Ewa.Ornacka-Głos.Słowika.UoM, Głos Słowika


Głos Słowika

Kim jest ostatni pozostający na wolności boss "Pruszkowa"

Ewa Ornacka
Współpraca: Violetta Krasnowska

Tygodnik "Wprost", Nr 979 (02 września 2001)

Słowik zaczynał przestępczą karierę jako drobny złodziej. Do pozycji szefa "Pruszkowa" doszedł po trupach

Czterdziestojednoletni Andrzej Zieliński, pseudonim Słowik, nie jest ani drobnym przestępcą, ani tym bardziej ofiarą wymiaru sprawiedliwości - jak stara się siebie przedstawić w wydanej kilka tygodni temu książce. To jeden z najbezwzględniejszych polskich bandytów, poszukiwany międzynarodowym listem gończym. Do pozycji bossa "Pruszkowa" doszedł po trupach. - Słowik ma na sumieniu udział w szeregu nie wykrytych zabójstw związanych z przemytem alkoholu. Nieraz chwalił się, że za dobrze wykonaną robotę ma "od głowy" 10-15 tys. dolarów. Zlecał zabójstwa wspólników i konkurentów w narkotykowych interesach - mówi jeden z jego byłych kompanów (obecnie prowadzi legalne interesy).

Consigliere po polsku
Słowik zorganizował grupę consigliere, czyli prawników doradzających mafii. To oni załatwili mu prezydenckie ułaskawienie. Słowik wielokrotnie publicznie chwalił się, że ma na usługach kwiat warszawskiej palestry. Jeden z jego byłych pełnomocników, mecenas Andrzej Puławski, jest obecnie oskarżony o przedstawianie fałszywych zaświadczeń lekarskich o stanie zdrowia przestępcy znanego pod pseudonimem Uchal (dzięki temu gangster opuścił areszt). Inny pełnomocnik Słowika, mecenas Jan Dzido, będzie odpowiadał przed sądem za próbę wręczenia łapówki prokuratorowi prowadzącemu sprawę wymuszenia dokonanego przez Słowika. Zieliński korzystał także z pomocy lekarzy, w tym z profesorskimi tytułami, dzięki czemu przedstawiał zaświadczenia o złym stanie zdrowia i na ich podstawie wychodził z aresztu.
Consigliere pomagają Słowikowi do dzisiaj. O instytucji consigliere rozmawialiśmy z mecenasem Robertem Dzięciołowiczem, obecnym pełnomocnikiem prawnym Zielińskiego, wcześniej broniącym Marka Kruzela, pseudonim Oczko. - Nie jestem hipokrytą - zawód adwokata wymaga bezpośredniego kontaktu z podejrzanym o dokonanie przestępstw. Z definicji adwokat stoi na granicy prawa i bezprawia. Nietrudno tę granicę przekroczyć - wystarczy raz zrobić coś dla swoich klientów wbrew prawu, na przykład wynieść gryps czy przynieść nielegalnie telefon komórkowy do celi. Ja tego nie robię - mówi Dzięciołowicz. Przyznaje, że Słowika poznał dawno temu, rozmawiał z nim kilka razy, ale nie pamięta ani gdzie, ani o czym. Mówi, że nie ma kontaktów ze swoim klientem, że był zaskoczony ukazaniem się książki i niezadowolony z tego, że narobiła szumu wokół jego klienta.

Słowik kontra Masa
Książka rzekomo napisana przez Słowika (ustaliliśmy, że w rzeczywistości jest to dzieło trzech warszawskich adwokatów) miała właśnie narobić szumu. Wydanie jej to sygnał dla niektórych polityków, biznesmenów, ludzi kultury, że Słowik liczy na ich pomoc. Jeśli jej nie dostanie, może im zaszkodzić. Podobno zachował bogatą kolekcję zdjęć dowodzących jego bliskiej znajomości z ludźmi z życia publicznego. Przede wszystkim jednak Słowik chce podważyć zeznania świadka koronnego Jarosława Sokołowskiego (pseudonim Masa), byłego wspólnika, doskonale zorientowanego w przestępczych interesach "Pruszkowa". Masa jest przekonany, że Słowik zlecił zabójstwo Pershinga i spiskował także przeciwko niemu. Zieliński groził też jego dzieciom i szantażował żonę (Sokołowski był wówczas w areszcie). Teraz swoimi zeznaniami Masa pogrąża Słowika w największym w Polsce śledztwie przeciwko mafii.

Kariera gangstera
Andrzej Banasiak, bo takie nazwisko
nosił do niedawna urodzony w Stargardzie Szczecińskim Słowik, zaczynał przestępczą karierę jako drobny złodziej i włamywacz. Po raz pierwszy został zatrzymany w wieku 18 lat - za włamanie na Żoliborzu - i w 1979 r. skazany na półtora roku więzienia i 15 tys. zł grzywny. Dwa lata później skazano go za kradzieże samochodów. W 1982 r. otrzymał wyrok 2,5 roku pozbawienia wolności, a w 1983 r. skazano go na 3,5 roku więzienia (za kradzież w warunkach recydywy). W tym samym roku uciekł z zakładu karnego w Czarnem, za co dostał dodatkowe trzy miesiące więzienia. Wyroku nie odsiedział, gdyż objęła go amnestia.
W Warszawie, gdzie bywał od początku lat 80., Słowik zaprzyjaźnił się z Zygmuntem Raźniakiem (pseudonim Bolo), gangsterem specjalizującym się w kradzieżach srebra. Stworzyli złodziejski duet, okradający zakłady produkujące posrebrzane elementy. Wkrótce dzięki znajomości z Markiem Kruzelem Słowik z włamywacza przemienił się w przemytnika. Razem szmuglowali spirytus i papierosy. Pieniądze zarobione na kontrabandzie Słowik wniósł jako swój udział do gangu. W 1987 r. za kradzieże i rozboje skazano go na sześć lat więzienia, ale consigliere załatwili mu ułaskawienie przez prezydenta Lecha Wałęsę (w październiku 1993 r.). Żeby oczyścić swoją kartotekę, zmienił nazwisko na Andrzej Zieliński, przymując nazwisko żony.

Przemytnik
Słowik był dla podwarszawskich gangów cennym nabytkiem. Na zachodniej granicy skorumpował celników, dzięki czemu bez kontroli przejeżdżały tiry z kontrabandą. Mimo że w stolicy uważany był za człowieka z zewnątrz, zajął miejsce w pierwszym szeregu; przy jego układach na granicy zyski gangów rosły w postępie geometrycznym.
Słowik wiedział od celników, kiedy i gdzie wjeżdża do Polski towar przemycany przez konkurencję. Dzięki tym informacjom jego kompani organizowali zasadzki na transporty firmowane przez inne gangi i przejmowali ich towar. Z czasem stało się to nawet bardziej opłacalne niż organizowanie przemytu na własny rachunek. Słowik był już wówczas jednym z najbogatszych ludzi w Polsce.
22 września 1992 r. w okolicach Nieporętu policja namierzyła tira wiozącego kilkanaście tysięcy litrów przemycanego spirytusu i konwojowanego przez kilka aut osobowych. Ciężarówka zmierzała do dziupli, w której towar miał być rozładowany. I
wtedy wkroczyła policja. Zatrzymano i aresztowano dziesięć osób, m.in. Henryka Niewiadomskiego, Kruzela i Zielińskiego (posługiwał się dowodem na nazwisko Marek Stępniewski). Obok tira policjanci znaleźli porzuconą broń. Słowik trafił do aresztu, ale mimo poważnych zarzutów (przemyt, nielegalne posiadanie broni i fałszywych dokumentów) szybko wyszedł na wolność. 16 października 1992 r. prokuratura uchyliła wobec niego areszt. Akt oskarżenia przeciwko przemytnikom trafił wprawdzie do sądu, ale do dziś nie wyznaczono terminu rozprawy. Słowik opowiadał publicznie, że za "rozmycie sprawy" gangsterzy zapłacili wtedy 300 mln starych złotych.

Łaska prezydencka
Gdy w październiku 1993 r. objęto Zielińskiego aktem łaski, był poszukiwany przez policję, gdyż nie wrócił do aresztu z przepustki. Po ułaskawieniu wynajął w Pruszkowie restaurację i w towarzystwie kompanów świętował odzyskanie wolności. Podczas tego przyjęcia powiedział, że wolność kosztowała go 150 tys. USD. Twierdził, że odpowiednie osoby w kancelarii prezydenta wskazał mu znany warszawski adwokat broniący gangstera posługującego się pseudonimem Ali, który w latach 80. był szefem "Pruszkowa".
W kwietniu 1994 r. Zieliński został zatrzymany pod domem Wiesława Niewiadomskiego (pseudonim Wariat), brata Dziada, w towarzystwie kilku pruszkowskich żołnierzy. I tym razem miał sporo szczęścia: zdążył odrzucić broń (funkcjonariusze znaleźli w krzakach pistolety oraz pokaźną kolekcję granatów). Twierdził, że wyszedł z kolegami na wieczorny spacer. - Tamtego dnia Wariat miał zginąć. Zabicie członka rodziny wroga numer jeden było obsesją Słowika. W Ząbkach zastrzelił trzech ludzi Dziada, a ochroniarza szefa "Wołomina", niejakiego Czesława K., wysadził w powietrze. Z dumą opowiadał, jak na Mokotowie "rozwalił kałachem faceta"w samochodzie - obok siedziała żona ofiary - opowiada były żołnierz Słowika.

Spółdzielca
Ranga Zielińskiego w gangu szybko rosła. Kiedy w lutym 1996 r. Pershinga skazano na cztery lata więzienia, Słowik związał się z Mirosławem i Leszkiem Danielakami (Malizną i Wańką). To ta trójka oraz Zygmunt Raźniak tworzyli zarząd gangu, który kontrolował wszystkie pruszkowskie interesy. W 1997 r. warszawska prokuratura oskarżyła Zielińskiego o wymuszenie haraczu na właścicielu stołecznej restauracji. Akt oskarżenia trafił do sądu, ale dotychczas nie odbyła się ani jedna rozprawa.
W miarę jak umacniała się pozycja Słowika w gangu, rosła liczba jego wrogów. Zorganizowano na niego zamach bombowy, z którego wyszedł cało. - Zieliński nie potrafił kierować ludźmi. Nie był orłem w interesach, miał trudności z wysławianiem się. Sprawdzał się jedynie w przemycie, wymuszaniu haraczy i krwawych porachunkach. Brakowało mu intelektu i charyzmy Pershinga. Zawsze był porywczy, wszystko załatwiał siłą - opowiada były współpracownik Słowika.
Kiedy Pershing wyszedł z więzienia i zaczął odbudowywać swoje wpływy, spółdzielnia postanowiła się go pozbyć. - To Słowik podsunął mu atrakcyjną dziewczynę, która informowała o każdym jego kroku, towarzyszyła Pershingowi podczas wyprawy do Zakopanego, kiedy dokonano na niego zamachu. Dziewczynę szczegółowo poinstruowano, co ma robić przed zabójstwem i po nim - twierdzi oficer Centralnego Biura Śledczego.

Inwestor
Pod koniec lat 90. Zieliński został współwłaścicielem firmy Old Star, zajmującej się windykacją długów. W maju 1998 r. Słowika aresztowano (razem z Leszkiem Danielakiem) podczas próby wymuszenia spłaty 500 tys. USD fikcyjnego długu. Zarzucono mu też stosowanie gróźb wobec wspólnika firmy Wodamex. Proces rozpoczął się na początku 1999 r., ale Słowik zaczął cierpieć na dyskopatię. Dlatego jego sprawę wyłączono do odrębnego postępowania. Z dokumentów przesłanych do sądu wynikało, że przez trzy miesiące podsądny nie mógłby się stawiać na rozprawy. Po operacji kręgosłupa miał rozpocząć długotrwałą rehabilitację. Lekarze przekonywali, że jego dalszy pobyt w areszcie grozi trwałym kalectwem. W czerwcu 1999 r. stołeczny sąd rejonowy zawiesił wobec niego postępowanie. Wkrótce chory opuścił klinikę w Konstancinie. "Dla zdrowia" wybrał się do Mikołajek, gdzie rozliczał zyski z "opodatkowania" turystyki na Mazurach. Teoretycznie powinien się poruszać na wózku inwalidzkim, ale podczas chrzcin syna bez trudu wnosił do restauracji skrzynki z whisky. Policjanci zrobili mu wówczas zdjęcia.
Pieniądze zarobione w pruszkowskim gangu Słowik inwestował w nieruchomości, bary, restauracje, dyskoteki. Zaczął też sprowadzać kokainę z Kolumbii. - Zyskami dzielił się z Danielakami, Januszem Prasolem, Ryszardem Szwarcem i Raźniakiem. Tylko na "opodatkowaniu" firm instalujących automaty do gry zarabiali miesięcznie 6 mln USD. Słowik miał także stałe dochody ze spółek handlujących obuwiem, produkujących drzwi harmonijkowe, plastikowe okna. Haracz płaciły mu kantory, sklepy nocne, lombardy, warszawski dom towarowy. Pieniądze za "ochronę" przynoszono mu w reklamówkach.
Kiedy latem ubiegłego roku policja uderzyła w "Pruszków", Zieliński zdołał dzień wcześniej uciec. Chodzą słuchy, że kończą mu się pieniądze, że coraz natarczywiej domaga się "działki" od pozostających na wolności kolegów z grupy.

Ścigany
Po ukazaniu się książki firmowanej nazwiskiem Słowika Marek Biernacki, szef MSWiA, zapowiedział, że wkrótce "będzie on inaczej śpiewał" i to na Rakowieckiej. Prokuratura Okręgowa w Warszawie zbiera dowody w sprawach dotyczących zlecania zabójstw oraz udziału w nich Słowika. Podejrzewa Zielińskiego o założenie przestępczego związku zbrojnego i kierowanie nim wraz z czterema osobami (za co grozi do ośmiu lat więzienia) oraz o popełnienie wielu przestępstw w latach 1990-2000. To wszystko obciąża człowieka kreującego się na ofiarę stronniczego wymiaru sprawiedliwości.



Wyszukiwarka