UWAGA! Notka pełna glamzu! xD Pechowo akurat załapałam taki humor... ^^ Podkładzik TU
„Miłość przyjacielu, to dym, co z parą westchnień się unosi…”
Rozdział XIII
*Skrzypce! Muzyka naszych serc!*
Smyczek delikatnie sunął po naprężonych strunach, które jęcząc pod jego naciskiem, układały się w piękną melodię. Stare drewno instrumentu połyskiwało w półmroku, z każdym nawet najmniejszym ruchem gracza. Muzyka wypływająca spod jego dłoni, zdawała się wypełniać wszystko, wpływać w każdy zakamarek, szczelinę, w każdą bruzdę w sercach słuchających. W tym dialogu pozbawionym słów, a mimo to tak bardzo wyrazistym, dało się wyczytać pewien smutek. Smutek, który miał pozostać nigdy nie wypowiedziany…
Zanim Zelgadis otworzył oczy, do jego uszu dotarła muzyka, rozchodząca się echem po pustych korytarzach kościoła. To ona go zbudziła. Chłopak uniósł się powoli na łóżku, podpierając na łokciach i wsłuchał się w wygrywane nuty.
- Skrzypce? - mruknął sam do siebie ze zdziwieniem.
Przez długą chwilę przekonany był, że nadal śni, jednak z każdym nowym dźwiękiem zaczynał w to coraz bardziej wątpić. Nigdy nie miewał tak realistycznych snów. Ale kto mógł wpaść na pomysł koncertowania w środku nocy? Cóż, musiał przyznać, że gra jest całkiem niezła… ale dlaczego, do cholery, o takiej porze!? Widać, chyba będzie musiał się przyzwyczaić do nowych zwyczajów… Opadł zrezygnowany z powrotem na swoją poduszkę, jednak coś nie dawało mu ponownie zasnąć. I tym czymś wcale nie były wysokie tony skrzypiec. Przekręcił się niespokojnie na drugi bok. Ciekawość. Tak, musiał sprawdzić kim był tajemniczy muzyk. Z westchnieniem wstał i naciągnął na siebie swoją, białą koszulę. Zły był, że nie potrafi się opanować, jednak ta muzyka, zdawała się wciąż go nawoływać, intrygowała go. Kiedy zapiął ostatni guzik koszuli, wyszedł cicho na korytarz, pozostawiając za sobą uchylone drzwi.
Korytarz ciągnął się kilka metrów, by w końcu doprowadzić do krętych schodów, wiodących na niższe kondygnacje. Zelgadis nie musiał szukać, po prostu podążał za muzyką. Kiedy znalazł się na niższym piętrze, przemierzył jeszcze jedno przejście, po czym zatrzymał się przed masywnymi drzwiami z ciemnego drewna. Zawahał się przez moment, jednak zdecydował się otworzyć. Ach, ciekawość! Delikatnie nacisnął, mosiężną klamkę i pchnął ciężkie wrota, które skrzypnęły w geście sprzeciwu. Cicho wślizgnął się do środka i schronił pod osłoną nocy.
Wysoki, szczupły młodzieniec, stał pośrodku sali. Było to, to samo pomieszczenie, w którym parę godzin temu rozmawiali. Jednak tym razem, ów młodzieniec, wyglądał inaczej. Na twarzy Kirei'a było widać powagę i skupienie, gdy grał. Nawet w rozmowie z nimi, taki nie był. Zelgadis przyglądał mu się długo. Dłoń chłopaka rytmicznie poruszała smyczkiem, który w zetknięciu ze strunami wydobywał, coraz to bardziej melancholijne dźwięki. Kirei był smutny. Tylko dlaczego? Zel głowił się nad tym, próbując odgadnąć prawdziwy powód zachowania chłopaka, gdy nagle ten westchnął i odłożył instrument. Usiadł zrezygnowany na zimnej posadzce i zakrył twarz dłońmi. Zelgadis nie chcąc zostać zauważonym, szybko wymknął się z pomieszczenia. Wolał nie wdawać się z nim w rozmowy. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko wrócić do siebie.
Kiedy zamknął drzwi swojego pokoju, oparł ciężko o nie głowę, przymykając oczy. Usłyszał, że muzyka ponownie potoczyła się echem po całym budynku. Była to ta sama piękna, smutna melodia. Dziwne, że innych nie budziła? A może budziła, ale byli zbyt leniwi żeby to sprawdzić? Zel nie zastanawiał się nad tym dłużej, obecnie czuł się zagubiony w całej sytuacji, w miejscu, w którym się znalazł. Spróbował sobie to wszystko poukładać, gdy niespodziewanie usłyszał za sobą głos.
- Pięknie prawda?
Wszędzie rozpoznałby TEN głos. Obrócił się szybko i spojrzał w stronę swojego łóżka. Na jego skraju siedziała Amelia.
- Co tu robisz? - zapytał, przyglądając się badawczym wzrokiem dziewczynie. Nie powinno jej tu być.
- Nie chcesz wiedzieć… - zaśmiała się ponuro.
- Zamieniam się w słuch - powiedział, ignorując jej wcześniejszą wypowiedź.
- Ale to bez sensu, najlepiej będzie jeśli po prostu już sobie pójdę. Cieszę się, że nic ci nie jest… - wyjaśniła zawstydzona i ruszyła w stronę wyjścia, jednak chłopak zagrodził jej drogę.
- Skoro już weszłaś tu bez pytania, to chyba należą mi się wyjaśnienia - powiedział z uśmiechem.
Amelia westchnęła, ale mimo to ponownie usiadła.
- Więc? - ponaglił Zelgadis.
- Więc, widzisz mówiłam, że to głupie, bo ja właściwie sama nie wiem… - zaczęła nieśmiało - Chyba nie myślałeś, że po tym, co dziś usłyszałam w ogóle zasnę? No więc, nie mogłam zasnąć i wałęsałam się po kościele, chcąc pozbierać myśli. Przechodziłam koło twojego pokoju, gdy nagle… - urwała.
- Gdy nagle?
- Sama nie wiem. Poczułam, jakiś taki niepokój. Bo widzisz, zostawiłeś uchylone drzwi, a odkąd pamiętam zawsze były zamknięte. Nikt tu nigdy nie przychodził. Wiem, że to brzmi dziwacznie. W każdym razie, kiedy na nie spojrzałam zobaczyłam coś jeszcze… To były strzępy jakichś wspomnień. Widziałam uchylone drzwi, a kiedy przez nie przeszłam… tam był ktoś martwy. Przestraszyłam się. Bałam się, że coś ci się stało…
Zelgadis przełknął głośno ślinę. Dobrze wiedział o czym mówi Amelia, i że to wcale nie o jego śmierć chodzi. Ale jak miał jej powiedzieć o śmierci ojca?
- Co jest? - zapytała nagle dziewczyna, najwyraźniej zauważyła jego reakcje - Ty coś wiesz prawda? - ciągnęła - Powiedz mi!
- Ja… - w pierwszym momencie miał zamiar skłamać, ale po chwili namysłu stwierdził, że Amelia ma prawo znać prawdę - W dzień, w którym zniknęłaś z naszego świata, zamordowano twojego ojca. Myślę, że to jego widziałaś - powiedział z trudem, oczekując wybuchu płaczu, jednak nic takiego nie nastąpiło.
- Och… - usłyszał po prostu i spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie przejęła się tym? - Szkoda, że nie widzisz swojej miny - zaśmiała się cicho - Myślałeś, że się tym zmartwię, prawda? Zelgadisie, ja go nawet nie pamiętam… Wiem, że to okrutne z mojej strony, ale nie poradzę nic na to, że tak jest…
- Rozumiem - odszepnął - Gdy tu wszedłem, powiedziałaś, że jest piękne. Co miałaś na myśli? - zmienił nagle temat. Nie chciał rozmawiać o przykrych sprawach.
- Sam słyszysz - odpowiedziała z uśmiechem Amelia.
- Skrzypce? - przytaknęła w odpowiedzi - Tak, pięknie. Tylko czemu on to musi robić w nocy?
- Rei to śmieszny człowiek. Niby jest naszym przywódcą, ale zawsze, kiedy tylko może ucieka od problemów. Nie umie sobie z nimi radzić, ani rozmawiać o nich. Dopiero kiedy gra jest inaczej. Dopiero wtedy przeżywa swój problem, a w jego piosenkach, usłyszysz wszystko o czym myśli - uśmiechnęła się lekko - Tylko tak może wyrazić siebie, więc jesteśmy już przyzwyczajeni, że robi to czasem w nocy.
- Czyli on gra, gdy ma jakiś problem? - upewnił się Zelgadis.
- W pewnym sensie - odpowiedziała - Czasem robi to po prostu dla mnie, dla mojej przyjemności. To miłe z jego strony - uśmiechnęła się.
- Czy wy… - zaczął niepewnie.
- Pytasz czy jesteśmy razem? - zaśmiała się, a widząc minę Zela dodała - Nie, nie jesteśmy. Chociaż nie ukrywam, że Kirei wiele razy próbował. Ale dla mnie jest bardziej jak brat. Kocham go, ale ja brata. Rozumiesz?
- Jasne - odpowiedział po prostu, ale za tym małym słowem ukrył całe swoje szczęście.
- A czemu o to pytasz? - zagadnęła po chwili.
Zelgadis poczuł, że się rumieni, ale miał nadzieję, że Amelia nie zobaczyła tego. Kretyn z niego! Nie powinien być zazdrosny, a już tym bardziej pytać o takie sprawy.
- Zelgadisie… - zaczęła nagle - Powiedz mi, tylko tak szczerze! Czy ty byłeś dla mnie kimś ważnym?
To pytanie go zgasiło. Co miał opowiedzieć?! Przecież nie powie prawdy - tak, kochałaś mnie, ale ja zlewałem cię przez kilka lat? Za coś takiego, to mogłaby go najwyżej znienawidzić. Zresztą to i tak nic by nie zmieniło. Tacy ludzie jak on, nie zasługują na miłość. Miłość? I nagle w pełni zrozumiał, co czuje do dziewczyny. Jednak, to słowo było dla niego takie przerażające!
- Byłem twoim przyjacielem… - cóż to nie było kłamstwo, a przynajmniej nie do końca, bo przecież formalnie był tylko przyjacielem.
Amelia przyglądała mu się przez chwile podejrzliwie, ale po chwili uśmiechnęła się przyjaźnie.
- Myślę, że powinnaś się położyć spać - spróbował chłopak, nie chciał odpowiadać na inne krępujące pytania.
- Zel… - `Zel? No proszę, chyba robimy postępy' - pomyślał - Bo ja mam, mały problem… - powiedziała czarnowłosa.
- Problem?
- Nie potrafię spać sama… - odpowiedziała rumieniąc się.
- A co ja mam z tym wspólnego? - zapytał cicho.
- Zawsze śpię w pokoju z Rei'em, wiesz przez moje koszmary i w ogóle, ale on dziś chyba wcale się nie położy. Nie chcę siedzieć samotnie w pokoju, albo włóczyć się gdzieś po zimnych korytarzach… Pomyślałam sobie, że może jeśli nie masz nic przeciwko, to mogłabym tu zostać…? Nie mam do kogo pójść… - zapytała nieśmiało.
- Przeciwko? - powtórzy z niedowierzaniem - Skądże! Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz!
- Dzięki - powiedziała z uśmiechem - A tak poza tym to nie lubię ciemności… - dodała szeptem.
Młodzieniec już miał się uśmiechnąć, gdy nagle usłyszeli przeraźliwe majaczenie za oknem. Prawie, że w tym samym momencie, ucichła także gra Rei'a. Zel spojrzał ze strachem na Amelię. Byli atakowani czy jak?
- Co to było? - zapytał podchodząc do małego okienka i wyglądając przez brudne szyby.
- To demony - odpowiedziała dziewczyna i skuliła się na łóżku.
W tej samej chwili Zelgadis zobaczył snujące się koło budynku postacie. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak ludzie, jednak po dokładniejszych oględzinach, bardziej przypominali żywe trupy.
- Co to u licha jest!
- Kiedyś to byli ludzie. To się później dzieje z tymi, którzy zamknięci są na Dworze Śmierci… - odpowiedziała cicho - Teraz krążą po mieście i żywią się krwią niewinnych. Ale spokojnie tu nie mogą wejść, na kościół rzucono chyba jakieś pieczęcie ochronne.
- To dobrze, ale i tak nie zadowala mnie ich towarzystwo, nawet jeśli nie mogą tu wejść - odpowiedział kwaśno
Odwrócił się od okna i spojrzał na Amelię. Siedziała skulona na jego posłaniu.
- Nie bój się - usiadł przy niej - Sama powiedziałaś, że się tu nie dostaną.
- A ty powiedziałeś, że ich towarzystwo, nawet jeśli są tylko za oknem i tak nie zadowala - odpowiedziała z przekąsem.
Chłopak oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy. Nie chciał się sprzeczać. Miał już zasnąć, kiedy na swojej piersi poczuł ciężar Amelii. Zdziwiony otworzył oczy i spojrzał na nią, jednak ta uśmiechnęła się tylko nieśmiało.
- Co robisz? - zapytał szeptem.
- Boję się… - odpowiedziała tak cicho, że ledwo mógł ją usłyszeć.
- Spokojnie - powiedział i nieśmiało przytulił ją do siebie - Będę cię chronił. Obiecuję...