Cathryn Clare Klucz do miłości

background image

CATHRYN CLARE

Klucz

do miłości

Harleąuin

Toronto • Nowy Jork • Londyn

Amsterdam • Ateny • Budapeszt • Hamburg

Madryt • Mediolan • Paryż • Sydney

Sztokholm • Tokio • Warszawa

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mokry śnieg spływał jej po karku. Maggie nawet nie

usiłowała go strząsnąć. Rękawiczki przemoczyła do

suchej nitki, a i sama nie była w lepszym stanie. Straciła

pół godziny na łapanie taksówki, śnieg tymczasem

przeniknął już chyba w najbardziej niedostępne zakamar­

ki pod jej odzieżą i teraz wszędzie czuła wilgoć.

Przeszła przez obszerny parking przed między­

narodowym portem lotniczym i zobaczyła swój

samochód. Miała nadzieję, że ślusarz wkrótce się

zjawi, zgodnie z obietnicą.

Odniosła mgliste wrażenie, że coś za nią jedzie.

Odwróciła głowę. Przez chwilę nie widziała nic, oślepiona

blaskiem reflektorów bijących światłem prosto w oczy,

zaraz potem ciemnoniebieska półciężarówka przemknęła

obok i pryskając fontanną śnieżnej mazi, ochlapała

Maggie od czubków przemiękniętych butów aż po uszy.

- Hej! - zaprotestowała głośno.

Ku jej zaskoczeniu półciężarówka zwolniła, jakby

szofer usłyszał okrzyk. Potem zaczęła bardzo powoli

się cofać.

Furgon miał wyszczerbione błotniki, a rysy i za­

drapania bez wątpienia kwalifikowały go na weterana

ruchu w Bostonie. Oznaczenie na drzwiczkach było

jednak zupełnie jasne: K.C. Nocne usługi ślusarskie.

Kierowca opuścił szybę w drzwiczkach. Maggie

pomyślała, że w wytartej i rozciągniętej skórzanej

kurtce doskonale pasuje do swojego pojazdu.

- Paskudna noc - stwierdził. - Chyba jest pani

trochę mokra.

background image

6

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Nie ma na mnie suchego miejsca, i to dzięki panu

- oznajmiła ze złością. - Czy zawsze pan tak prowadzi?

- Przy moim zajęciu czas to pieniądz - odparł.

Wygramolił się z kabiny i zatrzasnął za sobą drzwiczki.

Mężczyzna spoglądał to na twarz Maggie, to na

skrawek papieru trzymany w dłoni. Oczy miał prawie

tak ciemne, jak włosy.

- Czyżby przypadkiem nazywała się pani Maggie

Lewis?

- Niech mi pan wierzy, że gdybym mogła być dziś

kimkolwiek innym, to chętnie skorzystałabym z tej

szansy - uśmiechnęła się na przekór sobie. - Ale cóż,

rzeczywiście nazywam się Maggie Lewis. Mój samochód

stoi tam, a mnie się spieszy do domu, więc...

- Załatwię to tak szybko, jak to będzie możliwe

- przerwał jej - ale najpierw muszę mieć pewność, że

się rozumiemy. Czy dział przyjmowania zgłoszeń

poinformował panią o cenniku?

- Nie. Tak mnie ucieszyło znalezienie kogoś, kto

przyjedzie, że zapomniałam zapytać.

- Biorę osiemdziesiąt dolarów za każdą zaczętą

godzinę, z pierwszą włącznie. Poza tym wspominała

pani, że samochód ma jakiś wymyślny system alarmowy.

- Owszem. Właśnie dlatego nie chciała się nim

zająć policja. To oni zasugerowali, żebym wezwała pana.

- System alarmowy zwiększa ilość pracy. Dostanie

się do wnętrza pojazdu może być nieco trudniejsze

niż normalnie. A zrobienie tego bez klucza kosztuje

dodatkowe piętnaście.

- Czyli mam zapłacić za wszystko co najmniej

dziewięćdziesiąt pięć dolarów? To śmieszne, panie...

- Przyjaciele nazywają mnie Connor - powiedział

gładko. Uśmiechał się szeroko, bezczelnie próbując

obudzić w niej przyjazne uczucia.

Warunki, jakie zaproponował, uniemożliwiły to

jednak skutecznie.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

7

- Założę się, że przyjaciołom nie liczy pan dziewięć­

dziesięciu pięciu dolarów za uruchomienie samochodu,

bo chyba nazywaliby pana zupełnie inaczej - wycedziła

Maggie lodowato uprzejmym tonem.

- No cóż, takie mam stawki, czy to się pani

podoba, czy nie. A teraz proszę powiedzieć, jak pani

zamierza mi zapłacić.

- Chwileczkę - uniosła dłoń w rękawiczce. - Jeszcze

nawet nie powiedziałam, że zamierzam skorzystać

z pana usług. A jeśli chodzi o płatność, to poroz­

mawiamy o tym, kiedy pan skończy, dobrze?

- Panno Lewis...

- Pani Lewis. - Odezwało się w niej echo świata

przesadnych konwenansów, do którego z taką

trudnością próbowała się dopasować. Zupełnie jakbym

słyszała teściową, pomyślała niemile zdziwiona. Ale

właściwie dlaczego pod spojrzeniem pary roześmianych

i bardzo ciemnych oczu poczuła się, jakby musiała

nagle bronić własnego stylu życia?

- Dobrze więc, niech będzie pani Lewis. Opowiem

pani smutną historię. Krótko, bo mam jeszcze trzy

wezwania i jeśli ktoś nie chce korzystać z moich

usług, to szkoda mojego czasu. Zajmuję się ślusarstwem

już prawie dziesięć lat. Na początku wierzyłem w każdą

historyjkę o pechu, którą mi opowiadano. Wie pani,

zgubione klucze, rabunek, zamek zmieniony przez

męża...

- Dla mnie to wszystko brzmi prawdopodobnie

- zaprotestowała.

- Ależ większość opowieści jest całkiem praw­

dopodobna. I właśnie dlatego, kiedy tylko zrobiło mi

się kogoś żal i zgadzałem się na zapłatę w poniedziałek,

po otwarciu banków, okazywało się, że jestem sto

dolarów do tyłu albo muszę tygodniami nachodzić

klienta, dopominając się o własne pieniądze.

- Gwarantuję, że ze mną się to nie zdarzy.

background image

8 KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Może pani gwarantować do woli, niestety od

tego pieniądze nie wpadną mi do kieszeni. To brzmi

dość cynicznie, ale zapewniam panią, że gdybym

wierzył każdemu nieznajomemu, który wzywa mnie

do otwarcia drzwi, to musiałbym zmienić zajęcie.

- To istotnie brzmi dość cynicznie - odparła. - A co

pan robi trafiając na kogoś, komu ukradziono torebkę

z kluczami w środku? To właśnie mi się przydarzyło.

- Daję mu z dobrego serca dziesiątkę na telefon,

żeby zadzwonił po przyjaciela.

- Nie mogę tego zrobić. Może pan nie zauważył,

ale jest prawie północ. O tej porze wszyscy ludzie, do

których mogłabym zadzwonić, leżą w łóżkach.

Próbowałam złapać taksówkę, żeby dostać się do

teściowej. Ale nie było żadnej wolnej.

- Gdzie pani mieszka?

- W Wellesley - powiedziała, wymieniając nazwę

jednego z bardziej odległych miast-satelitów Bostonu.

- Tam rzeczywiście nie można się znikąd dostać

- parsknął pogardliwie. - Rozumiem więc, że jest

pani w trudnym położeniu, co nie znaczy, że z tego

powodu odstąpię od moich zasad. Dlatego pytam,

czy chce pani, żebym otworzył jej samochód, a jeśli

tak, to w jaki sposób mi pani zapłaci.

- Owszem, chcę, żeby pan otworzył - powiedziała

- a zapłacić mogę tylko w jeden sposób. Jeżeli upiera

się pan, żebym rozliczyła się dzisiaj, to na półeczce

w desce rozdzielczej mam schowany na wszelki wypadek

czek in blanco. Załatwione?

- Przykro mi, ale nie.

- Co takiego? - Zdała sobie sprawę, że za chwilę

nie uda jej się powstrzymać drżenia głosu. - Proszę

nie mówić, że pan nie bierze czeków.

- Bywają bez pokrycia - stwierdził lakonicznie.

- Biorę gotówkę i karty kredytowe.

- Co za idiotyzm!

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 9

- Przez unikanie idiotyzmów o mało nie wypadłem

z rynku - oznajmił z drażniącym uśmiechem. Odgarnął

z czoła gęste, czarne włosy. - Przykro mi, że dział

zgłoszeń pani nie uprzedził. Jego zadaniem jest także

informowanie klientów o moich warunkach, zanim

pojawię się osobiście. W ten sposób eliminuję...

- Pasożytów - wpadła mu w słowo Maggie. - Czy

wyglądam na kogoś takiego?

Milczenie wydłużało się i Maggie pożałowała tej

uwagi. Dałaby wiele, żeby mocją wycofać. Mężczyzna

wpatrywał się w nią badawczo, jakby taksował, na

kogo wobec tego wygląda, a wyraz jego ciemnych

oczu nasuwał jej podejrzenie, że ocena nie mija się

zbytnio z prawdą.

- Dlaczego nie zadzwoni pani po męża? - spytał.

Pytanie, zadane w chwili słabości, zraniło tym

boleśniej. Przez minione pięć lat przyzwyczaiła się do

wdowieństwa, ale zupełnie nie potrzebowała, żeby

ten nadęty, obcy bubek jej o tym przypominał.

- Dlaczego nie zajmuje się pan własnymi sprawami?

- odparła ostro i dostrzegła, że oczy zwężają mu się

ze zdziwienia.

- Proszę teraz chwilę poczekać.

- Nie chcę czekać ani chwili. Już słyszałam, że jest

pan bardzo zajęty, więc kończmy z tym szybko.

Pragnę w tej chwili wyłącznie dostać się do domu i iść

do łóżka. Przeżyłam dzisiaj cholerny dzień. Zapłacę

czekiem, który ma pokrycie. Jeśli pan się na to nie

zgodzi, to oboje tracimy czas. Więc jak?

- No dobrze. Umówmy się, że w ramach bonifikaty,

której udzielam pod koniec miesiąca na otwieranie

samochodowych drzwiczek, zrobię to za osiemdziesiąt

zielonych, łącznie z uruchomieniem silnika. Zgoda?

- A co z czekiem?

Westchnął, jakby jeszcze się zastanawiał.

- Pewnie tego pożałuję, ale naprawdę wygląda

background image

10

KLUCZ DO MIŁOŚCI

pani na kogoś po ciężkim dniu. Przyjmę czek, ale lepiej

żeby nie okazał się makulaturą.

- Na pewno nie - powiedziała szybko. Czuła się

coraz bardziej zmęczona. - Proszę się pospieszyć,

panie... Connor. Jeśli ten dzień potrwa jeszcze dłużej,

to padnę.

- Nie ma potrzeby. Kiedy będę otwierał, może

pani usiąść w furgonie. - Wspiął się na siedzenie

kierowcy i od wewnątrz otworzył drzwiczki po drugiej

stronie kabiny. Maggie z wdzięcznością wdrapała się

do środka.

Connor sięgał teraz w głąb półciężarówki, wciśnięty

między siedzenia, tak że górna połowa jego dobrze

zbudowanego ciała znalazła się blisko Maggie. Wobec

takiego mężczyzny trudno pozostać obojętnym,

pomyślała dziewczyna. Być może to tęsknota do

pomocnego ramienia jej zmarłego Granta sprawiała,

że bliskość Connora wywarła na niej duże wrażenie.

- Proszę. - Odwrócił się do niej. - Ten ręcznik był

kiedyś ładniejszy, ale i tak jest lepszy niż nic. Zdaje

się, że wszystko na pani przemokło.

- Chyba również we mnie - nie mogła powstrzymać

się od uśmiechu. Kiedy podniosła oczy i skrzyżowali

spojrzenia, zauważyła coś zaskakującego. Przez cały

czas negocjacji Connor odpowiadał na jej pełne rezerwy,

a potem złości zachowanie przyklejoną do twarzy

hultajską miną. Teraz ona uśmiechała się do niego,

ale twarz mężczyzny zmieniła się nie do poznania.

Nie wiadomo czemu spoglądał ze śmiertelną powagą.

- To niemożliwe - powiedział. Zamiast mocnego,

męskiego głosu zabrzmiał ochrypły szept. Connor

przechylił się na siedzeniu i delikatnie otarł ręcznikiem

jej policzek. Poczuła ciepło jego rąk.

Nie był to zwykły, przyjazny gest i Maggie

odpowiedziała natychmiast. W spojrzeniu mężczyzny

wyczuła dziwną moc. Siedziała w szoferce i pozwalała

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI \ \

mu delikatnie zbierać stopniały śnieg z twarzy, a jedno­

cześnie zdała sobie sprawę, że serce bije jej coraz

gwałtowniejszym rytmem, wzmacnianym przez łagodną

siłę emanującą z ciała mężczyzny.

Napomniała się w myślach, że ten człowiek nawet

nie podał swojego nazwiska. Nie wiedziała o nim nic

oprócz tego, że powinien otworzyć jej samochód,

żeby mogła się stąd wydostać. Było szaleństwem

pozwolić sobie na taką reakcję tylko dlatego, że

miała ciężki dzień i ktoś okazujący jej choćby odrobinę

sympatii ułatwiał zniesienie dokuczliwych okoliczności.

Musiała coś zrobić, żeby przywołać się do porządku.

- Czy wszystkie ręczniki ma pan od Ritza? - spytała,

wskazując popularny znak firmowy na nieco wy­

strzępionym białym kawałku materiału.

- Gdyby było mnie stać na Ritza, nie kradłbym

ręczników - oświadczył. - Ten akurat zostawił

w furgonie facet, który chciał, żebym mu otworzył

frontowe drzwi. I na pewno było go stać na Ritza.

Często zastanawia mnie, dlaczego bogaci ludzie są

tak pazerni na drobiazgi.

W słowach „bogaci ludzie" pobrzmiewała nuta

goryczy. Maggie milczała, czując wewnętrzne rozdarcie,

które zawsze dręczyło ją, gdy bogactwo pojawiło się

jako temat rozmowy. Jeśli posiadanie dużej ilości

pieniędzy robi z człowieka bogacza, to Maggie mieściła

się w tej kategorii. Dlatego bezpodstawne twierdzenie

Connora o pazerności majętnych ludzi uraziło niektóre

obszary jej „ja". Inne jednak nigdy nie przywykły do

otaczającego ją dostatku, w który się wżeniła. Być

może tę właśnie Część osobowości Maggie pociągała

wyraźna skłonność Connora do kontestacji.

Connor wsunął jej ręcznik w dłoń i zręcznie wślizgnął

się do tylnej części furgonu, gdzie zaczął grzebać

w zaskakująco uporządkowanej graciarni, praw­

dopodobnie szukając narzędzi.

background image

12

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- To nie potrwa długo - powiedział, otworzył

tylne drzwiczki i zeskoczył na mokry chodnik. - Za

pół godziny będzie pani mogła wypisać ten czek.

Maggie pomyślała, że osiemdziesiąt dolarów za pół

godziny pracy jest dosyć słoną ceną. Słyszała stuk

butów z grubymi, ciężkimi podeszwami oddalający

się w stronę jej samochodu, a jednocześnie stwierdziła,

że po raz pierwszy została sama, od kiedy Jordan

zawołał ją dziś rano, jeszcze przed świtem. Wczoraj

przed świtem, poprawiła się w myślach, spoglądając

na zegarek. Północ już minęła.

Gdyby Connor nie dotknął jej tak delikatnie, a potem

nie odszedł raptownie, byłaby w stanie trzymać fason

jeszcze przez jakąś godzinę. Teraz stało się to niemożliwe.

Pochyliła się na siedzeniu, opierając czoło o zimne

dłonie, i poddała się fali rozżalenia, z którą usilnie

walczyła przez cały dzień.

Connor Blake zwykle nie pogwizdywał w czasie

pracy. Raczej mruczał pod nosem różne uwagi, jakby

słowa mogły zmusić mechanizm do posłuszeństwa.

Tego wieczoru złapał się jednak na gwizdaniu.

Wiedział, dlaczego to robi i czuł z tego powodu

cholerny niepokój. Od kiedy uruchomił ten zwariowany

jednoosobowy interes, miał równie zwariowaną wizję,

że w ciemną noc dostanie zgłoszenie od kobiety, co

wedrze się w jego niezależność, wyrwie go z rutyny,

którą sobie narzucił, i da mu to wszystko, czego brak

w życiu dotąd dotkliwie odczuwał. Aż do tego wieczoru

nie wyobrażał sobie, jak właściwie ta kobieta ma

wyglądać. Teraz był pewien, że tak, jak Maggie Lewis.

Gwiżdżąc piosenkę, którą śpiewał jako uczeń na

meczach futbolowych, pomyślał, że nawet nie potrafi

dokładnie opisać Maggie. Włosy miała pełne mokrego

śniegu, więc trudno było określić ich kolor. Wzrost

mógłby nazwać średnim, ale sylwetkę dokładnie opatulał

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI J3

żółto-brązowy płaszcz od deszczu, dość tradycyjny

w kroju. Za to oczy natychmiast przykuły jego uwagę.

Ach, te oczy. Nie uronił z nich najmniejszego

szczegółu. Głębokie, złociste, otoczone orzechową

obwódką. Kiedy Maggie spoglądała na niego, czaiły

się tam błyski niezależności, które tak mu się podobały.

Przysiadł na piętach, przerywając w pół frazy

piosenkę. Melodia jakby mu nagle uciekła. Jego

wyśniona wizja kobiety doskonalej miała pozostać

w świecie fantazji, dobrze o tym wiedział. Maggie

Lewis jest mężatką, podkreśliła to niemal od razu.

Prawdopodobnie stanowi wzór matki i żony z Wellesley.

Takie wrażenie robiła na początku. A tego typu

kobiet Connor miał dość na całe życie.

Dopiero kiedy poniósł ją temperament, Connorowi

wydało się, że dostrzega w jej osobowości coś bardziej

żywiołowego, co zrobiło na nim niemałe wrażenie.

Mężczyzna westchnął i znowu zaczął gwizdać. Po co

mieszać fantazję z rzeczywistością, nic to nie da.

Zachowa wyobrażenie złotoorzechowych oczu i nie

będzie się w to angażował.

Łatwo było tak mówić, przynajmniej do czasu,

kiedy po otwarciu drzwi samochodu wrócił do furgonu

i znalazł tam Maggie płaczącą.

Robiła to dyskretnie, ale Connor zauważył ślady

łez na powiekach. Skulone ramiona świadczyły o silnym

zmęczeniu i przygnębieniu. Kiedy otworzył drzwiczki,

podniosła wzrok i szybko przetarła oczy ręcznikiem,

który nadal trzymała w ręce.

- Już prawie wyschłam - powiedziała, nagradzając

go wymuszonym uśmiechem. - Samochód otwarty?

- Otwarty, ale jeszcze nie uruchomiony - odparł.

- Wróciłem po narzędzia. I chciałem zobaczyć, czy

pani doszła do siebie - dodał mimo woli.

Złote oczy rozwarły się szeroko, jeszcze bardziej

obezwładniając go swą magiczną siłą.

background image

14

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Czy to również należy do usługi? - zainteresowała

się. - Zdawało mi się, że czeka na pana jeszcze trzech

klientów.

- Nic pilnego - uciął. - Wygląda pani jak ktoś

potrzebujący pomocy nie tylko przy samochodzie.

Sprawiała wrażenie niepewnej, czy mu zaufać

i skorzystać z oferty.

- Nic nie zrobi mi tak dobrze, jak zdrowy, mocny

sen. Syn zbudził mnie o zupełnie nieprzyzwoitej godzinie,

a potem przez cały dzień było coraz gorzej.

- Ile lat ma pani syn?

- Siedem. Czasem myślę, że zachowuje się, jakby

miał czterdzieści. Dba o mnie tak samo, jak ja

o niego. Robi się podobny do dziecka tylko, kiedy

jest chory. I właśnie od tygodnia mi choruje. Dzisiaj

przed piątą dostał ataku kaszlu i nie chciał potem

usnąć, zanim nie usiadłam przy nim na łóżku.

- W uśmiechu odbiło się niezadowolenie z siebie.

- Ale z pewnością nie muszę nikogo zanudzać moimi

domowymi problemami, panie... Connor.

- Wcale mi to nie przeszkadza.

Zaczęła mu się dokładniej przyglądać. W cieple

tego spojrzenia Connor poczuł niezwykłą błogość.

Nagle odkrył, że wszystko, co dotyczy Maggie, stało

się najważniejszą rzeczą na świecie.

- A co strasznego zdarzyło się później? - spytał,

pochylając się lekko w jej stronę. Zauważył, że włosy

Maggie rzeczywiście powoli wysychają, otaczając twarz

gęstymi puklami. Ich miodowy kolor ze złotymi

refleksami znakomicie pasował do oczu.

- O Boże. Aż nie wiem, od czego zacząć. Najpierw

walczyłam z przeziębieniem Jordana. A ponieważ nie

chodzi przez nie do szkoły, trudno mi skupić się na

innych dzieciach.

- Ma pani więcej dzieci?

- Nie. Prowadzę przedszkole.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

15

Zaskoczyła go. Wyobrażał ją sobie jako młodą,

opływającą w dostatki panią domu, a niejako pracującą

kobietę.

- Najczęściej przychodzi szóstka - ciągnęła. - Dzisiaj

jedna z dziewczynek upadła i rozbiła głowę o róg

stołu. - Skrzywiła się. - Na szczęście nic poważnego

sobie nie zrobiła, ale rozcięła skórę na czole i z rany

lała się krew. Starsze dzieci doszły do makabrycznego

wniosku, że ma w głowie dziurę, przez którą mózg

wypłynie na podłogę. - Pełne wargi z trudem ułożyły

się w uśmiech. - Do trzeciej pracuję sama, dopiero

potem przychodzą mi pomóc nastolatki. Musiałam

więc załadować całą siódemkę do samochodu, żeby

zawieźć Nataszę do lekarza. Ale był bal!

- Rozumiem - powiedział Connor. - Z moich

doświadczeń wynika, że przygotowanie do wyjścia

dokądkolwiek jednego dziecka to już jest bal.

- Słusznie. - Doceniła jego zrozumienie. Zaczęła

wyrzucać z siebie słowa tak niepohamowanie, jakby

przez cały dzień czekała na kogoś, przed kim będzie

mogła się wygadać.

- Oszczędzę panu dalszych krwawych szczegółów,

powiem tylko, że Natasza skończyła z czterema szwami

na głowie, po czym musiałam dojść do ładu z jej

histeryczną matką. Dostałam strasznego bólu głowy

i nie miałam czasu ugotować obiadu. Tymczasem

moja opiekunka do dziecka złapała tego samego

wirusa, co Jordan, więc jadąc na lotnisko, musiałam

go zawieźć do babci. - Westchnęła. - Mam nadzieję,

że się od niego nie zarazi. Biedna kobieta miała

ostatnio dość własnych problemów.

- Rozumiem, że na lotnisko odprowadzała pani

męża? - zapytał obojętnie Connor.

- Nie. - Potok słów nagle ustał, odwróciła od

niego szeroko rozwarte oczy. - Nie męża, szwagierkę.

Connor zmarszczył brwi. Wizja czy nie wizja, ale ta

background image

16

KLUCZ DO MIŁOŚCI

kobieta ciekawiła go coraz bardziej. Mogła być

rozwiedziona albo nieszczęśliwa w małżeństwie. Chętnie

i dużo mówiła o synu, ale milkła natychmiast na

wzmiankę o mężu.

- Wtedy skradziono pani torebkę - przynaglił.

Spojrzała na niego spod oka i chyba postanowiła

mówić dalej:

- Och, jeszcze nie. Tak się spieszyłam, żeby przyjechać

tu na czas, że prowadziłam szybciej niż zwykle

i dostałam mandat za przekroczenie szybkości.

- Ja mam całą kolekcję, więc może mi pani wierzyć,

że nie warto ich zbierać. A co jeszcze się stało?

- To już prawie koniec. Odprowadziłam szwagierkę

i szłam zadzwonić do teściowej, że się spóźnię. Wpadłam

dokładnie w środek tłumu, który przelewał się przez

poczekalnię po jakimś międzynarodowym locie. Kiedy

się z niego wygrzebałam, okazało się, że nie mam

torebki. - Rozłożyła dłonie, teraz już bez rękawiczek.

- I to już naprawdę byłby koniec, gdyby mnie pan nie

ochlapał i nie zażądał osiemdziesięciu dolarów za

umożliwienie mi dojazdu do domu.

Palce miała długie i smukłe, sądząc po wyglądzie

bardzo zmarznięte. Connor próbował zachować resztki

normalności i wytłumaczyć sobie, że powinien

uruchomić samochód i czym prędzej ruszać do

pozostałych klientów. Maggie Lewis pociągała go

jednak za bardzo.

Jeszcze nim skończyła mówić, wyciągnął rękę i objął

jej dłoń. Wzrok go nie omylił: palce były lodowate.

W chwili gdy ich dotknął, zrozumiał, że pragnie

ogrzać swym ciepłem ją całą, pragnie wypędzić zgryzotę

z jej oczu.

- Wciąż jest pani na wpół zamrożona - sięgnął

wolną ręką do kluczyka w stacyjce. - Gdybym trochę

pomyślał, włączyłbym ogrzewanie.

Prawie natychmiast Maggie poczuła, że temperatura

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI \J

w półciężarówce rośnie. Wiedziała, że tylko częściowo

dzieje się tak za sprawą przekręconego wyłącznika.

Ze zdziwieniem stwierdziła, jak przyjemny jest dotyk

dłoni Connora. Wystarczyło, że trzymał ją za rękę,

a już świat wydawał się bardziej kolorowy.

- Nic mi nie jest - powiedziała z gorącą nadzieją,

że nie zdradza się z uczuciami. - Gdy opowiedziałam

panu tę smutną historię, poczułam się o wiele lepiej.

- Wydaje mi się, że w takim dniu, jak ten, mąż

powinien pani pomóc. - Powiedział te słowa, jakby

wbrew sobie.

- Pomógłby na pewno - stwierdziła Maggie obojętnie

- ale go nie ma. Ód pięciu lat nie żyje.

- Rozumiem - powiedział, powoli skłaniając głowę.

- Serdecznie współczuję.

- Dziękuję - odparła po prostu. - W zasadzie

przyzwyczaiłam się już do tego. Tylko w takie dni...

Nie dokończyła zdania. Ich oczy spotkały się znowu.

Poczuła, jak wciągają prawie czarna toń. Ten tajemni­

czy mężczyzna zdawał się chować dla niej jakiś dar,

obiecywać coś, czego dotąd jej brakowało.

Connor usłyszał gwałtowny wdech, ale Maggie

pozostała nieruchoma, tylko jej wargi lekko się

rozchyliły. Mocniej przycisnął jej dłoń i zaskoczony

stwierdził, że palce Maggie odpowiadają mu uściskiem.

Z trudem przypomniał sobie, że żyje w tej chwili

w świecie wyśnionej fantazji, która zaraz uleci, cokolwiek

miałoby się wydarzyć. Ale tymczasem żył tą chwilą,

jak żadną inną dotychczas.

- Chyba mi się to wszystko wydaje - powiedziała

Maggie, dokładnie wtórując jego myślom. - Przez

cały dzień marzyłam o parze mocnych ramion,

w których mogłabym się wypłakać, a pan zmateriali­

zował się jak za dotknięciem różdżki.

- Jestem do pani usług, podobnie jak moje ramiona.

Może pani w nich płakać do woli.

background image

18

KLUCZ DO MIŁOŚCI

Ręce wciąż mieli splecione, jakby żadne nie mogło

się zdecydować na dalszy krok. Connor naglony siłą

będącą poza zasięgiem woli, pochylił się i pocałował ją.

Maggie odnalazła w pocałunku o wiele więcej niż

tylko pocieszenie. Nawiązało się między nimi takie

porozumienie, jak między dwojgiem zupełnie sobie

obcych ludzi, którzy mogą się zdobyć na całkowitą

otwartość wobec siebie. Z przyjemnością powitała

jego język i rozchyliła wargi, zachęcając Connora do

dopełnienia słodkich poszukiwań. Ich usta stopiły się

w jedno, Maggie przestała myśleć racjonalnie, zamieniła

się w czyste doznanie. Poczuła się wolna.

Wolność trwała dokładnie tyle, ile pocałunek. Kiedy

Connor uniósł głowę, Maggie wiedziała, że nie może

sobie pozwolić na nic więcej.

- Myślę, że naprawdę powinnam jechać do domu

- powiedziała. Przez szybę furgonu spojrzała na swój

samochód, jakby ten widok był w stanie upewnić ją

choć trochę, że świat nie zmienił się ani na jotę przez

ostatnie pół godziny, kiedy Connor przewrócił wszystko

do góry nogami swą delikatnością i pocałunkiem.

- Chyba ma pani rację - mężczyzna jakby oszoło­

miony ich wspólną chwilą namiętności, wyglądał na

zadowolonego, że może się z powrotem wycofać

w świat zamków i narzędzi. - Uruchomię silnik,

a pani może tymczasem przygotować ten czek. Proszę

wypisać po prostu na „K.C. Nocne usługi ślusarskie".

Maggie zeskoczyła z siedzenia w furgonie, uważając,

żeby nie wpaść w kałużę, i ruszyła za Connorem do

swojego samochodu. Po drodze przeciągnęła palcem

po znaku firmowym na boku ciemnoniebieskiej

półciężarówki.

- Jak długo pan się tym zajmuje? - spytała.

- Mniej więcej dziesięć lat. A czemu pani pyta?

- Zastanawiałam się. Ten biedny, stary furgon

wygląda, jakby był z panem od początku.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

19

- Może pani nie wierzyć, ale zaczynałem od motocyk­

la. Kupiłem furgon dopiero, kiedy torba z narzędziami

zrobiła się za duża na motor. A ten biedny, stary furgon

przejedzie jeszcze co najmniej sto pięćdziesiąt tysięcy

kilometrów. Jest trochę poobijany, ale tylko od zewnątrz.

To nas w pewnym sensie upodabnia.

Przystanął przed jej samochodem. Ręce trzymał na

biodrach, a w oczach znowu tańczył mu kpiący

uśmiech. Maggie pomyślała, że Connor mówi prawdę.

Twarz o wyrazie zmieniającym się od cynizmu do

niewiarygodnej czułości musiała należeć do człowieka,

który wiele widział.

No cóż, przypadkowe spotkanie z Connorem

powinno jej utkwić w pamięci jako drobny, lecz

znaczący szczegół, przypominający, czym sama mogła

zostać. Rozbawiło ją to filozofowanie. Wsiadła do

samochodu, a Connor wsunął się tymczasem pod

uniesioną maskę. Zanim w tajemniczy sposób uruchomił

silnik, wypisała dla niego czek.

Wziął blankiet, nie zaszczycając go spojrzeniem, po

czym wyjaśnił, jak zgasić silnik po dojechaniu na

miejsce i w jaki sposób postarać się o nowy kluczyk

do stacyjki. Maggie z dużą niechęcią myślała, że

będzie musiała powiedzieć Connorowi „do widzenia",

a z jego spojrzenia domyślała się, że i z nim jest

podobnie.

- To śmieszne - stwierdziła, podnosząc ku niemu

wzrok. - Nawet nie znam pańskiego nazwiska.

- Większość ludzi nie zna. Nie używam go często.

- Czy pan lubi... taki sposób zarabiania na życie.

- Jasne. Odpowiada mi. Zwariowane godziny,

całkowicie nie dająca się przewidzieć robota, no i nie

ma szefa gapiącego się przez ramię.

Łatwo było uwierzyć. Wszystko wskazywało na to,

że Connor może podpisywać się „wolny duch", i to

olbrzymimi literami.

background image

20

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Ma pan szczęście. Większość ludzi czerpie ze

swojej pracy znacznie mniejszą satysfakcję.

- Szczęście nic tu nie ma do rzeczy. Poprzednie

zajęcie nie satysfakcjonowało mnie, więc postarałem

się o zmianę.

Maggie pomyślała, że zabrzmiało to bardzo pro­

sto, wiedziała jednak, iż naprawdę nic nie jest

takie proste.

- A co z panią? Pani nie jest zadowolona ze

swojego zajęcia?

Wzruszyła ramionami. Nagle zapragnęła, żeby ta

rozmowa wreszcie się skończyła. Connor za bardzo

zbliżał się do spraw, o których normalnie nie odważała

się myśleć, a ze swoją cholerną uczciwością wyciągnąłby

z niej natychmiast najgłębsze sekrety, gdyby tylko

dała mu okazję.

- Najczęściej jestem - powiedziała lekko. - Tylko

czasami bóle gardła, mandaty za przekroczenie szybkości

i kieszonkowe kradzieże wpędzają mnie w czarną

rozpacz. Bardzo dziękuję za pomoc, Connor, i...

- Zaczęła budować ozdobne podziękowanie za przyjazne

ramię, na którym można się było wypłakać. Kątem

oka dostrzegła, że mężczyzna spogląda na czek, który

mu wręczyła. Kiedy podniósł głowę, twarz miał całkiem

zmienioną.

- Firma poleca swoje usługi - stwierdził śmiertelnie

poważnie. - Jeżeli, jak pani mówiła, czek ma pokrycie,

to więcej mnie pani nie zobaczy. Proszę od tej pory

trzymać kluczyki w kieszeni płaszcza.

Wyglądało na to, że próbuje zniszczyć wszelkie

zawiązki przyjaznych uczuć, jakie przedtem pomógł

stworzyć. Z jego oczu Maggie mogła teraz wyczytać,

że gdyby miała rozum i trzymała kluczyki w kieszeni

płaszcza także wcześniej, to nie musiałby zawracać

sobie głowy przyjeżdżaniem tutaj i ratowaniem jej.

Maggie była zaszokowana tą zmianą. Nie zamierzała

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 21

bawić się w odgadywanie, czemu wszystko nagle się

popsuło. Przez cały wieczór pragnęła jak najszybciej

dojechać do domu i porządnie się wyspać, toteż

znowu zwróciła myśli w tym kierunku, jakby bez

trudu mogła zapomnieć o istnieniu Connora jak-

mu-tam. Pożegnała go krótko i oschle i ruszyła.

Connor patrzył, jak odjeżdża, czyniąc sobie w myślach

wyrzuty, że okazał się cholernym głupcem. Kiedy

czerwone światła samochodu znikły, spojrzał jeszcze

raz na czek, osłaniając papier przed mokrym śniegiem,

który wciąż padał. Zobaczył to samo, co za pierwszym

razem: Mrs. Grant A. Lewis, Jr.

Wdowa po Grancie. Mając do wyboru wszystkie

kobiety świata, jego wyobraźnia trafiła na osobę

zajmującą centralne miejsce w świecie, od którego

przez większość dorosłego życia Connor uciekał jak

od zarazy.

Z wściekłym pomrukiem ruszył wielkimi krokami

do furgonu. Pozwolił się zwieść błyskowi niezależności

w parze złotoorzechowych oczu, a ona przez cały

czas była jedną z klanu Lewisów, prawdopodobnie

nawet główną siłą w rodzinnej firmie. Ojciec uśmiałby

się do rozpuku, pomyślał z goryczą. Stary zawsze

upierał się głośno, że Connorowi nie uda się uniknąć

przeznaczenia.

- A właśnie, że mi się uda - mruknął złym głosem,

wrzucając bieg i z chlupotem rozpryskując breję na

wyjeździe z parkingu.

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Ostatnie porcje z marcowego garnca były niezbyt

udane, i kwiecień też zaczyna się kiepsko, pomyślał

Connor. Minął tydzień od spotkania z Maggie. I oto

stał na progu jej domu w Wellesley.

Budynek stanowił dokładne odbicie jego wyobrażenia

o nieruchomości, jaką mógłby kupić Grant Lewis.

Była to dwupiętrowa, dość zwyczajna kamienica.

Teren starannie obsadzono drzewami i krzewami,

a posiadłość tchnęła szacownym dostatkiem.

Cały Grant, rzetelny i dający oparcie, przemknęło

przez myśl Connora. Niewykluczone, że właśnie

przyciąganie się przeciwieństw sprawiło, iż w dzieciństwie

obaj byłi dobrymi przyjaciółmi. Pomacał czek w kieszeni

i wyciągnął rękę do dzwonka.

Po półminucie drzwi otworzył mały lord Fauntleroy.

Connor zamrugał, jakby ta mała zjawa mogła

zniknąć. Ale chłopiec, który obdarzył go spokojnym

spojrzeniem, bez wątpienia był realny. Pokonawszy

zaskoczenie edwardiańskim kostiumem, złożonym

z aksamitnych bufiastych spodenek i luźnej białej

koszuli z dużą kokardą przy szyi, Connor zorientował

się nieomylnie, kim jest dziecko.

- Czy mama jest w domu? - zapytał syna Granta

Lewisa. Chłopiec skinął głową.

- Jest w pokoju zabaw, ale zajęta. Czy może pan

poczekać kilka minut?

- Oczywiście. - Connor wszedł do rozległego

foyer ze ścianami wyłożonymi cegłą i spojrzał na

chłopca, który właśnie zamykał drzwi niczym od-

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 23

źwierny w pomniejszonej skali. - Ty jesteś Jordan,

prawda?

- Tak. - Z okrągłych, piwnych oczu wyzierało

zaskoczenie. - Skąd pan wie?

- Szczęśliwy traf, udało mi się zgadnąć.

- Może pan przejdzie do salonu - zaproponował

chłopiec, prowadząc go przez foyer. Małe czarne lakierki

stukały o podłogę, a dźwięk odbijał się echem o ściany.

- Przypuszczam, że może pana dziwić, dlaczego jestem

tak ubrany - powiedział przez ramię, odchylając głowę.

- Muszę przyznać, że się nad tym zastanawiałem

- odparł rozbawiony Connor.

- To z powodu przedstawienia w szkole - wyjaśnił

Jordan. - Gram Małego Księcia.

- Do której szkoły chodzisz? - Connor pomyślał,

że nietrudno zgadnąć.

- Do Stearns School w Newton.

- Wiem, gdzie to jest. - Connor znał szczegóły

dotyczące tego ekskluzywnego prywatnego zakładu

wychowawczego, jako że sam uczęszczał do niego.

- Podoba ci się tam?

Jordan wzruszył ramionami w pierwszym dziecięcym

geście, jaki zauważył Connor.

- Jest okay - powiedział. - Chodził tam mój ojciec

i mój dziadek, więc sądzę, że i ja powinienem tam

chodzić.

- Rodzice często tak uważają - stwierdził Connor

trzeźwo.

- Rodzice zwracają dużo uwagi na tradycje - zgodził

się Jordan, jakby zdradzał sekret, który przez siedem

lat życia przyjął jako swój.

- A twoja mama? - Connor nie mógł się powstrzy­

mać od pytania. - Czy i ona zwraca uwagę na tradycje?

Jordan zamyślił się.

- Czasami tak, a czasami nie - wydał w końcu

werdykt. - Pójdę i powiem jej, że pan tutaj jest.

background image

24 KLUCZ DO MIŁOŚCI

Malec oddalił się, drepcząc przez foyer, Connor

wszedł zaś do niskiego, wyłożonego dywanem pokoju

z belkowanym sufitem i dużym, ceglanym kominkiem.

Pomieszczenie było wygodne. W ściany wbudowano

półki z książkami, stały tam również niskie, wybite skórą

fotele. Przez ołowiowe szkło w oknach padało ukosem

późnopopołudniowe światło, dodające ciepła dębowej

boazerii. Tu i ówdzie Connor złowił spojrzeniem małe

wyścigówki i figurki dinozaurów. Uśmiechnął się do

siebie. Jego własna matka surowo zakazywała wnoszenia

zabawek do salonu.

Uśmiech szybko jednak stopniał, gdyż w pozostałych

szczegółach miejsce dokładnie przypominało mu

otoczenie, w jakim wyrósł. Jako mały chłopiec spędził

zdecydowanie za dużo godzin w takim właśnie salonie,

nudząc się, kiedy jego i Granta rodzice omawiali

wydarzenia towarzyskie i nie kończące się interesy

Triple I.

Sama myśl o tej przeklętej firmie sprawiła, że

nabrał ochoty, żeby szybko się wynieść. Próbował się

wygodnie usadowić na jednym ze skórzanych foteli,

ale już po kilku sekundach znowu stał, jakby z mebla

sterczały gwoździe.

Beznadzieja. Uciekł z wygodnej, dostatniej siedziby

wiele lat temu i nie mógł się już czuć w takim miejscu

jak u siebie w domu. Z oddali dobiegły go głosy.

Dużymi krokami przeszedł foyer w ich stronę,

zdecydowany załatwić sprawy z Maggie i zabierać się

stąd jak najprędzej.

Maggie zaczynała myśleć, że hasło „Dzięki Bogu,

już piątek" poważnie mija się z prawdą. Poprzedni

piątek okazał się wyjątkowo nieszczęśliwy, od pas­

kudnego przeziębienia Jordana począwszy, a na nie

wyjaśnionym i nagłym odejściu Connora kończąc.

W ten piątek wszystko układało jej się niewiele lepiej.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 25

Dobrze, że dzień powoli wracał do normy. Wszystkie

przedszkolaki, z wyjątkiem jednego, zostały odebrane.

Zaraz Maggie zapłaci opiekunom za popołudnie i będzie

miała czas, żeby przygotować obiad przed wieczornym

wyjazdem z Jordanem na przedstawienie w szkole.

Widać światełko w tunelu, pomyślała, otwierając

książeczkę czekową.

- Przykro mi, Liso, że musisz czekać - powiedziała

do nastoletniej blondynki stojącej przed nią. - Chyba

będę musiała wprowadzić dodatkowe opłaty dla

rodziców, którzy nie odbierają dzieci o czasie.

- Wszystko w porządku, pani Lewis - odparła

Lisa. - Póki Sherry i ja dostajemy swoje działki, nie

ma problemu.

Obie dziewczyny zachichotały, Maggie uśmiechnęła

się do nich. Bardzo jej odpowiadały takie pracownice.

Można było na nich polegać, a przy tym dobrze

radziły sobie z dziećmi. Wręczyła Lisie czek i zaczęła

wypisywać drugi, dla Sherry.

- Lepiej niech się panie upewnią, czy te czeki mają

pokrycie - odezwał się głos z tyłu. Maggie odwróciła

się szybko, uderzona nieprzyjaznym tonem, jeszcze

zanim rozpoznała mówiącą osobę.

Potem zorientowała się, że to Connor i mimowolnie

ściągnęła brwi. Najpierw pomyślała, że mężczyzna

wyjątkowo tu nie pasuje. Wnętrze pokoju zabaw było

urządzone z myślą o dzieciach, dominowały w nim

proste formy i jaskrawe kolory. W zniszczonej skórzanej

kurtce i ciężkich butach, by nie wspominać już

o groźnych ciemnych oczach, Connor wyglądał jak

burzowa chmura w słoneczne popołudnie. Jeszcze

bardziej niż ponura kolorystyka, ze słodyczą miejsca

stworzonego przez Maggie kłóciło się agresywne

zachowanie.

- Co pan ma na myśli? - spytała, odkładając pióro.

Z kieszeni kurtki wyciągnął kawałek papieru

background image

26

KLUCZ DO MIŁOŚCI

i pomachał jej przed oczami. Był to czek, który

wypisała mu w poprzedni piątek w nocy. Upstrzyły

go liczne pieczątki świadczące o kilkakrotnej odmowie

realizacji z powodu zbyt niskiego stanu konta.

- Mam na myśli - powiedział z namaszczeniem

- że wbrew pani zapewnieniom i gwarancjom czek

okazał się śmieciem. Pomyślałem więc, że powinienem

ostrzec te damy przed pani czekami, które mogą nie

mieć pokrycia.

- Po pierwsze, to nie są żadne „damy", tylko

młode dziewczęta - oświadczyła, czując przypływ

temperamentu. - Po drugie, ich czeki są całkiem

dobre, ponieważ ostatniego wieczoru uregulowałam

stan konta. A po trzecie...

Rozległo się pukanie do drzwi i Maggie odwróciła

się do obu dziewcząt, które przyglądały się wymianie

zdań z szeroko otwartymi oczami.

- To na pewno matka Karola. Czy możecie go

przygotować? Dziękuję.

- A co po trzecie? - spytał Connor, kiedy dziewczęta

zajęły się dzieckiem w kojcu.

- Po trzecie, absolutnie nie ma pan prawa wdzierać

się tutaj i rzucać na mnie bezpodstawnych oskarżeń

przy moich pracownicach. - Maggie zastanawiała się,

co się dzieje. Z reguły nie traciła panowania nad

sobą. Wśród wpojonych jej zasad była i ta, iż dobrze

wychowana kobieta nigdy tego nie robi. A Connor,

ślusarz, sprawił, że w ciągu dwóch spotkań dwukrotnie

wyszła z siebie. - Poza tym chciałabym wiedzieć, jak

pan się tu dostał?

- W każdym razie nie wdzierałem się siłą. -

Wyglądał na rozbawionego jej wściekłością. - Wpu­

ścił mnie pani syn. I trudno mi, prawdę mówiąc,

dostrzec bezpodstawność oskarżenia. Czek jest bez

pokrycia.

- Widzę przecież, i jeśli da mi pan dwie minuty,

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 27

żebym mogła spokojnie skończyć sprawy przedszkola,

to zrobię porządek również z tym. - Wypisała czek

dla Sherry i odprowadziła obie dziewczęta oraz matkę

Karola.

- Przejdźmy do mojego biura - zaproponowała po

powrocie. - Sprawdzimy, może uda mi się zorientować,

gdzie jest błąd. - Zaprosiła go do pokoiku przylegającego

do miejsca dziecięcych zabaw. Biuro było urządzone

równie gustownie, jak reszta budynku. Wszystko

swojskie, eleganckie i jak należy.

Connor poczuł swą normalną reakcję na poprawność

i elegancję. Zawsze w takiej sytuacji miał ochotę rzucać

różnymi przedmiotami albo czym prędzej uciekać.

- Przyszedł dzisiaj wyciąg z konta, ale jeszcze nie

miałam czasu mu się przyjrzeć. - Równo rozcięła

kopertę nożem do papieru. Connor otwierał pocztę

wsuwając kciuk w naroże koperty i rozszarpując

wzdłuż brzegu.

Obserwował, jak Maggie studiuje wydruk z kom­

putera, i próbował tymczasem dojść do ładu ze swoimi

uczuciami. Właściwie chciał sobie dać spokój i zniknąć.

Bo jeśli oceniał ją właściwie i pod zewnętrzną warstwą

człowieka interesu miała jeszcze inną, to i tak

angażowanie się w znajomość z Maggie wróci go do

życia, od którego się odciął.

- Do diabła - powiedziała głośno, stukając w kartkę

nożem do papieru. - Chyba jest pomyłka w wydruku.

W zeszłym miesiącu płaciłam za szkołę Jordana.

Wygląda na to, że dwukrotnie wprowadzono tę pozycję

do komputera. - Sięgnęła po biały aparat telefoniczny,

stojący na biurku, i z pamięci wybrała numer. - Jest

dopiero wpół do piątej. Jeśli się pospieszymy, to

dojedziemy do banku przed piątą i uporządkujemy tę

sprawę.

- Co pani ma na myśli mówiąc „my"? Przecież to

pani kłopot, nie mój.

background image

28 KLUCZ DO MIŁOŚCI

- W ten sposób najszybciej dostanie pan pieniądze.

Przecież właśnie tego pan chce, może się mylę? - Jej

oczy zdawały się ciskać na niego snopy iskier. Prawie

pożałował swego gruboskórnego zachowania.

- Halo, mówi żona Granta Lewisa - Connor drgnął

i skrzywił się. Oto kim jest Maggie naprawdę; nie

żadną tajemniczą kobietą, którą wyczarował sobie ze

snu. Jej korzenie tkwiły w świecie Triple I równie

głęboko, jak kiedyś jego własne.

Po tempie, w jakim połączono ją z dyrektorem

banku, zorientował się, że także wielu innych ludzi

ma świadomość tego zakorzenienia. Maggie wyjaśniła

dyrektorowi problem, wielkodusznie przyjęła przeprosiny

i ustaliła, że natychmiast przyjedzie do banku, żeby

doprowadzić sprawę do końca.

- Jeśli może mi pan poświęcić pół godziny i jechać

ze mną, to dam panu gotówkę - powiedziała, odkładając

słuchawkę. - Czy tak będzie dobrze, panie... - Urwała

i zmarszczyła brwi. - Jak właściwie brzmi pana

nazwisko?

- Mówiłem pani, że nie używam go często.

- Czemu nie?

- Nie przepadam za moim nazwiskiem.

- Rozumiem, że to pana sprawa. Więc jedzie pan

do banku, czy nie?

- Jasne. Ale czy większości banków nie zamyka się

o trzeciej lub czwartej?

- Także i ten. Ale akurat znam dyrektora. On

pracuje do piątej i zwykle bardzo chętnie pomaga,

jeśli zdarzy się jakiś kłopot.

- Skąd pani tak dobrze zna dyrektora?

Pomyślała, że Connor ją sprawdza, ale przyczyny

nie mogła dociec.

- Odziedziczyłam udział w interesach rodziny.

Między innymi miejsce w zarządzie, w którym

zasiada również dyrektor banku.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 29

Znowu przyjęła oficjalny ton, w którym nieoczeki­

wanie zaczęły pobrzmiewać echa konserwatywnego

świata pieniądza.

- Jordan? - zawołała w stronę schodów. - Weź

płaszcz, kochanie. Musimy jechać do banku.

- Czy nie mógłbym zostać, mamusiu? - zabrzmiał

głos chłopca. - Przepowiadam sobie rolę.

- To zajmie tylko pół godziny - obiecała. - Wiesz,

że nie lubię cię zostawiać samego.

Jordan niechętnie zszedł po szerokich, przykrytych

dywanową wykładziną schodach. Wciąż miał na sobie

kostium małego lorda Fauntleroya.

- On mógłby ze mną zostać - zaproponował,

wskazując na Connora.

- Nie. Właśnie w związku z nim musimy jechać do

banku. Może zdjąłbyś tę kokardę, kochanie? Pogniecie

się.

- Nie ma mowy - Jordan uśmiechnął się szeroko.

- Chcę zobaczyć, co pan Dennis powie na mój kostium.

- Biegiem wrócił na górę w poszukiwaniu płaszcza.

- O Boże - Maggie nie mogła powstrzymać

uśmiechu, kiedy spojrzała na Connora. - Proszę nie

myśleć, że wychowuję ekshibicjonistę. Normalnie nie

ubieram go w ten sposób, pan rozumie? Dzisiaj

wieczorem ma przedstawienie.

- Mówił mi o tym - Connor oparł się niedbale

o framugę frontowych drzwi, z rękami skrzyżowanymi

na piesiach. - Mały książę - dodał kąśliwie.

- Mówi pan, jakby pan to znał.

- Bo znam. Prawdę mówiąc, sam w tym grałem

w trzeciej klasie.

- To zabawne. Myślałam, że tylko szkoły dla

chłopców mające tradycję, takie jak Stearns, organizują

jeszcze przedstawienia.

Connor uśmiechnął się szeroko. Maggie wyraźnie

nie była w stanie sobie wyobrazić, że taki wagabunda

background image

30 KLUCZ DO MIŁOŚCI

mógł kiedykolwiek chodzić do Stearns School i być

w równie przyjaznych stosunkach z dyrektorem banku,

jak obecnie Jordan. Przeobrażenie jest całkowite

- pomyślał. I byłoby cholernie dobrze, żeby. tak zostało.

Gdyby tylko Maggie Lewis nie robiła na nim aż

takiego wrażenia! W drodze od frontowych drzwi

przewinęła się blisko niego i natychmiast zapragnął

dotknąć jej jeszcze raz, spojrzeć w złote oczy zniewolone

namiętnością, zupełnie jak w ten niezapomniany

piątkowy wieczór, kiedy ją całował.

- Ojej - wykrzyknął Jordan na widok odrapanej

furgonetki Connora, zaparkowanej za samochodem

Maggie. - Mamusiu, nigdy czymś takim nie jechałem!

- I teraz też nie pojedziesz - odparła Maggie.

- Connor jest zajętym człowiekiem i z pewnością nie

chce, żebyśmy mu zawracali głowę przejażdżkami.

Weźmiemy nasz wóz, a Connor pojedzie za nami.

Ku jej zaskoczeniu Connor zachował się uprzejmie.

- A kto powiedział, że nie mam ochoty na

przejażdżkę?

- Jeżeli pojedziemy dwoma samochodami, to nie

będzie pan musiał tutaj wracać - zwróciła mu uwagę.

- Może pan od razu udać się do pracy czy też tam,

dokąd się pan wybierał.

- Zwykle nie zaczynam pracy przed dziesiątą

wieczorem. Donikąd mi się nie spieszy, a Jordan chce

zobaczyć, jak się jedzie furgonem.

Myśl o Jordanie, który w prześlicznym edwardiańskim

kostiumie zajmie miejsce na siedzeniu rozwalającej

się półciężarówki Connora, rozbawiła Maggie.

- No dobrze - zgodziła się. Nim dopowiedziała te

słowa Jordan był już w furgonie. Connor przytrzymał

drzwi z nieszczerym uśmiechem, który zastanowił

Maggie. Ciągle nachodziła ją myśl o poprzedniej

okazji, kiedy to siedziała w tym miejscu, i zdawała

sobie sprawę, że Connor o tym wie.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI $\

-

Wracają wspomnienia? - zapytał. Maggie wolałaby,

żeby nie był tak blisko niej i nie spoglądał z takim

natężeniem w jej twarz.

- Tak. I to niezbyt przyjemne.

- Naprawdę? - spytał. - Mnie się przypomina, jak

siedzieliśmy tu razem i mam same miłe skojarzenia.

- Finał wcale nie był przyjemny - powiedziała

pewnym głosem, zaskoczona, że jeszcze po tygodniu

odrzucenie przez obcego człowieka tak ją rani. - A może

sądzi pan, że większość kobiet lubi, kiedy się je całuje,

a w chwilę później każe się im wynosić do diabła.

Uśmiech znikł mu z twarzy.

- Przepraszam, Maggie - powiedział nieoczekiwanie.

- Możesz wierzyć albo nie, ale naprawdę miałem

powód do zmiany nastroju.

- A możesz mi powiedzieć, jaki? '

- Nie teraz - uciął.

- No cóż, czas leci. - Zaśmiała się z lekką goryczą.

- Kiedy dostanie pan swoje osiemdziesiąt dolarów,

nie będziemy mieli więcej spraw, które nas łączą.

I mnie to odpowiada.

Pół godziny wcześniej Connor myślał, że również

jemu będzie to odpowiadać. Teraz znowu dostał się

we władzę złotych oczu Maggie i wiedział, że znajomość

nie może się tak skończyć.

- Pożyjemy, zobaczymy. - Zmusił się do ponownego

uśmiechu. - Proszę, niech pani nie każe czekać swojemu

zaprzyjaźnionemu dyrektorowi banku.

Była zadowolona, że jedzie z nimi Jordan. Dziecko

odgradzało ją od licznych doznań, które wywołał

w niej Connor. Takich doznań nie miała przez lata,

od kiedy zakochała się w Grancie. Nieznaczny, prawie

niedostrzegalny cień wspomnienia uświadomił jej, że

nie miała ich również z Grantem. Żaden mężczyzna

nie przeniknął spojrzeniem tak głęboko w jej duszę,

jak zdawał się to robić Connor.

background image

32

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Czy pan pracuje przez całą noc? - spytał Jordan

z zachwytem w głosie.

- Oczywiście. Mniej więcej od dziesiątej wieczorem

do siódmej rano.

- To kiedy pan je śniadanie? - chciał wiedzieć.

- Kiedy wstanę. Wieczorem.

- Ale teraz już pan wstał - zwrócił uwagę chłopiec.

- Z powodu szczególnej okazji. Wyskoczyłem z łóżka

wyjątkowo wcześnie, żeby spotkać się z twoją mamą,

zanim zamkną banki - odparł Connor.

- O której w takim razie chodzi pan spać?

- Na ogół koło południa.

- Czyli obiad je pan, powiedzmy, rano, kiedy pan

wraca do domu.

- Aha. Około ósmej.

- Więc pan chodzi spać akurat wtedy, kiedy jem

lunch - wykrzyknął. - A wstaje pan, kiedy ja idę spać!

- Tak się to mniej więcej przedstawia, dziecko

- Connor sprawiał wrażenie, jakby cieszył go entuzjazm

chłopca. Wymienił rozbawione spojrzenie z Maggie.

- W zimie bywa, że prawie nie widuję słońca.

- Ojej, jak wampir.

- Może powinienem zmienić nazwę firmy. Co sądzicie

o szyldzie „Drakula. Usługi ślusarskie"?

Maggie przyłączyła się do śmiechu, choć umysł

miała częściowo zajęty analizą. Było jednak coś

zagadkowego w żartach tej sowy.

- Hej, mamusiu. Kiedy dorosnę, to będę pracował

przez całą noc, tak jak Connor. A w niedzielę,

na obiedzie u babci będzie tak, jakbyśmy jedli

o północy.

- Czy jesteś pewien, że lubisz jeść o północy befsztyk

z ziemniakami? - spytała Maggie poważnie.

- No jasne. Mógłbym wtedy siedzieć przy stole

w piżamie i nie nosić marynarki ani krawata.

- Obiady u mojej teściowej stanowią rodzinny

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 33

rytuał - wyjaśniła, rozmyślając, czy Connor wytłumaczy

się z ponurego spojrzenia, którym zaszczycał przednią

szybę. - Zresztą raczej formalny. Czasami przychodzi

mi na myśl, że wygląda dosyć głupawo, kiedy trzy

osoby siedzą przy stole większym od bilardowego, ale

te obiady dużo znaczą dla babci Jordana.

- Mój dziadek umarł w zeszłym roku - wtrącił się

do rozmowy Jordan. - To był wspaniały facet.

Wiem, chciał powiedzieć Connor. To był również

najlepszy przyjaciel mojego ojca, a twój ojciec był

najlepszym moim przyjacielem. Poczuł, jak wciąga go

znowu sfera, którą opuścił tak ostentacyjnie, i dawny

styl życia.

W końcu furgon podjechał łagodnie na parking

przed jej bankiem. Maggie wyprostowała się raptownie

i powoli zwróciła spojrzenie na Connora.

- Co się stało? - spytał beznamiętnie. - Zdaje się,

że dowiozłem cię bez szwanku.

- Owszem - przyznała - ale skąd, u licha, wiedziałeś,

dokąd?

Connor zaczął się śmiać, i nagle dotarło do niego

znaczenie słów. Przez moment siedział, tępo gapiąc

się na kobietę, zaskoczony tym, co zrobił.

Było zupełnie oczywiste, że wybrał ten bank. Lewiso-

wie i Blake'owie załatwiali w nim interesy od z górą stu

lat. Jego własny kuzyn pracował tam jako radca do

spraw inwestycji. Nie znał obecnego dyrektora, ale

z jego poprzednikiem sprzed piętnastu lat był po

imieniu. Właśnie w tym banku na nazwisko Connora

był złożony depozyt, z którego jednak Connor nie wziął

ani centa od czasu, gdy skończył dwadzieścia dwa lata.

Podjechał całkowicie odruchowo, teraz musiał za

to szybko myśleć, żeby jakoś się wykręcić.

- Zabawne - powiedział ze śmiechem, który nawet

w jego własnych uszach nie zabrzmiał przekonywająco.

- Znam tylko ten jeden bank w Wellesley. Przeważnie

background image

34

KLUCZ DO MIŁOŚCI

tu załatwiam sprawy. Chyba trafiłem do niego całkiem

machinalnie. Co za zbieg okoliczności!

- Co za zbieg okoliczności - powtórzyła Maggie.

Connor nie wiedział, czy uwierzyła choć w jedno

słowo z tego, co jej powiedział. Kiedy zaproponowała

mu, żeby wszedł z nią do środka, podejrzewał, że

poddaje go testowi.

- Nie, dziękuję - rzucił pospiesznie. - Poczekam

w samochodzie.

Maggie wysiadła, ale wciąż przyglądała mu się

stanowczo za dokładnie.

Connor rozsiadł się wygodnie na miejscu kierowcy

i przyglądał się, jak Maggie zagania syna do frontowych

drzwi. Powiedział sobie w duchu, że właśnie teraz

przyszedł czas, żeby z tym skończyć. Po prostu zapalić

silnik i odjechać. Niech sobie wdowa po Grancie

Lewisie schowa swoje osiemdziesiąt dolarów, chociaż

dla niej taka forsa nie ma żadnego znaczenia, a on

będzie z tego miał cenne doświadczenie.

Jeśli miałby zostać, to prędzej czy później powie

jej, kim jest. A wtedy nie uda mu się uniknąć ponownego

zaangażowania w rodzinny interes, o co jego ojciec

uparcie zabiegał przez ostatnie cztery lata.

Connor jęknął i skrzyżował ramiona na piersiach.

W mięśniach poczuł przypływ zmęczenia. Wiedział,

że nie ma na świecie sposobu, żeby mieć Maggie

Lewis, unikając jednocześnie wszystkich konsekwencji:

tradycji, interesów, niedzielnych obiadów w garniturze

i pod krawatem.

Droga powrotna minęła spokojnie. Nawet Jordan

wyczuwał, że coś wisi w powietrzu. Kiedy podjechali

pod dom, Maggie starannie odliczyła osiemdziesiąt

dolarów i dała je Connorowi. Ten równie starannie

wypisał i wręczył jej potwierdzenie odbioru.

- Przyjemnie robić z panią interesy, pani Lewis

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 35

- powiedział. Nie mogła sobie wyobrazić, co oznaczała

szczególna nuta w jego głosie. Brzmiała prawie jak

żal, ale przecież żal nie miałby najmniejszego sensu.

- Również z panem, Connorze Jak-mu-tam - uśmie­

chnęła się. Wręczyła Jordanowi klucze i patrzyła, jak

spieszy do frontowych drzwi. - On teraz zostanie

adeptem sztuki aktorskiej i zapomni o chęci bycia

ślusarzem pracującym w nocy - powiedziała, odwracając

się do Connora.

- A co z tobą? Czy ty także całkiem o mnie

zapomnisz?

- Nie - odparła w zamyśleniu. - Nie sądzę.

- To dobrze - powiedział przez zaciśnięte zęby.

- Muszę iść - sięgnęła do klamki. - Oboje z Jordanem

powinniśmy coś przekąsić przed przedstawieniem.

- Maggie, poczekaj.

Odwróciła się prawie chciwie, jakby oczekiwała...

właściwie czego? Co mógł jeszcze powiedzieć, żeby

przedłużyć tę chwilę?

- Chcę... żebyś wiedziała, że nie całuję wszystkich

dopiero co spotkanych kobiet. I nie mam zwyczaju

ich natychmiast potem opuszczać.

- Więc po co było to wszystko, co ze mną robiłeś?

- spytała.

- Pocałowałem cię, bo wydałaś mi się tak pociągająca,

że nie mogłem się oprzeć - powiedział prosto i szczerze.

Dokończenie było jednak załgane. - A wycofałem

się... no cóż, zaskoczyło mnie, że wszystko dzieje się

tak szybko, i tyle.

- Wiem, o czym myślisz - powiedziała miękko.

- Ty też mnie pociągasz. - Urwała, patrząc na niego

tak badawczo, że poczuł, jak wzbiera w nim namiętność.

Znał przecież ponętne ciepło jej warg, a wyobraźnia

biegła o wiele dalej.

- Może zadzwonisz do mnie kiedyś - zaproponowała,

wznosząc jego ducha na zawrotne wyżyny. Natychmiast

background image

36 KLUCZ DO MIŁOŚCI

jednak ściągnęła go na ziemię, dodając: - Oczywiście,

jeżeli uznasz, że możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz.

- Jesteś uparta, prawda?

- Zawsze tak mówił mój mąż.

- Czy twój mąż zmarł nagle? - spytał, chociaż

dobrze wiedział.

- Tak. Skrzep w mózgu. Przez jedną noc było po

wszystkim.

- Musiałaś przeżyć potworny szok.

- I przeżyłam. - Prawie się uśmiechnęła, ale w oczach

pojawił się wyraz żalu. - Musiały minąć dwa, może

nawet trzy lata, żebym przestała go widzieć we

wszystkich miejscach, które razem poznaliśmy.

Nasłuchiwać o wpół do szóstej, czy nie wraca.

- Wygląda na to, że prowadził bardzo regularny

tryb życia.

- Owszem. Pod wieloma względami był tradyc­

jonalistą.

- Rozumiem, że to ci się podoba?

Raz jeszcze Maggie zastanowiło, dlaczego Connor

tak ją wypytuje. Coś musi w tym być.

Część jej, ja" pragnęła mu opowiedzieć całą historię.

Reszta doradzała: Poczekaj, aż udzieli ci jeszcze kilku

odpowiedzi. Mimo wszystko cieszyła się na myśl, że

ta znajomość mimo niefortunnego początku może

dokądś doprowadzić.

Zorientowała się, że Connor nadal czeka na

odpowiedź.

- Dzieciństwo miałam nietradycyjne, na co złożyło

się wiele błędów i omyłek - zaczęła ostrożnie. - Myślę

więc, że mam powody, żeby znajdować upodobanie

w tradycjonalizmie. - Wykonała szeroki gest w stronę

porządnie utrzymanej posesji i trawnika przy niej.

- Naprawdę muszę już iść. Zadzwoń do mnie, jeśli

kiedyś poczujesz, że chcesz mi zdradzić któryś ze

swoich sekretów.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 37

I już jej nie było.

Szaleńcza chęć, by zaskoczyć ją słowami: Nazywam

się Kincaid Connor Blake. Jak ci się to podoba? - nie

zdążyła się urzeczywistnić.

Tak lepiej, pomyślał smutno. Zawrócił i wyjechał

spomiędzy cichych i spokojnych domostw z całkowicie

nie pasującym do Wellesley piskiem opon. Choćby

nie wiadomo jak Maggie się starała, nie znalazłaby

lepszego sposobu, żeby utrzymać go na dystans.

Gdzieś w ciemności dzwonił telefon. Maggie przewró­

ciła się na łóżku i po omacku zaczęła szukać lampy,

wciąż nie do końca obudzona. Miała mgliste wrażenie,

że się z czymś spóźniła; czyżby Jordan miał jechać do

szkoły na przedstawienie? Wtedy przypomniało jej się, że

już jest po przedstawieniu. Spojrzała na zegar przy łóżku.

Nigdzie nikt na nią nie czekał, mogła spokojnie

spać. Była druga rano. Odebrała telefon dość szorstko.

- Co powiedziałabyś na obiad w niedzielę? - spytał

znajomy głos.

Maggie uniosła się na łokciu i zaklęła. Nawet jeśli

ten człowiek pracuje o tak zwariowanej porze, to nie

ma prawa budzić jej w środku nocy.

- Kto mówi? - zapytała słodko.

- Doskonale wiesz, kto mówi, Maggie. Obudziłem

cię?

- Oczywiście, że mnie obudziłeś. Może tego nie

wiesz, ale są jeszcze ludzie, którzy w nocy śpią.

- Prawie o tym zapomniałem. Bardzo przepraszam,

że cię zbudziłem. To był... impuls. Wiedziałem, że

jeżeli nie zadzwonię właśnie w tej chwili, to nie zrobię

tego wcale.

- Muszę iść na niedzielny obiad u teściowej

- odpowiedziała na jego początkowe pytanie.

- Wiem. Ale co robisz potem? Zostaw u niej

Jordana, urządzimy sobie przejażdżkę.

background image

38 KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Przejażdżkę, dokąd?

- Trudno powiedzieć. Kiedy wsiada się ze mną do

furgonu, nigdy nie wiadomo, gdzie się dojedzie.

- Czy to znaczy, że jesteś gotów się przełamać

i zwierzyć mi najgłębsze i najciemniejsze sekrety związane

z twoim nazwiskiem?

- Nie - stwierdził po chwili wahania. - Jeśli

przyjmiesz zaproszenie, to dlatego, że chcesz mnie

zobaczyć, wszystko jedno, czy z nazwiskiem, czy bez

nazwiska.

Co, do licha, ukrywa ten człowiek? Maggie nie

była w stanie odgadnąć. Przynajmniej jedno było za

to jasne.

- Owszem, chcę cię zobaczyć - przyznała. Czy

byłaby równie szczera, gdyby zadzwonił o drugiej po

południu zamiast w nocy? Prawdopodobnie nie, i ten

cwaniak o tym wiedział.

- Dobrze. Przyjadę po ciebie o drugiej. I muszę cię

ostrzec, że niedziela ze mną oznacza spędzanie czasu

w mało formalny sposób.

Jakoś jej to nie zaskoczyło. Odłożyła słuchawkę

i stwierdziła, że się śmieje. Connor był wyraźnie

utkany z materii snów. W każdym razie było w nim

coś zgodnego z opaczną logiką świata snów, z którego

ją przed chwilą wyrwał.

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Samochodowy klakson rozdarł ciszę popołudnia.

Maggie, która brała właśnie żakiet z szafy w holu, aż

podskoczyła. Dopiero kiedy doszła do połowy podjazdu,

wibrujący dźwięk przestał zakłócać spokój otoczenia.

- Mogłeś przecież przyjść i zadzwonić do drzwi

- zauważyła, gdy Connor, stojąc przy furgonie, otworzył

przed nią drzwiczki. - Ten klakson wyje, jakby

przyjechał pułk wojska.

- Właśnie miałem zadzwonić, ale nie dałaś mi

okazji. W każdym razie, jak pewnie zauważyłaś, lubię

pokazać, że jestem.

- Zauważyłam - powiedziała dobitnie. - Za

pierwszym razem pokazałeś to, ochlapując mnie od

stóp do głów. A teraz niepokoisz wszystkich sąsiadów.

- Ech, sąsiedzi. Już zapomniałem, jak to jest, kiedy

się człowiek przejmuje tym, co mówią sąsiedzi.

Maggie spojrzała na niego, ale nie skomentowała

odpowiedzi.

- Dokąd właściwie jedziemy? - spytała.

Connor wmieszał się pomiędzy samochody kierujące

się na północ drogą 128, czyli autostradą okalającą

Boston.

- Poczekaj, to zobaczysz - odparł. Przejechał kawałek

bez słowa i dodał: - Cieszę się, że wzięłaś pod uwagę

moje ostrzeżenie i ubrałaś się swobodnie.

Spojrzała na swoje dżinsy i ciemnobeżowy, luźno

dziany sweter, który miała od lat. Również ciemno­

brązowy żakiet ze sztruksu należał do jej ulubionych

panieńskich strojów. Nie wiedzieć czemu, uznała, że

background image

40

KLUCZ DO MIŁOŚCI

te stare ciuchy dobrze nadają się na tajemniczą wyprawę

z Connorem.

- To śmieszne - powiedziała. - Miałam nawet lekkie

poczucie winy, że zmieniam elegancką suknię na taki

wygodny strój. Niedzielne popołudnia są dla nas niemal

instytucją. Zupełnie jakbym uciekła na wagary.

Jakże świetnie Connor rozumiał jej odczucia!

Korzystał kiedyś ze wszystkich nadarzających się

okazji, żeby, zrzuciwszy znienawidzony krawat

i marynarkę, pobuszować w lesie za rodzinnym domem.

- Brzmi to, jakby nastrój u teściowej był dość

oficjalny. Co na to Jordan?

- Naprawdę nie wydaje mi się, żeby miał coś

przeciwko temu. Zawsze traktuje pobyt u babci jako

coś specjalnego, a teściowa pozwala mu na więcej niż ja.

- Czyli nie miała oporów, żeby się nim zaopiekować

dzisiaj po południu?

- Nie. Od kiedy umarł jej mąż, czuje się bardzo

samotna. Cieszy ją, gdy Jordan jest z nią. Uczy ją gier

komputerowych - dodała z uśmiechem.

Ku jej zaskoczeniu, Connor nie uśmiechnął się.

Rozdrażniony spoglądał przez szybę na przejeżdżające

samochody. Zastanawiała się, o czym myśli. Zupełnie

nie umiała go rozgryźć.

Przeszedł na neutralny temat, pytając ją o przedszkole.

Opowiedziała mu, jak po śmierci męża poczuła potrzebę

zrobienia czegoś nowego.

- Ale przecież nie... - Jak wyrazić to w najmniej

niezręczny sposób? - Przedszkole nie jest ci potrzebne

jako źródło dochodu, prawda?

- Jesteś bardzo wścibski - oświadczyła.

- To jedno z moich niedobrych przyzwyczajeń.

Zresztą Lewisowie są znani jako bogata rodzina,

dlatego spytałem. Przypuszczam, że gdybyś nie chciała,

to nie musiałabyś pracować.

Maggie zamilkła na tak długo, że zaczął się

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI Ą\

zastanawiać, czy rzeczywiście nie uraził jej swoją

bezceremonialnością. W końcu odezwała się:

- Być może nie powinieneś tak bardzo wierzyć

w pogłoski. - W oczach miała teraz błyski, z których

Connor wyczytał, iż Maggie chowa głęboko jakieś

bardzo silne uczucie.

Dzień był ciepły i wietrzny. Nastrój Maggie

przypominał bryzę, poruszającą drzewami wzdłuż

autostrady, coś nie dawało jej spokoju. Przebywanie

z Connorem wyzwoliło w niej wiele na wpół zapom­

nianych tęsknot, uczuć z czasu, kiedy nie miała

jeszcze męża i nie weszła w wielki świat rodziny

Lewisów. Teraz ciążyło na niej zbyt wiele zobowiązań,

żeby mogła być tak wolna i swobodna jak Connor,

ale tego popołudnia pozwoliła sobie na trochę

zapomnienia w świeżej atmosferze, którą zdawał się

wnosić do jej życia.

- Teraz wiem, dokąd jedziemy - powiedziała, gdy

skręcił. - Do Marblehead, prawda?

- Zgadłaś. - Connor prowadził furgon po coraz

węższej drodze, wiodącej do centrum tego starego

portowego miasta.

- Nie zgadywałam. Mój mąż zwykle trzymał tu

swój jacht, chociaż raczej nie miał czasu, żeby robić

z niego użytek. Ale zawsze zdarzało się kilka weekendów

w lecie, kiedy przyjeżdżaliśmy trochę pożeglować.

- Lubisz żeglować?

Twarz Maggie pojaśniała.

- O, tak. Uwielbiam. Ustawiasz dziób łodzi w stronę

otwartego morza i czujesz, że mógłbyś popłynąć

w każde miejsce na kuli ziemskiej. Pływałeś kiedyś?

- Ja? Kilka razy. - Connor pomyślał, że chyba

więcej niż kilkaset. Przypomniał sobie godziny, które

jako chłopiec spędził razem z Grantem na wodzie.

- Oczywiście trzeba być bogatym, żeby uprawiać taki

sport. - Ostrożnie spojrzał jej w twarz.

background image

42

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Raczej tak - zgodziła się, trochę jakby chciała się

bronić.

- Masz jeszcze ciągle łódź męża?

- Nie. Nigdy nie byłam wystarczająco dobrym

żeglarzem, żeby panować nad nią samodzielnie, a nie

ma nikogo, kto pływałby ze mną.

- Szkoda.

- To prawda. Brak mi łodzi. - Spojrzała na niego,

jakby chciała powiedzieć więcej, ale nie była pewna,

czy powinna. W końcu się zdecydowała: - Moja

teściowa dostaje choroby morskiej od samego stania

na molo, a i z siostrą Granta, Bobbie, nie jest dużo

lepiej. Teść lubił żeglować, ale wtedy, gdy umarł

Grant, był już chory i bardzo słaby. Wyszło na to, że

nie ma sensu trzymać łodzi dla samego trzymania.

- Wielu ludzi tak robi - powiedział Connor. Dojechali

już do nabrzeża i mężczyzna skinął w stronę za­

tłoczonego portu, pełnego łodzi kołyszących się na

falach. - Dla niektórych posiadanie jachtu jest ważne

samo przez się. Symbolizuje status.

- Znam trochę takich ludzi. - Z tonu stanowczo

wynikało, że nawet jeśli Maggie ich zna, to niekoniecznie

lubi. - Zdaje się, Connor, że denerwuje cię bogactwo.

Czyżbyś nie lubił pieniędzy?

- Nie lubię stylu życia, który się z nimi wiąże

- odparł krótko.

- To raczej ogólny pogląd.

- Możesz mi wierzyć, że oparłem go na doświad­

czeniu. Zresztą nie mówię o wszystkich bez wyjątku

bogaczach na tej planecie. Styl życia, który mnie

drażni, jest bardzo specyficzny.

- Pozwól, że zgadnę. Mówisz o rodzinach z tradyc­

jami.

- Trafiłaś. Właśnie o ludziach, którzy kupują jachty,

choć na nich nigdy nie pływają. O ludziach, którzy

myślą, że każde następne pokolenie będzie takie

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 43

samo jak poprzednie. O ludziach mających domy

letnie wokół Marblehead.

- Jeśli się nie mylę, to właśnie teraz tam jedziemy.

- Czy to, że nie lubię ich stylu, ma również oznaczać,

że nie wolno mi się cieszyć widokiem oceanu? - Jego

głos brzmiał dość obojętnie i Maggie poczuła, że

Connor próbuje się wycofać ze zbyt wysokiego c,

które wziął przed chwilą. W tych uwagach o rodzinach

z tradycjami słychać było bardzo osobistą nutę,

pomyślała.

Przyjrzała mu się dokładniej. Pogwizdywał i okazywał

wyraźną beztroskę. Gęste, zmierzwione czarne włosy

opadały mu na czoło. Skoki nastroju Connora były

tak gwałtowne, że nie mogła za nimi nadążyć, a tym

bardziej zrozumieć ich znaczenia. Poczucie wolności,

jakie miała w jego towarzystwie, cieszyło ją, ale

właśnie przyszło jej na myśl, że niekiedy wolność nie

na wiele się zdaje. Czasami ważniejsze jest bezpieczeń­

stwo.

- Przy końcu nabrzeża jest ładny park - zaryzyko­

wała, bo milczenie w samochodzie zaczynało jej ciążyć.

- Wiem, ale nie tam jedziemy. Mam nadzieję, że

nie zjadłaś za dużo na niedzielny obiad, bo ja od rana

nie miałem nic w ustach i jestem dosyć głodny.

- Zastanówmy się - powiedziała. - Obiad jadasz

wcześnie rano, po powrocie do domu, prawda?

- Prawda.

- Nie spałeś dzisiaj?

- Drzemałem parę godzin. Nie potrzebuję dużo

snu. Ale skoro nie śpię, mój żołądek jest zdania, że

powinien coś dostać.

- Rozumiem, że zjemy jajka na bekonie.

- Udziel mi kredytu zaufania, będzie coś z większą

klasą - odpowiedział z nutą przekory w głosie.

Jechali drogą wokół małego półwyspu i Maggie

mogła spojrzeć w przelocie na imponujące domy

background image

44

KLUCZ DO MIŁOŚCI

letnie po jednej stronie skrawka ziemi oraz na port po

drugiej. Miała nadzieję, że jadą nad ocean. Już od

dawna nie widziała takiej masy słonej wody.

Szczęście jej dopisało. Wkrótce Connor zatrzymał

furgon przed imponującą bramą z kutego żelaza

i wyskoczył z szoferki. Przez nagie gałęzie pobliskich

drzew Maggie zobaczyła szary kamienny budynek

z solidnymi wieżyczkami na każdym z czterech rogów.

Za domem dostrzegła skalistoszary ocean. Dobrze

znany słony zapach przypomniał jej godziny spędzone

z Grantem na żeglowaniu, ale nawet bliskość oceanu

nie mogła odwrócić jej uwagi od tego, co robi Connor.

On zaś wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i spokojnie

otwierał bramę, jakby znajdował się we własnej

posiadłości. Maggie zmarszczyła brwi. Była niemal

pewna, że wypadnie na nich pies podwórzowy lub

rozdzwoni się alarm i będą musieli uciekać. Nic

takiego się jednak nie zdarzyło, wszędzie wokół

panowała cisza, nawet kiedy Connor wprowadził

furgon do środka i zamknął bramę.

- Poczekaj chwilę - Maggie zwróciła ku niemu

twarz. - W jaki sposób ślusarz może zdobyć klucze

do takiej posiadłości?

- Dla ślusarza nie ma nic łatwiejszego niż zdobycie

kluczy - odparł gładko. Zmarszczki na czole Maggie

pogłębiły się. Czyżby naprawdę sugerował, że wszedł

w posiadanie kluczy nielegalnie. A może po prostu się

z nią bawił?

- Connor, zanim przejdziemy dalej, chciałabym

dostać jakieś gwarancje, że się tu nie włamujemy,

zgoda? - Nie chciała, żeby zabrzmiało to tak pruderyjnie,

ale nie mogła opanować nerwów.

- Co się stało? - W czarnych oczach zobaczyła

ogniki. Dałaby wiele, żeby wiedzieć, co oznaczają.

- Czyżbyś nie miała do mnie zaufania?

- Oczywiście, że nie mam zaufania. Dlaczego

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 45

miałabym ufać człowiekowi, który nawet nie chce

podać mi swojego nazwiska. Czyja to posiadłość?

- Na bramie była nie rzucająca się w oczy mosiężna

tabliczka, ale Maggie nie mogła odczytać napisu.

- Kogoś, komu nie przeszkadza, że tu jesteśmy

- odpowiedział niechętnie.

- Czułabym się lepiej, gdybyś podał mi nazwisko

właściciela.

- Przykro mi, ale nie mogę - Connor wspiął się

z powrotem do furgonu, chcąc oddalić się od bramy,

tak żeby Maggie nie wyciągnęła pochopnych wniosków

na widok tabliczki z napisem: „Miss Lucella Blake".

- Ale żebyś nie czuła się całkiem jak przestępca,

powiem ci, że teren stanowi własność starszej pani,

która miała wiele problemów z chuliganami. Mieszka

tutaj wyłącznie latem.

- Rozumiem. - Maggie wiedziała, że wiele tutejszych

budynków, podobnie jak i łodzi w porcie, stoi

bezużytecznie przez dużą część roku.

- W każdym razie ta pani wynajęła mnie, żebym

zabezpieczył posiadłość przed włamaniami. W ramach

wynagrodzenia pozwoliła mi z niej korzystać, kiedy

tylko będę miał ochotę przyjechać nad wodę.

- Nie wiedziałam, że zajmujesz się również zabez­

pieczaniem przed włamaniami.

- Traktuję to jako zajęcie uboczne, ale mam

opatentowany system, skuteczny na każdego złodzieja,

jakiego dotąd spotkałem.

- Jeśli jest taki dobry, powinieneś wprowadzić go

na rynek.

- Może kiedyś to zrobię. Potrzebne są do tego

fundusze na inwestycje i umiejętności marketingowe,

i jeszcze cała masa innych rzeczy, które mnie nie

interesują. - Zauważyła, że wyjaśnienia stały się nagle

bardzo oschłe. - Czy takie gwarancje cię zadowalają?

- spytał w końcu.

background image

46

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Chyba tak. Po prostu...

- Po prostu dlatego, że ktoś z twoją pozycją nie

może wyobrazić sobie robienia czegoś niezgodnie

z prawem, zgadza się?

I znowu to wróciło. Znowu potraktował ją imper-

tynencko jako prawowitą obywatelkę świata dębowych

boazerii, który teraz zamieszkiwała.

- Objawiasz najgorszy z możliwych rodzajów

antysnobizmu - oświadczyła zapalczywie, czując, że

zaczyna się gotować w środku.

- Snobizm! - Sprawiał wrażenie, jakby to słowo

go ubodło.

- Zdecydowanie. Ślepo twierdzisz, że posiadanie

pieniędzy stanowi zło. Jest to taki sam snobizm, jak

przesadna wiara w moc pieniądza.

Connor pomyślał, że przecież opuścił łono rodziny

by uniknąć etykietki snoba. Nie podobało mu

się to, co mówi Maggie, a jeszcze bardziej możliwość,

że ma rację. Odgryzł się, zanim zdążyła cokolwiek

dodać.

- Życie pod kloszem, kiedy nie można sobie nawet

wyobrazić czegoś bezprawnego, musi być milutkie.

- Sprowokował ją, przede wszystkim po to, żeby

zobaczyć jej reakcję.

- Znowu się bardzo mylisz, jak zwykle - natychmiast

zaspokoiła jego oczekiwania.

- A co, ściągałaś na maturze?

Maggie zagryzła zęby, próbując zachować spokój.

Ale mężczyzna naprawdę ją prowokował, więc pozwoliła

prawdzie wyjść na światło dzienne.

- Nic z tych rzeczy. Nie skończyłabym szkoły,

nawet gdybym chciała do niej chodzić. Nie. Ukradłam

biżuterię bogatej kobiecie. Czy to jest dla ciebie

wystarczająco ekscytujące?

Zobaczyła, jak szeroko otwiera oczy ze zdziwienia

i złożyła sobie gratulacje.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

47

- Dlaczego to zrobiłaś? - wydawał się autentycznie

zainteresowany.

- Potrzebowałam pieniędzy, a w każdym razie tak

mi się wydawało. Byłam wtedy małolatą i miałam

wielu przyjaciół, którym nie trzeba było dwa razy

mówić, żeby coś gwizdnęli.

- Presja środowiska bywa bardzo silna - powiedział

filozoficznie.

- I była. Mogłabym wpaść znacznie głębiej, gdyby

kobieta, którą bardzo podziwiałam, nie nauczyła

mnie rozumu.

- Przypuszczam, że mówisz o matce.

- Nie, o kobiecie, której ukradłam biżuterię. - Urwała

i postanowiła poczęstować go jeszcze jedną rewelacją.

- Moja matka była jej służącą.

Przyglądał jej się w zamyśleniu.

- Widzę, że naprawdę pochodzisz z innego śro­

dowiska.

- Kiedy zdarzyło się to, o czym mówię, mieszkałam

w dużym domu w hrabstwie Westchester, ale tylko

dlatego, że moja matka miała tam pracę z mieszkaniem.

Przedtem dorastałam w Newark. Zanim pani Corviser

się mną zajęła, moje maniery pozostawiały wiele do

życzenia. - Uśmiechnęła się na wspomnienie, jaka

gniewna była jako nastolatka.

- Dobra wróżka Kopciuszka - podsunął Connor.

- Coś w tym rodzaju - przyznała. Potem doszła do

wniosku, że na razie wystarczy niespodzianek. Szybko

zmieniła temat. - Prawdę mówiąc, lunch, który jadłam,

nie był obfity. Czuję, że i ja robię się głodna. Kiedy

będzie śniadanie, o którym wspominałeś?

- Może być w każdej chwili. - Spojrzał na przegub.

Zegarek, podobnie jak furgon i skórzana kurtka,

którą dzisiaj znowu włożył, zdradzał ślady wieloletniego

użytkowania. Maggie pomyślała, że podobnie jest

również z twarzą Connora. A także z mocną ręką,

background image

48 KLUCZ DO MIŁOŚCI

którą wyciągnął w jej stronę. Pomyślała, że znów

poczuje dotyk Connora, i zamarła w oczekiwaniu.

Ale Connor zatrzymał dłoń tuż przed jej kolanem

i rozpiął klamrę przytrzymującą maskę silnika wewnątrz

wozu, między dwoma siedzeniami. Następnym ruchem

zwolnił klamry po swojej stronie. Potem podciągnął

osłonę i oczom Maggie ukazał się rząd starannych

foliowych pakunków, umieszczonych na ciepłym silniku.

Kiedy Connor je otworzył, po szoferce rozszedł się

zapach mający tyleż z francuskiej restauracji, co i ze

stacji benzynowej.

- Co jest, u licha? - zdążyła zapytać i znowu

zobaczyła przed sobą charakterystyczny uśmieszek.

- O! - powiedział, rozkoszując się jej zdezorien­

towanym spojrzeniem. - Prawie gotowe. Musimy

tylko znaleźć bardziej efektowną scenerię, niż droga

dojazdowa, i możemy jeść.

Maggie w milczeniu przyglądała się, jak Connor

wprowadza furgon w zakręt, skręca w wąską,

rozjeżdżoną drogę i zatrzymuje się tuż przed kamiennym

falochronem. Przed sobą mieli cały Atlantyk, ograni­

czony z jednej strony półwyspem, na którym leżało

Marblehead, i upstrzony kolorowymi punktami boi

oraz pojedynczymi żaglami łodzi wiosennych śmiałków.

Przez chwilę Maggie poddała się bez reszty urokowi

oceanu, znalazła się na pokładzie najbliższego jachtu

i żeglowała w myśli wraz z jego załogą. Silny wiatr

wydymał białe żagle. Niezliczone krople unosiły się

w powietrzu tworząc tchnącą chłodem, lecz zachęcającą

mgiełkę. Doleciał ją charakterystyczny zapach morskiej

wody, który zawsze wyzwalał w niej uczucie tęsknoty.

Wstrzymała oddech. Kiedyś próbowała wyjaśnić to

uczucie Grantowi, ale on nie był w stanie zrozumieć.

Trudno powiedzieć dlaczego, lecz Maggie miała

wrażenie, że Connor instynktownie je przeniknie.

Jego milczenie jeszcze wzmogło jej pewność. Kiedy

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

49

w końcu się odezwał, w głosie nie było śladu po

typowej dla Connora kpinie.

- Ocean wyzwala w człowieku jakiś dziwny niepokój

- powiedział.

- To prawda. - Odwróciła się ku niemu niemal

wstydliwie, jakby udało mu się odkryć jeden z jej

sekretów.

Ścisnęła rękę Connora i poczuła pod palcami

jego puls. Kiedy podniosła oczy, a ich spojrzenia

spotkały się, była bliska szoku: na twarzy mężczyzny

malowało sie olbrzymie pragnienie. Cokolwiek przed

nią ukrywał, nie mogło być w tym fałszu i za­

kłamania. Z pewnością żaden mężczyzna nie pa­

trzyłby na kobietę w ten sposób, gdyby nie poruszyła

go do głębi.

Szybko odwróciła wzrok, nie mając odwagi od­

wzajemnić tak wymownego spojrzenia. Wiedziała

jednak, że już i tak jest za późno; serce szaleńczym

biciem odpowiedziało na głód w oczach Connora,

a pulsowanie w środku uświadomiło jej, że temu

tajemniczemu ślusarzowi udało się już otworzyć niejedne

drzwi bez czekania na zaproszenie.

Nie była jednak przygotowana, by dać się ponieść

uczuciom, toteż szukała ratunku w rozmowie na

bezpieczniejsze tematy.

- W porządku, Connor. Nadszedł czas trudnych

odpowiedzi - zmusiła się do żartobliwego tonu, który

zupełnie nie odpowiadał jej nastrojowi - Co masz

pod pokrywą silnika?

Uśmieszek był równie niewyraźny, jak jej głos.

Connor zdawał się czynić podobne wysiłki, żeby

zachować spokój.

- Śniadanie - powiedział po prostu. - Albo obiad,

jeśli nazwać to zgodnie z wymogami dziennego trybu

życia.

- Podgrzałeś je na silniku?

background image

50 KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Nie. Ugotowałem. - Jeszcze raz podniósł pokrywę.

Tym razem wyjął cztery prostokątne paczuszki. - Au!

- zawołał, potrząsając palcami. - Nie wiem dlaczego,

ale zawsze zapominam o sprzęcie do zdejmowania

dań z kuchni.

Maggie śmiała się teraz, kłopotliwość minionej

chwili uleciała.

- Nie wierzę - oświadczyła. - Czy wszystkie posiłki

gotujesz w ten sposób?

- Wszystkie, które jem po drodze. Zwykle wychodząc

do pracy zawijam coś do jedzenia i rzucam na maskę.

Po piątym czy szóstym kliencie mam gotowy lunch.

Z przegródki za siedzeniem kierowcy wyciągnął

dwa talerze oraz widelce i położył je na pokrywie silnika.

- W ten sposób przyzwyczaiłem się nawet do

podgrzewanych talerzy - uśmiechnął się. - Jak

w eleganckiej restauracji.

- Co mamy w menu?

- Eskalopki cielęce ze szpinakiem i serem - zapo­

wiedział. - A po drugiej stronie zielony groszek

z migdałami. Życzy sobie pani coś do picia?

- Pani jest tak zaszokowana, że pozostawia resztę

decyzji do twojego uznania - Maggie bez specjalnego

zdziwienia stwierdziła, że Connor wyciąga z tyłu

furgonu butelkę białego wina i przykłada do niej

rękę, sprawdzając temperaturę.

- Akurat - oznajmił. - Stare półciężarówki mają

dużą zaletę. Pełno w nich miejsc, gdzie można chłodzić

różne rzeczy.

Maggie obdarzyła go zachwyconym uśmiechem:

- Furgon jako kuchnia - dziwiła się kręcąc głową.

- Nigdy nie wpadłabym na coś takiego. Kiedy odkryłeś

w sobie talent do gotowania w drodze?

- Zaczęło się którejś nocy, kiedy nie wyglądało na

to, że będę miał czas wpaść gdzieś na przekąskę.

Miałem lasagnę w folii, więc wychodząc zabrałem

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 5J

z sobą. Potem odkryłem, że można ją podgrzać pod

pokrywą silnika. Metoda okazała się skuteczna, więc

postanowiłem sprawdzić, czy nadaje się do innych

szybkich dań. Oczywiście, usmażenie czegoś od zera

zajęłoby tydzień ostrego jeżdżenia, ale podgrzana

pierś kurczęcia albo kotlet cielęcy smakują znakomicie.

- Zaskakujący z ciebie człowiek - powiedziała

Maggie poważnie, lecz z rozradowanymi oczami.

- Dopiero zobaczysz - mruknął. Im więcej czasu

z nią spędzał, tym mniej wiedział, jak sobie poradzić

z nieuniknionym problemem powiedzenia jej, kim

jest. Jego myśli raz po raz powracały do obecnego

stanu interesów Blake'ów i Lewisów, do firmy, która

tak mocno spoiła obie rodziny.

Nałożył obiad na talerze i napełnił szklanki

zachowanym na specjalną okazję francuskim chablis,

po czym odwrócił się do Maggie.

- Opowiedz o swoim mężu - poprosił bezceremonial­

nie.

- Chcesz wiedzieć, jaki był? - spytała zaskoczona.

Connor wiedział, jaki był Grant. Teraz bardziej

interesowała go Maggie.

- Chciałbym wiedzieć, dlaczego się pobraliście.

Musiałaś być bardzo młoda, kiedy za niego wychodziłaś.

On był starszy? - Connor starannie dobierał słowa,

nie chcąc się zdradzić.

- Tak, o dwanaście lat. Kiedy braliśmy ślub, miałam

dwadzieścia, a on trzydzieści dwa.

- Jak się spotkaliście?

- Byłam zatrudniona w firmie zajmującej się

wyposażeniem wnętrz. Urządzaliśmy mu biuro.

Pracował w rodzinnej firmie International Investments

Incorporated, zwanej przez rodzinę Triple I. To było

solidne, bostońskie przedsiębiorstwo z tradycjami,

ale Grant miał pomysły na zmianę jego image'u.

Zaczął od biura. Byłam bardzo młodą dekoratorką

background image

52

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- ciągnęła Maggie - więc załatwiałam wiele różnych

spraw. Często się widywaliśmy. Powiedział mi, że zza

palmy w doniczce, którą właśnie ustawiłam, wyglądam

niesamowicie atrakcyjnie i nie może się we mnie nie

zakochać.

Connor pomyślał, że Grant rzeczywiście mógł powie­

dzieć coś w tym stylu. Jego droga musiała być bezpieczna

i do przewidzenia. Connor wolałby zeskoczyć z palmy

i unieść Maggie na bezludną wyspę. Ale może nie tego

wówczas potrzebowała. Może bardziej odpowiadało jej

bezpieczeństwo oferowane przez Granta.

- Byliśmy małżeństwem tylko trzy lata - mówiła

pewnym głosem, choć unikała jego spojrzenia. - Jordan

miał zaledwie dwa lata, kiedy ojciec zmarł. Prawie

Granta nie pamięta. Gdybym nie musiała wziąć się

w garść dla dobra syna... - pokręciła głową, jakby

chciała wytrzepać z niej niemiłe wspomnienia. - Jeśli

zaś chodzi o tę cielęcinę, to jest wspaniała. Musisz mi

dać przepis, chociaż nie jestem pewna, czy jeżdżę

wystarczająco dużo, żeby ci dorównać.

W porządku - pomyślał Connor - znowu zmiana

tematu. Prędzej czy później do tego wrócimy.

Gawędzili przez godzinę o różnych rzeczach,

w większości o przygodach Connora z lat, kiedy

jeszcze nie zdecydował się na karierę ślusarza.

Opowiedział jej o swoich wyprawach po kraju, o tym,

jak przejechał kilka razy całe Stany od wybrzeża do

wybrzeża, imając się po drodze różnych zajęć, od

budowania domów po doprowadzanie bydła do rzeźni.

- Więcej niż coś - przyznał jej rację.

W niektóre z przygód trudno było uwierzyć. Czy

rzeczywiście można przeżyć sześć miesięcy w dziczy

mając jedynie nóż i starą siekierę? Ale sposób

opowiadania przekonał Maggie o prawdziwości historii,

a przy okazji jeszcze raz rozbudził jej pragnienie

przygód, których nigdy nie przeżywała.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 53

W pewnej chwili Maggie zorientowała się, że słońce

zachodzi, a ocean przed nimi wygląda chłodniej i bardziej

posępnie niż przedtem. Wszystkie łodzie żaglowe

kierowały się do portu. Spojrzała na zegarek i przypom­

niała Connorowi, że i na nich już czas.

- Obiecałam teściowej, że odbiorę Jordana przed

siódmą - wyjaśniła. - Wieczorem ma posiedzenie

komitetu i nie chcę jej przetrzymywać.

- No cóż, z pewnością nie każemy czekać komitetowi

- powiedział Connor. Maggie zaskoczył sarkazm

w jego głosie. Przekręcił kluczyk w stacyjce i pozwolił,

żeby silnik zgasł.

Westchnął i schował kluczyki do kieszeni.

- Daj mi jeszcze pięć minut. Nigdy nie czułem, że

naprawdę byłem nad oceanem, jeśli nie przeszedłem

się po brzegu i nie wystawiłem czupryny na wiatr.

- Jej nagły uśmiech, kiedy otworzyła drzwiczki

i przyłączyła się do niego, powiedział mu, że i ona na

to czekała.

Connor nie przypuszczał, że wiatr będzie tak chłodny,

toteż w drodze na brzeg otoczył Maggie ramieniem.

Poczuł w sobie ciepło, kiedy w odpowiedzi na to

objęła go w pasie.

- Do kogo należy to miejsce? - spytała, przekrzykując

bryzę. - Po co ten wielki sekret?

- Zawsze myślałem, że życie bez sekretów jest

nudne - odparł, nie ustępując ani trochę.

- Coś mi się wydaje, że w twoim towarzystwie

nuda nie grozi - skomentowała. - Czy zawsze robiłeś

tylko to, na co miałeś ochotę?

- Tak - powiedział, odwracając jej twarz ku sobie.

- Od samego początku. Czy to ci przeszkadza? - wydało

mu się to ważne.

- Nie... - Nie przeszkadza mi. To mnie... podnieca.

- To dobrze - w szorstkim głosie odezwała się

powściągana przez całe popołudnie namiętność, która

background image

54

KLUCZ DO MIŁOŚCI

przypływała raz po raz z wielką siłą, gdy tylko

Maggie obracała ku niemu czarujące, złotoorzechowe

oczy.

Fale rozbijające się wokół nich o skały zdawały

się echem jego uczuć. Connor pochylił głowę i do­

tknął ustami jej warg, najpierw łagodnie, potem

z niepohamowaną pasją, której nawet nie próbował

ostudzić. Wiedział, że Maggie tego pragnie, poznał

to po natychmiastowym odzewie jej miękkich warg

i westchnieniu, niewiele głośniejszym od szumu

oceanu.

Jej pragnienie rozpalało go, groziło im obojgu

unicestwieniem.

Maggie objęła Connora tak mocno, jakby od tego

zależało jej życie. Jego usta przesuwały się po jej

wargach z pewnością, która niebezpiecznie rozedrgała

jej wnętrze. Rozchyliła zęby i poczuła, jak ich języki

wychodzą sobie na spotkanie, pieszczotliwym dotykiem

przekazując odwodzącą od zmysłów słodycz. Ostatni

przebłysk trzeźwego myślenia zgasł i Maggie pozwoliła

się unieść w nowe rejony namiętności i doznań, które

w połowie zawdzięczała mężczyźnie, a w połowie

szumiącym rytmicznie falom oceanu.

Znowu zaczęła szukać jego warg, jakby pocałunki

mogły zaspokoić jej głód. W chwili spotkania ust

wyobraźnię Maggie bez reszty ogarnęła myśl o miłości

z Connorem, o zatraceniu się w jego pożądaniu

i czerpanej z tego nieograniczonej radości. Uniosło ją

pragnienie swobody.

- Connor - wymruczała i poczuła, jak uścisk,

w którym znalazło się jej kruche ciało, staje się jeszcze

mocniejszy. Mężczyzna podniósł głowę i chociaż Maggie

obiecała sobie wcześniej, że nic już jej nie zaskoczy,

doznała jednak zdziwienia, słysząc jego śmiech.

- Nie patrz teraz - poprosił. - Zaraz zostaniemy

rzuceni na bezludną wyspę.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

55

Powoli otworzyła oczy i zobaczyła, że fale skaczą

wokół podstawy głazu, na którym stoją.

- Pewnie zaczął się przypływ.

- Owszem, i wygląda na szybki. Chyba że stoimy

tu już od wielu godzin. Nie zdziwiłbym się ani trochę.

- Z powagą w ciemnych oczach wyciągnął dłoń ku jej

twarzy i zaczął delikatnie obwodzić jej zarys. Maggie

dałaby wiele, żeby choćby trochę dowiedzieć się, co

zajmuje w tej chwili jego umysł.

- Chodź - powiedział energicznie, jakby zauważył

jej zaciekawienie i chciał go uniknąć. - Jeśli zeskoczymy

teraz, to wykręcimy się lekkim zamoczeniem palców.

Kiedy wrócili do schodów w kamiennym falochronie,

stopy Maggie były zamoczone znacznie bardziej niż

lekko, ale nie zrobiło to na niej niemal żadnego

wrażenia. Jej ciało wciąż jeszcze reagowało na bliskość

Connora i kłopotliwe wyobrażenia, wywołane pocałun­

kiem.

Connor bardzo uważał wyjeżdżając z posiadłości

i Maggie znowu nie dojrzała nazwiska Blake na

tabliczce przy bramie z kutego żelaza. Mężczyzna

miał wrażenie, że jego wcielenie wagabundy jest dla

Maggie bardzo atrakcyjne, nie chciał więc jeszcze

ryzykować i dawać jej możliwości odkrycia, że jest

członkiem ogólnie szanowanej rodziny, jakich wielu.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Connor usiłował przypomnieć sobie, kiedy ostatni

raz nosił marynarkę i krawat. Doszedł do wniosku,

że było to na ślubie jego siostry Jacąuie, dobre

dziesięć lat temu. Szczerze wątpił, czy potem zdarzyło

mu się zdjąć z wieszaka ciemnoszary tweedowy garnitur

lub jedyny posiadany krawaty.

Zaciągnął węzeł i poczuł, że się dusi. W co ja się

pakuję? - zastanawiał się.

Po zeszłotygodniowym wypadzie starannie unikał

planowania następnych spotkań z Maggie. Uznał, że

powinien najpierw dojść do ładu z własnymi uczuciami.

Kiedy jednak zadzwoniła do niego w środę z za­

proszeniem na niedzielny obiad, bez wahania powiedział

„tak".

Jadąc z Bostonu do Wellesley czuł się, jakby nie

był sobą, toteż zanim wszedł na schodki i zadzwonił

do drzwi Maggie, o mało nie zmienił zdania.

Maggie usłyszała dzwonek będąc w kuchni. Nerwowo

rozwiązała fartuch, potem zmieniła decyzję i włożyła

go z powrotem. Na przekór temu, jak reagowała na

obecność Connora, musiała zachować tę samą

naturalność, którą okazałaby każdemu z przyjaciół,

zaproszonych na posiłek.

Problem polegał na tym, że żaden z jej przyjaciół

nie był na tyle przystojny, żeby przyprawiać kobiety

prawie o zawał serca, żadnemu z nich również nie

zdarzyło się obdarzyć jej takim spojrzeniem jak Connor,

kiedy wyszła do foyer, aby go powitać. Szara tweedowa

marynarka podkreślała jego szerokie ramiona, a przy-

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 57

gaszona czerwień krawata przypominała o wszystkich

namiętnościach, które żarzyły się tuż pod skórą jej

tajemniczego mężczyzny, namiętnościach, które aż za

bardzo pragnęła poznać.

- Wyglądasz wspaniale - powiedział ku zadowoleniu

Maggie, która włożyła znowu jeden ze swoich

ulubionych starych ciuchów: luźną sukienkę z baweł­

nianego dżerseju, a niewymyślny, okrągły dekolt

ozdobiła sznurem drewnianych korali.

To zabawne, pomyślała. W okresie małżeństwa

rzadko nosiła te rzeczy. Jako żona Granta czuła, że

powinna dostosować się strojem do ludzi z ich kręgu.

Kupowała więc ozdobne suknie i bardzo tradycyjne

komplety. Connor przypomniał jej o rzeczach od

dawna zapomnianych.

- Aleś się odstawił - zażartowała.

- Krawat możesz zdjąć - wtrącił Jordan. - Mamusia

nie będzie miała nic przeciwko temu.

Connor obdarzył chłopca szerokim uśmiechem:

- Dobrze wiedzieć - powiedział z rozbawieniem,

widocznym po małych zmarszczkach wokół kącików

oczu. - Ale skoro już się tak postarałem, to mogę

przez chwilę zostać w pełnej gali.

- Może wejdziesz i dotrzymasz mi towarzystwa

w kuchni? - zaproponowała Maggie. - Zaraz będę

smażyć placuszki, a potem nakryjemy do stołu.

- W salonie, prawda, mamusiu? - spytał niespokojnie

Jordan.

- Oczywiście, kochanie.

- Stół w jadalni jest tylko dla wytwornych gości

- wyjaśnił Jordan.

Maggie spojrzała na twarz Connora i uznała, że nie

ma on nic przeciwko zakwalifikowaniu go do

niewytwornych gości.

- Placuszki na niedzielny obiad? - spytał, opierając

się niedbale o stół w kuchni, jakby robił to tysiące

background image

58

KLUCZ DO MIŁOŚCI

razy. - A ja się przygotowałem na solidny kawał

pieczystego.

- Powinnam cię ostrzec, że będziemy raczej mało

formalni - powiedziała z uśmiechem. - Mam nadzieję,

że twój żołądek nie jest nastawiony wyłącznie na

mięso z ziemniakami.

- Mój żołądek jest przygotowany na to, co właśnie

robisz - odparł z galanterią. - Co masz w tym garnku?

- Sos pomidorowy według tajnej receptury. Nau­

czyłam się go robić od meksykańskiego kucharza

w domu, gdzie moja matka była służącą. A w tym

drugim garnku jest przyprawione, rozdrobione mięso.

Resztę dania zrobimy sami na poczekaniu - dodała,

włączając palnik pod patelnią. - Mam nadzieję, że

lubisz pieprzne i gorące.

- Oczywiście - odparł gładko. Dzwonek telefonu

zawieszonego na ścianie w kuchni uratował Maggie

od zastanawiania się, czy Connor nie chciał przemycić

podtekstów.

- Słucham?... O, pani Blake. Dzień dobry. Miło

panią słyszeć.

Sama zdawała sobie sprawę, jak bardzo zmieniła

ton głosu. Maggie-kumpla sprzed chwili w okamgnieniu

zastąpiła dobrze wychowana młoda kobieta, która

wyrosła pod kompetentną kuratelą pani Corviser.

Zdała sobie sprawę również z czegoś innego. Twarz

Connora jakby zastygła, uśmiech znikł. Co jest, u licha?

- pomyślała, słuchając, o co pyta pani Blake.

- Przykro mi - powiedziała do słuchawki. - Wyje­

chała na weekend. Nie oczekuję jej z powrotem

wcześniej niż jutro rano. Jeśli on przy tym obstaje, to

mogę podać numer przyjaciół, u których się zatrzymała.

Twarz Connora przybrała wygląd granitowej maski.

Nawet Jordan zdawał sie tym zaintrygowany.

- Hej, Connor - powiedział niepewnie. - Chcesz

zobaczyć moje dinozaury?

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

59

Connor wyciągnął rękę. Gest był tak szorstki, że

Jordan zamilkł.

- Tak mi przykro. Co mówi lekarz? Tak, sądzę, że

nawet ktoś równie uparty jak pan Blake będzie

musiał prędzej czy później się z tym pogodzić. Ale

rozumiem, że to dla pani cios. Czy na pewno mam

nic nie mówić Caroline? Chętnie to zrobię, jeśli pani

zmieni zdanie. Proszę na niego uważać, pani Blake.

Do widzenia.

Ledwie odwiesiła słuchawkę, Connor gwałtownie

wstał od stołu.

- Chodź, Jordan - powiedział krótko. - Przyjrzyjmy

się twoim dinozaurom.

Znikli szybko, a Maggie została, gapiąc się za nimi

w zaskoczeniu. Głośno zamknęła usta i wróciła do

stosu kukurydzianych placuszków. Skończyła kucha­

rzenie i zaczęła przenosić naczynia i sztućce do salonu.

Wkrótce duży stół był nakryty i zastawiony apetycznym

zestawem sosów i przypraw. Connor znowu sprawiał

wrażenie osoby niemal całkowicie znośnej towarzysko.

Niemal. Czuła promieniujące od niego napięcie,

chociaż wyraźnie starał się je złagodzić. Pomyślała, że

przynajmniej na apetyt nic mu nie szkodzi. Właśnie

robił na pierwszej porcji placuszków spore piramidy

z mięsa, sosu, sałaty, śmietany i sera. Maggie wydawało

się natomiast, że nic nie będzie w stanie zjeść. Jej

żołądek jakby się skurczył pod wpływem niepokoju.

Mężczyzna, który pociągał ją z taką siłą, okazywał

się przy każdym spotkaniu coraz bardziej tajemniczy.

- Wspaniałe - powiedział między kęsami. - Najlepszy

niedzielny obiad, jaki jadłem od lat.

- Gdzie zwykle jadasz obiad w niedzielę? - spytała,

nie mogąc powstrzymać ciekawości. - Masz tu w okolicy

rodzinę?

- Nikogo, o kim warto by mówić. Zwykle spędzam

niedziele na dłubaninie w moim warsztacie.

background image

60

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Jakiej dłubaninie? - zainteresował się Jordan.

- Widzisz, dziecko, dookoła są złodzieje, którzy

potrafią sobie dać radę z każdym rodzajem zamka.

Traktuję to jako rodzaj wyzwania i dlatego od lat

poświęcam wiele czasu na wymyślanie rzeczy, z którymi

nie dadzą sobie rady.

- Zabezpieczenia samochodów? - spytała Maggie.

- W większości zabezpieczenia domów - odparł.

- Wynalazłem kilka zgrabnych drobiazgów, jeśli wypada

mi się tak chwalić.

- To śmieszne - zadumała się. - Nie widziałam

nigdy kogoś równie wolnego i używającego swobody

jak ty. Nawet twoja kuchnia ma cztery koła. A przecież

z wyboru poświęcasz wiele czasu staraniom, by śliczne,

bezpieczne domy różnych ludzi były jeszcze bezpiecz­

niejsze.

- To jest śmieszne, kiedy mówi się o tym w ten

sposób - powiedział cedząc słowa. A potem, jakby

zainteresowanie logicznie wynikało z tego zdania,

spytał: - Czy telefon przed chwilą oznaczał jakieś

problemy?

- Tymczasem jeden problem z serii, która musi się

zacząć. Tego się w każdym razie obawiam - westchnęła.

- Ale dla ciebie to na pewno zbyt światowe sprawy.

- Może nie - odpowiedź zabrzmiała obojętnie, ale

Connor ciężko się napracował nad tym tonem.

- Wyglądałaś na dosyć zmartwioną. Po prostu

zainteresowało mnie, co się stało.

- To długa historia - ucięła i wtedy włączył się

Jordan, wyraźnie zniecierpliwiony okrężnymi drogami,

którymi matka dąży do sedna spraw.

- To wujek Blake - wyjaśnił. - Nazywam go

wujkiem Blake'em, chociaż tak naprawdę nie jest

naszym krewnym. Razem z moim dziadkiem założyli

firmę, pewnie już ze sto lat temu.

- Prawie - poprawiła Maggie z uśmiechem. - W fir-

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

61

mie właśnie świętowano czterdziestopięciolecie. To

o niej mówiłam ci w zeszłym tygodniu, Connor.

W rodzinie nazywamy ją Triple I.

- Firma, dla której pracował twój mąż - głos

zabrzmiał dziwnie matowo.

- Tak. Praca w Triple I stanowi rodzaj tradycji

zarówno u Lewisów, jak i Blake'ów. Przynajmniej

tak było do tej pory. Teraz nadeszły trudne czasy dla

firmy.

- Najpierw umarł mój ojciec - powiedział konkretnie

Jordan. - W zeszłym roku umarł dziadek. A teraz

wujek Blake jest chory.

- Ma serce w bardzo złym stanie - wyjaśniła

Maggie. - Przy tym jest niesłychanie upartym, starym

człowiekiem. Widzi, że świat się zmienia, ale niestety

nie chce tego przyjąć do wiadomości.

- Co masz na myśli?

Ton głosu świadczył, że Connor nie udaje zacieka­

wienia, chociaż Maggie nie mogła dojść, dlaczego ich

rodzinne interesy tak przykuwają jego uwagę.

- Pan Blake uważa, że sprawy Triple I powinien

prowadzić Blake albo Lewis. Problem polega na tym,

że jego jedyny syn nie interesuje się firmą, a poza nim

nie ma nikogo, kto mógłby ją przejąć.

- A inne dzieci?

- Jest jeszcze siostra, ale jej nie zajmują inwestycje.

Co prawda pracuje w firmie, w dziale personalnym,

ale całości nie chce przejmować.

- Chyba nie można mieć do niej pretensji. Ta

robota wygląda na piekielnie nudną - mruknął Connor,

właściwie do siebie samego.

- Mój tatuś nie uważał, że jest nudną - powiedział

Jordan z wyrzutem.

- Sądzę, że ta praca należy do zajęć, które albo

wciągają, albo wydają się zupełnie nie do wytrzymania

- ciągnęła Maggie. - Kiedy syn Blake'a skończył

background image

62

KLUCZ DO MIŁOŚCI

szkołę, przyszedł pracować do Triple I, ale wyraźnie

się nie wciągnął. Odszedł, mając niewiele ponad

dwadzieścia lat.

- Była o to ostra walka - dodał Jordan.

- Naprawdę?

- Wujek Blake powiedział, że jeżeli jego syn nie

będzie pracował dla Triple I, to przestanie być jego

synem - wyjaśnił chłopiec.

Maggie uśmiechnęła się, słysząc, z jakim entuzjazmem

synek odnosi się do tej historii.

- To stało się czymś w rodzaju rodzinnej legendy

- stwierdziła. - Powtarza się ją bez końca na

wszystkich rodzinnych zgromadzeniach. Stąd zna

ją Jordan, a także ja, jeśli chodzi o niektóre szcze­

góły.

- Czyli tego odszczepieńca Blake'ów nigdy nie

spotkałaś?

- Nawet nie widziałam zdjęcia. Ojciec dosłownie

usunął go z rodzinnych archiwów, włączając w to

fotografie.

- Brzmi to dość nieprzyjemnie.

- Blake jest upartym, starym człowiekiem.

- A teraz... źle z nim?

Jakaś nuta w tym pytaniu kazała Maggie podnieść

głowę, ale Connor wpatrywał się w talerz przed sobą.

- Lekarze twierdzą, że serce już długo nie wytrzyma.

Trudno mu przyzwyczaić się do myśli, że firma, którą

tyle lat prowadził, przejdzie w ręce kogoś spoza rodziny.

- Biznesmeni raczej nie są sentymentalni - zauważył

Connor.

- Ale i firmy raczej nie są podobne do* Triple

I - zaoponowała Maggie. - Wciąż jeszcze jest to

rodzinny interes.

- Wspominałaś, zdaje się, że jesteś w zarządzie.

- Mama tego nie lubi - powiedział Jordan,

przenosząc spojrzenie z Connora na Maggie.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 63

- Czy rzeczywiście?

Teraz spoglądali na nią obaj.

- No cóż, chyba tak - przyznała. - Zdecydowanie

należę do ludzi, których inwestycje nie wciągają.

- Więc po co to robisz?

- To jest... część umowy - odparła. - Coś, w co się

wżeniłam. - Słowa zabrzmiały niezgrabnie.

- Podobnie jak niedzielne obiady u Lewisów

- powiedział. - I Stearns School.

- Tak - przyznała, czując, że jest atakowana. - Ale

co w tym złego?

Connor jakby nie miał ochoty odpowiedzieć.

- A ty, Jordan? - przeniósł spojrzenie na chłopca,

który budował właśnie drugą porcję piramidek

z placuszków i sosu. - Czy kiedy dorośniesz, zamierzasz

pracować w Triple I, jak twój ojciec?

Jordan wzruszył ramionami.

- Może. A może zostanę magikiem. Jeszcze się nie

zdecydowałem.

Na twarzy Connora nie pozostał nawet ślad uśmiechu.

- W każdym razie nie mam wątpliwości, że tak czy

owak dostaniesz większość udziałów - powiedział.

- Mąż musiał wnieść sporą część kapitału firmy, pani

Lewis.

Czemu, do licha, zrobił się nagle taki rozdrażniony

i oficjalny? Znowu zamienił się w agresywnego intruza

z pierwszych odwiedzin.

- Owszem - potwierdziła. - Większość na nazwisko

Jordana. Trzymam te pieniądze dla niego, razem

z resztą spadku.

- Wszystko dla Jordana? - zdziwił się. - A dla

siebie nic?

- Może już pan zauważył, panie... Connor, że nie

czuję się najlepiej jako osoba bogata. Wolę sama

zarabiać na własne utrzymanie. Jest to jeden z głównych

powodów, dla których prowadzę przedszkole. Całą

background image

64

KLUCZ DO MIŁOŚCI

resztę pewnego dnia dostanie Jordan. Moje zadanie

polega na tym, żeby do tego czasu administrować

jego majątkiem.

Oboje spojrzeli na chłopca, który pochylił głowę

z brązowymi kędziorami nad talerzem i był całkowicie

pochłonięty posiłkiem. Przynajmniej wyrośnie przyzwy­

czajony do myśli, że ma pieniądze, przemknęło przez

głowę Maggie. Przy odrobinie szczęścia może uda się jej

nauczyć go, żeby korzystał z majątku odpowiedzialnie.

- To duże wymagania w stosunku do dziecka,

prawda? - spytał nieoczekiwanie Connor.

Pochwyciła jego spojrzenie.

- Owszem. Ale nie większe niż wymaganie od

dziecka, żeby było biedne.

- Raczej tak - przyznał. - Miałem na myśli, że

żądanie od dziecka, żeby dostosowało się do czyichś

planów, jest nie w porządku. Jeśli rodzic chce, żeby

dzieci stanowiły jego odmłodzoną wersję, to może się

równie dobrze zająć produkcją robotów.

Nie mogła przeoczyć goryczy w wyrazie jego twarzy.

Najwyraźniej w rozmowie poruszali sprawy istotne

dla niego.

- Nie mogę sobie wyobrazić, żeby ktoś próbował

w ten sposób urobić ciebie - zaryzykowała.

Roześmiał się, ale nie miało to nic wspólnego

z rozbawieniem.

- O, ja sobie mogę wyobrazić, jak próbują. Na

szczęście nie mogę sobie wyobrazić, że im się udaje.

- Spojrzał gwałtownie na pusty talerz i rozejrzał się

po stole. - Rozprawiłem się z całą śmietaną. A poza

tym mam jeszcze miejsce na jeden placuszek

;

Jeśli

pozwolisz, to pójdę dołożyć.

- Ja to mogę zrobić - zaprotestowała, widząc, że

Connor wstaje.

- Nie - odparł zdecydowanie. - Po prostu powiedz

mi, gdzie co jest.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 65

Spędził w kuchni kilka minut, zanim w ogóle

zajrzał do lodówki. Złościło go, że cały gotuje się

w środku. Ogarnął go dawny gniew, który zawsze

wzbudzała w nim myśl o ojcu. Nie powinien się aż

tak angażować w znajomość z wdową po Grancie. Bo

teraz odejście od Maggie i jej syna wiązałoby się

z gigantycznym cierpieniem.

Do tej pory było mu dobrze samemu. Teraz jednak

w jego życiu zaszła zmiana. Pragnął być z Maggie,

dzielić z nią życie, poznać sekrety tych roztańczonych

złotych oczu. Nawet gdyby oznaczało to ponowne

spotkanie z ojcem, będzie musiał po prostu się z tym

zgodzić. Wyprostował plecy i skierował się z powrotem

do salonu, w ostatniej chwili przypominając sobie

o śmietanie, która posłużyła mu jako wymówka, żeby

przez moment pobyć z samym sobą.

Wszedł w trakcie poważnej konferencji przy stole.

- Uznaliśmy - poinformowała go Maggie - że

będzie ci o wiele wygodniej bez marynarki i krawata.

Jednogłośnie przyjęliśmy uchwałę, że możesz je zdjąć,

jeśli masz ochotę.

Connor uśmiechnął się i z wdzięcznością rozluźnił

krawat. Jakby za sprawą cudu poczuł, że nastrój mu

się poprawia. Zakończenie posiłku przebiegało w od­

prężonej, a nawet nieco hałaśliwej atmosferze, bo

Jordan próbował rozstawiać swoje samochody wy­

ścigowe między pustymi talerzami i miskami.

Kiedy wszystko zaczynało się wymykać spod kontroli,

a Connor przerobił skórzane poduszki z kanapy na

pochylnię, a po której śmigały wyścigówki, Maggie

zaproponowała spacer.

- Właśnie kwitną drzewa, a po arboretum Arnolda

zawsze miło się przejść.

- Ojej! - zawołał Jordan. - Wystawa psów! - Wypadł

z pokoju po płaszcz.

- Wystawa psów? - Connor uniósł brwi i spojrzał

background image

66

KLUCZ DO MIŁOŚCI

na Maggie, pomagając jej wynieść do kuchni talerze

i miski.

- Zwykle w niedzielne popołudnie połowa Bostonu

przychodzi do arboretum z psami - wyjaśniła po­

godnie. - A Jordan już od paru lat męczy mnie

o psa. Na razie jeszcze się nie poddałam, ale ile

razy idziemy na spacer do arboretum, tyle razy

Jordan bawi się, że idziemy na wystawę, żeby

kupić psa, który nam się podoba.

- Dlaczego nie kupisz mu naprawdę?

- Bo doskonale wiem, kto w końcu opiekowałby

się tym psem. Jordan spędza w szkole cały dzień,

a wieczorami jest zawsze coś pozarozkładowego. "Przykro

mi, ale chodzenia do Stearns School i posiadania psa

nie da się pogodzić.

- Czemu nie poślesz go do normalnej szkoły

publicznej? - spytał wojowniczo.

- Ponieważ ma doskonałe wychowanie w szkole,

do której chodzi - odparła spokojnie.

- I z powodu tradycji, prawda? - Wkładał właśnie

naczynia do zmywarki i porcelanie Maggie groziło, że

wyładuje na niej swój nie wyjaśniony gniew.

- Częściowo tak. A co w tym złego?

- Wkurza mnie po prostu, kiedy zmusza się dziecko

do dorastania według czyjegoś wzoru, to wszystko

- Connor wiedział, że zachowuje się irracjonalnie, ale

nie mógł wymazać z pamięci własnego dzieciństwa.

Powodem jego buntu i wszystkich tarć był tryb życia,

taki sam, jaki prowadzi teraz Jordan.

- Może na początku nie należałaś do nich - ciągnął,

nie podnosząc wzroku - ale teraz jesteś już zaprog­

ramowana, nie mam racji?

- Do nich? - spytała. - Kim są „oni"?

- Przecież wiesz. - Connor machnął ręką, nie

zwracając uwagi na trzymaną porcelanę. - Lewisowie.

Blake'owie. Rodziny, w które się wżeniłaś. Mogłaś

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

67

zaczynać jako córka służącej, ale teraz jesteś damą

z rodziny z tradycjami.

- Jeśli nawet, to sama tak wybrałam, nie twój

interes. I uważaj na miskę. To część porcelanowej

zastawy, którą dostaliśmy od teściowej z okazji ślubu.

- Widzisz? - Zachichotał ponuro. - Wiedziałem,

że i tu pozory kryją prawdziwy niedzielny obiad. Oj,

Maggie, może i jedzenie było meksykańskie, ale podane

na rodowej porcelanie.

Maggie gapiła się dokładnie na czubek jego smolistej

głowy, znowu całkowicie zmylona. Słowa Connora

były nie na miejscu, odnosiła jednak wrażenie, że

kierował je raczej nie przeciwko niej, lecz przeciwko

czemuś, co boleśnie odczuł w życiu.

- Kim jesteś, Connor? - szepnęła. - Dlaczego mi

nie powiesz?

- Powiem ci wkrótce, obiecuję.

- Czemu nie teraz?

- Ponieważ jest ładny wiosenny dzień - uchylił się

od odpowiedzi. - Idziemy na spacer, a Jordan bardzo

się cieszy. Nie chcę tego zepsuć.

- Czyżbyś ukrywał taki straszny sekret? Tak dalej

nie może być, Connor. Ciągle wyobrażam sobie

najstraszniejsze rzeczy, że jesteś poszukiwanym

zbrodniarzem albo...

- Przestań - w ułamku sekundy zmniejszył dystans

między nimi. Zanim zdążyła jeszcze coś powiedzieć,

delikatnie, prawie zmysłowo, zasłonił jej usta ręką.

Nie protestowała.

Ich ciała spotkały się i gest stał się pieszczotą.

Maggie odpowiedziała na nią. Ramię Connora otoczyło

jej talię. Przez żółtą sukienkę poczuła ciepło jego

ciała. Druga ręka Connora ześlizgnęła się z warg

Maggie i zaczęła delikatnie przesuwać się wokół

twarzy, jakby ucząc się jej na pamięć. Potem palce

wsunęły się w miękkie pukle otaczające twarz.

background image

68

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Nie odpychaj mnie jeszcze - wymruczał, zanurzając

wargi w jej włosach. Nie żądał, w słowach było tylko

błaganie. Po raz pierwszy Maggie wyczuła u swego

przystojnego, kochającego wolność wagabundy wrażliwe

miejsce. Całkiem irracjonalnie podbudowało to nieco

jej zaufanie.

Czuła teraz ciepło jego oddechu; Connor był

zatrważająco blisko. Oboje drżeli z pożądania, którego

siła zaszokowała Maggie. Ani w szalonym okresie,

gdy była nastolatką, ani podczas krótkiego małżeństwa

z Grantem nie przeżywała tak instynktownej namięt­

ności, radosnego zatracenia się w świecie, w którym

rozum i zasady nic nie znaczą.

Wargi Connora musnęły jej usta. Dobiegł ją prawie

niesłyszalny głos:

- Nie myśl o mnie takich strasznych rzeczy, Maggie. *

Lepiej spróbuj wyobrazić sobie, jak czulibyśmy się

razem.

W ślad za pocałunkiem, a właściwie cieniem

pocałunku, Maggie odchyliła głowę. Connor mówił

dalej, głosem pełnym pożądania, a jednocześnie pewnym

i gładkim:

- Od kiedy cię spotkałem, ciągle to sobie wyobrażam.

A ty?

- Ja też - prawda okazała się nie do ukrycia.

Uścisk połączył ich ciała; upojona intymnością Maggie

zapomniała, kim jest i gdzie się znajduje. Przyjemność,

wywołana sprężystym językiem Connora, natychmiast

wyzwoliła jej reakcję. Maggie poddała się władzy

rozbudzonych zmysłów.

- Hej, ludzie, jeszcze nie jesteście gotowi?

Odgłos stopek zbiegających ze schodów szybko

przywrócił Maggie rzeczywistości. Wysunęła się z uścisku

Connora, oszołomiona w równym stopniu nagle

zakończyła huraganem i tym, że pozwoliła mu się unieść.

- Za minutę będziemy gotowi, kochanie - zawołała,

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

69

słysząc, że jej głos brzmi nie dość pewnie. - Może

poczekasz w samochodzie?

- Wygląda na to, że mamy przyzwoitkę - skomen­

tował Connor. Opuszczał właśnie rękawy białej koszuli,

pozorując swobodę, ale Maggie dostrzegła falowanie

jego piersi i próby opanowania oddechu.

- Niewykluczone, że się przyda - odparła.

Podniósł głowę, w oczach znów majaczył mu

uśmieszek.

- Czy to ma znaczyć, że pani bezpieczeństwo w moim

towarzystwie jest zagrożone, pani Lewis?

Spojrzała na niego z wyrazem skrajnego rozdraż­

nienia:

- Czym miałoby być zagrożone? - spytała, prowadząc

go przez frontowy hol. - Czyżby tym, że mimo iż

znamy się od dwóch tygodni, nie zdradziłeś jeszcze

swojego nazwiska?

- Wyszukujesz problemy - powiedział przekornie.

- Ciągle koncentrujesz się na tym, co nieistotne.

- Pamiętaj tylko, że obiecałeś mi w końcu zdradzić

swój sekret - przypomniała, szukając ratunku przed

falą namiętności.

- Pamiętam - odparł poważnie. - Ale nie zrobię

tego dzisiaj.

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY

Decyzja w sprawie psa nie była łatwa. Connorowi

podobały się wielkie, masywne zwierzęta, które Maggie

przywodziły na myśl psa Baskerville'ów. Ona wolała

raczej małe stworzenia z inteligentnym wyrazem pyska.

Jordan, jak zawsze, wykazywał dużą zmienność

upodobań, zachwycając się każdym psem, który polizał

go po twarzy albo pozwolił się poklepać po łbie.

Maggie i Connor szli powoli za nim, trzymając się

za ręce. Spędzili w ten sposób większość godzinnego

spaceru. Nawet ten powierzchowny kontakt przypo­

minał jednak Maggie o sile, która pchała ich ku sobie.

- W niedzielę nie pracujesz nocą, prawda?

- Zgadza się. Człowiek musi mieć coś w rodzaju

weekendu.

- Ładnie to nazwałeś. Biorąc pod uwagę, że wróciłeś

do domu dziś o siódmej rano...

- ... I poszedłem prosto do łóżka jak grzeczny

chłopiec. Czyli miałem pięć godzin na zdrowy sen,

zanim poszedłem na obiad.

- Albo śniadanie.

- Albo cokolwiek.

- Czy nigdy nie miałeś ochoty żyć w tych samych

godzinach, co reszta świata?

- Do diabła, nie. Zawsze cieszyło mnie przewracanie

wszystkiego do góry nogami.

- No dobrze - zdecydowała się na podjęcie ryzyka

i zaproszenie go na kolację. Nie powiedziała jednak

nic więcej, bo Connor nagle przystanął, jak pies

myśliwski na dźwięk wystrzału w oddali.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

71

- Słyszałaś? - spytał.

Jego głos wyrażał napięcie. Maggie wytężyła słuch.

Gdzieś w oddali rozległ się niewyraźny dźwięk,

jakby na podłogę wyłożoną płytkami upuszczono

szklankę.

Nie miała czasu nadać temu odgłosowi sensu, bo

Connor zerwał się i ruszył sprintem niczym olimpijczyk,

wołając przez ramię:

- Szybko! - Maggie pomyślała, że łatwo mu mówić.

Pobiegła za nim truchtem.

Kiedy dotarła do ślepej uliczki dochodzącej do

arboretum, stało się dla niej aż nazbyt jasne, co

wyłapał czuły słuch Connora. Trzy pojazdy stojące

wzdłuż drogi: jej własny samochód, jeszcze jeden

osobowy i furgonetka padły ofiarą wandali.

Maggie jęknęła na widok potłuczonego szkła. Ktoś

porozbijał reflektory. Westchnęła ze złością, poirytowana

bezsensownym niszczycielem.

- Widziałem ich - wyrzucił z siebie Connor

oddychając ciężko. - Ale złapać nie mogłem. Trzech

małych nicponi z młotkiem.

- Na bramie jest automat - powiedziała zmęczonym

głosem. - Zadzwonisz, czy ja mam to zrobić?

W końcu wszyscy troje cofnęli się do automatu,

a potem czekali przy samochodzie na policję. Zanim

nadjechał patrol, pojawili się również właściciele

dwóch pozostałych wozów. Okazało się, że w pra­

ktyce oznaczało to dłuższe czekanie, gdyż policja

starannie zbierała informacje od wszystkich i pró­

bowała dokładnie stwierdzić, czego brakuje i co

zostało zniszczone. Maggie widziała rosnące znie­

cierpliwienie Connora, kiedy policjant po raz trzeci

poprosił go o opisanie chuliganów.

Zanim jednak dotarli do Wellesley, było już

prawie ciemno. Kiedy wysiadali, Maggie uderzyła

nagła myśl:

background image

72

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Przecież nie będę mogła prowadzić w nocy. Nie

mam świateł.

- Naprawa nie zajmie dużo czasu - odparł Connor.

- Zostaniesz w domu przez dwa wieczory.

- Nie mogę - Maggie odwróciła się do niego,

zastanawiając się, czy ich stosunek osiągnął stadium,

w którym może prosić go o przysługę. - Moja

szwagierka wraca dziś wieczorem z Londynu. Obie­

całam, że ją odbiorę z lotniska.

- Niech weźmie taksówkę.

Szorstki ton Connora sprawił, że się zawahała.

- Zaproponowałabym jej to, gdybym mogła się

z nią skontaktować. Ale będzie przecież przygotowana,

że ją podwiozę, a nie chcę, żeby czekała.

Nie poprosiła o przysługę, mając nadzieję, że Connor

sam wykaże inicjatywę.

- Rozumiem, że nie ma sposobu, żebyś pojechała

czymś takim - wycedził, spoglądając na rozbite

reflektory.

- Może taki kaskader jak ty chciałby spróbować,

ale ja dziękuję - powiedziała zdecydowanie. - Właśnie

zapłaciłam mandat podczas ostatniej jazdy na lotnisko

i chyba nie mam ochoty na następne.

Milczał bardzo długo i Maggie nabrała pewności,

że szuka dla siebie grzecznej wymówki.

- W porządku - powiedziała pospiesznie. - Znajdę

jakiś sposób, żeby się tam dostać.

- Jaki?

- Jeszcze nie wiem. Pewnie sama wezmę taksówkę.

- Myślałem, że wy, bogacze, nie znosicie wyrzucania

pieniędzy na taksówki - uśmiechnął się z przymusem.

Tego było za wiele i Maggie poczuła, że temperament

ją ponosi.

- Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo o bogaczach

- stwierdziła obojętnie - to każę ci założyć zamek na

twoją buźkę, a klucz wyrzucę.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 73

- Nie wściekaj się, nie ma potrzeby - powiedział,

choć przecież sam ją sprowokował.

- Nie ma - zgodziła się chłodno. - Ale jest potrzeba

nakarmienia Jordana i przygotowania się do wyjazdu

na lotnisko.

- Odpręż się - stwierdził, idąc za nią w stronę

frontowych drzwi. - Zawiozę cię na lotnisko.

- Nie trzeba...

Położył jej rękę na ramieniu w niespodziewanie

agresywny sposób.

- Powiedziałem, że zabiorę cię na lotnisko - po­

wtórzył, ściskając jej ramię dla podkreślenia własnych

słów. Po czym mruknął pod nosem, bardziej do siebie

niż do niej: -1 tak doszłoby do tego prędzej czy później.

Od chwili wejścia na międzynarodowe lotnisko,

Maggie mocno przyciskała torebkę, a jeszcze mocniej

trzymała rękę Jordana. Ten przypływ sił tłumaczył się

częściowo nastrojem. Connor rozzłościł ją bardziej

niż kiedykolwiek, mimo iż uprzejmie podwiózł ich do

samych drzwi.

- Mamusiu, dlaczego przez całą drogę Connor był

taki milczący? - zainteresował się Jordan.

- Myślę, kochanie, że coś go gnębi - był to najlepszy

domysł, na jaki umiała się zdobyć.

- Zabawnie to wyglądało - powiedział Jordan.

- Connor mówi, że odwiezie nas do domu, ale

wygląda, jakby zupełnie nie miał na to ochoty.

- Czasami jesteś trochę za mądry jak na dziecko,

wiesz? - I za spostrzegawczy, chciała dodać. - Może

Connor jest po prostu zmęczony. Pracuje w tak

zwariowanych godzinach.

Na szczęście te wyjaśnienia chyba usatysfakcjonowa­

ły Jordana, nawet jeśli nie wystarczyły jej samej. Na

szczęście również samolot Bobbie przyleciał o czasie

i wkrótce Maggie mogła skoncentrować się na ogląda-

background image

74 KLUCZ DO MIŁOŚCI

niu pasażerów wychodzących przez rozsuwane drzwi,

odkładając na dalszy plan pytania dotyczące Connora.

Ruda czupryna Bobbie łatwo wpadła w oko. Grant

miał włosy jasnokasztanowe, ale jego bardziej efektowna

siostra zawsze wzmacniała ten typowy w rodzinie odcień

do miedzianoczerwonego, dzięki czemu było ją widać

w tłoku. Ironia losu sprawiła, że w towarzystwie

szwagierki Maggie czuła się jak rozpieszczona córka

majętnej, dobrej rodziny, o co właśnie tego popołudnia

oskarżył ją Connor. Bobbie za to nigdy nie wzięto by za

członka szacownego, konserwatywnego klanu Lewisów.

- Maggie, tak się cieszę, że jesteś! Mam tony

bagażu, nie uwierzysz - Maggie utonęła w uścisku.

- Brakowało mi cię, kotku. I ciebie też, mały kolego

- zaczęła dusić Jordana.

- Mam nadzieję, że z tymi tonami troszeczkę

przesadziłaś - wtrąciła Maggie, wyjaśniając, co się

stało z jej samochodem. - Przyjaciel nas podrzucił,

ale nie wiem, ile ubrań jest w stanie ulokować na tyle

furgonu.

- Nie przejmuj się. W razie czego siądę na stercie.

Słuchaj, Maggie, ciuchy w Londynie są rewelacyjne.

Poczekaj, zobaczysz jesienną kolekcję, którą mam

zamiar tu pokazać.

Podobnie jak Maggie, Bobbie wolała utrzymywać

się sama, niż korzystać z rodzinnych pieniędzy. Jej

sklep „U Bobbie" na Quincy Market prosperował na

tyle kwitnąco, że tej wiosny po raz pierwszy pozwoliła

sobie na handlowy wyjazd do Londynu.

- Nawet tobie spodobają się te sukienki.

Maggie spojrzała nieufnie na obcisłe czarne spodnie

szwagierki i zielone bolerko o żółtym odcieniu.

W porównaniu z tym strojem jej dżersejowa sukienka

wydawała się staroświecka, ale Connorowi zdawało

się to nie przeszkadzać, kiedy po południu obejmował

ją w kuchni.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 75

Maggie rozmyślała, co teraz robi Connor. Kiedy

zostawili go przed lotniskiem, był w fatalnym nastroju.

Prawie obawiała się ponownego spotkania, czując, że

zbliża się trudny do przewidzenia kryzys.

Rozwiązanie zagadki okazało się niemal absurdalnie

proste. Zrobiły z toreb i waliz Bobbie pokaźny stos

na wózku i przetoczyły go z wysiłkiem przed terminal,

gdzie stał ciemnoniebieski furgon ze znakiem firmowym

„K.C. Nocne usługi ślusarskie" na boku. Na widok

samochodu Bobbie szeroko otworzyła oczy.

- Czyżbyś była aż taką spryciarą? Myślałam, że

ten człowiek nie zamierza się już nigdy pojawić

w rodzinnym kręgu.

Zanim Maggie zdążyła zapytać, co Bobbie ma na

myśli, ta dostrzegła Connora wyciągniętego na siedzeniu

za kierownicą.

- K.C. Blake! - powiedziała, pozdrawiając go

z serdecznością, której Connor nie usiłował odwzajemnić.

- Chyba ostatnia osoba, którą spodziewałabym się tu

zobaczyć.

- Ja też jestem nieco zaskoczony, Bobbie - odparł

sucho. Maggie zauważyła, że Connor unika jej

spojrzenia.

- No cóż, jestem bardzo zobowiązana. To miło, że

mnie podwieziesz - ciągnęła Bobbie. - Jestem

wykończona. Mam nadzieję, że pamiętasz drogę do

naszego rodzinnego domostwa, K.C.

- Jak mógłbym zapomnieć? - odpowiedział przez

zaciśnięte zęby. Wyskoczył z furgonu i zbliżył się do

wózka, jakby chciał to już mieć za sobą, ale nie

potrafił się w pełni przekonać do uczestnictwa

w pojednaniu.

Maggie czekała przy krawężniku, podczas gdy reszta

upychała bagaże Bobbie z tyłu półciężarówki. Connor

był więc jednym z Blake'ów, odszczepieńczym synem,

powodem zamieszania w klanie! To wyjaśniało bardzo

background image

76 KLUCZ DO MIŁOŚCI

wiele: jego zainteresowanie jej prywatnymi sprawami

i emocjonalny stosunek do rodzinnej fortuny Bla-

ke'ów. Nic dziwnego, że nie chciał tu z nią przy­

jechać. Odkrycie sekretu wcale nie rozjaśniało

przyszłości.

- Usiądę z tyłu - zgłosiła się na ochotnika.

- Nie rób tego, kotku - Bobbie już wczołgiwała się

na górę pakunków. - Skoro zwaliłam na ciebie cały

ten towar, powinnam przynajmniej siedzieć obok

i łapać, kiedy się zacznie walić.

I w ten sposób Maggie znowu wspinała się na

siedzenie koło kierownicy, tym razem z dużymi oporami.

Bobbie płoszyła ciszę słodkim ćwierkaniem. Tym­

czasem samochód ruszył, kierując się ku drodze

szybkiego ruchu.

- Będę wdzięczna za ostrzeżenia przed ostrymi

zakrętami, K.C. - powiedziała, otaczając ramieniem

piramidę bagaży. - Ten towar jest dosyć ciężki. A ja

pamiętam, braciszku, jak prowadzisz! - Zwróciła się

do Maggie. - Czy K.C. opowiadał ci kiedyś, jak wiózł

Granta i mnie po takich wysokich klifach? O mało

nie spadliśmy do oceanu.

- Prawdę mówiąc, o przeszłości mówił dość

powściągliwie - zaznaczyła Maggie z naciskiem

Connor w końcu na nią spojrzał, ale wyglądał na

bardzo zakłopotanego i rozzłoszczonego

- Już nie jestem K.C, Bobbie - stwierdził krótko.

- Teraz nazywam się Connor.

Maggie bała się, że za chwilę Connor wciśnie sobie

zęby w dziąsła. Chcąc dać mu oddech od niewinnych,

lecz i nietaktownych pytań Bobbie, szybko włączyła

się do rozmowy:

- Opowiedz nam coś o podróży, Bobbie. Jak ci się

podobał Londyn?

- Londyn jest fantastyczny, świetnie się ba­

wiłam. I wiesz, K.C, chciałam powiedzieć Connor,

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

77

nigdy nie zgadniesz, kogo tam spotkałam. Czy

pamiętasz Eliota Mastersa, tego, który chodził

z Jacąuie?

- Mgliście.

- Był w Londynie z żoną. Zwiedzali miasto.

Wpadłam na nich na Trafalgar Sąuare. Pytał mnie,

jak się czuje twój ojciec.

Milczenie Connora było tak wymowne, że nawet

Bobbie poczuła się zaniepokojona.

- A jak on się czuje?

- Ostatnio, kiedy go widziałem, szalał i cholernie

starał się o następny zawał - powiedział Connor

kwaśno. - Przypuszczam zresztą, że są ludzie, którzy

uważają, że to moja wina.

- O. - Monosylabą, która mogła znaczyć wszystko

i nic, Bobbie zakończyła konwersację.

Maggie ucieszyła się z chwili wytchnienia, chociaż

wiedziała, że burza jeszcze się nie skończyła. Wysadzili

Bobbie przy domu za posiadłością Lewisów, w którym

miała mieszkanie, potem położyli spać Jordana, ale

między nimi wciąż pozostawało tysiące rzeczy do

wyjaśnienia.

Connor stał przy kominku z ręką opartą na gzymsie

i głową spuszczoną tak, że nie mogła zobaczyć twarzy.

Było to jak spotkanie z obcym.

Odchylił głowę i serce zabiło jej mocniej: ujrzała

znajomy bezczelny uśmieszek.

- Jeszcze chcesz ze mną rozmawiać?

- Jeszcze chcę cię słuchać, to ważniejsze - odparła.

- Masz mi wiele do powiedzenia, Connor.

- Przecież ci obiecałem, że prędzej czy później do

tego dojrzeję.

Jak uśmiech może być tak uwodzicielski? - za­

stanawiała się Maggie. Coś przyciągnęło ją do niego

i zanim pomyślała, co robi, znalazła schronienie

w otwartych ramionach.

background image

78

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Wszystko byłoby prostsze, gdybyś na początku

powiedział mi prawdę - wyszeptała.

- Naprawdę tak sądzisz? - Pocałował jej włosy,

potem ucho, jakby chciał ją rozbudzić bez względu na

słowa, które od niej usłyszy. - Ja powiedziałbym, że nic

nie może być prostsze niż to, że pragniemy się wzajemnie.

Jakby na dowód tego delikatnie ją pocałował. Nie

próbował robić nic więcej, nie stawiał żadnych żądań,

jedynie dotknął jej warg. Subtelność tego zaproszenia

sprawiła, że Maggie nie mogła nie odpowiedzieć.

Pieszczoty Connora zawsze rozpalały w niej ogień,

któremu nie potrafiła się oprzeć. Najpierw po prostu

rozkoszowała się dotykiem, wiedząc, że problemy,

które mają do rozwiązania, mogą się jeszcze skom­

plikować. Ale jego usta napierały, łagodnie lecz

sugestywnie. Coraz trudniej było jej pamiętać, dlaczego

chce zachować dystans. Rozchyliła wargi i poczuła,

że pocałunek jest coraz gorętszy, że i ona zaczyna

w nim namiętnie uczestniczyć.

- Connor, to nieuczciwe - jęknęła, gdy w końcu

uniósł jej głowę. Oczy miał całkiem czarne, bezdenne

jak morze. Nigdy przedtem nie widziała na twarzy

mężczyzny wyrazu tak namiętnego pragnienia. Twar­

dość, którą wyczuła, gdy przytuliła się do jego ciała,

upewniła ją, iż pożąda jej tak samo prawdziwie,

z równą siłą jak ona jego.

- Kto tu mówi o uczciwości?- spytał.

Znów dotknął dłońmi jej piersi, słysząc z zadowo­

leniem i podnieceniem jednocześnie, jak z jej gardła

wyrywa się okrzyk rozkoszy.

- Chcę cię poznać całą - wyszeptał, całując nasadę

szyi, gdzie pulsujące miejsce zdradzało, że krew Maggie

wrze. - Każdy skrawek twojej skóry, każdą twoją

cząstkę, która pragnie zaspokojenia. Śnię o tobie każdej

nocy, Maggie. Śnię, że robimy właśnie to, co robimy.

Jednym zręcznym ruchem podniósł ją do góry, po

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 79

czym zaniósł na dużą skórzaną kanapę, na której

siedzieli kilka godzin wcześniej, jedząc niedzielny obiad.

Wyobrażenia stawały się rzeczywistością. Ręka

Connora przebiegła po wewnętrznej stronie uda, Maggie

płonęła z pożądania, wyprężona w łuk czekała na

dotknięcie, a kiedy mężczyzna leciutko przesunął

palcami po obcisłych koronkowych majteczkach,

poczuła niecierpliwy, palący głód.

Pożądanie ośmieliło ją. Uniosła ręce do twarzy

Connora i zaczęła pieścić, głaskać wargi, które tak

rozbrajająco wyginały się w szelmowskim uśmieszku,

i gęste czarne rzęsy, zasłaniające oczy. Pozwoliła

rękom przesunąć się po mocnych zarysach szyi i ramion,

usłyszała jęk Connora, kiedy dotarła palcami do

kępki czarnych włosów na piersi.

Nagle przyszła jej do głowy pewna myśl, poderwała

się gwałtownie.

- Co się stało, Maggie? Czy coś jest nie tak?

- Po pierwsze, nie czułabym się dobrze, kochając

się z tobą na tej kanapie jak nastolatka, gdy mój syn

śpi na górze. To jest...

- Przyzwoite, młode wdowy nie robią takich

rzeczy, prawda?

- Po prostu ja nie robię takich rzeczy, a jeśli to

czyni mnie przyzwoitą wdową, niech będzie. - Podeszła

do kominka i odwróciła się plecami do masywnych,

czerwonych cegieł, jakby mogły dać jej wsparcie.

W środku nadal wstrząsała nią namiętność. - Po

drugie zaś, są rzeczy, które musimy uporządkować,

zanim...

- Wskoczymy do łóżka - wyrzucił z siebie.

- Owszem, jeśli chcesz to nazwać w ten sposób.

Nie jestem zainteresowana krótką przygodą, Connor.

- Ja też nie. - Zauważyła, że znowu zacisnął zęby.

- A to przecież znaczy, że w jakiś sposób będziesz

musiał dopasować się do mojego życia. Chyba tak?

background image

80 KLUCZ DO MIŁOŚCI

Stanowię przecież część świata, do którego należą

niedzielne obiady, posiedzenia komitetu szkolnego,

zebrania zarządu Triple I.

- Nie potrafię - powiedział. - Odciąłem się od

tego wszystkiego.

- Przecież możesz do tego wrócić, przynajmniej

częściowo.

- Nie. - Ta stanowczość zaskoczyła ją. - Nawet

o to nie proś, Maggie. A w ogóle to dlaczego akurat

ja mam się dopasowywać? Dlaczego nie bierzesz pod

uwagę dopasowania się do mojego życia?

Maggie musiała się roześmiać, choć nieszczególnie

rozbiawiona.

- Znakomity pomysł, nie uważasz? Mam na głowie

siedmioletniego syna i przedszkole. Jak, do licha,

mogłabym dopasować się do twojego rozkładu dnia,

skoro wracasz z pracy właśnie wtedy, kiedy ja wstaję.

- Cóż, chyba masz rację. A więc mamy problemy.

- Wsunął splecione dłonie za głowę i spojrzał na nią:

- Jeśli nie chcesz się rozstać z żadną z tych ślicznych

rzeczy - wskazał głową dębową boazerię i skórzane

meble.

- Przestań! - zawołała Mggie. Narastała w niej

złość. - Chciałabym, żebyś przestał robić ze mnie

żałosną łowczynię złota, która wżeniła się w Lewisów

dla ich rodzinnej fortuny. Wcale tak nie było.

Zapadła długa cisza. W końcu Connor odezwał się

łagodniej:

- Jak wobec tego było?

Maggie opadła na miękkie krzesło przy wygaszonym

kominku, zastanawiając się, czy będzie w stanie

wytłumaczyć to wszystko Connorowi.

- Ojciec zostawił nas, kiedy miałam pięć lat

- powiedziała prosto, decydując się zacząć od początku.

- Zawsze udawał drobnego przedsiębiorcę i wciąż

inwestwał pieniądze, nasze pieniądze, w przedsięwzięcia

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

81

kończące się krachem. Kiedy pozbyliśmy się dość

dokładnie wszelkich oszczędności, po prostu zniknął.

Matka wraz ze mną znalazła się w bardzo trudnej

sytuacji, a ponieważ umiała tylko gotować i sprzątać,

więc z tego właśnie nas utrzymywała.

- Jako służąca - uzupełnił,

- Tak. Myślę, że wiesz, jak to jest. Musiałeś mieć

sporo służby dookoła siebie. Jak mówiłam, mieszkaliśmy

w Newark, wśród ludzi z marginesu. Chodziłam do

złej szkoły, ze złymi dziećmi, toteż z dnia na dzień

dziczałam. Tak w każdym razie uważała moja matka.

Kiedy miałam dwanaście lat, uznała, że potrzebuję

lepszego otoczenia do dorastania. Przyjęła pracę

z mieszkaniem u bogatej kobiety, niejakiej pani Corviser,

w hrabstwie Westchester. Początkowo nie miało to

na mnie głębszego wpływu. Ciągle wynajdywałam

sobie najbardziej rozwydrzone towarzystwo w okolicy.

Kiedy miałam niecałe czternaście lat, każda matka

uznałaby mnie za najgorsze z możliwych utrapień.

- W czym miała udział również kradzież biżuterii

pani Corviser - dodał Connor.

- Tak. Myślałam, że pani Corviser zgłosi przestępstwo

na policji, ale musiało jej się coś we mnie spodobać,

bo skończyło się tym, że wzięła mnie pod swe opiekuńcze

skrzydła. Dobiegała już wtedy osiemdziesiątki, a włas­

nych dzieci nie miała. Może właśnie dlatego tak

postąpiła, do dziś nie wiem. W każdym razie

postanowiła, że zrobi ze mnie damę.

- Dobra robota - skomentował Connor.

- Była bardzo wytrwałą kobietą. I bardzo mądrą.

Nauczyła mnie, jak się ubierać, zachowywać, i jak sobie

dawać radę. Okazałam się bardzo pojętną studentką.

Dość szybko odkryłam, że dostałam od niej bilet

umożliwiający opuszczenie świata, w jakim żyła moja

matka, myjąc gary i patelnie w cudzych domach.

- Gdzie jest teraz twoja matka?

background image

82

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Umarła dziesięć lat temu, na raka. Mam wrażenie,

że służba u bogatych ludzi nigdy nie budziła w niej

takiego sprzeciwu, jak we mnie.

- Czy dlatego postanowiłaś wejść do tej sfery?

- Nie postanowiłam tego, Connor. Zakochałam

się w Grancie i pobraliśmy się. To było takie proste.

Od tej pory spotkałam mnóstwo zamożnych ludzi,

którzy mi się nie podobali, ale spotkałam również

takich, których bardzo lubię. Są wśród nich i Blake'owie,

i Lewisowie. Zrozumiałam, jak głupie jest szufladkowanie

ludzi według ich majętności. A ponieważ dostałam

wcześniej klucze do tego świata, było mi łatwo

dopasować się do niego.

- Gratuluję. Przebieranka prawie doskonała.

- Prawie? - jej głos zabrzmiał ostro.

- Tak. Zapominasz, że miałem mnóstwo okazji do

studiowania oryginału. Dorastałem wśród kobiet

z wychowaniem i manierami, które nauczyłaś się

naśladować. Robisz to zresztą bardzo dobrze. Ale

wciąż jest w tobie coś, hm, odmiennego.

Sama Maggie też to zawsze czuła. Wprawdzie

bardzo się starała, ale nigdy nie miała wrażenia, że

naprawdę należy do bogatego świata.

- Nikt się do tej pory na to nie uskarżał.

- Ależ ja się nie uskarżam. Między innymi dlatego

wydajesz mi się tak diabelnie pociągająca.

- Dziękuję - powiedziała chłodno. - Umiesz prawić

subtelne komplementy. No, i opowiedziałam ci historię

mojego życia. Czy nie sądzisz, że nadszedł czas, żebyś

opowiedział mi swoją?

- Miałem być tym, czym Grant - powiedział bez

ogródek. - Człowiekiem z prezencją, dobrymi manierami

i bezgranicznym oddaniem firmie International

Investments Incorporated. - Wcisnął dłonie głębiej

w kieszenie spodni. - Nie muszę mówić, że tym nie

zostałem. Chciałem podróżować, mieć przygody, być

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

83

sobą. To się nigdy nie podobało mojemu ojcu, ale im

byłem starszy, tym bardziej usztywniały się jego poglądy.

I chociaż już jako dziecko sprawiałem mu sporo

kłopotów, to oświadczył, że nie życzy sobie syna,

którego nie interesuje rodzinny interes. Po prostu

sobie nie życzy.

Maggie czuła, że Connorowi bardzo zależało, by

ojciec akceptował go takim, jakim jest.

- Robiłem wszystko, co należy. Chodziłem do

Stearns School. Skończyłem dobrą uczelnię. Zacząłem

pracować w Triple I, podobnie jak Grant. Kiedy

skończyłem dwadzieścia dwa lata, nagle wszystko pękło.

- I odszedłeś - Maggie słyszała tę historię wiele

razy, i od rodziny Connora, i od Granta, który

zawsze czuł się nieco urażony, ale i zaintrygowany

nagłym zniknięciem przyjaciela z dziecinnych lat.

- Uciekłem nad morze. - Usłyszała w jego głosie

lekkie rozbawienie. - Romantycznie to brzmi, prawda?

Ale tak właśnie zrobiłem, a potem jeszcze popełniłem

całą masę innych romantycznych szaleństw, które

tylko przyszły mi do głowy. Kiedy skończyłem

trzydziestkę, nie było chyba miejsca w Stanach, którego

bym nie odwiedził. W końcu los rzucił mnie do

Nowego Jorku, gdzie prowadziłem nocne usługi

ślusarskie. Świetne zajęcie dla kogoś, kto tak jak ja

chciał się odciąć od korzeni. Mnóstwo trudności,

a przy okazji sporo niebezpieczeństw.

- Sądzę, że związanych nie tylko z czekami bez

pokrycia.

- Związanych z sytuacjami, które znasz, jeśli

dorastałaś w biednej części Newark. Grasuje tam

masa punków, którzy uważają, że każdy, kto ma

furgon i portfel, jest wart ich szczególnej opieki.

Wydawało mi się, że po pracy na ranczach w Wyoming

mam zaprawę, ale Nowy Jork o trzeciej nad ranem

okazał się zdecydowanie mniej sympatyczny.

background image

84

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- I dlatego wróciłeś do Bostonu? - spytała ła­

godnie.

Wzruszył ramionami i obrócił ku niej twarz:

- Sam nie wiem, po jaką cholerę. Napierw umarł

Grant. To mnie trzepnęło. Miał zaledwie dwa lata

więcej niż ja i zawsze byliśmy ze sobą tak blisko, jak

mogą być dwaj kompletnie różni ludzie. I umarł tak

nagle, tak młodo... - Uniósł dłonie do góry, Maggie

skinęła głową. Znała aż za dobrze bezradne niedowie­

rzanie po takiej stracie.

- Potem umarł stary Lewis i przyszłość Triple

I zaczęła wyglądać ciemno. Grant nie żył, Bobbie nie

była zainteresowana, Jacąuie nie chciała, toteż ojciec

zdecydował, że stanowię dla firmy jedyną nadzieję.

Nawet nie próbował delikatnie mnie z tym oswoić.

Któregoś dnia wezwał mnie i poinformował, że już za

długo sobie pobłażam, nadszedł czas na powrót do

domu i przejęcie sterów.

- Musiałeś to dobrze przyjąć.

- Wspaniale. To był strzał kulą w płot. Zabrałem

się stamtąd, zdecydowany na resztę życia wrócić

z robotą do Nowego Jorku. Może nawet zrobiłbym

tak, gdyby nie nagłe pogorszenie się stanu jego serca.

Maggie pamiętała aż za dobrze panikę, która

wybuchła przed czterema laty, kiedy Kincaid Blake

dostał pierwszego, rozległego zawału.

- Ojciec porządnie się wystraszył - powiedział

Connor. - Prosił mnie, żebym wrócił do domu.

Prosił, nie żądał, więc go posłuchałem. Przeniosłem

tutaj mój interes i uznałem, że możemy pójść na

kompromis, dla dobra rodziny, która powinna być

razem w trudnych chwilach.

- Pamiętam, że kiedy przyjechałeś do Bostonu,

twoja matka była prawie pewna, iż zamierzasz

wrócić do domu i pracować w Triple I - powiedziała

Maggie.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI g5

- Myliła się. - Oczy Connora wyrażały niezłomność.

- Spełniłem obietnicę i jestem tutaj, tak jak życzyła

sobie rodzina. Ale nie poświęcę mojej wolności dla

tego cholernego interesu, bez względu na to, kto mnie

o to prosi.

Maggie przebiegł niespodziewany dreszcz. Stwierdziła,

że słowa były skierowane właśnie do niej. Miała

przecież ścisłe związki z interesami jego rodziny.

- Co Grant mówił ci o mnie? - Pytanie padło

nieoczekiwanie i Maggie uznała, że Connor chciał je

zadać od dawna.

- Że jesteś niesłychanie lojalny. - Dokładnie

zacytowała słowa męża. - I że rośliście razem jak

bracia. Był pewien, że któregoś dnia zmienisz zdanie

i nawrócisz się na drogę wskazaną przez ojca. Grant

bardzo... szanował tradycje.

W oczach Connora odbijały się sprzeczne uczucia.

- Myślę, że wiem o Grancie niemal tyle, co ty,

Maggie - powiedział. - W każdym razie, zgodnie

z życzeniem, usłyszałaś historię mojego życia. Co

robimy dalej?

- Nie możemy zawrócić - odparła, pragnąc w jakiś

sposób zmiękczyć jego napięte rysy twarzy. Musiała

jednak poradzić sobie także z własnym napięciem.

- Nie możemy. A ja nie mogę włączyć się z powrotem

do rodzinnego kręgu. Ostatnio na mój widok ojciec

dostawał piany na ustach.

Maggie wiedziała, że w tym opisie nie ma przesady.

- Więc? - spytała, odbijając piłeczkę do Connora.

- Moglibyśmy ciągnąć znajomość w tajemnicy

- wyglądało na to, że chce wybadać sytuację.

- Nie. Chcąc „ciągnąć", trzeba wziąć pod uwagę

Jordana.

- Uczciwe postawienie sprawy. Myślę, że moglibyśmy

poczekać, aż mój ojciec umrze.

- Nie mówisz tego poważnie?

background image

86

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Czemu nie? - Maggie usłyszała przesadną twardość

w jego głosie i zorientowała się, że Connor usilnie

Ig stara się udawać gruboskórność, chcąc ukryć prawdziwe

uczucia. - W każdym razie ojciec jest na tyle upartym

starcem, że prawdopodobnie będzie jeszcze żył lata,

na przekór wszystkim lekarzom. Zdaje mi się, że nie

ma dla nas wyjścia, Maggie.

Błagalnie szukał jej wzroku, prosząc, by znalazła

jakąś pośrednią drogę. Niestety, Maggie nie mogła

nic wymyślić. Miała w życiu obowiązki i odpowiedzial­

ność, która się z nimi wiąże. A Connor poczytywał

sobie niejako za obowiązek właśnie ich unikać.

- No to chyba koniec - oczy Maggie wypełniły się

nagle łzami.

- Mimo że jest nam ze sobą tak dobrze? - spytał.

- W pewnym sensie, Connor, wcale nie jest nam

dobrze. Przykro mi. Może po prostu nie da się z tego

nic zrobić? - Poczuła ból, graniczący z cierpieniem.

- Wiesz, jak to zabrzmiało? - spytał, biorąc

marynarkę z kanapy. - Jakby moja matka mówiła

jednej ze służących, że ma się wynosić. Bardzo grzecznie

i z wielkim żalem, ale zupełnie bez przywiązywania

do tego jakiegokolwiek znaczenia. W interesach nie

ma sentymentów. Czy takie uczucie łączysz ze mną,

Maggie?

- A sądzisz, że tak właśnie jest? - Maggie uraziły

jego słowa.

- Sądzę, że byłabyś do tego zdolna. Przecież dobrze

opanowałaś lekcję. Pani Grant A. Lewis Jr. z żalem

informuje, że towarzystwo pana Blake'a nie jest już

pożądane, i składa wyrazy podziękowania.

W ironicznym podziękowaniu było tyle jadu, że

Maggie nawet nie próbowała się przeciwstawić. Zanim

zdążyła wymyślić odpowiedź, Connor opuścił salon

i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi wyjściowe.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

- Czy jeszcze kawy, pani Lewis?

- Nie, dziękuję, Cindy.

Maggie uśmiechnęła się do służącej Blake'ów.

Nigdy nie czuła się dobrze, kiedy podawano jej

jedzenie, choć Lewisów i Blake'ów zdecydowanie

to nie raziło.

Rozejrzała się dookoła stołu, patrząc, kto jeszcze

przyszedł na obiad w rocznicę ślubu państwa Bla-

ke'ów. Nikt oprócz niej nie zauważał Cindy, a tym

bardziej nie uśmiechał się do niej. Maggie pomyślała,

że jak na ironię losu, kiedy oparła się pokusom

Connora i pozostała członkiem hermetycznego kręgu

rodzinnego, poczuła się outsiderem bardziej niż

kiedykolwiek.

U szczytu stołu Kincaid Blake wygłaszał długą

przemowę na ulubiony temat przyszłości International

Investments Incorporated.

- Każdy, kto nie chce dostrzec, że naszym następnym

posunięciem powinno być wejście na rynek japoński,

chowa głowę w piasek. Powtarzam to od lat.

- Ależ wierzymy ci, tatusiu - odparła jego córka,

Jacąuie. Obok niej siedział mąż, Richard Westborough.

Bobbie zajmowała miejsce po drugiej stronie stołu.

Jordan siedział przy matce, ubrany w niedzielny

garnitur i krawat. Towarzystwo uzupełniały pani

Blake i pani Lewis, emanujące jak zwykle spokojną

elegancją.

Brakowało tylko jednego członka rodziny, który

jednak w tych dniach nie opuszczał myśli Maggie.

background image

88

KLUCZ DO MIŁOŚCI

Wkrótce pojawił się również jako temat konwer­

sacji.

- Właściwie nie ma co robić wielkich planów

rozszerzenia działalności firmy - zaczął zrzędzić Kincaid

Blake - i to dzięki twojemu bratu.

- Nie mówmy o tym teraz, tatusiu, zgoda? - wes­

tchnęła Jacąuie.

- Czemu nie? Jestem pewien, że wszyscy roz­

mawiacie o mnie, kiedy mnie nie ma w pobliżu.

Dlaczego nie miałbym robić tego samego temu

chłopakowi?

- Ten chłopak ma trzydzieści siedem lat, kochanie

- przypomniała mu pani Blake. - Naprawdę powinieneś

przyzwyczaić się do myśli, że wie, co robi ze swoim

życiem.

- Wie, co robi? - parsknął ojciec Connora.

- Widziałem tę puszkę, którą jeździ. To nie jest

pojazd dla Blake'a.

Maggie skrzyżowała spojrzenie z siedzącą po

przeciwnej stronie szwagierką. Bobbie chyba zrozumiała

jej milczącą prośbę o zmianę tematu.

- Może i jego furgon jest trochę poobijany, ale

niedawno przewiózł z lotniska do domu pięć waliz

z ubraniami, więc nie wypada mi na niego narzekać.

A jeśli chodzi o ubrania...

Niezręczny temat odpłynął chociaż na parę minut.

Przerwa wydawała się pożądana tylko do chwili,

gdy do jadalni weszła służąca Blake'ów. Spoglądając

na panią Blake, oznajmiła:

- Pan Connor, madame.

I oto był już w pokoju. Maggie poczuła, że nie

może oddychać. Miał na sobie brązowy golf, czarne

spodnie, i ciemnobrązową marynarkę ze sztruksu,

która wyglądała na nową.

- Wszystkiego najlepszego, mamusiu - powiedział

ciepło.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 89

- Dziękuję. - Wstała na powitanie. - Cieszę się, że

przyszedłeś.

- Skąd, u diabła, dowiedział się o obiedzie? - spytał

Kincaid Blake.

Connor wyglądał na człowieka niezwykle spokojnego.

Być może wiedział, czego ma się spodziewać.

- Mama zadzwoniła i zaprosiła mnie - powiedział

obojętnie. - Powiedziała, że na pewno będzie ci

przyjemnie, jeżeli przyjdę.

- Hm. Myślę, że ostatnim razem, kiedy zdecydowałeś

się tu pokazać, wyraziłem się jasno: będzie mi przyjemnie

tylko wtedy, kiedy zmienisz zdanie na temat powrotu

do firmy.

- Proszę, kochany...

Słowa pani Blake nałożyły się na odpowiedź Connora:

- Chyba trochę za wcześnie na zaczynanie walki

od nowa, prawda? - spytał, nie dając wyprowadzić

się z równowagi. - Skończmy najpierw świętowanie

rocznicy. - Przeszedł wielkimi krokami do szczytu

stołu i wyciągnął rękę: - Moje gratulacje z okazji

czterdziestopięciolecia.

Kincaid Blake dopiero po chwili podał mu wyciąg­

niętą dłoń.

- Dziękuję - powiedział opryskliwie. - Jak widzę,

nie zadałeś sobie trudu, żeby włożyć koszulę i krawat.

Connor zesztywniał.

- No cóż - powiedział, nadal usiłując zachować

spokój. - Wydawało mi się, że jeżeli włożę, to będziesz

narzekał na brak smokingu. Postanowiłem więc wybrać

strój, w jakim mi wygodnie.

- Oto i cała historia twojego życia - mruknął stary

człowiek. - Zawsze własna wygoda na pierwszym

miejscu.

Sprawiał wrażenie zdecydowanego na podjęcie walki,

Richard przerwał mu więc, chcąc zapobiec konfliktowi.

- Zdaje mi się, że konieczna jest prezentacja

background image

90

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- powiedział pospiesznie. - Maggie, sądzę, że nie

zetknęłaś się jeszcze z bratem Jacąuie.

Po raz pierwszy od wejścia do pokoju Connor

spojrzał na Maggie.

- Prawdę mówiąc, już się zetknęliśmy - powiedział

poważnie - Hallo, Maggie. Hej, Jordan.

- Hej, Connor. Wiesz co? Byliśmy w parku wczoraj

wieczorem i widziałem fantastycznego psa.

- Czyżby? - Connor przysunął sobie krzesło i usiadł

pomiędzy Maggie i jej synem. - A jakiej rasy?

Wszyscy goście przy stole zgodnie odetchnęli

i za przykładem Jordana wrócili do rozmowy

o drobiazgach.

Pogoda była niemal letnia i wkrótce goście zaczęli

wstawać od stołu i przechodzić do ogrodu, gdzie

schylały już głowy narcyzy, a na drzewach zawiązały

się małe listki.

Connor nie zamierzał wstać i Maggie pozostała

przy nim, mając nadzieję, że uda im się porozmawiać

na osobności.

- Myślałem, że nie wyjdą przez całe popołudnie

- powiedział.

- Twoja matka jak zwykle za dobrze nas nakarmiła

- odparła z uśmiechem. - Nikt nie ma siły, żeby się

ruszać.

- Zapomniałem już, jak wyglądają posiłki matki.

Domyślasz się chyba, że ostatno nie bywałem w domu

zbyt często.

- To musi być trudne - powiedziała miękko. - Myślę

o współżyciu z takim ojcem.

- To jest trudne - do uśmiechu zakradło się trochę

goryczy. - Ale dzisiaj i tak mamy piknik w porównaniu

z tym, co przechodziłem w zeszłym tygodniu, Maggie.

- Co... co masz na myśli?

- Mam na myśli twoją nieobecność, rozmyślania,

czy będziesz mnie jeszcze kiedyś chciała zobaczyć.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

91

Pochylił się na krześle i przebiegł mocnymi palcami

po włosach na jej karku, masując skórę pod nimi.

- Wyszedłeś tak nagle. Co mam o tym myśleć?

- Zawsze uciekałem przed tym, co mnie złości.

- Jak wtedy, gdy miałeś dwadzieścia dwa lata?

- pomyślała o jego życiu, którego historię opowiedział

jej w zeszłą niedzielę nocą.

- Tak, właśnie jak wtedy. Zresztą osobiście mogłaś

się przekonać, przed czym uciekałem.

- Wierzę ci, Connor - odparła. - Czy dlatego

właśnie pokazałeś się tu dzisiaj? Chciałeś dowieść

swoich racji?

W rzeczywistości Connor pokazał się, bo zdawało

mu się, że nie wytrzyma ani dnia dłużej bez spojrzenia

na Maggie.

- Być może - stwierdził krótko.

- Ale to niczego nie rozwiązuje - napierała Maggie.

Wstał niespokojnie. Borykał się z tym problemem

przez cały tydzień i wiedział, że Maggie ma rację.

- Raczej nie.

Maggie również wstała. Dałaby wiele, żeby móc po

prostu wymieść wszystkie przeszkody, które zdawały

się ich dzielić.

- Wszystko było takie proste, kiedy myślałam, że

jesteś nocnym ślusarzem bez nazwiska - zamyśliła się.

- Było proste z jednego powodu, ja pragnąłem

ciebie, a ty pragnęłaś mnie. Czy to się zmieniło?

- Nie - przyznała cicho. Była już bliska pokonania

trzech kroków, które ich dzieliły, i dowiedzenia tego,

kiedy otworzyły się drzwi i wszedł Kincaid Blake.

- Matka uważa, że powinieneś trochę skorzystać

ze słońca.

Connorowi przyszło na myśl, że ojciec nigdy nie

miał wyczucia sytuacji.

- Nie znoszę krykieta - rzucił.

- Ja też nie. Jałowa gra. - Kincaid Blake usadowił

background image

92

KLUCZ DO MIŁOŚCI

się u szczytu stołu. Nie mogło być wątpliwości, po

kim Connor odziedziczył błyszczące, ciemne oczy,

a także silną osobowość. - A jeśli już mówimy

o jałowych grach...

Connor wiedział, co teraz nastąpi.

- Czy musimy do tego znowu wracać?

- Będziemy wracać, dopóki nie ustąpisz.

- Mam nadzieję, że nie czekasz na to z głębokim

przekonaniem. Triple I powinna rozglądać się za

kimś innym, kto mógłby zostać jej przewodniczącym.

- Do diabła! - Złość Kincaida mieszała się

z desperacją. - Chcesz, żeby Triple I przejęli obcy ludzie?

- Nie byliby całkiem obcy - zaoponował Connor.

- Ludzie, którzy teraz prowadzą firmę, pracują w niej

od lat. Są dobrymi, zaufanymi i samodzielnymi

fachowcami.

- Oczywiście, że tak - przyznał opryskliwie Kincaid.

- Ale to nie znaczy, że darzą firmę tym samym

uczuciem, jakie mają dla niej członkowie rodziny.

- Dlaczego nie możesz pogodzić się z faktem, że ja

nie mam tego rodzaju uczucia dla Triple I?

- Bo cię znam, chłopcze. - Kincaid przeszył syna

swym najbardziej przenikliwym spojrzeniem. - Bardzo

się starasz o niezależność, ale w głębi jesteś takim

samym Blake'em, jak my wszyscy.

- Po prostu nie jestem stworzony do tego rodzaju

życia - wyjaśnił Connor. - I nie mów mi, że nie

próbowałem. Robiłem to przez dwa lata. To aż

nadto, żeby zorientować się, że zakładanie co rano

garnituru i chodzenie do biura nie jest dla mnie.

- Dwa lata! - Stary człowiek powiedział to z wyraźną

pogardą. - Dwa lata tuż po szkole. Trudno nazwać

to solidnym próbowaniem.

- Przynajmniej nie przekreśliłem tej pracy od razu,

jak ty postąpiłeś z moim wyborem - odgryzł się Connor.

Maggie zrozumiała, że z tego sporu nic dobrego

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 93

nie wyniknie. Szybko weszła między obu mężczyzn

i uspokajająco podniosła rękę.

- Proszę - powiedziała. - Kłótnie nic tu nie pomogą.

Obaj zwrócili na nią wojownicze spojrzenia. Maggie

poczuła się, jakby spoczęły na niej światła tysiąca

telewizyjnych reflektorów, ciągnęła jednak spokojnie:

- Może jest jakaś pośrednia droga, panie Blake?

Może Connor przydałby się w Triple I, nie poświęcając

firmie całego życia?

- Do diabła, dziewczyno, ja poświęciłem całe życie

firmie i...

- Ale Connor nie chce - zwróciła mu uwagę.

Kincaid spoglądał zaskoczony, że mu przerwała. Dla

Maggie było to również coś nowego. Do tej pory

ojciec Connora zawsze ją trochę onieśmielał. - Może

jeśli przyjmie pan ten fakt do wiadomości, będzie

wam łatwiej do czegoś wspólnie dojść.

- Co proponujesz? - spytał Kincaid szorstko.

- No cóż, może Connor objąłby stanowisko

w zarządzie. Miałby wtedy coś do powiedzenia na

temat polityki firmy, a jednocześnie nie byłby zmuszony

do trwania na posterunku bez przerwy, jak pan.

- Hm - Blake senior spojrzał zamyślony. - Muszę

rozważyć ten pomysł.

- W ten sposób praca dla Triple I nie zajmowałaby

ci całego czasu - zwróciła się do Connora z nadzieją,

że ten zrozumie jej koncepcję.

- Fantastyczny pomysł, Maggie. - Nie była

przygotowana na taki sarkazm. - Ile z mojego życia

planujesz mi przydzielić? I czy zamierzasz zająć się

moim interesem w czasie, który będę poświęcał na

zebrania kierowniczych organów firmy?

- Oczywiście, że nie. Podałam pierwszy projekt

kompromisu, jaki mi przyszedł do głowy. A skoro

jest jeden, mogą być również inne. Jeśli naprawdę

interesuje was znalezienie warunków...

background image

94

KLUCZ DO MIŁOŚCI

Connor nie pozwolił jej dokończyć:

- Interesuje mnie życie moim własnym życiem na

przyjętych przeze mnie warunkach. Powinienem był

przewidzieć, że wszystkie górnolotne mowy o lojalności

wobec rodziny były jedynie przykrywką dla próby

wciągnięcia mnie do tego interesu siłą.

- O czym wy mówicie? - spytał Kincaid obojga,

marszcząc brwi.

- Maggie i ja próbowaliśmy przy okazji wynegoc­

jować nasze własne warunki - wyjaśnił Connor - ale

wygląda na to, że nawet nie wiedząc o tym, zamotałem

się w dawny spór.

- To jest irracjonalne, i ty o tym wiesz - Maggie

odparowała cios. - Nie próbuję siłą wciągać cię do

czegokolwiek. Chcę jedynie dobra rodziny...

- I Triple I - dorzucił.

- Tak, ponieważ firma stanowi część rodziny. I ty

również, niezależnie od tego, jak bardzo starasz się

tego uniknąć. Przynajmniej w tej sprawie twój ojciec

ma niewątpliwą rację.

Kiedy Connor się w końcu odezwał, cała złość już

go opuściła.

- Oczywiście, byłbym znacznie szczęśliwszy, gdybyś­

my mogli dojść do porozumienia. Ale uważam, że

wymaga to bardzo starannego przemyślenia, ot

i wszystko.

- Masz rację, chłopcze - Kincaid bębnił knykciami

o stół, jak zawsze w czasie posiedzeń zarządu, kiedy

trzeba było zrobić z czymś porządek. - Dzięki Bogu,

myślenie jest jedyną z niewielu czynności, do jakich

jeszcze się doskonale nadaję. Może pójdziemy do

gabinetu.

Maggie znowu bała się odetchnąć, żeby nie rozwiać

nastroju. Przez chwilę Connor zwrócił na nią wzrok.

Wyczytała z jego twarzy, jak wiele znaczy dla niego

możliwość pogodzenia się z ojcem.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

95

- Pójdę cię wytłumaczyć w ogrodzie - powiedziała

lekko. - Do zobaczenia później, Connor.

Skończyli grę, ciepły dzień znowu zrobił się chłodny,

ale dwaj mężczyźni jeszcze nie opuścili gabinetu Kincaida

na piętrze. Mimo że Maggie bardzo chciała zobaczyć

Connora, za nic nie przerwałaby im rozmowy. Usłyszała,

jak pani Blake wydaje Cindy polecenie, żeby przygoto­

wała dla Connora miejsce do kolacji, i uśmiechnęła się.

Opuściła dom Blake'ów razem z teściową, prowadząc

Jordana. Nadal trudno jej było przewidzieć, co przyniesie

przyszłość dla niej i Connora, ale przynajmniej miała

pewność, że nie poczucie beznadziejności.

Siedziała w pokoju zabaw, gdy rozległo się walenie

w drzwi. Maggie podskoczyła.

Na progu stał ociekający wodą Connor, wciśnięty

w starą, skórzaną kurtkę.

- Już idę - zawołała, sunąc w kierunku drzwi.

- Próbowałem się dostać od frontu - wyjaśnił - ale

nikt nie odpowiadał. - Podał Maggie okrycie i skierował

się do kuchni.

Zanim zdążyła powiesić jego mokrą kurtkę, pojawił

się Jordan, oznajmiając od samych drzwi, że nic nie

jadł, ale musi być z powrotem w szkole o wpół do

ósmej, bo jest konkurs dla dyskutantów.

- O Boże - westchnęła Maggie, idąc za synem do

kuchni. - Czasami wydaje mi się, że nasz samochód

mógłby dojechać do Stearns School bez kierowcy, tak

dobrze zna drogę. Przecież wybieramy się tam wieczorem

co najmniej trzy razy w tygodniu.

Connor usadowił się na krześle w kuchni i wyraźnie

czuł się jak w domu. Na jego widok twarz Jordana

pojaśniała:

- Hej, Connor! Mamusia nie mówiła, że przyjdziesz.

- Mamusia nie wiedziała - odparła Maggie.

- Zostaniesz na obiad, Connor?

background image

96

KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Chętnie, ale dzisiaj wcześnie zaczynam pracę.

Około wpół do ósmej będę musiał wyjść.

- Ojej, jak fajnie. I od tego zacznie się twój dzień,

prawda?

- Dokładnie tak. Ale właściwie nie zamierzałem

się wpraszać na obiad. Tak naprawdę przyszedłem

zamienić kilka słów na osobności z twoją mamą.

Jordan, dojrzały ponad swój wiek, natychmiast

wyczuł, o co chodzi.

- Pójdę na górę poćwiczyć mój głos w dyskusji

- powiedział opuszczając kuchnię. - Zawołajcie mnie

na obiad, dobrze?

- Dobrze - obiecała Maggie i dodała: - chociaż

nie bardzo sobie jeszcze wyobrażam, jak ten obiad

będzie wyglądał. Ta wieczorna impreza w szkole

przewróciła mi wszystkie plany do góry nogami.

Postawiła na kuchence wielki gar wody do zagoto­

wania i otworzyła lodówkę w poszukiwaniu resztek,

z których można byłoby zrobić wierzch do ciasta. Ku

jej zaskoczeniu Connor wstał, wyłączył palnik, zamknął

drzwi lodówki i sięgnął do telefonu na ścianie.

- Co robisz? - spytała Maggie.

- Jak powiedziałem, przyszedłem zamienić z tobą

kilka słów. Nie chcę, żebyś się rozpraszała. Gdzie

zwykle dzwonisz po pizzę?

Wolną ręką otoczył jej ramiona i Maggie pozwoliła

się przyciągnąć do szerokiej piersi.

- Tylko nie mów teściowej, że robimy takie rzeczy.

Masz tu numer.

Connor zamawiał wielką pizzę z dodatkami,

a tymczasem Maggie oddawała się znowu przyjemności

bycia blisko niego. Wciąż jednak mieli problemy do

rozwiązania i podejrzewała, że o tym właśnie Connor

chce rozmawiać. Postanowiła więc nie ulegać uczuciom

i kiedy odwiesił słuchawkę, skoncentrowała się na

tym, aby mówić spokojnym tonem.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 97

- Zastanawiam się, co cię sprowadza.

- Przepraszam, że wczorajsze spotkanie z ojcem

nieco się przeciągnęło. Miałem nadzieję na rozmowę

z tobą przed wyjściem.

- Nie chciałam wam przeszkadzać. - Bliskość

Connora pozbawiła ją tchu. Ciało Maggie zadrżało

z podniecenia w jego ramionach. Chciwie oplotła ręce

wokół szerokich barków. Wcisnęła się mocniej w objęcia

mężczyzny czując, jak przebiega go dreszcz.

Przytuliła się do mężczyzny tak mocno, że nie miał

już wątpliwości, jak bardzo go pragnie. Jego ciałem

wstrząsnął jeszcze jeden dreszcz. Okrywał teraz całą

twarz Maggie pocałunkami, rozbudzając i ożywiając

wszystkie miejsca, których dotknęły wargi. Odsunął

kołnierzyk jej bluzki i powoli, zmysłowo zaczął rysować

linię jej obojczyka.

- Musimy skończyć z takimi spotkaniami - powie­

dział chrapliwie, unosząc głowę i zatapiając palce

w gęstych włosach Maggie. - Dlaczego, kiedy jesteśmy

ze sobą, zawsze mamy kogoś w pobliżu?

Maggie pomyślała, że to prawda. Za każdym razem,

gdy ulegali rozpalonym namiętnościom, znajdowała się

pod ręką przyzwoitka. Teraz też margines jej świado­

mości rejestrował obecność Jordana uczącego się na

górze, toteż wiedziała, że nie jest to odpowiedni czas, by

zapomnieć o wszystkim i chłonąć pieszczoty Connora.

Kiedy jednak czuła tuż przy uchu jego ciepły oddech...

- A gdy nie ma nikogo, to ciągle o coś walczymy

- dodała, mając nadzieję, że niewygodny temat trochę

ich ostudzi.

Nie ostudził. Twarz Connora błysnęła śmiechem

i ten obezwładniający grymas jak zwykle zrobił swoje.

Tym razem to Maggie rozpoczęła pocałunek. Wsuwając

palce w smolistoczarne włosy, zbliżyła wargi do jego

ust, jakby przez wiele lat ginęła z pragnienia i nagle

odkryła w Connorze źródło życia.

background image

98

KLUCZ DO MIŁOŚCI

Jej pożądanie dolało oliwy do ognia. Rzeczy­

wistość miała już mocno zatarte kontury, kiedy

Maggie doleciał niewyraźny głosik syna:

- Mamusiu, co z obiadem?

Z trudem złapała głęboki oddech. Connor pozwolił

jej wysunąć się z objęć.

- Zaraz będzie, kochanie. Kiedy tylko dostawca

przywiezie pizzę.

- Jemy pizzę? Hura!

Connor usiadł z powrotem przy kuchennym stole,

z rękami skrzyżowanymi na piersi. Maggie pomyślała,

że również on sprawia wrażenie, jakby starał się

ochłodzić kipiące w nim pożądanie.

- W odpowiednim momencie - buntowniczy uśmiech

wciąż jeszcze majaczył mu na ustach.

- Wyjątkowo. Chyba wiem, co miałeś na myśli,

mówiąc, że nigdy nie mamy czasu tylko dla siebie.

- Za to pizzy nie ma.

Spojrzał na zegar i doszedł chyba do wniosku, że

czas zająć się ich sprawami.

- Maggie, to naprawdę jest obłęd. Prawie nie sypiam,

tylko myślę o tobie, tak bardzo cię pragnę.

Słowa podziałały niemal jak dotknięcie. Serce Maggie

zaczęło tłuc się jak oszalałe.

- Czy nie moglibyśmy wygospodarować trochę

czasu tylko dla siebie? Jestem co prawda rodzinnym

człowiekiem, ale...

Zawiesił głos. Nie musiał kończyć, wszystko było

jasne. Odsunął włosy z czoła. Maggie śledziła ten gest

wzrokiem. Prawie czuła, jak jej własne palce rozgarniają

tę gęstą, czarną czuprynę. Przypomniało jej to, jakie

nienasycenie ogarnia ją na myśl o wszystkim, co

mógłby dać jej w pełni miłosnego uniesienia.

Czy jednak dojrzeli już do takiego kroku? Maggie

musiała się najpierw dowiedzieć, co zaszło w gabinecie

Kincaida wczoraj po południu.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

99

- Czyżbyś naprawdę był rodzinnym człowiekiem,

Connor? - głośno wyraziła zdziwienie.

- Jasne. Z Jordanem dogadujemy się świetnie.

Zawsze lubiłem dzieci.

- Nie o tym myślałam - sprzeciwiła się. - Chodziło

mi o twoją rodzinę. Co zdarzyło się wczoraj po moim

wyjściu?

- Coś równie istotnego, jak zniesienie prawa

grawitacji - zrobił radosną minę. - Doszliśmy z ojcem

do pewnego porozumienia.

Maggie zdawała sobie sprawę, że naprawdę zaszło

wielkie wydarzenie.

- Dalej, Connor. Nie trzymaj mnie w niepewności.

- Uznał, że twój pomysł warto rozważyć. Myślę tu

o przeznaczeniu dla mnie roli przewodniczącego zarządu.

Sądzę, że w głębi serca ciągle chciałby mnie widzieć,

jak idę w jego ślady, dzień w dzień organizując pracę

w biurze, ale zdaje się, że jest skłonny do kompromisu

jak nigdy przedtem.

- Ciężka choroba zmieniła go - powiedziała cicho.

- Owszem - zgodził się poważnie. - Przypuszczam,

że jego zachowanie zmieniło również mnie. Obaj byliśmy

nieco mniej zatwardziali niż zwykle.

- Tak się cieszę. Żaden z was nie miał łatwego zadania.

- Ale na szampana jeszcze nie czas - obdarzył ją

cieniem uśmiechu. - Jeszcze nie postawiliśmy kropki

nad „i". Osiągnęliśmy tylko ogólne porozumienie, że

kiedy przyjdzie moment, w którym ojciec będzie

zmuszony wycofać się z Triple I, to nie będę uchylał

się przed stanowiskiem, które dawałoby mi jakiś wpływ

na prowadzenie firmy.

Westchnął z ulgą, a Maggie odwzajemniła uśmiech.

Oboje wiedzieli, do czego Connor naprawdę zmierza.

Kincaidowi pisano już krótki żywot. Wraz ze śmiercią

ojca Connor miałby zaangażować się w sprawy firmy.

Trudno było o tym rozmawiać.

background image

100 KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Na razie dość interesów - oświadczył Connor

i znów pochwycił Maggie w ramiona. - A co do sedna...

Dojście do sedna zajęło mu nieco czasu, bo

rozproszyła go lekko wysunięta warga Maggie, która

jakby zapraszała do pocałunku. I nie mógł w żadnym

wypadku na nim poprzestać, gdyż słodki aromat jej

skóry podziałał na niego jak upajające wino.

- Szaleję za tobą, Maggie - wymruczał, przytulając

się do jej policzka. - Czy nie moglibyśmy dla odmiany

spotkać się bez przyzwoitki?

- Jordan wyjeżdża na następny weekend - szepnęła.

Connor poczuł, że serce niecierpliwie mu podskakuje.

- Mogłabym cię odwiedzić.

- Kiedy? - musiał to z niej wydobyć, żeby się

upewnić.

- Kiedy będziesz miał czas?

- Skończę pracę około siódmej rano w sobotę.

- Nie będziesz wtedy wykończony?

- Przyjdź i zobacz.

- W porządku - uśmiechnęła się.

Usłyszał samochód na drodze dojazdowej. Praw­

dopodobnie zbliżała się ich pizza. Nim Connor wypuścił

Maggie z objęć, spoglądał jej przez kilka chwil w oczy.

Dostrzegł w nich nowe możliwości, jakby kłopoty

zostały za nimi, a przyszłość obiecywała same dobre

rzeczy.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Do piątku wiosenne burze się wyszumiały, toteż

sobotni poranek był słoneczny i rześki, jakby obmył

go kilkudniowy prysznic. Dom Connora znajdował

się w części Bostonu, której Maggie raczej nie chciałaby

odwiedzać nocą, ale o siódmej rano w weekend

miejsce było niemal zupełnie wyludnione, a w pro­

mieniach słońca stare zabudowania fabryczne wyglądały

znacznie atrakcyjniej niż miały do tego prawo.

Zadzwoniła do drzwi, ale nie doczekała się żadnej

reakcji. Nie było również śladu po furgonie. Wycofała

się więc do samochodu, żeby poczekać.

Słysząc łagodne pukanie w szybę, lekko podskoczyła.

Gdy wyszła z samochodu, Connor objął ją jedną

ręką, j*dyż w drugiej trzymał ogromnie dużo pakunków.

- Śniadanie? - spytała.

- Coś w tym rodzaju.

- Czy na twoim silniku można usmażyć omlet?

- Niezbyt smaczny. Zwykle przypomina skórę ze

starego buta. Niestety, dotyczy to również sufletów.

Mam więc nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko

zjedzeniu na śniadanie piersi kurczęcia w szparagach.

Maggie nie zaskoczyło, że mieszkanie Connora

różniło się od wygodnego domu Blake'ów w Wellesley.

Wielka, otwarta przestrzeń wyraźnie miała za sobą

przeszłość fabrycznego piętra. Ścianki działowe

wygrodziły pomieszczenie, które Maggie uznała za

sypialnię. Jeden z końców mieszkania zajmowała

dobrze wyposażona kuchnia. Wzdłuż innej ściany

ciągnął się długi warsztat, a wygodne krzesła i kanapa

background image

102

KLUCZ DO MIŁOŚCI

skąpane w pełnym, wpadającym przez duże okna

świetle, markowały salon.

Okna wychodziły na południe i promienie słońca

dawały o sobie znać.

- Właśnie tak się czuję - szepnęła Maggie, kiedy

Connor wziął ją w ramiona. - Cała skąpana w słońcu.

- Rozumiem, że nie jest to rozmowa o pogodzie

- mruknął Connor, wtulając twarz w jej włosy.

- W lodówce mrozi się szampan - dodał - ale

może pozwolimy mu jeszcze trochę poczekać.

- Szampan i pierś kurczaka na dzień dobry

- pogodnie zamyśliła się Maggie. - Kiedy już coś

zmieniasz, to na całego, prawda?

- Oczywiście - odparł. - Choć wszystko, co widzisz,

jest nie na dzień dobry, lecz na zakończenie ciężkiego,

nocnego dnia pracy.

- Czy jesteś pewny, że nie powinieneś raczej iść do

łóżka i zdrowo się wyspać?

- Może rzeczywiście powinienem iść do łóżka

- przyznał ochrypłym głosem. - Ale sen może poczekać.

Niecierpliwie zrzucił kurtkę. Maggie głęboko

wciągnęła powietrze zaszokowana pięknem mężczyzny,

a szczególnie wspaniałym, mocno zbudowanym torsem.

Od lat już hamowała spontaniczność, trzymając na

wodzy impulsy, którym ulegała w dzieciństwie jako

zabijaka w spódnicy. To Connor wyzwolił w niej pęd

do swobody. Maggie poczuła, że z wdzięcznością

łamie wszystkie wyćwiczone zasady grzeczności, które

przystoją dobrze wychowanym młodym kobietom.

Nie mogła doczekać się chwili, kiedy w pełni zbliżą

się do siebie. Gdy mężczyzna odwrócił się do niej,

przesunęła dłonie wokół jego pasa i wsunęła palce

pod ściągacz granatowego swetra. Zduszony jęk zdradził

jej, jaką przyjemność sprawiło to Connorowi, ciągnęła

więc pieszczotę, sięgając coraz wyżej.

Nagle zapragnęła zobaczyć go w całości, spleść się

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

103

z nim, pozbywszy się krępującego ubrania. Jakby

wyczuwając jej myśli, Connor ściągnął przez głowę

sweter. Ciało miał jeszcze bardziej imponujące niż

w wyobrażeniach Maggie.

- Connor... - zachwyt i pożądanie spotkały się

w raptownym oddechu.

- Powiedz mi, Maggie, że nie śnię. Tak długo

myślałem o tej chwili.

- Mam podobne wątpliwości, czy nie śnię. Ale

właściwie mnie to nie obchodzi.

W jednej chwili Connor uniósł Maggie i przytulił

do piersi:

- Nawet jeśli śnimy, to nie mam nic przeciwko

temu - powiedział, zmierzając wielkimi krokami do

wydzielonej sypialni.

Zamruczała z pożądania, aż do bólu pragnęła czuć

na sobie męskie dłonie. Zaledwie zrzuciła sweter

i rozpięła koronkowy stanik, palce Connora zaczęły

wędrować po jej ciele, odkrywając najgładsze, naj­

delikatniejsze miejsca. W ułamku sekundy cisnęła na

podłogę dżinsy i majteczki.

Czuła, że Connor panuje nad rozpętanym po­

żądaniem, prowadzi ich powoli od pieszczoty do

pieszczoty. Pochylił ciemną głowę wzdłuż jej oboj­

czyków i przesuwał ustami po skórze. Maggie

nie chciała zamykać oczu. Wargi Connora, sma­

kujące jej białą skórę, robiły na niej zbyt wielkie

wrażenie, by mogła coś uronić z ich widoku. Bez

słowa przyglądała się, jak przenoszą się niżej,

pocałunek po pocałunku.

Maggie nie mogła dłużej milczeć. Wydała niepoha­

mowany okrzyk rozkoszy. Doznała nieziemskiej ekstazy,

gdy jego język zaczął rytmicznie drażnić brodawkę

piersi. Raz po raz wydawała okrzyki, błagając Connora,

by zaspokoił rozniecone przez siebie pragnienia.

On zaś odpowiadał z doprowadzającą ją do utraty

background image

104

KLUCZ DO MIŁOŚCI

zmysłów powolnością. Wcisnął twarz w ciepłą prze­

łęcz między wzgórzami piersi i wymruczał nie­

wyraźnie:

- Gdyby producenci perfum wiedzieli, jak ładnie

pachniesz, to z rozpaczy rzuciliby profesję. - Jego

palce nadal przenosiły się z miejsca na miejsce, lekko

jak motyle, ale zawsze zatrzymywały się tam, gdzie

mogły sprawić największą rozkosz.

- Connor, proszę. Chcę cię mieć w środku,

natychmiast.

- Będziesz miała, za chwilę. - Czuła, że najpierw

chce ją doprowadzić do granic wytrzymałości.

- O Boże, Connor... - Wypowiedziała to imię tak,

że musiał zrozumieć wszechmoc jej pragnienia. Jakby

zerwał nagle krępujące go więzy.

- Teraz - jęknęła.

- Teraz - powtórzył przez zaciśnięte zęby. Zrzucił

dżinsy i opierając się na łokciach nad leżącą Maggie,

spojrzał jej głęboko w oczy. Dotyk szczupłego,

muskularnego ciała doprowadzał ją do. obłędu.

Przycisnęła nogi do jego nóg, upajając się kaskadą

wrażeń. Zauważyła potrzebę spalającą Connora.

Zaskoczona śmiałością własnych pieszczot wyzwoliła

w nim tę samą olbrzymią rozkosz, którą przed chwilą

otrzymywała w darze. Zdolność do racjonalnego

myślenia opuściła ją całkowicie. Liczyło się jedynie

ich wzajemne nienasycenie, którego pierwotny rytm

stawał się w tej grze miłosnej coraz wyraźniejszy.

Connor przesunął się nieco i na chwilę zastygł nad

Maggie. Wystarczyło, by wyczytać z jej twarzy, że

jest całkowicie gotowa na jego przyjęcie. Pierwszym

pchnięciem wypełnił ją całą. Maggie usłyszała, jak

cichy jęk Connora miesza się z jej własnym okrzykiem

zachwytu. Spostrzegła, że Connor jeszcze próbuje

okiełznać narastającą pasję, ale sama nie mogła się

już zmusić do pozostawania w bezruchu, wyszła mu

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI J05

na spotkanie, chcąc przyspieszyć chwilę cudownego

spełnienia, na którą zdawała się czekać przez całe życie.

Byli teraz jednością. Ruchy dyktowała im siła

emanująca z nich obojga. Maggie poczuła, że w życiu

warto pozbyć się zniewalających łańcuchów. Ciemne

oczy Connora obiecały jej to zresztą już wtedy, w nocy,

kiedy go pierwszy raz zobaczyła. Connor wchodził

w nią coraz głębiej, trzymając ją w mocnym uścisku,

na który odpowiedziała z radością. Oplotła jego ciało

i wciąż od nowa witała go w sobie. Pod spuszczonymi

powiekami przepływały jej obrazy rozsypujące się jak

za sprawą czaru, ale Maggie wiedziała, że do

prawdziwego czaru zmierzają teraz wspólnie.

Ścisnął ją mocniej. Usłyszała własny okrzyk i niemal

jednocześnie porwały ją wzburzone zmysły. Connor

unosił ją coraz wyżej, również z jego piersi wyrwał się

okrzyk. Razem osiągnęli szczyt i stanęli tam, starając

się zatrzymać jak najdłużej chwilę czystej, niezmąconej

rozkoszy.

Maggie chciwie chwytała powietrze, pozbawiona

tchu przez ten rozszalały przypfyw. Bez słowa przytuliła

się do Connora i tak pozostała, nawet gdy zsunął się

z niej i ułożył obok.

- Czekałem na ciebie przez całe życie - szepnął,

a ona w milczeniu przytaknęła.

Minęła długa chwila, nim odezwał się znowu. Tym

razem głos miał senny i daleki.

- Wypijemy szampana?

- Może za chwilę - odparła leniwie i spojrzała na

niego półotwartymi oczami. Uśmiechnął się, powieki

miał spuszczone.

- Dobranoc, Connor - mruknęła, i znów wtuliła

się w ciepło jego ciała.

Kiedy się zbudziła, zupełnie nie wiedziała, co się

dzieje. Co gorsza, była sama, chociaż po paru sekundach

background image

106

KLUCZ DO MIŁOŚCI

rozpoznała hałasy dochodzące z kuchni. Włożyła

dżinsy i żakiecik i pospieszyła w stronę dźwięków.

Zastała Connora na wkładaniu owiniętych folią piersi

kurczęcia do piekarnika.

- Która godzina? - spytała.

- Około południa.

- Spaliśmy cztery godziny?

- Owszem. Widocznie potrzebna ci była drzemka.

- Cztery godziny to całkiem solidna drzemka,

a w twojej sytuacji bardzo krótki nocny wypoczynek.

Nie jesteś zmęczony?

- Cudownie zmęczony. - Uśmiechnął się szeroko

i pocałował ją. Zmęczenie na jego twarzy stało się

mniej widoczne, a pocałunek odsunął od Maggie

wszystko poza odczuciem bliskości Connora.

- A teraz wypijemy szampana?

- Czemu nie? Podaj na stół.

Zanim zaczęli drugą szklaneczkę, odgrzał się kurczak,

a Maggie zaimprowizowała sałatkę z warzyw, które

Connor miał w lodówce. Pomyślała, że jest to jeden

z najlepszych posiłków w jej życiu.

- Niewykluczone, że marnuję talenty - stwierdził

Connor, dokładając sobie sałatki. - Może powinienem

raczej otworzyć restaurację.

- „U Connora. Dania prosto z silnika" - podsunęła

Maggie.

- Ładnie brzmi. Ale lepiej chyba byłoby zająć się

dowożeniem żywności. Podgrzewałbym różne artykuły

po drodze na przyjęcia.

- I chłodził szampana z tyłu furgonu - powiedziała

Maggie ze śmiechem. - Zbiłbyś fortunę.

- O ile wiem, na żywności fortuny się nie zbija.

Zresztą dorastałem otoczony pieniędzmi. Wolałbym

raczej pracować dla przyjemności, nie dla pieniędzy.

- Lubisz swoją pracę, prawda?

- Uczciwie mówiąc, są chwile, których już nie lubię.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 107

- Jakie to chwile?

- Wiele z wezwań, które dostaję, robi przykre

wrażenie. Na przykład kiedy ściągają mnie obrabowani

ludzie, tak jak ty.

- Nie wydaje mi się, żeby nasze spotkanie zrobiło

na tobie przykre wrażenie - złapała go za słówko.

- Wcale nie zrobiło - odparł gładko. - Ale to

właśnie nasze spotkanie kazało mi się dokładniej

przyjrzeć innym, przykrym wezwaniom. Wiele z nich

dostaję za pośrednictwem policji, w licznych domach

widuję kłótnie. I nie mam już takiego zapału do

nocnej pracy jak kiedyś. Świat o czwartej rano po

kilku latach traci urok.

- Wierzę - Maggie przyglądała mu się przez chwilę.

Z wyraźnie rzeźbionymi, męskimi rysami i wesołymi

ognikami w oczach pociągał ją znacznie bardziej niż

jakikolwiek znany jej mężczyzna. - A jak zarabiałbyś na

utrzymanie, gdybyś mógł robić, co chcesz? - spytała nagle.

- Zająłbym się wytwarzaniem zaprojektowanych

przeze mnie systemów alarmowych - odparł bez

wahania i skinął ciemną głową w stronę warsztatu

ciągnącego się wzdłuż przeciwległej ściany. Leżało na

nim coś przypominającego zwinięte w rulon plany

i nie zidentyfikowane obiekty elektroniczne. - Wiem,

że w tym jestem dobry, a na sprawny system alarmowy

zawsze jest zapotrzebowanie.

- Powinieneś więc się tym zająć. To znaczy założyć

własną firmę.

- To pochłania duży kapitał. Więcej niż mam,

nawet jako członek rodziny Blake'ów. A zresztą

jestem wprawdzie dobry w projektowaniu, ale nieko­

niecznie w wytwarzaniu czy marketingu.

- Zdaje się, że mógłbyś skorzystać z doradztwa

inwestycyjnego Triple I. - Potraktowała te słowa jak

żart, ale zauważyła, że rodzinna firma jeszcze nie

bywa dla Connora tematem żartów.

background image

108 KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Próbowałem rozgryźć świat inwestycji - powiedział

poważnie. - Okazał się dla mnie niewiele bardziej

zrozumiały niż greka. Ojciec podnieca się myślą, że

rozważam ponowny udział w pracy Triple I, ale ja

zaczynam się zastanawiać, czy nie jest to najgłupsza

decyzja w interesach, jaką kiedykolwiek podjął.

- Twój ojciec ma słabe punkty, ale nigdy nie

słyszałam, żeby ktoś oskarżał go o głupie decyzje

w interesach. Sądzę, że powinniśmy ogłosić święto

i nie dyskutować na takie tematy. Przepraszam, że

sama zaczęłam. - Przysunęła się z krzesłem bliżej do

Connora. - Co planujesz na resztę dnia?

- Nic szczególnego - powiedział - ale skoro

zaliczyłem całonocny sen, to może starczy mi sił, żeby

cię znowu rozkochać we mnie. Co ty na to?

- Propozycja nie do odrzucenia - powiedziała

Maggie, wiedząc, że oczy jej błyszczą. Podniosła się

i wyciągnęła ku niemu ręce, on zaś zbliżył się, by

wziąć ją w ramiona.

Maggie nie mogła się zdecydować, jaki jest dla niej

ten dzień: długi czy krótki, pełen zajęć czy leniuchowania.

Kochając się z Connorem za każdym razem

doznawała nowych objawień. Późnym wieczorem,

kiedy rozsiedli się przed telewizorem, żeby obejrzeć

film, wyznała mu wstydliwie:

- Nigdy przedtem nie czułam czegoś takiego jak

z tobą.

- Podobnie ja - odparł poważnie. - Zresztą od

pierwszej chwili, jeszcze zanim zobaczyłem na czeku,

kim jesteś, wiedziałem skądś, że właśnie dzięki tobie

przeżyję zupełnie nowe rzeczy.

Przesunął dłoń po gładkiej wypukłości jej piersi

i Maggie przebiegł dreszcz.

- To nieuczciwe, co ze mną wyprawiasz - szepnęła.

O dziesiątej zjedli obiad. Normalnie o tej porze

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI J ( ) 9

Maggie kładła się spać, tego dnia złapała jednak

drugi oddech. Miała wrażenie, że mogłaby nie spać

przez całą noc.

- Odpuściłeś sobie dzisiaj? - spytała, pamiętając,

że zwykle z soboty na niedzielę Connor pracuje.

- Do pewnego stopnia - odparł, obejmując Maggie.

- Poleciłem działowi zgłoszeń przyjmować wezwania

jedynie w przypadku absolutnej konieczności.

- Trzymam kciuki, żeby takiego nie było - powie­

działa Maggie.

Jak się okazało, nie trzymała ich wystarczająco

mocno. W połowie filmu zadzwonił telefon. Connor

poszedł odebrać, a Maggie spojrzała na zegarek:

dochodziła pierwsza.

Słyszała głos Connora, nakładający się na dźwięki

z telewizora:

- Czy nie można by poczekać z tym do jutra? Nie?

Rozumiem. Masz rację, wygląda na to, że trzeba.

W porządku, będę za pół godziny.

Rozłączył się i wrócił do Maggie.

- Przepraszam - powiedział, całując jej włosy.

- Obowiązki wzywają. To nie powinno potrwać długo.

Maggie wyłączyła telewizor.

- Pojedziemy razem.

- Nie ma potrzeby. Chodzi o zwykłą wymianę

zamka. Raczej nie zajmie mi to dłużej niż godzinę.

- Wolałabym zostać z tobą.

- Nie chcesz zobaczyć, jak się skończy film?

- Podejrzewam, że będą żyli długo i szczęśliwie.

Jak dla mnie wystarczy.

- W porządku. Bierz płaszcz. Powinienem cię jednak

ostrzec, że nie będzie to zbyt efektowna wyprawa.

Już w furgonie wyjaśnił, co miał na myśli:

- Dzwoniła kobieta z Roxbury. Właśnie wyrzuciła

męża z mieszkania, oszczędzę ci epitetów na jego

temat, od których zaczęła. W każdym razie boi się, że

background image

1 1 0 KLUCZ DO MIŁOŚCI

mąż wróci i ciężko ją pobije. Bez wątpienia robił to

już przedtem. Kobieta ma zamiar postarać się o nakaz

zatrzymania, ale tymczasem policja poradziła jej, że

najrozsądniej będzie zmienić zamki.

Connor prowadził furgon przez dzielnice Bostonu,

które bardzo różniły się od czystych, wysadzanych

drzewami ulic Wellesley.

- Przypomina mi się dzieciństwo - powiedziała

Maggie, gdy mijali rzędy domów, z których już

dawno poodłaziła farba. - Właśnie w takim otoczeniu

dorastałam.

Wspomnienie jej dawnego sąsiedztwa okazało się

nieoczekiwanie przygnębiające. Connorowi otworzyła

kobieta o pociągłej twarzy. Maggie zaniepokoił

oczywisty lęk widoczny w jej oczach. Pamiętała to

uczucie zbyt dobrze. Od dzieciństwa w Newark odeszła

bardzo daleko, ale nigdy na tyle, by zapomnieć lęk

i desperację, rodzące się z biedy.

Usiłowała sobie poradzić z przykrymi wspomnieniami,

kiedy podjechał zardzewiały samochód i zaparkował

za wozem Connora. Wysiadł z niego barczysty

mężczyzna. Kroczył niepewnie, ale wojowniczo, jak

ktoś, kto wypił wystarczająco dużo, żeby wywołać

awanturę.

Przez moment się wahała, potem wzięła pokaźny

klucz, który z grubsza nadawał się na broń. Ściskając

go w dłoni, wysunęła się z szoferki i skierowała ku

domowi.

Weszła do słabo oświetlonego holu i usłyszała

Connora. Sądząc po głosie, próbował zachować spokój

i rozwagę wobec rzucanych pod jego adresem pogróżek.

- Mówię ci, że to moje cholerne mieszkanie. Lepiej

wpuść mnie do środka, bo pożałujesz. - Barczystego

mężczyznę było słychać w całym domu.

- Przepraszam, przyjacielu - odrzekł Connor

obojętnie - ale ja muszę skończyć pracę.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

111

Maggie wspięła się po schodach na pierwszy podest

i zobaczyła, jak Connor wyjmuje z drzwi część zamka.

Jego twarz była w cieniu, w świetle padającym z holu

widoczne były za to rysy drugiego mężczyzny. Agresja,

którą Maggie w nich dostrzegła, przyprawiła ją o skurcz

żołądka.

- Maureen! - mężczyzna podniósł głos do krzyku

i łupnął pięścią w drzwi, przy których pracował

Connor. - Maureen, wyjdź tutaj! Nie możesz mi tego

zrobić.

Pospiesz się, błagała Maggie w myślach, widząc,

jak Connor obojętnie zaczyna zakładać nową część,

zupełnie jakby górujący nad nim mężczyzna nie

istniał.

- Niedobrze chłopie. Moja żona jest w środku,

a ja mam prawo wejść.

- Policja uważała, zdaje się, że to ona ma prawo

trzymać cię na zewnątrz, jeśli tak chce. - Nadal

mówił dosyć spokojnie, ale po błysku w ciemnych

oczach zorientowała się, że mężczyzna go irytuje.

- Policja lubi wciskać nos w nie swoje sprawy,

wiesz? Maureen, masz dwie sekundy na przyjście tutaj!

Potężnie kopnął w drzwi i Connor podniósł głowę.

- Czy byłbyś uprzejmy tego nie robić? Utrudniasz

mi pracę.

Mężczyzna zawahał się przez chwilę i Connor mógł

dokończyć zakładanie nowego zamka. Delikatnie

zapukał do drzwi:

- Pani Babbit, wsunę nowe klucze pod drzwi.

Wtedy właśnie mąż przestał nad sobą panować.

- Gówno wsuniesz - wrzasnął. - Zamykasz przede

mną mój dom!

Odbił się i skoczył do Connora. Cios był niezbyt

precyzyjny, lecz miał swą moc. Maggie wstrzymała

oddech. Connor został uderzony w chwili, gdy stał

nachylony przed świeżo zainstalowanym zamkiem.

background image

112 KLUCZ DO MIŁOŚCI

Odrzuciło go do tyłu. Rąbnął w ścianę z siłą, którą

Maggie poczuła z odległości paru metrów.

- Przestań! - krzyknęła i biegiem pokonała pozostałe

schody dzielące ją od piętra.

Connor wstawał krzywiąc się.

- Maggie, uciekaj stąd. Dam sobie radę.

- Naprawdę? - mężczyzna spoglądał na nich

rozwścieczony, zupełnie już nie kontrolując swoich

poczynań. - No to wstawaj, supermanie.

Zamachnął się znowu, ale Connor zrobił unik

i pięść mężczyzny rozkruszyła tynk na ścianie. Napastnik

wydał z siebie przejmujący dźwięk, którego nie

powstydziłby się łoś na rykowisku, i chciał uderzyć

jeszcze raz.

Connor był jednak szybszy. Ulokował na szczęce

mężczyzny czysty prawy sierpowy. Ale kiedy tylko się

poruszył, Maggie zobaczyła na jego twarzy grymas

bólu. Przypomniała sobie jego zderzenie ze ścianą

i zorientowała się, że nie pozostało ono bez przykrych

następstw.

- Wystarczy! - powiedziała, szybko wkraczając

pomiędzy obu mężczyzn. Jej nozdrza wypełnił nieświeży

odór piwa, bijący od agresora. Przez moment w szparze

uchylonych drzwi mignęła twarz jego żony.

- Zdaje się, że tej nocy baby chcą rozkazywać

wszystkim dookoła - mężczyzna złośliwie łypnął okiem.

Maggie zważyła w dłoni klucz, czując, że ponosi ją

temperament.

- Owszem, i masz zrobić dokładnie to, co ci kazała

żona. Wynoś się stąd, i to szybko!

Coś w jej twarzy działało na niego hamująco.

Maggie ogarnęła desperacka nadzieja, że facet należy

do gatunku, który bardziej szczeka niż gryzie.

- Coś ty taka narwana?

- Zaraz zobaczysz.

- Tego już za wiele - wyciągnął rękę do klamki

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

113

i w tym momencie zawył z bólu. Maggie opuściła mu

ciężki klucz na przegub ręki. - O ty...

Maggie nie dała mu szansy na obdarzenie jej

jakimkolwiek epitetem. Budził się w niej instynkt

walki. Sama zaskoczona, puściła wiązankę słów, które

przez piętnaście lat nawet nie przemknęły jej przez

myśl. Zaczęła od „bydlaka" i z dużą płynnością

odświeżyła pamięć, czerpiąc ze skarbca zapełnionego

w czasach bójek ulicznych. Jeszcze zanim urwała, pan

Babbit zaczął się wycofywać po schodach, jakby nie

mógł się doczekać, kiedy Maggie się od niego odczepi.

- Dobra, dobra - pojękiwał, wyraźnie próbując

uratować w czasie odwrotu resztki godności. - Ja tu

jeszcze wrócę, Maureen! Pamiętaj!

Drzwi wejściowe zatrzasnęły się. Maggie obróciła

się i zobaczyła Connora przyglądającego się jej

wzrokiem, w którym zachwyt mieszał się z roz­

bawieniem.

- Teraz rozumiem, co to znaczy „rozpuścić język"

- powiedział z nikłym uśmiechem.

- Nic ci nie jest, Connor? Twoje ramię...

- Przeżyję - próbował poruszyć ręką i uśmiech

stopniał. Maggie widziała, jak bardzo Connor czuje

się upokorzony.

Powoli otworzyły się drzwi mieszkania. Wyjrzała

z nich pociągła twarz Maureen:

- Bardzo przepraszam - powiedziała. - Myślałam,

że pan skończy, zanim tamten wróci.

- Nie ma sprawy, pani Babbit. Po tej porcji, którą

poczęstowała go Maggie, w najbliższym czasie chyba

nie musi się nim pani przejmować.

Biedaczka wciąż była za bardzo wystraszona, żeby

się uśmiechnąć.

- Zawsze wiedziałam, że położy uszy po sobie,

kiedy kobieta mu się postawi - powiedziała do Maggie.

- Po prostu nigdy nie miałam na to dość odwagi.

background image

114

KLUCZ DO MIŁOŚCI

Maggie poczekała, aż pani Babbit zapłaci Connorowi

i pierwsza ruszyła schodami na dół.

- To nie żadna odwaga - stwierdziła kwaśno, •

otwierając drzwi wejściowe i z zadowoleniem łapiąc

łyk nieco świeższego powietrza. To tylko lata

treningu.

- Jedno jest pewne - odparł Connor, z cierpiącą

miną wsuwając skrzynkę z narzędziami do furgonu.

- Nigdy więcej nie nazwę cię damą z Wellesley.

Wbrew protestom Connora, Maggie uparła się, że

będzie prowadzić.

- Nie wyglądasz na człowieka, który jest w stanie

zmieniać biegi - oświadczyła.

Po raz drugi sprzeciwiła się jego obiekcjom, kiedy

zauważył, że nie jadą do niego, lecz do szpitala

miejskiego.

- Może być przemieszczenie albo złamanie - po­

wiedziała.

- Prawdopodobnie tylko stłuczenie - warknął, gdy

wysiedli przed wejściem do pogotowia. - W tutejszym

szpitalu przyzwyczaili się do pchnięć nożem i postrzałów.

Uśmieją się widząc faceta z siniakiem na ramieniu.

Nikt się jednak nie śmiał. Kontuzja okazała się

poważna.

- Ramię jest od lat moim najsłabszym punktem

- wyjaśniał Connor, kiedy lekarz w pogotowiu skończył

bandażować. - Uszkodziłem je w szkole.

- Grając w futbol?

- Nie, rzucając oszczepem. Nigdy nie przepadałem

za grami zespołowymi. Wolałem sporty, w których

pozwalają ci podejmować decyzje na własne ryzyko.

- Robisz się śpiąca? - spytał, gdy znaleźli się już

w mieszkaniu.

- Śmieszne, ale nie. Może dlatego, że jestem na

nogach, kiedy większość miasta już śpi; to dla mnie

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

115

nowość. Ale ty wyglądasz na zmęczonego. Czy ramię

bardzo cię boli?

Przeszedł sztywno do kuchni i wyciągnął butelkę

z kredensu.

- Trochę - odparł lakonicznie.

- Chcesz jakiś środek przeciwbólowy z tych, które

dali ci w szpitalu? - Maggie sięgnęła do torebki.

- Nie, dziękuję. Zawsze jestem potem półprzytomny.

Zresztą lepiej mi pomoże coś mocniejszego. Nalać ci

drinka?

- Małego - wzięła od niego szklaneczkę brandy

i powoli wysączyła zawartość. Connor wypił od razu

do dna i nalał sobie następną.

- Jak można cię zachęcić, abyś zgodziła się

towarzyszyć biednemu inwalidzie do łóżka?

Zachęta okazała się właściwie niepotrzebna. Maggie

z przyjemnością przeszła z nim do sypialni, odczekała,

aż Connor wyciągnie się na łóżku i odstawiwszy

szklaneczkę na stolik, położyła się obok niego. Czuła

bliskość jego wspaniałego ciała, widziała zapraszające

oczy koloru ciemnego piwa. Znowu zaczęło w niej

narastać podniecenie.

- Gdyby dzwonił telefon, to nie odbieram - oświad­

czył ze spojrzeniem, które gwałtownie przyspieszyło

obieg krwi Maggie.

- Dobry pomysł - odparła i przysunęła się, schylając

głowę ku jego ustom. Miały taki wspaniały smak.

Język Connora rozpoczął uwodzicielski taniec w ustach

Maggie, która drżąc na całym ciele poczuła, że znowu

pragnie się z nim kochać.

- Przykro mi, ale nie jestem zdolny do dużych

wyczynów - powiedział, kiedy w końcu uniosła

głowę.

Maggie pogłaskała go po kontuzjowanym ramieniu

i uśmiechnęła się. Nagle poczuła w sobie śmiałość,

jakiej nie zdradziłaby nigdy przedtem.

background image

1 1 6 KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Nie szkodzi - odparła. - Nic nie musisz robić.

Leż tak, jak leżysz.

Dojrzała unoszące się w zaskoczeniu brwi, które

zatrzymały się na chwilę i dopełniły ruchu, gdy Connor

podjął jej myśl. Nadal uśmiechając się, ściągnęła mu

wytartą koszulę, delikatnie wyplątując z niej prawe

ramię. Muskularna klatka piersiowa podnieciła ją,

rozbudziła do odkrywania całego ciała wargami

i dłońmi.

- Boże, gdybyś wiedziała, co ty ze mną robisz...

-jęknął czując na sobie jej dłonie. Maggie pociągnęła

za suwak w dżinsach. Robiła to powoli, przedłużała

tę chwilę. Napawała się pożądaniem, które pęczniało

we wszystkich komórkach jej ciała.

Na przeszkodzie w drodze do ekstazy wciąż stało

ubranie. Świadoma, że śledzi ją rozpłomieniony wzrok,

ściągnęła sweter i dżinsy.

Wzięła głęboki oddech i płynnym ruchem znalazła

się nad nim, upojona tysiącem wrażeń, które owładnęły

nią w chwili, gdy dotknęła gładkim ciałem jego ud.

Connor miał oczy zamknięte. Maggie wyciągnęła

rękę, chcąc odgarnąć mu włosy z czoła. Nawet nie

śniła, że może doznawać takiej rozkoszy, dotykając

mężczyzny, całując jego opuszczone powieki, słysząc

własne imię, wymawiane cichym głosem, pół na pół

czułym i błagalnym.

Niespiesznie, z miłością, Maggie przenosiła pieszczoty

coraz niżej. Sprężysta skóra Connora, opięta na

płaszczyznach klatki piersiowej, była taka wrażliwa.

Maggie wtuliła twarz w kosmyki ciemnych włosów

na brzuchu. Zaczęła obwodzić dłońmi zarys szczupłych

bioder, potem mocnych ud, aż w końcu dotarła do

miejsca, w którym nieodparta żądza posiadania jej

pulsowała żywym ogniem.

Jeden płynny ruch wystarczył, by wypełnić ją

całkowicie. Na dłuższą chwilę zamarła w całkowitym

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

117

bezruchu, delektując się istnym trzęsieniem ziemi

w swoim wnętrzu. Potem zaczęła się wolno poruszać,

zaraz jednak ulegając pulsującemu rytmowi narzuco­

nemu przez ich wspólną namiętność.

Nad tym rytmem nie można było zapanować.

Maggie pozwoliła mu się unieść, prawie nie zauważając

dłoni wpinających się w jej ramiona. Nie słyszała też

własnego głosu, wykrzykującego imię Connora. Pędzili

ku światłu migoczącemu w oddali, temu samemu,

które przyzywało Maggie od pierwszej chwili, gdy

ujrzała je w oczach Connora. Poruszali się w pełni

zjednoczeni, nagleni tą samą potrzebą.

Dopadli tego świetlistego miejsca wspólnie, wstrząś­

nięci potężnym wybuchem. Maggie zatraciła świadomość

upływającego czasu. Dopiero po kilku minutach świat

znowu przyciągnął ich uwagę. I wtedy Maggie dostrzegła

na twarzy Connora wyraz jej własnych doznań,

zadziwienia i spełnienia.

- Nieźle, jak na inwalidę - powiedziała, kiedy

w końcu odzyskała pewność, że głos jej nie zawiedzie.

Uśmiechnął się, prawie omdlewająco:

- My, inwalidzi, wiemy dość, by pozwolić paniom

robić wszystko za nas.

Kiedy Connor sięgnął do wyłącznika lampki przy

łóżku, Maggie, pod wpływem nagłej myśli, zapytała

sennie:

- Mamy dzień czy noc?

- Straciłem rachubę czasu.

- Ja też. - Ułożyła się wygodnie przy nim i naciągnęła

koc, uważając, by nie urazić Connora w ramię.

Śmieszne. Czas przestał mieć dla niej jakiekolwiek

znaczenie.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Czas nie odzyskał znaczenia aż do niedzielnego

popołudnia, kiedy Maggie z żalem oznajmiła, że

o piątej obiecała odebrać Jordana.

- Byli na szkolnej wycieczce w Nowym Jorku

- powiedziała. - Przed piątą autokar ma podjechać

pod szkołę. Niestety, powinnam już iść.

Connor stwierdził znienacka, że brakuje mu słów.

Stał, zapatrzony w złotoorzechowe oczy, które roztaczały

wokół siebie jeszcze więcej czaru niż zwykle. Do tej

pory unikali rozmowy na temat przyszłości, nie

zastanawiali się co dalej. Teraz jednak Connor musiał

wrócić do rzeczywistości, upewnić się, że Maggie nie

zamierza zniknąć z powrotem we własnym bezpiecznym

światku i znów zostawić go samego.

Długo próbował ubrać myśli w słowa. Przerwał mu

dzwonek telefonu w kuchni.

- Wezwanie od klienta?

- Wolałbym, żeby tak nie było - odparł. - Zostań

jeszcze chwilę, Maggie. Spróbuję to szybko załatwić.

Powoli wszystko zaczyna się samo układać, pomyś­

lała. Ale ustawicznie dręczyło ją przeczucie, że mimo

wspólnego weekendu, pełnego zachwytu i namiętności,

czekają ich jeszcze problemy do rozwiązania, zanim

będą mogli naprawdę połączyć dwa życia jednym losem.

Ten telefon musiał się prędzej czy później zdarzyć,

wiedziała o tym, a może podpowiedział jej to wyostrzony

szósty zmysł. Zdawała sobie też sprawę, że przewróci

wszystko, co udało im się z Connorem ustawić

w chwiejnej równowadze. Nie słyszała słów, ale z tonu

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

119

jego głosu domyśliła się, że rozmawia z matką. A po

minucie zorientowała się, że nowina nie jest dobra.

- Mhm. Tak, rozumiem. - Odpowiedzi były rzeczowe

i poważne. - Zaraz będę. Poczekaj na mnie. Zawiozę

cię do szpitala.

Kiedy odwiesił słuchawkę, po chłopięcym nastroju

nie zostało śladu.

- Dzwoniła moja matka. Właśnie przed chwilą

karetka zabrała ojca do szpitala.

- Serce?

- Tak. Wygląda paskudnie. Matka boi się prowadzić

samochód, głos ma bardzo roztrzęsiony. Muszę ją

zawieźć do szpitala. Mówiła - dodał z gorzkim

rozbawieniem - że w takiej chwili, jak ta, nie czułaby

się dobrze, zwracając się o pomoc do służby. Tu

kończy się siła pieniędzy.

Maggie nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Mogła

sobie wyobrazić uczucia kłębiące się w nim na myśl,

że ojciec jest umierający.

- Odbiorę Jordana ze szkoły. A potem przyjadę

do szpitala, oczywiście, jeśli sobie życzysz.

- Tak. - Ta krótka, szorstka odpowiedź upewniła

ją, że naprawdę jej tam potrzebuje.

- W razie gdyby wszystko się pomieszało i nie

mielibyśmy czasu rozmawiać, pamiętaj po prostu, że

ty i ja mamy jeszcze tematy do przedyskutowania.

Zresztą nie pozwolę ci o tym zapomnieć.

- Nie zapomnę - wyszeptała

Potem Connor szybko powiedział jej do widzenia

i prawie ściągnął ją ze schodów w drodze na parking.

Zanim Maggie otworzyła samochód i przekręciła

kluczyk w stacyjce, Connor już wyjeżdżał z piskiem

opon.

Kiedy Maggie wróciła do domu z Jordanem, dzwonił

telefon.

- Odbierz, kochanie - poprosiła synka, spiesznie

background image

120

KLUCZ DO MIŁOŚCI

wchodząc po szerokich schodach na górę. - Muszę

się przebrać.

Miała zamiar zadzwonić do Caroline Lewis i zorien­

tować się, czy ona lub Bobbie mogłyby zająć się

Jordanem w czasie, gdy Maggie będzie w szpitalu.

Złe wiadomości rozchodzą się jednak szybko, toteż

nie zdążyła nawet włożyć spódnicy i swetra, kiedy

Jordan zawołał z dołu, że telefonuje babcia i chce

z nią rozmawiać.

- Maggie, słyszałaś już o Kincaidzie?

- Owszem. Właśnie miałam jechać do szpitala,

żeby zobaczyć, co z nim. Chcesz się zabrać ze mną?

- Jeśli ci to nie sprawi kłopotu... Zadzwoniła do

mnie Maria i mi powiedziała. Mówiła też, że sytuacja

nie wygląda dobrze, no cóż, przypadek raczej

beznadziejny. Może podrzucisz tu Jordana?

- Zaraz będę - obiecała Maggie. Przemknęło jej

przez myśl, że wprawdzie Connor pozwala sobie na

nieprzemyślane uwagi o więzach rodzinnych, trzeba

jednak przyznać, iż w potrzebie wszyscy sobie pomagają

bardzo sprawnie.

Na ulicach panował niespodziewanie duży ruch.

Wyglądało to tak, jakby w ciepły, wiosenny weekend

wszyscy postanowili opuścić miasto, Maggie musiała

więc przebijać się do szpitala przez hordy auto-

mobilistów.

- Mam nadzieję, że Connor nie utknął w czymś

takim - powiedziała, gdy zatrzymały się w długim

rzędzie pojazdów stojących na światłach.

Caroline Lewis posłała jej przenikliwe spojrzenie

z tych, które nigdy nie pasowały do jej pogodnego,

wytwornego image'u. Przez ostatnie osiem lat Maggie

nauczyła się, że nie wolno nie doceniać teściowej.

- Pojechał z matką do szpitala, prawda?

- Tak. - Maggie zastanawiała się, ile wiedziała już

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI J21

o jej kontaktach z Connorem, co dostrzegły te

przenikliwe, błękitne oczy. - Byłam... Byłam z nim,

kiedy matka zadzwoniła z wiadomością.

- Aha - skinęła Caroline w zamyśleniu. - Za­

stanawiałyśmy się z Marią, jak udało ci się w zeszły

weekend doprowadzić do rozejmu pomiędzy Connorem

i jego ojcem. Teraz chyba rozumiem.

Światło się w końcu zmieniło i Maggie przycisnęła

pedał gazu, pragnąc, żeby ruch nagle zamarł. Zdawało

się jej, że minęły godziny od chwili, gdy wyszła

z mieszkania Connora.

Wysadziła Caroline przy wejściu i ruszyła w po­

szukiwaniu miejsca do parkowania. Zanim zostawiła

samochód i biegiem wróciła do rejestracji, zabrakło

jej tchu. Nie musiała pytać, na którym piętrze leży

Kincaid, ani pędzić na górę. Caroline czekała na nią.

Z wyrazu twarzy teściowej Maggie dowiedziała się

wszystkiego.

- Nic się nie dało zrobić - potwierdziła Caroline

smutno. - Tak jak przepowiadali od pewnego czasu.

Serce było za słabe na przetrzymanie kolejnego zawału.

Maria prosiła mnie, żebym zeszła i poczekała na

Jacąuie i Richarda. Już tu jadą. Ale jeśli chcesz wejść

na górę, dam ci numer pokoju.

- Chyba poproszę - Maggie oddaliła się zgodnie

ze wskazówkami teściowej. Doszła jednak tylko do

drzwi, nie odważyła się przejść za próg. Connor

z matką stali przy łóżku, prawie zagubieni w cieniu.

Ktoś zaciągnął zasłony, pomyślała Maggie i zdecydo­

wała, że nie będzie przeszkadzać w tej osobistej chwili

żalu. Po cichu odeszła od drzwi i dołączyła do Caroline.

Poszli na górę wszyscy razem, kiedy dojechali

Jacąuie i Richard. Maggie poczuła się wtedy jedną

z wielu twarzy w tłumku. Wiedziała, że nie ma teraz

czasu na prywatne sprawy jej i Connora. Spotkała się

tu rodzina, ona zaś nie byłą w tej chwili nikim więcej,

background image

122 KLUCZ DO MIŁOŚCI

jak członkiem klanu Lewisów. Przypomniała sobie

obietnicę Connora, że czeka ich rozmowa o przyszłości,

i pomyślała z nadzieją, iż może nastąpi wkrótce.

Następny tydzień był dla Maggie trudny. Widywała

Connora często - w domu, w zakładzie pogrzebowym,

na samym pogrzebie i spotkaniu dla przyjaciół i rodziny,

które odbyło się po nabożeństwie żałobnym w kolejną

niedzielę. Nie miała jednak okazji porozmawiać z nim

na osobności ani dowiedzieć się, jak sobie radzi.

Znosiła to ciężko.

Jedyną chwilę prywatności wyrwali dla siebie

w połowie spotkania u Blake'ów, po nabożeństwie

żałobnym. Maggie krążyła po pokoju od znajomego

do znajomego, nie spuszczając oka z Jordana i jego

młodych kuzynów, na wypadek gdyby zapomnieli

o powadze sytuacji i zbyt hałaśliwie świętowali

odnowienie kontaktów. Zatrzymała się koło stołu

z ponczem i napojami orzeźwiającymi, idąc napełnić

szklankę, i nagle zorientowała się, że stoi nie dalej niż

dwa metry od Connora i jeszcze jednego mężczyzny,

którego nie rozpoznała. Po wyglądzie zaliczyła go do

ludzi interesu.

- To dobra nowina, K.C. - mówił mężczyzna.

Maggie dostrzegła, że Connor lekko się skrzywił na

dźwięk przezwiska używanego przez rodzinę. - Już

się nawet zastanawialiśmy, czy Triple I w ogóle

zamierza dołączyć do reszty i znaleźć się w dwudziestym

wieku.

- Wcześniej czy później musiałoby chyba do tego

dojść. - Connor uśmiechnął się.

- Szkoda, że twój ojciec nie widział spraw w ten

sposób. Słyszałem, że przecierasz szlaki dla nowych

ludzi i raczej nie tracisz czasu.

- Zawsze lubiłem pośpiech. Oczywiście, nie przyjąłem

jeszcze nikogo. Na to muszę mieć zgodę zarządu. Ale

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

123

przez ostatnie kilka dni prowadziłem intensywne

poszukiwania.

- No to wszystkiego dobrego. Daj mi znać, kiedy

będziesz gotów do przyspieszenia.

- Dziękuję i na pewno nie zapomnę. A tymczasem

zachowaj naszą rozmowę dla siebie.

- Myślę, że znajdziesz duże poparcie.

- Ale i silną opozycję - przez moment na twarzy

Connora zagościł dawny uśmieszek.

Biznesmen odszedł i Maggie znalazła się tak blisko

Connora, jak w ostatnich dniach jej się nie zdarzało.

Przez chwilę żadne z nich się nie odzywało, potem

Connor rzucił szybkie spojrzenie przez ramię, jakby

ktoś ich ścigał:

- Jeżeli się pospieszymy, wyjdziemy do kuchni nie

zauważeni - powiedział.

W kuchni panował taki sam rozgardiasz, jak w reszcie

domu. Służący i wynajęci kelnerzy dbali o to, by nie

zabrakło jedzenia i napojów. Connor i Maggie znaleźli

jednak stosunkowo spokojny kąt w spiżarni. Maggie

uśmiechnęła się, widząc, jak Connor opiera się o ławę

i bierze głęboki oddech, niczym tonący, który

wypłynąwszy zachłystuje się powietrzem.

- Musisz być wykończony - powiedziała współ­

czująco.

- Niemal kompletnie - przyznał. - Nie myślałem,

że jestem w stanie nosić garnitur przez tyle godzin

z rzędu.

- Jeśli chcesz, możesz rozluźnić krawat. Zachowam

to w tajemnicy - nabrała nieco otuchy, widząc, że

znany uśmieszek Connora powraca, tym razem

zabarwiony czymś więcej niż zwykle.

- Lepiej nie - odparł. - Pokusa mogłaby się okazać

za silna, a jeszcze przez parę godzin muszę uchodzić

za osobę godną szacunku.

- Ale mam nadzieję, że potem pozwolisz sobie na

background image

124 KLUCZ DO MIŁOŚCI

chwilę wypoczynku. Cała wasza rodzina miała ciężki

dzień.

- Istotnie, ale niestety chyba nie starczy mi czasu

na wypoczynek.

- Dlaczego?

Przetarł oczy i resztka uśmiechu znikła.

- To długa historia - odparł. - W dodatku częściowo

dotyczy ciebie. Nie chcę jednak teraz wchodzić

w szczegóły. Czy będziesz jutro w domu, gdybym

akurat tamtędy przejeżdżał?

- Mam czas do trzeciej, kiedy przyjdą opiekunki

do dzieci. Sądząc po zapowiedzi, chcesz mówić

o poważnych sprawach. Czy to się wiąże z Triple I?

- Tak. - Do tej pory wzmianki o rodzinnej firmie

irytowały Connora. Tym razem zareagował ożywieniem.

Co go tak odmieniło?

Nie miała jednak innego wyjścia, jak cierpliwie

czekać na odpowiedzi i następny kontakt z Connorem,

bo właśnie nakryła ich służąca, Cindy. Wypłoszyła

ich z kryjówki, przepraszając i wyjaśniając, że potrzebuje

szklanek z najwyższej półki.

Wyszli przez kuchnię do jeszcze bardziej zatłoczonej

jadalni.

- Przyjdź jutro po trzeciej - wymruczała, znów

ściskając jego rękę. - Będzie więcej spokoju.

- Będzie mniejszy tłok - odparł szeptem. - Nie

jestem pewien, czy akurat spokoju szukamy.

Następnego dnia dzwonek odezwał się dokładnie

minutę po trzeciej. Maggie uśmiechnęła się i poszła

otworzyć drzwi.

- Właśnie przed chwilą przyszły opiekunki - po­

wiedziała.

- Wiem. Czekałem na podjeździe, aż się pokażą.

- Gdybym wiedziała, że jesteś, zaprosiłabym cię

do środka.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

125

- Prawdę mówiąc, cieszę się, że mogłem posiedzieć

czekając - stwierdził z twarzą ukrytą w jej włosach.

- Ostatnio ziemia kręciła się trochę za szybko. I bardzo

brakowało mi tego.

„To" okazało się pocałunkiem, który odebrał Maggie

dech. Poczuła, jak topnieje w objęciach Connora,

świadoma każdego punktu, w którym stykają się ich

ciała. Znajomy zapach oszołomił

ją jak najsubtelniejsze perfumy.

Maggie drgnęła, zbliżając się do niego o ułamek

centymetra. Wiedziała, jak jej pożąda, czuła nacisk

muskularnego ciała.

- Biorąc pod uwagę, że są jeszcze tutaj małoletnie

opiekunki do dzieci, a Jordan ma przyjść za niecałą

godzinę, sądzę, że powinniśmy zacząć od interesów.

Tylko nie myśl, że nie kusi mnie drugie rozwiązanie.

- W porządku - ruszył za nią do salonu.

Maggie szerzej rozsunęła firanki, chcąc wpuścić

więcej promieni wiosennego słońca, i wtedy jej wzrok

przyciągnął lśniący mercedes na podjeździe.

- To twój? - spytała zaskoczona. - Co się stało

z furgonem?

- Kończę ze ślusarstwem - oznajmił obojętnie.

- mam już chętnego, który weźmie również furgon

i narzędzia. Uznałem więc za rozsądne kupno nowego

środka transportu.

- Od czarnej owcy do białego rycerza - stwierdziła

pół żartem, pół serio. - To wielka przemiana, Connor.

- Nie taka wielka, jak ci się wydaje - odparł. - Po

tym, co zdarzyło się w zeszłym tygodniu w Roxbury,

doszedłem do wniosku, że wystarczy mi nocnych

wezwań.

- Co wobec tego będziesz robił?

- Mam zamiar prowadzić Triple I. - Wypowiedział

te słowa wyzwywająco, jakby namawiał ją do zdziwienia.

- Etatowo?

background image

126 KLUCZ DO MIŁOŚCI

- Może i do tego dojdzie. W każdym razie nie

zamierzam się zrosnąć z tym cholernym garniturem

i spędzać całego czasu w biurze, jeśli o tym myślisz.

- Przynajmniej wiem, że człowiek, z którym

rozmawiam, wciąż jest Connorem Blake'em. Ale co

cię skłoniło do tej decyzji?

Ramiona Connora znowu lekko drgnęły.

- Nie znosiłem nalegań ojca, żebym tam pracował.

Poszliśmy w tej sprawie na kompromis i po... no cóż,

po śmierci ojca zmieniłem pogląd.

Maggie nie wypowiedziała na głos myśli, która

uderzyła ją natychmiast. Być może Connor próbuje

poradzić sobie ze stratą, biorąc się w końcu za to, co

przeznaczył dla niego ojciec. Kontrast między zajęciami

jest olbrzymi, ale też Connor Blake należy do ludzi

olbrzymich kontrastów.

- Rozumiem więc, że zamierzasz przyjąć przewod­

niczenie zarządowi - zaryzykowała.

Uśmiechnął się do niej. Maggie nie była pewna, czy

ten wyraz twarzy jej odpowiada.

- Właśnie tak. I zamierzam wprowadzić kilka

istotnych zmian. - Ta pewność siebie zdenerwowała ją.

- Connor - powiedziała niepewnie. - Pracowałeś

w Triple I dość, żeby zorientować się, że nie jest to

firma, która zmienia się szybko i radykalnie.

- Ale teraz będzie musiała.

- Pod jakim względem?

- Pod względem wrażenia, jakie robi. I sposobu

prowadzenia interesów. Triple I jest dinozaurem,

Maggie, reliktem z czasów, gdy bogaci ludzie powierzali

pieniądze przyjaciołom bankierom, i wierzyli, że ci

nie będą robić z nimi głupstw. Od tej pory rynek

inwestycyjny bardzo się zmienił, ale Triple I ani trochę.

- Uczciwie mówiąc, sądzę, że nasi klienci chyba

wolą takie staroświeckie podejście.

Uniósł smolistą brew.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI J27

- Nasi klienci? - zapytał z emfazą. - Nigdy przedtem

nie słyszałem, żebyś tak angażowała się w sprawy firmy.

- Mimo wszystko jestem w zarządzie - powiedziała

- a to oznacza, że muszę czuć się odpowiedzialna za

politykę firmy. Wszystko jedno w tej chwili, czy się

z tobą zgadzam, czy nie. Po prostu proponujesz coś,

co raczej nie spotka się z dobrym przyjęciem w Triple I.

Zapadło kłopotliwe milczenie. Potem Connor spytał

zapalczywie:

- Czy, niezależnie od tego, zgadzasz się ze mną?

Czy też wieczorem zamierzasz głosować za tradycjami?

Maggie zapomniała, że jest drugi poniedziałek

miesiąca, a może uznała, że wraz ze śmiercią Kincaida

zebrania zarządu w drugi i czwarty poniedziałek

miesiąca zostaną przeniesione na inny termin? Teraz

musiała znaleźć odpowiedź, i to szybciej, niż miałaby

!

ochotę.

- Jeszcze nie wiem. Najpierw muszę usłyszeć, co

właściwie zamierzasz.

- Sądzę, że również usłyszeć, co reszta ma przeciwko

temu - powiedział ostro.

- Mam zdecydowanie najkrótszy staż jako członek

zarządu - zwróciła mu uwagę - i nie znam dobrze

świata biznesu. Miejsce w zarządzie odziedziczyłam

po Grancie, znasz statut, więc rozumiesz dlaczego.

W każdym razie przyznaję, że pozostali członkowie

zarządu mają wpływ na moje opinie, nie uważam

tego jednak za coś jednoznacznie nagannego.

Twarda odpowiedź zmieniła jego wyraz twarzy.

- Ale przynajmniej zgadzasz się wysłuchać, co

mam do zaproponowania?

- Oczywiście, że tak. I mam nadzieję usłyszeć

dobre propozycje. Naprawdę tak myślę. Ale nie mogę

głosować za tobą po prostu dlatego... że cię kocham.

Podniosła oczy, chcąc spotkać jego spojrzenie.

Zorientowała się, że nie powiedziała mu tego nigdy

background image

128 KLUCZ DO MIŁOŚCI

przedtem. A teraz czas był nie po temu i Maggie

zdawała sobie z tego sprawę.

Connor milczał przez dłuższą chwilę, potem odszedł

od kominka i usiadł przy niej na kanapie. Maggie

nigdy nie spotkała człowieka, który budziłby w niej

jednocześnie tyle sprzecznych uczuć: miłość i wściekłość,

lęk przed przyszłością i pożądanie. Pożądanie przede

wszystkim.

Jego ciepło pociągało ja z taką siłą... Pochylił się

ku niej i w tej samej chwili nic poza tym nie miało już

znaczenia.

- Obiecaj mi jedno - szepnął.

- Co? - Kochała sposób, w jaki niski, dźwięczny

głos zamieniał się w ochrypły szept, odbierała tę

przemianę prawie jak pieszczotę.

- Że wieczorem w czasie zebrania postarasz się

bezstronnie ocenić. Wiem, że trafię na silną opozycję

przeciwko jakimkolwiek nowościom, ale jeśli będę

miał poparcie choćby jednej osoby, sprawy pójdą łatwiej.

- Spróbuję, Connor. Będę tak bezstronna, jak

tylko potrafię.

- Cieszę się. - Pochylił się jeszcze bardziej i wycisnął

na jej ustach gorący pocałunek.

W kilka minut później trzask otwieranych drzwi

raptownie zakończył ich uścisk.

- Hej, mamusiu - wrzasnął Jordan.

- Hej, kochanie. Sok jest w lodówce, jeśli masz

ochotę - odkrzyknęła Maggie unosząc głowę.

Przygładziła włosy Connora, odsuwając kosmyki

z czoła. Zorientowała się, że i jej fryzura musi być

w opłakanym stanie.

- Zastanawiam się, co Jordan myśli o nas - naszła

ją refleksja.

- Rozmawiałaś z nim na ten temat?

- Nie. Chyba nie bardzo wiedziałabym, co mu

powiedzieć.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

129

- Może po prostu, że się kochamy?

- Jordan jest bardzo spostrzegawczy. Pewnie już

się domyślił - odparła, uśmiechając się przelotnie.

- Prawdę mówiąc, wygląda na to, że sporo ludzi się

domyśla. Ale chodzi nie tylko o to, Connor. Bo co

będzie dalej?

Żadne z nich nie miało ochoty odpowiadać, toteż

wejście Jordana do salonu w chwilę później oznaczało

bardziej pożądaną przerwę, niż Maggie zgodziłaby

się przyznać. Podczas obiadu zajęli się lżejszymi

tematami i dopiero o wpół do siódmej Triple I znowu

pojawiła się w rozmowie.

- Powinnam iść na górę i zmienić ubranie - powie­

działa, wstając od kuchennego stołu, gdzie podjadali

chleb kukurydziany z chili. - Czy chcesz wpaść do

domu przed zebraniem?

- Po co?

- Tak myślałam... Jesteś w dżinsach i... - Z ostro­

żności zawiesiła zdanie i sformułowała je nieco inaczej:

- Zebrania zarządu należą do sytuacji oficjalnych

- wyjaśniła. - Twój ojciec, prowadząc je, zawsze nosił

najlepsze ubranie.

- Jakbym słyszał o niedzielnym obiedzie - odparł

lakonicznie Connor.

- Sądzę, że należą do tej samej tradycji.

- Może przyszedł czas na zapoczątkowanie nowych

tradycji?

- Masz zamiar przewodniczyć w dżinsach?

- Sprawiasz wrażenie zaszokowanej.

Maggie nie spodobał się podtekst:

- Mnie to szokuje nieszczególnie, ale parę osób na

pewno uniesie brwi ze zdziwienia.

- Właśnie o to mi chodzi. Ale nie myślałem, że

będziesz wśród nich.

- Ja w każdym razie idę się przebrać - powiedziała.

Już na górze, stojąc przed szafą, przeżyła ciężkie

background image

130

KLUCZ DO MIŁOŚCI

chwile, zastanawiając się, co włożyć. Jeśli wybierze

coś zbyt jaskrawego lub niedbałego, Connor uzna, że

ma jej poparcie dla każdego z pomysłów chowanych

w rękawie. Ale wybór czegoś zbyt formalnego stawiał

ją dokładnie po drugiej stronie.

- Niech cię diabli, Connor - powiedziała głośno,

wyjmując w końcu z szafy prostą jedwabną bluzkę

w kolorze kości słoniowej i jasnobrązową spódnicę.

Ponieważ siedmiu z ośmiu członków zarządu

mieszkało w pobliżu Wellesley, zdecydowano już wiele

lat temu, że nie ma sensu robić zebrań zarządu

w centrum Bostonu. W każdy drugi i czwarty

poniedziałek miesiąca Edward Dennis, dyrektor banku,

dawał im do dyspozycji salę konferencyjną. Było to

przyjemne, staromodnie urządzone pomieszczenie,

świetnie nadające się na zgromadzenia ludzi wcho­

dzących w skład zarządu Triple I. Ojcowie Connora

i Granta, założyciele firmy, zaznaczyli w statucie, że

członkiem zarządu musi być ktoś z rodziny, toteż

cała ósemka obecnych członków była związana bądź

z Lewisami, bądź z Blake'ami, bezpośrednio albo

przez małżeństwo. Maggie uważała to z początku za

dziwactwo, ale przez lata zaczęła dostrzegać w tym

sens. Członkowie zarządu byli osobiście zainteresowani

dbałością o los firmy, co zawsze wychodziło jej na dobre.

Teraz Connor zamierzał tym wszystkim wstrząsnąć.

Kiedy zajechali mercedesem na parking przed bankiem,

Maggie poczuła lekkie ssanie w żołądku.

- Domyślam się, że masz w zarządzie dokładnie tę

samą pozycję, co ojciec - powiedziała w zamyśleniu.

- Czyli jako przewodniczący prowadzisz zebrania

i przy równej liczbie głosów decydujesz.

- Zgadza się. A dlaczego pytasz?

- Po prostu odświeżam pamięć - wykręciła się.

W rzeczywistości analizowała różne możliwości,

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

131

próbując zgadnąć, co się wkrótce zdarzy. Ponieważ

jednak mogła bezpiecznie przewidzieć tylko ostrą

walkę, zrezygnowała na razie z wieszczenia.

Wkraczając razem z nią do banku, Connor sprawiał

wrażenie pewnego siebie. Musiała przyznać, że

w dżinsach zestawionych z kurtką wyglądał lepiej, niż

prezentowałby się w trzyczęściowym garniturze.

A jednak idąc u jego boku czuła niezwykły, nerwowy

dreszcz.

Kiedy zajęli miejsca przy dużym stole, nie pozostało

żadne wolne krzesło. Maggie pomyślała, że przynajmniej

co do jednego Connor miał rację. Pozostali członkowie

zarządu zobaczyli jego swobodny strój i wszystkie

dwanaście brwi uniosło się prawie jednocześnie.

Maggie szybko przebiegła wzrokiem po zebranych.

Maria Blake siedziała jak zwykle przy końcu stołu,

tuż koło przewodniczącego. Na jej twarzy malowało

się napięcie ostatniego tygodnia. Obok zajęła miejsce

Caroline Lewis, której niezmienną pogodę zakłócił

na krótką chwilę widok Connora. Stary przyjaciel

obu rodzin, Talbot Hughes, rzucił pogardliwe spoj­

rzenie, z którego mógłby być dumny sam Kincaid

Blake.

Szwagier Connora, Richard, siedział po stronie

Maggie, w sąsiedztwie innego młodego członka zarządu,

Gerry'ego Williamsa. Ojciec Gerry'ego był pierwszym

skarbnikiem Triple I, a Gerry odziedziczył miejsce

w zarządzie, podobnie jak Maggie. Ostatnie, ósme

krzesło przy stole zajmował dyrektor banku Edward

Dennis.

- Cieszę się, że wszystkich widzę - zaczął Connor,

rozluźniony, jakby przez całe życie nie robił nic

innego oprócz prowadzenia zebrań. - Dzisiejsze

spotkanie jest dla nas bardzo ważne. Chciałbym

rozpocząć urzędowanie w roli przewodniczącego zarządu

od wskazania firmie nowych kierunków.

background image

132 KLUCZ DO MIŁOŚCI

Maggie dostrzegła na sześciu twarzach rosnące

zaskoczenie. Jej poczucie niepewności nasiliło się.

- Chcę od samego początku jasno określić moje

stanowisko - mówił Connor. - Jeśli mam być głową

tej organizacji, jej polityka musi się zmienić, i to

radykalnie.

Maggie usłyszała jakieś zamieszanie w kącie,

w którym siedział Talbot Hughes. Słowa „zmienić"

i „radykalnie" podziałały na niego jak czerwona

płachta na byka.

- Triple I zawsze miała renomę solidnej i bezpiecznej

firmy. Stąd właśnie czerpała przez lata całkiem

przyzwoite zyski. Ale czasy się zmieniają, powstaje

wiele nowych możliwości inwestowania, z których

powinniśmy korzystać. Należy popatrzeć trochę dalej

niż dotychczas. W tym właśnie kierunku zamierzam

prowadzić naszą działalność.

- O jakiego rodzaju możliwościach mówisz? - w spo­

kojnym głosie Gerry'ego Williamsa było słychać

niepewność, która dręczyła również Maggie.

Przez ostatnie tygodnie Connor wyraźnie odrabiał

lekcje. Zaczął obszernie omawiać nowe możliwości

inwestowania pieniędzy klientów. Było tam wszystko,

od oprogramowania komputerów po filmy.

- Wszystkie te przedsięwzięcia wydają się ryzykowne

- odważyła się na uwagę Maria Blake.

- Są ryzykowne, to prawda, ale także bardzo

zyskowne, jeżeli inwestuje się rozważnie.

- Kto w Triple I jest fachowcem w tych sprawach?

- zapytał Edward Dennis.

- Na razie mamy ich niewielu. Na tym polega lwia

część planu. Jeżeli chcemy rozszerzyć horyzonty, musimy

ściągnąć do firmy nowych ludzi.

- Jeżeli chcemy rozszerzyć - powtórzył ponuro

Talbot Hughes.

- Jestem zdecydowany zmienić oblicze tej firmy

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

133

- gładko odparł Connor - i jestem przygotowany do

walki, gdyby zaszła taka potrzeba.

- Nie mogę cię w tym poprzeć, Connor - powiedział

Edward Dennis. - Atrakcyjność Triple I dla klientów

polega na tym, że widzą pewne i bezpieczne miejsce

dla swoich pieniędzy. Nie wyobrażam sobie, żeby

ufali nam nadal, jeśli zaczniemy zupełnie na dziko

zmieniać branże.

- Nową polityką przyciągniemy nowych klientów

- odparował Connor.

- I stracimy starych - warknął Talbot Hughes.

- Nie sądzę. Nie raz pokazaliśmy im, że wiemy, co

robimy.

- Ile czasu zajmą zmiany? - spytała rozsądnie

Caroline Lewis. - Nie możemy zmienić oblicza firmy

w jeden wieczór.

- Zgadzam się - powiedział Connor. -1 nie mówię

o wprowadzeniu jakichkolwiek zmian dzisiaj. Musimy

ludziom stopniowo pokazać, że rozszerzenie działalności

jest dobrym pomysłem. Jestem gotów się założyć, że

nie stracimy przy tym ani jednego klienta.

- Wygląda na to, że w ogóle jesteś skłonny do

zakładów, młody człowieku - przerwał Talbot Hughes.

- Czy z równą gotowością włożysz w to własne

pieniądze, czy też ograniczysz się do cudzych?

- Mam poważne udziały w kapitale Triple I, więc

ryzykuję tak samo jak ty i wszyscy nasi klienci, Talbot.

- Bardzo dużo firm specjalizuje się w krótkoter­

minowych inwestycjach o wysokim ryzyku - stwierdził

szwagier Connora. - Uważam, że powinniśmy zostawić

ten teren dla nich i dalej robić to, w czym jesteśmy

dobrzy.

- Dlaczego nie mielibyśmy być dobrzy na obu

polach? - spytał Connor. - Przecież mamy na to

potrzebne środki.

Każde słowo Connora ożywiało najgorsze wspo-

background image

134

KLUCZ DO MIŁOŚCI

mnienia Maggie. Była małym dzieckiem, kiedy ojciec

zostawił rodzinę, ale pamiętała wiele kłótni między

rodzicami, które brzmiały dokładnie jak ta. „Dlaczego

nie możesz chociaż raz włożyć pieniędzy do banku?"

- wypytywała bez przerwy matka. Ojciec zawsze

odpowiadał, że właśnie ta inwestycja bez wątpienia

przyniesie im fortunę.

Ciasno skrzyżowała ramiona. Od początku wiedziała,

że Connor Blake jest beztroskim marzycielem, i za to

go kochała. Czy jednak tym razem nie posunął się za

daleko?

- Jeżeli obstajesz przy rozszerzeniu działalności, to

dlaczego nie mielibyśmy otworzyć nowych biur? - spytał

Gerry Williams. - W ten sposób wzrosłyby dochody

firmy bez zmiany jej charakteru.

- Istota problemu polega na tym, że ja właśnie

zamierzam zmienić jej charakter. Nie chcę prze­

wodniczyć firmie, która przez ostatnie sześćdziesiąt

lat nie zrobiła niczego nowego. Teraz gra się

w co innego, Gerry.

- Gra się! - parsknął Talbot Hughes.

W czasie tej wymiany zdań Maggie milczała.

Wiedziała, że nieuchronnie zbliża się chwila, kiedy

trzeba będzie poddać projekt głosowaniu.

Ta chwila rzeczywiście nadeszła, a wraz z nią

skończyła się cierpliwość Connora. Maggie widziała,

ile wysiłku włożył w zachowanie spokoju, gdy

oświadczył:

- Przegłosujemy to. Ale pamiętajcie, że jako

przewodniczący mam prawo włączać ten punkt do

porządku każdego zebrania, jeśli uznam to za słuszne.

Maggie wydawało się, że wszyscy o tym myślą.

Sądząc po determinacji na twarzy Connora, nie ulegało

wątpliwości, że nie pozwoli utrącić propozycji z powodu

oporu na jednym zebraniu.

- Wypowiedzcie się po kolei - poprosił Connor,

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

135

zajmując po raz pierwszy tego wieczoru swoje miejsce

przy stole. - Talbot, zaczynaj.

- Jestem zdecydowanie przeciwko całemu pomysłowi

- powiedział stary człowiek bez wahania. - Kincaid

w grobie się przewraca na myśl o takim projekcie, i ty

wiesz o tym.

- Proste „tak" lub „nie" wystarczy - stwierdził

Connor sucho, a Edward Dennis, pełniący funkcję

sekretarza zarządu, zanotował głos Talbota.

Przyszła kolej na Caroline Lewis.

- Przykro mi, Connor, aleja również muszę głosować

przeciwko temu pomysłowi - powiedziała. - Może

jestem za ostrożna, ale nasi klienci powierzają nam

własne pieniądze i nie chciałabym robić czegoś, co

choćby w najmniejszym stopniu mogłoby podkopać

ich zaufanie do nas.

Edward Dennis zapisał drugie „nie". Maria Blake

powtórzyła słowa Caroline i dodała:

- Nie umiem pozbyć się myśli, że twój ojciec...

- nie dokończyła zdania, tylko przyłożyła chusteczkę

do drżących warg. Caroline Lewis położyła uspokajającą

dłoń na ramieniu starej przyjaciółki. Maggie dostrzegła

skurcz żalu na pięknej twarzy Connora, ale kiedy

przyszła pora na jego głos, okazał się niewzruszony

i nie wycofał propozycji.

Gerry Williams, Edward Dennis i Richard West-

borough głosowali przeciwko. Maggie, siedząca przy

końcu długiego stołu, była ostatnią nadzieją Connora

na poparcie i wszyscy o tym wiedzieli. Aprobata

nawet jednego tylko członka zarządu wzmocniłaby

jego pozycję. Maggie zdawała sobie jednak sprawę,

że dla Connora o wiele większe znaczenie niż inwestycje

ma jej osobiste poparcie.

Wzięła głęboki oddech. Pełne żaru spojrzenie Connora

było uwodzicielskie jak zawsze, przypominało jej

z wielką siłą o czymś, co we dwoje zaczęli budować,

background image

136 KLUCZ DO MIŁOŚCI

i błagało, by nie pozwoliła tego pogrążyć. Desperacko

pragnęła mu wierzyć.

Ale niepokojący głos wewnętrzny nie chciał jej dać

spokoju. Wyobrażała sobie, jak Connorowi udaje się

przeforsować nowe pomysły w Triple I, ale sprawy

przybierają zły obrót. Gdyby firma zaczęła się chwiać,

przepadłoby tak wiele: nie tylko pieniądze klientów,

lecz również fortuna Connora i spadek Jordana.

I całe ustabilizowane życie Maggie, do którego już

przywykła.

Kiedy pomyślała o Jordanie, który mógłby dorastać

w surowych i ponurych warunkach, takich jak ona,

poczuła w środku nerwowy ucisk.

- Muszę powiedzieć „nie". - Wyrzuciła z siebie te

słowa i natychmiast serce zaczęło jej bić szybciej.

Twarz Connora pozostała nieruchoma, ale oczy

pociemniały mu z wściekłości. Maggie nie mogła

wytrzymać jego spojrzenia.

- No, to właśnie tak mniej więcej wygląda sytuacja

- powiedział Talbot Hughes, wyraźnie zadowolony

z siebie. Maggie miała ochotę go kopnąć.

- Niekoniecznie właśnie tak - Connor powoli wstał,

dając wyraźnie do zrozumienia, że zebranie jest

zakończone. - Spotkamy się za dwa tygodnie.

Zamierzam znowu wystąpić z tą samą sprawą,

popierając propozycję większą liczbą informacji, jeśli

okaże się to konieczne. A tymczasem... - czarne oczy

pochwyciły spojrzenie Maggie i tak zastygły - tymczasem

muszę chyba przeprowadzić kilka rund negocjacji.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Negocjacje rozpoczął na schodach prowadzących

do wyjścia. Maggie zastanawiała się, czy pojechać do

domu razem z panią Blake. Lecz zanim się zdecydowała,

Connor znalazł się tuż za nią.

- Chodźmy do samochodu, i to szybko - powiedział.

- Nie mam ochoty na żadne pogawędki tutaj.

- Wierzę - pozwoliła mu się sprowadzić na parking.

Powietrze na zewnątrz było łagodne, ale Maggie

wciąż drżała. Wyraz twarzy Connora i jej własne

napięcie nie dawały jej spokoju. Connor nie próbował

się wyładować, póki nie znaleźli się w samochodzie

jadącym w stronę domu Maggie.

- Co ty, do cholery, najlepszego robisz? - zapytał

nagle, ostro ściągając kierownicę przy zakręcie w lewo.

- Zdaje się, że słyszałem, jak mówiłaś o bezstronnej

ocenie.

- Może po prostu nie wierzę w twoje pomysły

wystarczająco, żeby na nie głosować.

- I coś takiego słyszę od kobiety, która przyznaje,

że o inwestowaniu wie nader mało - mruknął.

- Nie rozumiem, dlaczego mój głos jest dla ciebie taki

ważny? Nawet gdybym głosowała „za", nie zmieniłoby

to niczyich poglądów. Do przeforsowania decyzji

potrzebujesz trzech głosów w zarządzie, a niejednego.

- Czy brałaś pod uwagę, że twój głos jest dla mnie

ważny z powodów, które nie mają nic wspólnego

z Triple I? - zapytał cicho.

- Czyli chciałeś, żebym głosowała za tobą ze

względu... ze względu na nas?

background image

138 KLUCZ DO MIŁOŚCI

Przechylił się i wziął ją za rękę. Miała zmarznięte

palce.

- Tak, ze względu na nas - powtórzył. - I dlatego

przyczyna twojego ostrego sprzeciwu wobec tego, co

mówiłem wieczorem, ma duże znaczenie.

Nie naciskał, dał jej czas na przemyślenie. Maggie

głęboko wciągnęła powietrze, próbując opanować nerwy.

- Myślę, że masz rację - przyznała. - Ale nadal nie

jestem pewna, czy to cokolwiek załatwi. Już ci mówiłam,

że mój ojciec należał do ludzi, którzy nigdy nie

potrafią się oprzeć dobremu projektowi zrobienia

pieniędzy. I zawsze tracił na tym więcej, niż zarabiał.

- Czyżbyś sugerowała mi, że skoro twój ojciec...

Przerwała mu podniesieniem ręki.

- Posłuchaj mnie. To nie są jakieś akademickie

rozważania. Przez obłąkane plany ojca moja matka

i ja przeszłyśmy bardzo trudno okres. Byłam wtedy

bardzo młoda. - Głos jej drżał, ale zmusiła się, by

mówić dalej: - Stanowczo nie chcę podejmować tego

samego ryzyka, kładąc na szalę życie moje i Jordana.

- Moim zdaniem poddajesz się dyktatowi nieszczęś­

liwych wspomnień.

- Przemawia przeze mnie zdrowy rozsądek - skon­

trowała.

- Innymi słowy, nie chcesz słyszeć o niczym, co

zagraża - lekceważąco machnął ręką w stronę kamienicy

- twojemu milutkiemu i bezpiecznemu stylowi życia.

- Jeśli uważam, że wiąże się z tym za duże ryzyko,

to nie chcę.

- Czy naprawdę sądzisz, że zacznę trwonić na

prawo i lewo cudze pieniądze dla samego trwonienia?

- Sądzę, że wkraczasz na pole, którego dobrze nie

znasz. Sam to przyznałeś - przypomniała.

- Ostatnio wiele nad tym pracowałem - podkreślił.

- A poza tym lubię być człowiekiem sukcesu.

Próbował skłonić ją do zmiany zdania. Maggie

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 139

pomyślała o jego sile charakteru. W tym miał rację:

kiedy już coś postanowił, był zdolny poruszyć niebo

i ziemię, by to osiągnąć. Czy jednak ta determinacja

wystarczy do stworzenia nowego oblicza Triple I?

Przez chwilę kusiło ją, by poddać się pragnieniu

w jego oczach, powiedzieć mu, że ją przekonał i może

liczyć na jej głos.

Potem znowu wzięły górę wspomnienia rozpaczliwego

dzieciństwa bez pieniędzy i nadziei.

- Przykro mi, Connor - szepnęła. - Po prostu nie

mogę spojrzeć na te sprawy tak jak ty. Kocham cię

i kocham twój sposób, postępowania - powiedziała

- ale wydaje mi się po prostu, że próbujesz go teraz

zastosować w niewłaściwym miejscu.

- Naprawdę tak sądzisz? - Oczy jeszcze mu

pociemniały. Zrozumiała, że niechcący bardzo go

zraniła. - W takim razie nie mamy tematu do negocjacji.

Nie pozostało chyba nic więcej do powiedzenia.

Maggie wysiadła z samochodu, cały czas intensywnie

myśląc nad kompromisem, który umożliwiłby podjęcie

przerwanej rozmowy, ale ciężar doświadczeń przeważał.

Żadne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy.

- Do widzenia, Connor - powiedziała niepewnie.

- Do widzenia. - Zabrzmiało to jak ostateczne

pożegnanie. Maggie przeszył dreszcz. Connor nie

mógł przecież mieć tego na myśli. Za wiele dla siebie

znaczą, żeby rzucać wszystko, ot tak.

- Miałaś ostatnio wiadomości od K.C., Maggie?

Bobbie Lewis nałożyła sobie jeszcze jeden befsztyk

i spojrzała badawczo na szwagierkę.

- On ma teraz na imię Connor - wtrącił się Jordan.

- Masz rację. Ale kiedy zestarzejesz się tak,

jak ja, to też nie będziesz pamiętał o wszystkich

drobiazgach - Bobbie mrugnęła porozumiewawczo

do chłopca, dzieląc się z nim doświadczeniem

background image

140 KLUCZ DO MIŁOŚCI

niemal trzydziestosiedmioletniej kobiety. - Tak

czy owak, ciekawi mnie, czy go ostatnio widziałaś.

- W poniedziałek na zebraniu, potem już nie

- powiedziała Maggie, starając się, by wypadło to

beztrosko.

- Widziałam go któregoś dnia - włączyła się

nieoczekiwanie Caroline Lewis. - Wpadł po południu

na herbatę. Chciał porozmawiać o Triple I.

- Wolałbym, żeby wpadł do nas - stwierdził

Jordan. - Ale musiałby rozmawiać o czymś cie­

kawszym.

- No nie, to było całkiem ciekawe - pogodnie

zauważyła Caroline. - Próbował zdobyć moją przy­

chylność dla zmian, które chce wprowadzić w Triple

I. Muszę przyznać, że ma dużą siłę przekonywania.

- Co mu powiedziałaś? - Maggie nie mogła

powstrzymać się od pytania.

- Hm, oczywiście nie mogłam go poprzeć, tym

bardziej, że chce postawić całą firmę na głowie. Ale

przedstawiał wszystko bardzo uprzejmie.

- Wspomniałam o nim, bo mnie też odwiedził,

w sklepie - powiedziała Bobbie, wycierając usta lnianą

serwetką. - Nigdy nie zgadniecie, czego chciał.

- Kupić ubranie - powiedział Jordan, traktując

wypowiedź ciotki dosłownie.

Bobbie uśmiechnęła się do niego:

- Ciepło, mały przyjacielu. Chciał porozmawiać

o strojach. Szczególnie o inwestowaniu w modę. Był

z nim facet, który wyglądał na eksperta z branży.

- Czy sprawiał wrażenie, że wie, o czym mówi?

- spytała Maggie. - Ekspert, ma się rozumieć.

- Pytasz niewłaściwą osobę. Wiesz, że język

fachowców od inwestycji brzmi dla mnie jak starożytna

greka. K.C., chciałam powiedzieć Connor, wydawał

się bardzo zainteresowany.

- Zdaje się, że Connor poświęca mnóstwo czasu

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI \Ą\

swojemu pomysłowi - powiedziała Caroline w zamyś­

leniu. - Szkoda, bo nie sądzę, żeby kiedykolwiek

udało mu się zmienić pogląd choćby jednej osoby

w zarządzie.

- Kiedy widziałem Connora na pogrzebie wujka

Blake'a, opowiadał mi o wspaniałej rasie psów

- stwierdził Jordan, wyraźnie mając dosyć rozmów

o Triple I.

- O jakiej rasie? - spytała Maggie.

- Nie pamiętam nazwy. Air - coś tam.

- Airdale? - podsunęła Bobbie.

- Właśnie. I powiedział, że mamusia pewnie się na

niego zgodzi, bo on nie gubi sierści.

Spoglądał przenikliwie na matkę. Maggie musiała

siłą powstrzymywać strumień łez, który cisnął się jej

do oczu. Tydzień temu wszystko między nią i Connorem

wydawało się prawie ustalone, i to do tego stopnia, że

Connor był gotów poprzeć prośby Jordana o psa.

A teraz...

- Psy rasy airdale są bardzo duże, kochanie - miała

nadzieję, że jej głos brzmi pewnie.

- Nasz dom też jest duży - racjonalnie ripostował

Jordan. - Connor powiedział, że porozmawia z tobą

na ten temat, mamusiu. Czy rozmawiał?

- Nie - odparła. - W każdym razie jeszcze nie.

Najadłeś się już, kochanie, czy skończysz ten ostatni

kawałek?

Jordan zajął się ostatnim kawałkiem befsztyka,

w pełni świadomy, że doszło do zmiany tematu.

Maggie zastanawiała się, czy ludzie siedzący przy

stole wiedzą o jej uczuciach. Może Caroline i Bobbie

po prostu udają, że ich nie zauważają, co oczywiście

nakazują reguły dobrego wychowania. Z jednej strony

była im za to wdzięczna, gdyż powstrzymywały się od

zadawania kłopotliwych pytań. Ale z drugiej strony

miała dosyć tych niedzielnych grzeczności i zapragnęła

background image

142

KLUCZ DO MIŁOŚCI

uciec z powrotem w świat nieskażonych uczuć i doznań,

który dzieliła z Connorem.

Zostawiła Jordana u Lewisów, gdyż Bobbie zaprosiła

go do siebie na noc. Dla Jordana i Bobbie oznaczało

to atrakcyjne spędzenie czasu, ale kiedy Maggie wróciła

sama do domu, brakowało jej szczebiotu syna znacznie

bardziej niż zwykle. Zajęła się gospodarczymi pracami,

na które nie miała czasu w tygodniu. Czuła wokół

siebie pustkę.

Odstawiła szczotkę do kubła i na czubkach palców

przeszła po wilgotnej podłodze do telefonu. Wybrała

numer Connora, ale nikt nie odpowiadał. Po pięciu

sygnałach odwiesiła słuchawkę i ze skrzywioną twarzą

wróciła do zmywania podłogi.

O jedenastej wieczorem spróbowała po raz drugi.

Nadal nikt nie odbierał. Gdzie się podziewa Connor?

Z krótkiej rozmowy z Marią Blake wiedziała, że nie

w rodzinnym domu w Wellesley. Z firmy ślusarskiej

Connor już zrezygnował. Ale kiedy Maggie zadzwoniła

o wpół do dwunastej, wciąż nikt nie podnosił słuchawki.

Maggie zbudziła się o drugiej. Dom wydał jej się

pustelnią. Doleciał ją tylko głuchy dźwięk włączonego

ogrzewania i szelest świeżych liści na drzewach za

domem. Znowu zamknęła oczy. Zobaczyła Connora.

Zjawa była tak realna, że przez chwilę niemal słyszała

tuż przy sobie jego równy oddech.

Przekręciła się w stronę telefonu, zanim zdrowy

rozsądek zdołał ją od tego odwieść. Należą do siebie,

ona i Connor, nieważne, jakie różnice ich dzielą.

Musi go znaleźć i powiedzieć mu o tym, zanim

oddalą ich także inne problemy.

Wstrzymała oddech, słysząc pierwszy, potem drugi

dzwonek. Za trzecim Connor odebrał.

- Halo?

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI J43

- Tu Maggie.

Zapadła długa cisza. Maggie zastanawiała się, czy

łącza telefonu przenoszą bicie jej serca.

- Co robisz na nogach o tej porze? - Nie umiała

poznać po jego głosie, czy jeszcze jest na nią zły.

- Nie jestem na nogach. Nie śpię, ale znajduję się

w pozycji horyzontalnej.

- Rozumiem, że leżysz w łóżku.

- Tak. - Puls przyspieszył jej jak za naciśnięciem

guzika.

- Hm. - Ciepły i wieloznaczny dźwięk stanowił

najpomyślniejszą informację, która dotarła od niego

przez cały tydzień.

- Próbowałam dzwonić wieczorem, ale nikt nie

odpowiadał. Przypomniałam sobie jednak, że przez

ostatnie dziesięć lat prowadziłeś życie na opak i uznałam,

że nie pozbyłeś się jeszcze starych przyzwyczajeń.

- Zgadłaś - przyznał. - Prawdę mówiąc, ostatnie

kilka nocy spędziłem przy warsztacie. Masz całkowitą

rację, że nie jestem przyzwyczajony do leżenia w łóżku,

kiedy dookoła wszyscy śpią. Po prostu wyłączyłem

telefon, bo zmęczyły mnie gromy, które raz po raz

ciska na mnie Talbot Hughes.

- Czy miałbyś ochotę na towarzystwo, skoro nie

śpisz? - zapytała. Na myśl o tym poczuła słodki dreszcz.

- Maggie...

Głos był pełen namiętności, dokładnie taki, jaki

pamiętała z poprzednich spotkań, toteż podziałał na

nią z równą mocą. Cokolwiek stało na ich drodze,

w tej chwili nie miało znaczenia.

- Jordana dzisiaj nie ma - powiedziała bez tchu,

przekładając nogi przez krawędź łóżka. - Będę u ciebie

za dwadzieścia minut.

- Tak szybko przyjedziesz z Wellesley? - Ten głos

drażnił jej zmysły, pieścił ją.

- Kiedy muszę, to potrafię się pospieszyć.

background image

144 KLUCZ DO MIŁOŚCI

Czekał na nią na parkingu. Myślała początkowo,

że z troskliwości, że obawiał się niebezpiecznego

sąsiedztwa. Ale kiedy po wyjściu z samochodu wpadła

wprost w jego ramiona, stwierdziła, że pragnie jej tak

samo, jak ona jego, a może nawet bardziej.

- Źle wyglądasz - powiedział, przyciągnąwszy ją

do siebie.

- Ty też - podniosła wzrok ku jego twarzy.

Na mocnej linii brwi odłożyły się ślady świeżego

zmęczenia.

- Chyba dlatego, że usiłuję się przystosować do

tego zwariowanego rozkładu dnia - powiedział lekko.

- Masz na myśli pracę w dzień i spanie w nocy?

- Właśnie. Zupełnie nie wiem, jak sobie radzą

ludzie, którzy nocą śpią.

Otoczył ją silnym ramieniem i ruszyli w stronę jego

mieszkania. W wielkiej, otwartej przestrzeni poddasza

panował półmrok. Snop światła bił od stołowej lampy

koło kanapy, a wystawowy reflektor oświetlał warsztat.

Nad warsztatem przyczepiono mnóstwo rysunków

i tajemniczych elektronicznych elementów, które Maggie

zauważyła poprzednio.

- Jesteś zajęty - stwierdziła.

Wzruszył ramionami. Przez niebieską koszulę,

włożoną do dżinsów, wyczuła mięśnie ramion, i to

jeszcze bardziej rozpaliło jej pragnienie.

- Zabijanie czasu - odparł obojętnie.

- Wiesz, mam inne pomysły na zabijanie czasu

- szepnęła, stając na palcach i obejmując go za szyję.

Connor z głośnym westchnieniem wypuścił powietrze

i chciwie przygarnął ją do siebie.

Ubieranie się zajęło jej w domu nie więcej niż pół

minuty, dlatego pominęła tak nieistotne elementy

garderoby, jak bielizna. Teraz Connor otoczył dużymi

dłońmi jej talię i zaczął powoli wsuwać je pod luźną,

niebieską bluzkę, jego palce trafiły na gładkie, nie

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

145

skrępowane piersi. Jęknęła cicho, kiedy objął je i powiódł

kciukami obu rąk po stwardniałych sutkach.

- Nawet nie wiesz, jak to na mnie działa - szepnęła.

Diabelski uśmieszek wypłynął mu na usta:

- Wiem, i to bardzo dobrze. - Uśmieszek trwał

jeszcze, gdy spotkały się ich wargi, potem stopiła go

słodka i chciwa namiętność rozbudzona przez roz­

chylone usta Maggie.

Położył ją na łóżku i wyciągnął się przy niej.

Maggie ściągnęła bluzkę przez głowę. Dostrzegła

w oczach Connora wyraz nie zaspokojonego pragnienia

i poczuła dłoń delikatnie sunącą wzdłuż jej ciała.

I nagle nawet granicząca z bólem rozkosz tego dotyku

przestała Maggie wystarczać. Chciała, by splótł się

z nią w najintymniejszych z wyobrażalnych uścisków

i wypełnił ją sobą: on i tylko on.

Rozpięła mu koszulę i ściągnęła ją z szerokich

ramion. Connor zdawał się włączać w ten spieszny

rytm, w jednej chwili pozbywając się reszty ubrania.

- Tak bardzo cię pragnę - szepnęła, przesuwając

wzrok, a za nim dłonie, po wspaniałym ciele Connora.

- O Boże, Maggie - jego głos brzmiał ochryple

i namiętnie. Palcami uchwycił pasek jej dżinsów,

rozpiął guzik, potem pokonał zamek błyskawiczny

i z celebrowaną powolnością zaczął ściągać spodnie

z jej nóg. Kiedy dżinsy dołączyły do stosiku ubrań na

podłodze, Connor ruszył w drogę powrotną. Badając

wargami aksamitną skórę prześlizgnął się po paraboli

kolana, chłonął ciepło wewnętrznej strony uda i wciąż

zdążał wyżej...

Rozgrzane pieszczotą usta wyzwoliły nieziemską

energię, której wybuchy przeniosły Maggie poza granice

zwykłej przyjemności. Nawet nie śniła, że w dotyku

może być tyle intymności, nie podejrzewała, jak rozległy

świat doznań kryje się w jej wnętrzu. Connor sięgał

zaś wyżej i wyżej, niczym mistrz kompozycji tworzący

background image

146

KLUCZ DO MIŁOŚCI

symfonię, w której każdy akord ma miliony barw

i odcieni. Myśli Maggie rozsypały się na nic nie

znaczące drobiny, jej świadomość zajęło bez reszty

palące pragnienie. Wtedy właśnie Connor przykrył ją

swym ciałem i wypełnił jednym mocnym ruchem,

który całą tęsknotę i żądzę Maggie przemienił w rozkosz.

Ciasno oplotła jego nogi i szerokie ramiona, jakby

szukała bliskości, której nie będzie końca. Z każdym

ruchem jednoczyli się doskonalej, aż wspólnota stała

się siłą przełamującą wszelkie bariery, porywającą

w tętniącym rytmie dalej, coraz dalej...

Przez moment Maggie wydawało się, że chce poddać

się tej sile na zawsze, nagle targnął nią skurcz i w jej

wnętrzu rozerwała się świetlista kula. Usłyszała

mieszający się z jej głosem gardłowy okrzyk Connora

i zrozumiała, że razem przestąpili skraj niezgłębionej

otchłani, do której ciągnęli się nawzajem. Jakby na

przekór długiej, roztętnionej chwili, oboje prawie

znieruchomieli, potem Maggie znowu zaczęła oddychać.

Connor robił wrażenie, jakby nie mógł wydobyć

z siebie słowa, a tym bardziej wykonać najmniejszego

ruchu. Maggie, która była w podobnym stanie, znała

tego przyczynę. Ich wspólny czas, wyrwany nocy, nie

mógł trwać bez końca. Mieli do rozwiązania poważne

problemy i oboje zdawali sobie z tego sprawę. Leżeli

więc, przytuleni w milczeniu, opóźniając nieuniknioną

chwilę, w której rzeczywistość wedrze się do życia.

- Pewnie od rana pracujesz? - odezwał się w końcu

Connor i, przewróciwszy się na bok, spoglądał na nią

ciemnymi oczami, wciąż jeszcze zamglonymi namięt­

nością.

- Na to wygląda. - Maggie spojrzała na budzik

przy łóżku. Była trzecia. - Zaczynam dokładnie za

pięć godzin. A ty?

- Muszę być w mieście o wpół do dziewiątej.

- Ale z firmą ślusarską skończyłeś już na dobre?

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

147

- Aha. Wszystko sprzedane. Klamka zapadła.

- Będzie ci tego brakowało?

Twarz mu spoważniała.

- Będzie mi brakowało szefowania samemu sobie.

Na to nie miała odpowiedzi. Wiedziała, do czego

zmierza rozmowa, a przecież wciąż władał nimi tak

świeży czar miłości i spełnienia. Nie chciała go rozpraszać

dyskusją o Triple I, mimo iż musieli się na nią zdobyć

jak najszybciej.

- Chce ci się spać? - spytał, patrząc na budzik.

- Trochę. I wiem, że już wczesnym popołudniem

będę do niczego, jeśli nie spróbuję teraz przynajmniej

odrobinę wypocząć.

- Właśnie myślałem całkiem tak samo. - Sięgnął

po lekki wełniany koc i przykrył ich oboje. - Może

powinienem nastawić budzik. Na siódmą?

- Brzmi przerażająco, ale obawiam się, że to za

późno. Będzie godzina szczytu. W drodze do domu

muszę być przygotowana na duży ruch i korki.

Nastawił zegarek na szóstą i zgasił lampę. Maggie

natychmiast zapadła w falujący uśpioną namiętnością,

przyjemny letarg. Wtuliła się w ciepłe, mocne ciało

Connora. Wiedziała, że ten miły stan nie ma nic

wspólnego z rzeczywistością, ale uznała, iż rzeczywistość

może poczekać do szóstej.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

- Niemożliwe, żeby już była szósta -jęknęła Maggie

zaledwie w trzy godziny później. - Spałam najwyżej

pięć minut.

- Ja też. - Connor ziewnął, przeciągnął się i znów

ją objął. - Nie wiem, czy zdarzyło mi się, żeby

bardziej kusiły mnie wagary.

- Ja nie mogę sobie pozwolić nawet na pokusę.

Dzieci zaczynają się zjeżdżać o ósmej i muszę być

w domu.

Maggie wysunęła się niechętnie z uścisku Connora

i wstała z łóżka.

- Co planujesz na dzisiaj, Connor?

- Kilka spotkań. - Ciemne oczy zwęziły się.

- W sprawie Triple I, jak sądzę?

- Tak, to prawda.

Maggie pomyślała o samotnie spędzonych nocach

w zeszłym tygodniu i podjęła odważną decyzję:

- Jeśli chodzi o firmę, Connor... - zaczęła.

- Tak? - Jego twarz wciąż nie wyrażała nic, jakby

z ostrożności nie chciał zagłębiać się w ten temat.

- Dużo myślałam o tym, co powiedziałam ci

wieczorem w zeszły poniedziałek. To znaczy o tym, że

niepokoją mnie straty, jakie twoje plany mogą przynieść

firmie. - Nie odpowiedział, ale wydało jej się, że widzi

w jego oczach cień nadziei.

- Myślę... Myślę, że może miałeś rację co do mnie.

Może rzeczywiście oceniałam przez pryzmat własnych

doświadczeń. I na chwilę zgubiłam wtedy główny wątek.

- A jaki? - spytał cichym, wibrującym głosem.

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

149

- Że ty i ja powinniśmy być razem. - Mówiła,

patrząc mu prosto w oczy, czując zawsze obecną siłę,

która pchała ich ku sobie. - Kocham cię, Connor.

Nie chcę już nigdy być bez ciebie.

Nie poruszył się, ale z oczu mogła wyczytać, ile

znaczą dla niego te słowa. Pospiesznie ciągnęła:

- Myślałam też dużo o Triple I. Chcę poprzeć twój

nowy plan, jeśli uważasz, że potrafisz go przedstawić

w formie strawnej dla pozostałych członków zarządu.

- Dyplomacja nigdy nie była moją mocną stroną

- powiedział z samokrytycznym uśmieszkiem.

- Naprawdę? - Maggie odwzajemniła uśmiech.

- Co sugerujesz?

- Jeszcze nie myślałam o szczegółach - powiedziała.

- I naprawdę muszę się spieszyć, jeśli chcę zdążyć do

domu przed ósmą. Może przyjdziesz wieczorem na

obiad, to porozmawiamy na ten temat?

- Wieczorem umówiłem się z facetem, który kupuje

mój ślusarski interes. Co powiedziałabyś na wtorek?

- Dobrze. Oj, przepraszam, nie. Muszę iść z Jor­

danem na pływalnię.

- Czyli w środę.

- W środę. Weź z sobą ten stos planów, który leży

na warsztacie. Jestem pewna, że można w nim znaleźć

coś do kupienia przez Triple I.

Ku jej zaskoczeniu nie miała tego dnia kłopotów

z sennością. Miała za to duże trudności ze skoncent­

rowaniem się na pracy. Błądziła myślami w świecie

fantazji, wyobrażając sobie, że kocha się z Connorem,

i snując marzenia o wspólnej przyszłości.

Nie znaczyło to jednak, że obawy całkiem się

rozwiały. Przeciwnie, skłębione wraz z innymi uczuciami

sprawiały, że w głębi serca Maggie lękała się sytuacji,

w jakiej się znalazła.

Takie myśli dręczyły ją jeszcze w środę, kiedy

background image

150

KLUCZ DO MIŁOŚCI

Connor przyszedł na obiad, niosąc książkę o psach

dla Jordana i potężny bagaż informacji, zebranych na

potrzeby Triple I. Wyraźnie uznał, że najlepszą metodą

będzie zasypanie członków zarządu faktami, które

zmuszą ich do przyznania, że Connor wie, o czym mówi.

- Nie jestem pewna, czy wybrałeś najlepszy sposób

- powiedziała Maggie.

- Czemu nie?

- Możesz przedobrzyć, podobnie jak za pierwszym

razem. Całkiem ich wtedy przygniotłeś, zupełnie jakbyś

kazał komuś tonąć i pływać jednocześnie.

- A co proponujesz w zamian?

- Może zacząłbyś od przeprowadzenia przez zarząd

jednego projektu? Nowego, ale niezupełnie odmiennego

od tego, w co Triple I inwestowała do tej pory.

- Masz konkretne propozycje?

- Jeszcze nie, ale nie powinno być kłopotów

z wyborem.

Wybór okazał się jednak trudniejszy, niż sądziła.

Przed obiadem spędzili godzinę na rozmyślaniach, ale

Maggie nie znalazła nic, co jej zdaniem bez wątpienia

wzbudziłoby zaufanie wszystkich członków zarządu.

Po obiedzie bez żalu uciekli od papierów i zaczęli

grać z Jordanem w baseball na podwórzu za domem.

Dopiero w sobotę wrócili do pracy nad listą

potencjalnych inwestycji, sporządzoną przez Connora.

Maggie z Jordanem złożyli wizytę na poddaszu. Gdy

chłopiec oglądał warsztat, dorośli znów zaczęli

przekopywać się przez górę papieru.

- Jeśli znajdziemy dobry projekt, to w przyszłości

uda się przeforsować całą koncepcję - powiedziała

Maggie marszcząc brwi. - Ale jeśli nie trafimy, to

jeszcze umocnimy podejrzenia zarządu, że koncepcja

się nie sprawdzi.

- Hej, Connor - spytał Jordan po raz czwarty - co

to jest?

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

151

Connor wdał się w cierpliwe wyjaśnienia. Miał

o wiele więcej cierpliwości do dzieci niż do dorosłych,

co Maggie zauważyła już wcześniej. Żałowała, że nie

posłużył się tym samym tonem na zebraniu zarządu

w zeszły poniedziałek.

- Dzięki temu wichajstrowi system alarmowy działa

- mówił, podłączając jeden z nie zidentyfikowanych

obiektów elektronicznych, leżących na warsztacie, do

plątaniny drutów. - Popatrz, tu jest mózg całego

urządzenia, który steruje sensorami, znajdującymi się

na końcu każdego z przewodów. Można go zaprog­

ramować na osiem różnych kombinacji.

- Czyli możesz wyjechać na osiem dni i codziennie

światło będzie zapalało się i gasło o innych porach?

- spytał Jordan.

- Zgadza się. Ale to jeszcze nie wszystko. Dowcip

polega na tym, że możesz podłączyć system do telefonu

i zmieniać program nawet na odległość. Rozumiesz?

Przycisnął kilka guzików i Maggie usłyszała okrzyk

zachwytu Jordana. Kombinacja liczb, jak za sprawą

czaru, zaczęła się sama z siebie zmieniać. Maggie

wyprostowała się na krześle i badawczo spojrzała na

Connora.

- Słuchaj, ile pieniędzy potrzeba na uruchomienie

masowej produkcji takiego systemu?

Connor spojrzał przez ramię, zajęty wyjaśnianiem

konstrukcji Jordanowi.

- Nie mam pojęcia - odparł niedbale. - Czemu

pytasz? Czyżbyś sądziła, że Triple I powinna w to

zainwestować?

- Tak - powiedziała stanowczo. - Właśnie tak sądzę.

Oschłość w jego odpowiedzi zaskoczyła ją.

- Nie - stwierdził tonem, nie pozostawiającym

cienia wątpliwości.

- Ale dlaczego nie? To byłoby doskonałe...

- Nie, Maggie. Mam zebraną setkę innych potenc-

background image

152

KLUCZ DO MIŁOŚCI

jalnych inwestycji dla Triple I. Nie ma potrzeby

włączania do tego mojej własnej pracy.

Był niewzruszony i Maggie ustąpiła. Ale kiedy

w godzinę później, po przejrzeniu tej setki, nadal

żaden z projektów nie wydawał się przekonujący,

a nic innego nie przychodziło im do głowy, Maggie

podjęła wcześniejszy pomysł.

- Spójrzmy na sprawę inaczej - zaczęła. - Co

budzi zaufanie w zarządzie Triple I? Z pewnością

nazwisko Blake. Gdyby wiedzieli, że poprowadzisz tę

firmę, która będzie produkować systemy alarmowe,

to chętniej poparliby propozycję.

- W poniedziałek nazwisko Blake raczej nie budziło

niczyjego zaufania - mruknął.

- Byli zaszokowani - stwierdziła Maggie. - Musisz

zresztą przyznać, że przedstawiłeś dość zaskakujący

projekt. Ale co do tego...

Stała z Connorem przy warsztacie, przyglądając się

starannym szkicom systemu alarmowego.

- Wystarczy, żebyś przedstawił urządzenie zgodnie

z tymi rysunkami. Na pewno zrobisz na wszystkich

duże wrażenie.

Wydawało się, że się zastanawia, ale nagle bez

zapowiedzi zwinął plany w rulon, zabezpieczając je

gumką.

- Nie - powtórzył. - To się nie uda, Maggie.

Miała niejasne przeczucie, że za.odmową kryje się

coś więcej niż tylko niewiara w sukces na posiedzeniu

zarządu.

- Ale dlaczego? - nalegała.

Powoli obrócił ku niej twarz. Zmroził ją obojętny

wyraz oczu. To samo wrażenie dystansu odniosła

wcześniej, teraz jednak było ono spotęgowane i Maggie

znała przyczynę. Okazało się, że ma rację.

- Nie chcę mieszać prywatnego życia z Triple

I - przyznał z wyraźną niechęcią. - To urządzenie

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI 153

stworzyłem dla siebie, bez żadnego związku z interesami

rodziny.

- Mówisz, jakbyś zastanawiał się, czy nie zmienić

decyzji - powiedziała cicho.

- Nie zastanawiam się - wyczuła, że zaangażował

w to zdanie całą siłę woli. - Po prostu nie chcę, żeby

Triple I zajmowała się tym konkretnym projektem,

i to wszystko.

Nie odezwał się aż do poniedziałkowego późnego

popołudnia. Za dwie godziny miało się rozpocząć

zebranie zarządu.

- Przepraszam, że nie dzwoniłem - zaczął.

- Nie szkodzi - zachowała neutralny ton, mimo iż

problem, któremu na imię Connor, zajmował jej

umysł prawie bez przerwy. - O trzeciej rano akurat

nie spałam i o mało do ciebie nie zatelefonowałam.

- Szkoda, że tego nie zrobiłaś - w głosie słychać

było napięcie i chyba mniej pewności niż zwykle.

- Brakuje mi ciebie, Maggie.

- Mnie ciebie też - Maggie mocniej ścisnęła

słuchawkę, czepiając się nadziei, że uda im się w końcu

znaleźć wyjście z impasu. - Domyślam się, że zobaczę

cię wieczorem na zebraniu.

- Prawdę mówiąc, o tym chciałem porozmawiać.

Myślałem nad twoją sugestią, żeby przedstawić

zarządowi system alarmowy jako jedną z możliwości

inwestycyjnych.

Maggie wstrzymała oddech.

- Zastanawiałem się długo, dlaczego tak bardzo

nie chciałem rozważyć tego pomysłu. Sądzę, że to

może mieć związek z tym, co czuję, mając powrócić

na łono rodziny.

- Tak przypuszczałam - łagodnie powiedziała

Maggie.

- No cóż, to ma związek. Ale przecież powinnaś

background image

154

KLUCZ DO MIŁOŚCI

rozumieć, jak usztywniają mnie występy na rodzinnej

scenie.

- Niepotrzebnie - odparła, usiłując zachować spokój.

- Zajmujesz teraz główną pozycję i wcale nie musisz

poddawać się tradycjom, jeśli nie masz na nie ochoty.

- Nie jestem taki pewien.

Maggie pomyślała, że być może powinna okazać

teraz więcej zdecydowania.

- Zgoda, Connor, posłuchaj. Jestem częścią życia

tej rodziny, tak samo jak Jordan. Wiesz również, do

jakiego stopnia Triple I jest wszczepiona w rodzinę.

Nie wydaje mi się, żebyś mógł całkiem dowolnie

wybierać, które części pakietu cię interesują. Bo

sprawiasz wrażenie, jakbyś chciał tylko część.

- Może i tak - przyznał. - Ale czy na pewno jest

w tym coś złego? - Nagle zaczęło mu się spieszyć.

- Słuchaj, muszę biec. Chciałem ci tylko wyjaśnić, że

jeśli postanowię jednak nie robić użytku z twojego

pomysłu, to dlatego, że mam ku temu ważny powód.

Kiedy dotarła na zebranie, stwierdziła, że Connor

przynajmniej nie stracił umiejętności zaskakiwania

jej. Zamiast dżinsów miał na sobie granatowy garnitur

w delikatne prążki i nieskazitelną białą koszulę.

Rozpoczął zebranie w tonie ugodowym.

- Chcę zacząć od wyjaśnienia i przeprosin - po­

wiedział, gdy cały zarząd zajął miejsca. - Ludzie,

którzy dobrze mnie znają, przebąkiwali coś o słoniach

w składzie porcelany - ciągnął. - Muszę przyznać, że

przez krótką chwilę można było mówić o pewnym

podobieństwie.

Całkowicie zrezygnował z agresywności, która

wpędziła go w takie tarapaty dwa tygodnie wcześniej.

Maggie odnotowała to z ulgą. Dostrzegła nawet

uśmiechy na twarzach słuchaczy.

- Rozumiecie, mam nadzieję, iż wszystkie zarzuty

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI

155

przeciwko mnie wzięły się stąd, że nie mam doświad­

czenia w takich sytuacjach. Jak wiecie, z Triple I miałem

ostatnio do czynienia piętnaście lat temu. Widocznie

zapomniałem tymczasem, jak wygląda praca tutaj.

Muszę odświeżyć moje wiadomości i być może zajmie

mi to trochę czasu.

Napięcie, które Maggie czuła w żołądku, ustępowało,

choć tylko częściowo. Przeprosiny stanowiły mistrzowski

chwyt dyplomatyczny.

Connor przerwał i przyjrzał się siedmiu pełnym

oczekiwania twarzom. Maggie sugerowała mu, że

uzyska większe poparcie, jeśli wykaże się cierpliwością,

a nie butnymi żądaniami. Postanowił wykorzystać jej

radę.

Miał zamiar trzymać się pierwotnego planu, lecz

przedstawiać go po kawałku. Spodziewał się, że zarząd

zgodzi się na stopniowe przejście, skoro przeciwstawił

się rewolucji. Patrząc ponad długim stołem w oczy

Maggie poczuł jednak wahanie.

Pomyślał, że te złotoorzechowe oczy tyle zmieniły

w jego życiu. Utkwił w nich spojrzenie i nagle dostrzegł

prawdę, której dotąd unikał.

Maggie ma rację, drgnął zaskoczony. Ściągnął brwi,

świadom, że audytorium czeka na następne słowa, ale

ciągle jeszcze milczał, zmagając się z nowym pomysłem.

Maggie miała całkowitą rację, że Connor unika

ostatecznego zaangażowania się w rodzinny interes

i sprawy rodziny w ogóle. Gdzieś w jego wnętrzu

pozostał osad wieloletniej niechęci. Wiedział o tym, ale

nagle uprzytomnił sobie, że skoro ma dzielić życie

z Maggie, musi skończyć z dotychczasowymi unikami.

Im dłużej bronił dostępu do najbardziej prywatnej części

własnego ja, tym mniejszą miał szansę na zdobycie

Maggie Lewis. A przecież liczyło się dla niego tylko to.

Poruszył się i podjął wątek, zastanawiając się

jednocześnie, jak długo stał pogrążony w myślach.

background image

156

KLUCZ DO MIŁOŚCI

Pragnąc zatuszować potknięcie, sięgnął do teczki

i wyjął zwinięte plany systemu alarmowego.

- Chcę przedstawić przykładowo pewien pomysł.

Byłbym zadowolony, gdyby w przyszłości Triple I zajęła

się tego typu inwestycjami - stwierdził. Potem, jakby

tłumaczył Jordanowi, cierpliwie i powoli omówił

zaprojektowany przez siebie system, podkreślając jego

wielofunkcyjność i przewagę nad podobnymi urzą­

dzeniami dostępnymi na rynku.

Mówiąc czuł, że pomysł chwyta. Ale gdy się rozejrzał

spotkał jedynie wzrok Maggie. Dostrzegł w jej oczach

zrozumienie, i zorientował się, że spełnił pokładane

w nim nadzieje.

- Oczywiście, będziemy musieli przeprowadzić

dokładniejsze badania rynku - podsumował - ale jeśli

uważacie, że warto, mogę to w krótkim czasie załatwić.

- Moim zdaniem, zdecydowanie warto - odezwał

się szwagier Connora. - Byłeś stanowczo za skromny,

ukrywając swoje talenty.

- Nie chciałem, żeby zabrzmiało to jak chwalenie

własnego ogona - powiedział. - W każdym razie nie

chodzi mi o wykorzystanie Triple I do popchnięcia

własnych interesów.

- Oczywiście, że nie - przyznała szybko Caroline

Lewis. - Myślę, że przedstawiłeś wspaniały pomysł,

a nazwisko Blake uwiarygodni ten patent mimo nowości

branży.

Talbot Hughes był jeszcze nie w pełni przekonany:

- Jak sprawdzić, czy to urządzenie rzeczywiście

działa?

- Jedno z nich jest założone u ciotki Lucelli, kilka

u przyjaciół Connora - pospieszyła z odpowiedzią

Maggie. - Wszyscy mają duże zaufanie do systemu.

- Naprawdę? Muszę zadzwonić do Lucelli - po­

wiedział Talbot, nieświadom faktu, iż stopniowo

wyzbywa się obiekcji. - Wiem, że staruszkę prześladował

background image

KLUCZ DO MIŁOŚCI J57

pech, ciągle zakradali się rabusie, ale nie miałem

pojęcia, że to dzięki młodemu Blake'owi ostatnio nie

było żadnego włamania.

Connor poczekał na wygaśnięcie dyskusji i poddał

propozycję pod głosowanie. Jego pomysł zyskał jedno­

myślne poparcie, a zebranie skończyło się w atmosferze

rodzinnego pikniku, w niczym nie przypominającego

obozu wojskowego sprzed dwóch tygodni.

Maggie i Connor opuszczali salę jako ostatni.

- Nie miałem pojęcia, że dyplomacja tak wyczerpuje

- powiedział uśmiechając się mimo zmęczenia.

Maggie zbliżyła się do niego i dla żartu rozluźniła

mu krawat.

- Prawdopodobnie z tego powodu jest niewielu

naprawdę dobrych dyplomatów - stwierdziła. - Ale

po dzisiejszym wieczorze z całym przekonaniem mogę

powiedzieć, że masz zadatki na mistrza.

- Wiesz, chyba miałaś rację, i to w wielu sprawach.

- Otoczył ją ramieniem i uśmiechnął się łagodniej.

Maggie przytuliła się do niego, czując tuż przy

uchu dobrze znane bicie serca:

- Jak to się stało, że zmieniłeś zdanie na temat

systemu alarmowego?

- Dzięki tobie - powiedział prosto. - Nagle

zorientowałem się, jak wiele miałaś racji, mówiąc, że

unikam powrotu do rodziny. Kiedy zająłem pozycję

ojca, myślałem, że to zrobiłem. Ale pozostał do

pokonania jeszcze jeden płotek. Dziś mam go

za sobą.

Maggie słuchała, a serce biło jej szybko. Czy to

możliwe, żeby pokonali te wszystkie bariery, które

ich dzieliły?

- Jak się czujesz z powrotem na łonie rodziny?

- Lepiej niż kiedykolwiek. - Uśmiechnął się do

niej szeroko. Pocałował miodowy pukiel na czubku

głowy, a potem odnalazł usta Maggie. Zapach Connora

background image

158 KLUCZ DO MIŁOŚCI

i uścisk jego ramion, w połączeniu z uczuciami kipiącymi

w jej wnętrzu, stworzyły piorunującą mieszaninę.

- Co sądzisz o tym, żeby zająć się na stałe trzymaniem

pieczy nad moim życiem? - spytał po chwili.

- Co masz na myśli, Connor?

- Mam na myśli małżeństwo. Czy zostaniesz moją

żoną, Maggie? Wyjdź za mnie.

Serce biło jej teraz z niesłychaną siłą, ale patrząc

mu w oczy, uśmiechnęła się.

- Pod jednym warunkiem.

- Pod jakim?

- Że nie przy wiążesz się za bardzo do nowego,

szacownego wyglądu - odparła. - Świetnie ci w tym

garniturze, ale - znowu rozluźniła mu krawat - pamiętaj,

że kocham tego wagabundę, który jest w tobie.

Pocałowała go, odpędzając wszelkie wątpliwości,

jakie mogłyby im jeszcze przyjść do głowy.

- Cieszę się, że to powiedziałaś - przyznał - bo

zdaje się, że możemy się nagle znaleźć w bardzo

szacownym kręgu spraw: mam zostać przewodniczącym

zarządu, szefem nowej firmy, a do tego znowu

pełnoprawnym członkiem rodziny Blake'ów i jeżeli

wprowadzę się do twojego domu w Wellesley, i zacznę

zapełniać pokój zabaw dziećmi, które będą nasze,

a nie cudze...

Jeszcze raz ją pocałował i Maggie poczuła słodycz,

którą może jej ofiarować tylko Connor.

- Czy myślisz, że możesz sobie dać ze wszystkim

radę, a mimo to pozostać wagabundą, w którym się

zakochałam? - spytała, gdy oderwał usta.

- Pewnie. - Zobaczyła błysk białych zębów.

- Chodźmy stąd gdzieś, gdzie można zdjąć garnitur.

Z przyjemnością ci to udowodnię.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Klucz do miłości, S E N T E N C J E, E- MAILE OD PANA BOGA
klucz do testu II Stopień
Klucz do skutecznej komunikacji
B1 Klucz do zadan
Gdzie leży klucz do poprawy efektywności wykorzystania energii elektrycznej w Polsce
klucz do age, Różne Spr(1)(4)
klucz do aszampo 2009
Klucz do sekretu Przyciagnij do siebie wszystko czego pragniesz klusek
Klucz do testu Aminy, amidy, aminokwasy, białka i sacharydy(1)
klucz do podświadomości
Klucz do testu I A PRACA I ENERGIA
klucz do podswiadomosci (2)
klucz do testy prawa jazdy, testy prawo jazdy abcd
Klucz do skutecznej komunikacji
klucz do skutecznej komunikacji www przeklej pl
klucz do ćwiczeń pdf

więcej podobnych podstron