DoD, 8, VIII


VIII. Shadowspire, i niestrawny posiłek pod „Wędrującą cielęciną”

Szli od dwóch tygodni po, ogromnej szarej równinie, prowadzącej do małego miasteczka na południu, Shadowspire. Krajobraz był bardzo urozmaicony, nieskończone pola przecinała szara kamienna ścieżka, a szara, martwa trawa kołysała się na wietrze. Dodatkowo co chwila można było ujrzeć jakiś szary kamień o osobliwym kształcie kamienia.

Nic dziwnego, że przyjaciele mieli serdecznie dość monotonnego krajobrazu i równie monotonnej pogody. Cały czas jaki spędzili na równinie, słońce było schowane za chmurami gęstymi jak dym, a średnio co trzy godziny padało. Czasami z szarej jak popiół ziemi wychodził jakiś zombie i pytał od drogę lub godzinę. Po za tym nie było nic…żadnych znaków, że posunęli się do przodu nawet o milimetr. Zupełnie jak w koszmarnym śnie…szli, szli, szli a niczego to nie zmieniało. Z dnia na dzień byli tylko bardziej mokrzy i głodni.

.

normalnego odpoczynku, ze nawet nie zauważyła, ze stanęła jakiemuś zombie na…no nazwijmy to twarz. Amelia siedziała na koniu a Zelgadis wlókł się zaraz obok. Goury biegł za Liną wykrzykując jakieś nieznane nikomu sylaby(chociaż jak można rozumieć sylaby?). Filia za to szła z głową spuszczoną ku ziemi, z fascynacją licząc ogromne omszałe głazy tworzące ścieżkę i nawet nie zauważyła, że jej zmora(czytaj Xellos) idzie tuż obok niej i z takim samym skupieniem, jak ona kamieniom, przygląda się jej. Powoli podniosła głowę. Jej wzrok napotkał czarne spodnie, czarną koszulę, czarny płaszcz z fioletowym podbiciem…a potem… kretyński uśmiech, zamknięte oczy i fioletowa czupryna.

Filia uśmiechnęła się do siebie i pogratulowała sobie zgrabnego zamknięcia Xellosa. Może i był kapłanem Bestii, super demonem i czymkolwiek tam sobie być chciał…ale był też mężczyzną. Ten ostatni fakt dawał Filii sporą przewagę. Ponownie się do siebie uśmiechnęła. Skręcili w prawo, i nagle ich oczom ukazało się niewielkie miasteczko wtulone między dwa szare wzgórza. Wszyscy z wyjątkiem Xellosa przystanęli ze zdumienia. Szare budynki miasteczka przypominały duże rodzinne grobowce, katakumby i mauzolea oświetlone gustownymi zniczami. Oczywiście całe miasteczko było szare, według panującej tu mody, a wzdłuż głównej ścieżki poustawiane były spore pomniki, przy wejściach(i obejściach) grobowców-domów stały sztuczne kwiatki podskubywane przez szkielety kurczaków i całej reszty trzody chlewno cmentarnej. Po ulicach, przechadzały się duchy, zmory, zombie, szkielety, wampiry, licze, paru nekromantów, oraz bardzo nieprzyjemnie wyglądający kapłani w czarnych szatach. Jednak najciekawszy był wielki budynek zrujnowanej katedry górującej nad miastem. .

Wędrująca cielęcina była jedyną gospodą w promieniu wielu setek mil. Można było się spodziewać, że pomimo niesympatycznej okolicy będzie tu jako taki ruch…ale nikt nie spodziewał się TEGO! Już z zewnątrz budynek był bardziej zachęcający niż pozostałe a co dopiero jego wnętrze. Gospoda na pierwszy rzut oka wyglądała jak kolorowy ul. Gdyby się uważniej przyjrzeć, można było zauważyć, że jest ogromnym kamiennym pomieszczeniem, z barem w jednym rogu i sceną w drugim. Większość izby zajmowały stoliki a z sufitu zwisał szkielet w klatce który śpiewał piosenki na zamówienie gości. Wampir w czerwonym fraku przygrywał na pianinie wyjątkowo ponętnym zjawom, które skakały wesoło na scenie. Inny jegomość, zapewne też wampir, zabawiał publikę chwytliwymi tekstami. Ogólnie, z ilości gości oraz rozmachu z jakim zorganizowano występy można by się domyślać, że bohaterowie właśnie trafili na jakąś imprezę czy występ. Zabiegany barman tracił głowę- dosłownie- co chwila a reszta jego ciała szukała jej gdzieś pod barem. Cała siódemka przybyszy zaczęła przepychać się przez tłum szkieletów, nekromantów, wampirów, duchów, liczy a nawet mumii popijających różne trunki w gorące rytmy wygrywane przez wcześniej wspomnianego wirtuoza.

W końcu dopchali się do lady. W tej chwili mogli podziwiać jedynie cztery litery gospodarza, gdyż ten był zajęty poszukiwaniem swojej głowy.

W tym czasie Filia cieszyła się towarzystwem samego księcia Zehira, chociaż lepiej by było

powiedzieć, że bardziej zadowolony był sam książę. Filia, będąca obiektem nieukrywanego zainteresowania pozostawała dosyć obojętna.

Lina jak zwykle spędzała przerwę między pierwszą częścią obiadu, a drugą, w towarzystwie Gourego.

Oboje siedzieli za stołem z błogimi uśmiechami obserwując gości tłoczących się w głównej sali gospody i przysłuchując się kolejnym występom coraz raz ciekawszych artystów.

Raczej zawróć, raczej nadłóż parę staj,
Choćby ziąb cię spalił, wiatr oślepił -
Przed tą karczmą nie zatrzymuj sań:
Nie pij, moja miła, nie pij...

Tam z kieliszków wyskakuje siny bies,
Czuły tenor, bies rozanielony,
Stuknie w szkło - już w kieliszku pełno łez,
A on płacze, coraz wyższe bierze tony.

Stuknie w szkło, weźmie cis, wstrzyma czas
I z wieczności - sama wiesz najlepiej -
Będzie kpił: jeszcze jeden do mnie raz
Przepij, moja luba, przepij.

Brzękną szkła... patrzysz w krąg - tenor sczezł,
Ton ostatni jeszcze słania się po stole,
A z kieliszka drugi bies, rudy bies,
Wyjrzał tępy - czarną bruzdę ma na czole.

Wlepił wzrok: w mózgu myśl, ostra kra
Tęskny gzygzak tnie ci czoło między brwiami...
Stuknął w szkło - już w kieliszku jestem - JA!
Nie pij czasem, nie daj się omamić!

- Ty żeś to, mój miły? - Brzękną szkła -
Pękną ściany, dach dwupoły się rozłamie,
Miast posadzki - czarny lej bez dna.
I zakracze z wszystkich stron niepamięć...

Tylko walczyk czarci będzie łkał
Słodki walczyk - ach, niezapomniany!
Pierwsze pas, drugie pas, trzecie pas
I wypłyniesz lekka poprzez ściany...

Raczej zawróć, raczej nadłóż parę staj,
Choćby ziąb cię spalił, wiatr oślepił -
Przed tą karczmą nie zatrzymuj sań:
Nie pij, moja miła, nie pij...

Lina wpatrywała się w wysokiego, blondwłosego mężczyznę i zastanawiała się gdzie jest Goury. Ten Goury co nie umiał sklecić złożonego zdania, zadawał idiotyczne pytania i nie znał piosenek na pamięć, a już na pewno nie zamawiał ich u Wampirów prowadzących imprezy w tawernach prowadzonych przez zombie. Ta cała podróż zdawała się szkodzić wszystkim członkom grupy. Szermierz widząc zaskoczenie rudej położył jej swoją dłoń na głowie i potargał grzywkę.

ruszyła w stronę baru i po długiej podróży wreszcie udało jej się zamówić „coś na przepłukanie gardła”. Westchnęła i wlepiła spojrzenie w sufit po, którym tańczyły światła rzucane przez świecie i inne obiekty emitujące fale o długości widzialnej dla człowieka. Zadawanie sobie w tym momencie pytań typu:

…chyba nie miało większego sensu. Doświadczenie mówiło jej, że nie należy planować bo ufanie przyszłości to totalny idiotyzm, jednak z drugiej strony nie mogła pozbyć się wrażenia, że tym razem trafili na coś, co naprawdę może ich przerosnąć. Sam fakt, że ruszyli szukać czegoś czego nie ma, a Xellos im pomagał, już o czymś świadczył. Nagle z zadumy wyrwał ją głos Filii.

„ Xellosowi odbiło. Zehirowi zresztą też. Zehirowi mogło odbić. Xellosowi nie. Xellos to pies ogrodnika…a Zehir to idiota. A ja jeszcze większa idiotka, że mnie to rusza.” Myślała Filia przeciskając się przez tłum w poszukiwaniu damskiej toalety. Tam jej na pewno nie dopadną. W końcu dopadła drzwi od łazienki i wpadła tam jak do ostatniego bezpiecznego miejsca na ziemi.

Filia wyciągnęła z kieszeni sukienki zdobiony klucz, podarowany im przez Gienia i włożyła go w

dziurkę w drzwiach, znajdujących się na końcu korytarza. Szczęknął zamek a oczom dziewczyny ukazał się niesłychany widok, okrągłego salonu o wystroju przypominającym średniowieczny zamek. W kominku trzaskał wesoło ogień, kamienne ściany i kolumnady zostały ozdobione wcale ładnymi draperiami a na samym środku stały trzy duże i wyjątkowo zachęcające kanapy. Po przeciwległej stronie pokoju znajdowało się sześć par drzwi, prowadzących zapewne do sypialni. Filia rozejrzała się w poszukiwaniu łazienki, do której wejście było ukryte za kolumną.

* Drzewo to będzie taka nazwa robocza. Tak postanowił autor w celu uniknięcia nieścisłości.



Wyszukiwarka