...Mrok znów się zbliżał... krok po kroku... widziała jego ruchy w zwolnionym tempie... ręce wyciagnięte w stronę jej szyi... zaciskające się bez litości...
-Val, ratunku!
Cisza.
-Val! Val!!
Dlaczego jej syn nie odpowiada? Czyżby...
-Val?
Nie ma go... Nie ma! Serce zabiło jej szybciej, a niewypłakane łzy zaczęły drapać w gardle.
-Za... zabiłam go!
W tym momencie do głosu doszły wydarzenia ostatnich dni: nieoczekiwana wizyta Xellosa, konieczność powrotu do bolesnych wspomnień, a teraz jeszcze brak Valterii. To było ponad siły i tak już doświadczonej przez życie smoczycy. Znów usłyszała obietnicę Ciemności:
Ja cię elegią do snu ukołyszę
i krzykiem gromkim zabiję tę ciszę,
co ci wśród nocy zasnąć nie pozwala.
Wyrzut sumienia wstrzymam od cię z dala.
Żadnych wymagań, tylko wieczny spokój. Drżącymi dłońmi wygrzebała z szuflady jedwabny szal.
Była pora kwitnienia sakury. Drzewa w jej ogrodzie obsypały się delikatnymi, białoróżowymi płatkami. Piękna chwila, by umrzeć. Nie zauważyła tego, pogrążona w rozpaczy. Poczuła tylko chłodny dotyk jedwabiu na skórze i osunęła się w ciemność.
Żniwa na polach życia
Zaczynają się czasem poza sezonem,
Gdy pomyślimy, że ziemia się zestarzała
I nie potrafimy dostrzec najmniejszego powodu,
By wstać do pracy, gdy budzi się świt
I poddać próbie nasze ciało.
Gdy po odejściu jesieni panuje zima,
Najlepszym wydaje się wytchnienie...
...wytchnienie...
Pojawił się w salonie z nieprzytomną Filią w ramionach. Na ten widok oczy Valterii gwałtownie się zwęziły.
-Co ty...?
Xellos zignorował groźbę ukrytą w głosie smoka.
-Próbowała się powiesić. Biegnij medyka.
-Myślisz, że zostawię was sam na sam? Żebyś mógł ją obmacywać?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
-Ile masz lat? Tak naprawdę. Bo ty już od dawna nie jesteś dzieckiem, mam rację?
-Na ludzkie? Dwadzieścia kilka. Uprzedzając twoje pytanie: udaję dziecko, bo ona potrzebuje kogoś, kim mogłaby się opiekować.
-W takim razie rozmawiajmy jak dorośli. Filia jest na granicy życia i śmierci. Potrzebuje medyka. Mnie nikt nie uwierzy, więc to ty musisz go sprowadzić.
-I pozwolić ci na obmacywanie jej?
-Nie skrzywdzę jej. Musisz mi zaufać, Valteria... Czas się kończy, ona długo nie wytrzyma.
-...Ale jeśli ją tkniesz... nie wybaczę ci tego... Pamiętaj, ręce przy sobie!
Zewsząd otulał ją miękki półmrok. W oddali migotało białe światło. Odwróciła się - tam migotał kolejny jasny promień, tym razem czerwonej barwy. Zawieszona w bezczasie czuła, że musi wybrać jedno z tych świateł. I że od tej decyzji zależeć będzie jej dalszy los. Czego pragnęła? Odpoczynku. Wiecznego spokoju. A to mogła zapewnić jej tylko biel. Skierowała się w tamtą stronę.
"Mamo, zaczekaj" dobiegł ją cichy, dziecięcy głosik. Niechętnie zwróciła się w jego stronę. Dlaczego chcieli ją zatrzymać? Czemu chcieli pozbawić ją pragnień?
"Czego ode mnie żądasz, Agape? Żebym wróciła?"
"Ja niczego nie żądam. Mogę cię tylko prosić..."
Drobna dziewczynka o miedzianych włosach podeszła bliżej do smoczycy i zadarła głowę, chcąc spojrzeć jej w oczy.
"Wróć, mamo. Tylko o to cię proszę."
Zwrócone w stronę białego światła tęskne spojrzenie Filii sugerowało, że najchętniej zakończyłaby tę rozmowę i wyruszyła przed siebie.
"Po co?" spytała ochrypłym z bólu głosem.
"Dla mnie. I dla Valterii. Jesteś nam potrzebna... Kochamy cię, mamo."
Gdzieś w kąciku oka kobiety zakręciła się łza. Ale ona tak bardzo pragnęła odpocząć...
"Valteria nie żyje. To ja go zabiłam!"
"Mamo, Val jest cały i zdrowy. To tylko Mrok chciał, byś pogrążyła się w rozpaczy."
Odpocząć...
"Amelia się nim zajmie. A ty... pójdziesz ze mną, prawda? Nie zostawisz mnie samej."
Wyciągnęła dłoń w stronę dziewczynki. Ta cofnęła się o krok.
"Nie, mamo. Nie chcę tam iść... Jeszcze nie teraz. Chcę zobaczyć, jak wygląda świat, poznać wielu wspaniałych ludzi; dowiedzieć się, czym jest miłość, przyjaźń i szczęście... chcę zachwycić się kwitnącą sakurą, słodkim zapachem bzu, każdym wschodem i zachodem słońca... chcę odśpiewywać z ptakami pierwszą jasność dnia... chcę poszukiwać odpowiedzi na pytania, na które nikt jeszcze nie odpowiedział... chcę ŻYĆ" szeptała z zapałem.
Łzy drapały ją w gardle i dławiły głos.
"Ja... też... chcę żyć... tylko, że on"
"On też cię potrzebuje" weszła jej w słowo Agape.
Półmrok zaczął się przerzedzać, przeszadł w szarość przedświtu, wreszcie przypominał zwykłą mgłę. Ta po chwili rozwiała się, ukazując obraz sypialni Filii.
Leżące w bezładzie złote kosmyki okalały bladą twarz nieprzytomnej smoczycy. Przy łóżku znajdującej się na granicy kobiety siedział Xellos. Delikatnie ściskając jej omdlałą dłoń, spał, zmęcozny całonocnym czuwaniem.
"Co on?!"
"To on cię uratował. Gdyby nie znalazł cię wtedy w ogrodzie, już by cię nie było. Ceiphied pozwolił mu przybyć w ostatniej chwili."
"Ceiphied? Co mazoku może mieć z nim wspólnego?!"
"On też ma duszę, mamo. I choć jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, nie mógłby żyć bez ciebie."
...jeśli miłość
nie może nam pomóc
nie może nam pomóc jak gołębica
o skrzydłach pełnych miłości
to pozwól mi odejść
i jeśli nadzieja
to tylko narkotyk
który pozwala trzymać się liny
chyba nie dam rady
więc pozwól mi odejść
ale...
ale jeśli wiara
jeśli nie jest pusta
jeśli jest coś warta
to pozwól nam obojgu wierzyć
i przytul mnie mocno
bo dotknięcie
to nie tylko dotknięcie
dotknięcie to wzruszenie
...wzruszenie naszych dusz
...przytul mnie mocno...
Pierwsza nieśmiała łza spłynęła po twarzy Filii. Tym razem to Agape wyciągnęła ku niej swoją drobną dłoń.
"Pójdziesz ze mną, mamo? Pomogę ci."
Delikatnie ścisnęła palce swojej maleńkiej, nienarodzonej jeszcze córeczki.
"Ale obiecaj, że nie zostawisz mnie samej."
"Obiecuję."
Prowadzona przez dziewczynkę kobieta ruszyła w stronę pulsującej czerwieni.
Gdy spał, wyglądał tak niewinnie. Wyciągnęła dłoń w stronę jego lekko potarganych włosów. W tym samym momencie przebudził się i uniósł twarz, spoglądając jej w oczy.
-Witaj - szepnęła, próbując przywołać na twarz uśmiech.
-Witaj - odpowiedział, spuszczając wzrok. Biło od niej takie ciepło i spokój, że zaczynał czuć się nieswojo.
-Uratowałeś mnie - bardziej stwierdziła niż zapytała. Przytaknął skinieniem głowy.- Dlaczego?
-Sore wa himitsu desu.
-Nie drocz się ze mną! Proszę...
Milczał. Po chwili dostrzegła, że nie ma na sobie sukni, lecz koszulę nocną.
-Kto mnie przebrał?
-Nie chciałem wpuszczać do ciebie nikogo obcego.
-Odpowiedz na moje pytanie.
-Przecież nie mogłem pozwolić, by zrobił to Valteria.
-Kto?!
-Ja - szepnął tak cicho, że niemal niedosłyszalnie.
Zadrżała i już chciała uciekać, gdy na nowo usłyszała słowa Agape.
-Ale... nie dotknąłeś mnie, prawda?
-Nie w ten sposób, o którym myślisz.
-Dziękuję.
Uspokajała się. Może on naprawdę nie chciał jej krzywdy. Może rzeczywiście nie wiedział wtedy, co czyni...
Czuła, że wróciły jej siły.
-Napijesz się herbaty? - rzuciła z lekkim uśmiechem.
-Z przyjemnością.
Wstała, zarzuciła szlafrok i zaprowadziła go do kuchni. Po drodze okazało się, że wciąż jest mocno osłabiona - nic dziwnego po takiej próbie samobójczej. Zachwiała się i mało brakowało, a byłaby upadła. Podtrzymał ją. Wciąż nie mogła znieść dotyku tych dłoni, ale już się go nie bała. A on ją chyba rozumiał, bo szybko zabrał ręce.
Między nimi zaczęła nawiązywać się cienka nić porozumienia.
Lecz pod polami tak zimnymi w zimie
Czekają drzemiące nasiona pór roku jeszcze
Nienarodzonych i dlatego w duszy ukryta
Jest nadzieja gojąca gorzkie krzywdy.