DŻUMA. STRESZCZENIE,OPRACOWANIE


DŻUMA

Dżuma - streszczenie

Wypadki, które narrator opisuje w czymś, co nazywa „kroniką”, miały miejsce w Oranie, francuskiej kolonii w Algierii, w latach 40. XX wieku. Na początku narrator daje opis samego miasta. Jest to miasto żyjące z handlu, zaprzątnięte swoimi interesami. To miejsce brzydkie, pozbawione ptaków, drzew i ogrodów. Obywatele miasta to ludzie nudni, poddani swoim przyzwyczajeniom. Pracują cały tydzień, by w weekend oddać się przyjemnościom, ale bez większego entuzjazmu. Jest to miasto, w którym ludzie kochają i umierają w sposób banalny. Narrator zapowiada, że jego tożsamość pozna czytelnik w odpowiednim momencie opowieści. Jest on mieszkańcem Oranu, który na podstawie tego, co widział, i zapisków innych osób chce odtworzyć wydarzenia, jakie miały miejsce w mieście.

Bernard Rieux, miejscowy lekarz, 16 kwietnia rankiem znajduje kilka szczurów - jeden z nich jest martwy, inny umiera na oczach doktora, wyrzucając z pyszczka krew. Michel, dozorca w kamienicy, w której mieszka Rieux, znajduje kolejne szczury i podejrzewa o ich podrzucenie jakichś dowcipnisiów. Rieux ma obchód po mieście, po drodze zauważa kolejne martwe zwierzęta, leżące na ulicy. Doktor dostaje telegram od matki, w którym kobieta informuje go, że przyjedzie na czas nieobecności jego żony (która ma wyjechać jutro do uzdrowiska w górach), żeby pomóc mu w prowadzeniu gospodarstwa. Potem Rieux odprowadza żonę na dworzec i żegna się z nią czule. W rozmowach z mieszkańcami miasta (Hiszpanem i sędzią śledczym Othonem) Rieux bagatelizuje sprawę szczurów.

Po południu doktora odwiedza Raymond Rambert, dziennikarz. Przybył on do Oranu, by dowiedzieć się czegoś o warunkach życia Arabów w mieście. Doktor zasugerował mu zajęcie się tematem wychodzących z ukrycia i padających szczurów. Dozorca Michel jest rozdrażniony obecnością szczurów i czuje się z tego powodu nieswojo.

18 kwietnia przyjechała do miasta matka doktora Rieux - osoba mała, niepozorna, o włosach przyprószonych srebrem, o oczach czarnych i łagodnych.

Mieszkańcy miasta zaczynają się niepokoić szczurami, pojawia się ich coraz więcej, możne je już liczyć w setkach, wypełniają większość kubłów na śmieci. Miejskie służby odszczurzania co rano usuwały trupy szczurów, ale w ciągu dnia pojawiało się ich coraz więcej, i to w najmniej oczekiwanych miejscach, umierały z zakrwawionymi pyszczkami tuż pod stopami ludzi. Ich liczba (jak ogłoszono w radiu) 25 kwietnia wyniosła aż 6231, a 28 kwietnia - 8000. W mieście zaczęto postrzegać ten wysyp szczurów nie tylko jako odrażającą anomalię i sensację, ale także jako zagrożenie. Nagle jednak szczury przestały się pojawiać. Tego samgo dnia jednak ludziom zaczęły doskwierać dziwne dolegliwości - gorączka, silne bóle, obrzęki szyi i pachwin, błyszczące oczy, świszczący oddech. Pierwszą osobą, u której Rieux to zauważył, był dozorca Michel. Grand, ubogi urzędnik merostwa, którego Rieux leczył za darmo, wezwał doktora do siebie. Chodziło o jego sąsiada, Cottarda, który próbował popełnić samobójstwo, wieszając się. Rieux postanowił donieść o tym wypadku policji.

Michel czuł się coraz gorzej. Miał ogromną gorączkę, na jego ciele pojawiły się czarne gruczoły, wymiotował. Po chwilowym polepszeniu objawy powróciły i Michel zmarł 30 kwietnia w karetce wiozącej go do szpitala, wygrażając sprawcom jego choroby słowami: „Ach, świnie!” i „Szczury!”. Śmierć dozorcy wywołała na początku zdumienie, a potem strach. W tym miejscu narrator powołuje się na zapiski świadka tamtych wydarzeń, Jeana Tarrou, przedstawiając jednocześnie jego osobę. Tarrou sprowadził się do miasta kilka tygodni wcześniej i mieszkał w hotelu. Nikt nie wiedział, skąd przybył i w jakim celu zamieszkał w Oranie. Był to człowiek dobroduszny, zawsze uśmiechnięty, wyglądał na przyjaciela wszystkich normalnych rozrywek, nie będąc ich niewolnikiem.

Często bywał u tancerzy i muzyków hiszpańskich, licznie przebywających w mieście.

Zapiski Tarrou zawierają wiele opowieści mało znaczących, jakby ich autor chciał zdać sprawę z historii choroby patrząc przez lupę. Przytacza rozmowę dwóch konduktorów tramwajowych, którzy przyczyny śmierci swojego kolegi, Campsa, dopatrują się w jego grze na pistonie w „Orfeonie”. Szczególną sympatią Tarrou obdarza śmiesznego staruszka, który poddaje się osobliwemu zajęciu: codziennie wabi koty papierkami, by później z radością w oczach opluć zwierzęta. Po historii ze szczurami staruszek był zbity z tropu, ponieważ koty przestały się pojawiać. W jednym z tramwajów znaleziono szczura. Nocny stróż hotelowy powiedział Tarrou, że spodziewa się nieszczęścia z powodu pojawienia sie gryzoni - jego zdaniem będzie to trzęsienie ziemi.

Kolejna scenka opisana przez Tarrou to wizyta w restauracji hotelowej śmiesznej rodzinki. Ojciec rodziny wygląda jak sowa, jego dzieci (Filip i Nicole) są ubrane „jak tresowane psy”. Ojciec nie mówi na „ty” do członków rodziny, ale w trzeciej osobie. Później dowiemy się, że człowiekiem tym jest sędzia śledczy Othon, pojawiający się już wcześniej w powieści. Tarrou mówi już o dwunastu przykładach dziwnej gorączki, opisuje także wygląd doktora Rieux i przedstawia go jako człowieka „zorientowanego w sytuacji”. Po śmierci dozorcy Rieux zadzwonił do swojego przyjaciela, lekarza i sekretarza syndykatu lekarzy Richarda. Rieux prosi o izolację chorych, trzeba jednak poczekać na decyzje władz - prefektury. Nazajutrz po śmierci dozorcy pogoda się popsuła, nastąpiły gwałtowne opady deszczu, a potem zrobiło się gorąco. Rieux udał się jako świadek na dochodzenie w sprawie próby samobójczej Cottarda. Grand opisuje tamte wydarzenia. Rozmawiał z Cottardem zaledwie kilka razy, spotkał go tamtego dnia na schodach, niosąc do domu pudełko z kredą. Cottard poprosił Granda o czerwoną kredę, którą potem napisał na drzwiach swojego domu „Wejdźcie, powiesiłem się”. Decyzję Cottarda umotywował „problemami osobistymi”, sam Cottard zaś zapewnił, że taki wypadek się więcej nie powtórzy.

Pojawiały się kolejne przypadki choroby. O ile prasa pisała sporo na temat szczurów, o tyle teraz nie pisała nic. Szczury umierają bowiem na ulicy, a ludzie w domu.

Rieux rozmawiał na temat choroby z lekarzem Castelem i wstępnie zidentyfikował ją jako dżumę. Obaj lekarze nie są pewni tej diagnozy, ponieważ dżuma zniknęła z tej szerokości geograficznej lata temu.

Doktor Rieux był zaskoczony tym, że zaraza dosięgła miasto - podobnie jak wszyscy mieszkańcy. Z jednej strony ludzie odczuwali niepokój, z drugiej - ufność: „To nie potrwa długo, to zbyt głupie.”

Narrator charakteryzuje społeczność miasta jako „humanistów”, stwierdza, że tego typu ludzie nie wierzą w zarazy. Chcą żyć normalnie, nie pod pręgierzem wojny czy epidemii, uważają się za ludzi wolnych.

Grand przychodzi z Cottardem do Rieux i przedstawia doktorowi dane o zgonach: 11 osób zmarło w ciągu ostatnich 48 godzin. Grand opuszcza towarzyszy, ponieważ ma żelazną zasadę, że wieczorami siedzi w domu, pracując nad czymś zagadkowym. Rieux domyśla się, że chodzi o jakąś twórczość pisarską. Cottard na pożegnanie poprosił Rieux o spotkanie.

Rieux myśli o Grandzie, wyobraża go sobie jako uczestnika jednej z wielkich dżum: „To ten rodzaj człowieka, który w takich razach zostaje oszczędzony”

Rieux czytał o tym, że dżuma zabija ludzi mocnych, a oszczędza tych słabych. Rieux charakteryzuje Granda jako człowieka skromnego. Przed dwudziestu laty zgłosił się do pracy w urzędzie, licząc na rychły awans. Mimo to pensja Granda przez lata była śmiesznie mała. Urzędnik nie starał się u nikogo o poprawienie tej sytuacji - po pierwsze z powodu swojej skromności, po drugie dlatego, że nie był w stanie znaleźć odpowiednich słów, których mógłby użyć, żeby poprosić o awans czy podwyżkę. Grand ma z tym ogromny problem, jak mówi do Rieux „chciałby nauczyć się wypowiadać”. Pod wpływem nalegań Rieux w prefekturze zwołano komisję sanitarną. Wśród lekarzy poza Rieux narrator wymienia jeszcze starego Castela i Richarda. Zebrani nie chcą dopuścić do siebie wiadomości, że chorobą, która pojawiła się w mieście, jest dżuma. Rieux ostrzega zebranych, że jeżeli nie podejmą odpowiednich środków, to epidemia wybije pół miasta. W końcu zebrane gremium postanowiło, że podejmie takie środki, jakby choroba była rzeczywiście dżumą.

Następnego dnia prefektura wywiesiła w mieście (w niezbyt widocznych miejscach) afisze, opisujące środki, które mają zamiar przedsięwziąć władze. Są to: kontrola zaopatrzenia w wodę, dbanie o higienę, rejestracja zachorowań, izolacja zarażonych w szpitalach.

Rieux wybierał się do Cottarda, o czym poinformował Granda. Grand stwierdził, że Cottard się ostatnio zmienił, stał się uprzejmy. Do tej pory był zamknięty i cichy, teraz szukał towarzystwa z innymi, zwłaszcza z Grandem, często wychodzili razem do restauracji. Grand uważa, że Cottard jest człowiekiem, który „ma sobie coś do zarzucenia”.

Rieux rozmawiał z Cottardem. Cottard uważa, że epidemia nie nadejdzie, i niejako mu się to nie podoba. Mówi o tym, że w mieście potrzeba trzęsienia ziemi.

Dżuma się nasila, Rieux zaczyna odczuwać zmęczenie. Ludzie nie przyjmują go w domach tak serdecznie, nie chcą się przyznać do choroby, są nieufni. Szpital się zapełnił, w szkole i przedszkolu otwarto nowe oddziały szpitalne. Próbowano sprowadzić z Paryża serum, ale bezskutecznie. W dniu, kiedy liczba zmarłych doszła do trzydziestu, władze postanowiły ogłosić stan dżumy i zamknęły bramy miasta.

II

Narrator opisuje konsekwencje zamknięcia miasta. Podstawową była „nagła rozłąka istot do tego nieprzygotowanych.”

Ludzie nie mogli kontaktować się z bliskimi, których dżuma zastała poza miastem, nie działała poczta, telefony były ograniczone do spraw ważnych. Jako właściwie jedyny sposób komunikowania się został telegram, ludzie musieli więc ograniczyć się do jednozdaniowego informowania swoich bliskich o tym, co się dzieje w mieście. Ludzie bardzo przeżywali tę sytuację, niektórzy dopiero teraz uświadomili sobie, jak wiele znaczą dla nich ich bliscy. Przykładem takich osób są państwo Castel. Żona doktora była jedyną osobą, która postanowiła dobrowolnie wrócić do miasta podczas epidemii i zostać tam. W innych przypadkach mieszkańcy Oranu nie chcieli narażać swoich bliskich na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Od tego momentu dżuma stała się sprawą całego miasta. Ludzie czuli się jak wygnani, byli osamotnieni i zrozpaczeni. Najbardziej wygnani czuli się ludzie, którzy nie pochodzili z Oranu (jak np. Rambert), nie czuli się związani z tym miastem, a dżuma tam właśnie ich zastała. Byli oni daleko od swoich domów i tym bardziej tęsknili.

Zamknięcie miasta oznaczało wstrzymanie ruchu pociągów, niewpuszczanie do portu statków. Ustała wymiana handlowa, zaczęto odczuwać problemy z zaopatrzeniem w żywność i bieliznę, władze miasta prosiły o oszczędzanie prądu, ograniczono ruch kołowy. Wielu ludzi poszło na urlopy i z braku zajęcia odwiedzano tłumnie kawiarnie, restauracje i kina. Kąpiele morskie zostają zabronione, upada turystyka. Liczba ofiar wzrosła do 500 osób tygodniowo.

Rieux nie mógł kontaktować się z żoną, która nadal przebywała w sanatorium poza miastem. Grand opowiedział doktorowi historię swojego życia. Ożenił się młodo z kobietą o imieniu Jeanne. Młodzi bardzo się kochali, ale z czasem pochłonęła ich praca. Grand wini się za to, że zbyt rzadko mówił żonie, że ją kocha. Lata mijały, ich uczucie ostygło, aż w końcu Jeanne odeszła.

Trzy tygodnie po zamknięciu bram Rieux spotkał na ulicy Ramberta. Dziennikarz chce wyjechać z miasta i prosi doktora o pomoc. Tłumaczy się, że zostawił w Paryżu żonę (tak naprawdę nie jest to żona, ale nie ma to większego znaczenia), za którą bardzo tęskni. Próbował uzyskać zgodę na opuszczenie miasta w prefekturze, ale to nie poskutkowało. Prosi doktora Rieux o wydanie zaświadczenia o tym, że nie jest chory. Rieux nie może jednak takiego pisma wydać, ponieważ nie jest w stanie sprawdzić, czy Rambert jest chory, a nawet gdyby było to w zasięgu jego możliwości, to przecież dziennikarz może od momentu wydania zaświadczenia zachorować. Poza tym wiele osób jest w podobnej sytuacji do Rambert, władze nie mogą robić dla niego wyjątków. Rieux nie uznaje racji Ramberta, co złości dziennikarza, który oskarża doktora o to, że „żyje w abstrakcji”.

Rieux pełen poświęcenia opiekuje się chorymi w szpitalu, codziennie robi obchody, jest bardzo zmęczony. Każdego dnia widzi otaczającą go śmierć, cierpienie chorych i ich rodzin. Nierzadko musi wyrywać zarażonych z domu siłą, wspomagając się wojskiem i policją. W doktorze zaczyna się rodzić „trudna obojętność”.

Pod koniec pierwszego miesiąca dżumy epidemia wzmogła się. Władze kościelne zorganizowały tydzień modlitw w związku z epidemią. W tym czasie częstotliwość wizyt mieszkańców miasta w kościele wzrosła, choć nie można mówić o wzroście religijności. Na koniec tygodnia modlitw, w niedzielę, kazanie wygłosił ojciec Paneloux. Paneloux z natury był człowiekiem porywczym i namiętnym, i podobne było jego kazanie, które zgromadziło w kościele tłumy. Paneloux w sposób autorytarny przedstawiał dżumę jako karę boską, jako moment próby. Nazywa mieszkańców Oranu grzesznikami, którzy powinni się nawrócić w obliczu zarazy. Trudno powiedzieć, na ile i w jaki sposób kazanie to podziałało na mieszkańców miasta. Na pewno jednak uświadomiło im myśl, że za nieznaną zbrodnię zostali skazani na niepojęte więzienie.

Grand opowiedział Rieux o swojej pracy twórczej. Urzędnik często zastanawia się nad każdym słowem, ponieważ jego zdaniem ma to ogromne znaczenie. Jest to dla niego wielki kłopot, bo często nie wie, które będzie odpowiednie. Grand czyta Rieux pierwsze zdanie swojej powieści, które brzmi: „W piękny poranek majowy wytworna amazonka, siedząc na wspaniałej kasztance, jechała kwitnącymi alejami Lasku Bulońskiego.”

Grand traktuje to zdanie jedynie jako szkic, chce je poprawiać i wierzy, że po napisaniu całej powieści ludzie zachwycą się nią, chwaląc ją słowami „Panowie, kapelusze z głów!”

Tymczasem Rambert bezskutecznie starał się w urzędach o zezwolenie na wyjazd z miasta. Gdy już odwiedził wszystkie i był pewien, że nic z tego nie wyjdzie, zaczął odwiedzać poczekalnię dworcową, tęskniąc za rodzinnym Paryżem.

Pod koniec czerwca rozpoczęły się upały, a liczba ofiar wzrosła do 700 tygodniowo. Miasto ogarnęło przygnębienie. Atmosfera w mieście rosła, niektórzy ludzie próbowali uciec z miasta, byli powstrzymywani przez żandarmów. Mówiło się o rannych, a nawet zabitych. Postanowiono pozabijać psy i koty, które mogły być potencjalnymi roznosicielami pcheł.

Narrator ponownie powołuje się na notatki Tarrou z tamtego okresu. Tarrou pisze o zawiedzionym staruszku, który nie ma już jak opluwać swoich kotów. Wspomina także stróża hotelowego, który twierdzi, że przepowiedział taki bieg wypadków. Mówił wtedy wprawdzie nie o dżumie, lecz o trzęsieniu ziemi, ale to mu nie przeszkadzało. Dyrektor hotelu był przygnębiony, ponieważ podróżni opuścili hotel, zamieszkawszy u znajomych w mieście. W hotelu pozostał jedynie Tarrou, na obiady nadal przychodził tam pan Othon (człowiek-sowa), tym razem jednak bez żony, która pochowała swoją matkę i przechodziła kwarantannę.

Narrator opisuje wizyty Rierux u starego astmatyka. Był on niegdyś kramarzem, a pewnego dnia postanowił przestać pracować. Od tego momentu leży cały czas w łóżku i mierzy czas, przekładając ziarna grochu z jednego garnka do drugiego. Tarrou nazywa go świętym, pod warunkiem, że „świętość to zespół przyzwyczajeń”.

W mieście powstał nowy dziennik - „Kurier Epidemii”, zajmujący się tylko tematem dżumy. W restauracjach brak podstawowych produktów, takich jak kawa i cukier. Wieczorami ludzie poddają się swoim namiętnościom. Na początku, kiedy wierzyli, że jest to choroba jak wszystkie inne, religia była na swoim miejscu. Ale kiedy zobaczyli, że to rzecz poważna, przypomnieli sobie o rozkoszy.

Tarrou mówi w swoich notatkach o długiej rozmowie z Rieux. Rieux czekał na Tarrou w swoim mieszkaniu i rozmawiał z matką. Liczba zarażonych cały czas rosła, ich dymienice nie chciały się otwierać przy nakuwaniu, co sprawiało chorym ból. Pojawiła się nowa odmiana choroby, dżuma płucna.

Tarrou przybył do mieszkania Rieux. Rozmawiają na temat pogarszającej się sytuacji w mieście. Tarrou proponuje siebie jako organizatora ochotniczych oddziałów sanitarnych, Rieux cieszy się na tę inicjatywę i liczy na zgodę prefektury. Przyjaciele rozmawiają także na temat kazania ojca Paneloux. Tarrou pyta Rieux, czy doktor wierzy w Boga, na co Rieux odpowiada przecząco. Rieux traktuje dżumę jako nieustanną walkę ze śmiercią, a ogromna liczba ofiar jest dla doktora „niekończącą się klęską”.

Następnego dnia Tarrou znalazł pierwszą grupę ochotników, którzy chcieli pomagać lekarzom w opiece nad chorymi. Narrator tłumaczy przy tej okazji, że nie chce opiewać zbytnio bohaterstwa, pomoc ludności Oranu wydała się czymś zwyczajnym - „walka jest czymś logicznym”.

Doktor Castel zaczął pracować nad produkcją surowicy na miejscu, licząc, że ta stworzona z mikroba dżumy, która pojawiała się w mieście, będzie skuteczniejsza.

Grand zaczął w sposób naturalny pełnić funkcję sekretarza formacji sanitarnych. Część drużyn miała zadania zapobiegawcze, próbując wprowadzić w poszczególnych dzielnicach przestrzeganie zasad higieny. Inne drużyny towarzyszyły lekarzom w wizytach domowych. Grand zaś prowadził rejestrację i statystyki. Tymczasem Grand, Rieux i Tarrou zaprzyjaźnili się.

Rambert próbuje sposobów nielegalnych, by opuścić miasto. Najpierw szukał bezskutecznie pomocy u kelnerów, potem jednak spotkał u Rieux Cottarda, który wiedział o istnieniu tajnej, nielegalnej organizacji, zajmującej się przemytem ludzi i towarów przez bramy miasta. Cottard i Rambert odwiedzają kawiarnię, gdzie spotykają się z niejakim Garcią, przedstawicielem kontrabandy. Garcia umówił Ramberta na spotkanie przy Urzędzie Celnym z osobą odpowiedzialną za przemyt ludzi, Raoulem, później Raoul umówił się z Rambertem na zjedzenie następnego dnia obiadu w restauracji hiszpańskiej. Tam Rambert spotkał się z kolejnym pośrednikiem, Gonzalesem. Droga do ucieczki z miasta okazała się trudna, ale wydawała się skuteczna - kontrabanda miała swoich ludzi wśród strażników strzegących bram miasta. Rambert opowiedział o swoich planach ucieczki Rieux, który nie potępił jego zamiarów, a nawet sprzyjał osiągnięciu szczęścia przez dziennikarza. Tymczasem liczba chorych przestała lawinowo rosnąć, a do miasta przybył personel medyczny z zewnątrz - siedmiu lekarzy i sto pielęgniarek. To jednak nie wystarczało, nadal brakowało ludzi. Do oddziałów sanitarnych zgłosił się za namową Tarrou ojciec Paneloux.

Rambert zaczyna mieć kłopoty z wydostaniem się z miasta, kolejne osoby nie przychodzą na umówione spotkania. Dziennikarz poznaje strażników Marcela i Louisa, którzy mają mu pomóc w ucieczce. Sprawa jego ucieczki z miasta przeciąga się, musi załatwiać wszystko od początku.

Jeden z pacjentów nieoczekiwanie zdrowieje. Cottard nie wierzy w to, że dżumę uda się pokonać, twierdzi, że ten człowiek musiał być chory na coś innego. Grand proponuje Cottardowi wstąpienie do formacji sanitarnych, ale ten mówi, że to nie dla niego i że dobrze mu z dżumą. Tarrou daje do zrozumienia Cottardowi, że wie o tym, że coś przeskrobał. I rzeczywiście, gdyby nie dżuma, Cottard zostałby aresztowany - i dlatego właśnie próbował popełnić samobójstwo.

Grand próbuje przekonać Ramberta, żeby wstąpił do oddziałów sanitarnych. Dziennikarz jednak na pierwszym miejscu stawia miłość. Rieux tłumaczy mu, że walka z dżumą to nie bohaterstwo, ale przejaw ludzkiej uczciwości, która polega na rzetelnym wykonywaniu swojego zawodu. Tarrou mówi Rambertowi, że żona Rieux znajduje się daleko od niego, w sanatorium. Następnego dnia Rambert zgłosił się do oddziałów sanitarnych, zaznaczył jednak, że będzie w nich służył jedynie do swojej ucieczki z miasta.

III

Ten rozdział opisuje zachowanie się ogółu społeczności Oranu w szczycie sierpniowych upałów i zarazem dżumy.

W połowie sierpnia dżuma przesłoniła wszystko. Ludzie zaczęli rozumieć, że nie liczą się już losy indywidualne, ale wspólna historia - że dżuma dotyczy wszystkich, że nie jest to coś, od czego się można odgrodzić, co niedługo minie. Ludzie czuli się jak w więzieniu, odgrodzeni od całego świata, samotni, przestraszeni, zbuntowani.

Zaczął wiać intensywny wiatr, od długich miesięcy nie spadła ani jedna kropla deszczu. Wieczorami ulice były puste, ludzie nie wychodzili z domów. Dżuma, która do tej pory zebrała najwięcej ofiar na obrzeżach miasta, zaczęła przenosić się do dzielnic wewnętrznych. Mieszkańcy centrum zrozumieli, że teraz nadeszła ich kolej. Winą za szybsze rozprzestrzenianie się epidemii ludzie obarczali silny wiatr. Władze miasta postanowiły odizolować dzielnice szczególnie doświadczone przez dżumę, co spotkało się z niezadowoleniem ich mieszkańców. Ci zaś, którzy zamieszkiwali inne tereny, czuli się lepsi i bardziej wolni od odizolowanych.

W tym samym czasie wzrosła liczba pożarów w mieście. Okazało się, że to ludzie, którzy powracali z kwarantann podpalali swe domy, chcąc zabić w nich bakcyla dżumy. Gdy początkowe apele o skuteczności dezynfekcji nie poskutkowały, podpalaczy zaczęto straszyć karami więzienia, co było o tyle dla ludzi odstraszające, że właśnie tam (ze względu na duże skupisko ludzi) odnotowywano największą liczbę zachorowań. Chorowali wszyscy, zarówno więźniowie i strażnicy, co niejako zrównało jednych z drugimi. Podobna sytuacja dotyczyła innych grup ludzi mieszkających wspólnie - zakonników i żołnierzy. Zakonnicy jednak opuścili klasztory i zamieszkali przy rodzinach, a skoszarowanych żołnierzy rozbito na garnizony. W ten sposób choroba, która na pozór zmusiła oblężonych do solidarności, łamała zarazem tradycyjne zrzeszenia i odsyłała ludzi z powrotem do samotności. Powstał więc zamęt.

Ludzie atakowali bramy miasta, rabowali podpalone lub zamknięte z przyczyn sanitarnych domy. Ogłoszono stan oblężenia i wprowadzono zaciemnienia - od jedenastej wieczorem miasto pogrążało się w mroku.

Dalej narrator opisuje pogrzeby. Na początku były one pospieszne. Zniesiono wszelkie formalności. Rodzina często nie mogła uczestniczyć w pogrzebie ze względu na kwarantannę. Z czasem zaczęło brakować podstawowych rzeczy, potrzebnych do odprawienia pogrzebu: trumien, płótna na całuny, miejsca na cmentarzu. Trumny stały więc przechodnie: służyły tylko podczas transportu trupów na cmentarz. Z czasem ludzi zaczęto grzebać w zbiorowych dołach - jeden był przeznaczony dla mężczyzn, drugi dla kobiet. Trupy wrzucano do dołów, przysypując je wapnem i ziemią. Pod koniec zarazy podział ten okazał się jednak nieistotny i trupy wrzucano do dołów jak popadnie.

W okresie tuż przed krytycznym atakiem dżumy zabrakło osób do grzebania trupów, była to jednak tylko sytuacja przejściowa. W okresie największego zadżumienia rąk do pracy nie brakowało, ponieważ w mieście panowało ogromne bezrobocie.

Zmiany w organizacji pogrzebów zmieniły się na początku września, kiedy zaczęło brakować miejsc na cmentarzu. Doły zaczęto kopać coraz głębsze, a trupy zwożono nocą i grzebano w większych grupach. Wkrótce jednak zmarłych na dżumę trzeba było spalać w piecu krematoryjnym. Do transportu trupów użyto tramwajów.

W tym okresie podstawowe cierpienie mieszkańców miasta - rozłąka z bliskimi, traciło swój patos. Ludzie zaczęli zapominać twarze swoich bliskich. Wielkie uczucia minęły, wszyscy zaczęli doświadczać uczuć monotonnych. Po okresie dzikiego porywu pierwszych tygodni nastąpiła niema zgoda mieszkańców na zaistniałą sytuację - przystosowali się oni do nowych warunków. Ludzie stracili wrażliwość, przyzwyczaili się do rozłąki z tymi, których kochają. Dżuma odebrała wszystkim siłę miłości, a nawet przyjaźni, trzeba to powiedzieć. Miłość bowiem żąda odrobimy przyszłości, a myśmy mieli tylko chwile.

Ludzie utracili swoją indywidualność, przestali myśleć o własnych uczuciach, myśleli tylko o sprawach ogółu, czyli o dżumie. Popadli w rutynę, ich życie stało się szare, monotonne. Inaczej mówiąc, nie dokonywali już żadnego wyboru. Dżuma zniosła sądy wartościujące.

IV

Wrzesień i październik. Rieux dowiaduje się z telegramu do lekarza, leczącego jego żonę, że jego ukochana ma się źle. Tarrou zamieszkał u Rieux po zamianie hotelu na dom kwarantanny. Rieux zauważa u siebie obojętność na chorobę. Jest przemęczony, pracuje dwadzieścia godzin na dobę. Dodatkowo ludzie nie są mu wdzięczni, ponieważ jego przyjście zwiastuje nie odratowanie z choroby, lecz śmierć. W domach chorych nie jest przyjmowany tak, jak jak przed dżumą - jak zbawca.

Jedyną osobą w mieście, która nie odczuwała dotkliwych skutków dżumy, był Cottard. Nadal trzymał się trochę na uboczu, utrzymywał jednak stosunki z innymi ludźmi. Szczególnie upodobał sobie Tarrou, którego często odwiedzał, a znajomy przyjmował go w miarę możliwości. Z tego powodu notatki Tarrou z tego okresu skupiają się właśnie na osobie Cottarda, piszący tytułuje nawet kilka stron notatnika na ten temat jako „Stosunki Cottarda z dżumą”. Ogólna opinia Tarrou o rentierze zamyka się w sądzie:

„To człowiek, który rośnie”

Optymizm Cottarda wynika z przyjętej przej niego ciekawej filozofii. Człowiek ten zauważa, że choroby nigdy nie łączą się ze sobą - na takiej samej zasadzie gdy teraz panuje dżuma policja go nie ściga. Cottard czuje się blisko ludzi i odpowiada mu to. Dżuma jest czymś, co łączy go ze społecznością Oranu. Negatywną stronę dżumy znał Cottard już wcześniej, nie robi mu to więc wielkiej różnicy. Nieufność, jaka towarzyszy teraz mieszkańcom Oranu w stosunku do siebie nawzajem (każdy może przecież zarazić inną osobę dżumą) zna on już, ponieważ jako osoba z haniebnym czynem na sumieniu obawiał się donosów ze strony innych. Cottard rozumie doskonale ludzi, którzy żyją w myśli, że dżuma może im nagle położyć rękę na ramieniu i że w chwili kiedy człowiek cieszy się, iż jest jeszcze zdrów i cały, ona szykuje się może, żeby to zrobić (...) Strach wydaje mu się mniej ciężki do udźwignięcia, niż wówczas gdy odczuwał go zupełnie sam.

W dalszej części swoich notatek Tarrou relacjonuje wydarzenie, jakiego doświadczył on i Cottard. Cottard zaprosił Tarrou do Opery Miejskiej na Orfeusza i Eurydykę, operę graną przez trupę, która przyjechała do Oranu i z powodu dżumy została przymusowo zatrzymana w mieście. Podczas wystawiania sztuki aktor grający Orfeusza zasłabł. Ludzie wstali i zaczęli wychodzić z opery. Także tutaj dotarła już dżuma.

Rambert spotkał się z Gonzalesem i strażnikami. Marcel i Louis zaprosili go do siebie. Dziennikarz musiał czekać na ucieczkę jeszcze dwa tygodnie, aż zacznie się straż przy bramie Marcela i Louisa. Przez te dwa tygodnie Rambert pracował wyjątkowo intensywnie. Rieux ostrzegł go, że sędzia Othon zwrócił uwagę na jego kontakty z kontrabandą.

Rambert zamieszkuje w małym domku hiszpańskim. Rozmawia ze starą Hiszpanką. Wszystko już jest gotowe, są umówieni na północ. W ostatniej chwili jednak Rambert zmienia zdanie i decyduje się pozostać w mieście. Chce dzielić z uwięzionymi ich los, solidaryzuje się z cierpiącymi. Nie chce być szczęśliwym egoistą.

Pod koniec października doktorowi Castelowi udało się wyhodować serum, postanowiono dokonać pierwszej próby na synku sędziego Othona, Filipie, który był w stanie beznadziejnym. Lekarze podali mu serum, potem obserwowali cały czas malca, który umarł w męczarniach, choć walczył z chorobą dłużej niż inni.

Paneloux, który także obserwował umieranie małego Filipa, zmienił się od tamtego czasu. Zaczął przygotowywać rozprawę pod tytułem „Czy kapłan może radzić się lekarza”, pewne swoje przemyślenia z nią związane chce wygłosić podczas kazania, na które zaprosił także doktora Rieux. Na drugim kazaniu ojca Paneloux nie było już tak dużo osób, kościół zapełnił się w trzech czwartych. Wynikało to ze specyficznego stosunku mieszkańców Oranu do religii. Obywatele miasta byli bardziej zainteresowani zabobonami - nosili medaliki, talizmany, które miały ich uchronić przed dżumą, bardzo modne stały się przepowiednie, ale mało osób uczestniczyło w nabożeństwach.

Drugie kazanie ojca Paneloux znaczenie różniło się od pierwszego. Ojciec Paneloux nie przedstawiał już dżumy jako kary za grzechy, ale raczej jako wyzwanie, w którym sprawdza się nasze człowieczeństwo. Zachęcał do walki z zarazą. Nie mówił już „wy”, ale „my” - nie oskarżał swoich słuchaczy o nic, ale utożsamiał się z nimi. Mówił o cierpieniu niewinnych, którego nie da się nijak uzasadnić, ale trzeba je zaakceptować, wyzbyć się egoizmu w imię trudnej miłości do Boga. Zdaniem słuchającego kazania Rieux Paneloux w niektórych miejscach zbliżał się w kierunku herezji. Po wyjściu z kościoła młody diakon powiedział jezuicie, że jego rozprawa raczej nie uzyska imprimatur - władze kościelne nie zgodzą się na jej druk.

Wkrótce po tych wydarzeniach Paneloux przeprowadził się - zamieszkał u starej gospodyni, na której zrobił złe wrażenie. Gdy zapadł na chorobę o dziwnych objawach (najprawdopodobniej była to dżuma), nie pozwolił kobiecie wezwać lekarza. Kiedy dostał się do szpitala, jego stan był już ciężki. Umarł szczęśliwy, z krucyfiksem w ręku, a na jego karcie napisano „przypadek wątpliwy”.

Wszystkich Świętych. Ochłodziło się, wiał zimny wiatr. Ale w tym roku nie chciano myśleć o zmarłych. Nie byli to już ci opuszczeni, do których przychodziło się wytłumaczyć raz na rok. Byli intruzami, których chce się zapomnieć.

Liczba zmarłych przestała rosnąć, wykres dżumy ustabilizował się. Przyczyny tego faktu dopatrywano się w serum doktora Castela. Na dżumę zmarł doktor Richard. Wszystkie gmachy użyteczności publicznej poza prefekturą zostały zamienione na szpitale i lazarety.

Szerzyła się dżuma płucna. Chorzy umierali znacznie szybciej, wśród krwawych wymiotów.

Towary pierwszej potrzeby zaczęły być sprzedawane po horrendalnie wysokich cenach. Doprowadziło to do rozwarstwienia społeczeństwa - biedni ludzi zaczęli cierpieć głód, podczas gdy bogatym niczego nie brakowało. Nastrój w mieście był napięty, co dobrze oddaje historia zawarta w zapiskach Tarrou.

Tarrou mówi w nich o tym, jak z Rambertem i Gonzalesem odwiedzili w niedzielne popołudnie obóz odosobnienia mieszczący się na stadionie miejskim. Początkowo w tego typu osobach panował rozgardiasz, potem ludzie poddali się bezczynności, zapanowała między nimi wzajemna nieufność. W obozie spotkali pana Othona; tam Tarrou po raz pierwszy usłyszał, jak sędzia wymawia imię swojego zmarłego syna. Dawny butny i sprawiający rodzinie przykrości prawnik stał się cichym, przejętym losem swoich dzieci człowiekiem.

Zbliżał się koniec listopada, ochłodziło się jeszcze bardziej. Tarrou towarzyszył Rieux w odwiedzinach u starego astmatyka, wyszli razem na taras i Tarrou opowiedział doktorowi historię swojego życia.

Dzieciństwo miał szczęśliwe, rodzice go kochali. Jego ojciec był zastępcą prokuratora generalnego, dzięki czemu rodzinie powodziło się pod względem finansowym. Nie był to człowiek wybitny, ale w oczach Tarrou na pewno nie zły. Miał dziwną pasję - doskonale znał na pamięć rozkład jazdy Chaixa. Tarrou to bawiło i czuł podziw dla ojca z powodu jego doskonałej pamięci. Chłopiec przeżył szok, gdy pewnego dnia, w wieku siedemnastu lat, uczestniczył w rozprawie ojca. Najlepiej zapamiętał z tej rozprawy winowajcę, którego widok poruszył go do głębi. Jego ojciec wywalczył dla oskarżonego karę śmierci i był osobiście obecny podczas egzekucji. Tarrou uświadomił sobie, że ojciec czynił to już wielokrotnie - za każdym razem, gdy wstawał wcześniej do pracy. Stracił do niego szacunek i uciekł z domu. Później odwiedzał matkę, a po śmierci ojca zabrał ją do siebie, aż ona także zmarła.

Od momentu ucieczki z domu Tarrou chciał za wszelką cenę walczyć ze śmiercią. Walczył w różnych konfliktach europejskich, wdał się w politykę, był jednak przeciwny zabijaniu i wszelkiej przemocy. Tarrou jest zdania, że cały świat jest zadżumiony, że ludzi ogarnął szał mordowania i nie mogą postępować inaczej.

Uważał, że każdy człowiek nosi w sobie dżumę

i trzeba być bardzo ostrożnym, żeby nikogo „nie zarazić”.

Tarrou cały czas próbuje osiągnąć świętość i szuka świętych na ziemi. Zastanawia się razem z doktorem Rieux, czy możliwa jest świętość bez Boga - skoro oni obaj w niego nie wierzą. Przyjaciele idą wykąpać się w morzu, aby odpocząć przez chwilę od swoich trosk.

Przyszła ostra zima (grudzień), a bakcyl dżumy zdawał sie nie ustępować. Sędzia Othon został omyłkowo przetrzymany dłużej w obozie kwarantanny, po interwencji Rieux wypuszczono go. Po kilku dniach postanowił tam jednak wrócić jako ochotnik - uważa, że w ten sposób będzie bliżej swojego zmarłego synka. Rambert przemyca za pośrednictwem strażników listy do żony.

Nadchodzi Boże Narodzenie, smutne i bez wyrazu. Prezentami cieszą się tylko najbogatsi. Pod wystawą sklepu z zabawkami Rieux i Tarrou spotykają płaczącego Granda - w dzień Bożego Narodzenia przypomniał sobie o Jeanne, o ich zaręczynach przed sklepem i nie był w stanie opanować emocji. Grand upada na ulicy, zaraził się dżumą płucną. Rieux postanawia leczyć go u niego w domu. Na prośbę chorego pali rękopis jego książki, liczący 50 stron, a zawierający tylko pierwsze zdanie, przepisywane i przerabiane na mnóstwo sposobów, z uwagami. Serum Castela sprawia, że Grand wraca do zdrowia. Tego typu przypadki zdarzają się wśród innych chorych. W mieście pojawiają się żywe szczury, a statystyki oznajmiają cofanie się choroby.

V

Mieszkańcy miasta z ostrożnością przyjmowali informacje o cofnięciu się choroby. Mimo to po raz pierwszy od rozpoczęcia epidemii zaczynali się zastanawiać, co będą robić po jej zakończeniu. Można było spotkać uśmiechniętych ludzi na ulicach - w mieszkańców Oranu wstąpiła nadzieja na pokonanie choroby. Siła dżumy zdecydowanie spadała, choć zdarzało się, że zabierała ludzi z zaskoczenia. Taki był przypadek sędziego Othona, który niespodziewanie zmarł, zaraziwszy się dżumą w obozie kwarantanny.

Paradokslanie niektórzy obywatele miasta w momencie poprawy sytuacji zdecydowali się na próbę ucieczki. Ceny towarów spadły. Przywrócono normalne oświetlenie, zapanowała powszechna radość. Niektórzy jednak nie byli w stanie się cieszyć z powodu przeżywania śmierci najbliższych lub niepokoju dotyczącego przebywających w zamkniętych obozach. Symbolicznym wydarzeniem było pojawienie się na ulicy kota. Tarrou ucieszył się na myśl o staruszku, który znowu będzie mógł oddać się swojemu zwyczajowi plucia na zwierzęta.

Powolne odchodzenie dżumy tylko jednego człowieka wprowadzało w popłoch: był to oczywiście Cottard. Odkąd statystyki zaczęły spadać, rentier często odwiedzał Rieux pod różnymi pretekstami, żeby dowiedzieć o jego zdanie na temat rozwoju choroby. Gdy Rieux opowiadał o optymistycznych prognozach, Cottard smutniał. Jego nastrój był zmienny, czasami odcinał się od wszystkich i nie wychodził ze swojego mieszkania. W dniu ogłoszenia przez prefekturę komunikatu o otwarciu bram, które miało nastąpić dwa tygodnie później, Cottard zniknął. Dwa dni później spotkał Tarrou na przedmieściach i zaciągnął go na spacer. W rozmowie z Tarrou Cottard daje wyraz swojego ogromnego zaniepokojenia myślą, że dżuma odejdzie, jednocześnie rentier cały czas liczy na to, że tak się jednak nie stanie, a jeśli nawet tak, to wszyscy zaczną życie „od zera”. W pewnym momencie na drodze pojawili się dwaj funkcjonariusze, który próbowali zatrzymać Cottarda. Mężczyźnie udało się uciec..

Dwa dni później nieoczekiwanie na dżumę zachorował Tarrou. Rieux za namową matki postanowił zostawić go w domu i razem zaopiekowali się chorym. Mimo to Tarrou zmarł. Rieux bardzo przeżył śmierć przyjaciela. Następnego dnia dostał wiadomość o śmierci żony; przyjął to ze spokojem. Serce Rieux przepełniał ból, czuł, że przegrał z dżumą.

Bramy miasta w końcu otwarto, czemu towarzyszyła radość i zabawa całego miasta. Do Oranu wróciło normalne zycie - przywrócono normalne kursowanie pociągów i statków, ludzie, którzy z powodu dżumy nie widzieli się miesiącami, mogli się w końcu spotkać. Do Oranu przyjechała ukochana Ramberta.

Okazuje się, że to Rieux jest narratorem utworu. Jako mieszkaniec Oranu i uczestnik tragicznych wydarzeń starał się przekazać je w sposób jak najbardziej obiektywny. Uczestniczył we wszystkich wydarzeniach osobiście i wszystkie uczucia zbiorowości, które opisywał, były także jego udziałem.

Jedyną osobą, z której uczuciami Rieux nie mógł się zidentyfikować, był Cottard - człowiek o samotnym sercu. Kiedy Rieux przemierzał ulice miasta, zatrzymał go policjant. Okazało się, że z domu Granda ktoś strzela do tłumu - był to Cottard. Został schwytany przez policjantów. Pod domem Rieux spotkał Granda, który powiedział mu, że napisał do Jeanne i zaczął na nowo zdanie swojej powieści. Doktor na koniec odwiedza swojego starego pacjenta, astmatyka, który w sposób zdystansowany odnosi się do wydarzeń w mieście.

Końcowe refleksje Rieux dotyczą natury człowieka. Doktor Rieux napisał swoje opowiadanie, bo nie chciał, aby ludzie, których stracił, zostali zapomniani. Chciał świadczyć na korzyść zadżumionych i wyciągnąć z całej zarazy naukę: że w ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę.

Wiedział jednak, że zwycięstwo nad dżumą nie jest ostateczne. Radość tłumów cieszących się z odejścia dżumy jest zawsze zagrożona. Bo „(...) bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika (...) Nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście.”



Wyszukiwarka