AlbertWojt
SZAFIROWEKONICZYNKI
WydawnictwoMinisterstwaObronyNarodowej
Okładkęistronytytułoweprojektował
JerzyRozwadowski
Redaktor
WandaWłoszczak
Redaktortechniczny
JanuszFestur
Korektor
KrystynaSzczerbaczuk
OCopyrightbvWydawnictwoMinisterstwaObronyNarodowej.Warszawa1988
(
ISBN83-11-07590-5
WydanieI.Nakład159700-t300egz.Objętość9,23ark,wyd.,8.0ark.druk.•Papier
gazetowy50g,rola84cm.Oddanodoskładaniawlutym1983r.Drukukończonow
czerwcu198Pr.WojskoweZakładyGraficzneim.A.ZawadzkiegowWarszawie.
Zam.1145cenazł180,—U-74
I
Wysoki,barczystyblondynopodejrzanie-krótkoprzyciętejczuprynieibokserskim,
spłaszczonymnosiepchnąłciężkie,oszklonedrzwi„Fiołeczka”.Wbarzebyłodusznoi
tłoczno,leniówzestałychbywalcówskinąłprzyjaźnienowoprzybyłemu,ktośnawet
wskazałzapraszającymgestembaterięcharakterystycznychbutelek-stojącychna
okupowanymprzezsiebiestoliku,blondynniedałsięjednakskusićperspektywie
pijackichdyskusjiprzy„małymjasnym”.Przezchwilęlustrowałbacznymspojrzeniem
obskurnewnętrze.Wreszcie■znalazł,kogoszukał.Wsamymrogu,przyoknie,tkwiłnad
setkączystejisałatkąjarzynowądrobny,trzy-dziestokilkuletnibrunetowystających
kościachpoliczkowychistarannieufryzowanychwłosach.Jego
ciemnowiśniowakurtkazcielęcejskóryiwzorzystakoszularodemzPewexuzdawałysię
świadczyć,żetrafiłdo„Fiołeczka”
przypadkiem,amożeraczejprzezpomyłkę.
2
—Cotakpóźno?—Nawidokblondynapodniósłsięzmiejsca.—Czekamjużdobrepół
godziny.
—Zdarzasię.—Nowoprzybyłynawetniemyślałousprawiedliwieniu.—Grunt,że
jestem.
—Jeśliniezależycinatejrobocie,mogęposzukaćkogośinnego.
—Cośtakinerwowy,koleś?—Blondynbezpytaniasięgnąłposetkętamtegoiwypiłją
jednymhaustem.—Skoroprzyszedłem,znaczy,żeskokmileży.
—Zgadzaszsięnamojewarunki?
—Niechcibędzie.
—Pamiętaj,żebierzesztylkoforsęibłyskotki.Dzielimysięfifty-fifty.Niepróbujmnie
wykołowac,bodobrzewiem,ileczegostaratrzymawchałupie.
—Spokojnagłowa.
—Zamkisąsolidne,alewoknachniemakrat
—Ztymbyłbynajmniejszyproblem.—Blondynbeznamiętniewzruszyłramionami.—
Powiedzlepiej,gdzieszukaćzłota,żebymniemusiałwywracaćwszystkiegodogóry
nogami.
—Wsalonikunaparterzestoikomódkanakrzywychnóżkach.Wyłamieszdrzwiczkiipo
kłopocie.
—Jeśliwszystkobędzietak,jakmówisz,całarobotaniezajmieminawetkwadransa.
—Iotochodzi.
—Jesttylkojedenszkopuł.
—Mianowicie?
—Skądpewność,żeniktmnienienakryje?
6
—Staramieszkasamaiwieczoraminiktjejnie-,odwiedza.*
—Takiebabcieczęstocierpiąnabezsenność.
—Alenieta.Onakładziesięspaćzarazpofilmiewtelewizjiidoranamógłbyśstrzelać
jejnaduchemzarmaty.Zresztąsypialniajestnapiętrze,asalonikzkomódkąnaparterze.
Wedługmnieniemażadnegoryzyka.
—Lepiejnazimnedmuchać.—Blondynciągleniebyłprzekonany.—Niedałobyrady
wyciągnąćgdzieśstarejzdomu?
—Niesądzę.—Czarnyjakgdybysięzawahał.—Ajeślinawet,tomogłabysiękapnąć,
cojestgrane.
—Czyjawiem…
—Czegoty,udiabła,sięboisz?!Wchałupieniemapsaaniżadnegoinnegozwierza,bo
starakochaporządek,telefonstoiwprzedpokoju,przywejściudosaloniku,asąsiedzinie
wtykająnosawnieswojesprawy.Gdybynawetzdarzyłsięcudistarawstałazwyrka,sto
razyzdążyszucieczezłotem.
—Nibyracja.
—Tylkożebyciczasemniestrzeliłodo^łowycośjejzrobić!—Głosbrunetanagle
stwardniał.—Jeślistarejchoćwłoszgłowyspadnie…
—Wżyciu!—Blondynzrozmachemgrzmotnąłsięwpiersi.—Przecieżmnieznasznie
oddziś.Wiesz,żenigdyniepisałemsięnamokrąrobotę.
—Topowodzenia!Wniedzielęzadzwońdomnieipowiedz,jakciposzło,tylkonieklep
wszystkiego,bodiabliwiedzą,ktomożepodsłuchać.
2-.
II
2
—Namiłośćboską,zróbcośwreszcieztymbydlakiem,bowkońcukarkmuprzetrącę!
Przecieżonnadajesiętylkonałańcuch!
—Amor,natychmiastoddajpanukapec!
Wodpowiedzijagdterierrozjazgotałsięhałaśliwie.Jerzemuniepozostawałonicinnego,
jaksamemuodebraćswąwłasność.
Klnącnaczymświatstoiruszyłdoprzedpokoju.Byłjużwprogu,kiedynastolikuprzy
łóżkurozdzwoniłsiętelefon.Zawrócił/bypodnieśćsłuchawkę,ubiegłagojednakAlicja.
—Słucham,Bogojska.—Niemogłastłumićziewania.—Ktomówi?
—Toja,Adam.—GłosLeszczyniaka,jakzwykle,brzmiałłagodnieidźwięcznie.—
Mamdociebieprośbę.
—Ocochodzi?
—KiedyostatniobyłaśuciociMięci?
—Wubiegłąśrodę.
—Aniewybrałabyśsiędoniejdzisiaj?
—Stałosięcoś?—Alicjapoczułalekkiniepokój.
—Chybaniemapowodudopaniki,aletelefonowaliśmyzPawłemdociocikilkarazyi
niktniepodnosiłsłuchawki.
—Dopierodziewiąta.—Bogajskaspojrzałanastojącyprzyłóżkubudzik.—Pewno
staruszkaśpijeszczewnajlepsze.
—Może.Tylkożezwykleciotkajestnanogachjużodósmej.
—Skorotakciętoniepokoi,toczemusamnie
9
tMokry,zimnynosrazicTrugidotknąłpoliczkadrobnej,niespełnatrzydziestoletniej
blondynki.Alicjawzdrygnęłasię,nieotworzyłajednakoczu.Amor,niezbytrasowy
jagdlerier,przezdłuższąchwilęspoglądałnaśpiącąpanią.Wkońcu,widzącżetanie
reagujenajegozaczepki,wspiąłsięnatylnełapyibezceremonialnieprzejechałjęzykiem
pojejtwarzy.Odepchnęłapsa,spróbowałanaciągnąćkołdręnagłowę,aleAmorani
myślałdaczawygraną.Jednymsusemznalazłsięnałóżkuibeznamysłuszarpnąłzębami
zarógpoduszki.
—Poszedł!—Otworzyławreszcieoczy.—No,jużcięniema!
—Zabierzstądtobydlę!—Szczupły,muskularnymężczyznaokrótkoprzyciętej,
szpakowatejCzupryniepodniósłsięnałokciuiziewnąłniemiłosiernie.—Tylerazyci
mówiłem,żebyzamykaćgonanocwkuchni.
—Amor,namiejsce!—Alicjawymierzyłapsuklapsa,którynawetprzeznajmniejszego
ratlerkabyłbyodebranyjakopieszczota.
—Całkiemcisięwełbieprzewróciło!
”Pieszeskoczyłnapodłogę,wcisnąłsięzastojącypodoknemfotel,szarpnąłzębami
firankęinieoczekiwanieznowuznalazłsięnałóżku.Jerzyspróbowałsięgnąćgoręką,ale
Amorbyłjużnafotelu,amomentpóźniejpochwyciwszykapećJerzegozgłuchym
warkotemwypadłdoprzedpokoju.
pojedzieszzobaczyć,cosięstało?—Alicjanajwyraźniejniemiałaochotynawizytęu
starszejpani.—Samochodembyłbyśzapółgodziny,ajajeszczeniewstałamzłóżka.
—Owpółdodziesiątejjestemumówionyzklientem.
—Wniedzielę?
—Każdydzieńtygodniajestdobry,gdywgręwchodzigodziwyzarobek.
—APaweł?
—Onnienadajesiędozłożeniawizytyciotce,atymbardziejdojazdysamochodem.Z
dalekawidać,jaksobiewczorajdogodził.
—Powiniensięleczyć.
—Zpewnością,aleotympogadamyinnymrazem…Tojak,kochanie,daszsięnamówić?
CiociaMięciamieszkadwakrokiodciebie…
—Niechcibędzie,mecenasku!—Alicjawielokrotniezdołałasięjużprzekonać,że
Leszczyniaknieustąpi,nimniedopnieswego.
—Zjemśniadanieizajrzędociotki.
—Jesteśkochana!
—Szkoda,żeotobieniemożnategopowiedzieć…
OdłożyłasłuchawkęispojrzałanastojącegoobokMareckiego.Wyglądałniczymchmura
gradowa.
—Gdzietysięwybierasz,jeślimożnawiedzieć?—zapytałgniewnie.
•—MusimywpaśćnachwilkędociociMięci.
10
—Musimy?!—SłowaBogojskiejpodziałałynaniegojakpłachtanabyka.—Mieliśmy
tęniedzielęspędzićwedwoje,aniewtowarzystwiezbzikowa-nejstaruszki!
—Jureczku…
—Róbcochcesz,alemnienawizytęuciotkinienamówisz.
—Benedyktniebyłtaki—odparłazwyrzutem.—Napewnobyzemnąposzedł.
Mareckichciałcośodpowiedzieć,wostatnimmomencieroimyśliłsięjednakitylko
popatrzyłnaAlicjęjakośdziwnie.
-Pójdziesz?—Cmoknęłagowpoliczek.—Najwyżejnapółgodzinki…
—Aniechtam!Aletobędzieostatniraz.Minęładobragodzina,nimBogojskaiMarecki
znaleźlisięnaulicy.Szliwmilczeniu,aJerzynawetniepróbowałukryćkiepskiego
humoru.Alicjaudawała,żetegoniedostrzega,choćdobrzewiedziała,.jakbardzojej
przyjacielnielubiwizytudobiegającejwłaśnieosiemdziesiątkiMieczysławyPłateckiej.
Nadomiarzłegosamanamówiłago,bywziąćzesobąAmora.Mareckiprowadziłpsana
smyczy,aściślejrzeczbiorącudawał,żeprowadzi,bowiemjagd-lerierniezwracającna
niegonajmniejszejuwagiszarpałsięnawszystkiestronyiszczerzył
zębynakażdegoprzechodnia.
SkręciliwDziennikarskąipochwilidotarlidoDy-gasińskiego.Jeszczekilkadziesiąt
krokówiznaleźli
110
sięprzedwilląPłateckiej.Bogojskanacisnęładzwonekprzyfurtce.Przezkilkasekund
czekalicierpliwie,jednakwśrodkuniktniezareagował.Alicjazamierzałaponownie
zadzwonić,alewłaśniewtymmomencieAmorkolejnyjużrazszarpnąłsięMareckiemui
skoczyłprzednimiłapaminafurtkę.Odziwo,ustąpiłabezżadnegooporu.
—Ciotkaznowupopsułazamekmagnetyczny—westchnęłaBogojska.Doczekasię
kiedyś,żejąiokradną.
Posypanążwiremalejkąpodesziidodrzwiwejściowych.Byłyuchylone.Alicjaspojrzała
zniepokojemnaJerzegoTenbezradnierozłożyłręce,niewiedząc,copowiedzieć.Chciał
ruszyćdo]wejścia,gdyAmorponownieprzypomniałoswejjobecności.Tymrazem
szarpnąłtaksilnie,żewręnkuzaskoczonegomężczyznyzostałatylkosmyczzzerwanym
karabińczykiem.NimJerzyzdołałza-lreagować,piesbyłjużwwilli.
—Tobydlęjeszczeugryzieciotkę!—Przerażona1Bogojskawpadłazajagdterieremdo
przedpokoju.—Amor,Amor!
Szerokie,oszklonedrzwipolewejstronieprowa-idziłydosalonuistamtądwłaśnie
dochodziłogłuchapowarkiwanieniesfornegopupilaAlicji.Stanęław|proguinagle
poczuła,żerobisięjejsłab,o.Pośrodku,pokoju,nawzorzystymchińskimdywanieleżała
sta-jrakobieta.
12
iii
PorucznikMichałMazurekz^ciężkimwestchnieniempodniósłsięzklęczek.Odruchowo
chciałotrzepaćspodnie,rzuciwszyjednakokiemnautrzymanywidealnejczystości
dywan,powstrzymałsięodzbędnejczynności.
—Icopowiesz,stary?—spytałtęgiego,brodategolekarza,którynadaltkwiłpochylony
nadzwłokami
—Nieżyjemniejwięcejoddwunastugodzin—mruknąłtamten.—Ściślejrzeczbiorąc
śmierćnastąpiławczoraj,gdzieśmiędzydwudziestątrzydzieściadwudziestądrugą.
—Cobyłoprzyczynązgonu?
—Zabójcauderzyłbiedaczkęczymściężkimwtyłgłowy.Towyglądanastrzaskanie
podstawyczaszki.
—Nieznalazłeśinnychobrażeń?
—Otr-ymałatyikojednouderzenie,brakteżjakichkolwieksiadówopoiuzjejstrony.
Najwyraźniejn>eipodziewałasięataku.
—Drańmusiałbabcięzaskoizyć.—Oficerwzamyśleniuzmarszczyłbrwi.—Amożeto
onanakryławłamywacza,«tenchwycił,cobyłopodręką,irąbnąłjąwgłowę.
—■Tegojużciniepowiem,jatylkostwierdzamfakty.Odrekonstrukcjiwydarzeńjesteś
ty.
—Wieleminiepomogłeś.
4
Niemożnaoczywiściewykluczyć,żewyjdziecośjeszczepodczassekcji,aleprawdę
powiedziawszynieprzypuszczam…
—Patrzcie,coznalazłemwogródku!—Dosalonikuwkroczyłztryumfalnąminą
wysoki,barczystychorąży.—Założęsię,żetymwłaśniepaniPłateckadostałapogłowie.
Wyciągnąłzplastykowejtorbymasywnąstatuetkęwyobrażającądyskobolanamoment
przedrzutemNapodstawiefigurki
widaćbyłocharakterystycznerdzaweplamki.
Bardzoprawdopodobne.—Lekarzpochyliłsięnadstatuetką.—Uderzenietąfigurką
musiałobyspowodowaćwł?śnietakieobrażenia,jakiestwierdziłemudenatki.Zresztą
wszelkiewątpliwościpowinnyrozwiaćbadaniamechanoskopijne…
—Cozodciskamipalców?—zainteresowałsię|Mazurek.
—Ztymniestetykrucho—westchnąłPozorski.Tyleich,cokotnapłakał,acogorsza,
wątpię,byjnadawałysiędoidentyfikacji.
—Szkoda.Sprawabyłabywtedyjasna.
—Nienarzekaj,mogłobyćgorzej.Porucznikchciałcośodpowiedzieć,ostateczni
jednakwzruszyłtylkoramionami.Obrzuciłsalonikipobieżnymspojrzeniem.
Funkcjonariusze,którzyflprzyjechaliturazemznim,bezpośpiechuwykonywaliswe
zwykłe,rutynoweczynności.Jedenogląda;właśnieprzezlupęwyłamanedrzwiczki
zgrabn
14
komódkiwstyluLudwikaXV,długifotografowałotwarteoknoiprzewróconądoniczkę
naparapecie,trzecisprawdzał,czynadrzwiachdoprzedpokojuniezosfatyodciski
czyichśpalców
—Chodź,Michał,doogrodu—zaproponowałchorąży.—Chciałbymci.pokazaćpiękny
odciskprawegobutanaklombiepodoknem.
—Trzebazrobićodlew.
—Otymjużpomyślałem…Wkażdymraziewiemy,którędywłamywaczdostałsiędo
środka.
—CzemuPłatecka,mieszkającsama,niezamykałananocokien?
—Cochcesz,jestprzecieżkoniecczerwca.Wyszlizwilliichwilępóźniejznaleźlisię
przy
owalnejgrządcepodoknemsaloniku.Oficerprzezdobrepółminutyzniekłamaną-
przyjemnościąprzyglądałsięróżnobarwnymtulipanomrosnącymwokółjakiegośrzadko
spotykanego,kwitnącegonaliliowokrzewu.Wkońcuchciałjużprzyklęknąćprzy
odkrytymprzezPozorskiegośladzie,gdykątemokadostrzegłpodkrzewemjakiś
niewielki,błyszczącyprzedmiot.Odruchowowyciągnąłrękę,wostatnimjednak
momencieprzypomniałsobieoniedbalewetkniętejdokieszenigumowejrękawiczce.
—Przecieżtopilnik!—Chorążyroześmiałsięradośnie.—Aletymasz,bracie,oko!
—Łobuzmusiałgozgubić,kiedywłaziłprzezokno.
—Jeślizostawiłnapilnikuodciskchoćjednegopaluszka,jesteśmywdomu!
4
—Niemów.h^ip.
Minęłopołudnie,kiedyMazurekpizypomniałsobieoczekającychnaniegoBogojskieji
Mareckim.Zciężkimsercemruszyłdokuchni.Siedzielin<prostych,drewnianych
taboretach,achmuragęstegodymuipokaźnastertaniedopałkówświadczyływymownie,
żewypaliliprzynajmniejzedwiepaczkipapierosów.Leżącynakolanachuswejpani
Amocwarknąłostrzegawczo,odziwojednakzrezygnowazdalszegomanifestowania
wrogichuczućwobecporucznikaZeskoczyłnapodłogęiwcisnąłsiępo:taboretAlicji.
—Topaństwoznaleźliściezwłoki?—Oficerstarałsięnadaćswernugłosowimożliwie
łagodnebrzmięnie.
—Owszem—Bogojskanerwowoprzełknęłaślinę.—Przyszliśmydoniejiwłaśnie…
—Byłapanikrewną?
—Niezupełnie.Widzipan.jakomałedziecktstraciłamrodzicówiwychowywałamnie
nieżyjącijużsiostraciociMięci,Alina.
Starszapaniniemiałabliższejrodziny?
—Sąjeb/czedwajsiostiżeńcy,AdamPaveLeszczyniakowie
—Czymogłabypanipodaćmiichadresy?
—ObajmieszkająnaSadybie,naOkrężneZresztązaraztubędąjerzytelefonowałdonid
przed-kwadransemipowiedział,cosięstało.
—Zaoszczędzilimipaństwodroginadrugiko
4niecmiasta—podziękowałMazurek.—Awracającdorzeczy,odniosłemwrażenie,że
paniPłateckabyładośćmajętna.
—Nawetbardzo
—Nieorientujesiępani,czytrzymaławdomupieniądzelubbiżuterię?
—Wkomódce,wsaloniku.
—Pokazywałapani?
—Widziałamkilkapierścionkówibransoletek,naszyjnikzpereł,szafirowekolczykiw
kształcielistkówkoniczyny…
—Potrafiłabypanidokładniejopisaćteprzedmioty?
—Czyjawiem?—Niepewniepotrząsnęłagłową.—Możeniektóre…
—Bardzobymizależało.—Wgłosieporucznikazabrzmiałaprośba.—Widzipani,
komódkawsalo-hikujestpusta.
Najprawdopodobniejtensamczłowiek,któryzabiłpaniąPłatecka,zrabowałrównieżjej
biżuterię.
—MożelepiejniechpanzapytaAdamaLeszczy-niaka.Toadwokat,prowadziłsprawy
majątkowecioci.
—Nieorientujesiępani,ilemogłabyćwartatabiżuteria?
—Chybasporo.Sameperływycenionokilkalattemunajakieśpółmiliona,akolczyki
podobnopochodzązpołowyubiegłegostulecia.
—Złapiecie,panowie,tegodrania?—wtrąciłsięMarecki.
—SzafirowekdnK_..ynki
—Zrobimywszystko,cownaszejmocy—obiecałoficer.—Anaraziedziękuję
państwu.
Alicjachciałachybajeszczecośdorzucić,wkońcujednakpociągnęłatylkonosemi
sięgnęłapokolejnegopapierosa.Mazurek
wyszedłzkuchni.Stanąłwotwartychdrzwiachdoogroduiocierającpotzczołaspojrzał
wniebo.Słońceprażyłownajlepsze,adrobne,białechmurkiprzemierzającepowoli
nieboskłonniemiałyzamiarugoprzesłonić.Zrobiłosiędusznoiporucznikpomyślał,że
wgruncierzeczyniezbytrozsądniepostąpiłzamieniającsięzkolegąnadyżury.Wtaką
słonecznąniedzielęnależałoleżećnadjakąśwodą,aniezajmowaćsięśledztwemw
sprawiezabójstwabogatejstaruszki.
Przedfurtkązahamowałagwałtowniepopielatałada.Momentpóźniejdoogroduwkroczył
wysoki,szczupłyszatynkoło
czterdziestki.Nerwowymruchemwytarł,ręcewchusteczkędonosainieoglądającsięna
podążającegozanimniezbyt
pewnymkrokiemniecomłodszegobrunetapodszedłdooficera.
—AdwokatAdamLeszczyniak—przedstawiłsięwyraźnie.—jestem,awłaściwie
byłem,siostrzeńcemMieczysławyPłateckiej.
—Dobrze,żepanprzyjechał.—Mazurekwyciągnąłrękęnapowitanie.
—Pomyśleliśmyzbratem,żetonaszobowiązek.
—PanPawełLeszczyniak?—domyśliłsięporucznik,witającbruneta.”
—Dzieńdobry.—Głostamtegozabrzmiałcichoisłabo.
—OśmiercipaniPłateckiejjużpanowiewiecie.—Oficeruznał,żelepiejodrazu
przystąpićdorzeczy.—Zostałaonazamordowanaiobrabowana.Jakustaliłem,zginęły
jejkosztowności.Gdybymmiałichdokładnyopis,łatwiejbymibyłoująćsprawcę.
—Nietakdawnopomagałemciotceprzysporządzaniutestamentu—rzeczowowyjaśnił
AdamLeszczyniak.—Dokumentzostał
złożonywzespoleadwokackim.Wrazznimznajdujesiętamwykazbiżuteriiciotki.
—Czymógłbymotrzymaćtenwykaz?
—Oczywiście!Jutrozrobięodpisidostarczęgopanudobiura.
—Jakpansądzi,ilewartebyłytekosztowności?
—Biorącpoduwagęaktualnecenyrynkowe,przynajmniejzedwamiliony.
—Złodziejsięobłowił.
—Ztegocowiem,ciotkamiałajeszczeokołodwustupięćdziesięciutysięcywgotówce.
—Nietrzymałapieniędzywbanku?
—Niestety,nieufałategotypuinstytucjom.
—Aszkoda…Panowieczęstoodwiedzaliścieciotkę?—Mazurekzmieniłtemat.
—Staraliśmysięzbratem,żebycotrzylubczterydniktóryśznaswpadłchoćna
godzinkę.PozatymdośćczęstozaglądaładostaiuszkiAlicja.
—Próczwaszejtrójkiniktdostarszejpaninieprzychodził?
SI9
—CzasemwychowankajejzmarłejjużprzyjaciółkiDanutaŁadyńska,czasemdoktor
Bobrowski,czasemktóraśzsąsiadek…I,oczywiście,sprzątaczka.
—Możnawiedzieć,ktototaki?
—JadwigaMurasiowa,mieszkadwakrokistąd,na.Mickiewicza.Samjąciotce
poleciłemimogęręczyć,żetouczciwakobieta.
—WkażdymrazienanocpaniPłateckazawszezostawałasama?
—Owszem.
—Iwszyscyotymwiedzieli?
—Niestanowiłototajemnicy.
—Podobniejakstanmajątkowypańskiejciotki…
—Panieporuczniku!—Leszczyniakpokiwałgłową.—Wystarczyłoprzecieżspojrzećna
tęwillę!
—Nibyprawda.
—O,jesteśjuż,Adam!—zaplecamioficerapojawiłasięBogojska.—IPaweł
przyjechał…Widzieliścieciocię?Boże,jakietowszystkookropne!
IV
PorucznikMazurekkolejnyrazpochyliłsięnadwykazembiżuteriizrabowanej
MieczysławiePłateckiej.Byłotegokilkanaściepozycji,przykażdejfigurowaławagai
rodzajpróby,awparuprzypadkachrównieżkróciutkiopis.Oficerzastanawiałsięwłaśnie
nadszansamiodzyskaniakosztowności,kiedytrzasnęłydrzwiidopokojuwpadł
podekscytowanyPozorski.
—Michał,chybamamydrania!—zawołałodsamegoprogu.—Eksperciorzekli,że
odciskkciukanapilnikunadajesiędoidentyfikacjiiznaleźlidrugi,bliźniaczy,wnaszej
kartotece.
—Ajednak!—Mazurekażpodskoczył.—Znaczy,żebabcięzałatwiłktóryśznaszych
dobrychznajomych.
—NiejakiFranciszekDrzewiecki.
—Zaraz,zaraz,chybacośmiświta.Dwaalbotrzylatatemumiałsprawęowłamanie.
—Zgadzasię.
—Aleonpowinienjeszczesiedzieć.
—Zapomniałeśoamnestii?Pozatymgośćdobrzesięsprawowałipuściligowarunkowo
przedsiedmiomamiesiącami.
—Maszjegoaktualnyadres?
—ZameldowanyjestuwujanaPotockiej.
—Totakjakwtedy,kiedywsadzałemgozakratki—przypomniałsobieoficer.—A
zatemszkodaczasu.Bierzemywózi
jedziemy.
—Aha!Uzyskałemjeszczejednąinformację—jużwprogudorzuciłchorąży.—Chociaż
wobecnejsytuacjitochybabez
znaczenia…
—Wal.bopotemsięzapomni.
—Wsobotę,kołodwudziestejtrzeciej,naulicyPromyka,awięcwbezpośrednim
sąsiedztwiewilliPłateckiej,byłlegitymowanyniejakiJanKlusik.
oP
—Znamdobrzetegoptaszkaimyślę,żeniewartozawracaćsobienimgłowy.—
Mazureklekceważącomachnąłręką.—
Przynajmniejnarazie…
Niespełnatrzykwadransepóźniejzatrzymalisłużbowegofiataprzedszarąprzedwojenną
kamienicą.Ciemnaklatkaschodowanajwyraźniejodwiekówniewidziałaszczotkiani
mokrejszmaty,ześcianodpadaławielkimipłatamifarbabliżejnieokreślonegokoloru,a
metalowabalustradatrzymałasięschodówchybajużtylkozprzyzwyczajenia.
Wdrapalisięnaostatniepiętro,Mazurekodnalazłwłaściwedrzwiienergiczniezapukał.
Pochwiliotworzyłimniewysokidrobnymężczyznaopomarszczonejtwarzyirzadkich,
siwychwłosach.Przyzgniłozielonejkoszulibrakowałomupołowyguzików,apołatane
spodnieledwotrzymałysięnawysłużonympasku.
—PanRyczyński?—Oficerzniedowierzaniempokręciłgłową.
—Wewłasnejosobie—przytaknąłtamtensuchym,świszczącymgłosem.—Pan
porucznikmnieniepoznaje?
—Poznaję,poznaję—żywozaoponowałMazurek.—Tylko…
—Trochęsięzmieniłemprzeztetrzylata—dopowiedziałRyczyński.—Nocóż,starość
nieradość,aostatnimiczasynienajlepiejmisięwiodło.
—Chybapanniesiedział?
—Przezostatnichdziesięćlatniewidziałemkiciaodśrodka—oburzyłsięRyczyński.—
Oczywiście,jeślinieliczyćwizytuFranciszka…Widzipan,paluszkijużnietei
musiałemsięwycofać—dorzuciłzrozbrajającąszczerością.—Asamejrentynawiele
niestarczy.
—Drzewieckipanuniepomaga?
—Powyjściuzpudłamiałpustekieszenie,aterazprawiesięniewidujemy.
—Niemieszkajużupana?
—Oddwóchmiesięcy.
—Aniewiepan,gdziemógłbymgoznaleźć?
—Znowumacienaniegohaka?—domyśliłsięRyczyński.—Szkodachłopca,nie
zdążyłnacieszyćsięwolnościąpoostatniejodsiadce.
—Tojeszczenicpewnego.—Mazurekniezdobyłsięnato,bypowiedziećprawdę
staremuczłowiekowi.—Poprostumusimyprzesłuchaćpańskiegosiostrzeńca.
—Oczywiście,oczywiście.—MinaRaczyńskiegoświadczyławymownie,żechociaż
potakuje,niewierzyporucznikowi.—
Powiemmuprzyokazji…
—Kiedysiępangospodziewa?
—Możewpadniedzisiajwieczorem,amożedopierozatydzień.
—Niewiepan,gdzieDrzewieckiterazmieszka?—Mazurekpowtórzyłzadanejuż
wcześniejpytanie.
—Podobnoprzygadałsobiedziewczynęzchatąidoniejsięprzeniósł.
22K
—Niepytałgopan,gdziejesttomieszkanie?
—Jakośsięniezłożyło.
—Niechcepannampomóc;,panieRyczyński!—westchnąłoficer.—Szkoda.
—Możenapijeciesię,panowie,herbatki?—WujDrzewieckiegoudał,żeniedosłyszał
ostatniejuwagiMazurka.—Wprawdziecieniutka,emerycka,alezawsze…
Podziękowaliizkwaśnymiminamiwrócilidoswegofiata.Perspektywyśledztwanie
wyglądałyjużtakróżowo,jakprzedgodziną.
—Coteraz?—Pozorskispojrzałpytająconakolegę.—Wracamy,czymaszjakiś
pomysł?
—PopoprzednimwłamaniuDrzewieckizawiózłfantydoBielińskiego—przypomniał
sobieporucznik.—Starypaserwyłgałsięwtedy,alektowie,czyterazniebędziemy
mieliwięcejszczęścia.
Jasny,nowoczesnyblokprzyulicyKlaudynysprawiałnapierwszyrzutokacałkiem
korzystnewrażenie.Zrzedłyimjednakminy,gdyokazałosię,żenaskutekjakiejśawarii
żadnazwindniedziałainasiódmepiętrotrzebawdrapywaćsięnawłasnychnogach.
Klnącnaczymświatstoiidyszącniczymmiechykowalskiedotarliwkońcudocelu.
Drzwiotworzyłaimwysoka,postawnablondynka.Ubranabyławewzorzystąbluzkęi
modnespodnierodemzPewexu,ajejniebrzydką,choćnieco
lalkowatątwarzzdobiłybursztynoweklipsywielkościgołębiegojaja.
2f>
—Panowiedokogo?—Zmierzyłaprzybyłychnieprzyjaznymspojrzeniem.—Oco
chodzi?
—ZastaliśmyobywatelaBielińskiego?—Mazureksięgnąłpolegitymację.
—Właśniebie
rzeprysznic.—Wgłosieblondynkizabrzmiałoniezdecydowanie.
—Nanaszeprzyjęcieniemusizakładaćgarnituru.Więcjak,wpuścinaspanidośrodka?
—Proszębardzo.—Zwyraźnąniechęciąotworzyłaszerzejdrzwi.—Poczekajcie,
panowie,minutkę.ZarazpowiemZbyszkowi,żemagości.
Znaleźlisięwniezbytobszernym,nawetjaknanowoczesnebudownictwo,pokoikui
przysiedlinastarej,cokolwiek
zdezelowanejwersalce.Równienienowyregał,odrapanystolikiczarno-białytelewizor
nieświadczyłyozbytniejzamożnościwłaściciela,cokłóciłosięjakośzwyglądemjego
przyjaciółki.
Zdążylisięgnąćpopapierosy,kiedywprogustanąłtęgi,barczystymężczyznakoło
pięćdziesiątki.Mokrewłosy,któreskąpymwianuszkiemotaczałypokaźnąłysinę,igruby,
wiśniowyszlafrokwskazywały,żezgodnieztwierdzeniemblondynkifaktyczniedopiero
cowyszedłspodprysznica.
—Witam,witamkochanąwładzę!—Zfałszywąradościązwróciłsiędoprzybyłych.—
Czemuzawdzięczamtakmiłąwizytę
szanownychpanów?
—Przyszliśmyzapytaćjakzdrówko,panieBieliński?
—Dziękuję,jakośnienarzekam.
23*
—Pandalejnarencie?—Tymrazemwpytaniuporucznikazabrzmiaławyraźnaironia.
—Przeztenmójkręgosłupmamdrugągrupę.—Pasernawetsięniezająknął.—
Fizycznejrobocienieporadzę,adoumysłowejzczteremaklasamimnieniewezmą.
—Wystarczapanudopierwszego?
—Jakwidać.—Bielińskibezczelnymgestempotoczyłrękąpopokoju.—Mieszkanko
lokatorskie,trochęstarychgratów…
—Aniedorabiapan…wstarymfachu?
—Uchowaj,Boże!—Gospodarzoburzyłsięnatakieposądzenie.—Mojegrzechy
należąjużdozamierzchłejprzeszłości.
—Innymisłowyniemapanżadnegopowodu,bykryćsprawkidawnychznajomychz
półświatka?
—Absolutnie.
—WtakimraziemożemyporozmawiaćoFrankuDrzewieckim?
—Toonniesiedzi!—ZdziwienieBielińskiegowypadłojakośniezbytnaturalnie.—
Przecieżdopierocozafasowałczterykalendarze.
—Niechpantylkoniemówi,żeniewidziałsięostatniozFranciszkiem!—wtrąciłsię
Pozorski.—Dobrzewiemy,żetonieprawda!
—Ależ,panowie…
—Uważajcie,Bieliński!—Mazureknieoczekiwaniepodniósłgłos.—Mycholernienie
lubimyłgarzy!Posłuchaj,człowieku—
dodałjużspokojnie—
26^
Ja
tuwgręwchodzimokrarobota.Wcotysiępakujesz?!
OstatniesłowaMazurkawprostprzeraziłyBielińskiego.Twarzmuposzarzała,naczole
pojawiłysiękropelkipotu,oczyniemalwyszłyzorbit.Stałnieruchomoiłapałpowietrze
otwartymiustami.
—Janiemamztymnicwspólnego!—wychrypiał|wreszcie.—Tenbydlaknicminie
powiedział.
—Kiedysięwidzieliście?—Porucznikuznał,że[należykućżelazopókigorące.
—Ostatnirazbyłumnietydzieńtemu.
—Szykowałskok?
—Takzrozumiałem.
—Miałprzynieśćfanty?
—Paniewładzo…
—Jeszczedowasniedotarło,żewspółudziałwtabójstwietonietosamocozwykła
paserka?!
—Mapanrację.—Bielińskijużnawetniepró-wwałoponować.—Wkońcu
Franciszkowitowa-zystwonastrykuniepotrzebne.
—Więccomiałprzynieść?
—Niemówiłkonkretnie,alespodziewałsiętrafićochębłyskotek.
—Gdzieikiedyplanowałrobotę?
—Otakierzeczysięniepyta.—Paserspojrzałioficeraniemalzwyrzutem.
—Nibyprawda,aleprzecieżznaliściesięnieodtzoraj.
—Winteresachtonicnieznaczy.
27&
—Mimowszystkospiobujciesobieprzypomnieć.—GłosMazurkawyraźniezłagodniał.
DrzewieckiniewspomniałprzypadkiemowillirDygasińskiegoalbomieszkającej
samotniebabci?
—Dygasińskiego?—Bielińskiwzamyśleńzmarszczyłbrwi.—Gdzietojest?
—NaŻoliborzu,międzyogródkamidziałkowymKrasińskiegoiMickiewicza.
—Odbiedymogłobypasować.Franciszekccnawijał,żeniebędziemiałdalekonatę
robotę.
—Apropos—przypomniałsobieporucznik.GdzietenDrzewieckiostatniosię
zamelinował?
—WzięłagodosiebieAnkaWoźnicka.—Tyrazempaserbezwahaniazaspokoił
ciekawośćoficra.
—Cotozajedna?
—Klawaszprycha!—Bielińskiobleśnieobli;wargi.—Chłopylecananią,żehejl
—Znaciejejadres?
—Musicie,panowie,pojechaćnaPiaski,nachanowskiego.
—Chybacośmiświta—wtrąciłsięPozorskiKiedyśmiałemjużzniądoczynienia.
Szary,niewysokiblokwyglądałzupełnieprzywoicie.Wpierwszymodruchuchcieli
zaparkowfiataprzedsamymwejściem,ostateczniepostanówjednak-odjechaćjakieśsto
metrówdalej.Wró<piechotą,znaleźlinaliścielokatorówinteresuj;ichnazwiskoibez
pośpiechuruszylinadrugie~iro.MazureklekkonacisnąłdzwonekZeśrodkadobiegła
króciutka,skocznamelodyjka,aleniktnaniąniezareagował.Porucznikodczekałchwilęi
ponowniezadzwonił,niestetyitymrazembezskutku.
—Gdzieśichponiosło—westchnąłPozorski.
—Nato\vygląda.
—Corobimy?
—Musimynanichpoczekać.
V
—Dobrze,Alu,żeprzyszłaś!—AdamLeszczyniakuśmiechnąłsięprzyjaźniedo
Bogojskiej.—Musimytoiowoomówić.
—Maszproblemyżzałatwieniempogrzebu?—westchnęładomyślnie.—Oile
pamiętam,ciocięMadziępochowaliśmyna
ostatnimmiejscuwgrobowcuPłateckich,awtakichprzypadkachkażączekaćz
pogłębieniemgrobudziesięćlatalboidłużej.
—Otoniechcięgłowanieboli—zbagatelizowałprawe.—Dałemwłapę,komutrzeba,
imiejscesię
7na!azło.
—ChwałaBogu.Ciocibardzozależało,żebypo-howaćjąrazemzsiostrami.
Weszlidogabinetuadwokata.Wgłębokim,obi-ymskórąfotelusiedziałPaweł
Leszczyniak.Nawi-iokAlicjiwstał,bysięprzywitać.Obrzuciłagonie-hętnym
spojrzeniemichciałajużrzucićjakąś
7
uszczypliwąuwagę,wostatnimmomenciepohamowałasięjednak.Bezsłowazajęła
miejscenastajromodnej,szerokiejsofieisięgnęłapopapierosa.
—Pogrzebzałatwiłemnaczwartek—Adamprzyjstąpiłdorzeczy.—Myślę,żedotego
czasuwydadzjnamciało.
—TelefonowałeśdoWrocławia,dowujkaMaika?
—Jatozrobię—zadeklarowałsięPaweł.—Innjrzecz,żeodrozwoduzmatkąnie
utrzymywałznimiżadnychkontaktów.
Szczerzewątpię,żebyprzjjechał.
—PociociMięciitakniedziedziczy,więcobejdziemysiębezniego—podchwycił
adwokat.Apropos,skorojesteśmytuwetrójkę,zapoznałwasztestamentem.
—Jeszczeniebyłopogrzebu.—NatwarzyBjgojskiejpojawiłasiędezaprobata.—Tak
niemożni
—Cośtakaprzesądna?—Pawełwzruszyłraminami.—Ciotceitakjużwszystkojedno.
—OsobiścieniewidzęwtymniczdrożnegodorzuciłAdam.—Wkońcumilicjanie
czekającpogrzebciotkizaczęłagrzebaćwjejsprawachm;jątkowych.
—Skoroobajtakuważacie…Adwokatspiesznie,jakbysiębał,żektośgo
chcepowstrzymać,podszedłdoswegobiurkaizje<nejzszufladwydostałniewielką,
szarąkopeiRozerwałjąipodałAlicjiarkusikzapisanynierójnym,ręcznympismem.
—Masz,przeczytaj—mruknąłjakośniezręcznie.—Jaznamtreść,bociotkasporządzała
testamentwmojejobecności.
—Rozumiem,żepowtórzyłeśwszystkoPawłowi?
—Przedchwilą…
ChybanieuwierzyławostatniesłowaAdama,powstrzymałasięjednakodkomentarza.
Bezpośpiechu,jakgdybyzwahaniem,wzięłaarkusikiprzezdłuższąchwilęobracałago
wręku.Wreszciezaczęłaczytać.Wmiaręjakprzebiegaławzrokiem
poszczególnepostanowieniadokumentu,policzkijejpokrywałysięniezdrowym,
ciemnymrumieńcem.Nakoniec,niepanującnadsobą,cisnęłatestamentnapodłogę.
—Jasnacholera!Możnabypomyśleć,żetenbandytaspecjalniezrabowałciotce
wszystko,comizapisała1!
—Możemilicjazłapiebandytęiodzyskabiżuterię—bąknąładwokat.
—Obiecankicacanki…
—Przykromi,kochanie,aleprzecieżtoniemojawina,żetwojączęśćschedydiabli
wzięli.
—Czekaj,Adam!—Pawełniespodziewaniewstałzfotelaipodszedłdobrata.—W
końcuciotkapodzieliławszystko,comiała,międzynaszątrójkę.
—Willęzapisałanamdwóm,popołowie,azłotoAlicji—przytaknąładwokat.
—Każdyznasmawłasnąchałupę,więcdomektrzebabędziesprzedać.
-Doczegozmierzasz?
“8
—Jeślibiżuteriasięnieznajdzie,proponowałbymodpalićAlipodwieście,no,dwieście
pięćdziesiąpatoli.Myzbytnioniezbiedniejemy,adziewczyniisięnależy.
—Seriomówisz?—WgłosieAdamazabrzmiałiniedowierzanie.—Skąduciebietaki
przypłyvuczućrodzinnych?
—Maszcośprzeciwkotemu?
—Ależskąd!—zreflektowałsięadwokat.—Uważam,żepomysłjestcałkiemdobry.
—Dziękuję.—Bogojskazdołałajużzapanow.tnadsobą.—Tobardzoładniezwaszej
strony.
—Ktojakkto,alemyzawszesiędogadamy.-Adamzradościązatarłręce.—Wkońcu,
rodzina..,
—Tojednąsprawęmamyzgłowy—podsuniewałPaweł.
—ZostałajeszczeMurasiowa—przypomnijsobieAlicja.—Ciociazapisałajej
cukiernicę,patenjkompletsztućcówistotysięcywgotówce.
—Nierozumiem,nacholerębylesprzątaćaprzedwojennesrebra!—Pawełżywo
zaprotestowa—Nawetsięnanichniepozna.
Moimzdaniemnileżałobybabęwybadać,czyciotkaczegośjejnobiecywała,ajeśli
nawet,tozawszemożemypowiJdzieć,żesrebrazniknęłyrazemzbiżuterią.
—Dajspokój!—Adwokatzbagatelizowałsprjwę.—Tonieżadnesrebra,tylkofrażety,
wdodatkwnienajlepszymstanie.Niewartosięoniekłócid
—Cukiernicajestumnie.Wubiegłymtygodnizłamałsięzawiasprzywieczkuiciotka
prosiła,z.<bymoddałdonaprawy.Nawetumówiłemsięjużzkolesiem,którymamito
zrobić.
—Naprawdętakcizależynatymrupieciu?
—Owszem.
—Cóż,ostateczniemyniemusimywiedzieć,costałosięzcukiernicą—ustąpiłAdam.
—Jakmyślisz,Alicjo?
—Paldiablicukiernicę—machnęłaręką.—Gorzej,żewrazzbiżuteriązginęły
pieniądzeciotki,aMurasiowastutysięcyniepodaruje.
—Proponujęskładkę.—Adwokatnamomentzawiesiłgłos.—Wypadniepotrzydzieści
trzypatolenagłowę.
—Jeżelijużmamyskładaćsięwetrójkę,tochybaproporcjonalniedoudziałuwschedzie
pociotce.—PawełznowuwziąłstronęBogojskiej.—Powiedzmy:mydwajpo
czterdzieścipięćtysięcy,aAlicjasymbolicznądychę.
—Zgoda—Adamniedyskutował.—Niechtakbędzie.
—Todajpokielichu.Najwyższyczasprzepłukaćgardło.
Adwokatbezdodatkowejzachętypodszedłdoukrytegowrogugabinetubarkuisięgnął
pocharakterystyczną,czworokątnąbutelkę.
—MożebyćJohnnieWalker?—zapytał:
—Jasne!—Pawełwyraźniesięucieszył.—Poproszępodwójnąibezlodu.
—Dlamnietylkotroszeczkę—zastrzegłasięAlicja.—Jestemwozem.
—Jednodrugiemunieprzeszkadza.
3—Szafirowekoniczynki
8
32
—Mimowszystkowolałabymnieryzykować.Adamnapełniłniewielkieszklaneczkiz
grubego,’
zielonegoszkła.Pawełskwapliwiechwyciłpierwszdzbrzeguizdwornymukłonem
podałjąBogojskiej.Uśmiechnęłasię
mimowolnie.
—Potrafiszbyćmiły,kiedyniełykasztychswoichprochów.
—Kiedyśztymskończę—zapewnił.—Samwidzę,żetaktrzeba.Aha;kochanie,mam
jeszczema-|lenkąprośbę…
—Ocochodzi?
—CzytwójkochaśmógłbyskontaktowaćmniezjKubackim?Widzisz,spodziewamsię
kontroli.
VI
Mazurekziewnąłprzeciągle.Nadworzeszarzało,tuiówdziezaczynałyćwierkać
pierwszewróblejdookołaniebyłojednakwidaćżywegoducha.Porucznikpomyślałze
złością,żezamiastsiedziećprzeacałąnocwradiowozie,lepiejbyłowyspaćsięwd|
własnymłóżku.Zakląłszpetniepodnosem,przeirHknąłwzrokiemporównychszeregach
ciemnychokienwniewysokimbloku,przezmomentspogląda!bezmyślniena
chrapiącegownajlepszePozorskiego]wkońcuzerknąłwlusterko.Nagledrgnął.WKoj
chanowskiegoskręcałwłaśniejaskrawozielonyfordsierra.Silnikzawyłnawysokich
obrotach,zapiszczą-]łyopony,wóznabrał
gwałtownieprędkości,bypcniespełnadwustumetrachprzyhamowaćzfasonemprzed
obserwowanymprzezoficerablokiem.
Przezdobrepółminutynicsięniedziało.Wkońcuzfordawysiadładrobna,długowłosa
blondynkawwieczorowejsukience,achwilępóźniejwysoki,szpakowatymężczyznaw
jasnymgarniturze.Objęlisięwpółibezpośpiechuruszylidowejścianaklatkęschodową.
Obojemusielibyćpodniezłądatą,bozataczalisięodjednejstronychodnikanadrugą.
Mazurekbezceremonialniepotrząsnąłchorążegozaramię.
—Cosięstało?—Pozorskiotrzeźwiałniemalnatychmiast.—Ptaszkiwróciłydo
gniazdka?
—Mówiłeś,żeznaszAnkęWoźnicką.
—Pytanie!
—Tozerknijnatęmałą.
Towarzyszblondynkinajwyraźniejnabrałochoty,byjąpocałować,iparazforda
zatrzymałasięwdrzwiachwiodącychdoholu.
Chorążyspojrzałposłuszniewtamtymkierunkuinajegowąsatejtwarzypojawiłsię
szerokiuśmiech.
—Jasne,żeona—rzuciłpółgłosem.
—SzkodażetenjejkawalertonieDrzewiecki—westchnąłporucznik.
—Pewnopodłapałaklientaitaszczygonachatę—domyśliłsięPozorski.—Gdzieich
zdejmujemy,tuczywmieszkaniu?
—Niemacorobićwidowiskanaulicy—zadecydowałoficer.—Lepiejzałatwićsprawę
wczterechścianach.-“■■■.
rnwojitwyibiO.ma
9
35
KiedyWoźnickazeswoimprzyjacielemweszławkońcunaklatkęschodową.Mazurek
wysiadł‘zfiata.Poczekał,ażPozorskizamkniedrzwiwozu,inieoglądającsięna
towarzyszaruszyłwkierunkujinteresującegoichmieszkania.Chwilępóźniejzna^
leźlisiępodznanymijużsobiedrzwiami.Oficełenergicznienacisnąłdzwonek.Razi
drugizadźwięJczałaskocznamelodyjka,nimszczęknęłaotwieranizasuwaiwprogu
pojawiłasięWoźnicka.Sukienkazdążyłajużzamienićnapółprzezroczysty
szlafroczekionocnejeskapadzieświadczyłjedynieniecirozmazanymakijaż.V,—Co
jest?—Wionęłaszerokągamąwypityitrunków.—Ktowastuprosił?
—Niepoznajemystarychznajomych?—Pozors’wysunąłsięprzedporucznikainie
czekającnaziproszeniewkroczyłdoprzedpokoju.—Nieładni*Aneczko,bardzo
nieładnie!
•—Panwładza?—Prawiewytizeźwiała.
—Chcielibyśmyotymi,owympogawędzić.
—Koniecznieteraz?—Zerknęłaniepewnienjdrzwiprowadzącedopokoju.—Nie
możnabytedprzełożyć?
—Nieprzychodzilibyśmyotakwczesnejporie
—Aleja…niejestemsama.
—Nieszkodzi.—Potwarzychorążegoprzeinknąłnikłyuśmieszek.—Kawaler,jeśli
kocha,poczelka.
—Toniebylekto—konfidencjonalniezniżyłgłos.—Powiempanomwzaufaniu…
—Aniu,coztobą?!—zgłębimieszkaniadobiegłpełenzniecierpliwieniamęskigłos.—
Ktocitamdupęzawraca?!
—Jużidę,kochanie.
—Przyłażątacy,diabliwiedząoktórej,iczłowiekowispokojuniedają.—Wprogu
pojawiłsięwłaścicielforda,byłtylkowspodniachipodkoszulku,awrękutrzymał
szklaneczkęzjakimśtrunkiem.—Niemożeszichodesłaćdodiabła?
—Milicja.—Mazurekbeznamiętnymgestemwyciągnąłlegitymację.—Przyokazji,
byłbymzobowiązany,gdybypanzechciał
okazaćswojedokumenty.
—Cotakiego?!—Mężczyznaażpoczerwieniałzezłości.—Jasobiewypraszam!Wynie
wiecie,kimjesiem!
—Niewiemy—zgodziłsięporucznik.—Ijeśliniedowiemysiętegonamiejscu,
spróbujemysprawęwyjaśnićunas,wUrzędzieSprawWewnętrznych.
Chybaposkutkowało.Właścicielfordacofnąłsiędopokojuichwilępóźniejwróciłjużw
koszuliizmarynarkąpodpachą.
—Bandurskijestem—warknął,podającoficerowidowódosobisty.—Arkadiusz
Bandurski.
—Zapiszemy…
—Pocozarazzapisywać?—GośćWożnickiejcałkiemspuściłztonu.—Tępanią
poznałemprzypadkowo,jestemuniejpierwszyrazwżyciu.
9
—Muszępanazmartwić,alepaniAnnaczasembywanabakierzprawem.
—Niemiałemotymzielonegopojęcia.—Odjakdawnasięznacie?
—Odkilkugodzin.Spotkaliśmysięw„Adrii”,kilkadrinków,jeden,drugitaniecipan
rozumie…
—Takiejestżycie.—OficerwestchnąłciężkoispojrzałnaBandurskiegozdobrze
udanymwspółczuciem.—Darpansiępodpuścić.
—Właśnie.
•—Woźnickabyław„Adrii”samaczywliczniejszymtowarzystwie?
—Zkoleżanką,teżblondynką,tylkatakątrochęprzykości.
—Znapanjejnazwisko?
—Nibyskąd?Przecieżniepytałem.
—Cóż,tobyłobywszystko.—Mazurekzwróciłdokumentywłaścicielowiluksusowego
wozu.
—Tobyznaczyło,żejestemwolny?—Bandurskispiesznienałożyłmarynarkęizaczął
wiązaćkrawat.—Prawdępowiedziawszy,pragnąłbymzaczerpnąćświeżegopowietrza.
—Mamnadzieję,żejeślisięznowuspotkamy,toIwprzyjemniejszychokolicznościach.
—Kłaniamsiępanom!
—Fajans!—Woźnickanawetniepróbowałaukryćrozczarowaniaizłości.—Miałam
trafićnatejIIznajomościkupęszmalu,awyszło,żepółnocytyra-Iłamzafrajer.
Chwaliłsię,pętak,ktotonieon,H
aprzedwamiomałowportkiniezrobił.Szlagbygotrafił!
—Ryzykozawodowe.—Porucznikanimyślałwspółczućprostytutce.—Trzebabyło
znaleźćlepszegoklienta.
—Towszystkoprzezwas!Pocoprzyszliście?
—Niedomyślasiępani?
—Nibyskąd!
—Możejeszczepanipowie,żeniesłyszała,cozrobiłDrzewiecki.
—ChodzioFranciszka?
—Niewydajemisię,żebymiałbrata.
—Awięctojegoszukacie—zrozumiaławreszcie.—Ktośdoniósł,żeFranciszekspału
mniezeszłejnocy,istądtawizyta.
—Otóżto.
—Aleprzecieżterazgoumnieniema.
—Możejeszczewróci.
—Niesądzę.Mówił,żemakłopoty.ChciałwyjechaćzWarszawy.
—Dokąd?
—Gdzieśnawybrzeże,chybadoTrójmiasta,aleniedamgłowy.
—Ktobędziewiedziałdokładniej?
—NajprędzejadwokatDrzewieckiego.Franciszekwybierałsiędoniego,dozespołu.
—Znapanijegonazwisko?
—Jasne—uśmiechnęłasięmimowolnie.—TomecenasAdamLeszczyniak.
10
Dosiódmejbrakowałojeszczekwadransa,kiedysłużbowyfiatMazurkaiPozorskiego
zatrzymałsięprzedokazałym,piętrowymbliźniakiemprzyjednejzwąskichuliczek
Sadyby.Sporychrozmiarówmetalowatabliczkaprzyfurtceinformowała,że’mieszkatu
adwokatAdamLeszczyniak.Poruczniknacisnąłdzwonekichwilępóźniejcichybrzęczyk
oznajmiłprzybyłym,żemogąwejść.
Gospodarznawetniepróbowałtaićzaskoczenianieoczekiwanąwizytą.Jeszczenie
ogolonyiwpiżamiepoprosiłgościdogabinetu.
—Niemyślałem,żepanowietakwcześniezaczynaciepracę—zagadnąłuśmiechającsię
zdawkowo.—Możnawiedzieć,co
panówdomniesprowadza?
—Pragnąłbymdowiedziećsięczegośojednymizpańskichklientów.—Mazurekuznał,
żelepiejodrazuprzystąpićdorzeczy.
—Okogochodzi?
—PrzypominapansobieniejakiegoFranciszkaDrzewieckiego?
—Drzewiecki?—Adwokatzmarszczyłbrwiiprzezdłuższąchwilętrwałwmilczeniu.
—Ach,prawda!—przypomniałsobiewreszcie.•—Broniłemgow.sprawieowłamanie,
aprzedkilkomamiesiącamiuzyskałemdlaniegowarunkowezwolnienie.
—Comógłbypanonimpowiedzieć?
—Dośćtypowyprzedstawicielwarszawskiego’półświatka,choć,mówiącprawdę,
widziałemwieluj
10
znaczniebardziejzdemoralizowanych.GdybystworzyćFranciszkowiodpowiednie
warunki,możeniewróciłbynadrogę
przestępstwa.
—Obawiamsię,żejestpanzbytnimoptymistą.
—CzyżbyDrzewieckiznowupopadłwkolizjęzprawem?
—Apanotymniewie?—porucznikudałzdziwienie.—Przecieżpańskiklientbył
wczorajupanawzespoleadwokackim—
zaryzykowałblef.
—Toznaczy,żemapecha.—Leszczyniakuśmiechnąłsięblado.—Akuratwczorajnie
mogłemprzyjśćnadyżur.Panrozumie:sprawyrodzinne…
—Niewykluczone,żeDrzewieckijeszczespróbujeskontaktowaćsięzpanem.
—Jeślitakuczyni,afaktyczniemacośnasumie-‘niu,spróbujęgonakłonić,by
dobrowolniezgłosiłsi£doUrzęduSprawWewnętrznych.
—Niesądzę,żebypanaposłuchał.
—Nibydlaczego?
—Tymrazemwgręwchodzicoświęcejniżzwykłewłamanie.
—Zaraz,zaraz!—Adwokatobrzuciłbacznymspojrzeniemporucznika,poczym
przeniósłwzroknachorążego.—Przecież
panowieprowadzicieśledztwowsprawiemojejtragiczniezmarłejciotki!
—Zgadzjsię.
—IpodejrzewacieDrzewieckiego?!Ależtoabsurd!Nigdywtonieuwierzę.
41
VII
42
Minęłodobrychkilkaminut,nimFranciszekodważyłsięruszyćzmiejsca.Zdusząna
ramieniuwszedłnaklatkęschodową.Tuniewytrzymałiwkilkususachznalazłsięna
drugimpiętrze.Nerwowonacisnąłdzwonek.Woźnickaotworzyłamuniemalnatychmiast.
—Glinycięszukają!—;rzuciłazduszonymszeptem.—Bylitu.
—Wiem,widziałemichprzedblokiem.—BezceremonialnieodepchnąłAnkę,wsunąłsię
doprzedpokojuizatrzasnąłzasobądrzwi.—Jedenznichtoten,któryostatniowrzucił
mniezakratki.
—Jasnacholera!
—Comówili?
—Nictakiego.Chcielitylkowiedzieć,gdziejesteś.
—Aty?
—Udałamgłupią.Kazałamimpytaćociebietwojegoadwokata,apotempojechaćnad
morze.
—PopiorunawysłałaśichdoLeszczyniaka?
—Cośmusiałampowiedzieć,żebymidalispokój.Azresztąniebójbidy.Tenmecenas,to
cholerniecwanapapuga,niedasiępodejść.
—Mamnadzieję.
—Gorzej,żeonimogątuwrócić.
—Jakamenwpacierzu.—Drzewieckiodruchowozniżyłgłos.—Ranyboskie,przecież
onimniewkońcuzłapią!—zgrzytnął
zębami.—Złapiąipowieszą!
DrzewieckiciężkopowłóczącnogamiskręciłwKochanowskiego.Porannesłońce
świeciłoostro,alemiastonierozbudziłosięjeszczeiulicebyłypuste.Nawidokbloku,w
którymmieszkałaWoźnicka,Franciszekpodświadomieprzyspieszyłkroku,natychmiast
jednakzreflektowałsię,zwolniłipochwiliprzystanąłprzyzamkniętymotejporze
kiosku.Uważnymspojrzeniemzlustrowałzaparkowanewpobliżusamochody,potem
przezkilkasekundwpatrywałsięwwejścienaklatkęschodową.Wkońcuuznał,żedroga
wolna,imiałwłaśniezamiarruszyćdalej,gdyzblokuwyszlidwajubranipocywilnemu
mężczyźni.Drzewieckipoczułnaplecachnieprzyjemnydreszcz.Mógłbyprzysiąc,że
jednegoznichjużkiedyświdział,itowniezbytprzyjemnychdlasiebie
okolicznościach…
Niespuszczałwzrokuzidącychszybkimkrokiemmężczyzn,którzyzmierzaliwkierunku
zaparkowanegowpobliżuszaregofiata.
Wchwilępóźniejzazgrzytałsilnikiwózzacząłnabieraćprędkości.Drzewiecki
najchętniejpuściłbysięcosiłwnogachdoślepejucieczki,wostatnimmomenciezdał
sobiejednaksprawę,żebyłbytopoczątekkońca.Przylgnąłdościanykioskuizamarłw
bezruchu.Niczymnazwolnionymfilmiewidział,jaksamochódprzejeżdżatużobok,
oddalasięwstronęnajbliższego
skrzyżowania,wkońcuskręca.
11’*
—Przestańsięwreszciemazgaić!—Chwyciłagozarękęipociągnęładopokoju.—Co
ty,babaczychłop?!
—Alecojamamrobić?Corobić?—powtórzyłpłaczliwie.—Aneczko,kochana,
pomóż!
PopatrzyłanaFranciszkaspodoka.Doszładowniosku,żerozkleiłsięzupełnie,żenie
potrafiwziąćsięwgarść.Przezchwilęzastanawiałasięcorobić.Wkońcusięgnęłado
regałuponiepełnąbutelkęczystejidwieszklanki.Sobienalałaledwonadno,reszta
przypadłaDrzewieckiemu.
—Masz,wypij!—Uśmiechnęłasięzachęcająco.—Tocidobrzezrobi.
Bezzastanowieniachwyciłszklankęijednymhaustemwypiłjejzawartość.Woźnicka
zrobiłatosamo;Podeszładooknaiotworzyłajenacałąszerokość.Przezchwilępełną
piersiąwdychałaświeżepowietrze.WkońcuodwróciłasiędoFranciszka.
—Zamiasthisteryzować,trzebaspokojniepomyśleć—powiedziałatwardo.—Nie
możeszbezkońcaszwendaćsiępomieście,boprędzejczypóźniejktościęnamierzy.
Najlepiejbybyło,gdybyśnajakiśczaszniknął.
—Dobrzeciradzić!—Wódkasprawiła,żepanowałjużnadsobą,dalejjednakwidział
swąprzyszłośćwczarnychbarwach.—
Samwiem,żepowinienemsięulotnić.Sękwtym,żeniemamdokądPójść.
—Niechcipomożegość,którynadałtamtąrobotę.
—Nieżartuj!
—Mówięcałkiemserio.Przecieżjakbyco,jegoteżzamkną.Niewykluczonenawet,żez
tegosamegoartykułu.
.—Onniechciał,żebystarejcośsięstało.
—Rozmowabyławczteryoczy?
—Jasne.
—Wtakimrazieonmożemówićswoje,atyswoje.—Obojętniewzruszyłaramionami.
—Chybaże…—zawiesiłagłos.
—Żeco?
—Żeodpoczątkuzamierzałeśkropnąćstarą,aterazstrachcięobleciałichceszwykręcić
sięsianem.
—Anka!—Drzewieckiposiniał,naczolewystąpiłymużyły,awoczachpojawiłaSię
dzikafuria.—Jacię…
—Stulpysk!—Błyskawicznymruchemsięgnęłapoleżącąnaoknietorebkęiwsunęłado
niejrękę.—Zemnącitakłatwoniepójdzie.
—Ależ,Aneczko!—Franciszekoklapłnagle.—Jabymcięnawetpalcem…Uwierzmi,
musiszmiuwierzyć!Tęstarątoprzecieżnieja…
—Wporządku.—Spróbowałasięuśmiechnąć,nieodłożyłajednaktorby.—Oboje
jesteśmyzdenerwowani.
—Właśnie.
—Pogadaszztamtymfacetem?
—Chybaniemaminnegowyjścia.
11
—Ijeszczejedno.—WoczachWoźnickiejzamigotałymściwebłyski.—Ktoświedział,
żenocowałeśumnie,isypnął.Omaływłoscięniedrapnęli,ajastraciłamdobrego
klienta.Nieuważasz,żebydlakowinależałabysięnauczka?
—Jatozałatwię.—OstatniesłowaDrzewieckiegozabrzmiałyjakośzimno.
—Domyślaszsię,czyjatosprawa?
—Tylkodwieosobywiedziały,żebędęuciebie.
—Wybórniewielki.
—Mniejszyniżmyślisz.Wujaszekprędzejdałbysięporąbać,niżsprzedałbymnie
glinom.ZostajetylkoBieliński.
Minęłydobretrzykwadranse,zanimFranciszekdotarłnaulicęKlaudyny.Idąc.wstronę
blokuBielińskiegomijałmniejszeiwiększegrupkispieszącychdopracy,nigdziejednak
niedostrzegłniebieskiegomunduru,cowrazzwypitymuWoźnickiejalkoholemznacznie
poprawiłomusamopoczucie.Widmomilicyjnegopościgustałosięjakgdybymniej
realne,takżeDrzewieckibezobawwkroczyłnaklatkęschodową.Wjechałnasiódme
piętroienergiczniezadzwonił.Chwilępóźniejusłyszałszczęk
zakładanegołańcucha,drzwiuchyliłysięiprzezpowstałąszparęwyjrzałaotulonaw
szlafrokblondynka.
—Toty?—NawidokFranciszkaprychnęłaniczymrozjuszonakotka.—Wynośsięstąd!
—Pocotenerwy,kochanie?—Uśmiechnąłsięobłudnie.—Oddajtylkoliścik
Zbyszkowi,ajazmy-|^fhT.^‘Qibo■h’,A-.sinnyoiv
<>A…
Wyciągnąłzkieszenispodnipomiętąkopertęipodsunąłjądoszparymiędzydrzwiamia
framugą.Niepodejrzewającpodstępusięgnęłapolist,wtymjednakmomencie
Drzewieckichwyciłjązaprzegub.BrutalneszarpnięcieirękaprzyjaciółkiBielińskiego
znalazłasięnazewnątrz.Terazzcałejsiłypociągnąłdrzwikusobie.
—Otwieraj!—warknąłniezbytgłośno,alewystarczającowyraźnie,byzrozumiała,oco
chodzi.—Tylkoniedrzyjmordy,bobędzieszmiałałapuchnęwgipsie.
—Boli!—jęknęła.—Boże,mojaręka!
—Zdejmijłańcuch.
—Zrobięwszystkocokażesz…
Popuściłniecodrzwiimomentpóźniejusłyszałszczękodpinanegołańcucha.Jednym
susemznalazłsięwprzedpokoju,
odepchnąłnabokprzerażonąblondynkęiwyrwałześcianysznurodstojącegopod
wieszakiemtelefonu.
—Gdzieonjest?
Bezsłowawskazaładrzwidołazienki.Drzewieckiotworzyłjekopniakiemiwpadłdo
środka.Bielińskistałprzedlustremznamydlonątwarzą.Odwróciłsiędo
nieoczekiwanegogościainagleskamieniałzprzerażenia.
—Toty,Franiu?—Słowaledwoprzecisnęłymusięprzezgardło.
—Myślałeś,bydlaku,żejużmnieprzymknęli?!—DrzewieckichwyciłBielińskiegoza
klapyodpiżamy
12
•
ipotrząsnąłnimjakworkiem.—Samimpowiedziałeś,gdziemnieszukać,nonie?
—Wżyciu!—Pasergorączkowozaprzeczył,alerozbiegane,wylęknioneoczy
świadczyływymownie,żeniemówiprawdy.—JakBogakocham!
—Łżesz!
—Byliumnie,tofakt.—Ażskurczyłsięwsobie,—Mówili,,żeostatniskokodstawiłeś
namokro.
—Atyzestrachuprzypucowałeś,żejestemuAnki?
—Coty,Franiu!Niepisnąłemnawetsłóweczka.
Krótki,mierzonyciosprostowszczękęrzuciłBielińskiegonaumywalkę.Wspornikinie
wytrzymały,rozległsiębrzęktłuczonejporcelanyi-pozbawionaoparciapaserrunąłjak
długinakafelkowąpodłogę]
—Przypucowałeś?!—Drzewieckiniezbytsilni*trąciłgonogą.—Gadaj!
—Bałemsię!—Bielińskiżałośniepociągnąłnonsem.—Oni“grozili,żeprzyłożąmi
współudział.
—Ścierwo!—Drzewieckisplunąłzbezgranicznipogardą.—Takiemuszkodanawet
kosąpożebracflprzeciągnąć.
—Franiu,janigdywięcej…
—Pamiętaj,bojeślinawetmniewsadzą,tokoledzyzostaną.Prędzejczypóźniejktośsię
ztobąrozliczy.
Drzewieckicofnąłsiępółkroku,byzrobićtrochęmiejscapaserowi.Tenotarłrękawem
piżamynamy<łIbnątwarziniezdarniedźwignąłsięnanogi.Wida]było,żezwolna
zaczynadochodzićdosiebie.
48
—Potrzebaciczegoś?—zapytałFranciszka.—Jakbyco,towalprostoz
mosturChciałbymjakościwynagrodzić…
—Pożyczstówę.—Drzewieckinawetsięniezastanawiał.
—Ile?—Bielińskiwytrzeszczyłoczy.—Przysobieniemamnawetpołowy.
—Ostateczniemożebyćpięćdziesiąttysięcy—zgodziłsięFranciszek.—Zwrócę,jak
sprawaprzyschnieistanęnanogach.
—Niechjużbędzie.—Rozbitaszczękamusiałanielichodokuczaćpaserowi,bodłużej
nieoponował.—Idźdopokojuichwilęzaczekaj.Muszędoprowadzićsiędoładu.
Dochodziładziesiąta,kiedyDrzewieckiwysiadłzdusznego,zatłoczonegoautobusui
wolnymkrokiemruszyłwąskimiuliczkamiSadyby.Niebywałtuczęsto,toteżparęrazy
musiałpytaćodrogę,nimdotarłdobliźniakabraciLeszczyniaków.Wpierwszym
odruchuchciałnacisnąćdzwonekprzyfurtce,przyszłomujednakdogłowy,żeniebyłoby
tonajlepszerozwiązanie.Rozejrzałsiębaczniedookoła,‘aniewidzącnikogowpobliżu,
jednymsusemprzesadziłogrodzenie.Chyłkiemprzemknąłwzdłużścianypołówki
bliźniaka,jednozokienniebyłodomknięte.Bez-namysłupodciągnąłsięnarękachi
momentpóźniejznalazłsięwśrodku.
Wroguobszernegopokojustałkolorowytelewizorzachodniejprodukcji,dwieściany
zajmował
-ŁSMfirowekóntaynkr
komplethiszpańskichregałów,aumeblowaniadopełniałydwagłębokiefoteleiciężko
wyglądającakanapa.Wszędziepanował
nieład.Nadywanieisprzętachwalałysięnajrozmaitszeczęścigarderoby,podkanapą
dostrzegłdwiepustebutelkipokonia-kach,anaparapecieijednymzregałówstały
brudnekieliszki.
Przeszedłdoniewielkiegoholu,potemwdrapałsięnapierwszepiętro.Wsypialniwielkie,
robionechybanazamówienie,łożeniebyłoposłane,właziencenapodłodzeleżał
zakrwawionyręcznikijednorazowastrzykawka.Franciszeknachyliłsię,byjąpodnieść,
kiedyzdołudobiegłgoszczękotwieranegozamka.Wycofałsięzłazienkiistanąłu
szczytuschodów.DoholuwchodziłwłaśniePawełLeszczyniak.
—Zamknijdrzwiiniedrzyjmordy!—ZarządziłpółgłosemDrzewiecki.—Mamydo
pogadania.
—Przyszedłeś?—WoczachLeszczyniakapojawiłysięzłebłyski.—Ajużmyślałem,że
zobaczęciędopieronastryczku.
—Prędzejtytrafisznaszubienicę!—Franciszekażzgrzytnąłzębami.—Wrobiłeśmnie,
bydlaku!
—Dobresobie!—Pawełbezcieniastrachuzacząłwchodzićnagórę.—Zakatrupiłeśmi
ciotkęijeszczesięstawiasz?!
—Janikogoniezabiłem.
—Znaczy,żestarasamawalnęłasiępołbie?—PozaciśniętychwargachLeszczyniaka
przemknąłdrwiącyuśmieszek.—Nieróbzemniedurniał
50L
—Równiedobrzemogłobyćitak,żetysamkropnąłeściotkę,zabrałeśzłoto,amnie
napuściłeśnaskok,żebybyłonakogozwalić.
—Paranoja!—PawełstanąłnawprostDrzewieckiego.—Przynajmniejprzedemną
mógłbyśniegraćtejkomedii.Śledczemuniemusiszsięprzyznawać,alejawiemswoje.
—Ilerazymamcipowtarzać,żejastarejnawetpalcemnietknąłem.Kiedywlazłemprzez
oknodosaloniku,onajużbyłasztywna.
—Niezabiłeśjej?—WgłosieLeszczyniakaporazpierwszyzabrzmiałanutka
niepewności.
—JakBogajedynegokocham!
—Acozezłotem?
—Komódkabyłapusta.
—Niewierzę.
—Nibypojakącholeręmiałbymciwstawiaćfar-mazony?Gdybymfaktyczniezakatrupił
twojąciotkęirąbnąłbiżuterię,prysnąłbymzezłotemzWarszawy,anieprzyłaziłdo
ciebie.
—Tonawettrzymasiękupy.
—Samwidzisz.
—Alejeślinietyzałatwiłeśstarą,toktotozrobił?
—Skądmogęwiedzieć.Zresztąobchodzimnietotylecozeszłorocznyśnieg.Mam
własnekłopoty.
—Mianowicie?
—Glinymusiałyzwąchać,żebyłemtamwnocyzsobotynaniedzielę.Chcąmnie
przyskrzynić.
—Jacięniezasypałem.
912
—Mamnadzieję,bojakbyco,tyteżbyśtrafiłdopudła.
—Takiebuty?—PawełniewziąłsobiedosercaniedwuznacznejgroźbyFranciszka.—I
uważasz,żeuwierzonobykryminaliście,aniepowszechnieszanowanemu
rzemieślnikowi?
—Nigdyniewiadomo.
—Sękwtym,żeniewiadomoteż,ktowkwietniuobrobiłpewnegolistonoszana
Wrzecionie,awmajuwłamałsiędowilłinaSaskiejKępie.Milicjawielebydała,gdyby
ktośjejpodpowiedział,czyjetosprawki.
DrzewieckispojrzałnaLeszczyniakaznienawiściąizacisnąłpięści.Chciałcoś
odpowiedzieć,wostatnimjednakmomencieuznał,żelepiejdaćzawygraną.
—Wporządku—wycedziłprzezzaciśniętezęby.—Jatylkożartowałem.
—Jarównież.—Pawełuśmiechnąłsiępółgębkiem.—Wkońcucomnieobchodzijakiś
listonoszalbowilla.
Namomentobajumilkli.Niewierzylisobienawzajem,jednakzrozumieli,żedawnei
świeżeurazymusząpójśćwkąt,bonajrozsądniejbyłobyzawrzećpaktonieagresji.
—Pomożeszmi?—FranciszekprzypomniałsobieradęWoźnickiej.—Milicjadepczemi
popiętach,ajaniemamgdziesiępodziać.
—Potrzebujeszforsy?
—Raczejjakiegoślokumnamiesiąclubdwa.
—Tobysiędałozałatwić.—LeszczyniakniemalprzyjaźniepoklepałDrzewieckiegopo
ramieniu.
Jedenkoleśwyjechałnadłużejzkrajuizostawiłmikluczeodswojejdaczy.Stoipusta,
mógłbyświęcwniejtrochępomieszkać.’
—Powiedztylkojaktamtrafić.—Franciszekodetchnąłpełnąpiersią.
—Toniedaleko,wDziekanowie.—Pawełporozumiewawczoprzymrużyłoko.—Jeśli
chcesz,zarazciętamzawiozę.
—Dziękujęci,stary!
—Czegonierobisiędlakumpla…Alemusimysiępospieszyć.Wyjdźprzeddomi
otwórzbramę,ajatymczasemwyprowadzęwózzgarażu.
Drzewieckinieczekałnadodatkowązachętę.Bezsłowaruszyłdowyjściaichwilę
późniejstałjużnachodnikuprzedotwartąbramą,czekająccierpliwie,ażPawełuporasię
zpodnoszonymidrzwiamigarażu.Właśniemiałzamiarzaproponowaćmuswąpomoc,
kiedyprzedbliźniakiemprzyhamowałapopielatałada.WysiadłzniejAdamLeszczyniaki
dwornieotworzyłdrzwiBogojskiej.DopieroterazspostrzegliFranciszka.
—Copanasprowadza,panieDrzewiecki?—Adwokatzmierzyłkryminalistębacznym
spojrzeniem.—Znowupanpopadłw
tarapaty?
—Mampecha,paniemecenasie.
13
—Delikatniepowiedziane—żachnąłsięLeszczy-jniak.—Czypanwie,żeszukapana
milicja?
—Bylijużupana?
—Owszem,ichcieli,abympananakłoniłdodobrowolnegozgłoszenia.
—Toniewchodziwrachubę.
—Mamnadzieję,żepanwiecorobi…Atakmiędzynami,czytowłamaniedowillina
DygasińskiegfjizabójstwoMieczysławyPłateckiejtorzeczywiści*pańskasprawka?
—Bógmiświadkiem,żeniemiałemztymniwspólnego—zapewniłFranciszek.—
Zresztąpalchybawie,żejanigdybymniezabiłczłowieka.
—Wierzępanu.—Adwokatuznałsprawęzawyjaśnioną.—Icopanzamierzarobić?
—PostaramsięzniknąćzWarszawy.
—Nawetniegłupierozwiązanie.—Leszczyniezaprobatąpokiwałgłową.—Milicja
będziemiał!czas,byzrozumiećswojąpomyłkę.
•DrzewieckiskłoniłsięwmilczeniuiruszyłwstrrjnęotwartegojużgarażuPawła
Leszczyniaka.Momentpóźniejusłyszał
warkotzapuszczanegosilnik.1
—Adam,coztobą?!—Alicjazdążyłaotworzyfurtkęioddobrejminutystałaprzy
drzwiachprciwadzącychdomieszkaniaadwokata.—Przeciewiesz,żesięspieszę.
—Jużidę,kochanie!—LeszczyniakskwapliwipodążyłzaBogojska.—Wybacz,ale
musiałemi,mienićdwasłowazklientem…
VIII
—Dostałemwezwanie.—Drobny,pięćdziesię-ciokilkuletnimężczyznaorzadkich,
siwiejącychwłosachiniemalfioletowym
nosiezatrzymałsięniepewniewprogupokoju.
—Siadajcie,Klusik.—Mazurekwskazałprzybyłemukrzesło.
—KiedyBógmiświadkiem,niewiemocochodzi.—Wezwanymimowszystkowolał
pozycjęstojącą.
—Mamdowaspytanie.
—Słucham,paniewładzo.
—Corobiliściewsobotęwieczorem?
—Piłem—odpowiedźbrzmiałarozbrajającoszczerze.
—Ukogo?
—UJankaLebiody.
—Gdzieonterazmieszka?
—Wtymwysokimblokunadkanałkiem,przyKrasińskiego.
—Byliścietylkowedwóch?
—PrzyszedłteżKazikSękacz.
—Cowastaktrzebaciągnąćzajęzyk?—zniecierpliwiłsięporucznik.—Opowiedzcie
wszystko,jakbyło.
—Kiedytuniemanicdoopowiadania.Niebyłocorobićprzysobocie,tozarządziliśmy
zrzutkęikupiliśmydwalitry.Człowiekgolnąłsobiepodhumo
14’
54
rek,pogadałostarychPolakach,apotemgrzeczniwróciłdodomu.
—Chybajednaknietakgrzecznie,skorolegitymowanowasnaPromyka.
—Czytomojawina,żeilekroćjedzieradiowózzawszewładzamażyczenieobejrzeć
mojepapiery—Klusikuśmiechnąłsięrozbrajająco.—Wkaż-dymraziewszystko
szybkosięwyjaśniłoinockspędziłemwewłasnymłóżku.
—Czemuwłaśnietamtędywracaliściedodomu?
—Anibyktórędymiałemwracać?Przecieżparwie,żemieszkamprzvGwiaździstej.
—Bliżejbyłobywzdłużkanałku.
—Raptemdwieminutyróżnicy.
—Sękaczniewracałzwami?
—OnwolałzostaćnanocuJanka.
—OktórejwyszliścieodLebiody?
—Czyjawiem?—Przesłuchiwanypodrapałsiwgłowę.—Żadenznasniepatrzyłna
zegarek,i
—Legitymowanowasokołodwudziestejtrzeciej
—Skorotakpantwierdzi…
—Słyszeliście,żemniejwięcejwtymsamymczasiedokonanowłamaniadowilliprzy
Dygasińskiego
—Proszę,proszę!—Słowaoficeraniewywa*’naKlusikuwiększegowrażenia.—Awie
palprzynajmniejczyjatosprawka?
.—Miałemnadzieję,żewymipowiecie.
—Dlaczegowłaśnieja?Czymisięktochwalkiedyodstawiwłamanie?
—No,dobrze.—Mazurekdałzawygraną.—Jesteściewolni.
—Kłaniamsięuniżeniekochanejwładzy!—Przesłuchiwanyodetchnąłzwyraźnąulgą.
—Aha,jeszczejedno—przypomniałsobieporucznik.—Powiedzciemi,kiedyostatnio
widzieliścieDrzewieckiego?
—Jakiśtydzieńtemu.Wypiliśmypopiwkuw„Jaskółce”,aleFranciszekgdzieśsię
spieszył,więcnawetniepogadaliśmysobie.
Niespełnagodzinępóźniejoficerstanąłprz»ddrzwiamijednegozmieszkańwnie
najnowszymblokuprzyulicyMickiewicza.
Otworzyłamuszczupła,drobnakobiecinaorzadkich,siwychwłosachipooranym
głębokimibruzdamiczole.
—PaniMurasiowa?JawzwiązkuztragicznąśmierciąMjeczysławyPłateckiej.
Zaprowadziłaporucznikadoskromnieumeblowanegopokoju,posadziłaprzyniewielkim
stoliku,apochwilipostawiłaprzednimszklankęświeżozaparzonejherbaty.Dopiero
terazsamazdecydowałasięzająćmiejscenaprzeciwkogościa.
—BiednapaniMieczysława!—Pokiwałagłowązeszczerymsmutkiem.—Najgorszemu
wrogowinieżyczyłabymtakiejśmierci.
—Niebałasięmieszkaćsama?—zagadnąłoficer.
—Nierazpytałamotostarsząpanią,aleonazawszemówiła,żenadłuższąmetękażde
towarzystwojąmęczy.
1
r£14
—NaŻoliborzunotujesięwielewłamań,apaniPłateckatrzymaławdomucenną
biżuterię—nieustępowałMazurek.—Mogłasprawićsobiechociażpsa.
—Nigdynieprzepadałazazwierzętami—wyjaśniłaMurasiowa.—Twierdziła,żetylko
brudząiwmieścieniemaznichżadnegopożytku.
—Nawetniepostarałasięokratywoknach.
—KiedyśpaniBogojskanamówiłająnakraty,zgodziłanawetfachowca.
—Icosięstało?
—PaniMieczysławazachorowała,bliskonvesiąćleżaławszpitalu,apopowrocienie
chciałajużsłyszećokratach.
—Pamiętapani,codolegałowówczasPłateckiej?
—Chybacośzsercem,apozatymstalechorowałanacukrzycę.
—Powyjściuzeszpitalapozostawałapodopiekąporadni?
—Starszapanimiałazaufaniewyłączniedodok-jtoraBobrowskiego.Zresztątrzeba
przyznać,że,wraziepotrzebyodwiedzał
chorącodziennie.
—Wdzisiejszychczasachtorzadkość.
—PaniMieczysławataksiędoniegoprzyzwyczaiła,żenawetkiedyprzeszedłna
emeryturę,niechciałazmienićlekarza.
Ostatniozdarzałosięteż,żezapraszałagopoprostunaherbatę.
—Chętniekorzystałztychzaproszeń?
—Czemumiałbyniekorzystać?Pocałychdniachsiedzisamjakpalec.
—CzęstoprzychodziłapanisprzątaćuPłateckiej?—Porucznikzdecydowałsięzmienić
temat.
—Codrugidzień.
—Wtymczasieniezauważyłapaniniczegopodejrzanego?
—Nierozumiem?
—Chodzimioto,czyniktniezaglądałpodbylepretekstem,niewystawałnaulicy,nie
wypytywałpaniowyposażeniewillialboozwyczajestarszejpani?
—Nieprzypominamsobie.
—Amożewpadłpaniwokoktóryśztychmężczyzn?
MazurekwyciągnąłzkieszenikilkazdjęćipodałjeMurasiowej.Wzięłajezlekkim
wahaniemizaczęłauważnieprzyglądaćsiętwarzom.Porucznikbacznieobserwował
kobietę,ależadnazfotografiiniewywarłananiejwiększegowrażenia.Wkońcu
obojętnieodłożyłazdjęcianastolik,przyktórympiliherbatę.
—Żadnegoznichniewidziałam—zapewniłaoficera.
—Szkoda.
—CzyżbytowłaśniektóryśztychtypówzabiłpaniąMieczysławę?—wyraźniesię
zaniepokoiła.
—Śledztwojestjeszczewtoku—odparłwymijająco.—Dlategomusimyprzesłuchiwać
wszystkichkrewnychiznajomychpaniPłateckiej,atakżesprawdzaćalibiróżnych
łobuzów.
—NiechpanporozmawiazAdamemLeszczynia-kiem—podpowiedziała.—To
adwokat,znasięnaludziach.
—Częstoodwiedzałswojąciotkę?
—Raznatydzień,czasemrzadziej.
—Ajegobrat,Paweł?
—Toniesąrodzenibracia—konfidencjonalniezniżyłagłos.—Najmłodszazsióstrpani
Płateckiej,świętejpamięcipaniMagdalena,wyszłazamążzawdowca,niejakiego
BernardaLeszczyniaka.PanAdambyłjegosynemzpierwszegomałżeństwa.
MurasiowanajwyraźniejmiałazamiarwprowadzićMazurkawtajnikikoligacji
rodzinnychMieczysławyPłateckiej,aleprzerwałjejdonośnydzwonekprzydrzwiach
wejściowych.Zerwałasięzkrzesłainadzwyczajżwawo,jaknaswojąsześćdziesiątkęz
okładem,pobiegładoprzedpokoju.Momentpóźniejwotwartychdrzwiachpojawiłasię
Bogojska.
—Dzieńdobry,paniJadziu—zaczęłaspiesznie.—Przepraszamzanajście,ale
pomyślałamsobie,żeskoromapaniterazwięcejczasu,mogłabypanizająćsięwilląpana
Mareckiego._^
—Toduzydom.—WgłosieMurasiowejdałosięwyczućniezdecydowanie.
—NiewielewiększyniżciociMięci,adotego,comiałapaniuniej,dołożylibyśmyz
tysią“człotychmiesięcznie
—Awystarczyłobyposprzątaćcodrugidzień?
—Napewno
15
—No,dobrze—zgodziłasięMurasiowa.—Odkiedymamzacząć?
—Najlepiejodjutra.—Alicjasięgnęładotorebki.—Tusąklucze,aadrespanizna.
—Będęrano,oósmej
—Jerzysięucieszy…O,panporucznik!—DopieroterazBogojskazauważyłaoficera.
—Złapałpanjużtegobandziora?
—Totylkokwestiaczasu—zapewnił.
—Bardzobymchciała,żebysiępanuudało.
—Przyokazji—zachęcającymgestemwskazałrozłożonenastolikufotografie—może
izucifabypaninatookiem?
Niedałasięprosić.Usiadłanakrześle,zajmowanymjeszczeprzedchwiląprzez
Murasiowa,izaczęłaprzeglądaćzdjęcia.Trzypierwszeniewzbudziłyjejzainteresowania,
aleprzyfotografiiDrzewieckiegowyraźniesięzawahała.
—Widziałajużpanitegomężczyznę?—Mazurekzareagowałnatychmiast.
—Takmisięwydaje—przytaknęłamachinalnie.—Chociaż,prawdępowiedziawszy,
niedałabymgłowy…
—Zdjęcieniejestnajnowsze.Terazmożeonwyglądaćniecoinaczej.
—Nigdyniegrzeszyłampamięciądotwarzy—usprawiedliwiłasięprzedoficerem.—
Czasemzdarzamisięnawet,żena
znajomychpatrzęjaknaobcych.
61
—Nieprzypominasobiepani,gdzieikiedymogłagospotkać?
—Niestety—westchnęła.
—Wielkaszkoda.
—1mniejestprzykro.—PodniosłasięzmiejsJca.—Ale,ale!Jateżmamdlapana
fotografięJ—SięgnęładotorebkiipodałaMazurkowinienajnowszezdjęcie.—Kiedyś,
przyokazjijakiejśim-]prezy,ciociapożyczyłamiszafirowekoniczynkiJJeślipańskim
kolegomudasięzrobićpowiększeńnie,będziepanwiedział,jakwyglądałytekolczyki.I
Porucznikspojrzałnafotografię.UśmiechniętaAlicjatrzymałapodrękęszczupłego,
przystojnegcbrunetazdelikatnymwąsikiem.
—TochybaniejestpanMarecki?—zapytamimowolnie.
—Jegostarszybrat,Benedykt.—Wyraźnieposmutniałanasamowspomnienie.—On
już‘nieżyje
—Przepraszam—zreflektowałsięoficer.—/zazdjęcieserdeczniedziękuję.—Jedenz
kolczykówbyłnawetdosyćwyraźny.—
Dowstępneidentyfikacjiwystarczy,apóźniejitakpokazemkomuśzpaństwaodzyskaną
biżuterię.
Bogajskapożegnałasięiruszyładowyjścia.NitspełnakwadranspóźniejMazurek
równieżopuśćmieszkanieMurasiowej.
WsiadającdosłużbowegffiataprzypomniałsobieodoktorzeBobrowskim.Ni(
spodziewałsięwprawdzie,byrozmowazlekarzenwniosłacokolwiekdośledztwa,byłato
jednakkolejnarutynowaczynność„dozaliczenia”.
Niewysoki,szczupłymężczyznaomlecznobiałychwłosachpowitałporucznikadość
obojętnie.Znaleźli5ięwmaleńkim,ciemnympokoikuisiedlinawysłużonejwersalce.
—SłyszałemotragediiMieczysławyPłateckiej—westchnąłzesmutkiem.—Zwolna
Warszawazaczynaprzypominaćdzikizachód.
—Niedopuścimydotego—zapewniłoficer.
—Mamnadzieję.
—CzęstobywałpannaDygasińskiego?—Mazurekwolałnietracićczasunateoretyczne
rozważania
0przestępczościwstolicy.
—Codwa,trzytygodnie.
—PaniMieczysławachorowałanaserce?
—Inacukrzycę—odpowiedziałBobrowski.—Zresztąjednozdrugimmiałodośćbliski
związek.
—Słyszałem,żepańskapacjentkatrafiłanietakdawnodoszpitala.
—Tobyłotrzylatatemu.Stwierdziłemwtedyzapaść.Naszczęściepodobnesensacjejuż
sięniepowtórzyły.
—AcukrzycaPłateckiejnieprzysparzałapanukłopotów?
—PaniMieczysławaregularnieprzyjmowałainsulinę.Kiedyśwprawdzieprzezpomyłkę
przedawkowałalek,aleakuratniebyłasamawdomu.Ktoś
1rodzinynatychmiastmniezawiadomił.Podałemglukozęiskończyłosięnastrachu.
PrzedpowrotemdoUrzęduSprawWewnętrznych
6$
62;
porucznikpostanowiłzłożyćjeszczejednąwizyiJBielińskiemu.Tymrazemdrzwi
otworzyłmusampaser.Całąlewąpołowętwarzymiałdwukrotniewiększąniż
normalnie,apotężny,siniejącyjużkrwiakunasadyszczękiświadczyłwymownie,cosię
stało.
—Ktopanatakurządził?—MazurekpopatrzynaBielińskiegozeszczerym
współczuciem.
—Ząbmnieboli.—gospodarznawetniezadbał,bykłamstwomiałopozory
wiarygodności.
—Zawszetwierdziłem,żeDrzewieckitokiepskidentysta.Złożypanskargę?
—ChybadoświętegoPiotra.—Bielińskiwzru;szyłramionami.—Wolęjużodsiedzieć
czterdzieściosiem,niżznowuoberwać.
IX
•da
Długi,przenikliwybrzękzaświdrowałwuszach,wniknąłwgłąbczaszki.Stefański
machnąłręką,jabychciałodpędzićjakiegośdokuczliwegoowadPomogło,aletylkona
moment.Przedkolejnymatakiembrzęczeniazasłoniłsiępoduszką.Itymrazemstarczyło
ledwonatrzysekundy.Trzecisygnałsprałwił,żekapitansiadłnałóżku.Idopieroteraz
zorierjtowałsię*,żetodzwonistojącynaregaletelefon.FJomackuzapaliłlampkęi
sięgnąłposłuchawkę.
—Halol—warknąłwściekle.
—Toty,Jasiu?—Głoswsłuchawcebyłniepok
64
jącoznajomy.—Wysyłampociebieradiowóz.Wciągajportkiiszykujsięnawycieczkę
doKampinosu.
—Całujpsawnos!J
—Jawiem,żejesttrzeciawnocy.—Oficerdyżurnyanimyślałdaćzawygraną.—
Chciałemznaleźćkogośinnego,alewszyscysąnaurlopach,zwolnieniachalbowterenie.
Niemaminnegowyjścia.
—Ajajestempodwóchdobachsłużbyiżadnaludzkasiłanieruszymniezdomu.
—Jasiu,tamznaleźlitrupa.
—Powtórz!—Kapitanoprzytomniał,choćjeszczeniecałkiem.f
—Półgodzinytemu,podDziekanowem,ktośnatknąłsięwlesienadziewczynę.Wiem
tylkotyle,żenieżyje.
—Jasnacholera!
—Pojedziesz?
—Chybaniemaminnegowyjścia.
—Wiedziałem,żemogęnaciebieliczyć.Namiejscuzorientujeszsię,cojestgrane,iw
raziepotrzebydaszmiznać.
WradiowozieopróczkierowcysiedziałchorążyPozorskiibarczystyekspertzZakładu
MedycynySądowej.Stefańskiprzywitał
sięznimiiwcisnąłwkąt.Trzeciawnocyniesprzyjałatowarzyskimpogawędkom,silnik
polonezapracowałmonotonnieikapitannawetniezauważył,kiedyzamknęłymusię
powieki.
16—Szafirowekoniczynki
65
Obudziłogoenergiczneszarpnięciezaramię.Otworzyłoczyidostrzegł,żestojąnaleśnej
drodze,tużzagazikiemmiejscowegoposterunku.Wysiadłzradiowozuionicniepytając
ruszyłzadrobnym,niewysokimkapralem,okrótkoprzyciętejczuprynie.Szliledwo
kilkanaściesekund:Niespełnadwadzieściametrówodskrajudrogiciągnąłsiępłytki,na
połyzarośniętyrów,pamiętającychybajeszczeczasywojny.Kapralprzystanąłioświetlił
latarkąjegodno.Stefańskipochyliłsięipoczułnieprzyjemnydreszcz.W
rowieleżaładwudziestokilkuletniachyba,długowłosablondynkawletniej,wzorzystej
sukience.
—Zróbciekilkazdjęć,zanimzejdziemyzdoktoremjąobejrzeć—poleciłkapitan.
—Przednaszymprzyjazdemzłaziłojużdorowuconajmniejztuzinciekawskich—
ponurozauważyłkapral.—Jeślinawetbyłyjakieśślady,tojezadeptali.
—Mimowszystkocyknijmykilkafotek—wtrąciłsięPozorski.—Diabliwiedzą,cosię
kiedymożeprzydać.
Odstronydrogidobiegłcichywarkotnadjeżdżającegowłaśniekolejnegoradiowozu.
Stefańskipomyślałsmętnie,żew
aktualnymstanierzeczyposiłkiniewielepomogą.Odruchowosięgnąłpopapierosa.Tak
czyinaczejwypadałoniecopoczekać.
Minąłdobrykwadrans,nimkapitanzbrodatymekspertemznaleźlisięnadnierowu.Przez
dłuższą
66\d
chwilęprzyglądalisiębaczniezwłokom.Wkońculekarzznieukrywanymzakłopotaniem
podrapałsięwczoło.
—Napierwszyrzutokaniewidaćżadnychobrażeń—mruknął.—Niktjejniebił,nie
gwałcił,niewyłamywałrąk.
—Jaka,pańskimzdaniem,mogłabyćprzyczynazgonu?
—Bezsekcjizwłokpanuniepowiem.
—Niemapanżadnychpodejrzeń?
—Jestemciemnyjaktabakawrogu!—sapnąłzezłością.—Niechpanmiwierzy,że
podobnychumrzykówwidywałemjużcałedziesiątki,alezawszewłóżkachszpitalnych,
nigdywlesie!
—Nodobrze.—Oficerwolałniedrażnićitakzdenerwowanegoeksperta.—Zaczekajmy
dosekcji.Terazchciałbymtylkowiedzieć,jakdługodziewczynależywtymrowie.
—Okołodoby.
—Dokładniej?
—Obawiamsię,żeitymrazemniebędęwstaniezaspokoićpańskiejciekawości.
—Nierozumiem?
—Widzipan,oilesięniemylę,zwłokibyłyprzemieszczanepośmiercidziewczyny,ito
nieraz.
—Cotakiego?!
—WZakładzieMedycynySądowejdokładniezbadamyplamyopadoweibyćmoże
dowiesiępanczegoświęcej.Naraziemusizadowolićpanato,copowiedziałem.
67da
—Akiedynastąpiłzgon?
—Jakieśdwiedobytemu.Prawdopodobniewnocyzczwartkunapiątek,między
dwudziestąadwudziestączwartą.
—Skorotwierdzipan,żezwłokileżąwtymlesiedopieroodzeszłejnocy,toco,udiabła,
działosięznimiprzezcałypiątek?
—Tojużpańskiezmartwienie,aniemoje.—Lekarzwzruszyłramionami..—Aswoją
drogąniezazdroszczępanuśledztwa…
ChcącniechcącStefańskimusiałprzyznać,żeekspertmaniestetyrację.Westchnąłciężko
izamie-‘rzałwłaśniewygramolićsięzrowu,kiedyusłyszał’głosdoktora.
—Niechpanrzuciokiemnajejprzedramię.Kapitanprzyklęknął,przyświeciłsobie
latarką
iniewielebrakowało,azakląłbygłośno.
—Narkomanka!—syknąłprzezzęby.
—Wkażdymraziemapełnośladówpowkłu-ciachidałbymgłowę,żeżadnaztych
iniekcjiniebyładziełemfachowej
pielęgniarkialbolekarza.
—Nocóż,tomożewielewyjaśnić.Nazachodzieczęstosąprzypadkizgonunarkomanów
naskutekprzedawkowanianarkotyku.
—Owszem—przytaknąłekspert,alewjegogłosieniebyłoprzekonania.—Takczy
inaczejpowtarzam,żemusimyzaczekaćzostatecznymiwnioskaminasekcję.
Nadrodze,przymilicyjrłymgaziku,czekałnaofi-j
683
ceraznajomykapral.Ziewałniemiłosiernieiwidaćbyło,żemajużdosyćdzisiejszejnocy.
—Czyznalezionodokumentytejdziewczyny?—zagadnąłStefański?
—Niestety—odparłfunkcjonariusz.—Przyde-■natceniebyłoanitorebki,aniniczego
wtymrodzaju.Oczywiścieniemożnawykluczyć,żektośjąokradł,zanimznalazłemsię
namiejscu—dorzuciłniepewnie.—Ludziesąróżni.
—Aktozawiadomiłoznalezieniuzwłok?
—MirekZajdaiKaśkaMorawska.—Wskazałnasiedzącychnaskrajudrogimłodych,
ludzi.—Dzie-‘wczynazporządnejrodziny,choćnamójgustzaczęstowłóczysięz
chłopakami,aontrochęrozrabiaka,alewiększychkłopotównigdyznimniemiałem.
—Októrejprzyszlidopana?
—Gdzieśkołowpółdotrzeciej.ZarazdałemznaćdoWarszawy,asamwziąłemichdo
gazikaipojechałemsprawdzićna
miejscu.
—Wspomniałpan,żeprzedpańskimprzybyciemprzyzwłokachkręciłosięwięcejosób.
—Znajomitamtychdwojga—potwierdziłkapral.—Pogoniłemtowarzystwododomu,
żebynieprzeszkadzali.Nawszelki
wypadekspisałemtylkoichnazwiska,niesądzęjednak,bymoglipowiedziećcoś
mądrego.
Oficerpodziękowałskinieniemgłowyiziewającniemiłosiernieruszyłkusiedzącymprzy
drodze.Natwarzachobojgaznaćbyłoprzeżyciaostatniejnocy.
693
Dziewczynatuliłasiędochłopaka,trochęzzimnaJalebardziejchybazestrachu,aten
próbowałnadrabiaćminą,choćionczuł
sięniewyraźnie.
—Towyścieznaleźlizwłoki?—Stefańskipostarałsię,bypytaniezabrzmiałomożliwie
łagodnie.
—Byliśmynazabawie—zacząłZajda,zerkającniepewnienaMorawską.
—Niechciałowamsięwracaćprostododomu]ipostanowiliścieprzejśćsiępolesie—
podpowiedziałkapitan.
—Nowłaśnie—przytaknęlizgodnie.
—Samiwybraliściesięnatenspacer?
—Całąpaczką—wyjaśniłaMorawska.—Poszłonaszdziesięćosób.
—Cobyłodalej?
—MyzKasiązostajiśmytrochęztyłu.Niewiemjjaktosięstało,alezboczyliśmyz
drogi.—Mirekurwałnamoment,odetchnął
głąbokoiciągnąłdalej.—Zobaczyliśmytamtenrówiposzliśmyjegobrzegiem.
—Wtedyzauważyliściedziewczynę?
—Właśnie.
—Zarazpobiegliściedokaprala?
—Niezupełnie.—Morawskaenergiczniepotrząsnęłagłową.—Najpierwpomyśleliśmy,
żemoże]zasłabłaalbośpi.DopierokiedyMirekzszedłdo’rowuijejdotknął…
—Zawołaliścieznajomych?
—Niewiedzieliśmy,corobić,musieliśmysięnaradzić.
—Wszyscyoglądalitędziewczynę?
—Tylkochłopaki.Jabałamsiędoniejpodejść…EwkaMotycka,KryskaPiątekiGośka
Gorbackateż…
—Przeszukiwaliścienajbliższąokolicę?
—Trochę.
—Aprzypadkiemnieprzyszłokomuśdogłowyzaopiekowaćsiętorebkądenatki?
—Coteżpan,paniewładzo!—Oburzylisię.—Onaniemiałażadnejtorebki.
—Jużdobrze.—Oficernienalegał.—Ileczasuupłynęłoodmomentuznalezieniatrupa
doprzyjazdukaprala?
—Niktniepatrzyłnazegarek.
—Godzina?
—Naprawdęniepotrafimypowiedzieć.Namwydawałosię,żetrwałotobardzokrótko,
alepankapralLatochaokropnie
krzyczał…
—Specjalniemusięniedziwię—westchnąłStefański.—Pozacieraliścieślady,nie
pobiegliścieodrazudoniego…
—Wkomisariacieniebyłonikogo,apanakapralamusieliśmywyciągaćzłóżka.—W
głosieZajdyzabrzmiałanutaurazy.—
Gdybyśmydoniczegosięnieprzyznali,trupdalejleżałbywrowieipieszkulawąnogą
niemiałbydonaspretensji.
—Dobrze,jużdobrze.—Kapitanzrozumiał,żedalszepouczeniainarzekanianiczego
niezmienią.—Przecieżjadowasnicniemam.Powiedzciemitylko,czynigdyprzedtem
niewidzieliścietejdziewczyny?
70-
7fc
—Tonietutejsza—stwierdzilizgodnie.
—Możeprzyjechaładokogoś?
—Tegotojużmyniewiemy.
—Bowidzicie,onabyłaztych,cołykająprochyjwąchająróżnepaskudztwairobiąsobie
zastrzyki,i
—Skądpanwie?—OczyMorawskiejzrobiłysięlokrągłezezdumienia.
—Potopracujęwmilicji,żebywiedzieć—od-iparłwymijająco.—Alemożeciemi
wierzyć,tonarlkomanka.
,—Takijedenunasteżłykaprochy…
—Kaśka!—MirekomalniezatkałMorawskiej|ust.—Niktcięniepytał!
—Owszem,japytałem!—Tymrazemgłosoficejrazabrzmiałtwardo.—No,proszę,
któżtozmiejsjcowychgustujew
narkotykach?
—KiedyjatylkoJak.—Dziewczynachciałasi^wycofać.
—Czywynierozumiecie,żetruptocośżnacznidpoważniejszegoniżjakieśtam
prochy?!
—Chcepan,żebyśmysypnęlikolegę?—Zajdalpojął,żenawykrętyjestjużzapóźno.
—Głowymunieurwę,amożerozmowaznimiułatwimiznalezieniezabójcytej
dziewczyny.
—Mapanrację.—KatarzynazdecydowałasięlwziąćstronęStefańskiego.—Ten
chłopak,októrymjmówiłam,toJanek
Szymczewski.
—Byłtutajrazemzwami?
—Onniechodzinazabawy,anidolasu.Pocałychdniachsłuchakasetalbooglądavideo.
18
—Gdziemieszka?
—KapralLatochapanupokaże.
NiespełnadziesięćminutpóźniejkapitansiedziałwzdezelowanymgazikuLatochy.
Kapraldusiłgaz,jakgdybyjechalipogładkiejszosie,anieleśnejdrodze.Trzęsło
niemiłosiernie.Wkrótcezresztąskrajlasumielijużzasobą.Słońcewłaśniewzeszłoi
zrobiłosięwidno.Latochawjechałmiędzypierwszezabudowania,skręciłwprawo,
późniejwlewo,wreszcieprzyhamowałprzedokazałąwilląwdużym,starannie
utrzymanymogrodzie.Zotwartegogarażuwyjeżdżałakuratcytrynowymercedes,aprzy
bramiestałapostawnaszatynkawewłochatymswetrzeiznoszonychdżinsach.
—Mojeuszanowanie,paniSzymczewska!—Kapralpierwszywyskoczyłzgazika.—Co
to,słońcedopierocowstało,apanimążjużwdrogę?
—Trzebarobić,żebyzarobić,panieLatocha!—odparłalekko.—Zresztą,jakwidzę,nie
tylkomójmążpracujeprzyniedzieli.
Silnikmercedesaumilkłizwozuwysiadłtęgiblondynozaczątkachłysinyisumiastym
wąsie.Zmierzyłprzybyłychuważnymspojrzeniem,alezjegookrągłej,dobrodusznej
twarzyniemożnabyłowyczytaćniczegopozalekkimzaciekawieniem.
—Witamprzedstawicieliładuiporządku—uśmiechnąłsięszczerze.—Panowiedo
mnie?
—Pragnęlibyśmyzamienićkilkasłówzpańskimsynem.—Kapralodrazupodałcel
wizyty.—Spodziewamysię,żeniemapannicprzeciwkotemu.
—Nawetgdybymmiał,niczegobytoniezmieniło.—Szymczewskiwzruszył
ramionami.—Możnawiedzieć,ocochodzi?
—Chcielibyśmy,żebynampomógłprzyidentyfikacjipewnejosoby.
—Czycośsięstałoktóremuśzjegoznajomych?
—PanieSzymczewski!—Latochaniechciałsięwdawaćwzbytecznądyskusję.
—Wporządku.—Właścicielmercedesadłużęnienalegał.—Zosiu,kochanie,obudź
Jasia—poprosiłżonę.—Niechwskoczywportkiizejdziedopanów.
Upłynęłodobrychdwadzieściaminut,nimnapodwórkupojawiłsięmłodySzymczewski.
Niewysoki,chorobliwiewychudzonyblondynekoziemistejcerzeipodpuchniętych
oczachniewyglądałnawetnaosiemnaścielat,aleporuszałsięociężale,jakgdybyliczył
conajmniejtrzyrazytyle.Ześmierteinieznudzonąminąpodszedłdobramyibezmyślnie
wlepiłwzrokwmilicyjnysamochód.
—Tengratjeszczesiętelepie?—rzuciłprowokująco.—Choćbymidopłacili,nie
wsiadłbymdoczegośtakiego.
—Wsiądziesz,itozadarmo!—Kapralażpoczerwieniałzezłości.—No,naco
czekasz?!
—Ależ,paniewładzo!—Janeknatychmiastspuściłztonu.—Mamamówiła…
—Niedyskutuj!—wtrąciłsięStefański.—Ipamiętaj,żeznamilepiejgrzecznie.
Poskutkowało.Chłopakbezsłowawsiadłdogazikaiprzycupnąłnawskazanymmiejscu.
Jechalizfasonem,trzęsłowięc
przeokrutnie,zgrzytałaprzytymskrzyniabiegów,jęczałyresory,alechłopaknieodważył
sięjużnażadneuszczypliweuwaginatematwozu.
Kilkaminutpóźniejznaleźlisięnaleśnejdrodze.Latochazatrzymałsamochódprzy
czekającychradiowozachiwszyscytrzejpomaszerowaliwkierunkurowu.Zwłoki
dziewczynybyłyprzykrytejakimśkocćm.Kapitanbezzastanowieniazeskoczyłnadno
rowuijednymszarpnięciemzerwałnakrycie.
—Poznajesz?—rzuciłostrodoSzymczewskiego.Chłopakodwróciłsięgwałtowniei
zasłoniłrękami
twarz.Niewielebrakowało,byzwymiotował.Jeszczeprzezdłuższąchwilędyszałciężko,
razporazocierałpotzbladejtwarzy,wreszciedoszedłniecodosiebie.
—Znałeśją?—PytanieLatochybrzmiałodośćłagodnie.
WodpowiedziSzymczewskipotrząsnąłprzeczącogłową.Stefańskinakryłkocemzwłokii
wygramoliłsięzrowu
—Jeślinaprawdęwidziałeśjąpierwszyrazwżyciu,toczemu,udiabła,ażtakcię
ruszyło?—zapytał.
—Przecieżonanieżyje—wyszeptałchłopak.
—Gdybyżyła,nieprzywozilibyśmyciętutaj—żachnąłsięStefański.—Aswojądrogą,
natwoichkolegachtrupniezrobił
takiegowrażenia.
19
74
—Niewiemjakoni,alejanieznoszętakichwi-idoków.
Szymczewskiodetchnąłgłębokoiodwróciłsię,bylodejśćodrowu,alewtymmomencie
oficerchwycił!gozalewąrękęiszybkimruchempodciągnąłrękawkoszuli.Przedramię
Jankawyglądałoniemalidenty-Jczniejaktamtejdziewczyny.
—Widzisz,chłopie,onateżsiękłuła—powie-Jdziałtwardo.—Ktowie,czyniedlatego
leżymartwa.
—OBoże!—Chłopakzachwiałsięnanogach.—Przedawkowała?
—Niewykluczone.
—Przynajmniejmiałapięknąśmierć.
—Tyrównieżchciałbyśtakumrzeć?
—Nie!Dlaczego?
—Coużywasz?
—Morfinęalbokompot.
—Ktocidostarczanarkotyków?
—TakijedenzWarszawy.Odrabiawojskowszpiltaluimorfinymożemieć,iledusza
zapragnie.
—Jegonazwisko,adres?
—Wiemtylko,żemanaimięWitekimieszkanalGagarina…Orany,alepanmnie
podszedł!—Janellzłapałsięzagłowę.—
Zasypałemczłowieka!
—Kiedyśmipodziękujesz.—Stefańskiklepną|chłopakaporamieniu.—Ale,ale!—
przypomniałsobiejeszcze.—Powiedziałeśomorfinie,ajachciałbymusłyszećtakżeo
słomiemakowejnatenwaszkjjrpBfltooo|,mn,uJ
—Zesłomąbyw?różnie.—Szymczewskidałzawygraną.—Paręrazyzałatwiłmiją
Witek,późniejmiałemkontaktzjegokumplemRokim,awkońcudogadałemsięze
znajomąRokiego,Danka.
—Jakznaleźćtamtądwójkę?
—Spotykałemsięznimiwpasażuzadomami„Centrum”.
—Niewiem,czyniebędzieszmusiałmiichpokazać.
—Alepanniezakapujemoimstarym,żećpałem?
—Tosięjeszczezobaczy…
X
Drzewieckiodrzuciłkociziewającgłośnopodniósłsięzłóżka.Spojrzałnazegarek.
Minęławłaśniedziesiąta,nicwięcdziwnego,żekiszkigrałymumarsza.Bezpośpiechu
pomaszerowałdomaleńkiejkuchenki.Odkręciłzawórprzybutlizgazeminastawił
wodęnaherbatę.Zajrzałdolodówki.ZprzywiezionychmuprzezPawłaLeszczyniaka
wiktuałówpozostałyjużtylkodwatopioneserkiikawałeksalcesonu.Przypomniałsobie,
żedzisiajniedziela,izakląłpodnosem.Zuzupełnieniemzapasówmusiał
poczekaćdoponiedziałku.
Chcącniechcącwyciągnąłzszafkiprzedwczorajszychlebizabrałsiędośniadania.Z
niechęciąpomyślałoczekającymgodniu.
Podobniejakpoprzedniemiałgospędzićsamotniewszczuplutkiejdaczy.Prawdę
powiedziawszymiałjużtegodosyćigdybyniestrachprzedmilicją,jużdawnowróciłby
doWarszawy.
Zjadłchlebzresztąsalcesonu,,wypiłgorzkąherjbatęiwyszedłprzeddomek.Na
sąsiedniejparceli,zaniewysokąsiatką,ganiałosiędwóchhałaśliwychdziesięciolatków,u
sąsiadówzdrugiejstronytęgablondynawymyślałanieruchawemumężowi,żeoc
ubiegłegorokunienaprawiłzłamanegoschodka;niecodalejjakiśsiwyjegomośćw
podkoszulkuikrótkichspodenkachmajstrowałzapamiętaleprzysilnikuwiśniowego
fiata.NiktniezwracałuwaginaFranciszka.Przynajmniejnarazie.
Drzewieckibezmyślniewodziłwzrokiempodziałjceinaglewpadłamuwokoleżąca
przysiatcezapiaszczona.butelkapopiwie.
Tozadecydowało.Wrócidodomkupopieniądze,achwilępóźniejzamykajużfurtkę.Od
najbliższegobarudzieliłygodobredwakwadransemarszu,aleongotówbyłterazdl;
jednegokufelkapopędzićnawetdosamejWarszawy.
Czterystolikipodparasolamiprzyniewielkimpawilonikuwystarczałyledwodla
dziesiątejczęśćamatorówmałegojasnego.Namurku,schodkachanawetwprostna
trawierozlokowałysięmniejszeiwiększegrupkipiwoszów.Rozprawialigłośniotymi
owym,cochwilawybuchałyśmiechy,ależemałoktomiałjeszczewczubie,więcnie
dochodziłeldoostrzejszychkontrowersji.
73PX
pranciszekzacząłskromnie,oddwóchbutelek.ljSiadłsamotnienatrawieizawartość
pierwszejznichprzełknąłnieodrywającszyjkiodust.Od-^ekałchwilęijużbez
pośpiechupociągnąłzdrugiejparęłyków.Przyszłomudogłowy,żepopełniłjjiąd,nie
kupującodrazuwiększegozapasu.Kolejkap0piwoprzesuwałasięwprawdziesprawnie,
liczyłajednakprzynajmniejze
trzydzieściosób,cooznaczałopiętnaściedodwudziestuminutstania.
Znówpociągnąłkilkałykówistwierdziłniebezża-u,żezostałomuledwoćwierćbutelki.
Pochwiliwahaniawypiłresztęizciężkimwestchnieniemru-,7yłnakonieckolejki.
Odupragnionegoceludzieliłogojeszczepięćczyiześćosób,kiedydyskretnieprzysunął
siędoniegoliski,tęgiblondynopiegowatejtwarzyisiniejącym■osie.
—Kupmi,koleś,zecztery—szepnął,wsuwającJorękizwiniętybanknot.—Niemam
zdrowiaster-:zećwtakimogonie.
Franciszekzamierzałjużprzepędzićintruza,wos-atnimjednakmomencie,niewiedzieć
czemu,po-tanowiłspełnićjegoprośbę.
Bezsłowaschowałpierdzędokieszeni,ablondynowiwskazałzwalniają-iesięmiejscena
murkuotaczającympawilon,ihwilępóźniejsiedzielijużrazem,przyimponują-Ibaterii
butelek..
—Zenekjestem!—nawidokpiwatwarzpiegowategopojaśniałą.-‘«»■1■‘■>79R>
—Franek.
—No,tozdrówko!Wypilipobutelce.Zenekpoklepałsięzlubośd
powydatnymbrzuchuizerknąłciekawiena
ieckiego.
—Nigdyciętujeszczeniewidziałem—zagadnął
—JestemzWarszawy.—Franciszekniewidzgpowodu,byrobićtajemnicęzmiejsca
swegochodzenia.—Dopieroco
przyjechałem.
—Zimąmożnatubezproblemuobrobićjejidrugądaczę,aleterazzadużytłok…
—Nieopłacalnyinteres.—Drzewieckiwzrułramionami.—Pozabutląnagazikilkoma
dupejlaminiczegowtafimdomkusięnietrafi.
—Jatylkotak!—ZeneknierozwijałtematuNadługoprzyjechałeś?
—Jeszczeniewiem.
—Jeślichcesz,moglibyśmyzorganizowaćmałejpokerka.Skrzyknęłobysiękilku
chłopaków,załatwiło]butelczynę…
—Czemunie.—Franciszeknieprzejawiałzbytniegoentuzjazmu.
—No,tokiedy?—Zeneknerwowymruchemzatarłręce.—Akuratmamwolnąchatęi
dzisiajmożn^byzagraćumnie.
—Aniedałobyradyściągnąćjakiejśchętnejdziewuszki?—Drzewieckiobleśnieoblizał
wargir
j
—Jesttaka—stwierdziłZenek.—Niewiemtył
ko,czypoostatniejaferzezechceprzyjść.
80
—Jakiejznowuaferze?
—Totynicniesłyszałeś?—Grubaszniedowierzaniempotrząsnąłgłową.—Dzisiajw
nocyznaleźliwlesietrupadziewczyny.
CałyDziekanówoniczyminnymniemówi.
—Powiadasz,żeznaleźlitrupa?—Franciszekpoczułnaplecachnieprzyjemnydreszcz.
—Ktośbab-J<ękropnął?
—Bankowo!Inaczejmilicjanieprzekopywałabycałegolasuiniewęszyłapochałupach.
—Uciebieteżjużbyli?
—Naraziezostawilimniewspokoju,alezsamegoranazjechalidosąsiadów.Ich
chłopakazabralinawetnakilkagodzin.
—Ażtak?!
—Acomyślałeś.PodobnowszystkimrządzijakiśkapitanzWarszawy,anaszkapral
Latochatylkopodpowiadamu,gdziekogoszukać.
Drzewieckisięgnąłpokolejnąbutelkę.Piłwolno,starającsięzebraćmyśli.Czuł,żegrunt
zaczynamusiępalićpodnogami.
Zasłyszaneprzedchwiląwieściwskazywały,żedalszypobytwDziekanowiebyłtaksamo
niebezpiecznyjakwWarszawie.Ztymżetammógłprzynajmniejliczyćnaczyjąśpomoc.
Sro.■K,nl
ei
20
Mijaładwudziesta.StefańskizPozorskimwsiadaliwłaśniedosłużbowegopoloneza,
kiedynaopustoszałymparkingupojawiłsięMazurek.
—Cześć,Michał’—Kapitanuśmiechnąłsiędokolegi.—Cosłychać?
—Szlagbytotrafił!—Ponuraminaporucznikaświadczyłanajwymowniejojego
nastroju.—Wysłałemfonogramydo
Trójmiasta,obstawiłemmeliny,wktórychmógłbypojawićsięDrzewiecki,gdyby
przypadkiemwróciłdoWarszawy,iwszystkonanic.NadobitkęzabrałeśmiAndrzeja—
skinąłgłowąwstronęPozorskiego.—Jakwidzisz,niemampowodówdozadowolenia.
—Andrzejazabrałciszef—sprostowałStefański.—Zresztąsamchybaprzyznasz,żeja
mamrobotyodgroma,atymusiszcierpliwieczekać,ażktośprzyskrzynitegotwojego
Drzewieckiego.
—Gdziejedziecie?
—Chcemyzwinąćpewnegohandlarzanarkotyków.
—Cocitoda?
—Możeniewiele—przyznałkapitan.—Aletomójjedynyślad.Odciskipalcówtej
dziewczynyzDziekanowaniefigurująwnaszychrejestrach,amuszęjąjakoś
zidentyfikować.
—Wieszco,mojastaraitakmadzisiajdyżurwszpitalu,więcpojadęzwami—
zdecydowałsięMazurek.
82£8
PółgodzinypóźniejradiowózzatrzymałsięprzedjednymzblokówprzyulicyGagarina.
Oficerowiewysiedlizpolonezaipomaszerowalinaklatkęschodową.Nawetniemusieli
sprawdzaćspisulokatorów.Dobiegającazpierwszegopiętrahałaśliwamuzyka
świadczyłanajlepiej,gdziemieszkaznajomymłodegoSzymczewskiego.
Namomentzatrzymalisiępoddrzwiamiizaczęlinasłuchiwać.
—Tamjestchybaprywatka—mruknąłMazurek.—Ciekawe,czytowarzystwopreferuje
trawkę,czyszprycę.
—Szkodaczasu—zawyrokowałStefański.—Wchodzimy!
Pozorskienergiczniezastukał.Minęłodobrepółminuty,nimszczęknęłazasuwaiw
otwartychdrzwiachstanąłszczupły,rozebranydopołowyszesnastolatekonastroszonej
niczymujeżozwierzaczuprynie.Nawidoknieoczekiwanychgościcofnąłsię
wystraszony.
—Panowiedokogo?—wybąkał.
—DoWitoldaGostyńskiego.—Kapitanzdecydowanymruchemodsunąłnabokchłopca
iwszedłdoprzedpokoju.
—Jesttam!—Pankwskazałdalszączęśćmieszkania.—Ale,panowie…
Nawetniespojrzelinaniego.Ruszyliwszyscywewskazanymprzeznastolatkakierunkui
pokilkukrokachzatrzymalisięwprogupokoju.Wśrodku,
83S
wnastrojowympółmroku,pulsowałykolorowody-|skotekoweświatła.Napodłodze
szerokimkręgiem]siedziałokilkapółnagichdziewczynichłopaków!Wszyscyoni
podobniejakten,któryotworzyłdrzwiJniemoglimiećwięcejniżpojakieśpiętnaście,
szesJ
naścielat.Jednopodrugimzaciągałosiępowoliprymitywnym,grubymskrętem.
Charakterystyczny!słodkawyzapach
świadczyłwymownie,żeniejesttozwyczajnypapieros.
Pośrodku,międzysiedzącymi,wiłasiękonwulsyj-jnie,niekonieczniewtaktwrzaskliwej
melodii,naga]dziewczynaodokładniewygolonejgłowieiwielkimiczerwonymsercu
wytatuowanymnalewympośladlku.Niecozboku,podścianą,siedziałna
wersalce!znaczniestarszy,boprzeszłodwudziestoletni,bruJnetwluźnymjapońskim
kimonie.Trzymałwręku]jednorazową
strzykawkęinajwyraźniejmiałzamiaizrobićzastrzykleżącejprzynimmocno
wystraszonejpiętnastolatce.
—Nadzisiajkonieczabawy!—Stefańskiwyrwa!■zgniazdkawtyczkęmagnetofonui
włączyłgórnaświatło.—Ubieraćsię,jedziemydoPałacuMolstowskich!
Obecnijaknakomendęodwrócilisięwstronę]drzwiiprzezmomentwpokojupanowała
komplet-nacisza.Podrygującawkręgupalącychskrętadziewczynazamarławbezruchu,
asiedzącynawersalcedwudziestolatekniezdarniepróbowałukryćstrzy-jkawkępod
kimonem.
B3—Szybko!—ponagliłtowarzystwokapitan.—Niemamzamiarutuzwaminocować!
—Panniemaprawa!—Nagadziewczynapierwszaodważyłasięzaprotestować.—
Jesteśmywprywatnymmieszkaniui
możemyrobić,conamsiępodoba.Agdybymiałpanjakieśwątpliwości,toszybkozmieni
panzdanie,kiedymójtatuśpostawipananabaczność!
—Natwoimmiejscumartwiłbymsięraczejowłasnąskórę.—Stefańskibeznamiętnie
wzruszyłramionami.—Ojciecniebędziechybazachwycony,kiedysiędowie,wjaki
sposóbzabawiasięjegocóreczka.
—Ależ,panowie!Pocozarazbraćwszystkotakpoważnie?—Dwudziestolatek
próbowałzałagodzićsytuację.—Wkońcunicsiętakiegoniestało…
—MamprzyjemnośćzWitoldemCostyńskim?—domyśliłsiękapitan.
—Wrzeczysamej.
—Nocóż,panuradziłbymzabraćmydło,ręcznikiszczoteczkędozębów.Nieletnich
pewnowkrótceoddamyrodzicom,alepanembędziemymusielizaopiekowaćsięnieco
dłużej.
—Zajedenmaleńkiseansikzarazdoaresztu?
—Taksięskłada,żemamykilkapoważnychtematówdoomówienia.
MniejwięcejdwiegodzinypóźniejStefańskiiGostyńskisiedzielinaprzeciwko”siebiew
niewielkimpokoikukapitana.
Zatrzymanynawetniepróbował
8foukryćzdenerwowania,aoficerspokojniepopijałcienkąherbatkęiniespieszyłsięz
zadawaniempyltań.Gdzieśzadrzwiami,nakorytarzu,szczęknęłakrata.Gostyński
wstrząsnąłsięiwierzchemdłoniotarłzczołakropelkipotu.
—Przecieżjanikogodoniczegoniezmuszałem-1wyjąkałpłaczliwie.—Sami
przychodzilidomnie!prosiliomorfinęikompot.
Czasemtrudnomibyłlsięodnichopędzić.
—Skądbrałpanmorfinę?
—Podkradałemzeszpitalnejapteczki—wyznał’zrozbrajającąszczerością.
—Przecieżnarkotykipowinnybyćzabezpieczone.
—Isą.Trzymasięjewżelaznejszafiezamykanej]nadwazamki.
—Zdobyłpanklucze?
—Poderwałemjednądziewczynę,którapracujewaptece.Trochęstarszaodemnie,ale
fajna…
—Dorzeczy.
—Kiedyśudałomisięzdobyćodciskikluczydd|szafyznarkotykami.Ojciecznajomego
mazakłalślusarski,więczdorobieniemduplikatówniemiałłemproblemów.Odtejpory
szafabyłamoja.
—Brałpantylkomorfinę?
—Nie.Copopadło.
—Długototrwało?
—Prawieczterymiesiące.
—Niktpananieprzyłapał?
—Kiedyczłowiekchodziposzpitaluwbiałymkitlu,niezwracanasiebieuwagi.Zresztą
wszyscywiedzieli,żekręcęsiękołoJoasiimogłemprzychodzićdoapteki,kiedy
chciałem.
—Atapańskadziewczynaniezorientowałasię,żebrakujenarkotyków?
—Niesądzę,bobyłbykrzyk.
—Komudostarczałpanmorfinę?
—Przeważnieróżnymmałolatom.Większośćznichzwinąłpanumniewdomu.
—DokompletuzabrakłomiędzyinnymiJankaSzymczewskiegozDziekanowa—
podpowiedziałoficer.
—Prawdępowiedziawszyostatnioniezbytczęstomnieodwiedza—wyjaśniłGostyński.
—Owszem,nieprzeczę,paręrazy
załatwiłemmukilkaampułek,aleniewidzieliśmysięodubiegłegomiesiąca.
—TerazzaopatrujegoRoki?
—PanwieioRokim?—wgłosiezatrzymanegoniedowierzaniemieszałosięznutką
mimowolnegopodziwu.—Tylko,żemorfinatoniejegodziałka.Onmiewakompot.
—Skąd?
—Otomusipanjużjegozapytać.
—Chciałbymznaćadres.
—DoniedawnamieszkałnaŻoliborzuuswojejdziewczyny,DankiŁadyńskiej,ale
ostatniochybasiępokłócili.
—Jakośgoznajdę.—Stefańskizbagatelizował
9#7
01
8
T’B6
sprawę.—Aprzyokazjiniechpanzerknienatgmałą.—PodałGostyńskiemufotografie
dziewczynznalezionejubiegłejnocywlesiepodDziekandwem.—Zdajesię,żeijej
dostarczałpanmorfinę.
Chłopakbezociąganiawziąłzdjęciedorękiprzezdłuższąchwilępatrzyłnanieuważnie
Wkońcuprzeczącopokręciłgłową.
—Onamusimiećinneźródło—zapewnił.—Jnigdyjejniewidziałem.
—Szkoda.
—Nawszelkiwypadekniechpanjeszczezapyta]RokiegoalboDankę.
—Właśniemamtakizamiar.
—Acobędziezamną?—Zatrzymanypopatrzyprosząconakapitana.—Powiedziałem
wszystkjaknaspowiedzi,dajęsłowo,żegdybypanmn:puścił,niewyjechałbymz
Warszawy…
—Wgruncierzeczynarkotykitoniemojaspecjalność—stwierdziłStefański.—Jutro
weźmiepanawobrotyktóryśzoficerówzwłaściwejsekcjiwtedyzapadniedecyzja,czy
zostaniepanwareszcie,czybędzieodpowiadałzwolnejstopy.
Kapitanprzekazałzatrzymanegoprofosowiiwracałwłaśniedosiebie,kiedyktóreśdrzwi
otworzysięztrzaskieminakorytarzwyszedłMazurek.Jegminawskazywała,żehumor
wcalemusięniepqprawił.
—Przesłuchiwałemtemałolatęwygolonąnazeroimamdość—sapnąłzezłością.—
lużmnieJasiu,więcejniewrobiszwżadnychnarkomanów!
ea
—Chybaniesądzisz,żewdepnąłemwtobagnoiwłasnejwoli—żachnąłsięStefański.
—Nocmamzresztązgłowy.Zakwadransmuszępojechaćpokolejnądwójkęamatorów
szprycyiprochów.
—Bezemnie.
—Tobieżyczękolorowychsnów.—Potwarzykapitanaprzemknąłironicznyuśmieszek.
—Wkońcuniktciniekazałbabraćsięwmojejsprawie.
—Chwileczkę.—Porucznikowiżalsięzrobiłokolegi.—Dokądjedziesz?
—NaŻoliborz.Jeślichcesz,mogępodrodzepodrzucićciędochałupy.
—Kogomaszzamiartutajprzytargać?—OstatniąpropozycjękapitanaMazurekpuścił
mimouszu.
—FacetaopseudonimieRokiijegobyłąprzyjaciółkęDanutęŁadyńską.
—Ładyńska,Ładyńska…—Porucznikzmarszczyłbrwiiprzezdłuższąchwilę
zastanawiałsięnadczymśgłęboko.—Cdzieśjużsłyszałemtonazwisko.
—Jutroobejrzyszsobiedziewczynęwnaturze.
—Niebędęczekałdojutra.—Mazurekprzestałsięwahać.—Tochybajakaśznajoma
tejmojejbabcizDygasińskiego.
—Zbiegokoliczności?
—Kiedywgręwchodządwatrupy,przestajęwierzyćwprzypadki.
ZeStołecznejskręciliwKrasińskiegoisłużbowegopolonezazaparkowalinapodwórku
międzybloka-
89mi.Odnaleźliwłaściwąklatkęschodowąispieszniewdrapalisięnaostatniepiętro.
Stefańskinacisnąłdzwonek.Zmieszkaniadobiegłdelikatnydźwiękgongu.Odczekali
chwilęikapitanchciałjużza-dzwonićponownie,alerozległsięszczękotwieranego
zamkaiwprogustanęłaszczupła,drobnabru-netkawpomarańczowymszlafroczku.Na
pierwszyrzutokasporobrakowałojejdotrzydziestki,choćdozgołainnegowniosku
mogłyskłaniaćrozległe,siniejącerowypodjejnienaturalniewielkimioczamiicałkiem
wyraźnezmarszczkinaszyi.
—PaniDanutaŁadyńska?—upewniłsięStefański.
—Owszem.—Obrzuciłaprzybyłychniezbytprzytomnymspojrzeniem.—Panowiedo
mnie?
—Dopani,atakżedo…Rokiego.
—Jegoniema—odparłaobojętnie.—Aleproszę…
Znaleźlisięwniewielkim,wymalowanymwczerwono-czarnepasypokoju.Całejego
umeblowaniestanowiłydwarozłożonepodścianamimateracezgąbkiiniskistolik-ława,
nieliczącdużej,zbitejzledwooheblowanychdesekskrzynipodoknem.
—ZnapaniWitoldaCostyńskiego?—Kapitanzdecydowałsięprzystąpićdorzeczy.
—Znam.—Usiadłapotureckunajednymzmateraców.
—AJankaSzymczewskiego?
—Byćmoże.
—Łącząwaswspólneupodobania.—Stefańskiprzykucnąłobokdziewczynyispojrzał
jejwoczy—Morfina,kompot…
Nieprawdaż?
Wodpowiedziwzruszyłatylkoramionami.StojącyobokMazurekrównieżprzykucnąłi
bezceremonialniechwyciwszyjązaramięodsunąłrękawszlafroczka.
—Śladypowkłuciachsamesięniezrobiły!—warknąłostro.
—Skorowiecie—nawetniepróbowałazaprzeczać.
—Oddawnaużywapaninarkotyków?
—Oddawna.—Spojrzaławsufit.—Chybaodzawsze…
—Rokipaniąnauczył?—StefańskimimowszystkopragnąłnawiązaćzŁadyńskąjakiś
kontakt.
—MożeRoki—przytaknęłabezmyślnie.
—Gdzieonterazjest?
—Poszedłsobie.—Ostatniestwierdzenieniebyłojużtakbeznamiętne.—Powiedział,
żeczassięrozstaćiposzedł.
—Dawnotobyło?
—Minęłyjużtrzytygodnie.
—Znalazłsobieinnądziewczynę?
—Znalazł.
—Możetę?
KapitanwyjąłzkieszenizdjęciepokazywaneprzedgodzinąGostyńskiemuipodałje
Ładyńskiej.Ledwospojrzałanafotografię.
22
—TojestRenataKreczyńska—powiedziaławolJno,przeciągającsłowa.—Roki
kombinowałznijpółrokutemu,alejakośrozeszłosiępokościach!Aterazpoznałbabę,
dobredziesięćlatstarsząoasiebie,tyleżeprzydużejforsie.
—OdjakdawnaKreczyńskanarkotyzowałasięl
—Stefańskiztrudemukryłogarniającegopodniejcenie.
—Zaczęłajeszczewogólniaku.
—Dostarczałajejpanimorfinę?
—Razczydwarazyporatowałamjąampułką,aldonamawłasneźródło.
—Jakie?
—Niechpanjązapyta.
—Onanieżvje.—Kapitanpostanowiłnietaiprawdy.
—OBoże!—Danutanerwowozagryzławarjj
—Cosięstało?Przedawkowała?
—Niewykluczonechoćpewnośćbędziemymidopieroposekcji.
—Szkodadziewczyny.
—Oddawnasięznałyście?
—Chodziłyśmydojednejklasy.“Onabyłaromłodsza,alejarazsiedziałam.
—Zkimopróczpanisięprzyjaźniła?
—ZMilkąMatuszewską.Jejstarymazakładka-jmieniarskinaPowązkachijestdalekim
krewnyrmatkiRenaty.
—Kreczyńscyteżprowadząprywatnyinteres?
e
—WarsztatsamochodowyprzyBurakowskiej.
—Wiedzieli,żeRenatajestnarkomanką?
—Niesądzę.Rodzicenajczęściejdowiadująsięotakichsprawachostatni.’Zresztąniech
pansamznimipogada.
—Wszystkowswoimczasie.Naraziechciałbymsiędowiedziećjeszczeczegośodpani.
—Słucham?
—Przypuszczam,żeEmiliaMatuszewska,podobniejakpaniiKreczyńska,niestroniła
odnarkotyków.Czytobyłamorfina?
—Onapaniczniebałasięstrzykawki.Odczasudoczasuzapaliłasobieskręta,ito
wszystko.
—DopuszczałyściepaniedoswojejkompaniiJankaSzymczewskiego?—Stefański
zmieniłniecotemat.
—Tegoszczawika?—Ładyńskapogardliwiewzruszyłaramionami.
—ZnalisięzKreczyńska?
—Niesądzę.
—WtakimraziedokogoonajeździładoDziekanowa?
—DoDziekanowa?—Danutapopatrzyłanakapitanazeszczerymzdziwieniem.—A
czegóż,udiabła,miałabytamszukać?
—Nodobrze,dajmytemubpokój—nienalegał.PomówmylepiejoRokim.Gdzieon
terazmiesz-
|ka?
—UtejfajansiaryFineckiejTNiechpanjutrowybierzesięnaMarszałkowskąiposzuka
jejpawilonu!Powinnitamsiedziećoboje.
—Nocóż,chybapozwolimypaniprzenocować]wewłasnymdomu.—Stefański
popatrzyłpytającejnaMazurka.—Zakilkadniotrzymapaniwezwaniawsprawietych
nieszczęsnychnarkotyków.AteraJżegnamypanią.
—Jeszczemoment—wtrąciłMazurek.—ZnałapaniMieczysławęPłatecka?
—Tobyłaprzyjaciółkamojejbabci.—Potwarzy]kobietyprzemknąłnikłyuśmiech.—
Matkaumarła!kiedyniemiałamroku,ojcanigdynawetniewidzia-jłam.Wychowywała
mniebabcia,wdodatkunierodzona,atrochęprzyszywana…Siłąrzeczyjakcjdziecko
stykałamsięzkumamibabci,oneprzycho;dziłydonas,mydonich…
—OstatniorównieżodwiedzałapaniPłatecka?
—Wpadałamodczasudoczasu.Tobyłasympa-jtycznastaruszka.
—Słyszałapaniojejśmierci?
—Byłamnapogrzebie.
—Anieprzypominapanisobieprzypadkiemte-jgomężczyzny?
PorucznikpokazałŁadyńskiejfotografięDrzewieckiego.Bezwahaniakiwnęłagłową.
—JeszczeniedawnopracowałuMatuszewskiego.]Starywyrzuciłgo,bopopijanemu
potłukłpłytęnajakiśnagrobek.
XII
IDrzewieckiwysiadłzpekaesuiniebaczącnaUnurrozpędzonychsamochodów
przebiegłnadrutastronęulicy.Miał
szczęście,bonadjeżdżaławłaś-Ljewolnataksówka.Zatrzymałjąipodaładres.Ta-
Lówkarzmarudził,żekurszbytkrótki,ostateczniejednakzgodziłsięjechać.Franciszek
rozparłsięnaJylnymsiedzeniu.Ponieprzespanejzezdenerwowanianocynareszcie
odzyskałspokój.IKilkaminutpóźniejwysłużonyfiatzatrzymałsięprzedniewysokim
blokiemprzyulicyKochanowskiego.Drzewieckiuregulowałnależność,wysiadłI
rozejrzałsiędokoła.Przechodniówbyłoniewielu,jakzwyklewponiedziałkowe
przedpołudnie.
iebieskiegomundurunigdzieniedostrzegł,coostatecznierozwiałojegoobawy.Pewnym
krokiemLszedłnaklatkęschodową,wdrapałsięnadrugiepiętroinacisnąłdzwonek.
Niestety,spotkałgo[awód.Woźnickiejniebyłowdomu.
Klnącpodnosemruszyłdowyjścia.Przyskrzyn-bchnalistymajstrowałcośwłaśnie
muskularnylondynwpasiastejkoszulceimodnychdżinsach.Fanciszeknawetnie
zwróciłnaniegouwagi.Pchnąłdrzwi,bywydostaćsięnaulicę,alewproguniemal
zrlerzyłsięzchudziutkąniczymsucharekirudąjakwiewiórkatrzydziestolatką.
Uśmiechnęłasiędoniegozalotnie.Cofnął
się,byjądwornieprzepuścić,
tymsamymjednakmomenciewyczułzaplecami
23
95M?
jakiśpodejrzanyruch.Nawetniezdążyłodwrókgłowy.Kątemokadostrzegłsprężonego
dosk(iblondynaizrozumiał,żewpadłwpułapkę.Zaponnająćodobrychmanierach
odepchnąłrudądzie^czynęiniczympociskrunąłprzedsiebieUłamellsekundypóźniej
krótki,plasowanycioswokoli-dołkapozbawiłgopowietrzawpłucachiwładwnogach.
Rozpaczliwiezamachał
ramionami,■zdołałjednakutrzymaćrównowagiigrzmotnąłdługinaziemię.Niezdarnie
dźwignąłsięnakola’wtejsamejjednakchwiliobjąłmuprzegubychłd1nymetal
kajdanków.
—Alepanisierżantmarączkę!—Wgłdblondynawdżinsachzadźwięczałpodziw
graniczyzzachwytem.—Takiegobyka
jednymciosem!
—Kwestiawprawy,Tadeuszku,kwestiawprawi—zaszczebiotałazupełniejak
nastolatka.—Iparniejtaj,żezanimtrzepnieszbandziora,musiszodrobinlpomyśleć.
NiespełnatrzykwadransepóźniejDrzewiecki.o|tałwprowadzonydoniewielkiego
pokojuzzaktowanymoknem,zszafąpancernąpodścianąi«kolwiekwysłużonym
biurkiempośrodku.Niezwysoki,dobrzeposiwiałymężczyznazmierzyłiuważnym
spojrzeniemiuśmiechnąłsięlekko.
—Witamywnaszychskromnychprogach.—Skiniłsięuprzejmie.—Długokazaliście
nasiebieCkać.
—Panporucznik!—DopieroterazFrancisapoznałMazurka.—Kopęlat!
—Miałemnadzieję,żejeśli^ięspotkamy,toniewtakichokolicznościach.
—Jarównież.
—TrzebabyłoposkromićswojezainteresowaniewilląprzyDygasińskiego.
—Panporucznikżartuje!—Drzewieckinawszelkiwypadekwolałzaprzeczyć.—
Pierwszyrazsłyszęotakimadresie.
Oficerbezsłowapodszedłdoszafypancernej,przekręciłkluczimomentpóźniejwjego
rękupojawiłosięprzezroczyste,plastykowepudełko.Wśrodkutkwiłznalezionyw
ogródkuPłateckiejpilnik.
r-Waszazguba?—Cłosporucznikawyraźniestwardniał.
—Pilniktiopilnikapodobny…
—Aleliniepapilarneraczejsięniepowtarzają.Odciskwaszegokciukabyłnatyle
wyraźny,żeeksperciniemieliproblemówzidentyfikacją.
Franciszekpoczułnaplecachzimnydreszcz.Niemógłsobieprzypomnieć,wjakich
okolicznościachzgubiłtennieszczęsnypilnik,alezdawałsobiesprawę,żeniemato
żadnegoznaczenia.
—ByłemnaDygasińskiego—wychrypiałcicho.
—Przedtygodniem,wnocyzsobotynaniedzielę?
—Zgadzasię.
—Tobrzminawetrozsądnie—przyznałMazurek.
—Chybaniemaminnegowyjścia.
24—Szafirowekoniczynki
97
96
—Ijataksądzę.Dlapewnościporównamyje-jszczeodlewśladównaklombiepod
oknemsalonikuzwaszymobuwiem.
—Rzeczywiściewchodziłemprzezokno.
—Widzę,żesięrozumiemy.
—Aletababcia,tojużniemojasprawka!—wybuchnąłDrzewiecki.—JakBoga
jedynegokocham!
—Ejżę?
—Choćbymniepanprzypiekałżywymogniem,]nieprzyznamsiędoczegoś,czegonie
zrobiłem.
—Obajdobrzewiemy,żesądinaczejoceniałzwykłewłamanie,ainaczejzabójstwonatle
rabunkowym.—Porucznikwzruszył
lekkoramionami.’
—Problemtylkowtym,czyktokolwiekwamuwierzy.
—Janikogoniezabiłemaniniczegoniewziąłem!ztamtejchałupy—uparciepowtórzył
Franciszek/
—Kiedyzobaczyłemtrupa,omałosamniewykor-jkowałemzwrażenia.
—Niczegowwillinieruszaliście?
—Niepamiętam.Wkażdymraziezarazdałem]nogęinieoparłemsięażusiebie.
—DlaczegozaplanowaliściewłamaniewłaśniedoiPłateckiej?
—Słyszałem,żetodzianababcia.
—Odkogo?
—Różnimówili.—Drzewieckiniecosięzmie^szał.—Wystarczyłozresztąpopatrzeć
nachałupę.(
98
—OktórejprzyszliścienaDygasińskiego?
—Byłodobrzepopółnocy.
—Możetoktokolwiekpotwierdzić?
—Coteżpan,paniewładzo!—Franciszekomal5ięnieroześmiał.—Panprzecieżwie,
żenarobotęniezabieramwspólników.
—Obawiamsię,żewtensposóbdalekoniezajedziemy—westchnąłoficer.—Może
zechceciemichociażpowiedzieć,co
robiliściepowłamaniu,ażdomomentuzatrzymania?
—Pętałemsiętotu,totam…
—NocowaliścieuWoźnickiej?
—Tylkoraz.Aleonaniewiedziała,żewłamałemsięnaDygasińskiego.
—DaliściewszczękęBielińskiemu?
—Złożyłskargę?
—Terazjapytam!—zniecierpliwiłsięMazurek.—No,słucham,ocoposzło?
—Nicwielkiego.—Drzewieckimiałcorazmniejsząochotędorozmowy.—Takietam
koleżeńskienieporozumienie.
—WyjeżdżaliściezWarszawy?
—Ajeślinawet,tojakietomaznaczenie?
—CdybydoDziekanowa,toowszem…
Poruczniksamdobrzeniewiedział,czemuzdecydowałsięnatenblef,reakcja
przesłuchiwanegoprzeszłajednakJego
oczekiwania.Drzewieckipobladłgwałtownieiskuliłsięnakrześle,jakbychciałsięukryć
przedoficerem.
24
—ZnaliścieKreczyńska,prawda?—MazurekpodsunąłDrzewieckiemufotografię
pożyczonąnawszelJkiwypadekod
Stefańskiego.—Niewypierajciesię,bowiem,żepracowaliścieuMatuszewskiego,aorj
przyjaźniłsięzestarymKreczyńskim.
XIII
Głuchoszczęknąłzamekigrubedrzwiotworzyły]sięzwoina.Stefańskispojrzałspod
okanalekkdprzygarbionegomężczyznęwzamszowejkurtceJKreczyńskiciężko
powłóczącnogamiprzestąpi!prógistanąłprzyżelaznymstole.Laborantodsuną]nieco
prześcieradło,odsłoniłtwarzzmarłejdziewczyny.
—Czytopańskacórka?—Słowakapitanaza^brzmiałyłagodnieicicho.
—Boże!—Kreczyńskizatoczyłsięiniewielabrakowało,astraciłbyrównowagę.—
Renatka..|MojamałaRenatka!
Zagryzłzbielałewargiiznieruchomiał.Niemógjoderwaćpółprzytomnegowzrokuod
twarzycórkiWsalcezapanowało
milczenie.Oficerskinąłnalaborantaitenzpowrotemprzykryłzwłoki.Kreczyńskinie
oponował,pozwoliłStefańskiemuwziąćsizaramięiwyprowadzićnazewnątrz.Po
wyjścizZakładuMedycynySądowejprzysiedlinaszerokiejławie.
—Bardzomiprzykro,aletobyłokonieczne—usprawiedliwiłsiękapitan.
—Rozumiem.—Kreczyńskizrezygnacjąskinąłgłową.
—Pragnąłbymzadaćpanukilkapytań.Poświęcimipanterazchwilęczasu,czywolałby
panodłożyćrozmowędojutia?
—Cozaróżnica?Miałemtylkojednodziecko.Terazononieżyjeidojutranicsięnie
zmieni.
—Kiedyporazostatniwidziałpancórkę?
—Wczwartekrano.
—Rozmawiałpanznią?
—Powiedziałatylko,żewychodziiwrócidopierowpiątek.
—Niewiepan,dokądsięwybierała?
—Wspominałaojakiejśprywatce,ajaniepytałem,ktojąorganizuje.
—Wbrewzapowiedzicórkaniewróciławpiątek,niebyłojejteżwsobotęaniw
niedzielę.Niezaniepokoiłotopana?
—Trochę.
—Częstozdarzałosię,żenienocowaławdomu?
—Byłaprzecieżdorosła,niemogłemjejtraktowaćjakkilkunastoletniejsmarkuli.
—Znałpanprzyjacrolcórki?
—CzęstbbywałyunasDanusiaŁadyńskaiEmiliaMatuszewska,czasemrównieżsyn
megoprzyjacielazdawnychlat,MirekStojecki.
—Roki?
101
25
—Ależskąd!—Kreczyńskiskrzywiłsię.—Tam!tentozwykłynieróbikrętacz,a
nazywasięRokic-Iki…
—Słyszałem,żeswegoczasupańskacórkabyłznimzwiązanauczuciowo.
—Naszczęścieszybkopoznała,coonzajeden..!Alejakietomaznaczenie?—
westchnął.—Niepowiedziałmipanjeszcze,cosięwłaściwiestało.DlaczegoRenatka
nieżyje?—ApatiaopuściłanagiejKreczyńskiego.
—Prowadzimyśledztwo.—Słowaoficeraszczęknęłysuchoioficjalnie.
—Zdarzyłsięwypadek?
—Czypanwiedział,żepańskacórkazażywanakotyki?—Kapitannawetsięnie
spodziewał,żet:pytaniewywrzena
Kreczyńskimrówniesilnewrażnie,jakwidokzwłokcórki.OjciecRenatyskamieJniał.
Wyglądałtak,jakbynagleprzestał
rozumieć]senswszystkiego,codziałosiędokoła.Przezdłuższąchwilędyszałciężko,w
końcurozpaczliwieptrzasnąłgłową.
—Niewierzę!—wyszeptał.—Tonieprawda.
—Niestety,takiesąfakty—potwierdziłStefański—Chcepannawłasneoczyzobaczyć
śladypwkłuciachnaprzedramieniucórki?
—OBoże!
—Naprawdęnigdyniczegopanniezauważył?
—Przecieżniepatrzyłbymspokojnie,jakmojjedynedziecko…—Kreczyńskiurwał,aw
jeg
25
oczachpojawiłysięłzy.—Czemubyłemślepy?Czemumyślałam,żejestjużdorosłainie
trzebajejpilnować?Możeżyłabyjeszcze…
Niespełnapółgodzinypóźniejkapitansiedziałwniewielkimpokoikunależącymdo
doktoraKaweckiego.Minaeksperta
świadczyławymownie,żeniejestzadowolonyzwynikówswejpracy.
—Sekcjapotwierdziłamojewcześniejszeustalenia,aleniemalniczegonowegonie
wniosła—smętnymgłosemrelacjonował
oficerowi.—Niezna—lazłemnazwłokachżadnychprzyżyciowychobrażeń.Nikt
dziewczynynienapadł,nikomuniestawiałaoporu.Nieulegawątpliwości,żeod
dłuższegoczasunarkotyzowałasię,alespecjalistycznebadanianiewykazały,byprzed
śmierciązaaplikowałasobiewiększądawkęjakiegośpaskudztwa.
—Cowtakimraziebyłoprzyczynązgonu?
—Najprawdopodobniejustaniedecydującychdlapodtrzymaniażyciaczynności
organizmu,szczególniezaśakcjioddechowej.
Zważywszy,żebrakśladówzbrodniczegodziałaniaosóbtrzecich,anicnieprzemawiaza
wypadkiembądźsamobójstwem,
pozostajenam…zgonzprzyczynnaturalnych.
—Wolneżarty!
—Prywatnieteżwtoniemogęuwierzyć,aleswoichirracjonalnychodczućniewpiszędo
protokołu.Oczywiścieprzekazałemkrewiwycinkinarządówdodalszychbadań,jednak
wynikisekcjiidotychczasowepiacelaboratoryjnezdająsięwskazywać,żenieodkryjemy
jużnicrewelacyjnego.
103
—Wspominałpan,żezwłokibyłyruszanepśmierci.
—Conajmniejdwukrotnie—przytaknąłKawecki.—Pierwszyrazpoośmiulub
dziewięciugodzinachodchwilizgonu.CiałozpozycjileżącejnJwznakprzełożonona
lewybok.Pośmiertneotarcianaskórkanakolaniemożewskazywać,żezwłok]wtłoczono
dojakiejśskrzyni,szafy…
—Albobagażnika—podpowiedziałStefański.
—Owszem—zgodziłsiędoktor.—Myślę,żadokładneprzebadanieubraniadenatki
przezwajszychekspertówzZakładu
Kryminalistykimogłobjdopomócwwyjaśnieniutejkwestii.
—KiedypodrzuconozwłokiwlesiekołoDziekannowa?
—Takjakjużwspominałem,wnocyzpiątkunasobotę,mniejwięcejdobęprzed
odkryciemciała.1
—Iniymisłowyprzezcałypiątektruppozostawajwtejskrzynijubbagażniku.
—Taksądzę.
—Tonielogiczne.—Wgłosiekapitanazabrzmią]łoszczerepowątpiewanie.—Gdyby
Kreczyńskazmarłaśmierciąnaturalną,pocoukrywanobyzwłojki,apotemwywożonoje
dolasu?
—Ludzieniezawszepostępująwedługregułlogiki—skonstatowałKawecki.
—Niesugerujepanchyba,żemamydoczynieniazkimśniezrównoważonym
psychicznie?
—Tojużniemojadomena.Rozwiązaniezagadkinależydopana.
464
DobretrzykwadransepóźniejsłużbowypolonezoficeraskręciłwKrólewską.Pokilku
minutachposzukiwańznalazłosięmiejscemiędzystojącymiukosemnachodniku
tarpanemimaluchem.Stefańskizaparkowałwóz,wysiadłipomaszerowałprostodo
pawilonuFineckiej.
Wzorowanenastarociachokucia,osłonywywietrzników1blaszanedrzwiczkirewizyjne
widaćcieszyłysiędzisiajmniejszymwzięciem,bowłaścicielkainteresuniemiałaakurat
klientów.Byładobrzezadbaną,czterdziestokilkuletniąblondynką.Zdrowywygląd,pewna
siebiemina,azwłaszczazawódFineckiejzdawałysięwykluczaćjakikolwiekzwiązekze
środowiskiem
narkomanów.
—Przepraszam,żezabieramczas.—Kapitanskwapliwiesięgnąłpolegitymację.
—Rachunkiiksięgimamwnajlepszymporządku—zastrzegłanasamymwstępie.-*-
NiedawnobyłumniePIHiznowu
kontrola?
—Prawdępowiedziawszynieprzyszedłemtuniczegokontrolować—wyjaśniłoficer.—
ChodzimiopanaRokickiego.
—Achtak!—Natwarzywłaścicielkipawilonuodmalowałasięwyraźnaulga.—Acóż
takiegochciałbypanonimwiedzieć?
—Państwopozostajeciewdośćbliskichstosunkach?
—Należałobyużyćczasuprzeszłego—sprostowałaznaciskiem.—Naszczęście
zorientowałamsię,cozniegozanumer,iodprawiłamzkwitkiem.
105
—Możnawiedziećkiedy?
—Wczoraj.
—Acobyłopowodem?
—Przecieżtonarkomanizłodziej!—Gniewniściągnęłausta.
—Okradłpanią?
—Naodchodnymwyciągnęłammuzkieszcdwapierścionkiizłotąbransoletkę,ajuż
wcześni!kilkarazyniemogłamdoliczyćsiępieniędzy.Ilemdrańpodebrał,jedenBóg
raczywiedzieć.
—jakiekwotywchodziływgrę?
—Odkilkusetzłotychdoparutysięcy.
—Pragniepanizłożyćoficjalnezawiadomienioprzestępstwie?
—Pocomitenkłopot?—Wzruszyłaramionam—Stracętylkoczasnabieganiepo
sądachikomisriatach,apieniędzyitaknieodzyskam.
—Wspomniałapani,żeRokickibyłnarkomanek
—Początkowoprzezmyślmitonawetnieprz_szło.Wyglądałwprawdzietrochę
mimozowato,nltryskałenergią,zniczymsięjednakniezdradziDopieropóźniej,kiedy…
—urwałainiepewr.ispojrzałanaStefańskiego.
—Kiedyzamieszkaliścierazem…—podpowie-!dział.
—Nowłaśnie—terazposzłojużgładko.—TrzyjtygodnietemuLeszekwprowadziłsię
domnie.Zaluważyłam,żeczęstobywajakiśdziwny.Alkoholuidniegonieczułam,
zachodziłamwięcwgłowę,coItakiego.Ażkiedyśpopowrociedodomuzastałamgo
nieprzytomnegonatapczanie.Obokznalazłamstrzykawkę.
—Próbowałapaniznimporozmawiać?
—Przysięgał,żezerwieznałogiem,aletrzydnipóźniejbyłotosamo.Wkońcumiałam
jużdośćipoprostukazałammusięwynosić.
—StykałasiępanizeznajomymiRokickiego?
—Raczejnie.Uniegonigdyniebyłam,spotykaliśmysięprzeważnieumnie,apotem,
kiedyzamieszkaliśmyrazem,niktnasnieodwiedzał.Możegdybymmiaławięcejczasu…
Alepanrozumie,wmoimfachudobajestzakrótka.
—Wja”kichokolicznościachpoznałapaniRokickiego?
—Byłotomniejwięcejpółtoramiesiącatemu.ZostałamZaproszonanaurodzinyjednego
zeznajomych.Zebrałosięsporoosób.Trochęwypiliśmy,ktośzaproponował,żeby
potańczyć.Leszekzacząłminadskakiwać.Początkowotylkomnieśmieszył,aiewkońcu
pomyślałam,żedrobnyflirtwieleniekosztuje.
—TenpaniznajomywiedziałonałoguRokickiego?
—Ależskąd!—zaprzeczyłastanowczo.—Zapewniałmnie,żeLeszektrafiłnatę
uroczystośćprzezprzypadek.Podobnoprawiesięnieznali
—Niebędziepanimiałanicprzeciwkotemu,żesamgootospytam?
26
106
—Proszę!—zbagatelizowałasprawę.—MeceriAdamLeszczyniakmieszkana
Okrężnej.
—AgdziemógłbymznaleźćpanaRokickiego?]
—Trudnomipowiedzieć.Ostatniodowiedziałasię,żepozostawałwdośćbliskich
stosunkachzcflkamiZdzisiaKreczyńskiegoiAntkaMatuszewskigo.SamLeszek
twierdził,żemieszkaprzyu!«Marchlewskiego,choć,jakjużmówiłam,nigdymnltam
niezaprosił.
—Słyszałapani,żeRenataKreczyńskanieżyje?Ostatniepytanie,zadanenibyapropos,
podział
łonaFineckąjakgromzjasnegonieba.Opaiła;iciężkooladęispojrzałanaoficera
szerokootwatymioczami.Przezchwilę
bezgłośnieporuszaławĄgami,wkońcuodwróciłasięizzajednejzustawifnychna
półkachskrzyneczekwyjęłaopróżniowpołowiepiersiówkę.Nalałasobiedozakrętk
spełniającejrównieżrolękieliszka,iprzełknąspiesznie.Zakasłałagwałtownie,ale
momentpóźnizdołałajużzapanowaćnadsobą.Odetchnęłagłębkoiodstawiłabutelkęna
miejsce.
—Kiedytosięstało?—spytałacicho.
—Wnocyzczwartkunapiątek.
—Jakiśwypadek?
—Jeszczeniewiadomo.
—Terazrozumiem,dlaczegopandomniepr/yszedł—westchnęłaponuro.—Poprostu
podejrzwapanRokickiego.•
—Czybyłupanitamtejnocy?
108
—Nie—zaprzeczyłastanowczo.—,Wczwartekwychodziłamzdomuosiódmejion
spałwtedywnajlepsze.Potemzobaczyłamgodopierowpiątekkołopołudnia
Brzęknąłdzwonekprzydrzwiachidośrodkaweszłojakieśmałżeństwo.Fineckaw
mgnieniuokaprzeżyłametamorfozę.
ZupełnieprzestałainteresowaćsięśmierciąRenatyKreczyńskiejiprowadzącymśledztwo
kapitanem.TerdZnajważniejszebyłydlaniejdrzwiczkirewizyjneonietypowych
wymiarach…
BlokprzyulicyMarchlewskiegonapierwszyrzutokasprawiałdośćkorzystnewrażenie.
Oficerprzemierzyłpółpodwórka,nimznalazłwłaściwewejście.Wreszciewjechałna
ostatniepiętroinacisnąłdzwonek.Okazałosię,żeniedziała.Stefańskirazidrugi
zapukał,musiałjednakodczekaćdobrąminutę,nimszczęknąłzamekiwprogupojawił
sięniski,drobnyosiemnastolatekowygolonymśrodkugłowyisplecionychwkrótki
warkoczyk,ciemnorudychwłosach.Miałnasobiedziurawedżinsyiprzeraźliwiebrudną,
damskąbluzkę,awlewymuchutkwiłmupokaźnychrozmiarówkolczyk.
—LeszekRokicki?—Kapitanwsunąłstopęmiędzyprógafutrynę,nawypadekgdyby
tamtemuprzyszłodogłowyzatrzasnąćdrzwi.
—Jużdobrymiesiąc,jaktuniemieszka—wyjaśniłchłopak.—Apanwjakiejsprawie?
—Milicja.—Oficersięgnąłpolegitymację
—Chałupajestczysta.—Rudzieleccofnąłsię,by
•
27
wpuścićkapitanadośrodka.—Możepansprawidzić.
—Nieznalazłobysiętrochękompotualbotrawki?
—Słowo!—Chłopakuroczyściepodniósłdwa]palce.—OdkądRokizwinął
chorągiewkę,nikttutJniećpał.
Stefańskinieuwierzył,powstrzymałsięjednakokomentarza.Wkońcuśrodowisko
narkomanóisamenarkotykitraktował
jedyniejakouboczuwątekwprowadzonymprzezsiebieśledztwie.
Znaleźlisięwniezbytobszernym,ciemnympokoju.Chybaodwiekównikttutajnie
używałszczotkiDoszarych,pokrytychłuszczącąsięfarbąściantiówdziektoś
poprzylepiałkrzykliweplakaty.Nniemalczarnym,poszczerbionym,amiejscaminajwet
powyłamywanymparkiecieleżałystosyniedojpałków,skrawkistarychgazet,niemówiąc
jużocałychpokładachkurzuizaschniętegobłota.Podściajnamistałydważelazne,
okropniezdezelowanrłóżka,oboknichszafazwyrwanymidrzwiami,pośrodkusporych
rozmiarówstółbeznogi,którzastępowałaskrzynkapoowocach.
—Waszenazwisko?—Głoskapitanazabrzmiznaczniebardziejurzędowo.
—KubaNowikowski,synAdamaiFranciszkDowoduosobistegonieposiadam,
meldunku,nistety,też…
—Skądsiętuwzięliście?.
27
I—WmarcuprzyjechałemzGdańskaistolicaja-Lośprzypadłamidoserca.Spałosięto
tu,totam,ażlvkońcujednadziewczynaprzyprowadziłamniedo’iRokiego.
[—Jaksięnazywała?
|—Niepamiętam.Zresztą,prawdępowiedzia-[vvszy,późniejjużjejniewidziałem.I—
Ktotujeszczemieszka?I—MietekFranciszewski.
—Coonzajeden?
I—KuzynczyjakiśpociotekRokiego.[—Kiedywróci?
I—Niemampojęcia.Wyszedłwczorajranoiodtegoczasuniedałznakużycia.I—A
gdziemógłbymznaleźćRokickiego?I—
Niejestemwróżką!—Nowikowskinietracił[pewnościsiebie.—Przecieżjużpanu
mówiłem,że[niewidziałemgoodmiesiąca.
I—Nocóż,pamięćludzkabywazawodna.—Ka-[pitanuśmiechnąłsięwyrozumiale.—
Możewna-wzychgościnnychprogachcośsobie,synu,przypomnisz…
—Panchcemniezamknąć?—Chłopakażsiękulił..
—Tylkozatrzymaćdowyjaśnienia—sprostowałItefański.-—Wyślemyfonogramdo
Gdańska,toiowosprawdzimyna
miejscu…
—Alejanicniezrobiłem!JakBogakocham!
—Doprawdy?—ZapewnienieNowikowskiego
111
niezrobiłonakapitanieżadnegowrażenia.—IsJtwoimmiejscuniebyłbymtakipewny.
Wpokojuzapanowałomitczenie.Przezdłuższąchwilęchłopaknerwowowyłamywał
sobiepalceirozglądałsiędookoła
rozbieganymioczami.Oficerzobojętnąminąsięgnąłpopapierosaiczekał.Wieloletnie
doświadczeniemówiłomu,żeprędzejczypóźniejtamtenskapituluje.Stałosię,jak
przewidywał.
—Nodobrze.—Nowikowskiwreszcieustąpił.—Powiempanu,gdziejestRoki.
—Słucham.
—MusipanpojechaćnaPowązkiiznaleźćzakładkamieniarskiMatuszewskiego.Kilka
dnitemufacetzafundowałcóreczcemieszkanie,ataściągnęładosiebieLeszka.
—Czemusamminiepodaszjejadresu?
—Jeszczeuniejniebyłem,ażadneniepuściłoparyzgęby,gdzietachata.
AntoniMatuszewskiokazałsięniewysokim,brzuchatymszatynemkołopięćdziesiątki.W
chwilikiedyStefańskidotarłdojegozakładu,byłwłaśniezajętysztorcowaniemjednegoz
pracowników.Niecenzuralnewyzwiskasypałysięniczymzroguobfitości,ałajany,choć
wyższyodszefaogłowę,stałpotulnieinawetniepróbowałprotestować.
Kapitanpodszedłbliżej,odczekał,ażwłaścicielinteresuskończyzpracownikiem,i
dopierowtedysięgnąłpolegitymację.
Matuszewskizmierzyłprzyjbyłegouważnymspojrzeniem.
112.
—Pandomnie?—upewniłsięnawszelkiwypa-fdek.
—Dopanaalbodopańskiejcórki.—Oficeruznał,żesuchy,urzędowytonbędzie
najwłaściwszy.
—Aocochodzi?
—Oilesięniemylę,pozostająpaństwowdośćprzyjaznychstosunkachzniejakim
LeszkiemRokickim,i
—Cotakiego?!—Kamieniarzażpoczerwieniałnatwarzy.—Pańskimzdaniem
wyrzuceniekogośzadrzwizkopniakiemna
drogęświadczyoprzyjaznychstosunkach?!
—Przepraszam,widocznieużyłemniewłaściwegookreślenia.TakczyinaczejRokicki
musiałbywaćupaństwa,skorowspomniał
panowyproszeniugozdomu.
—Abywał,bywał!—sapnąłMatuszewski.—Początkowomyślałem,żetocałkiem
sympatycznymłodyczłowiek,dopieropóźniejwyszłoszydłozworka.
—Czymsiępanunaraził?
—ZacząłordynarnieprzystawiaćsiędomojejMilki.
—Jakzareagowałapańskacórka?
—Torozsądnadziewczyna.—Kamieniarzuśmiechnąłsięmimowolnie.—Przyznałami
rację,kiedypogoniłemnygusa.
—Więcejjużsięniepokazał?
28—Szafirowekoniczynki113
—Tylkobyspróbował!—Matuszewskiostenta-lcyjniepotrząsnąłpięścią.
—Awmieszkaniucórki?
—Milkanicminiemówiła.—Tymrazemkamie-jniarzniebyłjużtakipewnyswego.
—Mimowszystkowolałbymsamjąotozapytać.I
—Proszębardzo.MusipanpojechaćnaBroniew-1skiego.Toblokzalecznicą…Ale,
ale…—spojrzał!bystronakapitana.—
Niechmipanpowie,cozma-|lowałtengagatek,żeszukagomilicja?
—Jeszczeniewiemy,czywogólemacośnasu-lmieniu.—Oficerniewidziałpowodu,
bywtajemni-lczaćojcaMilkiwszczegółyśledztwa.—Poprostu]musimyporozmawiać
znimoparusprawach.
—Rozumiem.—KamieniarzporozumiewawczoIprzymrużyłoko.—Wkażdymrazie
życzępanu,by]jaknajprędzejdorwałpantegobęcwała.
Zmierzchałojuż,kiedyStefańskiznalazłmiejscedlalsłużbowegopolonezana
zatłoczonymparkingu!osiedlowym.Powłóczącnogamiszedłwkierunku!określonego
przezMatuszewskiegobloku.Prawdę!powiedziawszyniemógłprzezwyciężyćogarniają-
lcegogoznużenia.Nadomiarzłegoopadłygonaglewątpliwości,czyśledztwopostępuje
jaknależy.Nibylzgodniezwieloletniąpraktykągromadziłnajrozmait-1szeinformacje,
rozmawiałzludźmi,ustalałichwza-1jemnepowiązania,podświadomieczuł
jednak,żeldrepczewmiejscu.
Wkońcu,wjechałwiritiąnaczwartepiętroiznan-ł
mx
lazłwłaściwedrzwi.Chwilępóźniejotworzyłamuniewysokaszatynkawprzydużym
swetrzeiwytartychdżinsach.ZtwarzybyłanawettrochępodobnadoAntoniego
Matuszewskiego.
—Słucham?—Widokoficerabardziejzdziwiłją,<niżprzestraszył.
—JadoLeszkaRokickiego.—TymrazemStefańskiniewyjąłlegitymacji.
—Proszę,niechpanwejdzie.—Cofnęłasięiwpuściłakapitanadośrodka.—Mapan
szczęście,boLeszekdopierowróciłzmiasta.
—Faktyczniemamszczęście.—Oficerpoczułnagle,żeznużenieiwątpliwościznikają
gdzieśbezśladu.—Szukamgoodranaidopieroprzedchwilądostałemtenadres.
—Kochanie,ktośdociebie!.—krzyknęławgłąbmieszkania.
—Jużidę!
Wprogupokojupojawiłsięwysoki,przystojnyblondynzledwowidocznymwąsikiem.
Byłstarannieogolonyiuczesany.
PodobniejakEmilia‘miałnasobieciemnysweteridżinsy.Niewyglądałnapankaani
narkomana.
—Pandomnie?—zdziwiłsięnieco.—Czymysięznamy?
—Nicstraconego.Zdążymysięjeszczepoznać,zwłaszczażemamywielesprawdo
omówienia.Pogadamyonarkotykach,o
RenacieKreczyńskiejiinnych.Illj)iL..1IIH..1
IW
28
Alicjaostatnirazdotknęłapędzelkiempowiekilikrytycznieprzejrzałasięwlustrze.Przez
chwilęnie]byłazdecydowana,wkońcuuznałajednak,żemaki-jjażwypadł
zadowalająco.Chowaławłaśnietusze!szminkiipudry,kiedywprzedpokoju
zabrzęczałdzwonek.Pobiegłaotworzyć.Takjakprzypuszczała!wprogustałJerzy
Marecki.
—Jesteś,kochanie!—Lekkopocałowałagolwusta.—Kiedywróciłeś?
—Dzisiajwnocy.—Uśmiechnąłsięblado.
—Czemunieprzyszedłeśprostodomnie?Przy-jgotowałabymcikąpiel,zaparzyłabym
dobrejherbaty…
—Przecieżumawialiśmysięinaczej—przypomniałniebezodrobinyżalu.—Miałaś
spakowćma-]natkiiprzeprowadzićsiędomnie.
—Takjakoś,wyszło.—Cmoknęłagowpoliczek.—Toznaczyniechciałam,żeby
przeprowadzkawy-jpadłaakuratwrocznicęśmierciBenedykta.
—Prawda!—Jerzyposmutniał.—Ajanawetnie!byłemnacmentarzu.
—Niemartwsię.Japoszłamwczorajizapaliłam]świeczkęodnasobojga.
Znaleźlisięwkuchni.Bogojskanastawiławodęnalherbatęizaczęłaprzygotowywać
kanapki.Mareckiniebyłwprawdziegłodny,alezprzyjemnościąob-]serwował,jaksię
krząta.
116
—Jakciposzło?—zagadnęła.—Załatwiłeśprzędzę?
—Prawiećwierćtonybawełnyitrochęelastilu.
—No,tożyjemy!—odetchnęłazulgą.—Wystarczynietylkonaskarpetki,alemożemy
ruszyćzkoszulkami.
—Persaldowyjazdsięopłacił.
—Dużodałeśgórką?
—Łączniezzakrapianąkolacjątennapuszonydyrektorkosztowałmniestówkę.
—Mamnadzieję,żeprzynajmniejzbytniosięniestawiał.
—Nadzieńdobryopowiedziałmi,jaktygodniamitrzymaprywaciarzypoddrzwiami
gabinetu,aoniznosząprezenciki
sekretarce,żebywstawiłasięzanimiułaskawiepanującegonadkombinatem.
—Kopertęjednakwziął?
—Ajakże.Jesttakbezczelny,żenawetprzymniesprawdził,ile„Wyspiańskich”jestw
środku.
—Najważniejsze,żesprzedałprzędzę.
—Zatrzymiesiąceznowudoniegopojadę.Mamnadzieję,żewcześniejgościanie
zdejmą…Aha!—przypomniałsobie.—
DzisiajzsamegoranatelefonowałdomnieKubacki.
—Czegochciał?
—Miałpretensję,żewysłaliśmydoniegoLe-szczyniaka.
—NiedogadalisięzPawłem?
—Niewiem,ocoposzło,wkażdymraziezapo-
V7
wiedział,żewprzyszłościnieżyczyjużsobieznimżadnychkontaktów.
—Przynajbliższejokazjitrzebabędziedołożyć]muzdychę,żebysięniegniewał.
—Żebydychawystarczyła…Samawidzisz,jakiesąjskutkiwchodzeniawukładyztym
cholernymLe-Jszczyniakiem.
Wprzedpokojuzadźwięczałdzwonek.Marecki!iBogojskapopatrzyliposobie
niepewnie.Żadnaznichnieoczekiwałogości.
—Kidiabeł?—Alicjanajwyraźniejniemiałachęciotworzyć.
—Pewnolistonosz—domyśliłsięJerzy.—Alboinkasentzelektrowni…
—Terazinkasenciniechodząpodomach—odparłabezprzekonania.—Amożetoten
oficer]prowadzącyśledztwowsprawieciociMięci.
Dzwonekzadźwięczałponownie,tymrazemdłu-jżejibardziejnatarczywie.Bogojska
marudziłajeszczeprzezchwilę,aleśpiącydotejporywnajlep-jszeAmor,który
zignorowałnawetprzybycieMareckiego,poderwałsięterazzeswegoposłania’iz
wściekłymjazgotemruszyłdoprzedpokoju.ChcącniechcącAlicjamusiałaotworzyć.
Moment’późniejujrzałastojącąwproguŁadyńska.
—Proszę,Danusiu,wejdź!—Bogojskapokryła!zaskoczeniezdawkowymuśmiechem.
—Dawnosięlniewidziałyśmy.
—Jatylkonachwilę.—Ładyńskasięzawahała.—Byłaumniemilicja—powiedziała
wreszcie.
—PytaliociocięPłatecką?
—Toteż,aleprzedewszystkimchodziłoim
0Renie.
—Cóżonamożemiećwspólnegozzabójstwemmojejciotki?
—Widzisz,Kreczyńskanieżyje.
—Nieżyje?!—Alicjapobladła.—Cosięstało?
—Chybaprzedawkowałamorfinę.
—OBoże!
—Wkażdymrazieterazzacznąciągaćwszystkichznajomychiczepiaćsięobyleco.
Myślałam,żelepiej,żebyświedziała..
XV*
Nakorytarzugłuchozadudniłyczyjeśspiesznekroki.Franciszekodruchowopodniósłsię
zpryczy
1nadstawiłuszu.Przeczuciegonieomyliło.Chwilępóźniejmetalicznieszczęknęła
zasuwaiwprogucelipojawiłsięprofos.
—Zbierajciesię,Drzewiecki!—rzuciłsucho.—Idziemy.
—Znowunaprzesłuchanie?—domyśliłsięFranciszek.
—Dowieciesięwswoimczasie—funkcjonariusznienależałdozbytrozmownych.
Minęlikrótkikorytarz,automatycznieotwierającąsiękratę,potemjakieśdrzwi.Tutajna
spotkaniewy
29”’
szedłimmłody,ciemnowłosykapralzestarannieprzystrzyżonymwąsikiem.Wprawnym
ruchemzałożyłDrzewieckiemu
kajdankiiotworzyłkolejnejdrzwi.Znaleźlisięnadziedzińcu.Przystojącymniwprost
wyjściaradiowozieczekałporucznikMazu-jrek.
—Dokądmniepanzabiera?—zaniepokoiłsieiFranciszek.
—Doprokuratury.—Oficerwskazałaresztanto-lwimiejscenatylnymsiedzeniu.
—Posankcję?
—Właśnie.
—Zjakiegoartykułu?
—Otymzadecydujeprokurator.—“Mazurewzruszyłramipnami.—Takczyinaczej
sianemsi’niewykręcicie.‘
Drzewieckiponurozwiesiłgłowęibezprotestuwsiadłdoradiowozu.Zdawałsobie
sprawę,żejego]najbliższaprzyszłośćmalujesięwczarnychbarwach!Musiałbymieć
wyjątkoweszczęście,byprzekonać!prokuratora…fc
Przezcałądrogęnieodzywałsięanisłowem.Wysiadajączradiowozuprzypomniałsobie
niewielki]parkinginiezbytstarannieutrzymanytrawnik.Po-jdobniejakprzedtrzema
latyzaprowadzonogo]schodaminapierwszepiętro.Chwilępóźniejznalazł]sięwdużym
widnympokoju.Siedzącazabiurkiem]kobietaomiłej,niebrzydkiejtwarzychybanie
miała]jeszczetrzydziestki.•
120
—Panieporuczniku,dlaczegoniezdjąłpanpodejrzanemukajdanków?—popatrzyłana
Mazurkazodrobinądezaprobaty.—
PrzecieżpanDrzewieckimnieniezje.
Oficerskwapliwiezastosowałsiędożyczeniapaniprokurator.Franciszekodruchowo
roztarłprzegubyiusiadłnawskazanymkrześle.Porucznikcofnąłsiędodrzwi,aletu
przystanąłniezdecydowanie.
—Czybędępanipotrzebny?—zapytał.—Komendantmówiłmi,żeostatniopracował
pandwadzieściaczterygodzinynadobę
—uśmiechnęłasiędoMazurka.—Należysiępanuchwilawytchnienia.
—Zaczekamnakorytarzu.
—Lepiejniechpanpójdzienakawę.Przesłuchaniemożetrochępotrwać.
Drzwizamknęłysięzaoficereminiemalnatychmiastuśmiechzniknąłztwarzykobiety.
Przezdobrepółminutywertowałarozłożonenabiurkuakta,nimspojrzałana
doprowadzonego.
—PozostajepanpodzarzutemzabójstwaniejakiejMieczysławyPłateckiej—rzuciła
ostro.—Rozumiepan,cotooznacza?
—Rozumiem.—Franciszekmiałtakściśniętegardło,żeztrudemwydusiłtosłowo.—
Alejategoniezrobiłem.—Terazposzłojużłatwiej.
—Nieprzyznajesiępan?
Wodpowiedzizdecydowaniepotrząsnąłgłową.Przezmomentłudziłsię,że
przesłuchującamu
mi
uwierzy,alebłyskzniecierpliwieniawjejoczaclprzekonałgo,żesprawaniestetyjest
przesądzona.
—Oilewiem,niekwestionujepanswegopobytu-]namiejscuprzestępstwa?
—Kiedytamprzyszedłem,babciajużnieżyła-Jwychrypiałcicho.
—CozrobiłpanzbiżuteriąizpieniędzmiMie-IczysławyPłateckiej?
—Bógmiświadkiem,żeniewziąłemżadnejforsy]anibiżuterii.Nawetniczegonie
szukałem.
—Ajednakniezaprzeczypanchyba,żemiałpanzamiarokraśćPłatecką?Dowillidostał
siępanprze/J■okno,przyniósłzesobąpilnik…
Drzewieckinerwowozagryzłwargi.Niepotrafił]zebraćmyśli,brakowałomu
argumentów,ogarnęło]gozniechęcenie.Byłnawetgotówprzyznaćsiędowszystkiego,
byletylkopozwolilimuwrócićdoceli.]
—Zdajesię,żepanniesłucha,tegocomówię!—Ipaniprokuratorpodniosłagłos.—
Niechpanniajśpi!
Spojrzałnasiedzącąnaprzeciwkokobietęibą-]knąłcośbezzwiązku.Gniewnie
zmarszczyłabrwilzdołałajednakzapanowaćnadsobą.Wstałazzabiurkaiotworzyła
okno.Nadworzeniebyłowcalajchłodniejniżwpokoju,aleożywczypowiewwiatruj
poruszyłlekkofiranką.
*Paniprokuratorodetchnęłapełnąpiersiąiwróciła]naswojemiejsce.Zadała
Drzewieckiemukolejnepy-ltanie,aletenakurat^zagapiłsięwokno.Odstronyj
zewnętrznejbyłoonozabezpieczonedwuczęściową*[|<ratą.Pośrodku,wmiejscugdzie
stykałysięobiepołówki,tkwiłapokaźnychrozmiarówkłódka.Franciszekażprzetarłoczy
zezdumienia.Kłódkabyłazaczepionanakabłąkujednejtylkopołówkikraty.
Niewahałsięanisekundy.Wprawdzieryzykobyłoduże,aletakaokazjamogłasięjużnie
powtórzyć.Usiadłprostoispojrzał
całkiemprzytomnienaprzesłuchującą.
—Przepraszam—udałzakłopotanie.—Towszystkoprzeztenerwy.Gdybypani
prokuratorpozwoliłamizapalić…
—Proszę—przyzwalającoskinęłagłową.—Mapanpapierosy?
—Niestety,zostawiłemwareszcie.
—Wtakimraziepoczęstujępana—zaproponowaławspaniałomyślnie.*—Możebędzie
namłatwiejdojśćdoporozumienia.
Sięgnęładoszufladypotorebkę.Franciszekwstałibezpośpiechuposzedłwstronę
biurka.Otwarteoknobyłojużwzasięguręki.Nibyprzypadkiemioparłsięokratę.
Ustąpiłazcichymzgrzytemzardzewiałychzawiasów.
—Niestety,mamtylkozefiry.Proszę,panieDrzewiecki.
Wyciągnąłrękę,jakgdybysięgałpopapierosa,inagłymruchemodepchnąłkobietę.
Rozpaczliwiemachnęłarękami,aleniezdołałojejtouchronićodupadku.Zanimzdążyła
krzyknąć,Franciszekbyłna
■i12T
12&r
parapecie.Błyskawiczniewyrzuciłnoginazewnatr*izawisłnakracie.Opuściłsięna
wyciągniętychrę.kach.Jeszczepół
sekundyiskoczył.
Wylądowałnanogach,nieudałomusięjednajutrzymaćrównowagi.Upadłnakalana,na
momentstraciłoddech,ale
dobiegającyzbudynkuprzeraźliwykrzykzmusiłgodokolejnegowysiłku.Pode*va|się
natychmiastiwszaleńczymbiegudopadł
pierwszejprzecznicy.Wchwiligdyskręcałzablok,usły.szałzaplecamimilicyjny
gwizdek.Naszczęścieorjkolejnegoskrzyżowaniadzieliłogoniewięcejniżczterdzieści
metrów.Znowuskręcił.Kawałekdalejzaczynałsiępłotoddzielającyodulicygęsto
zarośnięteogródki.Zamierzałpobiecwtamtymkierunku,gdykątemokadostrzegł
nadjeżdżającązprzeciwka
ciężarówkę.Tomogłabyćszansa.
Wdwóchsusachdopadł-krawężnika.Ciężarówkaminęłago,aonrzuciłsięzaniąw
pościg.Samdobrzeniewiedział,jakimcudemzdołałuchwycićstlloweuchoprzyklapie
zamykającejskrzynięładunkową.Jeszczejeden,niemalnadludzkiwysiłekiznalazłsięw
środku.
Ciężarówkawiozładeskiipapę.Drzewieckiprzycupnąłzajednązroleknadnieskrzyni
ładunkowejPorwanaplandekastanowiładośćiluzorycznąosłonę,liczyłjednaknałut
szczęścia.Itakzresztąosiągnąłjużpołowęsukcesu,jakożekierowcaniezauważył,że
dosiadłmusiępasażernagapę.•
f
Wózskręciłwlewo,potemwprawoiprzezdziu
|ręwplandeceFranciszekdostrzegłblok,wktórym[pieściłasięprokuratura.Niemal
jednocześnieusłyszałtupot
biegnącychiprzeraźliwypiskoponruszającegoostroradiowozu.Naciężarówkęwidać
niktIpjezwróciłuwagi,bospokojniejechaławswojąŁtronę.
XVI
CichoskrzypnęłydrzwiirosłyprofoswprowadziłdopokojuRokickiego.Stefański
beznamiętnym[gestemwskazał
zatrzymanemukrzesłopoprzeciwnejstroniebiurkaiprzezdłuższąchwilęprzewracał
[kartkiwrozłożonychprzedsobąaktach.Doprowadzonyusiadł.Nieogolone,poszarzałe
policzki,sine[worypodoczamiiopuszczonasmętniegłowa[świadczyływymownie,że
nocspędzonawareszcieniewpłynęłakorzystnienapsychikępanaLeszka.I—Wczoraj
niebyliściezbytrozmowni—zacząłkapitan.—Mamnadzieję,żedziękipobytowiunas
nabraliścieniecorozsądku.
—Niechpanpyta.—Rokickiwbiłwzrokwpodłogęinawetniespojrzałnaoficera.
—Zacznijmyodnarkotyków.
—Jestemdorosły,mogęrobić,comisiępodoba.I—Niezupełnie.Naprzykład
udostępnianieśrodkówodurzającychinnymosobomjestkaralne.
I—Innymosobom?Toznaczykomu?
125
31
—WwaszymprzypadkumiałemnamyślimiędzyinnymiSzymćzewskiego,Ładyńska,
Matuszewską!Kreczyńska…
—Szymczewski,totenszczawikzDziekanowa?—zatrzymanywolałsięupewnić.
—Właśnie.
—Nocóż,jemufaktycznieopyliłemparęampułekmorfinyitrochękompotu.
—Skądbraliściemorfinę?
—Kiedyśspotkałemfaceta,którymiałnazbyciu!kilkapodstemplowanychrecept.
Późniejwystarczyłłojużtylkowypełnićblankietipójśćdoapteki.
—Ilebyłotychrecept?
—Trzy,możecztery…Dokładnieniepamiętam.
—Jaknazywałsięgość,którywamjesprzedał?
—Nieznamczłowieka.Tylkorazgowidziałem.!
—Ijamamuwierzyćwtębajeczkę?
—Jakpanuważa.
Stefańskiztrudemzapanowałnadogarniającągozłością.Niewielebrakowało,adałbysię
wyprowaldzićzrównowagi.Okazałosię,żeRokickibyłznalcznietwardszyibardziej
pewnysiebie,niżwygiąłdałotonapoczątku.
—Kompotrównieżkupiliścieodnieznajomegomężczyzny?—zadałkolejnepytanie.
—DwalatatemuprzyuważyłemnaMazurachpojlemakowe.Kiedynadeszła
odpowiedniapora,wybrałemsiętamznowui
którejśnocynaładowałemcaływoreksłomy.
—Gospodarzsięnieucieszył.
—Dlategonastępnegodniabyłemjużdaleko.,
I•—No,dobrze.—Oficeruśmiechnąłsiędrwiąco-—Wróćmydowaszychznajomych.
—Naprawdętetrzydziewczynypowiedziały,żedałemimcośdoćpania?—Rokickiz
niedowierza-
Iniempokręciłgłową.—PoDanceiRenaciejeszcze
Imógłbymsiętegospodziewać,aleMilka…
I—Tutajjazadajępytania.—Stefańskiniemiał
zamiaruwtajemniczaćzatrzymanegowszczegóły
śledztwa.
I—Przypuśćmy,żerazidrugiporatowałemktórąś|vvpotrzebie—przyznałRokicki.
—Matuszewskawolałaskrętyniżmorfinę?—zaryzykowałkapitan.
—Faktycznie.Więcjednakpanupowiedziała…
—AKreczyńska?
—Renataćpała,copopadło.
—Swegoczasupozostawaliściewdośćbliskichstosunkach.
—Poprostużyliśmyzesobą.
—Długo?
—Niespecjalnie.Pokilkumiesiącachdoszliśmydozgodnegowniosku,żeniepasujemy
dosiebie.
—Aleniezerwaliściekontaktów?
—Jasne,żenie.WkońcuRenatatofajnadziewczynaiklawykompan.
—Kiedywidzieliściesięporazostatni?
—jakiśtydzieńtemu..ymofe.-isiowytfiD
m
—Wjakichokolicznościach?
—Spotkaliśmysięprzypadkiemwpasażuzadomami„Centrum”.
—Poszliściegdzieśrazem?
‘—Pogadaliśmytylkominutkę.Prawdęmówiąctrochęsięspieszyłem.
—DoBronisławyFineckiej?—roześmiałsięoficer.
—Itopanwie?
—Mysporowiemy.—Stefańskispojrzałnależąceprzednimakta:—Awracającdo
spotkaniazKreczyńską,czydaliściejejwtedyjakieśnarkotyki?’
—Niepotrzebowała.Chwaliłasięnawet,żemadostaćoryginalneLSD.
—Mówiłaodkogo?
—Paniekapitanie…
Oficeromalniezgrzytnąłzębami.MimowysiłkówzjegostronyRokickinadalbył
skłonnydoskładaniawyjaśnieńtylkowniektórychsprawach.
—Mówciekonkretnie.KiedyostatnirazwidzieliścieKreczyńską?
—Przedtygodniem,wsobotępopołudniu.
—Iodtamtejporyjużsięzniąniekontaktowa-lliście?
—Jakośniebyłookazji.
—Acorobiliściewostatniczwartek?
—Wczwartek?—Zatrzymanymyślałprzezchwilę.—Chybanicszczególnego.Spałem
jakzwykładopołudnia,potem
włóczyłemsiępomieście,aj
128
gdzieśkołopiątej,możeszóstej,poszedłemdopawilonuBronki.Łatwozgadnąć,żenie
rozstaliśmysięjużażdorana.
—Ejże?—Stefańskiwyszedłzzabiurka,stanąłprzedRokickimispojrzałmuprostow
oczy.
—Słowo.
—Taksięskłada,żewczorajrozmawiałemzpaniąFinecką.Jakośnieprzypominasobie,
żebyścierazemspędziliczwartkowe’
popołudnie.Nanocteżnieprzyszliście.
—Ach,prawda!—Rokianimyślałsięupierać.—Wczwartekfaktycznienienocowałem
uBronki.
—Dowiemsięwreszcie,gdziebyliścienaprawdę?
—UMilkiMatuszewskiej.Wprowadziłasięwłaśniedonowegomieszkania,którekupił
jejstary,izaprosiłamnienaparapetówkę.
—Októrejsięspotkaliście?
—Kołopiątej.
—Dużobyłogości?
—Namiejscuokazałosię,żezaprosiłatylkomnie…Aleczemu,udiabła,takpan
wypytujeotenczwartek?*
—WnocyzczwartkunapiątekrozstałasięztymświatemRenataKreczyńską.Itojest
zasadniczypowód,dlaktórego
spędziliścieostatniąnocwareszcie.
Rokickipoczerwieniał,momentpóźniejzbladł,azarazpotemnaczolewystąpiłymu
kroplepotu..
9—Szafirowekoniczynki
129
WlepiłprzerażonywzrokwStefańskiegoiprzezkil-|kasekundniebyłwstanie
wykrztusićnawetsłowa.1
—Cowynato?—Kapitanpostanowiłkućżela-1zopókigorące.
—Panmyśli,żejadałemjejjakieśświństwo,pójktórymonaumarła?—Młodyczłowiek
zerwałsię]zkrzesłaichwyciłkapitanazarękę.—Panmniejpodejrzewa!Aledlaczego?
—Aktóżinnymógłbysięprzyczynićdorśmierci?
—AchociażbytenjejpodstarzałygoguśLeszczyniak!—wyjąkałRokickiłamiącymsię
głosem.Kręcilizesobąodpółroku,agośććpaniegorzejo’młodych.
—MówicieomecenasieLeszczyniaku?
—Jakimtammecenasie!—żachnąłsięRoki—Rtitażyłazjegobratem,tymco
prowadziprywatnyinteres.
Niespełnatrzykwadransepóźniejoficerzatrzymalisłużbowegopolonezaprzed
bliźniakiemprzyulicJOkrężnej.Wysiadłiruszył
prostodofurtkiopatrzo-inejtabliczkąznazwiskiemPawłaLeszczyniaka.Na-Jcisnął
przyciskdzwonka.Odczekałchwilę,wśrodku]jednakniktniezareagował.Nawszelki
wypadekStelfańskizadzwoniłporazdrugi,alewidząc,żenieza-]stał
gospodarza,podszedłdosąsiedniejfurtki.Tutajrnlałwięcejszczęścia.Chwilępóźniejw
drzwiachdrugiejpołówkibliźniakapojawiłasiętęga,czter-jdzlestokjlkuletnlablondynka
okartoflowatymnpsiaipucołowatych,rumianychpojjcżkacb-,|Wi>II—Pantuczego?
—ObrzuciłaoficeranieufnymLpojrzeniem.
—Jestemzmilicji.—Kapitanmachnąłzdalekalegitymacją.—Chciałbymwidziećsięz
którymśzbraciLeszczyniaków.
1
1—Panmecenasjestterazwsądzie.—Blondynkabezpośpiechuruszyławstronę
oficera,alezatrzymałasiędobrymetrodfurtkiinajwyraźniejniekwapiłasiędojej
otwarcia.
—ApanPaweł?
—Jakzwykleusiebiewwarsztacie.
—Todaleko?
—PójdziepanOkrężnąażzaPowsińską.—Wskazałarękąkierunek.—Skręcipanw
prawoipantrafi.
—Ogromniepanidziękuję.—Stefańskiuznał,żemiłyuśmiechjeszczenikomunie
zaszkodził.—Zaoszczędziłamipanisporoczasu,boniebędęmusiałtudrugiraz
przyjeżdżać.
—Tocośpilnego?.—zainteresowałasięblondynka.
—Niespecjalnie—odparłwymijająco.—Alebezrozmowysięnieobejdzie…Apani
jestkrewnąmecenasa?—zapytał
uprzejmnie,choćzgórywiedział,żeodpowiedźbędzieprzecząca.
—Jatusprzątam.—Zarumieniłasięlekkp.
—Oddawna?
—Będziejużzpiętnaścielat.
—Toprawiejakrodzina.
131‘
130r
li?
—Anoniby…
Taktykakapitanazdałaegzamin.Sprzątaczkaniewahającsiędłużejotworzyłafurtkęi
wpuściłagodoogródkaprzeddomem.
—UpanaPawłateżpanisprząta?
—Pewnie—przytaknęłaskwapliwie.—Zgodziłamniejeszczeświętejpamięcipani
Magdalena,kiedyjejmąż,panBernard,postawiłtendom.
—Czemustarszypannie,wybudowałjednejwilli?
—PanBernardniechciał,żebypojegośmienbraciakłócilisięomajątek.Takwszystko
urządził,iAdam,iPawełmieliwłasnydachnadgłową.
—Ico?Braciarzeczywiścieżyjąwzgodzie?
—Zawzórmożnabyichpostawić—konfidencjonalniezniżyłagłos.—Wprawdziepan
AdamczasemmazazłepanuPawłowijegoprowadzeniaaleprędzejczypóźniejzawsze
siępogodzą.
—PaniBogojskaczęstoichodwiedza?
—Ostatnio,pośmiercipaniPłateckiej,jakbyczęściej,boprzedtemprzychodziłatylkood
wielkiegodzwonu.
—Ainnikrewni?
—Bliższejrodzinytoonijużchybaniemają.—Wzamyśleniuzmarszczyłabrwi.—
Nibyzostałjeszczedrugimążpani
Magdaleny,aleonmieszkaweWrocławiu.Zresztątomałżeństwotrwałoniełspełnadwa
lata.OdrozwodupanMaciekni^
pokazałsięnaOkrężnej.
—CzemużadenzbraciLeszczyniakówsię-nożenił?
33
—PanAdamto’jużpewnozostaniestarymkawalerem—westchnęłazwidocznym
żalem.—Nawetnarzeczonejnigdyniemiał.
ZatodopanaPawłaciąglejakieśprzychodzą,aleonnażadnązdecydowaćsięniemoże.
—PodobnomyślałpoważnieopaniKreczyńskiej?—Zablefowałoficer.—Zdajesię,że
ionachętniebyzaniegowyszła.
—Pierwszesłyszę.—Zdecydowaniepotrząsnęłagłową.—Iowszem,ostatniopani
Renataczęstotutajbywa,ależebypanPawełmyślałoożenku…
—Wzeszłyczwartektez■odwiedziłapanaLe-szczyniaka?
—WczwartekchowaliśmypaniąPłatecką.NapogrzebiebyłaipaniRenata,apóźniej
wszyscyposzlidomecenasa.
—Panirównież?
—Ktośmusiałprzecieżnakryćdostołu,apoobiedziepozmywać.
—Dużobyłoosób?
—OpróczobydwubraciipaniRenatyprzyszłapaniBogojskaznarzeczonympani
DanusiaŁadyńskaisąsiadkanieboszczki,paniAndruszewska
—Jakdługotrwałoprzyjęcie?
—Gdzieśdosiódmej.
—Wyszliwszyscyrazem?
—PanMareckimiałdozałatwieniajakieśinteresypozaWarszawą,więcpożegnałsię
jeszczeprzedpiątą.
133
—Apani?
—Jaskończyłamzmywaniedobrzepoósmej.■
—Niewiepani,czyKreczyńskawstąpiładopanaPawła?
—Wdomupaliłosięświatło,aleczypanLe-szczyniakbyłsam,czywczyimś
towarzystwie,niemogępowiedzieć.
—Nieszkodzi.—Stefańskizbagatelizowałspra.wę.—Itakokazałasiępaniprawdziwą
kopalniąin-iformacji.
—Acosięwłaściwiestało?—zadałanurtującejąodpoczątkurozmowypytanie.
—PaniKreczyńskanieżyje.
—OBoże!—Natwarzysłużącejpojawiłosię;szczerezmartwienie.—Takamłodaijuż
doziemi.J
—Cóżporadzić.
—Byłjakiśwypadek?
—Wszystkonatowskazuje.—Kapitanbezskrupułówminąłsięzprawdą.—Jeszcze
razpanidziękujęidowidzenia.
PodanaprzezsłużącąlokalizacjawarsztatuPawła’Leszczyniakaokazałasięwprawdzie
niezbytścisła,aleoficerdotarłtambezwiększegotrudu.Warsztat,mieściłsięwschludnie
wyglądającympawilonie,,wzniesionymwidaćwspólnymsumptemprzezkilku)
przedstawicieliprywatnejinicjatywy.Samwłaścicielipowitałoficerawproguzakładu.”
—-Mojeuszanowanie.—Ukłoniłsiędwornie.—Czemuprzypisać,żeskromna
wytwórniazaba-lwekstałasięobiektem
zainteresowaniamilicji?
—Prawdępowiedziawszypańskadziałalnośćzawodowanieinteresujemniezbytnio—
wyjaśniłStefański.—Pragnąłbymraczejporozmawiaćopańskichznajomych.
—Naprzykładokim?
—PrzedewszystkimoRenacieKYeczyńskiej.
—Słyszałemjuż.—Leszczyniakponurozwiesiłgłowę.—Telefonowaładomnie
DanusiaŁadyńska.
—Kiedy,jeślimożnawiedzieć?
—Dzisiajzsamegorana…Aleproszędośrodka.—Zorientowałsię,żerozmawiająna
ulicy.
„Biuro”Leszczyniakazajmowałoniespełnaczterymetrykwadratoweiodresztyzakładu
oddzielałajejedyniecienka,oszklonaścianka.Właścicielmógłstądobserwować,jak
dwajpracownicyuwijająsięprzywtryskarkach,atrzeciskładazczęścimałesa-
mochodziki.Wtejchwilipochłaniałgojednakwyłączniecelwizytynieoczekiwanego
gościa.
—Trochęumnieciasno—wyjaśniłprzepraszająco,kiedysiedlinadrewnianych
zydelkach.—Alezakażdycentymetr
powierzchnikażąpłacićtakiepieniądze…
—Słyszałem,żeostatnioutrzymywałpandośćbliskiestosunkizpaniąKreczyńska.—
Kapitanpostanowiłodrazuprzystąpićdorzeczy.
—Owszem—przytaknąłLejrczyniak.—Mimosporejróżnicywiekupasowaliśmydo
siebie
—Czymamrozumieć,żeukładaliścieplanynaprzyszłość?
135.
134
—Raczejtraktowaliśmynasząznajomośćjakocośwrodzajudłuższegoflirtu.
—OdjakdawnaznałpanKreczyńską?
—Niemaloddziecka,alezbliżyliśmysiędopierowtymroku.
—Kiedywidziałjąpanporazostatni?
—Wczwartek,fiapogrzebieciotkiPłateckiej.I
—Zcmentarzaposzliściedopańskiegobrata.I
—Owszem.Renatabyłanaobiedzie,aledomnie]późniejniewpadła.
—Możnawiedziećdlaczego?Przecieżostatnio)niemalmieszkaliścierazem.
—Bezprzesady—zaprzeczyłLeszczyniak.—Renatadośćczęstonocowałaumnie,ale
owspólnym]mieszkaniuniemożebyćmowy.Awczwartekpo]prostuobojenie
mieliśmyodpowiedniegonastroju.Tochybazrozumiałe?
—Nieorientujesiępan,czyKreczyńskąwróciłJdosiebie?
—Wspomniała,żemajeszczecośdozałatwienia]wmieście.
—Mówiłapanuocochodzi?
—Nieprzypominamsobie.
—Możezabrakłowammorfiny?Stefańskichciałspojrzećwoczywłaścicielowiza-i
kładu,tenjednak»puściłgłowęizacząłnerwowejwyłamywaćpalce.Przezdłuższą
chwilęwkantorku]panowałomilczenie.
WreszcieprzerwałjeLeszczynniak.‘j:?;l»irn-eistfcD—I
136
—Terazjfiżjej.nicniezaszkodzi—powiedziałcicho.—Renatafaktyczniebyła
uzależniona.
—Apan?
—Przyznaję,żekilkarazyspróbowałemróżnychspecyfików,aledziękiBoguwnałóg
niewpadłem.
—Ktodostarczałpanunarkotyków?
—WłaśnieKreczyńską.
—Czytylko?
—Natomogędaćswojesłowo.
—No,dobrze.—Kapitanudał,żeprzyjmujezapewnienietamtegozadobrąmonetę.—
Wróćmy,wtakimrazie,doczwartku.
—Nierozumiem?
—Pytałempana,dokądwybierałasięwieczoremKreczyńską?
Właścicielwytwórnizabawekskurczyłsięwsobie.Przezmomentspoglądałproszącona
oficera,jakgdybyliczył,żetenzwolnigozodpowiedzi,potemprzemknąłrozbieganym
spojrzeniempokantorkuiwidocznymzaszybązakładzie,wkońcuniemogącznaleźć
żadnegosensownegowykrętuzakryłrękamitwarz.
—Mapanrację—wychrypiał.—Renatapojechałapomorfinę.Tłumaczyłem,prosiłem,
nicniepomogło.
—Odkogomiaładostaćnarkotyk?
—Niejestempewien—leszczyniakwyraźniesię^zawahał—alechybawspominałao
Rokickim.
—Gdziemielisięśpatkać?
—Niemampojęcia.—Tymrazem%łowawłaści-1cielązakładuzabrzmiały
przekonująco.—Zresztąlrówniedobrzemogłabyćumówionazkimśinnym.Nie
powiedziałamitegowyraźnie.
—PanrównieżznaRokickiego?
—Bardzosłabo.KilkarazywidziałemgozRenatą,gdyjeszczenaszestosunkibyły
znacznieluźniesze,kiedyśspotkaliśmysięprzypadkiemuŁadyńskiej…
—Awjakisposóbtrafiłonprzedmiesiącemnurodzinypańskiegobrata?
—Niewiem.Jagoniezapraszałem.
—Nocóż,tobyłobywszystko.—Stefańskipocniósłsięzmiejsca.—Dziękujępanui
przepraszamzanajście.Aha!—
przypomniałsobiejeszcze.-CzyKreczyńskamiałajakichśznajomychwDzieka-nowie?
—Niesądzę.
—Apan?
—Jedenzeszkolnychkolegówmatamdaczę,alterazjestzagranicą.
XVII
Ciężarówkaprzyhamowałagwałtownie,momentpóźniejszarpnęładoprzodu,przejechała
jeszcze]kilkanaściemetrówi
zatrzymałasięnadobre.Drze-Iwieckiwyjrzałprzezdziuręwplandece.Bylina
Brzeskiej,nieopodalbazaru^Różyckiego.Nienamyśl
138
łającsięwyskoczyłnajezdnię,przebiegłnadrugąstronęulicyiszybkimkrokiem
pomaszerowałwkierunkuZąbkowskiej.
Przedbramąniebyłonikogo.Franciszekuznałtozadobryomen.Skręciłwpodwórko,
minąłjeiprzezkolejnąbramęwyszedłnanastępne,pełne*walającychsięszmati
papierów.Jeszczekilkakrokówiznalazłsięnaklatceschodowejcuchnącejprzypaloną
kapustąikocimiekskrementami.Zbiegłdosutereny,znalazłkontakt,aleświatłonie
zapaliłosię.Zakląłpodnosemiruszyłpoomackukorytarzemażdomiejsca,gdzieskręcał
onpodkątemprostym.Przezdłuższąchwilęmacałwzdłużlewejściany.
Wreszcietrafiłnaklamkę.Nacisnąłją,drzwijednaknieustąpiły.
Przezkilkasekundzastanawiałsię,corobićdalej.Nawszelkiwypadekponownienacisnął
klamkęizastukał.Wkońcubluznął
wulgarnymprzekleństwemizniepohamowanąwściekłościąkopnąłwdrzwi.Odziwo,
poskutkowało.Wśrodkuktośsięporuszył,achwilępotemdrzwistanęłyotworem.W
korytarzuniecopojaśniałoiDrzewieckidostrzegłwysokiego,chudegojakszczapa
mężczyznęołysejczaszceiniesamowiciedługich,sięgającychponiżejkolanrękach.
—ChwałaBogu,żejesteś!—odetchnąłzwyraźnąulgą.—Czemużeś.Szkielet,nie
otwierał?
—-Trzebabyłokrzyknąć,ktoidzie.—Głosgospodarza.zaświszczął,niczym
ipowiestiizeuciekające
139
zrozbitejopony.—Dlabylefrajerówigliniarzniemamniewdomu.
—Aledlamniejesteś.
—Przypuśćmy.
—Wpadłemwtarapaty.
—Słyszałem,żejeszczewczorajsiedziałeś.Puściłcię?
—Samsiępuściłem.
—Takiebuty!—Szkieletcmoknąłzeszczeryuznaniem.—Znaczy,żeznajomośćztobą
możmniekosztowaćpiątkę.
—Jeślimniezłapią.
—Mająsporeszanse.—Jakgdybynaprzekóostatnimsłowomgospodarzotworzył
szerzejdrzwi—Choć,wypijemypomaluchuipomyślimy,coda-lej.
Znaleźlisięwdługim,wąskimpomieszczeniu
0jednymmaleńkimokienkupodsamymsdfitemPrzywejściubyłniesamowiciebrudny
zlew,atużobokstałanastołku
maszynkaelektryczna.Starazdezelowanaszafa,służącarównieżjakokredens
przedzielałapomieszczenienadwieczęści.Dalejpodokienkiem,Franciszekdostrzegł
żelaznełóżkczrozprutymzbokumateracemidwomanowymichoćjużczymś
pobrudzonymikocami.Umeblowaniadopełniałytrzykrzesłaiprosty,kuchennystół.
Szkieletwyciągnąłzjakiegośkątazielonąbutelkapowiniezkawałkiemzwiniętejgazety
zamiastkork
1nalałdodwóchstojącychnastole,lepiącychsięo<brudu,szklanekpomusztardzie.Za
zakąskęmusiaływystarczyćdwaogórkikonserwoweikawałekchleba.
—Spróbuj,Franiu!—Gospodarzzachęcającymgestempodniósłswojąszklankę.—
Takiegobimberkujeszczeniepiłeś.
Drzewieckiochoczowlałdogardłazawartośćmusztardówki.Naglezabrakłomu
powietrza.Wprzełykuiżołądkupoczułżywyogień.Oczyzaszfymumgłąizaszkliłysię
łzami.Przezdłuższąchwilęniebyłwstanieuczynićnajmniejszegoruchu.
—Prawda,żedobry?—Szkieletgwizdnąłprzezzębyiniepatrzącnawetnazakąskę
ponowniesięgnąłpobutelkę.—Walniemynadrugąnóżkę?
—Nalej—wykrztusiłFranciszek.—Mocnacholera.
—Prawiejakmonopolowyspirytus—zachwycałsięgospodarz.
KolejnaszklankaposzłaDrzewieckiemuznacznielepiej.Wgłowiepoczułznajomy
szmerek,wszystkiezmartwieniaiproblemystałysięmniejistotneibardziejodległe,
wróciłdobryhumor.Zagryzłchlebemzogórkiem,popiłprzyniesionąprzezSzkieleta
wodąisamchwyciłbutelkę,byznowunalać.
—Smakuje!—ucieszyłsięgospodarz.—No,tochlup!
TrzeciaszklankanastroiłaSzkieletaprzyjaźniedocałegoświata,adoFranciszka
szczególnie.Wstarymczajnikuzaczęłabulgotaćwodanaherbatę,‘nastole
141
140
pojawiłasięjakaśkonserwa,aopróczniejdwaprawie,czystetalerzeiwidelce.Zrówną
gościnnością!jużdawnonikogotutajniepodejmowano.
—Możeszumniekimać—zaproponowałwkoń-icugospodarz.—Chciałbymtylko
wiedzieć,co-jestlgrane.
—Wrobilimniewjednegotrupa—wyjaśniłrzeczowoDrzewiecki.—Aniewykluczone,
żedokle-Jpiąmiidrugiego.
—OtejbabcizDygasińskiegojuż,słyszałem.Ktolnadałcirobotę?
—Braciakmojegoadwokata,PawełLeszczyniak.j
—PoloSzpryca!—NatwarzySzkieletapojawił!sięgniewnygrymas.—Przecieżto
kawałsukinsyna!Mogłeśsięspodziewać,żecięwystawidowiatru.
—Zemnązawszedotądbyłwporządku.
—Niemyślałem,żezciebietakinaiwniak.Niejsłyszałeś,jakPoloprzysłużyłsię
ZbyszkowiBieliń-jskiemualboKazikowiSękaczowi?
—Tastaruszka,tobyłajegociotka.Akiedyroz-jmawiałemznimjużpofakcie,
wyglądało,żenieorająprzyłatwił.
—Niechcibędzie.—Gospodarznajwyraźniej!dalejmyślałswoje.—Acoztymdrugim
trupem?1
—-LeszczyniakzamelinowałmniewdaczyznajoJmego,wDziekanowie.Zarazpotem
znaleźliwlesiasztywnądziewczynę.
—Znałeśją?
—Otyle,oile.TobyłacórkastaregoKreczyń-skitegdrPowązek.
—Tego,comawarsztatsamochodowy?
—Właśnie.
—Aż,tydurniu!—Szkieletprzyłożyłpięściąvvstół.—Poloprzyłatwiłcięjak
pierwszegolepszegoszczawika.Przecieżtamałakombinowałaznimodparumiesięcy.
XVIII
fSkrzypnęłydrzwiiwprogupokojuStefańskiegostanęłaEmiliaMatuszewska.Przez
momentprzestę-powałaniepewnieznoginanogę,nimzdecydowałasięwejśćdośrodka.
—Proszęsiadać.—Kapitanwskazałjejkrzesło.
—Chciałemzadaćpanikilkapytań.
—PanzamknąłRokiego—zaczęłazesmutkiem.
—Coontakiegozrobił?
—Międzyinnymihandlowałnarkotykami—wyjaśniłoficeroględnie.
—Jawiem,żetakniewolno.—WoczachMatuszewskiejzakręciłysięłzy.—Aleczemu
zarazdowięzienia?
—OdjakdawnaznapaniRokickiego?—Stefańskiuznał,żeszkodaczasuna
bezprzedmiotowądyskusję.
—KilkalattemupoznałamgouRenatyKreczyń-skiej,,
—Swegoczasupylizesobądośćbljskpzwiązani.
143
142
—Aletojużminęło.
—Jestpanipewna?
—Oczywiście.PrzecieżLeszeksammipowie-dział.
—Tojeszczeoniczymnieświadczy.—Kapitanuśmiechnąłsięlekko.—Proszęmi
powiedzieć,kiedyRokickiwprowadziłsiędopani?
—Wponiedziałek.
—Aniewubiegłyczwartek?
—WczwartekLeszeknocowałumnie.Alenapiątek,sobotęiniedzielęwróciłamdo
rodziców,aonigonietolerują.
—Niewydajesiępaniczemajątrochęracji?I
—Zapomnieli,żeionibylikiedyśmłodzi.
—Powiedzmy!—westchnąłoficer.—AwracającdoKreczyńskiej,czymożepani
powiedzieć,zkimzadawałasięostatnio?
—Znalazłasobiefaceta,któryzpowodzeniemmógłbybyćjejojcem.—Matuszewska
wydęławargiznieukrywanąpogardą.
—PawłaLeszczyniaka?
—Więcjużpanwie?—skinęłapotakującogłową.
—Dobrzeżylizesobą?
—Jakpieszkotem.KilkarazyReniaskarżyła!się,żetostrasznycham.
—Źlejątraktował?
—Kiedywpadłwszał,potrafiłnawetprzyłożyćpogębie.
imi
144
—Wostatnichdniachrównieżdoszłodojakiejśawantury?
—Napoczątkuubiegłegotygodnia.Reniaprzybiegładomnieokropnieroztrzęsiona.
Nawetpłakała.
—Mówiła,ocoposzło?
—Podobnoozupełnydrobiazg.Niepytając,zajrzaładobiurka.
—NiKtnielubi,kiedygrzebiesięwjegorzeczach.
—Alewtymbiurkuniebyłonicnadzwyczajnego,aLeszczyniakprzyłożyłRenipo
twarzy…
—Czemuznimniezerwała?
—Samaniemogętegozrozumieć.Przecieżniezwiązałasięchybazłobuzemtylkodla
kilkugłupichskrętówiszprycycowieczór.
—Kiedywidziałająpaniporazostatni?
—Właśniewdniutejbezsensownejawanturyobiurko.Zdajesię,żebyłtoponiedziałek.
—PóźniejniemiałajużpaniżadnegokontaktuzKreczyńską?
—DopieroDanusiaŁadyńskapowiedziałami,żeRenianieżyje.
—RokickiniewspominałwcześniejośmierciKreczyńskiej?
—Nibyskądmiałotymwiedzieć?ZRenatąkontaktowałsięostatnioniezbytczęsto,z
Leszczynia-kiemprawiewcale,aDankawpadładomnie,kiedyLeszekjużsiedział…A
właśnie!—Popatrzyłaprosząconakapitana.—KiedypanzwolniRokiego?
r•(
r>vnlci
145
Ofkerodparłcośnaokrągło,zczegomogłowynikaćwszystkopróczodpowiedzina
pytanie.Matu-Jszewskiej,podpisał
dziewczynieprzepustkęiodpro-1wadziłjądodrzwi.Chcącniechcącmusiałasię
pożegnaćiStefańskizostałsam.Wróciłzabiurko]Przezdłuższąchwilębezmyślnie
przewracałprotokołyprzesłuchań,raportyinotatkisłużbowe.Wkoń-1cuwsiałizaczął
składaćpapiery.Iwtedydopokoju]wszedłMazurek.
—Staryochrzaniłmnie,żeDrzewieckiemuudałosięucieczprokuratury—zaczął
ponuro.—/&czytomojawina,żekratywoknachpozakładalilamivlkodlafasonu?
—lakznamnaczelnika,niebyłtodlaniegoża-1denargument.
—etciniepowtórzę,comiodpowiedział—wesiiu*porucznik.—Wkażdymrazie
odesłańmnie;lodiabła..%Aprzedchwilądzwoniłasekretar-lka,żemamyzgłosićsięu
niegoobaj.
PułkownikLubańwertowałwłaśniejakieśopasłejakta,/ażporazpuszczającniewielkie
kółeczkady-1muzulubionejfajki.
Uśmiechnąłsięnapowitanie]doStefańskiego,zukosapopatrzyłnaMazurka]iwskazał
oficerommiejscaprzyustawionymprosto-]padledobiurkastoliku.
—Niemuszęchybapowtarzać,jakąkompromita-Jcjęstanowidlanasucieczka
Drzewieckiego—stwierdziłsuchonasamymwstępie.—Alebiegu]wydarzeńniktjuż
nieodwróci.Terazmusimyuczy-]
|nićwszystko,byprzestępcajaknajszybciejznalazłsięLowuwnaszychrękach.Trzeba
rozesłaćlistygończe,obstawićmeliny,wktórychmógłbyszukaćschronienialubpomocy,
iobserwowaćczarnyry-nek,czyniepojawisiętamcośzezrabowanejbiżuterii.
—Pomyślałemjużotym—bąknąłnieśmiałoporucznik.—Aswojądrogąucieczkę
DrzewieckiegonależychybapotraktowaćjakoprzyznaniesięJowiny.
—Możemaszrację.—Lubańniewyglądałnaprzekonanego.—Alezastanówsię,czy
słusznieuczyniłeś,przyjmująctylkojednąwersjęzabójstwaPłateckiej?
—Czyżbywgręwchodziłyrównieżjakieśinne?
—Wkońcutakobietabyłaosobądośćmajętną…Atycootymsądzisz?—naczelnik
zwróciłsiędoStefańskiego.
—ZacząłbymodAdamaiEwy:ktoskorzystałnaśmierciMieczysławyPłateckiej.
—TeoretycznieBogojskaibraciaLeszczyniako-wie,jeślinieliczyćniewielkiegozapisu
narzeczMu-rasiowej.
—Powiedziałeś:teoretycznie—podchwyciłpułkownik.
—Bogojskiejmiałaprzypaśćbiżuteria—wyjaśniłMazurek—azłotodiabliwzięli.
—Niediabli,tylkoprzestępca—sprostowałLubań.—Natwoimmiejscuposzedłbym
dalejtymtropem.
—Takjest!
—Ijeszczejedno.—Pułkownikpopatrzyłuwg.żnienaoficerów.—Waszesprawy
dotyczątegosa-megokręguosób.Wprawdziejużnawiązaliściewspółpracę,tobardzo
dobrze,aleuzgodniłemjprokuraturą,żeoddzisiajtraktujemyobydwaśledztwajako
całość.
StefańskiiMazurekopuściligabinetnaczelnikajuczuciemulgi.Zamiastwracaćdo
swychpokoi,pomaszerowalikorytarzemwkierunkuwyjścia2gmachu.
—SpróbujępogadaćzBogojska—zadecydowałkapitan.—Aty,Michał,szukaj
Drzewieckiego.1
StefańskiprzezdobrykwadransbłądziłwśródwąskichuliczekMarymontu,nimznalazł
okazałą,piętrowąwillęwsporym,starannieutrzymanymogrodzie.Zaparkowałsamochód
iprzezuchylonąfurtkęruszyłwstronęmasywnychdębowychdrzwi.
—Panwjakiejsprawie?—Zzarogudomuwyłoniłasiędrobna,szczupłakobiecinao
rzadkich,siwychwłosach.
—SzukampaniBogojskiejalbopana-Mareckiego.—Kapitansięgnąłpolegitymację.
—Obojesąnadole,wzakładzie—wyjaśniłakobieta.—Musipanobejśćdom,bo
wejściejestoddrugiejstrony.
—Panrunichpracuje?
—SprzątamupanaMareckiego.UpaniAlicji
m.
IOficeruśmiechnąłsięzdawkowoipomaszerowałL,ewskazanymkierunku.Chwilę
późniejschodziłIjużpowąskich,kręconychschodach.Nadole,wni-[5kimkorytarzu,
spostrzegłszczupłego,muskularnegomężczyznęokrótkoprzyciętej,szpakowatej
[czuprynie.
I—PanMarecki?—zapytałdomyślnie.I—Owszem.—Jerzyskłoniłsięsztywno.—
PanwLprawiewytwórniskarpetek,czydopaniBogojskiej?|—Czyżbybyłajakaś
różnica?—WgłosieStefańskiegozadźwięczałaironiapołączonazniedowierzaniem.—
Przecieżtochybajedeninteres?
—Ależskąd!—OburzenieMareckiegoniewy-padłoprzekonująco.—Poprostu
wynajmujępani[Bogojskiejlokal,ażeprowadziprodukcjępodobnąIdomojej,totylko
kwestiaprzypadku.
—NiejestemzIzbySkarbowej.—Kapitanuznał,żenajwyższyjużczasrozwiaćobawy
gospodarza.—Nieinteresująmniesprawypodatkoweanipańskadziałalność
gospodarcza.ProwadzęśledztwowzwiązkuzezgonemRenatyKreczyńskiej.
—Achtak!—Jerzywyraźnieodetchnął.—Tozmieniapostaćrzeczy.
—Poświęcimipankilkaminut?
—Oczywiście.—Zgodziłsiębezcieniawahania.1—ZarazpoproszęAlicjęipójdziemy
nagórę.Możenapijesiępanherbaty?
Niespełnakwadranspóźniejsiedzieliwetrójkę.wniewielkim,przytulnymsaloniku.Na
stolepojawiła
■BA
sięzapowiedzianaherbata,awrazzniąsłonepg.luszki.Mareckichciałrównież
wyciągnąćbutelkaczegośmocniejszego,aleoficerwyperswadowałmutenpomysł.
—Ostatniocoświelepogrzebówwnaszymnaj-•bliższymotoczeniu—zaczęłasmutno
Bogojska.IDopieropochowałamciotkę,atuznowucórkaZdzisława…
—PaństwodobrzeznaliściepaniąRenatę?
—Raczejjejojca—sprostowałaAlicja.—Onrównieżprowadziprywatnyinteres.
—Wiedzieliściepaństwo,żeKreczyńskajestnarkomanką?
Bogojskabezsłowaopuściłagłowę,aleJerzyniemyślałozachowaniudyskrecji.
—Nietylkoona,paniekapitanie—odparłzdezaprobatą.—Nietylkoona…
—MapannamyśliPawłaLeszczyniaka?—podchwyciłStefański.
—Wstydpowiedzieć—przytaknąłMarecki.-4Ażsiędziwię,żetakiczłowiekmoże
prowadzićwytwórnięzabawek.
—WracającdopaniRenaty,kiedywidzieliścieją,państwo,porazostatni?
—Wubiegłyczwartek,napogrzebieMieczysławyPłateckiej.Przyprowadziłjąwłaśnie
PawełLeszczyniak.Dziwiliśmysięwszyscy,niktjednakniepytał,czymająwzględem
siebiejakieśpoważniejszeplany.
—Słyszałem,żepopogrzebieposzliściepaństwodoAdaraaLe’szc£yi(ił&kai.’.v}2nEq
rnstmdfA—Owszem.—TymrazemwgłosieJerzegozadźwięczałaodrobinaironii.—
Tradycyjnastypamusiałasięodbyć.
—Doktórejtrwałobiad?
—Jawyszedłemwpółdopiątej.MusiałemjechaćdoŁodzi.Itakspóźniłemsięna
umówionespotkanie…
—Apani?
—PożegnałamsięzAdamemokołosiódmej
—KreczyńskawstąpiładopanaPawła?—Stefańskipostarałsię,byostatniepytanie
zabrzmiałocałkiemzdawkowo.
—Zaprosiłjądosiebie—potwierdziłaAlicja.
—Jestpanitegopewna?
—Weszłamnamomentrazemznimi.Pawełobiecał,żepożyczymi„PolskęJagiellonów”
Jasienicy.
•—Dotrzymałobietnicy?
—Książkależałajużprzygotowanawprzedpokoju.
—IleczasuspędziłapaniuLeszczyniaka?
—Półminuty,możemniej…Prawdępowiedziawszybyłamokropniezmęczonai
wolałamjaknajszybciejwrócićdodomu.
—Rozumiem…Nocóż,bardzopaństwudziękuję.—Kapitanpodniósłsięzmiejsca.—
Tarozmowawielemiwyjaśniła.
Jużpanucieka?-Itakzabrałempaństwukbyt/łwełe’czasu.
7SI
iałako-
—Przyokazjimiałabymprośbę—preypommasobieBogojska.—Wubiegłymtygodniu
pańskiklega,porucznikMazurek,
pokazywałmifotografie!pewnegomężczyzny.Pytałoniegowzwiązkuizabójstwem
ciociMieczysławy.Wtedyniemogłam!
sobieprzypomnieć,gdziegowidziałam,idopierJpóźniejskojarzyłomisię,żetojedenz
klientówAdama.
—SpotkałagopaniumecenasaLeszczyniaka?I
—NietyleuAdama,coprzeddomemjegobrataj—sprostowałaAlicja.—Ten
mężczyznaczekał,aaPawełwyprowadzi
samochódzgarażu.
XIX
MazurekskręciłwGwiaździstąipochwilizatrzy-lmałsłużbowegofiataprzedniezbyt
zachęcające!wyglądającą,piętrowąkamienicą.MinąłbramęIwszedłdociemnej,dusznej
sutereny.Pokryteszarą,!łuszczącąsięfarbądrzwipolewejstroniebyłyuchy!lone.
Porucznikpchnąłjeipodszedłdorozłożone!gowkąciemateraca,naktórymspałw
najlepsze!drobnymężczyznaorzadkich,siwiejącychwłosachiwydatnym,fioletowym
niemal,nosie.
Oficerpochyliłsięnadśpiącymienergiczniepo-ltrzasnąłgozaramię.Tamten
wybełkotałcośbemzwiązku,zakląłi
machnąłręką,jakbyodpędzałsię!oddokuczliwejmuchy.PrzyokazjidoleciałMazurka
38
nieświeżyodórwypitegoprzedkilkomagodzinamialkoholu.
—Obudźciesię,Klusik!—huknąłnacałegardło.1—Jużpołudnie!
Leżącynaciągnąłnagłowęrógpostrzępionegokocaiodwróciłsiętyłem.Porucznik
szarpnąłgoponowniezaramię,widzącjednakbezskutecznośćswoichwysiłkówchwycił
stojącynapodłodzeblaszanydzbanek.Ponowniewyszedłnakorytarz.Bezwiększego
truduodnalazłbrudnąwygódkęzwieczniecieknącymkranem.Nalałdodzbankawodyi
kilkanaściesekundpóźniejcałaporcjawylądowałanagłowieKlusika.
—Żebyodsamegoranataksięuchlać!—sapnąłgniewnieoficer.
Zimnawodaikilka■szturchańcówprzywróciłygospodarzowipoczucierzeczywistości.
Spojrzałzupełnieprzytomnienaoficeraigwałtowniepotrząsnąłgłową.*
—Wczoraj,paniewładzo,byłyurodzinyprzyjaciela—jęknąłprzepraszająco.—Rano
dostaliśmyjakieśstarekotletyna^
zakąskę.Musiałymizaszkodzić…
—Cowymituopowiadacieozakąsce?!—żachnąłsięMazurek.—Musimypogadaćo
znaczniepoważniejszychsprawach.
—Nierozumiem?—Maleńkie,głębokoosadzoneoczkakryminalistystałysięczujne.—
Przecieżwczasieostatniego
przesłuchanianiemiałpandomnię_pretęnsji.
1S3r
—Wielesięzmieniłoodtamtejpory.
—Mogędaćpanusłowohonoru,żejestemczy-1sty.
—Waszesłowoniejestzbytwielewarte.
—Jakpragnęzdrowia!—zaklinałsięKlusik.-ĄMożepanspytać,kogozechce.Każdy
zaświadczy,żeodrokuniedałemsięskusić.
—Możesięzałożymy?
Potwarzygospodarzaprzemknąłledwodostrzegalnycień,ajegospojrzenieuciekło
gdzieśwbok.jPorucznikprzebiegł
wzrokiempoodrapanychścianachsutereny.Spojrzałponownienapijaczynęina-lgle
zrozumiał.
—Wstawajcie!—rzuciłostrym,nieznoszącymsprzeciwutonem.—No,już!.
Klusikajakbyzamurowało,aleoficeranimyślałpowtarzaćpolecenia.Zdecydowanym
ruchemchwyciłgospodarzazaramięiściągnąłzposłania.Mo-jmentpóźniejodsunął
materacodścianyizaczął]ostukiwaćpodłogęobcasem.Jednazdesekporuszy-]
łasię.Mazurekprzyklęknąłipokilkupróbachod-]słoniłwnętrzeniewielkiejskrytki.
Wśrodkuleżałydwaaparatyfotograficzneikame-lradomagnetowidu.
—Icowynato?Okazujesię,żejednaknieje-]steścletacyczyści.
—Kumpelprosił,żebymmuprzechowałteapara-]ty.—Gospodarzspróbowałnaiwnego
wykrętu.—jMówjł,żebyjedobrzeschować^]u9inill
38S4
—Przedmilicją—dopowiedziałoficer.—Bojakbyco,możnatrafićzakratki.
Klusikchciałzaprzeczyć,ależadnesensownetłumaczenienieprzychodziłomudogłowy.
Pobladłinerwowytikprzebiegłmupotwarzy.Zbytczęstomiałdoczynieniaz
przedstawicielamiprawa,byniezdaćsobiesprawyzbeznadziejnościsytuacji,wjakiejsię
znalazł.Przezchwilęjeszczełamałsięwsobie,wreszciezrezygnacjąmachnąłręką.
—Mapanrację—ustąpił.—Odpaserkisięniewykręcę.
—Amożeodpowiedniejszybyłbyjakiśinnyartykuł?
—Coto,tonie!—Tymrazemzaprzeczeniegospodarzazabrzmiałozupełnieszczerze.—
WłamanieodstawiliJanekLebiodazKazikiemSękaczem.Bylikrewnimitrochęgrosza,a
ja,idiota,wziąłemodnichfantyzamiastgotówki.
—Mówiliwam,gdziesięwłamali?
—Paniewładzo!—KlusikpopatrzyłnaMazurkaniemalzwyrzutem.—Otakierzeczy
sięniepyta.
—Wporządku—poruczniknienalegał.—Ostateczniewwaszejsytuacjitoszczegółbez
znaczenia.
—Zaraz,zaraz!Askądpanwiedział,żeumniesąfanty?PrzymknąłpanJankaalbo
Kazika?
—Nawetniewiem,gdzieichszukać.
—Alektośprzypucował?
—Prawdępowiedziawszy,doniedawnainteresowałamniezupełnieffiKa~5p%w£1
b—iÓfi2erłaWrMepotwierdził,aniniezaprzeczył,miałnadzieję,żewIten,sposób
sprowokujegospodarza.—Jeszcze1wczorajnawetprzezmyślminieprzeszło,byskła-I
daćwamwizytę.
•TT-Terazrozumiem!—WoczachKlusikazamigo-Itałyzłebłyski.—Jakiśbydlakdla
ratowaniawłasnej!skórynapuściłpananamnie.
—SłyszeliścieonapadzienatęstaruszkęzDyga-Isińskiego?—Mazurekznowunie
skomentował!przypuszczeńkryminalisty.
—Obiłomisięouszy.
—Napadmiałmiejscemniej*więcejwtymsamym!czasie,kiedywaslegitymowano.
—Jużmniepanotopytał.
—PytałemrównieżoFranciszkaDrzewieckiego.1
—Ajapowiempanu,żetoniebyłobywjegosty-llu.Onnigdynieszedłnamokrą
robotę.
—Ludziesięzmieniają.—Porucznikbeznamięt-jniewzruszyłramionami.—Aleniew
tymrzecz.Wi-Jdzicie,chałupępobabciPłateckiejodziedziczyli!AdamiPaweł
Leszczyniakowie.
Ostatniestwierdzeniewypowiedziałoficerniecozlrozpędu,niespodziewającsiężywszej
reakcji”gos-|podarza.Odziwo,Klusikabardzotainformacjaza-1interesowała.
—Podejrzewapan,żemecenasLeszczyniakalbo!jegobraciszekmaczalipaluszkiw
przygodziebabu-1ni?
—Czemużmiałbyn^^c^ROgdfij^^ć,?
—MecenasbroniłFranciszkapoostatniejwpadce,aPoloSzpryca…—Klusikurwał,a
jegomałeoczkapowiększyłysięnagledonienaturalnychwręczrozmiarów.—Przecieżto
jasnejaksłońce!’—zgrzytnąłzębami.—Niktinny,tylkoonmniezasypał!
—Taksądzicie?
—Możesięzałożymy?—Gospodarzniemiałnajmniejszychwątpliwości.—Lebiodai
SękacznieoddziśkombinujązPolem.
Moglimupowiedzieć,komudaliczęśćfantówzeskoku,aSzprycaskorzystałzpierwszej
okazji,żebymnieposadzić.
—Musieliścieniekiepskozaleźćmuzaskórę.
—Poprostuniedałemsięwykołowaćwinteresach…Aletostaredzieje.—Klusik
stropiłsięnagle.—Niewartowspominać.
—AcołączyłoPawłaLeszczyniakazDrzewieckim?
—KiedyśPolopomógłFranciszkowiwywinąćsięodpudła.Załatwiłmulewealibi.
—CzypodobnąprzysługęwyświadczyłrównieżLebiodziealboSękaczowi?
—OukładachmiędzyJankiemaPolemwielepa-‘nuniepowiem,alenamiejscuKazika
raczejodpuściłbymsobietęznajomość.
—Nibydlaczego?
—NiechpanzapytaSękacza,jaktobyłozwyrokiemzawłamaniedojubilera.
—Zapytam,alemusielibyścieminajpierwpowiedzieć,gdzie■mógłbym’^gcnz-
rva,leźcVJlt””’^umai-j—
1#t
—OtejporzesąpewnozJankiemnapiwkuw)„Jaskółce”.
Oficerzastanawiałsięnadczymśprzezchwilę,wkońcusięgnąłpoznalezionewschowku
aparatyfotograficzneikamerę,zagwizdałzcichairuszyłbez,słowadowyjścia.Klusik
popatrzyłnaniegoznie-jdowierzaniem.
—Znaczy,żebędęodpowiadaćzwolnejstopy?j—bąknąłniepewnie.
—Niewykluczone.—Mazureknamomentza-|trzymałsięwprogu.—Ostatecznienie
każdypaser]musizaraztrafićdoaresztu.
—Dokońcażyciapanutegoniezapomnę!.—IKlusikdopadłdoporucznikaiomalnie
pocałowałgowrękę.
—Jesttylkojedenszkopuł—oficerznaczącoza-,wiesiłgłos.
—Zr<J>bięwszystko,copankaże.
—Widzicie,Drzewieckiemuudałosięuciec,ajajmamznimjeszczedopogadania.
—Niesądzipanchyba,żeFranciszekzechcesięzamelinowaćumnie?
—Janicniesądzę.—Mazurekwzruszyłramio-1nami.—Radziłbymwamtylko
pamiętać,żejednałcelaczekanalokatora.Ktojązajmie,przyszłośćpolkaże…
Porucznikwróciłdowozuiuruchomiłsilnik.Byłz.siebiezadowolony.IdącdoKlusika
niespodziewajsięzbytwiele,atymczasemuzyskałinformacjemo-lgącestanowićnowy
impulsdlaśledztwa.,
158yr
Niewielkipawilonik,amożeraczejkioskzpiwem,[zwany„Jaskółką”,stałuzbiegu
GwiaździstejiPo-|tockiej.Tłumekamatorów
„małegojasnego”obsiadł[żelaznestoliczkiiniskimurekzbiałejcegły.Mniejliczni
wolelirozsiąśćsięwprostnatrawie,nadpobliskimkanałkiem.Porucznikzatrzymałwóz
jakieś[pięćdziesiątmetrówdalejizacząłdyskretnieobserwowaćzebranych.
Sękaczanigdzieniezauważył,alewśródtłoczącychsięwkolejcemignęłamuznajoma
sylwetkaniskiego,tęgiegoblondynawewzorzystejkoszulcezjakimśzachodnim
napisem.
Minęłozdziesięćminut,nimLebiodadopchnąłs;ędookienka.Kupiłczterypiwai
przysiadłsamotnienaskrajumurka.Przezdłuższąchwilęrozglądałsięniepewnie,jakby
nakogośczekał,wkońcuuznałwidać,żeumówionykompannieprzyjdzie,boj
za-j,Icząłsystematycznieopróżniaćbutelki,
Kończyłwłaśnieostatnią,kiedyprzymurkupojawiłsięBieliński.Lebioda
posunąłsięodrobinę,byzrobićpaserowimiejsce.Tamtenusiadłiprzezdłuższąchwilę
rozmawiali,razporazzerkającniespokojnienaboki.Obserwującytęscenęoficernie
>mógłpowstrzymaćironicznegouśmiechu.Wszyst-ikowskazywałonato,żemimo
uprzednichzapewnieńBielińskiniewycofałsięzbranży.
WreszciemężczyźnipodalisobieręcenapożegnanieipaserpomaszerowałPotockąw
kierunkunajbliższegoprzystanku
autobusowego.RównieżiLebiodauznał,żeczasjużopuścić„Jaskółkę”.Bez
159
pośpiechuodniósłbutelki,odebrałkaucjęiruszyłPotocką,alewprzeciwnąniżBieliński
stronę.
Mazurekdłużejnieczekał.WłączyłsilnikimcBmentpóźniejjegowózzrównałsięz
Lebiodą.Porucznikprzyhamowałizapraszającymgestemotworzy)drzwi.
—Córazgórą!—rzuciłdobrodusznie,jakgdybytamtenbyłnapotkanymprzypadkowo
znajomym.MDawnosięniewidzieliśmy.
—Witampanawładzę.—Lebiodaukłoniłsięgrzecznie,
—Cosłychać?
—Jakośsiężyje.
—Staregrzechyniekuszą?
—Ależskąd!Poostatniejodsiadcedałemspokój
—Skorotak,totylkopowinszować.—Wgłosoficerazadźwięczaławyraźnadrwina.
—Panmacośdomnie?
—Siadajcie,pogadamy.
—Kiedyjasięspieszę…•«
—Nieszkodzi.Jakskończymyrozmawiać,zaw|zęwas,gdzietrzeba.
Lebiodaradnieradzająłmiejsceobokoficera]niespokojniepopatrzyłnaniego.Zwolna
zaczynałpojmować,żeichspotkanieniebyłodziełemprzypadku.
—Cojestgrane?—bąknąłniepewnie.Mazurekbezsłowazablokowałdrzwiisięgnąłpo
leżącąnatylnymsiedzeniutorbę.Momentpóźniej
Ififl
najegokolanachpojawiłysięzabraneKlusikowiaparatyfotograficzneikamera.
—Poznajecie?
Lebiodaażotworzyłustazezdumienia,anajegotwarzypojawiłsięstrach.
—Skądpantoma?—Nawetnieusiłowałzaprzeczać.—Ktopanupowiedział?
—SkokzrobiliściezSękaczem,aczęśćfantówdostałKlusik—stwierdziłporucznik.—
Najpierwpojedziemynawizjęlokalną,czywoliciezwłasnejwoliopowiedzieć,jakto
było?—Spróbowałstarego,aleczęstoskutecznegochwytu.
—Opowiem.—Ataknastąpiłzbytszybko,byLebiodazdążyłprzygotowaćjakąś
sensownąobronę.
—Tosłucham.
—Odczegomamzacząć?
—Najlepiejodpoczątku:ktonadałskok?
—Sękacz.
—Jasiu?—oficerostrzegawczopodniósłgłos.Lebiodazagryzłwargi,alei.tymrazem
jegoopór
nietrwałdłużejniżkilkasekund.
—TaknaprawdętoPoloSzpryca—wyszeptał.Mazurekbyłzaskoczonyinieudałomu
siętego
ukryć.Zeszczerymniedowierzaniempatrzyłnaswegorozmówcę.
—JakBogakocham!—NaszczęścieLebiodaopaczniezrozumiałreakcjęoficera.—
PolozaprowadziłnasnawetnaKoronowską,żebypokazać,gdziemieszkatenprywaciarz,
corobiformydowtryskarek.
11—Szafirowekoniczynki
161
—TobyłjakiśznajomyLeszczyniaka?
—Podobno.
—Leszczyniakpodałwamrozkładmieszkania?.
—Masięrozumieć.Powiedziałnawet,gdziecze-^goszukać.
—Cokazałzabrać?
_Tylkopieniądzeizłotyzegareknałańcuszku!TeaparatyikameręzwinąłKazikz
własnejinicjatylwy.
—ZegarekopyliliścieBielińskiemu?
—Jeszczeniezdążyliśmysiędogadać.NaraziejschowałgoSękacz.
—Gdzie?
—Pewnousiebie,naŁomiańskiej.Aleniedam]głowy.
—AjakmiałwyglądaćpodziałłupówzLeszczy-niakiem?
—Polozastrzegłdlasiebiepołowę.\—Oddaliściemujegoczęść?
—No,nie…—Lebiodawyraźniesięzawahał.—Niebyłojeszczeokazji.
—Powiedzcieraczej,żepostanowiliściewykołowaćLeszczyniaka.
—Polonietaki,żebydałsiękomuśzrobićwko-(nia—westchnąłLebioda.—Kazikjuż
razpróbo!wał…
—Ico?
—Niechgopansamzapyta.Wkażdymrazidskończyłosiętoodsiadką-
FormalnościzwiązanezosadzeniemLebiodywareszciezajęłyoficerowiprzeszło
godzinę,takżedawnominęłajużsiedemnasta,nimdotarłwreszcienaSadybę.
Biały,schludniewyglądającydomekkrytyeternitemnieróżniłsięzbytnioodsąsiednich.
Jedynieniewielkatabliczkaprzywejściuinformowała,żeinżynierJanMackiewicz
przyjmujezamówienianaformydowtryskarekwszelkichtypów.Dochodzącyzotwartego
okienkadopiwnicyzgrzytszlifowanegometaluświadczyłwymownie,żewłaściciel
interesuniemożeuskarżaćsięnabrakchętnychdokorzystaniazjegousług.
Mazurekenergicznienacisnąłdzwonek.Chwilępóźniejotworzyłmuniski,szczupły
mężczyznaokrótkoprzyciętej,szpakowatejczuprynieistarannieutrzymanychwąsikach.
Miałnasobiemodnedżinsyijasnobrązową,zamszowąkurtkę,asądzączwyglądunie
przekroczyłjeszczeczterdziestki.
—Panwsprawieformy?—powitałoficerazdawkowymuśmiechem.—Niestety,na
najbliższemiesiącemampełenportfel
zamówień.
—Prawdępowiedziawszybardziejinteresujemnieniedawnewłamanie.—Porucznik
sięgnąłpolegitymację.
Mackiewiczbezsłowaotworzyłszerzejdrzwiiwprowadziłoficeradoobszernego,
stylowourządzonegosalonu.Mazurekzniekłamanąprzyjemnościąusiadłwgłębokim,
obitymwiśniowymplu
163
.162
szemfotelu.Gospodarzznaczącymgestemwskazałbarek,porucznikodmówiłjednak
grzecznie.
—Pańscykoledzyprzesłuchiwalimniewsprawie]tegowłamania.—Inżynierusiadł
ciężkowsąsied-lnimfotelu.—Przezpół
dniafotografowaliwszystkiekątyiposypywalisprzętyjakimśproszkiem.Czyżby!miał
panjeszczejakieśwątpliwości?
—Zajmępanutylkokilkaminut.—Oficer!sięgnąłdoswejtorby,bywyciągnąćzniej
odzyskanejprzedparomagodzinamiapaiaty’fotograficzneikamerę.—Czypoznajepan
teprzedmioty?
—Ależoczywiście!—Mackiewiczpoderwałsięnanogiipochwyciłradośniejedenz
aparatów.—Mójstarydruhu,myślałem,żejużcięnigdyniezobaczę.
—Paninteresujesięfotografiką?
—Wyłączniepoamatorsku.Skompletowałemso-Jbiezupełnieniezłysprzęt,alenaogół
brakowałomi]czasu,byzniegokorzystać.
—Tokosztownehobby?
—Znamznaczniekosztowniejsze.Przyznapan]chyba,żena’dobryjachtczysamochód
trzebawy-idaćowielewięcejniżnanajnowocześniejsząnawetkamerę.
—Towszystkopestkawporównaniuzpotrzebamifinansowymipięknejkobiety—
zażartowałMa-]żurek.—Apropos,czyPaweł
Leszczyniakprzed-]stawiłpanuswojąnowąnarzeczoną?
—MapannamyśliRenatęKreczyńska?—Gos-j
164
podarzuśmiechnąłsięsmutno.—Byliumniejakieśtrzytygodnietemu.Nigdybymnie
przypuszczał,żetonaszeostatniespotkanie.
—Odkogodowiedziałsiępanojejśmierci?
—TelefonowałdomniePaweł.’
—Aodjakdawnapanowiesięznacie?
—UruchamiającmojąfirmękorzystałemzpomocyprawnejAdamaLeszczyniaka.Z
czasemnaszekontaktynabrałyrównież
towarzyskiegocharakteruisiłąrzeczyzetknąłemsięzbratemmecenasa.
—Czywaszewzajemnestosunkimożnabyokreślićjakoprzyjaźń?
—Niewydajemisię.—PotwarzyMackiewiczaprzemknąłniezbytwyraźnycień.—
Przeszliśmywprawdzienaty,aletochybawszystko…
—PawełLeszczyniakinteresowałsię”pańskąsytuacjąfinansową?Pokazywałmupan,
gdzietrzymagotówkęalbobiżuteriężony?
—PodejrzewapanPawłaojakiśzwiązekztymwłamaniem?—gospodarzpopatrzył
bystronaporucznika.—Nocóż,nie
przeczę,żepodczasostatniejwizytyżonapokazywałaKreczyńskiejoryginalnegozłotego
patka,któregodostałaodemnienarocznicęślubu.TakżeiLeszczyniakzainteresowałsię
zegarkiem.Niestety,padłonpóźniejłupemwłamywaczy.
—Jakdobrzepójdzie,jużwkrótcepańskażonaodzyskaswojąwłasność”—zapewnił
oficer.—Anarazieprosiłbymozachowanietreścinaszejrozmowywyłączniedlasiebie.
XX
DrzewieckizeSzkieletemwysiedlizautobusuipokilkukrokachskręciliwpierwszą
przecznicę.Paliła]siętylkojednalatarnianasamymrogu,dalejuliczka*tonęławmroku.
GdybyniewątłeświatłopadająceĄokiencofniętychwgłąbogródkówdomków,otacza-l
łybyichegipskieciemności.
DotarliwreszciedoŁomiańskiej.Franciszekchciałwniąskręcić,alebolesny,niemal
miażdżącyłokiećuściskosadziłgonamiejscu.Szkieletwskazałmubez]słowaledwo
widocznywmrokuzaryssamochodu.’Drzewieckipoczułnaplecach
nieprzyjemnydreszcz.)Oczywiściemógłtobyćpoprostuwózktóregośzwłaścicieli
okolicznychdomków,wolałjednakniejryzykować.Wycofalisiępocichuiruszyli
spiesznie,byledalejodniedawnegoceluswejwędrówki.
—Chybanie’dorwaliSękacza,skoroczekająpoojjegochałupą?—Franciszekniemógł
jużdłużejwytrzymaćciążącegomumilczenia.
—Diabliichwiedzą.—Szkieletwzruszyłramionami.—Wkażdymrazielepiejsiętu
niepokazywać.
—Corobimy?
—Myślę,żepowinniśmyzajrzećdoKlusika.Onjzawszewie,cowtrawiepiszczy…
PrzedbramąblokuprzyulicyGwiaździstejniezauważyliniczegopodejrzanego.Zeszlido
dusznejsutereny.Światłoniedziałało,kfoś.widaćwykręciłżarówkę,aleSzkieletmusiał
tubywaćczęsto,bonieomylnietrafiłdodrzwi.Namacałklamkęimomentpóźniej
znaleźlisięwciasnym,rozjaśnionymtylkojednąświeczkąpomieszczeniu.Wkącie,na
materacuobokKlusika,siedział
krępyblondynokanciastej,niemalkwadratowejgłowieiwąskim,zadartymnosie.
—ChwałaBogu,żejesteś!—SzkieletucieszyłsięnawidokSękacza.—Wiesz,żepod
twojąchałupączekajągliny?
—Mamoczy.—Kazikbeznamiętniesplunąłpodnogi.—Widziałem.
—Ktościęzasypał?
—Niektoś,tylkoPoloSzpryca!—wtrąciłsięKlusik.—Drańprzypucowałcałąnaszą
trójkę.MilicjazwinęłaJankaLebiodę,szukaKazika,aijaomaływłosnietrafiłemza
kratki.
—Skądciprzyszłodogłowy,żemilicjęnapuściłPolo?—zainteresowałsięDrzewiecki.
—Niemusiałemgłówkować,powiedziałmitenporucznik,któryprzyszedłpofanty.
—RazjużLeszczyniakwpakowałjednegoznaszychdopudła—przypomniałSzkielet.
—Powiedz,Kazik,jaktobyło?
—Polonadałmiwtedyskoknajubilera.—NatwarzySękaczapojawiłsięgniewny
grymas.—Chciałemgowyrolowaćprzypodziale,aleonnieztakich.Podprowadził
mj.pilnik,.którym.przecinałem,kraty,podrzuciłgowjakimśśmietnikaj,dałcy/ik-mi-1££
167i
licji,żebysięnimzainteresowała.Napilnikuznaleźli1opiłkiztejkratyiodciskmojego
palca.KosztowałoImnietodwakalendarze.
—Podrzuciłpilnik,powiadasz?!—PoliczkiFran-Iciszkanabrałyrdzawoceglastego
zabarwienia,analczolewystąpiłymużyły.—
Pilnikzodciskiemtwojegopalca?!
—Przecieżmówię.
—Atobydlak!—Drzewieckizacisnąłpięści.
—WidaćPololubitennumer—warknąłSzkielet.I—Frankowiteżnadałrobotę.
Obiecywałworekzło-lta,anamiejscuokazałosię,żezamiastbłyskotek|leżytrup
właścicielkiipilnikzpięknymodciskiem!paluszka…
—JatamdoLeszczyniakanicniemam.—.WbrewIwypowiedzianymsłowomwoczych
Kiusikazamigo-łtałymściwebłyski.—Alenawaszymmiejscunałuczyłbymdrania
rozumu.
—Jużjaznimzatańczę!—Franciszeknawetnie1próbowałzapanowaćnadsobą.—
RodzonamatkaIsukinsynaniepozna!
—Poszedłbymztobą,alemuszęzałatwićsobiejakieślokum.—Sękacznajwyraźniej
wolałsięwycofać.—Dosiebieprzecieżniewrócę,aitutajmogąmnieladachwila
namierzyć.
—Twojasprawa.Wkażdymrazieweźpoduwagę,żemożeszjużniemiećokazji,abyz
nimroz-lmawiać.—WgłosieFranciszkazabrzmiałaniedwu-1znacznagroźba..—Nade
mnąitakdyndastryczek…
NaSadybędotarłDrzewieckijednymzostatnichautobusów.RuszyłOkrężną,jednakz
każdymprzebytymkrokiemnogiciążyłymucorazbardziej.Nocbyłaciepłaiduszna,a
mimotorazidrugipoczułnaplecachzimnydreszcz.Zacząłżałować,żenarozmowęz
Pawłemwybrałsięsam..
Przystanąłprzedfurtkąiprzezdłuższąchwilęniezdecydowanierozglądałsiędokoła.W
oknienapierwszympiętrzepaliłosięświatło,cooznaczało,żegospodarzjestusiebie.
Franciszekchciałjużnacisnąćdzwonek,alewostatnimmomenciezmienił
zamiar.Jednymsusempokonałogrodzenieipobiegłchyłkiemnatyłydomu.
XXI
Mazurekspojrzałnazegarek.Zbliżałasięsiódma.Ziewającsięgnąłpotermos,aledo
plastykowegokubeczkapociekłozaledwiekilkakropliherbaty.Porucznikzakląłgłucho.
Byłgłodny,niewyspany,chciałomusiępić,.pozatymwszystkowskazywało,żenoc
spędzonąwsamochodzienieopodaldomuSękaczanależałospisaćnastraty.
Poszukiwanyniewróciłdosiebie,żadenteżzjegokumpliniepróbowałzłożyćmu
wizyty.Oficerowiniepozostałonicinnego,jakdaćzawygraną.
Zamierzałwłaśniewłączyćstacyjkę,byuruchomićsilnik,kiedyspostrzegł
nadjeżdżającegoz,naprze-
I169
168
ciwkaszaregopoloneza.Chwilępóźniejwózprzy-1hamowałidosamochoduMazurka
przesiadłsięSte-|fański.Wprzeciwieństwiedoporucznikabyłwznakomitymhumorze.
—Słyszałem,żeprzymknąłeśLebiodę—zaczął!bezżadnychwstępów.—Podobno
ostatniskokinadałmuPawełLeszczyniak.
—Zgadzasię—przytaknąłMazurek.—ChciałemijeszczenamierzyćSękacza,aledrań
poczułpismoInoseminiewróciłnanocdochałupy.
—Naraziezostawmygowspokoju—zaprotestowałkapitan.—Zajmijmysięlepiej
PawłemLe-iszczyniakiem.Tohochsztaplerjakichmało.
Ustali-1łem,żetużprzedśmierciąKreczyńskazłożyłamulwizytę.
—Nieżartuj?!
—WdodatkugośćmiałjakieśpowiązaniaztymitwoimDrzewieckim.Myślę,żestarczy
tematówdojpoważnejrozmowy.
—Toszkodaczasu!—PodniecenieStefańskiegoudzieliłosięiMazurkowi.—Jedziemy
naSadybę!1
NiespełnapółgodzinypóźniejdotarlinaOkrężną.*Pierwszywyskoczyłzsamochodu
porucznik■nieoglądającsięnakolegępodbiegłdofurtki.Ene-Irgicznienacisnął
dzwonek.Odczekałchwilę,wlśrodkuniebyłojednakżadnejreakcji.ZadzwonifJ
ponownie,niestetyitymrazembezskutku.Odwróciłsię,bypowiedziećcoś
Stefańskiemu,aletenbelsłowawskazałoknonapierwszympiętrze.Mimożldochodziła
ósmaisłońceoddawnaświeciłopełnymblaskiem,wpokojupaliłosięświatło.
—Panowiedobrata?—Wdrzwiachdrugiejpołówkibliźniakapojawiłsięubranyjeszcze
wpiżamęUdamLeszczyniak.—Chybajestusiebie.
—Nieotwiera—skonstatowałStefański.
—Czyżbyjużwyszedł?—zdziwiłsięadwokat.
—Możeusnąłnadksiążkąitrudnogobędziedobudzić.—Kapitanponowniespojrzałw
stronęoknanapierwszympiętrze.
—Małoprawdopodobne.—NatwarzyLeszczyniakapojawiłsięniepokój.
—Ijataksądzę—zgodziłsięStefański.—Przypuszczam,żepańskibratzaaplikował
sobiezbytdużądawkęmorfinyinieobudzisięprzedpołudniem.
-■-Mamzapasoweklucze.—Adwokatbyłzbytzdenerwowany,byzareagowaćna
ostatniestwierdzenieoficera.—Musimyzobaczyć,czycośsięniestało.
Zniknąłwsionce,bypodłuższejchwilipojawićsięznowu.Podbiegłdofurtkiidrżącymi
rękamizacząłdobieraćwłaściwyklucz.Momentpóźniejznaleźlisięwogródku.
—Częstomiewapanpodobneproblemyzbratem?—zagadnąłMazurek.
—Wtymrokujużdwarazymusiałemwzywaćpogotowie.—Leszczyniakażzgrzytnął
zębami.—Aile:musiałemsię“nachodzić,żebysprawa’łlie‘nabrałarozgłosu…
—Możelepiejbybyło,gdybymupanzałatwiłprzymusoweleczenie?
—MądryPolakposzkodzie!
Stanęliprzeddrzwiamiwejściowymiiadwokatpróbowałjeotworzyć.Kluczpasował,nie
dawałsięjednakprzekręcić.
Leszczyniakspojrzałpytająconaoficerów.Mazurekpokręciłgłową,aleStefańskipo-jął,
wczymrzecz.Nacisnąłklamkęidrzwiustąpiły.
Wniewielkimholuinaschodachpaliłosięświatło.Pobieglinapierwszepiętro.Drzwido
jednegozpokoibyłyotwarte.Napodłodze,zgłowąopartąofotel,siedziałPaweł
Leszczyniak.
—Nieżyje!—Kapitanniemiałnawetcieniawątpliwości.—Trzebaściągnąćekipę
śledczą.
XXII
—Przedawkowałmorfinę?—StefańskipopatrzyłpytająconadoktoraKaweckiego.—
Nawetniezdążyłwyrzucićstrzykawki.—
Wskazałznacząconależącąnadywaniejednorazówkę.
—Możeprzedawkował,amożenie.—Lekarzniebyłpewnyswego.—Będziemy
wiedzieliposekcji.
—Nierozumiem?
—Jarównież.Wkażdymraziedenatwyglądataksamo,jaktadziewczynazlasupod
Dziekanowem.
—Kiedynastąpiłzgon?
—Wczorajmiędzydwudziestądrugąadwudziestątrzecią.
—1nicwięcejmipanterazniepowie?
—Leszczyniakzcałąpewnościąbyłnarkomanem.|s|aobuprzedramionachmapełno
śladówpowkłu-ciach.
—Tobysięzgadzało.
—Pozatymbrakjakichkolwiekobrażeńmogącychświadczyćowalcelubstosowaniu
przemocy.Prawdęmówiąc,niezbytmisiętowszystkopodoba.
—Mnierównież—westchnąłkapitan.—Zwłaszczażetojużdrugi,aściślejrzecz
ujmująctrzecitrupwtejsprawie.
Kaweckipokiwałgłowąiwmilczeniuzacząłzbieraćsiędowyjścia.Oficerruszyłzanim,
aleprzyschodachniemalzderzyłsięzpodekscytowanymMazurkiem.
—Przyzamkuwdrzwiachwejściowychktośmanipulowałwytrychem—oznajmił
porucznik.—Włamywaczniebyłdobrym
fachowcem,bozamek-sięzaciąłiniemożnagoterazruszyć.
—Takiebuty!
—TrzebapoprosićAdamaLeszczyniaka,bysprawdził,czyzmieszkanianicniezginęło.
—Poczekaj!—Stefańskinaglestuknąłsięwczoło.—PawełLeszczyniakprzyłożył
Kreczyńskiejpobuzi,kiedytazajrzałamudobiurka
—Gdziejesttobiurko?
—Naparterzegoniewidziałem,pozostajewięcchybatylkosąsiednipokój,ms
łiqiIA—
173
Mazurekbezwahaniasięgnąłdoklamki.Drzwiustąpiłyioficerowieznaleźlisięwczymś
wrodzajugabinetu,takprzynajmniejmogłasugerowaćszeroka,oszklonabibliotekapełna
książekiciężkie,stylowebiurko.Podeszlibliżej.Zamykananakluczszufladapodblatem
biurkaidrzwiczkipolewejstronienosiłyzupełnieświeżeśladyłomu.
—Tenwłamywaczwiedziałjednak,czegoszuka—westchnąłkapitan.—Takczyinaczej
wyprzedziłnasokilkagodzin.
Oficerowieprzezdłuższąchwilęspoglądaliponuronazniszczonymebel.Z
dokładniejszymprzeszukaniemjegownętrzanależałozaczekać,ażzostanązabezpieczone
śladywłamania.Stefańskizdecydowałsięwłaśniezawołaćktóregośztechników,kiedy
Mazurekprzyklęknąłnamocnojużwytartymdywanie,amomentpotemsapiąc
niemiłosierniewczołgałsiępodbiurko.Minęłodobrepółminuty,zanimporucznik
ponowniestanąłnanogach.Wjegooczachpojawiłysięwesołeiskierki.
—Niewykluczone,żewkrótcejednąsprawębędziemymogliuznaćzawyjaśnioną,—
Pokazałkoledzeznalezionyprzedchwiląszafirowykolczykwkształcielistkakoniczyny.
—NaszczęścieWłamywaczzgubiłnamiejscuprzestępstwajednązrzeczy,po
któreprzyszedł.
—Cototakiego?
—Tymczasemróbdalejswoje,ajaskoczędoAdamaLeszczyniaka.—Mazurek
maszerowałjużwstronęschodów.—Zaraz
wracam.
174
Furtkaobokbramyidrzwidodomuadwokatabyłyotwarte.Zapominającodzwonku
porucznikwkroczyłspieszniedoholu.Tu,opróczgospodarza,dostrzegłBogojskai
Mareckiego.Siedzieliwmilczeniuprzyniewielkimstolikunaprzeciwwejścia.Naich
twarzachmalowałosięprzygnębienie.JerzyaniAlicjanawetniezareagowalina
przybycieoficera,jedynieadwokat
zapraszającymgestemwskazałmu■wolnekrzesło.
—Przykromi,żeznowuspotykamysięwtakichokolicznościach.—Mazurekpopatrzył
naAlicjęzeszczerymwspółczuciem.
—Boże,cozanieszczęście—wyszeptałałamiącymsięgłosem.—Czyżbynadnami
zaciążyłojakieśfatum?
—Dobrze,żepaniprzyjechała.
—Adamzadzwonił,żebypowiedziećnam,cosięstało,iJerzynatychmiastmnietu
przywiózł…Czytobyłwypadek?
—Prawdopodobnie.—Porucznikniewidziałpotrzebywtajemniczaniakogokolwiekw
szczegółyśledztwa.—Pozwólciepaństwojednak,żezacznęodczegoinnego.Czy
widzieliściejużkiedyśtendrobiazg?
Ostrożniepołożyłnastolikuznalezionyprzedkilkomaminutamikolczyk.Bogojska
wyciągnęłarękę,bydotknąćszafirowegocacka,inaglenajejpoliczkachwykwitłkrwisty
rumieniec.
—AleżtokoniczynkiciociMięci!—Najwyraźniejniewierzyławłasnymoczom.—
Jednaksięznalazły!
175
—Rzeczywiście—przytaknąłLeszczyniak.—Ciotkapokazywałamikiedyśtekolczyki.
Mapanidrugiodpary?
—Niestety.Drugiejkoniczynkibędęmusiałdopieroposzukać.
—Nierozumiem?—Oczyadwokatastałysięczujne.—Atęgdziepanznalazł?
—Wdomupańskiegobrata.—Porucznikpostarałsię,byjegogłoszabrzmiałspokojniei
rzeczowo.—Wpokojunapierwszympiętrze,nadywanikupodbiurkiem.
—Przecieżtoniemożliwe!—SzepnęłaAlicja.—SkądPawełmógłbymiećkolczyk
ciotki?
—Wspominałpan,żenapadunaciotkędokonałjakiśkryminalista.—Leszczyniak
poparłBogojska.-1Drzewiecki,czyjakmutam…
—Nawetjeśliprzyjmiemytęwersję,toitakwszystkosięzgadza.—Mazurekbyłpewny
swego.—NietakdawnopaniAlicjawidziałategotypkawtowarzystwiepańskiegobrata,
terazznaleźliśmyjedenzezrabowanychprzedmiotów.Przykromi,alewymowatych
faktówjestjednoznaczna.
—Porucznikmarację—odezwałsięmilczącydotejporyMarecki.—PoPawlemożna
byłowszystkiegosięspodziewać.Każdeznasdobrzewiedziało,żetoszuja,tylkoniktnie
chciałtegogłośnopowiedzieć.
—Jerzy!—Bogojskaspojrzałanaprzyjacielazwyrzutem.—Onnieżyje!
176
—Twojaciotkarównież.—Animyślałustąpić.—AdziwnymtrafemiKreczyńskiczeka
napogrzebswejcórki.
XXIII
MazurekzatrzymałfiataprzedkamienicąprzyulicyGwiaździstej.Właśniewysiadał,
kiedywbramieukazałsię-Klusik.
Dostrzegłszyoficerastanąłnamomentniezdecydowany.Najwyraźniejniewiedział,czy
podejśćprostodoporucznika,czyraczejzawrócić.Ostateczniewybrałtodrugie
rozwiązanie,aleMazurekzdążyłjużpokonaćdzieląceichkilkametrówchodnika.
—Wsiadajcie!—Zdecydowanymruchempopchnąłprzedstawicielawarszawskiego
półświatkawkierunkuwozu.—Mamydo
pogadania.
Klusikskuliłsięwsobie.Bezprotestu,potulniepodszedłdosamochoduizajął-miejsce
obokkierowcy.Minaoficeraniewróżyłaniczegodobrego,wolałwięcspokojniepoczekać
narozwójwypadków.
—Byłaumowa,żepowieciemitoiowooDrzewieckim.—Mazurekniemiałzamiaru
tracićczasunazbędnewstępy.—
Słucham.
—Ależ,paniewładzo!—Klusiknawszelkiwypadekpróbowałzagraćnazwłokę.—Nie
myślipanchyba,żewczorajwidziałemFranciszka.
43—Szafirowekoniczynki
177
—Właśnietakmyślę—zablefowałporucznik
—PewnonietylkowidzieliściesięzDrzewieckimialeteżpowtórzyliściemunaszą
rozmowę.
—ŻebymtakskonałlPanchybażartuje…Oficerwzruszyłramionamiibezsłowa
włączył
stacyjkę.Fiatzwolnazaczynałnabieraćprędkości.TwarzKlusikajakgdybytrochę
poszarzała.Przezja-lkiśczaspasażerpróbowałkryćnarastającezdenerwowanie,wkońcu
niepanującnadsobąsięgnąłpcłpapierosa.
—Możnazapalić?—poprosiłprzymilnie.
—Nazdrowie.
—Adokądmniepanwiezie?
—Niedomyślaciesię?Przecieżznacietrasę.>
—OBoże!—Klusikzagryzłwargiiścisnąłsplecionedłonie,ażgruchnęłomuw
stawach.—Par]mniechybaniezamknie?!
Mazureknieodpowiedział.Zfasonemwziąłzakrętipogwizdującpopularnąmelodyjkę
ostrododałgazu.
—Cosięwłaściwiestało?—Klusikpróbowałzinnejbeczki.—Cosięodwczoraj
zmieniło?J
—Niczwyjątkiemtego,żePawełLeszczyniakwyzionąłducha.—Porucznikzaatakował
wprost,
—Właśnieusiłujędociec,czystałosiętozboskąjczyteżraczejzludzkąpomocą.
—Jezus,Maria!—Klusikażpodskoczyłzwrażeniainiewielebrakowało,aWyrżnąłby
czołerrjwprzedniąszybę.—Toznaczy,żeFranekgodo|stałl
lik.
178
—Miałtakizamiar?—Oficerkułżelazopókigorące.
—WczorajpojechałnaSadybę,żebyrozmówićsięzPolem..
—Aprzedtembyłuwas?
—Owszem.—Klusikskapitulował.—Wpadłpóźnymwieczorem.
—Sam?
—PrzyszedłzeSzkieletem.Cośmisięzdaje,żeFranekterazuniegomieszka.
—Trzebawambyłotakodrazu.—MazurekpopatrzyłnaKlusikaodrobinęłagodniej.—
Powiedzciemijeszcze,ocoDrzewieckimiałpretensjędoLeszczyniaka?
—PolonadałFrankowitenskoknaDygasińskiego.
—Takiebuty!
—Tojeszczekaszkazmleczkiem.Widzipan,kiedyDrzewieckiposzedłnarobotę,
mieszkaniebyłojużczyste,ababciasztywna.
NadokładkęFranekuważa,żePolopodrzuciłnamiejscepilnikzodciskiemjegopalca.
Biorącwszystkodokupy,możnabyłosięwkurzyć.
.—Terazrozumiem.
—Prawdępowiedziawszy,Leszczyniakowioddawnasięnależało.Niejednemujużzalazł
zaskórę.
—Gdybyktóryśzwaspowiedziałmitowcześniej,wyszykowałbymfacetowiniekiepski
proces—mruknąłporucznik.—AtakmuszęprzymknąćDrzewieckiego.
17Q
—Szkodachłopaka.—WgłosieKiusikazadźwięczałanutkaszczeregożalu.—
Ciekawe,czdadząmustryka?
—Martwciesięlepiejosiebie—odburknąłoficer.—Zapaserstwoteżniktniedostaje
dyplomu.’
—Topanmnieniewypuści?—Klusikomalsinierozpłakał.—Przecieżprzypucowałem
Francisz!ka.
—Każdymusisięrozliczyćzeswoichgrzechów.
—Niedałobyradyodpowiadaćzwolnejstopy?
—Myślę,żekilkanocekmusiciejednakspędziwareszcie—zadecydowałMazurek.—
Apote~sięzobaczy…
KiedyporucznikdotarłnaulicęZąbkowską,zaczynałysięwłaśniegodzinyszczytu
komunikacyjnego.Wgłębiduszyżałował,żeniemaznimStefanskiegoalbo
Pozorskiego,wiedziałjednak,żetammająterazhukrobotywmieszkaniuPawłaLeszczy)
niaka.
Skręciłwbramę,minąłpodwórko,potemdrugiChwilępóźniejznalazłsięwciemnej,
dusznejsute!renie.Beztruduodnalazł
niskie,pokrytespękańfarbądrzwiibezpukanianacisnąłklamkę.Wśrodku,nażelaznym
łóżkuleżałDrzewiecki.Byłsam.
Franciszekodwróciłgłowę,byspojrzećnawchodzącego,inaglezamarłwbezruchu.
OtworzyłustaJniebyłjednakwstaniewykrztusićanisłowa.Jegtwarzspurpurowiała,by
momentpóźniejnabraćsinoszaiegozabarwienia.Woczachpojawiłsiępanicznystrach.
—Górazgórą,mościDrzewiecki!—Oficeruśmiechnąłsięszeroko,jakgdybyzobaczył
dobregoznajomego,anie
poszukiwanegoprzestępcę.—Co-,niecieszyciesięzespotkania?
Mazurekwyjąłkajdanki,Franciszekbezsłowawyciągnąłręce.Przezchwilęspoglądalina
siebie,alewkońcuporucznikuznał,żeniemapotrzebyskuwaćzatrzymanego.
—Jakmniepanznalazł?—Drzewieckizdołałdojśćniecodosiebie.—Ktoś
przypucował?
—Prędzejczypóźniejkażdywpadnie.—Oficerwzruszyłramionami.—
Proponowałbymjednak,abyśmyporozmawialio
poważniejszychsprawach.
—Jużpanumówiłem,żetoniejazałatwiłemtębabcięzDygasińskiego.
.—Aleniewspominaliście,żerobotęnadałwamjejsiostrzeniec.
—Skądpanwie?—WoczachFranciszkapojawiłosięzdumienie.—Przecieżchyba
Polopanuniepowiedział?
—DokądzawiózłwasLeszczyniak,kiedyprzyszliściedoniego.poskoku?
—DoDziekanowa.—Zatrzymanyniepróbowałjużkręcić.—Ulokowałmnienadziałce
jakiegośznajomego.
—DlaczegowróciliściedoWarszawy?
—Przestraszyłemsię,kiedywlesieznaleźlidziewczynę.
—*Wiedzieliście,żetoznajomaPawłaLeszczyniaka?
44
inn
—Przecieżjejniewidziałem.DopieroSzkieletmiipowiedział.
—Wyglądanato,żeobatrupymiałypójśćnawaszekonto.
—Jasnejaksłońce!—Drzewieckiwyraźniesię]odprężył.—Niewiem,jakbyłoz
dziewczyną,aleigłowędaję,żebabciękropnął
samPolo.WkażdyrrlrazienaDygasińskiegowykręciłmitakisamnumer,,jakkiedyś
Sękaczowiposkokunajubilera.
*—Nierozumiem?
—Tegopilnikazodciskiempalcawcaleniezgu-fbiłem.Wogóleniezabierałemgoze
sobą.NiebyłImipotrzebny.Polomusiał
podprowadzićgoprzyja-1kiejśokazji,apotempodrzuciłwogródkubabci.
—WygarnęliścietowszystkoLeszczyniakowi?
—Wtedy,kiedywiózłmniedoDziekanowa,da-tłemsięskołować.Samniewiem
dlaczego,aleprze-Hstałemgo
podejrzewać.Dopieropóźniejotworzyły1misięoczy.
—Iwzwiązkuztymwczorajwieczorempojecha-IliścienaSadybę.
—Pojechałem.
—Ico?
—Byłemcholerniewkurzony,niewielebrakowa-1ło,żebymdraniowikarkskręcił—
przyznałFranci-1szekzrozbrajającąszczerością.
—RozmawialiścieznimwholuczynapierwszymIpiętrze?
—Wstydpowiedzieć,alewostatniejchwilidałemjnogę.
I—Cotakiego?
—Ulicąjechałradiowóz.Pomyślałem,żetopomnie,iprysnąłemprzezogródki.
Przełażącprzezpłotskręciłemnogę,omaływłosniedorwałymniepsy,awkońcu
wpieprzyłemsiędokanałku.MiałemwszystkiegodosyćiodpuściłemsobieLeszczyniaka.
—Ejże?—OstatniesłowaDrzewieckiegonietrafiłyoficerowidoprzekonania.
—Jakpragnęzdrowia!—Franciszekniemiałzamiaruzmieniaćprzedstawionej
oficerowiwersji.—WczorajzPolemsięniewidziałem.Zresztąniechgopanzapyta.
Chybaniebędziemiałpowodu,żebyzełgać.
—Onjużfaktycznienieskłamie—Mazureknamomentzawiesiłgłos.—Wogólenic
nikomuniepowie.Poprostuwczorajrozstałsięztymświatem.
XXIV
Stefańskiruszyłwdółwąskimi,stromymi,schodamiiwchwilępóźniejznalazłsięw
oświetlonymprzygasającąrazporazświetlówkąkorytarzu.Ciężkie,szerokiedrzwipo
lewejstronieniebyłydomknięte.Kapitanpchnąłjeiwproguniemalzderzyłsięztęgifn,
łysymjakkolanomężczyznąwbiałymfartuchu.
—WitamchlubęnaszegoZakładuKryminalistyki.—Uśmiechnąłsięprzyjaźnie.—
Wywróżyłeścośztegochłamu,któryciwczorajprzywiozłem?
45
183i
—Bodajbycię…—Minaekspertamogłanasuwaćpodejrzenie,żewłaśniepołknął
surowążabę.
—Przezcałąnocsiedziałemwlaboratorium.
—Askutek?
—Wstrzykawceznalezionejprzydenaciesąśladymorfiny,płynwfiolkachtotakzwany
kompot,firmowychampułeknieotwierałem,bonienosząśladówuszkodzeń,aich
oznakowanieniebudziwątpliwości.
—Tojużwszystko?—WgłosieStefańskiegozadźwięczałanutkarozczarowania.
—Aczegosięspodziewałeś?—ziewnąłekspert.
—Niemyślałeśchyba,żebayerowskaaspirynatoarszenik,akropleżołądkowetokwas
pruski.Nawetfiolka,której
niekompletneszczątkipracowiciewygrzebałemześmietnika,zawierałakiedyśinsulinę,a
niecyjanekpotasu.
Kapitanchciałjeszczeocośzapytać,alenagleotworzyłysięsąsiedniedrzwiinakorytarz
wypadłpodekscytowanyPozorski.NawidokStefańskiegozatarłręceznieukrywanym
zadowoleniem.
—WsprawiezgonuKreczyńskiejruszyliśmydoprzodu!—oznajmiłzradościąwgłosie.
—Nareszciewiemy,wjakisposóbjejzwłokiznalazłysięwDziekanowie.
—Niegadaj?
—WartobyłospędzićkilkagodzinprzybagażnikuwozuPawłaLeszczyniaka.Ozamek
pokrywyzaczepiłysiędwienitki,aprzykolezapasowymznala
184
złemkilkawłosów.Okazałosię,żeidentycznewłosymiałaKreczyńska,anitkiwedług
wszelkiego,prawdopodobieństwazostaływyrwanezjejsukienki.
—RenatatużprzedśmierciąbyłauPawłaLeszczyniaka.—Oficerwzamyśleniu
zmarszczyłbrwi.—Gdybyśmymielipewność,żetamzostałazabita,łatwomoglibyśmy
wskazaćzabójcę.
—TrzebaprzycisnąćbiegłychzZakładuMedycynySądowej,zwłaszczażeiwprzypadku
zgonuLeszczyniakaniewypowiedzielisięjeszczewsposóbwystarczającokonkretny.
—NajpierwspróbujępogadaćzestarymKreczyńskim—zadecydowałStefański.—Aty
pogrzebwkartotekachiwyciągnijwszystko,.cotamznajdzieszozmarłymijegobracie.
Aha,jeszczejedno—przypomniałsobiewostatniejchwili.—MichałzatrzymałLebiodę,
aleoprzeszukaniujegomieszkaniajużniepomyślał.Nictamnapewnonieznajdziesz,
jednakformalnościmusistaćsięzadość.
WbramiewarsztatuprzyulicyBurakowskiejwidniałakarteczka,żezakładnieświadczy
usługdokońcamiesiąca.Niezrażonytymkapitanposzukałbocznegowejścia.Odziwo,
niebyłozamknięte.Oficerwszedłdośrodka,minąłobszernąhalęzczteremakanałami
orazpodnośnikiemidotarłdokantorkaodgrodzonegoodresztypomieszczeniaażurowym
murkiem.Kreczyński
siedziałzamałym,obdrapanymbiureczkiemiszklanymwzrokiemwpatrywałsięw
kolorowezdjęciecórki.
—Pojutrzepogrzeb—cichym,zmęczonymgło-
45
sempoinformowałStefańskiego.—Ostatnirazjązobaczę…
—Współczujępanu.
—Zawszebyłatakawesoła,pełnażycia…
—ZnaliściepaństwobraciLeszczyniaków?—Kapitanuznał,żemimowszystkomusi
przystąpićdoirzeczy.
—Adamwielokrotniepomagałmizałatwiaćróż-]neformalności—przytaknął
Kreczyński.—RaznaAwetwybroniłmnieprzedniesłusznienajiczonymjdomiarem.
—APaweł?
—Ztegocowiem,prowadziłniewielkąwytwórnięplastykowychzabawek,aleprawdę
powiedziawszy,niewidywaliśmysięzbytczęsto.
—Słyszałpan,żezaliczałsiędowielbicielipań-!skiejcórki?
—Niemożliwe?!—Potwarzywłaścicielawarsztatuprzemknąłwyraźnycień.—Przy
takiejróżnicy!wieku?,
—Mamywszelkiedane,bysądzić,żepaniRenatajspędziłaostatniegodzinyżycia
właśnieuniego.
—MojacórkautegohochsztaplerainarkomaJna!—Kreczyńskiażpoczerwieniałz
oburzenia.—Terazjużwszystkorozumiem!
—Zgrzytnąłzębamiwbezsilnejzłości.—PewnodrańzwabiłRenatkęjdosiebiei
namówił,byzażyłajakieśpaskudztwo^
Biedaczkażyciemprzypłaciłaswojąnaiwność.Apan]pomyślał,żetakjakLeszczyniak
byłanarkomankąj
45
—Pańskacórkadośćczęstobywaławjegodomu.Przykromimówić,aleoniżylizesobą.
—Niewierzę!—Właścicielwarsztatupoderwałsięzmiejsca.—Pansięmyli.Tonie
możebyćprawdą!
—Ależ,panieKreczyński…
—Niktminiewmówi,żelepiejodemnieznałmojedziecko!—Nawetniechciałsłuchać
kapitana.—Renatkabyłarozsądnąiprzyzwoitądziewczyną.Planowałemjejmałżeństwo
zMirkiemSto-jeckimipewnobydoniegodoszło,gdybynienikczemnypodstęptego
drania,Leszczyniaka.Jużjamuodpłacęzajegopodłość.Dokońcażyciamniepopamięta!
—PawełLeszczyniaknieżyje.—Słowaoficerapowiałyurzędowymchłodem.—Nikt
jużniebędziemiałokazjiwyrównaniaznimrachunków.
Właścicielwarsztatuopadłzpowrotemnakrzesło,azjegoustwyrwałosięwestchnienie
ulgi.Bezsłowawziąłdorękifotografię
córki.Twarzmuzłagodniałaiwidaćbyło,żewszystkocodziejesiędokoła,zwolna
zaczynatracićdlaniegoznaczenie.
ZapomniałchybanawetoobecnościStefańskiego.
WarsztatStojeckichbyłopołowęmniejszyodtego,którynależałdoojcaRenaty,aleruch
tupanowałniczymwnajwiększejstacjiPolmozbytu.Razporazpodjeżdżałysamochody
różnychmarek,aichwłaścicieleprosilipokornie,byktóryśzespecjalistówraczyłchoć
spojrzećnaszwankującyrozrusznik,reglerczyalternator.Niewysoki,tęgiblondyn
187™
odsyłałzkwitkiemwiększośćklientów.Jedynienieliczniotrzymywalizgodęna
pozostawieniewozwwarsztacie.Pewnasiebieminawskazywałaniedwuznacznie,żeon
jesttutajszefem.
—Pan.Stojecki?—Stefańskinawszelkiwypadeodrazusięgnąłpolegitymację.
—OjciecpojechałdoUrzęduSkarbowego.Blondynwyraźniesięstropił.—Może
wpadniepaprzedfajrantemalbolepiejjutrorano.
—JadopanaMirosławaStojeckiego—sprostowałkapitan.
—Naprawdędomnie?—Synwłaścicielawarszttuwyraźniespuściłztonu.—Czyto
przypadkieniejakaśpomyłka?
—Zapewnesłyszałpanośmiercipańskiejprzyj
ciółki?
—Nibyktórej?
—ChodzioRenatęKreczyńska.
—Cośmisięobiłoouszy.—RozbieganespojrzenieStojeckiegouciekłogdzieśwbok.
—Aletalniebyłamojaprzyjaciółka—
zastrzegłznaciskiem.—Nasiojcowieznalisiętrochę,ot,iwszystko.
—OjciecpaniRenatywspominałnawetomał-.żeństwie—przekorniezauważyłoficer.
—Myśla-Tłem,żewtejsytuacji…
—Dobresobie!—MirosławroześmiałsięnetBwowo.—Jamiałbymsiężenićze
zwariowanąn.irlkomanką?!Musiałbymchybastracićrozum!
—Twierdzipan,żeKreczyńskazażywałanarkotyk
ki’
188
—Wszyscyotymwiedzieli…No,możezwyjątkiemjejzaślepionegoojczulka—
poprawiłsięszybko.
—Oddawnatotrwało?
—Trudnomipowiedzieć,alechybazaczęłajeszczewszkole.
—Obracaliściesiępaństwowtymsamymkręguznajomych?
—UchowajBoż,e!—Stojeckinajwyraźniejbałsię,bynieposądzonogoobliższe
kontaktyzKreczyńska.—Toniejestdlamnietowarzystwo.
—Nibydlaczego?
—Bojaniemammilionównazbyciu.Nigdysięniezdarzyło,byojciecdałmichoć
złotówkę,jeślinaniąuczciwieniezapracowałem.
—AleznapanDanutęŁadyńska,EmilięMatuszewskąiLeszkaRokickiego?
—Mówimysobiedzieńdobryitelefonicznieskładamyżyczeniaimieninowe.
—Innymisłowy,niemożepannicpowiedziećoichżyciuiwzajemnychukładach?
—Takajestprawda.Nieznamichicieszęsię.ztego,bosądzącchociażbyzpańskiej
wizyty,mógłbymnapytaćsobiebiedy.
—Chwalebnaprzezorność.—WgłosieStefańskiegozadźwięczałanutkaironii.—No
cóż,widzę,żeniepotrzebniezabierampanuczas.Przepraszamzanajścieidowidzenia.
—Możechciałby#pan,żebyśmyprzejrzelielektrykęwpańskimwozie?—zreflektował
sięStojecki.—Trzymamzakład,żezapłonwymagaregulacji.
—Tojużzmartwienienaszychmechaników—wymówiłsiękapitan.—Apanitakma
nadmiarklientów…
DoktoraKaweckiegozastałwlaboratorium.Ekspertślęczałnadmikroskopemirazporaz
porównywałto,cowidział,zleżącyminastolezapiskami.
—Mamnadzieję,żetymrazemnieodeślemnipanzkwitkiem—zażartowałStefański.
—JestcosnowegowsprawiezgonuPawłaLeszczyniaka?
—Zależy,couznapanzanowinę,acozapotwierdzeniewcześniejszychustaleń.
Kaweckinichętnieoderwałsięodswegozajęcia.—Wkażdyrazieobrazsekcyjnyjest
niemalidentycznyjawprzypadkuKreczyńskiej.
—Tomniepanniepocieszył.
—Jedynaróżnicapoleganatym,żeudziewczynniestwierdziłemśladówzażycia
narkotykutuprzedśmiercią,adenat
zaaplikowałsobiesolidndawkęmorfiny.
—Przedawkowanienarkotykuniemogłostaćsiprzyczynązgonu?
—Małoprawdopodobne.
—Aleprzecieżdwiemłode,zdroweosobynumarłybyottak,jednapodrugiej,bez
żadnejwidcznejprzyczyny!—
zdenerwowałsięoficer.
—Organizmnałogowegonarkomanapodwilomawzględamiprzypominaschorowanego
struszka.—Ekspertprzekornie
pokręciłgłowił.—fJenakżemapanrację—dodałpoważnie.—Toniemógłbyć
przypadek.
—Copanustalił?
—Przeprowadziłembadaniekrwinazawartośćcukru.Wobydwuprzypadkachobrazbył
taki,jakprzygłębokimwstrząsie
hipoglikemicznymwywołanymprzedawkowanieminsuliny.
—Insuliny?—WoczachStefańskiegopojawiłosięniedowierzanie.—Przecieżtotylko
pospolitylekzażywanyprzezwiększośćcukrzyków.
—ZazwyczajinsulinęwstrzykujeSiępodskórnie.Jeślizaaplikowalibyśmyjądożylnie,i
toczłowiekowiniecierpiącemuna
nadmiernypoziomcukruwekrwi,jedynienatychmiastowapomocmogłabyzapobiec
nieszczęściu.
—Zaraz,zaraz!—Kapitandoznałnagłegoolśnienia.—Przecieżwmieszkaniu
Leszczyniakaznaleźliśmyszczątkifiolkipoinsulinie.
—Więcjednak…
—Aletowywraca”całądotachczasowąkoncepcjęśledztwa!
—Każdypopełniabłędy.Problemwtym,byumiećsiędotegoprzyznaćiwyciągnąć
odpowiedniewnioski.
—Ileczasumogłoupłynąćodmomentuwstrzyknięciainsulinydochwilizgonu?
—Każdypreparatinsulinowymainnedziałanie.Arodzajtego,októrymmówimy,
określąwasieksperci.Skoroznaleźliścieszczątkifiolki,będzieto
-zwykłaformalność.
-101
—Alepan,doktorze,manapewnojakąśkoncepcję.*—NieustępowałStefański.
—Owszem—zgodziłsięlekarz.—Uważam,żeużytopreparatu,po’którego
wstrzyknięciuutrataświadomościnastąpiławciągukilkunastusekund.Potemprzyszły
drgawkiiśmierćwskutekporażeniaoddechu.
—WprzypadkuPawłaLeszczyniakawykluczatomożliwośćsamobójstwa,niemówiąc
jużopomyłkowymwstrzyknięciu.Po
prostuniezdążyłbywyrzucićfiolkiischowaćstrzykawki
—Chybamapanrację.
XXV
—Powiedzieliściemi,Klusik,żewśrodębyłuwasDrzewiecki.—GłosMazurka
brzmiałchłodnoirzeczowo.
—Zgadzasię.—Zatrzymanyprzycupnąłnaskrajukrzesłaispoglądałnieufniena
siedzącegozabiurkiemporucznika.—
PrzyszlirazemzeSzkiele-‘tern.
—Októrejwyszedł?
—Czyjawiem?Wkażdymraziejużwnocy.i
—ASzkielet?
—Posiedziałumniejeszczezgodzinkę,wypiliśmypokielichu.
—Tylkowedwóch?
—Nierozumiem?
192
—Niebyłozwaminikogowięcej?Spojrzeniezatrzymanegouciekłogdzieśwbok
ioficerzrozumiał,żetrafiłcelnie.Należałoterazkućżelazopókigorące.
—Amożeten,októrymzapomnieliściemipowiedzieć,toSękacz?—zaryzykował
Mazurek.—Przyokazjichłopakpowiedział
Franciszkowi,żenietylkojemuLeszczyniakwyciąłbrzydkiegopsikusa.
—Mapanrację.—Klusikuznał,żeniewartozaprzeczać.—Kazikkapnąłsię,że
czekacienaniegopodchałupą,iprzyszedł
szukaćjakiegośnoclegu.
—Spałuwas?
—Nie,wyszedłzarazpoDrzewieckim.
—Niemówił,dokądsięwybiera?
—Niktgoniepytał.
—Ejże?
-1-Bodajbymjutraniedoczekał,jeślizełgałem—zaklinałsięprzesłuchiwany.—A
SękaczaznajdziepannaWrzecionie,uJustynyModzelewskiej—dorzuciłjużzwłasnej
injcjatywy.—Nadłuższąmetękochająsięjakpieszkotem,aleilerazyKazikwpadłw
tarapaty,zawszebrałagodosiebie.
Porucznikodprowadziłzatrzymanegodoaresztuiwyszedłnatyłybudynku,wktórym
mieściłsięUrządSprawWewnętrznych.
Chwilępóźniejsiedziałjuż*zakierownicąsłużbowegowozu.Miałnadzieję,żetymrazem
będziemiałwięcejszczęściaizatrzymaSękacza.
CzteropiętrowyblokprzyulicyWrzecionowyglą-
13Szafirowekoniczynki
193
dałnawetczystoischludnie.Zgodniezzapowiedzią;KlusikanazwiskoModzelewskiej
figurowałonaliścialokatorów.Oficerpomaszerowałprostonapierwszepiętroi
energicznienacisnąłdzwonek.Przezdłuższachwilęzmieszkaniadochodziłyodgłosy
czyjejśkrzątaniny,niktjednaknieotwierał.Porucznikzadzwoniłponownie,tymrazem
dłużejibardziejnatarczywie.
Poskutkowało.Rozległsięszczękotwieranejzalsuwyiwprogupojawiłasięwysoka,
tęgablondynąpotrzydziestce.Potarganewłosy,brudnyszlafrokiprzydeptanekapcie
świadczyływymownie,żewnajbliższymczasienieplanowaławyjściazdomuaninie
spodziewałasieniczyjejwizyty.
—Cojest?—spytałaopryskliwie.—Pannibydomnie?
—ObywatelkaJustynaModzelewska?—Mazurekwolałsięupewnić.
—Owszem—potwierdziła.—Boco?
Porucznikbezsłowawyjąłlegitymację.Przezdobrepółminutyspoglądałanieufnietona
twarzoficera,tonajegozdjęcie,wreszciezdecydowałasięotworzyćszerzejdrzwi.Nie
czekającnadodatkowezaproszeniewszedłdośrodka.Mieszkanie
sprawiałoznacznielepszewrażenieniżjegowłaścicielka.Czyste,pomalwanena
kremowościany,nienajnowszy,aleniedawnowytrzepanychodnikistarannieodkurzony
regałdobrzeświadczyłyoModzelewskiejjakoopanjdorrju.
—Ócopanuchodzi?—ponowiłapytanie.—
1%
Tylkorazmiałamsprawęwsądzieojakąśpyskówkę,aodtejporypanowiestalemnie
nękacie.
—Maminteresdopaniznajomego.—Mazurekzdecydowałsiępostawićsprawęwprost.
—CzyzastałemKazimierzaSękacza?
—Niezastałpan.—Ostentacyjniewzruszyłaramionami.—Anajakiejpodstawiepan
sądził,żeznajdziegoumnie.Anionmibrat,aniswat,aninawetkochanek.
—Dobrzesięznacie,aSękaczmaostatniopoważnekłopoty.
—Jateżmamkłopoty,itowłasne,więccudzeminiepotrzebne.
—Czyżby?
—Jeśliuważapan,żeschowałamKazikawszafiealbopodłóżkiem,proszęszukać!—
Poczerwieniałazirytacji.—Nawetniespytampanaonakaz.
—KiedyostatnirazwidziałapaniSękacza?—Porucznikniedałsięsprowokować.
—Tydzieńtemu,amożedwa.
—Niewiepani,gdziemógłbymgoterazznaleźć?
—Nibyskąd?—Ironiczniewydęławargi.—PrzecieżKazikniemaobowiązkumisię
opowiadać.Azresztą,comnietowszystkoobchodzi.
—Jakpaniuważa.—Oficerskłoniłsięsztywnonapożegnanie.—Poradzęsobieibez
panipomocy.
—Krzyżyknadrogę!
195
Mazurekwolałudać,żeniedosłyszałostatniejuwagi.Zamknąłzasobądrzwiibez
pośpiechu]zszedłposchodach.Chwilęmarudziłjeszczeprzylsamochodzie,nim
zdecydowałsięusiąśćzakierownicą.Wkońcuwłączyłstacyjkęiruszyłwolnowkie-i
runkuMarymonckiej.Każdypostronnyobserwatoijmusiałbyzapewnemyśleć,że
porucznikdałzawy-]graną.
Napierwszymskrzyżowaniuoficerskręciłwpra-‘woizatrzymałsięzarogiem.Teraznie
miałjużchwi-jlidostracenia.
Wyskoczyłzwozuibiegiempomknął!zpowrotem,tyleżenieulicą,apodrugiejstronie
bloków,takbyniemożnagobyłodostrzeczokienModzelewskiej.Przedwejściemna
klatkęschodową]rozmawiałyjakieśdwiemłodekobietyzsiatkami]pełnymizakupów.
Mazurekodczekał,ażzniknąza]oszklonymidrzwiami,ichyłkiemprzemknąłwzdłuż1
muru.Kilkanaściesekundpóźniejznowustałpódldrzwiaminapierwszympiętrze.
Ześrodkadochodziłyprzytłumionegłosy.Poru-1cznikniepotrafiłrozróżnić
poszczególnychsłów,lnieprzejąłsiętymjednak.
Czekałcierpliwie,ażusły-jszałzbliżającesiękroki.Cichoszczęknęłaotwieranazasuwa.
JeszczemomentiwprogumieszkaniaModzelewskiejstanąłkrępyblondynokanciastej,
niemalkwadratowejgłowieiwąskim,zadartymnosie.
—Witam,witam!—PorucznikzatrzasnąłkajdankinaprzegubachSękacza.—Tośmysię
jednakspotkali.
196
—Przecieżpanodjechał!-—Wgłosiezatrzymanegobrzmiałozdziwieniegraniczące
niemalzwyrzutem.—Justynawidziała!
NiespełnatrzykwadransepóźniejSękaczzająłtosamokrzesło,naktórymjeszczenietak
dawnopociłsięKlusik.Bezmyślniewlepiłwzrokwblatbiurkaiczekałnarozwój
wypadków.
—ZacznijmyodwłamaniadowilliprzyulicyKoronowskiej—zadecydowałMazurek.
—AnibygdziejesttaKoronowska?—Sękacznawszelkiwypadekudawałgłupiego.
—NaSadybie,niedalekoPowsińskiej.
—Pierwszesłyszęotakimwłamaniu.
—LebiodaiKlusikmająlepsząpamięć—stwierdziłspokojnieporucznik.—A
właścicielwillirozpoznałaparatyfotograficzneikamerę.Wtejsytuacjibędzielepiej,jeśli
przestanieciekręcić.Odwyrokuitaksięniewywiniecie.‘
Sękaczprzygryzłwargiiprzezdłuższąchwilęnerwowowyłamywałsobiepalce.Wkońcu
skinąłgłowąnaznak,.żeargumentyoficeratrafiłymudoprzekonania.
—W‘porządku—ustąpił.—ZrobiliśmytenskokzJankiemLebiodą.Aparatyikamerę
zanieśliśmyKlusikowi,bobyłemmukrewnytrochęgrosza.
—CojeszczewzięliściezwilliMackiewicza?
—Forsęistaryzegareknałańcuszku.
—Konkretnie?
—Zielonychbyłokołosetki,anaszychzedwieścietysięcy.Prawdępowiedziawszy
prawiepołowę
,48
ztegozdążyliśmyjużpuścićnawódkęidziewczyn-1ki.
—Co,zrobiliściezresztąłupu?
—Złotówkipodzieliliśmymiędzysiebie,adolceizegarekpostanowiliśmyschować.
—Usiebiewdomu?
—Żartujepan?—PotwarzySękaczaprzemknąłmimowolnyuśmieszek.—Trefnego
towarunietrzymasięprzysobie.
•—Agdzie,jeślimożnawiedzieć?
—Kiedyśszwagroszczak,GienekGrosicki,pozwoliłmiwstawićmotor,doswegogarażu.
Pomoto-Jrzedawnozostałojużtylkotrochęzłomu,aledalej]mampretekst,żebyod
czasudoczasupoprosić^szwagraoklucze.
—GdziemieszkatenGrosicki?‘
—NaKrasińskiego,alegarażjestprzyLechonia.Mogępanupokazać.
—Toznaczy,żejednosobiewyjaśniliśmy—pod-,sumowałMazurek.—Wypadałoby
terazpogadaćoPawleLeszczyniaku.
Zatrzymanynaglezesztywniałiwidaćbyło,żeniewie,coodpowiedziećporucznikowi.
—WillęMackiewiczawskazałwamwłaśnieLeszczyniak?—Oficeranimyślałustąpić.
—Chybaniezaprzeczycie?
—Skoropanwie…
—Jakimiałbyćpodziałłupów?
—Połowadlaniego,połowadlamniezJankiem.
—Tosporyudział—skomentowałMazurek.
19B
—-Ijataksądzę—zgodziłsięSękacz.—Namójguststopatolipowinnomu
wystarczyć.
—RozmawialiścienatentematzLeszczyniakiem?
—TelefonowałemdoPolazarazposkoku,aleonniechciałzemnądyskutować.
Stwierdził,żeskorowcześniejzgodziliśmysięnajegowarunki,toterazniemamynicdo
gadania.Ostateczniezażądałzegarkaipołowydolarów,aterminrozliczeniaustaliłna
czwartek.
—PodobnomieliściejakieśpretensjedoPawłaLeszczyniaka?
—Amiałem!—Woczachkryminalistypojawiłysięzłebłyski.—Przezbydlaka
dostałemwyrokzaskoknajubilera.
—Wtedytakżeonnadałrobotę?
—Właśnie.
—Aleniepowiedzieliścieotympodczasśledztwa?
—Przezmyślminawetnieprzeszło,żeprzypu-cowałmniePolo.Dopierojakieśpółroku
posprawiedostałemgryps,wktórymmiwyjaśniono,jaktobyłonaprawdę.
—Zupełniewasnierozumiem.Mówicie,żeprzezPawłaLeszczyniakatrafiliścieza
kratki,ajednakpowyjściuzwięzieniaznowuzaczęliścieznimkombinować.Gdzietu
logika?
—Nibyprawda.—Sękaczwyraźniesięzmieszał.—TylkożejachciałemwtedyPola
wykołować—wybąkał.—Zeskokuniedostałanigrosza,więcmiałprawosię
wkurzyć…PozatymbratuPolanie
809
musiałempłacićzaobronę,comiesiącdostawałem!wpudlepaczkę,apozakończeniu
odsiadkiSzpryca]odpaliłmiparęzłotychnazgodę.
—Nocóż,wkońcutowaszaprywatnasprawa.—Argumentyzatrzymanegonajwyraźniej
nielprzekonałyMazurka.—Ciekaw
jestemtylko,jakąmieliścieminę,kiedyDrzewieckiopowiedziałwam,lcowydarzyłosię
podczaswłamanianaDygasińskie-‘go.
—Wgruncierzeczymałomnietoobeszło.Bardziejmartwiłemsię,żepanczekapod
mojąchałupą.
—NiepojechaliściezFranciszkiemdoLeszczy-]niaka?
—Nibypoco?
—Amożewybraliściesiętampółgodzinypóźniej?GdybyDrzewieckistuknąłwaszego
wspólnika,!wymoglibyściespokojnieprzetrząsnąćjegomieszkanie.
—Nierozumiem.
—Cotujestdorozumienia?—PorucznikpopatrzyłchłodnonaSękacza.—Paweł
Leszczyniaknie]żyje,aktośwnocyzśrodynaczwartekmyszkował1wjegodomu.
—Boże!—Zatrzymanypoderwałsięzmiejsca.—WięcjednakFranciszekzałatwił
Pola!
—Maciealibinatęnoc?Tylkobezkantów,bosprawdzimykażdyszczegół.
—ProstoodKlusikaposzedłemdoModzelew-skiej.—Sękacznawetsięniezastanawiał.
—Niech“Ipanjązapyta,napewnopotwierdzi.
[—Razjużmnieokłamała.
—Aleterazpowieprawdę.
—Nodobrze,wrócimyjeszczedotejsprawy.|_-Mazurekuznał,żewtejkwestii
przesłuchiwany
parazieniezmienizdania.—Pojedziemydogarażuwaszegoszwagrapozegarek
Mackiewiczowej—[zadecydował.—Tylkobezkawałów.,bodrugiraz|takinumer,jak
Drzewieckiego,nieprzejdzie…
SkrzypnęłydrzwiidopokojuzajrzałPozorski.Je-Igominanieświadczyła,bymiałcoś
ważnegodozakomunikowania.Skinął
porucznikowinapowitanie,zerknąłprzelotnienazatrzymanegoipodszedłbliżejbiurka.
—WracamzprzeszukaniachałupyLebiody—Ipoinformowałcierpko.
—Pewnonicnieznalazłeś—domyśliłsięoficer.
—Jakbyśzgadł.
—Poprostunieszukałeśtam,gdzietrzeba.Jeśliniemaszteraznicpilniejszegodo
roboty,mógłbymcizaproponowaćwspólnąwycieczkępozłotegopatka.
—Czemunie—zgodziłsiębezwahania.
PółgodzinypóźniejPozorskienergiczniezapukałdodrzwiznajdującychsięnadrugim
piętrzejednegozblokówprzyulicyKrasińskiego.Otworzyłaimkrępablondynkao
kanciastejtwarzyizadartymnosie.ByłatakpodobnadoSękacza,żeniemusielisięnawet
upewniać,czytrafilipodwłaściwyadres.
-Panowiedonas?—‘ObrzuciłamilicjantówIspłoszonymspojrzeniem.—Kaziu,cosię
stało?!—
200rol
49
Chwyciłabratazaskutekajdankamiręce.—Cotowszystkomaznaczyć?!
—Takiejestżycie,siostrzyczko—westchnąłSę.kacz.—Nabroiłemtrochęibędę
musiałposie-
dzieć.AterazpowiedzGienkowi,żebydałkluczeodgarażu.•
—Pocociteklucze?
—Musimyprzeprowadzićprzeszukanie—su
niętapięśćznaczącopowędrowaławgórę,zatrzymałasięjednakwpółruchu,apochwili
opadłal
wolna.—Zresztąmniejszaztym.Skoroidzieszsiedzieć,niemuszęcijużdokładaćod
siebie.Za-
pomnijtylko,żekiedykolwiekmiałeśsiostręiszwagra.
Poruczniknawszelkiwypadekprzytrzymałpanadomuzaramię,aletenzdołałjuż
zapanowaćnad
chowyjaśniłMazurek.—Byłobyzresztąwskazane,sobą.Wmilczeniuzeszlido
radiowozu.Oficer
urużebypanimążzechciałnamtowarzyszyćprzytejchomiłsilnikiwkrótcebylijużna
Lechonia.
Grosicki
Hwysiadłpierwszy.Wyciągnąłzkieszenikluczeodga-Irażuiwtymsamymmomencie
zjegoust
wyrwało|sięszpetneprzekleństwo.Kabłąkpokaźnychroz-
czynnosci.
—Ondopierowróciłzroboty…
—Proszęsięniedenerwować.—PozorskipróbowałuspokoićGrosicką.—Nie
zajmiemymężowi
zbytwieleczasu.
Zaplecamipanidomuwyrosłanaglezwalistasyl-
miarówkłódkibyłukręcony,afutrynaidrzwiprzy|zamkunosiływyraźneśladyłomu.—
Trzeba
ściągnąćekipęśledczą—zadecydował
wetkamężczyzny.Wprzeciwieństwiedożonyniefvżurek.—Mamykolejne
włamanie…Kiedyza-
wydawałsięzbytnioprzejętynieoczekiwanąwizytąglądałpantuostatnio?—zwróciłsię
do
właścicielamilicjianiwidokiemszwagrawkajdankach.PrzejejJ]garażu.
chałpotężnądłoniąpokrótkoprzyciętych,siwiejącychwłosachibezcieniastrachuwlepił
wzrokw
porucznika.
—Czegochcecieszukaćwmoimgarażu?—zalpytałostro.—Samochodu,którytam
stoi,nieukra-
dłemanibimbruniepędzę.
—Podbańkązolejemurządziłemsobiemaleńkąskrytkę—wyręczyłmilicjantów
Sękacz.—Przepr;
szamcię,szwagier,jakośgłupiowyszło..
—Cośtamschował?!—OczyGrosickiegorojbłysłygniewem.—Nogadaj,bojakcię…
—Zacii
Wśrodęwieczorem.
—Niezauważyłpanniczegopodejrzanego?
—Zapewniampanów,żewszystkobyłownajlepszymporządku.Chcieliśmyzżoną
wyskoczyćwso-
botęgdzieśzamiastoimusiałempodszykowaćwóz.Wymieniłemświece,sprawdziłem
ciśnieniew
oporach…Trochęmizeszło,takżedochałupywróciłemdopieropodzienniku.
—Innymisłowyzłodziejmiałdodyspozycjidwiepoceicaływczorajszydzień.
—Bodajbygoszlag!
Crosickiniebaczącnaprotesty“Mazurkaszarpnąłdrzwiistanąłwprogugarażu.Dopiero
tutajodetchnąłzulgą.Nieznanywłamywaczniepołakomiłsięnaporządniejuż
podrdzewiałegowartburga.
Weszlidogarażu.PorucznikskinąłnaSękaczaitenbezwahaniawskazałkąt,wktórym
wisiałapółkaznarzędziami.Podnią,wśródstarych,pordzewiałychklamotówtkwiła
blaszanabańkapooleju.Oficerwziąłjąprzezszmatkęiostrożniewyciągnąłnaśrodek.
Podspodemdostrzegłdrewnianąskrzyneczkęznajrozmaitszymiblaszkamiiśrubkami.
Nadnieleżałorównież
niewielkie,plastykowepudełko.Domyślnieująłjewrękęinaglezrozumiał,poco
przyszedłtutajwłamywacz.
—Ktowiedział,gdzieukryliściedolaryizegarekMackiewicza?—Popatrzyłbaczniena
zatrzymanego.—Amożekomuś
pokazywaliścietenschowek?
—Przecieżnagłowęnieupadłem!—żachnąłsięSękacz.
—Ajednakwaszełupyzniknęły.
—Nibyfakt—przyznał.—Samniewiem,jaktosięstało.
—Ktozeznajomychwiedział,żeczasemkorzystaliściezgarażuszwagra?
—ChybatylkoLebioda,aleonprzecieżsiedzi.A
—Niktwięcej?
—Niewydajemisię.
—Możektośprzyszedłtutajzawami,awyniezwróciliścienato,uwagi?
—Takpansądzi?
204
Porucznikwestchnął.Zdałsobiesprawę,żeSękaczfaktycznieniemapojęcia,ktozabrał
ukrytywgarażuzegarek,idalszewypytywaniegotostrataczasu.Chciałjużdaćza
wygraną,kiedyprzypomniałsobieoGrosickim.
—Panrównieżniezauważyłostatniożadnegopodejrzanegoindywiduum?—zapytałbez
specjalnejnadziei.
—Kręcilisięturóżni.
—Możektóryśznich?
Mazureksięgnąłskwapliwiedokieszeniponoszonetamoddawnafotografieipodsunął
jewłaścicielowigarażu.Tenledwozerknąłnazdjęcia.
—Mamnienajgorsząpamięćwzrokową—oznajmiłzodrobinąprzechwałki.—Tych
dwóchwidziałemtuwubiegłymtygodniu.
—WskazałfotografieLebiodyiKlusika.—Atenwpadłmiwokowłaśnieostatniej
środy.
—Bieliński!—Chorążyażzatarłręce.—Kółeczkosięzamyka.
—Starypaserniezając,nieucieknie—stwierdziłMazurek.—Najpierwmusimy
odwalićoględzinygarażu.Siadyużyciałomusąażnadtowyraźne.—Wskazałznacząco
nadrzwiikłódkę.—Możeznajdziemyteżjakiśnadającysiędoidentyfikacjiodcisklinii
papilarnych.
Byłodobrzepozmierzchu,kiedyMazurekzPo-zorskim,jużbezasystyzatrzymanegow
areszcieSękacza,znaleźlisięnaulicyKlaudyny.Weszlinaklatkęschodowąznajomego
blokuiMazurekzamierzał
50
właśnieściągnąćwindę,gdyktośgoubiegłnajednymzwyższychpięter.Nasamąmyślo
wspinaczceporucznikzakląłpodnosem.Wreszciepostanowił,żetymrazembędzie
cierpliwieczekał.
Windadotarłanamiejsceprzeznaczeniaizatrzymałasię.Trzasnęłyzamykanedrzwiipo
chwiliwagonikzacząłzjeżdżaćwdół.
Jeszczekilkanaściesekundiwindazatrzymałasięznowu,naszczęścietymrazemjużna
parterze.Oficercofnąłsię,byustąpićmiejscawysiadającym.Pierwszawotwartych
drzwiachukazałasięwysoka,postawnablondynkaolalkowatejtwarzy.Zaniąstał
Bieliński.
—Cozatraf!—NatwarzyMazurkapojawiłsięszerokiuśmiech.—Mywłaśniedo
państwa.Ipomyśleć,żejeszczepółminuty,abyśmysięminęli.I
—Idziemynaprzyjęcie.—PrzyjaciółkaBielińskiegoniebyłazachwycona
nieoczekiwanymspotkaniem.—Jużjesteśmy
spóźnieni.
poczekają‘Mazurkawypatrzyłycharakterystycznykształtszafi
a—i.Irnwfiikonir7vnki
—No,topa!
Blondynkawyniośleskinęłagłową,zakręciłamłynkaczarną,skórzanątorebkąnadługim
paskuinieoglądającsięzasiebieruszyładowyjścia.ChorążylBielińskimwsiedlido
windy.Porucznikzamierzałjużpójśćwichślady,alewostatniejchwilicośgotknęło.
Jednymsusemdopadłblondynkiizdecydowanymruchemprzytrzymałotwieraneprzez
niądrzwi.
—Cotomaznaczyć?!—sVknęławściekle.—pansobiezawielepozwala.
—Paniwybaczy.
Oficerbezceremonialniechwyciłtorebkęipociągnąłzasuwak.Zanimzdołałamu
przeszkodzić,miałjużwrękuniewielkiezawiniątko.Jeszczemomentiwświetlepalącej
sięnaklatceschodowejlampyrozbłysłykolorowooczkapierścionków.Niecogłębiej,pod
naszyjnikiemzpereł,bystreoczy
XXVI
j—i—––1-i–––-
—WtakimraziecierpliwigospodarzeKkwadransikdłużej—zażartowałPozorski.—A
gd|»oweikoniczynki,bynaszawizytaodrobinęsięprzeciągnęła,podrzucimypaństwa
wozem.
—SkoropanowieprzyszliściedoZbyszka,niewidzępowodu,żebymijamiałazepsuty
wieczór41Profoswprowadził
przyjaciółkęBielińskiegoidys
—Róbciesobie,cochcecie.■fretniewycofałsięzpokoju.Wpierwszymmo
CencieMazurkowitrudnobyłopoznaćzatrzymaną
rJV––’–1
fuknęłazezłością.
idęsama..,..:.>\~‘——”--j■”«•■■<{■
—Późniejdołączędociebie.—Bielińskizgodziłfonocyspędzonejwareszciewyglądała
odobre
Chybapanowieniejdziesięćlatstarzejiwniczymnieprzypominała
siębezsłowaprotestuzamierzajątracićcaby.1‘””
2u6OtestU.—LnyDapanowienier”—“v«-■«*v
JIU,Ł>-|■»»‘““yi»mcpi/:ypummaia
iłejnocydlamojejskromnejoso-|Pe““ejs>ebiekobiety,którajeszczewczorajomdły,
„...Łkłosniewyprowadziłaporucznikawpole.Przygar-2p7e
bionasylwetka,poszarzałepoliczkiiwielkie,sin©worypodprzygasłymioczamimogły
budzićjużtylkowspółczucie.
—Namyśliłasiępani?—Oficerwskazałdoprowadzonejkrzesło.—Powiepani,skąd
wzięłasiębiżuteriaznalezionawpanitorebce?
—Powiemwszystkojaknaświętejspowiedzi]
—Ledwopowstrzymałacisnącesiędooczułzy,
—Niechmipantylkoniekażewracaćdoceli.Boże,jajużbymtegochybanieprzeżyła!
—Przecieżniemusiałapaniunasnocować.
—Mazurekzesmutkiempokiwałgłową.—Wy.starczyłookazaćodrobinęrozsądkui
dobrejwoli.
—Copanchcewiedzieć?
—Przedewszystkimdokogonależałozakwestionowanezłoto?
—Przecieżpanwie,żedałmijeZbyszek.Powiedział,żemnieniktniebędzierewidował.
—Dokądzamierzaliściezawieźćbiżuterię?
—NaOpoczyńską.Mamtamkawalerkę.
—AzatemBielińskispodziewałsięnaszejwizyty.
—Mapanrację.
—Achwaliłsiępani,skądwziąłtozłoto?
—Onnigdyniewtajemniczałmniewswojesprawy.Czasemchowałcośna
Opoczyńskiej,alewtedymusiałamoddaćmuklucze.
—CzyznałapaniPawłaLeszczyniaka?—Porucznikuznałpoprzednitematza
wyczerpany.
—PolaSzprycę?—ożywiłasięnieco.—Mił)gość,szkoda,żenieżyje.
208
I
—Częstobywałupaństwa?
—Raczejspotykaliśmysięnamieście.
—Zdarzałosię,żeprzekazywałBielińskiemubiżuterię?
—Odczasudoczasu.
—Tobyłokradzionezłoto?
Wodpowiedzispuściłagłowęihałaśliwiepociągnęłanosem.Oficerzrozumiał,żewięcej
sięodniejniedowie,
—StaniepaniprzedsądemzawspółudziałzBielińskim—powiedziałcicho.—Myślę
jednak,żeniemapotrzebydłużej
zatrzymywaćpaniwareszcie.
KilkanaścieminutpóźniejwprogupokojuMazur-•kapojawiłasięAlicjaBogojska.
—Prosiłpan,żebymprzyszła.—Uśmiechnęłasiędoporucznika.—Podobnomapandla
mniejakąśniespodziankę?
—Owszem—przytaknął,podsuwającprzybyłejkrzesło.—Liczęnawet,żetymrazem
pochwalimniepani.
Alicjausiadła,aoficersięgnąłdoszufladypokluczeodszafypancernej.Pochwiliwjego
rękupojawiłosięniewielkiezawiniątko.
Porucznikzacząłrozkładaćnabiurkuperły,pierścionki.ibransoletki.
—Poznajepaniteprzedmioty?
—Ależoczywiście!—WgłosieBogojskiejzadźwięczałaradośćpołączonazeszczerym
zdumieniem.—Tobiżuteriacioci
Płateckiej.
—Jestpanitegopewna?
51—Szafirowekoniczynki
209
—Kobieciewystarczyrazspojrzećnaładnypierścionek,byzapamiętałagonadługie
lata.
—Właśniedlategopoprosiłempanią,anieAda-{maLeszczyniaka.
—Widzę,żeznalazłasięrównieżdrugakoni-aczynka.—Alicjawzięładorękikolczykz
szafiremj—Zatonależysiępanunietylkopochwała,ale]serdecznycałus.
—Czyżbyażtakzależałopaninatychkolczykach?Zdajesię,żeperłyibransoletkisą
więcejwarte.
—JeśliwierzyćzapewnieniomciociMięci,szafi-Jrowekoniczynkipamiętająjeszcze
połowęubiegłengostulecia.Innarzecz,żecenaniegratuwiększejroli.Poprostuciocia
bardzolubiłatekolczyki,aija>chętnieoddałabymzanieresztębiżuterii.
—Przykromi,żeniemogęnaraziewydaćpani]tychkoniczynek.
—Mamnadzieję,żeśledztwowkrótcesięskończy,apóźniejAdamszybkouporasięz
formalnościciamispadkowymi.
—Wypadamitylkożyczyć,abywszystkoposżłcjpopanimyśli.
—Dziękujępanu.
—Tojadziękuję,żepaniprzyszłaitaksprawnie1dokonałaidentyfikacji.—Mazurek
skłoniłsięszarmancko.—Zarazpodpiszę
paniprzepustkęiobiecujęwięcejtakuroczejkobietyniefatygować.
—Przesłuchanieprzeztaksympatycznego’oficera
210’,
toprawdziwaprzyjemność—zapewniłakurtuazyjnie.—Chętniezgłoszęsięnakażde
wezwanie.
Uśmiechnęlisiędosiebie.AlicjaBogojskawzięłaprzepustkęibezpośpiechuruszyłado
wyjścia.Wdrzwiachzatrzymałasięjeszczenamoment.
—Czywieciejuż,panowie,cowłaściwiestałosięPawłowi?—spytałamimochodem.
—Wiemy.—Porucznikuznał,żeprzyczynyzgonuLeszczyniakaniemapotrzeby
trzymaćw-tajemnicy.—Śmierćnastąpiławskutekwstrzyknięciainsuliny.
—Tegolekarstwa?—Wzdrygnęłasięmimowolnie.
—Oiledobrzepamiętam,nacukrzycęchorowałaMieczysławaPłatecka.
—Toprawda.Odkilkulatciotkamusiałaregularnieprzyjmowaćinsulinę.Kilkarazy
samabiegałamzreceptamidoapteki.
—Niesłyszałapanioinnychprzypadkachtejchorobywrodzinielubwśródznajomych?
—Nieprzypominamsobie.Wkażdymrazieniktmisięnieskarżył.
LedwodrzwizamknęłysięzaAlicją,nabiurkuMazurkacichozabrzęczałtelefon.
Porucznikniechętniesięgnąłposłuchawkę.
Głossekretarkiszefa,mimożecałkiemprzyjemny,zawszebudziłwnimmieszane
uczucia.
—Naczelnikprosidosiebie—poinformowałakrótko.
—Tylkomnie?
52
‘J-
DO-
—PrzedchwilądzwoniłamtakżedoStefańskiegoJaunaczelnikasiedzijużmajor
Pylecki,specjalistac-dl
^przestępczościgospodarczej.
Oficerodetchnąłzulgą.Naszczęścieniezanosiłosięaninareprymendę,anina
wielogodzinnąnasia-dówkę.SpieszniezebrałzbiurkabiżuterięPłateckiej,schowałjądo
szafypancernejiopuściłpokój.
Sekretarkanadobrąwróżbępodniosłakciukiporucznikzameldowałsięwgabinecie
pułkownikaUbania.Szefkończyłwłaśnienabijaćfajkę.
—Dobrze,żejesteś—powitałMazurka.—Miszęprzyznać,żeśledztwowreszcietrochę
posunęło…
—Nietylkotrochę—oburzyłsięporucznik.—ISprawazabójstwaMieczysławy
Płateckiejzostałajużlchybawyjaśniona.SprawcąmógłbyćtylkoPawełLe-‘szczyniak.
Przyokazjiobrabowałciotkę,awin{wprzemyślnysposóbpróbowałprzerzucićnaDrzeJ
wieckiego.
—Przyjmijmytęwersję.—Naczelnikniezamierzałwdawaćsięwdyskusję.—Niestety
ciąglejeszczeniewiemy,ktozabił
KreczyńskąiLeszczynia-Jka.
—Czywgręmusiwchodzićtasamaosoba?,WkońcuKreczyńskiejmógłwstrzyknąć
insulinęLe--szczyniak.
—Pocobytorobił?
—Dziewczynagrzebaławjegobiurku,atamznajdowałasiębiżuteriaPłateckiej.
Leszczyniakprzeraziłsię,żejegozbrodniazostanieujawniona,
212
ipostanowiłzgładzićprzyjaciółkę.NastępniewywiózłzwłokiwokolicęDziekanowai
podrzuciłwlesie.Niemógłprzecieżpozwolić,bymartwąRenatęznalezionowjego
mieszkaniu.
—Rozumującwtensposób,trzebabyprzyjąć,żeLeszczyniakpadłofiarąBielińskiego?
—Minapułkownikaświadczyła,żeniebierzetejmożliwościpoważnie.
—Paserwykorzystałfakt,żeLeszczyniakznajdowałsiępodwpływemnarkotyku,izrobił
swoje.
—Jakimcudemtakprymitywnyosobnikwpadłbynapomysłzinsuliną?Nie,moimili,to
nielogiczne.—Lubańzapaliłfajkęiwypuściłkącikiemustsolidnąporcjędymu.—
Jedynecobrzmiprzekonująco,tostwierdzenie,żeKreczyńskązmarław
mieszkaniuLeszczyniaka,aon,byuniknąćkontaktówznami,wywiózłzwłokido
Dziekanowa.
—Mimowszystkomusipanchybaprzyznać,żePawełLeszczyniakbyłwyjątkowo
nieciekawymtypem.
—Niedawnozainteresowałsięnimrównieżwydział<lowalkizprzestępczością
gospodarczą—przytaknąłpułkownik.
—Jakieśtrzytygodnietemuotrzymaliśmydośćwiarygodnysygnał,żewytwórnia
zabawektegopanaróżnisięznacznieodpodobnychplacówekrzemieślniczych.—Tęgi,
barczystymajoroszerokiej,nalanejtwarzystuknąłostentacyjniewleżącąprzednim,
niezbytpękatąteczkęakt.—Zajęliśmysiętąsprawąi,mimożeniezdążyliśmy
przesłuchaćzain
52
teresowanego,jesteśmyniemalpewni,iżdziałalnośarzemieślniczabyławtymprzypadku
jedynieprzy]krywkądlajakichśinnychdochodów.
—Panmajormarację—odezwałsięMazurek.i
—WyjaśnieniaLebiody,Sękacza,KlusikaiDrze!wieckiegoświadcząniedwuznacznie,
żePawełLeJszczyniakbyłpospolitymprzestępcą.Samwpraw-Jdzieniekradł,ale
planowałwłamania,apóźniejeg-1zekwowałodbezpośrednichwykonawców
odpowiedniączęśćłupów.
—Czylijesteśmywdomu—ucieszyłsięPylecki.l
—Raczejdopieropoddrogowskazem—westchnąłStefański.—Liczbapotencjalnych
podejrzanychozabójstwoLeszczyniakaciąglewzrasta,az’konkretnymidowodaminadal
krucho.NaupartegoizarównoDrzewiecki,jakSękacziBielińskimielijimotyw,iokazję,
byzabić.Tylkoktóremuznich]postawićformalnyzarzut?
—Czemuupieraciesięprzytychkryminalistach?]
—Lubańponowniewypuściłgęstykłąbdymu.—{Moimzdaniemzabójcawywodzisięz
zupełniein-jnegokręgu.
—Tylkożemyobracamysięgłówniewśródpospolitychprzestępcówinarkomanów—
zauważył]zsarkazmemMazurek.—
Innychkandydatówna”zabójcęchwilowobrak.’
—Innymisłowymusieliścieprzeoczyćjakiśistotnyszczegół—stwierdziłnaczelnik.—
Spróbujcie,moimili,jeszczerazsprawęprzemyśleć,awwolnejchwiliradziłbym
zapoznaćsięzmateriałamimajoraPyleckiego.
214
Naradadobiegłakońca.Stefańskizabrałdokumentydotyczące,działalnościwytwórni
zabawekPawłaLeszczyniakairazemzMazurkiemopuściłgabinetpułkownika.Prawdę
powiedziawszynajbardziejinteresowałichterazwynikprzesłuchaniaBielińskiego.
ChorążyPozorskisiedziałzabiurkiemibezbarwnymgłosempowtarzałwciążtesame
pytania,naktórezatrzymanynieodmienniereagowałprzeczącymkręceniemgłowy.Na
jegotwarzymalowałsiętępyupór.Obajbylizbytzmęczeniciągnącymsięodsa’mego
ranaprzesłuchaniem,byzwrócićuwagęnawejścieoficerów.
—Nocóż,panieBieliński?—Kapitanprzysiadłnaskrajubiurkaispojrzałbaczniew
oczypaserowi.—Opowiedziałpanjużwszystkochorążemu?
—Janiemamnicdopowiedzenia—wychrypiałzatrzymany.—Doniczegosięnie
przyznaję,niechcęskładaćżadnych
wyjaśnień.
—Ajednakprzypańskiejprzyjaciółceznalezionobiżuterię,którawostatnichdniachco
najmniejdwukrotniezmieniaławłaściciela.Cogorsza,zarównoMieczysławaPłatecka,
jakiPawełLeszczyniakwgwałtownysposóbrozstali“sięztymświatem.
Nierozumiepan,żewyjaśnienietegowszystkiegoleżywpańskiminteresie?
—BłyskotkiznaleźliściewtorbieElżbiety,anieumniewkieszeni.
—PaniWalickawyjaśniła,żezłotootrzymałaodpana.Mieliściejezawieźćdokawalerki
naMokoto
53
wieitamukryćnawypadek,gdybynamprzyszłodergłowyprzeszukaćpańskie
mieszkanie.
—Pierwszesłyszę.
—Alenajednejzbransoletekznaleźliśmyodciskwaszegopalca.—Ciężkaręka
Mazurkaspoczęłanaramieniu
przesłuchiwanego.—Nadobrąsprawęsądowipowinnotowystarczyć.
Blefposkutkował,aletylkonamoment.TwarzBie-|lińskiegoposzarzałaipaserzaczął
nerwowowyłamywaćpalce.
—Skorotakjest,jakpantwierdzi,toczemumnie,jeszczemęczycie?—spytałostrożnie.
—Poprostuniemożemysięzdecydować,czyipoprzestaćnazarzuciezaborumienia,czy
teżodlrazuoskarżyćwasozabójstwonatlerabunkowym.I
—Przecieżpanowiewiecie,żetoniejawyprawiłemPoladoaniołków.
—Cozaróżnica?—Porucznikpostarałsię,byjegosłowazabrzmiałyjaknajbardziej
cynicznie.—]Ktośmusizadyndaćnastryczku,askoromamyjuż]jednegochętnego…
—Wporządkul—Wahaniaiobawyzatrzyma-]negoprzerodziłysięwpanicznystrach.
—Jaiwszystkopowiem.Faktyczniegwizdnąłemtebłyskotki,alePolanietknąłemnawet
palceml
—Jaktobyło?—podchwyciłStefański.
—KiedypierwszyrazprzymknęliścieDrzewieckiego,Polodałmicynk,żematrochę
trefnegotowaru.Umówiliśmysię,żeposzukam^kupcaalbo.samwyłożęgotówkę.
Miałemwpaśćwewtorek,alenie
216
zdążyłemzebraćforsyiDojechałemnaSadybędopierowśrodępóźnymwieczorem.
—Dokładnieoktórej?
.—Kilkaminutprzedpółnocą.MazurekiStefańskiwymienilispojrzenia.
—Wjakisposóbdostaliściesiędodomu?
—Najpierwdzwoniłem,aleniktnieotwierał,chociażwidziałemświatłowoknie.
Pomyślałem,żePololeżynaćpany,idiabeł
mniepodkusił,żebyskorzystaćzokazji.Przelazłemprzezpłot,apotemotworzyłemdrzwi
wytrychem.Naszczęściemusiałemuporaćsiętylkozzatrzaskiem,bozasuwaniebyła
zamknięta.
—WidzieliścieLeszczyniaka?
—Owszem,przyuważyłemgonapierwszympiętrze,wpokojunawprostschodów.
Siedziałnapodłodzeprzyfoteluiwyglądał
nanaćpanego.
—Niepodchodziliściedoniego?
—Nibypoco?Itakmiałemstracha,żeladamomentmożesięobudzić.
—.Wiedzieliście,gdzieszukaćzłota?
—Zpoczątkuniewiedziałem,alepotempodpadTłomibiurkostojącewsąsiednim
pokoju.^BezpowoduPoloniezamykałbynacztertyspustyszufladidrzwiczek.Przy
sobiemiałemtylkojedenwytrych,któryjakośniepasowałdozameczków,musiałemwięc
zejśćdogarażupołomalbołapkę.Znalazłemodpowiednikawałekżelaza,wróciłemz
nimnagóręiminutkępóźniejbyłojużpokłopocie.
—Cozrobiliścieztymżelastwem?
53
—Wyrzuciłemzarogiemdościeku.Jeślibędzietrzeba,pokażę.
—Dobrze.—Stefańskiuznałsprawęzawyjaśnioną.—Tonaraziewszystko.
—Niezupełnie—wtrąciłMazurek.—Osobiściepragnąłbymsiędowiedzieć,czego
szukaliścietefsamejśrody,tylkokilkagodzinwcześniej,naŻoliborzu,naLechonia?
—Nibygdzie?—Bielińskiudał,żenierozumie.
—Niewypierajciesię,bowidziałwastamszwagierSękacza.—Porucznikostrzegawczo
zmafsz-^czyłbrwi.—Azresztąsamwampowiem.—Wostałtniejchwilipostanowił
zmienićtaktykę.—Chcie-jliściewłamaćsiędogarażupozegarekidolaryzejskokuna
willęMackiewicza.
—Mapanrację.—Tymrazempaserustąpiłnadspodziewaniełatwo.—Wiedziałem,że
Kaziktrzyjmatamswojefanty.
—Grosickiwasprzepłoszyłimusieliścieprzyjść]trochępóźniej.
—NaLechoniawybrałemsięponowniewejczwartekwieczorem,alebyłojużpo
ptokach.■
—Nierozumiem?
—PoprostuktośmnieubiegłipofantachKazikazostałotylkowspomnienie.
—Sękacztwierdzi,żeniktniewiedziałojegokryjjówce.
—Gadanie!—Zatrzymanywzruszyłtylkoramio-jnami.—Mnietengarażpokazywał
kiedyśSzkieleSaprzecieżonteżsłyszałoostatnimskokuKazika.
218
—Twierdzicie,żetowłaśnieSzkieletzabrałzegarekMackiewicza?
—Jategoniepowiedziałem—zastrzegłsięBieliński.—Alekawałkiemstaregozłota
chybaniktniepogardzi.
Pozorskiodprowadziłzatrzymanegodoaresztuioficerowiezostalisami.Przezdłuższą
chwilęwpokojupanowałomilczenie.
Stefańskibezmyślniebębniłpalcamipoblaciebiurka,aMazurekkrążyłmiędzydrzwiami
aoknem.
—TrzebajednakprzeczytaćteszpargałyodPy-leckiego—mruknąłwkońcukapitan.—
Ktowie,możenaszstarymarację…
—Przyjemnejlektury!—Porucznikniezapaliłsiędopomysłukolegi.—Mówciesobie
cochcecie,ajapowęszęjeszczewśródwarszawskichmętów.Prędzejczypóźniejmuszę
przecieżtrafićnajakiśślad.
—Twojawola—Stefańskiniedyskutował.—Powiedztylko,gdziecięszukać,gdyby
zaszłocośnieprzewidzianego.
—NajpierwwybieramsiędoSzkieleta.Acodalej,niemampojęcia…
TrzykwadransepóźniejMazurekzaparkowałsłużbowysamochódprzedbramą
przedwojennejkamienicyprzyZąbkowskiej.
Spiesznieminąłobydwapodwórkaipochwilibyłjużwciemnej,dusznejsuterenie.
Zapukałdodrzwiinieczekającnaodpowiedźnacisnąłklamkę.Wproguniemalzderzył
sięzwysokim,chudymjakszczapamężczyznąołysejczaszcei
niesamowiciedługichrękach.
54
—Kogojawidzę?—Głosgospodarzazaświ-‘szczałniczympowietrzeuciekającez
przebitejdęt-,ki.—Panwładzawmoichskromnychprogach.
t—Zbierajciesię,Szkielet!—Porucznikanimyślałsilićsięnauprzejmość.—Za
ukrywanieposzukiwanychkryminalistówgrozidopięciulatpozba-lwiernawolności.
FranciszekDrzewieckimieszkałuwasituzostałzatrzymany.Zgadzasię?
—Nibyskądjamogłemwiedzieć,żegopanowieszukacie?—Szkieletnawetsięnie
zająknął.—Fra-jnioprzyszedłdomniewewtorekwieczorem,polwiedział,żeniema
gdziespać,toco,miałemgowy-Jrzucić?
—Gadanie!—Oficerniecierpliwiewzruszyłra-lmionami.—PółWarszawywiedziało,
żeDrzewieckauciekłzaresztu,tylkodowastoniedotarło?TakiJbajeczkimożecie
serwowaćswojejbabci.
—Ależ,paniewładzo…
—Słuchajcieno,Szkielet,wtejsprawiesąjużtrzy!trupy.Lepiejnieigrajciezogniem.
Przezdłuższąchwilęmierzylisięwzrokiem.Gos-Jpodarznajwyraźniejniemyślał
kapitulować,alaprawdępowiedziawszyMazurkowiwcaleniecholdziłoomałoprzecież
znacząceinformacjeoDrze]wieckim.
—Niewypierajciesię,sątacy,cowyśpiewalimiwszystko.—Porucznikponownie
spróbowałsprojwokowaćprzedstawicielawarszawskiegopółświatka]
—Nowłaśnie!—Szkieletażzgrzytnąłzębami.—\Ktośmusiałprzypucować,żeFranek
umniekima.
—Takiejestżycie.
—Ciekawekto?
—Cozaróżnica..
—CzyżbyKlusik?
—Ajeślinawet?—Mazureknieczułnawetcieniaskrupułów,żeujawniaźródło
uzyskanejinformacji.—Możepoprostumiałjużdosyćżycianabakierzprawemi
postanowiłzostaćuczciwymczłowiekiem.
—Niechpanlepiejzapytategonawróconegonadrogęcnoty,dlaczegopodprowadził
koledzedolceizłotyzegarek!—Szkieletdoresztystraciłpanowanienadsofcią.—
Cwaniaczekpewnonawetniepomyślał,żektośmoże-goprzyuważyć*podgarażem
szwagraSękacza.
—Wygotamwidzieliście?
—Jakterazpana.
—Kiedy?
—Wczwarteknadranem.
—Corobił?
—Ukręciłłapkąkłódkę,wyłamałzamekiwlazłdośrodka.Siedziałtamdobrykwadrans,
apotemwróciłprostodosiebie.
—Jakmyślicie,gdziemógłschowaćtęzdobycz?
—NapańskimmiejscuobejrzałbymdokładniewygódkęwsuterenieKlusika.Toschowek
wjegostylu.
—Powiedzciemijeszcze,dlaczegośledziliściewaszegokumpla?
—Czułemprzezskórę,żecośtuniegra.Lebiodę
221
54
panprzymknął,podchałupąSękaczaprzezcałąnocjwarowałradiowóz,aKlusikjeszcze
przezdobęcieszyłsięwolnością.
Wolałemsprawdzić.
WsuterenieKlusikapanowałniemniejszyzaduch]niżuSzkieleta.Porucznikzapalił
światłoichwilępóźniejdostrzegłwąskie,pokryteszarą,spękanąfar-jbądrzwido
wygódki.Pchnąłje,alewproguzawahańsięnamoment.Wnozdrzauderzyłgofetor,
niczym]wniesprzątanejodmiesiącadworcowejubikacji.
Zacisnąłzębyipodszedłdoumywalki.Byłabrudnaipoobtłukiwana,alenapierwszyrzut
okaniejbudziłażadnychpodejrzeń.
Oficeropukałścianę,|kilkarazykopnąłobcasemwbetonowąpodłogę,!nigdziejednak
niedostrzegłchoćbynajdrobniejsze-]gośladumogącegostanowićpotwierdzeniedomys-l
łówSzkieleta.
PrzezwyciężającwstrętMazurekobejrzałmiskę!klozetowąimiałjużzamiaropuścić
wygódkę,kiedyjprzyszłomudogłowy,byzerknąćodspodunaog-jlądanąjużzgóry
umywalkę.Kucajączauważył,że!przysamejścianieniewielkikawałekfajansutrzyma]
sięresztyjedyniedziękiprzylepcowi.Porucznik]oderwałtaśmęiostrożniewsunąłrękęw
powstały]otwór.Międzyściankamiumywalkinamacałniejwielkie,opakowanewfolię,
zawiniątko.Wyciągnąłje]imomentpóźniejodetchnąłz
satysfakcją.Ototrzy-jmałwdłonizwitekzielonychbanknotówidziewięt-]nastowieczny
złotyzegarekwpodwójnej,bogato!
inkrustowanejkopercie:
T>0
54
Stefańskiniechętniepodniósłwzrokznadrozłożonychnabiurkuakt.Stojącywprogu
Pozorskiuśmiechnąłsię
porozumiewawczo.
—Jakaśzgrabnadwudziestolatkadociebie—zaanonsował.—Chciałemumówićsięz
niąnakawę,aledziewczynawoli
oficerskiegwiazdkiodmoich.
—Kidiabeł?—Stefańskiniebyłwnastrojudożartów.—Dawajją,trzebadowiedzieć
się,pocoprzyszła.
ChorążyWodpowiedziskinąłtylkogłowąichwilępóźniejdopokojuweszła
Matuszewska.Wyglądałanajeszczebardziejzdezorientowanąiwystraszonąniżpodczas
swojejpoprzedniejwizyty.Nawetniespojrzałanawskazanejejkrzesło.Zbliżyłasiędo
biurkaistanęłaprzedkapitanemniczymuczniakwyrwanydotablicy.
—Jużsobota,apandalejtrzymaLeszkawareszcie—wyszeptałałamiącymsięgłosem.
—Dlaczegoniechcegopanwypuścić?
Przecieżonniejestzłodziejemanibandytą.
—PrawdępowiedziawszyzwolnienieRokickiegoniezależywyłącznieodemnie.W
ostatniejinstancjidecydujeprokurator.
—Alenapewnoprokuratorliczysięzpańskimzdaniem.Gdybypanzechciał,Leszekjuż
mógłbybyćnawolności.
—Skoropofatygowałasiępanidomnie,spróbujmywyjaśnićkilkaszczegółów
dotyczącychRena-
tyKreczyńskiej.—Oficerniechciałkontynuować]niewygodnegodlańtematu.—
Wspomniałapani,żelutrzymywałaonabardzobliskiestosunkizPawłem]
Leszczyniakiem.
—Swegoczasuchodziłynawetplotki,żesiępolbiorą.
—Niebyłtochybajednakjedynymężczyznażyciupaniprzyjaciółki?
—OLeszkuRokickimjużpanwiePóźniejzajejchłopakauchodziłMirekStojecki,miała
teżkrótkiromanszmecenasem.
—ZAdamemLeszczyniakiem?—StefańskizniedowierzaniempopatrzyłnaEmilię.—
Jestpanitegipewna?
—Niewiem,ilewtymprawdy,aleRenataopo-wiadałami,żekiedyśbraciaomaływłos
niepozabMjaIisięzjejpowodu.
—Jakdotegodoszło?
—AdamLeszczyniakbyłzazdrosnyiniezamie,rzałdzielićsięniąznikim,aKreczyńska
prawienjegooczachposzładołóżkazPawłem.Mecenadwpadłwszał,chwyciłześciany
jakąśstarąszablęgoniłzniąbratapocałymdomu.Wkońcusięuspokoił,aleRenatynie
chciałjużpóźniejwidzieć,
—Kreczyńskanieżałowała,żezamieniłamecenajsanajegomłodszegobrata?
—Dopieropóźniej,kiedyPawełrazidrugiprzłożyłjejpogębie.Innarzecz,żestarszy
Leszczyniaitakbyzniązerwał.
—Dlaczego?
I
:224
—Przeznarkotyki.
—Nocóż,chybamapanirację—przyznałkapitan.—Narkomankakompromitowałaby
znanegoadwokata.Chociażzdrugiej
stronyijegobratniestroniłodprochówczystrzykawki.
—Jużsamaniewiem,cootymmyśleć.
—Apropos,oilewiem,braciapogodzilisiępotejawanturze,apaniRenatabywała
późniejzmłodszymLeszczyniakiemumecenasa.
—Podobno.
—Ciekawe,czybyłotoszczerepojednanie,czyteżtylkograpozorów?
NiespełnatrzykwadransepóźniejStefańskizatrzymałsłużbowegopolonezaprzed
połówkąbliźniaka.należącegodoAdamaLeszczyniaka.Adwokatbyłusiebie.
Wydarzeniaostatnichdniwycisnęłynanimwyraźnepiętno.Ubranybyłwstare,znoszone
dżinsyipowycieranynałokciachsweter.Nieogoliłsię,awielkie,sineworypod
przekrwionymioczamiświadczyłyonieprzespanejnocy.
—Panwsprawiebrata?—powitałkapitanaznieukrywanąniechęcią.—Szczerze
wątpię,abympanuwczymkolwiekmógł
pomóc,aleproszę.
Minęlihol,weszlidogabinetuigospodarzwskazałoficerowigłęboki,obityskórąfotel
przyniewielkimstoliku.Stefańskiusiadł,aLeszczyniaksięgnąłdobarkupokanciastą
butelkęJohnnyWalkera.Nalałsobiepółpękatejszklanicyzgrubego,zielonegoszkłai
spojrzałpytająconaoficera.
—Czystejczyzwodąsodową?
55—Szafirowekoniczynki
225
—Panwybaczy,alejestemwozem—grzecznieodmówiłkapitan.
—Ajasięnapiję.
Adwokatjednymhaustemprzełknąłzawartośćszklankiinalałsobiedrugąporcję.
Dopieroterazpodszedłdostolikaiusiadł
naprzeciwkogościa.
—Cochciałbypanwiedzieć?—zapytał.
—Kiedyostatnirazwidziałpanswegobrata?
—Wśrodęwieczorem.
—Mniejwięcejoktórej?
—Kołodziewiętnastej.Pawełwróciłwłaśniedodomuiwprowadzałwózdogarażu.
—Byłsam?
—Owszem.
—Aniespodziewałsiężadnychgości?
—Nicmiotymniewspominał.Innarzecz,żezdążyliśmyzamienićledwozedwasłowa.
—Spieszyłsię?
—Tonamnie.czekałaterminowarobota.MiałemjeszczedonapisaniarewizjędoSądu
Najwyższego.
—Niezauważyłpan,czywieczoremniktniezłożyłwizytypańskiemubratu?
—Prawdępowiedziawszydopółnocynieodrywałemnosaodpapierów,apóźniej
wziąłemprysznicipołożyłemsiędołóżka.
—Nocóż,skoroniewielepotrafipanpowiedziećoostatnichgodzinachżyciapanaPawła,
porozmawiajmyodawniejszychwydarzeniach.
—Comapannamyśli?
—WjakichokolicznościachpoznałpanRenatęKreczyńską?w_>
‘226
—Dokładnieniepamiętam.—Potwarzygospodarzaprzemknąłwyraźnycień.—W
każdymraziemusiałotobyćuPawła.Jakpanwie,pozostawalioniwbardzobliskich
stosunkach.
—Sękwtym,żestosunkiłączącepanaiKreczyńskąrównieżniebyłydalekie—
Stefańskiznaczącozawiesiłgłos.
—Nierozumiem?
—Cowięcej,wcaleniezaakceptowałpanzbliżeniapańskiegobrataiRenaty.Słyszałem,
żezareagowałpaniścieposarmacku,zszabląwgarści.
AdamLeszczyniakzbladłjakściana,anajegoczolepojawiłysiękropiepotu.Chciałcoś
powiedzieć,przezdłuższąchwiięniebył
jednakwstaniewydusićnawetsłowa.Drżącymizezdenerwowaniarękamichwycił
szklankęipociągnąłkilkałykówwhisky.
Pomogłonatyle,żejegopoliczkizaczęłyzwolnaodzyskiwaćnormalnąbarwę.
—Toprawda—wybąkałwkońcułamiącymsięgłosem.—Zachowałemsięwtedyjak
ostatnigłupiec.
—Proszęopisaćtozdarzenie.
—Straciłempanowanienadsobą.
—Aledlaczego?
—Widzipan,Renatępoznałemprzyokazjijednegozwyskokównarkotycznychmojego
brata.Groziłajejsprawakarna,aleszczęśliwieudałomisięwszystkozatuszować.Była
dużomłodszaodemnie,ładna,pociągająca..Zaprosiłemjądosiebie,onachciałamijakoś
podziękować,itaksięzaczęło.
227
—Chcepanpowiedzieć,żenawiązałpanromanslzKreczyńska?
—Ściślejrzeczbiorąc,straciłemdlaniejgłowę.IByłemślepyinaiwnyniczym
nastolatek.Niedopu-1szczałemdosiebiemyśli,żewgruncierzeczymamldoczynieniaz
dziewczynąlekkichobyczajów,acolgorszanałogowąnarkomanką,
—Orientowałsiępanwcharakterzejejstosun-jkówzpańskimbratem?
—Skądże?DopierokiedyprzyłapałemichinflaJgranti,otworzyłymisięoczy.
—Zareagowałpanniezwyklegwałtownie.Ktowie,mogłotonawetzakończyćsię
tragedią.
—Proszęmiwierzyć,żedodzisiajwstydzęsięnajsamowspomnienie.
—Niepytałbympanaotamtozdarzenie,gdyby]niefakt,żezarówopańskibrat,jaki
Kreczyńskanieżyją.—GłosStefańskiegowyraźniestwardniał.—Wobydwu
przypadkachwgręwchodzizabójstwo.
—Bożedrogi!—Adwokatpoderwałsięzmiejs-jca.—Panmniepodejrzewa?Ależto
absurd!
—Narazieniesformułowałemwstosunkudoipanażadnegozarzutu—zastrzegłsię
kapitan.—JMusipanjednakprzyznać,żemiałpanzarównolmotyw,jakimożliwość
popełnieniaobydwu]zbrodni.
—Przecieżjanawetniewiem,wjakisposóbzginęli.
—Czyżby?—Oficerspojrzałgospodarzowipro-]stowoczy.—Częstobywałtpanu
MieczysławyPłateckiej?—Nieoczekiwaniezmienił.temat.
228
—Przeciętnierazwtygodniu.Nierozumiemjednak…
—Pańskaciotkachorowałanacukrzycę?
—Owszem.
—Pewnomiaławdomuzapasinsuliny?
—Nawetmniewysyłałakilkarazypotenlekdoapteki.
‘—Widzipan,paniemecenasie,insulinaczasemratujeżycie,aczasemzabija.Tak
przynajmniejtwierdząekspercizZakładuMedycynySądowej.
—Pierwszesłyszę.
—Zapomniałpanjuż,żekiedyś,poprzedawkowaniuleku,tylkoszybkapomocdoktora
Bobrowskiegouratowałapańskąciotkę?
—Przypuśćmy,żemapanrację.Jednakkażdy,ktoodwiedzałciotkęMieczysławę,mógł
bezkłopotuzaopatrzyćsięwinsulinę,aidlakogośzzewnątrzzdobycieodpowiedniej
receptyniestanowiłobychybawiększegoproblemu.
—Proszępamiętać,żezabójcypańskiegobratanależyszukaćwśródosóbmających
powód,bynieżyczyćmunajlepiej.
—Znowutrafiłpan^akkuląwpłot—żachnąłsięadwokat.—Pawełmiałniespotykany
wprosttalentdozrażaniasobieludzi.
Sammógłbymwymienićkilkaosób,któreszczerzegonienawidziły.
—Naprzykładkogo?
—SkorojużmówiliśmyoRenacie,radziłbympanuzainteresowaćsiębliżejjej
wielbicielem,niejakimMirosławemStojeckim.
Kiedyśniewielebrako
56
wało,apotrąciłbyPawłasamochodemnarogunaJszejulicy,późniejpszyłapałemgo,jak
wrzucałdojskrzynkinalistykartkęzpogróżkami.
—Mógłbymzobaczyćtepogróżki?
—Bratzniszczyłkartkę,alefaktpozostajefaktemJ
—Ktojeszcze,pańskimzdaniem,wchodziłbyw
grę?
—ChociażbyprzyjacielnaszejkochanejAlicji,Je-]rzyMarecki.SwegoczasuPaweł
prowadziłwspólnyintereszjegostarszymbratem,Benedyktem.Przy]okazjijakiejś
kontroliwyszyłynajawnadużycia.Ma-Ireckichciałsprawęzałatwićzapomocąkoperty,
alewziąłsiędorzeczybezwyczucia.Kontrolerpienię-|dzynieprzyjął,aopróbie
wręczeniałapówkizawia-|domił
milicję.Benedykttrafiłdoaresztu.Załatwiłemmuzwolnienie,aleprzedrozprawąnie
wytrzymałpsychicznieipopełnił
samobójstwo.
—Pańskibratrównieżzostałpociągniętydo•odpowiedzialnościkarnej?
—InteresbyłzarejestrowanynaBenedyktaMaTreckiego,aPawełnikomułapówkinie
dawał.
—Jegosprawępanzatuszował?
—Udałomisię.
—Nierozumiemtylko,czemutahistoriamiałabywywołaćanimozjemiędzypańskim
bratemaJerzymMareckim.
—Jarównieżniemogętegopojąć,aleświadczyotymfakt,żepodczaspogrzebu
BenedyktaJerzynazwałPawłamordercą.Dorękoczynównaszczęścieniedoszło,jednak
późniejprzezbliskodwalataw
57
ogólenierozmawializesobą.Dopieroostatnioichstosunkistałysięprawienormalne.
—Czasleczyrany.
—Dopewnegostopnia.
—Skorojednaksiępogodzili,JerzegoMareckiegowypadałobyskreślićzlisty
podejrzanych.
—Tojużzależywyłącznieodpana.
—Komujeszczenaraziłsiępańskibrat?
—Wprawdzienienależyźlemówićo.zmarłych,alePawełobracałsięwdość
podejrzanymtowarzystwie.Mimomoichprzestrógutrzymywałdośćlicznekontaktyz
przedstawicielamiwarszawskiegopółświatka.
—Wtymzpańskimiklientami.—Kapitanniepotrafiłpowstrzymaćsięoduszczypliwej
uwagi.—RozmawiałemjużnatentematzDrzewieckim,BielińskimiSękaczem.
—Skoropanwie…
—Niewykluczone,żejeszczewpadnędopana.—Oficerpodniósłsięzfotela.—Mam
nadzieję,żewnajbliższymczasieniewybierasiępanwżadnądalsząpodróż?
—Zapewniampana,żeniezamierzamwyjeżdżaćzWarszawy.Muszęzre’sztązałatwić
pogrzebbrataimasęformalności
związanychzpostępowaniemspadkowym.
WwarsztacieStojeckichkrólowałniski,brzuchatyjegomośćkołosześćdziesiątki.
DostrzegłszyStefańskiegoprzybrałzbolaływyraztwarzyimiał“właśniezamiar
rozpocząćpowtarzanąwszystkimklientom
23?
kwestięoniespotykanymwręcznawalepracy,kiedykapitanwyciągnąłlegitymację.
—Panwjakiejsprawie?—zaniepokoiłsięnienażarty.
—PragnąłbymporozmawiaćzpanemMirosławemStojeckim.
—Synjestwdomu.—Wyjaśnienieoficeranieuspokoiłowłaścicielawarsztatu.—Nie
rozumiemjednak…
—ProwadzimyśledztwowsprawiezgonuRenatyKreczyńskiej—Stefańskiubiegł
kolejnepytaniestaregoStojeckiego.—Pańskisynpozostawałzniąwdośćbliskich
stosunkach,formalnościwięcmusistaćsięzadość.
—Rozumiem.—Właścicielwarsztatuodetchnąłzwyraźnąulgą.—Aswojądrogą
ogromnieszkodamijRenatki.Znałemjąoddziecka,byłacórkąmegoserdecznego
przyjaciela.Prawdępowiedziawszy,miałemnadzieję,żespotkaniatychdwojgamłodych
przerodząsięwjakiśtrwalszyzwiązek.
—Pańskisynbyłzaangażowanyuczuciowo?
—Chybatak,choćjakkażdychłopakwdzisiejszychczasachniechętniemówiłnaten
temat.
—ApaniKreczyńska?
—Miałajeszczepstrowgłowie,nawetróżniludzieplotkowalinajejtemat,aleprzecież
tosięmogłozmienić.
—Młodzipokłócilisięostatnio?
—Ktobytamzanimitrafił?Wielerazyzrywalizesobą,apotemznowuwidywałemich
razem.Podobnototerazmodne.
57
—SynbardzoprzeżyłśmierćpaniRenaty?
—Starałsiętegonieokazywać,alewidziałem,żemuciężko.
—Takczyinaczejmuszęzamienićznimkilkasłów.
—Naszdomjestdwieściemetrówdalej,zarazzarogiem.Proszędługodzwonić,bosyn
miałzamiarsiępołożyć.
Skromniewyglądającą,krytąeternitemwillędzieliłodulicywąskitrawnik,naktórym
rosłydwarachitycznejałowce.Kapitannacisnąłdzwonek.Wbrewzapowiedziomojca
MirosławStojeckiotworzyłniemalnatychmiast.Bezsłowawpuściłoficeradośrodkai
zaprowadziłdopokojunapierwszympiętrze.Usiedlinaniskich,niezbytwygodnych
fotelikach.
—Podczasostatniejrozmowywprowadziłmniepanwbłąd—zacząłStefański.—
PańskiestosunkizRenatąKreczyńska
wyglądałyzgołainaczej,niżwynikałotozpańskichzapewnień.
Młodyczłowiekskurczyłsięwsobieiprzemknąłspłoszonymwrokiempopokoju.
—Czemuniepowiedziałpanprawdy?—Oficer-odrobinępodniósłgłos.
—Chciałemuniknąćniepotrzebnychkłopotów—wybąkał.—Nawetojcuniemówiłem
opańskiejwizycie.
—Jakiekłopotymiałpannamyśli?
—Przecieżpanwie,żeRenatabyłanarkomankąiutrzymywałabliskiekontaktyz
różnymimętami.
—Ajedrfakdarzyłjąpanuczuciem.
233
—Toprawda.—Stojeckiopuściłgłowę.—Wpewnymokresiezdobiłbymwszystko,
żebytylkozechciałazostaćzemną.
—Jednegozkonkurentówpróbowałpannawetpotrącićsamochodem.
—Chciałemgotylkonastraszyć,żebyodczepiłsięodRenaty.
—Temusamemucelowimiałysłużyćkartkizpogróżkami?
—Owszem.
—Ico?
—Leszczyniakzupełniesięnieprzejął,potraktowałmniejakgówniarza.
—AKreczyńską?
—Wyśmiałamnie.
—Myślałpanozemście?
—Obojgużyczyłemjaknajgorzej—wyznałzrozbrajającąszczerością.—Przezcałe
miesiąceplanowałem,jakimdokuczyć.
Nigdyjednakniestarczyłomiodwagi,abyzrealizowaćchoćdrobnącząstkętychplanów.
—WjakisposóbzareagowałpannawiadomośćośmierciKreczyńskiej?Nieprzyszło
panudogłowy,żemógłjązabićwłaśniePawełLeszczyniak?
—Wstydpowiedzieć,alespłynęłotopomniejakwodapokaczce.Poprostu
uświadomiłemsobie,żenicjużdoRenatynieczuję.
Jejlosstałmisiętakobojętny,żenawetniepróbowałemdociecprzyczynśmierci.
—Słyszałpan,żeiPawełLeszczyniaknieżyje?
234
—Większośćnarkomanówprzedwcześnieschodziztegoświata.Jeślinieprzedawkują
narkotyku,towpadnąpodsamochódalbowchwilidepresjitopiąsięlubwieszają.
—Tymrazemwobydwuprzypadkachwgręwchodzizabójstwo.
—Cotakiego?!—Stojeckipoderwałsięzmiejsca.—RenataiPawełzostali
zamordowani?!
—Właśnie.
—Aledlaczego?Przezkogo?
—Skoropanmitegoniepowiedział,muszęposzukaćwyjaśnieniagdzieindziej.
Szarzałojuż,kiedyoficerponowniesiadłzakierownicąpoloneza.Wpierwszymodruchu
chciałdaćsobienadzisiajspokójznieprzynoszącymrezultatówśledztwemiwracaćdo
domu,niewiedziećjednakczemupojechałwstronęŻoliborza.
PrzezkilkaminutkrążyłbezcelupowąskichuliczkachwpobliżuwilliMieczysławy
Płateckiej.Wpewnymmomenciezauważył
bladoświecącyneonapteki.Zatrzymałwóziwszedłdośrodka.Niewysoka,drobna
szatynkakołoczterdziestkisegregowaławłaśnierecepty.
—Miałpanszczęście,bozarazzamykam.—PowitałaStefańskiegobladymuśmiechem.
—Copanupotrzeba?
—Chciałbymprzejrzećreceptyzostatnichmiesięcy.—Kapitannawszelkiwypadek
sięgnąłpolegitymację.
—Tozajęcienakilkagodzin.Możeumówilibyś-
23*5
mysięnaponiedziałek?—zaproponowałanieśmiało.—Aojakąreceptępanuchodzi?
—Zdajęsobiesprawę,żetrudnospamiętaćwszystkichpacjentów,aleczymówicośpani
nazwisko:Płatecka?
—BiednapaniMieczysława!—Farmaceutkapcf-kiwałagłowązeszczerymsmutkiem.
—Byłamnajejpogrzebie.
—Starszapanichorowałanacukrzycę.
—Nawetpoważnie.Wiem,bonierazrealizowałatureceptynainsulinę.
—Właśnietereceptypragnąłbymzobaczyć.CzyMieczysławaPłateckazawsze
przychodziłaznimiosobiście?
—Wprzypadkuinsulinyniemamyobowiązkuodnotowywać,ktoodbieralek.
—Szkoda.
—Alepowiempanu,itobezoglądaniarecept—pocieszyłaoficera.—Starszapani
ostatnionaogółwyręczałasiękimśzrodzinylubznajomych.Czasempoinsulinę
przychodziłpanmecenasLeszczyniak,czasemlekarstwowydawałampani
BogojskiejalbopanuMareckiemu.Razteżprzybiegłazreceptąspfzątaczka,pani
Murasiowa.
—PewnobywałrównieżPawełLeszczyniak.
—Jemuniesprzedałabymnawetaspiryny.—Potwarzyfarmaceutkiprzemknąłwyraźny
cień.•—Żeteżpodobneindywiduummusiałotrafićsięwtakiejporządnejrodzinie!
236
—Widzę,żepoznałagopaniznienajlepszejstrony.
—Kiedyśpróbowałzrealizowaćfałszywąreceptę.PrzezwzglądnapaniąMieczysławę
niezawiadomiłammilicji,ale
zapowiedziałammu,bynieważyłsiętuwięcejpokazywać.
XXVIII
—Siadajcie,Klusik!—MinaporucznikaMazurkaniewróżyłaniczegodobrego.—
Mamyjeszczejednąsprawędowyjaśnienia.
r—Panwładzapracujenawetwniedzielę?—Kryminalistaspróbowałzażartować,nie
byłjednakwstanieukryćogarniającegogoniepokoju.
—OstatniowieleopowiadaliścieoLebiodzie,Sę-kaczu,DrzewieckimiPawle
Leszczyniaku.
—Skoropanpytał…
—PytałemrównieżofantyzwłamaniadowilliMackiewicza.
—PewnoschowałjeKazik.
—Czyżby?
Oficersięgnąłdoszufladyipołożyłnabiurkustaroświeckizłotyzegarek.wpodwójnej,
bogatozdobionejkopercie.Klusikpobladł
jakściana.Przezdobrepółminutyspoglądałżotwartymiustamitonaporucznika,tona
dowódprzestępstwa.Wkońcuzwidocznąrezygnacjązwiesiłgłowę.
—Załatwiłmniepan—przyznałłamiącymsięgłosem.—Myślałem,żewykiwami
pana,iSękacza.
58
—Comaciemiterazdopowiedzenia?
—Chybaniewiele.Wkażdymrazieoficjalnychwyjaśnieńskładaćniebędę.
—Zdajeciesobiesprawęzeswojejsytuacji?
—Parękalendarzyitakzałapię.
—Możebyściesięjednaknamyślili?
—Niechmniepannieprzekonuje.Terazwidzę,żetrzebamibyłosłuchaćmecenasa
Leszczyniaka,kiedyradził,żebyprzypanutrzymaćgębęnakłód-kę.‘
Mazurekzakląłwduchu,powstrzymałsięjednakodkomentarza.Bezsłowaodprowadził
zatrzymanegodoaresztu.Przed
powrotemdodomupostanowiłzajrzećdoStefańskiego.Wątpiłwprawdzie,bykolega
przyszedłdzisiajdopracy,kiedyjednaknacisnąłklamkę,drzwiustąpiły.Kapitansiedział
zabiurkiemiwertowałjakieśopasłeakta.
—Cotamznalazłeś?—zainteresowałsię.
—AktaśledztwawsprawiesamobójstwaBenedyktaMareckiego.
—Czyżbymiałoonojakikolwiekzwiązekzza-fibójstwamiPłateckiej,Kreczyńskieji
Leszczyniaka?
—TrzylatatemuBenedyktMareckiprowadziłprywatnyzakładdziewiarski.Ujawniono,
żedoprodukcjiużywałkradzionejprzędzy.Nadużyciaocenionowstępnienastotysięcy
złotych.IdentycznąIkwotęMareckiusiłowałwręczyćkontrolerowi.W
efekcietrafiłdoaresztu.Siedziałdwamiesiące,poIczymmecenasAdamLeszczyniak
dostarczyłplikza^’|
91ft
świadczeńlekarskichofatalnymwręczstariiezdrowiaklientaiBenedyktznalazłsięna
wolności.
—Skorogowypuścili,toczemupopełniłsamobójstwo?
—Okazałosię,żekradzionejprzędzybyłowielokrotniewięcej,ujawnionoteżinne
nadużycia.Wszystkowskazywałonato,żeMareckiponownietrafizakratki,tymrazem
jużnadłużej.Facetniewytrzymałpsychicznieisiępowiesił.
—Towszystko?
—Najciekawszedopierobędzie.OtóżPawełLeszczyniakfigurowałjakopracownik
Mareckiego,apodczasśledztwazłożyłbardzoniekorzystnedlapryncypałazeznania.
—Niegadaj!
—OwszystkimmusiałdowiedziećsięJerzyMarecki,bomiałpoważnepretensjedobrata
panamecenasa.
—Innymisłowy,należałobyterazwziąćnaspytkipanaJerzego.
—Takwłaśniesobiepomyślałem.
Niespełnapółgodzinypóźniejobajoficerowiestalijużprzedokazałąpiętrowąwilląprzy
jednejzbocznychuliczekMarymontu.
OtworzyłimsamMarecki.Uśmiechnąłsięnapowitanieiwprowadziłprzybyłychdo
saloniku,wktórymprzedkilkomadniamiprzyjmowałStefańskiego.
—Panowiepracujecienawetwniedzielę?—zauważyłbezspecjalnegozdziwienia.—
Prawdęmówiąc,mnieteżsięto.zdarza:isJmebA
—Cóżporadzić.
—PewnoznowuchodziwamoKreczyńskaiLeszczyniaka?
—Międzyinnymi.—Kapitanusadowiłsięwygodnienamiękkiejkanapie.—Wtoku
śledztwa!ujawniliśmysporoszczegółówwymagającychdodat-jkowegowyjaśnienia.
—Obawiamsię,żenicnowegojużpanomniejpowiem.Większośćinformacjimam
niejakozdru-1giejręki,jakożeanizRenatą,anitymbardziejzPawłemnie
utrzymywałembliższychstosunków.
—Leszczyniakowiniemógłpanzapomniećsprawypańskiegobrata.
Mareckipobladłwyraźnie,niestraciłjednakpanowanianadsobą.Sięgnąłpopapierosai
kilkarazy1łapczywiezaciągnąłsiędymem.Dopieroterazskinągłowąnaznak,żeniema
zamiaruprzeczyćsłoworroficera.
—Toprawda—przyznał.—NielubiłemPawłJLeszczyniaka.Niemogłemmudarować,
żeprżeaniegoBenedyktpopełnił
samobójstwo.
—Pańskibratdopuściłsięszeregunadużyć.
—Taktwierdziłprokuratorioficerowieprowadzącytamtośledztwo.
—Czyżbyniemieliracji?
—BenedyktprowadziłintereswspólniezLeszczyniakiem.Odpoczątkuniepodobałomi
się,żizakładfirmujebrat,aleonnawetniechciałmnijsłuchać.Cogorsza,pozwalałsię
napuszczaćPawłowinaróżneniezbytczystetransakcje.WkońcuLej
szczyniaknaraiłkogoś,ktodysponowałduząpartiąkradzionejbawełny.Przędzabyłao
połowątańszaiBenedyktposzedłnatennumer.
—Rzeczsięwydała.
—Tobyłoraczejdoprzewidzenia.Gość,którysprzedałbawełnę,przezorniewyjechałza
granicę.Leszczyniakumyłręce,twierdząc,żejakozwykłypracownikowszystkim
dowiedziałsiępofakcie.Radziłembratu,wjakisposóbsięratować,onjednakznowu
posłuchałswegowspólnika.Zresztązgodniezpoczątkowymiustaleniamitowłaśnie
Pawełmiałwręczyćkopertę
kontrolerowi.Dopierowostatnimmomencieprzekonałbrata,byzamienilisięrolami.’
—PanBenedyktpodczasśledztwanawetsłowaniewspomniałorzeczywistejroli
Leszczyniaka.i
—NatomiastPawełanimyślałoszczędzaćmegobrata.Zwaliłnaniegocałąwinę,nie
wyłączającwłasnychgrzeszków.
—Broniłwłasnejskóry.
■—Skorojednaksambyłmotoremnadużyć,powinienwykazaćchoćminimum
przyzwoitości.
—MecenasAdamLeszczyniakuzyskałzwolnieniepafiskiegobratazaresztu.
—Słonosobiepoliczyłzatęprzysługę.
—PanBenedyktobawiałsięponownegozatrzymania?
—Pamiętam,jakPawełprzyjechałdonaspóźnymwieczorem.Miałjakieśinformacje
dotycząceśledztwa.Zamknęlisięzbratemwjegopokojuirozmawialidotrzeciejnad
ranem.Spałemjuż,kiedyodje
16—Szafirowekoniczynki
241
240
chał.Benedyktzbudziłmnieipowiedział,żejegosprawawyglądabardzoniedobrze.Był
roztrzęsiony.Próbowałemgouspokoić,alemisiętonieudało.Uparłsię,żeby
natychmiastomówićwszystkiesprawyrodzinneimajątkowe.Nakonieczostawiłmi
pełnomocnictwo,kilkaarkuszyzpodpiseminblancoikazałprzysiąc,żezaopiekujęsię
Alicją.
—AcopaniAlicjamiałaztymwszystkimwspólnego?
—Nic,alebyłajegonarzeczoną.
—Podejrzewałpan,żebratzechcepopełnićsamobójstwo?
^-Nawetprzezmyślmitonieprzeszło.Zjegosłówwynikałoraczej,żespróbuje
wyjechaćzagranicę-
—Cobyłodalej?
—GdzieśkołodziesiątejranoBenedyktpożegnałsięzemnąiwsiadłdosamochodu.Dwa
dnipóźniejdoczekałemsięwizytymilicji..PytalioBenedykta,nieprzejęlisięjednak
zbytniojegonieobecnością.Następnegodniamiałemkolejnąwizytę,ale
dopieropotygodniuzawiadomilimnie,żebratpowiesiłsięwswoimdomkuletniskowym
wZegrzynku.
—PodobnopodczaspogrzebunaubliżałpanPawłowiLeszczyniakowi.
—Trzebamiećnieladatupet,żebystanąćnadgrobemczłowieka,któregopchnęłosiędo
samobójstwa.Poniosłomnie,
powiedziałempublicznie,cootymwszystkimsądzę.Niewielebrakowało,adałbymmu
pogębie.
242
—Niemyślałpanozemście?
—Bratużyciabytonieprzywróciło.
—AleniezmartwiłsiępanwiadomościąośmierciLeszczyniaka?
—Nocóż,zdwojgazłegowolę,żebypanowieposądzilimnieocynizmniżoobłudę.
—Słyszałpan,wjakisposóbonzginął?
—WczorajwieczoremtelefonowałdomnieAdamLeszczyniak.Prawdęmówiąc,nie
przypuszczałem,żezwykłainsulinamożebyćtakniebezpieczna.
—Wypadkiwstrząsuhipoglikemicznegowywołanegonieostrożnymzastosowaniemtego
lekunienależądorzadkości—wtrącił
Mazurek.—Naogółtylkonatychmiastowapomocmożeuratowaćpacjenta.
—Skorotakpantwierdzi…
—Zapomniałpanjuż,coprzydarzyłosiękiedyśMieczysławiePłateckiej?Niewiadomo,
jakiwówczassprawawzięłabyobrót,gdybydoktorBobrowskiniepodałstaruszce
glukozy.
—Mapanrację.—Gospodarznajwyraźniejniemiałjużwątpliwości.—CiotkaAlicji
napędziłanamwtedystrachu.
—Skorojuż.jesteśmyprzyPłateckiej,proszęwybaczyć,alewzwiązkuzjejchorobąmiał
panłatwydostępdoinsuliny.
Realizowałpannawetrecepty…
—Wszystkosięzgadza.—Mareckipopatrzyłchłodnonaoficerów.—Miałempowód,
byźleżyczyćPawłowiLeszczyniakowi,mogłemzdobyćinsu-243
linęipotrafięrobićzastrzyki.Nadokładkęniemamalibi,jakożenocześrodyna
czwartekspędziłemwdomusam.Tylkożejategodranianiezabiłem.
NazwiskoAlicjiBogojskiejfigurowałonaliścielokatorów,toteżoficerowiebeztrudu
znaleźliwłaściwedrzwi.Mazurekzadzwonił.
ZeśrodkadobiegłowściekłeujadanieAmora,amomentpóźniejrozległsięszczęk
otwieranejzasuwy.
—Mieliście,panowie,szczęście,bozadziesięćminutjużbyściemnieniezastali.
Weszlidoprzedpokoju,naśrodkuktóregostałydwiepękatewalizyipodręcznyneseserek.
—Wyjeżdżapani?—zainteresowałsięStefański
—Tylkokilkaprzystankówtramwajowych.—PoliczkiBogojskiejzarumieniłysięz
lekka.—Ostateczniepostanowiłam
zamieszkaćzJerzym.
—Wypadałobynamtylkożyczyćwszystkiegonajlepszego.
—Dziękuję.
—Zdajesię,żewybraliśmynienajlepsząporęnarozmowę.
—Nierozumiem?—PotwarzyAlicjiprzemknąłcieńniepokoju.—Boiciesię,panowie,
żepopsujeciemihumor?
—Otóżto.
—Wtakimraziewalcieprostozmostu.Jeślijużmusimniespotkaćjakaśprzykrość,to
wolę,żebystałosiętowstarymmieszkaniu.
Przeszlidopokoju■Alicjawskazałaprzybyłymmiejscanawersalce,asamaprzysiadła
naniskiir^pu
244
fie,dającniedwuznaczniedozrozumienia,żeczekanapytania.
—Przedewszystkim,abyformalnościstałosięzadość,proszęnampowiedzieć,corobiła
paniwnocyześrodynaczwartek?—
zacząłMazurek.
—Poprostuspałam.
—Proszęnasźleniezrozumieć,aleczytegoniemógłbyniktpotwierdzić?
—Byłamwdomusama,oczywiścienieliczącAmora,alejegoświadectwachybanie
weźmiecie,panowie,poduwagę—odparłażartem.—Niktmnienieodwiedził,niktnie
telefonował.Zresztągdybynawet,toszczerzewątpię,czyjakakolwiekludzkasiłabyłaby
wstanieobudzićmniepotrzechtabletkachrelanium.
—Przejdźmyterazdozasadniczegotematunaszejrozmowy.—Porucznikpostarałsię,by
jegosłowazabrzmiały‘możliwiełagodnie.—Chodzi,oBenedyktaMareckiego.Wiemy,
żemniejwięcejtrzylatatemupopełniłsamobójstwo.
TwarzBogojskiejwjednejchwilizmieniłasięniedopoznania.Jejoczynagleprzygasły,
naczolepojawiłysięgłębokiebruzdy,apoliczkinabrałyziemistegozabarwienia.
Opuściłagłowę,zagryzławargiinakilkasekundzamarławbezruchu.
—PanBenedyktniebyłpaniobojętny,nieprawdaż?—MazurekpopatrzyłnaAlicjęze
szczerymwspółczuciem.
—Mieliśmysiępobrać.PapierybyłyjużzłożonewUrzędzieStanuCywilnego
245
—Paninieorientowałasięwszczegółachprowadzonejprzezniegodziałalności
rzemieślniczej?
—Wystarczająco,byzrozumieć,przezkogoznalazłsięwkryminale,a,późniejpowiesił.
—MapaninamyśliPawłaLeszczyniaka?
—Akogóżbyinnego!—Gniewniepotrząsnęłagłową.—Benedyktsfinansowałtenich
zakładdziewiarskiinatymwłaściwieskończyłasięjegorola.Odtegomomentuo
wszystkimdecydowałPaweł.Toonprowadziłdokumentacjęifałszowałksięgi,toon
załatwiłkradzionąprzędzęionwpadłnapomysł,żebydaćstotysięcykontrolerowi.
PóźniejwszystkiegosięwyparłizwaliłcałąwinęnaBenedykta.Braciszek,oczywiście,
takpoprowadziłobronę,żetemuhochsztaplerowiwłoszgłowyniespadł.ABenedykt
miałiśćnadługielatadowięzienia.
—TosamopowiedziałnamdzisiajJerzyMarecki.
—Sami,panowie,widzicie.
—Gdyrozpoczynaliśmytośledztwo,przezmyślnamnawetnieprzeszło,żePaweł
Leszczyniakmożeokazaćsięażtak
odrażającymtypem—przyznałStefański.—Niedośćżebyłoszustem,złodziejemi
narkomanem,tojeszczezabiłiobrabował
własnąciotkę.Niemiałcieniaskrupułów.Dlawłasnychinteresówrówniełatwogotów
byłpoświęcićwspólnika,jakprzyjacielaczyczłonkarodziny.
—Adamrównieżdoświadczyłtegonawłasnejskórze,mimożezawszekryłświństwa
braciszkaiwyciągałgoztarapatów.—W
głosieAlicjizadźwięczałocośwrodzajunutkimściwejsatysfakcji.—
246-
NajpierwPawełzabrałmudziewczynę,apotemjeszczeokradł.
—MecenasLeszczyniakzostałokradziony?
—Adamnicpanomniemówiłoczekach?—Zaśmiałasięnerwowo.—Przecieżstracił
wtensposóbprzeszłopółmiliona.
—Wcalemnieterazniedziwi,żewkońcuktośwstrzyknąłłobuzowiinsulinę—
zauważyłponuro’Mazurek.
—Zasłużyłsobienatakilos.
—Ściślejrzeczbiorąc,zasłużyłnastryczek—sprostowałznaciskiemStefański.—
Ręczępani,żedołożylibyśmyzkolegąwszelkichstarań,bysądorzekłwstosunkudo
Leszczyniakanajwyższywymiarkary.
—Niewierzę.—Wzruszyłaramionami.—Pewnoznowuwykręciłbysięsianem,jak
zawszedotąd.Azresztąoczymtu
dyskutować,skoroitakjużnieżyje.
—Toniejestakademickadyskusja.—Kapitananimyślałustąpić.—Wszystkie
samosądysąniedopuszczalneizabójcaPawłaLeszczyniakabędziemusiałponieśćkarę.
MecenasLeszczyniakpowitałoficerówzwyraźnąrezerwą.Wprowadziłich,jakzwykle,
doswegogabinetu,iwskazałmiejscaprzyniewielkimstoliku.•Tymrazemalkoholujuż
nieproponował.
—Myślę,żenajwyższyczas,bypanowieskończylitośledztwoidalinamwszystkim
trochęspokoju—
247
zacząłchłodno.—Teciągłeprzesłuchaniadoprowadząnaswkońcudorozstroju
nerwowego.
—Robimy,cownaszejmocy.—SłowaStefańskiegozabrzmiałygrzecznie,ale
stanowczo.—Niestety,anipan,anipańskarodzinaiznajominieułatwiacienamzadania.
—Nierozumiem?
—Naprzykładpannawetniewspomniał,żepańskibratdopuściłsięfałszerstwaczeków.
—Ach,otochodzi!PewnoAlicjapanompowiedziała—raczejstwierdziłniżzapytał.—
Nocóż,nieprzeczę,żePaweł
przywłaszczyłsobiekilkablankietówzmojejksiążeczkiczekowejipoichwypełnieniu
podjąłzbankupieniądze.
—Okołopółmilionazłotych.
—Zgadzasię.
-■-Kiedytomiałomiejsce?
—Wubiegłymroku.
—Szybkopansięzorientowałwmachinacjachbrata?
—Wystarczyło,żebymzobaczyłwyciągz.megokonta.
—Icobyłodalej?
—Nicszczególnego.Starekontozlikwidowałemizałożyłemsobienowe.
—Niezgłosiłpantegooszustwa?
—Aczyktóryśzpanówzadenuncjowałbywłasnegobrata?PrzeprowadziłemzPawłem
poważną’rozmowęiuzgodniliśmy,że
całąsprawętraktujemyjakopożyczkę.
61
—Trzymamzakład,żepieniędzypanuniezwrócił.
—Niezdążył.
—Mimowszystkopanmniezadziwia.Napańskimmiejscuniechciałbymznaćtakiego
brata.
—Krewnychczłowieksobieniewybiera.
—Przejdźmydosprawniecoodleglejszychwczasie—wtrąciłMazurek.—Chciałbym
wiedzieć,jakiebyłylosyzakładu
BenedyktaMareckiegopotejaferzezkradzionąprzędząisamobójstwemwłaściciela.
—CzęśćinteresuprzejąłJerzyMarecki,aczęśćAlicja.
—Pańskibratzraziłsiędodziewiarstwa?
—Poprostuuznał,żekorzystniejbędziezmienićbranżę.Nadarzyłasięokazjaikupił
dwiewtryskarki.
—Oilewiemy,naplastykowychzabawkachniewychodziłjednaknajlepiej.
—Mniesięnieskarżył”.
—Tylkopożyczałpieniądze.—Porucznikniepotrafiłpowstrzymaćsięoddrobnej
złośliwości.
—Towszystkoprzezteprzeklętenarkotyki—westchnąładwokat.—Gdybynienałóg,
Pawełnigdyniepopadłbywkolizjęzprawem.
AniStefański,aniMazureknieskomentowaliostatnichsłówgospodarza.Dalszarozmowa
najwyraźniejniemiaławiększegosensu.PożegnalisięzLeszczyniakiemiruszylido
wyjścia.Wproguporucznikprzystanąłjeszczenamoment.
—Czytoprawda,żepodjąłsiępanobronyniejakiegoJanaKlusika?
—Tojedenzmoichklientów.—Adwokatniezaprzeczał.—Skoropotrzebujepomocy
prawnej,będęgobronił.
XXIX
—Powiedzmiwreszcie,ktozabiłtegoLeszczyniaka?—Stefańskiprzysiadłnablacie
biurkaipopatrzyłnakolegę.—Braciszek,BogojskaczyMarecki?
—Wszyscymielimotywimożliwość,niktnieprzedstawiłsensownegoalibi.—Mazurek
zzakłopotaniempodrapałsięzauchem.
—Pozatymchciałemciprzypomnieć,żemamyjeszczewodwodziekilkuinnych
kandydatównazabójców.
—Alenakogostawiasz?’
Ostatniepytaniekapitananiedoczekałosięodpowiedzi,jakożewprogu.stanąłchorąży
Pozorski.
—Maciegościa—zaanonsował.—ZgłosiłsięJerzyMarecki.
—Czegochce?
—Mnieniepowiedział.
PrzyjacielBogojskiejprzygarbiłsięjakośipostarzał.Ściągnięta,zmęczonatwarzi
przekrwioneoczyświadczyłyognębiącychgokłopotachinieprzespanejnocy.
—Proszę,niechpanspocznie.—StefańskiwskazałJerzemukrzesło.—Copana
sprowadza?
—ZdecydowałemsiępowiedziećpanomprawdęośmierciRenatyKreczyńskiejiPawła
Leszczyniaka.—GłosMareckiego
zabrzmiałzdecydowanieitwardo.—Najwyższajużchybapora.
—Panwie,ktoichzabił?—Obajoficerowiezerwalisięnarównenogi.
—Jatozrobiłem.
Wpokojuprzezkilkasekundpanowałomilczenie.PrzyjacielBogojskiejtępospoglądał
przedsiebie,aoficerowiezaskoczeninieoczekiwanymwyznaniemczekalibezsłowana
dalszewyjaśnienia.
—Tak,tojazabiłemLeszczyniaka—powtórzyłJerzy,tymrażenispiesznie,jakgdyby
bałsię,żeniewysłuchajągodokońca.—
JużpośmierciBenedyktachciałemtozrobić.Szkoda,żewtedysięniezdecydowałem,ale
miałemgłupieskrupuły…WiedziałemopowiązaniachPawłaznajgorszymimętami,
dlategozarazponapadzienapaniąMieczysławęzacząłemgopodejrzewać.
Później,kiedyAlicjapowiedziałamiotestamencieispotkaniuposzukiwanegoprzezwas
bandytyzLeszczyniakiem,sprawabyłajużdlamniejasna.Miałemczekać,ażznowu
kogośwyprawiztegoświata?Postanowiłemdziałać.Przypomniałemsobie
sensacjePłateckiejpoprzedawkowaniuinsulinyicomówiłnatentematdoktor
Bobrowski.Taksiękiedyśzłożyło,że
realizowałemreceptęstaruszkiizapomniałemoddaćjejlek.Wykorzystałemrozgardiasz
podczaspogrzebuciotki,wymknąłemsięnachwilęodAdamaidobrałemdoschowka,w
którymPawełtrzymałnarkotyki.Fabrycznychopakowańzmorfinąnie
ruszałem,alew
62
jednejzfiolekkompotzamieniłemnainsulinę.Wypadałojużtylkopoczekać,aż
Leszczyniakzrobi.sobiezastrzyk.
—InsulinęwstrzyknęłasobiejednakKreczyńską—wtrąciłStefański.—Amoże
nieświadomiepo-imógłjejwtymPaweł
Leszczyniak…
—Bógmiświadkiem,żeniechciałemśmiercitejdziewczyny.Tobyłtragicznyzbieg
okoliczności,alesamichybarozumiecie,żeniemogłemsięjużwycofać.Poczekałemna
właściwymomentiponownieposzedłemdoPawła.Byłotowłaśniewśrodęwieczorem.
Musiałwstrzyknąćsobiejakieśświństwo,bcledwomniepoznał.Przezdobredwadzieścia
minulplótłcośodrzeczy,wkońcuzwaliłsięjakkłodaizasnął.Miałemprzysobie
strzykawkęzinsuliną.Zastrzykposzedłmiwyjątkowosprawnie…
—WjakisposóbzapierwszymrazemdostałsijpandodomuPawłaLeszczyniaka?
—WziąłemzapasowekluczezsionkiuAdama.
—Awśrodę?
—WpuściłmniePaweł.
—Czywychodzączatrzasnąłpandrzwizasobą?
—Byćmoże,aledokładnietegoniepamiętamNiemiałemgłowy,bymyślećotakich
drobiazgachWiedziałemprzecież,żeLeszczyniakzakilkaminuumrze.
—Nieczekałpanprzynim,-ażinsulinazadziała?
—Niejestempewien,czywytrzymałbymtenwidok.Wystarczy,żeśnimisięponocach
samza
—Skądpanwiedział,żezastanieLeszczyniakawstanieupojenianarkotycznego?
—Niebyłodlamnieżadnątajemnicą,żePawełkłułsięcowieczór.
—Tegodniamógłjednakzrezygnowaćalboodłożyćzastrzyknapóźniej.
—Panowieniewiecie,cotojestgłódnarkotyku.Człowiekstajesięniepoczytalny,pękają
wszelkiehamulce,potrafimyślećwyłącznieostrzykawce.
—Agdybyprzyszedłpanzawcześnie?Wpańskiejobecnościchybaniezrobiłbysobie
zastrzyku.
—Conajwyżejwyszedłbydodrugiegopokojualbodołazienki.Przecieżnigdynie
próbowałkryćprzedemnąswegonałogu.-
—Mógłpansięspóźnić.Leszczyniakśniłbyjużswojekolorowesnyipoprostunie
wpuściłbypanadomieszkania.,
—Odłożyłbymrealizacjęswegozamysłualbobymspróbowałdobraćsiędokluczyw
sionceAdama.Nierozumiemtylko,pocoteteoretycznerozważania.Nieprzyszedłemani
zbytwcześnie,anizapóźno..Pawełmiotworzyłibyłjużnaćpany.Niewydarzyłosięnic,
czegobymnieprzewidział.
—Skorotakdokładniepanzaplanowałtęzbrodnię,skoroudałosiępanuzrealizowaćten
plan,cowięcej,niktpanao
popełnieniemorderstwaniepodejrzewa,czemudzisiajprzyszedłpandonasprzyznaćsię
dowiny?
—Nieprzypuszczałem,żewpadniecie,panowie,natęinsulinęidogrzebieciesięhistorii
megobrata.
1CD
Terazwieciejużtakdużo,żedotarciedomojej.osobyniezajęłobywamnawettygodnia.
—Zabiłpandwieosoby.Żałujepantego?
—Jużpanommówiłem,żeniechciałem,byzginęłaKreczyńska.Niemogęsobie
wybaczyć,żemimowolniestałemsięsprawcęjejśmierci.AleLeszczyniakazabiłbym
jeszczeraz,gdybyjakaśnadludzkasiłaprzywróciłamużycie.
—Cóż,sampandokonałwyboru.
—Dlategotujestem.
—Niestety,będziemymusielipanazatrzymać.
—Wiem.—Mareckijakgdybyodrobirjęsięodprężył.—Przekraczającbramętego
gmachu‘pożegnałemsięzeświatem.
—Mapanobrońcę?
—Zadowolęsiętym,któregowyznaczymisąd.
—Kogozawiadomićopańskimzatrzymaniu?
—Chybanikogo.
—MożepaniąBogojska?
—Wydajemisię,żeniematakiejpotrzeby.
—Gdybyśmyjednakuznalitozawskazane,gdziemoglibyśmyjązastać.Wpańskiej
willi?
—PoprosiłemAlicję,żebyzrezygnowałazprzeprowadzki.—PotwarzyJerzego
przemknąłcieńzniecierpliwienia.—Namoimmiejscukażdyzpanówpostąpiłby
podobnie.
PozorskiodprowadziłMareckiegodoaresztuioficerowiezostalisami.Przezchwilę
spoglądalinasiebiewmilczeniu.WkońcuStefańskizgarnąłzbiurkapapiery.
—Znaczykoniec—powiedział.
—Koniec—powtórzyłMazurek.—Wiadomo,ktozabiłidlaczego.Zabójcaprzyznał
się,siedziwareszcie.Jednymsłowemszefbędziezadowolony.
—Atynie?
—Mojenajgorętszepragnienietojaknajprędzejzapomniećotejsprawie.—Porucznik
skrzywiłsięzniesmakiem.—Zdwojgazłegowolęjużpakowaćzakratkizwykłych,
prymitywnychbandziorów.Wtedyprzynajmniejwiem,zkimmamdoczynienia.
Kapitanchciałcośodpowiedzieć,aleMazurekmachnąłtylkorękąinieoglądającsięza
siebieruszyłdowyjścia.Dwieminutypóźniejsiedziałjużzakierownicąsłużbowego
wozu.Włączyłstacyjkęizacząłostrożniemanewrowaćmiędzyzaparkowanymi
pojazdami,kiedydosamochodupodbiegłzasapanyStefański.Bezsłowawskoczyłdo
środka,usiadłobokkierowcyisięgnąłpopapierosa.Całądrogęprzebyliwmilczeniu.
Naklatceschodowejniebyłonikogo.Oficerowieweszlinapierwszepiętro.Mazurek
popatrzyłpytająconaStefańskiego,tenjednakwzruszyłtylkoramionami.Porucznik
zdecydowałsięzadzwonić.ZmieszkaniadobiegłoszczekanieAmora,alejakieś
•ichszeimniejzajadłeniżzwykle.
Piesucichłiprzezdobrepółminutynicsięniedziało.Mazurekponownienacisnął
dzwonek.WodpowiedziAmorzaskowyczał.
Porucznikszarpnąłklamkę,drzwijednaknieustąpiły.Mazurekcofnąłsięizanim
StefańskizdołałgoI
254
255”
powstrzymać,zrozbieguzaatakowałprzeszkodę.Rozległsiętrzaskpękającegodrewna,a
momentpóźniejporucznikrazemzdrzwiamiwpadłdoprzedpokoju.Wstałpowoli,z
wysiłkiem,iruszyłwgłąbmieszkania.Zatrzymałsiędopieroprzywersalce,naktórej
poprzedniegodniasiedzielirazemkapitanem.Teraz*leżałatamBogojska,aprzyjejn6
gachwarowałAmor.PolatachsłużbywmilicjiMażurekniemógłmiećnawetcienia
wątpliwości.Alicjanieżyła.
Stefańskiminąłkolegęinamomentprzyklęknąłprzywersalce.Nadywanieleżała
jednorazowastrzykawka,fiolkapoinsulinieiszarakoperta.Kapitandrżącymirękami
podniósłkopertęiwyjąłzniejniewielkąkartkę.
—Zostawiłalist—wychrypiałMazurek.—Pewnodonas…Niedoczekałasiętych
swoichwymarzonychszafirowychkoniczynek
—dorzuciłbezzwiążku.
Stefańskizacząłczytać:
—StraciłamBenedykta,potemciocięMieczysławę.TerazJerzyuparłsięwziąćnasiebie
mojewinyNiemiałabymjużnikogo…
zł180.-