background image

Janusz A. Zajdel         Ten pierwszy dzień 

   

O

d rana było Normalnie, jak każdego dnia. Starał się nie 

myśleć o tym, co miało dziś nastąpić. Było zresztą jak zawsze 
Miło, Spokojnie, a chwilami wręcz Rozkosznie. 

   Niełatwo jednak zachować równowagę, gdy oto nadszedł 
dzień od tak dawna oczekiwany. Niespodziewanie dla samego 
siebie wzruszył się. Ogarnęło go coś w rodzaju tremy i dawno 
nie doświadczonego uczucia podniecenia. Zapragnął, żeby 
było Bardziej Beztrosko. 

    Było. 

    I Spokojniej. 

   Też było, natychmiast. 

   Więc to już dziś, już za chwilę... 

   Próbował przypomnieć sobie, jak to jest. Wydało się mu, że 
doskonale pamięta... 

   Wyjście trwało niewyobrażalnie krótko. Zobaczył jasny, 
oślepiający prostokąt światła na tle zupełnej czerni. Po chwili 
dopiero, przecierając załzawione oczy, odważył się postąpić 
kilka metrów. Szedł powoli, niepewnie, potykając się o 
stopnie schodów. 

    Mrużąc oślepione oczy zanurzył się w światło dnia. Trawa 
pod stopami była sucha, żółtawa i łaskotała poprzez dziury w 

background image

butach. Przebiegł truchcikiem kilkanaście kroków, potem 
przystanął, sze roko otwartymi ustami chwytając powietrze. 

   Po pierwszej euforii czuł teraz coraz wyraźniej, że nie jest 
ani Błogo ani Miło. Było Zimno. Było Duszno. W kolanach 
poczuł Ból. W żołądku Głód. W całym ciele - Słabość i 
Sztywność mięśni... 

   ... ale jednak, mimo wszystko, było Dobrze, bo Inaczej i tak 
jakoś Konkretnie. 

   Zimno wyznaczało precyzyjnie granicę między nim a 
otocze niem. Ból i Głód określały położenie poszczególnych 
organów. Zmęczenie dokumentowało prawdziwość Istnienia... 

    Teraz dopiero rozejrzał się wokoło. Widział mgliście, 
kontu ry były rozmyte. Przyjrzał się dłoniom - 
pomarszczonym, żylastym, pokrytym żółtymi plamami, z 
palcami zgrubiałymi w stawach. Zacisnął je w pięści, 
rozprostował. Zatrzeszczały, a prze dramiona, aż do łokci, 
przeszyły włókienka bólu. Tak, dziewięćdziesiąt lat to już 
sporo. Popatrzył na stopy. Musiał zgiąć się wpół, by zobaczyć 
wyraźniej zdarte cholewki butów i zwisające nad nimi strzępy 
nogawek. Warto by się postarać o nowe buty i ubranie, 
pomyślał, ale już po chwili uświadomił sobie, że nie ma to 
żadnego znaczenia, przynajmniej dla niego... 

    Marne to wszystko, zużyte, myślał, z bolesnym trudem 
pros tując zgięte plecy. Ale dobrze, że jest choć takie... 

    Zebrał się w sobie i ruszył ścieżką wydeptaną wśród traw. 
Tam, gdzieś u jej końca, powinien być Ośrodek. Szedł, jak 

background image

mógł najszybciej, rozkoszując się Byciem, Istnieniem, 
przeciwstawie niem siebie całej reszcie otaczającej go materii, 
choć na tę przyjemność składały się w głównej mierze Ból, 
Zimno, Głód i Słabość... Niedowidzącymi oczyma chłonął 
nieostre zarysy ksz tałtów. Szum wiatru dochodził do uszu jak 
przez watę. Wszystko stare, pomyślał z rozżaleniem. Czemu 
nie stało się to wcześniej, gdy jeszcze ciało było młode, 
sprawne... Stanął na szczycie pagórka. Słońce wyjrzało na 
chwilę zza warstwy szarawych chmur. Poczuł ciepło jego 
promieni na twarzy i wyłysiałej skórze głowy. Oddychał 
szybko płytkim, urywanym oddechem starych płuc. Czuł 
pulsowanie krwi w sklerotycznie zwężonych arteriach. 

   Roześmiał się rechotliwie. Nie, to zupełny absurd! Nikt ter 
az nie zdecydowałby się na to. Z pewnością nikt nie 
zamieniłby swojego losu na kilka lat - a może tylko dni - 
przeżytych w takim stanie... Jeden dzień - to co innego. 

   Przypomniał sobie treść regulaminu nakazującego katego 
rycznie punktualny powrót pod groźbą blokady wejścia. 
Przynaglony tą myślą ruszył dalej, kusztykając i zataczając się 
lekko. Ścieżka wyprowadziła go na skraj szerokiej, betonowej 
drogi. Zza pagórka widać było dachy zabudowań. To już tutaj, 
pomyślał i us pokoił się. Zdążę dojść i wrócić. 

   Przysiadł w trawie przy brzegu betonowego pasa. Sapał 
ciężko. Nie było już chłodno, bo słońce na dłużej wyjrzało zza 
chmur. Poczuł senność, więc ułożył się na boku i wsparłszy 
głowę na dłoni obserwował horyzont, jakby w nadziei, że 
pojawi się na nim ktoś oczekiwany... Nie mógł pojawić się 
nikt. Baal wiedział, że jest jedynym naprawdę żywym 
mieszkańcem planety. 

background image

   Teraz, kiedy tak leżał bez ruchu, ogrzany słońcem, czuł się o 
wiele lepiej. Pomyślał nawet, że gdyby jeszcze nakarmił i 
napoił to nędzne ciało, czułby się zupełnie znośnie. Znów 
wróciła tamta natrętna myśl, z której uśmiał się w drodze. 
Teraz nie wy dała mu się tak absurdalna... 

   - Nie - powiedział do siebie głośno. - To nie miałoby jednak 
sensu. W każdym razie - teraz już nie... 

   Przypomniał sobie tamtych dwoje, Evema i Adę. Ich też mu 
siała nawiedzić ta sama myśl, ale o ileż inna była ich sytuacja. 
Mieli przed sobą całe życie. Całe, normalne ludzkie życie we 
dwo je. Może nawet kochali się, jeszcze zanim przyszła ich 
kolej? Może zaplanowali to sobie z góry, czekając cierpliwie 
swój Piękny Dzień? 

   To było bardzo dawno. Baal próbował przypomnieć sobie 
chronologię zdarzeń, ale bez pomocy mnemoteki, zdany na 
własną pamięć wpisaną w sklerotyczny mózg, z trudem 
układał wszystko w logiczny ciąg faktów. 

   A więc, najpierw była choroba, długotrwała i beznadziejna. 
Dobry, poczciwy profesor Oro robił, co mógł. Gdyby 
wiedział, jak potoczy się historia... 

   A więc Ośrodek, kilka tygodni bezskutecznej kuracji, potem 
sejf. To wszystko Baal pamiętał. Resztę znał z informacji 
docie rających do sejfu normalnym kanałem łączności. Klęska 
spadła na planetę nagle i, prawdę mówiąc, nie wyjaśniono 
nigdy do końca jej przyczyny. Po prostu nie miał już kto tego 
wyjaśnić. Wszystko wało dni, bo nawet nie tygodnie. Nie było 
możliwości ucieczki. Zaraza została zawleczona 
prawdopodobnie przez jedną z bez załogowych sond, 

background image

powracających z rejonu Alfy Psa Małego albo z okolic 
Gwiazdy Barnarda. Zginęli ludzie, zwierzęta... Zaraza osz 
czędziła tylko rośliny i najniższe organizmy zwierzęce. 
Zginęli nawet ci, którzy powrócili na planetę z Kosmosu w 
ciągu kilku lat po zniknięciu ostatniego jej mieszkańca... 

   Przetrwali tylko ludzie, którzy - o ironio! - nie mieszkali w 
swych schorowanych ciałach. Potem wróciło z gwiazd jeszcze 
dwo je, kobieta i mężczyzna. Baal nie pamięta nawet ich 
imion. Oni przeżyli. Widać zaraza wygasła wreszcie, 
pozbawiona dalszych o- fiar. Ci dwoje, osłupieli, porażeni 
ogromem nieszczęścia, jakie spadło na planetę, długo szukali 
choć jednego żywego jej miesz kańca. Prowadzili nasłuch 
radiowy, błądzili nad kontynentami, nadawali sygnały. I 
wtedy przemówił sejf, wezwał ich tutaj. Przy byli śpiesznie, 
pełni ufności, szczęśliwi, że oto jednak kogoś znaleźli. Nie 
rozumieli, co się stało. Długo jeszcze tego nie mogli pojąć, 
zwabieni podstępem do sejfu. 

    Cóż, nowa sytuacja tworzy nową moralność, nowe prawa. 
Nikt nie pytał ich o zgodę, bo nie udzieliliby jej na pewno. 
Przecież nie byłoby sprawiedliwie, gdyby oni tylko mieli 
korzystać z tego, czego pozbawione zostały dziesiątki tysięcy 
bezcielesnych istnień wpisanych w komórki sejfu... W zamian 
za swoją doczesną cielesność otrzymali Wieczność. Niedługo 
jednak trwała radość społeczności Nieśmiertelnych. 
Dosłownie po kilku dniach wysz li Evem i Ada. To był błąd. 
Nie należało wypuszczać ich we dwoje. 

    Nie wrócili wieczorem tego dnia, jak nakazywał regulamin. 
Nie wrócili także żadnego z następnych dni przez pięćdziesiąt 
z górą. 

background image

   Potem pojawili się, w złudnej nadziei na Wieczność. Sejf 
odrzucił ich jednak. Ich oraz to co mieli do zaoferowania... 
Odeszli bez słowa i więcej ich nie widziano. 

   A potem, dużo później, pojawił się Graves. Wrócił samotnie 
z dalekiego rekonesansu gwiezdnego, mężczyzna w pełni sił, 
postarzały zaledwie o dwadzieścia kilka lat biologicznych, 
choć spędził w podróży ponad pół wieku... Z nim poszło 
łatwo, był ufny i prostoduszny. 

   To jego ciało miał dziś na sobie Baal. Dźwignął się z tru 
dem, jeszcze raz przyjrzał się temu staremu, zużytemu ciału. 
Nic dziwnego, że doprowadzono je do tak opłakanego stanu, 
pomyślał. Każdy wie, że może używać go tylko przez jeden 
dzień. Nie wystar czy na więcej. Zanim kolejka dojdzie znów 
do pierwszego użytkow nika, to ciało skończy się niechybnie. 
Właściwie... 

   Baal zatrzymał się porażony tą myślą, która nagle zrodziła 
się w jego świadomości. 

   ...właściwie to nawet ryzykowne używać go teraz! Ten, kto 
nie zdąży wrócić w nim do sejfu, zginie na zawsze wraz z tym 
ciałem, utraci Wieczność... 

   Przeraziło go to, ruszył powoli w stronę Ośrodka. 
Wsłuchiwał się w bicie serca, badał co chwila puls. Trzeba 
nakarmić je, napoić... Regulamin nakłada ten obowiązek na 
każdego użytkownika. Jak to się stało - myślał Baal - 
docierając do pierwszych bu dynków Ośrodka, że tamci 
dwoje, uciekinierzy, którzy porwali ciała stanowiące wspólną 
własność sejfu, nie mieli potomstwa? Przynajmniej tak 
twierdzili... A może mieli? Ech, jałowe rozważania... 

background image

    W zabudowaniach Ośrodka panował nieopisany bałagan. 
Nic dzi wnego - pomyślał Baal. - Codziennie buszuje tu 
przecież ktoś z sejfu odziany w ciało Gravesa. Każdy 
zachowuje się tak, jakby po jego dniu miał nastąpić koniec 
świata. Dobrze, że siłownia działa wciąż bez zarzutu i pracują 
chłodnie. Odnalazł magazyn żywności, wybrał kilka puszek 
konserw i soków owocowych i odgarnąwszy śmieci z kąta 
rozsiadł się na pustej skrzynce, na drugiej rozkładając swoje 
wiktuały. Nożyk do otwierania konserw znalazł w jedynej 
niedziurawej kieszeni kurtki. Zrobiło mu się gorąco, zdjął 
kurtkę i zobaczył, jak podarta i brudna jest koszula, którą miał 
na sobie. Przez dziury prześwitywało dawno nie myte ciało. 

    Pełen oburzenia na swoich poprzedników - użytkowników 
tego ciała, poszedł w głąb budynku, by się umyć. Woda 
sączyła się leniwie, mydła nie było pod ręką. Zniecierpliwiony 
i głodny poprzestał na obmyciu rąk i twarzy. Zrzucił strzępy 
koszuli, poszperał w magazynie i znalazł nową. Była trochę za 
obszerna, ale założył ją i poczuł się nieco lepiej. Zasiadł teraz 
do jedzenia. Było lodowato zimne, ale i tak smakowało mu 
nadzwyczaj nie. Nie jadł od przeszło stu lat. Żując 
bezzębnymi dziąsłami, rozglądał się po otaczającym go 
śmietnisku. Wszędzie piętrzyły się puste opakowania po 
konserwowanej żywności. Przez zakurzone, prawie 
nieprzejrzyste szyby witryny wsączało się do pomieszczenia 
szare światło. Wokół panowała cisza tak głęboka, że Baal 
słyszał tylko własne ciamkanie i mlaskanie... 

    W tej ciszy blaszany dźwięk potrąconej puszki zagrzmiał 
jak nagły grom. Baal poderwał się gwałtownie ze skrzynki, na 
której siedział. Gwałtowny ból w dolnej części kręgosłupa 
zgiął go wpół. Zachwiał się, wsparł się dłonią o stertę puszek 

background image

spiętrzonych pod ścianą. Posypały się z piekielnym jazgotem. 
Baal wygramolił się spośród nich, próbując ostrożnie stanąć 
na czworakach, a potem, czepiając się boazerii, ostrożnie 
wyprostował plecy. Udało się. Teraz powoli, całym ciałem 
odwrócił się w strosnę drzwi prowadzących na tyły sklepu. 

   Stała w nich drobna ludzka postać. Baal chwilę patrzył w 
osłupieniu, potem przetarł palcami łzawiące oczy. Był prawie 
pewien, że to zwid, halucynacja, ale mimo to zrobił trzy niez 
grabne kroki w stronę stojącego. 

   - Czy jesteś człowiekiem? - zapytał młody, prawie dziecinny 
głos i Baal zamarł w pół kroku. - Czy jesteś... stamtąd? - 
Drobna figurka uniosła dłoń wskazując palcem niebo. - Czy 
może stamtąd? - Dłoń wskazała w dół. 

    Baal oprzytomniał. To nie była halucynacja. Stał przed nim 
człowiek chłopak, prawie dziecko. Ruszył powoli w jego 
kierunku, wciąż jednak z podświadomą obawą, że tamten 
zniknie, rozwieje się jak sen. 

    - Nie podchodź, dopóki nie odpowiesz! 

    Głos chłopca był ostry, jakby z nutą przestrachu. Cofnął się, 
utrzymując dystans dzielący go od Baala. 

    - Nie bój się - powiedział Baal - jestem człowiekiem jak ty. 
Jestem stąd... 

   - Nieprawda - zaprzeczył chłopak. - Znam wszystkich ludzi. 
Ty nie jesteś od nas, więc musisz być stamtąd... albo stamtąd... 
Znów pokazał dłonią w górę i w dół. 

background image

   Baal myślał intensywnie. 

   - Byłem tam... - Pokazał dłonią niebo. - Ale to było dawno. 
Teraz żyję tu, w pobliżu. 

   - Tak, widziałem cię kilka razy - potwierdził chłopak. - Ale 
tu jest strefa zabroniona. Tak mówią dorośli. Nie wiem, co to 
znaczy, ale nikt z naszych tu nie przychodzi. To grozi... 

   - Czym grozi? - Baal niepostrzeżenie zbliżył się do chłopca. 
Teraz widział najwyraźniej jego młode, sprężyste ciało, 
opaloną, złotawą skórę, ciemne oczy , długie blond włosy... 
Nie potrafił oprzeć się chęci dotknięcia, choćby na chwilę, 
tego młodego, zdrowego ciała. Wyciągnął rękę. 

   - Nie bój się mnie, synu. Popatrz, jaki jestem stary i słaby... 

   Chłopiec stał przez chwilę bez ruchu, a potem wyciągnął 
rękę do starca. 

   - Nie wiedziałem, że jest ktoś oprócz mnie na tej planecie - 
powiedział Baal, ujmując ostrożnie drżącą dłonią rękę 
chłopca. - Myślałem, że jestem ostatnim z żyjących... Ile was 
jest? 

    - Ponad trzysta osób. Sto lat temu było tylko dwoje. To 
prarodzice. Oni przybyli tutaj, gdy na Ziemi nie było nikogo... 

   - Skąd przybyli? 

   - Nie wiem dokładnie. Uczono mnie, że dobrowolnie 
wyrzekli się Wieczności, by dać początek Nowej Ludzkości. 
Nie bardzo to rozumiem, ale tak uczyli mnie rodzice. Mówili 

background image

także, że Wieczność upomina się o nas wszystkich, że ciąży 
na nas wina prarodziców. Dlatego bałem się ciebie i pytałem, 
skąd jesteś. 

   - Czy Wieczność to śmierć? 

   - Nie, śmierć to śmierć, a Wieczność - to gorsze niż śmierć. 
To istnienie w nieistnieniu. Tego, wybacz, sam nie rozumiem, 
więc ci nie wyjaśnię. 

   - Więc wszyscy tam, u was, boją się Wieczności? 

   Chłopiec zastanowił się dłuższą chwilę. 

   - Wiesz, to trudna sprawa - powiedział wreszcie - dziwna 
sprawa. Jak by to powiedzieć? Młodzi nie myślą i nie mówią o 
tym prawie wcale. Za to starzy... Oni tak jakby chcieli... jakby 
woleli Wieczność niż śmierć... Słyszałem rozmowy, ale... Nie, 
nie rozumiem tego. 

   - Jesteś dociekliwy, synu. To ciekawość przygnała cię tutaj, 
prawda? - Baal położył kościstą dłoń na głowie chłopca. - 
Przyszedłeś mimo zakazu! Ach, jakiż on młody, ile życia 
przed nim, ile lat - pomyślał, patrząc łapczywie na swego 
rozmówcę. 

   - Mógłbym ci wiele wyjaśnić. Zabierz mnie do swoich, 
dobrze? Nie powiemy nikomu, że tutaj mnie spotkałeś. 

   - Dobrze, zgoda. . - Chłopak zawahał się chwilę. - No, to 
chodźmy. 

   - Zaraz - powiedział Baal. - Wiesz co? Muszę zabrać jeszcze 

background image

kilka drobiazgów z mojego... mieszkania. Mieszkam dość 
daleko, ale jeśli mi pomożesz - dojdziemy tam za godzinę, 
może za półtorej. A po drodze opowiesz mi o swoich, bym 
poznał ich choć trochę, zanim zobaczę. 

   - Chodźmy - powiedział chłopak zdecydowanie. 

   - Jak się nazywasz? - spytał Baal, gdy wspierając się na 
młodym ramieniu ruszył w drogę powrotną. 

   - Mówią na mnie Daniel, albo krócej, Dan. 

   - Więc chodźmy, Dan, chodźmy. 

   Baal przyspieszył kroku. 

   Myślał spokojnie, metodycznie. Teraz nie można sobie poz 
wolić na błąd. To młode, wspaniałe ciało musi stać się 
własnością Nieśmiertelnych. Według regulaminu zdobywca 
nowego ciała ma prawo korzystać z niego sześć razy poza 
kolejnością... Zdawało się, że ten punkt regulaminu stał się już 
dawno martwym paragrafem, a tymczasem... 

   Więc on, Baal, będzie mógł sześć razy wcielić się w to 
młode, zdrowe, cudowne ciało... Byle tylko nie spłoszyć... a 
potem, jako Dan, będzie mógł przyprowadzić tu innych, tak 
samo jak tego chłopca... Będzie mógł przekazać komórkom 
Wieczność ich osobowości, a ciała będą służyły wszystkim 
Nieśmiertelnym! 

   Tylko... czy to nie stanie się niebezpieczne? Czy tamci nie 
zauważą porwań? Czy nie wyśledzą sejfu? Czy przez zemstę... 

background image

   Tak! Mogliby zniszczyć Wieczność... A właściwie, dlaczego 
tylko sześć dni? Dlaczego nie całe życie tego ciała, a potem 
drugie, innego, a potem... 

   Dlaczego nie? 

   Zniszczyć Wieczność... 

   Zniszczyć? 

   Zniszczyć?! Tak. Nie! Nie całą. Nie Wieczność. Uśmiercić 
Nieśmiertelnych. Nie uśmiercić, wyzwolić. Z półniebytu 
przenieść wreszcie w pełny, normalny niebyt. Po co? Po to, by 
napełnić Wieczność nowymi istnieniami? Ależ nie. Potrzebny 
jest inkorpora tor. Wejście i wyjście! Gdyby nie to nie byłoby 
się nad czym zastanawiać, ale nie ma innego sposobu 
zawładnięcia inkorpora torem. Bez pośrednictwa Wieczności 
ciało tego chłopca nie stanie się własnością Baala. 

   Więc tak: 

   Najpierw normalny powrót. Niby normalny, ale tylko do 
kabiny inkorporatora. Potem - główny wyłącznik zasilania. 
Wystarczą cztery sekundy, by zgasły impulsy podtrzymujące 
zawartość komórek Wieczności. Potem już nikt z zewnątrz nie 
przeszkodzi. Ciało Gravesa już i tak niewiele warte i nikomu 
niepotrzebne... 

   A więc, Dan w jednym, Baal w drugim gnieździe 
inkorporatora. Ekskorporacja, komutacja kanałów, blokada 
jednego wyjścia, a przez drugie... W porządku. Musi się udać. 

background image

   - Zaczekaj chwilę. To już tutaj. 

   Pozostawiając chłopca pod kępą krzewów zasłaniających 
właz sejfu, Baal wśliznął się w mały, prostokątny otwór 
zarośnięty trawą. 

   - Pomóż mi wyjść! - krzyknął po chwili, wystawiając obie 
ręce przez otwór. 

   Dan podbiegł i chwycił dłonie starca. Mocne szarpnięcie 
pozbawiło go równowagi i runął głową w dół, w ciemność. 

   Po niespełna minucie silne opalone ręce wydźwignęły 
musku larne ciało na powierzchnię ziemi. Młody chłopak 
biegł jak osza lały, podskakując i wywracając kozły w 
puszystej trawie. Był szczęśliwy, naprawdę szczęśliwy. 

    Albowiem Wieczność bez Istnienia jest Nicością gorszą od 
Niebytu.