CATHRYN CLARE
Klucz
do miłości
Harleąuin
Toronto • Nowy Jork • Londyn
Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg
Madryt • Mediolan • Paryż • Sydney
Sztokholm • Tokio • Warszawa
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mokry śnieg spływał jej po karku. Maggie nawet nie
usiłowała go strząsnąć. Rękawiczki przemoczyła do
suchej nitki, a i sama nie była w lepszym stanie. Straciła
pół godziny na łapanie taksówki, śnieg tymczasem
przeniknął już chyba w najbardziej niedostępne zakamar
ki pod jej odzieżą i teraz wszędzie czuła wilgoć.
Przeszła przez obszerny parking przed między
narodowym portem lotniczym i zobaczyła swój
samochód. Miała nadzieję, że ślusarz wkrótce się
zjawi, zgodnie z obietnicą.
Odniosła mgliste wrażenie, że coś za nią jedzie.
Odwróciła głowę. Przez chwilę nie widziała nic, oślepiona
blaskiem reflektorów bijących światłem prosto w oczy,
zaraz potem ciemnoniebieska półciężarówka przemknęła
obok i pryskając fontanną śnieżnej mazi, ochlapała
Maggie od czubków przemiękniętych butów aż po uszy.
- Hej! - zaprotestowała głośno.
Ku jej zaskoczeniu półciężarówka zwolniła, jakby
szofer usłyszał okrzyk. Potem zaczęła bardzo powoli
się cofać.
Furgon miał wyszczerbione błotniki, a rysy i za
drapania bez wątpienia kwalifikowały go na weterana
ruchu w Bostonie. Oznaczenie na drzwiczkach było
jednak zupełnie jasne: K.C. Nocne usługi ślusarskie.
Kierowca opuścił szybę w drzwiczkach. Maggie
pomyślała, że w wytartej i rozciągniętej skórzanej
kurtce doskonale pasuje do swojego pojazdu.
- Paskudna noc - stwierdził. - Chyba jest pani
trochę mokra.
6
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Nie ma na mnie suchego miejsca, i to dzięki panu
- oznajmiła ze złością. - Czy zawsze pan tak prowadzi?
- Przy moim zajęciu czas to pieniądz - odparł.
Wygramolił się z kabiny i zatrzasnął za sobą drzwiczki.
Mężczyzna spoglądał to na twarz Maggie, to na
skrawek papieru trzymany w dłoni. Oczy miał prawie
tak ciemne, jak włosy.
- Czyżby przypadkiem nazywała się pani Maggie
Lewis?
- Niech mi pan wierzy, że gdybym mogła być dziś
kimkolwiek innym, to chętnie skorzystałabym z tej
szansy - uśmiechnęła się na przekór sobie. - Ale cóż,
rzeczywiście nazywam się Maggie Lewis. Mój samochód
stoi tam, a mnie się spieszy do domu, więc...
- Załatwię to tak szybko, jak to będzie możliwe
- przerwał jej - ale najpierw muszę mieć pewność, że
się rozumiemy. Czy dział przyjmowania zgłoszeń
poinformował panią o cenniku?
- Nie. Tak mnie ucieszyło znalezienie kogoś, kto
przyjedzie, że zapomniałam zapytać.
- Biorę osiemdziesiąt dolarów za każdą zaczętą
godzinę, z pierwszą włącznie. Poza tym wspominała
pani, że samochód ma jakiś wymyślny system alarmowy.
- Owszem. Właśnie dlatego nie chciała się nim
zająć policja. To oni zasugerowali, żebym wezwała pana.
- System alarmowy zwiększa ilość pracy. Dostanie
się do wnętrza pojazdu może być nieco trudniejsze
niż normalnie. A zrobienie tego bez klucza kosztuje
dodatkowe piętnaście.
- Czyli mam zapłacić za wszystko co najmniej
dziewięćdziesiąt pięć dolarów? To śmieszne, panie...
- Przyjaciele nazywają mnie Connor - powiedział
gładko. Uśmiechał się szeroko, bezczelnie próbując
obudzić w niej przyjazne uczucia.
Warunki, jakie zaproponował, uniemożliwiły to
jednak skutecznie.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
7
- Założę się, że przyjaciołom nie liczy pan dziewięć
dziesięciu pięciu dolarów za uruchomienie samochodu,
bo chyba nazywaliby pana zupełnie inaczej - wycedziła
Maggie lodowato uprzejmym tonem.
- No cóż, takie mam stawki, czy to się pani
podoba, czy nie. A teraz proszę powiedzieć, jak pani
zamierza mi zapłacić.
- Chwileczkę - uniosła dłoń w rękawiczce. - Jeszcze
nawet nie powiedziałam, że zamierzam skorzystać
z pana usług. A jeśli chodzi o płatność, to poroz
mawiamy o tym, kiedy pan skończy, dobrze?
- Panno Lewis...
- Pani Lewis. - Odezwało się w niej echo świata
przesadnych konwenansów, do którego z taką
trudnością próbowała się dopasować. Zupełnie jakbym
słyszała teściową, pomyślała niemile zdziwiona. Ale
właściwie dlaczego pod spojrzeniem pary roześmianych
i bardzo ciemnych oczu poczuła się, jakby musiała
nagle bronić własnego stylu życia?
- Dobrze więc, niech będzie pani Lewis. Opowiem
pani smutną historię. Krótko, bo mam jeszcze trzy
wezwania i jeśli ktoś nie chce korzystać z moich
usług, to szkoda mojego czasu. Zajmuję się ślusarstwem
już prawie dziesięć lat. Na początku wierzyłem w każdą
historyjkę o pechu, którą mi opowiadano. Wie pani,
zgubione klucze, rabunek, zamek zmieniony przez
męża...
- Dla mnie to wszystko brzmi prawdopodobnie
- zaprotestowała.
- Ależ większość opowieści jest całkiem praw
dopodobna. I właśnie dlatego, kiedy tylko zrobiło mi
się kogoś żal i zgadzałem się na zapłatę w poniedziałek,
po otwarciu banków, okazywało się, że jestem sto
dolarów do tyłu albo muszę tygodniami nachodzić
klienta, dopominając się o własne pieniądze.
- Gwarantuję, że ze mną się to nie zdarzy.
8 KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Może pani gwarantować do woli, niestety od
tego pieniądze nie wpadną mi do kieszeni. To brzmi
dość cynicznie, ale zapewniam panią, że gdybym
wierzył każdemu nieznajomemu, który wzywa mnie
do otwarcia drzwi, to musiałbym zmienić zajęcie.
- To istotnie brzmi dość cynicznie - odparła. - A co
pan robi trafiając na kogoś, komu ukradziono torebkę
z kluczami w środku? To właśnie mi się przydarzyło.
- Daję mu z dobrego serca dziesiątkę na telefon,
żeby zadzwonił po przyjaciela.
- Nie mogę tego zrobić. Może pan nie zauważył,
ale jest prawie północ. O tej porze wszyscy ludzie, do
których mogłabym zadzwonić, leżą w łóżkach.
Próbowałam złapać taksówkę, żeby dostać się do
teściowej. Ale nie było żadnej wolnej.
- Gdzie pani mieszka?
- W Wellesley - powiedziała, wymieniając nazwę
jednego z bardziej odległych miast-satelitów Bostonu.
- Tam rzeczywiście nie można się znikąd dostać
- parsknął pogardliwie. - Rozumiem więc, że jest
pani w trudnym położeniu, co nie znaczy, że z tego
powodu odstąpię od moich zasad. Dlatego pytam,
czy chce pani, żebym otworzył jej samochód, a jeśli
tak, to w jaki sposób mi pani zapłaci.
- Owszem, chcę, żeby pan otworzył - powiedziała
- a zapłacić mogę tylko w jeden sposób. Jeżeli upiera
się pan, żebym rozliczyła się dzisiaj, to na półeczce
w desce rozdzielczej mam schowany na wszelki wypadek
czek in blanco. Załatwione?
- Przykro mi, ale nie.
- Co takiego? - Zdała sobie sprawę, że za chwilę
nie uda jej się powstrzymać drżenia głosu. - Proszę
nie mówić, że pan nie bierze czeków.
- Bywają bez pokrycia - stwierdził lakonicznie.
- Biorę gotówkę i karty kredytowe.
- Co za idiotyzm!
KLUCZ DO MIŁOŚCI 9
- Przez unikanie idiotyzmów o mało nie wypadłem
z rynku - oznajmił z drażniącym uśmiechem. Odgarnął
z czoła gęste, czarne włosy. - Przykro mi, że dział
zgłoszeń pani nie uprzedził. Jego zadaniem jest także
informowanie klientów o moich warunkach, zanim
pojawię się osobiście. W ten sposób eliminuję...
- Pasożytów - wpadła mu w słowo Maggie. - Czy
wyglądam na kogoś takiego?
Milczenie wydłużało się i Maggie pożałowała tej
uwagi. Dałaby wiele, żeby mocją wycofać. Mężczyzna
wpatrywał się w nią badawczo, jakby taksował, na
kogo wobec tego wygląda, a wyraz jego ciemnych
oczu nasuwał jej podejrzenie, że ocena nie mija się
zbytnio z prawdą.
- Dlaczego nie zadzwoni pani po męża? - spytał.
Pytanie, zadane w chwili słabości, zraniło tym
boleśniej. Przez minione pięć lat przyzwyczaiła się do
wdowieństwa, ale zupełnie nie potrzebowała, żeby
ten nadęty, obcy bubek jej o tym przypominał.
- Dlaczego nie zajmuje się pan własnymi sprawami?
- odparła ostro i dostrzegła, że oczy zwężają mu się
ze zdziwienia.
- Proszę teraz chwilę poczekać.
- Nie chcę czekać ani chwili. Już słyszałam, że jest
pan bardzo zajęty, więc kończmy z tym szybko.
Pragnę w tej chwili wyłącznie dostać się do domu i iść
do łóżka. Przeżyłam dzisiaj cholerny dzień. Zapłacę
czekiem, który ma pokrycie. Jeśli pan się na to nie
zgodzi, to oboje tracimy czas. Więc jak?
- No dobrze. Umówmy się, że w ramach bonifikaty,
której udzielam pod koniec miesiąca na otwieranie
samochodowych drzwiczek, zrobię to za osiemdziesiąt
zielonych, łącznie z uruchomieniem silnika. Zgoda?
- A co z czekiem?
Westchnął, jakby jeszcze się zastanawiał.
- Pewnie tego pożałuję, ale naprawdę wygląda
10
KLUCZ DO MIŁOŚCI
pani na kogoś po ciężkim dniu. Przyjmę czek, ale lepiej
żeby nie okazał się makulaturą.
- Na pewno nie - powiedziała szybko. Czuła się
coraz bardziej zmęczona. - Proszę się pospieszyć,
panie... Connor. Jeśli ten dzień potrwa jeszcze dłużej,
to padnę.
- Nie ma potrzeby. Kiedy będę otwierał, może
pani usiąść w furgonie. - Wspiął się na siedzenie
kierowcy i od wewnątrz otworzył drzwiczki po drugiej
stronie kabiny. Maggie z wdzięcznością wdrapała się
do środka.
Connor sięgał teraz w głąb półciężarówki, wciśnięty
między siedzenia, tak że górna połowa jego dobrze
zbudowanego ciała znalazła się blisko Maggie. Wobec
takiego mężczyzny trudno pozostać obojętnym,
pomyślała dziewczyna. Być może to tęsknota do
pomocnego ramienia jej zmarłego Granta sprawiała,
że bliskość Connora wywarła na niej duże wrażenie.
- Proszę. - Odwrócił się do niej. - Ten ręcznik był
kiedyś ładniejszy, ale i tak jest lepszy niż nic. Zdaje
się, że wszystko na pani przemokło.
- Chyba również we mnie - nie mogła powstrzymać
się od uśmiechu. Kiedy podniosła oczy i skrzyżowali
spojrzenia, zauważyła coś zaskakującego. Przez cały
czas negocjacji Connor odpowiadał na jej pełne rezerwy,
a potem złości zachowanie przyklejoną do twarzy
hultajską miną. Teraz ona uśmiechała się do niego,
ale twarz mężczyzny zmieniła się nie do poznania.
Nie wiadomo czemu spoglądał ze śmiertelną powagą.
- To niemożliwe - powiedział. Zamiast mocnego,
męskiego głosu zabrzmiał ochrypły szept. Connor
przechylił się na siedzeniu i delikatnie otarł ręcznikiem
jej policzek. Poczuła ciepło jego rąk.
Nie był to zwykły, przyjazny gest i Maggie
odpowiedziała natychmiast. W spojrzeniu mężczyzny
wyczuła dziwną moc. Siedziała w szoferce i pozwalała
KLUCZ DO MIŁOŚCI \ \
mu delikatnie zbierać stopniały śnieg z twarzy, a jedno
cześnie zdała sobie sprawę, że serce bije jej coraz
gwałtowniejszym rytmem, wzmacnianym przez łagodną
siłę emanującą z ciała mężczyzny.
Napomniała się w myślach, że ten człowiek nawet
nie podał swojego nazwiska. Nie wiedziała o nim nic
oprócz tego, że powinien otworzyć jej samochód,
żeby mogła się stąd wydostać. Było szaleństwem
pozwolić sobie na taką reakcję tylko dlatego, że
miała ciężki dzień i ktoś okazujący jej choćby odrobinę
sympatii ułatwiał zniesienie dokuczliwych okoliczności.
Musiała coś zrobić, żeby przywołać się do porządku.
- Czy wszystkie ręczniki ma pan od Ritza? - spytała,
wskazując popularny znak firmowy na nieco wy
strzępionym białym kawałku materiału.
- Gdyby było mnie stać na Ritza, nie kradłbym
ręczników - oświadczył. - Ten akurat zostawił
w furgonie facet, który chciał, żebym mu otworzył
frontowe drzwi. I na pewno było go stać na Ritza.
Często zastanawia mnie, dlaczego bogaci ludzie są
tak pazerni na drobiazgi.
W słowach „bogaci ludzie" pobrzmiewała nuta
goryczy. Maggie milczała, czując wewnętrzne rozdarcie,
które zawsze dręczyło ją, gdy bogactwo pojawiło się
jako temat rozmowy. Jeśli posiadanie dużej ilości
pieniędzy robi z człowieka bogacza, to Maggie mieściła
się w tej kategorii. Dlatego bezpodstawne twierdzenie
Connora o pazerności majętnych ludzi uraziło niektóre
obszary jej „ja". Inne jednak nigdy nie przywykły do
otaczającego ją dostatku, w który się wżeniła. Być
może tę właśnie Część osobowości Maggie pociągała
wyraźna skłonność Connora do kontestacji.
Connor wsunął jej ręcznik w dłoń i zręcznie wślizgnął
się do tylnej części furgonu, gdzie zaczął grzebać
w zaskakująco uporządkowanej graciarni, praw
dopodobnie szukając narzędzi.
12
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- To nie potrwa długo - powiedział, otworzył
tylne drzwiczki i zeskoczył na mokry chodnik. - Za
pół godziny będzie pani mogła wypisać ten czek.
Maggie pomyślała, że osiemdziesiąt dolarów za pół
godziny pracy jest dosyć słoną ceną. Słyszała stuk
butów z grubymi, ciężkimi podeszwami oddalający
się w stronę jej samochodu, a jednocześnie stwierdziła,
że po raz pierwszy została sama, od kiedy Jordan
zawołał ją dziś rano, jeszcze przed świtem. Wczoraj
przed świtem, poprawiła się w myślach, spoglądając
na zegarek. Północ już minęła.
Gdyby Connor nie dotknął jej tak delikatnie, a potem
nie odszedł raptownie, byłaby w stanie trzymać fason
jeszcze przez jakąś godzinę. Teraz stało się to niemożliwe.
Pochyliła się na siedzeniu, opierając czoło o zimne
dłonie, i poddała się fali rozżalenia, z którą usilnie
walczyła przez cały dzień.
Connor Blake zwykle nie pogwizdywał w czasie
pracy. Raczej mruczał pod nosem różne uwagi, jakby
słowa mogły zmusić mechanizm do posłuszeństwa.
Tego wieczoru złapał się jednak na gwizdaniu.
Wiedział, dlaczego to robi i czuł z tego powodu
cholerny niepokój. Od kiedy uruchomił ten zwariowany
jednoosobowy interes, miał równie zwariowaną wizję,
że w ciemną noc dostanie zgłoszenie od kobiety, co
wedrze się w jego niezależność, wyrwie go z rutyny,
którą sobie narzucił, i da mu to wszystko, czego brak
w życiu dotąd dotkliwie odczuwał. Aż do tego wieczoru
nie wyobrażał sobie, jak właściwie ta kobieta ma
wyglądać. Teraz był pewien, że tak, jak Maggie Lewis.
Gwiżdżąc piosenkę, którą śpiewał jako uczeń na
meczach futbolowych, pomyślał, że nawet nie potrafi
dokładnie opisać Maggie. Włosy miała pełne mokrego
śniegu, więc trudno było określić ich kolor. Wzrost
mógłby nazwać średnim, ale sylwetkę dokładnie opatulał
KLUCZ DO MIŁOŚCI J3
żółto-brązowy płaszcz od deszczu, dość tradycyjny
w kroju. Za to oczy natychmiast przykuły jego uwagę.
Ach, te oczy. Nie uronił z nich najmniejszego
szczegółu. Głębokie, złociste, otoczone orzechową
obwódką. Kiedy Maggie spoglądała na niego, czaiły
się tam błyski niezależności, które tak mu się podobały.
Przysiadł na piętach, przerywając w pół frazy
piosenkę. Melodia jakby mu nagle uciekła. Jego
wyśniona wizja kobiety doskonalej miała pozostać
w świecie fantazji, dobrze o tym wiedział. Maggie
Lewis jest mężatką, podkreśliła to niemal od razu.
Prawdopodobnie stanowi wzór matki i żony z Wellesley.
Takie wrażenie robiła na początku. A tego typu
kobiet Connor miał dość na całe życie.
Dopiero kiedy poniósł ją temperament, Connorowi
wydało się, że dostrzega w jej osobowości coś bardziej
żywiołowego, co zrobiło na nim niemałe wrażenie.
Mężczyzna westchnął i znowu zaczął gwizdać. Po co
mieszać fantazję z rzeczywistością, nic to nie da.
Zachowa wyobrażenie złotoorzechowych oczu i nie
będzie się w to angażował.
Łatwo było tak mówić, przynajmniej do czasu,
kiedy po otwarciu drzwi samochodu wrócił do furgonu
i znalazł tam Maggie płaczącą.
Robiła to dyskretnie, ale Connor zauważył ślady
łez na powiekach. Skulone ramiona świadczyły o silnym
zmęczeniu i przygnębieniu. Kiedy otworzył drzwiczki,
podniosła wzrok i szybko przetarła oczy ręcznikiem,
który nadal trzymała w ręce.
- Już prawie wyschłam - powiedziała, nagradzając
go wymuszonym uśmiechem. - Samochód otwarty?
- Otwarty, ale jeszcze nie uruchomiony - odparł.
- Wróciłem po narzędzia. I chciałem zobaczyć, czy
pani doszła do siebie - dodał mimo woli.
Złote oczy rozwarły się szeroko, jeszcze bardziej
obezwładniając go swą magiczną siłą.
14
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Czy to również należy do usługi? - zainteresowała
się. - Zdawało mi się, że czeka na pana jeszcze trzech
klientów.
- Nic pilnego - uciął. - Wygląda pani jak ktoś
potrzebujący pomocy nie tylko przy samochodzie.
Sprawiała wrażenie niepewnej, czy mu zaufać
i skorzystać z oferty.
- Nic nie zrobi mi tak dobrze, jak zdrowy, mocny
sen. Syn zbudził mnie o zupełnie nieprzyzwoitej godzinie,
a potem przez cały dzień było coraz gorzej.
- Ile lat ma pani syn?
- Siedem. Czasem myślę, że zachowuje się, jakby
miał czterdzieści. Dba o mnie tak samo, jak ja
o niego. Robi się podobny do dziecka tylko, kiedy
jest chory. I właśnie od tygodnia mi choruje. Dzisiaj
przed piątą dostał ataku kaszlu i nie chciał potem
usnąć, zanim nie usiadłam przy nim na łóżku.
- W uśmiechu odbiło się niezadowolenie z siebie.
- Ale z pewnością nie muszę nikogo zanudzać moimi
domowymi problemami, panie... Connor.
- Wcale mi to nie przeszkadza.
Zaczęła mu się dokładniej przyglądać. W cieple
tego spojrzenia Connor poczuł niezwykłą błogość.
Nagle odkrył, że wszystko, co dotyczy Maggie, stało
się najważniejszą rzeczą na świecie.
- A co strasznego zdarzyło się później? - spytał,
pochylając się lekko w jej stronę. Zauważył, że włosy
Maggie rzeczywiście powoli wysychają, otaczając twarz
gęstymi puklami. Ich miodowy kolor ze złotymi
refleksami znakomicie pasował do oczu.
- O Boże. Aż nie wiem, od czego zacząć. Najpierw
walczyłam z przeziębieniem Jordana. A ponieważ nie
chodzi przez nie do szkoły, trudno mi skupić się na
innych dzieciach.
- Ma pani więcej dzieci?
- Nie. Prowadzę przedszkole.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
15
Zaskoczyła go. Wyobrażał ją sobie jako młodą,
opływającą w dostatki panią domu, a niejako pracującą
kobietę.
- Najczęściej przychodzi szóstka - ciągnęła. - Dzisiaj
jedna z dziewczynek upadła i rozbiła głowę o róg
stołu. - Skrzywiła się. - Na szczęście nic poważnego
sobie nie zrobiła, ale rozcięła skórę na czole i z rany
lała się krew. Starsze dzieci doszły do makabrycznego
wniosku, że ma w głowie dziurę, przez którą mózg
wypłynie na podłogę. - Pełne wargi z trudem ułożyły
się w uśmiech. - Do trzeciej pracuję sama, dopiero
potem przychodzą mi pomóc nastolatki. Musiałam
więc załadować całą siódemkę do samochodu, żeby
zawieźć Nataszę do lekarza. Ale był bal!
- Rozumiem - powiedział Connor. - Z moich
doświadczeń wynika, że przygotowanie do wyjścia
dokądkolwiek jednego dziecka to już jest bal.
- Słusznie. - Doceniła jego zrozumienie. Zaczęła
wyrzucać z siebie słowa tak niepohamowanie, jakby
przez cały dzień czekała na kogoś, przed kim będzie
mogła się wygadać.
- Oszczędzę panu dalszych krwawych szczegółów,
powiem tylko, że Natasza skończyła z czterema szwami
na głowie, po czym musiałam dojść do ładu z jej
histeryczną matką. Dostałam strasznego bólu głowy
i nie miałam czasu ugotować obiadu. Tymczasem
moja opiekunka do dziecka złapała tego samego
wirusa, co Jordan, więc jadąc na lotnisko, musiałam
go zawieźć do babci. - Westchnęła. - Mam nadzieję,
że się od niego nie zarazi. Biedna kobieta miała
ostatnio dość własnych problemów.
- Rozumiem, że na lotnisko odprowadzała pani
męża? - zapytał obojętnie Connor.
- Nie. - Potok słów nagle ustał, odwróciła od
niego szeroko rozwarte oczy. - Nie męża, szwagierkę.
Connor zmarszczył brwi. Wizja czy nie wizja, ale ta
16
KLUCZ DO MIŁOŚCI
kobieta ciekawiła go coraz bardziej. Mogła być
rozwiedziona albo nieszczęśliwa w małżeństwie. Chętnie
i dużo mówiła o synu, ale milkła natychmiast na
wzmiankę o mężu.
- Wtedy skradziono pani torebkę - przynaglił.
Spojrzała na niego spod oka i chyba postanowiła
mówić dalej:
- Och, jeszcze nie. Tak się spieszyłam, żeby przyjechać
tu na czas, że prowadziłam szybciej niż zwykle
i dostałam mandat za przekroczenie szybkości.
- Ja mam całą kolekcję, więc może mi pani wierzyć,
że nie warto ich zbierać. A co jeszcze się stało?
- To już prawie koniec. Odprowadziłam szwagierkę
i szłam zadzwonić do teściowej, że się spóźnię. Wpadłam
dokładnie w środek tłumu, który przelewał się przez
poczekalnię po jakimś międzynarodowym locie. Kiedy
się z niego wygrzebałam, okazało się, że nie mam
torebki. - Rozłożyła dłonie, teraz już bez rękawiczek.
- I to już naprawdę byłby koniec, gdyby mnie pan nie
ochlapał i nie zażądał osiemdziesięciu dolarów za
umożliwienie mi dojazdu do domu.
Palce miała długie i smukłe, sądząc po wyglądzie
bardzo zmarznięte. Connor próbował zachować resztki
normalności i wytłumaczyć sobie, że powinien
uruchomić samochód i czym prędzej ruszać do
pozostałych klientów. Maggie Lewis pociągała go
jednak za bardzo.
Jeszcze nim skończyła mówić, wyciągnął rękę i objął
jej dłoń. Wzrok go nie omylił: palce były lodowate.
W chwili gdy ich dotknął, zrozumiał, że pragnie
ogrzać swym ciepłem ją całą, pragnie wypędzić zgryzotę
z jej oczu.
- Wciąż jest pani na wpół zamrożona - sięgnął
wolną ręką do kluczyka w stacyjce. - Gdybym trochę
pomyślał, włączyłbym ogrzewanie.
Prawie natychmiast Maggie poczuła, że temperatura
KLUCZ DO MIŁOŚCI \J
w półciężarówce rośnie. Wiedziała, że tylko częściowo
dzieje się tak za sprawą przekręconego wyłącznika.
Ze zdziwieniem stwierdziła, jak przyjemny jest dotyk
dłoni Connora. Wystarczyło, że trzymał ją za rękę,
a już świat wydawał się bardziej kolorowy.
- Nic mi nie jest - powiedziała z gorącą nadzieją,
że nie zdradza się z uczuciami. - Gdy opowiedziałam
panu tę smutną historię, poczułam się o wiele lepiej.
- Wydaje mi się, że w takim dniu, jak ten, mąż
powinien pani pomóc. - Powiedział te słowa, jakby
wbrew sobie.
- Pomógłby na pewno - stwierdziła Maggie obojętnie
- ale go nie ma. Ód pięciu lat nie żyje.
- Rozumiem - powiedział, powoli skłaniając głowę.
- Serdecznie współczuję.
- Dziękuję - odparła po prostu. - W zasadzie
przyzwyczaiłam się już do tego. Tylko w takie dni...
Nie dokończyła zdania. Ich oczy spotkały się znowu.
Poczuła, jak wciągają prawie czarna toń. Ten tajemni
czy mężczyzna zdawał się chować dla niej jakiś dar,
obiecywać coś, czego dotąd jej brakowało.
Connor usłyszał gwałtowny wdech, ale Maggie
pozostała nieruchoma, tylko jej wargi lekko się
rozchyliły. Mocniej przycisnął jej dłoń i zaskoczony
stwierdził, że palce Maggie odpowiadają mu uściskiem.
Z trudem przypomniał sobie, że żyje w tej chwili
w świecie wyśnionej fantazji, która zaraz uleci, cokolwiek
miałoby się wydarzyć. Ale tymczasem żył tą chwilą,
jak żadną inną dotychczas.
- Chyba mi się to wszystko wydaje - powiedziała
Maggie, dokładnie wtórując jego myślom. - Przez
cały dzień marzyłam o parze mocnych ramion,
w których mogłabym się wypłakać, a pan zmateriali
zował się jak za dotknięciem różdżki.
- Jestem do pani usług, podobnie jak moje ramiona.
Może pani w nich płakać do woli.
18
KLUCZ DO MIŁOŚCI
Ręce wciąż mieli splecione, jakby żadne nie mogło
się zdecydować na dalszy krok. Connor naglony siłą
będącą poza zasięgiem woli, pochylił się i pocałował ją.
Maggie odnalazła w pocałunku o wiele więcej niż
tylko pocieszenie. Nawiązało się między nimi takie
porozumienie, jak między dwojgiem zupełnie sobie
obcych ludzi, którzy mogą się zdobyć na całkowitą
otwartość wobec siebie. Z przyjemnością powitała
jego język i rozchyliła wargi, zachęcając Connora do
dopełnienia słodkich poszukiwań. Ich usta stopiły się
w jedno, Maggie przestała myśleć racjonalnie, zamieniła
się w czyste doznanie. Poczuła się wolna.
Wolność trwała dokładnie tyle, ile pocałunek. Kiedy
Connor uniósł głowę, Maggie wiedziała, że nie może
sobie pozwolić na nic więcej.
- Myślę, że naprawdę powinnam jechać do domu
- powiedziała. Przez szybę furgonu spojrzała na swój
samochód, jakby ten widok był w stanie upewnić ją
choć trochę, że świat nie zmienił się ani na jotę przez
ostatnie pół godziny, kiedy Connor przewrócił wszystko
do góry nogami swą delikatnością i pocałunkiem.
- Chyba ma pani rację - mężczyzna jakby oszoło
miony ich wspólną chwilą namiętności, wyglądał na
zadowolonego, że może się z powrotem wycofać
w świat zamków i narzędzi. - Uruchomię silnik,
a pani może tymczasem przygotować ten czek. Proszę
wypisać po prostu na „K.C. Nocne usługi ślusarskie".
Maggie zeskoczyła z siedzenia w furgonie, uważając,
żeby nie wpaść w kałużę, i ruszyła za Connorem do
swojego samochodu. Po drodze przeciągnęła palcem
po znaku firmowym na boku ciemnoniebieskiej
półciężarówki.
- Jak długo pan się tym zajmuje? - spytała.
- Mniej więcej dziesięć lat. A czemu pani pyta?
- Zastanawiałam się. Ten biedny, stary furgon
wygląda, jakby był z panem od początku.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
19
- Może pani nie wierzyć, ale zaczynałem od motocyk
la. Kupiłem furgon dopiero, kiedy torba z narzędziami
zrobiła się za duża na motor. A ten biedny, stary furgon
przejedzie jeszcze co najmniej sto pięćdziesiąt tysięcy
kilometrów. Jest trochę poobijany, ale tylko od zewnątrz.
To nas w pewnym sensie upodabnia.
Przystanął przed jej samochodem. Ręce trzymał na
biodrach, a w oczach znowu tańczył mu kpiący
uśmiech. Maggie pomyślała, że Connor mówi prawdę.
Twarz o wyrazie zmieniającym się od cynizmu do
niewiarygodnej czułości musiała należeć do człowieka,
który wiele widział.
No cóż, przypadkowe spotkanie z Connorem
powinno jej utkwić w pamięci jako drobny, lecz
znaczący szczegół, przypominający, czym sama mogła
zostać. Rozbawiło ją to filozofowanie. Wsiadła do
samochodu, a Connor wsunął się tymczasem pod
uniesioną maskę. Zanim w tajemniczy sposób uruchomił
silnik, wypisała dla niego czek.
Wziął blankiet, nie zaszczycając go spojrzeniem, po
czym wyjaśnił, jak zgasić silnik po dojechaniu na
miejsce i w jaki sposób postarać się o nowy kluczyk
do stacyjki. Maggie z dużą niechęcią myślała, że
będzie musiała powiedzieć Connorowi „do widzenia",
a z jego spojrzenia domyślała się, że i z nim jest
podobnie.
- To śmieszne - stwierdziła, podnosząc ku niemu
wzrok. - Nawet nie znam pańskiego nazwiska.
- Większość ludzi nie zna. Nie używam go często.
- Czy pan lubi... taki sposób zarabiania na życie.
- Jasne. Odpowiada mi. Zwariowane godziny,
całkowicie nie dająca się przewidzieć robota, no i nie
ma szefa gapiącego się przez ramię.
Łatwo było uwierzyć. Wszystko wskazywało na to,
że Connor może podpisywać się „wolny duch", i to
olbrzymimi literami.
20
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Ma pan szczęście. Większość ludzi czerpie ze
swojej pracy znacznie mniejszą satysfakcję.
- Szczęście nic tu nie ma do rzeczy. Poprzednie
zajęcie nie satysfakcjonowało mnie, więc postarałem
się o zmianę.
Maggie pomyślała, że zabrzmiało to bardzo pro
sto, wiedziała jednak, iż naprawdę nic nie jest
takie proste.
- A co z panią? Pani nie jest zadowolona ze
swojego zajęcia?
Wzruszyła ramionami. Nagle zapragnęła, żeby ta
rozmowa wreszcie się skończyła. Connor za bardzo
zbliżał się do spraw, o których normalnie nie odważała
się myśleć, a ze swoją cholerną uczciwością wyciągnąłby
z niej natychmiast najgłębsze sekrety, gdyby tylko
dała mu okazję.
- Najczęściej jestem - powiedziała lekko. - Tylko
czasami bóle gardła, mandaty za przekroczenie szybkości
i kieszonkowe kradzieże wpędzają mnie w czarną
rozpacz. Bardzo dziękuję za pomoc, Connor, i...
- Zaczęła budować ozdobne podziękowanie za przyjazne
ramię, na którym można się było wypłakać. Kątem
oka dostrzegła, że mężczyzna spogląda na czek, który
mu wręczyła. Kiedy podniósł głowę, twarz miał całkiem
zmienioną.
- Firma poleca swoje usługi - stwierdził śmiertelnie
poważnie. - Jeżeli, jak pani mówiła, czek ma pokrycie,
to więcej mnie pani nie zobaczy. Proszę od tej pory
trzymać kluczyki w kieszeni płaszcza.
Wyglądało na to, że próbuje zniszczyć wszelkie
zawiązki przyjaznych uczuć, jakie przedtem pomógł
stworzyć. Z jego oczu Maggie mogła teraz wyczytać,
że gdyby miała rozum i trzymała kluczyki w kieszeni
płaszcza także wcześniej, to nie musiałby zawracać
sobie głowy przyjeżdżaniem tutaj i ratowaniem jej.
Maggie była zaszokowana tą zmianą. Nie zamierzała
KLUCZ DO MIŁOŚCI 21
bawić się w odgadywanie, czemu wszystko nagle się
popsuło. Przez cały wieczór pragnęła jak najszybciej
dojechać do domu i porządnie się wyspać, toteż
znowu zwróciła myśli w tym kierunku, jakby bez
trudu mogła zapomnieć o istnieniu Connora jak-
mu-tam. Pożegnała go krótko i oschle i ruszyła.
Connor patrzył, jak odjeżdża, czyniąc sobie w myślach
wyrzuty, że okazał się cholernym głupcem. Kiedy
czerwone światła samochodu znikły, spojrzał jeszcze
raz na czek, osłaniając papier przed mokrym śniegiem,
który wciąż padał. Zobaczył to samo, co za pierwszym
razem: Mrs. Grant A. Lewis, Jr.
Wdowa po Grancie. Mając do wyboru wszystkie
kobiety świata, jego wyobraźnia trafiła na osobę
zajmującą centralne miejsce w świecie, od którego
przez większość dorosłego życia Connor uciekał jak
od zarazy.
Z wściekłym pomrukiem ruszył wielkimi krokami
do furgonu. Pozwolił się zwieść błyskowi niezależności
w parze złotoorzechowych oczu, a ona przez cały
czas była jedną z klanu Lewisów, prawdopodobnie
nawet główną siłą w rodzinnej firmie. Ojciec uśmiałby
się do rozpuku, pomyślał z goryczą. Stary zawsze
upierał się głośno, że Connorowi nie uda się uniknąć
przeznaczenia.
- A właśnie, że mi się uda - mruknął złym głosem,
wrzucając bieg i z chlupotem rozpryskując breję na
wyjeździe z parkingu.
ROZDZIAŁ DRUGI
Ostatnie porcje z marcowego garnca były niezbyt
udane, i kwiecień też zaczyna się kiepsko, pomyślał
Connor. Minął tydzień od spotkania z Maggie. I oto
stał na progu jej domu w Wellesley.
Budynek stanowił dokładne odbicie jego wyobrażenia
o nieruchomości, jaką mógłby kupić Grant Lewis.
Była to dwupiętrowa, dość zwyczajna kamienica.
Teren starannie obsadzono drzewami i krzewami,
a posiadłość tchnęła szacownym dostatkiem.
Cały Grant, rzetelny i dający oparcie, przemknęło
przez myśl Connora. Niewykluczone, że właśnie
przyciąganie się przeciwieństw sprawiło, iż w dzieciństwie
obaj byłi dobrymi przyjaciółmi. Pomacał czek w kieszeni
i wyciągnął rękę do dzwonka.
Po półminucie drzwi otworzył mały lord Fauntleroy.
Connor zamrugał, jakby ta mała zjawa mogła
zniknąć. Ale chłopiec, który obdarzył go spokojnym
spojrzeniem, bez wątpienia był realny. Pokonawszy
zaskoczenie edwardiańskim kostiumem, złożonym
z aksamitnych bufiastych spodenek i luźnej białej
koszuli z dużą kokardą przy szyi, Connor zorientował
się nieomylnie, kim jest dziecko.
- Czy mama jest w domu? - zapytał syna Granta
Lewisa. Chłopiec skinął głową.
- Jest w pokoju zabaw, ale zajęta. Czy może pan
poczekać kilka minut?
- Oczywiście. - Connor wszedł do rozległego
foyer ze ścianami wyłożonymi cegłą i spojrzał na
chłopca, który właśnie zamykał drzwi niczym od-
KLUCZ DO MIŁOŚCI 23
źwierny w pomniejszonej skali. - Ty jesteś Jordan,
prawda?
- Tak. - Z okrągłych, piwnych oczu wyzierało
zaskoczenie. - Skąd pan wie?
- Szczęśliwy traf, udało mi się zgadnąć.
- Może pan przejdzie do salonu - zaproponował
chłopiec, prowadząc go przez foyer. Małe czarne lakierki
stukały o podłogę, a dźwięk odbijał się echem o ściany.
- Przypuszczam, że może pana dziwić, dlaczego jestem
tak ubrany - powiedział przez ramię, odchylając głowę.
- Muszę przyznać, że się nad tym zastanawiałem
- odparł rozbawiony Connor.
- To z powodu przedstawienia w szkole - wyjaśnił
Jordan. - Gram Małego Księcia.
- Do której szkoły chodzisz? - Connor pomyślał,
że nietrudno zgadnąć.
- Do Stearns School w Newton.
- Wiem, gdzie to jest. - Connor znał szczegóły
dotyczące tego ekskluzywnego prywatnego zakładu
wychowawczego, jako że sam uczęszczał do niego.
- Podoba ci się tam?
Jordan wzruszył ramionami w pierwszym dziecięcym
geście, jaki zauważył Connor.
- Jest okay - powiedział. - Chodził tam mój ojciec
i mój dziadek, więc sądzę, że i ja powinienem tam
chodzić.
- Rodzice często tak uważają - stwierdził Connor
trzeźwo.
- Rodzice zwracają dużo uwagi na tradycje - zgodził
się Jordan, jakby zdradzał sekret, który przez siedem
lat życia przyjął jako swój.
- A twoja mama? - Connor nie mógł się powstrzy
mać od pytania. - Czy i ona zwraca uwagę na tradycje?
Jordan zamyślił się.
- Czasami tak, a czasami nie - wydał w końcu
werdykt. - Pójdę i powiem jej, że pan tutaj jest.
24 KLUCZ DO MIŁOŚCI
Malec oddalił się, drepcząc przez foyer, Connor
wszedł zaś do niskiego, wyłożonego dywanem pokoju
z belkowanym sufitem i dużym, ceglanym kominkiem.
Pomieszczenie było wygodne. W ściany wbudowano
półki z książkami, stały tam również niskie, wybite skórą
fotele. Przez ołowiowe szkło w oknach padało ukosem
późnopopołudniowe światło, dodające ciepła dębowej
boazerii. Tu i ówdzie Connor złowił spojrzeniem małe
wyścigówki i figurki dinozaurów. Uśmiechnął się do
siebie. Jego własna matka surowo zakazywała wnoszenia
zabawek do salonu.
Uśmiech szybko jednak stopniał, gdyż w pozostałych
szczegółach miejsce dokładnie przypominało mu
otoczenie, w jakim wyrósł. Jako mały chłopiec spędził
zdecydowanie za dużo godzin w takim właśnie salonie,
nudząc się, kiedy jego i Granta rodzice omawiali
wydarzenia towarzyskie i nie kończące się interesy
Triple I.
Sama myśl o tej przeklętej firmie sprawiła, że
nabrał ochoty, żeby szybko się wynieść. Próbował się
wygodnie usadowić na jednym ze skórzanych foteli,
ale już po kilku sekundach znowu stał, jakby z mebla
sterczały gwoździe.
Beznadzieja. Uciekł z wygodnej, dostatniej siedziby
wiele lat temu i nie mógł się już czuć w takim miejscu
jak u siebie w domu. Z oddali dobiegły go głosy.
Dużymi krokami przeszedł foyer w ich stronę,
zdecydowany załatwić sprawy z Maggie i zabierać się
stąd jak najprędzej.
Maggie zaczynała myśleć, że hasło „Dzięki Bogu,
już piątek" poważnie mija się z prawdą. Poprzedni
piątek okazał się wyjątkowo nieszczęśliwy, od pas
kudnego przeziębienia Jordana począwszy, a na nie
wyjaśnionym i nagłym odejściu Connora kończąc.
W ten piątek wszystko układało jej się niewiele lepiej.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 25
Dobrze, że dzień powoli wracał do normy. Wszystkie
przedszkolaki, z wyjątkiem jednego, zostały odebrane.
Zaraz Maggie zapłaci opiekunom za popołudnie i będzie
miała czas, żeby przygotować obiad przed wieczornym
wyjazdem z Jordanem na przedstawienie w szkole.
Widać światełko w tunelu, pomyślała, otwierając
książeczkę czekową.
- Przykro mi, Liso, że musisz czekać - powiedziała
do nastoletniej blondynki stojącej przed nią. - Chyba
będę musiała wprowadzić dodatkowe opłaty dla
rodziców, którzy nie odbierają dzieci o czasie.
- Wszystko w porządku, pani Lewis - odparła
Lisa. - Póki Sherry i ja dostajemy swoje działki, nie
ma problemu.
Obie dziewczyny zachichotały, Maggie uśmiechnęła
się do nich. Bardzo jej odpowiadały takie pracownice.
Można było na nich polegać, a przy tym dobrze
radziły sobie z dziećmi. Wręczyła Lisie czek i zaczęła
wypisywać drugi, dla Sherry.
- Lepiej niech się panie upewnią, czy te czeki mają
pokrycie - odezwał się głos z tyłu. Maggie odwróciła
się szybko, uderzona nieprzyjaznym tonem, jeszcze
zanim rozpoznała mówiącą osobę.
Potem zorientowała się, że to Connor i mimowolnie
ściągnęła brwi. Najpierw pomyślała, że mężczyzna
wyjątkowo tu nie pasuje. Wnętrze pokoju zabaw było
urządzone z myślą o dzieciach, dominowały w nim
proste formy i jaskrawe kolory. W zniszczonej skórzanej
kurtce i ciężkich butach, by nie wspominać już
o groźnych ciemnych oczach, Connor wyglądał jak
burzowa chmura w słoneczne popołudnie. Jeszcze
bardziej niż ponura kolorystyka, ze słodyczą miejsca
stworzonego przez Maggie kłóciło się agresywne
zachowanie.
- Co pan ma na myśli? - spytała, odkładając pióro.
Z kieszeni kurtki wyciągnął kawałek papieru
26
KLUCZ DO MIŁOŚCI
i pomachał jej przed oczami. Był to czek, który
wypisała mu w poprzedni piątek w nocy. Upstrzyły
go liczne pieczątki świadczące o kilkakrotnej odmowie
realizacji z powodu zbyt niskiego stanu konta.
- Mam na myśli - powiedział z namaszczeniem
- że wbrew pani zapewnieniom i gwarancjom czek
okazał się śmieciem. Pomyślałem więc, że powinienem
ostrzec te damy przed pani czekami, które mogą nie
mieć pokrycia.
- Po pierwsze, to nie są żadne „damy", tylko
młode dziewczęta - oświadczyła, czując przypływ
temperamentu. - Po drugie, ich czeki są całkiem
dobre, ponieważ ostatniego wieczoru uregulowałam
stan konta. A po trzecie...
Rozległo się pukanie do drzwi i Maggie odwróciła
się do obu dziewcząt, które przyglądały się wymianie
zdań z szeroko otwartymi oczami.
- To na pewno matka Karola. Czy możecie go
przygotować? Dziękuję.
- A co po trzecie? - spytał Connor, kiedy dziewczęta
zajęły się dzieckiem w kojcu.
- Po trzecie, absolutnie nie ma pan prawa wdzierać
się tutaj i rzucać na mnie bezpodstawnych oskarżeń
przy moich pracownicach. - Maggie zastanawiała się,
co się dzieje. Z reguły nie traciła panowania nad
sobą. Wśród wpojonych jej zasad była i ta, iż dobrze
wychowana kobieta nigdy tego nie robi. A Connor,
ślusarz, sprawił, że w ciągu dwóch spotkań dwukrotnie
wyszła z siebie. - Poza tym chciałabym wiedzieć, jak
pan się tu dostał?
- W każdym razie nie wdzierałem się siłą. -
Wyglądał na rozbawionego jej wściekłością. - Wpu
ścił mnie pani syn. I trudno mi, prawdę mówiąc,
dostrzec bezpodstawność oskarżenia. Czek jest bez
pokrycia.
- Widzę przecież, i jeśli da mi pan dwie minuty,
KLUCZ DO MIŁOŚCI 27
żebym mogła spokojnie skończyć sprawy przedszkola,
to zrobię porządek również z tym. - Wypisała czek
dla Sherry i odprowadziła obie dziewczęta oraz matkę
Karola.
- Przejdźmy do mojego biura - zaproponowała po
powrocie. - Sprawdzimy, może uda mi się zorientować,
gdzie jest błąd. - Zaprosiła go do pokoiku przylegającego
do miejsca dziecięcych zabaw. Biuro było urządzone
równie gustownie, jak reszta budynku. Wszystko
swojskie, eleganckie i jak należy.
Connor poczuł swą normalną reakcję na poprawność
i elegancję. Zawsze w takiej sytuacji miał ochotę rzucać
różnymi przedmiotami albo czym prędzej uciekać.
- Przyszedł dzisiaj wyciąg z konta, ale jeszcze nie
miałam czasu mu się przyjrzeć. - Równo rozcięła
kopertę nożem do papieru. Connor otwierał pocztę
wsuwając kciuk w naroże koperty i rozszarpując
wzdłuż brzegu.
Obserwował, jak Maggie studiuje wydruk z kom
putera, i próbował tymczasem dojść do ładu ze swoimi
uczuciami. Właściwie chciał sobie dać spokój i zniknąć.
Bo jeśli oceniał ją właściwie i pod zewnętrzną warstwą
człowieka interesu miała jeszcze inną, to i tak
angażowanie się w znajomość z Maggie wróci go do
życia, od którego się odciął.
- Do diabła - powiedziała głośno, stukając w kartkę
nożem do papieru. - Chyba jest pomyłka w wydruku.
W zeszłym miesiącu płaciłam za szkołę Jordana.
Wygląda na to, że dwukrotnie wprowadzono tę pozycję
do komputera. - Sięgnęła po biały aparat telefoniczny,
stojący na biurku, i z pamięci wybrała numer. - Jest
dopiero wpół do piątej. Jeśli się pospieszymy, to
dojedziemy do banku przed piątą i uporządkujemy tę
sprawę.
- Co pani ma na myśli mówiąc „my"? Przecież to
pani kłopot, nie mój.
28 KLUCZ DO MIŁOŚCI
- W ten sposób najszybciej dostanie pan pieniądze.
Przecież właśnie tego pan chce, może się mylę? - Jej
oczy zdawały się ciskać na niego snopy iskier. Prawie
pożałował swego gruboskórnego zachowania.
- Halo, mówi żona Granta Lewisa - Connor drgnął
i skrzywił się. Oto kim jest Maggie naprawdę; nie
żadną tajemniczą kobietą, którą wyczarował sobie ze
snu. Jej korzenie tkwiły w świecie Triple I równie
głęboko, jak kiedyś jego własne.
Po tempie, w jakim połączono ją z dyrektorem
banku, zorientował się, że także wielu innych ludzi
ma świadomość tego zakorzenienia. Maggie wyjaśniła
dyrektorowi problem, wielkodusznie przyjęła przeprosiny
i ustaliła, że natychmiast przyjedzie do banku, żeby
doprowadzić sprawę do końca.
- Jeśli może mi pan poświęcić pół godziny i jechać
ze mną, to dam panu gotówkę - powiedziała, odkładając
słuchawkę. - Czy tak będzie dobrze, panie... - Urwała
i zmarszczyła brwi. - Jak właściwie brzmi pana
nazwisko?
- Mówiłem pani, że nie używam go często.
- Czemu nie?
- Nie przepadam za moim nazwiskiem.
- Rozumiem, że to pana sprawa. Więc jedzie pan
do banku, czy nie?
- Jasne. Ale czy większości banków nie zamyka się
o trzeciej lub czwartej?
- Także i ten. Ale akurat znam dyrektora. On
pracuje do piątej i zwykle bardzo chętnie pomaga,
jeśli zdarzy się jakiś kłopot.
- Skąd pani tak dobrze zna dyrektora?
Pomyślała, że Connor ją sprawdza, ale przyczyny
nie mogła dociec.
- Odziedziczyłam udział w interesach rodziny.
Między innymi miejsce w zarządzie, w którym
zasiada również dyrektor banku.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 29
Znowu przyjęła oficjalny ton, w którym nieoczeki
wanie zaczęły pobrzmiewać echa konserwatywnego
świata pieniądza.
- Jordan? - zawołała w stronę schodów. - Weź
płaszcz, kochanie. Musimy jechać do banku.
- Czy nie mógłbym zostać, mamusiu? - zabrzmiał
głos chłopca. - Przepowiadam sobie rolę.
- To zajmie tylko pół godziny - obiecała. - Wiesz,
że nie lubię cię zostawiać samego.
Jordan niechętnie zszedł po szerokich, przykrytych
dywanową wykładziną schodach. Wciąż miał na sobie
kostium małego lorda Fauntleroya.
- On mógłby ze mną zostać - zaproponował,
wskazując na Connora.
- Nie. Właśnie w związku z nim musimy jechać do
banku. Może zdjąłbyś tę kokardę, kochanie? Pogniecie
się.
- Nie ma mowy - Jordan uśmiechnął się szeroko.
- Chcę zobaczyć, co pan Dennis powie na mój kostium.
- Biegiem wrócił na górę w poszukiwaniu płaszcza.
- O Boże - Maggie nie mogła powstrzymać
uśmiechu, kiedy spojrzała na Connora. - Proszę nie
myśleć, że wychowuję ekshibicjonistę. Normalnie nie
ubieram go w ten sposób, pan rozumie? Dzisiaj
wieczorem ma przedstawienie.
- Mówił mi o tym - Connor oparł się niedbale
o framugę frontowych drzwi, z rękami skrzyżowanymi
na piesiach. - Mały książę - dodał kąśliwie.
- Mówi pan, jakby pan to znał.
- Bo znam. Prawdę mówiąc, sam w tym grałem
w trzeciej klasie.
- To zabawne. Myślałam, że tylko szkoły dla
chłopców mające tradycję, takie jak Stearns, organizują
jeszcze przedstawienia.
Connor uśmiechnął się szeroko. Maggie wyraźnie
nie była w stanie sobie wyobrazić, że taki wagabunda
30 KLUCZ DO MIŁOŚCI
mógł kiedykolwiek chodzić do Stearns School i być
w równie przyjaznych stosunkach z dyrektorem banku,
jak obecnie Jordan. Przeobrażenie jest całkowite
- pomyślał. I byłoby cholernie dobrze, żeby. tak zostało.
Gdyby tylko Maggie Lewis nie robiła na nim aż
takiego wrażenia! W drodze od frontowych drzwi
przewinęła się blisko niego i natychmiast zapragnął
dotknąć jej jeszcze raz, spojrzeć w złote oczy zniewolone
namiętnością, zupełnie jak w ten niezapomniany
piątkowy wieczór, kiedy ją całował.
- Ojej - wykrzyknął Jordan na widok odrapanej
furgonetki Connora, zaparkowanej za samochodem
Maggie. - Mamusiu, nigdy czymś takim nie jechałem!
- I teraz też nie pojedziesz - odparła Maggie.
- Connor jest zajętym człowiekiem i z pewnością nie
chce, żebyśmy mu zawracali głowę przejażdżkami.
Weźmiemy nasz wóz, a Connor pojedzie za nami.
Ku jej zaskoczeniu Connor zachował się uprzejmie.
- A kto powiedział, że nie mam ochoty na
przejażdżkę?
- Jeżeli pojedziemy dwoma samochodami, to nie
będzie pan musiał tutaj wracać - zwróciła mu uwagę.
- Może pan od razu udać się do pracy czy też tam,
dokąd się pan wybierał.
- Zwykle nie zaczynam pracy przed dziesiątą
wieczorem. Donikąd mi się nie spieszy, a Jordan chce
zobaczyć, jak się jedzie furgonem.
Myśl o Jordanie, który w prześlicznym edwardiańskim
kostiumie zajmie miejsce na siedzeniu rozwalającej
się półciężarówki Connora, rozbawiła Maggie.
- No dobrze - zgodziła się. Nim dopowiedziała te
słowa Jordan był już w furgonie. Connor przytrzymał
drzwi z nieszczerym uśmiechem, który zastanowił
Maggie. Ciągle nachodziła ją myśl o poprzedniej
okazji, kiedy to siedziała w tym miejscu, i zdawała
sobie sprawę, że Connor o tym wie.
KLUCZ DO MIŁOŚCI $\
-
Wracają wspomnienia? - zapytał. Maggie wolałaby,
żeby nie był tak blisko niej i nie spoglądał z takim
natężeniem w jej twarz.
- Tak. I to niezbyt przyjemne.
- Naprawdę? - spytał. - Mnie się przypomina, jak
siedzieliśmy tu razem i mam same miłe skojarzenia.
- Finał wcale nie był przyjemny - powiedziała
pewnym głosem, zaskoczona, że jeszcze po tygodniu
odrzucenie przez obcego człowieka tak ją rani. - A może
sądzi pan, że większość kobiet lubi, kiedy się je całuje,
a w chwilę później każe się im wynosić do diabła.
Uśmiech znikł mu z twarzy.
- Przepraszam, Maggie - powiedział nieoczekiwanie.
- Możesz wierzyć albo nie, ale naprawdę miałem
powód do zmiany nastroju.
- A możesz mi powiedzieć, jaki? '
- Nie teraz - uciął.
- No cóż, czas leci. - Zaśmiała się z lekką goryczą.
- Kiedy dostanie pan swoje osiemdziesiąt dolarów,
nie będziemy mieli więcej spraw, które nas łączą.
I mnie to odpowiada.
Pół godziny wcześniej Connor myślał, że również
jemu będzie to odpowiadać. Teraz znowu dostał się
we władzę złotych oczu Maggie i wiedział, że znajomość
nie może się tak skończyć.
- Pożyjemy, zobaczymy. - Zmusił się do ponownego
uśmiechu. - Proszę, niech pani nie każe czekać swojemu
zaprzyjaźnionemu dyrektorowi banku.
Była zadowolona, że jedzie z nimi Jordan. Dziecko
odgradzało ją od licznych doznań, które wywołał
w niej Connor. Takich doznań nie miała przez lata,
od kiedy zakochała się w Grancie. Nieznaczny, prawie
niedostrzegalny cień wspomnienia uświadomił jej, że
nie miała ich również z Grantem. Żaden mężczyzna
nie przeniknął spojrzeniem tak głęboko w jej duszę,
jak zdawał się to robić Connor.
32
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Czy pan pracuje przez całą noc? - spytał Jordan
z zachwytem w głosie.
- Oczywiście. Mniej więcej od dziesiątej wieczorem
do siódmej rano.
- To kiedy pan je śniadanie? - chciał wiedzieć.
- Kiedy wstanę. Wieczorem.
- Ale teraz już pan wstał - zwrócił uwagę chłopiec.
- Z powodu szczególnej okazji. Wyskoczyłem z łóżka
wyjątkowo wcześnie, żeby spotkać się z twoją mamą,
zanim zamkną banki - odparł Connor.
- O której w takim razie chodzi pan spać?
- Na ogół koło południa.
- Czyli obiad je pan, powiedzmy, rano, kiedy pan
wraca do domu.
- Aha. Około ósmej.
- Więc pan chodzi spać akurat wtedy, kiedy jem
lunch - wykrzyknął. - A wstaje pan, kiedy ja idę spać!
- Tak się to mniej więcej przedstawia, dziecko
- Connor sprawiał wrażenie, jakby cieszył go entuzjazm
chłopca. Wymienił rozbawione spojrzenie z Maggie.
- W zimie bywa, że prawie nie widuję słońca.
- Ojej, jak wampir.
- Może powinienem zmienić nazwę firmy. Co sądzicie
o szyldzie „Drakula. Usługi ślusarskie"?
Maggie przyłączyła się do śmiechu, choć umysł
miała częściowo zajęty analizą. Było jednak coś
zagadkowego w żartach tej sowy.
- Hej, mamusiu. Kiedy dorosnę, to będę pracował
przez całą noc, tak jak Connor. A w niedzielę,
na obiedzie u babci będzie tak, jakbyśmy jedli
o północy.
- Czy jesteś pewien, że lubisz jeść o północy befsztyk
z ziemniakami? - spytała Maggie poważnie.
- No jasne. Mógłbym wtedy siedzieć przy stole
w piżamie i nie nosić marynarki ani krawata.
- Obiady u mojej teściowej stanowią rodzinny
KLUCZ DO MIŁOŚCI 33
rytuał - wyjaśniła, rozmyślając, czy Connor wytłumaczy
się z ponurego spojrzenia, którym zaszczycał przednią
szybę. - Zresztą raczej formalny. Czasami przychodzi
mi na myśl, że wygląda dosyć głupawo, kiedy trzy
osoby siedzą przy stole większym od bilardowego, ale
te obiady dużo znaczą dla babci Jordana.
- Mój dziadek umarł w zeszłym roku - wtrącił się
do rozmowy Jordan. - To był wspaniały facet.
Wiem, chciał powiedzieć Connor. To był również
najlepszy przyjaciel mojego ojca, a twój ojciec był
najlepszym moim przyjacielem. Poczuł, jak wciąga go
znowu sfera, którą opuścił tak ostentacyjnie, i dawny
styl życia.
W końcu furgon podjechał łagodnie na parking
przed jej bankiem. Maggie wyprostowała się raptownie
i powoli zwróciła spojrzenie na Connora.
- Co się stało? - spytał beznamiętnie. - Zdaje się,
że dowiozłem cię bez szwanku.
- Owszem - przyznała - ale skąd, u licha, wiedziałeś,
dokąd?
Connor zaczął się śmiać, i nagle dotarło do niego
znaczenie słów. Przez moment siedział, tępo gapiąc
się na kobietę, zaskoczony tym, co zrobił.
Było zupełnie oczywiste, że wybrał ten bank. Lewiso-
wie i Blake'owie załatwiali w nim interesy od z górą stu
lat. Jego własny kuzyn pracował tam jako radca do
spraw inwestycji. Nie znał obecnego dyrektora, ale
z jego poprzednikiem sprzed piętnastu lat był po
imieniu. Właśnie w tym banku na nazwisko Connora
był złożony depozyt, z którego jednak Connor nie wziął
ani centa od czasu, gdy skończył dwadzieścia dwa lata.
Podjechał całkowicie odruchowo, teraz musiał za
to szybko myśleć, żeby jakoś się wykręcić.
- Zabawne - powiedział ze śmiechem, który nawet
w jego własnych uszach nie zabrzmiał przekonywająco.
- Znam tylko ten jeden bank w Wellesley. Przeważnie
34
KLUCZ DO MIŁOŚCI
tu załatwiam sprawy. Chyba trafiłem do niego całkiem
machinalnie. Co za zbieg okoliczności!
- Co za zbieg okoliczności - powtórzyła Maggie.
Connor nie wiedział, czy uwierzyła choć w jedno
słowo z tego, co jej powiedział. Kiedy zaproponowała
mu, żeby wszedł z nią do środka, podejrzewał, że
poddaje go testowi.
- Nie, dziękuję - rzucił pospiesznie. - Poczekam
w samochodzie.
Maggie wysiadła, ale wciąż przyglądała mu się
stanowczo za dokładnie.
Connor rozsiadł się wygodnie na miejscu kierowcy
i przyglądał się, jak Maggie zagania syna do frontowych
drzwi. Powiedział sobie w duchu, że właśnie teraz
przyszedł czas, żeby z tym skończyć. Po prostu zapalić
silnik i odjechać. Niech sobie wdowa po Grancie
Lewisie schowa swoje osiemdziesiąt dolarów, chociaż
dla niej taka forsa nie ma żadnego znaczenia, a on
będzie z tego miał cenne doświadczenie.
Jeśli miałby zostać, to prędzej czy później powie
jej, kim jest. A wtedy nie uda mu się uniknąć ponownego
zaangażowania w rodzinny interes, o co jego ojciec
uparcie zabiegał przez ostatnie cztery lata.
Connor jęknął i skrzyżował ramiona na piersiach.
W mięśniach poczuł przypływ zmęczenia. Wiedział,
że nie ma na świecie sposobu, żeby mieć Maggie
Lewis, unikając jednocześnie wszystkich konsekwencji:
tradycji, interesów, niedzielnych obiadów w garniturze
i pod krawatem.
Droga powrotna minęła spokojnie. Nawet Jordan
wyczuwał, że coś wisi w powietrzu. Kiedy podjechali
pod dom, Maggie starannie odliczyła osiemdziesiąt
dolarów i dała je Connorowi. Ten równie starannie
wypisał i wręczył jej potwierdzenie odbioru.
- Przyjemnie robić z panią interesy, pani Lewis
KLUCZ DO MIŁOŚCI 35
- powiedział. Nie mogła sobie wyobrazić, co oznaczała
szczególna nuta w jego głosie. Brzmiała prawie jak
żal, ale przecież żal nie miałby najmniejszego sensu.
- Również z panem, Connorze Jak-mu-tam - uśmie
chnęła się. Wręczyła Jordanowi klucze i patrzyła, jak
spieszy do frontowych drzwi. - On teraz zostanie
adeptem sztuki aktorskiej i zapomni o chęci bycia
ślusarzem pracującym w nocy - powiedziała, odwracając
się do Connora.
- A co z tobą? Czy ty także całkiem o mnie
zapomnisz?
- Nie - odparła w zamyśleniu. - Nie sądzę.
- To dobrze - powiedział przez zaciśnięte zęby.
- Muszę iść - sięgnęła do klamki. - Oboje z Jordanem
powinniśmy coś przekąsić przed przedstawieniem.
- Maggie, poczekaj.
Odwróciła się prawie chciwie, jakby oczekiwała...
właściwie czego? Co mógł jeszcze powiedzieć, żeby
przedłużyć tę chwilę?
- Chcę... żebyś wiedziała, że nie całuję wszystkich
dopiero co spotkanych kobiet. I nie mam zwyczaju
ich natychmiast potem opuszczać.
- Więc po co było to wszystko, co ze mną robiłeś?
- spytała.
- Pocałowałem cię, bo wydałaś mi się tak pociągająca,
że nie mogłem się oprzeć - powiedział prosto i szczerze.
Dokończenie było jednak załgane. - A wycofałem
się... no cóż, zaskoczyło mnie, że wszystko dzieje się
tak szybko, i tyle.
- Wiem, o czym myślisz - powiedziała miękko.
- Ty też mnie pociągasz. - Urwała, patrząc na niego
tak badawczo, że poczuł, jak wzbiera w nim namiętność.
Znał przecież ponętne ciepło jej warg, a wyobraźnia
biegła o wiele dalej.
- Może zadzwonisz do mnie kiedyś - zaproponowała,
wznosząc jego ducha na zawrotne wyżyny. Natychmiast
36 KLUCZ DO MIŁOŚCI
jednak ściągnęła go na ziemię, dodając: - Oczywiście,
jeżeli uznasz, że możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz.
- Jesteś uparta, prawda?
- Zawsze tak mówił mój mąż.
- Czy twój mąż zmarł nagle? - spytał, chociaż
dobrze wiedział.
- Tak. Skrzep w mózgu. Przez jedną noc było po
wszystkim.
- Musiałaś przeżyć potworny szok.
- I przeżyłam. - Prawie się uśmiechnęła, ale w oczach
pojawił się wyraz żalu. - Musiały minąć dwa, może
nawet trzy lata, żebym przestała go widzieć we
wszystkich miejscach, które razem poznaliśmy.
Nasłuchiwać o wpół do szóstej, czy nie wraca.
- Wygląda na to, że prowadził bardzo regularny
tryb życia.
- Owszem. Pod wieloma względami był tradyc
jonalistą.
- Rozumiem, że to ci się podoba?
Raz jeszcze Maggie zastanowiło, dlaczego Connor
tak ją wypytuje. Coś musi w tym być.
Część jej, ja" pragnęła mu opowiedzieć całą historię.
Reszta doradzała: Poczekaj, aż udzieli ci jeszcze kilku
odpowiedzi. Mimo wszystko cieszyła się na myśl, że
ta znajomość mimo niefortunnego początku może
dokądś doprowadzić.
Zorientowała się, że Connor nadal czeka na
odpowiedź.
- Dzieciństwo miałam nietradycyjne, na co złożyło
się wiele błędów i omyłek - zaczęła ostrożnie. - Myślę
więc, że mam powody, żeby znajdować upodobanie
w tradycjonalizmie. - Wykonała szeroki gest w stronę
porządnie utrzymanej posesji i trawnika przy niej.
- Naprawdę muszę już iść. Zadzwoń do mnie, jeśli
kiedyś poczujesz, że chcesz mi zdradzić któryś ze
swoich sekretów.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 37
I już jej nie było.
Szaleńcza chęć, by zaskoczyć ją słowami: Nazywam
się Kincaid Connor Blake. Jak ci się to podoba? - nie
zdążyła się urzeczywistnić.
Tak lepiej, pomyślał smutno. Zawrócił i wyjechał
spomiędzy cichych i spokojnych domostw z całkowicie
nie pasującym do Wellesley piskiem opon. Choćby
nie wiadomo jak Maggie się starała, nie znalazłaby
lepszego sposobu, żeby utrzymać go na dystans.
Gdzieś w ciemności dzwonił telefon. Maggie przewró
ciła się na łóżku i po omacku zaczęła szukać lampy,
wciąż nie do końca obudzona. Miała mgliste wrażenie,
że się z czymś spóźniła; czyżby Jordan miał jechać do
szkoły na przedstawienie? Wtedy przypomniało jej się, że
już jest po przedstawieniu. Spojrzała na zegar przy łóżku.
Nigdzie nikt na nią nie czekał, mogła spokojnie
spać. Była druga rano. Odebrała telefon dość szorstko.
- Co powiedziałabyś na obiad w niedzielę? - spytał
znajomy głos.
Maggie uniosła się na łokciu i zaklęła. Nawet jeśli
ten człowiek pracuje o tak zwariowanej porze, to nie
ma prawa budzić jej w środku nocy.
- Kto mówi? - zapytała słodko.
- Doskonale wiesz, kto mówi, Maggie. Obudziłem
cię?
- Oczywiście, że mnie obudziłeś. Może tego nie
wiesz, ale są jeszcze ludzie, którzy w nocy śpią.
- Prawie o tym zapomniałem. Bardzo przepraszam,
że cię zbudziłem. To był... impuls. Wiedziałem, że
jeżeli nie zadzwonię właśnie w tej chwili, to nie zrobię
tego wcale.
- Muszę iść na niedzielny obiad u teściowej
- odpowiedziała na jego początkowe pytanie.
- Wiem. Ale co robisz potem? Zostaw u niej
Jordana, urządzimy sobie przejażdżkę.
38 KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Przejażdżkę, dokąd?
- Trudno powiedzieć. Kiedy wsiada się ze mną do
furgonu, nigdy nie wiadomo, gdzie się dojedzie.
- Czy to znaczy, że jesteś gotów się przełamać
i zwierzyć mi najgłębsze i najciemniejsze sekrety związane
z twoim nazwiskiem?
- Nie - stwierdził po chwili wahania. - Jeśli
przyjmiesz zaproszenie, to dlatego, że chcesz mnie
zobaczyć, wszystko jedno, czy z nazwiskiem, czy bez
nazwiska.
Co, do licha, ukrywa ten człowiek? Maggie nie
była w stanie odgadnąć. Przynajmniej jedno było za
to jasne.
- Owszem, chcę cię zobaczyć - przyznała. Czy
byłaby równie szczera, gdyby zadzwonił o drugiej po
południu zamiast w nocy? Prawdopodobnie nie, i ten
cwaniak o tym wiedział.
- Dobrze. Przyjadę po ciebie o drugiej. I muszę cię
ostrzec, że niedziela ze mną oznacza spędzanie czasu
w mało formalny sposób.
Jakoś jej to nie zaskoczyło. Odłożyła słuchawkę
i stwierdziła, że się śmieje. Connor był wyraźnie
utkany z materii snów. W każdym razie było w nim
coś zgodnego z opaczną logiką świata snów, z którego
ją przed chwilą wyrwał.
ROZDZIAŁ TRZECI
Samochodowy klakson rozdarł ciszę popołudnia.
Maggie, która brała właśnie żakiet z szafy w holu, aż
podskoczyła. Dopiero kiedy doszła do połowy podjazdu,
wibrujący dźwięk przestał zakłócać spokój otoczenia.
- Mogłeś przecież przyjść i zadzwonić do drzwi
- zauważyła, gdy Connor, stojąc przy furgonie, otworzył
przed nią drzwiczki. - Ten klakson wyje, jakby
przyjechał pułk wojska.
- Właśnie miałem zadzwonić, ale nie dałaś mi
okazji. W każdym razie, jak pewnie zauważyłaś, lubię
pokazać, że jestem.
- Zauważyłam - powiedziała dobitnie. - Za
pierwszym razem pokazałeś to, ochlapując mnie od
stóp do głów. A teraz niepokoisz wszystkich sąsiadów.
- Ech, sąsiedzi. Już zapomniałem, jak to jest, kiedy
się człowiek przejmuje tym, co mówią sąsiedzi.
Maggie spojrzała na niego, ale nie skomentowała
odpowiedzi.
- Dokąd właściwie jedziemy? - spytała.
Connor wmieszał się pomiędzy samochody kierujące
się na północ drogą 128, czyli autostradą okalającą
Boston.
- Poczekaj, to zobaczysz - odparł. Przejechał kawałek
bez słowa i dodał: - Cieszę się, że wzięłaś pod uwagę
moje ostrzeżenie i ubrałaś się swobodnie.
Spojrzała na swoje dżinsy i ciemnobeżowy, luźno
dziany sweter, który miała od lat. Również ciemno
brązowy żakiet ze sztruksu należał do jej ulubionych
panieńskich strojów. Nie wiedzieć czemu, uznała, że
40
KLUCZ DO MIŁOŚCI
te stare ciuchy dobrze nadają się na tajemniczą wyprawę
z Connorem.
- To śmieszne - powiedziała. - Miałam nawet lekkie
poczucie winy, że zmieniam elegancką suknię na taki
wygodny strój. Niedzielne popołudnia są dla nas niemal
instytucją. Zupełnie jakbym uciekła na wagary.
Jakże świetnie Connor rozumiał jej odczucia!
Korzystał kiedyś ze wszystkich nadarzających się
okazji, żeby, zrzuciwszy znienawidzony krawat
i marynarkę, pobuszować w lesie za rodzinnym domem.
- Brzmi to, jakby nastrój u teściowej był dość
oficjalny. Co na to Jordan?
- Naprawdę nie wydaje mi się, żeby miał coś
przeciwko temu. Zawsze traktuje pobyt u babci jako
coś specjalnego, a teściowa pozwala mu na więcej niż ja.
- Czyli nie miała oporów, żeby się nim zaopiekować
dzisiaj po południu?
- Nie. Od kiedy umarł jej mąż, czuje się bardzo
samotna. Cieszy ją, gdy Jordan jest z nią. Uczy ją gier
komputerowych - dodała z uśmiechem.
Ku jej zaskoczeniu, Connor nie uśmiechnął się.
Rozdrażniony spoglądał przez szybę na przejeżdżające
samochody. Zastanawiała się, o czym myśli. Zupełnie
nie umiała go rozgryźć.
Przeszedł na neutralny temat, pytając ją o przedszkole.
Opowiedziała mu, jak po śmierci męża poczuła potrzebę
zrobienia czegoś nowego.
- Ale przecież nie... - Jak wyrazić to w najmniej
niezręczny sposób? - Przedszkole nie jest ci potrzebne
jako źródło dochodu, prawda?
- Jesteś bardzo wścibski - oświadczyła.
- To jedno z moich niedobrych przyzwyczajeń.
Zresztą Lewisowie są znani jako bogata rodzina,
dlatego spytałem. Przypuszczam, że gdybyś nie chciała,
to nie musiałabyś pracować.
Maggie zamilkła na tak długo, że zaczął się
KLUCZ DO MIŁOŚCI Ą\
zastanawiać, czy rzeczywiście nie uraził jej swoją
bezceremonialnością. W końcu odezwała się:
- Być może nie powinieneś tak bardzo wierzyć
w pogłoski. - W oczach miała teraz błyski, z których
Connor wyczytał, iż Maggie chowa głęboko jakieś
bardzo silne uczucie.
Dzień był ciepły i wietrzny. Nastrój Maggie
przypominał bryzę, poruszającą drzewami wzdłuż
autostrady, coś nie dawało jej spokoju. Przebywanie
z Connorem wyzwoliło w niej wiele na wpół zapom
nianych tęsknot, uczuć z czasu, kiedy nie miała
jeszcze męża i nie weszła w wielki świat rodziny
Lewisów. Teraz ciążyło na niej zbyt wiele zobowiązań,
żeby mogła być tak wolna i swobodna jak Connor,
ale tego popołudnia pozwoliła sobie na trochę
zapomnienia w świeżej atmosferze, którą zdawał się
wnosić do jej życia.
- Teraz wiem, dokąd jedziemy - powiedziała, gdy
skręcił. - Do Marblehead, prawda?
- Zgadłaś. - Connor prowadził furgon po coraz
węższej drodze, wiodącej do centrum tego starego
portowego miasta.
- Nie zgadywałam. Mój mąż zwykle trzymał tu
swój jacht, chociaż raczej nie miał czasu, żeby robić
z niego użytek. Ale zawsze zdarzało się kilka weekendów
w lecie, kiedy przyjeżdżaliśmy trochę pożeglować.
- Lubisz żeglować?
Twarz Maggie pojaśniała.
- O, tak. Uwielbiam. Ustawiasz dziób łodzi w stronę
otwartego morza i czujesz, że mógłbyś popłynąć
w każde miejsce na kuli ziemskiej. Pływałeś kiedyś?
- Ja? Kilka razy. - Connor pomyślał, że chyba
więcej niż kilkaset. Przypomniał sobie godziny, które
jako chłopiec spędził razem z Grantem na wodzie.
- Oczywiście trzeba być bogatym, żeby uprawiać taki
sport. - Ostrożnie spojrzał jej w twarz.
42
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Raczej tak - zgodziła się, trochę jakby chciała się
bronić.
- Masz jeszcze ciągle łódź męża?
- Nie. Nigdy nie byłam wystarczająco dobrym
żeglarzem, żeby panować nad nią samodzielnie, a nie
ma nikogo, kto pływałby ze mną.
- Szkoda.
- To prawda. Brak mi łodzi. - Spojrzała na niego,
jakby chciała powiedzieć więcej, ale nie była pewna,
czy powinna. W końcu się zdecydowała: - Moja
teściowa dostaje choroby morskiej od samego stania
na molo, a i z siostrą Granta, Bobbie, nie jest dużo
lepiej. Teść lubił żeglować, ale wtedy, gdy umarł
Grant, był już chory i bardzo słaby. Wyszło na to, że
nie ma sensu trzymać łodzi dla samego trzymania.
- Wielu ludzi tak robi - powiedział Connor. Dojechali
już do nabrzeża i mężczyzna skinął w stronę za
tłoczonego portu, pełnego łodzi kołyszących się na
falach. - Dla niektórych posiadanie jachtu jest ważne
samo przez się. Symbolizuje status.
- Znam trochę takich ludzi. - Z tonu stanowczo
wynikało, że nawet jeśli Maggie ich zna, to niekoniecznie
lubi. - Zdaje się, Connor, że denerwuje cię bogactwo.
Czyżbyś nie lubił pieniędzy?
- Nie lubię stylu życia, który się z nimi wiąże
- odparł krótko.
- To raczej ogólny pogląd.
- Możesz mi wierzyć, że oparłem go na doświad
czeniu. Zresztą nie mówię o wszystkich bez wyjątku
bogaczach na tej planecie. Styl życia, który mnie
drażni, jest bardzo specyficzny.
- Pozwól, że zgadnę. Mówisz o rodzinach z tradyc
jami.
- Trafiłaś. Właśnie o ludziach, którzy kupują jachty,
choć na nich nigdy nie pływają. O ludziach, którzy
myślą, że każde następne pokolenie będzie takie
KLUCZ DO MIŁOŚCI 43
samo jak poprzednie. O ludziach mających domy
letnie wokół Marblehead.
- Jeśli się nie mylę, to właśnie teraz tam jedziemy.
- Czy to, że nie lubię ich stylu, ma również oznaczać,
że nie wolno mi się cieszyć widokiem oceanu? - Jego
głos brzmiał dość obojętnie i Maggie poczuła, że
Connor próbuje się wycofać ze zbyt wysokiego c,
które wziął przed chwilą. W tych uwagach o rodzinach
z tradycjami słychać było bardzo osobistą nutę,
pomyślała.
Przyjrzała mu się dokładniej. Pogwizdywał i okazywał
wyraźną beztroskę. Gęste, zmierzwione czarne włosy
opadały mu na czoło. Skoki nastroju Connora były
tak gwałtowne, że nie mogła za nimi nadążyć, a tym
bardziej zrozumieć ich znaczenia. Poczucie wolności,
jakie miała w jego towarzystwie, cieszyło ją, ale
właśnie przyszło jej na myśl, że niekiedy wolność nie
na wiele się zdaje. Czasami ważniejsze jest bezpieczeń
stwo.
- Przy końcu nabrzeża jest ładny park - zaryzyko
wała, bo milczenie w samochodzie zaczynało jej ciążyć.
- Wiem, ale nie tam jedziemy. Mam nadzieję, że
nie zjadłaś za dużo na niedzielny obiad, bo ja od rana
nie miałem nic w ustach i jestem dosyć głodny.
- Zastanówmy się - powiedziała. - Obiad jadasz
wcześnie rano, po powrocie do domu, prawda?
- Prawda.
- Nie spałeś dzisiaj?
- Drzemałem parę godzin. Nie potrzebuję dużo
snu. Ale skoro nie śpię, mój żołądek jest zdania, że
powinien coś dostać.
- Rozumiem, że zjemy jajka na bekonie.
- Udziel mi kredytu zaufania, będzie coś z większą
klasą - odpowiedział z nutą przekory w głosie.
Jechali drogą wokół małego półwyspu i Maggie
mogła spojrzeć w przelocie na imponujące domy
44
KLUCZ DO MIŁOŚCI
letnie po jednej stronie skrawka ziemi oraz na port po
drugiej. Miała nadzieję, że jadą nad ocean. Już od
dawna nie widziała takiej masy słonej wody.
Szczęście jej dopisało. Wkrótce Connor zatrzymał
furgon przed imponującą bramą z kutego żelaza
i wyskoczył z szoferki. Przez nagie gałęzie pobliskich
drzew Maggie zobaczyła szary kamienny budynek
z solidnymi wieżyczkami na każdym z czterech rogów.
Za domem dostrzegła skalistoszary ocean. Dobrze
znany słony zapach przypomniał jej godziny spędzone
z Grantem na żeglowaniu, ale nawet bliskość oceanu
nie mogła odwrócić jej uwagi od tego, co robi Connor.
On zaś wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i spokojnie
otwierał bramę, jakby znajdował się we własnej
posiadłości. Maggie zmarszczyła brwi. Była niemal
pewna, że wypadnie na nich pies podwórzowy lub
rozdzwoni się alarm i będą musieli uciekać. Nic
takiego się jednak nie zdarzyło, wszędzie wokół
panowała cisza, nawet kiedy Connor wprowadził
furgon do środka i zamknął bramę.
- Poczekaj chwilę - Maggie zwróciła ku niemu
twarz. - W jaki sposób ślusarz może zdobyć klucze
do takiej posiadłości?
- Dla ślusarza nie ma nic łatwiejszego niż zdobycie
kluczy - odparł gładko. Zmarszczki na czole Maggie
pogłębiły się. Czyżby naprawdę sugerował, że wszedł
w posiadanie kluczy nielegalnie. A może po prostu się
z nią bawił?
- Connor, zanim przejdziemy dalej, chciałabym
dostać jakieś gwarancje, że się tu nie włamujemy,
zgoda? - Nie chciała, żeby zabrzmiało to tak pruderyjnie,
ale nie mogła opanować nerwów.
- Co się stało? - W czarnych oczach zobaczyła
ogniki. Dałaby wiele, żeby wiedzieć, co oznaczają.
- Czyżbyś nie miała do mnie zaufania?
- Oczywiście, że nie mam zaufania. Dlaczego
KLUCZ DO MIŁOŚCI 45
miałabym ufać człowiekowi, który nawet nie chce
podać mi swojego nazwiska. Czyja to posiadłość?
- Na bramie była nie rzucająca się w oczy mosiężna
tabliczka, ale Maggie nie mogła odczytać napisu.
- Kogoś, komu nie przeszkadza, że tu jesteśmy
- odpowiedział niechętnie.
- Czułabym się lepiej, gdybyś podał mi nazwisko
właściciela.
- Przykro mi, ale nie mogę - Connor wspiął się
z powrotem do furgonu, chcąc oddalić się od bramy,
tak żeby Maggie nie wyciągnęła pochopnych wniosków
na widok tabliczki z napisem: „Miss Lucella Blake".
- Ale żebyś nie czuła się całkiem jak przestępca,
powiem ci, że teren stanowi własność starszej pani,
która miała wiele problemów z chuliganami. Mieszka
tutaj wyłącznie latem.
- Rozumiem. - Maggie wiedziała, że wiele tutejszych
budynków, podobnie jak i łodzi w porcie, stoi
bezużytecznie przez dużą część roku.
- W każdym razie ta pani wynajęła mnie, żebym
zabezpieczył posiadłość przed włamaniami. W ramach
wynagrodzenia pozwoliła mi z niej korzystać, kiedy
tylko będę miał ochotę przyjechać nad wodę.
- Nie wiedziałam, że zajmujesz się również zabez
pieczaniem przed włamaniami.
- Traktuję to jako zajęcie uboczne, ale mam
opatentowany system, skuteczny na każdego złodzieja,
jakiego dotąd spotkałem.
- Jeśli jest taki dobry, powinieneś wprowadzić go
na rynek.
- Może kiedyś to zrobię. Potrzebne są do tego
fundusze na inwestycje i umiejętności marketingowe,
i jeszcze cała masa innych rzeczy, które mnie nie
interesują. - Zauważyła, że wyjaśnienia stały się nagle
bardzo oschłe. - Czy takie gwarancje cię zadowalają?
- spytał w końcu.
46
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Chyba tak. Po prostu...
- Po prostu dlatego, że ktoś z twoją pozycją nie
może wyobrazić sobie robienia czegoś niezgodnie
z prawem, zgadza się?
I znowu to wróciło. Znowu potraktował ją imper-
tynencko jako prawowitą obywatelkę świata dębowych
boazerii, który teraz zamieszkiwała.
- Objawiasz najgorszy z możliwych rodzajów
antysnobizmu - oświadczyła zapalczywie, czując, że
zaczyna się gotować w środku.
- Snobizm! - Sprawiał wrażenie, jakby to słowo
go ubodło.
- Zdecydowanie. Ślepo twierdzisz, że posiadanie
pieniędzy stanowi zło. Jest to taki sam snobizm, jak
przesadna wiara w moc pieniądza.
Connor pomyślał, że przecież opuścił łono rodziny
by uniknąć etykietki snoba. Nie podobało mu
się to, co mówi Maggie, a jeszcze bardziej możliwość,
że ma rację. Odgryzł się, zanim zdążyła cokolwiek
dodać.
- Życie pod kloszem, kiedy nie można sobie nawet
wyobrazić czegoś bezprawnego, musi być milutkie.
- Sprowokował ją, przede wszystkim po to, żeby
zobaczyć jej reakcję.
- Znowu się bardzo mylisz, jak zwykle - natychmiast
zaspokoiła jego oczekiwania.
- A co, ściągałaś na maturze?
Maggie zagryzła zęby, próbując zachować spokój.
Ale mężczyzna naprawdę ją prowokował, więc pozwoliła
prawdzie wyjść na światło dzienne.
- Nic z tych rzeczy. Nie skończyłabym szkoły,
nawet gdybym chciała do niej chodzić. Nie. Ukradłam
biżuterię bogatej kobiecie. Czy to jest dla ciebie
wystarczająco ekscytujące?
Zobaczyła, jak szeroko otwiera oczy ze zdziwienia
i złożyła sobie gratulacje.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
47
- Dlaczego to zrobiłaś? - wydawał się autentycznie
zainteresowany.
- Potrzebowałam pieniędzy, a w każdym razie tak
mi się wydawało. Byłam wtedy małolatą i miałam
wielu przyjaciół, którym nie trzeba było dwa razy
mówić, żeby coś gwizdnęli.
- Presja środowiska bywa bardzo silna - powiedział
filozoficznie.
- I była. Mogłabym wpaść znacznie głębiej, gdyby
kobieta, którą bardzo podziwiałam, nie nauczyła
mnie rozumu.
- Przypuszczam, że mówisz o matce.
- Nie, o kobiecie, której ukradłam biżuterię. - Urwała
i postanowiła poczęstować go jeszcze jedną rewelacją.
- Moja matka była jej służącą.
Przyglądał jej się w zamyśleniu.
- Widzę, że naprawdę pochodzisz z innego śro
dowiska.
- Kiedy zdarzyło się to, o czym mówię, mieszkałam
w dużym domu w hrabstwie Westchester, ale tylko
dlatego, że moja matka miała tam pracę z mieszkaniem.
Przedtem dorastałam w Newark. Zanim pani Corviser
się mną zajęła, moje maniery pozostawiały wiele do
życzenia. - Uśmiechnęła się na wspomnienie, jaka
gniewna była jako nastolatka.
- Dobra wróżka Kopciuszka - podsunął Connor.
- Coś w tym rodzaju - przyznała. Potem doszła do
wniosku, że na razie wystarczy niespodzianek. Szybko
zmieniła temat. - Prawdę mówiąc, lunch, który jadłam,
nie był obfity. Czuję, że i ja robię się głodna. Kiedy
będzie śniadanie, o którym wspominałeś?
- Może być w każdej chwili. - Spojrzał na przegub.
Zegarek, podobnie jak furgon i skórzana kurtka,
którą dzisiaj znowu włożył, zdradzał ślady wieloletniego
użytkowania. Maggie pomyślała, że podobnie jest
również z twarzą Connora. A także z mocną ręką,
48 KLUCZ DO MIŁOŚCI
którą wyciągnął w jej stronę. Pomyślała, że znów
poczuje dotyk Connora, i zamarła w oczekiwaniu.
Ale Connor zatrzymał dłoń tuż przed jej kolanem
i rozpiął klamrę przytrzymującą maskę silnika wewnątrz
wozu, między dwoma siedzeniami. Następnym ruchem
zwolnił klamry po swojej stronie. Potem podciągnął
osłonę i oczom Maggie ukazał się rząd starannych
foliowych pakunków, umieszczonych na ciepłym silniku.
Kiedy Connor je otworzył, po szoferce rozszedł się
zapach mający tyleż z francuskiej restauracji, co i ze
stacji benzynowej.
- Co jest, u licha? - zdążyła zapytać i znowu
zobaczyła przed sobą charakterystyczny uśmieszek.
- O! - powiedział, rozkoszując się jej zdezorien
towanym spojrzeniem. - Prawie gotowe. Musimy
tylko znaleźć bardziej efektowną scenerię, niż droga
dojazdowa, i możemy jeść.
Maggie w milczeniu przyglądała się, jak Connor
wprowadza furgon w zakręt, skręca w wąską,
rozjeżdżoną drogę i zatrzymuje się tuż przed kamiennym
falochronem. Przed sobą mieli cały Atlantyk, ograni
czony z jednej strony półwyspem, na którym leżało
Marblehead, i upstrzony kolorowymi punktami boi
oraz pojedynczymi żaglami łodzi wiosennych śmiałków.
Przez chwilę Maggie poddała się bez reszty urokowi
oceanu, znalazła się na pokładzie najbliższego jachtu
i żeglowała w myśli wraz z jego załogą. Silny wiatr
wydymał białe żagle. Niezliczone krople unosiły się
w powietrzu tworząc tchnącą chłodem, lecz zachęcającą
mgiełkę. Doleciał ją charakterystyczny zapach morskiej
wody, który zawsze wyzwalał w niej uczucie tęsknoty.
Wstrzymała oddech. Kiedyś próbowała wyjaśnić to
uczucie Grantowi, ale on nie był w stanie zrozumieć.
Trudno powiedzieć dlaczego, lecz Maggie miała
wrażenie, że Connor instynktownie je przeniknie.
Jego milczenie jeszcze wzmogło jej pewność. Kiedy
KLUCZ DO MIŁOŚCI
49
w końcu się odezwał, w głosie nie było śladu po
typowej dla Connora kpinie.
- Ocean wyzwala w człowieku jakiś dziwny niepokój
- powiedział.
- To prawda. - Odwróciła się ku niemu niemal
wstydliwie, jakby udało mu się odkryć jeden z jej
sekretów.
Ścisnęła rękę Connora i poczuła pod palcami
jego puls. Kiedy podniosła oczy, a ich spojrzenia
spotkały się, była bliska szoku: na twarzy mężczyzny
malowało sie olbrzymie pragnienie. Cokolwiek przed
nią ukrywał, nie mogło być w tym fałszu i za
kłamania. Z pewnością żaden mężczyzna nie pa
trzyłby na kobietę w ten sposób, gdyby nie poruszyła
go do głębi.
Szybko odwróciła wzrok, nie mając odwagi od
wzajemnić tak wymownego spojrzenia. Wiedziała
jednak, że już i tak jest za późno; serce szaleńczym
biciem odpowiedziało na głód w oczach Connora,
a pulsowanie w środku uświadomiło jej, że temu
tajemniczemu ślusarzowi udało się już otworzyć niejedne
drzwi bez czekania na zaproszenie.
Nie była jednak przygotowana, by dać się ponieść
uczuciom, toteż szukała ratunku w rozmowie na
bezpieczniejsze tematy.
- W porządku, Connor. Nadszedł czas trudnych
odpowiedzi - zmusiła się do żartobliwego tonu, który
zupełnie nie odpowiadał jej nastrojowi - Co masz
pod pokrywą silnika?
Uśmieszek był równie niewyraźny, jak jej głos.
Connor zdawał się czynić podobne wysiłki, żeby
zachować spokój.
- Śniadanie - powiedział po prostu. - Albo obiad,
jeśli nazwać to zgodnie z wymogami dziennego trybu
życia.
- Podgrzałeś je na silniku?
50 KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Nie. Ugotowałem. - Jeszcze raz podniósł pokrywę.
Tym razem wyjął cztery prostokątne paczuszki. - Au!
- zawołał, potrząsając palcami. - Nie wiem dlaczego,
ale zawsze zapominam o sprzęcie do zdejmowania
dań z kuchni.
Maggie śmiała się teraz, kłopotliwość minionej
chwili uleciała.
- Nie wierzę - oświadczyła. - Czy wszystkie posiłki
gotujesz w ten sposób?
- Wszystkie, które jem po drodze. Zwykle wychodząc
do pracy zawijam coś do jedzenia i rzucam na maskę.
Po piątym czy szóstym kliencie mam gotowy lunch.
Z przegródki za siedzeniem kierowcy wyciągnął
dwa talerze oraz widelce i położył je na pokrywie silnika.
- W ten sposób przyzwyczaiłem się nawet do
podgrzewanych talerzy - uśmiechnął się. - Jak
w eleganckiej restauracji.
- Co mamy w menu?
- Eskalopki cielęce ze szpinakiem i serem - zapo
wiedział. - A po drugiej stronie zielony groszek
z migdałami. Życzy sobie pani coś do picia?
- Pani jest tak zaszokowana, że pozostawia resztę
decyzji do twojego uznania - Maggie bez specjalnego
zdziwienia stwierdziła, że Connor wyciąga z tyłu
furgonu butelkę białego wina i przykłada do niej
rękę, sprawdzając temperaturę.
- Akurat - oznajmił. - Stare półciężarówki mają
dużą zaletę. Pełno w nich miejsc, gdzie można chłodzić
różne rzeczy.
Maggie obdarzyła go zachwyconym uśmiechem:
- Furgon jako kuchnia - dziwiła się kręcąc głową.
- Nigdy nie wpadłabym na coś takiego. Kiedy odkryłeś
w sobie talent do gotowania w drodze?
- Zaczęło się którejś nocy, kiedy nie wyglądało na
to, że będę miał czas wpaść gdzieś na przekąskę.
Miałem lasagnę w folii, więc wychodząc zabrałem
KLUCZ DO MIŁOŚCI 5J
z sobą. Potem odkryłem, że można ją podgrzać pod
pokrywą silnika. Metoda okazała się skuteczna, więc
postanowiłem sprawdzić, czy nadaje się do innych
szybkich dań. Oczywiście, usmażenie czegoś od zera
zajęłoby tydzień ostrego jeżdżenia, ale podgrzana
pierś kurczęcia albo kotlet cielęcy smakują znakomicie.
- Zaskakujący z ciebie człowiek - powiedziała
Maggie poważnie, lecz z rozradowanymi oczami.
- Dopiero zobaczysz - mruknął. Im więcej czasu
z nią spędzał, tym mniej wiedział, jak sobie poradzić
z nieuniknionym problemem powiedzenia jej, kim
jest. Jego myśli raz po raz powracały do obecnego
stanu interesów Blake'ów i Lewisów, do firmy, która
tak mocno spoiła obie rodziny.
Nałożył obiad na talerze i napełnił szklanki
zachowanym na specjalną okazję francuskim chablis,
po czym odwrócił się do Maggie.
- Opowiedz o swoim mężu - poprosił bezceremonial
nie.
- Chcesz wiedzieć, jaki był? - spytała zaskoczona.
Connor wiedział, jaki był Grant. Teraz bardziej
interesowała go Maggie.
- Chciałbym wiedzieć, dlaczego się pobraliście.
Musiałaś być bardzo młoda, kiedy za niego wychodziłaś.
On był starszy? - Connor starannie dobierał słowa,
nie chcąc się zdradzić.
- Tak, o dwanaście lat. Kiedy braliśmy ślub, miałam
dwadzieścia, a on trzydzieści dwa.
- Jak się spotkaliście?
- Byłam zatrudniona w firmie zajmującej się
wyposażeniem wnętrz. Urządzaliśmy mu biuro.
Pracował w rodzinnej firmie International Investments
Incorporated, zwanej przez rodzinę Triple I. To było
solidne, bostońskie przedsiębiorstwo z tradycjami,
ale Grant miał pomysły na zmianę jego image'u.
Zaczął od biura. Byłam bardzo młodą dekoratorką
52
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- ciągnęła Maggie - więc załatwiałam wiele różnych
spraw. Często się widywaliśmy. Powiedział mi, że zza
palmy w doniczce, którą właśnie ustawiłam, wyglądam
niesamowicie atrakcyjnie i nie może się we mnie nie
zakochać.
Connor pomyślał, że Grant rzeczywiście mógł powie
dzieć coś w tym stylu. Jego droga musiała być bezpieczna
i do przewidzenia. Connor wolałby zeskoczyć z palmy
i unieść Maggie na bezludną wyspę. Ale może nie tego
wówczas potrzebowała. Może bardziej odpowiadało jej
bezpieczeństwo oferowane przez Granta.
- Byliśmy małżeństwem tylko trzy lata - mówiła
pewnym głosem, choć unikała jego spojrzenia. - Jordan
miał zaledwie dwa lata, kiedy ojciec zmarł. Prawie
Granta nie pamięta. Gdybym nie musiała wziąć się
w garść dla dobra syna... - pokręciła głową, jakby
chciała wytrzepać z niej niemiłe wspomnienia. - Jeśli
zaś chodzi o tę cielęcinę, to jest wspaniała. Musisz mi
dać przepis, chociaż nie jestem pewna, czy jeżdżę
wystarczająco dużo, żeby ci dorównać.
W porządku - pomyślał Connor - znowu zmiana
tematu. Prędzej czy później do tego wrócimy.
Gawędzili przez godzinę o różnych rzeczach,
w większości o przygodach Connora z lat, kiedy
jeszcze nie zdecydował się na karierę ślusarza.
Opowiedział jej o swoich wyprawach po kraju, o tym,
jak przejechał kilka razy całe Stany od wybrzeża do
wybrzeża, imając się po drodze różnych zajęć, od
budowania domów po doprowadzanie bydła do rzeźni.
- Więcej niż coś - przyznał jej rację.
W niektóre z przygód trudno było uwierzyć. Czy
rzeczywiście można przeżyć sześć miesięcy w dziczy
mając jedynie nóż i starą siekierę? Ale sposób
opowiadania przekonał Maggie o prawdziwości historii,
a przy okazji jeszcze raz rozbudził jej pragnienie
przygód, których nigdy nie przeżywała.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 53
W pewnej chwili Maggie zorientowała się, że słońce
zachodzi, a ocean przed nimi wygląda chłodniej i bardziej
posępnie niż przedtem. Wszystkie łodzie żaglowe
kierowały się do portu. Spojrzała na zegarek i przypom
niała Connorowi, że i na nich już czas.
- Obiecałam teściowej, że odbiorę Jordana przed
siódmą - wyjaśniła. - Wieczorem ma posiedzenie
komitetu i nie chcę jej przetrzymywać.
- No cóż, z pewnością nie każemy czekać komitetowi
- powiedział Connor. Maggie zaskoczył sarkazm
w jego głosie. Przekręcił kluczyk w stacyjce i pozwolił,
żeby silnik zgasł.
Westchnął i schował kluczyki do kieszeni.
- Daj mi jeszcze pięć minut. Nigdy nie czułem, że
naprawdę byłem nad oceanem, jeśli nie przeszedłem
się po brzegu i nie wystawiłem czupryny na wiatr.
- Jej nagły uśmiech, kiedy otworzyła drzwiczki
i przyłączyła się do niego, powiedział mu, że i ona na
to czekała.
Connor nie przypuszczał, że wiatr będzie tak chłodny,
toteż w drodze na brzeg otoczył Maggie ramieniem.
Poczuł w sobie ciepło, kiedy w odpowiedzi na to
objęła go w pasie.
- Do kogo należy to miejsce? - spytała, przekrzykując
bryzę. - Po co ten wielki sekret?
- Zawsze myślałem, że życie bez sekretów jest
nudne - odparł, nie ustępując ani trochę.
- Coś mi się wydaje, że w twoim towarzystwie
nuda nie grozi - skomentowała. - Czy zawsze robiłeś
tylko to, na co miałeś ochotę?
- Tak - powiedział, odwracając jej twarz ku sobie.
- Od samego początku. Czy to ci przeszkadza? - wydało
mu się to ważne.
- Nie... - Nie przeszkadza mi. To mnie... podnieca.
- To dobrze - w szorstkim głosie odezwała się
powściągana przez całe popołudnie namiętność, która
54
KLUCZ DO MIŁOŚCI
przypływała raz po raz z wielką siłą, gdy tylko
Maggie obracała ku niemu czarujące, złotoorzechowe
oczy.
Fale rozbijające się wokół nich o skały zdawały
się echem jego uczuć. Connor pochylił głowę i do
tknął ustami jej warg, najpierw łagodnie, potem
z niepohamowaną pasją, której nawet nie próbował
ostudzić. Wiedział, że Maggie tego pragnie, poznał
to po natychmiastowym odzewie jej miękkich warg
i westchnieniu, niewiele głośniejszym od szumu
oceanu.
Jej pragnienie rozpalało go, groziło im obojgu
unicestwieniem.
Maggie objęła Connora tak mocno, jakby od tego
zależało jej życie. Jego usta przesuwały się po jej
wargach z pewnością, która niebezpiecznie rozedrgała
jej wnętrze. Rozchyliła zęby i poczuła, jak ich języki
wychodzą sobie na spotkanie, pieszczotliwym dotykiem
przekazując odwodzącą od zmysłów słodycz. Ostatni
przebłysk trzeźwego myślenia zgasł i Maggie pozwoliła
się unieść w nowe rejony namiętności i doznań, które
w połowie zawdzięczała mężczyźnie, a w połowie
szumiącym rytmicznie falom oceanu.
Znowu zaczęła szukać jego warg, jakby pocałunki
mogły zaspokoić jej głód. W chwili spotkania ust
wyobraźnię Maggie bez reszty ogarnęła myśl o miłości
z Connorem, o zatraceniu się w jego pożądaniu
i czerpanej z tego nieograniczonej radości. Uniosło ją
pragnienie swobody.
- Connor - wymruczała i poczuła, jak uścisk,
w którym znalazło się jej kruche ciało, staje się jeszcze
mocniejszy. Mężczyzna podniósł głowę i chociaż Maggie
obiecała sobie wcześniej, że nic już jej nie zaskoczy,
doznała jednak zdziwienia, słysząc jego śmiech.
- Nie patrz teraz - poprosił. - Zaraz zostaniemy
rzuceni na bezludną wyspę.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
55
Powoli otworzyła oczy i zobaczyła, że fale skaczą
wokół podstawy głazu, na którym stoją.
- Pewnie zaczął się przypływ.
- Owszem, i wygląda na szybki. Chyba że stoimy
tu już od wielu godzin. Nie zdziwiłbym się ani trochę.
- Z powagą w ciemnych oczach wyciągnął dłoń ku jej
twarzy i zaczął delikatnie obwodzić jej zarys. Maggie
dałaby wiele, żeby choćby trochę dowiedzieć się, co
zajmuje w tej chwili jego umysł.
- Chodź - powiedział energicznie, jakby zauważył
jej zaciekawienie i chciał go uniknąć. - Jeśli zeskoczymy
teraz, to wykręcimy się lekkim zamoczeniem palców.
Kiedy wrócili do schodów w kamiennym falochronie,
stopy Maggie były zamoczone znacznie bardziej niż
lekko, ale nie zrobiło to na niej niemal żadnego
wrażenia. Jej ciało wciąż jeszcze reagowało na bliskość
Connora i kłopotliwe wyobrażenia, wywołane pocałun
kiem.
Connor bardzo uważał wyjeżdżając z posiadłości
i Maggie znowu nie dojrzała nazwiska Blake na
tabliczce przy bramie z kutego żelaza. Mężczyzna
miał wrażenie, że jego wcielenie wagabundy jest dla
Maggie bardzo atrakcyjne, nie chciał więc jeszcze
ryzykować i dawać jej możliwości odkrycia, że jest
członkiem ogólnie szanowanej rodziny, jakich wielu.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Connor usiłował przypomnieć sobie, kiedy ostatni
raz nosił marynarkę i krawat. Doszedł do wniosku,
że było to na ślubie jego siostry Jacąuie, dobre
dziesięć lat temu. Szczerze wątpił, czy potem zdarzyło
mu się zdjąć z wieszaka ciemnoszary tweedowy garnitur
lub jedyny posiadany krawaty.
Zaciągnął węzeł i poczuł, że się dusi. W co ja się
pakuję? - zastanawiał się.
Po zeszłotygodniowym wypadzie starannie unikał
planowania następnych spotkań z Maggie. Uznał, że
powinien najpierw dojść do ładu z własnymi uczuciami.
Kiedy jednak zadzwoniła do niego w środę z za
proszeniem na niedzielny obiad, bez wahania powiedział
„tak".
Jadąc z Bostonu do Wellesley czuł się, jakby nie
był sobą, toteż zanim wszedł na schodki i zadzwonił
do drzwi Maggie, o mało nie zmienił zdania.
Maggie usłyszała dzwonek będąc w kuchni. Nerwowo
rozwiązała fartuch, potem zmieniła decyzję i włożyła
go z powrotem. Na przekór temu, jak reagowała na
obecność Connora, musiała zachować tę samą
naturalność, którą okazałaby każdemu z przyjaciół,
zaproszonych na posiłek.
Problem polegał na tym, że żaden z jej przyjaciół
nie był na tyle przystojny, żeby przyprawiać kobiety
prawie o zawał serca, żadnemu z nich również nie
zdarzyło się obdarzyć jej takim spojrzeniem jak Connor,
kiedy wyszła do foyer, aby go powitać. Szara tweedowa
marynarka podkreślała jego szerokie ramiona, a przy-
KLUCZ DO MIŁOŚCI 57
gaszona czerwień krawata przypominała o wszystkich
namiętnościach, które żarzyły się tuż pod skórą jej
tajemniczego mężczyzny, namiętnościach, które aż za
bardzo pragnęła poznać.
- Wyglądasz wspaniale - powiedział ku zadowoleniu
Maggie, która włożyła znowu jeden ze swoich
ulubionych starych ciuchów: luźną sukienkę z baweł
nianego dżerseju, a niewymyślny, okrągły dekolt
ozdobiła sznurem drewnianych korali.
To zabawne, pomyślała. W okresie małżeństwa
rzadko nosiła te rzeczy. Jako żona Granta czuła, że
powinna dostosować się strojem do ludzi z ich kręgu.
Kupowała więc ozdobne suknie i bardzo tradycyjne
komplety. Connor przypomniał jej o rzeczach od
dawna zapomnianych.
- Aleś się odstawił - zażartowała.
- Krawat możesz zdjąć - wtrącił Jordan. - Mamusia
nie będzie miała nic przeciwko temu.
Connor obdarzył chłopca szerokim uśmiechem:
- Dobrze wiedzieć - powiedział z rozbawieniem,
widocznym po małych zmarszczkach wokół kącików
oczu. - Ale skoro już się tak postarałem, to mogę
przez chwilę zostać w pełnej gali.
- Może wejdziesz i dotrzymasz mi towarzystwa
w kuchni? - zaproponowała Maggie. - Zaraz będę
smażyć placuszki, a potem nakryjemy do stołu.
- W salonie, prawda, mamusiu? - spytał niespokojnie
Jordan.
- Oczywiście, kochanie.
- Stół w jadalni jest tylko dla wytwornych gości
- wyjaśnił Jordan.
Maggie spojrzała na twarz Connora i uznała, że nie
ma on nic przeciwko zakwalifikowaniu go do
niewytwornych gości.
- Placuszki na niedzielny obiad? - spytał, opierając
się niedbale o stół w kuchni, jakby robił to tysiące
58
KLUCZ DO MIŁOŚCI
razy. - A ja się przygotowałem na solidny kawał
pieczystego.
- Powinnam cię ostrzec, że będziemy raczej mało
formalni - powiedziała z uśmiechem. - Mam nadzieję,
że twój żołądek nie jest nastawiony wyłącznie na
mięso z ziemniakami.
- Mój żołądek jest przygotowany na to, co właśnie
robisz - odparł z galanterią. - Co masz w tym garnku?
- Sos pomidorowy według tajnej receptury. Nau
czyłam się go robić od meksykańskiego kucharza
w domu, gdzie moja matka była służącą. A w tym
drugim garnku jest przyprawione, rozdrobione mięso.
Resztę dania zrobimy sami na poczekaniu - dodała,
włączając palnik pod patelnią. - Mam nadzieję, że
lubisz pieprzne i gorące.
- Oczywiście - odparł gładko. Dzwonek telefonu
zawieszonego na ścianie w kuchni uratował Maggie
od zastanawiania się, czy Connor nie chciał przemycić
podtekstów.
- Słucham?... O, pani Blake. Dzień dobry. Miło
panią słyszeć.
Sama zdawała sobie sprawę, jak bardzo zmieniła
ton głosu. Maggie-kumpla sprzed chwili w okamgnieniu
zastąpiła dobrze wychowana młoda kobieta, która
wyrosła pod kompetentną kuratelą pani Corviser.
Zdała sobie sprawę również z czegoś innego. Twarz
Connora jakby zastygła, uśmiech znikł. Co jest, u licha?
- pomyślała, słuchając, o co pyta pani Blake.
- Przykro mi - powiedziała do słuchawki. - Wyje
chała na weekend. Nie oczekuję jej z powrotem
wcześniej niż jutro rano. Jeśli on przy tym obstaje, to
mogę podać numer przyjaciół, u których się zatrzymała.
Twarz Connora przybrała wygląd granitowej maski.
Nawet Jordan zdawał sie tym zaintrygowany.
- Hej, Connor - powiedział niepewnie. - Chcesz
zobaczyć moje dinozaury?
KLUCZ DO MIŁOŚCI
59
Connor wyciągnął rękę. Gest był tak szorstki, że
Jordan zamilkł.
- Tak mi przykro. Co mówi lekarz? Tak, sądzę, że
nawet ktoś równie uparty jak pan Blake będzie
musiał prędzej czy później się z tym pogodzić. Ale
rozumiem, że to dla pani cios. Czy na pewno mam
nic nie mówić Caroline? Chętnie to zrobię, jeśli pani
zmieni zdanie. Proszę na niego uważać, pani Blake.
Do widzenia.
Ledwie odwiesiła słuchawkę, Connor gwałtownie
wstał od stołu.
- Chodź, Jordan - powiedział krótko. - Przyjrzyjmy
się twoim dinozaurom.
Znikli szybko, a Maggie została, gapiąc się za nimi
w zaskoczeniu. Głośno zamknęła usta i wróciła do
stosu kukurydzianych placuszków. Skończyła kucha
rzenie i zaczęła przenosić naczynia i sztućce do salonu.
Wkrótce duży stół był nakryty i zastawiony apetycznym
zestawem sosów i przypraw. Connor znowu sprawiał
wrażenie osoby niemal całkowicie znośnej towarzysko.
Niemal. Czuła promieniujące od niego napięcie,
chociaż wyraźnie starał się je złagodzić. Pomyślała, że
przynajmniej na apetyt nic mu nie szkodzi. Właśnie
robił na pierwszej porcji placuszków spore piramidy
z mięsa, sosu, sałaty, śmietany i sera. Maggie wydawało
się natomiast, że nic nie będzie w stanie zjeść. Jej
żołądek jakby się skurczył pod wpływem niepokoju.
Mężczyzna, który pociągał ją z taką siłą, okazywał
się przy każdym spotkaniu coraz bardziej tajemniczy.
- Wspaniałe - powiedział między kęsami. - Najlepszy
niedzielny obiad, jaki jadłem od lat.
- Gdzie zwykle jadasz obiad w niedzielę? - spytała,
nie mogąc powstrzymać ciekawości. - Masz tu w okolicy
rodzinę?
- Nikogo, o kim warto by mówić. Zwykle spędzam
niedziele na dłubaninie w moim warsztacie.
60
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Jakiej dłubaninie? - zainteresował się Jordan.
- Widzisz, dziecko, dookoła są złodzieje, którzy
potrafią sobie dać radę z każdym rodzajem zamka.
Traktuję to jako rodzaj wyzwania i dlatego od lat
poświęcam wiele czasu na wymyślanie rzeczy, z którymi
nie dadzą sobie rady.
- Zabezpieczenia samochodów? - spytała Maggie.
- W większości zabezpieczenia domów - odparł.
- Wynalazłem kilka zgrabnych drobiazgów, jeśli wypada
mi się tak chwalić.
- To śmieszne - zadumała się. - Nie widziałam
nigdy kogoś równie wolnego i używającego swobody
jak ty. Nawet twoja kuchnia ma cztery koła. A przecież
z wyboru poświęcasz wiele czasu staraniom, by śliczne,
bezpieczne domy różnych ludzi były jeszcze bezpiecz
niejsze.
- To jest śmieszne, kiedy mówi się o tym w ten
sposób - powiedział cedząc słowa. A potem, jakby
zainteresowanie logicznie wynikało z tego zdania,
spytał: - Czy telefon przed chwilą oznaczał jakieś
problemy?
- Tymczasem jeden problem z serii, która musi się
zacząć. Tego się w każdym razie obawiam - westchnęła.
- Ale dla ciebie to na pewno zbyt światowe sprawy.
- Może nie - odpowiedź zabrzmiała obojętnie, ale
Connor ciężko się napracował nad tym tonem.
- Wyglądałaś na dosyć zmartwioną. Po prostu
zainteresowało mnie, co się stało.
- To długa historia - ucięła i wtedy włączył się
Jordan, wyraźnie zniecierpliwiony okrężnymi drogami,
którymi matka dąży do sedna spraw.
- To wujek Blake - wyjaśnił. - Nazywam go
wujkiem Blake'em, chociaż tak naprawdę nie jest
naszym krewnym. Razem z moim dziadkiem założyli
firmę, pewnie już ze sto lat temu.
- Prawie - poprawiła Maggie z uśmiechem. - W fir-
KLUCZ DO MIŁOŚCI
61
mie właśnie świętowano czterdziestopięciolecie. To
o niej mówiłam ci w zeszłym tygodniu, Connor.
W rodzinie nazywamy ją Triple I.
- Firma, dla której pracował twój mąż - głos
zabrzmiał dziwnie matowo.
- Tak. Praca w Triple I stanowi rodzaj tradycji
zarówno u Lewisów, jak i Blake'ów. Przynajmniej
tak było do tej pory. Teraz nadeszły trudne czasy dla
firmy.
- Najpierw umarł mój ojciec - powiedział konkretnie
Jordan. - W zeszłym roku umarł dziadek. A teraz
wujek Blake jest chory.
- Ma serce w bardzo złym stanie - wyjaśniła
Maggie. - Przy tym jest niesłychanie upartym, starym
człowiekiem. Widzi, że świat się zmienia, ale niestety
nie chce tego przyjąć do wiadomości.
- Co masz na myśli?
Ton głosu świadczył, że Connor nie udaje zacieka
wienia, chociaż Maggie nie mogła dojść, dlaczego ich
rodzinne interesy tak przykuwają jego uwagę.
- Pan Blake uważa, że sprawy Triple I powinien
prowadzić Blake albo Lewis. Problem polega na tym,
że jego jedyny syn nie interesuje się firmą, a poza nim
nie ma nikogo, kto mógłby ją przejąć.
- A inne dzieci?
- Jest jeszcze siostra, ale jej nie zajmują inwestycje.
Co prawda pracuje w firmie, w dziale personalnym,
ale całości nie chce przejmować.
- Chyba nie można mieć do niej pretensji. Ta
robota wygląda na piekielnie nudną - mruknął Connor,
właściwie do siebie samego.
- Mój tatuś nie uważał, że jest nudną - powiedział
Jordan z wyrzutem.
- Sądzę, że ta praca należy do zajęć, które albo
wciągają, albo wydają się zupełnie nie do wytrzymania
- ciągnęła Maggie. - Kiedy syn Blake'a skończył
62
KLUCZ DO MIŁOŚCI
szkołę, przyszedł pracować do Triple I, ale wyraźnie
się nie wciągnął. Odszedł, mając niewiele ponad
dwadzieścia lat.
- Była o to ostra walka - dodał Jordan.
- Naprawdę?
- Wujek Blake powiedział, że jeżeli jego syn nie
będzie pracował dla Triple I, to przestanie być jego
synem - wyjaśnił chłopiec.
Maggie uśmiechnęła się, słysząc, z jakim entuzjazmem
synek odnosi się do tej historii.
- To stało się czymś w rodzaju rodzinnej legendy
- stwierdziła. - Powtarza się ją bez końca na
wszystkich rodzinnych zgromadzeniach. Stąd zna
ją Jordan, a także ja, jeśli chodzi o niektóre szcze
góły.
- Czyli tego odszczepieńca Blake'ów nigdy nie
spotkałaś?
- Nawet nie widziałam zdjęcia. Ojciec dosłownie
usunął go z rodzinnych archiwów, włączając w to
fotografie.
- Brzmi to dość nieprzyjemnie.
- Blake jest upartym, starym człowiekiem.
- A teraz... źle z nim?
Jakaś nuta w tym pytaniu kazała Maggie podnieść
głowę, ale Connor wpatrywał się w talerz przed sobą.
- Lekarze twierdzą, że serce już długo nie wytrzyma.
Trudno mu przyzwyczaić się do myśli, że firma, którą
tyle lat prowadził, przejdzie w ręce kogoś spoza rodziny.
- Biznesmeni raczej nie są sentymentalni - zauważył
Connor.
- Ale i firmy raczej nie są podobne do* Triple
I - zaoponowała Maggie. - Wciąż jeszcze jest to
rodzinny interes.
- Wspominałaś, zdaje się, że jesteś w zarządzie.
- Mama tego nie lubi - powiedział Jordan,
przenosząc spojrzenie z Connora na Maggie.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 63
- Czy rzeczywiście?
Teraz spoglądali na nią obaj.
- No cóż, chyba tak - przyznała. - Zdecydowanie
należę do ludzi, których inwestycje nie wciągają.
- Więc po co to robisz?
- To jest... część umowy - odparła. - Coś, w co się
wżeniłam. - Słowa zabrzmiały niezgrabnie.
- Podobnie jak niedzielne obiady u Lewisów
- powiedział. - I Stearns School.
- Tak - przyznała, czując, że jest atakowana. - Ale
co w tym złego?
Connor jakby nie miał ochoty odpowiedzieć.
- A ty, Jordan? - przeniósł spojrzenie na chłopca,
który budował właśnie drugą porcję piramidek
z placuszków i sosu. - Czy kiedy dorośniesz, zamierzasz
pracować w Triple I, jak twój ojciec?
Jordan wzruszył ramionami.
- Może. A może zostanę magikiem. Jeszcze się nie
zdecydowałem.
Na twarzy Connora nie pozostał nawet ślad uśmiechu.
- W każdym razie nie mam wątpliwości, że tak czy
owak dostaniesz większość udziałów - powiedział.
- Mąż musiał wnieść sporą część kapitału firmy, pani
Lewis.
Czemu, do licha, zrobił się nagle taki rozdrażniony
i oficjalny? Znowu zamienił się w agresywnego intruza
z pierwszych odwiedzin.
- Owszem - potwierdziła. - Większość na nazwisko
Jordana. Trzymam te pieniądze dla niego, razem
z resztą spadku.
- Wszystko dla Jordana? - zdziwił się. - A dla
siebie nic?
- Może już pan zauważył, panie... Connor, że nie
czuję się najlepiej jako osoba bogata. Wolę sama
zarabiać na własne utrzymanie. Jest to jeden z głównych
powodów, dla których prowadzę przedszkole. Całą
64
KLUCZ DO MIŁOŚCI
resztę pewnego dnia dostanie Jordan. Moje zadanie
polega na tym, żeby do tego czasu administrować
jego majątkiem.
Oboje spojrzeli na chłopca, który pochylił głowę
z brązowymi kędziorami nad talerzem i był całkowicie
pochłonięty posiłkiem. Przynajmniej wyrośnie przyzwy
czajony do myśli, że ma pieniądze, przemknęło przez
głowę Maggie. Przy odrobinie szczęścia może uda się jej
nauczyć go, żeby korzystał z majątku odpowiedzialnie.
- To duże wymagania w stosunku do dziecka,
prawda? - spytał nieoczekiwanie Connor.
Pochwyciła jego spojrzenie.
- Owszem. Ale nie większe niż wymaganie od
dziecka, żeby było biedne.
- Raczej tak - przyznał. - Miałem na myśli, że
żądanie od dziecka, żeby dostosowało się do czyichś
planów, jest nie w porządku. Jeśli rodzic chce, żeby
dzieci stanowiły jego odmłodzoną wersję, to może się
równie dobrze zająć produkcją robotów.
Nie mogła przeoczyć goryczy w wyrazie jego twarzy.
Najwyraźniej w rozmowie poruszali sprawy istotne
dla niego.
- Nie mogę sobie wyobrazić, żeby ktoś próbował
w ten sposób urobić ciebie - zaryzykowała.
Roześmiał się, ale nie miało to nic wspólnego
z rozbawieniem.
- O, ja sobie mogę wyobrazić, jak próbują. Na
szczęście nie mogę sobie wyobrazić, że im się udaje.
- Spojrzał gwałtownie na pusty talerz i rozejrzał się
po stole. - Rozprawiłem się z całą śmietaną. A poza
tym mam jeszcze miejsce na jeden placuszek
;
Jeśli
pozwolisz, to pójdę dołożyć.
- Ja to mogę zrobić - zaprotestowała, widząc, że
Connor wstaje.
- Nie - odparł zdecydowanie. - Po prostu powiedz
mi, gdzie co jest.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 65
Spędził w kuchni kilka minut, zanim w ogóle
zajrzał do lodówki. Złościło go, że cały gotuje się
w środku. Ogarnął go dawny gniew, który zawsze
wzbudzała w nim myśl o ojcu. Nie powinien się aż
tak angażować w znajomość z wdową po Grancie. Bo
teraz odejście od Maggie i jej syna wiązałoby się
z gigantycznym cierpieniem.
Do tej pory było mu dobrze samemu. Teraz jednak
w jego życiu zaszła zmiana. Pragnął być z Maggie,
dzielić z nią życie, poznać sekrety tych roztańczonych
złotych oczu. Nawet gdyby oznaczało to ponowne
spotkanie z ojcem, będzie musiał po prostu się z tym
zgodzić. Wyprostował plecy i skierował się z powrotem
do salonu, w ostatniej chwili przypominając sobie
o śmietanie, która posłużyła mu jako wymówka, żeby
przez moment pobyć z samym sobą.
Wszedł w trakcie poważnej konferencji przy stole.
- Uznaliśmy - poinformowała go Maggie - że
będzie ci o wiele wygodniej bez marynarki i krawata.
Jednogłośnie przyjęliśmy uchwałę, że możesz je zdjąć,
jeśli masz ochotę.
Connor uśmiechnął się i z wdzięcznością rozluźnił
krawat. Jakby za sprawą cudu poczuł, że nastrój mu
się poprawia. Zakończenie posiłku przebiegało w od
prężonej, a nawet nieco hałaśliwej atmosferze, bo
Jordan próbował rozstawiać swoje samochody wy
ścigowe między pustymi talerzami i miskami.
Kiedy wszystko zaczynało się wymykać spod kontroli,
a Connor przerobił skórzane poduszki z kanapy na
pochylnię, a po której śmigały wyścigówki, Maggie
zaproponowała spacer.
- Właśnie kwitną drzewa, a po arboretum Arnolda
zawsze miło się przejść.
- Ojej! - zawołał Jordan. - Wystawa psów! - Wypadł
z pokoju po płaszcz.
- Wystawa psów? - Connor uniósł brwi i spojrzał
66
KLUCZ DO MIŁOŚCI
na Maggie, pomagając jej wynieść do kuchni talerze
i miski.
- Zwykle w niedzielne popołudnie połowa Bostonu
przychodzi do arboretum z psami - wyjaśniła po
godnie. - A Jordan już od paru lat męczy mnie
o psa. Na razie jeszcze się nie poddałam, ale ile
razy idziemy na spacer do arboretum, tyle razy
Jordan bawi się, że idziemy na wystawę, żeby
kupić psa, który nam się podoba.
- Dlaczego nie kupisz mu naprawdę?
- Bo doskonale wiem, kto w końcu opiekowałby
się tym psem. Jordan spędza w szkole cały dzień,
a wieczorami jest zawsze coś pozarozkładowego. "Przykro
mi, ale chodzenia do Stearns School i posiadania psa
nie da się pogodzić.
- Czemu nie poślesz go do normalnej szkoły
publicznej? - spytał wojowniczo.
- Ponieważ ma doskonałe wychowanie w szkole,
do której chodzi - odparła spokojnie.
- I z powodu tradycji, prawda? - Wkładał właśnie
naczynia do zmywarki i porcelanie Maggie groziło, że
wyładuje na niej swój nie wyjaśniony gniew.
- Częściowo tak. A co w tym złego?
- Wkurza mnie po prostu, kiedy zmusza się dziecko
do dorastania według czyjegoś wzoru, to wszystko
- Connor wiedział, że zachowuje się irracjonalnie, ale
nie mógł wymazać z pamięci własnego dzieciństwa.
Powodem jego buntu i wszystkich tarć był tryb życia,
taki sam, jaki prowadzi teraz Jordan.
- Może na początku nie należałaś do nich - ciągnął,
nie podnosząc wzroku - ale teraz jesteś już zaprog
ramowana, nie mam racji?
- Do nich? - spytała. - Kim są „oni"?
- Przecież wiesz. - Connor machnął ręką, nie
zwracając uwagi na trzymaną porcelanę. - Lewisowie.
Blake'owie. Rodziny, w które się wżeniłaś. Mogłaś
KLUCZ DO MIŁOŚCI
67
zaczynać jako córka służącej, ale teraz jesteś damą
z rodziny z tradycjami.
- Jeśli nawet, to sama tak wybrałam, nie twój
interes. I uważaj na miskę. To część porcelanowej
zastawy, którą dostaliśmy od teściowej z okazji ślubu.
- Widzisz? - Zachichotał ponuro. - Wiedziałem,
że i tu pozory kryją prawdziwy niedzielny obiad. Oj,
Maggie, może i jedzenie było meksykańskie, ale podane
na rodowej porcelanie.
Maggie gapiła się dokładnie na czubek jego smolistej
głowy, znowu całkowicie zmylona. Słowa Connora
były nie na miejscu, odnosiła jednak wrażenie, że
kierował je raczej nie przeciwko niej, lecz przeciwko
czemuś, co boleśnie odczuł w życiu.
- Kim jesteś, Connor? - szepnęła. - Dlaczego mi
nie powiesz?
- Powiem ci wkrótce, obiecuję.
- Czemu nie teraz?
- Ponieważ jest ładny wiosenny dzień - uchylił się
od odpowiedzi. - Idziemy na spacer, a Jordan bardzo
się cieszy. Nie chcę tego zepsuć.
- Czyżbyś ukrywał taki straszny sekret? Tak dalej
nie może być, Connor. Ciągle wyobrażam sobie
najstraszniejsze rzeczy, że jesteś poszukiwanym
zbrodniarzem albo...
- Przestań - w ułamku sekundy zmniejszył dystans
między nimi. Zanim zdążyła jeszcze coś powiedzieć,
delikatnie, prawie zmysłowo, zasłonił jej usta ręką.
Nie protestowała.
Ich ciała spotkały się i gest stał się pieszczotą.
Maggie odpowiedziała na nią. Ramię Connora otoczyło
jej talię. Przez żółtą sukienkę poczuła ciepło jego
ciała. Druga ręka Connora ześlizgnęła się z warg
Maggie i zaczęła delikatnie przesuwać się wokół
twarzy, jakby ucząc się jej na pamięć. Potem palce
wsunęły się w miękkie pukle otaczające twarz.
68
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Nie odpychaj mnie jeszcze - wymruczał, zanurzając
wargi w jej włosach. Nie żądał, w słowach było tylko
błaganie. Po raz pierwszy Maggie wyczuła u swego
przystojnego, kochającego wolność wagabundy wrażliwe
miejsce. Całkiem irracjonalnie podbudowało to nieco
jej zaufanie.
Czuła teraz ciepło jego oddechu; Connor był
zatrważająco blisko. Oboje drżeli z pożądania, którego
siła zaszokowała Maggie. Ani w szalonym okresie,
gdy była nastolatką, ani podczas krótkiego małżeństwa
z Grantem nie przeżywała tak instynktownej namięt
ności, radosnego zatracenia się w świecie, w którym
rozum i zasady nic nie znaczą.
Wargi Connora musnęły jej usta. Dobiegł ją prawie
niesłyszalny głos:
- Nie myśl o mnie takich strasznych rzeczy, Maggie. *
Lepiej spróbuj wyobrazić sobie, jak czulibyśmy się
razem.
W ślad za pocałunkiem, a właściwie cieniem
pocałunku, Maggie odchyliła głowę. Connor mówił
dalej, głosem pełnym pożądania, a jednocześnie pewnym
i gładkim:
- Od kiedy cię spotkałem, ciągle to sobie wyobrażam.
A ty?
- Ja też - prawda okazała się nie do ukrycia.
Uścisk połączył ich ciała; upojona intymnością Maggie
zapomniała, kim jest i gdzie się znajduje. Przyjemność,
wywołana sprężystym językiem Connora, natychmiast
wyzwoliła jej reakcję. Maggie poddała się władzy
rozbudzonych zmysłów.
- Hej, ludzie, jeszcze nie jesteście gotowi?
Odgłos stopek zbiegających ze schodów szybko
przywrócił Maggie rzeczywistości. Wysunęła się z uścisku
Connora, oszołomiona w równym stopniu nagle
zakończyła huraganem i tym, że pozwoliła mu się unieść.
- Za minutę będziemy gotowi, kochanie - zawołała,
KLUCZ DO MIŁOŚCI
69
słysząc, że jej głos brzmi nie dość pewnie. - Może
poczekasz w samochodzie?
- Wygląda na to, że mamy przyzwoitkę - skomen
tował Connor. Opuszczał właśnie rękawy białej koszuli,
pozorując swobodę, ale Maggie dostrzegła falowanie
jego piersi i próby opanowania oddechu.
- Niewykluczone, że się przyda - odparła.
Podniósł głowę, w oczach znów majaczył mu
uśmieszek.
- Czy to ma znaczyć, że pani bezpieczeństwo w moim
towarzystwie jest zagrożone, pani Lewis?
Spojrzała na niego z wyrazem skrajnego rozdraż
nienia:
- Czym miałoby być zagrożone? - spytała, prowadząc
go przez frontowy hol. - Czyżby tym, że mimo iż
znamy się od dwóch tygodni, nie zdradziłeś jeszcze
swojego nazwiska?
- Wyszukujesz problemy - powiedział przekornie.
- Ciągle koncentrujesz się na tym, co nieistotne.
- Pamiętaj tylko, że obiecałeś mi w końcu zdradzić
swój sekret - przypomniała, szukając ratunku przed
falą namiętności.
- Pamiętam - odparł poważnie. - Ale nie zrobię
tego dzisiaj.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Decyzja w sprawie psa nie była łatwa. Connorowi
podobały się wielkie, masywne zwierzęta, które Maggie
przywodziły na myśl psa Baskerville'ów. Ona wolała
raczej małe stworzenia z inteligentnym wyrazem pyska.
Jordan, jak zawsze, wykazywał dużą zmienność
upodobań, zachwycając się każdym psem, który polizał
go po twarzy albo pozwolił się poklepać po łbie.
Maggie i Connor szli powoli za nim, trzymając się
za ręce. Spędzili w ten sposób większość godzinnego
spaceru. Nawet ten powierzchowny kontakt przypo
minał jednak Maggie o sile, która pchała ich ku sobie.
- W niedzielę nie pracujesz nocą, prawda?
- Zgadza się. Człowiek musi mieć coś w rodzaju
weekendu.
- Ładnie to nazwałeś. Biorąc pod uwagę, że wróciłeś
do domu dziś o siódmej rano...
- ... I poszedłem prosto do łóżka jak grzeczny
chłopiec. Czyli miałem pięć godzin na zdrowy sen,
zanim poszedłem na obiad.
- Albo śniadanie.
- Albo cokolwiek.
- Czy nigdy nie miałeś ochoty żyć w tych samych
godzinach, co reszta świata?
- Do diabła, nie. Zawsze cieszyło mnie przewracanie
wszystkiego do góry nogami.
- No dobrze - zdecydowała się na podjęcie ryzyka
i zaproszenie go na kolację. Nie powiedziała jednak
nic więcej, bo Connor nagle przystanął, jak pies
myśliwski na dźwięk wystrzału w oddali.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
71
- Słyszałaś? - spytał.
Jego głos wyrażał napięcie. Maggie wytężyła słuch.
Gdzieś w oddali rozległ się niewyraźny dźwięk,
jakby na podłogę wyłożoną płytkami upuszczono
szklankę.
Nie miała czasu nadać temu odgłosowi sensu, bo
Connor zerwał się i ruszył sprintem niczym olimpijczyk,
wołając przez ramię:
- Szybko! - Maggie pomyślała, że łatwo mu mówić.
Pobiegła za nim truchtem.
Kiedy dotarła do ślepej uliczki dochodzącej do
arboretum, stało się dla niej aż nazbyt jasne, co
wyłapał czuły słuch Connora. Trzy pojazdy stojące
wzdłuż drogi: jej własny samochód, jeszcze jeden
osobowy i furgonetka padły ofiarą wandali.
Maggie jęknęła na widok potłuczonego szkła. Ktoś
porozbijał reflektory. Westchnęła ze złością, poirytowana
bezsensownym niszczycielem.
- Widziałem ich - wyrzucił z siebie Connor
oddychając ciężko. - Ale złapać nie mogłem. Trzech
małych nicponi z młotkiem.
- Na bramie jest automat - powiedziała zmęczonym
głosem. - Zadzwonisz, czy ja mam to zrobić?
W końcu wszyscy troje cofnęli się do automatu,
a potem czekali przy samochodzie na policję. Zanim
nadjechał patrol, pojawili się również właściciele
dwóch pozostałych wozów. Okazało się, że w pra
ktyce oznaczało to dłuższe czekanie, gdyż policja
starannie zbierała informacje od wszystkich i pró
bowała dokładnie stwierdzić, czego brakuje i co
zostało zniszczone. Maggie widziała rosnące znie
cierpliwienie Connora, kiedy policjant po raz trzeci
poprosił go o opisanie chuliganów.
Zanim jednak dotarli do Wellesley, było już
prawie ciemno. Kiedy wysiadali, Maggie uderzyła
nagła myśl:
72
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Przecież nie będę mogła prowadzić w nocy. Nie
mam świateł.
- Naprawa nie zajmie dużo czasu - odparł Connor.
- Zostaniesz w domu przez dwa wieczory.
- Nie mogę - Maggie odwróciła się do niego,
zastanawiając się, czy ich stosunek osiągnął stadium,
w którym może prosić go o przysługę. - Moja
szwagierka wraca dziś wieczorem z Londynu. Obie
całam, że ją odbiorę z lotniska.
- Niech weźmie taksówkę.
Szorstki ton Connora sprawił, że się zawahała.
- Zaproponowałabym jej to, gdybym mogła się
z nią skontaktować. Ale będzie przecież przygotowana,
że ją podwiozę, a nie chcę, żeby czekała.
Nie poprosiła o przysługę, mając nadzieję, że Connor
sam wykaże inicjatywę.
- Rozumiem, że nie ma sposobu, żebyś pojechała
czymś takim - wycedził, spoglądając na rozbite
reflektory.
- Może taki kaskader jak ty chciałby spróbować,
ale ja dziękuję - powiedziała zdecydowanie. - Właśnie
zapłaciłam mandat podczas ostatniej jazdy na lotnisko
i chyba nie mam ochoty na następne.
Milczał bardzo długo i Maggie nabrała pewności,
że szuka dla siebie grzecznej wymówki.
- W porządku - powiedziała pospiesznie. - Znajdę
jakiś sposób, żeby się tam dostać.
- Jaki?
- Jeszcze nie wiem. Pewnie sama wezmę taksówkę.
- Myślałem, że wy, bogacze, nie znosicie wyrzucania
pieniędzy na taksówki - uśmiechnął się z przymusem.
Tego było za wiele i Maggie poczuła, że temperament
ją ponosi.
- Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo o bogaczach
- stwierdziła obojętnie - to każę ci założyć zamek na
twoją buźkę, a klucz wyrzucę.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 73
- Nie wściekaj się, nie ma potrzeby - powiedział,
choć przecież sam ją sprowokował.
- Nie ma - zgodziła się chłodno. - Ale jest potrzeba
nakarmienia Jordana i przygotowania się do wyjazdu
na lotnisko.
- Odpręż się - stwierdził, idąc za nią w stronę
frontowych drzwi. - Zawiozę cię na lotnisko.
- Nie trzeba...
Położył jej rękę na ramieniu w niespodziewanie
agresywny sposób.
- Powiedziałem, że zabiorę cię na lotnisko - po
wtórzył, ściskając jej ramię dla podkreślenia własnych
słów. Po czym mruknął pod nosem, bardziej do siebie
niż do niej: -1 tak doszłoby do tego prędzej czy później.
Od chwili wejścia na międzynarodowe lotnisko,
Maggie mocno przyciskała torebkę, a jeszcze mocniej
trzymała rękę Jordana. Ten przypływ sił tłumaczył się
częściowo nastrojem. Connor rozzłościł ją bardziej
niż kiedykolwiek, mimo iż uprzejmie podwiózł ich do
samych drzwi.
- Mamusiu, dlaczego przez całą drogę Connor był
taki milczący? - zainteresował się Jordan.
- Myślę, kochanie, że coś go gnębi - był to najlepszy
domysł, na jaki umiała się zdobyć.
- Zabawnie to wyglądało - powiedział Jordan.
- Connor mówi, że odwiezie nas do domu, ale
wygląda, jakby zupełnie nie miał na to ochoty.
- Czasami jesteś trochę za mądry jak na dziecko,
wiesz? - I za spostrzegawczy, chciała dodać. - Może
Connor jest po prostu zmęczony. Pracuje w tak
zwariowanych godzinach.
Na szczęście te wyjaśnienia chyba usatysfakcjonowa
ły Jordana, nawet jeśli nie wystarczyły jej samej. Na
szczęście również samolot Bobbie przyleciał o czasie
i wkrótce Maggie mogła skoncentrować się na ogląda-
74 KLUCZ DO MIŁOŚCI
niu pasażerów wychodzących przez rozsuwane drzwi,
odkładając na dalszy plan pytania dotyczące Connora.
Ruda czupryna Bobbie łatwo wpadła w oko. Grant
miał włosy jasnokasztanowe, ale jego bardziej efektowna
siostra zawsze wzmacniała ten typowy w rodzinie odcień
do miedzianoczerwonego, dzięki czemu było ją widać
w tłoku. Ironia losu sprawiła, że w towarzystwie
szwagierki Maggie czuła się jak rozpieszczona córka
majętnej, dobrej rodziny, o co właśnie tego popołudnia
oskarżył ją Connor. Bobbie za to nigdy nie wzięto by za
członka szacownego, konserwatywnego klanu Lewisów.
- Maggie, tak się cieszę, że jesteś! Mam tony
bagażu, nie uwierzysz - Maggie utonęła w uścisku.
- Brakowało mi cię, kotku. I ciebie też, mały kolego
- zaczęła dusić Jordana.
- Mam nadzieję, że z tymi tonami troszeczkę
przesadziłaś - wtrąciła Maggie, wyjaśniając, co się
stało z jej samochodem. - Przyjaciel nas podrzucił,
ale nie wiem, ile ubrań jest w stanie ulokować na tyle
furgonu.
- Nie przejmuj się. W razie czego siądę na stercie.
Słuchaj, Maggie, ciuchy w Londynie są rewelacyjne.
Poczekaj, zobaczysz jesienną kolekcję, którą mam
zamiar tu pokazać.
Podobnie jak Maggie, Bobbie wolała utrzymywać
się sama, niż korzystać z rodzinnych pieniędzy. Jej
sklep „U Bobbie" na Quincy Market prosperował na
tyle kwitnąco, że tej wiosny po raz pierwszy pozwoliła
sobie na handlowy wyjazd do Londynu.
- Nawet tobie spodobają się te sukienki.
Maggie spojrzała nieufnie na obcisłe czarne spodnie
szwagierki i zielone bolerko o żółtym odcieniu.
W porównaniu z tym strojem jej dżersejowa sukienka
wydawała się staroświecka, ale Connorowi zdawało
się to nie przeszkadzać, kiedy po południu obejmował
ją w kuchni.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 75
Maggie rozmyślała, co teraz robi Connor. Kiedy
zostawili go przed lotniskiem, był w fatalnym nastroju.
Prawie obawiała się ponownego spotkania, czując, że
zbliża się trudny do przewidzenia kryzys.
Rozwiązanie zagadki okazało się niemal absurdalnie
proste. Zrobiły z toreb i waliz Bobbie pokaźny stos
na wózku i przetoczyły go z wysiłkiem przed terminal,
gdzie stał ciemnoniebieski furgon ze znakiem firmowym
„K.C. Nocne usługi ślusarskie" na boku. Na widok
samochodu Bobbie szeroko otworzyła oczy.
- Czyżbyś była aż taką spryciarą? Myślałam, że
ten człowiek nie zamierza się już nigdy pojawić
w rodzinnym kręgu.
Zanim Maggie zdążyła zapytać, co Bobbie ma na
myśli, ta dostrzegła Connora wyciągniętego na siedzeniu
za kierownicą.
- K.C. Blake! - powiedziała, pozdrawiając go
z serdecznością, której Connor nie usiłował odwzajemnić.
- Chyba ostatnia osoba, którą spodziewałabym się tu
zobaczyć.
- Ja też jestem nieco zaskoczony, Bobbie - odparł
sucho. Maggie zauważyła, że Connor unika jej
spojrzenia.
- No cóż, jestem bardzo zobowiązana. To miło, że
mnie podwieziesz - ciągnęła Bobbie. - Jestem
wykończona. Mam nadzieję, że pamiętasz drogę do
naszego rodzinnego domostwa, K.C.
- Jak mógłbym zapomnieć? - odpowiedział przez
zaciśnięte zęby. Wyskoczył z furgonu i zbliżył się do
wózka, jakby chciał to już mieć za sobą, ale nie
potrafił się w pełni przekonać do uczestnictwa
w pojednaniu.
Maggie czekała przy krawężniku, podczas gdy reszta
upychała bagaże Bobbie z tyłu półciężarówki. Connor
był więc jednym z Blake'ów, odszczepieńczym synem,
powodem zamieszania w klanie! To wyjaśniało bardzo
76 KLUCZ DO MIŁOŚCI
wiele: jego zainteresowanie jej prywatnymi sprawami
i emocjonalny stosunek do rodzinnej fortuny Bla-
ke'ów. Nic dziwnego, że nie chciał tu z nią przy
jechać. Odkrycie sekretu wcale nie rozjaśniało
przyszłości.
- Usiądę z tyłu - zgłosiła się na ochotnika.
- Nie rób tego, kotku - Bobbie już wczołgiwała się
na górę pakunków. - Skoro zwaliłam na ciebie cały
ten towar, powinnam przynajmniej siedzieć obok
i łapać, kiedy się zacznie walić.
I w ten sposób Maggie znowu wspinała się na
siedzenie koło kierownicy, tym razem z dużymi oporami.
Bobbie płoszyła ciszę słodkim ćwierkaniem. Tym
czasem samochód ruszył, kierując się ku drodze
szybkiego ruchu.
- Będę wdzięczna za ostrzeżenia przed ostrymi
zakrętami, K.C. - powiedziała, otaczając ramieniem
piramidę bagaży. - Ten towar jest dosyć ciężki. A ja
pamiętam, braciszku, jak prowadzisz! - Zwróciła się
do Maggie. - Czy K.C. opowiadał ci kiedyś, jak wiózł
Granta i mnie po takich wysokich klifach? O mało
nie spadliśmy do oceanu.
- Prawdę mówiąc, o przeszłości mówił dość
powściągliwie - zaznaczyła Maggie z naciskiem
Connor w końcu na nią spojrzał, ale wyglądał na
bardzo zakłopotanego i rozzłoszczonego
- Już nie jestem K.C, Bobbie - stwierdził krótko.
- Teraz nazywam się Connor.
Maggie bała się, że za chwilę Connor wciśnie sobie
zęby w dziąsła. Chcąc dać mu oddech od niewinnych,
lecz i nietaktownych pytań Bobbie, szybko włączyła
się do rozmowy:
- Opowiedz nam coś o podróży, Bobbie. Jak ci się
podobał Londyn?
- Londyn jest fantastyczny, świetnie się ba
wiłam. I wiesz, K.C, chciałam powiedzieć Connor,
KLUCZ DO MIŁOŚCI
77
nigdy nie zgadniesz, kogo tam spotkałam. Czy
pamiętasz Eliota Mastersa, tego, który chodził
z Jacąuie?
- Mgliście.
- Był w Londynie z żoną. Zwiedzali miasto.
Wpadłam na nich na Trafalgar Sąuare. Pytał mnie,
jak się czuje twój ojciec.
Milczenie Connora było tak wymowne, że nawet
Bobbie poczuła się zaniepokojona.
- A jak on się czuje?
- Ostatnio, kiedy go widziałem, szalał i cholernie
starał się o następny zawał - powiedział Connor
kwaśno. - Przypuszczam zresztą, że są ludzie, którzy
uważają, że to moja wina.
- O. - Monosylabą, która mogła znaczyć wszystko
i nic, Bobbie zakończyła konwersację.
Maggie ucieszyła się z chwili wytchnienia, chociaż
wiedziała, że burza jeszcze się nie skończyła. Wysadzili
Bobbie przy domu za posiadłością Lewisów, w którym
miała mieszkanie, potem położyli spać Jordana, ale
między nimi wciąż pozostawało tysiące rzeczy do
wyjaśnienia.
Connor stał przy kominku z ręką opartą na gzymsie
i głową spuszczoną tak, że nie mogła zobaczyć twarzy.
Było to jak spotkanie z obcym.
Odchylił głowę i serce zabiło jej mocniej: ujrzała
znajomy bezczelny uśmieszek.
- Jeszcze chcesz ze mną rozmawiać?
- Jeszcze chcę cię słuchać, to ważniejsze - odparła.
- Masz mi wiele do powiedzenia, Connor.
- Przecież ci obiecałem, że prędzej czy później do
tego dojrzeję.
Jak uśmiech może być tak uwodzicielski? - za
stanawiała się Maggie. Coś przyciągnęło ją do niego
i zanim pomyślała, co robi, znalazła schronienie
w otwartych ramionach.
78
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Wszystko byłoby prostsze, gdybyś na początku
powiedział mi prawdę - wyszeptała.
- Naprawdę tak sądzisz? - Pocałował jej włosy,
potem ucho, jakby chciał ją rozbudzić bez względu na
słowa, które od niej usłyszy. - Ja powiedziałbym, że nic
nie może być prostsze niż to, że pragniemy się wzajemnie.
Jakby na dowód tego delikatnie ją pocałował. Nie
próbował robić nic więcej, nie stawiał żadnych żądań,
jedynie dotknął jej warg. Subtelność tego zaproszenia
sprawiła, że Maggie nie mogła nie odpowiedzieć.
Pieszczoty Connora zawsze rozpalały w niej ogień,
któremu nie potrafiła się oprzeć. Najpierw po prostu
rozkoszowała się dotykiem, wiedząc, że problemy,
które mają do rozwiązania, mogą się jeszcze skom
plikować. Ale jego usta napierały, łagodnie lecz
sugestywnie. Coraz trudniej było jej pamiętać, dlaczego
chce zachować dystans. Rozchyliła wargi i poczuła,
że pocałunek jest coraz gorętszy, że i ona zaczyna
w nim namiętnie uczestniczyć.
- Connor, to nieuczciwe - jęknęła, gdy w końcu
uniósł jej głowę. Oczy miał całkiem czarne, bezdenne
jak morze. Nigdy przedtem nie widziała na twarzy
mężczyzny wyrazu tak namiętnego pragnienia. Twar
dość, którą wyczuła, gdy przytuliła się do jego ciała,
upewniła ją, iż pożąda jej tak samo prawdziwie,
z równą siłą jak ona jego.
- Kto tu mówi o uczciwości?- spytał.
Znów dotknął dłońmi jej piersi, słysząc z zadowo
leniem i podnieceniem jednocześnie, jak z jej gardła
wyrywa się okrzyk rozkoszy.
- Chcę cię poznać całą - wyszeptał, całując nasadę
szyi, gdzie pulsujące miejsce zdradzało, że krew Maggie
wrze. - Każdy skrawek twojej skóry, każdą twoją
cząstkę, która pragnie zaspokojenia. Śnię o tobie każdej
nocy, Maggie. Śnię, że robimy właśnie to, co robimy.
Jednym zręcznym ruchem podniósł ją do góry, po
KLUCZ DO MIŁOŚCI 79
czym zaniósł na dużą skórzaną kanapę, na której
siedzieli kilka godzin wcześniej, jedząc niedzielny obiad.
Wyobrażenia stawały się rzeczywistością. Ręka
Connora przebiegła po wewnętrznej stronie uda, Maggie
płonęła z pożądania, wyprężona w łuk czekała na
dotknięcie, a kiedy mężczyzna leciutko przesunął
palcami po obcisłych koronkowych majteczkach,
poczuła niecierpliwy, palący głód.
Pożądanie ośmieliło ją. Uniosła ręce do twarzy
Connora i zaczęła pieścić, głaskać wargi, które tak
rozbrajająco wyginały się w szelmowskim uśmieszku,
i gęste czarne rzęsy, zasłaniające oczy. Pozwoliła
rękom przesunąć się po mocnych zarysach szyi i ramion,
usłyszała jęk Connora, kiedy dotarła palcami do
kępki czarnych włosów na piersi.
Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl, poderwała
się gwałtownie.
- Co się stało, Maggie? Czy coś jest nie tak?
- Po pierwsze, nie czułabym się dobrze, kochając
się z tobą na tej kanapie jak nastolatka, gdy mój syn
śpi na górze. To jest...
- Przyzwoite, młode wdowy nie robią takich
rzeczy, prawda?
- Po prostu ja nie robię takich rzeczy, a jeśli to
czyni mnie przyzwoitą wdową, niech będzie. - Podeszła
do kominka i odwróciła się plecami do masywnych,
czerwonych cegieł, jakby mogły dać jej wsparcie.
W środku nadal wstrząsała nią namiętność. - Po
drugie zaś, są rzeczy, które musimy uporządkować,
zanim...
- Wskoczymy do łóżka - wyrzucił z siebie.
- Owszem, jeśli chcesz to nazwać w ten sposób.
Nie jestem zainteresowana krótką przygodą, Connor.
- Ja też nie. - Zauważyła, że znowu zacisnął zęby.
- A to przecież znaczy, że w jakiś sposób będziesz
musiał dopasować się do mojego życia. Chyba tak?
80 KLUCZ DO MIŁOŚCI
Stanowię przecież część świata, do którego należą
niedzielne obiady, posiedzenia komitetu szkolnego,
zebrania zarządu Triple I.
- Nie potrafię - powiedział. - Odciąłem się od
tego wszystkiego.
- Przecież możesz do tego wrócić, przynajmniej
częściowo.
- Nie. - Ta stanowczość zaskoczyła ją. - Nawet
o to nie proś, Maggie. A w ogóle to dlaczego akurat
ja mam się dopasowywać? Dlaczego nie bierzesz pod
uwagę dopasowania się do mojego życia?
Maggie musiała się roześmiać, choć nieszczególnie
rozbiawiona.
- Znakomity pomysł, nie uważasz? Mam na głowie
siedmioletniego syna i przedszkole. Jak, do licha,
mogłabym dopasować się do twojego rozkładu dnia,
skoro wracasz z pracy właśnie wtedy, kiedy ja wstaję.
- Cóż, chyba masz rację. A więc mamy problemy.
- Wsunął splecione dłonie za głowę i spojrzał na nią:
- Jeśli nie chcesz się rozstać z żadną z tych ślicznych
rzeczy - wskazał głową dębową boazerię i skórzane
meble.
- Przestań! - zawołała Mggie. Narastała w niej
złość. - Chciałabym, żebyś przestał robić ze mnie
żałosną łowczynię złota, która wżeniła się w Lewisów
dla ich rodzinnej fortuny. Wcale tak nie było.
Zapadła długa cisza. W końcu Connor odezwał się
łagodniej:
- Jak wobec tego było?
Maggie opadła na miękkie krzesło przy wygaszonym
kominku, zastanawiając się, czy będzie w stanie
wytłumaczyć to wszystko Connorowi.
- Ojciec zostawił nas, kiedy miałam pięć lat
- powiedziała prosto, decydując się zacząć od początku.
- Zawsze udawał drobnego przedsiębiorcę i wciąż
inwestwał pieniądze, nasze pieniądze, w przedsięwzięcia
KLUCZ DO MIŁOŚCI
81
kończące się krachem. Kiedy pozbyliśmy się dość
dokładnie wszelkich oszczędności, po prostu zniknął.
Matka wraz ze mną znalazła się w bardzo trudnej
sytuacji, a ponieważ umiała tylko gotować i sprzątać,
więc z tego właśnie nas utrzymywała.
- Jako służąca - uzupełnił,
- Tak. Myślę, że wiesz, jak to jest. Musiałeś mieć
sporo służby dookoła siebie. Jak mówiłam, mieszkaliśmy
w Newark, wśród ludzi z marginesu. Chodziłam do
złej szkoły, ze złymi dziećmi, toteż z dnia na dzień
dziczałam. Tak w każdym razie uważała moja matka.
Kiedy miałam dwanaście lat, uznała, że potrzebuję
lepszego otoczenia do dorastania. Przyjęła pracę
z mieszkaniem u bogatej kobiety, niejakiej pani Corviser,
w hrabstwie Westchester. Początkowo nie miało to
na mnie głębszego wpływu. Ciągle wynajdywałam
sobie najbardziej rozwydrzone towarzystwo w okolicy.
Kiedy miałam niecałe czternaście lat, każda matka
uznałaby mnie za najgorsze z możliwych utrapień.
- W czym miała udział również kradzież biżuterii
pani Corviser - dodał Connor.
- Tak. Myślałam, że pani Corviser zgłosi przestępstwo
na policji, ale musiało jej się coś we mnie spodobać,
bo skończyło się tym, że wzięła mnie pod swe opiekuńcze
skrzydła. Dobiegała już wtedy osiemdziesiątki, a włas
nych dzieci nie miała. Może właśnie dlatego tak
postąpiła, do dziś nie wiem. W każdym razie
postanowiła, że zrobi ze mnie damę.
- Dobra robota - skomentował Connor.
- Była bardzo wytrwałą kobietą. I bardzo mądrą.
Nauczyła mnie, jak się ubierać, zachowywać, i jak sobie
dawać radę. Okazałam się bardzo pojętną studentką.
Dość szybko odkryłam, że dostałam od niej bilet
umożliwiający opuszczenie świata, w jakim żyła moja
matka, myjąc gary i patelnie w cudzych domach.
- Gdzie jest teraz twoja matka?
82
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Umarła dziesięć lat temu, na raka. Mam wrażenie,
że służba u bogatych ludzi nigdy nie budziła w niej
takiego sprzeciwu, jak we mnie.
- Czy dlatego postanowiłaś wejść do tej sfery?
- Nie postanowiłam tego, Connor. Zakochałam
się w Grancie i pobraliśmy się. To było takie proste.
Od tej pory spotkałam mnóstwo zamożnych ludzi,
którzy mi się nie podobali, ale spotkałam również
takich, których bardzo lubię. Są wśród nich i Blake'owie,
i Lewisowie. Zrozumiałam, jak głupie jest szufladkowanie
ludzi według ich majętności. A ponieważ dostałam
wcześniej klucze do tego świata, było mi łatwo
dopasować się do niego.
- Gratuluję. Przebieranka prawie doskonała.
- Prawie? - jej głos zabrzmiał ostro.
- Tak. Zapominasz, że miałem mnóstwo okazji do
studiowania oryginału. Dorastałem wśród kobiet
z wychowaniem i manierami, które nauczyłaś się
naśladować. Robisz to zresztą bardzo dobrze. Ale
wciąż jest w tobie coś, hm, odmiennego.
Sama Maggie też to zawsze czuła. Wprawdzie
bardzo się starała, ale nigdy nie miała wrażenia, że
naprawdę należy do bogatego świata.
- Nikt się do tej pory na to nie uskarżał.
- Ależ ja się nie uskarżam. Między innymi dlatego
wydajesz mi się tak diabelnie pociągająca.
- Dziękuję - powiedziała chłodno. - Umiesz prawić
subtelne komplementy. No, i opowiedziałam ci historię
mojego życia. Czy nie sądzisz, że nadszedł czas, żebyś
opowiedział mi swoją?
- Miałem być tym, czym Grant - powiedział bez
ogródek. - Człowiekiem z prezencją, dobrymi manierami
i bezgranicznym oddaniem firmie International
Investments Incorporated. - Wcisnął dłonie głębiej
w kieszenie spodni. - Nie muszę mówić, że tym nie
zostałem. Chciałem podróżować, mieć przygody, być
KLUCZ DO MIŁOŚCI
83
sobą. To się nigdy nie podobało mojemu ojcu, ale im
byłem starszy, tym bardziej usztywniały się jego poglądy.
I chociaż już jako dziecko sprawiałem mu sporo
kłopotów, to oświadczył, że nie życzy sobie syna,
którego nie interesuje rodzinny interes. Po prostu
sobie nie życzy.
Maggie czuła, że Connorowi bardzo zależało, by
ojciec akceptował go takim, jakim jest.
- Robiłem wszystko, co należy. Chodziłem do
Stearns School. Skończyłem dobrą uczelnię. Zacząłem
pracować w Triple I, podobnie jak Grant. Kiedy
skończyłem dwadzieścia dwa lata, nagle wszystko pękło.
- I odszedłeś - Maggie słyszała tę historię wiele
razy, i od rodziny Connora, i od Granta, który
zawsze czuł się nieco urażony, ale i zaintrygowany
nagłym zniknięciem przyjaciela z dziecinnych lat.
- Uciekłem nad morze. - Usłyszała w jego głosie
lekkie rozbawienie. - Romantycznie to brzmi, prawda?
Ale tak właśnie zrobiłem, a potem jeszcze popełniłem
całą masę innych romantycznych szaleństw, które
tylko przyszły mi do głowy. Kiedy skończyłem
trzydziestkę, nie było chyba miejsca w Stanach, którego
bym nie odwiedził. W końcu los rzucił mnie do
Nowego Jorku, gdzie prowadziłem nocne usługi
ślusarskie. Świetne zajęcie dla kogoś, kto tak jak ja
chciał się odciąć od korzeni. Mnóstwo trudności,
a przy okazji sporo niebezpieczeństw.
- Sądzę, że związanych nie tylko z czekami bez
pokrycia.
- Związanych z sytuacjami, które znasz, jeśli
dorastałaś w biednej części Newark. Grasuje tam
masa punków, którzy uważają, że każdy, kto ma
furgon i portfel, jest wart ich szczególnej opieki.
Wydawało mi się, że po pracy na ranczach w Wyoming
mam zaprawę, ale Nowy Jork o trzeciej nad ranem
okazał się zdecydowanie mniej sympatyczny.
84
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- I dlatego wróciłeś do Bostonu? - spytała ła
godnie.
Wzruszył ramionami i obrócił ku niej twarz:
- Sam nie wiem, po jaką cholerę. Napierw umarł
Grant. To mnie trzepnęło. Miał zaledwie dwa lata
więcej niż ja i zawsze byliśmy ze sobą tak blisko, jak
mogą być dwaj kompletnie różni ludzie. I umarł tak
nagle, tak młodo... - Uniósł dłonie do góry, Maggie
skinęła głową. Znała aż za dobrze bezradne niedowie
rzanie po takiej stracie.
- Potem umarł stary Lewis i przyszłość Triple
I zaczęła wyglądać ciemno. Grant nie żył, Bobbie nie
była zainteresowana, Jacąuie nie chciała, toteż ojciec
zdecydował, że stanowię dla firmy jedyną nadzieję.
Nawet nie próbował delikatnie mnie z tym oswoić.
Któregoś dnia wezwał mnie i poinformował, że już za
długo sobie pobłażam, nadszedł czas na powrót do
domu i przejęcie sterów.
- Musiałeś to dobrze przyjąć.
- Wspaniale. To był strzał kulą w płot. Zabrałem
się stamtąd, zdecydowany na resztę życia wrócić
z robotą do Nowego Jorku. Może nawet zrobiłbym
tak, gdyby nie nagłe pogorszenie się stanu jego serca.
Maggie pamiętała aż za dobrze panikę, która
wybuchła przed czterema laty, kiedy Kincaid Blake
dostał pierwszego, rozległego zawału.
- Ojciec porządnie się wystraszył - powiedział
Connor. - Prosił mnie, żebym wrócił do domu.
Prosił, nie żądał, więc go posłuchałem. Przeniosłem
tutaj mój interes i uznałem, że możemy pójść na
kompromis, dla dobra rodziny, która powinna być
razem w trudnych chwilach.
- Pamiętam, że kiedy przyjechałeś do Bostonu,
twoja matka była prawie pewna, iż zamierzasz
wrócić do domu i pracować w Triple I - powiedziała
Maggie.
KLUCZ DO MIŁOŚCI g5
- Myliła się. - Oczy Connora wyrażały niezłomność.
- Spełniłem obietnicę i jestem tutaj, tak jak życzyła
sobie rodzina. Ale nie poświęcę mojej wolności dla
tego cholernego interesu, bez względu na to, kto mnie
o to prosi.
Maggie przebiegł niespodziewany dreszcz. Stwierdziła,
że słowa były skierowane właśnie do niej. Miała
przecież ścisłe związki z interesami jego rodziny.
- Co Grant mówił ci o mnie? - Pytanie padło
nieoczekiwanie i Maggie uznała, że Connor chciał je
zadać od dawna.
- Że jesteś niesłychanie lojalny. - Dokładnie
zacytowała słowa męża. - I że rośliście razem jak
bracia. Był pewien, że któregoś dnia zmienisz zdanie
i nawrócisz się na drogę wskazaną przez ojca. Grant
bardzo... szanował tradycje.
W oczach Connora odbijały się sprzeczne uczucia.
- Myślę, że wiem o Grancie niemal tyle, co ty,
Maggie - powiedział. - W każdym razie, zgodnie
z życzeniem, usłyszałaś historię mojego życia. Co
robimy dalej?
- Nie możemy zawrócić - odparła, pragnąc w jakiś
sposób zmiękczyć jego napięte rysy twarzy. Musiała
jednak poradzić sobie także z własnym napięciem.
- Nie możemy. A ja nie mogę włączyć się z powrotem
do rodzinnego kręgu. Ostatnio na mój widok ojciec
dostawał piany na ustach.
Maggie wiedziała, że w tym opisie nie ma przesady.
- Więc? - spytała, odbijając piłeczkę do Connora.
- Moglibyśmy ciągnąć znajomość w tajemnicy
- wyglądało na to, że chce wybadać sytuację.
- Nie. Chcąc „ciągnąć", trzeba wziąć pod uwagę
Jordana.
- Uczciwe postawienie sprawy. Myślę, że moglibyśmy
poczekać, aż mój ojciec umrze.
- Nie mówisz tego poważnie?
86
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Czemu nie? - Maggie usłyszała przesadną twardość
w jego głosie i zorientowała się, że Connor usilnie
Ig stara się udawać gruboskórność, chcąc ukryć prawdziwe
uczucia. - W każdym razie ojciec jest na tyle upartym
starcem, że prawdopodobnie będzie jeszcze żył lata,
na przekór wszystkim lekarzom. Zdaje mi się, że nie
ma dla nas wyjścia, Maggie.
Błagalnie szukał jej wzroku, prosząc, by znalazła
jakąś pośrednią drogę. Niestety, Maggie nie mogła
nic wymyślić. Miała w życiu obowiązki i odpowiedzial
ność, która się z nimi wiąże. A Connor poczytywał
sobie niejako za obowiązek właśnie ich unikać.
- No to chyba koniec - oczy Maggie wypełniły się
nagle łzami.
- Mimo że jest nam ze sobą tak dobrze? - spytał.
- W pewnym sensie, Connor, wcale nie jest nam
dobrze. Przykro mi. Może po prostu nie da się z tego
nic zrobić? - Poczuła ból, graniczący z cierpieniem.
- Wiesz, jak to zabrzmiało? - spytał, biorąc
marynarkę z kanapy. - Jakby moja matka mówiła
jednej ze służących, że ma się wynosić. Bardzo grzecznie
i z wielkim żalem, ale zupełnie bez przywiązywania
do tego jakiegokolwiek znaczenia. W interesach nie
ma sentymentów. Czy takie uczucie łączysz ze mną,
Maggie?
- A sądzisz, że tak właśnie jest? - Maggie uraziły
jego słowa.
- Sądzę, że byłabyś do tego zdolna. Przecież dobrze
opanowałaś lekcję. Pani Grant A. Lewis Jr. z żalem
informuje, że towarzystwo pana Blake'a nie jest już
pożądane, i składa wyrazy podziękowania.
W ironicznym podziękowaniu było tyle jadu, że
Maggie nawet nie próbowała się przeciwstawić. Zanim
zdążyła wymyślić odpowiedź, Connor opuścił salon
i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi wyjściowe.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- Czy jeszcze kawy, pani Lewis?
- Nie, dziękuję, Cindy.
Maggie uśmiechnęła się do służącej Blake'ów.
Nigdy nie czuła się dobrze, kiedy podawano jej
jedzenie, choć Lewisów i Blake'ów zdecydowanie
to nie raziło.
Rozejrzała się dookoła stołu, patrząc, kto jeszcze
przyszedł na obiad w rocznicę ślubu państwa Bla-
ke'ów. Nikt oprócz niej nie zauważał Cindy, a tym
bardziej nie uśmiechał się do niej. Maggie pomyślała,
że jak na ironię losu, kiedy oparła się pokusom
Connora i pozostała członkiem hermetycznego kręgu
rodzinnego, poczuła się outsiderem bardziej niż
kiedykolwiek.
U szczytu stołu Kincaid Blake wygłaszał długą
przemowę na ulubiony temat przyszłości International
Investments Incorporated.
- Każdy, kto nie chce dostrzec, że naszym następnym
posunięciem powinno być wejście na rynek japoński,
chowa głowę w piasek. Powtarzam to od lat.
- Ależ wierzymy ci, tatusiu - odparła jego córka,
Jacąuie. Obok niej siedział mąż, Richard Westborough.
Bobbie zajmowała miejsce po drugiej stronie stołu.
Jordan siedział przy matce, ubrany w niedzielny
garnitur i krawat. Towarzystwo uzupełniały pani
Blake i pani Lewis, emanujące jak zwykle spokojną
elegancją.
Brakowało tylko jednego członka rodziny, który
jednak w tych dniach nie opuszczał myśli Maggie.
88
KLUCZ DO MIŁOŚCI
Wkrótce pojawił się również jako temat konwer
sacji.
- Właściwie nie ma co robić wielkich planów
rozszerzenia działalności firmy - zaczął zrzędzić Kincaid
Blake - i to dzięki twojemu bratu.
- Nie mówmy o tym teraz, tatusiu, zgoda? - wes
tchnęła Jacąuie.
- Czemu nie? Jestem pewien, że wszyscy roz
mawiacie o mnie, kiedy mnie nie ma w pobliżu.
Dlaczego nie miałbym robić tego samego temu
chłopakowi?
- Ten chłopak ma trzydzieści siedem lat, kochanie
- przypomniała mu pani Blake. - Naprawdę powinieneś
przyzwyczaić się do myśli, że wie, co robi ze swoim
życiem.
- Wie, co robi? - parsknął ojciec Connora.
- Widziałem tę puszkę, którą jeździ. To nie jest
pojazd dla Blake'a.
Maggie skrzyżowała spojrzenie z siedzącą po
przeciwnej stronie szwagierką. Bobbie chyba zrozumiała
jej milczącą prośbę o zmianę tematu.
- Może i jego furgon jest trochę poobijany, ale
niedawno przewiózł z lotniska do domu pięć waliz
z ubraniami, więc nie wypada mi na niego narzekać.
A jeśli chodzi o ubrania...
Niezręczny temat odpłynął chociaż na parę minut.
Przerwa wydawała się pożądana tylko do chwili,
gdy do jadalni weszła służąca Blake'ów. Spoglądając
na panią Blake, oznajmiła:
- Pan Connor, madame.
I oto był już w pokoju. Maggie poczuła, że nie
może oddychać. Miał na sobie brązowy golf, czarne
spodnie, i ciemnobrązową marynarkę ze sztruksu,
która wyglądała na nową.
- Wszystkiego najlepszego, mamusiu - powiedział
ciepło.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 89
- Dziękuję. - Wstała na powitanie. - Cieszę się, że
przyszedłeś.
- Skąd, u diabła, dowiedział się o obiedzie? - spytał
Kincaid Blake.
Connor wyglądał na człowieka niezwykle spokojnego.
Być może wiedział, czego ma się spodziewać.
- Mama zadzwoniła i zaprosiła mnie - powiedział
obojętnie. - Powiedziała, że na pewno będzie ci
przyjemnie, jeżeli przyjdę.
- Hm. Myślę, że ostatnim razem, kiedy zdecydowałeś
się tu pokazać, wyraziłem się jasno: będzie mi przyjemnie
tylko wtedy, kiedy zmienisz zdanie na temat powrotu
do firmy.
- Proszę, kochany...
Słowa pani Blake nałożyły się na odpowiedź Connora:
- Chyba trochę za wcześnie na zaczynanie walki
od nowa, prawda? - spytał, nie dając wyprowadzić
się z równowagi. - Skończmy najpierw świętowanie
rocznicy. - Przeszedł wielkimi krokami do szczytu
stołu i wyciągnął rękę: - Moje gratulacje z okazji
czterdziestopięciolecia.
Kincaid Blake dopiero po chwili podał mu wyciąg
niętą dłoń.
- Dziękuję - powiedział opryskliwie. - Jak widzę,
nie zadałeś sobie trudu, żeby włożyć koszulę i krawat.
Connor zesztywniał.
- No cóż - powiedział, nadal usiłując zachować
spokój. - Wydawało mi się, że jeżeli włożę, to będziesz
narzekał na brak smokingu. Postanowiłem więc wybrać
strój, w jakim mi wygodnie.
- Oto i cała historia twojego życia - mruknął stary
człowiek. - Zawsze własna wygoda na pierwszym
miejscu.
Sprawiał wrażenie zdecydowanego na podjęcie walki,
Richard przerwał mu więc, chcąc zapobiec konfliktowi.
- Zdaje mi się, że konieczna jest prezentacja
90
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- powiedział pospiesznie. - Maggie, sądzę, że nie
zetknęłaś się jeszcze z bratem Jacąuie.
Po raz pierwszy od wejścia do pokoju Connor
spojrzał na Maggie.
- Prawdę mówiąc, już się zetknęliśmy - powiedział
poważnie - Hallo, Maggie. Hej, Jordan.
- Hej, Connor. Wiesz co? Byliśmy w parku wczoraj
wieczorem i widziałem fantastycznego psa.
- Czyżby? - Connor przysunął sobie krzesło i usiadł
pomiędzy Maggie i jej synem. - A jakiej rasy?
Wszyscy goście przy stole zgodnie odetchnęli
i za przykładem Jordana wrócili do rozmowy
o drobiazgach.
Pogoda była niemal letnia i wkrótce goście zaczęli
wstawać od stołu i przechodzić do ogrodu, gdzie
schylały już głowy narcyzy, a na drzewach zawiązały
się małe listki.
Connor nie zamierzał wstać i Maggie pozostała
przy nim, mając nadzieję, że uda im się porozmawiać
na osobności.
- Myślałem, że nie wyjdą przez całe popołudnie
- powiedział.
- Twoja matka jak zwykle za dobrze nas nakarmiła
- odparła z uśmiechem. - Nikt nie ma siły, żeby się
ruszać.
- Zapomniałem już, jak wyglądają posiłki matki.
Domyślasz się chyba, że ostatno nie bywałem w domu
zbyt często.
- To musi być trudne - powiedziała miękko. - Myślę
o współżyciu z takim ojcem.
- To jest trudne - do uśmiechu zakradło się trochę
goryczy. - Ale dzisiaj i tak mamy piknik w porównaniu
z tym, co przechodziłem w zeszłym tygodniu, Maggie.
- Co... co masz na myśli?
- Mam na myśli twoją nieobecność, rozmyślania,
czy będziesz mnie jeszcze kiedyś chciała zobaczyć.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
91
Pochylił się na krześle i przebiegł mocnymi palcami
po włosach na jej karku, masując skórę pod nimi.
- Wyszedłeś tak nagle. Co mam o tym myśleć?
- Zawsze uciekałem przed tym, co mnie złości.
- Jak wtedy, gdy miałeś dwadzieścia dwa lata?
- pomyślała o jego życiu, którego historię opowiedział
jej w zeszłą niedzielę nocą.
- Tak, właśnie jak wtedy. Zresztą osobiście mogłaś
się przekonać, przed czym uciekałem.
- Wierzę ci, Connor - odparła. - Czy dlatego
właśnie pokazałeś się tu dzisiaj? Chciałeś dowieść
swoich racji?
W rzeczywistości Connor pokazał się, bo zdawało
mu się, że nie wytrzyma ani dnia dłużej bez spojrzenia
na Maggie.
- Być może - stwierdził krótko.
- Ale to niczego nie rozwiązuje - napierała Maggie.
Wstał niespokojnie. Borykał się z tym problemem
przez cały tydzień i wiedział, że Maggie ma rację.
- Raczej nie.
Maggie również wstała. Dałaby wiele, żeby móc po
prostu wymieść wszystkie przeszkody, które zdawały
się ich dzielić.
- Wszystko było takie proste, kiedy myślałam, że
jesteś nocnym ślusarzem bez nazwiska - zamyśliła się.
- Było proste z jednego powodu, ja pragnąłem
ciebie, a ty pragnęłaś mnie. Czy to się zmieniło?
- Nie - przyznała cicho. Była już bliska pokonania
trzech kroków, które ich dzieliły, i dowiedzenia tego,
kiedy otworzyły się drzwi i wszedł Kincaid Blake.
- Matka uważa, że powinieneś trochę skorzystać
ze słońca.
Connorowi przyszło na myśl, że ojciec nigdy nie
miał wyczucia sytuacji.
- Nie znoszę krykieta - rzucił.
- Ja też nie. Jałowa gra. - Kincaid Blake usadowił
92
KLUCZ DO MIŁOŚCI
się u szczytu stołu. Nie mogło być wątpliwości, po
kim Connor odziedziczył błyszczące, ciemne oczy,
a także silną osobowość. - A jeśli już mówimy
o jałowych grach...
Connor wiedział, co teraz nastąpi.
- Czy musimy do tego znowu wracać?
- Będziemy wracać, dopóki nie ustąpisz.
- Mam nadzieję, że nie czekasz na to z głębokim
przekonaniem. Triple I powinna rozglądać się za
kimś innym, kto mógłby zostać jej przewodniczącym.
- Do diabła! - Złość Kincaida mieszała się
z desperacją. - Chcesz, żeby Triple I przejęli obcy ludzie?
- Nie byliby całkiem obcy - zaoponował Connor.
- Ludzie, którzy teraz prowadzą firmę, pracują w niej
od lat. Są dobrymi, zaufanymi i samodzielnymi
fachowcami.
- Oczywiście, że tak - przyznał opryskliwie Kincaid.
- Ale to nie znaczy, że darzą firmę tym samym
uczuciem, jakie mają dla niej członkowie rodziny.
- Dlaczego nie możesz pogodzić się z faktem, że ja
nie mam tego rodzaju uczucia dla Triple I?
- Bo cię znam, chłopcze. - Kincaid przeszył syna
swym najbardziej przenikliwym spojrzeniem. - Bardzo
się starasz o niezależność, ale w głębi jesteś takim
samym Blake'em, jak my wszyscy.
- Po prostu nie jestem stworzony do tego rodzaju
życia - wyjaśnił Connor. - I nie mów mi, że nie
próbowałem. Robiłem to przez dwa lata. To aż
nadto, żeby zorientować się, że zakładanie co rano
garnituru i chodzenie do biura nie jest dla mnie.
- Dwa lata! - Stary człowiek powiedział to z wyraźną
pogardą. - Dwa lata tuż po szkole. Trudno nazwać
to solidnym próbowaniem.
- Przynajmniej nie przekreśliłem tej pracy od razu,
jak ty postąpiłeś z moim wyborem - odgryzł się Connor.
Maggie zrozumiała, że z tego sporu nic dobrego
KLUCZ DO MIŁOŚCI 93
nie wyniknie. Szybko weszła między obu mężczyzn
i uspokajająco podniosła rękę.
- Proszę - powiedziała. - Kłótnie nic tu nie pomogą.
Obaj zwrócili na nią wojownicze spojrzenia. Maggie
poczuła się, jakby spoczęły na niej światła tysiąca
telewizyjnych reflektorów, ciągnęła jednak spokojnie:
- Może jest jakaś pośrednia droga, panie Blake?
Może Connor przydałby się w Triple I, nie poświęcając
firmie całego życia?
- Do diabła, dziewczyno, ja poświęciłem całe życie
firmie i...
- Ale Connor nie chce - zwróciła mu uwagę.
Kincaid spoglądał zaskoczony, że mu przerwała. Dla
Maggie było to również coś nowego. Do tej pory
ojciec Connora zawsze ją trochę onieśmielał. - Może
jeśli przyjmie pan ten fakt do wiadomości, będzie
wam łatwiej do czegoś wspólnie dojść.
- Co proponujesz? - spytał Kincaid szorstko.
- No cóż, może Connor objąłby stanowisko
w zarządzie. Miałby wtedy coś do powiedzenia na
temat polityki firmy, a jednocześnie nie byłby zmuszony
do trwania na posterunku bez przerwy, jak pan.
- Hm - Blake senior spojrzał zamyślony. - Muszę
rozważyć ten pomysł.
- W ten sposób praca dla Triple I nie zajmowałaby
ci całego czasu - zwróciła się do Connora z nadzieją,
że ten zrozumie jej koncepcję.
- Fantastyczny pomysł, Maggie. - Nie była
przygotowana na taki sarkazm. - Ile z mojego życia
planujesz mi przydzielić? I czy zamierzasz zająć się
moim interesem w czasie, który będę poświęcał na
zebrania kierowniczych organów firmy?
- Oczywiście, że nie. Podałam pierwszy projekt
kompromisu, jaki mi przyszedł do głowy. A skoro
jest jeden, mogą być również inne. Jeśli naprawdę
interesuje was znalezienie warunków...
94
KLUCZ DO MIŁOŚCI
Connor nie pozwolił jej dokończyć:
- Interesuje mnie życie moim własnym życiem na
przyjętych przeze mnie warunkach. Powinienem był
przewidzieć, że wszystkie górnolotne mowy o lojalności
wobec rodziny były jedynie przykrywką dla próby
wciągnięcia mnie do tego interesu siłą.
- O czym wy mówicie? - spytał Kincaid obojga,
marszcząc brwi.
- Maggie i ja próbowaliśmy przy okazji wynegoc
jować nasze własne warunki - wyjaśnił Connor - ale
wygląda na to, że nawet nie wiedząc o tym, zamotałem
się w dawny spór.
- To jest irracjonalne, i ty o tym wiesz - Maggie
odparowała cios. - Nie próbuję siłą wciągać cię do
czegokolwiek. Chcę jedynie dobra rodziny...
- I Triple I - dorzucił.
- Tak, ponieważ firma stanowi część rodziny. I ty
również, niezależnie od tego, jak bardzo starasz się
tego uniknąć. Przynajmniej w tej sprawie twój ojciec
ma niewątpliwą rację.
Kiedy Connor się w końcu odezwał, cała złość już
go opuściła.
- Oczywiście, byłbym znacznie szczęśliwszy, gdybyś
my mogli dojść do porozumienia. Ale uważam, że
wymaga to bardzo starannego przemyślenia, ot
i wszystko.
- Masz rację, chłopcze - Kincaid bębnił knykciami
o stół, jak zawsze w czasie posiedzeń zarządu, kiedy
trzeba było zrobić z czymś porządek. - Dzięki Bogu,
myślenie jest jedyną z niewielu czynności, do jakich
jeszcze się doskonale nadaję. Może pójdziemy do
gabinetu.
Maggie znowu bała się odetchnąć, żeby nie rozwiać
nastroju. Przez chwilę Connor zwrócił na nią wzrok.
Wyczytała z jego twarzy, jak wiele znaczy dla niego
możliwość pogodzenia się z ojcem.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
95
- Pójdę cię wytłumaczyć w ogrodzie - powiedziała
lekko. - Do zobaczenia później, Connor.
Skończyli grę, ciepły dzień znowu zrobił się chłodny,
ale dwaj mężczyźni jeszcze nie opuścili gabinetu Kincaida
na piętrze. Mimo że Maggie bardzo chciała zobaczyć
Connora, za nic nie przerwałaby im rozmowy. Usłyszała,
jak pani Blake wydaje Cindy polecenie, żeby przygoto
wała dla Connora miejsce do kolacji, i uśmiechnęła się.
Opuściła dom Blake'ów razem z teściową, prowadząc
Jordana. Nadal trudno jej było przewidzieć, co przyniesie
przyszłość dla niej i Connora, ale przynajmniej miała
pewność, że nie poczucie beznadziejności.
Siedziała w pokoju zabaw, gdy rozległo się walenie
w drzwi. Maggie podskoczyła.
Na progu stał ociekający wodą Connor, wciśnięty
w starą, skórzaną kurtkę.
- Już idę - zawołała, sunąc w kierunku drzwi.
- Próbowałem się dostać od frontu - wyjaśnił - ale
nikt nie odpowiadał. - Podał Maggie okrycie i skierował
się do kuchni.
Zanim zdążyła powiesić jego mokrą kurtkę, pojawił
się Jordan, oznajmiając od samych drzwi, że nic nie
jadł, ale musi być z powrotem w szkole o wpół do
ósmej, bo jest konkurs dla dyskutantów.
- O Boże - westchnęła Maggie, idąc za synem do
kuchni. - Czasami wydaje mi się, że nasz samochód
mógłby dojechać do Stearns School bez kierowcy, tak
dobrze zna drogę. Przecież wybieramy się tam wieczorem
co najmniej trzy razy w tygodniu.
Connor usadowił się na krześle w kuchni i wyraźnie
czuł się jak w domu. Na jego widok twarz Jordana
pojaśniała:
- Hej, Connor! Mamusia nie mówiła, że przyjdziesz.
- Mamusia nie wiedziała - odparła Maggie.
- Zostaniesz na obiad, Connor?
96
KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Chętnie, ale dzisiaj wcześnie zaczynam pracę.
Około wpół do ósmej będę musiał wyjść.
- Ojej, jak fajnie. I od tego zacznie się twój dzień,
prawda?
- Dokładnie tak. Ale właściwie nie zamierzałem
się wpraszać na obiad. Tak naprawdę przyszedłem
zamienić kilka słów na osobności z twoją mamą.
Jordan, dojrzały ponad swój wiek, natychmiast
wyczuł, o co chodzi.
- Pójdę na górę poćwiczyć mój głos w dyskusji
- powiedział opuszczając kuchnię. - Zawołajcie mnie
na obiad, dobrze?
- Dobrze - obiecała Maggie i dodała: - chociaż
nie bardzo sobie jeszcze wyobrażam, jak ten obiad
będzie wyglądał. Ta wieczorna impreza w szkole
przewróciła mi wszystkie plany do góry nogami.
Postawiła na kuchence wielki gar wody do zagoto
wania i otworzyła lodówkę w poszukiwaniu resztek,
z których można byłoby zrobić wierzch do ciasta. Ku
jej zaskoczeniu Connor wstał, wyłączył palnik, zamknął
drzwi lodówki i sięgnął do telefonu na ścianie.
- Co robisz? - spytała Maggie.
- Jak powiedziałem, przyszedłem zamienić z tobą
kilka słów. Nie chcę, żebyś się rozpraszała. Gdzie
zwykle dzwonisz po pizzę?
Wolną ręką otoczył jej ramiona i Maggie pozwoliła
się przyciągnąć do szerokiej piersi.
- Tylko nie mów teściowej, że robimy takie rzeczy.
Masz tu numer.
Connor zamawiał wielką pizzę z dodatkami,
a tymczasem Maggie oddawała się znowu przyjemności
bycia blisko niego. Wciąż jednak mieli problemy do
rozwiązania i podejrzewała, że o tym właśnie Connor
chce rozmawiać. Postanowiła więc nie ulegać uczuciom
i kiedy odwiesił słuchawkę, skoncentrowała się na
tym, aby mówić spokojnym tonem.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 97
- Zastanawiam się, co cię sprowadza.
- Przepraszam, że wczorajsze spotkanie z ojcem
nieco się przeciągnęło. Miałem nadzieję na rozmowę
z tobą przed wyjściem.
- Nie chciałam wam przeszkadzać. - Bliskość
Connora pozbawiła ją tchu. Ciało Maggie zadrżało
z podniecenia w jego ramionach. Chciwie oplotła ręce
wokół szerokich barków. Wcisnęła się mocniej w objęcia
mężczyzny czując, jak przebiega go dreszcz.
Przytuliła się do mężczyzny tak mocno, że nie miał
już wątpliwości, jak bardzo go pragnie. Jego ciałem
wstrząsnął jeszcze jeden dreszcz. Okrywał teraz całą
twarz Maggie pocałunkami, rozbudzając i ożywiając
wszystkie miejsca, których dotknęły wargi. Odsunął
kołnierzyk jej bluzki i powoli, zmysłowo zaczął rysować
linię jej obojczyka.
- Musimy skończyć z takimi spotkaniami - powie
dział chrapliwie, unosząc głowę i zatapiając palce
w gęstych włosach Maggie. - Dlaczego, kiedy jesteśmy
ze sobą, zawsze mamy kogoś w pobliżu?
Maggie pomyślała, że to prawda. Za każdym razem,
gdy ulegali rozpalonym namiętnościom, znajdowała się
pod ręką przyzwoitka. Teraz też margines jej świado
mości rejestrował obecność Jordana uczącego się na
górze, toteż wiedziała, że nie jest to odpowiedni czas, by
zapomnieć o wszystkim i chłonąć pieszczoty Connora.
Kiedy jednak czuła tuż przy uchu jego ciepły oddech...
- A gdy nie ma nikogo, to ciągle o coś walczymy
- dodała, mając nadzieję, że niewygodny temat trochę
ich ostudzi.
Nie ostudził. Twarz Connora błysnęła śmiechem
i ten obezwładniający grymas jak zwykle zrobił swoje.
Tym razem to Maggie rozpoczęła pocałunek. Wsuwając
palce w smolistoczarne włosy, zbliżyła wargi do jego
ust, jakby przez wiele lat ginęła z pragnienia i nagle
odkryła w Connorze źródło życia.
98
KLUCZ DO MIŁOŚCI
Jej pożądanie dolało oliwy do ognia. Rzeczy
wistość miała już mocno zatarte kontury, kiedy
Maggie doleciał niewyraźny głosik syna:
- Mamusiu, co z obiadem?
Z trudem złapała głęboki oddech. Connor pozwolił
jej wysunąć się z objęć.
- Zaraz będzie, kochanie. Kiedy tylko dostawca
przywiezie pizzę.
- Jemy pizzę? Hura!
Connor usiadł z powrotem przy kuchennym stole,
z rękami skrzyżowanymi na piersi. Maggie pomyślała,
że również on sprawia wrażenie, jakby starał się
ochłodzić kipiące w nim pożądanie.
- W odpowiednim momencie - buntowniczy uśmiech
wciąż jeszcze majaczył mu na ustach.
- Wyjątkowo. Chyba wiem, co miałeś na myśli,
mówiąc, że nigdy nie mamy czasu tylko dla siebie.
- Za to pizzy nie ma.
Spojrzał na zegar i doszedł chyba do wniosku, że
czas zająć się ich sprawami.
- Maggie, to naprawdę jest obłęd. Prawie nie sypiam,
tylko myślę o tobie, tak bardzo cię pragnę.
Słowa podziałały niemal jak dotknięcie. Serce Maggie
zaczęło tłuc się jak oszalałe.
- Czy nie moglibyśmy wygospodarować trochę
czasu tylko dla siebie? Jestem co prawda rodzinnym
człowiekiem, ale...
Zawiesił głos. Nie musiał kończyć, wszystko było
jasne. Odsunął włosy z czoła. Maggie śledziła ten gest
wzrokiem. Prawie czuła, jak jej własne palce rozgarniają
tę gęstą, czarną czuprynę. Przypomniało jej to, jakie
nienasycenie ogarnia ją na myśl o wszystkim, co
mógłby dać jej w pełni miłosnego uniesienia.
Czy jednak dojrzeli już do takiego kroku? Maggie
musiała się najpierw dowiedzieć, co zaszło w gabinecie
Kincaida wczoraj po południu.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
99
- Czyżbyś naprawdę był rodzinnym człowiekiem,
Connor? - głośno wyraziła zdziwienie.
- Jasne. Z Jordanem dogadujemy się świetnie.
Zawsze lubiłem dzieci.
- Nie o tym myślałam - sprzeciwiła się. - Chodziło
mi o twoją rodzinę. Co zdarzyło się wczoraj po moim
wyjściu?
- Coś równie istotnego, jak zniesienie prawa
grawitacji - zrobił radosną minę. - Doszliśmy z ojcem
do pewnego porozumienia.
Maggie zdawała sobie sprawę, że naprawdę zaszło
wielkie wydarzenie.
- Dalej, Connor. Nie trzymaj mnie w niepewności.
- Uznał, że twój pomysł warto rozważyć. Myślę tu
o przeznaczeniu dla mnie roli przewodniczącego zarządu.
Sądzę, że w głębi serca ciągle chciałby mnie widzieć,
jak idę w jego ślady, dzień w dzień organizując pracę
w biurze, ale zdaje się, że jest skłonny do kompromisu
jak nigdy przedtem.
- Ciężka choroba zmieniła go - powiedziała cicho.
- Owszem - zgodził się poważnie. - Przypuszczam,
że jego zachowanie zmieniło również mnie. Obaj byliśmy
nieco mniej zatwardziali niż zwykle.
- Tak się cieszę. Żaden z was nie miał łatwego zadania.
- Ale na szampana jeszcze nie czas - obdarzył ją
cieniem uśmiechu. - Jeszcze nie postawiliśmy kropki
nad „i". Osiągnęliśmy tylko ogólne porozumienie, że
kiedy przyjdzie moment, w którym ojciec będzie
zmuszony wycofać się z Triple I, to nie będę uchylał
się przed stanowiskiem, które dawałoby mi jakiś wpływ
na prowadzenie firmy.
Westchnął z ulgą, a Maggie odwzajemniła uśmiech.
Oboje wiedzieli, do czego Connor naprawdę zmierza.
Kincaidowi pisano już krótki żywot. Wraz ze śmiercią
ojca Connor miałby zaangażować się w sprawy firmy.
Trudno było o tym rozmawiać.
100 KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Na razie dość interesów - oświadczył Connor
i znów pochwycił Maggie w ramiona. - A co do sedna...
Dojście do sedna zajęło mu nieco czasu, bo
rozproszyła go lekko wysunięta warga Maggie, która
jakby zapraszała do pocałunku. I nie mógł w żadnym
wypadku na nim poprzestać, gdyż słodki aromat jej
skóry podziałał na niego jak upajające wino.
- Szaleję za tobą, Maggie - wymruczał, przytulając
się do jej policzka. - Czy nie moglibyśmy dla odmiany
spotkać się bez przyzwoitki?
- Jordan wyjeżdża na następny weekend - szepnęła.
Connor poczuł, że serce niecierpliwie mu podskakuje.
- Mogłabym cię odwiedzić.
- Kiedy? - musiał to z niej wydobyć, żeby się
upewnić.
- Kiedy będziesz miał czas?
- Skończę pracę około siódmej rano w sobotę.
- Nie będziesz wtedy wykończony?
- Przyjdź i zobacz.
- W porządku - uśmiechnęła się.
Usłyszał samochód na drodze dojazdowej. Praw
dopodobnie zbliżała się ich pizza. Nim Connor wypuścił
Maggie z objęć, spoglądał jej przez kilka chwil w oczy.
Dostrzegł w nich nowe możliwości, jakby kłopoty
zostały za nimi, a przyszłość obiecywała same dobre
rzeczy.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Do piątku wiosenne burze się wyszumiały, toteż
sobotni poranek był słoneczny i rześki, jakby obmył
go kilkudniowy prysznic. Dom Connora znajdował
się w części Bostonu, której Maggie raczej nie chciałaby
odwiedzać nocą, ale o siódmej rano w weekend
miejsce było niemal zupełnie wyludnione, a w pro
mieniach słońca stare zabudowania fabryczne wyglądały
znacznie atrakcyjniej niż miały do tego prawo.
Zadzwoniła do drzwi, ale nie doczekała się żadnej
reakcji. Nie było również śladu po furgonie. Wycofała
się więc do samochodu, żeby poczekać.
Słysząc łagodne pukanie w szybę, lekko podskoczyła.
Gdy wyszła z samochodu, Connor objął ją jedną
ręką, j*dyż w drugiej trzymał ogromnie dużo pakunków.
- Śniadanie? - spytała.
- Coś w tym rodzaju.
- Czy na twoim silniku można usmażyć omlet?
- Niezbyt smaczny. Zwykle przypomina skórę ze
starego buta. Niestety, dotyczy to również sufletów.
Mam więc nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko
zjedzeniu na śniadanie piersi kurczęcia w szparagach.
Maggie nie zaskoczyło, że mieszkanie Connora
różniło się od wygodnego domu Blake'ów w Wellesley.
Wielka, otwarta przestrzeń wyraźnie miała za sobą
przeszłość fabrycznego piętra. Ścianki działowe
wygrodziły pomieszczenie, które Maggie uznała za
sypialnię. Jeden z końców mieszkania zajmowała
dobrze wyposażona kuchnia. Wzdłuż innej ściany
ciągnął się długi warsztat, a wygodne krzesła i kanapa
102
KLUCZ DO MIŁOŚCI
skąpane w pełnym, wpadającym przez duże okna
świetle, markowały salon.
Okna wychodziły na południe i promienie słońca
dawały o sobie znać.
- Właśnie tak się czuję - szepnęła Maggie, kiedy
Connor wziął ją w ramiona. - Cała skąpana w słońcu.
- Rozumiem, że nie jest to rozmowa o pogodzie
- mruknął Connor, wtulając twarz w jej włosy.
- W lodówce mrozi się szampan - dodał - ale
może pozwolimy mu jeszcze trochę poczekać.
- Szampan i pierś kurczaka na dzień dobry
- pogodnie zamyśliła się Maggie. - Kiedy już coś
zmieniasz, to na całego, prawda?
- Oczywiście - odparł. - Choć wszystko, co widzisz,
jest nie na dzień dobry, lecz na zakończenie ciężkiego,
nocnego dnia pracy.
- Czy jesteś pewny, że nie powinieneś raczej iść do
łóżka i zdrowo się wyspać?
- Może rzeczywiście powinienem iść do łóżka
- przyznał ochrypłym głosem. - Ale sen może poczekać.
Niecierpliwie zrzucił kurtkę. Maggie głęboko
wciągnęła powietrze zaszokowana pięknem mężczyzny,
a szczególnie wspaniałym, mocno zbudowanym torsem.
Od lat już hamowała spontaniczność, trzymając na
wodzy impulsy, którym ulegała w dzieciństwie jako
zabijaka w spódnicy. To Connor wyzwolił w niej pęd
do swobody. Maggie poczuła, że z wdzięcznością
łamie wszystkie wyćwiczone zasady grzeczności, które
przystoją dobrze wychowanym młodym kobietom.
Nie mogła doczekać się chwili, kiedy w pełni zbliżą
się do siebie. Gdy mężczyzna odwrócił się do niej,
przesunęła dłonie wokół jego pasa i wsunęła palce
pod ściągacz granatowego swetra. Zduszony jęk zdradził
jej, jaką przyjemność sprawiło to Connorowi, ciągnęła
więc pieszczotę, sięgając coraz wyżej.
Nagle zapragnęła zobaczyć go w całości, spleść się
KLUCZ DO MIŁOŚCI
103
z nim, pozbywszy się krępującego ubrania. Jakby
wyczuwając jej myśli, Connor ściągnął przez głowę
sweter. Ciało miał jeszcze bardziej imponujące niż
w wyobrażeniach Maggie.
- Connor... - zachwyt i pożądanie spotkały się
w raptownym oddechu.
- Powiedz mi, Maggie, że nie śnię. Tak długo
myślałem o tej chwili.
- Mam podobne wątpliwości, czy nie śnię. Ale
właściwie mnie to nie obchodzi.
W jednej chwili Connor uniósł Maggie i przytulił
do piersi:
- Nawet jeśli śnimy, to nie mam nic przeciwko
temu - powiedział, zmierzając wielkimi krokami do
wydzielonej sypialni.
Zamruczała z pożądania, aż do bólu pragnęła czuć
na sobie męskie dłonie. Zaledwie zrzuciła sweter
i rozpięła koronkowy stanik, palce Connora zaczęły
wędrować po jej ciele, odkrywając najgładsze, naj
delikatniejsze miejsca. W ułamku sekundy cisnęła na
podłogę dżinsy i majteczki.
Czuła, że Connor panuje nad rozpętanym po
żądaniem, prowadzi ich powoli od pieszczoty do
pieszczoty. Pochylił ciemną głowę wzdłuż jej oboj
czyków i przesuwał ustami po skórze. Maggie
nie chciała zamykać oczu. Wargi Connora, sma
kujące jej białą skórę, robiły na niej zbyt wielkie
wrażenie, by mogła coś uronić z ich widoku. Bez
słowa przyglądała się, jak przenoszą się niżej,
pocałunek po pocałunku.
Maggie nie mogła dłużej milczeć. Wydała niepoha
mowany okrzyk rozkoszy. Doznała nieziemskiej ekstazy,
gdy jego język zaczął rytmicznie drażnić brodawkę
piersi. Raz po raz wydawała okrzyki, błagając Connora,
by zaspokoił rozniecone przez siebie pragnienia.
On zaś odpowiadał z doprowadzającą ją do utraty
104
KLUCZ DO MIŁOŚCI
zmysłów powolnością. Wcisnął twarz w ciepłą prze
łęcz między wzgórzami piersi i wymruczał nie
wyraźnie:
- Gdyby producenci perfum wiedzieli, jak ładnie
pachniesz, to z rozpaczy rzuciliby profesję. - Jego
palce nadal przenosiły się z miejsca na miejsce, lekko
jak motyle, ale zawsze zatrzymywały się tam, gdzie
mogły sprawić największą rozkosz.
- Connor, proszę. Chcę cię mieć w środku,
natychmiast.
- Będziesz miała, za chwilę. - Czuła, że najpierw
chce ją doprowadzić do granic wytrzymałości.
- O Boże, Connor... - Wypowiedziała to imię tak,
że musiał zrozumieć wszechmoc jej pragnienia. Jakby
zerwał nagle krępujące go więzy.
- Teraz - jęknęła.
- Teraz - powtórzył przez zaciśnięte zęby. Zrzucił
dżinsy i opierając się na łokciach nad leżącą Maggie,
spojrzał jej głęboko w oczy. Dotyk szczupłego,
muskularnego ciała doprowadzał ją do. obłędu.
Przycisnęła nogi do jego nóg, upajając się kaskadą
wrażeń. Zauważyła potrzebę spalającą Connora.
Zaskoczona śmiałością własnych pieszczot wyzwoliła
w nim tę samą olbrzymią rozkosz, którą przed chwilą
otrzymywała w darze. Zdolność do racjonalnego
myślenia opuściła ją całkowicie. Liczyło się jedynie
ich wzajemne nienasycenie, którego pierwotny rytm
stawał się w tej grze miłosnej coraz wyraźniejszy.
Connor przesunął się nieco i na chwilę zastygł nad
Maggie. Wystarczyło, by wyczytać z jej twarzy, że
jest całkowicie gotowa na jego przyjęcie. Pierwszym
pchnięciem wypełnił ją całą. Maggie usłyszała, jak
cichy jęk Connora miesza się z jej własnym okrzykiem
zachwytu. Spostrzegła, że Connor jeszcze próbuje
okiełznać narastającą pasję, ale sama nie mogła się
już zmusić do pozostawania w bezruchu, wyszła mu
KLUCZ DO MIŁOŚCI J05
na spotkanie, chcąc przyspieszyć chwilę cudownego
spełnienia, na którą zdawała się czekać przez całe życie.
Byli teraz jednością. Ruchy dyktowała im siła
emanująca z nich obojga. Maggie poczuła, że w życiu
warto pozbyć się zniewalających łańcuchów. Ciemne
oczy Connora obiecały jej to zresztą już wtedy, w nocy,
kiedy go pierwszy raz zobaczyła. Connor wchodził
w nią coraz głębiej, trzymając ją w mocnym uścisku,
na który odpowiedziała z radością. Oplotła jego ciało
i wciąż od nowa witała go w sobie. Pod spuszczonymi
powiekami przepływały jej obrazy rozsypujące się jak
za sprawą czaru, ale Maggie wiedziała, że do
prawdziwego czaru zmierzają teraz wspólnie.
Ścisnął ją mocniej. Usłyszała własny okrzyk i niemal
jednocześnie porwały ją wzburzone zmysły. Connor
unosił ją coraz wyżej, również z jego piersi wyrwał się
okrzyk. Razem osiągnęli szczyt i stanęli tam, starając
się zatrzymać jak najdłużej chwilę czystej, niezmąconej
rozkoszy.
Maggie chciwie chwytała powietrze, pozbawiona
tchu przez ten rozszalały przypfyw. Bez słowa przytuliła
się do Connora i tak pozostała, nawet gdy zsunął się
z niej i ułożył obok.
- Czekałem na ciebie przez całe życie - szepnął,
a ona w milczeniu przytaknęła.
Minęła długa chwila, nim odezwał się znowu. Tym
razem głos miał senny i daleki.
- Wypijemy szampana?
- Może za chwilę - odparła leniwie i spojrzała na
niego półotwartymi oczami. Uśmiechnął się, powieki
miał spuszczone.
- Dobranoc, Connor - mruknęła, i znów wtuliła
się w ciepło jego ciała.
Kiedy się zbudziła, zupełnie nie wiedziała, co się
dzieje. Co gorsza, była sama, chociaż po paru sekundach
106
KLUCZ DO MIŁOŚCI
rozpoznała hałasy dochodzące z kuchni. Włożyła
dżinsy i żakiecik i pospieszyła w stronę dźwięków.
Zastała Connora na wkładaniu owiniętych folią piersi
kurczęcia do piekarnika.
- Która godzina? - spytała.
- Około południa.
- Spaliśmy cztery godziny?
- Owszem. Widocznie potrzebna ci była drzemka.
- Cztery godziny to całkiem solidna drzemka,
a w twojej sytuacji bardzo krótki nocny wypoczynek.
Nie jesteś zmęczony?
- Cudownie zmęczony. - Uśmiechnął się szeroko
i pocałował ją. Zmęczenie na jego twarzy stało się
mniej widoczne, a pocałunek odsunął od Maggie
wszystko poza odczuciem bliskości Connora.
- A teraz wypijemy szampana?
- Czemu nie? Podaj na stół.
Zanim zaczęli drugą szklaneczkę, odgrzał się kurczak,
a Maggie zaimprowizowała sałatkę z warzyw, które
Connor miał w lodówce. Pomyślała, że jest to jeden
z najlepszych posiłków w jej życiu.
- Niewykluczone, że marnuję talenty - stwierdził
Connor, dokładając sobie sałatki. - Może powinienem
raczej otworzyć restaurację.
- „U Connora. Dania prosto z silnika" - podsunęła
Maggie.
- Ładnie brzmi. Ale lepiej chyba byłoby zająć się
dowożeniem żywności. Podgrzewałbym różne artykuły
po drodze na przyjęcia.
- I chłodził szampana z tyłu furgonu - powiedziała
Maggie ze śmiechem. - Zbiłbyś fortunę.
- O ile wiem, na żywności fortuny się nie zbija.
Zresztą dorastałem otoczony pieniędzmi. Wolałbym
raczej pracować dla przyjemności, nie dla pieniędzy.
- Lubisz swoją pracę, prawda?
- Uczciwie mówiąc, są chwile, których już nie lubię.
KLUCZ DO MIŁOŚCI 107
- Jakie to chwile?
- Wiele z wezwań, które dostaję, robi przykre
wrażenie. Na przykład kiedy ściągają mnie obrabowani
ludzie, tak jak ty.
- Nie wydaje mi się, żeby nasze spotkanie zrobiło
na tobie przykre wrażenie - złapała go za słówko.
- Wcale nie zrobiło - odparł gładko. - Ale to
właśnie nasze spotkanie kazało mi się dokładniej
przyjrzeć innym, przykrym wezwaniom. Wiele z nich
dostaję za pośrednictwem policji, w licznych domach
widuję kłótnie. I nie mam już takiego zapału do
nocnej pracy jak kiedyś. Świat o czwartej rano po
kilku latach traci urok.
- Wierzę - Maggie przyglądała mu się przez chwilę.
Z wyraźnie rzeźbionymi, męskimi rysami i wesołymi
ognikami w oczach pociągał ją znacznie bardziej niż
jakikolwiek znany jej mężczyzna. - A jak zarabiałbyś na
utrzymanie, gdybyś mógł robić, co chcesz? - spytała nagle.
- Zająłbym się wytwarzaniem zaprojektowanych
przeze mnie systemów alarmowych - odparł bez
wahania i skinął ciemną głową w stronę warsztatu
ciągnącego się wzdłuż przeciwległej ściany. Leżało na
nim coś przypominającego zwinięte w rulon plany
i nie zidentyfikowane obiekty elektroniczne. - Wiem,
że w tym jestem dobry, a na sprawny system alarmowy
zawsze jest zapotrzebowanie.
- Powinieneś więc się tym zająć. To znaczy założyć
własną firmę.
- To pochłania duży kapitał. Więcej niż mam,
nawet jako członek rodziny Blake'ów. A zresztą
jestem wprawdzie dobry w projektowaniu, ale nieko
niecznie w wytwarzaniu czy marketingu.
- Zdaje się, że mógłbyś skorzystać z doradztwa
inwestycyjnego Triple I. - Potraktowała te słowa jak
żart, ale zauważyła, że rodzinna firma jeszcze nie
bywa dla Connora tematem żartów.
108 KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Próbowałem rozgryźć świat inwestycji - powiedział
poważnie. - Okazał się dla mnie niewiele bardziej
zrozumiały niż greka. Ojciec podnieca się myślą, że
rozważam ponowny udział w pracy Triple I, ale ja
zaczynam się zastanawiać, czy nie jest to najgłupsza
decyzja w interesach, jaką kiedykolwiek podjął.
- Twój ojciec ma słabe punkty, ale nigdy nie
słyszałam, żeby ktoś oskarżał go o głupie decyzje
w interesach. Sądzę, że powinniśmy ogłosić święto
i nie dyskutować na takie tematy. Przepraszam, że
sama zaczęłam. - Przysunęła się z krzesłem bliżej do
Connora. - Co planujesz na resztę dnia?
- Nic szczególnego - powiedział - ale skoro
zaliczyłem całonocny sen, to może starczy mi sił, żeby
cię znowu rozkochać we mnie. Co ty na to?
- Propozycja nie do odrzucenia - powiedziała
Maggie, wiedząc, że oczy jej błyszczą. Podniosła się
i wyciągnęła ku niemu ręce, on zaś zbliżył się, by
wziąć ją w ramiona.
Maggie nie mogła się zdecydować, jaki jest dla niej
ten dzień: długi czy krótki, pełen zajęć czy leniuchowania.
Kochając się z Connorem za każdym razem
doznawała nowych objawień. Późnym wieczorem,
kiedy rozsiedli się przed telewizorem, żeby obejrzeć
film, wyznała mu wstydliwie:
- Nigdy przedtem nie czułam czegoś takiego jak
z tobą.
- Podobnie ja - odparł poważnie. - Zresztą od
pierwszej chwili, jeszcze zanim zobaczyłem na czeku,
kim jesteś, wiedziałem skądś, że właśnie dzięki tobie
przeżyję zupełnie nowe rzeczy.
Przesunął dłoń po gładkiej wypukłości jej piersi
i Maggie przebiegł dreszcz.
- To nieuczciwe, co ze mną wyprawiasz - szepnęła.
O dziesiątej zjedli obiad. Normalnie o tej porze
KLUCZ DO MIŁOŚCI J ( ) 9
Maggie kładła się spać, tego dnia złapała jednak
drugi oddech. Miała wrażenie, że mogłaby nie spać
przez całą noc.
- Odpuściłeś sobie dzisiaj? - spytała, pamiętając,
że zwykle z soboty na niedzielę Connor pracuje.
- Do pewnego stopnia - odparł, obejmując Maggie.
- Poleciłem działowi zgłoszeń przyjmować wezwania
jedynie w przypadku absolutnej konieczności.
- Trzymam kciuki, żeby takiego nie było - powie
działa Maggie.
Jak się okazało, nie trzymała ich wystarczająco
mocno. W połowie filmu zadzwonił telefon. Connor
poszedł odebrać, a Maggie spojrzała na zegarek:
dochodziła pierwsza. •
Słyszała głos Connora, nakładający się na dźwięki
z telewizora:
- Czy nie można by poczekać z tym do jutra? Nie?
Rozumiem. Masz rację, wygląda na to, że trzeba.
W porządku, będę za pół godziny.
Rozłączył się i wrócił do Maggie.
- Przepraszam - powiedział, całując jej włosy.
- Obowiązki wzywają. To nie powinno potrwać długo.
Maggie wyłączyła telewizor.
- Pojedziemy razem.
- Nie ma potrzeby. Chodzi o zwykłą wymianę
zamka. Raczej nie zajmie mi to dłużej niż godzinę.
- Wolałabym zostać z tobą.
- Nie chcesz zobaczyć, jak się skończy film?
- Podejrzewam, że będą żyli długo i szczęśliwie.
Jak dla mnie wystarczy.
- W porządku. Bierz płaszcz. Powinienem cię jednak
ostrzec, że nie będzie to zbyt efektowna wyprawa.
Już w furgonie wyjaśnił, co miał na myśli:
- Dzwoniła kobieta z Roxbury. Właśnie wyrzuciła
męża z mieszkania, oszczędzę ci epitetów na jego
temat, od których zaczęła. W każdym razie boi się, że
1 1 0 KLUCZ DO MIŁOŚCI
mąż wróci i ciężko ją pobije. Bez wątpienia robił to
już przedtem. Kobieta ma zamiar postarać się o nakaz
zatrzymania, ale tymczasem policja poradziła jej, że
najrozsądniej będzie zmienić zamki.
Connor prowadził furgon przez dzielnice Bostonu,
które bardzo różniły się od czystych, wysadzanych
drzewami ulic Wellesley.
- Przypomina mi się dzieciństwo - powiedziała
Maggie, gdy mijali rzędy domów, z których już
dawno poodłaziła farba. - Właśnie w takim otoczeniu
dorastałam.
Wspomnienie jej dawnego sąsiedztwa okazało się
nieoczekiwanie przygnębiające. Connorowi otworzyła
kobieta o pociągłej twarzy. Maggie zaniepokoił
oczywisty lęk widoczny w jej oczach. Pamiętała to
uczucie zbyt dobrze. Od dzieciństwa w Newark odeszła
bardzo daleko, ale nigdy na tyle, by zapomnieć lęk
i desperację, rodzące się z biedy.
Usiłowała sobie poradzić z przykrymi wspomnieniami,
kiedy podjechał zardzewiały samochód i zaparkował
za wozem Connora. Wysiadł z niego barczysty
mężczyzna. Kroczył niepewnie, ale wojowniczo, jak
ktoś, kto wypił wystarczająco dużo, żeby wywołać
awanturę.
Przez moment się wahała, potem wzięła pokaźny
klucz, który z grubsza nadawał się na broń. Ściskając
go w dłoni, wysunęła się z szoferki i skierowała ku
domowi.
Weszła do słabo oświetlonego holu i usłyszała
Connora. Sądząc po głosie, próbował zachować spokój
i rozwagę wobec rzucanych pod jego adresem pogróżek.
- Mówię ci, że to moje cholerne mieszkanie. Lepiej
wpuść mnie do środka, bo pożałujesz. - Barczystego
mężczyznę było słychać w całym domu.
- Przepraszam, przyjacielu - odrzekł Connor
obojętnie - ale ja muszę skończyć pracę.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
111
Maggie wspięła się po schodach na pierwszy podest
i zobaczyła, jak Connor wyjmuje z drzwi część zamka.
Jego twarz była w cieniu, w świetle padającym z holu
widoczne były za to rysy drugiego mężczyzny. Agresja,
którą Maggie w nich dostrzegła, przyprawiła ją o skurcz
żołądka.
- Maureen! - mężczyzna podniósł głos do krzyku
i łupnął pięścią w drzwi, przy których pracował
Connor. - Maureen, wyjdź tutaj! Nie możesz mi tego
zrobić.
Pospiesz się, błagała Maggie w myślach, widząc,
jak Connor obojętnie zaczyna zakładać nową część,
zupełnie jakby górujący nad nim mężczyzna nie
istniał.
- Niedobrze chłopie. Moja żona jest w środku,
a ja mam prawo wejść.
- Policja uważała, zdaje się, że to ona ma prawo
trzymać cię na zewnątrz, jeśli tak chce. - Nadal
mówił dosyć spokojnie, ale po błysku w ciemnych
oczach zorientowała się, że mężczyzna go irytuje.
- Policja lubi wciskać nos w nie swoje sprawy,
wiesz? Maureen, masz dwie sekundy na przyjście tutaj!
Potężnie kopnął w drzwi i Connor podniósł głowę.
- Czy byłbyś uprzejmy tego nie robić? Utrudniasz
mi pracę.
Mężczyzna zawahał się przez chwilę i Connor mógł
dokończyć zakładanie nowego zamka. Delikatnie
zapukał do drzwi:
- Pani Babbit, wsunę nowe klucze pod drzwi.
Wtedy właśnie mąż przestał nad sobą panować.
- Gówno wsuniesz - wrzasnął. - Zamykasz przede
mną mój dom!
Odbił się i skoczył do Connora. Cios był niezbyt
precyzyjny, lecz miał swą moc. Maggie wstrzymała
oddech. Connor został uderzony w chwili, gdy stał
nachylony przed świeżo zainstalowanym zamkiem.
112 KLUCZ DO MIŁOŚCI
Odrzuciło go do tyłu. Rąbnął w ścianę z siłą, którą
Maggie poczuła z odległości paru metrów.
- Przestań! - krzyknęła i biegiem pokonała pozostałe
schody dzielące ją od piętra.
Connor wstawał krzywiąc się.
- Maggie, uciekaj stąd. Dam sobie radę.
- Naprawdę? - mężczyzna spoglądał na nich
rozwścieczony, zupełnie już nie kontrolując swoich
poczynań. - No to wstawaj, supermanie.
Zamachnął się znowu, ale Connor zrobił unik
i pięść mężczyzny rozkruszyła tynk na ścianie. Napastnik
wydał z siebie przejmujący dźwięk, którego nie
powstydziłby się łoś na rykowisku, i chciał uderzyć
jeszcze raz.
Connor był jednak szybszy. Ulokował na szczęce
mężczyzny czysty prawy sierpowy. Ale kiedy tylko się
poruszył, Maggie zobaczyła na jego twarzy grymas
bólu. Przypomniała sobie jego zderzenie ze ścianą
i zorientowała się, że nie pozostało ono bez przykrych
następstw.
- Wystarczy! - powiedziała, szybko wkraczając
pomiędzy obu mężczyzn. Jej nozdrza wypełnił nieświeży
odór piwa, bijący od agresora. Przez moment w szparze
uchylonych drzwi mignęła twarz jego żony.
- Zdaje się, że tej nocy baby chcą rozkazywać
wszystkim dookoła - mężczyzna złośliwie łypnął okiem.
Maggie zważyła w dłoni klucz, czując, że ponosi ją
temperament.
- Owszem, i masz zrobić dokładnie to, co ci kazała
żona. Wynoś się stąd, i to szybko!
Coś w jej twarzy działało na niego hamująco.
Maggie ogarnęła desperacka nadzieja, że facet należy
do gatunku, który bardziej szczeka niż gryzie.
- Coś ty taka narwana?
- Zaraz zobaczysz.
- Tego już za wiele - wyciągnął rękę do klamki
KLUCZ DO MIŁOŚCI
113
i w tym momencie zawył z bólu. Maggie opuściła mu
ciężki klucz na przegub ręki. - O ty...
Maggie nie dała mu szansy na obdarzenie jej
jakimkolwiek epitetem. Budził się w niej instynkt
walki. Sama zaskoczona, puściła wiązankę słów, które
przez piętnaście lat nawet nie przemknęły jej przez
myśl. Zaczęła od „bydlaka" i z dużą płynnością
odświeżyła pamięć, czerpiąc ze skarbca zapełnionego
w czasach bójek ulicznych. Jeszcze zanim urwała, pan
Babbit zaczął się wycofywać po schodach, jakby nie
mógł się doczekać, kiedy Maggie się od niego odczepi.
- Dobra, dobra - pojękiwał, wyraźnie próbując
uratować w czasie odwrotu resztki godności. - Ja tu
jeszcze wrócę, Maureen! Pamiętaj!
Drzwi wejściowe zatrzasnęły się. Maggie obróciła
się i zobaczyła Connora przyglądającego się jej
wzrokiem, w którym zachwyt mieszał się z roz
bawieniem.
- Teraz rozumiem, co to znaczy „rozpuścić język"
- powiedział z nikłym uśmiechem.
- Nic ci nie jest, Connor? Twoje ramię...
- Przeżyję - próbował poruszyć ręką i uśmiech
stopniał. Maggie widziała, jak bardzo Connor czuje
się upokorzony.
Powoli otworzyły się drzwi mieszkania. Wyjrzała
z nich pociągła twarz Maureen:
- Bardzo przepraszam - powiedziała. - Myślałam,
że pan skończy, zanim tamten wróci.
- Nie ma sprawy, pani Babbit. Po tej porcji, którą
poczęstowała go Maggie, w najbliższym czasie chyba
nie musi się nim pani przejmować.
Biedaczka wciąż była za bardzo wystraszona, żeby
się uśmiechnąć.
- Zawsze wiedziałam, że położy uszy po sobie,
kiedy kobieta mu się postawi - powiedziała do Maggie.
- Po prostu nigdy nie miałam na to dość odwagi.
114
KLUCZ DO MIŁOŚCI
Maggie poczekała, aż pani Babbit zapłaci Connorowi
i pierwsza ruszyła schodami na dół.
- To nie żadna odwaga - stwierdziła kwaśno, •
otwierając drzwi wejściowe i z zadowoleniem łapiąc
łyk nieco świeższego powietrza. To tylko lata
treningu.
- Jedno jest pewne - odparł Connor, z cierpiącą
miną wsuwając skrzynkę z narzędziami do furgonu.
- Nigdy więcej nie nazwę cię damą z Wellesley.
Wbrew protestom Connora, Maggie uparła się, że
będzie prowadzić.
- Nie wyglądasz na człowieka, który jest w stanie
zmieniać biegi - oświadczyła.
Po raz drugi sprzeciwiła się jego obiekcjom, kiedy
zauważył, że nie jadą do niego, lecz do szpitala
miejskiego.
- Może być przemieszczenie albo złamanie - po
wiedziała.
- Prawdopodobnie tylko stłuczenie - warknął, gdy
wysiedli przed wejściem do pogotowia. - W tutejszym
szpitalu przyzwyczaili się do pchnięć nożem i postrzałów.
Uśmieją się widząc faceta z siniakiem na ramieniu.
Nikt się jednak nie śmiał. Kontuzja okazała się
poważna.
- Ramię jest od lat moim najsłabszym punktem
- wyjaśniał Connor, kiedy lekarz w pogotowiu skończył
bandażować. - Uszkodziłem je w szkole.
- Grając w futbol?
- Nie, rzucając oszczepem. Nigdy nie przepadałem
za grami zespołowymi. Wolałem sporty, w których
pozwalają ci podejmować decyzje na własne ryzyko.
- Robisz się śpiąca? - spytał, gdy znaleźli się już
w mieszkaniu.
- Śmieszne, ale nie. Może dlatego, że jestem na
nogach, kiedy większość miasta już śpi; to dla mnie
KLUCZ DO MIŁOŚCI
115
nowość. Ale ty wyglądasz na zmęczonego. Czy ramię
bardzo cię boli?
Przeszedł sztywno do kuchni i wyciągnął butelkę
z kredensu.
- Trochę - odparł lakonicznie.
- Chcesz jakiś środek przeciwbólowy z tych, które
dali ci w szpitalu? - Maggie sięgnęła do torebki.
- Nie, dziękuję. Zawsze jestem potem półprzytomny.
Zresztą lepiej mi pomoże coś mocniejszego. Nalać ci
drinka?
- Małego - wzięła od niego szklaneczkę brandy
i powoli wysączyła zawartość. Connor wypił od razu
do dna i nalał sobie następną.
- Jak można cię zachęcić, abyś zgodziła się
towarzyszyć biednemu inwalidzie do łóżka?
Zachęta okazała się właściwie niepotrzebna. Maggie
z przyjemnością przeszła z nim do sypialni, odczekała,
aż Connor wyciągnie się na łóżku i odstawiwszy
szklaneczkę na stolik, położyła się obok niego. Czuła
bliskość jego wspaniałego ciała, widziała zapraszające
oczy koloru ciemnego piwa. Znowu zaczęło w niej
narastać podniecenie.
- Gdyby dzwonił telefon, to nie odbieram - oświad
czył ze spojrzeniem, które gwałtownie przyspieszyło
obieg krwi Maggie.
- Dobry pomysł - odparła i przysunęła się, schylając
głowę ku jego ustom. Miały taki wspaniały smak.
Język Connora rozpoczął uwodzicielski taniec w ustach
Maggie, która drżąc na całym ciele poczuła, że znowu
pragnie się z nim kochać.
- Przykro mi, ale nie jestem zdolny do dużych
wyczynów - powiedział, kiedy w końcu uniosła
głowę.
Maggie pogłaskała go po kontuzjowanym ramieniu
i uśmiechnęła się. Nagle poczuła w sobie śmiałość,
jakiej nie zdradziłaby nigdy przedtem.
1 1 6 KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Nie szkodzi - odparła. - Nic nie musisz robić.
Leż tak, jak leżysz.
Dojrzała unoszące się w zaskoczeniu brwi, które
zatrzymały się na chwilę i dopełniły ruchu, gdy Connor
podjął jej myśl. Nadal uśmiechając się, ściągnęła mu
wytartą koszulę, delikatnie wyplątując z niej prawe
ramię. Muskularna klatka piersiowa podnieciła ją,
rozbudziła do odkrywania całego ciała wargami
i dłońmi.
- Boże, gdybyś wiedziała, co ty ze mną robisz...
-jęknął czując na sobie jej dłonie. Maggie pociągnęła
za suwak w dżinsach. Robiła to powoli, przedłużała
tę chwilę. Napawała się pożądaniem, które pęczniało
we wszystkich komórkach jej ciała.
Na przeszkodzie w drodze do ekstazy wciąż stało
ubranie. Świadoma, że śledzi ją rozpłomieniony wzrok,
ściągnęła sweter i dżinsy.
Wzięła głęboki oddech i płynnym ruchem znalazła
się nad nim, upojona tysiącem wrażeń, które owładnęły
nią w chwili, gdy dotknęła gładkim ciałem jego ud.
Connor miał oczy zamknięte. Maggie wyciągnęła
rękę, chcąc odgarnąć mu włosy z czoła. Nawet nie
śniła, że może doznawać takiej rozkoszy, dotykając
mężczyzny, całując jego opuszczone powieki, słysząc
własne imię, wymawiane cichym głosem, pół na pół
czułym i błagalnym.
Niespiesznie, z miłością, Maggie przenosiła pieszczoty
coraz niżej. Sprężysta skóra Connora, opięta na
płaszczyznach klatki piersiowej, była taka wrażliwa.
Maggie wtuliła twarz w kosmyki ciemnych włosów
na brzuchu. Zaczęła obwodzić dłońmi zarys szczupłych
bioder, potem mocnych ud, aż w końcu dotarła do
miejsca, w którym nieodparta żądza posiadania jej
pulsowała żywym ogniem.
Jeden płynny ruch wystarczył, by wypełnić ją
całkowicie. Na dłuższą chwilę zamarła w całkowitym
KLUCZ DO MIŁOŚCI
117
bezruchu, delektując się istnym trzęsieniem ziemi
w swoim wnętrzu. Potem zaczęła się wolno poruszać,
zaraz jednak ulegając pulsującemu rytmowi narzuco
nemu przez ich wspólną namiętność.
Nad tym rytmem nie można było zapanować.
Maggie pozwoliła mu się unieść, prawie nie zauważając
dłoni wpinających się w jej ramiona. Nie słyszała też
własnego głosu, wykrzykującego imię Connora. Pędzili
ku światłu migoczącemu w oddali, temu samemu,
które przyzywało Maggie od pierwszej chwili, gdy
ujrzała je w oczach Connora. Poruszali się w pełni
zjednoczeni, nagleni tą samą potrzebą.
Dopadli tego świetlistego miejsca wspólnie, wstrząś
nięci potężnym wybuchem. Maggie zatraciła świadomość
upływającego czasu. Dopiero po kilku minutach świat
znowu przyciągnął ich uwagę. I wtedy Maggie dostrzegła
na twarzy Connora wyraz jej własnych doznań,
zadziwienia i spełnienia.
- Nieźle, jak na inwalidę - powiedziała, kiedy
w końcu odzyskała pewność, że głos jej nie zawiedzie.
Uśmiechnął się, prawie omdlewająco:
- My, inwalidzi, wiemy dość, by pozwolić paniom
robić wszystko za nas.
Kiedy Connor sięgnął do wyłącznika lampki przy
łóżku, Maggie, pod wpływem nagłej myśli, zapytała
sennie:
- Mamy dzień czy noc?
- Straciłem rachubę czasu.
- Ja też. - Ułożyła się wygodnie przy nim i naciągnęła
koc, uważając, by nie urazić Connora w ramię.
Śmieszne. Czas przestał mieć dla niej jakiekolwiek
znaczenie.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Czas nie odzyskał znaczenia aż do niedzielnego
popołudnia, kiedy Maggie z żalem oznajmiła, że
o piątej obiecała odebrać Jordana.
- Byli na szkolnej wycieczce w Nowym Jorku
- powiedziała. - Przed piątą autokar ma podjechać
pod szkołę. Niestety, powinnam już iść.
Connor stwierdził znienacka, że brakuje mu słów.
Stał, zapatrzony w złotoorzechowe oczy, które roztaczały
wokół siebie jeszcze więcej czaru niż zwykle. Do tej
pory unikali rozmowy na temat przyszłości, nie
zastanawiali się co dalej. Teraz jednak Connor musiał
wrócić do rzeczywistości, upewnić się, że Maggie nie
zamierza zniknąć z powrotem we własnym bezpiecznym
światku i znów zostawić go samego.
Długo próbował ubrać myśli w słowa. Przerwał mu
dzwonek telefonu w kuchni.
- Wezwanie od klienta?
- Wolałbym, żeby tak nie było - odparł. - Zostań
jeszcze chwilę, Maggie. Spróbuję to szybko załatwić.
Powoli wszystko zaczyna się samo układać, pomyś
lała. Ale ustawicznie dręczyło ją przeczucie, że mimo
wspólnego weekendu, pełnego zachwytu i namiętności,
czekają ich jeszcze problemy do rozwiązania, zanim
będą mogli naprawdę połączyć dwa życia jednym losem.
Ten telefon musiał się prędzej czy później zdarzyć,
wiedziała o tym, a może podpowiedział jej to wyostrzony
szósty zmysł. Zdawała sobie też sprawę, że przewróci
wszystko, co udało im się z Connorem ustawić
w chwiejnej równowadze. Nie słyszała słów, ale z tonu
KLUCZ DO MIŁOŚCI
119
jego głosu domyśliła się, że rozmawia z matką. A po
minucie zorientowała się, że nowina nie jest dobra.
- Mhm. Tak, rozumiem. - Odpowiedzi były rzeczowe
i poważne. - Zaraz będę. Poczekaj na mnie. Zawiozę
cię do szpitala.
Kiedy odwiesił słuchawkę, po chłopięcym nastroju
nie zostało śladu.
- Dzwoniła moja matka. Właśnie przed chwilą
karetka zabrała ojca do szpitala.
- Serce?
- Tak. Wygląda paskudnie. Matka boi się prowadzić
samochód, głos ma bardzo roztrzęsiony. Muszę ją
zawieźć do szpitala. Mówiła - dodał z gorzkim
rozbawieniem - że w takiej chwili, jak ta, nie czułaby
się dobrze, zwracając się o pomoc do służby. Tu
kończy się siła pieniędzy.
Maggie nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Mogła
sobie wyobrazić uczucia kłębiące się w nim na myśl,
że ojciec jest umierający.
- Odbiorę Jordana ze szkoły. A potem przyjadę
do szpitala, oczywiście, jeśli sobie życzysz.
- Tak. - Ta krótka, szorstka odpowiedź upewniła
ją, że naprawdę jej tam potrzebuje.
- W razie gdyby wszystko się pomieszało i nie
mielibyśmy czasu rozmawiać, pamiętaj po prostu, że
ty i ja mamy jeszcze tematy do przedyskutowania.
Zresztą nie pozwolę ci o tym zapomnieć.
- Nie zapomnę - wyszeptała
Potem Connor szybko powiedział jej do widzenia
i prawie ściągnął ją ze schodów w drodze na parking.
Zanim Maggie otworzyła samochód i przekręciła
kluczyk w stacyjce, Connor już wyjeżdżał z piskiem
opon.
Kiedy Maggie wróciła do domu z Jordanem, dzwonił
telefon.
- Odbierz, kochanie - poprosiła synka, spiesznie
120
KLUCZ DO MIŁOŚCI
wchodząc po szerokich schodach na górę. - Muszę
się przebrać.
Miała zamiar zadzwonić do Caroline Lewis i zorien
tować się, czy ona lub Bobbie mogłyby zająć się
Jordanem w czasie, gdy Maggie będzie w szpitalu.
Złe wiadomości rozchodzą się jednak szybko, toteż
nie zdążyła nawet włożyć spódnicy i swetra, kiedy
Jordan zawołał z dołu, że telefonuje babcia i chce
z nią rozmawiać.
- Maggie, słyszałaś już o Kincaidzie?
- Owszem. Właśnie miałam jechać do szpitala,
żeby zobaczyć, co z nim. Chcesz się zabrać ze mną?
- Jeśli ci to nie sprawi kłopotu... Zadzwoniła do
mnie Maria i mi powiedziała. Mówiła też, że sytuacja
nie wygląda dobrze, no cóż, przypadek raczej
beznadziejny. Może podrzucisz tu Jordana?
- Zaraz będę - obiecała Maggie. Przemknęło jej
przez myśl, że wprawdzie Connor pozwala sobie na
nieprzemyślane uwagi o więzach rodzinnych, trzeba
jednak przyznać, iż w potrzebie wszyscy sobie pomagają
bardzo sprawnie.
Na ulicach panował niespodziewanie duży ruch.
Wyglądało to tak, jakby w ciepły, wiosenny weekend
wszyscy postanowili opuścić miasto, Maggie musiała
więc przebijać się do szpitala przez hordy auto-
mobilistów.
- Mam nadzieję, że Connor nie utknął w czymś
takim - powiedziała, gdy zatrzymały się w długim
rzędzie pojazdów stojących na światłach.
Caroline Lewis posłała jej przenikliwe spojrzenie
z tych, które nigdy nie pasowały do jej pogodnego,
wytwornego image'u. Przez ostatnie osiem lat Maggie
nauczyła się, że nie wolno nie doceniać teściowej.
- Pojechał z matką do szpitala, prawda?
- Tak. - Maggie zastanawiała się, ile wiedziała już
KLUCZ DO MIŁOŚCI J21
o jej kontaktach z Connorem, co dostrzegły te
przenikliwe, błękitne oczy. - Byłam... Byłam z nim,
kiedy matka zadzwoniła z wiadomością.
- Aha - skinęła Caroline w zamyśleniu. - Za
stanawiałyśmy się z Marią, jak udało ci się w zeszły
weekend doprowadzić do rozejmu pomiędzy Connorem
i jego ojcem. Teraz chyba rozumiem.
Światło się w końcu zmieniło i Maggie przycisnęła
pedał gazu, pragnąc, żeby ruch nagle zamarł. Zdawało
się jej, że minęły godziny od chwili, gdy wyszła
z mieszkania Connora.
Wysadziła Caroline przy wejściu i ruszyła w po
szukiwaniu miejsca do parkowania. Zanim zostawiła
samochód i biegiem wróciła do rejestracji, zabrakło
jej tchu. Nie musiała pytać, na którym piętrze leży
Kincaid, ani pędzić na górę. Caroline czekała na nią.
Z wyrazu twarzy teściowej Maggie dowiedziała się
wszystkiego.
- Nic się nie dało zrobić - potwierdziła Caroline
smutno. - Tak jak przepowiadali od pewnego czasu.
Serce było za słabe na przetrzymanie kolejnego zawału.
Maria prosiła mnie, żebym zeszła i poczekała na
Jacąuie i Richarda. Już tu jadą. Ale jeśli chcesz wejść
na górę, dam ci numer pokoju.
- Chyba poproszę - Maggie oddaliła się zgodnie
ze wskazówkami teściowej. Doszła jednak tylko do
drzwi, nie odważyła się przejść za próg. Connor
z matką stali przy łóżku, prawie zagubieni w cieniu.
Ktoś zaciągnął zasłony, pomyślała Maggie i zdecydo
wała, że nie będzie przeszkadzać w tej osobistej chwili
żalu. Po cichu odeszła od drzwi i dołączyła do Caroline.
Poszli na górę wszyscy razem, kiedy dojechali
Jacąuie i Richard. Maggie poczuła się wtedy jedną
z wielu twarzy w tłumku. Wiedziała, że nie ma teraz
czasu na prywatne sprawy jej i Connora. Spotkała się
tu rodzina, ona zaś nie byłą w tej chwili nikim więcej,
122 KLUCZ DO MIŁOŚCI
jak członkiem klanu Lewisów. Przypomniała sobie
obietnicę Connora, że czeka ich rozmowa o przyszłości,
i pomyślała z nadzieją, iż może nastąpi wkrótce.
Następny tydzień był dla Maggie trudny. Widywała
Connora często - w domu, w zakładzie pogrzebowym,
na samym pogrzebie i spotkaniu dla przyjaciół i rodziny,
które odbyło się po nabożeństwie żałobnym w kolejną
niedzielę. Nie miała jednak okazji porozmawiać z nim
na osobności ani dowiedzieć się, jak sobie radzi.
Znosiła to ciężko.
Jedyną chwilę prywatności wyrwali dla siebie
w połowie spotkania u Blake'ów, po nabożeństwie
żałobnym. Maggie krążyła po pokoju od znajomego
do znajomego, nie spuszczając oka z Jordana i jego
młodych kuzynów, na wypadek gdyby zapomnieli
o powadze sytuacji i zbyt hałaśliwie świętowali
odnowienie kontaktów. Zatrzymała się koło stołu
z ponczem i napojami orzeźwiającymi, idąc napełnić
szklankę, i nagle zorientowała się, że stoi nie dalej niż
dwa metry od Connora i jeszcze jednego mężczyzny,
którego nie rozpoznała. Po wyglądzie zaliczyła go do
ludzi interesu.
- To dobra nowina, K.C. - mówił mężczyzna.
Maggie dostrzegła, że Connor lekko się skrzywił na
dźwięk przezwiska używanego przez rodzinę. - Już
się nawet zastanawialiśmy, czy Triple I w ogóle
zamierza dołączyć do reszty i znaleźć się w dwudziestym
wieku.
- Wcześniej czy później musiałoby chyba do tego
dojść. - Connor uśmiechnął się.
- Szkoda, że twój ojciec nie widział spraw w ten
sposób. Słyszałem, że przecierasz szlaki dla nowych
ludzi i raczej nie tracisz czasu.
- Zawsze lubiłem pośpiech. Oczywiście, nie przyjąłem
jeszcze nikogo. Na to muszę mieć zgodę zarządu. Ale
KLUCZ DO MIŁOŚCI
123
przez ostatnie kilka dni prowadziłem intensywne
poszukiwania.
- No to wszystkiego dobrego. Daj mi znać, kiedy
będziesz gotów do przyspieszenia.
- Dziękuję i na pewno nie zapomnę. A tymczasem
zachowaj naszą rozmowę dla siebie.
- Myślę, że znajdziesz duże poparcie.
- Ale i silną opozycję - przez moment na twarzy
Connora zagościł dawny uśmieszek.
Biznesmen odszedł i Maggie znalazła się tak blisko
Connora, jak w ostatnich dniach jej się nie zdarzało.
Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, potem
Connor rzucił szybkie spojrzenie przez ramię, jakby
ktoś ich ścigał:
- Jeżeli się pospieszymy, wyjdziemy do kuchni nie
zauważeni - powiedział.
W kuchni panował taki sam rozgardiasz, jak w reszcie
domu. Służący i wynajęci kelnerzy dbali o to, by nie
zabrakło jedzenia i napojów. Connor i Maggie znaleźli
jednak stosunkowo spokojny kąt w spiżarni. Maggie
uśmiechnęła się, widząc, jak Connor opiera się o ławę
i bierze głęboki oddech, niczym tonący, który
wypłynąwszy zachłystuje się powietrzem.
- Musisz być wykończony - powiedziała współ
czująco.
- Niemal kompletnie - przyznał. - Nie myślałem,
że jestem w stanie nosić garnitur przez tyle godzin
z rzędu.
- Jeśli chcesz, możesz rozluźnić krawat. Zachowam
to w tajemnicy - nabrała nieco otuchy, widząc, że
znany uśmieszek Connora powraca, tym razem
zabarwiony czymś więcej niż zwykle.
- Lepiej nie - odparł. - Pokusa mogłaby się okazać
za silna, a jeszcze przez parę godzin muszę uchodzić
za osobę godną szacunku.
- Ale mam nadzieję, że potem pozwolisz sobie na
124 KLUCZ DO MIŁOŚCI
chwilę wypoczynku. Cała wasza rodzina miała ciężki
dzień.
- Istotnie, ale niestety chyba nie starczy mi czasu
na wypoczynek.
- Dlaczego?
Przetarł oczy i resztka uśmiechu znikła.
- To długa historia - odparł. - W dodatku częściowo
dotyczy ciebie. Nie chcę jednak teraz wchodzić
w szczegóły. Czy będziesz jutro w domu, gdybym
akurat tamtędy przejeżdżał?
- Mam czas do trzeciej, kiedy przyjdą opiekunki
do dzieci. Sądząc po zapowiedzi, chcesz mówić
o poważnych sprawach. Czy to się wiąże z Triple I?
- Tak. - Do tej pory wzmianki o rodzinnej firmie
irytowały Connora. Tym razem zareagował ożywieniem.
Co go tak odmieniło?
Nie miała jednak innego wyjścia, jak cierpliwie
czekać na odpowiedzi i następny kontakt z Connorem,
bo właśnie nakryła ich służąca, Cindy. Wypłoszyła
ich z kryjówki, przepraszając i wyjaśniając, że potrzebuje
szklanek z najwyższej półki.
Wyszli przez kuchnię do jeszcze bardziej zatłoczonej
jadalni.
- Przyjdź jutro po trzeciej - wymruczała, znów
ściskając jego rękę. - Będzie więcej spokoju.
- Będzie mniejszy tłok - odparł szeptem. - Nie
jestem pewien, czy akurat spokoju szukamy.
Następnego dnia dzwonek odezwał się dokładnie
minutę po trzeciej. Maggie uśmiechnęła się i poszła
otworzyć drzwi.
- Właśnie przed chwilą przyszły opiekunki - po
wiedziała.
- Wiem. Czekałem na podjeździe, aż się pokażą.
- Gdybym wiedziała, że jesteś, zaprosiłabym cię
do środka.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
125
- Prawdę mówiąc, cieszę się, że mogłem posiedzieć
czekając - stwierdził z twarzą ukrytą w jej włosach.
- Ostatnio ziemia kręciła się trochę za szybko. I bardzo
brakowało mi tego.
„To" okazało się pocałunkiem, który odebrał Maggie
dech. Poczuła, jak topnieje w objęciach Connora,
świadoma każdego punktu, w którym stykają się ich
ciała. Znajomy zapach oszołomił
ją jak najsubtelniejsze perfumy.
Maggie drgnęła, zbliżając się do niego o ułamek
centymetra. Wiedziała, jak jej pożąda, czuła nacisk
muskularnego ciała.
- Biorąc pod uwagę, że są jeszcze tutaj małoletnie
opiekunki do dzieci, a Jordan ma przyjść za niecałą
godzinę, sądzę, że powinniśmy zacząć od interesów.
Tylko nie myśl, że nie kusi mnie drugie rozwiązanie.
- W porządku - ruszył za nią do salonu.
Maggie szerzej rozsunęła firanki, chcąc wpuścić
więcej promieni wiosennego słońca, i wtedy jej wzrok
przyciągnął lśniący mercedes na podjeździe.
- To twój? - spytała zaskoczona. - Co się stało
z furgonem?
- Kończę ze ślusarstwem - oznajmił obojętnie.
- mam już chętnego, który weźmie również furgon
i narzędzia. Uznałem więc za rozsądne kupno nowego
środka transportu.
- Od czarnej owcy do białego rycerza - stwierdziła
pół żartem, pół serio. - To wielka przemiana, Connor.
- Nie taka wielka, jak ci się wydaje - odparł. - Po
tym, co zdarzyło się w zeszłym tygodniu w Roxbury,
doszedłem do wniosku, że wystarczy mi nocnych
wezwań.
- Co wobec tego będziesz robił?
- Mam zamiar prowadzić Triple I. - Wypowiedział
te słowa wyzwywająco, jakby namawiał ją do zdziwienia.
- Etatowo?
126 KLUCZ DO MIŁOŚCI
- Może i do tego dojdzie. W każdym razie nie
zamierzam się zrosnąć z tym cholernym garniturem
i spędzać całego czasu w biurze, jeśli o tym myślisz.
- Przynajmniej wiem, że człowiek, z którym
rozmawiam, wciąż jest Connorem Blake'em. Ale co
cię skłoniło do tej decyzji?
Ramiona Connora znowu lekko drgnęły.
- Nie znosiłem nalegań ojca, żebym tam pracował.
Poszliśmy w tej sprawie na kompromis i po... no cóż,
po śmierci ojca zmieniłem pogląd.
Maggie nie wypowiedziała na głos myśli, która
uderzyła ją natychmiast. Być może Connor próbuje
poradzić sobie ze stratą, biorąc się w końcu za to, co
przeznaczył dla niego ojciec. Kontrast między zajęciami
jest olbrzymi, ale też Connor Blake należy do ludzi
olbrzymich kontrastów.
- Rozumiem więc, że zamierzasz przyjąć przewod
niczenie zarządowi - zaryzykowała.
Uśmiechnął się do niej. Maggie nie była pewna, czy
ten wyraz twarzy jej odpowiada.
- Właśnie tak. I zamierzam wprowadzić kilka
istotnych zmian. - Ta pewność siebie zdenerwowała ją.
- Connor - powiedziała niepewnie. - Pracowałeś
w Triple I dość, żeby zorientować się, że nie jest to
firma, która zmienia się szybko i radykalnie.
- Ale teraz będzie musiała.
- Pod jakim względem?
- Pod względem wrażenia, jakie robi. I sposobu
prowadzenia interesów. Triple I jest dinozaurem,
Maggie, reliktem z czasów, gdy bogaci ludzie powierzali
pieniądze przyjaciołom bankierom, i wierzyli, że ci
nie będą robić z nimi głupstw. Od tej pory rynek
inwestycyjny bardzo się zmienił, ale Triple I ani trochę.
- Uczciwie mówiąc, sądzę, że nasi klienci chyba
wolą takie staroświeckie podejście.
Uniósł smolistą brew.
KLUCZ DO MIŁOŚCI J27
- Nasi klienci? - zapytał z emfazą. - Nigdy przedtem
nie słyszałem, żebyś tak angażowała się w sprawy firmy.
- Mimo wszystko jestem w zarządzie - powiedziała
- a to oznacza, że muszę czuć się odpowiedzialna za
politykę firmy. Wszystko jedno w tej chwili, czy się
z tobą zgadzam, czy nie. Po prostu proponujesz coś,
co raczej nie spotka się z dobrym przyjęciem w Triple I.
Zapadło kłopotliwe milczenie. Potem Connor spytał
zapalczywie:
- Czy, niezależnie od tego, zgadzasz się ze mną?
Czy też wieczorem zamierzasz głosować za tradycjami?
Maggie zapomniała, że jest drugi poniedziałek
miesiąca, a może uznała, że wraz ze śmiercią Kincaida
zebrania zarządu w drugi i czwarty poniedziałek
miesiąca zostaną przeniesione na inny termin? Teraz
musiała znaleźć odpowiedź, i to szybciej, niż miałaby
!
ochotę.
- Jeszcze nie wiem. Najpierw muszę usłyszeć, co
właściwie zamierzasz.
- Sądzę, że również usłyszeć, co reszta ma przeciwko
temu - powiedział ostro.
- Mam zdecydowanie najkrótszy staż jako członek
zarządu - zwróciła mu uwagę - i nie znam dobrze
świata biznesu. Miejsce w zarządzie odziedziczyłam
po Grancie, znasz statut, więc rozumiesz dlaczego.
W każdym razie przyznaję, że pozostali członkowie
zarządu mają wpływ na moje opinie, nie uważam
tego jednak za coś jednoznacznie nagannego.
Twarda odpowiedź zmieniła jego wyraz twarzy.
- Ale przynajmniej zgadzasz się wysłuchać, co
mam do zaproponowania?
- Oczywiście, że tak. I mam nadzieję usłyszeć
dobre propozycje. Naprawdę tak myślę. Ale nie mogę
głosować za tobą po prostu dlatego... że cię kocham.
Podniosła oczy, chcąc spotkać jego spojrzenie.
Zorientowała się, że nie powiedziała mu tego nigdy
128 KLUCZ DO MIŁOŚCI
przedtem. A teraz czas był nie po temu i Maggie
zdawała sobie z tego sprawę.
Connor milczał przez dłuższą chwilę, potem odszedł
od kominka i usiadł przy niej na kanapie. Maggie
nigdy nie spotkała człowieka, który budziłby w niej
jednocześnie tyle sprzecznych uczuć: miłość i wściekłość,
lęk przed przyszłością i pożądanie. Pożądanie przede
wszystkim.
Jego ciepło pociągało ja z taką siłą... Pochylił się
ku niej i w tej samej chwili nic poza tym nie miało już
znaczenia.
- Obiecaj mi jedno - szepnął.
- Co? - Kochała sposób, w jaki niski, dźwięczny
głos zamieniał się w ochrypły szept, odbierała tę
przemianę prawie jak pieszczotę.
- Że wieczorem w czasie zebrania postarasz się
bezstronnie ocenić. Wiem, że trafię na silną opozycję
przeciwko jakimkolwiek nowościom, ale jeśli będę
miał poparcie choćby jednej osoby, sprawy pójdą łatwiej.
- Spróbuję, Connor. Będę tak bezstronna, jak
tylko potrafię.
- Cieszę się. - Pochylił się jeszcze bardziej i wycisnął
na jej ustach gorący pocałunek.
W kilka minut później trzask otwieranych drzwi
raptownie zakończył ich uścisk.
- Hej, mamusiu - wrzasnął Jordan.
- Hej, kochanie. Sok jest w lodówce, jeśli masz
ochotę - odkrzyknęła Maggie unosząc głowę.
Przygładziła włosy Connora, odsuwając kosmyki
z czoła. Zorientowała się, że i jej fryzura musi być
w opłakanym stanie.
- Zastanawiam się, co Jordan myśli o nas - naszła
ją refleksja.
- Rozmawiałaś z nim na ten temat?
- Nie. Chyba nie bardzo wiedziałabym, co mu
powiedzieć.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
129
- Może po prostu, że się kochamy?
- Jordan jest bardzo spostrzegawczy. Pewnie już
się domyślił - odparła, uśmiechając się przelotnie.
- Prawdę mówiąc, wygląda na to, że sporo ludzi się
domyśla. Ale chodzi nie tylko o to, Connor. Bo co
będzie dalej?
Żadne z nich nie miało ochoty odpowiadać, toteż
wejście Jordana do salonu w chwilę później oznaczało
bardziej pożądaną przerwę, niż Maggie zgodziłaby
się przyznać. Podczas obiadu zajęli się lżejszymi
tematami i dopiero o wpół do siódmej Triple I znowu
pojawiła się w rozmowie.
- Powinnam iść na górę i zmienić ubranie - powie
działa, wstając od kuchennego stołu, gdzie podjadali
chleb kukurydziany z chili. - Czy chcesz wpaść do
domu przed zebraniem?
- Po co?
- Tak myślałam... Jesteś w dżinsach i... - Z ostro
żności zawiesiła zdanie i sformułowała je nieco inaczej:
- Zebrania zarządu należą do sytuacji oficjalnych
- wyjaśniła. - Twój ojciec, prowadząc je, zawsze nosił
najlepsze ubranie.
- Jakbym słyszał o niedzielnym obiedzie - odparł
lakonicznie Connor.
- Sądzę, że należą do tej samej tradycji.
- Może przyszedł czas na zapoczątkowanie nowych
tradycji?
- Masz zamiar przewodniczyć w dżinsach?
- Sprawiasz wrażenie zaszokowanej.
Maggie nie spodobał się podtekst:
- Mnie to szokuje nieszczególnie, ale parę osób na
pewno uniesie brwi ze zdziwienia.
- Właśnie o to mi chodzi. Ale nie myślałem, że
będziesz wśród nich.
- Ja w każdym razie idę się przebrać - powiedziała.
Już na górze, stojąc przed szafą, przeżyła ciężkie
130
KLUCZ DO MIŁOŚCI
chwile, zastanawiając się, co włożyć. Jeśli wybierze
coś zbyt jaskrawego lub niedbałego, Connor uzna, że
ma jej poparcie dla każdego z pomysłów chowanych
w rękawie. Ale wybór czegoś zbyt formalnego stawiał
ją dokładnie po drugiej stronie.
- Niech cię diabli, Connor - powiedziała głośno,
wyjmując w końcu z szafy prostą jedwabną bluzkę
w kolorze kości słoniowej i jasnobrązową spódnicę.
Ponieważ siedmiu z ośmiu członków zarządu
mieszkało w pobliżu Wellesley, zdecydowano już wiele
lat temu, że nie ma sensu robić zebrań zarządu
w centrum Bostonu. W każdy drugi i czwarty
poniedziałek miesiąca Edward Dennis, dyrektor banku,
dawał im do dyspozycji salę konferencyjną. Było to
przyjemne, staromodnie urządzone pomieszczenie,
świetnie nadające się na zgromadzenia ludzi wcho
dzących w skład zarządu Triple I. Ojcowie Connora
i Granta, założyciele firmy, zaznaczyli w statucie, że
członkiem zarządu musi być ktoś z rodziny, toteż
cała ósemka obecnych członków była związana bądź
z Lewisami, bądź z Blake'ami, bezpośrednio albo
przez małżeństwo. Maggie uważała to z początku za
dziwactwo, ale przez lata zaczęła dostrzegać w tym
sens. Członkowie zarządu byli osobiście zainteresowani
dbałością o los firmy, co zawsze wychodziło jej na dobre.
Teraz Connor zamierzał tym wszystkim wstrząsnąć.
Kiedy zajechali mercedesem na parking przed bankiem,
Maggie poczuła lekkie ssanie w żołądku.
- Domyślam się, że masz w zarządzie dokładnie tę
samą pozycję, co ojciec - powiedziała w zamyśleniu.
- Czyli jako przewodniczący prowadzisz zebrania
i przy równej liczbie głosów decydujesz.
- Zgadza się. A dlaczego pytasz?
- Po prostu odświeżam pamięć - wykręciła się.
W rzeczywistości analizowała różne możliwości,
KLUCZ DO MIŁOŚCI
131
próbując zgadnąć, co się wkrótce zdarzy. Ponieważ
jednak mogła bezpiecznie przewidzieć tylko ostrą
walkę, zrezygnowała na razie z wieszczenia.
Wkraczając razem z nią do banku, Connor sprawiał
wrażenie pewnego siebie. Musiała przyznać, że
w dżinsach zestawionych z kurtką wyglądał lepiej, niż
prezentowałby się w trzyczęściowym garniturze.
A jednak idąc u jego boku czuła niezwykły, nerwowy
dreszcz.
Kiedy zajęli miejsca przy dużym stole, nie pozostało
żadne wolne krzesło. Maggie pomyślała, że przynajmniej
co do jednego Connor miał rację. Pozostali członkowie
zarządu zobaczyli jego swobodny strój i wszystkie
dwanaście brwi uniosło się prawie jednocześnie.
Maggie szybko przebiegła wzrokiem po zebranych.
Maria Blake siedziała jak zwykle przy końcu stołu,
tuż koło przewodniczącego. Na jej twarzy malowało
się napięcie ostatniego tygodnia. Obok zajęła miejsce
Caroline Lewis, której niezmienną pogodę zakłócił
na krótką chwilę widok Connora. Stary przyjaciel
obu rodzin, Talbot Hughes, rzucił pogardliwe spoj
rzenie, z którego mógłby być dumny sam Kincaid
Blake.
Szwagier Connora, Richard, siedział po stronie
Maggie, w sąsiedztwie innego młodego członka zarządu,
Gerry'ego Williamsa. Ojciec Gerry'ego był pierwszym
skarbnikiem Triple I, a Gerry odziedziczył miejsce
w zarządzie, podobnie jak Maggie. Ostatnie, ósme
krzesło przy stole zajmował dyrektor banku Edward
Dennis.
- Cieszę się, że wszystkich widzę - zaczął Connor,
rozluźniony, jakby przez całe życie nie robił nic
innego oprócz prowadzenia zebrań. - Dzisiejsze
spotkanie jest dla nas bardzo ważne. Chciałbym
rozpocząć urzędowanie w roli przewodniczącego zarządu
od wskazania firmie nowych kierunków.
132 KLUCZ DO MIŁOŚCI
Maggie dostrzegła na sześciu twarzach rosnące
zaskoczenie. Jej poczucie niepewności nasiliło się.
- Chcę od samego początku jasno określić moje
stanowisko - mówił Connor. - Jeśli mam być głową
tej organizacji, jej polityka musi się zmienić, i to
radykalnie.
Maggie usłyszała jakieś zamieszanie w kącie,
w którym siedział Talbot Hughes. Słowa „zmienić"
i „radykalnie" podziałały na niego jak czerwona
płachta na byka.
- Triple I zawsze miała renomę solidnej i bezpiecznej
firmy. Stąd właśnie czerpała przez lata całkiem
przyzwoite zyski. Ale czasy się zmieniają, powstaje
wiele nowych możliwości inwestowania, z których
powinniśmy korzystać. Należy popatrzeć trochę dalej
niż dotychczas. W tym właśnie kierunku zamierzam
prowadzić naszą działalność.
- O jakiego rodzaju możliwościach mówisz? - w spo
kojnym głosie Gerry'ego Williamsa było słychać
niepewność, która dręczyła również Maggie.
Przez ostatnie tygodnie Connor wyraźnie odrabiał
lekcje. Zaczął obszernie omawiać nowe możliwości
inwestowania pieniędzy klientów. Było tam wszystko,
od oprogramowania komputerów po filmy.
- Wszystkie te przedsięwzięcia wydają się ryzykowne
- odważyła się na uwagę Maria Blake.
- Są ryzykowne, to prawda, ale także bardzo
zyskowne, jeżeli inwestuje się rozważnie.
- Kto w Triple I jest fachowcem w tych sprawach?
- zapytał Edward Dennis.
- Na razie mamy ich niewielu. Na tym polega lwia
część planu. Jeżeli chcemy rozszerzyć horyzonty, musimy
ściągnąć do firmy nowych ludzi.
- Jeżeli chcemy rozszerzyć - powtórzył ponuro
Talbot Hughes.
- Jestem zdecydowany zmienić oblicze tej firmy
KLUCZ DO MIŁOŚCI
133
- gładko odparł Connor - i jestem przygotowany do
walki, gdyby zaszła taka potrzeba.
- Nie mogę cię w tym poprzeć, Connor - powiedział
Edward Dennis. - Atrakcyjność Triple I dla klientów
polega na tym, że widzą pewne i bezpieczne miejsce
dla swoich pieniędzy. Nie wyobrażam sobie, żeby
ufali nam nadal, jeśli zaczniemy zupełnie na dziko
zmieniać branże.
- Nową polityką przyciągniemy nowych klientów
- odparował Connor.
- I stracimy starych - warknął Talbot Hughes.
- Nie sądzę. Nie raz pokazaliśmy im, że wiemy, co
robimy.
- Ile czasu zajmą zmiany? - spytała rozsądnie
Caroline Lewis. - Nie możemy zmienić oblicza firmy
w jeden wieczór.
- Zgadzam się - powiedział Connor. -1 nie mówię
o wprowadzeniu jakichkolwiek zmian dzisiaj. Musimy
ludziom stopniowo pokazać, że rozszerzenie działalności
jest dobrym pomysłem. Jestem gotów się założyć, że
nie stracimy przy tym ani jednego klienta.
- Wygląda na to, że w ogóle jesteś skłonny do
zakładów, młody człowieku - przerwał Talbot Hughes.
- Czy z równą gotowością włożysz w to własne
pieniądze, czy też ograniczysz się do cudzych?
- Mam poważne udziały w kapitale Triple I, więc
ryzykuję tak samo jak ty i wszyscy nasi klienci, Talbot.
- Bardzo dużo firm specjalizuje się w krótkoter
minowych inwestycjach o wysokim ryzyku - stwierdził
szwagier Connora. - Uważam, że powinniśmy zostawić
ten teren dla nich i dalej robić to, w czym jesteśmy
dobrzy.
- Dlaczego nie mielibyśmy być dobrzy na obu
polach? - spytał Connor. - Przecież mamy na to
potrzebne środki.
Każde słowo Connora ożywiało najgorsze wspo-
134
KLUCZ DO MIŁOŚCI
mnienia Maggie. Była małym dzieckiem, kiedy ojciec
zostawił rodzinę, ale pamiętała wiele kłótni między
rodzicami, które brzmiały dokładnie jak ta. „Dlaczego
nie możesz chociaż raz włożyć pieniędzy do banku?"
- wypytywała bez przerwy matka. Ojciec zawsze
odpowiadał, że właśnie ta inwestycja bez wątpienia
przyniesie im fortunę.
Ciasno skrzyżowała ramiona. Od początku wiedziała,
że Connor Blake jest beztroskim marzycielem, i za to
go kochała. Czy jednak tym razem nie posunął się za
daleko?
- Jeżeli obstajesz przy rozszerzeniu działalności, to
dlaczego nie mielibyśmy otworzyć nowych biur? - spytał
Gerry Williams. - W ten sposób wzrosłyby dochody
firmy bez zmiany jej charakteru.
- Istota problemu polega na tym, że ja właśnie
zamierzam zmienić jej charakter. Nie chcę prze
wodniczyć firmie, która przez ostatnie sześćdziesiąt
lat nie zrobiła niczego nowego. Teraz gra się
w co innego, Gerry.
- Gra się! - parsknął Talbot Hughes.
W czasie tej wymiany zdań Maggie milczała.
Wiedziała, że nieuchronnie zbliża się chwila, kiedy
trzeba będzie poddać projekt głosowaniu.
Ta chwila rzeczywiście nadeszła, a wraz z nią
skończyła się cierpliwość Connora. Maggie widziała,
ile wysiłku włożył w zachowanie spokoju, gdy
oświadczył:
- Przegłosujemy to. Ale pamiętajcie, że jako
przewodniczący mam prawo włączać ten punkt do
porządku każdego zebrania, jeśli uznam to za słuszne.
Maggie wydawało się, że wszyscy o tym myślą.
Sądząc po determinacji na twarzy Connora, nie ulegało
wątpliwości, że nie pozwoli utrącić propozycji z powodu
oporu na jednym zebraniu.
- Wypowiedzcie się po kolei - poprosił Connor,
KLUCZ DO MIŁOŚCI
135
zajmując po raz pierwszy tego wieczoru swoje miejsce
przy stole. - Talbot, zaczynaj.
- Jestem zdecydowanie przeciwko całemu pomysłowi
- powiedział stary człowiek bez wahania. - Kincaid
w grobie się przewraca na myśl o takim projekcie, i ty
wiesz o tym.
- Proste „tak" lub „nie" wystarczy - stwierdził
Connor sucho, a Edward Dennis, pełniący funkcję
sekretarza zarządu, zanotował głos Talbota.
Przyszła kolej na Caroline Lewis.
- Przykro mi, Connor, aleja również muszę głosować
przeciwko temu pomysłowi - powiedziała. - Może
jestem za ostrożna, ale nasi klienci powierzają nam
własne pieniądze i nie chciałabym robić czegoś, co
choćby w najmniejszym stopniu mogłoby podkopać
ich zaufanie do nas.
Edward Dennis zapisał drugie „nie". Maria Blake
powtórzyła słowa Caroline i dodała:
- Nie umiem pozbyć się myśli, że twój ojciec...
- nie dokończyła zdania, tylko przyłożyła chusteczkę
do drżących warg. Caroline Lewis położyła uspokajającą
dłoń na ramieniu starej przyjaciółki. Maggie dostrzegła
skurcz żalu na pięknej twarzy Connora, ale kiedy
przyszła pora na jego głos, okazał się niewzruszony
i nie wycofał propozycji.
Gerry Williams, Edward Dennis i Richard West-
borough głosowali przeciwko. Maggie, siedząca przy
końcu długiego stołu, była ostatnią nadzieją Connora
na poparcie i wszyscy o tym wiedzieli. Aprobata
nawet jednego tylko członka zarządu wzmocniłaby
jego pozycję. Maggie zdawała sobie jednak sprawę,
że dla Connora o wiele większe znaczenie niż inwestycje
ma jej osobiste poparcie.
Wzięła głęboki oddech. Pełne żaru spojrzenie Connora
było uwodzicielskie jak zawsze, przypominało jej
z wielką siłą o czymś, co we dwoje zaczęli budować,
136 KLUCZ DO MIŁOŚCI
i błagało, by nie pozwoliła tego pogrążyć. Desperacko
pragnęła mu wierzyć.
Ale niepokojący głos wewnętrzny nie chciał jej dać
spokoju. Wyobrażała sobie, jak Connorowi udaje się
przeforsować nowe pomysły w Triple I, ale sprawy
przybierają zły obrót. Gdyby firma zaczęła się chwiać,
przepadłoby tak wiele: nie tylko pieniądze klientów,
lecz również fortuna Connora i spadek Jordana.
I całe ustabilizowane życie Maggie, do którego już
przywykła.
Kiedy pomyślała o Jordanie, który mógłby dorastać
w surowych i ponurych warunkach, takich jak ona,
poczuła w środku nerwowy ucisk.
- Muszę powiedzieć „nie". - Wyrzuciła z siebie te
słowa i natychmiast serce zaczęło jej bić szybciej.
Twarz Connora pozostała nieruchoma, ale oczy
pociemniały mu z wściekłości. Maggie nie mogła
wytrzymać jego spojrzenia.
- No, to właśnie tak mniej więcej wygląda sytuacja
- powiedział Talbot Hughes, wyraźnie zadowolony
z siebie. Maggie miała ochotę go kopnąć.
- Niekoniecznie właśnie tak - Connor powoli wstał,
dając wyraźnie do zrozumienia, że zebranie jest
zakończone. - Spotkamy się za dwa tygodnie.
Zamierzam znowu wystąpić z tą samą sprawą,
popierając propozycję większą liczbą informacji, jeśli
okaże się to konieczne. A tymczasem... - czarne oczy
pochwyciły spojrzenie Maggie i tak zastygły - tymczasem
muszę chyba przeprowadzić kilka rund negocjacji.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Negocjacje rozpoczął na schodach prowadzących
do wyjścia. Maggie zastanawiała się, czy pojechać do
domu razem z panią Blake. Lecz zanim się zdecydowała,
Connor znalazł się tuż za nią.
- Chodźmy do samochodu, i to szybko - powiedział.
- Nie mam ochoty na żadne pogawędki tutaj.
- Wierzę - pozwoliła mu się sprowadzić na parking.
Powietrze na zewnątrz było łagodne, ale Maggie
wciąż drżała. Wyraz twarzy Connora i jej własne
napięcie nie dawały jej spokoju. Connor nie próbował
się wyładować, póki nie znaleźli się w samochodzie
jadącym w stronę domu Maggie.
- Co ty, do cholery, najlepszego robisz? - zapytał
nagle, ostro ściągając kierownicę przy zakręcie w lewo.
- Zdaje się, że słyszałem, jak mówiłaś o bezstronnej
ocenie.
- Może po prostu nie wierzę w twoje pomysły
wystarczająco, żeby na nie głosować.
- I coś takiego słyszę od kobiety, która przyznaje,
że o inwestowaniu wie nader mało - mruknął.
- Nie rozumiem, dlaczego mój głos jest dla ciebie taki
ważny? Nawet gdybym głosowała „za", nie zmieniłoby
to niczyich poglądów. Do przeforsowania decyzji
potrzebujesz trzech głosów w zarządzie, a niejednego.
- Czy brałaś pod uwagę, że twój głos jest dla mnie
ważny z powodów, które nie mają nic wspólnego
z Triple I? - zapytał cicho.
- Czyli chciałeś, żebym głosowała za tobą ze
względu... ze względu na nas?
138 KLUCZ DO MIŁOŚCI
Przechylił się i wziął ją za rękę. Miała zmarznięte
palce.
- Tak, ze względu na nas - powtórzył. - I dlatego
przyczyna twojego ostrego sprzeciwu wobec tego, co
mówiłem wieczorem, ma duże znaczenie.
Nie naciskał, dał jej czas na przemyślenie. Maggie
głęboko wciągnęła powietrze, próbując opanować nerwy.
- Myślę, że masz rację - przyznała. - Ale nadal nie
jestem pewna, czy to cokolwiek załatwi. Już ci mówiłam,
że mój ojciec należał do ludzi, którzy nigdy nie
potrafią się oprzeć dobremu projektowi zrobienia
pieniędzy. I zawsze tracił na tym więcej, niż zarabiał.
- Czyżbyś sugerowała mi, że skoro twój ojciec...
Przerwała mu podniesieniem ręki.
- Posłuchaj mnie. To nie są jakieś akademickie
rozważania. Przez obłąkane plany ojca moja matka
i ja przeszłyśmy bardzo trudno okres. Byłam wtedy
bardzo młoda. - Głos jej drżał, ale zmusiła się, by
mówić dalej: - Stanowczo nie chcę podejmować tego
samego ryzyka, kładąc na szalę życie moje i Jordana.
- Moim zdaniem poddajesz się dyktatowi nieszczęś
liwych wspomnień.
- Przemawia przeze mnie zdrowy rozsądek - skon
trowała.
- Innymi słowy, nie chcesz słyszeć o niczym, co
zagraża - lekceważąco machnął ręką w stronę kamienicy
- twojemu milutkiemu i bezpiecznemu stylowi życia.
- Jeśli uważam, że wiąże się z tym za duże ryzyko,
to nie chcę.
- Czy naprawdę sądzisz, że zacznę trwonić na
prawo i lewo cudze pieniądze dla samego trwonienia?
- Sądzę, że wkraczasz na pole, którego dobrze nie
znasz. Sam to przyznałeś - przypomniała.
- Ostatnio wiele nad tym pracowałem - podkreślił.
- A poza tym lubię być człowiekiem sukcesu.
Próbował skłonić ją do zmiany zdania. Maggie
KLUCZ DO MIŁOŚCI 139
pomyślała o jego sile charakteru. W tym miał rację:
kiedy już coś postanowił, był zdolny poruszyć niebo
i ziemię, by to osiągnąć. Czy jednak ta determinacja
wystarczy do stworzenia nowego oblicza Triple I?
Przez chwilę kusiło ją, by poddać się pragnieniu
w jego oczach, powiedzieć mu, że ją przekonał i może
liczyć na jej głos.
Potem znowu wzięły górę wspomnienia rozpaczliwego
dzieciństwa bez pieniędzy i nadziei.
- Przykro mi, Connor - szepnęła. - Po prostu nie
mogę spojrzeć na te sprawy tak jak ty. Kocham cię
i kocham twój sposób, postępowania - powiedziała
- ale wydaje mi się po prostu, że próbujesz go teraz
zastosować w niewłaściwym miejscu.
- Naprawdę tak sądzisz? - Oczy jeszcze mu
pociemniały. Zrozumiała, że niechcący bardzo go
zraniła. - W takim razie nie mamy tematu do negocjacji.
Nie pozostało chyba nic więcej do powiedzenia.
Maggie wysiadła z samochodu, cały czas intensywnie
myśląc nad kompromisem, który umożliwiłby podjęcie
przerwanej rozmowy, ale ciężar doświadczeń przeważał.
Żadne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy.
- Do widzenia, Connor - powiedziała niepewnie.
- Do widzenia. - Zabrzmiało to jak ostateczne
pożegnanie. Maggie przeszył dreszcz. Connor nie
mógł przecież mieć tego na myśli. Za wiele dla siebie
znaczą, żeby rzucać wszystko, ot tak.
- Miałaś ostatnio wiadomości od K.C., Maggie?
Bobbie Lewis nałożyła sobie jeszcze jeden befsztyk
i spojrzała badawczo na szwagierkę.
- On ma teraz na imię Connor - wtrącił się Jordan.
- Masz rację. Ale kiedy zestarzejesz się tak,
jak ja, to też nie będziesz pamiętał o wszystkich
drobiazgach - Bobbie mrugnęła porozumiewawczo
do chłopca, dzieląc się z nim doświadczeniem
140 KLUCZ DO MIŁOŚCI
niemal trzydziestosiedmioletniej kobiety. - Tak
czy owak, ciekawi mnie, czy go ostatnio widziałaś.
- W poniedziałek na zebraniu, potem już nie
- powiedziała Maggie, starając się, by wypadło to
beztrosko.
- Widziałam go któregoś dnia - włączyła się
nieoczekiwanie Caroline Lewis. - Wpadł po południu
na herbatę. Chciał porozmawiać o Triple I.
- Wolałbym, żeby wpadł do nas - stwierdził
Jordan. - Ale musiałby rozmawiać o czymś cie
kawszym.
- No nie, to było całkiem ciekawe - pogodnie
zauważyła Caroline. - Próbował zdobyć moją przy
chylność dla zmian, które chce wprowadzić w Triple
I. Muszę przyznać, że ma dużą siłę przekonywania.
- Co mu powiedziałaś? - Maggie nie mogła
powstrzymać się od pytania.
- Hm, oczywiście nie mogłam go poprzeć, tym
bardziej, że chce postawić całą firmę na głowie. Ale
przedstawiał wszystko bardzo uprzejmie.
- Wspomniałam o nim, bo mnie też odwiedził,
w sklepie - powiedziała Bobbie, wycierając usta lnianą
serwetką. - Nigdy nie zgadniecie, czego chciał.
- Kupić ubranie - powiedział Jordan, traktując
wypowiedź ciotki dosłownie.
Bobbie uśmiechnęła się do niego:
- Ciepło, mały przyjacielu. Chciał porozmawiać
o strojach. Szczególnie o inwestowaniu w modę. Był
z nim facet, który wyglądał na eksperta z branży.
- Czy sprawiał wrażenie, że wie, o czym mówi?
- spytała Maggie. - Ekspert, ma się rozumieć.
- Pytasz niewłaściwą osobę. Wiesz, że język
fachowców od inwestycji brzmi dla mnie jak starożytna
greka. K.C., chciałam powiedzieć Connor, wydawał
się bardzo zainteresowany.
- Zdaje się, że Connor poświęca mnóstwo czasu
KLUCZ DO MIŁOŚCI \Ą\
swojemu pomysłowi - powiedziała Caroline w zamyś
leniu. - Szkoda, bo nie sądzę, żeby kiedykolwiek
udało mu się zmienić pogląd choćby jednej osoby
w zarządzie.
- Kiedy widziałem Connora na pogrzebie wujka
Blake'a, opowiadał mi o wspaniałej rasie psów
- stwierdził Jordan, wyraźnie mając dosyć rozmów
o Triple I.
- O jakiej rasie? - spytała Maggie.
- Nie pamiętam nazwy. Air - coś tam.
- Airdale? - podsunęła Bobbie.
- Właśnie. I powiedział, że mamusia pewnie się na
niego zgodzi, bo on nie gubi sierści.
Spoglądał przenikliwie na matkę. Maggie musiała
siłą powstrzymywać strumień łez, który cisnął się jej
do oczu. Tydzień temu wszystko między nią i Connorem
wydawało się prawie ustalone, i to do tego stopnia, że
Connor był gotów poprzeć prośby Jordana o psa.
A teraz...
- Psy rasy airdale są bardzo duże, kochanie - miała
nadzieję, że jej głos brzmi pewnie.
- Nasz dom też jest duży - racjonalnie ripostował
Jordan. - Connor powiedział, że porozmawia z tobą
na ten temat, mamusiu. Czy rozmawiał?
- Nie - odparła. - W każdym razie jeszcze nie.
Najadłeś się już, kochanie, czy skończysz ten ostatni
kawałek?
Jordan zajął się ostatnim kawałkiem befsztyka,
w pełni świadomy, że doszło do zmiany tematu.
Maggie zastanawiała się, czy ludzie siedzący przy
stole wiedzą o jej uczuciach. Może Caroline i Bobbie
po prostu udają, że ich nie zauważają, co oczywiście
nakazują reguły dobrego wychowania. Z jednej strony
była im za to wdzięczna, gdyż powstrzymywały się od
zadawania kłopotliwych pytań. Ale z drugiej strony
miała dosyć tych niedzielnych grzeczności i zapragnęła
142
KLUCZ DO MIŁOŚCI
uciec z powrotem w świat nieskażonych uczuć i doznań,
który dzieliła z Connorem.
Zostawiła Jordana u Lewisów, gdyż Bobbie zaprosiła
go do siebie na noc. Dla Jordana i Bobbie oznaczało
to atrakcyjne spędzenie czasu, ale kiedy Maggie wróciła
sama do domu, brakowało jej szczebiotu syna znacznie
bardziej niż zwykle. Zajęła się gospodarczymi pracami,
na które nie miała czasu w tygodniu. Czuła wokół
siebie pustkę.
Odstawiła szczotkę do kubła i na czubkach palców
przeszła po wilgotnej podłodze do telefonu. Wybrała
numer Connora, ale nikt nie odpowiadał. Po pięciu
sygnałach odwiesiła słuchawkę i ze skrzywioną twarzą
wróciła do zmywania podłogi.
O jedenastej wieczorem spróbowała po raz drugi.
Nadal nikt nie odbierał. Gdzie się podziewa Connor?
Z krótkiej rozmowy z Marią Blake wiedziała, że nie
w rodzinnym domu w Wellesley. Z firmy ślusarskiej
Connor już zrezygnował. Ale kiedy Maggie zadzwoniła
o wpół do dwunastej, wciąż nikt nie podnosił słuchawki.
Maggie zbudziła się o drugiej. Dom wydał jej się
pustelnią. Doleciał ją tylko głuchy dźwięk włączonego
ogrzewania i szelest świeżych liści na drzewach za
domem. Znowu zamknęła oczy. Zobaczyła Connora.
Zjawa była tak realna, że przez chwilę niemal słyszała
tuż przy sobie jego równy oddech.
Przekręciła się w stronę telefonu, zanim zdrowy
rozsądek zdołał ją od tego odwieść. Należą do siebie,
ona i Connor, nieważne, jakie różnice ich dzielą.
Musi go znaleźć i powiedzieć mu o tym, zanim
oddalą ich także inne problemy.
Wstrzymała oddech, słysząc pierwszy, potem drugi
dzwonek. Za trzecim Connor odebrał.
- Halo?
KLUCZ DO MIŁOŚCI J43
- Tu Maggie.
Zapadła długa cisza. Maggie zastanawiała się, czy
łącza telefonu przenoszą bicie jej serca.
- Co robisz na nogach o tej porze? - Nie umiała
poznać po jego głosie, czy jeszcze jest na nią zły.
- Nie jestem na nogach. Nie śpię, ale znajduję się
w pozycji horyzontalnej.
- Rozumiem, że leżysz w łóżku.
- Tak. - Puls przyspieszył jej jak za naciśnięciem
guzika.
- Hm. - Ciepły i wieloznaczny dźwięk stanowił
najpomyślniejszą informację, która dotarła od niego
przez cały tydzień.
- Próbowałam dzwonić wieczorem, ale nikt nie
odpowiadał. Przypomniałam sobie jednak, że przez
ostatnie dziesięć lat prowadziłeś życie na opak i uznałam,
że nie pozbyłeś się jeszcze starych przyzwyczajeń.
- Zgadłaś - przyznał. - Prawdę mówiąc, ostatnie
kilka nocy spędziłem przy warsztacie. Masz całkowitą
rację, że nie jestem przyzwyczajony do leżenia w łóżku,
kiedy dookoła wszyscy śpią. Po prostu wyłączyłem
telefon, bo zmęczyły mnie gromy, które raz po raz
ciska na mnie Talbot Hughes.
- Czy miałbyś ochotę na towarzystwo, skoro nie
śpisz? - zapytała. Na myśl o tym poczuła słodki dreszcz.
- Maggie...
Głos był pełen namiętności, dokładnie taki, jaki
pamiętała z poprzednich spotkań, toteż podziałał na
nią z równą mocą. Cokolwiek stało na ich drodze,
w tej chwili nie miało znaczenia.
- Jordana dzisiaj nie ma - powiedziała bez tchu,
przekładając nogi przez krawędź łóżka. - Będę u ciebie
za dwadzieścia minut.
- Tak szybko przyjedziesz z Wellesley? - Ten głos
drażnił jej zmysły, pieścił ją.
- Kiedy muszę, to potrafię się pospieszyć.
144 KLUCZ DO MIŁOŚCI
Czekał na nią na parkingu. Myślała początkowo,
że z troskliwości, że obawiał się niebezpiecznego
sąsiedztwa. Ale kiedy po wyjściu z samochodu wpadła
wprost w jego ramiona, stwierdziła, że pragnie jej tak
samo, jak ona jego, a może nawet bardziej.
- Źle wyglądasz - powiedział, przyciągnąwszy ją
do siebie.
- Ty też - podniosła wzrok ku jego twarzy.
Na mocnej linii brwi odłożyły się ślady świeżego
zmęczenia.
- Chyba dlatego, że usiłuję się przystosować do
tego zwariowanego rozkładu dnia - powiedział lekko.
- Masz na myśli pracę w dzień i spanie w nocy?
- Właśnie. Zupełnie nie wiem, jak sobie radzą
ludzie, którzy nocą śpią.
Otoczył ją silnym ramieniem i ruszyli w stronę jego
mieszkania. W wielkiej, otwartej przestrzeni poddasza
panował półmrok. Snop światła bił od stołowej lampy
koło kanapy, a wystawowy reflektor oświetlał warsztat.
Nad warsztatem przyczepiono mnóstwo rysunków
i tajemniczych elektronicznych elementów, które Maggie
zauważyła poprzednio.
- Jesteś zajęty - stwierdziła.
Wzruszył ramionami. Przez niebieską koszulę,
włożoną do dżinsów, wyczuła mięśnie ramion, i to
jeszcze bardziej rozpaliło jej pragnienie.
- Zabijanie czasu - odparł obojętnie.
- Wiesz, mam inne pomysły na zabijanie czasu
- szepnęła, stając na palcach i obejmując go za szyję.
Connor z głośnym westchnieniem wypuścił powietrze
i chciwie przygarnął ją do siebie.
Ubieranie się zajęło jej w domu nie więcej niż pół
minuty, dlatego pominęła tak nieistotne elementy
garderoby, jak bielizna. Teraz Connor otoczył dużymi
dłońmi jej talię i zaczął powoli wsuwać je pod luźną,
niebieską bluzkę, jego palce trafiły na gładkie, nie
KLUCZ DO MIŁOŚCI
145
skrępowane piersi. Jęknęła cicho, kiedy objął je i powiódł
kciukami obu rąk po stwardniałych sutkach.
- Nawet nie wiesz, jak to na mnie działa - szepnęła.
Diabelski uśmieszek wypłynął mu na usta:
- Wiem, i to bardzo dobrze. - Uśmieszek trwał
jeszcze, gdy spotkały się ich wargi, potem stopiła go
słodka i chciwa namiętność rozbudzona przez roz
chylone usta Maggie.
Położył ją na łóżku i wyciągnął się przy niej.
Maggie ściągnęła bluzkę przez głowę. Dostrzegła
w oczach Connora wyraz nie zaspokojonego pragnienia
i poczuła dłoń delikatnie sunącą wzdłuż jej ciała.
I nagle nawet granicząca z bólem rozkosz tego dotyku
przestała Maggie wystarczać. Chciała, by splótł się
z nią w najintymniejszych z wyobrażalnych uścisków
i wypełnił ją sobą: on i tylko on.
Rozpięła mu koszulę i ściągnęła ją z szerokich
ramion. Connor zdawał się włączać w ten spieszny
rytm, w jednej chwili pozbywając się reszty ubrania.
- Tak bardzo cię pragnę - szepnęła, przesuwając
wzrok, a za nim dłonie, po wspaniałym ciele Connora.
- O Boże, Maggie - jego głos brzmiał ochryple
i namiętnie. Palcami uchwycił pasek jej dżinsów,
rozpiął guzik, potem pokonał zamek błyskawiczny
i z celebrowaną powolnością zaczął ściągać spodnie
z jej nóg. Kiedy dżinsy dołączyły do stosiku ubrań na
podłodze, Connor ruszył w drogę powrotną. Badając
wargami aksamitną skórę prześlizgnął się po paraboli
kolana, chłonął ciepło wewnętrznej strony uda i wciąż
zdążał wyżej...
Rozgrzane pieszczotą usta wyzwoliły nieziemską
energię, której wybuchy przeniosły Maggie poza granice
zwykłej przyjemności. Nawet nie śniła, że w dotyku
może być tyle intymności, nie podejrzewała, jak rozległy
świat doznań kryje się w jej wnętrzu. Connor sięgał
zaś wyżej i wyżej, niczym mistrz kompozycji tworzący
146
KLUCZ DO MIŁOŚCI
symfonię, w której każdy akord ma miliony barw
i odcieni. Myśli Maggie rozsypały się na nic nie
znaczące drobiny, jej świadomość zajęło bez reszty
palące pragnienie. Wtedy właśnie Connor przykrył ją
swym ciałem i wypełnił jednym mocnym ruchem,
który całą tęsknotę i żądzę Maggie przemienił w rozkosz.
Ciasno oplotła jego nogi i szerokie ramiona, jakby
szukała bliskości, której nie będzie końca. Z każdym
ruchem jednoczyli się doskonalej, aż wspólnota stała
się siłą przełamującą wszelkie bariery, porywającą
w tętniącym rytmie dalej, coraz dalej...
Przez moment Maggie wydawało się, że chce poddać
się tej sile na zawsze, nagle targnął nią skurcz i w jej
wnętrzu rozerwała się świetlista kula. Usłyszała
mieszający się z jej głosem gardłowy okrzyk Connora
i zrozumiała, że razem przestąpili skraj niezgłębionej
otchłani, do której ciągnęli się nawzajem. Jakby na
przekór długiej, roztętnionej chwili, oboje prawie
znieruchomieli, potem Maggie znowu zaczęła oddychać.
Connor robił wrażenie, jakby nie mógł wydobyć
z siebie słowa, a tym bardziej wykonać najmniejszego
ruchu. Maggie, która była w podobnym stanie, znała
tego przyczynę. Ich wspólny czas, wyrwany nocy, nie
mógł trwać bez końca. Mieli do rozwiązania poważne
problemy i oboje zdawali sobie z tego sprawę. Leżeli
więc, przytuleni w milczeniu, opóźniając nieuniknioną
chwilę, w której rzeczywistość wedrze się do życia.
- Pewnie od rana pracujesz? - odezwał się w końcu
Connor i, przewróciwszy się na bok, spoglądał na nią
ciemnymi oczami, wciąż jeszcze zamglonymi namięt
nością.
- Na to wygląda. - Maggie spojrzała na budzik
przy łóżku. Była trzecia. - Zaczynam dokładnie za
pięć godzin. A ty?
- Muszę być w mieście o wpół do dziewiątej.
- Ale z firmą ślusarską skończyłeś już na dobre?
KLUCZ DO MIŁOŚCI
147
- Aha. Wszystko sprzedane. Klamka zapadła.
- Będzie ci tego brakowało?
Twarz mu spoważniała.
- Będzie mi brakowało szefowania samemu sobie.
Na to nie miała odpowiedzi. Wiedziała, do czego
zmierza rozmowa, a przecież wciąż władał nimi tak
świeży czar miłości i spełnienia. Nie chciała go rozpraszać
dyskusją o Triple I, mimo iż musieli się na nią zdobyć
jak najszybciej.
- Chce ci się spać? - spytał, patrząc na budzik.
- Trochę. I wiem, że już wczesnym popołudniem
będę do niczego, jeśli nie spróbuję teraz przynajmniej
odrobinę wypocząć.
- Właśnie myślałem całkiem tak samo. - Sięgnął
po lekki wełniany koc i przykrył ich oboje. - Może
powinienem nastawić budzik. Na siódmą?
- Brzmi przerażająco, ale obawiam się, że to za
późno. Będzie godzina szczytu. W drodze do domu
muszę być przygotowana na duży ruch i korki.
Nastawił zegarek na szóstą i zgasił lampę. Maggie
natychmiast zapadła w falujący uśpioną namiętnością,
przyjemny letarg. Wtuliła się w ciepłe, mocne ciało
Connora. Wiedziała, że ten miły stan nie ma nic
wspólnego z rzeczywistością, ale uznała, iż rzeczywistość
może poczekać do szóstej.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
- Niemożliwe, żeby już była szósta -jęknęła Maggie
zaledwie w trzy godziny później. - Spałam najwyżej
pięć minut.
- Ja też. - Connor ziewnął, przeciągnął się i znów
ją objął. - Nie wiem, czy zdarzyło mi się, żeby
bardziej kusiły mnie wagary.
- Ja nie mogę sobie pozwolić nawet na pokusę.
Dzieci zaczynają się zjeżdżać o ósmej i muszę być
w domu.
Maggie wysunęła się niechętnie z uścisku Connora
i wstała z łóżka.
- Co planujesz na dzisiaj, Connor?
- Kilka spotkań. - Ciemne oczy zwęziły się.
- W sprawie Triple I, jak sądzę?
- Tak, to prawda.
Maggie pomyślała o samotnie spędzonych nocach
w zeszłym tygodniu i podjęła odważną decyzję:
- Jeśli chodzi o firmę, Connor... - zaczęła.
- Tak? - Jego twarz wciąż nie wyrażała nic, jakby
z ostrożności nie chciał zagłębiać się w ten temat.
- Dużo myślałam o tym, co powiedziałam ci
wieczorem w zeszły poniedziałek. To znaczy o tym, że
niepokoją mnie straty, jakie twoje plany mogą przynieść
firmie. - Nie odpowiedział, ale wydało jej się, że widzi
w jego oczach cień nadziei.
- Myślę... Myślę, że może miałeś rację co do mnie.
Może rzeczywiście oceniałam przez pryzmat własnych
doświadczeń. I na chwilę zgubiłam wtedy główny wątek.
- A jaki? - spytał cichym, wibrującym głosem.
KLUCZ DO MIŁOŚCI
149
- Że ty i ja powinniśmy być razem. - Mówiła,
patrząc mu prosto w oczy, czując zawsze obecną siłę,
która pchała ich ku sobie. - Kocham cię, Connor.
Nie chcę już nigdy być bez ciebie.
Nie poruszył się, ale z oczu mogła wyczytać, ile
znaczą dla niego te słowa. Pospiesznie ciągnęła:
- Myślałam też dużo o Triple I. Chcę poprzeć twój
nowy plan, jeśli uważasz, że potrafisz go przedstawić
w formie strawnej dla pozostałych członków zarządu.
- Dyplomacja nigdy nie była moją mocną stroną
- powiedział z samokrytycznym uśmieszkiem.
- Naprawdę? - Maggie odwzajemniła uśmiech.
- Co sugerujesz?
- Jeszcze nie myślałam o szczegółach - powiedziała.
- I naprawdę muszę się spieszyć, jeśli chcę zdążyć do
domu przed ósmą. Może przyjdziesz wieczorem na
obiad, to porozmawiamy na ten temat?
- Wieczorem umówiłem się z facetem, który kupuje
mój ślusarski interes. Co powiedziałabyś na wtorek?
- Dobrze. Oj, przepraszam, nie. Muszę iść z Jor
danem na pływalnię.
- Czyli w środę.
- W środę. Weź z sobą ten stos planów, który leży
na warsztacie. Jestem pewna, że można w nim znaleźć
coś do kupienia przez Triple I.
Ku jej zaskoczeniu nie miała tego dnia kłopotów
z sennością. Miała za to duże trudności ze skoncent
rowaniem się na pracy. Błądziła myślami w świecie
fantazji, wyobrażając sobie, że kocha się z Connorem,
i snując marzenia o wspólnej przyszłości.
Nie znaczyło to jednak, że obawy całkiem się
rozwiały. Przeciwnie, skłębione wraz z innymi uczuciami
sprawiały, że w głębi serca Maggie lękała się sytuacji,
w jakiej się znalazła.
Takie myśli dręczyły ją jeszcze w środę, kiedy
150
KLUCZ DO MIŁOŚCI
Connor przyszedł na obiad, niosąc książkę o psach
dla Jordana i potężny bagaż informacji, zebranych na
potrzeby Triple I. Wyraźnie uznał, że najlepszą metodą
będzie zasypanie członków zarządu faktami, które
zmuszą ich do przyznania, że Connor wie, o czym mówi.
- Nie jestem pewna, czy wybrałeś najlepszy sposób
- powiedziała Maggie.
- Czemu nie?
- Możesz przedobrzyć, podobnie jak za pierwszym
razem. Całkiem ich wtedy przygniotłeś, zupełnie jakbyś
kazał komuś tonąć i pływać jednocześnie.
- A co proponujesz w zamian?
- Może zacząłbyś od przeprowadzenia przez zarząd
jednego projektu? Nowego, ale niezupełnie odmiennego
od tego, w co Triple I inwestowała do tej pory.
- Masz konkretne propozycje?
- Jeszcze nie, ale nie powinno być kłopotów
z wyborem.
Wybór okazał się jednak trudniejszy, niż sądziła.
Przed obiadem spędzili godzinę na rozmyślaniach, ale
Maggie nie znalazła nic, co jej zdaniem bez wątpienia
wzbudziłoby zaufanie wszystkich członków zarządu.
Po obiedzie bez żalu uciekli od papierów i zaczęli
grać z Jordanem w baseball na podwórzu za domem.
Dopiero w sobotę wrócili do pracy nad listą
potencjalnych inwestycji, sporządzoną przez Connora.
Maggie z Jordanem złożyli wizytę na poddaszu. Gdy
chłopiec oglądał warsztat, dorośli znów zaczęli
przekopywać się przez górę papieru.
- Jeśli znajdziemy dobry projekt, to w przyszłości
uda się przeforsować całą koncepcję - powiedziała
Maggie marszcząc brwi. - Ale jeśli nie trafimy, to
jeszcze umocnimy podejrzenia zarządu, że koncepcja
się nie sprawdzi.
- Hej, Connor - spytał Jordan po raz czwarty - co
to jest?
KLUCZ DO MIŁOŚCI
151
Connor wdał się w cierpliwe wyjaśnienia. Miał
o wiele więcej cierpliwości do dzieci niż do dorosłych,
co Maggie zauważyła już wcześniej. Żałowała, że nie
posłużył się tym samym tonem na zebraniu zarządu
w zeszły poniedziałek.
- Dzięki temu wichajstrowi system alarmowy działa
- mówił, podłączając jeden z nie zidentyfikowanych
obiektów elektronicznych, leżących na warsztacie, do
plątaniny drutów. - Popatrz, tu jest mózg całego
urządzenia, który steruje sensorami, znajdującymi się
na końcu każdego z przewodów. Można go zaprog
ramować na osiem różnych kombinacji.
- Czyli możesz wyjechać na osiem dni i codziennie
światło będzie zapalało się i gasło o innych porach?
- spytał Jordan.
- Zgadza się. Ale to jeszcze nie wszystko. Dowcip
polega na tym, że możesz podłączyć system do telefonu
i zmieniać program nawet na odległość. Rozumiesz?
Przycisnął kilka guzików i Maggie usłyszała okrzyk
zachwytu Jordana. Kombinacja liczb, jak za sprawą
czaru, zaczęła się sama z siebie zmieniać. Maggie
wyprostowała się na krześle i badawczo spojrzała na
Connora.
- Słuchaj, ile pieniędzy potrzeba na uruchomienie
masowej produkcji takiego systemu?
Connor spojrzał przez ramię, zajęty wyjaśnianiem
konstrukcji Jordanowi.
- Nie mam pojęcia - odparł niedbale. - Czemu
pytasz? Czyżbyś sądziła, że Triple I powinna w to
zainwestować?
- Tak - powiedziała stanowczo. - Właśnie tak sądzę.
Oschłość w jego odpowiedzi zaskoczyła ją.
- Nie - stwierdził tonem, nie pozostawiającym
cienia wątpliwości.
- Ale dlaczego nie? To byłoby doskonałe...
- Nie, Maggie. Mam zebraną setkę innych potenc-
152
KLUCZ DO MIŁOŚCI
jalnych inwestycji dla Triple I. Nie ma potrzeby
włączania do tego mojej własnej pracy.
Był niewzruszony i Maggie ustąpiła. Ale kiedy
w godzinę później, po przejrzeniu tej setki, nadal
żaden z projektów nie wydawał się przekonujący,
a nic innego nie przychodziło im do głowy, Maggie
podjęła wcześniejszy pomysł.
- Spójrzmy na sprawę inaczej - zaczęła. - Co
budzi zaufanie w zarządzie Triple I? Z pewnością
nazwisko Blake. Gdyby wiedzieli, że poprowadzisz tę
firmę, która będzie produkować systemy alarmowe,
to chętniej poparliby propozycję.
- W poniedziałek nazwisko Blake raczej nie budziło
niczyjego zaufania - mruknął.
- Byli zaszokowani - stwierdziła Maggie. - Musisz
zresztą przyznać, że przedstawiłeś dość zaskakujący
projekt. Ale co do tego...
Stała z Connorem przy warsztacie, przyglądając się
starannym szkicom systemu alarmowego.
- Wystarczy, żebyś przedstawił urządzenie zgodnie
z tymi rysunkami. Na pewno zrobisz na wszystkich
duże wrażenie.
Wydawało się, że się zastanawia, ale nagle bez
zapowiedzi zwinął plany w rulon, zabezpieczając je
gumką.
- Nie - powtórzył. - To się nie uda, Maggie.
Miała niejasne przeczucie, że za.odmową kryje się
coś więcej niż tylko niewiara w sukces na posiedzeniu
zarządu.
- Ale dlaczego? - nalegała.
Powoli obrócił ku niej twarz. Zmroził ją obojętny
wyraz oczu. To samo wrażenie dystansu odniosła
wcześniej, teraz jednak było ono spotęgowane i Maggie
znała przyczynę. Okazało się, że ma rację.
- Nie chcę mieszać prywatnego życia z Triple
I - przyznał z wyraźną niechęcią. - To urządzenie
KLUCZ DO MIŁOŚCI 153
stworzyłem dla siebie, bez żadnego związku z interesami
rodziny.
- Mówisz, jakbyś zastanawiał się, czy nie zmienić
decyzji - powiedziała cicho.
- Nie zastanawiam się - wyczuła, że zaangażował
w to zdanie całą siłę woli. - Po prostu nie chcę, żeby
Triple I zajmowała się tym konkretnym projektem,
i to wszystko.
Nie odezwał się aż do poniedziałkowego późnego
popołudnia. Za dwie godziny miało się rozpocząć
zebranie zarządu.
- Przepraszam, że nie dzwoniłem - zaczął.
- Nie szkodzi - zachowała neutralny ton, mimo iż
problem, któremu na imię Connor, zajmował jej
umysł prawie bez przerwy. - O trzeciej rano akurat
nie spałam i o mało do ciebie nie zatelefonowałam.
- Szkoda, że tego nie zrobiłaś - w głosie słychać
było napięcie i chyba mniej pewności niż zwykle.
- Brakuje mi ciebie, Maggie.
- Mnie ciebie też - Maggie mocniej ścisnęła
słuchawkę, czepiając się nadziei, że uda im się w końcu
znaleźć wyjście z impasu. - Domyślam się, że zobaczę
cię wieczorem na zebraniu.
- Prawdę mówiąc, o tym chciałem porozmawiać.
Myślałem nad twoją sugestią, żeby przedstawić
zarządowi system alarmowy jako jedną z możliwości
inwestycyjnych.
Maggie wstrzymała oddech.
- Zastanawiałem się długo, dlaczego tak bardzo
nie chciałem rozważyć tego pomysłu. Sądzę, że to
może mieć związek z tym, co czuję, mając powrócić
na łono rodziny.
- Tak przypuszczałam - łagodnie powiedziała
Maggie.
- No cóż, to ma związek. Ale przecież powinnaś
154
KLUCZ DO MIŁOŚCI
rozumieć, jak usztywniają mnie występy na rodzinnej
scenie.
- Niepotrzebnie - odparła, usiłując zachować spokój.
- Zajmujesz teraz główną pozycję i wcale nie musisz
poddawać się tradycjom, jeśli nie masz na nie ochoty.
- Nie jestem taki pewien.
Maggie pomyślała, że być może powinna okazać
teraz więcej zdecydowania.
- Zgoda, Connor, posłuchaj. Jestem częścią życia
tej rodziny, tak samo jak Jordan. Wiesz również, do
jakiego stopnia Triple I jest wszczepiona w rodzinę.
Nie wydaje mi się, żebyś mógł całkiem dowolnie
wybierać, które części pakietu cię interesują. Bo
sprawiasz wrażenie, jakbyś chciał tylko część.
- Może i tak - przyznał. - Ale czy na pewno jest
w tym coś złego? - Nagle zaczęło mu się spieszyć.
- Słuchaj, muszę biec. Chciałem ci tylko wyjaśnić, że
jeśli postanowię jednak nie robić użytku z twojego
pomysłu, to dlatego, że mam ku temu ważny powód.
Kiedy dotarła na zebranie, stwierdziła, że Connor
przynajmniej nie stracił umiejętności zaskakiwania
jej. Zamiast dżinsów miał na sobie granatowy garnitur
w delikatne prążki i nieskazitelną białą koszulę.
Rozpoczął zebranie w tonie ugodowym.
- Chcę zacząć od wyjaśnienia i przeprosin - po
wiedział, gdy cały zarząd zajął miejsca. - Ludzie,
którzy dobrze mnie znają, przebąkiwali coś o słoniach
w składzie porcelany - ciągnął. - Muszę przyznać, że
przez krótką chwilę można było mówić o pewnym
podobieństwie.
Całkowicie zrezygnował z agresywności, która
wpędziła go w takie tarapaty dwa tygodnie wcześniej.
Maggie odnotowała to z ulgą. Dostrzegła nawet
uśmiechy na twarzach słuchaczy.
- Rozumiecie, mam nadzieję, iż wszystkie zarzuty
KLUCZ DO MIŁOŚCI
155
przeciwko mnie wzięły się stąd, że nie mam doświad
czenia w takich sytuacjach. Jak wiecie, z Triple I miałem
ostatnio do czynienia piętnaście lat temu. Widocznie
zapomniałem tymczasem, jak wygląda praca tutaj.
Muszę odświeżyć moje wiadomości i być może zajmie
mi to trochę czasu.
Napięcie, które Maggie czuła w żołądku, ustępowało,
choć tylko częściowo. Przeprosiny stanowiły mistrzowski
chwyt dyplomatyczny.
Connor przerwał i przyjrzał się siedmiu pełnym
oczekiwania twarzom. Maggie sugerowała mu, że
uzyska większe poparcie, jeśli wykaże się cierpliwością,
a nie butnymi żądaniami. Postanowił wykorzystać jej
radę.
Miał zamiar trzymać się pierwotnego planu, lecz
przedstawiać go po kawałku. Spodziewał się, że zarząd
zgodzi się na stopniowe przejście, skoro przeciwstawił
się rewolucji. Patrząc ponad długim stołem w oczy
Maggie poczuł jednak wahanie.
Pomyślał, że te złotoorzechowe oczy tyle zmieniły
w jego życiu. Utkwił w nich spojrzenie i nagle dostrzegł
prawdę, której dotąd unikał.
Maggie ma rację, drgnął zaskoczony. Ściągnął brwi,
świadom, że audytorium czeka na następne słowa, ale
ciągle jeszcze milczał, zmagając się z nowym pomysłem.
Maggie miała całkowitą rację, że Connor unika
ostatecznego zaangażowania się w rodzinny interes
i sprawy rodziny w ogóle. Gdzieś w jego wnętrzu
pozostał osad wieloletniej niechęci. Wiedział o tym, ale
nagle uprzytomnił sobie, że skoro ma dzielić życie
z Maggie, musi skończyć z dotychczasowymi unikami.
Im dłużej bronił dostępu do najbardziej prywatnej części
własnego ja, tym mniejszą miał szansę na zdobycie
Maggie Lewis. A przecież liczyło się dla niego tylko to.
Poruszył się i podjął wątek, zastanawiając się
jednocześnie, jak długo stał pogrążony w myślach.
156
KLUCZ DO MIŁOŚCI
Pragnąc zatuszować potknięcie, sięgnął do teczki
i wyjął zwinięte plany systemu alarmowego.
- Chcę przedstawić przykładowo pewien pomysł.
Byłbym zadowolony, gdyby w przyszłości Triple I zajęła
się tego typu inwestycjami - stwierdził. Potem, jakby
tłumaczył Jordanowi, cierpliwie i powoli omówił
zaprojektowany przez siebie system, podkreślając jego
wielofunkcyjność i przewagę nad podobnymi urzą
dzeniami dostępnymi na rynku.
Mówiąc czuł, że pomysł chwyta. Ale gdy się rozejrzał
spotkał jedynie wzrok Maggie. Dostrzegł w jej oczach
zrozumienie, i zorientował się, że spełnił pokładane
w nim nadzieje.
- Oczywiście, będziemy musieli przeprowadzić
dokładniejsze badania rynku - podsumował - ale jeśli
uważacie, że warto, mogę to w krótkim czasie załatwić.
- Moim zdaniem, zdecydowanie warto - odezwał
się szwagier Connora. - Byłeś stanowczo za skromny,
ukrywając swoje talenty.
- Nie chciałem, żeby zabrzmiało to jak chwalenie
własnego ogona - powiedział. - W każdym razie nie
chodzi mi o wykorzystanie Triple I do popchnięcia
własnych interesów.
- Oczywiście, że nie - przyznała szybko Caroline
Lewis. - Myślę, że przedstawiłeś wspaniały pomysł,
a nazwisko Blake uwiarygodni ten patent mimo nowości
branży.
Talbot Hughes był jeszcze nie w pełni przekonany:
- Jak sprawdzić, czy to urządzenie rzeczywiście
działa?
- Jedno z nich jest założone u ciotki Lucelli, kilka
u przyjaciół Connora - pospieszyła z odpowiedzią
Maggie. - Wszyscy mają duże zaufanie do systemu.
- Naprawdę? Muszę zadzwonić do Lucelli - po
wiedział Talbot, nieświadom faktu, iż stopniowo
wyzbywa się obiekcji. - Wiem, że staruszkę prześladował
KLUCZ DO MIŁOŚCI J57
pech, ciągle zakradali się rabusie, ale nie miałem
pojęcia, że to dzięki młodemu Blake'owi ostatnio nie
było żadnego włamania.
Connor poczekał na wygaśnięcie dyskusji i poddał
propozycję pod głosowanie. Jego pomysł zyskał jedno
myślne poparcie, a zebranie skończyło się w atmosferze
rodzinnego pikniku, w niczym nie przypominającego
obozu wojskowego sprzed dwóch tygodni.
Maggie i Connor opuszczali salę jako ostatni.
- Nie miałem pojęcia, że dyplomacja tak wyczerpuje
- powiedział uśmiechając się mimo zmęczenia.
Maggie zbliżyła się do niego i dla żartu rozluźniła
mu krawat.
- Prawdopodobnie z tego powodu jest niewielu
naprawdę dobrych dyplomatów - stwierdziła. - Ale
po dzisiejszym wieczorze z całym przekonaniem mogę
powiedzieć, że masz zadatki na mistrza.
- Wiesz, chyba miałaś rację, i to w wielu sprawach.
- Otoczył ją ramieniem i uśmiechnął się łagodniej.
Maggie przytuliła się do niego, czując tuż przy
uchu dobrze znane bicie serca:
- Jak to się stało, że zmieniłeś zdanie na temat
systemu alarmowego?
- Dzięki tobie - powiedział prosto. - Nagle
zorientowałem się, jak wiele miałaś racji, mówiąc, że
unikam powrotu do rodziny. Kiedy zająłem pozycję
ojca, myślałem, że to zrobiłem. Ale pozostał do
pokonania jeszcze jeden płotek. Dziś mam go
za sobą.
Maggie słuchała, a serce biło jej szybko. Czy to
możliwe, żeby pokonali te wszystkie bariery, które
ich dzieliły?
- Jak się czujesz z powrotem na łonie rodziny?
- Lepiej niż kiedykolwiek. - Uśmiechnął się do
niej szeroko. Pocałował miodowy pukiel na czubku
głowy, a potem odnalazł usta Maggie. Zapach Connora
158 KLUCZ DO MIŁOŚCI
i uścisk jego ramion, w połączeniu z uczuciami kipiącymi
w jej wnętrzu, stworzyły piorunującą mieszaninę.
- Co sądzisz o tym, żeby zająć się na stałe trzymaniem
pieczy nad moim życiem? - spytał po chwili.
- Co masz na myśli, Connor?
- Mam na myśli małżeństwo. Czy zostaniesz moją
żoną, Maggie? Wyjdź za mnie.
Serce biło jej teraz z niesłychaną siłą, ale patrząc
mu w oczy, uśmiechnęła się.
- Pod jednym warunkiem.
- Pod jakim?
- Że nie przy wiążesz się za bardzo do nowego,
szacownego wyglądu - odparła. - Świetnie ci w tym
garniturze, ale - znowu rozluźniła mu krawat - pamiętaj,
że kocham tego wagabundę, który jest w tobie.
Pocałowała go, odpędzając wszelkie wątpliwości,
jakie mogłyby im jeszcze przyjść do głowy.
- Cieszę się, że to powiedziałaś - przyznał - bo
zdaje się, że możemy się nagle znaleźć w bardzo
szacownym kręgu spraw: mam zostać przewodniczącym
zarządu, szefem nowej firmy, a do tego znowu
pełnoprawnym członkiem rodziny Blake'ów i jeżeli
wprowadzę się do twojego domu w Wellesley, i zacznę
zapełniać pokój zabaw dziećmi, które będą nasze,
a nie cudze...
Jeszcze raz ją pocałował i Maggie poczuła słodycz,
którą może jej ofiarować tylko Connor.
- Czy myślisz, że możesz sobie dać ze wszystkim
radę, a mimo to pozostać wagabundą, w którym się
zakochałam? - spytała, gdy oderwał usta.
- Pewnie. - Zobaczyła błysk białych zębów.
- Chodźmy stąd gdzieś, gdzie można zdjąć garnitur.
Z przyjemnością ci to udowodnię.