znasz adoratora Amelii, księcia Pierre’a René Grimaldiego
Alberta.
Adoratora? ADORATORA??? René i ja wymieniliśmy szybkie spojrzenia.
Dopiero wtedy zauważyłam, że tuż obok hrabiny stoi dziewczyna, która musi być jej
własną wnuczką - tą, którą wyrzucono ze szwajcarskiego internatu dla dziewcząt.
Wydała mi się niezbyt ładna i trochę smutna, chociaż dokładnie taką właśnie czarną
seksowną suknię jak jej suknia chciałabym włożyć na bal maturalny - o ile w ogóle
zostanę zaproszona. Ale i tak nosiła ją bez pewności siebie.
No więc kiedy stałam tam i robiłam się totalnie czerwona na twarzy, i pewnie
przypominałam nie tyle śnieżynkę, co czerwono - biały cukierek choinkowy, hrabina
przechyliła głowę, żeby mi się przyjrzeć, i odparła:
- Więc ten łobuz René wreszcie dał się złapać, i to TWOJEJ wnuczce,
Klarysso. Musisz mieć ogromną satysfakcję.
A potem hrabina rzuciła własnej wnuczce - przedstawiła mi ją jako Bellę -
spojrzenie pełne czystej pogardy, pod którym Bella aż się ugięła.
Zdałam sobie natychmiast sprawę, co konkretnie tam się właśnie rozgrywa.
A potem Grandmére powiedziała:
- Naturalnie, Eleno. - A do mnie i do René dodała: - Chodźcie, dzieci.
A my poszliśmy za nią. René miał rozbawioną minę, ale ja? Ja
GOTOWAŁAM SIĘ ZE ZŁOŚCI!
- W głowie mi się nie mieści, że to zrobiłaś! - zawołałam, jak tylko
znalazłyśmy się poza zasięgiem słuchu hrabiny.
- Że co zrobiłam, Amelio? - spytała Grandmére, kiwając głową do jakiegoś
faceta ubranego w tradycyjny afrykański strój.
- Że powiedziałaś tej kobiecie, że ja i René ze sobą chodzimy - odparłam -
kiedy z całą pewnością tak nie jest. Wiem, że zrobiłaś to tylko po to, żebym wypadła
lepiej niż ta biedna Bella.
- René - powiedziała słodkim głosem Grandmére. Potrafi być bardzo słodka,
jeśli chce. - Bądź aniołem i zobacz, czy uda ci się znaleźć dla nas trochę szampana,
dobrze?
René , nadal z wyrazem cynicznego rozbawienia na twarzy - takim, jaki
zawsze prezentuje Enrique w reklamówkach Doritos - odszedł w poszukiwaniu
alkoholu.
- Doprawdy, Amelio - powiedziała Grandmére, kiedy zniknął. - Czy ty musisz
być taka niegrzeczna dla tego biednego chłopaka? Ja tylko chciałabym, żebyście jako
kuzyni czuli się swobodnie i dobrze w swoim towarzystwie.
- Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy zapewnianiem mojemu kuzynowi
dobrego samopoczucia - powiedziałam - a usiłowaniem przedstawiania go jako
mojego chłopaka!
- No a tak właściwie, to czego brakuje René ? - chciała wiedzieć Grandmére.
Wszędzie dokoła nas eleganckie pary w smokingach i wieczorowych sukniach
ruszały na parkiet, gdzie orkiestra grała tę piosenkę, którą śpiewała Audrey Hepburn
w filmie o Tiffany's. Wszyscy byli ubrani albo na czarno, albo na biało, albo na
czarno - biało. Sala balowa apartamentu hrabiny zadziwiająco przypominała wybieg
dla pingwinów w zoo w Central Parku, gdzie kiedyś wypłakiwałam sobie oczy po
odkryciu prawdy o moim pochodzeniu.
- Przecież on jest niezwykle uroczy - ciągnęła Grandmére - i naprawdę bardzo
kosmopolityczny. Nie mówiąc o tym, że jest diabelnie przystojny. Jak można w ogóle
woleć jakiegoś maturzystę od KSIĘCIA?
- Bo widzisz, Grandmére - odparłam - ja kocham Michaela.
- Miłość - parsknęła Grandmére, podnosząc oczy na szklany sufit nad naszymi
głowami. - Pfuit!
- Tak, Grandmére - powtórzyłam - ja go kocham. Tak jak ty kochałaś
Grandpere - i nie próbuj zaprzeczać, bo wiem, że go kochałaś. A teraz będziesz
musiała przestać hołubić sekretną nadzieję na zrobienie z księcia René zięcia swojego
syna, bo to się nigdy nie spełni.
Grandmére zrobiła absolutnie niewinną minę.
- Ja w ogóle nie wiem, o czym ty mówisz - powiedziała, pociągając nosem z
urazą.
- Daruj sobie, Grandmére. Chcesz, żebym spotykała się z René tylko z
jednego powodu: bo on należy do arystokracji i w dodatku zagrasz tym hrabinie na
nerwach. No cóż, nic z tego. Nawet jeśli Michael i ja mielibyśmy ze sobą zerwać... -
co mogło nastąpić szybciej, niż się spodziewała - ...ja nie będę się spotykała z René !
Grandmére wreszcie popatrzyła tak, jakby zaczynała mi wierzyć.
- Dobrze - powiedziała bezdźwięcznie. - Przestanę nazywać René twoim
adoratorem. Ale musisz z nim zatańczyć. Przynajmniej raz.
- Grandmére... - Ostatnia rzecz, na jaką miałam ochotę, to tańce. - Proszę. Nie
dzisiaj. Ty nie masz pojęcia...
- Amelio - powiedziała Grandmére tonem innym niż do tej pory. - Jeden
taniec. To wszystko, o co cię proszę. Uważam, że jesteś mi to winna.
- JA ci to jestem WINNA? - Nie mogłam w tym momencie nie wybuchnąć
śmiechem. - Jakim cudem?
- Och, tylko ze względu na jedną rzecz - powiedziała Grandmére niczym
uosobienie niewinności. - Chodzi mi o to, co zginęło ostatnio z pałacowego muzeum.
Cały mój bojowy duch Renaldich wyszedł cichutko drzwiami na taras na
tyłach apartamentu hrabiny, kiedy to usłyszałam. Poczułam się tak, jakby ktoś
wymierzył mi cios prosto w mój brzuch śnieżynki. Czy Grandmére naprawdę
powiedziała to, CO MNIE SIĘ WYDAJE???
Przełykając głośno ślinę, spytałam:
- C - co?
- Tak. - Grandmére spojrzała na mnie znacząco. - Bezcenny obiekt - jeden z
niewielu identycznych, jakie istnieją - podarowany mi przez bardzo bliskiego
przyjaciela, pana Richarda Nixona, świętej pamięci byłego amerykańskiego
prezydenta. Przekonano się, że zniknął. Zdaję sobie sprawę, że osoba, która go
zabrała, uważała, że jego braku nikt nie zauważy, bo to nie był jeden jedyny taki
przedmiot, a one wszystkie wyglądają podobnie. Jednakże ta rzecz miała dla mnie
ogromną wartość emocjonalną. Dick był takim wspaniałym, wiernym przyjacielem
Genowii, kiedy jeszcze pełnił swoją funkcję, mimo wszystkich późniejszych
kłopotów. ALE TY PRZECIEŻ NIC NIE WIESZ NA TEMAT TEJ KRADZIEŻY,
AMELIO, PRAWDA?
No to mnie miała! Miała mnie i świetnie sobie z tego zdawała sprawę. Nie
wiem, skąd się dowiedziała - niewątpliwie za pomocą czarnej magii, w której musi
mieć całkiem sporą wprawę - ale najwyraźniej wiedziała. Przepadłam. Wpadłam jak
śliwka w kompot. Nie wiem, czy jako członkini rodziny panującej i tak dalej,
znajduję się w Genowii ponad prawem, ale naprawdę wcale nie chciałam się tego
dowiadywać.
Powinnam była, teraz to rozumiem, udać idiotkę. Powinnam była powiedzieć
z miejsca: „Bezcenny przedmiot? Jaki bezcenny przedmiot?”
Ale czułam, że nie ma sensu kłamać. Nozdrza natychmiast by mnie zdradziły.
Zamiast tego powiedziałam wysokim, piskliwym głosem, który ledwie
rozpoznawałam jako własny:
- Wiesz co, Grandmére? Z radością zatańczę z René . Nie ma sprawy.
Grandmére zrobiła wielce zadowoloną minę. Powiedziała:
- Tak, wydawało mi się, że właśnie tak to potraktujesz. - A potem uniosła
wysoko swoje domalowane brwi. - Och, spójrz, René właśnie niesie nam drinki.
Kochany chłopiec, nieprawdaż?
Tak właśnie zostałam zmuszona do zatańczenia z księciem René - który jest
dobrym tancerzem, ale co z tego, przecież to nie Michael. To znaczy, on nigdy nawet
nie oglądał Baffy - postrachu wampirów i uważa, że Windowsy są bardzo fajne.
Kiedy tańczyliśmy, zdarzyła się przedziwna rzecz. René powiedział:
- Ta Bella Trevanni jest niewiarygodna. Sama popatrz, tam jest. Wygląda jak
roślina, którą zapomniano podlać.
Rozejrzałam się, chcąc się przekonać, o czym on właściwie mówi, no i
faktycznie, zobaczyłam biedną smutną Bellę. Tańczyła z jakimś staruszkiem, który
musiał być przyjacielem jej babki. Miała ogromnie zbolałą minę, jakby facet
opowiadał jej o swoim portfelu inwestycyjnym czy czymś podobnym. No ale znów,
skoro ma taką hrabinę za babkę, to może zbolała mina jest normalnym wyrazem
twarzy Belli. Serce wezbrało mi współczuciem dla niej, bo dobrze wiem, jak to jest
być gdzieś, gdzie człowiek nie ma ochoty być, tańczyć z kimś, z kim nie ma się
ochoty tańczyć...
Popatrzyłam na René i powiedziałam:
- Kiedy ten taniec się skończy, zaproś ją do następnego.
Teraz z kolei René zrobił zbolałą minę.
- A muszę?
- Słuchaj mnie, René - powiedziałam surowo. - Poproś ją do tańca. Dla niej to
będzie radość jej życia, że przystojny książę chciał z nią zatańczyć.
- No bo dla ciebie to żadna przyjemność, tak? - powiedział René , nadal z tym
cynicznym uśmieszkiem.
- René - westchnęłam. - Nie obraź się. Ale ja już spotkałam swojego księcia, i
to na długo zanim poznałam ciebie. Jedyny problem w tym, że jeśli nie uda mi się
prędko stąd wydostać, to nie wiem, jak długo jeszcze będzie tym moim księciem, bo
już musiałam odwołać kino, do którego mieliśmy razem pójść, a niedługo zrobi się za
późno nawet na to, żebym mogła jeszcze zajrzeć do...
- Bez obawy, Wasza Wysokość - powiedział René , okręcając mnie wkoło. -
Jeśli twoim pragnieniem jest uciec z tego balu, dopilnuję, aby zostało spełnione.
Popatrzyłam na niego z pewnym wahaniem. No bo dlaczego René nagle zrobił
się dla mnie taki miły? Może z tego samego powodu, dla którego ja chciałam, żeby
zatańczył z Bella? Bo było mu mnie żal?
- Hm - powiedziałam. - Okay.
I tak właśnie trafiłam do łazienki. René kazał mi się tu schować, a sam poszedł
znaleźć Larsa, który ma sprowadzić taksówkę, i kiedy już będziemy mieli taksówkę, a
droga będzie wolna, René zapuka trzy razy, sygnalizując mi w ten sposób, że
Grandmére jest zajęta czymś innym i nie zauważy mojej ucieczki. René obiecał, że
potem jej powie, że chyba zjadłam jakąś nieświeżą truflę, bo poczułam się niedobrze i
Lars musiał mnie zabrać do domu.
Oczywiście, to bez znaczenia. To znaczy cały ten fortel. Bo i tak uda mi się
dotrzeć do domu Michaela w samą porę, żeby zdążył mnie jeszcze dzisiaj rzucić.
Może będzie z tego powodu przygnębiony, no wiecie, kiedy już mu wręczę prezent
urodzinowy. A może będzie tylko zadowolony, że się mnie pozbył. Kto wie? Już
przestałam próbować zrozumieć mężczyzn. To zupełnie odmienny gatunek.
Ups, René puka. Muszę spadać.
Na spotkanie przeznaczeniu.
Piątek, 23 stycznia, 23.00,
łazienka w mieszkaniu państwa Moscovitz
Teraz już wiem, co czuła Jane Eyre, kiedy wróciła do Thornfield Hall i
przekonała się, że dom spłonął do fundamentów, a ludzie mówili jej, że wszyscy jego
mieszkańcy zginęli w pożarze.
Ale potem przekonała się, że pan Rochester nie zginął, i była superszczęśliwa,
bo Jane, rozumiecie, mimo tego, co on jej usiłował zrobić, bardzo go kochała.
I ja się tak właśnie czuję teraz. Superszczęśliwa. Bo naprawdę myślę, że
Michael mimo wszystko wcale nie zamierza ze mną zerwać!!!!!
Nie żebym kiedyś myślała, że zamierza... To znaczy, że NAPRAWDĘ
zamierza. Bo to nie jest TAKI facet. Ale naprawdę, naprawdę się tego bałam, kiedy
stałam pod apartamentowcem Moscovitzów z palcem na dzwonku domofonu. Stałam
tam i myślałam: „Po co ja to w ogóle robię? Po prostu sama się proszę, żeby mi
złamano serce. Powinnam się odwrócić i poprosić Larsa, żeby złapał inną taksówkę, i
wrócić na poddasze”.
Nawet nie zadałam sobie trudu, żeby zmienić tę głupią balową sukienkę na
coś innego, bo po co? I tak wyglądało na to, że za parę minut znajdę się w drodze
powrotnej do domu, więc mogłam się przebrać już u siebie.
No więc stałam tam w holu, a za mną stał Lars i opowiadał mi głupoty o tym
swoim polowaniu na dzikie świnie na Belize, bo teraz nie opowiada już o niczym
innym, a ja usłyszałam Pawłowa, psa Michaela, który szczekał, bo wyczuł, że ktoś
stoi przy drzwiach, a mnie w głowie brzęczało: „Okay, kiedy on ze mną zerwie, NIE
BĘDĘ płakać. Będę myślała o Rosagundzie i Agnes, i będę tak silna jak one...”
A wtedy Michael otworzył drzwi. Widziałam, że mój strój nieco go zaskoczył.
Pomyślałam sobie, że może liczył na to, że nie będzie musiał zrywać ze śnieżynką.
Ale nic nie mogłam na to poradzić, chociaż w ostatniej chwili przypomniałam sobie,
że we włosach mam diadem, a taki widok może przerażać facetów, rozumiecie.
No więc zdjęłam diadem i powiedziałam:
- No to jestem.
Co było strasznie głupią odzywką, bo w końcu przecież sam widział, że przed
nim stoję, nieprawdaż?
Ale Michael, jak się zdawało, doszedł do siebie. Powiedział:
- Och, wchodź, wyglądasz... Wyglądasz naprawdę pięknie.
Co jest dokładnie czymś takim, co facet powiedziałby dziewczynie, z którą
chce zerwać, żeby jakoś podbudować jej ego, zanim je strzaska obcasem własnego
buta.
No ale nieważne, weszłam do środka, a Lars wszedł za mną i Michael
powiedział:
- Lars, mama i tata są w salonie i oglądają Dateline, może masz ochotę
posiedzieć z nimi...
A Lars od razu tam poszedł, bo chyba sam nie miał ochoty kręcić się w
pobliżu i być świadkiem Wielkiego Zerwania.
No więc wtedy Michael i ja zostaliśmy sami w korytarzu. Obracałam diadem
w dłoniach, próbując wymyślić, co mam powiedzieć. Przez całą drogę usiłowałam w
taksówce wymyślić, co mam powiedzieć, ale mi się nie udało.
A wtedy Michael się odezwał:
- No cóż, jadłaś już kolację? Bo mam kilka wegetariańskich burgerów...
Podniosłam wzrok znad płytek podłogowych, którym przyglądałam się bardzo
uważnie, bo to było łatwiejsze, niż patrzeć Michaelowi w te mroczne oczy, które
zawsze mnie wciągają w głąb, aż zaczynam czuć, że nie mogę się w ogóle poruszyć.
W dawnych celtyckich czasach kryminalistów karano w ten sposób, że kazano im
przejść przez trzęsawisko. Jeśli tonęli, to było wiadomo, że są winni, a jeśli nie, to
znaczyło, że winni nie są. Tylko że człowiek zawsze tonie, kiedy trafi na trzęsawisko.
Niedawno w Irlandii znaleziono w jednym z bagien kilka ciał i one nadal miały
wszystkie włosy i zęby, i tak dalej. Zostały dokładnie zakonserwowane. To było
obrzydliwe na maksa.
I tak się właśnie czuję, kiedy patrzę w oczy Michaelowi. To znaczy, nie
obrzydliwie na maksa, ale jakbym tonęła w grzęzawisku. Jednak nie przeszkadza mi
to, bo jest mi wtedy ciepło i przyjemnie, i wygodnie...
A teraz on mnie pytał, czy mam ochotę na wegetariańskiego burgera. Czy
faceci na ogół pytają swoje dziewczyny, czy chcą zjeść wegetariańskiego burgera,
zanim z nimi zerwą? Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w tych sprawach, więc
prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia.
Ale wydawało mi się, że nie.
- Hm - odezwałam się inteligentnie. - Nie wiem.
Zastanawiałam się, czy to nie jest jakieś podchwytliwe pytanie.
- Zjem, jeśli ty też będziesz jadł.
A Michael powiedział na to:
- Okay.
I gestem kazał mi iść za sobą, więc weszliśmy do kuchni, gdzie siedziała Lilly,
rozkładając na granitowym blacie rozrysowane kadry odcinka Lilly mówi prosto z
mostu, który miała kręcić nazajutrz.
- Jezu - powiedziała na mój widok. - Co ci się stało? Wyglądasz, jakbyś
zamieniła się na ciuchy z Królową Śniegu.
- Byłam na balu - przypomniałam jej.
- No tak - powiedziała Lilly. - Cóż, jeśli interesuje cię moje zdanie, Królowa
Śniegu wyszła lepiej na tej zamianie. Ale mnie tu w ogóle powinno nie być. Więc nie
zwracajcie na mnie uwagi.
- Nie będziemy - zapewnił ją Michael.
A potem zrobił najdziwniejszą rzecz pod słońcem. Zaczął gotować.
Poważnie. On GOTOWAŁ.
No dobra, może nie tyle gotował, ile odgrzewał. Ale i tak wyjął te dwa
wegetariańskie burgery, które kupił w Balducci's, i położył je na bułkach, a potem
bułki ułożył na dwóch talerzach. Później wyjął frytki, które podgrzewały się na tacy
w piekarniku, i je też wyłożył na dwa talerze. A potem z lodówki wyjął keczup i
majonez, i musztardę razem z dwiema puszkami coli, całość ustawił na tacy i wyszedł
z kuchni, i zanim w ogóle zdążyłam spytać Lilly, co się tutaj, u diabła, dzieje, wrócił
po talerze i powiedział do mnie:
- Chodź.
Co mogłam zrobić? Poszłam za nim.
Weszliśmy do pokoju telewizyjnego, gdzie Lilly i ja obejrzałyśmy po raz
pierwszy wiele klejnotów kinematografii, na przykład Valley Girl i Get It On, i Atak
szesnastometrowej kobiety, i Crossing Delancey.
A tam usiedliśmy na czarnej skórzanej sofie państwa Moscovitz stojącej przed
ich trzydziestodwucalowym telewizorem Sony. Przed sofą z kolei stały dwa małe
składane stoliki. Michael postawił na nich talerze z przygotowanym jedzeniem. Stały
tam, jaśniejąc w poświacie wstępnych napisów Gwiezdnych Wojen, które zastygły na
ekranie telewizora, najwyraźniej przez kogoś spauzowane.
- Michael - powiedziałam, szczerze zaskoczona. - Co TO znaczy?
- No cóż, nie mogłaś wybrać się do Screening Roomu - powiedział z taką
miną, jakby trochę się dziwił, że sama na to jeszcze nie wpadłam - więc
przyprowadziłem Screening Room do ciebie. Dobra, jemy. Umieram z głodu.
Może on i umierał z głodu, ale ja nadal nie mogłam się ruszyć. Stałam tam i
patrzyłam na wegetariańskie burgery - które, mówiąc przy okazji, pachniały bosko - i
powiedziałam:
- Czekaj chwilę. Moment. To ty ze mną nie zerwiesz?
Michael już zdążył usiąść na kanapie i wepchnąć kilka frytek do ust. Kiedy
powiedziałam o zerwaniu, obejrzał się na mnie i popatrzył tak, jakbym kompletnie
zgłupiała.
- Zerwać z tobą? A czemu miałbym to zrobić?
- No cóż - powiedziałam, zastanawiając się, czy on nie ma racji i czy ja
czasem rzeczywiście kompletnie nie zgłupiałam. - Kiedy ci powiedziałam, że nie
będę mogła się z tobą spotkać dziś wieczorem... No cóż, wydawałeś się taki odległy...
- Nie byłem odległy - powiedział Michael. - Zastanawiałem się, co
moglibyśmy zrobić, zamiast pójść do kina.
- Ale potem nie pokazałeś się na lunchu...
- Racja - powiedział Michael. - Musiałem zadzwonić i zamówić te burgery, i
ubłagać Mayę, żeby poszła do sklepu i kupiła resztę rzeczy. A tata pożyczył naszą
kopię Gwiezdnych Wojen kumplowi, więc musiałem do niego zadzwonić i wydobyć
ją od niego.
Słuchałam w osłupieniu. Wszyscy, jak się wydawało - Maya, gosposia
Moscovitzów, Lilly, a nawet rodzice Michaela - brali udział w tym spisku mającym
na celu odtworzenie Screening Roomu w jego własnym mieszkaniu.
Tylko że ja nic o tym planie nie wiedziałam. Tak jak on nic nie wiedział o
moim przekonaniu, że on chce ze mną zerwać.
- Och - powiedziałam, zaczynając się czuć jak największa idiotka na całym
świecie. - Więc ty nie chcesz ze mną zerwać?
- Nie, nie chcę z tobą zerwać - powiedział Michael, który zaczynał mieć taką
minę, jaką musiał mieć pan Rochester, kiedy dowiedział się, że Jane spotykała się z
tym całym St. Johnem. - Mia, ja cię kocham, zapomniałaś o tym? Dlaczego miałbym
chcieć z tobą zrywać? A teraz siadaj i jedz, zanim ostygnie.
I wtedy już nie ZACZYNAŁAM się czuć jak największa idiotka na świecie.
Ja się już TOTALNIE tak czułam.
Ale jednocześnie byłam totalnie, niesamowicie szczęśliwa. Bo Michael
powiedział słowo na K! Powiedział mi je prosto w twarz! I to takim władczym tonem
jak kapitan von Trapp albo Bestia, albo Patrick Swayze!
A potem Michael przycisnął przycisk „play” na pilocie i pokój wypełniły
pierwsze dźwięki cudownego tematu przewodniego Gwiezdnych Wojen Johna
Williamsa. A Michael powiedział:
- Mia, chodź tutaj. Chyba że najpierw chciałabyś się przebrać. Przyniosłaś ze
sobą jakieś normalne ciuchy?
Nie, coś tu nadal nie grało. Nie do końca.
- Czy kochasz mnie tak, jak się kocha przyjaciela? - spytałam go, usiłując
nadać głosowi taki ton, jakbym była cynicznie rozbawiona, taki ton, jakim mówi
René , żeby Michael nie domyślił się prawdy: że serce waliło mi jak młot
pneumatyczny. - Czy raczej jesteś we mnie ZAKOCHANY?
Michael patrzył na mnie ponad oparciem sofy. Miał taką minę, jakby nie do
końca wierzył własnym uszom. Ja własnym uszom też nie wierzyłam. Czy naprawdę
go o to zapytałam? Po prostu przyszłam i spytałam, wyrzucając w błoto wszystkie
moje dyskusje z Tiną?
Najwyraźniej - sądząc z jego niedowierzającej miny, w każdym razie właśnie
to zrobiłam. Czułam, że zaczynam się czerwienić, i czerwienić, i czerwienić...
Jane Eyre nigdy w życiu nie zadałaby tego pytania.
No ale z drugiej strony może właśnie powinna. Bo sposób, w jaki Michael mi
odpowiedział, sprawił, że naprawdę warto było narazić się na zażenowanie, zadając to
pytanie. Bo on zareagował tak, że wyciągnął rękę, wyjął mi diadem z dłoni, odłożył
go na kanapę obok siebie, ujął mnie za obie ręce i naprawdę długo mnie całował.
W usta.
Po francusku.
Przegapiliśmy prolog do filmu z racji tego pocałunku. A potem, kiedy
wreszcie z namiętnego uścisku wyrwał nas odgłos strzałów oddawanych do statku
księżniczki Lei, Michael powiedział:
- Oczywiście, że jestem w tobie zakochany. A teraz siadaj i jedz.
To była naprawdę najbardziej romantyczna chwila w całym moim życiu. Jeśli
nawet jak Grandmére dożyję do późnej starości, nigdy już nie doznam takiego
szczęścia. Po prostu stałam tam, nie posiadając się z radości, przez jakąś minutę. To
znaczy, do mnie to ledwie docierało. On mnie kochał. I nie tylko to, on BYŁ WE
MNIE ZAKOCHANY! Michael Moscovitz był zakochany we mnie, Mii
Thermopolis!
- Burger ci stygnie - powiedział Michael.
Widzicie? Widzicie, jak idealnie do siebie pasujemy? On jest taki praktyczny,
ja z kolei bujam w obłokach. Czy kiedykolwiek istniała lepiej dobrana para? Czy ktoś
był kiedyś na takiej idealnej randce?
Siedzieliśmy sobie, jedząc nasze wegetariańskie burgery i oglądając Gwiezdne
Wojny, on w swoich dżinsach i starej koszulce Boomtown Rats, a ja w sukni balowej
od Chanel. A kiedy Ben Kenobi powiedział: „Obi - Wan? Tego imienia dawno już nie
słyszałem”, oboje powiedzieliśmy chórem: „Jak dawno?” A Ben odparł, jak to robi za
każdym razem: „Bardzo dawno”.
I potem, tuż zanim Luke leci zaatakować Gwiazdę Śmierci, Michael
spauzował film, żeby przynieść deser, a ja pomogłam mu sprzątnąć talerze.
Kiedy szykował lody, wślizgnęłam się z powrotem do pokoju telewizyjnego i
czekałam, żeby wrócił i to znalazł, co nastąpiło parę minut potem.
- Co to jest? - spytał, kiedy podał mi moje lody, waniliowe, polane gorącym
sosem czekoladowym, z dodatkiem bitej śmietany i orzeszków pistacjowych.
- To twój prezent urodzinowy - powiedziałam, ledwie mogąc usiedzieć na
miejscu, tak się nie mogłam doczekać, aż zobaczę, czy się ucieszy. To był o wiele
lepszy prezent niż sweter czy cukierki. Pomyślałam sobie, że to idealny prezent dla
Michaela.
Czułam, że mam prawo być podekscytowana, bo zapłaciłam za ten prezent dla
Michaela całkiem słoną cenę... Tygodnie zamartwiania się o to, że się wyda, a potem,
kiedy już się wydało, musiałam zatańczyć z księciem René , który wprawdzie jest
dobrym tancerzem, ale mówiąc szczerze, pachnie jak popielniczka.
No więc byłam nieźle przejęta, kiedy Michael z wyrazem zdziwienia na
twarzy usiadł i wziął do ręki pudełeczko.
- Mówiłem ci, że nie chcę, żebyś mi cokolwiek dawała - powiedział.
- Wiem. - Aż podskakiwałam na siedzeniu, taka byłam podekscytowana. - Ale
ja chciałam. I kiedy to zobaczyłam, pomyślałam sobie, że to IDEALNY prezent.
- No cóż - powiedział Michael. - Dzięki.
Rozwinął wstążeczkę z maleńkiego pudełeczka, a potem podniósł wieczko...
A tam, na poduszeczce z waty, leżał mój prezent. Brudny mały kamyczek, nie
większy niż mrówka. Nawet mniejszy jeszcze niż mrówka. Rozmiaru główki od
szpilki.
- Hm... - powiedział Michael, przyglądając się tej odrobinie. - To naprawdę
śliczne.
Roześmiałam się ze szczęścia.
- Ty nawet nie wiesz, co to jest!
- No cóż - powiedział. - Nie, nie wiem.
- Nie zgadniesz?
- No cóż - powtórzył. - To mi wygląda jak... To znaczy, to bardzo
przypomina... kamyk.
- Bo to JEST kamyk - powiedziałam. - Zgadnij, skąd się wziął.
Michael przyjrzał się kamykowi.
- Nie wiem. Z Genowii?
- Nie, głuptasie! - zawołałam. - Z Księżyca! To skała księżycowa. Neil
Armstrong ją stamtąd przywiózł. Zebrał sporo takich kamyków, przywiózł je na
Ziemię i podarował Białemu Domowi, a Richard Nixon dał kilka mojej babce, kiedy
jeszcze pełnił urząd prezydenta. No cóż, technicznie rzecz biorąc, sprezentował je
księstwu Genowii. A ja je zobaczyłam i pomyślałam sobie, że... No cóż, że
powinieneś jeden mieć... Bo ja wiem, że interesujesz się kosmosem. Masz przecież te
błyszczące po ciemku gwiazdozbiory na suficie nad swoim łóżkiem i tak dalej...
Michael podniósł oczy znad księżycowego kamyka - któremu przyglądał się,
jakby nie mógł uwierzyć, że go naprawdę ma przed sobą - i zapytał:
- Kiedy byłaś w moim pokoju?
- Och - powiedziałam, czując, że znów zaczynam się rumienić. - Już dość
dawno temu...
No cóż, to BYŁO dość dawno temu. Jeszcze zanim się dowiedziałam, że on
mnie lubi, kiedy wysyłałam mu te wszystkie anonimowe listy miłosne.
- Raz, kiedyś, kiedy Maya w nim sprzątała.
- Aha - powiedział Michael i znów zaczął się przyglądać kamykowi. - Mia -
odezwał się parę sekund później. - Ja nie mogę tego przyjąć.
- Owszem, możesz - powiedziałam. - W pałacowym muzeum zostało ich
jeszcze sporo, nie martw się. Richard Nixon musiał naprawdę mieć słabość do
Grandmére, bo jestem pewna, że mamy więcej tych kamyków niż Monako czy jakieś
inne państwo.
- Mia - powiedział Michael. - To jest skała. KSIĘŻYCOWA.
- Tak - powiedziałam, nie wiedząc, do czego on zmierza.
Nie podobało mu się? Przyznaję, że to trochę DZIWNE dawać swojemu
chłopakowi na urodziny kawałek kamyka. Ale w końcu to nie jest pierwszy lepszy
kamyk. A Michael to nie pierwszy lepszy chłopak. Naprawdę wydawało mi się, że
jemu się spodobał.
- To skała - znów powtórzył - która przybyła z odległości trzystu
osiemdziesięciu tysięcy kilometrów. Spoza Ziemi. Z odległości trzystu
osiemdziesięciu tysięcy kilometrów spoza Ziemi!
- Tak - powiedziałam, zastanawiając się, co poszło nie tak. Dopiero co
odzyskałam Michaela, spędziwszy cały tydzień w przekonaniu, że miał zamiar rzucić
mnie, chociaż z zupełnie innego powodu, po to żeby teraz odkryć, że mnie rzuci z
zupełnie innego? Naprawdę, na tym świecie nie ma żadnej sprawiedliwości. -
Michael, jeżeli ci się nie podoba, to ja to mogę zabrać. Ja po prostu myślałam, że...
- Nie ma mowy - powiedział, chowając pudełeczko poza zasięgiem moich rąk.
- Nie oddam ci tego z powrotem. Ja tylko po prostu nie mam pojęcia, co ja ci dam na
urodziny. Trudno będzie przebić taki prezent.
I to wszystko? Poczułam, że rumieniec schodzi mi z twarzy.
- Och, moje urodziny - powiedziałam. - Możesz napisać dla mnie jeszcze
jedną piosenkę.
Co było z mojej strony nieco perfidne, bo przecież on się nigdy nie przyznał,
że ta pierwsza piosenka, którą mi kiedyś zagrał, „Wysoka szklanka wody”, była o
mnie. Ale widząc ze sposobu, w jaki się teraz uśmiechnął, dobrze się domyślałam.
Ona była dla mnie. TOTALNIE dla mnie.
No więc wtedy dojedliśmy nasze lody i obejrzeliśmy resztę filmu, a kiedy się
skończył i leciały napisy, przypomniałam sobie coś jeszcze, co miałam zamiar mu
ofiarować, coś, co przyszło mi do głowy w taksówce po drodze od hrabiny, kiedy
usiłowałam wymyślić, co mu powiem, jeśli on ze mną zerwie.
- Ach - powiedziałam. - Wymyśliłam nazwę dla twojego zespołu.
- Błagam - jęknął. - Tylko nie Piloci Śmigaczy.
- Nie - powiedziałam. - Skinner Box.
Bo to jest taka skrzynka, której użył pewien psycholog, żeby na szczurach i
gołębiach dowieść, że istnieje coś takiego jak reakcja warunkowa. Pawłów, ten facet,
którego nazwiskiem Michael nazwał swojego psa, robił to samo, tylko z psami i
dzwoneczkami.
- Skinner Box - powtórzył Michael z zastanowieniem.
- Taa - powiedziałam. - No bo wiesz, pomyślałam sobie, że skoro psa
nazwałeś Pawłowem...
- Nawet mi się to podoba - powiedział Michael. - Pogadam z chłopakami.
Rozpromieniłam się. Wieczór zmieniał się w coś o wiele lepszego, niż się
początkowo spodziewałam. Naprawdę nic innego nie mogłam zrobić, tylko siedzieć
tam i PROMIENIEĆ. W gruncie rzeczy dlatego właśnie zamknęłam się w łazience.
Żeby spróbować się nieco uspokoić. Jestem taka szczęśliwa, że ledwie mogę pisać.
Ja...
Sobota, 24 stycznia, poddasze
Ups. Wczoraj wieczorem musiałam przerwać pisanie, bo Lilly zaczęła walić
do drzwi łazienki. Dopytywała się, czy nagle nie zapadłam na bulimię albo coś
podobnego. Kiedy je otworzyłam (to znaczy drzwi) i zobaczyła, że siedzę w łazience
z moim pamiętnikiem i długopisem w ręku, powiedziała takim mocno
półprzytomnym tonem (Lilly jest raczej skowronkiem niż sową):
- Chcesz mi wmawiać, że siedzisz tu od pół godziny i PISZESZ
PAMIĘTNIK?
No dobra, muszę przyznać, że to trochę dziwne, ale nic na to nie poradzę.
Byłam taka szczęśliwa, że po prostu MUSIAŁAM to wszystko opisać, żeby nigdy nie
zapomnieć tych wrażeń.
- I NADAL nie odkryłaś, w czym jesteś dobra? - spytała Lilly.
A kiedy potrząsnęłam głową, odeszła, głośno tupiąc nogami ze złości.
Ja jednak nie mogłam się na nią wściec, bo... No cóż, bo jestem tak bardzo
zakochana w jej bracie.
W ten sam sposób nawet nie jestem w stanie zezłościć się na Grandmére,
chociaż, w sumie, wczoraj wieczorem usiłowała pchnąć mnie w ramiona tego
bezdomnego księcia. Ale trudno mi ją obwiniać za to, że próbowała. Chciała tylko
wypaść jak najlepiej przed swoją przyjaciółką.
Poza tym zadzwoniła tu przed chwilą i chciała się dowiedzieć, czy czuję się
już lepiej po tej nieświeżej trufli, którą zjadłam. Moja mama, nie wychodząc z roli,
zapewniła ją, że już nic mi nie jest. I wtedy Grandmére zaczęła się dopytywać, czy
nie mogłabym przyjechać do niej na herbatę... bo hrabina podobno bardzo chciałaby
mnie lepiej poznać. Powiedziałam, że mam dużo lekcji do odrobienia. To powinno
zrobić wrażenie na hrabinie. No wiecie, że mam tak wyrobione poczucie etyki
uczniowskiej.
Na René też nie potrafię się pogniewać, po tym jak wczoraj naprawdę
przyszedł mi z pomocą... Zastanawiam się, jak się dalej potoczyły sprawy między nim
i Bella. To by było całkiem zabawne, gdyby tych dwoje zaczęło ze sobą chodzić... No
cóż, zabawne dla wszystkich poza Grandmére.
I nawet nie mogę się wściec na pralnię z Thompson Street za to, że zgubili
moje majtki z królową Amidalą, bo dziś rano ktoś zapukał do drzwi naszego
poddasza, a kiedy otworzyłam, stała tam Ronnie z wielką torbą pełną naszego prania,
włącznie z brązowymi sztruksami pana G. i koszulką mojej mamy z napisem
UWOLNIĆ WINONĘ RYDER. Ronnie mówi, że musiała przez pomyłkę zabrać złą
torbę z holu i że była na Barbadosie na wakacjach ze swoim szefem i dopiero teraz
zauważyła, że ma w domu torbę ubrań nienależących do niej.
Niestety, wcale nie cieszę się z odzyskania majtek z królową Amidalą tak
bardzo, jak można by się tego spodziewać. Bo najwyraźniej zupełnie spokojnie mogę
się bez nich obyć. Zastanawiałam się, czy nie zamówić sobie większej liczby takich
majtek w prezencie urodzinowym, ale teraz już nie muszę, bo Michael, chociaż sam
nie ma o tym pojęcia, już mi dał najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek mogłabym
dostać.
I nie, nie chodzi o jego miłość - chociaż to prawdopodobnie drugi w
kolejności najpiękniejszy prezent, jaki mógłby mi kiedykolwiek ofiarować. Chodzi
mi o coś, co powiedział, kiedy Lilly wyszła już, głośno tupiąc, z łazienki.
- O co wam chodzi? - zapytał.
- Och - powiedziałam, chowając pamiętnik. - Ona się na mnie wściekła, bo
jeszcze nie odkryłam, co jest moim ukrytym talentem.
- Czym? - spytał Michael.
- Moim ukrytym talentem. - I wtedy, dlatego że był wobec mnie taki uczciwy
w całej tej kwestii zakochiwania się, ja też postanowiłam być uczciwa wobec niego.
Więc wyjaśniłam: - Chodzi po prostu o to, że Lilly i ty jesteście tacy utalentowani.
Oboje jesteście świetni w tylu rzeczach, a ja w niczym nie jestem dobra i czasami
czuję się taka... No cóż, jakbym po prostu była nie na swoim miejscu. W każdym
razie na pewno tak się czuję na RZ.
- Mia... - powiedział Michael - ależ ty JESTEŚ bardzo uzdolniona.
- Taaa... - odparłam, mnąc brzeg sukienki. - Najlepiej wychodzi mi
przebieranie się za śnieżynkę.
- Nie - zaprzeczył Michael. - Chociaż skoro już o tym wspomniałaś, owszem,
w tym też jesteś niezła. Ale mnie chodziło o pisanie.
Muszę przyznać, że tu zaczęłam się na niego gapić i powiedziałam, całkiem
nie jak księżniczka:
- Hę?
- No cóż, to przecież oczywiste - powiedział - że ty lubisz pisać. No bo
wiecznie siedzisz z nosem w tym pamiętniku. I dostajesz szóstki za wszystkie prace z
angielskiego. To przecież całkiem jasne, Mia. Jesteś pisarką.
I chociaż nigdy przedtem się nad tym nie zastanawiałam, zdałam sobie nagle
sprawę, że Michael ma rację. To znaczy, ja FAKTYCZNIE wiecznie coś notuję w
swoim pamiętniku. I piszę mnóstwo wierszy, i mnóstwo notatek, i maili, i innych
rzeczy. To znaczy, wydaje mi się w sumie, że WIECZNIE coś piszę. Robię to tak
często, że nawet nigdy nie pomyślałam o tym jako o TALENCIE. To jest po prostu
coś, co robię bez przerwy, tak jak bez przerwy oddycham.
Ale teraz, kiedy już wiem, co jest moim talentem, możecie się założyć, że
zacznę nad nim pracować. A pierwsza rzecz, jaką napiszę, to projekt ustawy do
przedłożenia parlamentowi Genowii na temat zainstalowania sygnalizacji świetlnej w
centrum stolicy. Skrzyżowania są tam po prostu ZABÓJCZE...
Ale to będzie dopiero po powrocie z kręgli z Michaelem, Lilly i Borysem. Bo
nawet księżniczka musi się od czasu do czasu rozerwać.
PODZIĘKOWANIA
Pragnę serdecznie podziękować Beth Adler, Alexandrze Alexo, Jennifer
Brown, Kim GoadFloyd, Darcyjacobs, Laurze Langlie, Amandzie Maciel, Abby
McAden i Benjaminowi Egnatzowi.
Nieco spóźnione podziękowania dla rodziny Beckhamów, a zwłaszcza dla Julii
za to, że tak uprzejmie pozwoliła mi zapożyczyć do moich książek nawyk zżerania
skarpet przez jej kotkę Molly!