Enoch Suzanne Kradzione pocalunki

background image

SUZANNE ENOCH

KRADZIONE POCAŁUNKI

„STOLEN KISSES"

Dla Mereditha, który zapoznał mnie z romansami

czasów regencji. Wdzięczna ci jestem i za to, i za fakt,
że dzięki tobie nie byłam jedyną dziewczyną w szkole,
która potrafiła odróżnić Banthę od Jawy, a Andorianina
od Górna. Niech Moc będzie z tobą.

background image

1

Jonathan Faraday, markiz Dansbury, podniósł wzrok na budynek, który miał przed

sobą, i zmarszczył brwi. Przygnębiająco szacowna i z zewnątrz, i od wewnątrz budowla
stała w tej części Londynu, którą rzadko odwiedzał. Również i tego wieczoru z wielkim
zadowoleniem trzymałby się od niej z daleka. Zerknął spod oka na swoją kochankę.

– Tak tępego pomysłu jeszcze chyba nigdy nie miałaś.
– Nonsens – łagodziła beztrosko lady Camilla Maguire, chociaż wyraz jej twarzy

przypominał minę pogromcy, który stawia czoło rozdrażnionemu lwu. – A tak czy owak,
to ja wygrałam tamto rozdanie. Obiecałeś, że spędzimy wieczór, gdzie tylko sobie
zażyczę.

– Kiedy pozwoliłem ci wygrać, zakładałem, że będziesz miała ochotę na Ogrody

Vauxhall albo może któreś z karcianych przyjęć u Antonii. – Przeprowadzając przyjaciół
przez otwarte, dwuskrzydłowe drzwi, pochylił się ku Camilli. – Albo jeszcze lepiej moją
sypialnię – ciągnął dalej; te słowa wyszeptał jej prosto do ucha, podejmując ostatnią
próbę, by zmieniła decyzję.

– Przestań, ty niegrzeczny chłopcze – zbeształa go Camilla z uśmiechem, który ani

trochę nie ukrywał jej irytacji.

– A czemuż to miałbym przestać? Nie miałem pojęcia, że poprowadzisz mnie prosto

do Hadesu.

– Jacku, Almack w niczym Hadesu nie przypomina. Proszę cię, bądź grzeczny. –

Camilla szarpnęła go za rękaw i wciągnęła do szatni; jej brązowe oczy ze
zniecierpliwieniem spoglądały na niego spod starannie rozburzonych, płomiennie rudych
włosów.

Jack uniósł w jej kierunku jedną brew. Niewiele trzeba było czasu, by zaczęły go

nudzić ograniczone ambicje Camilli i jej łatwe do przewidzenia pragnienia; ona również
najwyraźniej czuła się znużona jego sarkazmem i zjadliwym cynizmem – niewątpliwie
stąd ta wieczorna eskapada. Ale mimo to mniej było kłopotliwe zatrzymanie jej przy
sobie, niż podejmowanie jeszcze raz w tym sezonie wysiłków związanych ze zdobyciem
nowej kochanki. Spędziwszy zaledwie miesiąc w mieście, stracił już rachubę.

– Pozwolę sobie być innego zdania – z determinacją mówił przyjaznym tonem. –

Almacku od Hadesu niemal nie sposób odróżnić. I tu, i tam potępione, schwytane w
wieczystą pułapkę dusze zawodzą i wirują całymi stadami.

Ernest Landon, trzeci z ich czteroosobowego towarzystwa, zachichotał w typowy dla

siebie, pochlebny sposób, kiedy wchodzili do głównej sali.

– Dobrze powiedziane, Dansbury. Potępione, zawodzące dusze. Ha, ha.
Chociaż była połowa czerwca, Londyn wciąż jeszcze tkwił w szponach zimowego

background image

chłodu, więc upalny podmuch z zatłoczonych, hałaśliwych sal powinien był sprawić im
przyjemność. Ale kiedy tuż za ciepłem napłynął zapach potu, Jack znalazł potwierdzenie
swojej analogii z piekłem. Obietnica obietnicą, a im szybciej się stąd wydostanie, tym
lepiej.

– Proszę cię, nie rób trudności, Jack – błagała go znowu Camilla. – To jest przyzwoite

towarzystwo.

– Wiem. Odrażające, nieprawdaż? – Jack skinął głową. Ociężałość szła zawsze w

parze z Almackiem, robili wrażenie bliskich przyjaciół, i kiedy Jack rozejrzał się po sali,
nic nie przemawiało za tym, by ten ich związek uległ rozluźnieniu. Na widok markiza
kilka osób obrzuciło ich zdumionym spojrzeniem; odpłacił im tą samą monetą i udawał, że
nie zwraca uwagi na mamrotane półgłosem komentarze. Gdyby nie to, że nosił tytuł
markiza, ta mała skandaliczna grupka nie zostałaby nigdy wpuszczona na otaczane
wielkim szacunkiem, śmierdzące obrzydliwie salony Almacka.

Ogden Price wyjął z kieszeni srebrne puzderko i otworzył je.
– Wiesz co, Dansbury, mógłbyś choć raz postarać się spędzić wieczór w sposób

możliwy do przyjęcia dla towarzystwa – powiedział bezceremonialnie, wziął szczyptę
tabaki i zażył. – Ostatecznie nie umrzesz przez coś takiego, a twojej reputacji to też raczej
nie poprawi.

Jack zaczął mu odpowiadać, potem przerwał, jego ciekawość została pobudzona; Price

niemal tak samo nie lubił Almacka jak markiz. Odniósł więc wrażenie, że Landon i Price
musieli mieć jakieś ukryte cele, by mu towarzyszyć. Przyjrzał się przyjacielowi, zwrócił
uwagę na jego niespokojne, szare oczy i na to, że nie wiedzieć czemu fascynuje go własna
tabakierka.

– Kim ona jest, Price? – Podszedł o krok bliżej, żeby było go słychać poprzez tony

hałaśliwego kontredansa i pytlowanie setki języków.

Price spojrzał na niego przelotnie, potem opuścił wzrok.
– Nikim – odparł zbyt szybko i zatrzasnął tabakierkę. – Po prostu taka ładna buzia. –

Srebrne puzderko zniknęło w jego kieszeni. – Człowiekowi wolno chyba podziwiać.

– Zaiste, wolno – zgodził się Jack znacznie podniesiony na duchu. Jeżeli Ogden

znalazł jakiś object d'interet, może przynajmniej spodziewać się odrobiny dobrej zabawy,
zanim umknie z powrotem w bliższe sobie, bardziej mroczne zakątki Londynu. – A czy ta
godna podziwu ładna buzia jakoś się nazywa?

– Jacku, zatańcz ze mną – przerwała im Camilla i wsunęła mu rękę pod ramię; jej

ciepła bliskość wydała mu się dusząca w zabójczo skwarnej sali.

– Nie. Rozmawiam z Pricem. – Życzył jej dobrze i miał nadzieję, że szybko znajdzie

sobie do towarzystwa kogoś mniej zgryźliwego, ale nie miał ochoty wychodzić na durnia,
kiedy tego kogoś będzie szukała.

background image

– Ja chcę tańczyć – upierała się Camilla, ocierając się biustem o jego rękę.
Ten jej ruch bardziej go drażnił niż podniecał.
– Kontredansa? Nawet twój niemały urok nie skłoni mnie, moja droga, żebym

wkroczył w tę piekielną otchłań.

– Brutal.
Camilla wydęła wargi, ale nie rozluźniła chwytu. Gdyby nie to, że jej uścisk był

szokująco intymny jak na sale Almacka, byłby jej rękę strząsnął. Zamiast tego skierował
uwagę na Price'a, całkowicie pochłonięty dociekaniem prawdy.

– A więc, mój chłopcze...
– Jacku – zaprotestowała znowu Camilla.
– Lady Maguire, proszę, ja zatańczę z panią – zaproponował Ernest, okazując większą

niż zwykle wnikliwość.

Camilla prychnęła, a potem beztrosko ujęła dłoń Landona.
– Mamy tu dziś wieczór przynajmniej jednego przyzwoitego dżentelmena.
– Lepiej żeby był nim Landon niż ja – wycedził przez zęby Jack, przypatrując się, jak

Camilla odchodzi.

Lady Maguire miała być może ochotę spędzić wieczór w przyzwoitym towarzystwie,

ale z pewnością nie ubrała się odpowiednio. Wiśniowo-szara suknia odbijała jaskrawą
niczym krew plamą od przypominających mdłe kwiaty wyblakłych gości, a kiedy głęboko
dygnęła, ruch ten miał ujawnić przed partnerem jej uroki – i efektywnie zaanonsować
proponowane przez nią usługi.

Jack obejrzał się na Price'a. Ludzie patrzyli na niego z pewną obawą, ale przez ostatnie

kilka miesięcy bardziej groziła mu śmierć z nudów niż od ostrza przeciwnika w
pojedynku. Dręczenie Ogdena przynajmniej trochę go rozerwie.

– A więc pozwól, że powtórzę: kim jest twoja tajemnicza czarodziejka, Price?
– Daj spokój, Dansbury – odparł Price wyraźnie poirytowany. – Nie warte to tego

żartu, w który chcesz sprawę obrócić. A poza tym „patrzeć" niekoniecznie znaczy
„pożądać". Podziwianie kobiety przypomina podziwianie posągu: można poznać się na
miłych dla oka kształtach, nie pragnąc dokonać zakupu.

Jack uniósł obydwie brwi w górę.
– Teraz czuję się autentycznie zafascynowany. Nigdy jeszcze nie słyszałem, żebyś

wypowiedział słowa: „ładna, godna podziwu i miła dla oka" w stosunku do jednej i tej
samej kobiety. Powiedzże mi, jak ona się nazywa.

Price zerknął na niego spode łba, potem pokazał na zgiełkliwe stadko młodych dam,

które zebrały się pod ścianami sali i czekały, aż je ktoś poprosi do tańca.

– Idź ponaprzykrzać się trochę tym niewiniątkom – warknął.
– Lis przedkłada kury nad kurczęta – odparł rozbawiony Jack. Te wdzięczące się,

background image

bezrozumne stworzenia były tak naiwne, że jego reputacja wydawała im się romantyczna,
a do tego tak sztywne i niezdarne, żeby nie warto się było za nimi uganiać. – Obawiam się,
że musisz znaleźć coś lepszego, by odwrócić moją uwagę. Tegoroczne gąski nie są ani
trochę bardziej obiecujące niż zeszłoroczne.

– Na miłość boską, Dansbury. Miejże litość – westchnął Price.
– Nigdy. Czemu nie oszczędzisz nam obu fatygi, bo przecież i tak cię w końcu

zamęczę, i nie pokażesz mi jej?

– Jeszcze jej tu nawet nie ma. – Price z roztargnieniem skinął na lokaja obładowanego

kieliszkami ratafii. Wziął jeden, a drugi wepchnął Jackowi w dłoń. – Słuchaj, czy to nie
lord Hunt tam stoi? Wydawało mi się, że wciąż jeszcze jest w Indiach.

Jack nawet nie zadał sobie trudu, by się obejrzeć.
– Wrócił ponad tydzień temu. Oskubałem go już na niemal czterysta funtów przy

kartach, a jemu wciąż się wydaje, że dobrze się bawi. Nie zmieniaj tematu. Nie mam
najmniejszych wątpliwości, że to przez tę dzierlatkę przyłączyłeś się do naszej eskapady
na tereny przyzwoitego towarzystwa i przez nią nie miałeś ochoty pierzchnąć do Haremu
Jezabel, kiedy mieliśmy taką okazję.

– Nie, to nie przez nią. Ty...
– Nie? Coś z nią nie w porządku? Może zezuje, a może ma pieprzyk w jakimś

fatalnym miejscu? – Uśmiechnął się szeroko, widząc niby to gniewne spojrzenie Price'a. –
Jakieś widoczne znamię, niedostatecznie rozwinięte łono albo może sepleni, garbi się,
łysieje...

– Rany Lucyfera, Dansbury! Daj że spokój! – Z niewysłowioną irytacją Price dźgnął

palcem w kierunku wejścia. – Proszę... właśnie się pokazała. A teraz zabaw się i miejmy
to już z głowy.

Jack odwrócił się, kątem oka zauważył białą sukienkę i rzucił przyjacielowi przelotne,

pełne udawanej grozy spojrzenie.

– Debiutantka? Wstydziłbyś się, Price, żeby zadurzyć się w młodej i niewin...
Na jakieś dziesięć uderzeń serca zamilkły krzykliwe dźwięki kontredansa, gdaczący

śmiech stojącej obok lady Pender, szuranie nóg tancerzy po wyfroterowanej podłodze, a
nawet zniknął sam Almack. Szmaragdy, pomyślał Jack... jej oczy mają kolor szmaragdów.
Stała w drzwiach i zerkała na zatłoczoną salę, jakby chciała znaleźć tam jakąś znajomą
twarz. A potem to zielone, połyskliwe spojrzenie padło na niego i Jack poczuł się tak
wstrząśnięty, że niemal zęby mu zaszczekały. Powoli wciągnął powietrze i też na nią
patrzył. Na wpół oszołomiony, nie mając ani chęci, ani sił odwrócić wzroku, ogarnął
spojrzeniem resztę jej postaci. Włosy ciemne jak najczarniejsza noc upięte miała na
czubku głowy w zawiłą, modną plątaninę, z której wymykało się kilka pasemek, tworząc
ramę dla wysokich policzków. Kontrast hebanu z gładką, śmietankową cerą był tak

background image

uderzający, że przypominała rzeźbę, twór artysty przedstawiającego doskonałość. Ale
oczy miała błyszczące, pełne ciekawości i bardzo żywe. Wydało mu się, że patrzą one na
niego Z tym samym płochliwym skupieniem, jakie sam odczuwał. Delikatny, różowawy
rumieniec musnął jej policzki, wargi wygięły się w uśmiechu – a potem przesłonili ją
tańczący goście.

– „Aniołowie Pana Zastępów, miejcie mię w swojej opiece!"* – zamrugał powiekami

Jack.

– „Hamlet"? – zareagował Price. Jack aż podskoczył.
– Słucham?
– Cytowałeś „Hamleta". Musisz być pod wrażeniem.
– Ach. – Jack oparł się pokusie, żeby znowu popatrzyć w jej kierunku i zamiast tego

pociągnął łyk brzoskwiniowej ratafii. Na szczęście trunek był naprawdę okropny. – Dobry
Boże. – Popatrzył wilkiem i oddał kieliszek lokajowi. Zanim się znowu odwrócił do
Price'a, jego twarz przybrała typowy, cyniczny wyraz, chociaż czuł, jak tuż pod skórą
niczym gorączka krąży ostre podniecenie i oczekiwanie. – To tylko dlatego, że przez
ciebie już zacząłem sobie wyobrażać przeróżne okropieństwa. Nie spodziewałem się
niczego w najmniejszym stopniu... atrakcyjnego. Kim ona jest? – Nie był się w stanie
powstrzymać i odwrócił się, by jej znowu poszukać wzrokiem.

– Ja... hm...
– Powiedziałeś, że nie jesteś zainteresowany zakupem. – Tak silne, palące

zainteresowanie było dla niego czymś całkowicie nietypowym, ale ignorować się go nie
dało. Kiedy dziewczyna spojrzała znowu w jego kierunku, a potem powiedziała coś do
swojej młodej towarzyszki, wiedział, że ona je również odczuła. Jeżeli miała serce w
piersi i choć szczyptę rozumu w głowie, musiała coś poczuć. – No więc, kto to jest?

– Lodowa Dama – rozległ się obok niego jakiś głos. Camilla wróciła i oplotła ręką jego

ramię. – Popatrz. Goni za nią połowa lordów londyńskich. Powiadają, że Nance już się jej
oświadczył.

„Hamlet"; wszystkie cytowane utwory w przekładzie Józefa Paszkowskiego (przyp.
tłum.).

Najwyraźniej żaden zamożny dżentelmen nie zainteresował się obfitymi urokami lady

Maguire; Jack zmarszczył brwi, przekonał się, że w tej chwili jej nieprzerwana bliskość
działa mu na nerwy. Zwrócił znowu uwagę na dziewczynę. Tłum panów konkurujących o
miejsce na jej karnecie był dosyć duży – a do tego większość z nich nie była szczególnie
młoda.

Przemknął mu przez myśl jeszcze jeden wers z Szekspira – coś o „śnieżnym gołębiu

background image

wśród kawek"* – ale stanowczo powstrzymał się od wygłoszenia go. Może i cierpi na
delirium będące skutkiem przegrzania sali, ale starczyło mu przytomności, by zauważyć,
że delikatny kwiatowy wzór zdobiący jej kremową suknię ma dokładnie ten sam
szmaragdowy odcień co jej oczy i że wstążka wpleciona w czarne włosy i pantofelki o
miękkiej podeszwie, które wyglądały spod spódnicy, są w tym samym soczystym kolorze.
I wystarczyło mu przytomności, by wiedzieć, że ma ochotę na coś więcej niż tylko samo
patrzenie. Patrzeć sobie mogły te inne wstrętne typy na sali.

– Nadęta gromada krążących sępów.
– A czego się spodziewałeś? – odparła Camilla, szepcząc mu te słowa prosto w ucho;

zwrócił uwagę na kogoś innego, więc jego towarzystwo wydawało się teraz nieskończenie
bardziej pociągające. – Dla Lilith Benton liczą się tylko ci najbardziej szacowni, nikt inny.

– A to ciebie wyklucza, co, Jacku? – zachichotał Ernest.
– Lilith Benton – powtórzył cicho Jack. Stała razem z przyjaciółką, dosyć wysoką

dziewczyną o kręconych blond włosach, którą niejasno przypominał sobie z poprzedniego
sezonu, obydwie rozmawiały ze swymi wielbicielami i szeptały coś do siebie. – Kim jest
ta dziewczyna obok niej?

– Wydaje mi się, że to panna Sanford – podsunął Ernest.
– Tak, to ona. – Jack z roztargnieniem skinął głową, wyplątując się z objęć Camilli. –

Przeproszę was na chwilę. Zdaje mi się, moja droga, że wobec ciebie spełniłem już swoje
obowiązki na ten wieczór.

Camilla zamknęła wachlarz z gniewnym trzaskiem, ale wiedziała, że nie powinna

protestować; Jack odwrócił się i ruszył przez zatłoczoną salę.

Nie miał wątpliwości, że towarzyszka panny Benton zdążyła jej już przekazać szeptem

mnóstwo przerażających szczegółów dotyczących jego charakteru. Chociaż trudno byłoby
mu z tym polemizować, akurat tego wieczoru nie czuł się szczególnym potworem. Zwykle
wystarczyło kilka uśmiechów i komplementów, by rozkrochmaliła się przy nim nawet
najbardziej doświadczona dama, a na dzierlatkę na pewno aż tak się wysilać nie będzie
trzeba. Zresztą dzierlatka czy nie dzierlatka, dziewczyna była znakomita.

Jack zignorował dwóch mężczyzn stojących bezpośrednio za nią, którzy musieli być

ojcem i bratem, i przystanął przed jej towarzyszką.

– Panno Sanford. – Uśmiechnął się czarująco i ujął palce młodej damy.
Patrzyła na niego z otwartymi ustami.
– Jakże miło znowu panią widzieć. – Wypuścił jej dłoń, a ona szarpnęła ją w tył jak

oparzona. – Miałem nadzieję, że zechce mnie pani przedstawić swojej ślicznej
towarzyszce.

– Och... ja... pan... – wyjąkała panna Sanford. Chociaż Jack wyczuwał obecność

stojącej obok młodej damy, nie chciał na nią patrzeć, dopóki nie będzie mógł się do niej

background image

odezwać i ująć jej dłoni. Ogromnie pragnął jej dotknąć, czuł niemal, jak przepływa między
nimi ciepło. Powoli zaczerpnął powietrza, z radością witając niezwykłą żądzę krążącą z
krwią po żyłach.

– Niech pani będzie tak łaskawa – przypochlebiał się.
– Tak... och, tak – udało się w końcu wykrztusić pannie Sanford, która gwałtownie się

zaczerwieniła. – Lil, pan... markiz Dansbury. Mi... milordzie, panna Benton.

Jack w końcu odwrócił się, żeby na nią popatrzeć. Była niższa niż mu się wydawało,

niemal o głowę niższa od niego. Czarująca, drobna i szczupła, a jej łono aż się prosiło,
żeby na jego cześć układać wiersze. Wzrok markiza przesuwał się po niej od dołu do góry,
zauważając każdy szczegół, jakby naprawdę była dziełem sztuki. Kiedy doszedł do warg,
zawahał się, nie tylko dlatego, że były pełne, czerwone i że miał ochotę poczuć ich smak,
ale ponieważ były zaciśnięte w wąską, prostą linię, kompletnie sprzeczną z kuszącym
spojrzeniem, którym go wcześniej obdarzyła.

– Panno Benton – powiedział, kiedy wreszcie spojrzał jej w oczy. – Miło mi panią

poznać. – Sięgnął po jej dłoń, ale ona lekko się wzdrygnęła, schowała obie ręce za siebie i
cofnęła się o krok, po czym spojrzała mu prosto w oczy szmaragdowym spojrzeniem.

– Doceniam to, że kiedy już pan dosyć... starannie obejrzał moją osobę, uznał pan mnie

za godnego pana rozmówcę, milordzie. Ja jednakowoż przyjrzałam się pana reputacji... i
przekonałam się, że jest pan kimś, z kim nie życzę sobie rozmawiać. Zegnam. – Odwróciła
się do niego plecami i odeszła, by przyłączyć się do swoich wielbicieli.

Jack stał przez moment jak wryty; czuł się oszołomiony. Ta dzierlatka ośmieliła się

zrobić mu afront. Panna Sanford wyjąkała coś niezrozumiałego, szybko przed nim dygnęła
i również się pospiesznie oddaliła. Na jej ruch Jack się ocknął, zerknął na swoją wciąż
jeszcze wyciągniętą dłoń i powoli ją opuścił.

Miał opinię człowieka wyuzdanego, w efekcie dla co bardziej śmiałych pań domu był

mile podniecającym gościem, przy tych nieczęstych okazjach, kiedy uczęszczał na ich
bale i wieczorki. Kobiety mogły podchodzić do niego ostrożnie, ale nigdy nie rzucały mu
zniewag prosto w twarz. Nie było wątpliwości, że afront zauważono; do jego uszu już
dochodziła fala cichych chichotów, która rozeszła się po sali. W głębi piersi markiza
zapłonęły mroczny gniew i frustracja i oba te uczucia przepłynęły z krwią do zaciśniętych
dłoni. Ona również wyczuła, jak są dla siebie pociągający; wiedział to. I właśnie zrobiła
afront człowiekowi, któremu afrontów robić nie należało.

Jack sztywnym krokiem wrócił do swoich przyjaciół.
Price rzucił jedno spojrzenie na jego twarz i zaczął potrząsać głową.
– To przecież jeszcze dzieciak, Jacku. Daj jej spokój.
– Dlaczego nazywają ją Lodową Damą? – sztywno zapytał markiz Camillę.
Camilla leniwie się uśmiechnęła.

background image

– Przecież tak bardzo lubisz wiedzieć wszystko na bieżąco, nie mogę wprost uwierzyć,

że o niej nie słyszałeś. Jej matką była Elizabeth Benton, wicehrabina Hamble. – Uniosła
umalowaną brew w kierunku jego nadal zachmurzonej twarzy. – Nie wiesz? Wstydź się,
Jacku. Lady Hamble to ta, której uwagę zwrócił na siebie hrabia Greyton i która sześć albo
siedem lat temu uciekła z nim od swojej rodziny.

To wyjaśniało jego niewiedzę.
– Byłem we Francji – powiedział. Uśmiech Camilli przybladł. – Mów dalej.
– Jacku – zaczął znowu Price. Landon strzelił palcami.
– Przypominam sobie. Greyton potrzebował potężnego rulonu banknotów, żeby się

wymknąć wierzycielom; stał na krawędzi bankructwa. Myślał, że lady Hampton jest
dobrze nadziana i zdobył ją. A tymczasem okazało się, że wszystko jest zapisane na jej
męża, a ona grosza nie ma. Zostawił ją w Lincolnshire i w tydzień później ożenił się z lady
Daphne Haver, która ma zajęczą wargę. Jej papa był taki szczęśliwy, że się jej pozbył, iż
popłacił długi Greytona.

– Lord Hamble wywiózł rodzinę z Londynu – podjęła opowieść Camilla. – Kiedy jego

żona wróciła, błagając, żeby ją przyjął z powrotem, odprawił ją. W kilka miesięcy później
na coś tam zachorowała i umarła, ale on się od tamtej pory jeszcze w mieście nie pojawiał.
A teraz, kiedy Lodowa Dama dorosła, ma za zadanie przywrócić dobre imię rodzinie. –
Prychnęla. – I wierz mi, że to coś w sam raz dla niej: panna „chodząca przyzwoitość".

Markiz ponownie spojrzał na drugą stronę sali. Dziewczyna tańczyła walca z hrabią

Nance i Jack spode łba przyglądał się parze przez kilka chwil. Od tego afrontu nawet nie
zerknęła w jego kierunku; może myśli, że się go pozbyła. To drugi błąd popełniony przez
nią tego wieczoru.

– Czy ten człowiek, który z nią przyszedł, to jej ojciec? Lady Maguire kiwnęła głową.
– A ten drugi to jej brat, William.
– To właśnie jego oskubałem na dwieście funtów w Klubie Marynarki przed paru

dniami – poinformował Landon. – Chłopak bladego pojęcia nie ma o kartach. – Szeroko
się uśmiechnął. – Mam się z nim później spotkać u Boodle'a.

– Jacku – błagalnie odezwał się znowu Price – na litość boską, ni...
– Powiedziałeś, że nie jesteś zainteresowany kupnem – uciął Dansbury. – Czy coś się

zmieniło?

– No, nie – wykręcał się Price – ale nie masz chyba zamiaru...
– No to daj spokój albo idź sobie – ciągnął dalej ponuro Jack. Zmusił się do

mrocznego, lekkiego uśmiechu. – Zwierzyna mnie zainteresowała.

– Wiedziałem – zachichotał Landon. – Wkrótce przestanie być szacowną panną. –

Odwrócił się do Price'a. – Zakład o sto funtów, że Lodowa Dama będzie grzała łóżko
naszego Pikowego Waleta, zanim się skończy sezon.

background image

– To maleństwo o drobnych piersiach? – roześmiała się szorstko Camilla. – Jack nie

zawracałby sobie nią głowy. Poza tym ona nie ma ochoty, żeby ją ogrzać. Nienawidzi
figielków i już się martwi, że jej brat schodzi w Londynie na złą drogę. – Szarpnęła Jacka
za rękaw. – Chodźmy – nakłaniała go. – Przecież i tak ci się tu bardzo nie podoba.

Jack rzucił okiem na brata panny Benton. Wyglądało na to, że wysoki, jasny szatyn

przyjechał tu prosto po studiach, a sądząc z jego miny gryzł wędzidło, żeby wreszcie wdać
się w jakąś śmiałą i brawurową przygodę.

– Takie figle i schodzenie na złą drogę to moja specjalność, moja droga. – Uwolnił się

od lady Maguire. – Może będę mógł podać mu pomocną dłoń.

– Jacku – zawodziła Camilla.
– Nie martw się, Cam. Price odprowadzi cię do domu. – Zakonotował sobie w myśli,

że powinien rano przesłać jej jakiś diamentowy drobiazg; uśmierzy nim tę niewygodną dla
siebie zazdrość, no i dzięki prezentowi Camilla będzie siedziała cicho, dopóki nie trafi się
jej następna miłość do grobowej deski.

Jack potrafił być bardzo cierpliwy i miał nieodwołalny zamiar doprowadzić do tego, by

Lodowa Dama przed końcem sezonu bez reszty się stopiła. Przez myśl przemknął mu
następny wers z Szekspira i markiz uśmiechnął się ponuro.

– „... wołając: biada! A psy wojny głosowi temu odpowiadać będą" – wyrecytował, a

potem puścił oko do Ernesta.

– Coś mi się zdaje, że przyłączę się u Boodle'a do ciebie i młodego Williama Bentona.

background image

2

– Patrz, tam siedzi Mary Fitzroy. – Penelopa Sanford pochyliła się, żeby szepnąć to

Lilith Benton wprost do ucha. – Jak myślisz, czy słyszała o tym, co stało się wczoraj
wieczorem?

– Cśś, Pen. – Lilith patrzyła prosto przed siebie w stronę fortepianu, na którym lady

Josephine Delpont grała właśnie „Dla Elizy". Utwór należał do szczególnie ulubionych,
chociaż wykonanie było przeciętne. – Słucham.

– Ale Lil, Mary chyba zemdleje, jak się dowie, co powiedziałaś markizowi

Dansbury'emu.

Lilith z udawanym westchnieniem zerknęła na przyjaciółkę.
– Byłabym naprawdę zadowolona, gdybyś nie wspominała już nigdy więcej ani o

zeszłym wieczorze, ani o markizie Dansburym – powiedziała zduszonym głosem. – To
tylko przelotne, niemiłe spotkanie, które już mamy za sobą.

– To było coś niebywałego – upierała się Penelopa. – Żałuję, że ja nie okazałam się

taka zuchwała.

– Wcale nie byłam zuchwała – zaprotestowała Lilith i ściągnęła brwi. Siedząca po jej

drugiej stronie ciotka Eugenia prychnęła i spiorunowała ją wzrokiem. Lilith szybko
przybrała całkowicie obojętny wyraz twarzy i wyprostowała się. Jak już tysiące razy
zwracała jej uwagę ciotka, podczas popisu nie wolno pozwalać sobie na ściąganie brwi, by
inni nie pomyśleli, iż zazdrości wykonawcy.

Kiedy utwór dobiegł końca, Lilith przyłączyła się do grzecznościowych oklasków, a

Eugenia Farlane wstała.

– Możecie, dziewczęta, przejść do stołu z przekąskami – pouczyła je, jak zwykle

twardo i sucho. – Oczywiście, proszę tylko delikatnie skubać małe kęski. Ja muszę pójść
pogratulować lady Delpont wspaniałego popisu lady Josephine. – Jej bladą, szczupłą twarz
zniekształcił przelotny grymas. – Można mieć tylko nadzieję, że ostatni utwór lepiej
będzie dobrany do jej zdolności.

Lilith dygnęła.
– Tak, ciotko.
Jak tylko ciotka zniknęła im z oczu, Penelopa pociągnęła Lilith za rękę.
– Chodź, pójdziemy poszukać Mary.
– Pen, nie – odpowiedziała rozdrażniona Lilith. – Im szybciej ten incydent zostanie

zapomniany, tym lepiej.

Pen z szerokim uśmiechem złożyła dłonie na piersi, niczym diva operowa:
– „Milordzie, przyjrzałam się pana reputacji... i nie życzę sobie z panem rozmawiać."

Och, Lil, już myślałam, że wyciągnie pistolet i położy cię trupem na samym środku

background image

Almacka.

Lilith obejrzała się przez ramię, ale na szczęście ciotka Eugenia i lady Delpont

pogrążone były w rozmowie. Ciotka ostro potępiłaby wszelkie plotki na temat
Dansbury'ego i jemu podobnych. Od kiedy matka opuściła rodzinę, a ciotka sprowadziła
się do nich, Lilith usłyszała od niej wiele ostrych słów. Stephen Benton popełnił ten błąd,
że ożenił się z Elizabeth Harding, a Eugenia uznała przywrócenie dobrego imienia
Bentonom za swoje osobiste posłannictwo. Lilith niekiedy żałowała, że ciotka traktuje to z
religijną niemal żarliwością.

– Nie bardzo mogłam dopuścić do tego, by ze mną rozmawiał, Pen, ale żeby aż miał

mnie zastrzelić? – ciągnęła dalej powątpiewająco. – Na miłość boską, nie bądź taka
melodramatyczna. Przypuszczam, że przyzwoici ludzie często nie godzą się z nim
rozmawiać.

– Myślę, że wcale tak nie jest. – Panna Sanford ruszyła przodem w kierunku tłumu

otaczającego stół z przekąskami. – A właściwie to chyba raczej on rzadko odzywa się do
przyzwoitych ludzi. Przez cały ostatni sezon widziałam go raptem trzy razy. – Przysłoniła
usta haftowaną chusteczką i zdusiła chichot. – No, ale ja nieczęsto bywam w klubach i
kasynach.

– Teraz to ty jesteś niemądra – uśmiechnęła się w końcu Lilith. – Ja naprawdę nie mam

już dłużej ochoty o nim rozmawiać.

– Ale niewątpliwie zrobiłaś mu afront – upierała się Pen, biorąc ją znowu pod rękę – i

ja muszę o tym opowiedzieć Mary.

– Och, Pen, proszę, nie rób tego – protestowała znowu Lilith, ale daremnie.
Penelopa dopadła Mary i z ożywieniem opowiedziała jej całą historię; przyjaciółka

była pod wrażeniem. Lilith słyszała już wcześniej rewelacje na temat trybu życia markiza,
jeszcze zanim jej stopa postała w Londynie: szalone opowieści o pojedynkach i
popijawach, lampartowaniu się i grach hazardowych. Nie spodziewała się, żeby miała
Dansbury'ego kiedykolwiek poznać, ale wyobrażała go sobie w postaci na wpół pantery, a
na wpół diabła, muszącej wzbudzać czystą grozę w każdej przyzwoitej kobiecie, do której
się zbliżył.

A przecież jej nie przeraził w najmniejszym stopniu. Zafascynował – to

niewykluczone, przynajmniej chwilowo. Niewątpliwie przypominał diabła, bo ubrany był
bez reszty na czarno, nie nosił praktycznie żadnych ozdób, a zwrócił na siebie jej uwagę
po prostu mocą swojej mrocznej, władczej obecności i ciemnych, czarujących oczu.

Markiz Dansbury był mężczyzną wysokim, o ciemnych, falistych włosach, nieco

dłuższych niż nakazywała bieżąca moda, wysokich kościach policzkowych i sardonicznie
wygiętych brwiach. Kiedy przemawiał do niej tym swoim głębokim, melodyjnym głosem,
Lilith trzymała ręce zaciśnięte za plecami, żeby nie zobaczył, jak drżą. I dopóki Penelopa

background image

nie powiedziała jej, kim jest, bardzo, ale to bardzo chciała go poznać. Ku jej nieustającej
irytacji nie była w stanie przestać myśleć o nim i zastanawiać się, jak by to było, gdyby
swą uwagę skupił na niej ktoś tak nieokiełznany jak on.

– Lilith, jaka ty jesteś odważna – rozpływała się panna Fitzroy, wachlując sobie twarz.

– Nie mam pojęcia, co bym zrobiła, gdyby zwrócił się do mnie.

– To nic takiego – upierała się Lilith, którą zaczynały już trochę denerwować te

nieustanne pochlebstwa. Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że pani Pindlewide właśnie
znalazła się w zasięgu słuchu. – I proszę, nie mówcie już nikomu o tym, co zaszło –
ciągnęła dalej przyciszonym głosem. – Jeżeli ktoś coś wczoraj wieczorem widział, to
przyjmie, że prosił mnie po prostu o taniec, a ja wyraziłam ubolewanie, iż karnet mam już
wypełniony.

– Ale, Lilith, czy nie byłaś przerażona?
– Dlaczego miałabym być przerażona? – Lilith ściągnęła brwi.
– Nie wiesz? On kiedyś zabił kobietę, która go potraktowała lekceważąco.
Lilith na moment zamarła, przypominając sobie ogniki gniewu w ciemnych oczach

markiza. Zmusiła się do niedowierzającego uśmiechu.

– Jestem pewna, że to nieprawda.
– Och, ale to jest prawda – wtrąciła Penelopa. – We Francji, sześć czy siedem lat temu.

Mój kuzyn Samueł opowiadał mi całą tę historię. Ona go znieważyła, on był bardzo pijany
i zastrzelił ją.

A więc jednak był tym mrocznym, niemoralnym demonem, jakim przedstawiały go

opowieści. Zaskoczyło ją to, jak bardzo się przez moment czuła rozczarowana.

– Przypuszczam więc, że powinnam czuć się szczęśliwa, iż wczoraj wieczorem nie był

pijany.

Zaczęła się po raz kolejny zastanawiać, co ją opętało, żeby się w ogóle do niego

odezwać. Równie dobrze mogła milczeć albo uprzejmie skinąć głową i pozdrowić go; a
nawet byłoby tak dużo lepiej. Chociaż sądząc po tym, co mówiono, markiza Dansbury nie
sposób odprawić uprzejmie.

Dlaczego zachęciła go, żeby do niej przystąpił? Absolutnie nie powinna była

wpatrywać się w nieznajomego, ale kiedy już ich oczy się spotkały, było to... niezwykłe.
Lilith wiedziała, że jest inteligentną, rozsądną kobietą, ale niczego logicznego nie można
było dopatrzyć się w dzikim łomotaniu serca na widok tego mężczyzny. Tym niemniej
wystarczy jedno niewłaściwe spojrzenie ze strony kogoś takiego jak on, żeby zrujnować
jej reputację. Dzięki Bogu wyszli z Almacka na krótko po tym, jak zrobiła mu afront.

Otrząsnęła się. Było aż w nadmiarze różnych spraw, którymi powinna się przejmować

nawet bez tego nieszczęsnego zamieszania z markizem Dansburym. Lionel Hendrick,
hrabia Nance, oświadczył się jej ponownie wczoraj wieczorem, podobnie jak pan Varrick,

background image

syn wicehrabiego Sendleya.

– Czy słyszałaś coś o Peterze Varricku? – zapytała, biorąc z talerza ciasteczko i

pogryzając je.

– Jest dziobaty – odpowiedziała bez wahania Penelopa, marszcząc nosek.
– To wiem. Ale czy słyszałaś coś na temat jego charakteru?
– Chcesz powiedzieć, że wszystko ci jedno, chociaż on wygląda tak, jakby go

podziobało stado kurczaków?

– Oczywiście, że wolałabym męża o ładnym obliczu – przyznała z oporami Lilith

żałując, że jej nie wolno jak Penelopie robić min, marszczyć się i chichotać. Wręcz
przeciwnie, od momentu ucieczki matki przypominano nieustannie, że nie ma prawa się
zapominać. Zbyt wiele od niej zależało; nie mogła pozwolić sobie na impulsywne
zachowanie, czy to w gestach, czy w mowie. Ani w myśli. – Ale nie jest to konieczne.

– Och, Lil, on jest okropny.
– Ale ma nieskazitelną opinię spokojnego człowieka – obstawała przy swoim Lilith.
– Podobnie jak grobowiec: też spokojny i nieskazitelny. Lil obejrzała się w kierunku

ciotki i zniżyła glos.

– Przecież wiesz, że właściwie nie mam wyboru.
Jej przyjaciółka posmutniała i lekko się uśmiechnęła.
– Wiem. Przepraszam cię. – Penelopa była wesoła, ale z łatwością potrafiła współczuć

ludziom i Lilith czuła się szczęśliwa, że może ją zaliczać w poczet swoich przyjaciółek. –
Gdzie przebywa dziś popołudniu twój brat? – zapytała Pen chętnie zmieniając temat. –
Jeżeli pozwolisz, że zapytam.

– Oczywiście, że pozwolę. William pewnie jest jeszcze w łóżku, odsypia nocne

rozrywki. Wrócił do domu dopiero około szóstej nad ranem. Powiedział Bevinsowi, że
poznał bajeczną grupę nowych znajomych i że pozwolili mu zobaczyć od środka coś, co
nazywali Haremem Jezabel, i że przegrał dziesięć funtów. Co prawdopodobnie znaczy, że
przegrał pięćdziesiąt.

William zdecydowanie rozhulał się od ich przyjazdu do Londynu. Dopiero co

ukończył cztery obrzydliwe lata studiów w Cambridge i po raz pierwszy w życiu
dysponował gotówką, był więc większym frajerem, niż mu się wydawało. A przywracanie
honoru rodzinie było gigantycznym obowiązkiem, jeszcze zanim ujawniła się Williamowa
skłonność do szaleństw.

– Jestem pewna, że to całkowicie niewinne – pocieszała ją Pen.
– Och, wątpię, czy masz rację – westchnęła Lilith.
– No więc kto właściwie ci się dotychczas oświadczył? –
Mary wróciła do tematu, który najbardziej leżał jej na sercu. – Ja otrzymałam na razie

tylko jedną propozycję, od Freddiego Pambly, a mój ojciec mówi, że Freddie ma nie dość

background image

brzuchatą sakiewkę, by wynagrodziła ona szczupłość jego umysłu. Lilith rozchichotała
się.

– Rzeczywiście otrzymałam kilka propozycji – przyznała – ale przekonana jestem, że

nieuprzejmie byłoby liczyć.

– Och, bzdura – odparowała Pen przewracając oczami. – Oświadczyło jej się czterech.

Hrabia Nance, pan Varrick, pan Francis Henning oraz pan Giggins.

– A co z jego książęcą mością? Uśmiech znikł z twarzy Penelopy.
– Cicho, Mary.
Rozbawienie Lilith również gwałtownie przygasło i przeszedł ją lekki dreszcz.
– Nie otrzymałam żadnej propozycji małżeńskiej od księcia Wenforda. Nie mówcie,

proszę, nikomu – zamruczała – ale mam nadzieję, że gdzie indziej dokona wyboru.

Geoffrey Remdale, książę Wenford, był w tym samym wieku co szalony król Anglii,

Jerzy, a plotka głosiła, że obydwaj panowie przyjaźnili się ze sobą za młodu. Lilith trudno
było uwierzyć, by jego książęca mość miał kiedykolwiek w życiu kogokolwiek nazwać
przyjacielem, by kiedykolwiek roześmiał się z jakiegoś żartu, czy uśmiechnął na dowcipną
ripostę. Ten siwowłosy mężczyzna o stalowoszarych oczach nad wielkim, orlim nosem
odkrył ją wśród panien na wieczornym przyjęciu u lady Neuland i zapytał o jej wiek, wagę
i wzrost, zupełnie jakby była klaczą. A potem podczas spotkań towarzyskich dwa razy
wyszukał jej ojca i obaj panowie spędzili po kilka minut na omawianiu czegoś. Ojciec
nigdy nie ujawnił tematu tych dyskusji, a kiedy zapytała, czy dowiedział się czegoś
ciekawego, tylko się uśmiechnął. Jego dobry humor niepokoił ją.

Wenford był już żonaty trzy razy i pochował wszystkie trzy żony, a żadna z nich nie

dała mu dziedzica. Krążyły plotki, że po sześciu miesiącach małżeństwa jego niedawno
zmarła ostatnia żona, o połowę od niego młodsza, a przecież wciąż starsza od Lilith o
dziesięć lat, wolała się któregoś wieczora położyć do łóżka ze szklanką wina z czarnego
bzu zaprawionego cykutą, niż obudzić się jeszcze raz w Wenford Park. I chociaż ta
opowieść robiła wrażenie udramatyzowanej i udziwnionej, Lilith nie mogła o niej
zapomnieć, od kiedy książę skierował na nią swoje ekscentryczne, na wpół szalone
spojrzenie.

– Lil?
Lilith wzdrygnęła się i popatrzyła znowu na Pen.
– Przepraszam cię?
– Sprawiasz wrażenie przygnębionej. Nie martw się. Jestem pewna, że jego książęca

mość znajdzie sobie jakąś wdowę o surowej twarzy, która będzie go uważała za
chodzącego romantyka.

Lilith blado się uśmiechnęła.
– Tak, prawdopodobnie masz rację. Pewnie pyta o wzrost i wagę wszystkie

background image

debiutantki. – Jej uśmiech stał się bardziej szczery. – Wiesz, chodzi o zachowanie
standardów w królestwie.

– Panie i panowie – zaintonował główny lokaj, chociaż tego popołudnia obecnych było

rozpaczliwie niewielu panów. – Jeżeli zechcielibyście zająć miejsca, lady Josephine za
chwilę rozpocznie.

Lilith odwróciła się z westchnieniem, szukając ciotki. W pół drogi do pokoju

muzycznego usłyszały z Penelopą gdzieś za sobą cichy okrzyk. Na drugim końcu holu
podniosły się szepty i niczym fala popłynęły w ich stronę. Lilith odwróciła się... i zamarła.

U szczytu schodów, za plecami wzburzonego lokaja, stał w towarzystwie jeszcze

jednego dżentelmena markiz Dansbury. Jego znajomy wyglądał na onieśmielonego, wargi
zaciskał w pełnym złości, skruszonym uśmiechu. Po Dansburym nie widać było ani cienia
skrępowania, kiedy swobodnym krokiem szedł przez tłum wpatrujących się w niego
kobiet. Kompletnie czarny strój, który miał na sobie poprzedniego wieczoru, zmienił na
ciemnozielony surdut i beżowe spodnie, ale przez te delikatniejsze kolory nie wydawał się
ani trochę mniej niebezpieczny. Wrażenia tego nie łagodziła też jego lekko rozbawiona
mina, z którą stanął przed lady Delpont i ujął jej dłoń.

– Milady, błagam o wybaczenie za moje tak wielkie spóźnienie, ale dopiero się

obudziłem. – Pochylił się do przodu, jakby jej się z czegoś zwierzał, chociaż nie zadał
sobie trudu, by ściszyć glos. – Byłem wczoraj pod dobrą datą. Ululałem się w pesteczkę. –
Na ten jego uśmiech nawet zakonnica mogłaby zapomnieć o swoich ślubach.

Stojąca obok Lilith Pen zdusiła pełen zaskoczenia chichot. Lady Delpont znana była

wszem i wobec jako wojująca abstynentka i powiadano, że nie pozwalała, by choć jedna
kropla diabelskiego trunku znalazła się w jej domu – czy w gardle jej męża – przez
ostatnie dwadzieścia lat, od kiedy byli małżeństwem.

– Ja... – Lady Delpont otworzyła usta, zamknęła je ponownie, popatrzyła na

otaczających ją zasłuchanych gości i z przyklejonym do zaczerwienionej twarzy
uśmiechem powiedziała: – Cieszę się, że zdążył pan na czas, milordzie, by wysłuchać
ostatniego utworu.

– Wspaniale. – Dansbury pokazał na swego towarzysza. – Zna pani Ogdena Price'a,

nieprawdaż? Price, lady Delpont.

Price postąpił krok do przodu i pochylając z zażenowaniem głowę ujął dłoń pani

domu.

– Lady Delpont.
– Panie Price. – Lady Delpont odwróciła się ponownie do gości; oczy miała szeroko

otwarte, jakby w koszmarnym śnie na jawie. – Pójdziemy? – Zachichotała nerwowo i
gestem wskazała pokój muzyczny.

– Co za zuchwałość! – syknęła Lilith, kiedy Dansbury ujął dłoń pani domu, położył ją

background image

sobie na rękawie i poprowadził lady Delpont. Price powlókł się za nimi, a cała reszta
zgromadzonych, nie chcąc uronić ni słowa, zbiła się tuż za ich plecami.

– Czy sądzisz, że lady Delpont naprawdę go zaprosiła? – zapytała Mary.
– Jestem pewna, że niczego takiego nie zrobiła. Ale nie mogła go przecież na oczach

wszystkich wyrzucić.

– Lilith, proszę tu przyjść – rozkazującym tonem zawołała od drzwi ciotka.
– Lil – szepnęła Pen, kiedy pospiesznie wchodziły do środka, żeby ponownie zająć

swoje miejsca – co ty teraz zrobisz?

Kątem oka Lilith przypatrywała się, jak Dansbury opada na fotel w rzędzie przed nimi,

o kilka miejsc w bok.

– Nie mam zamiaru niczego robić – odpowiedziała półgłosem. – To przecież nie moja

wina, że on się tu pojawił.

Lady Josephine stała przy fortepianie obok matki, która mocno ściskała jej dłoń.
– Panie i panowie – oznajmiła Josephine; głos jej drżał i nie było w nim cienia tej

pewności siebie, z jaką przemawiała wcześniej. – Dla waszej... przyjemności zagram
teraz... zagram „Koncert fortepianowy amol" Mozarta. – Dygnęła.

Kiedy Josephine siadała i poprawiała nuty, Dansbury zaczął klaskać. Potem pochylił

się i powiedział coś szeptem do swego towarzysza, a następnie obejrzał się na Lilith. Ich
oczy się spotkały i Lilith nie spuściła wzroku. W oczach markiza na krótką chwilę pojawił
się jakiś nowy wyraz, jakby poczuł się on zaskoczony. Potem jego wargi wygięły się w
diabelskim, zmysłowym uśmiechu i odwrócił się twarzą do fortepianu.

Lilith zaparło dech w piersi. A więc to z jej powodu znalazł się tutaj i z jej powodu

dręczył lady Josephine i jej matkę. Zerknęła pospiesznie na ciotkę Eugenię, ale ta szeptała
coś do pani Hadlington. Ukradkiem rzuciła jeszcze raz okiem na markiza i przekonała się,
że skoncentrował się na biednej lady Josephine, która okropnie fałszowała.

Nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby ktoś miał czelność tak po prostu wejść na

spotkanie, na które nie był zaproszony, a potem oznajmić, że się spóźnił, bo pił przez całą
noc! A przecież Dansbury siedział tam i, jak się zdawało, doskonale się bawił. Kto mógł
mu powiedzieć, że ona tu będzie?

Lilith zacięła zęby. Zaczynała mieć obsesję na punkcie tego łajdaka. To mógł być

przecież przypadek. Może Dansbury i pan Price usłyszeli muzykę i pozwolili sobie wejść
do środka, wiedząc, że nikt ich stąd nie wyprosi. I może po prostu zaskoczyło go to, że ją
zobaczył. No właśnie. To na pewno tylko przypadek.

Przecież wczoraj wieczorem nie zrobiła ostatecznie niczego złego, myślała sobie z

oburzeniem. To on postąpił niewłaściwie, że tak śmiało zwrócił się do niej, a potem
przyglądał jej się od stóp do głów, jakby oceniał swój następny posiłek!

– Lilith – syknęła ciotka.

background image

Lilith zamrugała i odwróciła się do niej.
– Słucham, ciotko?
– Nie wpatruj się tak w tego mężczyznę.
– Ja wcale... – Nie, jednak się w niego wpatrywała; powściągnęła chęć zmarszczenia

brwi. – Tak, ciotko.

– Nie będziemy mieć absolutnie nic wspólnego z osobami tego pokroju, obojętne czy

należą do arystokracji, czy nie. Zrozumiano?

– Tak, ciotko Eugenio – odpowiedziała Lilith sztywno. – Zdaję sobie z tego sprawę.

Absolutnie nie pragnę mieć z nim nic wspólnego.

– Dobrze. Twój ojciec poczułby się bardzo rozczarowany, gdyby zobaczył, że strzelasz

oczkami do takiej osławionej kreatury.

To było niesprawiedliwe; przecież wpatrywała się wyłącznie w tył głowy

Dansbury'ego i marzyła o tym, żeby sobie poszedł. Ale sprzeczanie się z ciotką Eugenią,
która miała obsesję na punkcie przyzwoitości, mogło tylko przysporzyć jej kłopotów.

– Tak, ciotko.
Lady Josephine przestała rąbać w klawisze i koncert się skończył. I znowu Dansbury

był pierwszym, który zaczął klaskać, a potem poszedł pogratulować młodej damie
wykonania utworu.

– Okropny człowiek – wymamrotała ciotka Eugenia i pociągnęła Lilith za rękę w

kierunku drzwi. – Teraz krąży i terroryzuje młode dziewczęta, jak widzę. Dzięki Bogu, że
wczoraj twój karnet był pełen.

Lilith przytaknęła, czuła radość, że udało jej się wymknąć. Pozostawało jej tylko mieć

nadzieję, że markiz Dansbury bawi się, zrażając do siebie wszystkie debiutantki, i wczoraj
wieczorem po prostu przyszła kolej na nią. Ale mimo to, kiedy schodziła za ciotką po
schodach i kierowała się do powozu ojca, wydawało jej się, że czuje na plecach jego
spojrzenie.

– Dobry Boże, to było potworne – oznajmił Price po drodze do czekającego na nich

powozu markiza.

Jack obserwował oddalający się pojazd, w którym siedziała Lilith; na słowa przyjaciela

odwrócił się.

– Ale warto było pocierpieć, jak mi się zdaje. – Odprawił swój powóz skinieniem ręki,

wolał się przejść. Musiał się zastanowić, a nie potrafił myśleć, kiedy rzucało nim to tu, to
tam. – Poza tym coś mi się zdaje, że przypominam sobie, jak mówiłeś wczoraj wieczorem,
że dobrze by mi zrobił wypad w przyzwoite towarzystwo.

Price skrzywił się.
– Powiedziałem, że by ci to nie zaszkodziło.
– No cóż, nie miałeś racji. Gra młodej lady Josephine przypomina bardzo marcowe

background image

kocie wrzaski. Ale dokonałem tego, co zamierzyłem.

– Nawet słowa z nią nie zamieniłeś – powiedział jego towarzysz, spoglądając spod oka

na markiza.

– Wiem. Nie było to konieczne. Price potrząsnął głową.
– Szalona pałka – wymamrotał. – Mówiłem tak już dziesięć lat temu w Oxfordzie, a od

tego czasu zrobiłeś się jeszcze gorszy.

Przeszli przez aleję na Grosvenor Street. Minęło już sporo czasu, od kiedy Jack po raz

ostatni oglądał od wewnątrz stojące tu domy, jako że należały one do najstarszych,
najbardziej szanowanych rodzin w Mayfair. I minęło już sporo czasu, od kiedy któraś z
tych rodzin złożyła mu wizytę na Grosvenor Square. Jemu przynajmniej nadal wydawało
się zabawne, że mający najgorszą w Londynie opinię arystokrata mieszka w jednej z
najwspanialszych londyńskich rezydencji. Wzruszył ramionami, wymachując ze swobodą
trzymaną w ręce laseczką.

– Czy naprawdę minęło dopiero dziesięć lat, od kiedy ukończyliśmy studia? Wydaje

mi się, że to już całe wieki.

– Poczułem się wczoraj, jakbym miał na karku setkę, kiedy ten pisklak opowiadał o

swoich przygodach w Londynie – stwierdził z przygnębieniem Price.

– Młody William Benton jest kluczowym pionkiem w mojej grze. Zostaw go mnie,

jeśli można prosić.

Price westchnął.
– Naprawdę wolałbym, żebyś mnie nie wciągał w swoje obłąkane plany.
– Naprawdę?
– Tak. Zwłaszcza jeżeli wplątujesz w to niewiniątka, które nie mają pojęcia, co z ciebie

za czort.

– Ależ dzięki ci, Price. – Jack zatrzymał się, złożył mu lekki ukłon i ruszył dalej. – A

poza tym nie ma ludzi niewinnych. No i to ona zaczęła.

– Zrobiła ci afront, ale miała ku temu powody; słaby to pretekst, żeby kompromitować

dziewczynę.

I pewnie tak było. Ostatniej nocy, gdzieś między czwartą a piątą butelką portwajnu,

doszedł do wniosku, że to nie o ten afront tak naprawdę się obraził. Chodziło mu o to, że
poczuli do siebie sympatię, a ona się tego zaparła. Między nimi naprawdę coś było; dziś
znowu to poczuł, kiedy popatrzyła mu w oczy. Niech ją cholera.

– Panna Benton chyba nie poznała cię, Price – powiedział, wracając do tematu. – Jak

mówiłeś, ile to czasu za nią gonisz?

– Niczego takiego nie mówiłem. O ile sobie przypominam, powiedziałem, że miło na

nią popatrzeć.

A „Sonata księżycowa" Beethovena to taki pierwszy lepszy utworek. Jack

background image

przypuszczał, że w tym właśnie sęk. Lilith była najśliczniejszą istotą, jaka kiedykolwiek
wpadła mu w oko; gdyby nie to, pewnie odprawa nie... irytowałaby go aż tak bardzo. Tej
dzierlatce należało dać nauczkę, której nie zapomni. Jeżeli wszystko ułoży się zgodnie z
jego planem, spędzi z nią jakiś wieczór w bardzo intymnej bliskości, a to wynagrodzi mu
wszystkie kłopoty.

– Co ci powiedziało twoje młode źródło informacji, gdzie się wybiera dziś wieczorem

jego siostra?

– Do opery. Na „Cadmus et Hermione", jak mi się zdaje. – Price popatrzył

wyczekująco na Jacka. – Lully'ego.

– Opera – westchnął markiz. Jego towarzysz skinął głową.
– Opera.
– Do diabła. – Jack strzelił trzcinką o but. – Mam jeszcze wciąż lożę, czyż nie?
– Nie korzystałeś z niej przez ostatnie dwa lata.
– Wiem, ale ona tak ślicznie wygląda, jak stoi pusta, nie sądzisz? Zwłaszcza że

awanturuje się o nią Tarrington.

Price roześmiał się.
– Zaczął się awanturować dopiero wtedy, kiedy zaprosiłeś jego kochankę, by się tam

do ciebie przyłączyła.

– Ujmująca istotka z tej Amelii. I nawet lubi ryzyko. – Zerknął spod oka na

towarzysza. – Nie sądzę, żebyś miał ochotę mi towarzyszyć.

– Wolałbym się nabawić jakiejś zarazy.
– Nie bardzo mogę iść sam... – Jack przerwał, jego usta wygięły się w lekkim

uśmiechu. – Ha. Niekiedy jestem całkiem genialny.

– Co?
– Antonia. Później będę ją mógł przedstawić Williamowi.
– Za coś takiego czeka cię piekło, chyba wiesz.
Jack nieskruszony pokiwał głową, w myśli planował następne posunięcia na wieczór.
– Już sobie utorowałem drogę do Jerycha. Ale jeżeli nie masz apetytu na rozrywkę, to

nie. Z tym że drugi raz nie będę cię prosił.

Price wzruszył ramionami.
– Ktoś powinien ci przypominać, jak źle się prowadzisz. Jack roześmiał się szczerze

rozbawiony.

– Od tego mam cały Londyn, mój chłopcze. – A szczególnie jedną zatraconą

dzierlatkę.

Loża teatralna sąsiadująca bezpośrednio z lożą lorda i lady Sanford stała pusta. A jeżeli

uwzględnić, że „Cadmus et Hermione" była najmniej ulubioną z francuskich oper Lilith,
nic dziwnego, że zazdrościła ona nieobecnym sąsiadom.

background image

– Lilith, proszę się trzymać prosto. Dziewczyna posłała ciotce poirytowane spojrzenie.
– Przecież siedzę prosto.
– Chyba mogę tego po tobie oczekiwać. Przygląda nam się w tej chwili książę Stratton.
Lilith uniosła w górę wachlarz i wyjrzała zza jego skraju. Z wysokiej, obficie

zdobionej loży po drugiej stronie teatru ktoś wycelował lornetkę w jej kierunku. Szybko
wróciła spojrzeniem na scenę.

– Tak tego nie lubię, jak się ktoś we mnie wpatruje – zamruczała. – Co za grubiaństwo.
– No to wykrzyw się do niego – szepnął William, pochylając się w jej stronę.
Z fotela na tyłach loży lord Hamble dał synowi kuksańca w głowę.
– Idiota.
– Au. – William osunął się niżej w fotelu, rozglądając się dookoła z identycznym jak

Lilith znudzeniem. Nagle wyprostował się i pokazał na pobliską lożę. – A niech mnie
wszyscy diabli. Spojrzyj tylko na to.

Lilith podniosła wzrok i zdusiła bardzo nie licujące z zachowaniem damy

przekleństwo. Loża przestała być pusta – i markiz Dansbury najwyraźniej z zadowoleniem
przysłuchiwał się operze.

Jack Faraday rozsiadł się wygodnie, oczu nie spuszczał ze wzniosłego dramatu, który

rozgrywał się przed nimi na scenie. Obok niego siedziała drobna, ciemnowłosa kobieta z
błękitnym pióropuszem, który bez wątpienia musiało przypłacić życiem kilka strusi. W
półmroku oświetlających scenę lamp gazowych połyskiwał oszałamiający naszyjnik z
szafirów. Nie zważając na coraz częstsze zdumione spojrzenia i szepty w innych lożach i
na parterze, markiz i dama cicho ze sobą rozmawiali, patrząc, jak rozwija się dramat.

Lilith obserwowała łajdaka spod oka i czekała, kiedy popełni on jakiś sromotny

uczynek. Do tej chwili opera interesowała ją w minimalnym stopniu, a teraz nawet ta
odrobina zainteresowania zniknęła; nie uważała tego za dużą stratę, ale nie potrafiła też
czuć się swobodnie, kiedy Dansbury był tak blisko niej. Dzieliło ich przecież tylko kilka
metrów drewna i otwartej przestrzeni i Lilith zdumiewała się, że nie czuje, jak jego
spojrzenie wpija się w tył jej głowy.

Antrakt zaczął się szybciej, niż się spodziewała; podniosła się pospiesznie i chciała

cofnąć się w cienie na tyłach loży.

– Lilith, co ty wyprawiasz? – ofuknął ją ojciec, kiedy mu nastąpiła na nogę.
– Proszę o wybaczenie, ojcze.
– Ach, panna Benton!
Lilith zatrzymała się, a potem powoli odwróciła. Markiz przechylał się przez poręcz

loży niepomny jak daleko jest do podłogi na parterze. Jego ciemne oczy z taką
koncentracją wpatrywały się w błękitną, naszywaną koralikami suknię, którą miała na
sobie, że poczuła się kompletnie naga.

background image

– Milordzie – powiedziała i dygnąwszy odwróciła się znowu.
Ale William już wstał i pospieszył potrząsnąć dłonią Dansbury'ego.
– Słuchaj...
– Czy pan wybaczy...? – Ciotka Eugenia wyniośle mierzyła markiza wzrokiem.
– Właściwie to niechętnie, ale nie sądzę, żeby pani dzięki temu odeszła – odparł

markiz z ubolewaniem.

Zaszokowana Lilith zdusiła parsknięcie. Nikt się w ten sposób nie odzywał do Eugenii

Farlane – chociaż przy wielu okazjach tego żałowała.

– Stephanie! – sapnęła Eugenia i machnęła wachlarzem w stronę brata.
– Nie chciałbym żadnych nieprzyjemności, Dansbury – powiedział podnosząc się

wicehrabia.

– Ja również nie, Hamble. Pragnąłem tylko powitać twoją córkę i podziękować jej raz

jeszcze za wnikliwą uwagę wygłoszoną podczas wczorajszego wieczorku. Zmieniła ona
całkowicie moje życie.

– Ja wcale... – Lilith spiorunowała go wzrokiem. Ojciec ujął ją pod rękę i prawie

powlókł za sobą w kierunku drzwi na tyłach loży.

– Żegnam, Dansbury – mruknął, wypychając córkę na wąski korytarz i wychodząc za

nią.

– A ty co sobie wyobrażasz? – Twarz ciotki Eugenii ściągnęła się w furii; siostra ojca

niemal jednym susem wypadła z loży. – Ty naprawdę odezwałaś się do niego?

– On skłamał! – odparła Lilith. – Wcale z nim nie rozmawia...
– Dość tego – przerwał ojciec. – Williamie, idziemy. William potrząsnął głową i cofnął

się w kierunku loży.

– Chyba jednak zostanę i obejrzę operę do końca, ojcze. Całkiem interesująca.
Otworzyły się drzwi sąsiedniej loży i Dansbury leniwie wyszedł na korytarz.
– Ajajaj, czyżbym wywołał awanturę?
Hamble zacisnął pięści, a Lilith – pamiętając, jaką opinię zyskał sobie Dansbury przy

pojedynkach i obawiając się, że ojciec może go uderzyć – stanęła pomiędzy nimi.

– Tak, milordzie. Zegnamy.
– Dobranoc, panno Benton – dobiegł cichy głos zza jej pleców. – Miło było panią

znowu widzieć.

Chociaż Lilith spodziewała się następnej bury, jej krewni milczeli, kiedy szła przed

nimi do powozu. Przynajmniej raz zachowała się chyba jak trzeba. Siadając w miękko
wyściełanym powozie Lilith zmarszczyła brwi; zastanawiała się, kim mogła być kobieta,
która ośmielała się publicznie pokazywać z markizem Dansburym i czy to on ofiarował jej
te przeklęte, prześliczne klejnoty.

background image

3

Kiedy Bevins otwierał drzwi, żeby wpuścić Williama, Lilith siedziała właśnie przy

śniadaniu. Na hałas podniosła oczy, potem odetchnęła z ulgą i wróciła do smarowania
dżemem grzanki, wdzięczna, że ojciec i ciotka Eugenia wciąż jeszcze leżą w łóżkach.
Było dużo za wcześnie na następną rundę dyskusji o hulankach Williama. Przynajmniej
brat zdąży się położyć, a zanim się zbudzi, ojciec pójdzie składać te swoje „polityczne"
wizyty, starając się nawiązać z powrotem stosunki, które zerwał, kiedy przed sześciu laty
opuszczał Londyn.

– Lil?
Podniosła oczy. Drzwi do pokoju śniadaniowego uchyliły się ze skrzypieniem, ale w

wąskiej szparze nie pojawił się nikt.

– Dzień dobry, Williamie. Wszyscy jeszcze śpią.
– I dzięki Bogu. – Drzwi otworzyły się szerzej i jej brat lekkim krokiem wszedł do

środka. – Jestem na takim rauszu, że nie mam najmniejszej ochoty wysłuchiwać wrzasków
ojca.

Fular Williama przypominał kompletnie zwiędły liść i zwisał apatycznie po obu

stronach kołnierzyka; młody człowiek oczy miał zaczerwienione i podkrążone na czarno
ze zmęczenia. Nie da się ukryć, że śmierdziało od niego trunkami i cygarami, i – o ile
Lilith się nie myliła – kobiecymi perfumami. A co najgorsze, szeroko się uśmiechał. Źle to
wróżyło na przyszłość.

– Zakładam, że dobrze się bawiłeś tej nocy?
Nalała bratu filiżankę herbaty, a on osunął się na krzesło obok niej. Czasami trudno

było uwierzyć, że William jest o trzy lata od niej starszy, jako że nigdy nie wykazywał
najmniejszych skłonności do odpowiedzialnego i rozsądnego zachowania. Ojciec mawiał,
że w tym samym stopniu podobny jest do matki, w jakim – obstawał przy tym uparcie –
Lilith podobna do niej nie będzie. Pozorna głupota brata nie przekonywała jednak Lilith;
uważała, że William po prostu buntuje się przeciw rygorom. Niekiedy żałowała, że sama
nie może tego zrobić.

– Och, było wspaniale. Wiesz, coś mi się zdaje, że nawet ci moi koledzy ze studiów,

którzy szaleli po mieście, nie mieli pojęcia, jak się tu można zabawić. – Objął dłońmi
gorącą filiżankę z herbatą i osunął się jeszcze niżej. – Wszystko zasadza się na poznaniu
właściwych ludzi.

– Ach. – Lilith bez cienia entuzjazmu przyglądała mu się kątem oka. – A ty poznałeś

tych właściwych ludzi, czy tak?

– Zdecydowanie tak. – William zachichotał. – Oni o Londynie wiedzą wszystko, znają

każdą dziurę i każdy zakamarek tego miasta. – Pociągnął łyk herbaty, a potem pochylił się

background image

do przodu, żeby wziąć sobie grzankę. – Na dzwony piekieł, Lil, mają tu takie prywatne
przyjęcia karciane, o których wie bardzo niewielu ludzi, a jeszcze mniej bywa
zapraszanych do uczestnictwa!

– Co ty powiesz? – zapytała jego siostra z udanym zdumieniem i oparła brodę na dłoni.

– Opowiedz mi o tym.

– Możesz się ze mnie naśmiewać, jak chcesz, ale było ekstra. A Jack mówi, że nawet

Prinny przynajmniej raz w sezonie bierze udział w karcianych przyjęciach u Antonii.

Lilith jakoś przykro wszystko się w środku skręciło.
– Jack?
– Jack Faraday – kiwnął głową William. – Markiz Dansbury. Wie o hazardzie

wszystko, ale ja też znam parę sztuczek. – Odstawił herbatę i szeroko się uśmiechnął. –
Ograłem go na trzydzieści funtów tej nocy, a on nie miał pojęcia, jakim cudem.

– Markiz Dansbury – powtórzyła Lilith odrętwiała. William naprawdę nie miał ani

krzty rozumu. – Markiz Dansbury.

Brat ujął jej dłonie w swoje ręce.
– Nie trap się tym, Lil – przypochlebiał się. – Dansbury to dobry gość. Naprawdę. Z

najwyższej półki. Zabrał mnie przedwczoraj wieczorem ze sobą do Haremu Jezabeli. On i
Ernest Landon, i Price.

– Zabrał cię do Haremu Jezabeli.
– Co się z tobą dzieje, Lil? Powtarzasz jak papuga. – William znowu szeroko się

uśmiechnął. – Coś mi się zdaje, że chyba powinnaś mieć więcej rozrywek.

– Powinnam... – Lilith przerwała, kiedy uświadomiła sobie, że znowu powtarza jak

papuga. – Williamie, czy zdajesz sobie sprawę, w co się wdałeś?

– Nie. A dlaczego? – Jej brat zmarszczył brwi.
– Dansbury to człowiek bardzo podłego charakteru – powiedziała Lilith poważnie. –

On...

William pogroził jej palcem.
– Nonsens. Złościsz się tylko dlatego, że cię zirytował tamtego wieczoru.
– On mnie co...?
– Wiesz, kiedy podszedł, żeby się przedstawić, a pod tobą kolana się ugięły –

zachichotał William. – Mówił, że obawiał się, iż padniesz zemdlona na środku sali
balowej, ale powiedziałem, że nigdy nie zrobiłabyś czegoś równie głupiego. Chociaż
muszę przyznać, że na operze niewiele lepiej się zachowałaś.

Tego już było po prostu za wiele. Lilith zerwała się na równe nogi.
– Wcale się pode mną kolana nie uginały, kiedy Dansbury się do nas zwrócił. On ma

kompletnie zaszarganą opinię, więc nie chciałam mieć z nim do czynienia! I to mu
powiedziałam. A ty powinieneś zrobić to samo, zanim ściągnie cię ze sobą na dno,

background image

Williamie. Dobry Boże, dlaczego on według ciebie nawiązał z tobą stosunki? Dlatego, że
chce się na mnie zemścić za to, że go wprawiłam w zażenowanie. I... William również się
zerwał.

– Masz jakieś omamy, Lil. To, że nawiązaliśmy ze sobą znajomość, nie ma nic

wspólnego z tobą.

– To, że nawiązałeś znajomość z kim, Williamie?
Lilith i William wzdrygnęli się, kiedy do pokoju wkroczył ich ojciec. Chociaż

wicehrabia Hamble zadał to pytanie, to sądząc po zaciętym wyrazie twarzy musiał słyszeć
przynajmniej końcową część ich rozmowy. Stephen i William Bentonowie byli z wyglądu
bardzo do siebie podobni, tyle że ojciec miał czoło pomarszczone i włosy nieco posiwiałe
na skroniach. Pod względem usposobienia różnili się jednak diametralnie. William był
niefrasobliwy i wesoły, natomiast wicehrabia stateczny i jeszcze bardziej powściągliwy
niż Lilith. Martwiło ją to, że od sześciu lat, kiedy zdradziecko opuściła go żona, uśmiech
tak rzadko pojawiał się na jego twarzy i mogła tylko wyrażać nadzieję, że sukcesy
towarzyskie i pomyślne małżeństwo córki przyniosą ulgę zbolałemu sercu ojca.

– Z kilkoma nowymi przyjaciółmi, ojcze – wymamrotał William. Przeciągnął się i

szeroko ziewnął. – Pewnie powinienem się trochę przespać, jeżeli mamy dziś wieczorem
brać udział w balu u Feltonów.

– Williamie, powiem to raz i powtarzał nie będę. – Wicehrabia zajął miejsce u szczytu

stołu śniadaniowego. – To, jak się prowadzisz w Londynie, przynosi ujmę lub zaszczyt
nam wszystkim. Ufam, że posłużysz się tą odrobiną inteligencji, którą posiadasz, by
unikać dalszego pohańbienia tej rodziny. Czy to jest jasne?

– Tak, ojcze. Jasne jak słońce. – William sztywno skinął głową.
– Dobrze.
Lilith ze ściągniętymi brwiami wpatrywała się w plecy wychodzącego brata. Została

dużo surowiej zbesztana przez ciotkę Eugenię tylko za to, że spiorunowała Dansbury'ego
wzrokiem. William spędził z tym człowiekiem dwie noce na hulankach i upomniano go
tylko, żeby się dobrze zachowywał! A do tego tak się przejmował nowymi znajomymi, że
ślepy był na przyczyny, dla których ktoś taki, jak osławiony markiz Dansbury, mógł
pragnąć towarzystwa takiego młodzika, jak on.

– Lilith, proszę pamiętać, by zachować dziś wieczorem po jednym walcu dla Nance'a i

dla Jeremyego Gigginsa. Dla tego idioty Henninga tylko kadryla, a dla Petera Varricka
kontredansa, jak sądzę, chyba że w czasie balu będą proponowali cztery walce. – Tu
wicehrabia zadzwonił po dzbanek świeżej herbaty.

– Ale to w sumie tylko trzy walce – zwróciła mu uwagę Lilith.
– Trzeba zachować jednego walca dla najbardziej obiecującego kandydata –

odpowiedział ojciec i spojrzał przelotnie na lokaja. – Przynieś mi poranną gazetę.

background image

– Tak, wielmożny panie.
Lilith opuściła wzrok na filiżankę.
– Czy podjąłeś jakąś decyzję, papo, odnośnie oświadczyn Lionela? W ciągu ostatnich

dwóch tygodni już dwukrotnie prosił cię o zgodę na zaślubienie mnie.

Ojciec kiwnął głową, kiedy przy jego łokciu zmaterializowała się gazeta, świeżutko

spod prasy.

– Mogłem się spodziewać, że jego posiadłości będą nieco bardziej znaczące, ale nie

słyszałem, by mówiono o nim cokolwiek złego. Myślę, że nadałby się, chociaż mam
zamiar zaczekać przynajmniej do końca ostatniego tygodnia, zanim udzielę mu
odpowiedzi.

Lilith miała nadzieję, że uda jej się nieco bardziej podniecić własnym, coraz bliższym

małżeństwem, ale przynajmniej ojciec zrezygnował chyba z kandydatury księcia
Wenforda. A ona naprawdę lubiła Lionela, bo chociaż nieco zbyt... solidny, to zawsze był
uprzejmy i miły.

– Cóż to będzie za ulga, kiedy decyzja zostanie powzięta. – Westchnęła i popatrzyła

figlarnie na ojca. – Chociaż żałuję, że Lionel nie jest bardziej biegły w tańcu.

– Nie wydaje mi się, żeby było to warunkiem koniecznym dobrego ożenku – oznajmił

ojciec kategorycznie. – Ma nieskazitelną opinię. I gwiżdżę na to, czy potrafi tańczyć czy
nie.

– Tak, papo – powiedziała Lilith ze smutnym grymasem. – Droczyłam się tylko z tobą,

przecież wiesz. Chociaż naprawdę lubię tańczyć.

Niespodziewanie ojciec się roześmiał.
– Nie przejmowałbym się tym na twoim miejscu, moja droga. Jako hrabina Nance

będziesz miała o wiele za dużo obowiązków, by martwić się, że nie zatańczysz jednego
czy drugiego walca. – Pochylił się i dotknął jej policzka. – A mimo to nie odprawiaj
żadnego ze swoich konkurentów, dopóki nie podejmę ostatecznej decyzji. Nie możemy
ryzykować, że któryś poczuje się urażony.

Lilith pokiwała głową. Przynajmniej się teraz uśmiechał.
– Oczywiście, ojcze.
Zerwał się porywisty wiatr i wył w wąskich, przejezdnych alejkach, które rozdzielały

rezydencje na tyłach Mayfair. W powietrzu zapachniało deszczem, a mimo to u White'a
znowu wywieszono tablicę dla śmiałków, którzy mieliby ochotę zakładać się, czy w
czerwcu tego roku spadnie śnieg, czy nie. Markiz Dansbury postawił na całe sześć cali;
liczył się z przegraną, ale teraz zaczynał zmieniać zdanie. Pogoda była lodowata, w sam
raz do uganiania się za Lodową Damą.

– Jak myślisz, dlaczego tak się stało?
Jack zamrugał i popatrzył na kobietę, która siedziała naprzeciw niego na miękko

background image

wyściełanym fotelu.

– Dlaczego myślę, że co się stało?
Antonia St. Gerard wyprostowała się na przepastnych poduszkach i dolała sobie

brandy do kieliszka.

– Dlaczego nigdy nie zostaliśmy kochankami, Jacku? Markiz uśmiechnął się szeroko i

opuścił oczy; chciał dokończyć czytanie trzymanej w dłoniach kruchej gazety.

– Ponieważ jesteśmy całkiem do siebie podobni. Takie dwie bojowe tarantule.

Pozabijalibyśmy się, zanim skończylibyśmy tarło, czy jak to się tam u tarantul nazywa.

Z cichym chichotem Antonia zwinęła się znowu na fotelu niczym kotka. W świetle

ognia jej ciemne włosy połyskiwały lśniącą miedzią i spływały na ramię splecione w
jeden, lekko zakręcony na koniuszku warkocz.

– To pajęczyca zabija samca, kiedy się skończą parzyć, prawda? – zapytała z leciutkim

francuskim akcentem.

– Jeszcze jeden wspaniały powód, żeby się nie angażować w tę sprawę z tobą, moja

droga. – Jack posłał jej rozbawione spojrzenie, potem wrócił do czytania.

– Kiedy mnie odwiedziłeś, nie wiedziałam, że będziesz chciał siedzieć w salonie.

Myślałam, że przynajmniej zechcesz zagrać w karty. Gdyby nie to, nie wstawałabym tak
wcześnie. W końcu udałam się do moich pokoi dopiero po siódmej rano.

– Powinnaś bardziej rozsądnie rozplanowywać swój dzień.
– Ha – zakpiła Antonia. – Gdybyście wychodzili o bardziej sensownej porze,

miałabym na to jakąś szansę. Można by pomyśleć, że ty nigdy nie sypiasz.

– Nie sypiam. – Nie przestając czytać, Jack wydął wargi. Antonia gestem wskazała na

stos gazet, które spoczywały po drugiej stronie fotela.

– Czego ty właściwie szukasz w tych papierzyskach?
– Jesteś jedyną znaną mi osobą, która zbiera stare wydania „London Times" –

odpowiedział Jack. – Szukam nekrologu.

Antonia wzruszyła ramionami i przeciągnęła palcem po skraju kieliszka. W

odpowiedzi na to wspaniały kryształ zadzwonił czystym ais.

– Nigdy nie wiadomo, jaka wiedza może się później przydać. Czyjego nekrologu?
– Elizabeth Benton. Lady Hamble. – Złożył gazetę, odłożył ją na stos po lewej i wziął

następne wydanie z wierzchu jeszcze bardziej pokaźnego stosu po prawej. – Nikt nie
umiał podać mi dokładnej daty.

– Czy ta dama jest jakąś krewną przystojnego młodzieńca, który przyłączył się do nas

po operze wczoraj wieczorem?

– To jego matka. – Jack znowu zaczął czytać, potem zawahał się. Antonia była

wyrachowana do szpiku kości i postrzegała ludzi wyłącznie w kategoriach zysku i władzy.
A przynajmniej tak mu się zdawało. Przyglądał jej się przez chwilę, unosząc w górę jedną

background image

brew. – „Przystojny młodzieniec", Toni?

Antonia uśmiechnęła się i przeciągnęła, przy czym kusząco przesunęło się głębokie

wycięcie z przodu jej szlafroczka. Na ten widok Jackowi przyszło na myśl, że może
jednak warto byłoby narazić się na śmierć albo poćwiartowanie, by poznać ją bardziej
intymnie. Zdarzało się, zwłaszcza po kilku kielichach portwajnu, że z trudnością
znajdował odpowiedź na to pytanie. Ale tego ranka tak się złożyło, że był niemal
całkowicie trzeźwy i zdawał sobie sprawę, że przy niej nie wolno mu folgować swoim
zachciankom.

– Przystojny, tak. I zamożny również – ciągnęła dalej – sądząc z faktu, że pozwoliłeś

mu się ograć na kilka funtów. Nigdy nie zadajesz sobie trudu, by zarzucać haczyk, jeżeli
partnerzy nie są wyjątkowo dobrze nadziani.

Markiz przyglądał jej się przez chwilę z namysłem, jego wargi powoli wykrzywiły się

w uśmiechu. Miał przeczucie, że mademoiselle St. Gerard zadowolona będzie z poznania
jego nowego przyjaciela. I w oczywisty sposób łatwiej będzie mu usidlić Lilith Benton,
mając w ręce klucz do ocalenia lub ruiny jej brata. Antonia rujnować potrafiła wspaniale.
Nieraz już to widział.

– Może przyprowadzę go później do ciebie.
– Dziękuję ci, Jacku – uśmiechnęła się, popijając brandy.
– Cała przyjemność po mojej stronie. – Zaczął badawczo przyglądać się nagłówkom w

gazecie, którą trzymał w rękach. Wyszła niemal przed sześciu laty, z końcem maja 1815
roku, kiedy to kraj – a przynajmniej Londyn – opętany był myślą o Bonapartem i
rozważaniami, czy uderzy on na północ od Paryża i zetrze się z Wellingtonem, czy też
skieruje się na zachód przez Kanał i zaatakuje samą Anglię. Jack zastanawiał się, ile osób
wiedziało, jak bliski Bonaparte był realizacji tej drugiej wersji planu. Niewiele, a
przynajmniej niewiele z tych, które jeszcze pozostawały przy życiu.

– Coś interesant? – zaciekawiła się Antonia.
– Tak naprawdę to nie. – Odwrócił kartkę. – A, nareszcie. „Elizabeth, Lady Hamble,

ukochana córka bla, bla, bla, umarła na grypę 14 maja 1815 w wieku trzydziestu i pięciu
lat." – Wyprostował się. – Hm.

– Co: hm? – zapytała Antonia. – Nic mi to nie mówi.
– Mnie mówi wszystko – odpowiedział Jack. – „Ukochana córka". Jednego słowa o

ukochanej żonie czy ukochanej matce. To jej rodzice zamieścili zawiadomienie. –
Pstryknął palcami w gazetę. – Ani słowa, że „będzie nam jej brakowało", czy że położyła
wielkie zasługi dla swego kraju, tytułu i kółka hafciarskiego.

Antonia zachichotała.
– A jakie ty położyłeś zasługi, o markizie? – Wstała, płynnym krokiem podeszła do

jego fotela i przeciągnęła mu ciepłą ręką po ramionach. – Co przeczytalibyśmy w

background image

zawiadomieniu o twojej śmierci?

– „Zmarł Jonathan Augustę Faraday, markiz Dansbury. Bogu niech będą dzięki." –

Złożył gazetę i upuścił ją na stos. – Merci, Antonio. – Dopił portwajn, zerknął na
kieszonkowy zegarek i wstał.

– Czy nie masz zamiaru powiedzieć mi, dlaczego chciałeś zobaczyć ten nekrolog?
Nie powinien tego robić, bo chociaż odczuwał do Antonii pewną sympatię, wiedział,

że nie bez powodu gromadzi ona informacje o przeszłości różnych ludzi z gazet, listów i
wszystkiego innego, na czym udało jej się położyć rękę. Dotychczas nigdy nie usiłowała
niczego wykorzystać przeciw niemu, no, ale on z kolei dokładał starań, by niczego się
znaleźć nie dało poza tym, że się ogólnie źle prowadził i okazywał niechęć swoim
znajomym.

– To tylko taka ciekawostka.
– Rozumiem – powiedziała Antonia do jego pleców, kiedy kierował się w stronę

drzwi. – A czy ta ciekawostka może mieć coś wspólnego z pewną Lodową Damą?

Jack zatrzymał się. Skoro o jego machinacjach wiedział Ernest Landon, należało

założyć, że nieźle orientowali się w nich wszyscy co bardziej podejrzani członkowie
wytwornego towarzystwa. Tym niemniej żałował, że Antonia okazała się aż tak wnikliwa.

– A gdzież to udało ci się coś takiego usłyszeć, moja droga? Antonia podniosła się i

przyłączyła do niego przy drzwiach.

– To, że ty przestałeś widywać się z Camillą, nie oznacza, że ja się z nią przestałam

widywać. – Uśmiechnęła się i przesunęła palcem po jego szczęce. – Bardzo jesteś zły na tę
dziewczynę, prawda?

– Nie. Jestem... poirytowany. – A po tym, jak zobaczył ją wczoraj, zawziął się jeszcze

bardziej, żeby się z Lilith Benton przespać. Lodowa Dama, czy nie Lodowa Dama, ta
dziewczyna była kapitalna. Nie miał jednak najmniejszego zamiaru informować Antonii,
że do Lilith Benton ciągnie go namiętność. – Ale podjąłem kroki, by irytacji zaradzić.

– Nie mam co do tego wątpliwości. – Uśmiechnęła się ponownie. – Biedna

dziewczyna, nie wiem sama, czy powinnam jej żałować czy zazdrościć. Nie ma szans.

– I o to chodzi.
Antonia pojawiła się obok niego w holu, kiedy brał kapelusz i płaszcz.
– Dowiedziałam się o pannie Benton jednej rzeczy, która cię może zainteresuje, mój

drogi – rzuciła.

Jack okrył ramiona hawelokiem; marzył o tym, żeby się wreszcie ociepliło,

przynajmniej zanim przyjdzie pora na zimę. – A jakiej to?

– Jej konkurenci. - Ach, sępy.
– Tak, ma ich kilka tuzinów, jak mi się zdaje.
– Czy wiesz, że jednym z nich jest książę Wenford? Markiz odwrócił się znowu twarzą

background image

do niej, przez myśl przemknęły mu miriady nowych możliwości i planów. Nie miał
pojęcia, że Lodowa Dama może być do tego stopnia zmrożona. W jakiś dziwny,
niespodziewany sposób poczuł się nią rozczarowany.

– Och, czy aby? Antonia zachichotała.
– Dałeś mi w prezencie młodego Williama, więc możesz uznać, że jesteśmy kwita,

Jacku.

– Dzięki ci, Toni. Uznaję. – Uchylił z lekkim sercem kapelusza. – Do zobaczenia

wieczorem. Późnym, jak mi się zdaje. Mam szereg spraw do załatwienia.

– Tak sądziłam, że będziesz miał.
Hrabina Felton z przyjemnością uznawała siebie za osobę postępową, tak więc

poprosiła, by liczna orkiestra, którą zaangażowała na wieczorną uroczystość, zagrała
cztery walce. I chociaż starsi goście nie czekali z potępieniem tak wielkiej liczby tych
skandalicznych tańców, obecna młodzież nie zgłaszała żadnych zastrzeżeń.

Ale Lilith nie była zadowolona. Ani trochę. Nerwowo zaciskała dłonie, podczas gdy

Penelopa udawała, że podziwia flakon smętnych, wiosennych kwiatów. Zapewne tylko te
biedactwa przetrwały późne przymrozki w ogrodzie hrabiny.

– Co on teraz robi? – szepnęła Lilith, przyciskając się mocniej do ściany i żałując, że

nie zdecydowała się ubrać się w coś bardziej burego, w czym nie zwróciłaby uwagi
księcia.

– Wciąż rozmawia z twoim ojcem – zamruczała kątem ust Penelopa, wyglądając

poprzez kwiaty na zatłoczoną salę balową.

– Och, Pen, co ja mam zrobić? Dlaczego lady Fenton nie mogła zaplanować dwóch

walców? Wtedy miałybyśmy już je za sobą, zanim on się pojawił.

– Może powiesz, że bolą cię nogi i wyjdziecie wcześniej? Lilith potrząsnęła głową.
– Ojciec byłby wściekły. – Westchnęła i wyprostowała się w ramionach. – Po prostu

będę musiała jakoś to przetrwać. W końcu to tylko jeden taniec.

Kiedy ojciec kazał jej zatrzymać czwartego walca dla jakiegoś obiecującego

arystokraty, nie spodziewała się, że na balu pokaże się książę Wenford. A tym bardziej, że
poprosi ją o walca. Nie zdawała sobie nawet sprawy, że on potrafi tańczyć walca, przez
myśl jej nie przeszło, żeby miał chcieć uczyć się kroków czegoś tak nowoczesnego.

– Och, Lilith, jestem pewna, że on nie może być aż tak zły, jak sobie wyobrażasz.

Może tylko przerasta cię ta sytuacja z... wiesz, z markizem Dansburym.

– Markiz Dansbury nie przerasta mnie ani trochę – oznajmiła stanowczo Lilith. –

Denerwuje mnie tylko i chciałabym, żeby się trzymał ode mnie z daleka. – Wychynęła ze
swego ukrycia. – Przynajmniej dziś wieczorem tu nie przyszedł.

– Nadal mi się zdaje, iż na recitalu lady Josephine musiał się pojawić przypadkowo –

stwierdziła Pen. Powątpiewała w sugestię Lilith, że Dansbury prześladuje ją przez zemstę.

background image

Lilith wzruszyła ramionami.
– Mam nadzieję, że się nie mylisz. To już chyba byłoby niesprawiedliwe, przecież

mam na głowie tak wiele spraw podczas tego sezonu. – Od niemal dwóch miesięcy
tańczyła, rozmawiała i uśmiechała się do najlepiej wychowanych angielskich parów w
Londynie. I chociaż dochodziły do niej plotki, że uważana jest za coś w rodzaju lodowej
księżniczki, starała się je ignorować. Gdyby ktoś potrafił wskazać jej lepszy sposób na
zawarcie mariażu z odpowiednim mężczyzną, z chęcią by taki sposób wypróbowała.

– Panno Benton.
Och, Boże. Lilith spojrzała Pen w oczy, potem przełknęła i odwróciła się.
– Wasza książęca mość – uśmiechnęła się. – Jakże to wspaniale, że zdecydował się pan

nas dziś wieczorem zaszczycić.

Książę Wenford spojrzał na nią, jego kanciasta, koścista twarz była całkowicie

pozbawiona wyrazu. Oceniał ją spod surowych, siwych brwi szarymi, głęboko
osadzonymi oczami i dziewczyna znowu poczuła się jak jakieś hodowlane zwierzę.
Ogarnęła ją przelotna chęć, żeby do niego zarżeć.

– Czas na naszego walca.
– Tak, wasza wysokość.
Jej wcześniejsze spotkania z Geoffreyem Remdalem były na szczęście krótkie i pod

względem konwersacji wymagały od niej niewiele ponad kilka „Tak, wasza wysokość"
oraz „Nie, wasza wysokość". Również i teraz, kiedy wirowali po parkiecie, książę nie silił
się nawiązać z nią rozmowy. Był dobrym tancerzem, chociaż poruszał się bez większej
emocji, zupełnie jakby nauczył się kroków na pamięć. Hrabia Nance, chociaż zdarzało mu
się nadepnąć jej na nogę, wydawał się przynajmniej w tańcu dobrze bawić. A jego
książęca mość, jeżeli sądzić po okazywanym przez niego entuzjazmie, mógł równie
dobrze upominać się o zapłatę u swoich wierzycieli.

– Dobrze się pani prezentuje – powiedział w końcu.
– Dziękuję, wasza książęca mość.
– Przyciąga pani spojrzenia ludzi – rozwinął temat Wenford. – To pani planuje

rodzinne posiłki, jak mówił mi pani ojciec.

Lilith nie była zachwycona obrotem rozmowy.
– Tak, wasza wysokość, ja się tym zajmuję. Ale skoro jest nas tylko czworo...
– Czy planowała pani kiedyś posiłek na większe okazje? – przerwał jej tym samym

znudzonym, szorstkim tonem. – Bale, przyjęcia wieczorne?

– Nie, wasza wysokość. – Poczuła nagły przypływ wdzięczności, że w

Northamptonshire ojciec w zasadzie całkowicie odizolował ich od znajomych.

– Każę komuś, żeby panią tego nauczył. A jeżeli okaże się pani na to za głupia,

wynajmę kogoś. To bez znaczenia. Ma pani odpowiednią prezencję.

background image

Lilith serce zamarło i nogi się pod nią ugięły. Książę zacisnął wargi ze

zniecierpliwieniem, kiedy zmyliła krok i dziewczyna szybko się opanowała.

– Wasza... wasza wysokość, obawiam się, że nie rozumiem – wyjąkała. Co za

koszmar. To po prostu nie mogła być prawda... za nic!

– Nie ma potrzeby, by pani rozumiała. Pani ojciec i ja musimy omówić jeszcze kilka

szczegółów, ale nie na wiele przyda mi się te parę groszy, które przyniesie mi pani w
posagu. A wątpię, żeby miały zaistnieć jeszcze inne komplikacje.

Lilith poczuła, że myśli się jej rozpierzchają i pożałowała, że nie należy do tych

głupiutkich dziewcząt, które potrafią mdleć na zawołanie.

– Wasza wysokość mnie... zaskoczył. Musisz wiedzieć, książę, że nie mogę sama

udzielić odpo...

– Jak już mówiłem – przerwał jej ze zniecierpliwieniem książę – minie jeszcze kilka

dni, zanim wszystko zostanie załatwione. Aż do tej chwili ma pani nikomu o tym nie
mówić. – Zmarszczył brwi, to groźne spojrzenie najlepiej pasowało do jego rysów. – Nie
ma co robić zamieszania wśród tych cholernych plotkarzy.

Taniec skończył się.
– Tak, wasza wysokość – szepnęła Lilith przy wtórze oklasków. Książę odprowadził ją

na skraj parkietu, a potem, nie obejrzawszy się, ruszył w kierunku grupy starszych
arystokratów, którzy zajęli najcieplejsze miejsce na sali, przed kominkiem.

– No, przynajmniej masz to za sobą – uśmiechnęła się szeroko Penelopa, podbiegając

do niej w podskokach. – Czy było okropnie?

Lilith cała się trzęsła. Obracała w umyśle słowa Wenforda, na wszelkie sposoby

próbując nadać im inne znaczenie, niż miały.

– On ma się zamiar ze mną ożenić.
– Co? – wykrzyknęła Pen, a potem dłonią zakryła sobie usta. Z szeroko otwartymi

oczami popatrzyła w kierunku księcia. – On tak powiedział?

– Te grosze, które mu przyniosę w posagu, go nie obchodzą. Uważa, że mam

odpowiednią prezencję na księżną. – Czuła narastającą na obrzeżach umysłu histerię i
skupiła się na tym, by miarowo oddychać.

– Ależ Lil, przecież twój ojciec z pewnością nie będzie cię zmuszał. On jest taki

dziwny i taki... okropny!

– Kto jest okropny?
– Williamie! – Lilith aż podskoczyła i odwróciwszy się zobaczyła, że brat stoi obok

niej z dwoma szklaneczkami ponczu w dłoniach. – Cśś.

– No dobrze, ale kto jest okropny? – powtórzył William szeptem, podając poncz

siostrze i Pen. Lilith pociągnęła spory łyk, ale nic to nie pomogło.

– Książę Wenford – odpowiedziała Penelopa, kiedy Lilith dalej milczała.

background image

– Ten stary z twarzą jak topór? Na jego widok nawet Belzebub rzuciłby się do

ucieczki.

– On się ma zamiar ożenić z Lil. – Penelopa popatrzyła ze smutkiem na przyjaciółkę.
– Co? – Brwi Williama podjechały w górę. – Nabieracie mnie.
– Wcale nie. Naprawdę – odparła czerwieniąc się Pen.
– Pen, cicho – powiedziała z naciskiem Lilith mając nadzieję, że nigdzie w pobliżu nie

ma ojca. – Mamy to utrzymać w tajemnicy, dopóki wszystko nie zostanie ustalone.

– A więc może powinienem udawać, że niczego nie słyszałem – odezwał się za nimi

głęboki, melodyjny głos.

Lilith zamarła. Z rozmysłem wypiła jeszcze łyk ponczu, żeby uspokoić nerwy i umysł

zanim się odwróci. Markiz Dansbury stał, popatrując na nią z wysoka, oczy miał mroczne
i cyniczne. Wargi wydął w lekkim uśmiechu i podał Williamowi szklaneczkę ponczu,
drugą zachowując dla siebie. Znowu ubrany był skromnie, na ciemnoszaro i granatowo,
jego strój ożywiała tylko wspaniała, diamentowa szpilka w krawacie. Naprawdę
przystojny był jak sam szatan i najwyraźniej co najmniej równie wytrwały.

– Wydaje mi się, że w sposób całkiem jasny dałam do zrozumienia, co myślę o

rozmowie z panem – powiedziała Lilith sztywno. Przypomniała sobie, co ciotka mówiła o
wpatrywaniu się w mężczyzn i odwróciła wzrok.

– Wydaje mi się, że tak czy owak ma pani dla mnie niewiele czasu – powiedział

markiz gładko – skoro musi pani uporządkować jakoś oświadczyny aż pięciu panów. Jak
na początek sezonu to chyba rekord, chociaż będę musiał sprawdzić w księgach zakładów
u White'a, żeby mieć pewność. Niewykluczone, że Madeleine, markiza Telgore, miała ich
aż siedem, zanim się w końcu zdecydowała na Wallace'a, ale ten rekord padł pod koniec
całego sezonu. Lilith rzuciła mu pogardliwe spojrzenie.

– Sprawy mojego zamęścia nie powinny pana zajmować, milordzie. I proszę, by

przestał pan za mną wszędzie chodzić.

– Chodzić za panią? – Zamiast ukradkiem się wymknąć tak, jak należało, markiz

podszedł jeszcze o krok bliżej. – Chodzić za panią – dumał pocierając brodę, jakby chciał
zrozumieć, co mogła mieć na myśli. – Och, oczywiście. Ta opera. I recital lady Josephine,
jak przypuszczam. Prześliczna dziewczyna, nie uważa pani? Całkiem zdolna, chociaż
wyglądała na nieco zdenerwowaną.

– Jest pan... niegodziwy! – wykrztusiła rumieniąc się Lilith.
– Lilith! – wykrzyknęła Pen, szeroko otwierając oczy.
– Och, Boże mój, to mi nieco pokrzyżuje plany.
– Jakie plany, Jacku? – wtrącił raczej nie po myśli siostry William.
Lilith zacisnęła zęby i postanowiła, że więcej się do tego łajdaka nie odezwie.
A on nie spuszczał z niej wzroku.

background image

– Miałem taki zamiar, żeby podjąć wyzwanie i zostać szóstym konkurentem do pani

ręki.

Tego już było za wiele.
– Pan? – szydziła Lilith. – Traciłby pan tylko czas, panie markizie.
– Lepiej, żeby mnie pani pozbawiała czasu niż serca – odparł, popatrując na nią spod

ciemnych rzęs.

– Pan nie ma serca – odpłaciła mu Lilith bez wahania. W jego oczach zabłysły figlarne

ogniki rozbawienia.

– Tylko dlatego, że je pani złamała.
Zdumiewające, że nikt go jeszcze nie wyprawił na tamten świat w pojedynku.
– Żałuję, że jego destrukcja pana nie zabiła.
– Ale wtedy nie moglibyśmy prowadzić tej rozmowy. A wie pani, wydawało mi się, iż

pani ze mną nie rozmawia. Naprawdę chciałbym, żeby się pani na coś zdecydowała. –
Roześmiał się cicho. – Może powinienem był rzucić rękawicę, a nie podejmować
wyzwanie.

Śmiech miał równie melodyjny jak głos, a jego uśmiech... Lilith przyłapała się na tym,

że znowu się w niego wpatruje i otrząsnęła się. Pod żadnym pretekstem nie wolno jej się
gapić na tego nikczemnika, chociażby był najbardziej atrakcyjny pod względem
fizycznym – i nie wolno jej zapominać o opanowaniu i manierach.

– Przynajmniej jedno z nas rozbawione jest pana dowcipem – powiedziała chłodno. –

A nie jestem to ja, milor...

– Lilith – syknęła Penelopa, chwytając przyjaciółkę za rękę – on tu znowu idzie.
I rzeczywiście, Wenford zostawił swoich towarzyszy i powoli zmierzał w ich kierunku.

Lilith poczuła, że nie ścierpi tego, by z nim jeszcze raz dziś rozmawiać. Musi mieć czas,
żeby omówić zaistniałą sytuację z ojcem i, zanim będzie za późno, dać mu wyraźnie do
zrozumienia, jaką odrazę czuje do Wenforda.

– O, Boże – wyszeptała.
Markiz powiódł spojrzeniem za jej wzrokiem.
– Przypuszczam, że powinienem złożyć mu gratulacje. – Wyszedł zza jej pleców.
– Niech się pan nawet nie odważy – zduszonym głosem krzyknęła Lilith i pobladła.

Wenford pomyśli sobie, że straszna z niej pleciuga, a ojciec będzie wściekły.

Dansbury zatrzymał się i uśmiechnął do niej przez ramię.
– Gdybyśmy Ze sobą rozmawiali, może dałbym się pani przekonać. – Powoli ruszył w

kierunku księcia.

– Williamie – rozkazała z szaleństwem w oczach Lilith, dźgając palcem w kierunku

markiza. – Zatrzymaj go!

– Ach, Lil, on chce się tylko trochę zabawić kosztem tego starego topora. Wprawi go

background image

to w dobry humor, a ja chcę, żeby mnie zabrał dziś wieczorem do klubu Society...

– Williamie, on nie może...
– Wenford – rozległ się donośny głos Dansbury'ego. – Słyszę, że należą się panu

gratulacje.

Zimne, szare oczy zwróciły się na moment w jej kierunku, a potem skierowały się na

markiza.

– Obawiam się, że nie wiem, o czym pan mówi, Dansbury. Jak zwykle robi pan z

siebie kompletnego błazna.

Cierpkość tonu księcia zaskoczyła Lilith. Niewiele ją jednak pocieszało to, że jego

książęca mość równie mało lubi markiza, jak ona. A nawet poczuła przez to odrobinę
sympatii dla Dansbury'ego. Stojąca obok niej Penelopa przyglądała się wymianie zdań
między panami ze zdumieniem, podczas gdy William szeroko się uśmiechał, przepełniony
podziwem dla swego mentora.

– Są tacy, którzy robią z siebie większych błaznów – odparł Dansbury, zerknął w dół i

strzepnął nieistniejący pyłek z klapy surduta. Tym ruchem zwrócił uwagę księcia i reszty
widzów na wpięty w krawat przepiękny diament.

Książę Wenford poczerwieniał z wściekłości.
– Jesteś złodziejem, chłopcze! – warknął i ruszył do przodu. Dansbury zręcznie usunął

mu się z drogi.

– Teraz ja z kolei czuję się skonfundowany – odparł ze skruchą. – Mnie się wydawało,

że złodziejaszkiem jest raczej pan, książę.

– Ta szpilka należy do rodziny Remdale'ów i wiesz o tym dobrze, ty szubrawcze! –

krzyknął Wenford.

Orkiestra urwała w pół taktu, a tancerze na parkiecie odwracali się parami, żeby

przyjrzeć się poczynaniom markiza i księcia. Hrabina Felton stała przy stole z zakąskami i
wyglądała na zachwyconą. Dzięki Wenfordowi i Dansbury'emu jej bal stał się właśnie
wydarzeniem sezonu.

Markiz spojrzał na błyskotkę, jakby nie rozumiał tego całego zamieszania, które

wywołała.

– Wszedłem w posiadanie tego diamentu dziś wieczorem dzięki niesłychanemu

zbiegowi okoliczności przy grze w kości – powiedział przeciągając słowa. – Należy on
teraz do rodziny Faradayów.

– A niech ją wszyscy diabli! – W kącikach ust księcia pojawiły się plamki piany.
– Jak myślisz, będzie pojedynek? – szepnęła z podnieceniem Pen.
Lilith z żalem potrząsnęła głową.
– Z tego, co słyszałam o Dansburym, nikt się go nie ośmiela wyzwać... chociaż nie

narzekałabym, gdyby się nawzajem pozabijali.

background image

Pen zakryła usta dłońmi, żeby zdusić chichot.
– Ta szpilka jest w mojej rodzinie od wielu pokoleń – warczał Wenford, podchodząc

jeszcze o krok bliżej do markiza.

– Najwyraźniej pana bratanek, książę, niżej sobie ceni jej posiadanie niż pan. Gdyby

nie to, uznałby za właściwe, by brać ze sobą do Boodle'a więcej forsy albo zrezygnowałby
z gry, kiedy stała się dla niego zbyt ostra. Nigdy nie ryzykuj, jeżeli nie jesteś pewien
wygranej. To pan, książę, wpoił mojej rodzinie tę zasadę.

Pięści księcia zacisnęły się, jego twarz przybrała przerażająco purpurowy odcień. –

Ty...

– Poza tym – ciągnął dalej Dansbury, zerkając na Lilith – zdaje mi się, że niedługo ma

się w pana posiadaniu znaleźć jakiś nowy nabytek, prawda?

– Och, nie – szepnęła Lilith i pożałowała, że nie potrafi zapaść się pod ziemię, kiedy

połowa przyglądających się gości spojrzała w jej kierunku, a mamrotanie przybrało na
sile. – Co za niegodziwiec!

– To w żadnym wypadku nie jest twoja sprawa. Oddaj mi tę cholerną szpilkę.
Dansbury uśmiechnął się do Lilith, a potem z pozorną niechęcią odwrócił się do

Wenforda.

– Proszę o wybaczenie, wasza książęca mość, ale jestem już spóźniony na umówione

spotkanie. – Ruszył wolno przez parkiet. Już miał zniknąć za drzwiami, kiedy się
zatrzymał. – Jednakowoż widząc, jak bardzo jest wasza książęca mość przywiązany do tej
błahostki, z przyjemnością zwrócę ją waszej rodzinie za jej nominalną cenę, jeżeli pan czy
pana bratanek zechcą mnie jutro odwiedzić.

– To znaczy? – wybełkotał Wenford.
– Tysiąc dwieście siedemdziesiąt siedem funtów – odparł Dansbury i wyszedł.
Przez moment książę spoglądał za nim wściekłym wzrokiem, a potem dołączyli do

niego jego siwowłosi przyjaciele; komentowali sytuację, porykując gniewnie i miotając
najgorsze przekleństwa w kierunku markiza.

William drgnął, jak gdyby się budził z transu.
– O rany – wymamrotał, potrząsając głową. – Czy on nie jest fantastyczny? – Podał

swoją szklaneczkę z ponczem Lilith i ruszył w kierunku drzwi za markizem.

– Nie do wiary – powiedziała z podziwem Penelopa. – Ten markiz chyba niczego się

nie boi, prawda? – Powachlowała sobie ponownie twarz. – I miałaś rację, Lil. On za tobą
goni. – Znowu się zarumieniła. – Chce być twoim szóstym konkurentem.

W Lilith zatrzepotało serce.
– Nonsens. Po prostu jest zły, że mu zrobiłam afront i w ten diaboliczny sposób

próbuje się na mnie zemścić.

Penelopa zastanawiała się nad tym przez chwilę.

background image

– Być może masz rację – przyznała – chociaż mnie się wydaje, że to cię po prostu

przerasta. Mnie przerasta na pewno, a nie byłam nawet w centrum wydarzeń.

– Żałuję, że ja byłam. Nie mam najmniejszej chęci rozgniewać jego wysokości.
– Lilith. – Ojciec podszedł do nich majestatycznym krokiem. – Twój brat to kompletny

idiota.

– Tak, papo, wiem.
– Proszę o wybaczenie, panno Sanford – wicehrabia sztywno pochylił głowę przed

Penelopa – ale muszę zabrać Lilith. – Wziął córkę pod rękę. – Lepiej oddalmy się stąd,
jeżeli Wenford jest w takim podłym humorze. W końcu okazali się jednomyślni co do
księcia.

– Papo, czy jego książęca mość rozmawiał z tobą o...
– Omówimy to później, córko.
– Lil – odezwała się Pen, biorąc ją za rękę. – Mama i ja zaprosiłyśmy lady Georginę

Longstreet na jutrzejszy wieczorek w Ogrodach Vauxhall. Pójdź, proszę, z nami.

Lilith nie była zachwycona zgiełkliwym tłumem gromadzącym się w Ogrodach i

właśnie miała odmówić, kiedy wtrącił się lord Hamble:

– Czy matka lady Georginy zaszczyci wieczorek swoją obecnością?
– Nie wiem, czy markiza będzie nam towarzyszyła, czy nie – odparła Pen. – Ale

oczywiście została zaproszona.

– Lilith będzie zachwycona, mogąc wziąć udział w wieczorku – odpowiedział za córkę

wicehrabia.

Bez wątpienia pragnął, by cały wytworny świat zobaczył ją w towarzystwie markizy i

jej córki, zwłaszcza po dzisiejszym niemiłym incydencie. I prawdę powiedziawszy, będzie
to przyjemniejsze, niż siedzenie w domu i wysłuchiwanie następnego z niekończących się
kazań ciotki Eugenii na temat przyzwoitości i etykiety, których nie przestawała ona
wygłaszać, chociaż Lilith doskonałe umiała już to wszystko na pamięć.

– Z radością się do was przyłączę – uśmiechnęła się. Ciotka Eugenia czekała na nich

przy wyjściu z wyrazem oburzenia na szczupłej, alabastrowo bladej twarzy.

– Cóż za tupet ma ten młody człowiek – powiedziała ostro. Przecież praktycznie

obraził jego książęcą mość. Markiz to bardzo złe towarzystwo i nie sądzę, by dane mu
było jeszcze długo grasować na swobodzie po tym wszystkim, czego dokonał. –
Spiorunowała brata wzrokiem. – A twój własny syn uczepił się go jak pies czekający na
kość. Wstydź się, Stephenie. Pani Pindlewide wypowiedziała się już na ten temat, a lord
Liverpool pozostaje pod silnym wpływem jej męża.

– Stosunki Williama z tym nędznikiem skończą się, jak tylko mój głupi syn wróci do

domu – odparł sztywno wicehrabia Hamble.

Lilith pozostawało wyłącznie mieć nadzieję, że ojciec się nie myli. Im większa

background image

odległość będzie dzieliła ją od Jacka Faradaya, tym bezpieczniej będzie się czuła.

background image

4

Dziewiąta rano była dużo za wczesną porą na składanie wizyt, ale markiz Dansbury

bez trudu domyślał się, kto się dobija do jego drzwi frontowych. Usiadł i z jękiem potarł
sobie skronie. William Benton marudził i napraszał się, żeby go zabrać do klubu Society,
aż Jack wolał się poddać, niż bez końca wysłuchiwać bzdur, chociaż wcale nie lubił
tamtejszych snobizmów. Bardzo bolała go głowa, co dowodziło, że utarczka z księciem
Wenfordem zdenerwowała go silniej, niż sobie wyobrażał. Klan Remdale'ów zawsze
wyzwalał w nim najgorsze instynkty.

Do drzwi niepewnie zaskrobał kamerdyner.
– Wielmożny panie?
– Wejdź, Martinie. Już się obudziłem i jestem w stosunkowo cywilizowanym nastroju.
Martin wszedł do pokoju i podał markizowi filiżankę gorącej, mocnej, amerykańskiej

kawy; pomagała ona zwykle złagodzić humory chlebodawcy, kiedy ten był w nie całkiem
cywilizowanym nastroju. Jack z wdzięcznością pociągną! łyk, a kamerdyner skierował się
do mahoniowej szafy. Służących markiza charakteryzowała na ogół pewna zuchwałość,
ale to właśnie w nich lubił; w swoim czasie Martin powiadomi go, kto walił w drzwi.

– Jaką postawę życzy sobie wielmożny pan prezentować dziś rano?
A może go jednak nie powiadomi.
– Kto walił w te cholerne drzwi, Martinie? – zawarczał Jack.
– Peese mówi, że to Randolph Remdale. Czeka teraz, jak mi się zdaje, z wielką

niecierpliwością, w saloniku. Zwykłem był myśleć, że dżentelmen ten ma dobre maniery,
ale żeby przychodzić z wizytą o tej godzinie... muszę powiedzieć, że...

– Bratanek, co? – przerwał mu Jack nie zainteresowany tyradą Martina. Była ona tylko

na pokaz i obydwaj o tym wiedzieli. – Tak sądziłem. Daj mi coś konserwatywnego.
Powinno go to ogromnie zirytować.

Kamerdyner ściągnął brwi.
– Dlaczego miałoby...
– Życzę sobie przypomnieć mu, że moja pozycja jest wyższa niż jego. Przynajmniej

chwilowo. – Zrzucił z siebie koszulę nocną i cisnął ją na łóżko. Nie znosił zakładać tego
paskudztwa i gdyby tylko cholerna pogoda się poprawiła, nie zawracałby sobie koszulami
głowy.

Włożywszy skromny, brązowy surdut, bardziej odpowiedni dla bankiera niż dla

szlachcica, wsunął diamentową szpilkę do kieszeni kamizelki i poprosił Martina, żeby
pozostał w jego pokojach.

– Niebawem będę wychodził i włożę coś mniej... oficjalnego.
– Większość ludzi wygląda w najlepszych strojach gorzej niż pan w najgorszym,

background image

pozwoli pan powiedzieć.

– Za tego rodzaju komplementy możesz się spodziewać dodatkowych pięciu gwinei w

kopercie z wypłatą, Martinie – uśmiechnął się Jack szeroko.

– Zawsze tak się dzieje, wasza wielmożność. – Kamerdyner pochylił swoje długie

ciało w ukłonie.

Schodząc ze schodów Jack pomyślał, że jego zwierzyna zbacza chyba odrobinę z

utartej ścieżki. Wczorajszego wieczoru Lilith była zabawna i, na Boga, pięć razy bardziej
bystra niż wszystkie inne debiutantki, na które kiedykolwiek miał się pecha natknąć.
Uwielbiał stawać w obliczu wyzwania, a Lilith, chcący czy niechcący, właśnie podbiła
stawkę. Jej nieuchronny upadek wyda mu się jeszcze bardziej zabawny, skoro świadom
był, iż ma ona dość rozumu, by przystąpić do walki.

Ale William to całkiem inna historia. Nigdy jeszcze nie spotkał młodzieńca, który

byłby tak zdeterminowany, by zaszargać sobie opinię – no, przynajmniej od swoich
czasów. Właściwie całkiem to pouczające, przyglądać się temu procesowi z drugiego
końca piekła, które z własnej woli przemierzył, zaczynając od chwili, kiedy w wieku lat
siedemnastu odziedziczył tytuł. Oczywiście był wtedy całkiem sam. William miał dużo
więcej szczęścia. Kiedy chodziło o samozniszczenie, trudno byłoby znaleźć bardziej
chętnego czy bardziej biegłego nauczyciela niż markiz Dansbury.

Peese stał u podnóża schodów i czekał na niego.
– Wielmożny panie – powiedział, podając mu wizytówkę Dolpha Remdale'a –

poinformowałem pana Remdale'a, że jeszcze pan nie wstał, a jego odpowiedź nie nadaje
się do powtórzenia.

– Więc ją powtórz.
– Powiedział, że mam pana i tę kamelijkę, którą pan właśnie chędoży, wyrzucić z

łóżka i sprowadzić natychmiast na dół. – Lokaj uśmiechnął się szeroko.

– Hm. Czy chciał zobaczyć się ze mną, czy z kamelijką?
– Tego nie powiedział, wielmożny panie, ale zakładałem, że z panem.
Z przelotnym uśmiechem Jack przyjrzał się wizytówce. Pismo w ramce z delikatnych

zawijasków było piękne, ale wytworny efekt psuły nieco poplamione i pozaginane brzegi.
Najwyraźniej Dolph Remdale nie był w dobrym humorze.

– Dziękuję ci, Peese. Śniadanie proszę podać za pięć minut.
– Czy do saloniku, wasza wielmożność? – zapytał lokaj nieco zakłopotany.
– Jeżeli się przy tym upierasz. – Jack rzucił mu przelotne spojrzenie.
Peese przymrużył oczy, potem zrezygnował z prób zrozumienia, co mogła znaczyć ta

uwaga.

– Tak, wasza wielmożność. – Ruszył korytarzem i otworzył drzwi do saloniku.
Potencjalny dziedzic księcia Wenforda stał przy oknie i spode łba patrzył na ulicę. Za

background image

to jedno Jack powinien być Lilith wdzięczny: jeżeli można było dokuczyć Wenfordowi,
robił to z przyjemnością. Lilith była idiotką, że szukała towarzystwa księcia, pomimo jego
wysokiego tytułu. Ale przecież w idiotyczny sposób obraziła też markiza Dansbury'ego.
Jak na bystrą dzierlatkę wydawała się dosyć regularnie podejmować kiepskie decyzje.

Jack przystanął w drzwiach, żeby się przyjrzeć gościowi. Przy kilku okazjach Antonia

St. Gerard określiła Randolpha Remdale'a mianem londyńskiego blond Adonisa.
Powszechnie snuto domysły, że był tylko jeden powód, dla którego Randolph jeszcze się
nie ożenił: mianowicie nie spotkał na tyle wspaniałej kobiety, żeby mogła ona zostać
księżną Wenford, kiedy on już odziedziczy ten tytuł. Jack podejrzewał jednak, że z
trwaniem Remdale'a w stanie kawalerskim więcej ma wspólnego jego porywczy
temperament i niechęć do dzielenia z kimkolwiek luster w domu przy ulicy St. George.

– Dzień dobry, Remdale – powiedział, przeciągając sylaby i powoli wchodząc do

pokoju. – Czy powinienem udawać, że nie wiem, dlaczego pan tu jest, czy też może po
prostu...

– To przekracza wszelkie wyobrażenie – warknął Dolph, odwracając się, by spojrzeć

na Jacka niebieskimi, tak bardzo podziwianymi oczami. – Mówiłem panu, że wykupię tę
spinkę. Naprawdę nie musiał pan publicznie z nią paradować.

Jack nieporuszony kiwnął głową. W końcu właśnie dlatego zadał sobie tyle trudu, żeby

wygrać od Dolpha wszystko, co ten miał w kieszeniach, a potem zaproponował szpilkę
jako dodatkową stawkę, żeby móc z nią publicznie paradować.

– Jak mi się zdaje, powiedział pan: „Weź pan to cholerstwo i skończmy z tym." –

Wyciągnął rękę, żeby poprawić portret ojca, pędzla Joshui Reynoldsa. Staremu markizowi
nie całkiem udało się uśmiechnąć, nawet kiedy go unieśmiertelniano. Dzięki Bogu jego
żona miała dość poczucia humoru za dwoje. – Czy może się mylę?

– Sukinsyn – stęknął Remdale, a potem wyciągnął pękatą, skórzaną sakiewkę z

kieszeni. – Masz pan. – Cisnął ją na stół.

Przez moment markiz czuł się zaskoczony.
– A skąd to pan zdobył grosz? – Nie minęły dwadzieścia cztery godziny, od kiedy

Dolph był kompletnie spłukany.

– To absolutnie nie twoja sprawa, Dansbury. Gdzie jest szpilka?
Jack wyciągnął niedbałym ruchem diament z kieszeni i przyjrzał mu się.
– Hm – dumał – czyżby to wujcio Geoffrey płacił twoje długi?
– Daj mi szpilkę. – Szczęki Dolpha zacisnęły się. Jack rzucił mu błyskotkę.
– Na przyszłość sugerowałbym, żebyś nie ryzykował rodzinną schedą. Wujcio

Geoffrey wydawał się zdecydowanie niezadowolony, że wymknęła mu się z łap.

Dolph zaczerwienił się, twarz pokryły mu purpurowe plamy charakterystyczne dla

Remdale'owskich ataków wściekłości.

background image

– Ty psie – syknął. – Mógłbym cię za to wyzwać.
To brzmiało obiecująco, jednak doświadczenie nauczyło markiza, że Remdale'owie nie

zaczynali żadnej walki, której nie mogli wygrać. Chyba że ich się mocno naciskało. A
Jackowi wielką przyjemność sprawiłoby naciskanie na Dolpha, a jeszcze większą na jego
wuja, przypieranie ich nie tyle do muru, co do piekielnych bram.

Za jego plecami Peese podrapał w drzwi i wszedł ze śniadaniem na tacy.
Oczy Jacka padły na miseczkę z marmoladą; bez zastanowienia chwycił ją i rzucił

Dolphowi Remdale'owi jej zawartość w twarz.

– Może to cię przekona, żeby mi rzucić wyzwanie? Dolph coś zabełkotał, chwiejnie się

cofnął i machnął ręką, żeby otrzeć lepki dżem pomarańczowy, który spływał mu po
wspaniałym surducie.

– Ty przeklęty szubrawcu!
– No więc? – odparł Jack, przyglądając się swoim paznokciom. – Pytałem cię, czy

masz zamiar rzucić mi wyzwanie.

Dolph utkwił w nim pełne nienawiści spojrzenie. Na jego twarzy niepewność nagle

zaczęła iść o lepsze z furią. Z rzymskiego nosa skapywała marmolada; otarł ją ze złością.

– Zrobię coś gorszego. – Przepchnął się obok Jacka i milczącego Peese'a. – Zrujnuję

cię. Pożałujesz tego. – Tupiąc nogami przeszedł przez hol i wyszedł za drzwi.

– Śmierdzący tchórz – powiedział spokojnie Jack, spoglądając w ślad za nim i

oblizując palec z marmolady.

– Wielmożny panie?
– Tak, Peese? – Jack odwrócił się do lokaja.
– Czy to dlatego kazał pan podać śniadanie? Markiz parsknął i odstawił miseczkę na

tacę.

– Żałuję, że nie posiadam takich zdolności przewidywania. – Skierował się do drzwi

już ciesząc się na następne spotkanie z Lilith Benton. Jej brat będzie znał plany siostry na
wieczór. – Każ przenieść tacę do mojego pokoju, proszę. I niech mi osiodłają Benedicka. –
Obiecał, że pomoże Williamowi Bentonowi przy zakupie nowego wierzchowca, a tego
dnia na aukcji miało być wystawionych kilka bardzo kosztownych koni. Antonia miała
słabość do czarnych arabów, wspomni o tym temu młodemu szczeniakowi. – Jak już
zostałem wyciągnięty z łóżka o tej bezbożnej godzinie, mogę równie dobrze spróbować
czegoś dokonać.

Lokaj spojrzał na pomarańczowe grudki, które rozprysnęły się po drogim i eleganckim

perskim dywanie i westchnął.

– Dokonać czegoś? – wymamrotał. – A jak by on to nazwał?
W Ogrodach Vauxhall aż kipiało od rywalizujących ze sobą hałasów. Przez dzień w

parku było stosunkowo pusto i cicho i Lilith bardzo go wtedy lubiła. Natomiast

background image

organizowane tam o zmierzchu w czasie sezonu szalone wieczorki i pokazy fajerwerków
były już legendarne. Gdyby nie obecność lady Georginy, ojciec nigdy nie pozwoliłby jej
brać w czymś takim udziału. A i tak prawie żałowała, że tego nie zabronił.

– Lilith, przestań się marszczyć. Zrujnujesz sobie cerę. Lilith odwróciła wzrok od lorda

Greeleya i pana Aamesa, którzy brodzili w centralnej fontannie Ogrodów i śpiewali
balladę o jakiejś szkockiej dzieweczce, z którą najwyraźniej zaznajomili się całkiem
blisko.

– Wcale się nie marszczę, Georgino. Po prostu nie jestem w stanie zrozumieć, jak

ludzie mogą się tak niemądrze zachowywać.

Jej towarzyszka wychyliła się za skraj wynajętej loży, żeby lepiej widzieć panów.
– Mój papa twierdzi, że wszyscy są niemądrzy. – Zachichotała, kiedy panowie do niej

pomachali. – Niektórzy tylko mniej zręcznie potrafią to ukrywać.

Za plecami Georginy Pen zmarszczyła nosek. Lilith zdusiła śmiech. Georgina miała

nieco pstro w głowie i do tego była krótkowzroczna, ale ponieważ, jak powiadano, jej
posag sięgal dziesięciu tysięcy funtów, inteligencja i wzrok były pewnie bez znaczenia.
Lilith westchnęła i popatrzyła w kierunku estrady, na której orkiestra grała wspaniale
interpretowany utwór Haydna. Zdawała sobie sprawę, że uznawana jest za piękność, a to
oznaczało, że oceniano ją równie powierzchownie jak Georginę. Nikogo nie obchodziło
to, czy potrafi się posłużyć ciętą metaforą.

Zza żywopłotu wynurzył się wózek cukiernika i Lilith wyprostowała się.
– Wezmę sobie lody truskawkowe – oznajmiła; czuła, że potrzebuje na chwilkę

odpocząć od rozchichotanych bzdur. – Czy jeszcze któraś z pań ma na nie ochotę?

– Nie, dziękuję. – Penelopę przeszedł dreszcz. – Już i tak jest za zimno.
Kiedy Georgina, markiza i lady Sanford również odmówiły, Lilith wyszła z loży i

poszła po loda. Kosztował szylinga; płacąc za niego usłyszała szorstki głos księcia
Wenforda, który rozlegal się gdzieś za jej plecami. Lilith wzdrygnęła się i zdusiła
przekleństwo. Nie zastanawiając się, czy postępuje mądrze, ruszyła pospiesznie, by ukryć
się za estradą. Nie była w stanie stawiać mu czoła, jeżeli nie miała przy sobie ani Pen, ani
Williama, którzy pomogliby jej wyplątać się z każdych trudności. Znowu doszedł do niej
głos księcia, tym razem dużo bliższy; dając nura za budowlę obejrzała się i natychmiast na
kogoś wpadła.

– Przepraszam bardzo – powiedziała, wyciągając rękę, by odzyskać równowagę. Ktoś

chwycił ją za łokieć. – Jakżeż to niezdarnie z mojej...

– Ależ wcale nie, panno Benton – odparł markiz Dansbury, spoglądając na nią z

rozbawieniem. – Jakże nieuprzejmie z mojej strony, że tak sobie stałem z boku ścieżki.

– Co pan tu robi? – zapytała Lilith. Kiedy się szarpnęła, wypuścił jej łokieć.
– Żeby prawdę powiedzieć, to właśnie słuchałem orkiestry.

background image

– Na froncie poustawiano w tym celu ławki. – Poniewczasie cofnęła się, żeby nie stać

tak blisko.

Za zakrętem żywopłotu odezwał się jakiś męski głos, odpowiedział mu książę

Wenford. Lilith znowu drgnęła. Chciała tylko uciec przed jego wysokością, a teraz
zostanie rzucona na pastwę następnej utarczki pomiędzy nim a Dansburym!

– Nie chciałem wystawiać na szwank mojej opinii siedząc na ławce bez towarzystwa. –

Dansbury przechylił głowę na bok i przyglądał jej się ciemnymi oczami myśliwego. –
Może zechciałaby się pani do mnie przyłączyć.

– Raczy pan żartować. – Lilith obejrzała się przez ramię. Markiz uniósł jedną brew,

pobiegł oczami za jej wzrokiem, a następnie skupił się znowu na niej.

– Czy ma pani jakieś kłopoty? – Nie.
– Nie próbuje pani nikogo unikać, prawda?
Niech go diabli, William wcale nie przechwalił jego bystrości.
– Gdyby tak było, unikałabym pana – odparowała. Markiz zgodnie skinął głową, a

jego wzrok skupił się na czymś za jej ramieniem.

– Jednakowoż, wyłącznie do pani wiadomości, pani piąty konkurent wychodzi właśnie

zza...

Lilith gwałtownie się odwróciła i z obłędem w oczach zastanawiała się, jakby tu

uniknąć spotkania z Wenfordem. Zanim zdążyła zareagować, Dansbury pociągnął ją do
tyłu za kępę krzewów.

– Żeby się pan nie ośmielił...
– Cśśś – zbeształ ją, kładąc palec na jej wargach.
Lilith popatrzyła na niego zaskoczona dotknięciem, potem dała mu klapsa w rękę.

Odwróciła się, żeby sztywno wyjść z krzaków i w tym momencie usłyszała glos Wenforda
po drugiej stronie estrady – musiałby ją zobaczyć, gdyby teraz wyszła. Kiedy znowu się
odwróciła, Dansbury wciąż się jej przyglądał, wyraz twarzy miał pełen namysłu.

– Naprawdę chce pani unikać zalotów tego starego topora – powiedział.
– To nie pana sprawa – ucięła tak głośno, jak tylko się odważyła.
Markiz wzruszył ramionami.
– A więc oddalę się – powiedział jej i odwrócił się, żeby odejść.
– Niech się pan nie odważy zostawiać mnie, żebym za panem musiała stąd wychodzić,

jakbyśmy się tu zeszli – syknęła.

Markiz zatrzymał się i obejrzał na nią przez ramię.
– A więc prosi pani, bym jej towarzyszył?
– Nie prosiłam, żeby mnie pan wciągał w te zarośla i nie dam się panu przez to

skompromitować. – Oczy jej się zwęziły. – A że takie są pana zamiary, nie mam
wątpliwości.

background image

Markiz zawrócił, stanął przed nią i wydął wargi.
– Gdybym próbował panią skompromitować, mielibyśmy na sobie oboje dużo mniej

ubrań.

– Ha – szydziła Lilith dokładając starań, by się nie rumienić. – Czy to jeden z tych

subtelnych sposobów uwodzenia, których uczy pan mojego brata? W takim razie obawiam
się, że skazany będzie na celibat. Niespodziewanie Dansbury się roześmiał.

– Jeżeli nie wierzy pani w moje czyste, życzliwe intencje, panno Benton, proszę

odejść.

– Odejdę. Jak tylko pan popatrzy i powie mi, czy jego wysokość już sobie poszedł.
Markiz skłonił się lekko, odwrócił i rozchylił gałęzie.
– Wciąż jeszcze tam stoi i prawi kazanie Greeleyowi. Wygląda na to, że ten idiota

znowu brodził w fontannie.

– Znowu? – powtórzyła Lilith. Wyciągnęła szyję, żeby wyjrzeć zza jego ramienia i

przyłapała się na tym, że zamiast na Wenforda patrzy na szczupłą, mocno zarysowaną
linię szczęki markiza. Kiedy ten obejrzał się na nią, w jego oczach malowało się czyste
rozbawienie, ale przynajmniej tym razem zniknął z nich cynizm.

– Greeley kończy w jakiejś sadzawce czy innej fontannie przynajmniej dwa razy w

sezonie. Ale jest taki ropuchowaty, że pewnie nic w tym dziwnego.

Istotnie Greeley miał oczy wyłupiaste, trochę jak żaba; kącik ust Lilith drgnął.
– To wcale nie jest zabawne.
Dansbury wykrzywił się, przybierając minę potwornie zawstydzoną i skonsternowaną.
– Nie do wiary, czyżby Greeley był pani siódmym konkurentem? Nie miałem pojęcia.

Proszę, niech pani pozwoli, że złożę jej najszczersze wyrazy skruchy...

– Nie jest moim konkurentem – powiedziała Lilith, której zniecierpliwienie

przekroczyło już wszelkie granice. – A pan również nim nie jest, milordzie.

– Ale nie jestem w stanie myśleć o niczym poza pani niebiańskim uśmiechem –

zaprotestował z miną wcielonego niewiniątka, a na jego ustach pojawił się ten diabelsko
atrakcyjny uśmiech – i tym, by poznać smak pani warg. Jakże może mnie pani tak
brutalnie wyrzucać ze swego serca?

– Zdumiona jestem, że znajduje pan w ogóle czas na to, by o mnie myśleć, skoro tak

wiele spędza go pan przy hazardzie, faraonie, portwajnie i brandy – odparła niepewnie.
Nawet Lionel nigdy nie ośmielił się dać jej do zrozumienia, że myśli o tym, by ją
pocałować. Gdzieś w pobliżu zaczęły się wieczorne pokazy fajerwerków i Lilith drgnęła
na nagły hałas.

Dansbury roześmiał się ponownie i wyciągnął rękę, chcąc poprawić niebieski szal,

który miała zarzucony na ramiona. Musnął palcami jej szyję, a ona nawet przez
rękawiczki poczuła ich ciepło; serce zabiło jej gwałtownie.

background image

– Przesadza pani. Niemal nigdy nie pijam brandy.
– I to ma pana usprawiedliwiać, hulako? – odparła z największą wrogością.
– Pozostaje tylko mieć nadzieję. – Zbliżył się do niej o krok, tak że odległość między

nimi zmniejszyła się do skąpych kilku cali. Biała kaskada migotliwego światła rozjaśniła
noc nad jego głową i odbiła się iskrami w oczach. – Czy chce pani powiedzieć, że w
swoim sercu nie znajdzie pani miłosierdzia dla nieszczęsnej, wykolejonej duszy, takiej jak
moja?

– Pan sam siebie wykoleił – poinformowała go Lilith cofając się – i mojego biednego

brata też. – Miała wrażenie, że jej myśli i cała inteligencja się rozpraszają i musiała
walczyć, by zachować pełną urazy minę.

– A więc jest bezpieczny – zamruczał markiz – bo moja ścieżka zawraca wprost do

pani.

Właśnie tego się obawiała. Powinna po prostu odwrócić się i odejść, obojętne czy

spotka Wenforda, czy nie, ale ten opryszek nie będzie miał ostatniego słowa.

– Przekona się pan, że furtka jest zamknięta, milordzie.
– Przeskoczę przez żywopłot.
Lilith spodziewała się różnych rzeczy po markizie Dansburym, ale nigdy takiej

niemądrej rozmowy.

– Kupię sobie dużego psa – powiedziała niepewnie. Dlaczego ten szubrawiec był taki

uroczy? Przecież wiedział, że nim pogardza.

– No to narażę się na ugryzienie, podczas gdy teraz narażam się na porażenia.
– Z przyjemnością poraziłabym pana – odparła, a głos ją nieco zawiódł pod koniec

zdania.

– Niechże pani da spokój – zbeształ ją. – Chciałaby pani, żebym zginął tylko dlatego,

że zwróciłem się do niej z prośbą o walca? – Znowu wyciągnął rękę i łagodnie odsunął jej
za ucho luźne pasemko włosów.

Lilith rozdygotana zaczerpnęła powietrza i usiłowała opanować zmysły.
– Sam pan wie, co mam na myśli – powiedziała odzyskawszy kontrolę nad głosem.

Gdyby tylko przestał dotykać jej i patrzyć na nią tak intensywnie, że serce w niej
zamierało, potrafiłaby dać mu odprawę, na jaką zasługiwał.

– Proszę, niech mi pani wyjaśni. Pragnę poznać pani myśli.
– Bardzo dobrze. Chcę, żeby zostawił pan Williama w spokoju.
– Tego zrobić nie mogę – odpowiedział bez namysłu. – Bardzo chłopca polubiłem.
– Pan go rujnuje. A to zniszczy mojego ojca, a to z kolei... – Głos ją zawiódł, nie

chciała ujawniać niczego, o czym by już nie wiedział. Wydawało się jednak, Że niewiele
jest takich rzeczy, o których markiz nie wie. – A to z kolei... zrani mnie. – Spojrzała mu w
oczy. – Jeżeli nie takie są pana zamiary, błagam, by pan przestał.

background image

Markiz spojrzał badawczo w jej oczy. Chłodny, wieczorny wiatr zdmuchnął mu na.

czoło pasemko włosów, przez co wyglądał niemal chłopięco i niewinnie, chociaż – jak
dobrze wiedziała – taki nie był. W końcu uśmiechnął się, mniej niewinnie i bardziej
zmysłowo niż przedtem.

– Czy nie zechce pani poświęcić czegoś, by uratować brata przed tą niegodziwością,

jaką rzekomo reprezentuję?

Oczy Lilith zwęziły się, wdzięczna była, że może odzyskać gniewny nastrój.
– Rzeczywiście nie ma pan wcale serca – oznajmiła porywczo. – Dżentelmen

obdarzony choć odrobiną życzliwości nie zrobiłby tego, co pan robi.

Dansbury uśmiechnął się krzywo.
– Ależ pani już poinformowała mnie, że nie mam absolutnie żadnych zalet. Tak więc

jak mógłbym je wykorzystywać? A może w pani znalazłem ostatnią szansę na zbawienie?
Jesteś piękna jak aniołowie z nieba, Lilith. Czy mogłabyś, czy zechcesz mnie uratować?

Pochylił się w stronę Lilith, wzrok skupił na jej wargach, a serce dziewczyny zaczęło

walić jak szalone z trwogi i jeszcze jakiegoś innego uczucia.

– Ja...
– Panno Benton – zawołał ostro jakiś męski głos i Lilith znowu podskoczyła.
Hrabia Nance przecisnął się przez zarośla i stanął twarzą w twarz z markizem. Dzięki

Bogu nie był to Wenford ani żaden inny z jej konkurentów. Lionel Hendrick miał
przynajmniej trochę oleju w głowie.

– Czy Dansbury panią obraził? – zapytał stanowczo Nance, piorunując markiza

wzrokiem.

Jack leniwie się uśmiechnął.
– Tak, panno Benton, czy obraziłem panią?
Miała ochotę spoliczkować go za to, że niemal udało mu się ją pocałować i za to, że

nie potrafiła opanować zaciekawienia, jakie by to było uczucie. Ale Lionel wyglądał na
tak rozjątrzonego, że mógłby upierać się przy walce. Absolutnie nie miała ochoty dać się
wciągnąć w jeden z typowych dla Dansbury'ego skandali, które wydawały się tak go
bawić.

Potrząsnęła głową.
– Po prostu nie życzę sobie już dłużej z nim rozmawiać.
– Proszę więc pozwolić, że odprowadzę panią do jej przyjaciół, którzy jak się

przekonałem przed chwilą, szukają pani. – Nance wsunął sobie jej dłoń pod ramię.

– Tak, oczywiście – zgodził się swobodnie markiz. – Ale niech się pani ma na

baczności, panno Benton. Lód topnieje.

Lilith popatrzyła na niego ostro, ale markiz gestem wskazywał truskawkowe lody,

które wciąż ściskała w dłoni. Zapomniała o nich. Teatralnie spiorunowała go wzrokiem,

background image

potem odwróciła się do Nance'a.

– Dziękuję panu, milordzie – uśmiechnęła się słodko – za pana pomoc.
Kiedy wychynęli zza krzaków, rozejrzała się dookoła z rezerwą. Księcia nigdzie nie

było widać; zaczęła się zastanawiać, czy ciągła obecność Wenforda nie była wymysłem
markiza, który chciał zatrzymać ją ze sobą w ukryciu. Obejrzała się, by rzucić
Dansbury'emu zimne spojrzenie na pożegnanie, ale już go nie zobaczyła, zniknął w
ciemnościach, jakby się rozpłynął w powietrzu.

Kiedy wracali z Nancem do loży Sanfordów, napłynęła od strony fajerwerków fala

słabego zapachu siarki. Może Jack Faraday naprawdę był diabłem? Już opętał Williama, a
teraz polował na nią. Przekona się jednak, że ona nie jest tak bojaźliwa i nie tak łatwo ją
zastraszyć, jak uważał. Jakby nie był we własnym przekonaniu czarujący, tej gry markiz
Dansbury nie wygra.

– Jacku, czy zechciałbyś mi wyjaśnić jeszcze raz, co my tu na miłość boską robimy? –

wymamrotał Ogden Price. Bez entuzjazmu skłonił głowę w kierunku grupki
zaszokowanych kobiet, które stały w niewielkiej odległości od nich.

– Bierzemy udział w kosztowaniu herbaty – odpowiedział Jack, spokojnie nakładając

sobie na trzymany w ręku talerzyk następne ciasteczko. – A ty spróbuj się uśmiechnąć,
zanim przerazisz te biedactwa na śmierć. Zaczynasz wyglądać, jakby ci ktoś twarz
klamrami pospinał.

– A ty coraz bardziej zaczynasz przypominać wariata – syknął Price w odpowiedzi. –

Czemu nie namówiłeś na tę wizytę swojej siostry albo Antonii, zamiast wlec do tego
piekła mnie?

Na moment uparcie miły uśmiech Jacka zrobił się nieco wymuszony.
– Antonia jest stworzeniem nocnym, a rodzina mojej siostry nie rozmawia ze mną,

pamiętasz? Poza tym odrobina cywilizacji dobrze robi na duszę.

– Ty w ogóle nie masz duszy. – Price westchnął. – Gdybyś miał, nigdy byś mi czegoś

takiego nie zrobił. Podaj mi tamto cholerne ciasteczko.

Po drugiej stronie pokoju rozchichotane i rozgdakane panie przypominały stadko

spłoszonych kur, umykających przed lisem. A ukoronowaniem cierpień Jacka był fakt, że
Lilith Benton jeszcze się nie pojawiła. William Benton będzie miał poważne kłopoty,
jeżeli pomylił się co do jej dzisiejszych planów.

– Z miodem czy jagodami?
– Z miodem, niech cię diabli.
– Bądź tak łaskaw, Price i uważaj na to, jak się wyrażasz.
– Jack ugryzł ciasteczko, uśmiechnął się wytwornie i zwrócił się do jednej z pań w

rogu. – Wie pani, pani Falshond, że one są wspaniałe. Moja kucharka musi koniecznie
dostać od pani przepis. Ten korzenny smak to chyba nie może być cynamon, prawda?

background image

Pani Falshond nastawiła uszu i ośmieliła się postąpić kilka kroków w przód.
– To jest cynamon, milordzie. Trzymany w tajemnicy składnik bardzo starego przepisu

rodzinnego.

Jack skinął głową i dał Price'owie sójkę w bok, by ten również skosztował.
– Mam nadzieję, że nie ma pani nic przeciw udostępnieniu go.
– Ależ oczywiście, że nie, milordzie. – Wdzięcząc się niczym paw pani domu

swawolnie dała mu klapsa w rękaw.

Najwyraźniej doszła do wniosku, że jest dzisiaj nieszkodliwy, a chociaż o to właśnie

Jackowi chodziło, jej łatwowierność go zdumiała.

– Cudownie.
Pani Falshond klasnęła władczo w dłonie.
– Czy będziemy zaczynać, drogie panie? – Potem odwróciła się, a jej uśmiech stał się

jeszcze bardziej promienny.

– Pani Farlane, panna Benton. Jakże mi miło, że mogły panie przyjść. Na pewno znają

panie wszystkich obecnych.

Markiz odwrócił się i zobaczył, jak Lilith Benton usiłuje opanować zaskoczony wyraz

twarzy, pospiesznie odwracając się od niego i ujmując dłoń pani domu.

– Tak, pani Falshond. Dziękujemy pani za zaproszenie. Jack nadal przyglądał się

Lilith, która zerknęła jeszcze raz w jego kierunku, a potem szybko odwróciła wzrok.
Znowu poczuł to samo – jakieś dziwne podniesienie na duchu, które zdawało się zbiegać z
jej obecnością. Poczuł się tak po raz pierwszy wczoraj – lekko, beztrosko i całkowicie
absurdalnie – kiedy wpadła na niego w Ogrodach. Odwołał cotygodniowe zajęcia z
szermierki, by wyśledzić ją i przekonać się, czy zjawisko się powtórzy. Był zaintrygowany
i skonsternowany, że tak się stało.

Następną godzinę spędził kosztując różnych rodzajów herbat z całego świata i

oczarowując pełny pokój wrogo nastawionych dam. Panna Benton w nietypowy dla siebie
sposób była milcząca, ale po szeregu spotkaniach z nią zauważył, że wyrażała swoją
opinię tylko wtedy, kiedy nikt ważny nie mógł jej podsłuchać. Najwyraźniej uznała go za
nieważnego – mógł się z tym pogodzić, jeżeli da mu to szansę na dalsze rozmowy z nią.

Coś w tej całej sytuacji wydawało się nienaturalne, ale ta świadomość była równie

intrygująca jak sama dzierlatka. W końcu udało mu się ją dopaść pomiędzy stołem a
kominkiem, podczas gdy Price bez cienia entuzjazmu zajmował rozmową panią Falshond
oraz denerwującą ciotkę Lilith.

– Dzień dobry pani, panno Benton – powiedział, sięgając przez jej ramię po herbatnik.
Lilith wzdrygnęła się, potem szybko rzuciła spojrzenie w kierunku ciotki.
– Lordzie Dansbury.
Uśmiechnął się, kiedy wybierała ciasteczko, starannie odwrócona do niego plecami.

background image

Może uważała, że ignorując go spełnia swój obowiązek, ale w żaden inny sposób nie
usiłowała od niego uciec.

– Czy próbowała już pani mieszanki madagaskarskiej? –
zapytał, muskając dłonią jej rękaw i pokazując na najbliższy czajniczek.
– Nie. – Nie ruszała się z miejsca, jakby wrosła w ziemię.
– Polecam ją – ciągnął dalej, sięgając po następny herbatnik, przez co uwięził ją

pomiędzy sobą a stołem. – Dosyć delikatna, o lekko pikantnym posmaku.

– Doprawdy.
Lilith odstawiając talerzyk pochyliła głowę; niewiele brakowało, a Jack pocałowałby

smukłą krzywiznę jej karku. Głęboko zaczerpnął powietrza i przelotnie zastanowił się, kto
tu kogo uwodzi.

– Trochę jak pani, tak mi się wydaje.
– Proszę, niech pan odejdzie – szepnęła.
– Proszę, niech się pani odwróci do mnie twarzą, kiedy pani do mnie mówi –

odpowiedział.

Lilith z napięciem potrząsnęła głową.
– Wcale z panem nie rozmawiam.
– Pozwolę sobie być innego zdania. – Pachniała lawendą i herbatą, a kiedy jego

oddech musnął jej włosy, zadrżała leciutko. – Bardzo wiele mi pani mówi.

Ramiona Lilith uniosły się, kiedy wciągała powietrze, potem odwróciła się i popatrzyła

mu wprost w oczy.

– Czy teraz pan odejdzie?
Price chrząknął, co wskazywało, że obie kwoki wymknęły się spod jego wpływów.
– Przyjdzie dzień – szepnął Jack do Lilith, unosząc do ust jej dłoń i delikatnie całując

ją u nasady palców – że będzie mnie pani prosić, bym został.

– Lilith – rozległ się surowy głos ciotki.
– Tego nie zrobię, milordzie.
,Jack uśmiechnął się i podał jej znowu talerzyk.
– Zobaczymy.
Bezpośrednio po kosztowaniu herbaty Lilith i ciotka Eugenia pojechały przyłączyć się

do Penelopy i lady Sanford u ich krawcowej. Eugenia natychmiast opadła na ławę w
witrynie sklepowej obok lady Sanford.

– Wyobraź sobie tylko moje przerażenie, Daphne – mówiła bez tchu – kiedy weszłam

do pokoju i zobaczyłam przed sobą tego wcielonego diabla. Żeby markiz Dansbury
udawał, iż interesuje go kosztowanie herbaty!

Pen spojrzała spod oka na Lilith.
– Dansbury tam był? – zapytała bezgłośnie.

background image

Lilith, która starała się podsłuchać resztę uwag ciotki, kiwnęła głową. Kiedy rozmowa

zmieniła się w recytację przeszłych pojedynków Dansbury'ego oraz jego szalonych,
zawieranych po pijanemu zakładów, zniecierpliwiona poszła przyjrzeć się niemal
ukończonej sukni, która wisiała na manekinie.

– Czy jest pani pewna, że to nie za śmiałe? – zapytała krawcowej.
Mais non, mademoiselle – zaprotestowała Madame Belieu. – Sama pani zobaczy, jak

pani przymierzy. Będzie parfake.

Lilith nie była pewna. Szmaragdowozielona, jedwabna suknia była dość głęboko

wycięta – markiz Dansbury uznałby na pewno, że wspaniale się nadaje, ale jego kryteria
były tak niskie, że niemal niedostrzegalne.

Ciotka Eugenia zmarszczyła brwi.
– To jest absolutnie...
– Śliczne. – Lady Sanford uśmiechnęła się z aprobatą. – Będzie ci w niej cudownie. A

przy tej chłodnej pogodzie ciemne kolory są w tym sezonie bardzo modne. Wspaniały
wybór, Eugenio.

– Hm. Dziękuję ci, Daphne – powiedziała Eugenia, rzucając na suknię jeszcze jedno

pełne niesmaku spojrzenie.

Lilith z wdzięcznością się uśmiechnęła. Suknia naprawdę była śliczna, a nigdy dotąd

nie pozwolono jej założyć czegoś podobnego.

– Każę pani dostarczyć jutro tę suknię i tę złotą, mademoiselle.
Lilith miała nadzieję, że będzie mogła założyć coś nowego na bal u Rochmontów.
– Dziękuję pani, madame.
Ciotka Eugenia poszła zapytać Madame Belieu, czy przyszły już nowe francuskie

jedwabie, a Pen w tym czasie dopadła Lilith.

– Opowiedzże mi, Lilith, co on zrobił? – wyszeptała.
– Nic. – Lilith bez sukcesu próbowała przestać myśleć o prowokacyjnym, przystojnym

markizie i tym jego zatraconym, atrakcyjnym uśmiechu. – Kosztował herbaty.

– Naprawdę?
– Cśś. Tak, naprawdę. A teraz przestań o nim mówić. Proszę cię.
– Ale, Lil – upierała się Pen, ciągnąc przyjaciółkę w drugi koniec sklepu. – Kiedy

powiedziałam Mary Fitzroy, że markiz Dansbury chciał zostać jednym z konkurentów do
twojej ręki, ona...

– Pen, chyba tego nie zrobiłaś! – Nie mogła dopuścić, żeby zaczęły krążyć tego

rodzaju pogłoski! Chociaż taka plotka, zwłaszcza po rzekomo przypadkowym spotkaniu
na recitalu i w operze, mogłaby zniechęcić Wenforda; byłaby to jedyna jasna strona
prześladowania przez Dansbury'ego. Ale mogła ona także zniechęcić hrabiego Nance'a i
wszystkich innych konkurentów i odwieść ich od kontynuowania starań o nią.

background image

– Mary nikomu nie powie – upierała się Pen zdecydowanie. – Mówiła, że on

dotychczas o nikogo się nie starał. Naprawdę musiał się w tobie zadurzyć.

– Nonsens – odparła Lilith, a serce jej zabiło na te słowa. Konkurenci przecież nigdy

nie zachowywali się tak jak markiz. Poza tym tyle już razy go obraziła, że powinno to
zniechęcić nawet najbardziej zagorzałego konkurenta, a po nim było widać wyłącznie
rozbawienie. – Poważnie wątpię, czy jest zadurzony w kimkolwiek oprócz siebie samego
– stwierdziła. – A już z pewnością nie pociąga mnie.

– Ale on jest taki przystojny. – Pen zatrzepotała rzęsami i westchnęła.
W tym cały problem. Każdy powinien wyglądać na to, czym naprawdę jest, do takiego

wniosku Lilith doszła ostatniej nocy, kiedy nie mogła spać. Byłoby o tyle prościej, gdyby
łajdak wyglądał na łajdaka. Gdyby tak było, to zanim pozna się jego godny pogardy
charakter, nie kusiłby człowieka wygląd i prezencja, którym nie sposób się oprzeć.

– To ty powiedziałaś mi, że zastrzelił jakąś kobietę. A wszyscy wiedzą, jaką ma

zaszarganą opinię. I rujnuje Williama. I jest tylko dlatego zły, że go obraziłam, więc stara
się odegrać. I...

– Jesteś pewna?
– Oczywiście, że jestem pewna – odparła porywczo. – Jaki mógłby być inny powód, że

markiz Dansbury się mną zajmuje? – Wbrew temu, co jej mówił, na pewno wcale nie
szukał zbawienia. Jeszcze nie do końca to rozgryzła, ale chyba starał się sprytnie
doprowadzić do jej kompromitacji.

– Och, sama nie wiem, Lil – przyznała Pen, wzruszając ramionami. – Ale trudno mi w

to uwierzyć, że ktoś mógłby ciebie nie lubić, a tym bardziej, że chciałby ci zrobić
krzywdę.

– Jego łajdactwo nie zna granic – zwróciła jej uwagę Lilith. – Może to brzmi

melodramatycznie, Pen, ale wiesz, że to prawda.

– Tak, przypuszczam, że tak. – Przyjaciółka westchnęła. – Tylko że to się wydaje takie

romantyczne, żeby taki hulaka upatrzył sobie akurat ciebie i nastawał na twoją cnotę.

– Mojej cnocie żadne nastawanie nie jest potrzebne – odpowiedziała Lilith sucho.
Dzwonek przy drzwiach frontowych zadzwonił i do zakładu weszła wysoka,

ciemnowłosa dama w towarzystwie służącej. Chociaż miała na sobie pelisę i grubą
pelerynę, zaokrąglony brzuch świadczył o tym, że jest w zaawansowanej ciąży.

Madame Belieu przeprosiła i poszła przywitać nowo przybyłą.
– Lady Hutton – uśmiechnęła się, ujmując młodą damę za rękę i pokazując na fotel –

wygląda pani dziś enchanteresse.

– Dzięki za te życzliwe kłamstwa, madame – odparła lady Hutton ze smętnym

uśmiechem, od którego zmarszczyły jej się kąciki oczu.

– Z przyjemnością byłabym pani odesłała suknię, milady. – Krawcowa skinęła na

background image

jedną ze szwaczek, żeby przyniosła toaletę.

– O Boże, nie – zaprotestowała dama. – Richard zdecydowany jest więzić mnie do

końca lata. To jedno z niewielu miejsc, do którego wolno mi uciec.

Lady Sanford również z uśmiechem na twarzy podeszła, by podać rękę damie.
– Alison – powiedziała serdecznie – chyba jeszcze nie poznałaś mojej córki, Penelopy,

ani Eugenii Farlane. – Odwróciła się, pokazując na Lilith. – A to bratanica pani Farlane,
panna Benton. Eugenio, Pen, Lilith, to jest lady Hutton.

Pen przykucnęła w ukłonie.
– Miło mi panią poznać.
– Lady Hutton – poparła ją Lilith.
Alison Hutton była śliczną kobietą o jasnobrązowych oczach i oliwkowej cerze, która

świadczyła o francuskim czy może hiszpańskim pochodzeniu. Uśmiech przychodził jej z
łatwością i pojawił się znowu, kiedy napotkała spojrzenie Lilith.

– Panie, wybaczcie mi proszę, że nie wstaję, ale obecnie najłatwiej mi jest znaleźć

sobie jakieś miejsce i już się z niego nie ruszać.

– Ależ oczywiście. – Lilith rozbawiona odpowiedziała jej uśmiechem.
Ciotka Eugenia kiwała głową.
– Pani mężem jest baron... Richard, lord Hutton, prawda?
– Tak, to on – odpowiedziała natychmiast lady Hutton; nie wydawała się wcale

urażona tak bezpośrednim pytaniem. – Czy pani go zna?

– A więc to państwo jesteście właścicielami majątku Linfield w Shropshire, czy tak?
– Tak. Skąd pani zna Richarda?
– Lord Dupont, który zamieszkiwał niedaleko od państwa w Hawben Hall, był

przyjacielem mojego świętej pamięci męża.

– Och, tak. Richard często wspominał lorda Duponta.
Na krótko przed śmiercią podarował on Richardowi i jego matce większość róż, które

należały do jego świętej pamięci żony. Są zdumiewające.

Lilith nastawiła uszu na wzmiankę o różach. Ciotka Eugenia, zupełnie jakby wyczuła

jej zainteresowanie, pokazała na nią ręką.

– Moja bratanica utrzymuje ogród i tutaj, i w Hamden Hall, chociaż wcale nam się to

nie podoba, że grzebie w ziemi. Ta dziewczyna kocha róże.

– Ciotko – upomniała ją Lilith, uśmiechając się z przymusem. Dłubanie w ziemi przy

pielęgnowaniu róż było jednym z niewielu występków, których nie dała sobie
wyperswadować.

Lady Hutton popatrzyła na nią i roześmiała się.
– Mój mąż również się nimi pasjonuje. Mam przyjaciół, którzy są zdania, że to pewna

przesada z jego strony, ale przynajmniej mój brat twierdzi, że dowodzi to charakteru.

background image

– No właśnie – zgodziła się Lilith, podchodząc, by pomóc się podnieść lady Hutton,

kiedy pojawiła się krawcowa ze śliczną, zielono-fioletową suknią wieczorową.

– Wie pani, mój mąż z radością by się wymienił, jeżeli ma pani jakieś niezwykłe

odmiany. Musi nas pani odwiedzić. – Jej twarz przybrała ponownie smętny wyraz. –
Obawiam się, że będzie to dosyć zuchwałe, jeżeli powiem, że dobrze zrobiłby mi jakiś
gość. Bycie uwięzioną nie jest ani w przybliżeniu tak romantyczne i podniecające, jak
można by pomyśleć.

Lilith roześmiała się.
– Z radością złożę pani wizytę, lady Hutton. Nawet gdyby miało nie być róż.
– Williamie, jeżeli masz zamiar kogoś spoić, aż spadnie pod stół, sam powinieneś się

upijać nieco wolniej niż ta osoba – zwrócił młodzieńcowi uwagę Dansbury.

Chociaż była już druga nad ranem, tłum u White'a ledwie zaczynał się przerzedzać.

Tego dnia miał się odbyć wieczorek u lady Helfer, ale i tak nie zapraszała ona nigdy gości
w wieku poniżej siedemdziesięciu lat, a żadnych innych ciekawych wieczorków ani balów
na ten wieczór nie planowano. Mimo to można było odnieść wrażenie, że spora ilość
lordów woli palić i grać w karty, niż spędzać czas w domu ze swoimi żonami. Dansbury
uśmiechnął się przebiegle zauważywszy wicehrabiego Davenglena. Miał pewność, że lady
Davenglen wcale nie jest samotna tego wieczoru, ponieważ Ernest Landon wymknął się
przed kilkoma godzinami, żeby jej złożyć swoje uszanowanie.

– Przecież to ty wciąż napełniasz ten cholerny kieliszek – odparł William.
– Ale to ty nie przestajesz go opróżniać. – Kiedy Jack podejmował się obowiązku

doprowadzenia chłopca do ruiny, spodziewał się, że okaże się on niemrawym,
prowincjonalnym tępakiem. Tymczasem okazało się, że chociaż młodzieńcowi brak było
nieco miejskiej ogłady, brak mu było także cynizmu i powszechnej skłonności do
osądzania innych. Wystarczyło to, by wynieść go o kilka szczebli nad większość
londyńskiego wytwornego światka. Naiwność Williama była w rzeczywistości ożywcza,
chociaż przez nią sprawy mogły się jeszcze bardziej skomplikować – podobnie jak przez
prośbę Lilith, by oszczędził jej bólu, jaki przyniosłaby rujnacja Williama; czort by wziął tę
dziewczynę. Jej prośba do tego stopnia nie dawała mu spokoju, że zabrał swoich
przyjaciół do White'a zamiast do Antonii, chociaż William w najmniejszym stopniu nie
wydawał się wdzięczny za odwleczenie swojej rujnacji o jedną noc.

– Pijesz tyle samo co ja, Dansbury – protestował William.
Rozdający karty zdusił śmiech. Siedzący naprzeciw niego Ogden Price zachichotał; ale

Thomasowi Hanlonowi ostrzeżenie przydałoby się chyba w tym samym stopniu co
Williamowi, ponieważ zasnął w swoim fotelu. Jack wycelował palec w Williama.

– Wydaje się, że piję tyle samo, co ty.
Uśmiech Price'a zmienił się w pełen urazy grymas.

background image

– Wylewałeś portwajn?
Jack leniwie się uśmiechnął.
– I nie tylko.
Jego przyjaciel potrząsnął głową.
– Niech mnie diabli. Od kiedy?
– Za każdym razem, jak mi na to przyszła ochota. – A tego wieczoru przychodziła, bo

musiał zachować resztki trzeźwości umysłu, jeżeli miał wydobyć od Williama plany Lilith
na następny dzień. Biorąc pod uwagę, jak reagowała na niego podczas kosztowania
herbaty, zaczynała chyba odrobinę łagodnieć w swoich poglądach na jego temat. Niczego
więcej nie było mu trzeba i nie miał zamiaru psuć okazji, dobijając Williama dziś
wieczorem.

– Ale ja wcale nie widziałem, jak wylewasz wino – oznajmił Benton i pochylił się do

przodu, żeby przyjrzeć się rękawowi Jacka.

– Prawdę mówiąc korzystałem z tej rośliny w doniczce za twoimi plecami. Obawiam

się, że jutro rano będzie miała porządnego kaca. – Jack teatralnie się przeciągnął. –
Podobnie zresztą jak ja. Niemal już padam.

– Ale ja przegrałem dwieście funtów – zaprotestował William, przeklinając i

popychając karty w kierunku rozdającego.

Jack patrzył na niego przez chwilę, czekając na to lekkie łaskotanie sumienia, które da

mu do zrozumienia, że życie zaczyna poważnie odchylać się od stanu równowagi.
Westchnął.

– Ile byłeś skłonny przegrać dziś wieczorem, chłopcze?
– Mniej więcej połowę tego – odparł William zawahawszy się. Rąbnął pięścią w stół. –

Nie sądziłem, że twoje cholerne szczęście utrzyma się przez całą noc.

– Utrzymuje się już od lat, Williamie – poinformował go Price. Złożył Jackowi ukłon

kieliszkiem i wychylił jego zawartość. – Nie mam przekonania do wylewania portwajnu,
nawet jeżeli jest cienki.

Po drugiej stronie pokoju zaczął się jakiś ruch i Jack podniósł oczy. W drzwiach

pojawił się książę Wenford i pospiesznie został wprowadzony do drugiej sali.
Najwyraźniej właściciele White'a nie mieli ochoty powtarzać na własnym terenie
incydentu z balu u Feltonów.

Dansbury roześmiał się z przymusem i uniósł własny kieliszek.
– Sam nie znoszę tego marnować. – Wysączył wino do dna. Price miał rację; nie było

wątpliwości, że rozcieńczali je tu wodą. Zawołał jednego z lokajów i kazał sobie podać
świeżą butelkę. – Tym razem jedną z moich, bądź tak dobry, Freeling.

Główny lokaj ukłonił się i skierował w stronę kuchni.
– Wciąż jeszcze nie mogę uwierzyć, że trzymasz własny zapas portwajnu w każdym

background image

cholernym klubie w mieście – nie mógł się nadziwić William.

– Ale zauważyłem, że nie sprawia ci trudności korzystanie z niego – odparł sucho

Jack.

– Mnie również nie – wtrącił Price. – Williamie, pójdź ze mną do Admiralty, kiedy już

wypijemy Jackowi całe wino – namawiał.

Markiz potrząsnął głową, nie przestawały kłuć go szpileczki poczucia winy wobec

Lilith Benton.

– Chłopiec jest już o dwieście funtów lżejszy, Price. Zostaw nam jakieś zabawki na

jutro.

William miał taką minę, jakby mu ulżyło, a markiz pomyślał, że z pomocą Antonii i

innych przyjaciół z jego kręgu młody pan Benton musi tracić około pięciuset funtów
tygodniowo. A przecież jeszcze kilka dni temu sam zaproponowałby wypad do Admiralty.

– Williamie, doceniłbym to, gdybyś wziął sobie do serca tę oto mądrą radę: nigdy,

powtarzam, nigdy nie stawiaj więcej, niż możesz stracić. Jeszcze się zadłużysz u
przeróżnych typów mających zaszarganą opinię. Jak ja.

– Zdaniem mojej siostry już chyba nic gorszego niż ty nie mogło mi się przytrafić –

zauważył radośnie William, dopijając do końca wino z otwartej butelki. – Powiada, że
jesteś diabłem wcielonym, a wczoraj wieczorem nazwała cię „jadowity fircyk Jack".
Sprytne z jej strony, nie uważasz?

Jack popatrzył na niego, jego rozbawienie się ulotniło.
– Jak mnie nazwała?
– Jadowity fircyk Jack.
– Coś mi się zdaje, że wiatry nadal wieją z północy. – Price przyglądał się trzymanym

w rękach kartom, wzbraniając się popatrzeć w gniewne oczy Jacka.

I tyle zyskał, starając się grzecznie zachowywać. Najwyraźniej ta metoda nie działała.
– Wiesz co, skoro już mówimy o drogiej pannie Benton, to kiedy widziałem ją

ostatnim razem, wyglądała na dosyć zmęczoną. Miała wiele obowiązków podczas tego
sezonu, czyż nie?

William przytaknął.
– Ojciec też tak uważa. Powiedział Lil, że jutro rano nie musi iść na recital podczas

śniadania u Billingtonów. Mnie jednak nie chciał zwolnić, szlag by to trafił. – Chwycił
Jacka palcami za surdut. – A ty się wybierasz, Jacku?

Markiz zmarszczył się i wyciągnął rękaw z uchwytu Williama.
– Śniadania i recitale nigdy nie miały dla mnie wielkiego uroku, zwłaszcza jeżeli jedno

łączy się z drugim.

Price znowu zachichotał.
– Odniosłem wrażenie, że tylko tacy podejrzani osobnicy jak Jack trzymają się z

background image

daleka od sławnych śniadań u Billingtona.

– I tylko po to zaszargałem sobie opinię, prawdę rzekłszy.
Lilith Benton miała być jutro rano sama w domu. Najwyższy już czas, żeby przestał

tańczyć koło niej jak uczniak i wykonał następny ruch.

– Dansbury – odezwał się za jego plecami jakiś szorstki głos i Jack zesztywniał.
– Wasza książęca mość – powiedział, przeciągając sylaby i odwracając się. Wolałby

przynajmniej tym razem opuścić lokal nie wplątując się w żadną zawikłaną sytuację.
Zauważył, że diamentowa szpilka wróciła na miejsce do krawata Wenforda, niewątpliwie
po to, by cały wytworny świat mógł zobaczyć, że książę załatwił sprawę. Przelotnie
zastanowił się, jak poczuł się Dolph, kiedy po raz drugi uwolniono go od tego rodowego
dziedzictwa.

– Chciałem tylko powiedzieć, że co było, to się skończyło – powiedział książę sztywno

i wyciągnął kościstą dłoń.

Kiepskie to były przeprosiny; ani w przybliżeniu nie wystarczające, by wyrównać

długotrwałe porachunki i niechęć panującą pomiędzy rodzinami Faradayów i Remdale'ów.
Jack popatrzył staremu człowiekowi przeciągle w oczy, potem sięgnął po butelkę
portwajnu, którą właśnie na stole postawił lokaj i wepchnął ją do wyciągniętej ręki księcia.

– Z wyrazami szacunku – powiedział i odwrócił się z powrotem do gry.
Jego wysokość stał przez chwilę przy stole, najwyraźniej zastanawiając się, czy warto

o ten afront rozpoczynać następną awanturę.

– Ach – powiedział w końcu, a następnie odchrząknął. – Bardzo dobrze.
– Masz czelność, Dansbury – wymamrotał Price, kiedy książę odwrócił się już i

odszedł.

– To był cholernie dobry rocznik – odparł Jack ponuro i dał znak rozdającemu, że gra

toczy się dalej.

background image

5

– Naprawdę nie mam nic przeciw temu, żeby pójść na to śniadanie, papo.
Lilith opierała się o drzwi sypialni ojca, a on kończył poranną toaletę. Już się ubrała w

nadziei, że ojciec jednak ustąpi i pozwoli jej pójść do Billingtonów. Było to jedno z
niewielu wydarzeń, na które z radością czekała. Śniadania u księcia cieszyły się wielką
sławą, a wydawał je tylko raz w sezonie. Jeżeli było się kimś, należało się tam pojawić.

Zastanawiała się, czy markizowi Dansbury'emu uda się uzyskać zaproszenie na tak

prestiżowe wydarzenie, a potem zdecydowanie odsunęła od siebie tę myśl. Pewnie nie
wrócił jeszcze do domu z nocnej hulanki, a na temat śniadań u Billingtona jedno było
wiadome ponad wszelką wątpliwość: nie zapraszano tam żadnych podejrzanych ludzi.
Nigdy. Gdyby William nawiązał stosunki z Dansburym o kilka tygodni wcześniej, na
pewno okazałoby się, że jego również wykluczono.

– Nonsens, Lilith – powiedział wicehrabia przez ramię, podczas gdy kamerdyner

wygładzał mu krawat. – Nie ma żadnej konieczności, żebyś się zamęczała. Zwłaszcza że
wieczorem czeka nas bal u Rochmontów. Twoja ciotka i ja, i William, o ile uda mu się nie
zasnąć w trakcie posiłku, przekażemy w twoim imieniu przeprosiny.

Lilith westchnęła i nerwowo dotknęła palcami kolczyka z pereł, który uciskał jej prawe

ucho.

– W porządku. – Znowu się zawahała. – I, papo, mam nadzieję, że rozumiesz moje

uczucia w stosunku do jego wysokości. Po prostu nie mogę wyjść za mąż za takiego...
okropnego człowieka. Tak jak mówiłam wczoraj wieczorem, z radością poślubię każdego
innego, którego uznasz za stosowne wybrać. Proszę o wyba...

Wicehrabia uciszył ją machnięciem jednej ręki, drugą brał właśnie rękawiczki.
– Słyszałem, co mówiłaś wczoraj wieczorem. Wenford jest powszechnie szanowanym

człowiekiem, a połączenie naszych rodzin postawiłoby nas ponad wszelkimi zarzutami.
Ale ty, płocha dziewczyno, uważasz, że ma zbyt wiele siwych włosów na głowie i nie
chcesz go.

– To nie o to chodzi, papo. Naprawdę.
– Phi. Tyle słodkich słówek naszeptał ci do uszka każdy ze starających się o ciebie

lordów, że nie wątpię, iż wybrałaś sobie jakiegoś przystojnego głupka. Kim on jest, Lilith,
czy to jakiś trzeci syn któregoś barona?

Oskarżenie zaskoczyło Lilith, bo wprost w oczy się rzucało, że nikomu nie oddała

serca. Przecież nie szukała miłości.

– Nikogo takiego nie ma, papo. – Ojciec nie przestawał spoglądać na nią podejrzliwie;

położyła mu dłoń na ramieniu. – Nie przyniosę ci wstydu.

Odwrócił się do niej plecami.

background image

– To samo zwykła była powtarzać twoja matka – zamruczał. – A w tych jej zielonych

oczach nie było nic oprócz kłamstw.

– Nie jestem moją matką.
– Nie przestaję się modlić, by moja krew okazała się w tobie silniejsza niż jej. William

już zaczyna wybryki w jej stylu.

Chociaż Lilith smucił ból nieodmiennie widoczny w oczach ojca, kiedy mówił o

Elizabeth Benton, żałowała niekiedy, że nie pamięta on, iż nie tylko jego jednego
skrzywdziła ucieczka lady Hamble.

– Zobaczysz, papo – powiedziała pocieszająco. – Doprowadzę do tego, że będziesz ze

mnie dumny. Z naszej rodziny.

Ojciec pochylił się, by dotknąć wargami jej czoła.
– Wiem, że tak uczynisz. I nie martw się o Wenforda. Jestem pewien, że sprawy się

jakoś ułożą.

Lilith uśmiechnęła się z ulgą. Zwykle trwało to i trwało, zanim przeszedł mu podły

humor, w który wprawiała go każda rozmowa o matce.

– Dziękuję.
William był jeszcze na wpół zamroczony po wczorajszych nocnych eskapadach z

markizem Dansburym i z radością zamieniłby się z nią miejscami, ale było jasne, że ojciec
nie ma zamiaru pozwolić mu się wykręcić od obowiązków. Ciotka Eugenia również nie
wydawała się zbytnio zadowolona, że Lilith zostaje w domu, ale ojciec obstawał przy tym,
że dziewczynie potrzebny jest odpoczynek, sprzeczka w końcu dobiegła końca i Bevins
zamknął za nimi drzwi frontowe.

Kiedy już wyszli, Lilith przez kilka minut wędrowała po domu, rozkoszując się ciszą;

środa była dniem, kiedy większość służących miała wychodne, by mogli pozałatwiać
swoje sprawy. Skierowała się do ogrodu, by ściąć bukiet róż Lord of Penzance. Układała
je właśnie w holu, kiedy ktoś zaczął stukać do drzwi.

Było jeszcze za wcześnie na gości i Lilith zmarszczyła brwi, kiedy Bevins szedł

otwierać drzwi. Książę Wenford przepchnął się obok lokaja nie powiedziawszy nawet „za
pozwoleniem". Lilith zdusiła pełne konsternacji przekleństwo i odwróciła się, chcąc
umknąć, ale Wenford natychmiast ją wypatrzył.

– Lilith – powiedział ochryple i podszedł, by ująć jej dłoń i ucałować ją.
Nigdy jeszcze nie okazywał tak wyraźnie swoich uczuć, a implikacje, jakie niosło to ze

sobą, były przerażające.

– Wasza książęca mość – wykrzyknęła, zmuszając się do uśmiechu i szybko odbierając

mu dłoń.

Miał na sobie wciąż jeszcze strój wieczorowy, w zwisający na trupiej szyi zwiędły

krawat wpięta była diamentowa szpilka. Albo on, albo Dolph Remdale musieli zapłacić

background image

Dansbury'emu sumę, której ten tak nieuprzejmie się domagał.

– Muszę z tobą zamienić słówko – powiedział książę i zatoczył się, sięgając znowu po

jej dłoń. Jego zwykle blada twarz była zaczerwieniona i robiła wrażenie wilgotnej; Lilith
uświadomiła sobie, że książę jest pijany. Bardzo pijany. A to, co wypił, najwyraźniej
musiało mu zaszkodzić, chociaż pewnie było również przyczyną jego przyjaznego
nastawienia.

– Oczywiście, wasza książęca mość. Tyle że ja dziś rano nie przyjmuję. – Było dużo za

wcześnie na składanie wizyt; jeżeli miały to być oświadczyny, czego się obawiała, pora,
jaką wybrał sobie Wenford, była niewybaczalna – dla wszystkich, oprócz Wenforda.

– Nie chodzi o wizytę – odparł, sięgając znowu w jej kierunku. – Chodzi o interes.
Lilith odsunęła się o krok.
– Proszę więc pozwolić, że ściągnę tu moją pokojówkę. – Gestem wskazała księciu

salonik, ale kiedy się obejrzała przez ramię, Wenford następował jej na pięty. – Gdyby
jego książęca mość zechciał zaczekać? – zaproponowała podenerwowana i zirytowana.

– Twój ojciec jest u Billingtona – oznajmił na to. Lilith wychyliła się na schody i

zawołała Emily, ale nikt nie odpowiedział.

– Jestem pewna, że powróci niebawem – stwierdziła sztywno. Zapomniała: Emily

miała na cały dzień wybrać się z wizytą do swojej kuzynki.

– Och, wątpię, żeby miał wrócić – stęknął Wenford. – Śniadanie u Billingtona jest

zawsze wspaniałe.

– Może więc wasza wysokość życzyłby sobie go skosztować? – podsunęła Lilith z

nadzieją.

– Żołądek mam dziś rano nieco rozstrojony. – Znowu chwycił ją za rękę. – Poza tym

życzę sobie skosztować ciebie. – Szarpnął ją ku sobie. – Odrobina przedmałżeńskiej
rozkoszy. – Zanim zdążyła zareagować, złożył na jej wargach nieświeży, cuchnący
pocałunek.

Oddech śmierdział mu alkoholem i laudanum.
– Wasza wysokość! – Lilith jak szalona wyrwała się i skoczyła do biblioteki.
"W całym domu nie było ani pani Winpole, gospodyni, ani żadnej innej kobiety. Była

zdana sama na siebie. Niemal biegiem przemierzyła bibliotekę i wpadła do saloniku.
Wenford ciągnął za nią, mamrocząc nie powiązane ze sobą urywki wierszy, co
niewątpliwie według niego miało stanowić namiastkę zalotów.

– Wiesz, że moje świętej pamięci żony umarły, nie dając mi potomstwa, ale taka

piękna kobieta, z tak dobrego rasowo inwentarza, powinna dać mi paru mocnych synów.
Lilith zaczynało się robić niedobrze. Być poślubioną temu człowiekowi, który będzie miał
prawo całować ją i dzielić z nią łoże, kiedy tylko zechce...

– Wasza wysokość, sądzę, że najpierw powinien pan porozmawiać ponownie z moim

background image

ojcem – powiedziała ostrożnie, nie chcąc go rozgniewać, jeżeli tylko uda jej się tego
uniknąć.

– Nie mów mi, co powinienem robić, dziewczyno – książę z miejsca znowu się

zirytował. – Wiem, że zostało jeszcze kilka spraw do ustalenia. I porozmawiam z
Canterbury, żeby dali nam specjalne pozwolenie. Nie ma co odkładać ślubu bez żadnych
sensownych powodów. Robiło się coraz gorzej.

– To wspaniale, ale...
– Muszę brać pod uwagę dobro królestwa. Gdybym miał odejść do niebieskiej chwały,

nie zostawiając dziedzica, nie masz pojęcia, jaki chaos zapanowałby w Anglii! Żeby nie
było następcy księstwa Wenford? Dreszcz mnie przechodzi, jak o tym pomyślę.

Lilith wstrząsnęła się z innego powodu. Książę znowu starał się ją złapać, ale na

szczęście koordynację ruchów miał kiepską, więc udało jej się umknąć. Jeżeli to w taki
sposób usiłował ją uwieść, szło mu fatalnie. Nawet markiz Dansbury bardziej był biegły w
sztuce uwodzenia. Dużo bardziej biegły.

– A co z pana bratankiem?
– Z Randolphem? – warknął książę. – Z tym tępogłowym, hazardującym się

nędznikiem? Nigdy! – Wciągnął nierówno powietrze i potknął się o kanapę. – Przynieś no
mi filiżankę herbaty, dziewczyno – rozkazał, opadając na miękkie poduszki. – Okaż do
cholery trochę dobrych manier.

– Już, wasza książęca mość. – Wreszcie będzie miała okazję uciec! A jeżeli Wenford

sądzi, że do niego wróci, to znaczy że jest kompletnym idiotą.

Kiedy pospiesznie go mijała, chwycił ją za rękę.
– Ale najpierw się zapoznamy ze sobą.
– Wasza wysokość!
Szarpnął ją; Lilith straciła równowagę i poleciała na jego ramię. Wenford chwycił ją

pod brodę i złożył następny ohydny pocałunek na jej wargach, a wolną ręką rozerwał z
przodu stanik sukni.

– Niech mnie pan natychmiast puści! – Dziewczyna zerwała się teraz już na serio

przerażona. Książę wyprostował się w ślad za nią, wplątał palce w jej włosy i przyciągnął
ją znowu do siebie.

– Okażże trochę gotowości do współpracy, niech cię diabli – stęknął, obmacując przez

cienką koszulę jej piersi.

– Niech mnie pan natychmiast puści, bo będę krzyczeć! – Pchnęła go w ramię. Nikt

jeszcze nigdy nie dotykał jej w taki sposób i nie miała pojęcia, co robić. Jeżeli zawoła
Bevinsa, wybuchnie straszliwy skandal, ale jeżeli nie zrobi tego... czyny Wenforda
pozostawiały niewiele wątpliwości co do jego zamiarów. Zaczerpnęła powietrza.

– Wrzeszcz sobie, mała sekutnico – mówił książę monotonnym głosem. – A potem

background image

przekonamy się, czy...

Nagle się zakrztusił i zgięło go w pól. Kiedy się wyprostował, twarz miał upiornie

poszarzałą. Chwycił ją za ramię i runął z ochrypłym charczeniem. Pod jego ciężarem
Lilith poleciała do tylu na kanapę, a książę zwalił się na nią jak długi.

Lilith rozpaczliwie bila go i kopała.
– Niech pan się podniesie!
Trwało to chwilę, zanim się zorientowała, że książę się nie porusza.
– Schodź! – Nic. – Wasza wysokość? – Żadnej odpowiedzi. – Wasza wysokość, niech

mnie pan puści. Proszę!

Na to również nie było żadnej reakcji. Z dreszczem obrzydzenia Lilith chwyciła w

garść siwe włosy księcia i uniosła jego głowę ze swojego ramienia i szyi. Oczy i usta miał
na wpół otwarte, wokół warg pieniła się cieniutka warstewka śliny. Zebrała wszystkie siły
i pchnęła, ale udało jej się tylko jeszcze dokładniej wplątać jego palce w swoje włosy.

Sięgnęła do tyłu, żeby chwycić za oparcie kanapy i usiłowała wysunąć się spod

Wenforda, ale ważył niemal dwa razy tyle, co ona i ani o cal nie mogła się poruszyć – tak
więc zostawały jej trzy możliwości. Mogła zawołać Bevinsa i narazić się na jeszcze
większy skandal, mogła mieć nadzieję, że Wenford ocknie się z tego jakiegoś odrętwienia,
w jakie popadł, i sam z niej zejdzie, zanim ją udusi. Albo mogła leżeć pod księciem,
dopóki do domu nie powróci rodzina i mieć nadzieję, że nikt wcześniej nie zajrzy do
saloniku.

Zagrzechotała klamka i drzwi się otworzyły.
– Nie martw się, Bevins, zatrzymam się tylko na moment – doszedł do niej głęboki

głos markiza Dansbury'ego.

– William zabrał mi jedną z rękawiczek. Jestem pewien, że zostawił ją tutaj.
Lilith zamknęła oczy, wezbrała w niej fala histerii. Modliła się gorąco, żeby markiz

niczego nie zauważył.

– Panno Benton? Wasza wysokość? – zawołał markiz. – Mam nadzieję, że nie... – Jego

głos zamarł. – Czy ktoś tu jest? – zapytał. – Dzieci, służba, małe zwierzątka? –
Zachichotał. _ Biedronki? Jaskółki?

– Proszę odejść – odpowiedziała zwięźle.
Kroki słychać było coraz bliżej kanapy. Nagle się zatrzymały.
– Proszę o wybaczenie, Wenfordzie, panno Benton – powiedział markiz po chwili, a w

jego głosie pojawił się jakiś dziwny ton. Kroki zaczęły się oddalać.

– Proszę się zatrzymać! – rozkazała gorączkowo Lilith. Przecież chyba nie miał

zamiaru jej tak zostawić!

Markiz zatrzymał się.
– Tak, pani?

background image

– Proszę tu wrócić i pomóc mi, natychmiast! Wahanie.
– Pomóc pani?
– Bezzwłocznie! – Wstrzymała oddech, modląc się, żeby jej nie porzucił, skoro i tak

już tu wtargnął.

– Nie miałem pojęcia, że taki z pani niebieski ptaszek, panno Benton – powiedział

chłodno, ale ponownie usłyszała odgłos jego kroków i cynizm w jego głosie. – Myślę
jednak, że powinienem pani powiedzieć, iż na ogół nie lubię spółek. – Zza oparcia kanapy
wyjrzała twarz Jacka Faradaya. Popatrzył jej prosto w oczy z nieodgadnionym wyrazem
twarzy. – Jednakowoż w tych okolicznościach... – Nagle zmarszczył brwi i wyciągnął
rękę, by dotknąć szyi księcia. – Miłosierny Lucyferze – wymamrotał.

Lilith zaczerpnęła tchu.
– Czy on... – Nie mogła dokończyć zdania. Zbyt okropne byłoby ubranie podejrzeń w

słowa.

– Martwy jak ćwiek – oznajmił spokojnie Dansbury. –
Zawinął się. Puścił ostatnią parę. Wyciągnął kopyta. Kostusia go...
– Dosyć! – zażądała gorączkowo Lilith. – Niech mi pan pomoże!
Markiz obszedł kanapę dookoła, pochylił się, żeby objąć Wenforda w pasie i odciągnął

go do tyłu.

– A więc to dlatego zdecydowała się pani obyć bez śniadania u Billingtonów –

mruknął. Książę ześlizgnął się z niej i spadł z głuchym odgłosem na podłogę. – Mogła mi
pani powiedzieć, że jestem po prostu za młody na pani gusta. Gdybym wiedział, że
preferuje pani starszych panów, może przypudrowałbym sobie włosy.

– Wydałby mi się pan stary i obrzydliwy, nic więcej – ucięła Lilith i podniosła się

roztrzęsiona na nogi. Serce waliło jej dziko, zachwiała się niepewnie.

Nagle markiz znalazł się tuż przy niej i podtrzymał ją pod łokieć.
– Może powinna pani usiąść – zaproponował spokojnie.
Nogi się pod nią uginały i nie oponowała, kiedy mocne, ciepłe ręce Dansbury'ego

podprowadziły ją do fotela pod oknem i pomogły jej tam zasiąść. Zamknęła oczy, nie
czuła już dotyku jego rąk. Ten łajdak na pewno popędził na ulicę, żeby wykrzyczeć
nowinę każdemu, kto tylko go zechce wysłuchać.

– Proszę, Lilith – rozległ się tuż przy niej jego głos. Lilith gwałtownie otwarła oczy.

Dansbury przykucnął przy fotelu, w ręce trzymał kieliszek brandy, oczu nie spuszczał z jej
twarzy. Rzuciła jedno rozdygotane spojrzenie na rozciągnięte na dywanie ciało i
pociągnęła z wdzięcznością spory łyk trunku.

– Lepiej? – zapytał po chwili.
Krztusząc się mocnym alkoholem skinęła głową.
– Nic się pani nie stało?

background image

– Nie. Czy jest pan pewien, że on... wyzionął ducha? Dansbury kiwnął głową i

podniósł się.

– Bardzo mi przykro – odezwał się, rozsuwając zasłony, żeby wyjrzeć na zewnątrz –

ale naprawdę powinna pani wykazywać więcej rozsądku.

– Więcej? – odparła posępniejąc na sarkazm w jego głosie.
– Więcej. Nie powinna pani zadzierać nóg przed człowiekiem o tak kiepskiej kondycji

fizycznej, zanim nie złapie go pani w księżą pułapkę.

– Złapię go w... – powtórzyła. Wstrząs szybko zmieniał się w gniew.
Markiz skinął głową.
– Czy mama nigdy pani nie mówiła, że najpierw powinno się iść do ołtarza, a później

do łóżka.

Lilith wyprostowała się jak struna, jej twarz zrobiła się purpurowa z wściekłości.
– Ja nie... ja wcale... nie miałam nic wspólnego z...
– A mnie się zaczynało wydawać, że naprawdę nie lubi pani Wenforda. Dobre

przedstawienie, Lil

_

przerwał jej krzyżując ramiona na piersi; twarz miał obojętną. – Nie

zdawałem sobie sprawy, że nada się każdy ramol, byle zdobyć koronę książęcą.

Chociaż Lilith kusiło, żeby chlusnąć na niego brandy, ostrożnie odstawiła kieliszek, a

dopiero potem sztywno do niego podeszła.

– Książę Wenford wdarł się do tego domu, ścigał mnie, kiedy szukałam przyzwoitki, a

potem mnie zaatakował. Jeżeli jest pan tak ograniczony, że wyobraża sobie, iż mogłam to
pochwalać... te jego obłąkane miłosne intencje, to jest z pana jeszcze gorszy potwór niż
sądziłam! I wcale nie udzieliłam panu zgody na mówienie do mnie po imieniu!

Dansbury patrzył na nią, jakby ją oceniał.
– Dosyć to śmiałe z pani strony złorzeczyć komuś, kto trzyma pani reputację w swoich

dłoniach panno Benton.

Lilith ugryzła się w język, przyjrzała bacznie rosłemu łajdakowi.
– Czy pan mi czymś grozi? Potrząsnął głową i zerknął na Wenforda.
– Taka tylko luźna uwaga. – westchnął, przedstawiając sobą wcielenie pozorów

prawości. – Ponieważ, jeżeli mam być szczery, sam nie mam ochoty, by mnie z tym
łączono.

– Nikt pana nie prosił – odpaliła Lilith. Markiz uśmiechnął się powoli i chłodno.
– Wydaje mi się, że przypominam sobie coś w rodzaju prośby o pomoc.
– A więc proszę po prostu wyjść – powiedziała rozdrażniona; znowu robiło jej się

słabo. – Z pewnością nie chcę deranżować pana dalszymi prośbami o pomoc.

Uśmiech markiza stał się szczerze rozbawiony.
– Ach, gra pani na moim poczuciu honoru, czyż nie? Nie jest to zbyt mądra strategia,

skoro kilkakrotnie informowała mnie już pani, że nie mam go ani śladu. – Lilith zaczęła

background image

się z nim spierać, ale markiz uniósł w górę dłoń. – Gdyby jakimś przypadkiem okazało się,
że jestem w stanie zdobyć się na coś w rodzaju przyzwoitości – ciągnął dalej, badawczo
patrząc na nią – o co by mnie pani poprosiła?

Lilith starannie skrywając ulgę znowu usiadła. W udzielanych jej przez ciotkę lekcjach

etykiety nigdy na podłodze saloniku nie pojawiali się martwi mężczyźni. Miała wrażenie,
że wchodzi to raczej w zakres doświadczeń Dansbury'ego.

– Tak naprawdę to nie mam pojęcia – wyznała. – Nie widzę, co innego moglibyśmy

zrobić, niż zawezwać straże. Nie można ukrywać śmierci księcia Wenforda. – Papa
poczuje się zdruzgotany, wybuchnie okropny skandal, ale przynajmniej nikt nie zobaczy
jej przygniecionej ciałem jego wysokości. Za samo to była dłużniczką Jacka Faradaya.

– Hmm – powiedział z namysłem markiz. – Zastanawiam się.
Lilith zmarszczyła brwi.
– Nad czym?
– Nad tym, czy ma to znaczenie, gdzie dokładnie ten stary topór wyzionął ducha.
Ogłupiały umysł Lilith nie dawał się nakłonić do wyjścia poza problem ciała na

podłodze i tego, jak zareaguje ojciec. Powie, że córka zachowuje się dokładnie jak matka,
że jest dziewką i że z rozmysłem ośmielała księcia Wenforda w jego miłosnych atencjach.

– Proszę mi to wyjaśnić – poprosiła i przyłożyła dłoń do pulsujących skroni.
– Chodzi mi o to, że może dałoby się umieścić Wenforda w jakimś innym miejscu i

zostawić go tam, by znalazł go... ktoś inny.

Popatrzyła na niego podejrzliwie. Dobrze, że wie, iż Jackowi Faradayowi nie można

ufać.

– To bardzo szarmancko z pana strony, milordzie. Zaskoczona jestem, że skłonny jest

pan tak daleko się posunąć, by chronić mój honor. – Złożyła elegancko dłonie na podołku.
– Jeżeli to o mój honor panu chodzi.

Markiz zerknął na nią spod oka.
– Niewiele uchodzi pani uwagi, prawda? – zapytał z ironią. – I na nieszczęście ma pani

rację. Nie mam żadnych wątpliwości, że Dolph Remdale wykorzystałby moją obecność
przy boku zwłok drogiego wuja po to, by spróbować wtrącić mnie do Old Bailey.

Jego niedbały komplement zaskoczył ją i sprawił jej przyjemność, ale tylko na

moment.

– A więc zdecydowanie powinniśmy skontaktować się z władzami.
Tu markiz się roześmiał.
„Un coup tres palpable" – powiedział w doskonałej francuszczyźnie. – „Dotknięcie

było jawne". Zraniła mnie pani swym dowcipem.

– Wydaje mi się, że Szekspira powinno się cytować w jego własnym języku –

zauważyła sztywno. Zdenerwowało ją to, że sądził, iż potrzebne jej będzie tłumaczenie.

background image

Dansbury wydął wargi, w oczach roztańczyły mu się ogniki.
– Ale Hamlet był Duńczykiem.
„Hamlet"
Sam nie wiedział, którą sztukę okrada z cytatów. Interesujące, chociaż wcale nie czuła

się przez to bardziej pewnie.

– Skąd więc francuski?
– Nie mówię po duńsku. Natomiast znam trochę włoski, jeżeli woli pani, bym cytował

„Romea i Julię".

– Czemu miałabym to woleć? Nie jestem Julią, a pan, milordzie, z pewnością nie

przypomina Romea.

Markiz przybrał znowu niewinny, uwodzicielski wyraz twarzy, ale z trupem Wenforda

w tle łatwiej było się temu opierać niż podczas ich poprzedniego spotkania.

– Przypuszczam, że zależałoby to od tego, kogo pani zapyta.
– Wcale o panu nie rozmawiam – skłamała.
Markiz uśmiechnął się szeroko, w oczach błysnęło mu szczere rozbawienie; zerknął

znowu w kierunku okna.

– Panno Benton, jest wciąż jeszcze wcześnie. Może byśmy po prostu posadzili

Wenforda w pani powozie, odwieźli go do domu i umieścili na frontowych schodach?

– Co? A jeżeli ktoś nas zobaczy? – Pomysł był zbyt skandaliczny, żeby go w ogóle

brać pod uwagę. Ale z drugiej strony lepszej propozycji nie słyszała przez całe rano.

– Nikt niczego nie zobaczy. Wszyscy są u Billingtonów, zapomniała pani? To będzie

nasza tajemnica.

Lilith nagle zrozumiała, skąd ta jego troskliwość.
– A ja będę pana dłużniczką, czy tak? – powiedziała, powoli podnosząc na niego

wzrok.

Wcale nie pokazał po sobie skruchy.
– Tak, będzie pani. I niech pani nie popełni błędu, milady... mam zamiar dług odebrać.

– Popatrzył na zegarek kieszonkowy, potem znowu zerknął na nią spod długich, ciemnych
rzęs. – Jednak wybór należy do pani.

Miała wrażenie, że nie bardzo jest w czym wybierać. Albo Wenford zostanie na

podłodze i wyniknie stąd skandal, albo Wenford zniknie, ale pozostanie dług względem
tego łajdaka. A musi brać pod uwagę i własne dobre imię, i dobre imię rodziny.

– Nie wydaje mi się, żebym miała dobrą pozycję przetargową.
Na jego twarzy znowu pojawił się ten sprytny, uwodzicielski uśmiech.
– Nie, nie ma pani. – Podszedł do drzwi i uchylił je. – Bevins, panna Benton każe, by

powóz zajechał przed dom. – Obejrzał się na mą. – Ma pani zaufanie do głównego
stajennego?

background image

Zniknął dopiero co widziany szelma, zastąpił go kompetentny, inteligentny

mężczyzna, któremu przez jedną szaloną chwilę miała ochotę zaufać.

– Tak.
– Jak się nazywa?
– Milgrew.
Markiz odwrócił się znowu.
– Niech go podprowadzi sam Milgrew.
Dansbury nie kwestionował jej decyzji, nie próbował niczego narzucić; po prostu

założył, że Lilith zna odpowiedz i zastosował się do niej. Nagłe poczuła się przez to
bardzo zaniepokojona.

– A więc w taki sam sposób złapał pan Williama w pułapkę. – Zapytała, żeby coś

powiedzieć. – Szantażując go?

Markiz roześmiał się i oparł o kanapę.
– Nie. William wpadł w moje demoniczne szpony z własnej woli.
Uprzedził uwagę na temat jego demonicznej natury, którą miała właśnie wygłosić,

zacisnęła więc pięści i odchrząknęła.

– Zwrócił pan szpilkę Wenfordowi. Jack przytaknął.
– Tak, Dolphowi. Ale najwyraźniej jego książęca mość nie uznał za stosowne

pozostawić jej pod opieką bratanka.

– Pewnie doszedł do wniosku, że w ten sposób lepiej będzie zabezpieczona przed

panem – odparowała.

– Gdybym miał na nią ochotę, to bym jej nie oddawał. To ją powstrzymało.
– No to dlaczego zadał pan sobie w ogóle trud, żeby mu ją zabrać?
– Wygrać, panno Benton – poprawił ją, a na jego wargach pojawił się cień wesołego

uśmiechu. – A wygrałem, bo dało się to zrobić. – Wzruszył ramionami. – I jeszcze
dlatego, że Remdale'owie to stado parszywców i miałem ochotę przysporzyć im nieco
kłopotów.

– Wciągnął pan w sprawę również i mnie. Nie wiem, dlaczego postanowił pan mnie

prześladować, ale wcale mi się to nie podoba.

– Niechże pani da spokój – powiedział markiz. – Tego, co jest między nami, nie można

określić mianem nienawiści od pierwszego wejrzenia, prawda?

– Przy tym pierwszym wejrzeniu nie miałam pojęcia, co za łotrzyk z pana – przyznała

Lilith, rumieniąc się.

– Łotrzyk? – powtórzył z szerokim uśmiechem. – Jeszcze wczoraj, jak mi się zdaje,

nazwała mnie pani jadowitym fircykiem. Chyba zaczyna mieć pani dla mnie cieplejsze
uczucia.

– William panu powiedział. – Lilith niemal dech zaparło, była na brata wściekła.

background image

– Och, on mi opowiada przeróżne rzeczy – odparł markiz. Lilith znowu się

zarumieniła.

– Będę musiała wypytać go o pana sekrety – odparowała, chociaż była to chyba

słabiutka replika.

Najwyraźniej markiz zgadzał się z tą oceną, ponieważ się zaśmiał.
– Nie mam sekretów. Moją mroczną stronę wystawiam światu na pokaz, żeby go na jej

widok przechodziły dreszcze.

Pomimo tych zuchwałych słów nie wierzyła mu ani przez chwilę.
– Jeżeli nie ma pan sekretów, proszę mi powiedzieć, dlaczego obawia się pan gniewu

Dolpha Remdale'a.

Oczy markiza zwęziły się.
– Nie obawiam się ani gniewu, ani żadnego innego cholerstwa ze strony Dolpha

Remdale'a. Starliśmy się onegdaj. I to wszystko.

– A on chce pana widzieć w więzieniu z powodu sprzeczki? – napierała; zaciekawiło ją

to, że z markiza opada chłodna warstewka cynizmu.

– Chce, by mnie wtrącono do więzienia, ponieważ na zakończenie dyskusji rzuciłem

mu miskę marmolady w twarz.

– Mnie by to również rozgniewało. – Zaskoczona była, że Dolph Remdale nie zażądał

z miejsca od markiza satysfakcji. Chociaż książę tak źle się o nim wyrażał, pan Remdale
nigdy nie wydawał jej się szczególnie tępy. Był o pięć czy sześć lat starszy od
Dansbury'ego, miał całkiem sympatyczne rysy twarzy i bez wątpienia wielkie nadzieje na
przyszłość. Zerknęła na księcia. Zwłaszcza w tej chwili.

– Zastanawia się pani, czy mimo wszystko nie wżenić się w tę rodzinę? – zapytał

Dansbury. Podniosła gwałtownie wzrok i zobaczyła, że cyniczna maska wróciła szczelnie
na miejsce. – Jakże to bardzo wyrachowane z pani strony. Moje gratulacje.

– Ty pajacu – warknęła i sztywno podeszła do okna, wypatrując Milgrewa.
– Hm. To chyba nie bardzo sprawiedliwe, jeżeli wziąć pod uwagę radę, której właśnie

miałem pani udzielić. – Podszedł i stanął obok niej.

Kusił ją; zdawała sobie z tego sprawę, ale mimo to nie była w stanie się oprzeć.
– A jaka to rada?
Markiz wzruszył ramionami.
– Tylko tyle, że może chciałaby pani się przebrać, zanim posuniemy się choć o krok

dalej w naszych planach.

– Przebrać... – Głos Lilith zamarł, gwałtownie się zarumieniła, a kiedy spuściła oczy,

zobaczyła, że spod rozerwanego stanika wygląda koszula. Na wpół naga kłóciła się z
Dansburym o dobre maniery, a on słowa nie powiedział! I nie spieszył się ze swoją radą. –
Przeproszę pana na moment.

background image

Markiz lekko się skłonił.
– Oczywiście. Jego wysokość i ja chętnie zaczekamy. Z bardzo niezadowoloną miną

Lilith wymknęła się przez drzwi i popędziła na górę. Szybko ściągnęła suknię i narzuciła
na siebie wzorzysty, brzoskwiniowy muślin.

Włosy też miała rozburzone, więc szybko je poprawiła. W kilka krótkich chwil

przyłączyła się znowu do markiza. Stał nadal przy oknie, dotykające kołnierzyka włosy
lekko mu się kręciły. Po chwili odwrócił się i spojrzał na nią.

– Bardzo ładnie – pochwalił z uśmiechem. – A teraz... czy Bevins jest zawsze taki

sztywny i opanowany, czy tylko robi takie wrażenie?

Chwilę to trwało, zanim Lilith udało się oderwać myśli od drugiego już tego ranka

komplementu markiza. Bevinsowi sytuacja na pewno się nie spodoba, ale nie sądziła, żeby
miał coś komuś powiedzieć, jeżeli poprosi go, by tego nie robił. Ojciec nie będzie
spoglądał przychylnym okiem na tego, kto mu przyniesie wiadomość o śmierci księcia.

– Tak, ale sądzę, że się nada.
Gdyby sytuacja nie była taka okropna, Lilith parsknęłaby śmiechem na widok miny,

jaką zrobił Bevins, kiedy Dansbury przywołał go skinieniem ręki do pokoju.

– Słowo daję – powiedział cichutko główny lokaj. Markiz skierował go w stronę nóg

Wenforda.

– Bądź tak dobry, Bevins.
Lokaj patrzył na niego niepewnie.
– Wcale mi się nie wydaje, żeby tak było trzeba – zaprotestował z oburzeniem,

zwracając się do Lilith.

– Musimy go stąd wynieść – wyjaśniła z największym na jaki ją było stać spokojem. –

Naprawdę nie mamy wyboru.

– Nie chcemy kompromitacji panny Benton – przyszedł jej z pomocą Dansbury.
Bevins ponownie spuścił wzrok na księcia.
– Dobrze już, dobrze – narzekał.
Dansbury przykucnął, by wziąć Wenforda pod pachy.
– Wybacz, stary – stęknął, podnosząc go.
Obeszli kanapę i wynieśli ciało do holu, a Lilith biegła przed nimi i otwierała drzwi.

Powóz stał i czekał przed domem, na koźle siedział Milgrew. Zeskoczył na ziemię i
pospieszył z pomocą mężczyznom, którzy borykali się z ciałem, znosząc je po niskich
stopniach.

– Święta Maryjo Dziewico – wykrzyknął z typowym dla siebie, niewyraźnym

szkockim akcentem i chwycił księcia za surdut, pomagając dźwignąć go na podłogę
powozu.

Niemal cały podjazd zasłaniały krzewy rododendronów i klony, wątpliwe więc było,

background image

czy ktokolwiek mógł ich zobaczyć. Uwaga Lilith skupiona była na Dansburym, który z
wdziękiem wsiadł do powozu i wciągał księcia do środka, podczas gdy Milgrew pomagał
mu stojąc na ziemi. Bevins otarł sobie z niesmakiem ręce i odwrócił się z powrotem w
kierunku domu. Nagle zamarł, twarz mu pobladła.

– Panno Benton?
– Co się stało? – zapytała przerażona.
– Pani ojciec. – Pospiesznie poprawił sobie kurtkę i chustkę na szyi.
Lilith odwróciła się; na końcu podjazdu pojawił się drugi powóz Hamble'ów. Z trudem

zdusiła w sobie chęć rzucenia się do ucieczki. Popadanie w omdlenie jest sztuką wielce
niedocenianą, pomyślała, żałując, że jej nie opanowała.

– No cóż, na to nie możemy pozwolić – zauważył markiz głosem tak spokojnym, jakby

rozmawiali o pogodzie. Usiadł w powozie, szarpnął drzwiczki i zamknął je.

Ojciec wysiadł i podszedł do nich wielkimi krokami, z trudem powściągany gniew

emanował z całej jego postaci.

– Co się tu u diabła dzieje? – zapytał, ponuro piorunując wzrokiem siedzącego w

powozie markiza. Lilith nawet myśleć nie chciała, jaką zrobiłby minę, gdyby odkrył, że w
środku jest dwóch pasażerów.

– Jacku, a ja myślałem, że się dziś rano wybierasz konno do Bristolu – uśmiechnął się

William szeroko i pomógłszy ciotce Eugenii wysiąść z powozu, podszedł bliżej.

Markiz wyciągnął dłoń i podał mu ją, ale na moment nawet nie puścił klamki

drzwiczek, które przytrzymywał drugą ręką. Uśmiechnął się leniwie.

– Zasiedziałem się nieco dłużej, niż myślałem, a teraz sam nie wiem jak, chyba gdzieś

zapodziałem mojego wierzchowca – powiedział, bełkotliwie przeciągając słowa. – Biedny
Benedick, mam nadzieję, że trafi do domu.

– Pijany jak bela i to o dziesiątej rano, ot co – powiedział zjadliwie ojciec Lilith.
Na krótką chwilę wyraz twarzy Dansbury'ego zmienił się, potem markiz obdarzył ich

krzywym uśmiechem.

– Mam nadzieję, że cały ten wysiłek nie poszedł na marne – zgodził się. – Ale tak czy

owak dotarłem tutaj, a panna Benton zaproponowała, że odwiozą mnie do domu. –
Zerknął na nią. – W istocie chyba po prostu chciała się mnie pozbyć.

Wicehrabia machnął zniecierpliwiony ręką na Milgrewa.
– Zabierz go stąd.
– Tak jest, wielmożny panie – zareagował stajenny i z powrotem wdrapał się na kozioł.
Lilith stała jak wryta i mogła się tylko przypatrywać, jak markiz opada na siedzenie i

woła bełkotliwie na Milgrewa, żeby ruszał. Dał wspaniałe przedstawienie w roli pijaka i
sama nie wiedziała, jak ma przyjąć wymyśloną przez niego opowieść. Mówił przecież
Bevinsowi, że przybył do Benton House, szukając rękawiczki. Już prawie znikali za

background image

zakrętem, kiedy jeszcze kiwnął jej głową i Lilith wzdrygnąwszy się wróciła do siebie.

– Jak było u Billingtonów? – zapytała, uśmiechając się słodko i biorąc ciotkę pod rękę.
– Wszyscy tam byli – odparła Eugenia – ale Stephen uparł się, że jest zbyt tłoczno i że

powinniśmy już wracać.

Ojciec rzucił jeszcze jedno spojrzenie na podjazd, potem wzruszył ramionami, a pełen

urazy gniew zaczął znikać z jego twarzy.

– Stanowczo zbyt wielu osobom pozwolono w tym roku brać udział w śniadaniu. Nie

miałem okazji zamienić więcej niż dwa słowa z Billingtonem. – Odwrócił się do
Williama, twarz jego zmroczniala. – A teraz ten szubrawiec przychodzi tu nawet wtedy,
kiedy ciebie nie ma w domu. Powiedziałem ci, że nie życzę sobie, byś się z nirn zadawał.

– Ale to porządny człowiek, ojcze, naprawdę – protestował William. – Po prostu

pierwszorzędny. Tyle się uczę od niego i jego przyjaciół.

– Tego się właśnie obawiam.
Patrząc za powozem, który zniknął im już z oczu, Lilith pomyślała, że ona sama też się

trochę martwi. Właśnie powierzyła swój honor graczowi i hulace. A Dansbury odbierze
sobie to, co mu była winna. Ostrzegał ją. Głęboko zaczerpnęła powietrza, serce jej
nerwowo trzepotało się w piersi.

A przynajmniej będzie próbował odebrać.

background image

6

Książę Wenford miał cholerny tupet.
– Niech to szlag, masz szczęście, że nie żyjesz – warczał Jack do szczątków Geoffreya

Remdale'a – bo inaczej sam bym cię wyprawił do Abrahama na piwo. – Trącił milczącego
kompana czubkiem buta, odwracając jego wypraną z koloru twarz z martwymi,
wytrzeszczonymi oczami od siebie. Potem westchnął, oparł się i patrzył, jak Mayfair
przesuwa się za oknami powozu.

Nie spodziewał się, by ktoś miał go ubiec w wizycie u Lilith, skoro już wiedział, że

dziewczyna jest w domu sama, a potem przekonał jej nadętego lokaja, że naprawdę ma
niekłamany powód, by ją odwiedzić. A już z pewnością nie spodziewał się, że ubiegnie go
Wenford.

Wciąż jeszcze czuł się zaskoczony tym, jak rozgniewał go widok starego topora, który

rozciągnął się jak długi na Lilith niczym pomarszczony, stary, lubieżny wół. Chociaż
dziewczyna miała opinię bardzo chłodnej, nie spodziewał się, by dla tytułu książęcego
miała zadzierać pięty do góry. Bardzo się na niej zawiódł. A potem poprosiła go o pomoc,
a on ni z tego, ni z owego zmienił się w jakiegoś Galahada w lśniącej zbroi.

Oczywiście jego własne plany co do Lilith były bardzo odmienne od planów

Wenforda. Miał zamiar zwabić ją do łóżka, ale mogła przecież odmówić, gdyby udało jej
się stawić mu opór. Jeżeli nie... no cóż, byłaby to jej własna kiepska decyzja, czyż nie? A
tak czy owak grę prowadził on i on ustalał zasady, więc naturalnie jemu dawały one fory.

Ale nie tłumaczyło to, czemu obecnie naraża się na ryzyko, że nakryją go podczas

wożenia po Londynie trupa londyńskiego arystokraty. A – co jeszcze ważniejsze –
arystokraty, z którym, jak powszechnie było wiadomo, łączy go zadawniona waśń. Miał
tak zaszarganą opinię, że mimo iż był markizem, wystarczyłoby to pewnie, by wtrącić go
do więzienia.

Aż trudno było mu uwierzyć, ale wszelkie rycerskie odruchy, jakie budziła w nim

panna Benton, były prawdziwe. Niewykluczone jednak, że po prostu trafiła mu się okazja,
by postawić Lilith w sytuacji, w której będzie miała wobec niego zobowiązania, co było
dla niego korzystne. Ale obojętne z jakiej przyczyny obudziła się w nim przyzwoitość,
musi teraz bezpiecznie podrzucić gdzieś Wenforda, żeby go znalazł ktoś inny.

Nie mógł powiedzieć, że jest mu choć odrobinę przykro, iż stary oddał ducha. Pod

względem politycznym Wenford był beznadziejnie zacofany, a jego nieobecność w Izbie
Lordów przyniesie wszystkim ulgę. Szkoda jednak, że jego śmierć wyniesie Dolpha
Remdale'a na stolec książęcy. Już teraz trudno było wytrzymać z tym zarozumiałym
głupkiem. Jack z namysłem przyjrzał się Wenfordowi z profilu. Drogiemu Randolphowi
przyda się drobna nauczka.

background image

Milgrew zastukał rączką bata w drzwi.
– Jesteśmy na miejscu, wielmożny panie – zawołał z kozła.
Jack poprzyglądał się dworowi Remdale'ów przez drzewa, które zasłaniały podjazd, a

potem wychylił głowę przez okno.

– Milgrew, przejedź na ulicę po zachodniej stronie domu. – Jego twarz rozjaśnił

powolny uśmiech. – Mam lepszy pomysł.

– Tak? – zapytał Szkot, pochylając się, żeby popatrzyć na niego i unosząc jedną brew

w górę.

– Tak.
Kiedy pojawiła się Lilith z rodziną, sala balowa Rochmontów aż huczała od pełnych

podniecenia rozmów; dziewczyna uzbroiła się w odwagę przed tym, co musi nastąpić.
Wieść o śmierci księcia na pewno się już rozeszła po całym wytwornym światku i grozą
przejmowała ją perspektywa wysłuchiwania z udawaną niewiedzą domysłów wszystkich
gości. Ćwiczyła przez całe popołudnie minę porozumiewawczosmutną, z domieszką żalu:
w końcu książę Wenford był dosyć stary i miał skłonność do niemal apoplektycznych
ataków...

– Lil, czy słyszałaś?
Penelopa Stanford pociągnęła ją za rękę i poprowadziła na drugą stronę sali w stronę

czekającego na nie kółka przyjaciółek. Lilith cieszyła się, że może się rozstać z ojcem;
przez całe popołudnie był ponury, poirytowany i nie była w stanie zrobić niczego, by choć
odrobinę poprawić mu humor.

– Czy słyszałam co? – zapytała, mając nadzieję, że ciekawość w jej głosie nie robi

wrażenia wymuszonej.

– Coś najbardziej szokującego... ale widzisz? Mówiłam ci, że będziesz wspaniale

wyglądała w złocie. A ty mówiłaś, że się nie nada.

Pen popatrzyła z zachwytem na złocistą jedwabną suknię z bufiastymi rękawami z

koronki, którą warsztat Madame Belieu dostarczył wcześniej tego dnia. Lilith uważała, że
jest trochę przeładowana, ale w ostatniej chwili zabrakło jej odwagi, by założyć tę
szmaragdową. Ojciec nigdy by jej nie zaaprobował.

– Co takiego szokującego się stało?
– Och, tak. – Pen pochyliła się bliżej niej i ukryła rozchichotaną twarz za dłonią. –

Wdowa po panu Devereaux uciekła wczoraj wieczorem do Gretna Green z Raymondem
Beecherem.

– Och, to strasz... Co? – Lilith zagapiła się na przyjaciółkę. – Ale pani Devereaux jest o

dziesięć lat starsza od pana Beechera.

– A kiedy hrabia, jego ojciec, dowiedział się o tym, z miejsca Raymonda

wydziedziczył – dokończył Jeremy Giggins i szeroko się uśmiechnął, gdy obie młode

background image

damy przyłączyły się do grupy. – Beecher nigdy nie miał ani funta rozumu.

– A teraz nie ma w ogóle żadnych funtów – ciągnął dalej Lionel Hendrick. Ujął dłoń

Lilith i uniósł ją do ust. – Dobry wieczór, panno Benton. Wygląda pani oszałamiająco.

Lilith dygnęła.
– Dziękuję, milordzie.
Jej konkurenci ustalili między sobą coś w rodzaju hierarchii, tak więc nikt nie

kwestionował tego, że to hrabia poprowadził ją na parkiet w pierwszym walcu tego
wieczora. Lilith zastanawiała się, czy to na niego zdecyduje się jej ojciec teraz, kiedy
zabrakło Wenforda. Hendrick był mniej więcej o cal wyższy od Dansbury'ego i w
przeciwieństwie do ciemnowłosego markiza włosy miał jasnobrązowe i ostrzyżone
zgodnie z najnowszą modą. Na Nance'a zdecydowanie miło było patrzeć, ale kiedy
nadepnął jej na nogę i wymamrotał słowa przeprosin, przyszło jej na myśl, że właściwie
wie bardzo niewiele i o nim, i o innych swoich konkurentach. Więcej chyba wiedziała o
markizie Dansburym – chociaż tak bardzo jej się te informacje nie podobały – niż o
każdym innym mężczyźnie, którego poznała w Londynie.

Lilith nagle ściągnęła brwi i rozejrzała się po sali. Dansbury jeszcze się nie pojawił.

Oczywiście taki bardzo przyzwoity wieczorek nie przypominał miejsc, które zwykłe
nawiedzał i normalnie jego nieobecność nieskończenie by ją cieszyła. Ale nieobecne
wydawały się również wszelkie informacje na temat śmierci księcia Wenforda i nie
potrafiła nie łączyć tych dwóch spraw ze sobą.

– Przeraźliwie zimną mamy pogodę w tym sezonie, czyż nie? – odezwał się Nance,

uśmiechając się do niej.

Lilith pospiesznie odpowiedziała mu uśmiechem i zbeształa się za brak uwagi. Ten

czortowski Dansbury przeszkadzał jej nawet wtedy, kiedy nie było go w okolicy.

– Tak, jest całkiem chłodno, milordzie. Mam szczerą nadzieję, że zrobi się cieplej,

zanim znowu przyjdzie pora na zimę.

Nance zachichotał.
– Zgadzam się. Już musiałem posłać po połowę zimowej garderoby do Nance Hall.
– Chyba wszyscy musieliśmy tak zrobić. Hrabia odchrząknął i pochylił się ku niej.
– Może to panią zainteresuje – zwierzył jej się konspiracyjnym szeptem – że moja

ciotka ze strony ojca ukończyła właśnie rekonstrukcję naszego drzewa genealogicznego.
Wydaje się, że jestem bezpośrednio spokrewniony z Edwardem IV.

– Naprawdę – wykrzyknęła Lilith, zerkając pospiesznie przez ramię rozmówcy w

kierunku wazy z ponczem. Na górze nie zaczęto jeszcze w nic grać, więc jeżeli Dansbury
się pojawił, powinien znajdować się na sali balowej.

Nance wydął wargi; ten pełen namysłu wyraz był u niego dużo mniej zmysłowy, niż

kiedy robił to samo Dansbury.

background image

– Zastanawiam się, czy nie powinienem teraz odpowiednio zmodyfikować herbu

rodzinnego, by ukazać ten związek – ciągnął dalej. – Jednakowoż moja siostra stanowczo
jest przekonana, że mogłoby się to okazać nadmiernie gorszące, jako że linia Yorku nie
cieszy się powszechną sympatią. A jakie jest pani zdanie?

Do Lilith z trudem dochodziły jego słowa. Gdzie się ten szubrawiec podziewa?
– Jestem pewna, że uczyni pan to, co najlepsze, panie hrabio – odezwała się z

roztargnieniem.

– Jak na osobę płci pięknej wykazuje pani wiele rozeznania w sprawach polityki. Wie

pani, że zawsze tak twierdziłem.

Chociaż nie do końca przekonana była, czy jest to komplement, uśmiechnęła się i

mimo wszystko przytaknęła. Do tego stopnia nie zwracała uwagi na jego słowa, że mógł
równie dobrze proponować jej wspólny wyjazd na całe lato do Belgii.

– Dziękuję, milordzie.
– Jest pani dziś wieczorem nieswoja – oznajmił marszcząc brew.
– Och, nie – odparła pospiesznie, próbując pozbyć się tego czortowskiego markiza z

myśli. – Martwię się tylko troszkę o... o mojego brata. – Nie lubiła rozmawiać o szalonych
wyskokach Williama, ale wydawało się to bardziej rozsądne niż przyznanie się, że wie o
śmierci Geoffreya Remdale'a i nie ma pojęcia, dlaczego jest jedyną chyba osobą na sali,
która o tym wie.

Hrabia kiwnął głową.
– Zakładam, że ma pani na myśli Dansbury'ego i jego tłumek? Markiz krew ma, jak

sądzę, błękitną, ale nikt z ludzi szanujących swoją pozycję nie chce mieć z nim nic do
czynienia. Ten libertyn oszukał mnie w zeszłym tygodniu na sto pięćdziesiąt funtów i nie
zdołałem dojść, jak mu się to udało osiągnąć. – Westchnął. – Błagam, niech pani nie
pozwoli, by przez kogoś takiego chmurzyło się pani doskonałe czoło, mademoiseile.

– Dziękuję, milordzie.
– Czy chciałaby pani, bym porozmawiał z jej bratem? – Zniżył głos jeszcze bardziej. –

Wie pani, słyszałem, że spędził kilka ostatnich wieczorów u Antonii St. Gerard na grze w
karty i że wydaje się ona obdarzać go swą przychylnością. Nie chciałbym pani straszyć,
ale to towarzystwo może wyrządzić mu więcej szkody niż sam Dansbury. Może jako jego
rówieśnikowi uda mi się zawrócić go z powrotem na prostą drogę.

Propozycja była nieoczekiwana, a chociaż William wydawał się obecnie nie słuchać

nikogo poza markizem, nie mogła mu zaszkodzić. Słyszała na własne uszy, jak brat
wspominał o tej kobiecie, Antonii, i słowa Nance'a niewątpliwie przestraszyły ją.

– Byłaby to wielka uprzejmość z pana strony, milordzie. Uśmiech Nance'a zrobił się

jeszcze radośniejszy i udało mu się, choć z trudem, nie kopnąć jej w łydkę.

– Cała przyjemność po mojej stronie. I proszę raz jeszcze, by zwracała, się pani do

background image

mnie Lionel. Przecież prosiłem pani ojca o jej rękę.

– Wiem – przyznała nieco znękana.
– Słyszałem, że jego wysokość książę Wenford również otrzymał pozwolenie na

staranie się o pani rękę – ciągnął dalej beztrosko hrabia. – Mam naprawdę nadzieję, że nie
umniejszy to moich szans.

Lilith roześmiała się odrobinę histerycznie.
– Och, nie, Lionelu. Nie sądzę, żebym mogła poważnie rozpatrywać kandydaturę jego

wysokości – zachichotała. – Jest starszym panem... i pewnie zdrowie mu nie dopisuje i wie
pan...

Nance roześmiał się na zakończenie walca.
– Ależ, panno Benton, ja jestem już o tym przekonany. – Musnął jej brodę okrytą

rękawiczką dłonią. – Cieszę się tylko, że pani również.

Minęła kolacja i cała seria tańców, a wciąż jeszcze nikt ani nie zająknął się o zmarłym

księciu. Kiedy w połowie wieczoru na salę wszedł uśmiechnięty Randolph Remdale, Lilith
zorientowała się, że coś musi być straszliwie nie w porządku. A ponieważ markiz nadal się
nie pojawiał, koniecznie była jej potrzebna jakaś pomoc – nawet gdyby miała jej szukać
na chybił trafił.

Odwróciła się szukając Williama i wypatrzyła, że tańczy akurat z kobietą, którą

Dansbury przyprowadził kiedyś, ze sobą do opery. Dama ta była może o trzy lub cztery
lata starsza od Lilith, jej czarne włosy wymykały się w pierścionkach z uwięzi dwóch
delikatnych, francuskich spinek. Lekko ukośne, orzechowe oczy nadawały jej wygląd
egzotyczny, równocześnie mądry i niewinny. Brzoskwiniowozielona suknia była dosyć
skromna, ale kobieta sunęła po sali balowej zmysłowym, płynnym ruchem, który
przyciągał wzrok niejednego dżentelmena. Antonia St. Gerard we własnej osobie, bez
wątpienia.

Lilith czekała niecierpliwie, aż skończy się seria tańców. W końcu stanęła bratu na

drodze, gdy szedł po szklaneczkę ponczu. Jeżeli jakąś wskazówką mógł być dla niej
oszołomiony, szczenięcy wyraz twarzy Williama, miała następny problem, z którym
będzie się musiała uporać i to szybko.

Z obowiązku uśmiechnęła się wytwornie do towarzyszki brata, podeszła do niego i

dotknęła jego rękawa.

– Muszę z tobą przez chwilkę porozmawiać.
– Lil, jestem zajęty – zaprotestował.
– Proszę cię, Williamie – nalegała. – To ważne. Musiał coś wyczytać w jej twarzy, bo

zaniósł poncz, przeprosił na chwilę i poszedł za nią do najbliższej niszy.

– Nie masz chyba zamiaru ostrzegać mnie przed Antonią, prawda?
Siostra popatrzyła na niego ponuro.

background image

– Przynajmniej nie w tej chwili. Williamie, dziś rano wydarzyło się coś okropnego i

muszę ci o tym opowiedzieć.

W końcu skupił na niej uwagę, jego twarz spoważniała.
– Co okropnego się stało?
– Kiedy wszyscy byli u Billingtonów, przyszedł książę Wenford, żeby się ze mną

zobaczyć, żeby mi się oświadczyć. I... i rzucił się na mnie, a potem...

– Wenford rzucił się na ciebie? – William zbladł, oczy mu się rozszerzyły. – Gdzie jest

ten sukinsyn? Wyzwę go bezzwłocznie...

– Spóźniłeś się.
Williamowi słowa zamarły na ustach, wzrokiem gwałtownie wrócił do jej twarzy.
– Co takiego?
– On... zaczął mnie właśnie ściskać, kiedy nagle padł trupem. – Nie było powodu, żeby

opowiadać mu, na kogo padł, bo to tylko skomplikowałoby sprawy.

– Książę Wenford nie żyje?
– Williamie, błagam, ciszej – syknęła rozpaczliwie Lilith. Markiz potraktował tę

katastrofę dużo spokojniej. – Lord Dansbury zabrał jego wysokość z saloniku. Ale teraz...

– Jack ci pomógł? Ha! Stary topór musiał być wtedy razem z nim w powozie, prawda?

Na Boga, mówiłem ci, że on jest wspaniały.

– Ale dlaczego nikt o tym nic nie wie? – dopytywała się Lilith. – Markiz miał zostawić

księcia na schodach frontowych Remdale House.

– No cóż – powiedział jej brat marszcząc brwi i najwyraźniej .starając się przyswoić

sobie wszystkie informacje, które mu przekazała. – Wenford prowadzi dom otwarty. Z
pewnością któryś ze służących natrafiłby...

– Ale najwyraźniej tak się nie stało. I gdzie jest Dansbury? – nalegała.
– Nie wiem. – William wzruszył ramionami. – Zwykle nie pojawia się w takim

nudnym towarzystwie... Słuchaj no, nie sądzisz chyba, że Jack ma coś wspólnego z tym,
że nikt nie wie o Wenfordzie?

– Oczywiście, że ma – odparła doprowadzona do ostateczności. – On wszystko

zepsuje. Pewnie przez cały czas miał właśnie takie plany.

– Oszalałaś, Lil – szepnął jej brat.
Może miał rację, ale wyjaśnienie nieświadomości całego towarzystwa musiało

znajdować się gdzieś pomiędzy progiem jej domu a przypuszczalnym miejscem pobytu
Jacka Faradaya.

– To on przebywał ostatni w towarzystwie ciała. Najwyraźniej William nie miał

zamiaru się zgodzić z opinią, że jego idol mógł być takim niegodziwcem.

– Na pewno wszystko jest w porządku, Lil. Może są jakieś sprawy, które trzeba

uporządkować, zanim ogłosi się śmierć Wenforda. W końcu był księciem.

background image

Przez chwilę miała wrażenie, że brat mówi z sensem.
– Tak więc trzeba trzymać to w sekrecie.
– Oczywiście – uspokajał ją William. Lilith otrząsnęła się i przymrużyła oczy.
– Nawet przed jego własną rodziną? – odparowała z oburzeniem. – Przed jego

dziedzicem? Popatrz tam!

– O czym ty mówisz?
Dolph Remdale stał i śmiał się z jakiejś dykteryjki, którą opowiadał mu jego bliski

przyjaciel, Donald Marley.

W tym akurat momencie popatrzył w jej stronę. Lilith zamarła, palcami wciąż jeszcze

wskazywała na niego. Dolph powiedział coś do przyjaciela i ruszył w ich kierunku. Lilith
chwyciła Williama za rękę; miała dogłębne przekonanie, że sprawy właśnie przybrały
obrót na gorsze.

– Dobry wieczór, panno Benton, panie Benton – pozdrowił ich Dolph Remdale,

ukazując w uśmiechu idealne, białe zęby.

– Dobry wieczór panu – odparła Lilith, usiłując nadać swemu głosowi odcień

zaskoczenia. W końcu chyba po raz pierwszy raczył ją dostrzec. Miała nadzieję, że jej brat
będzie miał dość rozumu, by nie otwierać buzi.

– Zauważyłem, że spoglądała pani w moim kierunku, milady. Czy może mógłbym coś

dla pani zrobić? – zapytał uprzejmie.

– Och, nie – odpowiedziała wylewnie Lilith, przeklinając po raz kolejny Dansbury'ego.

To wszystko jego wina. – Mówiłam tylko bratu, że mógłby lepiej wykorzystać swój czas,
spędzając go w bardziej wyrafinowanym towarzystwie.

William poruszył się na to i już otwierał usta, ale Lilith wbiła mu paznokcie w rękę.

Zakaszlał więc tylko głucho i poddał się.

Remdale przytaknął.
– To mądra rada – powiedział nie spuszczając jej z oczu. – Może chciałby pan się do

mnie przyłączyć dziś wieczorem u White'a, panie Benton.

– Nie chciałbym – odpowiedział William sztywno.
– Williamie – zaprotestowała rumieniąc się Lilith i zerknęła na brata. – Proszę o

wybaczenie, panie Remdale. Mój brat ma skłonność mówić, zanim się zastanowi. Nam się
to wydaje zabawne, ale niekiedy...

– Lil, przestań przepra...
– Ależ panie Benton, panno Benton. Nie ma powodu się tłumaczyć. – Blade oczy

Dolpha wpatrywały się w Lilith. – Najwyraźniej brat pani znajduje się pod wpływem
raczej... jakby to powiedzieć... raczej źle widzianego osobnika. Mam nadzieję, że uda mu
się spod tego wpływu wyrwać, zanim dozna jakiejś trwalej szkody.

William otworzył usta, ale Lilith ścisnęła go mocniej za rękę.

background image

– Wdzięczna jestem za pana troskę. Dolph uśmiechnął się.
– Oczywiście. – I skinąwszy głową odwrócił się, by przyłączyć do swoich przyjaciół.
– A niech to, Lil, to bolało – protestował William wyrywając reke i pocierając ją.
– Nie możesz tak po prostu obrażać ludzi, Williamie! Na litość boską.
– Jack nie lubi Remdale'ów. – Jej brat zmarszczył brwi. – Nie widzę powodu, żebym ja

miał ich lubić.

– No tak, ale ten Remdale najwyraźniej nie ma pojęcia o śmierci swojego wuja –

odparła Lilith, zerkając w ślad za Dolphem. – Czy teraz już się przekonałeś, że lord
Dansbury coś narozrabiał?

Brat popatrzył na nią ponuro.
– Sądząc po tym, co mi mówiłaś, wydaje mi się, że uratował twoją reputację po to, byś

mogła wrócić do swoich wspaniałych znajomych i poza jego plecami wygadywać na
niego.

– Niczego takiego nie robię. – Nie była to do końca prawda, ale w końcu nigdy nie

powiedziała nic, na co Dansbury by sobie nie zasłużył. – Musisz pójść i go odszukać.
Jeżeli zrobił jakieś głupstwo, może nas wszystkich wpakować w tarapaty. Przecież to
dzięki niemu wszyscy wiedzą, że jego wysokość starał się o mnie.

William westchnął.
– Złapię go rano. Założę się o tysiąc funtów, że mylisz się co do niego, ale coś mi tu

wyraźnie śmierdzi.

– Dzięki Bogu, wreszcie zacząłeś mnie słuchać.
Popełnili błąd, obdarzając markiza chociażby odrobiną zaufania. Moda być jego

dłużniczką, ale jeżeli Jonathan Faraday miał, jak podejrzewała, coś wspólnego ze
zniknięciem ciała Wenforda, sama chętnie zobaczy go w więzieniu Old Bailey.

– "Williamie – zagruchał za jej plecami aksamitny głosik o nieco francuskim akcencie

i Lilith się odwróciła.

– Antonia. – William się rozpromienił. – Chciałbym ci przedstawić moją siostrę, Lil.

Lilith, panna St. Gerard.

– Jestem oczarowana. – Panna St. Gerard skłoniła głowę kę, uśmiechnęła się chłodno i

wyciągnęła rękę.

Lilith ujęła ją.
– Panno St. Gerard.
– Jeżeli ma pani równie dobrą głowę do kart, jak pani brat, panno Benton, z

przyjemnością zobaczę panią na którymś z moich wieczorków karcianych. Można tam
spotkać wszelkiego rodzaju interesujących ludzi.

– Nie wątpię – powiedziała sztywno Lilith. Antonia z uśmiechem wzięła Williama pod

rękę i poprowadziła go do stołu z przekąskami. Najwyraźniej za pannę St. Gerard też

background image

powinna dziękować Jackowi Faradayówi. Co za pech, że damie nie wypada składać
podziękowań za pomocą pistoletu.

background image

7

Musiało się dziać coś cholernie dziwnego, skoro Peese i Martin szeptali ze sobą przez

całe rano. Jack, zirytowany tym, że go wykluczają, przypomniał im w końcu, jakim
obrzydliwym zwyczajem jest plotkowanie. Kamerdyner bezzwłocznie wyznał, iż doszły
do niego pogłoski, jakoby Harriet Devereaux i Raymond Beecher uciekli razem
poprzedniego dnia.

– Coś jeszcze? – podsuwał im markiz, prostując ręcę żeby Martin mógł posłużyć mu

płaszczem. Ta ucieczka musiała stanowić hors d'oeuvre do wiadomości o śmierci
Wenforda; przygotował się, by wygłosić jakąś chłodna cyniczną uwagę związaną z jego
odejściem. W końcu jego wysokość był niemal w wieku Matuzalema, był osobnikiem
pompatycznym, no i na dodatek... Remdalem.

– Nie, wielmożny panie – odparł Martin, czyszcząc mu szczotką płaszcz na plecach. –

Nic więcej do mnie nie doszło.

– Hm. – Jack wziął bobrowy kapelusz i giemzowe rękawiczki i odwrócił się do drzwi,

by ukryć poruszenie. – No, jeżeli tak się rzeczy mają, to jestem umówiony z Hobym.

Ustalił termin tego spotkania niemal natychmiast, jak tylko przyjechał na sezon do

Londynu. Zniszczył sobie w zimie buty z cholewami, wyciągając w Dansbury ze
strumienia krowę, która w nim ugrzęzła, a była to jego ukochana para i miał już po dziurki
w nosie pijącego w palce obuwia. Ale umówienie się z Hobym trudniejsze było, niż
uzyskanie audiencji u księcia George'a.

Prawdę rzekłszy informacja Martina bardzo go zaniepokoiła. Po pierwsze, drażniło go,

jeżeli jego służący wywęszyli jakąś soczystą ploteczkę wcześniej od niego. Po drugie i
ważniejsze, każda wieść, żeby nie wiem jak skandaliczna, powinna zblednąć przy
informacji o śmierci Wenforda. A służący wydawali się o tej śmierci w ogóle nie
wiedzieć.

I chyba nie wiedział o niej również nikt inny. Jadąc na Benedicku do warsztatu

Hoby'ego Jack z autentyczną ulgą zobaczył skwaszoną twarz Williama Bentona, kiedy ten
zajechał mu drogę na swoim znakomitym i bardzo kosztownym nowym ogierze.
Przynajmniej ktoś jeszcze oprócz niego czuł się tego ranka nie w sosie.

– Dzień dobry, chłopcze. Jak tam wczorajsza nuda u Rochmontów?
– Jacku, dzięki Bogu, że się pojawiłeś. Właśnie się do ciebie wybierałem.
– Na to mi wygląda. – Jack westchnął i skrzyżował ręce na łęku siodła. – Nie trzymaj

mnie w niepewności – powiedział sucho. – Wyglądasz, jakby cię coś ugryzło.

– Chyba nie miałeś zamiaru przede mną ukrywać, jak uratowałeś Lil? – odparł

młodzieniec. – Boże, co za historia, Jacku.

Markiz usiłował ukryć zaskoczenie.

background image

– Opowiedziała ci o tym, co? – Nie wydawało się to szczególnie mądre; czegoś takiego

nie spodziewał się po przebiegłej Lilith Benton.

– Nie miała wyboru. Wydaje mi się, że coś się musiało nie udać.
Jackowi przemknął przez myśl całkiem nieproszony obraz Lilith Benton, która blada i

wstrząśnięta czepiała się jego ręki, żeby nie upaść i aż musiał głęboko odetchnąć, taki się
nagle poczuł opiekuńczy.

– Czy twoja siostra dobrze się czuje? – zapytał niedbale. W żadnym wypadku nie

wystarczy skompromitowanie jej przez przypadek. Jego denouement musi był równie
starannie zaplanowane, jak cała reszta kroków w tej grze.

– Och, świetnie. Nie całkiem jednak wie, co ma teraz o tobie myśleć.
– Naprawdę? Znajduje mnie więc bohaterskim?
– Wcale. Nie podoba jej się to, że jest twoją dłużniczką, jak sądzę. Kiedy tylko o tobie

wspomni, posępnieje jak jakiś maszkaron.

– A jednak wspomina o mnie? Co za zaskoczenie. – Jack ścisnął kolanami Benedicka,

by koń ruszył. – Jadę właśnie do Hoby'ego, jeżeli więc masz jeszcze ochotę poplotkować,
będziesz mi musiał towarzyszyć.

William zawahał się, potem zawrócił karego Thora.
– Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? – zapytał, dogoniwszy Jacka.
A więc chłopiec ma zamiar czuć się zaniedbany za każdym razem, kiedy Jack się

wybierze gdzieś sam. Najwyraźniej Antonii nie udało się go zająć w takim stopniu, jak to
planowała razem z markizem.

– Poszedłem się zobaczyć z pewnym człowiekiem w sprawie psa – odpowiedział

chłodno. – A dlaczego? Czyżby ci potrzebna była niańka? Albo wskazówki, jak się
poruszać po damskim buduarze?

William zaczerwienił się.
– Nie jest mi potrzebna niańka. I nie wiem, dlaczego zawsze tak wrogo reagujesz,

jeżeli tylko zadam ci jakieś osobiste pytanie. Przecież nie pracuję dla hiszpańskiej
inkwizycji, na Boga.

Przynajmniej od kiedy go wziął pod swoje skrzydła, William nauczył się bardziej

ciętych odpowiedzi.

– Williamie, nie mam zamiaru relacjonować ci intymnych szczegółów mojej

egzystencji – uciął. Bywały chwile, że sam miał ochotę nic o nich nie wiedzieć.

– A czy widzisz jakieś przeszkody, żeby powiedzieć mi, dlaczego nikt chyba nie wie,

że Wenford nie żyje?

– Mówże do cholery ciszej – ostrzegł go Jack, który nagle poczuł żywą niechęć na

myśl, że będzie musiał uwierzyć w coś, co podejrzewał przez cały ranek.

William rozejrzał się ze skruchą.

background image

– Lilith przysłała mnie, żebym zapytał, co tym razem narozrabiałeś.
Markiz szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w swego towarzysza.
– Lilith cię wysłała? Do mnie? William wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Zdumiewające, czyż nie? Jest przekonana, że zrobiłeś z tym starym toporem coś

skandalicznego.

– Zakładam, że sam nie jesteś pewien, czy aby nie zrobiłem?
Prawdę mówiąc, z równowagi wytrąciły go nie tyle przypuszczenia Williama, ile fakt,

że panna Benton miała rację. Mógł się tylko domyślać, jaka będzie jej reakcja, kiedy się
dowie, co zrobił z doczesnymi szczątkami Wenforda. Zbyt długo już się trudził, by
pozwolić na to, żeby zwykłe nieporozumienie cofnęło go na linię startu.

Zbliżali się do warsztatu Hoby'ego. Jeżeli nie dotrzyma terminu, minie jeszcze miesiąc

– przy dobrych układach – nim szewc mu wyznaczy następny.

– A niech to wszyscy diabli – wymamrotał, a potem Zawrócił Benedicka. – Jedźmy

zobaczyć się z twoją siostrą.

– Czy ojciec jest w domu?
Lilith aż podskoczyła, kiedy William wsunął głową do saloniku. Jej brat stanowczo

nabrał już zbyt wielkiej wprawy w ukradkowym kręceniu się po domu, a teraz znowu miał
na twarzy minę konspiratora. Popatrzyła na niego ze zmarszczonymi brwiami.

– Nie, pól godziny temu zabrał ciotkę Eugenię na wizytę do pani Higginson po tym,

jak spędziłam dwadzieścia minut przekonując go, że pan Higginson zna osobiście księcia
Gloucester. Gdzie ty się podziewałeś?

– Oczywiście szukałem Jacka.
– A znalazłeś go?
Markiz Dansbury sięgnął jej bratu przez ramię, pchnął uchylone drzwi i wszedł do

środka tak, jakby salonik należał do niego. Ubrany był w niebieski surdut i jasnobrązowe
bryczesy i nadal bardziej przypominał pirata niż członka arystokracji.

– Bez wątpienia znalazł, panno Benton.
Przyglądała mu się i nie była w stanie oderwać od niego oczu, kiedy nisko się jej

kłaniał i opadał na kanapę obok niej, nie czekając, aż mu wskaże miejsce.

– I dziękuję pani za zaproszenie. Przyznaję, że to zaszczyt, jakiego nigdy się nie

spodziewa...

– Jak to się stało – przerwała mu Lilith – że największym skandalem chwili jest

niefortunna ucieczka Raymonda Beechera z łowczynią majątków, Harriet Devereaux?

Zanim Dansbury odpowiedział, przez moment rozglądał się po pokoju.
– Wie pani, dużo tu sympatyczniej, jak nie ma na podłodze żadnych zwłok. – Pokiwał

głową z aprobatą. – Uznano to za skandal, ponieważ nikt nie jest w stanie uwierzyć, że ta
para mogła się w sobie naprawdę zakochać. Ona ma więcej grosza, niż Beecher w

background image

najśmielszych nadziejach mógł się spodziewać w spadku.

– Ale ja słyszałam, że jej mąż w testamencie... – Lilith salina sobie przerwała i

zmarszczyła brwi; markiz patrzył na nią z rozbawieniem widocznym w każdym rysie
szczupłej twarzy. – Wie pan, o co mi chodzi – ciągnęła dalej, zadzierając brodę do góry. –
Dlaczego nikt nic nie wie o niefortunnej śmierci księcia Wenforda?

– Oczywiście poza Williamem.
A więc nie pochwalał jej wyboru powiernika.
– Nie jest mi potrzebna pańska aprobata.
Markiz zerknął na Williama, który popatrzył na niego posępnie.
– Zwracam tylko uwagę na fakt – powiedział.
– To prawda, nie chce pan przecież chyba zdenerwować swojego nowego ucznia? –

odparowała słodko, ciesząc się, że tym razem to ona atakuje.

Markiz spojrzał na nią spod oka i pochylił się w jej kierunku.
– A pani nie chce przecież chyba zdenerwować swojego wybawcy? – szepnął

półgłosem.

Lilith z niechęcią przestała się z nim droczyć. Ostatecznie on mógł wyrządzić jej dużo

więcej szkody niż ona jemu.

– Wystarczy powiedzieć, że wciągnięcie w sprawę mojego brata stało się konieczne. A

teraz, panie markizie, proszę się wytłumaczyć.

Markiz zawahał się.
– Sam się czuję trochę zakłopotany – westchnął w końcu, podniósł się i oparł o

obramowanie kominka.

– Pan... gdzie jest ciało księcia Wenforda? – zapytała ostro Lilith.
– Czy nie umieściłeś go na schodach od frontu, tak jak mówiłeś Lil? – zapytał William,

który przycupnął obok okna.

– Niezupełnie.
– Gdzie więc on jest? – zapytała z opanowaniem Lilith. Markiz popatrzył jej w oczy.
– Wpadł mi do głowy dosyć wspaniały pomysł i okazało się, że nie jestem mu się w

stanie oprzeć; tak więc przekonałem waszego stajennego, by pomógł mi zawlec starego
topora na dół do jego własnej piwniczki na wino.

Lilith patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami, resztki krwi odpłynęły jej z twarzy.
– Nie zrobił pan tego. Markiz wzruszył ramionami.
– Nie mogłem sobie pozwolić na stracenie ostatniej okazji, by mu dopiec.
Wszystko to działo się za szybko, ale kiedy w sprawy angażował się markiz Dansbury,

tak się zwykle rzeczy miały.

– Tak więc ukrył go pan w jego własnej piwniczce. I co w tym dobrego? W końcu ktoś

go znajdzie.

background image

– Źle mnie pani zrozumiała. Wcale go nie ukryłem. Zostawiłem go na samym środku

podłogi.

– I? – podpowiedziała.
Markiz tylko się przelotnie uśmiechnął.
– I otworzyłem mu jedną z jego własnych butelek wina. Nie najlepszy rocznik,

obawiam się... ale zważywszy na to, w jakim był stanie, bez wątpienia wszyscy
zrozumieją ten jego kiepski wybór.

Lilith zamknęła na moment oczy.
– Jakim stanie? – zapytała słabiutko.
– Leżał kompletnie nagi i pewnie do głębi zażenowany na samym środku słynnej

remdale'owskiej piwniczki na wino.

– Nagi?
William parsknął śmiechem.
– Na Boga, Jacku, żałuję, że mnie tam nie było! Lilith kilka razy głęboko zaczerpnęła

powietrza.

– Williamie, proszę cię, idź pilnować, czy nie nadchodzi papa – podsunęła z

napięciem. Brat w najmniejszym stopniu jej nie pomagał. A już z pewnością nie miała
ochoty na to, by reagowali we dwóch na wszystko, co powie. Wystarczy, że będzie
próbowała uporać się z samym markizem.

– Nie wyłączysz mnie z tej całej sprawy – odparował William, z uporem krzyżując

ręce na piersiach i marszcząc brwi.

– Williamie, bądź grzecznym chłopcem i rób co ci każą – poparł ją niespodziewanie

markiz. – Twoja siostra życzy sobie pokrzyczeć na mnie na osobności. Później uzupełnię
twoje braki wiedzy.

William wstał posępniejąc coraz bardziej i ciężkim krokiem ruszył do drzwi.
– A niech to, Jacku, lepiej żebyś tak zrobił.
– A teraz, moja słodka, o czym to chciałaś ze mną porozmawiać na osobności? –

zapytał Jack cicho. – Obdarzam cię moją całkowitą, kompletną, krańcową, niepodzielną
uwagą. Możesz mi rozkazywać, jestem twoim chętnym niewolnikiem we wszystkim co,
rzeczywiste i... wymarzone.

Lilith naskoczyła na niego; przyspieszone łomotanie serca usiłowała przypisać

wyłącznie zdenerwowaniu.

– Dlaczego pan coś takiego zrobił? Dlaczego?
– Czy to najbardziej interesujący temat, jaki masz do zaproponowania? Na pewno stać

cię na coś lepszego – odparł. – Może powinniśmy zdecydować, w jaki sposób uregulować
twój dług. Mam kilka sugestii.

Lilith zarumieniła się i próbowała udawać, że nic takiego nie miało miejsca.

background image

– Dlaczego miałby pan zostawiać jego wysokość w takim stanie? Ten skandal...
Nagle twarz Jacka zmroczniała.
– Właśnie chodziło mi o wywołanie skandalu – powiedział krótko. Po raz pierwszy

szczery, wyraźny gniew zabarwił jego głos. – Nie mam pojęcia, do jakiego stopnia jest
pani naiwna, panno Benton, i nie jest moim zamiarem urażanie pani delikatnych uczuć, ale
cholernie dobrze wiem, co Wenford próbował pani zrobić, kiedy go szlag trafił. Sukinsyn
odebrał mi szansę zrobienia mu czegoś niemiłego za życia, ale nie było za późno, żeby
pokazać mu, gdzie jest jego miejsce. Teraz wszyscy zobaczą go takim, jakim był
naprawdę: wielki, cholernie nadęty błazen.

Lilith ogarnęło niepokojące uczucie, że właśnie zobaczyła prawdziwego Jacka

Faradaya. Wstrząsnęło nią to, ponieważ przez krótką chwilę ten człowiek jej się podobał.

– Jest już za późno, by stawiać go w żenującej sytuacji. Ucierpi natomiast jego rodzina

i moja też.

– Nonsens. Dolph, może, mam taką nadzieję. Ale pani nie miała nic wspólnego ani z

tym, ani z nim. Nikt o niczym nie wie, poza tym że się do pani zalecał.

Przed momentem ją obrażał, a teraz najwyraźniej pocieszał.
– Czy broni pan mojego honoru?
Jack przelotnie się uśmiechnął i odwrócił wzrok.
– Nie wiem. Może i tak.
Lilith przez długą chwilę przyglądała się jego szczupłej przystojnej twarzy widocznej z

profilu.

– Dlaczego?
Tym razem markiz się roześmiał.
– Taka się pani wydaje zagubiona – odparł. – Nie potrafi pani nawet przyznać, że

aprobuje pani mój wybór miejsca spoczynku Wenforda.

– Jakże bym mogła coś takiego aprobować? Przyjrzał się jej.
– Czy nie dało to pani chociażby drobnej, maleńkiej satysfakcji, panno Benton? W

końcu to panią zaatakował.

– W zaistniałych okolicznościach to bez znaczenia, co uważam – powiedziała

stanowczo. – Ja....

– Wyłącznie wtedy, kiedy zgodzi się pani, by jej zdanie nie miało znaczenia.
Źle ją zrozumiał, ale i tak poczuła się zaskoczona jego repliką.
– Mój Boże, ależ pan jest postępowy – odezwała się z największym, na jaki ją było

stać, sarkazmem.

– Robię, co mogę – przyznał, pochylając głowę. – A pani uchyla się od odpowiedzi.
– Nie mam zamiaru odpowiadać.
– Samo to wystarczy za odpowiedź, czyż nie? – napierał z wilczym uśmiechem. – Jak

background image

mi się zdaje, milczenie na ogól uznaje się za potwierdzenie.

– Jest pan, panie markizie, niesłychanie irytującym człowiekiem. – Lilith zamknęła

oczy i pomasowała sobie palcami skronie.

Spodziewała się odpowiedzi w podobnym stylu i minęła chwila, zanim uświadomiła

sobie, że Dansbury zachowuje się niepokojąco cicho. Otworzyła ponownie oczy i
zobaczyła, że markiz przygląda się badawczo jej twarzy, a minę ma pełną namysłu.
Wolała już, kiedy się zachowywał nonszalancko. Przynajmniej łatwiej było się
zorientować, o czym myśli.

– O co znowu chodzi? – żachnęła się. Dzięki Bogu ojciec nigdy nie weźmie go pod

uwagę jako potencjalnego kandydata na męża; absolutnie nie była w stanie przy nim ani
się opanować, ani ugryźć w język.

– To ciężka próba dla pani, prawda? – Skrzyżował ręce i oparł się o kominek.
– Oczywiście, że tak – odparła wyniośle, zirytowana, że uznaje ją za jakieś bezradne

stworzenie. – Nie jestem przyzwyczajona do tego, by mieć do czynienia z martwym
księciem czy przebiegłym łajdakiem.

Gdyby nie to, że tak nim pogardzała, mogłaby uznać uśmiech, którym jej

odpowiedział, za atrakcyjny.

– A już myślałem, że Lilith Benton nic nie zdoła wytrącić z równowagi.
Prawdę mówiąc, akurat w tej chwili czuła się całkowicie wytrącona z równowagi i to

nie tylko przez śmierć Wenforda.

– A z jakiego to powodu odniósł pan takie wrażenie?
– Pani sama wywiera takie wrażenie. – Popatrzył na nią spod ciemnych rzęs. – Zawsze

taka chłodna i opanowana...

– Nie jestem Lodową Damą! – wyrwało się Lilith. To byłoby nie do zniesienia, gdyby

powiedział tak do niej tym swoim rozbawionym głosem.

Dansbury wyprostował się.
– A jak nazwałaby pani kobietę, która zachęca sześciu konkurentów...
– Pięciu – warknęła Lilith.
– ...sześciu konkurentów i żadnemu nie udziela odpowiedzi? Czy czeka pani na równy

tuzin?

– Co za kompletna bzdura! – Lilith wstała i już sama nie wiedziała, co z sobą począć.

Zdecydowała się na tupnięcie nogą i spiorunowanie go wzrokiem.

– No, no, panno Benton – zbeształ ją, podchodząc bliżej markiz. – Czy jest pani

ostrożna, czy wyrachowana?

– To pana nie powinno obchodzić – odparła. – To sprawa wyłącznie mojej rodziny.
– A jakie znaczenie ma rodzina? – zapytał cynicznie. – To nie pani rodzina musiałaby

się parzyć z Wenfordem.

background image

Na te słowa dziewczyną wstrząsnął nieopanowany dreszcz.
– Tylko rodzina ma znaczenie.
Markiz zawahał się, patrząc na nią z głębokim zainteresowaniem, które jeszcze

bardziej ją zaniepokoiło.

– Nawet gdyby tak było – ciągnął dalej po chwili, jakby ustępował jej w tej sprawie –

czy nie mogłaby pani odmówić dwóm czy trzem najmniej prawdopodobnym kandydatom?
W końcu mężów w tym sezonie szukają też inne kobiety. To niesprawiedliwe
monopolizować wszystkich skłonnych do żeniaczki panów w odpowiednim wieku.

Ta decyzja również nie do niej należała.
– Panu odmówiłam – przypomniała mu Lilith tak rozgniewana, że aż głos jej drżał. A

przynajmniej wmawiała sobie, że trzęsie nią sprawiedliwy gniew.

– Ale co z resztą? – Podszedł o krok bliżej z lekkim uśmiechem na twarzy. –

Oczywiście poza Wenfordem, który sam się wycofał z zawodów.

Lilith cofnęła się przed nim. Od tego głosu ciarki chodziły jej po plecach, a oddech

starał się dotrzymać tempa gwałtownemu łomotaniu serca. Markiz posuwał się nadal do
przodu, aż wreszcie Lilith plecami oparła się o bibliotekę.

– Papa sprzyja hrabiemu...
– Nance'owi? – przerwa], marszcząc brew. – To idiota i dobrze o tym wiesz. I wcale

nie prosiłem, żebyś mi powiedziała, komu sprzyja twój ojciec. Czy sama do nikogo nie
poczułaś sympatii? – Dansbury zatrzymał się przed nią i wbił w nią swoje ciemne oczy. –
Do tego jednego, jedynego, przy którym musisz szybciej oddychać? – Oparł dłonie po obu
stronach jej ramion i pochylił się jeszcze bliżej. – Którego twarzy nie przestajesz widzieć
w myślach – wyszeptał – który zajmuje twój umysł, aż nie ma w nim miejsca na nikogo
innego?

– To nie ma znaczenia, kim... kim on będzie – powiedziała Lilith, bezskutecznie

próbując umknąć oczami – dopóki tylko będzie powszechnie poważany.

Błysk w jego oczach zadawał kłam leniwemu uśmiechowi.
– A więc każdy, byle nie ja? – wyszeptał.
Lilith rozdygotana zaczerpnęła powietrza; zapragnęła, żeby markiz się odsunął, żeby

odwrócił wzrok, by mogła wykrzesać z siebie to uczucie, które pozwalało jej odważnie
stawiać mu czoło.

– Tak.
– I o niczym pani nie zapomniała w swoim równaniu, mającym dać w ostatecznym

wyniku poważanie? – Nalegał, czuła jego ciepły, delikatny oddech na ustach. – A może o
szczęściu?

– Poważanie przyniesie mi szczęście, milordzie.
– Czy jest pani tego pewna, panno Benton?

background image

– Całkowi...
Markiz pochylił głowę i złożył na jej ustach mocny, zdecydowany pocałunek. W Lilith

wszystko zamarło – serce, oddech, wszystkie odczucia, pozostał tylko gorący, zmysłowy
dotyk jego ust. Zamknęła oczy, palce wplątała w ciemne włosy markiza. Czuła się
rozdarta pomiędzy pragnienie, by nie przestawał, i przerażenie, że coś takiego czuje, więc
jak szalona chwyciła w garść kilka kosmyków i szarpnęła mu głowę w tył. Popatrzył na
nią z zaskoczeniem, a ona kopnęła go w kolano. A jednak pocałunek księcia nie był ani
odrobinę podobny, nie czuła się wtedy tak, jakby przeleciała jej po kręgosłupie
błyskawica.

– Ty... ty łajdaku – krzyknęła cicho.
Dansbury cofnął się o krok i pochylił, by potrzeć kolano; najwyraźniej nie był

poruszony ich bliskością.

– Kij czy kamień...
– Ty szelmo! Ty bestio! – Była zła... na pewno właśnie zła. Była wściekła.
Markiz wyprostował się z niezwruszonym uśmiechem.
– ...kość mi może złamie, lecz słowa mnie... Lilith złapała wazon.
– To spróbujmy tego! Cisnęła w niego porcelaną.
Dansbury zręcznie się uchylił i wazon roztrzaskał się o kanapę.
– No, no, no, Lodowa Damo. – Oczy zabłysły mu rozbawieniem i ruszył znowu w jej

kierunku.

Lilith chwyciła ceramiczną paterę na słodycze i cisnęła nią w markiza.
– Nie jestem żadną cholerną Lodową Damą! – wrzasnęła. Tym razem rzut był celny –

patera uderzyła go w bok głowy. Ze stęknięciem Dansbury zachwiał się i upadł na
podłogę.

Przez chwilę oszołomiona Lilith wpatrywała się w niego, potem podbiegła i uklękła

obok. Markiz nie poruszył się.

– Milordzie? Dansbury?
Jack leżał nadal bez ruchu, twarz miał zasłoniętą jedną ręką.
– Jacku? – Przeszył ją lęk, że mogła naprawdę zrobić mu krzywdę.
Powoli opuścił rękę i otworzył oczy.
– A niech to! Naprawdę zabolało. – Dotknął skroni palcami; kiedy je podniósł, były

umazane krwią. Usiadł, w jego ciemnych oczach pojawiły się płomyki.

– Naprawdę trafiłaś mi do przekonania.
– Jak to? – Ten człowiek wydawał się budzić w niej najgorsze instynkty i w żaden

sposób nie potrafiła przy nim opanować swoich reakcji.

– Że nie jesteś w najmniejszym nawet stopniu Lodową Damą, Lil.
– Panno Benton – poprawiła go, nie mogąc wyjść z podziwu, że ma to dla niej

background image

znaczenie, iż go przekonała. – A zasługiwał pan na coś gorszego, gburze.

– Już mnie spotkało coś gorszego. – Roześmiał się. – Chociaż rozbijanie mi głowy

było chyba trochę zbyt surową karą, w końcu to tylko pocałunek.

Tylko pocałunek. No cóż, może całował już tyle kobiet, że nic nie poczuł, ale Lilith

nawet nie umiała ubrać w słowa tego, co się działo w jej wnętrzu.

– Niech pan nigdy więcej tego nie robi. Markiz uniósł do góry brew.
– Mam zamiar całować panią tak często, jak tylko będę miał szansę, że ujdzie mi to na

sucho.

Na moment Lilith wrosła po prostu w podłogę, wpatrując się w niego szeroko

otwartymi oczami.

– Co ja panu takiego zrobiłam – udało jej się wykrztusić – że nie przestaje pan mnie

prześladować?

Markiz, najwyraźniej niewzruszony jej błaganiem, uśmiechnął się niedbale.
– Już powiedziałem pani, że się zadurzyłem. – Spojrzał na nią spod oka. – A poza tym

popatrzyła pani na mnie.

– Popatrzyłam na pana? Nie wątpię, że znajdzie się co najmniej z tuzin ludzi na tym

świecie, którym zdarzyło się „popatrzeć na pana" – odparowała, zastanawiając się, co to
za nowa gra z jego strony. – Dlaczego nie podręczy ich pan trochę zamiast mnie?

Na ustach markiza pojawił się powolny, zmysłowy uśmiech.
– Nie, panno Benton, źle mnie pani zrozumiała. Pani popatrzyła na mnie. A potem pani

udawała, że to spojrzenie nie miało miejsca. – Przysunął się bliżej do niej, tak że dzieliło
ich tylko kilka cali odległości. – Pociągałem panią. I nadal pociągam.

– Wcale nie. – Lilith przełknęła. – Może przez moment pana oblicze wydawało mi się

miłe – przyznała z niechęcią – ale to było, zanim się dowiedziałam, jaki ma pan niedobry
charakter.

– Hm – mruknął, nie spuszczając z niej oczu – a dlaczego to uważa pani mój charakter

za taki niedobry?

– Sam pan dobrze wie.
Jack wyciągnął rękę i dotknął jej policzka wierzchem dłoni.
– Oskarżyła mnie pani. Teraz chciałbym usłyszeć, jakie ma pani dowody.
Lilith zadrżała na jego lekkie dotknięcie.
– Proszę przestać.
– Wydaje mi się, że zmysłowe z pani stworzenie – zamruczał i przesunął palcami w

dół po jej szyi aż do naszyjnika z pereł. – Proszę mi powiedzieć.

Dobry Boże, w towarzystwie księcia Wenforda nie groziłyby jej takie opały, bo nie

czuła w stosunku do niego nic poza czystym obrzydzeniem. Dansbury był dużo bardziej
skomplikowanym przypadkiem. Obracał w palcach pojedynczą perłę; srebrny łańcuszek

background image

delikatnie się przy tym napinał na karku, a to powodowało, że oddech Lilith stawał się
przyspieszony i płytki. Dansbury stanowił również dużo większe zagrożenie.

– Ja... nie jestem....
Zanim zdążyła skończyć, drzwi gwałtownie się otworzyły i do pokoju wpadł William.
– Powóz ojca właśnie wyjechał zza rogu... – Urwał spojrzawszy na markiza. – A tobie

co się u diabła stało?

Dansbury podźwignął się na nogi.
– Spotkał mnie wypadek – odparł, skrzywił się przelotnie i podał rękę Lilith.
Lilith pozwoliła, by ją podniósł z podłogi. –Trafiłam go paterą – wyjaśniła.
Dansbury zdusił odgłos przypominający wybuch śmiechu, przykucnął i szybko,

sprawnie pozbierał porozbijaną porcelanę. Bez wątpienia przyzwyczajony był do
regularnego zacierania śladów swoich skandalicznych postępków.

William stał i gapił się na Lilith szeroko otwartymi oczami.
– To jeden z najbardziej zabójczych strzelców w całej Anglii, Lil. Zwariowałaś?
– Kompletnie – poddał markiz, zanim zdążyła odpowiedzieć. – Zaczynam się

zastanawiać, czy pani własnoręcznie nie załatwiła Wenforda, panno Benton! Lilith
zbladła.

– Żeby mi się pan nie ośmielił mówić czegoś takiego!
– Lil, nie powinnaś w ten sposób się odzywać do markiza Dansbury'ego –

argumentował William.

– To on nie powinien się do mnie w ten sposób odzywać! – Znowu tupnęła nogą,

żałując, że nie ma pod ręką czegoś, czym mogłaby w niego rzucić. – A teraz niech się pan
wynosi, zanim pana zobaczy papa.

– Lilith! – protestował William.
– Och, bądźże cicho, Williamie – przerwał mu nagle markiz z poirytowanym wyrazem

twarzy. – Sam sobie jestem w stanie poradzić. Dotknął guza na skroni. – Będę jednak
musiał znaleźć dla tego jakieś wytłumaczenie.

– Jestem pewna, że nikt nie będzie miał najmniejszych trudności, by uwierzyć, że jakaś

kobieta musiała bronić swego honoru przed pana awansami – stwierdziła Lilith
rozbawiona.

– Trudno powiedzieć, żeby mnie one posunęły do przodu – odparł Dansbury.
– Nie – sucho się z nim zgodziła – rzekłabym raczej, że pan padł.
Markiz roześmiał się.
– Wyłącznie przed twą wielką urodą, moja droga. Zanim Lilith była w stanie wymyślić

następną ripostę, złożył jej elegancki ukłon i skinął na Williama, żeby wyszedł przed nim.

– Wyprowadzisz mnie, czyż nie? – Zatrzymał się, by popatrzeć na Lilith. – Do

zobaczenia następnym razem, ma chere.

background image

Kiedy wychodzili z pokoju, William zachichotał.
– Nie mam pojęcia, skąd ci przyszło do głowy, że to Lil mogła wyprawić starego

topora na tamten świat, Jacku. Ja sądziłem, że to byłeś ty. Ta butelka portwajnu, którą mu
wręczyłeś, nie była przez przypadek pełna strychniny?

– Co? – odezwała się ostro Lilith za ich plecami. Jack zatrzymał się gwałtownie.
– To nie było zabawne, Williamie – powiedział półgłosem.
– A mnie się wydawało, że było – bronił się William niepewnie.
– Dał pan Wenfordowi butelkę portwajnu, a on przyszedł tutaj i wyzionął ducha na...

na mojej kanapie? – zapytała Lilith, przyglądając się podejrzliwie Jackowi.

– Och, na litość boską – uciął markiz. W końcu zaczął robić postępy, dzierlatka już o

nim myślała, a na dodatek pocałował ją. Nie wolno mu dać jej pretekstu do powrotu do
dawniej odczuwanej w stosunku do niego pogardy.

– Nie chciałem ściskać tej jego cholernej łapy. Jestem pewien, że otrzymywał już

podarki od szlachetnie urodzonych dużo więcej wartych niż ja.

– Mniej wartego trudno byłoby znaleźć – odparła wyniośle.
– Niech się pani rozejrzy po swoich innych konkurentach, panno Benton – odrzekł. –

Adieu.

Wiedział, że dziewczyna pragnie mieć ostatnie słowo, więc szybko zamknął za sobą

drzwi, zanim zdążyła zareagować. Chciał, by miała uczucie, że sprawy między nimi nie
zostały doprowadzone do końca, ponieważ tak było naprawdę. Wyszedł za Williamem
tylnymi drzwiami, przy których ukrył Benedicka. Guz na skroni pulsował, ale jak
powiedział Lilith, zdarzało mu się już bardziej oberwać i to z bardziej błahego powodu. W
tym przypadku warto było.

Pragnienie, żeby dotknąć Lilith Benton, żeby ją pocałować, doprowadzało go niemal

do obłędu, nie pozwalając skupić się na prawdziwym celu tej gry. Mówił rzeczy, które
były kompletnie niezgodne z jego charakterem, żeby tylko poczuć jej wargi przy swoich.
A pocałunek w najmniejszym stopniu nie uśmierzył pragnienia, by znowu ją całować i
dotykać jej.

– No to gdzie się wybieramy? – zapytał William, dosiadając Thora.
– Możesz mi wierzyć albo nie – powiedział Jack, który wciąż jeszcze zły był na

chłopaka – ale ja się wybieram do parlamentu.

– Naprawdę masz zamiar pójść do Izby Lordów?
– Jeżeli uda mi się ją znaleźć. – Ściągnął wodze Benedicka, kiedy ten dał krok w bok.

– I byłem już do tego wcześniej umówiony na wieczór.

William, zsiadając znowu z konia, pokazał zęby w uśmiechu.
– Kim ona jest?
– To młoda dama o pięknym obliczu i jasnych oczach oraz uśmiechu, którego

background image

pozazdrościliby jej aniołowie. – Chyba równie dobrze może teraz kontynuować realizację
swojego zapasowego planu. Nawiasem mówiąc wydaje mi się, że panna St. Gerard miała
nadzieję, iż pewien młody dżentelmen będzie jej dziś wieczorem towarzyszył do opery.

William rozpromienił się.
– Antonia? Och, Jacku, to jest... – Czoło mu się znowu zachmurzyło. – To jest

okropne. Nie mam loży, a przecież nie mogę dopuścić, żeby siedziała na tyłach razem z
motłochem.

Jack wyjął z kieszeni kawałek papieru.
– To prawda, ale jak może pamiętasz, ja mam lożę. – Podał mu kartkę. – Życzę miłej

zabawy.

William wyciągnął rękę, ale Jack nadal ściskał kartkę w palcach.
– Williamie, kiedy rozejdą się pogłoski o śmierci Wenforda, sugerowałbym, żebyś już

nie wspominał o tamtej butelce portwajnu. Czy to jasne?

– Na dzwony piekieł, Jacku, to był żart.
– Williamie...
– No dobrze już, dobrze, przyrzekam. Nie wspomnę więcej o tamtej butelce portwajnu.
Jack wypuścił kartę i skinął głową.
– Dobry chłopak. Wpadnij do mnie jutro rano. Zabiorę cię do Gentleman Jackon's.
Tymczasem Jacka czekało dalsze układanie planów. Gniew, który pierwotnie

odczuwał w stosunku do Lilith Benton, zmienił się w coś dużo bardziej skomplikowanego;
powinien porządnie się zorientować, na czym stoi, zanim posunie się o krok dalej. Jeżeli
tego nie zrobię, pomyślał ze śmiechem, może się zdarzyć, że znowu rozciągnę się jak
długi.

Ciotka Eugenia odwołała popołudniową wyprawę po zakupy z powodu przeraźliwego

chłodu, ignorując protesty Lilith, która z radością powitałaby okazję pozwalającą wyrwać
się z domu. Nawet zakupy z Eugenią mogłyby pomóc jej zebrać myśli i pozbyć się z nich
tego zakazanego markiza Dansbury.

Zapełniała sobie czas przeróżnymi zajęciami i rozrywkami na terenie domu, ale

chociażby nie wiedzieć jak była zajęta, nic nie pomagało. Nie miała najmniejszych
wątpliwości, że Dansbury planuje jakąś szkodliwą psotę, chociaż nie była już do końca
pewna, o jaką intrygę mu chodzi. Podniosła rękę i przesunęła palcami po wardze, a potem
z pełnym irytacji westchnieniem wróciła do szycia. Przede wszystkim chciałaby
zrozumieć, dlaczego nie przestawał przypominać jej, że ma wobec niego zobowiązania, a
nie odbierał długu.

– Lit? – zawołał jej brat.
– O co chodzi? – zapytała rozdrażniona, przyglądając się całkiem już sporej dziurze w

hafcie, którą zrobiła właśnie igłą.

background image

William wszedł swobodnym krokiem do pokoju.
– Pomyślałem sobie, że może pojadę na aukcje koni. Chciałabyś pojechać ze mną?
Lilith westchnęła i odłożyła szycie.
– Byłabym zachwycona, ale papa nigdy tego nie zaaprobuje. Brat przechylił się przez

oparcie kanapy obok niej.

– Nigdy nie wyraża aprobaty dla niczego, chyba że chodzi o znalezienie jakiegoś

skwaszonego, starego wdowca, za którego mogłabyś wyjść.

– Williamie, cicho.
– Wiem, wiem. Nic dobrego z tego nie wyniknie, ojciec tylko zacznie na mnie

wrzeszczeć. Ale to się nie wydaje wcale sprawiedliwe. – Wziął do ręki jej tamborek. –
Ciekawe – odezwał się, przyglądając mu się bacznie i na próbę unosząc igłę.

– Williamie, natychmiast to zostaw. Oddaj mi.
W milczeniu podał jej tamborek.
– Cały ten sezon masz zepsuty, prawda? – powiedział cicho. – I tak nigdy nie miałaś

okazji, żeby się dobrze bawić. A teraz z tym Wenfordem i Jackiem, i mną, i...

– Przynajmniej nie będę musiała poślubić jego wysokości – przerwała mu z

uśmiechem. – A sezon się jeszcze nie skończył. – Podniosła oczy, nie była
przyzwyczajona do widoku przygnębienia na jego twarzy. – Ale naprawdę bardzo bym
chciała, żebyś uważał w towarzystwie markiza Dansbury'ego.

William przelotnie się uśmiechnął.
– Jack jest w porządku. I wcale nie martwiłbym się jego oświadczynami. Ernest i cała

reszta mówili, że w tym sezonie uwziął się na jakąś dzierlatkę, którą nazywają Lodową
Damą.

Lilith zamrugała oczami.
– Och? – Serce jej zaczęło walić szybciej. – A dlaczego się na nią uwziął?
– Oczywiście po to, żeby lód nadtopić. – Zachichotał. – Nie daję tej biedaczce wielkich

szans. Gdyby Jack się uwziął, to samemu diabłu nadtopiłby kopyta.

– Bez... bez wątpienia.
W kilka chwil później William wyszedł. Lilith siedziała bez ruchu, usiłując się

połapać, dlaczego Dansbury mógłby sądzić, że jeżeli nieustannie będzie ją prześladował,
to ona na skutek tego spojrzy na niego łaskawiej. Jeszcze bardziej irytowało ją to, że nie
potrafi pozbyć się tego szelmy z myśli, chociaż wiedziała o jego pełnym arogancji,
zarozumiałym planie. Kiedy do drzwi zaskrobal Bevins, wzdrygnęła się.

Alison, lady Hutton, przysłała liścik, serdecznie zapraszając na wieczór ją i ciotkę

Eugenię na przyjęcie z okazji czwartych urodzin córeczki; przepraszała za krótki termin
zostawiający im tak niewiele czasu. Lilith czytając liścik uśmiechnęła się. Ta wizyta dużo
lepiej ukoi jej rozbiegane myśli niż recital u lady Wickes. Natychmiast podeszła do biurka

background image

i odpisała, że z wdzięcznością przyjmują zaproszenie. Trzeba jej było dokładnie czegoś
takiego, jak ta rozrywka.

– Panienko?
Chyba nikt jej dziś nie zostawi w spokoju.
– Tak, Emily? – powiedziała, podnosząc oczy na pokojówkę.
– Panienko, ja... nie mogę znaleźć jednego z pani kolczyków.
– Którego to? – Emily służyła jej od lat i Lilith nawet przez myśl nie przeszło, żeby w

grę mogło wchodzić cokolwiek poza zarzuceniem klejnotu.

– Tego... tego z pereł, po pani matce, panienko. – Emily robiła wrażenie bardzo

wytrąconej z równowagi, a kiedy przerwała, żeby zaczerpnąć tchu, Lilith poklepała ją po
ręce. – Jenny, pokojówka z parteru, znalazła przedwczoraj jeden z tych kolczykóww
saloniku; naszyjnik już schowałam do etui, ale szukałam wszędzie, a drugiego nie mogę
znaleźć.

– Przedwczoraj? – zadumała się Lilith, usiłując sobie przypomnieć, co robiła. Zeszły

tydzień pełen był burzliwych wydarzeń, a w większości z nich miał swój udział albo
Dansbury, albo jego wysokość. Nagle przypomniała sobie i krew odpłynęła jej z twarzy.
Szarpała się z księciem Wenfordem, który chwycił ją za włosy.

– Och, nie – jęknęła.
– Co się stało, panienko?
– Nic, Emily. – Lilith głęboko zaczerpnęła powietrza. Te kolczyki i naszyjnik były

jedynymi pamiątkami, jakie pozwoliła sobie zatrzymać po matce. Chociaż szalone
postępowanie Elizabeth Benton traktowała z dezaprobatą i jej nagłe odejście bardzo ją
zabolało, nie była w stanie zmusić się do rozstania z błyskotkami. Może Milgrew albo
Dansbury zauważyli, czy książę zaciskał coś w garści, kiedy układali go w piwnicy? Jack
na pewno by to zauważył, on zwracał uwagę na wszystko.

Emily zaproponowała, że przejrzy jeszcze raz garderobę Lilith i ta zgodziła się w

nadziei, że się myli w swoich przypuszczeniach. Dokończyła liścik do lady Hutton i
właśnie wstawała, żeby oddać go Bevinsowi, kiedy na drodze stanął jej ojciec. Miał na
twarzy ten sam posępny wyraz, jaki królował tam od śniadania u Billingtonów i Lilith
westchnęła. Jak usłyszy o śmierci Wenforda, nie poprawi mu to humoru.

– Jak się ma pani Higginson?
– Bez przerwy jojczy. Przez te sześć lat nie zmieniła się ani na jotę. – Pokazał na jej

liścik. – Co tam masz?

– Odpowiedź na zaproszenie od lady Hutton. Wydaje dziś wieczorem przyjęcie, na

które chciałabym pójść.

– Hutton?
– Jej mężem jest lord Hutton, z Shropshire.

background image

– Jakie majątki posiada?
– Baronię w Linfield. Ale jakie to ma znaczę...
– Tylko baron? – Wicehrabia zmarszczył się. – Wydawało mi się, że mamy wziąć

udział dziś wieczorem w programie lady Wickes. Słyszałem, że lady Georgina pytała, czy
będziesz siedziała tam razem z nią.

– Ale, papo, Georgina ma... tak pstro w głowie – zaprotestowała Lilith. – A ja

naprawdę chciałabym zobaczyć się znowu z lady Hutton. Dziadkiem lady Hutton był
hrabia Clanden – dodała z nadzieją. A przynajmniej tak mówiła matka Penelopy.

Harnble popatrzył na nią, nie zmieniając ponurego wyrazu twarzy.
– Płocha dziewczyna. Bardzo dobrze. Kiedy już wyjdziesz za mąż, i tak nie będziesz

miała czasu na takie bzdury.

– Dziękuję, papo. – Lilith zebrała się na odwagę. – Papo, jeśli chodzi o jego

wysokość... – zaczęła w nadziei, że raz na zawsze przekona go, by wybrał kogoś innego,
zanim ludzie znajdą nagiego trupa księcia, a ojciec do swego już i tak wielkiego
rozczarowania będzie musiał dołożyć jeszcze zażenowanie całą sprawą.

– Tak – odparł z roztargnionym grymasem – mam zamiar z nim porozmawiać. –

Skierował się ponownie do drzwi. – Prześlę mu bilet – powiedział sam do siebie i wyszedł
z pokoju.

– Ale ja naprawdę nie mam ochoty na ślub z tym starym toporem – wymamrotała

Lilith, wychodząc poszukać Bevinsa, żeby przekazał jej liścik. – Nie mówiąc już o tym, że
on nie żyje.

background image

8

– W Paryżu mają piękne ogrody – przyznał Richard Hutton – ale nikt nie umie

hodować takich róż jak Anglicy.

Lady Hutton, która siedziała na kanapie obok męża, ujęła jego dłoń i poklepała ją.
– Niekiedy wydaje mi się, że Richard uważa, iż Bóg stworzył angielską pogodę

wyłącznie po to, by można tu było uprawiać róże.

Około dwudziestu osób zebranych w bawialni Huttonów roześmiało się. Tak jak Lilith

przypuszczała, zapoznawszy się z Alison, krąg znajomych Huttonów był dosyć niesforny.
Byli oni również serdeczni i otwarci i dzięki Bogu nie pojawił się żaden z jej
konkurentów. Ciotka Eugenia siedziała ponura, dopóki do gości nie dołączyła hrabina
Ashton; wtedy dopiero, ku ogromnej uldze bratanicy, humor jej się zdecydowanie
poprawił. Całe wydarzenie było mile widzianym wytchnieniem od stresów związanych z
sezonem i Lilith wcale się nie spieszyła, żeby od Huttonów wyjść.

– No, ja tylko mogę powiedzieć, że diabli nadali ten chłód – skomentował Peter

Wilten, wręczając malutkiej następną, kolorowo zapakowaną paczuszkę.

– Panie Wilten – zbeształa go Gabriella Wilten, ale reszta gości znowu się roześmiała.
Beatrice Hutton siedziała na podłodze, a naokoło niej piętrzyły się stosy otwartych

podarunków. Już w wieku czterech lat dziewczynka była śliczna; miała ciemne, kręcone
włosy matki i szare oczy ojca. Lilith uśmiechnęła się do niej uradowana, że wypchany
zwierzaczek, którego kupiła, przypadł chyba do gustu malutkiej.

Ciotka Eugenia roześmiała się z czegoś; Lilith obejrzała się i zobaczyła, że z

ożywieniem rozmawia ona z hrabiną i matką lorda Huttona, która również znała lorda i
lady Dupontów ze Shropshire. Bratankowie i siostrzenice Richarda siedzieli i pomagali
kuzyneczce posortować górę podarunków.

– Panno Benton, ile różnych gatunków pani hoduje? – zapytał lord Hutton, kiedy

Beatrice wdrapała mu się na kolana i poprosiła o pomoc przy jakimś szczególnie trudnym
opakowaniu.

Lilith podniosła wzrok i przekonała się, że znajduje się w centrum uwagi wszystkich.
– Mam tutaj piętnaście krzewów, a w Hamble dodatkowo jeszcze ze trzydzieści. Wiele

się powtarza, więc razem będzie może z trzydzieści pięć gatunków.

– To cudownie!
Lilith uśmiechnęła się, słysząc jego entuzjazm.
– Dziękuję, milordzie.
– Wie pani, szukałem wszędzie Madame Hardy. Moja poległa podczas eksperymentów

z przycinaniem. – Popatrzył wesoło na swoją córeczkę.

– W Benton House mam Madame Hardy – odpowiedziała Lilith ciesząc się, że może

background image

mu służyć pomocą. – Z radością dam panu zraz.

– Byłbym wdzięcz...
– A gdzież to podziewa się moja mała pszczółka? – zawołał jakiś glos.
Beatrice aż zapiszczała i zeskoczyła z kolan ojca. Spod jej nóżek wzbijały się w

powietrze papiery i wstążki, kiedy pędziła do drzwi. Lilith oszołomiona mogła tylko
patrzeć, jak do pokoju wchodzi markiz Dansbury, bierze Beatrice na ręce i okręca ją w
powietrzu. Śmiejąc się ucałował mocno dziewczynkę, potem posadził ją z powrotem na
podłodze. Beatrice natychmiast zaczęła ciągnąć go za kieszenie.

– O cóż to chodzi? – zapytał niewinnie Jack. – Czego to szukasz, mała dziewczynko?
Beatrice zachichotała.
– Mojego urodzinowego prezentu.
– Mówiłaś mi, co chcesz dostać, pamiętasz?
– Tak, wujku Jacku.
– Czy uważasz, że da się to znaleźć w kieszeni? Dziewczynka rozłożyła rączki.
– No to gdzie to jest? Markiz pokazał za siebie. Do pokoju wszedł służący z

wiercącym się szczeniaczkiem irlandzkiego setera w ramionach. Beatrice roześmiała się
ze szczęścia, kiedy markiz odebrał szczeniaczka i przykucnął obok niej.

– Ona jest mniejsza od ciebie, Bea, więc musisz być delikatna. Rozumiesz?
Trzymał dalej pieska na rękach, a Beatrice wyciągnęła rączkę i ostrożnie pogładziła

szczeniaczka po grzbiecie.

– Tak – kiwnęła głową.
– No to w porządku, moja pszczółko, tu masz swojego rudego szczeniaczka.

Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

Zerknąwszy na Huttonów markiz posadził szczeniaczka na podłodze. Ten natychmiast

skoczył na Beatrice i zaczął ją lizać po buzi. Kuzyni stłoczyli się naokoło w podnieceniu,
chcąc również powitać czworonożnego gościa. Po chwili Dansbury podniósł się i podszedł
do kanapy. W pół drogi jego leniwe, inteligentne spojrzenie napotkało Lilith. Na ułamek
sekundy zamarł, najwyraźniej zdumiony jej obecnością w tym miejscu. Lilith uniosła w
jego kierunku jedną brew; przez chwilkę cieszyła się, że jest górą, potem markiz przeszedł
dalej.

– Przepraszam, że się spóźniłem. – Uśmiechnął się i pochylił, żeby pocałować Alison

w policzek. Zerknął ponownie na Richarda. – Czy mam zostać? – zapytał.

– Oczywiście – powiedziała Alison serdecznie i pociągnęła go na kanapę obok siebie.

– Bea mówiła ci, że chce szczeniaczka?

– Bardzo była dokładna. Dokładnie chciała rudego szczeniaczka.
Teraz, kiedy Lilith widziała ich obok siebie, zdumiona była, że nie uświadomiła sobie

wcześniej, iż Jack Faraday i Alison Hutton są rodzeństwem. Mieli takie same ciemne,

background image

faliste włosy i brązowe oczy, chociaż rysy Alison były delikatniejsze i bardziej
zaokrąglone niż w szczupłej twarzy markiza. Alison wspomniała nawet, że ma brata i
Lilith z niesmakiem pomyślała, że powinna była szybciej domyślić się, kto może nim być.

Dansbury pochylił się przed siostrą i podał rękę Richardowi. Jeżeli Lilith się nie

myliła, ten zawahał się, zanim ją ujął.

– Wciąż jeszcze jesteś taki zajęty, Richardzie? – zapytał swobodnie Jack, przyjmując

kieliszek portwajnu od służącej.

Richard przytaknął.
– Premier nie jest do końca przekonany, czy udało się nam ostatecznie oczyścić Anglię

ze szpiegów Boneya.

– Wciąż nie mogę pojąć, jakie to ma jeszcze teraz znaczenie. Bonaparte nie żyje. Nie

mają komu składać raportów.

Oczy lorda Huttona zwęziły się.
– Spróbuj to wytłumaczyć komuś w Liverpoolu. Markiz wyprostował się.
– O ile sobie przypominam, ja...
– Jacku, czy znasz już pannę Benton? – przerwała pospiesznie Alison i pokazała na

Lilith. – Lilith, to mój brat, markiz Dansbury.

Jack wstał, ujął dłoń Lilith w swoje długie palce i podniósł ją do ust.
– Spotkaliśmy się już – powiedział półgłosem z uśmiechem na twarzy i błyskiem w

oku. – Ale jestem zachwycony, mogąc panią znowu widzieć, panno Benton.

– Milordzie – odpowiedziała Lilith, odbierając dłoń z jego ciepłego, mocnego uścisku

najszybciej, jak mogła.

Dansbury przyjaźnie skinął jej głową i odwrócił się, żeby zamienić parę słów z resztą

gości – a przynajmniej z tymi, którzy nie wydawali się spłoszeni jego obecnością. Lilith
przyglądała mu się bacznie. Chociaż taki uroczy i przystojny, wciąż jeszcze przypominał
panterę wśród domowych kotów. Dopiero kiedy usiadł, żeby spędzić kilka minut na
rozmowie z siostrą, cyniczny wyraz jego twarzy zmienił się; pojawił się delikatny uśmiech
i Lilith pomyślała, że przez moment widzi znowu prawdziwego Jacka Faradaya.

Spojrzał na nią przelotnie, a ona onieśmielona spuściła oczy na filiżankę herbaty, którą

tuliła w dłoniach. W chwilę później markiz usiadł obok niej. Lilith napiła się łyczek i
dopiero potem odpowiedziała na jego pytające spojrzenie.

– Wydawało mi się, że ma pan jakieś inne plany na dzisiejszy wieczór.
– Postanowiłem dziś wieczorem zostawić pani bratu wolną rękę. Powinna pani być

zadowolona.

Podniosła na niego oczy i zobaczyła, że z rozbawieniem przypatruje się siostrzenicy i

szczeniaczkowi.

– Wciąż jeszcze usiłuje pan nadtopić Lodową Damę? – zapytała półgłosem.

background image

Odwrócił się do niej z uśmiechem.
– Dała mi już pani całkiem jasno do zrozumienia, że jej temperatura dużo bliższa jest

wulkanicznej.

– I wystarczyło jedno uderzenie w głowę, żeby pana o tym przekonać?
– Wystarczył jeden pocałunek – poprawił ją cicho.
– Diabeł z pana, milordzie – syknęła Lilith, czerwieniąc się. Markiz na tę obelgę

niespodziewanie się roześmiał.

– Znowu pani oczy miotają błyskawice, panno Benton – zauważył. – Nigdy dotąd nie

widziałem takiego odcienia zieleni, nawet w królewskich szmaragdach.

Na jego pochlebstwo zarumieniła się, a to rozzłościło ją jeszcze bardziej. Rozrzucał

komplementy niczym stokrotki, ale ona miała dość rozumu, by nie traktować ich
poważnie.

– Czy szmaragdy, o których pan mówi, nie były przypadkiem kradzione?
I znowu markiz zachichotał.
– A więc zostałem teraz mianowany diabłem, mordercą książąt i złodziejem klejnotów

– szepnął, pochylając się ku niej. – Czy chce pani oskarżyć mnie dziś wieczorem o jeszcze
jakieś łajdackie uczynki?

– Nie w kulturalnym towarzystwie – prychnęła. Powoli przesunął palcem po skraju jej

sukni.

– Miałem nadzieję coś takiego od pani usłyszeć. Może poszlibyśmy gdzieś, żeby te

sprawy omówić na osobności, Lilith.

– Panno Benton – poprawiła go znowu; pobiegła wzrokiem w jego kierunku i

natychmiast odwróciła oczy. Zastanawiała się, ile już innych kobiet obdarzał tym samym
kuszącym uśmiechem i próbowała nie zwracać uwagi na trzepotanie własnego serca.

– I proszę nie myśleć, że jakiekolwiek pana komplementy będą miały najmniejszy

nawet wpływ na mnie. Nigdy nie czułam sympatii do osób panu podobnych i nigdy nie
będę czuła. I właściwie zdecydowałam się już poślubić hrabiego Nance'a.

Jack sposępniał.
– Myślałem, że rozmowę o tym mamy już za sobą. Nance jest kompletnie

nieodpowiedni dla pani.

– Och, doprawdy? – odparła zdumiona jego ostrym tonem. – A co upoważnia pana do

tego wniosku?

– Jest idiotą – zaczął wyliczać na palcach markiz. – Nie ma poczucia humoru, sztywny

jest jak słup. Przedwczesny rigor monis. – Uśmiechnął się cynicznie. – Można by to samo
powiedzieć o Jeremym Gigginsie. I Henningu. Oraz Varricku. – Zmarszczył brwi. – No i
starym toporze. Właściwie, panno Benton, trudno byłoby powiedzieć, ilu z pani
konkurentów jest już martwych, a ilu po prostu jeszcze tego nie zauważyło. – Znowu

background image

pojawił się na jego twarzy uśmiech. – Oczywiście poza mną.

Jego ocena wydawała się dosyć niesprawiedliwa.
– Wszystko to są ludzie godni szacunku. Poza panem. Markiz patrzył na nią przez

chwilę.

– I wszyscy są nieodpowiedni dla kogoś, kto nie jest Lodową Damą. Poza mną.
Takie oświadczenie było jak na Jacka Faradaya czymś bezpośrednim i szczerym;

sprawiedliwość wymagała, by odpowiedziała mu w podobny sposób.

– Gdyby nie zmarnował pan swojego życia tak, jak to pan zrobił, mogłabym się z

panem zgodzić.

Zerknęła spod oka na ciotkę Eugenię, żeby zobaczyć, czy gotowa jest już wyjść.

Niestety, pani Farlane robiła takie wrażenie, jakby miała ochotę przesiedzieć i przegadać
całą noc. Najwyraźniej doszła do wniosku, że skoro oświadczyny księcia Wenford są już
praktycznie pewne, nawet Jack nie zdoła nic popsuć. Lilith wróciła wzrokiem do
Dansbury'ego; markiz miał poważny wyraz twarzy.

– Panno Benton, sądziłem, że kto jak kto, ale pani powinna być skłonna przyznać, iż

to, jak pani mnie postrzega, opiera się właściwie wyłącznie na plotkach i insynuacjach na
mój temat... i że może nie jestem tego rodzaju człowiekiem, jak sobie to pani wyobraża.

Zdumiała ją jego powaga, jako że nie spodziewała się po nim ani uczciwości, ani

szczerości.

– A więc jakim jest pan człowiekiem? – zapytała powoli, zastanawiając się, czy

odpowie.

Przerwał im inny gość Huttonów i Lilith miała szczerą chęć powiedzieć Gabrielle

Wilton, żeby sobie poszła; udało jej się tę chętkę opanować. Po nieskończenie długiej
chwili Jack zwrócił się znowu do niej.

– Co ze mnie za ptaszek? – zapytał cicho, głos miał niski i serdeczny. – „Jak

doskonałym tworem jest człowiek! Jak wielkim przez rozum! Jak niewyczerpanym w
swych zdolnościach! Jak szlachetnym postawą i w poruszeniach!" – tu przesunął dłonią po
klapie wspaniałego, błękitnego surduta. – „Czynami podobnym do anioła, pojętnością..."

– „...zbliżony do bóstwa"* – dokończyła Lilith. Uśmiechnęła się, potrząsając głową.

Jak na takiego hulakę był wyjątkowo oczytany. – A do tego jakże skromny.

.Hamlet".
W oczach markiza zatańczyły płomyki.
– Dobry Boże, ma pani taki piękny uśmiech – wyszeptał. Trwało to chwilę, zanim

Lilith udało się pozbierać myśli i znowu odezwać.

– Czy mogę zadać panu pytanie? – odważyła się powiedzieć, nie mając ochoty

przerywać miłego nastroju.

– Jestem do pani usług.

background image

– Czy... czy nie zauważył pan, żeby jego wysokość trzymał coś w którejś ręce?
– Jestem w stanie wyobrazić sobie cały szereg niestosownych komentarzy, ograniczę

się jednak do prośby, by opisała pani to, co jak pani sądzi, mógł trzymać. Mogę
zaświadczyć, że w kieszeniach nie było niczego. – Powoli się uśmiechnął. – Kiedy go
zostawiałem, nie miał ich przy sobie.

Na moment udało się jej zapomnieć, jaki z niego łajdak. Dzięki Bogu sam jej o tym

przypomniał.

– Wszystko jedno. – Nie powinna popadać w jeszcze większe uzależnienie od niego.
– Czego pani szuka? – powtórzył.
Lilith popatrzyła w jego wzburzone oczy, a potem spuściła wzrok i pociągnęła jeszcze

łyczek herbaty.

– Kolczyka – powiedziała niechętnie półgłosem. Markiz wyprostował się.
– Kolczyka. Dała pani temu gamoniowatemu kozłowi swój kolczyk?
Panna Gloria Ashton popatrzyła w ich kierunku i szepnęła coś do lady Mavern. Lilith

poniewczasie uświadomiła sobie, że jak na przypadkowych znajomych siedzą z markizem
nieco zbyt blisko siebie. Nieśmiało odsunęła się od niego.

– Niechże pan mówi ciszej – syknęła. – Brzmi to tak, jakby pan był zazdrosny.
Markiz otworzył usta, potem znowu je zamknął, w oczach mu coś błysnęło.
– Jestem po prostu zdumiony, że zechciała pani ofiarować coś takiemu staremu,

obrzydliwemu behemotowi na pamiątkę swoich uczuć. Nie przyszło pani na myśl, żeby
mu to odebrać, kiedy jeszcze był w pani saloniku?

Mówił nadal przyciszonym głosem, ale Lilith nie mogła oprzeć się pokusie, by

rozejrzeć się po pełnym zgiełku pokoju, zanim odpowiedziała.

– Niczego mu nigdy nie dawałam. I nie zauważyłam wtedy, że go nie mam. On

chwycił mnie za włosy, kiedy się przewracał i dopiero przed kilkoma godzinami
dowiedziałam się, że kolczyka nie ma. Szukałam go wszędzie... a potem pomyślałam, że
może wciąż jeszcze jest przy nim.

Jack patrzył na nią przez kilka chwil.
– Zaczynam żałować, że nie odwiedziłem pani o kilka chwil wcześniej – powiedział w

końcu.

– Ponieważ mi pan nie wierzy? – zapytała obrażona.
– Ponieważ oszczędziłbym Wenfordowi trudu umierania własnym przemysłem.
Lilith przełknęła, słysząc tę mroczną, niebezpieczną nutę w jego cichym głosie. To nie

mogła być zazdrość, przecież nie mógł rościć sobie do niej absolutnie żadnych praw.

– Niewiele brakuje, bym uwierzyła, że i tak miał pan coś wspólnego z jego śmiercią.
Ku jej uldze Jack westchnął tylko i potrząsnął głową.
– Właśnie w takich chwilach żałuję, że nie prowadziłem się bardziej przykładnie.

background image

Po raz pierwszy w jego głosie słyszała coś w rodzaju żalu.
– No to dlaczego pan tego nie robił? Spuścił wzrok i wzruszył ramionami.
– To żadna zabawa. I niech się pani nie obawia, moja droga. Udam się dziś wieczorem

na poszukiwanie tego zatraconego kolczyka.

Jeszcze jeden strzęp honorowego postępowania. Dansbury okazywał się człowiekiem

pełnym zaskakujących sprzeczności.

– Chciałabym wierzyć w to, co mi pan mówi – szepnęła, zastanawiając się, czy

domyśli się, że chodzi jej o coś więcej niż tylko o poszukiwanie kolczyka.

Podbiegła do nich Beatrice i pociągnęła wujka za rękaw, próbując go zmusić do

wstania.

– Pokaż mi jakąś sztuczkę – zażądała.
– Ja również bym tego chciał, Lilith – odpowiedział, a potem pozwolił się siostrzenicy

pociągnąć tam, gdzie dzieci usiłowały z mebli wybudować zagrodę dla pieska.

– Panno Benton – mruknęła po chwili Lilith pod nosem i pobiegła za nim wzrokiem.
– „Wujcio Jack" to nie jest odpowiednie imię dla suczki – tłumaczył cierpliwie Jack, a

za jego plecami Alison nawet nie starała się powstrzymać od śmiechu.

– Ale ona ma tak na imię – upierała się Beatrice, usiłując utrzymać na kolanach

wiercącego się zwierzaka, składającego się chyba z samych łap, uszu i ogona.

Ostatni goście Huttonów oddalili się dopiero przed chwilą, a Jack z ogromną

przyjemnością stwierdził, że pomimo nalegań ciotki, Lilith wyszła jako jedna z ostatnich.

– Ale czy nie zdajesz sobie sprawy, jak się wszystko będzie mylić? – ciągnął dalej. –

Skąd twój piesek ma wiedzieć, czy będziesz mówiła do mnie, czy do niej?

– Ja wiem, do kogo ja mówię – wyjaśniła mu siostrzenica, patrząc na niego, jakby był

kompletnie głupi.

– A może by tak „lord Hutton"? – zaproponował Jack, usiłując ocalić przynajmniej

strzęp własnej godności.

– Och, najuprzejmiej ci dziękuję – wymamrotał Richard od drzwi. Była to od ponad

godziny najdłuższa jego wypowiedź skierowana do szwagra.

– Ona jest „wujcio Jack" – dowodziła Beatrice, a usta zaczynały jej się wyginać w

podkówkę.

Jack przykucnął i lekko potargał psa za uszy.
– w porządku, pszczółko. Niech ma na imię „wujcio Jack". – Richard nie będzie

zachwycony słysząc ciągle w domu jego imię, ale niech go diabli, nie doprowadzi Beatrice
do płaczu przy wybieraniu imienia dla psa.

Od strony schodów nadeszła Fanny, guwernantka Beatrice i Jack podniósł się, kiedy ta

groźna osoba przygotowywała się do przejęcia obowiązków.

– Czas do łóżka, panienko – poinformowała Fanny dziewczynkę.

background image

– Nie chcę iść do łóżka – zaprotestowała Beatrice, ale wyszła za guwernantką.
– Jacku, chodź, usiądź tu przy mnie – zawołała Alison z drugiej strony pokoju.
Brat podszedł do siostry i opadł na kanapę obok niej.
– Dziękuję ci za zaproszenie. Nie byłem pewien, czy je otrzymam.
– A ja nie byłam pewna, czy przyjdziesz, jeśli je otrzymasz.
– No cóż – powiedział powoli Jack, wpatrując się we własne paznokcie, bardzo

świadom, że Richard krąży po drugiej stronie pokoju – przyznaję, że w przeszłości
zdarzało mi się nierzadko zaniedbywać obowiązki rodzinne, jednak nigdy jeszcze nie
opuściłem urodzin Bea.

– Chociaż niewiele brakowało – skomentował Richard i wyszedł z pokoju.
– Wiesz co – powiedział Jack, patrząc w ślad za szwagrem. – Zaczynam odnosić

wrażenie, że Richard znowu poczuł do mnie sympatię. Rok temu niełatwo było mu
przebywać dłużej niż pięć minut w tym samym pokoju co ja.

– Tak, dziś wieczorem zachowywałeś się w bardzo cywilizowany sposób. Właściwie

nawet mi się to podobało.

Nie bardzo mógł jej powiedzieć, że chodziło tylko o kuszenie płochliwej, młodej

damy, więc ograniczył się do tego, że się oparł, skrzyżował nogi w kostkach i powiedział:

– Hm.
Alison uśmiechnęła się i potarła swój zaokrąglony brzuch.
– Powiedz mi, wielki bracie, od jak dawna znasz pannę Benton?
– Pannę Benton? – powtórzył niewinnie Jack, lekko się z rozmysłem marszcząc, jakby

usiłował sobie przypomnieć, kiedy to mógł nawiązać tę znajomość. – Można by
powiedzieć, że przyjaźnię się z jej bratem.

Alison przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, a on odpowiadał jej chłodnym

spojrzeniem. Lepiej potrafiła się na nim poznać niż ktokolwiek inny, ale postanowił sobie,
że nic nie wypatrzy.

– Ona ci się spodobała, Jonathanie Auguście Faradayu! – wykrzyknęła jego siostra.
Brwi Jacka podjechały w górę.
– Naprawdę, ja...
Jego siostra zaczęła klaskać.
– Nigdy nie sądziłam, że do tego dojdzie... już się bałam, że zgorzkniałeś przez te

wszystkie latawice, które niby cię bawią. Już traciłam nadzieję.

– Alison, ty chyba...
– Och, jakże nisko upadli wielcy tego świata! – Alison aż piała.
Sytuacja robiła się nieco denerwująca.
– Dajże spokój, Alison. Ona wcale nie chce mieć do czynienia ze mną.
Uśmiech jego siostry przybladł.

background image

– Dlaczego nie?
– Szuka kogoś poważanego i utytułowanego. A do tego uważa, że zmarnowałem sobie

życie i że zbliżyłem się do jej brata po to, by go zrujnować i zagarnąć jego majątek.

– Och, Jacku – westchnęła Alison, wyciągnęła rękę i potargała mu włosy. – Dlaczego

ludzie mówią o tobie takie okropne rzeczy?

Jack wzruszył ramionami i łyknął portwajnu.
– Bo najczęściej jest to prawda.
– Jacku...
Jej brat odstawił kieliszek i wstał.
– Tak więc nie rób sobie wielkich nadziei. Obsesja panny Benton na punkcie

szacowności powoduje, że jest ona zabawna. Nic więcej. Dobranoc, Alison. – Wyszedł
prosto do holu, żeby wziąć kapelusz i palto. – Dobranoc, Richardzie! – zawołał głośniej,
chociaż nie spodziewał się odpowiedzi.

I nie otrzymał jej.
Planował spędzić ten wieczór w klubie Boodle'a, ale zbyt wielka część jego myśli

krążyła wokół uśmiechu Lilith Benton – zwłaszcza gdy miał zamiar zagrać w karty. Tak
czy owak wyznaczyła mu inne zadanie na ten wieczór, chociaż trudno powiedzieć, żeby
czul do niego wielki pociąg.

Kiedy wrócił do Faraday House, by przebrać się w jakiś strój bardziej odpowiedni do

myszkowania po piwniczce Wenforda, na własnych frontowych schodach zobaczył
Williama Bentona, który siedział z łokciami opartymi na kolanach i brodą ukrytą w
dłoniach.

– Zgubiłeś coś? – zapytał, obchodząc chłopca dookoła, kiedy Peese otwierał mu drzwi.
William podniósł się i poszedł za nim do domu. – Nie. Właściwie to nie. Przyszedłem

zadać ci pewne pytanie, ale twój... twój kamerdyner nie chciał mnie wpuścić.

Jack zerknął na Peese'a, który zdusił uśmiech zamykając za nimi drzwi.
– Rozumiem, zwykle tak postępuje. – Ruszył w kierunku schodów i zauważył, że

William niepewnie zatrzymał się w holu. – Nie mam czasu rozsiadać się i gadać.

– A czy mógłbym może towarzyszyć ci tam, dokąd się wybierasz?
– Nie wydaje mi się... – Jack zawahał się i popatrzył w dół na chłopaka. W końcu i tak

winę za tę wyprawę ponosiła jego siostra. Wzruszył ramionami. – Czemu by nie? Zejdę za
chwilę na dół.

W sypialni ściągnął z siebie surdut i rzucił go na łóżko. Martin pojawił się niemal

natychmiast i aż cmoknął poirytowany, kiedy zobaczył, jak Jack przekopuje co rzadziej
używane części mahoniowej szafy na ubrania.

– Czy nie trzeba wielmożnemu panu pomóc? Jack obejrzał się przez ramię.
– Gdzie są moje stare rzeczy?

background image

– Stare rzeczy, wielmożny panie?
– Te z Francji. Stare i ciemne. Wyczuł za plecami wahanie Martina.
– Wielmożny panie, ma pan jakieś kłopoty? Jack westchnął.
– Jeszcze nie. Po prostu jest mi potrzebne coś, w czym mógłbym się czołgać i nadal

robić wrażenie dżentelmena.

Kamerdyner skierował się do garderoby i wyszedł po kilku chwilach z

ciemnobrązowym surdutem w rękach.

– Czy ten się nada? Markiz zmarszczył nos.
– Nosiłem go kiedyś?
– Jak mi się zdaje, założył go wielmożny pan raz. W Paryżu. – Martin zawahał się

znowu i popatrzył na ubranie. Jack przyglądał mu się z zaciekawieniem; kamerdyner
zmarszczył brwi i podniósł surdut do nosa. I natychmiast przybladł i opuścił go znowu.

– Nie, to się absolutnie nie nadaje. Przyniosę coś innego.
– O co chodzi? – zapytał Jack i stanął mu na drodze.
– O nic, wielmożny panie. Ja tylko...
Jack wziął surdut z rąk Martina i podniósł go do twarzy. Wciągnął powietrze,

spodziewając się zapachu pleśni albo piwa, czując jednak lekką woń francuskich perfum,
zbladł. Równocześnie wydało mu się, że czuje słodkawy zapach starej krwi, chociaż było
całkiem prawdopodobne, że tylko sobie to wyobrażał.

– Masz całkowitą rację – wymamrotał, oddając surdut Martinowi i ocierając dłonie o

spodnie. – Ten się do niczego nie nadaje.

– Wielmożny panie...
– Przynieś mi jakiś inny, do cholery, Martinie. Spieszę się. A ten spal.
Kamerdyner przemilczał to, co miał właśnie powiedzieć. Wrócił do garderoby i

pojawił się niemal natychmiast z następnym surdutem o francuskim kroju. Ten był z kolei
czarny; Jack wyrwał go Martinowi i nałożył. Strój wyraźnie wyszedł z mody już przed
pięciu laty, był mocniej wcięty w pasie, co podobało się wtedy w Paryżu. Ale
przynajmniej pachniał tylko stęchlizną.

– No więc dokąd się udajemy? – usiłował dowiedzieć się William, kiedy Jack wrócił

na dół. Przyglądał się niezbyt modnemu ubiorów markiza z zaciekawieniem.

– Pobawimy się troszkę w nekroskopię – odparł markiz, wciągając rękawiczki na ręce.
– Nek... masz na myśli Wenforda? – zapytał William, a jego zielone oczy błysnęły

diabelskim płomykiem oczekiwania.

– Cicho – zbeształ go Jack, kiedy podchodzili do frontowych drzwi, a Peese otwierał je

przed nimi. – Jeżeli nie potrafisz trzymać tej swojej cholernej paszczy na kłódkę, nie biorę
cię ze sobą.

William wziął sobie ostrzeżenie do serca i milczał przez całą drogę do odległego mniej

background image

więcej o milę Remdale House. Jack widział, że chłopcu nie podoba się narzucone
ograniczenie i że niemal rozsadza go pragnienie porozmawiania na jakiś temat, ale miał
zbyt rozproszoną uwagę, by słuchać czegokolwiek, nawet zabawnych pogaduszek
Williama. Powrót do Wenford House był czystej wody idiotyzmem. Kiedy płatał
Wenfordowi figla, udało mu się i szczęśliwym trafem nikt go nie zauważył; tym niemniej
wcale nie miał teraz większej ochoty, by go łączono z tym incydentem, niż wtedy. Ale
Lilith Benton uśmiechnęła się i poprosiła, a on się zgodził, jak jakiś zaśliniony idiota.
Dziewczyna zapłaci za to później. To była jedyna pociecha, jedyny powód, jaki potrafił
podać, że się naraża na takie ryzyko.

Stanowczo łatwiej było podjechać do tego domostwa zachmurzoną nocą niż tak jak

przedtem w biały dzień, ale kiedy dotarli już do zewnętrznych drzwi prowadzących do
piwniczki na wino, sprawa zrobiła się zdecydowanie bardziej skomplikowana.
Rozejrzawszy się pospiesznie, czy żaden stajenny nie wybrał się na przechadzkę przy
księżycu, Jack wyciągnął nóż zza cholewy i przykucnął przy drzwiach.

– Czy jesteś pewien, że wiesz, co robisz?
Jack obejrzał się przez ramię na Williama, który kulił się w cieniu wiązów i marszczył

brwi.

– Powiedziałem ci, że masz być cicho i trzymać oczy otwarte.
– Tak, wiem – odszepnął William. – Ale sądziłem, że już to raz robiłeś.
– To było w dzień i żaden przeklęty szczeniak nie skamlał mi co sekundę.
Doliczył aż do siedmiu, zanim William znowu się odezwał.
– Czy myślałeś kiedyś o tym, żeby się ożenić?
Na moment palce markiza zamarły na zardzewiałym zamku. Najwyraźniej uroki

Antonii zaczynały działać, mimo wszystko.

– Kazałem ci być cicho – powtórzył nieco mniej ostro.
– Słyszałem – odszepnął William. – Ale Nance dopadł mnie dziś wieczorem w teatrze i

ostrzegał przed libertynami twojego pokroju. A potem Antonia...

– Ostrzegał cię, czy tak? – przerwał mu Jack. Lionel Hendrick był nadętym,

egocentrycznym prostakiem; żałował, że nie słyszał tej rozmowy na własne uszy.

Chłopiec przytaknął, w ciemnościach zabłysły w uśmiechu jego zęby.
– A więc? Chodzi mi o to, czy myślałeś kiedyś, żeby się ożenić.
– Mam dla ciebie następującą radę, Williamie. – Jack przechylił się w bok, żeby nie

zasłaniać sobie słabego, księżycowego światła i wziął się znowu do dłubania przy
masywnej kłódce. – Nigdy nie oddawaj swojego serca kobiecie. Kiedy taka skończy się
nim zajmować i ci je zwróci, nie poznasz jego żałosnych szczątków.

Milczenie chłopca i jego dezaprobata były niemal namacalne, ale w tych

okolicznościach Jackowi było wszystko jedno, czy uraził jego czułą wrażliwość, czy nie.

background image

Przynajmniej później nikt nie będzie mógł powiedzieć, że go nie ostrzegał.

– Ale ty się oświadczyłeś Lil – w końcu zwrócił mu uwagę William.
Jack zadrapał sobie kostki u ręki.
– Diabli nadali. To był żart, chłopcze. – Przynajmniej w założeniu. Ostatnio trudno mu

było rozeznać się we własnych motywach postępowania, taki miał zamęt w umyśle. – Jak
mi się zdaje, dowiodła swoich uczuć wobec mnie niedwuznacznie. – Przekręcił jeszcze raz
ostrze w kłódce i zamek ustąpił. – No. Mówiłem ci, że sobie poradzę.

– Cholernie długo to trwało. Prawie tu zamarzłem.
– Bądź wdzięczny, że jest zimno – mruknął Jack otwierając drzwi. – Gdyby nie to,

poczułbyś zapach Wenforda, jeszcze zanim byś go zobaczył.

– Okropne jest to, co mówisz.
Jack zawahał się, zanim zaczął schodził po schodach do piwniczki. Chłopiec bez

wątpienia nigdy jeszcze czegoś takiego nie przeżywał.

– Może lepiej będzie, jak tu zaczekasz.
– Nonsens. Po tym, co ten stary topór zrobił Lil, na pewno widok jego trupa nie urazi

moich uczuć.

– Mam taką nadzieję. – Jack zdjął jedną latarnię ze ściany i zapalił ją. Piwniczka była

spora, we wszystkich kierunkach ciągnęły się oświetlone żółtym, migotliwym płomieniem
stojaki i półki z butelkami wina. Stąpając cicho, poprowadził ostrożnie Williama
przejściem wzdłuż ściany. – Sprytnie to sobie twoja siostra wymyśliła, że wysłała mnie tu
w tej drobnej sprawie, podczas gdy ona porządnie się wyśpi, nie? – wymamrotał.

– Nie bardzo wypadałoby, żeby to ona w środku nocy skradała się po domu księcia

Wenforda.

– Może to i lepiej – mruknął markiz, odwracając głowę na lekki szelest po lewej. –

Zabrakło mi już dziś amunicji, a nie sądzę, żeby miała ochotę brać jeńców. – Za półkami
rozległo się ciche miauczenie. Dzięki Bogu Wenford trzymał w piwniczce koty, żeby mu
szczury nie gryzły korków; gdyby nie to, mogli trafić na dużo mniej przyjemny widok, niż
się William spodziewał.

– Wiesz co, Lil nie jest taka zła. No i przecież naprawdę nie jest to jej wina.
Wyszli zza rzędu półek. Za plecami Jacka Williamowi coś zabulgotało w gardle;

odgłos się urwał. Wenford był tam, gdzie zostawili go Jack i Milgrew; leżał jak długi na
plecach, ściskając w jednej dłoni butelkę podłego wina. Ubrania były poskładane w
porządny stosik między jego nogami. Jack z westchnieniem podał latarnię Williamowi i
przykucnął przy nagim trupie.

– Dobry Boże – szepnął William, a latarnia zachwiała mu się w dłoni.
– Trzymaj to cholerne światło równo – syknął Jack. Kolczyka nie było w żadnej dłoni

księcia, ani w jego ubraniu. Spędził kilka chwil szukając go na pokrytej ziemią i słomą

background image

podłodze. Znalazł dwa pensy, które musiały wypaść z kieszeni Wenforda, ale żadnych
pereł.

– No więc wytłumacz mi – rzucił przez ramię, zaczynając przeszukiwać u podstawy

najbliższy stojak – czemu to troska panny Benton o poważanie nie jest jej własną winą?

– Pewnie słyszałeś opowieść o naszej matce i hrabim Greyton, prawda?
– Wydaje mi się, że coś sobie przypominam.
No cóż, pewnie to wszystko prawda. Matka była do tego stopnia nieokiełznana, że

ojciec nie czuł się z tym dobrze. Ich małżeństwo zostało zaaranżowane, wiesz. Uczciwie
mówiąc, nie sądzę, żeby ojciec miał blade nawet pojęcie, jak sobie z nią radzić. Kiedy
porzuciła nas dla Greytona... ojciec przysiągł, że jej nigdy nie wybaczy. I nie wybaczył.

– I przez to odwołał was wszystkich z Londynu. William przytaknął.
– Lil miała dwanaście lat. I od tej chwili ojciec robił wszystko, żeby nie zapomniała, iż

krew naszej matki była skażona i że to do niej należy obowiązek przywrócenia Bentonom
dobrego imienia. Lil potraktowała to wszystko bardzo poważnie. Zadręczała się na śmierć,
żeby wszystko było tak, jak powinno. A ojciec i ta starucha Eugenia nie marnowali żadnej
okazji, by jej zwrócić uwagę, jeżeli cokolwiek się nie udało.

Jack obracał jedną z monet w palcach, potem schował ją do kieszeni.
– To chyba olbrzymia odpowiedzialność dla takiej małej dziewczynki.
– Zbyt wielka – odpowiedział bez wahania William. – Ale nigdy nie przestała się

starać. A do tego ma mnie za brata i czasami wydaje mi się, że odzyskanie kolonii
mogłoby być łatwiejszym zadaniem.

Nad ich głowami zaskrzypiały deski podłogowe. Jack podniósł głowę; wokół nich

posypało się nieco kurzu. W porównaniu z nim William był święty. Westchnął w niemal
kompletnych ciemnościach.

– A to stawiałoby mnie na pozycji gdzieś między Falstaffem a samym diabłem.
William zachichotał.
– Bliżej tego ostatniego, jak sądzę.
Tłumaczyło to bardzo wiele z tego, co zaobserwował u Lilith Benton. Nie dziw, że

niemal histerii dostawała za każdym razem, kiedy się do niej zbliżał. Jego obecność
groziła zawaleniem tego starannie budowanego poważania, nad którym pracowała przez
ostatnie sześć lat. Z drugiej strony nie potrafił zapomnieć, jak zareagowała na jego
pocałunek ani jak dygotała pod jego delikatną pieszczotą. Lubiła, żeby ją dotykać. Może
anioł skrycie się zastanawiał, jakby to było, paść w objęcia diabła. Diabeł bez wątpienia
był ciekaw.

– A co teraz?
Jack zerknął w górę.
– Zaczekaj tu chwilkę. Jeżeli ktoś przyjdzie, to się schowaj.

background image

– Gdzie idziesz?
– Na górę. Jest coś, co muszę sprawdzić.
– Jacku... – zaczął protestować chłopak, ale markiz już skierował się na schody

wiodące do kuchni.

– Zaraz wracam – rzucił przez ramię.
Księcia nie było już od dwóch dni i markiz właściwie oczekiwał, że w domu wszystko

się będzie kotłowało. Jednak kiedy skradał się przez hol do prywatnego gabinetu
Wenforda, naokoło panowały spokój i cisza. Wyglądało na to, że nikt tu niczego nie
ruszał, tak więc nikt nie szukał wskazówek, gdzie książę mógł się podziać. W drugiej
szufladzie starego, dębowego biurka znalazł księgę rachunkową, której szukał.

Ponad tuzin pozycji na ostatnich dwóch stronach wydatkowano na pokrycie długów,

które – jak wiedział – zaciągnął Dolph Remdale; znalazł się tam też ostatni wpis na tysiąc
dwieście siedemdziesiąt siedem funtów. A więc to wujek wyłożył grosz za diament.
Wyglądało na to, że Dolph przegrywał regularnie i potężnie w karty; nie było też
wątpliwości, że Wenford kazał mu błagać o każdego pensa koniecznego do spłacenia
wierzycieli.

Jack rozsiadł się w fotelu. Stary topór niewątpliwie wybrał sobie dogodny moment,

żeby umrzeć. Jeszcze tydzień czy dwa i byłby poślubił Lilith Benton, i może nawet jego
potomek byłby teraz już w drodze – a Dolph niczego by nie odziedziczył. Natomiast w tej
sytuacji, jak tylko odkryją śmierć starego, Dolph Remdale stanie się człowiekiem bardzo
bogatym i bardzo potężnym.

Musiał przyznać, że to tylko pobożne życzenia, ale gdyby tak się okazało, iż to jeden z

Remdale'ów wykończył drugiego... Wenford był stary, miał skłonności do ataków furii i
nic w tym dziwnego, że mógł podczas takiego ataku zejść. Z drugiej strony Jack należał
do ludzi, którzy zawsze doceniają, kiedy los się do nich uśmiechnie. I dlatego wziął księgę
rachunkową i wepchnął na półkę głęboko za tom Arystotelesa. Nikomu nie przyjdzie do
głowy, żeby jej tu szukać... przynajmniej przez pewien czas.

Wyślizgnął się do holu, minął kuchnię, przeszedł po omacku do zimnej piwnicy.
– Williamie? – szepnął, rozglądając się w ciemnościach.
– Dzięki Bogu – doszła do niego cicha odpowiedź niemal tuż zza jego pleców.
Okręcił się jak fryga, zobaczył, że William opuszcza w dół butelkę wina i wyrwał mu

ją z ręki.

– Ta butelka ma sześćdziesiąt pięć lat – syknął. – Jeżeli masz zamiar kogoś czymś

walnąć, wybieraj gorsze roczniki.

– Przepraszam – mruknął William. – Znalazłeś to, czego szukałeś?
– Pozostaje tylko mieć nadzieję. Chodźmy.

background image

9

Lilith obudziła się ze straszliwym bólem głowy, we śnie dręczyły ją koszmary ze

zmarłymi książętami i ciemnookimi demonami o uroczym uśmiechu i niskim,
uwodzicielskim głosie. A ból głowy wcale nie zelżał, kiedy w pokoju śniadaniowym
pojawił się William, żeby poinformować ją, gdzie spędził część nocy.

– Poszedłeś tam? – Dech jej zaparło i odłożyła nóż, bo mogłaby ulec pokusie, by za

jego pomocą zrobić krzywdę bratu albo sobie.

– Ktoś musiał Jackowi potrzymać latarnię. – Brat wzruszył ramionami i sięgnął po

półmisek z szynką.

– Nie mogę uwierzyć, że chciał cię w to wciągać. – Lilith aż kipiała; po chwili

zastanowiła się nad tym, co mówi. – A właściwie to nie, bez trudu mogę w to uwierzyć –
poprawiła się. – Niech go diabli.

– Zgłosiłem się na ochotnika – odparował William, lojalny aż do końca.
Niewątpliwie to również zaaranżował Jack Faraday.
– Zauważyłeś w domu Remdale'a jakieś oznaki zamieszania? – zapytała niepewna, czy

Jack wspominał bratu o jej kolczyku; nie miała chęci tłumaczyć mu, w jaki sposób
Wenford mógł wejść w jego posiadanie, jeżeli sam tego nie wiedział.

William uśmiechnął się szeroko.
– Tylko w momencie, kiedy Jack mało mi głowy nie urwał, że chciałem walnąć go

butelką kosztownego wina.

– A za cóż ty Dansbury'ego chciałeś walnąć? – wykrzyknęła.
– Było ciemno. Skąd do cholery miałem wiedzieć, kto się zakrada po schodach do

piwnicy?

Lilith popatrzyła na niego. Czegoś jej w tym opowiadaniu brakowało i nie sądziła,

żeby jej się to coś miało spodobać.

– A skąd właściwie wracał ukradkiem markiz?
– Jack poszedł na górę poszukać czegoś. Jak zwykłe nie mam pojęcia, o co w tym

wszystkim chodziło, a on nie był łaskaw mnie poinformować.

– Może więc należało go walnąć tą butelką. – Do wściekłości doprowadzało ją, że nie

wie, jakie ten łotr ma zamiary, zwłaszcza że stawką w grze była jej pomyślność i spokój.

William parsknął i potrząsnął głową.
– Mówił, że to był dobry rocznik i żebym następnym razem walił go gorszym. Nie uda

ci się przyłapać Jacka w pobliżu niedobrego rocznika. Trzyma własny zapas portwajnu w
połowie klubów w mieście. Nawet butelka, którą obdarował wtedy wieczorem Wenforda,
była pierwszej klasy, a przecież nie lubi... nie lubił tego starego topora.

Lilith dech zaparło i serce najpierw zamarło jej w piersi, a potem załomotało znów

background image

boleśnie.

– Ta butelka pochodziła z jego własnych zapasów? – szepnęła.
Kiedy wcześniej sugerowała, że Jack mógł mieć coś więcej wspólnego ze śmiercią

Wenforda, niż mówił, tylko się z nim droczyła. Ale nagle żart przestał być taki zabawny.
Problem w tym, że poprzedniego wieczoru było tak miło, iż sama już nie była pewna, czy
ma ochotę wierzyć w najgorsze plotki na temat markiza Dansbury'ego. Był taki uroczy,
dowcipny, nawet wielkoduszny, a Bóg jeden wie, że do tego przystojny jak sam diabeł.
Czy takie dżentelmeńskie zachowanie to tylko jeszcze jedna poza, którą zachciało mu się
przybrać na ten wieczór, czy może – a rzadko to się zdarzało – pokazał się prawdziwy
Jack Faraday, nie miała pojęcia. Wzdrygnęła się, kiedy Bevins zaskrobal do drzwi.

– Panno Benton – powiedział uroczyście, podając jej tackę, na której leżał bilet

wizytowy. – Lord Hutton pyta, czy znalazłaby pani dla niego chwilę wolnego czasu.

– O, lord Hutton. To przecież jest Jacka....
– Przepraszam cię, Williamie – przerwała mu. Dużo już zawdzięczała dyskrecji

Bevinsa i nie życzyła sobie powierzać mu więcej sekretów, niż było absolutnie konieczne.
Uśmiechnęła się, kiedy William popatrzył na nią podejrzliwie. – Obiecałam lordowi
Hutton zraz róży Madame Hardy. Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak mu na niej
zależy. – Wstała i figlarnie poklepała brata po głowie. – Zaraz wrócę. I proszę, choć przez
chwilę powstrzymaj się od wpadania w tarapaty.

Richard stał w holu podziwiając bukiet herbacianych róż, które ustawiła tam w

wazonie.

– Lord Penzance – powiedział.
– Wyjątkowo lubię ten gatunek.
– Ja również. – Ujął jej dłoń. – Proszę o wybaczenie mego natręctwa, ale przypadkiem

tędy przechodziłem i pomyślałem...

– Zachwycona jestem, że pan wpadł – powiedziała Lilith ciepło, wdzięczna za chwilę

rozrywki. Pod nieobecność markiza Dansbury'ego lorda Huttona charakteryzowała taka
sama serdeczność, jaką ceniła sobie u jego żony. – Czy miałby pan ochotę na filiżankę
herbaty?

Hutton potrząsnął głową. – Naprawdę brak mi czasu, ale dziękuję pani. – A więc

proszę pozwolić, że pokażę panu moje skarby. Podziw, jaki lord Hutton okazywał dla
różanego ogrodu, sprawił jej ogromną przyjemność. Na dodatek mogła jego obecność
wykorzystać w innym, bardziej praktycznym celu.

– Nie zdawałam sobie sprawy, że markiz Dansbury jest pana krewnym – powiedziała,

zacierając ręce z zimna i usiłując stłumić głos wewnętrzny, który informował ją, że jest
podstępną manipulatorką. Ostatecznie ogień należy zwalczać ogniem.

– Jest – odpowiedział hrabia krótko i zerknął na nią, a dopiero potem wrócił do

background image

wybierania zrazów. – To właśnie Jack przedstawił mnie Alison. Czy mógłbym może
otrzymać od pani zraz Annę of Gierstein?

– Ależ oczywiście. – Lilith podała mu sekator. – Wydaje się takim... niezależnym

człowiekiem – ośmieliła się powiedzieć.

– To muszę przyznać. – Richard wbił sobie w palec cierń i skrzywił się. – Jack więcej

ludzi poobrażał i więcej narobił zamieszania niż lis w kurniku.

Najwyraźniej uczucia lorda Huttona również uraził.
– Mam wrażenie, że on i Remdale'owie nie zgadzają się ze sobą.
Znowu na nią zerknął.
– Nie, nie zgadzają się. Historia ma swoje korzenie w zamierzchłej przeszłości; coś

tam było z jakimś kawałkiem ziemi, o którą dziadek Jacka założył się i przegrał, a teraz
Remdale'owie nie chcą jej odsprzedać. I mało prawdopodobne, żeby okazali się chętni,
skoro Jack nie przestaje sobie robić z Wenforda wroga.

Lilith nagle pożałowała, że Richard jest tak rozmowny. Może Jack miał jednak jakiś

powód, żeby się pozbyć Wenforda. Było to nie do pomyślenia, ale nie mogła przecież
ignorować tego, czego się dowiedziała, zwłaszcza że wiedziała też o butelce portwajnu.

Ta ostatnia informacja nie dawała jej spokoju przez całe rano, a chociaż w południe

ociepliło się i znalazły sobie z Pen i lady Sanford uroczą kawiarenkę na świeżym
powietrzu, przez cały czas trwania lunchu czuła się rozstrojona tym, co usłyszała od
Richarda.

– Och, to Darlene McFadden. – Lady Sanford popatrzyła na drugą stronę alei i

uśmiechnęła się. – Nie zdawałam sobie sprawy, że jest w Londynie tego lata – ciągnęła
dalej, przyglądając się, jak wysoka, rudowłosa dama wchodzi do sklepu. – Zaraz wracam.
– Podniosła torebkę i pospieszyła na drugą stronę ulicy.

– Nie będzie jej pewnie przez godzinę – rozchichotała się Penelopa patrząc w ślad za

matką. Nagle wyprostowała się. – Czy to nie William?

– Gdzie?
Pen pokazała na ulicę. Minął je otwarty powozik ozdobiony herbem Hamble'ów;

powoził William. Na widok towarzyszki brata Lilith jęknęła.

– Mówił, że wybiera się na piknik, ale nie wiedziałam, że w towarzystwie Antonii St.

Gerard.

– Więc to jest Antonia St. Gerard? – zapytała Pen, patrząc za nimi z przygnębieniem. –

Słyszałam, że ona nigdy za dnia nie wychodzi z domu.

Lilith westchnęła i podniosła serwetkę.
– Najwyraźniej udało mu się ją przekonać. Mój brat doprowadza mnie niekiedy do

wściekłości; wpada mu do tej tępej głowy jakiś pomysł i z miejsca bierze się bez
zastanowienia do jego realizacji.

background image

– A ja uważam, że on jest całkiem miły – odparowała Penelopa, sypiąc sobie cukier do

herbaty. – Zawsze mnie potrafi rozśmieszyć.

Lilith popatrzyła na przyjaciółkę.
– Czy tobie się mój brat podoba, Pen? – zapytała zaskoczona.
Penelopa zaczerwieniła się.
– Może. – Zakryła sobie usta serwetką. – Troszeczkę.
– No to mam nadzieję, że odzyska zdrowy rozsądek – powiedziała Lilith z

przekonaniem, przyglądając się, jak powozik znika im z oczu. – Bo zachowuje się, jak...
jak jakiś hulaka, od kiedy uzależnił się od Dansbury'ego.

Pen lekko zmarszczyła brwi, a Lilith kiwnęła głową.
– Niewiele widzę nadziei dla jego reputacji czy portfela, dopóki nie uwolnię go ze

szponów Jacka Faradaya.

– Czy ma to znaczyć, że jestem ptakiem drapieżnym czy smokiem? – Głęboki głos

markiza dochodził zza jej pleców; Lilith zdała sobie sprawę, czemu Penelopa się
marszczyła.

Zarumieniła się, kiedy przysunął sobie krzesło i usiadł. Najwyraźniej rozbawiły go jej

obelgi i Lilith poczuła, że ogarnia ją gniew.

– Zdecydowanie ziejący ogniem smok – odpowiedziała ostro.
– Hm – zamruczał markiz, patrząc na nią zagadkowo. – Smoki zdają się przepadać za...

młodziutkimi dziewicami, czyż nie?

– Och, jej – szepnęła Pen, a na jej twarzy pojawiły się jaskrawe rumieńce; zaczęła się

wachlować.

Lilith nie dała się zaszokować.
– Dosyć to łękliwa ofiara dla tak groźnej bestii, czy nie sądzi pan?
– Tylko w przypadku, jeśli uzna się, że dziewiczość równa się bojaźliwość. – Oparł się

łokciami na stole, brodę złożył w dłoniach. – A nie wątpię, że pani potrafiłaby zgładzić
smoka, gdyby sobie pani życzyła.

– Prawdę mówiąc, zastanawiałam się nad czymś takim, lordzie Dansbury – odparła;

oczy jej się zwęziły. Z całego serca pragnęła, żeby przestał wreszcie uprawiać te swoje
idiotyczne gry i pozwolił jej dowiedzieć się, co naprawdę myśli.

– Lilith! – wykrzyknęła Pen.
– Och, nic się nie stało, panno Sanford. Jestem już do tego przyzwyczajony. Pannę

Benton i mnie łączą szczególne więzy.

– Naprawdę? – zapytała z wahaniem Pen i zerknęła szeroko otwartymi oczami na

przyjaciółkę, która siedziała wyprostowana, jakby kij połknęła, kiedy Dansbury kazał
podać sobie filiżankę kawy.

– O, tak. A jednym z ich bardziej osobliwych aspektów jest to, że nigdy mnie ona o nic

background image

nie pyta wprost – ciągnął dalej markiz, odwracając się, by spojrzeć Lilith w oczy – ale
woli udać się do moich krewnych, by wścibiać nos w nie swoje sprawy.

A więc dowiedział się, że rozmawiała z lordem Huttonem.
– Pan markiz o jednym zdaje się nie pamiętać – powiedziała Lilith do Pen, chociaż nie

spuszczała oczu z Dansbury'ego. – Gdyby był tak rozmowny, jak to sugeruje, nie trzeba
byłoby gdzie indziej szukać potencjalnych... dowodów. – Z rozmysłem użyła tego właśnie
słowa i z przyjemnością patrzyła, jak przez jego policzek przechodzi skurcz.

Dansbury pociągnął lyk kawy i przez moment wpatrywał się w swoją filiżankę.
– Wczoraj wieczorem była pani dużo bardziej przyjaźnie nastawiona.
– Wczoraj wieczorem nie zdawałam sobie sprawy, że pewna butelka portwajnu

pochodziła z prywatnych zapasów. Zostałam również oświecona w sprawie pewnej
nierozstrzygniętej kwestii dotyczącej nieruchomości.

– Z tego Richarda jest diabelny plotkarz. – Jack sposępniał.
– To pana zdanie. A jakie ma pan wytłumaczenie w sprawie tej butelki?
Pen patrzyła to na jedno z nich, to na drugie, najwyraźniej nie potrafiąc się domyślić, o

co chodzi. I dobrze. Lilith wcale nie chciała wciągać przyjaciółki w coś, co wciąż jeszcze
mogło się skończyć wielkim skandalem.

Jack potrząsnął głową i pochylił się do przodu; musnął palcem grzbiet jej dłoni, a

Lilith zadygotała i odsunęła rękę.

– Myślę, Lilith – powiedział cicho – że prędzej czy później skończą ci się dotyczące

mnie wymówki. I co wtedy zrobisz?

Na policzkach Lilith pojawił się lekki rumieniec.
– Może się pan do woli bawić słowami, milordzie. To niczego nie zmieni.
– Wolałbym się bawić w co innego – zareagował dwuznacznie.
– Zakładam, że grać w karty? – Lilith sama była zdumiona, że głos jej się nie łamie,

kiedy ma przed sobą te oczy, które widziały o tyle więcej, niż chciała ujawnić.

Markiz sięgnął po jeden z jej herbatników i odgryzł kawałeczek.
– Nie to miałem dokładnie na myśli, ale sądzę, że wystarczy. Chwilowo.
– Wynoś się, ty łajdaku! – Lilith wściekła i zmieszana zacisnęła palce na kieliszku z

ratafią.

Dansbury, który najwyraźniej przypomniał sobie paterę na słodycze, wstał.
– Może dalszy ciąg rozmowy odłożymy na później, panno Benton. – Pogrzebał w

kieszeni i wyciągnął banknot pięciofuntowy, rzucił go na ich stolik. – Pozwolę sobie
podziękować za ciasteczko i rozmowę – stwierdził, uśmiechając się do niej z wysoka.
Ruszył, ale po kilku krokach zawahał się i obejrzał. – Nawiasem mówiąc, w okolicy
wieprza nie było żadnych pereł. – Pochylił głowę przed Pen, odwrócił się i odszedł
pogwizdując wesoło.

background image

– Czy wciąż jeszcze sądzisz, że on cię próbuje skompromitować? – zapytała Pen,

patrząc za Dansburym. – Bo mnie to wyglądało na coś całkiem innego.

– Ponieważ tak sobie życzył. – Lilith ostrożnie odstawiła kieliszek z powrotem na stół,

żeby Pen nie zobaczyła, jak zaczęły jej się trząść ręce. A więc zadał sobie ten trud i
poszedł szukać jej kolczyka, a potem znalazł ją, by jej donieść, iż nie odniósł sukcesu.
Nikt nie potrafił tak wytrącić jej z równowagi jak ten zatracony markiz!

– Wiem, że nie podoba ci się to, że zaprzyjaźnił się z twoim bratem, ale czy nie wydaje

ci się atrakcyjny? – podjęła temat Pen. – Jest całkiem przystojny i taki bardzo...
skandaliczny. – Przeszedł ją leciutki dreszcz.

– A tobie się to wydaje atrakcyjne? – zadała pytanie Lilith, wzbraniając się obejrzeć za

markizem.

– A tobie nie? Tak ze sobą rozmawialiście, jakbyście się w każdej chwili mieli

nawzajem pożreć! Nie zdawałam sobie sprawy, że potrafisz być taka okrutna.

– Czy to ma być komplement? – odpaliła Lilith zła, że Pen mogła uznać jej

zachowanie za niewłaściwe.

– To właśnie miałam na myśli – odpowiedziała Penelopa, najwyraźniej urażona. –

Chciałabym, żeby kiedyś na mnie ktoś popatrzył tak, jak on patrzył na ciebie.

Lilith zawahała się bardzo zaciekawiona, co też jej przyjaciółka dostrzegła w markizie

Dansburym.

– Jak on na mnie patrzył?
– Jakby wchłaniał w siebie wszystko, co się ciebie tyczy, z zewnątrz i z wewnątrz.
Lilith ciarki zaczęły chodzić całymi stadami po rękach. Odwróciła się w kierunku, w

którym odszedł Dansbury, ale markiz już zniknął. Tym razem poczuła się rozczarowana.
Lepiej niech Wenforda ktoś szybko znajdzie, bo nie wytrzyma już długo tego
emocjonalnego zamętu, który obudził się w niej podczas ostatnich tygodni.

Jack wstał i przeciągnął się, potem podszedł powoli do najbliższego okna, żeby

wyjrzeć na deszcz, który padał równo i uporczywie w ciemnościach. Za jego plecami
goście podjęli hałaśliwą grę w faraona bez jego udziału, a on westchnął oparłszy się o
ścianę i małymi łyczkami pociągał portwajn. Przez cały wieczór przegrywał powoli, ale
stale z grupą raczej kiepskich przeciwników. I bardzo dobrze orientował się, dlaczego tak
było. – Milczący jesteś dzisiaj – zauważyła Antonia, stając za nim i wsuwając mu dłoń
pod ramię.

– Jestem w refleksyjnym nastroju – poprawił, nie patrząc na nią.
– Niebezpieczne zajęcie dla kogoś takiego jak ty. Chyba że planujesz czyjeś zejście?
– Nic tak przebiegłego, obawiam się. Po prostu myślę. – I bez końca kontempluję

twarz, rysy i głos drobnej, kruczowłosej piękności, której z każdą mijającą chwilą
pożądam coraz silniej.

background image

– A czy te refleksje dotyczą kogoś w szczególności? – zagruchała Antonia.
Albo Antonia posiadła umiejętności czytania w myślach, albo on zachowuje się w

sposób przerażająco szczery. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie chciał, by
wiedziała, jak bliska jest prawdy.

– To tylko takie ogólne rozmyślania nad żałosnym stanem ludzkości.
– Hm. Pozwól więc, żebym ci podsunęła nowy temat.
– To niekonieczne.
– Ale nie słyszałam ostatnio nic o twojej ślicznej gierce z panną Benton – nalegała

Antonia – poza tym, że spędzasz znaczną ilość czasu w przyzwoitym towarzystwie. –
Przerwała. – A mnie się zdawało, że nie znosisz przyzwoitego towarzystwa.

Wyraźnie usiłowała się czegoś dowiedzieć.
– W takim właśnie towarzystwie obraca się panna Benton, jest więc rzeczą rozsądną,

bym i ja się tam znalazł, nie uważasz? – odparował, usiłując nie dopuścić, by w jego
głosie słychać było rozdrażnienie. – Na przykład raczej nie spodziewałbym się spotkać jej
tutaj.

– Och, wstydź się, Jacku. – Antonia wydęła wargi. – Nie musisz mnie od razu obrażać.
Jack zerknął na nią, potem wrócił wzrokiem do ciemnej ulicy za oknem.
– Nie, nie muszę.
– No cóż, nie chciałabym przerywać twojego podłego nastroju, kochany, ale mam

wiadomości, które cię mogą zainteresować. – Antonia znowu mruczała prawie jak kotka,
oparła policzek o jego ramię i potarła palcami rękaw.

– Czekam z zapartym tchem.
– To takie rozkoszne. William Benton, wyobraź sobie, wypowiedział dziś na naszym

uroczym pikniku słowo „małżeństwo" – powiedziała półgłosem.

Markiz obejrzał się przez ramię, ale William zajęty był przegrywaniem zawartości

sporych rozmiarów sakiewki do lorda Hunta i markiza Telgore.

– Nie liczy się, jeżeli byłaś rozebrana, kiedy to mówił – zwrócił jej cicho uwagę. –

Przekonany jestem, że wiesz, iż mężczyzna skłonny jest powiedzieć niemal wszystko w...
w gorączce namiętności, tak to nazwijmy.

Antonia zachichotała.
– Tak, wiem. A nawet przekonałam się, że to bardzo użyteczne. Ale nie, to było już

dużo później. „Antonio, czy byłaś kiedyś zakochana?" zapytał mnie. A potem chciał
wiedzieć, czy uważam małżeństwo za zasługujący na szacunek zwyczaj. – Antonia
westchnęła. – Wiesz, on ma rocznie pięć tysięcy.

– Tak to jest. – Jack wyprostował się, słysząc drapieżny ton w jej głosie. – Chyba nie

traktujesz tego całkiem serio, Toni, prawda? Taki niewinny, wsiowy szczeniak?

– Nie taki niewinny, jak kiedyś był. – Antonia uśmiechnęła się jedwabiście. – No i

background image

oczywiście jeszcze się nie zdeklarował. Ale pomyślałam sobie, że może miło byłoby mieć
do zabawy pięć tysięcy rocznie na drobne wydatki.

To by zabiło Lilith. Jack poczuł się równie zaskoczony tą myślą, jak i znaczeniem,

które niosła ze sobą. Weźmie ją do łóżka; jej późniejszy los nie powinien go obchodzić. A
już na pewno nie powinien przejmować się tym, co będzie czuła – zważywszy jakie miał
względem niej zamiary. Zaczerpnął głęboko powietrza. To ona zaczęła, wszystko, co się
potem wydarzyło, to jej wina.

– No to do ataku – wymamrotał szorstko i odwrócił się znowu do okna.
Antonia zaczęła odpowiadać, ale przerwała, kiedy w pokoju pojawili się Price i Ernest

Landon. Wydawali się czymś bardzo poruszeni i kiedy natychmiast pospieszyli w jego
kierunku, Jack z miejsca się domyślił, o co może chodzić.

– Dansbury, słyszałeś? – krztusił się śmiechem Landon, najwyraźniej ogromnie

rozbawiony nowiną.

– Bardzo wiele rzeczy słyszałem. Czy chodzi ci o coś szczególnego?
– Wyglądasz tak, jakbyś miał zaraz pęknąć – skomentował szeroko się uśmiechając

lord Hunt. – Gadajże.

Landon zachichotał.
– Nigdy byście nie zgadli. No dobrze. Hmm. – Odchrząknął. – Wygląda na to...
– Price? – przerwał mu Jack, unosząc jedną brew do góry.
– Książę Wenford nie żyje – powiedział treściwie Price.
– A niech to diabli, Price! – zaprotestował Ernest. – Nie masz cienia wyczucia

dramatyzmu.

Hunt wstał, a za nim szybko podniósł się markiz Telgore.
– Co takiego? – zapytali niemal jednogłośnie. Jack popijał portwajn małymi łyczkami.
– No, słuchamy – powiedział półgłosem.
William zrobił się czerwony jak piwonia i Jack miał tylko nadzieję, że temu głupkowi

starczy rozumu, by się nie odzywać.

– Historia robi się jeszcze lepsza – zaczął Price.
– O, nie, nie pozwolę – odparował Landon. – Resztę opowiem ja... daj mi się trochę

zabawić.

– Jeżeli nie masz zamiaru odegrać nam tu pantomimy, proponowałbym, żebyś

opowiadał dalej – zażądał Hunt.

– No dobrze, już dobrze. Ale niech no mi ktoś poda kieliszek portwajnu, proszę.
Antonia niecierpliwie skinęła na jednego ze służących.
– Nie możemy się doczekać na to, co nam powiesz – zamruczała do Ernesta niczym

kotka.

– Wygląda na to, że jeden z lokajów Wenforda zakradł się do jego piwniczki z winem,

background image

żeby podwędzić księciu jakąś lepszą butelkę. I jak myślicie, co zastał na dole?

– Wenforda? – zapytał gładko Jack.
– Tak, ale w jakim stanie?
– Nieżywego. – Wniósł swój udział do rozmowy Price.
– Tak, ale...
– Landon, opowiadajże dalej – powtórzył mrocznie Hunt. Ernest westchnął na taki

brak uznania w otaczającym go tłumie.

– Leżał tam, z butelką najtańszego sikacza, jaki sobie możecie wyobrazić, w ręku; z

sikacza już zdążył się zrobić ocet, a książę był kompletnie i całkowicie...

– Kompletnie i całkowicie co? – zapytał William, a opinia Jacka o nim podskoczyła o

jeden szczebelek.

– Był goły – wyjaśnił Landon, niecierpliwie potrząsając głową. – A ubrania

poskładane miał w schludny stosik u stóp.

– Na Boga – wymamrotał Hunt. – Jesteś pewien? Price kiwnął głową.
– Do White'a przysłali powóz po Dolpha Remdale'a. Kiedy czekali na niego, stangret

opowiedział mi o wszystkim.

– Ależ to rozkoszne – szepnęła Antonia Jackowi do ucha.
– Założę się, że do rana opowieść o tym rozejdzie się po całym Londynie. – Price się

uśmiechnął. – A przynajmniej można mieć taką nadzieję.

– Panie Benton – odezwał się Peter Arlen od stolika na drugim końcu pokoju. – Czy

pana siostra nie była niemalże zaręczona z jego wysokością?

William pobladł, jego spojrzenie pomknęło w kierunku Jacka.
Markiz odwrócił się do Arlena i roześmiał się.
– Można by równie dobrze powiedzieć, że jest niemalże zaręczona z każdym wolnym

panem w Londynie.

Arlen i większość obecnych w pokoju roześmieli się, ale William popatrzył na markiza

posępnie. Głupek, nie zdawał sobie sprawy, że jeżeli zacząłby zapewniać o jej
niewinności, posunąłby się na pewno za daleko i bardzo prawdopodobne, że narobiłby im
wszystkim sporo kłopotów. Przynajmniej Lilith starczy rozumu, żeby zdystansować się od
Wenforda, nie budząc niczyich podejrzeń.

Przyniesione wieści zakończyły rozgrywki na ten wieczór, ale Price złapał Jacka,

zanim ten zdążył się z wdziękiem oddalić.

– Dansbury.
– A więc zacząłeś się przyłączać do Dolpha Remdale'a u White'a, co? – zauważył Jack,

przypuszczając na przyjaciela atak, by uchylić się od rozmowy na mniej przyjemne
tematy.

– Po prostu starałem się unikać ciebie – odparował Price. – Nie mam ochoty, żebyś

background image

mnie wywlókł na następne kosztowanie herbatki. – Rozejrzał się po pokoju. – Kiedy już
jednak miałem takie wiadomości, pomyślałem sobie, że byłoby niesprawiedliwe, gdybyś
nie znalazł się wśród pierwszych, którzy się o tym dowiedzą.

Jack kiwnął głową.
– Doceniam twój gest. Chociaż pewnie była to tylko kwestia czasu; Wenford starszy

był od Northumberland.

– To i prawda – zgodził się z nim chichocząc Price. – Czy nie sądzisz, że Dolph będzie

obnosił tytuł z większą... powiedzmy sobie, pewnością siebie? Jack wzruszył ramionami.

– Naprawdę niewiele mnie to obchodzi. Moim zdaniem każdy Remdale to czysta strata

powietrza.

– Nie mam zamiaru się o to z tobą pokłócić. Ale powiedz mi, jak tam twoja gra? Masz

już jakieś wyniki?

– Posuwam się we właściwym kierunku – przyznał Jack, który nie miał ochoty

rozmawiać o Lilith Benton z Pricem. W jakiś sposób umniejszało to wartość prowadzonej
przez niego gry – chociaż śmiechu warta była myśl, że robi coś w najmniejszym choćby
stopniu szlachetnego. Tyle że coraz trudniejsze stawało się uzasadnianie celu gry, nawet
przed samym sobą. A wzbraniał się nawet pomyśleć, że nie przestawał gonić za Lilith z
zupełnie innego powodu.

– Mój Boże – jęczał wicehrabia Hamble, trzymając się za głowę. – Mój Boże. Tyle

czasu minęło, a on już nie żył.

Lilith ze spuszczonymi oczami stała przy biurku ojca, który lamentował nad odejściem

księcia Wenforda z tego świata. Mogła mu o jego śmierci powiedzieć kilka dni temu.
Prawdopodobnie powinna mu była powiedzieć. A przecież przez te ostatnie dni czuła się
niemal wolna.

Ponieważ nikt inny nie orientował się, że jej najbardziej faworyzowany konkurent

całkowicie wycofał się z zawodów, reszta zostawiała ją właściwie w spokoju. Oczywiście
poza Lionelem, który właśnie walkowerem przesunął się na pierwszą pozycję – no i
Jackiem Faradayem, który chyba zdecydował, że wkradnie się w jej życie bez cienia
poszanowania dla jakiejkolwiek przyzwoitości.

– Wcześniej czy później musiało do tego dojść, papo – łagodziła. – W końcu jego

wysokość był już starszym panem i, jak mi się zdaje, miał skłonność do apoplektycznych
ata...

– Mógł zaczekać z przenoszeniem się na tamten świat, dopóki nie zostaniesz mu

zaślubiona – warknął wicehrabia, przerywając jej. – I dopóki nie da ci dziedzica, który by
zapewnil ci pozycję w domu Wenfordów. Lilith zmarszczyła brwi.

– Ale, papo, sam mówiłeś, że nie będę musiała za niego wychodzić.
Ojciec podniósł głowę, by na nią popatrzeć, potem odwrócił wzrok.

background image

– Miałem nadzieję, że zmienisz zdanie.
No tak. Nigdy by nie ustąpił na jej prośbę i nie odmówił Wenfordowi, gdyby nie miał

nadziei, że ją przekona.

– Powiedziałam ci, że wyjdę za każdego innego, którego mi wybierzesz –

przypomniała mu, chociaż twarz, która przyszła jej na myśl, nie należała do nikogo z
zaaprobowanej listy konkurentów.

Ojciec popatrzył na nią i powoli kiwnął głową.
– Tak, właściwie nie ma powodu, żeby odkładać nasze własne plany na później. –

Wyprostował się. – Powinnaś natychmiast zacząć bywać. Nie chcemy, by ktokolwiek
odniósł wrażenie, iż w jakikolwiek sposób opłakujesz jego wysokość. Gdyby był umarł w
jakiś bardziej godzien szacunku sposób, byłoby rzeczą właściwą okazać smutek, ale w tym
przypadku im szybciej zdystansujemy się od Geoffreya Remdale'a, tym lepiej.

A więc Jack Faraday oddał jej podwójną przysługę, kiedy dopilnował miejsca, gdzie

spoczął Wenford, jak i sposobu, w jaki tam spoczywał.

– Planowałam wziąć dziś wieczorem udział w balu u Doveshane'ów – zaproponowała.
– Tak, wspaniale. – Ojciec przyglądał się jej krytycznie przez chwilę, potem

gwałtownie się podniósł. – Wiesz, właśnie wpadłem na wspaniały pomysł.

Lilith poruszyła się niezbyt zachwycona tą informacją. Zaczynało do niej dochodzić,

że ojcowskie pomysły oznaczały wyłącznie więcej pracy i stresu dla niej.

– Na jakiż to?
– Powinien on przypaść do gustu nawet twoim wzniosłym ideom na temat dobrego

małżeństwa – ciągnął dalej ojciec. – Tylko jak się do tego zabrać...?

– Do czego, papo?
– Oczywiście do tego, żebyś wyszła za mąż za nowego księcia Wenforda.
Lilith zamarła. Coś takiego nigdy nie przyszło jej nawet do głowy, mógł to najwyżej

być żart Jacka Faradaya.

– Za... Randolpha Remdale'a? – wyjąkała.
– Bez wątpienia za Randolpha Remdale'a – zgodził się. – Nie możesz mieć żadnych

zastrzeżeń co do niego. To przystojny mężczyzna, o nienagannych manierach, a teraz,
dzięki śmierci wuja, będzie bardzo potężny. – Usiadł znowu, najwyraźniej zastanawiając
się, jaką przyjąć strategię.

– Ale... ale czy Dolph... jego wysokość... nie będzie w żałobie?
– Czy ty niczego nie wiesz, dziewczyno? Wenford zabronił tego testamentem. Nie

chciał, by tracono czas na takie głupoty.

Wydawało się to mało podobne do Wenforda, zwłaszcza po ich ostatniej rozmowie.

Książę chyba sądził, że świat kręci się wokół niego i że po jego śmierci nastąpi kompletny
chaos. Powstrzymała pełen zaskoczenia uśmiech. To ostatnie stało się prawdą, dzięki

background image

markizowi Dansbury'emu.

Ojciec pogrążył się w swoich planach, a Lilith korzystając z tego wymknęła się na górę

do salonu. Ledwo zdążyła usiąść, a już Bevins otworzył drzwi i poinformował ją, że Jack
Faraday chciałby pomówić z nią w cztery oczy. Miarą tego, jak bardzo wszystko w jej
domu podupadło, mógł być fakt, że Bevins nawet brwi nie uniósł w górę, dowiadując się,
że Lilith przyjmie Dansbury'ego bez przyzwoitki. Bez wątpienia uznał, że wiąże się to z
całą skandaliczną sprawą pozbywania się trupa Wenforda, ale Lilith sama czuła się
zaskoczona. Jeszcze całkiem niedawno byłoby nie do pomyślenia, żeby przyjmowała na
osobności jakiegoś mężczyznę, nie mówiąc już o markizie. A teraz z wdzięcznością
skorzystała z okazji.

– Czy ma pani przy sobie broń? – zapytał Dansbury wchodząc do pokoju; Bevins

zamknął za nim drzwi.

– Chwilowo nie – odparła, zerkając na najbliższą półkę z książkami. – Tym niemniej

mam pod ręką amunicję w wielkich ilościach.

Markiz uśmiechnął się.
– Będę o tym pamiętał. – Rozejrzał się po regałach, potem podszedł, żeby z bliska

przyjrzeć się ich zawartości. – Należą do pani – zapytał, oglądając się przez ramię – czy
też są częścią rodzinnego dziedzictwa?

– Większość z nich należy do mnie – powiedziała. – Dziedzictwo rodowe ojciec

trzyma w bibliotece. – Przyglądała się jego profilowi. – Zwrócę Bevinsowi uwagę, by
pana tu nie wpuszczał.

Markiz roześmiał się, podniósł książkę i otworzył ją.
– Mitologia grecka. – Przejrzał trzymany w ręku tom. – Dziwny to wybór jak na młodą

kobietę, która postanowiła dobrze wyjść za mąż.

– Dlaczego pan tak twierdzi? – zapytała, podnosząc się. Dansbury wzruszył

ramionami.

– Mam wrażenie, że robi pani z siebie pustą ślicznotkę, taki bibelocik, którym

dżentelmen mógłby się pochwalić. Mam dla pani małą radę, moja droga: szlachetnie
urodzeni ogólnie rzecz biorąc są raczej głupi i nie lubią, żeby żony wiedziały więcej od
nich. Ale przypuszczam, że skoro już pani o tym wie, będzie pani swą wiedzę potrafiła
ukryć.

Następna obelga pod płaszczykiem komplementu; Lilith nie miała pojęcia, jak

powinna zareagować.

– Co pan tu robi? – zapytała więc. – Jest tak wcześnie, że sądziłam, iż dopiero będzie

pan wracał do domu po kartach, pijaństwie czy... tym, czym się pan zajmuje wieczorami.

– Zakładam, że chodzi pani o czyny nierządne – stwierdził niedbale markiz,

odstawiając książkę na miejsce i wybierając następną.

background image

Lilith zaczerwieniła się.
– Jakkolwiek pan by tego nie nazwałodpowiedziała nonszalancko.
– Ach. No cóż, jeżeli chce pani wiedzieć, nie zajmowałem się ostatnio żadnym „jakby

pan tego nie nazwał". Wczorajszy wieczór spędziłem u przyjaciół, a kiedy doszły do mnie
wieści o zgonie Wenforda, z trudem doczekałem jakiejś przyzwoitej godziny, żeby przyjść
i na własne oczy zobaczyć, jak pani i jej rodzina zareagują na tę nowinę.

– Jest wciąż za wcześnie, żeby godzina była przyzwoita – poinformowała go Lilith. –

William jeszcze nie wstał, podobnie jak moja ciotka.

– A przecież pani już wstała. Jane Austen? – Przeczytał, patrząc na grzbiet książki,

którą trzymał w ręku. – I do tego jest pani romantyczką?

– Tak – przyznała.
– Następna osobliwość u dziewczyny, która chce poślubić tytuł. Jest pani pełna

sprzeczności, moja słodka.

Lilith uświadomiła sobie, że popełniła błąd przyznając, iż książki należą do niej.

Najwyraźniej Dansbury uznał, że otworzyło się przed nim coś w rodzaju kufra ze
skarbami pozwalającymi zajrzeć do jej umysłu i duszy i wdzierał się tam zaciekawiony;
podobnie zresztą postępował w każdej sprawie, która miała cokolwiek wspólnego z nią.

– Niech pan przestanie, dobrze?
Natychmiast odłożył następną książkę na miejsce i odwrócił się, by popatrzeć na nią.
Wytrącona z równowagi Lilith zastanawiała się, jak to możliwe, że Alison ma tak

wesołe i łagodne oczy, skoro ten sam kształt i kolor był tak pełen cynizmu i tak mrocznie
zmysłowy u jej brata.

– Bardzo dobrze – odparł. – Ale niechże mi pani powie, jak jej ojciec zareagował na tę

wiadomość.

Lilith podeszła do okna.
– Źle. – Nie miała zamiaru informować go o decyzji wicehrabiego odnoszącej się do

Dolpha Remdale'a. Wkrótce i tak na pewno się o tym dowie, a chwilowo nie miała
najmniejszej ochoty, żeby jej dokuczał i droczył z nią na ten temat. Nie on.

Markiz poszedł za nią.
– I? – Ponaglił ją, najwyraźniej wyczuwając niedopowiedzenie.
– I nic. Niech pan już idzie.
– Ale byłem przecież grzeczny dziś rano, prawda? Rzeczywiście.
– To bez znaczenia – odparła. – Poprzedza pana pańska reputacja.
– Hm – mruknął markiz za jej plecami. – Ale przecież to ci się we mnie podoba, czyż

nie, Lilith?

– Nie dałam panu pozwolenia, by mówił pan do mnie po imieniu! – Do szału

doprowadzała ją jego wrogość, a cierpliwość wyczerpała się do reszty; odwróciła się, by

background image

go uderzyć.

Jack chwycił jej rękę i przyciągnął ją do siebie. Zanim zdążyła zaczerpnąć tchu,

pochylił głowę i pocałował ją.

Lilith położyła mu dłonie na piersi, by go odepchnąć od siebie, ale zamiast to zrobić,

niespodziewanie wczepiła się palcami w klapy surduta. Przywarła do niego i dygocząc
oddała mu pocałunek z namiętnością, która oszołomiła ją i przeraziła. Jęknęła cichutko,
kiedy wyciągnął rękę i dotknięciem lekkim jak piórko musnął wrażliwe włoski na jej
karku. W końcu przestał ją całować i cofnął się z wyrazem zaskoczenia i triumfu w
oczach.

– Ty... ty... – jąkała się Lilith, która przekonała się, że jej oczy wykazują nadal

tendencję do wpatrywania się w jego wargi. – Trzymaj się ode mnie z daleka.

Markiz stał i patrzył na nią przez długą chwilę.
– Niczym pani tym razem we mnie nie rzuci, panno Benton? – zamruczał. – Przecież

to było niewybaczalne.

– Wszystko, co się z panem wiąże, jest niewybaczalne – zgodziła się z nim ostro; udało

jej się spojrzeć mu w oczy i przez jedną szaloną chwilę miała nadzieję, że pocałuje ją
jeszcze raz. Była równie niegodziwa jak matka, ktoś namiętnie otworzył przed nią
ramiona, a ona natychmiast w nie padła.

Markiz skinął głową, jego zmysłowe usta rozchyliły się na moment w uśmiechu.
– Tak, to prawda.
Lilith patrzyła na niego podejrzliwie. To było kompletnie niepodobne do Jacka, żeby

się poddać bez walki.

– Czy nie chce mi pan powiedzieć czegoś obelżywego? Jack wydął wargi.
– Obawiam się, że tak.
Lilith skrzyżowała ramiona w nadziei, że markiz nie zauważy, jak wciąż dygocze.
– No to proszę, chcę to mieć już za sobą.
– Czy zatańczy pani ze mną walca na balu Doveshane'ów?
Jego prośba zabrzmiała niemalże szczerze, ale Lilith wzbraniała się w to uwierzyć. On

nigdy nie mówił szczerze.

– Absolutnie nie! Prędzej bym zatańczyła z... – Głos jej zamarł, kiedy markiz uniósł

dłoń; z palców zwisało coś srebrzystego i falistego. – Proszę mi natychmiast oddać mój
naszyjnik, ty złodzieju! – Wyciągnęła rękę, ale Jack wymknął się jej, cofając się o krok.
Chcąc się upewnić, czy jej nie zwodzi, dotknęła palcami szyi. Naszyjnika zdecydowanie
nie było. – Oddaj mi go!

– Zatańcz ze mną – namawiał ją cicho.
– Mogłabym kazać pana aresztować za nieczystą grę z Wenfordem. Powinnam to była

zrobić już kilka dni temu.

background image

– Nie zrobi pani tego.
– A w jaki sposób chciałby mnie pan powstrzymać?
– Jeżeli każe mnie pani zaaresztować, ja każę zaaresztować panią za to samo.
– Ja nie...
– No, panno Benton, dała pani przecież staremu toporowi swój kolczyk. Niechże więc

nie żałuje mi pani wal...

– Niczego takiego nie zrobiłam.
Markiz obracał naszyjnik w długich palcach.
– Jeden walc za jedną błyskotkę, Lil. – Jego oczy wpatrywały się w nią badawczo. –

Nie proszę o więcej.

Lilith była wściekła, ale równocześnie ogarniało ją dziwne, radosne uniesienie. Nikt

jeszcze nigdy nie posunął się tak daleko, by otrzymać od niej zgodę na jednego walca.

– Prosi pan o niemało, lordzie Dansbury. Markiz uśmiechnął się lekko, oczy mu

rozbłysły.

– Nawet pani pojęcia nie ma – szepnął. – Proszę mi obiecać. A teraz prosił o obietnicę.
– Ma pan moje słowo – odpowiedziała. – Biorę je.
– A teraz niech mi pan odda ten zatracony naszyjnik. Markiz wyciągnął rękę i

delikatnie włożył jej naszyjnik dłoń.

– Nie było chyba aż tak źle? – zapytał, przesuwając palcami w górę aż do nadgarstka.
– To niczego nie zmienia – odparła, chociaż dech jej nieco zaparło na to lekkie

dotknięcie. – Ma pan jednego walca. Nic więcej.

Markiz uniósł rękę i pogładził ją po policzku.
– Nic więcej na razie, chce pani powiedzieć – zamruczał, potem odwrócił się i już go

nie było.

Dansbury miał czelność przypuszczać, że dzięki jego skandalicznemu zachowaniu ona

zaczyna się w nim zakochiwać. Ale gdyby nawet tak było, gdyby nawet zaczynał się jej
podobać, ojciec i tak nigdy by go nie przyjął jako kandydata do jej ręki. Czysty absurd!

Lilith powoli podniosła dłoń i przesunęła palcami po wargach. Wciąż jeszcze miała

wrażenie, że są ciepłe od jego dotknięcia. Może dziś wieczorem założy tę szmaragdową
suknię. Taki głęboki dekolt powinien zrobić wrażenie na... Dolphie Remdale'u i Lionelu
Hendricku. Będą obecni na balu, a ona dla dobra ojca postara się wyglądać jak najlepiej.
Zapinając ponownie naszyjnik, pospiesznie weszła na górę po schodach i wezwała Emily.

background image

10

Kiedy Lilith przybyła na bal Doveshane'ów, czterech z jej pozostających jeszcze przy

życiu konkurentów było już tam obecnych; z ustami pełnymi komplementów rywalizowali
między sobą niczym stado wilków i ubiegali się o jeden z trzech walców, które miały być
grane tego wieczoru.

Lilith bardziej interesowało to, gdzie się podziewa jej tak zwany piąty konkurent,

którego nigdzie nie dawało się dostrzec. Zmuszała się do uśmiechów i niechętnie
przydzieliła jednego walca hrabiemu Nance'owi, tak jak nakazał ojciec, a drugiego
zatrzymała na przypadek, gdyby udało mu się porozmawiać z Dolphem Remdalem i
przekonać nowego księcia Wenford, żeby z nią zatańczył. Trzeci walc należał się
Jeremyemu Gigginsowi, ale Lilith, obejrzawszy się z poczuciem winy przez ramię na ojca,
odmówiła jego prośbie.

– No, Lilith, wiemy, że został pani co najmniej jeden walc – przypochlebiał jej się

Francis Henning. – Proszę nie odmawiać mi przyjemności pani błyskotliwego
towarzystwa.

– Mogę mieć dla pana kontredansa albo kadryla – odparła Lilith nieporuszona jego

protestami. Chociaż Jack Faraday krytykował wszystkich jej konkurentów, musiała się z
nim zgodzić, że Francis Henning zamiast umysłu ma coś w rodzaju błotnistej kałuży. –
Walce są już przyrzeczone.

– Ale komu? – zapytał, popatrując na nią z lekkim uśmiechem Nance. Czuł się jednak

nieco poirytowany. Widać to było po jego jasnoniebieskich oczach. – Musi mi pani
powiedzieć, kto przywłaszczył sobie pierwszego walca tego wieczoru.

Lilith zmarszczyła brwi. Wypowiedź Nance'a brzmiała zaborczo, a przecież nie

przyjęła jeszcze jego oświadczyn.

Wybrała pierwszego walca dla Dansbury'ego, żeby mieć to już za sobą i móc się

cieszyć resztą wieczoru. Jeżeli markiz postąpi zgodnie ze swoim zwyczajem, to spóźni się,
nie zdąży i będzie mógł mieć pretensje tylko do siebie.

– Tak, komu obiecała pani tego walca? – dopytywał się Peter Varrick.
– Obiecała go mnie – powiedział Dansbury i zmaterializował się przy jej boku. – Czy

ma pan z tym jakieś kłopoty?

Lilith zaczerwieniła się, kiedy naokoło podniósł się szmer komentarzy, w których

splatały się nazwiska „Dansbury" i „Benton". Doszedł do niej charakterystyczny głos pani
Falshond opowiadającej pani Pindlewide, jak to markiz ścigał pannę Benton aż na jej
własne herbaciane przyjęcie. Zaraz potem, jak Lilith dobrze wiedziała, zaczną się
spekulacje, czy to, że często widywana jest w towarzystwie Dansbury'ego, nie zrujnuje jej
szans na zawarcie dobrego małżeństwa i czy jej ojciec będzie bardzo załamany.

background image

Starała się stłumić nagłe, przyspieszone bicie serca, kiedy podnosiła oczy na markiza,

ale mrowiące się w niej podniecenie więcej miało wspólnego ze wspomnieniem pocałunku
i uścisku niż z problemami, których nie przestawał jej przysparzać.

– Lilith, muszę zaprotestować – natychmiast wtrącił się Nance, robiąc krok do przodu.

– Nie zamierza pani chyba...

– Ależ niechże pan protestuje, ile dusza pragnie – przerwał zimno Dansbury. – A my

pójdziemy tańczyć.

Orkiestra zagrała pierwsze nuty walca i markiz podał Lilith dłoń. Zawahała się tylko

na moment, zanim ją ujęła, a on z wdziękiem poprowadził ją na parkiet. Ubrany był cały
na szaro, wysoki, szczupły i przystojny. Błysk w jego ciemnych oczach wydawał się
bardziej rozbawiony niż cyniczny, a ona znowu pożałowała, że nie wie o nim nic poza
tym, co sam jej powiedział. Prawdziwy Jack Faraday, kiedy już się pojawiał, wydawał się
bardzo atrakcyjny.

– Dlaczego wszyscy inni pani konkurenci mogą do pani mówić Lilith, a mnie odmawia

pani na to zgody? – zapytał.

– Lubię ich – odparła.
W najmniejszym stopniu nie czuła się zaskoczona, że okazał się zręcznym tancerzem.

Dansbury po mistrzowsku opanował chyba wszystko, co można było uznać za niemoralny
występek albo czym się można było w niemoralnym celu posłużyć. A chociaż wiedziała o
tym, walc w jego ramionach był jak marzenie.

– A pana nie lubię – dodała, żeby nie było wątpliwości.
– A jeżeli powiedziałbym pani, że widok pani zapiera dech w piersiach? – zapytał

cicho. – I że jedyny odcień szmaragdu piękniejszy niż na pani sukni można znaleźć w pani
pięknych oczach?

Lilith zarumieniła się.
– Żadnego by to na mnie nie wywarło wrażenia. – Skłamała zadowolona, że zauważył

jej nową suknię i że mu się spodobała. Poprawiło jej to nieco humor po zjadliwych
uwagach ojca, który toalety zdecydowanie nie aprobował.

– Albo że pani oczy... a niech to, już mówiłem i o pani oczach, i o królewskich

szmaragdach. Nie znoszę się powtarzać. A może powiedziałbym, że usta pani mają kolor
rubinów, a...

– Wcale nie mają – szydziła Lilith, chichocząc na tę nietypową dla niego, niemądrą

rozmowę.

– ...a włosy pani są czarne jak najczarniejsza noc? Czy mam ciągnąć dalej? Ostrzegam

panią, że chociaż nie brak mi wcale komplementów, to zaczynają mi się kończyć te pani
rysy, które w sposób powszechnie przyjęty wolno mi podziwiać. Za mój następny
komplement, chociaż będzie on bardzo serio, mógłbym dostać klapsa.

background image

Lilith roześmiała się do niego, a serce jej osobliwie drgnęło, kiedy odpowiedział jej

uśmiechem. Podobała jej się ta wersja Faradaya i zastanawiała się, jak bliska jest ona
prawdy.

– Już wystarczy, lordzie Dansbury. – Zaczerpnęła powietrza, wiedząc, że nie powinna

mówić tego, co teraz powie. – I może pan do mnie mówić Lilith.

– Dziękuję pani, Lilith.
Lilith obejrzała się i zobaczyła, że ojciec stoi ze skrzyżowanymi rękami i piorunuje ją

wzrokiem.

– Nigdy mi się z tego nie uda wytłumaczyć – jęknęła.
– Z czego? – Jack pobiegł wzrokiem za jej spojrzeniem, potem westchnął. – Ach. A

może powiedziałaby pani: „Ojcze, miałam ochotę zatańczyć z Jackiem Faradayem."

– Ja wcale nie miałam ochoty z panem tańczyć – poprawiła go Lilith. – Udało się to

panu osiągnąć podstępem.

– Wszystko jedno – odpowiedział z roztargnieniem, przyglądając się jej twarzy. – Czy

z wyglądu jest pani podobna do matki? – zapytał. – Pani ojciec nie ma takich kości
policzkowych, jak również pani promiennych oczu, no i poczucia humoru, jak sądzę.

Lilith przymrużyła swoje ponoć promienne oczy, nie podobał jej się kierunek, w jakim

zmierzały pytania. Była tu w Londynie po to, by podkreślić swoją odmienność od
Elizabeth Benton, a nie podobieństwo do niej.

– Odpowiem panu na to, jeżeli powie mi pan, dlaczego Richard Hutton pana nie lubi.
Szczęki markiza zacisnęły się, natychmiast powrócił na posterunek stary, cyniczny

Jack Faraday.

– Z tego samego cholernego powodu, co wszyscy inni, moja droga. Ale z zasady nie

plotkuję na swój własny temat, więc będzie pani musiała wypytać o moje brudne sekrety
jakąś okropną, starą plotkarę.

– A więc – powiedziała chłodno Lilith nieco wstrząśnięta goryczą w jego głosie – pan

zadaje trudne pytania, ale na nie nie odpowiada. To nie bardzo sprawiedliwie, milordzie.

Dansbury przyciągnął ją bliżej do siebie, tak że spódnica jej okręciła mu się wokół nóg

i mocno objął ją w pasie.

– Nigdy nie staram się być sprawiedliwy – zamruczał. – Wystarczy, żeby pani

pamiętała, Lilith, że ja nie przegrywam.

Lilith zwiększyła dzielącą ich odległość.
– Dosyć to zuchwałe oświadczenie, milordzie, nawet w ustach tak słynnego

hazardzisty, jak pan. Dlaczego informuje mnie pan o tym niewiarygodnym szczęściu,
które pan rzekomo posiada?

Uśmiechnął się, w jego oczach na moment pojawiło się zaskoczenie i radość. Ale jej

przecież nie obchodziło, co on o niej myśli.

background image

– Bez powodu – zaśmiał się. – Po prostu niech pani o tym pamięta.
Markiz bardzo rzadko mówił cokolwiek bez powodu, ale Lilith nie naciskała.
– Nie widziałam wcześniej powodu, by panu ufać, a pana wyznania z pewnością nie

natchnęły mnie do zmiany zdania.

– Och, tego nie byłbym pewien – uśmiechnął się, obracając ją lekko w ramionach. –

Mizerne kilka tygodni temu nie chciała pani nawet ze mną rozmawiać.

Lilith kochała tańczyć i nigdy jeszcze nie miała równie zręcznego partnera. Jak

również partnera o równie zaszarganej opinii.

– Nie powinien mi pan o tym przypominać.
Przez krótką chwilę Dansbury ściskał mocniej jej palce i Lilith pomyślała, że może się

na nią rozgniewał. Wzrok jego skierowany był jednak na salę. Lilith zerknęła w tym
samym kierunku i zobaczył, że Dolph Remdale rozmawia z jej ojcem.

– Nie jest na czarno. – Jack zmarszczył brwi. – Nie ma nawet czarnej opaski na

rękawie.

– Stary książę zabronił mu nosić żałobę – powiedziała Lilith, wracając do niego

wzrokiem. – Nie wiedział pan o tym?

– Nie wiedziałem – odparł. – Wygodne, nie uważa pani?
– Nie mnie podawać w wątpliwość stan umysłu Wenforda, kiedy spisywał swoją

ostatnią wolę – odpowiedziała Lilith.

– A dlaczego? Cholernie to wygodne i wysoce nieprawdopodobne. Wenford nakazałby

całej Anglii przywdziać czarną krepę, gdyby tylko udało mu się tego dokonać.

Lilith z wielką niechęcią zgodziła się z markizem, chociaż sama myślała wcześniej tak

samo.

– Pewnie więc Dolph nie miał ochoty spędzać sześciu miesięcy poza towarzystwem.

Nie po raz pierwszy robi się coś takiego.

Jack z oporami przytaknął.
– Prawda – przyznał. – Ale dlaczego...
– I po co żądał pan, żebym zatańczyła z panem walca, skoro chodziło panu tylko o to,

by umniejszać Dolpha Remdale'a w moich oczach. Wystarczyłoby panu wedrzeć się siłą
do mojego salonu, żeby mi tym podokuczać – przerwała mu.

– Dokuczać pani? – powtórzył mrocznie.
– Dokuczać mi. A ja mogłabym zachować tego walca dla kogoś bardziej poważanego.
Dansbury otworzył usta ze zdumienia.
– Ach – powiedział w końcu – proszę tylko, by była pani świadoma, że nie pozostaje

mi nic poza mówieniem, jak jest pani dla mnie pociągająca.

Serce Lilith zamarło na moment.
– Czy nie ma pan na myśli swojej wrogości wobec mnie, milordzie?

background image

– Czy takie to właśnie robi na pani wrażenie, Lilith? Dzięki Bogu walc się skończył i

Lilith gwałtownie się zatrzymała. Jack obejmował ją w talii o kilka uderzeń serca za
długo. Potem przełożywszy jej dłoń przez swoje ramię, chciał odprowadzić ją z powrotem
pod opiekę ciotki.

– Trafię sama, dziękuję panu. – Lilith uwolniła rękę i szła dalej bez niego.
– A ja chcę cię pocałować jeszcze raz – zamruczał Jack za jej plecami.
Lilith spłoszona obejrzała się na niego przez ramię, ale markiz już szedł przyłączyć się

do Williama i pana Price'a. Przemogła się i nie przystanęła. Oczywiście chciał ją tylko
zaszokować i wzburzyć, ale nie wyjaśniało to, dlaczego ona również pragnęła, by ją
jeszcze raz pocałował, dlaczego z trudem powstrzymywała się od uśmiechu na samą myśl
o tym. Na pewno tylko dlatego, że nigdy żaden inny mężczyzna jej nie całował, uznała
pospiesznie; nie dopuszczała do siebie myśli, że to, co zrobił jej Wenford, można nazwać
przyzwoitym pocałunkiem. Co prawda pocałunki Jacka Faradaya w najmniejszym stopniu
nie były przyzwoite, ale były mocno... podniecające, podobnie jak i on sam. A z drugiej
strony...

– Lilith! – syknęła ciotka Eugenia, chwyciła ją za łokieć i pociągnęła na krzesło. – Co

ty sobie na litość boską wyobrażasz?

Lilith zamrugała powiekami i usiłowała nie dać się wytrącić z równowagi. – Hm?
– Żeby tańczyć z tym... z tym mężczyzną – ciągnęła dalej jej ciotka, wściekle

uderzając się wachlarzem po nodze. – Teraz, kiedy przepadła szansa na starego księcia,
musisz się jeszcze staranniej pilnować. I ostrzegano cię przed markizem Dansburym...
kilkakrotnie.

– Prosiłam go, żeby zaprzestał kontaktów z Williamem – improwizowała Lilith.
– To raczej nie jest twoja sprawa, dziecko – odparła ostro ciotka Eugenia. – Reputacja

kobiety jest dużo bardziej krucha niż mężczyzny. O znajomości Williama pozwól martwić
się ojcu.

– Tak, ciotko.
– A teraz zachowuj się przyzwoicie i bądź miła, zwłaszcza dla pana Gigginsa, jako że

ten walc należał się jemu.

Lilith skinęła głową; podchodził do nich właśnie Jeremy Giggins przed obiecanym mu

kontredansem.

– Tak, ciotko.
Naprawdę dokładała starań, żeby być miłą nie tylko dla pana Gigginsa, ale nawet dla

Francisa Henninga podczas kadryla. Niemal cała jej uwaga skupiała się jednak na
problemie, dlaczego Dansbury nie opuścił soiree. Nie podszedł do stołów z grami
hazardowymi, kiedy się zaczęły, ani nie zmonopolizował trunków przy stole z
przekąskami. Nie prosił też do tańca nikogo innego. Zamiast tego oparł się o ścianę i

background image

przyglądał się jej. William i pozostali jego przyjaciele rozmawiali z nim, kiedy nie
zajmowały ich tańce czy gry, ale Jack Faraday ani drgnął. Czuła na sobie jego spojrzenie i
zdumiona była, że ani w przybliżeniu nie wprawia jej to w takie zakłopotanie jak kiedyś.

– Panno Benton, dobry wieczór pani.
Lilith, która właśnie dziękowała Francisowi Henningowi za taniec, odwróciła się. Za

jej plecami stał Randolph Remdale w najmodniejszym paryskim, niebieskim surducie, do
tego miał kremową kamizelką i czarne spodnie, na jego przystojnej twarzy malował się
lekki uśmiech. Lilith, której w pamięci wyraźnie stała rola, jaką odegrała w żenującej
śmierci jego wuja, nie bardzo wiedziała, jak ma się do niego odezwać.

– Dobry... wieczór, wasza wysokość. – Dygnęła uprzejmie.
– Proszę wybaczyć mi śmiałość, ale chciałem pogratulować pani dzisiejszego wyglądu.

Ta suknia przepięknie na pani wygląda.

– Dziękuję, wasza wysokość – odparła Lilith. – Jest pan bardzo uprzejmy.
– Ależ nie. Pani ojciec sugerował, że może zechce pani wspólnie ze mną zatańczyć

walca. Ja jednak będę prosił, żeby zachowała pani dla mnie walca u Cremwarrenów,
pojutrze wieczorem. Byłoby rzeczą niestosowną, jak mi się zdaje, tańczyć dzisiaj, biorąc
pod uwagę śmierć mojego wuja.

Lilith uśmiechnęła się z uczuciem ulgi.
– Ale oczywiście, wasza wysokość. Z przyjemnością. Remdale skinął głową i zerknął

w kierunku Dansbury'ego, a potem znowu spojrzał na nią.

– Słówko porady, panno Benton, jeżeli pani pozwoli. Doszły mnie słuchy, że Jack

Faraday za panią chodzi. Nie wróży to niczego dobrego na przyszłość dla reputacji młodej
damy.

Lilith poczuła się z niezrozumiałych powodów rozdrażniona tą nieproszoną radą.
– Dziękuję, wasza wysokość. Będę o tym pamiętała. Dolph przyglądał jej się przez

chwilę, jego niebieskie oczy na moment pociemniały, a potem pochylił się nad jej dłonią.

– A więc do zobaczenia u Cremwarrenów.
Lilith odetchnęła, kiedy nowy książę Wenford ruszył w kierunku swoich przyjaciół.

Pewnie był nawet dosyć sympatyczny, chociaż nieco pompatyczny i nudny. Wcale nie
taki, jak jej rzekomy piąty konkurent. Z lekkim uśmiechem odwróciła się szukając znowu
Jacka, ale ten już zniknął.

Z niewyjaśnionych przyczyn Lilith poczuła rozczarowanie; podeszła do Penelopy.

Stała z nią razem Mary Fitzroy, która z szeroko otwartymi oczami szeptała coś Penelopie
do ucha. Kiedy Lilith się zbliżyła, Penelopa krzyknęła cichutko:

– Nie do wiary!
– Co się stało? Mary zachichotała.
– Słyszałam, jak Ben Collins mówił lady Francine Walkins, że lady Pender

background image

podsłuchała rozmowę Donalda Marleya i księcia Wenforda... nowego księcia Wenforda...
i że oni nie sądzą, by śmierć starego księcia była skutkiem przypadku.

Lilith cała krew odpłynęła z twarzy.
– Tak mówią? – Przemogła się. – A dlaczegóż mieliby tak sądzić?
– Tego nie wiem – przyznała Mary cicho, rozglądając się dookoła. – Ale uważają, że

może mieć z tym coś wspólnego pewien hulaka, który jak wiadomo nienawidzi
Remdale'ów. A wszyscy wiemy, kim on jest.

Tak, wszyscy to wiedzieli.
– Czy mają jakieś dowody? – zapytała, próbując nadać głosowi brzmienie sceptyczne i

pełne niedowierzania. Nagle poczuła się tym oskarżeniem bardzo rozgniewana. Nie mogła
to być prawda. Niezbyt wiele wiedziała o markizie Dansburym, ale nawet nie potrafiła
dopuścić myśli, żeby mógł on być zimnokrwistym mordercą.

– Och, nie wiem. Ale wyobrażasz to sobie? Gdyby to była prawda? Czy myślisz, że

Dansbury'ego powieszą?

Lilith sposępniała na ten niemiły obraz.
– Moim zdaniem chodzi o to, iż Dolph Remdale czuje się zażenowany, że jego wuja

znaleziono w takim stanie i że próbuje zwalić to na kogoś innego.

Mary popatrzyła na nią przebiegle.
– A ja sądzę, że usiłujesz bronić pewnego kogoś, w kim się zakochałaś.
Lilith gwałtownie zamknęła usta.
– Bardzo cię przepraszam?
– Wszyscy to wiedzą. Dansbury chodzi wszędzie za tobą niczym jakaś wielka,

oswojona pantera.

– Bądźże poważna, Mary – wtrąciła z chichotem Pen. – Brat Lilith przyjaźni się z

Dansburym. Sama dokładnie wiesz, co ona czuje do markiza. Wystarczająco często się na
niego uskarżała.

– No tak – przyznała niechętnie Mary, a potem szeroko się uśmiechnęła. – Ale

powinnaś była widzieć, jaką minę zrobiłaś, Lilith.

– Proszę cię, Mary, nawet nie wspominaj już nigdy o czymś podobnym.
Ale mimo to po słowach Mary zakręciło jej się w głosie od myśli, których nie potrafiła

powstrzymać. Oczywiście, że nie zakochała się w Dansburym, co za absurd! Ale
niewątpliwie nie patrzyła już na niego tak pogardliwie i lekceważąco, jak kilka tygodni
temu. Próbowała widzieć w nim tego samego łajdaka, którym był przy ich pierwszym
spotkaniu, ale wszystko w jej umyśle tak się pokręciło i splątało, że sama nie wiedziała co
myśleć. Nie wiedziała nawet, czy nie po to goni on za nią, udając tylko zainteresowanie,
by ukoić własną zranioną dumę. Jedno było pewne: musi znaleźć Jacka i poinformować
go, jakie Dolph rozsiewa pogłoski. Byłoby to straszne, gdyby Dansbury wpadł w tarapaty

background image

przez dobry uczynek, jaki popełnił dla niej.

Kiedy jednak wyśledziła Williama, ten nie wiedział, gdzie podziewa się markiz.
– Gdzieś sobie poszedł – stwierdził rozdrażniony. – Coś go przepłoszyło. Pewnie ty.

Niedługo pewnie całkiem go odpędzisz, a wtedy zostanę bez przyjaciół.

– Nie odpowiadam za zle maniery Dansbury'ego ani za jego ponure nastroje –

powiedziała Lilith zdecydowanie. –

A jeżeli potrzeba ci przyjaciół, co byś powiedział na Nance'a czy Wenforda?
– Nudni jak flaki z olejem, Lil – odpalił jej brat i sztywno odszedł.
Zanim ciotka Eugenia przyszła w końcu, żeby ją zabrać do domu, Lilith czuła się

wyczerpana fizycznie i umysłowo. Przez cały wieczór plotki nie przestawały krążyć i z
minuty na minutę robiły się coraz gorsze. A Jack Faraday nie miał o tym pojęcia.

Książę Wenford przyglądał się, jak Lilith wychodzi ze swoim towarzystwem z sali

balowej. Była śliczna – co do tego wuj się nie pomylił. Sięgnął do kieszeni, podobnie jak
to robił kilka razy w ciągu wieczoru i pomacał perłowy kolczyk, który tam włożył.
Znaleziono go pod ciałem wuja, a Dolph obdarzony był na tyle dobrą pamięcią, że nie
zapomniał, kto był właścicielem tej błyskotki. Panna Benton musiała przebywać w
towarzystwie jego wuja, kiedy ten oddawał ducha. A do tego ta ślicznotka miała oprócz
urody jeszcze jedną wspaniałą zaletę: Dansbury wydawał się nią zafascynowany.

Dolph uśmiechnął się pod nosem. Wystarczyłoby samo to, by zdecydował się

wprowadzić w życie swój plan, ale złożyło się tak, że wiedział dużo więcej o
okolicznościach śmierci wuja, niż mógłby wywnioskować z samej obecności kolczyka. A
nawet wiedział z najlepszego źródła, że tajemnicza choroba, która powaliła Wenforda, nie
dałaby mu czasu, by się rozebrał, porządnie poskładał ubrania, wyciągnął korek z butelki
bardzo niedobrego wina, położył się plackiem na plecach i dopiero wyzionął ducha. Nie,
w połączeniu z obecnością kolczyka nosiło to wszelkie znamiona jednego z figli
Dansbury'ego. A Dansbury zapłaci za to. Zapłaci za wszystko i to słono.

background image

11

– Czy nie sądzisz, ojcze, że napuszczanie Dolpha Remdale'a na Lilith trąci trochę...

makabrą?

– Przestań kwestionować moje decyzje – zbeształ wicehrabia Williama; piorunował go

wzrokiem od momentu, kiedy syn zszedł za nim po schodach na śniadanie. – Jeżeli jego
wysokość nie odczuwa potrzeby noszenia żałoby, nie musimy tego robić i my. I w końcu
jest on człowiekiem, który spełnia wszystkie moje wymagania, jak również wymagania
Lilith.

Litlih stała na podeście schodów z całego serca pragnąc, żeby przestali się kłócić o

Dolpha i żeby mogła wysłać brata do Dansbury'ego z ostrzeżeniem przed straszliwymi
plotkami.

– A jakie to wymagania może stawiać Lil, żeby Dolph je mógł spełnić? – zapytał

William sceptycznie.

– Och, sam wiesz, chodzi jej o kogoś przystojnego, kto dobrze tańczy. – Wicehrabia

przewrócił oczami i zamachał w powietrzu palcami w przesadnej imitacji kontredansa.

Lilith zaczynała czuć się sfrustrowana, bo ojciec wszystko, co mu mówiła, nawet

żartem, obracał przeciw niej.

– Proszę, nie mów o mnie w ten sposób, ojcze. Wiesz, że to nieprawda.
Ojciec przerwał i odwrócił się do niej.
– Próbuję po prostu znaleźć jakieś wyjaśnienie dla faktu – powiedział opanowanym

głosem – że poświęciłaś wczoraj jeden z walców Dansbury'emu. A jedynym nasuwającym
mi się wyjaśnieniem twego zuchwałego nieposłuszeństwa może być twoje gorące
pragnienie, by partnerzy w tańcu byli przystojni i sympatyczni.

– On jest przyjacielem Williama – broniła się Lilith. –
Gdybym była dla niego nieuprzejma, mogłoby się to odbić...
– Reakcje Dansbury'ego nie interesują mnie w najmniejszym stopniu. Połowa

przyzwoitych ludzi w Londynie nawet z nim nie rozmawia. Powinno to być dla ciebie
wystarczającym powodem, żeby już nigdy z nim nie tańczyć ani nie rozmawiać.

Lilith zacisnęła szczęki.
– Tak, papo.
– Mówiłam ci, co ojciec powie – poparła go wrogo ciotka Eugenia od schodów. –

Ostrzegałam ją i ostrzegałam, Stephenie. Ale jest taka uparta i...

– Wcale nie jestem uparta – zaprotestowała Lilith. – Powiedziałam, że mi przykro i że

nie będę już więcej nieposłuszna. A teraz, proszę was, czy możemy siąść do śniadania?

– Tak. Wspaniały pomysł.
Ojciec i ciotka ruszyli przodem, ale Lilith ujęła Williama pod rękę i zatrzymała go.

background image

– Muszę z tobą porozmawiać.
– Wiesz, przed chwilą niemal się ujęłaś za Jackiem – powiedział z tym swoim pełnym

uroku uśmiechem. – Uważaj lepiej na siebie, siostrzyczko.

– To właśnie o Dansburym chcę z tobą mówić. Czy możesz mu przekazać wiadomość?
– Oczywiście. – Twarz Williama przybrała pełen namysłu wyraz. – Dlaczego?
Lilith sposępniała.
– Williamie, żebym tego nie musiała powtarzać. Nie jestem zakochana w Jacku

Faradayu.

Jej brat zaczerwienił się.
– Nie mówiłem...
– Z trudem toleruję jego towarzystwo – żachnęła się Lilith, wiedząc, że grubo

przesadza, ale nie mogła powstrzymać się od protestu. – Tym niemniej mam wobec niego
zobowiązania. Proszę, przekaż mu...

– Williamie! – ryknął ojciec z saloniku. – Zanim będziesz się próbował gdzieś

wymknąć, bądź łaskaw pamiętać, że towarzyszysz mi dziś do Densona! William wzniósł
oczy w górę.

– Tak, ojcze! – Uścisnął Lilith za rękę. – Czy ta twoja wiadomość może zaczekać do

wieczora?

– Nie, nie sądzę, żeby mogła. – Czuła się do tego stopnia odpowiedzialna za

zaangażowanie Jacka w kompromitację Wenforda, że po prostu musiała dopilnować, by
ktoś zawiadomił go o rzucanych na niego pomówieniach. I im szybciej, tym lepiej. – No
nic, zajmę się tym sama.

Weszła razem z Williamem do pokoju śniadaniowego, krzyknęła teatralnie i okręciła

się, żeby popatrzeć ną stojący na kredensie zegar.

– Och, nie! – zawołała, zakrywając dłonią usta.
– Co znowu? – zrzędził wicehrabia.
– Ciotko Eugenio, miałyśmy dzisiaj zjeść drugie śniadanie u Sanfordów. Pen mówiła

mi w zeszłym tygodniu, jak bardzo jej matka się na nie cieszy! – A rezydencja Sanfordoty
oddalona była tylko o trzy domy od rezydencji Dansbury`ego.

– Nie przypominam sobie takiego zaproszenia. Mamy z nimi zjeść jutro lunch...
– Nie, nie, zmieniłyśmy to całe wieki temu – odparła Lilith odsuwając krzesło ciotki

od stołu i usiłując nie zwracać uwagi na rozbawienie, które najwyraźniej ogarniało
Williama na jej błazeństwa. – Proszę? Jeżeli się pospieszymy, uda nam się jeszcze
dojechać na czas.

– Och, Lilith – westchnęła ciotka, spoglądając na stojący przed nią półmisek z szynką i

biszkoptami.

– Proszę, ciotko Eugenio? – błagała Lilith.

background image

– Dobrze już, dobrze – wymamrotała Eugenia i odsunęła się od stołu. – Daj mi tylko

chwilkę, żebym się mogła odświeżyć.

– Oczywiście.
Lilith wykorzystała tę chwilę, żeby popędzić do swojej sypialni, nabazgrać liścik, w

którym dokładnie opisała to,

C

o usłyszała poprzedniego wieczora, zwinąć go i wepchnąć

do torebki. Dom Pen stał tak blisko domu Dansbury'ego, że nie będzie miała żadnych
trudności, by kazać Milgrewowi zatrzymać się tam i podać służącym markiza liścik, kiedy
ona i ciotka Eugenia będą spożywały posiłek z Sanfordami. Plan był na wagę złota,
chociaż brzydko tak samej się chwalić.

A właściwie byłby na wagę złota gdyby nie to, że ojciec zabrał Milgrewa na swoją

własną wyprawę, a ona i ciotka musiały pojechać powozikiem z młodym Walterem na
koźle. Absolutnie nie mogła mieć pełnego zaufania, że ten młodzik doręczy wiadomość i
nie opowie całej służbie w domu o tym, co zrobił. Tak więc liścik pozostał w torebce, a ją
nadal czekał obowiązek powiadomienia Dansbury'ego.

Lady Sanford podeszła do drzwi w chwili, kiedy lokaj je otwierał.
– Dzień dobry – powiedziała; uśmiechała się, ale była wyraźnie zdziwiona na ich

widok.

– Dzień dobry. Bardzo się już cieszymy na to drugie śniadanie – powiedziała Eugenia.
Za jej plecami Lilith skrzywiła się ze współczuciem i wzruszyła ramionami. Ciotka

byłaby wściekła, gdyby kiedykolwiek uświadomiła sobie, że robią z niej idiotkę, ale Lilith
nie miała najmniejszego poczucia winy. O ile pamiętała, ciotce Eugenii nie zdarzyło się
jednego dobrego słowa powiedzieć o niej czy o Williamie. Lilith tolerowała z trudem
nieugiętą surowość ciotki, ale ostatnio nawet tej odrobiny tolerancji zaczynało jej
brakować.

– Ależ oczywiście – powiedziała natychmiast lady Sanford. Puściła do Lilith oko i

wprowadziła je do środka. – My też się cieszymy.

Starsze panie zatrzymały się gawędząc na dole, a ze schodów zaczęła schodzić Pen

również z zakłopotanym wyrazem twarzy.

– Dzień dobry.
– Lilith i Eugenia przyszły na drugie śniadanie – powiedziała jej matka, lekko

pochylając głowę. – James, proszę poinformować kucharkę.

Lokaj skinął głową i oddalił się w kierunku kuchni. Uśmiech Pen stal się promienny.
– Ale oczywiście.
Dwie starsze panie przeszły do saloniku, ale Lilith chwyciła Pen za rękę.
– Pen, muszę ci coś opowiedzieć – wykrzyknęła, zmuszając się do śmiechu.
Lady Sanford uśmiechnęła się do nich pobłażliwie.
– No to biegnijcie razem.

background image

Lilith wciągnęła Pen do biblioteki i zamknęła drzwi.
– Co się stało? – zapytała przyjaciółka, rumieniąc się. – Czy chodzi o Williama?
– Pen, musisz dotrzymać mojej wielkiej tajemnicy – szepnęła Lilith, bojąc się odezwać

głośniej, chociaż drzwi były zamknięte.

– Oczywiście – odpowiedziała przyjaciółka z miejsca. – O co chodzi?
– Muszę przekazać wiadomość markizowi Dansbury'emu. Przez długą chwilę Pen

tylko na nią patrzyła.

– Dansbury'emu? – powtórzyła słabo. – Chcesz powiedzieć, że Mary miała rację? Ze

naprawdę się w nim zakochałaś?

– Ja... – Lilith nie potrafiła kłamać przyjaciółce i przełknęła nonszalancką odpowiedź,

której właśnie miała udzielić. – Sama nie wiem. Ale to jest ważne. Czy mi pomożesz?

– Oczywiście – wykrzyknęła Pen, klaszcząc w dłonie. – Co chcesz, żebym zrobiła?
Lilith uśmiechnęła się z ulgą.
– Muszę się wymknąć przez okno z waszej biblioteki. Nie będzie mnie tylko przez

kilka chwil, a ty musisz obiecać, że zostaniesz tu, aż wrócę, tak jakbyśmy przez ten cały
czas razem gadały.

– Och, jakie to romantyczne – westchnęła Pen. – Dobrze, idź.
Serce Lilith roztańczyło się w zadziwiającym połączeniu radosnego oczekiwania i

grozy. Objęła pospiesznie przyjaciółkę, a potem podniosła haczyk na jednym z
bibliotecznych okien.

– Zaraz wrócę – szepnęła jeszcze raz i podwinęła spódnicę, żeby przejść przez parapet

do ogrodu.

Rezydencje Sanfordów i Faradayów oddzielały od siebie tylko dwa niskie murki i

pomimo długich spódnic Lilith udało się wdrapać na pierwszy z nich bez większych
trudności. Gramoląc się na drugi zahaczyła bucikiem o jakieś pnącze i z przekleństwem,
którego nauczyła się od Williama, spadla na plecy do niewielkiego ogródka Faradaya. Na
szczęście ogródka od ulicy nie było widać, więc żaden przechodzień nie mógł być
świadkiem jej niezręczności. Nigdy wcześniej na myśl by jej nie przyszło, żeby składać
wizytę mężczyźnie i przy drzwiach dla służby na tyłach domu zawahała się. Skoro jednak
już tutaj dotarła, wyprostowała się w ramionach i zapukała stanowczo.

Drzwi otworzyły się natychmiast, ale mężczyzna, który się za nimi ukazał, raczej nie

dodał dziewczynie pewności siebie, która teraz gwałtownie w niej zanikała. Ubrany był
niczym lokaj w jakiejś wspaniałej rezydencji, ale policzek przecinała mu straszliwa blizna,
a u lewej dłoni brakowało palca i przez to bardziej przypominał rozbójnika niż służącego
w dobrym domu. No, ale sam Jack Faraday kryteria bycia dżentelmenem również spełniał
z pewną trudnością. A przynajmniej tak jej wszyscy powtarzali.

– Tak, panienko? – zapytał ochryple.

background image

– Czy pracujecie dla markiza Dansbury'ego? – zapytała niepewnym, łamiącym się

głosem.

– Tak jest.
– Ja... ja muszę zostawić dla niego wiadomość – powiedziała, sięgając do torebki po

liścik. – Czy możecie dopilnować, żeby doręczono mu go natychmiast?

– Tak, panienko – odpowiedział lokaj i gestem zaprosił ją do domu.
– Och, nie – odparła, cofając się, jeszcze bardziej zgorszona na myśl, że mogłaby

wejść do domu Dansbury'ego. Gdyby ktokolwiek ją zobaczył, reputację miałaby
doszczętnie zrujnowaną. – Muszę tylko zostawić tę wiadomość.

Mężczyzna błyskawicznie dał krok do przodu, chwycił ją za rękę i wciągnął do środka.

Zanim zdążyła krzyknąć, zasłonił jej usta jedną dłonią, a drugą zatrzasnął drzwi i
unieruchomił jej ręce przy bokach.

– Wielmożny panie! – wrzasnął, szarpiąc się z nią, by przeprowadzić ją przez pełną

krzątaniny kuchnię do holu, gdzie Lilith kopała i miotała się, na wpół obłąkana z
przerażenia.

– Co się dzieje, Peese? – doszedł do niej swobodny głos Jacka. Markiz wyszedł z

bocznych drzwi do holu z książką w ręce. – Skąd te ryki... – Zamarł zobaczywszy Lilith. –
Natychmiast ją puść! – Zażądał zbliżając się wielkimi krokami.

– Jacku – rozszlochała się Lilith i rzuciła się ku niemu z bezgraniczną ulgą.
Markiz upuścił książkę, objął ją ramionami i mocno przytulił.
– Co ty sobie u Boga Ojca wyobrażasz, Peese? – warknął, kołysząc ją powoli, kiedy

wracała do siebie.

Pachniał herbatą i mydłem do golenia, i Lilith ukryła twarz na jego piersi.
– Zachowywała się podejrzanie i nie chciałem, żeby się wymknęła – zrzędził lokaj.
– Wcale nie zachowywałam się podejrzanie – odparła Lilith zduszonym głosem z

azylu, którego jakoś dziwnie nie miała ochoty opuszczać.

– Dostarczyła jakiś liścik do drzwi kuchennych – tłumaczył Peese. – Nie chciała

powiedzieć, kim jest, wielmożny panie, więc...

– Jaki liścik? – przerwał Jack, unosząc jej brodę do góry i zaglądając w oczy.
Lilith wyprostowała się.
– Mam panu coś do powiedzenia, a William nie mógł przyjść i... – obejrzała się na

lokaja.

Jack kiwnął głową, wziął ją za rękę, pociągnął za najbliższe drzwi i zamknął je za

nimi. – Dlaczego William nie mógł przyjść? – zapytał.

– Papa go gdzieś ze sobą wyciągnął. Musi pan wiedzieć...
– A jak pani się tu dostała?
Lilith westchnęła; przyszło jej na myśl, że jako dziecko Dansbury musiał być straszny,

background image

skoro nigdy nie zadowalał się łatwą odpowiedzią na żadne pytanie. Nauczyciele na pewno
go nie znosili, ale Lilith to zdecydowane dążenie do celu wydawało się raczej...
intrygujące, zwłaszcza ostatnio.

– Miałam pojechać do Sanfordów na lunch jutro, ale udało mi się wmówić ciotce

Eugenii, że miało to być drugie śniadanie dzisiaj, a potem przekonałam lady Sanford i
Pen, że to ciotka Eugenia pomyliła terminy. – Lilith bacznie przyglądała się jego szczupłej
twarzy, ciekawa co pomyśli o jej pospiesznie ułożonym planie.

Markiz się roześmiał, oczy mu zatańczyły.
– Ależ przebiegle z pani strony – pogratulował jej.
– Wcale nie lubię być przebiegła – odparła Lilith, chociaż ucieszył ją komplement.
– Szkoda. Wydaje mi się, że może to być cecha wrodzona. – Ja...
– Dlaczego jednak nie pomyślała pani, żeby przysłać tu Milgrewa? – zapytał.
– Taki miałam pierwotnie plan, ale papa zabrał go razem ze sobą.
Markizowi drgnęły usta.
– A pani ciotka?
– Gawędzi z lady Sanford, mam nadzieję.
– Ach. – Przyglądał się uważnie jej twarzy jeszcze przez moment. – A więc, moja

słodka, niech mi pani przekaże swoje wieści.

– Wczoraj wieczorem, już po tym jak pan wyszedł, rozeszły się pogłoski. Wygląda na

to...

– Wyglądało na to, że jesteście z Dolphem w całkiem zażyłych stosunkach – uciął

Jack, jego nastrój sposępniał. Spiorunował ją wzrokiem, potem podszedł do okna. – Aż się
ciepło na sercu robiło.

Już miała na końcu języka ciętą odpowiedź w tym samym stylu, ale zamknęła buzię.

Jeżeli mu powie, jakie plany ma względem niej i księcia jej ojciec, nigdy go nie zmusi,
żeby czegokolwiek wysłuchał.

– Nie bardzo mogłam mu zrobić afront – powiedziała zamiast tego.
– Mnie pani zrobiła – przypomniał jej Jack. Ale jego twarz przestała być taka napięta i

Lilith wydało się, że to wspomnienie go rozbawiło. – A nawiasem mówiąc – ciągnął dalej
– dlaczego ma pani brudne, hmm, siedzenie?

– Co? – Lilith obejrzała się i zaczerwieniła, otrzepując spódnicę. – Och, musiałam

wdrapać się na dwa murki, żeby się tu dostać tak, by mnie nikt nie zauważył. A na pana
murku rosną przeróżne zatracone pnącza. W żaden inny sposób nie mogłabym panu
złożyć wizyty, więc proszę przestać narzekać...

Markiz ryknął śmiechem.
– Tak więc najpierw porzuciła pani ciotkę, każąc jej wypełniać obowiązek przez panią

wymyślony?

background image

– Na to wyszło. Co...
– Potem gramoliła się pani na murki i przedzierała przez ogrody? Żeby mnie

odwiedzić?

– No tak – przyznała Lilith urażona. – Sam pan wie, że nie potrafię latać.
– Na mury Jerycha, zaskakuje mnie pani nieustannie – śmiał się, oczy mu poweselały.
– Czy chce pan usłyszeć, co mam do powiedzenia, Dansbury, czy nie? – zapytała.

Zaczynała być do głębi poirytowana.

Złożył jej niski ukłon.
– Bardzo przepraszam. Już słucham, milady.
– Kilka osób rozmawiało o tym, jak to Dolph zaczął podejrzewać, że może jego wuj

mimo wszystko nie zmarł śmiercią naturalną.

Jack kiwnął głową.
– Tego się należało spodziewać. Okoliczności śmierci starego muszą go żenować jak

wszyscy diabli.

– Krąży także pogłoska, że może mieć z tym coś wspólnego pewien hulaka, który

zawsze nienawidził Wenforda.

Dansbury milczał przez chwilę; ciemne, fascynujące oczy przyglądały się jej tak

badawczo, że zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem markiz nie potrafi czytać w
myślach. A przez ostatnie kilka dni te myśli były tak splątane, że pozostało jej tylko mieć
nadzieję, iż nie potrafi.

– A pani zrealizowała te wszystkie fortele po to tylko, żeby mi o tym powiedzieć,

Lilith?

Lilith zawahała się.
– Nie chciałam, żeby pan myślał, że pomagając mi popełnił pan błąd. Zrobił pan dobry

uczynek i ja to doceniam. Teraz nawet jeszcze bardziej, niż na początku.

Markiz na moment zamknął oczy.
– Czy tak? – zapytał znowu na nią patrząc. – Tak.
– A czy myśli pani, że miałem cokolwiek wspólnego z zejściem starego topora z tego

świata? – Podszedł o krok bliżej. – Wdzięczny byłbym za uczciwą odpowiedź. Podczas
kilku rozmów ze mną spędzała pani czas na rzucaniu na mnie oskarżeń, a ja, raczej ku
własnemu zaskoczeniu... – zawahał się i po raz pierwszy zobaczyła, że brak mu słów – ja
przekonałem się, że cenię sobie pani opinię – dokończył ostatecznie, a potem ponuro się
uśmiechnął. – Ma pani znacznie lepsze pojęcie o uczciwości niż ja.

Chciał usłyszeć jej zdanie. Starannie rozważała odpowiedź, a on czekał.
– Myślę – zaczęła powoli – że za mało o panu wiem, by odpowiedzieć tak czy inaczej.
Jack zaczął coś mówić, ale przerwał i zamiast tego wyjrzał za okno.
– Nie wiem, dlaczego spodziewałem się po pani czegoś innego – powiedział na wpół

background image

do siebie. Nagle odwrócił się znowu twarzą do niej. – Zawrę z panią umowę.

Lilith podejrzliwie zmarszczyła brwi.
– Jakiego rodzaju umowę?
– Może mi pani zadać trzy, ale tylko trzy pytania, a ja odpowiem na nie uczciwie i

zwięźle. To jest, o ile obieca mi pani, że moje odpowiedzi nigdy nie wyjdą poza te ściany.

Była to intrygująca propozycja i dużo trudniej było ją odrzucić, niż się spodziewała.
– A gdzie w tym jest haczyk? Markiz przelotnie się uśmiechnął.
– Za każde pytanie, które pani zada, musi pani pozwolić, żebym ją pocałował.
Lilith uniosła w górę obydwie brwi, usiłując zignorować ciarki, które przebiegły jej po

kręgosłupie na jego słowa.

– Pocałować mnie? Jack przytaknął.
– Jedno pytanie równa się jeden pocałunek. W sumie trzy. Czy umowa stoi?
Uświadomiła sobie, że markiz spodziewa się odmowy. Ale nie wiedział, że od ich

ostatnich uścisków z trudem przychodziło jej myśleć o czymkolwiek poza jego
pocałunkami.

– Zgoda – powiedziała wyraźnie, serce jej łomotało. Z przyjemnością zobaczyła, że

Jack jest zaskoczony.

– Proszę. Niech pani pyta.
– W porządku. – Lilith postukała się po brodzie w poszukiwaniu pierwszego pytania. –

Dlaczego nie lubi pan rodziny Remdale'ów?

Zanim markiz odpowiedział, zbliżył się najpierw do niej, pochylił i dotknął ustami jej

warg. Tym razem nie był to pocałunek kradziony, z zaskoczenia i różnił się od
poprzednich. Lilith miała czas poczuć, iż jego wargi są miękkie i jędrne równocześnie;
pieściły jej usta łagodnie, zaborczo, a ich dotyk wydawał się właściwy wyłącznie Jackowi
Faradayowi. I niezwykle... poruszający.

Powoli uniósł głowę.
– Jeden – zamruczał.
– A... a pana odpowiedź? – zapytała, już zastanawiając się nad następnym pytaniem,

nie dlatego, żeby usłyszeć odpowiedź, ale żeby znowu ją pocałował.

Pieścił palcami bok jej twarzy.
– Do majątku Wenfordów należy między innymi Hanfeld Hall, niewielki, rzadko

używany zwierzyniec, który graniczy z Fencross Glen, jednym z moich mniejszych
majątków, z których nieczęsto korzystam. Dokładnie między nimi leży łąka, takie
malownicze miejsce z niewielkim belwederem pośrodku, który aż po podłogę zalewa
każdy wiosenny deszcz. Stoi na ziemiach Fencross, ale plotki chodzą, że jest to miejsce,
gdzie Wenford... zdobył zgodę swojej pierwszej żony na małżeństwo.

– Zrobił jej to samo, co próbował zrobić mnie, chce pan powiedzieć – powiedziała

background image

Lilith, spokojnie przypatrując się poważnym, brązowym oczom przed sobą.

Jack zacisnął szczęki.
– Takie chodzą plotki. Tak czy owak ten błazen zdecydował, że chce kupić łąkę,

prawdopodobnie sądził, że cale to cholerstwo jest bardzo romantyczne. Ale mój dziadek
nie zgodził się jej sprzedać. Tak więc Wenford zaproponował, że postawi swój wspaniały
domek myśliwski w Surrey przeciw temu przeklętemu belwederowi. Dziadkowi stawka
się spodobała i zgodził się. Zagrali o nią i Wenford wygrał.

– Ale co takiego strasznego jest w...
– Jak się później okazało, domek myśliwski był pod majoratem. Wenford nie miał

prawa go oddać, tak więc zakładając się nic nie tracił. A poza tym – Jack na moment
opuścił głowę – wypowiedział się w sposób uwłaczający o krwi Faradayów, kiedy na siłę
parł do zawarcia zakładu. Mój dziadek był bardzo dumnym człowiekiem.

– Podobnie jak i pan, jak sądzę – szepnęła Lilith. Jack popatrzył na nią.
– Ja moją dumę straciłem już jakiś czas temu, moja słodka. Pozostały pani dwa

pytania.

– W porządku. – Lekko drżąc Lilith głęboko wciągnęła powietrze. – Jak to się dzieje,

że tak biegle umie się pan skradać i że wydaje się, jakby pan zawsze wszystko wiedział,
jakie ludzie mają plany i dlaczego?

– To właściwie są trzy pytania, ale ponieważ jest pani tak nieodparcie atrakcyjna,

przyjmę je jako jedno – powiedział z lekkim uśmiechem.

– Dziękuję panu – odparła, a na jej ustach pokazał się pełen zadowolenia uśmiech. Nie

przypominała sobie, żeby ktokolwiek kiedykolwiek nazwał ją nieodpartą, a już z
pewnością nie mężczyzna o doświadczeniu Dansbury'ego.

Musnął wargami jej usta leciutko, jak piórkiem, a potem pochylił się jeszcze bardziej i

wargi ich zwarły się mocniej. Rozchylił je delikatnie, przesunął językiem po zębach.
Dotknięcie to wydało się szokująco intymne; Lilith poczuła, jak ciarki spływają jej
dreszczem po plecach aż do ciepłego, sekretnego miejsca między nogami. To właśnie
takie powinny być pocałunki.

Powoli znowu uniósł głowę.
– Dwa – wyszeptał.
Tymczasem Lilith zapomniała już, jakie miała pytanie, ale delikatny dźwięk bijącego

w holu zegara przypomniał jej nagle o czymś całkiem innym.

– Muszę iść – powiedziała z pośpiechem, wysuwając się Z jego objęć. – Pen czeka na

mnie w bibliotece. Nie mogę...

– Byłem kiedyś szpiegiem – stwierdził markiz zwięźle, co zatrzymało ją w pół kroku.
– Co? Pan...
– Kiedy Bonaparte powtórnie podbił Paryż, Wellington zwerbował Richarda i mnie

background image

jako swoich wysłanników. Spędziliśmy niemal całą wojnę babrząc się w Paryżu i
otaczającej go okolicy, usiłując oddzielić pogłoski od prawdy. Peese, mój bardzo
grubiański lokaj, oraz mój kamerdyner Martin stanowili część naszej drużyny. Richard
wciąż jeszcze ma powiązania z ministerstwem wojny. Ja odszedłem.

– Dlaczego?
Markiz przerwał patrząc na nią.
– Czy to pani trzecie pytanie?
Wyczuwając wahanie, spojrzała mu w oczy. Wyraz jego twarzy niczego nie zdradzał,

ale drobne drganie powiek i przyspieszony oddech wystarczyły.

– Nie chce pan na to odpowiadać, prawda? Jack wydął wargi.
– A może to jest pani trzecie pytanie? Nie odpowiem, dopóki nie podejmie pani

decyzji.

Było wiele rzeczy, których chciała się o nim dowiedzieć, dotyczyły one raczej jego

uczuć niż przeszłości, ale po śmierci Wenforda i plotkach, które się na ten temat rozeszły,
wydawało się ważniejsze, by raz na zawsze zdecydować, jaki charakter ma Jack Faraday.
Będzie musiała poczekać, żeby dowiedzieć się, czy naprawdę mu się podoba.

– Chcę wiedzieć, dlaczego odszedł pan z ministerstwa wojny.
Jack odwrócił się.
– Z pewnością doszły do pani plotki, Lil. Niech je pani przyjmie za odpowiedź i zapyta

mnie o coś innego.

– Powiedział pan, że mogę pytać o wszystko, Jacku – przypomniała mu delikatnie. –

Chcę się dowiedzieć czegoś o tej kobiecie, którą, jak powiadają, pan zabił.

Jack obejrzał się na nią przez ramię, potem przeszedł do kominka i oparł się o jego

obramowanie, stojąc w pozie, która wydawała się pełna swobody i odprężenia, dopóki nie
popatrzyła mu w oczy i nie zobaczyła, ile tam napięcia i niechęci.

– Miała na imię Genevieve – powiedział chłodnym, obojętnym głosem. – Genevieve

Bruseille. Tak, byliśmy kochankami. Tak, zabiłem ją. Ale nożem. Nie z pistoletu. Nie, nie
byłem wtedy pijany i nie był to wypadek. – Potrząsnął głową. – Zdecydowanie nie był to
wypadek. Czy żałuję tego? – Jack obejrzał się i kiedy patrzył na nią, z jego twarzy zaczął
znikać mroczny wyraz. – Tak. Teraz, w tym momencie, bardziej niż kiedykolwiek.

Lilith bacznie obserwowała jego twarz, miliady uczuć, które przebiegały po jego

szczupłych rysach. To, co tam widziała – żal, chwilowa bezbronność, pożądanie –
wydawało się ujmować znaczenia słowom, a przydawać go emocjom, które kazały mu
uczynić to wyznanie.

– Wiedząc to, co w tej chwili wiem, milordzie – powiedziała powoli, nie ośmielając się

odwrócić wzroku – nie wierzę, by miał pan cokolwiek wspólnego ze śmiercią Wenforda.

– Dziękuję. – Podszedł znowu do okna i wyglądał na zewnątrz przez dłuższą chwilę. –

background image

Wie pani – powiedział cicho, niemal do siebie – chociaż Dolph czuje się tak zażenowany,
mógłby umniejszyć znaczenie całego tego wydarzenia. Nie minęłyby dwa tygodnie, a
wydarzyłby się jakiś następny skandal i wszyscy by o tamtym zapomnieli. Nie było
potrzeby występować z sugestią morderstwa. Oskarżenie arystokraty, nawet z tak
zaszarganą opinią jak moja, może mieć katastrofalne skutki dla oskarżającego, jeżeli nie
będzie opierało się na solidnych podstawach.

– To same plotki – przypomniała mu. Odwrócił się znowu twarzą do niej.
– „Same plotki" mogą wyrządzić wiele szkód. Jak sądzę, pani rodzina wie o tym

bardzo dobrze.

Lilith pochyliła głowę.
– Tak, wiem.
Natychmiast Jack podszedł i uniósł jej brodę do góry.
– Nigdy nie sądziłem, że usłyszę takie słowa z własnych ust – zamruczał – ale może

powinna pani już iść. Będę musiał powalczyć o jedną sprawę z Williamem, ale gdyby
plotki zmieniły się w coś gorszego, co prawdopodobnie nastąpi, uwolnię panią od siebie i
moich przykrych koneksji.

– A więc teraz okazuje się, że jest pan rycerski? – zapytała cicho.
– Najwyraźniej. Ostatnio odkryłem kilka niespodziewanych aspektów własnej

osobowości. Właściwie jest to trochę niepokojące. – Jack położył jej ręce na ramionach i
zajrzał w oczy. – Nie zapominaj o jednym, Lil. Jeżeli moja teoria jest słuszna, a Dolph
zaczął rozpowszechniać te plotki, żeby skierować podejrzenia na mnie, to znaczy, że
próbuje je odwrócić od siebie.

Lilith zamrugała.
– Czy pan uważa, że Dolph Remdale zabił swojego wuja? – zapytała z

niedowierzaniem. – I to pan mnie ostrzega przed pogłoskami?

– Przyznaję, że może to być kompletnie pomylone z mojej strony – odparł cicho. – Ale

bądź ostrożna w jego towarzystwie. Nie chcę, żeby ci się coś stało.

Cieszący się najgorszą opinią w Londynie arystokrata okazywał się zupełnie inny, niż

się spodziewała. Wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy.

– Teraz chce pan tylko, żebym była bezpieczna.
– Tak, jestem dziś pełen sprzeczności. Tylko że mogłem się spodziewać każdego na

swoim progu oprócz ciebie, Lil. I pewnie przez to czuję się nieco zamroczony.

– Wątpię, czy jest pan zamroczony. A właściwie to wątpię nawet, czy da się pana

kiedykolwiek zaskoczyć.

– Dzisiaj poczułem się zaskoczony – odparował, uśmiechając się beztrosko. – I tak się

dzieje za każdym razem, kiedy natykam się na ciebie.

– Cśśś – szepnęła Lilith. Przyciągnęła twarz markiza do swojej. Nieśmiało, bardzo

background image

delikatnie dotknęła wargami jego ust, a on zamknął oczy. Powoli otoczył rękami jej talię i
przycisnął usta mocniej. Ręce Lilith same prześlizgnęły się na jego kark; wtuliła się w
niego cala i nie dzieliła ich już najmniejsza nawet odległość. Markiz rozchylił wargami jej
usta i stało się tak, jakby oddychali tym samym powietrzem.

Tym razem to ona nieśmiało dotykała wnętrza jego ust językiem; po każdym

fragmencie jej istoty wydawały się krążyć intymne, podniecające uczucia, od których aż
pojękiwała. Jack łagodnie ujął zębami jej dolną wargę i przygryzł lekko. Lilith cicho
krzyknęła i cofnęła się nieco, chociaż nadal obejmowała go za szyję. Stali tak przez długą
chwilę.

– Co ja takiego zrobiłem, żeby na to zasłużyć? – zamruczał Jack.
– Zapomniałeś o trzecim pocałunku.
– Naprawdę? To głupio z mojej strony. Jak.. Nakryła palcami jego wargi.
– A poza tym podoba mi się ten Jack Faraday – szepnęła i przyciągnęła do siebie

znowu jego twarz, żeby go pocałować. Jack oddał jej gwałtownie pocałunek, przesunął
dłońmi od jej bioder w górę i z powrotem w dół. Wiedziała, że posuwa się trochę za
daleko, ale nie miała ochoty, by przestał ją całować, by przestał jej dotykać. Pod jego
dotknięciem czuła się taka żywa.

Jack poprowadził ją delikatnie do tyłu, aż oparła się o kanapę; ustami sunął w dół od

warg aż do szyi. Dłonie zmieniły pozycję, przyciągnął jej biodra bliżej swoich, a ustami
znowu poszukał jej warg – te pocałunki były gorące, oszałamiające i bardzo, bardzo
niebezpieczne. Lilith zmusiła się, żeby otworzyć oczy i zaczerpnęła rozdygotana
powietrza, na wpół pojękując z rozkoszy, a na wpół protestując. O, Boże, jak bardzo
chciała, żeby nie przestawał...

– Jacku, przestań!
Uniósł półprzytomny głowę i popatrzył na nią. – Dlaczego, na Boga? – Proszę cię,

proszę – błagała. – Nie mogę... nie teraz... ja...

Przyjrzał się jej. – Nie teraz, czy nie ze mną? – zapytał cicho.
– Ja... nie wiem. – Potrząsnęła głową, palcami trzymała go wciąż za klapy, tak że się

nie mógł odsunąć. – Muszę już iść. – Usiłowała złapać oddech i uspokoić łomot serca,
zanim wyskoczy jej ono z piersi.

Jack przesunął powoli kciukiem po jej policzku.
– Wiesz, zazdrosny jestem o Wenforda.
– Ale... dlaczego? – udało jej się wykrztusić z ulgą, że się na nią nie gniewa.
– Jeżeli już miałbym oddać ducha, to nie znalazłbym lepszego miejsca niż on.
– Och, przestań – zaprotestowała. Żaden mężczyzna nie potrafił wywołać w niej

takiego uniesienia, tak jej podniecać, ani tak denerwować jak Jack Faraday. – Ty się tylko
w ten sposób na mnie mścisz, prawda? – zapytała puszczając go. – Czy chociaż czasem

background image

czujesz do mnie sympatię, czy tylko cię bawię?

Przypatrywał jej się z takim wyrazem twarzy, że miała ochotę równocześnie uderzyć

go i pocałować.

– To jest czwarte, piąte i szóste pytanie – odpowiedział. – Tak więc co zrobimy, Lil?
– Zrobimy? Z czym? – Oderwała jego ręce od swojej talii i cofnęła się o krok.
– Z możliwością, że to Dolph Remdale zabił swego wuja.
– Jak możesz... – Lilith gwałtownie zamknęła usta. Jeżeli markiz jest jeszcze w stanie

myśleć logicznie, to znaczy że mu na niej ani trochę nie zależy. Ona sama z trudem
powstrzymywała się, żeby się na niego nie rzucić.

– Jak mogę co? – zapytał. Jego dłonie zaczęły znowu gładzić delikatnie jej ręce.
Lilith rozdygotana zaczerpnęła tchu.
– Nic. Nie mamy żadnego dowodu, że gra była nieczysta, i sam o tym wiesz.
– Jeszcze nie mamy. – Uśmiechnął się i objął dłonią jej policzek, jakby nie mógł się

powstrzymać od dotykania dziewczyny. – Nie martw się. Coś wymyślę.

– Nie. Proszę, nie wymyślaj niczego. Nie próbuj mnie wciągać w jedną ze swoich

rozgrywek, Jacku. Moja rodzina nie zniosłaby tego... i ja też nie.

Jack westchnął.
– Dołożę więc starań, żeby jeszcze przez jakiś czas zachowywać się porządnie. Jeżeli

zachowasz dla mnie jednego walca na... – Zmarszczył się. – Jakie to zatracone
towarzyskie wydarzenie wisi teraz nad nami?

– Bal u Cremwarrenów, dziś wieczorem – podsunęła rozbawiona. Naprawdę niewiele

miał do czynienia z przyzwoitym towarzystwem i obojętne co nim kierowało, to ona go do
tego towarzystwa wabiła. Jak zwróciła jej uwagę Penelopa, korciło ją by być słabym
punktem takiego hulaki.

– Chyba mnie zaprosili – dumał Jack. – Czy zatańczysz ze mną walca?
Ojciec będzie wściekły.
– Dobrze – szepnęła. – Jeżeli obiecasz, że nie będzie żadnych rozmów o Dolphie ani

morderstwach.

– Jeżeli nie będzie dowodów, nie wspomnę o tym – przyrzekł uroczyście, a potem

znowu wyciągnął do niej ręce.

– Och, nie, nie – zaprotestowała, ale cofając się nie mogła powstrzymać uśmiechu. –

Naprawdę muszę iść, zanim narobimy sobie obie z Pen kłopotów.

– Tak, milady – zgodził się Jack niechętnie. Podszedł do drzwi, otworzył je przed nią,

a potem poprowadził tą samą drogą, którą przyszła. Razem przeszli przez ogród do
pokrytego pnączami muru.

Jack zawahał się na moment, potem pochylił się i dotknął wargami jej ust. Lilith

gorący dreszcz przebiegł po plecach i oddała mu pocałunek, a dopiero potem odsunęła się,

background image

by mieć pewność, że nie zobaczy ich nikt z sąsiadów.

Jack roześmiał się.
– Nikogo tu nie ma oprócz nas, przestępców.
– Nie jesteśmy przestępcami – odparła. – A przynajmniej ja nie jestem.
– Jesteś istnym wcieleniem uczciwości i czystości – zgodził się z nią, a potem na jego

twarzy pojawił się wilczy uśmiech. – Mam nadzieję, że przynajmniej jedno z dwojga uda
mi się zmienić.

Lilith, tym razem naprawdę zaszokowana, zaczerwieniła się.
– Jacku!
– To twoja własna wyobraźnia wyciąga takie wnioski, Lil – ciągnął dalej miękko. –

Mówiłem ci, że zmysłowa z ciebie istota.

Lilith wciągnęła powietrze, żeby się opanować.
– Wcale nie.
Zdumiewające, ale markiz znowu spoważniał.
– Nigdy sobie czegoś takiego nie wmawiaj, moja słodka. Nigdy. – Objął ją w pasie i

pomógł jej wejść na murek, a potem trzymał za ręce, dopóki nie zeskoczyła po drugiej
stronie.

Zaczynała już się odwracać, ale nie puścił jej dłoni.
– Muszę iść – powiedziała, oglądając się przez ramię.
– Tak – odpowiedział. – Naprawdę czuję do ciebie sympatię. – Puścił ją i gestem

pokazał na rezydencję Sanfordów. – Uważaj na Dolpha.

– Będę uważała – zawołała czując nagłą radość i uniosła spódnice, żeby spiesznie

powrócić do biblioteki Pen i czekającej na nią ciotki. – Ty też uważaj na siebie, Jacku
Faradayu.

– Będę uważał.

background image

12

Lilith Ben ton zniknęła już za pięknie wypielęgnowanym murem domostwa lorda

Tomlina, a Jack tkwił jeszcze przez jakiś czas w ogrodzie.

Przyszła żeby go ostrzec. Naraziła się na skandal tylko dlatego, by powiedzieć mu, że

jego reputacja znalazła się w niebezpieczeństwie – co było perspektywą tak błahą, że
niemal śmiechu wartą. Tyle że on się nie śmiał. Pragnął, żeby została z nim. Pragnął nie
mieć tak zaszarganej opinii, że nie wolno mu było nawet myśleć o składaniu jej
normalnych wizyt i pragnął, żeby każde zetknięcie się z nim w publicznym miejscu nie
wytrącało jej tak z równowagi i nie żenowało.

– Ależ wszystko cholernie pogmatwałeś, Czarny Jacku – wymamrotał, z

roztargnieniem skubiąc na strzępy w palcach gałązkę. – Sam nie masz zielonego pojęcia,
co do cholery powinieneś z nią teraz zrobić. – Popatrzył spode łba na zachmurzone niebo i
poczuł lekki, chłodny wiaterek, który dmuchał przez klony i wiązy rosnące na północnym
skraju ogrodu. – A nawet jakbyś wiedział, nic byś w tej sprawie nie mógł zrobić, ponieważ
nikt, z tobą na czele, nie uwierzyłby w to. Idiota z ciebie. I tyle.

Odrzucił resztki obłupanej z kory gałązki i poszedł wolnym krokiem po podjeździe w

kierunku drzwi frontowych. Lilith zarzuciła mu, że kołaczą się w nim jeszcze jakieś
okruchy honoru, a chociaż trudno mu było ten zarzut uznać za obelgę, z pewnością
wytrącał on go z równowagi. I to nie tylko w odniesieniu do niej.

W śmierci Wenforda były pewne aspekty, które zaczynały go niepokoić bardziej, niż

powinny. Lilith powiedziała, że „podoba jej się ten prawdziwy Jack Faraday", kim by on
nie był i markiz nagłe poczuł wątpliwości, czy wolno mu nadal ignorować strzępy
informacji, które nie przestawały do niego dochodzić. To, że Wenford spłacił długi
Dolpha, że członkowie klanu Remdale'ów w najmniejszym stopniu nie czuli do siebie
sympatii i że stary książę umarł w samą porę, by nie ożenić się i nie począć potomka,
który by zajął miejsce Dolpha, było prawdopodobnie zbiegiem okoliczności. Ale teraz
Dolph zdawał się napomykać, że ta śmierć była morderstwem. Przyjęcie takiego sposobu
postępowania było niebezpiecznym, ale raczej logicznym krokiem w przypadku
człowieka, który rozpaczliwie starał się udawać, że jest niewinny.

Cała sprawa zarówno intrygowała go, jak i krańcowo drażniła, zwłaszcza że sam nie

zaplanował jeszcze tak starannie własnego postępowania. Gdyby nie to, że zachowuje się,
jakby zadurzył się w jakiejś dzierlatce, mógłby w dużo bardziej bezpośredni i mniej
konwencjonalny sposób próbować zapobiec przeklętym plotkom Dolpha.

Zatrzymał się u stóp własnych frontowych schodów. Sprawa była poważniejsza niż

udawanie, że się w niej zadurzył. Inaczej nigdy by go tak nie wyprowadziło z równowagi
to, że dała swój kolczyk staremu. Pocałowała go dziś rano i jej pocałunek był kompletnie

background image

inny niż tysiące, jakimi go już obdarzono. Te delikatne, ciepłe wargi tak go podnieciły, że
niewiele brakowało, a zdarłby z niej ubranie.

– Daj mi zgadnąć – dobiegł zza jego pleców uszczypliwy głos. – Jesteś tak pijany, że

nie możesz sam wejść po schodach.

– Richard – powitał go wzdrygnąwszy się Jack. – Jakże miło z twojej strony, że

przyszedłeś z tak daleka do mego skromnego domu, by dowiedzieć się o moje zdrowie.

– Ni cholery mnie ono nie obchodzi – odparł lord Hutton szorstko. – Wolno ci

przychodzić na urodziny Bea, na Boże Narodzenie i na świętego Michała. Ale przez
ostatnie dwa dni odwiedzałeś mój dom dwa razy. Nadużywasz swoich przywilejów.

– Będę się widywał z siostrą, kiedy tylko zechcę – odpowiedział Jack i w końcu

odwrócił się twarzą do szwagra. Przepływały przez niego fale gniewu i bólu, od czego
szczęki mu się zaciskały, a mięśnie pleców sztywniały. Może Richard miał więcej
powodów, żeby go nie lubić, niż ktokolwiek inny w Londynie, ale ostatnio ta nieustępliwa
nienawiść zaczynała mu dokuczać. Alison najwyraźniej znała Lilith, a on chciał, musiał
się o tej dzierlatce dowiedzieć tyle, ile tylko się da. To ona skusiła go, żeby wrócił do
Huttonów, kiedy przez ostatnie pięć lat nic nie było w stanie tego dokonać.

– Nie chcę cię widzieć w pobliżu Beatrice – powiedział szwagier stanowczo. – Dość

będzie miała problemów, żeby nienagannym trybem życia zmazać winę, iż ma ciebie za
wuja, nie musisz na dodatek uczyć jej niecnych postępków.

– Ona ma cztery lata, Richardzie. Mało prawdopodobne, żebym ją nauczył pić czy grać

w karty.

– Ona cię uwielbia.
– Jesteś zazdrosny? – zakpił Jack.
Richard już zaczynał odpowiadać, ale odwrócił się do markiza plecami i sztywno

ruszył w kierunku gniadego wałacha, którego demonstracyjnie zostawił tuż za bramą
prowadzącą na krótki podjazd.

– Może nigdy się bardziej nie zbliżę – zawołał do swojego byłego partnera i

przyjaciela Jack, chociaż nie wiedział, po co zadaje sobie ten trud. Richarda nie będzie to
obchodziło.

Hrabia zatrzymał się.
– Nie zbliżysz się bardziej do czego? – zapytaj wciąż jeszcze odwrócony do szwagra

plecami; w jego głosie pojawiło się jednak niechętnie zaciekawienie.

– Do tego, co ty masz.
Jack odwrócił się i zaczął wchodzić po płytkich stopniach; kiedy znalazł się na górze,

Peese otworzył przed nim drzwi. Markiz nie spodziewał się odpowiedzi i zdziwił się,
kiedy Peese spojrzeniem pobiegł gdzieś za jego plecy w kierunku podjazdu.

– To nie ja odebrałem ci szansę na to, Jacku – doszedł do niego bardziej spokojny głos

background image

Richarda.

Markiz zatrzymał się.
– Nie. To byłem ja sam. – I wszystko co mu zostało, to możliwość mszczenia się na

dzierlatce młodszej od niego o lat dziesięć, a o wiek mniej skompromitowanej. Gra
wprawdzie rozwijała się wspaniale, ale on tracił już chęć, by ją kontynuować.

Wszedł do domu, pochylił się, żeby podnieść książkę i kawałek papieru, który leżał na

podłodze w holu. Liścik napisany wdzięcznym pismem Lilith ostrzegał go przed
straszliwymi plotkami, za które po części czuła się odpowiedzialna. Na twarzy markiza
pojawił się niespodziewanie lekki uśmiech, podniósł list i powąchał go. Pachniał lawendą.
Pachniał nią. Jack wsunął list do kieszeni i wrócił do saloniku i swojej książki z
wierszami. Różnie się mogły sprawy ułożyć, ale przynajmniej dzięki tej grze będzie mógł
z nią zatańczyć jeszcze raz walca dziś wieczorem na balu.

Lilith spędziła całe popołudnie przykładając się do tego, by się okazać sumienną córką

i usiłując wyrzucić z głowy wszelkie myśli o markizie Dansburym. Jego objęcia były
upajające, oszałamiające, napełniały ją szaloną radością. Był ucieleśnieniem wszystkiego,
czym ją uczono pogardzać i z przerażeniem uświadomiła sobie, jak bardzo pragnie go
znowu zobaczyć, porozmawiać z nim, dotknąć go. Kiedy byli tylko we dwoje i nikt nie
mógł jej besztać czy przypominać, że ma pamiętać o manierach i o tym jak się wyraża,
czuła się taka wolna, jakby mogła mówić i robić wszystko, co tylko zechce. A na myśl
przychodziły jej sprawy bardzo dalekie od tego, nad czym się powinna zastanawiać.

Z rozmysłem ubrała się w najbardziej konserwatywną i skromną suknię i usiłowała

zastanawiać się nad możliwie dużą ilością możliwie poważnych spraw. Niestety
większość z nich wydawała się skupiać na prowadzeniu uprzejmej pogawędki z nowym
księciem Wenfordem. Jack wielokrotnie ostrzegał ją, żeby się przed nim miała na
baczności, ale ona bardziej się bała, że zanudzi ją tępota Dolpha, niż że wpadnie w jego
nikczemne szpony.

Schodząc po schodach, by przyłączyć się do rodziny, z trudem powstrzymywała się od

śmiechu. Doszło do tego, że dżentelmen o zrujnowanej reputacji ostrzegał ją przed
dżentelmenem przyzwoitym. Już wiedziała, z którym z nich będzie z większą radością
tańczyła, ale będzie to musiał być ich ostatni taniec i ostatnie spotkanie. Ani jej serce, ani
reputacja nie wytrzymają, jeżeli choć trochę przeciągnie tę znajomość.

Doroczne przyjęcie u Cremwarrenów było sławne i kiedy Lilith weszła na zatłoczoną

salę balową, miała kłopoty, żeby nie stracić z oczu ciotki, nie mówiąc już o szukaniu
mniej czy bardziej szacownych konkurentów. Z westchnieniem pomachała ręką do Mary
Fitzroy. Nie ma co się wypierać, że bardziej pałała chęcią zobaczenia Dansbury'ego, niż
któregoś ze swoich idealnie przyzwoitych konkurentów – czy kogokolwiek innego.
Zaabsorbowana myślami podskoczyła, kiedy ktoś chwycił ją za łokieć.

background image

– Mam nadzieję, że następny walc należy do mnie – powiedział z uśmiechem Dolph

Remdale.

– Oczywiście, wasza wysokość. – Stali przez chwilę patrząc na siebie i usiłując

uniknąć potrącania przez pozostałych gości. Lilith czuła się niesłychanie niezręcznie;
poruszyła się niepewnie. W końcu wiedziała o śmierci starego księcia o tydzień wcześniej,
niż poinformowano o niej jego bratanka. – Z przykrością usłyszałam o stracie, jaką wasza
wysokość poniósł – odezwała się w końcu. – Wuja waszej wysokości będzie... brakowało.

Nie bardzo to wyszło gładko, ale Dolph skłoniwszy blond głowę, chyba przyjął

kondolencje.

– Dziękuję pani za słowa współczucia. Wuj Geoffrey należał do ekscentryków, ale jak

mi się zdaje, miał dla pani wiele sympatii.

Zaczęła grać orkiestra i Dolph podał jej ramię, by poprowadzić ją na parkiet,

wypolerowany do doskonałości. Tańczył z niemal takim samym wdziękiem jak Dansbury,
chociaż wydawał się traktować taniec z większą rezerwą, a przynajmniej poprawnością.
Przy markizie miała szalone wrażenie, że może on porwać ją na ręce albo spróbować
pocałować, albo unieść na balkon, jeżeli przyjdzie mu do głowy taki kaprys. Nie mogła się
powstrzymać, żeby go nie poszukać wzrokiem. Po chwili dostrzegła go, stał obok jej brata
i rozmawiając z nim przypatrywał się jej.

Ciemne oczy zabłysły, kiedy napotkał jej spojrzenie i przez króciutką, dreszczem

przejmującą chwilę Lilith zastanawiała się, czy nie jest zazdrosny. Lepiej żeby William
nie mówił Dansbury'emu o planach ojca dotyczących jej i Wenforda, chociaż, jak znała
swojego brata, prawdopodobnie paplał na ten temat od chwili, kiedy markiz pojawił się na
sali. Nie miało to jednak znaczenia, co Jack sobie pomyśli. Nie mogła pozwolić, by miało
to znaczenie. Zdecydowanie odwróciła wzrok.

– Widzę, że przygląda się pani Dansbury'emu – powiedział niespodziewanie Dolph,

kiedy pospiesznie skierowała uwagę z powrotem na swego partnera.

– Wpatrywał się we mnie dosyć niegrzecznie, więc odpłaciłam mu tym samym –

improwizowała Lilith.

– Byłoby mądrzej po prostu go zignorować – doradził jej łagodnie książę. – Tych,

którzy nie cieszą się jego sympatią, spotyka niekiedy niemiły los.

Lilith dech zaparło w piersi. Przecież nie będzie chyba akurat przy niej rzucał na

Dansbury'ego podejrzeń. Nie zrobi tego, skoro wiedział, że markiza i jej brata łączą więzy
przyjaźni.

– Czy mówi pan o czymś szczególnym? Książę przytaknął.
– Nie lubię plotek, ale być może dla pani własnego bezpieczeństwa lepiej będzie, żeby

się pani dowiedziała. Była taka kobieta w Paryżu, która go upokorzyła, a on do niej strzelił
i ją zabił. Chodzą plotki, że po powrocie do Londynu zabił co najmniej dwóch mężczyzn

background image

w pojedynkach. Miewa czarne nastroje. – Dolph przerwał, ponownie spoglądając w
kierunku Dansbury'ego. – Faktem jest – ciągnął dalej, jakby się nad czymś namyślał – że
niemal zastanawiam się, czy nie miał czegoś wspólnego ze śmiercią mojego wuja. Jego
nienawiść do wuja Geoffreya dobrze jest znana. A okoliczności śmierci wuja były
zarówno niefortunne, jak bardzo nietypowe.

Kiedy Jack mówił o tamtej kobiecie, o Genevieve, która zginęła we Francji, słyszała

żal w jego głosie. Usiłował go ukryć, ale zaczynała już poznawać się na jego nastrojach i
wyrazach twarzy i poczuła naglą chęć, by bronić zaszarganej opinii markiza
Dansbury'ego.

– Jestem pewna, że pogłosek nie zabraknie – odparła sztywno – ale ja zawsze wolałam

wyrobić sobie własne zdanie.

– To bezużyteczne zajęcie. – Książę uśmiechnął się do niej. Lilith zmarszczyła brwi.
– Co wasza wysokość ma na myśli? Książę zachichotał.
– Jest pani piękną kobietą. Wszystko inne jest bezużyteczne. Kobieta zna się tylko na

sprawach serca, jak zawsze powiadam.

Lilith osłupiała i patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. Zaraz potem poczuła

urazę i gniew. Wenford niczego o niej nie wiedział – jak śmie obrażać jej inteligencję!

– Jeżeli taka jest opinia waszej wysokości – powiedziała sztywno, czerwieniąc się – to

może powinniśmy...

– Proszę nie zadawać sobie trudu, by się obrażać – odparł protekcjonalnie, a jego

dobry humor zniknął. – Proszę się tylko uśmiechać i ślicznie wyglądać. Niczego więcej się
od pani nie wymaga. – Zanim Lilith zdążyła wymyślić jakąś jadowitą odpowiedź, książę
znowu rzucił okiem na Dansbury'ego. – Odzywanie się w chwilach, kiedy mowa nie jest
konieczna, może tylko wplątać panią w przeróżnego typu idiotyczne komplikacje.

– A więc nie będę więcej z panem rozmawiała – powiedziała Lilith przez zaciśnięte

zęby.

Dolph wzruszył ramionami i skierował znowu te tak powszechnie podziwiane, błękitne

oczy na nią.

– Będzie pani mówiła w ten pochlebny sposób, w którym, jak powiadają, celuje pani.

Wszyscy dżentelmeni z dobrego towarzystwa opowiadają o szacunku, z jakim ich pani
traktuje. A im wyższy tytuł, tym milsza pani bywa, jak się zdaje. Podobnie ma się sprawa
z pani ojcem. Starszy pan czuje się bez reszty zafascynowany moim tytułem, takie
odnoszę wrażenie. – Zacisnął mocniej palce na jej dłoni. – Prawdę rzekłszy, ja również
czuję się panią zafascynowany, panno Benton. Nic na to nie poradzę, pomimo pani
skandalicznych związków z Dansburym.

– Nie łączą mnie żadne związki z Dansburym. Ale mimo to znajduję go dużo bardziej

pociągającym niż pana, wasza wysokość – warknęła Lilith, której cierpliwość się

background image

wyczerpała. Ten człowiek był jeszcze gorszy niż jego wuj.

– Pilnuj swoich manier, dziewczyno – mruknął książę, a jego oczy na moment zrobiły

się niegodziwe – albo ktoś ich przypilnuje za ciebie.

Spojrzała w jasnoniebieskie oczy Dolpha Remdale'a i po raz pierwszy się go przelękła.

Przelękła się i zmartwiła. Obiecała ojcu, że poślubi tego, kogo on wybierze. A on wybrał
nowego księcia Wenforda.

Dolph uśmiechnął się szerzej.
– Jak się wydaje, jest pani pojętną uczennicą. Szkoda. – Zerknął znowu w kierunku

Jacka, a po obrocie w tańcu odszukał wzrokiem jej ojca. – Pani drogi papa ma minę tak
pełną nadziei. Może go uszczęśliwimy, Lilith? Co powiesz?

– Pan... pan chyba nie mówi serio – wyjąkała z pobladłą twarzą. Miała ochotę

rozkrzyczeć się, zemdleć, wyrwać się z jego uścisku i uciec z sali.

Dolph wzruszył ponownie ramionami.
– A czemu nie? Prędzej czy później powinienem się ożenić, a wolę mieć w łóżku

ciebie niż którąś z tych zezowatych dzierlatek podpierających ściany. – Szarpnął ją bliżej
siebie tak, że jego oddech owiał jej twarz. – Nie mogę się doczekać, aż cię będę miał,
Lilith – zamruczał.

– Nigdy – syknęła.
– Założymy się? – odparł ze swadą, a jego nastrój błyskawicznie znowu się zmienił.
Walc dobiegł końca i Lilith usiłowała się wyrwać. Książę trzymał ją jednak mocno,

położył jej dłoń na swojej ręce i ścisnął tak, że mógł ją posiniaczyć.

– Niech mnie pan puści – wyszeptała, szarpiąc się w jego uścisku.
– Uśmiechaj się, kochanie – odparł tym samym tonem. – Nie chcesz chyba zrobić

sceny, prawda?

Miał rację. Chociaż tak się go bała i brzydziła, niewiele mogła zrobić w miejscu

publicznym. Prywatnie porozmawia z ojcem, poinformuje go, jakim potworem jest Dolph
Remdale i będą mogli mu spokojnie podziękować za jego starania. Lilith zerknęła na
księcia, kiedy zatrzymał się przed lordem Hamble. Prawie jej nie znał. To był ich pierwszy
taniec i pierwsza tak naprawdę rozmowa, jaką kiedykolwiek prowadzili. Nie mógł mówić
poważnie. Nie mógł.

– Hamble – powiedział książę, uśmiechając się serdecznie do Lilith – pana córka jest

wyjątkowa.

– Dziękuję, wasza wysokość. – Ojciec promieniał. – Robiłem co w mojej mocy, by jak

najlepiej ją wychować.

– Będę musiał porozmawiać oczywiście z moim zarządcą i z tymi dziesiątkami

prawników, których mój wuj uznał za konieczne zatrudniać – ciągnął dalej książę, jakby
omawiał kupno nowego powozu albo zaprzęgowego muła – ale nie widzę żadnych

background image

przeszkód. Czy zechce pan odwiedzić mnie jutro, żebyśmy mogli omówić sfinalizowanie
przygotowań?

Przez moment nawet wicehrabia wydawał się zaskoczony szybkością poczynań

księcia. Zamrugał kilkakrotnie oczami, potem szeroko się uśmiechnął i podał mu rękę.

– Z ogromną przyjemnością, wasza książęca mość. Dolph ujął dłoń ojca Lilith, a

potem przemocą objął jej własne palce i uniósł je w górę. Lekko przesunął wargami po
kostkach dłoni i wreszcie ją puścił. Lilith natychmiast cofnęła się o krok. Najbardziej na
świecie pragnęła rzucić się do ucieczki, ale nie pozwoliły jej na to pełne radosnego
uniesienia uściski ciotki Eugenii.

– Och, moja droga – rozpływała się, promieniejąc ciotka. – Cóż za cudowna nowina!
– Tak – zgodziła się z nią Lilith wyrywając się. – Dziękuję. Proszę mi wybaczyć.
Niemal nie zdając sobie sprawy z tego co robi, odwróciła się i zaczęła przepychać

przez potrącający ją, duszący tłum. Niczego nie było jej tak trzeba, jak powietrza,
chwileczki spokoju. Wszystko to było jednym wielkim koszmarem. To nie mogła być
prawda! To się nie mogło naprawdę zdarzyć. Ojciec był taki rozanielony, taki
zadowolony, że nie potrafiła sobie wyobrazić, co powie, kiedy usłyszy, że ona nie może...
że nie chce... poślubić Dolpha Remdale'a. W końcu dotarła do balkonu i chwyciła za
poręcz, żeby pooddychać głęboko rześkim, nocnym powietrzem.

– Gratulacje.
Lilith okręciła się gwałtownie i zobaczyła, że w cieniu, o kilka stóp od drzwi, stoi Jack.

Na moment dech jej zaparło, potem rozdygotana zaczęła oddychać znowu. Jack będzie
wiedział, co zrobić. Postąpiła krok w jego stronę, ale on podniósł dłoń, żeby ją zatrzymać.

– Dobra robota – ciągnął dalej tym samym cichym tonem.
Lilith zatrzymała się.
– Jacku...
– I to do tego książę – ciągnął dalej. – Winien jestem pani przeprosiny.
– Za co? – To był ten Dansbury, którego nie lubiła, zimny, cyniczny, arogancki.
– Myliłem się. Jest pani Lodową Damą.
– Jak może pan tak mówić? – szepnęła oszołomiona i zszokowana po raz drugi tego

wieczoru.

Wzruszył niedbale ramionami, ale oczy połyskiwały mu w świetle księżyca, kiedy na

nią patrzył.

– A jak mógłbym tego nie powiedzieć? – zamruczał głosem lodowatym od cynizmu, w

którym pobrzmiewał jednak mroczny, gorący gniew. – Udało się pani zrobić świetną
partię z tym potworem. Czy nie pamięta pani, jak rozmawialiśmy o tym, że mógł on zabić
swojego wuja, byle uzyskać tytuł? Och, ale on jest człowiekiem poważanym, czyż nie?
Musi być pani taka zadowolona.

background image

Lilith zacisnęła pięści.
– Przypuszczam, że to prawda – powiedziała z udawanym spokojem, chociaż chciała

krzyczeć, bić go i powiedzieć, że liczyła na to, iż ją pocieszy i pomoże. – Może on jest
zabójcą. – Tu pokazała palcem na pierś markiza, siłą woli powstrzymując drżenie dłoni. –
Ale pan wedle własnego wyznania jest mordercą.

Pospieszny, gniewny oddech Jacka powiedział jej, że trafiła w dziesiątkę.
– Prawda – odezwał się kąśliwie. – Chociaż w pani przypadku odniosłem wrażenie, że

nie ma mi pani tego bardzo za złe. To tylko samo wyznanie panią uraża, czyż nie, Lilith?

– To pan mnie uraża – odpaliła wściekła i zraniona.
– To uczucie odwzajemn...
– Jak pan śmie! – przerwała mu, podeszła o krok bliżej, po jej twarzy spływały łzy. –

Jest pan tak piekielnie samolubny, że uważa pan, że wszyscy inni również dbają tylko o
własną przyjemność. Nie każdy jest takim egocentrycznym gburem jak pan, Dansbury.
Moje postępki mają wpływ na moją rodzinę, pomagają jej lub szkodzą. Moja rodzina chce,
żebym wyszła za Wenforda. A ja chcę zadowolić moją rodzinę. – Lilith sama nie
wiedziała, kogo próbuje przekonać, siebie czy Jacka, ale on nie zostawił jej czasu na
zastanowienie.

– A kiedy pani rodzina będzie bezpieczna i szczęśliwa w Hamble Hall, a Dolph

zalewając się potem będzie orał w małżeńskim łożu, czy wtedy będzie pani zadowolona?

Chwycił ją za ramiona. – Nie jesteś głupia, Lilith – syknął potrząsając nią – i nie jesteś

ślepa. Na litość boską, otwórz oczy, zanim on cię zabije. Albo jeszcze gorzej.

Nagle puścił ją i nie obejrzawszy się ani razu wrócił na oświetloną, hałaśliwą salę.

Lilith zachwiała się i szlochając chwyciła znowu z całych sił za kamienną balustradę
balkonu. Nienawidziła go. Nienawidziła Dansbury'ego i jego głupiej, egocentrycznej
arogancji. Ale to nie wyjaśniało, dlaczego czuła się tak, jakby jej ostatnia, najlepsza i
jedyna nadzieja na ucieczkę przed koszmarem Wenforda właśnie ją opuściła.

Jack Faraday siedział w bibliotece przed buzującym na złoconym kominku ogniem,

nogi wyciągnął przed siebie i skrzyżował je w kostkach. Powoli podniósł kartę. Trójka
karo. Starannie spojrzał wzdłuż jej skraju, potem pstryknął nią w kominek. Karta z sykiem
buchnęła płomieniem i zniknęła. Metodycznie podniósł następną kartę i powtórzył
czynności, z tym samym wynikiem.

Był już w połowie drugiej talii, a czarny, krążący mu po żyłach gniew, nie zelżał ani na

jotę.

– Głupiec – mamrotał, strzelając piątką pik w płomienie. – Idiota. – Jako następna

poleciała dziewiątka kier. – Półgłówek. – Dziesiątka pik zmieniła się w garstkę popiołu.

Ktoś zastukał w drzwi.
– Nie ma mnie w domu – zawołał i wrócił do niszczenia kart.

background image

– Wiem, wielmożny panie – odparł Peese, jego głos tłumiły mocne, dębowe drzwi –

ale gdyby pan był w domu, czy zechciałby pan przyjąć pana Price'a, który czeka w holu na
pana odpowiedź?

– Jesteś zwolniony, Peese – powiedział Jack.
– Tak, wielmożny panie – odpowiedział lokaj cierpliwie. – Ale co z panem Pricem?
– Nie.
– Bardzo dobrze, wielmożny panie.
Ogień pochłonął jeszcze dwie karty, z potem drzwi do biblioteki otworzyły się i

wszedł Price.

– Tak, wiem, że cię nie ma w domu, a gdybyś był, fatalnie pogorszyłoby to twój

humor, gdyby ci się ktoś tu wpakował.

– Zamknął za sobą drzwi, potem zawahał się, kiedy następna karta pożeglowała w

kierunku ognistej śmierci. – No, no – ciągnął dalej spokojniejszym tonem i zajął miejsce
po prawicy Jacka. – Tego to już od dłuższego czasu nie widziałem.

Nie zwracając na niego uwagi, Jack wziął kartę z drugiej talii. Oczywiście, królowa

kier. Patrzył na nią, próbując wydusić z niej jakieś znaczenie, ale czerwona, plaska
monarchini miała niewiele wspólnego z czarnowłosą czarodziejką, która właśnie
wymknęła mu się z rąk, by wpaść prosto w ramiona węża. Z posępną twarzą wypuścił
kartę, ale ona zamiast wylądować w ogniu, skręciła w ostatniej chwili i upadła obrazkiem
do góry na skraj kominka.

Siedzący obok niego Price pochylił się, popatrzył na kartę i znowu się oparł.
– Kłopoty z kobietami, jak przypuszczam? – Skomentował, podsuwając Jackowi pod

wyciągniętą rękę trzecią talię kart ze stosu na stole.

– Nie.
– Aha. – Ogden odchrząknął. – A więc nie może to mieć nic wspólnego z zaręczynami

panny Benton.

– Zaręczyła się? – Wydusił z siebie Jack, rzuciwszy okiem na towarzysza. – Nie

słyszałem.

– Kłamca. – Price wziął drugą talię i zaczął ją z roztargnieniem tasować w zręcznych

dłoniach. – Mnie to naprawdę jest obojętne, tak czy owak, tyle że jak się zdaje wygrałem
te sto funtów, o które założyłem się z Landonem. Mówiłem mu, że nie uda ci się jej
posiąść.

A Dolph Remdale będzie mógł ją brać, kiedy tylko mu przyjdzie ochota.
– Sezon się jeszcze nie skończył – warknął Jack przez zaciśnięte zęby.
Price uniósł w górę brew.
– Może przydałby ci się... jak by to powiedzieć... wieczór w towarzystwie jakiejś

uległej towarzyszki.

background image

– Prawdopodobnie. – Takie nic nie znaczące tłamszonko z jedną z tych nowych,

włoskich śpiewaczek, które zaszczycały scenę operową, pewnie tego mu trzeba. Minął już
tydzień od zerwania z Camillą i od tego czasu nie miał nikogo. Wszystkie swoje wysiłki i
całą energię skupiał na Lil Benton, tylko dlatego, że to, co zaczęło się jako małostkowa
zemsta, przerodziło się w coś, czego nie umiał ubrać w słowa. Chyba żeby przyznał, iż był
wielkim głupcem, sądząc, że jakakolwiek kobieta kiedykolwiek pójdzie za głosem serca, a
nie rocznego dochodu i że – co frustrowało go nawet bardziej – pragnął jej teraz silniej niż
na samym starcie tej swojej idiotycznej gierki.

– Ale ty nie masz zamiaru znaleźć sobie żadnej z modnych nieczystych – zauważył

Price po chwili. – Prawda?

– Prawda.
Price znowu odchrząknął.
– No to może lepiej sobie pójdę. – Na wpół oczekiwał prośby, żeby się zatrzymał, ale

zaproszenia nie było, więc w końcu się podniósł. A nawet wtedy nie przestał przestępować
z nogi na nogę, podczas gdy Jack nadal go ignorował. – Prawdziwym powodem, dla
którego tu przyszedłem – powiedział w końcu – było to, że chciałem nadmienić, iż kiedy
dosyć niespodziewanie opuściłeś wieczorek u Cremwarrenów, zaczęły się rozchodzić
jakieś plotki, że podobno starego Wenforda otruto.

Jack przerwał w połowie następny rzut i podniósł na niego oczy.
– A więc to w taki sposób to zrobiłem. Ciekaw byłem. – Dziewiątka pik wleciała w

ogień.

Price założył ręce za plecy.
– Tak, najwyraźniej za pomocą tej butelki portwajnu, którą mu dałeś. Pustą butelkę

znaleziono na górze w jego gabinecie.

Nie było jej tam, kiedy składał wizytę w gabinecie Wenforda, w noc przed

znalezieniem ciała. Jeżeli tam się znalazła, to stało się tak dopiero po odkryciu
niefortunnego zejścia księcia.

– Aha – powiedział niezobowiązująco.
Price przez jakiś czas przyglądał się jego twarzy, potem kiwnął jeszcze raz głową i

odwrócił się do drzwi.

– No to dobranoc, Dansbury.
– Dobranoc, Price.
Przez długi czas po wyjściu Price'a Jack siedział i gapił się w ogień. Zauważył namysł

w oczach Price'a, ciekawość, czy Czarny Jack Faraday mógł naprawdę mieć coś
wspólnego z tym, że stary topór wykorkował. A przecież Price znał go lepiej niż inni.

Markiz zsunął się z fotela i przykucnął przy ogniu. Leniwie zaczął zbierać tych kilka

kart, które uniknęły całopalenia i wrzucać je jedna za drugą w płomienie. Popełnił błąd w

background image

dwóch sprawach. Fatalnie pomylił się w ocenie Lilith Benton, zwłaszcza kiedy sądził, że
może być dla niej czymś więcej niż tylko skandaliczną nowostką. Po drugie, spędził tak
wiele czasu goniąc za Lilith, że zapomniał o Dolphie. Wenford okazał się chytrzejszy.

A ponieważ pomylił się w ocenie, czekał go znowu nawrót plotek i pomówień, afronty

i ignorowanie przez dobre towarzystwo. Jack podniósł królową kier. Bolało go to, że się
co do niej pomylił – chociaż nawet gdyby miał rację, dawno temu stracił już wszelkie
szanse, żeby zdobyć jej szacunek i względy. Z ponurą miną zmiął królową i wrzucił ją do
ognia.

– Diabli nadali – zaklął i zmienił pozycję, siadając po turecku na dywaniku przed

ogniem. Niespokojnie przesunął dłonią po falistych włosach. – Diabli nadali.

background image

13

– Moja siostra, księżna Wenford. – William uśmiechając się szeroko złożył głęboki

ukłon przed Lilith, która właśnie schodziła po schodach. – Kto by to pomyślał? Na Boga,
złapałaś najwyżej utytułowanego człowieka w Londynie. I bez wątpienia najbardziej
nudnego.

Lilith przełknęła ślinę z silnym postanowieniem, że się nie rozpłacze. Tyle płakała

przez ostatnie dwa dni, że powinno jej to wystarczyć na całe życie.

– Wolałabym o tym chwilowo nie mówić, jeżeli pozwolisz – powiedziała wyniośle. –

Wybieram się po zakupy. Mam przed sobą przygotowania do balu zaręczynowego.

Za dwa dni, kiedy oficjalnie zostaną ogłoszone jej zaręczyny, będzie już za późno na

wszystko. Chociaż dla niej pewnie było za późno od chwili, kiedy przed sześciu laty
zniknęła bez słowa jej matka. William patrzył na nią przez chwilę, najwyraźniej próbując
się zorientować w jej nastroju, potem wzruszył ramionami.

– W porządku.
– Dziękuję ci. – Skinęła mu głową i przeszła obok, żeby odebrać rękawiczki od

Bevinsa. Usłyszała, że William po chwilowym wahaniu odwrócił się i poszedł za nią;
zebrała siły w oczekiwaniu na to, co brat może teraz powiedzieć.

– Lil, czy słyszałaś kiedyś o Haremie Jezabeli?
Lilith obejrzała się przez ramię. Jej brat miał błazeński wyraz twarzy, który zwykle

przybierał, kiedy usiłował ją rozweselić. Ale przynajmniej tym razem nie miała ochoty
słuchać bzdur.

– Czy nazwa przypomina miejsce, o którym mogłam słyszeć? – burknęła.
Na wargach Williama pokazał się heroiczny uśmiech, a zaraz potem zniknął.
– Przypuszczam że nie – ciągnął dalej dzielnie. – Ale żałuję, że nie jesteś

dżentelmenem, bo mógłbym zabrać cię ze sobą, kiedy następnym razem będę tam szedł z
Jackiem. Poszliśmy do Haremu wczoraj wieczorem; są tam takie panie, które nie mają na
sobie nic poza paroma welonami. Niewiele jednak te welony kryją. Jedna z nich nie
przestawała siadać Jackowi na kolanach, ale jego bardziej interesowało opróżnianie
butelki brandy. – William wykrzywił się z udanym zdumieniem. – Jack odmówił
dzierlatce ubranej w kilka chusteczek do nosa. Dziwaczne, nie uważasz?

Lilith drgnęła na wzmiankę o Dansburym.
– Wiliamie, nie chcę o tym słyszeć – poinformowała go chłodno. Popatrzyła w lustro,

włożyła czepek, zawiązała wstążki pod brodą. Zza jej ramienia wyjrzała w lustrze twarz
brata.

– Co cię ugryzło? Jak ci opowiadałem o figlach Jacka, to zawsze po ścianach

chodziłaś.

background image

– Nie słyszałeś? – odparła, naciągając rękawiczki. – Jestem Lodową Damą.
– Nie, wcale nie jesteś, Lil – zaprotestował. – Przestań. Odwróciła się twarzą do niego.
– Dlaczego?
– Bo nie jesteś i już. Jeżeli nie chcesz poślubić Wenforda, wystarczy, żebyś

powiedziała ojcu...

– To dobra partia – przerwała, klepiąc go po policzku i uśmiechając się najpogodniej,

jak potrafiła, chociaż pewnie nie wyglądał ten uśmiech zbyt autentycznie. – No i będę
księżną, jak sam mówiłeś. Któż mógłby chcieć czegoś więcej?

Zanim zdążył odpowiedzieć, Lilith odwróciła się, by Bevins mógł pomóc jej zarzucić

na ramiona ciężki szal. Już była w drzwiach i kierowała się w stronę Milgrewa i
czekającego powozu, kiedy jej brat w końcu się odezwał.

– Jack też nie chce już o tobie rozmawiać – rzekł cicho.
Lilith zmyliła krok i próbowała ukryć to poprawiając szal.
– Nic mnie to nie obchodzi – powiedziała nie odwracając się; Milgrew pomógł jej

wsiąść do powozu.

Dzięki Bogu lady Sanford domyśliła się chyba, że Lilith i Penelopa czekają tylko, żeby

porozmawiać na osobności. Kiedy Milgrew przystanął, by zabrać pozostałe dwie damy, a
potem zawiózł je na Bond Street, matkę Pen tak bardzo zainteresował pewien sklep
modniarski, że nie zgodziła się z niego wyjść, zanim nie znajdzie czegoś, w czym
mogłaby chodzić. Lilith i Pen zostały na zewnątrz w bladym słońcu i czekały na nią.

– Wiem, że nie jesteś szczęśliwa – powiedziała Penelopa cicho, rzuciwszy okiem na

pełną krzątaniny ulicę – ale jego wysokość jest przystojny i bogaty, Lil. Może to się
jednak liczy?

Dla jej ojca się liczyło.
– To nie ma znaczenia, Pen – odparła, przyglądając się bez zainteresowania lady

Phoebe Dewhurst; ta groźna dama podjechała właśnie powozem razem z orszakiem
lokajów obładowanych paczkami. – Decyzja została podjęta. On i mój ojciec
przypieczętowali postanowienie uściskiem dłoni, a prawnicy zredagowali coś w rodzaju
ugody dotyczącej mojego posagu. Jeszcze dwa wieczory i ciotka Eugenia będzie witała
wszystkich w Benton House na moim balu zaręczynowym.

– Dlaczego tak szybko?
– Tak sobie życzył jego wysokość – odparła Lilith, która nie miała ochoty powtarzać,

jak naprawdę brzmiała ta rozmowa. – Żadnego marnowania czasu – powiedział ojciec
wróciwszy z Remdale House. – Tego książę sobie życzy. Ma się odbyć ślub i koniec z
tymi bzdurami. I tak się stanie. – Popatrzył na nią tak, że wszelkie protesty uwięzły jej w
gardle. Pragnął tego małżeństwa przez ostatnie sześć lat, o ile nie przez całe życie.

– Jego wysokość naprawdę musi być w tobie zakochany – odezwała się Pen, chociaż

background image

ani w jej głosie, ani na twarzy nie widać było entuzjazmu.

– Musi być – zgodziła się z nią bezdźwięcznie Lilith. – Porozmawiajmy o czymś

innym. – Usiłowała przekonać samą siebie, że źle zrozumiała Dolpha na balu albo że
może był tak zdenerwowany oświadczynami, iż się niezręcznie wyraził. Ani razu nie
widziała się z nim od tamtego wieczoru, ale przecież nie dała mu absolutnie żadnych
powodów, by był dla niej okrutny. Prawie się nie znali.

– W porządku – zgodziła się Pen i z namysłem zmarszczyła nosek. W końcu się

rozjaśniła. – Czy markiz Dansbury bardzo był zdruzgotany tą wiadomością?

– Wątpię, czy jest zdolny odczuwać coś takiego – odpowiedziała Lilith nonszalancko,

zerknęła na przyjaciółkę i odwróciła wzrok. Poznała się też na Jacku Faradayu. Kiedy
doszło do niego, że przegrał prowadzoną przez siebie grę, zaczął wrzeszczeć i tupać
nogami, i dąsać się, i już nigdy go nie zobaczy. I chwała Bogu! To na pewno nie przez
niego zasypiała płacząc przez ostatnie trzy noce.

– Naprawdę ci się podobał, prawda? – zapytała Penelopa.
– Ani trochę. To łajdak i hulaka, i hazardzista, i jeżeli już nigdy go nie zobaczę, będę

całkiem szczęśliwa, zapewniam cię.

– Zapomniałaś, że jeszcze na dodatek morderca. Lilith zbladła.
– Co?
– Nie słyszałaś? Wszyscy mówią, że to on musiał zabić starego Wenforda. Że dał

księciu butelkę wina, a ono było zatrute. – Przysunęła się bliżej. – Nawet znaleźli tę
butelkę, tak słyszałam.

– To... to jakieś bzdury – zaprotestowała Lilith. – Dansbury jest okropny, to prawda,

ale nigdy by nikogo nie zamordował. To absurd.

– A co z tą kobietą w Paryżu?
– Jeżeli uważasz, że jest zabójcą, to dlaczego taka byłaś podniecona, kiedy za mną

gonił?

Pen wzruszyła ramionami.
– Ponieważ ty nie wierzysz, że jest zabójcą.
– Ja...
– I ponieważ wydawało mi się, że ci się podoba.
Jak bardzo jej się podobał, stało się jasne, kiedy ją porzucił. Jack Faraday wniósł w jej

życie coś, czego nigdy wcześniej nie miała – poczucie, że nie musi się pilnować, że może
postępować tak, jak chce. Z rozedrganym westchnieniem pochwyciła rozpierzchłe
marzenia i ściągnęła je na ziemię. Prawda była taka, że mogła robić, co chciała, dopóki jej
wysoce nietypowe zachowanie go bawiło. No cóż, dał jej jasno do zrozumienia, jakie są
jego uczucia i cieszyła się, że skończyły się te głupie, udawane przez niego konkury.

Popatrzyła na Pen.

background image

– Myliłam się.
Oczy Jacka zwęziły się, kiedy Price rozglądał się po zatłoczonym klubie Boodle'a; już

od pięciu minut unikał patrzenia markizowi w oczy.

– Idź już, idź – zamruczał ten ostatni, podniósł kieliszek i wysączył z niego brandy. – I

tak nie spodziewałem się, że cię zobaczę po tamtym wieczorze.

Price rozsiadł się wygodniej.
– Jestem umówiony – powiedział z naciskiem i to po raz trzeci, jakby od powtarzania i

nacisku jego wymówka mogła stać się bardziej wiarygodna. Rozejrzał się znowu i
pochylił w kierunku Jacka. – Nie mam pojęcia, co ty u diabła chcesz osiągnąć, siedząc
tutaj – ciągnął dalej już cichszym tonem. – Czy to, że ci robią afront, też należy do jakieś
twojej gry?

– To nie oni mi robią afront – oznajmił Jack i napełnił sobie znowu banieczkowaty

kieliszek po brzegi. – To ja im robię afront. Ja. I tobie też. Idź sobie.

Stoliki sąsiadujące po obu stronach z jego stolikiem były puste pomimo wieczornych

tłumów i Jack nie musiał się rozglądać, by wiedzieć, że inni goście zawzięcie dyskutują na
temat jego osoby. William był u Antonii. Jack sam niemalże tam poszedł, ale nie czuł się
na siłach znosić gładkiego wścibstwa mademoiselle St. Gerard. Nie miał również ochoty
na White'a ani Society, bo wiedział, że tam dadzą mu dużo gorzej po nosie. Boodle był
stosunkowo bezpieczny, ale nawet tutaj wyczuwał w powietrzu podejrzliwość i napięcie.
Nie obchodziło go to. Chciał się tylko upić tak, by móc zasnąć i nie widzieć w snach
twarzy i oczu tej przeklętej, naigrawającej się z niego dzierlatki.

– Jacku, idź do domu – poprosił go jeszcze raz Price, potem wstał i wyszedł.
Jack nawet za nim nie spojrzał. Dolph Remdale zrobił dobrą robotę tymi swoimi

plotkami. Ernest Landon nie pokazał się dziś wieczorem wcale, a Thomasa Hanlona ponoć
odwołano na wieś, gdzie miał odwiedzić niedomagającego krewnego. Jego przyjaciele
umykali niczym szczury z tonącego okrętu. William Benton był jedynym, który
zaproponował, że spędzi z nim wieczór, ale William był bratem Lilith, a tym samym zbyt
mocno przypominał mu o własnym zidioceniu.

Kiedy w kilka minut później Price znowu usiadł z wahaniem naprzeciw Jacka, ten

nawet nie zadał sobie trudu, by podnieść na niego oczy.

– Jedyną rzeczą gorszą niż tchórz jest tchórz niezdecydowany – powiedział. – Zjeżdżaj

Price, zanim ciebie również zabiję.

– Mówią, że spowiedź dobrze robi na duszę. – Z miejsca, gdzie powinien był siedzieć

Price, dobiegał jakiś bardzo odmienny głos – Ale biorąc pod uwagę okoliczności, pewnie
nie jest to najlepsza metoda obrony twojej reputacji.

Zaskoczony Jack podniósł oczy i czekał, aż mu się wzrok wyostrzy.
– Richard.

background image

– No cóż, pięknie – powiedział jego szwagier tym samym cichym głosem. –

Przynajmniej nie jesteś pijany do nieprzytomności.

Spotkanie z promiennym bohaterem własnej siostry – nie tego sobie na pewno dziś

wieczorem nie życzył.

– Nie zbliżałem się do twojej cennej rodziny – syknął, rozkładając się jeszcze szerzej

na stole i niemalże wylewając przy tym zawartość kieliszka. – Nie rozmawiałem z moją
siostrą ani z siostrzenicą, ani z twoim cholernym psem, ani praczką. Więc zostaw mnie w
spokoju.

Richard przyjrzał się swoim paznokciom, potem znowu podniósł oczy.
– Zrobiłbym to, tylko że Alison kazała mi cię znaleźć i upewnić się, czy z tobą

wszystko w porządku.

– Wprost cudownie. Dobranoc.
– Słuchaj, Jacku, nie większą mam ochotę być tutaj niż... Markiz dźgnął palcem w

kierunku twarzy szwagra.

– To ty posłuchaj, Richardzie. Ja nie chcę, żebyś tu był. Całkiem nieźle sobie

poradziłem, kiedy ostatni raz odwróciłeś się do mnie plecami. Więc nie sądź, że pragnę
jałmużny, której mógłbyś mi w swoim miłosierdziu udzielić.

Richard przez chwilę siedział bardzo cicho.
– Ja odwróciłem się do ciebie plecami? – powtórzył powoli. – Czy to właśnie

powiedziałeś?

Jack nie powinien był się odzywać. Wiedział, że kiedy się do tego stopnia upije, nie

powinien gadać o niczym, co go gniewa. Ale taki był już tym wszystkim zmęczony.
Zmęczony sobą, Czarnym Jackiem Faradayem.

– Słyszałeś, co mówiłem. – Podszedł znowu lokaj z następną butelką, ale Jack

odprawił go machnięciem ręki. – Rodzina to wszystko. Wiedziałeś o tym? – Wychylił
kieliszek i z miejsca nalał sobie następną porcję. – Nie wprawiaj rodziny w zażenowanie,
nie zawiedź rodziny, nie stawiaj siebie przed rodziną. – Jack rozejrzał się po sali, ale reszta
gości wciąż obchodziła go dużym łukiem, niech ich wszystkich cholera.

– Ale ona najwyraźniej pojęcia nie ma, co rodzina powinna zrobić dla ciebie. –

Odchylił się do tyłu i napił się znowu; zaczynał mieć wątpliwości, czy uda mu się dotrzeć
bez czyjejś pomocy do powozu. I dobrze mu tak, jeżeli padnie na twarz gdzieś w
rynsztoku. – Wykorzystują ją. To wszystko. – Znowu usiadł prosto i uderzył pięścią w
stół. – A wiesz, może ona i ma pojęcie o rodzinie. Boi się, że jeżeli ich zawiedzie, to
odwrócą się od niej. O tym to ty wszystko wiesz, co, Richardzie?

Sądząc po minie Richarda, przemowa Jacka musiała być co najmniej tak zagmatwana,

jak mu się zdawało.

– Kim jest ta ona? – zapytał w końcu. Jack wzruszył ramionami.

background image

– Taka jedna dzierlatka, którą usiłowałem skompromitować.
Richard zacisnął wargi z namacalną niemal dezaprobatą.
– Lilith Benton, jak się domyślam? Jack rzucił na niego okiem.
– Nie martw się. Skupiłem z powrotem uwagę na piciu, kartach i dziwkach, tak jak

powinienem.

Mina Richarda nadal wskazywała, że podchodzi do sprawy sceptycznie, ale Jackowi

było właściwie wszystko jedno. Jeżeli już nigdy nie ujrzy Lilith Benton, będzie idealnie
szczęśliwy. A przynajmniej równie szczęśliwy, jak dziś wieczorem.

– Z politycznego punktu widzenia zrobiła całkiem dobrą partię – odezwał się Richard

spokojnie.

– Kto? A, panna Benton. Tak, Dolph Remdale to wspaniały, uczciwy dżentelmen.

Jestem pewien, że będzie bezgranicznie szczęśliwa. – Nie potrafił powstrzymać gorzkiego
tonu, wypowiadane słowa piekły go w język. Niech ją diabli wezmą, że narobiła takiego
spustoszenia w jego umyśle.

– Zaprosiła mnie i Alison na swój bal zaręczynowy.
A teraz Richard zarzucał przynętę, żeby zobaczyć czy Jack się złapie.
– Cudownie. Moje zaproszenie musiała gdzieś zagubić nasza londyńska poczta. Co za

skandal, bez dwóch zdań!

– Pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że chyba cię to nie zaskoczyło. Może przez jakiś

czas pomartwiłbyś się trochę o własną reputację, zamiast rujnować reputację kogoś
innego.

– Mówiłem ci, nie potrzebuję twoich rad. – Lokaj podszedł znowu i Jack spiorunował

go wzrokiem. – Wychodzę. Niech mi podprowadzą powóz.

– Tak, wielmożny panie. Richard chwycił go za rękę.
– Czy ty sobie nie zdajesz sprawy, Jacku – powiedział natarczywie – że krążą

pogłoski, jakobyś zamordował... zamordował!... Wenforda? Jak możesz tak siedzieć tutaj i
robić z siebie przedstawienie?

Jack wyszarpnął rękę i chwiejnie podniósł się na nogi.
– Racz wybaczyć, jeżeli cię krępuję, Richardzie. Po prostu odwróć się do mnie jeszcze

raz plecami i nic ci to nie zaszkodzi. Wszyscy i tak wiedzą, że ze sobą nie rozmawiamy.

– Już drugi raz dziś wieczorem oskarżyłeś mnie, że odwróciłem się do ciebie plecami –

warknął Richard, stając szwagrowi na drodze. – O ile dobrze pamiętam, to ty wziąłeś na
siebie trud zabicia Genevieve. Mnie przy tym nie było.

– Któregoś dnia, Richardzie – powiedział markiz, obchodząc szwagra dookoła i

wymierzając w niego oskarżycielsko palec – któregoś dnia opowiem ci, co się wtedy
naprawdę stało.

– Opowiedz mi teraz.

background image

– Idź do diabła.
Ku zaskoczeniu Jacka Richard poszedł za nim do drzwi.
– Jacku, wiem, że nie masz ochoty mnie słuchać, ale książę Wenford naciska na

oficjalne dochodzenie w sprawie śmierci swojego wuja. Może gdyby udało ci się gdzieś
zapaść na parę dni, cała sprawa rozwiałaby się.

Jack obejrzał się przez ramię na szwagra, usiłując przywołać na twarz beztroski

uśmiech.

– A jak miałbym się przy tym dobrze bawić?
– Panno Lilith, czy nie powinnam pani nałożyć jeszcze trochę różu na policzki? –

zapytała Emily, przyglądając się krytycznie twarzy swojej pani.

Lilith popatrzyła na odbicie w lustrze. Emily, już nałożyła jej więcej różu na policzki,

niż sobie zwykle życzyła, ale mimo to twarz, która na nią spoglądała, była mizerna i blada.

– Nie, Emily. Jeszcze trochę, a będę wyglądała jak jakaś aktorka.
– Tak, panienko.
Poza tym żaden róż nie zdoła ukryć zimnej grozy, od której dygotały jej dłonie, ani

lęku, który widziała w swoich wiasnych oczach. Błagała ciotkę Eugenię, żeby zaczekać z
zaręczynowym balem, ale ciotka się upierała, że powinni wykorzystać impet
zainteresowania Wenforda. Oznaczało to, że pewnie rodzina się martwi, iż Dolph może
zmienić zdanie i chciała kuć żelazo, póki gorące. Ale ona z całego serca marzyła o tym,
żeby zmienił zdanie, chociaż przy tych dwóch okazjach, kiedy spotkali się od jego
„oświadczyn", zachowywał się grzecznie i uprzejmie i nic nie wskazywało, by miał
żałować swojej pochopnie podjętej decyzji. Oczywiście niemal ze sobą nie rozmawiali,
ponieważ Lilith dokładała wszelkich starań, by ani na moment nie zostawać z nim sam na
sam.

Może to wszystko jej wina, może martwi się bardziej, niż powinna. W końcu Dolph

był przystojny i bogaty. A chociaż nie był aż tak powszechnie szanowany jak jego wuj,
lubiano go, maniery miał przyjemne, a z czasem mógł nawet prześcignąć starego
Wenforda w potędze i wpływach. Tylko że aż się trzęsła po tym, co powiedział tamtego
wieczoru, kiedy tańczyli, i jaki wtedy miał wyraz oczu. Przerażało ją i to, i fakt, że
ostrzegał ją przed nim Jack Faraday, a ona nauczyła się obdarzać wielkim zaufaniem
wszystko, co miał do powiedzenia markiz Dansbury. Nawet jeżeli mówił o jej własnym
narzeczonym.

Lilith westchnęła rozpaczliwie i przyznała się w końcu, że tęskni za Jackiem. Tęskniła

za tym, żeby go zobaczyć, żeby się z nim podroczyć, a co najlepsze i najgorsze, tęskniła za
tym, jak planował ich spotkania i kradł jej pocałunki, jakby każdy był wielką nagrodą, o
którą należy się starać i którą należy zdobywać. Już nigdy więcej jej nie pocałuje, a
ponieważ rodzina wybrała dla niej Dolpha Remdale'a, pewnie nigdy więcej go nie

background image

zobaczy.

Drzwi otworzyły się i ciotka Eugenia, oszałamiająco wspaniała w fałdzistej,

zielonokremowej sukni, wkroczyła po królewsku do pokoju.

– Już czas, Lilith. – Uśmiechała się. Sądząc po błysku w oczach i zarumienionych

policzkach, nie posiadała się z radości, mogąc odgrywać tego wieczoru rolę pani domu.

Lilith siedziała na krześle, jakby do niego przyrosła, nagłe nie była w stanie poruszyć

nogami.

– Ciotko Eugenio – powiedziała rozdygotanym głosem – nie mam całkowitej

pewności. To takie nagłe ja nie bardzo wiem...

– To tylko nerwy, moja droga – kojącym głosem powiedziała ciotka. – Ja prawie nie

znałam Waltera, kiedy za niego wychodziłam, a wiesz, jak wspaniale dobraną parą
byliśmy.

Biedny wuj Farlane utopił się we własnym stawie rybnym w rok po waszym ślubie,

pomyślała Lilith.

– Tak, ale...
– Lilith, chodź już. Nie wolno się spóźniać na własny bal zaręczynowy.
– Ale ja nie chcę za niego wychodzić! – krzyknęła w końcu Lilith. Rozpłakała się i

opuściła głowę na skrzyżowane ręce, żeby ukryć twarz.

Ciotka Eugenia poczuła się tak wstrząśnięta, że dech jej zaparło.
– Jesteś niegodziwą dziewczyną, Lilith! – parsknęła. – Niegodziwą! Już ja się tym

zajmę. – I szeleszcząc spódnicami pospiesznie opuściła pokój.

– Panno Lilith... panienko? – doszedł do niej po chwili niepewny głos Emily.
– Możesz odejść, Emily – wydusiła stłumionym głosem Lilith.
– Tak, panienko. – Niemal jeszcze szybciej niż ciotka służąca wypadła za drzwi.
Przez kilka minut Lilith tylko płakała. Powiedziała już ojcu, że poślubi każdego, kogo

on wybierze, jeżeli tylko nie będzie to Geoffrey Remdale, a teraz nie była w stanie
zaakceptować również jego drugiego wyboru. Będzie taki zły i rozczarowany. Ale nie
mogła! Pociągnęła nosem. Powie mu jeszcze raz, że poślubi każdego, kogo on wybierze,
ale teraz wątpiła już, czy ojciec jej uwierzy.

– Twoja ciotka mówi, że nie chcesz wychodzić za mąż. Lilith wzdrygnęła się i usiadła

prosto.

– Wasza wysokość.
Spodziewała się ojca i teraz przeszedł jej po plecach dreszcz grozy. Chociaż tak bardzo

nie miała ochoty stawiać czoła ojcowskiemu niezadowoleniu, wiedziała, jak sobie z nim
radzić. Ale książę Wenford to było zupełnie co innego.

– Wyjaśniłem tej drogiej damie, że cierpisz na atak nerwowy i że wystarczy, bym

utwierdził cię w przekonaniu, iż podjęłaś słuszną decyzję.

background image

Lilith otarła oczy i wstała.
– Wasza wysokość, to wszystko stało się po prostu za szybko. Z pewnością żadne z nas

nie chciałoby, by pozostały jakiekolwiek wątpliwości co do...

Dolph podszedł o krok bliżej.
– Ja nie mam żadnych wątpliwości.
Nowy książę Wenford sięgnął do kieszeni swego popielatego, wieczorowego surduta.
– Sądzę, że znam cię całkiem dobrze – powiedział i uniósł dłoń do góry.
Z jego palców zwisał jeden perłowy kolczyk oprawny w srebro. Jej perłowy kolczyk.

Lilith wpatrywała się w niego przez chwilę, blednąc.

– Ja... ja obawiam się, że nie rozumiem – wyjąkała.
– Och, sądzę że rozumiesz – odparł książę. – Jak tylko zobaczyłem mojego wuja,

domyśliłem się, że to Jack Faraday odpowiedzialny jest za to, gdzie i w jakim stanie się
znalazł. Nikt inny by się nie ośmielił. Wyobraź więc sobie moje zdumienie, kiedy pod
ciałem wuja Geoffreya odkryłem twój kolczyk.

– Wasza wysokość, ja...
– Pozwól, że skończę! – warknął. – Wyjdziesz za mnie za mąż. Jeżeli tego nie zrobisz,

dopilnuję, by wszyscy dowiedzieli się, że jesteście z Dansburym kochankami i że
spiskowaliście oboje, by zamordować mojego wuja.

I znowu Lilith mogła tylko patrzeć. Takie plotki mogłyby zabić jej ojca.
– Dlaczego? – szepnęła, a z przerażenia dłonie jej zrobiły się zimne.
Książę uśmiechnął się.
– Dlatego, że chce cię mieć Dansbury.
Lilith podeszła o krok, zdumiona podnieceniem i grozą, jakie te słowa w niej

wywołały.

– A więc już pan wygrał, ponieważ moja rodzina nigdy się nie zgodzi na to, żebym

poślubiła Dansbury'ego, nawet gdybym tego chciała.

– Ale oczywiście nie chcesz – podpowiedział jej.
– Ale oczywiście nie chcę – powtórzyła sztywno.
– Ale oczywiście nie ma to najmniejszego znaczenia – ciągnął dalej Dolph tym samym

tonem. – Jesteś piękną kobietą i masz dobre pochodzenie, pomimo niefortunnego braku
opanowania, jakim wykazała się twoja matka. – Przyglądał się przez chwilę jej
kolczykowi, potem znowu popatrzył na nią. – I bez wątpienia będziesz się w dwójnasób
starała być grzeczną i posłuszną żoną. – Uśmiechnął się, ale nie widać tego było w jego
oczach. – A za każdym razem, kiedy Dansbury będzie na ciebie patrzył, będzie wiedział,
że przegrał. I to ze mną.

– To szaleństwo – zaprotestowała Lilith przerażona teraz już nie na żarty. Przesunęła

się w kierunku drzwi. Słyszała, że ludzie pobierają się dla tytułu, wygody, pieniędzy albo,

background image

jak w jej przypadku, żeby zyskać poważanie. Ale żeby żenić się tylko po to, by wziąć nad
kimś górę, to było niewiarygodne.

– Jeżeli będę chciał usłyszeć twoje zdanie, to cię o to poproszę – odparł Dolph, a w

jego oczach pojawiło się znowu podłe światełko. – Szkoda jedynie, że Dansbury zostanie
pewnie aresztowany przed naszym ślubem. Będziemy musieli odwiedzić go w więzieniu.

Nic tego nie usprawiedliwiało. I nie chodziło tylko o chory powód, dla którego

Wenford się z nią żenił, ale również o to, jak wykorzystywał śmierć swojego wuja.
Niemalże słyszała, jak Jack zwraca jej uwagę, że Dolph nigdy nie zawracał sobie głowy
tym, żeby okazywać ból, nawet w imię przyzwoitości. A jeżeli naprawdę obchodziłaby go
przyczyna śmierci wuja, to nie trzymałby jej kolczyka w ukryciu, dopóki nie mógł go
wykorzystać, by zmusić ją do uległości.

– Tak więc, moja droga, czy zechcesz przyłączyć się do mnie w sali balowej? A może

wolisz, żebym poszedł tam sam i wyraził moje poglądy na temat tego kolczyka i markiza
Dansbury'ego?

– Jest pan potworem! – syknęła Lilith, piorunując go wzrokiem.
– Myślę, że nauczysz się to lubić – odparł, uśmiechając się znowu. Podszedł do niej o

krok, ujął jej twarz z obu stron w swoje wielkie, miękkie dłonie, pochylił się i pocałował
ją.

Pocałunek był obrzydliwie mokry, lepki i zimny i Lilith wzdrygnęła się ze wstrętu.

Pocałunki Jacka były takie inne, napełniały ją taką radością, że z trudem przychodziło jej
uwierzyć, że pod względem fizycznym były tym samym. Znaczyło to jedną z dwóch
rzeczy: albo Jack był zdumiewająco biegły w całowaniu, albo była w nim zakochana.

– Nie staraj się za dużo myśleć, dziewczyno – powiedział Dolph, który najwyraźniej

nie umiał czytać w myślach. – Odpowiedź powinna być oczywista nawet dla kobiety.

Potrzebny był jej czas, żeby zastanowić się nad tą katastrofą, żeby zdecydować, czy i

jak uda się jej uniknąć. Musi porozmawiać z ojcem, wymyślić, jak ostrzec Jacka przed
Dolphem i kolczykiem, jak rozwikłać swoje własne podejrzenia co do śmierci starego
księcia. Powoli, starając się ukryć wstręt, wyciągnęła rękę.

– Pójdę z panem – oznajmiła.
– Grzeczna dziewczynka.
Cały wieczór zmienił się w jeden koszmar pełen znajomych twarzy, twarzy ludzi,

którzy gratulowali jej i składali życzenia; przyjaciele, znajomi, nikt nie miał pojęcia, jak
bardzo nie chciała tam być, ani jak bardzo nie cierpiała swojego narzeczonego.
Przyjechała do Londynu zdecydowana na zimno i bez serca znaleźć najlepszą partię w
postaci najbardziej szanowanego mężczyzny, więc nie mieli powodu wątpić w jej
zadowolenie. A teraz, kiedy uświadomiła sobie, czego nie chce u swojego męża, było już
za późno.

background image

A może jednak nie było. Wieczór powoli dobiegał końca; wypatrzyła ojca, który stał

pod oknem do ogrodu, pławiąc się w triumfie. Jak tylko jej narzeczony zajął się swoimi
przyjaciółmi i tłum przerzedził się na tyle, że mogła podejść do ojca niezaczepiana po
drodze, zbliżyła się, usiłując podjąć decyzję, ile może powiedzieć mu o Dolphie i o
śmierci starego księcia.

– Papo.
– Jestem dzięki tobie bardzo szczęśliwy, córko. – Uśmiechnął się i ujął jej dłoń. –

Wenford mówi, że załatwi specjalne pozwolenie, byście mogli się pobrać przed końcem
sezonu. Może z końcem tego miesiąca.

– O tym właśnie chcę z tobą pomówić – ciągnęła dalej.
– Twoja ciotka powiedziała mi, że miałaś wcześniej jakiś atak. – Na moment oblicze

wicehrabiego pociemniało. – Mogłaś wszystko zepsuć. Bądź wdzięczna, że jego wysokość
wykazał tyle zrozumienia.

– Papo, on mnie... przeraża. Ojciec uniósł jedną brew do góry.
– Przeraża cię? Nie bądź śmieszna. To prawdziwy dżentelmen. I świata poza tobą nie

widzi.

Lilith zaczerpnęła powietrza.
– Czy moglibyśmy przez moment porozmawiać na osobności?
– Lilith... – To było ostrzeżenie.
– Tylko przez moment, papo – upierała się. – Proszę. Wicehrabia sposępniał.
– W porządku. W porządku. – Z wyraźną niechęcią zaprosił ją gestem do swojego

osobistego gabinetu. Jak tylko zamknął drzwi, zaatakował. – No więc o co chodzi tym
razem? Nie podoba ci się jego wysokość, ale poślubisz każdego innego, którego wybiorę?

Wiedziała, że niełatwo będzie z nim rozmawiać. Ale wiedziała też, że absolutnie nie

chce wychodzić za Dolpha Remdale'a. I że człowiek, który podbił jej serce, jest ostatnią
osobą na całym świecie, za którą może mieć nadzieję wyjść za mąż.

– Wiem, że ja...
– Już tego próbowałaś! – Wziął książkę i uderzył nią w biurko. – Czy masz zamiar

składać mi tę samą obietnicę, dopóki nie wypróbujesz wszystkich nieżonatych lordów w
całym Londynie? Co to za nonsensy! jesteś zaręczona z jego wysokością księciem
Wenfordem i poślubisz go!

– Ale on mi się wcale nie podoba! – odkrzyknęła Lilith.
– Jesteś niegodziwą, płochą dziewczyną, taką samą jak twoja matka! Gdyby starego

Wenforda nie zamordował wcześniej Dansbury, on byłby wszystkiego dopilnował.
Wiedział, że z tobą dyskutować nie można.

Lilith otworzyła usta... a potem ogarnięta nagłym podejrzeniem znowu je zamknęła.
– Obiecałeś mi, że nie będę musiała poślubić starego Wenforda – powiedziała powoli.

background image

Ojciec przez chwilę piorunował ją wzrokiem, potem odwrócił oczy.
– Byłabyś zmieniła zdanie – wymamrotał.
I nagle Lilith przypomniała sobie, jak ojciec zakłopotanym i rozczarowanym

spojrzeniem przeszukiwał podjazd tamtego ranka, kiedy Wenford wyzionął ducha, a Jack
zabrał jego ciało.

– Spodziewałeś się, że on złoży mi wizytę tamtego ranka, kiedy wyciągnąłeś Williama

i ciotkę Eugenię do Billingtonów na śniadanie i dałeś służbie dzień wolnego – oskarżyła
go, nie mogąc niemal uwierzyć ani w to, że się do niego w taki sposób odezwała, ani w to,
co naprawdę jej wypowiedź znaczy.

– Byłabyś księżną – warknął ojciec. – I zgodnie z planem zostaniesz księżną. To moje

ostatnie słowo. A teraz powiedz dobranoc i idź do łóżka, nim coś jeszcze zepsujesz.
Przysięgam, że gorsza jesteś od Williama.

Lilith niczego bardziej nie pragnęła, niż wyrwać się z przyjęcia. Wieczór zaczął się od

koszmaru i robił się coraz gorszy. Ojciec wiedział, jaki był stary książę. Zostawia jąc ich
sam na sam wiedział również, co się wydarzy. Zostałaby skompromitowana i ze wstydu
musiałaby poślubić starego topora! W zasadzie tym samym groził jej Dolph, ma za niego
wyjść albo pozwoli, by wszyscy sądzili, że jest kochanką Dansbury'ego.

Zamknęła drzwi i przysiadła na skraju łóżka. Każdy z szacownych panów, których

poznała w Londynie, okazywał się potworem; jedynie Jack Faraday wydawał się dbać o
jej szczęście, jedynie on słuchał, co ma do powiedzenia. Lilith westchnęła, serce jej
pękało. Nawet gdyby ich nic nie łączyło, to przecież Jack nie ma pojęcia, że kolczyk jest u
Wenforda. Nie zdaje sobie również sprawy, że jego podejrzenia mogą być słuszne i Dolph
ma na temat śmierci wuja dużo więcej wiadomości, niż się przyznawał.

Chodziła niespokojnie po pokoju. Jeżeli powie o tym Williamowi, brat sam będzie

próbował się o wszystko zatroszczyć i prawdopodobnie zaprzepaści wszelkie szanse, jakie
miała, żeby wymknąć się z tej obłędnej sytuacji.

Zawahała się, objęła rękami i wyjrzała przez okno na ciemne ulice Mayfair. Może to

nie jest taki zły pomysł, żeby się wymknąć.

background image

14

– Wielmożny panie – mówił cierpliwie Peese, ważąc w rękach dwa abażury i jedno

krzesło – jak mi się zdaje, wiosenne porządki powinno się robić na wiosnę.

– Zamknij się, Peese, zanim ci znowu oddam twoje papiery – powiedział z

roztargnieniem Jack i otworzył następny z pół setki kufrów przechowywanych na
przestronnym strychu. – Zabierz te rzeczy na dół i dodaj do całej reszty. Jestem pewien, że
bardziej przydadzą się one ojcu Donaldsonowi wśród jego biedaków niż mnie tutaj na
strychu.

– Ale niektóre z tych rzeczy to pamiątki rodzinne, wielmożny panie.
– Wystarczająco długo już musiałem o nich pamiętać. Na dół z tym, Peese. I powiedz

Frederickowi i Peterowi, że zauważyłem ich nieobecność i spodziewam się, iż galopem tu
wrócą na górę.

– Tak jest, wielmożny panie.
Przez ostatnie trzy noce Jack bardzo wiele czasu i energii poświęcił pijaństwu. I mimo

to wciąż nie był w stanie zapomnieć o Lilith. Dzisiaj, biorąc pod uwagę, jakie wydarzenia
miały miejsce w Benton House, zalewanie się brandy go nie pociągało. Dzisiaj odbywał
się jej zaręczynowy bal i całe dobre towarzystwo będzie u Bentonów. Chyba musiało mu
zostać jeszcze trochę dumy, skoro nie miał po prostu ochoty pokazywać się w niedobrym
towarzystwie, obojętne czy sam już do niego należał, czy nie.

Tak więc ostatnie trzy godziny spędził na przekopywaniu strychu i opróżnianiu go z

zebranych tam rodzinnych pamiątek, które, w chwili kiedy rodzina wchodziła w ich
posiadanie, miały niewielkie zastosowanie, a teraz już absolutnie żadnego. Zdawało mu
się, że oddanie ich na cele dobroczynne będzie rzeczą właściwą, chociaż musiał sam
przyznać, że dla człowieka, który obiema nogami mocno stał w Jerychu, był to niewielki
krok w kierunku zbawienia. Ale przynajmniej sąsiedzi się zastanawiali, czy przypadkiem
nie pakuje się, żeby opuścić kraj, a to trochę go bawiło. Podniósł się, żeby rozprostować
plecy, otrzepał grubo pokryte kurzem spodnie ze skóry kozłowej. Musi być już po drugiej
nad ranem, ale nie miał się przecież gdzie podziać. Ani dokąd pójść.

– Wielmożny panie?
– Peese, jeżeli nie zobaczę Fredericka i Petera na górze za dwie minuty, to...
– Wielmożny panie, ma pan gościa.
– Nie ma mnie w domu.
– Tak, wielmożny panie, ale to jest kobieta.
Jack zawahał się i odwrócił.
– Antonia? – zapytał z nadzieją, że nie.
Peese potrząsnął głową i jeżeli Jack się nie mylił, sam się na moment zawahał.

background image

– Ta druga dama, wielmożny panie.
– Niech to diabli, Peese, nie możesz się trochę ściślej wyrażać?
– Ta, która złożyła wizytę w zeszłym tygodniu, wielmożny panie. Ta, którą zabrał pan

do saloniku.

Jack skamieniał, serce zaczęło mu walić.
– Lilith?
Lokaj kiwnął głową.
– Wydaje mi się, że tak pan do niej mówił, wielmożny panie.
Markiz przełknął ślinę; myśli, które przemknęły mu przez głowę, nie miały nic

wspólnego z tym, jak bardzo jest zły i rozczarowany i nią, i sobą, że tak się dał złapać
jakiejś zimnej dzierlatce. Pewnie dlatego, że wcale zimna nie była i że nie chciał patrzeć,
jak będzie wychodziła za Dolpha Remdale'a. Opuścił strych i zszedł dwa piętra po
schodach. Coś bardzo złego musiało jej się przytrafić, skoro się tu w ogóle znalazła, a już
całkiem nie potrafił sobie wyobrazić, co mogło się stać, żeby pojawiła się o drugiej nad
ranem. Ale jeżeli Dolph zrobił jej krzywdę, zabije go.

Drzwi do salonu otworzyły się gwałtownie i Lilith odwróciła się przestraszona. Jack

wpatrywał się w nią z udręczonym wyrazem twarzy. Zasapał się, cały był zakurzony,
włosy miał rozczochrane, ubranie w nieładzie. Był bez krawata, bez surduta, rękawy
koszuli podwinął do łokci. I był tak przystojny, że dech w piersi zapierało; oczu nie mogła
oderwać od niego, nawet gdyby to chciała zrobić.

– Jacku – szepnęła z ulgą. Tak się martwiła, że będzie w którymś ze swoich klubów

albo jeszcze gorzej, że nie zgodzi się z nią zobaczyć. Oczy jej napełniły się łzami, które
potoczyły się po policzkach. – On... ma mój... kolczyk –

udało się jej wykrztusić. – Powiedział, że... wykorzysta go... żeby wszystkim

powiedzieć...

– Wenford ma twój kolczyk? – przerwał jej ostro Jack i zamknął za sobą drzwi.
Lilith kiwnęła głową.
– Ja nie chcę za niego wychodzić! – Rozszlochała się. – Ale on mnie zrujnuje, a ciebie

każe powiesić. Powiedział, że tak zrobi.

Wyraz twarzy Jacka przelotnie się zmienił, ale markiz nie zbliżył się do niej ani o krok.
– Pozwól mi się domyślić. Powiedziałem ci, że zabiłem Genevieve i przyszłaś teraz w

nadziei, że wyświadczę ci tę przysługę i pozbędę się Randolpha.

Lilith potrząsnęła głową przejęta grozą, że przez moment kusił ją ten pomysł.
– Nie! Przyszłam tu, żeby...
– Czemu by nie? Połowa ludzi z towarzystwa i tak uważa, że zabiłem starego topora.

Jak już się tym zajmuję, mogę równie dobrze wyprawić i drugiego Remdale'a na tamten
świat.

background image

– Och, przestań – ucięła Lilith. – Czy naprawdę myślisz, że ja nie czuję się jeszcze

wystarczająco okropnie, że to ciebie obarczają winą za starego Wenforda? Czy myślisz, że
nie chciałabym powiedzieć wszystkim, że mi tylko pomagałeś?

Wzięła się pod boki.
– Ale to nie ja poddałam ci pomysł, żebyś rozebrał Wenforda do naga i żeby w oczach

znajomych wyszedł na pijanego głupca. Musiał to zrobić albo sam Wenford, albo ktoś, kto
się niczego nie boi, a ponieważ Dolph wydaje się całkiem pewien, że jego wuj nie rozebrał
się sam, kogo mógłby podejrzewać poza tobą? – Jej gniew przygasł. – A teraz jeszcze
mnie, przez ten zatracony kolczyk. Zaczynam uważać, że Dolph naprawdę musiał mieć
coś wspólnego ze śmiercią swego wuja, Jacku. To dlatego tu przyszłam.

Markiz milczał przez długą chwilę.
– Żeby mnie ostrzec? – zapytał w końcu spokojniejszym tonem.
Lilith przytaknęła.
– I dlatego, że nie przychodził mi na myśl nikt inny, kto mógłby mi pomóc.
– Pomóc ci? – powtórzył. – Pomóc ci? Ja? – Skrzyżował ręce na piersi i oparł się o

ścianę niczym uosobienie pełnej cynizmu pogardy, ale ona dostrzegła nadzieję w jego
oczach. – Moja droga, czy nikt ci jeszcze nie powiedział, że ja nikomu nie pomagam?
Gram ludźmi, bawię się nimi, a jeżeli mi to odpowiada, rujnuję ich.

– Jeżeli wziąć pod uwagę, że mógł pan uciąć wszelkie domysły na temat swojego

udziału w śmierci Wenforda, rozgłaszając po prostu wszem i wobec, że kiedy na niego pan
trafił, książę leżał nieżywy na mnie w moim saloniku, muszę powiedzieć, lordzie
Dansbury, że myli się pan trochę w ocenach siebie samego.

– Mówiłem ci, że mnie to zdarzenie rozbawiło – odparł Dansbury. Przechylił głowę na

bok i patrzył na nią przez długą chwilę. – A może dobijemy targu, Lilith?

– Jakiego targu?
– Ja zgodzę się pomóc ci pozbyć się Dolpha Remdale'a, jeżeli ty zgodzisz się dzielić

moje łoże przez jedną noc.

Lilith oddech uwiązł w gardle. Dolph groził jej tym samym i poczuła wtedy wstręt i

nudności. Jeżeli ktokolwiek widział ją dzisiejszej nocy przed drzwiami Jacka, jest
nieodwołalnie skompromitowana. Ale książę wypowiedział już swoje zdanie, że byli z
Jackiem kochankami. Lilith popatrzyła na markiza, w całym ciele czuła radosne uniesienie
i oczekiwanie. I na tym właśnie polegał przez cały czas problem z Jackiem Faradayem. Od
chwili kiedy go pierwszy raz zobaczyła, łaknęła dźwięku jego głosu, jego dotyku, jego
uwagi. Był wszystkim, czym ona nigdy nie będzie mogła się stać – był wolny, nie obawiał
się, co ktoś sobie pomyśli czy powie o jego czynach czy opiniach.

– Nie masz dla mnie odpowiedzi, Lil? – Nalegał, w jego głosie znowu pobrzmiewał

cyniczny ton. – A więc powinnaś chyba wrócić do domu, zanim...

background image

– Zgadzam się – szepnęła drżącym głosem. Jack znowu zamknął usta.
– Co powiedziałaś?
– Zgadzam się dobić targu – wyjaśniła mocniejszym głosem.
Twarz Jacka otworzyła się na moment w radosnym uniesieniu, potem markiz odwrócił

się do okna i powoli potrząsnął głową.

– Biedna dziewczyna – wymamrotał – musisz być zrozpaczona. Idź do domu.

Poszukam rano Williama i zobaczymy, co da się zrobić.

– Ale ja się zgodziłam.
– Chciałem tylko zobaczyć, co pani odpowie, panno Benton – powiedział Jack nieco

zbyt szybko. – Jeszcze takim potworem nie jestem. – Powoli odwrócił się i znowu na nią
popatrzył. – Prawda jest taka, że zaczynam zazdrościć mężczyznom, których świat nazywa
godnymi szacunku. Oni przynajmniej mogą z panią tańczyć.

– Mój ojciec rozgniewał się na mnie dziś wieczorem i wymknęło mu się, że wiedział,

iż Wenford miał zamiar odwiedzić mnie tamtego ranka. Wiedział, że książę miał zamiar w
taki sposób... przekonać mnie, bym przyjęła jego zaloty, że nie będę w stanie odmówić.

Nawet Jack poczuł się zaszokowany.
– Wiedział, że zostawia cię sam na sam z tym zboczonym bezmóżdżem?
Lilith rozpaczliwie usiłowała wierzyć, że w jego głosie słyszy gniew i zazdrość.

Decyzja, by przyjść i odszukać go w środku nocy, wyczerpała jej odwagę do ostatniej
uncji. Jeżeli markiz jej odmówi, nie miała pojęcia, co zrobić.

– Dla dobra rodziny potrzebny był mu budzący szacunek mariaż, nawet gdyby trzeba

było mnie zgwałcić, żeby do niego doprowadzić. Tak więc widzisz, Jacku, mam już dość
budzących szacunek ludzi. Na własnej skórze przekonałam się, że potworami są oni. A nie
ty.

– Lilith...
Do oczu Lilith znowu napłynęły łzy, ale tym razem Jack podszedł, żeby otrzeć je z jej

policzków. Dziewczyna zamknęła oczy, czując to łagodne dotknięcie, a on pocałował jej
powieki. Odchyliła głowę do tyłu, wargi Jacka dotknęły jej ust, najpierw delikatnie, a
potem, kiedy oddała mu pocałunek, bardziej gwałtownie.

Rozchylił jej wargi, a ona aż cicho krzyknęła na otwartą zmysłowość, z jaką przesunął

językiem po zębach. Na jej reakcję markiz natychmiast zaczął się cofać; zatrzymały go jej
zaciśnięte dłonie.

– Na litość boską, Lilith, uciekaj stąd – szepnął. – Idź do domu, gdzie jest bezpiecznie.
– Czuję się bardziej bezpiecznie tutaj – odparła, podnosząc rękę, by dotknąć jego warg.

– Pocałuj mnie jeszcze raz.

– Chciałbym zrobić coś więcej, niż tylko cię całować, Lil – zamruczał i przyciągnął ją

do siebie. – Chyba że powiesz mi „nie".

background image

Obojętne jak się potoczą wydarzenia, chciała, żeby to Jack był tym pierwszym, który

dotknie jej, który ją utuli – czy powodowała nim tylko chuć, czy też coś bliższego do tego,
co sama czuła do niego.

– Tak.
Jack głęboko zaczerpnął powietrza.
– Najmniejszej ochoty nie mam, by cię przestrzegać, że robisz głupstwo – szepnął,

potem pochylił się i porwał ją bez wysiłku na ręce. – Sądzę, że kanapy będziemy unikać –
dodał i ruszył do drzwi.

Lilith nacisnęła klamkę i otworzyła je. I cicho krzyknęła. Lokaj Jacka stal w holu,

trzymając w rękach dwa świeczniki. Kiedy Jack wyszedł za drzwi, podniósł jedną brew do
góry.

– A te, wielmożny panie? – zapytał swoim szorstkim głosem, podnosząc ciężkie,

mosiężne świeczniki do góry.

– Dołóż je do całej reszty – powiedział niedbale markiz.
– Jacku – szepnęła Lilith, kryjąc twarz na jego ramieniu, do głębi zażenowana.
– I słuchaj, Peese – dodał Jack – każ no wszystkim się położyć, dobrze?
– Z przyjemnością, wielmożny panie. – Lokaj rzucił na nią jeszcze jedno zuchwałe,

pełne namysłu spojrzenie, kiwnął głową i zniknął gdzieś w głębinach domu.

– Jacku, czy on nie...
– Zasługuje na zaufanie – odparł Jack, opuścił głowę i namiętnie ją pocałował, ruszając

znowu w kierunku schodów z Lilith na rękach.

Weszli do wielkiej sypialni; łóżko było pościelone, ogień palił się jasno na kominku.

Pokój wcale nie przypominał jaskini rozpusty, jak to sobie kiedyś wyobrażała, ale w Jacku
niemal wszystko było inne, niż się spodziewała.

Postawił ją przed kominkiem i pocałował znowu. Powoli przesunął wargami od

policzka do ucha, a Lilith na wpół przymknęła oczy i chwiejnie pochyliła się ku niemu.
Kiedy wziął w zęby płatek jej ucha i delikatnie go przygryzł, znowu cicho krzyknęła. Jack
przesunął się za jej plecy, musnął lekko kark palcami, a zaraz potem ustami. Porozpinał
spinki w jej włosach, które rozpuszczone opadły czarną falą na plecy. Długie palce
wplątały się w ich pasma pieszcząc i lekko pociągając, a usta skubały drugie ucho. Piersi
Lilith naprężyły się i poczuła niespodziewane, nagłe ciepło między nogami. Nie zdołała
powstrzymać jęku.

– Jesteś zmysłowym stworzeniem – mruknął jej prosto w ucho. – Wiedziałem, że

jesteś, Lilith.

– Jacku – szepnęła rozdygotana. Oddychała bardzo szybko, niemal tak szybko, jak

łomotało jej serce.

– Dzisiaj jesteś wolna i możesz robić wszystko, co zechcesz, Lilith. Na co tylko się

background image

zdecydujesz.

Przesunął wargami po jej karku, poczuła ciepły oddech we włosach i dłonie powoli

obejmujące ją w talii. Przycisnął się do niej, poczuła, jak bardzo jej pożąda i z ust wyrwał
jej się następny jęk.

Palce Jacka przeniosły się na tył sukni, a rytmiczny odgłos kolejno rozpinanych haftek

uwodził ją jeszcze mocniej. Kiedy skończył, stanął przed nią. Powoli zsunął jej suknię z
ramion i ustami zaczął pieścić nagą, odsłoniętą skórę.

W końcu Lilith stała przed kominkiem w samej koszuli, suknia rozlała się kałużą barw

po podłodze u jej stóp. Podniosła wzrok na jego ciemne, przymglone oczy. Pomimo ognia
i płomieni palących jej ciało zadrżała. Kiedy wsunął palce pod ramiączka koszuli,
przeszedł ją znowu dreszcz.

– Zimno ci? – szepnął.
– Nie – powiedziała bez tchu. – Właściwie jest mi całkiem ciepło.
Na jego śmiech ciarki przeszły jej po plecach.
– Właściwie mnie też, prawdę mówiąc.
Koszula spłynęła jedwabiście na podłogę, tak samo jak suknia i Lilith rozedrgana

zaczerpnęła powietrza. Nikt poza pokojówką nie widział jej nagiej. Zawstydzona
podniosła ręce, żeby zakryć się, na ile zdoła. Jack pochłaniał oczami ją całą, od stóp do
czubka głowy, a ciepłe mrowienie opuściło jej kręgosłup i umiejscowiło się między
nogami.

– Przepiękna – zamruczał Jack, oczy błyszczały mu triumfem i pożądaniem. – Jesteś

przepiękna.

Po raz pierwszy w życiu pod spojrzeniem Jacka Lilith poczuła się przepiękna.

Rozdygotana, rozdarta między pożądaniem i przerażeniem, ale przepiękna. Nie przestając
patrzeć jej w oczy, dotknął ramion, potem przesunął dłonie powoli w dół, muskając od
zewnątrz piersi. Lilith znowu z trudem zaczerpnęła powietrza, zastanawiając się, ile
wytrzyma, zanim ugną się pod nią kolana.

Każde miejsce, którego Jack dotknął, zdawało się ożywać, czuła nawet najlżejszy

powiew ocierającego się o jej ciało powietrza. Śladem dłoni poszły jego usta i Lilith
znowu jęknęła.

– Jacku, proszę – zamruczała bezradnie.
– Proszę, co? – zapytał, ujął jej ręce i odciągnął od ciała. Wszedł w utworzony tak krąg

i pocałował ją znowu, tym razem mocniej, a Lilith uświadomiła sobie, że nie jest aż taki
całkiem spokojny, jak myślała.

– Proszę – powtórzyła, nie całkiem pewna o co prosi, a przynajmniej jak ma o to

poprosić. – Chcę być z tobą.

– Jesteś – powiedział – i będziesz.

background image

Opuścił dłonie na jej piersi. Przyglądała mu się rozdygotana, rozpalona jego

mistrzowskim dotknięciem. Przesunął kciukami po sutkach, a one się naprężyły. Z trudem
łapiąc powietrze Lilith wygięła się ku niemu. Jack pochylił głowę, ujął jeden sutek w usta
i zaczął go lekko ssać.

– Och – krzyknęła cichutko pod wpływem nieznanego do tej pory, szalejącego w niej

uczucia.

Wargi Jacka przesunęły się na jej drugą pierś; czubkiem języka zatoczył koło po

brodawce, potem znowu zaczął ssać. Lilith wplątała mu palce we włosy przyciągając go
do siebie.

Wyprostował się i pocałował ją.
– A teraz ty mnie rozbierz – zamruczał cichym szeptem.
Uniosła dłonie, objęła jego twarz po bokach i pocałowała go tak, jak on całował ją.

Drżącymi, chętnymi palcami niezręcznie rozpinała guziki przy jego kamizelce. Jack wcale
jej tego zadania nie ułatwiał, jako że znowu pieścił jej piersi i całował ją po karku.

– Jacku, przestań proszę – rozkazała niepewnym głosem, kiedy przypadkiem oderwała

mu guzik. – Myśli mi się plączą.

– Wcale nie powinnaś myśleć – odpowiedział ochryple, nie spuszczając oczu z jej

dłoni, które przesuwały się z przodu po jego koszuli. – Powinnaś czuć.

– Czuję. – Lilith uśmiechnęła się bez tchu.
Jack zlitował się nad nią i pomógł przy rozpinaniu kamizelki. Lilith niezgrabnie

wyciągnęła mu koszulę ze spodni, a on pomocnie uniósł ręce w górę, by mogła mu ją
zdjąć przez głowę. Wyciągnęła rozdygotane dłonie i przesunęła nimi po jego twardym,
gładkim torsie. Pod jej dotykiem skóra Jacka drgnęła.

– Ty też nie tak najgorzej jesteś zbudowany – odezwała się z wahaniem, opuszczając

dłoń po jego płaskim, dobrze umięśnionym brzuchu.

– Może lepiej sam zajmę się resztą – wymamrotał Jack. Szybko ściągnął wysokie buty,

a potem pozbył się spodni.

Spojrzenie Lilith błądziło niespiesznie w dół po jego szczupłym, jędrnym ciele. W

końcu dotarło do rozbudzonej męskości.

– Och – powiedziała omdlałym głosem, a serce aż jej skoczyło z pożądania i lęku.
– To dobrze czy źle? – zapytał z krzywym uśmiechem. Chociaż Lilith wiedziała, jak

bardzo jest naiwna, nie miała również wątpliwości, że Jack jest wspaniały.

– Jesteś piękniejszy niż posąg Dawida – szepnęła.
Jack znalazł się tuż przy niej. Tym razem kiedy ją brał w ramiona i kładł na łóżku,

czuła na skórze pospieszne bicie jego serca i drżenie mięśni. Opadł obok niej.

Lilith miała wrażenie, że od napięcia aż coś w niej nuci, że potrzebuje czegoś, co tylko

Jack może jej dać. Odszukał znowu ustami jej wargi, a ona niecierpliwie przysunęła się

background image

bliżej. Całując ją przesunął leniwie dłoń na piersi, w dół po brzuchu, a potem jeszcze
niżej. Kiedy powoli wsuwał palce między jej nogi, Lilith cicho krzyknęła i zesztywniała.

Jack uśmiechnął się, chociaż jego dłoń ani na moment nie przestała się poruszać.
– „Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takowe

odpokutować me usta gotowe pocałowaniem pobożnym pielgrzyma".*

Lilith odchyliła do tyłu głowę i zajęczała, wszystkie odczucia zdawały się

ześrodkowywać tam, gdzie dłoń Jacka pieściła najbardziej intymne części jej ciała.

– Romantyk z ciebie – oznajmiła urywanym głosem i przeciągnęła dłońmi po twardych

muskułach jego pleców, kiedy przysunął się bliżej.

Ucałował ją znowu mocno i powrócił ustami na jej piersi.
– Dajesz mi natchnienie – zamruczał i zmienił pozycję, by nakryć jej całe ciało swoim.
Delikatnie rozchylił szerzej dłonią jej nogi i ułożył się między nimi. Lilith wpatrywała

się w te ciemne oczy, które potrafiły chyba głębiej zajrzeć w jej wnętrze niż wszystkie
inne.

Pocałował ją jeszcze raz i równocześnie zanurzył się w niej powoli i ostrożnie. Lilith

dech zaparło, gdy poczuła równocześnie ból i rozkoszne zdumienie.

– Jacku – szepnęła i wbiła mu palce w plecy.
– Ostatni raz sprawiam ci ból. Przysięgam.
– To nie boli – zaprotestowała urywanym głosem i znowu cicho krzyknęła, kiedy się

poruszył. Przyglądała się jego twarzy i poznała po jej wyrazie, jak ostrożnie się porusza i
ile go to musi kosztować. – Naprawdę.

– A teraz? – zapytał i powoli pogłębił wzajemny uścisk ich ciał.
Miał rację; ból już niemal ustal, jego miejsce zajęło uczucie, które zalewało ją całą i

napinało niczym strunę, uczucie jakiego nigdy wcześniej nie zaznała.

– Lepiej – jęknęła i wtuliła się w niego.
– Tak myślałem.
Wchodził w nią raz za razem, najpierw powoli i łagodnie, potem coraz szybciej. Lilith

czuła, jak narasta w niej napięcie i chcąc go mieć jeszcze bliżej, oplotła nogami jego uda.
Unosiła za każdym razem biodra w odpowiedzi na jego uderzenia, palcami wpijała mu się
w plecy, aż jęknął i na wpół przymknął oczy. Zwolnił ruchy, ale zanurzał się w nią coraz
głębiej i przyglądał się jej twarzy z natężeniem, niemal zachłannie. Lilith poczuła, że w jej
wnętrzu zaczyna dziać się coś jeszcze nowego, wykrzyknęła jego imię i odchyliła do tyłu
głowę; napięcie rozładowało się w nagłej eksplozji. W odpowiedzi Jack przyspieszył
swoje własne ruchy, potem zadygotał i przycisnął ją do siebie ze wszystkich sił. Po chwili
opuścił głowę na jej ramię i pocałował ją w ucho. Powoli i ostrożnie, oddychając równie
ciężko jak ona, opuścił się na nią.

– Słodki Jezu – zamruczał urywanym głosem.

background image

Lilith nie miała ochoty nic mówić, chciała tylko, żeby ją tulił, chciała czuć, jak bije tuż

przy niej jego serce. Leżacy na niej ciężar dawał jej poczucie intymności i spokoju, nie
chciała, żeby się odsuwał. Nigdy. Jack chyba to wyczuł, bo przez długą chwilę leżał tam,
gdzie był, łagodnie bawiąc się jej włosami.

Właśnie zaczynał jej ciążyć, kiedy sam zsunął się na łóżko. Popatrzył na nią z lekkim

uśmiechem na przystojnej twarzy, a oczy roztańczyły mu się w świetle płomieni. – Lil –
szepnął, opadł obok niej na pościel, objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. –
Zdecydowanie nie jesteś Lodową Damą.

Absolutnie nie miała ochoty się odsuwać, więc zwinęła się przy nim w kłębuszek,

splotła palce z jego palcami i wtuliła mu się plecami w pierś. W ten sposób mogła
wyczuwać powolne, miarowe bicie jego serca. Zegar gdzieś w holu wybił cicho wpół do
czwartej i Lilith wiedziała, że powinna pozbierać ubrania i myśli i wracać do domu. Ale
miała jeszcze trochę czasu, zanim znowu zacznie się koszmar, zanim przyjdzie jutro.
Kocham cię, Jacku, pomyślała. I szczęśliwa w jego objęciach westchnęła i zamknęła oczy.

Coś się tu nie zgadzało. Jack zastanawiał się nad tym od chwili, kiedy Lilith zasnęła w

jego ramionach. Podparł się na łokciu, głowę złożył na dłoni i patrzył na nią. Długie,
czarne włosy rozsypały się niczym ciemna aureola na poduszce wokół głowy, wciąż
jeszcze pofalowane od spinek, które je wcześniej przytrzymywały. Nie chciał jej jeszcze
budzić, pochylił się i pocałował ją w policzek.

Był taki okres, przed kilku laty, kiedy nawet jeszcze mniej był skłonny zważać na

uczucia innych. Z przeróżnych powodów, łącznie z zakładami i krańcowym opilstwem,
przespał się z kilkoma dziewicami. Zachowywały się niezręcznie i nerwowo; właściwie
nie były warte wszystkich łez i histerii, które na ogół były następstwem zbliżenia; czuł
przede wszystkim dla tych głuptasów pogardę, że uległy mężczyźnie, który nie miał
wobec nich dobrych zamiarów.

Westchnął, kiedy Lilith poruszyła się i mocniej ścisnęła jego palce. Przez cały sezon,

od kiedy pierwszy raz zobaczył Lilith Benton, miał zamiar wziąć ją do łóżka. Wmawiał
sobie, że to przez afront, który mu zrobiła i że należy jej się nauczka. No cóż, dał jej
nauczkę, ale namiętna reakcja obojga spowodowała, że sam poczuł się jak uczniak.
Pragnęła go równie mocno, jak on jej pragnął. Jak nadal jej pragnął. A nawet było jeszcze
gorzej. Pragnął ją chronić, pragnął naprawić to, co złe w jej życiu, widzieć jak się
uśmiecha, słyszeć jej śmiech.

Zegar na korytarzu wydzwonił kwadrans i Jack sposępniał. Jeżeli ma naprawić to, co

złe w jej życiu, Londyn nie może się dowiedzieć, że spędziła noc w Faraday House.

– Lilith? – zamruczał, odgarniając pasmo włosów z jej twarzy.
Lilith westchnęła i uśmiechnęła się, wtulając mu plecy w pierś. A potem wzdrygnęła

się, krzyknęła i usiadła prosto jakby kij połknęła.

background image

– O, mój Boże! – wykrzyknęła, wpatrując się w niego. Jack usiadł i zaczął zastanawiać

się, czy dziewczyna jednak nie wpadnie w histerię.

– Nie, to tylko ja. A mógłbym dodać, że nieczęsto nas mylą. – Było to kiepskie silenie

się na humor i Lilith nie zareagowała uśmiechem.

– Która godzina? – ciągnęła dalej gorączkowo i zeskoczyła z łóżka w poszukiwaniu

stosu ubrań leżących przed niemal wygasłym ogniem.

Jack pozwolił sobie przez moment podziwiać od tyłu jej nagość, a potem oparł się o

zagłówek. Gdyby nie to, że tak wyraźnie była strapiona, niemalże zabawnie byłoby
przypatrywać się, jak ta przyzwoita dzierlatka miota się po pokoju niczym
rozgorączkowana panienka z francuskiej burleski.

– Za piętnaście minut szósta – odpowiedział.
– Och, nie, och, nie – krzyknęła, usiłując założyć koszulę. – Wszystko zepsułam!
Markiz nie przestawał przyglądać jej się z ciekawością.
– Martwisz się, że Dolph się obrazi? – zapytał niedbale i wbił pięści w prześcieradło,

by ukryć uczucia nienawiści i zazdrości, które go nagle przeszyły. To szaleństwo robiło
się coraz bardziej poważne i kłopotliwe. Na samą myśl, że jakikolwiek mężczyzna – a
zwłaszcza Dolph – mógłby jej dotknąć, ogarniała go ślepa furia.

Miała kłopoty z balową suknią, a kiedy szarpała się z krótkim, bufiastym rękawem,

usiłując wepchnąć rękę, łza spłynęła jej po policzku.

– Och, jestem dokładnie taka sama jak ona – łkała. – Jak ja mogłam?
Jack nagle uświadomił sobie, skąd ta tyrada.
– Masz na myśli swoją matkę? – zapytał cicho. Podniósł się w milczeniu i zdjął

szlafrok z oparcia krzesła. Włożył go i stanął za nią. – Nie krzywdź siebie w taki sposób. –
Wyciągnął rękę i podał jej drugi rękaw, którego po omacku nie mogła znaleźć.

– Zrobiłam to samo głupstwo co ona – powiedziała z goryczą Lilith – a teraz wszyscy

za to zapłacą, tak samo jak płaciliśmy za nią.

– Nonsens. – Lilith stała bez ruchu, kiedy markiz wyjmował jej włosy spod sukni i

przerzucał je przez ramię. – Przychodzi mi na myśl szereg określeń, którymi można opisać
to, co zrobiliśmy, a „głupstwo" do nich nie należy. – Szybko pozapinał jej suknię na
plecach. – Twój ojciec nie miał prawa cię na coś takiego narażać. A Dolph Remdale to
nadęty osioł.

– To bez znaczenia – upierała się Lilith. – Zawarłam porozumienie.
– Czy tak? Wydaje mi się, że tak naprawdę nic w tej sprawie do powiedzenia nie

miałaś.

Lilith odwróciła się, żeby na niego spojrzeć, a jej rozgorączkowana twarz zmiękła i

kiedy patrzyli sobie w oczy, przybrała wyraz niewysłowionej tęsknoty.

– Jacku – wyszeptała.

background image

Może uda mu się naprawić to, co złe w jej życiu. Miał oczywiście zaszarganą opinię,

ale to można zmienić, no i w końcu był utytułowany. Jack przełknął ślinę na ogrom tego,
co właśnie bez wysiłku w siebie wmówił.

– Lil, ja...
– Proszę, obiecaj mi, że nikomu nie powiesz – przerwała mu i wyciągnęła rękę, by

dotknąć szlafroka tam, gdzie zakrywał serce. Jack pospiesznie zaczerpnął tchu, by ukryć
dreszcz, który go przebiegł na jej pieszczotę. – Jest wciąż jeszcze wcześnie. Jeżeli uda mi
się wrócić...

– Najbardziej przyzwoita młoda dama w Londynie w ramionach najbardziej

osławionego hulaki? – powiedział cicho, żeby się nie domyśliła, jak bardzo go właśnie
zraniła. Wstydziła się go, to było jasne. – A kto by mi uwierzył?

Uniósł jej brodę do góry, chciał tylko otrzeć z twarzy łzy, ale nie potrafił się

powstrzymać, pochylił się i dotknął jej warg swoimi. Nie opierała się, a nawet kiedy się
zaczął prostować, uniosła twarz wyżej, oplotła mu szyję ramionami i przytuliła się. Jack
objął ją i przyciągnął bliżej. Przynajmniej chyba nadal go pożądała. Było tak, jakby coś
pchało ich oboje do tego, by byli razem, wbrew wszelkiemu zdrowemu rozsądkowi. I
jeżeli taka miała być kara za jego wcześniejsze występki, zapłaci z ochotą.

– Ja bym w to uwierzyła – powiedziała bardziej stanowczo i nawet udało jej się

uśmiechnąć. – Chyba nie jesteś taki straszny, czego by o tobie wszyscy nie mówili.

– W takim razie odpowiedz mi na dwa pytania, dobrze? – poprosił, podał jej spinkę i

skierował się do garderoby.

– Zależy jakie to pytania.
Najwyraźniej uspokoiła się już na tyle, że była w stanie stawiać opór. Lilith Benton

mogła się bać skandalu, ale w najmniejszym stopniu nie była tchórzem.

– Czy naprawdę sądzisz, że Dolph zabił starego topora? – Jack grzebał w szafie w

poszukiwaniu koszuli i spodni, a potem, kiedy nie usłyszał odpowiedzi, oparł się o drzwi,
żeby na nią popatrzeć.

Lilith zawahała się, utkwiwszy wzrok w żarzącym się ogniu.
– Tak, myślę, że to możliwe – odpowiedziała w końcu, podnosząc na niego oczy. – A

jakie jest twoje drugie pytanie?

– Co chcesz w tej sprawie zrobić?
– O co ci chodzi?
Jack nałożył spodnie, odrzucił szlafrok i wciągnął koszulę.
– Chodzi mi o to, czy masz zamiar zignorować to, co wiesz i wyjść za tego

mordującego sukinsyna, czy może chcesz coś z tym zrobić? – Nie całkiem udało mu się
ukryć zazdrość; Lilith patrzyła na niego z rosnącym namysłem na twarzy. – Oczywiście
nie musisz decyzji podejmować w tej chwili – zmusił się, żeby mówić jeszcze spokojniej

background image

niż przedtem – ale byłoby miło, gdybyś to zrobiła, zanim mnie za to powieszą.

I natychmiast pożałował tego, co powiedział; po co przypominać Lilith, że jest

zabójcą. Szczęki zwarły mu się, kiedy tamta ona wdarła się do jego pamięci. Piękna
Genevieve, rudowłosa i taka chętna, by sprzedać go Napoleonowi za sakiewkę złota. To
prawda, był zabójcą. Zegar zaczął znowu bić i Jack chwycił kamizelkę. – Trzeba cię
odwieźć do domu.

Chociaż było tak wcześnie, Peese wstał już i czekał na nich w holu.
– Pozwoliłem sobie zamówić dorożkę – oznajmił, podając Jackowi pelerynę, w której

przyszła Lilith.

Jack rzucił spojrzenie na swojego lokaja. Prawie nie wspominał o Lilith przy Peese'ie i

Martinie, a oni obydwaj zdawali się wyczuwać, że nie należy ona do szeregu jego nocnych
bajaderek.

– Dziękuję – powiedział i pomógł Lilith założyć pelerynę.
– Dorożkę? – zapytała Lilith, nadal podejrzliwie popatrując na lokaja.
Peese podał Jackowi palto.
– Na drzwiach nie będzie herbu Dansburych – wyjaśnił. – Czy możemy jechać?
Lilith milczała, kiedy jechali po Grosvenor Street w kierunku Savile Road. I chwilowo

Jack również nie miał nastroju na pogaduszki. Wydarzyło się tak wiele rzeczy, które
musiał sobie przemyśleć, a ona była taka śliczna, kiedy siedziała obok niego i starała się
na niego nie patrzeć.

Polecił woźnicy zatrzymać się na rogu przed domem Bentonów; Lilith wzdrygnęła się,

kiedy dorożka podskoczyła i stanęła.

– Nie musisz wysiadać – powiedziała pospiesznie, gdy podniósł się i pchnął drzwiczki.
– Mam dużo więcej wprawy w skradaniu się niż ty – odpowiedział, wiedząc dobrze, że

chce tylko przedłużyć ich spotkanie. Wychylił się z dorożki i popatrzył na spowitą mgłą
uliczkę. Nie było nikogo widać; wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wysiąść. Szybko przeszli
ulicą, potem przecisnęli się przez przerzedzony fragment żywopłotu do ogrodu. W
stajniach za ich plecami panowała cisza, a jedyne światło w domu padało z pojedynczego,
kuchennego okna u podstawy ściany.

– Czy tędy wyszłaś? – zapytał, pokazując na okratowanie pokryte różami pnącymi się

aż po dach w pobliżu okna, które jak wiedział, należało do jej sypialni.

– Zwariowałeś? – szepnęła. – Wyszłam przez drzwi dla służby. I chyba uda mi się

wrócić tą samą drogą.

– Kratownica byłaby bardziej bezpieczna, jeżeli nikogo nie masz ochoty spotkać.
– Nie mam się ochoty pokłuć – odparła, a potem rozpaczliwie się uśmiechnęła. –

Dziękuję ci, Jacku, że mnie odwiozłeś do domu.

Jack podszedł o krok.

background image

– Czy to wszystko?
– Ja... – Podniosła wzrok, w jej szmaragdowych oczach błysnęła taka namiętność i

pragnienie jak ostatniej nocy. – Chyba tak musi być – powiedziała cicho.

Jack odsunął jej kaptur z twarzy, objął dłońmi policzki, pochylił się i lekko dotknął

wargami delikatnych ust.

– Może chwilowo tak – zamruczał. – Chyba nie jestem jeszcze gotów, by z ciebie

zrezygnować, Lil.

– Jacku...
Zakrył jej wargi palcami, nie chciał słyszeć, jak protestuje, że nigdy do siebie nie będą

pasowali, ponieważ z niego jest taki niepoprawny łajdak.

– Do zobaczenia niedługo – powiedział. Pocałował ją jeszcze raz, a to, jak mu oddała

pocałunek, pozwoliło mieć nadzieję, że tak naprawdę ona też nie chce się z nim rozstać.

– Państwo mi wybaczą.
Jack podskoczył i instynktownie stanął pomiędzy głosem a Lilith. Na skraju grządki z

pelargoniami stał z dziwnym wyrazem twarzy stajenny Bentonów.

– Milgrew – powitał go sztywno Jack, ściskając Lilith za rękę. – Wspaniały poranek na

przechadzkę.

– No tak – zgodził się powoli stajenny, popatrując to na jedno, to na drugie z nich. –

Odrobinę jednak chłodno. Pomyślałem, że zejdę do kuchni i zrobię sobie kubek herbaty –
ciągnął dalej typową dla siebie gwarą. – I tak mi wpadło do głowy, że panna Lilith może
by chciała mi towarzyszyć, żeby mieć gwarancję, że pewne... wścibskie osoby jeszcze się
nie zbudziły.

Jack odprężył się i uśmiechnął.
– Wspaniały pomysł. Dziękuję ci.
– Dziękuję ci, Milgrew – powtórzyła jak echo Lilith znowu podniosła oczy na Jacka. –

Muszę iść.

– Uważaj na siebie – powiedział cicho, niechętnie puszczając jej palce. – I trzymaj się

z daleka od Dolpha, jeżeli ci się uda. Dopóki nie będziemy mieli pewności. Albo dopóki
nie podejmiesz decyzji.

Skinęła głową.
– Spróbuję.
Jack patrzył, jak Lilith i stajenny wślizgują się do środka przez wejście dla służby na

tyłach domu. Powoli odwrócił się, wyszedł z ogrodu i wrócił do dorożki.

– Wracaj tam, skąd przyjechałeś – polecił woźnicy. Dorożka ruszyła z szarpnięciem,

ale Jack niemal tego nie zauważył. Lilith już pewnie robiła co tylko w jej mocy, żeby
zapomnieć o nocy, którą spędzili razem i żałowała, że w ogóle wyszła z zaręczynowego
balu. On ze swej strony wątpił, czy kiedykolwiek uda mu się zapomnieć. I nie chciał

background image

zapominać.

Dłuższe wypieranie się własnych uczuć było prowadzącą donikąd głupotą. Zakochał

się w Lilith Benton, niewykluczone, że kochał ją od chwili, kiedy ją zobaczył. Była jedyną
kobietą, która potrafiła go skłonić, by pamiętał o tym, że posiada takie zalety jak
przyzwoitość i dobroć serca, chociaż tak ciężko nad tym pracował, żeby o nich zapomnieć
i wyprzeć się ich. A on jej nie mógł mieć.

A mimo to coś dla niego zrobiła. Chociaż próbowała to przed nim ukryć tego ranka,

nie udało jej się; a ostatniej nocy niewątpliwie była pełna entuzjazmu. Niech go diabli,
jeżeli pozwoli na to, by miał ją Dolph czy któryś inny z tych cholernych świntuchów.
Chciał ją mieć dla siebie i chciał ją mieć na zawsze. A to oznaczało, że musi osiągnąć dwa
cele: odkryć, co dokładnie zabiło starego Wenforda, i dowieść, że zrobił to Dolph, a nie
on. I to zanim Korona uzna za słuszne skonfiskować jego majątek i zesłać go do Australii.

Jack wystarczająco był świadom, jak nierówna jest ta walka, by się martwić, i

wystarczająco był cyniczny, by się śmiać z siebie samego. Cholernie to dobrze, że lubi
trudne zadania – a przenicowanie własnego życia dla najbardziej w Londynie przyzwoitej
młodej damy robiło wrażenie najtrudniejszego, jakiego kiedykolwiek się podjął.

I właśnie tę walkę musi i chce wygrać.

background image

15

Jak na kogoś nie przyzwyczajonego do kłamstw i podstępów Lilith niespodziewanie

uzyskała w tych sprawach wielką biegłość. A nawet zaczęło ją to odrobinę bawić.

Przez cały czas zapewniała wszystkich, że dla Jacka Faradaya nie czuje nic prócz

pogardy. Jedyne kłamstwo, którego żałowała, wypowiedziała tego ranka do Jacka, że woli
nie mieć z nim więcej do czynienia. Oczywiście, że postąpiła najmądrzej, jak można, ale
nie chciało tego zaakceptować jej serce. A bardzo dużą cząstką siebie pragnęła, żeby
porwał ją z powrotem do dorożki i zabrał ze sobą.

Później kłamstwa stawały się stopniowo coraz łatwiejsze. Skłamała służącej, kiedy

Emily pojawiła się, by pomóc jej się ubrać do śniadania i wyjaśniła, że nie dało jej się
znaleźć, kiedy się miała położyć, ponieważ boczyła się w bibliotece. A potem w
odpowiedzi na zrzędliwe ponaglanie ciotki przyznała, że odzyskała rozum i z radością
czeka na mariaż z księciem Wenfordem. Udawała nawet, że nie boli jej zdrada ojca i że
wcale się tak bardzo na niego nie gniewa, a nawet zgodziła się z nim, kiedy powiedział, że
markiz Dansbury to przeklęty łajdak i że ten kto go powiesi, wyrządzi dużą przysługę
ludzkości. A przez cały ten czas, kiedy zachowywała się tak miło i grzecznie, i kłamała w
oburzający sposób, myślała o Jacku.

Ta poprzednia noc była błędem, bez dwóch zdań, niewątpliwie najbardziej niemądrą

rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobiła. I najbardziej cudowną. Kiedy ciotka Eugenia nalegała,
żeby nie zwlekając udały się przymierzyć najwspanialszą suknię ślubną w historii, Lilith
całą miarę u Madame Belieu przetrwała, niemal niczego nie zauważając i odzywając się
tylko wtedy, kiedy ktoś coś do niej powiedział. Myślami i sercem była z Jackiem, czuła
jego dotyk, słyszała jego głos; pragnęła tego, co nigdy nie mogło się ziścić i miała
nadzieję, że uda jej się wymyślić jakiś sposób, żeby się z obecnej niemiłej sytuacji
wyplątać.

Może spędziłaby cały ten dzień na marzeniach, gdyby Penelopa Sanford i jej matka nie

przyłączyły się do niej i ciotki Eugenii, kiedy wybrały się na spacer po Hyde Parku.

– Wyglądasz na bardziej szczęśliwą niż wczoraj – uśmiechnęła się Pen, biorąc

przyjaciółkę pod rękę.

– Czuję się szczęśliwsza – przyznała Lilith, żałując, że nie może powiedzieć Penelopie

dlaczego.

– Cieszę się. Martwiłam się o ciebie, wiesz. Taka się wydawałaś przygnębiona.
– Pewnie musiałam wpaść w panikę. – Kiedy zdała sobie sprawę, jak niewiele znaczy

dla ojca i Dolpha, uciekła do jedynego mężczyzny, który wydawał się nią szczerze
zainteresowany. Ryzykowny to był wybór, oczywiście, ale nie była w stanie trzymać się
od niego z daleka. A on jej nie zawiódł.

background image

Pen patrzyła na nią przez chwilę, potem obejrzała się przez ramię, by się upewnić, czy

ciotka Eugenia i lady Sanford nie usłyszą.

– Miałaś jakieś wieści od lorda Dansbury'ego? Lilith aż podskoczyła.
– Czemu miałabym mieć?
– Lilith, wymknęłaś się od nas z biblioteki, żeby się z nim zobaczyć, a kiedy wróciłaś,

nie mogłaś się przestać uśmiechać. Dlaczego udajesz przede mną, że on ci się nie podoba?
Nigdy bym cię nie zdradziła. – Uścisnęła przyjaciółkę za rękę. – Podoba ci się, prawda?

Lilith westchnęła i oparła skroń o głowę Penelopy.
– Obawiam się, że jest jeszcze gorzej.
– Gorzej? Jak to?
– Ja go kocham, Pen.
Penelopa uśmiechnęła się radośnie.
– Och, Lil, to cudów... – Przerwała nagle i zachmurzyła się. – To okropne. Jesteś

zaręczona z jego wysokością.

Lilith ciarki przeszły po plecach, kiedy Pen jej to przypomniała.
– Wiem. A nawet gdybym nie była, papa nigdy nie pozwoliłby mi poślubić Jacka.

Nawet gdyby on chciał się ze mną ożenić.

– A chce? Czy on cię kocha?
– Och, sama nie wiem. Niekiedy wydaje mi się, że tak. – Policzki jej pokryły się

rumieńcem na wspomnienie jego zmysłowego dotyku. – A kiedy indziej nie mam pojęcia,
co on w ogóle może czuć czy myśleć. Ale to naprawdę nie ma znaczenia, bo nic z tego nie
może być.

Pen spuściła oczy i czubkiem buta odrzuciła ze ścieżki kamyk.
– Tak więc po prostu wyjdziesz za Dolpha Remdale'a.
– Pen, nie chcę za niego wychodzić, ale nie mam żadnego wyboru! Przecież już

ogłoszono zaręczyny, na litość boską!

– Mogłabyś uciec z lordem Dansburym – upierała się Penelopa.
– I pewnie do końca życia mieszkać w pohańbieniu w Szkocji albo Ameryce? –

odparła sceptycznie Lilith, usiłując nie zwracać uwagi, jak nerwowo trzepoce jej serce na
sugestię przyjaciółki.

– Przynajmniej byłabyś szczęśliwa.
Lilith zaczęła odpowiadać, a potem znowu zamknęła usta. Przed oczami nieproszony

stanął jej wizerunek, ślicznej, nieokiełznanej matki, która siedziała samotnie w saloniku i
wyglądała przez okno. Taka była smutna, przypomniała sobie Lilith, chociaż kiedy
weszła, matka odwróciła się od okna, uśmiechnęła i powiedziała, że tylko myślała o czymś
tam niemądrym. Było to na miesiąc przed ucieczką z hrabią Greytonem.

Po raz pierwszy Lilith przyszło na myśl, że mogłaby zastanowić się, co skłoniło

background image

Elizabeth Benton do opuszczenia rodziny. „Zła krew", tak zawsze powiadał ojciec, a ją tak
bolało to, że matka ich porzuciła, że nigdy jego zdania nie kwestionowała. Ale jeżeli ktoś
był szczęśliwy, to nie uciekał w ramiona kogoś innego, obojętne czy miał naturę
nieokiełznaną czy nie. Niewątpliwie gdyby kochała Dolpha a nie Jacka, nigdy by nie
poszła do markiza Dansbury'ego i w żadnym wypadku nie trafiłaby do jego łóżka. Nawet
by jej na myśl coś takiego nie przyszło.

– Lilith – zapytała cicho Pen, patrząc na nią. – O czym myślisz?
Lilith westchnęła i leciutko się ze smutkiem uśmiechnęła.
– O tym, jak daleko skłonni są posunąć się ludzie, jeżeli chcą być szczęśliwi. Choćby

przez kilka chwil.

Jack rzucił okiem na kieszonkowy zegarek, potem na zachmurzone niebo, a potem na

postać klęczącą w ogrodzie za niskim, kamiennym murem i osłaniającymi go krzewami.
Czuł się podenerwowany, a to było i irytujące, i niepokojące. Im bardziej spokojnie i
chłodno będzie się zachowywał w najbliższym czasie, tym bardziej prawdopodobne, że
osiągnie sukces.

W końcu, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na zegarek, markiz zatrzasnął kopertę, wsunął

zegarek do kieszonki w kamizelce i podszedł do niskiej furtki w płocie.

– Plewisz? – zapytał, opierając się o drewniany słupek. Richard Hutton obejrzał się

przez ramię, a potem wstał i otrzepał z ziemi luźne, ogrodowe spodnie.

– Sadzę róże – odparł po chwili, wyjmując następną gałązkę z wiadra z wodą i

przechodząc o kilka stóp dalej, żeby wykopać następną dziurę.

– Róże Lilith Benton?
– Tak. Czy przyszedłeś tu z jakiegoś powodu?
Jack trzymał się mocno w karbach. Nic mu to nie pomoże, jeżeli znowu zaczną się

kłócić.

– Właściwie tak, ale nie polubisz mnie przez to więcej.
– No to idź sobie.
Markiz potrząsnął głową, zabolał go gniew, jaki wciąż słychać było w głosie Richarda

– gniew, którego pięć lat prawie wcale nie zdołało uśmierzyć.

– Richardzie, dla mnie to też nie jest łatwe, wiesz o tym. Chociaż jest tak cholernie

zimno, krylem się tu po kątach, dopóki Bea nie wróciła do domu, tylko dlatego, żeby mnie
nie zobaczyła.

– Czuję się wzruszony. – Hutton zaczął mówić coś jeszcze, potem przerwał i zerknął w

stronę domu. – W porządku – powiedział z niechęcią i wyprostował się. Podszedł do muru
i oparł się o niego w pewnej odległości od Jacka. – Co jest?

Jack wahał się przez moment, potem otworzył furtkę i podszedł do szwagra.
– Chyba mam trochę kłopotów.

background image

– Wiem.
– Chciałbym o tym z tobą porozmawiać, jeżeli zdołasz się zmusić, żeby mnie

wysłuchać.

– Alison założyła się ze mną, że pewnie przyjdziesz – zauważył Richard, ściągając

rękawice i odkładając je na stos cegieł – chociaż mnie wydawało się to z jej strony
krańcowo naiwne i optymistyczne. Słucham.

Markiz przez moment patrzył na ogród; nie znalazł żadnego sposobu, żeby

sformułować to, co ma do powiedzenia, w sposób łatwiejszy do przełknięcia, więc
oznajmił:

– To ja zaniosłem Wenforda do jego piwniczki na wino, żeby go tam znaleziono.
– Ty co? – Richardowi tchu brakło, jego jasna cera jeszcze pobladła.
Jack kiwnął głową.
– I rozebrałem go do gola. I wetknąłem mu butelkę wina do ręki.
– Dobry Boże. – Richard obejrzał się przez ramię, jakby chciał się upewnić, że nikt ich

nie podsłuchuje. – A czy go na dodatek zabiłeś?

Jack przyjrzał się swemu towarzyszowi i odwrócił wzrok.
– Nie... ale pewnie na to zasłużyłem. Pozwól, że zacznę od początku.
– Tak – zgodził się słabo lord Hutton. – Zrób tak, proszę.Dolph Remdale przegrał do

mnie w karty i nie mógł zapłacić, zaproponował diamentową szpilkę, żeby pokryć stawkę.
Zabrałem tę błyskotkę, chociaż podejrzewałem, że nie miał prawa nią dysponować. No i
dopilnowałem, żeby mnie z nią zobaczył Wenford. Zgodził się ją wykupić, żeby ją tylko
odzyskać.

– Przypominam sobie, że słyszałem, jak wrzeszczeliście na siebie tydzień czy dwa

temu – powiedział Richard. – Przynajmniej raz mógłbyś spróbować sprawy załatwiać w
bardziej konwencjonalny sposób.

Jack wzruszył ramionami.
– Tak czy owak Dolph wpadł do mnie następnego ranka, wymieniliśmy się obelgami i

szpilką, a on przysiągł, że mnie zrujnuje. Trochę miałem nadzieję, że mnie wyzwie, ale ten
tchórz nie chwycił przynęty.

– Mądrze z jego strony – skomentował lord – jeżeli wziąć pod uwagę historię twoich

pojedynków i jego przyszłość jako księcia Wenford.

– Tak, właśnie do tego dochodzę. W kilka wieczorów później byłem u White'a, kiedy

Wenford przyszedł naprawić szkodę. Czułem się wciąż pokrzywdzony przez jego
wysokość i wolałem mu podać butelkę portwajnu z własnych zapasów niż rękę.
Wczesnym rankiem następnego dnia poszedłem do Bentonów. Zostawiłem u nich...
rękawiczki. Na chwilę przede mną przyszedł tam Wenford złożyć wizytę Lilith i padł
trupem na podłogę w samym środku oświadczyn.

background image

Miał nadzieję, że Richard przełknie tę lekko naciąganą historyjkę. W przeszłości Jack

cały ten plugawy incydent opowiadałby z rozbawieniem, ale nie teraz, kiedy chodziło o
Lilith.

– I z jakiegoś niepodważalnie istotnego powodu, który za chwilę mi wyjaśnisz, nie

zwróciłeś się do przedstawicieli prawa ani nie poinformowałeś mnie – mruknął jego
towarzysz.

– Lil była w domu sama. Nie miałem zielonego pojęcia, co robić i postanowiłem

uchronić ją przez skandalem, na jaki naraziłaby ją śmierć Wenforda. – Spojrzał spod oka
na lorda Huttona. – A ty i ja nie rozmawiamy ze sobą, więc trudno mi było zwrócić się do
ciebie.

– Aha.
– Tak więc wziąłem na siebie sprawę szczątków i pozbyłem się ich w taki sposób, w

jaki według mnie należało się ich pozbyć, a który tymczasem już wszyscy w całym
Londynie przedyskutowali w szczegółach.

– Czy pozwolisz, że cię o coś zapytam? Jack skinął głową.
– Jeżeli ty i ja nadal ze sobą nie rozmawiamy, po co tu dziś przyszedłeś?
Jack z przyzwyczajenia zachowywał swoje sprawy dla siebie i albo własne problemy

rozwiązywał, albo ignorował. Było mu niesłychanie trudno otworzyć się, tłumaczyć swoje
postępowanie i wyjaśniać je szczegółowo. Zaczerpnął powietrza. To była jego pierwsza,
ostatnia, najlepsza i jedyna szansa, żeby zdobyć dla siebie Lilith.

– Przyszedłem prosić o twoją pomoc, Richardzie.
– A cóż się stało, czy zabiłeś może następnego arystokratę i potrzebna ci jest dogodna

piwnica, żeby go tam zwalić?

Z pewną trudnością Jack zignorował sarkazm Huttona.
– Kiedy podnosiliśmy Wenforda z podłogi u Bentonów, Lil spadł kolczyk. Dolph

znalazł go razem ze szczątkami starego topora w jego piwnicy.

Na czole Richarda pojawiły się zmarszczki.
– O niczym takim nie słyszałem. Jack kiwnął głową.
– To dlatego, że jedyną osobą, której Wenford go pokazał, jest Lilith; a pokazał jej go

po to, by zmusić ją do małżeństwa ze sobą. – Lord chciał mu przerwać, ale Jack uniósł
dłoń. – Wydaje mi się dość dziwne, że człowiek, który zapiera się jak wszyscy diabli, że
jego wuja zamordowano, najpierw podstawia butelkę po portwajnie, a potem ukrywa
jedyną rzecz, która może dowodzić nieczystej gry.

Twarz Richarda nabrała ostrzejszego wyrazu.
– Co masz na myśli mówiąc, że „podstawia" butelkę portwajnu? Sam powiedziałeś, że

dałeś ją Wenfordowi.

– Dałem staremu toporowi butelkę portwajnu. Nie tę, którą znaleziono w gabinecie.

background image

– A wiesz, że była to całkiem inna butelka, ponieważ...
– Ponieważ kiedy włamałem się do gabinetu jego wysokości w noc przed odkryciem

zwłok, żadnej butelki tam nie było. Nie sądzę, żeby Wenford wrócił do domu pomiędzy
wizytą u White'a i u Lilith. Bardziej to możliwe, że potuptał do swego bratanka i
poinformował go, że ma zamiar ożenić się z Lil i spłodzić syna, i już dłużej nie będzie
płacił długów karcianych Dolpha.

– Włamałeś się do... – Głos Richarda zamarł, lord potrząsnął głową. – Nawet nie chcę

o tym słyszeć. – Pochylił głowę i z roztargnieniem obracał motykę w rękach. – Sądzisz, że
to Dolph zabił Wenforda, prawda?

– Tak, tak sądzę.
Richard powoli wypuścił powietrze.
– Będziesz miał cholerne trudności z udowodnieniem czegokolwiek. Twoje słowo

przeciw słowu Wenforda. A masz zdecydowanie nadszarpniętą reputację.

– Dzięki – odparł Jack zjadliwie. – Zdaję już sobie z tego sprawę. Czy masz jeszcze

jakieś sugestie, które się mogą okazać pomocne?

– Biorąc pod uwagę wszystko, co usłyszałem dziś rano, nie jestem pewien, czy da się

cokolwiek zrobić.

Wyraz twarzy Richarda uprzedził Jacka, że nie będzie mu się podobało to, czego się

dowie.

– A co usłyszałeś, jeśliś łaskaw?
– Wypróbowano resztkę wina z butelki, o której mowa, na szczurach. Wszystkie

zdechły.

– No to Dolph wsypał arszenik do tej przeklętej butelki po portwajnie i postawił ją w

gabinecie wuja – wybuchnął Jack, a potem zaklął. – To takie cholernie oczywiste, że aż
patetyczne.

– Oczywiste dla ciebie. W oczach wszystkich innych jesteś człowiekiem, który już

kiedyś zabił kobietę. Niewiele się zmieni, jeżeli dodać do tego rozliczenia jednego
powszechnie nielubianego księcia. Zwłaszcza takiego, który ukradł ci kawał ziemi.

Jack zaciął zęby i wbił wzrok w długi szpaler róż.
– Niewiele.
Richard spojrzał na niego i westchnął.
– Panna Benton mogłaby wystąpić i zeznać, że Wenford umarł w jej obecności i to

przed południem. Wtedy dałoby się przedyskutować sprawę butelki.

Markiz potrząsnął głową. – Nie.
– Dlaczego nie?
– Ona nienawidzi skandali. – A on sam wcale nie poprawi! sytuacji rozbierając

Wenforda do naga, chociaż wciąż jeszcze miał trudności, by ubolewać nad tym, co zrobił.

background image

– Jacku, nie jestem pewien, czy zdajesz sobie sprawę, jak poważna się robi ta sprawa.

W butelce najwyraźniej znajdowała się trucizna, a liczni świadkowie widzieli, jak
wręczałeś staremu księciu tę butelkę albo jakąś podobną do niej jak dwie krople wody. Za
to można by cię postawić przed sądem, a wtedy prawdziwe okoliczności i tak wyjdą na
jaw.

Markiz potrząsnął głową.
– Nie, nie wyjdą. Nie pozwolę, by coś takiego musiała znosić.
– Będziesz więc wolał, żeby Prinny położył łapę na Dansbury i pomachał ci, kiedy

będziesz odpływał w łańcuchach do Australii? Nasz ukochany monarcha od lat już pożąda
twojego majątku, sam wiesz. Leży bliżej Londynu niż Brighton i znacznie mniejszym
kosztem da się go przerobić na ten jego idiotyczny „pałac letni".

– Zdaję sobie z tego sprawę. I wolałbym, żeby Dansbury przepadło, niż żebym miał

złamać dane pannie Benton słowo. – Chociaż jemu samemu wydawało się to
zdumiewające, taka była prawda. Wolałby umrzeć, niż skrzywdzić Lilith.

Po raz pierwszy na twarzy Richarda pojawił się lekki uśmiech.
– Rozumiem. Jak mocno cię wzięło?
Jack nieswojo wzruszył ramionami. Zakochanie było dla niego czymś na tyle nowym i

cennym, że nie miał ochoty z nikim na ten temat rozmawiać. A już zwłaszcza z kimś, kto
go nienawidził.

– Chyba dosyć mocno.
– No to jestem winien Alison jeszcze dziesięć funtów. Powiedziała, że zadurzyłeś się

w pannie Benton.

– Wcale się nie zadurzyłem – oznajmił Jack poirytowany. – A teraz pozwól może, że

wrócimy do tego, jak mam oczyścić swoje nazwisko, nie wciągając w to Lil?

Richard odchrząknął.
– Czy ona wie o twojej... przeszłości?
– Wie, że zabiłem kobietę, tak.
– Niech to wszyscy diabli, Dansbury – wybuchnął Richard. – Rzucam ci przynętę za

przynętą, a ty je po prostu ignorujesz. Po raz ostatni pytam, czy powiesz mi wreszcie, co
stało się tamtej nocy?

Markiz patrzył na niego przez długą chwilę. Miał na to ochotę i po raz pierwszy

odnosił wrażenie, że Richard może go wysłuchać.

– Jak już wymyślimy jakiś plan – uchylił się. Richard wyrzucił obie ręce w górę.
– To proste. Zmuś Dolpha, by wyznał, że zabił swojego wuja, żeby móc po nim

dziedziczyć. Wyjąwszy to, nie masz cienia szansy.

Jack wyprostował się.
– Tak sądziłem. Dziękuję ci. Do widzenia. – Miał chęć podać szwagrowi dłoń, ale nie

background image

był pewien, czy ten ją przyjmie, więc skierował się do furtki.

– Jacku?
Markiz odwrócił się twarzą do niego.
– Dlaczego zdecydowałeś się ze mną dziś porozmawiać, Richardzie?
Lord Hutton wzruszył ramionami.
– Tamtego dnia, kiedy było przyjęcie dla Bea, widziałem cię z panną Benton.

Pokazałeś się z dobrej strony. Od pięciu lat tej strony nie widziałem i zapomniałem, że ją
w ogóle posiadasz.

Jack kiwnął głową i ruszył znowu, ale zawahał się i zatrzymał. Lilith tak się

przejmowała swoją rodziną; to chyba niemądre, że jemu z jego własną niemal nie wolno
rozmawiać. Chociaż nie miał najmniejszej ochoty się do tego przyznać, brakowało mu od
czasu do czasu tego swobodnego towarzystwa. I niekiedy nawet nie podobało mu się, że
jest sam.

– Tamtego dnia, we Francji... kiedy wyłamałem drzwi do pokoju hotelowego, żeby

wziąć do niewoli Genevieve, ona oszalała. Zaczęła wrzeszczeć, chwyciła za nóż i rzuciła
się na mnie. Próbowałem ją od siebie odepchnąć, wyrwać jej nóż, ale za nic nie chciała
przestać wrzeszczeć. Narobiła od cholery hałasu, drąc się, że mordują, a ja się balem, że
tych jej dwóch żołnierzy lada chwila wpadnie do środka...

– Więc ją zakłułeś.
Niech to diabli, Richardzie.
– Wystarczająco niewiele brakowało, żeby mnie powiesili, kiedy zdradziła nas

pierwszy raz. Nie wiedziałem, gdzie jesteś, a nie mogłem ryzykować, że się wyrwie na
wolność... – Dlaczego nie powiedziałeś mi, że nie chodziło tylko o zemstę?

– Nie dałeś mi szansy. Richard zawahał się.
– Chyba ci nie dałem. Pokój cały we krwi, ty cały we krwi, wyraz twojej twarzy,

żołnierze wbiegający z łomotem po kuchennych schodach...

– Ale starczyło ci czasu, żeby nazwać mnie przeklętym mordercą, jak sobie

przypominam. – Jack popatrzył na szwagra i wzruszył ramionami. – Byłeś moim
przyjacielem, Richardzie. I po tym wszystkim, co razem przeszliśmy... za bardzo mnie to
bolało, że mogłeś sądzić, iż zrobiłbym coś takiego... dla zemsty. A później, pewnie mi
duma nie pozwalała nic powiedzieć.

– Jacku...
Jack szarpnął furtkę i otworzył ją.
– Ale miałeś rację. Jestem mordercą. Nie musiałem jej zabijać, powinienem był

znaleźć jakiś inny sposób.

Richard milczał i przypatrywał się tylko, jak Jack wsiada na Benedicka i odjeżdża.
Następne zadanie miało być co najmniej równie trudne, ale i równie konieczne.

background image

Poszukiwania zajęły Jackowi trochę czasu, ale w końcu znalazł zwierzynę w jednym z
ekskluzywnych sklepów z rzadkimi klejnotami na Bond Street.

– Williamie – powiedział z szerokim uśmiechem i klepnął swojego młodego

towarzysza po plecach.

Przynajmniej tym razem William nie wydawał się zachwycony, że go widzi.
– Jacku, skąd się tu wziąłeś? – zapytał sztywno, odkładając pospiesznie wysadzany

diamentami naszyjnik z powrotem do aksamitnego woreczka. – Nie powinienem dać się
zobaczyć w twoim towarzystwie. Dziś rano ojciec spędził dwadzieścia minut na prawieniu
mi kazania; głosił doktrynę o unikaniu markiza Dansbury'ego przez Lilith i mnie. A
biedna Lilith i tak ma dość zmartwień, skoro wychodzi za tego nudziarza Wenforda.

Jack zerknął na naszyjnik. Kamienie warte były co najmniej tysiąc funtów.
– To ty mnie tu sprowadzasz, mon ami. Zaniedbywałem cię. Mam zamiar ci to

wynagrodzić. Pomyślałem o wspólnym wieczorze w Society.

– Jestem zajęty dziś wieczorem, Jacku – odparł wciąż z wyraźnym roztargnieniem

William.

Jack objął chłopca za ramiona i powiódł go w stronę drzwi, by oddalić się od

wścibskich uszu.

– Williamie, czy mogę zadać ci pytanie?
– Jestem teraz dosyć zajęty. Może moglibyśmy...
– Czy angażowałeś się w stosunki seksualne z kimkolwiek poza Antonią? – przerwał

mu niedbale markiz i wzmocnił uchwyt, kiedy poczuł, że William próbuje się uwolnić.

– Ależ oczywiście – odpowiedział z oburzeniem ten ostatni rumieniąc się. – Nie

dokonałem tylu podbojów, co ty, jestem tego pewien, ale... a właściwie dlaczego cię to do
cholery obchodzi?

– Zażyłość wywiera wielki wpływ na serce człowieka, jeżeli nie jest on do niej

przyzwyczajony – powiedział Jack swobodnie. – Znałem różnych młodych głupców, dużo
mniej inteligentnych od ciebie, którzy chuć wzięli za miłość i tę ostatnią ofiarowali
dzierlatce, którą wzięli do łóżka. Chciałem się tylko upewnić, że wiesz, co robisz.

William oswobodził się z gniewnym wyrazem twarzy i poprawił na sobie surdut.
– Wiem, o co ci chodzi, Dansbury. Nie jestem idiotą, chociaż nie jestem również

członkiem połowy klubów w mieście. Ale przynajmniej mnie do nich wpuszczają.

Jack zachował neutralny wyraz twarzy.
– Pominę to, Williamie, ponieważ twoją siostrę wydaje się bawić twój repertuar. Ale

jeżeli chcesz, byśmy nadal byli przyjaciółmi, radziłbym ci zmienić ton.

William przełknął, potem zaczerpnął powietrza. – Kocham Antonię, Jacku, i chcę ją

prosić, by za mnie wyszła. Czy ci się to podoba, czy nie. Jack skinął głową.

– Nie mówię, że nie powinieneś tego robić. Mówię tylko, że powinieneś się upewnić,

background image

że kobieta, którą widzisz, to prawdziwa Antonia, a nie tylko ładna buzia, którą dla ciebie
spreparowała. Odpowiedz mi na takie pytanie. Czy kiedykolwiek się pokłóciliście? Na
jakikolwiek temat?

– Nie – przechwalał się William, twarz miał wciąż zaczerwienioną. – Zgadzamy się na

każdy temat. I dlatego tak idealnie do siebie pasujemy.

– Czy spotkałeś kiedyś dwoje ludzi, którzy znają się dobrze i zawsze ze sobą zgadzają?

– Natychmiast przyszły mu na myśl jego własne sprzeczki z Lilith i zdusił śmiech.

– No cóż, oczywiście...
– Założę się z tobą o tysiąc funtów, Williamie, że nie uda ci się doprowadzić do tego,

by się z tobą nie zgodziła. Że nie wygłosi żadnej opinii, która nie będzie twoją.

– A czego to miałoby dowieść? Jack wzruszył ramionami.
– Niczego szczególnego. Może zyskasz piękny prezent ślubny, jeżeli wygrasz.
– Mógłbym ci skłamać i powiedzieć, że się pokłóciliśmy. Markiz lekko się uśmiechnął.
– Nie zrobisz tego. Masz w żyłach tę samą krew, co twoja siostra. Nie będziesz kłamał.
William skrzywił się, potem ponownie zerknął na błyskotkę na ladzie. Kiedy wrócił

spojrzeniem do Jacka, miał znowu sprytną, pewną siebie minę.

– Kiedy... zaznaczam: kiedy wygram zakład, kupisz mi ten naszyjnik, żebym go mógł

dać Antonii. Zgoda?

Jack przytaknął.
– Zgoda. Ale jeżeli ja wygram, będziesz się musiał zastanowić nad tym, co

powiedziałem. A potem postąpisz, jak uznasz za stosowne.

Podali sobie ręce i markiz wyszedł powoli na ulicę, tak zadowolony z biegu spraw, że

niemal nie zauważył, iż zrobiła mu afront hrabina Devale. Jeżeli Antonia St. Gerard
zareaguje zgodnie z jego przewidywaniami, wygra dwie kolejki. Zostanie mu jeszcze
zaledwie ze sto.

Jack zawrócił Benedicka w kierunku domu. Lilith miała dziś wieczorem być u

Mistnerów; na szczęście otrzymał od nich zaproszenie, zanim rozeszły się najnowsze
pogłoski i strumień kart wizytowych, które płynęły do jego drzwi, wysechł do paru
żałosnych kropelek. Zanim podejmie jakieś działania przeciw Dolphowi, musi uzyskać jej
zgodę. Jeżeli naprawdę zdecydowała się tego błazna poślubić, to... pewnie ucieknie do
Hiszpanii albo Ameryki, a potem da się zabić w jakimś pojedynku, chyba że uda mu się
przekonać samego siebie, żeby ją porwać i udać się z nią do Gretna Green. Jack lekko się
uśmiechnął. Dobry Boże, zaczyna chyba cierpieć na rozmiękczenie mózgu.

Zabroniono jej się z nim spotkać, więc będzie musiał tego wieczoru zachować

ostrożność; stawki w tej grze poszły zdecydowanie w górę. To już przestała być zabawa.
To miało być raz na zawsze.

Chociaż ciotka Eugenia była pewna, że jego wysokość dotrzyma im towarzystwa u

background image

Mistnerów, najwyraźniej modlitwy Lilith zostały wysłuchane. Książę Wenford przesłał
wyrazy ubolewania, ale miał ze swymi prawnikami spotkanie, którego nie dało się
uniknąć. Wydawało się to niemal zbyt fortunne i jadąc powozem na bal Lilith przez cały
czas się martwiła, że Dolph zamierza Jackowi narobić jakichś kłopotów. Po ostatniej nocy
problemami Jacka przejmowała się co najmniej w tym samym stopniu, co swoimi.

Tańcząc z Lionelem Hendrickiem niemal potknęła się o jego stopę, kiedy w połowie

walca wypatrzyła Dansbury'ego. Stał przy drzwiach i rozmawiał z Ogdenem Pricem.
Najbliżsi sąsiedzi niedwuznacznie się od niego odsuwali, ale markiz wydawał się tego nie
zauważać. Lilith jednak wiedziała, że na pewno tak nie jest. Akurat na niego patrzyła,
kiedy zerknął w jej kierunku, lekko się do niej uśmiechnął i wrócił do rozmowy.

Nie powinien był przychodzić. Z przerażeniem dowiedziała się, że butelka w gabinecie

Wenforda zawierała truciznę; Jack musi o tym też wiedzieć i musi wiedzieć, że nikt z nim
nie będzie chciał rozmawiać, żadna kobieta nie zechce stanąć z nim do tańca. Oczywiście
oprócz niej, a ona się nie ośmieli. A mimo to przyszedł.

– Lilith? – Lionel popatrzył na nią i Lilith zamrugała oczami. Uśmiech miała nieco

wymuszony, tak było od chwili jej zaręczyn, ale przynajmniej w całej tej sprawie
zachowywał się po dżentelmeńsku. – Mam nadzieję, że kiedy zostaną rozesłane
zaproszenia na pani ślub, nie zechce mnie pani z uroczystości wykluczyć. Sądzę, że nadal
jesteśmy przyjaciółmi.

To oczywiste, że nie miał ochoty, by wykluczono go z najważniejszego wydarzenia

tego sezonu.

– Przez myśl by mi nie przeszło, by pana wykluczać – rzekła, uśmiechając się w

odpowiedzi.

Twarz hrabiego rozpromieniła się.
– Bardzo mnie to cieszy.
Pod koniec walca Pen już czekała; impulsywnie chwyciła Lilith za rękę, kiedy

przyjaciółka się do niej zbliżyła.

– Naprawdę wydaje mi się, że mu na tobie zależy – szepnęła – bo gdyby nie, to w

życiu by tu nie przyszedł.

– A może jest po prostu bardzo uparty – poddała Lilith, wszelkimi siłami starając się

nie dopuścić do dalszego splątania marzeń i rzeczywistości.

– To takie romantyczne – ciągnęła dalej Penelopa. – Zupełnie jak Romeo, który

odważył się wejść do domu Capuletów, żeby zobaczyć Julię.

– Romeo poszedł na przyjęcie do Capuletów dla psoty – poprawiła ją Lilith z lekkim

uśmiechem, a jej spojrzenie automatycznie padło na Jacka. Popatrzył na nią znowu i brodą
pokazał na tyły domu. A przynajmniej wydawało jej się, że pokazał – ruch był tak lekki,
że nie mogła mieć pewności. – Nigdy wcześniej przed tamtym wieczorem Julii nie

background image

widział.

– Psujesz zabawę – odparła Pen. Zerknęła na markiza. – Wydaje mi się, że chce

zwrócić twoją uwagę – ciągnęła dalej przyciszonym głosem.

– Tobie też się tak wydaje? – zapytała Lilith. – Ale nie wiem, o co mu chodzi. Nie

bardzo mogę z nim tańczyć.

Pen uścisnęła jej dłonie, potem je wypuściła.
– Dowiem się tego dla ciebie.
– Pen! – wykrzyknęła Lilith.
Ale jej przyjaciółka już uśmiechnęła się wprost do Dansbury'ego, a potem powoli

podeszła do stołu i przyjęła szklaneczkę ponczu od lokaja.

Jack przeniósł wzrok z Penelopy na Lilith, która leciutko skinęła głową. Przeprosił

Price'a i zaczął się przeciskać przez tłum w kierunku stołu z przekąskami. Lilith, która po
niewczasie uświadomiła sobie, że się w niego wpatruje, odwróciła się i zaczęła z powagą
przyglądać się jakiejś roślinie w doniczce. Wieki to chyba trwało, zanim Pen znowu
znalazła się przy niej. Twarz miała zarumienioną, a jej ładne, orzechowe oczy błyszczały
podnieceniem.

– Lord Dansbury – powiedziała półgłosem i przyłączyła się do Lilith w bacznej

obserwacji roślinki – sądzi, że mógłby ci się spodobać portret lorda Mistnera pędzla
Thomasa Lawrance'a, który wisi nad kominkiem w salonie. – Zdusiła chichot. –
Najbardziej będzie ci się podobał pół godziny po północy.

Lilith popatrzyła na najbliższy zegar. Dochodziło już prawie wpół do pierwszej.

Przeszedł ją dreszcz na myśl, że będzie mogła porozmawiać z Jackiem. Nie powinna,
wiedziała o tym. Powinna zapomnieć o nim, nie zwracać na niego uwagi, robić dobrą
minę do złej gry i mieć tylko nadzieję, że w jej małżeństwie mąż i żona będą mieli ze sobą
jak najmniej do czynienia. Zaaranżowane małżeństwa nie były w arystokracji niczym
nowym. Małżeństwo jej własnych rodziców też do takich należało. Lilith skrzywiła się,
potem zerknęła na Pen.

– Dzięki ci – szepnęła.
Dokładnie dwadzieścia osiem minut po północy podeszła do lady Mistner, która

wyglądała na udręczoną.

– Milady – uśmiechnęła się z nadzieją, że nikt nie wyczuje zalewającej ją fali

podniecenia – słyszałam, że portret pani męża malował Thomas Lawrance. Jestem jego
szczególną wielbicielką i zastanawiałam się, czy zechciałaby pani pozwolić, bym go
zobaczyła?

Lady Mistner rozejrzała się po rojącej się od gości sali skinęła na służącego, by podał

świeży półmisek słodyczy. – Moja droga... panno Benton, z rozkoszą pokażę pani nasz
najnowszy skarb. – Uśmiechnęła się i rozkazała innemu lokajowi przynieść więcej wina.

background image

Lilith udało się nie skrzywić. To miało być proste.
– Och, nie chciałabym przysparzać pani kłopotów – zaprotestowała. – Przecież mogę

sama pójść popatrzeć.

Pani domu westchnęła najwyraźniej zmieszana.
– Och, nawet słyszeć o tym nie chcę. Tędy, moja droga.
– Dziękuję, milady, ale naprawdę...
Lady Mistner pospiesznie ruszyła przez hol, a Lilith zmełła w zębach przekleństwo i

pospieszyła za nią.

– Zapewniam panią – ciągnęła dalej głośno, kiedy dochodziły do drzwi – że nie

chciałabym odrywać jej od pozostałych gości.

Pani domu popatrzyła na nią jak na dziwadło, potem kąciki jej oczu zmarszczyły się w

wymuszonym uśmiechu.

– Nonsens, moja droga. – Pchnęła jakieś drzwi. – Chociaż jako właścicielka nie

powinnam się chwalić, ale jest to jedno z najwspanialszych dzieł pana Lawrence'a.

Lilith gorączkowo rozglądała się po pokoju, gotowa krzyknąć ze zdumienia, że markiz

Dansbury znalazł się tam przed nimi. Ale nie dawało się go nigdzie zauważyć.
Zmarszczyła brwi, a potem, widząc, że lady Mistner odwraca się w jej kierunku, szybko
przeniosła wzrok na portret, który wisiał nad kominkiem.

– To nie do wiary – rozpływała się w pochwałach, składając ręce w podziwie... i żeby

ukryć ich drżenie. – Jest wspaniały. – Pochyliła się, żeby zajrzeć za kanapę, ale tam Jacka
również nie było. – Fantastyczny. To mistrzowskie wykorzystanie światła... naprawdę, ma
pani chyba rację. To może być jego najwspanialsze dzieło.

Na tyle pochlebstw uśmiech lady Mistner zrobił się nieco bardziej serdeczny.
– Mówiłam Malcolmowi, że warto było poświęcić czas na pozowanie.
– O, tak – zgodziła się z nią Lilith. – Przekonana jestem, że udało mu się uchwycić

istotę charakteru lorda Mistnera.

– Lady Mistner? – Do pokoju zajrzała Penelopa. – Proszę o wybaczenie, ale czy

życzyła pani sobie, by muzykanci robili teraz przerwę?

Pani domu zbladła.
– Nie! Dopiero po drugim walcu! – Odwróciła się do Lilith, która wyciągnęła rękę.
– Proszę, niech pani idzie. Ja za moment też przyjdę.
– Och, dziękuję ci, moja droga. – Zakręciwszy spódnicą lady Mistner pospieszyła do

holu. Pen puściła do Lilith oko i wyszedłszy zamknęła drzwi.

– Dobry Boże – powiedziała półgłosem Lilith, powachlowała sobie twarz i opadła na

kanapę.

– „Istotę charakteru"? – zapytał jakiś głęboki głos i Lilith zerwała się na równe nogi.

Jack wszedł do środka przez uchylone okno i zeskoczywszy na podłogę zatrzasnął je za

background image

sobą. – Jak mi się zdaje, w tym przypadku „istota charakteru" ma dużo większy brzuch i
drugą brodę.

– Byłeś na zewnątrz? – zapytała Lilith z niedowierzaniem.
– I mógłbym podkreślić, że do tego na drugim piętrze –
roześmiał się, podchodząc do niej. – Dzięki Bogu nie padało. – Zmysłowe spojrzenie

jego ciemnych oczu wpływało na nią niemal równie silnie, jak wspomnienie obejmujących
ją nocą ramion. – Co ona tu u diabła z tobą robiła?

– Poprosiłam ją, żeby mi pozwoliła zobaczyć ten portret. Nie spodziewałam się, że

zechce mi towarzyszyć. – Policzki jej zaróżowiły się z oburzenia, a Jack uśmiechnął się
jeszcze szerzej.

– Nie chodziło mi o to, żebyś pytała, czy możesz tu przyjść – zamruczał. – Co za

przyzwoita dzierlatka. Gdybyś nie wpadła na pomysł, żeby wrzasnąć pod drzwiami,
sytuacja mogła się zrobić niezręczna.

– Nie zdarza mi się wrzeszczeć. – Dobry Boże, była taka szczęśliwa, że znowu go

widzi, że z nim rozmawia. Miała wrażenie, że minął wiek, a nie zaledwie jeden dzień, od
kiedy byli razem.

– No to udało ci się bardzo dobrze wrzask naśladować. – Zbliżył się do niej i przesunął

powoli dłonią po jej policzku; Lilith zadrżała. Chciała go, pragnęła go, ale kiedy pochylił
nad nią twarz, odwróciła się. – Przestań – szepnęła.

Przez moment Jack stał bez ruchu, obejmując ją w pasie. Potem puścił ją i cofnął się o

krok.

– Przyszłaś tutaj – powiedział niemal oskarżycielskim tonem.
– Ja... ja czuję się odpowiedzialna za to, że wpadłeś w takie tarapaty – odparła, nie

ośmielając się na niego popatrzeć.

– Sam odpowiadam za wszelkie cholerne tarapaty, w jakie wpadam – warknął. –

Zawsze tak było. Ale... martwię się... że przez moją głupotę musiałaś się zaręczyć z
Wenfordem.

– To nie przez ciebie. Mój ojciec sprzedałby mnie za koronę książęcą – powiedziała z

goryczą. – Pamiętasz? – Powoli odwróciła się twarzą do niego i przekonała się, że patrzy
na nią z mieszaniną frustracji i troski w inteligentnych oczach.

– Wpadliśmy oboje jak śliwka w kompot – szepnął. Lilith zastanawiała się, czy po jej

oczach widać, jak bardzo go kocha. – Lil, odpowiedz mi na jedno pytanie.

– Spróbuję. Ale proszę, pospiesz się. Gdyby nas zobaczyli...
– Nie pozwolę na to. – Uśmiechnął się miękko. – Obiecałem, że nigdy więcej nie

sprawię ci bólu. – Zarumieniła się znowu na wspomnienie, które przywołały te słowa, a on
delikatnie dotknął jej policzka. – Przypuśćmy, że mogłabyś uniknąć poślubienia Dolpha,
czy wyszłabyś wtedy za niego?

background image

Jeżeli powie, że ma zamiar poślubić Dolpha, Jack odejdzie, wyczuwała to. Ale stał

przed nią prawdziwy Jack Faraday, ten który obejmował ją poprzedniej nocy, który
dopuścił do tego, by na jego szczupłej, przystojnej twarzy pojawił się wyraz niepewności i
niemal bezbronności.

– Nie da się tego uniknąć – zaczęła.
– Lil...
– Ale gdyby istniała taka możliwość, nie wyszłabym za niego.
Jack nieco się odprężył.
– Gdyby udało się dowieść, że jest mordercą, a więc nie jest odpowiednią partią dla

panny Benton, czy chciałabyś, żeby tak się stało?

– Jacku, jeżeli możesz oczyścić swoje imię, to na Boga, zrób tak. Nie pozwolę, żeby

cię powiesili, skoro masz dowód, że to Dolph zabił...

Markiz potrząsnął głową.
– Nie przerywaj mi, Lil. Dokładam wszelkich starań, żeby zachowywać się po

rycersku i przyzwoicie. Mam kilka podejrzeń i kilka domysłów, ale nie mam dowodu.
Najpewniej uda mi się cały szum przetrwać, nawet gdybym musiał spędzić rok czy dwa w
Szkocji albo we Włoszech, zanim sprawa się rozejdzie po kościach. Przynajmniej raz się
martw o siebie. Czego chcesz ty, Lil?

– „Przynajmniej raz" – powtórzyła łamiącym się głosem. – Czy będę szczęśliwa

zapewniwszy mojej rodzinie to, czego potrzebuje? Czy...

– Lilith – powiedział, a jego głos i twarz zrobiły się nagle tak gniewne, że się

przestraszyła. – Powiedziałbym, że w przeciągu ostatnich sześciu lat popełniłaś jeden
jedyny egoistyczny czyn, kiedy przyszłaś ze mną dzielić łoże. To nie zbrodnia, że chcesz
być szczęśliwa, na litość pana Boga! – Spiorunował ją wzrokiem. – A teraz odpowiedz mi
na to cholerne pytanie. Czy chcesz, żebym kontynuował działania przeciw Dolphowi
Remdale'owi, niech go diabli?

Lilith zamknęła oczy, usiłując go od siebie odseparować. Łatwiej byłoby jej przestać

oddychać.

– Tak – powiedziała cicho. – Bardzo chcę, żebyś je kontynuował.
Powoli otworzyła znowu oczy. Patrzył na nią teraz z jakimś zupełnie nowym

uczuciem.

– Jeszcze tylko jedno pytanie – zamruczał, obejmując ją w pasie i przyciągając blisko

do siebie. – Gdybym był, powiedzmy, sir Galahadem, czy wzięłabyś mnie pod uwagę jako
konkurenta?

Lilith uwierzyć nie mogła, że mógł w ogóle zadać takie pytanie. Ale kiedy popatrzyła

mu w oczy, nie potrafiła też przekonać samej siebie, że ten wytrawny, cyniczny hulaka
tylko się z nią droczy.

background image

– Gdybym ja nie była zaręczona z księciem Wenfordem i gdybyś ty był Galahadem, to

zgodziłabym się, żebyś się o mnie starał – odpowiedziała, usiłując mówić nonszalancko i
wiedząc, że w głosie jej na pewno słychać smutek. Gdyby tylko tak było. Wczesnym
rankiem udało jej się przez kilka chwil wyobrażać sobie szczęście, które mogłoby trwać
do końca życia. Szczęście, które nie miało nic wspólnego z tym, kim była czy kim
powinna być, a tylko z tym, czego i kogo chciała. – Ale nie jesteś.

– Postaraj się wyobrazić sobie, że jestem.
Tym razem, kiedy się nad nią pochylił, uniosła się na palcach, żeby przybliżyć usta do

jego warg. Przez króciutką, szaloną chwilę żałowała, że brak jej odwagi, by zamknąć
drzwi na klucz i pozwolić mu posunąć się dalej.

Chociaż dotykał tylko jej ust, każda chyba cząstka jej ciała ożywała świadoma jego

bliskości. Objęła go rękami za szyję i przyciągnęła bliżej.

– Jacku – wyszeptała – kocham cię.
Jack zamarł, w jego oczach mignęło tysiące uczuć.
– Co powiedziałaś?
Nie miała jak się teraz wycofać z tego, co powiedziała, i chyba Jack nie był całkiem

niezadowolony usłyszawszy to, co usłyszał.

– Ja...
– Pani Farlane – odezwał się głos Penelopy, zgrzytliwie głośny i do tego tuż za

drzwiami – jestem niemal pewna, że widziałam Lil i Mary na zewnątrz, na balkonie.

Lilith cala krew odpłynęła z twarzy. Jeżeli ciotka Eugenia ich przyłapie, zrujnowane

zostanie wszystko. A zwłaszcza ona sama.

– Dobry Boże – wymamrotał Jack i odsunął się. Podszedł do okna, otworzył je jednym

szarpnięciem. W ostatniej chwili obejrzał się na nią przez ramię i szeroko się uśmiechnął,
oczy mu zatańczyły. – Będę się trzymał blisko ciebie, gdybyś mnie potrzebowała. I nie
przywiązuj się za mocno, Lil, do swego narzeczonego. Z tych czy innych powodów nie
będzie cię już niedługo potrzebował.

Drzwi otworzyły się w momencie, kiedy znikał za parapetem; Lilith błyskawicznie

okręciła się twarzą do obrazu. Udała, że się w niego zafascynowana wpatruje, potem
odwróciła się, by zobaczyć, kto wszedł do pokoju.

– Ciotko Eugenio. – Uśmiechnęła się, pokazując na obraz. – Czy widziała ciotka ten

portret? Jest wspaniały, nie sądzi ciotka?

Ciotka spiorunowała ją wzrokiem.
– Sądzę, że przyszła księżna Wenford nie powinna chować się po salonikach, kiedy

lady Fenbroke organizuje grę w karty dla kilku wybranych gości.

– Och, cudownie – wydusiła z siebie Lilith i zaprosiła ciotkę gestem, by wyszła przed

nią z pokoju. Wychodząc, obejrzała się przelotnie na uchylone okno i ciemność panującą

background image

za nim. Chociaż Jack wydawał się taki pewny siebie, przypuszczalnie przydałaby mu się
jakaś pomoc. A kto lepiej będzie jej potrafił udzielić niż własna narzeczona Wenforda?
Uśmiechnęła się lekko pod nosem. No, kto?

background image

16

William przesunął się po głębokiej, miękkiej kanapie i zaczął nerwowo bawić się

fularem, który Weens musiał mu chyba dziś wieczorem zbyt ciasno zawiązać. Zaczynanie
z rozmysłem kłótni z Antonią to idiotyzm. I niech diabli wezmą Jacka Faradaya za to, że
taki idiotyzm zaproponował. Łajdak wiedział aż nazbyt dobrze, że nikt nie oparłby się
takiemu wyzwaniu. Bóg mu świadkiem, że on sam nie był w stanie przestać o nim myśleć,
chociaż już zdecydował, że Dansbury pojęcia nie ma, o czym mówi i że Antonia niczego
nie ukrywa. Za jego plecami zabrzęczało szkło, dziwnie głośno w nietypowej ciszy
panującej w salonie Antonii. Podskoczył na ten brzęk, szarpnął fular jeszcze raz i dał mu
spokój.

Antonia St. Gerard płynnym ruchem wsunęła się w jego pole widzenia, w obu rękach

trzymała po beczułkowatym kieliszku z brandy. Zwinęła się obok niego i podała mu jeden,
popijając ze swojego i popatrując znad jego brzeżku. William miał nadzieję, że
zaproponuje coś, o czym mogliby rozmawiać, a co pozwoliłoby mu zapomnieć o
przeklętym zakładzie z Dansburym, ale Antonia przez cały wieczór była milcząca.

Szukał jakiegoś tematu do dyskusji, ale był w stanie wymyślić tylko taką rozmowę,

podczas której mówiłby jej, jaka jest śliczna. To tak na ogól zaczynały się ich pogaduszki i
jakoś zawsze kończyły się w jej sypialni. Nie żeby miał temu coś do zarzucenia. Niech
diabli wezmą Jacka i jego wtrącanie się, i jego przeklęte gierki. William westchnął
poirytowany. Może powinien rozpocząć jakąś niewielką sprzeczkę po to tylko, by
zaspokoić ciekawość; potem będzie mógł przeprosić i pójdą razem na górę. Jack będzie
musiał kupić naszyjnik, a William będzie się z niego śmiał.

– Williamie – mruczała Antonia jak kotka, przesuwając dłonią powoli w górę po jego

udzie i tym samym w sposób przekonujący przypominając mu, że mógłby robić coś
lepszego, niż szukać tematu do kłótni. Mogłam wydać dziś wieczorem karciane przyjęcie,
mon amour. Nie sądziłam, że będziemy spędzać ten wieczór w moim salonie. Powiedzże
mi, dlaczego naprawdę chciałeś być ze mną sam na sam.

William głęboko wciągnął powietrze i powoli je wypuścił.
– Nie chcę, żebyś więcej wydawała te przyjęcia, Antonio – powiedział pospiesznie. To

powinno wystarczyć.

Przez długą chwilę Antonia przypatrywała mu się.
– Czy masz jakieś inne plany? – zapytała miękko.
– Nie... nie podobają mi się, tylu mężczyzn się na ciebie gapi i... no, sama wiesz –

zająknął się.

Antonia przesunęła się i oparła o jego ramię.
– I wyobrażają sobie, że do nich należę? – Poddała i powiodła czubkiem palca po jego

background image

uchu.

– Tak. Koniec z karcianymi przyjęciami. – Jack mówił mu, że Antonia wydawała je od

chwili, kiedy zawitała do Londynu, i że nie zna nikogo, komu by tak głęboko w krew
weszła miłość do hazardu i kart. Oczywiście, że musi zaprotestować.

Antonia westchnęła.
– Jak sobie życzysz, kochany. Ale czymś muszę spłacać rachunki.
– A... tym się nie martw – odparł zawiedziony. Szukał czegoś, o co walczyłaby z

większym zacięciem, chociaż gdyby miał krztynę rozumu, dałby spokój i jutro Jackowi
skłamał. – I wydaje mi się to nieprzyzwoite, żebyś była właścicielką faetonu z wysokim
kozłem – oznajmił. – Za diabła to nie przystoi, sama wiesz, żeby samotna niewiasta
rozjeżdżała się po Londynie faetonem.

Antonia wydęła wargi, przyjrzała mu się szarymi oczami i pociągnęła jeszcze łyczek

brandy.

– Och, Williamie, miałam sama zamiar z niego zrezygnować. Jest tak okropnie zimno,

kto miałby ochotę jeździć gdziekolwiek otwartym powozem, n'est ce pas?

William odchrząknął.
– Zupełnie słusznie. – Sytuacja robiła się cholernie trudna. Pokazał na jej kieliszek.

Uwielbiała wieczorami pić brandy. – No i kobiety pijają maderę albo ratafię. A nie
brandy.

Antonia opuściła wzrok na kieliszek i odstawiła go. – Jestem abstynentką – westchnęła

i zdjęła mu palec z ucha tylko po to, żeby go zastąpić językiem. William przełknął.

– I żądam też, żebyś już nie mówiła więcej w tej cholernej francuszczyźnie –

powiedział w desperacji, odsuwając się od niej.

Antonia oparła się o niego całym ciałem i uniosła idealnie wymodelowaną brew.
– Jestem Angielką – zamruczała. – Czy teraz jesteś zadowolony?
– Byłbym bardziej zadowolony, gdybyś przestała udawać, że się zgadzasz ze

wszystkim, co mówię – narzekał doprowadzony do rozpaczy William. – Rozumiesz
chyba, że mówię poważnie.

– Jestem tym, czym chcesz, żebym była – ciągnęła dalej Antonia, przesuwając dłonią

po jego piersi, a potem niżej.

Rozgorączkowany William z pewnymi kłopotami podniósł się z kanapy.
– Do wszystkich diabłów, Antonio – warknął i zaczął się cofać, a ona rozprostowała

się i ruszyła za nim z takim uśmiechem na ustach, jaki ma kot tuż przed pożarciem
kanarka. – Przestań traktować mnie jak głupca.

– Williamie – zbeształa go i zatrzymała się. – Proszę cię, nie bądź zły. Zgodziłam się

na wszystko, czego chciałeś.

background image

– Ale dlaczego? – zapytał.
– A dlaczego mnie o to prosiłeś, kochany? William popatrzył spode łba.
– Och, ten stary cholernik Jack mówił, że nie będę w stanie wciągnąć cię w żadną

kłótnię. Powiedział, że tworzysz dla mnie śliczną buzię, czy jakieś inne takie bzdury, a ja
stwierdziłem, że chyba zwariował. Tylko że zgodziłaś się dziś z każdą bzdurą, jaką
zaproponowałem. – Zatoczył ręką krąg. – Na litość boską, Antonio, poprosiłem cię, żebyś
już nie mówiła po francusku, a ty okiem nie mrugnęłaś.

Na moment twarz Antonii zrobiła się mroczna, niemal dzika, ale wyraz ten zniknął tak

szybko, że w świetle lampy mogło mu się tylko przywidzieć. Rozpromieniła się jak
poranek o brzasku.

– Och, Williamie, sądziłam tylko, że boisz się, iż nie będziemy do siebie pasowali i

usiłowałam ci dodać ducha. – Przysunęła się bliżej, chwyciła dłońmi jego klapy i
pociągnęła go w kierunku drzwi. – Wiedziałam, że naprawdę nigdy nie zakazałbyś mi
mówić po francusku, mon amour.

William uśmiechnął się.
– Dzięki Bogu – westchnął z ulgą. Jack niczego nie rozumiał. Jak na człowieka, który

twierdził, że zna kobiety, nie miał o nich zielonego pojęcia.

– A teraz chodź ze mną, żebyśmy się mogli przeprosić nawzajem – wyszeptała i

odwróciła się, by poprowadzić go w kierunku schodów i na górę.

Kiedy już Antonia odwróciła się do Williama plecami, wyraz jej twarzy zmienił się w

jadowity grymas, którego nigdy nie pozwoliłaby zobaczyć kochankowi. Wyglądało na to,
że Jack Faraday zwrócił się przeciw niej. Bez dwóch zdań chciał zrobić wrażenie na
Lodowej Damie, ostrzegając jej brata przed niegodziwą Antonią. No cóż, to nie markiz
Dansbury potrzebował Williamowych pięciu tysięcy rocznie, tylko ona. Nie stanie jej na
przeszkodzie. Wiedziała różne rzeczy i mogła narobić pewnemu aroganckiemu markizowi
poważnych kłopotów. Antonia uśmiechnęła się. Pięć tysięcy rocznie.

Zmarszczywszy brwi Peese przyglądał się, jak jego chlebodawca chodzi tam i z

powrotem po saloniku.

– Gdyby zechciał wielmożny pan wyrazić się bardziej dokładnie – powiedział.
Jack zatrzymał się, żeby go spiorunować wzrokiem, a potem znowu zaczął chodzić.

Spędził bezsennie całą niemal noc; usiłował wymyślić jakiś sposób, żeby ocalić swoją
głowę i dać po karku Dolphowi, i marzył o tym, żeby znowu złożyła mu wizytę Lilith.
Chociaż wyznała, że go kocha – a te słowa nadal grzmotem przewalały się po jego sercu, z
każdym uderzeniem rozbijając w pył mroczne tegoż serca fragmenty – daleko mu było
jeszcze do tego, żeby ją zdobyć.

– Już sam nie wiem, jak miałbym mówić wyraźniej, Peese. Co wiesz na temat

domostwa Dolpha Remdale'a?

background image

Drzwi do saloniku załomotały i otworzyły się; Jack odwrócił się ze złością, żeby kazać

wyjść natrętnemu służącemu. Ale kiedy do środka wetknął głowę Martin, markiz
gwałtownie zamknął usta i gestem kazał mu wejść.

– Najwyższy już czas, żebyś dołączył do tej cholernej zabawy – warknął.
Peese zerknął na Martina i wzruszył ramionami.
– Wielmożny panie – zaczął mówić cierpliwie, najwyraźniej pragnąc ugłaskać

wzburzonego chlebodawcę – domy są podobne do swoich panów. Pan nie kontaktuje się z
jego wysokością, a my nie utrzymujemy kontaktów z jego służbą. Tak więc jeżeli
zechciałby mi wielmożny pan wyjaśnić dokładnie, co chce pan wiedzieć, może...

– Gdybym wiedział, co chcę wiedzieć, już bym to sam wiedział! – wybuchnął Jack,

którego gryzło znużenie i frustracja. – Nie mogę uwierzyć, że zbierając tyle plotek, ile wy
zbieracie, niczego nie słyszeliście!

– Nikt również nie słyszał niczego o tym domu – zwrócił mu uwagę Martin bardziej

spokojnym tonem. Jack odwrócił się, by zmierzyć go posępnym spojrzeniem, a
kamerdyner się lekko skłonił. – Wielmożny panie.

Peese postąpił krok do przodu.
– I nie usłyszy – poparł kolegę dumnie.
– Jak właśnie miałem powiedzieć – ciągnął dalej Martin – doszły do mnie kilka

miesięcy temu pogłoski, że jedna ze służących pana Remdale'a... to stało się oczywiście,
zanim został księciem... złamała ręką spadłszy ze schodów.

Jack zmarszczył brwi.
– To naturalnie niefortunne, ale nie takie znowu nadzwy...
– Remdale kazał wysłać dziewczynę do jednego z majątków wuja. A raczej kazał ją

tam wysłać stary Wenford.

Czegoś tu najwyraźniej brakowało i Jack miał dość jasne podejrzenia, co by to mogło

być.

– A jak ma na imię niemowlę? Martin przelotnie się uśmiechnął.
– Tego fragmentu nie znam.
– Wiesz co – wtrącił się Peese – teraz, kiedy już o tym wspomniałeś, najęła się tam do

pracy siostra męża mojej kuzynki, ale po dwóch tygodniach im wymówiła.

Nareszcie.
– Dlaczego?
Lokaj wzruszył ramionami.
– Mówiła, że przeraża ją pan Remdale. Mówiła, że niektóre tamtejsze dziewczyny

chodzą posiniaczone.

Jack poczuł, jak podnosi się w nim fala wściekłości i lęku.
– Chcesz powiedzieć, że on bije i źle traktuje swoje służące? – I ten sukinsyn miał

background image

dostać w swoje łapy jego Lilith.

Martin kiwnął głową.
– Na to by wyglądało, wielmożny panie.
– Mogłeś sobie o tym przypomnieć na początku, jak cię pytałem.
Lokaj zrobił urażoną minę.
– Prosiłem, by wielmożny pan zechciał się wyrażać dokładniej.
– Jakbyś zwracał uwagę na to, co się dzieje w twoim własnym domu, wiedziałbyś, o co

on pyta – wtrącił się wyniośle Martin.

Jack wbił w niego posępne spojrzenie.
– A to co ma znaczyć?
Martin byl na tyle zuchwały, że się uśmiechnął.
– Na to pytanie nie odpowiem nawet pod karą śmierci, wielmożny panie.
Markiz doszedł do wniosku, że najlepiej będzie zrezygnować z tematu. Sądząc po tym,

jak Martin i Peese zachowywali się w ten wieczór, kiedy go Lilith odwiedziła i następnego
poranka, obydwaj orientowali się, że było w niej coś niezwykłego, a nie dlatego przeżyli
w Europie podczas przeklętej wojny Bonapartego, że byli głupi.

– Mam nadzieję, że nie ucierpi na tym żaden z nas. Natychmiast obydwaj służący

spoważnieli.

Ten szubrawiec chce, żeby wielmożnego pana powielono, bez dwóch zdań – warknął

Peese.

– Tak, całkowicie bez dwóch zdań. – Jack pokazał na moment zęby w uśmiechu. –

Dopilnujmy, żeby się to nie stało, co wy na to? Lokaj sam również ponuro się uśmiechnij.

– Możemy się u celu znaleźć pierwsi, wielmożny panie. Markiz potrząsnął głową.
– Myślałem już o tym. Ale żebyśmy nie wiem jak byli sprytni, nadal będą za to winili

mnie. – Westchnął. – Nie, tym razem będziemy musieli działać zgodnie z prawem.

– Cholerny wstyd i tyle – narzekał Peese.
– Tak, ale jeżeli wszystko się ułoży po... po mojej myśli, to może i tak trzeba będzie

zaprowadzić bardziej przyzwoite zwyczaje w tym domu. – Jack popatrzył na swoich
dwóch ludzi, jakby wyzywał ich, by o coś zapytali, a potem skierował się do drzwi. –
Peese, idziesz ze mną. Martinie, wydaje się, że jesteś lepiej poinformowany o domu
Remdale'a. Dowiedz się, ile tylko zdołasz.

Martin stanął na baczność i przyłożył palce do czoła.
– Rozkaz, panie majorze.
Kiedy Jack dotarł ze swoim lokajem do White'a, był trochę zdziwiony, że prawo nie

pojawiło się tam wcześniej. Jego prywatne zapasy portwajnu stały pod kluczem w piwnicy
i zgodnie z tym, co powiedział mu główny lokaj, nikt ich nie dotykał. Najwyraźniej nie
dość było pogłosek, żeby Bow Street wystąpiła przeciw członkowi arystokracji. Zostawił

background image

Peese'a, żeby pilnował porządku i pojechał po Richarda.

– Zdajesz sobie sprawę, na co się narażasz – zwrócił mu uwagę szwagier, kiedy

wyjmowali inkryminowaną skrzynkę z piwnicy klubu i ustawiali ją na największym
kuchennym stole. Wieczór był jeszcze wczesny, więc główny salon zaczynał się dopiero
zapełniać tłumem ludzi, jak to w dzień powszedni. Ale wszyscy lokaje tłumnie
zgromadzili się w dużej kuchni.

– Nie mam wielkiego wyboru – odpowiedział sucho Jack i skinął na Peese'a. – Zanieś

to do salonu.

– Jacku – ostrzegł go Richard, cofając się, kiedy armia lokajów stłoczyła się za

Peesem.

– Proszę ze mną – zaprosił go Jack z zawadiackim ukłonem, słysząc, jak w

szykownym, zatłoczonym wnętrzu podnosi się fala pełnych złości protestów. – Może ci
się to spodoba.

Peese ustawił skrzynkę na środku stołu, przy którym siedział lord Dupont i jego

znajomi, miażdżąc jej ciężarem właśnie rozgrywanego faraona.

– A cóż to ma znaczyć, Dansbury? – warknął Dupont i podniósł się z krzesła, kiedy

Jack sięgnął mu przez ramię po butelkę.

– Dobry wieczór, panowie. – Jack skinął głową zebranym, a potem skierował uwagę

na butelkę, którą trzymał w ręku. Wosk uszczelniający korek był na swoim miejscu i
wyglądał na nienaruszony. Chociaż w przypadku korka trudno było się zorientować,
wyglądało na to, że go nikt niczym nie przebił. Jack odwrócił się, szukając głównego
lokaja. – Freeling, czy jesteś pewien, że nikt nie zbliżał się do moich zapasów od czasu,
kiedy ostatni raz kazałem sobie podać butelkę?

Wysoki, chudy lokaj skłonił głowę.
– Jestem pewien, wielmożny panie. Nikt go nie dotykał. Jack przez moment przyglądał

się obliczu mówiącego a naokoło nich szemrał tłum gości. Za pieniądze można kupić
kłamstwo, ale niekoniecznie w dobrym gatunku. A Freeling zawsze wydawał mu się
prawym człowiekiem.

– No to już – westchnął i skinął na Peese'a, który podszedł i odkorkował butelkę.
– Nie przypuszczam, żebyś przyniósł ze sobą jakiegoś szczura – mruknął Richard.

Przyjrzał się zapasom równie uważnie jak Jack; gdyby nie to, że rozsądek markizowi na
takie myśli nie pozwalał, powiedziałby on, że szwagier ma zaniepokojony wyraz twarzy.

– Bardzo bym nie chciał marnować dobrego portwajnu na szczury – roześmiał się

Jack, uniósł butelkę, przyłożył ją do warg i pociągnął potężny haust wina.

– Jacku! – ryknął Richard po niewczasie, usiłując wyrwać mu butelkę. – Zwariowałeś?
– Jeżeli jakiś nieszczęsny szczur dokonałby żywota, też bym za to wisiał. – Jack

przyglądał się ponownie twarzy Freelinga. Lokaj wyglądał na równie zaskoczonego, jak

background image

reszta gapiów, w jego twarzy nie pojawiła się żadna zmiana, która mogłaby świadczyć, że
wie więcej, niż twierdził, że wie. Jack popatrzył znowu na Richarda. – Jak długo to trwa,
zanim człowiek umrze po zatruciu arszenikiem? – zapytał kącikiem ust.

– W zaistniałych okolicznościach już byś chyba o tym wiedział – stwierdził jego

szwagier rozdygotanym głosem. Twarz miał poszarzałą. – Dobry Boże, Jacku.

Jack wzruszył ramionami, usiłując zbagatelizować swój czyn. Gdyby pokazał po sobie

choć odrobinę niepewności, wszyscy obecni przyjęliby to za poczucie winy. Jeżeli Lilith
się dowie, co zrobił, pewnie go zamorduje własnymi rękami, ale wolał umrzeć od trucizny
niż pozwolić, by Dolph Remdale śmiał się, kiedy on sam będzie dyndał na sznurze.
Powoli pociągnął jeszcze jeden łyk, a potem odstawił butelkę.

– Słuchaj, Freeling.
– Tak, wielmożny panie?
– Czy tamtego wieczoru prosiłem o którąś szczególną butelkę?
– Nie przypominam sobie niczego takiego, wielmożny panie.
– A w jakim celu miałeś mi przynieść butelkę? Freeling odchrząknął.
– Mówił wielmożny pan, że nie ma już ochoty pić firmowych pomyjów i że napije się

pan własnego wina.

Jack odwrócił się do Richarda i uniósł do góry brew.
– Czy mam się napić po łyku z każdej z nich?
– Pięćdziesiąt funtów za każdą butelkę, którą przeżyje! – zawołał lord Hunt, a inni

szybko podjęli wyzwanie.

Zakład wydawał się sensowny; Jack nie miał nic przeciw temu, żeby samemu postawić

na siebie parę funtów.

– Czemu nie?
Richard pospiesznie potrząsnął głową i skinął na Peese'a, żeby zabrał skrzynkę.
– Nie. Pozwól, że resztę butelek zaniosę do chimisty. Zbiorę jeszcze kilku świadków i

sprawdzimy pozostałe w bardziej naukowy, chociaż może mniej widowiskowy sposób.

Zanim Peese wziął skrzynkę, Jack położył na niej rękę.
– I nie spuścisz jej z oczu? – zapytał cicho, spoglądając w twarz Richardowi i

upewniając się, że ten ostatni zdaje sobie sprawę, jak wiele zaufania pokłada w nim
szwagier.

Richard też patrzył mu prosto w twarz.
– Nie spuszczę jej z oczu – potwierdził. Markiz odstąpił od stołu.
– A więc w porządku. Dobranoc, panowie.
Następny punkt na jego korzyść; a teraz, zanim będzie kontynuował batalię, chce się

zobaczyć z Lilith, nie wypierał się tego. Szczeniackie niemal było to pragnienie, żeby
przebywać tam, gdzie ona, podobne do tego, z jakim pszczoła tęskni do kwiatów. Bóg mu

background image

świadkiem, że niejedno głupstwo zdarzyło mu się już wcześniej popełnić, ale po raz
pierwszy odnosił wrażenie, że popełnia je w słusznej sprawie. Musi przynajmniej
uprzedzić ją, jak Dolph Remdale traktuje kobiety. Niech ten sukinsyn palcem tknie Lilith,
a będzie miał szczęście, jeżeli uda mu się przeżyć na tyle długo, by tego pożałować.

Lilith, która od czasu nawiązania znajomości z markizem Dansburym stała się czymś

w rodzaju wielbicielki ironii, podniosła oczy na bezchmurne niebo nad Hyde Park i
uśmiechnęła się. Miała wrażenie, że im bardziej chmurne i zawikłane robi się jej własne
życie, tym lepsza pogoda panuje w Londynie. Pochyliła się do przodu i poklepała po
kłębie swoją klacz, Polly, potem westchnęła i na moment starała się zapomnieć o tym, ile
problemów mają oboje z Jackiem.

– Co powiedziałaś ciotce dzisiaj rano? – zapytała Penelopa, która wybrała się z nią na

przejażdżkę wzdłuż Lady's Mile. Milgrew czekał w cieniu, zachowując podyktowany
szacunkiem dystans. – Przecież ona aż promieniała.

Lilith wzruszyła ramionami.
– Powiedziałam, że z radością przyjmuję zaproszenie jego wysokości na piknik na

jutro. – Zastanawiała się, czy to nie z tej głównie przyczyny czuła się tak podniesiona na
duchu dziś rano. W końcu sama coś robiła, a nie tylko poddawała się temu, czego się po
niej spodziewali inni. Prawda, że wszyscy sądzili, iż nadal wypełnia swe obowiązki
sumiennie i przyzwoicie, ponieważ nikt nie orientował się, z jakiego to dokładnie powodu
chce spędzać więcej czasu w towarzystwie Dolpha Remdale'a. Miejmy nadzieję, że on też
się nie zorientuje, przynajmniej dopóki nie uda jej się odkryć, w jaki sposób i dlaczego
zabił swego wuja.

– Co mówisz? – zapytała Penelopa, unosząc delikatne brwi do góry. – Wczoraj

wieczorem na samą myśl o nim robiło ci się niedobrze. A co z lordem Dans...

– Cicho, Pen – zwróciła jej uwagę Lilith. – Wiem, co robię. – A przynajmniej taką

miała nadzieję.

Pen potrząsała głową.
– Nie mam pojęcia, co cię napadło, ale... – Głos jej zamarł, wzrokiem pobiegła gdzieś

za plecy Lilith. Zarumieniła się, a jej twarz i oczy rozjaśniły się w uśmiechu. – Dzień
dobry, panie Benton.

– Panno Sanford – odpowiedział William.
Lilith odwróciła się i zobaczyła, że brat ściągnął wodze i jedzie obok nich. Siedział na

tym potwornie drogim, czarnym ogierze, na którego kupno namówił go Jack. Lilith
patrzyła teraz na Thora łaskawszym okiem i musiała przyznać, że zwierzę jest wspaniałe.

– Miałeś chyba być zajęty ze swymi przyjaciółmi – powiedziała, patrząc z

zaciekawieniem na brata. Wydawał się błądzić gdzieś myślami, chociaż nie miała pojęcia,
o co mogło chodzić. Zdawała sobie jednak sprawę, że jedyną osobą, która ostatnio

background image

powodowała u niego gonitwę myśli, była Antonia St. Gerard.

– Moi przyjaciele rozpierzchli się na cztery wiatry. Jedynym, którego udaje mi się w

tych dniach odszukać, jest Jack, a ojciec dobrze mi przetrzepie skórę, jeżeli się do niego
znowu odezwę.

Nie ma nawet co porównywać tego z ewentualną reakcją ojca na wieść o niej i o Jacku.
– A co z panną St. Gerard? W zeszłym tygodniu codziennie były jakieś pikniki i

wyścigi konne.

– Antonia jest stworzeniem przeważnie nocnym – odpowiedział, a wyraz roztargnienia

na jego twarzy pogłębił się.

– Czy stało się coś złego? – zapytała Pen, zanim zdążyła to zrobić Lilith.
William popatrzył na Penelopę.
– Hm? Och, nic takiego. Tyle że jestem czymś zaabsorbowany, to wszystko.
– Czy mogłybyśmy w czymś pomóc?
– A niech to, nie – odparł William i zaczerwienił się. I nagle rąbnął pięścią w kulę

siodła. – Niektóre kobiety są po prostu nadmiernie zgodne – wyrwało mu się.

Lilith i Pen popatrzyły na siebie; Penelopa zachichotała.
– Każda kobieta... każdy człowiek, który jest nadmiernie zgodny, ma w tym jakiś swój

cel – powiedziała.

William przechylił na bok głowę i popatrzył na nią uważniej, a wyraz jego twarzy

nieco się zmienił.

– Pani nigdy się nie złości, panno Sanford – zauważył.
– Ależ często się złoszczę – odparła Penelopa swobódnie. – Tylko że złoszczę się w

odpowiednich momentach.

– Ale skąd ktoś mógłby wiedzieć, że...
Po drugiej stronie polany zaczęło się jakieś zamieszanie i Lilith znowu odwróciła

głowę. W ich stronę pędził gniady wałach bez jeźdźca na grzbiecie. Polly zaczęło
nerwowo drobić nogami, a Lilith ostro ściągnęła jej wodze.

– Co się tam...
– To gniadosz Jacka, Benedick – powiedział William i zawrócił Thora, wbijając mu

pięty w boki.

Ogier parsknął i rzucił się w kierunku wałacha. Gniadosz zatrzymał się, jak tylko

William się schylił, by chwycić luzem zwisające wodze; robił nawet takie wrażenie, jakby
zatrzymał się z ulgą. Lilith, tchu nie mogąc złapać, rozglądała się w popłochu, gdzie mógł
się podziać jeździec Benedicka. W końcu wypatrzyła go; szedł spokojnie ku nim przez
park, nie zwracając uwagi na innych spacerujących, którzy schodzili mu z drogi, by się z
nim nie spotkać.

– Dzięki, Williamie – odezwał się donośnym głosem, kiedy był jeszcze spory kawałek

background image

od nich. – Rozmawiałem sobie właśnie z lady Henry, a mój staruszek się spłoszył.

– Nic się panu nie stało? – zapytała Lilith, starając się mówić chłodno.
Dansbury zerknął w jej kierunku.
– Absolutnie nic, panno Benton. – Odebrał wodze od Williama i dosiadł Benedicka.

Zawracając koniem przejechał blisko Lilith. – Nie zamykaj dziś na noc okna, moja droga –
szepnął, uśmiechnął się, zawadiacko pomachał kapeluszem Penelopie i odjechał przez
park.

– Benedick się spłoszył, też coś – mruknął William z pewną fascynacją spoglądając za

swoim dawnym idolem. – Ten koń bliższy jest rodzajowi ludzkiemu niż niektórzy
panowie, z którymi grywałem. – Potrząsnął głową. – Ciekawe, co on znowu u diabła
planuje.

– Może po prostu tęskni za panem – poddała Penelopa; Lilith rzuciła na nią okiem, ale

przyjaciółka nie patrzyła na Williama. – Wydaje się, że wszyscy go porzucili.

– Niekoniecznie z własnego wyboru – zrzędliwie odparł brat Lilith, a potem westchnął

i wyprostował się. – Czy kupić wam, panie, lody?

– Bardzo by było miło – uśmiechnęła się Pen i William ustawił Thora obok jej klaczy;

Lilith ruszyła za nimi.

Serce jej łomotało, a w myślach panował szalony zamęt. Gdyby została jej choć

szczypta rozumu, zamknęłaby i zabarykadowała dziś na noc i okno, i drzwi. Uśmiechnęła
się lekko, wiedząc, że niczego takiego nie zrobi. Miał ją odwiedzić Jack.

– To mi coś przypomina – zauważył ponuro Martin i odstąpił o krok, by obejrzeć

swego chlebodawcę.

Jack uniósł ręce i okręcił się, przyglądając się sobie w lustrze. Ciemne spodnie, surdut i

szorstka, czarna koszula jemu również coś przypominały, a większość tych wspomnień nie
była miła. Kiedy mówił Lilith, że „plątali się" obydwaj z Richardem po Francji i Belgii,
ani w przybliżeniu nie oddawał sprawiedliwości temu, co udało im się dokonać dla Boga i
ojczyzny. Chociaż praca ta była konieczna, w dużej części niestety całkiem paskudna. A
nawet gorzej.

– Tak, mnie też – powiedział, wziął ciężkie, ciemne rękawice i zerknął w kierunku

okna. Z nadejściem nocy zaczęła opadać mgła. Będzie mu łatwiej skradać się w
ciemnościach, nie miał przecież najmniejszej ochoty, by go ktoś zobaczył przy oknie
Lilith. – Były jakieś wiadomości od Peese'a?

Martin potrząsnął głową sprzątając na toaletce.
– Wydaje mi się, wielmożny panie, że uraził pan jego dumę, mówiąc, iż powinien

więcej wiedzieć o domu jego wysokości. Jak tylko wrócił ze spotkania z lordem
Huttonem, wyszedł znowu i zapowiedział, że wróci wieczorem.

– Wspaniałą sobie porę wybrał na to, żeby się włóczyć – zrzędził Jack. – Jeszcze mi

background image

tylko tego trzeba, by ktoś przyłapał mojego lokaja, jak zagląda Remdale'owi do okien albo
jego służącym pod spódnice. – Poszedł do gabinetu, wyjął z pokrowca jeden z pistoletów i
naładował go. Na razie Dolph zadowalał się pomówieniami i tanimi sztuczkami, ale Jack
nie miał najmniejszego zamiaru poruszać się w ciemnościach bez jakiejś ochrony. Stary
książę był obłąkany, a on sam nie widział żadnych powodów, by sądzić, że w przypadku
Dolpha jest inaczej.

– A gdzie to się wielmożny pan wybiera?
Jack ściskając pistolet w dłoni okręcił się jak fryga; do pokoju zaglądał Peese.
– Wybieram się zebrać informacje. A ty gdzie się u diabła podziewałeś? – Przeszedł

obok lokaja, położył broń na stoliku w holu i zaczekał, aż Peese pomoże mu założyć stary,
łatany płaszcz.

– Ja też zbierałem informacje – odparł ten, oddając pistolet Jackowi, który wrzucił go

do kieszeni. – Lokaja nie ma. Jack zatrzymał się i obejrzał przez ramię.

– Co? Czyjego lokaja?
– Wenforda. Od około czterech dni. Nikt na dole nie wie, jak to się stało. Ale też nikt

nie jest na tyle pomylony, by pytać jego wysokość, gdzie Frawley się podział.

– Jakim typem dżentelmena był ten Frawley? – zapytał Jack powoli.
Lokaj z namysłem wydął wargi.
– Kucharka mówi, że pan Remdale zaangażował Frawleya, ponieważ był z niego stary

sztywniak, a gębę sznurował ciaśniej niż dawny Wenford sakiewkę.

– Ktoś taki mógł być niezbyt zadowolony ze służby u człowieka, który po kryjomu

robiłby jakieś machlojki, co? – naciskał Jack.

Peese pokazał w uśmiechu zęby.
– W przeciwieństwie do nas, oczywiście.
To miało sens. Dolph chętnie z przyczyn prestiżowych nająłby najbardziej nadętego

lokaja w Londynie. Fakt, że taki osobnik zniknął bez śladu, mógł oznaczać, że Frawley
trafił na informację, której posiadanie wzbudziło niepokój albo Dolpha, albo samego
nieszczęsnego lokaja. Wszystko to były domysły, ale na razie poza domysłami nic innego
nie mieli.

– Czy masz jakieś pojęcie, gdzie ten Frawley może teraz być?
– Jeszcze nie. Ale będę miał.
– Wspaniale. – Jack odwrócił się do drzwi wejściowych.
– Wielmożny panie, czy jest pan całkiem pewien, że nie życzy pan sobie towarzystwa?

– zapytał Martin.

– Nie. I nie czekajcie na mnie. Wrócę późno.
– Jego wysokość pragnie pana śmierci, wielmożny panie – upierał się z powagą Peese.

– Nie powinien pan nigdzie chodzić sam.

background image

– Powiedział, że chce mnie doprowadzić do ruiny – zwrócił im uwagę Jack.
– Jak pana powieszą, uda mu się to. Jack się przelotnie uśmiechnął.
– Już raz ocaliliście mi we dwóch życie. Nic mi się nie stanie.
Peese zmarszczył się.
– Nie mógł pan wiedzieć, że Genevieve Bruseille miała zamiar tak podle pana

zdradzić. Ja i Martin, i lord Hutton też jej ufaliśmy.

Markiz nie był w odpowiednim nastroju, by dyskutować o popełnionych w przeszłości

błędach, zwłaszcza że znowu z dużym prawdopodobieństwem pakował się właśnie w
podobną do tamtej sytuację.

– To było pięć lat temu. Było i się skończyło. A teraz, człowieku, otwórz mi drzwi. –

Ruszył znowu do przodu, potem się zawahał. – A gdybym nie wrócił, powiedzcie
Richardowi, że wybierałem się zobaczyć z Williamem Bentonem. Nic więcej.

– Wielmożny panie?
Jack wzruszył ramionami i przekroczył próg.
– Jak stracę życie, to i tak będzie za późno, żebym się bawił wywołanym skandalem. –

Skinął służącym głową i wyszedł w mrok.

Istniała niewielka szansa, że Dolph kazał obserwować Faraday House, opuścił więc

posiadłość, przechodząc przez mur, podobnie jak to zrobiła kilka dni temu Lilith. Ciężki
pistolet uderzał go po udzie, kiedy szedł spowitą cieniem nocy ulicą, co dodatkowo
przypominało mu późne wieczory w zamglonym Paryżu.

Mało powiedzieć, że ufał Genevieve, był na tyle głupi, że sądził, iż ją kocha. A ona

zdradziła go Bonapartemu, chociaż czy dla pieniędzy, czy z patriotyzmu, tego się nigdy
nie dowiedział. Ale wiedział, że to, co zrobił tamtej nocy – i to co robił przez następne
pięć lat, żeby o tamtym czynie zapomnieć – pozostawiło go z reputacją tak zaszarganą, iż
z trudem przychodziło mu uwierzyć, że Lilith Benton ośmieliła się w ogóle do niego
odezwać, a jeszcze trudniej, że z własnej chęci została jego kochanką. Nadal zastanawiał
się, jak daleko pozwoli mu się posunąć, zanim go odrzuci i podda się woli ojca.

W Benton House paliło się jeszcze kilka świateł. Jack wślizgnął się na teren

posiadłości przez żywopłot i przemierzył ogród aż do kraty z różami przymocowanej do
południowej ściany domu. Ostrożnie zaczął się wspinać; zmełł w zębach przekleństwo,
kiedy te cholerne ciernie zaczęły przebijać mu rękawiczki i szarpać go za płaszcz. Czemu
Lilith nie mogła sobie wybrać jako ukochanych kwiatków jakichś fiołków czy innych
pelargonii?

Ze szczytu kratownicy przeszedł na dach i bezgłośnie opuścił się pod okap. Okno

Lilith było uchylone. Zajrzał do środka; zawahał się przez ostrożność i nękające go
przekonanie, że go tu absolutnie nie powinno być. Łóżko było pościelone, w pokoju
panowała ciemność. Delikatnie rozchylił skrzydła okna i przekroczył parapet.

background image

– Lilith? – zapytał cicho, ściągając rękawice.
– Jestem tutaj – odpowiedziała i pojawiła się w plamie księżycowego światła przy

oknie.

Miała na sobie nocną koszulę, na plecy spływały jej długie, rozpuszczone, czarne

włosy. W ciemnościach ich delikatnie lawendowy zapach słodszy był od wszelkich
perfum i niemal odruchowo Jack wysunął rękę, by przyciągnąć ją za koszulę do siebie.
Pochylił się i przywarł ustami do delikatnych, ciepłych warg. Z westchnieniem wplątał
drugą dłoń w jedwabiste pasma włosów. Poczuł natychmiastową reakcję Lilith na swój
uścisk; jego własna reakcja też bardzo silnie dawała mu się we znaki. A połowa tego
cholernego wytwornego światka uważała ją za Lodową Damę.

– Jacku – westchnęła Lilith, odsuwając się odrobinę – proszę, powiedz mi, że nie

badałeś tych butelek z portwajnem, wypróbowując je na sobie samym?

Jack ucieszył się, słysząc gniew w jej głosie.
– Napiłem się tylko z jednej – poprawił ją.
Lilith zwinęła dłoń w pięść i uderzyła go w pierś. Mocno.
– To było głupie, Jacku! – syknęła. – Gdyby Dolphowi wpadło do głowy pozamieniać

butelki, ty...

– Musiałem pokazać, że jestem całkiem pewien, Lil. Gdybym się wahał czy wzdragał,

albo próbował zabrać skrzynkę, tylko pogorszyłbym całą sprawę, niezależnie od tego,
jakie byłyby wyniki.

Lilith podniosła na niego oczy.
– Nic nie byłoby gorsze od twojej śmierci – powiedziała cicho.
Jack patrzył w jej szmaragdowe oczy i zastanawiał się, co takiego dobrego mógł zrobić

w życiu, że zasłużył sobie na spędzenie choćby kilku chwil w jej towarzystwie.

– Dzięki ci, moja droga – zamruczał zamiast powiedzieć jej, że z radością oddałby

życie, by ją uratować. Pocałował ją znowu.

Kiedy jęknęła i zaczęła obsypywać leciutkimi pocałunkami dół jego policzka i szyję,

tak łatwo byłoby zapomnieć, po co przyszedł i po prostu osunąć się na podłogę z nią w
ramionach, to postępowanie jednak żadnemu z nich nie przyniosłoby korzyści. Portwajn
nie był skażony trucizną, ale on sam bliski był tego, by niczym trucizna skazić jej
reputację.

– No więc na razie wiemy tyle – mówił z trudem, przez jej pocałunki niemal nie był w

stanie się skoncentrować – że Dolph sugeruje otrucie jako przyczynę śmierci i że musiało
to się wydarzyć gdzieś między Whitem a twoim progiem.

– Prawie niemożliwością będzie tego dowieść – zauważyła Lilith, jej samej głos też się

łamał. – Dolph był już dziedzicem. Nie miał powodów zabijać wuja.

– Lil...

background image

Położyła mu palce na ustach i przylgnęła do niego.
– Tak będą mówić. A twój adwokat, chcąc cię obronić, będzie musiał powiedzieć, że

jego wysokość brał pod uwagę ożenek w celu spłodzenia syna.

Jack oparł się policzkiem o jej włosy.
– Musimy po prostu dopilnować, żeby nie doszło do procesu. Zostało mi jeszcze kilka

pomysłów.

– Mnie również – powiedziała, jego ramię stłumiło słowa.
– Wspaniale. No to słucham. – Miał nadzieję, że będą one bardziej ważkie niż to, co

sam wymyślił.

Lilith zawahała się, potem uniosła głowę i spojrzała na Jacka.
– Mam zamiar spędzać więcej czasu w towarzystwie mojego narzeczonego.
– Nie zgadzam się – warknął Jack, którego przeszył pełen niepokoju gniew. Odstąpił

od niej, przeszedł na drugą stronę pokoju i zaatakował. – Absolutnie nie.

– On jest bardzo arogancki i dumny, Jacku – upierała się Lilith. – I bardzo nisko ceni

sobie kobiety. Wydaje mi się, że potrafię go skłonić do tego, by mówił.

Jack potrząsnął głową. – Nie.
– Wiesz sam, że nie możesz mnie powstrzymać.
– On bije swoje służące, Lil. I jeszcze gorzej. Nie chcę, żebyś się znalazła

gdziekolwiek w jego pobliżu.

– Jeżeli nie uda nam się dowieść, że jest mordercą, będę go musiała poślubić, Jacku. –

Westchnęła – Ale się wpakowaliśmy w tarapaty. A nie wiem, jak mogłabym uciec, nie
doprowadzając do końca rujnacji rodziny, którą rozpoczęła moja matka.

Jack zaczerpnął powietrza.
– Lokaj Dolpha gdzieś zniknął. Kazałem mojemu człowiekowi go wyśledzić; Richard

też się czai i próbuje coś wyniuchać. – Powoli wyciągnął rękę i zaczął palcami pieścić jej
policzek. – Ale proszę, nie myśl nigdy, że jesteś sama. Ja... – Markiz zawahał się, nigdy
się jeszcze nikomu z uczciwą intencją nie oświadczał. Zresztą nie był pewien, czy w tych
okolicznościach jest to najmądrzejsze. Jego własna przyszłość szybko robiła się coraz
bardziej wątpliwa. – Ja absolutnie nie mam zamiaru cię porzucić – poprawił się. – A
właściwie nie uda ci się mnie pewnie pozbyć, nawet gdybyś chciała.

– No cóż – odparła, a jej delikatne wargi rozchyliły się w lekkim uśmiechu. – Na

pewno nie jest to propozycja budząca szacunek, ale bardziej honorowej nigdy nie
słyszałam.

Jack mógłby to stwierdzenie podważyć, ale kiedy Lilith pochyliła się w jego stronę i

lekko dotknęła ustami jego warg, doszedł do wniosku, że chyba wie, o co mu chodziło.

– Powinienem już iść – powiedział cicho.
– Czy chcesz odejść? – zapytała miękko.

background image

Jack nigdy w życiu nigdzie nie chciał tak bardzo zostać, nigdy i z nikim.
– Nie.
Lilith przesunęła rękami po jego ramionach i wsunęła je pod płaszcz, wślizgując się

palcami w rękawy.

– To zostań jeszcze trochę.
Markiz objął ją w pasie. Nie powinien zostawać, nie powinien nawet przebywać w jej

domu, ale był aż do bólu świadom, jak bardzo jej znowu pragnie. I byl również świadom,
że jeżeli Dolph rozgrywkę wygra, to może tej nocy po raz ostatni trzyma Lilith w
ramionach.

Tym razem rozpinała mu kamizelkę i spodnie dużo bardziej pewnymi palcami, a on

gładził i pieścił jej piersi przez cienką, bawełnianą koszulę. Powoli ujął materiał w dłonie i
zdjął jej koszulę przez głowę. Całował ją, gładził ciepłą, nagą skórę, rozkoszował się
myślą, że jest jego, że pragnie go równie mocno, jak on jej. Mógł sobie na krótką chwilę
pozwolić, by tylko to miało znaczenie. Na krótką chwilę byli razem.

– Jacku – jęknęła Lilith, kiedy pochylił się i zaczął ssać jej pierś – i tak pojadę jutro na

ten piknik z Dolphem.

Jack uniósł głowę sposępniały.
– Nie, nie pojedziesz. Mówiłem ci, że on jest niebezpieczny. Lilith uśmiechnęła się,

przejechała mu dłońmi po piersi, zsunęła je niżej i objęła palcami jego męskość.

– Nie pozwolę, żebyś wszystko robił sam – powiedziała rozdygotana, a Jack od jej

nieśmiałych pieszczot cały zapłonął. – A poza tym nie pozwolę, żebyś tylko ty się dobrze
bawił.

Jack jęknął, kiedy przesunęła językiem po jego brodawce. Nie ma co, szybko się ta

dzierlatka uczy.

– Zabawa? Wydawało mi się, że nie znosisz krętactwa. Lilith roześmiała się cichutko

rozradowana, że robi na nim takie wrażenie.

– Ostatnio zmieniłam zdanie. I mam zamiar ci pomagać.
– Nie podoba mi się to – odparł, uwolnił dłonie i wziął ją na ręce, by zanieść do łóżka.
– Jacku...
Ułożył się na niej, mocno ją pocałował. Równocześnie zagłębił się w niej, a ona znowu

zajęczała.

– Ale podziwiam twoją odwagę.
– I przydałaby ci się jakaś pomoc – wydyszała, unosząc biodra na jego spotkanie.
Wydawało mu się, że ją zna, a przecież przy każdym spotkaniu od nowa go

zaskakiwała. Życia chyba nie starczy, żeby ją poznać, a on będzie miał szczęście, jeżeli
kiedykolwiek spędzą razem jeszcze jedną noc. Chciałby zostać w jej wnętrzu, być cząstką
niej, na zawsze. Uderzał teraz wolniej i głębiej, czuł, jak Lilith pręży się pod nim.

background image

Ucałował ją w chwili szczytowej rozkoszy, ustami tłumiąc jej krzyk. Pulsowała pod nim,
zdawała się tym pulsowaniem wciągać go coraz głębiej; dreszcz go przeszedł i napełnił ją
swoim nasieniem.

Powoli wysunął się z niej, ułożył obok na wznak, a Lilith skuliła się przy jego boku i

złożyła mu głowę na piersi. Chciał jej powiedzieć, że ją kocha. Chciał jej powiedzieć, że
robi absolutnie wszystko co w ludzkiej mocy, by znaleźć jakiś sposób, który pozwoliłby
im być razem, że chciał w jej życie wnieść coś więcej niż same tylko kłopoty.

– Jacku – odezwała się Lilith cichutko; czuł na piersi jej ciepły oddech. – Opowiedz mi

o Genevieve.

Markiz powoli zaczerpnął powietrza.
– Lil, czy nie dość masz jeszcze zmartwień? Chcesz sobie jeszcze moich dołożyć?
Uśmiechnęła się.
– Zaczynają mi się podobać zmartwienia. Proszę, opowiedz mi.
Jack westchnął z rezygnacją.
– Uparta dzierlatka. Genevieve była naszym kontaktem w Paryżu.
– Twoim i Richarda?
– Tak. Ale nie miałem pojęcia, że naprawdę lojalna była wobec Bonapartego;

zorientowałem się dopiero wtedy, kiedy pewnego ranka obudziłem się i przekonałem, że
otworzyła drzwi i wpuściła z tuzin francuskich żołnierzy, którzy wszyscy celowali mi w
głowę ze swoich muszkietów. Richard, Peese i Martin wykradli mnie z garnizonowego
więzienia na jedną noc przed tym, jak mieli mnie powiesić, i spędziliśmy tydzień, kryjąc
się w katakumbach pod Paryżem.

Przytulona do niego Lilith zadygotała.
– W tych katakumbach, do których przenieśli kości chrześcijan, kiedy skończyły im się

miejsca na cmentarzach?

Przesunął zachłannie dłonią po jej ramieniu i okręcił sobie wokół palców pasemko

włosów.

– Dokładnie tych; nie było to doświadczenie, które miałbym chęć powtórzyć.

Bonaparte skierował się już na północ, a Wellington czekał na okazję, żeby nas
przeszmuglować z powrotem do Anglii, kiedy doszły do nas pogłoski, że Genevieve udała
się do Boneya z planami bitwy Wellingtona i listą jego szpiegów. Ruszyliśmy za nią.

Poczuł ulgę, że może nareszcie opowiedzieć to komuś, kto na tyle o niego dba, że go

wysłucha i zaczeka aż do samego końca, zanim go osądzi.

– Ja pierwszy ją znalazłem. Podróżowała z dwoma żołnierzami, a kiedy dopadłem ją

samą, zaczęła robić tyle hałasu, że nie wątpiłem, iż obudzi ich i do tego cały garnizon na
ulicy. Ostrzegałem ją kilkakrotnie, żeby się zamknęła, ale bardziej zależało jej na tym, by
pozbawić mnie życia. – Przymknął na moment oczy. – No i ubiegłem ją. Ciągle tak mi się

background image

zdaje, że mogłem... coś zrobić. Coś innego, tak żeby nie musiała umierać.

– Postąpiłeś tak, jak uważałeś, że musisz postąpić – powiedziała, unosząc głowę i z

bliska patrząc mu w twarz. – Torturujesz się tym przez całe życie... Jacku, nie wolno ci
siebie tak krzywdzić.

Jack parsknął.
– Zdecydowałem się ją zabić. Nie był to najbardziej bohaterski czyn, jakiego

dokonałem w życiu. I nie jest to coś, o czym chciałbym zapomnieć.

– A lord Hutton sądził, że zabiłeś ją przez zemstę? – zapytała cicho, zataczając palcami

leniwie kółka po jego piersi.

– I trudno go o to winić. Wiem, jak sytuacja musiała wyglądać. – Jack nakrył ręką jej

dłoń i przytrzymał palce na swym sercu. – Kiedy wróciłem do Londynu, popełniałem
różne dosyć skandaliczne czyny. Wydawało się, że nie ma już cienia sensu starać się o
przyzwoitość, a tak czy owak nigdy w tym akurat nie byłem zbyt biegły. Ale nigdy tego
nie żałowałem, dopóki nie zobaczyłem ciebie.

– Chciałeś się na mnie zemścić, bo ci zrobiłam afront. – Roześmiała się.
Znała go lepiej, niż przypuszczał.
– No cóż, może. Na samym początku. A jeżeli o tym wiedziałaś, dlaczego w ogóle się

do mnie odzywałaś?

Lilith przez długą chwilę patrzyła mu w oczy, potem powoli pochyliła się i pocałowała

go.

– Jesteś najbardziej żywym ze wszystkich znanych mi ludzi – powiedziała w końcu. –

Gdybym chciała ignorować ciebie, mogłabym równie dobrze zignorować bicie własnego
serca. A więc naprawdę go kochała. Naprawdę.

– Lil – zapytał wyciągając rękę i wsuwając jej pasemko ciemnych włosów za ucho –

czy gdyby jakimś mało prawdopodobnym przypadkiem nasze plany zakończyły się
fiaskiem... czy pomyślałabyś o tym, żeby uciec, zamiast wyjść za Dolpha?

– Uciec? – zapytała; w nagłym zdenerwowaniu cała się napięła. – Jakże bym mogła...

mój ojciec... to by go zabiło...

Jack położył jej palce na wargach.
– Nie ma o czym mówić – wyszeptał. – To tylko taka sugestia. Dolph nie ma przy nas

żadnej szansy, kochana. Nie martw się.

Mogła go kochać, ale tę swoją cholerną rodzinę stawiała na pierwszym miejscu.

Będzie wolała poślubić tego potwora Dolpha Remdale'a, niż narazić się na skandal
uciekając. Jack chciał się na nią rozgniewać, ale przecież od samego początku pociągało
go w niej to lojalne, pełne współczucia serce. Nie powinien jej teraz mieć tego za złe. Tak
więc przyciągnął ją bliżej do siebie i kochał ją znowu, przeciągając zespolenie ich ciał, by
trwało jak najdłużej, tuląc ją d siebie, dopóki jeszcze mógł. W końcu wstał, żeby pozbierać

background image

ubrania, a Lilith leżała na łóżku i przyglądała się mu.

– Jacku – szepnęła, kiedy wkładał buty. – Tak?
– Wygramy, prawda? Obejrzał się na nią przez ramię.
– Mam taką nadzieję, Lil. Całym sercem tego pragnę.

background image

17

Lilith dosyć głęboko musiała przekopać różne rupiecie ale w końcu znalazła to, czego

szukała.

Strych w Benton House pełen był nie używanych już mebli, rozmaitych drobiazgów,

które wyszły z mody, i nie pasujących do siebie bibelotów. Panował tam chłód, wilgoć i
mrok, wąskie pomieszczenie ze stromym dachem było również bardzo ciemne. Lilith
ostrożnie uniosła świecę, którą zabrała ze sobą i przecisnęła się przez zagracony strych w
kierunku wysokiego, osłoniętego płótnem przedmiotu opartego w głębi o ścianę. Spod
zleżałego prześcieradła wyzierał róg malowanej, drewnianej ramy; Lilith odepchnęła na
bok skrzynię z ozdobami na choinkę i zatrzymała się przed płótnem.

Postawiwszy świecę na starej, poplamionej wodą skrzyni ostrożnie zaczęła osłonę

zdejmować. Sztywny i stęchły materiał ustępował pod jej dłonią niechętnie, ale w końcu
go ściągnęła.

– Tu jesteś – szepnęła, patrząc na obraz, który odsłoniła. Wciąż jeszcze nie

prezentował się, jak należy, ponieważ postawiono go do góry nogami. Lilith skrzywiła się
na myśl, jaka się robi brudna. Przechylała malowidło do przodu, aż udało jej się mocno je
schwycić. Było duże i ciężkie; z trudem zdołała je trochę przesunąć, odwrócić i wreszcie
oprzeć o ścianę we właściwej pozycji. Przysunęła świecę bliżej, potem cofnęła się i
przysiadła na skraju stolika-pomocnika o trzech nogach.

– Tak jest lepiej – odetchnęła z lekkim uśmiechem. – Witaj, mamo.
Elizabeth Benton siedziała pod wysokim wiązem w wiklinowym fotelu, włosy miała

zwinięte w długie, perfekcyjne loki i upięte artystycznie nad jednym ramieniem; wokół jej
stóp to tu, to tam wyrastały wiosenne kwiaty. W dłoniach trzymała bukiet z tychże
kwiatów. Lilith pamiętała ten portret, pamiętała lekki, swobodny uśmiech matki, wesołą
ukośność zielonych oczu – chociaż kiedy patrzyła na ten obraz ostatnim razem, zanim
został zesłany na strych, uważała, że matka oblicze ma zimne i niegodziwe, pasujące do
zła, które wyrządziła własnej rodzinie. A teraz siedziała przed portretem przez długi czas
bez ruchu i wpatrywała się w twarz, która tak bardzo przypominała jej własną.

Obraz namalowano na krótko przed ślubem rodziców i Lilith zastanowiła się, dlaczego

nigdy nie widywała u matki takiego uśmiechu. Potrafiła sobie teraz wyobrazić, jak
odpychające musi być małżeństwo z kimś, kto nie dba o serce ani charakter żony; może
Elizabeth Benton przekonała się, że tak właśnie było w jej przypadku. Może lady Hamble
nie miała nikogo, kto mógłby jej pokazać, jaki popełnia błąd, aż było za późno.

Poprzedniej nocy, kiedy Jack zaproponował, żeby raczej uciekła z nim, niż wyszła za

Dolpha, Lilith uświadomiła sobie, że matka musiała stanąć przed tym samym problemem,
chociaż zbyt późno, by ocalić swe dobre imię. Lord Greyton prosił, by uciekła z nim i już

background image

ani jednego dnia więcej nie spędzała w małżeństwie, które – biorąc pod uwagę jej
nieokiełznaną, namiętną naturę – musiało wbrew jej woli napełniać ją wstrętem. Greyton
oszukał matkę co do swoich uczuć, ale Lilith przekonana była, że Jack nie kłamie. I kusiło
ją, żeby z nim uciec – więcej niż tylko kusiło. – Mamo, co ja mam zrobić? – szepnęła
głosem zduszonym. Wiedziała, czego chce – to było proste. Chciała Jacka Faradaya.
Natomiast nie wiedziała, czy jeżeli sprawy przyjmą zły obrót, znajdzie tyle odwagi w
sercu, by podjąć taką samą decyzję, jaką podjęła jej matka, nawet gdyby ludzie z dobrego
towarzystwa twierdzili, że jest za późno. A zdała sobie sprawę, że chodzi tu o odwagę,
ponieważ na samą myśl o sprzeciwieniu się ojcu i rodzinie napełniało ją przerażenie.
Chociaż na końcu drogi czekał Jack.

Lilith westchnęła. Usiłowała przekonać samą siebie, że łatwiej by jej było, gdyby go

nigdy nie spotkała, ale Dolph nadal byłby dla niej równie wstrętny jak: teraz. Jedyna
różnica polegałaby na tym, że prawdopodobnie uświadomiłaby to sobie dopiero po ślubie.
Dokładnie tak jak jej matka, która jako szczęśliwa dziewczyna uśmiechała się, pozując do
portretu, a potem wyszła za lorda Hamble.

No cóż, ona wie, jakim potworem jest Dolph i nie kłamała markizowi, mówiąc, że

powstrzymanie tego brutala sprawi jej przyjemność. Przebiegłość wydawała się dużo
bardziej zabawna i ciekawa niż kiedyś. Przecież tych bardziej wysublimowanych jej
odcieni uczył ją najlepszy mistrz w Londynie. Rzuciła ostatnie, przeciągłe spojrzenie na
matkę, wstała, przykryła ponownie portret, potem wzięła świecę i przeszła do wąskiego
korytarzyka prowadzącego na strych. W końcu zrozumiała, dlaczego matka postąpiła tak,
jak postąpiła – i miała zamiar dołożyć wszelkich starań, żeby nie wpaść w pułapkę tej
samej, żałosnej egzystencji. Czy oznaczało to, że zgodzi się uciec z Jackiem, tego nie
wiedziała. Jeszcze nie. Wróciwszy do sypialni wezwała Emily i szybko przebrała się we
wzorzysty, brzoskwiniowożółty muślin. Wiedziała, że to, co planuje zrobić, robi dla dobra
Jacka i siebie samej, ale nerwy napięte miała do ostatnich granic. A chociaż takie
postępowanie wydawało jej się podniecające i konieczne, niewiele miała doświadczenia w
podstępnym nakłanianiu książąt, by przyznali się do morderstwa. I kiedy do pokoju
tanecznym krokiem weszła ciotka Eugenia, Lilith zdusiła pełne irytacji westchnienie.

– Dzień dobry.
– Co ty tu jeszcze robisz praktycznie w nocnym stroju? – Z przesadnym grymasem

niezadowolenia Eugenia podeszła do okna. – Nie powinnaś jego wysokości kazać czekać.

Lilith skinęła na Emily, by upięła jej włosy.
– Jeszcze go przecież nie ma, ciotko Eugenio.
– Będzie tu lada chwila. Pamiętaj, Lilith, że masz się uśmiechać, wygłaszać uwagi na

temat pięknej pogody i wspomnieć, że brakowało ci jego obecności u Mistnerów.

– Tak, ciotko – zgodziła się Lilith. Miała zamiar zachowywać się bez reszty miło,

background image

pochlebnie i niemądrze, by Dolph nabrał przekonania, że nie musi się przed nią mieć na
baczności, kiedy zacznie mu zadawać pytania i by zdradził więcej, niż sobie uświadomi.

– I na litość boską, uważaj, żebyś nie zaczęła znowu histeryzować. Już wystawiłaś jego

cierpliwość na ciężką, przekraczającą wszelką wyrozumiałość próbę.

– Tak, ciotko.
Faktem było, że to on wystawiał jej cierpliwość na ciężką próbę, ale najmniejszego

sensu nie miało rozpoczynanie dyskusji z ciotką Eugenią na ten temat. Im mniej wszyscy
w rodzinie będą wiedzieli o jej prawdziwych uczuciach względem księcia Wenforda i
markiza Dansbury'ego, tym lepiej dla niej. Kiedyś miała nadzieję, że okażą jej
zrozumienie, ale teraz mogła tylko się modlić, by się nie wtrącali, dopóki ona i Jack nie
zdołają powstrzymać Dolpha. A potem przyjdzie czas na wyjaśnienia i na powiadomienie
ich, że kocha kogoś innego, nie takiego, jak oni sobie dla niej wymarzyli, ale będącego
wszystkim, o czym kiedykolwiek sama marzyła.

Lilith jedno tylko pragnęła wiedzieć: czy Jack znalazł w niej to, czego naprawdę

chciał. Stała z leciutko zmarszczonym czołem, ale wygładziło się ono natychmiast, jak
tylko ciotka zerknęła w jej kierunku. Kiedy proponował ostatniej nocy ucieczkę, było
jasne, że chodzi mu o to, by uciekli razem. Nie wiedziała, czy pomysł ślubu w ogóle
zaświtał mu w tym jego niekonwencjonalnym umyśle, ale na podejmowanie decyzji co do
przyszłości przyjdzie czas, kiedy uzyska pewność, że Jacka nie powieszą.

Usłyszawszy turkot powozu na podjeździe, drgnęła i podniosła się, by Emily mogła

otulić jej ramiona ciepłym szalem. Ciotka Eugenia zeszła za nią po schodach, a jej rady,
sprowadzające się wyłącznie do tego, że powinna się miło zachowywać, coraz bardziej
działały Lilith na nerwy. Gdyby ciotka okazała choć odrobinę współczucia dla jej
wzburzenia albo gdyby chociaż zadała sobie trud, by zauważyć, że bratanica jest
niespokojna, Lilith łatwiej byłoby znieść te nie kończące się kazania. Ale ciotka Eugenia,
podobnie jak ojciec, miała obsesję wyłącznie na punkcie reputacji rodziny Bentonów.

Lord Hamble wyszedł przywitać Dolpha, który siedział w otwartym powoziku i Lilith

głęboko, z ulgą odetchnęła, że książę nie przyjechał po nią w zamkniętej karecie. Jego
wysokość nie zadał sobie nawet trudu, żeby się podnieść, dopóki nie znalazła się tuż przy
powozie i nie zatrzymała przy ojcu, ale Lilith nie pozwoliła sobie na urazę czy irytację. Im
bardziej lekceważąco będzie ją traktował, tym większe szanse powodzenia ma jej plan.

Dygnęła, kiedy podał jej dłoń, by pomóc wsiąść do powoziku.
– Dzień dobry, wasza wysokość. – Ujmując jego palce uśmiechnęła się.
– Panno Benton. – Pochylił głowę i pokazał, że ma siąść naprzeciw niego.
I znowu poczuła ulgę. Przez całą drogę będą musieli na siebie patrzyć, ale im dalej

będzie od niego siedziała, tym lepiej.

Dolph założył na siebie najmodniejsze ubranie, chociaż nie uważała, żeby to jej się

background image

chciał przypodobać. Zawsze ubierał się nieskazitelnie i zawsze zachowywał się z ogromną
godnością, dopóki świadkiem był ktoś, kto miał znaczenie. Widziała już, chociaż tylko
przelotnie, jaki potrafił być, kiedy nie groziły mu żadne konsekwencje, będzie się więc
mieć na baczności.

– Pomyślałem, że moglibyśmy zapuścić się na północną stronę miasta, jeżeli wyrazi

pani chęć – powiedział uprzejmie i znowu usiadł.

Lilith poczuła ukłucie niepokoju. Miała nadzieję, że piknik odbędzie się w jednym z

londyńskich parków, gdzie nie będą całkowicie sami. Niebieskie oczy Dolpha napotkały
jej spojrzenie, wyraz twarzy zmienił się na nieco mniej miły i taki, który lepiej pamiętała;
skinęła głową.

– To uroczy pomysł.
Ojciec machał ręką i życzył im natrętnie, by spędzili razem miły dzień; powozik

poturkotał po podjeździe i skierował się na północ. Lilith siedziała tyłem do kierunku
jazdy, co zawsze wywoływało u niej lekkie mdłości. Kilka chwil spędziła przyglądając się
swojskim ulicom, a potem poczuła się tak zdenerwowana, że postanowiła nadać sprawom
bieg.

– Wybrał wasza wysokość piękny dzień na piknik – odezwała się z uśmiechem,

pokazując na niebieskie niebo i pędzone wiatrem, rozproszone białe obłoczki.

– Tak – zgodził się, popatrzył na kieszonkowy zegarek i rzucił jej jedno spojrzenie, a

potem wrócił do uważnej obserwacji okolicy.

Lilith uśmiechała się nadal promiennie.
– Brakowało pana tamtego wieczoru na przyjęciu Mistnerów.
– Bez wątpienia – odparł i popatrzył na nią z rezerwą. – Chociaż nie pani mnie

brakowało.

– Oczywiście, że mnie, wasza wysokość – zaprotestowała. – Przecież jesteśmy

zaręczeni.

Dolph roześmiał się na to, a jej dreszcz niepokoju przeszedł po plecach.
– Jesteśmy zaręczeni, ponieważ wiesz, że cię zrujnuję, jeżeli nie zechcesz mnie

poślubić – powiedział. – Nie udawaj, że zadowolona jesteś z tego układu.

– Wasza wysokość, źle pan ocenił moje powiązania z markizem Dansburym, ale w

rezultacie mamy się pobrać. – Wygięła wargi w wymuszonym uśmiechu. – Umowa
została zawarta i mam zostać księżną Wenford. – Uważał, że jest tępa, niech sobie myśli,
że jest też chciwa, jeżeli dzięki temu nabierze przekonania, że w sprawach moralności jest
równie niedoskonała jak on.

– Hm.
W końcu przejechali przez miasto, przez Highbury i Lilith zaczęła się martwić, że

książę chce ich zawieźć aż do Cambridge. Jednak gdy dojechali do Wood Green, woźnica

background image

skręcił do parku Alexandra. Lilith cichutko odetchnęła z ulgą. Chociaż w okolicy nie było
żadnych znajomych, przynajmniej nie była to jakaś samotna polana w lesie.

Zerknęła na Dolpha, który wstał i wysiadł z powoziku. Zastanawiała się, dlaczego nie

wybrał takiego miejsca, gdzie byliby tylko we dwoje. I czy może nie był jednak aż tak
pewny siebie, jak przed nią udawał. Najwyraźniej wolal mieć świadków ich spotkania,
dopóki byli to świadkowie, którzy nie ośmielą się do niego odezwać.

Przez moment bała się, że będzie musiała sama wysiąść z powozu, ale kiedy się

podniosła, Dolph wrócił, podał jej rękę i pomógł zejść po schodkach.

– Dziękuję, wasza wysokość.
Puścił jej dłoń i przestał zwracać na nią uwagę.
– Pod tamtym drzewem, Finter.
Woźnica zeskoczył na ziemię i z siedzenia obok kozła wyjął piknikowy kosz i koc.

Rozłożył koc i położył go na trawie, ustawił kosz na jego rogu, a potem wrócił do powozu.

– Czekaj na nas przy drodze.
– Tak, wasza książęca mość. – Finter wspiął się z powrotem na kozioł i skierował

zaprzęg na skraj parku.

Lilith żałowała, że woźnica nie został z nimi, ale nie czuła się zdziwiona, że Dolph go

odprawił. W parku byli jeszcze inni ludzie, którzy wybrali się na piknik lub konną
przejażdżkę, nikt jednak nie zajął miejsca na tyle blisko, by podsłuchać ich rozmowę, czy
nawet zwrócić większą uwagę na siedzącą na trawie parę. Mimo to Lilith rozejrzała się,
gdzie mogłaby znaleźć najbliższą szansę na ratunek, gdyby musiała uciekać.

– Siadaj – rozkazał Dolph i pokazał na koc.
Lilith przełknęła irytację, posłusznie podeszła do koca i usiadła. Obojętne jakie były

jego uczucia względem niej, przynajmniej musiał jej pożądać. To przecież on
zaproponował małżeństwo. Na samą myśl, że mógłby jej dotykać i tulić ją jak Jack,
ogarnęły ją mdłości. Ale robiła to dla Jacka, a głęboko w sercu miała nadzieję, że robi to
dla nich obojga.

– Wasza wysokość – zaczęła, kiedy usiadł obok niej i otworzył koszyk. – Wiem, że się

pan na mnie gniewał, ale błagam, by dał mi pan szansę, żebym udowodniła panu, jaka
jestem naprawdę. Nie wierzę, żeby którekolwiek z nas chciało wrogich stosunków,
chociaż wszystko zaczęło się tak źle.

– Bardzo gładko – skomentował, podając jej brzoskwinię. – Dokładnie takiej

wypowiedzi się po tobie spodziewałem.

– Dlaczego nie miałby się pan spodziewać? – nalegała Lilith. – To logiczna prośba,

czyż nie?

Oczy Dolpha zwęziły się, ale nie przestał wypakowywać zawartości koszyka.
– Tak przypuszczam.

background image

Spodziewała się raczej czegoś więcej, ale z ulgą przyjęła nawet tak niewielkie

ustępstwo. Musi podbudować jego pewność siebie tak, by się odprężył, a jego arogancja i
buta kazały mu się przechwalać.

– Ojciec mówił mi, że zwrócił się pan do Canterbury o specjalne pozwolenie i że

mamy się pobrać przed końcem miesiąca – powiedziała, podtrzymując towarzyską
rozmowę.

– Chciałabyś, żebym zapomniał o twojej histerii? – przerwał jej brutalnie. – Nie rób ze

mnie idioty, dziewczyno. Wiem, że mnie nie chcesz poślubić, ale nie obchodzi mnie to.
Dansbury'emu wydaje się, że jest cholernie sprytny, ale straci i ciebie, i głowę.

– Nie należę do niego, żeby miał mnie tracić – odpowiedziała sztywno Lilith. –

Prześladował mnie i bardzo mnie irytuje. A ostatnio w ogóle się z nim nie stykałam, dzięki
Bogu. – Z zadowoleniem słyszała własny głos, który wypowiadał kłamstwa z takim
spokojem i pewnością, że niemal sama w nie uwierzyła.

– Czy tak? A ten kolczyk?
– Jego wysokość, wuj pana, zawsze żądał ode mnie jakichś drobiazgów –

odpowiedziała spokojnie, wzruszając ramionami. – Mogę tylko zakładać, że kolczyk
zabrał bez mojej wiedzy.

– A ja mogę tylko zakładać, że kłamie pani, panno Benton. I od tej chwili lepiej

będzie, żeby pani się pilnowała. Każda pani wypowiedź na temat tego przeklętego
kolczyka może panią zrujnować.

– Nie wiem, dlaczego uważa pan, że musi się przede mną mieć na baczności –

zauważyła. – Niczym panu nie grożę.

– I mam zamiar dopilnować, żeby się to nie zmieniło. –
Popatrzył na nią, potem niespodziewanie ujął jej dłoń. – Będziesz dobrą i sumienną

żoną, nieprawdaż?

– Oczywiście, wasza wysokość. – Uśmiechnęła się miło, a skóra aż jej się marszczyła

pod jego dotknięciem.

– Jesteś piękna – powiedział niemal niechętnie i przesunął palcami po jej palcach. –

Mój wuj miał w każdym razie co do tego rację.

– Rozmawiał pan z wujem o mnie? – zapytała Lilith zachęcająco, chcąc by

kontynuował temat.

– Mój wuj miał obsesję, żeby panią posiąść i spłodzić synów. – Dolph uśmiechnął się.

– Ja sam również z przyjemnością czekam na ten obowiązek, muszę to przyznać.

– A więc mogą między nami panować przyjazne stosunki – oznajmiła Lilith z

przylepionym do twarzy naiwnym uśmiechem, chociaż wewnątrz aż wzdrygnęła się z
grozy.

– Przyjazne, dopóki będzie pani udowadniać, że godna jest być księżną Wenford –

background image

skomentował. Jego palce pełzły powoli po jej ręce niczym pająk zbliżający się do
schwytanego w sieć owada. – Żadnych wybuchów złości, żadnej histerii, żadnych buntów.

– Czy to dlatego zaprosił mnie pan tutaj? Żeby ustalić reguły, zgodnie z którymi mogę

zostać pana żoną? – Lilith usiłowała odebrać mu rękę, ale musiałaby się z nim szarpać. –
Zapewniam pana, że chce tego moja rodzina. Nie postąpię wbrew ich życzeniom.

– A co z życzeniami Dansbury'ego?
– Niczego na ich temat nie wiem. – Lilith zaczerpnęła powietrza i lekko się ku niemu

pochyliła, sama zadziwiona swoim zuchwalstwem. – Naprawdę sądzę, że było to sprytne z
pana strony, że go pan tak przechytrzył. Mój brat mówi, że nikt już nawet z nim nie
rozmawia.

Dolph skierował spojrzenie na najbliższych sąsiadów. I nagle wymierzył Lilith palący

policzek. Dziewczyna zamrugała oczami oszołomiona, a on zacisnął palce na jej ręce i
przyciągnął ją bliżej.

– Nie ze mną takie zabawy, dziewczyno – syknął, a spójrzenie miał twarde i złe. – Nie

wiem, jakie masz złudzenia na temat własnej wiedzy i nie obchodzi mnie to. Ale możesz
być całkiem pewna, że jestem w stanie cię zrujnować i zrujnuję, jak również, że mam dość
dowodów na to, by powiesili Jacka Faradaya. – Uśmiechnął się posępnie. – A jeżeli ten
plan zawiódłby, znalezienie wroga, który sprawę zakończy, nie będzie trudne.

– Proszę mnie puścić! – zawołała Lilith, usiłując wyrwać mu rękę. Jack mówił jej, że

Dolph źle traktuje swoje służące, ale na myśl jej nie przyszło, że ośmieliłby się uderzyć ją.
Nikt jej nigdy wcześniej nie bił! A jeszcze bardziej przerażająca była myśl, że jeżeli
uważał, że może ją bić teraz, nic go nie powstrzyma przed zrobieniem czegoś gorszego,
kiedy już będą małżeństwem. Ale nie będą. Jeżeli miała w tej sprawie jakiekolwiek
wątpliwości, Dolph właśnie je rozwiał.

– Rozumiesz? – zamruczał książę i przyciągnął ją jeszcze bliżej, tak że twarz jej

znalazła się o kilka cali od jego twarzy.

– Nie wyjdę za pana! Popatrzył na nią twardo.
– Bądź wdzięczna, że zdecydowałem się z tobą ożenić. – Chwycił ją pod brodę i

odepchnął do tyłu. – Są jeszcze inne możliwości. Rozumiesz, moja droga?

– Tak – powiedziała ochryple. Mógłby ją zabić, ją albo Jacka, byłby to drobiazg dla

kogoś, kto już zamordował krewnego.

– No to siedź cicho i kończ lunch – rozkazał i nagle ją puścił.
– Niech mnie pan już nigdy nie dotyka! – Odsunęła się dalej od niego.
– Będę cię dotykał, jak tylko mi przyjdzie na to ochota, a ty będziesz mi dziękowała,

że uratowałem twoją reputację – odparł.

– Będę panu dziękowała, jeżeli zabierze mnie pan do domu.
– A mnie się wydawało, że zależy ci na tym, żeby zostać księżną Wenford – zwrócił

background image

jej łagodnie uwagę, jakby wcale jej dopiero co nie groził i nie bił. – Chyba że znowu
kłamałaś. – Podał jej maderę.

Nieco drżącymi palcami przyjęła kieliszek i powstrzymała się, żeby nie chlusnąć mu

jego zawartością w twarz.

– Nie kłamałam – skłamała. Tutaj Dolph się roześmiał.
– Znam cię, Lilith – powiedział. – Wiem, jakie to ważne, żebyś zawarła małżeństwo

zgodne z życzeniami ojca. – Jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy. – Masz wygląd
księżnej, a ja nie mogę się doczekać, żeby położyć ci się między nogami i nauczyć cię, co
to znaczy być kobietą. Tak więc bądź grzeczna, a każde z nas dostanie to, czego chce.

Jeszcze kilka tygodni temu Lilith poczułaby się wstrząśnięta i zażenowana jego

słowami, ale teraz tylko ją jeszcze bardziej rozgniewały. Miał rację mówiąc o niej – a
przynajmniej miałby rację, gdyby nie poznała Jacka.

Dolph nie zwracał na nią uwagi, spokojnie jadł lunch i nucił walca. Zerknęła na niego

spod oka. Naprawdę ośmielił się ją uderzyć. W oczach całej reszty wytwornego
towarzystwa nowy książę Wenford był ucieleśnieniem dobrych manier i wdzięku. A to był
Dolph, którego reszta arystokracji nigdy nie widziała. To był ten Dolph Remdale, który
zabił swego wuja, by nie stracić schedy. I to był ten Dolph Remdale, którego musi
powstrzymać, zanim uda mu się zabić i ją, i Jacka Faradaya. Albo zrobić im coś jeszcze
gorszego.

Podskoczyła, kiedy książę się poruszył, ale on wydawał się usatysfakcjonowany, że

wystarczająco ją zastraszył. Humor mu się nieco poprawił i Lilith zaczęła się zastanawiać,
czy naprawdę jest potworem, czy też jest tylko obłąkany, podobnie jak jego wuj. Ani
jedno, ani drugie przypuszczenie nie podniosło jej na duchu.

Z trudem udało jej się wmusić w siebie kilka kęsów i zrobiło jej się lżej, kiedy Dolph

skinął na woźnicę, by podprowadził powóz. Sługa w milczeniu pozbierał resztki po lunchu
i tylko to, jak unikał jej wzroku, wskazywało, że był świadkiem złego zachowania swego
pana.

Lilith milczała po drodze do Londynu, a Dolphowi, dzięki Bogu, wystarczało to, że

rozsiadł się i cały czas ją obserwował. Przebieg poranku był krańcowo różny od tego, co
sobie w swoim głupim zadufaniu wyobrażała. Ogarnęło ją tak szalone pragnienie
zobaczenia się z Jackiem, że się przeraziła. Nigdy nie myślała, że będzie miała okazję się
zakochać i z rezygnacją zdecydowała się na przyjaźń z małżonkiem, którego jej ojciec
wybierze. Teraz zaczynała myśleć, że życie bez markiza Dansbury'ego może być czymś
gorszym niż śmierć.

Kiedy wjechali na Mayfair, Wenford wyprostował się na siedzeniu.
– Przyłącz się do mnie, moja droga. – Uśmiechnął się i pokazał na siedzenie obok

siebie.

background image

– A jeżeli nie?
Remdale zerknął na zegarek.
– To się rozgniewam.
Lilith poczuła na piecach dreszcz grozy i nienawiści, ale podniosła się niepewnie i

odwróciła, by usiąść obok niego. Przesunęła się w sam kąt powozu, jak najdalej od
Dolpha. Kiedy skręcili na podjazd do domu Bentonów, ojciec wychynął z wnętrza i zszedł
po schodach by ich powitać. Lilith miała ochotę zeskoczyć z powozu i uciekać do domu,
ale zmusiła się do pozostania na miejscu, kiedy Dolph wysiadł, by powitać ojca. Po chwili
odwrócił się z uśmiechem, żeby podać jej rękę. Z gniewnym, pełnym frustracji
westchnieniem pozwoliła mu pomóc sobie zejść na ziemię.

– Dziękuję, wasza wysokość – powiedziała; nie udało jej się przywołać na twarz

uśmiechu w odpowiedzi na jego promienny uśmiech. Wiedziała, jaką rozgrywkę prowadzi
Dolph, ale miała wątpliwości, czy ojciec by się tym przejął. Gdyby kiedykolwiek
dowiedział się o tym, co zaszło, pewnie miałby jej za złe, że się nieodpowiednio
zachowała.

– Z wielką przyjemnością, panno Benton. Czy może powinienem powiedzieć: Lilith?
– Oczywiście, wasza wysokość.
– Cudownie. – Lord Hamble rozpromienił się, ujął jej dłoń w swoje ręce i poklepał.
– Proszę mi wybaczyć. – Lilith uwolniła palce i wycofała się w kierunku drzwi.
– Do zobaczenia wkrótce, Lilith – zawołał za nią Dolph. Lilith uciekła do domu, gdzie

Bevins odebrał od niej szal.

– Czy William jest gdzieś w pobliżu? – zapytała; zaczynała się trząść.
– Wydaje mi się, że jest w stajni, jaśnie panienko.
– Dziękuję.
Walcząc z nagłą pokusą zalania się łzami, Lilith pospieszyła do stajni. William stał i

przyglądał się, jak Milgrew czyści Thora; zatrzymała się tuż przy nim.

– Williamie?
– Lil – powiedział, odwrócił się i szeroko uśmiechnął. – Jak ci się udał piknik? Jego

nowa wysokość nie zanudził cię chyba na śmierć, mam nadzieję.

Lilith z napięciem potrząsnęła głową i zerknęła na Milgrewa. Stajenny odpowiedział

jej spojrzeniem, potem odchrząknął i zabrał się z powrotem do szczotkowania wielkiego
ogiera.

– Williamie, musisz coś dla mnie zrobić.
– Mam się spotkać z Ernestem Landonem na partyjkę bilarda u Boodle'a – powiedział

brat i kiedy Milgrew się zawahał, dał mu znak, żeby nie przerywał roboty.

– Muszę się zobaczyć z Jackiem – wyrwało się Lilith nagle. Zarumieniła się.
– Z Jackiem? – odparł brat i uniósł w górę brew. – Słuchaj no, Lil. Wiem, że jego

background image

wysokość nie lubi Dansbury'ego, ale chyba nie wierzysz, że to Jack zabił starego
Wenforda? Przestań sobie tym zawracać głowę.

– Nie rozumiesz, Williamie. Muszę się zobaczyć z Jackiem. – Glos jej drżał i nie

mogła powstrzymać łez, które zaczęły spływać po policzkach.

William podszedł do niej, teraz miał już zatroskaną minę.
– Co się stało?
– Proszę, Williamie. Po prostu idź powiedzieć mu, że muszę się natychmiast z nim

zobaczyć i powiadom mnie, co odpowiedział.

– Ojciec mnie zabije, jeżeli się zbliżę do Dansbury'ego. I ciebie też.
– To ważne – nalegała. Glos jej się załamał, a łzy płynęły już swobodnie po twarzy.

Chwyciła brata mocno za rękę, silą woli zmuszając go, by przynajmniej tym razem
zachował się rozsądnie.

– Paniczu Williamie – powiedział Milgrew prostując się. – Ja pójdę po wielmożnego

pana Dansbury'ego, jeżeli by pan chciał.

William rzucił okiem na stajennego, potem znowu wrócił wzrokiem do siostry.
– To nie jest konieczne – odparł powoli, patrząc jej badawczo w oczy. – Ale mogę

mieć problemy ze znalezieniem go.

Lilith skinęła głową, zalało ją uczucie ulgi.
– Dziękuję ci.
Milgrew niezwłocznie zdjął rząd Thora i zaczął go siodłać. William nie przestawał

przyglądać się siostrze z wyrazem ciekawości i namysłu na twarzy, a ona próbowała
opanować się na tyle, żeby móc wrócić do domu. Nie powinni jej zobaczyć w tym stanie
ani ojciec, ani ciotka Eugenia. Nigdy by jej nie zrozumieli, nie okazaliby współczucia, a
już z pewnością w żadnym wypadku nie pomogli by jej.

W końcu Milgrew odsunął się i pomógł Williamowi wsiąść. Brat Lilith obrócił konia i

zawahał się.

– Lil?
– Wyjaśnię ci wszystko później, Williamie – powiedziała. – Obiecuję.
William kiwnął głową.
– W porządku. Wrócę niedługo.
Obejmując się rękami i usiłując powstrzymać dreszcze, przyglądała się od drzwi, jak

William odjeżdża. Milgrew zebrał szczotki do pudełka, potem stanął obok niej.

– Nic ci nie jest, malutka? – zapytał cicho.
– Nic mi nie będzie – odpowiedziała tym samym tonem.
– Panicz William znajdzie markiza. Nie martw się już. Lilith uśmiechnęła się i otarła

sobie twarz.

– Dziękuję ci, Milgrew. Mam taką nadzieję.

background image

Jack zaczynał być potężnie wyprowadzony z równowagi. Jego lokaj zniknął niemal na

cały dzień, a potem przesłał wiadomość, że jedzie do Gloucester i prześle następną
wiadomość, jak ją będzie miał. Tak więc Jack grasował po mieście w poszukiwaniu
jakiegoś przyjaciela Wenforda, któremu ten mógł się zwierzyć. Na nieszczęście bardziej
było prawdopodobne, że nie wpuszczą go do któregoś z klubów, gdzie wcześniej był
ulubieńcem wszystkich, niż że znajdzie kogoś, czy to przyjaciela czy wroga, kto
zechciałby z nim rozmawiać.

Było już tak kiedyś, zaraz po powrocie z Francji, kiedy po złoconych salach Mayfair

rozchodziły się plotki, jak to zabił kobietę. Ale wtedy pogrążył się w swej czarnej, złej
sławie, pilnując, by wszyscy wiedzieli, że sobie na nią zapracował i że się z niej cieszy.
Niemalże udało mu się przekonać samego siebie, że i jemu się ona podoba. Dopóki nie
spotkał Lil. A teraz nie potrafił przestać myśleć o tym, że jeżeli nie uda mu się
wszystkiego naprawić, nigdy jej nie będzie miał.

W końcu wytropił Donalda Marleya w Klubie Marynarki i ze zduszonym

westchnieniem ulgi zajął miejsce obok niego w jednym z foteli, które poustawiano blisko
siebie przy dużym, poczerniałym od sadzy kominku. Najbliższy przyjaciel Dolpha
Remdale'a zajęty był czytaniem London Times i paleniem cygara i minęła chwila, zanim
Jack, który z rozmysłem się wiercił, zwrócił na siebie jego uwagę.

– Dansbury – powiedział Donald, opuszczając gazetę, a przez twarz przemknął mu

wyraz konsternacji i zaskoczenia.

– Marley – powitał go Jack.
Marley wpatrywał się w niego przez chwilę, potem złożył tę część gazety, którą

właśnie czytał.

– Przepraszam cię – wymamrotał i wstał.
– Jesteś pewien, że to właśnie ze mną nie chcesz być widziany? – zapytał Jack

nonszalancko, opierając się i krzyżując nogi w kostkach.

– Tak, tak mi się zdaje – odparł Donald Marley i obejrzał się na niego.
– Druga kiepska decyzja.
– A jakaż była pierwsza, bądź łaskaw powiedzieć? Przynajmniej Marley przestał się

wycofywać.

– Zadawanie się z Dolphem Remdalem.
– Muszę się z tobą nie zgodzić, Dansbury. A jeśli wziąć pod uwagę, jaką przysługę

oddała ci Antonia St. Gerard, może to ty powinieneś zwracać większą uwagę, z kim się
zadajesz.

Jackowi w głowie rozdzwoniły się dzwonki alarmowe; zmarszczył brwi.
– Antonia? – powtórzył. Wyglądało na to, że jeszcze nie koniec piętrzących się przed

nim problemów.

background image

Marley kiwnął głową.
– To wciąż jeszcze tylko plotki, oczywiście, ale doszło do mnie, Że udała się złożyć

zaprzysiężone, obciążające ciebie oświadczenie. Podobno twierdziła, że powiedziałeś jej,
iż szukasz informacji o Lilith Benton i że z rozmysłem wygrałeś od Dolpha szpilkę, by
ułatwić mu poróżnienie się z wujem.

Jack siedział przez chwilę w milczeniu, wzrok utkwił w dłoniach. Nie docenił Antonii.

Kiedy zniechęcał Williama do spotykania się z nią, wiedział, że będzie zła. Nie
spodziewał się natomiast, że posunie się do tego, by doprowadzić do jego aresztowania.
Nie miało to sensu, bo przecież dzięki temu na pewno Williama nie odzyska. Chyba że
chciała się zemścić.

– No cóż, więc lepiej uciekaj – powiedział i machnął ręką na Marleya. Musiał się

zastanowić. Plotki i oskarżenia ze strony długoletniego wroga to jedno, ale Antonię
uważano za jego przyjaciółkę, wszystko co powie, będzie traktowane poważnie.

Donald Marley był już w drzwiach, kiedy musiał odstąpić na bok, żeby nie zderzyć się

z innym mężczyzną, który wpadał właśnie do salonu. Jack wyprostował się, kiedy William
Benton rozejrzał się, zobaczył go i ruszył w jego kierunku z okrzykiem ulgi.

– Jack, dzięki Bogu – wymamrotał i opadł na fotel, który opuścił właśnie Donald

Marley.

Markiz popatrzył na niego.
– Powiedz mi, Williamie, czy wygrałeś, czy też przegrałeś nasz malutki zakład

dotyczący Antonii? – Nie potrafił opanować goryczy i gniewu, które słychać było w jego
głosie, ale William chyba tego nie zauważył.

– Och, przegrałem. Ale tym będziemy się martwili później. – Rozejrzał się dookoła, a

potem pochylił bliżej markiza. – Przysłała mnie Lilith.

Jackowi serce skoczyło w piersi. Nie miał pojęcia, ile William może wiedzieć i na

pewno nie miał zamiaru zdradzać się z czymś, czego mu jeszcze nie odkryto.

– Czy tak? – zapytał najłagodniej, jak potrafił.
– Nie udawaj takiego zdziwionego – mruknął William. – Cała zalana łzami błagała

mnie, żebym cię odszukał i powiedział, że chce się z tobą zobaczyć. Pozwól, że się
poprawię: musi się z tobą zobaczyć.

Jack wstał. Jeżeli Dolph zrobił jej jakąś krzywdę, to będzie dwóch nieżywych

Remdale'ów.

– Gdzie ona jest?
– Nie tak szybko, Dansbury – odparł jej brat, nie poruszając się.
Nie wróżyło to niczego dobrego. Jack powoli znowu usiadł. – Tak?
– Dlaczego zacząłeś się ze mną zadawać?
– A cóż to za pytanie? – zdziwił się Jack, unosząc w górę brew. – Nie bardzo na nie w

background image

tej chwili odpowiednia pora, nie uważasz?

– Wiesz, słyszałem wcześniej o tobie – mówił William nieustraszenie – i wcale się nie

spodziewałem, żebyś chciał mieć do czynienia z takim prostaczkiem jak ja. Kiedy jednak
zobaczyłem wcześniej Lilith, zacząłem mieć podejrzenia, dlaczego pozwoliłeś, bym się do
ciebie przyczepił. Chciałbym po prostu usłyszeć to od ciebie. Jack popatrzy! na swojego
rozmówcę.

– Przyznam – powiedział po chwili – że początkowo uznałem, iż zawarcie z tobą

przyjaźni zwróci na mnie uwagę twojej siostry.

Usta Williama drgnęły.
– Rozumiem.
Jack z irytacją zauważył, że martwi go to, iż zrobił chłopcu przykrość. Zaczynał być

tak sentymentalny, że sam siebie nie poznawał.

– Ale niewiele trzeba było czasu, bym zdał sobie sprawę, że popełniłem błąd w

początkowej ocenie twojej siostry i że na dodatek dosyć mnie ona nie cierpi.

– Łagodnie mówiąc. – William znowu rozejrzał się po sali, zwracając uwagę na

odległość między nimi a resztą klubowych gości. – No więc dlaczego nie dałeś mi
odprawy, kiedy już uświadomiłeś sobie, że nici z twojego planu?

– Ponieważ... a było to dla mnie wtedy sporym zaskoczeniem... lubię cię –

odpowiedział Jack stanowczo.

– Słyszałem, jak któregoś dnia Price nazwał mnie twoim chłopcem do bicia.
– Nie jesteś głupcem, Williamie. Początkowo mogłem tak uważać, ale się pomyliłem.
– Ale...
– Williamie, jest bardzo prawdopodobne, że zostanę aresztowany za morderstwo

popełnione na księciu Wenfordzie, a twoja siostra zalewa się łzami i prosi, bym się z nią
zobaczył. Nie mamy teraz na to czasu.

– Właśnie że mamy. Wiesz, jaki ważny jest ten sezon dla Lil. A więc teraz, kiedy jak

się zdaje, udało ci się na siebie zwrócić jej „uwagę", jakie masz względem niej zamiary?
Na litość boską, Jacku, ona ma wyjść za mąż. I nie jest przyzwyczajona do ludzi twojego
pokroju ani do gier, jakie zwykłeś prowadzić. Możesz jej wyrządzić wielką krzywdę.

– Za nic nie skrzywdziłbym Lilith – odparł Jack z oburzeniem. – A jak już mówimy o

jej narzeczeństwie, to mogłeś stanąć po jej stronie i powiedzieć ojcu, jak bardzo
nienawidzi Dolpha Remdale'a, zanim doprowadziliście do tego idiotyzmu.

Brat Lilith zamrugał oczami.
– Wiem, że uważa Wenforda za starego nudziarza, ale go nie nienawidzi.
– Ona go nienawidzi – powtórzył Jack. – A ja mam zamiar ją z tego wyplątać. Za

wszelką cenę.

William patrzył na niego przez chwilę.

background image

– A potem co?
Jack zaciął z irytacją zęby.
– Nie mam pojęcia. Ale jeżeli masz zamiar mnie tu dłużej zatrzymywać, to nie

będziesz żył na tyle długo, by się dowiedzieć. Pójdziemy już?

W końcu William wstał i kiwnął głową.
– Nie możesz składać jej wizyt w domu. Gdzie chcesz się z nią zobaczyć?
Jack wyciągnął zegarek z kieszeni. Było już dobrze po południu, trochę późno na

zakupy, ale jeszcze się zmieszczą w przyjętych zwyczajach.

– Spotkam się z nią na Bond Street, przy Brook, za czterdzieści minut.
William, podobnie jak Jack, popatrzył na zegarek.
– W porządku. – Jack zaczął kierować się ku wyjściu, ale William zatrzymał go. –

Jack, ufam ci, że nie narobisz jej więcej kłopotów.

– Obiecuję – powiedział Jack, chociaż wcale nie był pewien, czy próbuje przekonać

Williama, czy siebie samego. – Sam próbuję uwolnić się od kłopotów.

William lekko się uśmiechnął, opuszczając dłoń.
– Jeżeli ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, to od samego początku wydawało mi

się, że to ty jesteś dla niej najodpowiedniejszym mężczyzną. Bo wyłącznie przy tobie
moja siostra jest w stanie zapomnieć, czego oczekuje po niej cała reszta ludzkości.

– Przyjmę to za komplement – powiedział sucho Jack. Udał się na odpowiedni róg

Bond Street i ukrył Benedicka, żeby go nie dostrzegła ciotka Lilith. Trudno będzie
uwolnić Lil spod jej opieki, zwłaszcza że nie może się dziewczynie wcześniej pokazać, a
przychodziły mu do głowy prawie wyłącznie pomysły w rodzaju podpalenia czegoś czy
spłoszenia koni. Popatrzył na wylot ulicy i uśmiechnął się. Rozmowa z Penelopą Sanford,
niemal równie ryzykowna, jak wizyta u Lilith, pozbawiona była przynajmniej wszelkiego
rodzaju komeraży. A panna Sanford już wcześniej im pomogła.

Nie było trudno zaaranżować zderzenie na tak zatłoczonej ulicy. Kiedy Jack wpadł na

Penelopę, upuściła ona jeden ze swoich pakunków, a on przepraszając schylił się i
podniósł go.

– Proszę mi wybaczyć. – Uśmiechnął się oddając jej paczuszkę.
Penelopą zaczerwieniła się.
– Nic nie szkodzi, milordzie – odpowiedziała, zerkając na matkę.
– Muszę zwracać większą uwagę na to, gdzie idę – ciągnął dalej Jack, potem pochylił

się bliżej niej pod pozorem, że pomaga jej wygodniej ułożyć zakupy w rękach. – Lil
będzie tu za kilka minut – szepnął. – Muszę się z nią zobaczyć, czekam w zaułku
odchodzącym od Brook Street. Czy może ją pani tam doprowadzić?

Penelopą patrzyła na niego przez moment, potem kiwnęła głową.
– Nie wpadnie w tarapaty? – zapytała szeptem. Jack lekko potrząsnął głową.

background image

– Chciała się ze mną zobaczyć.
– W porządku.
I Jack, skłoniwszy uprzejmie głowę przed łady Sanford, poszedł dalej ulicą. Penelopą

razem z matką zniknęły w sklepie na rogu, a on natychmiast skręcił i zajął stanowisko u
wlotu do zaułka. Marszcząc lekko brwi sprawdził czas na zegarku. Jeszcze dziesięć minut.
Zauważył, że chodzi tam i z powrotem i surowo nakazał sobie stać spokojnie pod ścianą.
Zdenerwowany i zmartwiony zastanawiał się, co takiego mogło się wydarzyć, że
koniecznie chciała się z nim zobaczyć, jak tylko wróciła z pikniku. Może ma dla niego
wiadomości dotyczące winy Dolpha, ale sądził, że w tym przypadku przekazałaby tę
informację w jakiś bardziej zakamuflowany sposób.

Czekał, jak mu się zdawało, bez końca, gryząc się i denerwując jak jakaś stara baba,

zastanawiając się, czy mimo wszystko nie będzie musiał wziąć szturmem Benton House,
żeby się z nią zobaczyć; wreszcie pojawił się powóz Hamble'ów. Jack dał nura w wąski
zaułek, by tam czekać na Lil. Usiłował zwalczyć przekonanie, że przypomina kryjącego
się po kątach złoczyńcę, ale sprawiał dokładnie takie właśnie wrażenie.

Lilith pojawiła się szybciej, niż się spodziewał; rozchichotana panna Sanford

podprowadziła opierającą się przyjaciółkę aż do wylotu zaułka.

– Pen, przestań – szeptała Lilith. – Muszę się spotkać z... – Zobaczyła Jacka i

przerwała. – Jacku – wymamrotała, jej twarz odprężyła się w poczuciu ulgi i dziewczyna
rzuciła się w jego kierunku.

Jack otworzył ramiona i zamknął ją w mocnym uścisku.
– Nic ci nie jest? – wyszeptał w jej włosy.
– Już teraz nic – odpowiedziała łamiącym się głosem; ramiona jej zadrgały i zaczęła

szlochać.

– Będę tuż za rogiem – powiedziała Penelopa i rzuciwszy na nich ostatnie,

współczujące spojrzenie, zniknęła.

– Podoba mi się twoja przyjaciółka – odezwał się Jack, oglądając się za nią.
Lilith uniosła zalaną łzami twarz.
– Wiedziała?
– Przypadkiem wpadłem na nią i poprosiłem, żeby cię tu przyprowadziła. – Patrzył jej

prosto w oczy. – Co się stało?

– Och, to chyba niemądre z mojej strony, ale ja... po prostu musiałam się z tobą

zobaczyć – powiedziała, obejmując go nadal mocno w pasie.

– To wcale nie jest niemądre – oznajmił Jack. – Nieczęsto wpadasz w panikę. Co się

stało?

– On to zrobił – oznajmiła Lilith. – Wiem, że to zrobił i groził mi, ale niczego nie

potrafię udowodnić.

background image

Usiłowała ukryć znowu głowę na jego ramieniu, ale Jack objął ją inaczej i odsunął od

siebie.

– Co masz na myśli mówiąc, że ci groził? Lilith popatrzyła na niego i potrząsnęła

głową.

– Nie chcę ci tego mówić.
Jack zafrasował się. To było coś poważnego, a Lilith dotychczas nie miała przed nim

tajemnic.

– Lil, chciałaś się ze mną zobaczyć. Proszę, powiedz mi, dlaczego.
Lilith rozdygotana westchnęła.
– To tylko... wiesz, ostrzegałeś mnie, że on źle traktuje swoje służące, ale nigdy nie

spodziewałam się, żeby... – Przerwała, twarz jej się zaczerwieniła, szorstko odsunęła jego
dłoń i przylgnęła mu policzkiem do ramienia. – Nigdy się tego nie spodziewałam –
powtórzyła.

– On cię uderzył? – Jack poczuł, że zalewa go nagły przypływ czarnej wściekłości.
– Uderzył mnie w twarz – przyznała.
– Zabiję go za to.
– Nie, nie zrobisz tego, Dansbury, ponieważ wtedy nikt już nie uwierzy, że nie zabiłeś

również jego wuja.

Powiedziała to obojętnym tonem, a na twarzy Jacka pojawił się lekki uśmiech. Wciąż

jeszcze więcej troszczy się o niego niż o siebie.

– Pewnie masz rację. Ale i tak mi nikt nie wierzy.
– Ja ci wierzę.
Słysząc to, pocałował ją.
– Wiem.
– Tak naprawdę to nie bolało, tyle że bardzo mnie zaskoczył. Ale przez to jestem

pewna, że zabił swojego wuja. Miał przerażający wyraz twarzy. – Podniosła na niego
oczy, w których znowu wzbierały łzy. – Ale jak mamy tego dowieść, Jacku?

Przez moment markiz stał z policzkiem opartym o włosy Lilith i pozwolił sobie na

myśl, jak niewielkie ma szanse na wymknięcie się z pułapki Wenforda.

– Nie wiem. – Powoli zaczerpnął powietrza i usiłował opanować gniew. – Absolutnie

nie powinienem był ci pozwalać z nim jechać.

– Chciałam ci pomóc – zaprotestowała. – Wciąż jeszcze chcę ci pomóc. A to ja mam

go poślubić, pamiętasz?

Jack roześmiał się z goryczą.
– Jakże mógłbym zapomnieć? – Objął ją mocniej za ramiona. – Moglibyśmy po prostu

uciec razem, wiesz, ty i ja. Do Hiszpanii. Albo do Włoch. Podobałaby ci się Wenecja, ma
chere.

background image

Lilith milczała przez dłuższą chwilę, czuł jej ciepły oddech na swoim ramieniu. W

końcu cofnęła się o krok, uniosła dłonie i objęła z obu stron jego twarz.

– Czy tylko uciekając z Anglii można cię uratować? – Zapytała.
Jack nie odwrócił oczu. Lilith będzie mu towarzyszyć – powtarzała jakaś jego cząstka

w uniesieniu. A równocześnie wiedział, że nie wolno mu jej tego robić, że nie może
wyrządzić jej krzywdy, zmuszając do opuszczenia rodziny w taki sposób, jak to zrobiła jej
matka.

– Nie – powiedział, powoli kołysząc ją w ramionach. – Tak nie jest. Lil, chciałbym,

żebyś jutro wybrała się z wizytą do Alison. Zostań z nią, dopóki Richard albo ja nie
powiemy ci, że możesz odejść.

– A co ty będziesz robił? Jack uśmiechnął się ponuro.
– Wybiorę się na polowanie.

background image

18

– Ciotko Eugenio, proszę?
Lilith przyglądała się ciotce spod oka; zauważyła, jak ta ostatnia pochmurnieje i

usiłowała zachować przymilny wyraz twarzy. Spodziewała się, że zadanie nie będzie
łatwe, ale chociaż nie dawała ciotce spokoju od śniadania, po starszej pani nie widać; było
żadnych oznak ustępliwości.

– Przyjęłam zaproszenie na herbatkę z lady Neuland. Nie odmawia się, kiedy na

pogawędkę zaprasza lady Neuland – mówiła Eugenia.

– Ale ja przyjęłam zaproszenie na herbatkę do lady Hutton. – No i obiecałam Jackowi,

że spędzę ten dzień z jego siostrą, pomyślała.

– To tylko żona hrabiego – prychnęła Eugenia. – A lady Neuland jest markizą. Nie

bądź śmieszna.

Rozmowa przybrała niepomyślny obrót.
– Papo? – Lilith zwróciła się w desperacji do ojca.
Lord Hamble podniósł wzrok znad przeglądanej właśnie porannej gazety. Jego

poirytowana mina raczej nie dodała Lilith ducha.

– Twoja ciotka ma rację, Lilith. Masz zostać księżną. Nie trać czasu na niższej rangi

krewnych osób nie przyjmowanych w towarzystwie.

– To niesprawiedliwe! – wybuchnęła Lilith; jej frustracja i gniew na szyderstwo z

Jacka przekroczyły już granice wytrzymałości.

Ojciec ponownie podniósł oczy znad gazety, potem poskładał ją i odłożył.
– Co takiego mówiłaś?
Lilith dobrze znała ten ton. Słyszała go przez ostatnie sześć lat za każdym razem, kiedy

niezadowolony był z jej zachowania.

– Proszę tylko o drobnostkę, papo – powiedziała najbardziej spokojnym i rozsądnym

głosem, na jaki było ją stać. – Chcę spędzić poranek z przyjaciółką. Czy to takie straszne?

– Gdyby cię miał kto odprowadzić, to może. A nie ma – wtrąciła ciotka Eugenia.
Drzwi do saloniku otworzyły się nagle i William przekroczył próg. Ze zmieszaną miną

odchrząknął, podszedł do kanapy i usiadł obok siostry.

– Pomyślałem sobie, że mógłbym wpaść dziś rano do Richarda Huttona – odezwał się

wesoło. – Znasz lady Hutton, prawda, Lil?

Było oczywiste, że podsłuchiwał pod drzwiami. Lilith miała ochotę go ucałować.
– Tak, znam. Nawiasem mówiąc, sama ją miałam ochotę dziś rano odwiedzić. Czy

zechciałbyś mnie odprowadzić?

William pokazał zęby w uśmiechu.
– Ależ bardzo chętnie.

background image

– Co tu się dzieje? – zapytał wicehrabia, piorunując oboje dzieci wzrokiem.
William wzruszył ramionami.
– No dobrze, słyszałem przed chwilą, o czym rozmawiacie. Lil należy się trochę

rozrywki, zanim przykujecie ją do tego ociężałego niezdary Wenforda, a mnie to wcale nie
przeszkadza, żeby jej towarzyszyć, jeżeli ciotka była już wcześniej umówiona.

– Och. Nie przeszkadza ci – skomentował zjadliwie lord Hamble.
– Jakie masz zastrzeżenia, papo? – zapytała Lilith ostrożnie, usiłując trzymać w ryzach

frustrację i gniew. Bolesna była dla niej świadomość, jak niewiele w gruncie rzeczy o nią
dbał, chociaż ostatnie sześć lat spędziła na usiłowaniach, by go zadowolić. – Nie mam
żadnych innych planów na ten ranek, no i obiecałam.

– Nie powinnaś była tego robić, nie pytając wcześniej, czy zaaprobujemy twoje plany

– zwróciła jej mało pomocnie uwagę ciotka Eugenia.

Niespodziewanie ojciec machnął ręką na siostrę.
– Pozwól jej iść, Eugenio – powiedział. – Nie chcę, żeby zaczęła histeryzować w

następnym przypływie egoizmu. – Uniósł znowu gazetę i wrócił do czytania.

Lilith szybko się podniosła; nie miała ochoty dać im czasu, by mogli zmienić zdanie.
– Dziękuję, papo – powiedziała i szybko wyszła z Williamem.
Brat złapał ją za rękę, jak tylko zamknęła za sobą drzwi.
– Gdzie się dziś podziewa Jack? – Twarz i głos miał poważne i Lilith znowu drgnęła z

niepokoju.

– Miał zamiar poszukać Wenforda. Wydaje mi się, że zdaje sobie sprawę, że dowieść

swojej niewinności zdoła tylko wtedy, jeżeli Wenford wyzna swoją winę.

Brat patrzył na nią przez dłuższą chwilę, potem skinął głową.
– Czy ty go kochasz? – zapytał cicho.
– Całym moim sercem – odpowiedziała.
– No to bierz pelerynę i zawiozę cię do Huttonów. Ale nie zatrzymam się tam.
– Gdzie się wybierasz?
– Poszukać Jacka. Lilith zawahała się.
– Dlaczego, jeżeli pozwolisz zapytać?
– Winien mu jestem jakąś pomoc. Nie pytaj, mam swoje powody.
– W porządku. I dziękuję ci.
– Nie dziękuj mi jeszcze. Coś mi się wydaje, iż wszystkich nas czeka klęska.
Jack Faraday dał nura za wózek z lodem i zaklął. Śledzenie kogoś w Paryżu, gdzie nikt

go nie znał, było wystarczająco trudne. Ale żeby osławiony markiz Dansbury szedł tropem
księcia Wenforda po Mayfair, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, to było niemal
niemożliwe.

A i tak nie miał pewności, czy konfrontacja z Dolphem coś da. Jak powiedział Richard,

background image

wystarczy, że ten przeklęty książę będzie milczał, a wygra. A Jack nie tylko musiał go
skłonić do przyznania się, ale należało to zrobić w obecności świadków. Bo takie
wyznanie sam na sam będzie równie bezużyteczne, jak to, co słyszała Lilith. Dolph
wiedział o tym, wiedział, że Lilith nie będzie mogła przekazać dalej żadnych odkrytych
przez siebie informacji, ale Jack czuł się podniesiony na duchu faktem, że książę nie zadał
sobie trudu, by kryć swą wrogość i motywy postępowania. Miejmy nadzieję, że przez tę
pewność siebie i arogancję stanie się nieostrożny.

Zastanawiając się nad wartością swojego planu doszedł do wniosku, że konfrontacja z

Dolphem to plan kiepski, ponieważ nie pozwala ani na wyrafinowanie, ani na żadne błędy.
A skoro stawką była reputacja Lilith i jej pomyślność, musi postępować bardziej
dyplomatycznie, niż to miał w zwyczaju. Policzył do dziesięciu, potem wyszedł zza wózka
na ulicę. Dolph skierował się do Stantona i bez wątpienia wypróbowywał swą świeżo
nabitą kabzę, kupując najdroższe cygara w całym Londynie. Jack nasunął sobie głębiej
kapelusz na oczy i czekając oparł się o mur pod piekarnią. Tego dnia zrobiło się znowu
zimno i markiz doceniał ciężki, ciemny płaszcz, który miał na sobie. Nie tylko grzał, ale
dodatkowo pozwalał wygodnie ukryć parę pistoletów spoczywających w jego głębokich
kieszeniach.

– Dansbury.
Jack odwrócił się szybko.
– Price – przywitał nowo przybyłego nieco się odprężając. – Wydawało mi się, że

pojechałeś w odwiedziny do brata w Sussex. A może do siostry w Devonshire?

– Nie spodziewaj się ode mnie przeprosin – odparował ten, zatrzymując się przed nim.

– Twój statek idzie na dno, przyjacielu. A ze mnie jest po prostu przewidujący szczur.

– To mi przynajmniej oszczędza kłopotu obrzucania cię wyzwiskami – skomentował

Jack i zerknął w kierunku trafiki. – A więc co cię tu teraz sprowadza? – Price miał na
sobie strój wieczorowy i najwyraźniej od wczorajszego wieczoru nie był jeszcze w domu.
Nic w tym nadzwyczajnego, tyle że o tej porze powinien byl raczej rozglądać się za
łóżkiem niż dreptać po handlowej dzielnicy Mayfair.

– Prawdę mówiąc, szukałem właśnie ciebie. Tak się złożyło, że jadłem dziś u Boodle'a

śniadanie z Landonem. Pojawiło się tam dwóch policjantów z Bow Street i wyobraź sobie,
że mieli czelność zatrzymać się przy moim stoliku i zapytać, czy przypadkiem nie wiem,
gdzie się obracasz.

Jack przez moment milczał.
– I co powiedziałeś?
– Powiedziałem im, że we wtorek odpłynąłeś do Chin. Nie wydaje mi się jednak, żeby

ich to przekonało.

– Dziękuję ci. – Jeżeli w pościg za nim wyruszyła policja z Bow Street, to albo chcieli

background image

go przesłuchać, albo mieli nakaz aresztowania. Tak czy owak będzie się musiał ukrywać
przed większą ilością osobników niż sam Dolph Remdale, a jeżeli nie uda mu się sprawy
dziś sfinalizować, to skończy w więzieniu Old Bailey.

– Gdybyś miał choć trochę rozumu, to popłynąłbyś na Wschód, Jacku, i to bez zwłoki.

Zdajże sobie sprawę, człowieku, że tę rozgrywkę przegrałeś. A skoro grałeś o takie stawki,
jak masz zwyczaj grać, to przegrałeś wszystko.

Jack poczuł się rozbawiony, chociaż prawdopodobnie Price miał rację; uśmiechnął się

szeroko i klepnął przyjaciela po ramieniu.

– Zdumiewa mnie to, do jakiego stopnia we mnie wierzysz, mój drogi. Ale nie próbuj

jeszcze odbierać wygranej. Ja jeszcze nie skończyłem.

Price popatrzył na niego.
– Przede mną nie musisz udawać, Jacku. Wynoś się tylko z Londynu, zanim cię

zamkną.

– Tego nie mogę zrobić. – Jack zawahał się; zastanawiał się, ile może powiedzieć

Price'owi. Jak dotąd przyjaciel okazał się lojalny – bardziej lojalny, niż się Jack
spodziewał – ale stawką nie była tu tylko jego własna wolność czy jego własna reputacja.

– Może powinieneś się ulotnić na dzień czy dwa. Nie mówię, że aż do Chin, ale Sussex

mógłby być wskazany. Co ty masz zamiar osiągnąć? – nalegał Price, patrząc na niego
badawczo.

Jack widział po twarzy przyjaciela, że ten się zastanawia, czy markiz rzeczywiście

zabił Wenforda, czy nie. Przynajmniej nie miał jeszcze pewności, czym różnił się od
reszty ich znajomych. Wzruszył ramionami, usiłując zbagatelizować sprawę.

– Sprawiedliwość chyba. Albo przynajmniej zemstę.
– Jacku, masz źle w głowie, no ale ja zawsze powtarzałem, że tak jest. – Price

zasalutował mu zawadiacko. – Życzę szczęścia, będę się czaił w pobliżu. Nie chciałbym,
żeby mi coś umknęło. – Zawrócił i swobodnym krokiem odszedł ulicą w kierunku
swojego domu.

Jack poruszył się niecierpliwie. Zwykle wyzwanie go cieszyło, ale tym razem sytuacja

robiła się groteskowa. Popatrzył na ulicę i poczuł nagłe, szarpiące podejrzenie. Jego
wysokość zatrzymał się w tym sklepie na bardzo długo. Ostrożnie się rozejrzał, oderwał
się od ściany i powędrował w kierunku Stantona. Zatrzymał się w drzwiach, zajrzał do
stosunkowo ciemnego wnętrza, a potem z poirytowanym westchnieniem wszedł do
środka. To był mały sklepik... a Dolpha w nim nie było.

– Gdzie Wenford? – warknął do wzburzonego ekspedienta.
– Prze... przepraszam, wielmożny panie?
– Gdzie do jasnej cholery podział się Wenford? – powtórzył Jack, obszedł ladę

dookoła i ruszył do sprzedawcy.

background image

– Nie widziałem go, wielmożny panie.
Jack odepchnął sprzedawcę i przeszedł na tyły sklepiku. Rozmawiając z Pricem nie

spuszczał z oka drzwi frontowych; tamtędy Dolph nie wyszedł. W pokoiku na tyłach
zatrzymał się i wbił wzrok w drzwi wychodzące na zaułek. Albo Dolphowi udało się
zmienić w szczura i wymknąć, albo wiedział, że jest śledzony i opuścił sklepik tylnymi
drzwiami. Z przekleństwem na ustach Dansbury przepchnął się przez drzwi na wąski,
brudny zaułek. Z każdą mijającą chwilą perspektywa Chin zaczynała mu się bardziej
podobać. Zastanawiał się, czy Lil będzie się tam dobrze czuła.

– Nie sądzę, żeby o to właśnie chodziło Jackowi, kiedy prosił, byś pobyła ze mną –

szepnęła Alison Hutton.

– Powiedziałaś sama, że masz ochotę się przejść – przypomniała jej Lilith. Wzięła

Beatrice za rączkę i we trzy przeszły przez ulicę, kierując się do ulubionego sklepu z
sukniami. – No i poszłyśmy.

– On chciał, żebyś była gdzieś, gdzie jest bezpiecznie, Lilith. A tu nie jest.
– Ależ oczywiście, że jest, Alison. Poza tym Londyn jest taki duży. Jemu samemu

może nie udać się znaleźć Dolpha. A w ten sposób szukają go trzy pary oczu. –
Westchnęła poirytowana bezproduktywną rolą, która została jej narzucona. – Nie jestem w
stanie tak bezczynnie siedzieć. Oszalałabym ze zmartwienia.

– O mojego brata?
– Oczywiście, że o twojego brata. Alison uśmiechnęła się.
– To dobrze.
– Mam taką nadzieję.
– Wiesz, coś mi się zdaje, że w okolicy da się znaleźć cztery pary oczu – powiedziała

Alison z namysłem. – Dziś rano ktoś przyszedł, zaczął walić w drzwi i Richard zniknął tuż
po śniadaniu. – Oczy jej się zwęziły. – I wcale nie wyglądał na zadowolonego tym, co się
stało.

Lilith popatrzyła na nią dużo bardziej przerażona, niż uspokojona.
– William mówił, że to właśnie Richard aresztuje Jacka, jeżeli zostanie podpisany

nakaz.

Alison potrząsnęła głową, twarz miała zatroskaną.
– Tego by nie zrobił. Mogą się ze sobą nie zgadzać, ale nigdy by tego nie zrobił.
– Jesteś pewna?
Alison przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Nie wiem – powiedziała w końcu. – Przez ostatnie kilka dni Richard i Jack naprawdę

ze sobą rozmawiali. A nie robili tego od pięciu lat. Ale nie wiem. Nie wiem.

– Muszę go ostrzec. – Lilith zawróciła, a Beatrice podniosła na nią oczy.
– Czy pomagamy wujkowi Jackowi? – zapytała. Lilith potrząsnęła głową.

background image

– Nie. To ja pomagam wujkowi Jackowi.
– Lilith...
Lil spojrzała Alison w oczy.
– A ty wracasz do domu. Alison westchnęła.
– Jack mi głowę ukręci. Proszę cię, uważaj na siebie.
– Będę uważała. Nie martw się. – Powiedziała to głosem odważnym i stanowczym.

Ale kiedy się odwróciła i ruszyła ulicą, uświadomiła sobie, jaki wielki jest Londyn i jakie
nikłe ma szanse na znalezienie Jacka, zanim go znajdzie lord Hutton.

Wyszła zza rogu i zamarła. O kilka stóp od niej stał książę Wenford i patrzył na

wystawę. Lil zdusiła przekleństwo i dała nura za róg, niemal zderzając się z hrabią
Manderleyem.

– Przepraszam bardzo – wykrztusiła, gwałtownie cofając się pod ścianę.
– Panno Benton – odpowiedział, uniósł w górę brwi i kapelusz i poszedł dalej.
Lilith pospiesznie zaczerpnęła powietrza, serce biło jej prędko i mocno. Zmarszczyła

brwi, usiłowała się opanować i myśleć jasno. Jeżeli zostawi księcia, żeby szukać Jacka,
może się to okazać katastrofalne dla nich obojga. Ale jeżeli ruszy za Dolphem, Jack nadal
nie będzie wiedział, że lord Hutton może na niego polować.

– A niech to diabli – szepnęła. Potem porządnie potrząsnęła sobą w myśli. Rzadko się

zdarzało, żeby Jack nie wiedział, co się dzieje. Zachowa ostrożność... przynajmniej na
tyle, na ile zwykł ją zachowywać.

A jeżeli okaże się już za późno, jeżeli nie uda im się powstrzymać Dolpha czy

Richarda Huttona, to odejdzie razem z nim. Zamknęła na moment oczy, tęskniła za nim aż
do bólu, tęskniła za jego głosem, za jego dotknięciem, za jego serdecznością i
namiętnością. Rodzina ją znienawidzi, ale nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez Jacka. A
chociaż nie wiedziała, czy on czuje to samo, czy nie, wydawało jej się, że chyba tak. Dwa
razy prosił ją, żeby z nim razem uciekła i widziała przecież, jaki wyraz miały jego ciemne
oczy, kiedy ją obejmował. Odejdzie z nim.

Postanowiwszy, że dołoży wszelkich starań, Lilith wychyliła się znowu zza rogu.

Dolpha wciąż jeszcze było widać, oddalił się tylko o kilka sklepów. Zatrzymał się w
tłumie, popatrzył na następną wystawę, a potem powoli skręcił. Lilith rozejrzała się po
ulicy. Kiedy książę skręcił w następną przecznicę i zniknął, wyszła na chodnik i
pospieszyła za nim.

Przez niemal całą godzinę trzymała się o pół przecznicy za Wenfordem, dając nura w

bramy, kiedy wydawało jej się, że się obejrzy i usiłując nie rzucać się za bardzo w oczy.
Kilku przechodniów, dziwnie się na nią patrzyło, kiedy ich mijała, ale udawała, że tego nie
dostrzega i skupiała uwagę na celu pogoni. Niewątpliwie Jack skradałby się dużo lepiej
niż ona, ale wydawało jej się, że radzi sobie całkiem nieźle. Dwa razy przyłapała się na

background image

szerokim uśmiechu, kiedy w szczególnie sprytny sposób udało jej się ujść uwagi księcia.
Nic dziwnego, że Jack zgodził się być szpiegiem Wellingtona: ta gra naprawdę była
upajająca.

Zawędrowali dość daleko na południe Mayfair, wyraźnie kierowali się w stronę

Tamizy i Lilith zaczęła się zastanawiać, co u licha mogło księcia Wenforda sprowadzać w
tę część Londynu. Rozejrzała się z niepokojem. Teraz naokoło nie było już żadnych ludzi
z jej sfery, którzy mogliby się dziwić, co robi tam młoda dama, ale z drugiej strony nie
było też nikogo, kto mógłby jej pomóc, gdyby coś się stało. I śladu nie było po Jacku.

Dolph zatrzymał się ponownie i Lilith dała nura w bramę zakładu szewskiego.

Pogimnastykowała palce w cieniutkich pantofelkach, policzyła do dziesięciu i wychyliła
się na ulicę. Książę zniknął.

– A niech to. – Lilith sposępniała, opuściła ukrycie i pospieszyła przed siebie.

Zaglądała przez wystawy do mijanych po drodze sklepów, żeby się upewnić, czy Wenford
nie zatrzymał się w którymś z nich, by dokonać jakiegoś zakupu.

Mijała właśnie wąskie przejście między dwoma sklepami i natychmiast wyczuła czyjąś

tam obecność. Zanim choćby głowę zdążyła odwrócić, książę jedną ręką objął ją w pasie,
a drugą zasłonił jej usta.

– Dzień dobry, moja droga. A cóż to robisz tutaj sama, tak daleko od domu? – szepnął

jej do ucha i wciągnął w wąskie przejście.

Lilith chciała krzyczeć, ale z zasłoniętych ust wydobyło się tylko ciche pojękiwanie.

Zamachnęła się z całych sił nogą i z satysfakcją usłyszała stęknięcie Dolpha. Chwycił ją
mocniej i szarpnął; musiała wyrwać mu rękę i machnęła nią, by odzyskać równowagę,
potem jak szalona sięgnęła do tyłu i zaczęła targać go za włosy.

Ręka zasłaniająca jej usta zniknęła, ale zanim Lilith zdążyła krzyknąć, książę uderzył

ją silnie w twarz.

– Przestań się szarpać albo ci kark skręcę – warknął; dłoń wróciła na miejsce.
Lilith zamrugała oszołomiona ciosem. Nagłe wszystko się ułożyło. Dolph wcale nie

wędrował bez celu, kiedy go śledziła. Wiedział o jej obecności i prowadził ją tam, gdzie
nikt jej nie pomoże. A to znaczyło, że musiał wiedzieć, że również i Jack na niego poluje.

W jego ciasnym uścisku zaczynało jej brakować powietrza i przestała się szarpać, żeby

nie tracić resztek tchu. Na drugim końcu przejścia Wenford otworzył szarpnięciem tylne
drzwi prowadzące do czegoś, co przypominało jakieś dwupiętrowe biura. Pchnął ją w
kierunku schodów, potem odwrócił się i zamknął za sobą drzwi na klucz. Lilith pozbierała
się i pobiegła ku frontowi budynku. Natychmiast książę ruszył za nią i chwycił ją za
ramię, zanim się zdążyła uchylić. Pchnął ją na ścianę tak, że potknęła się i upadła.

– Zostaw mnie w spokoju! – krzyknęła, kopiąc go znowu. Dolph dźwignął ją na nogi i

szarpnął ku schodom.

background image

– Śledziłaś mnie – powiedział spokojnie i powlókł ją za sobą na górę. – Cóż by ze

mnie był za dżentelmen, gdybym pozwolił ci wędrować po tych niebezpiecznych ulicach
samej?

– Nie jesteś żadnym dżentelmenem – zduszonym głosem zawołała Lilith, chwytając

się poręczy. – Jesteś potworem!

Dotarli na szczyt schodów; było tam dwoje drzwi i Dolph wepchnął Lilith za jedne z

nich. Potykając się wpadła na duży strych, na wpół zapełniony starymi biurkami,
krzesłami i szafkami, wyblakłymi od słońca i pokrytymi kurzem. W brudnych, narożnych
okienkach połyskiwało blade światło. Lilith z dreszczem grozy przyglądała się, jak Dolph
zamyka za nimi drzwi na klucz i chowa go do kieszeni.

Książę skrzyżował ręce na piersiach i oparł się o drzwi.
– To ja mam być tym potworem? Zauważyłem, że śledzi mnie Dansbury; czy chcesz

mi może dać do zrozumienia, że czystym zbiegiem okoliczności w dziesięć minut po tym,
jak udało mi się mu wymknąć, w pogoń za mną ruszyłaś ty? Niezbyt to było subtelne,
moja droga. I nie bardzo mądre. Nie chcesz mnie chyba rozdrażnić. Jestem dość groźny w
gniewie.

Lilith patrzyła na niego, ponownie przeszedł ją dreszcz. Tego ranka w sposób

krańcowo niemądry naraziła się na niebezpieczeństwo, ale może po raz pierwszy w życiu
nie myślała o konsekwencjach swoich czynów. Jackowi potrzebna była pomoc, a ona
zrobiła wszystko co w jej mocy, by mu jej udzielić.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała, ukrywając targającą nią rozpacz i gniew. W tej akurat

chwili potrzebna jej będzie cała przytomność umysłu.

Dolph wydął wargi, potem odsunął się od drzwi i postąpił kilka kroków w jej stronę.
– W biurach prawnika mojego świętej pamięci wuja. Nie podobał mi się, więc go

wyrzuciłem. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności budynek ten jest własnością księcia
Wenford. A to ja jestem księciem Wenford.

Lilith nie podobał się drapieżny wyraz jego oczu. Wcisnęła się głębiej w kąt pomiędzy

oknami.

– Czy ten adwokat cię oszukiwał? – zapytała, żeby nie dać mu się skupić. Zerknęła w

bok. Obydwa okna były mocno zaryglowane.

Dolph wzruszył ramionami i podszedł znowu o krok bliżej.
– Nie podobał mi się – powtórzył. – Możesz sobie być głupia, ale jesteś śliczna. –

Wyciągnął rękę i dotknął jej policzka palcami.

Lilith wzdrygnęła się na tę pieszczotę i przesunęła się odrobinę w stronę drzwi.
– Niech pan przestanie.
Książę odwrócił się, by nie tracić jej z oczu. Na twarzy miał lekki uśmiech, przez co

przypominał Lilith kota czającego się na mysz.

background image

– A czemuż to? Przecież mamy się pobrać.
– Nie może pan chyba mówić serio – zaprotestowała. – Wciąż jeszcze myśli pan o tym,

żeby mnie poślubić?

Wzruszył ramionami i znowu podszedł bliżej.
– Czemu nie? Dansbury jest w takim położeniu, że na pewno nie będzie mógł się z

tobą ożenić. A jeżeli przez twoje powiązania z tym człowiekiem wybuchnie skandal, a
wybuchnie na pewno, jeżeli mi odmówisz, nikt inny cię nie zechce.

Zrobił jeden wielki krok i chwycił ją za ramiona. Zanim Lilith zdążyła choćby

krzyknąć, opuścił głowę i siłą złożył na jej wargach brutalny, mokry pocałunek. Trzymał
ją blisko; kiedy zaczęła się szarpać, przycisnął jej ręce do boków i męczył ją przez długą,
okropną chwilę. W końcu oderwał usta, wysunął język i polizał ją obślizgle po policzku.

Lilith z obrzydzeniem odskoczyła od niego. Chwyciła za klamkę u drzwi, ale te ani

drgnęły, chociaż waliła w nie jak szalona. Rozejrzała się z rozpaczą dookoła i na moment
serce jej w piersi zamarło. Przez brudne okienko spojrzał na nią Jack, a potem znowu
pochylił się i zniknął. Lilith przemknęło przez myśl, że chyba musiała zwariować, ale w
tym momencie znowu wychynął spod parapetu. Z pistoletem w ręku, z wargami
zaciśniętymi w wąską, gniewną kreskę, gestem kazał jej się odsunąć od Dolpha.

Jeżeli się odsunie, Jack zabije Wenforda, a wtedy na pewno będzie za to wisiał. Musi

się znaleźć jakiś inny sposób.

– Upiera się pan, żebyśmy się pobrali – powiedziała do Dolpha, zatrzymując się tak

nagle, że niemal na nią wpadł – a więc dlaczego dokłada pan wszelkich starań, żebym nie
mogła poczuć dla niego sympatii?

– Droga Lilith, jesteś obiektem uczuć markiza Dansbury'ego. A sądząc po twoich

niemądrych poczynaniach tego ranka, również i ty czujesz do niego wielką skłonność.
Jakaż narzeczona sprzymierza się z najgorszym wrogiem swego męża?

Pragnienie popatrzenia w okno było przemożne.
– Markiz rujnuje mego brata – powiedziała. – Robię to, co konieczne, żeby zapobiec

jego ruinie.

Dolph przechylił na bok głowę, wyraz twarzy miał sceptyczny.
– Chcesz powiedzieć, że twoja lojalność w stosunku do Dansbury'ego jest naprawdę

tylko lojalnością dla brata i rodziny?

Przynajmniej przestał ją miętosić.
– Tak, wasza wysokość. Rujnacji Williama mój ojciec by nie zniósł. Kiedy markiz zdał

sobie sprawę, w jak poważnych opalach znalazł się przez waszą wysokość, nalegał, bym
wykorzystała moje powiązania z panem i pomogła mu albo zniszczy mojego brata.

Niedowierzanie na twarzy księcia w najmniejszym stopniu nie osłabło.
– A czy nie brałaś pod uwagę, że to ja staram się o to, by go aresztowano, a wtedy nie

background image

będzie już w stanie zagrażać twojemu bratu?

Lilith opuściła głowę udając wstyd i zażenowanie.
– Nie, nie pomyślałam o tym. – Podniosła znowu na niego oczy wdzięczna, że uważa

ją za idiotkę. – Bałam się. Nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak bardzo go pan przerasta.

– Pochlebstwa, słodka Lilith? – Dolph znowu się zbliżył; tym razem Lilith zamknęła

oczy i nie protestowała, kiedy ją pocałował. Usiłował rozchylić jej wargi, ale udawała, że
nie rozumie o co mu chodzi i zaciskała usta.

– Nie może podobać mi się to, jak mnie pan traktował – powiedziała; miała ochotę

otrzeć sobie jakoś z ust obrzydliwy smak – ale sądzę, że jego czyny są jeszcze gorsze. Pan
przynajmniej przyrzeka mi tytuł. A on mi tylko groził. – Lilith zastanawiała się, jak daleko
ośmieli się posunąć w swojej zuchwałości. Dolph był aroganckim egocentrykiem, ale nie
był głupi. – Tak więc przypuszczam, że chociaż zachowuje się pan nie po dżentelmeńsku,
winna jestem panu podziękowanie.

Dolph z uśmiechem przesunął rękami po jej okrytych – zielonym muślinem piersiach.
– Jeżeli naprawdę chcesz podziękować mi za uwolnienie od Dansbury'ego, pokażę ci,

jak to zrobić. – Pochylił się i polizał ją po szyi i szczęce od spodu.

Tak mógł jej dotykać Jack, ale nikt więcej. Powinna być czystą dziewicą, wzdrygnęła

się więc gwałtownie i cofnęła w stronę drzwi.

– Wasza wysokość, nie jesteśmy jeszcze po ślubie! – protestowała.
– Ale co z tym, co mi jesteś winna? – nalegał, chwytając ją za przeguby i brutalnie

przyciągając do siebie.

– Przecież to chyba nie powód, żeby uprzedzać nasze śluby, wasza wysokość!
Czuła przez spódnicę jego narastające podniecenie i walczyła, żeby nie pokazać po

sobie obrzydzenia. Zerknęła znowu w kierunku okna, ale po Jacku nie było śladu. Z
całego serca miała nadzieję, że Jack słucha i że uda jej się zmusić Dolpha do wyznania
winy.

Udając, że słabnie w jego brutalnym objęciu, powiedziała bez tchu:
– Ale z pewnością wolę pana od pana wuja... nie mogłam tego znieść, kiedy mnie

dotykał.

Dolph wciskał wilgotne wargi w szyję Lilith, jego dłonie zsuwały się po plecach na jej

pośladki.

– A więc jesteś mi jeszcze więcej winna, moja droga... to dzięki mnie już cię nie

będzie tłamsił. – Uniósł głowę i spojrzał jej w oczy. – Ale nie sądzę, żebyś cokolwiek
mogła z tą informacją zrobić – warknął, a jego twarz na moment zrobiła się niegodziwa. –
Właśnie mam cię zamiar skompromitować. A jeżeli słowo piśniesz przed naszym
małżeństwem, to dopilnuję, żeby całe wytworne towarzystwo dowiedziało się, co z ciebie
za dziwka.

background image

Pchnął ją do tyłu i podłożył jej nogę tak, że się potknęła. Lilith straciła równowagę i

wymachując rękami upadła na podłogę. Książę ukląkł jej między nogami i mokrym
językiem oblizał sobie wargi.

Na strych posypało się szkło; Dolph niemal głowy nie zdążył odwrócić, a już do

pomieszczenia wpadł Jack i rzucił się na niego. Lilith wrzasnęła i przetoczyła się w bok,
kiedy obydwaj mężczyźni padli na ziemię.

Jack uderzył mocno Dolpha w twarz zaciśniętą pięścią.
– Boli? – warknął.
Książę odepchnął go i pozbierał się na nogi. Z kącika ust wypływała mu krew, otarł ją

sobie dłonią.

– Dansbury! Co na Boga... – Przerwał i odwrócił się, żeby popatrzeć na Lilith. – Ty

dziwko! Ty ladacznico! I ty myślisz, że ci się uda...

Jack uderzył go jeszcze raz.
– Chciałem cię zastrzelić – powiedział czarnym, gniewnym głosem, którego Lilith

nigdy jeszcze u niego nie słyszała – ale zdecydowałem, że więcej będę miał satysfakcji,
jeżeli zatłukę cię na śmierć.

Dolph warknął i zamachnął się, ale Jack uskoczył i wymierzył księciu następny cios.

Książę cofnął się chwiejnie i twardo wylądował na podłodze. Jack znowu się do niego
przybliżył; Dolph grzebał w kieszeni płaszcza. Wyciągnął z niej pistolet i wycelował w
markiza.

Lilith wrzasnęła.
Jack wyhamował z poślizgiem, oczy wbijał nie w pistolet, tylko w twarz mężczyzny,

który go trzymał.

– To bardzo po dżentelmeńsku z twojej strony, Wenford. Dolph uśmiechnął się

paskudnie, krew zabarwiała mu zęby na czerwono.

– Mówiłem, że cię nie zabiję – odparł. – Ale niewykluczone, że się tu myliłem. –

Zerknął na Lilith i skierował broń na nią. – Ale najpierw wezmę ciebie. Wiem, że jesteś
uzbrojony, Dansbury – mówił dalej, nie spuszczając wzroku z Lilith, która kuliła się pod
ścianą. – Rzuć broń na podłogę.

– Nie, Jacku – rozszlochała się Lilith przerażona, co będzie z markizem. – On się

przyznał. Nic nie może zrobić.

– A kto by uwierzył dziwce i zabójcy? – Dolph otarł sobie znowu usta i popatrzył na

krew na palcach. – Zwłaszcza takiemu, który dopiero co chciał mnie zabić. Będziesz
wisiał, Dansbury! Rzuć broń!

Lilith spojrzała na Jacka i zobaczyła, że on patrzy na nią. Powoli sięgnął do kieszeni i

wyjął pistolet, pochylił się i położył go na podłodze. Potem to samo zrobił z drugim
pistoletem.

background image

– Jacku, nie – szepnęła.
– Tym razem nie dokonam złego wyboru – odpowiedział Jack spokojnie. – W

porządku Wenford, daj jej spokój.

– Odsuń się – polecił mu książę i Jack powoli odsunął się od pistoletów.
– Jestem twoim więźniem, Wenfordzie – powiedział z nieco większym naciskiem. – A

teraz daj jej spokój.

– Moim więźniem – powtórzył Dolph, w końcu kierując całą swoją uwagę i pistolet na

Jacka. – Mój więzień. Wiesz, mam nadzieję, że zaczekają z tym wieszaniem, aż się ożenię.

– Raczej się zabiję, niż wyjdę za ciebie – warknęła Lilith. Przysuwała się ukradkiem

do Dolpha z oczami utkwionymi w pistolet. Gdyby udało jej się wyrwać mu broń, Jack
miałby szansę.

– W twoim stanie nikogo innego poślubić nie będziesz mogła – odparł, rzuciwszy na

nią okiem. – Będę cię miał i chcę, żeby on o tym wiedział. Miałem zamiar zająć się tą
sprawą tutaj, ale chyba będę musiał zaczekać, aż go dostarczę do Old Bailey. Może dziś
wieczorem, moja droga.

Lilith przysunęła się jeszcze o krok i głęboko zaczerpnęła powietrza. Potem wrzasnęła

ile sił w płucach i w tym samym momencie najmocniej, jak mogła, cisnęła trójnożny
stołek Dolphowi w pierś. Dolph podskoczył na nagły hałas, a potem zachwiał się, kiedy
stołek uderzył go z głuchym łomotem w pierś. Jack skoczył, chwycił go za rękę i wyrwał
pistolet.

– Nie sądzę, żebyś dziś wieczorem miał cokolwiek robić – warknął i szmyrgnął

pistolet w kąt.

Dolph skoczył na Jacka. Obydwaj wpadli na jakieś biurko i przewrócili je; z biurka

odłamała się noga. Lilith pospiesznie uskoczyła im z drogi i wymierzyła księciu mocnego
kopniaka, kiedy ją mijał. Dolph stęknął i odwrócił się do niej. Jack rzucił mu się na
ramiona i znowu powalił na podłogę. Złapał w garść idealne blond włosy księcia i uderzył
jego głową o drewniane deski. Potem jeszcze raz. I znowu.

Nie wyglądało na to, żeby miał przestać.
– Jacku, dość już. – Lilith podniosła się przerażona czarną furią, którą płonęły oczy

markiza.

– Jeżeli on jeszcze oddycha, to nie. – I znowu głowa Dolpha grzmotnęła o podłogę;

książę zajęczał.

Za ich plecami zagrzechotała klamka; Lilith wzdrygnęła się. Coś ciężkiego uderzyło w

drzwi. Zaskrzypiały głośno, ale się nie otwarły.

– Och, nie – syknęła. Albo Dolph nie był sam, albo lord Hutton znalazł Jacka. – Jacku,

przestań! Przestań! – Podbiegła chwiejnie i chwyciła go za rękę, usiłując odciągnąć od
księcia. – Nie zabijaj go! Proszę! – Jeżeli przeciw Dolphowi będzie zeznawała tylko ona i

background image

Jack, to przekonanie przedstawicieli prawa stanie się niemal niemożliwe. Jeżeli Dolph
umrze, Jack będzie skończony.

Drzwi zadygotały pod następnym ciosem. Jeszcze raz coś w nie uderzyło,

zatrzeszczały i otwarły się gwałtownie. Lilith, która nerwy miała już kompletnie
zszarpane, krzyknęła, kiedy na strych wpadł Richard Hutton, a za nim z pól tuzina
policjantów z Bow Street. To właśnie był koszmar, który męczył ją od kilku nocy: Jack
schwytany w pułapkę, aresztowany, a ona nie może nic zrobić.

– Dansbury, dość tego! – ryknął Richard. Złapał Jacka za szyję, żeby go odciągnąć z

osłabłego ciała Dolpha.

Księcia przeszedł dreszcz, zakaszlał, a potem zaczął powoli pełznąć po podłodze.

Krew kapała z paskudnego rozcięcia na czole i plamiła drewniane deski.

– Jeszcze tylko minutę, Richardzie – krzyknął Jack i rzucił się znowu na Dolpha.
– Jacku, proszę, już nie – rozszlochała się Lilith. – Proszę, nie.
– I tak pozwoliłem temu trwać za długo – powiedział Richard z naciskiem.
Markiz zwolnił, potem się zatrzymał. Nie zwracając uwagi na szwagra powoli

odwrócił się do Lilith.

– W porządku – zamruczał. – Już po wszystkim. Dla ciebie.
– Dzięki Bogu – wymamrotał Richard i głęboko wciągnął powietrze. – Będziesz

musiał ze mną pójść.

– Nie, nie będzie musiał. – Lilith pochyliła się i podniosła odrzucony pistolet Dolpha.

Drżącymi rękami wycelowała go w Richarda. – Odchodzimy razem.

– Lil, Lil, odłóż tę broń – powiedział spokojnym głosem Jack i przysunął się do niej.
Lilith potrząsnęła głową, nie spuszczając oczu z lorda Huttona i osłupiałych

policjantów.

– Mam ze sobą trochę pieniędzy. Przed wieczorem możemy być już w Hiszpanii.
Uśmiech na twarzy Jacka robił się coraz szerszy.
– Panno Benton – powiedział Richard, popatrując z niepokojem na pistolet – może

pani nie jest o tym przekonana, ale jestem po waszej stronie.

– Przyszedł pan aresztować Jacka.
– Lil – powiedział Jack i stanął koło niej – wszystko jest w porządku. Oni tu przyszli

ze mną.

Lilith zerknęła na niego.
– Co takiego?
– Zgubiłem Wenforda gdzieś z godzinę temu. Wpadłem na Richarda i wszyscy razem

dogoniliśmy cię w ostatniej chwili; widziałem, jak cię wlókł ze sobą. Oni byli w pokoju
obok i wszystko słyszeli. Ja wyszedłem przez okno, żeby widzieć, co się dzieje. Nie
chciałem, żeby ci jeszcze raz zrobił krzywdę.

background image

– Słyszeli go? – powtórzyła powoli opuszczając pistolet. – Słyszeli, jak mówił, że to on

zabił swojego wuja?

– Tak, słyszeliśmy – przytaknął Richard i odetchnął z ulgą, kiedy Jack delikatnie wyjął

jej broń z palców.

– Ale Alison mówiła, że pan był bardzo niezadowolony wychodząc z domu dziś rano.
– Pani też nie byłaby zadowolona, gdyby jakiś gburowaty lokaj nie dał pani skończyć

smacznego, ciepłego śniadania, tylko powlókł panią ze sobą do stajni Dansbury'ego, żeby
„przesłuchać" drugiego przeklętego lokaja, którego tam związali.

Lilith popatrzyła znowu na Jacka. Uśmiechał się, chociaż wargę miał rozciętą, a

ubranie w nieładzie.

– Znalazłeś go? – zapytała. Potrząsnął głową.
– Peese go znalazł. Nie było mnie w domu, więc udał się do Richarda. Frawley z

niechęcią potwierdził, że stary Wenford wpadł z wizytą do bratanka i wypił z nim brandy,
a dopiero potem udał się, by złożyć ci propozycję małżeństwa. – Zerknął na Richarda. – I
to dlatego nie zawlekli mnie od razu do więzienia. Sam bym go najął na służbę, jakby nie
był taki nadęty.

Lilith na moment zamknęła oczy.
– Dzięki Bogu. – Potem gwałtownie je otwarła i popatrzyła podejrzliwie na ludzi,

którzy stawiali Dolpha na nogi. – Ale co z nimi?

Jeden z policjantów podszedł i uchylił czapki.
– Zostało jeszcze parę pytań, na które powinniśmy dostać odpowiedzi, ale jeżeli lord

Dansbuiy zechce udać się z nami, to nie przewiduję żadnych trudności.

Jack skinął głową.
– Pójdę, jeżeli będzie mógł mi towarzyszyć lord Hutton.
– Tylko spróbuj mnie trzymać od tego z daleka – mruknął pod nosem Richard.
Dwóch policjantów sprowadziło Dolpha po schodach na dół. Jack oddał pistolet, który

odebrał Lilith, potem odwrócił się twarzą do niej.

– Dziękuję ci – powiedział cicho.
Tyle mu miała do powiedzenia, ale kiedy Richard i pozostali mężczyźni stali wokół

nich, ogarnęła ją nagle nieśmiałość.

– Proszę cię bardzo, Jacku – odparła.
Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, w jego oczach pojawiło się coś, co bała się ubrać

w słowa, a potem wyraźnie się otrząsnął.

– Musimy odprowadzić pannę Benton do domu – powiedział Richardowi, który

przytaknął.

– To po drodze. I lepiej już ruszajmy, zanim królewicz George wyśle po ciebie swoich

Królewskich Grenadierów.

background image

– Jacku? – wyszeptała Lilith. Odwrócił się z lekkim uśmiechem.
– Porozmawiamy później – odpowiedział tak samo cichym głosem. – Kiedy już

wszystkie nieporozumienia zostaną wyjaśnione.

Te słowa brzmiały pocieszająco, ale Lilith nie uspokoiły. Zauważyła, jaki Jack ma

wyraz twarzy – ogarnęła go skłonność do szlachetności. I nagle zaczęła się martwić. Jack
nigdy nie powiedział, że ją kocha, a Jack w nastroju szlachetnym może odmówić jej tego
jednego, jedynego, czego naprawdę pragnęła w życiu. Siebie samego.

background image

19

Tak nakazuje postąpić poczucie moralności, zdecydował William. W końcu Lilith

poświęcała się przez całe swoje życie i przez to była nieszczęśliwa, a wszystko w imię
rodziny. Teraz on może się trochę dla niej poświęcić.

Przeciągnął palcami po jasnych włosach, żeby je wzburzyć i stanowczym krokiem

podszedł do schodów frontowych miejskiego domu Antonii St. Gerard. Tego, co zrobiła
Jackowi, usprawiedliwić się nie da. Jeżeli Dansbury'ego powieszą przez jej kłamstwa,
winę za to będzie również ponosił William.

Załomotał do drzwi, potem wpadł do środka, kiedy Linden mu otworzył.
– Gdzie Antonia? – warknął, ruszając w kierunku schodów.
– W swojej sypialni, proszę pana – odpowiedział spokojnie lokaj, zamykając za nim

drzwi. – Dostałem polecenie, żeby nie wpuszczać nikogo poza panem.

– Dziękuję, Linden.
William popędził po schodach i nie pukając wpadł do sypialni Antonii. Jak zwykle na

moment przystanął w drzwiach, ponieważ choć tak bardzo się starał, nie udało mu się
przyzwyczaić do czarnego wystroju wnętrza, który darzyła takimi względami. Wcześniej
wydawał się on egzotyczny, ale teraz po raz pierwszy zrobił na nim nieco absurdalne
wrażenie. Antonia siedziała przy biureczku i podniosła na niego oczy znad listu, który
właśnie układała.

– William, mon amour. Cóż to się mogło stać?
– Muszę ci pomóc jak najprędzej wyjechać – mówił pospiesznie William, podchodząc

wielkimi krokami do szafy i wyciągając kilka odpowiednich do podróży sukien.

Antonia podeszła do niego.
– Czyżbyśmy mieli uciekać razem? – Uśmiechnęła się, przesunęła ręką po jego

ramionach, a potem sięgnęła do szafy po niebieski muślin.

– Nic jeszcze nie słyszałaś? – Potrząsnął głową, nie przestając wyrzucać ubrań na

łóżko. – Nie, oczywiście, że nie, przecież dopiero co wstałaś, prawda?

– To prawda, że chodzę dosyć późno spać – ciągnęła Antonia, nadal bacznie

przyglądając się Williamowi ostrym spojrzeniem. – Ale cóż to się stało?

– Znaleźli list. Stary topór sam się zabił.
Antonia przez chwilę gapiła się na niego, jej zmysłowe wargi to rozchylały się, to

zamykały.

– Książę Wenford? Co za absurd, Will... William potrząsnął głową.
– Charakter pisma potwierdził Dolph Remdale. Dansbury został oczyszczony i jak się

zdaje, wpadł w czarną wściekłość na to, co powiedziałaś przedstawicielom prawa. –
Przycisnął jej dłoń do serca. – Martwię się, że może cię zaatakować, Antonio. Sama wiesz,

background image

jaki się robi, kiedy mu ktoś pokrzyżuje plany.

– Tak, wiem. – Antonia uwolniła dłoń i powoli podeszła do okna. Przez chwilę

wyglądała na zewnątrz, potem w końcu odwróciła się twarzą do niego. – Czy jesteś tego
pewien, Williamie?

William przytaknął.
– Słyszałem od Price'a.
– Jack nie ośmieliłby się niczego złego mi zrobić – powiedziała właściwie sama do

siebie.

– Niewiele brakowało, a przez ciebie aresztowaliby go i powiesili, Antonio! A tę

kobietę w Paryżu zabił, choć miał dużo mniej powodów. A teraz, proszę cię, przygotuj
rzeczy! Kiedy cię już nie będzie, spróbuję z nim podyskutować, wytłumaczyć mu, że to
moja wina, czy coś takiego.

– Powinieneś pojechać ze mną. Williamie, moglibyśmy zamieszkać razem w Paryżu. –

Wyciągnęła dłoń i uśmiechnęła się. – Byłoby merveilleux.

Ta część rozmowy mogła się okazać trudna. William kiwnął z roztargnieniem głową,

potem zerwał się, jakby doszedł do niego jakiś odgłos i zerknął w kierunku drzwi.

– Mógłbym do ciebie tam dołączyć, kiedy już rozmówię się z Dansburym i przekonam

ojca, żeby mnie nie wydziedziczał.

Antonia uniosła w górę brew.
– A czemuż to miałby cię wydziedziczyć?
William wzruszył ramionami i znowu obejrzał się na drzwi.
– Och, wypowiedziałem się raz czy dwa przeciw Dolphowi Remdale'owi, mówiłem, że

książę to stary nudziarz i że Lil stać na coś lepszego. Jeżeli dodamy do tego moje karciane
długi i ucieczkę z tobą na kontynent, będę kompletnie bez szans. – William westchnął, a
potem się uśmiechnął. – Chociaż moglibyśmy otworzyć w Paryżu salon gry w faraona.
Wtedy nie byłyby mi potrzebne dochody stąd.

Antonia przez minutę może przyglądała mu się, potem podeszła do drzwi sypialni i

zawołała:

– Linden! Moje podróżne kufry, immediatement. – Zamknęła znowu drzwi i oparła się

o nie. – Masz rację, mon amour. Ja pojadę przodem i prześlę ci wiadomość, kiedy już
znajdę jakiś apartament. Jacka da się przekonać, ale ty teraz masz na to większe szanse niż
ja.

Williamowi z trudem udało się opanować triumfalny uśmiech. Kiwnął uroczyście

głową.

– Postaram się go przekonać – zgodził się, potem sposępniał. – Ale niech to diabli,

Antonio, będę za tobą tęsknił.

Antonia uśmiechnęła się i przysunęła, by go pocałować.

background image

– Będę dni liczyła.
– Ja również. I William uniósł jej dłoń i ucałował palce, potem wycofał
się z pokoju, kiedy Linden i jeszcze jeden lokaj zeszli z trzeciego piętra, niosąc między

sobą kufer na ubrania. Kiwnął głową Lindenowi, skierował się na dół i wyszedł na ulicę.
Tam wsiadł na Thora i ruszył do domu. Nie było to aż takie trudne, jak się obawiał.
Chociaż czuł się zawiedziony, że Antonia okazała się co do joty taka właśnie, jak dawał
do zrozumienia Jack, ucieszył się, że udało mu się wyrwać z jej szponów bez szkody dla
siebie. A teraz, gdyby doszło do procesu i trzeba byłoby zeznawać przeciw Dansbury'emu,
będzie o jednego świadka mniej. Uśmiechnął się. Może mimo wszystko uczeń czegoś się
od mistrza nauczył.

Bevins otworzył drzwi frontowe i Lilith weszła do środka.
– Czy papa jest w domu? – zapytała, przysłuchując się, jak powóz, w którym jechali

Jack, lord Hutton i Wenford, opuszcza podjazd.

– Poszedł z pani ciotką na drugie śniadanie do lorda i lady Neuland, panno Benton.

Spodziewam się ich za godzinę.

Lilith skinęła głową. – A William? – Jeszcze nie wrócił, panno Benton.
– Dziękuję, Bevinsie. Będę w bibliotece.
– Tak jest, jaśnie panienko.
Lilith z ulgą przyjęła wiadomość, że w domu nikogo nie ma. Zyskała w ten sposób

czas, żeby się zastanowić, jak przekaże im to, co ma do powiedzenia. Ojciec na pewno
będzie się czuł zły i rozczarowany, że – jak się okazało – zmusił ją do zaręczyn Z
mordercą; trudno byłoby takie narzeczeństwo nazwać poważanym powszechnie
związkiem, o który tak zabiegał. A ona w końcu powie mu, że ktoś inny podbił jej serce.
Ktoś, kto narażał się na wielkie niebezpieczeństwo, by chronić jej reputację i jej życie.

Westchnęła i usiadła na jednym z wygodnych foteli przy kominku. Jack po

zatrzymaniu Wenforda był w takim dziwnym nastroju. Prawie się do niej nie odzywał i
chyba zależało mu, by odjechać z Richardem i złożyć zaprzysiężonę oświadczenie
obciążające Dolpha. Kiedy proponowała, że ona też to zrobi, odmawiał nieustępliwie i
mówił, że nie musi się już w sprawę angażować.

Gra się skończyła i Jack wygrał. A ona musiała zastanawiać się, czy nie doszedł aby do

wniosku, że do niczego nie jest mu potrzebna. To bolało, taki głęboki, głuchy ból w głębi
piersi, przez który trudno jej było oddychać. Ale mogła jeszcze mieć nadzieję, że usiłuje
zachowywać się szlachetnie i poprawnie, że jednak zależy mu na niej tak bardzo, jak jej na
nim. Musiała mieć taką nadzieję, bo zbyt bolesne było dopuszczenie każdej innej myśli.
Zrobił dla niej tak wiele, i dla jej serca też. Pokazał jej, jak być wolną.

Drzwi frontowe otworzyły się; Lilith zesztywniała. W najmniejszym stopniu nie

uśmiechała jej się rozmowa, która czekała ją w ciągu najbliższych kilku minut.

background image

Pospiesznie chwyciła ze stołu jakąś książkę i otworzyła ją udając, że czyta.

– Lil?
Lilith westchnęła z ulgą i opuściła książkę.
– William. Gdzie byłeś?
Brat wzruszył ramionami i opadł na fotel obok niej.
– Załatwiałem różne sprawy. Czemu jesteś w domu? Wydawało mi się, że masz być u

Huttonów.

Lilith nie zwróciła uwagi na jego pytanie, tylko skupiła się na odpowiedzi.
– Jakie sprawy, braciszku? Nie zrobiłeś chyba niczego głupiego, prawda?
William położył sobie dłoń na piersi i uniósł do góry obie brwi.
– Ja? Głupiego? – A widząc podejrzliwy wyraz jej twarzy uśmiechnął się szeroko i

potrząsnął głową. – Nie. Ja... uświadomiłem sobie, jak pobłądziłem w sprawie Antonii.
Ona wybiera się w podróż do Francji. Jak mi się zdaje, nie będzie jej przez jakiś czas.
Masz wiadomości od Dansbury'ego?

Lilith popatrzyła na niego.
– Słyszałam, że złożyła zeznanie przeciw Jackowi – powiedziała powoli. – Wiedziałeś

o tym, prawda?

– No cóż, chyba wiedziałem. – Pochylił się do przodu i wyjął siostrze książkę z rąk. –

„Słownik języka angielskiego"? – rzucił jej pytające spojrzenie. – Jack kazał ci zostać u
lady Hutton, dopóki nie przyśle wiadomości, że wszystko jest w porządku. Co się stało?

Odniosła wrażenie, że William jest mniej lekkomyślny, niż myślała. Wyrządził

Jackowi wielką przysługę.

– Wenford się przyznał. William zerwał się na równe nogi.
– Co takiego?
Drzwi frontowe otworzyły się ponownie, tym razem bardziej gwałtownie.
– Lilith!
– Tutaj, papo – zawołała i spochmurniała na jego ostre ryknięcie. Czegoś już się

musiał dowiedzieć.

Stephen Benton pchnął drzwi do biblioteki i wielkimi krokami wszedł do pokoju.

Ciotka Eugenia z pobielałą twarzą i zaciśniętymi wargami deptała mu po piętach.

– Ten przeklęty Dansbury! – warknął ojciec, potem zauważył Williama. – To ty

ośmielałeś go do podtrzymywania przyjaźni. Nie mogę w to uwierzyć!

Lilith głęboko wciągnęła powietrze.
– Papo...
– Taka katastrofa! – Szalał wicehrabia. – Nie da się w żaden sposób uniknąć skandalu!

Wszyscy wiedzą, że byłaś zaręczona. Niech diabli wezmą Dansbury'ego!

– Ależ papo – przerwała mu Lilith; nie miała już dłużej ochoty słuchać, jak uwłacza

background image

Jackowi. – Dolph Remdale to morderca.

Ojciec przestał się miotać po pokoju i odwrócił się, by na nią popatrzeć.
– A więc słyszałaś. Skąd o tym wiesz?
Lilith siedziała nadal, ręce złożyła na podołku, żeby się nie trzęsły.
– Pomogłam lordowi Dansbury'emu i policji z Bow Street zatrzymać jego wysokość –

powiedziała spokojnie.

Pozostałe trzy obecne w pokoju osoby zamarły w bezruchu patrząc na nią szeroko

otwartymi oczami.

– Ty... co ty zrobiłaś? – wykrztusił ochryple ojciec.
– W oparciu o to, jak książę zachowywał się w stosunku do mnie i co do mnie mówił,

nabrałam przekonania, że lord Dansbury ma rację i że to jego wysokość, a nie markiz,
zabił starego Wenforda.

– Nabrałaś przekonania – powtórzył wicehrabia. – Zabroniłem ci nawet rozmawiać z

Dansburym!

Lilith zmarszczyła brwi. Odniosła wrażenie, że nie obchodzi go to, iż Dolph Remdale

zabił wuja, by odziedziczyć po nim tytuł.

– Mimo to rozmawiałam z nim – odpowiedziała mu. – I nie chciałam poślubić

człowieka, który skłonny był zabić, by zyskać tytuł, ani człowieka, który skłonny był
uderzyć kobietę.

– On cię uderzył? – zapytał William, a oczy zabłysły mu oburzeniem i gniewem.
– Williamie, milcz! – Lord Hamble z twarzą zaczerwienioną i rozwścieczoną podszedł

i stanął tuż nad Lilith. – Rozmawiam w tej chwili z twoją siostrą. Na Boga, dziewczyno,
czy uważasz mnie za głupca? Nie chciałaś wychodzić za Wenforda, więc spiskowałaś,
żeby go zniszczyć. – Uderzył się pięścią po dłoni. – Tyle, że teraz zniszczyłaś swoją
najlepszą... swoją jedyną szansę na zawarcie cieszącego się szacunkiem związku. Nikt cię
już nawet nie dotknie!

Lilith zerwała się na równe nogi.
– Papo, on mnie uderzył! Groził, że mnie zabije! Zabił własnego wuja! Jak możesz się

gniewać, że go nie poślubię?

Ojciec dźgnął palcem w jej kierunku.
– Jesteś samolubna, dziewczyno! Samolubna! Wiedziałaś, jak bardzo nasza rodzina

potrzebuje tego związku, a mimo to zniszczyłaś go, ponieważ nie byłaś zadowolona z
męża, którego dla ciebie wybrałem. A teraz zrujnowałaś wszystko! Będziemy musieli
wrócić do Northamptonshire i już nigdy nie będziemy mogli się pokazać w Londynie.

Lilith zaczerpnęła głęboko powietrza, usiłując powstrzymać oburzenie na te nie

kończące się złorzeczenia. Nie zrobiła niczego złego.

– Papo...

background image

– Na Boga, powinienem cię za to wydziedziczyć. Jesteś taka sama jak ta twoja

zatracona matka, myślisz wyłącznie o sobie.

Ciotka Eugenia prychnęła, przytakując, podczas gdy William wyglądał tak, jakby miał

nieprzepartą ochotę czymś rzucić.

– Przez całe sześć lat myślałam wyłącznie o was i o tej rodzinie – powiedziała Lilith

spokojnie, ale głos jej drżał z wściekłości. Nie obchodziła go. Nie obchodziła go ani
trochę. – W zamian za to nie otrzymałam od was niczego poza pogardą. Tak więc
zgadzam się. Powinieneś mnie wydziedziczyć, ponieważ nie mam chęci już dłużej być
twoją córką. – Odwróciła się do brata. – Williamie, czy pomożesz mi przenieść rzeczy do
domu Penelopy? Nie spędzę ani jednej więcej nocy pod tym dachem.

William przez chwilę wpatrywał się w nią oszołomiony, potem otrząsnął się i skinął

głową.

– Tak, oczywiście, że ci pomogę.
Ojciec niemal się zapluł z wściekłości, twarz mu przerażająco poczerwieniała.
– Jeżeli opuścisz ten dom, nigdy ci nie pozwolę wrócić! Pozostaniesz bez pieniędzy,

bez przyjaciół, bez domu. Bez niczego!

Lilith odwróciła się do niego plecami, żeby nie zauważył, iż wciąż jeszcze jest w stanie

ją zranić.

– Zostanę guwernantką, jeżeli zajdzie taka konieczność – odpowiedziała chłodno,

chociaż nie była w stanie powstrzymać lekkiego drżenia głosu. Podeszła do drzwi,
William szedł za nią krok w krok. Nagle zatrzymała się i odwróciła jeszcze raz. – I
chciałabym zabrać portret mamy, który schowałeś na strychu. Gdybyś okazał jej więcej
życzliwości, myślę, że nie opuściłaby cię. A teraz straciłeś nas obie.

Ciotka Eugenia aż krzyknęła.
– Co za zuchwalstwo!
Wicehrabia Hamble odwrócił się tyłem do córki.
– Baba z wozu, koniom lżej – warknął w kierunku kominka. – Bevins! Zbierz służbę.

Powiedz im, że zamykamy dom i wracamy jutro do Northamptonshire!

Lilith wyszła z biblioteki i skierowała się do swojego pokoju, wezwawszy po drodze

Emiły, by pomogła jej pozbierać najpotrzebniejsze rzeczy. Znękany Bevins i William
pojawili się z jednym z jej podróżnych kufrów, a druga para lokajów z drugim.

– Nie musisz odchodzić, Lil – powiedział brat, siadając na skraju łóżka. – Jeżeli

przyczaisz się gdzieś cicho na dzień czy dwa, ojciec będzie gotów udawać, że nic się nie
stało. – Zmusił się do uśmiechu. – W końcu nadal jesteś jego najlepszą szansą na
odzyskanie ogólnego szacunku.

Lilith potrząsnęła głową. Sama była zdziwiona, że cała ta sprawa nie wytrąciła jej

bardziej z równowagi. Dominującym uczuciem była teraz ulga. Już nigdy nie będzie

background image

musiała słuchać, jak ojciec i ciotka wygłaszają tyrady na temat jej złych manier czy tego,
jakim jest dla nich rozczarowaniem, albo jak bardzo liczą, że im nie przyniesie wstydu.

– Nie jestem tego w stanie dłużej robić, Wiliamie. Po prostu nie mogę.
Brat westchnął i pokiwał głową.
– Prawdę powiedziawszy zdumiony jestem, że wytrzymywałaś to tak długo.
– Byłabym ci wdzięczna, gdybyś gdzieś przechował moje książki, żeby ich papa nie

spalił. No i moje rzeczy w tamtym domu.

William przytaknął.
– Coś jeszcze?
Lilith rozejrzała się. Miała w Northamptonshire przyjaciół, ale biorąc pod uwagę

skandal, jaki wywoła jej odejście, pewnie i tak nie będą z nią chcieli mieć nic do
czynienia.

– Nie. Kiedy znajdę sobie pracę, napiszę do ciebie i dam ci znać, gdzie jestem.
– A co z Jackiem? – zapyta! spokojnie brat, przypatrując się badawczo jej twarzy.
Oczy Lilith w końcu napełniły się łzami.
– Nie wiem, Williamie. Brat podniósł się.
– No cóż, za to ja wiem. Może powinienem z tym człowiekiem porozmawiać.
– Żebyś mi się nie ośmielił – zaprotestowała skonsternowana. Przeżyła już tyle

swatania, że miała go dość do końca życia. – Nie pozwolę, żeby go do czegokolwiek
nakłaniać.

William parsknął.
– I tak wątpię, by mi się udało nim pokierować w jakiejkolwiek sprawie. – Ruszył do

drzwi. – Każę Milgrewowi podprowadzić powóz.

Byli w mieście tak krótko, że Lilith zgromadziła w sypialni bardzo niewiele rzeczy,

które chciałaby zabrać. Przed wieczorem siedzieli już z Williamem w powozie i jechali do
rezydencji Sanfordów. Ani ojciec, ani ciotka Eugenia nie pokazali się, kiedy opuszczała
dom, a to tylko utwierdziło ją w przekonaniu, że postępuje właściwie. Gdyby im na niej
zależało, to wyszliby i poprosili, by została.

Dopiero kiedy wysiadali z powozu, Lilith ogarnęła trwoga. A jeżeli lord i łady Sanford

jej odmówią? Czy odważy się udać do Huttonów? Oprócz nich nie przychodziła jej na
myśl żadna rodzina, która mogłaby ją przyjąć. Ojciec dopilnował, by nie wiedziała, gdzie
mieszkali rodzice matki, a nawet czy jeszcze żyli. William wyczuł chyba jej wahanie, bo
podał jej ramię i podprowadził do drzwi.

– Nie martw się, Lil. Gdzieś nam się ciebie na pewno uda bezpiecznie umieścić.
Te słowa niosły niewiele otuchy, ale zanim zdążyła mu to powiedzieć, lokaj

Sanfordów otworzył drzwi.

– Czy panna Sanford albo lady Sanford są w domu? – zapytała uprzejmie Lilith.

background image

Lokaj ukłonił się.
– Obydwie są w domu, panno Benton. Tędy, proszę. Damy siedziały w saloniku, a

kiedy wprowadzono tam Lilith i Williama, Pen zerwała się z kanapy.

– Lil! Doszły do nas wieści o jego wysokości. Czy przyszło ci kiedyś na myśl, że to on

zabił swojego wuja?

Lilith skinęła głową.
– Tak. – Odchrząknęła, kiedy Pen ciągnęła ją za sobą na kanapę, a potem gestem

zapraszała Williama, by również usiadł. – Prawdę mówiąc, to właśnie z tego powodu się
tu znalazłam.

Lady Sanford zadzwoniła po herbatę.
– Co się stało, Lilith? – zapytała z poważnym wyrazem twarzy.
– Chyba powinnam pani opowiedzieć całą tę historię.
– Sam chciałbym ją usłyszeć – wtrącił się William. Kiedy spiorunowała go wzrokiem,

wzruszył ramionami i uśmiechnął się zmieszany. – Nie bardzo miałem okazję usłyszeć ją
wcześniej – zwrócił jej uwagę.

Lilith patrzyła na lady Sanford, ponieważ to ją musiała przekonać.
– Z powodu... pewnych okoliczności, w które nie mogę się zagłębiać, i markiz

Dansbury, i ja mieliśmy powody, by podejrzewać, że stary książę został zabity przez
Dolpha Remdale'a. Prosiłam ojca, by nie zmuszał mnie do małżeństwa z Dolphem, ale on i
tak to zrobił.

– Odniosłam wrażenie, że nie jesteś zadowolona – mruknęła lady Sanford.
– Nie, nie byłam zadowolona. Tak czy owak dowody przeciw Dolphowi robiły się

coraz bardziej jednoznaczne i musiałam wybrać, czy pomogę Jackowi... Dansbury'emu w
czymś, co uważałam za słuszne, czy też zaryzykuję poślubienie mordercy. Przypadkiem
dziś rano zauważyłam w mieście Dolpha, a ponieważ wiedziałam, że Dansbury go szuka,
zaczęłam go sama śledzić.

– Niemożliwe – krzyknęła cichutko Pen, oczy jej się rozszerzyły, zakryła sobie usta

dłonią.

Lilith pokiwała głową.
– Zrobiłam tak, tylko że Dolph mnie przyłapał; uświadomiłam sobie, że prowadzi mnie

w takie miejsce, gdzie nikt mi nie pomoże. Nie muszę paniom podawać wszystkich
wstrętnych szczegółów, ale Jack, lord Hutton i kilku policjantów z Bow Street
zorientowało się, gdzie jesteśmy. Kiedy zdałam sobie sprawę, że Jack tam jest i słucha,
ja... podstępem skłoniłam Dolpha, żeby się przyznał.

– Niech to licho, Lil, niezła jesteś – powiedział z podziwem jej brat.
Penelopa roześmiała się.
– Papa tak nie uważał – odparła Lilith, potem znowu popatrzyła na panią domu. –

background image

Mojego ojca bardzo wytrąciło z równowagi to, że zepsułam sobie szanse na taki dobry
mariaż i że sprowadziłam następny skandal na jego dom. Nie chciał dać się przekonać i
groził, że mnie wydziedziczy, więc powiedziałam mu, żeby się nie wstrzymywał i że nie
spędzę już ani jednej nocy pod dachem kogoś, kto najwyraźniej wcale o mnie nie dba. –
Powoli zaczerpnęła powietrza. – Tak więc przyjechałam tutaj. Jeżeli pozwoli pani, to...

– Och, Lil, musisz zostać tutaj! – wybuchnęła Penelopa, chwytając przyjaciółkę za

rękę.

William popatrzył na pannę Sanford i uśmiechnął się. Pen się zarumieniła.
– Najwyższy już czas – przerwała córce pani Sanford i pochyliła się, by poklepać

Lilith po nodze. – Jesteś wspaniałą, pełną współczucia dziewczyną, Lilith, i masz bardzo
dobry wpływ na moją córkę. – Zerknęła na Penelopę. – Mam nadzieję, że zatrzymasz się u
nas tak długo, jak tylko będziesz chciała.

– Grozi mi skandal – ostrzegła ją Lilith, powstrzymując z trudem łzy wdzięczności. –

Jestem tego pewna.

– Phi. – Lady Sanford uśmiechnęła się i strzepnęła palcami. – W tym domu przyda się

trochę podniecenia.

– Czy jest pani pewna?
– Lil – wykrzyknęła Pen – będziemy jak siostry! Będzie cudownie, jak z nami

zamieszkasz.

– Tylko do czasu, kiedy znajdę sobie posadę guwernantki – zapewniła je Lilith i w

końcu po jej policzku spłynęła łza.

– Guwernantki? Ale, Lil, a co z... – Pen obejrzała się na matkę. – Co z... sama wiesz z

kim?

– Cierpi na chwilowy przypływ szlachetności – powiedział William, uśmiechając się

szeroko do Penelopy. – Jestem pewien, że mu przejdzie. To nie jest dla niego normalny
stan.

– A pan, panie Benton? – zapytała lady Sanford. – Czy pan również rozstał się z

ojcem?

– Och, nie, milady. Ja mogę się spodziewać schedy. No i ktoś musi dopilnować, żeby

Lilith dostała swoje rzeczy.

– To miło z pana strony – powiedziała Penelopa.
– Wcale nie. Lil znosiła moje wyskoki od dnia, kiedy się urodziła. Próbuję chociaż

odrobinę jej to wynagrodzić. – William pochylił się do przodu, twarz mu spoważniała. –
To pani jest dla nas mila, panno Sanford.

Penelopa pochyliła skromnie główkę, a jej matka z ciekawością popatrywała to na

jedno, to na drugie.

– No – powiedziała po chwili – czy zabrałaś ze sobą rzeczy?

background image

– Tak, milady.
– To chodźmy, zaprowadzę cię do sypialni. Przecież jutro musimy wziąć udział w balu

u Delmore'ów.

– Och, nie, ja nie mogę – zaprotestowała Lilith. Wszyscy będą wiedzieli! Wszyscy

będą się jej przypatrywać i plotkować o niej pod nosem, a co najgorsze, może tam przyjść
Jack. Przeszedł ją nagły dreszcz podniecenia. Poczciwy, szlachetny Jack. Niech się dzieje,
co chce, musi usłyszeć, jak wytłumaczy swoje wcześniejsze, dziwne zachowanie. Jeżeli
William się nie myli, to dzięki kilku jej pomysłom uda się może wyleczyć Jacka Faradaya
z tego nietypowo przyzwoitego zachowania.

– Wydaje mi się, że to wspaniały pomysł – odparował William, ale wzrokiem pobiegł

znowu ku Penelopie.

Lilith zdusiła śmiech. Może jednak brat nie jest tak pomylony, jak to czasami jej się

wydawało.

– Jeżeli jest pani pewna – ustąpiła – to czemu nie?

background image

20

Jack Faraday zeskoczył z Benedicka i skierował się do frontowych drzwi Benton

House, nad którymi zapalono już światło, jako że zapadał zmrok. Nie powinien był tak
zostawiać Lilith dziś rano. Jej ojciec na pewno wpadł we wściekłość, a ktoś powinien
lorda Hamble'a nauczyć moresu. Trzeba było skorzystać z okazji, wkroczyć razem z Lil do
domu i powiedzieć wicehrabiemu, iż popełnił błąd, wybierając Dolpha Remdale'a dla
swojej córki i że on, markiz Dansbury, ma zamiar ten bjtąd naprawić. I nie obchodziło go,
czy ojciec Lilith zaaprobuje ich związek czy nie – jeżeli Lilith go zechce, był
zdecydowany ją poślubić.

Zamiast tego odjechał z Richardem złożyć zaprzysiężone zeznanie i wmawiał w siebie,

że musi podjąć kroki mające na celu zminimalizowanie szkód i pomniejszenie roli Lilith w
całej sprawie, by ocalić, co się da, z jej reputacji. Po pięciu godzinach przesłuchań i kłótni
przyznał się sam przed sobą, że nie tylko rycerskość kazała mu odejść od jej boku.

Stało się tak, ponieważ przygniotła go świadomość, że jakby na to nie spojrzeć, Lilith

stała się znowu osiągalna. Pragnął Lilith, pragnął mieć ją w swoim życiu i do końca życia.
Ale musi wiedzieć, jakiego kiepskiego wyboru dokona biorąc go za męża i że kiedy
ucichnie początkowy zgiełk, będzie mogła wybierać spośród wszystkich kawalerów w
Londynie. A jeśli chodzi o tę cholerną reputację, każdy z nich był lepszy od niego.

Zastukał ozdobną mosiężną kołatką w drzwi, mimo wszystko. Gdyby z natury nie był

hazardzistą, dawno by już nie żył. O kilka chwil za długo nic się nie działo, a potem
Bevins uchylił drzwi i wyjrzał. I szczęka mu opadła.

– Tak, wielmożny panie? – zapytał, oglądając się przez ramię.
– Czy panna Benton przyjmuje? – zapytał markiz, dokładając wszelkich starań, by

zachować się uprzejmie, chociaż z dużo większą ochotą otworzyłby sobie drzwi
kopniakiem i wpadł do środka, żeby jej poszukać.

Bevins odchrząknął.
– Nie, wielmożny panie. Jack przyjrzał mu się uważnie.
– Czy zechciałbyś ją poinformować, że jestem tutaj? – poprosił, przy czym jego głos

zrobił się nieco mniej przyjazny.

I znowu lokaj się zawahał. Jack właśnie rozważał, czy by go nie udusić, kiedy Bevins

ponownie obejrzał się za siebie.

– Nie mogę tego zrobić, wielmożny panie – powiedział zduszonym głosem.
– A czemu do cholery nie? – Jack zbliżył się o krok. – Nie zapominaj, że widziałem,

jak nosiłeś po okolicy ciało księcia Wenforda. Nie chciałbyś, żeby się ktoś o tym
dowiedział, prawda?

Lokaj zesztywniał.

background image

– Nie, nie chciałbym. Ale jej tu nie ma, wielmożny panie. Ta wypowiedź w połączeniu

z dziwnym zachowaniem lokaja powstrzymały Jacka. Może po prostu wyszła gdzieś na
kolację.

– A więc może powiesz mi, kiedy wróci? I znowu lokaj zerknął do wnętrza domu.
– Ona już nie wróci, wielmożny panie.
– Bevins, jeżeli nie chcesz, żebym ci za pomocą pięści usunął zęby, powiedz mi

dokładnie, gdzie jest Lilith. I to natychmiast.

– Nie wiem, gdzie ona jest, wielmożny panie. I proszę, niech pan nie mówi tak głośno.

Nie chcę stracić miejsca przez to, że z panem rozmawiam.

Jack postarał się opanować.
– Co się stało?
– Nie jestem pewien, wielmożny panie. Wydaje mi się, że nastąpiła scysja pomiędzy

panienką a wicehrabią. Panienka oddaliła się razem ze swoimi kuframi.

– Nie pojechała chyba z powrotem do Northamtonshire, prawda? – To mu nie wpadło

do głowy; ojciec mógł przecież kazać jej się spakować i wysłać ją do domu, żeby tam
przeczekała skandal, podobnie jak to zrobił sześć lat temu. Jeżeli tak, Jacka czekała długa
jazda.

– Nie wydaje mi się. Ojciec panienki i jej ciotka będą wracali jutro do Hamble. – Ku

zdziwieniu Jacka lokaj wychylił się nieco dalej za drzwi. – Chcę powiedzieć, że panienka
opuściła dom, wielmożny panie – szepnął. – I ojca również.

– Co takiego? – Było to tak sprzeczne z charakterem Lilith, że Jack prawie uszom nie

wierzył. A przecież wiedział, jaka jest mocna i do podjęcia jakich kroków zmusiły ją
wydarzenia z zeszłego tygodnia. – Niech mnie cholera – wymamrotał i lekko się
uśmiechnął. – Niech mnie cholera. – Popatrzył znowu na lokaja. – A William jest gdzieś
tutaj?

– Pojechał razem z panienką tam, gdzie się wybierała. A teraz proszę, niech

wielmożny pan już idzie. – I kiedy Jack nie zaprotestował, Bevins cicho zamknął drzwi.

Jack stal jeszcze przez kilka chwil na stopniach. Wieczorem miał się odbyć ostatni bal

tego sezonu i miał nadzieję, że jeżeli Bóg pozwoli, to Lilith tam będzie. Nie został
zaproszony, chociaż nie było wątpliwości, że po całym wytwornym towarzystwie rozeszła
się już wieść o aresztowaniu Wenforda i że nie będzie miał żadnych trudności, by dostać
się na bal. Jego obecność powinna rozproszyć uwagę ludzi i zagwarantować, że ci, którzy
chcieliby palcami wytykać Lilith, zaczną nimi celować w niego. A jeżeli Lil tam nie
będzie, to poszuka jej gdzie indziej.

Wrócił do domu, zastał Peese'a i Martina w trakcie oblewania zwycięstwa butelką jego

własnej najlepszej brandy i przyłączy! się do nich. W końcu kazał Martinowi przyjść do
siebie na górę i przygotować swój najbardziej poważny strój. Kamerdyner usłużnie ubrał

background image

go w czarne spodnie i surdut, a do popielatej kamizelki zawiązał śnieżnobiały fular. Jack
zrezygnował z wszelkich klejnotów, chociaż czuł się przez to trochę jak przedsiębiorca
pogrzebowy.

– Szkoda, że nie mam powozu z czwórką czarnych koni – zauważył, biorąc rękawiczki

od Martina.

– To dopiero byłby widok, wielmożny panie. – Kamerdyner roześmiał się.
– Będę musiał tego dopilnować – zgodził się z nim Jack, wziął kapelusz i skierował się

do drzwi.

Kiedy pojawił się na soiree u Delmore'ów, pani domu wahała się tylko przez moment,

zanim go łaskawie powitała u siebie. Jack podziękował jej z równą uprzejmością i
przeprosił za to, że zarzucił gdzieś zaproszenie. Wszedł swobodnym krokiem na salę
balową i stanął jak wryty.

Lilith była nadal w Londynie – i nie wyglądała na to, by jakoś szczególnie martwiło ją

rozstanie z ojcem. A nawet wręcz przeciwnie. Promieniała. Wystroiła się w swoją śmiałą,
szmaragdową suknię, stała w samym centrum grupki przyjaciół, z których każdy starał się
usilnie zwrócić na siebie jej uwagę, by móc pogratulować odwagi. Jack uśmiechnął się do
siebie. Wyglądało na to, że po całym wytwornym światku krążyła ta wersja wydarzeń,
którą „zredagowali" wspólnie z Richardem.

Lilith autentycznie rozkwitła. Kilka ostatnich tygodni, a co ważniejsze,

niebezpieczeństwa tego poranka, miała już za sobą i zmieniła się teraz w pełną werwy,
roześmianą istotę; w jej zielonych oczach płonęły radość i podniecenie. Niewątpliwie
warto było w tym celu przejść przez wszystko to, przez co przeszedł, ale równocześnie na
ten widok Jacka ogarnęło przygnębienie. Trudno się spodziewać, by taka jasna istota
chciała dać się przykuć do niego. Jeżeli będzie musiał żyć bez niej, zabije go to, ale nie
miał chęci zmuszać jej, by zrobiła to, czego on chciał, a tak postępowali wszyscy
mężczyźni, których znała. Spadł jej z ramion ciężar obowiązku bycia doskonałą i mogła
teraz błysnąć wrodzonym dowcipem i urokiem; wyczuwał od samego początku, że ma je
w sobie. Musiałaby być głupia, gdyby przez myśli jej przeszło, żeby pokazując się z nim
narazić swoją nową popularność na ryzyko. A ona głupia nie była.

Jak się okazało, Jack Faraday wspaniale znał się nie tylko na kartach i podstępach, ale

również znakomicie umiał opowiadać. Kiedy Lilith weszła na salę balową, spodziewała
się, że będą jej unikały wszystkie obecne, cieszące się poszanowaniem damy. A
tymczasem powitały ją pełne entuzjazmu oklaski i z miejsca otoczył je z Pen krąg tych
przyjaciół co zawsze, do których dołączyło kilkoro innych, dotychczas nie silących się na
zacieśnianie więzów. Przez chwilę czuła się zmieszana ich atencjami i aprobatą – dopóki
nie usłyszała najnowszej wersji porannych wydarzeń.

– Lil, naprawdę powinnaś była coś powiedzieć – beształa ją rozchichotana Mary

background image

Fitzroy.

– Wiesz, naprawdę nie mogłam – odpowiedziała Lilith, usiłując się połapać, co się

właściwie dzieje.

– Ale pomyśleć tylko, iż przez cały czas wiedziałaś, że jego wysokość to

niebezpieczny szaleniec i że sam premier prosił cię, byś mu pomogła go powstrzymać!

Lilith zamrugała, po czym natychmiast zrozumiała, co się musiało stać. Jack znowu

miał przypływ szlachetności i najwyraźniej wciągnął do zabawy również lorda Huttona i
hrabiego Liverpoolu. Unikała odpowiadania na większość pytań, dopóki dokładnie nie
poznała całej historii. A nawet kiedy już ją usłyszała, z trudem przyszło jej w nią
uwierzyć. Wyszło na to, że władze w tajemnicy prowadziły dochodzenie w sprawie
Dolpha, że kiedy zauważyły, iż książę się nią interesuje, zwróciły się do niej z prośbą o
pomoc. I tak to trwało aż do dzisiejszego poranka, kiedy władze ogarnęła obawa, że książę
może zdecydować się na ucieczkę, więc poproszono ją, by zaprowadziła przedstawicieli
prawa tam, gdzie będzie można go bezpiecznie zaaresztować, tak by nikomu innemu nie
stała się krzywda.

– Nie zdawałam sobie sprawy, jaka jestem heroiczna – powiedziała przyciszonym

głosem do Pen, kiedy wokół nich zgiełk na moment przycichł.

– To nie taką historię opowiedziałaś mamie i mnie – zauważyła Penelopa, marszcząc

brwi.

– Ale ta jest nieskończenie mniej szkodliwa dla mojej reputacji niż ta prawdziwa, nie

uważasz? – Lilith uśmiechnęła się. Jack był cudowny.

– Lilith?
Przez ułamek sekundy sądziła, że musi to być Jack; odwróciła się gwałtownie. Ale

twarz stojącego przed nią mężczyzny należała do Lionela Hendricka, hrabiego Nance.

– Milordzie. – Dygnęła, a z serca odpłynęła fala radosnego uniesienia.
– Czy mogę z panią przez chwilę porozmawiać? – Pokazał dłonią na parkiet. – Może

podczas kadryla?

– Proszę. – Lilith pozwoliła się wyprowadzić na wyfroterowaną posadzkę. Muzyka

zaczęła grać; ukłonili się sobie nawzajem.

– Lilith, żałuję... żałuję, że nie powiedziała mi pani, iż jej zaręczyny z Wenfordem to

były tylko pozory – odezwał się poważnie hrabia.

A więc o to mu chodziło. Czasu to on nie tracił.
– Nie wolno mi było tego mówić – odpowiedziała. Taniec kazał im się rozdzielić i

Lilith pomyślała, że nie ma teraz właściwie żadnego posagu. Zastanowiła się, czy kiedy
się to rozejdzie, konkurenci zmienią swój pogląd na nią. I zastanowiła się jeszcze,
dlaczego nic jej to nie obchodzi.

– Mimo wszystko – ciągnął dalej, kiedy znów znalazł się przy niej i ujął jej dłoń, by

background image

okrążyć z nią salę – istotny jest fakt, że znowu jest pani... jakby to ująć, osiągalna.

Lilith skinęła głową, kiedy krążyli wokół siebie.
– Tak, przypuszczam, że jestem – przyznała.
I w tej samej chwili dostrzegła Jacka. Już miał wyjść za drzwi, kiedy, jakby

wyczuwając jej spojrzenie, zatrzymał się i odwrócił. Dech jej zaparło, kiedy ich oczy się
spotkały i nie mogła powstrzymać uśmiechu, który rozchylił jej wargi. Odpowiedział jej
uśmiechem, przechylił głowę na bok, wrócił na salę, oparł się o ścianę i patrzył na nią.
Przyszedł i nie zostawił jej. A więc jest jeszcze nadzieja.

– Widzę, że jest pani zadowolona – zauważył Lionel całkowicie błędnie interpretując

jej zachwyconą minę. – A więc mam nadzieję, że zgodzi się pani zostać moją żoną.

Lilith badawczo spojrzała na swego partnera. Lionel był przystojny i troskliwy, a

chociaż nie należał do najbardziej błyskotliwych, przynajmniej nie robił wrażenia kogoś,
kto będzie bił małżonkę. Tym niemniej jej serce było zajęte i jeżeli nie będzie mogła mieć
Jacka, to nie chce nikogo.

– Dziękuję panu za pana uprzejmą propozycję, Lionelu – powiedziała, kiedy znowu się

zbliżył – ale moja sytuacja ostatnio nieco się zmieniła i postanowiłam, że jeżeli coś ma
mnie skłonić do zamążpójścia, to tylko miłość. Tak więc proszę mi wybaczyć, nie mogę
przyjąć pana oświadczyn.

Lionel gapił się na nią przez chwilę, dopóki nie wpadł na niego od tyłu pan Nanders.
– Uch, przepraszam cię, Nanders – wyjąkał i pospieszył zająć swoje miejsce w tańcu. –

Ale byłbym dla pani dobrym mężem – zaprotestował półgłosem, kiedy się mijali.

– Ale ja nie byłabym dla pana dobrą żoną. Nie jestem ani w przybliżeniu tak

przyzwoita i łagodna, jak może pan sądzić.

– Niemożliwe.
– Nie chcę pana poślubić, Lionelu. Proszę, niech pan już dłużej nie nalega w tej materii

albo będę zmuszona powiedzieć to jeszcze bardziej dosadnie.

I znowu Lionel zawahał się na moment, twarz pociemniała mu z gniewu, czy może

zażenowania.

– W porządku. Może pani mieć rację, panno Benton. Proszę o wybaczenie.
Chlubę Nance'owi przynosi to, że dokończył kadryla, a potem odprowadził ją do lady

Sanford. Jak tylko spełnił swój obowiązek, pospiesznie się oddalił.

– Jakiś kłopot, moja droga? – zapytała matka Penelopy, spoglądając to na nią, to na

oddalającego się hrabiego.

– Tylko nieporozumienie – odpowiedziała Lilith. Wyczuwała Jacka gdzieś za plecami

niczym ukłucie podniecenia na skórze. Usiłując pozbierać myśli, rozejrzała się. – Gdzie
jest Pen?

Matka Pen uśmiechnęła się.

background image

– Tam.
Lilith wypatrzyła przyjaciółkę przy stole z przekąskami, William właśnie podawał jej

szklaneczkę ponczu. Obydwoje się śmiali; Lilith westchnęła. Przynajmniej komuś coś się
dobrze układało. Orkiestra zaczęła grać walca i kilku znajomych ruszyło w jej stronę.
Musi się dowiedzieć wóz, czy przewóz.

– Czy mogę panią na chwilę przeprosić?
Lady Sanford pobiegła wzrokiem za jej spojrzeniem i Lilith wydawało się, że może

nawet leciutko się uśmiechnęła.

– Oczywiście.
Lilith ruszyła z determinacją w kierunku Jacka. Wokół niej podniosły się półgłosem

wypowiadane uwagi, ale zignorowała je. Tak jak się spodziewała, markiz wyglądał na
zaskoczonego, ale bezzwłocznie oderwał się od ściany i ruszył jej na spotkanie.

– Lilith – powiedział, ujął jej dłoń i podniósł do ust. – Czy dobrze się czujesz?
– Nie – odpowiedziała dochodząc do wniosku, że życia jej nie starczy by odszyfrować,

co kryje się za jego ciemnymi oczami. – Porzuciłeś mnie dziś rano.

Jack zawahał się.
– Musiałem złożyć oświadczenie.
– Musiało to być niezwykłe oświadczenie, Dansbury. Wygląda na to, że stałam się

bohaterką dnia.

Markiz roześmiał się.
– I dobrze. Należy ci się to.
– To miłe uczucie, tak na odmianę – przyznała, dostrzegła jego uśmiech i trochę się

odprężyła. – A jaka była twoja rola?

– Moja? Ja tylko usiłowałem ratować własną skórę. To całkiem do mnie podobne.
– Rozumiem. – Lilith zmierzyła go wzrokiem i przyglądała się, jak on się jej

przygląda. – Wiesz, co myślę?

– Nigdy nie wiem – odpowiedział bezzwłocznie.
– Myślę, że przejmując się moją reputacją doprowadzasz swoją szlachetność aż do

absurdu. Tak właśnie myślę.

Jack uniósł brew do góry.
– Jak sobie przypominam, kiedyś o tę reputację troszczyłaś się i to bardzo, moja droga.
Lilith uśmiechnęła się.
– Nauczyłam się, że ważniejsze, bym była szczęśliwa. – Westchnęła, potem

wyciągnęła rękę. – Zatańczysz ze mną?

– Oczywiście.
Poprowadził ją na parkiet, wziął w ramiona. Uwielbia być w jego ramionach,

uwielbiała jego siłę i zręczność, a nawet to, jak w tej chwili usiłował trzymać ją na

background image

przyzwoitą odległość od siebie, co mu się fatalnie nie udawało.

– Jakie masz teraz plany? – zapytała.
– To zależy – odpowiedział. – Jaki to temat omawialiście z Nancem tak intensywnie

przed chwilą?

Lilith szeroko się uśmiechnęła. Jack był zazdrosny.
– Prosił mnie znowu, bym go poślubiła. Ciemne oczy Jacka pomknęły w kierunku, w

którym zniknął Nance.

– Aha. A ty postanowiłaś...
– Ja postanowiłam, że nikt się nigdy nie troszczył o moją opinię i moje szczęście, poza

tobą, Jacku – wyszeptała.

– Lil – zaczął Jack; przełknął ślinę. Jak na takiego hulakę miał całkiem zażenowaną

minę. – Słyszałem, że opuściłaś ojca. Mam nadzieję, że to nie przeze mnie.

– To stało się przeze mnie, Jacku. I pewnie tez przez ciebie. Ale muszę się czegoś od

ciebie dowiedzieć.

Jack sposępniał, spojrzenie miał niepewne.
– Jestem fatalną partią dla ciebie. Gram w karty, piję, nie miewam skrupułów...
– I to pewnie dlatego ryzykowałeś życiem, żeby mnie ocalić? – Nie, to nic nie da. Nie

miała szans, dopóki Jack będzie w stanie przekonać samego siebie, że najbardziej
szlachetnie z jego strony będzie zrezygnować z niej, by mogła zawrzeć jakiś żałosny
związek z kimkolwiek, byle nie z nim, chociaż miało to unieszczęśliwić ich oboje. Musi
dopaść go gdzieś, gdzie będzie bardziej... przekonująca.

– Nie możemy tu rozmawiać.
– Lilith... Przerwała mu znowu.
– Spotkaj się ze mną za kilka minut w bibliotece, dobrze?
– Nie powinienem – powiedział, nie spuszczając z niej oczu.
– Owszem, powinieneś, chyba że chcesz, żebym wyszła za mąż za Nance'a.
I znowu jego twarz lekko sposępniała.
– To byłaby dobra partia.
– W porządku, wszystko jedno. Czy mam cię zaprosić na wesele?
Markiz spiorunował ją wzrokiem, po jego twarzy widać było, że opory idą w nim z

tęsknotą o lepsze.

– Łobuzica – warknął w końcu. – Spotkam się z tobą w tej cholernej bibliotece.
A więc chciał jej! No, to rozstrzygało sprawę. Pozostawało tylko, jak to mawiał

William, doprowadzić go z powrotem do wrodzonego mu stanu łajdactwa. Zanim walc się
skończył, Lilith wiedziała już, jak może tego dokonać, jeżeli jej starczy odwagi.

Jack odprowadził ją do lady Sanford, a potem je przeprosił. Ten wieczór nie mógł być

dla niego zbyt łatwy wobec tego, jak traktowali go znajomi przez ostatnie kilka dni, ale

background image

wydawał się bawić ich chwilową konsternacją i najwyraźniej kładł nacisk na przywitanie
się ze wszystkimi. Kiedy powoli ruszył w kierunku schodów, a potem zniknął na górze,
Lilith starała mu się nie przyglądać, co jej się w najmniejszym stopniu nie udało.

– Myślę, że chyba powinnam posłużyć za przyzwoitkę Penelopie i twojemu bratu,

inaczej będziemy mieli na głowie następny skandal – odezwała się po chwili lady Sanford
i z uśmiechem pobiegła wzrokiem za Jackiem, a potem spojrzała na Lilith. – Żadne z nich
nie może się chwalić, że wyrafinowanie jest jego mocną stroną.

– Obawiam się, że nie – zgodziła się z nią Lilith z szerokim uśmiechem i patrzyła, jak

lady Sanford kieruje się tam, gdzie pod ścianą siedzieli Pen z Williamem, gawędząc i
zaśmiewając się, absolutnie niepomni na to, co działo się wokół nich.

Jak tylko rozpoczął się następny taniec i uwaga gości się rozproszyła, Lilith wymknęła

się z sali balowej i ruszyła na górę po szerokich schodach. Minął ją jakiś lokaj i popatrzył
na nią ze zdziwieniem, a Lilith uniosła dłoń do włosów, jakby próbowała poprawić sobie
loki. Musiał pomyśleć, że kieruje się do którejś sypialni, by ułożyć fryzurę, ponieważ
spokojnie poszedł dalej.

Drzwi do biblioteki były na wpół przymknięte; Lilith wślizgnęła się do środka. Jack

stał i wyglądał przez wysokie okno w ciemność. Odwrócił się, kiedy weszła, a kiedy
zamknęła za sobą drzwi na klucz, uniósł do góry brew.

– Trochę to podejrzane, nie uważasz?
Lilith wzruszyła ramionami, podeszła do drzwi po drugiej stronie kominka i te również

zamknęła na klucz. – Chcę z tobą być, Jacku. Tym razem miał naprawdę zaskoczoną
minę. – Tutaj?

– Tak. – Podeszła do niego, ale on uniósł dłoń, jakby chciał ją powstrzymać. Oddech

miał urywany.

– Daję ci jedną minutę na odwołanie tego, co powiedziałaś, Lil – rzekł ochryple,

tkwiąc przy oknie chyba czystą siłą woli. – Nie powinnaś sądzić, że okażę szlachetność i
nie skorzystam z twojej propozycji. Daleko mi do takiej dżentelmenerii.

Lilith uśmiechnęła się leciutko, przechyliła głowę w bok i usłyszała, jak Jack w

odpowiedzi gwałtownie wciąga powietrze. Rozkoszowała się władzą, jaką miała nad tym
cynicznym, szaleńczo inteligentnym człowiekiem, bo nigdy wcześniej czegoś takiego nie
zaznała. A przecież Jackowi Faradayowi wystarczała niekiedy najlżejsza zmiana wyrazu
jej twarzy, by oderwać jego myśli od wszystkiego innego, dopóki nie zrozumie jej i nie
zareaguje.

– Liczyłam raczej na twój brak powściągliwości, milordzie – szepnęła.
Powoli postąpiła do przodu i zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy mogła objąć go

rękami w pasie. Uniosła twarz i musnęła wargami dół jego twarzy, całując wzdłuż brody
aż do ucha. Jack zamarł w absolutnym bezruchu, oczy miał zamknięte, oddech urywany.

background image

Wiedząc, że go dręczy, Lilith przesunęła mu czubkiem języka po uchu.

Markiz gwałtownie zaczerpnął powietrza.
– Lil, jeżeli ktoś nas przyłapie, będziesz skompromitowana.
– Cśś – szepnęła i wsunęła mu dłonie pod surdut, który po chwili opadł na podłogę.

Uniosła się na palcach i bardzo łagodnie dotknęła wargami jego ust. Zanim zdążył
zareagować, cofnęła się odrobinę i zauważyła, że Jack idzie za nią. Pocałowała go jeszcze
raz; tym razem zachłannie oddał jej pocałunek.

Lilith powoli opuściła dłonie i zaczęła rozpinać mu guziki przy kamizelce; ta część

ubrania również spadła na podłogę. Niemal wbrew własnej woli Jack uniósł ręce, objął ją
w pasie i przyciągnął bliżej.

– To... to... absolutnie nie wypada – zauważył i na nowo zaczerpnął powietrza, kiedy

Lilith rozluźniła mu fular i rzuciła go na podłogę. Potem uśmiechnęła się i wyciągnęła mu
koszulę ze spodni.

– Wiem.
– Czy nie moglibyśmy przynajmniej odsunąć się od okna? No, to miało przynajmniej

sens. Ucałowała u nasady jego odsłoniętą szyję.

– Jeżeli nalegasz.
Na dole rozległy się dźwięki kontredansa, stłumione przez zamknięte drzwi. Lilith

ujęła Jacka za ręce i poprowadziła w kierunku głębokiej, poduchowatej aż do przesady
kanapy. Tym razem nie musiała go zachęcać, by przytuliwszy ją zaczął całować. Wsunęła
mu palce pod koszulę, muskała dłońmi jego wspaniale umięśniony brzuch i pierś. Czuła
na plecach i na rękach delikatne dreszcze podniecenia. Kiedy jej dłonie opadły na zapięcie
spodni, uniósł twarz znad jej twarzy.

– Lil, czy jesteś pewna, że wiesz, co robisz? – zapytał cicho, pieszcząc dłonią jej

policzek.

Lilith skończyła działalność i spodnie opadły na podłogę. Nie było wątpliwości, że

markiz jest podniecony; gwałtownie wciągnęła powietrze.

– Przestań już nudzić, Dansbury – zamruczała i pchnęła go do tyłu na kanapę.
Zdjęła buciki i pończochy, pospiesznie, zanim zdąży zmienić zdanie. Zebrała w dłonie

szmaragdową suknię i koszulę, stanęła okrakiem nad biodrami Jacka i powoli opuściła się
na jego sztywny członek. Jęknęła, kiedy ją wypełnił i opuściła głowę na jego ramię.

Markizowi również wyrwał się cichy, rozdygotany jęk; roześmiał się bez tchu.
– Na litość boską, nie zostawiaj mnie tak – wymamrotał z twarzą wtuloną w jej włosy.
Lilith uniosła głowę, popatrzyła na niego i odpowiedziała mu uśmiechem. Pocałowała

go mocno, potem na próbę uniosła biodra i opuściła się znowu.

– I jak? – zapytała.
– Cudownie – jęknął.

background image

Chwycił ją mocno za biodra, dopóki nie nabrała więcej pewności, czego wzajemnie od

siebie oczekują. Kierował jej ruchami i w reakcji na nie sam zaczął unosić lędźwie. Lilith
położyła mu dłonie na ramiona i odrzuciła głowę do tyłu. Kiedy jej wewnętrzne napięcie
rozładowało się w eksplozji błogości, Jack przyciągnął ją mocniej do siebie, wessał przez
zęby powietrze i razem z nią oddał się rozkoszy.

Lilith oparła się o niego zadyszana, a on łagodnie objął ją ramionami.
– Lil? – zapytał cicho po kilku chwilach. – Hm?
– Kocham cię – zamruczał.
Lilith przeszedł dreszcz, zamknęła mocno oczy. Powiedział to. Powiedział to, kiedy

już zaczynała tracić nadzieję, że kiedyś te słowa usłyszy.

Jak tylko odzyskała oddech, uniosła głowę.
– A więc sprawa załatwiona – powiedziała trzeźwo, a przynajmniej taką miała

nadzieję.

Jack zmarszczy! brwi.
– Jaka sprawa?
– Będziesz musiał mnie poślubić.
Spojrzenie Jacka wbiło się w nią z zaskakującą intensywnością.
– Co... co powiedziałaś?
– Ostatecznie w tej chwili cię skompromitowałam – ciągnęła dalej Lilith. – Bez

wątpienia ktoś widział, jak oboje wchodziliśmy do tego pokoju. Jeżeli nie zgodzisz się
mnie poślubić, obawiam się, że nikt inny cię nie zechce.

Powoli podejrzliwy wyraz twarzy Jacka przerodził się w uśmiech. W oczach

zatańczyły mu ogniki i wyciągnął dłoń, by odgarnąć pasemko włosów, które jej opadło na
oczy.

– Doprawdy? I nie przejmujesz się, że będziesz przykuta do takiej kiepskiej namiastki

dżentelmena jak ja?

– Ani trochę – odpowiedziała bez namysłu. – Jeżeli ty nie przejmujesz się, że będziesz

miał za żonę szacowną dzierlatkę, która nadmiernie przejmuje się tym, co wypada.

Markiz wybuchnął śmiechem.
– Coś mi się zdaje, że się z tego wyleczyłaś, moja droga. – Przyciągnął bliżej jej twarz

i pocałował ją łagodnie. – Przypuszczam, że jeżeli zgodzisz się zachowywać nieco
bardziej skandalicznie dla mnie, to ja zgodzę się prowadzić nieco bardziej przyzwoicie dla
ciebie. – Pocałował ją jeszcze raz. – Lilith, czy zostaniesz moją żoną?

Po policzku Lilith spłynęła łza. To właśnie musi być uczucie absolutnego szczęścia.
– Tak, Jacku, zostanę twoją żoną.
Jack na moment zamknął oczy. Kiedy je znowu otworzył, zobaczyła w nich wesołe

błyski.

background image

– A im szybciej, tym lepiej, chciałbym dodać – ciągnął dalej; pogładził jej ręce i splótł

palce z palcami. – Oświadczało ci się w tym sezonie już siedmiu panów. Nie chcę
ryzykować, że znajdziesz kogoś, kto się będzie lepiej nadawał.

Lilith roześmiała się przez łzy.
– Bądźże już cicho, Jacku – powiedziała, mocno ściskając jego dłonie. – I pocałuj

mnie.

Markiz Dansbury z radością spełnił jej prośbę.


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Enoch Suzanne Kradzione pocalunki
Enoch Suzanne Kradzione pocałunki
Suzanne Enoch Kradzione pocałunki
Enoch Suzanne Niesforne serce
030 Enoch Suzanne Spotkania o północy (Guwernantka 02)
Enoch Suzanne Rozpustnik i dziewica
Enoch Suzanne Guwernantka
Enoch Suzanne Guwernantka
Enoch Suzanne Guwernantka 01 Guwernantka
Romanse Sprzed Lat 10 Enoch Suzanne W niewoli uczuć
Enoch Suzanne Szlachetny łajdak
Enoch Suzanne 01 Guwernantka
Suzanne Enoch Spotkanie o północy
Pocałunki
Chadda Sarwat Pocałunek anioła ciemności 01 Pocałunek Anioła Ciemności
Kradzież
Kradzież samochodu

więcej podobnych podstron