HUNOWIE PODBIJAJĄ EUROPĘ
INWAZJA ZE WSCHODU
Rok 375 n.e. Europa drży jak podczas gigantycznego trzęsienia
ziemi. Dzikie hordy z dalekiej Azji, poprzedzane wstrząsającymi opo-
wieściami o rzeziach, torturach i spalonych wioskach, przekroczyły
swe granice. Cały rzymski świat wpada w panikę; Hunowie nad-
chodzą! Czyżby zbliżał się koniec świata, zapowiedziana w Biblii
Apokalipsa?
Już wcześniej "barbarzyńcy" z obszarów położonych za pasem
rzymskich umocnień granicznych - zwanych limes - podejmowali
zbrojne wypady. Jednak dopiero Hunom udało się rzucić imperium
na kolana. Jak to było możliwe? Jak rabujące i plądrujące watahy
azjatyckich nomadów mogły pokonać militarną potęgę Rzymu, za-
dając tym samym śmiertelny cios antycznej świetności?
Cesarstwo znajdowało się w przełomowym okresie. Dawni bogowie
musieli odejść, nowy kult - boga światła Mitry - sprofanował świą-
tynie Jupitera i Marsa. Z Azji Mniejszej rozprzestrzeniła się na Zachód
religia, zapoczątkowana przez małą żydowską sektę, by wkrótce
wyrosnąć na najpotężniejsze wyznanie w państwie. Mowa oczywiście
o chrześcijaństwie.
Antyczne bóstwa przegrywały nie tylko na skutek zmian w świa-
domości religijnej swych wyznawców. Walka o bogów była również
walką o władzę w Rzymie.
Rozpoczęła się epoka wielkich wędrówek ludów. Podążające na
zachód plemiona wywołały w Europie niepokoje, środkowo i pół-
nocnoeuropejskie szczepy ruszyły ze swych siedzib. Wszystko to
zburzyło stary porządek: pax Romana, "rzymski pokój".
Odkąd Hunowie przed ponad 1500 lat najechali Europę, są
uosobieniem azjatyckiego zagrożenia. Od tamtej pory cywilizo-
wany, zachodni świat lęka się niesamowitych przybyszów ze
Wschodu.
Najazd Hunów na Europę jest jedną z największych zagadek his-
torii. Skąd pochodził ten lud? Dlaczego wyruszył na Zachód i wtargnął
tysiące kilometrów w głąb nieznanych sobie terytoriów? jaka tajem-
nica kryje się za ich zwycięskim pochodem? I w końcu - w jaki
sposób ich wódz - legendarny król Attyla - stał się w ciągu paru
lat najpotężniejszym władcą w Europie?
Hunowie byli jednym z najsłynniejszych ludów naszego globu,
jedynym, który zagroził trzem wielkim imperiom starożytnego świata:
najpierw chińskiemu, potem perskiemu a wreszcie rzymskiemu. Mi-
mo to niewiele o nich wiadomo, gdyż pozostawili nieliczne tylko
ślady materialne. W porównaniu do innych starożytnych narodów,
źródła dostarczające wiedzy o Hunach są bardziej niż skromne.
Znaleziska archeologiczne rozproszone są w wielu krajach na dwóch
kontynentach. Naukowcy próbują obecnie z mozołem zrekonstruo-
wać historyczną spuściznę nomadów. Hunowie nie znali pisma, pozo-
stają więc tylko obce przekazy - zazwyczaj pochodzące od wrogów,
a więc odpowiednio jednostronne. Sporządzone pod wpływem po-
głosek i makabrycznych opowieści, często wyolbrzymione, przed-
stawiały przeciwników w jak najgorszym świetle. Ponadto Hunowie,
aż do pojawienia się na scenie europejskiej historii byli zupełnie
nieznani. Ówcześni kronikarze mogli więc jedynie doszukiwać się
podobieństw do innych ludów koczowniczych, chociażby do Scytów,
żyjących na południu dzisiejszej Rosji. O tych ostatnich donosił np.
grecki "ojciec historiografii" - Herodot.
Rzymianie nie interesowali się w zasadzie stepowymi jeźdźcami,
uważając ich za naród bezdomny, pozbawiony kultury i zdemorali-
zowany. Nasze wyobrażenia - po 1500 latach - są nadal pełne
luk i wymagają korekt. Hunowie nie byli dziką hordą anarchistycznych
wojowników, jak się ich często przedstawia. Wręcz przeciwnie - byli
dobrze zorganizowanym ludem z własną, wysoko rozwiniętą kulturą,
Wiele małych plemion tworzyło społeczność zhierarchizowaną. Na
dworach poszczególnych książąt szczepowych, rządzących swymi
poddanymi samodzielnie i bez ograniczeń, panował ściśle przestrze-
gany ceremoniał.
W ciągu prawie stu lat dominacji wschodnich przybyszów w Europie
(od 375 do zagłady w 469 r. n.e.) tzw. "Wielki Król" pochodził
z jednego rodu. Hunowie nie zajmowali się wyłącznie hodowlą bydła
i wojaczką. Niektórzy byli znakomitymi rzemieślnikami: kuśnierzami,
złotnikami, cieślami, snycerzami, stolarzami, rymarzami, kotlarzami,
garncarzami, kołodziejami i płatnerzami. Samo wytworzenie "cudow-
nej broni" nomadów - niezwykłego łuku - wymagało wysoko roz-
winiętych rzemieślniczych umiejętności. Znaleziska archeologiczne
potwierdzają zamiłowanie do przepychu, bogatej ornamentacji, ni-
czym nie ustępującej orientalnej sztuce perskiej.
Garść informacji na temat Hunów zaczerpnąć można od greckiego
dziejopisa Priskosa, który w roku 449 przebywał jako członek wschod-
niorzymskiego poselstwa na dworze Attyli. Opisując dworskie sto-
sunki wspomina on o niezwykłej gościnności stepowych jeźdźców.
Mieli oni w zwyczaju oferować przybyszom, udającym się na nocny
Spoczynek, towarzystwo własnych żon.
Najważniejsze rzymskie źródło dotyczące "barbarzyńców" za-
wdzięczamy Ammianowi Marcellinusowi, rzymskiemu kronikarzowi,
będącemu z pochodzenia Grekiem. Hunowie są dla niego niczym
więcej, jak tylko prymitywnymi hordami półdzikich pasterzy. Ammian
nie zastanawia się, skąd pochodzą. Jego relacja opiera się wprawdzie
na własnym doświadczeniu, odzwierciedla jednak przede wszystkim
obawę autora przed obcymi, którzy zniszczyli także ojczyznę Mar-
cellinusa - Antiochię.
Brak nam nie tylko pisanych ale i ikonograficznych źródeł na temat
zagadkowego ludu. Jeden z nielicznych zachowanych obrazów po-
dziwiać można w Crypta Afreschi w Akwilei. Fresk ów powstał tuż
po starciach pomiędzy Rzymianami a Hunami. Przedstawia rzyms-
kiego jeźdźca, uzbrojonego we włócznię i ścigającego wschodniego
wojownika. Ten ostatni odwraca się w siodle i posyła swemu prze-
śladowcy strzałę.
Można snuć przypuszczenia, czy Hunowie świadomi byli prze-
szłości swojej i innych narodów, co wiedzieli o swym pochodze-
niu. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy - nie używając pisma
- przekazywali tę wiedzę ustnie następnym pokoleniom. Powsze-
chne były jednak występy bardów, prezentujących mity i legendy.
Naukowcy do dzisiaj zastanawiają się, jakim językiem posługiwali
się ci koczownicy, spokrewnieni bardziej z Turkami niż z Mon-
gołami. Znana jest jedynie spora liczba nazw własnych, a i to
często w wersji rzymskiej, gockiej albo greckiej. Imię "Attyla"
nadano władcy Hunów prawdopodobnie znacznie później - on
sam raczej nigdy go nie używał. Słowo to pochodzi z przekazów
gockich i znaczy - "ojczulek". Jak naprawdę nazywał się król, nie
wiadomo.
Jako że wędrowne ludy nie budowały miast ani domów i nie cho-
wały swych zmarłych w kamiennych grobowcach, pozostało po nich
niewiele reliktów. Wybierzmy się więc na archeologiczną wyprawę,
by odnaleźć "niemych świadków" dawno minionej epoki.
ZRODZENI NA BAGNACh
Prastary mit Gotów opowiada o przepędzeniu przez ludzi czarow-
nic na bagna. Wiedźmy połączyły się tam ze złymi duchami i spłodziły
szkaradne plemię Hunów: półludzi, wydających z siebie zwierzęce
odgłosy. Wydarzyć się to miało w okolicy Morza Azowskiego, tam
gdzie grzęzawiska tworzą geo
graficzną granicę między Europą
a Azją. Tyle głosi legenda.
Prawdę o pochodzeniu wscho-
dnich wojowników kryją mroki
zamierzchłej, wschodnioazjaty-
ckiej historii. Pewne znalezisko
archeologiczne pozwala zlokali-
zować ich przypuszczalną, pie-:
rwotną ojczyznę na wysuniętym
najdalej na wschód krańcu kon-
tynentu: tam, gdzie dziś prze-
biega granica Chin z koreą Pół-
nocną. W okolicach kore-
ańskiego miasteczka kyongju.
odkryto grób, a w nim glinianą
figurkę przedstawiającą jeźdźca na koniu. Z tyłu na grzbiecie konia
przymocowany jest kocioł o dziwnym kształcie. Tego rodzaju na-
czynia odnaleziono do tej pory tylko wzdłuż tras, którymi poruszali
się Hunowie.
Odkąd istnieją historyczne przekazy, dzisiejsza Mongolia (Mon-:
gołowie osiedlili się tu dopiero ok. VI w. n.e. lub później) i sąsiadujące
z nią obszary uchodziły za ojczyznę wojowniczych, wędrownych
plemion. Swą wątpliwą sławę ludy te zawdzięczały również według
historiografii azjatyckiej -grabieżom i terrorowi. Chińskie kroniki już
w trzecim stuleciu p.n.e. donosiły o barbarzyńskich szczepach na
północ od "Państwa Środka", wciąż najeżdżających żyzne doliny
Żółtej Rzeki. Chińczycy nazywali intruzów "Xiongnu" (Hiung-nuj.
Od tego określenia pochodzi prawdopodobnie używane później
w Europie słowo "Hunowie". Wielu historyków wątpi jednak obecnie,
czy owych Xiongnu można utożsamiać z Hunami. To ostatnie pojęcie
obejmowało właściwie cały szereg koczowniczych plemion, których
rozróżnienie nie jest już dziś możliwe.
Z wyżyn Mongolii nomadowie wędrowali na południe i zachód,
podbijając całe połacie azjatyckiego kontynentu. Nawet Chiny poczuły
się zagrożone. Z tego też względu ok. roku 214 p.n.e. rozpoczęto
wznoszenie największej budowli w dziejach ludzkości - Chińskiego
Muru. Pewien urzędnik na dworze cesarskim tak pisał o Xiongnu:
"W ich piersiach biją serca dzikich zwierząt. Od najdawniejszych
czasów nie uważa się ich za część ludzkości".
Pomimo Wielkiego Muru, którego budowę zakończono dopiero
kilkaset lat później, koczownikom udało się opanować północne
Chiny. Z roku 176 p.n.e. pochodzi list ich władcy Mao Duna do
cesarza Chin. Zdobywca domaga się pokoju: "Jako że północne
krainy znajdują się w mej mocy, żądam złożenia broni, pokoju dla
mych oficerów i żołnierzy, stajni dla mych koni. Zakończmy nasze
waśnie, przynosząc ludności granicznych prowincji upragniony pokój.
Pozwólmy młodym dorosnąć, dojrzałym i starcom pozostać na oj-
czystej ziemi, niechaj pokolenia żyją w pokoju i radości. Przyjmij ode
mnie podarunek: wielbłąda, dwa wierzchowce i dwa czterokonne
zaprzęgi do Twych wozów bojowych."
Życzenie Mao Duna ziściło się tylko częściowo. Xiongnu zadomo-
wili się na zajętych obszarach Chin i założyli tam swoje pierwsze
państwo. Zawładnęli ośrodkami miejskimi i zasymilowali się z chiń-
skim społeczeństwem. W kolejnych, niespokojnych stuleciach, po
wielu - często zbrojnych - konfliktach ich wpływy znacznie zmalały,
aż wreszcie w roku 350 n.e. nastąpiły brutalne prześladowania et-
niczne. Xiongnu, żyjący na tej ziemi już od pokoleń, mieli zostać
unicestwieni. Przekazy mówią o 200 tysiącach zabitych - starych
i młodych, mężczyzn i kobiet, prostaków i szlachetnie urodzonych.
Wstrząsające doświadczenie dla narodu niegdyś niepodzielnie pa-
nującego.
Pozostali przy życiu uciekali początkowo na północ. Ten marsz
mógł przyczynić się do wyparcia osiadłych tam Hunów na zachód,
lub (jeżeli Xiongnu i bohaterowie naszej opowieści to jeden i ten
sam lud stanowić początek ich długiej wędrówki, zakończonej do-
piero w Europie.
Inny, być może jeszcze ważniejszy, powód przemieszczeń ludności
stanowiły zmiany klimatyczne. Warunki do hodowli bydła na wyży-
nach Mongolii są dziś jeszcze nadzwyczaj trudne, ciężkie zimy mogą
powodować prawdziwe spustoszenia. W roku 1992 zima była tak
mroźna i śnieżna, że nawet odporne na niskie temperatury mongol-
skie jaki zamarzały stojąc, a nomadowie cierpieli głód.
Zmiana klimatu, jaka nastąpiła ok. roku 373 miała straszliwe skutki.
Po przyjęciu uciekinierów z Chin i po latach dobrobytu, kiedy liczba
ludności szybko rosła, szczególnie sroga zima spowodowała gwał-
towne pogorszenie sytuacji. Lato wreszcie nadeszło, ale było zbyt
krótkie, aby stepy zdążyły rozmarznąć. Brakowało żywności. Na
przednówku chłody przetrzebiły młode cielaki. Głód i przeludnienie
zmusiły Hunów do wielkiej wędrówki. Ponieważ drogę na żyzne
Południe zamykał chiński Wielki Mur, wybrali inny kierunek: na Za-
chód.
Z rozległych mongolskich wyżyn podążali więc zgodnie z przebie-
giem pasa stepów, rozciągającego się od Azji Środkowej poprzez
Ałtaj, Jezioro Aralskie, Morze kaspijskie i Czarne aż do europejskiej
niecki karpackiej. Podczas wędrówki pozostawili ślady, odkryte przez
współczesnych archeologów: naukowcy natknęli się na słynne kotły
-Pierwszy kocioł wykopano w ubiegłym stuleciu na Śląsku, na nie-
wielkim piaszczystym pagórku. (Od redakcji: W Jędrzychowicach
koło Oławy odkryto grób szkieletowy, zapewne kobiecy, zawierający
złote okucia diademu wysadzane almandynami, złote
oraz żelazne pozłacane sprzączki, czarę brązową i brązowy kocioł
pochodzenia wschodniego. Przypuszcza się, że w grobie tym po-
chowano przedstawicielkę miejscowej elity plemiennej, być może
żonę huńskiego zarządcy ziem Śląska, zależnych od państwa Hunów.
Zespół datowany jest na ok. 400 r n.e. kocioł brązowy oraz dokumen-
tację innych zabytków zaginionych w czasie wojny przechowuje Mu-
zeum Archeologiczne we Wrocławiu.) Od tamtej pory między Mon-
golią a Europą Zachodnią znaleziono jeszcze 30 dalszych, lepiej czy
gorzej zachowanych. Naczynia mają wysokość 50-60 cm. Czasami
brzegi zdobią stylizowane motywy liści albo grzybów. Podobne or-
namenty pojawiają się również na diademach i koronach noszonych
przez żeńską część "arystokracji" Hunów. W korei znaleziono bi-
żuterię wykończoną podobnymi detalami, co staje się kolejnym ar-
gumentem przemawiającym za pochodzeniem nomadów z tego
obszaru.
Najcięższy z kotłów waży ponad 50 kg. Wziąwszy pod uwagę, że
koczownicy wozili je ze sobą przez azjatyckie stepy aż do Europy
- pozbywając się poza tym wszelkiego niepotrzebnego balastu
- należy przypuszczać, że naczynia te miały jakieś szczególne zna-
czenie. Wątpliwe jest, aby służyły tylko do przyrządzania posiłków.
Jeden z najpiękniejszych egzemplarzy, o surowej formie odnale-
ziono w okolicach Noin Uła (Mongolia). Technika wykonania - od-
lanie poszczególnych części w glinianych foremkach, a następnie ich
zlutowanie, jak również ornamenty na powierzchni i brzegach wy-
kazują wprawdzie wpływy chińskie, styl całości jest jednak odrębny,
niezależny. skomplikowana technologia i bogate zdobnictwo wska-
zują na niecodzienne zastosowanie tych naczyń - prawdopodobnie
do celów kultowych. Przemawia za tym fakt, że wszystkie okazy
odkryto w miejscach pochówku już umyślnie zniszczone lub uszko-
dzone. Po śmierci wojownika odbywała się zapewne uczta pogrze-
bowa. Jadło na nią warzono właśnie w takich kotłach. Uszkodzenia
wskazują, że po stypie rozbijano ciężkie naczynia. Dla archeologów
są one mimo to bezcenne.
NIEZWYKŁA BROŃ
Już pierwsze spotkanie z oddziałami Hunów wprawiło Europej-
czyków w zdumienie ze względu na niezwykłą harmonię między
jeźdźcem a koniem. "Są zrośnięci ze swymi wierzchowcami niczym
centaury" - pisał rzymski kroni-
karz. Od wczesnego dzieciństwa
nomadowie spędzali większą część
życia na końskim grzbiecie. Prze-
mierzając stepy Azji Środkowej
i Wschodniej można zauważyć, że
rumak odgrywa w tamtejszej kultu-
rze - jak przed tysiącami lat - głó-
wną rolę. Już 4-5-letnie dzieci, po-
trzebujące jeszcze przy wsiadaniu i zsiadaniu pomocy rodziców,
pewnie trzymają się w siodle i przemieszczają się na znaczne od-
ległości.
Współcześni Hunom kronikarze opisują ich konie jako małe, brzyd-
kie i włochate stworzenia. Wyhodowane zostały z dziko żyjących
zwierząt, których ostatnie okazy wyginęły w Mongolii dopiero pod-
czas drugiej wojny światowej. kilka sztuk przeżyło w europejskich
ogrodach zoologicznych.
Harmonia pomiędzy jeźdźcem a jego wierzchowcem wynikała ze
specjalnego rodzaju siodła, budzącego u Rzymian zdumienie. Ci
ostatni zadowalali się bowiem zwykłymi skórami, przywiązanymi do
grzbietu zwierzęcia. Zasadniczym elementem siodła koczowników
był natomiast drewniany stelaż, zapewniający wojownikowi oparcie
i stabilność. Mieszkańcy azjatyckich stepów do dziś stosują ten wy-
nalazek. Ociężali kawalerzyści rzymscy tracili często w trakcie bitwy
równowagę i spadali z konia - co nierzadko kończyło się śmiercią.
Hunowie - jak donosi Ammian Marcellinus - "pędzili jak górski
wicher i ledwie ich dostrzeżono, już szturmowali obóz".
Wierzchowce nomadów były silne i wytrzymałe. W zimie same
wyszukiwały pod śniegiem pożywienie. Dzięki temu jazda Hunów
pozostawała w gotowości bojowej przez cały rok - w przeciwień-
stwie do rzymskiej. Zasoby rezerwowych rumaków były bardzo bo-
gate. Szacuje się, że na jednego wojownika przypadało siedem koni.
Oprócz siodła przybysze ze Wschodu przywieźli kolejny wynalazek
który zrewolucjonizował technikę walki kawaleryjskiej: nieznane w Eu-
ropie strzemiona. Aby uniknąć szybkiego zmęczenia przy dłuższej
jeździe wierzchem, mocowali do siodeł opaski, skórzane taśmy lub
swego rodzaju płócienne worki, dające stopom oparcie. Ammian
Marcellinus mówi o "kozich skórach obwiązanych wokół owłosionych
nóg wojowników". Strzemiona z drewna i żelaza pojawiły się dopiero
ok. połowy V w., ale ich prymitywny pierwowzór spełniał ważne
zadanie. Niezależnie od większej stabilności jeździec mógł teraz
unosić się, obracać i strzelać z łuku we wszystkich kierunkach.
"Ludy napinające łuk" - tak nazywał legendarny władca Mao Dun
w II w. p.n.e. rządzony przez siebie związek plemion. Ich "cudowną
bronią" był łuk o niezwykłej konstrukcji i nowego rodzaju strzały.
Zbrojmistrze sporządzali z giętkiego drewna łuk z wygięciami po-
między częścią środkową, którą strzelec trzymał w dłoni, a jego
końcami. Zakończenia i środek drzewca wzmacniali płaskimi kośćmi.
Stanowiły one zaczepy dla cięciwy i koncentrowały napięcie w drew-
nie na obydwu wspomnianych wygięciach w kształcie litery C.
W przeciwieństwie do konwencjonalnego, "okrągłego" łuku, który
- zbyt silnie naciągnięty - tracił sprężystość, w broni Hunów na-
pięcie wytwarzały właśnie te obydwa krótkie, elastyczne wygięcia.
Odległość pomiędzy środkiem drzewca a spoczywającą na cięciwie
Końcówką strzały była z tego względu niewielka. Górna część łuku
była nieco większa niż dolna, co dawało zwłaszcza strzelającemu
z konia większą swobodę manewru.
Archeolodzy odnaleźli kilka sztuk tej groźnej broni w grobach wo-
jowników. Nie wszystkie były oryginałami - ze względu na dużą
wartość dawano często zmarłym zastępcze, mniej cenne egzemp-
larze. Z biegiem czasu, gdy rosnąca odległość od ojczyzny utrudniała
dostawy broni, przyjęło się dziedziczenie łuków przechodzących
z ojca na syna. Potęga Hunów ucierpiała zresztą pod wieloma wzglę-
dami z powodu braków w zaopatrzeniu. Trudno było zdobyć na
obcym terenie materiał niezbędny do produkcji uzbrojenia, coraz
mniej rzemieślników znało się na rzeczy. Niezwykłe łuki stawały się
więc rzadkością i obiektem pożądania. (Od redakcji: W Jakuszowicach
koło Kazimierzy Wielkiej, w woj. kieleckim w 1911 r. odkryto przypad-
kowo grób młodego mężczyzny, pochowanego wraz z koniem. Grób
zawierał bogate wyposażenie: złotą zdobioną blachę stanowiącą
okucie łuku, miecz żelazny w pochwie ze złotym, ozdobnym okuciem,
złotą sprzączkę, sprzączki z rzędu końskiego, bursztynową gałkę
zdobiącą rękojeść miecza, fragmenty naczyń ceramicznych. Zespół
grobowy datowany jest na pierwszą połowę V w. n.e.Przypuszcza
się, że pochowano w nim zarządcę ziem Małopolski, zależnych od
państwa Attylli, na co wskazywałby złoty łuk będący oznaką wysokiej
władzy. Zabytki z Jakuszowic przechowuje Muzeum Archeologiczne
w Krakowie.
Strzały również przywędrowały wraz z najeźdźcami z azjatyckiego '
kontynentu. Dzięki specjalnym otworom w drzewcach wydawały one
w powietrzu świst o zmiennej wysokości. Ta szczególna właściwość
służyła w czasie bitwy do przekazywania komend, nie rozumianych
przez wroga. Strzały - długości 60-80 cm - zaopatrzone były
w żelazne groty o trzech krawędziach. Posiadały niesamowitą siłę
rażenia, przebijając skórzane pancerze rzymskich legionistów jak
' papier i zadając przeciwnikom straszliwe rany. Łuki koczowników
pozwalały trafiać w cel nawet z odległości 60 metrów. Pozostawali
oni tym samym poza zasięgiem mieczy, włóczni i "zwyczajnych"
łuczników. Możliwość atakowania bez wchodzenia w bezpośrednią
styczność z wrogiem stanowiła ważny czynnik przewagi militarnej
nomadów.
Owa militarna przewaga wywoływała panikę wśród mieszkańców
Europy. Zachód nie potrafił przeciwstawić się sztuce wojennej Az-
jatów. Dotychczasowa taktyka, polegająca na wzajemnej wymianie
ciosów, aż do zwycięstwa silniejszego, była teraz zupełnie nieprzy-
datna.
Wciąż rosnące straty w ludziach zmusiły Rzym do podjęcia środków
zaradczych - żołnierzy wyposażono w żelazne kolczugi. Dawały
one wprawdzie lepszą osłonę, ale ograniczały swobodę ruchu
- a tym samym wartość bojową legionistów.
Taktyka Hunów była nadzwyczaj skuteczna. Podzieleni na grupyi
liczące 500-1000 wojowników atakowali wroga z kilku stron jedno-
cześnie pod osłoną gradu strzał. Gdy napadnięci zwierali szeregi,
koczownicy pozorowali ucieczkę, wciągając przeciwnika pod ostrzał
ukrytych łuczników. Mało kto uchodził z życiem z takiej zasadzki.
Ostateczny cios zadawali jeźdźcy, wdzierając się do wrogiego obozu.
Taktykę tę opisał grecki historyk Zosimos pod koniec V w. w dziele
"Nea historia".
W początkowej fazie bitwy nomadowie zręcznie unikali starcia,
lecz potem "zasypywali przeciwnika z flanki chmarami strzał, urzą-
dzając krwawą łaźnię".
Kogo oszczędziły strzały, tego dosięgał długi, obosieczny miecz,
uzbrojenie jazdy. Znamy go z licznych wykopalisk. Rękojeści zdobione
były często złotem i półszlachetnymi kamieniami. Podobnie jak łuk
i strzały, tak i azjatyckie miecze przeważały nad europejskimi. Prze-
wagę tę zapewniał im pręt, jelec, umocowany poprzecznie między
rękojeścią a klingą chroniący rękę przed cięciem.
Rzemiosłem Hunów była wojna, miejscem pracy - koński grzbiet.
Walczyli na własny rachunek lub w służbie innych. W pierwszym
przypadku napadali i plądrowali wsie, klasztory, kościoły i miasta,
zabierając tyle, ile mogli unieść. W drugim - sprzedawali się jako
najemnicy, możliwie najdrożej. O tym, dla kogo ryzykowali życie
decydował żołd, a nie przekonania polityczne. Wojna, obojętnie
w czyim imieniu prowadzona, była ich powołaniem.
Walka nie była jedynym zajęciem przybyszów z dalekiej Azji. Z du-
żym powodzeniem sprzedawali konie - ich prawdopodobnie jedyny,
z całą pewnością zaś najważniejszy towar eksportowy. Surowy zakaz
handlu podczas wojny miał zapobiec wyposażeniu kawalerii przeciw-
ników w doskonałe, azjatyckie wierzchowce.
Całkowitą nowością był fakt, że najeźdźcy wcale nie chcieli u-
trzymywać zdobytych terenów. Nie przepędzali z pól rolników, by
móc samodzielnie zająć się uprawą; ani mieszczan, by zamieszkiwać
w ich domach. Rabowali, plądrowali i mordowali nieprzejednanie.
ich cel pozostawał jednak dla ofiar zagadką. Dlatego też obawiano
się ich bardziej niż wszystkich dotychczas znanych napastników.
Ojcowie kościoła uznali w swej bezradności Hunów za zesłanych
przez niebiosa jeźdźców Apokalipsy, egzekutorów Sądu Ostatecz-
nego, bicz boży. Św. Augustyn pisał w obliczu grożącej zagłady:
"Świat pogrąża się w odmętach i chyli ku upadkowi".
MIĘSO POD SIODŁEM
Pojawieniu się nomadów na granicach Europy towarzyszyły liczne
legendy. Opowiadano, że używają wydrążonych czaszek zabitych
przez siebie wrogów jako kielichów. Zabijali rzekomo starców, a przed
bitwą nasączali groty strzał w posoce ugotowanych embrionów. .
Mieli też zjadać ciała dzieci i pić krew kobiet. Twierdzono, że po-
ruszają się wyłącznie konno (nawet śpią w siodle, bowiem na
swych krzywych, krótkich nogach nie mogą chodzić. Jak pisał pod '
koniec IV w. Ammian Marcellinus "są tak zahartowani przez swój
tryb życia, że nie potrzebują ognia ani smacznego pożywienia.
Jedzą korzenie dzikich roślin i na wpół surowe mięso, które nieco
tylko ogrzewają, wkładając pomiędzy swe uda a grzbiet konia". Ta
najbardziej znana pogłoska o przyzwyczajeniach kulinarnych Hunów
nie jest pozbawiona prawdy. Otarcia na grzbietach wierzchowców,
spowodowane drewnianymi siodłami, szybko goiły się pod okładami
z surowego mięsa. Faktem jest też, że przybysze odżywiali się
suszonym na powietrzu mięsem, które stale wozili przy sobie. Wśród
ludów zamieszkujących stepy ten sposób konserwacji zapasów jest
do dziś powszechny.
Hunowie byli mistrzami wojny psychologicznej. Jeden z ówczes-
nych opisów mówi: "Przecinali nożami policzki, aby samym wyglą-
dem wzbudzić u wrogów lęk i zmusić ich
do ucieczki". Okryci skórami i obwieszeni
kośćmi i zwierzęcymi rogami, na barkach
i ramionach tatuaże, w kołczanach krwis-
toczerwone strzały, włosy ufarbowane na
kasztanowo, część czaszki ogolona - tak
wyruszali do boju, wydając przeraźliwe,
mrożące krew w żyłach okrzyki.
Niektórzy kronikarze twierdzą, że wo-
jownicy rozcinali policzki a następnie zszy-
wali je tak, że skąpy zarost wyrastał w bu-
dzący odrazę sposób prosto z blizn.
"Ciemna cera, oblicza niczym bezkształtna
masa z czarnymi otworami w miejsce
oczu, płaskie nosy i blizny na policzkach"
-donosił Jordanes, dziejopis Gotów. Gre-
cki historyk Zosimos pisał z kolei o ich
"małpim wyglądzie".
"Nawet twarze niemowląt są odrażają-
ce. Nosy nie mogą wystawać poza obrys
oblicza, by zmieściły się w przyszłości pod
wizjerem hełmu. Matki obwiązają je więc
opaską, oszpecając własnych synów, byle
tylko wyrośli z nich wojownicy". Te słowa
pochodzą od Sydoniusza Apollinarisa, biskupa Clermont, który jako
młody chłopak zetknął się w Galii z wojennym rzemiosłem koczow-
ników. Według niego spłaszczanie nosów u dzieci służyło więc lep-
szemu osadzeniu hełmu na głowie.
Tego rodzaju opowieści wzbudzały paniczny strach u Rzymian
i ich sprzymierzeńców. Prawdopodobnie były wyolbrzymione, aby
rozbudzić w Rzymie obawę przed dzikością tych, którzy w niedalekiej
przyszłości mogliby przejąć władzę. W obliczu zbliżającego się na-
jazdu Hunów wybuchła więc w Imperium masowa panika.
Z drugiej strony Azjaci z krępą sylwetką i płaskimi rysami twarzy
nie byli mieszkańcom cesarstwa obcy. Rzymianie poznali poprzez
kontakty dyplomatyczne Alanów i inne koczownicze ludy Azji Mniej-
szej i Persji. Również moda na niewolników i niewolnice z egzotycz-
nych krajów przyczyniła się do narodowościowej mozaiki na ulicach
Wiecznego Miasta.
Wzrastające wpływy nomadów w Europie doprowadziły nawet do
zaakceptowania ich ideału urody. Odkrywając groby z czasów węd-
rówki Hunów - od Mongolii aż po zachodnią Francję - archeolodzy
natknęli się na dziwne zjawisko: głowy zmarłych nie miały naturalnego
kształtu. Skronie i czoła były dziwnie spłaszczone, wokół czaszek
przebiegały bruzdy. Nie ulega wątpliwości: wydłużano kości czaszek,
zmieniając ich kształt. Widać dokładnie, w jaki sposób odbywała się
ta sztuczna deformacja. Archeolodzy nazwali te czaszki wydłużonymi.
Głowy niemowląt, których kościec był jeszcze miękki i podatny na
kształtowanie, obwiązywano ciasno taśmami i rzemieniami.
Na obszarach zajętych przez Azjatów zwyczaj ten przejęły przede
wszystkim rody arystokratyczne i książęce, by odróżnić się także
zewnętrznie - od niższych stanów. Nawet na terenach Germanów
- w Turyngii i Odenwald - pozostały ślady dowodzące rozpowsze-
chnienia się nowego ideału piękna.
WIELKA WĘDRÓWKA
Plemię Hunów składało się w okresie wędrówki ludów z dwóch
głównych grup: tzw. białych Hunów, osiadłych na Kaukazie i na
północy dawnego państwa perskiego oraz czarnych Hunów, o ciem-
niejszej karnacji. Ci drudzy zamieszkiwali zachodni Ural. Czarni Hu-
nowie pod wodzą Balamira przekroczyli w 374 r. Wołgę i zaatakowali
Alanów.
Alanowie stali się więc pierwszą ofiarą ekspansji swych wojow-
niczych sąsiadów. Sami byli również koczownikami, ale ich włócznie
i miecze nie dorównywały broni Hunów. Ze względu na położenie
geograficzne państwa Alanów - na styku Azji i Europy - po raz
pierwszy jakieś wydarzenie historyczne zostało ujęte w dwóch kro-
nikach z różnych kręgów kulturowych: w chińskiej i rzymskiej. Obie
zanotowały całkowite zniszczenie królestwa położonego - według
dzisiejszych granic - pomiędzy południową Rosją a północnym
Iranem.
Małym grupkom Alanów udało się przebić aż nad Jezioro Genew-
skie. Znacznie później utworzyli oni - razem z Wandalami - potęż-
ne "królestwo Wandalów i Alanów" w północnej Afryce. Większość
podbitej ludności pozostała jednak na euroazjatyckim kontynencie.
Zwaśnieni początkowo nomadowie wkrótce się sprzymierzyli i ra-
zem zaatakowali Gotów Wschodnich (Ostrogotów) - na zachód od
Dniepru. Sędziwy król Hermanaryk, władający germańskim obszarem
od północnej Rosji aż po Krym, w obliczu przewagi wroga poddał
się i popełnił samobójstwo.
Już dwanaście miesięcy po przekroczeniu przez czarnych Hunów
Wołgi, w roku 375, sytuacja dramatycznie się zaostrzyła. Uciekający
Ostrogoci wyparli swych pobratymców, Gotów Zachodnich (Wizy-
gotów), osiedlonych między Dnieprem a Bałtykiem, aż na wschodni
brzeg Dunaju. Opuszczone wioski i cmentarze, zakopane skarby
- odkrywane teraz przez archeologów - znaczyły drogę odwrotu
tych ostatnich. Ponieważ plemiona Ostrogotów - podobnie jak nieco
wcześniej Alanów - nie były w stanie odeprzeć Hunów, podporząd-
kowały się im. Zachodni odłam germańskiego szczepu poczuł się
wtedy zagrożony rysującym się przymierzem zdobywców z podbi-
tymi. Nieustannie prześladowani, ścigani aż do brzegów Dniepru,
Wizygoci zgromadzili się na granicach Cesarstwa Rzymskiego. Jedyną
szansę ratunku dla siebie widzieli w zgodzie cesarza na przekroczenie
Dunaju. W przeciwnym wypadku czekałaby ich masakra. Zezwolenie
takie otrzymali i w 376 r. wkroczyli na rzymskie terytorium, nie
podejrzewając zapewne, że jeszcze dwie następne generacje czeka
zażarta walka z Hunami. Ci stali się zaś nagle panami rozległych
obszarów od Azji aż po Dunaj. Na terenie dzisiejszych Węgier naj-
znamienitsi wodzowie plemienni rozłożyli swoje obozy.
Pomimo olbrzymich zdobyczy terytorialnych nomadowie nie sta-
nowili bynajmniej zwartego, jednolitego narodu. Niektóre grupy z oko-
lic Morza kaspijskiego nie wzięły udziału w pochodzie na Zachód,
decydując samodzielnie z kim i jak chcą walczyć. Inne szczepy za-
trzymały się z dala od Dunaju, w dawnym państwie Alanów i utrzy-
mywały tylko luźne stosunki ze swymi braćmi na granicach Imperium
Rzymskiego. Lud ów składał się więc z samodzielnych plemion, w pe-
wnym stopniu ze sobą powiązanych, ale nie tworzących zwartej
potęgi. Taką potęgą stali się dopiero, gdy przyszło im bronić stanu
posiadania.
Jeden z odłamów białych Hunów postanowił opanować dzisiejszy
Iran oraz Azję Mniejszą, przekroczył więc Kaukaz. ich celem były
bogate wschodniorzymskie osiedla i miasta. Najeźdźcy mieli nad-
spodziewanie łatwe zadanie. Wieści o pustoszących napadach dotarły
do konstantynopola, a stamtąd do Rzymu. Cesarz Teodozjusz musiał
przyjąć do wiadomości, że koczownicy nie tylko stoją nad Dunajem,
ale plądrują też wschodnie prowincje w Azji Mniejszej.
Oni przemierzali tymczasem rozległy interior dzisiejszej Turcji
i wkrótce dotarli do Antiochii, jednej z większych i zamożniejszych
metropolii starożytności. Żadna siła nie była w stanie ich zatrzymać.
Jeden z mieszkańców opisał straszliwe przeżycia związane ze zdo-
byciem miasta na glinianej tabliczce, która zachowała się dla potom- '
ności: "Byli wśród nas, pojawiwszy się nie wiedzieć skąd. W świętych
źródłach poili swe konie, na stopniach świątyń gwałcili nasze żony.
Rozstrzaskiwali głowy dzieciom o mury naszego miasta. Nasze córki '
opuszczały Antiochię nagie, przerzucone przez końskie karki. Nigdy
ich już nie zobaczymy".
W przeciwieństwie do ludności, która wpadła w panikę, cesarz nie
poddawał się hiobowym wieściom. Wiedział doskonale, że noma-
dowie na północnym wschodzie szybko zużyją zapasy Gotów, a w Azji :
Mniejszej muszą liczyć się na dłuższą metę z przeciwdziałaniem
Cesarstwa Wschodniego i Persji. Teodozjusz zrozumiał także, że
Hunowie żyją z tego, co zrabują innym, dlatego są uzależnieni od
sukcesów militarnych. Nie wahał się wykorzystać tej okoliczności
i zawarł z nimi układ, aby trzymać w szachu niespokojnych Gotów.
Ci ostatni, po przekroczeniu Dunaju podporządkowali się wprawdzie .;
Rzymowi, lecz mimo to próbowali pozostać niezależni.
Teodozjusz zawierał również przejściowe sojusze z białymi Hunami,
pomimo że łupili oni Azję Mniejszą. Liczył, że w ten sposób poskromi
apetyty ich czarnych braci. Dla pozoru podawał się za przyjaciela
wszystkich koczowniczych plemion, w rzeczywistości jednak pod-
burzał jednych przeciwko drugim. Dzięki takiej polityce udało mu się
na ponad 20 lat zażegnać niebezpieczeństwo.
Misterna konstrukcja wymuszonego pokoju zawaliła się jednak
wraz ze śmiercią cesarza. Incydenty graniczne nad Dunajem, konflikty
nomadów z Germanami, a także poszczególnych szczepów między
sobą doprowadziły do wrzenia. Był rok 395. Polityczna destabilizacja
Imperium powiększała jeszcze panujący chaos. Po śmierci Teodoz-
jusza dokonał się ostateczny podział państwa rzymskiego. Od tej
pory w konstantynopolu rządził cesarz Arkadiusz, w Rzymie - Ho-
noriusz, obydwaj zupełnie niedoświadczeni.
Przez 20 lat Rzymianie żyli w przekonaniu, że wróg po tamtej
stronie Dunaju czeka tylko na odpowiedni moment. Ten moment
zdawał się być teraz blisko - Teodozjusz pożegnał się ze światem
w tym samym roku, w którym urodził się Attyla.
NARODZINY BOHATERA
Pod koniec IV w. Hunowie osiągnęli już w Europie mocarstwową
pozycję. Dzieciństwo Attyli różniło się więc od młodości ojca i stryjów.
Oni wzrastali podczas długiego marszu, ujrzeli po raz pierwszy świat
w wietrznych namiotach, lub na wozie zaprzężonym w woły. Attyla
był wprawdzie potomkiem stepowego ludu, ale należał już do nowej
epoki.
Około roku 410, w wieku 14 lat młody książę przybył na dwór
cesarza Zachodu Honoriusza do Rawenny. W owych czasach w zwy-
czaju było posyłanie dzieci władców i arystokracji jako tzw. zakład-
ników na obce dwory, gdzie mieli zaznajomić się z obcą kulturą.
Taka wymiana była jednak przede wszystkim wyrazem wzajemnego
respektu i gwarancją niepodejmowania wrogich kroków.
W Rawennie rezydował cesarz. Rzym pozostał centrum administ-
racyjnym. Zachowane do dziś wspaniałe mozaiki i niepowtarzalne
obiekty architektury sakralnej pozwalają wyobrazić sobie życie w oś-
rodkach władzy późnego antyku.
Attyla zaprzyjaźnił się ze starszym o pięć lat Aecjuszem, Rzymia-
ninem z arystokratycznego rodu, który przebywał z kolei wcześniej
jako "zakładnik" na dworze władcy Hunów, Rugii.
Attyla spędził w Italii beztroskie lata. Poznawał grecką i rzymską
historię i obyczaje cywilizowanego świata. Zetknął się też z nową
religią - chrześcijaństwem i z łaciną. Nauczył się patrzeć na świat
oczyma Rzymianina. Mógł więc stać się idealnym sprzymierzeńcem
Imperium, ale także niebezpiecznym przeciwnikiem.
Attyla należy do tych wielkich, charyzmatycznych postaci historii
powszechnej, które do dziś pobudzają naszą wyobraźnię. Całe po-
kolenia młodzieży fascynowały: potęga, okrucieństwo i namiętność
-związane z jego imieniem. Niezmierzone bogactwa, które zrabował
lub otrzymał na mocy korzystnych układów, duma, z jaką stawiał
czoła rzymskim cesarzom, ciągły niedosyt w zapełnianiu swego ha-
remu pięknościami z najdalszych zakątków świata, wytrzymałość,
zarówno w bitwie jak i podczas pijatyk, talent dyplomatyczny i wresz-
cie tajemnicza śmierć w ramionach młodej żony - wszystko to
uczyniło z wodza nomadów postać legendarną. Jako król Etzel z "Pie-
śni o Nibelungach" uwieczniony został w literaturze światowej.
KREW ZA ZŁOTO
Pierwsze lata życia Attyli upłynęły pod znakiem wojny między jego
narodem a Rzymem. Pod koniec IV w. stepowi jeźdźcy zaatakowali
dualistyczne imperium z kilku kierunków. Przez zamarznięty Dunaj
wtargnęli na Bałkany i podejmowali łupieżcze wyprawy aż do Alp.
Daleko na wschodzie, w Azji Mniejszej, napadali bogate syryjskie
miasta kupieckie.
"Ze zgrozą myślę o upadku, jaki przeżywamy - pisał w 396 r.
św. Hieronim - Oto minęło już bez mała 20 lat, jak od konstan-
tynopola do Alp Julijskich co dzień przelewana jest rzymska krew.
Goci, Sarmaci, Alanowie, Hunowie, Wandalowie, Markomanowie
spustoszyli i splądrowali kraj Scytów, Trację, Macedonię, Dardanię,
Dację, Tesalię, Achaję, Epir, Dalmację i Panonię. Ileż czcigodnych
niewiast, ileż bogobojnych dziewic zhańbili! Brali do niewoli biskupów,
mordowali księży i innych dostojników duchownych. kościoły burzyli
albo zamieniali w stajnie, relikwie męczenników przepadły bez śladu.
Jak wiele rzek spłynęło ludzką krwią..."
Świat ogarnął niepokój. .Mieszkańcy "barbarzyńskiej", pozo-
stającej pod wpływami Rzymu części Starego kontynentu uciekali
niczym ścigani przez płomienie. Św. Ambrozjusz tak opisywał
owe czasy: "Hunowie pokonali Alanów, Alanowie Gotów, Goci
Tajfalów i Sarmatów. Nas natomiast wygnali Goci, przepędzeni
ze swej ojczyzny - Ilirii. Nie widać końca tego łańcucha prze-
mocy".
W następnych latach Hunowie usiłowali dojść do porozumienia
z obydwoma rzymskimi cesarstwami. Takie porozumienie odbywało
się zazwyczaj kosztem innych, tak mianowicie przegnano plemiona
germańskie. Przede wszystkim Ostrogoci i Wizygoci, lecz także
Wandalowie, Skirowie, Frankowie i inne ludy, które znalazły się
w granicach Rzymu, traktowane były z otwartą wrogością, jako nie-
pożądani intruzi. Szczepy te, będąc same ofiarami przemocy, pró-
bowały teraz powetować sobie straty kosztem sąsiadów, względnie
gospodarzy.
W tej sytuacji rozbite wewnętrznie i zagrożone Imperium po-
stanowiło wykorzystać siłę militarną Hunów. Rzym jako pierwsze
państwo zawarł pakt z nomadami, nie przewidując, jakie będą tego
konsekwencje. Zezwolenie na działania wojskowe koczowników we-
wnątrz własnych granic równało się bowiem wpuszczeniu do kraju
potencjalnego wroga.
Konstantynopol natomiast nie potrafił ułożyć się z Hunami i wkrót-
ce uwikłał się w zbrojne konflikty. W 408 r. król koczowników, niejaki
Uldin dał sygnał do ataku. Pewien zwycięstwa miał przy tym wskazać
na słońce, mówiąc: "jeśli tylko zechcę, mogę zdobyć wszystko, na
co padają jego promienie".
W tym samym roku Alaryk, władca Wizygotów, podpalił Wieczne
Miasto. W dwa lata później opanował je ostatecznie.
Następca Uldina, Ruga - czy też Rugilas - wymyślił nieznane do
tej pory źródło dochodów. Po najeździe na Trację, którą bez trudu
splądrował i ograbił, zawarto pokój. Ruga miał otrzymywać z kon-
stantynopola coroczny trybut. Tym samym rozpoczęła się dla Hunów
epoka, w której sama groźba użycia przemocy zapełniała skarbiec.
jeśli danina nie nadchodziła - groźby były realizowane.
Podczas gdy Cesarstwo Wschodnie coraz bardziej wpadało w za-
leżność od nomadów, Rzym próbował pozyskać w nich sojusznika
przeciw Germanom. Hunom zależało natomiast głównie na pienią-
dzach.
Jednym z tych, którzy "kupili" ich pomoc wojskową i żałowali tego
do końca życia, był wspomniany wcześniej Aecjusz.
Jako "zakładnik" na dworze króla Rugi ćwiczył jazdę konną i strze-
lanie z łuku, zaprzyjaźnił się z Attylą i poznał obcy świat. Teraz jako
oficer w służbie Imperium, przypomniał sobie dawne znajomości
i w roku 424, gdy pewien senator wysunął roszczenia do tronu
cesarskiego, uzyskał ich wsparcie. Oczywiście za opłatą.
Ironia losu sprawiła, że gdy Aecjusz na czele wojowniczych ko-
czowników wkroczył do miasta nad Tybrem, fałszywy cesarz był
już martwy.
Sojusz ze stepowymi jeźdźcami - wciąż na nowo łamany i od-
nawiany - miał przedłużyć wegetację rozpadającego się cesarstwa
do roku 450.
Aecjusz, pozostając wierny prawowitemu następcy tronu, uzyskał
spore wpływy i wpadł z tego względu w niełaskę. Galla Placidia,
cesarzowa-matka i szara eminencja państwa, mianowała go głów-
nodowodzącym w Galii, aby w ten sposób pozbyć się ambitnego
oficera z Wiecznego Miasta. On jednak potrafił odnaleźć się w nowej
sytuacji. Zyskał uznanie, wyzwalając okolicę od buntowników, nie
uznających władzy Rzymu w prowincji. Również w tym wypadku
otrzymał pomoc ze strony Hunów. Podporządkował sobie Wizy-
gotów. którzy zajęli miasto Arles, a także Franków, osiadłych na
północnym wschodzie Galii. Tych ostatnich wyparł częściowo za
Ren. Ot, paradoks historii - koczownicy ze Wschodu, którzy nie-
gdyś wypędzili germańskie plemiona z ich siedzib, teraz stali się
sojusznikami Imperium w jego dążeniu do hegemonii w Europie. .
Po spacyfikowaniu Galii przyszła kolej na następne prowincje:
Recję i Noricum, tereny dzisiejszej Szwajcarii i południowej Austrii
Tutaj Aecjusz również przywrócił rzymskie panowanie.
Zaniepokojona tymi sukcesami Galla Placidia uznała Aecjusza za
zagrożenie dla swej pozycji. Pozbawiła go więc wszelkich uprawnień
i tytułów. Po nieudanej próbie odzyskania władzy Aecjusz uciekł
z kraju. Na dworze króla Rugi przyjęto go z otwartymi ramionami.
Cesarzowa pomyliła się co do swego oficera - nie dał się on tak
łatwo usunąć ze sceny politycznej. Zaatakował zdemoralizowane
legiony i nie napotykając większego oporu wkroczył do Wiecznego
Miasta wraz z oddziałami Hunów. Od tej pory Galla Placidia stała
się marionetką w jego rękach. Aecjusz zażądał mianowania go naczel-
nym wodzem armii rzymskiej, a nomadowie otrzymali w podzięce
Pannonię (dzisiejsze Węgry, która stała się dla nich swoistą "bazą
wypadową...
UMARŁ KRÓL..
Niech żyją królowie! Gdy w 434 r. zmarł król Ruga, jego miejsce
zajęli - zgodnie ze starą tradycją - bratankowie: Bleda i Attyla. Na
początku zatroszczyli się o pusty skarbiec. Konstantynopol płacił
należny trybut nieregularnie i z opóźnieniem. Następstwa tego były
dobrze znane obu stronom; Hunowie chwytali za broń, wojna, ro-
zejm, nowe rokowania. Zwycięscy szantażyści solidnie zaostrzyli
warunki. Bleda i Attyla, obaj konno, przyjęli wysłanników cesarstwa
Wschodu, zmuszonych ze względu na etykietę do pozostawania
w tej samej, niewygodnej dla nich pozycji. Pokój, zawarty w 435 r.
w Margus, małym miasteczku na północnym stoku Karpat transyl-
wańskich (obecnie Rumunia, był dyktatem nomadów.
Imperium zobowiązało się nie zawierać sojuszu z wrogami koczow-
ników - czyli plemionami germańskimi. Uregulowano wymianę jeń-
ców, ustanowiono przygraniczne targowiska, których bezpieczeństwo
gwarantowały obie strony, zaś roczną daninę podwyższono do ok.
229 kg złota. Układ ten, nie zapewniający trwałego pokoju, miał dla
Hunów epokowe znaczenie: potwierdził niejako ich obszar wpływów,
obejmujący teraz całą środkową i wschodnią Europę - aż do Renu.
Po drugiej stronie Rzymu leżała Galia, rządzona przez Aecjusza.
Gdy Aecjusz objął funkcję naczelnego wodza rzymskiego, przekazał
stepowym jeźdźcom uprawnienia policyjne w Galii. Wizygoci musieli
jeszcze raz doświadczyć okrucieństwa azjatyckich wojowników. Bur-
gundowie, osiedli na lewym brzegu Renu, w okolicach Wormacji
i Moguncji, nie chcieli się podporządkować. Przed kilku laty odważyli
się nawet zaatakować przygraniczne oddziały Rzymian i Hunów. Dla
tych ostatnich nadszedł więc teraz dzień zemsty. Pod dowództwem
Bledy uderzyli na Burgundów i starli ich na proch. Historiografia nie
jest zgodna co do dokładnej daty tej eksterminacji - 435 albo 436
r. Król Burgundów Gunter, podzielił los swego narodu. Zagłada ple-
mienia pozostawiła głęboką ranę w świadomości ludów germańskich,
została także uwieczniona w eposie "Pieśń o Nibelungach".
Aecjusz, "ostatni Rzymianin", jak go później nazywano, walczył
o utrzymanie Galii w granicach Cesarstwa ze względu na jej wielkie
znaczenie. Bez Hunów Imperium dawno by się już rozpadło, ale
z nimi chyliło się również ku upadkowi, hodując wroga na własnej
piersi.
Tajemniczy przybysze z Azji potrafili wykorzystać każdą sytuację.
Widać to doskonale na przykładzie Cesarstwa Wschodniego. Uwik-
łane w walki z Wandalami w Afryce i z Persami w Armenii pozostawiło
naddunajską granicę prawie bez żadnej osłony. Koczownicy, wiedząc
o tym, napadli jedno z targowisk. Uwięzili wszystkich kupców, wy-
muszając przez to rokowania, zakończone jednak fiaskiem. Zdecy-
dowali się więc na rozwiązanie siłowe i w 440 r. przekroczyli Dunaj.
Opanowali północno-wschodnie Bałkany i zajęli miasto Singidunum,
dzisiejszy Belgrad, po czym dalej niepowstrzymanie parli naprzód.
Po kolejnej przegranej bitwie cesarz Wschodu zaczął obawiać się
o los Konstantynopola. Historia powtórzyła się więc kolejny raz;
rokowania, układ pokojowy, nowe daniny i wreszcie - złoto za pokój.
OBJĘCIE WŁADZY
Podział władzy królewskiej między dwóch książąt odpowiadał tra-
dycji nomadów. Bleda i Attyla przekształcili luźny związek plemienny
w prężnie zorganizowane państwo.
Obaj bezlitośnie rozprawiali się z przeciwnikami we własnych sze-
regach. Przykładem może być prześladowanie dwóch dostojników,
którzy po przyjęciu władzy przez braci schronili się w Cesarstwie
Wschodu. Grożąc użyciem siły Attyla i Bleda zażądali wydania ucie-
kinierów. Gdy ich żądanie zostało spełnione, natychmiast wbili nic
szczęśników na pal.
Celem Attyli było jednak jedynowładztwo - musiał więc usunąć
brata. Po pokonaniu wszystkich pozostałych konkurentów, w 445 r.
zwabił go w pułapkę. Nie da się z pewnością ustalić, czy osobiście
popełnił bratobójstwo, czy posłużył się mordercą. Na pewno mógł
jednak liczyć na poparcie swych sprzymierzeńców. Otoczyli oni obóz
Bledy, zatrzymując jego zwolenników, podczas gdy Attyla ze swą
przyboczną gwardią dokonał krwawego czynu.
Jednym z niewielu śladów zbrodni jest skarb odkryty w miej-
scowości Szikancs na Węgrzech. Zawiera on 1440 złotych monet
o wadze ponad sześciu kilogramów. Część z nich stanowią nowe,
nie wprowadzone jeszcze do obiegu monety z 443 roku, tzw.
solidy, zakopane krótko przed zamachem na Bledę. Mógł zrobić
to sam książę, przeczuwając niebezpieczeństwo, albo jeden z jego
zaufanych. Owa osoba musiała jednak również paść ofiarą spisku,
w przeciwnym razie skarb nie zostałby zapomnany. Attyla nie ufał
swemu dworskiemu otoczeniu. Wszystkich, którzy nie okazywali
bezwzględnego posłuszeństwa, bezlitośnie prześladował. Swoich
zwolenników nagradzał wprawdzie hojnie z rzymskich danin, po-
zostawał jednak w stosunku do nich wciąż nieufny. Jeśli uznał ko-
goś za podejrzanego, kazał go likwidować. jego zachowanie wy-
kazywało cechy manii prześladowczej, ale także manii wielkości.
Podobnie jak rzymscy cesarze wywodził swoje pochodzenie od
bogów - a konkretnie od boga wojny Marsa. Z biegiem lat sam
uwierzył w pozaziemski rodowód.
Zadziwiające jest, w jaki sposób Attyla sprawował kontrolę nad
ogromnym, podlegającym mu obszarem - zwłaszcza gdy porówna
się jego "aparat władzy" z rzymskim systemem administracyjnym.
Rzymianie dysponowali gęstą siecią dobrze zorganizowanych urzę-
dów. Zarządzanie państwem Hunów opierało się natomiast wyłącznie
na osobistych zależnościach. W niewielkiej "kwaterze głównej" króla
urzędowało kilku sekretarzy znających języki obce a przede wszystkim
umiejących pisać - ot... cała biurokracja.
Jedyną instytucją państwową, docierającą do najodleglejszych za-
kątków kraju była sieć punktów wymiany koni. W gęsto rozsianych
królewskich stajniach czekały zawsze świeże, wypoczęte wierzchow-
ce. Umożliwiało to kurierom przewożenie wiadomości z Azji do
Europy i odwrotnie w ciągu kilku tygodni. Pewien rzymski wysłannik,
nie znający miejscowych zwyczajów dziwił się, gdy na granicy ode-
brano mu rzekomo podarowanego rumaka. konie pozostawały zasad-
niczo własnością państwową.
Do dzisiaj pozostaje zagadką, w jaki sposób Attyla mógł uwzglę-
dniać w swoich planach wydarzenia rozgrywające się w odległych
miejscach. Skąd na przykład wiedział podczas kampanii galijs-
kich, jak przebiegały działania wojenne w oddalonej o 4000 km
Persji?
U boku króla stali tzw."logades"- wybrańcy, do których na-
leżeli doradca Onegezjusz i jego brat Skotas. Obaj byli zhelleni-
zowanymi "barbarzyńcami", którzy przyjęli greckie imiona. Wła-
dali greką, łaciną i językiem Hunów. Onegezjusz sprawował urząd
"wielkiego wezyra" i cieszył się, chyba jako jedyny, nieograni-
czonym zaufaniem Attyli. Szerszy był krąg tzw. "epitedeioi",
"przyjaciół" czy też "zwolenników".
W polityce wewnętrznej wódz opierał się na zwasalizowanych
władcach germańskich, m.in. książętach z plemienia Alanów,
Ostrogotów Laudaryku i królu Gepidów - Ardaryku."Ardaryk był
najsłynniejszym królem - pisał Jordanes - i z uwagi na swą
wierność brał także udział w naradach. Attyla darzył go największą
życzliwością spośród wszystkich władców". Gepidowie, niegdyś
krwawo zwalczani przez Hunów, okazali się potem ich najwięk-
szymi sprzymierzeńcami.
POSTRACH CAŁEGO ŚWIATA"
Attyla zamieszkiwał w "drewnianym pałacu" jak donosił grecki
dziejopis Priskos. Nie udało się wyjaśnić, gdzie znajdował się ów
pałac. Według wszelkiego prawdopodobieństwa - na południu Wę-
gier, w pobliżu miasta Szeged. Znaleziony w tym regionie tzw."skarb
z Szeged-Nagyszeksós" jest jednym z najbardziej pasjonujących od-
kryć archeologicznych ostatnich lat. Naukowcy przypuszczają, że ma
on związek albo z grobem króla Rugi, albo jego następcy - Attyli.
Dyrektor muzeum w Szeged, otto Trogmayer opowiadał, że chłopi
taczkami wywozili złoto znalezione na polach. Około 200 sztuk
biżuterii z tej okolicy - zazwyczaj uszkodzonej - rozproszonych
jest w muzeach i prywatnych kolekcjach na całym świecie. Przypusz-
cza się, że mamy tu do czynienia z resztkami ofiary pośmiertnej dla
jednego z wybitnych władców koczowniczego ludu.
Według opisu Priskosa Attyla rezydował w budynku z bali i heb-
lowanych desek, do którego prowadził otwarty przedsionek. Wśród
Hunów byli rzemieślnicy obeznani z obróbką drewna.
Dowodzą tego wyłożone drewnem komory grobow-
ców, siodła i kunsztowne dzieła snycerskie. Obóz
- żołnierze spali zapewne w namiotach - chroniła
okrągła palisada, wzmocniona wieżyczkami. Drugi
drewniany pałac należał do Arykany, głównej mał-
żonki króla. Zdobiły go arkady, a sala audiencyjna
wyłożona była dywanami. Siedziały tam młode dzie-
wczęta i haftowały kolorowe płótna, tak lubiane
przez Hunów. Jedyny kamienny budynek, wyposa-
żony nawet w luksusową grecką łaźnię, należał do
Onegezjusza. Najbliższy zausznik Attyli nie chciał najwidoczniej rezyg-
nować z osiągnięć cywilizacyjnych swoich czasów.
Priskos pisał w swoim sprawozdaniu dla cesarza: "Hunom i nam
podano na srebrnych półmiskach wyszukane potrawy, Attyla zaś jadł
z drewnianego talerza. Pod każdym względem okazywał wstrzemięź-
liwość; jego goście pili ze złotych i srebrnych kielichów - on sam
z drewnianego kubka. Nosił prostą szatę, odznaczającą się jedynie
nienaganną czystością. Ani miecz wiszący u pasa, ani rzemienie
sandałów, ani uprząż konia nie były - jak to zwykle u barbarzyńców
- zdobne złotem i drogimi kamieniami".
Lud chwalił sobie prostotę i ojcowskie usposobienie władcy. Król
żył wśród żołnierzy niczym wśród równych sobie, sprawował sądy,
nagradzał i ganił. Był pod tym względem przeciwieństwem rzymskich
cesarzy, którzy - odgrodzeni od narodu - podkreślali swe boskie
pochodzenie, otaczając się wszelkim możliwym luksusem. Nadzwy-
czajna skromność Attyli była jednak być może tylko taktyczną zasłoną.
Jednocześnie bowiem nie znajdował umiarkowania w piciu i zalud-
nianiu haremu nowymi pięknościami.
"Mężczyzna krępy, z szeroką klatką piersiową i dużą głową. Miał
małe, szare oczy, płaski nos i ciemną cerę. Jego chód był ciężki,
oczy rozbiegane, ruchy ciała odzwierciedlały siłę woli, a namiętnością
jego była wojna"- tak opisuje go Jordanes w swojej "Historii Gotów"
i dodaje: "Człowiek zrodzony na postrach całego świata, budził
w każdym lęk z powodu rozpowszechnianych o nim przerażających
wieści". Priskos, który towarzysząc posłom miał okazję dokładniej
poznać władcę, pisał: "kroczył dumnie, jego oczy pałały, każdym
ruchem ciała wyrażał swą władzę. Pomimo, że walkę kochał ponad
wszystko, działał rozważnie, większość tego co osiągnął, osiągnął
rozumem. Współczuł błagającym i okazywał łaskę wszystkim, którzy
mu się poddali. Był mądry i sprytny, uderzał zawsze tam, gdzie nikt
się go nie spodziewał".
Prosper z Akwitanii mówił o "łagodności jego oblicza". Nie po-
siadamy, niestety, żadnej wiarygodnej podobizny Attyli. Wiele ist-
niejących wizerunków - od ówczesnych monet aż do obrazów
Eugene Delacroix i Wilhelma von kaulbacha - przedstawia go z euro-
pejskimi rysami twarzy. Na ścianie Pustelni Parmeńskiej widnieje
profil wodza, podpisany: "Attila, flagellum Dei". Określenie "flagellum
Dei", bicz boży pochodzi jednak z późniejszych czasów.
GRANICE WŁADZY
W styczniu 447 roku gwałtowne trzęsienie ziemi zniszczyło poważ-
ną część murów obronnych Konstantynopola. Attyla widział w tym
szansę ostatecznego zwycięstwa. Zebrał wszystkie dostępne siły,
łącznie z oddziałami germańskich wasali, wystawiając ogromną armię.
Po pierwszych porażkach musiał jednak zrozumieć, że dawna taktyka
przeżyła się. Jego wojsko stało się - poprzez swą wielkość - ocię-
żałe i niemobilne. Znów udało się splądrować Półwysep Bałkański
aż do cieśniny Bosfor, lecz mieszkańcy konstantynopola zyskali dwa
miesiące potrzebne do odbudowania murów.
Teraz atak na miasto stał się zbyt ryzykowny.
Attyla rozpoczął rokowania, ale tym razem trze-
ba było wielu lat, by je zakończyć. Gdy wreszcie
w 450 r. miało nastąpić podpisanie układu, ce-
sarz Teodozjusz II uległ wypadkowi; spadł z ko-
nia i w następstwie odniesionych obrażeń zmarł.
Jego następca, Marcjan, stary i doświadczony
żołnierz, nie miał zamiaru płacić za pokój nawet
jednego solida. krótko i zwięźle zakomuniko-
wano koczownikom: jeżeli chcą pokoju, to dob-
rze-jeśli nie, niechaj rozstrzygają miecze. Taki
język Hunowie rozumieli aż za dobrze. ich władca znalazł się na
domiar złego w poważnych tarapatach, potrzebował bowiem olb-
rzymich dochodów, aby wynagrodzić swych wasali. Zbyt silnie uzależ-
nił się finansowo od Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Bizantyjczycy
pojęli zaś wreszcie, że płacąc Attyli, opłacają jednocześnie własnego
grabarza.
Europa znalazła się na progu wojny. Napiętą sytuację skomplikowa-
ła jeszcze dodatkowo intryga miłosna. Siostra cesarza Zachodu, Wa-
lentyniana III, Justa Grata Honoria, zaszła w ciążę z pretorianinem.
Rozsierdzony Walentynian wysłał ją na dwór swego bizantyjskiego
kuzyna, gdzie przebywała w areszcie domowym. Młoda matka uknuła
brzemienny w skutki plan. Wysłała wodzowi nomadów pierścień i list
z ofertą małżeństwa - chciała bowiem za wszelką cenę wydostać się
ze złotej klatki. Nie przeszkadzało jej, że wybranek posiadał bogaty
harem, w którym znaleźć można było także córki germańskich książąt.
Attyla zyskał więc niezbędny pretekst. Powiadomił Honorię, że
zamierza ją poślubić i zażądał od cesarza Zachodu połowy Imperium
w posagu. Dokładnie w tym czasie zmarł Teodozjusz II i na tron
wstąpił Marcjan. Nowy władca wiedział, że tylko nieustępliwością
może uratować państwo. Jego konsekwentna polityka wpłynęła też
na postawę Walentyniana III. Galla Placidia, cesarzowa-matka i wciąż
jeszcze szara eminencja, sprowadziła Honorię z powrotem do Rzymu.
Tu znaleziono młodej matce męża z odpowiedniego rodu, króla
Hunów powiadomiono zaś o odrzuceniu jego żądań. Wstrzymano
ponadto wypłatę pensji, jaka przysługiwała mu z racji posiadania
rzymskiego tytułu "magister militium" (dowódca wojskowy. Attyla
został przyparty do muru.
Wszystkie jego życzenia i plany spełniały się do tej pory, a pycha
nie znajdowała granic. Ale domagać się całej Galli w posagu - tego
było Rzymowi za wiele.
Attyla zdecydował się więc zająć prowincję siłą. Miał nadzieję
zastać tam konstelację polityczną ułatwiającą zwycięstwo. Miejscowa
ludność wciąż buntowała się przeciw Imperium, zmuszając Aecjusza
do interwencji. Hunowie spodziewali się przede wszystkim przeciąg-
nąć na swą stronę Wizygotów, uwikłanych w zaciekłe walki z Cesar-
stwem. Rachubom tym nie dane było jednak się spełnić.
Wizygoci znaleźli się bowiem w przeciwnym obozie. ich król, Teo-
doryk polecił po długim wahaniu przekazać Aecjuszowi następujące
słowa: "Wasze życzenie, Rzymianie, wypełniło się. Udało się wam
rozniecić wrogość między nami a Attylą. Będziemy go tropić, gdzie-
kolwiek by się nie zwrócił. jakkolwiek by się nie chełpił zwycięstwami
nad wieloma potężnymi narodami, Goci będą potrafili walczyć z za-
rozumialcem".
Do nieprzyjaciół Hunów zaliczali się też Frankowie i Burgundowie,
niegdyś tak bezlitośnie przez nich zmasakrowani (choć wszakże
w imieniu Rzymian. Największym ich przeciwnikiem był jednak teraz
Aecjusz, wódz rzymski. Aecjusz i Attyla, przyjaciele z młodości, którzy
prawie całe życie walczyli ramię w ramię, mieli stanąć naprzeciw
siebie jako śmiertelni wrogowie. ich drogi rozeszły się. Aecjusz mógł
do tej pory utrzymać jedność wielonarodowościowego państwa tylko
dzięki pomocy nomadów. Teraz sięgnął do intrygi, by zapewnić sobie
wsparcie militarne Wizygotów. Bez nich byłby z góry skazany na
Iclęskę. "Aecjusz... przez cztery dziesięciolecia faktyczny regent Cesar-
stwa Zachodu, jawi się po dokładniejszej obserwacji w mniej korzys-
tnym świetle" - pisał historyk Theodor Mommsen.
Obaj wodzowie wyzbywają się więc sentymentów. Biorąc pod
uwagę bezwzględność Attyli wobec własnego brata, nie powinno
to nikogo dziwić. Obaj byli wszakże dowódcami wojskowymi, za-
interesowanymi wyłącznie najbliższą przyszłością. Dla króla koczow-
ników, który pierwszy wypowiedział wojnę, nie było już odwrotu
- minęły czasy, kiedy do zapełnienia skarbca wystarczyła niewielka
ekspedycja karna.
BITWA NA POLACH KATALAUNIJSKICH
W lutym 451 r. olbrzymia, wielonarodowościowa armia pod wodzą
Attyli osiągnęła Ren. Do budowy tratew i łodzi wycięto całe lasy.
Wreszcie piechota i jeźdźcy przekroczyli rzekę. Po stronie nomadów
opowiedzieli się ich germańscy sprzymierzeńcy, czekający tylko na
okazję do zaatakowania Rzymu. Ostrogoci pod Teodorykiem obracają
w perzynę Bazyleę i Colmar, Gepidowie na czele z Ardarykiem zaj-
mują Strasburg, Spirę, Wormację i Moguncję. Dalsza droga prowadzi
na Zachód. Attyla plądruje Metz. Dzień, w którym spustoszył miasto,
przeszedł do historii jako "krwawy poniedziałek wielkanocny". kolej-
no ofiarą najeźdźców padają Reims, Rouen i Caen. Hunowie i ich
sojusznicy niczym jeźdźcy Apokalipsy napadają na bezbronne miasta.bastionu
Biskup Reims wychodzi im naprzeciw - w ornacie, z liturgicznymi
naczyniami w ręku, śpiewając psalmy - aby prosić o litość. Bar-
barzyńcy ścinają mu głowę.
Genowefa, późniejsza patronka Paryża, wzywa mieszkańców mias-
ta nad Sekwaną do pozostania, aby śpiewać pobożne pieśni i od-
mawiać modlitwy, które mają skłonić wroga do odwrotu. kobiety
barykadują się w kościołach. Według legendy Genowefa, odziana
w biel wyszła na spotkanie Attyli, przepowiadając mu klęskę: "Wraz
z twoimi jeźdźcami, wozami i świtą, wśród krzyku wyrzutów sumienia
rozdzierających twe piersi na zawsze odejdziesz na wschód".
I oto staje się cud - napastnicy zatrzymują się - choć praw-
dopodobnie ze względów taktycznych; nie chcą niepotrzebnie tracić
czasu i sił na obleganie miasta. Z południa nadciągają bowiem legiony
Aecjusza i ich sojusznicy. koczownicy oszczędzają więc Paryż i ma-
szerują dalej w stronę Orleanu. Po ciężkich walkach zajmują miasto
i świętują zwycięstwo. Nagle role odwracają się: Aecjusz stoi u bram.
Dochodzi do bitwy, zakończonej porażką Azjatów. W wyniku rokowań
Rzymianie gwarantują im bezpieczeństwo, pod warunkiem wycofania
się na północny-wschód - i to bez Alanów. Attyla zgadza się na to
taktyczne posunięcie pozwalające zebrać siły i gromadzi swe wojska
na równinach Szampanii między rzekami Yonne i Aisne.
Hunowie rozkładają się obozem na terenie dawnego celtyckiego
bastionu, którego wały można podziwiać do dziś. Wielomiesięczna
kampania przyniosła już bogate łupy. W obliczu grożącego ataku
,Rzymian trzeba gdzieś ukryć skarby - ale gdzie? Tymczasem zbliża
się decydujące starcie.
Bitwa rozpoczyna się krwawą łaźnią: Frankowie masakrują Gepi-
dów, najwierniejszych sprzymierzeńców Attyli. Ginie 16000 wojow-
ników. Nomadowie zwierają szeregi. Sami wraz z Ostrogotami usta-
wiają się na wschodzie, pozostali sojusznicy - wraz z resztkami
Gepidów - na zachodzie. Aecjusz zachowuje jedno tylko skrzydło,
wysyła najpierw naprzeciw wroga Burgundów, aby potem wziąć go
w kleszcze za pomocą jazdy Wizygotów. Szczęście wojenne nie
dopisuje jednak żadnej ze stron.
"Zaprawdę, musiało to być imponujące widowisko: Goci walczący
włóczniami, Sarmaci na ciężkich wozach bojowych, Gepidzi szalejący
z mieczami, Swewowie wyróżniający się szybkością i Hunowie ze
swoimi niezwykłymi łukami, Alanowie kroczący do boju w ciężkich
zbrojach i lekkozbrojni Herulowie". Tak opisywał Jordanes wojow-
ników biorących udział w bitwie na Polach katalaunijskich. Historycy
odkryli jednak, że owa masakra nie odbyła się w rzeczywistości na
Polach katalaunijskich koło Chalons-Sur-Marne, lecz pod Mauriacum,
w okolicach miasta Troyes.
Do wieczora mała rzeczka LAube spłynęła krwią rannych. Szam-
pania, "rzeźnia Europy", przesiąknięta krwią dymiła niczym stos
ofiarny. Na pokrytych zwłokami polach zapanował spokój. Liczbę
poległych szacuje się na 150 tys., niektórzy mówią nawet o pół
milionie. "Ici la Champagne devora les Huns" "Tutaj Szampania
pochłonęła Hunów" - pisał Victor Hugo.
Jeszcze tej samej nocy Rzymianie i Goci, Hunowie i Gepidzi cho-
wają swych zabitych towarzyszy. Obie strony są wyczerpane. Przed
świtem Hunowie zaczynają kopać mieczami i gołymi rękoma wielką
jamę. Potem układają stos z drewnianych, obciągniętych skórą siodeł
końskich. Attyla przysięga swym ludziom, że prędzej wolałby spłonąć
żywcem niż poddać się. Do takich dantejskich scen jednak nie do-
chodzi - jedna z największych bitew, jakie widział świat, kończy się
bez rozstrzygnięcia.
Teodoryk, władca sprzymierzonych z Rzymem Wizygotów, padł
w bitwie. Całe plemię ze zwłokami swego władcy wycofuje się, by
pochować go w gaju opodal Pól katalaunijskich. Mieszkańcy nazy-
wają gęsty lasek "Grobem Teodoryka". Niedaleko, koło wioski
Bussy le Chateau wznosi się pięć pagórków. Miejscowa legenda
mówi, że usypano je z prochów poległych w tej bitwie wojow-
ników.
Następnego dnia wódz koczowników jest bezradny. Słucha rad
szamanów i, nie uporządkowawszy nawet wojsk, rozkazuje od-
wrót za Ren, w kierunku Pannonii. Rzymianie przyglądają się ucie-
czce wroga i świętują - chociaż rozstrzygnięcie właściwie nie
nastąpiło.
Czy tylko wyrocznia skłoniła Attylę do rejterady? Może po prostu
nie miał innego wyjścia? Z wojskowego punktu widzenia pozostały
mu tylko dwie możliwości: albo ryzykowny atak wszystkimi siłami,
albo taktyczny odwrót dla zabezpieczenia łupów. Wybrał - czego
niewielu się spodziewało - drugą wersję. Zaskoczyło to również
Aecjusza, który pozwolił nieprzyjaciołom odejść, chociaż mógł z łat-
wością zadać wycofującym się oddziałom ciężkie straty i być może
raz na zawsze usunąć Hunów z Europy. Ale wódz rzymski nie był
zainteresowany zmianą stosunku sił na kontynencie. Liczył, że ste-
powy lud będzie dalej trzymał w szachu tak niebezpiecznych dla
Cesarstwa Germanów - czy to jako swych wasali, czy też przeciw-
ników.
KU ZAGŁADZIE
Za rok Attyla znów wyrusza przeciw Imperium, jak gdyby chciał
zetrzeć hańbę, związaną z odwrotem z Galii. Zadziwiające, że w ciągu
tak krótkiego czasu zdołał wyrównać straty i jeszcze raz zmobilizować
armię - wszystko wskazuje na to, że
chce postawić na jedną kartę. Rzymianie
ponownie odczuwają na własnej skórze
potęgę azjatyckich intruzów. Podobnie
jak poprzedniego roku w Galii, teraz bu-
rza ze Wschodu szaleje w Italii północnej.
Akwileja, spokojne i malownicze mias-
to z 200 tys. mieszkańców, położone nad
Laguną di Grado, niedaleko dzisiejszej
Wenecji, zwane w owych czasach Rzy-
mem Północy. Hunowie biorą je głodem,
a następnie obracają w perzynę. Dawne
urządzenia portowe, resztki forum i zre-
konstruowane fundamenty budowli dziś
jeszcze pozwalają wyobrazić sobie
w przybliżeniu niszczycielski szał zdoby-
wców.
Ocaleli z pogromu uciekają na podmo-
kłe tereny nadmorskie, gdzie jazda no-
madów nie odważa się ich ścigać. Temu
wydarzeniu zawdzięcza swe powstanie
Wenecja. Uciekinierzy mieli bowiem
- gdy niebezpieczeństwo minęło - zawołać: "Veni etiam" - "Do-
tąd również doszedłem", z którego to okrzyku wywodzi się nazwa
Venezia.
kolejno ofiarą najeźdźców padają Pavia, Vicenza, Werona, Mantua
i Mediolan. Hunowie nie znają litości. Ludność wiejska ucieka, pozo-
stawiając leżące odłogiem pola, czego skutkiem jest głód. Właściwym
celem ataku jest jednak Wieczne Miasto. Aecjusz jeszcze raz może
mówić o szczęściu w nieszczęściu; w czasie, gdy otrzymuje wreszcie
długo oczekiwane wsparcie z Bizancjum, w obozie przeciwnika wy-
bucha epidemia malarii. Attyla, mimo osłabienia, nie zamierza rezyg-
nować, ale w końcu przyjmuje propozycję rokowań.
W roku 452 dochodzi do spotkania przedstawicieli dwóch światów:
papieża Leona I, wysłannika Rzymu i chrześcijaństwa oraz króla
Attyli, przywódcy barbarzyńskich pogan. Ten ostatni przyjmuje cesar-
skich posłów nad rzeką Mincio, niedaleko jeziora Garda. Leon I otrzy-
mał później -w uznaniu dla talentu dyplomatycznego - przydomek
"Wielki", gdyż udało mu się przekonać koczowników do zaniechania
haniebnych zamiarów. Za cenę niezwykłych bogactw, zrabowanych
w zdobytych miastach, kościołach i klasztorach mają oszczędzić
Rzym. Odbywa się też wymiana jeńców, ograniczona wszakże tylko
do oficerów i żołnierzy - kobiety, dzieci i niewolnicy pozostają
w rękach Azjatów.
Attyla okazuje zamiłowanie do teatralnych gestów; podczas roko-
wań pozostaje w siodle, zmuszając Ojca Świętego do przyjęcia tej
samej pozycji. Późniejsze legendy głoszą, że chrześcijański blask,
jakim emanował papież i ukazujący się na firmamencie apostołowie
Piotr i Paweł, tak oślepiły wodza barbarzyńców, że pokornie wyrzekł
się pogańskiej wiary i poprosił o chrzest!
ŚMIERĆ W NOC POŚLUBNĄ
Objuczeni łupami i papieskimi podarunkami Hunowie powrócili do
swej "kwatery głównej" w Pannonii. Gwałtowna miłość do Honorii,
jaką rzekomo miał odczuwać ich król, minęła bez śladu. Obiektem
jego pożądania stała się natomiast córka pewnego księcia germań-
skiego, o imieniu Ildko albo Hildko, znana z literatury jako krymhilda.
Tak zaczyna się ostatni, dramatyczny rozdział w życiu Attyli. Stał się
on tematem licznych wierszy i powieści, opery i filmu. "Po zaślubinach
- opowiada Jordanes - nastąpiła uczta, na której król niezgorzej
sobie poczynał. Potem rzucił się na wznak na łoże i zamroczony winem
zapadł w głęboki sen. Wtedy fala krwi, spłynęła mu do krtani i zadusiła
go. Nazajutrz, gdy z komnaty nie dochodził żaden odgłos, zaniepoko-
jeni strażnicy wpadli do środka. Zastali tam martwego wodza w kałuży
krwi, jednak bez żadnej zewnętrznej rany, i młodą żonę zalewającą
się łzami". Nie wiadomo właściwie, co zdarzyło się tej nocy. Tajem-
nicza śmierć w 453 r. podczas nocy poślubnej wywoływała rozmaite
spekulacje. Niektórzy przypuszczali, że germańska oblubienica tuż
po akcie miłosnym zamordowała świeżo poślubionego małżonka
sztyletem. Taką interpretację znajdziemy też w kronice bizantyjskiej
z VI w.
Legendy mówią o związku pomiędzy zagładą Burgundów w latach
435-436, bitwą na Polach katalaunijskich i nagłą śmiercią Attyli.
Według "Pieśni o Nibelungach", germańskiego eposu narodowego,
córa plemienia Burgundów, krymhilda, pomściła swój lud na królu
Etzelu, sprawcy masakry.
Opisane tu wydarzenia dzieli od powstania "Pieśni o Nibelungach"
700 lat. Mimo to wielu uważa epos za wiarygodne źródło - zwłaszcza
poszukiwacze skarbów, spodziewający się tam właśnie wskazówek co
do miejsca zatopienia legendarnego skarbu Nibelungów. Czy to możli-
we, że krymhilda po śmierci Zygfryda pragnęła nie tylko zemsty, ale
i pieniędzy? Czyż taki scenariusz nie pasuje do reszty legendy; chciwy
Etzel alias Attyla bierze za żonę młodą wdowę, aby się wzbogacić?
"Wychodzę z założenia, że Pieśń o Nibelungach nie jest wyłącznie
fikcją literacką, lecz dokumentuje rzeczywiste zdarzenia" -wyjaśnia
Hans-Jorg jacobi, historyk i poszukiwacz skarbów z Moguncji, który
postawił sobie za cel życiowy wydobycie kosztowności. "W każdym
razie w eposie czytamy, że Hagen zatopił skarb w Renie, aby zeń
skorzystać - a więc miał zamiar go wyłowić". Według Jacobiego
wspomniana w legendzie miejscowość Zemloche to dzisiejsze Loch-
heim w pobliżu Gernsheim nad Renem.
Na czas wojny zwykle zabezpieczano skarbiec państwowy, wypeł-
niony złotem, srebrem i drogimi kamieniami, zakopując go lub za-
tapiając.
OPŁAKIWANI KRWIĄ WOJOWNIKÓW
Ceremonie pogrzebowe Hunów nawiązywały do prastarych,
wschodnio- i środkowoazjatyckich tradycji. We wczesnym okresie
grobowce, tzw. kurhany, miały formę wykopanych w ziemi komór,
wzmocnionych drewnianymi palami. Archeologowie odnajdowali tego
rodzaju komory na olbrzymim obszarze, sięgającym od wschodniej
Mongolii poprzez południową Rosję aż po Ukrainę. Najlepiej za-
chowane odkryto w miejscowości Permafrost na środkowoazjatyckiej
wyżynie. Większość z nich przypisać należy Scytom. Określenie "Scy-
towie" pochodzi od Greków, którzy nazywali tak barbarzyńców ży-
jących na północ od kaukazu, a więc prawdopodobnie również ple-
miona Hunów. Dlatego naukowcy spodziewają się uzyskać z greckich
kronik informacje na temat życia i obyczajów nomadów.
Zwiedziliśmy jeden z takich kurhanów w Mongolii. komora gro-
bowca o wymiarach 8 x 10 m2 umieszczona była w wykopie głębo-
kim na cztery metry. Ściany i sufit wspierały się pierwotnie na
potężnych belkach i były obłożone pniami drzew. Całą konstrukcję
przysypywano następnie ziemią i kamieniami. Zmarłych chowano
w ubraniu i z bronią u pasa, a czasem nawet razem z ich wierzchow-
cami.
Grecki historyk Herodot opisał dokładnie praktyki pogrzebowe na
przykładzie pochówku pewnego księcia Scytów. Konie zabijano na
skraju wykopu celnym uderzeniem bojowego czekana w czoło i opu-
szczano w dół na linach. Uroczystości ku czci zmarłego trwały ponad
40 dni. W tym czasie zwłoki wożono po całym obszarze księstwa
i urządzano nie kończące się uczty. "Po upływie roku następuje ciąg
dalszy ceremonii - pisał Herodot - Zabijano pięćdziesięciu najlep-
szych wojowników i pięćdziesiąt najlepszych rumaków, które - po-
zbawione wnętrzności - wypychano słomą. Nabite na pale wierz-
chowce z martwymi jeźdźcami na grzbietach tworzyły krąg wokół
grobowca.
Hunowie w Europie przejęli te obyczaje, choć nie w pełnym za-
kresie. ich kult zmarłych zmieniał się pod wpływem cywilizacji za-
chodniej i stracił nieco z pierwotnego okrucieństwa. Z obawy przed
rabusiami chowali swych bliskich w zwyczajnych grobach, których
dokładne położenie znało niewielu. Wyjaśnia to, dlaczego na Węg-
rzech nie odnaleziono grobowców z hojnymi darami ofiarnymi.
Bogato wyposażony grób książęcy odkryto natomiast w Szam-
panii. Zawierał on jeden z najpiękniejszych i najbardziej wartoś-
ciowych skarbów z okresu wędrówki ludów: tzw. skarb z Pouan.
Odnaleziono go w połowie ubiegłego stulecia w okolicach Troyes.
Tamtejsze ozdoby i broń podobne są do okazów z niecki karpackiej
i obszarów położonych dalej na wschód. Obala to postawioną
początkowo tezę, jakoby w grobowcu złożono szczątki legendar-
nego króla Wizygotów, Teodoryka. Eksponowana w muzeum w Tro-
yes biżuteria wykonana jest ze szczerego złota. Są tam pierścienie,
bransolety, klamry, krótki i długi miecz z pozłacanymi rękojeściami,
zdobionymi rzadką odmianą granatów. We współpracy z nauko-
wcami z paryskiego Luwru zbadano pochodzenie owych kamieni za
pomocą mikroskopu elektronowego. Porównania pozwalają przypu-
szczać, że przywędrowały one z Iranu - jeszcze jeden dowód
dalekich wędrówek koczowników. Węgierski historyk Bona uważa
grób w Pouan za miejsce pochówku króla Laudaryka, wschodnio-
germańskiego sprzymierzeńca Attyli.
Niedaleko od Pouan, w Szampanii, leży wioska Courtisols, ciągnąca
się przez 8 km najdłuższa ulicówka Francji, założona rzekomo przez
Hunów, którzy nie wrócili do Pannonii. Według administratorów
wioski Courtisols mieszkańcy do dziś wierzą w swe azjatyckie po-
chodzenie. Sensacją jest wszakże uwarunkowana genetycznie tzw.
"plama mongolska", występująca u niektórych dzieci w gminie Tro-
yes, do której należy także wspomniana wieś. "Plama mongolska"
to przebarwienie skóry na plecach w okolicach kości ogonowej.
Ten fenomen obserwowany jest poza tym tylko wśród ludów Azji
i Orientu, na przykład prawie u wszystkich dzieci urodzonych
w Mongolii. Owa plama może więc służyć za dowód faktycznego
spokrewnienia mieszkańców okolicy Troyes z nomadami.
Według rytuału pogrzebowego Hunów w 37 albo 49 dni po śmierci
członka arystokratycznego rodu zabijano konia zmarłego i przekazy-
wano rodzinie oraz bliskim. Pozostałe resztki palono następnie wraz
z uprzężą, siodłem i bronią na stosie. Popiół z ofiary całopalnej oraz
dary - w tym także zapasy żywności - zakopywano w pobliżu
grobu. Często dodawano też rozbity kocioł z brązu, prawdopodobnie
najważniejsze naczynie używane na stypie. Spalonych szczątków
ludzkich - takich jak w grobach germańskich - nie znaleziono.
"Mężczyźni obcinali swe warkocze i zniekształcali twarze głębokimi
ranami, by zmarłego bohatera nie opłakiwały łzy kobiet, lecz krew
wojowników. Zwłoki układano w jedwabnym namiocie, ustawionym
pośrodku obozu, a wybrani z całego plemienia jeźdźcy galopowali
wokół mar, śpiewając żałobne pieśni. Potem następowała pijatyka
- smutek mieszał się z hulankami. W nocy ciało składano potajemnie
do ziemi, spowite najpierw w złoto, potem w srebro i na końcu
w żelazo". Powyższy opis autorstwa Jordanesa opiera się na zagi-
nionej relacji Priskosa.
Grabarzy Attyli spotkał po pogrzebie okrutny koniec: "Aby tak
liczne bogactwa nie padły łupem ludzkiej chciwości, bezlitośnie wy-
rżnięto w pień grabarzy. Nagła śmierć połączyła grzebiących z grze-
banym". Tak kończy się opowieść kronikarza Gotów, Jordanesa o uro-
czystościach pośmiertnych ku czci króla Hunów, Attyli.
Pewne znalezisko zdaje się potwierdzać, że Attylę pochowano
w potrójnej trumnie. Zewnętrzna wykonana miała być z żelaza, środ-
kowa ze srebra, a trzecia, najmniejsza - ze złota. Na Węgrzech
odkryto drewniane fragmenty trumny pokryte żelazem i cieniutką
złotą blachą. Otto Trogmayer, historyk i dyrektor muzeum w Szeged
lokalizuje grób Attyli nad dolną Cisą, w pobliżu granicy węgiersko-
rumuńskiej.
ZMIERZCH IMPERIUM
Po nagłej śmierci króla olbrzymie państwo zniknęło z powierzchni
Ziemi jeszcze szybciej niż powstało. Jego potęga militarna załamała
się, pozostały tylko legendy o świetności i upadku Imperium, które
przetrwało tylko osiem lat.
Po roku 453 państwo rozpadło się, ponieważ Hunowie nie znaleźli
godnego następcy Attyli. Jego potomkowie nie posiadali genialnej
i niebezpiecznej dla wrogów umiejętności kierowania ludźmi i pozys-
kiwania ich dla siebie. Brakowało im talentu politycznego i wizjoner-
skiej siły - istotnych cech charyzmatycznego przywódcy.
Trzech synów wielkiego wodza, uważających się za jego dziedzi-
ców, podzieliło między siebie Imperium. Wkrótce po śmierci ojca
zaczęli się wzajemnie zwalczać. W końcu pozostał tylko jeden, Den-
gizik, który - opuszczany przez kolejnych zwolenników - utrzymał
się jeszcze na tronie przez 15 lat. Zorganizował nawet wyprawę
przeciw Bizancjum, usiłując wymusić spełnienie dawnych żądań ojca.
Jednak germańscy sprzymierzeńcy odeszli lub zmienili front. Dengizik
poległ w roku 469 w bitwie zakończonej haniebną klęską Hunów.
jego głowę, zatkniętą na włóczni, niesiono wśród wiwatów ludności
przez ulice konstantynopola.
Wtargnięcie Hunów do europejskiego świata i wywołana przez to
wędrówka ludów oznaczały koniec starożytności i zapoczątkowały
nową erę na całym kontynencie. Wraz z pojawieniem się nomadów
na politycznej scenie Europy minął czas Cesarstwa Rzymskiego. Przy-
bysze z azjatyckich stepów nie byli dziką hordą ani prymitywnym
plemieniem pasterzy; wprowadzili szereg innowacji technicznych,
które przyczyniły się do ich sukcesów: drewniane siodło, strzemiona,
nowy typ łuku i strzały z trójkątnym, żelaznym ostrzem.
Przez krótki okres w dziejach ludzkości Attyla władał mocarstwem,
rozciągającym się od kaukazu do Renu i od Bałtyku po Morze Śród-
ziemne. Niewiele lat trwało panowanie Hunów w Europie, ale lata
te przeobraziły oblicze kontynentu i stworzyły granice, które do dziś
niewiele się zmieniły. Ale gdzie podział się ten zagadkowy lud?
Część zmęczonych i pozbawionych przywódcy wojowników osied-
liła się na południu Rosji i na krymie, porzucając koczownicze życie.
Inni już wcześniej pozostali na obszarach Francji, Szwajcarii i Węgier,
integrując się z tamtejszą ludnością. Pozostali nomadowie, rozpro-
szeni po całej Europie, powrócili tam, skąd przyszli - na rozległe
stepy środkowej Azji.