Gdzie się podziało moje dzieciństwo
Redakcja Piotr Żak
Projekt okładki i opracowanie graficzne Maja Witecka
Korekta Joanna Kudła
Redakcja techniczna Adam Cedro
© Copyright by Charaktery Sp. z o.o.
Kielce 2003
ISBN 83 916092 4 3
Jest to piąta publikacja Wydawnictwa Charaktery
25 512 Kielce ul Warszawska 6
tel/faks (041)344 43 21
e mail: charaktery@charaktery.com.pl
http://charaktery.onet.pl
Spis treści
Agnieszka Widera-Wysoczańska
Pijany dom czyli co dzieje się z dzieckiem alkoholika
Marzenna Kucińska
DDA czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików
1 Kim są
2 Gdy rodzic pije
3 Dom bez ścian dzieci bez rodziców
4 Bohater maskotka niewidzialne dziecko
5 Zamrożeni ludzie
6 Dziecko w dżungli
6 Samotni z lęku
7 Pozwolić zagoić się ranie
Dariusz Doliński
Pokusa silniejsza niż rozum czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami
Alicja Senejko
Szczypta optymizmu czyli rożne wyjścia z sytuacji bez wyjścia
Zofia Milska-Wrzesińska
Sam sobie na przekór czyli dlaczego sobie szkodzimy
Wiktor Osiatyński
Silna wola i inne bajki czyli mity o piciu alkoholu
Leszek A.Kapler, Beata Krzak
Kwestionariusz Kontroli Zachowań
Przydatne adresy
Dom pijany czyli co dzieje się
z dzieckiem alkoholika
Agnieszka Widera-Wysoczańska
W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych powoli stawało się jasne, że osoby mieszkające
z
alkoholikiem zapadają na chorobę zwaną współuzależnieniem. W
1983 roku w
Stanach
Zjednoczonych powstało Narodowe Stowarzyszenie Dzieci Alkoholików, którego celem było i jest
wskazywanie i uznanie ich problemów oraz potrzeb. Ponieważ większość dzieci alkoholików
zachowuje się w sposób społecznie akceptowany, ich problemy bywają niezauważane i ignorowane,
także przez nich samych. Na ogół wyglądają tak dobrze, ubierają się tak elegancko i odnoszą takie
sukcesy, iż nie wydaje się, aby potrzebowali jakiejkolwiek pomocy. Skutecznie działa u nich przymus
samodzielnego radzenia sobie z różnymi sytuacjami życiowymi i lęk przed ujawnieniem własnych
problemów. Tak naprawdę żyją uwięzieni w dramatycznej przeszłości i, czując smutek, zadają sobie
pytanie: Co stało się z moim dzieciństwem?
Dorosłe Dziecko Alkoholika to człowiek pochodzący z rodziny, w której alkohol był problemem
centralnym. Zbyt zajęty w dzieciństwie walką o przetrwanie, w życiu dorosłym ma poczucie, że nigdy
nie był dzieckiem. Pijani rodzice wymagali od niego zaspokajania potrzeb matki
;
ojca i rodzeństwa,
dbania o nich i ochraniania ich. Gdy pijany rodzic tracił nad sobą kontrolę, dziecko stawało się coraz
bardziej odpowiedzialne za niego, za siebie i sprawy domowe.
W takiej sytuacji niebezpiecznie jest czuć się dzieckiem. Aby się ochronić, dziecko alkoholika
buduje siłę pozwalającą zachowywać się jak dorosły. W jednej rodzinie ochrania matkę bitą przez ojca,
w innej wspiera rodzeństwo i pomaga mu przetrwać kolejną awanturę. Tam, gdzie alkoholizm jest
ukrywany, dziecko dba o rodzica, który całą noc wymiotuje, bo znowu „zachorował na nerki”, lub
psychicznie walczy z wulgarnym, agresywnym albo ciągle nieobecnym rodzicem, nie odzywając się
do niego bądź kłócąc się z nim. Dzieciństwo mija na walce, ochranianiu i udawaniu.
Jak wygląda dom, w którym żyje aktywny alkoholik?
Coraz częściej dziecko zastanawia się, czy jego rodzice mają problemy z alkoholem, i namawia ich
do zaprzestania picia. Zdarza mu się nie spać w nocy, całymi dniami przesiadywać w zamkniętym
pokoju, chce uciec z domu. Butelki z alkoholem znajduje w różnych kątach mieszkania i w rozpaczy
chowa je lub wylewa alkohol do zlewu. Rodzic coraz częściej wraca pijany z przyjęcia albo ze
spotkania z kolegami. Chodzi po mieszkaniu rozebrany i niechlujny. Dziecko, czując wstyd
i zakłopotanie, rezygnuje z zabawy na podwórku lub zaproszenia znajomych do domu. Coraz częściej
martwi się, że rodzice rozwiodą się z powodu picia, a jednocześnie marzy, żeby pijany rodzic
wyprowadził się albo żeby dom był tak normalny, jak domy innych dzieci.
Życie rodzinne dziecka alkoholika jest niespójne, niestabilne, nieprzewidywalne: coś, co jest
prawdą jednego dnia, nie jest nią dnia następnego. Pijany rodzic obiecuje coś synowi czy córce,
a potem zupełnie o tym nie pamięta. Gdy jest trzeźwy, może być kochającym rodzicem, gdy jest pijany
- gwałtownym, brutalnym lub nieobecnym. Dziecko nigdy nie wie, którą „osobę” spotka po powrocie
ze szkoły.
Czy tym domem rządzą jakieś reguły?
Podstawowym celem życia takiej rodziny jest ukrycie, że przyczyną problemów są alkohol
i alkoholik, i wskazanie innego winnego. Jeden zestaw reguł, stworzony przez rodziców, sprowadza
się do: „Nie mów”, „Nie czuj”, „Nie ufaj”. Przeznaczony jest dla dzieci i innych członków rodziny.
Rodzice tworzą go po to, by osiągnąć dominującą pozycję, wzbudzić lęk, wywołać poczucie winy
i wstydu, by móc pić i utrzymać ten dysfunkcyjny stan rzeczy. Drugą grupę reguł tworzy dziecko.
Reaguje w ten sposób na reguły matki i ojca. Jego zestaw sprowadza się mniej więcej do takich
przekonań: „Jeżeli nie będę mówił, nikt nie będzie wiedział, co czuję, i nie zostanę zraniony”, „Jeżeli
nie będę pytał, nie będę odrzucony”, „Jeżeli świetnie będę sobie radził sam, pozostawią mnie
w spokoju”, „Jeżeli będę niewidoczny, nic mi się nie stanie”, „Jeżeli będę uważny, nikt się na mnie nie
wścieknie”, „Gdy przestanę czuć, nie odczuję bólu”. Podstawowa zasada brzmi: „Muszę zrobić
wszystko, by być tak bezpiecznym, jak to tylko możliwe”. Jednak za to bezpieczeństwo płaci się
wielką cenę, i to przez całe życie.
Problemy Małego Dziecka Alkoholika (MDA)
Już w wieku przedszkolnym u dziecka z rodziny alkoholowej występują objawy, po których
można rozpoznać, że przeżywa ono kryzysy związane z sytuacją w domu. Podświadome próby
poradzenia sobie z brakiem rodzicielstwa i próby ochrony siebie widoczne są w przyjmowanych przez
dziecko rolach: bohatera, kozła ofiarnego, dziecka niewidzialnego i maskotki. Jak na ironię, role te
służą przeciwstawnym celom. Dają narzędzia, dzięki którym dziecko może przetrwać alkoholizm
rodzica, ale jednocześnie maskują tę chorobę przed tymi, którzy mogliby pomóc. Dzieci alkoholików
mistrzowsko kamuflują ból swojego serca.
U małych dzieci z takich rodzin można zaobserwować ciągłe zmęczenie lub ospałość. U ponad
rocznego dziecka objawy te mogą być sygnałem problemów psychicznych, w tym depresji.
Powtarzające się koszmarne sny, sen przerywany, odmowa spania albo lęk przed nim w porze
poobiedniej drzemki - mogą wskazywać na potencjalne problemy rodzinne związane z alkoholem.
Może pojawić się regresja w treningu czystości, ssanie palca czy obgryzanie paznokci. Zachowania te
związane są z pobudzeniem, chorobą, załamaniem lub zalęknieniem.
Ciągły brak apetytu, wybrzydzanie w jedzeniu czy niedożywienie to też oznaki problemów. Także
dzieci wychudzone, które jedzą tak, jakby ich żołądki były studniami bez dna, mogą cierpieć z powodu
zaniedbania alkoholowego. Kompulsywne jedzenie może mieć swój początek w nawykach nabytych
już w pierwszym roku życia. Nadopiekuńcze lub nerwowe matki karmią swoje dzieci za każdym razem,
gdy te płaczą. Przekarmianiem starają się zastąpić niemowlętom miłość, której nie potrafią dać.
Czasami żywność staje się dla dzieci substytutem miłości, której nigdy nie zaznały od rodziców
alkoholików.
Dzieci alkoholików mają problemy z dostosowaniem się do zmian w codziennych obowiązkach.
Kiedy jedno zajęcie się kończy i przechodzi w drugie, mogą mieć trudności z przestawieniem się.
Nieoczekiwane wydarzenie powodujące zmianę normalnego rozkładu codziennych zajęć może być
także nadmiernie denerwujące i dezorganizujące.
Dzieci alkoholików zazwyczaj bawią się w izolacji. W zabawach powtarzają to, co widziały
w domach rodzinnych: tematy alkoholowe, brutalne sceny agresji, bijatyki rodziców, winę i strach
przed opuszczeniem. Daje to przedszkolakom poczucie kontroli nad własnymi lękami.
Nadmierna aktywność wśród przedszkolaków jest głównym objawem alkoholizmu rodziców
i częstym objawem syndromu płodu alkoholowego. Dzieci takie mają kłopoty z utrzymaniem uwagi
i koncentracją na jednej czynności. Są nadruchliwe, nerwowe, wybuchowe, mają częste napady złego
humoru i mogą nagle zmieniać zachowania na nietypowe. Nie mogą usiedzieć podczas opowiadania
krótkiej historyjki albo słuchania utworu muzycznego. Nie potrafią planować i dokończyć zajęć, które
rozpoczęły, nie mają cierpliwości i entuzjazmu do pracy w grupie nad jednym projektem,
wymagającym poświęcenia uwagi przez kilka dni. Boją się nieznanych ludzi lub nowych sytuacji. A z
drugiej strony nadmiernie lgną do innych i przesadnie lękają się separacji.
Także nagłe zmiany zachowania u małych dzieci mogą wskazywać na alkoholizm w ich rodzinach.
Na przykład dziecko śmiałe nagle wycofuje się z kontaktu albo dziecko zalęknione nagle zaczyna
odgrywać znaczącą rolę w grupie społecznej.
Niestety Małe Dzieci Alkoholików, przeżywające takie problemy w
życiu codziennym,
w większości przypadków pozostają niezauważone, chyba, że narozrabiają. Jednakże nawet wtedy
dorośli z reguły koncentrują się na objawach, a nie na problemach leżących u ich podłoża, i nie
udzielają dzieciom właściwej pomocy. W takiej sytuacji warto pamiętać, że lata przedszkolne są
fundamentem dorosłego życia.
Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?
Dzieci z rodzin z problemem alkoholowym mają wielkie trudności w okresie dorastania.
Alkoholik wpływa destrukcyjnie na umysły i emocje członków rodziny. Lekcje z dzieciństwa „dobrze
pamiętamy” w `````````życiu dorosłym. Jeżeli dziecko zostaje zranione przez rodzica, od którego zależy
i którego kocha najbardziej, sądzi, że jest złe, niegodne miłości i szacunku. W ten sposób uczy się nie
ufać sobie i innym. Rozpoczyna samotne życie. Odcina się od swoich uczuć, wypiera potrzeby. Uczy
się udawać i kłamać nawet wtedy, gdy może mówić prawdę. Miłość oznacza dla niego dbanie o kogoś
i zapominanie o własnych potrzebach. Spontaniczność jest nieracjonalna, złość równa się agresji.
Dorosłe Dzieci Alkoholików, gdy mają ciepłego i kochającego partnera, z którym mogą czuć się
bezpiecznie, toczą w sobie „wojnę” z wrogami z przeszłości i na aktualne domowe sprawy reagują tak
jak w dzieciństwie. Nadal czują pustkę, nie ufają, izolują się. DDA nie wierzy, aby dobra relacja mogła
trwać dłuższy czas, dlatego podświadomie dąży do jej zakończenia, ale bez ludzi czuje się pusty
i zalękniony. Dlatego zrobi wszystko, by kontrolować sytuację. Życie ma toczyć się zgodnie
z ustalonym przez niego planem. Sytuacje przeżywane w domu rodzinnym wykształciły w nim
zaradność i nadmierną odpowiedzialność, nauczył się „czytać ludzi”. Dzięki tym cechom osiąga
wielkie sukcesy w pracy zawodowej i buduje swoją karierę. Jednak te same zdolności nie pozwalają
mu budować szczęśliwej rodziny.
Jeżeli spotyka się dwoje ludzi pochodzących z rodziny alkoholowej, wtedy problem narasta ze
zdwojoną siłą, ponieważ oni nie wiedzą, co czują, nie ufają i nie mówią wprost, podświadomie walczą
ze sobą, czują pustkę i są nieszczęśliwi, chociaż odnoszą sukcesy. Te cechy przekazują swoim
dzieciom i następnym pokoleniom.
Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?
W rodzinie alkoholowej dorasta się z poczuciem niejasności, winy, złości, wstydu i strachu. Jest to
całkowicie normalna reakcja na nienormalną sytuację. Osoby, które wstydziły się za swoich rodziców,
w życiu dorosłym wstydzą się za swojego partnera. Czują się winne za sytuację w domu. Mają
skłonność do śmiertelnej powagi, są trudne we współpracy. Raczej rzadko przeżywają radość i relaks.
Ludzie, którzy będąc dziećmi, nie mieli poczucia własnej wartości, są tacy sami w życiu dorosłym,
oceniają siebie i innych bezlitośnie. Szukają potwierdzenia siebie na zewnątrz. Nie przyjmują pomocy
innych i ze wszystkim chcą radzić sobie samodzielnie. Muszą być najlepsi. Trudno im jest być ela-
stycznymi. Gdy coś idzie nie po ich myśli, czują lęk i często nie kończą rozpoczętych spraw. Z trudem
przychodzi im mówienie o sobie, ponieważ dotychczas musieli być niewidoczni. Są lojalni wobec
ludzi, którym się to nie należy. Życie nie ma dla nich większego sensu. Widzą świat albo w czarnych,
albo w białych barwach. Mając poczucie nieadekwatności, muszą domyślać się, co jest normalne, a co
nie. Gdy zaczynają pić, jest to dla nich szokiem. Badania pokazują, że od 40 do 60 proc. dzieci
dorastających w rodzinie alkoholowej staje się alkoholikami w życiu dorosłym. Mogą też cierpieć
z powodu współuzależnienia od małżonka alkoholika. Jeżeli oboje rodzice pili, dziecko nie
doświadczyło bezpiecznej i stabilnej opieki. W dorosłym życiu taka osoba jest znacznie bardziej
podatna na uzależnienia. Zazwyczaj wcześniej upija się po raz pierwszy i ma więcej problemów
z kontrolowaniem swojego zachowania. Trzeba podkreślić, że nie wszystkie dzieci alkoholików
doświadczają identycznych, emocjonalnych i fizycznych, konsekwencji.
Wielki wpływ na zachowania DDA ma również to, czy w dzieciństwie doznali przemocy
seksualnej lub fizycznej. Jeśli tak się stało, później cierpią z powodu zaburzeń pamięci, deficytów
w koncentracji uwagi, zaburzeń jedzenia, problemów seksualnych, lęków, koszmarów nocnych,
nagłych i niezrozumiałych wspomnień, poważnych trudności w nawiązywaniu bliskich kontaktów
z ludźmi, prób samobójczych, także z powodu nawracającej i narastającej depresji.
Zdrowie dzieci alkoholików
Stres kumulowany wewnątrz ciała dziecka alkoholika w istotny sposób wpływa na jego zdrowie.
Obok problemów emocjonalnych i poznawczych oraz trudności w funkcjonowaniu społecznym,
pojawiają się poważne problemy zdrowotne. Dzieci alkoholików - częściej niż dzieci z innych rodzin -
narzekają na bóle głowy i brzucha, nudności, rozstrój żołądka, zmęczenie i znużenie. Zazwyczaj
lekarze nie znajdują fizycznych uzasadnień tych dolegliwości. Dzieci z rodzin alkoholowych częściej
chorują na astmę i anemię, częściej się przeziębiają i cierpią na alergie, mają też zaburzenia jedzenia.
Te ostatnie, pojawiające się już we wczesnym dzieciństwie, nasilają się w życiu dorosłym. Jedzenie
jest sposobem radzenia sobie z niskim poczuciem własnej wartości. Kompulsywne jedzenie może być
także związane z ukrywaną złością do osoby, która wyrządziła krzywdę. Uczęszczanie na różne
programy odchudzające jest nieskuteczne albo daje krótkotrwałe efekty.
U dzieci alkoholików zwiększa się ryzyko wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych, nagłych
zmian w ciśnieniu krwi i tempie akcji serca. Wśród tych dzieci częściej też występuje osobowość typu
A. Ludzie dorośli z osobowością typu A, pochodzący z rodzin alkoholowych, są niecierpliwi, działają
pospiesznie, agresywnie i z wrogością wobec innych, bez przerwy z kimś współzawodniczą. Angażują
się w karierę zawodową i mniej interesują się innymi ludźmi. Mają niskie poczucie własnej wartości,
małe poczucie bezpieczeństwa, zbyt nisko, wręcz nierealistycznie oceniają swoje osiągnięcia.
Osobowość typu A badacze zaobserwowali już u pięcioletnich dzieci alkoholików, chcących pozyskać
uwagę i uczucie rodzica niecierpliwego, ignorującego kontakt emocjonalny, wrogo nastawionego,
nadkontrolującego i karzącego. Takie dzieci próbują sobie poradzić z dysfunkcyjną i chaotyczną
sytuacją rodzinną, przyjmując rolę bohatera, czyli dziecka, które musi być dobre we wszystkim.
Dzieci poddane działaniu alkoholu w życiu płodowym
Przeprowadzone przez mnie badania wskazują, że znacznie więcej i znacznie poważniejsze
zdrowotne konsekwencje pojawiają się u DDA, gdy osobą uzależnioną była matka. Jeżeli podczas
ciąży piła dużo alkoholu, mogła doprowadzić do nieodwracalnych zaburzeń emocjonalnych
i intelektualnych spowodowanych trwałym uszkodzeniem układu nerwowego, czyli Alkoholowym
Syndromem Płodowym (Fetal Alcohol Syndrome). Do poważnego uszkodzenia mózgu, spowolnienia
rozwoju fizycznego i umysłowego może dojść nawet wtedy, jeśli matka w czasie ciąży tylko raz
pozwoliła sobie na wypicie dużej ilości alkoholu. Dzieci z FAS mają poważne problemy z zabu-
rzeniami koncentracji, samokontroli, samoświadomości, osobowości, emocjonalności, zdolności
poznawczych, mowy, abstrakcyjnego myślenia, procesów wyobraźni i pamięci. Są nadpobudliwe,
impulsywne i drażliwe, wrogo nastawione do świata. Mają zniekształcenia twarzy, mało ważą. Często
zapadają na choroby serca i defekty nerek, miewają problemy z oczami i ze słuchem, a także ataki
padaczki.
Nie u wszystkich dzieci poddanych działaniu alkoholu w życiu płodowym rozwija się pełny FAS.
U niektórych mamy do czynienia z tzw. Płodowymi Skutkami Alkoholowymi (Fetal Alcohol Effects).
Chociaż nie widać u nich zewnętrznych nieprawidłowości, bardzo poważne są pierwotne uszkodzenia
mózgu. Ponieważ wyglądają normalnie, otoczenie oczekuje od nich takiego samego zachowania. To
natomiast prowadzi do wtórnych uszkodzeń psychicznych, będących rezultatem nieprawidłowego
radzenia sobie z podstawowymi zaburzeniami.
Między 12 a 51 rokiem życia osoby z FAE mają problemy ze zdrowiem psychicznym, przerywają
szkołę, popadają w konflikty z prawem, trafiają do więzienia, przejawiają nieprawidłowe zachowania
seksualne, mają problemy z alkoholem (ponad 50 proc. kobiet i 70 proc. mężczyzn z FAE), nie potrafią
samodzielnie żyć (gotować, robić zakupów, prać), nie umieją znaleźć sobie pracy czy jej utrzymać.
Dzieci z FAS i FAE nigdy w pełni nie zdrowieją. Jednak wczesna interwencja medyczna może
pomóc ludziom z FAS w rozwijaniu funkcjonowania motorycznego, zdolności intelektualnych,
koncentracji uwagi i relacji z rówieśnikami; a ludziom z FAE w problemach ze zdrowiem
psychicznym, w problemach szkolnych, z prawem i w uzależnieniach. Leczenie należy jednak
rozpocząć przed upływem 10, czy 12 roku życia dziecka. Potem jest już za późno.
Od czego zależą konsekwencje psychologiczne ponoszone przez DDA?
Od indywidualnej historii dzieciństwa każdej osoby, od tego, kto pił w rodzinie i jak zachowywał
się wobec dziecka i innych domowników. Pojawiające się u dzieci szkodliwe skutki alkoholizmu
rodzica związane są ze sposobem picia, z finansową niestabilnością rodziny, kłopotami z prawem,
brakiem bliskości, wsparcia i rozmów, z mniejszą zdolnością do rozwiązywania konfliktów, przemocą
pojawiającą się w rodzinie, karami zbyt okrutnymi w stosunku do przewinień, z zaburzoną kulturą
i rytuałami rodzinnymi, które pozbawiają dziecko regularnych posiłków, wspólnych udanych wakacji,
niedzielnych wyjazdów, wspólnych wieczorów czy odwiedzin u znajomych i rodziny. Istotną rolę
odgrywa zły model rodzicielstwa, zaburzający role przyjmowane przez dziecko w
rodzinie
i środowisku, niejasny system wartości i nieprawidłowa edukacja życiowa.
Ważna jest również liczba dzieci i kolejność urodzenia. Im dziecko młodsze i im dłużej żyje
z rodzicami uzależnionymi, tym poważniejsze konsekwencje dorastania w rodzinie alkoholowej
ponosi. Dziecko starsze może widzieć wyraźnie alkoholizm rodzica, młodsze absolutnie się z tym nie
zgadza. Jedno może pamiętać same horrory, drugie głównie przyjemne rzeczy. Znaczenie ma także
status ekonomiczny rodziny i to, czy miała miejsce przemoc fizyczna i seksualna.
Istotne jest też, czy partner osoby uzależnionej leczy się ze swego współuzależnienia, czy dba
o swoje zdrowie i czy dziecko spotkało osoby wspierające. Wielkie znaczenie mają również
temperament i odporność psychiczna, umiejętności społeczne i przekonanie o możliwości wpływania
na własny los.
Jaki jest najlepszy sposób dbania o siebie, gdy pojawiają się problemy?
Aby dziecko alkoholika rozpoczęło proces zdrowienia, najpierw musi sobie uświadomić, że ma
specyficzną podatność psychologiczną i genetyczną na problemy emocjonalne i uzależnienia. Musi
połączyć przeszłość z aktualnymi kłopotami życiowymi. Taka świadomość często rodzi się
przypadkowo, na przykład pod wpływem artykułu w gazecie, wykładu czy podczas uczestnictwa
w warsztacie („To przecież jestem ja!”). Zdrowienie wymaga ujawnienia dramatów przeszłości, odre-
agowania uczuć związanych z doznanymi krzywdami i zaplanowania na nowo aktualnego życia. Daje
możliwość zbudowania wewnętrznego świata niezależnego od dysfunkcyjnej rodziny. Dorosłe
Dziecko Alkoholika nigdy nie będzie do końca wyleczone, ale ma wielką szansę na rozwój dający
spokój i radość w życiu. Aby je uzyskać, trzeba wziąć udział w terapii indywidualnej i grupowej,
a potem w sytuacjach kryzysowych korzystać z pomocy innych ludzi i profesjonalistów. Trzeba
wierzyć, że zmiana jest możliwa.
Zagrożenia w procesie zdrowienia
W procesie zdrowienia pojawiają się kryzysy wynikające z reguł stworzonych w dzieciństwie.
Dzieci w różny sposób reagują na urazy emocjonalne, fizyczne czy seksualne. Jedne wyraźnie
dostrzegają alkoholizm rodziców, inne go nie zauważają lub nie chcą widzieć. Poważniejsze kłopoty
w życiu mają ludzie wychowywani w rodzinach alkoholowych, w których udawano, że nic się nie
dzieje, albo zabraniano mówić o chorobie. W związku z tym przestali oni wierzyć własnym oczom
i uszom, własnej intuicji i rozsądkowi, stracili też zaufanie do ludzi.
W każdym z tych przypadków zarówno rodzic alkoholik, jak i rodzic współuzależniony zachowuje
się w sposób podważający w dziecku wiarę w bezpieczeństwo, sens i dobroć tego świata. Kłopoty
pojawiają się, gdy dorosły niewiele pamięta z przeszłości i dlatego nie chce sięgać do wspomnień.
Energię wykorzystuje do blokowania uczuć i przez to ogranicza zmiany w swoim życiu. W takim
przypadku pierwszym wyzwalającym doświadczeniem w procesie zdrowienia będzie uzyskanie
wglądu we własną przeszłość oraz w problemy wynikające z dzieciństwa. Uwalnia się wtedy siłę
i odzyskuje wolność. Demony przeszłości zostają zdetronizowane.
Zdrowienie łączy się też z rezygnacją z ochraniania alkoholika i osoby współuzależnionej. Jednak
wtedy pojawia się ryzyko oskarżeń o zachowania zimne, zdystansowane, okrutne i egoistyczne.
Wzmaga to poczucie nielojalności wobec rodziców i związane z nim poczucie winy wobec nich.
Spotykając się z zimną reakcją lub gwałtownym zaprzeczeniem, DDA dokonuje bolesnego odkrycia,
że najbliżsi nie chcą go słuchać, oskarżają o kłamstwo i zdradę. Słyszy komentarze podważające sens
terapii. Stąd już tylko krok, by przestał dbać o własne zdrowie. Zagrażająca w procesie zdrowienia
dzieci alkoholików jest też ich chęć do zajmowania się rodziną, a nie sobą. „Wyzwalanie” rodziców
może być ucieczką od zajmowania się swoimi trudnościami. Tymczasem trzeba sobie uświadomić, że
nie zmieni się rodziców i że własne wyzdrowienie nie zależy od stanu zdrowia rodziny.
Innym sygnałem ostrzegającym, że pojawia się zniechęcenie, jest tendencja do przypisywania
rodzinie alkoholowej wszystkich kłopotów życiowych lub nie przypisywanie żadnego. Po prostu
trzeba zrozumieć, że żadne ekstremum nie pomaga i że z dzieciństwa wyniosło się nie tylko krzywdę
i ból, ale i ogromną siłę do budowania własnego życia.
Gdy dominującymi przeżyciami towarzyszącymi zdrowieniu są lęk i
ból, spowodowane
wzrastającą świadomością sytuacji życiowej, wówczas pojawia się niepokój, że nastąpiło pogorszenie
i należy szybko zakończyć pracę nad sobą. W rzeczywistości ten lęk powinien być drogowskazem
w procesie zdrowienia, wskazującym na problemy do rozwiązania.
Podczas procesu zdrowienia pojawiają się momenty złego samopoczucia. Leczonego przytłaczają
zarówno nowe, świeżo odkryte rzeczy, jak i te, które jeszcze pozostały do odkrycia. Ma ochotę
powiedzieć: „Dosyć, nie poczuję się już lepiej, kończę to”. Czuje się izolowany, nagle przekonuje się,
że nie ma przyjaciela, z którym może porozmawiać. Ciągłe krytykuje siebie i innych. Dręczy go
powracające silne uczucie depresji i niepokoju lub brak bezpieczeństwa. Nie może spać. Nadużywa
alkoholu albo innych środków zmieniających świadomość. Ogarnia go uczucie beznadziejności.
W procesie zdrowienia wyraźnie ujawnia się jego lęk przed zaufaniem drugiemu człowiekowi, przed
bliskością i intymnością. Użyteczne są tu zasady uczenia się nowych relacji poprzez podejmowanie ry-
zyka i poznawanie innych ludzi „krok po kroku”.
„Spoczęcie na laurach” po dokonaniu w sobie zasadniczych zmian i wytyczeniu celów na
przyszłość jest ostatnim zagrożeniem dla rozwoju. Aby zdrowieć, trzeba być stale zaangażowanym
w utrwalanie przemian. Obserwowanie siebie staje się częścią życia, pomaga odpowiednio wcześnie
zauważyć „czerwone światło”, które sygnalizuje, że dziecko alkoholika powinno intensywniej niż
zwykle zadbać o siebie, często z pomocą wykwalifikowanego specjalisty.
Czy można rozwijać się bez przeżywania wewnętrznych kryzysów? Raczej nie. Na proces rozwoju
człowieka zazwyczaj składają się dwa kroki do przodu i jeden do tylu. Ten ostatni dostarcza informacji
zwrotnych ważnych dla dalszego rozwoju i wzmacniania efektów uczenia się. Ponadto codzienne ży-
cie często jest nieprzewidywalne i pojawiają się w nim kryzysy, z których chcemy wychodzić tak, by
maksymalizować swoje wewnętrzne możliwości.
Agnieszka Widera-Wysoczańska
Agnieszka Widera-Wysoczańska jest doktorem psychologii, adiunktem Zakładu Psychologii
Klinicznej w Instytucie Psychologu Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 16 lat prowadzi terapię dla osób,
które doznały urazu chronicznego w dzieciństwie, a także szkoli profesjonalistów w zakresie diagnozy
i terapii. Jej pasją są podróże.
DDA
czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików
Marzenna Kucińska
1. Kim są
Dorosłe Dzieci Alkoholików (DDA) to ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach naduży-
wających alkoholu. Gdy byli dziećmi, musieli zbyt wcześnie dorosnąć. Są dorośli, a nadal w głębi
siebie pozostają dziećmi. Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (i nie tylko)
szacuje, że w Polsce żyje prawie 4 miliony dzieci, których rodzice nadużywają alkoholu, i około 1,5
miliona dzieci alkoholików. Kiedy dorosną, część z nich zacznie pić, część zwiąże się z osobami
uzależnionymi, a pozostałe będą starannie unikać myślenia o tym, co wydarzyło się w ich dzieciństwie.
Z moich szacunków wynika, iż Dorosłe Dzieci Alkoholików stanowią około 40 proc. dorosłej
populacji Polaków.
Doświadczenia wyniesione z rodziny alkoholowej mocno rzutują na bliskie kontakty w życiu
dorosłym. Prawie połowa z tych DDA, którzy zgłaszają się po poradę psychologiczną, nie decyduje się
na zalegalizowany związek, a jedna trzecia zawieranych przez nich małżeństw kończy się rozwodem.
To znacznie więcej niż wśród ogółu Polaków. Dorosłe Dzieci Alkoholików boją się przede wszystkim
powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domu rodzinnym. Duża część jest głęboko
przekonana, że w małżeństwie można się tylko krzywdzić.
Bliskie związki to także relacje z własnymi dziećmi. DDA często mają kłopoty z odnalezieniem
się w roli rodzica. Wielu z nich rozpoczyna terapię właśnie z powodu problemów ze swoimi dziećmi.
Obawiają się, że je skrzywdzą, wnosząc do wychowania doświadczenia z domu. Czasem nie potrafią
z nimi rozmawiać. Mają kłopot z właściwą oceną tego, czy problemy ich syna albo córki są
„normalne”, czy też powinny być niepokojącym sygnałem. W niektórych DDA własne dzieci budzą
agresję. Trudno im się powstrzymać przed krzykiem, groźbami czy uderzeniem. Jednocześnie mają
świadomość, że to nie dziecko zawiniło, że agresja bierze się gdzieś z głębi ich samych. Szukają
pomocy dla siebie, aby nie krzywdzić własnych dzieci.
Wielu DDA nie decyduje się na to, żeby mieć dzieci (ponad połowa uczestniczących w terapii),
albo podejmuje taką decyzję późno, po trzydziestym roku życia. Gdzieś głęboko tkwi w nich lęk, że dla
ich syna czy córki życie okaże się równie okrutne, jak dla nich samych.
Część DDA rezygnuje z własnego życia osobistego, ponieważ przyjmują, że ich podstawowym
zadaniem życiowym jest opiekowanie się mamą albo tatą, a często nawet czuwanie, by nawzajem nie
zrobili sobie krzywdy. Niekoniecznie mieszkają z rodzicami, a rodzice wcale nie są ludźmi
schorowanymi ani bardzo starymi. Spotkać można i takich DDA, którzy mają własne rodziny, ale
każdy weekend, święta i wakacje spędzają z rodzicami. Zdarzają się także rodziny, w których
wszystkie dorosłe, trzydziesto- czy czterdziestoletnie, „dzieci” mieszkają z rodzicami.
W trakcie terapii okazuje się, że część DDA ma mocno zakodowane, choć rzadko uświadamiane
poczucie, że ich podstawową rolą życiową jest „być dobrym dzieckiem”: „mąż (żona) to nie rodzina;
rodzina to rodzice, dziecko, brat”. Odkrycie, że być dobrą córką czy dobrym synem” jest znacznie
ważniejsze niż być dobrą żoną albo dobrym mężem”, zazwyczaj zmienia zupełnie porządek świata.
Szczególnie dotyczy to kobiet. Są zaskoczone, jak łatwo zaprzepaścić dom i rodzinę, kiedy
podstawowa odpowiedź na pytanie: „kim jestem?”, brzmi: „córką”.
Zwykle więź Dorosłych Dzieci Alkoholików z rodzicami o jest bardzo silna, choć kontakty nie
zawsze układają się dobrze. Najczęściej DDA skarżą się, że tak naprawdę nie potrafią rozmawiać
z matką czy z ojcem. Niechętnie jeżdżą do domu rodzinnego, bo czują tam napięcie, niepokój
i bezradność. Czasami mówią wręcz o nienawiści do któregoś z rodziców. Przerażeniem napawa je
myśl, że będą musiały z nimi zamieszkać, kiedy staną się oni niedołężni.
Możemy wyróżnić kilka typów Dorosłych Dzieci Alkoholików: wyobcowani, smutni,
skrzywdzeni, uzależnieni, współuzależnieni, odnoszący sukcesy, z poczuciem niższości.
Wyobcowani najczęściej nie zdają sobie sprawy, że to, co przeżyli w domu rodzinnym, ma nadal
wpływ na ich życie i samopoczucie. Po prostu uważają się za innych, bardziej skomplikowanych lub
poplątanych wewnętrznie. Zazdroszczą innym słabszych napięć wewnętrznych, mniejszej liczby
dylematów i konfliktów, mniejszych wewnętrznych obciążeń, o wiele rzadziej pojawiającego się
poczucia smutku i osamotnienia. W sytuacjach społecznych bardzo silnie kontrolują się. Mają po-
czucie, że ludzie z pewnością ich oceniają, i to niekorzystnie.
Wielu DDA leczy się z powodu depresji. To smutni. Biorą kolejne specyfiki, które nie przynoszą
ulgi ani nie zmniejszają przygnębienia. Czasem przychodzą do psychologa, szukając zrozumienia
siebie i rozwiązania problemów, a także potwierdzenia, że z nimi wszystko w porządku. Zwykle
kończą na pierwszej wizycie. Boją się ruszyć to, co jakoś przyschło, przycichło. Po co znów ma boleć?
Ich wspomnienia pełne są doświadczeń utraty czegoś lub kogoś. Mówią o braku uwagi i braku
fizycznego bezpieczeństwa, o głodzie czy opuszczeniu. Dramaty i koszmary z okresu dzieciństwa
stają się w życiu dorosłym źródłem niewypowiedzianego bólu i smutku, których nie ukoi tabletka.
Ale są również DDA uświadamiający sobie, jak bardzo zostali skrzywdzeni tym, co działo się
w domu, gdy byli dziećmi. Noszą w sobie żal, rozgoryczenie, złość, a nawet nienawiść: najczęściej
w stosunku do tego z rodziców, który pił, ale czasem również wobec tego, który choć nie pił, także
krzywdził. Pozostają w pozycji ofiary nawet wtedy, gdy sprawcy już nie ma, lub też nie jest już
w stanie nic złego zrobić. Czują się pokrzywdzeni i przez pryzmat swojej krzywdy postrzegają świat
i ludzi.
Istnieje także grupa takich DDA, którzy sami zaczęli pić nałogowo. Sięgnęli po alkohol, bo na
przykład próbowali poradzić sobie z
trudnościami. Choć boleśnie pamiętają dzieciństwo
podporządkowane rytmom picia i niepicia, dorosłe życie układają tak samo. Teraz to oni są
najważniejsi, a życie rodzinne toczy się wokół ich picia i niepicia.
Niektóre Dorosłe Dzieci Alkoholików, przyzwyczajone w dzieciństwie do zajmowania się innymi
i pomagania najbliższym (matce, bo ma za dużo obowiązków; ojcu, bo sam nie jest w stanie czegoś
zrobić; rodzeństwu, bo jest mniejsze lub bardziej nieporadne), wikłają się w związki z osobami,
którymi trzeba się opiekować (np. z osobami uzależnionymi, z głębokimi problemami). Życie
z partnerem, który nie wymaga opieki czy poświęcenia, uważają za nudne, zbyt poukładane.
Wielu DDA pracuje na odpowiedzialnych, dobrze wynagradzanych stanowiskach i odnosi sukcesy
zawodowe. Potrafią jednak pracować równie efektywnie w zamian za przysłowiowe dobre słowo.
Zaskakująco dobrze rozwiązują trudne zadania w sytuacji stresu i pod presją. Zwykle nie mają
problemów z wywiązywaniem się ze swoich obowiązków. Nie boją się trudnych zadań ani ryzyka. Są
odpowiedzialni i nie rezygnują łatwo. Dbają o potwierdzanie swoich kompetencji, ucząc się
i podejmując nowe wyzwania. W efekcie są zwykle bardzo dobrymi i mało wymagającymi
pracownikami. Świetnie też potrafią radzić sobie z publicznymi prezentacjami - nikt nie widzi ich
silnego napięcia czy lęku przed oceną. Ludzie podziwiają często ich opanowanie i spokój zewnętrzny,
nie zdając sobie sprawy z tego, jak sprzeczne jest to, co widzą, z tym, co dzieje się „w środku” tych
ludzi.
Poczucie niższości i niekompetencji towarzyszące Dorosłym Dzieciom Alkoholików zazwyczaj
odzywa się w kontakcie z innymi osobami. Składa się na nie kilka czynników: kiepski obraz siebie
wyniesiony z wczesnego dzieciństwa, brak dobrych doświadczeń w bliskich relacjach z ludźmi i brak
podstawowych umiejętności interpersonalnych (rozmawianie, nawiązywanie bliskich kontaktów,
rozwiązywanie konfliktów czy nieporozumień). Rzadko za poczuciem niższości u DDA stoi brak
wykształcenia czy nie radzenie sobie w życiu. Ponad połowa osób zgłaszających się na terapię ma
wykształcenie średnie, a
40 proc. wyższe. Otoczenie najczęściej postrzega Dorosłe Dzieci
Alkoholików jako ludzi dobrze radzących sobie w życiu, bez większych problemów.
Można z tym żyć
Być DDA to rzeczywiście niezbyt przyjemne. Nie jestem chyba w najgorszej sytuacji - przecież nie
piję. I co z tego? Te wieczne konflikty wewnętrzne, niepokoje i wahania. To jest rzeczywiście koszmar.
Moja matka uciekła od ojca, gdy miałam 10 lat, a mój brat 4. Uciekła, bo się nad nią fizycznie
znęcał. Nie wiem dlaczego, ale matka zrobiła sobie wtedy ze mnie koleżankę. Nie powinno się obarczać
dzieci takimi problemami. Wystarczyło mi już to, że pod jej nieobecność zajmowałam się bratem
i całym domem. Jednocześnie chodziłam przecież do szkoły. Miałam być tym „dobrym dzieckiem”.
Gdy miałam 25 lat, wyszłam za mąż. Teraz już wiem, dlaczego za alkoholika. Scenariusz się
powtórzył. Teraz to nie moja matka obrywała, ale ja. Znalazłam jednak siłę, żeby odejść od męża.
Byłam wtedy wrakiem człowieka. Pomógł mi znajomy psychiatra. Wytłumaczył, że to nie moja wina -
bo oczywiście obwiniałam za wszystko siebie. Zmieniłam pracę. Pracowałam po W godzin dziennie.
Pojawiły się większe pieniądze, inni ludzie; niedawno uzyskałam pierwszy certyfikat z angielskiego.
Dorosłe Dzieci Alkoholików często odnoszą sukcesy, bo ciężką pracą rekompensują sobie
nieudane życie i kompleksy. Nie widzę w tym nic złego - tylko trzeba to robić z umiarem. Na poczucie
niższości i niekompetencji znalazłam sposób - czytać. Dużo i wszystko. Im więcej, tym lepiej. Uczyć się
i rozwijać.
Niestety, nie mam dobrego kontaktu z matką. Wyczuwam, że wciąż ma do mnie o coś pretensje. Ale
to ona boi się porozmawiać. Zachowuje się, jakby była zazdrosna. Nie wiem, o co. Nie czuję nienawiści
do ojca - to biedny, słaby człowiek.
Wiem jedno - nie dam się skrzywdzić po raz trzeci. Choćbym miała zostać sama do końca życia. Ból
i lęk zostały. Tego nic nie zmieni. Można z tym żyć. Najważniejszy dla mnie jest fakt, że w końcu
uświadomiłam to sobie. Myślę, że dam sobie radę bez psychoterapii. Boję się jej. O DDA powinno się
dużo mówić i pisać. Bo to bardzo ważne. Ważne nie tylko dla DDA, lecz również dla osób, które z nimi
żyją - pozwoli im lepiej zrozumieć tych ludzi.
Elżbieta z Warszawy
Moje paradoksy
Wydaje mi się to swego rodzaju paradoksem, że ja, dorosły człowiek, nie potrafię pokierować
swoim życiem, lecz żyję według schematu, który wyrył się w mojej psychice, a który nie daje mi
satysfakcji. Patrząc z boku, ktoś może pomyśleć, że mam fajne życie. Mieszkam z mamą i siostrą, które
są w porządku. Gdy wracam z pracy, obiad mam już gotowy, podany. Żadnych kłopotów, żadnych
obowiązków. W pracy słyszę same pochwały: młoda, ładna, inteligentna. Czegóż można więcej chcieć?
No właśnie - czego? Szkoda, że to wszystko to tylko pozory, ze nie jest to takie proste, jak by się
wydawało. Nikt nie wie, jak bardzo rozdarta wewnętrznie jest ta dziewczyna z ładnym uśmiechem (czyli
ja), jak niepewna siebie i swojej wartości. Prawie nigdy się nie skarży, ze wszystkim sobie poradzi, to,
co na zewnątrz i wewnątrz, to dwa różne światy, ale wiem o tym tylko ja i staram się o tym nie myśleć,
bo boję się, że faktycznie zwariuję. Dobra mina do złej gry - to wiośnie moja gra, moje życie.
Ola z Bydgoszczy
Pobożne życzenia, realne lęki
Tata, alkoholik, nie pije od dwóch lat, ale to nie znaczy, że życie z nim jawi się w różowych
barwach. Sądziłam zawsze, że gdy on przestanie pić, moje problemy znikną. Jednak tak się nie stało.
Moje problemy emocjonalne najbardziej ujawniły się w kontaktach z moim chłopakiem. Nie mogę
sobie poradzić z moim często wybuchowym i nieprzewidywalnym zachowaniem, które najbardziej
odczuwa właśnie mój partner.
Nie opuszcza mnie myśl, że powielę historię naszej rodziny, że w przyszłości to ja będę osobą
współuzależnioną, tak jak moja mama. Choć nie mam powodów, by tak myśleć, to jednak ta myśl mnie
nie opuszcza.
Chciałabym życzyć wszystkim DDA, aby nauczyli się odizolować swoje problemy od problemów
alkoholika. Niech nasze życie będzie kierowane przez nas samych, bez ciągłego odwracania się
w przeszłość, która przecież nie była kolorowa. Niech problemy alkoholika będą jego problemami. My
mamy swoje życie i swoje problemy.
Kaśka
2. Gdy rodzic pije
Przed trzydziestu laty w Stanach Zjednoczonych pojawił się ruch osób, które odkryły wiele
wspólnego w swoim życiu. Te wspólne cechy wiązały się nie tyle z tym, jacy byli, ile z ich rodzinami
pochodzenia. Źródłem wielu cech Dorosłych Dzieci Alkoholików są doświadczenia związane
z wychowywaniem się w specyficznym systemie, jakim jest rodzina z problemem alkoholowym.
Wayne Kritsberg uważa, że niezależnie od tego, czy w rodzinie jest czynny alkoholik, czy leczy się,
czy też został z niej usunięty - rodzina alkoholowa to rodzina dysfunkcyjna. Jak taka rodzina wpływa
na rozwijające się w niej dziecko?
Dzieciństwo jest okresem kluczowym dla rozwoju naszej tożsamości. Doświadczając własnej
bezradności, dziecko musi przejść od symbiotycznej do niezależnej relacji z rodzicami, ucząc się po
drodze wielu umiejętności niezbędnych do przetrwania i do ułożenia sobie życia tak, by czuć się
szczęśliwym i spełnionym. W rodzinie zaspokajającej emocjonalne potrzeby dziecka i innych
członków oraz mającej jasne zasady i reguły, dzieci rozwijają spójną, silną tożsamość, a także umiejęt-
ność takiego współżycia z ludźmi, które pozwoli im realizować siebie.
Inaczej jest w rodzinie alkoholowej. W sytuacji permanentnego kryzysu związanego z ciągłym
nadużywaniem alkoholu przez matkę czy ojca, przetrwanie systemu rodzinnego staje pod znakiem
zapytania. Cała rodzina musi przystosować się do sytuacji, gdy co najmniej jedno z rodziców bywa
wyłączone z zaspokajania potrzeb rodziny, na przykład przez swoją nieobecność fizyczną - ponieważ
gdzieś pije, lub psychiczną - kiedy jest w domu, ale pijane. Tego typu kryzys trwa zazwyczaj wiele lat.
Niepijący członkowie rodziny żyją w chronicznym stresie. Wymusza on zwykle zachowania, które -
choć trudne lub raniące - pozwalają przetrwać kryzys.
Atmosfera domu alkoholowego pełna jest swoistego napięcia. Wiąże się ono
z nieprzewidywalnością tego, co się zdarzy, z oczekiwaniem na wybuch i na to, w jakim stanie wróci
pijący rodzic. Rodzina funkcjonuje inaczej, kiedy jest on pijany, a inaczej, kiedy jest trzeźwy: „Gdy
był trzeźwy, zabierał mnie w różne miejsca. Dzięki niemu obejrzałam najlepsze sztuki. Ale gdy wracał
pijany, strasznie się go wstydziłam. Był wulgarny i chamski, zawsze wtedy dochodziło do awantur”.
Czasem to napięcie i oczekiwanie na wybuch związane jest paradoksalnie, z zachowaniem rodzica,
który nie pije: Ojciec, pijany, kładł się spać i po prostu go nie było. Za to tej kobiety nie rozumiem:
wieczne pretensje o wszystko. Gdy wracała z pracy i słyszałem trzask furtki, żołądek podchodził mi do
gardła. Wiedziałem, że zaraz będzie o coś zła i że mi się oberwie, choć nie sposób przewidzieć za co”.
Partner osoby pijącej staje się czasem wulkanem złości tryskającej na wszystkich, także na dzieci.
Dzieje się tak, ponieważ nie radzi on sobie z negatywnymi uczuciami i kosztami, które wiążą się
z piciem partnera. Dzieci nierzadko wręcz prowokują wybuch w nadziei, że jeśli matka wyładuje się na
nich, to nie będzie awantury z ojcem.
Z czasem w rodzinie narastają złość, żal i pretensje. Coraz częściej zdarzają się kłótnie. Dziecko
doświadcza wtedy głębokiego niepokoju - poprzez empatyczne przejmowanie nastroju osoby, z którą
jest związane. Doświadcza także silnego lęku, gdy słyszy podniesione, agresywne głosy swoich
bliskich, nawet jeżeli jeszcze nie rozumie tego, co mówią. Kiedy już rozumie i słyszy pełne nienawiści
słowa - rodzą się w nim trudne uczucia związane z poczuciem własnej niemocy, skrzywdzenia
i zagrożenia.
Dzieci są świadkami kłótni. Widzą, jak rodzice robią krzywdę sobie. Często same doświadczają
ich agresji. Doświadczenia te wpływają na ich obraz świata i siebie: świat zapisuje się im jako
zagrażający i nieprzewidywalny, najbliższe osoby, które powinny być wsparciem i obrońcami, stają
się agresorami, a siebie dziecko widzi jako kogoś bezsilnego. Z badań Witolda Skrzypczyka („Dzieci
alkoholików - zdarzenia traumatyczne”, Łódź 2000) przeprowadzonych w latach
???
wynika, że
świadkami przemocy w rodzinie alkoholowej było dwoje z trojga badanych dzieci. Zdarza się, że
dziecko w rodzinie alkoholowej staje się obiektem przemocy. Sprawcą najczęściej jest ktoś bliski.
Wszystkie dzieci w rodzinach alkoholowych doświadczają zaniedbania emocjonalnego. Czują się
opuszczone, pomimo że rodzice są obecni i zaspokajają fizyczne potrzeby dziecka. Rodzice bowiem
zawsze koncentrują się na czymś innym: na alkoholu, na tym, że partner pije, na utrzymaniu rodziny.
Jednak w odczuciu dziecka nigdy nie bywa tak, że ono jest na tyle ważne, by rodzice skupili się jedynie
na nim. Czuje, że nie powinno zawracać głowy sobą ani swoimi potrzebami, że nie może sprawiać
kłopotów. Sądzi, że musi zachowywać się tak, jakby było osobą dojrzałą do wspierania rodziców
w życiowych problemach, a nie dzieckiem, które ich potrzebuje.
Bezpośrednią konsekwencją emocjonalnego opuszczenia jest niskie poczucie własnej wartości,
czy wręcz bezwartościowości. Dziecko czuje, że rodzice potrzebują nie dziecka, lecz kogoś, kto będzie
im pomagać w tym, z czym sobie nie radzą. Spycha zatem w głąb swoje potrzeby i emocje, ucząc się,
jak ich nie okazywać, a w efekcie, jak nie pokazywać siebie. Stara się stać kimś takim, kogo potrzebuje
rodzina.
A skutki? Dzieci wychowywane w domach alkoholowych przeżywają niemal zawsze (80 proc.)
złość lub nienawiść do rodzica. Ponad połowa z nich mówi o poczuciu osamotnienia, aż 40 proc.
przyznaje się do strachu przed rodzicem i do poczucia wstydu za niego. Co czwarte nosi w sobie
poczucie winy, czując się odpowiedzialne za złą sytuację w domu. Po latach dorosłe już dzieci
alkoholików, pytane o uczucia związane z dzieciństwem, mówią o złości, gniewie, agresji lub buncie,
a także o lęku, wewnętrznym bólu, niekiedy tez o wewnętrznej pustce. W dzieciństwie kształtują się
ich negatywne przekonania na swój temat - „jestem bezwartościowy”, „jestem głupi”, „jestem słaby” -
adekwatne nie do realnych cech, ale do tego, jak czuli się w dzieciństwie. Postanawiają oni wtedy:
„Nigdy nie będę mieć dzieci, żeby nie przeżywały tego co ja” albo „Nigdy się nie ożenię”. A to po
latach skutkuje trudnościami w znalezieniu partnera lub problemami z zajściem w ciążę.
Przeszłość jak kulawy pies
Najpierw nie miałam dzieciństwa... Wychowywałam się w domu, w którym awantury były na
porządku dziennym. Słowa wypluwane z nienawiścią, ze złością, z krzykiem... Nieprzespane noce,
ściskanie koło serca, strach i wściekłość narastająca z każdą awanturą. Obelgi, poniżanie, nawet bójki.
Wstyd przed koleżankami za własnego ojca, który wygląda jak najgorszy łachmyta, od którego cuchnie,
i który leży na trawniku przed blokiem. Bezsilne łkanie w poduszkę, szczelne zamknięcie w swoim
własnym świecie marzeń i fantazji.
Tata, alkoholik, doprowadził do ruiny wszystkich nas - mamę, mnie i brata. W domu nigdy nie było
ciepła, normalnych świąt, spokoju. Bez względu na stan ojca zawsze, w najgłębszych zakamarkach
czaił się niepokój. Niepokój, który na drobne kawałki rozszarpywał pojedyncze, rzadkie chwile radości
i szczęścia.
Potem było trudne dojrzewanie. Znerwicowana mama, która zaczęła leczyć depresję, wybrała
sobie córkę na powiernicę. Obarczała mnie swoimi troskami, bo uważała, ze jestem genialnym dziec-
kiem - taka zrównoważona, inteligentna. I ja też częściej stawałam się rozjemcą podczas awantur. Tato,
sięgając coraz bardziej dna, jedynie mnie słuchał, więc ja go uspokajałam i prowadziłam do łóżka, by
zasnął.
Nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości. Nie wiem, co to znaczy normalny dom, z gorącym
obiadem na czas, z drugim śniadaniem szykowanym przez mamę do szkoły. Od kiedy pamiętam, byłam
pozostawiona sama sobie, wymagano ode mnie dojrzałości ponad mój wiek.
Teraz wreszcie wyjechałam. Studiuję w Krakowie. Powoli spełniam swoje marzenia, ale wiem, że
nie odetnę się od swojej przeszłości. Ciągnie się za mną jak pies z kulawą nogą. Taka ucieczka niczego
przecież nie rozwiązuje. Mam mocno nadszarpnięte nerwy, poturbowaną osobowość. Nie potrafię
zaufać ludziom, nie wierzę w przyjaźń, uciekam od mężczyzn. Mam wrażenie, że ludzie potrafią tylko
krzywdzić.
Marta z Krakowa
Pijany ideał
Alkohol piją w nadmiarze także ludzie na tzw. poziomie. Forma tego „alkoholizmu” może być
okresowa. Nigdy nie wiadomo, kiedy „to” może nastąpić i jak długo potrwa. Jak w tym wszystkim czuje
się dziecko, dla którego pijący rodzic jest jednocześnie wielkim autorytetem, osobą ważną, cenioną
przez innych, osobą mądrą, od której inni czerpią wiedzę, doświadczenie, wzorce? A z drugiej strony...
pijane „coś”, co zostaje z tego wielkiego człowieka po kolejnym niepotrzebnym kieliszku. Jak trudno
jest wytworzyć sobie obraz najważniejszego w życiu człowieka, który ma dwa jakże różne oblicza. Nie
wiadomo, czy po przyjściu do domu spotka się osobę, do której można iść z każdym problemem czy
zmartwieniem, od której otrzyma się dobre słowo i mądrą radę - ojca trzeźwego, czy też spotka się
chodzącą od okna do okna mamę, która stara się nie pokazać dzieciom, że coś jest nie tak, której trzęsą
się ręce, gdy podaje obiad, ale pyta z uśmiechem: „Co było dzisiaj w szkole?”. A my, starając się nie
poruszać tematu tabu, także udajemy, że nic się nie dzieje. A tak naprawdę czekamy, czy nie zadzwoni
telefon (wypadek) albo czyjaś zniecierpliwiona żona („weźcie tego pijaka”), a może do drzwi zapuka
kolega i powie: „Twój tata leży w parku pod krzakiem, niech go ktoś podniesie”.
Jaki bałagan tworzy się w umyśle takiego dziecka? Niby wszystko jest dobrze, ale tylko czasami.
Jak odpowiadać na pytania koleżanek: „Dlaczego twój ojciec pije, przecież to taki mądry człowiek?”?
Ojciec ma być wzorem do naśladowania, a pije w pracy. A kiedy wypije za dużo, nabiera odwagi
i występuje publicznie, wygłasza mądre kwestie, tak żeby na pewno wszyscy go zobaczyli. A dziecko
szuka kąta, w którym nikt go nie będzie widział, i myśli, jakie cuda mogą sprawić, by nikt o tym jutro
nie pamiętał.
Danuta
3. Dom bez ścian, dzieci bez rodziców
Kiedy w rodzinie alkoholowej pojawia się dziecko, zwykle pojawia się również nadzieja na
zmianę. Niestety partner osoby pijącej szybko przekonuje się, że spoczywa na nim nie tylko obowiązek
wychowania dziecka, ale i wszelkie inne obowiązki domowe, a nierzadko również finansowe
utrzymanie powiększonej rodziny. W takich okolicznościach musi skoncentrować swoje wysiłki na
wszystkich tych sprawach, którymi w innych rodzinach zazwyczaj zajmują się dwie osoby.
Powszechnie wiadomo, iż rozwijające się dziecko potrzebuje częstego kontaktu z rodzicami.
Jednak niewielu z nas uświadamia sobie, że dziecko, którego rodzic pije, ma go o połowę mniej: mniej
czasu spędzanego w kontakcie fizycznym, na zabawie, czytaniu książek czy spacerze; mniej czasu na
obserwację bliskiej dorosłej osoby, kiedy tak wiele dzieci się uczą; mniej rozmów i bliskości. Jest to
rodzaj zaniedbania emocjonalnego, które pojawia się niezależnie od tego, że matka i ojciec mogą
bardzo kochać dziecko. Gdy taki siedmiolatek idzie do szkoły, może mieć mniej umiejętności
interpersonalnych niż jego rówieśnicy, bo znacznie mniej czasu niż oni spędzał w bezpośrednim
kontakcie ze swoimi rodzicami.
Niektórzy nie mają doświadczeń w kontaktach z rodzicami w ogóle albo prawie w ogóle. Mówią
na przykład: „Ojca prawie nie pamiętam. Zwykle pił z kolegami poza domem lub spał pijany. Mama
pracowała w sklepie od świtu do zmroku i też jej nie było”. Inni opowiadają o dzieciństwie u babci czy
cioci, a nawet w domu dziecka. Wiele osób spędzało czas w szkole lub na podwórku, ucząc się praw
rządzących światem społecznym od sąsiadów, nauczycieli bądź kolegów.
Ale ważny jest nie tylko wspólnie spędzany czas, lecz również jakość tego kontaktu, czyli stosunek
rodziców do dziecka. Zależność między naszym myśleniem o sobie a stosunkiem matki i ojca do nas,
gdy byliśmy dziećmi, opisał Carl Rogers. Jego zdaniem dla kształtowania się poczucia wewnętrznego
„ja” istotny jest właśnie stosunek rodziców do dziecka, a zwłaszcza okazywanie przez nich aprobaty
i wsparcia. Dzięki temu dziecko uczy się aprobować to, jakie jest, i włączać nowe doświadczenia
siebie w obręb „ja”. Pochwały ze strony matki i ojca stają się podstawą jego poczucia własnej wartości.
Gdy rodzice chwalą dziecko za to, co robi, pojawia się zgodność doświadczenia z ”ja” i poczucie
wewnętrznej spójności. A poczucie wewnętrznej spójności i posiadanie pozytywnego wizerunku
siebie to - według Rogersa - dwie składowe silnej tożsamości.
Co się dzieje z dzieckiem wychowywanym w rodzinie alkoholowej, które często nie doświadcza
aprobaty i wsparcia ze strony rodziców? Jego potrzeby są zazwyczaj niezauważane lub ograniczane do
podstawowych, ponieważ innych nikt nie ma czasu zauważyć. Dziecko słyszy, że musi być
samodzielne, musi pomagać mamusi i tatusiowi, którym jest ciężko. Dobrze byłoby również, gdyby
zbyt wiele nie potrzebowało, gdyż inne sprawy i potrzeby rodziny są ważniejsze. I najlepiej niech nie
mówi o swoich potrzebach, bo przecież mama zadba o nie na tyle, na ile zdoła. A jeśli usłyszy, że syn
albo córka potrzebuje więcej, niż ona może dać, będzie jej przykro. Dziecko wychowujące się
w rodzinie alkoholowej uczy się zatem ignorowania własnych potrzeb, nie nabywa umiejętności ich
rozpoznawania i zaspokajania - zwykle przechodzi subtelny trening w rozpoznawaniu i zaspokajaniu
potrzeb swoich rodziców. Wysłuchuje ich zwierzeń i problemów, pomaga w obowiązkach domowych,
rozwiązuje sytuacje kryzysowe: „Tylko ja potrafiłam go uspokoić. Mówiłam mamie, by zabrała
dzieciaki i zamknęła drzwi. Bałam się strasznie, bo bywał bardzo agresywny, ale potrafiłam z nim
rozmawiać jakoś tak, że pomarudził i kładł się spać”.
Pierwotne treści zawarte w naszym wewnętrznym obrazie siebie są wynikiem tego, jak
doświadczamy siebie i
jak jesteśmy traktowani przez rodziców. Dziecko nieakceptowane,
niezauważane czy krzywdzone doświadcza siebie jako człowieka cierpiącego z powodu zaniedbań
i krzywd, opuszczonego i bezwartościowego. W taki też sposób zaczyna myśleć o sobie i tak się czuje,
gdy pozostaje samo z sobą (np. jestem bezradny, głupi, bezwartościowy, niczego nie potrafię).
Ponieważ żadne dziecko nie jest w rzeczywistości głupie, bezwartościowe i pozbawione możliwości
rozwoju, pojawia się niespójność pomiędzy „ja” a doświadczeniami, które dowodzą jego zaradności,
posiadanych umiejętności czy wrodzonych zdolności. Jednakże ta część „ja” w obliczu wewnętrznego
konfliktu (Jaki jestem naprawdę: taki, jak mówią rodzice, czy taki, jak się zachowuję?) pozostaje
ukryta w nieświadomości.
Utrwaleniu takiego fałszywego obrazu „ja” sprzyja również reguła zaprzeczania,
charakterystyczna dla systemu rodziny alkoholowej. Alkoholik zaprzecza swojemu uzależnieniu,
a jego partner nie przyznaje się, że nie radzi sobie z sytuacją picia małżonka - więc dziecko otrzymuje
przekaz: „To nieprawda, co widzisz, myślisz i czujesz”. Wielokrotnie widzi pijanego ojca i słyszy, jak
matka mówi na przykład: „On jest chory”, „Jest zmęczony” albo „Dobrze się bawi”. Dostrzega, że
matka jest zła, ale ona uparcie twierdzi, że to tylko zmęczenie: „Ja zła?! Jakbyś ty cały dzień przestał na
nogach, a potem musiał się użerać z pijakiem, też byłbyś zmęczony!”. Dziecko przestaje zatem dawać
wiarę swoim zmysłom, bo wielokrotnie mówiono mu, że było inaczej, niż słyszało, widziało i czuło.
Brak zaufania do własnego postrzegania może po łatach sprawiać, że DDA jako jedyni nie będą pewni,
czy od kogoś czuć alkohol, czy prawidłowo rozpoznają stan emocjonalny drugiej osoby.
Reguła zaprzeczania znajduje również zastosowanie w świecie wewnętrznym: myśli i uczuć.
Kiedy dziecko z rodziny alkoholowej pozwoli sobie na wyrażenie swoich gwałtownych uczuć, mówiąc
na przykład: „Nienawidzę go” - zwykle słyszy:
„Nie wolno ci tak mówić. To twój ojciec. Ojca należy kochać”. A kiedy rozpacza, bo zostało skarcone
„za nic”, matka wspiera je słowami: „Tak naprawdę tatuś cię kocha, chce żebyś wyrósł na dobrego
człowieka”.
Jeśli dziecko nauczy się nie ufać sobie, czyli temu, co postrzega, odczuwa i myśli - traci
wewnętrzne punkty orientacyjne i zaczyna kierować się czymś lub kimś zewnętrznym. Będzie to
niepijący rodzic, religia, inni ludzie albo cokolwiek, od czego można się uzależnić.
Wytworzenie więzi z matką i ojcem, przeżycie pierwotnej zależności, w której zostaną
zaspokojone potrzeby dziecka, a która go nie zniewoli, lecz pozwoli się rozwinąć - jest bardzo silną
potrzebą. Zwykle dziecko związuje się silniej z jednym z rodziców. W rodzinach alkoholowych
w naturalny sposób spędza ono więcej czasu z niepijącym rodzicem. To on lepiej rozumie i zaspokaja
jego potrzeby. Zdarza się jednak dość często, że dziecko związuje się mocniej z rodzicem pijącym,
jako bardziej przewidywalnym i mniej raniącym. Niepijący może reagować na kryzys rodzinny ciągłą
złością, przelewaną na domowników. A usiłując utrzymać pod kontrolą sytuację rodzinną, nierzadko
odwoływać się będzie do manipulacji emocjami i zachowaniami dzieci: „Jak możesz mi to robić?!
Chcesz mnie do grobu wpędzić! Lekarz powiedział, że nie mogę się denerwować”.
Czasem zdarza się tak, że dziecko nie może wytworzyć realnej więzi z żadnym z rodziców, gdyż
oboje są zbyt nieobecni lub raniący. Wówczas idealizuje sobie jedno z nich i wytwarza taką
wyobrażoną więź z wyidealizowanym obiektem. Oto opisy pijących rodziców, zaniedbujących swe
dzieci, do późnej starości domagających się, by życie dzieci kręciło się wokół nich: „Moja matka jest
wspaniałą osobą. Zawsze nas kochała i chciała dla nas jak najlepiej. Właściwie poświęciła dla nas
swoje życie. Jej było trudniej niż nam”; „Ojciec był cudowny, zabierał mnie do teatru i uczył słuchać
muzyki. Dzięki niemu poznałam wiele sławnych osób. Czytał mi książki, bawiliśmy się razem”.
Więzi, które udaje się stworzyć z rodzicami w rodzinie alkoholowej, przypominają huśtawkę:
bardzo blisko - bardzo daleko. Rodzic, gdy sam potrzebuje bliskości, powierza dziecku swoje
problemy i tajemnice, nie zawsze adekwatne do jego wieku. Gdy nie potrzebuje bliskości, wyznacza
granicę - „Dzieci i ryby głosu nie mają”, „Nie pyskuj” - nie licząc się z potrzebami syna czy córki.
A takie sytuacje uczą dziecko o nieprzewidywalności w relacji z rodzicami i tego, że w bliskości
łatwiej zranić. Otwartość, zaufanie i bliskość stają się jedynie instrumentami do zaspokojenia cudzych
potrzeb, nie są zaś sposobem na zbudowanie bliskiego związku.
Zgodnie z koncepcją Rogersa, dziecko w rodzinie alkoholowej - pozbawione aprobaty, wsparcia
i realnych informacji na temat tego, jakie jest - musi wykształcić strukturę „ja” będącą źródłem
zaburzeń i dysfunkcji. Po pierwsze dlatego, że brak jest podstaw kształtujących poczucie własnej
wartości lub tworzone są podstawy do negatywnej samooceny, niezgodnej z rzeczywistym obrazem
dziecka. Po drugie, pojawia się rozbieżność pomiędzy „ja” a doświadczeniem, a istotna część realnego
doświadczania „ja” pozostaje w nieświadomości. Po trzecie, następuje zniekształcenie i niespójność
obrazu siebie, będąca źródłem ciągłego niepokoju i dysonansu. I wreszcie po czwarte, następuje
zablokowanie lub utrudnienie rozwoju „ja”, ze względu na niedopuszczanie do świadomości ważnych
doświadczeń tegoż „ja” (np. przeżywania złości, zazdrości czy lęku).
Dziecko wzrastające w chaotycznych regułach rodziny alkoholowej uczy się nie mówić o sobie,
o swoich potrzebach i o tym, co dzieje się w domu. A po doświadczeniach w pierwotnych relacjach,
Dorosłe Dzieci Alkoholików starają się nie ufać nikomu. Ich wewnętrzna tożsamość zbudowana jest
wokół tego, jacy powinni być, gdyż jacy są - nie wiedzą. Czasem spotykają kogoś, kto wydaje się
dawać szansę na prawdziwie bliski związek, w
którym możliwe będą pełna akceptacja
i bezwarunkowa miłość. Ponieważ DDA nie potrafi budować bliskości i związku, zatraca się w nim
bezgranicznie, ujawniając dziecięce - wyparte wcześniej - emocje i pragnienia.
Andrzej ma 30 lat, dobrą pracę i własne mieszkanie. Przełożeni go cenią, a podwładni lubią, gdyż
jest sprawiedliwy, kompetentny i pracowity. Jedynym jego problemem są związki z kobietami.
Chciałby założyć rodzinę, ale wciąż wybiera niewłaściwe kobiety: pijące, bez pracy albo zdradzające
swych partnerów. Tak naprawdę pogardza nimi, ale mimo to „pakuje się” w romans za romansem. Jest
miło, póki ma poczucie, że nie zależy mu na kobiecie. Sytuacja zmienia się po mniej więcej trzech
miesiącach. Ku swemu zaskoczeniu, Andrzej zawsze angażuje się mocno. Kiedy nie ma przy nim ko-
biety, którą darzy uczuciem, czuje się opuszczony, zaniedbany i zdradzany. Zaczyna robić jej
wymówki. Potem codziennością są prowokowane przez niego kłótnie. W końcu kobieta odchodzi, a on
powoli - cierpiąc, ale i czując ulgę - wraca do równowagi emocjonalnej.
Andrzej dorastał w rodzinie, w której ojciec nadużywał alkoholu. Ktoś zapyta: „A co to ma
wspólnego z jego perypetiami miłosnymi?”. Otóż w swojej rodzinie Andrzej czuł się podobnie. Kiedy
ojciec pił, matka czyniła z syna swojego powiernika i sojusznika. Buntowała go przeciwko
zaniedbującemu ją mężowi. Ale ojciec przestawał pić, a wówczas matka nie potrzebowała już syna.
W rozmowach z mężem zdradzała tajemnice powierzone jej przez chłopca. Wyjeżdżali - jak zgodne
małżeństwo - na romantyczne weekendy. Ciągle gdzieś wychodzili. Andrzej czuł się oszukany
i opuszczony. A matka wciąż nadskakiwała ojcu i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało - syn nie
znosił jej takiej. Gdy ojciec pił, Andrzej czuł, że ma matkę, choć ona była nieszczęśliwa.
Mój słownik wyrazów codziennych
Dom? Ale ja nie rozumiem tego słowa, tak samo jak słów: rodzina, miłość, dziękuję, proszę,
przepraszam. Nie ma ich w moim słowniku, ale doskonale znam znaczenie wyrażeń: spier..., wynocha
z domu, nie chcę oglądać waszych mord.
Mam 21 lat. To jest mało, ale jednocześnie dużo. Bardzo wcześnie musiałam dorosnąć.
Dzieciństwo? O tak, było - i to jakie! Wybuchowe! Codzienne czekanie na pijanego ojca, który nie
potrafi sam rozwiązać sobie butów. Czekanie na awantury, na wyzwiska: szmato, darmozjadzie jeden,
wypier... mi z domu, zamorduję was.
Nie mogłam mieć przyjaciół. Nie wolno, zabroniono. Co noc modliłam się o śmierć, nie chciałam
takiego życia. Życia, w którym zastanawiałam się, o co dzisiaj będzie awantura: o nieumyty talerz,
o sukienkę, czy może tak po prostu, bo jest za cicho.
DDA z Krasnegostawu
Nie chcę nienawiści
Kiedy byłam dzieckiem, miałam dwa życia. Ich rytm i długość określał Tata. To On dawał im
początek i koniec. Gdy pił, byliśmy rodziną alkoholową, a ja byłam dzieckiem alkoholika. Gdy nie pił,
byliśmy standardową polską rodziną: 2+2, a ja - córką tatusia. Gdy pił - nienawidziłam Go, gdy nie pił
- kochałam, wierząc całym sercem, że już nigdy pić nie będzie. Bo każdy ciąg picia kończył się
przyrzeczeniem, że to był ostatni raz. Ostatnich razów było kilkaset.
Gdy Tata nie pił, świat był piękny. Chodziliśmy na basen i do kina, przynosił mamie kwiaty, całymi
nocami stał w peerelowskich kolejkach po czekolady dla nas. I nie rozumiałam, dlaczego jednym
kieliszkiem wódki odbierał nam to wszystko.
Potem Tata odszedł. Miałam 15 lat. I nadal nic nie rozumiałam. Teraz mam 25 lat. Własną rodzinę
i własne życie. I zaczęłam rozumieć. Już teraz wiem, że były problemy, z którymi Tata nie mógł sobie
poradzić, sprawy, które Go przerosły. Teraz pamiętam tylko te dobre chwile. Z perspektywy czasu
oceniam, że moje dzieciństwo nie było złe, było na swój sposób szczęśliwe. Wyparłam to wszystko, co
mnie raniło. Bo jaki sens ma pielęgnowanie w sobie nienawiści?
Ewa
Przeglądałam się w butelkach
Nigdy nie usłyszałam pochwały z ust ojca, zawsze rozkazywał. Stawiał mi wysoko poprzeczkę, więc
myślałam, że jestem leniwa, słaba i głupia. Gdy zaczynał pić, nie mogłam wyjść na podwórko, bo
dzieciaki śmiały się ze mnie. Było mi wstyd, że mój tata pije.
Z biegiem czasu, gdy rozumiałam więcej, mama zaczęła mi się zwierzać. Pytała, co ma zrobić,
i oczekiwała odpowiedzi. Przez ojca alkoholika zostałam pozbawiona tego, co dla dziecka
najważniejsze, beztroskiego dzieciństwa - gdyż zawsze dawały o sobie znać niepewność i strach, że
wróci do domu nietrzeźwy. Zamiast przeglądać się w oczach taty, przeglądałam się w jego butelkach
po wódce.
Zdaję sobie sprawę, ze powinnam się zwrócić do specjalisty. A co będzie, jeśli osoba, która ma mi
pomóc, zawiedzie mnie? Nie chcę zostać zraniona kolejny raz.
Nastolatka z Rzeszowa
4. Bohater, maskotka, niewidzialne dziecko
Rodzina to system, którego podstawowym celem jest rozwój wszystkich jego członków. Gdy
prawidłowo funkcjonuje, poszczególni członkowie w sposób elastyczny wypełniają określone role
służące zaspokojeniu jej potrzeb. Ale ten sprawny mechanizm przestaje takim być, jeśli ktoś
z dorosłych nadużywa alkoholu. Wraz z nasileniem kryzysu rodzinnego staje się on coraz bardziej
chaotyczny i niestabilny, między innymi dlatego, że jedno lub oboje rodzice przestają wypełniać swoje
role. Aby rodzina przetrwała, konieczne jest znalezienie takiej struktury, której jednym z elementów są
sztywno określone role. Wtedy zachowania członków rodziny stają się przewidywalne i bezpieczne.
Im bardziej system rodzinny zdominowany jest przez nadmierne picie jednego z dorosłych, tym jego
reguły są sztywniejsze i bardziej rygorystyczne.
Wymienianie jedynie kilku ról to nadmierne uproszczenie. Opiszę je jednak, gdyż pozwalają
zrozumieć istotę oraz konsekwencje funkcjonowania w roli służącej systemowi rodzinnemu, a nie
jednostce.
„Bohater rodzinny” to dziecko, które dostarcza rodzinie poczucia wartości, dumy i sukcesu.
Zwykle bierze na siebie różne obowiązki i świetnie sobie z nimi radzi. Ponieważ znaczna ich część to
sprawy dorosłych (np. gotowanie, sprzątanie, wychowywanie młodszego rodzeństwa), bohater staje
się „małym dorosłym”: dzielny, opanowany, pełen poświęcenia i gotowości do rezygnacji z siebie dla
innych. Dalsza rodzina, znajomi i sąsiedzi często z zazdrością patrzą na takie dziecko, chwalą je
i podziwiają. Dzięki bohaterowi rodzina może poczuć się dobrze, bo przecież wychowała tak
odpowiedzialnego i odnoszącego sukcesy młodego człowieka.
Tylko czasem ktoś zauważy, że bohater to bardzo skryte dziecko, wiecznie niezadowolone z siebie
i z tego, co osiągnęło. „Bohater rodzinny” wciąż bywa napięty, ponieważ obawia się, że ktoś wreszcie
odkryje, iż wcale nie jest takim, jak widać na zewnątrz. Towarzyszy mu przy tym poczucie
bezwartościowości. Czuje się nieszczęśliwy, zaniedbany i osamotniony. Jego rola w rodzinie to być
odpowiedzialnym dorosłym. Ale dziecko, które nie przeszło pełnego cyklu dorastania i dojrzewania,
nie jest w stanie sprostać takiemu wyzwaniu. Dzieci jednak bardzo szybko uczą się poprzez
modelowanie i naśladownictwo, co pozwala im przekonująco odgrywać daną rolę, choć wewnętrznie
nie są do niej przygotowane.
„Kozłem ofiarnym” też zazwyczaj jest dziecko. Dzięki niemu rodzina może odwrócić uwagę od
swoich rzeczywistych problemów. Traktuje bowiem dziecko jako swoisty obiekt zastępczy, na którym
można się skoncentrować i wyładować negatywne uczucia. „Kozioł ofiarny” jest z pozoru
przeciwieństwem „bohatera rodzinnego”. Dorośli postrzegają takie dziecko jako nieodpowiedzialne
i trudne, przynoszące swoim zachowaniem kłopoty i problemy. Często kiepsko się uczy, wcześnie
sięga po używki, wpada w tzw. złe towarzystwo. Wobec rodziców jest zwykle bezczelne i aroganckie.
W ten sposób wyraża bowiem negatywne emocje, jakie członkowie rodziny odreagowują na nim.
„Kozioł ofiarny” może być jednak zadziwiająco podobny do „bohatera rodzinnego”: tak jak on
potrafi wziąć odpowiedzialność za to, co dzieje się w rodzinie. Ale bohater bierze na siebie
odpowiedzialność za pozytywny wizerunek rodziny, zaś kozioł - za negatywny. Dzieci w obu rolach
przeżywają lęk, poczucie odrzucenia, osamotnienia i skrzywdzenia. U „kozła ofiarnego” czasem
pojawia się również uczucie nienawiści do świata i ludzi, którzy nie dają mu żadnej szansy na bycie
dobrym, a także uczucie zazdrości i niedoceniania.
„Kozioł ofiarny” ma zapewnić dobre samopoczucie rodzinie, która może zrzucić na niego
odpowiedzialność za wszystko: to nie my jesteśmy źli, to on jest trudnym dzieckiem, łobuzem, wpadł
w złe towarzystwo itd. Za każdym razem, gdy trafiają do mnie pacjenci funkcjonujący kiedyś w tej roli
w swoich rodzinach, zadziwia mnie, jak niewielki wpływ na takie zachowanie miał ich temperament
czy osobowość. Co prawda zdarza się
;
że kozłami zostają dzieci, które temperamentalnie mają większą
łatwość wyrażania złości bądź buntu, ale nie jest to wcale regułą.
Za poprawianie nastroju i humoru rodziny odpowiada „dziecko-maskotka”. Na jego widok
pojawiają się uśmiechy na twarzach, domownicy rozluźniają się i uspokajają. Często staje się ono
domowym antidotum na kryzysowe chwile: „Uspokój ojca, ciebie posłucha”. Rodzice lubią popisywać
się maskotką przed innymi. Jednocześnie - bez względu na wiek - traktują ją jak osobę niedojrzałą,
niewiele rozumiejącą z tego, co się wokół niej dzieje.
Kiedy maskotka musi poradzić sobie z czyjąś złością czy wściekłością, wobec których bezsilni są
dorośli domownicy - tak naprawdę jest przestraszona i napięta. Ma poczucie, że jeśli nie może
poprawić komuś nastroju, staje się niepotrzebna jak porzucona przytulanka.
Dziecko „niewidzialne” (zwane także dzieckiem we mgle lub dzieckiem zagubionym) zachowuje
się tak, jakby go nie było. Godzinami potrafi zajmować się sobą. Nie sprawia kłopotów
wychowawczych, zwykle niczego nie chce. W kontaktach społecznych jest wycofane, czasem
uznawane za nieśmiałe. Robi wszystko, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Czasem udaje mu się to na
tyle dobrze, że wychowuje się w swoistej izolacji społecznej, pomimo ludzi wokół. Takiemu dziecku
brakuje podstawowych umiejętności interpersonalnych: nawiązywania kontaktu, wyrażania swoich
potrzeb czy współpracy z innymi. W szkole wyraźnie odbiega od swoich rówieśników poziomem
umiejętności społecznych.
„Niewidzialne” dziecko czuje się bezwartościowe, niegodne uwagi innych i osamotnione. Ale
równocześnie jest zagniewane, iż nikt nie zwraca na nie uwagi. Jego zachowaniem kieruje poczucie, że
najlepiej by się stało, gdyby go nie było.
Kiedy w trakcie terapii pacjenci pracują nad identyfikacją własnych ról w ich rodzinach, często
pytają, czy możliwe jest połączenie kilku ról. Odpowiedź brzmi: tak. John Bradshaw pisze, że jeśli
jeden z rodziców nie wypełnia swojej roli z jakiegokolwiek powodu (jest pijany, nieobecny, chory itd.),
zwykle któreś z dzieci wchodzi w jego rolę. Gdy rodzina potrzebuje sukcesu, dziecko będzie
bohaterem. Jeżeli potrzeba kogoś, kto weźmie na siebie odpowiedzialność za dziejące się w niej zło -
stanie się kozłem. W rodzinie wielodzietnej każde z dzieci może wypełniać inną rolę. Ale kiedy na
przykład najstarsze odchodzi z domu, zwykle kolejne przejmuje jego rolę, porzucając dotychczasową.
To pokazuje, jak ważną potrzebę rodziny zaspokaja dana rola i jak silnie związana jest ona z systemem
rodzinnym, a nie z cechami dziecka.
Przyjmując określoną rolę, młody człowiek uczy się, jakie uczucia ma wyrażać, a jakich nie.
„Bohater rodzinny” ma prezentować swoją kompetencję i odpowiedzialność, „kozioł ofiarny” - złość,
„dziecko-maskotka” powinno mieć zawsze dobry nastrój, a „niewidzialne” musi być samowy-
starczalne. Oznacza to, że dzieci muszą rozwijać cechy w jakiś sposób potrzebne rodzinie, zaś ukryć te,
które są w niej niepożądane. I tak bohater może skrywać wewnątrz strach i osamotnienie, kozioł -
swoje mocne strony, maskotka - smutek, a niewidzialne - wściekłość. W ten sposób przyjęta przez
dziecko rola staje się jego zewnętrznym „ja”, pod którym skrywa, jakie jest naprawdę. Zewnętrzne „ja”
to forma obrony, sposób na przetrwanie w dysfunkcyjnym systemie rodzinnym, sposób na bycie
kochanym, na przyciągnięcie uwagi, nadzieja na zaspokojenie podstawowych dziecięcych potrzeb.
Inną konsekwencją poświęcenia własnego „ja” na rzecz stabilności rodziny bywa częste u DDA
przeświadczenie: „Nie ja jestem ważny - ważniejsza jest grupa (rodzina, klasa, zespół w pracy itp.)”.
Towarzyszy temu nawyk dbania o potrzeby innych, o grupę, z którą taki człowiek się identyfikuje.
Kim naprawdę jestem? Jakie są moje mocne strony, a jakie słabe? To najczęstsze pytania, z jakimi
DDA przychodzą na terapię. Zadają je z dużym niepokojem. Obawiają się, że może prawdą jest to, co
słyszeli od bliskich w chwilach złości: że są bezwartościowi, niegodni zainteresowania i pokochania.
W mojej praktyce klinicznej nie zdarzyło się, by prawda o osobie była tak okrutna, jak jej lęki
i wewnętrzne przekonania. Aby jednak znaleźć odpowiedzi na powyższe pytania, trzeba uświadomić
sobie, w jakiej roli byłem lub nadal jestem - i przestać w niej funkcjonować.
Moje prawo do życia
Wychowałam się w rodzinie alkoholika - tkwiłam w koszmarze przez 30 lat. Czułam się opuszczona
przez cały świat. W tym wszystkim sama, wspierająca mamusię, wysłuchująca jej cierpiętniczych
lamentów, wywodów o jej ciężkim życiu, przyjmująca całe jej cierpienie na siebie; cały jej ból
i nieudane życie.
Wybaczyłam ojcu - był chory, był alkoholikiem. Czuję żal do mamy; pewnie nieświadomie, ale
ciągnęła mnie za sobą w to piekło, zrobiła sobie ze mnie powiernicę, choć miałam niewiele lat.
Próbowałam z mamą rozmawiać na ten temat. Nic z tego nie wychodzi, bo ona uważa, że to ona
miała ciężkie życie, a ja przecież byłam tylko (!) dzieckiem, więc nie mogłam tego wszystkiego
odczuwać. Uważa, że starała się, bym miała szczęśliwe dzieciństwo. Nie wiem, jak poradzić sobie
z uczuciami do mamy. Wiem, że to moja matka - ale dlaczego mnie pogrąża, nie widzi mojego bólu.
Liczy się tylko jej cierpienie. A gdzie jestem ja?! Zawsze byłam cichą, potulną córunią. Czy ja nie mam
prawa żyć po swojemu? Mam.
Elżbieta z Radomska
Tata wracał pijany
Mam 18 lat. Wracając myślami do dzieciństwa, widzę ojca, który wracał z pracy pijany. Czasem
potulnie szedł spać, ale częściej robił awantury: krzyczał, wyzywał mamę i wszystkich naokoło. Nie
używał przemocy fizycznej, chociaż często tym groził. Ojca uspokajałam ja albo mój młodszy brat,
tymczasem mama, siedząc w moim pokoju, płakała. Ją także musieliśmy pocieszać. Czasami
dochodziło do tego, że ojciec chciał mamie „coś” zrobić, na przykład uderzyć ją w twarz - wtedy
stawaliśmy pomiędzy nimi, trzymając im ręce. Wręcz prosiliśmy, aby się uspokoili.
Dwoje małych, bezbronnych dzieci, potrzebujących miłości, wsparcia, poczucia bezpieczeństwa,
odpowiedzialnych za swoich rodziców. Czy taka jest rola dziecka?
Dla mnie najgorsze było napięcie przed przyjściem ojca. Ja i brat wiedzieliśmy, że skoro
dotychczas nie wrócił, pewnie wróci pod wpływem alkoholu, ale nie mówiliśmy o tym. Uważam, że
tylko pogłębialiśmy w sobie uczucie strachu, krzywdy, cierpienia i bezradności. Ja, jako starsza,
czułam się odpowiedzialna także za brata. Próbowałam go jakoś pocieszyć.
Czuwałam nawet w nocy, ponieważ zdarzało się, że ojciec budził się i krzyki zaczynały się od nowa
A rano musiałam przecież wstać, iść do szkoły i oczywiście udawać, że wszystko jest w porządku, że
żyję w szczęśliwej rodzinie.
Ojciec nie pije od czterech lat, ponieważ jest chory. Leczy się u psychiatry. W domu da się wyczuć
ogromne napięcie, żal, złość i poczucie krzywdy. Nadal o tym nie rozmawiamy. W ogóle mało ze sobą
rozmawiamy.
Przechodzę teraz ciężki okres przeżywania swoich uczuć, od których nie można uciec.
Uświadomiłam sobie także, że przeżycia z dzieciństwa mają bardzo duży wpływ na moje kontakty
z ludźmi, jednak teraz mogę to zmienić. Nie miałam wpływu na zdarzenia w moim domu, ale mam
wpływ na moje teraźniejsze życie. To ja nadaję mu sens.
Dziewczyna z Oławy
5. Zamrożeni ludzie
Większość Dorosłych Dzieci Alkoholików doświadcza problemów emocjonalnych. Jedni leczą się
z
powodu nawracającej depresji, inni z
powodu nerwicy. Są tacy, którzy przychodzą do
psychoterapeuty i mówią: „Nic nie czuję” lub „Mam kochającą rodzinę i wszystko mi się dobrze
układa, ale wciąż wraca do mnie to, co czułem w domu: lęk, że to wszystko stracę, złość bez powodu.
Nie rozumiem tego”. Timmen L. Cer-mak i Jacques Rutzky piszą („Czas uzdrowić swoje życie”, 1996):
„Uczucia same w sobie rzadko bywają źródłem problemów. Jest nim natomiast niewłaściwy stosunek
do uczuć, który powoduje, że traumatyczne przeżycia nie przestają prześladować ludzi w ich dalszym
życiu”.
Dzieci, które wychowywały się w rodzinach, gdzie nadużywano alkoholu, przechodzą swoisty
trening w sposobach radzenia sobie z emocjami. Zdarza się, że już we wczesnym okresie swojego
życia narażone są na bardzo silne doświadczenia emocjonalne, pomimo że ich mechanizmy obronne
nie są jeszcze zbyt dojrzale. Do tych doświadczeń wywołujących ekstremalne emocje można zaliczyć
między innymi kłótnie (krzyki, bójki najbliższych i wyzwiska), zaniedbanie podstawowych potrzeb
fizycznych (np. głód, zimno, nie zmieniane pieluszki) czy poczucie zagrożenia. Dziecko w takich
sytuacjach przeżywa mieszankę trudnych uczuć, takich jak lęk, gniew i bezradność. Zwykle pozostaje
z nimi samo, gdyż najbliższych nie ma lub są sprawcami sytuacji wywołującej ten nieprzyjemny stan.
Doświadcza poczucia krzywdy, choć najczęściej nie uświadamia sobie tego. Dziecko radzi sobie
z
przeżywanym stanem różnie, w
zależności od temperamentu i
stopnia dojrzałości jego
mechanizmów obronnych.
Zdaniem Jerzego Mellibrudy („Pułapka nie wybaczonej krzywdy”, 1997), im wcześniej wżyciu
dziecka miały miejsce takie doświadczenia, tym wyraźniejsze jest ukształtowanie się jednego z dwóch
sposobów obchodzenia się z emocjami: zamrożenia lub nadwrażliwości emocjonalnej. Niektóre dzieci
na silny krzyk czy nagłe zagrożenie reagują zastygnięciem. Inne potrafią zamrozić reakcję
emocjonalną, jakby jej nie było. W każdym razie na zewnątrz nie widać przeżywanego stanu. Takie
dzieci szybko uczą się, że lepiej nic nie czuć, gdyż uczucia są bolesne i przeszkadzają w działaniu.
Odcięcie emocji, zamrożenie ciała tak, by nie pojawiły się w zachowaniu żadne czytelne reakcje,
ułatwia dziecku poradzenie sobie w sytuacji zagrażającej.
Inne dzieci, czując napięcie (a sytuacji wywołujących je jest w rodzinach alkoholowych wiele),
natychmiast wyrażają je na zewnątrz płaczem albo krzykiem. Często są postrzegane jako
nadpobudliwe lub nadwrażliwe emocjonalnie. Silne napięcie może znajdować ujście w czynnościach
kompulsywnych czy w innych objawach nerwicowych. Czasem dzieci takie trafiają wcześnie do
psychologa i mogą być leczone z powodu silnej nerwicy.
Niektóre dzieci radzą sobie z trudnymi emocjami, zamieniając je na łatwiejsze do przeżywania.
Adam jest na przykład chronicznym złośnikiem - gdy czuje się niepewnie, gdy bywa wystraszony albo
zmęczony, natychmiast popada w złość. Bogdana natomiast wszyscy postrzegają jako zalęknionego
i niepewnego, ponieważ strach to jedyna reakcja, jaką ujawnia. Dopiero na terapii każdy z nich
odkrywa bogactwo przeżywanych stanów. Manipulowanie doznawanymi uczuciami chroni ich od
przeżywania tego, czego nie chcą doświadczać.
Typowymi sposobami radzenia sobie przez dzieci z rodzin alkoholowych z trudnymi emocjami są:
zepchnięcie uczuć do podświadomości, pomniejszanie ich lub zaprzeczanie, nie rozpoznawanie ich
(nie nazywanie) i mylenie z myślami (np. „Czuję, że nie chcecie ze mną rozmawiać i mnie nie
lubicie”). A owe trudne emocje to najczęściej wstyd, poczucie winy, gniew, smutek i strach.
Uczucia wstydu najsilniej doświadczają ludzie, którzy wychowywali się w rodzinach zaburzonych
w sposób widoczny dla otoczenia - kiedy wszyscy widzieli pijanego ojca i wiedzieli, z jakiej rodziny
się pochodzi. Czasem takie osoby czują się napiętnowane, skażone faktem, że ich rodzic pił. Dlatego
tak trudno im, mimo oczywistych faktów, nazwać swojego ojca alkoholikiem. Zastanawiają się: „Bo
w jakim świetle to mnie stawia?”.
Często dziecko alkoholików przeżywa także swoiste poczucie odpowiedzialności za nałóg rodzica.
Myśli, że ojciec pije, gdyż ono jest niegrzeczne, źle się uczy lub coś robi nie tak. Zdarza się, że tego
typu zarzuty słyszy od bliskich, co wzmacnia poczucie winy.
Kiedy DDA zaczynają przyglądać się swoim doświadczeniom z dzieciństwa, zwykle pojawia się
lęk: lęk przed wspomnieniami, lęk zapamiętany z groźnych sytuacji, lęk przed tym, co odkryją o sobie.
Ludzie różnią się poziomem lęku,
a
le dorośli, którzy wychowywali się w rodzinach alkoholowych,
noszą go w sobie dużo. Nie zawsze jest on widoczny. Często bywa starannie ukrywany i pojawia się
jedynie w bliskich związkach. Może też być zamieniany na inne uczucie, na przykład złość, która daje
więcej energii i siły, pomaga radzić sobie z bezradnością. W dzieciństwie lęk był niejednokrotnie
podstawową informacją o zagrożeniu, pozwalającą go uniknąć. Niestety w życiu dorosłym częściej
pojawia się w postaci fobii, lęków przed autorytetami i przełożonymi, co znacznie utrudnia dojrzałe
funkcjonowanie.
Gniew jest naturalną reakcją na krzywdę naszych bliskich. Zatem kiedy DDA uświadamia sobie
własne krzywdy i zaniedbania, pojawiają się poczucie niesprawiedliwości, bunt przeciwko temu, co
kiedyś się stało, i różne odmiany gniewu. Praca z uczuciem gniewu jest trudna. Ludzie, którzy wiedzą,
co się dzieje, gdy ktoś przeżywa negatywne emocje w sposób niekontrolowany, zwykle unikają
wszelkiej złości. Kojarzą ją z agresją i przemocą. Trudno im uwierzyć, że złość czy gniew mogą
wnosić cokolwiek konstruktywnego. I rzadko łączą swoją melancholię z uczuciem, którego - jak
twierdzą - nie czują.
Chyba wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików znają uczucie zalegającego smutku. Niewiele z nich
leczy się jednak z powodu depresji. Smutek bezpowrotnej straty, dziecięce rozżalenie, kiedy
najchętniej schowałoby się pod kołdrą przed całym światem, i poczucie osamotnienia - związane są
z jakąś formą opuszczenia, której się doznało. Dziecko czuje się opuszczone, gdy ma niepełną rodzinę,
ale także gdy długo jest samo w domu albo gdy permanentnie nie ma nikogo, kto poświęciłby mu czas
i uwagę. Każdy z nas nosi wspomnienia, które wywołują w nim głęboki smutek. DDA mają takich
wspomnień dużo.
Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików wyraża przekonanie, że uczucia można w pełni kontrolować.
Przeświadczenie: wszystko albo nic (albo mam całkowitą kontrolę, czyli to
;
co czuję, zależy jedynie od
mojej woli, albo nie mam żadnej kontroli nad swoimi emocjami) - jest jednak złudzeniem. Pełna
samokontrola i brak samokontroli w sferze uczuć to bieguny braku tych samych umiejętności:
adekwatnego korzystania z
własnej sfery emocjonalnej. Możliwa jest oczywiście kontrola
świadomości i wyrażania uczuć. Ale nie można kontrolować pojawiania się uczuć. Zwiększając
świadomość tego, co się przeżywa, można to wyrazić albo nie - zgodnie ze swoją wolą.
Efektem zmian w reakcjach emocjonalnych u dzieci z rodzin alkoholowych bywa postawa
obronna wobec życia i ludzi. Człowiek taki żyje w ciągłym napięciu, które wiąże się z przekonaniem,
że świat i ludzie są do niego wrogo nastawieni, a on nie ma na to wpływu. Może tylko trwać w ciągłym
oczekiwaniu na coś nieprzyjemnego, co na pewno się wydarzy (np. atak, nieszczęście, agresja). Celem
takiej osoby jest przetrwanie. Trudno jej być otwartą i ufną. To oznacza dla niej bezradność
i wystawienie się na atak.
DDA nie mają złudzeń
Oboje z mężem jesteśmy DDA Mamy ponad 40 lat i tamte problemy nie powinny już mieć wpływu
na nasze życie. Zastanawiam się, co - pomimo starań - pozostało. Pozostał łęk przed bliskością, aby
znowu nie zostać zranionym, oszukanym.
Ja, choć jestem osobą z natury otwartą i towarzyską, mam bardzo wielu znajomych, wiele
koleżanek, ale nie przyjaciół. Słowa „przyjaciel” używam bardzo rzadko, obawiam się go. Nadałam
mu takie znaczenie, że nikt, łącznie ze mną, nie byłby mu w stanie sprostać. Mąż, który jest typem
samotnika, choć osobą bardzo uczuciową, ma jednego bliskiego kolegę. Mam wrażenie, ze woli rzeczy
od ludzi, ponieważ one są przewidywalne.
Jest coś, co moim zdaniem szczególnie wyróżnia DDA - to brak złudzeń. Zbyt wcześnie zostaliśmy
odarci z niewinności. Zobaczyliśmy ciemną stronę natury ludzkiej, gdy nie byliśmy do tego zupełnie
przygotowani, nie wykształciliśmy żadnych mechanizmów
OBRONNYCH
.
DDA z Tych
Próbuję radzić sobie sama
Myślałam, że przeszłość mam już za sobą. Jednak gdy mój mąż zaczął nadużywać alkoholu,
zaczęłam mieć koszmary, bałam się, że scenariusz życia mojej mamy zostanie powtórzony. Po roku
udałam się do poradni dla osób uzależnionych. Tam dowiedziałam się, że jestem DDA. W ośrodku
przeszłam terapię dla współuzależnionych i drugą dla osób nie radzących sobie ze złością. Chciałam
pójść na terapię DDA, jednak termin kolidował z moimi zajęciami. Próbuję radzić sobie sama, ale
mam problemy ze swoją osobowością. Nie wiem, czego chcę. Chcę mieć dziecko, a gdy zbliża się
jajeczkowanie, już nie chcę; chcę być sama, a za chwilę nie wyobrażam sobie samotności; itd.
Co robić, by to zmienić? Jak pogodzić człowieka, którym jestem na zewnątrz, z tym w środku? Jak
w takim stanie żyć, jak zachować normalność? Jak pozbyć się tego smutku, napięcia i strachu? Nie
chcę, by wszyscy wiedzieli, że jestem DDA. Boję się, że ludzie zaczną mnie traktować i oceniać inaczej.
Nie potrzebuję litości czy wyrozumiałości. Potrzebuję pomocy. Jak sobie z tym radzić? Dziura
bezradności pożera mnie coraz bardziej.
Wioletta ze Szczecina
Historie się powtarzają
Mam 36 lat. Jestem DDA. Pięcioro mojego rodzeństwa też. Ojciec zmarł trzy lata temu. Powód -
nadużywanie alkoholu Matka bardzo cierpiała, ale tkwiła w tym chorym związku. W naszym życiu
przeplatały się: nauka, ciężka praca, opiekowanie się rodzeństwem i oczekiwanie, w jakim stanie
przyjdzie do domu „kochany tatuś”. Najczęściej wracał pijany. Ciągle awantury, bicie matki i tego
z nas, które się nawinęło pod rękę, rozbijanie mebli. Molestowanie nas dziewcząt. Matka wiedziała
o tym, lecz była bierna. Zimą ucieczki w mróz, śnieg - boso. Wiele razy wchodziłam na strych i przez
okienko w dachu wypatrywałam, w jakim stanie ojciec wraca z pracy. Kiedy widziałam, jakim krokiem
idzie, trzęsłam się ze strachu: co będzie? co dzisiaj zrobi?
Jak na ironię, mimo wcześniejszych przyrzeczeń mojego rodzeństwa, że nie podzielimy losu matki,
historie się powtarzają. Obydwie siostry mają mężów alkoholików. Brat jest alkoholikiem. Cierpi jego
rodzina, on też, jednak nie przyjmuje tego do wiadomości. Moim młodszym braciom i mnie się udało.
Ale problemy moich sióstr są moimi problemami. Próby rozmów na temat pomocy kończą się złością.
Przez moje chore ambicje chcę robić wszystko najlepiej. Nienawidzę kłótni, agresji i wszelkiego zła.
Chcę przed tym uciec. Ale dokąd?
Irena z Torunia
6. Dziecko w dżungli
Myślenie Dorosłych Dzieci Alkoholików w zasadzie nie odbiega od normy, trudno mówić
o patologii czy trwałych zmianach. Czasami można nawet powiedzieć, iż DDA cechuje wyjątkowa
trzeźwość myślenia w sytuacjach stresowych i ekstremalnych. Potrafią podejmować dobre decyzje
i trafnie analizować sytuację, podczas gdy innym przeszkadzają w tym silne napięcie lub emocje. Ta
cecha myślenia DDA ujawnia się zwłaszcza w sytuacjach konkretnych zadań i wyzwań życiowych, na
przykład w życiu zawodowym. Inaczej jest w sytuacjach społecznych, w myśleniu o sobie albo
o
swojej relacji ze światem. W
tych obszarach myślenie DDA cechuje schematyczność
i kompulsywność: przekonania i myśli ukształtowane na bazie doświadczeń z dzieciństwa wracają
w formie natrętnych myśli, kierując zachowaniem dorosłego człowieka.
Sposoby postrzegania świata i siebie z trudem poddają się zmianie w wyniku nabywania nowych
doświadczeń - podobnie jak u osób po traumie, których myśli dotyczące urazowego doświadczenia
i przekonania ukształtowane pod jego wpływem są bardzo odporne na zmianę. Prawdopodobnie ma to
związek z pamięcią autobiograficzną, leżącą u podstaw naszego myślenia o sobie, o innych i o świecie.
W niej znajdują się pewne skrypty, czyli przekonania. Tworzą się one w wyniku wielokrotnego
zetknięcia się z taką samą sekwencją wydarzeń, co sprawia, że sytuacja ta ulega uogólnieniu i myślimy,
że jest typowa. Aby zrozumieć myślenie charakterystyczne dla DDA, musimy poszukać odpowiedzi na
pytanie, z jakimi sekwencjami wydarzeń, sytuacji i relacji spotyka się dziecko w rodzinie, w której
nadużywa się alkoholu, co w wyniku tych doświadczeń staje się dla niego typowe.
Świat widziany oczami dziecka alkoholika jest niebezpieczny, bo nieprzewidywalny. To, co
wydarzy się w najbliższym otoczeniu, w dużym stopniu zależy od tego, czy rodzic będzie pijany, czy
też trzeźwy, i w jakim nastroju będzie drugi z opiekunów. Nieprzewidywalność otoczenia najczęściej
wiąże się dla dziecka z tzw. obiektami społecznymi, czyli z ludźmi. Obiekty nieożywione, na przykład
dom, meble, zabawki bądź podwórko, mogą stać się symbolem stałości i trwania. Niestety, ta stałość
czasem również bywa niszczona. Podeptane w ferworze awantury zabawki, zniszczone meble,
konieczność kolejnej przeprowadzki lub brak swojego miejsca - to często normalność dla dziecka
z rodziny alkoholowej.
Nieprzewidywalności świata doświadczają nie tylko dzieci z rodzin alkoholowych, w których
występowała przemoc. Pojawia się ona także wtedy, gdy mamy do czynienia z różnego rodzaju
zaniedbaniami. Pamiętam rodzeństwo, które miało jedne długie spodnie i parę ciepłych butów. Nosili
je na zmianę. Często któreś z tych dzieci nie pojawiało się w szkole, ponieważ drugie wyszło wcześniej
i nie wróciło
;
gdy nadeszła pora wyjścia drugiego. Koledzy śmiali się z rodzeństwa. Pewnie niektórzy
czytelnicy uznają ten przykład za ekstremalny. Ale dla mnie bulwersujące było to
;
że u progu XXI
wieku w ogóle zdarzyła się ta historia. Za to większość DDA zna z własnego doświadczenia historie
zawiedzionych nadziei i zburzenia porządku dnia codziennego czy świąt, podobne do tej: „Niedzielny
poranek. Leżę w łóżku i myślę o tym, co dziś się wydarzy: zjemy śniadanie wspólnie, co zdarza się
jedynie w niedzielę, pójdziemy razem do kościoła - może spotkam tam kogoś znajomego i umówię się
na popołudnie. I nagle słyszę zza drzwi podniesiony głos matki; ojciec jest jeszcze pijany po
wczorajszym, a ona przywołuje go do porządku. Epitety: »ty skur.. choć w niedzielę mógłbyś...«, »a co
ty kur... sobie myślisz« - wciskają mnie pod poduszkę. Pewnie słyszą je sąsiedzi. Nie pójdziemy do
kościoła, chyba że ja sama. Nie będzie wspólnego śniadania ani obiadu. Będzie całodzienna awantura
albo nabrzmiała cisza”.
Nieprzewidywalność świata powtarzająca się w doświadczeniu dziecka owocuje ukształtowaniem
się w jego wewnętrznych przekonaniach myśli typu: świat jest wrogi; świat jest dżunglą, w której
trudno przetrwać; świat jest tak urządzony, że nie ma sensu nic planować, bo wszystkie plany zostają
zburzone; muszę coś zrobić, by on (ona) czuł się dobrze; muszę coś zrobić, by oni nie zrobili sobie
krzywdy.
Dziecko, obserwując na co dzień relacje między rodzicami, a także ich relacje z innymi, tworzy
swoje podstawowe przekonania i skrypty życiowe dotyczące tego, jak wyglądają relacje między
ludźmi. Najczęściej rodziny alkoholowe są dość zamknięte i rzadko utrzymują kontakty z kimkolwiek.
Sąsiadów, kolegów z pracy i dalszą rodzinę traktują jak obcych, obawiając się, że bliższe relacje z nimi
ujawnią, iż w rodzinie jest problem alkoholowy. Często dzieci są pouczane, by trzymały się z daleka
od obcych. Słyszą, jak rodzice mówią na przykład: „Ludzie krzywdzą”; „Lepiej, żeby inni nie
wiedzieli o nas zbyt dużo”. A przekazy i nastawienia tego typu wyniesione z domu sprawiają, że dzieci
alkoholików zachowują dystans wobec osób spoza rodziny. Jeżeli żyją w małym środowisku i sąsiedzi
czy znajomi mogą zobaczyć pijanego rodzica albo usłyszeć awanturę, kontakty z nimi stają się
dodatkowym źródłem stresu: „Co odpowiem, jeśli zapyta mnie, czy to mój ojciec?”. Dzieci
alkoholików podczas spotkań z innymi często czują zażenowanie, zawstydzenie bądź nieśmiałość.
Uczucia te również oddalają je od innych ludzi, podobnie jak braki w
umiejętnościach
interpersonalnych. Kiedy w dorosłości wchodzą w nowe środowisko lub kogoś poznają, w głowie
pojawiają im się myśli w rodzaju: na pewno źle mnie ocenią; lepiej się zbytnio nie spoufalać; trzeba się
mieć na baczności, bo ludzie manipulują i wykorzystują.
Rodzajem bliskich relacji są na przykład relacje między mężem i żoną, dzieckiem i rodzicem czy
rodzeństwem. Schematy tego, jak mają one wyglądać i jak je budować, tworzymy na bazie dwóch
źródeł związanych z rodziną pochodzenia: naszych osobistych relacji z najbliższymi i obserwując ich
wzajemne relacje. Dziecko wychowujące się w rodzinie, w której alkohol jest codziennością, widzi, iż
bliskości między rodzicami nie ma lub pojawia się ona w sposób zaskakujący. Obserwując matkę
i ojca, zastanawia się: „Po co oni są ze sobą. Przecież męczą się razem”. Często w związkach
alkoholowych nie istnieją pozytywne wzajemne uczucia, czułość czy przyjemność z bycia razem.
Zamiast tego dużo jest wzajemnych pretensji, poczucia skrzywdzenia i różnych odmian złości. Jednak
są także chwile, kiedy ku zaskoczeniu otoczenia pojawia się jakiś kształt bliskości. Na przykład wtedy,
gdy matka mówi: „Nie mogę się z nim rozwieść, bo go kocham”; gdy mąż przynosi jej kwiaty i prze-
prasza za to, co się zdarzyło; gdy tworzą wspólny front: „My jesteśmy rodzicami i masz robić tak, jak
my każemy”. Bliskość w związkach z osobą uzależnioną zwykle oznacza wzajemne krzywdzenie się
oraz oscylowanie między bardzo dużą bliskością i jej brakiem: nierozmawianie ze sobą tygodniami lub
wielogodzinna kłótnia, mówienie o miłości lub o nienawiści.
Często doświadczenie DDA mówi, że być blisko to być komuś potrzebnym. Bliskość nie oznacza
wówczas wzajemnej otwartości i zaufania, odpowiedzi na potrzeby obu stron: „Ważna jest jedynie ta
druga osoba, ja jestem ważny o tyle, o ile jestem jej potrzebny”. Wiele Dorosłych Dzieci Alkoholików
czerpie zadowolenie z pracy i z rodziny, gdyż czują się tam potrzebne. Nie ma w tym oczywiście nic
złego, ale warto sobie czasem zadać pytanie: „Co ja mam z tych relacji poza tym, że czuję się
potrzebna?”. DDA nierzadko również myślą o bliskich relacjach na przykład tak: „Bliskość nie jest
czymś, co można zbudować. Jest czymś, co się zdarza. A to, czy się zdarzy, nie zależy ode mnie”;
„Bliskość oznacza ranienie się i przekraczanie granic. Jest zatem niebezpieczna”; „Kiedy się kocha,
należy wszystko wybaczyć. Miłość wszystko usprawiedliwia”.
Dziecko w rodzinie alkoholowej, próbując swoich sił, szybko przekonuje się, że jest bezradne
i słabe - zarówno wobec świata zewnętrznego, jak i wobec tego, co dzieje się w domu. Doświadczenie
bezradności może sprawić, iż będzie starało się udowodnić wszystkim, jakie jest zaradne. Może
również zaowocować syndromem wyuczonej bezradności, gdy dziecko nawet nie próbuje
podejmować wysiłków adekwatnych do jego możliwości, ponieważ głęboko w nim tkwi przekonanie:
„I tak mi nie wyjdzie, nie jestem wstanie tego zrobić”. Na terapii często proszę Dorosłe Dzieci
Alkoholików o zebranie zdań na swój temat, które słyszeli w dzieciństwie. Otrzymujemy wówczas
niepokrywające się obrazy, odzwierciedlające raczej to, jakimi ktoś chciał ich widzieć, a nie to, jacy
byli. Obraz siebie DDA jest swoistym kolażem: tekstów ważnych osób, roli, w jakiej funkcjonowało
w rodzinie, i tego, jak doświadczało siebie, będąc dzieckiem. Doświadczanie siebie to istotne spoiwo
tego kolażu, gdyż zawiera skrypty typu: jestem słaby; jestem samotny; jestem nieważny; jestem
bezsilny.
Na szczęście nie wszystkie głęboko ukryte, podświadome przekonania Dorosłych Dzieci
Alkoholików na swój temat są negatywne. Gdyby tak było, nie byliby w stanie normalnie żyć. Jednak
negatywna jest duża część owych przekonań, co sprawia, że DDA opisują siebie raczej negatywnie,
koncentrując się na swoich wadach, nie wierząc w swoje siły i przymioty. Taki rodzaj myślenia o sobie
wywołuje smutek, przygnębienie, poczucie beznadziejności i zwątpienie we własne możliwości.
W różnych odmianach konstelację tych cech odnajduję u większości DDA zgłaszających się na terapię.
Nie zawsze jest ona widoczna na pierwszy rzut oka, gdyż wielu z nich pokazuje światu maskę
pewności siebie, zaradności i niezależności.
Podsumowując schematy poznawcze, jakie wytwarzają się w dziecku pod wpływem różnorodnych
doświadczeń związanych z dzieciństwem spędzonym w rodzinie alkoholowej, można nakreślić obraz
świata widziany oczami bezradnego, osamotnionego i zaniedbanego dziecka: Świat jest groźny,
nieprzyjazny, lub wręcz wrogi. Ludzie są w nim nieobliczalni. Pod wpływem alkoholu bądź nie-
opanowanych emocji krzywdzą i wykorzystują. Albo będąc słabymi, stają się ofiarami innych.
Bliskość z nimi jawi się jako coś pożądanego, ale także zagrażającego, gdyż zawsze ktoś jest
skrzywdzonym, a ktoś inny krzywdzącym. Przed ludźmi i światem należy się zatem bronić. Jeśli nie
potrafię obejść się bez świata i ludzi, to znaczy, że jestem słaby, bezradny i podatny na skrzywdzenie.
Aż korci mnie, by przeciwstawiając się tej trudnej wizji, stworzyć inny obraz świata - widziany
oczami dziecka, przy którym stoi silny i zaradny rodzic. Ten świat jest przyjazny, a dziecko czuje się
bezpieczne. Ludzie zachowują się zawsze tak, jak powinni. Żyją w zgodzie ze sobą i z innymi, szanują
się wzajemnie i są gotowi nieść pomoc. Wiele dzieci alkoholików marzy o takim świecie. Wyobrażają
sobie kochającą rodzinę, jaką mieliby, gdyby rodzic nie pił...
Zmiana schematów poznawczych i przekonań ukształtowanych przez dzieciństwo w rodzinie
alkoholowej jest niezbędna, gdyż nie są one adekwatne do doświadczania świata w dorosłości. Zwykle
bywają również źródłem głębokiego smutku i leżą u podstaw strategii życiowych dopasowanych do
nakreślonej wyżej wizji, która nie przystaje do aktualnej rzeczywistości. Aby odnaleźć swoje własne
skrypty w tej sprawie, trzeba przeanalizować osobiste doświadczenia, relacje i wspomnienia. Należy
o tym pamiętać, ponieważ każdy z nas jest inny. A ja, pisząc o pewnych wspólnych cechach myślenia
DDA, dokonuję uogólnień, i co za tym idzie - wielu uproszczeń. Ważne, by tej analizy nie dokonywać
w samotności, jak kiedyś, gdy byliśmy dziećmi...
Walczę z przeszłością
Moja babcia wyszła za mąż za człowieka, który stał się alkoholikiem. Przeżyła z nim ponad 60 lat.
Żadna z trzech córek z tego związku nie ułożyła sobie życia. Dzisiaj te trzy niemłode już kobiety są
zamknięte w sobie, wrogo nastawione do świata. Moja mama wyszła za alkoholika. Ojciec pływał na
statkach dalekomorskich. Rejsy trwały kilka miesięcy. Gdy wracał - pił. Teraz mam z nim sporadyczny
kontakt, raczej mu współczuję. Z mamą też nie miałam dobrego kontaktu, ale uważałam ją za świętą.
Nawet gdy powodowana swoją złością bardzo mnie raniła.
Swoje życie zaczęłam układać tuż przed trzydziestką. Mogę powiedzieć, że mi się udało. Mój mąż to
dobry, mądry mężczyzna. Ale nawet on nie potrafi zrozumieć tej mieszanki lęku, nieprzystosowania
i niedowartościowania, jaka mną targa - to na pewno wpływa na jakość naszego życia. Mamy dwoje
dzieci, życie koncentruje się wokół nich. Tamte problemy zostały odsunięte, jakoś przysypane.
A przecież wiem, że to wszystko we mnie jest. Teraz najbardziej mnie bolą kontakty z mamą. Jest zimna,
a mnie to boli. Czuję, jak mnie to ogranicza, zabiera energię. Radzę sobie lepiej niż kilka lat temu, ale
ciągle walczę z demonami przeszłości. I wiem, że muszę się zmierzyć z nimi do końca.
Marzanna
Jestem szczęśliwy
Jestem studentem prawa na Uniwersytecie Warszawskim. W tym roku rozpoczynam także studia na
filozofii. Jestem szczęśliwym człowiekiem. Od ponad trzech lat mieszkam z moimi dziadkami.
Wyprowadziłem się z domu rodziców na stałe, bo życie z ojcem było dla mnie nie do wytrzymania.
Już w liceum bardzo bałem się ludzi, także tych zwyczajnych, spacerujących po chodniku. Lękałem
się, że mogą mnie skrzywdzić. Nie byłem w stanie zaprezentować publicznie swojego zdania z powodu
ogromnego zdenerwowania, które przychodziło już na samą myśl, że będę musiał coś powiedzieć,
chociażby na forum klasy. Moje poczucie własnej wartości było bardzo niskie. Zacząłem uciekać
w swój świat. Gdy byłem młodszy, był to świat książek. Później wewnątrz siebie byłem tak rozdygotany,
że nie mogłem skupić się nawet na tyle, aby czytać. Gdy książki zastąpiłem komputerem i grami
komputerowymi, skończyło się to uzależnieniem od nich. Choć wewnątrz mnie panował kompletny
chaos, to na zewnątrz właściwie tego nie okazywałem. Wszak nauczono mnie, że mężczyźni nie płaczą
(niestety zapomniałem, jak to się robi, a szkoda...).
Pewnego dnia, a miałem wtedy chyba 16 lat, coś we mnie pękło. Poczułem, że nie mam już sił dalej
tak żyć. Najpierw zdobyłem się na to, by porozmawiać o swoich problemach z koleżanką z klasy. Po tej
rozmowie zrozumiałem, że potrzebuję pomocy. W tym czasie mój ojciec podjął nieskuteczne leczenie
w AA, a ja dołączyłem do grupki dzieci alkoholików, które spotkały się z psychologiem. Z jakichś
powodów po pól roku zrezygnowałem z terapii, choć na pewno przynosiła dobre rezultaty. Wkrótce
trafiłem do młodzieżowej wspólnoty chrześcijańskiej. Myślę, że to działający przez nią dobry Pan Bóg
tak naprawdę pomógł mi powrócić do normalnego życia.
Istniało jeszcze wiele innych pozytywnych czynników. Po pierwsze, przeprowadziłem się do
dziadków, gdzie miałem coś, czego wcześniej nie doświadczyłem - spokój. Po drugie, jestem z natury
ogromnym optymistą. Pamiętam, że w najtrudniejszych dla mnie chwilach myślałem o tym, że za kilka
lat będzie lepiej, ze kiedyś będę mógł sam decydować o swoim, życiu, ze założę szczęśliwą rodzinę. Po
trzecie, miałem (i mam) to ogromne szczęście, że spotkałem na swej drodze wspaniałych ludzi, od
których nauczyłem się, jak wielkim darem jest rozmowa z drugim człowiekiem. Po czwarte, chyba
jestem trochę uparty. Opowieść moja ma optymistyczne zakończenie, choć tak naprawdę jest to koniec
rozdziału, a nie książki. Cieszę się, że moje życie jest, jakie jest. Cieszę się z rzeczy, które mam i których
nie mam. Jestem całkowitym alkoholowo-nikotynowym abstynentem. Nie gram już w gry komputerowe.
Moje relacje z ojcem, który nie pije od ponad dwóch lat, kształtują się poprawnie. Kilka lat temu, kiedy
leżał w szpitalu, wybaczyłem mu wszystko, choć on sam nigdy o wybaczenie nie prosił. Uświadamiam
sobie teraz, ze moje bolesne doświadczenia zahartowały mnie od zewnątrz, ale od wewnątrz
uwrażliwiły. Może były potrzebne?
Jakub z Warszawy
7. Samotni z lęku
Wśród Dorosłych Dzieci Alkoholików pragnienie bycia kochanym idzie często w parze z lękiem
przed odrzuceniem. Przeżywają oni dużo wewnętrznych obaw przed zbliżeniem się do kogoś i przed
założeniem rodziny. Jedna z osób sformułowała to tak: „Spotykałam się z mężczyzną. Nie chciałam się
zakochać, a jednocześnie pragnęłam mieć kogoś na całe życie. Bałam się. Byłam rozbita, rozdwojona.
Nie pamiętam, co myślałam o sobie, ale chyba nie najlepiej. Nie wiedziałam, co robić. W końcu po
paru spotkaniach zerwałam. To było ponad moje siły”.
Moi pacjenci często boją się powtórzenia we własnym związku tego, co działo się w ich domach
rodzinnych, w których niepijący partner miał obowiązków za dwoje, a w zamian otrzymywał awantury
i wyzwiska. W efekcie takich doświadczeń DDA pełni są wątpliwości, czy warto ryzykować zawarcie
małżeństwa: „Mój partner daje mi oparcie, w dodatku chce, abym za niego wyszła. A ja nie wiem,
czego chcę: boję się, że go stracę, i boję się za niego wyjść. Skąd mogę wiedzieć, że wszystko będzie
dobrze? Najgorsze jest to, że nie potrafię podjąć żadnej decyzji - ani o skończeniu tego związku, ani
o małżeństwie”.
Niemal wszystkie Dorosłe Dzieci Alkoholików noszą w sobie głęboko ukryte przekonanie, że
w małżeństwie można się tylko krzywdzić. Trudno im się zbliżyć do innych osób, gdyż w ich
doświadczeniu bliskość jest zagrażająca. Z kolei jej brak i uporczywe utrzymywanie dystansu
sprawiają, że małżeństwo często nie daje im satysfakcji.
Niektórzy DDA są przekonani, że związek rodziców nie był udany, bo „matka nie umiała sobie
z nim radzić”. Jeśli wierzą również, że sami lepiej potrafiliby ułożyć sobie życie z alkoholikiem, to
stąd prosta droga do wchodzenia w tzw. trudne związki, zwykle z partnerami uzależnionymi. Wielu
DDA trwa w związkach, które są dla nich źródłem cierpienia. Ich partnerami bywają alkoholicy,
nałogowi hazardziści, ludzie notorycznie niewierni itd. Zdarzyło mi się na przykład spotkać osoby,
które żyły od lat w związku heteroseksualnym z homoseksualistami i nie zdawały sobie z tego sprawy.
Siebie winiły za to, że „coś się między nami nie układa”.
Niektórzy z moich pacjentów zdają sobie sprawę, że rozpoczęcie terapii prawdopodobnie zmieni
ich spojrzenie na własne małżeństwo. Ci, którym zależy na związku, zwykle otwarcie mówią o swoich
obawach, a później potrafią wykorzystać to nowe spojrzenie do uzdrowienia relacji. Gorzej z tymi,
którzy tkwią w przekonaniu, że ich małżeństwa są bardzo dobre i że nic nie jest w stanie im zaszkodzić.
Niemal za każdym razem po kilku tygodniach terapii zauważają, jak fałszywy był to obraz. Zaczynają
dostrzegać to, co się wokół nich dzieje. Przekonują się na przykład, że partnerzy od dawna mają kogoś
innego albo w jakiś sposób (np. finansowo lub emocjonalnie) wykorzystują ich.
Dorosłe Dzieci Alkoholików chyba nieco częściej niż inni nieadekwatnie postrzegają swoich
partnerów. Jeśli ich idealizują, wówczas nie widzą wad albo usprawiedliwiają je (podobnie jak niegdyś
ich matki usprawiedliwiały ojców: „Pije, ale przecież kocha mnie i dzieci”). Natomiast gdy
deprecjonują partnerów, widzą w nich same wady. Ku temu skłaniają się osoby, które od dłuższego
czasu doznają od towarzyszy życia krzywdy lub zaniedbania i straciły nadzieję na zmianę tych relacji,
ale nie potrafią bądź nie chcą zrezygnować ze związku.
DDA często nie potrafią (to wpływ sytuacji w domach rodzinnych) nawiązywać pierwszego
kontaktu z innymi, mówić o sobie i o swoich potrzebach, znaleźć kompromisu między tym, czego chcą
oni, a tym, czego pragną ich partnerzy. Nie potrafią także słuchać i mówić tak, by się porozumieć,
rozwiązywać trudnych sytuacji, radzić sobie z emocjami itd. Nieumiejętność wyrażenia tego, co się
czuje, może doprowadzić do niedomówień, z których wyrastają wzajemne urazy, żale i pretensje.
Ożywa wówczas dobrze znane z dzieciństwa poczucie krzywdy: „Ludzie są podli, skrzywdzą mnie,
jeśli tylko pozwolę im być zbyt blisko”, a także przekonanie, że za wszelką cenę nie wolno ulec.
Aby uniknąć takich sytuacji, DDA muszą nauczyć się tego wszystkiego, czego zwykle uczą się
dzieci: wyrażania potrzeb, nazywania uczuć, rozmawiania i słuchania, nawiązywania pierwszego
kontaktu. Zwykle z takimi umiejętnościami wchodzimy w pierwsze nastoletnie związki. Wtedy przy-
chodzi czas na rozwijanie tych doświadczeń w relacjach z inną płcią. Gdy stworzymy pierwszy stały
związek, wówczas odkrywamy i uczymy się umiejętności ważnych dla utrzymania i pogłębiania
związku. Myślę tutaj o okazywaniu wzajemnej czułości i akceptacji, trosce o partnera, empatycznym
rozumieniu go i wzajemnym wspieraniu się. Czy jestem w stanie stworzyć zdrowy związek, mimo iż
jestem DDA? - to jedno z częstych pytań, jakie słyszę, gdy w czasie terapii zaczynają się rozmowy
o związkach. Kryje się za nim obawa przed brakiem zdolności do kochania i bycia kochanym.
Przyczynami trudności Dorosłych Dzieci Alkoholików w związkach nie są jednak ograniczenia ich
potencjału, ale brak pewnego rodzaju ważnych doświadczeń, niezbędnych do nauczenia się, co to
znaczy bliskość, na czym polega budowanie związku i jak go utrzymać. Oznacza to, że DDA są w peł-
ni zdolni do miłości, lecz muszą w sobie tę zdolność dostrzec i rozwinąć ją. Droga do tego wiedzie
poprzez nauczenie się, jak akceptować siebie.
Przed laty Zofia Milska-Wrzosińska zwróciła uwagę, że stworzenie dobrego związku jest jednym
z kilku najważniejszych, ale i najtrudniejszych zadań życiowych człowieka. Z pewnością łatwiej je
zrealizować tym, którzy wychowywali się, patrząc na dobre związki swoich rodziców - ale zawsze jest
to trudne. DDA nie są tutaj wyjątkiem.
Jest już za późno
Mam 24 lata i jestem DDA. Wiem o tym od kilku lat. Ale niewiele wynika dla mnie z tej wiedzy.
Świadomość, że jestem DDA, wcale nie pozwala mi uporać się z problemami, wcale w tym nie pomaga;
kusi tylko, żeby wszelkie zło „zwalić” na pochodzenie z rodziny alkoholowej. Czy mam do tego prawo?
Wydaje mi się, że nie. I rodzi to ogromne poczucie winy (towarzyszy mi ono chyba od zawsze), a także
ogromny, paraliżujący wstyd, który nie znika nawet wtedy, gdy jestem daleko od „domu”, gdzie nikt
mnie nie zna i o niczym nie wie. I jeszcze ta bezsilność - taka obezwładniająca: że nie mam nad niczym
kontroli, że mogę tylko z bólem patrzeć, jak czas przecieka mi przez palce, jak życie przechodzi gdzieś
obok.
Jestem sama. Zupełnie sama. Czy to ich wina? Czy może moja, tylko i wyłącznie moja? Może nie
zasługuję na nic dobrego. Tak po prostu. Na miłość, na przyjaźń, na uwagę i troskę. Może to za dużo.
Po prostu.
Nigdy i nigdzie nie szukałam pomocy. Nie sądziłam, ze ktoś może mi ją dać, że to cokolwiek zmieni.
I dalej tak sądzę, a poza tym już za późno, już nie warto. I nawet nie wiem, czy mam siłę do kogoś się
zwrócić o pomoc. Wstydzę się, boję? Może.
„Żyję” dalej z rodzicami, w milczeniu, w nienawiści. Zaczynam pić. Schemat? Może. Tylko nie
wiem, jak długo tak jeszcze można. Brakuje mi już sił, wszystko jest takie trudne, zbyt bolesne. Czuję się
winna, że nienawidzę wszystkich, którzy według mnie żyją normalnie - mają domy, rodziny, przyjaciół
i po prostu żyją.
Właściwie nie wiem, po co to piszę. Może tylko po to, by ktoś to przeczytał. Nawet jeżeli nigdy mi
nie pomoże.
I. z Żywca
Zwykłe życie DDA
Jak wygląda moje życie? Myślę, że jak standardowe życie DDA. Mam 20 lat, ale czuję się jakbym
miała 40. Na zewnątrz przykładna rodzina: mama, tata, brat, pies, samochód, no i ja. Szybko dorosłam.
Nie mogę darować sobie dzieciństwa, które widzę jak przez mgłę. Ojciec uczynił moje dzieciństwo
piekłem. Wieczne awantury, sceny, których nie chcę pamiętać. Nie umiem przestać nienawidzić, nie
umiem zrozumieć, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Ciekawy jest fakt, że z dzieciństwa mało pamiętam.
Pamiętam podwórko, koleżanki, przedszkole, dom (?): awantury, krzyki, strach...
Matka wprowadziła mnie, małe dziecko, bardzo szybko w świat dorosłych, niezrozumiałych zasad
i problemów. Uczyniła mnie spowiednikiem, powiernikiem swoich problemów i tajemnic. Pytała, co
ma zrobić, jak zareagować.
Z bratem nie mam w ogóle kontaktu: żyje własnym życiem, z boku od tego wszystkiego. Może to
jego sposób na przetrwanie.
Tak wygląda moja rodzina, a ja czuję się jak klocek nie pasujący do całej układanki.
Aga z Radomia
Samotny wśród ludzi
Kiedy się to zaczęło, nie wiem. Coraz częściej widziałem pijanego ojca. Matka nie rozmawiała ze
mną o tym. Czasami myślę, że może chciała mnie w jakiś sposób chronić, ale zaraz przypominam sobie,
jak wysłała mnie razem z ojcem do człowieka, dla którego robił formę do odlewania zabawki - żebym
go pilnował. Pamiętam tylko, że wszyscy mężczyźni, którzy tam byli, częstowali ojca wódką, a mnie
było tak strasznie wstyd.
Wreszcie ojciec przestał pić. Poszedł do lekarza, brał jakieś proszki. A ja? Nikt ze mną nie
rozmawiał, nie pytał, co czuję, czy w ogóle coś czuję. Jakby to zupełnie nie dotyczyło mnie, jakby mnie
nie było. Przyzwyczaiłem się, że zainteresowanie ojca ograniczało się do pytania: Jak tam w szkole?
A gdy studiowałem: Jak tam na zajęciach? Pamiętam strach, że mogę zrobić coś, co nie spodoba się
rodzicom. Szczególnie matce. Wtedy myślałem, że to ja jestem zły. Teraz widzę, że byłem akceptowany
i kochany, gdy robiłem to, co chciała matka.
I tak mijały lata. Zacząłem pracować. Potem zacząłem pić. Ożeniłem się i piłem dalej. Potem picie
przeszkadzało mi w pracy, więc tylko piłem. W pracy mieli mnie już dość. Kazali mi się zwolnić.
Poszedłem do lekarza. Brałem antikol, wszywałem sobie esperal kilka lat z rzędu. Żaden z lekarzy,
u których byłem, nie spytał, czy może spróbowałbym jakiejś formy terapii, czy chciałbym porozmawiać.
Znowu nikt ze mną nie rozmawiał. Dalej nic tak naprawdę nie wiedziałem o chorobie alkoholowej.
Żona właśnie kupiła nowy numer „Charakterów”, w którym jest artykuł z cyklu o DDA. Czytając
te teksty, w wielu miejscach odnajduję siebie, czuję, że to o mnie. Tak będzie z wieloma osobami, które
je przeczytają: zobaczą, że nie są sami, że są ludzie, którzy chcą i umieją pomóc w walce z chorobą
alkoholową.
Jacek z Warszawy
Mój największy błąd
Największym błędem, jaki popełniłam, była wiara, że jestem wolna od przeszłości. Przekonywałam
samą siebie, ze moja siła i pewna dojrzałość pokonają bariery. Sądziłam, ze moje doświadczenie tylko
mnie wzmocni i pozwoli realnie patrzeć na rzeczywistość Niestety nie wzięłam pod uwagę
najważniejszej rzeczy, a mianowicie tego, ze jestem dzieckiem alkoholika. Wspaniała mama, przyja-
ciele, spełnienie w pracy zawodowej - to nie wymaże negatywnych doznań z dzieciństwa. Alkoholik
dokonuje spustoszenia w życiu emocjonalnym każdego członka rodziny. Uderza w podstawowy skład-
nik ludzkiej osobowości - w uczucia. W efekcie następuje zaburzenie poczucia własnej wartości,
bezpieczeństwa, zaufania, wiary w normalny związek.
Mam za sobą nieudany związek. Przyczyną był oczywiście alkohol. Zarówno mój partner, jak i ja
doskonale znaliśmy ten problem, ale zignorowaliśmy fakt, że wpłynął on na nasze życie. Zniszczyliśmy
miłość, bo jedno chciało być silniejsze, bardziej niezależne od drugiego. Tak naprawdę wcale nie o to
chodziło. Pogubiliśmy się, nie pytając nikogo, a przede wszystkim siebie, o drogę.
Marta z Tucholi
8. Pozwolić zagoić się ranie
Pierwszy krok do zmiany to uświadomienie sobie, kim jestem i w jaki sposób sytuacja rodzinna
związana z nadużywaniem alkoholu przez rodzica wpłynęła na mnie i moje życie. Wiele Dorosłych
Dzieci Alkoholików przez lata boryka się na przykład z depresją czy lękami, myśląc: „Coś ze mną jest
nie tak” - i nie widzą związku tych stanów z nadużywaniem alkoholu przez bliską osobę, kiedy byli
dziećmi. Póki tak się dzieje, zmiana jest trudna.
Czasem lektura artykułu o Dorosłych Dzieciach Alkoholików lub film w telewizji może kogoś
skłonić do odkrycia, że jest DDA. Gdy oglądamy historię skrzywdzonego dziecka albo czytamy o tym,
co dzieje się w rodzinie alkoholowej, łatwiej nam dostrzec, że doświadczaliśmy czegoś podobnego.
Jeśli pojawiają się myśli tego typu, to wchodzimy w etap kontemplacji, czyli zastanawiania się, na ile
w moich problemach odzwierciedla się to, co charakterystyczne dla Dorosłych Dzieci Alkoholików. Ci,
którzy zaczynają identyfikować siebie jako DDA, dostrzegają nadzieję na to, że możliwa jest zmiana
ich samopoczucia i sposobu życia.
Zanim jednak przystąpimy do zmiany, potrzebujemy się do niej przygotować. Zwykle na początku
sprawdzamy, jak można to zrobić, na przykład rozmawiamy ze znajomymi, którzy odbyli już terapię
DDA, albo sięgamy po poradniki dla DDA. Wiele osób udaje się wówczas do psychologa, żeby poroz-
mawiać, czy w ich przypadku psychoterapia jest konieczna. Wszystkie te sposoby są dobre, by
wstępnie rozeznać się, ile wysiłku kosztować nas będzie zmiana i czy warta jest tego wysiłku.
Niektórzy odkrywają, że choć są DDA, wcale nie chcą się zmieniać, ponieważ żyje im się całkiem
dobrze. Inni są zadziwieni bólem pojawiającym się w nich, gdy tylko zaczynają rozmawiać o swoich
dawnych relacjach z rodzicami.
Jeśli w wyniku lektury lub rozmów o DDA zaczynasz myśleć: „To możliwe, abym czuł się
radosny, abym czuł się dobrze z ludźmi, żebym założył rodzinę i cieszył się z bycia z moimi bliskimi,
żebym czuł wewnętrzny spokój i pewność siebie” - to znaczy, że rozpoczynasz swój wewnętrzny
proces zmiany.
Do prowadzonych przeze mnie grup terapeutycznych trafiają zwykle osoby w tej fazie: już
świadome bycia DDA, z nadzieją na zmianę. Często jeszcze nie do końca wiedzą, co chcą zmienić,
i dlatego we wstępnym etapie terapii ważne jest pogłębienie zrozumienia, w jaki sposób konkretne
doświadczenia z przeszłości wpłynęły na ich przekonania, zachowania i sposoby radzenia sobie
z życiem i ludźmi. Przydatne są tutaj różne formy pogłębionej psychoedukacji, pozwalające zrozumieć,
jak funkcjonowała nasza rodzina, gdy byliśmy dziećmi, i jak to wpłynęło na nasz rozwój oraz to, kim
jesteśmy dziś. Psychoedukacja musi mieć element autodiagnozy i dawać możliwość podzielenia się
osobistymi odkryciami uczestników. Tematy pracy psychoterapeutycznej w tej fazie mogą być
wprowadzane przez prowadzącego lub spontanicznie wyłaniać się z procesu grupowego. Obie
strategie pracy wymagają od prowadzącego dużej wrażliwości na potrzeby, których grupa i uczestnicy
na tym etapie często nie potrafią wyrazić.
Ważne są również nowe pozytywne doświadczenia związane z ludźmi. Grupa pozwala poczuć się
podobnym do innych, zrozumianym, wysłuchanym, zaakceptowanym. Te doświadczenia najłatwiej
zdobyć w grupie terapeutycznej, choć podobną rolę może odegrać grupa samopomocowa. W grupie
osoby uczą się takiego bycia razem, które służy ich rozwojowi. Spełnia to rolę treningu umiejętności
interpersonalnych, których nabywanie jest możliwe, gdy przebywamy w grupie o jasnych i zdrowych
regułach, dającej wsparcie, akceptującej odmienność i potrzeby uczestników. W takiej grupie łatwo
o otwartość i pojawianie się silnych uczuć związanych z trudnymi wspomnieniami czy wydarzeniami
z życia. Ważne jest nie tylko ich przypomnienie i zwierzenie się z nich innym ludziom, ale także
zmiana sposobu, w jaki wydarzenie zapisało się w nas. Często nasze wspomnienie jest źródłem
trudnych emocji, nie zagojoną raną. Terapia ma pozwolić jej zagoić się tak, by nie wpływała już na
nasze codzienne życie. Na tym etapie ważne jest znalezienie nowych rozwiązań tych sytuacji relacji,
z którymi sobie nie radziliśmy (lub radziliśmy sobie w sposób, który nam samym się nie podobał),
adekwatnych do naszego wieku, poziomu naszego rozwoju i możliwości.
Istotą tej fazy psychoterapii DDA jest zmiana obrazu siebie zmierzająca w kierunku bardziej
realnego i pozytywnego postrzegania własnej osoby - jako bardziej dorosłej, niezależnej, posiadającej
znacznie więcej zasobów niż w okresie dzieciństwa. Trzeba skoncentrować się na tych doświadcze-
niach z przeszłości, które utrudniają lub uniemożliwiają korzystanie z aktualnego potencjału. Zmianie
ulegają schematy myślenia i przeżywania. Wśród osób, które już założyły własne rodziny, wzrasta
także świadomość tego, jak dotychczasowe zachowania i uwikłanie w rodzinę pierwotną wpływa na
ich bliskich. Pojawia się poczucie, że mogą zmienić siebie i swoje życie. Wzrasta też świadomość tego,
co konkretnie chcą zmienić.
Przychodzi czas na planowanie i przeprowadzanie realnych, a drobnych zmian w życiu.
Zaczynamy od drobnych zmian, ponieważ jest to dobry sposób, aby przekonać się, na ile wymyślona
przez nas zmiana sprawdzi się w rzeczywistości. Jeśli się sprawdzi - to wykonujemy kolejne kroki.
Jeśli nie - musimy weryfikować swoje plany.
Rolą terapeuty i grupy na tym etapie pracy jest wspieranie osobistych planów poszczególnych
osób. Optymalne interwencje służą nagradzaniu zmian, które się udały, wnikliwej analizie trudności
i zaplanowaniu nowej zmiany tam, gdzie poprzednia się nie powiodła.
Osiągnięcie stabilnej zmiany osobistej, jak wy mika z badań i obserwacji klinicznych, trwa około
dwóch lat. Czas pracy grupy psychoterapeutycznej to zwykle okres od 6 do 12 miesięcy. Oznacza to, że
w tym czasie możliwe jest przeprowadzenie zmiany wewnętrznej, czyli uświadomienie sobie, co
potrzebujmy zmienić, jak możemy to zrobić, i rozpoczęcie planowania zmiany, na której nam zależy.
Od tego, na ile głęboko uda się przeprowadzić ten etap zmiany, zależą dalsze efekty terapii.
Bezpośrednio po terapii uczestnicy wprowadzają drobne zmiany. Potem decydują się na kolejne.
Zwykle rok lub dwa po terapii pojawiają się sygnały wskazujące na zmianę nastawienia do świata, do
życia i do siebie.
Z badań, które prowadzimy, sprawdzając efekty psychoterapii w ośrodku, wynika, że osoby po
terapii obserwują u siebie pozytywne zmiany w wielu obszarach. Przede wszystkim zmienia się ich
postrzeganie siebie w relacjach z innymi: czują się pewniejsi, spokojniejsi, bardziej świadomi swojej
wartości i swoich kompetencji. Jest to związane ze wzrostem poczucia emocjonalnej stabilności, które
osoby te czasem opisują jako wewnętrzny spokój. Zaczynają częściej mówić o sobie pozytywnie i z
dbałością odnosić się do siebie. Po terapii zwiększa się u nich również gotowość do wzięcia
odpowiedzialności za swoje życie i poczucie, że mogą żyć tak, jak potrzebują i jak chcą. Oznacza to
zwykle istotne zmiany życiowe, na przykład ograniczenie relacji z tymi, którzy krzywdzą, zbliżenie się
do osób, które wspierają, zakładanie stałych związków, a także inne „inwestycje” osobiste.
DDA po terapii doceniają swoją umiejętność dystansowania się od wielu spraw, w tym także od
swoich słabości. Dobrze czują się także ze swoją gotowością do wprowadzania zmian w życiu -
napełnia ich to energią i entuzjazmem. Czerpią również zadowolenie ze wspierających kontaktów
z innymi - inaczej niż na początku, kiedy poszukiwanie pomocy u innych postrzegali jako coś
negatywnego. DDA po terapii częściej też czują, że radzą sobie ze swoimi emocjami. Istotnie
zmniejszają się także występujące u nich wcześniej objawy psychopatologiczne. Wzrasta zaś poczucie,
że są w stanie dobrze radzić sobie w życiu i mają siły, aby to robić - aby żyć szczęśliwie.
Marzenna Kucińska
Marzenna Kucińska kieruje Ośrodkiem Psychoterapeutycznym Instytutu Psychologu Zdrowia
PTP w Warszawie. Zajmuje się psychoterapią DDA.
Ma
46
lat, męża i 10-letnią córkę.
Sam nie dasz rady
Problem DDA dotyczy również mnie. Mam tę świadomość i próbuję coś z tym robić. Ale
przerażające jest to, ilu DDA żyje wokół nas. Oni cierpią, nie wiedząc nawet, dlaczego tak się dzieje.
Wielu ludzi uważa, że psychoterapia, grupy wsparcia itp. to coś nienormalnego. Spotykam się z takimi
opiniami. Na szczęście jest ich coraz mniej, a będzie jeszcze mniej, gdy problem będzie nagłaśniany.
Jeżeli już do kogoś dotarło, że jest DDA, i uważa, że sam poradzi sobie z problemem - to nic
bardziej mylącego. Nie poradzi sobie sam, żeby nie wiem co To na terapii odkopuje się to, co zakopane,
opłakuje się to, czego się nie dostało w dzieciństwie, i przeżywa się smutek. Po dłuższym czasie może
przyjdzie przebaczenie dla naszych rodziców. Przyjdzie ukojenie, radość, normalne życie. Wiem, bo
sama przeszłam O terapię DDA - przeszłam ją, żeby nie zwariować, żeby wiedzieć, co 8. jest czarne,
a co białe, żeby się dowiedzieć, kim jestem i jaka jestem. Dziś spokojniej i pewniej stąpam po ziemi.
Wiem, czego chcę od O życia. Wiem, czego oczekują ode mnie moje dzieci. To tak, jakby mi
Q
ktoś
podarował „nowe oczy” i ”nowe uszy”. Jestem szczęśliwa.
Halina z Tomaszowa
Tak bardzo chcę pójść na spacer
Mam 23 lata i jestem DDA. Zrozumiałam to dopiero rok temu, kiedy trafiłam do psychologa, który
stwierdził u mnie agorafobię z napadami lęku. Kiedy usłyszałam, co mi jest, nie miałam pojęcia o tej
chorobie i o tym, skąd się wzięła. Dopiero z czasem, kiedy zaczęłam regularnie spotykać się z moim
terapeutą, uświadomiłam sobie, co się ze mną dzieje. Zaczęłam dostrzegać rzeczy, o których wcześniej
nie wiedziałam albo nie chciałam wiedzieć. To dzięki psychologowi odkryłam, kim tak naprawdę są
moi rodzice i jaką krzywdę mi wyrządzili. Uważam, że to tylko dzięki nim mam tę fobię i od ponad roku
siedzę w domu. To przez nich jestem dzisiaj sama jak palec, zamknięta w czterech ścianach, i nie mogę
pójść do pracy, nie mogę kontynuować nauki.
Czasami zastanawiam się, czy ten koszmar kiedyś się skończy. Tak bardzo bym chciała pójść gdzieś
z przyjaciółmi, zdać maturę, którą stale odkładam na później, pójść na studia, które są moim
marzeniem...
Jedyną osobą, która mnie wspiera, jest psycholog. Wiem, że na tym właśnie polega jego praca, ale
i tak się cieszę, że do niego trafiłam. Bardzo go polubiłam. Dziękuję mu za to, że jest.
Cały czas wierzę, że nadejdzie kiedyś taki dzień, kiedy będę na tyle silna psychicznie, aby
zrealizować swoje marzenia, ze będę mogła w końcu cieszyć się życiem.
M. z Bydgoszczy
Smutek w szczęściu
Mam 30 lat. Jestem DDA. Mam wspaniałego, kochającego męża i cudownego, mądrego syna.
Jestem nieszczęśliwa. Dlaczego? Bo każdy mój dzień to walka. Budzę się i zasypiam z waleniem serca,
czasem myślę, że słyszą je sąsiedzi za ścianą. Moje serce - pełne lęków, strachu, bólu, bezsilności.
Gdyby kula ziemska była płaska, biegłabym tak długo, aż by mnie pochłonął wszechświat. I byłoby
cudownie. Bez poczucia, że wszyscy na mnie patrzą i śmieją się, tak jakbym nosiła koszulkę z napisem:
„Moi rodzice są alkoholikami i dlatego jestem nikim”. Bez uczucia żalu i pytań: „Dlaczego tobie się to
przytrafiło?”.
Nadzieja. Od dwóch miesięcy leczę depresję, za kilka dni po raz czwarty pójdę na spotkanie grupy
wsparcia DDA. Spotkam tam „swoich” ludzi, oni się ze mnie nie śmieją. Nadzieja - że zrzucę kiedyś
z siebie tę „koszulkę”. Chciałabym wierzyć, że wygram tę walkę, zacznę się uśmiechać do syna i kiedyś
będę w stanie powiedzieć: „Życie jest piękne”. Może...
Sylwia ze Szczecina
Chcę zrozumieć i pomóc
Od kilku lat w ramach praktyk wakacyjnych uczestniczę w tzw. Oazach - piętnastodniowych
rekolekcjach. W każdej grupie oazowej pojawiają się problemy związane z sytuacją w domu. Duża
część dzieci doświadcza różnych form patologii, wśród których króluje problem alkoholowy. W ciągu
piętnastu dni nikt nie jest w stanie zmienić życia człowieka, czy też naprawić tego, co przez wiele lat
było „psute” w domu. Jednak można spróbować zasiać dobre ziarno. Interesuję się psychologią, mam
pewną wiedzę z tej dziedziny. Ale w dziedzinie „problemu alkoholowego” nie jest to wiedza pełna i do
końca ułożona. Cykl artykułów w ”Charakterach” pomógł mi lepiej przygotować się na spotkanie
z ludźmi, którzy w jakiś sposób związani są z nadużywaniem alkoholu. Aczkolwiek wiem, iż sam
przeprowadzać terapii nigdy nie będę.
Ryszard z Paradyża
Pokusa silniejsza niż rozum,
czyli dlaczego ludzie nie radzą sobie z nałogami
Dariusz Soliński
Ronald Reagan, były prezydent Stanów Zjednoczonych, nie cieszył się opinią wybitnego
intelektualisty. Amerykańscy studenci mawiali o nim nawet, że nie jest w stanie równocześnie iść i żuć
gumy. Czynności te, każda z osobna, wymagają bowiem od niego pełnej koncentracji. W istocie
umiejętność równoczesnego wykonywania różnych działań jest koniecznością każdego żywego
organizmu. Organizm najbardziej złożony - człowiek - wykonuje w każdej chwili wiele działań
jednocześnie. Na przykład oddycha, poci się, myśli, spogląda na zegarek i idzie. Czasami zdarza się
jednak, że człowiek musi wybierać między dwoma różnymi działaniami: nie może równocześnie napić
się wódki i nie pić alkoholu, powstrzymać się od palenia i rozkoszować się wdychanym dymem,
zjadać wielkiego ciastka z górą bitej śmietany i utrzymywać surowej diety. We właściwych wyborach
pomagają nam podmiotowe mechanizmy samoregulacyjne.
Prawidłowa samoregulacja to proces, w którym to, co sam podmiot uznaje za „obiektywnie”
ważniejsze, bierze górę nad tym, co uznaje za mniej ważne. Oczywiście nie zawsze człowiek sięgający
po kieliszek alkoholu, po papierosa czy wysokokaloryczne ciastko musi odczuwać jakikolwiek
konflikt decyzyjny.
Zdarza się jednak, że robi to niejako wbrew sobie, ma świadomość, że postępuje niewłaściwie,
a potem żałuje swego czynu. W takim właśnie przypadku mamy do czynienia z procesem zaburzenia
podmiotowej samoregulacji. Nałóg jest klasycznym przykładem takiego zaburzenia: osoba czuje, że
górę w jej działaniach biorą impulsy, pokusy, chwilowe chęci, a przegrywają prawdziwe wartości
i cenione przez nią standardy.
Dlaczego ludzie nie potrafią poradzić sobie z własnymi nałogami? Powodów jest oczywiście wiele.
Tak wiele, że nawet nie podejmuję się tu wymienienia wszystkich. Skoncentruję się tylko na tych,
które mają związek z zaburzeniami samoregulacji.
Samoregulacja wiąże się z
posiadaniem przez działający podmiot (człowieka) pewnych
standardów - wizji tego, „jak powinno być”. W grę wchodzą wizje zarówno na temat tego, jaki stan
byłby najlepszy (optymalny), jak i tego, jaki stan uznać można za „jeszcze dopuszczalny”. Aby owe
standardy mogły efektywnie wpływać na podejmowane przez podmiot decyzje, musi on ukierunkować
na nie swoją uwagę, zdawać sobie sprawę, że podjęcie określonego działania oznaczać będzie
wystąpienie rozbieżności między tymi standardami a stanem faktycznym. Jeśli zaś rozbieżność taka
już wystąpi, koncentracja na niej powinna motywować podmiot do jej usunięcia. Tak więc
odchudzająca się osoba, zanim sięgnie po ciasteczko, powinna pomyśleć, że działanie takie jest
w konflikcie z akceptowanymi przez nią standardami własnej sylwetki. Jeśli natomiast już ciasteczko
zjadła, to myślenie o oddaleniu się od standardów powinno zmotywować ją do spalenia kalorii, na
przykład do intensywnej przebieżki wokół domu. Problemem, jaki często dosięga osoby pozostające
pod wpływem nałogów, jest jednak tak zwane niedostateczne monitorowanie. Po papierosa, ciasteczko,
piwo czy żeton w kasynie sięgają one bowiem zazwyczaj mechanicznie i bezrefleksyjnie. Nie
zastanawiają się nad tym, w jakiej relacji do akceptowanych przez nie standardów pozostają takie
działania. Standardy zaś przybierają w takim przypadku formę utajoną i nie spełniają swoich funkcji.
Sprawowanie efektywnej samoregulacji wymaga pewnego wysiłku. Roy Baumeister udowodnił
w serii pomysłowych eksperymentów, że właściwie każda forma podmiotowej samoregulacji wiąże
się z utratą energii. W jednym z nich osoby badane proszone były o przybycie do laboratorium na
czczo. W laboratorium unosił się wspaniały zapach dopiero co upieczonych ciasteczek czekoladowych.
Na stole stała misa z tymi ciasteczkami i druga, wypełniona rzodkiewkami. W zależności od
warunków eksperymentalnych, badanych zachęcano do zjedzenia kilku ciasteczek, prosząc
o niesięganie po rzodkiewki, lub do zjedzenia kilku rzodkiewek, prosząc o nie sięganie po ciasteczka.
Po przedstawieniu tej instrukcji eksperymentator wychodził, pozostawiając badanego samego w la-
boratorium. O
ile rezygnacja z
rzodkiewek była dla osób badanych bardzo łatwa, o
tyle
powstrzymywanie się od sięgnięcia po wspaniale pachnące ciasteczka było mało przyjemnym i - jak
zakładał Baumeister - wyczerpującym energetycznie przezwyciężeniem pokusy. Następnie obie grupy
uczestników eksperymentu poproszono o rozwiązywanie anagramów. Mniej wysiłku w to zadanie
włożyły osoby, które wcześniej zwalczały w sobie pokusę sięgnięcia po zakazane ciasteczko. Zdaniem
Baumeistera brakowało im już na to energii.
Wyczerpanie energii nierzadko towarzyszy nałogowcom. Niezwykle często muszą oni bowiem
zwalczać pokusy sięgania po „zakazane owoce”. Męczyć mogą ich również niepowodzenia zawodowe,
zawody miłosne, kłopoty finansowe, a także hałas czy kłopoty ze snem. Wszystko to sprawia, że
w kluczowym momencie często po prostu brakuje im energii, by powiedzieć „nie”.
Wspomniane zmęczenie wiąże się też zwykle ze złym nastrojem. Ulegnięcie pokusie oznacza
wprawdzie w bardziej odległej przyszłości przeżywanie silnych negatywnych emocji (poczucia winy,
wstydu, własnej niskiej wartości itp.), ale w krótkiej perspektywie czasowej wiąże się z dostarczeniem
sobie emocjonalnej przyjemności wynikającej z zapalenia papierosa, wypicia piwa czy sięgnięcia po
wielki krem sułtański. W artykule opublikowanym w ”Journal of Personality and Social Psychology”
Dianne Tice i jej współpracownicy udowadniają, że ludzie bardzo często ulegają różnym pokusom,
ponieważ sądzą, że dzięki temu poprawią sobie nastrój. Grupie badanych Tice przekazywała
(nieprawdziwą) informację, że ich zły nastrój jest niezmienny - będzie się przez jakiś czas utrzymywał
bez względu na to, jakie działania podejmą. Okazało się, że osoby, które otrzymywały taką właśnie
informację, zdecydowanie rzadziej ulegały różnym pokusom.
Standardy, jakimi kierują się ludzie w swoim codziennym funkcjonowaniu, nie dotyczą, rzecz
jasna, tylko kwestii związanych z powstrzymywaniem się od pokus kojarzonych z nałogami.
Większość osób chce mieć dobre zdanie o swoich kompetencjach i pragnie, aby korzystnie oceniali je
inni. Paradoksalnie takie potrzeby mogą w pewnych warunkach narażać ludzi na popadniecie w nałóg.
Edward Jones i Steven Berglas mówią, że ludzie skłonni są czasem do przejawiania działań, które
zmniejszają ich szansę na osiągnięcie sukcesu, ale zarazem pozwalają im tak wyjaśnić ewentualną
porażkę, by mogli zachować dobre mniemanie o sobie i pozytywny image w oczach innych. Pójście na
egzamin na tak zwanym kacu czy pod wpływem narkotyku w oczywisty sposób zmniejsza szansę na
sukces. Zarazem jednak dostarcza takiego wytłumaczenia ewentualnego niepowodzenia, które nie
obciąża samooceny. Egzaminowany nie musi mówić sobie: „Nie zdałem, bo jestem mało inteligentny”.
Nie pomyślą tak też o nim inni. Wszyscy przecież wiedzą, że nie zdał, bo był skacowany, lub też
znajdował się pod wpływem narkotyku. Badania pokazują, że do takich działań - Jones i Berglas
nazywają je samoutrudnieniowymi skłonni są przede wszystkim ludzie, których samoocena jest
niepewna. Działania takie nie muszą wprawdzie polegać na sięganiu po alkohol czy narkotyki (często
przybierają po prostu formę niewkładania wysiłku w przygotowanie się do zadania), ale jeśli tak
właśnie się dzieje, mogą niepostrzeżenie przerodzić się w nałóg. Zdaniem Berglasa wielu starzejących
się sportowców i aktorów sięga po alkohol najpierw wybiórczo, by bronić swej samooceny, a potem
niepostrzeżenie piją przy każdej bez mała okazji.
W większości terapii uzależnień przyjmuje się tak zwaną opcję zerową. Alkoholikowi nie wolno
sięgnąć po choćby jedną szklankę piwa, narkoman nie ma prawa do ani jednego skręta, hazardzista
powinien zapomnieć nawet o totolotku. Pozornie taka opcja zerowa jest rozwiązaniem ze wszech miar
słusznym. Każdy, komu na sercu leży własna szczupła sylwetka, wie z doświadczenia, że jeśli ma się
przed sobą talerz pełen ciasteczek, to jedynym sposobem, aby ich nie zjeść, jest powstrzymanie się od
sięgnięcia po pierwsze. Zjedzenie owego pierwszego ciasteczka sprawia bowiem, że sięgamy
bezwiednie po drugie, trzecie, czwarte... by w końcu stwierdzić, że nie ma sensu zostawiać na talerzu
tych kilku ostatnich. Choć więc zjedzenie jednego tylko ciastka samo w sobie nie jest przecież naganne,
lepiej jest nie sięgać po nie. Alkoholik też by nie cierpiał, gdyby wypił jedno piwo czy kieliszek
koniaku. Problem w tym, że i tu uruchamia się efekt śnieżnej kuli. Nie kończy się na jednym kuflu czy
kieliszku. Co gorsza, nie kończy się na dwóch, czy też trzech... Opcja zerowa, skuteczna jako standard
samoregulacji, okazuje się mieć jednak swoje poważne minusy wtedy, gdy jest podstawą terapii.
Praktycy leczenia alkoholizmu bądź narkomanii wiedzą doskonale, jak zatrważająco mało skuteczna
jest większość programów terapeutycznych. Większość alkoholików i narkomanów wraca do nałogu.
Jedną z przyczyn może być właśnie przeświadczenie o bezwzględnym zakazie sięgania po zakazany
owoc. Taki standard jest bardzo trudny do osiągnięcia. Tak trudny, że w wielu przypadkach
nałogowiec dochodzi do wniosku, że nie ma szans na wyzdrowienie. Co gorsza, jakiekolwiek
niepowodzenie powoduje poczucie totalnej klęski, beznadziei i braku perspektyw. Alkoholik, któremu
zdarzyło się sięgnięcie po kieliszek, dochodzi do wniosku, że wszystko zostało stracone} Wypił,
przegrał. Nie ma więc znaczenia, czy teraz będzie pił do wieczora, do rana, czy też przez kilka
następnych dni. Narkoman, który nie wytrzymał i zapalił „marychę”, może dojść do wniosku, że znów
przekroczył granicę i znalazł się po ciemnej stronie. Teraz już nie ma znaczenia, czy napełni on lufkę
kawałkiem „ziela”, czy też przerzuci się na heroinę.
Terapeuci coraz częściej zdają sobie sprawę z pułapek tkwiących w opcji zerowej. Dlatego też
coraz większe zainteresowanie budzą programy odchodzące od tej idei. Alkoholicy uczeni są między
innymi kontrolowanego picia - by na przykład nauczyć się wypijać jedno piwo i na tym poprzestawać.
Jeśli zaś zdarzy im się „pójść w cug”, to oczywiście nie można przejść nad tym do porządku dziennego,
ale nie należy też dochodzić do wniosku, że wszystko (to jest cały dotychczasowy trud walki
z nałogiem) zostało stracone. Choć programy tego typu nie są jeszcze powszechne, wiele wskazuje na
to, że są znacznie bardziej skuteczne od tradycyjnych.
Dariusz Doliński
Dariusz Doliński jest profesorem Uniwersytetu Opolskiego i Szkoły Wyższej Psychologii
Społecznej. Specjalizuje się w psychologii zachowań społecznych, psychologii emocji i motywacji.
Przewodniczy Komitetowi Nauk Psychologicznych PAN. Lubi literaturę piękną i rocka
Ma 44 lata, żonę i córkę.
Szczypta optymizmu,
czyli różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia.
Alicja Senejko
Przy rozmaitych okazjach sobie i znajomym ludziom (przynajmniej tym najbliższym) życzymy
szczęśliwego życia, bez trosk i zagrożeń. Niektórzy wierzą, że to możliwe. Psychologia nazywa ich
nierealistycznymi optymistami. Ten nierealistyczny optymizm traktuje się jako atrybucję obronną,
będącą przejawem ucieczki od problemów zagrażających spokojowi ducha, jako brak przygotowania
do przyjęcia życia takim, jakie jest obiektywnie, z jego blaskami i cieniami, ze śmiercią w tle czy - jak
powiedziałby Viktor Franki, austriacki psychoterapeuta i filozof, więzień obozu koncentracyjnego -
z określoną dawką cierpienia, którą każdy z nas ma przypisaną.
Jednak pesymistyczna postawa wobec życia nie jest ani bardziej realistyczna niż nierealistyczny
optymizm, ani też nie przygotowuje lepiej do zmagania się z trudem istnienia. Zwracają na to uwagę
psychologowie społeczni (m.in. Dariusz Doliński w książce „Orientacja defensywna”). Pesymiści są
wprawdzie lepiej przygotowani na ewentualność jakiegoś nieszczęścia, ale umyka im wiele okazji
życiowych, które optymiści bez trudu wykorzystują. Pesymista ma bowiem za mało wiary w sukces,
jest zbyt sceptyczny i nieufny, żeby włączyć się w realizację szansy podsuwanej przez okoliczności.
Natomiast optymistyczna postawa wobec życia, wyrażająca się w przekonaniu, że teraźniejszość
i przyszłość należą do nas, działa jak samosprawdzające się proroctwo - prowokuje rzeczywistość do
spełnienia zamierzeń. Ale nawet najbardziej nierealistyczny z nierealistycznych optymistów nie jest
w stanie zakląć losu, by ustrzec się zagrożeń. On również musi zmagać się z życiem, zetknąć
z niechcianą stroną egzystencji. Nie jest ona zarezerwowana wyłącznie dla pesymistów - byłoby to
rzeczywiście wysoce niesprawiedliwe.
W psychologii, czyli tam, gdzie subiektywność odgrywa tak wielką rolę, na pełną sprawiedliwość
nie ma jednak miejsca. Nie cierpimy po równo, cierpienie nie jest każdemu z nas przydzielone w tym
samym wymiarze - między innymi dlatego, że różnie postrzegamy i interpretujemy sytuacje, nawet te
trudne, czy wręcz zagrażające. Różnimy się więc oceną sytuacji, na co już dwadzieścia, trzydzieści lat
temu zwróciło uwagę wielu psychologów, na przykład prof. Richard S. Lazarus i prof. Wiesław
Łukaszewski. Tę samą sytuację jedni z nas ocenią jako całkiem naturalną, a inni jako zagrażającą,
utrudniającą, czy wręcz uniemożliwiającą realizację tego, co dla nich najważniejsze. Różnice
w ocenach wynikają oczywiście z wielu czynników podmiotowych i sytuacyjnych. Na przykład im
więcej mamy celów i wartości dla nas istotnych, których osiągnięcie jest zagrożone, im bardziej
jesteśmy wrażliwi, lękliwi, pesymistyczni, mamy zaniżone poczucie własnej wartości itp. - tym łatwiej
zaliczymy daną sytuację w poczet zagrażających. Dlatego też rozwód dla jednej osoby to wielkie
nieszczęście, zaś dla innej wygodny i naturalny sposób regulowania stosunków międzyludzkich
w sytuacji, gdy kobieta i mężczyzna nie widzą możliwości dalszego wspólnego życia.
A zatem nie wszystkie sytuacje potocznie uznawane za zagrażające są nimi w subiektywnym
odczuciu konkretnych osób. Jednak zdaniem niektórych psychologów, między innymi Lennarta
Leviego i
Mariannę Frankenhauser z
Uniwersytetu Sztokholmskiego, istnieją obiektywne,
uniwersalne zagrożenia i stresory, które oceniane są tak samo, niezależnie od specyfiki oceniających je
ludzi. Do takich uniwersalnych zagrożeń zaliczają na przykład kataklizmy.
Prowadziłam badania dotyczące ustosunkowania się do powodzi jako zagrożenia oraz reakcji na
ten kataklizm, w których uczestniczyła młodzież mieszkająca we wrocławskiej dzielnicy Kozanów.
W 1997 roku powódź na prawie trzy tygodnie uwięziła tych młodych ludzi w mieszkaniach. Wyniki
pokazały, że wszyscy oni traktowali kataklizm jako silne zagrożenie, ale część młodzieży postrzegała
go równocześnie jako wyzwanie. Tak więc subiektywne oceny sytuacji, mimo jej jednoznaczności,
różnią się.
Różnice w ocenach dotyczą także treściowej charakterystyki zagrożeń, czyli tego, jakie konkretne
zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać i co wpływa na to szczególne uwrażliwienie na określone
zagrożenia. Z badań (również moich) wynika, że wiek może determinować wyczulenie na pewne
kategorie zagrożeń. Na przykład czternasto- czy piętnastolatki najwięcej niebezpieczeństw dostrzegają
w sferze incydentów społecznych (zaczepianie na ulicy przez nieznajomych, wymuszanie pieniędzy,
kradzieże itp.). Z kolei dla dziewiętnasto- i dwudziestolatków najczęstszymi zagrożeniami są trudności
szkolne, zaś incydentów społecznych w ogóle nie oceniają oni w kategoriach zagrożeń. Badana
młodzież różniła się także w postrzeganiu problemów egzystencjalnych (kłopotów z samookreśleniem,
lęku przed śmiercią, trudności w odnalezieniu sensu życia itp.). Dla czternasto- i piętnastolatków ten
obszar zagadnień nie jest jeszcze tak istotny jak dla starszej młodzieży i dla dorosłych. Problemy
egzystencjalne nie stanowiły więc dla nich żadnego zagrożenia. Młodzież najstarsza wskazywała na
nie znacznie częściej, choć i w tej grupie dominowały zagrożenia doświadczane w szkole, w rodzinie,
w kontaktach z sympatią czy z kolegami.
Na to, jakie zagrożenia skłonni jesteśmy dostrzegać, wpływają również nasze doświadczenia,
głównie te z wczesnego dzieciństwa. Podkreślają to psychoanalitycy, z Zygmuntem Freudem na czele.
Istotna jest częstość doświadczanych zagrożeń, ich rodzaj oraz stopień traumatyczności. Wielu z nas -
zdaniem austriackiego psychoterapeuty Erwina Ringela, zajmującego się problemem samobójstw - ma
swój słaby punkt, czyli rodzaj zagrożeń analogiczny do tych, których najczęściej doświadczaliśmy
w dzieciństwie, lub do tych, które przez szczególną traumatyczność wycisnęły piętno na naszym życiu,
gdy byliśmy dziećmi. Właśnie ten rodzaj zagrożeń najszybciej identyfikujemy, a ci najbardziej
przewrażliwieni potrafią dostrzec je nawet tam, gdzie ich nie ma.
Również aktualnie doświadczane kłopoty przyczyniają się do swoistej fiksacji i do szybkiego
interpretowania ich w kategoriach zagrożenia. Zależności te ilustrują wyniki kierowanych przeze mnie
badań. Diagnozowaliśmy percepcję zagrożeń i reakcję na nie u młodzieży z rodzin z problemem
alkoholowym i u zdeprawowanych dziewcząt z ośrodka wychowawczego. Okazało się, ze młodzi
ludzie z rodzin alkoholowych doświadczali zdecydowanie więcej zagrożeń związanych z kłopotami
rodzinnymi, a dziewczęta z ośrodka - z incydentami społecznymi i problemami towarzyskimi.
A zatem badani dostrzegali zagrożenia najczęściej w tych obszarach życia, które były ich piętą
achillesową.
Jak reagujemy na nieszczęścia, które nam się przytrafiają? Zależy to od oceny zagrożenia. Jeżeli
wydarzenie jest dla nas równocześnie zagrożeniem i wyzwaniem, jesteśmy w stanie uruchomić więcej
naszych konstruktywnych reakcji niż osoby, dla których to samo wydarzenie jest jedynie zagrożeniem.
Tak wskazują wyniki wspominanych już badań przeprowadzonych wśród wrocławskich powodzian.
Badani postrzegający powódź jako silne zagrożenie i wyzwanie częściej niż pozostali stosowali
konstruktywne formy obrony, tzn. wykonywali czynności, które (moim zdaniem) dzięki swoim
rezultatom mają moc wspierania procesów rozwojowych. Na przykład rozważali z bliskimi, w jaki
sposób przezwyciężyć zagrożenie, albo próbowali różnych sposobów radzenia sobie dostosowanych
do sytuacji. Młodzież, którą powódź nie tylko przerażała, ale i mobilizowała, stosowała więcej obron
konstruktywnych (w porównaniu ze swoimi jedynie przerażonymi rówieśnikami) i
więcej
niekonstruktywnych obron psychologicznych. W myśl mojego, funkcjonalno-czynnościowego ujęcia
obrony psychologicznej, niekonstruktywne obrony to takie, które swoimi rezultatami nie wspierają
rozwoju, a jedynie pomagają przystosować się do zaistniałej sytuacji. Można do nich zaliczyć
wyparcie, czyli umotywowane zapominanie o zagrożeniu, celowe unikanie sytuacji i osób kojarzących
się z zagrożeniem, czy też intensywne wykonywanie jakiejkolwiek czynności „odrywającej” choćby
czasowo od zmartwienia.
Wyniki te przeczą dosyć silnie zakorzenionemu w psychologii przekonaniu, że albo stosujemy
racjonalne, czyli zaradcze sposoby przezwyciężania trudnych sytuacji, albo nieracjonalne, czyli
obronne. Nie tylko moje badania dowodzą (podobne przekonanie na temat skuteczności obron wyraża
ostatnio np. amerykańska psycholog Julie K. Norem), że najlepiej wychodzą z sytuacji zagrożenia
ludzie stosujący jednocześnie obrony zarówno racjonalne, jak i nieracjonalne, konstruktywne, jak
i niekonstruktywne.
Ciekawą postawę wobec doświadczanych cierpień i zagrożeń zaproponował Franki w swojej
logoterapii: trzeba obdarzać cierpienie sensem, ażeby w
ten sposób uniknąć rozpaczy jako
bezsensownego cierpienia. Twierdził, że nadamy sens cierpieniu, jeżeli je poświęcimy czemuś lub
komuś poza nami - gdy na przykład będziemy przekonani, że nasze cierpienie uchroni naszych
najbliższych (tak może myśleć żona kochająca męża alkoholika, lecz separująca się od niego dla dobra
dzieci). W ten sposób cierpienie stanie się bardziej znośne, łatwiejsze do zaakceptowania.
W niektórych sytuacjach zagrożenia, na przykład w poważnej chorobie, możemy wykorzystać
nieco inne techniki radzenia sobie z nimi. Z badań Shelley E. Taylor z Uniwersytetu Kalifornijskiego
(rozwijającej teorię porównań społecznych Leona Festingera w zastosowaniu do stresujących
wydarzeń życiowych) wynika, że często stosujemy wtedy porównania społeczne. W tych sytuacjach
pełnią one funkcje obronne. Mogą to być porównania „w górę”, tzn. z lepszymi od nas, lub „w dół”,
czyli z tymi, którzy są w gorszej od nas sytuacji - choć jedni i drudzy chorują równie poważnie jak my.
Porównania „w górę” pomagają nam odzyskać nadzieję na wyzdrowienie (skoro osoba, z którą się
porównujemy, wyzdrowiała, to i my mamy tę szansę), stanowią drogowskaz, w jaki sposób działać,
aby znaleźć się w podobnej, uprzywilejowanej sytuacji. Z kolei porównania z osobami będącymi
w gorszym niż my położeniu (bardziej chorymi) pomagają nam stwierdzić, że nie jest jeszcze z nami
tak źle, że możemy z tej sytuacji wyjść obronną ręką.
Inną techniką radzenia sobie w zagrażających sytuacjach, zwłaszcza w takich, które wiążą się
z weryfikacją naszych kompetencji i niepewnym sukcesem (np. przed trudnym egzaminem), jest tzw.
strategia samoutrudniania (określili ją tak amerykańscy psychologowie Edward E. Jones i Steven C.
Berglas). Pozorna nieracjonalność polega tu na tym, ze zamiast ułatwiać sobie radzenie w zaistniałej
sytuacji, jeszcze bardziej ją komplikujemy, co w efekcie czasami przekształca niepewny sukces
w
prawdopodobną porażkę. Jeżeli bowiem przed trudnym i
ważnym dla nas egzaminem
uczestniczymy w
całonocnej imprezie, to rezultaty mogą być opłakane. Jednak czasami,
z psychologicznego punktu widzenia, samoutrudnianie może okazać się dla nas korzystne. W sytuacji
porażki zawsze przecież można zrzucić winę na niedyspozycję spowodowaną nocną imprezą.
Natomiast w sytuacji sukcesu przypadnie nam chwała, bo mimo niedyspozycji wyszliśmy z opresji
zwycięsko, a to dowodzi, jacy jesteśmy wspaniali, wielcy intelektem i duchem.
Wiele badań wskazuje, że styl naszego mocowania się z uciążliwościami życia zależy również od
cech osobowości, między innymi od samooceny i rodzaju motywacji. Im bardziej nasza motywacja jest
egoistyczna (im bardziej w naszym systemie motywacyjnym przeważają motywy osobiste), tym
bardziej za poniesione porażki skłonni jesteśmy winić czynniki zewnętrzne, zwłaszcza najbliższe
otoczenie. Zawyżona samoocena w powiązaniu z tego rodzaju osobistą motywacją przyczynia się
dodatkowo do swoistego uporu, niebrania pod uwagę faktu, że sytuacja nas przerasta, że nie ma szans
na jej przezwyciężenie. L. J. Bożowicz i M. S. Nejmark, rosyjskie badaczki zajmujące się w latach 60.
ukierunkowaniem osobowości, powiedziałyby, że cechuje nas wtedy „afekt nieadekwatności”.
Z uporem i bez efektu mocujemy się z tą wyraźnie nie na naszą miarę sytuacją, podczas, gdy
najrozsądniej byłoby uznać własną słabość i zrezygnować z bezowocnych prób, oszczędzając energię
na działania i sytuacje bardziej dostosowane do naszych możliwości.
Niestety istnieją sytuacje, które w psychologii nazywa się krytycznymi i do których nie przygotują
nas nawet najlepsze treningi czy warsztaty ani własna inteligencja. Chodzi tu na przykład
o nieuleczalną chorobę albo o śmierć bliskiej osoby. Niektórzy badacze (np. amerykański psycholog
kliniczny F. C. Shontz, badający sytuacje krytyczne) twierdzą, że można wyróżnić swoiste etapy
doświadczania sytuacji krytycznych, rozpoczynające się fazą wstępną, tj. bagatelizowaniem,
ignorowaniem pierwszych zwiastunów nieszczęścia. Szok, gniew i depresja to kolejne etapy
przeżywania sytuacji krytycznych. Pogodzenie się z sytuacją jest etapem ostatnim. W przebrnięciu
przez nie najlepiej pomogą osoby bliskie, które wspierać nas będą fizycznie i duchowo. Często właśnie
dzięki nim wychodzimy bezpiecznie z zakrętu życiowego, powracamy do równowagi. A zatem nasza
dbałość o najbliższych w sytuacjach normalnych, pielęgnowanie związków intymnych, rodzinnych
czy przyjacielskich to nie tylko przejaw zdrowia psychicznego, ale również sposób na budowanie
bezpieczeństwa życiowego, przygotowywanie najpewniejszego muru obronnego na wypadek
najgorszych nieszczęść. Strategia liczenia wyłącznie na siebie może się bowiem w sytuacjach
krytycznych okazać katastrofalna.
Głębokie poczucie osamotnienia w połączeniu z ciężarem doświadczanej sytuacji krytycznej bywa
dla niejednego z nas nie do zniesienia, przekracza naszą wytrzymałość. Konsekwencją jest zazwyczaj
poczucie bezradności i bezsensu życia, brak siły i ochoty, by dalej mocować się z życiem.
Alicja Senejko
Alicja Senejko jest doktorem psychologu, adiunktem Instytutu Psychologu Uniwersytetu
Wrocławskiego. Bada przede wszystkim psychologiczne strategie obronne człowieka oraz zagadnienia
z pogranicza psychologu rozwoju i psychologii społecznej. Opublikowała wiele prac z tego zakresu.
Za najważniejsze uważa: Aktywność obronna dzieci (1995), Theoretical issues connected with
psychological defence (w Psychology m a Changing Europę, BEEPG, London 1996) Lubi przyrodę
zwłaszcza kwiaty.
Sam sobie na przekór,
czyli dlaczego sobie szkodzimy.
Zofia Milska-Wrzosińska
Zdarzyło mi się niedawno rozmawiać z panem, który skarżył się, że jego trzy kolejne partnerki
życiowe (w tym dwie żony) były - jak mówił - dziecinne, bierne i nieskłonne do samodzielności. Mój
rozmówca przeżył z tego powodu trzykrotne rozczarowanie, bo zawsze chciał związać się z kobietą
niezależną, która dzieliłaby z nim odpowiedzialność za los związku. Spytałam nietaktownie, jak to się
stało, że trzykrotnie wybrał sobie partnerki zupełnie niezgodnie z własnymi oczekiwaniami. Takie
postawienie sprawy zirytowało mężczyznę: „Sugeruje pani, że ja celowo miałbym wybierać sobie
jakieś trujące bluszcze? A niby dlaczego? Nie jestem żadnym masochistą i zawsze szukałem kobiety,
która będzie mnie akceptować, ale nie uwiesi się na szyi. Nie wiem, dlaczego to się nie udaje. Może
między mężczyzną a kobietą jest za duża różnica płci? Albo może ze wszystkimi kobietami po ślubie
coś się robi takiego?”. Pod koniec imprezy, na której rozmawialiśmy, dostrzegłam go zatopionego
w pogawędce z młodszą od niego o jakieś 15 lat dziewczyną. Ona, z oczyma pełnymi zachwytu,
chłonęła relację o jego ostatnich sukcesach. On, niesiony falą jej podziwu, coraz bardziej wchodził
w rolę wszechmocnego autorytetu. Prawdopodobnie za kilka lat - a może miesięcy - opowie mi, że
kolejna kobieta okazała się nastawionym konsumpcyjnie, niedojrzałym stworzonkiem, z którym nie
sposób stworzyć partnerskiej relacji.
Widzimy wokół ludzi, którzy utrudniają sobie życie, powtarzając wciąż te same zachowania,
wchodząc w kolejne niszczące związki, a przy tym trwają w przekonaniu, że przyczyny leżą poza nimi,
że nie mają oni żadnego wpływu na koleje swojego losu. Z dogodnej pozycji obserwatora zadajemy
sobie pytanie, dlaczego uporczywie powtarzają te same błędy i ponownie wracają do punktu, w którym
byli już wielokrotnie i obiecywali sobie, że nigdy więcej. Wydaje się to niepojęte. Bo przecież o ile
związek z ostro pijącym narzeczonym można uznać za skutek młodzieńczego niedoświadczenia, to
trudniej zrozumieć, że ratunkiem z opresji, jaką są te niefortunne zaręczyny, jest szybki ślub
z damskim bokserem, a kolejne wyzwolenie niesie użalający się nad sobą i ciągle zaćpany kochanek.
Pierwsza w życiu zawodowym pyskówka z przełożonym może wynikać z niezrozumienia reguł gry.
Ale jeśli powtarza się na kolejnych posadach, z których ambitny specjalista notorycznie wylatuje
z hukiem, to jego tłumaczenie, że po prostu nie ma szczęścia do szefów, nie wydaje się wiarygodne.
Ciągłe odtwarzanie własnych niepowodzeń jest od dawna obszarem zainteresowania psychoterapii,
która proponuje rozmaite koncepcje zrozumienia pozornie bezsensownego zjawiska, polegającego na
tym, że ludzie robią wciąż od nowa to samo, a następnie cierpią w wyniku skutków swoich działań.
Niektórzy powtarzają niszczące dla siebie zachowania, bo nie potrafią się wyrzec towarzyszących
im przyjemności czy ulgi w napięciu. To model uzależnienia typowy dla alkoholika bądź narkomana,
ale nieograniczający się do więzi z substancją chemiczną. Czasem przyjemnością jest ulga związana
z rozładowaniem emocji. Ktoś może przeżywać tak wiele złości, że nie powstrzymuje się przed jej
brutalnym wyrażeniem, chociaż wie, że spotka go za to kara: wyrzucenie z pracy, definitywne odejście
żony i dzieci, czy wręcz odwieszenie wyroku skazującego. Przyjemność związana z rozładowaniem
agresji jest tu większa niż obawa przed konsekwencjami. Nie należy jednak sądzić, że agresor nie
kontroluje swojego zachowania. Przeciwnie, na ogół starannie dobiera obiekty, na których może
bezkarnie wyładować złość. Kiedy konsultowałam kobietę robiącą od czasu do czasu dramatyczne
sceny swojemu znękanemu mężowi, dowodziła ona, że absolutnie nie może powstrzymać ataku
brutalnej furii, gdy ktoś jej się sprzeciwia. Zauważyłam, że jednak nie wybuchła złością chwilę
wcześniej w recepcji ośrodka, gdy twierdzono, że jest zapisana na zupełnie inną godzinę, niż sądzi.
Spojrzała na mnie jak na osobę niespełna rozumu i odrzekła: „Przecież państwo wezwaliby karetkę,
gdybym tutaj zachowała się tak jak w domu!”.
Dla niektórych najprostszym sposobem rozładowania napięcia jest seks. Tacy ludzie są wciąż od
nowa ofiarami własnych, nagłych impulsów erotycznych. Niemożność oparcia się im spowodowała
w znanym mi z konsultacji przypadku, że kochający, oddany mąż, którego poprzednie małżeństwo
rozpadło się z powodu ustawicznych zdrad, wdał się w przelotną przygodę z ogólnie dostępną
koleżanką z pracy, a czasami także (jak mówił: „Gdy miałem ciężki czas w firmie”) odwiedzał agencje
towarzyskie. Kiedy sprawa wyszła na jaw, mężczyzna był zaskoczony, że żona poważnie myśli
o rozwodzie. „Przecież to było bez znaczenia, jak wejście do toalety. Ja po prostu czasem jestem taki
wk..., że muszę się rozładować, nawet chyba wolałbym, żeby gdzieś niedaleko była strzelnica sportowa.
No ale nie ma, to co mam robić...” - tłumaczył.
Wciąż ponawiane destrukcyjne zachowania seksualne lub agresywne jako sposób rozładowania
trudnego do zniesienia napięcia są typowe dla osób o strukturze osobowości typu borderline. Ale
bywają nałogowe przyjemności bardziej wyrafinowane psychologicznie niż seks i agresja. Na
przykład niektóre kobiety mogą uporczywie wybierać sobie na partnerów mężczyzn z marginesu, źle
funkcjonujących społecznie, ponieważ daje im to poczucie szczególnej misji, a notoryczne porażki
w nawracaniu „złych chłopców” potęgują tylko poczucie własnej wyższości moralnej.
Przymus powtarzania destrukcyjnych działań i
związków może łączyć się z
trudnością
w przeprowadzeniu zmiany. Jeżeli od lat funkcjonujemy w układach, w których traktowani jesteśmy
jak przedmiot, to może nam być bardzo trudno zdecydować się na przekształcenie swoich relacji,
choćbyśmy czuli, że trochę nam w nich ciasno. Z kolei ci, którzy zawsze są gotowi brać na siebie
wszelkie obowiązki, nie wyobrażają sobie, jak żyliby bez tego obciążenia. I na wszelki wypadek wolą
nie próbować. Przyczyną niszczenia siebie jest tu lęk przed czymś nowym, co zakłóciłoby naszą
odwieczną równowagę psychiczną. Takie osoby w odpowiedzi na wszelkie próby perswazji
demonstrują nieograniczone możliwości gry w „Tak, ale”. Mówią na przykład: „Próbowałam
powiedzieć mężowi, dokąd chcę jechać na wakacje, ale on tylko mnie wyśmiał. To co mogę więcej
zrobić, gdy on i tak mnie nie traktuje poważnie?”, „Łatwo ci radzić, żebym nie wyręczał całego działu
i nie siedział po godzinach. Ale jak nie będzie zrobione na czas, to na kogo spadnie odpowiedzialność?
Jasne, że na mnie. Myślisz, że przy takiej sytuacji na rynku pracy mogę sobie na to pozwolić?”.
Tu pojawiają się dalsze pytania:
Dlaczego powtarzamy akurat takie, a nie inne zachowania? Dlaczego właśnie realizacja
destrukcyjnych wzorców daje nam ulgę, przyjemność czy poczucie bezpieczeństwa? Wciąż aktualna
pozostaje odpowiedź Ronalda Fairbairna, wybitnego psychoterapeuty z kręgu tzw. relacji z obiektem.
Twierdził on, że to, czego doświadczamy w trakcie naszych relacji wczesnodziecięcych, traktujemy
jak wszechobowiązujące prawa, które sobie przyswajamy na zawsze. Jeśli zatem sukcesy są jedynym
sposobem, w jaki mały chłopczyk może zdobyć uwagę matki, to chłopczyk ten jako dorosły
mężczyzna będzie starał się imponować kobietom swoimi osiągnięciami w nadziei, że w nagrodę
otoczą go one wytęsknioną matczyną troską. Najmłodsza córka, która nauczyła się, że jej rolą
w rodzinie jest bycie rozładowującą napięcia maskotką, może grać rolę głupiutkiej trzpiotki przez
wiele lat, nie bacząc, jak bardzo jej to szkodzi.
Oczywiście obrazy rodzinnych postaci, utrwalone na taśmach dziecięcej pamięci, nie zawsze są
obiektywne. Jeśli kilkuletni chłopiec podsłuchiwał nocne awantury swoich krewkich rodziców, dla
których nie było dobrego seksu bez kłótni, to może mylnie czuć, że mama i tata nienawidzą się i chcą
sobie zrobić coś złego. W latach 80. ubiegłego wieku wielu mężczyzn wyjeżdżało na kilka lat za
granicę, by pracować na utrzymanie rodziny. Ich dzieci mogły emocjonalnie przeżywać to jako
opuszczenie i uznawać tatę za kogoś, na kim nie można polegać, choć w rzeczywistości był on
odpowiedzialnym i kochającym ojcem rodziny. Ale nawet niezgodna z prawdą utrwalona wizja jest
emocjonalnie silna i wpływa na nasze życie.
Uwewnętrznione w dzieciństwie wyobrażenie o świecie ma czarodziejską moc sprawczą - świat
staje się taki, jaki myślimy, że jest. Kobieta - córka agresywnego, nieprzewidywalnego ojca, który
znęcał się nad nią i jej matką - zachowuje w sobie jego wewnętrzny obraz, a siebie przeżywa jako
bezradną dziewczynkę, zdaną na łaskę i niełaskę wszechmocnego pana i władcy. W rezultacie jej
kolejni partnerzy to szczególna galeria drani, lub też zwykłych mężczyzn, których do draństwa
nieświadomie prowokowała.
Jesteśmy w dramatyczny sposób wierni naszym złym postaciom z dzieciństwa - i to jedno ze
źródeł błędnego koła naszych nieszczęść. Nie chcemy, by kochał nas i akceptował byle kto, ale
koniecznie taki brutalny sukinsyn jak kochany tatuś albo wyniosła Królowa Śniegu, podobna do
idealizowanej mamusi. Dokonujemy cudów, by uszczęśliwić smutną, wycofaną dziewczynę,
wzbudzającą w nas wspomnienie depresyjnej, niedostępnej emocjonalnie matki, którą niegdyś na
próżno próbowaliśmy zadowolić. Marzymy, że nasza miłość i troska zrobi supermana z wystraszonego
chłopaka, jota w jotę podobnego do terroryzowanego przez matkę ojca, który nigdy nie potrafił stanąć
w naszej obronie. Bo dopiero wtedy, gdy właśnie ktoś taki (a nie ci wszyscy dzielni, mili chłopcy
i dobre, otwarte dziewczyny, trafiający się nam w życiu} nas pokocha, zły czar zostanie odwrócony.
A jeśli przez niedopatrzenie zwiążemy się z osobą, z którą możliwy jest dobry, spokojny związek, to
nasze niespełnienie skłoni nas do szukania alternatywnych, niewłaściwych i frustrujących obiektów.
Oczywiście dorobimy do tego romantyczną ideologię o spotkaniu wyczekiwanej bratniej duszy czy
jedynej prawdziwej miłości, dla której trzeba wszystko poświęcić.
Mamy też inne sposoby niszczenia satysfakcjonujących relacji. Jeśli pojawi się w dorosłym życiu
ktoś bardziej obiecujący niż zapamiętane przez nas zawodne obiekty z dzieciństwa, to z całym
impetem możemy zacząć od niego żądać tego, co nie było nam niegdyś dane. Osierocona przez ojca
w dzieciństwie młoda kobieta może od kochającego męża wymagać tak wiele zewnętrznych, często
drugorzędnych przejawów miłości („Nie popatrzyłeś mi w oczy, jak się ze mną żegnałeś przed
wyjściem do pracy! Już mnie nie kochasz!”), że on - znękany jej roszczeniowym nienasyceniem -
zacznie się od niej odsuwać, co ona przeżyje jako dramat ponownego opuszczenia. W ten sposób ktoś,
kto na początku wcale nie miał cech uwewnętrznionego, złego wczesnodziecięcego obiektu, stopniowo
przybierze jego postać i odegra tę niewdzięczną rolę.
Codzienna autodestrukcja to odgrywanie wciąż od nowa dziecięcych dramatów i niezdolność
dostrzeżenia, że świat nie jest taki sam, jaki był w naszym domu rodzinnym, a my jesteśmy już dorośli
i nie musimy wiecznie powtarzać tej samej roli. Robimy to, co kiedyś było optymalnym sposobem
przetrwania w specyficznych okolicznościach naszego dzieciństwa.
Dziewczynka wykorzystywana seksualnie przez ojca nauczyła się, że potulność jest jedynym
sposobem uniknięcia przemocy, a nawet zyskania pewnych łask. W dorosłym życiu będzie godziła się
na niszczące układy z mężczyznami, bo to da jej nadzieję na przetrwanie, a być może na jakąś formę
kontro-li nad męską agresją. Najstarszy syn, od którego rodzice oczekiwali przedwczesnej
odpowiedzialności i dojrzałości, będzie wciąż brał na siebie nie swoje zobowiązania i wszystkich
wyręczał - aż trafi do szpitala z wy padniętym dyskiem.
Dobre dzieciństwo daje wolność budowania różnorodnych związków, bez przymusu dosłownego
powtórzenia znanego z dzieciństwa modelu relacji. Złe dzieciństwo trzyma w kleszczach wyuczonych
automatycznych zachowań, które są powtarzane znowu i znowu. Przeszłość trzyma nas na uwięzi.
Czasem nie tylko odtwarzamy w dorosłym życiu destrukcyjne minione więzi, ale nawet przeżywamy
je wciąż od nowa w relacji z rodzicami czy rodzeństwem. Tak zwana rodzina pierwotna pozostaje
podstawowym układem odniesienia. Na przykład dla czterdziestoletniego mężczyzny, który nigdy nie
został zaakceptowany przez swojego surowego ojca, wciąż najważniejszą - lecz nieosiągalną - łaską
jest aprobata siedemdziesięcioletniego taty, a nie miłość żony czy uznanie zawodowe. Dorosła kobieta
może przeżywać pretensje matki o błahe zapomnienie znacznie boleśniej niż na przykład to, że
córeczka jest przedszkolnym kozłem ofiarnym i codziennie ma koszmary senne. Takie osoby całe
życie pragną miłości rodzica i wciąż się przekonują, że jej nie dostaną. Im bardziej nie dostają, tym
bardziej o nią walczą.
Psychoterapeuta wypowiadający się na temat ludzkiego cierpienia nieuchronnie, prędzej czy
później, jest konfrontowany z punktującym pytaniem: „No dobrze, takie są mechanizmy i przyczyny,
ale w końcu co nam z teorii? Czy coś się da na to poradzić?”. Odpowiedź nie jest łatwa. Bo jeśli
powtarzanie tego samego dramatu stanowi wyraz nigdy niespełnionej, ale wciąż żywej nadziei opartej
na już nieadekwatnej wizji świata
;
to aby dramat się skończył, musimy zrezygnować zarówno z owej
nadziei, jak i z dotychczasowego rozumienia życia Jest to bolesny, trudny proces pożegnania się
z nieziszczalną ułudą.
Zofia Milska-Wrzosińska
Zofia Milska-Wrzosińska jest psychologiem i
psychoterapeutą Kieruje Laboratorium
Psychoedukacji w Warszawie.
Napisała książkę o relacjach między kobietami i mężczyznami „Bezradnik”.
Ma męża i czworo dzieci.
Silna wola i inne bajki, czyli mity o piciu alkoholu.
Wiktor Osiatyński
Czy częstotliwość picia jest dowodem uzależnienia?
Tak i nie. Codzienne picie kieliszka wina do obiadu nie jest uzależnieniem. Ale częste picie
większej ilości alkoholu to dość poważny sygnał uzależnienia. Zwłaszcza częste upijanie się może być
objawem tej choroby. Pamiętajmy: każdy alkoholik może przerwać picie na jakiś czas. Trudno mu
jednak wytrzymać bez picia, toteż wcześniej czy później znowu sięga po alkohol. A wówczas
nieuchronnie, chociaż nie zawsze od razu - znów zacznie się upijać.
Alkoholicy często mają przerwy w piciu. Są im one „potrzebne”, gdyż organizm nie wytrzymuje
ciągłego picia. Przerwy te nie świadczą jednak o tym, że ktoś nie jest alkoholikiem. Jeśli kończą się one
powrotem do destrukcyjnego i niekontrolowanego picia, stanowią stuprocentowy dowód uzależnienia.
Czy można pić w sposób kontrolowany i czy to oznacza, że nie ma uzależnienia?
Można. Większość ludzi pije alkohol właśnie w sposób kontrolowany i nie popada w uzależnienie.
Uzależnia się jedynie 10-15 proc. spożywających go. Istotą uzależnienia jest właśnie utrata kontroli
nad częstotliwością i ilością wypijanego alkoholu. Dlatego alkoholizm nazywa się niekiedy „chorobą
kontroli”.
Utrata kontroli przybiera dwie formy. Po pierwsze, człowiek uzależniony sięga po alkohol, choć
obiecał sobie i innym, że tego nie zrobi. Po drugie, uzależniony traci kontrolę nad ilością wypijanego
alkoholu, gdy tylko zacznie pić. Ktoś na przykład umówił się, że pójdzie wieczorem z żoną do teściów,
i postanowił być trzeźwy. Po południu wstąpił jednak na piwo, „bo przecież jedno nie zaszkodzi”. Ale
wypiwszy je, poczuł nieodpartą chęć dalszego picia, wypił więc drugie, trzecie - i w końcu się upił.
Kiedy indziej poszedł na przyjęcie, obiecując sobie (lub komuś), że tym razem się nie upije. Postanowił
wypić tylko jeden kieliszek, ale gdy go wypił, nie mógł się powstrzymać przed następnymi i znów
przebrał miarę.
Alkoholik dramatycznie walczy o przywrócenie kontroli, a także o to, by dowieść innym i sobie,
że jej nie utracił. W tym celu czasem rzuca picie na dłuższy czas. Na przykład w sierpniu w polskich
kościołach wielu ludzi ślubuje, że nie będą spożywać alkoholu. We wrześniu podejmują picie w naj-
lepsze, uznając, że skoro wytrzymali cały miesiąc, to znaczy, że nie mają problemu. W istocie niemal
każdy alkoholik może przez długi czas nie pić w ogóle. Nie może jednak przez długi czas pić
ograniczonych dawek alkoholu. Toteż prawdziwy test na alkoholizm nie polega na tym, by w ogóle nie
pić, lecz na tym, by pić przez długi czas na przykład tylko jeden kieliszek wina. Człowiek
nieuzależniony nie będzie miał z tym większych trudności. Uzależniony nie podoła takiemu ogranicze-
niu; wcześniej czy później po jednym kieliszku wypije drugi, potem trzeci i następny, aż do upicia się.
To właśnie jest niezaprzeczalny dowód uzależnienia i braku kontroli nad piciem alkoholu.
Czy silna wola i mocna głowa chronią przed chorobą?
Tak zwana mocna głowa jest jednym z głównych ostrzeżeń przed możliwością uzależnienia.
Alkohol jest trucizną, przed którą normalny zdrowy organizm broni się. Wpływa on również na
rozregulowanie kontroli w centralnym układzie nerwowym, więc zdrowy człowiek po jego wypiciu
ma zawroty głowy, trudniej mu mówić, robi głupstwa. Człowiek z ”mocną głową” toleruje większe
ilości alkoholu. Oznacza to najczęściej, że jego organizm jest bardziej odporny na truciznę, jaką jest
alkohol. Taki człowiek może wypić dużo więcej niż inni, ale alkohol w jego organizmie działa
identycznie: pozostaje trucizną. Spożywanie większej ilości trucizny musi więc powodować większe
spustoszenie.
Najczęściej bywa tak, że posiadacz „mocnej głowy” przez jakiś czas będzie całkiem nieźle
funkcjonował po alkoholu, ale - jeśli nie zginie w bójce, w wypadku albo nie umrze na zawał bądź inną
chorobę spowodowaną nadużywaniem alkoholu - po latach głowa mu osłabnie. Wtedy będzie upijał się
coraz mniejszą ilością trunku, a ponieważ głód alkoholu i objawy odstawienia nasilą się nie do
wytrzymania - będzie upijać się coraz częściej, czasem nawet po kilka razy dziennie.
Silna wola jest w przypadku alkoholizmu raczej zdradliwym pojęciem. Alkoholicy na ogół
wykazują bardzo silną wolę w działaniach, które służą piciu: potrafią w środku nocy w nieznanym
mieście wytrwale szukać piwa czy wina aż do skutku. Nie mają natomiast woli - ani silnej, ani słabej -
wobec samego alkoholu lub innego środka, od którego są uzależnieni. Na tym właśnie polega
uzależnienie. A jednocześnie alkoholik walczy uporczywie, choć beznadziejnie, o udowodnienie sobie
i światu, że jednak tę wolę posiada. Stąd bezskutecznie ponawiane obietnice i próby kontrolowanego
picia. Stąd wymyślny niekiedy system zaprzeczeń, który pomaga wyszukiwać inne przyczyny picia niż
po prostu alkoholizm. Nieprzypadkowo Pierwszy Krok Anonimowych Alkoholików mówi o uznaniu
bezsilności (czyli braku siły i woli] wobec alkoholu. Gdy zrobi się ten „pierwszy krok”, trzeba wciąż
wyrabiać w sobie silną wolę, żeby wytrwale realizować program zmian osobistych niezbędnych do
tego, by najpierw w ogóle wytrwać w trzeźwości, a później żyć normalnie bez alkoholu.
Piwo jest czy nie jest alkoholem?
Jest. Bez żadnej dyskusji. Nikt nie upija się wódką, winem czy piwem, ale alkoholem zawartym
w wódce, winie, piwie i w innych napojach alkoholowych. Nikt nie uzależnia się od wódki, likieru,
koniaku lub piwa, lecz od alkoholu w nich zawartego. Mit, że piwo to nie alkohol, jest zgubny. To on
sprawia, że coraz więcej młodych ludzi pije coraz więcej piwa.
Wiktor Osiatyński
Wiktor Osiatyński jest prawnikiem i socjologiem profesorem porównawczego konstytucjonalizmu
i praw człowieka na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie i w Warszawie oraz na
Uniwersytecie w Chicago. W roku 1989 założył Komisję Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu
i Innych
Uzależnień Fundacji im Stefana Batorego Kierował nią do 1999 roku. Napisał książkę na temat
alkoholizmu - „Grzech czy choroba?„
Wiele zachowań, które sprawiają przyjemność, może uzyskać cechy uzależnienia. Trudno jest
dokładnie określić TEN moment, ale można w przybliżeniu zbadać, jaki jest stopień zagrożenia
uzależnieniem.
Kwestionariusz Kontroli Zachowań
Wybierz takie zachowanie, o którym wiesz, że trudno jest (byłoby) Ci się od niego powstrzymać,
mimo że są ku temu powody. Nazwij to zachowanie i zakreśl jedną z pięciu możliwości:
0 - nie zdarza się nigdy lub zdarza się tylko sporadycznie, w pojedynczych przypadkach
1 - zdarza się rzadko (znacznie mniej niż połowa przypadków)
2 - zdarza się często (około połowa przypadków)
3 - zdarza się bardzo często (znacznie więcej niż połowa przypadków)
4 - zdarza się zawsze lub sporadyczne są przypadki, gdy się nie zdarza
1. Próby przerwania lub zaprzestania tego zachowania przeze mnie kończą się porażką. 0 12 3 4
2. Niepowodzenie w powstrzymaniu się od tego zachowania wywołuje moją rezygnację ze
stawiania sobie dalszych granic w kontrolowaniu jego częstotliwości. 0 12 3 4
3. Mam trudności w rozstrzygnięciu, czy moje zachowanie jest „raczej korzystne”, czy „raczej
szkodliwe”. 0 12 3 4
4. Niektóre znaczące osoby w moim życiu oceniały to zachowanie jako szkodliwe, a inne jako
korzystne. 0 12 3 4
5. Zastanawiam się nad tym, czy powinienem to zachowanie akceptować, czy nie. 0 12 3 4
6. Podejmuję to zachowanie bez zastanowienia. 0 12 3 4
7. Nie mam siły, aby powstrzymać się od tego zachowania.0 12 3 4
8. Chęć angażowania się w to zachowanie rośnie w miarę jego kontynuowania. 0 12 3 4
9. Łatwiej jest mi powstrzymać się od tego zachowania, niż przerwać je w toku. 0 12 3 4
10. Podejmuję to zachowanie, by zatracić się lub odpuścić sobie. 0 12 3 4
11. Miałem powody do powstrzymania się od tego zachowania i mogłem to zrobić, ale
świadomie z tego zrezygnowałem. 0 12 3 4
12. Podejmowałem to zachowanie wyłącznie dla doraźnej przyjemności, nie zastanawiając się, co
będzie jutro. 0 12 3 4
13. To zachowanie okazało się dla mnie pomocne w pewnej sytuacji i wiem, że nadal będzie
pomocne w innych sytuacjach. 0 12 3 4
14. Jestem w
stanie wyeliminować wszelkie niepowodzenia w
zapanowaniu nad tym
zachowaniem, mimo powtarzających się porażek. 0 12 3 4
15. Nawet najsilniejsza pokusa podjęcia tego zachowania nie będzie miała na mnie żadnego
wpływu, jeżeli nie będę tego chciał. 0 12 3 4
16. Myślę, że „wszystko zależy od mojej woli”. 0 12 3 4
17. Myślę, że „zdecydowanie radzę sobie lepiej niż inni ludzie”.0 12 3 4
18. Nie mogę doczekać się końca pracy lub ważnych zajęć, by podjąć to zachowanie. 0 12 3 4
19. Jestem niespokojny, rozdrażniony i zły, kiedy nie mogę zrealizować tego zachowania. 0 12 3 4
20. Kiedy jestem zmęczony lub odczuwam silny stres i napięcie, trudniej jest mi kontrolować to
zachowanie. 0 12 3 4
21. Ponieważ wiele osób wokół mnie to robi, trudno jest mi powstrzymać się od tego zachowania.
0 12 3 4
22. Podejmuję to zachowanie, ponieważ pokusa, by to robić, jest naprawdę duża. 0 12 3 4
23. Nie widzę w tym zachowaniu absolutnie nic złego. 0 12 3 4
24. Nawet głód i zmęczenie nie powstrzymują mnie od tego zachowania. 0 12 3 4
25. Uważam, że to zachowanie daje mi dużo korzyści, więc mogę je kontynuować, nawet jeśli źle
się czuję fizycznie. 0 12 3 4
26. Trudno jest mi zrezygnować z tego zachowania na rzecz jakichś innych, bardziej odległych
korzyści. 0 12 3 4
27. Jeśli dłużej nie korzystam z tego zachowania, to moje samopoczucie się pogarsza. 0 12 3 4
28. Najlepiej czuję się wtedy, kiedy to robię. 0 12 3 4
29. Podejmuję to zachowanie, aby rozładować napięcie. 0 12 3 4
30. Tuż przed podjęciem tego zachowania odczuwam silne specyficzne podniecenie. 0 12 3 4
31. Moment rozpoczęcia tego zachowania przynosi mi ulgę lub szczególne zadowolenie. 0 12 3 4
32. Kiedy myślę o tym zachowaniu, pojawia się przymus podjęcia go jak najszybciej. 0 12 3 4
33. Gdy podejmuję to zachowanie, okazuje się, że aby osiągnąć pełne zadowolenie, potrzebuję go
w większej dawce niż poprzednio. 0 12 3 4
34. Świadomość tego, że zachowanie mi szkodzi, nie powstrzymuje mnie od jego powtarzania. 0
12 3 4
Interpretacja wyników:
Jeżeli w stwierdzeniach 1, 5, 6, 7, 10, 11, 18, 19, 20, 23, 27, 29, 32, 33, 34 (w co najmniej kilku
z nich) uzyskałeś wyniki 1 i więcej, to znaczy, że wybrane przez Ciebie zachowanie ma pewne cechy
nałogowości. Pozostałe stwierdzenia odnoszą się do różnych czynników skłaniających do
nadużywania tego zachowania. Jeżeli uzyskałeś w nich wynik 3 i więcej - przy wynikach 0
w stwierdzeniach dotyczących nałogowości (to te wyżej wymienione) - oznacza to, że może znajdujesz
się na drodze do uzależnienia.
Leszek A Kapler, Beata Krzak
Leszek A Kapler i Beata Krzak są psychoterapeutami. Pracują w Instytucie Psychologii Zdrowia
w Warszawie.
Pomoc DDA obejmuje dwa nurty. Po pierwsze, można włączyć się w grupę samopomocową,
w której nie ma terapeuty. Takie grupy powstają przy poradniach dla AA, czasem przy poradniach
odwykowych. Po drugie, można zgłosić się na profesjonalną psychoterapię, ale nie jest ona dostępna
we wszystkich województwach.
Najlepszym źródłem informacji na ten temat będą Wojewódzkie Ośrodki Terapii Uzależnień
i Współuzależnień, których adresy znajdują się w lokalnych książkach telefonicznych. Terapia
prowadzona „pod skrzydłami” WOTUW jest bezpłatna.
Informacji udziela także Instytut Psychologii Zdrowia (Warszawa-Włochy, ul. Gęślarska 3; tel.:
022 863 90 97, 022 863 87 38; www.ipz.edu.pl). Większość świadczeń IPZ również jest bezpłatna.
Instytut Psychologii Zdrowia prowadzi też specjalistyczne szkolenia dla terapeutów, którzy chcieliby
pracować z Dorosłymi Dziećmi Alkoholików.
DDA szukający pomocy mogą również skorzystać z terapii w prywatnych gabinetach. Muszą je
znaleźć na własną rękę.
W Internecie istnieje nieoficjalna strona Dorosłych Dzieci Alkoholików. Oto jej adres:
dda.w.interia.pl
Nota bibliograficzna
Wszystkie teksty z książki „Gdzie się podziało moje dzieciństwo” są poprawionymi przedrukami
artykułów opublikowanych w ”Charakterach” w łatach 1999-2003 (tytuły zostały zmienione).
Agnieszka Widera-Wysoczańska, Gdzie się podziało moje dzieciństwo, „Charaktery” nr 3/2001
Marzenna Kucińska - cykl tekstów poświęconych DDA, które ukazywały się w ”Charakterach” od nr
8/2002 do nr 3/2003 Dariusz Doliński, Pokusa silniejsza niż rozum, „Charaktery” nr 9/2001 Alicja
Senejko, Różne wyjścia z sytuacji bez wyjścia, „Charaktery” nr 6/2001 Zofia Milska-Wrzosińska, Sam
sobie na przekór, „Charaktery” nr 9/2003 Wiktor Osiatyński, Silna wola i inne bajki, „Charaktery” nr
9/2001 Kwestionariusz Kontroli Zachowań, „Charaktery” nr 9/2001.
Kim są Dorosłe Dzieci Alkoholików?
Co dzieje się w rodzinach alkoholików?
Jakie role pełnią w nich dzieci?
Co dzieje się z dzieckiem alkoholika, gdy dorasta?
Jakie są typowe problemy Dorosłych Dzieci Alkoholików?
Gdzie i jakiej pomocy szukać powinni DDA?
Na te i
wiele innych pytań odpowiada najnowsza książka Wydawnictwa „Charaktery”.
Zgromadzone w niej teksty wybitnych specjalistów pomogą Dorosłym Dzieciom Alkoholików
zrozumieć źródło ich problemów, a dzięki temu zrozumieć również siebie.