Hohl Joan Swiateczne pojednania

background image


JOAN HOHL

Świąteczne pojednania

przełożył

Jacek Manioki

"Gwiazdka miłości 94"

background image

Sernik kremowy

Przepyszny (i łatwy) świąteczny deser


1/2 kg serka śmietankowego
2/3 szklanki cukru
3 jaja

chrupki spód z krakersów
(1 1/2 szklanki pokruszonych krakersów grahama -

mogą tez być zwykłe, same lub z pieczywem chrupkim

1/3 szklanki roztopionego masła lub margaryny
3 łyżki cukru)

polewa
(1 szklanka śmietany
3 łyżki cukru
1 łyżeczka cukru waniliowego)

Składniki na spód wymieszać, wyłożyć nimi formę i

piec w temperaturze 175°C przez 10 minut. Zostawić do
ostygnięcia.

Wymieszać pozostałe składniki i ubić je tak, by tworzy-

ły jednolitą, puszystą, żółtą masę. Wylać na upieczony spód,
wstawić całość do piekarnika, piec ok. 30 minut w temperatu-
rze 175°C, po czym wyjąć i pozostawić na 25 minut do osty-
gnięcia.

W tym czasie przygotować polewę. Składniki na pole-

background image

wę dokładnie wymieszać i równo rozprowadzić po wierzchu
ostygłego ciasta. Całość jeszcze raz wstawić do piekarnika i
piec przez 10 minut.

Przed podaniem zaleca się schłodzić, nie zaleca się zaś

liczyć kalorii.

Smacznego!

background image


Rozdział pierwszy

Śnieg!

Diana Blair stała oczarowana przed wąskim, czteropię-

trowym budynkiem biurowym, obok tabliczki, która głosiła:
"Blair i Córka, Architekci – Konserwacja Zabytków i Projek-
towanie Wnętrz".

Kiedy zaczęło sypać? Patrzyła z zachwytem na wirują-

ce, białe płatki, skrzące się w miękkim blasku stylizowanych
na przełom wieków ulicznych latami. Ależ pięknie, prze-
mknęło jej przez myśl, zupełnie jak na wiktoriańskiej bożo-
narodzeniowej pocztówce.
Zauroczona, powiodła wzrokiem
po wysokich, okazałych kamienicach, ciągnących się szpale-
rem wzdłuż wąskiej uliczki. Większości z nich, podobnie jak
wielu innym w miasteczku Riverview, dawną świetność
przywrócił jej ojciec. Henry, w którym to dziele od pewnego
czasu Diana z zapałem mu asystowała. Znała ten widok nie
od dziś, a jednak pierwszy śnieg w roku napełniał ją zawsze
tym samym wzniosłym uczuciem fascynacji.

Już kilka lat temu Di doszła do wniosku, że to przeży-

wane wciąż na nowo zauroczenie zimową scenerią przypisy-
wać należy nie tyle śniegowi, co samemu miastu.

Riverview, położone nad rzeką Schuylkill, niecałą go-

dzinę jazdy od nowoczesnej, tętniącej życiem Filadelfii, było

background image

miejscem historycznym. Miasteczko wyróżniało się szcze-
gólną atmosferą, na każdym kroku dostrzegało się tutaj i czu-
ło tchnienie minionego czasu. Mieszkańcy nie szczędzili sił i
środków, by zachować niezwykły, niepowtarzalny koloryt
zabytkowych uliczek i placyków.

Diana kochała swoje rodzinne miasteczko przez cały

rok, uczucie to nasilało się w okresie świątecznym, zwłaszcza
kiedy sypał śnieg.

Kiedy około południa po raz ostatni spojrzała w okno

biura za szybą świeciło blade, przefiltrowane przez chmury,
grudniowe słońce. Teraz dochodziła dziewiętnasta trzydzie-
ści, a w kapryśnych podmuchach mroźnego wiatru wirowały
wielkie płatki śniegu.

Idealnie, pomyślała Di i rozejrzawszy się szybko, czy

nikogo nie ma w pobliżu, wysunęła język, by złowić nań je-
den z taki delikatnych płatków. Roześmiała się do siebie,
kiedy topniał jej na języku. Idealne zakończenie ekscytujące-
go dnia.

Ekscytującego, ale długiego, dorzuciła w duchu, szacu-

jąc głębokość śnieżnej pokrywy. Około trzech centymetrów,
oceniła i zrobiła niepewny krok na wysokich obcasach, wy-
chodząc spod markizy osłaniającej wejście.

Nie przebyła jeszcze połowy odległości, jaka dzieliła ją

od maleńkiego służbowego parkingu, usytuowanego obok
stuletniego budynku, a stopy już miała mokre. Znalazłszy się
w samochodzie, natychmiast uruchomiła silnik i włączyła
ogrzewanie. Gdy wyprowadzała wóz z parkingu, by dołączyć
do procesji pełznących ulicą pojazdów, kostki nóg zaczynało
jej już owiewać rozkoszne ciepełko.

background image

Prowadzenie samochodu po linii prostej wymagało

pełni koncentracji, ale kiedy naciskając ostrożnie pedał ha-
mulca, zatrzymała się na czerwonym świetle, jej myśli ulecia-
ły z powrotem do porannej rozmowy telefonicznej. Uśmiech-
nęła się na wspomnienie rozlegającego się w słuchawce,
świergotliwego głosu macochy.

– Och, Di, jak cudownie! – wykrzyknęła Miriam Blair

z wylewnym podnieceniem.

– Wyobrażam sobie – odparła Di, uśmiechając się,

choć nie znała przyczyny, która wznieciła w kobiecie taki
entuzjazm. – Ale co konkretnie jest takie cudowne?

– Och! – Miriam wybuchnęła dźwięcznym, prawie

młodzieńczym śmiechem. – Ależ ze mnie głuptas. Dzwonił
właśnie twój brat – i to jest właśnie takie cudowne. Terry też
przyjeżdża na święta do domu.

Terry. Jej przyrodni brat. Uśmieszek dziewczyny roz-

ciągnął się w szeroki uśmiech. Terry utrzymywał zawsze, że
nie cierpi, kiedy nazywa go swoim młodszym braciszkiem.
Ale nie mówił tego poważnie; wiedziała to, a on wiedział, że
ona wie.

Światło zmieniło się na zielone i Di ruszyła powoli,

starając się zachować bezpieczną odległość od tylnego zde-
rzaka poprzedzającego ją samochodu.

Rewelacja Miriam była rzeczywiście cudowna i pod-

niecająca – przychodziła tak szybko po wiadomości, że reszta
rodziny też zjeżdża na święta do domu, że śmiało można ją
było nazwać lukrem do ich świątecznej babki.

Po raz pierwszy od lat cała gromada – wszyscy człon-

background image

kowie rodzin Blairów i Turnerów – zasiądzie wspólnie przy
świątecznym stole.

Chwileczkę, nie wszyscy, uświadomiła sobie w tym

momencie i mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy.

Teraz szczególnie zaznaczy się brak Matta.

Dreszcz nie związany wcale ze spadającą na zewnątrz

temperaturą przebiegł po plecach Di.

Matt.

Wspomnienie przybranego brata, najstarszego dziecka

połączonych rodzin – słabostka, na którą rzadko sobie po-
zwalała – wywołało z pamięci jego obraz, nie zatarty przez
dziewięć lat, jakie upłynęły od czasu, kiedy widziała go po
raz ostatni.

Niestety, równie niezatarta pozostawała sekretna mi-

łość do niego, którą Diana przechowywała w sercu i w duszy.
Wydało jej się, że go widzi, czuje, jak siedzi obok niej w fo-
telu pasażera. Jego obraz był czysty jak słoneczny, letni dzień
i ostrzejszy od szalejącej na zewnątrz grudniowej zamieci.

W wieku dwudziestu pięciu lat Matt Turner mierzył

sobie metr osiemdziesiąt sześć wzrostu i był smukły jak
trzcina. Szopa kruczoczarnych włosów – tak podobnych do
włosów Di, że nieznajomi nie mieli wątpliwości, iż łączą ich
więzy krwi, które w rzeczywistości nie istniały – błyszczała
zdrowym połyskiem.

Zdecydowane, ostre rysy twarzy stanowiły idealną

oprawę dla jego chłodnych, myślących, przenikliwych sza-
rych oczu. Już w tym stosunkowo młodym wieku Matt wy-

background image

glądał dojrzale i mężnie. No i te białe zęby błyskające często
w ujmującym uśmiechu, który tak kontrastował z powagą
spojrzenia i sugerował demoniczne cechy charakteru.

Tak, Matt miał wdzięk, na który każda kobieta musiała

prędzej czy później zareagować. Dianie przyszło się o tym
przekonać już w podatnym na obce wpływy wieku lat czte-
rech, kiedy to pewnego dnia ojciec przyprowadził Matta, jego
matkę i młodsza siostrę, Bethany, do domu, by poznali Di i
jej młodszą siostrę, Melissę.

Jako przechodzący mutację dwunastolatek o załamują-

cymi się, skrzekliwym głosie Matt był pewnym siebie czaru-
siem. Mrugał porozumiewawczo, uśmiechał się konspiracyj-
nie i nazywał ją zdrobniale Di. Bardzo szybko popadła w stan
kompletnego zauroczenia.

Wbrew własnej woli Diana wróciła wspomnieniami do

tamtych pierwszych lat po ślubie ojca z Miriam. Ich miłość
była oczywista, głęboka, trwała i wystarczająco rozległa, by
objąć swym zasięgiem przybrane dzieci, spleść osobne części
w całość i stworzyć szczęśliwą rodzinę. Henry zyskał uko-
chanego syna, z którym wiązał wielkie nadzieje; Miriam
przybyły jeszcze dwie córki, które rozpieszczała matczyną
troskliwością.

Dzieciństwo upływało Dianie w niezmąconym szczę-

ściu.

Dom rozbrzmiewał śmiechem, w który z rzadka tylko

wdzierał się dysonans łez. I przez cały ten czas pozostawała
w stanie uwielbienia dla swojego "dużego brata", Matta.

Zdawała sobie sprawę, że z tego stanu już nigdy się nie

background image

wyleczy; przeszedł on jedynie pewną metamorfozę i z dzie-
cięcego zauroczenia przekształcił się w bezgraniczną miłość.
Zakazaną miłość, uczucie, które wypędziło Matta z domu i z
rodziny.

Powściągliwej i opanowanej zazwyczaj Di wyrwało się

z głębi serca płynące westchnienie. Zawarta w nim tęsknota
przywołała ją do rzeczywistości.

Nie teraz! – nakazała swej niesfornej wyobraźni. Uwa-

żaj lepiej na ruch, zobacz, ile samochodów, patrz, dokąd je-
dziesz.
Wizje rozpłynęły się i Di znowu westchnęła, tym ra-
zem z ulgą. Myśli o nim, grzebanie się w przeszłości, odko-
pywanie wspomnień o czystym szaleństwie tamtej nocy
sprawiały zbyt wielki ból.

Z bezwzględną determinacją zmobilizowała całą swoją

uwagę i wszystkie umiejętności kierowcy na bezpiecznym
doprowadzeniu samochodu do domu.

Miriam czekała na Dianę w świątecznie przystrojonym

holu dużego, starego, wiktoriańskiego domu. Blairowie, po-
dobnie jak niemal wszystkie inne rodziny w Riverview, za-
czynali dekorować hol i pokoje już w listopadzie, nazajutrz
po Święcie Dziękczynienia. Stało się to tradycją miasteczka
po części dlatego, że wcześniejsze przygotowania do świąt
Bożego Narodzenia zdawały się sprawiać wszystkim radość,
a po części z uwagi na wzmożony napływ turystów, których z
roku na rok przybywało.

background image

– Już zaczynałam się niepokoić – zżymała się maco-

cha, pomagając Di zdjąć palto, a potem wieszając je w szafie
na wierzchnie okrycia. – Ojciec jest już od dwóch godzin w
domu. Co cię tak długo zatrzymało?

– Miałam pracę, którą musiałam skończyć – wyjaśniła,

gimnastykując zesztywniałe od ściskania kierownicy palce –
a poza tym jeździ się dzisiaj w ślimaczym tempie.

– No, ale jesteś wreszcie w domu, cała i zdrowa –

stwierdziła Miriam, oddychając z ulgą. – Taki ładny ten
śnieg.

– Owszem, ładny – przyznała Di kpiąco – i mokry.

– Właśnie widzę. – Macocha patrzyła ze ściągniętymi

brwiami na przemoczone buty Di. – Lepiej weź prysznic i
przebierz się – poleciła. – Zjesz coś?

– Umieram z głodu – jęknęła dziewczyna, ruszając po-

słusznie w stronę wznoszących się łukiem schodów. – Zosta-
ło coś dla mnie?

– No wiesz, Diano! – obruszyła się Miriam. – Jeszcze

nie jedliśmy. Czekaliśmy na ciebie.

– Nie trzeba było – rzuciła Di przez ramię. – Ale cieszę

się, że zaczekaliście. Gdzie tatuś?

– Rozmawia przez telefon z Terrym. – Twarz kobiety

złagodniała, jak zawsze, kiedy wymawiała imię najmłodsze-
go dziecka.

– Znasz ojca – ciągnęła, uśmiechając się do Diany. –

Wypytuje go, kiedy dokładnie przyjeżdża.

background image

– To Terry nie powiedział ci tego, kiedy pierwszy raz

telefonował? – spytała Di, zatrzymując się u podnóża scho-
dów.

– Nie, on… – Miriam urwała i zrobiła zniecierpliwioną

minę. – Diano, jeśli zaraz nie zrzucisz tych przemoczonych
rzeczy, przemarzniesz do szpiku kości. No, pośpiesz się. Po-
rozmawiamy przy kolacji.

– Idę już, idę – odparła ze śmiechem, wstępując na

schody.

Siedemnaście minut później, rozgrzana gorącym natry-

skiem, ubrana w wygodne, miękkie, wełniane spodnie, ob-
szerny sweter i aksamitne domowe pantofle, z włosami zwią-
zanymi w koński ogon, z którym wyglądała bardziej na na-
stolatkę niż młodą, dwudziestosześcioletnią kobietę. Di
wkroczyła do jadalni.

– Och, na moją niezrównaną babcię Matyldę – powie-

działa z rozmarzeniem, zaciągając się głęboko aromatem,
który unosił się z wazy ustawionej na długim, misternie rzeź-
bionym stole. – Cokolwiek to jest, pachnie bosko.

Henry Blair zachichotał i zbliżył się do Di, by złożyć

na jej policzku ojcowski pocałunek.

– Prawda?

– Macie przed sobą najnowsze dzieło sztuki kulinarnej

naszej nieocenionej kucharki, moi drodzy – oznajmiła Mi-
riam. – Janet miała dzisiaj natchnienie, którego wynikiem jest
ta zupa. – Pociągnęła lekko nosem. – Pachnie smakowicie.

– No to spróbujmy – powiedziała Di, obchodząc stół,

background image

by zająć przy nim swoje stałe miejsce. – Głodna jestem jak
wilk.

Zupa spełniła oczekiwania rozbudzone swymi zapa-

chowymi walorami, równie smaczne okazały się dobrane ze
znawstwem przystawki. Konwersacja podczas posiłku ogra-
niczała się do niezbędnego minimum i rozwinęła w pełni do-
piero po podaniu kawy i babki biszkoptowej.

Dziękując za ciasto, Di westchnęła i opadła na wyście-

łane oparcie szerokiego krzesła o giętych poręczach.

– Było przepyszne. – Uśmiechnęła się do ojca. – Czy

teraz, kiedy czuję, że prawdopodobnie nie umrę z głodu, po-
wiesz mi wreszcie o Terrym?

– Powiem, i dorzucę coś jeszcze. – Kąciki jego ust wy-

gięły się w tajemniczym uśmieszku, w jasnych oczach zabły-
sły ogniki jakiegoś wewnętrznego podniecenia i Henry prze-
sunął przekornie wzrokiem po twarzach żony i córki. Na obu
malował się wyraz szczerego zaintrygowania.

– Henry, co ty tam chowasz w zanadrzu? – spytała Mi-

riam z błyszczącymi oczami. Zawsze uwielbiała niespo-
dzianki.

– No, tatusiu, jaką to bombą chcesz nas potraktować? –

zapytała Di.

– Chwileczkę – Henry celowo przedłużał moment na-

pięcia.

– Najpierw o planach Terry'ego. Przylatuje do Filadel-

fii dwudziestego trzeciego.

background image

– Och, cudownie! – wykrzyknęła Miriam. – Jak długo

zostanie? Kiedy musi wracać do pracy?

– Trzeciego stycznia – odparł Henry. – Późnym popo-

łudniem drugiego leci z powrotem do Taos.

– To wspaniale wiadomości. – Di połączyła się w za-

chwycie z macochą. – Beth, Lissa, Terry. To będzie praw-
dziwy świąteczny zjazd rodzinny.

– Prawdziwszy, niż ci się wydaje – zapewnił ją Henry,

przybierając zdecydowanie enigmatyczny wyraz twarzy i
uśmiechając się chytrze.

– Tato! – zaprotestowała ze śmiechem Di. – Co ty knu-

jesz w tej swojej przewrotnej głowie?

– Dosyć tego przekomarzania. Henry – powiedziała

Minami tonem łagodnego upomnienia. – Mów wreszcie.

Powstrzymywał się jeszcze przez chwilę, przeciągając

moment wyczekiwania.

– To bardzo specjalna niespodzianka dla nas wszyst-

kich – zlitował się w końcu. – A zwłaszcza dla ciebie, Mi-
riam – zwrócił się z uśmiechem do żony. – Tego roku zanosi
się na prawdziwy, kompletny zjazd rodzinny.

Miriam i Diana pochyliły się ku niemu, czekając z na-

pięciem, co teraz powie. Henry wziął głęboki wdech,
uśmiechnął się i oznajmił uroczyście:

– Matt przyjeżdża do domu na Boże Narodzenie.

background image

Bomba, którą potraktował je ojciec, miała silę czter-

dziestomegatonowego ładunku wybuchowego. Od eksplozji
upłynęło już kilka godzin, a Dianą nadal wstrząsały dreszcze
wywołane falą uderzeniową detonacji.

Dom pogrążony był w ciszy. Stuletni, zabytkowy zegar

w holu obwieścił trzecią nad ranem. Dziewczyna leżała nie-
ruchomo na łóżku. Oczy miała szeroko otwarte i wsłuchiwała
się w głęboki ton kurantów. Pobudzone szokiem wspomnie-
nia, te dobre i te złe, całkiem przepłoszyły sen.

Matt przyjeżdża do domu na Boże Narodzenie.

Di ujrzała znowu oczyma duszy scenę, która rozegrała

się po oświadczeniu ojca.

Na chwilę zapadła pełna niedowierzania cisza. Potem

macocha zerwała się z krzesła. Śmiejąc się i szlochając, pod-
biegła do siedzącego u szczytu stołu męża. Henry, z twarzą
wyrażającą miłość i zrozumienie, wstał i otoczył ją czule ra-
mionami.

– Henry, czy to prawda? – wyjąkała Miriam załamują-

cym się głosem. – Matt naprawdę przyjeżdża?

Di ogłuszona, sparaliżowana odłamkami emocjonalne-

go szrapnela, pozostała na miejscu i zaciskając ręce na twar-
dych poręczach krzesła, żeby nie stracić równowagi, patrzyła
półprzytomnie na żywy obraz szczęścia odgrywany przez oj-
ca i macochę.

– Tak, kochanie, przysięgam, że to prawda – zapewniał

Henry żonę, z którą przeżył już dwadzieścia dwa lata. – Matt
przyjeżdża do domu.

background image

– Ale… jak? – wyrzuciła z siebie Miriam, niepomna

łez radości, które płynęły jej po policzkach.

I dlaczego teraz? Po tylu latach spędzonych poza gra-

nicami kraju, jak najdalej od domu. Di nie wypowiedziała
głośno tego pytania. Siedziała dalej w milczeniu, pewna, że
w końcu i tak usłyszy na nie odpowiedź.

– Jak? – powtórzył z chichotem ojciec. – Naturalnie, że

samolotem.

– Henry, naprawdę nie o to mi chodziło, i ty dobrze o

tym wiesz. – Miriam, odzyskując panowanie nad sobą, wy-
zwoliła się z jego objęć i cofnęła o krok. Wzięła starannie
złożoną chusteczkę, którą jej podał, osuszyła sobie nią oczy i
dopiero wtedy podjęła: – Rozmawiałam z Mattem przed
dwoma dniami i nic mi nie powiedział, nie wspomniał nawet
słowem, że wybiera się na święta do domu. – Zmarszczyła
czoło. – Kiedy się na to zdecydował?

– Dzisiaj rano, kiedy zadzwoniłem do niego, żeby po-

dać mu gałązkę oliwną – odparł z uśmiechem Henry. Miriam
wpatrywała się w niego zdumiona.

– Zadzwoniłeś do Matta?

Diana była równie zdumiona jak macocha; ojciec nie

rozmawiał ze swoim pasierbem od dnia, kiedy Matt wypadł
jak burza z domu. Nie odrywała od ojca oczu, czekając z za-
partym tchem na jego odpowiedź.

– Tak – odparł. – Zadzwoniłem do niego zaraz po tym,

jak zatelefonowałaś do mnie, że przyjeżdża Terry. – Uśmie-
chał się ze smutkiem, patrząc czule na rozpromienioną twa-
rzy żony. – Doszedłem do wniosku, że skoro ty, moja droga,

background image

cierpiałaś najbardziej z powodu naszej męskiej nieugiętej
dumy, to nadeszła wreszcie – dawno już nadeszła – pora, by
zakończyć tę waśń. Na szczęście Matt się zgodził. – Wzru-
szył ramionami. – To proste.

Teraz, kilka godzin później, wciąż nie mogąc zasnąć,

Diana coraz bardziej była przekonana, że to wcale nie było
takie proste. Obawiała się, że powrót Matta okaże się bardzo
trudny – jeśli już nie dla innych członków rodziny, to z pew-
nością dla niej.

Może zaaranżować to w ten sposób, by nie zasiąść

przy świątecznym stole, przemknęło jej przez myśl i zacisnę-
ła pięści, rozdzierana walką przeciwstawnych uczuć podnie-
cenia i niepokoju. Była jedynym członkiem rodziny, który
dotychczas uczestniczył we wszystkich świętach, i miała
wszelkie prawo opuścić tegoroczne – prawda?

Pobożne życzenia. Diana przekręciła się na bok i skuli-

ła w ochronny kłębek. Zdawała sobie doskonale sprawę, że z
jej pobożnych życzeń nic nie będzie. Nie znajdzie, ani nawet
nie będzie szukała, miejsca, w którym mogłaby spędzić ten
czas. Nie potrafiłaby sprawić takiego zawodu ojcu i Miriam.
Tak się cieszyli, że w tym roku będą mieli przy sobie wszyst-
kie swoje dzieci.

Zegar trwający na straży w holu wybił pół godziny,

oznajmiając pogrążonemu w ciszy domowi, że jest 3.30 nad
ranem. Szesnastego grudnia. Henry powiedział, że Matt po-
stara się zdążyć do domu na Wigilię.

Tydzień i dwa dni, pomyślała Diana ze ściskającą żołą-

background image

dek paniką.

Jakoś przez to przebrniesz, pocieszyła się w duchu, z

wdzięcznością witając nagłą ociężałość powiek. Nie jesteś już
przecież podlotkiem, lecz dorosłą kobietą.
Wydorośleli wszy-
scy – ona i Lissa, i Beth, i Terry, i…

W lecie tego roku skończył trzydzieści cztery lata.

Ciekawe, czy się zmienił?

Też coś, oczywiście, że się zmienił.

Ona również się zmieniła.

Jest teraz dojrzałą, pewną siebie kobietą.

Rwący potok myśli urwał się w chwili, kiedy jej wy-

obraźnię i zmysły poraziła wizja wysokiego, smukłego, cu-
downego młodego mężczyzny o przekornym uśmiechu.

Och, Matt…

– Trochę to zaskakujące, nie uważasz?

– Owszem. – Matt uśmiechnął się do kobiety siedzącej

naprzeciw niego przy stoliku w eleganckiej restauracji. –
Zdecydowałem, że polecę na święta do Stanów wczoraj po
południu, po rozmowie z ojczymem.

Kobieta rozciągnęła usta w wymuszonym uśmiechu.

background image

Była prawdziwie piękna.

– A ja myślałam… miałam nadzieję, że przyjmiesz

moje zaproszenie i spędzisz święta Bożego Narodzenia w
Londynie ze mną i z moją rodziną.

– Przykro mi – mruknął i mówił to szczerze, pomimo

że nadal rozpierała go euforia, wywołana nieoczekiwanym
telefonem. – Ale nie mogę odrzucić zaproszenia ojczyma.
Mija już dziewięć lat od czasu, kiedy po raz ostatni spędza-
łem święta z rodziną.

Poza tym, dodał w duchu. Henry mówił, że w Rive-

rview sypie śnieg.

Dom. Matt stłumił westchnienie. Gdzie jest jego dom?

Podczas swego dobrowolnego wygnania podróżował po Eu-
ropie jako konsultant do spraw zarządzania, zatrzymując się
to tu, to tam, ale nigdy nie nazywał żadnego z tych miejsc
domem.

Allyson westchnęła z leciutkim, ale wyraźnym odcie-

niem smutku.

– Kiedy wrócisz? – Jej łagodny glos, jej intonacja

wskazywały, że godzi się z tym, co nieuchronne.

Matt zdusił w sobie rozpalające się poczucie skruchy;

starał się nigdy nie sprawiać przykrości ani jej, ani żadnej
innej kobiecie, z jaką wiązał się przez te lata. Wszystkie jego
intymne związki, włącznie z tym z Allyson, były otwarte. Na
samym początku każdego romansu ustalano za obopólnym
porozumieniem zasady gry – a najważniejsza z nich wyklu-
czała wszelkie wzajemne zobowiązania.

background image

Matt naprawdę lubił Allyson. Pochodziła z zamożnego

domu, była nietuzinkowa, inteligentna i miała poczucie hu-
moru; była również dobra w łóżku. Ale przecież, jeśli dawać
wiarę zapewnieniom innych partnerek, on też był w nim do-
bry.

Jeśli już o to chodzi, Matt, gdyby się uparł, mógłby

dopatrzeć się u siebie wszystkich innych zalet Allyson, z wy-
jątkiem jednej – nie był nawet w przybliżeniu tak bogaty jak
ona, przynajmniej na razie. Ale pracował nad tym, imając się
nie tylko doradztwa i wielu innych dochodowych zajęć, ale
również wykorzystując odkrytą w sobie żyłkę do gry na gieł-
dzie. No i doganiał Allyson – z każdym nowym klientem,
każdą pomyślną akwizycją, każdą udaną transakcją giełdową.

Nie znaczyło to wcale, że bardzo mu na tym wszyst-

kim zależy. Finansowo stał nieźle. Ale emocjonalnie? No,
cóż…

– Matt? – Łagodne upomnienie w głosie Allyson wy-

rwało go z zadumy. – Pytałam, kiedy wracasz.

– Przepraszam. Zamyśliłem się. – Mężczyzna

uśmiechnął się z zażenowaniem. – Nie jestem pewien, popro-
siłem więc o otwarty bilet powrotny.

– Rozumiem. – Z jej tonu przebijała teraz rezygnacja. –

A więc z nami koniec, prawda?

Matt nie widział innego wyjścia, jak tylko dostosować

się do jej bezpośredniości.

– Tak, Allyson, to koniec. Bardzo mi…

– Proszę cię, nie kończ – przerwała mu. – Nie powta-

background image

rzaj znowu, że ci przykro.

– Ale mnie jest naprawdę przykro – zapewnił ją, czując

się podle i nienawidząc tego uczucia. – Nie chciałem sprawić
ci przykrości.

– Wiem. – Wzruszyła ramionami; nie wyszło to tak

obojętnie, jak miało wyjść. – Jeśli jest mi przykro, to tylko do
siebie mogę mieć o to pretensję. Wiedziałam, że nie angażu-
jesz się do końca. – Rozjaśniła posmutniałą twarz uśmie-
chem. – Ale przyznasz chyba, że dobrze nam było ze sobą?

– Nie. – Matt pokręcił głową. – Było nam cudownie.

– Dziękuję za dobre słowo. – Glos Allyson zdradzał

rosnące napięcie. – Zawsze byłeś… jesteś dżentelmenem. –
Znowu się uśmiechnęła. – Dżentelmenem i, jak to mówią w
twoim kraju, równym gościem.

Matt roześmiał się, usiłując nie dopuścić do głosu wy-

rzutów sumienia, których przypływu nagle doświadczył.
Wcale nie czuł się równym gościem; czuł się draniem. Chole-
ra, pomyślał, ta dziewczyna zasługiwała na coś lepszego.
Dlaczego nie potrafił się w niej zakochać? Ani, na dobrą
sprawę, w żadnej innej?

Znal odpowiedź, znał ją od dawna. Tylko nie przyzna-

wał się do tego przed samym sobą. Teraz też nie zamierzał
przyznać.

Unikając instynktownie zajmowania się swym we-

wnętrznym konfliktem, uniósł kieliszek i spojrzał na Allyson.

– Wesołych świąt Bożego Narodzenia, zdrowia, szczę-

ścia i miłości w Nowym Roku!

background image

– Nawzajem – mruknęła, podnosząc do ust swój kieli-

szek i upijając z niego łyczek wina. – Mogę cię o coś spytać,
Matt? – Spojrzała na niego z wahaniem.

– Naturalnie.

Allyson zwilżyła językiem wargi, a potem wyrzuciła z

siebie:

– Czy jest jakaś inna kobieta? Ktoś, kogo może znam?

Pokręcił głową.

– Nie.

Dopiero po kilku godzinach, już w samotności, Matt

przeanalizował pytanie Allyson. Właściwie odpowiedział jej
zgodnie z prawdą. Ale w rzeczywistości inna kobieta istniała,
istniała od samego początku. Kobieta, która nawiedzała go w
snach, żyła w jego wspomnieniach, gdziekolwiek rzucił go
los. Kobieta, której nie widział od dziewięciu długich lat.
Kobieta, która była właściwie dzieckiem. Dzieckiem, które
uwielbiał. Dzieckiem, które wyrosło na pięknego podlotka o
dojrzałym kobiecym ciele i długich, kuszących nogach.

Na nastolatkę, której Matt nie był w stanie się oprzeć.

Na nastolatkę, którą przez swą słabość okrutnie zdradził.

Roztrzęsiony, przemierzał tam i z powrotem klatkę

swoje sypialni, której spartańskie umeblowanie odzwiercie-
dlało jałowość jego egzystencji.

background image

Ale nie udawało mu się uciec przed uczuciami, które

wyzwolił w nim ten niespodziewany telefon od ojczyma.
Człowieka, którego kochał jak własnego ojca. Człowieka,
którego również zdradził.

Przeklinając siebie pod nosem, Matt podszedł do okna

i spojrzał niewidzącym wzrokiem w usiane diamentami, ak-
samitno-czarne, nocne niebo.

Łącząc się z nim za pośrednictwem transatlantyckiej

linii telefonicznej, Henry składał propozycję zawarcia pokoju
i puszczenia w niepamięć dawnych win, zapraszał go taktow-
nie nie tylko na święta do domu, ale i z powrotem na łono
rodziny.

Gwiazdy, na które patrzył Matt, rozmywały się coraz

bardziej. Zamrugał powiekami, żeby usunąć warstewkę wil-
goci, pogarszającej ostrość widzenia.

Wracał do domu.

Rozsadzały go podniecenie i niecierpliwość. Tym ra-

zem, w te święta, musi to wszystko naprawić, bo jeśli nie, to
lepiej nie myśleć o przyszłości.

Wspomnienia czaiły się, gotowe dopaść Malta, gdyby

choć na moment opuścił gardę. Bolesne wspomnienia z in-
nych świąt i gorzkiego sylwestra.

Zaklął głośno i odpędził je od siebie, zajmując myśli

spekulacjami na temat czasu, jaki od tamtej chwili upłynął.

Na jaką osobę wyrosło to dziecko-kobieta? Odwrócił

się od okna i podjął nerwowy spacer. Ze strzępków informa-
cji, jakie zdołał wyciągnąć przez te lata od matki i siostry w

background image

trakcie rozmów telefonicznych i spotkań w Nowym Jorku i
Waszyngtonie, kiedy zdarzało mu się wpadać z krótkimi wi-
zytami do Stanów, wynikało, że jest teraz dojrzałą, uroczą i
inteligentną młodą kobietą.

Dotarło doń naraz, że za tydzień i parę dni sam to zo-

baczy i oceni, i po plecach przeszedł mu dreszczyk emocji,
wywołany nasilającym się podnieceniem i niecierpliwością.

Zmęczenie narastającym napięciem sprawiło, że opu-

ścił troszeczkę swoją gardę. Przez tę lukę przecisnęło się na-
tychmiast jej imię, wypełniając mu myśli, zmysły i skruszoną
duszę.

Diana.

background image



Rozdział drugi

Sześć dni i odliczanie.

Ta powracająca myśl znowu przemknęła przez głowę

Diany, przesuwającej wzrokiem po twarzach pasażerów, któ-
rzy opuścili przed chwilą samolot i wylewali się teraz stru-
mieniem na halę przylotów. Samolot z Chicago wylądował
zgodnie z rozkładem, a wśród sunącej w jej stronę ludzkiej
rzeki powinna się znajdować Melissa.

Od dnia, w którym Diana dowiedziała się, że Matt za-

mierza przyjechać na święta do domu, upłynęło z rozdziera-
jącą powolnością sześć dni. Sześć długich dni, podczas któ-
rych doświadczała huśtawki nastrojów, od radosnego podnie-
cenia, że przyjeżdża, do mdlącego strachu, że znowu będzie
musiała stanąć z nim oko w oko. Teraz, kiedy do Wigilii po-
zostało zaledwie parę dni, była nie na żarty rozstrojona. Ner-
wy wibrowały jej niczym struny gitary, w które uderza po-
grążony w transie muzyk. Zachowanie maski pozornego spo-
koju wymagało mobilizacji wszystkich rezerw siły woli. Mi-
mo to, jak dotąd, jakoś jej się to udawało.

Dwójka na miejscu, pomyślała Di, uśmiechając się i

machając do siostry, której roześmianą twarz wyłowiła wzro-

background image

kiem z tłumu, jeszcze dwójka i będzie komplet. Wczoraj
późnym popołudniem, przedzierając się przez gęstą śnieżycę,
z Nowego Jorku przyjechała samochodem Bethany. Terry
miał przylecieć z Nowego Meksyku skoro świt dwudziestego
czwartego. Pozostawał tylko Matt, który obiecał, że postara
się zdążyć na Wigilię – a to już za trzy dni.

– No dobrze. Di, w czym rzecz? – spytała Melissa,

kiedy wymieniły już powitalne uściski.

– W czym rzecz? – powtórzyła Diana, uśmiechając się

pomimo nerwowego skurczu brzucha, jaki w tym momencie
poczuła. Wzięła Lissę (tej wersji jej imienia używała równie
często) pod ramię i siostry, zrównując krok, wmieszały się w
tłum, zmierzający ku strefie odbioru bagażu. – Co masz na
myśli?

– Tę niespodziankę, o której mówiła Miriam. – Melissa

uniosła pytająco cieniutkie ciemne brwi. – Czym chce nas
zaskoczyć?

– Gdybym nawet wiedziała, to mówiąc, zepsułabym ci

niespodziankę – odparła Diana. – Chyba się ze mną zgo-
dzisz?

Melissa ściągnęła z transportera wielką walizę, stęknę-

ła i rzuciła Dianie skwaszone spojrzenie.

– Podejrzewam, że wiesz, co to takiego, a w odróżnie-

niu od ciebie i Miriam, ja potrafię żyć bez niespodzianek,
dziękuję. – Uginając się pod ciężarem walizy, przeszła za
siostrą przez otwierające się automatycznie drzwi. – Zwłasz-
cza jeśli ta niespodzianka dotyczy ogłoszenia twoich zarę-
czyn – podjęła, posapując z wysiłku.

background image

– Moich zaręczyn?! – Diana zatrzymała się jak wryta;

Lissa wpadła na nią i obie omal się nie przewróciły. – Jakich
zaręczyn? Niby z kim?

– Z tym fajtłapowatym księgowym, z którym się spo-

tykasz. – Lissa postawiła walizę na ziemi i odetchnęła głębo-
ko. – A z kim by innym?

– Melisso, Mike Styer nie jest fajtłapą – żachnęła się

Diana, chociaż w głębi duszy podzielała opinię siostry. – Po-
za tym, jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nasza znajomość nie ma
i nigdy nie miała żadnych romantycznych podtekstów.

– Mam taką nadzieję. – Lissa skrzywiła się. – Mam

również nadzieję, że do samochodu nie jest daleko. – Dźwi-
gnęła z ziemi walizkę i postękując z wysiłku, ruszyła za od-
dalającą się Di. – To monstrum waży z tonę.

– Pewnie wyładowałaś ją gwiazdkowymi prezentami,

zgadłam? – Diana z rozmysłem zmieniła temat.

– Tak – przyznała Melissa. – Całym mnóstwem.

– Hm… – mruknęła siostra, zerkając na nią spod oka –

A wydawało mi się, że nie lubisz niespodzianek.

– Odczep się – odparowała z uśmiechem Lissa.

– No, no. Widzę, że zdemoralizowało cię to Chicago. –

Diana chwyciła za rączkę walizki, żeby ulżyć trochę siostrze.
– Uuuu! – jęknęła pod ciężarem, który omal nie wyrwał jej
ręki ze stawu. – Nakupowałaś prezentów z żelaza?

Lissa uśmiechnęła się lekceważąco, gimnastykując ze-

sztywniałe palce.

background image

Mam tam trochę rzeczy osobistych.

– Na przykład co? – wysapała Di, kiedy dotarły do sa-

mochodu. – Kuchenny zlew?

Mellissa roześmiała się i wrzuciwszy na tylne siedze-

nie torebkę, jeszcze raz objęła Dianę.

– Zabrałam suszarkę do włosów, elektryczną lokówkę,

żelazko…

– Lisso! – wybuchnęła dziewczyna. – Po co taszczysz

cały ten majdan? Pożyczyłabym ci wszystko, czego byś po-
trzebowała.

Siostra wzruszyła ramionami i pomogła Di załadować

ciężką walizę do bagażnika.

– Widzisz, pamiętam do dziś, jak wrzeszczałaś na

mnie, żebym nie dotykała twoich rzeczy, kiedy byłyśmy małe
i…

– Nie wierzę ci – przerwała Diana. – Przecież byłyśmy

wtedy dziećmi. A jak sobie przypominam, miałaś nadzwy-
czajny talent do demolowania wszystkiego, co ci wpadło w te
niezgrabne, małe łapki.

– Tak. – Wyraz oczu i uśmiech Lissy zmiękły na to

wspomnienie. – Trochę wydoroślałyśmy od tamtego czasu.

– Owszem. – Ze zwilgotniałymi nagle oczami Diana

otworzyła drzwiczki i wsunęła się za kierownicę. Kiedy Lissa
zajęła miejsce obok, przyjrzała się jej uważniej. – Wspaniale
wyglądasz. Do twarzy ci w tej nowej fryzurze.

Lissa obcięła kasztanowe warkocze i strzygła się teraz

background image

na gładkiego pazia.

– Dzięki. – Potrząsnęła głową. Połyskliwe pukle wzbu-

rzyły się, by zaraz karnie powrócić na miejsce. – Sama też
wyglądasz niczego sobie. Dobrze ci z długimi włosami.

– Dziękuję. – Diana z uśmiechem przesunęła dłonią po

burzy lśniących czarnych loków. – Nie uważasz, że powinny-
śmy odłożyć na później to spotkanie towarzystwa wzajemnej
adoracji i ruszyć wreszcie do domu?

– Do domu – powtórzyła za nią Lissa i oczy jej zabły-

sły. – Boże, byłam w domu zeszłego lata, a wydaje mi się, że
od tamtego czasu upłynęła już cała wieczność. – Westchnęła
z zadowoleniem, kiedy Diana uruchomiła silnik. – Jestem
podniecona jak dziecko. Nie mogę się doczekać. Z Terrym i
Beth będzie jak za starych, dobrych czasów.

– Beth przyjechała wczoraj.

– Wspaniale. – Lissa roześmiała się. – Fajnie będzie…

A więc w tym roku święta w pełnym składzie. – Zamilkła i
znowu westchnęła. – No, prawie w pełnym – mruknęła.

Czy ci się to podoba, czy nie, siostrzyczko, spotka cię

wielka niespodzianka, pomyślała Diana, zerkając na Mellissę,
która również uwielbiała dużego, wiecznie się z nią przeko-
marzającego, przybranego starszego brata.

– O, śnieg pada! – krzyknęła nagle Lissa, kiedy Di wy-

prowadziła samochód z zadaszonego parkingu.

– Znowu – mruknęła siostra, sztywniejąc za kierowni-

cą. – Przez ostatnie dwa lata śniegu prawie nie było, a w tym
roku sypie już trzeci raz, chociaż zima ledwie zdążyła się za-

background image

cząć. – Westchnęła. – Żeby tak być już w domu.

– Och, jak tu ładnie! – wykrzyknęła znowu Lissa, kie-

dy jechali ulicami Riverview. – Nie mogę się już doczekać,
kiedy zobaczę nasz dom.

Dom, ich dom, jarzył się od wewnątrz światłem, a mi-

gotliwy blask świec padał na śnieg, przykrywający frontowy
trawnik i tworzył aureole wokół ciemnozielonych gałązek
ostrokrzewów, którymi udrapowano okna i drzwi wejściowe.

Ledwie zdążyły zatrzymać się na podjeździe, Lissa

otworzyła drzwiczki i wyskoczyła z samochodu. Diana z wy-
rozumiałym uśmiechem na ustach pokonała za siostrą nie-
wielką odległość do drzwi.

Miriam, tak jak przed tygodniem, czekała w holu. Ale

tym razem nie była sama. Diana uśmiechnęła się jeszcze sze-
rzej, słysząc radosny pisk Lissy. Ale uśmiech spełzł z jej twa-
rzy, kiedy ujrzała przyczynę, dla której siostra wydała ten
okrzyk zachwytu. Ojciec, Miriam i Bethany stali i patrzyli z
nie skrywanym zadowoleniem, jak Lissa unosi się nad podło-
gę, tonąc w objęciach swego uśmiechniętego przybranego
brata.

Matt.

– Och, Matt! Och, Matt! – powtarzała raz po raz Lissa,

jakby nie mogła uwierzyć, że to nie przywidzenie i że on na-
prawdę tu jest.

– Och, Lissa, och, Lissa – przedrzeźniał ją Matt. –

Wspaniała i spontaniczna, jak zawsze.

background image

Diana, sparaliżowana szokiem, stała ze ściśniętą krta-

nią w progu i oddychając z trudnością, pożerała wzrokiem
tego wysokiego, przystojnego mężczyznę, którego nie wi-
działa od dziewięciu lat – jedynego mężczyznę, którego kie-
dykolwiek pokochała.

Matt wyglądał niby tak samo, a jednak jakoś inaczej.

Był jeszcze przystojniejszy niż kiedyś, bardziej wyniosły i
nieprzystępny, chociaż twarz rozjaśniały mu w tej chwili
śmiech i miłość do Lissy. Dojrzałość odcisnęła piętno na jego
ostrych rysach; siateczka drobniutkich zmarszczek odbiegała
promieniście od kącików głęboko osadzonych, szarych oczu i
okalała zmysłowe usta. Srebrne pasemka przetykały czarne
włosy, krótko przystrzyżone na skroniach i opadające nie-
sforną grzywą na czoło.

Wzrok Diany zsunął się niżej. Dreszcz podniecenia

przebiegł jej po plecach. Wąskie biodra, płaski brzuch i dłu-
gie, proste nogi miał opięte czarnymi dżinsami. Biały sweter
uwydatniał szerokie bary i pięknie sklepioną klatkę piersio-
wą. Po chudości wieku młodzieńczego nie zostało śladu. W
trzydziestym czwartym roku życia Matt miał szczupłą syl-
wetkę wysportowanego mężczyzny w kwiecie fizycznego
rozwoju.

Diana zareagowała natychmiast na magnetyczny po-

wab jego ciała. Zawirowało jej w głowie, na policzki wystą-
pił gorący rumieniec, wszystko przewróciło jej się w środku.
Wstrząśnięta swoją fizyczną i emocjonalną reakcją, siłą woli
podniosła oczy na jego uśmiechniętą twarz.

– To ty jesteś tą niespodzianką, którą zapowiadała Mi-

riam? – spytała Lissa, kiedy Matt postawił ją z powrotem na
podłodze.

background image

– Ja – przytaknął i z rozbrajającym uśmiechem uniósł

rękę, by otrzeć z jej policzka łzę. – Wyznaczono mi rolę
gwiazdkowej niespodzianki dla ciebie, Terry'ego i Beth. –
Spojrzał na swoją uśmiechniętą siostrę i znieruchomiał, do-
piero teraz zauważając Dianę.

Na chwilę zrobiło się bardzo cicho. A może ta cisza za-

legła tylko we mnie, przemknęło przez myśl Dianie, która nie
mogła oddychać ani się poruszyć, zahipnotyzowana inten-
sywnością spojrzenia tych szarych oczu. Reszta obecnych nie
wyczuła chyba tej ciszy, bo roześmiana Lissa wyswobodziła
się z objęć Matta i jakby nigdy nic podbiegła do Henry'ego,
Miriam i Beth, żeby i ich wyściskać.

– Cześć. – Wypowiedziane cichym głosem pozdrowie-

nie zburzyło tę ciszę i wstrząsnęło każdym, nawet najmniej-
szym nerwem Diany.

– Cześć, Matt. – Nienawidziła tego drżenia w swym

głosie, ale nie potrafiła nad nim zapanować. Nie mogła też
oderwać wzroku od tej ukochanej twarzy. Oczy Matta zabły-
sły i Diana już wiedziała, że zalewa go powódź wspomnień,
tych samych wspomnień, które wartkim nurtem wypełniły i
ją, wypierając wszelkie inne myśli, zatapiając teraźniejszość,
świadomość obecności gwarzących radośnie członków rodzi-
ny, przenosząc ją z powrotem w czasie do tamtego sylwestra
sprzed dziewięciu lat.

Dom tonął w powodzi światła rozsiewanego przez ży-

randole, lampy, świece i roziskrzoną, sięgającą sufitu choin-
kę, która wznosiła się majestatycznie na tle jednego z okien.
Salon, hol i jadalnia rozbrzmiewały śmiechem i gwarem

background image

ożywionych rozmów dobrej trzydziestki gości, którzy zebrali
się na przyjęciu, wydawanym tradycyjnie przez rodzinę Bla-
irów z okazji nadejścia Nowego Roku.

Diana, ubrana w długą, czarną, aksamitną spódnicę i

elegancką, obcisłą bluzkę ze złotego jedwabiu, czuła się jak
Kopciuszek na swoim pierwszym balu. Krótkie pukle lśnią-
cych czarnych włosów falowały przy każdym kroku, czarne
oczy błyszczały ze szczęścia wewnętrznym blaskiem. Usły-
szała od Matta, że wygląda prześlicznie – i jest seksy.

Przeszedł ją dreszcz. Nikt jej jeszcze nie powiedział, że

wygląda seksownie ani że jest seksy. Czy Matt mówił poważ-
nie?
Czy może tylko się z nią droczył, jak to miał w zwycza-
ju?

Jakieś nowe uczucie, obce, a przy tym podniecające,

zniewoliło Dianę. Matt sprawiał wrażenie poważnego, jego
szare oczy wpatrywały się w nią intensywnie, tlący się w nich
zwykle ognik przekory zgasł. Jeśli mówił poważnie…

Seksy. Znowu zadrżała. Możliwości wynikające z jego

komentarza sprawiły, że serce zabiło jej szybciej, a w pier-
siach zabrakło tchu. Jak się upewnić? To pytanie nie dawało
jej spokoju, kiedy z uśmiechem na ustach krążyła między
grupkami gości.

Czy odważy się przetestować te swoje możliwości?

Dreszcz przebiegający po plecach Diany przybrał na sile. Ale
jak taki test miałby wyglądać? Nie licząc kilku zaślinionych,
niezdarnych pocałunków z chłopcami w jej wieku, doświad-
czenia Di na polu kontaktów z płcią przeciwną były żadne.

Może zacząć naśladować sposób bycia aktorki, grają-

background image

cej uwodzicielkę w ostatnio widzianym filmie?

Ale gdzie się podział Matt? Uśmiechając się bez prze-

rwy, Diana przedryfowała obok kolejnej, ożywionej grupki
gości i wpłynęła do kuchni, żeby napełnić następną partią
kanapek opróżnioną tacę. Nie poeksperymentuje, nie prze-
prowadzi żadnego testu bez obiektu swoich badań.

Jeśli się dobrze zastanowić, to nie widziała Matta od

ponad godziny, kiedy to łagodnie, ale stanowczo wyswobo-
dził ramię z kurczowego uścisku swojej aktualnej dziewczy-
ny.

Diana skrzywiła się. W jej ocenie, z Sondry Taylor –

nie Sandry, lecz właśnie Sondry – był prawdziwy okaz.
Nabzdyczona, protekcjonalna, wyniosła. I zaborcza. Sondrze
strasznie zależało na Malcie, czego dowodem była jej niena-
sycona zachłanność.

Co on w niej widział? Diana zadawała sobie to pytanie

od chwili, kiedy Matt przyprowadził Sondrę do domu, żeby
przedstawić ją matce, ojczymowi i rodzeństwu.

To bynajmniej nie z zazdrości, zapewniała się po wie-

lokroć, przez cały czas zdając sobie w pełni sprawę, że jest aż
zielona od tego przyziemnego uczucia. Ale, do licha, Matta
stać było na coś znacznie lepszego niż ta zadzierająca nosa
Sondra – na przykład na samą Dianę.

A z zachowania Sondry przez ostatnie miesiące wyni-

kało jasno, że zamierza zdobyć Matta – zawładnąć nim.
Zwierzyła się nawet Dianie, że, być może, w Święta Bożego
Narodzenia dojdzie do zaręczyn.

Ku jej wyraźnemu zawodowi, i ogromnej uldze Diany,

background image

wymarzony pierścionek zaręczynowy nie zmaterializował się.
Jednak związek Matta z Sondrą wydawał się tak samo nieza-
chwiany jak dotychczas.

Dlaczego więc Matt kryje się gdzieś po kątach, kiedy

przyjęcie i jego pani akurat na dobre się rozkręcają?

Wypełniwszy kanapkami tacę, a miseczki orzechami,

czipsami i precelkami, zaintrygowana Diana wyruszyła na
poszukiwania Matta. Znalazła go skulonego w przepastnym
fotelu, w skąpo oświetlonym gabinecie ojca.

– Głowa cię boli? – spytała, cicho zamykając za sobą

drzwi.

– Nie. – Matt oderwał oczy od tańczących w kominku

płomieni i spojrzał na nią z zadumą. – Co tu robisz?

Zbita z tropu szorstką nutą w jego cichym głosie, Dia-

na zdobył się na niepewny uśmiech i jeszcze mniej pewne
wzruszenie ramion.

– Szukam cię. Czemu się tu zaszyłeś? – spytała nie-

winnie z cichą nadzieją, że usłyszy, jak Matt przyznaje, że
miał dosyć czepliwych rąk Sondry i jej żarłocznych spojrzeń.

– Żeby uciec przed tobą – mruknął, podnosząc się z fo-

tela. Stanął przed nią spięty i usztywniony, ze ściągniętą, su-
rową twarzą. Oczy miał ciemne i niezgłębione.

Diana patrzyła na niego oszołomiona, zdruzgotana nie

tylko jego okrutnymi słowami, ale i opryskliwym tonem w
głosie. Czym sobie zasłużyła na takie traktowanie? Przetrzą-
sała gorączkowo pamięć w poszukiwaniu jakiejś przyczyny,
prawdziwe czy wyimaginowanej. Jedyne wytłumaczenie, ja-

background image

kie znajdował jej wstrząśnięty umysł, miało związek z wcze-
śniejszym komentarzem Matta do jej wyglądu. Kiedy przyj-
rzała mu się uważniej, ogarnęło ją zdumienie, jeśli dobrze
czytała z jego twarzy, zdradzał wszelkie objawy lęku przed
jej osobą!

Diana zadrżała pod wpływem poczucia nie doświad-

czanej jeszcze kobiecej mocy. Naśladując, jak umiała, uwo-
dzicielskie zachowanie aktorki, powoli zbliżyła się do Matta.
Wyraz niepewności, który przemknął przez jego twarz, wy-
wołał u niej dreszcz, podniecenia.

Matt nigdy nie tracił pewności siebie!

Obserwując go, postąpiła jeszcze jeden krok. Oczy mu

zabłysły, opuściły się na jej piersi, a potem szybko uniosły,
by spojrzeć płomiennie prosto w jej źrenice.

Diana była młoda i niedoświadczona, ale nie można jej

było zarzucić głupoty ani naiwności. Czuła, jak jedwabisty,
złoty materiał bluzki ślizga się po jej piersiach, wyobrażała
sobie, jak zmysłowe musi się to wydawać Mattowi, każdemu
mężczyźnie.

Poruszyła leciutko ramionami. Jedwab otarł się piesz-

czotliwie o ciało, rozpalając gdzieś głęboko w niej iskrę na-
miętności. Postąpiła kolejny krok.

Matt uniósł rękę, jakby chciał ją zatrzymać.

– Diano, nie… – Napięcie w jego cichym głosie po-

działało na nią jak cios w serce.

Opuściła ją odwaga. Nie da rady. Po prostu nie nada-

wała się do grania roli uwodzicielki. Nie mogła zrobić tego

background image

Mattowi. Kochała go, a w jej mniemaniu miłość wykluczała
udawanie.

Ona również uniosła rękę i przyłożyła dłoń do jego

dłoni.

– Och, Matt, przepraszam… ja… ja…

– Nie masz za co przepraszać – przerwał jej, wpatrując

się z napięciem w ich złączone dłonie. – To moja wina. Ja
powinienem przeprosić. – Zmarszczył czoło, a jego palce
bezwiednie wsunęły się między jej palce. Z ust wyrwało mu
się westchnienie rezygnacji i ich dłonie się splotły.

– Ale dlaczego? – krzyknęła zdezorientowana Diana,

ściskając jego rękę w odruchu rozpaczy. – Jak to… Co ty ta-
kiego zrobiłeś?

– Myślałem o tobie. – Głos miał jeszcze cichszy, led-

wie go usłyszała. – I to w taki sposób, w jaki nie powinienem
o tobie myśleć.

Diana wiedziała. Naturalnie, że wiedziała, tą wiedzą

drżała każda jej cząstka. Musiała jednak zapytać, usłyszeć to
z jego własnych ust.

– W jaki sposób, Matt? – spytała cicho, postępując

jeszcze jeden niepewny krok.

Rozluźniając gwałtownie palce, szybko cofnął rękę.

– W sposób, w jaki mężczyzna myśli o kobiecie... o

swojej kobiecie. – Mówił z wysiłkiem, przez ściśniętą krtań.
– A ty nie jesteś kobietą. Di. Właściwie jesteś jeszcze dziec-
kiem. – Wciągając chrapliwie powietrze w płuca, odstąpił od

background image

niej.

Dianę ogarnęło ponownie uderzające do głowy poczu-

cie kobiecej mocy i wyparło wszelkie myśli o ostrożności, o
konsekwencjach. Wypowiadając te słowa, Matt przyznawał,
że pragnie jej – jej, nie Sondry, właśnie jej. Pod wpływem
impulsu zbliżyli się do niego z uniesionymi w błagalnym ge-
ście rękami.

– Nie jestem już dzieckiem, Matt. Za kilka miesięcy

kończę osiemnaście lat i w świetle prawa będę dorosła. W
oczach świata będę kobietą. – Przesunęła koniuszkami pal-
ców po miękkim materiale jego koszuli. Zareagowały mro-
wieniem, wyczuwając pod gładką bawełną twarde ciało.
Szybkim ruchem języka zwilżyła wargi i dokończyła: –
Wiem, czego chcę, Matt.

W głębiach jego oczu znowu zapłonął blask, niemal

przerażający swoją dzikością.

– Skąd to wiesz? – spytał z nie skrywaną furią. – Z kim

byłaś? Kto cię nauczył?

Matt, ty nic nie rozu… – Nie zdążyła dokończyć, bo

przerwał jej chrapliwie:

– Zabiję tego…

– Matt, nie! – Diana chwyciła go za koszulę. – Nikogo

nie było. Pragnę ciebie. Tylko ciebie.

– Nie wiesz sama, co mówisz. – Chwycił ją za ramię i

ścisnął mocno. – To nie zabawa, Di.

– Wiem – szepnęła. – Zabawy nie ranią, a ja ciebie te-

background image

raz ranię.

W oczach Matta pojawił się ostrzegawczy błysk. Jesz-

cze mocniej zacisnął palce na jej delikatnym ramieniu. Diana
spodziewała się, że jego silne, brutalne dłonie sprawią jej ból,
zaskoczyła ją więc i zupełnie wytrąciła z równowagi łagod-
ność tego dotyku, ostrożność, z jaką przyciągnął ją do swego
ciepłego ciała.

– Och, Di, pomóż mi – jęknął chrapliwie. – Powiedz,

chcesz odejść, błagam. – Uścisk palców otaczających jej rani
zelżał, tak jakby chciał ją puścić, lecz zaraz wzmógł się kon-
wulsyjnym skurczem. – Proszę cię. Di, uciekaj stąd czym
prędzej, jak najdalej ode mnie, póki mam jeszcze siłę, by ci
na to pozwolić. – To był krzyk płynący z głębi serca.

– Nie mogę. Nie wyjdę. Nie chcę. – Przyłożyła dłonie

na płask do jego twardego jak skała torsu. Ciepło ciała Matta,
wyczuwalne nawet poprzez miękki materiał koszuli, poraziło
ją, rozpaliło zmysły, wznieciło głębokie wewnętrzne pragnie-
nie… czegoś.

Machinalnie pogładziła jego pierś.

Cichy jęk rozkoszy, który wyrwał się z ust Matta, prze-

szył ją na wskroś.

– Di, przestań. – Potrząsnął głową. – Albo nie, proszę

cię, rób tak dalej – wykrztusił zdławionym, błagalnym tonem.
– Rozepnij mi koszulę i dotykaj mnie, pieść.

Diana zamarła na moment, porażona szczęściem. Po-

tem, w porywie dzikiego podniecenia, zaczęła szarpać nie-
cierpliwie guziki jego koszuli. Nie odrywając złaknionych
oczu od jego twarzy, wsunęła dłonie pod miękki materiał, by

background image

pogładzić rozpaloną skórę porośniętą kłębowiskiem szorst-
kich włosków.

Matt zadrżał. Na jego twarzy pojawił się wyraz uczuć

bliskich cierpieniu.

– Och, jak dobrze. Di. – Opuścił powieki, jakby jej

pieszczota sprawiała mu rozkosz. – Masz takie miękkie, takie
podniecające, takie rozpalające dłonie.

Dotyk jej dłoni potrafił go podniecić! Dianę przeszyła

błyskawica euforii, zmiatając resztki onieśmielenia, łamiąc
wszelkie hamulce. Posłuszna nieprzepartemu, wewnętrznemu
nakazowi, pochyliła głowę i przywarła wargami do zwilgot-
niałego ciała Matta.

Mężczyzna wciągnął z sykiem powietrze przez zaci-

śnięte zęby i zadrżał jak rażony prądem elektrycznym.

– Diano… Diano… – wymawiając zduszonym głosem

jej imię, puścił jej ramiona i rozdygotanymi rękoma ujął za
głowę. Oderwał ją od swej piersi i uniósł.

Dziewczyna zesztywniała na widok jego twarzy. Była

ściągnięta. Oczy miał szeroko otwarte, a ich niemal idealnie
czarną głębię rozświetlał migotliwy płomień nieokiełznanego
pożądania.

– Muszę cię pocałować, Diano. – Spuścił wzrok na jej

drżąca wargi. – Pozwól mi, kochana… – Zbliżył usta na od-
ległości tchnienia do jej ust. – Mogę?

Musiał ją pocałować. Na samą tę myśl ugięły się pod

nią nogi. Mogę? Mogę? Dusza jej się śmiała; sama Diana nie.
Wpatrywała się w ten wszechogarniający pożar w jego

background image

oczach i wiedziała, że z radością spłonęłaby na popiół za sa-
mo muśnięcie ust jego pięknymi wargami.

– Diano – wyszeptał, kiedy nie odpowiadała. – Pozwól

mi. Ja muszę… muszę… – Glos przeszedł mu w tchnienie
gorąca, w pachnący winem oddech, który owionął jej usta i
odurzył rozszalałe zmysły.

– Ja… ja też tego chcę – wyszeptała łamiącym się gło-

sem unosząc zapraszająco twarz.

Matt na wpół westchnął, na wpół jęknął. Dotyk jego

ust na jej wargach był lekki jak piórko, czuły, słodki. Diana
odebrała go całym ciałem, całą duszą. Rozbudził w niej pra-
gnienie czegoś więcej. Przesunęła dłońmi po torsie mężczy-
zny, oplotła mu rękami napięty kark i przyciągnęła mocniej
jego głowę.

Reakcja Matta była szybka i oszałamiająca. Otoczył ją,

całą drżącą, silnymi ramionami, biorąc w dziko zachłanne
objęcia. Wargi mu stwardniały i wpiły się chciwie w jej usta.

Diana wiedziała, że jej pożąda, ale wciąż się wahała,

niepewna siebie, pełna obawy, czy zdoła sprostać jego ocze-
kiwaniom.

Z krtani wyrwał mu się chrapliwy pomruk. Cofnął

głowę o włos.

– Rozchyl dla mnie usta, kochana – wyszeptał. –

Wpuść mnie. Pozwól skosztować swojej słodyczy.

Rozchyliła wargi… troszeczkę.

– Szerzej. – W chrapliwym szepcie Matta pobrzmiewa-

background image

ło ponaglenie. – Chcę cię wypełnić cząstką siebie.

Jego słowa wywołały w wyobraźni Diany pewne sko-

jarzenie, erotyczną wizję, która skrzesała błyskawicę podnie-
cenia, ta zaś odbita się rykoszetem od mózgu, pomknęła w
głębie jej kobiecości, by powrócić stamtąd do ust i rozpalić je
żądzą... poczucia go w sobie.

Rozchyliła usta.

Język Matta wdarł się w nie i wypełnił, pozbawiając ją

zmysłów. Jego ręce błądziły z oszalałą niecierpliwością,
wtłaczając jej miękkie krągłości w twarde, kanciaste płasz-
czyzny umięśnionego, męskiego ciała.

W Dianie eksplodowała namiętność. Instynktownie

wtuliła się w pochyloną nad nią, napiętą postać. Zetknęły się
ich biodra. Jęknęła, wyczuwając nacisk na wzgórek tuż nad
punktem złączenia osłabłych i drżących ud.

Matt jął teraz obsypywać pocałunkami jej policzki,

powieki, skronie. Poczuła jego język sunący po krzywiźnie
ucha, a potem wsuwający się ostrożnie w głąb.

Zareagowała dreszczem na tę erotyczną grę.

– Podoba ci się? – Głos miał cichy.

– Tak.

– Mnie też, ale to za mało – mruknął kusząco Mań. –

Wypełnianie twoich ust, twojego ślicznego uszka rozbudza
we mnie tylko pragnienie czegoś więcej. – Zsunąwszy dłonie
na jej pośladki, przyciągnął jej ciało mocno do siebie. – Chcę
cię wypełnić całkowicie. Poczuć, jak twoje napięte, gorące

background image

ciało pulsuje wokół mojego. Chcę sprawić, byś się zatraciła
w pożądaniu mnie, tylko mnie. Odchodzę od zmysłów z pra-
gnienia kochania się z tobą, dopóki nie rozerwiesz się dla
mnie, kiedy w tobie eksploduję.

Jego cichy głos wywołał w wyobraźni Diany wizje,

które wznieciły w niej pożar. Słodka, rozpalona krew krążąca
w żyłach omywała roztopionym żarem jej spragnioną kobie-
cość.

Wciąż jednak wahała się z podjęciem decyzji, pragnie-

niem kobiecej inicjacji i strachem przed nią.

– Diano… – Szepcząc jej imię, Malt przywarł ustami

do jej warg, kładąc kres jej wahaniom prowokacyjnym ryt-
mem napierającego języka.

Przywarła doń instynktownie całym ciałem. Matt, nie

przerywając pocałunku, popchnął ją delikatnie przed sobą w
kierunku obitej skórą kanapy ustawionej pod kątem do ko-
minka. Diana wydała cichy jęk protestu, kiedy przestał ją ca-
łować, i wstrzymała oddech, gdy zwinne palce rozpięły haft-
kę spódnicy, która zsunęła się na podłogę i ułożyła wokół jej
stóp w wachlarz czarnego aksamitu.

– Boże, Diano, masz najdłuższe i najseksowniejsze no-

gi – wyszeptał Matt chrapliwie. – Od prawie roku doprowa-
dzają mnie do szaleństwa.

Diana zamrugała powiekami, przestraszona i zarazem

zaskoczona jego wyznaniem.

– Moje nogi? – wykrztusiła, nie wierząc uszom.

– Twoje nogi – przytaknął. Gładził dłonią jej powle-

background image

czone czarnym nylonem udo. – Umieram z pragnienia, by
otoczyły mnie w pasie. – Palce Matta przesunęły się do punk-
tu złączenia ud. Zaczął gładzić ciemne majteczki, prześwitu-
jące przez cieniutkie rajstopy. – Spalam się z pragnienia, by
poczuć, jak twoje długie nogi zaciskają się wokół mnie,
wciągają coraz głębiej i głębiej w wilgotny żar twego ciała. –
Gładzący palec sondował, badał nylonową barierę, zagradza-
jącą dostęp do bram jego pożądania.

Ta poufała pieszczota ostatecznie zmiotła w Dianie

resztki oporów. Opuściła rękę i zamknęła dłoń na wzgórku,
rysującym się przez materiał spodni. Ciało Matta zareagowa-
ło konwulsyjnym dreszczem; wyczuła pod dłonią spazm.

– Pozwól mi, Diano. – Chrapliwy głos Matta zdradzał

miotającą nim żądzę. – Kochaj się ze mną. Tutaj… – Wska-
zał ruchem głowy na kanapę. – Teraz.

– Tak – odparła bez wahania.

Oczy mężczyzny rozbłysły, zdawały się strzelać

iskrami ognia w samo serce pożądania Diany. Zakwiliła w
proteście, kiedy oderwał dłoń i przynoszące torturę palce od
jej ciała, ale wydała zaraz westchnienie satysfakcji, kiedy po-
pchnął ją lekko na miękkie poduchy kanapy i sam opuścił się
między jej uda.

Pamiętając jego wyznanie, Diana oplotła nogami jego

szczupłą talię. W odpowiedzi Matt wygiął w łuk ciało i na-
parł na nią z całych sił, torturując oboje zapowiedzią rozko-
szy, jakie czekają ich, kiedy zerwą wreszcie z siebie i odrzucą
bariery ubrań.

Pojękując cicho pod wpływem płomiennych odczuć,

background image

jakie rozpalały w niej ruchy Matta, Diana zadośćuczyniła je-
go fantazji, zaciskając mocno nogi i podając biodra wysoko
w górę, by zrównać z nim rytm.

– O Boże! Diano!

– Matthew! Jak mogłeś?

Wstrząśnięte glosy jej ojca i matki Matta przebiły się

przez zmysłową mgłę, spowijającą umysł dziewczyny. Matt
mruknął pod nosem wulgarne przekleństwo, poderwał głowę
i spojrzał w jasny prostokąt otwartych drzwi. W progu stali
Henry z Miriam, a za nimi, w korytarzu, tłoczyli się Bethany,
Melissa, Terry i liczni goście, włączając w to Sondrę.

Diana, przerażona śmiertelnie upokarzającym faktem,

że przyłapano ją w takiej sytuacji, tłumiąc szloch, ukryła
twarz na ramieniu Matta. Czuła, jak stygnie żar jego namięt-
ności i rośnie furia.

– Zamknijcie te cholerne drzwi!

background image




Rozdział trzeci

– Diano, słyszysz? Prosiłem, żebyś zamknęła drzwi.

Dźwięk głosu ojca położył tamę zalewowi wspomnień.

Jak we śnie, Diana sięgnęła za siebie ręką i zatrzasnęła drzwi.
W głowie rozbrzmiewał jej wciąż echem gniewny głos Matta
sprzed dziewięciu lat.

Zamknijcie te cholerne drzwi! Mrugając powiekami,

skupiła wzrok na milczącym mężczyźnie, który stał w holu
naprzeciwko niej i bacznie się jej przyglądał.

W szarych oczach Matta odbijały się wciąż wspomnie-

nia, ich wspomnienia.

Ileż czasu patrzą na siebie z Mattem, przeżywając je

wciąż na nowo? Diana oderwała od niego wzrok i spojrzała
na ojca, Lissę, Miriam i Beth. Cała czwórka wymieniała jesz-
cze powitalne uściski i pozdrowienia; Lissa była jeszcze w
płaszczu, tak samo zresztą jak sama Diana.

Dochodząc do wniosku, że chociaż w jej odczuciu

upłynęło parę godzin, w rzeczywistości było to zaledwie kil-

background image

ka sekund, Diana potrząsnęła głową, by przywrócić sobie ja-
sność myślenia, i zaczęła rozpinać długi do kostek, wełniany
płaszcz.

Palce drżały jej tak samo jak tamtego wieczoru, kiedy

mozoliła się niewprawnie z guzikami koszuli Matta. Ogarnę-
ło ją znów wspomnienie tamtego wieczoru, znowu była bez-
bronna i uległa.

Poczuła nagle czyjeś dotknięcie na ramieniu, potem na

karku, nad kołnierzem płaszcza. Chociaż upłynęło już dzie-
więć lat, Diana bezbłędnie rozpoznała ten dotyk i przeszedł ją
dreszcz.

– Rany z tamtego wieczoru jeszcze się nie wygoiły,

prawda? – spytał Matt ściszonym głosem, przeznaczonym
tylko dla jej uszu.

Diana zesztywniała. Na zewnątrz była chłodna, ale w

środku tlił się zdradziecki żar. Walcząc z podstępnym poczu-
ciem topnienia i przemożnym impulsem, który kazał się jej
odwrócić i paść Mattowi w ramiona, pokręciła szybko głową.

– Kłamiesz – szepnął szorstko. – Widziałem, czytałem

to z twojej twarzy jak z książki. Tak samo jak ja przeżywałaś
na nowo tamten wieczór. – Jego ton stał się jeszcze bardziej
szorstki, gorzki. – Wciąż przeżywasz wstyd i upokorzenie na
myśl, że zostałaś przyłapana.

Diana wzdrygnęła się, jakby ją uderzył. Zacisnęła po-

wieki, by powstrzymać napływającą do oczu falę tez, wywo-
łaną przeszywającym bólem, jakim zareagowała stara rana.
Ledwie świadoma tego, co robi, wysunęła ręce z rękawów,
zostawiając płaszcz w jego rękach. Pomimo że pozbyła się z

background image

ramion ciężkiego okrycia, nadal coś ją przytłaczało.

– Trudno ci się chyba dziwić – mruknął Matt, odwra-

cając się z ciężkim westchnieniem w kierunku szafy na ubra-
nia. Wargi wygięły mu się w uśmiechu. – Nie była to przy-
jemna scenka.

To beznamiętne stwierdzenie ponownie przeniosło ją

w czasie...

– Zamknijcie te cholerne drzwi! – rzucił Matt zduszo-

nym, wściekłym głosem, zgarniając jednocześnie ręką jej
spódnicę z podłogi. – Muszę wstać, Diano – szepnął, odrywa-
jąc się od niej i unosząc na łokciach.

Dziewczyna, sparaliżowana straszną sytuacją, nie była

w stanie wykonać najmniejszego ruchu. Patrzyła tylko na
niego błagalnym wzrokiem. Nie zwracając uwagi na gwar
głosów, dobiegający od progu i z korytarza, Matt zsunął się z
niej powoli, naciągając przy tym długą, aksamitną spódnicę
na jej obnażone nogi. Okrywszy przed niepowołanym wzro-
kiem dolną połowę jej ciała, podniósł się z kanapy i odwrócił,
by spojrzeć na rząd patrzących z potępieniem oczu.

– Matt, jak mogłeś? – powtórzyła Miriam bolesnym

szeptem. – To twoja siostra!

– Ona nie jest moją siostrą – warknął.

– Nie, ale jest moją córką. – W głosie Henry'ego czaiła

się tłumiona wściekłość; twarz miał czerwoną, upstrzoną cęt-
kami furii. – Traktowałem cię jak syna, ufałem ci, kochałem
cię. – Łzy przerwały tamę i popłynęły mu po zaczerwienio-

background image

nych policzkach. – A ty w rewanżu zdradziłeś mnie, moją
miłość, moje zaufanie, napastując moją córkę.

– Nie! – Okrzyku zaprzeczenia Diany nikt nie usłyszał.

Zagłuszył go chrypliwy głos Matta.

– Prosiłem o zamknięcie drzwi. – Stał wyprostowany,

spięty w sobie, jakby szykował się do stoczenia bitwy, wojny
na pełną skalę. – Nie życzymy sobie widowni.

– A cóż to teraz za różnica? – odparował Henry. Głę-

boki ból i wstrząs zdruzgotały jego wrodzone poczucie taktu i
dystansu. – Wszyscy tutaj byliśmy świadkami rozmiarów
twojej deprawacji. – Mimo to sięgnął jednak za siebie, chwy-
cił za klamkę i zatrzasnął drzwi przed nosem Sondry.

Satysfakcja na widok jej zbolałej miny na jedną chwilę

złagodziła przytłaczające Dianę poczucie upokorzenia. Ale ta
satysfakcja miała krótki żywot.

– Henry, nie! Proszę cię, nie!

Krzyk Miriam szarpał ranę, jaka otworzyła się w sercu

dziewczyny w obliczu wyraźnego cierpienia ojca.

– Nie jestem zdeprawowany – wycedził Matt przez za-

ciśnięte zęby – i nic nie zrobiłem Dianie.

– Tylko dzięki boskiej opatrzności i naszej interwencji

– ripostował Henry, zmieniając nagle ton. – Ciebie nie ruszy-
łoby sumienie, nie zawahałbyś się.

Diana nie mogła tego dłużej znieść. Usiadła gwałtow-

nie na kanapie, prostując plecy.

background image

– Tato, jestem tak samo…

– Bądź cicho – wpadł jej w słowo Matt i zamilkła,

przestraszona porywczością jego tonu. – Ja to załatwię.

– Załatwisz? Załatwisz? – krzyknął Henry, dygocąc z

wściekłości. – Nie, ty niczego nie będziesz załatwiał! Ja tu
jestem od załatwiania! – Jego glos stopniowo przechodził w
ogłuszający ryk. – Wynoś się z mojego domu, ale to już, na-
tychmiast! Nie chcę więcej widzieć cię na oczy!

– Tato!

– Henry! – Krzyk Miriam zagłuszył jęk protestu Diany.

Doskoczyła do niego i wpiła się palcami w jego napięte ra-
mię.

– Henry, chyba nie mówisz poważnie!

– Jak najpoważniej! – zaryczał ojciec. – Ma się stąd

wynosić, i koniec! – Pełnymi łez oczami przeszywał Matta. –
I niech się cieszy, że na tym się skończyło. Najchętniej
chwyciłbym za karabin i zdmuchnął twojego wyuzdanego
synalka z powierzchni ziemi!

– O Boże! O Boże, nie! – Miriam zaniosła się błagal-

nym szlochem, od którego krajało się serce.

To moja wina. To wszystko moja wina, krzyczała w

niemej udręce Diana, przekonana, że nie doszłoby do tego,
gdyby, po pierwsze, nie wtargnęła nieproszona w samotność
Matta, a po drugie, posłuchała go potem i wyszła, kiedy o to
prosił i miał jeszcze na tyle rozsądku, by pozwolić jej odejść.

– Nie będziesz musiał posyłać mnie do piekła – powie-

background image

dział Matt, wytrzymując bez drgnienia powieki spojrzenie
Henry'ego. – Ożenię się z Dianą.

W pokoju zaległa rozrywająca uszy cisza.

Diana pragnęła umrzeć. Tylko w śmierci widziała

ucieczkę przed rozdzierającym bólem.

– No widzisz, Henry? – krzyknęła biedna Miriam,

chwytając się resztek nadziei. – Matt wszystko naprawi.

Henry rozwiał brutalnie nadzieje żony.

– Prędzej ujrzę go martwym, niż oddam mu moją cór-

kę. Zaufanie diabli wzięli, Matthew Turner – warknął. – Za-
ufanie, miłość, wszystkie uczucia. Nie ma ich. Dla mnie już
nie żyjesz. Wynoś się. Natychmiast.

Matt nie patrzył na Dianę. Nie drgnął nawet. Po chwili

uśmiechnął się, ale był to ponury, cyniczny uśmiech klęski.

– Jak sobie życzysz – powiedział, odchodząc od kana-

py i od Diany. – Zadzwonię do ciebie za parę dni, mamo. –
Urwał, żeby pocałować Miriam w zalany łzami policzek, a
potem zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi i otworzył
je na oścież. Uśmiechnął się znowu cynicznie na widok cofa-
jącej się ze zmieszaniem grupki pozostałych członków rodzi-
ny i gości. – Szczęśliwego Nowego Roku – wycedził sardo-
nicznie, torując sobie drogę między nimi.

– Matt! – zawołała za nim Sondra. – Zaczekaj, pójdę z

tobą!

– Nie sądzę, żeby podobało ci się tam, gdzie się wybie-

ram – rzucił przez ramię, zmierzając zdecydowanie ku

background image

drzwiom frontowym.

– Ale dokąd ty idziesz? – zapytała.

– Prosto do piekła. – Matt wybuchnął urywanym,

chrapliwym śmiechem i zamknął za sobą drzwi.

Zrozpaczona Diana, zwinięta w kłębek na kanapie w

gabinecie ojca, zadrżała, wychwytując w jego śmiechu nutę
cierpienia.

Wygnany. Matt został wygnany z domu, który od lat

uważał za rodzinny. Ja jestem temu winna, powtarzała sobie
w kółko, niepomna pocieszającego głosu ojca. Powodowana
wewnętrznymi popędami niczego nie rozumiała, z wyracho-
waniem igrała z ogniem pożądania. I płomienie namiętności
osmaliły jej serce i duszę.

Intuicja mówiła jej, że blizny nosić będzie do ostatnie-

go tchnienia.

– Diano, nie rób tego.

Cichy, nakazujący głos Matta przerwał nić wspomnień,

rozwijającą się w duszy Diany. Rozkojarzona, z poczuciem,
że obraca się bezwolnie w podmuchach rozżalenia, rozejrzała
się dookoła, szukając czegoś materialnego, co pozwoliłoby
jej zakotwiczyć siew rzeczywistości.

Matt.

Diana poczuta w sobie pustkę, która z każdą chwilą

rozpościerała się coraz szerzej. Powiedział coś o bliznach?
Przełknęła pęczniejący w krtani pęcherzyk histerycznego

background image

śmiechu. Emocjonalne blizny? Mogłaby wysmażyć na po-
czekaniu godną tytułu magistra dysertację na ten temat.

Do diabła, to nie było fair, żachnęła się w duchu, pa-

trząc na Malta, niepomna swego bólu. Większość czasu przez
ostatnich dziewięć lat zajęło jej cerowanie tych emocjonal-
nych blizn –a szwy nadal w wielu miejscach puszczały.

– Nie rób tego, Diano, proszę cię. – Nakaz ulotnił się z

głosu Matta i zastąpiło go błaganie.

– Czego? – Potrząsnęła lekko głową w nadziei, że w

ten sposób przywróci swym rozproszonym myślom choć
odrobinę spójności. – Czego… mam nie robić?

– Nie patrz tak na mnie – mruknął.

– To znaczy jak? – Oczywiście, wpatrywała się teraz w

niego jeszcze intensywniej.

– Tym udręczonym wzrokiem – wyszeptał chrapliwie,

zerkając z ukosa na resztę domowników, by sprawdzić, czy
niczego nie zauważyli. – Tym wzrokiem, w którym odbijają
się wspomnienia tamtego wieczoru, potępiającym, wzburzo-
nym moją tutaj obecnością.

– To nieprawda. – Diana walczyła z ogarniającym ją

ponownie poczuciem nierealności. Znowu odnosiła wrażenie,
że stoi tak w holu nie od kilku minut, lecz od wielu godzin,
dni, przez całe życie.

– Czyżby? – Matt uniósł ciemną, łukowatą brew w

przejawie nie skrywanego niedowierzania.

– Nie, ja… – Tyle tylko zdążyła z siebie wykrztusić, i

background image

całe szczęście, bo nie miała pojęcia, co ma mu odpowiedzieć.

– Kochani, kolacja już gotowa! – zawołała z jadalni

Janet.

– W samą porę. – Roześmiana Lissa podbiegła do Mat-

ta. – Padam z głodu – oznajmiła. Oczy błyszczały jej przeko-
rą. Zrzuciła z siebie płaszcz i podała mu go. – Będziesz tak tu
sterczał z tym paltem Diany, czy może przymierzasz się, że-
by je włożyć?

– Widzę, że niewiele się zmieniłaś, Melisso – mruknął

Matt, odbierając od niej płaszcz i odwracając się, żeby od-
wiesić oba okrycia do szafy. – Nadal siedzi w tobie bezcere-
monialna, dokuczliwa trzpiotka.

– Staram się, jak mogę – odparowała Lissa, biorąc go

pod rękę. – Przekomarzanie jest moim powołaniem.

– No to odpocznij jakiś czas od tego swojego powoła-

nia. – Beth podeszła do nich z uśmiechem i wzięła Matta pod
wolną rękę. – Dosyć naprzekomarzam się w pracy, dziękuję.

– Chodźcie, dzieci, możecie droczyć się dalej przy sto-

le. – Miriam z uśmiechem odzwierciedlającym jej zadowole-
nie, wzięła Henry'ego za rękę i pociągnęła w stronę jadalni. –
Czy to nie cudowne? Zupełnie jak za starych, dobrych cza-
sów,

– Tak, kochanie, cudowne – przyznał pobłażliwie Hen-

ry, oglądając się z satysfakcją przez ramię na swą gromadkę.
– Jak za starych, dobrych czasów.

Oczy obu mężczyzn spotkały się w niemym pojedna-

niu. Diana była tego jedynym świadkiem. Pierś wezbrała jej

background image

westchnieniem, westchnieniem ulgi. Oto kończył się blisko
dziewięcioletni okres wzajemnej oziębłości.

– O, tak – pisnęła Beth. – Pamiętacie, jak to kiedyś

bywało… – zaczęła entuzjastycznie.

Dziewczyny uwieszone ramion Matta pożeglowały za

ojcem i Miriam, a Diana poczuła się nagle odsunięta poza
nawias. Wcale nie jest tak jak za dawnych czasów, pomyślała,
ruszając bez pośpiechu za roześmianą, rozgadaną gromadką.
Bo chociaż cieszyło ją naprawienie wyłomu w rodzinie, to
jednocześnie obawiała się, że nigdy nie będzie już tak jak
dawniej.

Przez cały posiłek jadalnia rozbrzmiewała wesołymi

rozmowami i śmiechem. Milcząca, odzywająca się tylko w
przypadku, gdy zwracano się do niej bezpośrednio, Diana
obserwowała członków rodziny, utwierdzając się coraz bar-
dziej w przekonaniu, że jej nie wypowiedziana głośno opinia
była słuszna.

Pomimo całej serdeczności, jaką manifestował Henry,

dato się zauważyć w jego tonie nieznaczne, a jednak nie-
omylne oznaki napięcia. I pomimo wspaniałego nastroju i
zachwytu okazywanego przez Miriam, jej oczy zdradzały
tkwiący gdzieś głęboko niepokój.

Nie, wcale nie jest tak jak dawniej, myślała Diana, ba-

wiąc się śladowymi ilościami jedzenia, które nałożyła sobie
na talerz. Lissa i Beth siliły się na naturalność i było to oczy-
wiste, przynajmniej dla Diany. A Matt, chociaż przyjacielski,
pozornie swobodny, był w istocie czujny i spięty, jakby spo-

background image

dziewał się jakiejś pułapki.

Dziewczyna przesunęła wzrokiem po twarzach współ-

biesiadników. Wszyscy bardzo się starali podtrzymać wesołą
atmosferę. Westchnęła bezgłośnie, dochodząc ostatecznie do
wniosku, że nad stołem unosi się duch sylwestra sprzed
dziewięciu lat, niezauważalnie niszcząc świąteczny nastrój.

Wybuch śmiechu przedarł się przez chmurę ponurych

myśli, spowijającą umysł Diany. W śmiechu tym dawały się
słyszeć tony nie udawanego rozbawienia. Uśmiechając się z
przymusem, powiodła jeszcze raz wzrokiem po zebranych
przy stole. Wszyscy, nie wyłączając Matta, sprawiali wraże-
nie doskonale się bawiących.

Czyżby niesłusznie dopatrywała się u członków rodziny

przejawów własnych obaw? Może tylko ona sama doświad-
cza tego nieokreślonego niepokoju. Poruszona tym podejrze-
niem, zaczęła przyglądać się uważniej każdej twarzy z osob-
na. Wciąż piękną twarz Miriarn okraszał rumieniec radości.
Oczy Beth sypały iskrami. Lissa przypominała niesforną na-
stolatkę. Henry wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie
mieszczucha. A Matt… Diana zmartwiała. Matt wpatrywał
się bez mrugnięcia w jej wystraszone oczy. Diana, czując się
zdemaskowana, naga i bezbronna, oderwała od niego przera-
żony wzrok. Kącikiem oka dostrzegła jednak, że ściągnął
brwi.

Co myślał? Zadała sobie to pytanie, podnosząc się au-

tomatycznie, bo pozostali odsunęli się w tym momencie z
krzesłami od stołu i wstali. Intensywność tego spojrzenia od-
bierała jej pewność siebie. Kiedy przechodzili niespiesznie z
jadalni do salonu, Diana, pewna, że Matt obwinia ją za
wszystkie te lata, wszystkie święta, których nie mógł dzielić z

background image

rodziną, starała się trzymać jak najdalej od niego.

– Och, ta choinka jest prześliczna! – wykrzyknęła Lis-

sa, podbiegając do majestatycznego świerka.

– Masz rację – przytaknął Matt, podchodząc do niej

powoli – A jak pachnie.

– Czy mogę nie czekać do Wigilii, tylko już teraz roz-

łożyć pod nią moje prezenty? – spytała Melissa, kierując pro-
szące spojrzenie na Henry'ego i Miriam.

– Wiesz przecież, Lisso, że nigdy nie pozwalano nam

kłaść prezentów pod drzewkiem przed Wigilią – powiedziała
Beth tonem reprymendy.

Siostra zrobiła rozczarowaną minę.

– Byliśmy wtedy dziećmi – przypomniała. – Teraz

wszyscy jesteśmy już dorośli.

– Nigdy bym nie pomyślał. – Matt uśmiechał się nieco

złośliwie, a w jego szarych oczach igrał przewrotny ognik.

Przywołujący wspomnienia i tak znajomy widok jego

prowokacyjnego uśmiechu sprawił, że Lissa i Beth również
się uśmiechnęły, Miriam zachichotała po dziewczęcemu, a
Henry roześmiał się cicho. Diana nie uśmiechnęła się, nie
zachichotała ani nie roześmiała. Nie mogła. Prowokujący
uśmiech Matta budził w niej zbyt wiele cennych wspomnień
ze szczęśliwszych czasów, kiedy kochała go z dziecinną nie-
winnością, która rozwinęła się potem w zmysłowość i do-
prowadziła do strasznej konfrontacji. Pomimo faktu, że nie
wszystkich łączyły te same więzy krwi, stanowili bardzo zży-
tą rodzinę. A przecież, w ciągu jednego wieczoru – nie, w

background image

ciągu niespełna godziny – ona i Matt, ulegając burzy zmy-
słów, rozpruli tę jednolitą materię.

To oni ponosili winę za lata separacji i nieszczęścia,

które stały się udziałem całej rodziny. Diana bez słowa sprze-
ciwu przyjęła brzemię winy, chociaż wiedziała, że teraz po-
stąpiłaby tak samo, byle tylko przeżyć znowu ten dreszczyk
podniecenia, obejmowana przez Matta, całowana, kochana.

Kochała go. Kochała go od zawsze. Zawsze będzie go

kochała. Westchnęła. Zanosiło się na to, że samo przetrwanie
wizyty Malta będzie istnym piekłem ukrywania miłości i po-
żądania przed wszystkimi, a zwłaszcza przed nim samym.
Ale musi to znieść. Problem w tym, jak to zrobić. Zajmując
czymś ręce.

Odpowiedź, która zaświtała Dianie, zmobilizowała ją

do natychmiastowego działania. Odwróciła się od rozbawio-
nej grupki i ruszyła w stronę drzwi.

– Diano? – wołanie Henry'ego dogoniło ją w progu. –

Dokąd idziesz?

– Do samochodu – odparła, wychodząc do holu. – Po

walizkę Lissy.

– Zaczekaj, ja ją przyniosę – zaoferował się Henry.

– To moja walizka – wtrąciła się siostra. – Sama po nią

pójdę.

– Nie, zostaniecie oboje tutaj. – W głosie Matta po-

brzmiewała rozkazująca nutka. – Ja to załatwię.

Diana nawet się nie obejrzała, by sprawdzić, kto z nich

background image

postawił na swoim. Przecięła hol, otworzyła drzwi i wyszła w
śnieżny wieczór.

Cholera! – zaklął pod nosem Matt, idąc długimi kro-

kami Dianą. Przyjazd do domu był błędem. Jeśli miał co do
tego jakieś wątpliwości, to rozwiał je skutecznie wyraz jej
oczu.

Nie chciała go tutaj, w domu swojego ojca. Świado-

mość tego przeszywała Matta bólem. Tak długo czekał na tę
chwilę. Celowo zwlekał aż do tej pory z powrotem i zdanie
Henry'ego nie miało wiele wspólnego z jego decyzją.

Diana była młoda, poniósł ją pierwszy poryw namięt-

ności. Postanowił dać jej czas na dorośniecie, na dojrzałość,
na poznanie świata i wybuchowej natury fizycznego pociągu.

Poczuł ukłucie zwyczajnej, męskiej zazdrości. Diana

miała teraz dwadzieścia sześć lat i meandry zmysłowości na
pewno już od dawna nie stanowią dla niej tajemnicy. Uraza
rozpalała mu umysł i trawiła wnętrzności, uraza do mężczy-
zny, któremu powierzyła zaszczytną rolę przewodnika po
królestwie erotycznych uniesień.

On sam liczył przez ten czas dni i miesiące, egzystując

dzięki strzępkom informacji o Dianie uzyskiwanym od matki
i Beth podczas krótkich z nimi spotkań, i tłumił każdy im-
puls, wzywający go do powrotu i zażądania od dziewczyny,
by dostrzegła w nim nie dokuczliwego brata, nie erotomana
wyładowującego swoje popędy na nietkniętej dziewczynie,
ale mężczyznę – mężczyznę, który ją kocha, mężczyznę dla
niej.

Ale czy naprawdę był mężczyzną dla niej? Zadając so-

background image

bie to pytanie, szedł za Dianą, zmierzającą do bagażnika sa-
mochodu. W jego odczuciu zadawanie jakichkolwiek pytań
nie miało już sensu. Po dziewięciu latach bezowocnej walki
ze sobą, tłumaczenia, że jest za młoda, że kierowała nim tyl-
ko żądza i że zepsuł wszystko, ulegając swojemu pożądaniu,
Matt spojrzał w końcu prawdzie w oczy.

Był w Dianie zakochany. Skrzywił się, brnąc za nią

przez skrzypiący pod butami śnieg. Do diabła, prawda jest
taka, że kochał ją od samego początku, tylko że dawniej ob-
jawiało się to w sposób nieco inny niż teraz. Zatrzymał się
przy niej obok otwartego bagażnika samochodu i poczuł, jak
ostrze bólu wraża się jeszcze głębiej, kiedy wzdrygnęła się i
cofnęła.

Kochał ją – a ona nie może nawet znieść jego blisko-

ści. Dała to wyraźnie do zrozumienia już w chwili, kiedy
spostrzegła go, wszedłszy za siostrą do domu. Zdradziły ją
oczy, w których odbił się wstrząs i wspomnienie wstydu i
upokorzenia, jakich doświadczyła.

– Powiedziałem, że ja to wniosę. – Głos Matta był

szorstki. Nie mógł nic na to poradzić; jemu też było ciężko na
duszy.

Diana nie odpowiedziała. Stała tylko i wpatrywała się

w pokryty śniegiem podjazd.

Przywołując z pamięci wszystkie znane sobie prze-

kleństwa, Matt chwycił za rączkę walizy i wywlókł ją z ba-
gażnika. Jasna cholera, ale ciężka! Czego, u diabła, Lissa
tam napchała
, zastanawiał się, zatrzaskując z hukiem klapę.

Diana stała nieruchomo, zapatrzona w sypiący śnieg.

background image

– Zamierzasz stać tu tak przez resztę mojej wizyty? –

spytał, rzucając jej gniewne spojrzenie.

Drgnęła i przeniosła wzrok na niego.

– Nie – powiedziała cicho, niemal szeptem. – Ale za-

stanawiam się poważnie nad wyjazdem do Cancun, na Hawa-
je, albo do Australii.

– Niezły pomysł. – Dźwignął walizę, wziął Dianę za

rękę i dosłownie ciągnąc ją za sobą, ruszył w stronę domu. –
Ale czuję się w obowiązku zwrócić ci uwagę, że Australia to
za blisko.

Żachnęła się i cofnęła gwałtownie rękę, próbując wy-

swobodzić ją z jego uścisku.

Matt zatrzymał się w pół kroku, ścisnął mocniej jej

dłoń i od| wrócił się. Serce mu zamarło, w piersi zabrakło
tchu. Nie trzeba było słów – zdeterminowany wyraz twarzy
Diany mówił sam za siebie. Wystraszył ją śmiertelnie, mó-
wiąc, że nie ma takiego miejsca, dokąd mogłaby przed nim
uciec. Nie chciała mieć z nim do czynienia. Matta ogarnęła
rozpacz. Kochał ją, a ona go odtrąca. Przemknęło mu już
przez myśl, że najlepiej będzie chyba wrócić do Europy, kie-
dy nagle ocknął się w nim duch walki. Odnosił sukcesy w
interesach nie tylko dlatego, że był w tym dobry, ale i dlate-
go, że lubił wyzwania. A największe wyzwanie jego życia
stało teraz przed nim, patrzyło nań czujnie i zastanawiało się
prawdopodobnie, dlaczego on wpatruje się w nie milcząco, z
takim natężeniem.

Podejmie wyzwanie, którego uosobieniem jest Diana.

Jakoś, w jakiś sposób, zmusi ją, by go pokochała.

background image

Napięcie dziewczyny zdawało się przenosić na niego,

wyrywając z zadumy. Odnosił wrażenie, że całe jego ciało
oplata sieć elektryczna. Wpatrywał się w Dianę, upajając się
jej widokiem.

W rozproszonym świetle przesączającym się przez za-

słony w oknach jej oczy wydawały mu się ogromne, wprost
bezdenne. Płatki śniegu osiadały jej na długich rzęsach i zle-
piały je, topniejąc. Przenikliwy wiatr wyciskał na policzkach
rumieniec. Długie, spiralne pukle włosów połyskiwały kro-
pelkami wilgoci.

Zmokła! Spostrzeżenie to przywołało Matta do rze-

czywistości. Zmierzył ją od stóp do głów zwężonymi oczy-
ma. Cholera – skarcił się w duchu. Cała drży z zimna!

– Wejdźmy lepiej do środka, zanim nabawisz się zapa-

lenia płuc. – Odwrócił się i pociągnął ją za rękę. Ciężka wa-
lizka niemal wyrywała mu ramię ze stawu. – Czego, u diabła,
Lissa tam napchała? – mruknął bardziej do siebie niż do Dia-
ny.

– Chyba przywiozła cały swój dobytek – stwierdziła

kwaśno Diana. Zaskoczony, że się odezwała, zerknął na nią
spod oka. Uśmiechała się do niego i chociaż był to uśmiech
wymuszony, to sprawił jednak, że Matt zatrzymał się nagle, a
waliza wypadła mu z ręki.

– Cały dobytek? – powtórzył, nie dbając wcale o od-

powiedź. Pragnął po prostu pławić się chwilę dłużej w cieple
jej uśmiechu. A kiedy ten uśmiech roziskrzył figlarnie oczy,
zaparło mu dech w piersiach.

– No, może nie cały. – Uniosła rękę, by otrzepać mo-

background image

kre włosy. – Ale dużo ma tam tego – ciągnęła. – Włącznie z
gwiazdkowymi prezentami.

Gwiazdkowe prezenty! W głowie Matta odezwały się

dzwoneczki, celebrując narodziny pewnej myśli. Musi spę-
dzić z Dianą jakiś czas sam na sam, z dala od innych człon-
ków rodziny. Dać się jej poznać jako mężczyzna, a nie brat.
Przed wyjazdem do Stanów nie zdążył kupić świątecznych
upominków, a nigdy jeszcze nie spotkał kobiety, która nie
uwielbiałaby zakupów. Uśmiech zakiełkował mu w duszy i
przebił się z wolna na usta.

– To mi o czymś przypomniało. Czeka mnie jeszcze

rajd po sklepach. – Matt postarał się, by w jego głosie za-
brzmiało zakłopotanie. – I nie mam pojęcia, co komu kupić. –
Westchnął głęboko. – Mogę cię prosić o towarzystwo i po-
moc w wyborze?

background image





Rozdział czwarty

– Chcesz, żebym z tobą poszła? – Diana patrzyła na

Matta ze szczerym zaskoczeniem, pewna, że źle go zrozumia-
ła. Przed chwilą powiedział, że gdziekolwiek by przed nim
uciekła, to z jego punktu widzenia i tak będzie to za blisko,
nie mogła więc uwierzyć, że teraz proponuje jej towarzystwo
w wyprawie po zakupy.

– Byłbym ci bardzo wdzięczny. – Matt wzruszył ra-

mionami, co ściągnęło jej wzrok na mokre zacieki na jego
swetrze. – Przyznaję, że zupełnie nie wiem, co kupić.

Diana zadrżała, i to nie tylko z zimna, ale również z

niepewności, czy rozsądnie byłoby godzić się na spędzenie z
nim tak długiego czasu. Z salonu dobiegła salwa śmiechu.
Westchnęła. No, ale jak odmówić, żeby nie wyszło to nie-
grzecznie albo wręcz dziecinnie?
Zdradziła swoje wahanie,
skubiąc drżącymi palcami rąbek swetra.

– Mniejsza z tym – burknął Matt z szorstką gwałtow-

background image

nością, przerywając przedłużające się milczenie, jakie między
nimi zaległo. – Widzę, że nie odpowiada ci moje towarzy-
stwo. – Jego wzrok spoczął na palcach Diany i wargi wy-
krzywił mu ironiczny uśmieszek. – Połażę sobie sam.

– Nie – wyrzuciła z siebie, czując, że wyszło to i nie-

grzecznie, i dziecinnie zarazem. – Pójdę z tobą – powiedziała
już spokojniej, bo odgłosy ożywionej rozmowy dochodzące z
salonu przypomniały jej, że te święta mają być czasem przy-
wracania w rodzinie pokoju, leczenia ran. – Kiedy?

– No cóż, do Gwiazdki pozostało niewiele dni – odparł

Matt, a jego uśmieszek przeobraził się niezauważalnie w
uśmiech satysfakcji. – Ale zdaję sobie, oczywiście, sprawę,
że pracujesz, a więc...

– A więc? – wpadła mu w słowo Diana, zaniepokojona

jego zadowolonym uśmiechem i pewna, że zaraz zaproponuje
coś, co jej się nie spodoba.

– Może jutro, po pracy?

Zastanawiała się przez chwilę. Ile może potrwać kupo-

wanie kilku prezentów? Gdyby wyszła z biura wcześniej,
mogliby obejść miejscowe sklepy, Matt zrobiłby swoje zaku-
py i może zdążyliby jeszcze do domu na kolację. Mężczyźni
nie cierpią przecież sklepów, prawda?

Rada z wniosku, do którego doszła, uśmiechnęła się…

i nagle stężała na widok niepokoju, malującego się na twarzy
Matta.

– Niech będzie jutro – powiedziała i zaintrygował ją

przebłysk emocji, który pojawił się na chwilę w jego czuj-
nych oczach.

background image

– Świetnie. – Matt skinął głową i Dianie wydało się, że

wysiłkiem woli powstrzymuje uśmiech. – O której wycho-
dzisz zwykle z biura?

– Zazwyczaj kończymy pracę o piątej, ale często zosta-

ję dłużej. – Pokrywając wzruszeniem ramion zmieszanie,
wywołane wyrazem jego twarzy, Diana przeszła do przed-
stawienia swojego naprędce skleconego planu. – Ponieważ
nie mam teraz żadnych zaległości, będę chyba mogła wyjść o
czwartej. Wcześniej zaczniemy, wcześniej skończymy. Od-
powiada ci to?

– Idealnie. – Matt wyraźnie przegrał swoją wewnętrzną

walkę z cisnącym się na usta uśmiechem, od którego dreszcz
przeszedł jej po plecach, jeżąc włoski na karku. – Jeździsz do
biura z Henrym?

– Nie. – Diana ściągnęła brwi, zaskoczona tym pyta-

niem. – Mam raczej nienormowany czas pracy, jeżdżę więc
sama. Czemu pytasz?

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Pomyślałem sobie, że byłoby szybciej, gdybyś zo-

stawiła mi swój samochód, a ja podjechałbym po ciebie pod
biuro.

Pomysł, który skracał czas, jaki będzie musiała spędzić

w towarzystwie Matta, spodobał się Dianie, przystała więc
skwapliwie na tę propozycję.

– Tak, masz rację. Jutro zabiorę się do biura z tatą.

– Dobrze. – Ton Matta można było określić jako pełen

zadowolenia pomruk. W Dianie obudziła się czujność. – Pod-

background image

jadę po ciebie o czwartej. Pochodzimy trochę po sklepach,
potem zrobimy sobie przerwę, wpadniemy gdzieś na kolację
i, odświeżeni dokończymy zakupów.

Uświadamiając sobie, że jej niepokój był uzasadniony,

Diana otworzyła usta, by zaprotestować.

– Ale…

– Hej, co wy tam tak długo robicie? – zawołała w tym

momencie Lissa z progu salonu. – Przygotowujecie świą-
teczne niespodzianki?

– Tak – powiedział Malt, odwracając się, by ruszyć w

stronę roześmianej siostry. – Zajmij się więc swoimi spra-
wami, bo możesz nie znaleźć prezentu pod choinką.

Wpadła. Przekonana, że dając się nierozważnie wcią-

gnąć w podstępny plan Matta, popełniła wielki błąd, Diana,
patrząc jak ten oddala się z Lissą uwieszoną u ramienia,
zwymyślała się w duchu.

Matt taszczył za Dianą pękate, wielkie torby i nie

spuszczał wzroku z jej ponętnej sylwetki. Lawirowała zręcz-
nie w przedświątecznym tłumie, zapełniającym szczelnie
chodniki, a on usiłował za nią nadążyć.

Minęła już ponad godzina od czasu, kiedy zatrzymał

samochód przed biurem Diany. Już na niego czekała. Spo-
dziewał się, że pojadą do któregoś z pobliskich centrów han-
dlowych, zaskoczyło go więc, kiedy Diana, zamiast wsiąść
do samochodu, zaproponowała, by zostawił auto na biuro-
wym parkingu, ponieważ odrestaurowany pasaż handlowy

background image

znajdował się w odległości krótkiego spaceru.

Mokry śnieg pokrywał ziemię i zalegał ubitymi, ma-

łymi pryzmami wzdłuż krawężników przed frontonami skle-
pów, nadając aurę autentyczności tej długiej na trzy przeczni-
ce i zamkniętej dla ruchu kołowego części miasta, pamiętają-
cej przełom stuleci.

Sceneria wprost z kart Opowieści wigilijnej, pomyślał

Matt, dostrzegając zmiany, jakie tu zaszły podczas jego
dziewięcioletniej nieobecności w mieście.

Przemknęło mu przez myśl, że gdyby nie współczesne

ubrania przechodniów, wypełniająca rześkie powietrze pi-
skliwa świąteczna muzyka, wydobywająca się z ukrytych
głośników, i klaksony samochodów, dobiegające sporadycz-
nie spoza strefy zamkniętej, można by pomyśleć, że czas się
cofnął.

Ależ tu uroczo, myślał, wymijając grupkę chichoczą-

cych nastolatek i wydłużając krok, by dogonić Dianę. A ra-
czej byłoby uroczo, podjął urwaną myśl, gdyby nie wilgotny
chłód przenikający go do szpiku kości, poszturchiwania śpie-
szących się przechodniów i zabójcze tempo, jakie narzuciła
dziewczyna z chwilą, kiedy znaleźli się w pasażu.

Musiał, naturalnie, przyznać, że dzięki jej determinacji

sporo już załatwili. Torba, którą dźwigał, pełna była podar-
ków dla połowy osób z jego listy. Ale, na Boga, jakim kosz-
tem – nie w sensie pieniędzy, lecz nadszarpniętych nerwów,
cierpliwości.

A tam, cztery kroki przed nim, maszeruje sobie ta, któ-

ra tak pobudza jego zmysły. Ponury uśmiech wypełzł na

background image

wargi Matta, kiedy ciągle śledził wzrokiem ponętną sylwetkę
Diany.

Górną połowę ciała okrywała jej długa do pasa kurtka

ze sztucznego lisa. Mężczyznę rozpraszała dolna część. Wy-
chodząc rano z domu, Diana ubrana była w strój odpowiedni
do biura, czyli w białą jedwabną bluzkę i wełnianą spódnicę
do kolan. Oprócz dyplomatki, miała ze sobą małą torbę, któ-
rej zawartość, czyli obcisłe dżinsy, opinała teraz jej biodra i
nogi.

Żar wypełnił wszystkie najczulsze punkty ciała Malta.

Kobieta nie powinna wyglądać tak pociągająco w spodniach,
zaprotestował w duchu. To po prostu nie fair wobec męskiej
części populacji, zwłaszcza jeśli ta kobieta ma zwarte, pro-
porcjonalnie, zaokrąglone ciało i nogi do samej szyi.

Myśli i zmysły mężczyzny wypełnił obraz sprzed

dziewięciu lat. Obraz tych samych długich nóg opiętych nie
dżinsami, lecz prowokacyjnymi, czarnymi nylonami.

Matt stłumił jęk i wymruczał przeprosiny pod adresem

starszego pana, którego niechcący potrącił ramieniem. Chole-
ra!
To śmieszne, szydził z siebie i sytuacji, którą sam z takim
trudem stworzył. Jego plan miał na celu wyciągnięcie Diany
z domu na rozmowę w cztery oczy. Jak mogło nie przyjść mu
do głowy, że ulice i sklepy zatłoczone ludźmi, robiącymi
przedświąteczne zakupy, nie będą odpowiednim miejscem do
rozmowy na tematy osobiste?

Zauważył, że Diana zatrzymuje się przed wspaniale

udekorowaną witryną sklepu jubilerskiego i z piersi wyrwało
mu się pełne ulgi westchnienie. Ledwie zwróciła na niego
uwagę, kiedy przystanął obok. Przygryzając wargę, wpatry-

background image

wała się z zachwytem w połyskującą zawartość okna wysta-
wowego.

– W brzuchu mi burczy – zaczął. – Może wpadlibyśmy

gdzieś coś zjeść? – Pobiegł wzrokiem za jej zachwyconym
spojrzeniem i w oczy rzuciła mu się mała, pokryta niebieskim
atłasem taca z zaręczynowymi pierścionkami o diamento-
wych oczkach. Jeden z nich od razu zwrócił jego uwagę.
Ładny. Bardzo ładny. Wyobraził sobie, jak wdzięcznie ten
duży kamień w kształcie gruszki wyglądałby na palcu Diany.
Więcej niż ładnie. Byłby idealny.

– Jestem pewna, że twoja matka byłaby zachwycona tą

broszką.

– Co? – Matt, wyrwany nagle ze swoich myśli na temat

pierścionka, spojrzał na Dianę trochę nieprzytomnie. Wydała
przeciągłe, zniecierpliwione westchnienie.

– Powiedziałam, że twojej matce podobałaby się ta

broszka. – Wskazała palcem pudełeczko po lewej stronie wy-
stawy. – Ten złoty jednorożec z perłowym rogiem i ogonem,
z rubinowymi oczkami.

– Miałem nadzieję, że teraz wpadniemy gdzieś, żeby

coś przekąsić – mruknął Matt, przenosząc posłusznie wzrok
na broszkę. – Jestem głodny i chce mi się pić.

– Ależ, Matt, prawie kończymy. – Diana zaczęła wyli-

czać dotychczasowe sprawunki na palcach prawej ręki: – Ku-
piłeś kaszmirową marynarkę dla taty, skórzaną lotniczą kurt-
kę dla Terry’ego i ten absolutnie wspaniały, niesamowicie
drogi jedwabny komplet, piżamę i kimono dla Beth. Zostały
tylko twoja matka i Lissa.

background image

I ty, dodał w duchu Matt, z powrotem przenosząc

wzrok na tacę z pierścionkami.

– Chyba że poza członkami rodziny masz na liście

jeszcze inne osoby... – ciągnęła.

– Nie. – Kręcąc głową, oderwał oczy od wystawy i

spojrzał na Dianę. – Ale ja naprawdę jestem głodny.

Dziewczyna znowu westchnęła, tym razem głośniej.

– Przecież tu moglibyśmy skończyć zakupy – nie ustę-

powała. – Powtarzam ci, że ta broszka spodobałaby się twojej
matce, i jestem też pewna, że w sklepie z upominkami obok
znajdziemy idealny prezent dla Lissy. – Obdarzyła go prze-
sadnie promiennym uśmiechem. – W ten sposób załatwiliby-
śmy wszystkich i zdążyli jeszcze do domu na kolację w ro-
dzinnym gronie.

Matt zacisnął zęby i poczuł, jak zaczyna mu drgać

nerwowo mięsień szczęki. Diana dawała uprzejmie do zro-
zumienia, że nie chce jeść z nim kolacji sam na sam. Jego
frustracja osiągała krytyczny poziom. Ale co miał robić? Nie
mógł jej przecież zmusić. Dawanie za wygraną nie leżało w
naturze Matta, ale przynajmniej na razie, nie miał tu wiele do
powiedzenia.

No dobrze – mruknął, podchodząc do drzwi sklepu. –

Miejmy to już za sobą.

background image

Było późno. W domu panowała cisza. I to taka cisza,

że Dianie wydawało się, że słyszy oddech Malta w gabinecie
ojca na dole.

Nie mogła zasnąć. Właściwie to wcale nie chciało jej

się spać. Sędziując zawodom w przeciąganiu liny między
rozsądkiem a emocjami, to snuła się po swoim pokoju, to
znów przysiadała i na krawędzi łóżka.

Pojedynek ten rozpoczął się na dobre po kolacji, kiedy

rodzina zebrała się w salonie. Ale Diana wyczuwała oznaki
rodzącego się w niej wewnętrznego konfliktu już od tamtego
wieczoru, kiedy ojciec oznajmił, że wyciągnął rękę do zgody,
zapraszając Matta na święta.

Konflikt ten przybierał na ostrości z każdym dniem.

Rozsądek podpowiadał jej, że najwyższy czas puścić w nie-
pamięć urazy i pretensje, od dziewięciu lat rozdzielające ro-
dzinę. Stres związany z tym stanem rzeczy dał się we znaki
im wszystkim, zwłaszcza Dianie, która dźwigała brzemię od-
powiedzialności za to, co się stało. A kiedy najlepiej zawierać
pokój, jak nie w święta Bożego Narodzenia?

I tutaj do boju wkraczały jej uczucia, wywołując ten

wewnętrzny konflikt. Z emocjonalnego punktu widzenia czu-
ła się nieprzygotowana do spotkania z Mattem, nie mówiąc
już o powitaniu go w domu jako brata, który powraca z wie-
loletniej tułaczki.

Kochała Matta każdą komórką, każdą cząstką i każ-

dym oddechem swego ciała. Wiedziała, że kocha go tak od
początku – i to nie jak brata, ale jak mężczyznę.

Ale swoją cierpką uwagą, że nawet gdyby wyjechała

background image

do Australii, to jeszcze byłoby za blisko, Matt dał wyraźnie
do zrozumienia, że czuje do niej antypatię.

A jednak zaraz potem nie tylko zaproponował, jak

gdyby nigdy nic, aby pomogła mu w zakupach, ale jeszcze
nalegał, żeby zjadła z nim kolację sam na sam.

Dlaczego chciał zostać z nią sam? Diana zadawała so-

bie to pytanie raz po raz i za każdym razem dochodziła do
jedynego logicznego wniosku.

Trzeba zapytać Matta. Porozmawiać z nim. W cztery

oczy.

Okazja do porozmawiania na osobności nadarzyła się

przed kilkoma godzinami, kiedy Matt spytał Henry'ego, czy
będzie mógł skorzystać wieczorem z jego gabinetu, i uzyskał
pozwolenie.

Byt tam teraz. Diana to wiedziała, bo przed dobrą go-

dziną zidentyfikowała wszystkich pozostałych członków ro-
dziny, kiedy mijali kolejno jej drzwi, rozchodząc się do swo-
ich sypialni.

Siedząc teraz na brzeżku materaca, usłyszała, jak staro-

świecki zegar w holu wybija pierwszą w nocy. Wewnętrzny
konflikt szalał z pełną siłą. Rozsądek kazał jej wykorzystać
sposobność i porozmawiać sam na sam z Mattem, zawrzeć z
nim pokój. Emocje ostrzegały przed narażaniem się na ewen-
tualne odrzucenie, na jeszcze większy ból, na większe cier-
pienie. Prawdopodobnie Matt nie posiedzi już długo w gabi-
necie
, przemknęło Dianie przez myśl, kiedy zegar wybił wpół
do drugiej. Iść tam, czy nie iść, oto jest pytanie.

Wygładzała machinalnie fałdy spódnicy, w którą prze-

background image

brała się do kolacji po powrocie do domu. Uświadomiwszy
sobie ten nerwowy odruch, spojrzała gniewnie na swoje nie-
sforne palce.

A niech to wszyscy diabli! – zaklęła w duchu, zła na

siebie samą. Jest w końcu dorosła, czy też drzemie w niej
nadal impulsywna nastolatka, uwięziona w kobiecym ciele?

Zmobilizowana tą chłoszczącą myślą, zerwała się z

łóżka i energicznym krokiem podeszła do drzwi. Sytuacja ta,
nie dość że wykańczała ją nerwowo, to jeszcze nabierała ko-
micznych cech. Odpędzając od siebie obawy, wyszła z poko-
ju, przemknęła na palcach korytarzem i zbiegła po schodach
na dół.

Drzwi gabinetu były lekko uchylone, a sączące się zza

nich światło świadczyło, że Matt jest jeszcze w środku. Za-
wahała się na moment, odetchnęła głęboko, po czym zapuka-
ła cicho, pchnęła drzwi i weszła do środka.

Matt siedział za biurkiem ojca, pochylony nad plikiem

papierów. Obok leżała otwarta dyplomatka. Na widok Diany
zrobił zaskoczoną minę, ale kiedy postąpiwszy kilka niepew-
nych kroków, zatrzymała się pośrodku pokoju, szybko się
opanował.

– O, cześć – powiedział cicho, zerkając ukradkiem na

zegarek. – Czemu zawdzięczam tę nocną wizytę?

Ciemne włosy miał rozwichrzone, chyba od machinal-

nego przeczesywania palcami. Z rozchylonego kołnierzyka
koszuli wznosiła się muskularna kolumna szyi. Wyglądał na
zmęczonego, a przy tym był tak przystojny, tak pociągający i
tak strasznie męski…

background image

– Ja… to znaczy… – straciła nagle całą odwagę, za-

pomniała języka, ogarnęło ją skrępowanie, poczuła się o wie-
le bardziej dziewczynką niż kobietą. Wściekła na siebie sa-
mą, odetchnęła i wyrzuciła z siebie: – Chciałam z tobą po-
rozmawiać… o sprawach osobistych.

– Dobrze. – Matt odsunął się z fotelem, wstał i obszedł

biurko. – Usiądź – zachęcił ją, wskazując niedbałym gestem
ręki długą kanapę ustawioną pod kątem do kominka – tę sa-
mą kanapę z tamtego okropnego wieczoru.

Diana, lekko oszołomiona ze zdenerwowania, ruszyła

wolno przez pokój, kierując się nie do kanapy, symbolu ich
poniżenia, lecz do jednego ze zgrupowanych wokół niej
przepastnych foteli klubowych.

– Boisz się? – zakpił cicho, zastępując jej drogę, biorąc

za rękę i zmuszając łagodnie, by jednak zajęła miejsce na ka-
napie. – Daję ci słowo, że z mojej strony nic ci nie zagraża,
Diano.

Pewna, że oto Matt znowu, choć w zawoalowany spo-

sób, daje do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany na
tyle, by musiała się go obawiać, poczuła w żołądku uczucie
ssącej pustki. Ze wzrokiem utkwionym w ścianę przed sobą,
usiadła sztywno w rogu kanapy.

Matt usadowił się obok niej – blisko, zbyt blisko, by

mogła zachować spokój ducha – uważając jednak, by nie sty-
kać się z nią żadną częścią swego długiego ciała.

– Wygodnie ci?

Czy wygodnie? Diana kiwnęła w odpowiedzi głową i

stłumiła rodzący się w krtani jęk rozpaczy. Spięta, sztywna

background image

postawa maskowała wewnętrzną burzę zmysłów, judzących,
by go dotknęła, przywarła do niego, błagała, żeby znów jej
zapragnął. Kontrolując ściśle wyraz twarzy, aby, broń Boże,
nie zdradził miotających nią uczuć, odważyła się zerknąć na
Matta kątem oka. Patrzył na nią łagodnie, ale z jakimś natę-
żeniem. Jego szare oczy zdawały się płonąć wewnętrznym
ogniem.

– Powiedziałaś, że chcesz ze mną porozmawiać –

przypomniał jej cichym, hipnotyzującym głosem.

– Tak, bo… – Diana urwała, żeby jeszcze raz prze-

łknąć ślinę i przesunąć językiem po wysuszonych ze zdener-
wowania wargach.

– Och, Di, nie rób tego – mruknął Matt, unosząc rękę,

by przejechać palcami po i tak już zmierzwionych włosach. –
Nigdy nie zaczniemy tej rozmowy, jeśli nie przestaniesz.

– Co… Czego mam nie robić? – spytała suchym, chra-

pliwym szeptem.

– Zwilżać sobie tak warg językiem – mruknął. – To

działa na mnie tak samo jak tamtego pamiętnego wieczoru.
Odnoszę wrażenie, że zachęcasz mnie w ten sposób, żebym
cię pocałował. – Westchnął ciężko i uśmiechnął się przepra-
szająco. – A tak długo, tak bardzo długo czekam na tę zachę-
tę.

– Czekasz? – Diana spojrzała na niego otwarcie i wy-

raz rozpaczliwej tęsknoty ścinającej mu rysy twarzy zaparł jej
dech w piersiach. Zadrżała i nieświadomie znowu zwilżyła
sobie wargi. – A ja myślałam…

– Nie myśl, czuj – mruknął, odwracając się do niej i

background image

przysuwając. I naraz, wzruszywszy ramionami, pochylił gło-
wę i musnął wargami jej usta.

Diana doznała rozdwojenia jaźni. Z jednej strony, zro-

dziło siej w niej podejrzenie, że pewnie się z niej naigrawa,
celowo ją dręczy, bo przecież wyraźnie powiedział, że gdzie-
kolwiek był uciekła, dla niego i tak byłoby to za blisko. Z
drugiej zaś strony, instynkt wołał w niej wielkim głosem, by
wykorzystała tę chwilę.

Szalę przeważyła obawa, że taka okazja może się już

nie powtórzyć. Ulegając buntowniczym żądaniom rozszala-
łych zmysłów, uniosła ręce, ujęta w obie dłonie głowę Matta
i przyciągnęła jego wargi do swych rozchylonych, spragnio-
nych ust.

Mężczyzna zmartwiał na chwilę, jakby go przestraszy-

ła – albo zaszokowała – jej gwałtowna reakcja. Potem z do-
biegającym z głębi krtani pomrukiem wpił się w jej usta.

Diana odpowiedziała żywiołowo i zainicjowała zmy-

słową grę, przesuwając językiem po jego dolnej wardze, wy-
ginając przy tym ciało i wtulając swoje miękkie krągłości w
jego twardą kanciastość.

Matt bez wahania podjął jej milczące wyzwanie. Jego

język spotkał się z jej językiem, wślizgnął głęboko do ust, a
dłoń odszukała jej pierś, przesunęła się po jej zewnętrznej
obłości, a potem wsunęła między ich ciała, by odszukać na-
brzmiałą sutkę i rozbudzić ją do pulsującego podniecenia.

– Diano, Diano… – wyszeptał, obsypując gradem go-

rących, palących pocałunków policzki i wygiętą szyję. – Pra-
gnę cię, pragnę. Nie rób tego, jeżeli też mnie nie pragniesz.

background image

– Pragnę – wyznała, całując jego jedwabiste brwi, po-

wieki, wrażliwe wgłębienia pod oczami. – Pragnę być z tobą,
należeć do ciebie.

– Ale nie tutaj! – Matt odsunął się od niej i rozejrzał po

pokoju. – Nie tutaj.

– Nie – wyszeptała. – Proszę, nie tutaj.

Matt był wciąż na odległość tchnienia. Potem, ze sta-

nowczym skinieniem głowy wstał, wziął ją na ręce i wyszedł
z gabinetu.

– Dokąd…? – Diana urwała, kiedy wstąpił na schody.

Do jej pokoju? Do jego sypialni?

Matt doszedł do końca korytarza i skierował się ku

schodom prowadzącym na drugie piętro, gdzie od dnia, w
którym jego matka poślubiła ojca Diany, znajdowała się jego
sypialnia. Zamknął za sobą drzwi, doniósł ją do łóżka i deli-
katnie postawił na podłodze.

Z piersią falującą z wysiłku patrzył dziewczynie prosto

w oczy.

– Możesz jeszcze zmienić zdanie. – Kąciki ust uniosły

mu się w niepewnym uśmiechu. – Ale jeśli chcesz to zrobić,
to teraz, póki ja się nie rozmyślę.

Diana nie czekała, aż rozsądek weźmie górę nad emo-

cjami. Pozwalając, by czyny przemówiły za nią, zrzuciła z
nóg pantofelki, położyła się na łóżku i wyciągnęła do niego
ręce.

Matt wstrzymał oddech i położył się obok niej na ma-

background image

teracu. Jak na komendę odwrócili się do siebie i objęli. Poca-
łunek był głęboki, zapierający dech w piersiach.

– Tak długo czekałem, tak bardzo cię pragnę. – Oddy-

chając z wysiłkiem, chrapliwie, mężczyzna przeciągnął języ-
kiem od bijącego szalonym rytmem pulsu u nasady szyi do
wierzchołka dekoltu jej jedwabnej bluzki, gdzie otwierała się
dolina między wzgórkami piersi. Szybko, z wprawą, rozpiął
guziki bluzki i przednią zapinkę koronkowego stanika.

Po jego uwadze, że gdyby nawet wyjechała do Austra-

lii, to dla niego i tak byłoby za blisko, zapewnienie o wielkim
pożądaniu wywołało jeszcze większy zamęt w głowie Diany.

– Ja… Matt! – Jęknęła i zadrżała, czując na sutce deli-

katne muśnięcie jego języka. – Ja nie rozumiem. Jeszcze
wczoraj wieczorem mówiłeś, że i w Australii byłabym za bli-
sko ciebie. Teraz mówisz, że mnie pragniesz. To bez sensu. –
Z ust wyrwał jej się cichy okrzyk i na chwilę zabrakło jej
tchu, kiedy jego język dotknął mocniej jej sutki.

– No to ci wyjaśnię. – Odrywając głowę od piersi Dia-

ny, Matt spojrzał w jej pociemniałe namiętnością oczy. –
Chodziło mi o to, że dogoniłbym cię, nawet gdybyś uciekła
przede mną do Australii. Znajdę cię, gdziekolwiek się zaszy-
jesz. – Odetchnął z wysiłkiem i wyrzucił z siebie: – Pragnę
cię aż do bólu, Diano. Pragnąłem cię, od kiedy skończyłaś
siedemnaście lat. I to pragnienie stawało się ostatnio nie do
zniesienia. – Ognik tlący się głęboko w jego oczach buchnął
nagle płomieniem niepohamowanego pożądania. – Każda
kobieta, z jaką byłem przez te ostatnie lata, stanowiła tylko
mamą namiastkę ciebie. – Opuścił głowę, by zawładnąć jej
rozchylonymi z zaskoczenia ustami.

background image

Pocałunek Matta, choć trwał krótko, pozbawił Dianę

zmysłów i rozproszył resztki jej wątpliwości. On jej pragnął,
potrzebował i nieważne, że powoduje nim tylko niezaspoko-
jone pożądanie.

Żądza. Od miłości dzieliły ją całe lata świetlne, ale by-

ło to, mimo wszystko, uczucie. Uczucie, które żywił dla niej
Matt. Lepsze już to niż nicość, w jakiej żyła przez ostatnie
dziewięć lat. Diana uświadamiała sobie jak przez mgłę, że
może potem żałować tej nocy, ale w tej chwili liczyło się tyl-
ko to, że Matt jest tutaj, w jej ramionach, pragnie jej.

– Zostań ze mną. Połącz się ze mną w jedno, Diano –

szeptał błagalnie, pieszcząc językiem jej usta, a palcami
pierś.

– Tak – wyszeptała ulegle, a potem dorzuciła ponagla-

jąco – Och, tak, tak.

Wymrukując do niej szokujące, erotyczne, pobudzają-

ce słowa, które opisywały jego fantazje o tym, jak dobrze
może im być ze sobą, Matt delikatnie zdjął z niej ubranie.
Potem zsunął się z materaca, stanął obok łóżka i pożerając jej
nagość błyszczącymi oczami, dosłownie zdarł z siebie odzie-
nie, ukazując Dianie, jak bardzo jej pragnie.

Dziewczyna dygotała, nie za strachu, lecz z niecierpli-

wości. Wiedziała, co ją czeka, ale nie przywiązywała do tego
wagi. Podobnie jak on, długo czekała na tę chwilę, zbyt dłu-
go, by odstraszała ją perspektywa jednego nieprzyjemnego
momentu.

– Diano – wyszeptał głosem pełnym namiętności. Go-

towa, rozpalona, spragniona aż do bólu, wyciągnęła do niego

background image

ręce.

– Będzie dobrze, bardziej niż dobrze – obiecał Matt,

wspierając się na rękach po obu jej bokach i układając ciało
w kołysce ud. – Będzie cudownie.

Opuściwszy głowę, wpił się ustami w wargi Diany i

wsuwając między nie język, wszedł w nią jednocześnie sil-
nym pchnięciem.

Rozdzierający ból sprawił, że dziewczyna nie zdołała

powstrzymać stłumionego okrzyku. Drgnęła konwulsyjnie i
zesztywniała w reakcji na ciało mężczyzny wypełniające z
taką gwałtownością jej wnętrze.

Na jedno uderzenie serca Matt całkowicie znierucho-

miał. Potem uniósł głowę i spojrzał na nią z tępym zdumie-
niem i niedowierzaniem.

– Diano… – Głos miał chrapliwy, przepełniony samo-

oskarżeniem. – Zadałem ci ból… Ale do głowy mi nie przy-
szło, nie śmiałem marzyć, że możesz być jeszcze…

– To nic – przerwała mu, przytrzymując go za poślad-

ki, kiedy drgnął, żeby się wycofać. – Nie, nie ruszaj się. Za-
raz przejdzie. Daj mi tylko chwilkę.

Matt nie odrywał od niej wzroku, wypatrując śladów

cierpienia w oczach, na twarzy. Widać było, że toczy się w
nim wewnętrzna walka między skrupułami wobec sprawiania
jej dalszego bólu a szalonym pożądaniem.

Diana przytrzymywała go mocno głęboko w sobie, a

jej ciało powoli przystosowywało się do niego. Sztywność
mięśni ustępowała, a jej miejsce zajmowało natychmiast na-

background image

pięcie rosnącego podniecenia i pożądania.

– Teraz – wyszeptała, wbijając paznokcie w jego na-

prężone ciało i wyginając się pod szybkim ruchem, którym
zareagował. – Teraz!

Uwolniony od troski o Dianę, Malt posłuchał skwapli-

wie jej rozkazu. Posłuchał, biorąc ją bez litości całą potęgą
swego silnego ciała. I upojony jej nieskrępowaną reakcją na
każdy swój ruch, doprowadził ją i siebie, lśniących od potu w
padającym na łóżko bladym świetle księżyca, na samą kra-
wędź, aż do ostatecznego spełnienia.

background image





Rozdział piąty

– Obudź się, Śpiąca Królewno.

Diana wynurzyła się z głębokiego, mocnego snu, by

poczuć na ustach pocałunek swego księcia z bajki. Skrajnie
wyczerpani, zasnęli złączeni i to nie po pierwszym, lecz trze-
cim zespoleniu. Ciało Matta wciąż tkwiło głęboko w niej.

– Ummm… – mruknęła, rozprostowując zdrętwiałe rę-

ce, którymi otaczała szyję mężczyzny, i napinając mięśnie
nóg, które nadal ściskały jego uda. – Jeszcze – poprosiła ci-
cho, szukając uśmiechniętych warg, unoszących się tuż nad
jej ustami.

– Ale tylko raz – wyszeptał Matt, drażniąc szybkimi

dotknięciami języka jej ucho.

– Dlaczego? – zaprotestowała Diana, wydymając z

rozczarowaniem dolną wargę.

– Bo zaraz będzie świtać – odparł, przesuwając języ-

background image

kiem po jej ustach. – A poza tym, jest mi zimno.

– To się przykryj.

Mężczyzna uśmiechnął się.

– Nie mogę. W nocy skopaliśmy pościel na podłogę.

Dianie, przykrytej jego ciałem, było rozkosznie ciepło i

z każdą sekundą robiło się coraz goręcej. Poruszyła biodrami
pod wgniatającym ją w materac ciężarem Matta i uśmiechnę-
ła się, czując w sobie drgnienie odradzającego się życia.

Matt westchnął spazmatycznie i znieruchomiał, tak

jakby rozkoszował się swoim rosnącym szybko podniece-
niem.

– To znaczy, zimno mi w plecy – powiedział, zaczyna-

jąc poruszać biodrami. – Przód mam ciepły i coraz bardziej
mi się rozgrzewa. – Znieruchomiał nagle i spojrzał na nią. –
Czy to boli?

– I tak, i nie. Ale nie przestawaj, proszę. – Westchnęła,

kiedy delikatnie, z wyczuciem wślizgnął się w nią głębiej. –
Tak mi dobrze.

Malt zerknął na zegarek na przegubie.

– To musi być krótko, moja królewno – mruknął, przy-

śpieszająca tempo. – Bo znowu nas przyłapią, tym razem bez
majtek.

– Co mi tam… – zbagatelizowała tę ewentualność

Diana. Narastające seksualne napięcie nie dopuszczało do
głosu poczucia upokorzenia związanego zazwyczaj z tym
wspomnieniem. – Och, szybciej… szybciej!

background image

Matt nie kazał sobie tego powtarzać. Nadał swemu cia-

łu rytmiczne tempo, które wyniosło oboje, zdyszanych i za-
traconych w niepamięci, na wyżyny kolejnego spełnienia.

Diana, zaspokojona, leżała w ramionach mężczyzny,

wracając powoli z królestwa niewiarygodnej ekstazy. Czuła
jego serce, bijące obok jej serca, wsłuchiwała się w jego wy-
równujący się i uspokajający oddech. Uśmiechnęła się i od-
garnęła mu spadające na czoło spocone kosmyki.

– Biorąc pod uwagę twój brak doświadczenia – wy-

szeptał, a jego pierś wzniosła się w westchnieniu zadowole-
nia – jesteś fantastyczna. – Uniósł długi, kruczoczarny pukiel
jej włosów i owinął go sobie wokół palca, jakby ją do siebie
przywiązywał. – Jesteś bardziej fascynującą kochanką, niż
sobie wyobrażałem.

– Bałam się… bałam się, że się rozczarujesz… porów-

nując mnie ze swoimi innymi… – zawahała się, szukając go-
rączkowo synonimu dla słowa "kochanka" – partnerkami.

Matt oderwał głowę od jej piersi i spojrzał na nią

oczyma rozjaśnionymi rozbawieniem.

– Nie było ich wcale tak dużo. Di. – Jego cichy głos

brzmiał szczerze. – I, jak ci już powiedziałem, wszystkie one
były tylko namiastką, cieniem tej jedynej kochanki, której
zawsze pragnąłem.

– Mnie?

– Ciebie. – Matt uśmiechnął się uśmiechem zadowolo-

nego z siebie zdobywcy. – I pomyśleć, że byłem pierwszy. –
Pokręcił głową, jakby nie mógł jeszcze uwierzyć w swe
szczęście. – Mogę tylko powiedzieć, że wybierając mnie na

background image

swego pierwszego, sprawiłaś mi najwspanialszy prezent
gwiazdkowy, jaki mogłem sobie wymarzyć. – Westchnął i
wtulił znowu twarz w jej szyję. – Pewnie już piąta – mruknął
z żalem, całując ją delikatnie. – Musimy wstawać.

– Wiem – przyznała Diana. – Ale nie jestem pewna,

czy zdołam się poruszyć. Jestem taka, taka…

– Zaspokojona? – dokończył za nią Matt, unosząc się

na łokciach i spoglądając na jej zarumienioną twarz.

– Tak. I śpiąca. – Ziewnęła i przekręciła głowę, żeby

spojrzeć na jego zegarek. – Lepiej pójdę już do łóżka. Do
swojego łóżka. Zostały mi tylko dwie godziny snu.

Matt zsunął się z niej z westchnieniem i wstał. Kiedy

przeciągnął się leniwie, napinając mocne sploty mięśni swe-
go wysportowanego, doskonałego ciała, Dianie znowu zapar-
ło dech w piersiach.

– Wspaniale się czuję – oznajmił, schylając się, by

podnieść z podłogi ich ubrania. – Lepiej, niż… – Urwał, wy-
gładzając machinalnie bluzkę Diany. – Niż kiedykolwiek –
dokończył z uśmiechem, wciągając slipy.

Pomijając niepewność, obolałość i senność, Diana

również czuła się dosyć dobrze. Po utracie fizycznej niewin-
ności jej widzenie świata stało się dojrzalsze. Jeśli nawet w
skrytości ducha spodziewała się usłyszeć od Matta nie tylko,
że jej pożąda, ale i kocha, to i tak uzyskała od niego więcej,
niż miała nadzieję.

– Może weźmiesz sobie wolny dzień? – zasugerował,

podając jej bluzkę. – Wyśpij się.

background image

– Nie mogę. Dzisiaj kończymy pracę w południe i za-

mykamy biuro na okres świąt. – Skończyła się ubierać,
uśmiechnęła do niego blado i podeszła do drzwi. – Po za-
mknięciu zabieramy z tatą personel na lunch. Muszę tam być.
– Zatrzymała się z ręką na klamce i obejrzała na Malta z nie
skrywaną tęsknotą. – Wrócę do domu wcześniej i zdążę się
jeszcze zdrzemnąć przed wyjazdem na lotnisko po Terry'ego.
Dobrego dnia, Matt.

– O, z pewnością będzie dobry. – Wyraz twarzy męż-

czyzny był dziwnie tajemniczy. – Śpij dobrze, królewno.

– Hej, Di, jesteś tam? – krzyknęła Lissa, zapukawszy

głośno do drzwi sypialni. – Tata, Matt i Terry już zeszli.

– Za chwileczkę! – zawołała Diana, przeciągając po

raz ostatni szczotką po splątanych podczas snu włosach i
krzywiąc się do swojego odbicia w lustrze. Przewiązała w
talii szlafrok i ruszyła do drzwi, uznając, że jest gotowa, by
stawić czoło tradycyjnemu rytuałowi świątecznego poranka
pielęgnowanemu przez Blairów –Turnerów z niewielkimi
zmianami od czasu, kiedy obie rodziny połączyły się, by
stworzyć jedną podstawową komórkę społeczną.

Ponieważ czteroletnia Diana i dwuletnia Melissa wie-

rzyły wówczas w Świętego Mikołaja – a Miriam szczerze
wątpiła w niewiarę deklarowaną oficjalnie przez dziewięcio-
letnią Bethany – Miriam, Henry i Matt, wówczas nastolatek,
kultywowali zabawę w gwiazdkowe cuda i niespodzianki,
gromadząc się pierwszego dnia świąt skoro świt w salonie na
dole wraz z podnieconymi dziewczynkami, które były zbyt
zaaferowane i zniecierpliwione, by czekać, aż wszyscy się

background image

ubiorą.

Po rozpakowaniu prezentów i ucichnięciu ostatnich

okrzyków zachwytu, salon wyglądał, jakby przeszło przez
niego tornado, a wtedy wszyscy przystępowali do zbierania z
podłogi papieru z opakowań, wstążek, sznurków, karteczek z
imionami i innego śmiecia, po czym przenosili się gromadnie
do jadalni na śniadanie. Po śniadaniu wszyscy wracali do
swoich pokoi, by ubrać się do kościoła.

Zabawa była, oczywiście, kontynuowana po przyjściu

na świat Terry'ego. Z czasem nawet najmłodsi członkowie
połączonych rodzin przestali wierzyć w wielkiego, wesołego,
grubego pana w czerwonym stroju, ale rodzinny rytuał prze-
trwał.

Jednak dzisiejszy świąteczny poranek był pierwszym

od dziewięciu lat, podczas którego udział w ceremonii roz-
dawania prezentów wziąć mieli wszyscy członkowie rodziny.

– Diana! – wrzasnęła Lissa.

– Tak, tak, już idę. – Dziewczyna sięgnęła do klamki,

odetchnęła i opuściła rękę.

Po raz pierwszy najchętniej nie wzięłaby udziału w ry-

tuale świątecznego poranka.

Przyczyn, dla których wołałaby pozostać w swoim po-

koju, wymawiając się migreną, bólem gardła czy jakąkolwiek
inną przypadłością, było wiele – a każda z nich nosiła imię
Matt.

Matt. Diana westchnęła i przeniosła tęskne spojrzenie z

drzwi na swoje łóżko. Obolałość zdążyła w ciągu tych dwóch

background image

dni opuścić jej ciało. Ale za to nasiliła się dręcząca ją nie-
pewność wywołana zaskakującym zachowaniem się Matta.
Nie wiedziała, czego się właściwie po nim spodziewała, z
pewnością jednak nie tych dziwnych spojrzeń i zamyślonego
wyrazu twarzy, które zaobserwowała u niego w ciągu dwóch
ostatnich dni.

Co myślał, co czuł? Następnego dnia po nocy spędzo-

nej z Mattem, Diana wracała do domu z duszą na ramieniu.
Przerażała ją perspektywa pierwszego z nim spotkania. Poza
tym dosłownie leciała z nóg, a przyczyną była nie tylko upoj-
na noc, lecz również brak snu, męczący lunch z personelem
biura oraz bieganie za jedynym upominkiem, którego do tej
pory nie kupiła – prezentem dla Matta. Niezbyt zadowolona z
wybranego w końcu podarunku, wkroczyła do domu z po-
ważnymi obawami, jak zostanie przyjęty, nieskora do stanię-
cia oko w oko z jego adresatem.

Mogła sobie zaoszczędzić tych godzin niepewności.

Matta i tak nie było w domu. Miriam rzuciła w przelocie, że
około jedenastej wybrał się sam po jakieś zakupy. Wdzięczna
łaskawemu losowi Diana, wymawiając się zmęczeniem, pa-
dła na łóżko, przespała obiad i obudziła się dopiero wieczo-
rem, kiedy czas już było jechać na lotnisko po Terry'ego.

Dzień i wieczór poprzedzające święta Bożego Naro-

dzenia wypełnione były po brzegi ostatnimi przygotowaniami
i nie pozostawiały Dianie i Mattowi chwili na wymianę
choćby kilku słów na osobności. Ale dziewczyna kilkakrotnie
przechwyciła jego dziwne, zamyślone spojrzenie.

Kiedy zdający się nie mieć końca dzień zwieńczony

został zniesieniem przez wszystkich członków rodziny pre-
zentów i ułożeniem ich pod choinką w salonie, Diana zwleka-

background image

ła z dołączeniem podarku, który kupiła dla Matta, do ostatniej
chwili, a potem wepchnęła go na sam spód stosu paczek i pa-
czuszek.

Teraz, o tej nieludzkiej godzinie świątecznego poran-

ka, stała niezdecydowanie przed drzwiami swojej sypialni z
uczuciem, że oddałaby wszystko, by ten mały upominek zna-
lazł się z powrotem w szufladzie jej komódki.

– Diano, lepiej się pośpiesz! – zawołała Beth tonem, w

którym kryło się zniecierpliwienie. – Lissa grozi, że zejdzie
na dół bez ciebie.

To nie nowina, pomyślała Diana z uśmiechem. W

świąteczne poranki Lissa zawsze groziła, że zejdzie na dół
sama. Podtrzymując uśmiech siłą woli, Diana otworzyła
drzwi i wyszła na korytarz, by dołączyć do czekających na
nią sióstr. Całą trójką zeszły po schodach i wkroczyły do sa-
lonu.

– No, nareszcie – westchnął z przesadną ulgą Terry. –

Nic nie mówcie, sam zgadnę. To Diana wstrzymywała po-
chód, prawda?

Jego żartobliwa uwaga spotkała się z potakującymi

skinieniami kobiet, tłumionym chichotem ojca i enigmatycz-
nym uśmieszkiem Matta.

Diana zignorowała wszystkich i podeszła do fotela

najbardziej oddalonego od choinki. Usiadła i składając ręce
na kolanach, patrzyła, jak Miriam z Lissa rozdają prezenty.
Stos pod choinką topniał w oczach. Odbierała machinalnie
wręczane jej upominki, mruczała cicho podziękowania, ale
całą jej uwagę pochłaniało śledzenie reakcji innych, a

background image

zwłaszcza Matta.

– O, dziękuję, Matt! – huknął Terry, przymierzając bez

zwłoki skórzaną lotniczą kurtkę.

– Hm, seksownie pachnie – mruknął z uśmiechem Matt

i rzucił Lissie szelmowskie spojrzenie, wąchając wytworną
wodę kolońską, którą od niej dostał. – Dziękuję.

– Matt, naprawdę niepotrzebnie się tak wykosztowałeś

– wybąkał pod nosem ojciec, gładząc kaszmirową marynarkę.
– Nie wiem, co powiedzieć.

– To nic nie mów – odparł Matt, przesuwając wzrok na

matkę. – Mam tylko nadzieję, że podoba ci się tak samo jak
mnie to – ciągnął, przykładając do ramion irlandzki sweter.

– Kochanie, to jest absolutnie fantastyczne! – krzyknę-

ła Miriam, pokazując wszystkim broszkę.

I tak to się ciągnęło. Beth zachwycała się jedwabną pi-

żamą, Lissa aż piszczała nad wieczorową torebką wyszywaną
paciorkami, a Matt był wyraźnie wzruszony symboliką no-
wego klucza do drzwi frontowych, który dostał od Henry'ego.

Rozpakowawszy upominek od Matta, Diana z ledwo-

ścią ukryła rozczarowanie. Była to bardzo ładna, ale zwy-
czajna apaszka. Przypominając sobie, że prezent, który ona
kupiła jemu, chociaż wyrażał jej najgłębsze uczucia, jest w
każdym calu tak samo zwyczajny, czekała, coraz bardziej
zdenerwowana, na moment, kiedy go otrzyma. Otworzył go
jako ostatni.

Odwinął bez pośpiechu papier i wydostał z niego

książkę. Trzymał ją długo w rękach, patrząc na tytuł. Kiedy

background image

podniósł wreszcie głowę i spojrzał na Dianę, na jego twarzy
nie było już tego zagadkowego, refleksyjnego wyrazu, a oczy
miał rozmarzone, płonące jakimś silnym, wewnętrznym
uczuciem.

– Jaki tytuł, Matt? – spytała ciekawie Miriam.

Wracaj do domu, by kochać – odczytał cicho.

– Och, jak utrafiłaś z tym tytułem, Diano! – wykrzyk-

nęła Lissa. – Idealny na tę okazję.

– Bardziej idealny, niż się wam wydaje – powiedział

Matt, przesuwając wzrokiem po twarzach wszystkich obec-
nych i zatrzymując go z tajemniczym, porozumiewawczym
uśmieszkiem na Henrym.

– Tak, wspaniały. Di – Terry przerwał ciszę, jaka na

chwilę zapadła. – No, co z tym śniadaniem. Jestem głodny
jak wilk.

– Chciałbym was prosić o jeszcze kilka minut cierpli-

wości – powiedział Matt i wszyscy znieruchomieli. – Mam
wam coś do powiedzenia. Omówiłem to już z Henrym i
otrzymałem jego zezwolenie i błogosławieństwo.

Jego oświadczenie zdumiało i zdeprymowało Dianę.

Błogosławieństwo i zezwolenie ojca? Na co…

– Z szacunku dla człowieka, którego pokochałem i

szanowałem jak własnego ojca – podjął Matt – opuściłem ten
dom i dobrowolnie wyrzekłem się częstych osobistych kon-
taktów z członkami mojej rodziny, a zwłaszcza z jedną oso-
bą. – Jego wzrok spoczął na Dianie. – Osobą, którą kocham,
którą zawsze kochałem.

background image

Dziewczyna wstrzymała oddech. Szeroko rozwartymi

oczyma błagającymi go nieświadomie, by to, co mówił, oka-
zało się prawdą, patrzyła, jak Matt podnosi się i podchodzi do
niej.

– Odmawiałem sobie prawa do tej miłości przez dzie-

więć długich lat, spłacając cenę tego, czego dopuściłem się
tamtego nieszczęsnego wieczoru sylwestrowego. – Zatrzymu-
jąc się przed Dianą, wsunął rękę do kieszeni wełnianej kami-
zelki. – Ale moja miłość nie wygasła – powiedział, patrząc jej
głęboko w oczy, tak jakby pragnął ujrzeć w nich jej duszę. –
Kiedy w dniu mego przyjazdu Diana weszła do domu, zro-
zumiałem od razu, że ją kocham, że nadal jestem w niej za-
kochany i że zawsze będę ją kochał.

Dianę oczy piekły od łez, których nie mogła po-

wstrzymać. Nie zwracała na to uwagi. Widziała tylko uko-
chaną twarz klękającego przed nią Matta.

– Ofiarowałaś mi najcenniejszy dar, jaki mężczyzna

może otrzymać od kobiety – szepnął tonem, od którego ści-
skało się serce. Wyciągnął rękę z kieszeni i otworzył dłoń.
Leżało na niej małe, obciągnięte czarnym aksamitem pude-
łeczko. – W porównaniu z darem twej niewinności, mój pre-
zent wypada bardzo blado – powiedział cicho, tak żeby nie
słyszeli tego inni. – Ale kocham cię i błagam z całego serca,
byś go przyjęła. – Drżącymi palcami uchylił wieczko pude-
łeczka.

– Och, Matt! – wykrztusiła Diana, wpatrując się z nie-

dowierzaniem i zachwytem w piękny pierścionek zaręczyno-
wy, mrugający do niej z atlasowej wyściółki pudełeczka bry-
lantowym oczkiem w kształcie gruszki. – Jest… jest… taki
piękny.

background image

– Wiem. – Matt uśmiechnął się czule. – Ale czy

przyjmiesz go… i mnie?

– Tak – odparła ledwie dosłyszalnie, a potem wyrzuci-

ła z siebie radośnie: – Tak, tak, tak!

Matt podniósł się i ich wargi niemal się zetknęły. Usta

Diany zaczęty się już układać do pocałunku, kiedy naraz Matt
zachichotał, słysząc za plecami zdezorientowany głos swoje-
go przyrodniego brata.

– Co on jej powiedział? – pytał Terry, podczas gdy po-

zostali członkowi rodziny wycofywali się dyskretnie w stronę
drzwi.

– Mam przez to rozumieć, że niczego się nie domy-

ślasz? – parsknęła śmiechem Beth, wyślizgując się z pokoju.

– Ale tęga głowa – zauważyła złośliwie Lissa, idąc w

ślady siostry.

– Wszystko w porządku, Terry – powiedziała uspoka-

jająco Miriam. – Zrozumiesz, kiedy przyjdzie twój czas.

– Czas na co? – nie kojarzył nadal Terry. – Gdzie wy

wszyscy idziecie?

– Twój czas na miłość – odpowiedział mu Henry, ota-

czając syna ramieniem i pociągając za resztą. – Udajemy się
wszyscy na śniadanie.

– Miłość? – powtórzył chłopak. – To Matt i Diana są w

sobie zakochani?

– Sądząc z tego, jak teraz na siebie patrzą – powiedział

Henry, a jego głos dotarł z holu do dwojga zainteresowanych

background image

– można zaryzykować takie stwierdzenie.

– Kochają się? – mruknął Matt. – Kochają się nawza-

jem?

– Tak – wyszeptała Diana, pochylając się naprzód, aby

złączyć usta z jego ustami.

Matt cofnął głowę na tyle, by móc spojrzeć w jej za-

mglone, ciemne oczy.

– A więc powiedz to, królewno. Ja powiedziałem. Te-

raz chcę, muszę, to usłyszeć od ciebie.

– Kocham cię, Matt. – Głos dziewczyny był silny i

pewny. – Zawsze cię kochałam. Zawszę będę cię kochać. –
Na wargi wypłynął jej żartobliwy uśmieszek. – I nie wyobra-
żaj sobie, że zdołasz przede mną uciec, bo na całym świecie
nie ma takiego miejsca, w którym bym cię nie znalazła. Co ty
na to?

Matt odpowiedział jej na początek milcząco, długim,

głębokim pocałunkiem. Kiedy uniósł głowę, jego szare oczy
płonęły i odparł z przekornym uśmiechem:

– Wesołych i szczęśliwych Świąt Bożego Narodzenia,

Diano!


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1994 03 Gwiazdka miłości 1994 2 Hohl Joan Świateczne pojednania
Gwiazdka miłości 1994 02 Hohl Joan Świąteczne pojednania
Hohl Joan Policjant Wolfe
481 Hohl Joan Radosny kres podrozy
Hohl Joan Wielkie zludzenie
Hohl Joan Wakacyjna miłość Zapisane w gwiazdach
Hohl Joan Wielkie złudzenie
D148 Hohl Joan Lwiątko
1997 01 Hohl Joan Wakacyjna miłość Zapisane w gwiazdach
56 Hohl Joan Miłosna maskarada
Hohl Joan A jednak RPP075pdf
0103 Hohl Joan Błysk nadziei
Hohl Joan BÅ‚ysk nadziei
481 Hohl Joan Radosny kres podrozy
Hohl Joan Wielkie złudzenie
Hohl Joan Wielkie złudzenie
Hohl Joan Miłosna maskarada
Hohl Joan Wielkie złudzenie

więcej podobnych podstron