w
A
T
N
O
c
Y
DOTYK WAMPIKA
CÓRKI NOCY
ZAKLINACZKA
L 1 SMITH
EwafUujczyk
Ewa Spirydowkz
D o m WAMPIKA
KOZDZIAŁ 1
P
niwszego dnia wakacji Poppy dowiedziała się. że umrze.
Stało się to w poniedziałek, w pierwszy prawdziwy dzień wa-
kmji (weekend się nie liczy). Obudziła się cudownie beztroska
I pomyślała: wolne. Przez okno sączyło się słoneczne światło, któ-
w nadawało przezroczystym zasłonom wokół łóżka złocistą po-
twlali; Poppy rozsunęła je. wyskoczyła z łóżka... i się skrzywiła.
Aua. Znów ten ból w żołądku. Jakby coś ją gryzło, przeżera-
li i nic w stronę pleców. Trochę ulżyło, kiedy się skuliła.
Nic, pomyślała. Odmawiam chorowania w wakacje. Odma-
wiam Muszę myśleć pozytywnie.
Z ponurą miną, zgięta wpół - myśl pozytywnie, idiotko! -
pi/cs/ła korytarzem do łazienki wyłożonej turkusowo-złotymi
kaliami. Bała się, że będzie wymiotować, ale ból ustąpił równie
II»KU\ jak się pojawił. Wyprostowała się i triumfalnie spojrzała
iut odbicie potarganej głowy w lustrze.
'IV/.ymaj się mnie. mała, a wszystko będzie dobrze - wy-
ft/eptuła, puszczając porozumiewawczo oko. Przysunęła twarz
ilo lustra, wpatrując się w swoje podejrzliwie zmrużone zielo-
Mi' owy Na nosie miała cztery piegi. Cztery i pół, jeżeli ma być
zupełnie szczera, a na ogół była szczera do bólu. Ale dziecinne,
(lir słodkie! Pokazała język i odwróciła się z wielką godnoś-
i li|, nit' zawracając sobie głowy tym, żeby uczesać niesforne ru-
ilomicd/ianc loki.
• Mc uh I M H " iiFU-i .b MD •
- Oczywiście • odparł uprzejmie James. Uśmiechną! się.
Phllllp spojr/al na niego/ nieskrywani) nienawiścią
Poppy tiatominM ogarnęła radoić "egnaj. (acklyn; żegnaj,
Michacło Żegnajcie zgrabne długie nop Jucklyn i niesamowite
balony Mkhacll. Lato /spowiada się wspaniałe.
Widu ludzi myślało, że znajomość Poppy i JaniCM }ai czy-
sto płatoniczna. Ale to nieprawda. Poppy od tal wiedziało, że
za niego wadzie To |cdtia/. jej dwóch wielkich ambicji Dru-
ga - po?,nać świni. Na ra/ie nic zdobyln się jednak na 10, że-
by poinformować n tym jamesa. Niech mu się jeszc/c u\&tc,
że uwielbia dłu"onoft>c dziewczyny/. phis.nokcinmi od manikiu-
rzystki i (Urnowymi cyckami
- To nowa płyta* - spytała, żeby Janie* oderwał surowy
lamo połknął haczyk.
- Tak. etno-tcchno.
-Więcej twrdłowych śpiewówTuvy. nic mopę się doczekać.
Chodźmy posłuchać.
Ale w tej chwili weszła jej matka - zimna'idealna blondyn-
ka jak 7. filmów Hitchcocku Na jej iwar/y na ugAł K"««il wyra*
niewymuszonej stanowczości Poppy otul tui nti| nic wpadła,
wychodząc x kuchni.
- Przepraszam, dobry!
- Zaczekaj. - Matka chwyciła ja n koszulkę n;i kurku -
Dzień dobry. Phil; dzień dobry-. James- dodała.
Phil odpowiedział, a Jumcs skinął te} głowa, ironicznie
uprzejmy.
- Zjcdliicic śniadanie? - spytała, a kiedy chłopcy potwier-
dzili, spojrzała na córkę. - Aly> - spytała, wpatrują/; się w twarz
Poppy.
Poppy zagrzechotała pudełkiem lukrowanych płatków: mat-
ka się skrzywiła
- C/emu przynajmniej nic zjesz ich/. mlekiem?
- Takie sq lepi/c - odpowiedziała stanowczo, ale kiedy
matka lekko pchnęła ja, w stronę lodówki, podeszła i wyjęła li*
(rowy karton odtłuszczonego mleka.
- U -
- jakie macie plany na pierwszy dzień wolnuici' - tpytaln
nutka. spoglqdftiąc najpieru' na Jamcsu. po/niej IU IV>ppy.
- Oj, nic wiem. - Poppy zerknęła na Jamna - Postucluj-
my muzyki, możr pujd/iemy w ftoo'? Albo przejedziemy się ita
PWC?
- Jak chcesz- powiedział Jamie. - Mamycale lato.
Przed oczami Poppy ro/ciągnełu uę lato. gorące, ztocitte
i oUnicwaja"e Pachnąc? chlorem / basciui i ntorsko, w>U Ouln
te [akciepło, trawc pott plecami. Thcydługie nik-ifcc. poni>1a-
b. Cala wjcc/iłoic 1V/y mieiiacc to wicc/nixić.
Dziwne, ze myślała oku ml o tym. kiedy to się stało.
- Możemy zajr/cc do nfwk"yeh sklepów w Vitłage - zacec-
la, ale nagle dopadł ft bat i słowa uwicylyjej w gardle.
Niedobr/e (iwiitluwny. \krvaij"cy ból sprawił, że zgięła
Się wpół Karton mleka wypadł jej / r"k i wi/ysiko 7ixtbiki tie
tzarc.
ROZDZIAŁ Z
" " p y ' - Słyszała głos matki, ale nic nie widziała. Kuchenną
X podłogę pr/estaniAly tanc/itec C7arnc plamy Poppy. nic ci
nie jest? Teraz poc/uła, te dłonie matki ściskaji] j.-) kuazuwo
fM ramiona Ból ustępował i wic/ynfll.i widnieć.
Kiedy *ię wyprui'""'ta. zobaczyła pr/cd sobą Jamesu
Twarz miał prawie bevwyrazu, aie znalu J"ltu lylc dobrze. Żeby
dostrzec w jego oczach troskę. TVzymał kanon t mlekiem. Mu-
siał go ztapuć w locie. Niesamowity rcOclu, pomyślała leniwie
Naprawdę niesantowity.
Phillip itat
- Nic ci nic jest? Co się siato?
- Nic... wiem. - Puppy n/zejrzata się i znklopotana wzru
szyła ramionami. Czuta się juz lepiej i wolała, żeby przesiali MC
- 15 -
lak o> niągapić. Żeby poradzić sobie z bólem, nie moimi o nim
ronnyilac. trzeba go ignorować
- To tylko głupi ból żołądka... Mam chyba gulro coś Inni
Pewnie mi jedzenie zaszkodziło.
- r>>ppy. (u nic jest ga&lrocntcritii - Matka potrząsnęła ni((
lekko - Bolało cię już wcześniej, mieii c lemu. prawda? *łli Ij i -
ki «un ból?
Poppy poruszyła się nicfpokoinie. Prawdę nmniąc. Ml ni-
gdy nic /niknął. Cudem, w pjiąocc »KC pod koniec toku,
udawała jej vic nic zwmaic o* niego uwagi. * do (ci pory zdą-
żyła sie 7. nim oswoić,
- Tak jakby.. - Grata na zwlokę -Ale. .
Mntu- nic trzeba było więcej OdikJlnir ścuneU córkę i ru-
szyła du kuchennego telekinu
- Wiem, ixniclubivz lekarzy, ałcd/woniędodoktora Frank'
lina. Chce. żeby cię obejrzał Nic możemy (ego ignorować.
- Oj. manto. sq wakacie...
- Poppy. bez dyskusji. - Malka zakryta dłonią mikrofon
iluchawki - Idź się ubrać.
Poppy jęknęła ale wiedziała, że nic nie wskóra.
- I -luchaimy przynajmniej płyty, zajiim pójdę. ' Skinefe
IU famcu, klory patrzył w próżnic zamyiJony
Zcrkn.ił na prytc. jakby n niej /apomnul. i odktawil kanon
•L riłłekłcin. Phiilip \vyvcdl /jj nimi na korytarz.
- Hc|. kolei, poc«ekaj lu. az lic ubierze
- Uluzuj, Phil - powicd/ial James niemal nieobecnym
głosem.
- Kccc 7. daleka od mojej sioury, niecnoto
Poppy schodziła do pokoju, krecie głowo, |atne» wcale nie
morzy o tym. żcb)' zobaczyć M nagą. Niotciy. pomytlała ponu-
ro, wyciajeaiąc x szafy krótkie spodenki. Uskoczyła w nic. nic
przestając krecie głową |am» był jej najlepszym przyjacielem,
najlepszym t. najlcpiz>vh. a ona jefo przyjaciółki) Ale nigdy
nie okazał nawet cienia chcą, żeby się do niej dobiać. Czatami
/iistartawula się, czy on w ogóje zauważa, że ma do czynienia
z dziewczyna,.
~~ 16
~
Kiedyś zauważy, pomyilała i krzyknęła na niego zza drzwi.
Wwjcdl i uśmiechnął się do niej. To był uiniicch. jaki inni
rzadko oglijdnli - nic wydcrczy czy ironiczny, ałc miły, lekki
- Pr/cpfusuim -La tcco lekarza - powiedziała,
- O-aj spokój IV>winnas pojechać. - Jan»cs spojrzał na nią
przenikliwie. - 1\voja mama ma rację. Tb trwa (uź za długo.
Schudłaś, nic śpisz po nocach...
Spojrzała IU niego przestraszona. Nikomu nic mówiła, że
najgonzy ból czuje nocą,, nawet JnmcMtwi. Ale on niektóre rze-
czy po prostu wiedział Jakby czytał w jej myślach
- Znam cię, to wszystko. - riglamic spojrzał na nią i uko-
sa. Rozpakował płytę
Poppy w/ruw.yta rutnicuuini. opadta na łóżko i wlepiła
wzrok w suPil.
- Chciiilahyni. żeby marna duła mi ipokoj chnciaż w wakii
*
Cjc - Odwróciła głowę i pr/yjr/ala się badawczo jan>csowi. -
Szkoda, że nic i«l juk twofji Zawsze Hę zaraanwia i próbuje
mnie ustawić.
- A niujci właściwie nic obchodzi, co robię. Nie wiem. co
gprue - vtwienłzil z guryczq.
• TU"oi nxłzicc pozwalają, ci mieszkać samemu
- lak, hu to tańwc niż zatrudnianie zarządcy nieruchomo-
ści. - Jamo pokręcił głowa,, wpatruje "ię w płytę, która, wkła-
da) do odtwarzacza - Nie narzekaj na twotch itni/icow, dzie-
ciaku. Chyba nic wicsi. \tką jesteś "zczękiant
Popp>' /asianawiata się nad tym. kiedy włożyła się pł>ia.
Razem z |amcscnt lubili traits - undergroundov»« ełcklronicz-
nc dźwięki, które pr/ys/Jy x Europy
1
. |amcs był miłośnikiem
techno. ł\ippy też przepadała /a tymi rylmami. Uważała, że to
prawdziwa muzykn. ostra i nieprzetworzona, grana przez ludzi,
którzy w nin, wiertą Ludzi /. p&sja,, a nic z pieniędzmi.
Po/a t>7ii dzięki ctno-tcehiKi Poppy czuln się częicii) innych
micfic Uwielbiała i ni wić t obtt>ić tej niu/\ki
| amc\a chyba też włuinic /a to lubiła. 'AA jego odmienność.
Zadarta głowę i spojrzała na niego. Przestrzeń wypełniały dziw-
nc rytmy bębnów Burundi
**
- 1 7
_«*
Znała Jamesa lepiej niż ktokolwiek inny, ale było w nim coś,
co nawet dla niej stanowiło tajemnice. Coś, czego nikt nic mógł
uchwycić.
Inni brali to za arogancję, chłód, wyniosłość, ale się myli-
li. To była po prostu odmienność. Wydawał się bardziej „inny"
niż uczniowie z zagranicy. Czasami Poppy myślała, że już jest
bliska znalezienia przyczyny tej odmienności, ale zawsze jej się
wymykała. A kilka razy. zwłaszcza późnym wieczorem, kiedy
słuchali muzyki albo wpatrywali się w ocean, czuła, że zaraz
wyzna jej swój sekret.
I że to. co usłyszy, okaże się czymś ważnym, tak szokują-
cym i cudownym, jakby przemówił do niej dziki koi.
Teraz, kiedy patrzyła na Jamesa, na jego wyraźny, nierucho-
my profil i na faliste brązowe włosy na czole, odnosiła wraże-
nie, że jesl smutny.
- fainie. chyba nic się nic stało, co? To znaczy, w domu ani
nigdzie? - Tylko ona jedyna na świecie mogła mówić do niego
„Jamie". Nawet Jacklyu ani Micłutcla nigdy sit,
1
na to nic odwa-
żyły.
- A co miałoby się stać w domu? - spytał z uśmiechem, któ-
rego nie było widać w oczach. Lekceważąco pokręcił głową. -
Nic martw się, Poppy. To nic ważnego, ma przyjechać w odwie-
dziny krewny. Niemile widziany krewny. - Jego uśmiech dolar!
do oczu i zalśni! w nich. - A może po prostu się o ciebie mar-
twię - powiedział.
Poppy chciała powiedzieć: „akurat", ale wymamrotała
tylko:
- Naprawdę?
Jej powaga chyba poruszyła w nim czułą strunę. Jego
uśmiech znikiiEjl. Siedzieli i po prostu patrzyli sobie w oczy. Ja-
mes sprawiał wrażenie niepewnego, niemal bezbronnego.
- Poppy...
- Tak? - Z trudem przełknęła ślinę.
Otworzył usta. nagle wstał i podszedł, żeby wyregulować
wysokie stojące głośniki. Kiedy wrócił, oczy miał ciemne i nie-
przeniknione.
— 18 —
- Pewnie, że bym się martwił, gdybyś naprawdę była cho-
ra - przyznał swobodnie. - Na tym chyba polega przyjaźń?
Ityppy wypuściła powietrze z płuc.
- Racja - odparła melancholijnie i obdarzyła go stanow-
czym uśmiechem.
- Ale nie jesteś chora - stwierdził. - Po prostu trzeba się
tym zająć. Lekarz pewnie da ci antybiotyk albo coś innego...
wielką strzykawą - dodał złośliwie.
- Zamknij się.
James dobrze wiedział, że Poppy potwornie boi się zastr/y-
kow. Sama myśl o igle przebijającej skórę...
- Idzie twoja mamu. - Zerknął w stronę uchylonych
drzwi.
Poppy nic bardzo wiedziała, jakim cudem usłyszał, że ktoś
się zbliża - w pokoju głośno grała muzyka, a na korytar/.u leżał
dywan. A jednak po chwili mul ku otworzyła drzwi.
- No, kochanie - ponagliła energicznie. - Doktor Franklin
kazał przyjeżdżać. Przykro mi, James, ale zabieram Poppy.
- Nic szkodzi. Wpadnę po ]x>łudniu.
Poppy wiedziała, kiedy jest na straconej pozycji. Pozwoliła
matce zaciągnąć się do garażu, nic zwracając uwagi na Jamesa
parodiującego kogoś, kto dostaje wielki zastrzyk.
Godzinę później grzecznie leżała w gabinecie doktora Frank-
lina. odwracając wzrok, kiedy delikatnie badał jej brzuch. Był
wysoki, szczupły, szpakowaty i emanował z niego autorytet
wiejskiego lekarza, któremu się bezgranicznie ufa.
- Tu cię boli? - spytał.
- Tak... Alt* jakby szło do pleców. Może naciągnęłam sobie
mięsień.
Delikatne palce przesuwały się, badając brzuch. Nagle się
zatrzymały, Twarz lekarza się zmieniła. Poppy wiedziała już, źe
lo nie naciągnięty mięsień. Ani rozstrój żołądka czy coś banal-
nego, i że wszystko zmieni się raz na zawsze.
- Chciałbym zlecić dodatkowe badanie - oznajmił doktor
Frankh n.
Miał rzeczowy i opanowany glos. a jednak Puppy ogarnę-
ła panika. Nic potrafiła wytłumaczyć tego, co się w niej dzia-
ło - miała nieodparte wrażenie, że otwiera się przed nią w ziemi
czarna dziura.
- Dlaczego? - spytała matka.
- Cóż... - Doktor Franklin się uśmiechnął i przesuną,} oku-
lary na czoło. Uderzał dwoma palcami o leżankę. - Właściwie
w celu eliminacji. Poppy mówi, że ma bóle w górnej części brzu-
cha, które promieniuj;) do pleców i nasilają, -sięw nocy. Ostatnio
straciła apetyt i schudła. Wyczuwam powiększony woreczek
żółciowy. To objawy typowe dla wielu chorób, a USG pozwoli
niektóre wykluczyć.
Poppy się uspokoiła. Nie mogła sobie przypomnieć, po co
jest woreczek żółciowy, ale była przekonana, że yo nie (wlrzc-
buje. Przecież organ o tak głupiej nazwie nie może pełnie żad-
nej ważnej funkcji. Doktor Franki i n mówi) dalej - o trzustce,
zapaleniu trzustki i powiększonej wątrobie, a matka kiwała
głową, jakby wszystko rozumiała. l*oppy czuła, że panika mija.
Jakby czarna, dziurę szczelnie zasłoniła jM>kryw;t, nie pozosta-
wiając po przepaści najmniejszego śladu.
- Iladania można zrobić w szpitalu dziecięcym po drugiej
stronie ulicy - mówił doktor Franklin. - Proszę do mnie wrócić
z wynikami.
Matka pokiwała głową: spokojna, poważna i dzielna. Jak
Phil. Albo Cliff. Dobrze, zajmiemy się lym.
Poppy w pewnym sensie czuła się wyróżniona. Nie znała
nikogo, kto byłby w szpitalu na badaniach.
Kiedy wychodziły z gabinetu, matka zmierzwiła jej włosy.
- No. Poppel? Co tym razem wywinęłaś?
Poppy uśmiechnęła się figlarnie. Strach całkowicie się ulotnił.
- Może będę musiała mieć operację i zostanie mi intrygują-
ca blizna - zażartowała, żeby rozśmieszyć matkę.
- Miejmy nadzieję, że nie - odparła matka, wcale nieroz-
bawiona.
Szpital Dziecięcy Suzannc G. Montcforte mieścił się w oka-
załym szarym budynku / falistymi ścianami i wielkimi panu-
fiimicznyini oknami. Poppy zajrzała do sklepu z upominkami
przy wejściu. Na pierwszy rzut oka widać było. że to sklep dla
dzieci, pełen tęczowych zabawek i pluszowych zwierzaków,
klóre przychodzący z wizytą dorośli mogli kupić w prezencie
w ostatniej chwili.
Ze sklepu wyszła dziewczyna niewiele starsza od Poppy:
siedemnastce, osiemnastoletnia. Była ładna, miała subtelny
makijaż i fajną bandauę, która nie do końca ukrywała brak
włosów. Wyglądała na szczęśliwą, miała pełne policzki, a spod
chustki wystawały dyndające wesoło kolczyki, jednak Poppy
ogarnęło współczucie... Ta dziewczyna jest poważnie chora.
S/pitale są właśnie dla takich jak ona - dla poważnie cho-
rych. Poppy chciała już jak najszybciej być po badaniach i stąd
wyjść.
USG nie było bolesne, ale dość nieprzyjemne- Pielęgniar-
ki! | iosniarowała jej brzuch maziowatą galaretą, a potem prze*
Ntiwala po nim zimnym skanerem, który bombardował falami
dźwiękowymi, żebywydobyć obraz wnętrza. Poppy wróciła my-
•tI u mi do ładnej dziewczyny liez włosów.
Wolała myśleć o czymś innym... o Jamesic. Nie wiedzieć
i/emu, przypomniał jej się dzień, kiedy zobaczyła go pierw-
\t\ raz w przedszkolu. Blady, chudy, z dużymi szarymi oczami.
Miał w sobie coś niezwykłego. Starsi chłopcy od razu wzięli go
na cel. Na podwórku ganiali za nim jak psy myśliwskie za li*
MMII - aż w końcu Poppy się /orientowała, co jest grane.
Już w wieku pięciu lat miała porządny pr3wy sierpowy.
Wparowaia w środek gromady, zaczęła walić po twarzach i ko-
puć w piszczele, aż. tamci pouciekali. Później odwróciła się do
) a mesa.
- Chcesz się kolegować?
l\> krótkiej chwili wahania nieśmiało kiwnął głową. W jego
uśmiechu była dziwna słodycz.
Poppy szybko się zorientowała, że jej nowy kolega jest tro-
chę dziwny. Kiedy zdechła klasowa jaszczurka, bez obrzydzenia
wziął ją do ręki i spylał Poppy, czy chce potrzymać. Nauczyciel*
ku była przerażona
- 21 -
Wiedział też. gdzie znaleźć martwe zwierzęta. Pokazał jej
pustądziałkę- tam. wwysokiej brązowej trawie leżały szkielety
kilku królików. W ogóle go to nie ruszało.
Kiedy podrósł, starsze dzieciaki przestały go dręczyć Do-
gonil ich wzrostem, liyl zadziwiająco silny i szybki; przylgnęła
do niego opinia twardego i niebezpiecznego. Kiedy się wkurzył,
w jego szarych oczach pojawiał się przerażający blask
Ale na Poppy nigdy się nie złościł. Ryli najlepszymi przyjaciół-
IIII W pierwszej klasie liceum zaczął się umawiać z dziewczynami
- marzyły o nim wszystkie w szkole ale z żadną nie chodził dlu-
go. I nigdy im się nie zwierzał, by! tajemniczy i skryty. Tylko Poppy
znała jego drugie oblicze - bezbronnego i troskliwego chłopaka.
Dobrze. - Pielęgniarka potrząsnęła Poppy. przywołując ją
do rzeczywistości.-Skończone, zetrzemy z ciebie ten żel
- I co wyszło? - Poppy spojrzała na monitor.
- Lekarz prześle opis do gabinetu twojego lekarza - pom-rżanymfoteluistarałasięni
formowała pielęgniarka zupełnie obojętnym tonem.
Poppy spojrzała na nią surowo.
W poczekalni u doktora Franklina Poppy wierciła się nie-
spokojnie, a matka przeglądała nieaktualne czasopisma.
W końcu z gabinetu wychyliła się pielęgniarka.
- Pani Hilgard?
Wstały obie.
- Hm. nie. - Pielęgniarka wyglądała na spłoszoną. - Pani
Hilgard. doktor chce porozmawiać tylko z panią.
Poppy i matka spojrzały na siebie. Po chwili matka odłożyła
czasopismo „People" i puszta za pielęgniarką.
Poppy patrzyła za nią.
O co tu chodzi? Doktor Franklin nigdy wcześniej tego nic
robił.
Serce bilo jej mocno. Nieszybko, a mocno. Rum, bum. bum.
Wstrząsało wnętrznościami, aż Poppy kręciło się w głowie.
Nie myśl o tym. To pewnie nic takiego. Poczytaj gazelę.
Ale jej palce odmawiały posłuszeństwa. Kiedy w końcu zdo-
lala otworzyć czasopismo, błądziła wzrokiem po wyrazach, ale
treść nic docierała do mózgu.
- 22 -
O czym matka i doktor Franklin tam rozmawiają? Co jest
grane? Tyle czasu...
Chwila się przeciągała. Poppy czekała, miotając się mię-
dzy dwiema skrajnymi myślami: to nic poważnego, matka wyj-
dzic i będzie się śmiała, że coś takiego w ogóle przyszło córce
do głowy: dzieje się coś okropnego i trzeba się poddać jakic-
mus strasznemu leczeniu. Zakryta dziura i odkryta dziura. Raz
wszystko wydawało się śmiechu warte i Poppy czuła się zawsty-
dzona mclodramatycznymi myślami, a po chwili miała wrażc-
nie, że cale jej dotychczasowe życie było snem. a teraz dopada
jl| brutalna rzeczywistość,
Szkoda, że nie mogę zadzwonić do lamcsa. pomyślała.
- Poppy? Wejdź - powiedziała w końcu pielęgniarka,
W gabinecie doktora Franklina. na ścianach wyłożonych
boazerią wisiały zaświadczenia i dyplomy. Poppy usiadła w skó-
rżanym fotelu i starała się nie wpatrywać nachalnie w twarz
matki.
Matka wyglądała... zbyt spokojnie. Spokój podszyty byl
napięciem Uśmiechała się. ale jakoś dziwnie- Wargi lekko jej
drżały.
O Boże. pomyślała Poppy. Coś jest nie tak.
- Nie ma powodów do paniki - zaczął lekarz, a Poppy na-
lychmiast ogarnęła jeszcze większa panika. Jej dłonie przywar-
ly do skórzanych poręczy fotela. - Na twoim USO widać coś
niezbyt typowego, dlatego chciałbym wykonać kilka innych ba-
duń - ciągnął doktor Franklin rzeczowym tonem, żeby ją uspo-
koić. - Do jednego musisz być na czczo. Twoja mama mówi, że
nie jadłaś dziś śniadania...
- Zjadłam jeden płatek kukurydziany - odpowiedziała me-
chanicznie.
- Jeden płatek? Cóż. możemy uznać, że to nic. W takim ra-
zie zaczniemy dzisiaj. Moim zdaniem najlepiej położyć cię do
szpitala, /.robimy tomografię komputerową i ERCP. To skrót
nuzwy. której nawet ja nie potrafię wymówić. - Uśmiechnął się.
"oppy mu się przyglądała. - Niczego się nie hój - dodał lagod-
nie. - Tomografia przypomina prześwietlenie. ERCP polega na
- 23 -
wprowadzeniu rurki przez gardło i żołądek do trzustki. Do rur-
ki wstrzykuje się płyn. który umożliwi kontrast...
(ego wargi się poruszały, ale Poppy przestała słyszeć słowa. Nie
mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio była tak przerażona.
Z tą intrygującą blizną tylko żartowałam, pomyślała. Nie
chcę być naprawdę chora. Nie chcę iść do szpitala i nie chce
mieć żadnych rurek w gardle.
Spojrzała na matkę w milczącym błaganiu. Matka wzięła ją
za rękę.
- To nic takiego, kochanie. Pojedziemy do domu i spakuje-
my trochę rzeczy, a polem wrócimy.
- Muszę iść do szpitala dzisiaj?
- Tak byłoby najlepiej - stwierdzi! doktor Hranklin.
Poppy zacisnęła dłoń na dluni matki. Pociemniało jej przed
oczami.
- Dziękuję. (hven - powiedziała matka, kiedy wychodziły
z gabinetu.
Poppy nigdy nie słyszała, żeby wcześniej matka zwracała
się do doktora Franklina po imieniu.
Ale o nic nie pytała. Nie odzywała się. kiedy wychodziły
z budynku i wsiadały do samochodu. Po drodze do domu matk;t
zaczęła mówić o zwykłych rzeczach przyjemnym, spokojnym
głosem, a Poppy zmuszała się. żeby odpowiadać. Udawała, że
wszystko jest jak zwykle, mimo że cały czas szalał w niej po-
Iworny niepokój.
Dopiero kiedy znalazły się w jej pokoju i pakowały do małej
walizki ulubione książki i bawełnianą piżamę, spytała prawie
od niechcenia:
- A lak właściwie, co mi jest?
Matka nie odpowiedziała od razu. Spoglądała w dół na wa-
lizkę.
- Doktor Franklin nie wic, czy w ogóle coś ci jest - odparła
w końcu.
- Ale co podejrzewa? Przecież musi coś podejrzewać. Mó-
wił o trzustce, więc pewnie przypuszcza, że mam coś/. trzustką.
Badał też chyba woreczek żółciowy...
-
24 -
- Kochanie. - Matka chwyciła ją za ramiona.
Poppy zaczęła się denerwować. Wzięła głęboki wdech.
- Ja tylko chcę znać prawdę. To moje ciało i mam prawo
wiedzieć, czego szukają, tak?
Trochę się zagalopowała. Tak naprawdę chciała powiedzieć
coś zupełnie innego. Potrzebowała otuchy, zapewnienia, że
doktor Franklin szuka jakiejś banalnej choroby. Ze nic złego
się nie wydarzy i nie będzie żadnej tragedii. Niestety, nie usły-
szała lego.
- Tak. masz prawo wiedzieć. - Matka powoli wypuściła po-
wietrze, potem zaczęła wolno: - Poppy. doktor Franklin od po-
czątku niepokoił się o twoją trzustkę. To. co się dzieje w trzust-
ce, może powodować zmiany w innych organach, w woreczku
żółciowym i wątrobie. Kiedy doktor Frankitn wyczuł te zmiany,
wysłał cię na badania...
- Powiedział, że USCi jest nietypowe, jak bardzo nietypo-
we? - Poppy z trudem przełknęła ślinę.
- To wszystko tylko wstępne... - Matka zauważyła jej mi-
nę i westchnęła. Niechętnie ciągnęła dalej. - USG wykazało, że
możesz mieć coś w trzustce. Coś. czego nie powinno tam być.
Dlatego doktor Franklin chce zrobić inne badania, które dadzą
nam pewność. Ale...
- Coś, czego nie powinno lam być? Mamo. masz na my-
śli... nowotwór? Raka? - Dziwne, jak bardzo trudno było wy-
powiedzieć te słowa.
Matka skinęła głową.
- Tak. Haka.
KOZDZIAŁ 5
Joppy nic mogła myśleć o niczym innym niż ładna łysa dziew-
. czyna w sklepie z upominkami.
n i Jii.i.>i*U.i*.hJii.*»i*ł B.iu
Rak.
- Ale... ale oni chyba mogą, coś z tym zrobić, co? - Nawet
we własnych uszach jej glos brzmiał hardzo młodo. - Najwyżej
wytną mi trzustkę.
- Och, kochanie, oczywiście. - Matka wzięła jawramiona.-
Obiecuję, jeżeli coś jest nie lak. zrobimy wszystko, żeby to na-
prawić. Poszłabym na koniec świata, żeby ci pomóc. Przecież
wiesz. Na razie wcale nie wiadomo, czy coś jest nie w porządku.
Doktor I ranklin powiedział, że u nastolatków rak trzustki zda-
rza się niezwykle rzadko. Nie martwmy się na znpas.
Poppy trochę ulżyło. Znów nie widziała dziury. Ale gdzieś
w głębi duszy nadal czuła chłód.
- Muszę zadzwonić do Jamesa.
Matka skinęła głową.
- lylko się nie rozraduj.
Poppy zaciskała kciuki, wybierając numer Proszę, fames.
bądź tam. proszę, bądź. myślała. I był.
- Co się stało? - spytał krótko, gdy tylko się odezwała
- Nic. to znaczy... wszystko.-Może. - Poppy usłyszała swój
dziki śmiech, zupełnie nieszczery.
- Co się siało? - powtórzył ostro James. Pokłóciłaś się
z Cliffein?
- Nie. Cliff jest w biurze. A ja idę <lo szpitala.
- Czemu?
- Podejrzewają, że mam raka.
Kiedy to wypowiedziała, poczuła ulgę. cos w rodzaju emo-
cjonalnego uwolnienia. Znów się roześmiała.
Cisza na drugim końcu linii.
- Halo?
- festem - odezwał się James. - Już jadę.
- Nie. nie ma sensu. Za chwilę muszę wychodzić. - Cze-
kała, żeby powiedział, że przyjedzie do niej do szpitalu, ałe nie
zrobił tego.
- James, mogę cię o coś prosić? Dowiedz się wszystkiego
o raku trzustki, dobrze? Na wszelki wypadek.
- Podejrzewają raka trzustki?
- 26 -
- Nie są pewni. Zrobią mi badania. Mam tylko nadzieję, że
olwjdzie się bez kłucia. - Znowu się roześmiała, chociaż czulą
niepokój. Chciała, żeby lamus ja pocieszył.
Zobaczę, co mi się uda znaleźć w necie. - Jego glos byt
|M>/.bawiony emocji, niemal bez wyrazu.
- Możesz do mnie później zadzwonić, Pewnie pozwolą ci
zatelefonować do szpitala.
- Jasne.
- Dobra, muszę iść. Mama czeka.
- "IYzymaj się.
Poppy odłożyła słuchawkę z uczuciem pustki. Matka stała
w drzwiach.
- Chodź. Poppet. Idziemy.
James siedział bez ruchu, wpatrując się w telefon pustym
wzrokiem.
Poppy była przerażona, a on nie potrafił jej pomóc. Nic
umiał sypać jak z rękawa krzepiącymi frazesami. To nie w ino-
im stylu, pomyślał ponuro.
Żeby dzielić się pozytywnymi myślami, trzeba mieć pozy-
tywne podejście do życia. A James zbyt dobrze poznał świat,
żeby mieć jakiekolwiek złudzenia.
judnak mógł poradzić sobie z suchymi faktami. Odsunął
na bok stos rozmaitych klamotów. włączył iaptop i połączył się
z Internetem.
Po kilku minutach przeszukiwał zasoby Krajowego Insly-
tulu Onkologicznego CancerNet. Znalazł pierwszy plik: „Rak
trzustki", przeznaczony dla pacjentów. Przebiegi treść wzro-
kiciu. Opowiadała o funkcji trzustki, o stadiach choroby i le-
czeniu. Nic strasznego.
Później przeszedł do: „Rak trzustki. Dla lekarzy". Sparali-
żowała go już pierwsza linia.
Rak gruczołu trzustki jest r/adko uleczalny.
Czytał dalej.
Duży odsetek zgonów... przerzuty... słaba reakcja na chc-
mioterapię, naświetlanie i operację... ból...
- 27 -
Ból. Poppy jest dzielna, ale zmaganie sit,* z ciągłym bólem
złamałoby każdego. Zwłaszcza kiedy widoki na przyszłość są
lak marne.
(eszczc raz spojrzał na górę artykułu. Przeciętna przcżywal-
nośe mniej niż trzy procent. Jeżeli rak się rozprzestrzenił, nie-
cały jeden procent.
Na pewno jesl więcej informacji. James natrafi! na kilka ar-
tykułów z gazet i czasopism medycznych. Były jeszcze gorsze
niż pliki z CancerNełu.
Kkspurci twierdza,, że zdecydowana większość pacjentów
umrze, i to w królkim czasie. Rak trzustki jest na ogól nicope-
raeyjny, szybko postępuje i wyniszcza organizm. Średnia dłu-
gość przeżyciu z rakiem w zaawansowanym stadium wynosi ixl
trzech lygodni do trzech miesięcy...
Trzy tygodnie do trzech miesięcy.
Wpatrywał się w ekran komputera. Miał ściśnięte gardło,
kłuło go w piersiach i prawie nic nie widział. Usiłował wziąć się
w garść. Powtarzał sobie, że to jeszcze nic pewnego. Poppy ro-
bi;] badania, ale to nie znaczy, że ma raka.
lednak przeczytane informacje nie dawały mu spokoju. Już
jakiś czas temu się zorientował, że Poppy coś jest. Coś w niej
było zakłócone. Wyczuwał inny rylm ciała, wiedział, że dziew-
czyna mało śpi. I ból - zawsze go wyczuwał. Tylko nie zdawał
sobie sprawy, że teraz !x>l jesl aż tak poważny.
Poppy leż wie. pomyślał. Głęboko w duszy wic. że dzieje się
z nią coś bardzo złego, inaczej nie prosiłaby mnie. żebym szu-
kał informacji. Ale czego właściwie się spodziewa? Że wejdę do
niej i powiem, że za kilka miesięcy umrze?
A ja mam stać z boku i się przyglądać?
Jego wargi lekko odsłoniły zęby. Nie był to miły uśmiech, ra-
czej dziki grymas. Przez siedemnaście lal widział wiele zgonów.
Znal stadia umierania. Wiedział, że istnieje różnica między
chwilą, kiedy ustaje oddychanie, a momentem, kiedy przesta-
je pracować mózg. Widział charakterystyczną bladość świeżego
trupa. Wiedział, że gaiki oczne zapadają się po pięciu minutach
od wyzionięcia ducha. Ten akurat szczegół zna mało kto. Pięć
- 28 -
minut po śmierci oczy robią się płaskie i inętnoszarc. Ciało za-
czyna się kurczyć. Człowiek robi się mniejszy.
Poppy już jest taka malutka...
Zawsze się bał, żeby nie zrobić jej krzywdy. Wyglądała na
bardzo krucha., u on, gdyby był nieostrożny, mógł skrzywdzić
kogoś o wiele silniejszego. Między innymi dlatego utrzymywał
między nimi dystans.
To jeden z powodów. Nie najważniejszy.
Innym było coś. czego nie potrafił ubrać w słowa, nawet
przed samym sobą. Zbliżał się do tego. co zakazane. Ale musiał
przestrzegać zasad, klóre wpajano mu ixi urodzenia.
Ludziom nocy nie wolno się zakochać w człowieku. Karą za
przekroczenie prawa jest śmierć.
W lej chwili to nie miało znaczenia. Wiedział, co musi zro-
bić. Dokądjechać.
Wy logował się z Internetu. Był opanowany i myślał racjo-
nalnie. Wstał, wziął okulary przeciwsłoneczne i wsunął je na
nos. Wyszedł na bezlitosne czerwcowe słońce, zatrzaskując za
sobą drzwi.
Poppy z nieszczęśliwą miną rozejrzała się po pomieszcze-
niu. W zasadzie nie wyglądało tak strasznie poza tym, że było za
zimne... no ale to w końcu szpital. Taka prawda kryła się za ład-
nymi niebiesko-różowymi zasłonkami, telewizją sieciową i me-
nu kolacji ozdobionym postaciami z bajek. Wiadomo że tutaj
człowiek ląduje tylko wtedy, gdy jest naprawdę ciężko chory.
Oj, przestań, zganiła siebie. Rozchmurz się trochę. Co się
siało 7. mocą Poppy ty wnego myślenia? Gdzie się podziała Itop-
pyanna. kiedy jest ci potrzebna? Gdzie Mary Poppyns?
Hoże. już sama siebie usiłuję rozbawić, pomyślała.
Uśmiechnęła się blado, mimo że niewiele jąbawiło. Pielęg-
niarki były mile. a łóżko bardzo wygodne. Z boku miało pilota,
którym ustawiało się materac w każdej możliwej pozycji.
Akurat kiedy się nim bawiła, weszła matka.
Złapałam Cliffa, przyjedzie tu później. Chyba powinnaś
ilę przebrać do badań
I
Poppy spojrzała na swój szpitalny szlafrok z krepy w nichie-
sko-biate paski i poczuła bolesny spazm, promieniujący ud żo-
łądka do pleców. W najgłębszym zakamarku duszy pomyślała:
Proszę, jeszcze nic teraz. Nigdy nic będę polowa.
Janics podjechał intcgni na parking przy ł:crry Sireet. nie-
daleko Slonehain To nit; była przyjemna część miastu. Turyści
zwiedzający Los Angeles omijali te okolicę.
Zrujnowany budynek kilka opustoszałych pięter, oknu za-
bite dyktą, graffiti na ścianach z pustaków pokrytych wyblakły
farbą.
Nawet smog wydawał się tu gęstszy. Powietrze było żółte
i mdłe. |ak trujące wyziewy, nawet najjaśniejszy dzień oblekało
w szarość. Wszystko wyglądało nierealnie i złowieszczo.
Okrążył budynek. /. tylu znajdowały się drzwi na zaplecze
sklepów. Na jednych nie było graffiti. Na szyldzie nad nimi za-
miast napisu narysowano czarny kwiat.
Czarny irys.
Zapuka!. Drzwi uchyliły się na kilka centymetrów, a przez
szparę wyjrzał kościsty dzieciak w pogniecionej koszulce, z za-
spanymi oczami.
- To ja. Ulf - powiedział, opierając się pokusie, żeby otwo-
rzyć drzwi kopniakiem. Ach. te wilkolaki. pomyślał. Dlaczego
muszą tak bronić swojego terytorium?
Drzwi otworzyły się tylko na łyk*, żeby laints mógł wejść do
środka. Kościsty chłopak wystawi! głowę na zewnątrz, rozejrzał
się podejrzliwie, potem zatrzasną! drzwi.
- Najlepiej idź obsikaj swój rewir rzuci! James przez
ramie.
Miejsce przypominało kawiarenkę. W mrocznym pomiesz-
czeniu jeden przydrugim stały okrągłe stoliki. Na drewnianych
krzesłach siedziało kilkoro nastolatków. Z tylu sali dwóch chło-
paków grało w bilard.
James podszedł do stolika, przy którym siedziała dziewczy-
na. Zdjął okulary przeciwsłoneczne i usiadł.
- Cześć, Gisele.
- 30 -
Podniosła w/rok. Miała ciemne włosy i niebieskie oczy.
Skośne, tajemnicze, obrysowane czarną konturówką - w stylu
starożytnego Egiptu.
Wyglądała jak czarownica i to nie był zbieg okoliczności
- Janics. Tęskniłam za tobą. - Mówiła cichvm, chropawym
Kłosem. - Co słychać? - Wzięła ze stołu niezapaloną świecz-
kę i energicznie machnęli dłońmi, jakby uwalniała uwięzione-
go ptaka. Knot świeczki zapłonął. - Wyglądasz wspaniale, jak
/.wykle. - Uśmiechnęła się do niego w rozedrganym złotym
świetle.
- Ty też. Prawdę mówiąc, sprowadza mnie tu interes.
Uniosła brew.
- Chyba jak zawsze?
- Tym razem to cos innego. Chcę cię prosić.. o profesjonal-
ni! opinię w pewnej kwestii.
Rozłożyła szczupłe dłonie, połyskując w blasku świecy
srebrnymi paznokciami. Na palcu wskazującym mkila pierścień
/ czarną dalią.
- Moja moc jest do twojej dyspozycji. Chcesz kogoś prze-
kląć? A może przyciągnąć szczęście i powodzenie? Bo zaklęcia
miłosne nie są ci potrzebne.
- Potrzebuję czaru, który wyleczy chorobę. Nie wiem, czy
musi być dostosowany do choroby, czy podziału cos bardziej
ogólnego. Jakieś ogólne zaklęcie dla zdrowia...
- James. - Roześmiała się leniwie, położyła dłoń na jego
dłoni i lekko ją potarła. Jesteś mocno zdenerwowany, praw-
da? Nigdy cię takiego nie widziałam.
To fakt. zupełnie stracił głowę. Przywołał się do porządku.
- O jakiej konkretnie chorobie mówimy? - spytała, bo Ja-
mes się nie odezwał.
- O raku.
Odrzuciła głowę do tyłu i się roześmiała.
- Chcesz powiedzieć, że tacy jak ty mogą mieć raka? Nic
wierzę. Mów co chcesz, ale nie próbuj mnie przekonywać, że
lamie chorują na ludzkie choroby
To była najtrudniejsza część.
- Nic chodzi o osobę laką jak ja ani jak ty. To człowiek
powiedzial cicho.
Uśmiech Gisele znikną,).
- Ktoś z zewnątrz? -
Jej głos nie był już leniwy ani chrnpa-
wy. - Obcy? Oszalałeś, laincs?
- Ona nie wie nic o mnie oni o świecie noty Nic zamierzam
łamać zasad. Chce tylko, żeby była zdrowa.
- Jesteś pewien, że już nie złamałeś zasad?- (ej skośne nie-
bieskic oczy przesunęły się na jego twarz. - Na pewno się w niej
nic zakochałeś? - dodała szeptem, bo James sprawia! wrażenie,
że zupełnie nie rozumie, o co jej chód/.i.
Zmusi) się. żeby wytrzymać badawcze spojrzenie.
- Nie mów tak. chyba że chcesz konfrontacji - odezwał się
spokojnie, ale groźnie.
Ciisele odwróciła wzrok Bawiła się pierścionkiem. Płomień
świecy zamigotał i zgasi.
- James, znam cię od dawna - powiedziała, nie podnosząc
wzroku. - Nie chcę. żebyś wpakował się w kłopoty. Wierzę ci.
skoro twierdzisz, że nie złamałeś zasad, ale lepiej zapomnijmy
o lej rozmowie l>o prostu wyjdź, a ja będę udawać, że nigdy nie
zamieniliśmy na ten temat ani słowa
- A zaklęcie?
- Nie ma takiego zaklęcia. A nawet jeśli, na pewno bym ci
nie pomogła. Idź.
Wyszedł.
Wpadł mu do głowy jeszcze jeden pomysł Pojechał do
Brentwood. Okolica różniła się od poprzedniej jak diament
od węgla. Zatrzymał samochód na zadaszonym parkingu przy
osobliwym ceglanym budynku z fontanną. Po ścianach, aż na
hiszpańska, dachówkę, pięła się czerwona i fioletowa bugen-
willa
Przeszedł pod lukiem na dziedziniec i znalazł się przed biu-
rem ze złotym napisem na drzwiach. Doktor lasper J. Kasmus-
sen. (ego ojciec byl psycliulerapeulą.
Nie zdążył wyciągnąć ręki do klamki, bo drzwi otworzyły
się i z budynku wyszła kobieta. Typowa klientka ojca - |x>czter-
— 32 —
dziestec. bogata, w designerskim dresie i sandałach na obca-
stich.
Wyglądała na lekko otumaniona, i rozespana., a na szyi miała
,|wic małe. szybko jjoja.ee siv punktowe ranki.
James wszedł do biura. Miało poczekalnie, ale bez recepcjo-
nisiki. Z gabinetu dobiegała muzyka Mozarta. Zapukał,
- Tato?
W drzwiach stani)! przystojny ciemnowłosy mężczyzna,
w doskonale skrojonym szarym garniturze i koszuli z mankic-
mmi na spinki. Wyczuwało sit w nim silę i stanowczość.
Ale nie ciepło.
- Co jest. janies? - spyta! takim tonem, jakim zwracał się
ilu klientów: uważnym, wyważonym i uprzejmym,
- Masz minutę''
Ojciec spojr/al na roleksa.
- Następny klient przychodzi za pól godziny.
- Muszę z luba. porozmawiać.
Ojciec spojrzał na niego surowo i wskazał tapicerowany fo-
lei. James usiadł na samym brzegu,
- Co jest?
James szukał odpowiednich słów. Wszystko zależy od tego.
t
-zy ojciec go zrozumie. Ale jakie słowa będi} odpowiednie? Po-
stawił na brutalną szczerość.
- chodzi o Poppy. Od jakiegoś czasu choruje, podejrzewają
nowotwór.
- Przykro mi to słyszeć. - Doktor Kasmusscn sprawiał wra-
żenię zaskoczonego, jednak w jego glosie nie było smutku,
- To rak. Niesamowicie bolesny i prawic w stu procentach
nieuleczalny.
- Szkoda.-W glosie ojca znów dato się słyszeć tylko lekkie
zaskoczenie.
Janies nagle zrozumiał. skąd ono wynika. Ojca nie dziwiło,
że Poppy jest chora, ale to. że James wybrał się do niego, żeby
o tym powiedzieć.
- Tato. jeśli to rak, ona umrze. To dla ciebie nic nie
/naczy?
>-śm«ir.«) .,- 33 — •
Dokmr Rasmusscn splótł palce i wpatrywał sit,* w rudawy
blat mahoniowego biurka.
- James, już to przerabialiśmy - mówił powoli i stanów-
czo. - Wiesz, że twoja matka i ja martwimy się. że za bardzo się
zbliżyłeś do Poppy. Za bardzo... się z nia, związałeś.
James poczuł nagły przypływ głuchej wściekłości.
- Tak jak z panną Hinmy?
Ojcicc nawet nic mrugnął.
- Mniej więcej.
James odpędził obrazy, klore zaczęły pojawiać się w jego
myślach. Nie może teraz myśleć o pannie Hmniie. musi być bez-
stronny Inaczej nie przekona ojca.
- Tato. znam Poppy całe życie. Potrzebuję jej
- Po co? Nie w celach oczywistych. Chyba nigdy nie piłeś
M krwi. co?
James z trudem przełknął ślinę, czując mdłości. Pic krew
Poppy*' Tak ją wykorzystywać? Na samą myśl o tym zrobiło nut
się niedobrze
- Tato. ona jest moją przyjaciółką Przestał się silić na
obiektywizm. - Po prostu nic mogę jwtrzce. jak cierpi .Nie ino-
gę. Muszę coś zrobić.
- Rozumiem. - Twarz ojca się rozjaśniła.
- Rozumiesz?- famesowi zakręciło się w głowie ml utespo-
dziewanego poczuciu ulgi..
- James, czasami nic nie poradzisz na pewien przypływ...
współczucia dla ludzi. W innym wypadku bym lego nie przy-
znał, ale znasz Poppy długo. Żal ci, że cierpi. Jeżeli chcesz, żeby
cierpiała krócej., lak. potrafię to zrozumieć.
Poczucie ulgi prysnęło jak bańka mydlana. |ames wpatry-
wał się w ojca przez kiika sekund.
Zabójstwo z litości? Myślałem, że Starsi zakazali za-
bójstw na lym terenie.
- Zachowaj rozsądek i dyskrecję. Nic będzie trzeba auga-
żować w to Starszych.
James poczuł metaliczny smak w ustach. Wstał i roześmiał
się lekko.
- 34 -•
- Dzięki, lalo. Naprawdę, bardzo mi pomogłeś,
Ojciec najwyraźniej nic usłyszał sarkazmu.
- Cieszę sit,
1
. James. A przy okazji, jak lam mieszkanie?
- Dobrze - odpowiedział nieobecnym glosom |ames.
- A w szkole?
- Są wakacje, tato - rzucił i wyszedł.
Na dziedzińcu oparł się o ceglany mur i wpatrywał w plu-
skającą fontannę.
Skończyły mu się pomysły. Skończyła się nadzieja. Trzeba
<iię trzymać zasady świata mocy
Jeżeli Poppy naprawdę ma raka. to umrze,
r\v_"A \JI±\.L\U *t
fy iedy Poppy bez apetytu wpatrywała się w tacę z kola-
*.\cją - kawałki kurczaka i frytki, do sali wszedł doktor
1'ranklin.
Badania miała już za sobą Tomografia okazała się nie taka
najgorsza poza lyin. że mogła przyprawić o klaustrofohię. ale
KKCP było straszne. Poppy czuła w gardle nieistniejącą rurkę
za każdym razem, kiedy przełykała ślinę.
- Gardzisz takim wykwintnym szpitalnym posiłkiem - za-
żartował ostrożnie lekarz. Zdobyła się na uśmiech,
Mówił o rzeczach l)ez znaczenia. Ani słowa o wynikach ba-
dań, a Poppy nie miała pojęcia, kiedy można się ich spodzie-
wa.ć, Jednak wobec doktora Kranklina była podejrzliwa. Coś
wzbudzało jej niepokój - to, że delikatnie pogłaskał jej stopę
JHKI kołdrą, a może jego |>odkrążone oczy...
Kiedy od niechcenia zaprosił jej matkę „na mały spacer po
korytarzu", utwierdziła sięw podejrzeniach.
Powie jej Ma wyniki, ale nie chce, żebym wiedziała,
Wjednej chwili w jej głowie zrodził się plan.
- Idź. mamo, jestem trochę śpiąca. - Ziewnęła.
Położyła się i /amknyla oczy.
Jyk tylko wyszli, wyskoczyła /. łóżka. Obserwowała ich od-
dalające .się plecy na korytarzu. Poszła za nimi cicho w samych
skarpetkach.
Kilka minut postała przy dyżurce pielęgniarek.
- Chciałam rozprostować nogi - wyjaśniła, kiedy pielęg-
niarka spojrzała na nią pytająco.
Musiała udawać, że tak sobie spaceruje, i dopiero kiedy pie-
lęgniarka poszła do jednej z sal. szybko ruszyła dalej koryta-
rzem.
Na końcu znajdowała się poczekalnia. Widziała ją już
wcześniej, (tył tam telewizor i sprzęt kuchenny, żeby oczekują-
cym krewnym zapewnić komfortowe warunki. Poppy podeszła
na palcach do uchylonych drzwi. Słyszała głos doktora Franki i -
na, ale nie wyłapywała stów.
Bardzo ostrożnie podeszła bliżej. Zaryzykowała i zajrzała
do środka.
Od razu się zorientowała, że nic nlusi szczególnie uważać.
Wszyscy byli pochłonięci rozmową
Na jednej kanapie siedział doktor Franklin. Obok niego
Afroamerykanka w okularach z łańcuszkiem, w białym fartu-
chu lekarskim.
Na drugiej kanapie - ojc/.ym Poppy. Cliff. Zwykle idealnie
ułożone ciemne włosy miał lekko rozczochrane, ;t na ogól nie-
ruchoma jak skała szczęka ciągle drgała. Ramieniem obejmo-
wał żonę. Doktor Franklin mówił do obojga, trzymając matkę
za rękę.
Matka szlochała.
Poppy odsunęła się od drzwi.
O Boże. Mam raka.
Nigdy wcześniej nie widziała, żeby matka płakała. Ani kie-
dy umarła babcia, ani w trakcie rozwodu z ojcem. Matka była
specjalistki} od radzenia sobie ze wszystkim. Poppy nie znała
drugiej tak twardej osoby.
A teraz...
Mam go. To pewne, bez dwóch zdań.
Ale może nie jest aż tak źle? Marna przeżyła szok. dobra,
lo normalne Ale to wcale nie znaczy od razu, że umie. Stoi za
mną cała współczesna medycyna.
Powtarzała to sobie, oddalając się od poczekalni.
Nie zdążyła jednak odejść w porę. Jeszcze usłyszała zmie-
niony, zbolały głos matki.
- Moje dziecko. Och. moja mała dziewczynka.
Poppy zamarła.
- Chce mi pan powiedzieć, że nie ma ratunku? - odezwa!
się Cliff głośno i ze złością.
Poppy nieczuła własnego oddechu. Mimowolnie wróciła do
drzwi.
- Doktor Lottus jest onkologiem, ekspertem jeśli chodzi
o ten rodzaj raka. Wytłumaczy to państwu lepiej niż ja - oznaj-
mił doktor Franklin.
Wtedy włączył się nowy głos - drugiej lekarki. Z początku
l*oppv wyłapywała tylko strzępy zdań. które nic jej nie mówiły:
adenocacrinoma. niedrożność żył nerkowych, stadium trzecie.
Medyczny żargon.
- Ujmując rzecz prościej - powiedziała w końcu doktor
Loftus - ... problem w tym. że rak się rozprzestrzenił. Są prze-
rzuty w wątrobie i naczyniach Itmfatycznych wokół trzustki. To
znaczy, że jest nieresekcyjny. nie możemy operować.
- Ale chemioterapia... - zaczął Cliff.
- Spróbujemy połączyć naświetlanie i chemioterapię sub-
stancją zwaną 5-fluorouracil. Daje pewne rezultaty Ale nie
l>edę państwa oszukiwać. W najlepszym przypadku przedłuży
chorej życie o kilka tygodni. Na tym etapie szukamy środków
iwliatywnych. żeby zmniejszyć bół i żeby czas. który jej został,
przeżyła jak najlepiej. Rozumieją państwo?
Tłumionv szloch matki. Poppv nie była wstanic się ruszyć.
Miała wrażenie, że słucha radia. Jakby to zupełnie jej nie doty-
czyło.
- Tu, w południowej Kalifornii, prowadzi się pewne pro-
gramy badawcze. Eksperymenty z immunoterapią i chirurgią
kriogeniczni). Ale powtarzam, mówimy o metodach paliatyw-
nych. nie o leczeniu...
- Do jasnej cholery! - wybuchnął Cliff. - Tu chodzi o młoda
dziewczynę! |ak to możliwe, że doszło do... do trzeciego sta-
dium i nikt tego nie zauważył? Przecież dwa dni temu tańczyła
przez cała. noe! I Wozy la dłonie na
- Przykro mi. panie Hilgard. - Doktor Loftus mówiła tak
łagodnie, że Poppy ledwie słyszała jej słowa. - To rak bezob-
jawowy. Symptomy pojawiają się dopiero, kiedy choroba jest
bardzo zaawansowana. Dlatego wskaźnik przeżycia jest lak ni-
ski. Muszę państwu powiedzieć, że Poppy jest drugim nastołat-
kiem. u którego widzę ten rodzaj nowotworu. Doktor Franklin
postawił bardzo trafną wstępna, diagnozę.
• Powinnam była wiedzieć - wychrypiała matka - Powin-
nam przyprowadzić ją wcześniej... Powinnam .
Rozległ się łomot. Poppy odruchowo zajrzała przez drzwi
Malka jak ojjęlana waliła pięściami w stół z fonniki. Cliff usiło-
wiil ją powstrzymać.
Poppy się wycofała.
O Boże Muszę stąd iść. Nic chce tego widzieć Nie mogę
na to patrzeć
Kuszyła /. powrotem przez korytarz. Jej nogi poruszały się.
Jak zwykle. Zadziwiające, że normalnie funkcjonują.
Dookoła nic się nie zmieniło. Dyżurka pielęgniarek jeszcze
udekorowana z okazji czwartego lijicii Na wyściełanym siedzi-
sku okiennym w jej sali nadal leży walizka. Drewniana podłoga
ciągle jest twarda.
Wszystko takie sarno jak wcześniej. |ak to możliwe? Jakim
cudem ściany nadal stoją? Jakim cudem w sąsiedniej sali ryczy
telewizor?
Umrę. pomyślała Poppy.
Dziwne, ale nie była przerażona. Czuła tylko niebywałe za-
skoczenie, które narastało z każdą myślą, przerywani) tym jed-
nym słowem.
To moja wina. bo (umrę) nie poszłam wcześniej do le-
karza.
•-- 38 -
Cliff przeze mnie powiedział: ..do jasnej cholery' (umrę),
Nie wiedziałam, że aż tak mnie lubi. żeby zakląć.
Myśli wirowały jak oszalałe.
Umrę przez coś. co siedzi we mnie. jak ohcy w filmie. Tojcsl
Wir mnie teraz. Teraz
brzuchu i zadarła koszulkę Skóra była
((ludka, nieskazitelna. Żadnego bólu.
Ale to tam jest i przez to umrę. Niedługo. Ciekawe, jak
n/.ybko? Nie słyszałam, jak o tym mówili
Potrzebuje lamesa
Sięgając po telefon, miała wrażenie, że ręka jesi odlączo-
na od ciała. Wybrała numer, powtarzając w myślach: ..Proszę.
iMjitź".
Tym razem nie zadziałało. Telefon dzwonił i dzwonił Po
sygnale Poppy zostawiła wiadomość: .,Zadzwoń do mnie do
szpitala". Rozłączyła się i wpatrywała w plastikowy dzban Io-
iłowatej wody przy łóżku,
Wróci i do mnie zadzwoni Muszę tylko wytrzymać do tego
czasu.
Nagle to stało się jej celem. Wytrzymać do rozmowy z Ja-
nicsem. Do tego czasu nie musi myśleć o niczyi", wystarczy, ż.e
przeżyje. Dopiero polem się zastanowi, co powinna czuć i co
powinna zrobić.
Rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Przestraszona
IV>ppy uniosła wzrok: zobaczyła matkę i Cliffa. Przez chwilę by-
tu w stanic skupie się tylko na ich twarzach i odnosiła dziwne
wrażenie, że głowy unoszą się w jłowielrzu.
Matka miała czerwone, /apuchnięte oczy. Cliff był biały jak
kreda, co podkreślało ciemny zarost rui twarzy,
O mój Boże, czyżby zamierzali mi powiedzieć? Nie mogą.
Nie mogą kazać mi tego słuchać.
Poppy poczuta nieodpartą chęć ucieczki. Była na skraju
pilniki.
- Kochanie, przyszło do ciebie kilkoro przyjaciół - powie-
ilziitla mutka - Phil powiedział im, że jesteś w szpitalu, no
i właśnie są.
- 39 -
James, pomyślała Poppy I coś chwyciło ja za serce. Ale Ja-
mesa nic było wśród osób tłoczących się w drzwiach. Siały tam
głównie dziewczyny ze szkoły
Nic nic szkodzi. Zadzwoni później. Nie musisz teraz o tym
myśleć.
Zresztą przy tylu gościach nawet nie dato się myśleć. I do-
li r/c. Nie do wiary, że potrafiła lak z nimi siedzieć i gadać, cho-
ciaż duchem była dalej niż Neptun. Ajednok rozmawiała i dzię-
ki leniu mogła wyłączyć umysł.
Nikł nie miał pojęcia, że jest poważnie chora. Nawet Phil.
który z zapaleni ok<izvwał braterska, miłość. Rozmawiali o zwy-
kłych rzeczach, o imprezach, mikach, muzyce i książkach. O rze-
czach z dawnego życia I'oppy. ktorc nagle oddaliło się o sio lal
Cliff odnosi! NIC tło niej milej niż wtedy, kiedy zalecał się tło
matki.
Goście w końcu wyszli, została tylko matka Co chwilę do-
tykała córki lekko drżącymi dłońmi. Nawet gdybym nic wie-
działa, lobynt się domyśliła. jx>mvś!ała Poppy Mama zachowu-
je się zupełnie inaczej niż zwykle. -
- Chyba zostanę na noc - oznajmiła. Nie bardzo jej się udał
be/trosk i ton. - Pielęgniarka powiedziała, że mogę spać na sie-
dzeniu na oknie, bo to właściwie leżanka dla rodziców. Zasta-
nawiam się tylko, czy nie wpaść do domu po kilka rzeczy
Jasne, jedź Poppy nic mogła powiedzieć nic innego, je-
żeli nadal chciała udawać, że nie wie. Poza tym, mama na pew-
no potrzebuje trochę czasu dla siebie z daleka od szpitala.
Jak tylko matka wyszła, pielęgniarka w bluzce w kwiaty
i szpitalnych spodniach zmierzyła Poppy gorączkę i ciśnienie.
I zostawiła Poppy samą
Zrobiło się późno. 7. daleka nadal dochodziły odgłosy te-
lewizji. Przez uchylone drzwi widać było korytarz pogrążony
w mroku Na oddziale najwyraźniej zapanowała cisza nocna
Poppy czuła się bardzo samotna, a boi pożera! ja głęboko od
środka. Spod gładkiej skóry brzucha dawał o sobie znać rak.
Najgorsze, że James nie zadzwonił. Jak mógł? Chyba wie.
że go potrzebuję?
Juk długo jeszcze uda jej się nic myśleć o nadchodzącej
MMNTCi.
Może powinna postarać się zasnuć. Wyłączyć świadomość.
Wtedy nie będzie mogła myśleć.
Kiedy tylko zgasiła światło i zamknęła oczy. wokół niej
lu/Uińc/.yly się duchy. Nie obrazy ładnej łysej dziewczyny, ale
* i/kiclely. Trumny. A najgorsza ze wszystkiego była nieskończo-
nii ciemność.
/cieli umrę. nie będzie mnie tutaj Ale czy w ogóle gdzieś
Itcdc? Czy po prostu nie będzie mnie wcale.
lo najbardziej przerażająca rzecz, jaka kiedykolwiek pr/.y-
i/lii jej do głowy. Niebycie Zaczęła o lym myśleć i nie mogła
nic na to poradzić. Straciła panowanie Zaczął ją zżerać po-
tworny strach, przyprawiający o dreszcze pod sztywną poszwą
1 cienkim kocem. Umrę. umrę. umrę...
Poppy.
Otworzyła oczy. Przez sekundę nie rozpoznawała czarnej
|ioslaci w ciemnym pokoju. Przemknęła jej szalona myśl: oto
pi/yszła Śmierć we własnej osobie.
- (ames?
- Nic wiedziałem, czy śpisz.
Wyciągnęła rękę do przycisku przy łóżku, żeby włączyć
światło.
- Nie, nie zapalaj - poprosił. - Musiałem przemknąć obok
|tU*lęgniarek, nic chcę. żeby mnie wyrzuciły.
Poppy /. trudem przełknęła ślinę, zaciskając dłonie na fał-
dzie koca.
Cieszę się. że jesteś - powiedziała. - Myślałam, że już nie
przyjdziesz - Tak naprawdę pragnęła rzucić mu się w ramiona,
h/lnchać i krzyczeć.
Ale nie zrobiła lego. Nie dlatego, że nigdy wcześniej tak
*le nie zachowywała. Powstrzymało ją coś w Jamesie. Coś nie-
uchwytnego, a jednak niemal,., przerażającego.
To, jak stoi? To. że nie widzi jego twarzy? Wiedziała tylko,
/r nagle wydał jej się obcy.
Odwrócił się i bardzo ostrożnie zaniknął ciężkie drzwi.
Ciemność, Jedyne światło wpadało pr/.c/. okno. Poppy czuła
się dziwnie odcięta od reszty szpitala, od reszty świata.
Przebywanie sam na sam z famesem powinno hyć mile.
Cklyby nit* to przcjmuja.ee uczucie, że jest jakiś inny.
- Znasz wyniki - powiedział cicho, 'ii) nic było pytanie.
- Mama nie wie. że wiem odparła. Skąd się biorą takie
sensowne słowa, skoro ma ochotę tylko krzyczeć? • Podsłucha-
łam, jak doktor mowil... James, mam jjo. I... to zly rodzaj raka
Podobno już s;t przerzuty. 1 chyba.. Nie mogła wydobyć z sie-
bie ostatniego słowa, chociaż skrzeczało jej w myślach.
Umrzesz - powiedział hmics. Wydawał się oichy i sku-
piony. Nieobecny - l'f/.eczyta!ein o tym Podszedł do okna
i wyjrzał na zewnątrz. - Wiem. że jest groźny. Pisza,, że powo-
duje wielki ból.
- James. Poppy westchnęła.
Czasami operują tylko po to. żeby zmniejszyć cierpie-
nie. Ale nieważne, co zrobi;], i lak cię nie uratuj;;. Chemia,
naświetlania nic nie dadzą, umrzesz. Pewnie zanim skończy
się lato.
- James...
- 'lb twoje ostatnie lato.
- James, zmiłuj się' - To był niemal krzyk. Poppy łapczywie
nabierała powietrza, ściskając koc. - Czemu mi to robisz'*
Odwrócił się i jednym mchem złapał ją za nadgarstek.
* Chce. żeby cło ciebie dotarło, że oni ci nie pomogą, - po-
wiedział wzburzony - Rozumiesz?
- Tak. rozumiem. - Poppy słyszała iiaras(:tj:|c\i histerie
w swoim głosie. - Przyszedłeś mi to powiedzieć? Chcesz mnie
zabić?
- Nie' - jego palce zśtcjsnyly się łmleśnic. - Chcę civ urato-
wać. - Wypuści! powietrze i powtórzy! to ciszej, ale równie sta-
nowczo. - Chce cię uratować. Poppy.
Przez kilka chwil skupiała się na tym. żeby regularnie oddy-
chać. Robiła wszystko, żeby nie wybuchnąć płaczem
- Ale nie jesteś w stanie - odezwała się w końcu. - Nikt nie
jest w słonie.
Tu się mylisz. - Powoli oswobodził jej nadgarstek i ścis-
iii|l metalową poręcz łóżka. - Poppy. muszę ci coś wyznać.
Osobie,
James... - Zabrakło jej stów. Miała wrażenie.; żt* po pro-
>(u zwariował. W pewnym sensie, gdyby wszystko inne nie było
Ink okropne, potraktowałaby to jako komplement. James przez
mi) wpadł w popłoch. Tak się przejął jej chorobą, że całkiem
m/alal. - Tobie naprawdę na mnie zależy - wyszeptała ze śmie-
iht-m i szlochem jednocześnie. Położyła dłoń na jego dłoni, na
(Miręczy łóżka.
On leż roześmiał sie krótko. Chwycił mocno jej dłonie,
ii później odsunął od siebie
- Ty nic nie rozumiesz - powiedział spiętym głosem. -
Wydujo ci się, Że wiesz o mnie wszystko.. - ciągnął, wygla,-
dując przez okno • • A jednak nie wiesz czegoś bardzo waż-
nego.
Poppy c/ufa się jak sparaliżowana Nie mogła poj
A
ć. dlacze-
go James nawija o sobie, skoro ona umiera. Ale zdobyła się na
wyrozumiałość.
- Możesz mi powiedzieć wszystko, Przecież wiesz.
- Nie uwierzysz. Nie mówiijc o tym. że złamię zasady
- Złamiesz prawo?
- Zasady. Mnie obowiązują inne przepisy niż ciebie Ludz-
kie prawa niewiele dla nas znaczą, ale nasze własne s;| nieubła-
gane.
- James... Poppy oniemiała ze strachu On naprawdę
Niracił głowę.
- Nie wiem. jak to powiedzieć. Czuję się jak bohater
z kiepskiego horroru. - Wzruszył ramionami. - Wiem. jak
lo brzmi. ale... - zaczaj, nie odwracając się. - Poppy. jestem
wampirem.
Przez chwilę siedziała bez mchu. Nagle rzuciła się do stoli-
ku przy łóżku. Zacisnęła palce na stosie małych misek w kształ-
cie półksiężyca i cisnęła w niego wszystkimi.
- Bydlaku' - wrzasnęła i znów sięgnęła po coś. żeby
rzucić.