background image

 

0

 

  

 

Liz Fielding 

 

Diamentowe 

walentynki 

 

 

 

 

 

 

background image

 

1

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

- Teraz rozdam harmonogram działań marketingowych, 

zaplanowanych na ten tydzień i poprzedzających otwarcie... - Louise 

Valentine urwała, gdyż odezwał się jej telefon komórkowy. - 

Przepraszam, muszę odebrać, czekam na ważny telefon z redakcji 

„City Lights" - poinformowała uczestników spotkania, członków 

zarządu Nash Group. 

Ale kiedy otworzyła telefon, na wyświetlaczu widniał zupełnie 

inny numer. 

Max. 

Zamarła i przez chwilę nie była w stanie pozbierać myśli. 

Zawsze wywierał na niej takie wrażenie. Zmieniała się w roztrzęsioną 

galaretę na sam widok jego spojrzenia, które sugerowało, że Max albo 

zaraz ją pocałuje, albo udusi. Ponieważ to pierwsze nie wchodziło w 

rachubę, Louise wolała trzymać się z daleka, widując Maksa jedynie 

podczas zjazdów rodzinnych, ale nawet wtedy omijali się szerokim 

łukiem. 

Niestety, dłużej nie mogła unikać kontaktu, ponieważ wiedziała, 

że Max zwróci się do niej z propozycją, by zajęła się marketingiem 

sieci restauracji „Bella Lucia", którą zarządzał w imieniu całej 

rodziny. Ewidentnie nie miał ochoty prosić o pomoc Louise, ponieważ 

zwlekał z tym telefonem. 

A teraz dzwonił w samym środku dnia pracy, jakby ona nie 

miała nic do roboty i jakby siedziała, czekając na telefon od niego. 

RS

background image

 

2

 

Nie, nie siedziała i nie czekała, ponieważ chętnych na swoje 

usługi miała aż nadto, praktycznie bombardowano ją propozycjami. 

Nie czekała również dlatego, że perspektywa współpracy z 

Maksem oznaczała nieuchronny koszmar, chociaż z drugiej strony 

Louise łapała się na tym, że w ciągu ostatnich dwóch tygodni 

notowała sobie pomysły dotyczące sieci restauracji „Bella Lucia". Już 

wiedziała, co by zrobiła, gdyby została u nich szefem public relations 

i marketingu... 

Oczywiście Max dzwonił do niej wyłącznie na żądanie swojego 

przyrodniego brata Jacka, który chciał zatrudnić właśnie Louise, a 

ponieważ Jack miał duże udziały w „Bella Lucii", Max nie mógł 

ignorować jego życzeń. Nie spieszyło mu się jednak z zadzwonieniem 

do Louise i zaproponowaniem pracy, nie okazał w żaden sposób, że 

jej pomoc byłaby cenna, a pomysły mile widziane. Ale czego się 

spodziewała po tym, jak swego czasu wyrzucił ją z rodzinnej firmy? 

Zawsze podważał jej kompetencje. W dodatku nie była prawdziwą 

Valentine... 

- Louise? 

Podniosła wzrok i uprzytomniła sobie, że wszyscy przyglądają 

jej się wyczekująco. Zdecydowanym gestem zamknęła telefon. O 

czym ona mówiła? Aha. 

- Jak wiecie, do dzisiejszego wydania „City Lights" 

dołączyliśmy ściśle limitowaną serię biletów na uroczystą galę z 

okazji otwarcia w Londynie restauracji sieci Nash Group. 

Bankiet, muzyka na żywo, obecność największych gwiazd... 

Zapewne ucieszy was wiadomość, że zainteresowanie było tak 

RS

background image

 

3

 

ogromne, że redakcja „City Lights" nie mogła funkcjonować z 

powodu zalewu telefonów i e-maili, te ostatnie zresztą spowodowały 

zawieszenie się systemu, o czym już wspomniały w wieczornym 

wydaniu wszystkie londyńskie dzienniki. 

- Dobra robota - pochwalił Oliver Nash. - Jeśli szczęście nam 

dopisze, jutro te bilety będą sprzedawane na aukcjach internetowych 

po bardzo wysokich cenach, co przysporzy nam dodatkowej reklamy. 

- Tak zapewne się stanie, ale szczęście nie będzie miało z tym 

nic wspólnego - stwierdziła rzeczowym tonem Louise. 

Max usłyszał, jak włącza się poczta głosowa i głos Louise 

informuje, by zostawić wiadomość, a ona oddzwoni, gdy tylko będzie 

to możliwe. 

Oddzwoni, akurat! Max rzucił telefon na biurko. Louise w życiu 

do niego nie oddzwoni, czemu miałaby marnować dla niego swój 

cenny czas? Nigdy mu nie zapomniała, że ją wyrzucił z pracy, chociaż 

od tamtego wydarzenia minęły lata. 

Ale nie miał wtedy wyboru. 

Któreś z nich musiało odejść, zaś dla Maksa „Bella Lucia" była 

czymś niezmiernie ważnym, jedynym stałym punktem w życiu. Ojciec 

zmieniał żony szybciej niż inni bogaci mężczyźni zmieniali 

samochody. Matkę obchodziła wyłącznie jej własna kariera i kolejni 

kochankowie. Z kolei Louise pracowała w ich rodzinnej restauracji 

tymczasowo, praktycznie dla zabicia czasu, wszyscy wiedzieli, że w 

końcu zaspokoi ambicje matki, wychodząc za mąż za arystokratę z 

majątkiem ziemskim i spędzając resztę życia jako pani na włościach. 

RS

background image

 

4

 

Problem polegał na tym, że Louise nieuchronnie wytrącała 

Maksa z równowagi, a sytuacja pogorszyła się jeszcze po jej powrocie 

z wakacji we Włoszech, z których przyjechała odmieniona. Wyjechała 

jako dziewczyna, wróciła jako kobieta. Niezmiernie pociągająca 

kobieta. Miała wtedy siedemnaście lat. 

I gdyby tylko nie była jego kuzynką... 

Ale była nią. I jako członek rodziny zaczęła po studiach 

pracować w rodzinnej firmie, w restauracji „Bella Lucia" w 

eleganckiej londyńskiej dzielnicy Chelsea. Obecność Louise w jego 

restauracji oznaczała dla Maksa codzienne chodzenie po polu 

minowym - co jakiś czas nieuchronnie następował wybuch. Któraś 

kolejna awantura nastąpiła w obecności klientów, dlatego Max nie 

miał wyboru i musiał z miejsca wylać Louise z pracy. 

A teraz Jack zażądał, żeby to właśnie ją zatrudnić! Max chętnie 

udusiłby go za ten pomysł. 

Oczywiście zgadzał się, że potrzebowali znakomitego fachowca 

od public relations i marketingu, zbyt długo polegali na dobrej 

reputacji, wypracowanej przez dziadka i ojca, zbyt długo działali w 

tradycyjny sposób. Trzeba było odnowić wizerunek „Bella Lucia", 

rozreklamować ją na nowo, pokazać, że się rozwija. Budowali nową 

restaurację w Qu'Arim i zamierzali stworzyć sieć luksusowych 

restauracji na całym świecie. Nowoczesny PR i marketing były im 

absolutnie niezbędne. 

Jack uparł się, że najlepsza jest Louise, że nikogo innego nie 

chce, a potem - jak to on - wyjechał sobie, jak zwykle zostawiając 

Maksa z całą robotą. To Max miał przekonać Louise, żeby rzuciła 

RS

background image

 

5

 

wszystko i przyszła pracować dla niego. Co oczywiście nie będzie 

proste... 

Owszem, zupełnie nie sprawdziła się jako maitre d', wolała 

flirtować z gośćmi, zamiast zajmować się pracą, za to jako specjalista 

od PR-u i marketingu odnosiła spektakularne sukcesy. Do jej klientów 

należały najbardziej dochodowe sieci restauracji w całym kraju, znała 

wszystkie ważne osoby w branży, miała liczne kontakty wśród 

dziennikarzy, a dzięki arystokratycznej rodzinie matki miała też łatwy 

dostęp do najbardziej elitarnych kręgów. 

Krótko mówiąc, w swojej dziedzinie była na absolutnym topie. 

Max wiedział, że gdyby to on znajdował się na jej miejscu, a ona 

przyszłaby z propozycją pracy w jej restauracji, w ogóle nie chciałby z 

nią rozmawiać. Musiałaby chyba paść na kolana i błagać. 

Miał cichą nadzieję, że jemu błaganie na klęczkach zostanie 

zaoszczędzone, lecz słaba to była nadzieja. Sprawdził godzinę. Jeśli 

się pospieszy, złapie Louise, gdy będzie wychodziła z pracy. Telefonu 

można nie odebrać, ale trudniej jest się kogoś pozbyć podczas 

spotkania twarzą w twarz. 

- Louise, jesteś prawdziwym skarbem. 

Oliver Nash towarzyszył jej, gdy zamykała biuro, wyszedł razem 

z nią na ulicę, a gdy się żegnali, przytrzymał jej rękę w swoich 

dłoniach. 

- Czy dasz się zaprosić na kolację? Chciałbym w ten sposób 

podziękować za to, co dla nas zrobiłaś. 

- Oliverze, najlepiej mi podziękujesz, gdy szybko uregulujesz 

rachunek, który ode mnie otrzymasz. 

RS

background image

 

6

 

- Zobaczysz, któregoś dnia uczynisz mnie szczęśliwym 

człowiekiem i powiesz „tak". 

Roześmiała się. 

- Gdybym to zrobiła, przeraziłabym cię prawie na śmierć. 

Wracaj do domu i do twojej uroczej żony. 

- Za dobrze mnie znasz... 

Kiedy nachylił się, by pocałować ją w policzek, spostrzegła 

ponad jego ramieniem, że kilka metrów dalej stoi Max, opierając się o 

swój sportowy wóz, i obserwuje ich. 

- Przerzuciłaś się ze smarkaczy na starszych panów, Lou? 

 Na szczęście było już dość ciemno, więc nikt nie zauważył, jak 

się zarumieniła. Oliver, wciąż nie puszczając jej dłoni, pytająco uniósł 

brew, więc Louise zrozumiała, że musi przedstawić sobie obu 

mężczyzn. 

- Oliverze, chyba nie spotkałeś jeszcze mojego... - Zreflektowała 

się w ostatniej chwili. Ciągle nie zdołała przyzwyczaić się do swojej 

nowej tożsamości. - Nie spotkałeś chyba jeszcze Maksa Valentine'a. 

Max, to jeden z moich najlepszych klientów, Oliver Nash, prezes 

Nash Group. 

- A, tanie i kiepskie jedzenie? - upewnił się Max. 

- Szybkie i duże zyski - odparł Oliver, raczej rozbawiony niż 

zirytowany faktem, że wywołał zazdrość sporo młodszego 

mężczyzny. - W odróżnieniu od tych w pańskim sektorze. 

Ta krótka - i nieprzyjemna - wymiana zdań pozwoliła Louise 

ochłonąć i pozbierać myśli. 

RS

background image

 

7

 

- Oliverze, zobaczymy się jutro - rzekła, przecinając te 

impertynencje. 

- Chętnie cię podwiozę - zaproponował, wskazując swego rolls-

royce'a. - Zobacz, zaczęło padać. 

- Louise i ja mamy ważną sprawę do przedyskutowania - wtrącił 

Max, ujmując ją za łokieć. - To sprawa rodzinna. 

Ledwie jej dotykał. On w ogóle starał się jej nie dotykać od 

tamtego momentu, gdy zaczęli zwracać na siebie zbyt dużą uwagę, do 

czego, jako kuzyni, nie mieli prawa. Dopiero potem się okazało, że 

Louise została adoptowana... 

Odsunęła się od niego. 

- Max, pracuję od dziesiątej do szóstej, na dziś już pracę 

skończyłam i nie zamierzam omawiać interesów. 

- Do szóstej? Jest prawie ósma. 

- W przypadku najlepszych klientów godziny pracy mogą zostać 

przedłużone. 

- Na przykład aż do rana? Zignorowała tę dwuznaczną uwagę. 

- Jeśli chcesz porozmawiać o interesach, zadzwoń rano do mojej 

asystentki i umów się na spotkanie. Może uda mi się wygospodarować 

dla ciebie godzinę w przyszłym tygodniu. 

- Odwróciła się do Nasha. - Dziękuję za chęć podwiezienia 

mnie, ale nie chcę cię dłużej zatrzymywać. - Pocałowała go w 

policzek. - Do zobaczenia jutro na sesji zdjęciowej. 

Kiedy zostali sami, spojrzała na Maksa. 

- Nie brakuje ci czegoś? 

RS

background image

 

8

 

 - Specjalisty od public relations - odparł natychmiast. 

Potrząsnęła głową. 

- Nie, chodziło mi o pustogłową blondynkę uczepioną twojego 

ramienia. One zapewne mają jakieś imiona, ale trudno nadążyć... 

Z satysfakcją patrzyła, jak Max zaciska zęby i przełyka jakąś 

zjadliwą odpowiedź. Po raz pierwszy musiał trzymać język za zębami. 

Korzystając ze swojej przewagi, rozejrzała się, jakby jego kolejna 

laleczka mogła znajdować się w pobliżu, tylko poszła pooglądać 

wystawy. 

- Chyba za zimno na to, żeby takie delikatne istotki wychodziły 

na powietrze - zauważyła, ponieważ Maksowi należała się mała 

odpłata za tamtą uwagę o przerzuceniu się na starszych panów. - Ach, 

przypomniało mi się! W święta przyprowadziłeś na obiad niejaką 

Maddie, ale wyszła z Jackiem, prawda? 

- Zdaniem Jacka jedyna blondynka, jakiej aktualnie potrzebuję, 

to ty. 

- Doprawdy? No to chyba musisz bardziej się starać. 

To rzekłszy, odwróciła się od niego i machnęła na 

przejeżdżającą taksówkę. Ku jej zaskoczeniu Max wsiadł razem z nią. 

- To moja taksówka - zauważyła. - Ty masz swój samochód. 

- Musimy porozmawiać. 

- Ja nie muszę. 

Max nie odpowiedział, tylko podał kierowcy jej adres. 

- Mylisz się, sądząc, że w taki sposób dostaniesz, czego chcesz - 

skwitowała. 

RS

background image

 

9

 

- A w jaki dostanę? - spytał, odsuwając się jak najdalej, co 

bynajmniej nie poprawiło jej nastroju. 

- W żaden. Z jakiego powodu miałabym rzucać moją pracę i 

wszystkich moich klientów, żeby przejść do „Bella Lucii"? Dlaczego 

w ogóle mam tracić czas na rozmowy z tobą? 

- Jesteśmy rodziną, to powinno wystarczyć. 

- Rodziną? Chyba nie uważałeś, Max. To była tylko bajeczka 

wymyślona przez ludzi, którzy udawali moich rodziców. 

- Nie bądź śmieszna, Lou, oczywiście, że jesteśmy rodziną. 

Uniosła brew. 

- Jeśli chcesz na tej podstawie szantażować mnie poczuciem 

lojalności... 

- Nie zamierzam cię szan... 

 Przerwała mu. 

- Cóż, argument o rodzinie nie był dla ciebie ważny, gdy 

wyrzuciłeś mnie z pracy, w dodatku ogłaszając to na środku 

restauracji pełnej ludzi. To też wcale nie przeszkadzało ci mnie 

upokorzyć. Tak więc przykro mi, ale nie mam ochoty ponownie dla 

ciebie pracować. Co prawda jestem blondynką, ale nie każda 

blondynka jest idiotką. 

- Lou, to stare dzieje... 

- Tak, ale nic się nie zmieniło. Nadal traktujesz mnie jak głupią 

smarkulę, która nie odróżnia prawej ręki od lewej. Dopiero co 

obraziłeś mnie w obecności bardzo cennego klienta. Ignorujesz moje 

życzenia. Cóż, mam dla ciebie przykre wieści: jestem dorosła, 

świetnie sobie radzę, zrobiłam karierę własnymi siłami, startując od 

RS

background image

 

10

 

zera, tak samo jak William Valentine. Mógłbyś kiedyś i ty tego 

spróbować, miałbyś może wtedy więcej szacunku dla ludzi, którzy do 

wszystkiego doszli sami. 

Pożałowała tej ostatniej uwagi, gdyż była niesprawiedliwa, Max 

należał do ludzi, którzy ciężko i uczciwie pracują. Niestety, w jego 

obecności przestawała myśleć racjonalnie oraz panować nad 

językiem. 

Nachyliła się i popukała w szybę dzielącą ich od kierowcy. 

- Proszę się zatrzymać. 

Taksówka przystanęła przy krawężniku, lecz Max nawet nie 

drgnął. 

- Chcesz, żebym cię błagał na klęczkach, tak? 

Przez moment chciała to zobaczyć, ale wiedziała, że Max nawet 

wtedy musiałby być górą. Jego spojrzenie mówiłoby wyraźnie, że 

Louise jest małostkowa, skoro żywi do niego urazę po latach i każe 

mu przed sobą klękać. 

- Chcę tylko tego, żebyś słuchał, co mówię. A mówię: Dobranoc, 

Max. 

Myślała, że dalej będzie się upierał, lecz on wysiadł bez słowa i 

przez okno podał taksówkarzowi banknot, opłacając całą jazdę Louise 

do domu. No tak, jak zwykle musiał w jakiś sposób kontrolować 

sytuację. Potem postawił kołnierz i w zacinającym zimnym deszczu 

ruszył w stronę jej biura, gdzie zostawił samochód. 

- I co? To już koniec? - Taksówkarz, który ewidentnie słyszał 

całą rozmowę, odwrócił się do Louise. - Naprawdę pani chce, żebym 

jechał dalej? A za minutę nie zmieni pani zdania i nie każe mi 

RS

background image

 

11

 

zawracać? Bo widzi pani, ja tu muszę skręcić, ale to ulica 

jednokierunkowa, jak w nią wjedziemy, nie będzie już jak wrócić. 

Max musiał sam przed sobą przyznać, że zachował się jak 

ostatni idiota i został potraktowany tak, jak na to zasłużył. A najgorsze 

było to, że przy nikim innym nie zachowywał się w podobny sposób, 

jedna Louise wyzwalała w nim najgorsze cechy, przy niej z 

cywilizowanego człowieka stawał się jakimś nieokrzesanym 

neandertalczykiem. 

Zaprzepaścił dobrą okazję - chciał zaprosić Louise na drinka lub 

na kolację, a tymczasem, ponieważ nie wyszła z pracy o szóstej i 

przyszło mu czekać na nią dwie godziny, miał czas, by przypomnieć 

sobie inne związane z nią zmarnowane okazje. 

Niedługo przed ostatnimi świętami Bożego Narodzenia 

dowiedziała się, że została adoptowana. Musiała być w szoku, 

przecież po czymś takim człowiek traci grunt pod nogami. Max 

zamierzał porozmawiać z nią, zapewnić, że zawsze będzie mogła na 

niego liczyć, jakby był najbliższą rodziną, lecz do rozmowy nie 

doszło, gdyż Louise zjawiła się na świątecznym obiedzie w dość 

szokującym stroju, a w dodatku w towarzystwie młodszego od siebie 

przystojnego byczka. 

Oczywiście Max rozumiał, że to była czysta demonstracja z jej 

strony, kara dla rodziny za ukrywanie prawdy o adopcji, próba 

pokazania Valentine'om, że jej nie zależy i że ma w nosie ich opinię. 

Max nie winił jej za to - to znaczy, nie winił jej, gdy myślał 

racjonalnie. Ale nie mógł myśleć racjonalnie, gdy widział, jak ten 

RS

background image

 

12

 

byczek ją obejmuje, bo wtedy w grę zaczynały wchodzić bardziej 

pierwotne instynkty... 

Nie porozmawiał z nią w czasie świąt, potem też nie zadzwonił, 

bo przecież i tak go nie potrzebowała, w końcu miała tego swojego 

młodego Australijczyka, w którego szerokich barach mogłoby 

wypłakać się naraz sześć kobiet, a nie tylko ona jedna. 

Myślał więc o tym wszystkim i wyrzucał sobie, że w ogóle 

dopuścił do tego, że afiszowała się z tamtym smarkaczem, bo 

gdyby Max ją wspierał, to nie szukałaby pocieszenia u kogo innego. I 

kiedy w swoich rozmyślaniach doszedł właśnie do tego punktu, 

Louise wyszła z pracy w towarzystwie Olivera Nasha, na co Max 

zareagował jak byk na czerwoną płachtę i zrobił z siebie kompletnego 

idiotę. Nawet nie musiał się specjalnie starać... 

Tylko Louise potrafiła doprowadzić go do podobnego stanu. 

Wyjął telefon komórkowy i wybrał jej numer, powtarzając sobie, 

że to dla dobra rodzinnej firmy. Musiał tylko przestać myśleć o Louise 

jako o wiecznym kłopocie, a zacząć traktować ją jako znakomitą 

profesjonalistkę, którą bez wątpienia była, przestać na nią naskakiwać, 

a zacząć słuchać, co miała do powiedzenia... 

Tym razem, gdy włączyła się poczta, nie zirytował się, tylko 

zaczął nagrywać wiadomość.  

- Lou, wiem, że jesteś bardzo zajęta... Dlatego byłbym ci 

ogromnie wdzięczny, gdybyś zechciała poświęcić mi godzinę i 

porozmawiać o przyszłości, o „Bella Lucii"... 

- Max. 

RS

background image

 

13

 

Usłyszał jej głos i z zaskoczeniem spojrzał na telefon. Odebrała 

w połowie nagrywania wiadomości? 

- Max! 

 Odwrócił się. 

Louise stała za nim, padało na nią światło witryny sklepowej, na 

jej włosach i na jej długim czarnym płaszczu błyszczały krople 

deszczu. 

Czyli odprawiła taksówkę i poszła za nim! Zaniemówił na 

moment. 

- Lou... właśnie zostawiałem wiadomość dla ciebie. 

- Słyszałam. - Niemal się uśmiechnęła. - Brzmiało to bardzo 

uprzejmie, więc musisz być naprawdę zdesperowany. - Ponieważ Max 

nadal stał bez ruchu, jakby wmurowało go w chodnik, rozłożyła ręce i 

spojrzała w niebo. -I co? Będziemy tak stali na deszczu? 

- Zapraszam na drinka. Na kolację - rzekł bez tchu, nadal nie 

wierząc swojemu szczęściu. - Tu niedaleko jest... 

- Nie pójdę do żadnej z twoich restauracji. Porozmawiajmy na 

neutralnym gruncie. 

- Dobrze, ty wybierasz - zgodził się skwapliwie.  

Zaprowadziła go do restauracji niedaleko swojego biura, gdzie 

powitano ją ciepło i przyjaźnie, najwyraźniej była częstym gościem. 

- Jak twoja podróż do Australii? - zagadnął. - Byłaś w 

Melbourne, dobrze pamiętam? Podobało ci się to miasto? Jak tam 

jest? 

- Pytasz, czy warto tam otworzyć kolejną restaurację „Bella 

Lucia"? 

RS

background image

 

14

 

Czyli dawała mu do zrozumienia, że nie chce z nim rozmawiać o 

swojej drugiej rodzinie, świeżo odnalezionej. Pragnął zaprotestować, 

przecież wszyscy Valentine'owie też stanowili jej rodzinę, więc mieli 

prawo wiedzieć, co się u niej dzieje. Ale rozmowę na ten temat musiał 

odłożyć na kiedy indziej. 

- Sugerujesz, że ja zawsze myślę tylko o pracy? 

Nie odpowiedziała, a więc dokładnie to miała na myśli. Ale 

mógł obrócić to na własną korzyść, od razu przechodząc do rzeczy. 

- Czy twoim zdaniem Melbourne byłoby dobrą lokalizacją dla 

„Bella Lucii"? 

- Moim zdaniem pochopnie zakładasz, że „Bella Lucia 

cokolwiek mnie obchodzi. 

- Dzięki niej przez dwie trzecie twojego życia miałaś co jeść, 

gdzie mieszkać i w co się ubierać, a wszystko to było najlepszej 

jakości - przypomniał jej. - To dzięki niej wuj John kupił ci 

mieszkanie, gdy postanowiłaś wyprowadzić się z domu i zacząć 

dorosłe życie. Los rodzinnej firmy mógłby cię więc chociaż trochę 

obchodzić, nie sądzisz? 

To było okrutne zagranie, ale celne. Louise mogła być aktualnie 

zła i rozżalona, lecz wiedziała, jak wiele zawdzięcza Ivy i Johnowi 

Valentine'om. Zarumieniła się, więc Max zrozumiał, że trafił w czuły 

punkt. 

- Jak zazwyczaj planujesz kampanię marketingową? Od czego 

zaczynasz? - spytał, by pokazać, że ceni jej opinię, że ma ją za 

eksperta. 

Przez moment ociągała się z odpowiedzią, a Max nie naciskał. 

RS

background image

 

15

 

- Przede wszystkim trzeba ugruntować markę. 

- Markę? Nie jesteśmy siecią fast-foodów Olivera Nasha - 

przypomniał. 

Wykonała zniecierpliwiony gest. 

- Myślisz w ograniczony sposób. Co według ciebie sprowadza 

ludzi w progi „Bella Lucii"? 

- To zależy, przecież każda z naszych restauracji ma 

indywidualny styl. Ten sam człowiek umówi się na biznesowy lunch 

w lokalu przy Berkeley Square, żonę zabierze na kolację do 

Knightsbridge, a z kolei w Chelsea wyprawi przyjęcie dla swojego 

dziecka, które właśnie osiągnęło pełnoletniość. 

- A kogo zabrałby do Qu'Arim? 

Przez chwilę zastanawiał się, kogo on sam by zabrał, a potem 

potrząsnął głową, starając się odegnać od siebie wizję ich dwojga w 

Qu'Arim - jego i Louise. 

- Kobietę, którą kocha. To miejsce stworzone dla romantycznej 

miłości. 

- To wyeksploatowane słowo. A gdybyś miał opisać to miejsce 

przez porównanie do tkaniny, co by to było? 

- Do tkaniny? 

- Tak. Na pewno nie bawełna. Tweed też odpada. Aksamit? 

Jedwab? - wyliczała. 

- Jedwab. Z dodatkiem kaszmiru. 

- A pora dnia? 

- Noc - odparł bez namysłu. - Z wąskim sierpem księżyca i 

gwiazdami jak na wyciągnięcie ręki. 

RS

background image

 

16

 

-I z dumnym szejkiem oraz jego piękną niewolnicą? -

dopowiedziała, kiwając głową. - Max, to nie jest żadna romantyczna 

miłość, tylko męska fantazja seksualna. 

- Czy to źle? 

- Niekoniecznie - przyznała, chociaż z lekkim ociąganiem. - 

Teraz nie wolno tego mówić otwarcie, ale faktem jest, że wszelkie 

skojarzenia z seksem sprzedają się świetnie. Ciekawe tylko, jak 

kobieta odebrałaby to miejsce. 

Uśmiechnął się. 

- Zabiorę cię tam. Wtedy mi powiesz. 

- To ja przeprowadzam rozpoznanie rynku, nie ty - odparła, 

zręcznie omijając pułapkę. - Opowiedz mi więcej. 

Opowiedział więc o luksusowym kurorcie, budowanym przez 

Surima, szejka Qu'Arim, jego przyjaciela z lat szkolnych. O kuchni 

arabskiej, ongiś najbardziej wyrafinowanej na świecie, ogromnie 

cenionej na dworach średniowiecznej Europy. Ponieważ Louise 

dopytywała o szczegóły, zaczął się trochę odprężać i myśleć, że może 

jednak to się uda... 

- Mówiłem serio, że chciałbym cię tam zabrać. Mogłabyś wtedy 

sama ocenić. 

- A co planujesz po Qu'Arim? - spytała, nie przyjmując 

zaproszenia, ale też nie odrzucając go. - Na jak dużą skalę ma to być 

ekspansja? 

- Na tak dużą, jak wielki jest świat. Obie Ameryki, Azja, Europa. 

- Skoro mówimy o Europie... Wziąłeś pod uwagę Meridię? 

- Jak najbardziej. 

RS

background image

 

17

 

- Moim zdaniem powinieneś umieścić ją na samej górze listy. 

Skora twoja siostra jest królową, na pewno uświetniłaby otwarcie 

„Bella Lucii" swoją obecnością, więc media biłyby się o wyłączność 

na relację z tego wydarzenia. 

- Lou, nie rzucamy naszych gości na łup mediom. 

Gwarantujemy im prywatność i pełną dyskrecję. 

- Dobrze, mogę to obrócić na naszą korzyść. Materiał, jaki 

dostaną media, to będą tylko przebłyski, jakby zerknięcie z daleka 

przez uchylone drzwi. Stworzymy aurę pewnej tajemniczości, atrakcji 

tylko dla wybranych. Widok rąbka koronkowej bielizny zawsze jest 

bardziej intrygujący niż kompletna nagość... 

Max przyłapał się na tym, że odruchowo zerknął na kaszmirowy 

sweter Louise, przylegający do biustu i ukazujący niewiele dekoltu, a 

przecież wystarczająco dużo, by pomyśleć o rozkoszach, jakie się tam 

kryły. Akurat jemu nie trzeba było tłumaczyć tego, jak bardzo 

pociągająca jest tajemnica i to, co niedostępne, gdyż z takim właśnie 

niezaspokojonym pragnieniem przyszło mu żyć od wielu lat. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

18

 

ROZDZIAŁ DRUGI 

 

- To zależy od tego, jaka kobieta tę koronkę nosi - rzekł 

gwałtownie. - I od tego, jak wygląda, gdy już ją zdjęła. 

Louise uniosła brew, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi. 

- Spędziłaś w Meridii więcej czasu ode mnie - ciągnął, nim 

zdążyła spytać. - Jaką opcję sugerowałabyś dla tamtejszej restauracji 

„Bella Lucia"? 

- Och, jest ich wiele. Superekskluzywny lokal na starym mieście 

blisko zamku królewskiego. Albo miejsce bardziej dostępne, z dużym 

tarasem lub ogródkiem, przyciągające całe rodziny. Albo 

bezpretensjonalny pawilon nad samym jeziorem, z własnym 

pomostem, bo tam chyba każdy ma łódź... - wyliczała z zapałem, 

widząc wszystko oczami wyobraźni i rysując dłońmi w powietrzu, by 

uzmysłowić rozmówcy, o co jej chodzi. 

Zawsze gestykulowała w podobny sposób, Ivy mówiła, że to 

wpływ włoskich genów, ale przecież to było tylko kolejne kłamstwo. 

- Jak szybko zdołasz zakończyć wszystkie inne sprawy i 

przyłączyć się do nas? 

- Słucham? - spytała uprzejmym tonem, tak uprzejmym, że 

zwiastował kłopoty. 

Przez moment rzeczywiście dała się ponieść, lecz Max bez pudła 

sprowadził ją na ziemię i oblał wiadrem zimnej wody. Już założył, że 

dopiął swego, a taka postawa doprowadzała ją do furii. On w każdej 

RS

background image

 

19

 

sytuacji musiał postawić na swoim, jakby został zaprogramowany, 

żeby wygrywać. 

- A czemu w ogóle miałabym porzucać firmę, którą zbudowałam 

od zera? Czemu miałabym pracować dla ciebie? 

Uśmiechnął się. 

- Trochę za późno udawać brak zainteresowania. 

Dopiero w tym momencie zauważyła, że w ferworze nachyliła 

się mocno nad stołem i że w rezultacie znajduje się blisko Maksa - 

niebezpiecznie blisko, ponieważ lada moment zatonie w tych 

niebieskich oczach, które, odkąd pamiętała, działały na nią z 

hipnotyzującą siłą. 

Wyprostowała się. 

- Moje zainteresowanie tematem wynika wyłącznie z powodów 

zawodowych.   

Kiedyś chyba umarłaby ze szczęścia, gdyby Max jej 

potrzebował, ale teraz... Teraz za nic nie rzuciłaby tego, co 

wypracowała w pocie czoła, tylko po to, żeby wrócić pod opiekuńcze 

skrzydła Valentine'ów. Nie potrzebowała ich. A przede wszystkim nie 

potrzebowała jego. 

- Ponadto zamierzam otworzyć drugie biuro w Melbourne, to 

będzie moja baza w Australii. 

Przez moment miał taką minę, jakby zdzieliła go kijem. 

- Ale przecież tutaj jest twoje życie, twoja rodzina... - 

zaprotestował. 

RS

background image

 

20

 

- Doprawdy? Teraz, kiedy wyszło na jaw, co tata kiedyś 

zmajstrował, jakoś nie czuję się oczkiem w głowie, raczej pewnym 

naddatkiem. 

Max nawet nie mógł zaprzeczyć, gdyż oboje wiedzieli, że John 

Valentine zrobi wszystko dla synów, o których istnieniu dowiedział 

się dopiero niedawno. Chociaż jeden z nich zagroził istnieniu 

rodzinnej firmy, nadal miał pełne poparcie ojca. I jego miłość. 

- Powiedziałaś rodzicom, że chcesz się przenieść do Australii? 

- Jeszcze nie. 

- Rozumiem, że boleśnie to wszystko przeżywasz, ale nie 

odcinaj się z tego powodu od rodziny... Ach, rozumiem - rzekł nagle 

lodowatym tonem. - Chodzi o twojego australijskiego kochasia? To ze 

względu na niego, tak? 

- Czy ta uwaga miała dotyczyć Cala Jamesona? 

- Jeśli tak się nazywa ten szczeniak, który kleił się do ciebie 

przez całe przyjęcie świąteczne, to owszem. 

- Wcale się do mnie nie kleił! 

- Och, daj spokój. Przyszłaś ubrana jak dziewczyna z 

rozkładówki „Playboya", w stroju świętego Mikołaja i... 

- Zawsze przychodzę w stroju świętego Mikołaja! - przerwała 

mu z gniewem. 

Ponieważ ich ojcowie, będący przyrodnimi braćmi, od lat 

pozostawali w konflikcie, każde rodzinne święta groziły potężną 

awanturą. Dlatego też Louise zawsze przychodziła ubrana jak święty 

Mikołaj, przynosząc wór starannie przemyślanych prezentów, które 

miały wprowadzić każdego obdarowanego w dobry nastrój. Tym 

RS

background image

 

21

 

samym przyczyniała się trochę do zaprowadzenia pokoju na świecie - 

zaprowadzając go na czas świąt w rodzinie Valentine'ów. 

Jednak tego roku na obiedzie świątecznym mieli pojawić się 

również dwaj nowi członkowie rodziny - synowie Johna, o których 

istnieniu dowiedział się ledwie kilka miesięcy wcześniej. Louise, 

wytrącona z równowagi odkryciem prawdy o sobie i swoich 

rodzicach, nie zamierzała tym razem przybywać z gałązką oliwną. 

Owszem, ubrała się jak Mikołaj, ale prowokacyjnie i przewrotnie, 

wkładając króciuteńką mini z czerwonego zamszu, wysokie botki z 

takiego samego zamszu i biały sweterek z futerkiem odsłaniający goły 

brzuch. Do tego wpięła kolczyk w pępek. Jakby tego było mało, 

kolczyk zapalał się i świecił, gdy robiło się wystarczająco ciemno. 

Zarumieniła się na wspomnienie tamtego dnia. Nie powinna była 

stawać pod jemiołą, żeby Cal mógł ją pocałować i żeby w ten sposób 

zagrać na nerwach coraz bardziej ponuremu Maksowi. Tak, to był 

błąd. 

- A czy pod spodem też miałaś... 

- Jadę do Australii, bo mam tam rodzinę - weszła mu w słowo, 

nim zdążył powiedzieć coś, co mogłoby ją rozjuszyć. - Tam mieszka 

moja zamężna przyrodnia siostra Jodie. 

- Ledwie ją znasz - wytknął. 

- A mimo to wolę jej towarzystwo niż twoje! Nic się nie 

zmieniło, Max, jesteś ciągle taki sam. - Wstała. Miała dość tej 

rozmowy, czuła, że się dusi. Musiała wyjść na świeże powietrze. - Nie 

chcę z tobą pracować. 

Poderwał się również i stanął jej na drodze. 

RS

background image

 

22

 

- Chcesz. Kiedy opisywałaś, co byś zrobiła, aż oczy ci się 

świeciły. Valentine'ówie to „Bella Lucia", każdy z nas ma to we krwi. 

Popatrzyła na niego ze zdumieniem. Gdzie on był przez ostatnie 

miesiące? Czy naprawdę nic nie rozumiał? Najwyraźniej nie, w końcu 

Max nie był od rozumienia, dla niego nie liczyli się ludzie i ich 

uczucia, istniała tylko praca. W takim razie spróbuje mu uświadomić, 

o co chodziło. 

- Powiedzieć ci, gdzie będę jutro po południu? W restauracji na 

najwyższym piętrze National Portrait Gallery. Elegancki wystrój, 

znakomity łosoś i wspaniały widok na pocieszenie, gdyby rozmowa 

okazała się nieprzyjemna. 

- Nieprzyjemna? Dajesz kosza Australijczykowi? - spytał z 

ledwo skrywaną satysfakcją. 

- Co? Nie. Zresztą Cal to nie twoja sprawa. Jutro spotykam się z 

matką. Nie z twoją ciotką, nie z Ivy Valentine, o której przez całe 

życie myślałam, że to moja matka. Spotykam się z Patricią Simpson 

Harcourt, kompletnie obcą mi osobą, która mnie urodziła. Z kobietą, 

która będzie mogła mi opowiedzieć o moim ojcu, bo na razie wiem o 

nim tylko tyle, że to nie John Valentine. 

- Lou... 

- Teraz wreszcie rozumiesz? - ciągnęła, by nie próbował jej 

powiedzieć, że to wszystko nie ma znaczenia. Miało, i to 

fundamentalne. - Mówisz, że Valentine'owie mają „Bella Lucię" we 

krwi. Ale w moich żyłach nie płynie ani jedna kropla krwi 

Valentine'ów. Ani jedna. 

RS

background image

 

23

 

- Lou, proszę... - Chwycił ją za rękę, żeby nie odeszła. - Nie rób 

niczego bez zastanowienia. „Bella Lucia" cię potrzebuje. - A potem 

wreszcie z ociąganiem powiedział to, co pragnęła usłyszeć od lat: - Ja 

cię potrzebuję. 

Zamurowało ją. To Max był zawsze opoką dla całej rodziny, to 

jego potrzebowano, to do niego się zwracano o pomoc w 

kryzysowych sytuacjach. On sam nie robił tego nigdy. To był 

pierwszy przypadek, gdy kogoś potrzebował. Co więcej, tym kimś 

okazała się właśnie ona. 

- Już raz wyrzuciłeś mnie z pracy - przypomniała. - Na oczach 

gości i pracowników. Wtedy nie obchodziło cię, że jesteśmy rodziną. 

- Obchodziło - uciął. - To właśnie był główny problem. 

- N-nie rozumiem. 

 -Nie? 

Oczywiście, że rozumiała doskonale. Durzyła się w nim bez 

pamięci jako nastolatka, chociaż nie miała prawa czuć czegoś 

podobnego w stosunku do kuzyna, to było złe, zakazane. Ale dorosła 

już dawno, więc miała nadzieję, że jej przeszło. Nic z tego. 

Wystarczył dotyk dłoni Maksa, a znów stawała się nieprzytomną 

idiotką, którą rządziły hormony... 

- Nie rozumiesz? - powtórzył. - Naprawdę jesteś taka głupia? 

Wyrwała rękę z jego uścisku. 

- Dzięki za tę uwagę, Max. Właśnie mi przypomniałeś, czemu 

prędzej umrę z głodu, niż przyjdę pracować dla ciebie. 

Szybkim krokiem ruszyła ku drzwiom, na ten widok kelner 

rzucił się po jej płaszcz, lecz Louise nawet się nie ubrała, tylko 

RS

background image

 

24

 

wyrwała mu go z ręki. Kelner zdążył jedynie skoczyć ku drzwiom i 

otworzyć je przed nią. Wyszła na deszcz, a ponieważ nie spostrzegła 

żadnej taksówki, z determinacją poszła w stronę domu na piechotę, 

nie zatrzymując się, żeby się ubrać. 

...w moich żyłach nie płynie ani jedna kropla krwi Valentine'ów. 

Ani jedna... 

Max stał bez ruchu, w jego głowie dźwięczały te słowa i powoli 

docierało do niego ich znaczenie. 

- Czy przynieść rachunek? 

Głos kelnera przywrócił go do rzeczywistości. Max zrozumiał, 

że jeśli pozwoli Louise odejść i nic nie zrobi, wtedy nie tylko on straci 

ją na zawsze, ale może także cała rodzina, która ją kochała. Nie 

odpowiadając, cisnął kartę kredytową na stół i pobiegł ku drzwiom, 

gdzie szatniarz już przewidująco czekał z jego płaszczem. I z 

otwartymi drzwiami. 

Max zobaczył ją w oddali. Szła, nie bacząc na deszcz, zapewne 

już przemoczona do nitki, a to dawało mu nadzieję, bo gdyby 

naprawdę nie dbała o nich wszystkich, nie przeżywałaby tego tak 

mocno. 

Zawołał za nią, lecz nawet nie zwolniła. Zawołał ponownie, co 

też nic nie dało. Louise zatrzymała gestem taksówkę, która właśnie 

powoli wyjechała zza rogu, szukając klienta. Max rzucił się biegiem, 

zdołał dopaść taksówki i zamknąć jej drzwi z powrotem, by Louise 

nie mogła wsiąść. 

- Przyznaję ci rację. 

RS

background image

 

25

 

Nie odpowiedziała, odwróciła się i zauważyła kolejną taksówkę, 

lecz Max chwycił ją za rękę, nim zdążyła na nią skinąć. 

- Przyznaję ci rację - powtórzył znacznie łagodniejszym tonem, a 

potem delikatnie założył jej za ucho pasmo mokrych włosów. I nie 

cofnął ręki. - Jesteś adoptowana. 

- Brawo! Po raz pierwszy w życiu słuchałeś, co mówię -

podsumowała z ironią, ale brzmiał w tym również ból. 

Max patrzył, jak po jej twarzy spływają krople deszczu, zlepiając 

długie rzęsy. A może to nie deszcz, tylko łzy? Ta myśl sprawiła, że 

nagle zapragnął ją pocałować. 

Nie teraz, to nie jest dobry moment, ostrzegł głos w jego głowie. 

Max od lat słuchał tego głosu, który kazał mu trzymać się z dala 

od Louise i nie dać jej się sprowokować. Bo przecież znęcała się nad 

nim, kusiła, żeby uległ instynktowi, który pchał go ku niej. Zawsze, 

gdy się na niego gniewała, pragnął zamknąć jej usta pocałunkiem - i 

wiedział, że ona także tego chciała. Ale nie mógł jej ulec, nie mógł 

poddać się tej sile, która powodowała, że zaczynało między nimi 

iskrzyć, gdy tylko znaleźli się w tym samym pokoju. Ręce przy sobie, 

powtarzał mu ten głos. Nie masz prawa. 

Teraz jednak zakaz przestał istnieć i Max natychmiast uległby 

pokusie, gdyby nie lata samodyscypliny w stosunku do Louise. To 

naprawdę był zły moment. Przecież chodziło o restaurację, nie o 

niego. 

Louise cały czas nie cofała się i nie próbowała odtrącić jego ręki, 

która wciąż dotykała jej policzka. 

- Słuchałem. Nie jesteś moją kuzynką. 

RS

background image

 

26

 

- Niektórzy ludzie są naprawdę odkrywczy... 

Czuł pod palcami gładką skórę, miał przed sobą te kuszące pełne 

usta i nagle te wszystkie lata trzymania się z dala od niej zaciążyły mu 

straszliwie. Teraz już mógł... 

- A skoro nie jesteśmy spokrewnieni... - ciągnął zmienionym 

głosem - to nie ma problemu, prawda? 

Nie teraz, idioto, odezwał się głos rozsądku. Wszystko 

zepsujesz. I nie próbuj jej całować, przecież wiesz, że na pocałunku 

się nie skończy, bo ona nie będzie w stanie się oprzeć. Tylko co 

potem? Wiesz, że ona nigdy ci tego nie wybaczy. 

- Nie ma? - Ściągnęła brwi, a potem potrząsnęła głową,wyraźnie 

nie zamierzając ciągnąć niebezpiecznego tematu. - Za dużo sobie 

wyobrażasz, Max. Cały czas wydaje ci się, że możesz się zjawić, 

pstryknąć palcami, a ja polecę w podskokach spełniać twoje 

zachcianki. Tylko że ja nie mam powodu rzucać dla ciebie mojej 

dobrze prosperującej firmy. Odnoszę sukcesy, mam własne życie i... 

- Wiem. Nie jesteś mi nic winna. Ale pomyśl o „Bella Lucii", 

pomyśl o twoim ojcu... 

Gniewnie odtrąciła jego rękę, a wtedy Max zrozumiał, że 

wzmianką o ojcu tylko pogorszył sprawę. Wszystko przez to, że 

Louise nie rozumiała, jakie miała szczęście w życiu. Była dla Ivy i 

Johna Valentine'ów oczkiem w głowie, ukochaną córeczką, której 

potrzeby zawsze stawiali na pierwszym miejscu. Max nigdy nie 

doświadczył niczego podobnego ze strony swoich rodziców, dlatego 

zawsze zazdrościł Louise. Ba, chętniej przebywał w domu wujostwa 

niż we własnym, gdyż tam znajdował dużo więcej ciepła. Ale w tym 

RS

background image

 

27

 

momencie nie zamierzał tego wszystkiego tłumaczyć, gdyż na razie 

nie chciała go słuchać. Powinien był przed chwilą nie zastanawiać się, 

tylko pójść za głosem instynktu i pocałować ją, to z pewnością 

przyniosłoby lepszy efekt. Niestety, przegapił okazję. 

- Jesteś cała przemoczona - stwierdził, wyjął jej z ręki płaszcz i 

narzucił go jej na ramiona. - Musisz wracać do domu i ogrzać się. - 

Otworzył drzwiczki taksówki i wsadził Louise do środka. - Może jutro 

przydałoby ci się towarzystwo? - spytał, kierowany nagłym impulsem. 

- Jutro? - spytała nieco nieprzytomnie, ponieważ właśnie 

myślała o tym, że Max nie wykorzystał okazji. Przez moment była 

absolutnie pewna, że chciał ją pocałować. Nareszcie. .. Lecz on tego 

nie zrobił, więc była na niego zła. Czemu jej nie pocałował?! 

- Podczas spotkania z tą kobietą, która mówi, że jest twoją 

matką. 

- Mówi? Ona jest moją matką! 

- W większym stopniu niż Ivy? Trudno mi to zrozumieć. 

- Och, nie dziwię się, ty zawsze masz problemy ze 

zrozumieniem - wycedziła z sarkazmem. - Ale raz mógłbyś 

spróbować postawić się w czyjejś sytuacji. 

- Nie bądź taka napastliwa, Louise. 

- Ja jestem napastliwa? Ach, rozumiem, powinnam dalej być 

słodką, grzeczną dziewczynką i nie sprawiać problemów? 

- Dalej? Wiesz, złotko, udało ci się wyprowadzić w pole 

pokolenie naszych rodziców, ponieważ szybko zrozumiałaś, że 

uroczym uśmiechem zyskasz więcej niż dąsami, ale przede mną swoją 

słodką stronę ukrywałaś bardzo skutecznie. 

RS

background image

 

28

 

Louise już miała na końcu języka równie ciętą odpowiedź, ale 

pohamowała się w ostatniej chwili, ponieważ nie chciała dać się 

wyprowadzić z równowagi i stracić kontroli nad sytuacją. Max zawsze 

wyzwalał w niej najgorsze emocje, pora z tym skończyć. 

Odetchnęła głęboko. 

Wiedziała od początku, że przyjmie propozycję, ponieważ 

rzeczywiście miała dług wdzięczności wobec rodziny, która ją 

wychowała. Ale nie podobało jej się, że to Max jest tym, który 

zmusza ją do spłacenia długu, stosując emocjonalny szantaż. 

Dobrze, wróci do „Bella Lucii". Ale na własnych zasadach. 

I tylko za tę cenę, jakiej zażąda. I nie będą to pieniądze. 

Na razie jednak postanowiła wrócić do tematu. 

- Nie potrzebuję, żeby jutro ktoś mnie trzymał za rękę. 

- Nie możesz teraz przewidzieć, jak będziesz się czuła w czasie 

spotkania. Naprawdę lepiej w trudnej sytuacji mieć przy sobie kogoś 

bliskiego, kogoś, z kim można o wszystkim porozmawiać. 

Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem. 

- I tym kimś miałbyś być ty? Przy tylu restauracjach do 

prowadzenia nawet nie znalazłbyś czasu. 

- Znajdę. 

Wymownie uniosła brew. 

- Obiecuję - dodał. 

-I będzie tak samo, jak z wielkim balem na zakończenie szkoły 

średniej? Kiedy nagle wszystkie telefony przestały działać, bo nawet 

nie udało ci się do mnie zadzwonić? 

RS

background image

 

29

 

Nie musiała przypominać mu dalszych szczegółów. To był 

najważniejszy bal w jej życiu - pierwszy dorosły bal. Miała iść z 

Maksem, gdyż John Valentine nie puściłby córki na prawie całą noc z 

jakimś obcym chłopakiem, dlatego wyznaczył na eskortę bratanka, co 

Louise przyjęła z zachwytem, oczywiście starannie ukrywanym. 

Tymczasem Max nie przyjechał po nią tego wieczoru, nie dał też 

znać, co się dzieje. 

- Przecież wiesz, że mieliśmy w restauracji sytuację kryzysową, 

tata pilnie potrzebował mojej pomocy. - Gwałtownym gestem 

wzburzył włosy dłonią. - Kiedy się trochę uspokoiło, było już po 

dziesiątej, a przecież o takiej porze nie mogłem po ciebie jechać. 

- Naturalnie. Tak samo, jak nie mogłeś po mnie przyjechać, gdy 

obiecałeś odwieźć mnie na lotnisko. - Ponieważ ściągnął brwi, dodała: 

- Ach, nie pamiętasz? Nie przejmuj się, nic się nie stało, poleciałam 

innym samolotem, to akurat nie było wyjątkowe wydarzenie w życiu, 

którego nie da się powtórzyć. Tak więc doskonale wiem, co sądzić o 

twoich obietnicach. 

- Jutro przyjdę - uciął ostro, a potem powtórzył, lecz tym razem 

łagodnym tonem: - Przyjdę... 

Wszystko, tylko nie łagodny Max! Z łagodnym, rozumiejącym 

Maksem nie miała żadnych szans. 

- O ile nie wyskoczy coś ważniejszego - rzuciła. 

 Zawsze wyskakiwało coś ważniejszego, ponieważ Max w pracy 

zapominał o wszystkim, o wszystkich. Zawsze stawiał na pierwszym 

miejscu sukces „Bella Lucii", życie osobiste schodziło na dalszy plan. 

Może to tłumaczyło, czemu często zmieniał dziewczyny - nie dlatego, 

RS

background image

 

30

 

że miał naturę playboya, tylko dlatego, że to one się zniechęcały, 

kiedy regularnie wystawiał je do wiatru, bo przecież zajmował się 

ważniejszymi sprawami. 

- Tak więc nie będę na ciebie czekać - dodała, zatrzasnęła drzwi 

taksówki i odjechała. 

Max patrzył za oddalającym się autem, mówiąc sobie, że 

następnego dnia przyjdzie do National Portrait Gallery, choćby jego 

trzy londyńskie restauracje właśnie się zawaliły. Nie tylko dlatego 

dotrzyma obietnicy, że za wszelką cenę chciał pozyskać współpracę 

Louise, chodziło o coś więcej. Ona naprawdę w zatrważającym 

tempie odsuwała się od rodziny, znajdując się na najlepszej drodze do 

tego, by zupełnie odciąć się od Valentine'ów. Czuła się zdradzona, 

niekochana, oszukana, więc chciała od nich uciec, zapewne głównie 

po to, by ich ukarać. 

Ale nie wiedziała, co robi. Przez całe życie była otoczona 

miłością, nigdy nie zaznała goryczy bycia samotną, niekochaną, zdaną 

tylko na siebie. I Max nie chciał, by kiedykolwiek musiała tego 

zaznać, a właśnie w coś takiego się pchała na własne życzenie. On 

jednak na to nie pozwoli. 

Wrócił do domu, przemoczony i zziębnięty, wziął gorący 

prysznic, cały czas rozważając, co zrobić, by przekonać Louise do 

powrotu na łono rodziny. I do podjęcia współpracy w celu ratowania 

„Bella Lucii" w czasie recesji. Musiał istnieć jakiś sposób nakłonienia 

jej, ponieważ każdy człowiek miał swoją cenę. W większości 

przypadków były to po prostu pieniądze, ale one nie skusiłyby Louise. 

Pytanie brzmiało: czemu ona nie zdołałaby się oprzeć? 

RS

background image

 

31

 

Odpowiedzi udzielił mu nie głos rozsądku, lecz instynkt. 

Gdybyś ją pocałował, mógłbyś zrobić z nią, co zechcesz... 

Co powinno się na siebie włożyć, gdy idzie się na spotkanie ze 

swoją matką pierwszy raz w życiu? Coś ładnego, dziewczęcego, 

skromnego? Ivy zawsze ją tak ubierała: białe bluzeczki z falbankami, 

grzeczne spódniczki za kolano, wszystko oczywiście w najlepszym 

gatunku. Nawet sukienkę na ten wielki pierwszy bal dostała różową, 

śliczną, bardzo dziewczęcą. W tajemnicy przed rodzicami kupiła inną 

i schowała ją na dno torby, zamierzając przebrać się tuż po przybyciu 

na bal. Ta nowa kiecka była czarna, obcisła, bez ramiączek i miała 

zwalić Maksa z nóg. 

Nie, nie chciała już więcej myśleć o Maksie, najchętniej 

zapomniałaby o nim na wieki! Nie potrzebowała go. Nie potrzebowała 

nikogo. Ani matki, która się jej pozbyła po urodzeniu, ani Ivy, która ją 

okłamywała całe życie. Ani faceta, na którego ramieniu mogłaby się 

wypłakać. 

Zamrugała powiekami, powstrzymując łzy. Och, kogo ona 

próbowała oszukać? To był wyjątkowy dzień w jej życiu, więc nie 

powinna udawać, że jej nie zależy. Zależało jej, i to bardzo! Dlatego 

ostatecznie poszła do pracy w śliwkowej garsonce, mocno wciętej w 

talii, w jasnofioletowej jedwabnej bluzce i fioletowych szpilkach z 

odkrytymi palcami. Całość kosztowała krocie, lecz wyglądała 

zabójczo. 

- Louise, taksówka czeka - przypomniała asystentka, podając jej 

płaszcz. 

- Dziękuję, Gemmo. Gdyby dzwonił Oliver... 

RS

background image

 

32

 

- Tak, wiem, co mam powiedzieć. Idź już, zaraz będzie czwarta. 

Louise z ociąganiem wyszła z biura. Nagle przestało jej się 

spieszyć do tego spotkania, całe poranne podekscytowanie minęło bez 

śladu. Czuła się dziwnie niepewnie, wolałaby przełożyć to na kiedy 

indziej. Och, gdyby przynajmniej miała przy sobie kogoś, kto... 

potrzymałby ją za rękę. 

Czy Max rzeczywiście przyjdzie? 

Weszła do budynku, nie rozglądając się i nie szukając wzrokiem 

Maksa. Po pierwsze, na pewno go nie było, tymczasem ona 

potrzebowała wierzyć, że znajdował się w pobliżu, gotów w każdej 

chwili udzielić jej wsparcia. Będzie więc sobie wyobrażała, że on stoi 

gdzieś ukryty za kolumną. Po drugie, gdyby jakimś cudem jednak 

przyszedł, nie chciała, by wiedział, jak bardzo jej zależało na jego 

obecności i jak bardzo bała się tego spotkania. Dlatego udała się 

zdecydowanym krokiem prosto do windy, z determinacją patrząc 

przed siebie. 

Po chwili wkroczyła do restauracji, doskonale udając pełne 

opanowanie i pewność siebie. Za matką, której wygląd! znała z 

fotografii, nawet nie musiała się rozglądać, gdyż Patricia Simpson 

natychmiast zwracała na siebie uwagę. 

Była znakomicie ubrana, atrakcyjna, zmysłowa, rude włosy 

spływały falą wokół jej twarzy, skrzyżowane nogi były długie i 

bardzo zgrabne. Siedziała przy samym oknie, lecz nie podziwiała 

widoku, tylko rozmawiała z samotnym mężczyzną przy sąsiednim 

stoliku, czasem wybuchając gardłowym, sugestywnym śmiechem. 

Mężczyzna nie mógł oderwać od niej oczu. 

RS

background image

 

33

 

Louise również. 

Nagle okazało się, że zdjęcia i wyobrażenia to co innego, a 

rzeczywistość to co innego. Stała jak wryta, przez moment aż nie 

mogła oddychać. 

Nagle Patricia Harcourt Simpson, jakby wiedziona szóstym 

zmysłem, odwróciła głowę i ich spojrzenia spotkały się. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

34

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Patricia podniosła się powoli i ruszyła w jej stronę. Louise nie 

miała pojęcia, co teraz. Co powiedzieć? Podać rękę czy przytulić się? 

Kompletnie nieświadomie też ruszyła ku matce, spotkały się w 

pół drogi i bez słowa padły sobie w objęcia. Trwały tak, nie wiedząc, 

jak długo, może całą wieczność, aż wreszcie powoli zaczęły do nich z 

powrotem docierać odgłosy rozmów, brzęk sztućców i szkła, 

przywracając je do rzeczywistości. 

Patricia odsunęła się nieco, by przyjrzeć się córce, którą cały 

czas trzymała za ramiona. 

- Ależ ty jesteś śliczna! I masz znakomity gust. Fantastyczne 

pantofle! - dodała z szerokim uśmiechem. 

Pantofle? Oszołomiona Louise nie wiedziała, co myśleć. 

- Mogę ci powiedzieć, gdzie je kupiłam... - urwała, gdyż słowo 

„mamo", nie przeszło jej przez gardło. Jak miała nazywać tę 

olśniewającą kobietę mamą? - Nie wiem, jak mam się zwracać... - 

przyznała bezradnie. 

Patricia wahała się przez ułamek sekundy. 

- Kochanie, mów mi po prostu Patsy. - Odwróciła się i 

zaprowadziła córkę do swojego stolika. - Louise... Pasuje do ciebie to 

imię, chociaż ja chciałam nazwać cię inaczej. 

-Jak? 

- Teraz to już nieważne. - Chwila ciszy. - Zoe. Chciałam dać ci 

na imię Zoe. 

RS

background image

 

35

 

- Podobałoby mi się. 

- Ale widać miało być inaczej. 

Podszedł kelner, więc Louise złożyła zamówienie. 

- Dopiero kilka miesięcy temu dowiedziałam się, że jestem 

adoptowana - wyjaśniła, gdy znów zostały same. - Inaczej szukałabym 

cię już dużo wcześniej. 

- W sumie dobrze się stało. Dziesięć lat temu byłam zupełnie 

inną osobą, kochanie... Zresztą nie ma sensu rozwodzić się nad tym, 

co mogłoby być. 

- Może... Opowiesz mi o moim ojcu? 

- Skoro chcesz... Ale nie mam dużo do powiedzenia. 

- Jak się nazywał? 

- Jimmy Masters. - Westchnęła. - Jeździł na motorze, nosił 

skórzaną kurtkę i palił papierosa za papierosem. Taka tańsza kopia 

Jamesa Deana, rozumiesz. Nie sposób było mu się oprzeć, zresztą 

niespecjalnie próbowałam. Znikł, gdy tylko się dowiedział, że 

zostanie tatusiem. - Za smutkiem potrząsnęła głową. - Nie chciałam 

cię oddawać, to była trudna decyzja, ale wszyscy dookoła powtarzali 

mi w kółko, że będzie lepiej dla ciebie, jeśli trafisz do dobrej rodziny. 

- Wzięła ją za rękę. - I teraz widzę, że podjęłam słuszną decyzję. 

Nie to Louise chciała usłyszeć. Chciała usłyszeć słowa żalu i 

smutku, tymczasem Patsy uśmiechała się szeroko, jakby wszystko 

ułożyło się bardzo pomyślnie. A Louise miała to potwierdzić, tym 

samym rozgrzeszając ją z tamtej decyzji. 

- Miałam dobre życie - przyznała. 

RS

background image

 

36

 

I to była prawda. Kochano ją, dbano o nią naprawdę mądrze, 

troszczono się o jej potrzeby. Jedyne, czego nie dostała od 

Valentine'ów, to prawda o jej pochodzeniu. Poza tym dostała od nich 

wszystko. 

Zrozumiała to dopiero w tym momencie. I zrozumiała także, że 

Maksa to wszystko ominęło, ponieważ nim nikt nie chciał się 

zajmować, dla niego rodzice nigdy nie mieli czasu. Matka uganiała się 

za kochankami, ojciec zmieniał żony jak rękawiczki plus każde miało 

swoje własne sprawy, bardziej absorbujące od Maksa. W sumie nic 

dziwnego, że „Bella Lucia" stała się dla niego aż tak ważna, przecież 

to był praktycznie jedyny stały punkt w jego życiu. Louise chyba 

zaczynała go trochę rozumieć... 

By oderwać myśli od Maksa, sięgnęła do torebki. 

- Przyniosłam trochę zdjęć, chcesz zobaczyć? 

I już po chwili obie śmiały się i podejrzanie mrugały oczami, 

oglądając fotografie sprzed lat - pierwsze kroki Louise, pierwsze 

urodziny, pierwszy dzień w szkole... 

- Och, lepiej odłóżmy resztę na kiedy indziej, bo inaczej zaraz 

tusz nam się rozmaże i będziemy przypominać misie panda - rzekła po 

paru minutach Louise. - Chciałabym dowiedzieć się czegoś o tobie. 

Jodie mówiła mi, że właśnie ponownie wyszłaś za mąż. Opowiedz mi 

o Dereku. 

Patsy rozpromieniła się i zaczęła z zachwytem mówić o swoim 

mężu, o podróży poślubnej, potem rozmawiały o Jodie, o Australii, o 

firmie Louise. O wszystkim, tylko nie o Valentine'ach. Rozmawiało 

im się tak dobrze, jakby znały się od lat. 

RS

background image

 

37

 

- Ja mam Dereka, Jodie ma swojego Heatha. A ty? Czy w twoim 

życiu jest ktoś specjalny? 

Louise natychmiast pomyślała o tym, w jaki sposób Max na nią 

patrzył i jak ona się czuła w jego obecności. 

- Nie - skłamała, a potem zaczęła zabawiać Patsy opowiadaniem 

o swoich byłych chłopakach i ani słowem nie wspomniała o tym 

jedynym najważniejszym mężczyźnie. 

W końcu musiały się zbierać. 

- Szkoda, że już trzeba się pożegnać - rzekła Patsy, kiedy szły do 

windy, a gdy córka nie odpowiedziała, upewniła się: - Będziesz 

chciała znowu się ze mną zobaczyć, prawda? 

- Ależ oczywiście - odparła Louise, która na moment 

zaniemówiła z wrażenia, gdyż w holu stał Max, udając, że podziwia 

jeden z obrazów wiszących na ścianie. 

Przyszedł. 

Dotrzymał obietnicy i zjawił się, żeby pomóc Louise, gdyby go 

potrzebowała. 

- Bardzo chętnie poznam też Dereka - dodała. 

Przyjechała winda, weszły do środka, a Louise musiała się 

bardzo pilnować, by nie odwrócić głowy i nie spojrzeć na Maksa. Na 

dole pożegnały się, umawiając na kolację w następnym tygodniu. 

Louise wsadziła Patsy do taksówki, a potem wróciła do budynku i 

wjechała z powrotem na najwyższe piętro. 

Max stał dokładnie w tym samym miejscu, co poprzednio. No 

tak... 

RS

background image

 

38

 

Sama nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że na nią czekał, czy być 

zirytowana z powodu jego pewności, że ona wróci. 

- Jesteście bardzo podobne - zauważył, przestając udawać 

admiratora obrazów i wchodząc do windy, gdzie czekała Louise. 

- Tak, ale dziwnie się z tym czuję. Przez całe życie powtarzano 

mi, że jestem podobna do Ivy Valentine. 

- Ciotka Ivy nadal jest twoją matką. To ona cię wychowała. I 

rzeczywiście jesteś do niej podobna. W porządku, część z tego jest 

przypadkowa, na przykład kolor włosów i ten sam wzrost. Ale myślę 

o innych podobieństwach. Poruszasz się tak samo jak Ivy, masz jej 

gesty, masz jej klasę. 

- Chyba nie uważasz, że Patsy nie ma klasy? 

- Patsy? 

- Tak kazała mi do siebie mówić. Trochę za późno, żebym 

zaczęła nazywać ją mamą. No więc sugerujesz, że brak jej klasy? - 

spytała, gdy wyszli na ulicę. 

Uniósł dłonie w geście poddania. 

- Nie. Jest bardzo szykowna. 

- Ale to nie to samo. 

- Co mogę na to odpowiedzieć? W każdym razie robi duże 

wrażenie. - Uśmiechnął się krzywo. - Nie przedstawiaj jej mojemu 

ojcu. Ma straszliwą słabość do takich kobiet. 

- Twój ojciec ma straszliwą słabość do wszystkich kobiet. 

- To prawda... Nie mogę powiedzieć, że miałem nudne życie - 

stwierdził z ironią, gdy szli przez Trafalgar Square. - Louise, ty nawet 

nie zdajesz sobie sprawy z tego, ile miałaś szczęścia. I nie wyobrażasz 

RS

background image

 

39

 

sobie, jak ci zazdrościłem, że masz normalną, zwyczajną rodzinę, o 

której się nie mówi, bo nic się w niej nie dzieje. 

- Tak à propos... Co z ciotką Georginą? 

- Pojechała malować do Meksyku, podobno jest tam wspaniałe 

światło. Żyje z jakimś Jose, który jest od niej dwa razy młodszy. - 

Spojrzał na Louise. - Zadzwoń do Ivy. Nie porzucaj tego, co naprawdę 

cenne, żeby gonić nie wiadomo za czym. 

Potrząsnęła głową, nie chcąc przyznać mu racji, chociaż 

wiedziała, że mówił rozsądnie. 

- Dobrze, zadzwonię. 

- To świetnie. - Rozejrzał się. - No tak, pora najgorszych 

korków... Myślisz, że jest szansa na złapanie taksówki? 

Louise podniosła rękę i jak na zawołanie zmaterializowała się 

obok nich czarna londyńska taksówka. 

- Dokąd jedziemy? 

My? Max prawie nie wierzył w swoje szczęście. 

- Do mojego biura w Mayfair - zdecydował, natychmiast 

korzystając z okazji. - Chcę ci złożyć propozycję nie do odrzucenia. 

- Lepiej, żeby to była naprawdę dobra propozycja - odparła, 

wsiadając do samochodu. 

Wyglądała inaczej niż przed spotkaniem z Patricią. Max widział 

ją wchodzącą do budynku i z miejsca zauważył, jak bardzo była 

spięta. Teraz jednak była zadowolona, szczęśliwa nawet, jej 

szaroniebieskie oczy lśniły. 

- I co zamierzasz mi zaproponować, żebym nie potrafiła 

odmówić? 

RS

background image

 

40

 

- Gdybym ci powiedział, wiedziałabyś więcej ode mnie. 

I tak wiem. Ja doskonale wiem, jaka jest moja cena. Teraz ty 

musisz na to wpaść. - Uśmiechnęła się. - Mam nadzieję, że nie 

zaplanowałeś nic na ten wieczór? 

Pomyślał o czekającej na niego stercie papierkowej roboty. 

- Mam dla ciebie tyle czasu, ile zechcesz. 

Odwróciła głowę w stronę okna, jakby nagle bardzo ją 

zainteresował ruch uliczny. Po chwili milczenia spojrzała na niego 

znowu. 

- Czyli według ciebie jedna moja matka ma prawdziwą klasę, a 

druga tylko robi wrażenie. Zdaje się, że geny są równie ważne jak 

wychowanie. Jaka więc jestem? Słucham. 

Odniósł wrażenie, że zamierzała się nim pobawić jak kot myszą. 

Ponieważ Max o nią zabiegał. Louise była górą i postanowiła to 

wykorzystać. 

- Wiesz, to było jak policzek. A ja nie życzę sobie być 

policzkowany, Lou. 

- Nigdy bym cię nie spoliczkowała, Max. 

- Ale raz rzuciłaś we mnie wazą pełną zupy - przypomniał jej. 

- Ale nie uderzyłam cię nią. 

- Tylko dlatego, że masz kiepski cel. Za to idealnie trafiłaś w stół 

za mną. Trzeba było ośmiu gościom zwrócić koszt kolacji oraz 

zapłacić rachunki za pralnię. 

- Dziwię się, że nie potrąciłeś tych kosztów z mojego 

wynagrodzenia, kiedy wyrzucałeś mnie z roboty. 

RS

background image

 

41

 

- Tak, to był błąd, bo potem ojciec potrącił te koszty z mojego 

konta. 

Zagryzła dolną wargę, więc uwaga Maksa natychmiast skupiła 

się na jej ustach i już nie mógł oderwać od nich oczu. 

- Przepraszam cię za tamto. 

- Wierz mi, pozbycie się ciebie było warte każdych pieniędzy. 

- Uważaj, Max... 

- Lou, byłaś fatalnym maitre d', doskonale o tym wiesz. 

Przyznaj, że zwalniając cię, zrobiłem ci przysługę. 

Uśmiechnęła się. 

- Przyznaję. W takim razie czemu chcesz, żebym z powrotem 

pracowała dla ciebie? 

- Nie dla mnie, tylko ze mną - skorygował. - Oboje wiemy, że 

jest kilku innych równie dobrych fachowców na rynku. Ty jednak 

nadajesz się najlepiej z tego względu, że znasz rodzinną firmę prawie 

na wylot. Jesteś Valentine w każdym calu, niezależnie od tego, że 

zostałaś adoptowana, bo to niczego nie zmienia. 

- Zmienia to, jak się czuję. 

- Rozumiem. Zgadzam się też, że Ivy i John źle zrobili, nie 

mówiąc ci prawdy, ale to wszystko nie zmienia ciebie samej, tego, 

kim jesteś i co sobą reprezentujesz. Jack uparł się, że musimy cię 

pozyskać i ma rację. 

- Czyżby Jack zaczął naciskać na ciebie? To wyjaśnia twój nagły 

entuzjazm w stosunku do mojej osoby. 

- Lou, czemu nie przejdziemy do rzeczy? Tylko marnujemy czas 

- przekonywał, ponieważ robiło mu się zimno na myśl, że przez resztę 

RS

background image

 

42

 

wieczoru ona będzie mu wypominać wszystkie te przypadki, gdy 

wobec niej zawinił, wystawił ją do wiatru, upokorzył i tak dalej. Jeśli 

zamierzała go teraz ukarać za to wszystko... - Czemu nie powiesz, 

jaka jest twoja cena? Tylko od razu podaj cenę ostateczną. 

- Nie masz ochoty trochę się potargować? Wyraźnie postanowiła 

pobawić się jego kosztem. 

- Chcesz, żebym wił się jak na torturach, prawda? A jeśli 

powiem, że poddaję się kompletnie i bezwarunkowo, czy to zaspokoi 

twoją urażoną dumę? 

Uśmiechnęła się bardziej tajemniczo od Mony Lisy. 

- Bezwarunkową kapitulację mogłabym przyjąć... 

- W takim razie ogłaszam, że zostałem pokonany i poddaję się 

bez reszty. Jaka więc jest twoja cena? Ile kosztuje twoja pomoc? 

-Nic. 

Patrzył na nią, zupełnie zbity z tropu. A więc odmawiała? 

- Nic? Czyli to wszystko było tylko grą i wodzeniem mnie za 

nos? Nawet nie rozpatrzysz mojej oferty? 

- W twojej ofercie czegoś brakowało. 

- Określenia warunków finansowych? Louise, nie będziemy się 

spierać o twoje wynagrodzenie, po prostu powiedz, ile jesteś warta. 

- Nie chcę wynagrodzenia. 

Powoli jechali przez zakorkowane, zatłoczone ulice, na zewnątrz 

panował hałas, skądś dobiegało wycie syreny, lecz Max miał 

wrażenie, jakby w środku taksówki nagle zapanowała absolutna cisza, 

jakby cały świat na moment wstrzymał oddech. 

- Nie chcesz? 

RS

background image

 

43

 

- Nie. Oddam ci... oddam rodzinnej firmie mój czas. I nie będzie 

to was kosztować ani pensa. 

Musiał kryć się w tym jakiś haczyk, ponieważ nic w życiu nie 

było za darmo. 

- Nie możesz pracować bez wynagrodzenia. 

- Nie zamierzam tak pracować w nieskończoność, a do 

walentynek, kiedy przypadnie diamentowa rocznica założenia „Bella 

Lucii". 

- Ale to już za trzy tygodnie! 

- Nie mogę poświęcić więcej czasu. Jestem rodzinie coś winna i 

w ten sposób spłacę dług. Będę przez te trzy tygodnie pracować za 

darmo, a w zamian zyskam wolność. Nie będę już wam nic dłużna. 

Nie zgadzał się, by traktowała go jak kolejnego klienta, by 

poświęciła mu tylko część swego czasu, chciał od Louise więcej, 

znacznie więcej. 

- Myślisz, że w ten sposób zdołasz odciąć się od nas, ale to 

niemożliwe, nie możesz tak po prostu odejść i zastąpić jednej rodziny 

drugą - przekonywał. - Nie możesz wymazać tylu dobrych 

wspomnień, tej całej opieki, jaką cię otoczono, całej... 

- Chciałeś poznać moją ostateczną cenę. - Przerwała mu, nim 

zdołał powiedzieć „miłości". - Podałam ci moje warunki, innych nie 

będzie. 

- Nie mogę ich zaakceptować. 

- Nie masz wyboru. 

Max zastanawiał się gorączkowo. Nie mógł pozwolić, by układ 

był jednostronny, Louise musiała coś przyjąć od rodziny - od niego. 

RS

background image

 

44

 

Jeśli nic nie przyjmie, rzeczywiście poczuje się wolna i odejdzie, nie 

oglądając się za siebie. Nie zamierzał jej na to pozwolić, musiał ją 

ratować przed nią samą. 

- Musi być coś, co mógłbym ci zaofiarować. Nie, nie pieniądze, 

skoro ich nie chcesz, coś innego. Niech to będzie nawet coś 

symbolicznego. Cokolwiek. 

- Cokolwiek? - upewniła się. 

W panującym w taksówce półmroku jej szaroniebieskie oczy 

wydawały się ciemne i dziwnie zagadkowe. Kiedyś Maksowi zdawało 

się, że potrafi czytać w jej twarzy jak w otwartej księdze, lecz to się 

zmieniło. 

- Co tylko zechcesz - obiecał, nie bacząc na ryzyko zawarte w 

podobnej obietnicy. 

- Jesteś pewien? 

Bez słowa skinął głową. 

- Dobrze, w takim razie powiem ci, jaka jest moja cena. 

Pocałunek. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

45

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Próbował zrozumieć, co do niego powiedziała. 

- Pocałunek? - powtórzył, zachodząc w głowę, o co, u diabła, 

chodzi. Jaki pocałunek? - Tylko jeden? 

- Tylko jeden. 

Dalej nic nie rozumiał. Ona prowadziła z nim jakąś grę, której 

nie potrafił przeniknąć. Prosiła go dokładnie o to, czego od dawna 

pragnął i czego sobie przez lata odmawiał. Ale nie spieszył się, żeby 

skorzystać z zaproszenia, gdyż czym innym byłby autentyczny, 

gorący pocałunek, wynikający z uczucia albo pożądania, a czym 

innym była ta wyrażona opanowanym i bezosobowym tonem 

propozycja. 

- Teraz? - rzucił pierwsze, co mu przyszło do głowy, starając się 

wyjść na równie opanowanego jak ona. 

- Tak ci się spieszy do zawarcia naszej umowy? - odparła z 

ironią. 

Max nie wiedział, czy go prowokowała, czy starała się ukryć 

rozczarowanie brakiem entuzjazmu z jego strony. 

- Ty decydujesz, kiedy ją zawrzemy - rzekł nieco zmienionym 

głosem. 

- W porządku. 

RS

background image

 

46

 

Co właściwie miało znaczyć to „w porządku"? Że tak, że teraz 

ma ją pocałować? Nie wykonała żadnego gestu w jego stronę, lecz 

wydawała się czekać na jego ruch. 

Poczuł się niepewny jak nastolatek przed pierwszym 

pocałunkiem. Z jednej strony pragnął zapomnieć o wszystkim i zrobić 

to, o czym marzył przez lata, a z drugiej nie był pewien, czy Louise 

specjalnie nie wystawia go na próbę, by przekonać się, czy 

rzeczywiście potrafią pracować razem, nie tracąc kontroli nad sobą. 

Gdy tak się wahał, taksówka skręciła gwałtownie i Louise 

poleciała prosto w jego objęcia. Samochód zatrzymał się przed 

drzwiami restauracji. 

Ponieważ Louise nie odsunęła się, Max przeżył moment 

koszmarnej udręki, gdyż z całych sił walczył ze sobą, żeby się nie 

zapomnieć. Mało brakowało, a zacząłby całować ją do 

nieprzytomności, ale jej zapewne nie o to chodziło, kiedy mówiła o 

pocałunku. Myślała zapewne o czymś w rodzaju pokojowego całusa, 

który miałby przypieczętować rozejm i zakończyć ciągłe konflikty 

między nimi. 

Nie mógł rzucić się na nią jak barbarzyńca i wszystkiego zepsuć. 

Dlatego przeżył koszmar, gdyż trzymał ją w ramionach i nic nie 

mógł zrobić, chociaż marzył o tym przez lata. To przez nią nie potrafił 

się z nikim związać, bo żadna nie była taka jak ona. To przez nią, a 

raczej przez potrzebę zapomnienia o niej, zapamiętywał się w pracy, 

oddając „Bella Lucii" cały swój czas, swoje siły, swoje serce i duszę. 

Poza „Bella Lucią" nie miał nic. 

RS

background image

 

47

 

Ponieważ nie wysiadali, kierowca odwrócił się i otworzył tylne 

drzwi, dopiero wtedy Max zauważył, że na chodniku czeka jakiś 

przechodzień, który chce wsiąść do taksówki. 

- To nie jest... dobry moment - wydusił z siebie. 

Louise wysunęła się z jego objęć, wysiadła i ruszyła w stronę 

wejścia, nie oglądając się za siebie. W rzeczywistości nogi pod nią 

drżały, miała ochotę uciec jak najdalej. Zawsze tak było przy Maksie, 

prowokował ją i zaczynała postępować impulsywnie, nie bacząc na 

konsekwencje. Musiała jednak udawać, że nic się nie stało. 

Przystanęła, poczekała, aż otworzył przed nią drzwi i weszła do 

jednej z najbardziej ekskluzywnych restauracji w Londynie, gdzie 

chętnie jadali politycy, finansiści, poważni biznesmeni. Mieli tu 

zagwarantowaną nie tylko wyśmienitą kuchnię i obsługę na 

najwyższym poziomie, ale także spokój i dyskrecję. Na parterze 

mieściła się elegancka sala restauracyjna, na piętrze nieduże sale, 

wynajmowane na obiady czy spotkania, a najwyżej biuro. 

Jeszcze kilka miesięcy wcześniej w biurze zasiadał jej ojciec, 

zarządzając całym rodzinnym imperium. 

- Omal tego wszystkiego nie stracił - powiedziała na głos, gdyż 

bardzo chciała zapomnieć o tamtym momencie w taksówce. - I to ze 

względu na syna, o którego istnieniu wcześniej nie wiedział. 

- Dla ciebie zrobiłby dokładnie to samo co dla niego -stwierdził 

Max. 

Czy aby na pewno? Gdy Daniel i Dominik zjawili się ze 

słowami: „Cześć, tato", zostali przyjęci niczym synowie marnotrawni, 

za to ona w nagrodę za bycie przez trzydzieści parę lat oddaną i 

RS

background image

 

48

 

kochającą córką dowiedziała się, że wcale córką nie jest, że została 

adoptowana. Poczuła się odsunięta na bok, już dłużej niepotrzebna. 

- Nie, dla mnie by nie musiał. 

- Nie myśl już o tym, co zaszło. - Max chwycił ją za rękę, 

zmuszając Louise, żeby spojrzała na niego. - Nie straciliśmy „Bella 

Lucii", możemy pracować nad jej rozwojem. Tylko przyszłość się 

liczy. Pomyśl, ile możemy osiągnąć! Zamknij oczy, wbij szpilkę w 

mapę w dowolnym miejscu, a za dziesięć lat tam będziemy. Nie 

chcesz przyczynić się do podobnego sukcesu? Nie chcesz być wtedy z 

nami? 

Owszem, chciała, gdyż od dziecka marzyła, by znaleźć się w 

samym centrum dowodzenia rodzinną firmą, ale to Max objął 

przywództwo, gdyż był starszy i był mężczyzną. Gdyby Louise miała 

być na drugim miejscu po ojcu, nie protestowałaby, ale na drugim 

miejscu po Maksie... 

Dlatego nie zostanie. Spłaci dług wdzięczności i odejdzie. 

- Lou? - ponaglił, pragnąc wymusić na niej decyzję. 

- No dobrze - rzuciła tak lekkim tonem, jakby pytał ją o jakiś 

drobiazg. 

Maksa na moment zamurowało, zaś Louise chyba musiałaby być 

święta, gdyby nie poczuła satysfakcji na ten widok. Uśmiechnęła się. 

- O co chodzi? Jakoś nie wyglądasz na przekonanego - 

zauważyła. - Do piątku włącznie mam nawał pracy, ale potem 

jestem cała twoja. Po powrocie z Australii nie brałam nowych 

klientów, nie chciałam wiązać sobie rąk. Max spochmurniał i puścił 

jej dłoń. 

RS

background image

 

49

 

- Naprawdę poważnie rozważasz wyjazd? 

Właściwie sama nie była tego pewna, ale nie musiała Maksa o 

tym informować, więc poprzestała tylko na wzruszeniu ramionami. 

Max nie kontynuował tematu. 

- Nie spytałem cię, czy masz dziś wolny wieczór. 

- Nie spytałeś. 

- A masz? 

Przez chwilę wahała się, co odpowiedzieć. 

- Nie, jestem zajęta. Mam w planach kolację biznesową z szefem 

imperium Valentine'ów. Chyba że z kolei on ma inne plany. 

W odpowiedzi uśmiechnął się, ale tak, jak Louise nie widziała 

od lat. Cała jego twarz się śmiała, oczy błyszczały i wydawały się 

jeszcze bardziej niebieskie niż zazwyczaj, chociaż i tak miały 

niewiarygodnie czysty odcień intensywnego błękitu. 

- Nie mam żadnych innych planów, które byłyby równie 

interesujące. 

To zabrzmiało jak komplement. Serce zabiło jej mocniej, lecz 

kazała mu się uspokoić. 

- Jeśli kolacja biznesowa jest dla ciebie interesująca, to widać 

prowadzisz nudne życie. 

Chciał coś odpowiedzieć, ale zrezygnował, wzruszył ramionami. 

- Chodźmy - powiedział tylko i ruszył w stronę schodów. - 

Zastanawiałem się nad twoimi pomysłami. 

- Którymi? - Louise szła po schodach nieco wolniej niż on ze 

względu na wąską spódniczkę i wysokie szpilki. 

RS

background image

 

50

 

- Tymi dotyczącymi Meridii. Wysłałem Emmie e-mail z prośbą, 

żeby przysłała mi propozycje różnych ciekawych lokalizacji. 

- Twoja siostra już nie pracuje u ciebie - przypomniała mu. - 

Zresztą królowa Meridii chyba ma co innego do roboty niż zabawę w 

chłopca na posyłki. 

- Tak myślisz? 

Zatrzymał się gwałtownie i odwrócił, a wtedy Louise omal nie 

wpadła na niego. Ponieważ przez lata przywykła unikać jak ognia 

fizycznego kontaktu z Maksem, instynktownie cofnęła się. 

Złapał ją w ostatniej chwili i przytrzymał, inaczej spadłaby ze 

schodów. Znajdował się tak blisko, że nie mogła myśleć, nie mogła 

oddychać. Jego dotyk palił ją żywym ogniem przez ubranie. 

Tego właśnie chciałaś, podszepnął jej jakiś głos. Mieć Maksa 

przy sobie, mieć go u swoich stóp, mieć go w swoim łóżku... Tak, o 

tak. 

- Tak... - powiedziała bezwiednie, a potem wyjaśniła: -Tak 

właśnie myślę. 

- Och, nieważne. - Uśmiechnął się. - Teraz mam ciebie. Czy to 

miało znaczyć, że teraz ona jest od biegania na jego posyłki? 

Niedoczekanie... 

- Czego szukasz? - spytał, gdy rozejrzała się dookoła. 

Jej wzrok padł na wazon z kwiatami, stojący na podeście. 

Kobieto, chwileczkę, opanuj się! Jesteś już dorosła, przestałaś być 

zadurzoną panną, która potrafi cisnąć w Maksa czymś ciężkim. 

- Wazonu z kwiatami, bo jeśli sądzisz, że odtąd będę na twoje 

posyłki, to zimny prysznic dobrze ci zrobi. 

RS

background image

 

51

 

Ledwie to powiedziała, zrozumiała, że powtarzają stary schemat 

- Max mówi coś głupiego, ona reaguje jak wściekła kotka, jeżąc się i 

prychając, na co on wybucha... i już nie ma odwrotu. 

Szkoda, wielka szkoda, że znowu tak się stało. 

Max milczał przez króciutką chwilę. 

- Ponieważ masz równie kiepski cel, jak wyczucie chwili, lepiej 

przyjmijmy, że zimny prysznic mamy już za sobą - zaproponował. 

- Ja mam kiepskie wyczucie chwili? Dobre sobie! To ty nie 

umiałeś... Co to za problem kogoś pocałować? 

Kobieto, i po co przypominasz mu o tym? 

- Powiedz tylko, kiedy, a przypieczętujemy kontrakt. Powiedz 

mu, że żartowałaś. No już! 

Ale nie zdołała tego z siebie wydusić. Spojrzała na jego usta i 

poczuła mrowienie w wargach, mrowienie i gorąco, i aż zaczęło ją 

dławić z tej straszliwej tęsknoty, którą dusiła w sobie od lat. 

- Jak się namyślisz, daj znać - dodał, wyraźnie nie spiesząc się 

do tego pocałunku. 

Te słowa sprowadziły ją na ziemię. 

- Dzięki - wycedziła, starając się odzyskać kontrolę nad sobą i 

nad sytuacją. - Na pewno cię poinformuję. 

- W każdej chwili do usług - odparł Max i wbiegł na górę, 

przeskakując po dwa stopnie. 

Zanim weszła na najwyższe piętro, gdzie znajdowało się biuro, 

zdołała się już opanować, więc postanowiła przejść do konkretów. I 

uważać na to, co mówi... 

RS

background image

 

52

 

- Wracając do Meridii, to czy „Bella Lucia" zapewnia catering 

na tym wielkim balu, którym Emma rozpoczyna działalność swojej 

fundacji charytatywnej? 

- Tak, w poniedziałek podpisuję kontrakt. Pojechałabyś ze mną? 

- Na bal? 

To straszne, jak bardzo tego pragnęła. Poczuła się znowu jak 

szesnastolatka przed pierwszym bałem, czekająca na swego 

wymarzonego księcia, na to, by tańczyć całą noc w jego ramionach... 

- Pytam, czy pojechałabyś ze mną w poniedziałek. Starannie 

ukryła rozczarowanie. 

- Tak, to dobry pomysł. Koneksje z rodziną królewską dodadzą 

splendoru przyszłej restauracji „Bella Lucia", którą otworzysz w 

Meridii. Skoro podpisujesz... podpisujemy - poprawiła się - kontrakt 

na catering, chciałabym skorzystać z okazji i zaproponować zrobienie 

reportażu z przygotowań do gali. Media będą bardzo zainteresowane, 

gwarantuję. I przy okazji podasz wtedy informację o planowanym 

otwarciu „Bella Lucii". 

Nie wyglądał na przekonanego. 

- Po pierwsze, wątpię, by Sebastian wpuścił dziennikarzy i 

reporterów do pałacu. Po drugie, z koneksji z rodziną królewską 

można uczynić nam zarzut, na czym zresztą ucierpiałby nie tylko 

wizerunek „Bella Lucii", ale także mojej siostry. 

- Max, nie chodzi o to, by reporterzy grasowali swobodnie po 

całym pałacu, tylko o to, by mogli fotografować w kuchniach 

przygotowania do balu charytatywnego. Wiodące magazyny zapłacą 

duże pieniądze za każdy materiał dotyczący pary królewskiej, cała ta 

RS

background image

 

53

 

suma pójdzie na konto fundacji Emmy, a twoja siostra na rzecz 

pomocy biednym chętnie zaryzykuje nawet mały skandal. 

- To prawda... 

- Ponadto Sebastian doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że 

musi przyciągnąć do swojego kraju turystów, inwestorów, banki... 

Meridia musi działać jak magnes, a bez reklamy, marketingu i PR-u 

nie da się tego osiągnąć w dzisiejszych czasach. Trzeba kraj sprzedać, 

ale sprzedać go dobrze. A mieszanka: romantyczna miłość, monarchia 

plus ekskluzywna kuchnia sprzeda się doskonale. Dodaj do tego 

jeszcze uroczą młodą królową, która chce pomagać biednym, i 

Meridia znajduje się w centrum uwagi. Spojrzał na zegarek. 

- Pięć minut. Wymyśliłaś to wszystko w pięć minut? 

- To tylko pomysły, teraz jeszcze trzeba wcielić je w życie. 

Zajmę się tym. I nie musimy się martwić, czy Sebastian się zgodzi, 

poproszę Emmę, żeby go przekonała. W końcu jest mi winna 

przysługę. 

- Za przemienienie jej z brzydkiego kaczątka w łabędzia? 

- Ona nigdy nie była brzydkim kaczątkiem - zaprotestowała. - 

Musiałam tylko dodać jej pewności siebie i wydobyć na wierzch to, co 

było ukryte w środku. 

- I rezultat jest oszałamiający - przyznał. - Jak widać, tworzenie 

wizerunku to twoje powołanie. 

- Ja tworzę coś więcej niż tylko wizerunek, Max. Moim 

zadaniem jest wykreowanie wrażenia, a nawet pragnienia. Muszę 

wybrać takie elementy wizerunku, by wszędzie pierwszą spontaniczną 

odpowiedzią na pytanie o najlepszą restaurację było: „Bella Lucia". 

RS

background image

 

54

 

- Naprawdę potrafisz tego dokonać? 

- Postaram się. - Wskazała jego laptopa. - Mogę sprawdzić coś w 

internecie? 

- Teraz? 

- To twoja standardowa odpowiedź? - Ugryzła się w język. 

- Tak, teraz. To ma być kolacja biznesowa, więc ja zajmę się 

interesami, a ty zorganizuj kolację. 

- Wiesz, nie zamierzam tracić czasu, gdy ty będziesz siedzieć w 

internecie, mam masę roboty, ale potrzebuję do tego laptopa. Ty 

możesz użyć komputera twojego ojca, chodźmy, otworzę ci jego 

dawny gabinet. Pewnie będziesz potrzebowała nowszego sprzętu, 

zamów, co zechcesz - mówił, gdy szli korytarzem. - Kup też nowe 

meble i urządź się tutaj po swojemu. 

- To tylko trzy tygodnie - przypomniała mu. - Mam własne biuro 

z najnowszym komputerem i wszystkim, czego mi potrzeba. 

- Myślałem... 

Oczywiście wiedziała, co myślał - że ona wprowadzi się do 

biura „Bella Lucii", niejako powracając na łono rodziny. Nic z tego. 

- Pozwól, Max, że wyklaruję pewną rzecz w celu uniknięcia 

późniejszych nieporozumień. Otrzymujesz ode mnie pomoc w postaci 

planu działań marketingowych oraz sposobów wykreowania, 

wypromowania i wzmacniania wizerunku „Bella Lucii". Ale nie 

dostajesz ani mojej firmy, ani mnie samej, pracuję i żyję po swojemu. 

Patrzył, jak ona siada przy biurku swego ojca, włącza komputer i 

zaczyna szukać czegoś w internecie, jakby zapomniała o jego 

obecności. Wrócił więc do swojego gabinetu, myśląc, że nie tak to 

RS

background image

 

55

 

sobie wyobrażał. Chciał mieć przy sobie Louise, zarządzając całą 

rodzinną firmą, bo byłoby mu lżej, gdyby nie był z tym wszystkim 

sam. Spoczywała na nim ogromna odpowiedzialność, ponieważ dla 

dobra całej dużej rodziny oraz wszystkich pracowników sieć 

restauracji „Bella Lucia" musiała prosperować znakomicie. Z Louise 

przestałoby to być obowiązkiem, stałoby się... przygodą. 

A Max miał ogromną ochotę na przygodę. 

I na ten pocałunek. 

Czekając na powrót Louise, pogrążył się w pracy, jak zwykle 

zapamiętał się w niej i spojrzał na zegarek dopiero wtedy, gdy do 

gabinetu wszedł Martin, jeden z kelnerów o najdłuższym stażu. 

- Prawie dziewiąta - zdziwił się Max. - Nie wiedziałem, że jest 

tak późno. 

- Panna Valentine zadzwoniła do kuchni z pytaniem, czy 

zamówił pan coś na kolację. Chciałem przynieść menu, lecz ona po 

prostu zamówiła risotto grzybowe. 

- Dla mnie też? 

Martin wyczuł pewną urazę w głosie szefa. 

- Mogę zlecić kucharzowi, żeby przygotował dla pana coś 

innego. 

Max z jednej strony zirytował się, że Louise nawet nie spytała 

go o zdanie, z drugiej ucieszył się, że poczynała sobie tak swobodnie, 

jakby czuła się jak u siebie w domu. Może właśnie to był sposób na 

nią - dać jej wolną rękę, nie nalegać, nie naciskać, niech robi, co chce, 

a wtedy poczuje się bezpiecznie i nawet nie zauważy, kiedy wróci do 

nich, do niego. 

RS

background image

 

56

 

- Nie trzeba, niech będzie risotto. Czy wino też zamówiła? 

- Nie, proszę pana. 

- Poproś więc Georgesa o butelkę Kruga. Jest powód, by 

świętować, panna Valentine będzie przez kilka tygodni pracować z 

nami. Aha, przynieś szampana jakieś dziesięć minut przed kolacją. 

Niedługo potem Max udał się do gabinetu, gdzie Louise wciąż 

siedziała przed włączonym komputerem. Nie odrywając wzroku od 

monitora, kiwnęła na niego. Odstawił kieliszki z szampanem, zajrzał 

jej przez ramię i zobaczył zdjęcie satelitarne niedużej wyspy z równie 

niedużym zameczkiem. 

- Gdzie to jest? W Meridii? 

- Tak. - Zrobiła zbliżenie na część zdjęcia. - Popatrz, blisko 

zamku jest zatoczka z plażą i przystanią, można tam w kwadrans 

dopłynąć promem ze stolicy. Całość należy do jednego z krewnych 

Sebastiana. Pan hrabia to czarna owca w rodzinie, nie jest dobrze 

widziany w kraju. - Podniosła głowę i spojrzała na Maksa, jej oczy aż 

lśniły z podekscytowania. - Możemy zacząć działać. Znalazłam 

idealne miejsce na restaurację „Bella Lucia"! 

- O ile ów hrabia zechce je wydzierżawić. 

- Po pierwsze, sam nie może z niego korzystać. Po drugie, 

poprosiłam Emmę o pomoc. W poniedziałek możemy tam jechać i 

wszystko obejrzeć, już to załatwiłam. 

- Już? Tak szybko? 

- A po co miałam tracić czas? Aha, umówiłam nas też na 

spotkanie z dyrektorem Krajowego Biura Turystycznego w Meridii. 

Wyprostował się. 

RS

background image

 

57

 

- Czyli wszystko załatwiłaś. Jesteś pewna, że w ogóle jestem ci 

tam do czegoś potrzebny? 

- Słucham? 

- Zachowałaś się jak słoń w składzie porcelany. Co innego 

wykazywać inicjatywę, a co innego działać bez rozważenia 

wszystkich opcji i bez konsultacji z kimkolwiek. 

- A które z moich posunięć było nierozważne? - spytała z 

irytacją. - Wyszukałam doskonałą lokalizację, załatwiłam nam 

możliwość obejrzenia jej oraz umówiłam nas z człowiekiem, który 

może okazać się bardzo pomocny. A co ty zrobiłeś przez te dwie 

godziny? 

- Miałem masę papierkowej roboty. Uporałbym się z nią po 

południu, gdybym nie siedział w National Gallery, czekając na ciebie. 

- Nikt cię o to nie prosił. Nie potrzebowałam cię, sam mi się 

narzuciłeś, demonstrując ostentacyjnie, jak bardzo o mnie dbasz i jak 

ci zależy. 

- Lou, jesteś niesprawiedliwa. Wszystkim nam zależy na tobie. 

- Proszę, skończ z tym! Chodzi ci tylko o to, żebym grzecznie 

wróciła na łono rodziny i robiła, co do mnie należy. Ale jeśli nasza 

współpraca ma polegać na tym, że ja będę generować pomysły, a 

potem potulnie stać z boku, czekając, aż ty podejmiesz decyzję, to 

dziękuję, lecz nie jestem zainteresowana. 

Max ledwie już panował nad sobą. 

- Współpraca jest wtedy, gdy wspólnie omawia się daną rzecz, 

razem podejmuje się decyzję i dopiero wtedy przystępuje się do 

działania - wycedził. 

RS

background image

 

58

 

- Gdybym czekała, aż ty przystąpisz do działania i zamówisz 

kolację, umarlibyśmy z głodu! - wypaliła z gniewem. 

Była wściekła. Jego krytyczne uwagi zawsze wytrącały ją z 

równowagi. Wiecznie mu się coś nie podobało. Kiedyś wytykał jej za 

krótkie spódnice i flirtowanie z klientami... 

Był wściekły. Jej zaciekły opór przed przyznaniem się do błędu 

wytrącał go z równowagi. Gdy coś zrobiła źle, nie potrafiła 

przeprosić. Nigdy. 

- Do diabła, Louise, jesteś dokładnie taka sama jak kiedyś! 

- Do diabła, Max, ty też! - Zerwała się na równe nogi i rzuciła 

mu w twarz: - Jesteś wciąż takim samym zarozumiałym, nieznośnym, 

apodyktycznym idiotą, jakim zawsze byłeś! 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

59

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Wszystko się w niej gotowało. Karmił ją bajeczkami o 

współpracy, a gdy wykazała się inicjatywą, natychmiast dostała po 

głowie. 

- Zapomnijmy o naszej umowie. - Sięgnęła po swoją torebkę. - 

To nigdy... 

- Ani słowa więcej! - Chwycił ją za ramiona i obrócił ku sobie. 

- ...nigdy nie... 

- Lou! - ostrzegł. 

- ...wypa... 

Gwałtownie zamknął jej usta pocałunkiem. 

Louise aż skamieniała z szoku, jednocześnie mając wrażenie, że 

coś w niej eksploduje, Max objął ją i przyciągnął do siebie, a ona 

przylgnęła do niego, czując, jak cała rozpływa się z rozkoszy. Nawet 

nie zauważyła, kiedy torebka wypadła jej z ręki. 

Przez całe swoje dorosłe życie czekała na ten moment, na to, by 

dotykać Maksa, poznawać jego smak, napawać się nim, czuć dotyk 

jego warg i języka, ich gorącą pieszczotę, która mówiła jej, że Louise 

nie jest sama, że on także się męczy... 

Otoczyła go ramionami i wsunęła mu palce we włosy, mając w 

głębi duszy świadomość, że celowo sprowokowała ten moment, 

moment, o którym marzyła od szesnastego roku życia, kiedy to na 

przyjęciu walentynkowym bezceremonialnie chwyciła kuzyna za rękę 

i zaciągnęła na parkiet, żeby ją nauczył kroków najnowszego, 

RS

background image

 

60

 

najmodniejszego tańca. A potem muzyka zmieniła się na wolniejszą, 

znacznie bardziej nastrojową i wtedy Max spojrzał na nią jakoś 

inaczej niż do tej pory, zaś pod wpływem tego spojrzenia również i w 

niej coś się obudziło. 

Gdy wypuścił ją wtedy z objęć i odsunął się pospiesznie, Louise 

zrozumiała, że ich dotyk przestał być niewinny, że nawet spojrzenia 

będą od tej pory grzeszne, gdyż będą przekazywały zaproszenie do 

przekroczenia zakazanej granicy. 

Ponieważ była wtedy bardzo młoda i głupia, zaczęła go od 

tamtej pory prowokować, żeby w końcu sięgnął po to, czego chciał, 

czego oboje chcieli, chociaż nie było im wolno. Max okazał się 

twardy, co tylko podsyciło jej frustrację, więc prowokowała go dalej, 

aż wreszcie nastąpiła tamta scena w restauracji, kiedy ostatecznie 

wyrzucił kuzynkę z rodzinnej firmy, upokarzając ją publicznie. Po 

czymś takim powrót wydawał się niemożliwy. 

Ale nie byli kuzynami, problem przestał istnieć, a droga powrotu 

została otwarta, chociaż Max jeszcze przez jakiś czas próbował się 

opierać, może dlatego, że po tylu latach zdeterminowanej, bolesnej 

walki z zakazanym pragnieniem nie potrafił tak od razu przestawić się 

na nowe tory. 

W tym jednak momencie udawanie się skończyło, Max uległ 

pragnieniu i to była cena, jakiej zażądała za swój powrót - nie tyle 

pocałunku, co poddania się... 

Odsunął się trochę, by spojrzeć na nią, a jego oczy nie zdradzały 

niczego. 

RS

background image

 

61

 

- Coś mówiłaś? - spytał spokojnym, doskonale opanowanym 

tonem. 

- Ja? - Chociaż wciąż cała płonęła, spróbowała pozbierać myśli i 

udać równie opanowaną. - Nie przypominam sobie. 

Puściła go, rozumiejąc, że - chwilowo - nie może liczyć na 

dalszy ciąg. 

Max uśmiechnął się zniewalająco. 

- W takim razie nasza umowa została przypieczętowana. - 

Sięgnął po kieliszki, które przed chwilą przyniósł. 

- Tak sądzisz? Nie powiedziałam przecież jeszcze, jaki to ma 

być pocałunek, żeby spełniał moje warunki. Ten był twoją inicjatywą, 

więc się nie liczy. - Wyjęła mu kieliszek z ręki, bo wyglądało na to, że 

zaskoczony Max z wrażenia porozlewa zawartość. - Jesteś pewien, że 

dobrze zrobiłeś, przynosząc to tutaj? Skąd wiesz, że cię tym nie 

obleję? 

- A jeśli ci powiem, że to Krug? 

- Sądzisz, że to mnie powstrzyma?  

Uśmiechnął się krzywo. 

- Raczej sprawi ci jeszcze większą satysfakcję. Ale gdybyś 

chciała mnie oblać, już byś to zrobiła, a nie mówiła o tym. 

- To prawda - przyznała, jednocześnie myśląc o tym, że rzucanie 

w niego czymkolwiek nigdy nie sprawiało jej satysfakcji, chodziło 

tylko o to, by go uciszyć, by przestał mówić raniące rzeczy. Teraz 

jednak Max sam znalazł sposób na przerwanie nieprzyjemnej 

dyskusji, a ten jego sposób bardzo jej się spodobał. 

RS

background image

 

62

 

- Rzeczywiście, posunęłam się za daleko, przepraszam. 

Przywykłam do tego, że pracuję samodzielnie i nie odpowiadam przed 

nikim, tylko przed klientem. 

- Ja jestem twoim klientem. 

- Fakt. Jakoś mi to umknęło w tym całym ferworze... Jutro 

przyczepię sobie kartkę na komputerze: „Rozmawiać z Maksem". 

- Chociaż cenię sobie twoje przeprosiny, które są ogromną 

rzadkością, to jednak osobą przepraszającą powinienem być ja. Jack 

chciał mieć cię w firmie właśnie ze względu na twoją inicjatywę, 

szybkość działania i samodzielność. I to rzeczywiście są dobre cechy. 

Co nie oznacza, że nie masz ze mną rozmawiać - dodał. 

Ciągle nie mógł dojść do siebie po tym pocałunku, bo gdy 

Louise odpowiedziała równie gorąco, przepadł w jednej chwili i teraz 

potrafił myśleć już tylko o dalszych pocałunkach, lecz tym razem nie 

chciałby po prostu zamknąć jej ust, zanim ona powie coś, co wszystko 

zepsuje, tym razem całowałby ją dla sprawienia jej rozkoszy, 

całowałby każdy centymetr jej skóry, aż Louise zaczęłaby błagać, 

żeby to wreszcie zrobili... 

- Chyba powinniśmy spotykać się codziennie o tej samej porze 

na krótkie rozmowy biznesowe - zaproponowała rzeczowym tonem. 

Wydawała się doskonale opanowana, lecz Max wiedział, że w 

rzeczywistości była równie wytrącona z równowagi jak on, że zaschło 

jej w ustach, że kolana uginają się pod nią. Czuli się dokładnie tak 

samo, dałby za to głowę. 

- Wolisz rano czy wieczorem? - spytała. 

RS

background image

 

63

 

- Wieczorem - odparł natychmiast, gdyż wieczór był bardziej 

obiecujący, spotkanie mogło przerodzić się w kolację, a po kolacji... 

- W takim razie codziennie o wpół do siódmej wygospodaruję 

pół godziny. 

Wolałby spotkania o późniejszej godzinie i bez takich 

ograniczeń czasowych, ale na razie musiał się tym zadowolić. 

Wzniósł kieliszek. 

- Wypijmy za przyszłość. 

- Salutel - odparła i trąciła się z nim kieliszkiem. 

Nim zdążył odpowiedzieć, do gabinetu zapukał Martin. 

- Proszę państwa, risotto podane. 

- Chodźmy, bo wystygnie - rzekła Louise i wyszła. Max podążył 

za nią, myśląc o tym, że nie wzniosła toastu za restaurację i za 

przyszłość, tylko zasłoniła się włoskim toastem, który oznaczał „na 

zdrowie". 

Przez resztę tygodnia pracowała jak szalona, by pozamykać 

wszystkie sprawy i móc w poniedziałek bez przeszkód lecieć z 

Maksem do Meridii. W sobotę nad ranem wróciła do domu 

kompletnie wykończona po wielkiej gali uświetniającej otwarcie w 

Londynie restauracji z sieci Olivera Nasha. Marzyła już tylko o 

odpoczynku, więc nie ucieszyła się specjalnie, gdy pod drzwiami 

ujrzała czekającego na nią Cala Jamesona. 

- Co, nie było miejsca w hotelu? - spytała z irytacją. Oczywiście 

pytanie było retoryczne. Cal, szwagier jej przyrodniej siostry Jodie, z 

miejsca uznał Louise za rodzinę, a rodzina była po to, żeby móc u niej 

RS

background image

 

64

 

za darmo nocować w podróżach. A ponieważ Cal dużo jeździł w 

interesach, bywał też u rodziny częstym gościem. 

Louise nie mogła się od niego, uwolnić, ponieważ swego czasu 

poprosiła go o przysługę, czyli o pójście z nią na obiad świąteczny u 

Valentine'ów i udawanie jej nowego chłopaka. Wiedziała, że Max 

przybędzie z kolejną blondynką uwieszoną u jego ramienia, więc ona 

również potrzebowała poafiszować się z jakimś przystojniakiem, a 

Cal nadawał się do tego celu znakomicie. W dodatku był szalenie 

sympatyczny i mogła się nie obawiać, że coś źle zrozumie i będzie jej 

się potem natarczywie narzucał. 

- Miło cię widzieć - skłamała z uprzejmości. - Dzisiaj musisz 

sam się tu ugościć, ja idę do łóżka. 

- Tak, widzę, że jesteś zbyt zmęczona, żeby mi pościelić. Ale nie 

ma sprawy, bez problemu prześpię się z tobą. 

Roześmiała się. 

- Nie ma mowy. 

- Kiedy ja naprawdę bardzo chętnie - zapewnił. 

- Albo śpisz w pokoju gościnnym, albo nigdzie. A jak chcesz 

mieć pościelone łóżko, musisz sam się tym zająć. 

- No, trudno. Ale nie możesz winić faceta za to, że próbował - 

odparł z łobuzerskim błyskiem w oku. 

Szkoda tylko, że to nie ten facet, pomyślała. 

- Pod żadnym pozorem nie budź mnie do południa, chyba żeby 

w budynku wybuchł pożar. 

Domofon dzwonił uporczywie, w końcu wyrywając Louise z 

cudownego snu, w którym Max całował ją całą, zaczynając od palców 

RS

background image

 

65

 

stóp. Spojrzała na zegarek. Wpół do dwunastej. Wstała z ociąganiem i 

podeszła do drzwi. 

- Tak? - powiedziała zaspanym głosem do słuchawki. 

- Lou, tu Max. 

Przez chwilę nie mogła pozbierać myśli, gdyż wciąż przeżywała 

ten sen i miała wrażenie, że Max jest w jej łóżku... 

- Nie dostałaś mojej wiadomości? 

- Jakiej wiadomości? Czekaj, najpierw wejdź. 

Miała kilka chwil, gdy szedł po schodach, więc szybko opłukała 

twarz, przeczesała włosy palcami i pobiegła nastawić wodę na kawę. 

- Jestem w kuchni! - zawołała, gdy usłyszała odgłos otwieranych 

drzwi. 

Odwróciła się i ujrzała Maksa w dżinsach, sportowej koszuli i 

skórzanej kurtce. Nie widziała go w podobnym ubraniu od wielu lat. 

Teraz wyglądał jak tamten Max, w którym zadurzyła się bez pamięci 

jako nastolatka. 

Jakże jej brakowało tamtego Maksa! Zanim wszystko popsuło 

się między nimi z powodu zakazanego pożądania, przyjaźnili się 

ogromnie, on i Jack zabierali Louise na wycieczki za miasto, świetnie 

się wtedy wszyscy razem bawili. Ale ta swoboda i przyjaźń znikły, 

gdy między nich dwoje wkradło się pożądanie. Później już nie 

spotkała nikogo innego, z kim czułaby się równie dobrze jak z tamtym 

Maksem, przy nim wszystko zmieniało się w przygodę, wszystko było 

ekscytujące. Czuła się przy nim i bezpieczna, i silna, miała wrażenie, 

jakby razem mogli zdobyć cały świat. 

RS

background image

 

66

 

Gdyby tylko tamto mogło wrócić, tamta przyjaźń, tamta 

niewinność, tamta swoboda... 

- Obudziłem cię? 

Spojrzała po sobie i szczelniej otuliła się szlafrokiem. 

- Skończyłam pracować dopiero nad ranem. Ale, do licha, jest 

sobota, mam prawo się wyspać! 

- Czemu od razu cała się jeżysz? Czy ja cię atakuję? 

Zreflektowała się. Rzeczywiście, jak zwykle w obecności 

Maksa od razu wystawiła kolce. 

- O jakiej wiadomości mówiłeś? 

- Nagrałem ci na sekretarkę pytanie, czy nie zjedlibyśmy razem 

lunchu w restauracji w Chelsea, bo powinniśmy porozmawiać o 

naszym wyjeździe do Meridii pojutrze. I żebyś nie robiła sobie 

kłopotu oddzwanianiem, chyba że nie masz czasu na wspólny lunch. 

Nie oddzwoniłaś, więc zrozumiałem, że jesteśmy umówieni i 

przyjechałem po ciebie. 

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. 

- Ale może w takim razie zjemy śniadanie tutaj? - zaproponował. 

- Nie musiałabyś się wtedy ubierać. 

Tak, najlepiej, żeby to było śniadanie w łóżku... Nie, lepiej nie! 

- Chyba nawet nie mam nic do jedzenia, nie miałam kiedy zrobić 

zakupów. 

Wskazał na koszyk zawieszony na metalowym pręcie, 

biegnącym wzdłuż kuchni. 

RS

background image

 

67

 

- Masz jajka, to wystarczy. Wiesz co, ty chyba jeszcze śpisz, 

więc ja się tym zajmę. Co ci zrobić? Omlet? Sadzone? No i pewnie 

kawę? 

- Sadzone. Dzięki. 

Sięgnęła do koszyka, żeby wyjąć jajka i aż krzyknęła z bólu, bo 

Max chciał zrobić dokładnie to samo i... 

- Cholera, zaczepiły ci się włosy o mój guzik w mankiecie. Nie 

ruszaj się. 

- Aj, boli! Nie ciągnij tak! - zaprotestowała, gdy próbował się 

odsunąć. 

- Przepraszam. Czekaj, stańmy inaczej... 

Uniósł rękę, przysuwając się z powrotem do Louise, praktycznie 

przypierając ją do stołu. Nie mogła się ruszyć, stała z twarzą wtuloną 

w ramię Maksa, gdy on próbował uwolnić zaczepione pasmo włosów. 

Wdychała zapach skórzanej kurtki, wody kolońskiej, świeżo upranej 

koszuli i aż w głowie jej się kręciło od tej mieszanki. 

- Co tak długo? 

- Co takiego? A, tak... Już kończę. - Opuścił wreszcie rękę, ale 

nie odsunął się i stał tak, obejmując Louise ramieniem. - Wszystko w 

porządku? 

Masz okazję, skorzystaj, podsunął kusząco jakiś wewnętrzny 

głos. 

- Nie - warknęła, uwolniła się z jego objęć i odsunęła na 

bezpieczną odległość. Pomasowała bolącą skórę głowy. - Idiota. 

- Bo chciałem zrobić ci śniadanie? A jak nazwać kogoś, kto lata 

po kuchni z rozpuszczonymi włosami długimi na pół kilometra? 

RS

background image

 

68

 

Na moment ją zatkało. Ale tylko na moment. 

- To nie jest jedna z twoich restauracji... 

- Naszych - skorygował. 

- ...to jest moja kuchnia, moja przestrzeń i mogę tu robić, co 

chcę, nikt mi nie będzie rozkazywać 

No i znowu posypały się iskry. Jak zwykle. Przez moment 

mierzyli się gniewnym wzrokiem, a Louise walczyła z pokusą, by 

cisnąć w Maksa tymi jajkami, powstrzymywała ją jedynie myśl, że to 

ona potem będzie musiała sprzątać... 

Chyba odgadł jej myśli, gdyż nagle wybuchnął śmiechem. 

Chciała obrazić się na niego za to jeszcze bardziej, ale nieoczekiwanie 

dla samej siebie również zaczęła się śmiać. 

- Po prostu pamiętaj, że nie możesz mi rozkazywać - rzekła 

wreszcie, gdy w końcu trochę się uspokoiła. 

-Nie? 

Nagle spoważniał, bez ostrzeżenia sięgnął po Louise, 

przyciągnął ją mocno do siebie, otoczył ramionami. Poczuła, jak 

przenika ją ciepło jego potężnego ciała. -Nie... 

- Dobrze, będę pamiętał - rzekł cichym, aksamitnym głosem. - 

Masz moje słowo... 

Naraz trzasnęły drzwi wejściowe. 

- Lou, wstałaś już?  

Och, do diabła! Cal! 

- Pora się obudzić i wrąbać śniadanie, moja śliczna! 

Nie miała pojęcia, które z nich poruszyło się pierwsze, lecz 

nagle znajdowała się już przy wejściu do kuchni, jak najdalej od 

RS

background image

 

69

 

Maksa, który z kolei usunął się w najdalszy kąt. Tylko czemu tak 

zareagowali? Przecież nie robili nic złego. 

Cal wpadł do kuchni, jak zwykle przypominając jej 

rozradowanego wielkiego szczeniaka, który jest jednocześnie 

rozkoszny i niezgrabny, i może narobić sporo szkód w swoim 

niepohamowanym entuzjazmie. 

- O rany, ale seksownie wyglądasz. - Rzucił klucze na stół, cały 

czas gapiąc się na Louise i nie zauważając stojącego w kącie Maksa. - 

W nocy wyglądałaś fantastycznie w tej długiej kiecce, ale jeśli mam 

wybór, to wolę cię jednak taką jak teraz. 

Louise chciała coś powiedzieć, ale nie zdołała wydusić z siebie 

ani słowa. Doskonale wiedziała, co Max musiał myśleć w tej chwili... 

- Zatkało cię z wrażenia, że jestem taki przyzwoity i skoczyłem 

do sklepu? Trudno, trzeba było, chyba się nie dziwisz, że 

zgłodniałem? W nocy przyjęłaś mnie ciepło, ale nie zaproponowałaś 

jedzenia, tylko łóżko. Oczywiście nie narzekam! Dobra, ślicznotko, 

zmykaj z kuchni, ja zrobię śniadanie dla nas dwojga. 

Max nie tyle odchrząknął, co warknął. Cal dopiero wtedy 

zorientował się, że nie są sami, spojrzał na drugiego mężczyznę, 

potem na Louise, wzruszył ramionami i zaczął rozpakowywać zakupy. 

- Nie ma sprawy, może być dla trojga. 

- Dziękuję, ale nie lubię trójkątów. - Max odwrócił się ku 

Louise. - Powinnaś była mi powiedzieć, że masz inne plany. 

- Max... - zaczęła, ale on nie słuchał, nie chciał słuchać. 

RS

background image

 

70

 

- Do zobaczenia w poniedziałek. Odprawa jest kwadrans po 

szóstej rano. Przyjadę po ciebie punktualnie o wpół do piątej - 

poinformował i wyszedł z kuchni. 

Chwilę potem cicho zamknęły się za nim drzwi wejściowe. 

Bardzo cicho. I to było najgorsze. 

Louise przywykła do tego, że skaczą sobie do oczu, że 

wybuchają między nimi awantury, ale taka cicha, zimna furia to było 

coś innego. Dwa razy widziała Maksa w stanie podobnego gniewu, 

gdy prawie nic nie mówił, tylko zaciskał usta aż do białości. Kiedy 

rozpadło się ostatnie małżeństwo jego ojca, chociaż akurat dobrze 

rokowało, i kiedy Jack wyjechał na stałe za granicę, rezygnując z 

pracy w restauracji i praktycznie odcinając się od rodziny. Max 

mocno to przeżył, gdyż był naprawdę zżyty z bratem. Chyba poczuł 

się zdradzony przez Jacka... 

Czyżby teraz poczuł się zdradzony przez Louise? 

Zostawiła Cala z robieniem śniadania, nie przejmując się, jak 

może potem wyglądać jej nieskazitelna kuchnia i usiadła na kanapie w 

pokoju dziennym, włączając ulubiony serial na DVD, żeby odwrócić 

myśli od tego, co zaszło, ale oczywiście nie mogła przestać o tym 

myśleć. Tak naprawdę to ona miała prawo być wściekła w tej sytuacji, 

a nie Max. Na podstawie pozorów wyciągnął fałszywe wnioski i 

osądził ją praktycznie bez namysłu. Czyli miał ją za łatwą kobietę, 

która przeskakuje z łóżka do łóżka? Jak mógł? 

Nigdy nie przechodziła z ramion do ramion, by zapomnieć o 

Maksie. Jeden jedyny raz spędziła z kimś noc właśnie w tym celu, 

powodowana kompletną desperacją, aż chora z tęsknoty, ale potem 

RS

background image

 

71

 

czuła się jeszcze gorzej, gdyż tęsknota za Maksem tylko przybrała na 

sile... 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

72

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

 

Udając sama przed sobą, że ogląda film, czekała na dzwonek 

telefonu lub domofonu. Bezskutecznie. 

Właściwie po co miałby dzwonić? Przecież umówił się z nią na 

poniedziałek, więc co jeszcze miałby powiedzieć? 

To jasne. Przeprosić, w końcu zachował się jak ostatni kretyn. 

Chwileczkę, ale czy w tej sytuacji naprawdę nie miał prawa się 

wściec? Parę dni wcześniej Louise całowała się z nim namiętnie, a 

tego ranka okazało się, że nocował u niej inny mężczyzna. Cal lubił 

się wygłupiać, więc chętnie mówił w dwuznaczny sposób, który 

niezorientowaną osobę łatwo mógł wprowadzić w błąd. Na domiar 

złego Louise niedawno afiszowała się z tym chłopakiem, pozwoliła 

mu się całować pod jemiołą... 

Niedobrze, bardzo niedobrze. Chyba jednak Max nie miał za co 

przepraszać Cóż, w takim razie, kiedy on w końcu zadzwoni - bo 

przecież chciał porozmawiać przed wyjazdem do Meridii - ona mu 

powie, że wszystko źle zrozumiał, że między nią a Calem nigdy nic 

nie było i nigdy nie będzie. 

Właściwie mogłaby sama zadzwonić... 

Nie. Bo wtedy znowu Max stałby się panem sytuacji, a Louise 

chciała, żeby raz w życiu role się odwróciły. Nie będzie za nim 

biegać, i tak go dostanie, w końcu Max ulegnie, zapomni się i będzie 

kochał się z nią tak szaleńczo, jak robił to już setki razy w jej snach. A 

potem Louise będzie wolna, wyleczona z Maksa na zawsze, gdyż 

RS

background image

 

73

 

pożądanie wypali się w tym burzliwym spełnieniu i przestanie ją 

wreszcie zadręczać. 

Wyłączyła telewizor, poinformowała Cala, że nie chce śniadania 

- czym zresztą uszczęśliwiła go niebotycznie, gdyż leń był z niego 

straszliwy - ubrała się i pojechała do swojego biura, żeby zająć się 

pracą i zapomnieć o wszystkim. Podobnie jak Max zapamiętywała się 

w robocie. 

Kiedy zadzwonił jej telefon komórkowy, chwyciła go 

błyskawicznie, ale zmusiła się, by odczekać trzy dzwonki, wzięła 

głęboki oddech i dopiero wtedy spojrzała na wyświetlacz. 

Mama. 

Ta, która ją wychowała. Louise najchętniej zrobiłaby to samo, co 

robiła od kilku tygodni - nie odebrała, pozwalając, by Ivy nagrała się 

na sekretarkę. Od czasu, gdy wszystkie kłamstwa wyszły na jaw, nie 

potrafiły już ze sobą swobodnie rozmawiać. Przemogła się i odebrała. 

- Cześć, mamo. 

- Cześć, kochanie. Bałam się, że znowu odezwie się tylko 

automatyczna sekretarka. 

- Przepraszam. Naprawdę zamierzałam do ciebie oddzwonić. 

- Nie przejmuj się, wiem, że jesteś bardzo zapracowana. 

- Właśnie. Jak się czujesz? I jak... - urwała, gdyż słowo „tata" 

nie przeszło jej przez gardło. Zawsze była ukochaną córeczką tatusia, 

ale przed paroma miesiącami poszła w odstawkę, w końcu była 

dzieckiem drugiej kategorii... 

- Tata czuje się coraz lepiej, wychodzi z psem, je dużo owoców i 

ryb, stara się nie stresować. Nawet zaczął trochę grać w golfa, na 

RS

background image

 

74

 

emeryturze w końcu ma na to czas. Jego kardiolog jest bardzo 

zadowolony. 

- To dobrze. 

- Byłoby dobrze, gdyby tata się tak nie nudził. Do tego cały czas 

martwi się o restaurację i o to, czy Max sobie poradzi. 

- No chyba żartuje! Max jest w swoim żywiole, ma rozległe 

plany, poradzi sobie doskonale. 

- Gdybyś mogła powiedzieć to ojcu, uspokoić go jakoś... Może 

przyszłabyś jutro do nas na lunch? Tak dawno nie siedzieliśmy przy 

stole tylko we troje... 

Problem polegał na tym, że przestało ich być tylko troje. Istnieli 

też dwaj synowie Johna Valentine'a, ich matka, biologiczni rodzice 

Louise... Nie, nie miała siły na podobne spotkanie. 

- Nie dam rady, mam dużo pracy, nawet teraz siedzę w biurze. 

- Za dużo pracujesz, kochanie. 

- Ale teraz to co innego. Od poniedziałku pracuję dla 

Valentine'ów. 

- Och, czyli Max cię przekonał? - zdumiała się Ivy. - To 

wspaniale, tata będzie zachwycony. 

- Rozumiesz więc, że chwilowo trudno mi znaleźć wolną chwilę. 

W poniedziałek o świcie lecimy do Meridii.  

- Proszę, pozdrów Emmę ode mnie. - Ivy zawahała się. - Czy 

widziałaś się może z... ? 

- Patsy Simpson? - pomogła jej Louise. - Tak, spotkałyśmy się w 

tym tygodniu. 

RS

background image

 

75

 

I w tym momencie dotarło do niej, co powiedziała. Znalazła czas 

dla kobiety, która ją urodziła, lecz nie miała go dla ludzi, którzy 

wychowywali ją przez lata. No tak, znowu wykazała się niebywałym 

taktem. 

-Och... 

Ivy nie powiedziała nic więcej, a Louise odgadła, że niechcący 

wbiła jej nóż w serce - tak samo jak John Valentine wbił go jej, gdy 

wyrwała mu się informacja o adopcji. 

-I... udało wam się spotkanie? - spytała z trudem Ivy. - 

Umówiłyście się na następne? 

- Tak, w przyszłym tygodniu mam poznać jej męża. Zakończyły 

rozmowę, lecz w uszach Louise wciąż brzmiała prośba Maksa, by nie 

odcinała się od rodziny, by zadzwoniła do matki. 

I ze względu na ten głos Maksa, zadzwoniła. 

- Mamo... 

- Louise? - Ivy wyraźnie nie spodziewała się usłyszeć jej tak 

szybko. 

- Niedługo was odwiedzę. Słowo. 

Max przejrzał wszystkie kontakty zapisane w swojej komórce, a 

potem z niechęcią odrzucił ją na stojące obok krzesło. Nie, nie miał 

ochoty zaprosić żadnej z tych osób na kolację. To znaczy, jedną tylko, 

ale ona zapewne była zajęta tym swoim durnym przystojniakiem z 

Australii. 

Kiedy on w ogóle ostatni raz umówił się z kobietą na kolację? 

Spróbował sobie przypomnieć i wyszło na to, że jeszcze przed 

RS

background image

 

76

 

śmiercią patriarchy rodu, Williama Valentine'a. A dziadek zmarł 

poprzedniego lata... 

Starał się myśleć o różnych kobietach, lecz widział przed sobą 

tylko twarz Louise. 

Louise resztę soboty spędziła na zakupach. Kupiła sobie 

czerwony płaszcz z kaszmiru, długi do kostek i ciepły, więc obie 

mamy byłyby zadowolone, że nie złapie przeziębienia w górskim 

klimacie Meridii. Kiedy otworzyła torebkę, by wyciągnąć portfel, 

wyjęła zamiast niego komórkę. 

Zadzwoń do Maksa, podszepnął wewnętrzny głos. Porozmawiaj, 

wyjaśnij... 

Z determinacją wcisnęła komórkę na samo dno torby. Potem 

poszła kupić buty. I płaszcz. I rękawiczki. I nakrycie głowy. I 

rękawiczki. Ivy i Patsy na pewno nie chciałyby, żeby się 

rozchorowała. 

A potem kupiła cudowną jedwabną bieliznę... 

Dla kogo ją kupiłaś? - spytał wewnętrzny głos. Kazała mu być 

cicho. 

Kiedy punktualnie o piątej trzydzieści odezwał się domofon, 

Louise rzuciła do słuchawki: 

- Już schodzę! 

Zeszła na dół, ubrana w nowy kaszmirowy płaszcz i aksamitny 

czarny beret, celowo nasadzony krzywo i zawadiacko. Max czekał w 

samochodzie, nawet nie zgasił motoru. 

- Masz wszystko? - rzucił. Co tylko pokazywało, jak bardzo 

wierzył w jej profesjonalne podejście... 

RS

background image

 

77

 

- Mam wszystko, co najważniejsze - odparła i wyliczyła na 

palcach: - Szminkę, lakier do włosów, agrafki, zestaw do naprawiania 

złamanych paznokci... 

Niestety, nie udało jej się go rozbawić, Max pozostał absolutnie 

niewzruszony i milczał jak głaz. Reszta drogi na lotnisko upłynęła im 

w milczeniu. 

- Zajmij się odprawą, ja tymczasem znajdę miejsce do 

zaparkowania - odezwał się wreszcie, gdy dojechali na miejsce i podał 

jej paszport. 

Zirytowana już prawie do granic możliwości Louise miała 

ochotę cisnąć oba ich paszporty do kosza i powiedzieć Maksowi, 

gdzie ma sobie wsadzić Meridię, ale powstrzymała się. 

W samolocie nie było ani trochę lepiej. Max zamknął oczy, 

ledwie zapiął pasy, dając znać, że nie ma ochoty na konwersację. 

Niedługo potem podeszła do nich stewardesa, pchając przed sobą 

ciężki wózek z jedzeniem i napojami. Zerknęła na Maksa, który 

wyglądał, jakby spał. 

- Czy państwo są razem? - spytała. 

- Pierwszy raz widzę tego pana na oczy - odparła Louise. Max 

nie zareagował. Aż tak bardzo się wściekł? Czyżby był do tego 

stopnia zazdrosny o nią? 

- A czy może mówił coś o śniadaniu? - dopytywała stewardesa. 

- Tak, wspominał o tym, że już nie może się doczekać tego 

śniadania w samolocie. Biedak nie mógł sobie pozwolić na kupno 

czegokolwiek na lotnisku. 

RS

background image

 

78

 

Zauważyła z satysfakcją, że Max nie wytrzymał i kąciki jego ust 

zadrgały. 

- Te agrafki rzeczywiście się przydadzą - mruknął, otwierając 

oczy. - Należałoby zamknąć ci nimi usta. 

Podświadomie czekał na jej wybuch. Czekał, aż ona wyrwie 

stewardesie tacę ze śniadaniem i... Naraz zrozumiał, że tak jak ona 

jego prowokowała, tak samo on prowokował ją. Przez te wszystkie 

lata doprowadzał ją na krawędź wybuchu, ponieważ kiedy się 

wściekała, miał absolutną pewność, że to, co on mówi i co robi, ma 

dla niej znaczenie. Przecież nie wkurzamy się na kogoś, kto jest nam 

obojętny, prawda? 

Ku jego zaskoczeniu Louise nie zrobiła nic gwałtownego, tylko 

wyjęła z torebki małą złotą agrafkę i wyciągnęła ją w jego stronę. 

- Proszę - powiedziała i wydęła usta, jakby zapraszając, żeby je 

spiął agrafką. 

- Za mała - wydusił z siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. 

- Aha, czyli mam za duże usta, tak? 

- Nie za duże w ogóle, tylko do tej agrafki... 

- W takim razie bardzo przepraszam. Agrafka jest mi potrzebna z 

reguły tylko wtedy, gdy pęknie mi sznurowadło. Od dziś zacznę nosić 

większe. 

- Dobry pomysł. - Wyjął jej agrafkę z palców i schował do 

kieszeni. - A tę zachowam na wszelki wypadek, nigdy nie wiadomo, 

kiedy człowiek będzie musiał pomóc damie, której pękło 

sznurowadło. 

RS

background image

 

79

 

Odwrócił wzrok, gdyż nie mógł już dłużej patrzeć na tę kobietę, 

która noc z piątku na sobotę spędziła z innym. 

- Dziękuję za śniadanie, wystarczy mi sok pomarańczowy - 

powiedział do stewardesy. 

- Mnie również - wtrąciła Louise. - Max, w sobotę rozmawiałam 

z mamą. To znaczy z Ivy - sprecyzowała. 

Takiej uwagi nie mógł - i nie chciał - zignorować. 

- Zadzwoniłaś do niej? 

- Ona zadzwoniła. 

- Ciekawe, moja matka też dzwoniła w sobotę. Prosiła, żebym 

wpłacił za nią kaucję... 

Nie zamierzał nikomu tego mówić, nawet Jackowi. To była jego 

matka. I jego krzyż. 

- Och, Max! - Louise impulsywnie uścisnęła go za rękę. Czy 

ciocia Georgina ma poważne kłopoty? 

- Nie tak poważne, żeby pieniądze nie dały rady ich rozwiązać. 

Zapomniała płacić rachunki. 

- Czemu nie zadzwoniłeś? Pomogłabym ci! 

- Nie potrzebuję niczyjej pomocy - uciął. - To ja jestem od 

pomagania. I nie pierwszy raz płaciłem za matkę. 

- W porządku, niepotrzebnie umówiłam nas z tym człowiekiem - 

przyznała wieczorem, gdy przyjechał po nich samochód z szoferem, 

oddany im do dyspozycji przez króla. 

Po przybyciu do Meridii zjedli lunch z Emmą i Sebastianem, a 

potem stracili kilka godzin, gdyż spotkanie z dyrektorem Krajowego 

Biura Turystycznego kompletnie nic nie wniosło do sprawy, dużo 

RS

background image

 

80

 

gadania o niczym, a mało treści plus zorganizowane specjalnie dla 

nich zwiedzanie stolicy, które nie było im do niczego potrzebne. Nie 

mogli jednak tego powiedzieć, ponieważ byłby to straszliwy nietakt. 

W rezultacie nie zdążyli obejrzeć miejsca na restaurację. 

Trzeba będzie przyjechać jeszcze raz - ciągnęła Louise. 

- Nie. 

- Jak to? Odrzucasz tę lokalizację, chociaż jeszcze jej nie 

widziałeś? 

- Przeciwnie, chcę ją zobaczyć i dlatego przedłużyłem nasz 

pobyt do jutra. 

Poczuła się odsunięta na bok, pominięta przy podejmowaniu 

decyzji, a potem uderzyła ją myśl, że Max zapewne czuł się podobnie, 

gdy ona sama zaplanowała ten poniedziałek w Meridii bez konsultacji 

z nim. Hm, to rzeczywiście nie było przyjemne. 

- Gdzie nocujemy? 

- Właśnie tam - odparł, a potem dodał po chwili wahania: - Mam 

nadzieję, że będziesz zadowolona. 

Limuzyna dowiozła ich na przystań, gdzie wsiedli na nieduży 

prom i popłynęli na wyspę na jeziorze. Tam już czekał lokaj w liberii, 

który zaprowadził ich do neogotyckiego zameczku z wysokimi 

drzwiami, za którymi znajdował się przestronny hol z marmurową 

podłogą, ogromnym kominkiem oraz imponującymi schodami. Zostali 

przekazani w ręce kamerdynera, lokaj zniknął. Ich płaszcze zabrała 

pokojówka i znikła również. 

- Zaprowadzę państwa do ich pokoju - rzekł kamerdyner. 

RS

background image

 

81

 

Weszli na górę, na piętrze znajdował się kolejny hol, 

kamerdyner otworzył jedne z kilkunastu drzwi. 

- Tam znajduje się garderoba, tam zaś łazienka - wskazał.-- O 

której życzą sobie państwo kolację? 

- O wpół do ósmej, jeśli można - odparł Max. - To był dla nas 

męczący dzień, chcemy odpocząć. 

- Oczywiście. Gdyby państwo czegoś potrzebowali, proszę 

dzwonić. 

Kamerdyner zostawił ich samych w pokoju z jednym wielkim 

łożem z baldachimem. U stóp łóżka stały ich nieduże walizki, jedna 

przy drugiej. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

82

 

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

Przez dłuższą chwilę panowała cisza, potem Louise od 

chrząknęła. 

- Nastąpiła jakaś pomyłka, wyraźnie wzięto nas za męża i żonę. 

- Zaraz się tym zajmę - obiecał Max. 

- Nie! - wyrwało jej się, nim zdążyła pomyśleć, co mówi. 

- Nie? - powtórzył. 

Wyraz jego twarzy nie zdradzał absolutnie niczego. Od 

momentu, gdy w samolocie wziął od niej złotą agrafkę, a po tern 

nieoczekiwanie przyznał się do potajemnego ratowania matki z 

kłopotów, odzywał się do Louise tylko wtedy, gdy było to konieczne. 

Był rzeczowy, uprzejmy i... wycofany jakby po tej chwili bliskości z 

powrotem wzniósł między ni mi niewidzialną barierę. 

- Umieram z głodu i koniecznie muszę napić się kawy- 

stwierdziła, pospiesznie zmieniając temat. - Schodzę na dół. 

- A nie chciałabyś zadzwonić do tego swojego kochasia z 

antypodów i uprzedzić go, że nie wrócisz na noc? - spytał sztywno. 

- Nie muszę tłumaczyć się przed nikim, a już na pewno nie przed 

Calem Jamesonem, którego zresztą chyba więcej nie wpuszczę do 

domu. W niedzielę nad ranem sprowadził sobie jakąś dziewczynę i 

zostawili pokój w takim stanie, że jak znowu zjawi się i poprosi o 

nocleg, to zostawię go na chodniku! 

 Max bez pudła wyłowił najważniejsze słowo. 

- Dziewczynę? 

RS

background image

 

83

 

- Musiał ją poderwać w sobotę w klubie. Czemu się tak dziwisz? 

- Louise przybrała absolutnie niewinną minę. - Hej, no chyba mi nie 

powiesz, że myślałeś, że z nim sypiam? 

- Sama to zasugerowałaś... 

- Nie, Max - odparła, przestając udawać. - Ty to zasugerowałeś, 

w dodatku w obecności mojego klienta. Bardzo ważnego klienta. 

Sugerowałeś przy tym, że sypiam także z nim. Może to nawet było 

zabawne, ale mnie jakoś nie rozśmieszyło. 

- On sam dawał do zrozumienia, że coś między wami jest. 

- Który? 

- Obaj! 

- Oliver Nash jest żonaty i jest dżentelmenem. Do tego 

niepoprawnym flirciarzem, to fakt, ale te jego umizgi nie mają 

żadnego znaczenia. 

- Gdyby zobaczył choć ślad przyzwolenia, nie zastanawiałby się 

ani przez moment. 

Jak cudownie, on jest zazdrosny, zakrzyknęło coś w niej. 

- Nie dałabym mu żadnego przyzwolenia. A jeśli chodzi o Cala, 

to jedyne, co między nami było, to tamten pocałunek pod jemiołą na 

oczach całej rodziny. 

- Ale spędza u ciebie noce. 

- Och, mam tego dosyć, nie będę się tłumaczyć! - Ruszyła w 

stronę drzwi. 

- Nie, Lou, proszę. Wyjaśnij mi. 

Max ją o coś prosił? Czyli sprawy zmierzały w dobrym 

kierunku. 

RS

background image

 

84

 

- Nie ma czego wyjaśniać. Cal jest szwagrem mojej przyrodniej 

siostry Jodie i gdy przyjeżdża do Londynu w interesach, zjawia się u 

mnie bez zapowiedzi, traktując mój dom jak darmowy hotel. To 

wszystko. 

Wzburzył włosy dłonią. 

- Przepraszam cię, Lou. 

 Max ją przepraszał? No, no... 

- Powinienem był w grudniu zadzwonić do ciebie i 

zaproponować, żebyśmy poszli razem na obiad świąteczny. 

O, to już było coś więcej niż przeprosiny, znacznie więcej. 

Louise odwróciła się od niego, żeby nie dostrzegł w jej oczach 

tęsknoty i pragnienia. 

- Akurat bym się zgodziła - rzuciła chłodno przez ramię. - 

Poczekam na ciebie na dole - poinformowała i wyszła, nawet nie 

patrząc na Maksa. 

Ze względu na przyjazd gości w głównym holu właśnie 

rozpalono ogień w kominku. Louise poinformowała pokojówkę, że 

nastąpiła pomyłka, gdyż potrzebne są im dwa oddzielne pokoje. Zaraz 

potem dołączył do niej Max. 

- Mamy jeszcze trochę czasu do kolacji, więc może 

skorzystajmy i rozejrzyjmy się? - zaproponował. 

Zwiedzili więc zameczek, przepiękną salę balową, jadalnię, 

bibliotekę, salę bilardową, salonik oraz piękny, ogrzewany ogród 

zimowy. 

- Nie spodziewałem się, że to aż tak wspaniałe miejsce -przyznał 

Max. - Rozmawiałem z Sebastianem. To on płaci za utrzymanie tego 

RS

background image

 

85

 

zamku i służby w nim, a w zamian kłopotliwy krewny trzyma się z 

dala od kraju. Jeśli się zdecyduję, mogę wydzierżawić tę posiadłość 

pod kilkoma warunkami. Jako obcokrajowiec muszę mieć partnera 

biznesowego z Meridii, a „Bella Lucia" będzie ponosiła koszty 

konserwacji zamku. 

-I co? Zdecydujesz się? - Aż wstrzymała oddech. 

- Nie dałoby się znaleźć nic lepszego. Jest miejsce i na 

restaurację z tarasem, i na organizowanie wesel, bankietów i 

konferencji. W sali bilardowej urządzimy klub, na górze są sypialnie, 

więc i miejsce na ekskluzywny hotelik. Do tego wszystkiego dochodzi 

jeszcze wyjątkowe położenie na wyspie, własna przystań i plaża. 

Tutejsza „Bella Lucia" będzie szczytem luksusu, i to na skalę 

światową. - Odwrócił się ku niej i lekko dotknął jej ramienia. - 

Dziękuję ci. 

- Cała przyjemność po mojej stronie - odparła, patrząc gdzieś 

obok i starając się nie pokazać, jak bardzo jej zależało na jego 

uznaniu. 

- Louise... - powiedział miękko, nie odrywając od niej wzroku i 

wciąż dotykając jej ramienia. 

Cofnęła się. 

- Jeszcze zdążę wziąć prysznic przed kolacją. Zobaczymy się o 

wpół do ósmej. 

W pokoju, skąd już zabrano podręczny bagaż Maksa, czekała na 

nią pokojówka. 

- Czy mam pani przygotować kąpiel, panno Valentine? 

- Tak, dziękuję... - pytająco spojrzała na dziewczynę. 

RS

background image

 

86

 

- Mam na imię Maria. 

- Dziękuję, Mario. 

- Jej Wysokość przekazała nam, że nie ma pani ubrań na zmianę 

i że może pani swobodnie korzystać z tego, co znajduje się w 

garderobie. 

Maria otworzyła drzwi, a wtedy zaskoczona Louise ujrzała dwa 

długie rzędy pięknych sukien. Pod nimi stały dziesiątki par pantofli, 

na półkach leżały szale, boa, rękawiczki, kapelusze... 

- Niewiarygodne! - Louise przeszła przez garderobę, dotykając 

luksusowych materiałów, delikatnych koronek, bogatych haftów. - Do 

kogo one należą? 

- Nie wiem, proszę pani. Podobno pan hrabia urządzał tu kiedyś 

przyjęcia. Jego przodkowie również. 

Maria poszła przygotować kąpiel, zaś podekscytowana Louise 

zadzwoniła do Emmy. 

- Słuchaj, tu jest fantastycznie! Czy wiedziałaś o tym, jakie tu są 

suknie? Tuziny starych sukien, absolutnie bajecznych! 

- To słynna garderoba kochanek, nie widziałam jej, ale wiele 

słyszałam. Jeden z członków rodziny królewskiej wybudował ten 

zameczek w dziewiętnastym wieku jako miejsce schadzek i odtąd jego 

potomkowie wykorzystywali go właśnie w tym celu. 

- No proszę! Wiesz, najpierw pomyślałam, że te stroje powinny 

trafić do muzeum, ale mam lepszy pomysł. A gdyby tak urządzić 

podczas tej wielkiej gali charytatywnej pokaz mody z użyciem tych 

sukien i potem sprzedać je na aukcji? Jestem pewna, że suknie 

królewskich kochanek będą cieszyły się dużym popytem. W dodatku 

RS

background image

 

87

 

gdyby dało się do udziału w tym pokazie zaprosić topowe modelki 

albo znane gwiazdy filmowe, to zainteresowanie przeszłoby wszelkie 

oczekiwania. Twoja fundacja na rzecz biednych zebrałaby krocie w 

ciągu jednego wieczoru. 

- Louise, jesteś genialna! Najchętniej właśnie ciebie 

poprosiłabym o zorganizowanie tego pokazu i aukcji, ale na to pewnie 

nie ma szans? 

- Nie ma szans na to, żeby mnie z tego wykluczyć! - odparła 

entuzjastycznie Louise. 

- W takim razie załatwione. Aha, ponieważ to jest gala 

charytatywna i będziesz tak samo jak inni pracowała za darmo, 

chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć. Włóż dziś wieczorem jedną z 

tych sukien. 

Louise bezwiednie wyciągnęła rękę po cudowną srebrzystą 

tunikę z lat trzydziestych. 

- Ale... A jeśli rozleję na nią czerwone wino? 

- To pij białe. I nie protestuj, bo jeśli jej nie włożysz, nie 

pozwolę ci zorganizować pokazu. 

Louise uśmiechnęła się. 

- Wiesz, odkąd zostałaś królową, to strasznie się rządzisz rzekła 

ciepło. - Dzięki, Emmo. 

Kamerdyner zaprowadził Maksa do nowego pokoju, gdzie na 

krześle czekał już przygotowany nieco staroświecki smoking i koszula 

do niego. Max już miał poprosić, by to zabrano, lecz pomyślał, że 

zapewne Louise też dostała coś do przebrania się i nie odmówiła, nie 

chcąc robić nikomu przykrości. Zawsze była ogromnie taktowna 

RS

background image

 

88

 

wobec wszystkich, z wyjątkiem Maksa. Jego uczuciami nigdy się nie 

przejmowała, dlatego też nigdy nie zdradzał tych prawdziwych, gdyż 

wtedy dopiero miałaby używanie... 

Zszedł na dół kwadrans po siódmej, bo nie wypadało, żeby 

kobieta przyszła pierwsza. Stanął przy oknie ze szklaneczką whisky, 

przyniesioną na tacy przez lokaja i od razu zaczął rozmyślać o tej 

nowej, wyjątkowej restauracji, Nagle usłyszał szelest, odwrócił się i 

zamarł. 

Louise powoli schodziła po schodach, lekko dotykając dłonią 

poręczy, ubrana w srebrzystą wąską suknię z lejącego materiału, która 

pięknie uwydatniała jej kształty. Długie jasne włosy zostały zwinięte 

w luźny kok i podpięte wymyślną, bardzo ozdobną klamrą. Max co 

prawda widywał już Louise w pięknych strojach, lecz ten raz był 

wyjątkowy, gdyż tego wieczoru wyszykowała się tylko i wyłącznie 

dla niego. 

Podszedł do schodów, wyciągnął rękę, by pomóc jej zejść z 

ostatnich stopni i powiedział pierwsze, co mu przyszło do głowy: 

- Wyglądasz olśniewająco. 

- Dziękuję. Nie zamierzałam zjawiać się w stylu hollywoodzkiej 

gwiazdy, ale suknia jest wąska, a szpilki odrobinę za duże, więc 

musiałam schodzić wyjątkowo ostrożnie. 

- Zapewniam cię, że to był wspaniały widok - rzekł z galanterią. 

Zegar wybił wpół do ósmej, zjawił się kamerdyner i 

zaanonsował podanie kolacji. Zjedli ją w małym saloniku, 

ozdobionym dość sugestywnymi malowidłami zakochanych; par. 

Oboje starannie omijali je wzrokiem i rozmawiali wy łącznie o 

RS

background image

 

89

 

sprawach związanych z powstaniem nowej restauracji. Kiedy po 

kolacji zaproponowano im kawę i mocniejsze alkohole, Louise 

podziękowała. 

- Max, ja już idę się położyć. 

- W takim razie pozwól, że odprowadzę cię do twojego pokoju. 

Zadrżała, gdy ujął ją pod rękę. 

- Naprawdę mogę iść sama - zaprotestowała. 

- W tych szpilkach nie bardzo możesz chodzić po schodach, a 

byłoby niepowetowaną stratą dla „Bella Lucii", gdybyś spadła i 

zrobiła sobie krzywdę. 

Zerknęła na niego, ale nic nie powiedziała. Weszli na górę, 

zatrzymali się pod jej drzwiami. Max spodziewał się, że Louise powie 

dobranoc i zamknie się w pokoju, lecz ona odwróciła się ku niemu. 

- O czym chciałeś ze mną porozmawiać w sobotę? 

- Lepiej zapomnijmy o tym, co było w sobotę. 

- O wszystkim? 

Przypomniał sobie, jak zachęcająco wyglądała w szlafroczku i 

jak patrzyła na niego takim wzrokiem, jakby ze wszystkich mężczyzn 

na świecie pragnęła tylko jego jednego... 

- Może tylko o tej końcówce, kiedy zachowałem się jak idiota. 

- Nie chcę o niej zapominać. Nie zareagowałbyś w ten sposób, 

gdybyś... - urwała, gdyż nie była pewna, czy powinna wypowiadać to 

na głos. 

- Gdybym nie chciał udusić Cala Jamesona - dokończył za nią. - 

Gdybym nie chciał cię dla siebie. 

Dzisiaj, odezwał się głos w jej głowie. A więc dzisiaj... 

RS

background image

 

90

 

- Czyli służba nie pomyliła się, dając nam jeden pokój? spytała 

bez tchu. 

- Nie. Zamówiłem jeden, bo pomyślałem, że gdy znajdziemy się 

na neutralnym gruncie, nie należącym do żadnego z nas, moglibyśmy 

ostatecznie przypieczętować naszą umowę. 

Zadrżała, czując, jak całe jej ciało domaga się jego pieszczot, jak 

wyrywa się ku niemu. Max jednak nie próbował po nią sięgnąć, 

wyraźnie oddawał jej inicjatywę. Weszła więc do swojej sypialni i 

odwróciła się ku niemu, gdy zamknął za nimi drzwi. 

- Dobrze więc - powiedziała tak cicho, że ledwie ją usłyszał. - 

Pocałuj mnie tutaj. - Dotknęła palcem policzka. 

Jego oczy pociemniały. Przez chwilę, która zdawała się trwać 

tak długo jak cała wieczność, stał bez ruchu, potem nachylił się i 

musnął wargami jej policzek. Ledwie poczuła ten dotyk, a przecież 

natychmiast ogarnęło ją nieznośne gorąco. Gdyby Max wykonał choć 

najdrobniejszy gest, rzuciłaby mu się w ramiona, lecz on dalej tylko 

czekał na jej kolejne decyzje, jakby chciał sprawdzić, jak daleko 

Louise się posunie, na ile starczy jej odwagi. 

Odpowiadając na to rzucone jej nieme wyzwanie, dotknęła 

palcem brody. 

- Tutaj. Znowu pocałował ją w taki sam sposób. j Ten czas 

należy do nas, pomyślała. To nasza noc. To będzie jeden raz, szalony, 

wspaniały, posypią się iskry, pożądanie się wypali i oboje będziemy 

wolni.             

- Tutaj. - Dotknęła dolnej wargi. Spodziewała się takiego 

samego namiętnego pocałunku jak kilka dni wcześniej, lecz nic 

RS

background image

 

91

 

podobnego nie nastąpiło gdyż Max nadal starał się panować nad sobą 

ze wszystkich sił. Wyraźnie postanowił, że to ona podejmie tę 

ostatecznej decyzję, że to ona przekroczy granicę i zepchnie ich z tej 

krawędzi, na której niebezpiecznie balansowali. 

- Teraz, Max - zażądała i rozpięła sukienkę, która z szelestem 

osunęła się na podłogę. 

Louise została tylko w szpilkach, jedwabnej bieliźnie i 

zakończonych koronką pończochach. W odpowiedzi Max ściągnął 

krawat, zrzucił marynarkę od smokingu oraz przekręcił klucz w 

zamku, przy czym ani na moment nie oderwał wzroku od Louise. 

Myślała, że umrze z rozkoszy, gdy chwilę później zmysłowo i 

niespiesznie całował jej piersi, jej brzuch... Czuła się w tym momencie 

jak królowa odbierająca hołd od pokonanego króla, z którego uczyniła 

swego niewolnika. 

Ale kiedy zdjął z niej wszystko do końca i zaczął całować ją 

całą, słowo „teraz" przestało być rozkazem i pozwoleniem, a stało się 

bezradnym błaganiem o spełnienie i wtedy zrozumiała, że popełniła 

błąd. A potem mogła już tylko żebrać. 

- Max... proszę... 

Zlitował się wreszcie nad nią, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka, 

zaś Louise nie miała już żadnych wątpliwości, że to ona została 

pokonana. 

Obudziła się, czując się dziwnie błogo. Całe jej ciało było 

przyjemnie lekkie, zrelaksowane. Wtuliła się wygodniej w poduszkę, 

nie zamierzając wstawać i nic robić. Mmm, jak dobrze... 

RS

background image

 

92

 

Coś ją połaskotało po ramieniu. Poruszyła nim odruchowo. Coś 

połaskotało ją znowu. Sięgnęła, by poprawić kołdrę, bo to pewnie ona 

zagięła się i łaskotała, nie dając jej zasnąć. 

Natrafiła na ciepłą, silną dłoń. Sięgnęła dalej i natrafiła na twarz, 

poczuła na palcach ciepły oddech. 

Oprzytomniała w jednej chwili, doskonale wiedząc, gdzie jest i z 

kim, pamiętając każdy szczegół. Otworzyła oczy i odwróciła głowę ku 

Maksowi. 

Leżał oparty na łokciu, jakby obserwował ją od jakiegoś czasu, 

czekając, aż ona się obudzi. Ponieważ nie obudziła się sama, 

zniecierpliwił się i przejął inicjatywę, a Louise na tę myśl poczuła 

dreszczyk rozkoszy. Proszę, nie mógł się jej doczekać... 

Położyła się na plecach i przyciągnęła go do siebie, wsuwając 

palce w jego gęste włosy. Właściwie czemu miałby to być tylko raz? 

Czemu nie wykorzystywać okazji aż do walentynek, kiedy cała 

sprawa zostanie zamknięta na zawsze? 

- Czy ktoś ci już powiedział, że kiedy wyrwiesz kobietę ze 

słodkiego snu, musisz zmienić ten sen w rzeczywistość? 

- Spełnię twoje sny, moja słodka, tylko mi o nich powiedz. - 

Uśmiechnął się zmysłowo. - Powiedz mi o twoich snach, o twoich 

najskrytszych pragnieniach, a ja obiecuję, że spełnię je wszystkie. 

- Wszystkie? Mamy aż tyle czasu? 

 

 

 

 

RS

background image

 

93

 

 

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

- Ten uśmiech bardzo wiele mówi... Kto to jest? 

Louise przyłapała się na tym, że uśmiecha się z rozmarzeniem, 

więc spoważniała natychmiast. 

- Kto? 

- Daj spokój, taką minę można mieć albo po zdobyciu Oscara, 

albo po zdobyciu nowego faceta. A Oscara nie dostałaś na pewno - 

stwierdziła z szerokim uśmiechem jej asystentka Gemma. - No, mów, 

kto to jest. Nie, zaczekaj... 

- Skoro nie, to nie - powiedziała szybko Louise, wykorzystując 

okazję. - Czy Max już przysłał te szkice przedstawiające przyszły 

wygląd restauracji w Meridii? 

Wymawianie tego imienia sprawiało jej zadziwiającą 

przyjemność, zważywszy, że celem działań Louise było ostateczne 

uwolnienie się od Maksa. 

- Już wiem! - Gemma strzeliła palcami. - Wykorzystałaś 

koneksje z rodziną królewską i poderwałaś sobie jakiegoś księcia. 

- Tak. Od dzisiaj możesz mnie nazywać księżną Louise. Co ze 

szkicami? 

- Nawet nie mrugnęłaś, więc jednak nie książę. Słuchaj, nie 

możesz mieć sekretów przed swoją asystentką. Mów, z kim biegasz na 

randki. 

RS

background image

 

94

 

- Nie biegam na randki. - odparła, zresztą zgodnie z prawdą. Nie 

biegała na żadne randki, tylko miała płomienny, sekretny romans. 

- Nie wierzę. Żadna kobieta nie wygląda tak promiennie, jeśli 

nie stoi za tym facet. 

- Ładnie wyglądam, bo biorę witaminy. Co z tymi szkicami? 

- Jeszcze nie przyszły. - Nagle odwróciła głowę, słysząc kroki w 

sekretariacie. - O, przepraszam, właśnie przyniósł je sam szef. 

-Max? 

Gemma nie musiała już zadawać żadnych pytań, kiedy w progu 

gabinetu zjawił się Max Valentine, przynosząc nie tylko dużą kopertę, 

ale także bukiet łososiowych róż. Wymknęła się od razu, zamykając 

za sobą drzwi. 

- Czyżby w mieście zabrakło kurierów? - zdziwiła się Louise. 

- Mam do przekazania coś, czego bym nie powierzył jakiemuś 

pryszczatemu smarkaczowi na skuterku. 

Nachylił się, oparł dłonie na poręczach jej fotela i zaczął ją 

całować. Zaskoczona i zachwycona Louise czuła się jak zadurzona 

nastolatka, aż kręciło jej się w głowie z wrażenia. To wszystko było 

wciąż takie nowe i takie oszałamiające jak tamten pierwszy 

pocałunek. 

Max odsunął się wreszcie. O jakieś dwa centymetry. 

- W dodatku i tak jadę do biura księgowego. 

- To rzeczywiście bardzo prostą drogę obrałeś. Oczywiście nie 

narzekam - zapewniła z uśmiechem. - Ale wiesz, właśnie Gemma 

maglowała mnie, czy się z kimś spotykam. Obawiam się, że te kwiaty 

trochę za dużo zdradziły. 

RS

background image

 

95

 

Wyprostował się i oparł się o biurko. 

- To po prostu w ramach podziękowania od zadowolonego 

klienta. A co, niby od innych nie dostajesz kwiatów? - Wskazał na 

imponujący kosz pełen egzotycznych kwiatów. 

- Owszem, dostaję, te są od Olivera Nasha za udaną kampanię 

reklamową, ale on zlecił sekretarce zamówienie bukietu i kazał go 

przesłać kurierem. Nie wpadł osobiście z kwiatami kupionymi od 

kwiaciarki na rogu. 

- Jego błąd - skwitował Max. - Przyznaję, że nie planowałem 

przynosić kwiatów, ale kiedy je zobaczyłem, przypomniały mi o tobie. 

- To trzeba ci o mnie przypominać? 

- Przypomniały mi ten moment, gdy rozpięłaś sukienkę i 

pozwoliłaś jej upaść na podłogę. Są dokładnie w kolorze tej skąpej 

bielizny, jaką nosiłaś tamtego wieczoru, bezwstydnico. 

- Przestań! - zarumieniła się po same uszy. 

- O, bezwstydnica, która rumieni się jak pensjonarka. 

- Wcale się nie rumienię. 

Max pogładził ją kciukiem po policzku. 

- Przeszkadza ci, że Gemma wie? Przecież w zeszłym tygodniu 

widziano nas na kolacji z Patsy i Derekiem. 

- Nie spotkaliśmy tam nikogo znajomego. 

- Ale rozpoznał mnie maitre d' i na pewno nie zachował dla 

siebie, że Valentine nie jadł w jednej ze swoich restauracji. Ty 

również jesteś znaną osobą i też jesteś Valentine. A na dodatek Patsy 

chciała się tobą pochwalić, więc wybrała lokal, który chwilowo jest 

najmodniejszy, na pewno ktoś nas tam widział i plotka już poszła. 

RS

background image

 

96

 

Louise jęknęła. 

- Masz rację. Od tej pory musimy być bardziej dyskretni. 

- Nie chcesz się ze mną pokazywać? 

Niby nadal się uśmiechał, lecz jego oczy zrobiły się poważne. 

- Max, zrozum, ojciec niedawno miał zawał... 

- I co? Sądzisz, że dostanie następnego, gdy dowie się, że jego 

mała księżniczka sypia ze mną? 

Nie mogła mu powiedzieć prawdy - nie chciała afiszować się z 

romansem, który zamierzała niedługo zakończyć. 

- Wolałabym go nie stresować, przecież wiesz, jaki ma stosunek 

do twojego ojca. 

- Wiem, ale ja nie jestem moim ojcem. W dodatku po tylu latach 

wuj John powinien wreszcie pozbyć się urazy. 

- Max, to nie takie proste. Twojego ojca urodziła uwielbiana 

druga żona Williama, a mój musiał patrzeć, jak jego matka, porzucona 

i pozbawiona środków do życia, umiera na zapalenie płuc. 

- Lou, trwała wojna, wszystkim było ciężko. Potrząsnęła głową. 

- Proszę, nie udawaj, że nie rozumiesz. Wuj Robert miał 

wszystko, miał dwoje kochających rodziców, był młodszy i 

przystojniejszy od brata, charyzmatyczny, cieszący się powodzeniem 

u kobiet, które zresztą do tej pory nie potrafią mu się oprzeć. Mój 

ojciec pod każdym względem był gorszy, nawet dzieci nie miał, tylko 

musiał mnie adoptować... 

- Ale ostatecznie okazało się, że też ma dwóch synów. 

- To nie to samo, bo tych wszystkich straconych lat już nic nie 

przywróci. 

RS

background image

 

97

 

- Lou, szczerze powiedziawszy, bardziej współczuję cioci Ivy 

niż wujowi Johnowi. Dalej się z nią nie spotkałaś, prawda? Zrób to, 

ona cię potrzebuje. Dobrze się czujesz z Patsy, ale Ivy też jest twoją 

matką. Porozmawiaj z nią. 

- Ale nie o nas - zastrzegła się. 

- Dlaczego? 

- Ponieważ to nie jest... - Urwała. 

- To nie jest co? 

- Nic poważnego. 

- Nie? - Milczał przez moment. - Czyli chodzi ci tylko o seks? 

Natychmiast skorzystała z okazji i odpowiedziała tak, żeby 

obrócić wszystko w żart: 

- Oczywiście. Chodzi mi tylko o twoje ciało. To chyba 

oczywiste. 

- Tak? - Uśmiechnął się w tak uwodzicielski i zmysłowy sposób, 

że Louise z miejsca zapomniała nie tylko o rodzicach, ale i o całym 

świecie. - A nie o to, że przy mnie możesz czuć się troszeczkę... 

nieprzyzwoicie? 

- Troszeczkę? - spytała zmienionym głosem. - Miałam nadzieję 

na dużo więcej niż troszeczkę. 

W odpowiedzi nachylił się i pokazał jej, jak potrafi całować. 

Louise jeszcze nigdy nie doświadczyła równie sugestywnego, 

działającego na wyobraźnię pocałunku. 

- Teraz lepiej? - spytał, kiedy ją wreszcie puścił, a ona opadła na 

oparcie fotela, ponieważ aż osłabła z pożądania. 

RS

background image

 

98

 

- Dużo lepiej - zgodziła się, uśmiechając się jak rozmarzona 

idiotka. 

Przy nim naprawdę nie zastanawiała się, czy coś jest przyzwoite 

czy nie, była gotowa na wszystko, ponieważ rozpalał ją do białości. 

- Hmm, nie miałbyś ochoty zrobić tego na moim biurku? - 

zamruczała niczym najprawdziwszy wamp. 

- Miałbym wielką ochotę, złotko, ale jestem umówiony na 

ważne spotkanie i nie mogę tego przełożyć. - Ruszył ku drzwiom. - 

Ale nie zapomnij o tej propozycji. Widzimy się jak zwykle. Do 

zobaczenia zatem o wpół do siódmej na moim biurku... 

- Ja ci składam taką propozycję, a ty dajesz mi kosza? Nie 

zamierzała tego mówić, wyrwało jej się. 

- To wcale nie jest łatwe - zapewnił, ale nie zawrócił. 

- Czyli nie chcesz sprawdzić, czy dzisiaj moja bielizna jest w 

kolorze tych kwiatów? 

Zamarł z ręką na klamce. 

- Włożyłaś dziś tamtą bieliznę? 

- Jest tylko jeden sposób, w jaki możesz się przekonać.  

Po jego wyjściu do gabinetu zajrzała Gemma. 

- Max aż wybiegł z biura... - zauważyła ostrożnie. 

- Spieszył się na spotkanie. 

Udało jej się zatrzymać go przy sobie jeszcze troszeczkę, co 

sprawiło jej satysfakcję. Chciała, żeby znajdował dla niej czas, a 

potem podczas ważnych spotkań myślał o niej, nie mógł zapomnieć... 

- Wstawić je do wody czy wyrzucić do kosza? 

- To pierwsze. I postaw je na biurku. 

RS

background image

 

99

 

Uśmiechnęła się. Kiedy Max przyjdzie następnym razem, 

zobaczy je i od razu pomyśli o jej bieliźnie i ich pierwszej nocy. 

Zreflektowała się. Lepiej nie nastawiać się, że on znowu wpadnie, by 

zobaczyć się z nią przez chwilę, ważne, że zrobił to tego dnia. 

- Wiesz, ja naprawdę nie chcę się wtrącać, ale... - zaczęła 

Gemma, gdy wstawiła już kwiaty do wody - ale uważaj z nim, 

dobrze? 

- Czy zamierzasz mi zrobić wykład z bezpiecznego seksu? 

- Cóż, jeśli potrzebujesz... Bardziej jednak martwię się o twoje 

serce. Max Valentine nie jest wzorem lojalności i wierności. 

- Nie mów tak! - zaoponowała gorąco, czując potrzebę bronienia 

go.- A czy ktoś kiedyś był lojalny wobec niego? Czy ktoś miał wzgląd 

na jego uczucia? Czy dla kogoś był naprawdę ważny, najważniejszy? 

Jeśli ktokolwiek miał prawo uskarżać się na brak lojalności ze strony 

innych to właśnie Max. 

Gemma zrobiła wielkie oczy, zaskoczona tak gwałtowną reakcją, 

na ten widok Louise zreflektowała się i dodała już mniej 

emocjonalnie: 

- Zrozum, ja nie chcę go na stałe. Nie ma między nami nic 

poważnego, to taka dawna, niezałatwiona sprawa... Po prostu 

wpadliśmy sobie w oko jako nastolatki, ale jako krewni mieliśmy 

związane ręce. 

- Chcesz mi powiedzieć, że te wasze ciągłe spięcia wynikały z 

niezaspokojenia i frustracji? 

RS

background image

 

100

 

- Dokładnie. Teraz, kiedy okazało się, że zostałam adoptowana, 

możemy przeżyć krótką przygodę dla przyjemności. Nic więcej od 

siebie nie potrzebujemy. 

- Skoro to nic poważnego, czemu to tak ukrywasz? - spytała 

podejrzliwie asystentka. 

- Mój ojciec nie byłby zachwycony, a wolałabym mu 

zaoszczędzić kolejnego szoku, trochę ich ostatnio miał. 

- Wiesz, jesteście dorośli i macie prawo robić, co chcecie. Max 

jakoś nie widzi potrzeby krycia się z waszym związkiem. 

- To nie jest związek, tylko krótka przygoda, mówiłam ci. 

- Ty nie jesteś od krótkich przygód, znam cię. Albo w ogóle się z 

nikim nie spotykasz, albo angażujesz się na całego. Po Jamesie 

Cadoganie aż trzy lata dochodziłaś do siebie. 

Louise uciszyła ją niecierpliwym gestem, nie chciała wspominać 

tamtej bolesnej historii zerwanych zaręczyn. 

- Dobrze, już nic nie mówię. - Gemma miała wyjść, ale jeszcze 

odwróciła się w progu. - Ale pamiętaj o jednym. Dla Maksa to na 

pewno tylko krótka przygoda... w porządku, dla ciebie też, skoro tak 

twierdzisz. Tylko że on nie będzie miał kłopotów z odejściem. Nawet 

nie obejrzy się za siebie. 

Do niedawna Louise myślała podobnie, lecz w ciągu ostatnich 

dni dowiedziała się o Maksie różnych rzeczy i zrozumiała, że jest 

znacznie głębszym i wrażliwszym człowiekiem, niż mogło się 

wydawać. Kiedy po chwilach spełnienia leżeli razem w łóżku, 

rozmawiali ściszonymi głosami, mówiąc sobie więcej niż 

kiedykolwiek, wtedy właśnie otworzył się, opowiedział jej o swoim 

RS

background image

 

101

 

dzieciństwie, o dotkliwym braku zainteresowania ze strony rodziców i 

o tym jak od lat potajemnie ratuje matkę z różnych kłopotów. 

Tak więc prawdziwy Max był zdolny do prawdziwych emocji i 

głębokiego przywiązania, tylko nie zdradzał się z tym przed 

otoczeniem. Za to okazało się właśnie, że chętnie ujawniłby romans z 

Louise i w jakiś sposób dotknęło go, że ona wolała trzymać to 

wszystko w tajemnicy. Może faktycznie nie powinna? Po pierwsze, 

nie robili nic złego. Po drugie, gdzieś w głębi duszy ona również 

pragnęła pokazać całemu światu, że są razem. Na krótko, ale razem. I 

jest wspaniale. 

- Załatwiłam, że będzie duży artykuł o „Bella Lucii" w jednym z 

najważniejszych dzienników finansowych. 

- Mmm? - odmruknął, słuchając jej jednym uchem, pogrążony w 

jakichś papierach. 

Zabrała mu więc te papiery sprzed nosa, a gdy Max dzięki temu 

wreszcie spojrzał na nią, pocałowała go. 

- Wpół do siódmej. Moja pora. Uśmiechnął się. 

- Pora, żeby cię zjeść. 

- Nie wykluczam tej opcji, ale najpierw załatwmy sprawy 

zawodowe. 

- To co z tym artykułem? - spytał, żeby pokazać, że jej słuchał. 

- Będą chcieli przeprowadzić wywiad z tobą, podsunęłam im 

kilka tematów. Spytają nie tylko o planowaną ekspansję, ale także o 

przeszłość. Historia Williama Valentine'a zrobi dobre wrażenie, 

zbudował firmę od podstaw w trudnych latach powojennych, kiedy 

żywność była racjonowana. To jest coś. A każde kolejne pokolenie 

RS

background image

 

102

 

Valentine'ów czyni firmę jeszcze silniejszą i solidniejszą. Aha, będą 

też chcieli porobić zdjęcia tobie, wujowi Robertowi i mojemu ojcu. 

Co ty na to? 

- Rozmawiałaś już na ten temat z wujem Johnem? 

- Nie miałam kiedy, Gemma to załatwiła. 

- Lou... - Wstał, objął ją, przytulił do siebie. - Nie możesz się od 

nich aż tak odcinać. Oni cię kochają. 

- Oni mnie okłamali. 

- Ze strachu. 

Odsunęła się nieco, by móc na niego spojrzeć. 

- A czego mieliby się bać? 

- Że jak się dowiesz, to będziesz ich mniej kochać. 

- Ależ to jakaś... - Zamierzała powiedzieć: „bzdura", lecz naraz 

dotarło do niej, że przecież każdy człowiek ma prawo do różnych 

lęków i obaw. I że im bardziej się kogoś kocha, tym większy jest lęk 

przed utratą tej osoby. - Wiesz, daj mi trochę czasu, muszę sobie 

przyswoić tę myśl. 

- Tylko nie zwlekaj zbyt długo - ostrzegł i usiadł z powrotem 

przy biurku. - Dobrze, słuchaj, dokończę tę robotę i pójdziemy na 

drinka. - Potarł twarz dłońmi, próbując pozbyć się zmęczenia. 

- Nad czym pracujesz? - zajrzała mu przez ramię i nagle zrobiło 

jej się zimno. - O, nad tą wielką galą walentynkową na uczczenie 

diamentowej rocznicy powstania „Bella Lucii". 

- Tak. To już w przyszłym tygodniu. 

RS

background image

 

103

 

Podniósł na nią wzrok, ale nic nie powiedział, nie musiał. Oboje 

wiedzieli, że Louise wyznaczyła ten termin jako dzień zakończenia 

ich współpracy. 

- Jest jakiś odzew? - spytała. 

- Wszystkie miejsca zostały zarezerwowane, a wciąż mamy 

nowych chętnych. Zainteresowanie jest ogromne, głównie dzięki temu 

materiałowi w ostatnim numerze magazynu „City Lights". Świetnie 

się spisałaś, Lou. 

- Wiesz, to akurat było bardzo łatwo sprzedać, bo walentynki i 

diamenty znakomicie się kojarzą. Właściwie należałoby przyjmować 

rezerwacje tylko od tych mężczyzn, którzy wcześniej dostarczą 

pierścionek, podany potem przez kucharza w deserze. 

Max zmarszczył brwi. 

- Jaki pierścionek? Zaręczynowy? 

- Ależ oczywiście. Jeśli niezamężna kobieta zostanie zaproszona 

do „Bella Lucii" w tak wyjątkowym dniu i wyjdzie bez pierścionka, to 

będzie bardzo rozczarowana. 

Roześmiał się. 

- Masz rację. - Znużonym gestem potarł kark dłonią. -A wiesz, 

że ja nigdy nie miałem randki w walentynki? Zawsze tego dnia 

pracuję w „Bella Lucii" do późna. 

- Świetny sposób na wykręcanie się od małżeństwa. - 

Pocałowała go w czoło. - Widzę, że masz wyjątkowo dużo pracy, 

więc dziś lepiej już sobie pójdę. 

Złapał ją za rękę, przytrzymał. 

RS

background image

 

104

 

- Nie idź. To fakt, roboty mam po sufit, ale to akurat twoja wina, 

bo masz znakomite pomysły i potem nie można się opędzić i od 

klientów, i od dziennikarzy. Zostań i pozwól mi po prostu patrzeć na 

ciebie. 

- Kusząca propozycja, ale gdy zaczniesz wyliczać, ile szampana 

i jakiego będziesz potrzebował na tę galę, kompletnie zapomnisz o 

mojej obecności. 

Przez chwilę wydawało się, że on zaprotestuje albo nawet rzuci 

pracę i zabierze ją na obiecanego drinka, lecz ostatecznie Max 

spojrzał na rozłożone przed nim papiery. 

- Masz rację. Zobaczymy się później. 

Powinna powiedzieć „nie". Skorzystać z okazji i zacząć 

rozluźniać kontakty. Zamiast tego położyła mu na biurku zapasowy 

klucz od swojego mieszkania. 

- Gdybym już spała, to mnie nie budź. 

Patrzył, jak ona idzie do drzwi i całym sobą nie chciał, żeby 

wychodziła. Wniosła w jego życie radość i energię, dzięki niej czuł się 

silniejszy, szczęśliwszy. Ale z drugiej strony bał się tego, co się 

działo, gdyż przy Louise tracił coś, co zawsze pomagało mu przetrwać 

nawet najtrudniejsze chwile. Tracił pełną kontrolę nad sobą i nad 

sytuacją. 

- Lou, a co do walentynek.  

Przystanęła, odwróciła się. 

 -Tak? 

- Przyjdziesz na galę? 

 Zawahała się. 

RS

background image

 

105

 

- Przyjdę. I może nawet z tobą zatańczę. 

- Dzień dobry, wujku Robercie. 

Louise postawiła teczkę na biurku Maksa, pocałowała jego ojca 

w policzek, a jego samego powitała niezobowiązującym uśmiechem. 

Lekko uniósł brwi, popatrzył na nią przeciągle, ale w końcu poprzestał 

na skinięciu głową. W tym momencie Louise poczuła się podle. 

Powinna była podejść i pocałować go na powitanie, zamiast udawać, 

że między nimi nic nie ma. 

- Jak ciocia Bev? - spytała wuja Roberta. 

- Dziękuję, dobrze. Przesyła pozdrowienia. Twój ojciec 

przyjechał z tobą? 

- Nie, ale niedługo powinien się tu zjawić. Fotoreporter będzie 

za kwadrans. 

Drzwi otworzyły się, do gabinetu wpadł John Valentine. 

Ponieważ po zawale dbał o dietę i zaczął ćwiczyć, wyglądał lepiej niż 

kilka lat wcześniej, zeszczuplał, miał bardziej energiczne ruchy. I był 

wściekły. 

Nie zwracając uwagi na pozostałych, podszedł prosto do Maksa i 

cisnął mu w tors egzemplarz porannego wydania dziennika „London 

Courier". 

- Co to ma znaczyć?! 

Max zdążył złapać gazetę, zanim upadła, rzucił na nią okiem i 

zaklął głośno. 

- John... - zaczął Robert, lecz brat uciszył go spojrzeniem. 

- Jest mężczyzną, niech się sam tłumaczy. 

RS

background image

 

106

 

Max podał Louise gazetę i wskazał kolumnę „Kronika 

towarzyska". 

Zakochani kuzyni? 

Z radością donosimy, że nasza ulubiona specjalistka public 

relations, Louise Valentine, powróciła na łono rodziny po okresie 

pewnych tarć, spowodowanych odkryciem faktu, iż została 

adoptowana. W rodzinie Valentine'ów znów zapanowała harmonia, 

zaś Louise wykorzystuje swoje talenty, współpracując z Maksem 

Valentine'em przy promowaniu rodzinnej sieci ekskluzywnych 

restauracji „Bella Lucia". 

Louise swego czasu bardzo udzielała się towarzysko, lecz od 

rozstania z Jamesem Cadoganem - mającym wkrótce poślubić byłą 

modelkę Charlotte Berkeley - poświęciła się wyłącznie budowaniu 

swojej kariery. Max, dawniej znany głównie z powodzenia u pięknych 

kobiet igrania w polo z szejkiem Qu'Arim, również wycofał się z życia 

towarzyskiego, koncentrując się na ambitnych planach ekspansji 

firmy. 

Mówi się, że para Valentine'ów, którą ostatnio widziano na 

kolacji z biologiczną matką Louise, czarującą Patsy Simpson 

Harcourt, oraz jej nowym mężem, jest nierozłączna. Mimo to romans 

wciąż jest utrzymywany w ścisłej tajemnicy. Życzymy obojgu 

wszystkiego dobrego. 

- Jak to „mówi się"? - wyrwało się Louise. - "Przecież nikt... 

Zamilkła, lecz było za późno. Zdradziła się tymi słowami, 

podobnie jak wcześniej Max zdradził się głośnym przekleństwem. 

RS

background image

 

107

 

- Nawet nie będę pytał, czy to prawda - zagrzmiał John. - 

Wystarczy na ciebie spojrzeć! 

-Tatku... - To też jej się wyrwało spontanicznie, gdyż w tym 

momencie czuła się jak dziecko, które boleśnie zawiodło ukochanego 

ojca. 

- Ciebie nie winię, wiem, jak bardzo przeżyłaś ostatnie 

wydarzenia, a on wykorzystał moment, gdy czułaś się samotna. .. 

- Do diabła, czy ktoś mi wreszcie powie, o co chodzi? -zażądał 

Robert. 

Louise podała mu gazetę, ale nawet nie zdążył przeczytać tytułu, 

gdyż John rzucił gniewnie: 

- O co chodzi? Spytaj swojego syna! Niedaleko pada jabłko od 

jabłoni! - Opiekuńczo otoczył ramieniem Louise i grzmiał dalej: - 

Twój syn się zabawi i złamie jej serce, tak go wychowałeś! Jesteś 

nieodrodnym synem swojego ojca.   

- Mieliśmy tego samego ojca - przypomniał Robert, lecz John 

zignorował to. 

- Jesteś taki sam jak William Valentine, a Max taki sam jak ty! 

W ogóle nie powinno się was dopuszczać w pobliże porządnych 

kobiet. 

- Nic mi o tym nie wiadomo - wycedził Robert. - Owszem, 

miałem więcej żon niż niektórzy, ale nie jestem hipokrytą. Ja 

przynajmniej zawsze żenię się z matkami moich dzieci i chociaż nie 

jestem najlepszym z ojców, to przynajmniej moje dzieci wiedzą, kim 

są ich rodzice. 

RS

background image

 

108

 

John puścił córkę, skoczył ku bratu i chwycił go za klapy 

marynarki. 

- Tato! - wykrzyknęli jednocześnie Max i Louise. 

Gdy bracia nie zwrócili na nich uwagi, Louise rzuciła się, chcąc 

ich rozdzielić, lecz Max złapał ją i przytrzymał, chociaż próbowała się 

wyrwać. 

- Zostaw. Niech rozstrzygną to między sobą. 

- No, na co czekasz? - spytał prowokacyjnie Robert. - Dalej, 

uderz mnie. Całe życie na to czekałeś. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

109

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

Przez moment nic się nie działo. Potem John zadrżał, jakby 

przebiegł go dreszcz i nieco rozluźnił uścisk. 

- John, dałbyś wreszcie spokój - poradził Robert. 

- Nie mogę. Nasz ojciec pozbawił mnie synów! Zapłacił ich 

matce za zniknięcie i za dochowanie tajemnicy, bo za wszelką cenę 

chciał uniknąć skandalu. 

- Działał w dobrej wierze, przecież właśnie poślubiłeś Ivy. 

Zawsze był z ciebie dumny, a wtedy szczególnie. To ty byłeś tym 

porządnym synem, który dobrze się ożenił, przynosząc zaszczyt 

rodzinie bogatą żoną ze znakomitymi koneksjami. 

- Ożeniłem się z miłości. 

- A ta cała reszta to był drobny bonus? 

- Tato! - krzyknęła Louise, która przestraszyła się, że ojciec 

rzeczywiście uderzy wuja Roberta. 

John przez chwilę trwał nieruchomo, a potem wyraźnie wziął się 

w garść, zmusił się do tego, by puścić klapy marynarki brata i odsunąć 

się od niego. 

- Ivy... Tak, w małżeństwie miałem i mam ogromnie dużo 

szczęścia. Bardzo dobrze wybrałem. 

- Ivy również. - Przez twarz Roberta przemknęły nietypowe dla 

niego emocje, żal i smutek. - Ojciec nie chciał psuć waszego 

szczęścia, więc sam zadbał o twoich chłopców, niczego im nie 

brakowało. Jeśli musisz już kogoś winić, to raczej ich matkę, która w 

RS

background image

 

110

 

ogóle nie chciała mówić ci o dzieciach. Spójrzmy prawdzie w oczy... 

Gdyby jej kariera nie załamała się i gdyby opcja wyjścia za ciebie nie 

zaczęła nagle wydawać się korzystna, nikt nigdy nie dowiedziałby się, 

kto jest ojcem bliźniaków. 

- Znalazła się w trudnej sytuacji i miała prawo oczekiwać ode 

mnie pomocy. I ja bym jej tej pomocy udzielił. Ojciec powinien był 

mi powiedzieć, poradziłbym sobie z sytuacją. Ale on źle mnie ocenił, 

bo mnie nie znał, nigdy nie próbował mnie poznać. To ty byłeś jego 

chlubą, to ty odziedziczyłeś po nim rozmach, ja byłem tylko solidny i 

porządny. 

Louise westchnęła bezwiednie, a wtedy Max objął ją i przytulił 

do siebie. Nie protestowała. 

- John, masz sporo racji i rozumiem, czemu czujesz do mnie 

urazę. Ale to, co przydarzyło się tobie i twojej matce, to naprawdę nie 

moja wina. 

- Ona tak cierpiała... A ja siedziałem przy niej, patrzyłem, jak 

ona umiera i nie mogłem nic zrobić. 

- To straszne przeżycie dla dziecka - zgodził się Robert. 

Przez moment Louise myślała, że wuj obejmie jej ojca 

ramieniem. Bardzo tego pragnęła. Niechby wreszcie bracia wybaczyli 

sobie nawzajem, niechby pozbyli się urazy, niechby zapomnieli... 

Naraz zrozumiała, że przecież ona też powinna zapomnieć i 

wybaczyć. I czuła, że teraz już może to zrobić, ponieważ wzburzenie 

jej ojca dobitnie świadczyło o tym, jak bardzo ją kochał. Nie 

wściekłby się tak na swego ulubionego bratanka, gdyby Louise nie 

była mu droga. 

RS

background image

 

111

 

Robert co prawda nie objął Johna, lecz położył dłoń na jego 

ramieniu. 

- To naprawdę musiało być straszne dla ciebie - powtórzył. 

- Ale nikt nie jest winien, że tak się stało, przecież trwała wojna, 

brakowało jedzenia, brakowało penicyliny. Nawet gdyby ojciec był 

przy niej, a nie mógł, ponieważ walczył w obronie kraju, to i tak nie 

zdołałby nic zrobić. Chyba to rozumiesz? 

- Przede wszystkim nie powinien był jej rzucać! Powinien ją 

kochać. 

- John, przecież człowiek nie ma wpływu na swoje uczucia - 

przekonywał Robert. A potem przeniósł spojrzenie na syna, jakby 

szukał zrozumienia również u niego. 

- Tak, lecz ma wpływ na swoje postępowanie! - Strząsnął dłoń 

brata ze swojego ramienia. - Byli małżeństwem, więc powinien 

pozostać jej wierny. Ale co ty wiesz o wierności? 

- Odwrócił się ku Louise. - Widzisz? Właśnie tacy są mężczyźni 

z tej rodziny. William, Robert ze swoimi żonami, Max z kolejnymi 

partnerkami... - Nagle przygarbił się. - A ja nie jestem ani trochę 

lepszy. Miałem romans, zostawiłem dziewczynę w ciąży i przez 

czterdzieści lat nie pomyślałem o niej ani razu. 

- Tato, przecież nie wiedziałeś... 

-Nie próbuj mnie tłumaczyć, Louise. Zrozum, Valentine'owie 

mają niewierność w genach. Max może wcale tego nie chcieć, ale 

niedługo przestanie cię kochać, bo taka jest jego natura. 

RS

background image

 

112

 

- Nie, on taki nie jest. - Louise zdecydowanie wzięła Maksa za 

rękę i stanęła obok niego, demonstrując już bez żadnego 

zawstydzenia, że są parą. - Ty też taki nie jesteś, tato. 

- John, ona ma rację, wszystkie moje dzieci są o niebo lepsze 

ode mnie - wtrącił Robert. 

Ale John Valentine nie dawał się przekonać. 

- Widziałem, jak cierpiałaś po rozstaniu z Jamesem Cadoganem i 

za nic nie chciałbym, żebyś musiała przechodzić przez to ponownie. 

Żebyśmy musieli przechodzić przez to ponownie, bo twój ból jest 

moim bólem. Kocham cię, odkąd przynieśliśmy cię do domu jako 

maleńką kruszynkę. Daniel i Dominik są dla mnie ważni, wyjątkowo 

ważni, łączą nas więzy krwi, ale żaden nigdy mi nie zastąpi mojej 

ukochanej córeczki. 

John położył rękę na dłoni Louise, tej samej, która ściskała dłoń 

jego bratanka. 

Louise spojrzała na Maksa, uśmiechnęła się i pocałowała go, by 

mu pokazać, że nadal jest z nim, że ojciec nie może ich rozłączyć, a 

potem delikatnie uwolniła rękę i mocno przytuliła się do Johna. 

- Nie musisz mi tego mówić, tato - rzekła ze łzami w oczach. - Ja 

to wiem, ja zawsze to wiedziałam... Tylko ostatnio tak jakby 

zapomniałam... Wybacz mi, jestem złą córką. 

- Nie, nie jesteś, ja przecież wszystko rozumiem... Tylko musisz 

powiedzieć mamie... Oboje musimy jej okazać dużo miłości. 

W momencie, gdy padło to słowo, Louise zrozumiała. I spojrzała 

na Maksa. Miłość. 

Miłość jej życia. 

RS

background image

 

113

 

- Tato, obiecaj mi, że nie będziesz dłużej winił Maksa. To ja 

tego chciałam. - Naraz podjęła decyzję i postanowiła powiedzieć całą 

prawdę, odsłonić się przed Maksem, gdyż wierzyła, że może mu 

zaufać. - Chciałam tego już od bardzo dawna, chociaż wtedy jeszcze 

nie rozumiałam, co do niego czuję. Oczywiście nikt nie potrafi 

przewidzieć, co czas przyniesie, ale przynajmniej w tej chwili 

jesteśmy razem, a to dużo więcej, niż mogłam się spodziewać, bo 

nawet na to nie miałam żadnej nadziei. 

John aż jęknął, gdy zrozumiał. 

- Ponieważ sądziłaś, że jesteście spokrewnieni, tak? Moja wina! 

Gdybym ci powiedział... 

- Proszę, nie myśl o tym. Przeszłość minęła, liczy się chwila 

obecna. A co do przyszłości... zobaczymy. 

John łypnął na Maksa ponad jej ramieniem. 

- Jeśli kiedykolwiek ją skrzywdzisz... 

- Tato, nic mi nie będzie! I nie przejmuj się tak, błagam, bo ci 

zaszkodzi. - Uścisnęła go mocno, mocno. - Strasznie cię kocham - 

wyszeptała mu do ucha. 

- W takim razie zrób coś dla mnie. Zadzwoń do matki. I nie 

zwlekaj z tym, bo nie warto, rzeczywiście liczy się chwila obecna. 

Jeśli ostatnie miesiące czegoś mnie nauczyły, to właśnie tego. 

- Zadzwonię. Jeszcze dzisiaj. Obiecuję. 

Z zadowoleniem skinął głową, wypuścił córkę z objęć, rzucił 

Maksowi jeszcze jedno groźne spojrzenie, ostrzegając, że w razie 

czego policzy się z nim, a potem odwrócił się do brata. 

- A ty co na to powiesz? 

RS

background image

 

114

 

- Na co? 

- Na to, że szkoda tracić czas, bo życie jest krótkie? 

- To fakt, nikt nam nie da w prezencie drugiego - zgodził się 

Robert. 

- W takim razie proponuję zakończyć długoletnią wojnę i 

zawrzeć trwały pokój - oświadczył John i na poparcie tej jakże 

angielskiej w tonie deklaracji wyciągnął rękę na zgodę. 

Robert równie formalnie uścisnął dłoń brata, a potem 

odziedziczone po matce włoskie geny wzięły górę i niemal zadusił 

Johna w uścisku. Puścił go dopiero wtedy, gdy przybył fotograf. 

Max miał wrażenie, jakby już ją stracił. Była pewna siebie, 

rzeczowa, profesjonalna w każdym calu, omówiła sesję z fotografem, 

poprawiła ojcu krawat, posłała Maksowi uśmiech, gdy podchwyciła 

jego spojrzenie. Zachowywała się tak, jakby się nic nie stało. 

Ujawniła swoje uczucia, ale potem w jednej chwili ukryła 

emocje, zajęła się pracą, doskonale opanowana i odległa, tak odległa, 

że Max nie miał szans jej dosięgnąć. 

Po sesji fotograficznej ich ojcowie postanowili zjeść razem 

lunch i pogadać, więc Max został w gabinecie sam z Louise. 

- Muszę już iść, mam dużo pracy - powiedziała, sięgając po 

teczkę. 

Mimo zachowywania pozorów spokoju była kompletnie 

wytrącona z równowagi wydarzeniami ostatniej godziny. Ale nie 

chodziło już nawet o to, że pogodziła się z tatą, ani o to, że John i 

Robert wreszcie zakończyli trwającą kilkadziesiąt lat wojnę, ale o to, 

RS

background image

 

115

 

że odkąd wyznała swoje uczucia, Max nie odezwał się do niej ani 

słowem. 

- Nic się nie stanie, jeśli praca trochę poczeka. Trochę świeżego 

powietrza obojgu nam dobrze zrobi, więc jako szef zlecam nam pójcie 

na spacer do parku. 

- Nie jesteś moim szefem, tylko moim beneficjentem, bo pracuję 

dla ciebie charytatywnie - odparła równie lekkim tonem. 

- Do czternastego zapłaciłem ci pocałunkiem - przypomniał, 

podając jej płaszcz. - Porozmawiajmy o przyszłości. Co chciałabyś w 

zamian za dalszą pracę dla „Bella Lucii"? - spytał, a wyraz jego 

twarzy nie zdradzał niczego. 

- Moje usługi są bardzo drogie. 

- Na pewno zdołamy wypracować wspólnie jakiś 

satysfakcjonujący układ. 

- Tylko nie licz na zniżkę dla członka rodziny. 

Nie odpowiedział. W ogóle przestał się odzywać, więc doszli do 

parku w milczeniu, a potem również w milczeniu spacerowali po nim 

przez kwadrans, aż wreszcie Louise nie wytrzymała. 

- Trzeba było przynieść trochę chleba dla kaczek. 

-I tak są takie spasione, że nie mogą latać. W dodatku nie chcę, 

żebyś zajmowała się kaczkami, muszę z tobą porozmawiać, spytać cię 

o coś ważnego. Co naprawdę zaszło między tobą a Jamesem 

Cadoganem? 

- Stare dzieje - mruknęła z zakłopotaniem. 

- A jednak często ludzie o nim wspominają, gdy mówią o tobie, 

dzisiaj pisał o was „London Fourier", wuj John też o nim mówił. 

RS

background image

 

116

 

- Po prostu byliśmy jakiś czas ze sobą, a potem rozstaliśmy się, 

to wszystko. 

- A może jednak coś więcej? Zmieniłaś się po tym rozstaniu, nie 

miałaś nikogo po Jamesie, chociaż minęły już trzy lata. Zupełnie 

jakby cię zmroziło. 

- Och, przestań przypisywać temu przesadne znaczenie. Coś tam 

było, ale się rozeszło. Nic ważnego. 

- Hm, to dziwne, bo słyszałem od mojej matki, że ciocia Ivy już 

układała listę gości weselnych i zamawiała materiał na suknię. 

- Plotki - ucięła, lecz milczenie Maksa powiedziało jej, że nie 

zdołała go przekonać. Przystanęła i odwróciła się do niego. - Dobrze, 

nie plotki! Zadowolony? 

Wziął ją pod rękę i powoli ruszył dalej wzdłuż stawu. Nic nie 

mówił, czekał. 

- Miałam prawie trzydzieści lat, a mama powtarzała mi, że w 

tym wieku powinnam mieć już męża i dzieci. I że nigdy nie trafi mi 

się nikt lepszy niż James. 

- Czyli zdecydowałaś się na kogoś, kto po prostu nawinął się pod 

rękę? 

- Nie rozumiesz. James to uroczy człowiek, byłby idealnym 

mężem. Mama nie posiadała się ze szczęścia, nawet tacie się 

spodobał. 

- No to musiał być święty - skomentował nieco cierpko Max. - 

Chyba że aprobata ze strony wuja Johna wynikała z faktu, że jego 

mała córeczka zostanie lady Cadogan. W sumie nic dziwnego. 

RS

background image

 

117

 

- Nie bądź złośliwy. Każdy ojciec chciałby takiego zięcia i każda 

dziewczyna byłaby szczęśliwa... 

- Im bardziej dama protestuje, tym mniej wiarygodnie to brzmi. 

- Daj spokój. Słuchaj, nie możemy pójść gdzieś, gdzie jest 

ciepło? 

- Tu możemy rozmawiać swobodnie, nikt nie będzie nam 

przeszkadzał. - Przystanął, zdjął swój szalik, założył go Louise, potem 

objął ją, a jej od razu zrobiło się cieplej. - Skoro więc było tak pięknie, 

to co się stało? Kto to wszystko zepsuł? 

- Ja. Co tak patrzysz? Nie wierzysz, że mała grzeczna Louise 

była zdolna odrzucić najlepszą propozycję małżeńską, jaka mogła jej 

się kiedykolwiek przytrafić? 

- Nigdy nie byłaś grzeczna, to tylko rodzice cię za taką uważają. 

- Zaprowadził ją do najbliższej ławki, posadził obok siebie, otoczył 

ramieniem. - Mów dalej. 

Westchnęła. 

- O czym tu mówić? James nie zrobił nic złego, chociaż 

ostatecznie to na niego posypały się gromy ze strony obu rodzin. 

- Opowiedz mi, co właściwie zaszło.  

Zawahała się. 

- Zaufaj mi, Lou. 

- A nie sprzedasz potem tych informacji pismakom z „London 

Courier"? - spytała, próbując obrócić wszystko w żart. 

- Zaufaj mi - powtórzył z ogromną powagą.  

Louise zapatrzyła się na szare wody stawu. 

RS

background image

 

118

 

- To nie jest tak, że nie próbowałam - odezwała się wreszcie. - 

Chciałam, żeby się udało, bo James naprawdę był idealnym 

kandydatem na męża. Nieważne, że miał tytuł, a jego rodzina posiada 

połowę hrabstwa. Ważne, że był dobrym człowiekiem, porządnym, 

łagodnym. I kochał mnie. - Przeniosła spojrzenie na Maksa. - Nasze 

zaręczyny mieliśmy oficjalnie ogłosić w moje urodziny. Wielkie 

przyjęcie, zamówione skrzynki szampana, rodzice w siódmym 

niebie... 

 -I? 

- I któregoś dnia James powiedział, że on wie, że nie kocham go 

tak mocno jak on, ale akceptuje to, bo w związku zawsze jedna strona 

kocha bardziej. I że on czuje, że jest ktoś inny. 

- Posądzał cię o zdradę? - spytał Max niebezpiecznie spokojnym 

głosem. 

- Nie! Powiedział, że wydaję się zawsze patrzeć ponad jego 

ramieniem, jakbym czekała na kogoś innego, szukała go wzrokiem. 

Koniecznie chciał o tym porozmawiać, pewnie po to, żebym 

zaprzeczyła, upewniła go... 

- A ty tego nie zrobiłaś? 

- Nie. Nie mogłam. - Spuściła wzrok, popatrzyła na ich 

splecione palce. - Oboje popełniliśmy błąd. James nie powinien był 

oświadczać się, wiedząc, że moje serce nie należy w pełni do niego. A 

ja nie powinnam była nigdy pozwolić, by sprawy zaszły aż tak daleko. 

Zraniłam go bardzo boleśnie i ogromnie tego żałuję. Ale obie strony 

związku powinny być zaangażowane w równym stopniu, nie sądzisz? 

RS

background image

 

119

 

- Podejrzewam, że gdy się kogoś bardzo kocha, to można ulec 

pokusie, by zgodzić się na wszystko, nawet na brak uczucia ze strony 

tej drugiej osoby, byleby tylko z nią być. Liczy się wtedy na to, że z 

czasem ten ktoś obdarzy nas uczuciem. 

Spojrzała na niego pytająco. 

- Ty byś tak potrafił? 

- Nie. Bo taki układ to nie jest dobra podstawa, na której można 

zbudować prawdziwy zawiązek i małżeństwo trwające całe życie, a 

tylko takie małżeństwo by mnie interesowało. 

- Myślę dokładnie to samo. Dlatego po takiej rozmowie musiał 

nastąpić koniec. 

- Powiedz mi o tym kimś innym. O tym, na którego czekałaś. 

Odwróciła wzrok, lecz Max ujął ją pod brodę i zmusił, by 

spojrzała na niego. Nie musiała nic mówić. Wiedział. 

- To dlatego nie było nikogo innego? - upewnił się.  

Wzruszyła ramionami. 

- Po co miałby być? Nie widziałam sensu. 

- Rozumiem... 

Podniósł się z ławki, wsunął sobie dłoń Louise pod ramię i znów 

zaczęli spacerować, kierując się powoli ku wyjściu z parku. 

Nie wiedziała, co myśleć. To ona zwierzyła mu się ze swojej 

bolesnej tajemnicy, dokonała operacji na otwartym sercu - wszystko 

to na jego prośbę - a on nic? A on tylko mówi, że rozumie? Nic 

więcej? 

- Czyli mamy romans, ponieważ chciałaś się ode mnie uwolnić? 

- Brzmi to dość cynicznie. 

RS

background image

 

120

 

- Ale taka jest prawda, zgadza się? Uwodzisz mnie, jesteś moja 

do czternastego, a potem sobie idziesz? 

- Taki miałam plan - przyznała. 

- I zostanie zrealizowany do końca?  

Wzruszyła ramionami. 

- Jeszcze nie został. 

- Lou, teraz już wszyscy o nas wiedzą, a to zmienia sytuację. 

Pytanie, w jakim kierunku będziemy teraz zmierzać? 

- Mnie jest dobrze tu, gdzie jestem - odparła. - Wiesz, dam 

głowę, że prasa dowiedziała się o nas od Patsy, pociągnęli ją za język, 

a ona nie widziała powodu do robienia tajemnicy. 

- Tak, też myślę, że to ona. Jesteś na nią zła? 

- Nie, bo dzięki temu nasi ojcowie się pogodzili i teraz jedzą 

razem lunch. Niewiarygodne! - Roześmiała się, ponieważ to naprawdę 

było bardzo radosne wydarzenie. - I dzięki tobie, Max. To ty nie 

pozwoliłeś mi odejść. - Spoważniała. - Masz jutro wolny wieczór? 

- Czemu pytasz? 

- Dzisiaj odpada nasze spotkanie o wpół do siódmej, bo jadę do 

domu zobaczyć się z mamą. Ale klient przysłał mi w prezencie bilety 

na jutrzejszą premierę w operze, to będzie wielka gala, uświetniona 

obecnością królowej, całkowity dochód jest przeznaczony na cele 

dobroczynne. Chciałam je komuś sprezentować, ale może 

wykorzystajmy bilety i pokażmy się pierwszy raz publicznie. - Kiedy 

nie odpowiedział, dodała: - Zaproponowałam ci randkę, Max. Jeśli w 

ciągu trzydziestu sekund nie powiesz „tak", umrę ze wstydu. 

- O której po ciebie przyjechać? 

RS

background image

 

121

 

Tylko tyle miał do powiedzenia? Czy nie rozumiał, ile to dla niej 

znaczyło? 

- Spotkajmy się już w operze, ale nie później niż kwadrans po 

siódmej, bo wszyscy muszą już siedzieć na miejscach, gdy przybędzie 

królowa. - Skinęła na przejeżdżającą taksówkę i pocałowała Maksa w 

zimny policzek. - Do zobaczenia jutro. 

Max odprowadził wzrokiem oddalający się samochód. Spytał o 

Jamesa, ponieważ musiał wiedzieć, czy Louise nie ma z nim romansu 

tylko po to, żeby zapomnieć o byłym narzeczonym. 

Teraz już znał prawdę. I ta prawda go przerażała. 

Życie było naprawdę piękne. Louise wysiadła z taksówki pod 

gmachem opery w absolutnie szampańskim nastroju. Poprzedni 

wieczór spędziła z rodzicami, były uściski, łzy, radość, wyjaśnienia i 

zapewnienia o miłości, ale tak naprawdę te ostatnie wcale nie były już 

potrzebne, ponieważ znowu byli razem, znowu byli prawdziwą 

rodziną, silniejszą niż kiedykolwiek. 

A teraz miała w perspektywie pierwsze publiczne wyjście z 

Maksem. Na pewno już na nią czekał w foyer. 

Ale w foyer go nie było. Może więc czekał w barze. Też nie. 

Nic nie szkodzi, miał jeszcze pięć minut do umówionego 

spotkania. 

Kupiła program, przejrzała go, czując się trochę niezręcznie, 

gdyż chyba była jedyną osobą, która nie miała z kim porozmawiać, 

wszyscy inni krążyli w grupkach lub parami. Mijały minuty. 

Poproszono gości o zajęcie miejsc. Maksa nadal nie było. Sprawdziła 

swój telefon komórkowy. Żadnej wiadomości. Wyszła na zewnątrz, 

RS

background image

 

122

 

żeby poczekać na schodach Teoretycznie mogłaby sama zadzwonić do 

niego, ale nie zamierzała tego robić. 

O wpół do ósmej wyrzuciła program do kosza i wsiadła do 

pierwszej z czekających pod operą taksówek. 

- Louise, czy wyłączyłaś komórkę? - spytała Gemma, zaglądając 

do gabinetu. - Max mówi, że od wczorajszego wieczoru nie może się 

do ciebie dodzwonić. 

- To niemożliwe, bo wszystko wskazuje na to, że on nie ma 

mojego numeru telefonu. 

- Lou... - odezwał się głos Maksa. 

Gemma zamknęła drzwi, zostawiając ich samych. 

- Muszę przyznać, że jesteś konsekwentny - zauważyła Louise, 

nawet nie podnosząc wzroku znad papierów. - Wystawiasz mnie do 

wiatru, odkąd skończyłam szesnaście lat. Mądra kobieta już dawno 

pojęłaby aluzję. A porządny mężczyzna nie robiłby takich rzeczy. 

Naniosła adnotację na dokumencie, wiedząc, że zaraz usłyszy 

wyjaśnienie, i to bardzo dobre wyjaśnienie, ponieważ Max był nie do 

pobicia, jeśli chodziło o dobre wyjaśnienia. 

- Zalało kuchnię w restauracji w Chelsea. 

Tak, to było znakomite wyjaśnienie i na pewno prawdziwe, gdyż 

wystarczyłby jej jeden telefon, by to sprawdzić. Oczywiście 

rozumiała, że zdarzają się sytuacje kryzysowe. Gdyby zadzwonił i 

poinformował, co się dzieje, zrozumiałaby. Nie byłaby szczęśliwa, ale 

nie miałaby pretensji. 

Gdyby zadzwonił. 

- Mam użyć tej informacji w kampanii reklamowej? 

RS

background image

 

123

 

- Jesteś zła. 

- Tylko na siebie. 

Złapał ją za rękę, zmusił, by Louise wreszcie spojrzała na niego. 

- Kochanie, proszę, spróbuj mnie zrozumieć. Całe szczęście, że 

tam byłem, bo nikt inny nie potrafił znaleźć głównego zaworu. 

- Błąd. Pracownicy muszą wiedzieć takie rzeczy. 

- Fakt. Moje niedopatrzenie. Ale nie poprawiłbym sytuacji, 

gdybym zostawił ich z tym wszystkim i pojechał na przedstawienie. 

Oni tam brodzili po kostki w wodzie i dawali z siebie wszystko, 

próbując udawać przed gośćmi, że się nic nie dzieje. Nie mogłem 

zostawić ich samych. 

To brzmiało naprawdę rozsądnie. W dodatku Louise od dawna 

wiedziała, jak bardzo Max potrafił być lojalny wobec innych, jak czuł 

się odpowiedzialny za wszystko. Jego pracownicy nie mieli zaległych 

urlopów, dostawali nagrody, zresztą rozdawane bardzo sprawiedliwie, 

mogli na Maksa liczyć w trudnych sytuacjach. Z własnej kieszeni 

pokrył koszty leczenia ciężko chorej żony Martina. 

Oczywiście Louise nie mogła mieć do niego pretensji o 

okazywanie ludziom troski. Ona tylko chciała, żeby jej również 

okazał podobne zainteresowanie, to wszystko. 

Miała całą noc na przeanalizowanie sytuacji, zrozumiała więc, 

że cokolwiek by się działo, Max zawsze postawi pracę na pierwszym 

miejscu. I że podświadomie wykorzysta każdą sytuację kryzysową, by 

móc się wycofać ze związku. Tata miał rację, on odziedziczył naturę 

wuja Roberta, też musiał prędzej czy później zdradzić kobietę, tyle 

tylko, że w inny sposób niż ojciec. Ale to nadal była zdrada. Nigdy nie 

RS

background image

 

124

 

zawiódł, gdy potrzebowała go „Bella Lucia", lecz wielokrotnie 

zawiódł Louise. Praktycznie mogła na niego liczyć pod tym 

względem, szkoda tylko, że wcześniej to do niej nie dotarło. 

- Rozumiem. Zrobiłeś to, co było dla ciebie najważniejsze. Nie 

masz sobie nic do zarzucenia. 

- Mam. Zawiodłem cię. Było już długo po rozpoczęciu 

przedstawienia, kiedy opanowałem sytuację. Potem pojechałem do 

domu, przebrałem się i dopiero wtedy mogłem udać się do opery. 

Czekałem, aż wszyscy wyszli, ale ciebie nie było. Dzwoniłem, nie 

odbierałaś. Pojechałem do ciebie, ale nie odpowiadałaś na domofon. 

Chciałem użyć zapasowego klucza, ale założyłaś blokadę. 

- Dzwoni się do kogoś, zanim wystawi się go do wiatru. 

- Położyła nacisk na słowo „zanim". - Przepraszanie po fakcie 

niewiele zmienia. Wystarczyło zadzwonić, zajęłoby ci to góra dwie 

minuty. 

- Lou, nie było sekundy do stracenia! - Wziął ją za ręce. 

- Czy wybaczysz mi, jeśli obiecam, że na drugi raz zadzwonię, 

by uprzedzić o spóźnieniu, choćby właśnie zalewało wszystkie nasze 

restauracje po sufit? 

- Nawet gdybyś przysięgał z ręką na sercu, nie uwierzę. 

- A dasz mi jeszcze jedną szansę? 

- Wczorajszy wieczór był bardzo ważny, Max. Wyjątkowy. To 

miał być nowy początek. 

Zabrała ręce, w jej oczach widniał ból. Max nie mógł znieść tego 

widoku i nie mógł sobie darować. Zachował się podle. Wywołał w 

niej poczucie winy z powodu ukrywania ich związku, lecz w 

RS

background image

 

125

 

rzeczywistości ta dyskrecja była mu całkiem na rękę, ponieważ gdyby 

rodzina się dowiedziała, musiałby się zadeklarować, ponieważ 

chodziło nie o jakąkolwiek inną kobietę, tylko o Louise Valentine. 

Tymczasem to ona się zadeklarowała. Powiedziała wyraźnie w 

obecności obu ich ojców, co do niego czuje. Broniła go, praktycznie 

zaręczyła za niego. A on stał jak kołek i nie wydusił z siebie ani 

słowa. 

Potem opowiedziała mu całą historię z Jamesem, odsłoniła się 

kompletnie, odsłoniła serce i duszę, a on dalej nic. Na koniec raczył z 

ociąganiem przyjąć zaproszenie na randkę. I nie przyszedł. 

Tak naprawdę zawsze wykorzystywał jakiś kryzys w „Bella 

Lucii" do zniszczenia związku. Z dzieciństwa pozostało mu głębokie 

przekonanie, że każda kobieta prędzej czy później zostawi go tak 

samo, jak zostawiła go matka, więc podświadomie przyspieszał 

katastrofę, żeby już nie musieć na nią czekać. 

Ale tym razem musiało być inaczej. Cokolwiek by się działo, 

odtąd Louise będzie na pierwszym miejscu. Znowu chwycił ją za ręce. 

- Daj mi jeszcze jedną szansę. 

- A ile tych jeszcze jednych szans potrzebujesz? - spytała z 

ironią. 

- Tylko jednej. Słowo. Już nigdy cię nie zawiodę.  

Cisza. 

Max nie wiedział, co począć. Louise nie wierzyła mu, nie chciała 

już więcej ryzykować, tracił ją bezpowrotnie. Nagle zrozumiał, że 

musi zrobić to samo, co ona, inaczej nie ma dla niego nadziei. Musiał 

się tak samo odsłonić. 

RS

background image

 

126

 

- Nie chcę, żeby to się tak skończyło. 

Zero reakcji. 

- Potrzebuję cię. 

Chyba dostrzegł jakiś nikły ślad zainteresowania z jej strony. 

- Pamiętasz, spytałem, czy będziesz na gali walentynkowej. Tak 

naprawdę chciałem spytać, czy umówisz się ze mną na randkę w ten 

wyjątkowy wieczór. Czy będziesz moją Walentynką, pierwszą i 

ostatnią, jedyną. Powiedz „tak", a przyrzekam, że przyniosę wtedy 

pierścionek zaręczynowy. Powiedz tylko to jedno słowo. Kocham cię, 

Lou. 

Oniemiała. Czy dobrze słyszała? On się oświadczał? 

- Max... - zaczęła ostrzegawczym tonem. 

- Nie o to słowo mi chodziło. 

 -Nie... 

- Nie udawaj teraz trudnej do zdobycia - wtrącił z uśmiechem, z 

powrotem stając się takim Maksem, jakiego znała. Już nie prosił, już 

odzyskiwał kontrolę. 

- To kompletne wariactwo. 

- Wielkie dzięki, Lou. 

- Widzisz? Zaraz skoczymy sobie do oczu. W jednej chwili 

prosisz mnie o rękę, a w drugiej... To znaczy, zakładam, żeby była to 

prośba o rękę. Bardziej niezdarnych i beznadziejnych oświadczyn nie 

potrafię sobie wyobrazić. Tak naprawdę mam ochotę w ciebie czymś 

rzucić. 

- To brzmi obiecująco. Brakowało mi naszych kłótni, zwłaszcza 

odkąd nauczyliśmy się godzić w bardzo przyjemny sposób. 

RS

background image

 

127

 

- Przestań! 

- Rozumiem. Chcesz, żebym cię pouwodził. Żebym zrobił 

samemu sobie dobrą reklamę, żebym sprzedał ci tę ideę. 

- Tylko że ty zupełnie nie znasz się na reklamie i sprzedawaniu. 

Gdybyś się znał, nie potrzebowałbyś mnie. 

- Och, nie potrzebuję cię dla twoich umiejętności 

marketingowych. - Teraz uśmiechał się już zupełnie szeroko. -Chcę 

cię zatrzymać ze względu na twoją inwencję w doborze bielizny. 

Zaczerwieniła się. 

- Sprzedawanie mi idei małżeństwa z tobą nie idzie ci najlepiej, 

Max. 

- Bo mi tego nie ułatwiasz. 

- Sprzedaż nie jest rzeczą łatwą. Najpierw musisz dokonać 

rozpoznania rynku. 

- W tym celu będę potrzebował twojej współpracy. Zapraszam 

do mnie na kolację. Na dziewiątą. 

Powinna była odmówić, gdyż to ostatnie rozczarowanie wciąż 

bolało ją dotkliwie. Ale z drugiej strony... Max przez jedną chwilę nie 

przekomarzał się, był ogromnie poważny i powiedział wtedy, że ją 

kocha. 

I nie miała powodu mu nie wierzyć. 

- Dziewiąta? A znajdziesz czas? 

- Możesz na mnie liczyć. 

Max mieszkał w przestronnym apartamencie w 

ultranowoczesnym wieżowcu w Chelsea. Miał tam hektary wolnej 

RS

background image

 

128

 

przestrzeni, znakomicie wyposażoną kuchnię i kilka 

minimalistycznych, lecz bardzo wygodnych mebli. 

- Głodna? - spytał, gdy Louise usiadła na miękkiej skórzanej 

kanapie. 

- Niespecjalnie. 

- W takim razie możemy przystąpić do badana rynku. Pierwsza 

runda to kwestionariusz. Taki jak ten, który ty robisz. 

- A druga? 

- To zależy od tego, jak pójdzie pierwsza. 

- No dobrze, pytaj. - Louise zrzuciła bury, oparła nogi na 

kanapie, podsunęła sobie poduszkę pod plecy. 

Max usiadł obok, położył sobie na kolanach nogi Louise i zaczął 

gładzić jej stopy. 

- Pytanie pierwsze. Opisz mnie w trzech słowach. 

- Arogancki. Pracoholik. Seksowny. 

- Arogancki? 

- Zbierając informacje, nie komentujesz ich - pouczyła. - Po 

zebraniu całości materiału analizujesz go i wyciągasz wnioski. 

- Arogancki? - powtórzył. 

- A „pracoholik" ci nie przeszkadza? 

- A to wada? 

- Ja nie będę za ciebie odrabiała lekcji. Sam będziesz musiał 

ocenić, które cechy zmienić, żeby podbić ten segment rynku, na 

którym ci zależy. 

- W porządku. Pytanie drugie. Gdybym był krajem, to jakim? 

- Szwajcarią.  

RS

background image

 

129

 

Ściągnął brwi. 

- Dlaczego? 

- Miałeś sam rozpracowywać odpowiedzi. Dobrze, powiem ci. 

Bo jesteś jak szwajcarski zegarek, nigdy się nie zatrzymujesz. 

- Z jakim krajobrazem ci się kojarzę? 

- Industrialnym. Fabryki, te rzeczy... 

- Aha, znowu aluzja, że za dużo pracuję. 

- Oboje dużo pracujemy. Różnica polega na tym, że ty zawsze 

stawiasz pracę na pierwszym miejscu. W dodatku wszystko chcesz 

zrobić sam, a tymczasem powinieneś część odpowiedzialności 

cedować na innych. 

- Staram się! 

- A gdyby teraz zadzwoniono, że pali się restauracja w Mayfair? 

- Kazałbym wezwać straż pożarną. 

- To wszystko? 

- Tak. 

- Łżesz. Pojechałbyś tam bez sekundy zwłoki. I wiesz co? 

Chciałabym wtedy pojechać razem z tobą i ci pomóc. 

Maksa na moment zatkało. Nigdy przedtem nie przyszło mu do 

głowy, że mogliby w sytuacjach kryzysowych działać razem. 

- Kolejne pytanie. Z jaką porą dnia ci się kojarzę? 

- Wpół do siódmej. 

Uśmiechnął się. Tym razem nie potrzebował o nic pytać, 

osiemnasta trzydzieści to była ich godzina. 

- A z jakim samochodem? 

- Drogim, szybkim, niezawodnym. 

RS

background image

 

130

 

- Niezawodnym? - podchwycił natychmiast. Cholera, pomyślała 

Louise. 

- Nie, chodziło mi o inne słowo. Wytrzymałym. Tak samo jak 

szwajcarski zegarek, który będzie działał do końca. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

131

 

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

 

Dłoń gładząca jej stopy zamarła, więc Louise zrozumiała, że 

trafiła w czuły punkt. A skoro robiło mu różnicę, czy ona uważa go za 

niezawodnego, czy nie, to może jednak rokował jakieś nadzieje... 

Uklękła na kanapie i zaczęła się bawić jego włosami. 

- Może przejdźmy do drugiej rundy? 

- Po co? - spytał z przygnębieniem. - Jasno dałaś mi do 

zrozumienia, jak mnie postrzegasz. 

- Musisz się nauczyć interpretować całość uzyskanych 

informacji, a nie skupiać się na pojedynczych słowach. 

- Tak myślisz? - spytał z powątpiewaniem. 

- Wiem, co mówię, w końcu jestem ekspertem. Dobrze, druga 

runda. Spytaj mnie, jakich trzech słów użyłabym, żeby opisać 

wrażenia podczas oczekiwania na użycie produktu Max Valentine. 

- Chwileczkę, ja jestem produktem? 

- Przeprowadzamy badanie rynku - przypomniała mu. Wzruszył 

ramionami i patrząc gdzieś w przestrzeń, powtórzył: 

- Jakich trzech słów użyłabyś, żeby opisać wrażenia podczas 

oczekiwania na użycie produktu Max Valentine? 

- Potrzeba. Podekscytowanie. Niecierpliwość. 

Spojrzał na nią, na jego ustach pojawił się ślad uśmiechu. 

- Niecierpliwość? 

RS

background image

 

132

 

- Aha. - Usiadła mu na kolanach i zaczęła rozpinać mu koszulę. - 

Jakich trzech słów użyłabym, żeby opisać wrażenia podczas używania 

produktu Max Valentine? 

- Jakich trzech słów... - zaczął, lecz zamknęła mu usta 

pocałunkiem. 

Potem sięgnęła do klamry jego paska od spodni. 

- Pożądanie - wyszeptała. - Namiętność. Ogień... Dopiero dużo 

później, leżąc z zamkniętymi oczami i uśmiechając się błogo, zadała 

rozmarzonym głosem ostatnie pytanie: 

- Opisz w trzech słowach wrażenia po użyciu produktu... 

- Odlot - rzekł Max, nim zdążyła sama sobie odpowiedzieć. - 

Nasycenie. - Pocałował ją. - Pełnia. 

- Dobre odpowiedzi - mruknęła. 

- Zadajesz dobre pytania. Bardzo mi się podobała twoja wersja 

drugiej rundy. Czy teraz możemy przejść do mojej? 

- A miałeś na myśli coś innego? 

- Tak, zamierzałem uklęknąć na jedno kolano i poprosić cię o 

rękę, ale skoro oblałem pierwszą część... 

- Max, to nie był egzamin - ucięła. 

Nie chciała rozmawiać o oświadczynach, ponieważ miała 

poczucie, że jest na to za wcześnie, że wszystko dzieje się za szybko. 

Max potrzebował czasu. Ona sama chyba też. 

- Może nie, ale i tak dałaś mi do zrozumienia, że praca jest dla 

mnie ważniejsza niż wszystko inne. 

- To mi nie przeszkadza. Przeszkadza mi, że jest ważniejsza ode 

mnie. 

RS

background image

 

133

 

Westchnął. 

- Masz rację, powinienem był zadzwonić. 

- Przede wszystkim powinieneś był przyjść. 

- Lou, w sytuacji kryzysowej nie rozważasz wszystkich 

możliwych opcji, tylko z miejsca robisz to, co musi być zrobione. 

Owszem, rozumiała go, sama postępowała podobnie, ale Max 

też musiał zrozumieć, postawić się na jej miejscu. 

- Od tego masz menedżera w każdej restauracji, żeby sobie 

radził w takich momentach. Ty jesteś od zarządzania całością i 

dokonywania ważnych posunięć, a nie od zakręcania zaworów, 

powinieneś to wiedzieć. Tak samo jak powinieneś wiedzieć, że w 

przypadku spóźnienia należy dzwonić i uprzedzać. Mnie mama 

nauczyła tego już w dzieciństwie. Wiedziałam, że mam dzwonić, żeby 

się nie martwiła. 

- O mnie nikt się nie martwił i nikt nie chciał wiedzieć, gdzie 

jestem i co robię. W odróżnieniu od ciebie pochodzę z rozbitej 

rodziny. 

- I tu dochodzimy do sedna sprawy. Pragniesz prawdziwego, 

stałego związku, ale boisz się tego. Boisz się, że znowu zostaniesz 

zraniony. 

Zamknął oczy. 

- Masz rację, Lou. Ale nie we wszystkim, bo myślisz, że praca 

jest dla mnie ważniejsza od ciebie. A ja dzisiaj przez cały dzień 

myślałem o nas i o tym, jak wczoraj postąpiłem wobec ciebie. Już 

nigdy więcej. Obiecuję. 

- Obietnice są jak słomki, bardzo łatwo je złamać. 

RS

background image

 

134

 

- Lou, masz moje słowo.  

Cisza. 

- Nie wierzysz mi? 

- Dzisiaj tak myślisz, ale co będzie jutro? Za tydzień? 

- Musisz mi uwierzyć. - Otoczył ją ramionami. - Nie mogę cię 

stracić. Chcę, żebyśmy byli zawsze razem, żebyś została moją żoną. 

Coś zaczęło dławić ją w gardle. To było już nawet więcej niż 

spełnienie jej wszystkich marzeń. 

A mimo to nadal się wahała. W tym momencie Max przyrzekłby 

jej wszystko, lecz próba związania się z nim na zawsze oznaczała 

poważne ryzyko. Tak, ale życie bez Maksa oznaczałoby koszmar, 

lodową pustynię... 

- Poczekaj z tym do czternastego. 

- Do czternastego? 

- Przecież w walentynki jesteśmy umówieni na randkę. Już 

zapomniałeś? 

- Nie było czego zapominać, bo nie przypominam sobie, żebyś 

obiecała mi tę randkę. 

- Obiecuję ci ją teraz. Przynieś pierścionek, zrób, co trzeba i 

ogłosimy zaręczyny. 

- Chcesz, żebym ukląkł przed tobą przy wszystkich? 

- A zrobiłbyś to dla mnie? 

Wahał się tylko przez ułamek sekundy. 

- Tak. Co tylko zechcesz. 

- Akurat tego nie potrzebuję. To mnie masz przekonać, nie 

innych. - Pocałowała go w czoło. - Pojedynczy kamień, nieduży, bo 

RS

background image

 

135

 

przesadne pierścionki wyglądają tandetnie. A teraz chętnie zjem 

kolację, bo zgłodniałam. 

W walentynki pracowali wszyscy. Robert i John zawiadywali 

restauracją w Mayfair, Louise przypadła restauracja w Chelsea, zaś 

Max miał oko na to, co działo się w Knightsbridge. Co jakiś czas 

dotykał dłonią kieszonki na piersi, do której włożył pierścionek z 

pojedynczym brylantem oraz małą złotą agrafkę, którą dała mu Louise 

podczas lotu do Meridii. Odkąd zaproponował jej małżeństwo, zawsze 

nosił przy sobie ten drobiazg, który nabrał dla niego szczególnego 

znaczenia. 

Spojrzał na zegarek. Dziesiąta. Mógł się wymknąć, wszystko 

szło gładko. W biurze czekała butelka najlepszego szampana, którym 

Max zamierzał uczcić zaręczyny. Tak, widział wtedy tę niepewność w 

oczach Louise, to wahanie... Ale przekona ją. Musi. 

- Panie Valentine, mamy pewien problem... - odezwał się za nim 

ściszony, pełen niepokoju głos maitre d'. 

- Jane, właśnie wychodzę. Zwróć się z tym do Stephanie. Maitre 

d' wyglądała, jakby miała zemdleć. 

- Panie Valentine, proszę... Stolik numer pięć, Charles Prideaux, 

wie pan, ten aktor... Jest strasznie blady, spocony, czuje ucisk pod 

mostkiem. To może być początek zawału. 

- Wezwij karetkę. 

- Chciałam, ale kategorycznie zabronił, błaga o dyskrecję. 

Przyszedł tu z jakąś młodą aktoreczką, a żonie powiedział, że będzie 

pracował na planie filmowym. Bardziej boi się, że żona się dowie, 

niż... - Przerażona Jane nawet nie zdołała dokończyć. 

RS

background image

 

136

 

Max nie mógł dopuścić, żeby ktoś zmarł w jego restauracji. 

- Gdzie on jest? 

- Zasłabł w toalecie, zaprowadziliśmy go do biura. 

- Kto przy nim został? 

- Nikt. Chciałam spytać, czy na sali jest lekarz, ale zabronił mi. 

Powiedziałam, że sprowadzę pana i dopiero na to się zgodził. 

- Do diabła, nie powinien być sam, skoro jest w takim stanie. 

Dobrze, zajmę się tym. Przyślij mi dwóch kelnerów, żeby pomogli 

sprowadzić go na dół, zawiozę go do szpitala. 

Spojrzał na zegarek. Zdąży. Zabierze mu to wszystko góra pół 

godziny. 

Louise postanowiła zanieść kawę grupie fotoreporterów, którzy 

wyczekiwali na zimnie pod restauracją, by ustrzelić zdjęcia świeżo 

zaręczonych par, wśród których miały szansę znajdować się różne 

znane osoby. Nie miała nic przeciw ich obecności, przeciwnie, to była 

dodatkowa reklama. 

Była w znakomitym nastroju. W ciągu dnia otrzymała liczne 

bukiety czerwonych róż od klientów i od różnych innych osób, które z 

jakiegoś powodu chciały jej się przypomnieć albo nawiązać z nią 

stosunki. Jej gabinet tonął w kwiatach, lecz wszystkie one stały na 

podłodze i tylko jeden bukiet zdobił jej biurko. Był bardzo nietypowy 

jak na walentynki, gdyż zrobiono go ze śnieżnobiałych lilii o bardzo 

słodkim zapachu. Na pozbawionym podpisu bileciku widniały tylko 

cztery słowa: „Dla mojej jedynej Walentynki". 

RS

background image

 

137

 

- Podrzuć jakiś cynk, kto z kim, Louise - poprosił znajomy 

fotoreporter, z wdzięcznością biorąc od niej kawę. -Przydałby się jakiś 

bombowy news. 

- Pete, wiesz, że nic ci nie zdradzę. „Bella Lucia" gwarantuje 

gościom pełną dyskrecję. 

- No to opowiedz o sobie. W tym tygodniu widziano Maksa 

Valentine'a u Garrarda. 

Serce zabiło jej mocniej. Skoro Max pojechał do królewskiego 

jubilera... Oczywiście nie dała nic po sobie poznać. 

- Próbujesz mnie podpuścić. 

- A ponieważ nie odpowiedziałaś przecząco, znaczy, że trafiłem. 

W tym momencie podeszła do nich jedna z kelnerek. 

- Panno Valentine, ktoś pani szuka. Och, czyli Max przyjechał! 

- Para przy stoliku numer trzy właśnie się zaręczyła i chce 

podziękować, bo to pani ich sobie przedstawiła na jakimś przyjęciu. 

- Już idę - odparła, starannie ukrywając rozczarowanie. 

Zachowywała się jak idiotka. Przecież Max nie powiedział, że 

przyjedzie wcześnie. Obiecał tylko, że przyjedzie, a ona mu wierzyła. 

Max nie przewidział, że kochanka aktora uprze się jechać z nimi. 

- On umrze, umrze! - lamentowała bez końca. - Muszę być przy 

nim. 

Nie było czasu z nią dyskutować, więc pozwolił jej jechać. 

Dotarł do szpitala w rekordowym tempie, ale nie oznaczało to końca 

kłopotów. 

RS

background image

 

138

 

- Panie Valentine, niech pan zadzwoni po moją żonę i powie jej, 

gdzie jestem - błagał Prideaux. - I proszę zadbać, by Gina dotarła 

bezpiecznie do domu, naprawdę bardzo proszę. 

Oczywiście Max wiedział, jak brzmiała rzeczywista prośba: 

„proszę ją stąd zabrać, zanim moja żona przyjedzie". Niestety, łatwiej 

powiedzieć, niż zrobić. Gina dostała ataku histerii, płakała, że jej 

ukochany umrze, dlatego ona zostanie przy jego boku do końca. 

Max potrzebował pomocy dwóch pielęgniarek, żeby oderwać ją 

od Charlesa i wyprowadzić z pokoju zabiegowego. Wtedy rzuciła się 

z rozdzierającym szlochem w ramiona Maksa, któremu nie pozostało 

nic innego, jak próbować ją uspokoić. Jednocześnie nie odrywał 

wzroku od dużego ściennego zegara. Wskazówki nieubłaganie 

zbliżały się do godziny jedenastej. 

Z cierpliwością godną świętego uspokoił w końcu Ginę, a potem 

wytłumaczył jej taktownie, że ona musi opuścić szpital, ponieważ 

wezwano panią Prideaux. On wezwie dla niej taksówkę i opłaci 

przejazd, żeby nie musiała się o nic martwić. 

Niestety, nie udało mu się wykonać tego planu, który pozwoliłby 

mu chwilę później pognać na złamanie karku do Chelsea i do Louise. 

Dziewczyna usiadła w poczekalni i oświadczyła, że zamierza 

zobaczyć się z żoną Charlesa i powiedzieć jej całą prawdę. 

- On i tak zostawi ją dla mnie. Niech ona wie. 

Maksa nic nie obchodziła ani Gina, ani Charles Prideaux, ani ich 

prywatne sprawy. Ale obchodziło go, że jakaś niewinna kobieta, która 

niczego się nie spodziewała, wpadnie na kochankę swego męża. On 

już to widział. Trzy razy. I był gotów zrobić wszystko, by chociaż 

RS

background image

 

139

 

jednej osobie zostało oszczędzone podobne przeżycie. Może nawet 

więcej niż jednej, bo jeśli mieli dzieci, i to one ucierpiałyby ogromnie 

z powodu tej zdrady. Kto jak kto, ale on wiedział o tym najlepiej. 

- Gino, to nie jest właściwy moment, ponieważ Charles miał 

zawał, na szczęście lekki, ale zawsze. Jeśli doprowadzisz do 

konfrontacji, zaszkodzisz mu, on teraz potrzebuje spokoju. Chyba 

zależy ci na tym, żeby wyzdrowiał, prawda? 

Znowu zaczęła płakać, ale w końcu dała się wyprowadzić ze 

szpitala. 

- Gdzie mieszkasz? - spytał. 

- W Battersea.  

Odetchnął głęboko. 

- Odwiozę cię. 

- Nie, dziękuję, już i tak tyle pan dla nas zrobił. Wezmę 

taksówkę. 

Bardzo chętnie wpakowałby ją do taksówki, ale nie ufał jej. Była 

początkującą aktorką i widać dążyła do zdobycia sławy za wszelką 

cenę, skoro wdała się w romans ze znanym aktorem, starszym ponad 

dwa razy od niej. Jedna z tych, które szukają łatwych dróg na skróty. 

Max podejrzewał, że ledwie ją zostawi i odjedzie, ona wróci do 

szpitala, poczeka na panią Prideaux i odegra wielką scenę. Może 

nawet najpierw zadzwoni do jakiegoś tabloidu, żeby przysłali 

reportera, w końcu każdy sposób zdobycia rozgłosu był dobry. 

- Obiecałem Charlesowi bezpiecznie odstawić cię do domu - 

odparł. - I dotrzymam tej obietnicy. 

RS

background image

 

140

 

Zaklęła grubiańsko, tym samym potwierdzając jego podejrzenia. 

Otworzył drzwiczki samochodu i stanowczym gestem kazał jej 

wsiąść. Po chwili wahania posłuchała, widząc, że tego wieczoru już 

nic nie ugra. 

Max odetchnął i sięgnął do kieszeni po telefon, by 

poinformować Louise, co się dzieje. I w tym momencie uświadomił 

sobie, że ponieważ w restauracji był zakaz używania telefonów 

komórkowych, zostawił go na stole w biurze. 

Max nie przyjeżdżał. 

Ostatni goście opuścili restaurację, a wtedy - jak zwykle w 

walentynki - rozpoczęło się w Chelsea przyjęcie dla pracowników, na 

którym dziękowano wszystkim za całoroczną pracę. Przybyli ludzie z 

Mayfair i Knightsbridge, przybyli tata i wuj Robert, ale Maksa nie 

było. Robert spytał o niego Stephanie, menedżerkę restauracji w 

Knightsbridge, lecz ona potrząsnęła głową. 

- Nie wiem, gdzie jest. Wyszedł po dziesiątej, byłam 

przekonana, że przyjechał tutaj. 

Louise wycofała się na małe patio, puste o tej porze roku i po 

chwili wahania wybrała numer Maksa. Odezwała się automatyczna 

sekretarka. 

A więc to koniec. Było cudownie, ale to już koniec. Max 

przeląkł się znowu, nie znalazł w sobie sił, żeby związać się z nią na 

zawsze. Trudno, po prostu taki był. 

I nawet nie mogła go winić. Znała go doskonale i wiedziała, co 

robi, inicjując ten romans. Cóż, przecież tak właśnie to zaplanowała - 

krótka, szalona przygoda, potem koniec. 

RS

background image

 

141

 

Koniec ze wszystkim, z Maksem, z „Bella Lucią" z zimnym 

Londynem. 

Kiedy weszła do domu, w telefonie stacjonarnym migała 

czerwona lampka. Louise wdusiła przycisk. 

- Cześć, Lou, tu Cal, będę jutro w Londynie... Wyłączyła 

sekretarkę, nie słuchając dalej. 

Niech on sobie przyjeżdża do Londynu. Tylko że jej już nie 

będzie. 

- Widzieliście Louise? 

Pozbycie się Giny zajęło mu prawie trzy godziny. 

Rozwścieczona aktorka odegrała się na nim, złośliwie pokazując mu 

niewłaściwą drogę, wywodząc go gdzieś na manowce i od pewnego 

momentu wcale się z tym nie kryjąc. Max był na nią skazany, gdyż po 

prostu nie mógł wysadzić samotnej dziewczyny w środku nocy w 

jakiejś podejrzanej okolicy. Wreszcie panna wyzłościła się, podała 

prawdziwy adres i zdołał się od niej uwolnić. 

Przyjęcie dla pracowników powoli się kończyło, już tylko 

pojedyncze pary snuły się po parkiecie, wtulone w siebie w wolnym 

tańcu. Ojciec siedział w barze, popijając whisky, a jego czwarta żona, 

Bev, bezskuteczne próbowała go namówić na powrót do domu. 

- Ładnie nas wszystkich wystawiłeś do wiatru, synu - powiedział 

nieco bełkotliwie Robert. - Miałeś wygłosić podziękowanie dla 

pracowników i co? Diamentowa rocznica, wszyscy czekaliśmy... 

- Gdzie Louise? - spytał niecierpliwie. 

- Pojechała do domu - poinformowała go Bev. 

RS

background image

 

142

 

Było już bardzo późno, ale ku jego uldze w oknach mieszkania 

Louise paliło się światło. Max już wyciągał z kieszeni zapasowy 

klucz, ale intuicja podpowiedziała mu, żeby go nie używać. Wdusił 

przycisk domofonu. 

-Tak? 

- Louise, musimy porozmawiać, wszystko ci wyjaśnię. Ku jego 

zaskoczeniu wpuściła go bez żadnych protestów. 

Kiedy ją zobaczył w długiej czerwonej sukni, rozciętej do pół 

uda, powiedział spontanicznie: 

- Cudownie wyglądasz. 

Nachylił się, by ją pocałować, lecz odsunęła się, nim zdołał jej 

dotknąć. 

- Dziękuję za komplement - odparła grzecznie i chłodno. Max 

spodziewał się wybuchu, wyrzutów, a nawet oberwania czymś 

ciężkim. Ta chłodna uprzejmość była dużo gorsza. 

- Louise, przepraszam, że nie zdążyłem na przyjęcie przed 

twoim wyjściem, ale musiałem zawieźć do szpitala Charlesa Prideaux. 

- Doprawdy? I co? Dał ci autograf? 

- Lou, nikt ci nie powiedział? 

- O czym? Nikt nie wiedział, gdzie jesteś, a wszyscy czekali na 

ciebie, wszyscy pracownicy. Zawiodłeś ich. Już nie wspominam o 

takim drobiazgu, że byliśmy umówieni na randkę, miałeś przynieść 

pierścionek i planowaliśmy ogłosić zaręczyny. 

Nie bardzo wiedział, jak z nią rozmawiać, gdyż w jej lodowatym 

spokoju było coś przerażającego. 

RS

background image

 

143

 

- Musiałem odwieźć do domu kochankę Prideaux, ponieważ 

chciała zostać w szpitalu, poczekać na jego żonę i urządzić wielką 

scenę. 

- A ty uznałeś za swój obowiązek chronić obcego człowieka 

przed konsekwencjami jego niewierności? 

- Nie, chciałem ochronić jego żonę. 

- Ach, tak. Rozumiem. 

Czyli tego specjalnego, niepowtarzalnego wieczoru zawiódł ją, 

ponieważ odczuwał potrzebę ratowania czyjegoś żałosnego 

małżeństwa. Tak naprawdę w osobie tej kobiety Max próbował w 

jakiś sposób chronić swoją matkę przed zdradami swojego ojca. 

Oczywiście nie dało się cofnąć czasu, więc to całe bronienie matki 

przed cierpieniem odbywało się tylko w jego głowie. 

Z powodu demonów z przeszłości Max złamał słowo i zniszczył 

coś, co było realne, co miało prawdziwą wartość. Ale on ewidentnie 

nie rozumiał, czym zawinił, skoro sądził, że wystarczy się pokazać, 

wyjaśnić i będzie dobrze. 

- Jeśli to już wszystko, to dobranoc. 

- Chcesz, żebym poszedł? - spytał ze zdumieniem. 

- A o czym tu jeszcze rozmawiać? 

- Lou, to naprawdę była wyjątkowa sytuacja, facet dostał 

zawału. 

- Trzeba było wezwać karetkę. 

- Błagał, żeby tego nie robić, teraz żałuję, że go posłuchałem. 

Naprawdę. 

Cisza. 

RS

background image

 

144

 

- Przyniosłem pierścionek. 

Sięgnął do kieszeni i pokazał pierścionek z pojedynczym 

kamieniem. 

- Czyli to prawda. Proszę, znalazłeś czas na wizytę u Garrarda. - 

Louise wyjęła mu pierścionek z ręki, żeby przypadkiem nie próbował 

go jej nałożyć. Nie zniosłaby tego. 

- Skąd wiesz? 

- Widziano cię tam. Jutro przeczytasz o tym w kolumnie 

towarzyskiej porannego wydania „London Fourier". - Poruszyła 

pierścionkiem, przyglądając się, jak pięknie światło tańczy na 

szlifach, a potem oddała go Maksowi. 

- Nie podoba ci się? 

- Przeciwnie. Ale czy pamiętasz, o czym mówiliśmy ostatnim 

razem, gdy wystawiłeś mnie do wiatru? Chciałeś dostać jeszcze jedną 

szansę. Dostałeś ją. 

-Ale... 

- Nie ma żadnego „ale". 

- Gdybyś przy tym była... - zaczął, próbując się bronić, a potem 

nagle zaatakował: - Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz? 

- Zapewniam cię, że od mężczyzny, który nie dotrzymuje słowa, 

nie oczekuję zupełnie niczego. Ani od takiego, dla którego nie jestem 

najważniejsza. 

Gdyby ona mu coś przyrzekła, dotrzymałaby słowa, zdołałby jej 

w tym przeszkodzić chyba tylko prawdziwy kataklizm. Ale Max był 

inny i nie potrafił się zmienić. Gdyby z nim została, przez całe życie 

RS

background image

 

145

 

w kółko obiecywałby coś jej i dzieciom, za każdym razem pokazując 

im swoim zachowaniem, że to nie oni liczą się dla niego najbardziej. 

- Cóż, Max, było miło. Fantastyczny, niezapomniany seks, ale 

nic ponadto. - Miała wrażenie, że te słowa wypowiada ktoś inny. - 

Zaspokoiliśmy pożądanie, zaspokoiliśmy ciekawość, teraz każde 

może ruszyć w swoją stronę. 

- Nie chcę! Kocham cię, Lou. 

- Mylisz miłość z pożądaniem - ucięła, gdyż ani mówienie o 

uczuciach, ani przynoszenie pierścionków nie miało znaczenia, jeśli 

nie szło za tym odpowiednie traktowanie drugiej osoby. 

Nie miała siły z nim rozmawiać, była straszliwie wyczerpana, 

wypalona do cna. Kiedy przyjechał, zebrała siły na tę ostatnią 

rozmowę, zrzuciła szlafrok, wskoczyła znowu w suknię i szpilki, by 

przyjąć go z uniesioną głową, gdyż pozostała jej już tylko duma. Bała 

się, że jeśli potrwa to dłużej, ona rozsypie się, załamie się na jego 

oczach... 

Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. 

Max nawet nie drgnął. Wpatrywał się w nią straszliwie 

zdumionym i nieszczęśliwym wzrokiem dziecka, na które 

nakrzyczano, a ono nie rozumie, dlaczego. 

- Proszę, idź już... 

Zabrzmiało to tak błagalnie, że Max w dwóch skokach już był 

przy niej. Przez moment sądziła, że porwie ją w objęcia i pocałuje tak, 

jak wtedy, gdy chciała odejść, ale on tylko stał. 

- Zobaczymy się jutro? - spytał wreszcie. - O wpół do siódmej? 

Pokręciła głową, lecz nie przyjął odmowy. 

RS

background image

 

146

 

- Jesteś zmęczona. Porozmawiamy jutro. - I wyszedł. 

Jakimś cudem udało jej się nie zawołać go z powrotem. Słyszała, 

jak zatrzaskują się drzwi wejściowe na dole. Zamknęła wtedy drzwi 

mieszkania i podeszła do okna. Cały czas trzymała się jeszcze i 

dopiero gdy usłyszała warkot zapuszczanego silnika, coś w niej pękło, 

chwyciła telefon stacjonarny i z całej siły cisnęła nim o ścianę. 

Rozleciał się na kawałki. 

Tak samo jak jej serce. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

RS

background image

 

147

 

ROZDZIAŁ JEDENASTY 

 

Max wyszedł, ponieważ nie miał innego wyboru, skoro Louise 

wzniosła między nimi mur z lodu. Gdyby się wściekła, mógłby 

obrócić jej gwałtowne emocje na swoją korzyść, ale ona odcięła się od 

niego i nie mógł jej dosięgnąć. 

Zanim spróbuje ponownie, musi wszystko przemyśleć. Miała 

rację, w jego przypadku obietnice nic nie znaczyły, musiałby coś 

zrobić, żeby udowodnić jej swoją miłość ponad wszelką wątpliwość. 

Tylko co? 

Jak to, co? Przecież sama mu powiedziała - powinien 

przeanalizować otrzymane informacje. Dostał ich od niej 

wystarczająco dużo, ale w rzeczywistości wcale nie zastanowił się nad 

nimi, przekonany, że oświadczyny to czysta formalność, bo Louise i 

tak się zgodzi. Tak naprawdę to dotąd nie słuchał, co ona próbowała 

mu powiedzieć... 

Jakich trzech słów byś użył, żeby opisać samego siebie? 

Porzucony. Zdesperowany. Kretyn. 

Louise wróciła do pakowania. Kiedy poprzednio leciała do 

Melbourne, chciała odnaleźć jedną rodzinę, żeby zastąpić nią drugą. 

Teraz miała je obie, lecz nie miała już żadnej szansy na założenie 

własnej. Skupi się więc na prowadzeniu firmy, główne biuro otworzy 

w Melbourne, a Gemma będzie prowadziła filię w Londynie. 

Miała już zarezerwowany bilet na wieczorny lot z Heathrow. Z 

samego rana zadzwoni do Pete'a i da mu ten cynk, będzie miał ten 

RS

background image

 

148

 

swój „bombowy news". Potem zadzwoni do rodziców, umówi się z 

nimi, postara się spędzić z nimi część dnia. O wpół do siódmej 

Gemma zawiezie Maksowi do biura gotowy plan działań 

marketingowych dla „Bella Lucii". Louise w tym czasie będzie już w 

samolocie, właśnie osiągną wysokość przelotową, więc rozepnie pasy 

i nastawi się na długi lot. 

Kiedy skończyła się pakować, przykucnęła i pozbierała szczątki 

telefonu. Pod jednym z kawałków potrzaskanego plastiku znalazła 

małą złotą agrafkę. Skąd mogła się tu wziąć? Nosiła kilka takich 

agrafek w kosmetyczce, którą zabierała tylko na wyjazdy, ale nawet 

gdyby przypadkiem upuściła ją na środku pokoju, to przecież 

poprzedniego dnia sprzątaczka odkurzała całe mieszkanie i na pewno 

sprzątnęłaby również agrafkę. 

Pamiętała, jak dała taką samą Maksowi. Wziął ją i schował do 

kieszonki na piersi, blisko serca. To był specjalny moment, gdyż 

wtedy wszystko mogło się wydarzyć. I wydarzyło się. 

Podniosła agrafkę z podłogi, odłożyła na stolik i nagle ściągnęła 

brwi. Właśnie w tym miejscu stał Max, gdy wyjmował ten przeklęty 

pierścionek dokładnie z tej samej kieszonki. Nie, bzdura, nie z tej 

samej, przecież wtedy miał na sobie marynarkę, a tego wieczoru 

smoking. 

Jeśli to była ta sama agrafka, to musiał ją przełożyć z tamtej 

kieszonki do tej. Musiał ją nosić ze sobą. 

- To nic nie znaczy - wyszeptała. - Max ma zwyczaj nosić przy 

sobie różne niepotrzebne rzeczy. 

RS

background image

 

149

 

Po jej policzku stoczyła się łza, upadła na podłogę i wsiąkła w 

dywan. 

Max nie spał przez całą noc, analizując wszystko od samego 

początku i szukając sposobu udowodnienia Louise, że ona znaczy dla 

niego więcej niż sto restauracji. Zasnął nad ranem w fotelu, obudził 

się koło dziesiątej, połamany, ale z gotowym pomysłem. Najchętniej 

pobiegłby od razu do biura Louise, by jej powiedzieć, co wymyślił, 

jednak oparł się pokusie. Zrobi to o wpół do siódmej, kiedy się 

spotkają. 

- Czy spodziewa się pan dzisiaj przyjścia panny Valentine? - 

spytała niepewnie sekretarka, która przyniosła mu pocztę, gdy 

rozmawiał przez telefon z prawnikiem „Bella Lucii", tłumacząc mu, 

co ma zrobić i że wszystko musi być gotowe na jego cowieczorne 

spotkanie z Louise. 

- Tak. Czyżby dzwoniła i odwołała spotkanie? 

- Nie dzwoniła, ale... 

- Ale co? 

- Proszę zaczekać. - Sekretarka wyszła z gabinetu i zaraz 

wróciła, niosąc poranne wydanie „London Fourier", otwarte na stronie 

z rubryką „Kronika towarzyska". 

Brylanty w walentynki nie dla Valentine'ów Wszyscy czekali z 

zapartym tchem na wczorajsze przemówienie Maksa Valentine'a na 

uroczystej gali z okazji diamentowej rocznicy powstania „Bella 

Lucii". Spodziewano się informacji, że Max zadał pewne istotne 

pytanie Louise Valentine, z którą od niedawna współpracował nad 

ekspansją swojego imperium. 

RS

background image

 

150

 

Spodziewano się także, że panna Valentine da odpowiedź 

pozytywną, gdyż niedawno widziano Maksa w salonie jubilerskim 

Garrarda, gdzie inwestował małą fortunę w to, co -jak nas poucza 

znana piosenka - jest najlepszym przyjacielem dziewczyny. 

Jednakże Max Valentine nie pojawił się na gali, zaś najlepsza 

londyńska specjalistka public relations właśnie się pakuje, gdyż jak 

wiemy z dobrze poinformowanych źródeł, wyjeżdża na stałe do 

Australii, gdzie zamierza budować własne imperium. Życzymy jej 

samych sukcesów. 

Informacja o wyjeździe do Australii brzmiała aż nazbyt 

prawdopodobnie, więc Max, nie tracąc ani chwili, pojechał prosto do 

Louise. Ponieważ akurat ktoś wychodził z budynku, Max skorzystał, 

wskoczył w uchylone drzwi, potem pognał pędem na górę i załomotał 

do jej drzwi. 

Otworzył mu Cal Jameson. 

- Cześć, Max. Louise mówiła, że można się ciebie spodziewać. 

Chcesz wejść? 

Pod Maksem aż kolana ugięły się z ulgi. 

- Jest tutaj?! Koniecznie muszę z nią porozmawiać. 

- Nie ma jej, kiedy przyjechałem, właśnie wychodziła. Dała mi 

klucz, kazała się rozgościć... 

- Gdzie ona jest? 

- Gdzieś między Londynem a Melbourne. 

- Jak to? Już wyjechała? To niemożliwe! A jej praca? A jej 

rodzice? 

- Cholera, stary, ale cię ruszyło. Wejdź, dam ci drinka. 

RS

background image

 

151

 

- Nie chcę drinka, chcę... 

- Louise. Wiem. Dlatego lepiej wejdź na chwilę. 

Bardzo nie lubiła tych kilku minut po starcie, gdy odrzutowiec 

piął się w górę, a człowiek czuł kamień w żołądku. Wreszcie rozległ 

się sygnał oznaczający, że można rozpiąć pasy, Louise odetchnęła z 

ulgą i puściła poręcze fotela, na których mocno zacisnęła dłonie. 

Leciała pierwszą klasą, okazało się, że ma inny numer miejsca, 

niż ten, który podano jej podczas rezerwacji, na czym zresztą dobrze 

wyszła, gdyż miejsce koło niej pozostało wolne. Znakomicie, nikt nie 

będzie jej przeszkadzał. Schyliła się, by wyjąć z torby laptopa, 

ponieważ zamierzała stworzyć plan rozwoju dla własnej firmy. W tym 

momencie ktoś koło niej usiadł, więc - niestety - miała towarzystwo. 

A zapowiadało się tak dobrze... 

Wyprostowała się i nieco odwróciła twarz w stronę towarzysza 

podróży, wykonując grzeczne skinienie głową na powitanie. Unikała 

przy tym nawiązania kontaktu wzrokowego, żeby nie zachęcić tej 

drugiej osoby do rozpoczęcia rozmowy, jednak jej mózg 

zarejestrował, co zobaczyła kątem oka. Odwróciła się w ułamku 

sekundy. 

- Max?! - Chwila ciszy. - Co ty tutaj robisz? 

- Jest wpół do siódmej. Zawsze się widzimy o tej porze. 

- Ale... jak to... przecież Gemma... 

- Miała cię zastąpić? Nikt nie może cię zastąpić. I nie tak się z 

tobą umawiałem. I czy nie wydaje ci się, że zapłaciłem ci z góry? 

Aż ją zatkało na moment. 

- Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałeś. 

RS

background image

 

152

 

- Chyba jesteś w stanie uwierzyć we wszystko, jeśli chodzi 

o mnie. Inaczej nie uciekałabyś na drugą półkulę. - Wyjął ze swojej 

teczki grubą kopertę. - Ale w sumie dobrze się stało, gdyż to daje mi 

szansę pokazania ci, że mówiłem poważnie. Ja naprawdę więcej cię 

nie zawiodę. 

- Nigdzie nie uciekam i nie ma to nic wspólnego z tobą. Jadę 

budować moje własne życie, tym razem realne, a nie wyma... - 

Zamilkła, ale już i tak jej się za dużo wyrwało. 

- A nie wymarzone? 

- Nie wszystkie marzenia są dobre. 

- To fakt. I nie wszystkie błędy są złe. Ostatniej nocy nie 

popełniłem błędu, zrobiłem to, co uważałem za słuszne, kierując się 

jak najlepszą intencją. Za to te inne razy... Tak, tamto były pomyłki. 

Chociaż też może nie do końca, bo to z powodu tych wszystkich 

wydarzeń w końcu uciekłaś, a ja zrozumiałem, co to znaczy cię 

stracić. I jak bardzo to boli. 

Nie chciała tego słuchać, nie chciała rozmawiać, nie miała na to 

sił. On mówił o cierpieniu? On? Z nich dwojga to ona aż musiała 

zagryzać wargi, żeby nie krzyczeć z bólu. 

- Max, proszę, przestań... 

- Nie, muszę ci wszystko wyjaśnić. Jeśli na koniec nadal nie 

będziesz chciała mnie widzieć, to przesiądę się i dam ci spokój raz na 

zawsze. 

Nie, ta opcja też jej się nie podobała. Odetchnęła głęboko i 

skinęła głową, dając znać, że słucha. 

RS

background image

 

153

 

- Myślałem o nas przez całą noc. Od kilkunastu lat odpychałem 

cię od siebie na wszelkie sposoby. Tamtego wieczoru, gdy miałem 

zabrać cię na bal w szkole, rzeczywiście brakowało nam w restauracji 

rak do pracy, ale ojciec dałby mi wyjść, gdybym przypomniał mu, że 

obiecałem być tej nocy twoją eskortą. Tak nazwał to wuj John i 

powiedział mi jeszcze, że nie odda swojej małej księżniczki w ręce 

nikogo innego, a ze mną będziesz bezpieczna. Nie mógł gorzej trafić... 

Lou, ja specjalnie nie poszedłem. Tańczyłabyś ze mną, jak zwykle 

ubrana w jakąś niewinną sukienkę z falbankami, ale w twoim 

spojrzeniu nie byłoby nic niewinnego. I gdybym nie zdołał się temu 

oprzeć, musiałbym się smażyć w piekle. 

- Myliłeś się. 

- Jak to? 

- Tańczyłabym z tobą, ubrana w absolutnie zabójczą, seksowną 

kieckę, którą miałam schowaną na dnie torby i w którą zamierzałam 

się przebrać na miejscu. I miałam plany co do ciebie, nie zdołałbyś się 

oprzeć. 

Na jego szarej ze zmęczenia twarzy pojawił się cień uśmiechu. 

- Czyli instynkt słusznie mnie ostrzegł... Rok później leciałaś na 

wakacje do Włoch, miałem cię odwieźć na samolot. I nie odwiozłem, 

bo nie chciałem, żebyś tam jechała. Wiedziałem, że na widok 

siedemnastoletniej pięknej blondynki Włosi oszaleją i któryś w końcu 

dostanie to, o czym ja marzyłem. I miałem rację... - Przeciągnął dłonią 

po twarzy. - Kiedy wróciłaś, wystarczyło mi jedno spojrzenie na 

ciebie i już wiedziałem. Wydawało mi się, że coś we mnie umarło. 

- Czyli wcale nie umarło, tylko ci się wydawało? 

RS

background image

 

154

 

- Wiesz, naprawdę padłem trupem dopiero w Meridii,  kiedy 

pozwoliłaś, żeby ta sukienka opadła na podłogę - odparł z szerokim 

uśmiechem. 

- Miał na imię Roberto - powiedziała, żeby go ukarać, a potem 

wzruszyła ramionami. - Ponieważ nie mogłam mieć ciebie, było mi 

wszystko jedno. Stare dzieje. 

- Ale czy rozumiesz, co próbuję ci powiedzieć? Przez całe życie 

uciekałem przed tobą. Tylko że ta ostatnia noc była zupełnie inna. 

Cały czas myślałem o tobie, liczyłem minuty, dzielące nas od 

spotkania. Moja komórka została w restauracji, więc nie mogłem do 

ciebie zadzwonić, lecz ponieważ Jane wiedziała, co się stało i gdzie 

jestem, byłem przekonany, że wszystko ci powtórzyła. Niestety, Jane 

była roztrzęsiona po tym zajściu i nie pojechała na galę, tylko do 

domu, ale to się okazało dopiero dzisiaj. 

-Och... 

- Tak więc nie próbowałem uciec, żeby chronić siebie, tylko 

autentycznie pomogłem komuś, kto miał poważne kłopoty. Louise, 

musisz zrozumieć, że pod tym względem się nie zmienię. Ale musisz 

też zrozumieć, że ty jesteś dla mnie najważniejsza, a nie praca, nie 

„Bella Lucia". Ty stoisz na pierwszym miejscu. Kocham cię. 

Wyjął pierścionek z kieszeni i położył go na otwartej dłoni. 

- Możesz już nie wypatrywać i nie czekać. Jestem przy tobie. 

Pierścionek jest twój. Razem z moim sercem. 

Kiedy nie wzięła pierścionka, schował go do koperty i podał jej 

całość. 

- Może to cię przekona. 

RS

background image

 

155

 

- Co to jest? 

- Zostań moją wspólniczką. 

Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. On naprawdę 

myślał, że to cokolwiek zmieni? 

- Ofiarowuję ci partnerstwo na równych zasadach. Przyjmij je, 

Lou. Inaczej rzucę pracę i w ogóle wycofam się z interesów. 

Co?! 

- Nie zrobisz tego. „Bella Lucia" jest całym twoim życiem. 

- Nie. Ty jesteś całym moim życiem. Po co mi to wszystko bez 

ciebie? Nie widzę sensu. 

Tego samego zwrotu użyła, gdy pytał, czemu od kilku lat nie 

spotykała się z nikim. Nie widziała sensu... 

- Pamiętam, kiedy mi to powiedziałaś - rzekł, jakby czytał w jej 

myślach. - Najmilsza, myślisz, że ja nie znam tego uczucia? Jedna 

kobieta w moich ramionach, a zupełnie inna w moim sercu, w mojej 

duszy, w moich myślach. I za nic nie da się o niej zapomnieć. 

Zatopiła spojrzenie w jego twarzy i zobaczyła, że on 

rzeczywiście dla niej sięgnął w głąb swojej duszy, starając się 

wszystko zrozumieć do końca. Odsłonił się przed nią, obnażył bez 

reszty, oddał się jej do takiego stopnia, że nigdy nie podejrzewała, że 

to w ogóle jest możliwe. 

- A jeśli powiem: nie? 

- Zostanę włóczęgą, zamieszkam na plaży. Cal obiecał nauczyć 

mnie surfingu. 

- Cal? 

RS

background image

 

156

 

- To on ustalił, na który lot masz bilet i zmienił rezerwację, 

żebyśmy mogli siedzieć obok siebie. 

- Czyli to puste miejsce to nie był przypadek? Chwileczkę, 

czemu nie pojawiłeś się wcześniej, dlaczego czekałeś do tej pory? 

- Byliśmy umówieni na wpół do siódmej, chciałem mieć 

pewność, że zjawię się w momencie, gdy będziesz myśleć o mnie. I 

gdy nie będziesz miała dokąd uciec. Kiedy pokazałem stewardesie 

pierścionek, bez problemu pozwoliła mi poczekać w klasie 

ekonomicznej. - Wyjął pierścionek z koperty. - Wyjdziesz za mnie, 

Lou? 

- Włóczęga mieszkający na plaży! - Roześmiała się. - Ależ z 

ciebie łgarz, Maksie Valentinie. 

Podała mu lewą dłoń, pozwalając nałożyć sobie pierścionek. I 

dała się pocałować. 

- Weźmy ślub w Queenslandzie - zaproponował. 

- Nie lecę do Queenslandu, tylko do Melbourne, budować tam 

moje własne imperium. 

- A jednak udaj się ze mną do Queenslandu, bo potrzebuję twojej 

opinii na temat pewnego miejsca. Las tropikalny, rafa koralowa, 

zatoka, przystań, luksusowy nowy kurort... W zamian pomogę ci 

zbudować twoje imperium, jeśli nadal będziesz tego chciała. 

- Hm, może jeszcze przemyślę kwestię własnego imperium. Jako 

wspólniczka w „Bella Lucii" będę miała wystarczająco dużo 

ciekawych zajęć. 

- Jako moja żona, matka moich dzieci i moja wspólniczka 

będziesz miała więcej ciekawych zajęć, niż przypuszczasz. 

RS

background image

 

157

 

- Jako mój mąż i ojciec moich dzieci będziesz równie zajęty. 

- Czyli umowa stoi? 

- Tylko zapomnij o cichym ślubie, Max. Ma być tuzin druhen, 

góra kwiatów i cały tłum wzruszonych krewnych, a ty się zjawisz i 

stawisz temu wszystkiemu czoła. - Uśmiechnęła się szeroko. - Dasz 

radę? 

- Wołami by mnie nie odciągnęli - zapewnił. 

- Na wszelki wypadek, gdybyś miał zapomnieć... - Odchyliła 

klapę żakietu, odpięła ukrytą pod spodem małą złotą agrafkę i 

przypięła ją pod klapą marynarki Maksa - weź to. I nie zgub jej 

znowu. 

Louise pojechała do ślubu odkrytym powozem ciągniętym przez 

dwa białe konie. Towarzyszył jej ojciec. 

Przy bramie wiodącej na teren kościoła czekał już tłum 

reporterów, zaś w kruchcie czekała Jodie, starsza druhna. 

- Pan młody się pojawił, jak mniemam? - zagadnął zakrystiana 

John Valentine. 

- O, był pierwszy ze wszystkich! Zawsze powtarzam, że 

niecierpliwy pan młody to dobry znak. 

- Hmm, zapewne, zapewne... 

Louise uśmiechnęła się pod welonem. Ona ani przez sekundę nie 

wątpiła, że Max się zjawi. Owszem nadal zdarzało mu się czasami 

spóźniać lub w ogóle nie dotrzeć w umówione miejsce, lecz zawsze 

dzwonił, by uprzedzić Louise i wyjaśnić, co go zatrzymało. 

- Gotowa? - spytał zakrystian. 

RS

background image

 

158

 

- Gotowa - zapewniła Louise. - I równie niecierpliwa jak pan 

młody. 

Kiedy rozległy się pierwsze takty marsza weselnego, nachyliła 

się do ojca. 

- Jesteś najlepszym tatą, jakiego można sobie wymarzyć. Nie 

znalazł słów, więc w odpowiedzi uścisnął jej dłoń i poprowadził ją do 

ołtarza. Kościół był pełen ludzi, zjechali się Valentine'owie z całego 

świata - Rachel z Lukiem i ich maleństwem, Rebeka z Mitchem i 

dziećmi, Emma, królowa Meridii, wraz z królem Sebastianem, 

Melissa, która nie odrywała wzroku od swego szejka, Jack zaręczony 

z Maddie, Beverley, Daniel ze Stephanie, Dominik z żoną i dziećmi... 

Ale Louise widziała tylko jedną jedyną osobę. Nawet stojący 

obok Maksa drużba, szejk Surim w uroczystym arabskim stroju, nie 

był w stanie przyćmić pana młodego i radości, jaką promieniał. 

Kiedy Louise i John podeszli do ołtarza, Max uśmiechnął się, 

ujął jej dłoń i podniósł do ust. Przez kościół przebiegło westchnienie. 

- Drodzy zgromadzeni... - zaczął pastor. 

Cała uroczystość przebiegła zgodnie z planem, z jednym, 

drobnym wyjątkiem. Pastor spytał ceremonialnie: 

- Kto oddaje tę oto kobietę temu oto mężczyźnie? 

John Valentine, zamiast po prostu włożyć dłoń córki w dłoń 

Maksa, powiedział głośno i dobitnie: 

- Ja! Ja ją oddaję. 

Ivy ofuknęła go potem za to w zakrystii, gdzie państwo młodzi 

oraz świadkowie podpisywali dokumenty, lecz John wcale się nie 

zawstydził. 

RS

background image

 

159

 

- Chciałem, żeby wszyscy wiedzieli, jaki jestem szczęśliwy. - 

Odwrócił się do brata i położył mu dłoń na ramieniu. - Bardzo 

szczęśliwy. To jest wspaniały dzień. 

Louise i Max witali gości przybywających na wesele i 

przyjmowali życzenia. Ostatnia podeszła Patsy wraz ze swoim nowym 

mężem. Louise ucałowała ich oboje, a potem odwróciła się do Ivy. 

- Mamo, pozwól sobie przedstawić Patsy Simpson Harcourt i jej 

męża Dereka. Patsy, to moja matka. 

Obie kobiety zamarły. Potem Ivy postąpiła krok do przodu, 

objęła Patsy i powiedziała: 

- Dziękuję. Dziękuję za to, że dałaś mi najcudowniejszą córkę, 

jaką można sobie wyobrazić. 

Louise omal się nie rozpłakała ze wzruszenia, ale w tym 

momencie Jack zadzwonił łyżeczką o kieliszek szampana i oznajmił 

donośnym głosem: 

- Panie i panowie, czeka nas najwspanialszy wieczór w naszym 

życiu, ale zanim go rozpoczniemy, proponuję wznieść toast za pamięć 

Williama Valentine'a, który przed sześćdziesięcioma laty otworzył 

pierwszą restaurację „Bella Lucia" i bez którego nie byłoby nas tutaj. 

Za rodzinę, jaką stworzył, za Louise i Maksa, dzięki którym „Bella 

Lucia" będzie dalej kwitła i za następnych sześćdziesiąt lat! 

- Sześćdziesiąt lat - powtórzył Max, z uwielbieniem spoglądając 

na żonę. - Jesteś gotowa tyle ze mną być? 

- Szczerze powiedziawszy, nie lubię takich krótkich związków. 

Ale spytaj mnie znowu za sześćdziesiąt lat. Może wtedy ci odpowiem. 

RS


Document Outline