Kot na Rozdrożu, Kot Na Rozdrożu 04, Ohayo-o


„Kot na rozdrożu” cz. IV by Miko-chan

 

Dziś wstępu nie będzie. ^ ~. Pozdrowienia i życzę miłej lektury.

 

W czasie gdy Filia przyjmowała swojego gościa, Lina wraz z przyjaciółmi zawitała do niewielkiego rolniczego miasteczka, położonego trzy dni drogi od domu smoczycy. Mimo, iż od wizyty u znajomej minął już miesiąc ruda czarodziejka wciąż kręciła się po okolicznych osadach. Dręczyło ją jakieś niesprecyzowane przeczucie, że niedługo wydarzy się coś niedobrego i będzie to mieć związek z Valgarvem. Stanowczo nie podobało jej się to, iż małemu smokowi ponownie wyrosły skrzydła, a jeszcze bardziej, że Xellos się tym interesuję. Wszystko to było bardziej niż podejrzane, dlatego postanowiła trzymać rękę na pulsie i nie zostawiać Filii samej z kłopotami. Teraz jednak wszystkie problemy zeszły na plan dalszy, ponieważ Linę dręczył głód i permanentny brak funduszy na zaspokojenie go.

- Naprawdę, żadne z was nie ma już pieniędzy?! - Pytała po raz setny towarzyszy, badawczo lustrując każdego z osobna.

Ci tylko kręcili bez entuzjazmu głowami. Żadne z nich wolało się nie odzywać, widząc w jak podłym nastroju jest czarownica. (FIREBALL!!!!) Tzn…czarodziejka.

- Panno Lino! - Zawołała niespodziewanie Amelia. - Może to panienkę zainteresuje.

Księżniczka wskazała na tablicę z ogłoszeniami, gdzie wśród rozlicznych ulotek, rzucała się w oczy jedna o takiej treści:

 

„Bohater do wynajęcia potrzebny od zaraz. Wysokie wynagrodzenie. O szczegóły pytać w karczmie.”

 

- Więc, na co czekamy? -Zapaliła się czarodziejka. - Załatwimy dwie sprawy za jednym zamachem!

I nim ktokolwiek zdoła zgłosić choćby najmniejszy sprzeciw, Lina chwyciła Amelię za rękę i pociągła ją w stronę gospody.

Była to typowa małomiasteczkowa karczma, z ciasną, duszną salką i grubym barmanem wycierającym monotonnie szklanki, brudną ścierką. Lina wparowała tam jak tornado i zażyczyła sobie wszystkiego co tylko miał w spiżarni (podwójne porcje), potem rozsiadła się na krześle i zadowolona czekała na zamówienie. Gospoda nie cierpiała raczej na nadmiar klientów, gdyż oprócz jednego śpiącego pijaczka na ladzie, dwóch kumpli grających w karty i jakiegoś cudzoziemca czytającego gazetę, nie było tam nikogo interesującego. Gdy gospodarz przyniósł tacę zastawioną piramidą potraw, Lina zaczęła wypytywać go o ogłoszenie.

- Przykro mi, spóźniła się pani. - Odrzekł mężczyzna. - Już jest nieaktualne.

- Jak to?!! - Czarodziejka zmierzyła go morderczym spojrzeniem, bębniąc jednocześnie palcami w stół.

- Ten człowiek zgłosił się parę minut temu. - Tu karczmarz wskazał na cudzoziemca zasłoniętego gazetą.

- Chwileczkę, - Lina wstała od stołu. - Za moment oferta będzie z powrotem ważna.

Amelia i Zel dla bezpieczeństwa usunęli się maksymalnie w kąt, natomiast Gourry korzystał z okazji, że czarodziejka jeszcze nie zaczęła jeść.

W dziewczynie krew się gotowała, jak ktoś może być tak bezczelny (i zarazem głupi) by chcieć zwinąć jej zarobek z przed nosa. Co prawda gardziła ona uczciwą pracą, ale trudne czasy zmuszają do radykalnych rozwiązań. Oby miał dobre wytłumaczenie, bo w przeciwnym razie nawet sama Lord of Nightmares mu nie pomoże. Lina szybko podeszła do człowieka, jednym zamaszystym ruchem wyrwała mu gazetę i odskoczyła jak poparzona do tyłu.

- Witaj, Lino. Nie spodziewałem się spotkać tu ciebie. - Powiedział tajemniczy kapłan podnosząc swoją zmaltretowaną gazetę z ziemi.

- Xellos? Co ty tutaj robisz? - Czarodziejka odzyskała utraconą na chwilę pewność siebie. - I dlaczego zwijasz mi zlecenie sprzed nosa?

- To żadna tajemnica. - Odparł uśmiechając się niewinnie (tja… słowo „niewinny” nigdy nie powinno być używane w jednym szyku z Xellosem). - Cierpimy ostatnio na pewne braki w zaopatrzeniu, więc Zellas-sama wysłała mnie bym trochę zarobił.

- Zarobił? Przecież Mazoku nie potrzebują forsy.

- I tu się bardzo mylisz, Lino. Na niektórych ludzi pieniądze działają lepiej niż szantaż czy groźby. Jesteś tego żywym przykładem.

Czarodziejka zamyśliła się, a po chwili uśmiechnęła szatańsko i uderzyła otwartą dłonią w stół.

- Dobra, Xellos. Pozwolę ci pójść z nami, a ewentualną nagrodą dzielimy się po równo. Dostaniesz 20% z całości.

- Pięćdziesiąt procent.

- Kpisz sobie ze mnie. Jest nas więcej! 30% !

- Jestem bardziej wartościowy niż twoi pozostali kompani. Co powiesz na 45%? - Targował się kapłan.

- Czterdzieści i ani grosza więcej! W końcu ty nie musisz jeść!

- Zgoda.

Lina uścisnął dłoń Mazoku, pieczętując tym samym układ. Potem wróciła co swojego stolika, gdzie z zamówionych potraw niewiele już zostało.

- Gourry!!!! Ty zidiociała meduzo! Jak śmiałeś zjeść mój obiad! FIREBALL!!!!!!!!!

- Barman! Jeszcze raz to samo. - Zawołał Zel ratując tym szermierza od totalnego spopielenia.

 

Opuścili miasteczko jakieś dwie godziny później, kiedy Lina zaspokoiła swój głód i żądzę mordu na Gourrym. Po drodze Xellos wytłumaczył im, że zadanie polega na odzyskaniu drogocennego obrazu skradzionego właścicielowi. Znajduje się on w posiadłości pewnego maga trzeciej kategorii, który jakimś cudem zdołał uchronić się przed poprzednimi „bohaterami do wynajęcia”. Szczegóły tego nie były niestety podane. Owa posiadłość, a raczej zamek znajdował się na zachód od miasteczka, a dokładnie nad brzegiem morza, gdzie dotarli w kilka sekund, dzięki uprzejmości Mazoku.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, przez co zamek zaczął nabierać upiornego wyglądu (do złudzenia przypominał pewną wieżę, którą mieli okazję kiedyś zwiedzać ^^), jednak tym razem Lina nie zamierzała uciekać z krzykiem.

- Powiedz lepiej coś więcej o tym obrazie. - Rzuciła do kapłana.

Xellos przejrzał dokładnie zlecenie.

- Pisze tu jedynie, że nazywa się „Upadła Marianna z wielkim cymbałem”*.

<gleba>

- Co za kretyn wymyślił taką nazwę?

- Może jakiś krewny pana Gourrego.

- To niestety prawdopodobne. - Rudowłosa czarodziejka była coraz bardziej zniecierpliwiona. - Stojąc tu i tak nic nie wymyślimy. Wejdźmy to środka.

Ruszyli w stronę zamku. Gdy tylko minęli bramę wejściową zauważyli, że posiadłość z pewnością jest zamieszkana. Wzdłuż drogi do drzwi rozstawione były liczne tabliczki ostrzegawcze.

„Uwaga, ostry pies!”, „Pole minowe!”, „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”, „Tylko dla VIP-ów”, „Nie wchodzić! Deratyzacja”, „Uwaga! Prace na wysokościach”, „Budynek do rozbiórki. Grozi zawaleniem”.

- Chyba nie lubią tu obcych. - Stwierdził Zel.

- No co ty nie powiesz. - Lina kopnęła w jedną z tabliczek, a ta natychmiastowo wybuchła. - Co to za głupie żarty!!! Niech ja dorwę tego kto to wymyślił! - Zaczęła wrzeszczeć w szewskiej pasji.

- Przecież pisało, że tu jest pole minowe. - Stwierdził nie bez racji Xellos.

- Zamknij się.

Czarodziejka ruszyła w stronę drzwi wejściowych. Jeden celny Fireball i pozostały po nich jedynie drzazgi. Nim jednak weszli do środka Amelia zwróciła uwagę na jeszcze jedną tabliczkę wiszącą nad wejściem.

- Wchodzisz do strefy antymagicznej, nieuzasadnione użycie czarów będzie karane. - Przeczytała na głos. - Co to może znaczyć?

- Skąd mam wiedzieć, pewnie kolejny głupi dowcip.

- Sądzę, że to coś więcej, Lino. - Wtrącił tajemniczy kapłan.

Wszyscy spojrzeli na niego pytająco.

- Słyszałem kiedyś o pewnym magu, który odkrył idealną barierę przeciwko czarom. - Zaczął tłumaczyć. - Nie przeciwstawiała się ona sile zaklęcia, tylko je rozpraszała. Niestety pochłaniała zbyt wiele energii, by jej użycie było opłacalne. Z czasem jednak odkryto, że przy zastosowaniu odpowiednio silnego artefaktu można stworzyć stałą barierę, w której niemożliwa będzie jakakolwiek działalność magiczna. Tak powstała strefa antymagiczna.

Gdy Xellos skończył mówić podszedł do drzwi i wyciągnął przed siebie rękę. Po chwili jego dłoń po prostu znikła. Dopiero gdy cofnął ją, pojawiła się na powrót.

- Tak jak przypuszczałem. Istoty nie powstałe w nienaturalny sposób zostają w całości rozproszone wewnątrz. - Dodał.

- Czyli jeśli cię tam wepchnę to znikniesz, tak? - Spytała zadziornie Lina.

Demon złapał się ręką za tył głowy i uśmiechnął rozbrajająco.

- Mniej więcej. Choć wolałbym, żebyś tego nie robiła.

- Co powiesz na 30%? - Rzuciła przebiegle.

- Mniejsza o to. - Przerwał jej zapędy Zelgadis. - Z tego co rozumiem, wewnątrz nie będzie można korzystać z magii.

- Bingo. To tłumaczy w jaki sposób ten mag zdołał się obronić.

- To nie problem, przecież mamy jeszcze pana Gourrego, dla którego magia jest równie obca co matematyka. - Stwierdziła Amelia.

- Właśnie. - Zakończyła Lina. - Nie traćmy czasu na próżne gadanie. Im prędzej tam pójdziemy, tym prędzej wrócimy.

Cała czwórka ruszyła w stronę wejścia. Niespodziewanie jednak Zel poczuł silne szarpnięcie za kołnierz. Stracił równowagę i wylądował na ziemi. Nad nim stał uśmiechając się bezczelnie Demon.

- W twoim ciele także przeważa pierwiastek magiczny. Możesz tam wejść na własne ryzyko, ale skutki mogą być opłakane.

- Xellos ma rację. Zostań lepiej na zewnątrz, Zel. Pójdę sama z Amelią i Gourrym.

- Nie chcę z nim zostawać. - Powiedział markotnie chimera, patrząc jednocześnie wilkiem na Mazoku.

- Daj spokój. Czekajcie tu na nas.

Mocno okrojona drużyna weszła (wreszcie) do środka. Gdy tylko przeszli kilka kroków zapaliło się mdłe światło rozjaśniające dość duże pomieszczenie. Na końcu sali rozpościerały się szeroki schody, a po bokach były jedynie nagie ściany z dużymi oknami, pełnymi dziwnych witraży. Na środku stał jakiś stół i parę rozwalonych krzeseł, ponadto było tu zupełnie pusto.

- Co ty tutaj robisz, ruda? - Padło niespodziewane pytanie z ciemnego kąta.

Czarodziejka odwróciła się niepewnie i ku swemu przerażeniu spostrzegła znaną sylwetkę w stroju kelnerki.

- LUUUNA!!!!! Co…co…co…- Zaczęła się jąkać.

- Przyniosłam ci obiad. - Stwierdziła bez wstępu dziewczyna.

Wychodząc z cienia trzymała w ręku dość sporą tacę nakrytą pokrywą.

- Dziś coś z kuchni francuskiej. - Dodała pokazując zawartość tacy.

- ŚLIMAKI!!!!!!!!!!!!!! - Wrzasnęła rudowłosa czarownica widząc na talerzu wielkiego, parującego mięczaka.

Czarodziejka wpadła w panikę, więc nie mogła zauważyć, że z jej towarzyszami także dzieje się coś dziwnego. Gourry stał pod ścianą i w desperacji machał rękoma, a Amelia siedziała na podłodze i zakrywała twarz dłońmi.

Tej scenie z nieukrywanym rozbawieniem przyglądał się Xellos, natomiast Zel był totalnie załamany.

- Co im się dzieje? To jakaś iluzja? Przecież tam magia miała nie działać.

- Zgadza się. To musi być jakaś sztuczka. - Stwierdził Mazoku, a po chwili dodał. - Ale my i tak nie możemy im pomóc.

- Racja.

- Zastanawia mnie coś innego.

- ???

- Czy Lina bardziej boi się ślimaków czy swojej siostry?

Zel wzruszył bezradnie ramionami.

 

- Nie Lino!!! Ja nie chcę do szkółki niedzielnej!!!!

- Te cukierki tam leżały! Nie ukradłam ich! Nie jestem złoczyńcą!

- AAAAA!!!!! Ślimaki!!!! Zabierzcie je!!!

 

Lina w panice biegała przez całą szerokość sali w te i z powrotem, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego co robi. Pewnie trwałoby to jeszcze długo, gdyby w akcie desperacji nie wbiegła na stół, a potem nie wskoczyła na okno, tłukąc jednocześnie witraż. Świeże powietrze nieco ją otrzeźwiło, a ślimaki i Luna znikły. Dopiero teraz zauważyła co dzieje się z Amelią i Gourrym. Nie miała jednak odwagi do nich podejść. W każdych innych okolicznościach nie straszne jej były niebezpieczeństwa, ale na wspomnienie ostatnich przejść nogi trzęsły się jej z przerażenia. Na szczęście księżniczka i szermierz po paru chwilach także zaczęli powracać do normy.

- Już rozumiem. - Stwierdził zadowolony z siebie Xellos. - To wina powietrza, kiedy Lina zbiła szybę, jego halucynogenne działanie skończyło się.

- To by tłumaczyło występowanie iluzji bez użycia czarów. - Dodał Zelgadis kiwając ze zrozumieniem głową.

Tymczasem Lina, kiedy już przekonała się, że w żadnym zakamarku nie chowa się Luna ani ślimaki, podeszła do przyjaciół. Wszyscy mieli jakieś dziwne, dość niepewne miny.

- Ktoś kto to wymyślił, zasłużył na spotkanie z Kulą Smoka. - Stwierdziła czarodziejka próbując dodać sobie otuchy. - No, dalej, nie stać jak kołki idziemy dalej. Nie chcę tu spędzić całej nocy.

Trójka przyjaciół weszła na schody, otworzyła drzwi i znikła w następnym korytarzu. Przez długi czas szli bez przeszkód na górę kręconymi schodami. Te z czasem jednak zaczęły się zwężać, aż w końcu musieli pełznąć wzdłuż ściany, a przed nimi rozciągała się głęboka studnia klatki schodowej, w której nie było widać dna.

- Nie to, żebym miała lęk wysokości, ale jak tu może być głęboko, panno Lino?

- A skąd mam wiedzieć! - Czarodziejka była w naprawdę paskudnym humorze. - Co to za głupie pytanie!?

- Próbuję tylko podtrzymać rozmowę.

- Co ci przychodzi do głowy, Amelio!?!

Lina zaczęła ze złości wygrażać pięścią na skutek czego straciła równowagę i zachwiała się. Od niechybnego upadku w przepaść uratował ją szermierz, przyciskając ręką z powrotem do ściany. Czarodziejka zrobiła się nagle czerwona jak burak, tak, że nawet taki idiota jak Gourry zrozumiał dlaczego i szybko usunął swoją dłoń.

W końcu niebezpieczne schody skończyły się, a oni szli dalej wąskim korytarzem. Było tam dość ciemno, gdyż pojedyncze lampy były w dużych odległościach od siebie. Jednocześnie nawet najprostsze zaklęcie nie działało. W pewnej chwili usłyszeli ciche kliknięcie. Ku swojemu przerażeniu Amelia spostrzegła, że płyta podłogowa, na której stanęła, zapadła się o kilka centymetrów. Gdy księżniczka podniosła wzrok zauważyła, jak na cienkiej nici tuż przed jej nocem zwisa czarny pająk.

- Nie przejdziecie! BUHAHAHAHAHAHA!!!!!

<<<<<<cisza>>>>>

<<konsternacja>>

- Pięść Sprawiedliwość!!!!! - Wrzasnęła Amelia wbijając pajączka w ścianę. - To jest zwyczajnie chore! Nie cierpię robactwa!

Mimo zapewnień stawonoga, że nie uda im się dotrzeć do celu, w końcu znaleźli się w pomieszczeniu, w którym powinni odnaleźć poszukiwany obiekt. Teraz wystarczyło tylko wziąć obraz i opuścić ten cholerny zamek. Problem polegał na tym, że w tej okrągłej, wysokiej sali nie było kawałka wolnej ściany, gdyż jedno obok drugiego wisiały tam różnorodne malowidła.

- Zaraz mnie cholera weźmie!!! - Krzyczała czarodziejka tarmosząc swoją rudą czuprynę.

- Gratuluje wam. Jesteście pierwszymi którzy aż tu dotarli. - Przywitał ich wysoki, chudy mężczyzna, na którym szaty maga wisiały jak na wieszaku. - Jednak tutaj będzie wasz grób.

- Kim jesteś? - Rzuciła Lina natychmiast odzyskując równowagę.

- Moje imię nie ma znaczenia. Niektórzy nazywają mnie magiem trzeciej kategorii, ale bardzo się mylą. - Widać było, że facet zawczasu ułożył sobie całą kwestię. - To ja nałożyłem na ten zamek barierę antymagiczną, a także stworzyłem istoty zdolne w niej egzystować. Przywitajcie się z moimi antymagicznymi upiorami.

W tej samej chwili ze wszystkich obrazów zaczęły wynurzać się dziwne, zmiennokształtne, różowe stwory o czarny włosach, oczach i długich szponach.

- Nie można ich zranić fizycznie, bo posiadają tylko ciało astralne, mimo to są całkowicie odporne na działanie strefy. Zabiją was, jak i każdego kto przyjdzie po mój skarb! HAHAHA!

Lina była wyraźnie zaniepokojona. To przestały być tylko chore żarty, ale zrobiło się naprawdę niebezpieczne. Czuła się bezradna nie mogąc używać magii, a wiedziała, że mieczem wiele nie zwojuje. Nagle jednak coś zwróciło jej uwagę. Wszystkie upiory wychodziły z obrazów i były niejako w nich zakotwiczone. Tylko jedno malowidło nie miało swojego potwora, a była na nim jakaś kobieta. Czarodziejka postanowiła zaryzykować.

- Może nie mogę walczyć z tymi paskudztwami, ale mogę zabić ciebie. - Lina uśmiechnęła się złowieszczo.

Wyjęła miecz i wskazała na maga.

- Myślisz, że ci na to pozwolę. Taka ruda pokraka nigdy mnie nie pokona.

- Nie zaszczycę cię walcząc osobiście. Stanie do walki moja uczennica. Amelio! - Rzuciła przerażonej księżniczce miecz.- Nie przynieś mi wstydu.

- Ale…

- No dalej walcz.

Choć Amelia nie miała pojęcia, co się dzieje, to wiedziała, że w takich chwilach nie warto sprzeciwiać się Linie. Szybko w pamięci odświeżyła sobie wszystkie lekcje szermierki pobrane w dzieciństwie i ruszyła na przeciwnika, krzycząc jakieś slogany o sprawiedliwości. Jak można było przypuszczać mag nie miał zamiaru walczyć osobiście. Drogę do niego zagrodziły księżniczce upiory, zbierając się w jednym miejscu. Na to tylko czekała Lina.

- Podrzuć mnie Gourry. - Szepnęła.

Szermierz bez wahania złożył dłonie, na których czarodziejka postawiła stopę i po chwili była już w powietrzu. Nim którykolwiek upiór zdążył zareagować chwyciła obraz i z gracją baletnicy wylądowała na posadzce.

- Uciekamy!!! - Wrzasnęła.

- Nie tak prędko!

Upiory okazały się szybsze i zagrodziły im wyjście. Teraz wściekle krążyły wokół nich, od czego można było dostać mdłości. Lina kurczowo trzymała obraz i zastanawiała się nad ratunkiem. Nagle dostrzegła, że wśród upiorów tworzy się wielka kula energii. Gdy miała już z metr średnicy zaczęła spadać prosto na nich. Czyżby to był koniec? Lina zamknęła oczy.

Nic się jednak nie stało. Gdy ponownie je otworzyła, zobaczyła czerwoną barierę rozpościerającą się nad nimi, a obok niej stał z podniesionymi rękoma Xellos. Upiory wciąż latały wokoło, ale nie potrafiły pokonać osłony.

- Jak to? - Spytała całkowicie zaskoczona czarodziejka.

- Obraz musiał służyć jako przekaźnik mocy. Kiedy go wzięłaś strefa antymagiczna rozpadła się. - Wytłumaczył kapłan.

- Czyli teraz mogę używać magii?

- Tak, Lino.

- To świetnie się składa. - Powiedziała złowrogo zacierając ręce.

Wcisnęła Amelii obraz, Xellosowi kazała zabrać stąd księżniczkę i szermierza, a sama zrobiła to co umiała robić najlepiej.

DRAGON SLAVE!!!!!!!!!!

 

Parę minut później przy dymiących zgliszczach zamku.

- Bułka z masłem. Łatwo zarobiony szmal. - Lina cieszyła się jak dziecko, podziwiając jednocześnie zabrane malowidło.

- Teraz tak mówisz panienko, ale jeszcze przed chwilą mogliśmy zginąć.

- To drobiazg, ważne, że mamy obraz. A właśnie. Gdzie odbierzemy nagrodę?

Xellos wyjął z torby zlecenie i przeczytał.

- Po wykonaniu zadania proszę się stawić na północy miasta Omara, gdzie należy skorzystać z tamtejszego teleportu.

- Teleport? Po co te wszystkie utrudnienia?

- Pewnie ktoś nie chce by później go odnaleziono. - Wydedukował Zelgadis, który czuł się bardzo bezużyteczny.

- Lino, co to jest teleport? - Zapytał nagle jedyny idiota w drużynie.

- Portal do przenoszenia się między różnymi miejscami. - Odparła nader spokojnie czarodziejka, widać była zbyt zadowolona, by przejmować się głupimi pytaniami Gourrego.

Tak czy inaczej po krótkich ustaleniach wszyscy z pomocą tajemniczego kapłana przenieśli się na północ małego miasteczka o dźwięcznej nazwie Omara. Tam odnaleźli rzeczony teleport i szybko znaleźli się w miejscu przeznaczenia. Czyli gęstym, mrocznym, świerkowym lesie.

- To znowu jakiś kiepski żart? - Spytała ironicznie czarodziejka, widząc wokół siebie tylko drzewa. - Gdzie jest ten zleceniodawca?!

- Panno Lino, tam coś jest. - Krzyknęła Amelia, która już zdążyła znaleźć się na czubku jednego ze świerków i teraz wskazywała kierunek.

- Super! To on powinien nas szukać, a nie my jego, w końcu mamy ten cenny obraz. - Marudziła Lina ruszając w drogę. - Głodna jestem!!

- Ja też. - Zawtórował jej Gourry.

- Głowa do góry, panno Lino, to niedaleko.

Słowa Amelii okazały się prorocze, bo po kilkunastu minutach dotarli do dziwnej budowli. Wyglądała jakby zbudowana była z setek, wielkich, zakrzywionych szponów, w których gładkiej powierzchni odbijało się niebo. Po chwili dostrzegli na dole tego dziwactwa otwarte wrota, zupełnie tak jakby ktoś na nich czekał.

Szli chwilę ciemnym korytarzem, po miękkim, szarym dywanie, a wokół nich na ścianach wisiało wiele obrazów. Niestety z powodu mroku nie mogli dostrzec ich treści. Wewnątrz panowała dziwna, jakby duszna atmosfera, która przywodziła na myśl jakąś norę, gdyby nie dość charakterystyczny dym unoszący się w powietrzu. To miejsce budziło bliżej nie określony lęk, jakby pierwotny strach przed nieznanym, dlatego przyjaciele nie czuli się tutaj dobrze. Linę do przodu gnała jedynie chęć zarobienia pieniędzy. Natomiast Amelia ze strachu wtuliła się w ramię Zelgadisa, który specjalnie się przed tym nie bronił. W końcu jednak korytarz się skończył, a oni znaleźli się w sporej sali. Tam na kominku palił się ogień, a obok leżał wielki szary pies, niedaleko znajdowała się duża brązowa kanapa, a dokładnie na wprost nich stało olbrzymie dębowe biurko zawalone papierami i innymi dziwnymi przedmiotami. To za nim siedział obecnie ich zleceniodawca. Młoda kobieta, o ciemnej karnacji, bardzo ponętnych kształtach i spojrzeniu, które mogłoby zabijać.

- Sławna Lina Inverse. - Odezwała się cichym głosem, nie wyrażającym żadnych emocji. - Słyszałam o tobie wiele złego. Jestem zaszczycona mogąc gościć u siebie tą, która własnoręcznie pokonała odrodzony fragment Rubinookiego Lorda. Witam na Wolf Pack Island.

- Więc ty jesteś Zellas. Pani tego szurniętego kapłana. - Odparła pewnie rudowłosa czarodziejka pokazując głową na Xellosa.

- Oczywiście. I to ja także zleciłam wam odnalezienie obrazu. A mój „szurnięty” kapłan, jak go nazwałaś miał nadzorować by wszystko odbyło się sprawnie.

- Czyli od początku to było ukartowane? - Lina spojrzała na Mazoku i najchętniej rzuciłaby się na niego z pazurami, ale obawiała się, jak Mroczny Lord zareaguje na tak drastyczne zachowanie wobec jej sługi.

- Nie przeczę. - Odparł kapłan łapiąc się ręką za tył głowy w charakterystyczny sposób. - Byłaś nam potrzebna Lino. Z uwagi na sferę antymagiczną, sam nigdy nie zdobyłbym tego obrazu.

Czarodziejka złapała się bezradnie za głowę.

- Czyli znowu mnie wmanewrowałeś. - Stwierdziła wzdychając. - Wiesz jak ja nie cierpię pracować za darmo!

- Za darmo? - Obruszyła się Zellas, a w jej głosie pierwszy raz dało się wyczuć jakieś emocje. - Zawarłaś umowę z moim kapłanem, a to tak jakbyś zawarła ją ze mną osobiście. Oddaj mi obraz, a otrzymasz wynagrodzenie.

Lina nie zastanawiała się ani chwili. Wolała nie ryzykować, że Mroczny Lord się rozmyśli. Szybkim krokiem podeszła do biurka, mijając po drodze wielkiego psa, który jak dopiero teraz zauważyła był wilkiem i stanęła oko w oko z Zellas. Wyjęła obraz i położyła na blacie. Po chwili koło niego pojawiła się pękata sakiewka.

- Sześćdziesiąt procent z pięciu tysięcy, na które opiewała umowa, czy tak?

Czarodziejka przytakująco pokiwała głową i szybko schowała trzos. Nawet ona nie miałaby odwagi targować się z panią Xellosa. Problem sprawiało je nawet patrzenie prosto w oczy Zellas. Jednak by nie stracić do reszty twarzy, uśmiechnęła się przekornie i powiedziała.

- Chyba nie ma większego sensu pytać, czym jest ten obraz.

- Domyślna jesteś. - Zellas o dziwo także odwzajemniła uśmiech, choć przechodziły od niego ciarki, potem zwróciła się do Xellosa. - Odprowadź naszych gości do wyjścia.

- Oczywiście. - Odparł uśmiechnięty kapłan.

Lina oraz reszta jej nieco zszokowanych przyjaciół wyszli z sali i w milczeniu podążyli za Mazoku. Dopiero gdy opuścili budynek wraz z jego przytłaczającą atmosferą, Lina w pełni odzyskała animusz.

- Xellos! - Spojrzała na Demona tak, że gdyby był człowiekiem to pewnie padłby na zawał. - Jeśli jeszcze kiedyś odwalisz mi taki numer to przysięgami, że skończysz marnie.

- Zupełnie nie rozumiem o co ci chodzi, Lino. Przecież dostałaś wynagrodzenie, a do tego miałaś zaszczyt poznać osobiście Zellas-sama.

- Wielkie dzięki, będę miała przez miesiąc nocne koszmar. - Odparła nieco już spokojniej.

Humor poprawił jej się jednak w pełni, gdy poczuła złoto brzęczące w sakiewce.

- Nie powinnaś się tym martwić. Polubiła cię.

- Doprawdy?

- Inaczej nie opuściłabyś wilczej twierdzy.

- Jakoś dziwnie mnie to nie pociesza. No, ale trudno, jeśli twoja, pani jest mi przychylna, to nie mam czym się martwić. Przynajmniej jeden Mazoku, który nie chce mnie zabić, to zawsze jakiś postęp.

Na tak sympatycznych pogawędkach zeszła im reszta drogi i w końcu przyjaciele opuścili za pomocą portalu Wolf Pack Island.

Gdy pojawili się z powrotem w mieście Omara wszyscy odetchnęli z ulgą. Szczególnie Amelia, której świadomość przebywania na włościach Mrocznego Lorda wybitnie nie odpowiadała.

- Panno,Lino. Czy to dobrze układać się z Zellas? Przecież to Mazoku, a z nimi lepiej nie robić interesów.

- Jeszcze gorzej byłoby nie przyjąć oferty. - Stwierdziła pewnie czarodziejka. - Pamiętasz słowa Milgasii: nigdy nie zachęcaj potwora do walki. Wiem, że pokonałam Fibrizzo i Dark Star'a, ale to nie oznacza, że rzucę się na każdego napotkanego Mazoku. Byłby to szczyt nierozwagi. Ale mniejsza z tym, mamy kasę, więc chodźmy się najeść!

 

Tymczasem Xellos wrócił do swojej pani i zastał ją w nienajlepszym humorze.

- Mamy problem. Lustro Daru jest pęknięte. Ktoś wcześniej musiał skorzystać z jego mocy.

- Obawiałem się tego. - Odparł kapłan natychmiast poważniejąc.

 

 

Koniec części czwartej.

 

c.d.n.

 

I kolejna część, która wyszła dłuższa niż pierwotnie zamierzałam. A miało być krótko, zwięźle i na temat. Ech. Największym wyzwaniem było dla mnie przedstawienie WPI i samej Zellas. Zdecydowałam się na tajgę, gdyż uważam, że tak jest ciekawiej niż gdyby to było martwe pustkowie. Zresztą nie ma nic bardziej chaotycznego i zarazem okrutnego jak sama matka natura, więc dobrze mi się komponowała. Tak samo starałam się dopasować odpowiednio charakter Zellas. Doszłam do wniosku, że tylko ktoś inteligentny i przebiegły, mógłby stworzyć takiego Xellosa. Ponadto zawsze dziwiło mnie w innych fikach, że nasz drogi kapłan tak bardzo boi się lub korzy przed swoją panią. Skoro pracuje dla niej od dobrego tysiąca lat to powinni rozumieć się bez słów, a wystarczającą karą za nie wykonanie zadania, jest świadomość zawalenia sprawy. Wiem, że to wszystko brzmi dość mętnie, wiec kończę już. Do przeczytania następnym razem.

 

Miko-chan

<Miko-chan1@wp.pl>

 

02.08.2006r.

 

* Prezent dla miłośników "Allo, allo!"

9

9



Wyszukiwarka