Tuwim Julian Piórem i piórkiem

background image

JULIAN TUWIM






PIÓREM

I

PIÓRKIEM



























background image





























































background image

PIOSNECZKA

Idzie przez ulicę

Krwawy komunista,

Rękę w kieszeń wsadził

I tak sobie śwista:

„Hej, wyrzutek ci ja

Własnego narodu,

Całkiem mnie zatruły

Miazmaty wschodu.

Detterding ma naftę,

Kreuger ma zapałki,

Ja mam kałdun pusty,

A policja pałki.

Pan żre kawior, a ja

Nie mam na razowiec,

Dobrze mi, draniowi,

Bom ja wywrotowiec.

Hrabia jeździ Buickiem,

Hrabina Minerwą,

Ja na tramwaj nie mam.

Dobrze mi tak, ścierwu.

Krupp armatę zrobi
Pod protekcją Boga

I wróg zacznie kropić

W odwiecznego wroga.

Ważne ma powody,

Znane nawet dziecku,

Bo ja klnę po polsku,

A on po niemiecku".


HAJHITLA

W sennej ciszy nordyckiej niedzieli

W tym miasteczku tak ślicznie, tak lubo.

Lniana Gretchen przy starej kądzieli

Poetycznie rozmyśla o Blubo.

Zapatrzyła się tęsknie i sztywno

W jasną dal, gdzie się droga rozwidla...

-„Wird er kommen, der Hans ?" I z przedziwną

Melancholią westchnęła: „Hajhitla".

Rano była na święcie Madchenów,

Lśniło słońce germańskie nad światem,

War das schőn, kiedy milion Gretchenów

Kolosalnym stanęło kwadratem!

Es war sonnig und herzig und niedlich,

Und der Fiihrer kam - süss wie Baumkuchen,

Und er lachte so lieb, so gemutlich,

Und wir haben „hajhitla" gerufen.

Potem była zabawa i tańce

Mit den Sturm-Boden-Bums-Bomben-Jungen,

I tańczyły wesołe germańce

Und sie haben „hajhitla" gesungen.

A za tydzień przed ołtarz podąży

Z lnianym Hansem, ojczyzny swej chlubą,

Wurst-Sturm-Bomben-Heil-Bundu chorążym,

I Hans zerżnie ją, z myślą o Blubo.

Przyjdą goście z całego Heilstadtchen

I ustawią się w kwadrat w izdebce,

Zaśpiewają „hajhitla" dla Gretchen,

Na co Gretchen „hajhitla" wyszepce.

I przyniesie „geszenk" każdy z gości,

Mianowicie „Mein Kampf" dla niej i dla

Sturm-Bums-Hansa i z wielkiej radości

Młodzi krzykną wesoło: „Hajhitla".

...I w napływie błogiego Allheilu,

Co tak pięknie marzenia uskrzydla,

Przy kądzieli, w niedzielę, z langweilu,

Zdechło dziewczę, ziewnąwszy: „Hajhitla".

1936

background image

WIERSZ WIELCE UCZONY

Na insułach, za Japonami,

Kokosz-pstrokosz czubata, gdy jej

Sprowadzono kura z Indyiey,

Zniosła jaje z karakterami.

A pisało na onym jaju :

Panim + Echad + Elohim + Hubem,

I przyfrunął z kraju Nogajów

Gryphus-skrzekot z czarnym Cherubem.

A siedziała na onym jaju

Kokosz-pstrokosz lat siedemdziesiąt

U pygmejów, w mieście Bombaju,

Dokąd drogi sto lat i miesiąc.

A ów Cherub miał złote szpony,

A ów Gryphus po chińsku świstał

(Jako pisze wielce uczony Lycosthenes, naturalista).

Aż z onego jaja się wykluł

Kynocephal z ognistą szyją,

(„U czarownic na konwentyklu

Przedni przysmak", pisze Del Rio).

By zaś zgubić tego niewida,

Czytaj traktat Horsta z Frankonii.

(„Misceatur assa foetida

cum oleo hypericoni.")

Za morzami, w dziwnych narodziech,

Ukazali się auripedzi,

Item Człekoń albo Mężodziew

Na brandańskiej insule siedzi...

Item czytaj księgi Merlina,

Aldrovanda i Montigrada,

Item słuchaj radia z Berlina,

Gdy uczony Adolfus gada

- Vir et miles gloriosus, castus,

Mystagogus magnae experientiae,

Theofrastus Paracelsus Bombastus,

Który posiadł one wszystkie scyencye.


WEZMĘ JA KONTUSZ...

Wezmę ja kontusz, wezmę ja kontusz,

Szablę przypaszę,

Pójdę pod Madryt, wstąpię do kadry,

Tam się pocieszę.

Z całą Falangą gratis i Franco

Stanę ja w zbroi,

Tam się pokrzepię, tam mi najlepiej,

Gdzie sami swoi!

Cały Faszintern: Hauptmann von Hintern,

Hrabia Vabanco,

Markiz Bombardi z królewskiej gwardii

I święty Franco;

Lejb-huzar Żopow, pop Protopopow,

Ataman Kasza,

Murzyn Kakao, bankier z Bilbao

I Mufti-Pasza.

Gauleiter Tante, Burbon z Brabantem,

Giełdziarz żydowski,

Negr z Fantelupy, a z nim do kupy

Marian Dąbrowski.

Uderzę w głośny okrzyk:

„Albośmy

To jacy tacy?

Hurra kulturra i dyktaturra,

Naprzód, rodacy!

Od okrutnego Kominternego

Brońmy, co nasze!"

...Wezmę ja kontusz, wezmę ja kontusz

Szablę przypaszę!

background image


GRENADA

Jechaliśmy stępa,

Pędziliśmy w kłębach

I „Jabłoczko" – piosnkę
Trzymaliśmy w zębach.

Ach, piosnkę tę dotąd

Na pewno pamięta

Malachit stepowy,

Murawa pomięta.

Lecz inną pieśń jeszcze,

0 obcym narodzie,

Do siodła przytroczył

Towarzysz w pochodzie

I śpiewał, choć rodak,

Tutejszy jak ja:

- Grenada, Grenada,

Grenada maja!

Na pamięć tę piosnkę

Jak pacierz znał pański,

I skąd do molojca

Ten smutek hiszpański?

Kijowie! Poltawo!

Od kiedyż w te strony

Przybyły z Grenady

Hiszpańskie canzony?

Nie w twoimż to zbożu,

Ukrajno, śród żniwa,

Tarasa Szewczenki

Papacha spoczywa?

Więc skąd, przyjacielu,

W piosence twej łka:

-Grenada, Grenada,

Grenada maja!

A chochoł-marzyciel

Po małej chwileczce

Powiada: „Grenadę

Znalazłem w książeczce.

Wysoki to honor

Tak piękne mieć imię,

Jest powiat grenadzki

W hiszpańskiej krainie.

Ja chatę porzucił

I walczyć szedł poto-m,

Że ziemię w Grenadzie

Ja oddać chcę chłopom.

Żegnajcie, najmilsi,

Powrócę, Bóg da!"

- Grenada, Grenada,

Grenada maja!

Pędziliśmy w znoju,

By poznać dokładnie

Gramatykę boju

I słowa armatnie.

Świt wstawał na niebie,

By znowu się schować,

I koń się utrudził

Po stepie cwałować.

Lecz „Jabłoczko" szwadron
Wciąż grał bez wytchnienia

Na skrzypcach epoki

Smyczkami cierpienia,

I gdzież, przyjacielu,

Podziała się ta

- Grenada, Grenada,

Grenada maja!

Na ziemię od kuli

background image

Zwaliło się ciało,

Rozstało się z siodłem,

A nigdy nie chciało.

Nad trupem się księżyc

Potoczył jak łza,

I wargi martwiejąc

Szepnęły: „Grena..."

Daleko, za chmury,

Unosząc swą mękę,

Przyjaciel mój poszedł

I zabrał piosenkę,

I nikt już nie słyszał

Od tego dnia: — Grenada,

Grenada, Grenada maja!

A szwadron kolegę
Bez żalu pogrzebał

I „Jabloczko" - piosnkę

Do końca dośpiewal.

I tylko z niebiosów

Opadła nad nami

Łza deszczu maleńka

Na zmierzchu aksamit.

I cóż wy, najmilsi?

Za pieśnią tęsknicie?

Nie wolno! Pieśń nową

Złożyło nam życie...


NA ZBYTNIE A NIEPOWŚCIĄGLIWE DZIWKOCHWALSTWO NASZEGO WIEKU

Zanadto się z damą cacka

Szarmancka brać literacka.

Szmatławce i szewaliery

Prawią jej same dusery.

Dochodzą już do przesady

Te kąplemęty, lansady.

Te sętymęty, czułości

Przyprawić mogą o mdłości.
Mizdrzy się w gracji i szyku

Cicisbey przy wersalczyku.

Dla byle kapryśnej idiotki

Madrygał ułoży słodki.

Dla paru od wiersza groszy

Płaszczy się, mdleje z rozkoszy.

Wpadają w achy i ochy

Na widok pończochy pieszczochy.

—Piszczą „sylwuple, żewupry!"

Bałwany i wiercikupry.

Na widok pyjamy damy

Piszą te chamy reklamy.

Dlaczego chwycił szał cię,

Gdyś ujrzał kretynkę w aucie?

Czemu ci w oczach troi się,

Że dziwka siedzi w Rolls-Roysie?

„Urocza Bebi Pipi

W yachcie na Mississipi."

„Zmysłowa Dudu Papa,

Jej uśmiech, pies i kanapa."

„Fertyczna Elli Belli

Pije kawę w kąpieli."

Czego migdalisz się, chłopie,

Że dziwka kawsko żłopie?

Że w wannie niby? To o to

Tak się wygłupiasz, idioto?

Sam lepiej idź do łaźni

I już się więcej nie błaźnij.



background image

WIZYTA

Odwiedził mnie raz przykry gość,

Wizyta była krótka.

Doradzał coś, tłumaczył coś,
Wystrychnął mnie na dudka.

Na karcie było: Doktor Zet.

Incognito się zjawił.

W lansadach do pokoju wszedł

I mętnie o czymś prawił.

A jak się w gracji słodko wił!

Jak wdzięcznie siedział boczkiem!

Z rękawa prztyczkiem strącał pył

I mrugał tłustym oczkiem.

Słuchając go wiedziałem, że

Nieczysta to afera,

Że szelma jest, że głupio łże,

Nabiera mnie, nabiera!

Ni w pięć, ni w dziewięć bzdury plótł.

Cytował biegłych w Piśmie,

Zamroczył bestia mnie i zwiódł.

A niech go dunder świśnie!

Gdy jął się płaszczyć, łasić, łotr,

I w niebie mnie kołysać,

Gdy wypił, szepcząc: „A la votre!"

Musiałem skrypt podpisać.

I odtąd chodzę błędny, mdły,

Krokami znad przepaści,

I szczerzą do mnie żółte kły

Ojcowie eklezjaści.

W niedzielę do piskliwych dam,

Chichocąc, wciąż się mizdrzę
Lub w bilard z facetami gram

I kupleciki gwiżdżę.

Melonik mój, krawacik mój,

Ubranko kuse, wcięte, A

ch, wszystko, wszystko, jak ten strój,

Na dudka wystrychnięte!

Nie pomógł żal, nie pomógł post

Ni modły przed ołtarzem.

W pysk trzeba było gościa wprost,

Jak Luter, kałamarzem!

Uczyli mnie skutecznych sztuk

Bodinus i Del Rio,

Więc było cisnąć go do nóg

I stłamsić podłe ryjo!

A teraz co? Ha, ha, hi, hi,

Spacerkiem poprzez miasto,

I w pustej piersi wieczność mdli

I patrzę wyłupiasto.

Poprawiam, gwiżdżąc, krawat pstry

W przepastnych szybach wystaw

I szczerzy do mnie żółte kły

Ponury egzorcysta.


MĘCZENNIK

O pierwszej, gdy najgwarniej,

Wszedł dureń do kawiarni,

Siadł ważny, energiczny

I chciał być zagraniczny.

Wyłaził z oślej skóry,

By dowieść, że wygląda

Na Szweda, na boksera,

Co najmniej zaś na lorda.

Na lorda, na cowboya,

Na kniazia, na Gruzina,

Na gazdę, na gieroja

Lub na wampira z kina.

Przeżywał straszne męki,

background image

Bo sam nie wiedział, czyli
Jest duńskim detektywem,

Czy dyplomatą z Chili.

Po chwili był Norwegiem,

Narciarzem z bożej łaski,

Niedługo — bo przeważył

Element anglosaski.

-Zamówił „łisky-ssoda",

Sepleniąc spleenowato,

I westchnął sobie: „Szkoda!"

(Bo tęsknił za herbatą).

Z uśmiechem najchłodniejszym

Żuł gumę (tfu, ohyda!)

Zażądał „Ilustrejszn",

Podano „Światowida".

Odsunął go z wyrazem

Znudzenia i niesmaku,

Bo tęsknił za powieścią

Migowej w „Gzerwoniaku".

Błyskała egzotyzmem

Koszula kolorowa

I krawat w krwawe kraty
I kurrrtka-mać sportowa.

I fajka tkwiła w zębach,

Jak gdyby z nich wyrosła

(Udawał w tym momencie meksykańskiego posła).

I znów się strasznie męczył,

Że nikt go nie podziwia,

Więc zaczął być Hiszpanem De Menda y OHvia.

Hiszpanem z Pampeluny,

Hiszpanem z Alicante,

Hiszpanem monarchistą.

Hiszpanem emigrantem.

Lecz wszystko na nic,chociaż

Pił Xeres y Oporto,

Więc poszedł do Closedo

Y Water y Aborto.

Wypłakał się obficie

Przed babą klozetową
I wrócił siedemnastką

Na swoją Koszykową.


POETO

Poeto! rozpruj krewnym bety i pierzyny!

„Foteliki", „gablotki" — przez okno, o bruk!

Piruetami rozpląsanych nóg

Wystukuj anapesty na szczęce rodziny.

Poeto! kup czerwony ołówek w sklepiku

I przekreśl nim, jak cenzor, sklep ikarską twarz!

Skonfiskowaną mordę, gdy odetniesz — zważ

I wywieś, jak zająca, przed sklepem na stryku.

Poeto! śród wykwintnej nobliwej zabawy

Bądź miłym gentlemanem, lekki dyskurs tocz;

Ale nagle zgaś światło, małpą na stół wskocz,

Ugryź prezesa w ucho i grobowo zawyj!

Poeto! jest czterysta milionów Chińczyków,

To nie żarty. To dziesięć Atlantyków krwi.

Zawiadom o tym, w piorun załamując brwi,

Mitologiczne ciotki i \wujów Assyryjczyków.

Poza tym, gdy ci serce zapłacze z tęsknoty,

Możesz pałyczeć, krumskać, skobrować i kmić,

Sąbrzyć, wichatać, rumczeć, ulpansonić, brtyć...

Widzisz, miły poeto, ile masz roboty!



background image

AUTO

J

azda dzika, bez pamięci,

Motor pijany, ja pijany,

Wiatr w czuprynę mi się wkręcił,

Jak nietoperz opętany.

Ciął rozpędem, w niebie kąpał

Wiatr szoferów: fryzjer — kiepski,

Lecz poza tym co za kompan!

Wariat, Wiejba Zerwiłebski!

Zerwiłebski, Świstakowski,

Diabli wiedzą jak się zowie,

Brzytwą ścina bystre wioski,
Złotą strzałą pędzi w głowie.

Jak mnie za łeb złapał w mieście,

Tak nie puścił aż do miasta,

My sto prawie, a on dwieście,

W usta chlusta, w oczy chlasta.

Ramię z auta! Laską w locie

Tłukłem, wesół, po chałupach,

Drrr — bębniło, jak po płocie

Po telegraficznych słupach.

Jak nie w rów, to chyba w drzewo!

Brzytwie pędu łeb na ścięcie!

Strach na prawo, śmiech na lewo,

Karczma prosto, śmierć na skręcie.


PRZESTROGA DLA IDIOTÓW

Ażem ze szczęścia dygotał,

Kiwając się nad szynkwasem!

I przyszedł Wielki Idiota,

I zaczął mówić basem.

Mówił grubo i cicho

Samą prawdę cedzoną.

Aż zmrowiło mnie licho,

Gdy powiedział: „Stwierdzono".

Zapłakałem samotnie

Nad karczemnym szynkwasem!

Bo stwierdzono istotnie,

Bo przekonał mnie basem!

W uznaniu i adoracji

Dla jego prawdy wielkiej

Wykrzyknikami racji

Na głowach stanęły butelki.

- Mesdames, jak można? — szep

Zgorszony patrząc na nie. Idiota

spytał: „Co, proszę?"

- Nic. Ja do butelek, panie.

DENTYSTA

Torturą nie nastraszysz! Średniowiecze, Chiny,

Szczur w brzuchu, ołów w gardło, igły za paznokcie

- Furda, gdy się rozdziawiam świdrowi maszyny

I w poręcze fotelu ostro wbijam łokcie!

Żmijo z żądłem żelaznym, zajadła wiertarko,

Śrubo w kość mą wkręcona pędzącym obrotem,

Mrowiem ciarek piłując i zgrzytliwą tarką,

Kiedyż pod nerw zajedziesz warczącym świergotem?

Struną od pięt do czaszki, sztywniejszy od śmierci,
Cały drgając przekrwionym, pulsującym włóknem,

Czekam mózgiem kipiącym, aż się wessiesz, wwiercisz,

Gdy pod niebo zawyję i łbem w sufit huknę!

Wtedy, zwinny dentysto, skocz za mną pod pułap,

Gdzie huśtam się jak małpa! —tam gębę otworzę!

Stalowym chwytem cęgów kość krzyczącą ułap

I wyłam mi ze szczęki rosochaty korzeń!

A kiedy z żyrandola spadniemy zziajani,

Skrwawieni i pijani jak kochanków dwoje,

Mdlejąc ze szczęścia, szepnę miłośnie: „O, pani..."

I, jak ząb, wyrwę z piersi wdzięczne serce swoje

.

background image


Z WIERSZY O MAŁGORZATCE

..

.Za górami, za lasami

Tańcowała Małgorzatka z Cyganami,

Przyszedł ojciec, przyszła matka:

— Chodź do domu, chodź do domu, Małgorzatka!

Ja nie pójdę, idźcie sami,

Wolę tańczyć, wolę tańczyć z Cyganami.

I „Za górami" to co? „Za lasami" to jak?

Że to góry, myślicie, że lasy?

Za górami — to dzwon,

Zaśpiew pieśni i ton —

Zaraz zagra zagóramizalasami,

Hołupcami, podkutymi obcasami

W ziemię wyrżnie step-topot żelazny.

„Tańcowała" to co? Tańcowała, no tak... Ale tańce

cygańcami gędą: Wywijała od Tater, od Beskid, ku

Węgrom, Zapadała w ramiona tańcującym łazęgom,

Przefruwała cyganiącym od siebie do siebie, Gwiazdowała

ogniem oczu po łące, po niebie, Za morawą, za madziarą

tańcowała

Małgorzatka gorejąca, zagorzała. Trawą-

łęgiem węgrowała kołokręgiem Po

murawach, po dolinach gnała cięgiem,

Cięgiem-kołem, góra-dołem za górami Za

lasami Morawianka z Cyganami. Wichrowały

gwiazdy w głowie i gorzałka, Aż huknęła,

ogłosiła Małgorzatka:

„ja w góry ja od gór na hory na
wierhy hornym jarem w czarny

bór a z boru ja na czehry

na czehry na uhry na

hongry na huzary na

wichry na wędry na żebry

na hungary — na węgry na

udry na hory na

hongrowiany a ganiaj go

d'ogniago naj śmiga da na

cygany!

w bałgary w bałkany w

istambuł w pustynie w araby

w mazuwary da na hindackie

stepynie

ste-pynie stepia-ny pastare

istukany na gangi na gandziary

gań d'ganiaj go na cygany!

step-zastep

step-topot

step-potop kopytary

top stepem

top trawami

trawy kopcem za mazuwary!"

Pracowała najpierw w KIP'ie

w Katowicach,

niezbyt długo była w KIP'ie

w Katowicach;

zamiast kwity KIP'u

rejestrować w biurze

„...zakwitały pąki białych róż"

w rejestraturze

i na ulicach,

i na księżycach —

wszędzie róże,

w całych na świecie Katowicach.

W KIP'ie robiono takie rzeczy:

L. Dz. 2813 (BP) 36 Katowice dnia w

związku z powołując się na z wys.

background image

poważ.

i pieczęć.

Albo takie w KIP'ie mieli troski: L. Dz.

4702 (MK) 77-a Katowice dnia w

odpowiedzi na

mamy zaszczyt za

Nacz. Wydz. (-) ścikowski.

I dlatego:

wielki był KIP

ważny był KIP

groźny był KIP

dom — blok

nikiel i szkło

lustrzanych szyb —

a było —STO!

Lecz pewnego dnia,

(Katowice dnia,

jerum, jerum!

Katowice dnia —

i bez numeru!!!) miała zaszczyt za —

zaśpiewać nagle przed dygnitarzem:

„Siedziała na lipie, pracowała w KIP'ie" i w

szybę KIP'u kałamarzem!

I więcej nic.

Wyrzucona za

(—) Nacz. wydz.

Taki jest początek powieści

O Indyjskim Jarmarku,

Który się odbył w mieście... w mieście:

Cieszynie, Kieżmarku,

Bagdadzie, Nowym Targu,

W Rzymie, Jerusalimie,

Pod Bieszczadem, gdzie nie Bieszczad, nie Beskid,

Ale polski Hindukusz niebieski,

W on ej Persji, gwiazdami dzierganej,

Gdzie Śpiewanie i gdzie Cygany

I gdzie Ona — zamaszysta, kraciasta, kwiaciasta

Cyganeczka, naczynie żądz,

Idzie szybko ulicami pstrokatego miasta,

Papirosku, papirosku ćmiąc...

„Czego ty u Cyganów szukasz?

Źle ci to w domu?

Kocha się w tobie dependent, pan Łukasz,

I pan Jan z PKO

I pan Paweł, perukarz,

A ojciec w rynku ma sklep z galanterią,

A matka z domu Rożniecka,

A wuj Rożniecki był uczestnikiem,

A stryj Kościński jest kanonikiem,

A uczyłam cię przecież od dziecka:

Dajże ty pokój tym breweriom,

Życie trzeba brać na serio,

Wuj uczestnik przewróci się w grobie,

Stryj kanonik pozbawi cię spadku!

Zmiłuj się, przestań, zaszkodzisz sobie!

Chodź do domu, chodź do domu, Małgorzatko!"

Pijanemu targ, pijanemu jarmark,

Kaszkiecik na bakier, a biczysko kamrat,

Jak z bicza wystrzeli, to jak z piąci armat.

Targ na rynku,

W rynku szynk,

A w tym szynku

Ciosek dzyng,

A w tym szynku dymno, piwno,

Nic nie mówił, tylko kiwnął.

Znaczy: śpyrt.

Szklanka, dwie,

background image

Tylko kiwnąć, Żyd już wie.

Na czterdziestkę toby mrugnął,

Ale co czterdziestka? G...

Dzisiaj — śpyrt.

Zagryzł trzecią korniszonem.

Zamknął oczy. Czeka. Już.

Już mu gra, już pnie się wzgórz

Ulubione, upragnione.

Ciągnie z brzucha aż po kark

I w gorących wzbiera wargach

I:

„Pi-janemu targ,

Pijanemu jarmark!"

Aż po oczy wypuczone,

Aż po czub! A w czubie — fyrt!

Niesie szumne i spiętrzone...

Znaczy: śpyrt.

A ten jej tancerz, Dżuli imieniem,

Twardy w ramionach, pierś — luk,

Kamienie, kamienie, o-oj kamienie,

Kamienie, kamienie na szosie tłukł

Patrzy dziewczyna:

wrzącą smołą czupryna,

oczy — arabia,

tors — brąz,

pot

z torsu

miedzią

spływa,

oczy — arabia, smolista oliwa,

a każdy cios — wstrząs,

a każdy cios: tors — brąz.

— „Cygan, Cygan, gdzieś ty bywał ?

Ze mną tańcował, ze mną śpiwał.

Czegoś uciekł? Kamienie tłuczesz.

Widzisz? Ręka. Włosy nią uczesz,

Uczesz włosy żywym grzebieniem.

Żebyś był ładny — i chodź w pląs!

Kamienie, kamienie, o-oj kamienie,

Kamienie, kamienie, tors brąz!

A na mnie — dotknij — tylko ta kiecka,

Cieniuśka, czujesz ? — nie!! grzech!

A moja mama z domu Rożniecka,

A ojciec" — prysła, i w śmiech, w śmiech!

Kamienie, kamienie, o-oj kamienie,

A w lesie mięciutki mech... mech...

I zerwała kłos jęczmienia wąsaty,

Niedaleko stanęła — o kłos,

I łaskoce go kłosem włochatym,

Kłośnym włosem łaskoce mu nos...

„Cygan, Cygan, gdzie masz wąs?"

I chichoce chutliwie, tkliwie,

Aż — rozbłysło pełganiem w hebanowej oliwie

I pod brązem wystąpił — pąs,

Ale jeszcze wali uporczywie:

Tors — brąz, tors — brąz,

A ta bliżej, bliżej, o włos,

Coraz chytrzej, coraz urodziwiej...

Wiesz, jak pachną w upał pokrzywy?

Tak pachniała.

I jeszcze mlekiem gorącym

I macierzanką, gdy nieomal

Ogniem liliowym pełga, palona

Przedpiorunowym słońcem.

I nie myrrhą, ambrą i nardem,

Ale łożem żarkim i twardym Z

tłuczonego kamienia, I nie górnym

background image

cedrem libańskim, Ale sinym dymem

cygańskim, Pachnącym jak sama

ziemia.

Popatrzyła. Uśmiechnęła się. „Daj się

sztachnąć"... Zaciągnęła się. Dymek mu

puściła w twarz: „Cygan, Cygan, co midasz?"

I

nni, o! nie żałowaliby, Jak nic pięćset

złotych daliby. W Katowicach jeden

szwab To mi tysiąc na stół kładł.
Nawet ładny, nawet młody, Ja w

cukierni jadłam lody : Malinowe,

ananasowe (Bo ja lubię

owocowe).

On podchodzi, grzecznie wita się, Ja go nie

znam, a on pyta się: „Ist der Platz —

powiada — frei?" (Jeszcze raz się sztachnąć daj).

Zaciągnęła się. Uśmiechnęła się. Jak kot, w

miękki kłąb zwinęła się. Mówię: frei. Bo

czemu nie? Siadł i zaczął kusić mnie.

Że on dobry, że ożeni się, Że on stały,
nie odmieni się, Że on w banku krocie

ma I w Cieszynie ciocię ma.

A ta ciocia... No, jednym słowem Dwie

pięćsetki seledynowe Kładł mi na stół,

żebym w holu Dziś czekała w

„Metropolii".

Ja go słucham, bo on miły, A mnie

lody się roztopiły: Malinowe,

ananasowe (Bo ja lubię owocowe).

Roztopiły się w mleczko chłodne,

Seledynowo-złoto-miodne Z pasemkami

różowymi Mali-małi-malinowymi.

Czasem tak na niebie bywa, Kiedy obłok

w obłok wpływa: Różowieńki, malinowy

W złoty, złoty, ananasowy...

Uśmiechnęła się. Popatrzyła.

Spał, jak ciemna w polu mogiła. Wstała,

śliczna i nieszczęśliwa, Idzie ścieżką i

chabry zrywa. Idzie — naga i

sprawiedliwa. Pamiętajcie:

SPRAWIEDLIWA.

1936


ZAKOCHANY BIBLIOFIL
Ballada tragiczna

Na co mam przysiąc, Piękna, że z żądzy umieram?

Że mi się na twój widok serce w pieśń rozdzwania?

Na komplety Kolberga, „Wisły", Estreichera!

Na dziadowskich kantyczek groszowe wydania!

Na „Bandytę z miłości" (a miałem go, drania!)

Na „Kwiaty" Rozbickiego — z ryciną! Rzecz drobna,

Ale nie do zdobycia —jak ty do kochania...

— Przysięgam na te książki, na każdą z osobna!

Jakże cię mam przekonać, że mi sen odbiera

Wspomnienie o twych oczach i świat mi przesłania?

Klnę się na Syreniusza, Siennika, Kirchera

(„Mundus Subterraneus"!), na „Podróże Frania",

Na obscoenum sprzed wieku „Hrabina Melania",

Na panegiryk „Muza weselnie-żałobna

W dźwięczno-wdzięcznych melodiach tkliwego gruchania"

- Przysięgam na te książki, na każdą z osobna!

Ginę, Pani! Jak pragnę zdobyć Guliwera

W edycji M. Gliicksberga! Przysięgam na „Zdania

I uwagi moralne Starego Fryzjera",

Na „Młot na czarownice", na traktat „De mania

Scribendi in latrinis"... Ginę z miłowania...

Zapomnieć? Nie! Zapomnieć Ciebie nie podobna!

background image

A że kocham — przysięgam Ci w chwili rozstania

Na wszystkie książki razem i każdą z osobna.

Przesłanie

Pani! Żegnam raz jeszcze i pięknie się kłaniam...

Gdy nie chcesz bibliofila — niech Cię jakiś snob ma...

Jedno wiedz : dziesięć takich oddam bez wahania

Za każdą z owych książek, za każdą z osobna.

1950


NOC MAJOWA ZAKOCHANEGO PRZYRODNIKA

Słodkie kląskania i trele

Słowik w gałązkach wyczynia

(Eńthacus philomele,

Zwany też Aedon luscinia).

Jakaż to trawka majowa

Do twej sukienki przylgnęła?

To kurza noga krajowa (

Portulaca oleracea).

O, jak swawolny wiew igra

Koroneczkami twych falban!

Bez pachnie (Sambucus nigra),
Spójrz — brzoza (Betula alba).

Do różowiutkich twych uszek

Ćwierk jakiś dobiegł niezwykły...

To ptak — świstunka piecuszek,

(Phyloscopus trochilus zwykły).

Błagania moje wynagrodź,

Kocham cię wzniosłe i szczytnie!

Daj mi twe usta a paproć

(Aspidium filix) zakwitnie.

Nie dziw się, że drżę jak młokos,

Że płonę w namiętnym szale!

Spójrz, luba, oto żywokost

(Symphitum officinale) !

Libido czuję do ciebie, O

żenię się, chcę mieć dzieci!...

Oto Bliźnięta na niebie...

Alfa Małego Psa świeci...


ŁACINA

Uczysz się, wkuwasz: terra, terrae,

A potem: amo, amas, amat,

I fero, tuli, latum, ferre...

Jaka to męka! Co za dramat!

A ile ut'ów! jakie cum'y,

Supiny, groźne gerundivy!

I dręczą cię wyjątków tłumy,

I strasznie jesteś nieszczęśliwy!

Aż nagle — nagle wszystko umiesz,

Już krąży w twojej krwi łacina

I dumny jesteś, że rozumiesz:

„Quousque tandem, Catilina?..."

I już ci nie żal szkolnej pracy,

Gdy żyje, kwitnie każde słowo,

A ty z Wergilim i Horacym

Przeżywasz stary Rzym na nowo.

I myślisz: wieczny pomnik wznieśli,

C

hoć nad nim czas burzami leciał!

Jakiż to „martwy język", jeśli

Nie więdnąc przetrwał tysiąclecia!

I potem ci się terra... terram.
I amo... amas... przypomina:

I kochasz ziemię, amas terram,

Z którą złączyła cię łacina.

1928

background image

ŻABY ŁACINNICZKI

— Miłe żabki, składam dank wam

Za to: „Quamquam! quamquam! quamquam".

Podziękowań cała sakwa

Za to „qua qua qua" in aqua.

W sercu mym na zawsze utkwi

To piskliwe „ut qui! ut qui!"

Smutno mi. Straciłem wiarę.

Nie pytajcie: „qua re? qua re?"

,

Głośny tłum żabich kum

Kumkać zaczął: „Cum, cum, cum!"

(Zaznaczając, że to cum

Jest cum con-se-cu-ti-vum).

PARODIE LE STYLE CEST L'HOMME

Czyli wierszyk o Andzi, co uklala się i płakała, w interpretacji iozmaitych poetów.

Nie rusz, Andziu, tego kwiatka,

Róża kole rzekła matka.

Andzia mamy nie słuchała,

Ukłuła się i płakała.

MIKOŁAJ REJ

Posłuszeństwo rodzicam — wielka roskosz.

Wierę, najpirwej dziatkom godzi się poćciwość,

Jako z ni jest żywota wszelaka szczęśliwość,

Wżdy się to w wirszu snadnie może pokazować,

Iżby się rodzicielskim słowiem nie sprzeciwiać

Rzekła matka Anusie, by róż nie ruchała,

Aleć rozważne mowy Anuś nie słuchała;

Nizacz to wszytko maiąc, naprzeciw przestrodze,

0 kolec się ukłuwszy, zapłakała srodze.

LEOPOLD STAFF

Wiem... zbyt drogo okupię radość nikłej chwili,

Która mnie smętkiem szczęścia złudnego upoi,

Gdy się za różą bladą tęsknota wysili

I zakwitnie przedziwnie w wątłej dłoni mojej.

Lecz muszę dłoń wyciągnąć, co mi służy wiernie,

Bo nazbyt mi tęsknota w cichym sercu wzbiera. I krwawi

się dłoń jedna o kolące ciernie, Gdy druga — łzy radości

i szczęścia ociera

.

HENRYK HEINE

Dzisiaj w nocy o niej śniłem

I płakałem rozrzewniony:

Moja luba była w sadzie,

Gdzie rósł róży pąk czerwony.

Ach, szczęśliwy mały kwiatek!

Chciała zerwać róży pączek, Choć ją

mama ostrzegała, By nie skaleczyła rączek.

I figlarna ma pieszczotka Poraniła się

boleśnie I płakała — ach, tak smutnie,

Jak i ja płakałem we śnie.

OR—OT

Na Kanonii jest facjatka,

Co się w zwojach bluszczu chowa,

Mieszka w niej z córeczką

Andzią Zacna pani Maciejowa.

Cnót mieszczańskich zawżdy pomna

Urodziwą córę chroni,

Kwitną mores jak za dziadów

Na facjatce, na Kanonii.

Kwitną także przednie róże

W oknie pani Madejowej,

Nie rusza ich śliczna Andzia

background image

Ostrzeżona matki słowy.

Bowiem rzekła Maciejowa,
Jak troskliwa, zacna matka:

„Róża kole, moja Andziu,

Nie rusz tedy tego kwiatka!"

Płyną lata, lata płyną,

Kiedyś Andzia zapomniała,

W dłoń dziewczęcą kwiat chwyciła,

Ukłuła się i płakała.

STANISŁAW PRZYBYSZEWSKI

Hanka stała z utkwionymi w jeden punkt oczyma. W mózgu jej płonęły

wściekłe nawałnice szalonych paroksyzmów boleści. Te róże... te róże

czerwone... Wirski zaśmiał się... He-he... Pani patrzy na kwiaty... A róże

kolą... Krew! Rozumie pani? He-he... Z histerycznym łkaniem chwyciła róże

z wazonu i sama zaczęła wbijać sobie w palce długie, ostre ciernie.

Ryszardzie! Miłość moja! Ryszardzie, ten obłędr.y taniec chuci i śmierci!

Ryszardzie, ha-ha, krew! Wirski wstał, kopnął ją, napił się koniaku, wypalił

nerwowo kilka papierosów i wyszedł. A Hanka szlochała. Szlocha] deszcz za oknem.

TADEUSZ MICIŃSKI

Ja — bardów król.

Ja — Wareg wśród wulkanów

Od Orizawy stóp do Kamczadałów pędzę,

To los mój, los...

W Sybirach mroźnych lucyferowe siwych matek jęki:

Córko moja, Anno złotowłosa!

Żołdactwo cię hakami szarpie,

Złowieszcze pędzą harpie,

O, róży sarońskiej nie rwij dłońmi bladymi,

Ellenai! Ellenai!

Rozpuszczasz zwoje złotych kos
I krwawisz sobie palce o ciernie.

I plączesz,

Królewno anhelliczna, magów gwiazd

To los twój, los..

.

M. MAETERLINCK

Matko, zakwitł blady kwiat...

Córko, jedzie ktoś z oddali...

Matko, pierścień w wodę wpadł...

Córko, światło się nie pali...
Matko, zerwę blady kwiat...

Córko, ktoś nas długo szuka...

Matko, czekam tyle lat...

Córko, ktoś do okna puka...

Córko, córko, kole krzew!

Matko, kwiat ten zerwać muszę!

Córko, na twych dłoniach krew!

Matko, płaczą nasze dusze!

KAZIMIERZ LASKOWSKI (El)

Rach, ciach, ciach, stoi chatka,

A przedchatką pani matka,

Stoi córuś przystodole;

Córuś, córuś, róża kole!

Prosiak w błocie, kot na płocie,

Stoją polaw szczerym złocie

Rach, ciach, ciach,dana, dana,

Stoi córuś zapłakana.

Nie pomogła matki rada,

Ukłuła się, terazbiada,

Teraz biada, zapłakana,

Rach,ciach, ciach, dana, dana!

background image

JAK BOLESŁAW LEŚMIAN NAPISAŁBY WIERSZYK „WLAZŁ KOTEK NA PŁOTEK"

Na płot, co własnym swoim ploctwem przerażony,

Wyziorne szczerzy dziury w sen o niedopłocie,

Kot, kocurzak miauczurny, wlazł w psocie-łaskocie

I podwójnym niekotem ściga cień zielony.

A ty płotem, kociugo, chwiej,

A ty kotem, płociugo, hej!

Bezślepia, których nie ma, mrużąc w nieistowia

Wikłające się w płatwie śpiewnego mruczywa,

Dziewczynę-rozbiodrzynę pod pierzynę wzywa

Na bezdosyt całunków i mękę ustowia.

A ty płotem, kociugo, chwiej,

A ty kotem, płociugo, hej!

mi

JAK WYSPIAŃSKI NAPISAŁBY TEN SAM WIERSZ

W Atenach na agora

praslawiańska goniyna,

W niej, jak postać upiora,

Kołłątaj — i tak zaczyna

KOŁŁĄTAJ

Różanymi obłoki Jutrznia,

kniaziewno, wstawa, Słysz! wzdłuż po

plocie kroki, to ON! to SŁOWO!!

RZEPICHA

Sława!

(zrywa) (się)

(burza) (nad Wisłą)

ALCYBIADES

(z namiotu)

(wyszedł)

(paiżą osłonion)

(srebrzystą)

Mrugają jego oczy hań ku wiślanej głębinie

KOŁŁĄTAJ

On — Hasło! Pieśń!

ALCYBIADPS

Hasło —w CZYNIE!!!

RZEPICHA

Czyn w PIEŚNI! Niech zeskoczy

!

CHÓR

(idzie)

(ku)

(głębi kruchty)

(poza)

(chrzcielnicę)

Niech na płocie nie mruga,

Bo oto SPRAWY czas!

nie krótka pieśń, nie długa, ale w sam raz.


MINISTER I SZTUKA

Pan minister się spóźnił na początek,

A gdy przyszedł — z oburzenia zbladł:

Podejrzany, niebezpieczny wątek...

Skonfiskować! Niech mają naukę!

...Pan minister się spóźnił na sztukę

O pięć minut i piętnaście lat.


ADWOKACI

Ci — nigdy nie oszaleją... Świat będzie się już walił,

Wąż ognia równik oplecie i kontynenty zapali,

A oni, ironiści, mędrkowie wykrętów chytrych,

Wyciągną z teczki paragraf i rozprostują — na wytrych,

I jak klaun na arenie, otworzą drzwi tekturowe,

Przejdą na drugą stronę i dumnie podniosą głowę:

„Voila!"

background image

NA KRYTYKA

Oto krytyk, który idealnie

Umie geniusz połączyć z głupotą,

Każdym słowem dowodząc genialnie,

Że jest bardzo wybitnym idiotą.


PO USZY

Cenię urok jej wytwornej duszy,

Czar, subtelność i mnóstwo kultury.

Zakochany w niej jestem po uszy

(Oczywiście: mierząc od góry).


MAŁOMÓWNA MATKA

Anielcia miała matkę bardzo małomówną,

Więc gdy kiedyś spytała z minką zatroskaną:

„Powiedz, droga mamusiu, co to jest guano?"

Mama odrzekła: „G...o".


DIFFICILE EST

Oj, dudni woda, dudni

W najtęższych głowach, jak w studni!

Trudno nie pisać satyry,

A wydrukować — najtrudniej.


POLONISTCE DO ALBUMU

Blogosławion mąż, jenże

W łożnicy przy paniey leże.


Z POWODU SKARG NA CENZURĘ

Zachowajmy w tych skargach umiar,

Bo rzekł mędrzec, w związku z tym tematem,

Że „dowcip, który cenzor ZROZUMIAŁ,

Zasługuje na konfiskatę".


ZJAZD

Odbył się właśnie walny zjazd złodziei.

Najwięcej mowy było — o Idei.


WESTCHNIENIE

Ora pro nobis

I za nasz snobizm.


POKOLENIA

B

ył porządny. Cenił umiar.

Gardził „słowem". Chwalił „czyn".

Żył, pracował, potem umarł.

Teraz działa jego syn:

Jest porządny, czyny chwali,

Gardzi słowem, umiar zna,

Ten — kituchnę też odwali...

Lecz na szczęście syna ma.


WILK I OWCE

„Biedny wilk! Czy słyszałeś?" — „Nie słyszałem. Powiedz".

„Owce spisek uknuły, by zagryźć sąsiada!

Więc ostrzy kły, biedaczek, przeciw złości owiec!"

„Skąd wiesz o ich zamiarach?" — „Wilk mi opowiadał".


LORELEI

Lorelei wypływa przy księżycu z Renu,

Patrzy, czy jej nie śledzą „geheime" i „tajne",

I nuci... I do każdego refrenu

Dodaje cichutko: „Heil Heine"...


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
LP I III Tuwim Julian Wiersze dla dzieci Lokomotywa i inne
Tuwim Julian wiersze dla dzieci
Tuwim Julian Wiersz w którym autor grzecznie
Tuwim Julian wierszy o małgorzatce
Tuwim Julian Przy okrągłym stole
Tuwim Julian Piotr Płaksin
LP I III Tuwim Julian Slon Trabalski
Tuwim Julian Bal w Operze
Tuwim Julian HAJHITLA
Tuwim Julian Fraszki
Tuwim Julian Bal w operze
Tuwim Julian Słoń Trąbalski
Tuwim Julian O Grzesiu kłamczuchu i jego cioci
Tuwim J

więcej podobnych podstron