"Ku nieuchronnemu przeznaczeniu?"
część czwarta
Zelgadis mocniej zaciągnął kaptur na głowę. Nie lubił tłumów.
Stanął przed "Pod baranem". To była ostatnia knajpa w mieście. Jeśli jej tu nie znajdzie, to będzie musiał jutro znowu wszystkie obejść.
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Na szczęście nikt nie zwrócił na to uwagi. Rozejrzał się wśród gości, ale nie dostrzegł poszukiwanej przez niego osoby. Westchnął i cofnął się wpadając na kogoś. Nieznajomy wylądował na tyłku pocierając głowę.
- Chyba nabiłem se guza.
- Sorry - burknął Zelgadis oddalając się od karczmy.
Kiedy Zel zniknął za rogiem, Xellos podniósł się z ziemi uśmiechając się złośliwie.
- Bułka z masłem - powiedział do siebie i wszedł do karczmy.
Zelgadis będąc prawie u wylotu miasta zorientował się, że nie ma swego miecza.
- Gdzie mogłem go zgubić?
Wtem przypomniał sobie o małym zderzeniu.
- Cholera! Dałem się okraść! - zawrócił i pędem pobiegł do karczmy, choć nie bardzo liczył, że go znajdzie.
Tak jak się domyślał nie było go w karczmie. Klnąc w duchu miał właśnie wychodzić, gdy podeszła do niego, może ośmioletnia, dziewczynka. Miała jasnozielone oczy i długie, jasnobrązowe włosy uczesane w dwa kucyki nad uszami. Zel odruchowo poprawił kaptur.
- Pan Zelgadis?
- Tak - odpowiedział zaskoczony.
Twarz dziewczynki rozjaśnił uśmiech.
- Jest w pieczarze.
- Słucham?
- Tylko to miałam panu przekazać - i wesoło podskakując wróciła do własnego stolika.
Minęła chwila zanim dotarła do niego ta wiadomość.
Gnał przez miasto kipiąc gniewem.
- Drań! Złodziej! Łotr! Niedoszły szantażysta! Ja mu pokażę co oznacza okradać Zelgadisa!!!
Była już prawie północ, gdy Zelgadis zatrzymał się na odpoczynek. Ciężko dysząc oparł się o skałę. Był dopiero w połowie drogi, ale według jego obliczeń powinien już dawno dogonić złodzieja. Chyba, że ten też gnał ile sił w nogach.
Zelgadis obejrzał się za siebie. Przed nim roztaczał się widok na kładące się do snu miasto, które niedawno opuścił. Leżało ono u stóp wysokich gór. Właśnie w jednej z nich prawie na szczycie znajdowała się pieczara (jedyna w okolicy).
Teraz kiedy już ochłonął, zaczął zastanawiać się, dlaczego opryszek wybrał takie dziwne miejsce do próby szantażu (pewno chce wymienić miecz na górę pieniędzy). Przecież mógł to zrobić u podnóży gór.
Zelgadis podniósł głowę ściągając kaptur. Niebo połyskiwało tysiącem gwiazd. A jeśli to była pułapka? Jeśli nie chodziło o szantaż?
- Ha! Nie wiedzą z kim zadarli! - nawet pozbawiony miecza mógł im nieźle dołożyć, przecież świetnie znał się na magii...
Zelgadis uśmiechnął się pod nosem i ruszył dalej.
Xellos jeszcze przez chwilę go obserwował, po czym udał się z powrotem do miasta sprawdzić czy czarodziejka już do niego dotarła...
Poszukiwana przez Zelgadisa osoba jadła (pochłaniała lepiej by pasowało) pietnastą porcję, gdy podeszła do niej (znana już nam) dziewczynka.
- Panna Lina?
Rudowłosa rzuciła gniewnym okiem na osobę, która odważyła się jej przeszkodzić w jedzeniu.
- Czchego?
Mała zamiast odpowiedzieć wskazała palcem plamę na bluzce, która powstała w wyniku jej żarłoczności.
- Jest w Arorua.
- Że co? - zapytała Lina, ale mała oddaliła się w (znanych już nam) podskokach.
Początkowo Lina miała zamiar zapytać się czy nie znalazłaby się tutaj dla niej jakaś robótka, ale po wczorajszym wydarzeniu zmieniła zdanie. Postanowiła najpierw dokonać zemsty.
W południe znajdowała się już daleko od miasta. Z pośpiechu zapomniała zrobić zapasów na drogę i teraz przeraźliwie burczało jej w brzuchu. Właśnie miała ciężko westchnąć, gdy do jej uszu dobiegł szum strumienia.
- Jedzenieeeeee!!!!!!!!!!!!!
W tym samym czasie Zelgadis wrócił wreszcie do miasta. Delikatnie mówiąc był w lekkim szoku. Po dotarciu do pieczary zastał w niej tylko swój miecz i torebkę herbaty z karteczką, na której pisało "przepraszam". O co tu do diaska chodziło???
Napotykając dziwne spojrzenia przechodniów przypomniał sobie, że nie ma nałożonego kapturu. Szybko naprawił swój błąd i ruszył do ich tymczasowej siedziby po wskazówki od Rezo.
Najedzona Lina zaczęła się zastanawiać czy dobrze zrobiła opuszczając tak szybko miasto, przecież zemsta nie zając nie ucieknie, a forsa by się przydała.
Arorua. Miasto... gdzie tam, miasteczko, które niczym nie wyróżnia się od tysiąca jemu podobnych. Poza tym jest kilkanaście dni drogi stąd.
- Zawrócić czy nie zawrócić? Oto jest pytanie...
"Ani mi się waż!" Xellos zacisnął pięści. W bezpiecznej odległości zgrzytał zębami. Ze wszystkich zadań, których się podejmował, to okazało się najtrudniejsze. A wydawało się z początku takie banalne.
- Skoro Lina potrzebuje jeszcze zachęty, to niech tak będzie...
koniec części czwartej...
story write by Aurorka (22.3.2004) (titonosek@interia.pl)
2
2